Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście/Księga trzecia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście |
Data wyd. | 1867–1870 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ W. Kirchmayera |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Karol Mecherzyński |
Tytuł orygin. | Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
Wszyscy panowie i dostojnicy Polscy odstąpili z rozpaczą rzeczypospolitej, i niezdolni trafić żadnej skutecznej rady, pozamykawszy się po zamkach, miejscach bagnistych i niedostępnych, oczekiwali co chwila upadku ojczyzny i swej własnej zagłady. A gdy w ten sposób Polska, skołatana od wewnętrznych i zewnętrznych nieprzyjacioł, do ostatniej prawie chyliła się zguby, gdy wszystkimi w popłochu miotała jakby burza gwałtowna; światło jakieś, niby z nieba spuszczone, zawitało do serc nowym promieniem pociechy. Biskupi bowiem i panowie Polscy, pragnąc ocalić szczupłe i z życia niemal wyzute szczątki królestwa, w częstych między sobą naradach i pomówieniach układali, jakiemiby środkami rzeczpospolitą do dawnego stanu przywrócić można. Ale chociaż wszyscy zgadzali się na to, że bez króla i zwierzchniego władcy niepodobna ani złego usunąć, ani królestwa do należytego przywieśdź składu i porządku, różnili się przecież w zdaniach co do wyboru pana. Niektórzy chcieli, żeby z pomiędzy książąt sąsiednich albo z rycerstwa wybrać króla. Ale i to zdanie odrzucono, jako pociągające za sobą wiele trudności; obawiano się bowiem, że gdyby którego z książąt obrano, a ten nie przyjął władzy, państwo doznałoby pogardy; a gdyby z pomiędzy rodaków, doznałoby niechęci i zawiści. Inni radzili szukać wygnanego z kraju i tułającego się u obcych tronu następcy, królewica Kazimierza, i usiłować wszelkiemi sposoby skłonić go do przyjęcia rządów. Pewną albowiem było rzeczą, że dopóki on żył, żaden ślachetnie myślący i rozsądny książę nie chciałby panować w królestwie Polskiém, tak zwłaszcza zwichnioném i rozerwaném. Ani godziło się lekceważyć potomka królewskiego rodu, któremu słusznie należało dziedzictwo i następstwo: owszem, można się było spodziewać w Kazimierzu świetnych przymiotów dziada. Uważano zgoła, że nie było innego książęcia, któryby zdołał snadniej i podźwignąć królestwo, i do dawnej przywrócić całości; że niesłusznością byłoby zapominać o dobrodziejstwach, które Bolesław Wielki, pierwszy król Polski, narodowi i ojczyznie wyświadczył, i wnuka jego pozbawiać królestwa, któremu on cnotą i dzielnością swoją pierwszy uzyskał koronę. To zdanie gdy od wszystkich przyjęte zostało z upodobaniem, a panowie jednomyślnie zgodzili się na to, że królestwo Polskie nie może inaczej wrócić do swego stanu dawnego i powagi, jedno gdy król Kazimierz powróci; po wielu naradach i rozmysłach, zwaśnieniach i walkach, postanowiono w ten sposób położyć koniec bezczynności i wzajemne uśmierzyć niechęci, aby przez posłów wspólnemi głosy wybranych ofiarować koronę Kazimierzowi, który sam jeden zdawał się godnym panowania. Jego Bóg Wszechmocny w swém zagniewaniu nie wypuścił z swojéj łaski – jego jak słabą iskierkę zachować chciał do wskrzeszenia dawnej Polaków chwały. Gdy więc biskupi i wojewodowie, do których-to dwóch stanów, t. j. świeckiego i duchownego, należała u Polaków piecza o rzeczypospolitej, i niektórzy inni acz w szczupłej liczbie panowie, zebrali się powtórnie do stolicy Gniezna, Stefan arcybiskup Gnieźnieński temi słowy radę zagaił: „Nie potrzeba podobno, dostojni panowie, rozwodzić się nad tém, w jakim stanie jest dzisiaj rzecz publiczna. Znacie dobrze wraz ze mną nieszczęścia nasze i niebezpieczeństwa, które do tego przyszły kresu, że chcąc ocalić rzeczpospolitą, trzeba nam z troskliwą starannością szukać w oddalonych i nieznanych krajach wygnanego Kazimierza, przełożyć mu prośby nasze i nakłonić do powrotu wygnańca, któregośmy niesprawiedliwie potępili za przewinienia matki, bez względu na jego wiek młodociany i niewinny.“ Gdy arcybiskup przestał mówić, rozbierano potém rozmaite rady i środki; a lubo wielu doradzało nowego obrać króla, inni mianować chcieli rządcę królestwa, i nie było w tej mierze zgody między panami i biskupy; żaden jednak zbawienniejszy nie nastręczał się środek do spiesznego zaradzenia obecnym i przyszłym klęskom, nad ten jeden: aby wyszukać Kazimierza królewica i następcę wygnanego z kraju, a znalazłszy go i sprowadziwszy, powierzyć się jego rządom i opiece; za jego bowiem powrotem uśmierzyć się miały wszelkie swawole, zatargi i rozruchy, wszelkie nawałności wewnątrz i zewnątrz królestwa. Przedewszystkiém zaś przeprosić go i przebłagać, że wraz z matką, z powodu krzywdzących i nieznośnych jej postępków, tak haniebnie go wygnano, jako umysły ludzkie skore bywają do pobłażania własnym winom, a zwracania się za nadzieją lepszej i pochlebniejszej doli. Gdyby albowiem przystąpić chciano do wyboru nowego króla, lękać się należało, iżby wybór ten, w obec żyjącego dziedzica i bez jego zrzeczenia się dokonany, nie spełzł na niczem: bezpieczniejsza zaś rada czekać, rychło-li posłowie wrócą i oznajmią, azali Kazimierz nie żyje, albo zrzeka się swojego prawa. Wyznaczają zatém posłów mających szukać Kazimierza, i wyprawiają ich z tém zaleceniem, pełnomocnictwem i przestrogą, ażeby dla jego sprowadzenia nie wzdrygali się największych nawet trudności, gdy w nim jednym spoczywała wszystka nadzieja nieszczęśliwej ojczyzny. Posłowie zatém Polscy, wypełniając dane sobie zlecenie, puszczają się w drogę i udają najpierwej do Niemiec, kędy znachodzą Ryxę, wdowę po Mieczysławie królu Polskim, bawiącą w Brunświku. Opowiadają jej szczegółowo te okropne klęski i przygody, jakich doznało królestwo Polskie, a o których i ona wiedziała już z pogłosek. Proszą, aby im wyznała rzetelnie i wskazała, w jakim kraju i narodzie znaleźć mogli syna jej Kazimierza. Królowa Ryxa, chociaż rada w duszy, że się czuła pomszczoną za sromotne siebie i syna swego wygnanie, gdy przecież nieszczęścia tak wielkie przechodziły nawet srogość niewieściej zemsty, nie mogła już oprzeć się litości i współczuciu nad niedolą królestwa; zaczém z wzruszeniem wyznała: „że syn jej Kazimierz żyje wprawdzie, ale że wstąpił do zakonu Ś. Benedykta, wykonał śluby i przywdział szatę mniszą w klasztorze Kluniackim we Francyi; i że bardzo wątpi, ażeby ponętą królestwa ziemskiego dał się odwieśdź od ślubów zakonnych, zaczém posłowie zawiodą się pewnie w swoich nadziejach.“ Taka wiadomość zdolna była odstręczyć najstalsze nawet umysły: posłowie jednak Polscy, nie zrażeni bynajmniej tém co królowa powiedziała dla przeszkodzenia albo utrudnienia ich podróży, uczciwszy Ryxę częścią upominków, które z sobą wieźli, i udawszy się do Francyi, przybywają do Kluniaku i poznają Kazimierza książęcia swego w mniszej szacie. Zalani rzewnemi łzami, rzucają się w jego objęcia, szczęśliwemi się mieniąc, że królewica, którego z taką starannością szukali, żywego i zdrowego znajdują. Poczém, wyjednawszy sobie u niego posłuchanie, i otrzymawszy je za zezwoleniem opata Kluniackiego, tak przemawiają: „W imieniu wszystkich biskupów, panów i szlachty królestwa Polskiego, przychodzimy do ciebie z prośbą, Książę Miłościwy, który sam jeden królestwo nasze skołatane klęskami podźwignąć, rozerwane zjednoczyć, i opieką twoją najtroskliwiej osłonić możesz, abyś nam pozwolił odprowadzić cię do królestwa Polskiego, i przyjął berło należące ci prawem dziedziczném po ojcu; a iżbyś nie gardził naszém i całej ojczyzny błaganiem, i trudami któreśmy dla ciebie podjęli, szukając cię po rozmaitych krajach, ludach i narodach. Przybywaj królewicu uśmierzyć domowe Polaków niezgody i rozruchy, odeprzeć wrogów, i szczątki twego królestwa wyrwać z chłonącej je przepaści. Nieszczęśliwa bowiem Polska jęczy w żałobie, od wewnętrznych i zewnętrznych gnębiona nieprzyjacioł; sławna niegdyś i obszerna, kiedy nią władał naddziad twój, dziad i ojciec, teraz łupieztwy, pożogami, zawichrzeniem domowém, spustoszeniem kraju, pogwałceniem świątyń i obcego oręża napaścią zniszczona i skołatana. Nie chciej, aby trudy i wędrówki nasze po tylu krajach za tobą były daremne: ciebie bowiem samego z utęsknieniem wszyscy wyglądają, na ciebie zwracają oczy; ty jeden spełnić możesz nasze nadzieje, i królestwo Polskie tak zniszczone i poszarpane przywrócić do dawnej świetności i sławy. Jeżeli ty nas opuścisz, do kogóż się udamy? jeżeli nami pogardzisz, kto nas wspomoże?“ Odprawiwszy w ten sposób swoje i narodu który ich wyprawił poselstwo, wyznawali, że przeciw niemu dopuścili się wielkiej i nader krzywdzącej niesprawiedliwości, i prosili pokornie: „ażeby się lepszym dla nich okazał niżeli oni byli dla niego, i aby tym, którzy dawniej zawinili niewdzięcznością, ale teraz żebrzą z pokorą, dał się przejednać i przebłagać, bądź-to z ludzkości samej, bądź przez wzgląd na ojczyznę.“ Poznaje książę Kazimierz panów swego królestwa, i raduje się wielką w sercu pociechą z ich przybycia: ale sam nie wie, co ma począć, jakie okazać uczucie, jaką przybrać postawę wobec posłów i panów Polskich, których cel przybycia przez nich samych został mu oznajmiony. Już był bowiem wstąpił do klasztoru Ś. Benedykta, już przyjął stopień dyakona, wyrzekł się własnej woli i poddał w posłuszeństwo zakonne; wiedział, że mu bez pozwolenia opata nie wolno było nawet rozmawiać z posłami, a tém mniej wracać do stanu świeckiego. O czém usłyszawszy posłowie z ust Kazimierza swego książęcia, udają się do opata Kluniackiego, a złożywszy mu stosowne podarki, opowiadają, zkąd i po co przybyli, przekładając rzecz temi słowy: „Królestwo Polskie, przez nieobecność książęcia swego Kazimierza, wygnanego z ojczyzny niesprawiedliwą panów niechęcią, długiemi wewnątrz i zewnątrz skołatane klęskami, w takim jęczy ucisku i strapieniu, że niedola jego nawet w zawistnych przeciwnikach i nieprzyjaciołach litość obudza. Klęsk tych i nieszczęść kraju ani nawet wyliczyć i opowiedzieć nie jesteśmy w stanie. Naprzód niezgody i zawichrzenia domowe, a potém napady uderzających zewsząd nieprzyjacioł, wyzuły je z dawnej chwały i ozdoby, którą jaśniało aż do zazdrości. Nawałą rozmaitych przygód zniszczone, poszarpane, rzeziami ustawicznemi i morderstwy ogołocone z ludności, zmienione prawie w pustynią, skalane zbytkami i wszeteczeństwem, wydane na łup grabieżców i wydzierców, dopuściło u siebie pogwałcenia wszystkich praw boskich i ludzkich. Chwiejące się w wierze, nie dochowujące obrządków, w obyczajach i prawach idące za ślepym popędem woli, zdeptawszy bezkarnie swobody i przywileje kościołów, kapłanów i sług Bożych, i świętokradzką ręką targnąwszy się na ich własności, otwarło wrota wszystkim zbrodniom i bezprawiom. A lubo ku odwróceniu i wstrzymaniu tylu nieszczęść probowano rozmaitych środków, żaden przecież nie spełnił naszych nadziei. Wszystkich nas zatém Polaków, tak duchownych jako i świeckich, którzyśmy jeszcze pozostali, zdania i głosy uchwaliły, że królestwo Polskie inaczej ocaloném być nie może, tylko przez sprowadzenie królewica naszego Kazimierza, którego w twoim znajdujemy klasztorze. I swojém więc, i tych których poselstwo sprawujemy, imieniem, błagamy cię Ojcze Wielebny, ażebyś przez litość nad tém królestwem, tylu srogiemi przygodami, tylu ciosami nieszczęść znękaném i do upadku nachyloném, raczył oddać nam zakonnika twego, a naszego książęcia, i odesłać do Polski, dziedziny jego królewskiej, gdzie odziany w purpurę, większą i milszą uczyni ofiarę Bogu, wskrzeszając królestwo ojca swego i dziada, przywracając w niém rząd i sprawiedliwość, karcąc złych a nagradzając dobrych, a niżeli w kapturze mniszym, zajęty modlitwą i bogomyślnością.“ Opat Kluniacki, aczkolwiek mąż uczony i światły, zasięgnąwszy jednak rady roztropnych i doświadczonych mężów, posłom polskim odpowiedział: „że litością wprawdzie i przychylną chęcią powodowany, skłonnym się czuje do uczynienia zadosyć ich prośbie, ale nie ma po temu władzy, ażeby mnicha i dyakona uwolnić od ślubów zakonnych, i dozwolić, iżby objął doczesne rządy królestwa, z znieważeniem obowiązków zakonu swojego; żeby przeto udali się do najwyższego na ziemi trybunału i najwyższej władzy, t. j. do stolicy Apostolskiej Rzymskiej i Namiestnika Chrystusowego, a opowiedziawszy mu królestwa Polskiego potrzebę, położenie i dolę, prosili go o wydanie książęcia swego Kazimierza; że Ojciec święty, pełen dobroci i łaskawości, nie zechce zapewnie głuchym być na ich prośby, wzruszy się nad niedolą królestwa, które samo przez się zasługuje na politowanie, a on wtedy, posłuszny władzy Apostolskiej, uwolni od ślubów zakonnika, przez wzgląd na dobro publiczne.“
Benedykt IX wysłuchawszy prośby poselstwa Polskiego, naradzał się czas niejaki z gronem kardynałów i innymi mężami w prawie biegłymi, coby uczynić wypadało. Rzecz bowiem nowa i bezprzykładna, jaką mu przełożono, pociągając za sobą nie małe pod dwojakim względem trudności, spowodowała najwyższego biskupa do oddania jej pod uważny rozbiór, długie i głębokie narady. Z zakonnika i dyakona zrobić świeckiego, rozwiązać uroczyste śluby zakonu i wstrzemięźliwości, zdawało się czynem występnym, przeciwnym prawu Boskiemu. Z drugiej strony, odmówienie pomocy cierpiącemu i utrapionemu królestwu, było jawném okrucieństwem, od którego Stolica Apostolska, mieniąca się dobrotliwą wszystkich matką, powinna być daleką. Wzruszały męża rzadkiej świątobliwości twarze wynędzniałe posłów, ubiór lichy i wytarty, postawa nachylona, brwi opuszczone, słowa pełne pokory. Zrozumiał bowiem mąż Apostolski, że brak rządu książęcego sprowadził na Polskę tak liczne klęski, jako to: niezgodę między rycerstwem, zaburzenie ludu, złupienie królestwa, upadek wiary, zniewagę biskupów i kapłanów, pokalanie dziewic i łoża małżeńskiego. Po rozmaitych więc naradach i rokowaniach, gdy inne w tej mierze środki przez papieża posłom podawane, jako zbyt surowe i uciążliwe, nie uzyskały przyjęcia, wydał w końcu biskup najwyższy wyrok, w którym postanowił przychylić się do prośby posłów i wydać nieszczęśliwemu królestwu Kazimierza: uwolnił go więc od ślubów zakonnych i przyjętego święcenia, dozwalając mu zawierać związki małżeńskie i potomstwo na świat wydawać. Gdy atoli taka Stolicy Apostolskiej łaska, nie mająca jeszcze przykładu, nie użyczona żadnej osobie ani żadnej krainie, była wcale niezwykłą, przeto obostrzył ją papież warunkiem, który Polacy przez swe poselstwo przyjąć i na zawsze mieli zachować. Kazimierz królewic za rozgrzeszeniem Stolicy Apostolskiej niechaj (rzecze) wystąpi z klasztoru i zdejmie szaty mnisze, uwolniony od ślubów zakonnych i święceń dyakona, aby objął i odnowił królestwo ojca swego i dziada. Niech ma wolność zupełną zawierania małżeństwa, i na opatrzenie królestwa Polskiego dziedzicznym następcą wychowania z siebie potomstwa. Ale królestwo, w uznaniu tak wielkiego dobrodziejstwa, udzielonego sobie od Stolicy Apostolskiej w naglącej ostateczności, winno będzie Ś. Piotrowi i jego następcom biskupom Rzymskim ze wszystkich krain Polskich płacić corocznie od każdej głowy, wyjąwszy głowy szlacheckie, po denarze (usualem nummum); nadto Polacy nie będą odtąd zapuszczać włosów zwyczajem barbarzyńskim, ale podstrzygać głowy z odsłonieniem uszu, na wzór innych narodów katolickich i łacińskich; a w znaczniejsze uroczystości Chrystusa i Matki jego Dziewicy ubierać się na szyję w chustki lniane białe, nakształt stuły zwieszone; ażeby po tych trzech znakach pamiętali, że wydanego sobie z stanu zakonnego i dyakonatu za zezwoleniem i łaską Stolicy Apostolskiej odzyskali króla, gdy grożące niebezpieczeństwo nie dało się inaczej uchylić, sami zaś aby wdzięczniejszymi byli Bogu i pobożniej żyli w wierze chrześciańskiej. Utrzymują niektórzy, że nie Benedykt IX ale Klemens II kazał Polakom wrócić króla Kazimierza: która-to sprzeczność, jak mniemam, z tego urosła powodu, że pod ów czas kilku spierało się o godność papieską. Po wygnaniu bowiem Benedykta IX nastąpił biskup Sabiński, który się nazwał Sylwestrem; a gdy i ten został wygnany, Benedykt odzyskał stolicę. Po wygnaniu zaś powtórném Benedykta dostała się godność papieska Janowi archiprezbiterowi kościoła Ś. Jana za bramą Latyńską, którego nazwano Grzegorzem XI. A że ten w naukach nie był ćwiczony, kazał wyświęcić drugiego obok siebie papieża do załatwiania spraw kościelnych; lecz gdy i ten u wielu nie znalazł miru, przybrano więc trzeciego, który wypełniał obowiązki obudwóch. A tak, gdy jeden przeciw dwom, a dwaj przeciw jednemu poczęli się spierać o godność papieską, Henryk cesarz po śmierci Grzegorza wchodzi do Rzymu, i onych obudwu złożywszy wyrokiem prawnym i cesarskim, osadza przemocą na stolicy Swidygera biskupa Bamberskiego, który nazwany był Klemensem II. Od niego uwieńczony został koroną cesarską i pobłogosławiony Henryk, któremu Rzymianie przyrzekli i poprzysięgli, „że odtąd bez jego zezwolenia nikogo nie obiorą biskupem Rzymskim.“ Owo zaś nałożenie daniny wieczystej na królestwo Polskie, chociaż nieco uciążliwe dla Polaków, nie było przecież bez korzyści: nikomu bowiem nie godziło się naruszać granic królestwa, gdy wieczyste prawo płacenia nałożonego wtedy grosza wołało, że to były prawe ziemie królestwa Polskiego, a zaborców i wdzierców powściągało grozą religijną złej wiary i niezbożności.
Konrad cesarz, pod owe czasy zmarły, pochowanym został w kościele Spireńskim. Po nim nastąpił Henryk III, syn przybrany i zięć Konrada, który wcześnie jeszcze za życia ojca obrany i postanowiony był królem Rzymskim, ośmdziesiąty szósty cesarz po Auguście. Mąż wesołego umysłu i wojownik. Urodził się był w lesie, i w dziecinnym wieku po dwakroć wydany na stracenie, za pomocą Bożą uszedł niebezpieczeństwa. Pamiętny tej opatrznej łaski, w miesiącu swojego urodzenia klasztor wspaniały wystawił i uposażył.
Książę Ruski Jarosław, nie przestając na swojém państwie i zwierzchnictwie, chciwy nabycia sławy u postronnych, wyprawia się przeciw Grekom sąsiadom: a że sam czuł się już za ciężkim i niezdolnym do ponoszenia trudów wojennych, wysyła syna swego starszego Włodzimierza z liczném wojskiem na statkach do Konstantynopola. Aliści burza straszliwa rozbija okręty Ruskie i rozprasza flotę, tak iż wojsko Ruskie z wodzem swym Włodzimierzem zaledwo wpół żywe dopadłszy brzegu lądem cofać się musiało na Ruś z powrotem. Garstka tymczasem rycerstwa Greckiego, wysłana przez cesarza, nie przestała Rusinów niepokoić drobnemi utarczkami i podjazdy, aż wreszcie do walnej przyszło bitwy, w której Grecy porażeni pierzchnęli, a Ruś otrzymała zwycięztwo.
Posłowie Polscy, odzyskawszy u Benedykta IX czyli Klemensa II, pod warunkami wyżej opisanemi, królewica swego Kazimierza, który nadobniejszém imieniem zwał się inaczej Karolem, uradowani niezmiernie, po otrzymaném błogosławieństwie papieża opuszczają Rzym, wioząc z sobą listy Apostolskie, nakazujące najpierwej opatowi Kluniackiemu wydanie Kazimierza, potém arcybiskupowi Gnieźnieńskiemu, prymasowi Polskiemu, i innym arcybiskupom i biskupom Polskim koronacyą. Spiesznym biegiem udają się z Rzymu do Kluniaku we Francyi, i opatowi Kluniackiemu ukazują list Apostolski, któremu natychmiast stało się zadosyć. Królewic Kazimierz, zdjąwszy szatę zakonną, przyjął ubiór świecki, królewski, i w takim stroju oddany został posłom Polskim. Nowy zaiste rodzaj przeobrażenia, nie widziany w żadnym wieku, nie opisany nawet w dziełach Owidyusza: z mnicha król, z zakonnika świecki, z dyakona rycerz; z ślubów czystości do małżeństwa, z ubóstwa do blasku bogactw, z bogomyślności do czynnego życia wyrwany. Który przy pożegnaniu z opatem i braćmi klasztoru Kluniackiego, rzewnemi słowy zakonników aż do łez rozczulił, „dziękując im za doznawaną od lat pięciu blisko w ich społeczeństwie braterską miłość, a prosząc, żeby raczyli pamiętać o nim i królestwie Polskiém, i w swych modlitwach nie przestawali błagać nieba o ustalenie jego królestwa; sam z swej strony zapewniał ich, że nigdy nie zapomni miejsca w którém żył, i zakonu któremu ślubował.“ Tak przemówiwszy i ucałowawszy opata wraz z braćmi, opuścił Kluniak i udał się do Niemiec, do matki swojej Ryxy, królowej Polskiej, przebywającej na ów czas w Salcweld. Tam gdy przez dni kilka spoczywał, odradzała mu Ryxa: „żeby nie wracał do królestwa, skołatanego domowemi i zewnętrznemi wojny, spustoszonego i w perzynę niemal obróconego, które przedstawiało w miejscu miast i wiosek kupy popiołów i zgorzelisk, i gdzie należało mu się lękać krzywd poprzednio doznanych i niedoli wygnania; lecz gdy Stolica Apostolska uwolniła go od ślubów zakonnych i stanu duchownego, aby pozostał w Niemczech, gdzie mieć może obszerne i dostatnie posiadłości, tak przez nię nabyte, jako i z łaski cesarza Henryka, jego wuja i krewnego nadane, i jakie nań jeszcze po śmierci innych krewnych przypadną, na utrzymanie swego domu książęcego.“ Nie skutkowały jednak te namowy matki, które tak przeważny wpływ na serca wywierać zwykły. Odpowiedział Kazimierz książę Polski z należną czcią matce: „że nie widzi w Niemczech tak możnych państw i dziedzin, iżby dla nich zdołał opuścić królestwo ojca i dziada, jakkolwiek na pół zgorzałe, złupione i spustoszone, dla którego Stolica najwyższa dozwoliła mu wystąpić z zakonu i rozwiązała jego śluby; że właśnie te nieszczęścia królestwa skłoniły go do porzucenia szaty duchownej i służby ołtarza, a objęcia rządów świeckich; że i on i przyszłe potomstwo jego nie uzyskałoby w całych Niemczech tyle zaszczytu i sławy, ile w królestwie Polskiém, które snadno mu będzie podźwignąć, a ztąd imię swoje szeroko wsławić, gdy niezdolny jest żadném zdradzić go przeniewierstwem, i gdy z wszelakiego prawa i słuszności do niego jako własność należy. Dowodził, że uwolnienie otrzymane od Stolicy Apostolskiej nie może się dalej rościągać, jak do obowiązku rządzenia królestwem i wydobycia go z niedoli: gdyby więc postanowił w Niemczech pozostać, mógłby słusznie a nawet powinien być zmuszonym wrócić do zakonu i świętych kapłaństwa ślubów.“ Ryxa królowa Polska widząc, że jej namowy odparte zostały bez skutku, powolniejsza już synowi, zezwoliła na dokonanie jego przedsięwzięcia; ale chociaż ją prosił, aby z nim wróciła do Polski, żadną miarą na to przystać nie chciała, z przyczyny doznanej od Polaków wzgardy i obelgi wygnania. Doczekała więc sędziwego wieku w Niemczech, gdzie z dóbr i włości dawniej zakupionych założyła, wystawiła i uposażyła dwa klasztory, jeden Brunwillerski, ku czci Ś. Piotra apostoła i Ś. Mikołaja męczennika, drugi zaś w miejscu, gdzie obchodzono pamiątkę pobożną męczeństwa Ś. Kiliana i jego towarzyszów. Świadczy dowodnie o tém założeniu i uposażeniu własnoręczny królowej Ryxy przywilej, który u tamecznych mnichów pokazują. Syta więc lat i dobrych uczynków umarła w Salcweld; ciało zaś tej pobożnej i znakomitej niewiasty ze czcią należną przeniesione zostało do Kolonii i pochowane w kościele Ś. Maryi zwanym na wschodach (ad gradus). Niechaj jednak czytelnik zważa, że śmierć jej nie przypadła wtedy ale daleko później: w ów czas bowiem, kiedy to się działo, Ryxa królowa oddała Kazimierzowi synowi, wracającemu do królestwa Polskiego, wiele klejnotów w złocie, srebrze i drogich kamieniach, które z Polski była wywiozła; przydała nadto do jego boku i wyprawiła razem do Niemiec drużynę zbrojną żołnierzy i mężów rycerskiego stanu, aby otoczony takim zastępem z większą wspaniałością wracał do Polski; opatrzyła go wreszcie dostatnio i z troskliwością macierzyńską na drogę, aby i synowi i towarzyszom jego nie zbywało na niczem.
