Cztery dramaty (Ajschylos)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ajschylos
Tytuł Cztery dramaty
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1911
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


AJSCHYLOS



CZTERY DRAMATY


PROMETEUSZ — PERSOWIE — SIEDMIU
:: PRZECIW TEBOM — BŁAGALNICE ::


PRZEŁOŻYŁ
JAN KASPROWICZ
LWÓW — 1911
NAKŁADEM TOW. WYDAWNICZEGO
WARSZAWA — E. WENDE I SPÓŁKA





KRAKÓW. — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.








PROMETEUSZ SKOWANY





OSOBY DRAMATU:
KRATOS i BIA.
HEFAISTOS.
PROMETEUSZ.
CHÓR OKEANID.
OKEANOS.
IO, córka Inachosa.
HERMES.



Pustkowie. Skaliste wybrzeże morskie. HEFAISTOS, KRATOS i BIA prowadzą między turnie skowanego PROMETEUSZA.

KRATOS.
I oto stanęliśmy na okrajach ziemi,
Pomiędzy skityjskiego brzegu bezludnemi
Skałami. Hefaistosie! niech twój umysł zważa
Na rozkaz, dan od ojca, byś tego zbrodniarza,
W żelazne, niezerwalne wziąwszy go kajdany,
Co tchu do tej opoki przykował krzesanej.
Albowiem płomień ognia, twoją chwałę drogą,
Ukradłszy, dał go ludziom... Winien-ci jest bogom
Pokutę: niech ma karę za swój czyn zbrodniczy,
Z Zeusa niech się władzą nieuchronną liczy
I zrzeknie się miłości, którą ma dla człeka.
HEFAISTOS.
Kratosie i ty, Bio! Żadne z was nie zwleka
Wypełnić woli Boga, lecz mnie brak odwagi,
Ażebym mógł przemocą do tej turni nagiej,
Na wichrów tych igrzysko, krewne przybić plemię.
Lecz muszę to uczynić, ciężkie bowiem brzemię
Na barki swe je ściąga, kto się, nieposłuszny,
Sprzeciwia woli Ojca. O ty, wielkoduszny
Temidy prawej synu, patrzaj, co się święci;
Z niechęcią mam cię dzisiaj, naprzekór twej chęci

Skutego w te spiżowe, niezłomne łańcuchy,
Do skał odludnych przybić, w tej pustyni głuchej,
Gdzie głosu nie dosłyszysz, nie ujrzysz postaci
Człowieczej! Zato ciało twoje kwiat swój straci
W niesytym ogniu dziennym; noc się utęskniona
Pojawi, zgasi żar ten, a potem znów skona
Poranny chłód pod tchnieniem miłosnego słońca:
I tak cię twa niedola żreć będzie bez końca,
Bo ten, coby cię zbawił, dotąd niepoczęty!
Za miłość swą do ludzi takie zbierasz sprzęty!
Sam bóg, wbrew woli bogów w ponadmiar wysokiej
Dla człeka żyłeś części, przeto tej opoki
Strzedz będziesz beznadziejnej, wyprężon, kolana
Nie mogąc zgiąć; pierś twoja, snem nie uciszana,
Jękami nie rozwieje zaciekłości Boga.
Tak! każda nowa władza twarda jest i sroga.
KRATOS.
Przecz zwlekasz, przecz w daremnem zawodzisz mi słowie?
Czyż bogiem, którym inni wzgardzili bogowie,
Nie gardzisz, chociaż skarb twój ludzkiej wydał rzeszy?
HEFAJSTOS
Zbyt silnym jest krwi związek i wspólność pieleszy.
KRATOS.
Rozumiem, lecz czyż myśl cię nie ogarnia trwożna,
Iż słowa rodzicielskie tak podeptać można?
HEFAJSTOS.
Zbyt twardy byłeś zawsze i nazbyt zuchwały.
KRATOS.
Daremnie łzy tu ronić. Na cóż się przydały
Twe trudy, gdy z nich żadna korzyść nie wyrosła?

HEFAISTOS
O jakiż wstręt uczuwam do swego rzemiosła!
KRATOS.
Nie! Po co masz złorzeczyć? Niech cię to nie boli,
Nie twoja przecież sztuka winna jego doli.
HEFAJSTOS.
A jednak przecz kto inny niema mej sprawności?
KRATOS.
Prócz w rządach nad bogami, trud we wszystkiem gości,
I tylko Zeus jest wolny, zresztą nikt na świecie.
HEFAJSTOS.
Nie myślę się sprzeciwiać, wiem ja o tem przecie.
KRATOS.
Więc pęta mu zarzucić przecz się dłoń twa wzbrania?
Ma Ojciec nasz być świadom twojego wahania?
HEFAJSTOS.
Wszak widzisz, że pod ręką łańcuch mam gotowy.
KRATOS.
Nie zwlekaj, skuj mu ręce w żelazne okowy,
Do ściany przybij skalnej, nie żałując młota.
HEFAJSTOS.
Zabieram się do dzieła, wraz pójdzie robota.
KRATOS.
Wal silniej, nie ustawaj, zacieśnij kajdany,
Bo może się wywinąć z ogniw lis ten szczwany.
HEFAJSTOS.
Przybite jedno ramię, uwięzione do cna.

KRATOS.
I drugie niech przykuje twoja ręka, mocna,
Ażeby się przekonał, iż Zeus jest chytrzejszy.
HEFAISTOS.
Prócz niego, nikt mi za to sławy nie umniejszy.
KRATOS.
A teraz żelaznego klinu straszne ostrze
Niech, piersi mu przeszywszy, na głaz go rozpostrze.
HEFAISTOS.
O biada! Prometeju! Twa boleść mnie wzrusza!
KRATOS.
Co? Jęczeć masz odwagę nad wrogiem Zeusza?
Bodajbyś tak nie płakał nad swą dolą własną!
HEFAJSTOS.
A tobie, gdy to widzisz, czyż oczy nie gasną?
KRATOS.
Ja widzę, że nań kara spadła sprawiedliwa.
Hej! Jeszcze jego boki zawrzyj w swe ogniwa!
HEFAJSTOS.
Uczynić wszak to muszę! Pocóż te rozkazy?
KRATOS.
Tak! będę rozkazywał, krzyczał po sto razy!
Zejdź na dół i potężnie skrępuj mu i uda.
HEFAJSTOS.
Dokonam tego łatwo, nie żadne to cuda.
KRATOS.
A teraz gwoździe kajdan silnie wbić mu trzeba:
Pamiętaj: twardy na cię patrzy sędzia z nieba.

HEFAISTOS.
Twój język jakżeż twojej dorównał postaci!
KRATOS.
Pozostań niewieściuchem! Lecz się nie opłaci
Przyganiać mojej złości i mojej tężyźnie.
HEFAJSTOS.
Uchodźmy! Z tych on więzów już się nie wyśliźnie.
KRATOS zwrócony do Prometeusza:
A ty się tu przechwalaj! Własność kradnij bożą
Dla tworów, co się tylko na dzień jeden mnożą!
Czyż zwolnią cię śmiertelni z tych pęt? niech odnowie
Twój przemysł! Przemyślnikiem zwali cię bogowie —
Fałszywie! Bacz-że teraz, by przez twe przemysły
Żelazne się łańcuchy na tobie rozprysły.

Odchodzą.

PROMETEUSZ.
Skrzydlatych wiatrów pełne niebieskie przestworza,
Potoków wy źródliska i ty, falo morza
Rytmiczna, i ty ziemio, wszystkich nas rodzico,
I ty wszechwidzącego słońca krągłe lico,
Spojrzyjcie, jakie znoszę, bóg, od bogów znoje!
Na trudy popatrzcie się moje,
Na srom, którego ciężar na mych barkach legł
Po nieskończony wiek!
Takimi więzy chce mnie dzisiaj zmódz
Ten nieśmiertelnych hufców młody wódz.
Nie tylko czas dzisiejszy pogrąża mnie w łzach,
Lecz także dni, co idą! Ach! biada mi! ach!
Kiedyż się skończy moich cierpień bieg?!
Lecz pocóż ja to mówię? Widzę, co się stanie,
I jutro żadna na mnie klęska niespodzianie

Nie spadnie, a niniejszej trza ulegać doli
Jak można najpogodniej: konieczności woli
Przełamać nikt nie zdoła! Darmo krzyczeć »biada!«
Czy milczę, czy nie milczę, na jedno się składa.
Człowieka chciałem zbawić; za to mnie w tej chwili
Do skały zakutego w łańcuchy przybili.
Promienistego-m ognia źródło skrył w łuczywie:
W nim wszelkich sztuk dla ludzi nauczyciel żywię,
Wszelkiego mistrz pożytku, i za tę przewinę,
Zawieszon na powietrzu, w tych okowach ginę.
O jej! O jej!
Co słyszę? jakiż zapach płynie do tych stron!
Jakież tu ślą go smugi?
Czy człek do tych samotnych zabłąkać się kniej,
Czy bóg, czy jeden i drugi?
Pragnie-li świadkiem być boleści mej,
Lub czego chce tu on?
Patrzajcie! Oto leży skrępowany bóg,
Przez Zeusa znienawidzon i przez wszystkie bogi,
Co złotych jego zamków przestępują progi —:
Za miłość ku ludziom go zmógł!
Ach! ach! co słyszę znowu? Jakby ptaków lot!
Od skrzydeł falujących drży powietrze w krąg?
Ach! jakikolwiek zjawi się tu miot,
Nowych to dla mnie trwóg
I nowych źródło mąk!

Na skrzydlatych wozach zjawia się od strony morza

CHÓR OKEANID.
Nie lękaj się niczego! Przyjacielski huf
Ciężkiem brzemieniem słów
Zdołał przekonać rodzica

I w chyżym pędzie do twych przybiegł skał;
Wiatr szybkolotny ku tobie mnie gnał.
Szczęk młota w mój podziemny przecisnął się dom,
W tej swojej grozie
Z przerażonego lica
Starł mi dziewiczy srom —
Bosa w skrzydlatym pomknęłam tu wozie.
PROMETEUSZ.
O jej! O jej!
Tetydy płodnej córy
I ojca Okeana,
Co wszystkie ziemskie lądy
Niestrudzonymi opasuje prądy,
Na los mój spojrzyjcie ponury:
Z przepastnej pustoszy tej
Opoka wyrasta krzesana,
A na niej przyjaciel wasz
Spełnia — ach, w jakie pęty
Straszne ujęty! —
Niepożądaną straż!
CHÓR.
Ja-ć widzę, Prometeju, i na taki kres
Gdy patrzę, chmura łez
Trwożne przesłania mi oczy!
W żelaznych więzach giniesz wśród tych ścian!
Tak! Na Olimpie nowy włada pan —
Bezprawnie sprawia Zeus nowy dzisiaj rząd:
Prawdę, co lśniła
Śród dawnych wieków mroczy,
Uważa dziś za błąd
I wraz ją depce niewstrzymana siła.

PROMETEUSZ.
Czemuż w Hadesu nie strącił mnie dół —
Między umarłych niezliczony tłum,
Poza Tartaru bezbrzeżnego brzeg?
W nierozerwalny choć mnie łańcuch skuł,
Żadenby z tego nie cieszył się bóg,
Ni żaden człek!
Dziś mi urąga lada wichru szum,
Śmieje się lada wróg.
CHÓR.
Któż z nieśmiertelnych, któż
Takieby serce miał twarde,
By tak naocznie
Twój niepomierny ból
Radość w nim wzbudzał i wzgardę?
Któżby nie żywił litości
Dla twoich mąk?
Chyba-li Zeus, nieugięty król,
Nowego prawa stróż,
Co Uranowy ród
W gniewie niesytym zgniótł
I w żądzy swojej nie spocznie,
Póki mu władzy nie wyrwie kto z rąk,
Chytrze z niebieskich nie wygna go włości.
PROMETEUSZ.
Choć sromotnemi zelżył mnie okowy,
Jeszcze-ci temu zwierzchnikowi nieba
Będzie mej rady potrzeba,
Gdy zechce usłyszeć wieści,
Jaki go zamach nowy
Z berła obedrze i części.

Daremna wówczas miodnych słów przynęta,
Chociażby brzmiała najsłodziej!
Daremna gróźb jego trwoga:
Nie powiadomię boga,
Aże mi zdejmie te krwawiące pęta
I hańbę mą wynagrodzi.
CHÓR.
Przestań, zuchwalcze, stój!
Jeszcze cię gorzkie katusze
Nie przełamały!
Czelnych używasz słów,
A ja tu lękać się muszę,
Jaką ci dolę niebiosa
Gotują! Ach!
Groza mną targa, czy skończy się znów
Ten ból okrutny twój?
Jakiego portu czar
Zdejmie ci brzemię kar?
Zakamieniały,
Głuchy na prośby, wykąpane w łzach,
Twardego serca jest-ci syn Kronosa!
PROMETEUSZ.
Wiem ja, że srogi to władca i prawa
Kuje dowolne, a jednak się zdarzy,
Iż zmięknie również jego umysł wraży,
Gdy pierwszy spadnie nań cios!
Złość w nim uśmierzy się krwawa,
Tęsknoty głos
Wyrwie mnie z kaźni,
Roztęsknionego przyjaciela

Wezwie do swego wesela,
Do swojej powoła przyjaźni.
PRZODOWNICA CHÓRU
Opowiedz-że nam wszystko, wytłomacz nam ninie,
Na jakiej to cię Zeus pochwycił przewinie,
Ze pijesz dzisiaj gorycz tak sromotnej doli?
Mów, jeśli tylko boleść mówić ci pozwoli.
PROMETEUSZ.
Boleśnie jest mi mówić i milczeć boleśnie —
Zaiste! w tem i tamtem znów cierpienie wskrześnie.
Gdy pierwej w sercach bogów gniew się straszny zrodził
I powstał spór wzajemny, ktoby im przewodził,
Czy Kroncs ma być zepchnion z tronu, aby dalej
Panował Zeus; gdy inni wręcz się opierali,
Ażeby nad bogami on mógł dzierżyć władzę,
Zdarzyło się, niestety, że daremnie radzę,
Daremnie chcę przekonać słowy życzliwemi
Tytanów, Uranosa płód i matki-Ziemi.
Zbyt pyszni, odrzucili roztropne fortele,
Sądzący, że przemocą działając a śmiele,
Zwyciężą. Ale macierz ma, Temis i Gaja,
Co mnogie w swej postaci imiona zestraja,
Umiały mi obwieścić, jaki los się stanie
Na przyszłość, że nie przemoc odda panowanie
Zwycięzcom, tylko podstęp. Tom-ci im w swem słowie
Wyłuszczył, ale słuchać nie chcieli bogowie,
Ni spojrzeć nie raczyli. Przeto mnie i matce
Wydało się najlepszem opuścić te władcę
I skrzętnie poprzeć sprawę skrzętnego Zeusza
I oto dzisiaj czarna Tartarowa głusza
Za moją kryje radą wszystkie sprzymierzeńce

Kronosa wraz z ich panem. Takie ci ja wieńce
Nowemu zgotowałem królowi i za to
Męczarnią mnie nagrodził — o gorzka zapłato!
Lecz ponoć to już królów taki obłęd stary,
Ze nawet przyjaciołom swym nie dają wiary...
A jeśli mnie pytacie za jaką przewinę,
Okryty taką hańbą, w tych katuszach ginę,
Odpowiem: Ledwie zasiadł ten władyka srogi
Na tronie swym ojcowskim, począł między bogi
Rozdzielać dostojeństwa, stanowić urzędy
Dla jednych i dla drugich, wszelkie tylko względy
Dla biednych zdeptał ludzi — owszem, dawne plemię
Wyniszczyć nawet pragnął, aby nowem ziemię
Módz obsiać pokoleniem. Nikt się nie postawił
Okoniem, jam się tylko odważył i zbawił
Człowieka, że zdruzgotan nie spadł w Hadu ciemnie
I za to tak bolesne uczyniono ze mnie,
Tak straszne widowisko: gorzko ci je znosić
I gorzko patrzeć na nie!... Żem śmiał litość głosić
Dla ludzi, sam litości nie zaznałem! Składnie
Przystroił mnie tu Zeus, niechaj srom nań padnie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Z żelaza ma-ci serce, albo i z opoki,
W kim ból twój, Prometeju, nie wzbudzi głębokiej
Żałości! Ach! dlaczego na to patrzeć muszę?!
Patrząca, czuję mękę, co mi szarpie duszę.
PROMETEUSZ.
Tak, litość w przyjaciołach wzbudza ból mój krwawy.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Czyś więcej nie uczynił nic, ponad te sprawy?

PROMETEUSZ
Przeze mnie człek nie widzi, co za los go czeka.
PRZODOWNICA CHÓRU.
A jakiś na to środek znalazł dla człowieka?
PROMETEUSZ.
Nadzieję zaszczepiłem ślepą w jego łonie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zaiste, skarb to wielki dały mu twe dłonie.
PROMETEUSZ.
Prócz tego jeszczem ogień przyniósł człowiekowi.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Więc odtąd mają płomień ludzie jednodniowi?
PROMETEUSZ.
Niejednej przezeń sztuki znajomość zdobyli.
PRZODOWNICA CHÓRU.
I za to, Prometeju, tak cię Zeus w tej chwili —
PROMETEUSZ.
Zbezcześcił i bezcześcić dalej nie zaniecha.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Nie widzisz kresu cierpień? Jest-li to pociecha?
PROMETEUSZ.
Kres będzie, gdy on zechce, siły niema innej.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Czy zechce? Jest nadzieja? Nie czujesz się winny?
Lecz mówić o twej winie na cóżby się zdało?
Rozkoszy sobie żadnej, a tobie niemało
Sprawiłabym zgryzoty. Zostawmy w spokoju
Twój grzech, a ty się staraj pozbyć tego znoju.

PROMETEUSZ.
Kto z kaźnią się rozminął, ten-ci łatwo może
Pochopne dawać rady noszącym obroże.
Lecz jam to wszystko wiedział, daremne więc żale!
Zgrzeszyłem, bom chciał zgrzeszyć, i nie przeczę wcale.
Śmiertelnym niosąc szczęście, sam w nieszczęście wpadłem.
A jednak nie myślałem, by tak gorzkiem jadłem
Karmiono mnie za czyn mój, bym, na tej opoce
Przykuty, miał w tej pustce pędzić dni i noce,
Tak marnieć przehaniebnie na tej wietrznej grani!
Lecz rzućcie moją boleść! Łez nie rońcie dla niej!
Zestąpcie raczej ku mnie, byście usłyszały,
Co czeka mnie tu jeszcze, odartego z chwały.
Słuchajcie mnie, słuchajcie, towarzyszki moje!
Współczujcie razem ze mną! Straciła ostoję
Ma dola: po manowcach omackiem się wlecze
I wciąż jedno za drukiem trapi serce człecze.

Z śpiewem na ustach wchodzą OKEANIDY na opokę Prometejową.

CHÓR.
Chętne znalazłeś uszy,
O Prometeju ty mój!
Chyżo ten rydwan rzuciwszy skrzydlaty,
Prujący powietrzny szlak,
Którym polotny przelatuje ptak,
Przebiegłam do skalnej twej głuszy,
By poznać ten straszny znój,
Ten los, w nieszczęście bogaty.

Zjawia się

OKEANOS.
Otom u kresu przedalekiej drogi!
O Prometeju, ku tobie,

Do tych samotnych kniej,
Posłuszny woli mej,
Bez lejc mnie rumak wiatronogi
Z chyżością ptaka wiódł.
Współczuję twojej żałobie,
Albowiem jedna — pamiętać to chciej! —
Łączy nas krew.
Ale i wspólny pominąwszy ród,
Nikt u mnie większej nie zażywa części.
Nie lubię przesiewać plew
Daremnych słów,
Dlatego, proszę, mów,
Czy mogę-ć ulgę przynieść w twej boleści?
Przekonasz się też niebawem,
Że w twem nieszczęściu krwawem
Nie jest-ci żadna brać wierniejsza dana
Nad przyjaciela twego, Okeana.
PROMETEUSZ.
Ha! cóż to! I tyś przybył, by widzieć naocznie
Mą dolę? Co? Odwagę miałeś rzucić mrocznie
Twych jaskiń samorodnych, toń równoimienną
I przyjść nawiedzić ziemię tę, w żelazo plenną?
Patrzący na me losy, chcesz-li dla mej kieski
Okazać swe współczucie? Spojrzeć, jak zwycięski
Ukarał mnie tu Zeus? Jak mnie, przyjaciela,
Co tron mu wywalczyłem, straszliwie obdziela
Swym gniewem? jak mnie dręczy, uzyskawszy władzę?
OKEANOS.
Ja-ć widzę, Prometeju, i dobrze-ć poradzę,
Choć rozum twój przemyślny radę sobie daje
Najlepszą: poznaj siebie, nowe obyczaje

Racz przyjąć, gdyż bogami król dziś rządzi nowy.
Zaprzestań raz dumnemi wygrażać mu słowy,
Bo Zeus cię usłyszy, choćby wyżej jeszcze
Zasiadał na swym tronie. Przestań, a te kleszcze
Męczarni twych dzisiejszych będą-ć niczem więcej,
Jak tylko jakiemś widmem igraszki dziecięcej.
Rzuć gniew swój, o nieszczęsny! niech go już nie drażni,
I bacz, iżby z tej ciężkiej wydostać się kaźni.
Zapewne-ć wypowiadam słowa dawno znane,
Lecz widzisz, Prometeju, jaką krwawą ranę
Zadała ci języka twego czelna pycha!
W niedoli tej pokorą niech pierś twa oddycha,
Czyż do tej klęski jeszcze chcesz dorzucać świeże?
Naukę niech ode mnie twa roztropność bierze:
Nie wierzgaj — to ci radzę — przeciw ościeniowi,
Bo widzisz sam, jakiemu dziś władcy gotowi
Podlegać nieśmiertelni. A teraz odchodzę,
Pragnący się przekonać, na jakiejby drodze
Wybawić cię z nieszczęścia. Uczynię, co można,
A przedsię mowa twoja niech będzie ostrożna,
Nie bluźnij! Czyż nie widzisz, arcy-mędrcze luby,
Do jakiej czelny język prowadzi zaguby?
PROMETEUSZ
Zazdroszczę ci, iż żadnej nie doznałeś kary,
Jakkolwiek mężnieś poparł wszystkie me zamiary
Dziś o mnie ty się nie troszcz, zostaw swego druha!
Zeusa nie przekonasz, niechętnie on słucha!
Sam zważaj, byś się w gorzkiej nie znalazł potrzebie.
OKEANOS.
Pouczasz lepiej innych, niż samego siebie.
Po czynach ja to widzę, nie słowach. A przecie

Nie krępuj mojej woli. Jest jeszcze na świecie
Nadzieja! Mam nadzieję, że łaski Zeusowej
Dostąpię i te twoje połamię okowy.
PROMETEUSZ.
To wszystko, co mi rzekłeś, w wielkiej u mnie wadze;
Nie lubię być dłużnikiem. Jednak ja ci radzę,
Zaniechaj swego trudu, bo, mówiąc niekłamnie,
Daremny trud, jeżeli chcesz się trudzić dla mnie.
Z daleka stój od tego! Sam będąc w niewoli,
Nie pragnę żadną miarą, ażeby mnie gwoli
Ktokolwiek inny znosił równe moim ciosy.
Toć cierpię już niemało, że tak srogie losy
Dotknęły mego brata. Atlanta: w krainie
Zachodniej, gdzieś daleko, w ciężkim znoju ginie,
Dźwigając słupy niebios i ziemi — ogromne,
Niezwykłe jest to brzemię! Żal mi też, gdy wspomnę
Tyfona: syn ten Gai, stugłowy, straszliwy
Dziwotwór, mieszkający w kilikijskiej niwy
Jaskiniach, groźnej uległ przemocy: wokoło
Zabójczym tchem ziejący, śmiał on stawić czoło
Wszem bogom; z oczu iskry sypiąc coraz krwawsze,
Przypuszczał, że tron Zeusa zdruzgoce na zawsze.
Lecz czujny pocisk Boga, grom płomiennopióry,
Dyszący strasznym ogniem, padł na niego z góry:
Porażon w samo serce, tak pełne przechwałek,
Spopielił się w tym żarze nieszczęsny pyszałek,
Na pował rozciągnięta, bezwładnie dziś leży
Ta bryła nad zatoką, u morskich wybrzeży,
Głęboko w wnętrzu Etny, a z nad jej siedliska,
Na skalnym siedząc szczycie, skry Hefaistos ciska,
Rozgłośnie swym kowalskim kowający młotem.

Tu stąd strumienie ognia rozleją się potem
Na równie sykielijskie, na te łany żyzne,
By chciwym zniszczyć zębem piennych żniw ojczyznę.
Tak Tyfon, wyziewając gniew zapamiętały,
Ogniste z źródeł ognia rzucać będzie strzały,
Jakkolwiek Zeus go w węgiel obrócił swym gromem.
Lecz pocóż cię pouczać? Wszystko ci wiadomem,
Nie jesteś bez rozumu, niech on cię ocali!
Ja tutaj swoją nędzę będę znosił dalej,
Dopóki nie ochłonie Zeus w swym żarnym gniewie.
OKEANOS.
Posłuchaj, Prometeju, czyż twój umysł nie wie,
Ze z gniewu nas wyleczyć dobre słowo może?
PROMETEUSZ.
Tak, serce swe w stosownej gdy zmiękczymy porze,
Nie zasię gwałt zadając naszej złości wrażej.
OKEANOS.
A jeśli kto się na to w swej trosce odważy,
Wytłomacz, jakie z tego wynikną mu szkody?
PROMETEUSZ.
Daremna wszelka dobroć, stracone zachody.
OKEANOS.
Więc pozwól, niech choroby tej w sobie nie tłumię;
Rozumny, kto swój rozum wczas zataić umie.
PROMETEUSZ.
I z tego, zda się, dla mnie wynikłaby nędza.
OKEANOS.
Widocznie słowo twoje precz mnie stąd wypędza.
PROMETEUSZ.
Ażeby twoja litość nie obmierzła komu.

OKEANOS.
Czy temu, co w niebieskim dziś króluje domu?
PROMETEUSZ.
Uważaj, byś nie ściągnął na się jego burzy.
OKEANOS.
Twój los mi, Prometeju, za przestrogę służy.
PROMETEUSZ.
Więc dobrze; odejdź, śpiesz się, wytrwaj w tym zamiarze
OKEANOS.
Co sam uczynić pragnę, czynić mi to każe
Twe słowo. Niecierpliwie już skrzydłem trzepoce
Ten ptak mój czworonożny, wszystkie swoje moce
Wysila, by, powietrzne w lot przebywszy drogi,
Kolana zgiąć w swej stajni na spoczynek błogi.

Znika.

CHÓR.
Jakże ja cierpię, że taki cię kres
Spotkał, o drogi Prometeju mój!
Widzę nieszczęście, na twą mękę łase,
I, niby deszczu zdrój,
Płynie mi z oczu chciwy potok łez,
Pożera lic moich krasę!
Okrutne dni na nas idą:
Zeus, ufny w swe nowe prawa,
Dumnie przeciwko wszystkim bogom stawa,
Potrząsa nad nimi swą dzidą.
Jęk głośny płynie po łanach wszech ziem —
Twej starodawnej chwały zagasł cud
Wszystko, co żyje, opłakuje ciebie
I twój zhańbiony ród,
Wszystko boleje nad nieszczęściem twem!

Na sławy twojej pogrzebie
Azyjskie się żalą okraje;
Na twoje niegodne losy
Wszelaki człowiek krzyczy w niebogłosy,
Do wtóru z boleścią swą staje.

*

Płaczą Kolchidy mieszkance
I dziewki, pochopne do wojny,
Scytowie, co świata krańce
W ciżbie obsiedli rojnej
U wód meockich wybrzeży —

*

I kwiecie arabskiej ziemi,
I ci, co ufni żelazu.
Dzidami chronią ostremi
Wyniosłych szczytów Kaukazu,
Swojej rycerskiej leży...

*

Znany mi wpoprzód był li jeden bóg
Którego również nowy władca zmógł;
Atlas, co ziemię i nieba powałę.
Na swoje bary musiał wziąć omdlałe
I z trudem je dotąd trzyma.

*

Huczy mu ogrom rozburzonych fal,
Głębia swój głośny wypowiada żal,
Hadesu wzdycha ciemny lej głęboki,
Łzy wylewają świętych wód potoki
Nad dolą tego olbrzyma.
PROMETEUSZ.
Nie sądźcie, że mnie słabość lub też upór zmusza,
Bym milczał. Nie! To tylko szarpie się ma dusza,

Że widzę się strącony w taką nędzę srogą.
A któż tę władzę nowym podarował bogom,
Jeżeli nie ja jeden? Lecz i o tem z wami
Nie mówię. Cóż innego, czegobyście sami
Nie znali, mógłbym jeszcze powiedzieć? Jedynie
O ludzkiej posłuchajcie niedoli, o czynie
Tym moim, który głupich na mędrce przemienił
I ducha w nich rozbudził. Nie, iżbym źle cenił
Człowieka, o tem mówię! Pragnę was o całem
Pouczyć dobrodziejstwie, które świadczyć śmiałem
Tym biednym śmiertelnikom. Posiadali oczy,
A przecież, ni to ślepce, chodzili w omroczy;
Słyszący, nie słyszeli. Niby widma senne,
Mieszali wszystko razem. Budowy kamienne,
Ku słońcu strzelające, były dla nich obce,
Nieznaną i ciesiołka. Chowali się w kopce;
Podobni nie do ludzi, lecz do nędznych mrówek,
Gnieździli się wśród ciemnych, jaskinnych kryjówek
Oznaczyć nie umieli, czem wiosna ponętna
Odróżnia się od zimy i jakie ma piętna
Bogata w plony jesień. Skoro na świat wyśli,
Sprawiali się we wszystkiem omacnie, bez myśli.
Dopóki nie spostrzegli za mych wskazań wodzą,
Gdzie jasne wschodzą gwiazdy i kędy zachodzą.
] wiedzę-m najprzedniejszą wynalazł, naukę
O liczbach, i kunszt pisma i pamięci sztukę,
Muz wszystkich rodzicielkę. Jam pierwszy zwierzęta
Oswoił, iżby moc ich, do jarzma wprzągnięta,
Pomogła człowiekowi dźwigać ciężar wszytek.
Jam konie, uzdom chętne, bogaty dobytek
W bogatym skarbcu możnych, do wozu założył.
Odemnie któż to pierwszy spławne łodzie stworzył,

Płóciennoskrzydłe statki odważnych żeglarzy?
Takiemi to sztukami gdy mój rozum darzy
Człowieka, czym pomyślał, że dziś, w tej potrzebie,
Nie znajdę oto sztuki ratunku dla siebie?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Sromotną znosisz klęskę, płaczesz i narzekasz,
Bezradnie się mocujesz. By lichy ten lekarz,
Co, wpadłszy sam w chorobę, opuszcza już ręce,
Wzdyć nie wiesz, jakim lekiem zadać kres swej męce.
PROMETEUSZ.
Posłuchaj-że mnie dalej, a większe o wiele
Ogarnie cię zdumienie na one fortele,
Na środki, którem jeszcze wymyślił. Więc powiem:
Największej było wagi, że jeśli ze zdrowiem
Rozminął się kto z ludzi, to na słabość swoją
Porady nie znał żadnej: lekarstwa, co koją,
Co krzepią, posilają, napoje i maście
Bynajmniej nie istniały. Ni powiędłe haście,
Tak wszyscy usychali z gryzącej choroby,
Dopókim ja nie wskazał jakimi sposoby
Wypłoszyć precz od siebie zabójcze uwiądy.
Jam także ich nauczył, jakie snować sądy
Z przeróżnych wieszczb, jak ze snu odgadywać losy
Idące; wszelkie znaki przydrożne i głosy
Przeznaczeń niepojęte i przeznaczeń ciemnie
Umieją dziś pojmować i zgłębiać przeze mnie.
I ptaków krzywoszponych rozróżniają loty,
By wiedzieć, czy są wróżbą szczęśliwości złotej,
Czy klęski; jam ich wszystkie odsłonił zwyczaje,
Jak plemię to skrzydlate ze sobą przestaje,
Przyjaźnie, czy też wrogo. Nikt już dziś nie pyta,

Czy słuszną mają barwę i gładkość jelita,
By bogom się podobać — wszystko-m to ustalił;
Kształt żółci i wątroby, by się ogień palił
Ofiarny należyty; tłustość ud i biodra
Szerokość żertwiennego mądrość moja szczodra
Dokładnie oznaczyła: człek już dziś świadomy
Znaczenia całopaleń... A one ogromy
Tych wszystkich skarbów drogich, gdzieś w głębinie ziemi
Tak chciwie przed oczami ukrytych ludzkiemi —
Żelazo, miedź i srebro i złoto — któż powie,
Prócz mnie, że je wyśledził, jeśli w swojem słowie
Chełpliwie nie chce kłamać? Rzecz jedną i drugą
Złączywszy: Prometeja wszelki kunszt zasług?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zasługą względem ludzi! Dziś ty nie myśl o niej,
Lecz bacz, jakobyś wybrnąć mógł z tej zgubnej toni.
Nadzieję mam, że skoro rozerwiesz te pęta,
Zeusowej wnet dorówna twa potęga święta.
PROMETEUSZ.
Nie na tej pragnie Moira uwolnić mnie drodze.
Tysiączne męki jeszcze udręczą mnie srodze,
Nim prysną te kajdany u mych cierpień granic:
Gdzie panią jest Konieczność, tam już sztuka na nic.
PRZODOWNICA CHÓRU.
A sterem Konieczności któż włada jedynie?
PROMETEUSZ.
Moir trójca i pamiętne wszelkich win Erynie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Od mocy ich czyż lichsza Zeusowa potęga?

PROMETEUSZ.
Nie ujdzie Przeznaczeniu, co po niego sięga.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Więc Zeusa panowanie nie potrwa na wieki?
PROMETEUSZ.
Nie pytaj, nie nalegaj! Próżne twe docieki
PRZODOWNICA CHÓRU.
A zatem jakąś świętość ukrywasz tajemną
PROMETEUSZ.
Nie pora o tem mówić. O innych ty ze mną,
Gdy chcesz, pogadaj sprawach, Największą-ć ja muszę
Zachować tajemnicę, gdyż moje katusze
Inaczej się nie skończą! Tak, jedynie wtedy
Strzaskane ujrzę więzy, wyrwę się z tej biedy.
CHÓR.
Nigdy nie myśli mój duch
Przeciw Zeusowej wykraczać potędze.
Zawsze też godne stado byków spędzę,
Gdzie fal Okeanowych wieczny bije ruch,
Aby je bogom na ofiarę wieść.
Nie jest-ci u mnie w pogardzie ich cześć,
A tylko jedno pragnę zachować w pamięci:

*

Błogosławiony jest człek,
Który żywota długiego koleją
Kroczy z krzepiącą przy boku nadzieją!
Rozkoszna już go radość nie puści po wiek.
Lecz, Prometeju, mną szarpie dziś ból,

Że zlekceważon przez cię jest nasz król,
Że w tobie się li miłość ku śmiertelnym święci!

*

Jakiż bezpłodny to szał
Twa miłość, druhu mój,
Chcąca uszczęścić ziemię!
Powiedz, czy może strasznych cierpień zwał,
Ciężki brzemienny znój,
Zdjąć z ramion twych
To nikłe, ślepe, jednodniowe plemię,
Do mar podobne mdłych?
Przecież to prawda, że, co Bóg uchwali,
Tego już żaden ludzki zamysł nie obali.

*

Po twojej doli to wiem,
O Prometeju! Ach!
Po twej haniebnej kaźni!
Inne dziś pieśni dźwięczą w uchu mem,
Nie te — skąpane w łzach,
Ale ów wtór,
Który do ślubnej śpiewałam ci łaźni,
Gdyś jedną z nadobnych cór
Okeanowych, siostrę Hesjonę,
Bogatem ją zdobywszy wianem, brał za żonę.

Wpada IO z rogami na głowie.

IO.
Co to za kraj?
Co za Jud?
Któż to tam leży? Któż?
O skalny powalon cios,

Za coś igraszki, burz?
W pętach za jakie cierpisz winy?
Wiadomość mi daj,
Do jakiej mnie dzisiaj wwiódł
Dziedziny
Mój los?...
Ach! Ach!
Znowu napada mnie giez!
Argos, syn ziemi,
Znów mnie oczami ściga tysiącznemi!
Strach! Co za widok! Strach!
Pies! stróż! naganiacz! Pies!
Przeszywający wzrok! Hej! czyje
Zniosą go oczy ?
Ziemię przewierci!
Ziemia go nawet po śmierci
Nie skryje!
Z ciemnego jej wnętrza wyskoczy,
Zęby wyszczerzy
I — w cwał! w cwał! —
Będzie mnie biedną gnał,
Śród morskich przepędzał wybrzeży.

*

A oto woskiem pozlepiana trzcina
Jużci mi nucić zaczyna
Usypiający wtór!
O jej! O rety! O jej!
Do jakich mnie kniej,
Mnie, najnędzniejszą z cór,
Rozdrożne prowadzą drogi?
O srogi
Synu Kronosa, o ty boży synu,

Jakiegoż ja się dopuściłam czynu,
Że nie chcesz folgi dać niedoli mej!?
O jej!
W straszne-ś mnie jarzmo wprzągł!
O męko mak!
Znowu mnie bodzie giez!
Gdzie kres?! Gdzie kres?!
Spal mnie swym gromem, spal,
Lub strąć mnie w ziemi głąb,
Lub zagrzeb w odmęcie fal!
Zstąp ku mnie, władco, zstąp,
Usłysz mój żal!
Śród błędnych błądzę dróg
I nie wiem, ktoby dziś mógł
Wybawić mnie z doli niezbożnej?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Czy słyszysz to wołanie dziewki krowiorożnej?
PROMETEUSZ.
O jakżebym nie słyszał ? Gzem-ci to pędzona
Inacha młoda córa, co miłość śród łona
Zbudziła Zeusowego. Z bolu snać umiera:
Po drogach ją rozstajnych mściwa pędzi Hera.
IO.
Skąd ci nazwisko mego ojca znane?
Odgadłeś duszy mej ranę,
Ty, który cierpisz sam!
O jej! O rety! O jej!
Powiedzieć mi chciej,
Kogo przed sobą ja mam —
Któż moje straszne cierpienia
Wymienia

Ach! tak prawdziwie? Przez mściwą boginię
W gorzkiej chorobie dziś me życie ginie!
Przez nią przypędził mnie do pustki tej —
O jej! —
Rozpaczy morderczy szał!
Hery mnie gnał
Nieposkromiony gniew!
Jak burzy wiew,
Biegłam, śród błędnych błądząc dróg,
W ten skalny biegłam kraj,
Ścigana nawałą trwóg!
Lecz ty lekarstwo mi daj,
Mów, ktoby mógł
Złagodzić mój cierpki los?
Bo ciężki tych dotknął cios,
Co w równej, jak ja, giną nędzy!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Jeżeli tylko zdołasz, mów, pomóż co prędzej.
PROMETEUSZ.
Nie ciemną, zawikłaną i nie zagadkową,
Lecz jasną na to wszystko odpowiem ci mową,
Do takiej bowiem przyjaźń usta moje zmusza:
Masz ogniodawcę ludzi, mnie, Prometeusza!
IO.
O biedny Prometeju, zbawicielu człeka,
Mów, z jakiej-ci przyczyny ten ból dziś dopieka?
PROMETEUSZ.
Dopiero-m się poprzestał na swą dolę skarżyć.
IO.
A zatem już mnie nie chcesz swą łaską obdarzyć?

PROMETEUSZ.
Odpowiedz, czego pragniesz? Wszystko ci wyjaśnię.
IO.
Kto przykuł cię do skały ? To chcę słyszeć właśnie.
PROMETEUSZ.
Zeusa twarda wola, Hefajstosa ręka.
IO.
Za jakąż cię to zbrodnię taka kara nęka?
PROMETEUSZ.
Ponadto nic ci więcej powiedzieć nie mogę.
IO.
Więc wskaż, czy mnie nieszczęsną, na tę błędną drogę
Rzuconą, jaki kiedy spoczynek ukoi?
PROMETEUSZ.
Nie wiedzieć o tem lepiej jest dla duszy twojej.
IO.
Przynajmniej nie ukrywaj, co mam cierpieć jeszcze.
PROMETEUSZ.
Tej łaski nie odmawiam; jeśli chcesz, obwieszczę.
IO.
Przecz tedy się ociągasz? mów, z jakiej przyczyny?
PROMETEUSZ.
Nie chciałem cię zatrwożyć, to powód jedyny.
IO.
Nie lękaj-że się więcej, niźli ja się trwożę.
PROMETEUSZ.
Chcesz tego, więc posłuchaj! wszystko ci wyłożę.

PRZODOWNICA CHÓRU.
Nie jeszcze... Racz i naszej pofolgować woli:
Niech ona nam opowie o dzisiejszej doli,
A skoro to się stanie, ty uczyń jej zadość
I wyjaw, co ją czeka: smutek, czy też radość.
PROMETEUSZ.
O Io, twą to sprawą nie odwracać lica
Od próśb ich, wszak to siostry twojego rodzica
A zresztą czyż nie dobrze na swe losy wraże
Pożalić się słuchaczom, którym płakać każe
Współczucie razem z tobą, cierpieć razem z tobą?
IO.
Nie mogę się nie poddać, dzielę się żałobą —
Słuchajcie więc, opowiem, chociaż wstyd mnie ściska,
Że muszę się do tego przyznać pośmiewiska,
Do klęski, którą Bóg mnie tak sromotnie płaci,
Każący w tej zmienionej błądzić mi postaci.
Co nocy mą dziewiczą zwiedzały komnatę
Ułudne sny i, w słowa pokusy bogate,
Mówiły: Hej! dlaczego, dziewico szczęśliwa,
Twój żywot tak ci długo w dziewictwie upływa,
Gdy oto najświetniejsze czeka cię zamęźcie?
Ukłuty strzałą żądzy, Zeus chce dać ci szczęście,
Podzielić pragnie z tobą jego miłość boża
Kipridy rozkosz! Dziewczę, nie odpychaj łoża,
Na łąki spiesz lernejskie, bujną tchnące krasą,
Na trawy, gdzie się stada twego ojca pasą —
Tam widok twój niech oczy nasyci Zeusowe...
Sny takie opadały mą nieszczęsną głowę
Co nocy, aże wreszcie nabrałam śmiałości,
By wyznać przed rodzicem, jakich miewam gości.

Do Pyto i Dodony słał-ci mnogie posły
Mój rodzic, by mu stamtąd wiadomość przyniosły,
Co czynić, co ma mówić, chcący przyjaźń bogów
Zachować po dni swoje. Od świątynnych progów
Wracali ci wysłańce, przynosząc wyrocznie
Niejasne, zagadkowe. Lecz lnach nie spocznie,
Dopóki wyraźnego nie zyszcze rozkazu,
Ażeby mnie za próg swój wypędził od razu,
Za krańce swej dziedziny: na okrajach ziemi
Mam tułać się, tak słowy rzekł mi okrutnemi,
Bo jeśliby nie wygnał, jest-ci Zeus na niebie,
Co gromem swym ród cały w popiele pogrzebie.
Posłuszny wyrocznemu parciu Loksyasza,
Z rozpaczą mnie, rozpaczy pełną, precz wypłasza:
Przemocy uległ bożej, bo komuż to sprostać
Wędzidłu Zeusowemu? W te tropy ma postać
Zmieniła się i duch mój; z rogami na czole —
Spojrzyjcie, jak wyglądam! — popędziłam w pole,
Szaleństwa żądłem kłuta. By podmuch zawiei,
Do wzgórz mknęłam lernejskich, do źródlisk Kerchnei,
A za mną, w trop śledzący wszystkie moje kroki,
Biegł Argos, pasterz wołów, syn ziemi stuoki —
Odebrał-ci mu życie los niespodziewany,
Lecz ja się błąkać muszę. Tak z łanów na łany
Bogini mściwym biczem bez tchu mnie popędza!
Słyszałeś teraz wszystko, wiesz, jaka ma nędza,
Więc jeśli możesz wskazać, co jeszcze mnie czeka,
To mów — lecz tylko prawdę! Litości daleka
Niech będzie twoja wieszczba. Najgorszej boć znamię
Choroby, jeśli słowo w naszych uściech kłamie.
CHÓR.
Ach! ach! Umilknij! stój!

Ach!
Przenigdy, przenigdy mój
Nie myślał duch,
Że mi się takie niesłychane słowa
Wrażą gdykolwiek w słuch.
Ból, męka, rozpacz, strach
Miecz dla mnie kowa!
Miecz, obosiecznie ostrzony,
Pierś mi przeszywa!
O dolo nieszczęśliwa!
O dolo! ty dolo Iony!
PROMETEUSZ.
Zawcześnie pełnaś trwogi, jęczysz w niebogłosy,
Poczekaj jeszcze końca, przyszłe poznaj losy.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Mów, poucz! Rad jest chory, jeśli wczas się dowie,
Co spadnie na to jego skołatane zdrowie.
PROMETEUSZ.
Bez trudu wasze pierwsze spełniłem żądanie —
Już wiecie, coście chciały; sama o swej ranie
Mówiła wam okrutnej, teraz ja wam w szczerej
Wyjawię opowieści, jakie ją z rąk Hery
Czekają jeszcze trudy. Córko Inachowa,
Dziewico, wraź-że sobie w serce moje słowa,
Byś stała się świadoma swej tułaczki końca,
Nasamprzód więc, zwrócona ku wschodowi słońca,
Przebiegniesz ugorzyska, kraj pusty i dziki,
Aż dotrzesz, gdzie skityjskie, bitne koczowniki,
W dalekonośne łuki zbrojne, mają z łozy
Plecione kosze-strzechy, rzucone na wozy.

Ty do nich się nie zbliżaj, lecz pędź jak najżwawiej
Wzdłuż brzegu, co się w szumach morskich głębin pławi.
Po lewej Chalibowie mieszkają, kowale,
Lud srogi, gościnności nie znający wcale —
I tych unikać trzeba. W tej drodze dalekiej,
Do słusznie tak nazwanej Rwistej dojdziesz rzeki [1],
Lecz nie myśl o przeprawie — nikt jej nie przepłynie —,
Dopóki na najstromszej nie staniesz wyżynie.
Na szczycie góry Kaukaz, skąd właśnie ta rzeka
W szalonych, rozhukanych bałwanach ucieka.
Przebywszy gwiazdosiężne wierzchoły, na stoki
Zawrócisz południowe, aż chyże twe kroki
Wypoczną śród Amazon mężowrogiej rzeszy,
Co ma śród temiskirskich zamieszkać pieleszy,
Około Termodontu, gdzie w morskiej rozścieży
Zdradliwa Salmidessu opoka się jeży,
Nieprzyjaciółka statkom, macocha żeglarzom.
Tu one ci przechętnie dalszą drogę wskażą:
Ku bramie dojdziesz morskiej, ku wązkiej cieśninie
Kimeryjskiej, byś potem, gdy tę krok twój minie,
Meocką przepłyneła zatokę — przeprawa,
Skąd wielka u śmiertelnych wyrośnie ci sława,
Zaś przesmyk ten na wieki będzie od tej doby
Bosporu miał nazwisko. Takimi sposoby,
Rzuciwszy Europę, wraz powitasz kraje
Azyjskie... Ha! Powiedzcie, jakżeż wam się zdaje?
Azali władca bogów nie jest-ci jednaki
Gwałtownik w wszelkiej mierze? Na obłędne szlaki
Wypędził tę śmiertelną, z którą chciał się wprzódy
W miłosnym spleść uścisku, — na nędzę i trudy!

O gorzki to zalotnik! Coś tu usłyszała,
Ma dziewko, mąk to twoich li przygrywka mała.
IO.
O biada mi, biada!
PROMETEUSZ.
Co? łkasz i jęczysz znowu? A cóż koniec zada
Twym płaczom, skoro dalsze klęski ci obwieszczę?
IO.
Więc pragniesz mi wyjawić i coś więcej jeszcze?
PROMETEUSZ.
Tak! bólów niesłychanych rozburzone morze!
IO.
Ach! Poco żyję nadal? Poco tak się trwożę,
Miast rzucić się co prędzej z poszarpanej grani
I męki swej się zbawić w przepastnej otchłani?
Nie lepiej to raz umrzeć, skryć się w grobu głuszę,
Niżeli codzień znosić bezmierne katusze?
PROMETEUSZ.
A jakżebyś ty zniosła te ciężkie brzemiona,
Gniotące mnie, skazańca, co nigdy nie skona?
Nie dla mnie śmierć, jedyna szczera zbawicielka;
Zakończy się zaś wówczas ma niedola wszelka,
Gdy Zeus swe nad bogami straci panowanie.
IO.
Azali stracić może? Kiedyż to się stanie?
PROMETEUSZ.
Już widzę, jak ogromne czułabyś rozkosze.
IO.
Jakożby nie? Przez niego te cierpienia znoszę.

PROMETEUSZ.
A zatem wiedz, że wnet się ta godzina zbliży.
IO.
Któż berło mu wytrąci? Któż go tak poniży?
PROMETEUSZ.
On sam, przez nieroztropne, zuchwałe zamiary.
IO.
Mów, jeśli się nie lękasz jakiej nowej kary.
PROMETEUSZ.
Przez śluby marnie zginie, przez małżeńskie śluby.
IO.
Bogini czy ziemianka sprawczynią tej zguby?
PROMETEUSZ.
Napróżno mi się pytasz, tego-ć nie wyjaśnię.
IO.
Przez żonę więc królewska jego władza zgaśnie?
PROMETEUSZ.
Silniejszy, niźli ojciec, syn mu się narodzi.
IO.
Odwrócić nikt nie zdoła ciosu, co weń godzi?
PROMETEUSZ.
Ja tylko, gdy opadną ze mnie te okowy.
IO.
Któż może cię uwolnić wbrew woli Zeusowej?
PROMETEUSZ.
Wiedz: jeden z twych potomków zdejmie te obroże.
IO.
Co mówisz? A więc syn mój wybawić cię może?

PROMETEUSZ.
Potomek w rodzie trzeci po innych dziesięciu.
IO.
Zagudica to zbyt ciemna mojemu pojęciu.
PROMETEUSZ.
Dlatego przestań pytać o swe dalsze znoje.
IO.
Przyrzekłeś, nie odmawiaj, spełnij prośby moje.
PROMETEUSZ.
Z dwóch spraw ja tylko jedną chcę wyłuszczyć tobie.
IO.
Więc pozwól mi wybierać i wymień je obie.
PROMETEUSZ.
Wybieraj: o czem mówić? O twej przyszłej doli,
Czy o tem, kto mnie z ciężkich tych kajdan wyzwoli?
PRZODOWNICA CHÓRU.
O jednem tę objaśnij, zasię drugą sprawę
Mnie wyłóż. Jej twe słowo oznajmi łaskawe,
Na jaki jeszcze pójdzie tułaczy manowiec,
A mnie, kto cię uwolni — o to błagam —, powiedz.
PROMETEUSZ.
Jeżeli tak pragniecie, przeto niech tak będzie,
Niczego nie zataję w tym i tamtym względzie.
Wprzód, Io, twych wędrówek odsłonię ci nędzę —
A wszystko to głęboko zapisz w ducha księdze:
Przebywszy wpław cieśninę, dzielącą dwa lądy,
Masz rzucić się w nurt morza, w rozpienione prądy,
Gdzie słońca wschodzącego palą się płomienie,
Dopóki w gorgonejskiej nie spoczniesz Kistenie!

O kształtach tam łabędzich trzy Forkisa córy
Mieszkają, pogrążone w wieczny mrok ponury.
Tym strasznym, jednookim, jednozębnym tworom
Ni słońce nie przyświeca, ni też nocną porą
Księżyca krąg, srebrzystą siejący poświatę.
Tuż obok wężowłose trzy siostry, skrzydlate
Gorgony, nienawiścią żyjące do ludzi —
Na widok ich — śmiertelnym krew się w żyłach studzi:
Tych strzeż się. to ci mówię! Również dla przestrogi
O jednem jeszcze wspomnę, o sforze złowrogiej
Psów Zeusa, ostrozębnych, niemych gryfach. Dalej
Unikaj Arimaspów, jezdnych, co u fali
Błękitnej Plutonowej harcują. Na krańce
Ziemicy potem dojdziesz, gdzie czarni mieszkańce
Źródliska Heliosowe obiegli, skąd bierze
Początek rzeka Ajtiops. Na jego wybrzeże
Miej oko, aż nie dotrzesz hen ku wodogrzmotom.
Gdzie z szczytów wzgórz Byblosu swoją falę złotą
Przelewa święry Neilos. Wybrzeżami swemi
Zawiedzie on cię potem do trójkątnej ziemi
Neiloris. W tym dalekim kraju, o Iono,
I tobie, i twym dzieciom osiąść przeznaczono.
Jeżeli w moich słowach widzisz jakie ciemnie,
Zapytaj, a o wszystkiem dowiesz się ode mnie,
Boć wczasu mam tu więcej, niż wytrzymać mogę.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Już wszystkoś jej powiedział na tułacz?, drogę?
Czyś może co zapomniał ? Jest co do dodania,
To dodaj, a zaś język twój niech się nie wzbrania
I nam wyświadczyć łaskę. Pomnisz, o czem mowa.

PROMETEUSZ.
Zna całą swą wędrówkę. A że s;ę nie chowa
Kłamliwość w mojej wieszczbie, więc jej dla pewności
Przytoczę, jakie dotąd przebiegała włości —
Tem stwierdzę wróżb mych prawdę. Lecz, aby nie wielu
Używać słów, od razu zwrócę się do celu
Jej drogi. Skoroś przyszła do równin Molossy
I świętych wzgórz Dodony, tak cię dębów głosy,
Zeusa tesprockiego spełniając wyrocznię,
Przyjęły jasną mową — cud-ci to widocznie
Przedziwny, niesłychany — jako pełną chwały
Oblubienicę Boga: czyż ci się nie zdały
Pochlebstwem te ich hołdy? Stamtąd wzdłuż wybrzeży,
Przez gza kąsana, biegłaś ku miejscom, gdzie leży
Zatoka wielka Rei, by potem, śród burzy
Pędząca, tu się w znojnej zatrzymać podróży.
Lecz wiedz, że od tej pory kąt owej topieli
Nazwano morzem jońskiem, aby ludzie mieli
Pamiątkę twej tułaczki. Niechaj ci to będzie
Dowodem, iże duch mój w swym wieszczym zapędzie
Odkrywa, co innemu zakryte jest oku...
Teraz, do pierwotnego powracając toku,
Wyłuszczę już wam razem los jej ostateczny.
Na samych kresach ziemi, w krainie nadrzecznej,
Gdzie Neilos ma swe ujście, jest gród, co się zowie
Kanobos. Tam ci Zeus powróci już zdrowie,
Łagodną pogłaskawszy cię dłonią; tam, w onej
Dziedzinie, znów odzyskasz rozum utracony
Za jego li dotknięciem; przez nie się też z ciebie
Epafos zrodzi czarny, co będzie na glebie,
Neilosa nurtem zlanej, owoc zbierał mnogi
Lecz piąte pokolenie rzuci te rozłogi —

Pięćdziesiąt młodych dziewic, nie chcących małżeństwa
Z stryjeczną swoją bracią, od tego krewieństwa
Ucieknie, wbrew swej woli, do Argos. Za niemi
Popędzą jednak tamci, jak skrzydły lotnemi
Sokoły gonią stado gołębi. Zdobyczy
Nieprawnej przedsię Bóg im tutaj nie użyczy,
Zazdroszcząc im ciał dziewic: w Pelasgji polegną,
Albowiem gdy ich żądze niewczesne rozżegną,
Powali ich wnet czujna bezsenność odwagi:
Niewiasty wł. krwi mężów zrumienią swój nagi,
Dwusieczny miecz! Niech Kypris tak mych wrogów kładzie!
Lecz jedna z owych dziewczyn nie stanie na zdradzie
Swojemu kochankowi. Miłością wiedziona,
Pozwoli się przebłagać i ducha mu z łona
Nie wydrze: jedno z dwojga wybiera, chce raczej,
By zwano ją niewiastą, którą słabość znaczy,
Niżeli morderczynią. Z niej się też narodzi
Królewskie plemię Argos. Lecz by w słów powodzi
Nie gubić się, toć rzekę: Przesławny wyrośnie
Z twojego szczepu łucznik, mąż, który miłośnie
Uwolni mnie z tych cierpień. Oto wróżba wielka!
Temida mi ją dała, moja rodzicielka,
Tytanka praodwieczna. A jak się to stanie
I kiedy? Próżne słowa; czasu niema na nie!
IO.
O jej! O jej! O jej!
Żar na mnie bije! Płonieję!
Szaleństwo wżera się w mózg,
Rozum mój zczezł!
Ognisty mnie siecze giez!

W znękanej piersi mej
Strwożone serce się tłucze
Bez tchów! bez tchów!
Źrenice krwawy zasłania mi bluzg!
Uciekam! Pędzę!
Precz za mej drogi koleje
Burze rzucają mnie krucze!
Język kołczeje,
Zwichrzonych zamęt słów
O straszną rozbija się nędzę!

Wybiega.

CHÓR.
Mędrzec to, mędrzec olbrzymi,
Co pierwszy rozważył w swej duszy
I pierwszy tę myśl zamknął w słowa,
Ze w związku li równych z równymi
Szczęście się chowa!
Więc jeśli uniknąć masz zguby,
Nie chcesz się spotkać z zawodem,
Nie wchodź przenigdy w śluby
Z tym, co bogactwem się puszy,
Albo się chełpi swym rodem.

*

Nigdy, przenigdy, o, proszę,
Nie dajcie mi, Mojry, by kiedy
Miał Zeus mnie przywołać w swe łoże!
I z innym też z niebian rozkosze
Dzielić się trwożę!
Bo jakiż to ból we mnie wzbiera
Na widok dziewicy Iony!
Okrutnie zamęcza ją Hera,

Na nowe skazuje wciąż biedy,
Choć przez nią bóg odszedł wzgardzony.

*

Gdy równa z równym połączą swe dłonie,
Związku się tego me boję.
Niechaj więc żądzą ku bogom nie płonie
To oko moje.
Wszelka tu walka daremną,
Bezbronna będę w obronie,
Koniec już ze mną!
Gdy Zeus zapragnie,
Wolę mą nagnie,
Przed nim się nie ostoję!
PROMETEUSZ.
A jednak przyjdzie chwila, że ten władca boży
Choć tak jest dzisiaj dumny, głowę swą ukorzy,
Albowiem postanowi takie zawrzeć śluby,
Co z tronu go powalą, strącą w przepaść zguby.
Wypełni się naonczas klątwa jego ojca,
Kronosa, którą wyrzekł, gdy z niebios ogrojca
Przemocą był wypędzon. Jakby mógł, zwycięski,
Uniknąć tej niechybnej a sromotnej klęski,
Nikt z bogów tego nie wie, oprócz mnie jedynie —
Ja środki znam ku temu. Na swojej wyżynie
Niech sobie więc króluje, niech wierzy, zuchwały,
W swe gromy napowietrzne, w swe płomienne strzały.
Już nic go nie ocali, nic go nie powstrzyma —
W haniebną runie przepaść! Strasznego olbrzyma
Gotuje przeciw sobie, cudo niezmożonej
Potęgi! On-ci iskrę rzuci w nieboskłony,
Jaśniejszą od błyskawic, on stworzy łoskoty,

Co hukiem swym zagłuszą piorunowe grzmoty
On mocy swej doświadczy nawet na trójzębie,
Na berle Posejdona, które morza głębie
Rozburzą i przestrachem w krąg napełnia lądy.
Przekona się naonczas Zeus, co znaczy rządy
Mieć w ręku, a co w kaźni jęczeć służebniczej.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Z życzeniem twego serca twa groźba się liczy.
PROMETEUSZ.
Nie! z prawdą! Acz przyznaję: mam takie życzenie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Więc będzie ktoś, co Zeusa strąci w mroki ciemne.
PROMETEUSZ.
O, stokroć większych jeszcze doczeka się znoi.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Twe serce czyż się słów tych bluźnierczych nie boi?
PROMETEUSZ.
Ja — bać się!? Ja, co nigdy nie złożę się w grobie?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Lecz bole jeszcze krwawsze może sprawić tobie.
PROMETEUSZ.
Niech sprawi! Mną już żadne męki nie zachwieją.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ten mędrcem, kto się kornie godzi z Adrasteją[2].
PROMETEUSZ.
Czcij, módl się, schlebiaj, klękaj przed kata obliczem!

Lecz dla mnie moc Zeusa jest już dzisiaj niczem.
Niech sierdzi się do woli, niech się władzą mami,
Niedługo, a utraci berło nad bogami.
Lecz patrzcie! Oto ku nam poseł Zeusa bieży,
Tyrana-samodziercy służka-ci to świeży,
Zapewne coś mi całkiem nowego obwieści.

Zjawia się

HERMES.
Do ciebie ja przychodzę, ty, co z bożej części
Igrzysko uczyniwszy, przez miłość dla człeka
Zostałeś ogniokradcą! Niechże-ć już nie zwleka
Twój język, arcygorzki mądralo, w tej porze
Wyjawić, jaki związek z rąk wytrącić może
Naszemu rodzicowi świętą jego władzę?
Bo wszak się tem przechwalasz! Dlatego ci radzę,
Wytłomacz mi się jasno, bez żadnych zagadek,
Nie zmuszaj mnie tu wracać Sam-ci jesteś świadek,
Że Zeus się niezbyt gładko z takim? obchodzi.
PROMETEUSZ.
Wyniosłe twoje słowa i butne! Ja — złodziej,
Odpowiem: tak przystało mówić służalcowi!
Na nowy dzisiaj sposób rządzicie wy, nowi
Bogowie, nie myślący, że się w gruz rozwali
Grodziszcze waszej mocy królewskiej. Azali
Tyranów dwóch ginących nie miały me oczy
Przed sobą? Teraz ujrzą, jak się trzeci stoczy
Sromotnie i niebawem! Mniemasz-li, że z trwogi
Pokornie zechcę sławić twoje nowe bogi?
Dalekim-ci od tego, daleki! Ty zasię
Uciekaj, skąd przyszedłeś, w jak najprędszym czasie!
Niczego się nie dowiesz ode mnie zaiste!

HERMES.
Twój upór tu cię wtrącił, twe cię oczywiste
Bluźnierstwa do tej strasznej przystani zawiodły
PROMETEUSZ.
Ja-ć wolę me nieszczęście od twej służby podłej —
Wiedz o tem, mego losu na twój nie zamienię!
HERMES.
Przykutym być do głazu we większej masz cenie:
Niż wierną pełnić służbę u ojca Zeusza.
PROMETEUSZ.
Tak bywa, że pogarda do wzgardy nas zmusza.
HERMES.
Za szczęście więc uważasz tę swoją niedolę?
PROMETEUSZ.
Za szczęście? Takie szczęście niech zmiażdży w swem kole
Mych wrogów! Rad i ciebie ujrzałbym w tym stadzie.
HERMES.
Więc język twój i na mnie jakąś winę kładzie?
PROMETEUSZ.
I owszem. Nienawidzę wszystkie bogi twoje,
Ze takie mi za dobroć zgotowały znoje.
HERMES.
Niemała snać choroba mocuje się z tobą.
PROMETEUSZ.
Tak, jeśli nienawidzieć wrogów jest chorobą.
HERMES.
Któż z tobą by wytrzymał, gdybyś był przy zdrowiu.

PROMETEUSZ.
O biada!
HERMES.
Zeus nie słyszy; wołasz na pustkowiu.
PROMETEUSZ.
We wszystkiem nas pouczy czas, gdy idzie w lata.
HERMES.
Jak dotąd, mądrość twoja wcale nie bogata.
PROMETEUSZ.
Zapewne! Nie gadałbym z parobkiem daremnie!
HERMES.
Nie powiesz, o co ojciec pyta się przezemniei
PROMETEUSZ.
A juści! na tę łaskę wszakże on zasłużył!
HERMES.
Co? Będziesz mnie, jak chłopca nieletniego durzył?
PROMETEUSZ.
Nie jesteś-że ty głupszy od chłopca, jeżeli
Sądziłeś, że ci tego język mój udzieli?
Chytrości niema takiej, ni takiej katuszy,
By Zeus mógł to wyznanie wycisnąć mi z duszy,
Dopóki mnie z tych więzów nie zwolni! W swym domie
Siedzący napowietrznym, niechaj na mnie płomię
Ogniste rzuca z góry; śniegowe szarugi,
Czy wstrząsające ziemią gromy, jego sługi,
Niech wszystko w proch roztrącą, rozniesą, zdruzgocą,
Mnie zasię i największą nie przynagli mocą,
Ażebym miał powiedzieć, kto go z tronu zwali!