Zdało się jednak Kazimierzowi książęciu, jako i matce jego Ryxie i posłom Polskim, rzeczą przyzwoitą i nader potrzebną, aby wprzódy wstąpił do Henryka III, króla Rzymskiego, syna Konrada cesarza, dla upomnienia się o korony złote królestwa Polskiego, które, jak wyżej powiedzieliśmy, królowa Ryxa dała była cesarzowi Konradowi w podarku, oraz użalenia się na Brzetysława książęcia Czeskiego, o niesprawiedliwy najazd i złupienie królestwa Polskiego w czasie nieobecności książęcia. Bawił na ów czas Henryk król Rzymski w miejscu nie zbyt odległém, t. j. na wyspie Ś. Swiperta; dokąd gdy podróżni przybyli, król Henryk przyjął ich mile, i niezwykłemu gościowi a swemu powinowatemu Kazimierzowi i posłom Polskim wielką okazał uprzejmość, zalecił oraz swoim, aby się podobnież z nimi obeszli. Korony dwie prawdziwe królestwa Polskiego, o których zwrócenie prosili, najchętniej oddał; do Brzetysława książęcia Czeskiego wyprawił posłów z użaleniem na niesłuszne królestwa Polskiego spustoszenie, i żądaniem, aby zwrócił zabory; sam zaś przyrzekł, że Kazimierzowi książęciu, przyszłemu królowi Polskiemu, w każdym wypadku przeciw Czechom pomagać będzie. A iżby powrót do Polski królewica Kazimierza dla nieprzyjacioł jego i niechętnych uczynić tém groźniejszym, przyjaciołom zaś i zwolennikom większą wlać do serc otuchę, przydał mu ku pomocy znaczny poczet rycerzy i dworzan, mających z nim udać się do Polski i wspierać jego sprawę przeciw buntownikom i nieposłusznym. Ale Brzetysław książę Czeski, gdy go posłowie Henryka króla Rzymskiego zajechali w Pradze, i użaliwszy się na niesłuszne królestwa Polskiego spustoszenie, zażądali zwrotu skarbów i klejnotów zabranych z kościoła Gnieźnieńskiego; wespół z Czechami, których umysły z przyrodzenia dumne są i zuchwałe, oburzył się wielce, zwłaszcza że Henryk król Rzymski oświadczał mu przez swoich posłów, że jeśli tych zaborów w całości nie zwróci, gotów mu wypowiedzieć wojnę, ujmując się za swym powinowatym, Kazimierzem książęciem Polskim. Odpowiedział więc posłom cesarskim: „że przeciw Polakom słusznie podniósł oręż, za dawne swoje i księstwa Czeskiego krzywdy, a mianowicie za oślepienie pradziada swego Bolesława; i że nie przystało Henrykowi, królowi Rzymskiemu, zmuszać go do zwrócenia zdobyczy, gdy on wypłaciwszy cesarstwu według umowy roczną z Czech daninę, pięćset grzywien czystego srebra i sto dwadzieścia wołów wyborowych, w innych względach nie czuł się obowiązanym słuchać jego rozkazów; że robił co mu się podobało, i wolał raczej narazić się na wszelką ostateczność, niżeli oddać łupy Polakom.
Kazimierz, książę Polski, ułatwiwszy pomyślnie swoje sprawy u Henryka III, króla Rzymskiego, i uzyskawszy zezwolenie tak króla jako i matki swojej, królowej Ryxy, z Niemiec udaje się do Polski. Dokąd gdy wieść pożądana o powrocie książęcia i przyszłego króla zawitała, wszyscy obywatele uczciwi i pragnący ocalenia rzeczypospolitej wielką w sercach uczuli radość; znajdowali się bowiem w każdym stanie i powołaniu ludzie dobrze myślący, którzy zasłyszawszy o powrocie Kazimierza, oczekiwali go z upragnieniem; ci zaś, którzy nawykli byli do łotrostwa i grabieży, albo poprzywłaszczali sobie dobra królewskie i cudze majętności, przyjęli tę wieść ze wstrętem i nie małym przerazili się strachem. Naprzeciw zbliżającemu się do granic Polski Kazimierzowi biskupi i panowie Polscy, z pocztami ludzi zbrojnych, jakie zebrać mogli, spieszą z powitaniem, przyjmują go radośnie, winszują mu ocalenia i powrotu po długiém tułactwie, zdobywają się na pochwalne pieśni, i z okazem najwyższej czci błagają i proszą: „aby puściwszy w niepamięć krzywdy, które w nierozważnym szale jemu i matce jego wyrządzono, objął ster rzeczypospolitej upadłej i zwątlonej, i ogarnął ich skrzydłami swojej opieki, a nie dając góry nad sobą gniewowi i zemście, raczył być dla nich miłościwym.“ Kazimierz odpowiedział: „że ten przedewszystkiem cel jego i zamysł, dla którego opuściwszy błogi i spokojny żywot zakonny wrócił do Polski z niemałym pocztem Niemców, ażeby rzeczpospolitą z odmętu nieszczęść i zaburzeń, które nią miotają, skołataną i niemal w ostatecznej przepaści grążącą, wydobył i ocalił; że wezwany przez posłów Polskich, nie tylko za zezwoleniem ale nawet za rozkazem papieża przybył do Polski, aby oswobodził naród i wskrzesił królestwo Polskie; że nakoniec nie myśli karać tych, którzy sprawcami byli jego i matki wygnania, owszem puszcza w niepamięć wszelkie krzywdy i urazy, a wszystkim pospołu królować chce nie tak postrachem i grozą, jako raczej dobrocią i łaskawością.“ Powitali też Polacy uprzejmie i Niemców, którzy z Kazimierzem przybyli, i pokąd wojowali w Polsce, okazywano im zawzdy wielką przyjaźń i uczciwość. Aby zaś tę gorliwą, jaką pałał Kazimierz, chęć podźwignienia rzeczypospolitej głośno w świecie rozsławić, naprzód na granicach królestwa liczne warownie i zamki, przez nieprzyjacioł zajęte, albo od łupieżców domowych i rozbójników opanowane, podchodzi, oblega i zdobywa; poimane w nich łotry karząc surowo, jednych wieszać na szubienicy, drugich mieczem tracić, innym nogi i ręce ucinać każe; a tak srogością kaźni odstrasza zbrodniarzy. Potém, co było złego i przewrotnego, znosi i zagładza; gromi występki, wykorzenia zbrodnie, ukraca wszelkie niegodziwości, hamuje pokrzywdzenia; niektórych znowu wynosi i na dostojeństwach osadza. W końcu taki padł postrach na obcych nieprzyjacioł i na krajowców, że pierwsi opuszczali swoje zabory, drudzy udawszy się w pokorę, już to sami, już przez wstawiających się za nimi przyjaciół, błagali, aby im przebaczył i popełnione odpuścił bezprawia. Książę pełen ślachetności i roztropnego pomiarkowania, nie chciał też pastwić się nad wszystkimi, ale pokarawszy śmiercią najzaciętszych w oporze złoczyńców i podżegaczy rozruchów, okazał się dla innych łaskawym i litościwym, ażeby kraju wyniszczonego poprzedniemi wojny nie ogałacał jeszcze bardziej z ludności. Udano się potém do stolicy Gniezna, gdzie przez arcybiskupa Stefana, w obecności innych biskupów Polskich, Kazimierz, pierwszy tego imienia książę, z porządku zaś trzeci, jednozgodnie okrzykniony i wybrany królem Polskim, koroną, którą przywiózł, ozdobiony został, namaszczony i ukoronowany. Na uroczystość tej koronacyi zjechali się do Gniezna ludzie wszelakiego wieku, stanu i rodu, z najżywszą i uniesienia pełną radością, którą nawet najmniejsi z gminu okazywali; każdy bowiem byłby się miał za pasierba a nie za syna ojczyzny, gdyby nie był obecnym koronacyi, i głośnym swej przychylności nie okazał okrzykiem, a przynajmniej twarzą i zewnętrzną postawą. Pojmowali to wszyscy, że z powrotem i koronacyą Kazimierza odzyskiwali dwie rzeczy, których najmocniej pragnęli, bo w nich upatrywali zaszczyt i zbawienie dla siebie i ojczyzny, to jest pokój i tyle pożądaną świetność królestwa. Poczuwali z pociechą, że się wracały owe czasy, kiedy można było używać wolności, dostatków, pokoju i swobody, a spodziewać się coraz lepszej doli. Tłumy radosne różnego rodzaju ludzi zabiegały z okrzykiem Kazimierzowi, którędy tylko przechodził, a dla przypatrzenia się jego wjazdowi i koronacyi wieszały się po oknach i dachach, witając go z uczczeniem temi słowy: „Witamy cię, Najjaśniejszy książę, i pozdrawiamy, błagając Boga Wszechmocnego pokornemi modły, żeby sprzyjał chwalebnym zamysłom twoim; ażebyś królestwo Polskie powierzone twemu sterowi i zwierzchnictwu wskrzesił, wywyższył i zachował; abyś tę rzeczpospolitą, miotaną tylu burzami i prawie skołataną, która się tobie jedynemu zbawcy porucza, i w tobie samym szuka bezpiecznej kotwicy i ostoi, dźwignął z upadku, ożywił i ustalił.“ Nadto, uświetnili Polacy ten dzień koronacyi wielką uroczystością, już-to z dawnej ku swemu książęciu przychylności, już z powodu odzyskanej tak niespodziewanie swobody, królestwa i pokoju, już wreszcie radując się, że widzieli obecnego między sobą i jaśniejącego koroną królewską książęcia, którego nie spodziewali się nigdy więcej oglądać. Na widowiskach publicznych (in theatris) wyśpiewywali jego pochwały, i wysławiali go pod niebiosy: a słusznie przyznając mu i wróżąc chwałę dziada, szlachta i lud witali go z czczcią największą, imieniem ojca ojczyzny. Kazimierz bowiem król Polski, w obyczajach swoich, rozmowach, zdaniach i wyrokach tak był ślachetnym i skromnym, że z nich Polacy mogli z większą tuszyć pewnością, niźli z rachuby rozumu i doświadczenia, iż królestwo upadłe podźwignie, i co było straconém odzyska. Gdy liczni posłowie sąsiednich królów i książąt witali go i z czczcią należną winszowali mu powrotu, zapewniając go o swojej przychylności, odpowiadał z szczerością, powagą prawdziwie królewską i rozsądkiem, nie okazując w sobie by najmniejszym wyrazem wyniosłości i dumy.
Po namaszczeniu i odbytym wedle prawa i zwyczaju obrzędzie koronacyi, biskupi i panowie Polscy uznali za rzecz konieczną o to się przedewszystkiem postarać, ażeby Kazimierz król Polski pojął w małżeństwo jaką znakomitą książęcego rodu dziewicę, dla zapewnienia sobie przez ten związek potomstwa i następstwa, a odnowienia i ustalenia królestwa Polskiego przez uzyskane powinowactwo i dostatnie wiano. Dzierżył na ów czas państwo Ruskie książę Jarosław, syn Włodzimierza, mający córkę rodzoną z Anny, siostry Bazylego i Konstantyna, cesarzów Greckich, dziewicę urodną i cnotliwą, imieniem Maryą. Tę, mimo różności wyznania, Kazimierz król Polski, z wielorakich powodów, które on i jego radcy uznali za ważne, pojął w małżeństwo. Gody weselne, wspaniałym wyprawione nakładem, jak tego wymagała godność książęcia wydającego córkę, i króla pojmującego małżonkę, z przepychem obchodzono w Krakowie. Otrzymał zaś Kazimierz król Polski w posagu od Jarosława książęcia Ruskiego wielką ilość pieniędzy, naczyń i klejnotów w złocie i srebrze, rzędów także na konie znaczny dostatek. A tak królestwo swoje uświetnił małżeństwem i bogactwy, a powinowactwem ubezpieczył: nie tylko bowiem od strony Rusi upewnił się i obwarował, ale nadto zyskał pomoc Rusinów w wojnach, które przymuszony był toczyć z
sąsiady i krajowcami, dla odzyskania i przywrócenia do dawnego stanu królestwa. Wiele jednak ziem i zamków Ruskich, które był dziad jego Bolesław pierwszy król Polski, pobiwszy i zwyciężywszy Jarosława, na Rusi zdobył, i które dotychczas Kazimierz dzierżył, zwrócił Jarosławowi na dowód szczerego sojuszu i przyjaźni. Marya królowa, nie tylko że w Polsce porzuciła obrządek Grecki, w którym była wychowana, ale wyuczywszy się od księży obrządku kościoła katolickiego Rzymskiego i poznawszy jego czystość, a zmierziwszy sobie Greckie wyznanie, przyjęła na nowo chrzest w kościele Krakowskim, dla uzupełnienia tego, co Ruscy kapłani, nieświadomi pisma i zakonu Bożego, częstokroć zaniedbują; a z obrządkiem Greckim porzuciła też imię swoje, i odtąd poczęła się zwać Dobrogniewą, to bowiem imię dane jej było przy chrzcie katolickim. Później Kazimierz król Polski kazał ją w kościele Gnieźnieńskim namaścić na królową i uwieńczyć koroną królewską.
Czytamy, że podobny prawie wypadek zdarzył się u Aragończyków, którzy w braku potomstwa królewskiego, Ramira, syna króla Sancyusza, a brata Alfonsa zmarłego, który był wstąpił do klasztoru Ś. Poncyusza z Tomaris, i został już mnichem i kapłanem, wydobywszy go z klasztoru, bez wyjednania mu nawet u Stolicy Apostolskiej rozwiązania ślubów, na tronie osadzili, i połączyli związkiem małżeńskim z siostrą hrabiego Poiton (Pictaviae). Miał z niej tenże Ramirus córkę imieniem Petronę, zwaną później Wraką, która gdy doszła lat sposobnych do zamęścia, wydaną została za Rajmunda hrabię Barchinońskiego, a król Ramirus wrócił znowu do dawnego klasztoru, który w czasie panowania swego wielkiemi zbogacił nadaniami.
Henryk III król Rzymski, obrażony odpowiedzią Brzetysława książęcia Czeskiego, postanowiwszy według obietnicy pójść w pomoc Kazimierzowi królowi Polskiemu a swemu powinowatemu, i zemścić się na opornym sobie książęciu, nakazuje przeciw Czechom wyprawę. Wyciąga zatém zbrojno z Ratysbony, i zamierzywszy wkroczyć do Czech dwoma oddziałami wojska, ażeby nieprzyjaciół tém większą porazić klęską, Otarda, książęcia Saskiego, męża świadomego sztuki wojennej i we wszystkich sprawach przezornego, z częścią wojsk wysyła inną drogą; sam zaś z resztą wojska gościńcem wiodącym z Ratysbony przybywa do rzeki Reszen, nazajutrz wchodzi do lasów przedzielających Niemcy od Czech, nie wysławszy naprzód ani podjazdów, ani oboźnych, którzyby wcześnie obrali wojsku stanowiska, w mniemaniu, że lasy te i borowe gęstwiny łatwo i bez przeszkody przebyć potrafi. Aliści zastaje wszystkie drogi zawalone i podciętemi drzewy pozagradzane: wśród wielkich zatém przeszkód i z utrudzeniem wojska, które przymuszone było uprzątać przed sobą kłody, zaledwo przebywszy połowę drogi leśnej, stanął na wzgórzu, z którego widzieć można było równiny Czeskie. Tu więc spoczął obozem, a zostawiwszy juki i konie w taborze, pieszo i z lekkiém uzbrojeniem ruszyć kazał wszystkiemu rycerstwu, i przebywać resztę drogi leśnej, a ztąd dostawszy się na równiny, mieczem i ogniem Czechy pustoszyć. Sam król Henryk został w obozie z garstką niedoboru i tymi, którzy niezdatnymi byli do oręża; wyprawione zaś wojsko, stosownie do rozkazu, przebywszy w pochodzie wzgórza, wyniosłe bałhany i bezdroża, spracowane i znużone ciężarem zbroi i słonecznemi upały, tak iż większa część omdlała z niesłychanego utrudzenia, zatrzymało się wreszcie, a nie przewidując żadnego w tej stronie nieprzyjaciela, złożyło broń i po trudach posilało się snem swobodnym. O tém wszystkiem książę Brzetysław, który się w tych lasach ukrywał, przez szpiegów zawiadomiony, na wojsko cesarskie, znużone i wczasowi oddane, z wielkim zgiełkiem i krzykiem napada, a sprawiwszy w niém wielki popłoch, bez trudności poraża i rozprasza. Mała zaledwo liczba ratowała się ucieczką – wszystko wojsko cesarskie częścią trupem poległo, częścią dostało się w niewolą. Król Henryk dowiedziawszy się o tej klęsce, w największym żalu i smutku z niedobitkami swemi wrócił do Niemiec. Otard zaś, książę Saski, który niszcząc ziemię Czeską dotarł był aż do rzeki Bieliny, gdy go doszła wieść o nieszczęściu królewskiém, cofnął się, i obciążony łupami Czeskiemi uprowadził szczęśliwie wojsko swemu dowództwu powierzone, tą samą drogą, którą przyszedł. A Prokop hrabia Bieliński, który z nim niepomyślnie walczył, posądzony, iż się pieniędzmi dał przekupić, miał za karę oczy wyłupane, nogi i ręce obcięte, a naostatek w rzece Bielinie utopiony został.
Albin, biskup Płocki, przesiedziawszy na stolicy lat szesnaście, pracą, wiekiem i częstemi chorobami zwątlony, umarł; zwłoki jego pochowano w kościele Płockim. Po nim nastąpił Paschalis, Włoch ślachetnego pochodzenia, rodem z Toskanii, mąż uczony, kanonik Płocki, wyborem prawowitym, na który Kazimierz I król Polski po zwyciężeniu Masława przywłaściciela chętnie zezwolił, wyniesiony i przez Benedykta IX papieża potwierdzony.
Kiedy przybycie i koronacya nowego króla, dziedzicznego pana, niezmierną napełniały radością wszystkie prawie królestwa Polskiego ziemie i powiaty, które z wierną czcią i posłuszeństwem kwapiły się poddać jego władzy, i gdy wszyscy z zapałem przechodzili pod jego panowanie, sama tylko ziemia Płocka, która teraz zmieniwszy nazwisko Mazowszem się zowie, stawiła mu opór, nie podzielając powszechnej radości i wdzięczności, do czego ją poduszczał Masław, jeden z panów Polskich, mąż powierzchowną raczej postacią niżeli cnotą i sławą znakomity, a pałający nieprawą żądzą panowania, który w czasie bezkrólewia i poprzednich niezgód domowych ziemię tę księstwem a siebie jej książęciem i samorządcą uczynił, przywłaszczył sobie władzę książęcą, i gotów był nawet stanąć do walki, gdyby go zaczepiono. Wsparty pomocą Prusaków, marzył wyższe nad stan swój nadzieje, i znając swoje przeznaczenie, chciał bujać skrzydłami Ikara, bez względu na dobrodziejstwa, jakiemi go niegdyś Mieczysław król Polski obdarzył. Od ojca bowiem króla Kazimierza zaszczycon był dostojeństwem (podawał zwykle królowi kubek jako cześnik). Człowiek zuchwałości nieukróconej, pychy nieznośnej, jął na nowo wojną domową odświeżać rany rzeczypospolitej, i podniósł oręż przeciw Kazimierzowi, wsparty od Płoczan i Prusaków, w przekonaniu, że zbrodnia, jakiej się dopuścił przeciw królowej Ryxie i Kazimierzowi, zbyt wielką była, aby mu król Kazimierz mógł przebaczyć: niema bowiem tak wielkiego dobrodziejstwa, któremuby złość ludzka nie zdołała ubliżyć. Pozaciągał więc posiłki od zagranicznych sąsiadów, i zgromadził w swój zastęp nie tylko szlachtę znakomitszą, ale i lud prosty i poddanych, obiecując sobie łatwe nad Kazimierzem królem Polskim zwycięztwo. Pokrzepiał go w nadziei stan bezbronny królestwa, już-to od nieprzyjacioł już od swoich wyniszczonego. Zaufany w znaczną liczbę własnego i posiłkowego wojska, pogardzał szczupłą garstką tych, którzy stali po stronie króla Kazimierza. Bunt przeto Masława wielu strachem przeraził, i samemu nawet Kazimierzowi nie mało sprawił kłopotu. Był-to bowiem człowiek chytry i podstępny, w zuchwałych uroszczeniach podnoszący się nad zakres swego stanu, żadną nie zmieszany przygodą, który doznawszy wielkich od króla Mieczysława względów, za liczne dobrodziejstwa stał się nieprzyjacielem syna. Kazimierz król Polski, oburzony i zniecierpliwiony zuchwalstwem buntownika Masława, który będąc jego służebnikiem i poddanym, a co większa zobowiązanym łaskami ojca Mieczysława, pierwszy podniósł przeciw niemu rokosz i wziął się do oręża, pogardziwszy wieściami, jakie przychodziły z Mazowsza, postanowił pobić Masława, nimby jeszcze zdołał ściągnąć posiłki od zagranicznych sąsiadów. Zaufany jedynie w swoich starych wysłużeńcach, których miał z Polski, i tych, których był z Niemiec przyprowadził, wkroczył do Mazowsza, zamierzywszy schylić je pod swoje prawe zwierzchnictwo razem z Masławem. Przybył mu też na pomoc Jarosław książę Ruski, rodzony brat jego żony, z całą potęgą Rusi. Masław uwiadomiony od swoich o nadciągających hufcach królewskich, chociaż nie miał był jeszcze wszystkich wojsk zebranych, tusząc że w walce pokona króla Kazimierza, zachodzi mu drogę i stacza bitwę. Mazury czyli Płoczanie, nie pomnąc w swej zawiści jaką popełniali zbrodnię, ani zważając, że nie na nieprzyjaciela ale na własnych współrodaków, nie na obcego wdziercę lecz na prawego króla, któremu Masław winien był uległość, podnosili oręż, występują zuchwale przeciw królowi, swemu przyrodzonemu panu, i przeciw współobywatelom swoim, ujmując się za przywłaścicielem i samosłańcem, i uzbrajając ręce bezbożne w obronie niegodziwej sprawy. Walczono z obojej strony odważnie i z zaciętością; lecz gdy sprawiedliwy gniew króla dodawał siły rycerstwu, wojsko Masława nie zdołało wytrzymać jego natarcia, poczęło więc tył podawać i pierzchać. Kazimierz rozkazawszy ścigać uciekających, sprawił rzeź wielką w obozie nieprzyjaciela. Masław, widząc porażone swoje szyki, umknął z bitwy i schronił się do Prusaków. Mazowsze zaś od tej chwili przeszło pod władzę króla Kazimierza. A tak królestwo Polskie jakby z ognia najstraszliwszego pożaru wyrwane zostało ręką Kazimierza, który nie dopuścił zniweczenia sławy swoich przodków, i najusilniej starał się o podźwignienie królestwa, ponurzonego w czasie jego wygnania i nieobecności w odmęcie wszelakiego bezprawia, gdy w niém dawna sprawiedliwość i kwitnąca za poprzednich królów karność była zaginęła.