HERMES.
O rozważ, czy ten hardy upór cię ocali?
PROMETEUSZ.
Już wszystkom ja rozważył i zarządził.
HERMES.
Nieba!
Zastanów się, szaleńcze, zastanów, jak trzeba
Rozsądku, aby wiedzieć, co dobre, co szkodzi.
PROMETEUSZ.
Poprzestań-że mnie topić w pustych słów powodzi!
Wiedz o tem, że mnie żadna nie przymusi trwoga,
Bym miał nienawistnego zaklinać tu Boga,
Bym, tchórz najostatniejszy, załamywał ręce
Niewieścim obyczajem i żebrał, aż męce
Tych więzów kres położy!... Nie moją to rzeczą!
HERMES.
Napróżno-m tyle mówił; snać już nie wyleczą,
Nie zmiękczą cię me prośby! Jak ten rumak młody,
Raz pierwszy zaprzągnięty, rozbijasz przeszkody,
Wędzidło gryziesz, dęba stajesz i, niesforny,
Rwiesz lejce poza sodą. Lecz duch twój przekorny
Omamion: nie jest siłą upór, jeśli straży
Rozsądku nie podlega! Niech serce twe zważy,
Na jakie będziesz jeszcze wystawion wichury,
Na jaką falę cierpień, jeżeli tak z góry
Odrzucasz moją radę! Śród łyskań i gnomów
Zeus strzaska tę opokę na kawały złomów,
Zaś postać twą nieszczęsną okrutnie pogrzebie
W otchłannym, pełnym mroków nieprzebytych żlebie.
A światło kiedy ujrzysz znów po długim czasie,
Wnet Zeusa pies skrzydlaty, orzeł, co się pasie

Krwi strawą, na kęs ciała twego wraz się rzuci
I będzie, nieproszony gość, w żarłocznej chuci
Codziennie się skradając, twą czarną wątrobą
Straszliwy głód swój sycił. A końca już z tobą,
Znoszącym takie męki, nie będzie dopóty,
Dopóki się nie zjawi bóg, co, twojej lutej
Męczarni pragnąc ulżyć, zejdzie w Hadu ciemnie,
W czeluścię Tartarową. To wiedząc przeze mnie,
Zastanów się! Nie zmyśla mój język, nie trwoży
Groźbami, mówi prawdę! Wszakże wardze bożej
Zeusowej kłamstwo obce; ziści się, co powie.
Więc rozważ to, roztrząśnij dobrze w swojej głowie.
Ażebyś wreszcie doszedł do myśli tej wątku,
Że upór nie powinien być panem rozsądku.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zda mi się Hermes słuszną wypowiedział radę
Chce, iżbyś rzucił upór i bezpłodną zwadę.
Posłuchaj, niech się duch twój roztropnością rządzi.
Albowiem wstyd to wielki, jeśli mędrzec błądzi.
PROMETEUSZ.
Dawno mi znana tej nauki treść!
Lecz ja wiem dobrze, iż nie zhańbion wróg,
Jeżeli wróg mu szarpie jego cześć.
Niechże naciągnie swój płomienny łuk,
Dwuzębnym berłem niech godzi w mój kark!
Od jego grzmotów niechaj zadrży w krąg
Ogrom powietrza! Niech zerwie się wark
Wichrów szalonych! Chciwe krwawych mąk.
Niech rozpętają złość swą stada burz,
Ziemię na strzępy niech starga ich szpon!
Niech się zakłębią głębie wszystkich mórz

I fale miecą aż po gwiezdny skłon!
Niech mnie w Tartaru czarną strąci noc.
Na Konieczności twarde rzuci łoże,
Przecież mnie jego rozwścieklona moc
Całkiem uśmiercić nie może!
HERMES.
Oto szaleństwa niechybnego znak —
Wyniosła pycha przebluźnierczych słów!
Do obłąkania cóż ci jeszcze brak?
Jakbyś się sprawiał, wyswobodzon? Mów!
A wy, dziewice, którym jego błąd
Rozbudza w sercach miłosierdzia zdrój,
jak najpośpieszniej uciekajcie stąd,
Zanim żywiołów rozpocznie się bój.
Albowiem zamęt błyskawicznych rózg,
Nawała grzmotów i gromów w przestworze,
Łatwo zamąci przerażony mózg,
Do szału przywieść was może!
CHÓR.
Innych, Hermesie, udzielaj mi rad,
Jeśli chcesz we mnie mieć posłuchu dość!
Wszak do haniebnych nakłaniasz mnie zdrad,
W słowach się twoich nędzna kryje złość.
Lecz nie uwiedzie mnie twój lichy kłam!
Cierpieć z nim razem będę aż po wiek,
A zaś dla zdrajców tylko wzgardę mam.
Obyś się zbrodni tej na zawsze strzegł,
Bo z wszystkich chorób, które zsyła los
Na tego świata nieszczęsne rozdroże,
Cóż ponad zdrady niespodzianej cios
Ohydniejszego być może?

HERMES.
O, bądźcie pomne, o to błagam was,
Tych słów życzliwych, co padły z mych warg,
Byście, gdy Doli pojawi się czas,
Nie uciekały się ao pustych skarg,
Byście nie rzekły, że was niebios król,
Znienacka strącił w ten nieszczęścia dół!
Nie! Z waszej winy spadnie na was ból!
Że nierozsądek tak wam ducha skuł,
Dola w swą wielką uwikła was sieć:
Wszak wyjawiłem wam zamiary boże,
Byście się mogły na baczności mieć —
Rozum li zbawcą być może!

Znika. Błyskawice. Gromy. Trzęsienie ziemi.

PROMETEUSZ.
Oto się słowo zamienia już w czyn,
Ziemia się trzęsie w krąg!
Obłoków czarny zwał
Rozdziera łysk i grom!
Orkanny szaleje młyn,
Burze prą śladem burz,
Złom się rozbija o złom,
Kłębami zrywa się kurz
Z lecących w przepaście skał!
Wyją wichury,
W zamęcie mąk
Strop się już zlewa ponury
Z smaganą głębią mórz,
Strasznie zwichrzoną aż do dna!
Oto się spełnia już
Wyrok, co na mnie padł

Z Zeusowych rąk!
Spojrzyj, o matko czcigodna,
Na moje leże!
Spojrzyj, jak cierpi twój syn!
O ty, Eterze,
Co światłem zapładniasz świat,
Patrz, jakie muszę
Bezprawne znosić katusze!



KONIEC.





PERSOWIE


OSOBY DRAMATU:

CHÓR STARCÓW.
ATOSSA (matka Kserksesa).
GONIEC.
DUCH DAREJOSA.
KSERKSES.

Rzecz dzieje się w Suzach, stolicy Persyi. Plac obok zamku królewskiego

Wchodzi CHÓR STARCÓW.

PRZODOWNIK CHÓRU.
Oto my Persów, co naszli Helladę,
Tak zwaną »wiernych« stanowimy radę,
Której opiece poruczon jest wszytek
Złocistych stolic bogaty dobytek.
Na nasze bowiem zdał sędziwe głowy
Syn Darejowy,
Władca nasz, Kserkses, troskę o swe kraje.

*

Przedsię o powrót królewskiego pana
I jego w złoto zakowanych ludzi
Złowróżbna trwoga w mem sercu się budzi,
Spać mi nie daje.
Krzykami radości żegnana,
W pole azyjska wyruszyła młódź,
A odtąd żaden od rycerskiej rzeszy
Nie przybył goniec, ni konny, ni pieszy,
W Persów stołeczny
Gród.

*

Z Suz, z Ekbatany zbrojny wyszedł lud,
Z Kissyjskiej twierdzy odwiecznej
Wojenna wygnała go chuć:

W mnogie zgromadzon oddziały,
Ruszył ten tłum okazały
Pieszo, na koniach i statkach.

*

A na ich czele, uzbrojeni srodze
W łuki, dzielnego dosiadłszy bachmata,
Ruszyli Persów przechwalebni wodze,
Wielkiego króla poddani królowie:
W bojowych sprawni przypadkach,
Podziw dla oczu i postrach dla świata,
Waleczne powiedli mrowie
Amistr, Artafren, Astasp, Megabata.

*

Obok, z bitewnym oswojon rozgwarem,
Ruszył Masistes razem z Artembarem,
Odważny łucznik Imaj, Farandaka
I Sostan, kiełzacz dzikiego rumaki«.

*

Innych znów wysłał wielki Nejlos żyzny:
Perastag przybył z egipskiej ojczyzny
I Susyskanes; i świętą Memfidą
Pan władający, Arsames, i król
Teb starożytnych, Arjomard, idą
Na czele bezliku wioślarzy,
Mieszkańców bagnistych pól.

*

I ciżba Lidów zniewieściałych spieszy
Ze swego lądu; przewodzi tej rzeszy
Król Mitrogates i, wielkiej potęgi

Władca, Akteus. A cóż mówić mam
O tych, co wyszli z złotych Sardów bram?
Widok to wraży:
Poczwórne, poszóstne zaprzęgi!
Widok to pełen grozy —
Przeliczne, przezbrojne te wozy!

*

Świętego Tmolu ruszają sąsiady,
Aby pod jarzmo nagiąć kark Hellady:
Mardon potężny na przedzie
Wraz z Tharybisem ich wiedzie,
Dwa niezmęczone dzidami kowadła!
Włóczników także liczna czerń wypadła
Z Mizji; śle również i Babilon złoty
Rojne swe hufce, wojennej ochoty
Pełne, przedufne w ten swój łuk napięty,
W swe niezwalczone okręty:
Królewska zwołała rzecz
Wszystko, co w Azji twardy dźwiga miecz.

*

Tak perskiej ziemi wszystek młody kwiat
W daleki wyruszył świat.
I oto piersi Azji-rodzicielki
Ból szarpie głośny i wielki,
Matki i żony, wyczekując z trwogą,
Dni się doliczyć nie mogą.
CHÓR.
Do przeciwległych dotarło już ziem
Królewskie wojsko, burzyciele miast,
Których zgromadził nasz Włast.

Tratwy związawszy, po morza topieli
Przebyli przesmyk atamanckiej Helli;
W zuchwalstwie swem
Niepożądani ci goście
Po silnie zbitym przeszli moście,
Po jarzmie, co kiełza głąb wód.

*

Pan ludnej Azji, wojowniczy wódz,
Bitnych szeregów swoich rzucił zgon
Na cały obszar; z dwóch stron,
Ufny w swe dzielne, mężne naczelniki,
I pieszych swoich rzucił zastęp dziki,
By wroga zmódz,
I wojska morskiego roty
Pchnął syn ten wielki rosy złotej[3],
Z bóstw wywodzący swój ród.


∗                    ∗

Niby posępny, przepotworny smok,
Ognisty miecąc wzrok,
Wieloramienny król i wielożagli
Syryjski swój rydwan nagli
I grad morderczy Aresowych strzał
Sypie w włóczników zwał.

*

Gdzież równie włady, równie silny człek,
Któryby tamą legł
Przeciwko morskiej, rozhukanej toni?

Któż się prądowi obroni
Perskiego hufu? Gdzież śmiały ten wróg,
Coby go wstrzymać mógł?


∗                    ∗

Lecz któż z śmiertelnych ujdzie bożych zdrad?
Nim się spostrzeże,
By chyżą stopą ominąć obierze,
Jużci on w potrzask wpadł.

*

Przyjaźnie bowiem wyciąga swą dłoń
Bóg do człowieka,
Potem znienacka siecią go owleka —
Daremna wszelka broń.


∗                    ∗

Zdawna od bogów przeznaczon jest los,
Ażeby Persów Jud
Na harc bitewny swe zastępy wiódł,
Aby, wojenne wszczynając zawody,
Burzył miasta, walił grody,
Światom zadawał cios.

*

Lecz my, wpatrzeni w rozszumiały bór
Tych białopiennych mórz,
Smaganych wichrem szalejących burz,
Wiotkiej swe życie zwierzyliśmy linie,
Słabym łodziom, które ninie
Ludzki unoszą twór.

*

Dlatego smutne me serce
Straszną przejmuje się trwogą,
Czy wieści zawitać nie mogą,
Że ach! już Persów wojsko w poniewierce,
Że dzień nieszczęsny pustkę wniósł
W grodziec stołecznych Suz.

*

Strach mnie ogarnia, że w mieście
Kisyjskiem jęki wyrosną
W gorzką melodję żałosną,
Że się ach! tłumy rozpłaczą niewieście,
Że na łachmanny podrą płat
Przędzę płóciennych swych szat.

*

Gdyż cały naród, i konny i pieszy,
Niby za matką gęsty pszczeli rój,
Poszedł za wodzem swym w bój.
Morze poddało tej rzeszy
Swojego jarzma prąd,
Z lądem łączący ląd.

*

A tu na łoża łzy tęsknoty cieką,
Persyjskie żony ciężki gniecie ból:
Mężów wyroił się ul,
Na wojnę ruszył daleką,
A im samotny dzień
Śród gorzkich płynie tchnień.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Przedsię, Persowie, czas
Przy starym zamku tym
Złożyć naradę:

Mądrość niech wzbudzi się w nas,
Niech się wysili
Troska,
Jak losom zapobiedz złym.
Cóż czyni Kserkses w tej chwili,
Syn Darejowy,
Z dziada pradziada nasz ród?
Azali wroga już zgniótł?
Zali ręce jego włade
Rzuciły włócznię na głowy
Nieprzyjaciela?
Zali go trupem zaściela
Jego zabójczy łuk?
Lecz oto, patrzcie! niby jasność boska
Śród naszych zalśniła dróg!
Zbliża się postać królowej.
Macierz królewska wybrana
I nasza zbliża się pani!
Paść na kolana!
W największej czci dla niej
Kornemi powitać ją słowy!

*

Urodziwych Persyanek witaj księżno! Białowłosa
Rodzicielko Kserksesowa! Witaj żono Darejosa!
Boga Persów ty małżonko, a i również matko boga,
Jeśli dawny duch plemienia da mu dzisiaj zwaJczyć wroga!
ATOSSA.
Przetom zostać już nie mogła w złotozdobnym moim dworze;
Opuściłam nasze wspólne, Darejosa i me łoże
Troska gryzie i mą duszę! Przyjaciele moi drodzy,

I ja trwogi swej serdecznej nie utrzymam już na wodzy,
By tych skarbów, których ongi mąż Darejos zebrał tyle
Nie bez woli bogów świętych, nie pogrzebał dzisiaj w pyle
Los zawistny, gdyż w swem łonie to podwójne chowam zdanie,
Że, gdy męża już nie stało, i bogactwo bywa tanie.
Że zaś według swej zasługi nie jaśnieje człek ubogi,
Skarby nasze są bez zmazy, lecz o okom pełna trwogi,
A obecność pana domu zowię tego domu okiem:
Więc, gdy sprawy tak się mają, wy, Persowie, swem głębokiem
Dopomóżcie mi dziś słowem, boć o waszą radę stoję,
Do niej jednej dziś się chronią wszystkie smutne troski moje.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Wiedz, władczyni naszej ziemi, nie potrzeba ci dwa razy
Wzywać naszych słów lub czynów; wypełnimy twe rozkazy
Wiernie, chętnie, ile tylko starczą k’temu nasze siły.
ATOSSA.
Niejedne mnie po nocach straszne sny trapiły
Od czasu, kiedy syn mój wyruszył z swojemi
Wojskami, by zagładę nieść iońskiej ziemi.
Lecz żaden z tak wyraźną nie wystąpił mocą,
Jak sen, co mnie nawiedził tą ostatnią nocą.
Widziałam dwie niewiasty: jedna w perskiej szacie,
A druga zaś w doryckiej ; obie w majestacie
Przedziwnym, nienaganne wzrostem i urodą,
Snać prym ponad wszystkiemi niewiastami wiodą.
Krewnego obie rodu, jedna z nich zostaje
W Helladzie, a tej drugiej barbarzyńskie kraje
Zamieszkać los nakazał. Zdało mi się we śnie,

Że obie spór wzajemny poczęły niewcześnie,
A syn mój, na wieść o tem, pragnąc spór ich ostry
Złagodzić, do rydwanu swego wprzągł dwie siostry,
Na kark im zarzuciwszy końskie jarzmo. Rzędem
Pyszniąca się wspaniałym, jedna z nich tym pędem
Pod lejce się poddaje, woli jego sługa,
I kornie oto chodzi w zaprzęgu. Zaś druga,
Miotając się, rękami rozrywa rzemienie
Jarzemne i wędzidło precz od siebie żenie.
Z rydwanu syn mój wypadł, a przy jego boku
Darejos, ojciec, stanął z łzą boleści w oku.
Spostrzegłszy go, syn Kserkses podarł szaty z ciała.
To wszystko, jak wam mówię, dziś we śniem widziała.
Powstawszy i obmywszy dłoń w krynicy świeżej,
Z błagalną biegłam ręką, jako się należy,
Przed ołtarz naszych bogów: pragnęłam tej chwili
Ofiarny złożyć kołacz, iżby odwrócili
Dzień klęski, gdy wtem widzę, jak się orzeł ciska,
By znaleźć schron u Fojba świętego ogniska.
I oto, przyjaciele, oniemiałam z trwogi,
W te tropy bowiem orła dopadł sęp złowrogi,
Na chyżych dopadł skrzydłach i groźnymi szpony
Jął wpijać mu się w głowę, a ten przerażony,
Pokornie grzbiet mu podał. Strasznie było dla mnie
Zobaczyć to, wam strasznie to słyszeć... Niekłamnie
Powiadam: jeśli syn mój sprawi się szczęśliwie,
U wszystkich będzie mężów w wielkim żył podziwie,
Lecz jeśli mu się noga w tym boju pośliźnie,
I nadal będzie panem w swojej ojcowiźnie.
PRZODOWNIK CHÓRU.
Rady nasze, matko droga, ani bardziej cię zatrwożą,
Ni dodadzą ci otuchy. Jeśli widzisz karę bożą,

Idź i błagaj, by przyjaźni byli dzisiaj władcy nieba
Miastu, tobie, twemu dziecku i nam wszystkim. Potem trzeba
Płyn ofiarny wylać ziemi i jej zmarłym. Niech łaskawie
Mąż Darejos, co po nocach w sennej cię nawiedza zjawie,
Światło szczęścia śle z mogiły i dla syna i dla ciebie,
Zaś w podziemnym niechaj mroku zło wszelakie się pogrzebie.
Z proroczego niby ducha tę ci oto radę wieszczę,
Acz nie płoną mam nadzieję, że rozpaczać nie czas jeszcze
ATOSSA.
Snów mych pierwszy ty tłomaczu, oto jakie dobre wieści
Dla mnie, syna i dla domu twe życzliwe słowo mieści!
Niechżeć się nam wszystko szczęści!... O tak, pójdźmy ofiarami
Zjednać bóstwa i umarłych, iżby byli dzisiaj z nami.
Lecz do domu nim powrócim, pragnę wiedzieć, drodzy moi,
W jakiej ziemi, w jakiej stronie ten ateński grodziec stoi?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Tam, na zachód, gdzie z swem światłem władca słońce się zapada
ATOSSA
Więc na gród ten z ręki syna ma ostatnia spaść zagłada?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Tak, i wówczas całą Hellas król pod jarzmo swe nakłoni.
ATOSSA.
A czy dosyć tam jest wojska i morderczej dosyć broni?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Tyle wojska, że niejednych klęsk doznali nasi Medzi.

ATOSSA.
Cóż tam więcej? Są bogactwa, czy się pusty dom ich biedzi?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Mają srebra zdrój obfity, skarbcem on całego kraju.
ATOSSA.
Czy do bełtów łuk napinać jest w wojennym ich zwyczaju?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Nie! oszczepy dzierżą długie, poruczając pierś pawężom.
ATOSSA.
Któż na Judu czele stoi? Któż przewodzi zbrojnym mężom?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Nie poddani są nikomu i nikomu też nie służą.
ATOSSA.
Jakże stawiać mogą czoło, gdy wróg na nich spadnie burzą?
PRZODOWNIK CHÓRU.
Toć doszczętnie wytępili Darejową młodzież piękną.
ATOSSA.
O jak matki na te słowa o swych synów się ulękną!
PRZODOWNIK CHÓRU.
Zdaje mi się, że niebawem usłyszymy prawdę całą:
Persa widzę po tym biegu; on nam powie, zali z chwałą
Wyszedł lud nasz, czy też poniósł w walnej bitwie straszne szkody.

Zjawia się

GONIEC.
O wy azyjskiej ziemi wszystkie grody!
O kraju Persów! O bogactw przystanie!
Wszystkie wam skarby zniszczył jeden cios!
Na krwawym łanie
Wszystek kwiat Persów legł!

Co za los! Co za los!
Że ja też pierwszy muszę, biedny człek,
Tę straszną wieść
Swym ziomkom nieść!
Lecz wam potrzeba wiedzieć o tej klęsce:
Huf nasz wygubi on, cieszą się zwycięsce!
CHÓR.
O, bolu! O, bolu! O jej!
Co za nowiny! strach!
Tońcie, Persowie, w łzach,
Pomm żałości tej!
GONIEC.
O jak się to skończyło! I jam już nadzieję
Utracił, że mi światłość powrotu zadnieje!
CHÓR.
Za długo nasz żywot trwał,
Że taki grom dziś padł
Na tę sędziwość lat!
Szał nas ogarnia, szał!
GONIEC.
Nie z słuchu znam tę klęskę ani też przypadkiem:
Przeciwnie! jam tych nieszczęść naocznym był świadkiem.
CHÓR.
O rety! O żale! O troski!
Hellado, o kraju ty boski!
Daremnie azyjskie więc strzały
Z stron wszystkich na ciebie padały.
GONIEC.
Na polach Salaminy stos za stosem leży
Pobitych i precz, dalej, wzdłuż całych wybrzeży.

CHÓR.
O raty! O troski! O żale!
Powiadasz, że idą na fale,
Na morza nurt wrzący, głęboki
Te drogie, skrwawione te zwłoki!
GONIEC.
Nic łuki nie pomogły! Przybili okręty
I wszystek na nich hufiec został w pień wycięty.
CHÓR.
Niech się rozlega krzyk,
Boleści nieszczęsny głos:
Oto bogowie,
Wojska naszego wytraciwszy mrowie,
Śmiertelny zadali nam cios.
GONIEC.
O imię Salaminy, wstrętem przeogromne!
I was, Ateny zgubne, nigdy nie przepomnę!
CHÓR.
Ateński grodzie ty,
Co wrogom gotujesz skon!
O jakżeż ciebie
Pamiętać będą po mężów pogrzebie
Te wdowie tłumy ich żon!
ATOSSA.
Umilkłam, tem straszliwem, teraz mi wiadomem
Nieszczęściem przygnębiona, takim bowiem gromem
Uderzył we mnie los nasz, że ni mówić zgoła
Ni pytać o cokolwiek język nie wydoła!
A przecież człek śmiertelny musi znosić dolę,
Zesłaną mu od bogów. Choć cię smutek kole

We wnętrzu, wyjaw wszystko, powiedz, którzy wodze
Zostali nam przy życiu, a którzy w jej drodze
Zginęli, pełnej klęski, i kto teraz dzierzy
Buławę nad zastępem sierocych żołnierzy?
GONIEC.
Sam Kserkses żyw jest dotąd, ogląda blask słońca.
ATOSSA.
O jakiemż ty mnie światłem radości bez końca
Napełniasz! Po ćmie nocy jaki blask jarzęcy!
GONIEC.
Nasamprzód, Artembares z dziesięcią tysięcy
Swych jezdnych szczezł u brzegów urwistych Silenji.
Tysiącznik zaś Dadakes spadł do wiecznych cieni
Z okrętu, ugodzony ostrym włóczni grotem.
Tenagon, rycerz prawy, Baktryjczyk, legł potem
W oblanej morzem ziemi Ajasa. A dalej
Swe czoła na Ostrowiu Gołębim strzaskali
Lilajos z Arsamesem i Argestes trzeci.
Zaś źródeł Nejlosowych bohaterskie dzieci,
Adeues i Arktej, utonęli razem
Z Faruchem tarczonośnym. Pod swoim rozkazem
Mający wojsk bez liku, Matallos, wódz, rodem
Chryzejczyk, zginął również tym samym zawodem:
Padając, zbroczył w ciała czerwonej posoce
Swą rudą, gęstą brodę. Śmierć-ci tam zdruzgoce
I Maga, Arabczyka; na skalną łożnicę
I Baktr Artames złożył pokrwawione lice,
Co czarnej wodził jazdy tysięcy trzydzieści.
Amestris i Amfistrej, mąż rozgłośnej części
Wojennej, dzielny włócznik, w jednym legli grobie,
A z nimi Arjomard, co Sardy w żałobie

Zostawia nieutulnej. I Seisames ginie
Pospołu, urodzony w mizyjskiej krainie.
Tarybis też, Lirnejczyk, do mogiły schodzi,
Naczelny pan pięć razy pięćdziesięciu łodzi,
Mąż wielce urodziwy. Wszyscy śród tej klęski
Nieszczęsną padli śmiercią. A i wódz zwycięski
Kilików, Syennesis, on, co mestwem swojem
Dokuczył nieraz wrogom, nie mógł się przebojem
Wybawić z rąk zaguby... Same-m ci hetmany
Wymienił: część to ledwie straty nieprzebranej.
ATOSSA.
Największą mi niedolę objawia twa warga...
Zaiste! wstyd i boleść sercem Persów targ<t.
Lecz, aby do początku nawiązać, mów dalej,
Jak wielką była liczba okrętów na fali
Tej morskiej, przez Helladę wysłana, że w rzadkiej
Rozprawie śmiała zmierzyć z naszymi się statki?
GONIEC.
O liczbę jeśli idzie, juścić, że przewaga
Po naszej była stronie. Prawda bowiem naga,
Że oprócz wyborowych dziesięciu, wrogowie
Okrętów mieli ledwie trzy setki, a powie
Mój język, że król Kserkses miał ich tysiąc cały.
Zaś kromie tego mnóstwa jeszcze mu zostały
Pospiesznych dwa sta siedem. Odrzeknijcie sami,
Czy w bitwie tej słabszymi byliśmy? Nie! Z nami
Źle jakiś bóg postąpił: szeregi nam całe
Wytracił, gwicht nierówny pokładłszy na szale.
ATOSSA.
A zatem niezniszczalne są ateńskie wieże?

GONIEC.
Zapewne, gdyż Pallady miasta niebo strzeże
I ramię dzielnych wojów jego murów broni.
ATOSSA.
Opowiedz o początku tej walki; czy oni,
Helleńscy dali hasło mężowie, czy może
Mój syn, w swe statki ufny, wszczął dzieło nieboże?
GONIEC.
Nie! jakiś duch zawistny, jakiś mściciel krwawy
Powodem stał się, pani, tej strasznej rozprawy.
Z obozu ateńskiego przybył człek i składnie
Synowi twemu rzeknie, iż, gdy noc zapadnie,
Nie myślą Hellenowie pozostać; po prostu,
Dopadłszy, jak kto może, zbawczego pomostu
Okrętów, tył podadzą, by ratować życie.
Co Kserkses usłyszawszy, nie myśląc, że skrycie
Helleński mąż go zdradza i że bóstw zamysły
Na jego właśnie szkodę w tej chwili rozbłysły,
Ten statków naczelnikom wyda rozkaz: Z chwilą,
Gdy słońca się ostatnie promienie wysilą
Nad ziemią, a mrok ciemny ogarnie przestworza,
W trzech rzędach pozostawiać okręty na mórz?
Przejezdnych wszystkich ściegach, u ich wyjść, a zasię
U wyspy Ajasowej ma stanąć w tym czasie,
Co z łodzi pozostanie. A gdyby skroś ciemnię
Ponocną Hellenowie uszli potajemnie
Na statkach z objęć śmierci, naonczas i wodze
Zapłacą za to życiem. Tak-ci on im srodze
W swej dumie zapowiedział, nie pomnąc, co nieba
W wyrokach swoich rzekną. Wszyscy, jak potrzeba,
Posłuszni jego słowu, i w składzie i w ładzie

Wieczerze zgotowali. Bez myśli o zdradzie,
Do kołków wszelki żeglarz przymocował wiosła.
A kiedy słońce zgasło i noc się podniosła,
W te tropy, kto od wioseł, skoczył do swej łodzi,
Z nim razem wszelki człowiek, który w zbroi chodzi.
I jeden oddział począł nawoływać drugi
I, jako rozkazano, wraz na morskie smugi
Za statkiem ruszył statek, a do pilnej straży
Wodzowie naganiali podwładnych żeglarzy.
Noc przeszła; a Helleńcom i na myśl nie wpadło
Uciekać potajemnie. Lecz gdy dnia widziadło
Promienne, śnieżnobiałe zaprzągłszy rumaki.
Rozsiało jasną światłość w krąg na ziemskie szlaki,
Od razu krzyk się zerwał w Helleńskim obozie,
By jakiś hymn radosny, który w całej grozie
Odbiło wielkie echo o skaliste brzegi.
I trwoga barbarzyńskie przejęła szeregi,
Że tak je oszukano. Nie po to nad ranem
Rozbrzmieli Hellenowie strzelistym peanem,
By czmychnąć, lecz by mężną w bój się rzucić hurmą.
Wojenną, rozegraną rozpaleni surmą,
Rytmicznie uderzając wiosłami, poczęli
Od razu krajać głębie szumiącej topieli,
Od razu też spostrzegły wszystkich nasze oczy.
Na przedzie prawe skrzydło w porządku się toczy,
A za niem cała flota. Od razu też wzięci
Potężny hymn w przestwory: »O helleńskie dzieci!
Ratujmy swą ojczyznę, swą dziatwę, swe żony.
Mogiły swoich przodków i świątynne trony
Ojczystych bóstw, gdyż oto bój się nasz rozpocznie!«
I z perskich też gardzieli rozległ się niezwłocznie
Ogromny krzyk — nie było czasu na wahanie.

W te tropy dziób spiżowy przeciw dziobom stanie,
Na okręt rusza okręt, a znak do rozprawy
Helleński rzucił statek, wierzch fojnickiej nawy
Na drzazgi potrzaskawszy. Dzielnie wpoprzód stawał
Przeciwko naporowi perskich hufców nawał.
Lecz potem, gdy się ciżba naszych łodzi zwarła
W cieśninie, tak że pomoc znikąd nie dotarła.
Poczęły się wzajemnie, sprawce własnej zguby,
Druzgotać, kruszyć ściany spiżowymi dzióby.
Helleńskie zaś okręty, rozważnie dokoła
Objąwszy naszą flotę, miażdżyły jej czoła
I boki. Trup po trupie, zrąb padał po zręb:e,
Że oczom gdzieś się morskie pochowały głębie.
Na skałach pełno szczątków drużyny poległej,
A statki naszej floty, które jeszcze zbiegły
W popłochu i rozsypce, ach! że patrzeć luto
Na bezład tej ucieczki, rażono i kłóto
Złomami naw i wioseł, by one tuńczyki,
By ryby w czas połowu. Podniosły się krzyki,
Lamenty i przechwałki wzbiły się nad tonie,
Aż wszystko noc ukryła w swej czarnej zasłonie.
By skreślić ogrom klęski, nawet dni dziesięciu
Nie starczy. Gdyż, wiedz o tem, urąga pojęciu
Wszelkiemu chcieć pomyśleć — komuż się to uda? —,
Że w dniu jednym jedynym tyle padło luda.
ATOSSA.
O biada! Morza nieszczęść nurt to nieprzebrany
Zalewa nas i wszystkie barbarzyńców[4] łany.
GONIEC.
Ach! ledwie znasz połowę tego zła! Co jeszcze

O onych strasznych ciosach w tej chwili obwieszczę,
Wzdyć szalę naszej męki po dwakroć przeważy.
ATOSSA.
Czyż można uledz doli jeszcze bardziej wrażej?
Mów, jaki grom uderzył wpośród wojsk tysięcy,
By szala naszych cierpień spadła jeszcze więcej.
GONIEC.
Co było perskiej młodzi, cały kwiat, dorodni,
Odważni i szlachetni panowie, najgodniej
Służący swemu władcy, wszyscy w starciu onem
Spotkali się z haniebnym, przesromotnym skonem.
ATOSSA.
Zaiste! zbyt obłędny to nieszczęść manowiec!
Lecz jakąż oni śmiercią poginęli? Powiedz!
GONIEC.
Dla statków niedostępny, mały ostrów leży
Pod samą Salaminą, gdzie się wzdłuż wybrzeży
Skalistych skocznym pląsem wierny Pan przechadza.
Wysłała ich tam wszystkich święta króla władza,
By w pień powycinali helleńskie zastępy,
Jeżeliby się chciały schronić śród tej kępy
Po stracie swych okrętów. Zasię swoich mieli
Ratować, jeśli trzeba, z morskich wód topieli.
Źle przyszłość król przewidział. Bo kiedy bogowie
Zwycięstwo dali flocie helleńskiej, wnet mrowie
Tych naszych nieprzyjaciół, w twarde zbrojnych spiże,
Wybiegło ze swych łodzi i w szalonym wirze
Dopadło onej wyspy, tak że nasi woje
Nie mieli się gdzie zwrócić. Straciwszy ostoję,
Prażyli ich głazami, lub, wierząc cięciwie,
Grad bełtów na nich słali. Lecz tamci, szczęśliwie

Uszedłszy pewnej śmierci, niby potok wrzący
Zalali cały ostrów i w walce gorącej
Dopóty naokoło bili coraz wścieklej,
Dopóty siekli naszych, aż wszystkich wysiekli.
Zaszlochał strasznie Kserkses, patrząc, jak w szeregu
Tej młodzi śmierć szaleje: U morskiego brzegu
Siedzisko miał, na skale, dla wszystkich widomej:
I szaty swe rozdarłszy, jęczał w głos, ogromy
Tej klęski opłakując Pieszym hufcom potem
Ucieczki jąć się kazał i sam się odwrotem
Ratował śród popłochu. Oto nad czem jeszcze
Masz boleć! Wszak nowiny to równie złowieszcze!
ATOSSA.
O duchu ty okrutny! Jakimż to zawodem
Dotknąłeś serca Persów! Nad przesławnym grodem
Ateńskim syn mój zemsty dokonał bolesnej!
Czyż nie dość zgubił naszych Maraton? W niewczesnej
Snać chwili chciał ich pomścić ten mój syn i brzemię
Klęsk nowych na ojczystą ściągnął dzisiaj ziemię!
Lecz powiedz, gdzieś zostawił okręty, jeżeli
Wiadomo ci, że w morskiej nie znikły topieli?
GONIEC.
Okrętów ocalonych trwożne naczelniki
Za wiatrem popłynęły — gnał je popłoch dziki.
Gromada niedobitków w beockiej krainie,
U źródeł wód rzeźwiących, z wycieńczenia ginie,
Spragniona, nie mająca już i tchu! Do Foków
Ojczyzny myśmy poszli. Stamtąd brzemię kroków
Zawlokło nas do Doris. Potem ku zatoce
Melijskiej, tam, gdzie Sperchej żyźniące swe moce
Rozlewa w krąg na pola. Stąd całą Achaję

I wszystkie tessalijskie przebyliśmy kraje,
Nie mając ni napoju ani krztyny jadła.
Z pragnienia tu i głodu część przemożna padła —
I jedno nas i drugie nawiedziło. Dalej
Do ziemi magnezyjskiej myśmy zawitali,
Do dziedzin Makedonów, nad Aksjosa wody,
Do trzciną zarośniętych błot babijskich, w grody
Edońskie, u stóp góry Pangajos. Nie w porę
Tej nocy bóg nam zesłał ciężki mróz, co skore
Ściął fale Strymonowe, że ten, co miał za nic
Dotychczas wiarę w bóstwa, teraz się bez granic
W modlitwach jął zatapiać, prośby gorącemi
Na klęczkach przyzywając niebiosów i ziemi.
A potem, gdyśmy wszystkie ukończyli modły,
Przez rzekę lodowatą kroki nas powiodły.
Ocalał, kto na drugą przeprawił się stronę,
Nim słońca bóg swe lico ukazał spłonione.
Albowiem tarcz słoneczna, rzucając swe ognie
Na rzekę, lód od razu połamie i pognie,
Roztopi go do szczętu. Wraz jeden i drugi
Zapadał się w głąb wody, szczęśliw, gdy w niedługiej
Konania ginął męce. Ci, co poza nami
Zostali jeszcze żywi, wloką się polami
Trackiemi w wielkiej nędzy — szczupła to gromada —
Ku ziemi swej rodzinnej. Tak więc strasznie biada
Lud Persów nad utratą swej najdroższej młodzi.
Wyrzekłem oto prawdę, jako mi się godzi,
Choć mówiąc o nieszczęściu, którego nawałem
Bóg przygniótł dzisiaj Persję, dużo przemilczałem.
PRZODOWNIK CHÓRU.
O Duchu, klęsk rozsiewco! Jakimż to dziś nęka
Ciężarem plemię Persów twa okrutna ręka!

ATOSSA.
O biada mnie nieszczęsnej! Wszystko wojsko padło!
O, dziwnie mi się w nocy jawiące widziadło,
Jak jasno ty mi całą wy wróżyłoś dolę.
Wy źleście tłomaczyli! Waszą przecież wolę
Chcę spełnić, pójdę korna błagać moce boże,
Święcony wezmę kołacz i Ziemi go złożę
I zmarłym na ofiarę. Wzdyć się nie odstanie,
Co stało się dotychczas, lecz może błaganie
Odwróci zło idące! Waszą zaś jest sprawą,
Nieść wierną mi poradę w tę godzinę krwawą.
Pocieszcie mego syna, zawiedźcie do domu,
By świeżych klęsk nie dodał do klęsk tych ogromu.

Znika.

CHÓR.
Zeusie, ty królu,
Dumny i mnogi
Zniszczyłeś wojsk naszych huf
I miasto Suzy oraz Ekbatanę
W czarnymś pogrążył dziś bólu!
W objęciach trwogi,
Ślozą zalane,
Jęczą szeregi wdów.
Miękkie ich ręce pieszczone
Niewieścią targają zasłonę!
Puchowe łozę
Rozkoszy młodej
Opustoszało!
Małżeńskie minęły gody
I pierś się utulić nie może,
Tonąca w zdroju łez!
I ja ten straszny opłakuję kres.

I ja, o chwało,
Po twoim skonie
Bolesne, rozpaczne łzy ronię!


∗                    ∗

I oto Azja wyludniona
Jęki wyrzuca z łona:
Kserkses mnie zwiódł!
O jej!
W lekkomyślności swej
Kserkses wytracił mój lud!
O jej!
Kserkses na zgubne odmęty
Pchnął drogocenne okręty!
Baczenie miej,
Czemu Darejos, ten łucznik zwycięski,
Wódz Suz i drogi ich pan,
Wracał na ojców łan
Bez klęski?

*

Zastępy piesze i żeglarzy
Los tam przywitał wraży:
Naw czarnookich tłum —
O jej! —
Niósł ich na morską chwiej!
Naw równoskrzydłych szum —
O jej! —,
Naw bezlitośne te dzióby
Stały się sprawcą ich zguby!
W porażce tej
Sam król iońskiej ledwie uszedł ręki

I dziś, jak z wieści tych wiem,
Śród trackich błądzi ziem,
Syt męki!


∗                    ∗

Przedwczesny ich spotkał skon!
Ach!
Padł taki wyrok, padł —
O biada! —,
Ze u Kirchejskich wybrzeży —
Och! —
Wszystek nasz hufiec już leży!
Otwórzcie głębie swych łon,
Niech, wykąpany w łzach,
Ku niebu wzbija się szloch!
Płaszcze podrzyjcie na szmat!
Och! och!
Zagłada! zagłada!
Jęk ten na cały niechaj idzie świat

*

Spieniony porwał ich prąd!
Ach!
Na dnie przezroczych fal —
O biada! —
Nieme pożarły ich stwory!
Och!
Dom płacze swojej podpory —
Pan jego precz poszedł stąd,
Bez pana wali się gmach!
Ojciec zatacza się w proch,
Żal mu za synem, jak żal!
Och! och!

Ból starce rozjada,
Wieści zabójcze przyniosła im dal!


∗                    ∗

Nikt się w azyjskiej już ziemi
Nie rządzi prawy perskiemi.
Nikt ci, o biedny bogaczu,
Winnego nie płaci haraczu.
Nikt nie gnie przed tobą kolana,
Królewska potęgo zdeptana!

*

Języka już ludzie mnodzy
Nie myślą trzymać na wodzy,
Bo kto raz rzucił już pęta,
O słowa swobodzie pamięta!
Na wyspie Ajasa skrwawionéj
Persyjskiej nam szukać korony!

Wchodzi z świtą, niosącą ofiary

ATOSSA.
Kto sam nieszczęścia doznał, ten wie, przyjaciele,
Że jeśli los swe zgubne rozwichrzy topiele,
We wszystkich budzi trwogę. Lecz jeśli zawieje
Przyjazny jakiś powiew, człek żywi nadzieję,
Że wszystko będzie dobrze, nie myśli o burzy.
I moje się też serce coraz bardziej chmurzy.
Gniew bogów mam zabójczy przed oczyma duszy
I krzyki, nie radosne, spływają mi w uszy.
Me wnętrze pełne lęku, strwożon duch mój wszytek.
Dlatego bez rydwanu, zostawiwszy zbytek,
Powracam tutaj do was z królewskiej komnaty.
Ojcu mojego syna przynoszę objaty,
Błagalny dar dla zmarłych: białe mleko świeże

Święconej młodej krowy z moich rąk odbierze;
Jarzący plastr patoki, wonne, kwietnie miody,
I z źródła dziewiczego dzbanek żywej wody
I napój niezmieszany winorośli staréj,
Z macicy jak wytrysnął. Niosę także dary
Z owoców oliwkowych, żółtych, w ciemne liście
Owitych, woniejących, i kwiatów okiście,
Tej ziemi, wszystkorodnej macierzy, dziecięta.
A wam przy tej ofierze umarłych niech święta,
O moi przyjaciele, spłynie pieśń! I ducha
Dareja przyzywajcie, zali nas wysłucha.
Tymczasem ja w cześć bogów, co są w wnętrzu ziemi,
Wyleję płyn ofiarny dłońmi błagalnemi!

Udaje się na grób Darejosa.

CHÓR.
O najpierwsza ty z pań,
Królowo Persów! Tak, idź
I ofiarną swą dań
Ciemnym podziemiom złóż.
My przedsię zanucim pieśń,
Iżby nam byli łaskawi
Ci, co prowadzą
Umarłych w grób.
Ty, coś jest cieniów stróż,
Het mesie, i Gajo ty,
Pomóżcie nam!
Niech swej mogiły cieśń
Opuści jego duch,
Bo gdy nas jeszcze coś zbawi,
On li to sam
Uczynić może swą władzy.


∗                    ∗

Azali słyszysz nas,
Błogosławiony ty królu,
Jaki w ojczystej twej mowie
Wznosim hymn bólu
Niestrojny
Ku tobie?
Zali nam duch twój odpowie
W ten znojny,
W ten nieszczęśliwy czas?
Azali słyszysz nas w grobie?

*

Modły zwracamy k'wam,
Gajo, i wszystkie wy bogi,
Które w podziemiach władacie
Niech duch ten drogi,
Pan siły
Jedyny,
Zjawi się w swym majestacie
Z mogiły!
Suz-ci on synem! Czyż znam
Dzielniejsze nad niego syny?!


∗                    ∗

Słodki to mąż i grób
Słodki, bo słodycz ukrywa.
Zwróć, Ajdoneju, swój łup!
Dareja oddać nam chciej!
O Ajdoneju, toć żywa
W nim-li jest moc! O jej!

*

Zali swe wojska on wiódł
Na jatki, zamiast do bojów?

Bóstw go doradcą zwał lud!
W wielkiej mądrości swej
Był bóstw doradcą, gdyż wojów
Nie wiódł na rzez! O jej!


∗                    ∗

Wstań-że nam królu, wstań, władco nasz stary!
Wyjdź-że nad krawędź wyniosłą kurhanu!
Zalśnij trzewikiem z szafranu,
Zabłyśnij nam złotem królewskiej tjary!
Wstań, męki nam koj!
Wstań, ojcze Dareju!... Oj!...

*

Nowe usłyszysz cierpienia i bole!
O królu królów, zjaw się memu ojcu!
W stygijskim giniemy pomroku!
Młódź nasza w mogilnym spoczęła już dole
Wstań, męki nam koj!
Wstań, ojcze Dareju!... Oj!...


∗                    ∗

O jej! O jej!
jakżeż twe druhy
Opłakiwały twój skon!
W mogile zawarła się głuchej
Źrenica twa czujna,
A ziemi twojej plon
Podwójna ach! klęska, podwójna
Zniszczyła w chwili złej!
Z trójrzędnych statków li szczęty!
Gdzież wy, okręty! okręty! okręty!

Zjawia się

WIDMO DAREJOSA.
O z wiernych najwierniejsi, rówieśnicy mojej
Młodości, starce perscy! Jakimż to się znoji
Ma ziemia strasznym znojem, że płacze w żałobie,
Rozdziera się i szarpie? Widząc tu przy grobie
Małżonkę, wzdyć się trwożę, choć wdzięcznie jej dary
Przyjmuję. A i wy tu jęczycie bez miary,
Śród szlochów wzywający mojego imienia.
Nie łatwo się wydostać z mogilnego cienia,
Podziemne bowiem bóstwa chętniej zdobycz biorą,
Niż z rąk ją wypuszczają. Przecież stopą skorą
Przybywam, gdyż i w grobie-m swą władzę zachowaj
Lecz spiesz się, by o zwłokę kto mnie nie strofował,
Opowiedz, jakież dzisiaj świeżych nieszczęść brzemię
Przygniata ukochaną moich Persów ziemię?
CHÓR.
Boję się ócz k’tobie wznieść
I mówić o klęsce się boję,
Tak miesza dawna mnie cześć.
WIDMO DAREJA.
Wszak poruszon twymi jęki, porzuciłem łoże swoje,
Więc się w długich nie gub słowach! Poniechawszy te bojaźnie,
Przestań zwlekać, wyjaw wszystko, krótko, zwięźle i wyraźnie,
CHÓR.
Przecież nie puszcza mnie lęk —
Mówić się lękam, mój książę,
O sprawach, rodzących jęk.
WIDMO DAREJOSA.
Więc jeżeli serca wasze dawna cześć i trwoga wiąże,

Ty się ku mnie zwróć, spólniczko mego łoża! Białowłosa
Żono moja, przestań jęczeć, niech się wstrzyma łez twych rosa,
Wyjaw wszystko najdokładniej. Że nawiedza los człowieka,
Wszak to ludzka tylko dola. Wielki nawał klęsk go czeka
I na lądzie i na morzu, gdy się żywot dłużej wlecze.
ATOSSA.
O z śmiertelnych najszczęśliwszy! Juścić tobie losy człecze
Nie skąpiły swoich darów! Pókiś patrzał w słońca blaski
Promieniste, pośród Persów wiodłeś życie, pełne łaski,
Ni ten bóg, zazdrości godzien! Teraz ci zazdrościć trzeba,
Iżeś umarł, zanimś ujrzał, jaką klęskę ślą nam nieba.
Gdyż, posłuchaj, Darejosie, krótko sprawę ci wyłuszczę:
Na nic starta Persów siła, kraj obrócon w głuchą puszczę.
WIDMO DAREJOSA.
Zali morem wicher powiał, czy też bunt się wszczął w stolicy?
ATOSSA.
Nie! bynajmniej! Koło Aten padli nasi wojownicy.
WIDMO DAREJOSA.
Któż przewodził z moich synów? Winę któż ponosi głównie?
ATOSSA.
Popędliwy Kserkses w pustkę zmienił całą lądu równię.
WIDMO DAREJOSA.
Z hufem pieszym, czy też z morskiem ruszył wojskiem
w nieszczęść koło?
ATOSSA.
Z tem i z owym; tak dwojakie było dwóch zastępów czoło.
WIDMO DAREJOSA.
Tyle wojska jak przeprawił tam, na drugi brzeg topieli?

ATOSSA.
Stworzył przejście, zmyślną sztuką ujarzmiwszy przesmyk Helli.
WIDMO DAREJOSA.
Umiał zamknąć Bospor wielki? Jakże mu się to udało?
ATOSSA.
Snać go jakiś natchnął demon, że postąpił tak prześmiało.
WIDMO DAREJOSA.
Biada! Groźny wielce demon wziął mu zmysły najniegodniej.
ATOSSA.
Znać po skutkach, jakiej strasznej syn się nasz dopuścił zbrodni.
WIDMO DAREJOSA.
Mówże dalej, cóż się stało, że tak wszyscy dziś jęczycie?
ATOSSA.
Przez upadek siły morskiej i huf pieszych stracił życie.
WIDMO DAREJOSA.
Więc do szczętu zginął naród? wypleniły go kopije?
ATOSSA.
Tak, że cały gród suzański wyludniony w łzach się wije.
WIDMO DAREJOSA.
Ach! bez wojska ziemia nasza! Bez opieki i oparcia.
ATOSSA.
A i Bakrrów tłum, nie stary, poległ w czasie tego starcia.
WIDMO DAREJOSA.
O nieszczęsny! Taką młodzież zgubić bitną, znamienitą!
ATOSSA.
Sam zaś Kserkses — chodzą wieści — opuszczony, z drobną świtą

WIDMO DAREJOSA.
Co? gdzie skończył? ] jak? powiedz! może co go i ocali —
ATOSSA.
Stał na moście, który łączył lądy dwa nad głębią fali.
WIDMO DAREJOSA.
Ocalony — i naprawdę już powrócił do tej ziemi?
ATOSSA.
Tak, podobno... Mówią wieści... niema sporu między niemi.
WIDMO DAREJOSA.
Ach! spełniły się wyroki nazbyt prędko! Zeus wymierzył
Ich ostatkiem w mego syna. A jam przecież jeszcze wietrzył,
Iż bogowie na czas długi zechcą odwlec swe wyrocznie.
Lecz kto sam swój los przyspiesza, temu śle go bóg niezwłocznie.
Teraz oto swoim blizkim rozwarł źródła strasznej doli:
Snać nie wiedział syn mój młody i w młodzieńczej swojej woli
Mniemał w jarzmo skuć Hellespont, zmienić w sługę nurt ten święty —
Bospor boży chciał w swej pysze niewolnemi związać pęty!
Ścieg on morski chciał przekształcać; w więzy go zamknąwszy kute,
Hufcom wielki szlak otworzył. Bezrozumną żywiąc butę.
Mniemał zwalczyć wszystkie bogi, zwalczyć nawet Posejdona!
Szał opętał mego syna! Obłęd chory! Ach! niepłona
Żre mnie troska, by te skarby, którem zebrał z wielkim trudem,
Nie zmarniały gdzieś po świecie, między obcym jakimś ludem!

ATOSSA.
Złym on rajcom to zawdzięcza, syn nasz, Kserkses, niespokojnie
Bieg ważący wszelkiej sprawy. Gdyż mówiono, żeś ty w wojnie
Mnogie dzieciom zebrał skarby, a on, tchórza mając w sobie,
Wojujący chyba w domu, nic nie czyni, by ozdobie
Swych śpichlerzy dodać blasku! Więc, ze wstydu, za ich radą
Wszystkie swoje zebrał wojska, chcąc rozprawić się z Helladą.
WIDMO DAREJOSA.
A zatem syn mój dzieło spełnił przeogromne,
Pamiętne po wiek wieków, największe, jak pomnę,
Ze wszystkich dzieł, co nigdy tak nie wyludniły
Stołecznych Suz od chwili, gdy Zeus wielkosiły
Jedynowładne berło złożył w nasze dłonie
Nad całą, plenną w trzodę Azją. Na jej tronie
Siadł pierwszy, władca ludu, król Medos. Zaś drugi,
Dopełniacz jego dzieła, był syn, na usługi
Mający wielką mądrość... Trzeci mąż szczęśliwy,
Król Kyros, mir sprowadził na wszystkie swe niwy.
Lud Frygów wziął i Lidów i iońskie kraje
Przemocą sobie zdobył, bo takie zwyczaje
U bogów, że ku mądrym nie żywią zawiści.
Syn jego władał czwarty. Lecz piąty nie iści
Nadziei — był nim Mazdis, hańba swojej ziemi
I tronów starosławnych. Tego podstępnemi
Omotał obierzami dzielny Artaferna
I w własnym zabił domu — bo tak chciała wierna
Ojczyzny jego służba —, mając do pomocy

Oddanych sobie mężów. Po nim tron sierocy
Wziął Marfis, z rzędu szósty, a po Artafrenie,
Po siódmym władcy Persji, królewskie to mienie
Przypadło mnie w udziele. Z mnogiemi jam chodził
Wojskami, lecz z mych wypraw nigdy się nie zrodził
Dla państwa ból tak wielki. Natomiast mój młody
Syn Kserkses, nie baczący na moje wywody,
Młodzieńczą okazuje popędliwość. Przecie
Wy, moi rówieśnicy, dobrze o tem wiecie,
Iż żaden z nas, co berło dzierżył do tej pory,
Na kraj nasz nie sprowadził takiej nieszczęść zmory.
CHÓR.
Cóż, władco Darejosie? Do jakiego celu
Zmierzają twoje słowa? Jak z tych nieszczęść wielu
Wydźwignie się lud Persów? Niema na to rady?
WIDMO DAREJOSA.
Jeżeli nie ruszycie nigdy do Hellady,
Choć w siłę jeszcze większą porosną Medowie —
Bo, widać, sama ziemia jest z tamtymi w zmowie.
CHÓR.
Mów, jaką walczy bronią wespół z tym narodem?
WIDMO DAREJOSA.
Zbyteczny nadmiar wojska wybijając głodem.
CHÓR.
Wyślemy przeto hufiec mierny, lecz dobrany.
WIDMO DAREJOSA,
Toć zastęp, który dotąd cudze depce łany,
Daremnie się nadzieją powrotu weseli.

CHÓR.
Nie wszystko zatem wojsko przeszło przez most Helli?
Nie wszystko z Europy zbliża się do domu?
WIDMO DAREJOSA.
Zaledwie drobna garstka z onego ogromu,
Jeżeli, bacząc na to: co się dotąd dzieje,
Wyroczni ufać bożej: takie jej koleje,
Że spełnia się od razu. Wojska mnogość cała.
Ufając pustym złudom, na miejscu została,
Na równi, gdzie beockiej ziemi słodka pasza
Wodami Azoposa obficie się zrasza.
Tam przyjdzie im największe ponosić katusze
Za pychę ich wyniosłą, za bezbożne dusze,
Albowiem kraj Hellenów napadłszy, w złym czynie
Lubując się bez wstydu, palili świątynie,
Bóstw kradli wizerunki. Zniknęły ołtarze,
Siedliska bóstw do posad rozburzyły wraże
Zastępy najezdników. Za takie więc zbrodnie
Nie mniejszą muszą karę te obce przychodnie
Ponosić dziś i jutro — nie widać też końca
Tych nieszczęść, coraz nowe budzi promień słońca.
Platejskie ujrzą pola, jak za posiew ziarna
Grzesznego krew strumieniem popłynie ofiarna
Z doryckiej strasznej włóczni, a gęste mogiły
Poległych będą ludzkim źrenicom wieściły
Aż w trzecie pokolenie, jako się nie godzi,
By człowiek się wynosił, gdyż kwiat pychy rodzi
Kłos winy, ta zaś owoc przecierpki wydaje.
Widzący taką karę, pomnijcie na kraje
Helleńskie, na Ateny! Biada, kto odrzuci
Z pogardą swoje szczęście, a w wyniosłej chuci

Pożąda cudzych bogactw! Strasznego ma sędzię
W Zeusie, który pychę srogo karać będzie.
Więc syna, co się wielką zuchwałością plami,
Wspierajcie, przyjaciele, szczeremi radami,
By bóstwom przestał bluźnić w zbytniej pysze swojej.
A ty, Kserksesa matko, wróć, jak ci przystoi,
Do domu, płaszcz weź godny i wyjdź z tem odzieniem
Naprzeciw mego syna, bo całem dziś mieniem,
Co barki mu okrywa, postrzępione szmaty —
Tak klęska przyrządziła jego strój bogaty!
Łagodnem przemów słowem, bo juścić, wiem o tem,
Li ciebie on posłucha. Ja zasię z powrotem
Do ciemnic swoich zejdę. Zegnajcie mi, starzy
Druhowie! A pomnijcie, póki dzień się jarzy,
Zachować każdej chwili cną pogodę duszy.
Bogactwo już tam w grobie umarłych nie wzruszy.

Znika.

CHÓR.
O wielu-m słyszał klęskach, które budzą dreszcze,
I o tych, które są już i co będą jeszcze.
ATOSSA.
Ach! jakież to nieszczęście strącasz na mnie, boże!
Najbardziej przecież tem się i dręczę i trwożę,
Iż strzępy okrywają biedne dziecko moje.
Z pałacu wziąwszy z sobą najprzedniejsze stroje,
Spróbuję iść naprzeciw — pójdę jak najprędzej:
Nie godzi się opuszczać blizkich, gdy są w nędzy.

Znika.

CHÓR.
O jak szczęśliwie bez miary
Żyliśmy ongi w te; ziemi,

Wierni doradcy korony,
Gdy nad dziedziny swojemi
Władał ten stary,
Nieprzemożony,
Słynny pan Suz,
Zbawca Darejos, król

*

Na wojska stojący czele,
Zwycięskie czyniąc wyprawy
I grodu sprawując rządy,
Żyliśmy w oblaskach sławy!
Wielkie wesele
Objęło lądy —
On-ci je wniósł
W granice naszych pól.


∗                    ∗

Ileż on zdobył miast,
Chociaż Halijskiej[5] nie przekroczył wody,
Choć domowego nie odszedł ogniska
Ten nasz potężny Włast!
Acheloidzkie ujarzmił narody —
Ziemię, co Traków jest blizka,
Tuż nad zatoką Strymonu
Do swego przyłączył tronu.

*

Przeszły do jego rąk
I one zamki, co od morza zdala
Na stałym lądzie swoje mury ścielą,
I równie pól i łąk,

Które oblewa Propontydy fala,
I one kraje nad Hellą
I plenny rozłóg, co leży
Tam, u tych ponckich wybrzeży.


∗                    ∗

On-ci te wyspy wziął, które graniczą
Z naszymi brzegi, wodą otoczone:
Lesbos i Chios, Paros i Mykonę.
Do jego właści zdobycznych się liczą
Samos, oliwek matka,
Naksos i Andros, Tenosu sąsiadka.

*

On-ci Ikaru, Lemnu, Knidu, Rodu
Shołdował niwy, których czar wyrasta
Z głębin fal morskich. On kipryjskie miasta,
Pafos i Soloj, podbił. Bez zawodu
Sięgnął po Salaminę:
Przez jej to macierz dziś w tym smutku ginę.


∗                    ∗

On swą mądrością bożą
Zjednał dla siebie bogate,
Ludne, helleńskie grodziszcza Ionji.
Przy nim zastępy zbrojne,
W zwycięskiej chyże pogoni,
Przy nim się wierni sprzymierzeńcy mnożą!
A teraz jakąż opłakujem stratę!
Jakiż nas smutek bodzie!
Z bożych dopuszczeń przegraliśmy wojnę,
Klęska na lądzie i klęska na wodzie!

Z resztką niedobitków wchodzi

KSERKSES.
O biada!
Co za nieszczęsna na mnie dola spada!
Jakiż to demon dziki
Runął na Persów ród!
Azali sił mi dosyć pozostało,
Aby to znieść?
Na te sędziwe patrząc namiestniki,
Uczuwam, jak się rozsprzęga
Me ciało!
Zdeptana cześć!
Zniszczona wszelka potęga!
Któż nas, o Zeusie, na zniszczenie wiódł
I przecz nie ległem z kwieciem tej młodzieży,
Co w ciemni mogił już leży?!...
CHÓR.
O raty, przeraty! O królu!
O wojska bitnego sławo!
O Persów chwalebne ty imię!
O mężów ozdoby,
Jakże was krwawo
Okrutny demon zgniótł!
Ziemia jęczy, żal się niesie
Po rozłogach, pełnych bólu:
O Kserksesie! O Kserksesie!
Młodzieżąś napełnił groby!
Albowiem wojska olbrzymie,
Kwitnący lud,
Zastępy, łuki dzierzące,
W ponure zeszły komnaty,
Do Hadu!

Bez śladu
Padły tysiące! tysiące!
Aj! aj! aj! aj!
O raty! przeraty!
Strasznie, straszliwie
Zniszczał bogaty
Nasz kraj!
Na niwie, rozpaczą zasianej,
Korzy się Azja z zgiętemi kolany!
KSERKSES.
Jakiej-ż ja klęski — oj! oj! ciężkie brzemię
Na swe ściągnąłem plemię,
Na swą ojczystą ziemię!
Biednaż ta moja dola!
CHÓR.
Wracającego z owych nieszczęść pola
Złowieszczym wita cię głosem
Nasz wtór.
Ni Marjandyńskich[6] płaczków chór,
Nad twoim zawodzi losem.
KSERKSES.
Jęczcie i płaczcie, aż wam serce skona
Śród rozdartego łona!
Ściga mnie gniew demona!
Biednaż ta moja dola!
CHÓR.
Klęska na miasto spadła! srom! niewola!
Lud nasz zaginął waleczny

Śród fal!
Skarga me pieśni rozstraja i żal!
O łzy! O smutku mój wieczny!


∗                    ∗

KSERKSES.
Jończyk wytracił rycerzy,
Jończyk zniszczył okręty —
loński Ares, żniwiarz, który sprzęty
li krwawych zbierał wybrzeży.
CHÓR.
Oj! oj! oj! A mów, a mów,
Gdzieś podział swój wierny huf?
Gdzież twoi są wodze?
Na jakiej zgubiłeś ich drodze —
Datamę i Farandaka,
Suzę i Pelagona?
Ekbatańskiego Agbatę
I Psamiskanę?
Zginęła po nich poszlaka!
Krew ich spłynęła czerwona
W głębie nieznane!
Któż nam tę wszystką powetuje stratę?

*

KSERKSES.
Wypadli z syryjskich łodzi,
Zniknęli w nurtach głębiny,
Tam, u skalistych brzegów Salaminy.
Gdzie śmierć dla statków się rodzi.
CHÓR.
Oj! oj! oj! A gdzież, a gdzież

Pozostał Tarybis? Wiesz,
Gdzieś podział Farnucha?
Pustka li po nich jest głucha!
Gdzieś stracił Arjomarda,
Memfisa i Artembarę?
Pytam się ciebie, odpowiedz,
Gdzież jest dziś krasa
Księcia Suaki? Gdzie stare
Lilaja imię? Gdzie twarda
Dłoń Masistrasa?
Histajchma jaki zagubił manowiec?!


∗                    ∗

KSERKSES.
O biada mi! biada!
W złowrogie Aten oblicze wpatrzeni,
O brzeg się skalisty rozbili!
O jej! o jej! Zagłada
W nieszczęsnej zmiotła ich chwili.
CHÓR.
Azali także wierne oko twoje
Do wiecznych zeszło już cieni —
On, który Persów tysiące, tysiące
Wodził na boje?
On, Alpist, syn Batanocha,
Wnuk Seisamy
I Magabaty?
Zali do straty
Doliczyć również Ojbarę i Parta,
Mężów odważnych bez plamy?
A więc zostali, zostali
W tej fali!

 Mogiła na oścież otwarta!
O! o! Niech serce me szlocha,
Niech łzy wylewa piekące!

*

KSERKSES.
O jakąż mi w duszy
Budzisz tęsknotę za druhy zmarłymi!
Bronię się słowom twym, bronię!
O żal! o żal! Jak kruszy
Serce się moje w tem łonie!
CHÓR.
I w naszem wnętrzu pragnienie się budzi
Ku owej mocy olbrzymiej
Tych, którzy mnogiej przewodzili rocie
Mardyjskich ludzi.
Wyznaj, gdzie wierny jest panu
Ksantys? Orężnej
Gdzie pełen chwały
Jeździec, wspaniały
Arsam? Kegdadat? Gdzieś podział Litymnę?
Gdzie Anchar i Tolmos potężny?
O tak! zginęli, zginęli
W topieli!
Głębie objęły ich zimne!
Za kołem twojego rydwanu
Nie kroczą w purpurze i złocie!


∗                    ∗

KSERKSES.
Niema ich, niema tych wodzów wyprawy!

CHÓR.
Niema ich; padli bez sławy!
KSERKSES.
O jej! o jej! Aj! aj! aj! aj!
CHÓR.
Aj! aj! aj! aj! Zatratę
Zesłali demoni na kraj!
Nigdy groźniejszą nie była nam Ate!

*

KSERKSES.
Grom nas poraził! Straszna losów chłosta!
CHÓR.
Grom nas poraził! To prosta!
KSERKSES.
Dzień klęsk! dzień klęsk! Zły bój! zły bój!
CHÓR.
W walce z potęgą Ionji
Nie ostał ach! żeglarz się twój —
Nie zaznał szczęścia lud nasz w tej pogoni.


∗                    ∗

KSERKSES.
Nie zaznał! Ach, wojska mieć tyle i tak ulegnąć, boże!
CHÓR.
Po klęsce tej wszystka już Persja marnie zaginąć może.
KSERKSES.
Dostrzegłyż twe oczy rynsztunek, który ma król wasz zbiegły?
CHÓR.
Dostrzegły! dostrzegły!

KSERKSES.
A to na bełty schowanie?
CHÓR.
Tyleś ocalił, o panie?
KSERKSES.
W skarbcu tym chowam swe strzały
CHÓR.
Zaiste, dobytek to mały.
KSERKSES.
Pomocna zawiodła mnie ręka.
CHÓR.
Jończyk się boju nie lęka.

*

KSERKSES.
Mężowie to w walce niezgięci, cios mi zadali rzadki.
CHÓR.
W niezwykłym popłochu uciekły nasze pobite statki.
KSERKSES.
Na grom ten z rozpaczy podarłem swoje królewskie szaty!
CHÓR.
O raty! przeraty!
KSERKSES.
O gorzéj, ach! jeszcze gorzéj!
CHÓR.
W trójnasób los się nasz sroży.
KSERKSES.
Okrutny! Dla wroga wesele!

CHÓR.
Tak wiele utracić! tak wiele!
KSERKSES.
Bez druhów powracam tu ninie!
CHÓR.
W morskiej zginęli głębinie!