Henryk III, król Rzymski, po doznanej w Czeskich lasach klęsce, rozdrażniony bardziej niż zwyciężony, wszystkim cesarstwa i Niemiec książętom i hołdownikom nakazuje wyprawę przeciw Czechom: a zebrawszy wojsko liczne i potężne, i uzyskawszy posiłki Piotra króla Węgierskiego, wkracza trzema oddziałami do Czech, które mieczem i ogniem pustoszy, niszcząc w pochodzie wszystkie miasta, wsie i miasteczka, i mszcząc się na Czechach i książęciu ich Brzetysławie. Zapalala tém więcej jego zemstę duma i chełpliwość Brzetysława, nadymającego się odniesioném poprzednio zwycięstwem; nie tajne mu były szyderstwa i odkazy, jakiemi od tej chwili i jemu i jego rycerstwu urągano. Brzetysław książę Czeski, ufny w swoję chytrość i przebiegłość, ponastrajał różne sidła i zdrady na cesarza Henryka i jego wojsko, tusząc, iż go w nie podobnie jak dawniej ułowi. Ale król Henryk i jego wojsko, mając się na największej baczności, częścią wyminęli, częścią zniweczyli zasadzki Brzetysława książęcia Czeskiego. Walnej zaś bitwy Brzetysław żadną miarą przyjąć nie chciał, obawiając się potęgi przeważnego nieprzyjaciela jawném w polu grożącej mu niebezpieczeństwem. Gdy więc książę Brzetysław i Czesi, trzymając się obronnie w zamkach i warowniach, lasach i miejscach niedostępnych, nie występowali do boju, król Henryk, chciwy zemsty za zadane sobie i wojsku swojemu klęski, kazał szerzej jeszcze rozpuścić łupieztwa i pożogi. Popaliwszy zatém i zniszczywszy wszystkie na okół miasta i włości, podsunął wojsko pod Pragę, postanowiwszy zdobyć ją przemocą. Sewerus, biskup Praski, nie czując się na siłach aby wytrzymał oblężenie, i przewidując, że miasto zdobytém zostanie, wymyka się tajemnie z Pragi, przybywa do króla Henryka i obiecuje, że jego władzy i wyrokom we wszystkiém chce być posłusznym. Brzetysław też książę Czeski, pomiarkowawszy, że w skutek ucieczki biskupa Sewera trzeba było wkrótce wydać miasto Pragę cesarzowi, wyprawia posłów do króla Henryka, uznaje swoje przewinienie, i poddaje się jego władzy, błagając z pokorą: „aby raczył oszczędzić a nie karał śmiercią lennika i hołdownika swego, który gotów uczynić wszystko co rozkaże.“ Henryk król uznawszy, że się już pomścił dostatecznie za swoje krzywdy, przyjął jego poddanie się i pokorę, nakazując Brzetysławowi Czeskiemu, żeby przedewszystkiem dał zakładników, potém iżby opuścił zamki i warownie, które w królestwie Polskiém bądź pobrał bądź powystawiał, i żeby je oddał królowi Polskiemu Kazimierzowi; wskazał go nakoniec na zapłacenie dwóch tysięcy grzywien srebra czystego i pięciudziesiąt grzywien złota. W czém wszystkiém gdy Brzetysław okazał się powolnym, król Henryk upokorzywszy Czechów i odstąpiwszy od oblężenia, udał się do Niemiec, i kazał Brzetysławowi książęciu Czeskiemu, aby mu towarzyszył do Ratysbony dla odnowienia hołdu i wykonania przysięgi wierności.
Ale i w Węgrzech nie mniejsze były zawichrzenia domowe, i już tlało w nich zarzewie przyszłej, na którą się zabierało, wojny. Albowiem Piotr, król Węgierski (o którym powiedzieliśmy wyżej, że za wpływem i staraniem Gizelli królowej, wdowy po Ś. Stefanie królu Węgierskim, tudzież barona Węgierskiego Budy, osięgnął był królestwo, wypędziwszy i oślepiwszy bliższych tronu dziedziców) oddany rozpuście, i sprzyjający więcej Niemcom i Włochom, rozdawał im zamki, urzędy i godności, z krzywdą i obelgą Węgrów, którym z tej miary zaczął być przykrym i nieznośnym. Wzmagającą się coraz bardziej niechęć, z dwóch przyczyn dopiero namienionych, powiększyła jeszcze odpowiedź dana Węgrom użalającym się na doznawane krzywdy, tak iż w oburzeniu powszechném podnieśli rokosz. Gdy bowiem przekładali mu swoje prośby, aby zachował uczciwość względem ich żon, sióstr i córek, które już-to od króla, już od dworzan jego gwałcone były i sromocone, i aby cudzoziemcom nie dawał nad krajowcami pierwszeństwa, król Piotr miał im odpowiedzieć: „że w tém, co dotąd czynił, nie było ani pozoru nawet krzywdy, ale że Węgry, jak to wyraża samo ich nazwisko (angariari) zawsze były niechętne; że pragnąc umocnić królestwo swoje, zapełniać postanowił Węgry nie tylko Niemcami i Włochami, ale i innych krajów przybyszami.“ Węgrzyni, naród porywczy i do buntu skory, powodowani temi i innemi przyczynami, hrabiego Abę, inaczej Owona, zrodzonego z siostry i plemienia Ś. Stefana, gdy bliższych nie było krewnych, obierają sobie królem, i zaprowadziwszy go do Białogrodu królewskiego koronują. Buda zaś, który był powiernikiem króla Piotra, ukamienowany, dwaj synowie jego zostali oślepieni. Król Piotr dowiedziawszy się o tém uciekł i schronił się do Niemiec, do Henryka króla Rzymskiego. Aba, nowy król Węgierski, pousuwał Niemców i Włochów z urzędów publicznych, a chcąc się przypodobać Węgrom, unieważnił wszystkie nakazy i postanowienia króla Piotra, urzędy zaś i dostojeństwa porozdawał krajowcom.
Dobrogniewa, królowa Polska, powiła syna pierworodnego, którego przyjściem na świat król Kazimierz wielce uradowany, dał mu na chrzcie imię dziada Bolesław, i radosne narodzenie syna święcił uroczystością trwającą przez dni kilka.
Masław, samorządca Płocki czyli Mazowiecki, nieukojony w żalu że wbrew jego nadziei i wszystkich oczekiwaniu, przez poniesioną klęskę, którą mu był Kazimierz król Polski w pierwszej zadał bitwie, zamysły jego wyszły mu na hańbę i spowodowały ostateczny upadek, tyle miał jednak stałości i nieugiętości umysłu, że go to nieszczęście nie poskromiło. Chociaż zwyciężony, nie przestał karmić w sobie wyniosłego ducha, pokładając nadzieję w Prusaków posiłku. Aby więc powetować swojej klęski, rozmaitemi pochlebstwy i namowy poduszcza do wojny Prusaków, do których się był schronił, tudzież Jadźwingów, Słońszczan (Slunenses), i inną dzicz Pruskiej ziemi, upewniając, „że łatwo im będzie Kazimierza króla Polskiego wojsko, i nie liczne i słabe, bo walką poprzednią uszczuplone, porazić i zwyciężyć; któremu jeśli dozwolą wzmódz się i rozszerzyć swoję potęgę, niechaj wiedzą, że i ich równie obyczajem swoich przodków podbije, uczyni poddanemi królestwa Polskiego, i zmusi opłacać daninę, jaką na nich nałoży.“ Prusacy i reszta dziczy rozumiejąc, że im Masław dobrze radził, już sami z siebie nienawistni Polakom, jako sąsiadom, a wiarą chrześciańską odróżnionym, zmawiają się, żeby Kazimierzowi królowi Polskiemu powtórnie wojnę wydać. Gromadzą tym celem i zaciągają ogromne wojska, nie tylko z rycerstwa i tych, którzy przywykli już do oręża, ale z chłopów nawet i poddanych, i pod naczelnictwem Masława wkraczają do Mazowsza, aby je podbić pod jego władzę, pełni najlepszych nadziei, i gotowi odważyć się na wszelakie szczęścia koleje. O czém gdy z dolatujących wieści i licznych doniesień król Polski Kazimierz się dowiedział, nie mała ubodła go troska i boleść, że wojna, którą miał za skończoną, nowych sił nabrawszy, zagrażać mu poczęła, i że powtórnie puszczać się musiał na wątpliwy los walki. Połączywszy wszakże jakie tylko mógł rycerstwa siły, prowadzi je przeciw Masławowi, Prusakom i innej dziczy. Wyrzekali na Masława panowie Polscy i żołnierze najsroższe przekleństwa, miotali nań obelgi i zniewagi, mówiąc: „O! najwystępniejszy i najnierozumniejszy z ludzi, który pierwszy między Polakami splamiłeś się zbrodnią przeniewierstwa, który występnym szałem zaślepiony śmiesz szarpać królestwo Polskie, ojczyznę własną, naprowadzonemi tłumy barbarzyńskiej dziczy, w niecnym zamiarze opanowania królestwa albo zgładzenia króla, pana twojego.“ Ale Masław, obojętny na te wyrzuty i obelgi nie zmienił bynajmniej postanowienia, ani w swym zbrodniczém działaniu uczuwał sumienia zgryzoty – tak namiętna w jego sercu wrzała żądza panowania, lubo do przywłaszczenia sobie władzy ośmielał go jedynie stan osłabionej rzeczypospolitej, nadzieja rozszerzenia rokoszu, i posiłki barbarzyńskiej dziczy, których mu Prusacy dostarczyli. Miał dosyć w sobie siły umysłu, acz nikczemny w pokoju, ale w wojnie dzielny, chciwy sławy i panowania, a w rzemiośle wojennym wyćwiczony. Król Kazimierz zaś zważając, że wojsko nieprzyjaciół było nierównie większe i liczniejsze, począł nie tylko upadać na sercu, ale nawet lękając się niepomyślnego rzeczy obrotu rozpaczał o wypadku wojny. Miotany niepewnością i wewnętrzną walką, jak zwykle bywa w trwodze, wspomniał na dawny swój stan duchowny i wystąpienie z zakonu; rozbierał w myśli, że dane mu przez papieża uwolnienie od ślubów było nieprawe i niemiłe Bogu. Stroskanego i niespokojnego o los bitwy dręczyły smutne przeczucia, spowodowane zbytnią sumienia lękliwością. W tych tajemnych duszy walkach, bojaźń, zły radca, wszystko mu z niekorzystnej przedstawiała strony: na jej szali odważając rzeczy, oczekiwał raczej nieszczęścia niż pomyślności. Gdy się w ten sposób trapił i oddawał rozpaczy, gdy mu się w myśli odmalowała ciężka zbrodnia którą popełnił, opuszczając zakon i stan duchowny, a obierając żywot świecki i tron królewski, ze złamaniem ślubów wstrzemięźliwości i powinności zakonnej, za co słusznej spodziewać mu się należało od Boga kary; gdy rozważył, że biskup najwyższy nie powinien mu był dawać uwolnienia od ślubów zakonnych, stanu duchownego i dyakonatu; taką uczuł w duszy troskę, że żałować począł, iż wystąpił z zakonu, i ciszę klasztorną na dwór królewski przemienił. Układał zatém w myśli powrócić do klasztoru, opuściwszy królestwo, żonę i marność światową, ażeby uniknąć grożącej mu od barbarzyńców kary doczesnej i wiecznego zatracenia. A ztąd ociągać się począł z walką, i przeciw zwyczajowi swemu unikać rozprawy z nieprzyjacielem, o zwłoce raczej myśląc niż o działaniu. Ale Bóg litościwy użyczył mu swojej łaski i pomocy; ukazał, iż trwoga, która mu wszystko złe przepowiadała, z pobożnej pochodziła gorliwości; chwiejącego się nie opuścił w niebezpieczeństwie, pokrzepił widzeniem anielskiém i zasilił przysłaną z nieba pociechą. Kiedy bowiem takie zajmowały go troski, strapionego ujął sen niezwykły, w którym drzymiąc raczej niż zasypiając usłyszał głos wołającego: „Wstań, wstań synu! mówię, a otrząsnąwszy się z wszelkiej obawy, uderz na nieprzyjacioł, albowiem przeciw ich mnogości otrzymasz pomoc z nieba i najświetniejsze odniesiesz zwycięztwo.“ Powstawszy zatém, acz nie dowierzał jeszcze Boskiej przepowiedni, spieszy do swoich rycerzy, i opowiada, jaki głos we śnie słyszał. Oni nabrawszy ztąd niesłychanej odwagi (nic bowiem bardziej nie trwoży, ale nawzajem upadłego nic tak silnie nie podnosi ducha, jak religijna przestroga), porywają za broń, dosiadają koni; a uszykowawszy się do boju, ciągną naprzód ochoczo, nie myśląc już o walce, ale raczej o korzyściach walki, i wznosząc okrzyki, jakie zwykli wydawać rycerze odważni i pewni wygranej. Wszczyna się z nieprzyjacielem bój zacięty. Barbarzyńcy, zaufani w swojej liczbie, opierają się Polakom, którym pomoc Boska, objawiona wprzódy głosem proroczym, a potém, gdy się obustronna zapaliła walka, cudem widomym i gniewem sprawiedliwym dodawała sił i odwagi. Ukazał się bowiem Polakom uderzającym na nieprzyjaciela i staczającym bitwę mąż jakiś w śnieżnej szacie, siedzący na białym koniu i białą w ręku chorągiew trzymający, który unosząc się w powietrzu, dopóki walka trwała, nie przestawał zachęcać ich do boju. A tak Polacy, nie zważając na żadne niebezpieczeństwo, i walcząc nadludzkiemi prawie siłami, w szeregach nieprzyjacielskich sprawili rzeź okropną, z małą bardzo stratą i ubytkiem swoich, i nie prędzej powściągnęli się w zapale, ani ustąpili im z karków, aż gdy wszystkie przeciwników hufce pogromili i znieśli. Reszta gdy w haniebnym pierzchnęła popłochu, więcej ich pod mieczem ścigającym padło, niźli się po takiej liczbie walczących można było spodziewać: Polacy bowiem woleli ich w pień wycinać, niż zabierać w niewolą. W tej też bitwie król Kazimierz najświetniejsze dał dowody swojego męztwa, pełniąc nie tylko wodza ale i żołnierza powinność: jakoż walcząc osobiście, tak gorliwie wspierał rycerstwo, że zbroczonego i zlanego krwią nieprzyjacioł pobitych swoi nawet poznać nie mogli. Gdy wreszcie w pogoni za nieprzyjacielem nadzwyczajnie osłabł, zemdlonego odniósł do namiotu w lektyce żołnierz pewien imieniem Grzegorz, którego potem Kazimierz za wierną przychylność wynagrodził, obdarzywszy go szlachectwem i znacznym majątkiem. Po skończonej walce zniknęło i ono widmo męża zachęcającego z wysokości szyki Polskie. Upadek Masława, zniesionego z całą swoją potęgą, spowodował niebawem Mazowsze i inne przyległe ziemie do poddania się dawnej swojej władzy; postanowiły przeto, zaniechawszy dalszego zuchwalstwa i oporu, uledz koniecznemu losowi i w Kazimierzu uznać raczej króla, niż karcącego buntowników doświadczyć nieprzyjaciela; przekonały się, że król Kazimierz uskromił w Masławie wdziercę i przywłaściciela ich księztwa, skrócił i przytarł swawolę zuchwalca, nazbyt zaufanego w własnej i pomocników swoich sile, która wszystkich tłoczyła i popychała do zguby. Wzmiankowane zaś zwycięztwo było skutkiem jawnej i widocznej łaski Boga, która rzadko komu dozwala zbrodniami osięgać panowanie, a za której wsparciem rzeczpospolita Polska prawdziwą i trwałą swoję odzyskała całość. W bitwie, o której się rzekło, stoczonej na brzegu rzeki Wisły, w Mazowszu, wzięto dwa tysiące jeńca, a piętnaście tysięcy trupem legło. Sam Masław, wódz i podnieta tych wojen, gdy spostrzegł, że wojska jego idą w rozsypkę, opuściwszy zawczasu pole walki, aby się nie dostał żywcem w ręce króla Kazimierza i Polaków, i uniknął sromotnej kaźni, na jaką wiedział iż zasłużył, zbiegł do Prus, w nadziei, że między dziczą Prusaków będzie bezpieczny i nowe zbierze posiłki. Aliści, gdy pozostałe szczątki Prusaków, Jadźwingów i innych barbarzyńców na nowo poduszcza do wojny, w spodziewaniu, że kiedyżkolwiek dopnie swoich zamiarów, rzeczy wcale inny niż sobie zakładał obrot wzięły. Barbarzyńcy bowiem, oburzeni i słusznym zapaleni gniewem, że z jego namowy tak srogiej doznali klęski, potracili rodziców, braci, krewnych i najdzielniejszych wojowników, związawszy Masława, i wydawszy go na najrozmaitsze kaźnie i zelżywości (dzicz bowiem barbarzyńska nie zwykła przestawać na jednym i prostym rodzaju kary) umęczonego powiesili, jak się należało zdrajcy i wichrzycielowi, na szubienicy, wystawionej w miejscu wyniosłém, mówiąc: „iż wyniesienia, o które się dobijał ich krwią i szkodą, nigdzie znaleźć nie mógł słuszniejszego i godniejszego siebie. A jak żywemu, tak i umarłemu nie przestali urągać barbarzyńcy tym sprawiedliwym wyrzutem, że dostąpił wyniesienia, którego nad stan i przemożność swoję pragnął. A tak on Masław, który chciał bujać na skrzydłach Ikara, upadłszy zginął haniebnie, i znalazł koniec godny swoich występków i zbrodni, gdy Bóg sprawiedliwy wymierzył nań, acz późno, zasłużoną karę. Wymknął się od niej Polakom, ale odniósł ją, i daleko sroższą, z rąk barbarzyńców, których tuszył pomoc uzyskać, aby biorąc z niego przykład i naukę potomni, nie wdzierali się do nieprawej władzy i panowania. To cudowne nad Masławem, Prusakami, Jadźwingami i innemi barbarzyńcy zwycięztwo, które rozgłosiwszy się po krajach okolicznych, wszędy sławione było i podziwiane, tak dalece przeraziło umysły i tych którzy jeszcze o rozruchach myśleli, i innych królestwu Polskiemu wojnę wydać zamierzających, iż od ścian sąsiedzkich trwała odtąd spokojność sojuszami ubezpieczona, i w narodzie ustaliła się wiara i uległość królowi. Co większa, Prusy, zwyciężone od Kazimierza króla Polskiego, poddały mu się zupełnie, a otrzymawszy uwolnionych z Polski jeńców, przyjęły służebność danniczą, płaciły Polakom haracz, i pozostały nadal w wierności i posłuszeństwie. Od tej pory, pod dzielnym rządem króla Kazimierza, jaśniejącego blaskiem najświetniejszej chwały, w ciszy głębokiego pokoju zakwitła sprawiedliwość, ustała niewola, otarli łzy nieszczęśliwi; wiara wzrost, dobrzy obywatele uzyskali bezpieczeństwo, ojczyzna rozszerzyła swoje granice, i t. d. „Łuk jego stał się potężny,“ i znalazł sławę przed obliczem Najwyższego, i Pan uwielmożnił go w postrachu nieprzyjacioł. (Gen. 49. 24). Pierzchał Rusin, korzył się w trwodze Czech, ucichli burzyciele, a Pan prawicą jego nakłonił do poprawy i uskromił bezbożnych. Ztąd Kazimierz równie od swoich jak i postronnych nazwany został „Odnowicielem“ (instaurator), które to nazwisko aż po dziś dzień zachowuje: pokonawszy bowiem Masława, upokorzywszy wszystkich ościennych nieprzyjacioł, i dawną przywróciwszy swobodę, prawdziwie odnowił Polskę. Zatarła się wkrótce pamięć przywłaściciela, i sam jeden Kazimierz całe owładnął królestwo; a gdy łaska Boża zasiadła z nim na tronie, nikt już więcej nie odważył się stawić mu czoła. Pod jego mądrym i umiarkowanym rządem tak błogie nastały czasy, że dawne nieszczęścia poszły rychło w niepamięć. I nie dziw, albowiem Kazimierz przez swoje cnoty stał się miłym Bogu i ludziom, sprawując królestwo Polskie wedle zasad czystej i pobożnej wiary, sumiennie i sprawiedliwie.
Królowa Polska Dobrogniewa porodziła z Kazimierza króla Polskiego drugiego syna: jego narodzenie obchodził Kazimierz radośnie i z wielką uroczystością w Krakowie, i dał mu imię Władysław.
W tym także czasie dotknęła Czechy wielka klęska głodu: gdy bowiem lata poprzednie były bardzo nieurodzajne, a w roku obecnym z dopuszczenia Boskiego wszystkie prawie plony przepadły, wiele ludzi opuściwszy ziemię ojczystą garnąć się musiało do Polski, Węgier i innych krajów sąsiednich, dla ratowania się od tej zgubnej klęski. Na pozostałych mieszkańców rozsrożył się głód z taką gwałtownością, że trzecią część ludności Czeskiej wytępił. Mniemano powszechnie, że Bóg spuścił na Czechy to nieszczęście za zbrodnie świętokradztwa, których się Czesi dopuścili na Polakach i kościele Gnieźnieńskim.
Kazimierz król Polski, doznawszy tylekroć łaski i pomocy Boga, który go w trudnych i nader niebezpiecznych razach wspierał, wzmagał, wywyższał, uspokojony w duszy, poznał, że wystąpienie jego z klasztoru i porzucenie stanu duchownego, a objęcie rządów ojczystego królestwa, podobało się Królowi królów ziemskich. Pragnąc przeto za doznane łaski czémkolwiek okazać wdzięczność swemu Stwórcy i Dobroczyńcy, po długich namysłach postanowił założyć klasztor zakonu Benedyktynów, którego szatę niegdyś nosił, i w którym nauczył się był prawa Bożego. Śle zatem do Kluniaku umyślne w tym celu poselstwo, załącza razem opatowi i mnichom Kluniackim rozliczne podarki, oznajmując, jaką w objęciu i odnowieniu królestwa Polskiego, pogromieniu nieprzyjacioł, i otrzymaniu potomstwa płci męzkiej łaska Zbawiciela obdarzyła go pomyślnością i chwałą, a przytém żądając i prosząc: „aby mu przysłano z klasztoru Kluniackiego kilku braci, opatrzonych w księgi zakonne i obrzędowe; tych obiecuje umieścić w klasztorze, który zamierzył wystawić nakładem królewskim, opatrzyć dostatnio i hojném nadać uposażeniem.“ Opat Kluniacki z gronem pobożném swoich braci uradowany takowém poselstwem, złożywszy Bogu uroczyste dzięki, że ich wychowaniec, w powszechnym upadku Kościoła i królestwa Polskiego, stał się ich główną podporą, obrońcą i naprawcą, postanowił uczynić zadosyć jego prośbie. Razem przeto z wysłannikami królewskimi posyła mu dwunastu mnichów, z których jeden imieniem Aaron życia czystością i szczególniej bystrym odznaczał się rozumem. Kazimierz król Polski powitał ich radośnie, jak gdyby Aniołowie Boscy uczcili go swemi nawiedzinami; wystawił im na górze Tyńcu, leżącej nad brzegiem rzeki Wisły, o dwie mile tylko od Krakowa, klasztor pod wezwaniem S. Piotra, głowy Apostołów, i tak hojnie go uposażył, uprzywilejował i zbogacił nadaniami rozlicznych miasteczek, wsi, dzierżaw, przywilejów i swobód, że żadnego w królestwie Polskiém niema klasztoru, ani dawniej ani później założonego, któryby dochodami swemi mógł się równać z temi, jakie król Kazimierz wtedy Tynieckiemu nadał, i jakie klasztor ten po dziś dzień posiada. Pierwszym jego opatem z woli króla Kazimierza był Aaron, rodem Francuz. Temu opactwu Tynieckiemu poddane zostały wszystkie inne klasztory i zakłady Benedyktyńskie, znajdujące się w dyecezyi Gnieźnieńskiej i innych dyecezyach, które uznają jego przełożeństwo z należném poszanowaniem i uległością. Dotąd zachowują się w Tynieckim klasztorze niektóre księgi zakonne i chorały, które z Kluniaku przywieziono, a które świadczą o sprowadzeniu braci z Kluniaku, wskazując na założenie i początek tego klasztoru, lubo piszą niektórzy, że do Tynieckiego klasztoru sprowadzono najpierwej zakonników z Liége (Leodium). Założył Kazimierz i drugi klasztor Benedyktyński nad rzeką Odrą, w miejscu zwaném Juliuszową górą (Julii mons) że niegdyś Julius Cezar miał tu stać obozem, Polacy zaś zowią to miejsce przekręconym wyrazem łacińskim Lubens. Wyznaczył klasztorowi temu posag z hojnością królewską, nadając mu miasteczko Lubiąż (Lubens), tudzież Nowytarg, Bogunow, Dobrogostow, Napstyr, Stepin, Wikszyno, Nalihin, i wiele innych wsi, posiadłości, dochodów, czynszów, myt i poborów, na rzece Odrze rybołowstwo i przewóz, a w lasach pszczelnictwo i myślistwo. Obadwa zaś klasztory, ich dziedzictwa i majątki obdarzył wielkiemi swobodami i przywilejami, ubogacił dostatkiem naczyń złotych i srebrnych, ubiorów z kosztownego wyrobu i purpury, przeznaczonych do służby obrzędowej i nabożeństwa. Ale chociaż klasztor Tyniecki od Kazimierza króla Polskiego otrzymał przeszło sto wsi w posagu, jednakże przez złość i chciwość ludzką, a poniekąd i niedbalstwo przełożonych, utracił do czterdziestu wsi, które mu pod ów czas król Kazimierz pierwszy jego założyciel był nadał. Rzeczony klasztor otrzymał też od biskupów i kościoła Krakowskiego, a mianowicie od Aarona arcybiskupa Krakowskiego, nadania znakomite w dziesięcinach z dóbr stołowych biskupa Krakowskiego, które w całości i bez uszczerbku do dziś dnia się utrzymały.
Rachelin, arcybiskup Krakowski, przesiedziawszy na stolicy Krakowskiej lat szesnaście, umarł świątobliwie, i z należną czcią w kościele Krakowskim pochowany został.
Jeszcze Aba król Węgierski, którego po wypędzeniu Piotra Niemca Węgrzy królem byli obrali, nie skończył czterech lat panowania, gdy zniechęceni ku niemu taką potém zapalili się nienawiścią, że przedniejsi z szlachty i panów sprzysięgli się na jego zagładę. Do tego zaś sprzysiężenia wiele jak utrzymują było powodów; bądź-to że król Aba, widząc się już umocnionym na swojem królestwie, porzucił drogę dawnego umiarkowania, a rządzić począł samowładnie, dumnie i niesprawiedliwie; bądź wreszcie, że Węgrów trwożyła klątwa Apostolska za wygnanie króla Piotra, niemniej obawa wojny z strony Henryka cesarza, pod którego opiekę udał się był król Piotr i niektórzy do stronnictwa jego należący Węgrzyni. Wiedzieli bowiem, że cesarz Henryk wielce był na nich oburzony, nie tylko z powodu wygnania króla Piotra, ale nadto z przyczyny wyrządzonej sobie niedawno krzywdy od Aby króla Węgierskiego i Węgrów, którzy wtargnąwszy po nieprzyjacielsku do Austryi i Bawaryi, obadwa jego kraje dziedziczne spustoszyli, i wielką liczbę brańców uprowadzili w niewolę. Tenże Aba, wyprawiwszy potém do cesarza posłów, i z znakomitemi podarki przyobiecawszy uwolnienie wszystkich jeńców, późniejszém niedotrzymaniem obietnicy bardziej go jeszcze rozjątrzył. A gdy cesarz Henryk zbierając po kilkakroć wojska przeciw Węgrom, wstrzymywał jednak wyprawę z powodu większych kłopotów cesarstwa, a zwłaszcza wojny, którą z nim toczył Gotfryd książę Lotaryngii; ośmielony tém bardziej Aba król Węgierski w większą jeszcze urastał dumę i zuchwałość. Dowiedziawszy się od jednego z sprzysiężonych o układanym przeciw sobie spisku, właśnie kiedy w Chanadynie odprawiał nabożeństwo czterdziestodniowe, najznakomitszym baronom, a mianowicie tym, o których wiedział, że byli przeciw niemu w zmowie, nakazał zjazd, pod pozorem, jakoby z nimi naradzać się chciał o sprawach krajowych: a gdy zgromadzeni w komnacie królewskiej zasiedli do wspólnej narady, otoczywszy ich zbrojném rycerstwem, pochwytał i umęczył rozlicznemi rodzajami kaźni, a pięćdziesięciu z nich, którym odmówiono nawet spowiedzi i ostatecznej religijnej odprawy, kazał naostatku pościnać. Wreszcie i tych, których dotąd uważał za wiernych sobie i przyjacioł, począł mieć w podejrzeniu. O srogość takową upomniał go groźno Ś. Gerard, pod ów czas biskup Chanadyeński, który mu nawet oświadczył, że jeżeli się w swej złości nie powściągnie, za zbrodnię popełnioną czeka go śmierć niechybna. Czyn gwałtowny, którego się dopuścił król Aba na panach i spiskowych, tak wielkim przeraził strachem innych, którzy byli pouciekali i tym sposobem ocaleli, że wszyscy obierając dobrowolne wygnanie, kwapili się do króla Piotra i cesarza Henryka do Niemiec, któremu opowiadali okrucieństwa króla swego, i podniecali umysł cesarza Henryka, aby wspierał wygnanego króla Piotra, zapewniając go, że pozostali Węgrzyni odstąpią Aby. Cesarz Henryk, nakazawszy wyprawę, ruszył do Węgier z znakomitą potęgą. Król Aba zachodzi mu drogę około Jawryna, i tusząc o najpewniejszém zwycięztwie, stacza z nim bitwę dnia 5 Lipca. A gdy obie strony upornie walczyły, przez znaczną część dnia ważył się los bitwy. Wtém powstała zawierucha wielka, która miecąc kurzawę na Węgrów zasypywała im oczy, i jakby żywioły same sprzyjały orężowi cesarskiemu, zjednała mu stanowcze chociaż krwawe zwycięstwo, wielkie bowiem mnóstwo Niemców zostało na placu. Król zaś Aba w ucieczce puściwszy się ku Tracyi, w jakiejś chacie wiejskiej zabity został od swoich, mimo wołania, że niewinnie ginie. Cesarz, po tej stanowczej przewadze, łaskawym dla Węgrów okazał się zwycięzcą, sam nie karząc nikogo za odstąpienie i wygnanie króla, ani dozwalając, aby król Piotr wywierał na kim zemstę: owszem, przybywszy do Białogrodu, godził króla Piotra z Węgrami, a potém własną ręką Piotrowi przybranemu w szaty królewskie włożył na głowę koronę, i wśród okrzyków ludu Węgierskiego zatwierdził mu i przywrócił królestwo Węgierskie. Pozwolił nadto Węgrom używać własnych, obywatelskich praw i uchwał; a urządziwszy jak należało sprawy Węgierskie, uczczony podarkami od króla Piotra i panów Węgierskich, wrócił szczęśliwie do Ratysbony, i zajął się rządem i kierunkiem swojego państwa.
Nie szczędził Kazimierz król Polski starania, żeby w jego stolicy przy kościele Krakowskim godnego osadzić pasterza. Chociaż bowiem wielu zacnych nadarzało się mężów, którym dostojność arcybiskupia słusznie przynależećby mogła, wszystkich przecież pominąwszy, względy swoje i życzenia zwrócił ku Aaronowi, rodem z Francyi, opatowi klasztoru Tynieckiego. Poznał bowiem dokładnie, gdy byli razem w klasztorze Kluniackim, jego niepospolitą naukę, świątobliwość życia, i gorliwość w wypełnianiu obowiązków. Dokazał więc swoim wpływem, iż dla rzadkich męża tego zalet żądano go mieć arcybiskupem Krakowskim, i że wybór ten od papieża Benedykta IX potwierdzony został. Jakoż wzmiankowany Benedykt IX, ujęty gorliwością, z jaką Kazimierz król Polski popierał wyniesienie Aarona, męża pobożnego i uczonego, potwierdzając jego wybór i przyznając mu swoim wyrokiem palliusz, chciał zarazem wymierzyć sprawiedliwą cześć Kazimierzowi królowi Polskiemu. Temi bowiem, jako czytamy, wyraził się słowy: „Powagą i władzą Ś. Piotra, książęcia Apostołów, pod którego zaciągnąłeś się chorągiew, i z miłości ku królowi Polskiemu Karolowi czyli Kazimierzowi, panu waszemu, i małżonce jego Maryi, i synowi ich Bolesławowi, i dla zaszczytu królestwa Polskiego, stanowimy, zatwierdzamy i uświęcamy błogosławieństwem naszém w kościele Krakowskim i mieście Krakowie na wieczne czasy arcybiskupstwo i metropolią, której poddajemy wszystkich w całém królestwie Polskiém biskupstw parafie, ażeby władzą arcybiskupią przewodniczyło wszystkim. Użyczamy przytem tobie i twoim następcom płaszcza zdjętego z ciała Ś. Piotra, ażebyś go nosił w dni uroczyste, prawem przepisane.“ Zdawało mi się potrzebném umieścić to w dziele niniejszém, i dla zaszczytu króla Kazimierza, jakim go uczcił biskup najwyższy, i dla chwały a odznaczającej się godności kościoła Krakowskiego, który chociaż tej godności przez niedbalstwo biskupów owego Aarona następców postradał, słuszną jednak i równie potrzebną jak zaszczytną dla Polski byłoby rzeczą, aby ją kiedyś z łaski Bożej i szczodrobliwości królów Polskich, a za staraniem Gnieźnieńskich i Krakowskich biskupów odzyskał; przez co Gnieźnieńskiemu kościołowi nie ubyłoby ale owszem przymnożyło się zaszczytu, gdyby nie przed jedném tylko arcybiskupstwem Lwowskiém, ale przed dwoma kościołami, t. j. Krakowskim i Lwowskim, miał pierwszeństwo.
Henryk III, król Rzymski, wkroczył do Włoch, a przyjęty z wielką czcią od Rzymian, trzech ubiegających się o dostojność papieską wdzierców, którzy nieprawnie byli obrani, to jest, Benedykta, Sylwestra i Grzegorza, na zwołanym soborze złożył z stolicy. Rzymianie bowiem, po obraniu Benedykta, wynieśli Sylwestra, ale ten wygnany został przez Benedykta, a w jego miejsce podsuniono znowu Grzegorza, przeciw ustawom prawnym. Po złożeniu zatém wszystkich trzech władzą i uchwałą soboru, obrany został papieżem, mimo usilnego wymawiania się, Swiger czyli Swedeger, biskup Bamberski, rodem Sas, nazwany Klemensem II, i w dzień Narodzenia Pańskiego poświęcony. Od niego, w tymże samym dniu, król Henryk, wraz z Agnieszką małżonką swoją, córką Wilhelma książęcia Poitou (Pictaviensis) otrzymali cesarskie namaszczenie.
Tego samegu roku umarł wzmiankowany papież Klemens, po którym nastąpił Popo, biskup Bresceński (Brixensis), przezwany Damazym II.
Węgrzy jednakowoż nie wytrwali długo pod panowaniem króla Piotra, ale jak zwykle chciwi nowości i zmiany, radzili między sobą i układali, żeby króla Piotra albo wypędzić albo zgładzić, a Andrzeja, Belę i Lewentę, książąt swoich, synów Władysława Łysego, którzy byli na wygnaniu u króla Polskiego Kazimierza, sprowadzić do królestwa Węgierskiego. O czém gdy się Piotr król Węgierski dowiedział, kazał najznakomitszych panów, jako to, Wyszka, Budę i Gusnę, poimać i na pal powbijać; innych zaś wspólników ich związku i stronnictwa wyłupieniem oczu i rozmaitemi kaźniami umęczyć. Bunt atoli przeciw królowi Piotrowi w zarodzie tlejący nie tylko przez to nie dał się utłumić, ale bardziej się jeszcze rozżarzył. Panowie bowiem Węgierscy, obawiając się podobnej kary i srogości, zebrali się licznie pod Chanadynem, i wysłali spieszne poselstwo do Andrzeja, Beli i Lewenty do Polski, oznajmując, „jak wielkie groziło im wszystkim niebezpieczeństwo, gdyby czém prędzej nie wrócili do kraju“, i zaręczając przysięgą, „że nigdy nie uchybią im w wierności i posłuszeństwie.“ Andrzej i Lewenta, ujęci żądzą panowania, i pragnący dopomódz utrapionej ojczyźnie, wracają razem z posłami do Węgier; Bela zaś wolał jeszcze tym razem pozostać przy królu Polskim Kazimierzu, rodzonym bracie swojej żony. Naprzeciw Andrzejowi i Lewencie wyszło wielkie mnóstwo Węgrzynów, którzy witali ich z radością, prosząc i nalegając głośnemi okrzyki: „aby im wolno było, wymordowawszy biskupów i księży, i poburzywszy kościoły, żyć dawnym obyczajem pogańskim i czcić bogi ojczyste, a odstąpić wiary chrześciańskiej; pókąd bowiem stała u nich cześć dawnych bogów, prowadzili życie błogie i szczęśliwe, podbijając rozmaite królestwa i państwa: inaczej nie mieli się od nich spodziewać wierności i posłuszeństwa, ani zbrojnej pomocy przeciw królowi Piotrowi w ich sprawie.“ Książęta wspomniani Andrzej i Lewenta, lubo pojmowali, że żądanie Węgrów było bezecne i niegodziwe, nie śmieli mu jednak odmówić, czyli ich do tego wiodła żądza doczesnego królowania, czy grożące od Węgrów niebezpieczeństwo; z umysłu więc, albo udanej na pozór chęci, zezwolili, iżby Węgry skalały się zbrodnią tak bezbożną, i odstąpiły wiary świętej. Między panami zatém i rycerstwem Węgierskiém najpierwszy Wacha de Belus oddał się służbie czartowskiej, i zaraz sprawować począł świętokradzkie obrządki; wnet i syn jego Janus, naśladując ojca odstępstwo, zgromadził u siebie wieszczów, wróżbitów i wyroczników: a reszta ludu Węgierskiego, uwiedziona ich przykładem, zaczęła sprosnym bożyszczom czynić ofiary, palić kadzidła, i najobrzydliwszych dopuszczać się zbrodni. Najpierwej bowiem powyszukiwano wszystkich Łacinników i Niemców, starostów i urzędników króla Piotra, i rozmaitemi rodzajami śmierci wymordowano. Potém Ś. Gerarda, biskupa Chanadyeńskiego wsadzono na wóz i zepchnięto z góry Kerendfeld, a naostatek zabito utopioną w piersiach włocznią. Dwóch zaś innych biskupów, Beszteryka i Budli, z wielu księżmi, klerykami i laikami ukamienowano albo srogiemi umęczono razami – męczenników, dla chwały Jezusa Chrystusa wskazanych na szczęśliwe krwi przelanie. Sam wreszcie Piotr, król Węgierski, opuszczony i z wszelkiej pomocy ludzkiej wyzuty, widząc grożące niebezpieczeństwo, ratować się chciał ucieczką ku Austryi; ale wstrzymany od wysłańców Andrzeja i Lewenty pochlebnemi a zdradliwemi namowy, zboczył do pewnego dworu, gdzie z drużyną swoją zamknięty bronił się mężnie godzącym nań mordercom przez dni trzy. Nakoniec, gdy od mnogich ciosów rycerstwo jego wyginęło, dostawszy się żywcem w ręce nieprzyjaznych Węgrów, naprzód wzroku pozbawiony, a potém zaprowadzony został do Białogrodu, gdzie w okropnych cierpieniach, które mu wewnątrz i zewnątrz dojmowały, umarł; pochowany w bazylice Pięciokościelnej, przez niego samego założonej. Żonę także, albo raczej wdowę tegoż króla Piotra, na rozmaite wydano obelgi i krzywdy; a obce rycerstwo z służby nadwornej króla Piotra częścią rozpędzono, częścią wymordowano. Henryk cesarz, zajęty pod ów czas sprawami swego państwa, i wybierający się do Włoch, nie mógł pomścić się do razu takiego bezprawia.
Gdy Piotr król Węgierski nędzną zginął śmiercią, Andrzej, jeden z książąt, koronowany na króla Węgierskiego w Białogrodzie przez trzech biskupów, których sam od śmierci wybawił, natychmiast przywracać począł wiarę katolicką, a prześladować surowo czcicieli czarta i bałwochwalców, namawiając Węgrów, aby porzucili sprosne błędy pogaństwa, a trwali wiernie przy czci jednego prawdziwego Boga, której ich Ś. Stefan pierwszy król nauczył i którą im do zachowania przekazał. Tymczasem Lewenta, brat króla Andrzeja, sam bałwochwalca i bałwochwalców opiekun, umarł i pochowany został w miejscu niepoświęconém, blisko wsi Toxun. Który, gdyby był osięgnął rządy i dłużej pożył, przykładem swoim i nakazem byłby pociągnął całe Węgry do sprosności bluźnierczej i bałwochwalstwa: przez jego zaś śmierć i gorliwość Andrzeja zatrzymała się zaraza tej zgubnej trucizny, która się była wszędy rozszerzyła, i cześć bałwanów upadła.
Pod one czasy Kazimierz król Polski i rycerstwo jego w błogim spoczywali pokoju. Po stłumieniu bowiem Masława, przywłaściciela i samorządcy księstwa Płockiego, i ukaraniu go zasłużoną śmiercią, żaden z tych, którzy w nieobecności króla wdzierali się byli do rządów, nie miał już sobie za hańbę ulegać z powolnością. Sami nawet Prusacy, Jadźwingowie i inni barbarzyńcy utrzymali się w wierności. Zaczém Kazimierz król Polski, uspokoiwszy ojczyznę, z sił wycieńczoną i poprzedniemi skołataną wojnami, starał się ją wszelakiemi środki podźwignąć, naprawiając co było zepsowane, i wskrzeszając co było upadło: a łaska Boża kierowała nim i jego zamysłami, tak iż rycerstwo i wszyscy poddani wysławiali jego rządy, a narody postronne i ich władcy, dla których stał się postrachem, szanowały go i podziwiały. Narodził mu się też z królowej Dobrogniewy syn czwarty, nazwany przezeń Ottonem, na dowód czci i miłości dla rodu cesarzów Ottonów, z którego sam po matce pochodził. Atoli dziecię wspomniane, imieniem Otto, w kilka miesięcy po przyjściu na świat przedwcześnie zmarło, sprawiwszy swym zgonem obojgu rodzicom więcej żalu, niżeli mieli radości z jego narodzenia. Nie zabył Kazimierz król Polski po swojém na królestwo wyniesieniu dawnej skromności i pokory, którą sobie był przyswoił przebywając w klasztorze Kluniackim; nie prześladował nikogo, ani żywił w sercu przeciw komu zawiści, chociaż wielu mniemało że rad będzie szukał zemsty na sprawcach swego i matki swojej wygnania: dochował owszem święcie i jak najwspanialej danego słowa, że wszystko, w czém jemu i matce jego przewiniono, puści w niepamięć.
Papież Damazy, inaczej Popo, umarł w Rzymie, i pochowany został u Ś. Wawrzyńca za miastem. Po nim Bruno, rodem Niemiec, biskup Tulski (Leucorum episcopus), obrany przez Henryka cesarza i posłany do Rzymu, od duchowieństwa i ludu Rzymskiego z wielką czcią przyjęty i poświęcony na najwyższego biskupa, otrzymał nazwisko Leona IX. Gdy bowiem na usilne prośby Rzymian, żeby im cesarz Henryk nadał biskupa, żaden z Niemieckich biskupów nie dał się nakłonić do objęcia stolicy Piotra, cesarz obrał rzeczonego Brunona, jak nie którzy twierdzą Tulskiego biskupa, męża pełnego szczerości i prostoty obyczajów. Ten przybywszy do Rzymu, gdy uczuł w duszy zgryzotę sumienia, że władzę Apostolską przyjął z rąk cesarza, zrzekł się godności papieskiej; lecz na nowo od wszystkich obrany, siadł na stolicy i władał na niej z wzorową życia świątobliwością.
Król Andrzej ustaliwszy i uspokoiwszy po śmierci króla Piotra królestwo Węgierskie, wysłał poselstwo do Polski, do rodzonego brata swego Beli, z oznajmieniem, jak szczęśliwie powiodły mu się jego sprawy, i jak spokojnie i z pełną już władzą sprawował królestwo Węgierskie. Zaczém prosił go: „ażeby wrócił do Węgier, które jego równie były ojczyzną i dziedzictwem, gdzie po sobie, jako bezdzietnym, chce go uczynić następcą, nie tylko jak brata, ale jak przybranego syna.“ Dodał: „że nie przystało na obudwóch, ażeby współtowarzysze wygnania, którzy razem tyle wycierpieli, gdy pomyślniejsza zaświeciła dola, nie mieli jej razem używać. Bela książę Węgierski, poselstwem tém ujęty, po zasiągnieniu rady Kazimierza króla Polskiego, brata rodzonego swojej żony, wraca do Węgier z żoną, dwoma synami Gejzą i Władysławem, którzy mu się w Polsce porodzili, z całym oraz domem, sprzętem i majątkiem, gdzie brat jego, król Andrzej, z wielką przyjął go radością. Jemu też rzeczony król Andrzej z miłości braterskiej odstąpił trzeciej części królestwa Węgierskiego, dwie zachowawszy dla siebie. Pojął wspomniany Andrzej w małżeństwo córkę książęcia Ruskiego, imieniem Anastazyą, z której narodzili mu się dwaj synowie, Salomon i Dawid. Beli także książęciu, gdy do Węgier powrócił, księżna małżonka wydała na świat trzeciego syna, któremu nadał imię Lambert. I kwitnęła przez czas niejaki zgoda i miłość braterska między królem i książęciem.
Tymczasem Henryk cesarz pragnąc pomścić się śmierci niezasłużonej Piotra króla Węgierskiego, nakazał wyprawę zbrojną, a zebrawszy znaczne wojsko, wkroczył do Węgier i obległ zamek Presburg. Przez kilka miesięcy burzył go miotanemi z kusz wielkich pociskami, trapiąc zarazem Węgry pustoszeniem włości. Nie dokonawszy wreszcie zdobycia tej twierdzy, wrócił do Niemiec, otwierała się bowiem nowa wojna z Gotfrydem i Baldwinem.
Nakazał cesarz Henryk i w tym roku pospolite ruszenie przeciw Węgrom i królowi ich Andrzejowi, już-to dla ukarania ich za zniewagę, jakiej dopuścili się przeciw Zbawicielowi naszemu, porzucając wiarę świętą a wracając do bałwochwalstwa; już dla pomszczenia się śmierci Piotra króla Węgierskiego, który był bratem ciotecznym cesarza. Lecz gdy już wyciągnąć miał na wojnę i z wojskiem wkraczać do Węgier, burzących się książąt niespokojności i inne sprawy państwa nie dozwoliły mu osobiście uczestniczyć wyprawie. Bolejąc nad wydarzonemi przeszkodami, nie zaniechał jednakże wojny, ale dowództwo nad zebraném wojskiem poruczywszy Gebhardowi biskupowi Ratysbońskiemu, bratu swemu stryjecznemu, z ogromnemi siły wyprawił go przeciw Węgrom. Sam zaś pozostał w Niemczech, dla przytłumienia zaburzeń wojnami grożących i tém lepszego dopilnowania spraw cesarstwa. Gebhard zaś biskup Ratysboński, wkroczywszy do Węgier, jak mu był cesarz rozkazał, niszczył je rozszerzonemi w wielu stronach łupieztwy i pożogami. Węgrzy nie chcieli przyjąć walnej bitwy, ale schronieni po zamkach, warowniach i innych ukrytych miejscach, dniem i nocą upatrując z zasadzek sposobności, niepokoili wojsko cesarskie, chwytali albo zabijali spiżowników i innych Niemców tu i owdzie po włościach szukających żywności. A tak rzeczony biskup Gebhard, nie dokonawszy żadnego dzieła pamiętnego na tej wyprawie, wrócił z wojskiem cesarskiém do Niemiec.
Jarosław książę Ruski i Kijowski, długą i ciężką złożony niemocą, która się codzień wzmagała, przeczuwając że niezadługo umrze, zwołuje pięciu synów, których zostawiał, to jest Zasława, Światosława, Wszewołoda, Grzegorza i Wacława, i w długiej przemowie upomina ich już-to radami, już przykładami: „aby po jego śmierci zachowali między sobą zgodę i jedność braterską, przy której panowanie ich będzie trwałe i kwitnące; jeżeli się zaś poróżnią, i oni i ich kraje spodziewać się mają napaści nieprzyjacioł.“ Poczém dzieli pomiędzy synów księstwo Ruskie, i najstarszemu Zasławowi przeznacza Kijów, Światosławowi Czerniechów, Wszewołodowi Pereasław, Grzegorzowi Włodzimierz, a Wacławowi Smoleńsk: zalecając, „żeby czterej młodzi synowie Zasławowi, jako roztropniejszemu i doświadczeńszemu, z powolnością ulegali; Zasław zaś aby braćmi kierował, miał ich w swej pieczy i obronie.“ Wreszcie 7go Listopada Jarosław umiera, w roku życia 76. Pochowali go synowie i bojarowie z wielkiém mnóstwem przytomnego ludu w kościele Ś. Zofii, który był sam Jarosław wystawił w Kijowie. Poczém objęli stolice i księstwa, które im ojciec Jarosław umierając odkazał.
Cesarz Henryk ponawiając wyprawę przeciw Węgrom, z liczném i potężném wojskiem, do którego przyłączyły się także posiłki przysłane od Kazimierza króla Polskiego, i Brzetysław książę Czeski z ludem swoim, wkracza do Węgier, niszczy ogniem wsie i pomniejsze miasteczka, i każe roznieść po kraju grabieże i spustoszenia. Andrzej król Węgierski złożył radę z bratem swoim książęciem Belą; a obawiając się walczyć w otwartem polu z nieprzyjacielem, unikał walnej rozprawy, ale usiłował dokuczać wojsku cesarskiemu temi samemi sposobami, jakich używał w roku poprzedzającym, i z zasadzek napadał w czasie nocnym na drużyny wybiegające za żywnością, albo oddalające się nieostrożnie od swych chorągwi. Lecz gdy zamierzane po wiele kroć zdrady nie udawały się, a kraje Węgierskie od nieustannej cierpiały pożogi i grabieży, wysyła król Andrzej posłów do cesarza, w celu ułożenia pokoju pod sprawiedliwemi warunkami. Henryk cesarz, będąc mężem wspaniałego i łatwego do pojednania umysłu, przyjął łaskawie upokorzenie się króla Andrzeja, i to, co mu w jego imieniu przekładano; przyznającym się do winy i proszącym o przebaczenie odpuścił zbrodnię morderstwa popełnioną na Piotrze królu Węgierskim, i porwanie się przeciw sobie do oręża. Wstrzymawszy się zatém od dalszych łupieztw i mordów, i zezwoliwszy na zawieszenie broni, zakazał odtąd pustoszenia włości Węgierskich i podpalania domostw; wreszcie po upłynionym czasie rozejmu, zawarł na ugodnych warunkach pokój z królem Andrzejem. Ażeby zaś ten pokój był trwalszym i pewniejszym, sam zaś cesarz swobodniej mógł zajmować się sprawami swego państwa, łączy się prócz tego z królem Andrzejem związkami powinowactwa, zaślubiając synowi tegoż Andrzeja, acz jeszcze niedoletniemu, córkę swoję Zofią. Poczém król Andrzej przybywszy do cesarza Henryka i uczciwszy go znakomitemi i rzadkiej wartości podarkami, umowę pokoju zaprzysiągł. Cesarz zaś, pojednany z królem i królestwem Węgierskiem, udał się do Ratysbony, gdzie zastał czekającego nań papieża Leona, który właśnie podnosił tam ciało Ś. Wolfganga i wpisywał go w poczet Świętych. Potém papież i cesarz udali się w jednym orszaku najpierwej do Bamberga a później innych okolic Nadreńskich. Od tego czasu cesarz Henryk zaprzestał wojen z królestwem Węgierskiem.