∗                    ∗

KSERKSES.
Jęcz, jęcz nad moją zgubą! Ach powiedź mnie teraz w dom!
CHÓR.
Aj! aj! aj! aj! Ten srom ! ten srom!
KSERKSES.
Żarom mej skargi skarg swych podaj żar!
CHÓR.
Bolom bolesny bólów dar!
KSERKSES.
Wyj ze mną, lej gorzkie ślozy!
CHÓR.
Grozo, groźniejsza nad grozy!
Azali kiedy na świat
Grom bardziej gromki padł!
KSERKSES.
O tłucz-że, tłucz się w piersi! Ze mną i dla mnie się łam!
CHÓR.
Szarpię swą pierś, bom biedny sam.
KSERKSES.
Żarom mej skargi skarg swych podaj żar!

CHÓR.
Panie! bierz serce, ból je zwarł.
KSERKSES.
Wyj ze mną, lej gorzkie ślozy!
CHÓR.
O grozo, groźniejsza nad grozy!
Jakże nie tonąć nam w łzach?
Czarny nas ściga strach!


∗                    ∗

KSERKSES.
Żalem mizyjskim się rozżal! Pierś z szatnych obdzieraj przędz!
CHÓR.
O nędzo nędz!
KSERKSES.
Na brodzie siwy targaj sobie włos!
CHÓR.
Szczęki szczękają na straszny +en los!
KSERKSES.
Żalem się krwaw!
CHÓR.
Ach! krwawię!

*

KSERKSES.
Mocnemi się wal rękoma, pierś z szatnych obdzieraj przędz!
CHÓR.
O nędzo nędz!
KSERKSES.
Rwij sobie włosy, wojsk opłakuj cios!

CHÓR.
Szczęki szczękają na straszny ten los!
KSERKSES.
W łzach oczy pław!
CHÓR.
Ach! pławię!


∗                    ∗

KSERKSES.
Gromom mej skargi skarg swych podaj grom!
CHÓR.
O jej! o jej!
KSERKSES.
Z jękami wejdź w mój dom!
CHÓR.
O biada ziemi tej!
KSERKSES.
O ziemi Persów biada!
CHÓR.
Jękom ach! jęk odpowiada!
KSERKSES.
Jęk płynie łożyskiem miasta!
CHÓR.
Jęk z kraju do kraju wzrasta!
KSERKSES.
O biada! o biada!
CHÓR.
O jej! o jej!

KSERKSES.
O biada ziemi tej!
CHÓR.
Jękom ach! jęk odpowiada!
KSERKSES.
O jej! zniszczone trójrzędne okręty!
CHÓR.
O jej! Za tobą kroczę bólem zdjęty!



KONIEC.





SIEDMIU PRZECIW TEBOM





OSOBY DRAMATU:

ETEOKLES.
GONIEC.
CHÓR DZIEWIC.
ISMENE.
ANTYGONE.
HEROLD.



Scena: Wzgórza kadmejskie w Tebach z zamkiem królewskim i ołtarzami oraz posągami bóstw. Tłum ludu. Wojsko. Wodzowie.

ETEOKLES wszedłszy z orszakiem.
Obywatele Kadma! Juścić, że się godzi,
By ten, co, powierzoną mając rufę łodzi,
Losami jej kieruje i, siedząc przy sterze,
Spraw rzeczypospolitej czujnem okiem strzeże,
Zabierał głos, gdy trzeba. Tak się bowiem dzieje,
Że niebios li zasługą szczęśliwe koleje,
Lecz jeśli się, broń Boże, jaka klęska zdarzy,
Ze zgodnych ust mieszkańców spadnie zarzut wraży
Na mnie, Eteoklesa. Ale gród Kadmowy
Obroni Zeus, którego powszechnemi słowy
Obrońcą nazywamy. Lecz, poza tą pieczą,
I waszą, to wam mówię, konieczną jest rzeczą —
I was, którzyście dotąd lat nie dostąpili
Dojrzałych, i was, starce, którym już w tej chwili
Przeminął czas męskości, i was, co jesteście
W rozkwicie sił — gorliwie jąć się w naszem mieście
Obrony bóstw ojczystych, by po dni ostatek
We czci je miano słusznej, i grodu i dziatek
I naszej Matki-Ziemi, Karmicielki drogiéj,
Co, wziąwszy nas w opiekę już wówczas, gdy nogi
Słabemi pełzaliście po świętem jej łonie,

Na mężów tarczonośnych ku swojej obronie
Chowała tak troskliwie! Prawda, że w tej wojnie,
Acz znosim oblężenie tak długo i znojnie,
Przychylne jest nam bóstwo; dzięki władzom nieba
Zwycięsko się nam dotąd kończyła potrzeba.
Lecz dzisiaj nasz wróżbita, nie z płomiennych znaków
Wieszczący, tylko czujny badacz lotu ptaków,
Co uchem i umysłem śledząc ich wyrocznie,
Zna kunszt swój niezawodny — otóż ten, naocznie
Zbadawszy treść ich proroctw, mistrzowski zwyczajów
Skrzydlatej rzeszy znawca, rzekł nam, że Achajów
Przeliczny tłum bojowy chce w całej swej mocy
Przypuścić szturm do miasta jeszcze dzisiaj w nocy.
Więc dalej! wraz na blanki! na mury! We zbroi
Pospieszyć do ordynku! Niechaj każdy stoi,
Jak mąż, na stanowisku! Niechaj szańce miasta
Zaścielą się hufcami, a serce niech wzrasta
W odwagę! Wrót pilnować i wieżyc! Niech trwoga
Do oczu nie zagląda przed zastępem wroga.
Co do mnie, tom już posłał wywiady w szeregi
Wojenne: nie bez skutku powrócą me szpiegi.
Wysłucham, co mi stamtąd dzisiaj wieść przyniesie,
Podstępem wziąć się nie dam!...

Zjawia się

GONIEC
Cny Eteoklesie!
Monarcho przewspaniały Kadmosowych włości!
Z obozu najpewniejsze mam już wiadomości,
Naoczny widz wszystkiego. Otóż siedmiu wojów,
Potężnych bohaterów, przywykłych do znojów
Rycerskich, krew spuściwszy z zarzniętego wołu
Do tarczy czarnobrzeżnej i w krwi tej pospołu

Zmaczawszy twarde ręce, klęło się Aresem,
Enjoną i Fobosem, że zniszczą z kretesem
Gród Kadma, że przemocą wszystko w gruz roztrącą,
Lub padną na tę ziemię, krwią ociekającą
A potem, splótłszy wieńce, na wozie Adrasta
Wysłali te pamiątki w swe rodzinne miasta,
Płaczący, lecz bez skargi na uściech. Ze stali
Jest bowiem duch ich w wnętrzu, płomieniem się pali,
Jak oko lwa przed bitwą. Nie dozna przewłoki
Ich zamiar, bo gdym zwracał ku tobie swe kroki,
Poczęli ciągnąć losy, ku jakiej kto bramie
Ma powieść swoje wojsko, co moc naszą złamie.
Dlatego i ty mężów poślij garść wybraną,
Niech zaraz, jak najspieszniej, u wejść grodu staną,
Bo hufiec już argiwski cały w zbroi spieszy.
Tumany kurzu lecą śladami tej rzeszy,
A końskich nozdrzy piana srebrem ziewa pola.
Sterniku naszej łodzi! Niechże twoja wola
Nad miastem bacznie czuwa, nim w Aresa burzy
Sromotnie się ten statek na wieki zanurzy,
Gdyż bije już o niego fala wojsk! Świadomy
Bądź chwili, by najgodniej odeprzeć te gromy!
Ja zasię, sługa wierny, pójdę śledzić daléj,
Byś wiedział — znając wszystko —, co miasto ocali.

Znika.

ETEOKLES.
O Zeusie! O ty Gaio! Nakłońcie mi lica,
Bogowie, ziemi straże! O klątwo rodzica!
Ty Ato i Erynio, chrońcie od zagłady
I nas i z nami razem mówiących Hellady
Językiem! Nie dopuśćcie, by nasze ognisko
Zagasło! Na ten wolny kraj, stojący blizko

Upadku, na gród Kadma wy jarzma niewoli
Nie kładźcie! Tak, za wszystkich, których los ten boli,
Przemawiam! Nie dopuśćcie do tej nędzy srogiéj,
Bo miasto, gdy szczęśliwe, umie czcić swe bogi...

Odchodzi. Zjawia się CHÓR DZIEWIC.

1. DZIEWICA.
Jaki się na mnie wali ciężar trwóg!
Z obozu ruszył chyży, zbrojny wróg.
Przodem, w szalony puściwszy się bieg,
Toczą się jezdni jak odmęty rzek.
Pod strop niebiosów ciemny bije kurz,
Pewny, acz niemy obwieścicie! burz.
2. DZIEWICA.
Tententy kopyt, dla uszu mych dziw,
Od tratowanych dolatują niw.
Z coraz to większą wrzawą rwie się tłum,
Niby potoków górskich rwący szum.
3. DZIEWICA.
O biada! o biada!
Bogowie, boginie!
Błagamy was ninie,
Ratujcie nasz gród!
4. DZIEWICA.
Uzbrojon w tarczę ze stali,
Z krzykiem już spada,
Już się na mury te wali
Nieprzyjacielski lud!
5. DZIEWICA.
Któż nas ocali?
Która bogini albo który bóg?

U czyich mi klękać ołtarzy,
Mnie, najkorniejszej z sług?
6. DZIEWICA.
Ach! próżno się serce skarży!
Czas już, o groźni niebianie,
Posągom waszym oddać cześć!
7. DZIEWICA.
Słyszycie, hej! słyszycie głośne zbroić granie?
W szaty i wieńce strojne,
Kiedyż to mamy prośby bogobojne,
Jeśli nie dzisiaj, wznieść?
8. DZIEWICA.
Słyszę pochrzęsty —
Nie jednej to dzidy szczęk!
Huk się to gęsty
Ku moim uszom niesie.
O ty Aresie,
Dawną dzierżący nad tą ziemią straż,
Zali ją zdradzić masz?
9. DZIEWICA.
Przyjmij ten jęk,
O bóstwo w przyłbicy złotej![7]
Jeśliś gdykolwiek miłowała nas,
Tak więc i dzisiaj, jak w miniony czas,
Odpieraj od nas nieprzyjaciół groty!
CHÓR.
Patrzcie, bogowie, obrońcę tej ziemi,
Na nas, dziewice,

Chcące odwrócić modły błagalnemi
Groźby niewoli. Naokoło miasta
Coraz to większy zamęt burzy wzrasta,
Aresu wichrem podżegana fala
Coraz się szumniej przewala!
Zwróć ku nam lice,
Zeusie, ty ojcze wszechświata,
Pospiesz z ratunkiem dziedzinie Kadmowej
Pod swoją tarczę ją weź!
Wojsko Argiwów mury już oplata,
Przestrach w krąg sieją zbroice,
Tętnią podkowy,
A w pyskach koni
Żelazne wędzidło już dzwoni
Na krwawą rzeź!
Ku siedmiu bramom w siedmiu wodze idą.
A każdy gotowy,
Ufnie wstrząsając swą dzidą,
Jak mu przykazał los,
Śmiertelny zadać nam cios!

*

A i ty, wojnom chętna córko boża,
Zbaw nas, Pallado!
I ty nam pomóż, jezdny władzco morza,
W ryby godzący swem berłem! Z tej srogiej,
O Posejdonie, wybaw-że nas trwogi!
I ty, Aresie, nie skąp swej obrony
By gród Kadmosa wsławiony
Odparł to stado!
I ty, Kiprydo, macierzy
Naszego rodu — ze krwi myśmy twojej —,

Z ratunkiem pospiesz k’nam!
A i ku tobie korna prośba bieży,
Potężna wieków zagłado,
K’naszej ostoi!
O Apollinie,
Gdy zechcesz, czyż wilk ten nie zginie
O grodu bram?
Córko Latony, w tej strasznej potrzebie,
Gdy serce się boi,
Błagamy również i ciebie,
By dziś twój kołczan miał
O, jak najwięcej strzał.


∗                    ∗

O jej! O jej!
Jakiż to turkot wozów w krąg wyrasta!
O Hero święta!
Pod ciężką osią twarda trzeszczy piasta!
O nasza chwało!
O Artemis! Powietrze od włóczni zadrżało!
Któż czasy podobne pamięta?
Czy bóg z niewoli tej
Ocali jeszcze nasz lud?

*

O jej! o jej!
Głazy, jak grady, sypią się na mury!
O Apollinie!
W bramicach twierdzy szczek się wszczął ponury!
O synu boży!
Niech władca niebios kres wojnie położy!
I ty swą przed miastem świątynię,

Onko[8], w opiece miej,
Zbaw siedmiobramny ten gród!


∗                    ∗

Ach! bóstwa wszechmocne, tej ziemi
I grodu strażniczki i stróże,
Odwróćcie od niego tę burzę!
Innojęzycznej, zbrojnej rzeszy
Nie dajcie naszych cnych pieleszy!
Z rękami podniesionemi
Proszą was o to, ach! proszą
Korne, pobożne dziewice.

*

Ach! bóstwa kochane, ach! lube
Obrońcę tych dziedzin i straże,
Niechaj się dzisiaj pokaże,
Jak wam są drogie te przybytki!
Niech czuje litość duch wasz wszytki,
Niechaj nie spycha w zagubę
Tych, co ofiary wam znoszą;
Łaskawe pokażcie im lice!

Wraca

ETEOKLES.
Powiedzcie, zapytuję was, obrzydłe plemię,
Azali gród to zbawi, uratuje ziemię
I wojskom oblężonym doda-ż to otuchy,
Że, padłszy przed bóstwami, kornej pełne skruchy.
Jęczycie, narzekacie, wy, mędrców ohyda?
W nieszczęściu ani szczęściu na nic się nie przyda,
Ażeby wspólnie z nami mieszkała niewiasta.
Gdy dobrze jej się wiedzie, wnet w pychę porasta,

A jeśli źle, dla grodu i domu jest klęską.
I dzisiaj, przez was trwogą przejęty niemęską,
W popłochu po ulicach snuje tłum się wszytek.
Dla wroga to jedynie pewny jest pożytek,
Natomiast my tu sami niszczymy się wzajem.
Tak dzieje się, gdy z rodem niewieścim przestajem.
Lecz jeśli kto mnie słuchać nie zechce w tym względzie,
Mężczyzna czy kobieta, lub ktokolwiek będzie,
Z surowem, niezawodnem spotka się wnet prawem:
Lud sam ukamienuje złoczyńcę niebawem.
Bo mąż, nie białogłowa, na wojnie przewodzi,
A ona niech nam również i w domu nie szkodzi!
Słyszycie? Nie przemawiam juści do głuchoty.
CHÓR.
Synu Ojdypa, najmilejszy, złoty!
Turkoty wozów słyszałam, turkoty!
Duch przerażony czuł
Skrzypy toczących się kół,
Zgrzyt uzd żelaznych w końskim pysku,
W płomiennym zrodzonych błysku.
ETEOKLES.
Zratuje się-li żeglarz, gdy śród fal zamętu
Porzuci ster, by uciec na przodek okrętu?
Powiedzcie, czy od zguby nawę swą obroni?
CHÓR.
Z tej szalejącej u wrót miejskich toni,
Gdzie nawałnica coraz groźniej dzwoni,
Biegłam za świątnic próg,
Ufna, że zbawi nas bóg,
Że twardy jego gniew złagodzę,
Gdy przed nim uklęknę w trwodze.

ETEOKLES.
Błagajcie, by mur odparł te oszczepy wraże!
Czyż to nie w ręku boskich? Jak przysłowie każe,
Zdobyty gród rzucają nieśmiertelne bogi.
CHÓR.
Obym tej hańby nie dożyła srogiej,
By go rzucili, lub by miał w pożogi
Żertwę się zmienić, albo stać się w lot
Zdobyczą tych obcych rot.
ETEOKLES.
Niech tylko mi się w klęskę ta prośba nie zmienia!
Jedynie posłuszeństwo jest matką zbawienia,
Wszechźródłem pomyślności. Tak uczy przysłowie.
CHÓR.
Prawda, lecz większą mają moc bogowie.
Nieraz, gdy człek się zabłąkał w pustkowie,
Gdy mrok bezradny źrenicę mu śćmił,
Bóg świeżych dodał mu sił.
ETEOKLES.
Li mężów to jest sprawą nieść bóstwom objaty
I żertwy, aby srogiej uniknąć zatraty
Wam milczeć się należy, siąść przy domowinie.
CHOR.
Gród tylko z boską pomocą nie zginie,
Mury odeprą nieprzyjaciół huf —
Więc skąd ta nienawiść? Mów!
ETEOKLES.
Nie bronię ja ci wcale korne wznosić modły,
Lecz oby tylko popłoch nie zrodził się podły
Śród mężów! Przeto me miej trwogi! bądź spokojna!

CHÓR.
Przestrach w mej duszy obudziła wojna —
Słysząc ten zamęt, tę wrzawę, ten huk,
Przybiegłam tu, pełna trwóg!
ETEOKLES.
Lecz jeśli o pobitych dowiesz się lub rannych,
Zaprzestań, bardzo proszę, skarg tych nieustannych.
PRZODOWNICA CHÓRU
I teraz znowu słyszę, jak parskają konie.
ETEOKLES.
Nie słyszeć mi za głośno, tego ja ci bronię
PRZODOWNICA CHÓRU.
Jak strasznie jęczy wokół oblężone miasto!
ETEOKLES.
To nic, że ja go strzegę, trwożliwa niewiasto?
PRZODOWNICA CHÓRU.
O zgrozo! przed bramami coraz większe wrzaski.
ETEOKLES.
Milcz! W grodzie ani słowa! Proszę twojej łaski!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Bogowie, niech te mury nie będą ich łupem!
ETEOKLES.
Zda mi się, nie umilkniesz, choćbyś padła trupem.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Niewoli odwróć jarzmo, o potęgo święta!
ETEOKLES.
Na siebie i na miasto sama wkładasz pęta.

PRZODOWNICA CHÓRU.
O Zeusie! niechże grot twój nieprzyjaciół zmiecie!
ETEOKLES.
O Zeusie! Co za plemię stworzyłeś w kobiecie!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Nikczemne, jako męże, którym gród zabrano.
ETEOKLES.
Znów wobec bóstw, posągów łkasz i gniesz kolano?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Strach język mi rozwiązał! Strach pogania trwogę.
ETEOKLES.
O drobną tu przysługę czy cię prosić mogę?
PRZODOWNICA CHÓRU.
I owszem, mów co prędzej! Spełnię ci ją rada.
ETEOKLES.
Więc nie trwóż-że mi druhów, zmilknij, nie krzycz »biada!«
PRZODOWNICA CHÓRU.
Już milczę! Wraz z innymi zniosę swoją dolę.
ETEOKLES.
To lubię; taką mowę od poprzedniej wolę.
A teraz jeszcze jedno: odejdźcie nareszcie
Od bożych wizerunków i milczące wznieście
Błagania, byśmy wyszli zwycięsko z tej bitwy.
A potem, wysłuchawszy i mojej modlitwy,
Radosny hymn zanućcie! Helleńskim zwyczajem
Ofiarny, święty pean zaśpiewajcie wzajem,
Co druhom męstwa doda i zbawi nas trwogi.
Ja przedsię na te wszystkie poprzysięgam bogi,
Na pól i rynków stróże, na Ismenu wody,

Na jasne źródła Dyrki, że jeśli bez szkody
Wyjdziemy z tej potrzeby i gród ocaleje,
Krew jagniąt we świątynne zaniosę wierzeje,
Zabiję stado byków i w przybytki boże
Wszelaki skarb zdobyczny z kornem sercem złożę,
Godłami zwycięskiemi świetnie je ozdobię.
Te oto dzisiaj prośby racz obudzić w sobie
Bez jęków i narzekań. Płony trud człowieka:
Nie ujdzie on swej doli, co na niego czeka.
A teraz, sześciu mężów walecznych wybiorę,
Dla wroga przeciwników strasznych i w tę porę
Wraz ze mną, jako siódmym, rozstawić się każę
U siedmiu bram, nim dotrą jeszcze wieści wraże
Do grodu, przez żarliwe rozsiewane posły,
A które tylko żagiew przestrachu by wniosły.

Wychodzi.

CHÓR.
Owszem. Lecz w wnętrzu nie uśpię tych trwóg.
Troska, sąsiadka
Mojego serca, budzi we mnie strach!
Patrząca, jak dobywa nasze miasto wróg,
Zda się, że jestem ni gołębiąt matka,
Co z przerażenia w białe skrzydła bije,
Widząc przy gnieździe ich żmiję!
Cóż ze mną się stanie? Ach!
Wrogów szalona tłuszcza
Do murów szturm już przypuszcza,
A tam kamieni grad
Na nasze woje padł.
Bogowie, Zeusa rodzie, niech nie trzaska grom
W wojsko i Kadmów dom!

*

Mówcie: Na jaki pójdziecie wy ląd,
Jeśli tę ziemię
Nieprzyjaciołom oddacie na łup?
I wody te dyrkiejskie i te, które stąd
W przejasnych falach śle Tetydy plemię,
I Posejdona promieniste głębie,
Moc dzierżącego w trójzębie?
Przeto do swoich dziś stóp,
Miasta naszego straże,
Powalcie zastępy wraże,
Zgniećcie morderczy lud,
Co nas by chętnie zgniótł!
Niech naszym doda sławy wasz wspaniały tron,
A tym zgotuje skon!


∗                    ∗

Jakżeż to boli, o, jakżeż to boli,
Gdyby to miasto, pełne dawnych chwał,
Na wieki strącić miał
W Hadesu posępną toń
Sprawca haniebnej niewoli,
Achaj ów zdradziecki tłum.
O jej!
Boże nas broń,
By nas, kobiety, i młode i stare,
Sromotnie, sromu ofiarę,
Wleczono, ni konie, za włosy!
W dziedzinie tej
O jaki powstałby szum!
Na wspólne nam wszystkim losy
Jakieżby straszne zerwały się głosy!

*

Jakżeż to boli, o, jakżeż to boli,
Na drogę hańby z domu ojców iść!
By nierozwity liść,
Paść w błoto w przedślubną noc!
Raczej zazdrościć nam doli
Temu, co w grobie już legł.
O jej!
Wszechwładna to moc,
Jaką nad miastem rozpościera wojna.
Śmierć tu pracuje znojna:
Pośród popiołów i zgliszczy,
W pustyni tej,
Człowieka zabija człek!
Niepomny świętych bożyszczy,
Ares, co może, druzgocze i niszczy.


∗                    ∗

Wrzawa w ulicach. Wokół taranami
Już opasano mur!
Mąż pada, włócznią zwalon, z męża rąk
Łka niemowlęcy twór —
Od piersi matki
Bez miłosierdzia oderwane dziatki
Giną śród mąk,
Krew je niewinna plami.
Rabuś, niesyty zdobyczy,
O nową zdobycz krzyczy.
Ten ma za wiele, ten za mało —
Chciweby serce coraz więcej chciało!
Chciwość bezbożna!
Ach, czegóż nam tu jeszcze spodziewać się można?!

*

Porozrzucany, opadły, niszczeje
Wszelaki owoc pól:
Skrzętnej żniwiarce oczy przyćmił żal —
Gorycz naokół, ból!
Szkodnica, burza,
Płód naszych łanów porywa i nurza
W odmęcie fal.
Jedyną mają nadzieję
Ci nowi poddani męża,
Co siłą swego oręża
Tak ich pod jarzmo wtłoczył swoje —
Jedyną wiarę, że skończą się znoje,
Ich nędza wszelka,
Gdy śmierć do nich zawita, biednych zbawicielka.
PIERWSZA Z DZIEWIC.
Zda mi się, drużki moje, że z obozowiska
Powraca już wysłannik: świeża wieść nam bliska
Patrzajcie, nóg nie szczędząc, jak wartko tu pędzi.
DRUGA Z DZIEWIC.
I władca, syn Ojdypa, także ku nam bieży,
Od gońca chce zasięgnąć wiadomości świeżej.
I on w wartkim pośpiechu nóg swoich nie szczędzi.

Zjawiają się z jednej strony ETEOKLES, z drugiej

GONIEC.
Donoszę ci o wrogach, jak wszystkom zobaczył,
I którą z nich każdemu bramę los przeznaczył.
U wrótni Projtosowych już się Tydej pali,
Lecz wieszcz mu nie pozwolił przejść Ismenu fali,
Bo źle wypadła wróżba. Więc moc jego wściekła
Szaleje, by smok dziki, któremu dopiekła

Południa wrząca żagiew. Hańbiącemi słowy
Ojklidę lży, wróżbitę, że wrzawie bojowej
I śmierci tak się łasi, jako tchórz! Tak wrzeszczy,
Tak sierdzi się, mądrości tak urąga wieszczej,
Potrójną trzęsąc kitą szyszaka! Tak warczy,
A dzwonków dźwięk spiżowych, dzwoniących u tarczy.
Rozsiewa przerażenie! Zaś na tej pawęży,
Przedziwnie wyobrażon, strop niebios się pręży,
Płomieniem gwiazd się żarząc, w środku oko nocy,
Wódz gwieździc, złoty księżyc, lśni pełnią swej mocy.
W tej zbroi okazałej Tydej, walki chciwy,
Wyprawia u wód brzegu niepojęte dziwy,
Ni rumak, co, czekając znaku surmy, pianą
Wędzidło obryzguje. Któż z ta niewstrzymaną
Ma zmierzyć się potęgą? Któż go będzie skory
Odeprzeć, gdy Projtowych wrót pękną zawory?
ETEOKLES.
Nie boję się tych ozdób, nie przejmą mnie trwogą
Obrazki! Puste znaki, ran zadać nie mogą.
Dzwoneczki, szumne kitki czem są bez oszczepu?
A one na puklerzu niebieskiego sklepu
Gwieździste wizerunki, owa noc miesięczna,
O której rozpowiadasz, niezbyt to jest wdzięczna
Dla niego dzisiaj wróżba. Bo gdy noc zamroczy
W godzinie ostatecznej gasnące mu oczy,
Przekona się, że obraz, wyrzeźbi on w pawęży,
Prawdziwą stał się nocą. Tej on nie zwycięży!
Sam sobie los wywróżył, co tę pychę zegnie.
Lecz przeciw Tydejowi do walki pobiegnie,
Na rozkaz mój, Astaka mężny syn, stróż wrótni,
Przechwałek nieprzyjaciel, płonych, coraz butniéj

Rosnących gróźb pogromca, Wstydliwości tronu
Hołdownik, rzeczy brzydkich wróg, podłego plonu
Gardziciel, posiew mężów[9], których władca wojny [10]
Wychował, on, Melanip, kwiat tych niw. Spokojny
Jest duch mój: Ares kości rzuca, on też będzie
Rozstrzygał, jedynego mamy dziś w nim sędzię.
Lecz prawo pokrewieństwa jemu w bój iść każe,
By od swej Rodzicielki odparł włócznie wraże.
CHÓR.
Oby zwycięzca dzisiaj wrócił k’nam
Mąż dzielny, co, strzegąc prawa,
Do świętej walki stawa
U grodu naszego bram.
Skłońcie się, bóstwa, k’modlitwie,
Bo lękam się, by brać ma nie padła w tej bitwie.
GONIEC.
O tak! Oby powrócił zwycięzcą! Przy bramie
Elektry stanie drugi, Kapaneus, znamię
Olbrzyma dźwigający, człowiek, który sięga
Myślami nad człowieka. Zaiste, potęga
Od tamtej potężniejsza! Grozi w gniewnej chuci,
Że w gruz rozgromi wszystko — co niech bóg odwróci!
Bo — krzyczy — z wolą bożą czy wbrew woli bożej
On miasto nasze zburzy i trupem położy
Żołnierza, nawet Zeusa gniew go nie powstrzyma!
Pioruny, błyskawice dla tego olbrzyma
Południa są li żarem, z nim je porównywa.
Na tarczy jego błyszczy postać, jakby żywa:
Mąż nagi, z rozgorzałą w prawicy pochodnią,

Złotemi krzyczy głoski: »Spalę miasto!« Z zbrodnią
Któż zmierzy się tak czelną? Ze strachu wyzute,
Czyjeż serce waleczne powściągnie tę butę?
ETEOKLES.
My zyski tam znajdziemy, gdzie zysków nawału
Chcą inni. Własny język — to ludzkiego szału
Prawdziwy oskarżyciel. Niechżeć swemi usty
Wyrzuca Kapaneus te klątwy! Ten pusty,
Ten lichy człek śmiertelny niech sobie pomiata
Bóstwami, niech opluwa słowem władcę świata,
Zeusa! Mam nadzieję, iże sprawiedliwie
Grom spadnie nań ognisty, a wtedy, o dziwie!,
Pioruna do skwarnego nie porówna słońca!
Przeciwko niemu stanie potężny obrońca,
Polifont, acz zuchwalec, lecz o sercu dużem,
O duchu bohaterskim! On będzie przedmurzem,
Niebiosom ufający i cnej Artemidzie...
A któż na inne bramy według losu idzie?
CHÓR.
Oby na wieki wieków przepadł wróg,
Co mści się nad naszym domem!
Swoim ognistym gromem
Oby poraził go bóg,
Nim z ostrym oszczepem w dłoni
Z dziewiczej nas komnaty sromotnie wygoni.
GONIEC.
A teraz ci ja wodza trzeciego wymienię.
Spiżowy wywrócono hełm i przeznaczenie
Na Eteokla padło, aby z swymi chłopy
Ku bramie Neistejskiej wyruszył. W te tropy
Zawrócił zaprząg koni. Żądne dopaść wrótni,

Żelazne swe wędzidła gryzą coraz chutniej,
A chwiejny rząd piszczałek, cudzym zawieszony
Zwyczajem u uździenic, groźne gwiżdże tony
Za nozdrzy parskających rozsapem. Rysunek
Na tarczy okazały ma ten wódz: W rynsztunek
Zakuty mąż na mury pnie się po drabinie
I rytym wykrzykuje napisem, że ninie
Zdobędzie je, że nawet Ares go z tej baszty
Nie zwali. Któż przełamie jego siłę? Masz ty,
O królu, wojownika, który mu udzierzy
I gród nasz uratuje z niewoli obierzy?
ETEOKLES.
Mam. Tego oto wyślę. Wzdyć mu się poszczęści.
Już wysłań. Megareus, mąż potężnej pięści,
Kreonta syn, płód wojów, co z posiewu wzrosły, [11]
Wyruszy wraz za bramę, spłaci dług podniosły
Swej ziemi: rżą i parskiem rozszalałych koni
Nie strwożon, albo padnie na skrwawionej błoni,
Lub, zmógłszy ową twierdzę w pawęży i trupem
Złożywszy obu mężów, dom ojcowski łupem
Ozdobi... Teraz dalej: nie żałuj mi słowa
I powiedz, kogo los tam na czwartego chowa.
CHÓR.
Oby obrońca naszego ogniska
Za losów wolą bój stoczył zwycięski!
Przedsię niech spadną klęski
Na wroga, co w pysze zuchwałej
Obelgi w gród ten nasz ciska!
Oby Zeus-mściciel
Swemi poraził go strzały!

GONIEC.
Ten czwarty, który w bramie stanąć ma sąsiedniej,
U wrót ateńskiej Onki, krzykacz ci to przedni,
Olbrzymi Hippomedont, włady pan... Zaiste,
Zadrżałem, kiedym spostrzegł, jakie promieniste
Obracał koło tęczy, to jest puklerz! Siła
Mistrzostwa w onej dłoni, która wyrzeźbiła
Na tarczy takie dzieło! Z paszczęki Tyfona
Wybucha dym, brat ognia, smuga spłomieniona,
A czarna. Zaś obrzeżem tej wklęsłej pawęży
Żmij wieniec posplątanych kręci się i pręży.
Aresem upojony, on sam z wrzaskiem wpada
W szeregi, popłoch wzrokiem szerząc, by Tyada [12]
Rozwagi trzeba wielkiej temu, kto go złamie,
Bo straszną on już trwogę rozsiewa przy bramie.
ETEOKLES.
Po pierwsze Onka Pallas, bramy tej sąsiadka
I grodu opiekunka, zdepce do ostatka
Wyniosłą jego pychę, odtrąci, jak żmiję
Od gniazda pisklęcego. Porem — wszak-ci żyje
Ojnopsa syn, Hiperbios, który w tej potrzebie
Chce losów swych doświadczyć i pokazać siebie —
A zmierzy mąż się z mężem! Rycerz to z postawy,
Z odwagi i zbroicy. Dobrany i prawy
Uczynił Hermes wybór. Wróg się zetrze z wrogiem
Godziwym, a i bóg tu walczyć będzie z bogiem —
Na tarczach: Gdy tamtemu Tyfon ogniem zieje,
Ten w Zeusie-rodzicielu złożył swe nadzieje,
Grom z ręki rzucającym. A że on mocniejszy,
Niż Tyfon — nikt Zeusowi sławy nie umniejszy

Twierdzeniem, że go widział kiedy zwyciężonym —,
Zwycięstwo będzie przy nas. Staną w boju onym
Dwaj równi przeciwnicy, lecz, mając na względzie
Ich godła, Hiperbiowi Zeus wybawcą będzie.
CHÓR.
Kto wrogiem Zeusa tarczę swoją znaczy,
Potworem ziemnym, co u bóstw i ludzi
Wstręt jednakowy budzi,
Ten — sprawi niebiosów to łaska —
Rychło swój koniec zobaczy:
U wrótni miasta
Dumną swą głowę roztrzaska.
GONIEC.
Tak stań się... Teraz powiem, kto ma z swą zasadzką
Uderzyć, jako piąty, w bramę borreadzką,
Przy syna Zeusowego, Amfiona, grobie.
Nad boga, nad swe oczy więcej waży sobie
Swą włóczni?; jej ufając, zarzeka i klnie się,
Że Kadma gród, na przekór Zeusowi, rozniesie.
Tak matki-myśliwczyni [13] latorośl się perzy,
Zaledwie mężniejący gładysz. Meszek świeży
Na liczka mu się puszcza, gęsty porost, znamię
Wiosennej doby życia. Męstwo jego kłamie
Nazwisku [14]: Nie jak panna, lecz jak mąż wspaniały
Ku wrótniom się kieruje, dzikich spojrzeń strzały
Rzucając ze źrenicy. Lecz i on próżności
Nie woJen całkowicie, hańbę naszych włości
W puklerzu swoim dźwiga spiżowym; krwiożerczej
Kształt Sfingi, wokół gwoźdźmi przykowany, sterczy

Na wierzchu wklęsło-krągłej tej ciała zasłony.
Błyszczący strasznie potwór uchwycił w swe szpony
Jednego z Kadmejczyków na znak, że tych właśnie
Ścigają jego bełty. Juścić nie przygaśnie
Panhenopaios w męstwie, sromoty on wojnie,
Ten dumny Arkadyjczyk, nie przyniesie! Hojnie
Obdarzyć pragnie Argos — ojczyzna-ć to nowa
Dla niego —, burząc gród nasz. Co niech bóg zachowa.
ETEOKLES.
Bodaj-że by za wolą spadło na nich bożą
To wszystko, czem nam dzisiaj tak zuchwale grożą,
A bodaj żeby szczeźli wraz z swego języka
Nędznemi przechwałkami! Na Arkadyjczyka
Twojego mam ja męża silnej ręki! Prosty
Bohater, brat tamtego, Aktor. Warg on chłosty
Nie zniesie! Nie dopuści, aby w miasta bramy
Przelała się strumieniem, nie doznawszy tamy,
Ta złość ich urągliwa! Dobrzeć on ustrzeże,
Ażeby nie wkroczyło ono wrogie zwierzę
Wraz z tym, co je tak dumnie dźwiga na swej tarczy.
Nie! nie! Poza murami, śród grotów, zawarczy
W swym gniewie przeciw temu, co je z sobą nosi!
Mój język, gdy bóg zechce, prawdę dzisiaj głosi.
CHÓR.
W łonie mi pęka serce
I włos mi powstaje na głowie,
Gdy słyszę, w jakiej się mowie
Bluźnierczej lubują bluźnierce!
Oby bogowie
Strzały swojemi
Sprzątnęli plemię to z ziemi!

GONIEC.
Wymienię ci szóstego, Amfiareusza:
Roztropny, a waleczny. Kiedy los go zmusza,
Ażeby on, wróżbita, szedł na czele wojska
I stanął, gdzie go brama czeka homolojska,
Od razu lży Tydeja; burzycielem miasta
I mężobójcą zwie go, aoradcą Adrasta
Najgorszym, siewcą mordu, złem najoczywistszem,
Erynyi pachołkiem, wszelkiej krzywdy mistrzem.
Na Polynejka także, na twojego brata,
Spojrzawszy gniewnem okiem, strasznie nim pomiata,
Wyrzuca, że z złowróżbnem swem imieniem łączy
Swe czyny, zbyt do zwady i do któtni rączy [15].
To rzekłszy, tak mu dalej powie swemi usty;
»A co? Nadobne dzieło? Miłe bogom? Tłusty,
Zaprawdę, kęs dla uszu potomków: Na przedzie
Cudzego staje hufu i do szturmu wiedzie
Na miasto swe rodzinne, na ojczyste bogi!
Któż odtąd może prawo mieć do piersi drogiej
Swej Matki — żywicielki? Ojczyzna, zwalona
Twą włócznią, czy]iż kiedy stanąć może ona
Do walki przy twym boku? Lecz ja, wieszcz, napoję
Swą krwią tę obcą ziemię, która w wnętrze swoje
Na wieki mnie pochłonie. Mam dzisiaj nadzieję,
Że śmiercią zginę zacną, więc niech krew się leje!«
Tak rzecze im wróżbita, okrągłą, spiżową
Potrząsający tarczą nad tych zdrajców głową.
Na tarczy nie ma znaku: On pragnie być mocny,
Nie zdawać się jedynie. A w piersi owocny
Ma ogród, co mu rady wielce mądre płodzi.

Roztropnych, a walecznych postawić się godzi
Przeciwko niemu wojów, bo groźny, zaiste!
Jest wróg, wielbiący bogów!...
ETEOKLES.
O biada! Rzęsiste
Należy łzy wylewać, że tak wielkie serce
Nieszczęsna pchnęła gwiazda pomiędzy bluźnierce.
Najgorsze plony daje ze złymi przymierze;
Nie warto sięgać po nie. Ręka twoja zbierze
Jedynie owoc śmierci z pól grzechu. Uronię
Mąż zbożny, gdy na okręt siadł w bezbożnych gronie
Żeglarzy — zginie razem z tą przeklętą rzeszą.
Niedługo się też ludzie cnotliwi nacieszą
Żywotem, jeśli żyją śród obywateli,
Co, bożych praw niepomni, spełniać nie umieli
Obywatelskiej cnoty, w wspólne padną sieci
I wspólna na nich chłosta z ręki bożej zleci.
To samo też, powiadam, dotyczy wróżbity,
Ojklesowego syna Prorok znamienity,
Człek mądry, zacny, dobry, wielce bogobojny,
Że złączył się, wbrew woli, z sprawcami tej wojny
Z morderców i pyszałków oszalałą tłuszcza.
W ich wspólnym legnie grobie, jeżeli dopuszczą
Bogowie nieśmiertelni. Ale ja tak sądzę,
Że wcale nie uderzy na bramy wrzeciądze,
Nie, iżby miał być tchórzem we wojennej służbie, —
Lecz wie, że zginąć musi, jeśli wierzyć wróżbie
Niemylnej, posłyszanej z wargi Loksyasza,
Co albo milczeć lubi, lub prawdę wygłasza.
I przeciw niemu także ruszy wrót obrońca,
Mąż godny, wróg przybyszów, Lastenes, do końca

Rozważnie działający: starca ma roztropność,
Lecz krzepkość sił młodzieńczą i ręki pochopność
Do włóczni, osłoniętej pawężą, i oczy,
Jak groty. Gdy bóg zechce, szczęście się potoczy.
CHÓR.
Przyjmijcie prośby miasta
I słuszne wspierajcie zamiary!
Niechaj nie ujdzie kary
Ten wróg, co tak w pychę porasta!
Niechaj go jary.
Gniewny grom boży
Po za murami położy!
GONIEC.
A teraz ci o siódmym opowiem, co na cię
Ku siódmej idzie bramie, o twym własnym bracie,
Jakiemi on przekleństwy grozi, jakiej klęski
Grodowi temu życzy: Przy pieśni zwycięskiej,
Zburzywszy nasze mury, królem się obwieści,
A potem chce wyzwanie rzucić twojej części
I paść, zabiwszy ciebie, lub, gdy wyjdziesz cały,
Wywołać cię z ojczyzny, jak przedtem wygnały
I jego twe rozkazy, listy błagalnemi
Wzywając bogów rodu i rodzinnej ziemi,
Tak klnie się Polyneikes. A ma puklerz nowy,
Przedziwnie wykowany, na nim znak bojowy
Podwójny, pięknie ryty: Mąż w złocistej zbroi,
Prowadzon przez niewiastę, na tej tarczy stoi.
A ona snać jest Dike, bo tak mówią głoski
Napisu: »Męża tego wwiodę w gród ojcoski,
Zwycięzcę w rodzicielski znowu dom wprowadzę«.
Te oto są twych wrogów zamysły. Masz władzę,

Więc bacz, jak ją zachować. Ślij obrońcę grodu!
Przyganiać mnie, posłowi, snać niemasz powodu.
ETEOKLES.
Nieszczęsne, dźwigające straszne szału brzemię,
Ty, bogom nienawistne, Ojdipowe plemię!
Ach! spełnia się już klątwa naszego rodzica!
Lecz po cóż mi narzekać? Łzami zlewać lica?
Czyż na to, aby większe zrodziły się smutki?
Polyneikowi rzekę: »Czas to nader krótki,
Gdzie — słuchaj, ty kłótniku, co swe myśli wraże
W imieniu swem już dźwigasz! — jawnie się pokaże,
Co znaczy ten złoosty napis na pawęży,
Szaleństwa twego dowód!« Juścić, że zwycięży,
Kto w czynach swych i słowach na poparcie lic/y
Tej świętej córki Zeusa, tej Diki dziewiczej.
Na niego jednak Dike nie spojrzała pono
Ni wówczas, gdy opuszczał macierzyńskie łono
Gdy karmię brał, niemowlę, ni gdy w wiośnie młodej
Poczynał gęsty zarost czuć naokół brody —
Nie! nigdy wzrok jej słodki nie spoczął na bracie!
I dziś, gdy mienie ojców wiedzie ku zatracie,
Nie będzie mu pomocną, bo, takiego człeka
Wspierając, jakżeż wówczas byłaby daleka
Od prawdy swojej nazwy! W tej niepłonej wierze
Sam pójdę przeciw niemu, sam ja z nim się zmierzę.
A zresztą kogoż tutaj większe prawo wiąże?
Do walki brat tu z bratem staje, z księciem książę.
Wróg z wrogiem. Hej! co żywo! Włócznię dać i pleszki
I tarczę wnieść, osłonę śród grotów zamieszki!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ojdipa luby synu! Nie staj-że w swym gniewie

Na równi z tym, co w szale snać, co począć, nie wie.
Wszak dość, gdy się Argiwów zetrze czerń bezbożna
Z hufcami Kadmejczyków! Oczyścić się można
Z tej krwi! Lecz gdy rodzeni dwaj chcą się niegodnie
Mordować, niema leku czas na takie zbrodnie.
ETEOKLES.
Tak, jeśli znosić krzywdy nie oznacza sromu!
Lecz komuż tu przystało sławić hańbę, komu?
Jedyny miecz jest dla nas zyskiem i ostoją.
CHÓR
Do czego zmierzasz, o synu?
Niechaj cię nie rwie wojennego czynu
Niepowściągniona chuć!
Ten zła zaczątek rzuć,
Wypędź tę żądzę swoją!
ETEOKLES.
Że bóg już naszą sprawę do kresu przywodzi,
Kocytu niech popłynie falą w smutnej łodzi
Obmierzły Foibosowi cały ród Laiosa.
CHÓR.
Do bratobójstwa więc prze cię —
Do owej zbrodni najkrwawszej na świecie,
Gorzki rodzącej plon,
Gniew cię pogania, on,
Lekceważący niebiosa!
ETEOKLES.
Nieszczęsna, czarna Dola mojego rodzica
Bezłzawem, oschłem okiem spogląda mi w lica
I uszy, że im spieszniej zginąć, tem jest lepiej.

CHÓR.
Lecz ty się nie spiesz! Któż
Śmiałby ci mówić, iże tylko tchórz
Miłuje żywot swój?
Klątwa się ciebie nie czepi,
Chmurna Erynia nie wejdzie w te progi,
Gdzie z rąk pobożnych otrzymują bogi
Zbożnej ofiary zdrój!
ETEOKLES.
Czem jeszcze stać się można godnym nieba troski?
Jedynie nasz upadek sprawia rzeszy boskiej
Pociechę! Mam łaszeniem bronić się od Doli?
CHÓR.
Tak, broń się teraz, broń,
Kiedy ku tobie wyciąga swą dłoń.
Ale nadejdzie czas,
Gdzie się ułoży powoli
Ta groźna burza, co dziś tak szaleje!
Na lekkich skrzydłach przy wioną nadzieje,
Błogo ukoją nas!
ETEOKLES.
Ojdipa wre już klątwa — z całą mocą spadła
I prawdą są, niestety, te nocne widziadła,
Dzielące tak skwapliwie dobytek ojcowy,
PRZODOWNICA CHÓRU.
Jakkolwiek ci jest wstrętną, słuchaj białogłowy.
ETEOKLES.
Więc powiedz, tylko krótko! Długich mów nie lubię.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ku siódmej nie idź bramie! Zdążasz ku swej zgubie.

ETEOKLES.
Nie zwiedziesz mnie słowami z raz obranej drogi.
Zwycięstwo nawet liche mają w cenie bogi.
A przecież jest to gorzki zarzut dla rycerza.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Krew brata rodzonego przelać więc zamierza
Twa ręka? Powiedz, panie!
ETEOKLES.
Jeśli bóg dopuści,
Zaiste! już on grobu nie ujdzie czeluści!

Odchodzi z resztą wojska.

CHÓR.
Duch mój przejęty trwogą!
Już, innym nie równa bogom,
Erynis, zemsty bogini,
Klęski powszechnej wróż,
Zniszczenie naokół czyni.
Wypełnia klątwę, którą ojciec mój,
Szalony Ojdip, stał się ojcem burz:
Bratni rozżega już bój!

*

Przybysz z skityjskiej ziemi,
Gdzie naród kowali się plemi,
Mienie rozdzieli śród braci,
Twardy, żelazny miecz.
Kogóż on dzisiaj zbogaci,
A pożądany komu weźmie łup?
Tyle da obom roli — zwykła rzecz —
Ile jej trzeba na grób.


∗                    ∗

A gdyby wspólny skon
Spotkał ich z wspólnych rąk,
Gdyby krwi potok wsiąkł
W mogilny pył,
Gdzież ten ofiarnik, on,
Coby z nich zmazę zmył?
O jak nieszczęsny jest dom,
Co starej winy plon,
Ohydę rodzącej i srom,
Przez nowe powiększa zbrodnie!

*

Przypomnę czasów bieg:
Już od pokoleń trzech
Mści się praojca grzech,
Niweczy ród.
Lajos, bezbożny człek,
Wyrocznię Pytji zwiódł:
Nie słuchał, gdy mu bóg,
Apollon, po trzykroć rzekł,
Iż padnie ojczyzny wróg,
Jeśli on umrze bezpłodnie.


∗                    ∗

Lecz ten, szanując złych przyjaciół radę,
Swą własną spłodził zagładę,
Tak, ojcobójcę Ojdypa,
Który ach! w rolę matczyną,
Skąd wyrósł sam,
Na krwawą latoroślę krwawe rzucił ziarna.
Pogrzebna to stypa,
Przeczarna,

A nie słoneczne wesele:
Małżeństwo, skojarzone przez szaleńczy kłam.

*

Nieszczęść ogromne rozlało się morze,
To się układa, to w porze
Wichrów, straszniejszych jeszcze,
Z trzykrotną znów mocą płyną
Fale na gród!
Przez chwilę mury bronią go kamienne,
Lecz rychło złowieszcze,
Bezsenne,
Pochłoną dom nasz topiele,
Jeżeli dziś królewski, bratni zginie płód.


∗                    ∗

Pradawnych klątw,
Walą się na nas wyrocznie,
A burza szalona nie spocznie
W ciskaniu spienionych mątw,
Dopóki w bezdeń powodzi
Nie wyrzucimy z swej łodzi
Ciężaru grzechów: owoce,
Które tak bujnie nasza ziemia rodzi.

*

Czy jest gdzie człek,
Który u bogów i ludzi
Taki sam podziw rozbudzi,
Chwałę uzyska po wiek,
Jako Ojdipus, gdy łany
Ojczyste od krwią zbryzganej

Wybawił bestji, swe moce
Poświęcający zgojeniu tej rany?


∗                    ∗

Lecz gdy poznał ten nieszczęsny syn zaguby,
Jakie straszne zawarł śluby,
Serce mu rozdarł ból.
I wówczas ten biedny król,
Oszalały wielką męką,
Ojcobójczą zgasił reką
Ócz swych płomienny żar.

*

Przedsię język, gdy goryczą się rozkrwawił,
Klątwę dzieciom pozostawił:
»Kto wczesny znajdzie skon,
Kto ojców obejmie tron,
O tem miecz rozstrzygać będzie!«
Snać tu w hyżym mknie już pędzie
Erynis, zwiastunka kar.

Wraca

GONIEC.
Niech serce was, o matek pieszczoty, nie boli.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Więc miasto uniknęło ciężaru niewoli?
GONIEC.
Przechwałki dumnych mężów skończyły się niczem,
I gród nasz, choć go fale smagały swym biczem,
Zbawiony, wyszedł cało z burzliwej powodzi.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Mur stoi? Walnie strzegli bohaterzy młodzi
Bram miasta, wystawieni na bełtów zawieję?

GONIEC.
Przy sześciu bramach wszystko szczęśliwie się dzieje,
Zaś siódmą obrał sobie Witeź siedmiowładny,
Apollon, by się pomścić za postępek zdradny
Lajosa i ukarać plemię Ojdipowe.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Czyż świeża jaka klęska spadła na mą głowę?
GONIEC.
Pomarli, od wzajemnej polegli już ręki.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Kto? powiedz! Wieść mi twoja straszne budzi lęki.
GONIEC.
Zbierz zmysły i posłuchaj: plemię Ojdiposa —
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zgaduję to nieszczęście! Pomocy, niebiosa!
GONIEC.
Od miecza podwójnego zginęło na zawsze.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Mów dalej, choćby wieści były jeszcze krwawsze
Od wspólnych rąk zginęli ci bracia rodzeni?
GONIEC.
Tak, wspólny Duch ich zabrał do swych wiecznych cieni.
Skazańców ród mordercza porwała zagłada.
I cieszyć nam się dzisiaj i płakać wypada.
Zbawione nasze miasto, lecz królewscy wodze,
Skityiski miecz żelazny w dłoń ująwszy srodze.
Rozcięli między siebie ojcowski dobytek,
By tyle zgarnąć ziemi, ile na pożytek

Mogiły im wystarczy. Do ciemnego grojca
Odeszli, precz porwani groźną klątwą ojca.

Wychodzi.

CHÓR.
O wielki Zeusie i wy, Kadma bram
Niebiańscy obroniciele!
Mówcie, co czynić dziś mam?
Czy mi radosne wyprawiać wesele,
Iż ocalony mój gród?
Czy też wylewać mam potoki łez,
Że taki spotkał ich kres,
Że taki los ich zmiótł,
Tych wojów nieszczęsnych dwóch?
Według imienia kłótliwi i świetni[16],
Obaj zginęli bezdzietni —
Własny ich zgubił duch!


∗                    ∗

O czarna, o szybkonoga
Ojdipowego klątwo rodu!
Jakaż mi serce zimna ścięła trwoga!
Tyady porywa mnie szał!
Gdy słyszę o doli tych ciał,
Skrwawionych, w rozbracie z duszą,
Do żałobnego staję chorowodu!
Oby wieczystą bój ten hańbę miał,
Gdzie takie włócznie się kruszą!

*

A więc się już wypełniły
Klątw Ojdipowych straszne słowa:

Zdradny czyn Laja kopie dziś mogiły!
O miasto-m pełna trwóg,
Bo czem pogroził bóg,
Przebrzmieć to nigdy nie może,
Moc swą niszczącą na wieki zachowa!
O nieszczęśnicy! was występek zmógł,
A nam niewysłowne gorze!

Wnoszą ciała Eteoklesa i Polyneika. Orszak żałobny.

PRZODOWNICA CHÓRU.
Więc prawdą jest naoczną, co nam goniec rzekł:
Podwójna oto boleść, gdyż podwójny grom.
Okrutny mord wzajemny, bo jakżeżby człek
Mógł nazwać zło, co niszczy ten królewski dom?
Ale dalej, siostry moje, niech się pieśń zaczyna.

*

Niech burzy naszych jęków towarzyszy dłoń,
Bijąca wokół głowy ni ten wioseł wtór,
Gdy idzie czarnoskrzydła łódź na ciemną ton,
Na głębię Acherontu, w bezsłoneczny dwór,
W który nigdy nie zstąpiła jasność Apollina.

Zbliżają się ANTIGONE i ISMENE.

Idzie Ismena, patrz! i Antygona,
By uczestniczyć w żałobnym obrzędzie.
Boleść po braciach z wezbranego łuna
Pieśń im bolesna dobędzie
Na ich wieczysty sen.
Lecz nim rozpoczną swe pogrzebne skargi,
Niech i z łon naszych popłynie
Pełen rozdźwięku hymn, Erynię
Opiewający tren.

A potem jeszcze nasze wargi,
Cierpkiego niesyte jadu,
Zabrzmią w cześć Hadu!
O jej!
O siostry,
Najnieszczęśliwsze z tych,
Co się dziewiczym przepasują paskiem!
Ból piersi mej
Wielce-ć jest gorzki i ostry
I nie kłamliwy szych
Zlewa się z łez moich blaskiem.
CHÓR.
O jej! o jej!
O bracia szaleni,
Coście przyjaznych nie słuchali rad!
W godzinie wam złej
Krew się zawistna rozpieni!
Przez was, nieszczęśni, dom ojcowski padł.

*

Nieszczęsny jest człek,
Co śmiercią nieszczęsną legł —
Co marnie ginie
Na domu swojego ruinie.

*

O jej! o jej!
O własnej dziedziny
Pustoszyciele i rozbiorcy! Przecz
Chcieliście w pysze swej
Gorzki ster władzy jedynej
W wspólne brać ręce! Jak rozstrzygnął miecz?

*

Ojca Ojdipa los
I wam wymierzył swój cios,
Erynji siła
Dziś się i na was sprawdziła!


∗                    ∗

Zakłuci, wzajemnie zakłuci!
Brat gniewnie na brata się rzuci!
Dwa miecze! Dwie piersi przebite!
O straszne ofiary swej chuci!
O Klątwy, żałobą owite,
Przyczyny wylanej krwi bratniej!
O dniu ty ostatni! ostatni!

*

Mówisz o ciosie, który zniszczyć miał
Sławę ich domu i kwiecie ich ciał,
Kiedy ojcowskiej klątwy siew
Do waśni podżegnął im krew.

*

Jęk idzie po mieście ponury!
Hej! jęczą bramice i mury!
Po ziemi, po naszej macierzy,
Rozgłośne, żałosne drżą wtóry.
Przy bramie rodzony brat leży,
A skarby, dla których dziś padli,
Nieznani następcy rozkradli!

*

O, rozdzieliła zawistna ich złość
Pomiędzy obu tę ojcowską włość.
Lecz chwał rozdzielca, wojny Kneź,
Podzięki nie weźmie za rzeź!


∗                    ∗

I oto leżą, powaleni mieczem.
Z powalonymi mieczem cóż się stanie?
Jak my wam na to odrzeczem
Pytanie?
W grobie ojcowskim czeka ich posłanie!

*

Boleśnie zawodzi dom,
Któremu zginął król,
Boleśnie mu wtórzy mój ból,
Mój płacz, mój żal,
Ta moja rozpacz żywa,
Co mi się z piersi wyrywa,
Ze taki dotknął nas srom.
Spal mi się serce, spal,
Patrzące, jak czeluść grobu
Chłonie tych wojów obu.

*

Mam-ci ja prawo narzekać, mam prawo
Czynić wyrzuty, iż biedni ci wodze
Ach! tylu naszych zgubili tak krwawo,
Tak srodze!
I obce hufy padły na tej drodze!

*

Zali, jak wielki jest świat,
Mógł kto gdykolwiek znać
Biedniejszą z rodzących, niż mać,
Co na ten los
Dała wam życie, śluby
Zawarłszy z synem swym, wam, zguby
Własnej rodzicom? Ach! padł
Wzajemny, straszny cios

Z rąk bratobójczych i obu
Strącił w ciemnicę grobu.


∗                    ∗

Wzajemnej sprawcy niedoli,
Szalonym zawiściom gwoli
Na tura się wrogiego wrogi rzucił tur.
Śmierć zakończyła ich spór.

*

Ucichły waśnie, do wspólnego łona
Mordem skażonej, macierzystej ziemi
Spłynęła wspólna, skażona,
Braterska krew —
Odtąd są jednej krwi!
Surowy rozjemca swarów,
Przybysz pontyjski, urodzony z żarów,
Zgasił swem ostrzem ich gniew,
Ich szał!
A gorzki Ares drwi:
Zabójczą wiedziony troską,
Bogactwy podzielonemi
Obdzielić ich chciał,
By klątwę spełnić ojcoską.

*

Za nimi wszystka już męka,
Którą nas Dola tak nęka,
Pod nimi zaś bezdenny ogrom ziemi legł  —  —
Zewłoku ich będzie strzegł.

*

O jak krwawemi, jak mnogiemi klęski
Oplataliście ten swój dom rodzinny,

Aż wreszcie Klątwy podniosły zwycięski,
Przegroźny krzyk,
Co nóż zatapia nam!
Ach! W popiół się rozsypała,
W gruz się rozpadła wszystka nasza chwała,
Hyżo z powierzchni znikł
Wasz ród.
A zaś u Aty bram,
Dokąd nieszczęście was wiodło,
Wywiesił, krwi bratniej winny
Ów Duch, co was zgniótł,
Ostatnie zwycięstwa godło!

Chór się rozdziela.

ANTIGONE.
Rażonyś raził.
ISMENE.
Napadłszy, samś padł.
ANTIGONE.
Włócznią-ś zabijał.
ISMENE.
Od włóczni-ś zabity.
ANTIGONE.
Brataś ukrzywdził.
ISMENE.
Ukrzywdził cię brat.
ANTIGONE.
Położon, leżysz.
ISMENE.
Tu-ś legł, któryś kładł.

ANTIGONE.
Niech jęk popłynie.
ISMENE.
Zdrój łez przeobfity.


∗                    ∗

ANTIGONE.
O-jej!
ISMENE.
O-jej!
ANTIGONE.
O jak mi pęka ta głowa!
ISMENE.
O jak mi serce się kraje!
ANTIGONE.
Już łza mi wyschnąć gotowa!
ISMENE.
I mnie już żałości nie staje.
ANTIGONE.
Druh bok twój przeszył!
ISMENE.
Miecz twój w druha boku!
ANTIGONE.
Okrutne słowa!
ISMENE.
Okrutny widoku!
ANTIGONE.
Podwójna się krzywda nam stała!

ISMENE.
Braterskie dwa leżą ciała!
ANTIGONE i ISMENE.
O Dolo, matko cierpień, żywicielko troski!
O cieniu Ojdipowy, ty cieniu ojcoski!
O zemsto, czarna zemsto, krwawy kacie boski,
Jak wy straszliwi w świętej mocy swej!

*

ANTIGONE.
O-jej!
ISMENE.
O-jej!
ANTIGONE.
Jakież on na nas klęski
ISMENE.
Ściągnął, wróciwszy z wygnania!
ANTIGONE.
W miasto nie wkroczył zwycięski.
ISMENE.
I temu śmierć wrócić zabrania.
ANTIGONE.
Tchu go pozbawił.
ISMENE.
Wziął dech mu ostatni.
ANTIGONE.
Nieszczęsny rodzie!
ISMENE.
O losów ty matni!

ANTIGONE.
Ach! zwłoki dwóch braci tu leżą!
ISMENE.
Posoką oblane świeżą!
ANTIGONE i ISMENE.
O Dolo, matko cierpień, żywicielko troski!
O cieniu Ojdipowy, ty cieniu ojcoski!
O zemsto, czarna zemsto, krwawy kacie boski,
Jak wy straszliwi w świętej mocy swej!


∗                    ∗

ANTIGONE.
Poznałeś, jak idzie k’nim droga.
ISMENE.
I tyś nie później dowiedział się o niej.
ANTIGONE.
Gdy miastu dłoń twa pogroziła wroga.
ISMENE.
Gdyś go odpierał z włócznią w dłoni.
ANTIGONE.
Strasznie to mówić!
ISMENE.
Strasznie patrzeć na to!
ANTIGONE.
O dolo! dolo!
ISMENE.
O gorzka zapłato!
ANTIGONE.
Nieszczęście grodu i ziemi!

ISMENE.
I moje nie mniej przed innemi.
ANTIGONE.
Ach! Królu nieszczęsny! Ach! Królu!
ISMENE.
I ty ach! wart jesteś bólu!
ANTIGONE i ISMENE.
I ciebie zwaliło Przekleństwo i ciebie!
ANTIGONE.
Ach! gdzie ich dłoń nasza pogrzebie?
ISMENE.
Grób najgodniejszy tych wojów pomieści.
ANTIGONE i ISMENE.
Świeża przy ojcu kładziesz się boleści.

Wchodzi

HEROLD.
Zlecono mi oznajmić, co właśnie w tej chwili
Rajcowie Kadmowego grodu uchwalili.
A zatem Eteokles, który legł w obronie
Tej ziemi, ma w tej ziemi drogiem spocząć łonie.
Albowiem odpierając nieproszonych gości
Od murów tego miasta, ojczystych świętości
Strzegący, zginął śmiercią, jaką paść przystało
Młodemu rycerzowi. To mam rzec. Lecz ciało
Bratowe, Polynejka, będzie na pożarcie
Rzucone psom — nie zazna pogrzebu. Otwarcie
Przeciwko ziemi Kadma wystąpiwszy, srodze
Ojczyznę byłby zniszczył, gdyby bóg mu w drodze
Nie stanął i oszczepu nie wytrącił z ręki.
Dlatego i po śmierci, nie godzien podzięki,

U bóstw rodzinnych w wiecznej ma pozostać wzgardzie:
Zbezcześcił je, na gród ich rzuciwszy tak hardzie
Zastępy cudzoziemskie. Otrzyma zapłatę
Stosownie do zasługi; ptactwo go skrzydlate
Rozdziobie i rozniesie, nikt mu na kurhanie
Ofiary nie poświęci, nikt z pieśnią nie stanie
Żałobną, przyjaciele zwłok nie odprowadzą:
Tak gród Kadmowy każe z swą radziecką władzą.
ANTIGONE.
Zwierzchnictwu Kadmejczyków powiadam od siebie:
Gdy nikt go grześć nie zechce, to ja go pogrzebię!
Nie lękam się nikogo, serce mnie nie boli,
Nie wstydzi się, że opór stawiam samowoli
Prześwietnej waszej rady, grzebiąc brata. Siła
Potęgi ma krew w sobie, która nas zrodziła,
Krew ojca nieszczęsnego i tej biednej matki!
Więc łącz się z jego losem, ma duszo! Ostatki
Żywota poświęć bratu! Azali mniemacie,
Że wilcy go żarłoczni rozszarpią? O bracie!
Grób sama ci wykopię, chociam białogłowa,
Nic więcej! Najmilejszy! Ta dłoń cię pochowa!
Poniosę cię we fałdach mej sukni i ziemią
Pokryję! Jeszcze-ć we mnie jakieś moce drzemią!
HEROLD.
Nie radzę się sprzeciwiać nakazowi grodu.
ANTIGONE.
Nie radzę ci przemawiać do mnie bez powodu.
HEROLD.
Lud bywa bezlitośny, z klęski się wyrwawszy.
ANTIGONE.
A tego ja pochowam! Niech będzie najkrwawszy!

HEROLD.
Przez miasto znienawidzon! Ty go czcisz? W tej chwili?!
ANTIGONE.
Bogowie snać mu jeszcze czci nie odmówili.
HEROLD.
Był we czci, pókąd kraju w nędzy nie pogrążył.
ANTIGONE.
Skrzywdzony, ku swym prawom sam przez krzywdę dążył.
HEROLD.
Lecz pocóż za jednego ogół odpowiada?
ANTIGONE.
Z bóstw wszystkich Spór ma słowo ostatnie... Więc rada:
Powściągnij-że swój język! Ja mu pogrzeb sprawiam.
HEROLD.
Czyń, jak ci się podoba, prawa ci odmawiam.

Odchodzi.

CHÓR.
Ach! ach!
O wy okrutne nieszczęść rodzicielki,
Posępne, wszechwładne Erynie,
Wy, coście w nędzy tak wielkiej
Bez miłosierdzia po wiek utopiły
Wszystek Ojdipa ród,
Cóż ja dziś, biedna, uczynię?
Jakże postąpić dziś mam?
Jakże w orszaku nie pójść do mogiły?
Jakże mu pieśni odmówić żałobnej?
Przedsię ogarnia mnie strach,
Iżby się na mnie nie pomścił mój lud.
Za tobą mnogą rzeszą

Obywatele pospieszą,
A ten odejdzie sam,
Jedynie w łzy siostry zasobny!
Jakże nie słuchać takiego rozkazu?
PIERWSZY PÓŁCHÓR w orszaku Polynejkesowym.
Czy nas ukarze gród. czy nie ukarze,
Czy nas zamieni w swojej zemsty łup,
O biedny Polyrejkesie,
Orszak cię nasz poniesie,
Pełen rozpaczy,
W grób.
Wspólna niedola przypadła nam w darze,
A dziś tak sądzi, zaś jutro inaczej
Ta sprawiedliwość tłumu.
DRUGI PÓŁCHÓR idący za zwłokami Eteoklesa.
A my czynimy, jak chcą słuszne prawa,
Jak nam wskazuje tego miasta lud.
Albowiem, gdy przyszła trwoga,
On jeden, oprócz boga,
Zbawił Kadmowy
Gród.
On nie dopuścił, iżby powódź krwawa
Obcych zastępów wzrosła nam nad głowy,
Zalała nas swoją falą.