Kazimierz chcąc polepszyć byt Smogorzowskiego później Byczyńskiego kościoła, a uważając, że położenie miasta Wrocławia z powodu rzeki Odry miało wiele dogodności, z Byczyny, miasteczka pod ów czas lichego i ustronnego, dokąd już raz z Smogorzowa był przeniesiony, przeprowadził go do Wrocławia, wyznaczywszy mu miejsce obszerne a przyległe zamkowi swemu Wrocławskiemu, tudzież inne miejsca w tymże samym okręgu leżące, dla biskupa, prałatów i kanoników. Który-to kościół porzuciwszy odtąd dawne swoje nazwisko, zamienił je na inne, i zwać się począł Wrocławskim. Pierwszym tego kościoła biskupem po przeniesieniu go z Byczyny do Wrocławia był Hieronim, i od tego czasu dopiero poczęto zapisywać w kronikach imiona biskupów Wrocławskich: innych bowiem nazwiska biskupów, którzy temu kościołowi przewodniczyli dopóki był w Smogorzowie i Byczynie, już-to dla braku pisarzy, już z przyczyny ich niedbalstwa pisarzy i podwójnych rzeczonego kościoła przenosin, poszły w niepamięć, nieznane aż do naszych czasów; ja zebrałem je jakokolwiek i ułożyłem w osobnym dwuwierszu. Przeniesienie zaś i uposażenie rzeczonego kościoła przez Kazimierza I króla Polskiego dało powód niektórym kronikarzom i dziejopisom do błędnego podania, jakoby tenże Kazimierz król Polski pierwszym był założycielem kościoła Wrocławskiego, chociaż on tylko go przeniósł. Wspomniany bowiem kościół Wrocławski w tymże samym czasie co i kościoły Gnieźnieński, Krakowski, Poznański, Płocki, Kruszwicki, Lubuski, Chełmiński i Kamieński, założył i wystawił Mieczysław I, książę i monarcha katolicki Polski, oznaczywszy w właściwych miejscach ich dyecezye. Niepodobna bowiem przypuścić, ażeby biskupi Polscy, chociażby niektórzy tylko, mieli być tak niedbali i bezrozumni, i na krzywdy swoje tak mało baczni, iżby mieli zezwolić na założenie w obrębie swoich dyecezyj nowego kościoła katedralnego, tak w swych zakresach rozległego, jakim teraz widzimy kościół Wrocławski, i na uszczuplenie przez to swych dyecezyj, ubytek majętności i dochodów z dziesięcin snopowych, w które ten kościół równie jak inne Polskie kościoły został uposażony. Mogła to błędne mniemanie spowodować inna jeszcze przyczyna. Rzeczony bowiem Kazimierz król Polski, przydawszy kościołowi Wrocławskiemu przy oném przeniesieniu wspomniane wsie i miasteczka, i opatrzywszy go hojniejszém daleko niżeli miał wprzódy uposażeniem, sprawił, iż ze względu na dawne kościoła tego ubóstwo przyznano mu raczej założenie jego niżeli przeniesienie.
Papież Leon i cesarz Henryk, zabawiając czas jakiś razem w Niemczech, obchodzili w tym roku w mieście Wormacyi, dyecezyi Mogunckiej, uroczystość Narodzenia Pańskiego, i zgodnemi układy naprawili wiele rzeczy zepsowanych. Nareszcie Leon papież pożegnał cesarza i opuścił Niemcy; a zebrawszy za rozkazem cesarstwa z rozmaitych części Niemiec znaczną siłę zbrojną, do której przyłączyły się posiłki wielu książąt Niemieckich i prałatów, wkroczył z potężném wojskiem do Apulii, celem poskromienia Nordmanów, najezdników posiadłości tamecznych Apostolskich i cesarskich, i odparcia Roberta Gwiskarda, uciskającego mieszkańców Apulii, już-to podstępami swemi już przemocą. A gdy rzeczony Robert i Nordmanowie stanęli do walki z wojskiem papieskiém, dnia 18 Czerwca żwawą stoczono bitwę. Po wielkiém z obojej strony krwi rozlewie, Robert z Nordmanami przełamawszy główne siły Niemieckie otrzymali zwycięztwo. Leon papież z garstką niedobitków uciekając schronił się do jakiegoś zamku; a gdy i ten zdobyty został od nieprzyjacioł, uprowadzono go do Benewentu, zkąd szczęśliwie wrócił do Rzymu. Była zaś z obu stron rzeź tak wielka, iż do tego czasu jeszcze pokazują w tém miejscu podróżnym kupę kości poległego rycerstwa. Utrzymywano, że papież z wojskiem swojém dlatego takiej doznał klęski, że kapłanowi najwyższemu o rzeczy znikome przystało raczej walczyć namową i łzami niż orężem, i że był w drużynie swojej pomieścił wielu hultajów, którzy dla uniknienia kary za zbrodnie albo dla chciwości zysku do niego się poprzyłączali. Z przyczyny nieurodzaju, który zeszłego lata dotknął był kraje Polskie, głód dłużej roku trwający ciężko Polaków utrapił.
Leon IX papież, Niemiec rodem z Lotaryngii, przesiedziawszy na stolicy lat cztery, miesięcy dwa i dni sześć, umarł w Rzymie 16 Kwietnia, pochowany z wielką okazałością w kościele Ś. Piotra. Jego wyniesienie na stolicę w ten sposób nastąpiło: że gdy Rzymianie, po zejściu papieża Damazego, według ówczesnego zwyczaju i porządku, zanieśli prośbę do cesarza Henryka, aby im naznaczył papieża; cesarz Henryk obrawszy Brunona biskupa Tulskiego, męża prawej duszy i prostoty wielkiej, wezwał go od siebie listem, aby objął stolicę Rzymską. Bruno wybrawszy się w podróż, wstępuje do Kluniaku, gdzie Hildebrand przeor Kluniacki, zakonu Ś. Benedykta, natrąca mu, iż nie godziło się z rąk osoby świeckiej rządu katolickiego kościoła przyjmować. Tknięty tą przestrogą mąż rzadkiej sumienności, złożywszy oznaki biskupie, i wziąwszy na się szatę pielgrzyma, z Hildebrandem przeorem Kluniackim udaje się do Rzymu, i jak sumienie nakazywało, składa godność papieską. Ale duchowieństwo Rzymskie obrało go na nowo i zniewoliło do objęcia rządów kościoła. Mąż ten szczególniejszej mądrości i świątobliwości, pielgrzymując z Niemiec do Rzymu na objęcie stolicy Apostolskiej, słyszał chór Aniołów wyśpiewujący: „Ja myślę rozmyślaniem pokoju a nie utrapienia.“ A zobaczywszy żebraka trędowatego przed wrotami pałacu, zdumiał się, że w osobie jego przyjmował Chrystusa. Po śmierci przeniesiony został do dawnego siedliska swego Toul, gdzie wielą słynął cudami. Obrano zaś w miejsce Leona IX, Gebharda biskupa Aichstadzkiego (Eistacensis), rodem Niemca, z bojaźni przed cesarzem Henrykiem, który ten wybór popierał: nadano mu imię Wiktora II, a poświęcono go w dniu Wieczerzy Pańskiej.
O nadużyciu w chwytaniu wielu razem chlebów duchownych, które w owych czasach podobno najbardziej się było zagęściło, niemniej opłakanej a nie ustającej i potém między prałatami chciwości dostojeństw i zbrodni świętokupstwa, z obrzydzeniem wspominają pisma Ojców świętych. A łatwo wtedy było znaleźć księży i doktorów ubogich, którzy przyganiali posiadającym mnogie beneficya i wystawnie żyjącym duchownym, a gdy się im nadarzyła sposobność podzielania takich korzyści, wtedy ta chciwość powszechna i ich zaślepiała. Powiadają o jednym mistrzu teologii (magnae literaturae) że bardzo dowcipnie rozprawiał przeciw bogatym i wystawnie żyjącym prałatom, dowodząc, że im żadną miarą tak żyć się nie godziło. Gdy o tém doniesiono ojcu świętemu, rzekł nader trafnie: „Dajmy mu dobre probostwo, jedno i drugie beneficium, a wnet się uspokoi.“ Stało się tak, a ów mędrzec natychmiast odmienił zdanie, mówiąc: „Teraz dopiero zgłębiłem tę rzecz należycie“: ba i nie dziw, bo z ubogiego stał się bogatym, z chudego pachołka panem. Takich Ś. Hieronim każe się strzedz jak największej zarazy. Bardzo dobrze ktoś powiedział: „Kto ma jedno dostatnie beneficium i używa go jak należy, ten prawą drogą zmierza ku dobru ojczyzny; kto jeszcze jedno przyjmuje, tego sumienie pozbywa jednego oka; a kto więcej bierze, traci i drugie oko, i już ślepy na oba, garnie potém co tylko może.“ Takiej chciwości nienasyconej przekleństwo sprowadził Jeroboam, król Izraelski, który acz z przejrzenia Bożego został królem, zaraz jednak czci Boskiej odstąpił, i ulał dwa cielce złote, ażeby lud Izraelski do świątyni Bożej nie uczęszczał. I ono słowo stało się rzeczywistym grzechem, tak iż wszyscy następni królowie zachowali tę cześć świętokradzką na zgubę królestwa: a mężowie święci twierdzą, że podobnego losu obawiać się trzeba dla kościoła, i widzimy, że ten los spełnił się już w wielu częściach świata. Duchowni, którzy nic nie powinni posiadać, prócz skromnego na utrzymanie swoje dostatku, ani mieszać się do rzeczy światowych, wszystko chcą zagarniać, wszystkiém rządzić. A tak wedle słów Bernarda: „którzy nie zachowują około siebie należnego rządu, lecą tam, kędy mieszka wieczna sromota.“ Niegdyś Faryzeuszowie wyszydzali Pana naszego, gdy powstawał przeciw chciwości, i mieli go za nierozumnego: a teraz Pan z nich szydzi. Strzeż się czytelniku, posiadasz-li mnogie chleby duchowne, abyś nie grzeszył podobnie, i takiej samej nie doznał kary. Z Bogiem nie można żartować; a co człowiek zasieje, to i zbierać będzie. Nie folguj niebezpiecznemu nałogowi, nie wymawiaj się dyspensą papieską: widzisz, jako się kłaniają cielcom złotym, a drudzy giną ofiarą. A jakaż-to cześć, jakie uszanowanie oddane Bogu, gdy z liczby jego sług prawie połowa odcięta? Gdyby każde beneficium mogło mieć swego z osobna posiadacza, poczet sług Bożych, który teraz jest pojedynczy, stałby się podwójnym. Słuchaj rady tych, którzy w niebian gronie już się połączyli z Bogiem, abyś z cielcami złotemi nie zgorzał razem ogniem wiecznym. Na cóż się przyda skupiać nieprawnie w jednej ręce beneficia, kiedy widzimy, że każde z osobna przy uczciwej mierności więcej nad potrzebę dostarcza?
Mieczysław, syn Jarosława, książę Smoleński, umiera, nie zostawiwszy żadnego potomstwa. Po nim obejmuje rządy brat jego rodzony Grzegorz, który także niezadługo schodzi ze świata.
Kazimierza króla Polskiego nowa i serdeczna spotyka pociecha: małżonka bowiem jego, Dobrogniewa, która po wydaniu na świat czterech synów przestała już była rodzić, i zdawało się że już została niepłodną, powiła córkę. Na jej chrzciny Kazimierz król Polski zwoławszy prałatów i panów królestwa swego, wyprawił wielką na dworze uroczystość, i córce nowo-narodzonej nadał imię Świętochna.
Brzetysław książę Czeski wydał wojnę Pannonom czyli Węgrom i dotarł z wojskiem do Krudzim, ale zapadłszy tam w wielką niemoc, zaniechać musiał wyprawy i umarł dnia 29 grudnia. Zostało po nim pięciu synów, jako to: Spitygniew, Wratysław, Konrad, Otto i Jaromir. Po jego śmierci najstarszy syn Spitygniew objął nad księstwem Czeskiem panowanie, tak bowiem ojciec umierający był rozporządził. Ten pierwiastki swych rządów splamił srogością i okrucieństwem, ogłaszając pierwszego dnia panowania swego rozkaz, aby wszyscy mieszkańcy rodu Niemieckiego w przeciągu trzech dni ustąpili z Czech; a ktoby z Niemców po upływie zakreślonych dni trzech znajdował się w obrębie granic Czeskich, śmiercią miał być karany. Temu rozkazowi natychmiast stało się zadosyć, i wszyscy Niemcy, opuszczając w największym popłochu swoje posiadłości, domy, role i inne majątki nieruchome, wynosili się z Czech, ratując przynajmniej życie, wiedzieli bowiem, że po upływie trzech dni wszyscy od Czechów byliby wymordowani. Na domiar srogości książęcego rozkazu, rzeczony Spitygniew matkę swoję Judytę, którą ojciec jego Brzetysław wykradł był z klasztoru Ratysbońskiego, zwanego Niedermünster, córkę cesarza Ottona Rudego, tudzież ksienią klasztoru Ś. Jerzego, córkę Brunona hrabi Niemieckiego, że obie pochodziły ze krwi Niemieckiej, na wozie parokonnym dla większej sromoty wywieźć kazał, albo raczej wypędzić z Czech i odprawić do Niemiec, tak zelżywym postępkiem znieważając łono macierzyńskie. Za co mszcząc się rzeczona matka Judyta, chociaż w podeszłym już była wieku, poszła za Niemca. Brat zaś rodzony Spitygniewa, Wratysław, obawiając się jego okrucieństwa, gdy posłyszał, że Spitygniew wybiera się do Moraw, kędy on właśnie przebywał, umknął do Węgier, do Andrzeja króla Węgierskiego. Spitygniew, przybywszy do Moraw, gdy nie mógł swej srogości wywrzeć na brata Wratysława, wywarł ją na żonę jego wysłaną do Ołomuńca. Kazał ją bowiem poimać, i pod strażą barona Mszczysa wywieźć do zamku Lescen. A gdy tam przesiedziała miesiąc, dowiedziawszy się Spitygniew, że była bliską połogu, kazał ją wprawdzie wypuścić: ale ona, wyszedłszy z Lescen, znękana przykrościami więzienia i trudami podróży, które ponosić musiała, przy połogu umarła. Nie mógł się Wratysław po niej w żalu utulić: Andrzej więc król Węgierski, obchodząc się z swym gościem nadzwyczaj uprzejmie, aby skrócić jego smutek, dał mu w małżeństwo córkę swoję Adelaidę. O czém gdy posłyszał Spitygniew książę Czeski, nie dowierzając potędze brata zwiększonej nowém powinowactwem, wyprawił doń poselstwo, przeprosił go, i powrócił mu wszystko, co dawniej na Morawach posiadał.
Biskup Wenancyusz, przesiedziawszy na katedrze Włocławskiej czyli Kruszwickiej lat dwadzieścia i trzy, dotknięty panującą zarazą umarł, pochowany w kościele wsi Parkanie. Po nim Andrzej I, wyborem prawowitym, za zezwoleniem Kazimierza I, króla Polskiego, obrany został i potwierdzony przez papieża Leona IX.
Cesarz Henryk, na prośby i upomnienia papieża Wiktora, ruszył do Włoch z potężném wojskiem, a zająwszy się z wielką bacznością i troskliwością urządzeniem spraw Włoskich i kościelnych, uspokoił Włochy. Wysłał potém wojsko do Apulii przeciw Normannom, naruszającym prawa i własności kościoła: ale wojsko to, nie dokazawszy nic znakomitego, częścią orężem nieprzyjaciół, częścią chorobami i trudami zwątlone, bardzo wiele ucierpiało. W czasie pobytu cesarza Henryka we Włoszech, papież Wiktor odprawił sobor w Florencyi, i złożył z stolic wielu biskupów za winę świętokupstwa i wszeteczność obyczajów.
Cesarz Henryk III, rodem Szwab, załatwiwszy sprawy Włoskie, wybrał się z powrotem do Niemiec; papież także Wiktor, skłoniony prośbami cesarskiemi, pojechał z nim razem z Rzymu do Niemiec. Nakazał potém i odprawił cesarz Henryk zjazd w Utrechcie (Trajectum), a z przyczyny słabości w którą był zapadł, czując się bliskim śmierci, za radą obecnego papieża Wiktora i książąt Niemieckich mających prawo wyboru, mianował królem i koronował syna swego siedmioletniego Henryka, zrodzonego z Agnieszki. Nareszcie złożony wzmagającą się chorobą umarł 5 Października w Botfelden. Ciało jego przeniesione do Spiry pochowano uroczyście, papież bowiem Wiktor uczcił pogrzeb jego swoją obecnością. Odbywszy obrząd pogrzebowy, i urządziwszy, ile w owych czasach można było, sprawy cesarstwa, wrócił papież spokojnie do Rzymu. Rzeczony zaś Henryk, trzeci cesarz tego imienia, umarł w roku życia 39, panowania na tronie królewskim 18, cesarskim 15. Jego syn, człek niespokojny, stoczył bitew sześćdziesiąt i dwie. Jałmużnik wielki. Przeprosiwszy Grzegorza VII, uzyskał odpuszczenie winy; ale powstawszy powtórnie przeciw niemu, osadził na stolicy antypapę. Grzegórz VII złożył go z tronu, a elektorowie z rozkazu papieża obrali Rudolfa książęcia Saskiego, którego Henryk w stoczonym boju krwawym zwyciężył. Sam atoli wypędzony z Rzymu przez Roberta króla Angielskiego, i poimany od syna, którego był wyniósł na królestwo, nędznie skończył życie w więzieniu.
Henryk IV, młodziuchny syn cesarza Henryka III, nastąpiwszy po ojcu, objął rządy, 88 cesarz po Auguście. A że był dzieckiem siedmioletniém, przedniejsi panowie cesarstwa powierzyli wychowanie jego matce, cesarzowej Agnieszce. Z jego siostrą Matyldą ożenił się Rudolf książę Niemiecki, który później wystąpił przeciw powinowatemu swemu jako przywłaściciel cesarstwa. Agnieszka zaś cesarzowa w małoletności syna swego Henryka zarządzała czas niejaki państwem Niemieckiém, sprawując je rozumnie i dzielnie. Doznały temi czasy kraje Niemieckie wielorakich nieszczęść, mianowicie moru i głodu; w wielu miejscach padały z gradem zmieszane kamienie ogromnej wielkości; wiele też ludzi zginęło od piorunów.
Wiktor II, biskup Rzymski, który się zwał Gebeardem (Gebehardus), umarł w Rzymie i pochowany został w kościele Ś. Piotra. W jego miejsce obrany od Rzymian Fryderyk, brat księcia Gotfryda, rodem Lotaryńczyk, który wstąpiwszy do zakonu był pod ów czas opatem klasztoru w Kassyno; nazwano go Stefanem IX. Po nim Rzymianie przekupieni pieniędzmi wybrali przeciw ustawom kanonicznym Jana, albo jak inni twierdzą Micyusza biskupa Welletreńskiego, i nazwali go Benedyktem. Ten przesiedziawszy bez potwierdzenia na stolicy ledwo dni kilka, wygnany został przez książęcia Gotfryda, brata Stefana IX papieża. Rzeczony papież Stefan w dziewięć miesięcy i dni dwadzieścia pięć od swego wyniesienia umarł, pochowany w Florencyi. Po jego śmierci zgromadzenie kardynałów obrało kanonicznie i prawnie Gerarda biskupa Florenckiego w Senie, albo jak inni utrzymują w Ostyi: był on rodem z Burgundyi, a nazwano go Mikołajem II. Ten przepisał wybór papieży ustawą zawartą w rozdziale XXIII: „W imię Pańskie“; a zwoławszy sobor w Rzymie na Lateranie, zmusił Berengara odstępcę do odwołania błędu w przedmiocie Eucharystyi, jakoby w tym Sakramencie nie było ciała i krwi Chrystusowej, tylko sam znak a godło, co wielorakiemi zbito dowodami.
Królestwo Polskie, które po śmierci króla Mieczysława w ciężką i prawie śmiertelną zapadło było niemoc, pod stérem i chwalebném panowaniem Kazimierza I króla Polskiego domierzyło pory męzkiej dojrzałości i zdrowia. Za rządów łaskawych i dobroczynnych tego króla Polacy używając błogiej ciszy i swobody, to co było dawniej upadło, zaległo w gruzach i zniszczało, z szybkością podziwienia godną dźwignęli, ustalili i odnowili. Sam Kazimierz król we wszystkich sprawach swoich kierując się duchem bojaźni Bożej, i w prostocie serca prawą przed obliczem Pańskiém postępując drogą, miłował nadewszystko pokój i sprawiedliwość; zewnętrzne zatargi, które często powodem bywają do wojen, w samym zarodzie tłumił i uśmierzał. Pełen żarliwej czci ku Bogu, miłości ku ojczyznie, obrońca wdów i sierot, wspaniały nadawca i uposażyciel kościołów, nieprzyjacielem był łotrów i złodziei. Taką wreszcie pałał gorliwością, tak żywém i miłości pełném pragnieniem wywyższenia i przyodziania chwałą rzeczypospolitej, że dążąc ku temu ciągłą a niezmordowaną pracą i staraniem, królestwo Polskie, ostatecznie prawie skołatane i nachylone do upadku, trwałym spoiwszy węzłem, przywiódł do zupełnego zdrowia i czerstwości, zkąd powszechnie Odnowicielem Polski i zaszczepcą pokoju (instaurator pacificus) nazwany, dotychczas jeszcze to imię zachowuje. Lecz kiedy mniemano, że ledwo połowy domierzał wieku swego i panowania, z przypadłą nań ciężką słabością zbliżył się do kresu ostatniego. Przez miesiąc cały mocując się z śmiercią, gdy widział, że go siły coraz więcej opuszczają, i że wkrótce życie zakończy, zwołał prałatów i znakomitszych panów królestwa do Poznania, gdzie złożony chorobą leżał, i przemówił do nich gładkiemi a obszernemi słowy: „aby się starali jak najbardziej zachować zgodę i sprawiedliwość, a po jego śmierci obrali królem Bolesława, syna jego pierworodnego, który przodkował wiekiem i rozsądkiem.“ Nakoniec przyjąwszy pobożnie ciało Pańskie i inne Sakramenta, religijnie, jak na króla tak wielkiego przystało, umarł w zamku królewskim dnia 28 Listopada w roku panowania 18, życia 44. Zwłoki jego pochowano w kościele katedralnym Poznańskim z należną czcią i wspaniałością, w grobie dziada jego Bolesława I, króla Polskiego, razem z popiołami ojca. Był–to mąż wzrostu wysokiego, postaci urodnej i kształtnej, brody długiej, włosa gęstego, sił zdrowych i czerstwych. Aż do końca życia odznaczał się gorliwą pobożnością i żądzą podźwignienia ojczyzny. A gdy przewidywał, że ostatnia chwila jego nadeszła, Bolesława, najstarszego syna swego, naznaczył, jako się wyżej powiedziało, następcą swoim na królestwo. Gwiazda z miotłą ognistą, o której było mniemanie, że zwiastowała koniec jego życia i panowania, ciągle przez kilka nocy jaśniała na niebie.
Przerwać i skrócić przychodziło żal i smutek, którym zgon przedwczesny Kazimierza króla Polskiego ogarnął najznakomitszych serca Polaków, acz słuszny to był żal i szczery, nie mogli bowiem Polacy pana tego i króla dosyć opłakać. On opuściwszy ustroń klasztorną, wydobył ich z niedoli, pocieszył zasmuconych, i z ostatecznego prawie upadku wydźwignął, podniósł i blaskiem nowym ozdobił. Pod jego panowaniem Polacy stłumiwszy i wytępiwszy postronnych nieprzyjaciół, spoczywali bezpiecznie i swobodnie, przy zakwitającém bogactwie i pomyślności. Biskupi więc i panowie Polscy poczęli naradzać się względem wyboru nowego króla. Nareszcie postanowili, a zdaniem swojém pociągnęli za sobą szlachtę i naród wszystek, aby na tron wynieść Bolesława, pierworodnego syna królewskiego, już-to z powodu że był najstarszym, już dlatego, że nad wiek swój odznaczał się rozumem, szczególniejszą sprawnością, hojnością wspaniałą i innemi cnotami królewskiemi, że wreszcie sam ojciec naznaczył go swoim następcą. Przyczyniły się do tego i prośby matki, królowej Dobrogniewy, która z płaczem wielkim i łkaniem błagała radców, iżby nie dopuszczali żadnej zwłoki, jako niebezpiecznej dla rzeczypospolitej, acz wszyscy ją doradzali, i zaklinała, aby przyspieszyli koronacyą syna jej Bolesława. Gdy więc stanęła ta uchwała i zgodne głosy ją potwierdziły, udano się do stolicy Gniezna (miejsce to bowiem z dawnego zwyczaju miało ten przywilej i powagę) i w kościele Gnieźnieńskim dwaj arcybiskupi, Stefan Gnieźnieński i Aaron Krakowski, tudzież biskupi Hieronim Wrocławski, Poznański, Płocki, Kruszwicki i Chełmiński, wśród powszechnej radości panów i szlachty, ukoronowali i namaścili przed wielkim ołtarzem rzeczonego książęcia Bolesława, najstarszego syna króla Polskiego, który liczył natenczas lat siedmnaście. Nie tylko zaś sam dzień koronacyi, lecz i wiele następnych zeszło na zabawach i igrzyskach; a wszyscy prałaci i panowie, zaproszeni do stołu królewskiego, podzielali przez te dni wspaniałe biesiady. A tak w miejsce największego smutku nastąpiła radość i ochota: wszyscy bowiem pocieszali się nadzieją, że królestwo przezornym opatrzone zostało stérem i zwierzchnictwem.
Szczepan, arcybiskup Gnieźnieński, przesiedziawszy na stolicy lat dziewiętnaście i miesięcy dwa, umarł dnia 7 Marca; pochowany w kościele Gnieźnieńskim. Po nim nastąpił Piotr, rodem Polak, szlachcic z domu Nałęcz, dziekan Gnieźnieński, wyborem prawnym, który się odbył w dzień Zwiastowania S. Maryi, wyniesiony i potwierdzony przez papieża Wiktora II, za wstawieniem się Bolesława króla Polskiego, popierającego wybór kapituły.
Temi czasy Połowcy, dzicz barbarzyńska, wtargnęli do ziemi Ruskiej; a gdy trzej książęta, Zasław Kijowski, Swiatosław Czerniechow ski i Wszewołod Pereasławski, wystąpili przeciw nim zbrojno, aby zapobiedz spustoszeniu swoich krajów, przyszło do krwawej bitwy około rzeki Olhy, kędy Rusini pierzchnęli, a Połowcy otrzymawszy zwycięztwo roznieśli spustoszenie jak tylko mogli najdalej, i wywarli srogość swoję na wszystkie miasteczka, włości i okolice, szerząc bezkarnie łupieztwa i mordy, a nie przypuszczając, aby Rusini i ich książęta mieli się odważyć na ponowienie z nimi walki. Tymczasem, gdy dwaj książęta, Zasław Kijowski i Wsze wołod Pereasławski, po klęsce poniesionej nad rzeką Olhą przybyli do Kijowa, Światosław zaś do swego Czerniechowskiego księztwa; szlachta i rycerstwo Ruskie złożywszy zjazd pod Kijowem, udają się do książąt swoich Zasława i Wszewołoda z prośbą, „aby im dostarczyli koni i broni,“ oświadczając, „iż z dziczą barbarzyńców, która w szale zwycięzkim rozsypana po włościach bujała swobodnie, pragnęli stoczyć walkę, pewni niechybnego zwycięztwa, mającego zatrzeć doznaną hańbę.“ Ale Zasław i Wszewołod nie zezwolili na żądanie rycerstwa, z obawy, iżby nowa klęska nie wygładziła reszty Rusinów: znowu więc rycerstwo Ruskie poczęło się domagać: „aby Wszesława książęcia Połockiego i dwóch synów jego, w roku przeszłym zdradliwie poimanych i do tej chwili więzionych, wypuszczono na wolność.“ Czego gdy uzyskać nie mogli, podnoszą rokosz: książęta zaś Zasław i Wszewołod, obawiając się, aby rozjątrzone rycerstwo nie dopuściło się na nich jakiej srogości, uciekają z zamku. Żołnierze tymczasem odbiwszy więzienie, uwalniają Wszesława książęcia Połockiego i synów jego, i rozrywają wszystkie skarby i dostatki Kijowskie. Zasław książę Kijowski, widząc się w ostateczności, i nie śmiejąc pozostać na Rusi, szukał ocalenia życia i swego mienia w ucieczce; zaczém zbiegł do Polski do Bolesława króla Polskiego, swego ciotecznego brata, który go mile i łaskawie przyjął. Połowcy tymczasem, spustoszywszy grabieżą i morderstwy wszystkie okolice, podstąpili pod Czerniechów. Światosław, książę Czerniechowski, nie zrażony klęską poprzednio doznaną, mając trzy tysiące tylko ludzi, częścią wojskowych, częścią wieśniaczej tłuszczy, wyszedł przeciwko nim, i dnia pierwszego Listopada stoczył z dwunastu tysiącami nieprzyjaciół koło Snowska bitwę, w której owo mnóstwo uległo małej garstce. Ruś walczyła mężnie; Połowcy na głowę pobici, nawet książę ich z przedniejszą drużyną dostał się żywcem w ręce Światosława książęcia Ruskiego; wszystkie oraz łupy z ziemi Ruskiej zabrane odbito. Światosław z wielką sławą i tryumfem wrócił do stolicy swojej Czerniechowa, ozdobiony świetną na nieprzyjaciołach uzyskaną zdobyczą. Gdy więc Zasław książę Kijowski, z synami swoimi Mścisławem, Światopełkiem, żoną i niektórymi z rycerzy zbiegł do Polski, do Bolesława króla Polskiego; Wszesław, książę Połocki, uwolniony z więzienia przez przychylne sobie rycerstwo, objął księstwo i zamek Kijowski, i w nim naznaczył sobie siedlisko. Spojrzawszy na ów czas w niebo, rzekł: „O! Krzyżu najświętszy, ucieczko wiernych! kto w tobie ufa, nie będzie zawiedzionym. Którzy ciebie czczą, żadnej nie mogą doznać przygody. Twoja moc i władza jest najwyższa: ty najpotężniejszych nawet nieprzyjaciół twoich i bluźnierców zwyciężasz, płoszysz i upokarzasz; a tych, którzy bóstwo twoje czczą i pokornie wyznawają, osłaniasz twoją pieczą, dźwigasz z niedoli i obdarzasz chwałą!“
Dnia piętnastego Maja Aaron, arcybiskup Krakowski, przesiedziawszy lat dwanaście na stolicy arcybiskupiej, umarł; zwłoki jego pochowano w kościele Krakowskim. Z przyczyny niezgody między wyborcami, kościół Krakowski przez czas niejaki osierocony był z pasterstwa.
W królestwie Węgierskiém, wśród ciszy głębokiego pokoju, z małych jak to bywa zaczątków powstała wielka burza i zatarga. Andrzej bowiem król Węgierski widząc, że długie w królestwie tém zawichrzenia ucichły i zupełnie przytłumione zostały, już–to z przyczyny śmierci króla Piotra, już skutkiem pokoju zawartego z Henrykiem cesarzem, który był szukał zemsty za zabicie Piotra; postanowił ukoronować za życia syna swego małoletniego, Salomona, który nie miał więcej nad lat siedm, a któremu zaślubił Zofią, córkę cesarza Henryka; obawiał się bowiem, żeby po jego śmierci korona Węgierska nie dostała się Beli, który dla dzielnych umysłu przymiotów już z dawna pozyskał był podejrzaną królowi przychylność Węgrów. Chcąc przeto zamiar swój przywieśdź do skutku, wyznaczył dzień, i zaprosił brata swego Belę, tudzież prałatów i panów królestwa, aby się zjechali na koronacyą i namaszczenie jego syna Salomona. Gdy więc według nakazu króla Andrzeja w Białogrodzie koronowano i namaszczano syna jego Salomona, a sprawujący obrząd poświęcenia odmawiał z kolei te słowa: „bądź panem braci swoich!“ książę Bela, który na wszystkie szczegóły koronacyi bratanka, dotąd bezprzykładnej, baczną zwracał uwagę, westchnął głęboko, i jął utyskiwać, że koronacya tak przedwczesna przedsięwziętą była na jego sromotę i obelżenie; a nie mogąc utaić ani w twarzy ani w słowach żalu, mówił do panów obecnych, że koronacya bratanka więcej mu przynosiła hańby a niżeli krzywdy. Z obawy zaś, żeby brat jego król Andrzej nie dopuścił się na nim jakiej srogości, pohamowawszy i ukrywszy żal swój, uszedł z największym pośpiechem do Polski, do swego powinowatego Bolesława, króla Polskiego, z żoną, rodziną, majętnością, i wszystkiemi dostatkami swemi, i opowiedział przed Bolesławem królem Polskim, prałatami i radcami jego, jakiej doznał krzywdy i zniewagi od brata swego Andrzeja, prosząc, „aby nie puszczali bezkarnie krzywdy jego i synów, tak blisko z nim spokrewnionych.“ Król Polski Bolesław, przyjąwszy z wielką czcią i uprzejmością książęcia Belę, i ciotkę swoję księżnę, braci swych a ich synów, i hojnie wszystkich opatrzywszy w wszelakie rzeczy potrzebne, kazał im „być dobrej myśli, obiecując, że z szczerą chęcią i całemi siły wspierać ich będzie tak w obecnej jak każdej innej potrzebie.“
Za staraniem Bolesława króla Polskiego, po usunieniu niezgody, która między niektórymi z duchownych wszczęła się była przy wyborze arcybiskupa Krakowskiego, i trwała przez całe dwa lata, Lambert zwany Zulą, mąż uczony i biegły w Piśmie, wyniesiony został na stolicę arcybiskupstwa Krakowskiego przez Mikołaja albo jak inni twierdzą Alexandra II papieża. Ale gdy jakiemś nieszczęściem zaniedbał postarać się o palliusz arcybiskupi, pozbawił przez to kościół Krakowski przywileju i zaszczytu arcybiskupstwa, a uczynił go biskupim i sufragańskim. I odtąd nie zdołał już kościół ten odzyskać blasku dawnej chwały, chociaż wszyscy biskupi Krakowscy o to się starali.
Spitygniew, po sześcioletniém władaniu na stolicy księstwa Czeskiego, obmierzły z srogości i okrucieństwa przeciw braciom i rozmaitym osobom tak duchownym jako i świeckim, umarł w Pradze dnia 28 Stycznia, z niezmierną wszystkich Czechów radością. A że zszedł bezpotomnie, nie zostawiwszy po sobie dziedzica, przywołany brat jego Wratysław, który żył w Węgrzech na wygnaniu, mając za sobą powszechną Czechów przychylność, wyniesiony został do rządów. Pełen względności dla braci i poddanych, oddał rozdzieloną Morawę dwom braciom, Ottonowi i Konradowi na wieczne dziedzictwo. Jaromir zaś, brat pozostały, gdy się dowiedział o śmierci Spitygniewa, przed którego srogością zanurzył się był w pracach naukowych i bogomyślności, porzuciwszy nauki, wrócił do Czech, w spodziewaniu, że część jaką państwa podobnie jak inni bracia w dziale otrzyma. Ale książę Wratysław, zganiwszy mu to i dawszy przestrogę zbawienną, radził, aby nie porzucał stanu duchownego dla świeckiej i rycerskiej służby, wystawionej na różne przykrości; a opornego w zdaniu już-to postrachem już namową skłaniał do przyjęcia szaty duchownej i święceń kapłańskich, obiecując mu biskupstwo Praskie po śmierci biskupa Sewera, którego starość sędziwa niedługo miała mu je odkazać. Spowodowany więc i nadzieją taką i obawą, dał się wyswięcić na dyakona: ale gdy wkrótce żal go w duszy ogarnął, uwiedziony radami niektórych Czechów, którzy sprzyjali jego zamiarom, porzuciwszy zawód duchowny, tonsurę i szatę kapłańską, wrócił do stanu świeckiego i postanowił żyć po świecku. Z obawy jednak, aby książę Wratysław nie prześladował go za porzucenie ślubów kapłańskich, schronił się do Polski, do Bolesława króla Polskiego, z liczną drużyną towarzyszących mu Czechów. Ten przyjął go łaskawie, opatrzył hojnie w wszelakie rzeczy potrzebne, i tak ujął swoją ludzkością i uprzejmością, że całe lat siedm bez przerwy w Polsce przemieszkał. Któżby nie uznał, jak Polska wtedy była szczęśliwą, kiedy przyjmowała, opatrywała i w gościnnym przytułku chroniła trzech znakomitych wygnańców, Węgierskiego, Czeskiego i Ruskiego, a nadto w przykrém ich położeniu i ucisku, jak niżej opowiémy, pomocą swoją wspierała i dźwigała z niedoli. A nie tak szczęściu jej przypisać to należy, jako raczej ludzkości i łaskawości, dla której puściwszy w niepamięć wszelkie krzywdy nieprzyjacielskie, książąt wygnańców przygarnęła do swego łona, i żadnej nie okazując im wzgardy i niechęci, hojnych dostarczała zasiłków.
Ucieczka do Polski Jaromira oburzyła i zapaliła gniewem brata jego Wratysława książęcia Czeskiego, okrywając go z jednej strony hańbą i zniewagą, z drugiej nie małe wzniecając podejrzenie. Obawiał się bowiem Wratysław książę Czeski, ażeby brat jego Jaromir, wsparty posiłkami króla Polskiego Bolesława i Polaków, nie najechał Czech po nieprzyjacielsku, i nie podburzył Czechów do wypowiedzenia mu posłuszeństwa. Nie mogąc zaś dosięgnąć zemstą Jaromira za tajemną jego ucieczkę, zwrócił cały gniew swój, tą ucieczką spowodowany, na króla Polskiego Bolesława i Polaków, za to, że Jaromira przyjęli u siebie z czcią i gościnnością. Zebrawszy zatém wszystkie narodu swego siły, uderzył na Polskę, aby się pomścić za przyjęcie brata swojego zbiega, i bez poprzedniego wypowiedzenia wojny, jął szerzyć wszechstronne pożogi i łupiestwa, począwszy od lasów Hercyńskich odgraniczających Polskę od Czech, pustosząc kraj wszystek, który teraz zowie się Szlązkiem. O czém gdy się Bolesław król Polski od swoich dowiedział, porwawszy się do broni, z tłumem raczej zbrojnym niźli porządnie sprawionemi hufcy, wybiegł jak tylko mógł najspieszniej przeciw Wratysławowi, aby pożogi płonącej do koła ojczyzny strumieniami krwi nieprzyjacielskiej przygasić. A gdy dopędził w pewnym lesie Wratysława i Czechów, przebierających się w głębsze części Polski, stawa obozem i każe wojsku nieco użyć wczasu, mając zamiar, równo z świtaniem, po nabraniu nowych sił i wypoczęciu po ciągłych trudach, stoczyć bitwę z nieprzyjacielem: a tymczasem pieszej drużynie, której miał znaczną liczbę, każe na okół w lesie z drzew ściętych porobić zasieki, ażeby nieprzyjaciel zamknięty wycofać się nie zdołał: za pomocą tego podstępu tuszył bez trudności pokonać przeciwnika. Czech, nawzajem, biorąc się na wybiegi, zwłaszcza iż widział, że zwłoka była dlań niebezpieczną, umyślił umknąć z swego stanowiska, przez chytre podejście króla. Posyła więc około zachodu słońca gońców, prosząc o wolność rozmówienia się nazajutrz, i szerokiemi słowy obiecując: „że chce być raczej przyjacielem jego niżeli przeciwnikiem.“ Bolesław zaś król Polski, odmówiwszy żądanej rozmowy, zapowiedział: „że pomsty pragnąc za doznane krzywdy, rozprawi się z nim nazajutrz nie słowy ale orężem.“ Taką usłyszawszy odpowiedź Wratysław książę Czeski, rozłożyć kazał szeroko ognie, udając jakoby zostawał w miejscu, a w nocy około drugiej straży wyszedł z lasu, oszukawszy nieprzyjaciela tak cichym i zręcznym pochodem, że go nawet ci Polacy, którzy lasu pilnowali, nie postrzegli: porzucił potém wszystkie juki i tabory, i spiesznym biegiem uszedł z wojskiem do Czech. Król nazajutrz o świcie ujrzawszy, że nieprzyjaciel oszukał go i umknął przed bitwą, i że zdobycz tak znakomita wysunęła mu się z ręki, zmartwiony i użalający się na swoje nieszczęście, poszedł w pogoń za nieprzyjacielem, i wielu uciekających Czechów pobrał w niewolą, zwłaszcza tych którzy w drodze posłabli, albo koniecznością jaką wstrzymani nie zdążyli za wojskiem. Przybywszy zaś do Moraw, ziemi nieprzyjacielskiej, pod przewodnictwem Czechów, którzy towarzyszyli Jaromirowi, wielką jej część pożogą zniszczył, i uprowadził do Polski znaczną liczbę jeńców z bogatemi łupy.
Mikołaj II, przesiedziawszy na stolicy lat trzy, miesięcy sześć i dni dwadzieścia, umarł, a Alexander II, rodem z Medyolanu, zwany dawniej Anzelmem, biskup Łukieski, jednozgodnie przez kardynałów obrany został. Przeciw niemu biskupi Lombardyi, utrzymujący, że im jedynie służyło prawo obierania papieża, za przychylną wolą i pomocą Henryka IV, króla Rzymskiego, obrali w Rzymie Kandula biskupa Parmy. Ten, acz po dwa kroć z znaczną pod Rzym podstępował siłą, zwiększoną jeszcze wojskami cesarza Henryka, dwa razy jednak odparty przez Matyldę hrabinę i Gotfryda książęcia Spoletańskiego, którzy obstawali za Alexandrem, zmuszonym był wrócić do Lombardyi. Nakoniec za sprawą Henryka cesarza, gdy papież Alexander zjechał do Lombardyi, a Kandul uznał swą winę, pokój Kościołowi przywrócony został; sam nawet Kandul, z tymi biskupami, którzy go lekkomyślnie obrali, otrzymał u Alexandra papieża łaskę i przebaczenie. Ten lubiąc nadzwyczajnie miasto Lukkę, zaszczycił jego biskupa płaszczem i krzyżem, tak, iżby przed nim krzyż noszono, Lukieńczykom zaś pozwolił używać ołowianej pieczęci. Przez stawiony opór wspomnionemu Kandulowi przywrócił kościołowi Rzymskiemu, z dawna uciśnionemu, należną sławę i swobodę. On postanowił, aby nikt, pod karą klątwy, nie bywał na mszy takiego księdza, o którymby wiedział że trzyma nałożnicę.
Bolesław król Polski, zjątrzony i słusznym oburzony gniewem przeciw Wratysławowi książęciu Czeskiemu, z powodu krzywdy w roku przeszłym doznanej, począł ściągać liczne wojska i zapowiedział rycerstwu wyprawę do Czech, użalając się, z jakiém dla siebie zelżeniem, za okazaną ludzkość książęciu Jaromirowi, szukającemu schronienia i niemal wygnańcowi, doznał napaści i spustoszenia królestwa od brata owego wygnańca, po którym raczej spodziewać się miał wdzięczności. Ale Wratysław książę Czeski, mąż na wszystko baczny i oględny, dowiedziawszy się, już-to z dolatujących wieści, już z licznych doniesień, że się wojna przeciw niemu gotuje, jął przez zobopólnych przyjaciół układać pokój i zgodę; uważał bowiem za rzecz niebezpieczną toczyć wojnę z sąsiadem, ile że i swoim nie ufał, i obawiał się, aby nie obrali Konrada albo Ottona, lub opuściwszy go nie przeszli na stronę Jaromira. Po rozmaitych zatém układach, mimo oporu Jaromira i jego stronników, stanął pokój na słusznych umówiony warunkach, mocą którego wynagrodzone zostały szkody i jeńców z niewoli wypuszczono. Ażeby zaś ten pokój pewniejszym i trwalszym uczynić, gdy obecność w królestwie Polskiém Jaromira obawiać się kazała jego zerwania, utwierdzono go związkami powinowactwa. Roku bowiem zeszłego, druga żona Wratysława książęcia Czeskiego, Adelaida, córka Andrzeja króla Węgierskiego, zostawiwszy dwóch synów, Brzetysława i Wratysława, i tyleż córek, Ludomiłę i Judytę, potomstwo z męża Wratysława zrodzone, umarła. Za staraniem więc i pośrednictwem tych, którzy pokój układali, wyjednano u Bolesława króla Polskiego, że dostojną dziewicę Świętochnę, córkę Kazimierza a siostrę Bolesława, królów Polskich, dał Wratysławowi książęciu Czeskiemu w małżeństwo. Gody weselne odprawiono w Krakowie uroczyście i z wielką okazałością. Pod ów czas Wratysław książę Czeski, zabrawszy osobistą znajomość i przyjaźń z Bolesławem królem Polskim, i otrzymawszy z hojności króla Bolesława w posagu większe dary, niżeli były obiecane, z nowo zaślubioną małżonką, którą kroniki Czeskie zowią Swantawą (Swatawa) wesoło do Czech powrócił; a ona w późniejszym czasie porodziła mu czterech synów: Brzetysława, Borzywoja, Władysława i Sobiesława.
Książęta Zasław Kijowski, Światosław Czerniechowski, i Wszewołod Pereasławski, bracia rodzeni, podnieceni żądzą zazdrości, złączywszy swoje siły wychodzą przeciw Wszesławowi książęciu Połockiemu, synowi brata swego stryjecznego Brzetysława, celem podbicia i zagarnienia jego państwa. Zeszły się wojska wszystkich trzech książąt około Mińska, zkąd w bojowym szyku pociągnęły ku Połockowi: Wszesław zaś książę Połocki, zastąpiwszy im drogę przy rzece Niemczy, bitwę stoczył, w której wiele ludu z obojej strony poległo, Wszesław zwyciężony uciekł. Książęta wysłali za nim posłów, z zdradziecką namową, aby do nich przybył i przymierze z nimi zawarł, upewniając go pod przysięgą, „że mu nic złego nie zrobią.“ On ufny w takie zapewnienie, wraz z posłami przeprawił się przez rzekę Dniepr; aliści książęta przeciw prawu narodów, złamawszy przysięgę, porywają go do niewoli, a Zasław książę Kijowski osadza go z dwoma synami w więzieniu Kijowskiém.
Po ugodzie z Czechami nastąpiła wojna Pruska. Dzicz ta bowiem nie tylko że wyłamała się z podległości i odmówiła płacenia daniny, ale nadto do krajów Polskich częste czyniła wycieczki. Założywszy zaś zamek, który Polacy nazwali Grodkiem, i osadziwszy go mocną załogą, szerzej i swobodniej bujali najezdnicy, łupili i pustoszyli Polskę. Tą krzywdą Bolesław król Polski słusznie oburzony obległ Grodek. Ale chociaż wiele łożył czasu na jego zdobycie, gdy miejsce to i z przyrodzenia silne i sztuką obwarowane i dzielnie bronione było od Prusaków, rozpoczętego zaniechał oblężenia. Wnet też barbarzyńcy nabrali otuchy; a gdy król Bolesław dalej odstąpił, podbili i shołdowali sobie znaczną część Pomorza, i posuwali się coraz głębiej, ile kroć wieść ich doszła, że król udał się w odleglejsze królestwa strony: a tak zajęli i przywłaszczyli sobie całe prawie Pomorze. Ta niesłychana ich śmiałość i zuchwalstwo w zagarnieniu ziemi Pomorskiej, tudzież sromota doznana pod Grodkiem, wielce trapiły umysł króla. Przemyślał więc nad tém, jakimby sposobem wywabić można w pole Prusaków, którzy starannie unikali walki, przestając na skrytych i zdradzieckich wycieczkach. Nareszcie wkroczywszy na Pomorze z sprawném i ćwiczoném wojskiem, oczekiwał na przybycie Prusaków bynajmniej nie spodziewających się jego przybycia. Jakoż nadzieja go nie omyliła: z doniesienia bowiem szpiegów dowiedział się, „że barbarzyńcy zebrali się licznemi tłumy i stanęli obozem za rzeką Ossą, która w ów czas była wezbrała; nazajutrz zaś mieli zamiar, przebrnąwszy rzekę, wtargnąć do krajów Polskich, aby je złupić i spustoszyć.“ Król niecierpliwy zwłoki, obawiając się, aby nieprzyjaciele uwiadomieni o jego przybyciu nie pouciekali do zwykłych sobie kryjówek leśnych i bagnistych, prowadzi na nich spiesznie swoje wojsko: a że głębokość rzeki wstrzymywała zapał rycerzy, król rozkazał pierwszym szykom, tak jak były uzbrojone, rzucić się wpław przez wodę, aby innym dodać odwagi. Zaczém gdy wielu obciążonych zbroją tonęło, inni, widząc to, dla uniknienia śmierci zostawiali zbroje na brzegu, a przebywszy rzekę cichym pochodem podsunęli się pod obóz nieprzyjacielski. Król każdego z osobna zagrzewał do boju, z łatwością więc we śnie pogrążonych pokonali Prusaków, i sprawili między nimi taki popłoch, tak okropną rzeź i klęskę, że nieprzyjaciele w małej ledwo liczbie uszedłszy z pola bitwy, ustąpili z zajętego Pomorza i zapłacili zwykłą królestwu Polskiemu daninę.
W północnych Włoszech (Cisalpina Gallia) biskup Parmeński obrany został biskupem Rzymskim. Ten po dwa kroć występował zbrojno przeciw Alexandrowi, zapędzając się aż pod bramy Rzymu: nakoniec za pośrednictwem cesarza Henryka zwołano zjazd duchowny do Mantuy, na którym zaradzono wszczętemu rozdwojeniu, i Alexandra na stolicy potwierdzono.