KONIEC.





BŁAGALNICE
(HIKETYDY)





OSOBY DRAMATU:

CHÓR DANAID.
DANAOS.
KRÓL ARGIWÓW.
GONIEC.



Wybrzeże morskie. Po jednej stronie morze, po drugiej Argos. Ołtarze Apollona, Hermesa, Posejdona. CHÓR DANAID, wraz z służebnicami, zbliża się od morza, z oliwnemi gałązkami w ręku. Nieco później ojciec ich, DANAOS.

PRZODOWNICA CHÓRU.
O zbawco Zeusie, skieruj wzrok łaskawy
Na kres tej naszej wyprawy,
Którejśmy siły wspolnemi,
Ujść Nejlosowych porzuciwszy miały,
Drogami wód dokonały.
Z boskiej, ze Syrją graniczącej ziemi
Precz uciekłyśmy, nie, by ludu gniew
Kazał nas wygnać za wylaną krew,
Lecz, wstręt uczuwszy do grzechu
Małżeńskich ślubów z Ajgipta synami,
Z tą naszą bracią stryjeczną,
Przypłynęłyśmy w pospiechu
Do tych wybrzeży.
Ojciec Danaos płynął razem z nami:
On to swą radą skuteczną,
Zważywszy bole,
Najchwalebniejszą jeszcze wybrał dolę,

Każąc przez morskie uciekać głębiny
Do tej argiwskiej dziedziny,
Skąd się wywodzi nasz ród.
Albowiem tutaj ku naszej macierzy,
Którą giez straszny ostrym kolcem bódł,
Zeus się przybliżył i stał się swym tchem
Zapłodzicielem jej łona.
I oto któraż z ziem,
Naszej litując się nędzy
Przyjmie najprędzej
Nas, w biednej dzierzące dłoni
Błagalne, wełną owite gałązki,
Jeśli nie ona,
Bacząca na krewne te związki?
O grodzie! o ty ziemio! o ty, jasna toni!
O wy najwyżsi niebianie
I wy, czcigodne bóstwa, co święte mieszkanie
W podziemnej macie krainie,
I Zeusie, ty zbawco trzeci,
Strzegący domostw zbożnych ludzi,
Błagamy was ninie,
Raczcie łaskawie przyjąć swoje dzieci,
Przyjaźnem tchnieniem tej gleby
Raczcie tę rzeszę powitać niewieścią!
W chwili
Tej naszej gorzkiej potrzeby
Niech was pobudzi
Prośba, przejęta boleścią,
Abyście synów Ajgiptowych łodzie
Precz odrzucili
Na morskie, wzburzone powodzie!
Zanim w swej pysze

Na brzeg ten wstąpią, niechaj głębie morza
Wichr rozkołysze!
Niechaj przepadną
Pośród błyskawic i gromów,
Śród burz, siekących deszczem,
Zanim w zuchwalstwie złowieszczem
Do swych zawloką nas domów,
Zanim swą ręką zdradną
Ci nasi wstrętni bratowie —
Niech na to Temis boża
Karą odpowie! —
Na swoje rzucą nas łoża!
CHÓR.
Teraz cię temi słowy
Wzywam, potomku Zeusowy,
Ty, coś jest czci naszej stróż
Tam, poza krańcem mórz;
Ty, któryś powstał z trawożernej krowy,
Gdy Zeus ją dotknął swem tchnieniem;
Dobiegł do kresu jej czas,
By Epafosa nazwać cię imieniem [17].

*

Mówiąca o tem, wspomnę,
Jakie cierpienia ogromne
Znosiła pośród tych niw
Nasza Pramacierz!... Dziw,
Dziw to dla wszystkich, że my, dziś bezdomne,
Z takich rodziców powstały!

O kłamny dowód któż posądzi nas?
Prawda zabłyśnie w swej potędze całej!


∗                    ∗

Śledzący tu ptaków lot,
Gdyby wróż jaki posłyszał, jak w daj
Idzie nasz żal,
Naszego bolu grot,
Zapewne pomyślałby on,
Że to w słowika zmieniona
Jęczy nieszczęsna Terejowa żona,
Jastrzębi widząca szpon —

*

Że, chroniąc się z krzewu w krzew
Przed tym pościgiem, oskarża swój los;
Że płacze w głos,
Że jej żałosny śpiew,
Nabrzmiały krwawicą mąk,
Coraz żałośniej się szerzy
Nad dolą syna, co zginął z macierzy
Niemacierzyńskich rąk.


∗                    ∗

I ja też sama, tych iońskich skarg
Świadoma,
Nad Nilem opalone krwawię sobie lice
I pierś, przywykłą do łez,
Szarpię rękoma!
Kwiat bolu zrywam z trwogą i ze drżeniem warg,
Czy kto z zamieszkujących oną mgieł ziemicę
O naszej drogi zatroszczył się kres?

*

Lecz wy bogowie rodzimi tych ziem,
Co blaski
Ócz swych zwracacie ku prawu, jeżeli
Dać nie możecie nam
Pełni swej łaski
Wbrew losom, złamcie pychę, brońcie ślubów!... Wiem,
Że biednym niedobitkom opieki udzieli
Schron nasz ostatni, święty, boży chram.


∗                    ∗

Niech prawda wypełnia się boża!
Ale gdzież znajdzie się człek,
Coby Zeusowych myśli poznał bieg?
Przecież nas biją swą jasnością w oczy,
Choć noc przeznaczeń je mroczy.

*

Nie zginie gdzieś pośród bezdroża,
Co z głowy swej wywiódł bóg.
Lecz w gęstwiach gubią się zakosy dróg,
Któremi święta jego wola chodzi,
W mgieł się chowają powodzi.


∗                    ∗

On, niestrudzony,
Ludzi bezbożnych strąca
Z największych szczytów nadziei.
Któż wobec mocy jego się ostoi?
Nie ma przeciwko niej zbroi:
Co raz zamierzy potęga, dzierząca
Niebiańskie trony,
Wszystko się spełnia z kolei.

*

Spojrzyj, o Panie,
Na owej pychy kwiaty,
Na tę niesforną brać młodą,
Pragnącą z nami wejść w małżeńskie śluby!
Lecz szał ten źródłem jest zguby!
Zawiśnie nad nią karząca dłoń Aty
I żal powstanie:
Tak ją te chucie zawiodą!


∗                    ∗

Taki żal
Rwie się w dal
Z tej nieszczęsnej piersi mej!
Taki z warg
Ciężar skarg
W łzach mi spływa!
O jej! O jej!
Jam żywa,
A śpiewam na własnym pogrzebie!
Pod twą się uciekam obronę,
Pragnę cię zjednać dla siebie,
O Apio[18], ty ziemio wzgórz!
Obcy mój język ci znany,
Same-li na mnie łachmany,
Ach! nieraz już
Sydońską darłam zasłonę.

*

Śród tych dróg
Gdy mnie bóg
Nie zawiedzie w śmierci kraj,

Hojna dań
Spadnie nań
Z mojej ręki.
O jej! O jej!
Czyż męki
Straszna mnie fala pogrzebie?
Pod twą się uciekam obronę,
Pragnę cię zjednać dla siebie,
O Apio ty, ziemio wzgórz!
Obcy mój język ci znany,
Same-li na mnie łachmany,
Ach! nieraz już
Sydońską darłam zasłonę!


∗                    ∗

Płótno mych żagli i wiosło
Wraz z tramem, zaporą powodzi,
Z pomyślnym wiatrem dotychczas mnie niosło
W bezpiecznej łodzi
Po fali —
I na to serce moje się nie żali.
Przeto i dalej,
Wszechwidny ojcze nasz,
Niech wszystko ku szczęściu nam bieży.
Twa boża
Niech czuwa straż,
By plemię czcigodnej macierzy
Unikło niewoli złej —
O jej! —
By uszło ślubnego dziś łoża.

*

Rada ci jestem, o święta
Córo Zeusowa, więc rada
Niechaj dziś o mnie i twa myśl pamięta!
Ściga nas zdrada!
Dziewice
K’tobie, dziewico, wznoszą swe źrenice:
Zwróć k’nam swe lice!
Wszakże potęgę masz,
By nas z tej wyrwać obierzy!
Twa boża
Niech czuwa straż,
By plemię czcigodnej macierzy
Unikło niewoli złej —
O jej! —
By uszło ślubnego dziś łoża!


∗                    ∗

Inaczej, te twarze,
W słonecznym spalone żarze,
W głąb ziemi
Z gałązki zejdą błagalnemi,
Do onych włości,
Gdzie Zeus wszystkich gości!
Inaczej,
Od stryczka zginiemy w rozpaczy,
Gdy olimpijskie odtrąca nas bogi!
Ha! Zeusie! O jej!
Na Ionę
Sądy zwalone
Do tej ścigają nas chwili!
Zawiść małżonki twej
Widzę dotychczas, jej srogi,

Okrutny gniew!
Sili się, sili
Straszliwej burzy wiew!

*

O jakież złe wieści
Uchybiać będą twej części,
Ty boże,
Iż tak surowem stać się może
Ojcowskie serce,
Iż tak w poniewierce
Masz syna!
0 niechaj twych niebios wyżyna
Raczy się ku mnie nachylić, niebogiej!
Ha! Zeusie! O jej!
Na Ionę
Sądy zwalone
Do tej ścigają nas chwili!
Zawiść małżonki twej
Widzę dotychczas, jej srogi,
Okrutny gniew!
Sili się, sili
Straszliwej burzy wiew!
DANAOS.
Roztropnie, moje dzieci! Roztropna opieka
Rodzica sędziwego, wiodąc was z daleka,
Bez szwanku do argiwskich dotarła wybrzeży.
I tutaj mojej radzie zaufać należy,
Bo oto, niemy zwiastun wojska, kurz wyrasta
Po drodze i naokół osi trzeszczy piasta.
Na koniach i na wozach zbliżają się męże —
O, widzę! — uzbrojeni w włócznie i pawęże.

Kto wie, może od gońców mając wiadomości,
Ruszyli k’nam na zwiady książęta tych włości.
Lecz mówię: czy tu w dobrym zdążają zamiarze,
Czy z srogim gniewem w sercu przywodzą swe straże,
Najlepiej zawszeć będzie dla drogich mych córek,
Jeżeli na bóstw wojny schronią się pagórek:
Od wieży i od tarczy pewniej ołtarz broni,
Owite wełną różdżki w lewej dzierżąc dłoni —
Zeusowi strój to miły, — idźcie więc co prędzej
I, zbożnie je podnosząc, żalcie się swej nędzy:
Wstydliwie i pokornie, jak bywa najgodniej
Przybyszów, opowiedzcie, że nie krwawej zbrodni
Wygnała was przyczyna. I to wam przypomnę,
Abyście w słowach swoich nie były nieskromne:
Niech z oczu wam i twarzy cicha bije dbałość,
By nikt was nie posądził o czelną zuchwałość.
A nie być też zbyt wścibską, zbyt rozwlekłą w mowie —
Przywara to właściwa wszelkiej białogłowie.
Ustępuj, gdzie potrzeba — biedni my tułacze!
Nie dobrze, jeśli słabszy zbyt zuchwale kracze
PRZODOWNICA CHÓRU.
Roztropne do roztropnych zwracasz, ojcze, słowa.
Zbawienne twoje rady w pamięci zachowa
Me serce. Oby bóg się zajął naszą sprawą.
DANAOS.
Tak! Oby na nas spojrzał źrenicą łaskawą.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Chcę, ojcze zająć miejsce tuż przy twoim boku.
DANAOS.
Nie zwlekaj — ocalejesz, gdy przyspieszysz kroku.

PRZODOWNICA CHÓRU.
O Zeusie, swej litości nie skąp nam obrończej!
DANAOS.
Gdy zechce on, szczęśliwie wszystko się zakończy...
I ptaka Zeusowego trzeba wezwać łaski.
PRZODOWNICA CHÓRU.
I was wezwiemy, słońca opiekuńcze blaski.
DANAOS.
A także nieb wygnańca, bożego Apolla.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Pomoże nam, gdyż równą była jego dola.
DANAOS.
Tak, niechaj z swą opieką i on przy nas stanie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ku którym jeszcze bóstwom zwrócić mam błaganie?
DANAOS.
O, znamię widzę boga i w onym trójzębie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Niech przyjmie nas na lądzie, jak wiódł nas przez głębie.
DANAOS.
Patrz, Hermes! U Hellenów w innej żyje części.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Więc niech nam wybawienie rozkoszne obwieści.
DANAOS.
Naokół wszystkich bogów wspólnego ołtarza
Usiądźcie, gołębice, które tłum przeraża

Jastrzębi, ród pokrewny, równoskrzydły, wiera,
Skalany krwią! O, ptaka jeśli ptak pożera,
Czyż może zwan być czysty? A można człowieka
Zwać czystym, jeśli dziewkę, co przed nim ucieka,
W małżeństwo pragnie pojąć? O nie! za swą winę
Zapłaci, skoro zejdzie w Hadesu głębinę.
Tam Zeus, jak mówią, inny, wyrok już ostatni
Wydaje na występki: Nie ujdą tej matni
Zbrodniarze. Lecz — uważać! Słuchać rady mojej,
Ażeby wam w tej doli nie zbrakło ostoi.

Otoczony świtą zbrojną, wchodzi PELASGOS, król Argiwów.

KRÓL.
A kogóż ja powitam? Jakiej ziemi dzieci,
Na których cudzoziemski, suty strój się świeci?
Mów, rzeszo niehelleńska! W Argolis i w całej
Helladzie nigdy dotąd w takiej nie chadzały
Ozdobie białogłowy. Dziwy, istne dziwy,
Ze oto przybywacie na te nasze niwy
Bez gońców, nie wiedzący, kto was tu obroni.
Co prawda, to z różdżkami błagalnemi w dłoni
Siadłyście u bóstw wojny i po tym zwyczaju
Domyśli się zamiarów lud naszego kraju,
Lecz więcej snać się nigdy nie dowie, jeżeli
Pewniejszych nam wasz język wieści nie udzieli.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Nie mylny jest twój domysł co do mej odzieży.
Lecz wyjaw, kogo w tobie widzieć mi należy?
Czy grodu naczelnika, czy świątyni stróża?
KRÓL.
Niech śmiało się przede mną twe serce wynurza.

Syn jestem zrodzonego z ziemi Palajchthona,
Pelasgos, pan tych dziedzin. Gleba to niepłona,
Owoce jej lud zbiera, Pelasgami zwany
Od czasu mego władztwa. Podległe mi łany,
Przez króre święty Strymon przepływa i dalej,
Ku słońca zachodowi, aż do morskiej fal,
Perrhajbów kraj i Pindas i Pajonów plemię
I góry Dodonejskie są moje. Tę ziemię
Zowiemy zasię Apią od dawnego wieki
Na cześć jej zbawiciela, potężnego człeka,
Apisa. Lekarz-wróżek, syn Apollinowy,
Z Naupaktji przybył tutaj, aby zetrzeć głowy
Potworów ludożerczych. Ziemia ich zrodziła,
Przed laty krwią skalana; zajadłego siła
Narodu, gniazda smoków ohydnych wyrosły
Z jej wnętrza. Że więc Apis w swej mocy podniosłej
Zbawienne znalazł środki, co z nieszczęść wywiodły
Ten kraj nasz, przeto wdzięczne sławią go dziś modły.
Dokładnie znasz już wszystko co do mnie, więc za to
I swym się pochwal rodem — krótko, węzłowato,
Bo gród nasz rozwlekłego nie lubi wywodu.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Od razu przeto-ć rzekę: argiwskiego rodu
I myśmy, obdarzonej synem młodej krowy
Potomstwo. Prawdziwemi wykażę-ć to słowy.
KRÓL.
Zaiste, cudzoziemki, sprawa to nie łatwa
Uwierzyć, żeście rodu argiwskiego dziatwa.
Nie! raczej do Libijek podobne jesteście,
Niż do tych, co się tutaj, w naszem rodzą mieście.
Płód taki mogły wydać Nilowe ziemice,

A rysy te kipryjskie mają wasze lice
Po dzielnych chyba ojcach. Więcej dałbym wiary,
Że z roduście koczownic, co, słyszę, obszary
Indyjskie aż po rubież etjopskiej ziemi
Na chyżych przebiegają wielbłądach. Z krwawemi
Porównałbym was raczej Amazonki, w dłoni
Nie widzę jednak u was strzałonośnej broni.
Dlatego pożądaną wielce mi nauka,
Skąd związku z krwią argiwską wasze plemię szuka
PRZODOWNICA CHÓRU.
Tu, w Argos, była Io dzierżycielką kluczy
W świątyni boskiej Hery — tak wieść dawna uczy.
KRÓL.
Czy wieść, która powiada, że z niebieskich włości —
PRZODOWNICA CHÓRU.
— — Zeus zeszedł, by się z Io połączyć w miłości,
Że wraz też oczy Hery tę miłość spostrzegły.
KRÓL.
I jakże spór się skończył, w sercu bóstw rozżegły?
PRZODOWNICA CHÓRU.
W jałówkę ją zmieniła. — Oto gniewu skutki.
KRÓL.
Więc Zeus do pięknorogiej przystępował młódki?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Tak, zbliżał się do Io w buhaja postaci.
KRÓL.
A jakżeż jej się niebios władczyni odpłaci?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Wszechwidzącego stróża dała biednej krowie.

KRÓL.
Co zacz on? Niech mi na to język twój odpowie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Wszechwidny pasterz, Argos; pad-r z Hermesa ręki.
KRÓL.
Czy nadto jeszcze inne zesłała jej męki?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Tak, gza na nią puściła Zeusowa małżonka.
KRÓL.
W krainach Inachowych [19] zwią go mianem bąka.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Od granic ją do granic gnała moc ta wściekła.
KRÓL.
Wiem; prawdą jest to wszystko, coś mi dotąd rzekła.
PRZODOWNICA CHÓRU.
A gdy ją do Kanobu i Memfis przegoni,
Zeus wnętrze jej zapłodnił dotknięciem swej dłoni.
KFÓL.
A jakież płodu Zeusa i krowy jest miano?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Epafem go prawdziwie i słusznie nazwano.
KRÓL.
Potćmstwo czy zostało po tym bożym synie?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Tak, Libję spłodził, krajów bogatych władczynię.

KRÓL.
A po niej kto dziedziczy? Miała królewica?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Dwudzietny Belos, rodzic mojego rodzica.
KRÓL.
I tegoż wyjaw imie wszechmądre dla świata.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Danaos. Pięćdziesięciu zaś jest synów brata.
KRÓL.
A ten jak się nazywa? Powiedz mi dokładnie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ajgiptos. Wiesz już wszystko, więc niechaj nie spadnie
Na ród ten nasz argiwski żadna klęska, panie.
KRÓL.
Tak, widzę, że od wieka macie na tym łanie
Swe prawa. Ale jakież przygnały was losy
Z ojczystych waszych dziedzin pod nasze niebiosy?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Pelasgów królu! Mnogie spadają na ludzi
Nieszczęścia i gdy zło się do lotu przebudzi,
To skrzydła ma niejedne. Na życie tułacze
Któż myślał, że pójdziemy? I oto rozpacze
Pędziły nas do Argos, do tej ziemi świętej
Przygnały nas ku łożu małżeńskiemu wstręty.
KRÓL.
Dlaczego u bóstw wojny poszukujesz schroni,
Owite białą wełną mając różdżki w dłoni?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Bo nie chcę niewolnicą być w Ajgipta domu.

KRÓL.
Nienawiść cię popędza, czy obawa sromu?
PRZODOWNICA CHÓRU.
A któżby chciał z krewnymi ślubne dzielić łoże?
KRÓL.
Lecz człowiek w takim związku w siłę wzrosnąć może.
PRZODOWNICA CHÓRU.
I potem jeszcze łatwiej słabszych się pozbywa?
KRÓL.
Więc jakżeż ma was poprzeć moja troska żywa?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Błagamy, nie oddawaj nas Ajgipta synom.
KRÓL.
O nie mów! Wszak to wojny może być przyczyną.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ochraniać będzie Prawo sprzymierzeńce swoje.
KRÓL.
Czy zawsze było przy was? O to ja się boję.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Uszanuj te w świątyni uwieńczone bogi.
KRÓL.
Na strojny patrząc ołtarz, pełen jestem trwogi.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Opiekun błagających, Zeus, swój gniew wyleje.
CHÓR.
O synu Palajchthona,
Wypełnij me nadzieje!
Pelasgów szlachetny panie,

Twej się opiece zwierza
Tułacza ma dusza.
Tak jałowica, przez wilki goniona,
Na stromej, skalnej przystanąwszy ścianie,
Zwraca się ufnie do swego pasterza,
Rykiem żałosnym go wzrusza.
KRÓL.
Spostrzegam, jak w gałązek tych ozdobie hojnej
Przyjaźnie się k'nam skłania rzesza bogów wojny.
Lecz oby tylko pobyt tych tułaczych gości
Zatargów niespodzianych nie wniósł w nasze włości,
Bo tego jużci miastu naszemu nie trzeba.
CHÓR.
O losów rozdzielacza,
Zeusa, władyki nieba,
Córko, Temido! Niech szkody
Nie spadną żadne z mej klęski
Na gród ten prastary!...

do Króla:

A jeśli w tobie ta dola tułacza
Obudzi litość, — posłuchaj mnie, młodej, —
Nie zazna cierpień twój żywot zwycięski:
Bóg lubi zacnych ofiary.
KRÓL.
Nie tylko w mym gościnnym usiądziecie domu!
A jeśli Pospolita Rzecz nie ujdzie sromu?
Lud cały ma rozważyć, jak odegnać trwogę,
Dlatego też przyrzeczeń żadnych dać nie mogę —
Odpowiem wam, gdy z grodem się moim naradzę.
CHÓR.
Tyś sam jest gród!

Tyś sam jest pan!
Ty sam prytanów masz władzę!
Ten łan,
Ten lud,
Ta świętość ołtarzy —
Wszystko na twoje rozkazy!
Za wszystko skinienie twe waży,
Na straży
Wszystkiego twój tron,
Twe berło jedynowładne!
Tylko wystrzegaj się zmazy!
KRÓL.
O, niechaj wszelka zmaza na mych wrogów spada!
Dopomódz wam bez szkody trudna będzie rada!
A jakżeż nie wysłuchać waszych próśb? Zaiste!
Lęk chwyta mnie głęboki! Azali na mgliste
Mam ważyć się koleje? Na niepewność losów?
CHÓR.
Ty z Tym się waż,
Na Tego patrz,
Co patrzy na nas z niebiosów!
Za płacz,
Za twarz,
Pokalaną łzami,
Gdy biedny dozna bezprawi,
Zeus, który zawsze jest z nami,
Zbiegami,
Gorzki zsyła plon!
Serca on karze zdradne
I nic go nie ułaskawi!

KRÓL.
A jeśli z ojczystemi ustawami w zmowie
Zabiorą was, swe krewne, Ajgipta synowie,
Któż zechce im się oprzeć? Waszą przeto rzeczą
Krajowe znaleźć prawa, co was ubezpieczą
Od władzy ich nad wami. W tem li jest obrona.
CHÓR.
Oby tych mędrców moc
Nigdy mnie w swoje
Nie pochwyciła ramiona!
Gwiazd roje
Wskazały mi drogę
W gwieździstą noc,
Jak mogę
Od wstrętnych ślubów uratować duszę.
Więc bogów mając na względzie,
Z Sprawiedliwością zawarłszy sojusze,
Ty dzisiaj zamień się w sędzię.
KRÓL.
Nie łatwo być tu sędzią. Uwolnij mnie z trudu!
Poprzednio ci już rzekłem, iż bez zgody ludu
Choć mógłbym, nie uczynię niczego. Jeżeli
Nie uda się nam sprawa, głos obywateli
Zawoła: dla przybyszów własną zgubić ziemię.
CHÓR.
Zeus, obu krewnych bóg,
Równą szalą waży
I jedno i drugie plemię.
Złem darzy
Za złe, a gdy cnoty
Trzymasz się dróg,

Swej złotej
Nigdy ci za to nie poskąpi łaski
Przecz się twe serce nie wzdraga,
Ażeby z prawem nie wchodzić w niesnaski,
Gdy równa boża jest waga?
KRÓL.
Jak nurek, trzeba bystrem zanurzyć się okiem
W tym wirze zbawczej troski, w jej morzu głębokiem
Potrzeba się zatopić i sięgnąć aż do dna,
By przedsię żadna klęska nie spadła niegodna
Na miasto, a i dla nas iżby obrót wzięło
Szczęśliwy w dniu dzisiejszym rozpoczęte dzieło.
Wszak nie chcę, aby skrzywdził jaki zatarg wraży
Opieki szukających u bogów ołtarzy!
Wszak nie chcę i na siebie zgubnej ściągnąć kary
Z rąk władcy, co podziemne zajmuje obszary:
I zmarłym nie przepuszcza bowiem ręka boska.
Więc jakżeż wam się widzi? Zbawi nas ma troska?
CHÓR.
Troszcz się i zbożnie nasz ród
W gościnny przyjmij dom!
Nie odpędzaj zbiegów,
Których tu zdala od brzegów,
Gdzie czekał ich srom,
Lęk przed bezprawiem wiódł.
Potężny panie tych ziem!
Nie pozwól, by twój gość,
Mocy oddań wrogiej,
Te liczne porzucał bogi!

Złam mężów tych złość,
Czelnych w zuchwalstwie swem!


∗                    ∗

O, nie dopuszczaj, iżby nas, obronie
Twej ufające, twej żebrzące łaski,
Za włosów przepaski
Ściągano z świętych ołtarzy,
Jak konie,
By nas wleczono za suknie wzorzyste!

*

A iżbyś wiedział: jak dzisiaj zarządzi
W tej naszej sprawie królewska twa wola,
Taka sama dola
Na rodzie twoim zaważy!
Bóg sądzi!
Bacz: sprawiedliwe wyroki wieczyste!
KRÓL.
Ja-ć baczę, lecz dotychczas wciąż na miejscu stoję.
Czy z tymi czy z tamtymi nieuchronne boje
Mam stoczyć: konieczności nie ujdę potęgi.
By łódź, co, tarcicami spięte mając wręgi,
Ni wyjazd czeka z portu, tak przygotowiony
I ja snać dzisiaj jestem; lecz czy z tamtej strony
Czy z tej, skoro wyruszę, nie wrócę bez troski.
Jeżeli tak się zdarzy, że nasz dom ojcoski
Ograbi kto z dobytku, jeszcze-ć z łaski bożej
Człek skarbiec swój odbije i nawet pomnoży;
Jeżeli język strzałę wypuści z cięciwy
Zbyt ostrą, jeszcze-ć może jakiś zwrot szczęśliwy
Złagodzić słodkiem słowem one w sercu rany,

Zadane ostrzem słowa. Ale krwi wylanej
Braterskiej nie przebłagasz! By uniknąć kary,
Rozliczne trzeba bóstwom rozlicznym ofiary
Poświęcić i poskładać. Pragnę ubiedz klęski,
Bo wolę ich nie zaznać, niż przez nie zwycięski
Uzyskać potem rozum. Lecz niech się nam klei
To wszystko wbrew przeczuciu, gdyż nie mam nadziei!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Wysłuchaj mnie do końca, co ci powiem ninie.
KRÓL.
Mów, słucham, żaden wyraz uszu mych nie minie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Przepaski mam i wstęgi, wiążące me szaty.
KRÓL.
Dla kobiet strój stosowny, widzę, i bogaty.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Za piękne on nam dzisiaj posłuży narzędzie.
KRÓL.
Wytłomacz, jaki z niego dziś użytek będzie?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Jeżeli nie przyrzekniesz chronić nas swą władzą —
KRÓL.
Więc mówże, na co ci się te wstęgi przydadzą?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Ołtarze w nowej przez nas zabłyszczą ozdobie
KRÓL.
W zagadkach się wyrażasz; w jasnym mów sposobie!

PRZODOWNICA CHÓRU.
Na bóstwach się obwiesi ten nasz tłum niewieści!
KRÓL.
Jak chłoszczą mnie twe słowa biczyskiem boleści!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Pojąłeś ? Czy już całkiem otwarte masz oczy?
KRÓL.
Ach! zewsząd trosk się ciężar niezwalczony tłoczy!
Jak potok, tak się na mnie ogrom klęski wali.
Po nieszczęść nieprzebytej, wielkiej płynę fali,
Nie widząc, czy i w jakiej schronię się zatoce.
Bo jeśli was z opieki swojej ogołocę,
Zbrodniczym, niedościgłym czynem grozisz z góry;
A jeśli w bój wyruszę poza miejskie mury
Z synami Ajgiptosa, z twoimi krewnymi,
Nie będzie-ż mi zbyt przykro znieść ten koszt olbrzymi,
Żem łany zlał krwią mężów w białogłowskiej sprawie?
A znowu-ż, jakżeż ja się od gniewów wybawię,
Zeusowych? Trzeba lękać się tułaczy boga!
Dla ludzi najstraszniejszą bywa zawsze trwoga!

do Danaosa:

Więc, dziewic tych rodzicu sędziwy, bierz w dłonie
Gałązki te oliwne, któremi o schronie
Błagacie, i na inne zanieś je ołtarze
Rodzimych naszych bogów: znak ten niech pokaże
Obywatelom miasta powody dzisiejszej
Gościny; nikt już wówczas czci mej nie umniejszy,
A władcom juścić zawsze lud przyganiać lubi:
Zaś widząc, jak was pycha onych mężów gubi,
Zlituje się i, z wstrętem przyjąwszy ich zgraję,

Życzliwszym będzie dla was. Takie-ć już zwyczaje,
Że każdy ma dla słabszych miłosierną dusze.
DANAOS.
O jakżeż ja ci, panie, podziękować muszę,
Że taką dzisiaj w tobie znajdujem opiekę!
Więc daj mi przewodników, a z niczem nie zwlekę
I drogą mi wskazaną wraz z nimi pospieszę
Ku bóstwom opiekuńczym, odwiedzę ich rzeszę,
Ołtarze przedświątynne i wszystkie świątynie.
Żądając przewodników, dlatego to czynię,
Ażeby mi ochroną byli twoi słudzy:
Z oblicza i postawy jestem tutaj cudzy,
Nad Nilem inne plemię, inne nad Inachem
Więc bacz, by się odwaga nie spotkała z strachem;
Niejeden przez pomyłkę raził przyjaciela.
KRÓL do świty:
Tak, idźcie, gdyż roztropnej rady nam udziela
Ten gość nasz. Ku ołtarzom wiedźcie go w te pędy,
Do miejskich naszych świątnic. A w próżne gawędy
Nie wdajcie mi się z nikim, wiodąc tego człeka
Ku bóstwom. Przynależy mu się ich opieka.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Tyś jego miał na myśli? Jemuś wskazał drogę?
Lecz ja cóż pocznę z sobą? Gdzież się schronić mogę?
KRÓL.
Pozostaw te gałązki, znaki twej niedoli.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zostawiam, twemu słowu posłuszna i woli.
KRÓL.
Idź, spocznij w tego gaju wielkiego osłonie.

PRZODOWNICA CHÓRU.
Dostępny on dla wszystkich, jakże w nim się schronię?
KRÓL.
Na pastwę dzikich ptaków wszak nie rzucę ciebie!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Przed zgrają, od żmij gorszą, gdzież ja się zagrzebię?
KRÓL.
Przyjazne moje słowa przyjmij-że przyjaźniej.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Azali to dziwota, że mnie trwoga drażni?
KRÓL.
U kobiet zawsze-ć trwogi bywa nazbyt wiele.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Niech słowem twem i czynem serce rozweselę.
KRÓL.
Twój ojciec nie na długo dziś was osamotni.
Natychmiast zgromadzenie zwołam najochotniej,
Życzliwość wam okaże mego ludu rada
I ojca też pouczę, co mówić wypada.
Pozostań więc i korne wznieś ku bogom modły,
Ażeby wam się wasze zamiary powiodły.
Odchodzę, rozporządzę wszystko, co potrzeba!
Peitho niech mi sprzyja, szczęście dadzą nieba.

Odchodzi.

CHÓR.
O Królu królów, o Panie,
Najświętszy między świętymi,
Śród wielkich największy ty boże,
Błogosławiony
Zeusie!

Racz przyjąć nasze wołanie,
Zbaw nas od pychy olbrzymiej,
Nie daj w ohydnym ginąć nam przymusie!
Niechaj pochłoną odmęty
Ich czarnościenne okręty —
W czerwonej
Niechaj ich fali pogrzebie to morze!