Szósty już rok Bela książę Węgierski z żoną swoją i synami przebywał w Polsce u swego powinowatego Bolesława króla Polskiego, gdy zapragnął powrotu do Węgier. Pobudzała go do tego nie tylko wrodzona miłość kraju, ale nadto prośby panów i szlachty, przybywających do niego codziennie do Polski; niektórzy zapraszali go nawet tajnemi poselstwy. Ale widział, że powrót zagrodzony mu był wielorakiemi trudnościami i niebezpieczeństwy; brat bowiem jego rodzony Andrzej cały kraj miał w posiadaniu, sam zaś w zmiennych umysłach Węgrzynów nie wiele pokładał ufności. Trwożyło go nadto powinowactwo Andrzeja z cesarzem Henrykiem IV i Wratysławem, gdy córkę tamtego zjednał był Andrzej w małżeństwo synowi Salomonowi, za drugiego zaś własną córkę wydał. Przewidywał więc, że i teść i zięć wesprą króla Andrzeja, co też sprawdziły późniejsze wypadki. Takiemi zakłopotany myślami, udaje się do Bolesława króla Polskiego, wskazując na trzech synów zrodzonych z jego ciotki, prosząc, błagając, zaklinając go na związki pokrewieństwa: „aby jako wierny przyjaciel i powinowaty ujął się za jego sprawą, a potęgą swoją i wojskiem przywrócił mu dziedzictwo ojcowskie i królestwa Węgierskiego berło, iżby mu nie przyszło wraz z synami swemi zestarzeć się na wygnaniu.“ Król, aczkolwiek widział, że Bela, powinowaty jego, wymagał po nim rzeczy wielce trudnej, przecież uniesiony wielkością i wspaniałością umysłu, którą się szczycił z przyrodzenia, obiecuje mu, iż go wesprze całą wojsk swoich potęgą, ile że po uspokojeniu Czechów i przytarciu Prusaków miał do działania czas wolny i sposobność. Gotując się zatém do wyprawy Węgierskiej, nakazuje popis rycerstwa po wszystkich krajach królestwa swego, i wkracza do Węgier czterema oddziałami, nad któremi przełożył wodza Wszebora; tą siłą postanowił przywrócić książęcia Belę, zostawiwszy małżonkę jego i trzech synów w Polsce. Andrzej król Węgierski wiedząc już-to z pogłosek, już z doniesień, że król Polski sposobi się przeciw niemu do wojny, odesłał syna swego Salomona przez hrabiego Niehbalda do cesarza Henryka IV, z przydanym mu znakomitym orszakiem, prosząc: „ażeby na przypadek jego zgonu miał o nim pieczą, jako o swoim zięciu, i wyznaczył mu zbrojne w swoich ludziach posiłki.“ Podobnież u Wratysława książęcia Czeskiego wyjednał sobie dwa potężne wojska, Niemieckie i Czeskie, od cesarza Henryka i Wratysława książęcia Czeskiego przysłane; trzecie, ogromniejsze od tych dwóch, sam z swoich Węgrów zaciągnął. Niemcami dowodzili dwaj wodzowie, Wilhelm i Pontianus; Czechami Konrad książę Morawski, brat rodzony Wratysława książęcia Czeskiego. Stanąwszy więc w pośrodku tylu i tak wielkich wojsk posiłkowych, Andrzej król Węgierski myślał więcej o korzyściach zwycięztwa niżli o walce. Z drugiej strony szczuplejsza była wprawdzie liczba wojska, złożonego z samych tylko Polaków, na trzy podzielonych zastępy: ale ich wprawność dawała otuchę pewną zwycięztwa; z dawna bowiem rycerze ci nawykli byli na skinienie króla stawać w szyku lub cofać się, gdy potrzeba tego wymagała; zatrzymywać krok, albo ciągnąć naprzód w pochodzie. Węgrów, którzy przeszli na stronę Beli, była dosyć znaczna liczba, i z nich Bolesław król Polski utworzył czwarty zastęp. Lubo zaś każdy oddział miał swego dowódzcę, naczelnictwo jednak objął sam król Bolesław: takie mąż ten rozwinął już wtedy zdolności, i wedle jego rozkazów wszystko się sprawowało. Nad rzeką Cissą oba spotkały się wojska: a chociaż wojsko Andrzeja większą okazywało porywczość do walki, zwłaszcza że nie tylko on sam, jako wódz obecny, zachęcał je do boju, ale że liczbą kilka kroć silniejsze było od wojsk króla Bolesława i książęcia Beli; obadwaj przecież nie ulękli się tak przeważnej siły, i śmiało prowadzili swoje zastępy do boju. Walka wszczęła się z obojej strony od przechwałek i pogróżek; poczém przez kilka godzin walczono z taką zaciętością, że długo wątpliwą było rzeczą, któremu narodowi Mars okrutny zwycięztwo przeznaczy. Ale chociaż obiedwie strony z zapałem ubiegały się o zwycięztwo, wojska jednak króla Andrzeja wkrótce chwiać się poczęły, gdy znaczna część Niemców i Czechów uległa w pogromie, a reszta pierzchnęła, widząc że celniejsi mężowie wyginęli. Mogła się jeszcze była walka odnowić, ale Węgrzyni pod sprawą króla Andrzeja po złamaniu swoich szyków, obawiając się, aby Bela odniosłszy zwycięztwo nie wywarł na nich swojej srogości, poopuszczali hufce króla Andrzeja i jego sprzymierzeńców i przeszli na stronę Beli. Tym sposobem Bela z łatwością najzupełniejsze otrzymał zwycięztwo; wiele ludu Niemieckiego i Czeskiego na placu zostało. Król Andrzej nie chcąc żywcem dostać się w ręce Beli, uciekał do Niemiec, ale poimany u bram Mesonu, i wydany na okrucieństwo większe niżli na ów wiek przystało, umarł i pochowany został w klasztorze Ś. Awiana, który sam był wystawił. Panował lat przeszło piętnaście. Wodzowie Niemieccy i Czescy, wraz z niektórymi rycerzami zabrani w niewolą, za wstawieniem się Bolesława króla Polskiego, który umiał miarkować się w zwycięztwie, doznali uczciwego obejścia i uzyskali wolność, chociaż książę Czeski wyrokiem Węgrów skazany był na karę srogą i okrutną wyłupienia oczu. Z pola bitwy król Polski Bolesław poprowadziwszy książęcia Belę do Białogrodu, kazał koronować go na króla Węgierskiego; a załatwiwszy szczęśliwie sprawy Węgierskie, uczczony przez Belę wraz z wojskiem swojém licznemi podarkami, wrócił do Polski.
Jedenastego dnia Kwietnia Bolesław król Polski, bawiąc w swojém stołecznem mieście Płocku, i w obecności Paschalisa czyli Alexandra biskupa Płockiego chcąc uczcić pobożnie rozliczne łaski i dobrodziejstwa otrzymane od Boga w wielu wojnach i zwycięztwach, zakłada w miasteczku swojém królewskiém Mogilnie, w dyecezyi Gnieźnieńskiej, klasztor zakonu Ś. Benedykta: ku temu bowiem zakonowi największą miał przychylność, dlatego że ojciec jego Kazimierz król Polski w Kluniaku niegdyś był Benedyktynem. Naznaczył temu klasztorowi posadę z hojném uposażeniem, i niżej wyszczególnione przychody królewskie, jako to: dziewiąty denar, dziewiąty targ (nonum forum), dziewiątego wieprza, dziewiąte źrebię, dziewiątą rybę, z grodów, miasteczek i zamków swoich królewskich: Grudziądza, Zakroczymia, Serocka (Szirozch), z połową przewozowego na rzece Bugu, tudzież Rypina, Steklina (Stetin?), Sepicha, Nowego Raciąża (Nowe Radzim?), Osielska (Oszelzch), Żywiędzic (Ziwyendzicz), Ciechanowa, Stolpska, Grobeska (Grobest), Nasilska, Wyszogrodu, Płocka, Dobrzynia, Włodzisławia, Przypustu, Płońska (Flowszth?); w Łąszynie zaś (Lanszin) dziesięć grzywien, w Zbuczymierzu (Sbuczmir) siedm, w Wolborzu, w Żarnowie dwie i pół grzywny, w Rosprzy siedm grzywien rocznego dochodu. Nadał mu prócz tego miasteczko Mogilno, posadę i miejsce na klasztor z wsiami następującemi, jako to: Czerwieńskiem, Chrenowem, Bolinem (Bolmo?), Welerykiem (Welerichem), Kossowem, Kromnowem, Gołumbinem, i wielu innemi, wraz z osadami poddanych komorników (servi adscripticii) spisanych po imieniu. Potwierdził nadto darowizny wniesione przez jego rycerzy: Zbiluta, Dobrogosta, Pawła, Zernę (Zema), Odolana i Andrzeja, wsi Boguszyna, Padniewa, Liśca, Rypnika (Rapnik), Sokołowa (Sacolovo) i Goczanowa. Do rzeczonego zaś klasztoru Mogilnickiego sprowadził braci zakonnych z klasztoru Tynieckiego, dyecezyi Krakowskiej. Pierwszym ich przełożonym i opatem był Mengasius, mąż pobożny, rodem Francuz; a drugim był Rudger; obadwaj z braćmi zakonnymi przybyli z klasztoru Kluniackiego. Wystawił zaś Bolesław król Polski w Mogilnie kościół i klasztor, poświęcony Ś. Janowi Chrzcicielowi, i wymurował w nawie głównej dwa sklepy podziemne, jeden niższy, drugi wyższy.
Marcelli I, po siedmnastoletnim zarządzie biskupstwa Poznańskiego, zachorowawszy na chrosty, i przyjąwszy pobożnie Sakramenta święte, rozstał się ze światem. Po nim, za wstawieniem się Bolesława II, króla Polskiego, nastąpił naznaczony przez Mikołaja II papieża Teodor, rodem Włoch.
Lud Węgierski pod ów czas groził powtórném oderwaniem się od kościoła i wiary chrześciańskiej. Gdy bowiem Bela w Białogrodzie zjazd odbywał, zebrało się tak wielkie mnóstwo chłopów i poddanych, że król, biskupi i panowie z obawy rzezi zamknęli się przed niemi w mieście. A oni obrawszy sobie dowódzców, starostów i przełożonych, zakroili na wyraźny rokosz, zagrażający wojną domową. Wyprawieni od nich posłowie przybyli do króla Beli, żądając, „aby im pozwolił, wytępiwszy biskupów i księży, popsowawszy kościoły i dzwony, żyć dawnym obyczajem pogańskim, bez opłacania dziesięcin, na które uskarżali się że były dla nich uciążliwe.“ Król Bela poselstwem takiém zatrwożony, przyrzekł dać odpowiedź za trzy dni; a tymczasem przywódzcy i naczelnicy tej chłopskiej czerni lżyli i bluźnierstwy znieważali wiarę i religią chrześciańską, wysławiając obrządki bałwochwalcze; wszystek lud zaś potakiwał ich bluźnierstwom, obiecując, że z ochotą wróci do dawnej czci pogańskiej. Król widząc zagrożoną w ten sposób wiarę prawą i bezpieczeństwo swego królestwa, osądził, że nie można było wahać się dłużej, ażeby rokosz nie rozszerzył się wszechstronnie: trzeciego więc dnia, kiedy miał dać odpowiedź, wysławszy ludzi zbrojnych, kazał naczelników, dowódzców i głównych tego związku działaczów pochwytać, a wydanych w obec wszystkich na męki stracić różnemi rodzajami śmierci. Co gdy reszta ludu zobaczyła, przerażona strachem rozpierzchła się. W ten sposób wszczynające się zaburzenie i religijne odstępstwo mądrością i przezornością króla Beli zostało stłumione i uśmierzone.
Ukazała się temi czasy kometa, obrócona swą pochodnią ku zachodowi, przepowiadając wiele nieszczęść, których doznały kraje Niemieckie i Angielskie. Jakoż w Brytanii, która teraz zowie się Anglią, zabito króla Eralda, a w Niemczech książęta krwawili się między sobą wzajemnemi rzeziami i morderstwy.
Bolesława II króla Polskiego, któremu duchowni i świeccy często doradzali, żeby pojął w małżeństwo księżniczkę jaką, już pod ów czas nie namawiano ale naglono do zawarcia ślubnych związków, aby ród królewski, do dwóch osób uszczuplony, nie wygasł. Przypominano, że jeden z braci, książę Władysław, prowadził życie bezżenne, a czas sprzyjał swobodny, kiedy wszystkie do koła wojny ucichły. Król zaś Bolesław, chociaż składał się oświadczeniem, „że nie doszedł jeszcze takiego wieku, któryby wymagał rychłego zawarcia ślubów małżeńskich, że jeszcze dosyć miał czasu do dźwigania małżeńskiego jarzma, że nakoniec obawiał się, aby miłość dla przyszłej małżonki nie osłabiła i nie stępiła w nim umysłu tak dzielnego i skorego do prowadzenia wojen równie zaczepnych jak odpornych“; w końcu jednak, ulegając namowom swoich radców, oświadczył, iż zgadza się na zawarcie małżeństwa. Gdy potém roztrząsano, któraby niewiasta była godną tak wielkiego króla, zwrócono uwagę na córkę jedynaczkę książęcia Ruskiego, której dziedziczném prawem po ojcu należała się znaczna część Rusi. Tę więc król Bolesław, odrzuciwszy inne księżniczki, córy sąsiednich królów i książąt, które mu w ów czas wymieniali radcy, zaślubić postanowił, że nad inne celowała równie pięknością jak przymiotami duszy i ciała, i że mu nastręczała słuszniejszy powód do podbicia Rusi, o której zagarnieniu już od dawna zamyślał, wstępując w ślady swojego dziada. Wysławszy zatém uroczyste w tym celu poselstwo, uzyskał rękę wspomnianej dziewicy Wisławy (Wiszeslawa). Gody ślubne za przybyciem oblubienicy obchodził w Krakowie po królewsku, przez dni kilka wydając igrzyska rycerskie kopijników.
Paschalis biskup Płocki, strawiony częstemi boleściami, które cierpiał wewnątrz, przesiedziawszy na stolicy lat dwadzieścia sześć, umarł. Po nim, za wstawieniem się Bolesława II króla Polskiego, nastąpił Marek, rodem z Lukki, naznaczony od Alexandra II papieża.
Pod on czas umarł Sewerus biskup Praski, który przez całe życie swoje, odkąd dopuścił się był haniebnego i niegodziwego czynu, zezwalając na złupienie kościoła Gnieźnieńskiego, nie przestał kalać się różnego rodzaju występkami i zdrożnościami, których bez sromu wypowiedzieć nie można: książę Wratysław karał go za nie więzieniem i kajdanami, gdyż Bóg sprawiedliwy przepuścił nań tę zemstę za niecne jego postępki. Konrad i Otto książęta Czescy, którzy z łaski Wratysława zwierzchniego książęcia Czech dzierżyli Morawy, posyłają do Polski do brata swojego książęcia Jaromira, żyjącego dotąd świeckim raczej niżeli duchownym obyczajem, ażeby opuściwszy Polskę wrócił do Moraw, gdzie za ich radą i pomocą osięgnąć miał biskupstwo Praskie. On, jakkolwiek z szczodroty króla Polskiego Bolesława we wszystko opływał, używając u niego wielkiej czci i wziętości, i postanowił był na zawsze pozostać mieszkańcem i obywatelem Polskim; wszelako zdjęty żądzą posiadania godności biskupiej, udał się do Bolesława króla Polskiego, a wyłożywszy mu powód do zamierzonego powrotu, uzyskał z łatwością pozwolenie odjazdu do Czech. A nie tylko że król zezwolił na ten odjazd, ale nadto opatrzył go hojnie w pieniądze, konie, odzież i wszelakie rzeczy potrzebne, ażeby wrócił do swoich dostatnio i z okazałością, a nie jako wygnaniec. Aliści gdy przybył do braci swoich Konrada i Ottona do Moraw, odbiera wiadomość, że Wratysław książę Czeski wyniósł na biskupstwo Praskie swego kapłana na dwornego, Lucka rodem Sasa, znakomitego nauką i roztropnością. Jaromir wielce tém zmartwiony chciał natychmiast wracać do Polski, ale bracia jego Konrad i Otto wstrzymali go, chociaż z trudnością, obiecując, iż wybór Lucka unieważnią.
Możeby kto z czytających niniejsze dzieło mógł w myśli swojej powątpiewać, iżby Bolesław król Polski miał być tak dalece łaskawym i wspaniałym dla Jaromira książęcia Czeskiego, tylekroć nieprzyjaznego i jemu i królestwu jego, dla potomka przynajmniej jego wrogów, nędznika i wygnańca, a co gorsza odstępcy swojego stanu duchownego; iżby rzeczony Jaromir przekładał wygnanie w Polsce nad wolność Czeską. Ale zważywszy ową znaną i w wielu pismach aż do podziwu wysławioną hojność Bolesława króla Polskiego, łatwo rozwiązać sobie i tę i inną, trudniejszą jeszcze do usunięcia wątpliwość. On bowiem jeden między wszystkimi królmi i książęty Polskimi taką słynął hojnością, że żadnego krajowca ani cudzoziemca, który w jego progi przybywał, nie puszczał bez upominku. Szczególniej zaś wspaniałym okazywał się w uczczeniu obcych rycerzy, którzy znęceni głośną jego sławą wojenną, albo ciekawi poznania różnych państw i królestw, jego kraje odwiedzali: przeto na jego dworze zgromadzało się mnóstwo rycerzy i mężów znakomitych, gdy wrodzony przymiot szczodroty tak go czynił łaskawym i wspaniałym, że za jedyną roskosz i szczęśliwość, jedyną prawie cnotę poczytywał hojność, mieniąc najgrubszym prostakiem, nędzarzem i nikczemnikiem takiego książęcia, który tą nie zaszczyca się cnotą. Chcąc zaś lepiej dać poznać jego wspaniałość, przytoczymy tu jeden przykład godny pamięci, z tego czasu i roku. Gdy król Bolesław znajdował się w mieście stołeczném Krakowie, kędy mieszkał w dworcu swoim królewskim, a wielkorządcy różnych ziem poddanych jego panowaniu, albo ich zastępcy, w czasie składania podatków i danin królewskich kładli przed królem bogactwa rozmaite w złocie i srebrze, naczynia i sprzęty kosztowne z podobnegoż kruszcu, na użytek królewski i wystawność dworu i na podarki dla gości sporządzone, klejnoty, kamienie drogie i perły, pieniądze wreszcie złote i srebrne; mnich jeden ubogi, wszedłszy przez ciekawość do pałacu napełnionego srebrem, złotem, klejnotami i pieniędzmi, a na widok tak wielkich królewskich bogactw wspomniawszy swoje ubostwo, począł wzdychać i z głębi serca tak żałosne wydawać skargi, że sam król usłyszał jego jęki. Chcąc tedy król okazać się dla niego szczodrzejszym niż na obu przystało, rzekł: „Przestań wzdychać w obecności naszej, przestań się żalić, a zabywszy smutku, korzystaj z naszej hojności; weź sobie tyle pieniędzy, ile tylko unieść zdołasz. Datkiem naszym uwolnisz się od trapiącego cię ubostwa.“ Ten rozpostarłszy natychmiast swoję szatę mniszą, aby dźwignąć ciężar większy nad siły swoje, taką ilością kruszcu napełnił zawieszoną na barkach suknią, że gdy parę postąpił kroków, obarczony ciężarem, a ujęty łakomstwem, nie chcąc puścić swego brzemienia, zwichnął sobie kręgi i skonał, oberwawszy się z chciwości na złoto, którego więcej dźwigał niżli mógł unieść. Gdy Bolesławowi królowi doniesiono o jego śmierci, ani pieniędzy odnieść nie pozwolił do skarbu królewskiego, ani ciała owego mnicha pochować między zwłokami innych wiernych, ale oboje utopić kazał w najgłębszym odmęcie Wisły, uważając za rzecz niegodną, aby ktokolwiek użytkował z pieniędzy, które człowieka o zgubę przyprawiły, albo żeby z innemi popiołami grzebano zwłoki łakomca, który z chciwości sam na śmierć się naraził. A tak ukarał jego żądzę nikczemną nawet po zgonie, oddawszy ciało rybom na pastwę, a usunąwszy na zawsze od użytku ludzkiego kruszec, który stał się powodem śmierci owego mnicha.
Wratysław książę Czeski, zniewolony częstemi prośbami i naleganiem braci swoich Konrada i Ottona, i wszystkich niemal panów Czeskich, skłonił się do zmienienia zamiaru, jaki był powziął względem Lucka, i poparł wybór Jaromira na biskupstwo Praskie. Ten przyodziany godnością biskupią przez Henryka cesarza, wziął poświęcenie i imię nowe w Moguncyi z rąk arcybiskupa Mogunckiego Gebharda, który od swego imienia nazwał go podobnież Gebhardem.
Henryk król Rzymski, od młodości wydawszy się na swawole, gonił jedynie za roskoszami, poświęcony łowom i innym rozrywkom, dla których sprawy cesarstwa zaniedbywał, i wzbudził przeciw sobie wielu nieprzyjacioł zawiści i zdrady.
Kiedy wszyscy panowie Polscy i dostojnicy królestwa troskali się bezdzietnością i niepłodnością swoich książąt, rozchodzi się nagle wieść, że Wisława królowa Polska, małżonka króla Bolesława, została brzemienną. Ucieszeni tą wiadomością król i panowie Polscy, w wątpliwém zawieszeniu między nadzieją i obawą oczekiwali jej rozwiązania. Królowa zaś, wyprosiwszy sobie różnemi ślubami i modłami łaskę niebios, ażeby doczekała potomka płci męzkiej i dobrego zdrowia, rychłem poczęciem dnia 12 Kwietnia wydała na świat syna, który ochrzczony w kościele Krakowskim przez Zulę czyli Lamberta biskupa Krakowskiego, nazwany został po imieniu dziada Mieczysławem, a to na żądanie ojca, króla Bolesława, który obrał dlań to imię na pamiątkę dziada i brata niedawno zmarłego. Zaproszeni na tę uroczystość godownicy przepędzili dni kilka na zabawach i widowiskach. A król Bolesław uradowany przyjściem na świat pierworodnego dziecięcia, sam wszystkim gościom hojne rozdawał upominki. Tak zaś mało sobie ważył skarby królewskie, które codziennie na dwór jego znoszono, że krom przyjemności rozdawania ich, żadnej nie znajdował w nich roskoszy ani zalety.
Dotknęła pod on czas króla Bolesława nader smutna przygoda. Powinowaty bowiem jego Bela, król Węgierski, gdy po uspokojeniu ze wszech stron królestwa czuł się bezpiecznym i swobodnym, sprawując rządy z wielką mądrością i przezornością, wypadek niespodziany sprowadził nań cios śmiertelny. Przebywał pod on czas w pewnej włości królewskiej, zwanej Gimel, kiedy nagła burza wywróciła dom, w którym mieszkał, i przytłukła go jego zwaliskami. A lubo w nadziei, że wyjdzie z niebezpieczeństwa, kazał się zanieść w lektyce z Gimel do strumienia Kinisny, gdzie miał załatwić niektóre sprawy królewskie, przecież przybywszy na to miejsce gorzej zasłabł; a gdy lekarze słabości jego zaradzić nie mogli, wśród wzmagających się boleści życie zakończył. Zwłoki jego przeniesiono do miejsca zwanego Zugszad, i pochowano z czcią należną w klasztorze Ś. Zbawiciela, który on za życia był wystawił.
Jakkolwiek Bolesław król Polski w ciężkim zostawał smutku po zejściu Beli króla Węgierskiego, postanowił jednakże wydać wojnę książętom Ruskim, i odzyskać całą Ruś podbitą niegdyś orężem Bolesława I, króla Polskiego, pradziada swego. Z początkiem więc lata nakazał stanąć pod bronią wszystkiemu rycerstwu, i z całego królestwa ściągać na wyprawę Ruską hufce konne i piesze, pod pozorem wprawdzie, jakoby Izasława książęcia Kijowskiego, brata swego, chciał przywrócić do rządów, rzeczywiście jednak mając na celu podbicie i shołdowanie królestwu Polskiemu Rusi. Wszystko, co widział potrzebném do zamierzonej wyprawy, już-to sam, już przez dowódzców swoich, a mianowicie Wszebora wodza najstarszego (princeps militiae) z największą przysposobiwszy starannością, wielką ilość pieniędzy rozdał pomiędzy wojsko konne i piesze, aby z większą ochotą szło na wojnę. Pałał bowiem mąż śmiałego i podniosłego serca żądzą przewyższenia swego pradziada, Bolesława I, króla Polskiego, albo gdyby się mniej poszczęściło, zrównania mu przynajmniej w sławie, do dziś dnia u ludzi głośnej, i odnowienia dawnych granic Polski, naznaczonych przez pradziada słupami w rzekach Suli (Zolawa) i Dnieprze. Bolało go to ciężko, że wszystkie ziemie Ruskie, należne jemu prawem oręża i dziedzictwa po matce, opanowane były przeciw prawu i słuszności przez książąt Ruskich, już-to za zezwoleniem, już za pozorną obojętnością ojca jego króla Kazimierza; o których oddanie acz Bolesław nie raz się upominał, oni jednak odpowiadali, że ich oddać nie myślą. Ściągnąwszy zatém król liczne wojska z całego królestwa, nim wkroczył na ziemię nieprzyjacielską, tak do zgromadzonych zastępów przemówił: „Przodkowie nasi tak byli waleczni, taką oddychali cnotą i dzielnością, że wiele krajów sąsiednich królestwu Polskiemu shołdowali, i granice swego królestwa naznaczyli słupami utkwionemi w rzekach Sali, Ossie i Suli. Jak dalece teraz dziedziny nasze przez domowe zaburzenia i wojny uszczuplono, sami widzicie, kiedy nawet ta Ruś, należąca mi prawem narodów, jako zdobycz oręża, a w znacznej części dziedzictwo moje spadające na mnie z matki i dziada, nie uznaje naszego panowania. Chcąc zatém tę zuchwałość buntowników poskromić, i sam wziąłem się do oręża, i was powołałem do broni. Idźcież więc z odwagą i tém postanowieniem, że nie prędzej zobaczycie żony i dzieci, i tę, którą teraz opuszczamy, wspólną nam ojczyznę, aż gdy Ruś władzy naszej ulegnie.“ Z zapałem i radosnym okrzykiem przyjęło rycerstwo tę mowę królewską, a nazajutrz wkroczył król na ziemię Ruską trzema oddziałami, mając w towarzystwie swojém Zasława książęcia Kijowskiego i jego synów. Przez dni kilkanaście posuwał się naprzód w szyku bojowym, trzymając swe obozy w karności i zabraniając rycerstwu rozbiegania się za grabieżą, w spodziewaniu, że Ruscy książęta wydadzą mu walną bitwę. Naczelne zaś dowództwo nad wojskiem Polskiém sprawował Wszebor wojewoda, którego z dawna już Bolesław król Polski mianował był wodzem najwyższym, i któremu, jako świadomemu rycerskiej sztuki, zwierzał większą część spraw i zamiarów swoich.