*

O zwróć-że ku nam swe oczy!
Błagamy twojej opieki!
Przesławne, prastare my plemię —
My, potomkinie
Macierzy,
Owej Iony uroczéj,
Którejś się, ojcze, przed wieki
Dotknął w miłości! Należy
Nam się twa pomoc! Ród boski
Zbawienia szuka od troski
W krainie,
Którą za własną wszak uważa ziemię!


∗                    ∗

Matki tu pamięć nie zgasła!
Poznaję
Te macierzyste, świeże łąki, kraje,
Bogate w bujne pastwiska,
Na których Io się pasła.
Tu na nią rzucił się giez,
Stąd, pragnąc znaleźć swej niedoli kres,
Szaleństwa blizka,
Mnogich narodów przebiegając łany,
Po dwakroć, śród fali głębokiej,

Ku przeciwległym puściła się lądom.
Morskim poddana prądom,
Burzliwe zmógłszy bałwany,
Boże wypełnia wyroki.

*

Azyjskie przebiega niwy
I wpada
W kraj Frygów, liczne hodujący stada;
Do Teutras, do Myzów miasta,
Powiódł ją tór nieszczęśliwy;
Stąd giez, okrutny jej stróż,
Gnał ją, przez Lidję, do Kilikji wzgórz;
Potem niewiasta,
Zmieniona w krowę, przez pamfilskie szczyty
Spieszy, wbrew swojej ochocie,
Ku onym rzekom, co łożysk głębiną
Nigdy nie schnącą płyną,
Ku ziemi, skąpanej w złocie [20],
I w pszenny kraj Afrodyty [21].


∗                    ∗

Strzałą pędzona skrzydlatego stróża,
W wszystko żywiący, boski wpadła gaj;
W ziemi, co śniegiem się poi,
Zbawczej szukała ostoi;
Pobiegła w kraj,
Który Tyfona silny wchłania wiew
I w wyższych wodach Neilosa się nurza:
Tak Hery kłujący gniew
Śród znojów i męki sromotnej ją gnał,
W dziki wtrącając szał.

Ludźmi, co żyli w włości Aigiptowej,
Pozieleniały, groźny wstrząsnął strach,
Oko im dziwnie pobladło,
Dziwne ujrzawszy widziadło:
Przed nimi ach!
Stanął niezwykły, przepotworny zwierz,
Wstrętny mieszaniec z dziewicy i krowy...
Gdzież ulgę znalazła, gdzież
Przez gza ścigana ta Io? Z tych burz
Któż ją wybawił? któż?


∗                    ∗

On, władca po wieków wiek,
Siłą swych bożych tchnień
Kojący stworzywszy lek,
Męce jej zadał kres:
Potok wstydliwych łez
Wylała Jona
I, brzemię Zeusa uczuwszy śród łona,
Jak wieści chodzą po świecie,
Dorodne zrodziła dziecię,

*

Szczęśliwe po wszystek czas.
I świat zawołał w krąg:
»Oto zamieszkał śród nas
Prawdziwy Zeusa szczep!
Zeus tylko, władca nieb,
Mógł w swojej szczerej
Poskromić mocy gniewny podstęp Hery«.
I patrzaj, dziś twoją ziemię
Nawiedza Epafa plemię!


∗                    ∗

Do kogóż przeto najsłuszniej w potrzebie
Zwracać się mamy, jeśli nie do ciebie,
Ty ojcze rodu, ty panie,
Potężne władanie
Zawdzięczający swojej własnej dłoni?
O Zeusie, wielki tworzycielu,
Z pośród obrońców wielu
Twa li nas mądrość obroni!

*

Zeus nie zna władzy niczyjej; potęga
Jego wszechmożna ponad wszystko sięga!
Niema sił takich u góry,
Aby k’nim w ponurej
Spoglądał trwodze. Spiesznym idzie krokiem
W ślady słów bożych i czyn boży;
Od razu on w dzieło przetworzy,
Co w wnętrzu uchwalił głębokiem.

Z towarzyszami wraca z miasta

DANAOS.
Otuchy, moje dzieci! Dobrze nam się składa:
Korzystne dla nas wnioski uchwaliła Rada.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Z posłańców najmilejszy, witaj, ojcze stary!
Lecz powiedz: ostatecznie jakie są zamiary?
Cóż ludu podniesione przyrzekły nam dłonie?
DANAOS.
Powzięto jednomyślnie w Argiwczyków gronie
Uchwałę, co mi starczą odmłodziła duszę.
Rozgłośny krzyk wypełnił napowietrzną głuszę,
Gdy lud, podniósłszy ręce, postanowił zgodnie,

Iż mamy odtąd prawo zamieszkać swobodnie
W tym kraju, w tym przytułku, chroniącym przed wrogą
Potęgą, i że stąd nas wydalić nie mogą
Ni obcy ni tutejsi. A przedsię zostanie
Odarty z czci i skazan będzie na wygnanie
Wszelaki obywatel tych dzielnic, jeżeli
Pomocy nam przeciwko gwałtom nie udzieli.
Wstawiwszy się za nami, popierał te wnioski
Sam król, Pelasgów władca, wołając, iż boski
Opiekun błagających, Zeus, w swym wielkim gniewie
Ukarać mógłby gród ten: albowiem ktoż nie wie,
Iż zbrodnia ta dwojaka, na ludziach tej ziemi
I gościach popełniona, niezwyciężonemi
Karami dotknie miasto, pogrąży je w męce...
To słysząc, lud Argiwów w górę podniósł ręce —
Nim jeszcze go wezwano, rzekł: niechaj tak będzie!
Przyjęli Pelasgowie wymowne orędzie,
Ze sercem ufającem wysłuchawszy słowa.
Zaś resztą niechaj wola kieruje Zeusowa.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Dalej, błagalny wznieśmy głos,
By Argiwczyków szczęsny spotkał los
Za szczęście, które nam, radzi,
Śród swych gotują włości.
Zeus, gości obrońca,
Niech próśb wysłucha z ust gości
I do szczęsnego niech końca
Wszystko prowadzi!
CHÓR.
Teraz i wy, bogowie,
Zeusowe plemię,

Słuchajcie mnie, wznoszącej modły za tę ziemię!
Oby w Pelasgów krainie
Pożarów nie rozlał rzeki
Śród dzikiej, chutnej, rozpasanej wrzawy
On, Ares krwawy,
Co męże sprząta na cudzym zagonie!
Albowiem lud ten ninie
Wyroki w naszej ferował obronie,
Nie odmawiając części
Nam, biednej rzeszy niewieściej,
Nam, błagającym Zeusowej opieki.

*

Wszakci swe głosy oddał
Nie za mężami,
Spór lekceważąc kobiet — nie! stanął za nami!
Na Zeusa bacząc, mściciela,
Wszechwidzącego Boga,
Którego ludzka nie pożąda chata —
Tak ją przygniata!
Nas, ród swój krewny, Zeusa błagalnice,
Czcią swą obdziela!
Przyjazne zato ukażą mu lice
Bóstwa; ofiarę gdy złoży
W święconej gontynie bożej,
Ofiara jego będzie im przedroga.


∗                    ∗

Z ust, ocienionych różdżką,
Niechaj nam dzisiaj korne wzlecą modły,
By grodu nie wyludniła
Zarazy siła!
By bunty, skrwawiwszy jego łany,

Do strasznej go klęski
Nie wiodły!
Aby kwiat męski
Nie był zerwany,
By go nie skosił krwi niesyty,
Groźny kochanek Afrodyty,
Ares, zabójca ludzi!

*

Niech opływają w ofiary
Święte, przez starców strzeżone ołtarze!
Niechaj dobrobyt wciąż wzrasta
Śród tego miasta,
Czczącego Zeusa, co z prawieka
Nad prawem gości
Ma strażę.
Niech obfitości
Popłynie rzek?
Pośród tej ziemi! Niewiast rzeszy
Niechaj Artemis z ulgą spieszy,
Gdy płód uczują w łonie!


∗                    ∗

O niechaj żadna klęska,
Niszcząca męże, na gród ten nie spada!
Tańcom i śpiewom nie rada
Moc Aresowa, rodzicielka łez,
Niech w szczęście ludu nie mierzy,
Niech bratobójczej mu broni nie wciska!
Chorób roiska
Niech omijają te niwy,
Za ich granicą znalazłszy swój kres,

I niechaj będzie Likejczyk [22] życzliwy
Wszystkiej młodzieży.

*

Coraz obfitszych owoców
Niech Zeus łaskawie przysparza tej ziemi;
Niech płodna trzoda się plemi,
Śród bujnych, żyznych pasąca się łąk!
Niechajże wola niebiosów
We wszystkiem kraj ten pomyślnością darzy!
U stóp ołtarzy
Niech rozbrzmiewają lutnie;
Niechaj z ust świętych rozdźwięczą się w krąg
Pieśni radosne, płynące rozrzutnie
Potoki głosów!


∗                    ∗

Lud, co ma władzę nad miastem,
Niechaj w spokoju
Czci swojej strzeże,
Z dobrem ojczyzny zawarłszy przymierze.
Wprzódy, nim Ares popchnie go do boju,
Niechaj, wyznawca cnej sprawiedliwości,
Próbuje zgody, nie krzywdząc swych gości

*

Niech wielbi rodzime swe bogi,
Ziemi tej głowy;
Jako mu stary
Każe obyczaj ojców, niech ofiary
Składa im z wołów, w wieniec wawrzynowy

Zdobnych, boć ten jest Diki przepis trzeci[23],
Iżby rodziców szanowały dzieci!
DANAOS.
Pochwalam twe życzenia, moja dziatwo droga.
Lecz proszę, niech was zbytnia nie przejmuje trwoga,
Gdy z ust mych niespodziane usłyszycie słowa.
Z strażnicy tej bezpiecznej, co dobrze nas chowa
Przed wrogiem, widzę statek — oko mnie nie zwodzi:
Rynsztunek ten, te żagle i ten pokład łodzi
1 sztaba, zbyt posłuszna sterowi okrętu,
Lecz dla nas nieprzyjazna, tnąca głąb odmętu,
Wpatrzona wprost przed siebie! Widzę i żeglarzy,
Dostrzegam, jak się z pośród białych płaszczów jarzy
Ich członków lśniąca śniadość. ] inne też nawy
Spostrzegam i posiłki wszystkie tej wyprawy
Wyraźnie mam przed okiem; zasię do wybrzeża
Naczelna łódź z żaglami zwiniętymi zmierza.
Potrzeba na to patrzeć trzeźwo i bez trwogi
I zawsze mieć w pamięci kraju tego bogi.
Ja pójdę wam po pomoc, bo stać się tak może,
Iż goniec lub też poseł zjawi się w tej porze
By porwać was jak zdobycz... Nie! to się nie stanie!
Bez lęku więc!... Lecz gdyby na nasze wołanie
Nie przyszła spieszna pomoc, szukać wam potrzeba
Obrony, której ludziom udzielają nieba.
Odwagi! Na śmiertelnych, jeśli bóstwa zdradnie
Znieważać śmią, dziś, jutro słuszna pomsta spadnie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Drżę, ojcze! Czas ucieka, a po toni gładkiej
Mkną ku nam coraz bliżej szybkoskrzydłe statki.

 
CHÓR.
Na wskróś mnie strach przejmuje! Myślę, czy coprędzej
Ucieczka nas z tej strasznej nie wybawi nędzy?
Ach! ojcze! Ginę z lęku!
DANAOS.
Argiwów zapadł wyrok! Nie bójcie się, dzieci!
Wiem, Każdy z nich do boju za wami poleci.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zabójcza jest ta wściekła młodzież Ajgiptowa,
Niesyta walk. Lecz rzecz to dla ciebie nie nowa.
CHÓR.
Na czarnych tramach statków z ćmą czarnej czeladzi
Pod miasto się zbliżają: złość ich tu prowadzi!
Oszczepy dzierzą w ręku!
DANAOS.
Spotkają tutaj mężów, co zahartowali
W południa żarnem słońcu ramiona ze stali.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Nie odchodź nas, mój ojcze! Córka o to błaga!
Niewiastę, gdy jest sama, opuszcza odwaga.
CHÓR.
Podstępni są i chytrzy w swej bezbożnej duszy!
Zdrada się z nami zmaga!
By kruków, żadna świętość serca ich nie wzruszy.
DANAOS.
Na dobreby nam wyszło, jeśliby w tej chwili
I w bóstwach taką samą nienawiść wzbudzili.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Nie bojąc się trojzęba, czci nie znając bożej,
Nie cofną swojej ręki! To mnie, ojcze, trwoży.

CHÓR.
Bezczelni, szalejący wściekłością zbrodniczą,
Jak psy, puszczone z obroży,
Z nijakim się szacunkiem dla bóstwa nie liczą.
DANAOS.
Lecz psów — mówi przysłowie — wilcy zmogą dzicy.
A wiąz jest mniej posilny od ziarna pszenicy [24].
PRZODOWNICA CHÓRU.
Nikczemnych okrutników gniew w ich sercach gości,
Więc trzeba całą siłą mieć się na baczności.
DANAOS.
Nie szybko mogą tutaj wylądować łodzie:
Przystani niema żadnej, a i na przeszkodzie
Brak lin dostatnio silnych. Kotwicom też mało
Ufają sternikowie; przytem tak się stało,
Ze patrz! do bezportowych zmierzają wybrzeży
Pod wieczór, kiedy słonce już na krańcach leży,
A mądry zasię sternik nie wolen jest trwogi
Przed nocą, choćby nawet morskich fal rozłogi
Więziła senna cisza! Więc zanim zawiną
Do pewnej gdzieś przystani, trudno tą godziną
Lądować onym statkom. Korne tylko modły
Ku bóstwom trzeba wznosić, izby was wywiodły
Z tych obaw. Ja do miasta podążę: Wysłucha
Mnie gród ten. Starzec jestem, ale młody z ducha.
CHÓR.
Falista ziemio ty,
Dla której słuszną cześć

Żywimy w wnętrzu łon:
Rzuciwszy Apji rozłogi,
Gdzież ciemny znajdziemy schron?
Czarnym ach! dymem się wznieść
Aż tam do Zeusa chmur!
Bez skrzydeł, bez piór
Wzbić się, by lotny kurz z drogi,
I potem się rozwiać bez śladu!

*

Jużby nam wówczas serc
Krwawy nie szarpał ból —
Dziś wichr szaleje w nas!
Wiadomość ojca mnie trwoży —
Snać śmierci mej nadszedł czas!
Tak, raczej paść śród tych pól,
Stryczek na szyję wziąć,
Niż miałby mnie zgiąć
Ten wróg! Od wspólnych z nim łoży
Wolę ja mroczny dom Hadu.


∗                    ∗

Raczej mi patrzeć w schroniska
Powietrzne, gdzie mgła się w szron ścina,
Lub pójść, gdzie stroma i ślizka
Sępia się turnia wspina!
Tam wiecznej mi szukać zguby,
Nim cios przemocy zaradnie
Na biedne serce me spadnie,
Swe narzucając mi śluby.


∗                    ∗

Niech psy mnie pożrą, niech w strawę
Dzikiego się ptactwa przemienię:
Dole mnie trapią zbyt krwawe,
W śmierci me ocalenie!
Niech skon swe kroki przyspieszy,
Nim mnie, dziewicę młodą,
Na ślubne łoże zawiodą!
Lub jakżeż ujdziemy tej rzeszy?


∗                    ∗

W niebo niech płynie ten głos,
Śpiew modlitewny mój!
Zali odwróci on ten cios?
Ojcze wszechwładny, na bój
Ty obojętnem nie patrz okiem,
Na przemoc, walczącą z nami!
Naszemi, panie, wzrusz się łzami,
Błagalnie ach! wzrusz się widokiem.

*

Egipski zuchwały ród
W trop dotąd za mną biegł,
Z krzykiem śród morskich płynąc wód,
Pod ten podpłynął brzeg.
Chce nas przemocą wziąć z tej ziemi!
Na swojej rozważ to szali,
Bo czegóż ludzie dokazali
W niezgodzie z chęciami twojemi?!
PIERWSZA Z DANAID.
Patrz! patrz! Och! och!
Łupieżca wysiada na ląd!

DRUGA Z DANAID.
A precz-że, a precz-że stąd.
TRZECIA Z DANAID.
Nowi wychodzą z naw!
INNA Z DANAID.
Mój płacz! Mój szloch!
PIERWSZA Z DANAID.
Przygrywka to moich mąk!
DRUGA Z DANAID.
O jej! o jej!
TRZECIA Z DANAID.
Spiesz na ratunek! Zbaw!
CZWARTA Z DANAID.
Grożą nam w pysze swej!
PIĄTA Z DANAID.
Na lądzie i wodzie w krąg
Pełno tych rzesz!
INNA Z DANAID.
Spiesz k’nam, o królu! Spiesz!
W otoczeniu zbrojnej załogi Zjawia się
GONIEC.
Żwawiej! żwawiej!
Co tchu mi na łódź!
Nie chcecie? Nie chcecie?
Kłuć was będziemy, kłuć!
Targać za włos!
Topór wam karki rozkrwawi!
Żwawiej! żwawiej!

Nieszczęsny was czeka los
Na świecie!
CHÓR.
W pysze, by pan,
Na morski nas ciągnie łan,
Na bezmiar słonych wód!
Na okręt, spojony żelazem,
Groźnym zapędza rozkazem!
GONIEC.
Co? Próżny mój trud?
Mów!
Do krwi was będzie siekł
Mój bicz!
CHÓR.
Powstrzymaj-że stek
Zuchwałych słów,
Ze zmysły swoimi się licz!
GONIEC.
Precz z tych przybytków! precz!
Na okręt! Widzisz mój miecz?!
Bezkarnie kazisz ten gród!


∗                    ∗

CHÓR.
Czyż wyrok ten mój
Zobaczy kiedy ów zdrój,
Ów nurt żywotnych fal,
Co ludziom odmładza krew w łonie?
Nie! Tu na zawsze się schronię!
GONIEC.
Nie wzruszy mnie żal!

Chcesz
Albo i nie chcesz biedź
Do naw?!
CHÓR.
Ród stary my, wiedz,
Z pradawnych leż,
Nie hańbij go przeto, lecz sław!
GONIEC.
Co? Nie masz jeszcze dość?
Precz stąd cię wyrwie ma złość,
Tych, patrzaj, piersi mych stal!


∗                    ∗

CHÓR.
O jej! O jej!
Oby cię zagnał strasznej burzy czas
W fal rozpienionych las,
Na sarpedońskich wydm piaszczysty skraj!
Obyś haniebnie tam szczezł!
GONIEC.
Jęcz, wzywaj bogów, lej potoki łez!
Gub się w zjadliwszych jeszcze skarg powodzi,
Jednak egipskiej nie unikniesz łodzi!
CHÓR.
O jej! O jej!
Jakżeż to szczeka ten plugawy człek,
Zająwszy lądu brzeg!
Wielki Nejlosie! Ach, poskromić chciej
Rozzuchwalony ten pysk!
GONIEC.
Dalej! z powrotem! Zwłoka próżny zysk!

Co tchu do łodzi! Bo jestem gotowy
Wszystkie ci włosy powyrywać z głowy!


∗                    ∗

CHÓR.
Ty ojcze, ach!
Zaliby zgubić nas miał
Twój chram?
By pająk z siatką
Zbliża się k’nam
Czarny ten, czarny stwór!
Strach! strach!
Szał mnie ogarnia, szał!
Broń-że swych cór,
O ziemio! Wszak nasząś ty matką!
Broń-że nas dłońmi swojemi,
O Zeusie, synu tej ziemi!
GONIEC.
Obawiać się twych bogów wszak nie mam powodu:
Nie strzegą mnie starego, nie strzegli za młodu.

*

CHÓR.
Wąż wstrętny, ach!
Do naszych zbliża się ciał!
Zły płaz!
Z zawiścią rzadką
Napada nas.
Żmii dwunożny stwór!
Strach! strach!
Szał mnie ogarnia, szał!
Broń-że swych cór
O ziemio! Wszak naszą-ś ty matką!

Broń-że nas dłońmi swojemi,
O Zeusie, synu tej ziemi!
GONIEC.
Na statek iść w te tropy! Inaczej łachmany
I strzępy pozostaną z twojej sukni lnianej!


∗                    ∗

CHÓR.
Wy, co dzierzycie tu władzę,
Gwałt się nam dzieje! O dolo! O rety !
GONIEC.
Snać widzę, że za włosy stąd was wyprowadzę,
Gdyż słuchać mnie nie chcecie, uporne kobiety!

*

CHÓR.
Książę, ratunku! Niebiosa
Widzą, jak ginę na twoim tu lądzie!
GONIEC.
Wnet książąt ujrzysz wielu, synów Ajgiptosa!
O wierzaj! już o żadnym nie wspomnisz bezrządzie!

Wchodzi, wraz z świtą, PELASGOS, król Argiwów.

KRÓL.
A ty co tu wyprawiasz? Czyż cię bito w ciemię,
Iż mężów pelazgijskich śmiesz obrażać ziemię?
O nie myśl, że przechodzisz w jakiś gród niewieści!
Hellenów, cudzoziemcze, śmiesz urągać części?
Nie wskórasz nic, choć mózg twój tak się ostro stawia!
GONIEC.
Jakiegoż jam się tutaj dopuścił bezprawia?
KRÓL.
Snać nie wiesz, jakie obcych wiążą tu zwyczaje.

GONIEC.
I owszem, szukać zguby przybywam w te kraje.
KRÓL.
A masz-że opiekunów w tej ziemi? Odpowiedz!
GONIEC.
Hermesa, on najskrytszy wytropi manowiec.
KRÓL.
O bogach mi wspominasz, a znieważasz bogów.
GONIEC.
Czczę bóstwa, Nejlosowych strzegące rozłogów.
KRÓL.
Zaś naszych, jak ze słów twych widzę, w żadnej mierze.
GONIEC.
I owszem, jeśli tych tu nikt mi nie zabierze.
KRÓL.
O nie waż mi się tknąć ich, niech cię bóg zachował
GONIEC.
Nie bardzo mi gościnnie brzmią te twoje słowa.
KRÓL.
Gościny dla bluźnierców nie ma w moim domu.
GONIEC.
Idź! Synom Ajgiptosa powiedz to, nie komu.
KRÓL.
Zda mi się, że to wcale nie należy do mnie,
GONIEC.
Ażeby wszystko wiedzieć jasno i przytomnie —
Bo juścić rzeczą gońca w należytem słowie
Tłomaczyć się, gdzie trzeba — pytań: cóż im powie

Mój język, gdy do swoich z powrotem pospieszę?
Kto wydarł mi tych niewiast spokrewnioną rzeszę?
Lecz myślę, że takiego sporu nie uśmierzy
Bóg Ares wysłuchaniem li świadków; najszczerzej
Powiadam, że i srebro tego nie okupi!
Niejeden mąż wprzód zginie, wał się wzniesie trupi!
KRÓL.
Nie! po cóż ci nazwisko? W sam czas się dowiecie
I ty i towarzysze... Co do tych, toć przecie
Wysłuchać wprzód ich trzeba: Każe-li im dusza,
Niech idą, lecz twój nakaz niechaj ich nie zmusza!
Albowiem uchwaliła Rada mego miasta,
Iż żadnej stąd nie będzie wydana niewiasta
Przemocy. Postanowień tych już nic nie zwali,
Tak silne im spoidła cni mężowie dali
Nie ryto ich w tablicach, nie kryją ich zwoje
Zamkniętych pergaminów: wolne usta moje
Uchwałę tę ci głoszą! Teraz precz! w te pędy!
GONIEC.
Zapalasz nową wojnę, a zawsze i wszędy
Zwycięstwo tylko silni mogą odnieść męże.

Odchodzi wraz z towarzyszami.

KRÓL za odchodzącym.
I u nas są mężowie — z nimi ja zwyciężę —
Nie tacy, co pijają jęczmienny wasz trunek!

Do Danaid:

A ty, gromado niewiast, porzuć już frasunek
I wejdź do mego grodu raźnie i wesoło.
Potężne, patrzaj! wieże bronią go dokoła,
Niejeden gmach w nim piękny wzniosła ręka ludu,

I ja, budując nowe, nie skąpiłem trudu.
Jak wola, zamieszkacie albo w wspólnym domu,
Lub jeśli towarzyszyć nie chcecie nikomu,
Osobno. Wybielcie co najdogodniejsze,
Najlepsze. Ja-ć w«m żadnych praw tu nie umniejszę,
Prócz mnie, swej wam opieki i miasto udzieli,
Co głos dało ta wami. Gdzież zamieszkać śmielej?
PRZODOWNICA CHÓRU.
Królu Pelasgów, niechaj ci na dobrze
Za dobro poszczęści bóg!
Teraz nam ojca przywołać tu każ,
Który nas mądrze i chrobrze
Śród morskich prowadził dróg.
Danaos, rodzic nasz,
Najlepszą wesprze nas radą,
W jakim zamieszkać domu,
Iżby nikomu
Nie być zawadą:
Obcych zbyt łatwo zarzut się uczepi!
Lecz niech się wszystko dzieje jak najlepiej!
Z pieśnią i w chwale
Niech nasze grono stanie
Śród włości,
Co tak wspaniale,
Co tak życzliwie przyjmują swych gości!
I wy, o nasze służebne,
Jesteście w pochodzie potrzebne:
Parami
Kroczcie wraz z nami,
Jak was nam ojciec dał w wianie.

KRÓL odchodzi. Z miasta wraca z orszakiem

DANAOS.
O dzieci! Argiwczyków czcić wam dzisiaj trzeba,
Ofiarnym wielbić płynem ni to bóstwa nieba,
Gdyż oni niewątpliwie naszymi zbawcami.
Słyszący moje słowa, jak haniebnie z nami
Postąpił ród stryjecznych, od razu mi radzi
Włóczników dali zastęp, huf wiernej czeladzi,
By uczcić wiek sędziwy i, by zbrodzień jaki
O śmierć mnie nie przyprawił z zasadzki, na szlaki
Tej ziemi srom ściągając wieczysty. Więc jeśli
Ten honor spotkał ojca, pragnę, byście nieśli
I im cześć jeszcze większą od tej, którą ku mnie
Żywicie. I to sobie dopiszcie rozumnie
Do wielu rad ojcowskich, zapisanych w duszy:
Nieufność do przybyszów tylko czas rozkruszy,
Boć łatwo stać si? może, iż was język ludzi
Oszczędzać zbyt nie będzie i słowem obrudzi.
Nie czyńcie mi więc wstydu, macie bowiem lata,
Nęcące naokoło żądne oczy świata.
Owocu, gdy dojrzewa, nikt z nas nie ustrzeże:
I człowiek nań czatuje i wszelakie zwierzę —
Nie prawda-ż? Gdy nadobna ogłosi Kipryda
Owoców onych świeżość, tak i straż się przyda,
Albowiem wnet za nimi wszystkie gonią stwory,
Skrzydlate i po ziemi chodzące. Tej pory
Na składną postać dziewic, na ten wdzięk ich miły
Przechodzień rzuca pełne czarującej siły
Pociski wabnych spojrzeń, pognębiony żądzą.
Dlatego też zaklinam, niechże mi me błądzą
Me córki, bo nie na to zmogliśmy te wody,
Nie na to tyle trudów przebył wiek wasz m-rody,
By sobie przynieść hańbę, a uciechę wrogom.

Czekają dwa mieszkania: jedno wierny bogom
Pelasgos dał, a drugie miasto nam przeznacza
Na pobyt przewygodny. Tylko niech nie zbacza
Wasz umysł od ojcowskich moich rad, boć przecie
Cnotliwość trzeba cenić ponad wszystko w świecie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Obyśmy miały zawsze dość opieki bożej!
O kwiat mój mech się, ojcze, twe serce nie trwoży!
Jeżeli co nowego nie zrządziły nieba,
Ja z drogi swej nie zejdę, lękać się nie trzeba.
CHÓR.
Spieszmy więc razem w gród,
A niechaj śpiew ten nasz
Wysławia świętą straż,
Którą od wieków możne bóstwa dzierzą
U Erasyna wód[25]!
Wierna ty rzeszo sług,
Idź śladem naszych dróg
I hymn li zanuć na Pelasgów cześć:
Nejlowym my już wybrzeżom
Hołdu nie będziem nieść.

*

Jedynie nurtom rzek,
Co ten zlewają kraj,
Szczytne pochwały daj,
Falom, co mnóstwem obfitego żniwa
Znaczą swój kręty bieg!
Niech Artemidy wzrok

Baczy na dziewic krok,
A Kithereja niech cofa swój dar[26]!


∗                    ∗

I Afrodyty wielbić nie zapomni
Ten mój radosny, szczery
Coraz ogromniej
W pieśń rozegrany szał.
Jej, obok Hery,
Największą władzę dał
Niebiosów Pan.
Godne są czci jedynej
Zbożne i mądre jej czyny.
Za drogą matką jawi się w ten czas
Luba tęsknica,
A po za niemi ukazuje lica
Nieprzemożona,
Uroczych pełna kras,
Peitona...
Harmonia idzie
Tuż przy Kypridzie: —
Miłosnych szeptów pełen wszystek łan.

*

Oto uciekłam, ale serce moje
Jakże się ciągle trwoży,
Że krwawe boje,
Straszny rodzące ból,
Ześle nam boży,
Gniewem przejęty Król.

Bo czemuż ach!
Na niewzburzonej fali
Przybyć za nami zdołali
W groźnym pościgu? Jakikolwiek cios
Spotka nas, Panie,
Wszystko się według tych wyroków stanie!
Lecz gdy na ziemi
Ten już białogłów los,
Świętemi
Ślubów ogniwy
Na byt szczęśliwy
Złącz nas z mężami, wiedź pod wspólny dach!


∗                    ∗

CHÓR DANAID.
Ale nas, Zeusie, strzeż
Od wspólnych z tamtymi leż!
CHÓR SŁUŻEBNIC.
Może i dobrze to będzie?
CHÓR DANAID.
O miejże mój wstręt na względzie.
CHÓR SŁUŻEBNIC.
Któż wie, co jeszcze w przyszłości go czeka?

*

CHÓR DANAID.
Co postanowił Bóg,
Któżby ach! zgłębić to mógł?
CHÓR SŁUŻEBNIC.
Stosowne dziś odpraw modły.

CHÓR DANAID.
Gdzieżby mnie one zawiodły?
CHÓR SŁUŻEBNIC.
Będziesz umiała znieść dolę człowieka.


∗                    ∗

CHÓR DANAID.
Od nienawistnych Ty nas ślubów chroń,
Zeusie, wszechwładny królu,
Jakoś lonę uwolnił od bólu,
Złożywszy na nią swą dłoń,
Gdy gwałtu słodkiego brzemię
Płodziło nasze plemię.

*

Te błagające białogłowy zbaw,
Szczęsną nam zgotuj dolę!
Z dwojga ja złego mniejsze wybrać wolę.
Lecz wiem: Ty mocą swych praw
Prawu dasz koniec zwycięski,
A nam oszczędzisz klęski.



KONIEC.






  1. Hybristes.
  2. Nemezis.
  3. Jako pochodzący od Perseusza, syna Danai, narodzonego z złotej rosy Zeusowej.
  4. t. j. Persów.
  5. Rzeka Halis w Azyi mniejszej, granica Persyi.
  6. Marjandynowie, lud Małej Azyi, zawodzili przy religijnych obrzędach. Toż samo Mizowie.
  7. Atena.
  8. Przydomek Pallady tebańskiej.
  9. Wyrośli z zębów smoka, zasianych przez Kadmosa.
  10. Ares.
  11. Z zębów smoczych.
  12. Bachantka.
  13. Atalanta kalydońska.
  14. Parthenopaios od parthenos, panna, dziewica.
  15. Polynejkes -— pochopny do kłótni.
  16. Gra wyrazów: kleinoi t’eteon (»iście świetni«) — Eteokles.
  17. Epaphos oznacza: urodzony z dotknięcia: a contactu, quo gravida facta est Io, exactis justis mensibus peperit puerum, cui ab illo contactu nomen Epaphi inditum est. (Hartung-Węclewski).
  18. Argos.
  19. W tekście Weillowskim, z którego tłomaczyłem, czytamy »Neilosowych«, ale w takim razie należałoby przerwać stychomytyę i wiersz ten włożyć w usta Przodownicy chóru. Przyp. tłom.
  20. Fenicja.
  21. Kypros.
  22. Apollon.
  23. Jedna z trzech cnót, o których wspomina Eurypides w Antyopie.
  24. Psami Egjpcyanje, wilkami Pelasgowie, pochodzący z Lykji (»kraj wilków«). Egipcyanie żywili się owocem papierowego wiązu, Pelasgowie pszenicą.
  25. Rzeka w Argos, wypływa z jeziora stymfalskiego, wpada do zatoki korynckiej.
  26. Kithereja (Afrodyta) uważaną była także za patronkę miłości małżeńskiej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ajschylos i tłumacza: Jan Kasprowicz.