Wszesław tymczasem, książę Połocki, który był Zasława wypędził z Kijowa, zebrał nie małe siły z Rusinów, Pieczyngów i Warahów, zamierzając bitwę stoczyć z Bolesławem królem Polskim. Ale pod Białogrodem zaszedłszy królowi drogę, aby mu wzbronić do dalszych krajów Ruskich przystępu, gdy ujrzał potęgę Bolesława króla Polskiego, i poznał, że nierównie słabsze miał siły, upadł na duchu, ani odważył się walczyć z Bolesławem i Polakami. Opuściwszy zatém kryjomo swoje wojsko, w towarzystwie kilku zaufanych, którym się zwierzył swego kroku, zbiegł do Połocka. Wnet też i wojsko jego, strwożone ucieczką wodza, rozpierzchło się w różne strony. Król zaś Bolesław, dowiedziawszy się od szpiegów, że Rusini i inni nieprzyjaciele ustąpili z pola i poszli bronić warowni, ruszył dalszym pochodem. Tymczasem przedniejsi z panów Kijowskich wyprawili posłów do Swiatosława i Wszewołoda książąt Czerniechowskich, aby do nich przemówili temi słowy: „Chociaż my niesłusznością zawiniliśmy, wyganiając z Kijowa książęcia naszego Zasława, wy przecież przybywajcie i brońcie grodu Kijowskiego przeciw Polakom i królowi ich Bolesławowi; wojsko bowiem jego jest liczne i potężne, zaczém oprzeć mu się nie zdołamy. Jeżeli zaś tego nie uczynicie, wiedzcie, że nim Polacy i ich król Bolesław gród Kijowski zdobędą, wprzódy ogniem go zniszczymy, a sami z majątkami, dziećmi i rodzinami naszemi wyniesiemy się za morze do Grecyi, aby ocalić życie nasze przed zawziętym nieprzyjacielem.“ Książęta Światosław i Wszewołod dali Kijowianom łaskawą odpowiedź: „że wyślą do książęcia Zasława poselstwo z prośbą, ażeby z wojskiem Polskiém wstrzymał się od kroków nieprzyjacielskich i wszedł do nich spokojnie, wszystko bowiem swoje odbierze. Jeżeliby zaś na to nie przystał, tedy przyrzekają, że z całą potęgą swoją wyjdą przeciw niemu, i nie dozwolą, ażeby stołeczny Kijów, własność ich naddziadów, zamek i lud jego dostał się w moc Polaków i ich króla.“ Kijowianie, upewnieni temi słowy, poniechawszy zamiaru opuszczenia swego ojczystego siedliska, czekali spokojnie. Niebawem zaś wyprawiono posłów do książęcia Zasława, którzy spotkawszy go niedaleko Kijowa, imieniem książąt Światosława i Wszewołoda tak przemówili do niego i do króla Bolesława: „Nadaremnie do krajów tak dalekich przyprowadziłeś tyle walecznego wojska, bez potrzeby łożysz tak wielkie usiłowania, gdy widzisz, że Wszesław książę Połocki i wszyscy przeciwnicy twoi na sercu upadli. Opuść więc Polaków i powróć do stolicy swojej Kijowskiej spokojnie; nie masz bowiem nikogo ktoby ci się chciał opierać; odwróć srogi naród Polski od prześladowania ziemi Ruskiej. A jeżeli zawziąłeś się w twoim gniewie i pragniesz zemsty za krzywdy od Kijowian doznane, wywrzej ją sam dowolnie na stolicę i lud Kijowski, do czego nie potrzeba ci używać ognia ani miecza, byle się tylko Polacy nie pastwili nad nami i narodem naszym.“ Po wysłuchaniu takiego poselstwa, król Bolesław wraz z książęciem Zasławem i wybrańszem rycerstwem, część wojska z taborami zostawiwszy w odwodzie, kazawszy mu jednak z wolna postępować za sobą, ruszył spiesznym pochodem ku Kijowu. Obawiając się jednak podstępu i zdrady w upewnieniach posłów, wyprawia naprzód dla ostrożności syna Zasławowego, Mścisława, z przydanym mu pocztem zbrojnym Polaków i Rusinów, do Kijowa, dla przekonania się, czy spokojnie było w Kijowie, i czy Kijowianie nie knowali chytrze jakiej zdrady. Ten przybywszy do stolicy, zaraz sprawców i naczelników buntu, w liczbie siedmiudziesiąt mężów, częścią wzroku pozbawić, częścią wyścinać kazał, tracąc nawet takich, którzy uchodzili za niewinnych. Poczém gdy Mścisław dał znać, że wszystko w Kijowie było spokojne i bezpieczne, przybył król Bolesław z książęciem Zasławem, a Kijowianie wyszli przeciw niemu blisko na dwie mile (ad septimum lapidem), i przyjmowali go z uczczeniem, niosąc wspaniałe upominki. Drugiego dnia Maja król Bolesław wszedłszy do Kijowa, przepędził tam z całém wojskiem swojém lato, jesień i zimę. Rycerstwo Polskie zimowało po wsiach i miasteczkach, a książę Zasław dostarczał wszystkim odzieży i żywności. Wyprawił się pod ten czas Zasław książę Kijowski z wojskiem złożoném z Polaków i Rusi, zostawiwszy w Kijowie króla Bolesława, przeciw Wszesławowi książęciu Połockiemu, który przed jego i Polaków potęgą strwożony uciekł. Zasław przeto, zająwszy gród Połocki z krainą do niego należącą w posiadanie swoje, osadził w nim syna Mścisława; który gdy w kilka dni potém umarł, dał w jego miejsce drugiego syna Światopełka, sam zaś po wrócił do Kijowa.
Salomon król Węgierski, dowiedziawszy się o śmierci stryja swego, króla Beli, nalega wielkiemi prośbami na wuja swego, cesarza Henryka, aby go przywrócił na królestwo Węgierskie, osierocone po zmarłym królu Beli. Cesarz, postanowiwszy dać pomoc zięciowi swemu i córce, lubo w tym roku dla zbliżającej się zimy przymuszony był odłożyć wysłanie posiłków, obiecał jednak na przyszłe lato iść z nim osobiście, i przywrócić go na królestwo Węgierskie. Zapowiedział więc rycerstwu swemu wyprawę i sposobić mu się kazał do wojny, tak iżby z niém ruszyć mógł na początku wiosny do Węgier.
Przepędziwszy zimę w Kijowie, król Bolesław opuścił wcześnie leże zimowe, gdy już zbliżała się pora sposobna do działania. Uczczony wraz z rycerstwem swojém od Zasława licznemi i znakomitemi podarkami, poszedł ku Przemyślowi i zajął kilka twierdz i miasteczek nad rzeką Sanem leżących, które częścią dobrowolnie, częścią z obawy lub przymusu poddały się jego władzy.
A dowiedziawszy się, że miasto Przemyśl było przytułkiem wielu Rusinów, którzy tam dostatki i skarby swoje z zamków i włości przenieśli, jako do miejsca bezpieczniejszego i mocną osadzonego załogą, postanowił uderzyć nań całemi siłami. Było-to miasto pod ów czas potężne, wielką liczbą obywateli miejscowych i przybyłych osiadłe, i w wszelką broń opatrzone, obronne rowy głębokiemi i okopami znacznej wysokości, tudzież rzeką Sanem, płynącą od północnej strony miasta. Królowi Bolesławowi, usiłującemu podsunąć się ku niemu z wojskiem, sama rzeka San, wezbrawszy wtedy niezwykle od deszczów ulewnych, przez niejaki czas wzbraniała przystępu. Ale gdy wody nieco opadły, przeprawił król wszystkie wojska przez rzekę, której brzegów napróżno Rusini chcieli bronić, i stanął obozem nie więcej jak o tysiąc kroków od miasta. Ztamtąd w sposobnych porach kazał swoim czynić wycieczki to w tę, to w ową stronę, na obszary nieprzyjacielskie, zalecając, „aby jak najdalej od obozu zapędzali się i przeciwnika niespodzianą trapili napaścią.“ Tym sposobem Rusini w ciągłej utrzymywani trwodze rozpierzchali się po lasach, bagniskach i różnych miejscach niedostępnych, i już prawie nie śmieli wysuwać się z poza warowni i okopów dla zaczepiania Polskich stanowisk. Przejęto prócz tego i sprowadzono do królewskiego obozu wielką ilość bydła, zboża i innych zasobów, przeco w wojsku królewskiém była obfitość wszelakiej żywności. Odtąd przez dni kilkanaście, bez żadnego stanowczego wypadku, zwodzili oblężeńcy z oblegającemi lekkie utarczki; nareszcie dnia jednego, gdy Rusini w liczniejszym nieco poczcie zrobili wycieczkę z miasta i zapędzili się aż do królewskiego obozu, przyszło ledwo nie do walnej bitwy, a Rusini porażeni uciekali do miasta w takim popłochu, że wielu Polaków wsiadłszy im niemal na karki, nie małą liczbę poimali w niewolą albo broń rzucić zmusili. Nie dopuścił już król nieprzyjaciołom czynienia więcej wycieczek, a podsunąwszy obozy swoje bliżej miasta, postanowił zamknąć je z trzech stron oblężeniem, z czwartej bowiem broniła go twierdza. Potém przez trzy dni ciągle przypuszczał szturm do miasta, spędził z wielu stanowisk nieprzyjacioł strzałami i pociskami, i zdobył część miasta od strony pól otwartych, nie mającą dostatecznej obrony. Czwartego dnia, gdy Rusini cofnęli się do twierdzy, opanował miasto i wszystkę zdobycz wydał rycerstwu na pastwę; poczém dozwoliwszy swoim nieco wczasu, aby rannych przy zdobywaniu murów można było opatrzyć, rozkazał obledz twierdzę i ludem zbrojnym obsaczyć ją do koła. A lubo Rusini bronili jej z wielką usilnością, nie przestał jednak szturmować, acz zdobycie było rzeczą trudną, gdy i położeniem samém i wieżami obronnemi silnie była obwarowana. Strawił więc całe lato na obleganiu twierdzy, przewidując, jak się rzeczywiście stało, że głodem przymusi Ruś do poddania. Wielkie bowiem mnóstwo Rusinów, którzy z żonami i dziećmi schronili się byli do zamku, wymierało codziennie z głodu, a zwłaszcza braku wody, ledwo wystarczającej dla obrońców twierdzy, która zbudowana na miejscu wyniosłém, nie miała stałego i donośnego źródła, smutny więc przedstawiała widok zmierającej codzień ludności. Naostatek przełożeni zamku i rycerstwo Ruskie obawiając się, ażeby zaraza podobnego pomoru ich równie nie dotknęła, gdy już przychodziło do ostatniej rozpaczy, wyprawiają posła do króla Bolesława z żądaniem, aby im wolno było wyjść z wszystkiemi końmi i taborami, poczém w dniu umówionym królowi twierdzę oddają. Król Bolesław opanowawszy zamek, mury i inne części miasta Przemyśla, zwątlone oblężeniem albo zniszczone, wzmocnić i odbudować rozkazał, osadził wojsko w mieście zimową załogą, sam zaś z znakomitszemi panami i dostojniki w zamku obrał mieszkanie.
Henryk cesarz Rzymski spełniając obietnicę daną Salomonowi królowi Węgierskiemu, zięciowi swemu, wkroczył do Węgier od strony Austryi z potężném wojskiem, złożoném z Włochów, Niemców i innych narodów, prowadząc z sobą rzeczonego króla Salomona. Węgrzy, naród zmiennej i niestatecznej dla swoich książąt wiary, dowiedziawszy się o jego przybyciu, opuszczają książęcia Gejzę i braci jego Władysława i Lamberta, synów króla Beli, którym aż do tej chwili wierną okazywali uległość i posłuszeństwo, i w zawody przechodzą na stronę Salomona. Gejza, książę Węgierski, widząc się od Węgrów opuszczonym i niezdolnym do odparcia potęgi cesarza, po wspólnej naradzie z braćmi, postanawia uchylić się przed burzą grożącą i oczekiwać pomyślniejszej chwili. W towarzystwie zatém dwóch braci rodzonych Władysława i Lamberta, kilku oraz Węgrów, którzy wiernie mu przychylni w żaden sposób opuścić go nie chcieli, udaje się do Polski, do braci swoich, Bolesława króla i Władysława książęcia Polskiego, spodziewając się, że tam w niebezpieczeństwie najpewniejszą dla siebie i swoich znajdzie ucieczkę. Gdy pod ten czas Bolesław król wojną Ruską był zajęty, książę Władysław i matka Dobrogniewa przyjęli ich łaskawie, i w swojej gościnie opatrzyli we wszystko, cokolwiek do życia było potrzebne. Cesarz zaś Henryk zawiadomiony o ucieczce książąt Węgierskich, odprowadził Salomona do Białogrodu, przemówił do biskupów, baronów i zebranych tamże w wielkiej liczbie obywateli, wyrzucając narodowi jego niestałość; a pogodziwszy Salomona z Węgrami, związał przysięgą zobopólne ich układy. Aby zaś przeciw dawnej koronacyi nie powstała jaka wątpliwość, kazał go w swej obecności ukoronować; potém od Salomona hojnemi uczczony podarkami, wrócił do Niemiec. Książę zaś Gejza, zabawiwszy czas niejaki w Krakowie, gdy uważał, że Bolesław król Polski nie tak rychło spodziewany mógł być z powrotem, udał się do Przemyśla, kędy król z wojskiem zimował, i jął go błagać usilnie, aby jemu i braciom jego, wygnanym z Węgier przemocą cesarza, jak najspieszniej udzielił pomocy. Król kazał mu być dobrej myśli, i zatrzymał go przez czas niejaki u siebie, podejmując go łaskawie i z wielką uczciwością, a rozbierając z uwagą, czy miał popierać dalej wojnę Ruską, czy odłożywszy ją na czas późniejszy, iść na pomoc książętom Węgierskim.
Lambert, inaczej Zula, biskup Krakowski, po dziesięcioletnim zarządzie kościoła Krakowskiego, umarł dnia 25 Listopada i pochowany został w kościele Krakowskim. Wyczytuję, iż ten na prośbę pobożną Mikołaja z Mikołajowa syna Wścieklicy, noszącego róg w herbie, tudzież Stanisława i Bogusza z Zemlic, herbu ośla głowa, Piotra i Jakóba z Zbilutowic, mających za herb tarczę na tarczy, Mszczuja i Jana z Jakuszowic, noszących za godło podkowę z krzyżem, założył kościół parafialny w małej Kazimierzy (minor Kazimierza) i wyznaczył mu pewne dziesięciny snopowe. W przywileju tej fundacyi roku Pańskiego 1063 pisanym i sporządzonym w Dzierzążnie, pamiętam że wyczytałem, iż Ś. Stanisław, pod ów czas kanonik Krakowski był zapisany jako pierwszy i główny świadek z innymi Krakowskimi i Wrocławskimi kanonikami. Ten Zula był mężem wesołym i uczonym, przyrody krwistej, a dla prawości i nieskazitelności życia zasłużył sobie u duchowieństwa i Polaków na chlubną pamięć i wybór jednomyślny na dostojność biskupią. Po nim za zgodną uchwałą kapituły nastąpił Ś. Stanisław kanonik Krakowski.
Bolesław król Polski, zajęty dwiema wojnami, Ruską i Węgierską, jedną rozpoczętą, a drugą zamierzoną, rozbierał najpierwej w myśli, potém w liczném zgromadzeniu radców, którejby dać pierwszeństwo i do której naprzód rękę przyłożyć; nie chciał bowiem ani Ruskiej zaniechać wojny w celu przywrócenia Zasława książęcia Kijowskiego rozpoczętej, która dotąd wiodła się pomyślnie; ani opuszczać braci swoich, Gejzy, Władysława i Lamberta, którzy wszystkie nadzieje swoje w jego pokładali pomocy. Ale chociaż wszyscy radcy Polscy tego byli zdania, że nie należało Ruskiej zaprzestawać wojny, a wstrzymać się od Węgierskiej, i swoich raczej niżli cudzych spraw pilnować; przecież Bolesław mając sobie za hańbę opuszczać w tak przeciwnym razie braci swoich, książąt Węgierskich, zaniechawszy wyprawy przeciw Rusi, i osadziwszy silną załogą zamek i miasto Przemyśl, zapowiedział, że z książęty Gejzą, Władysławem i Lambertem, tudzież własném rycerstwem, idzie na wojnę przeciw Salomonowi królowi Węgierskiemu. Wziąwszy zatém sam wybór rycerstwa, i ściągnąwszy z Polski nowe zastępy w miejsce tych które zostawił załogą w Przemyślu, odprowadza braci swoich Gejzę, Władysława i Lamberta do Węgier, gotowy dla nich na wszelkie przygody i walki, już-to z Salomonem, już z innym jakimkolwiek nieprzyjacielem. Przyłączyli się do niego i panowie Węgierscy, którzy sprzykrzywszy sobie panowanie Salomona, opuścili go i zbiegli do Gejzy, Władysława i Lamberta. A tak Salomon, pozbawiony obcych posiłków z Niemiec, gdy poznał chwiejącą się wierność Węgrów, w obawie, żeby przez wojsko Polskie i braci nie został poimany i zabity, zwłaszcza kiedy wieść doszła, że już pod Budą obozem stanęli, uciekł i schronił się do zamku Musur, wielce warownego sztuką i położeniem. Długo Bolesław i książęta wahali się w namyśle, coby czynić wypadało, gdy i zdobycie zamku, w którym się król Salomon zamknął, było trudne i z niebezpieczeństwem połączone, a okropne spustoszenie wsi i okolic przyległych nie wiele obiecywało. Tymczasem biskupi Węgierscy, którym wojna domowa zdawała się zbyt straszliwą i zgubną, przybyli do obozu króla i książąt, w celu ułożenia na słusznych warunkach zgody między królem Salomonem a książęty Gejzą, Władysławem i Lambertem. Gdy ich więc przypuszczono do rady, błagali usilnemi prośbami Gejzę i braci jego: „aby wspólnej ojczyzny, w której przodkowie ich panowali, i w której oni także panować mieli, nie narażali przez domowe niezgody na spustoszenie i upadek, i nie wydawali jej na łup cudzoziemcom.“ Błagali i Bolesława króla Polskiego, ażeby nakłonił książąt, braci swoich, do przyjęcia słusznych warunków ugody. Król i książęta odpowiedzieli: „że dla powszechnego pokoju nie odrzucą warunków sprawiedliwych, lecz że te od biskupów zależą.” Zamyślając bowiem król Polski o dalszém popieraniu wojny Ruskiej, pragnął wojnę Węgierską albo zawiesić przez jakikolwiek znośny rozejm, albo ukończyć przez zawarcie pokoju. Udano się natychmiast do Musur, i obie strony zgodziły się na następujące warunki: „aby Salomon, chociaż młodszy, zatrzymał koronę, władzę i dostojność królewską, i panowanie nad dwiema częściami Pannońskiego królestwa; Gejza, Władysław i Lambert poprzestać mieli na godności książęcej i posiadaniu trzeciej części królestwa; Bolesław zaś, król Polski, z rycerstwem swojém miał opuścić kraj, otrzymawszy wynagrodzenie z spólnego obu stron skarbu.“ W ten sposób stanął pokój, na którego układaniu zeszło całe lato, a Bolesław z wielką sławą i obojej strony zawdzięczeniem (bez jego bowiem przyczynienia się ugoda nie byłaby przyszła do skutku) wrócił do Przemyśla i tam przezimował; Gejza zaś, Władysław i Lambert w Pięciokościele (Quinque Ecclesiae) ukoronowali Salomona w obec wielkiego tłumu zgromadzonych Węgrów.
Jan biskup Wrocławski, przesiedziawszy na stolicy lat dziesięć, umarł na kamień; pochowano go w kościele Wrocławskim. Po nim nastąpił Piotr, scholastyk Wrocławski. Tego wybór ponieważ był jednomyślny (zezwolił nań bowiem Bolesław II król Polski, który sam był przy nim obecny) od Piotra arcybiskupa Gnieźnieńskiego potwierdzony i w kościele Gnieźnieńskim poświęcony został. Szlachcic z domu herbownego Lis.
Spór wszczęty z błahych powodów między Światosławem i Wszewołodem, książęty Czerniechowskimi z jednej, a Zasławem książęciem Kijowskim z drugiej strony, o ziemie graniczne i zabory nawzajem poczynione, popchnął ich nareszcie do wojny. Zebrawszy zatém siły zbrojne Światosław i Wszewołod, książęta Czerniechowscy, wychodzą przeciw Zasławowi książęciu Kijowskiemu. Wnet Zasław, zważywszy wątłą i zmienną rycerstwa swego wiarę, z obawy, żeby żywcem nie dostał się w ręce nieprzyjaciół, uciekł z Kijowa. Światosław zatém i Wszewołod wszedłszy dnia 22 miesiąca Marca do Kijowa, opanowali księstwo i stolicę Kijowską, znieważając w ten sposób rozporządzenie ojca, który przykazał był swoim synom, żeby żaden z nich nie sięgał zaborczo po własność brata. Zasław tedy, książę Kijowski, z żoną, synami, i liczną drużyną rycerzy, schronił się do Polski, do Bolesława króla Polskiego, zabrawszy z sobą złoto, srebro, naczynia drogie i wszelakie znaczniejszej wartości sprzęty, i częścią złożył je w darze Bolesławowi królowi Polskiemu, częścią rozdał pomiędzy rycerstwo Polskie, prosząc i błagając, aby go Bolesław król Polski przywrócił na stolicę Kijowską.
Dnia 21 Grudnia umarł Światosław książę Czerniechowski, wdzierca na stolicę Kijowską; zwłoki jego przeniesione do Czerniechowa pochowano w kościele Ś. Zbawiciela. Po nim nastąpił na Kijowskie księstwo brat jego Wszewołod. Zostawił zaś syna jedynaka Hleba, który po śmierci Światosława objął księstwo ojcowskie Nowogrodek.
Bolesław król Polski, wyprowadziwszy wojska swoje z Przemyśla, gdzie mocną zostawił jednak załogę dla utrzymania krajowców w podległości, ruszył do odleglejszych części Rusi, aby książęcia Zasława przywrócić na stolicę. Zboczył jednakże z drogi, którą sądzono iż pójdzie do Kijowa, i wkroczył do ziemi Chełmskiej i Wołyńskiej, wprzódy zwanej Włodzimierską, dziś po zarzuceniu obu nazwisk przezwanej Łucką. Kraj ten był w owe czasy zamożny i obfity; miał liczne wsie i miasteczka, między któremi atoli nie wiele było warownych, przeto nieprzyjacielowi łatwą nastręczały zdobycz. Ztąd większa ich część dobrowolnie się poddawała; inne, w których stały załogi Ruskie, z niewielką zdobywano pracą. Najgłówniejsze zamki były: Wolin (Wolhin), Włodzimierz i Chełm, wszystkie budowane z drzewa i tramów, na wzgórzach z przyrodzenia wyniosłych, obronne silnemi wojsk Ruskich załogami. Najpierwej zatém Bolesław król Polski kazał łupić i podpalać niektóre wsie i włości, a gdy splądrowano całą okolicę, i z siół pozabierano bydło i rozmaite łupy, pozwolił je rycerstwu przez pachołków odesłać do Polski: potém z wojskiem podstąpiwszy pod zamek Wolin, dniem i nocą nie przestał szturmować, wytężając wszystkie siły na jego zdobycie. Lecz ponieważ Rusini broniący zamku dzielnie się opierali, nie raz tracono nadzieję, aby go wziąć można. I już większa część rycerstwa Polskiego radziła królowi zaniechać oblężenia; on jednak nie dał się do tego żadną miarą nakłonić, obawiając się, aby Rusini przez to odstąpienie większej nie nabrali śmiałości do odporu. Sześć miesięcy w ten sposób wytrzymawszy oblężenie, ulegli wreszcie zwycięzcy, częścią postrachem, częścią powodowani nadzieją położoną w wspaniałości króla, z której Bolesław powszechnie był u nich znany. Wyprawiają więc posłanników, celem ułożenia się z królem o ustąpienie zamku, a to pod następującemi warunkami: „aby im wolno było wyjść z wszystkim co posiadali, a tym, którzyby woleli pozostać, aby dozwolono razem z Polakami wojskowo służyć; nadto, żeby im król zapłacił dwa tysiące grzywien.“ Na te warunki gdy ugodne stanęło zezwolenie, zamek Wolin poddał się królowi. Kiedy Bolesław przebywał w ziemi Wołyńskiej, książę Wszewołod, zapragnąwszy sprobować walki, pociągnął ku niemu z wojskiem Ruskiém; ale gdy się hufcom Polskim dobrze przypatrzył, i uznał, że bez jawnego niebezpieczeństwa trudno było doświadczać losu, cofnął się z powrotem.
Jaromir, inaczej Gebhard, biskup Praski, oburzony rozdzieleniem biskupstwa Ołomunieckiego, wielkie czynił usiłowania, aby je do dawnej przywrócić całości: co gdy mu się nie powiodło, z przyczyny oporu Wratysława książęcia Czeskiego, który pierwszym był powodem i sprawcą tego rozerwania i ustanowienia biskupstwa Ołomunieckiego, udawszy się po tajemnie do Jana, Ołomunieckiego biskupa, dopuścił się na jego osobie ciężkich obelg, a nawet chłosty, wymierzonej nań częścią przez siebie, częścią przez swoich dworzan. Czém urażony wielce Wratysław, książę Czeski, zaniósł skargę do sądu Apostolskiej stolicy przeciw Jaromirowi biskupowi Praskiemu: lecz pierwsi posłowie wyprawieni do Rzymu z rozkazu Jaromira zostali w drodze schwytani i męczeńsko zabici. Alexander II papież, powodowany wielkością występku, wysłał kardynała Rudolfa, w celu skarcenia tak zdrożnego nadużycia. Któremu gdy Jaromir odmówił posłuszeństwa, i wezwany przed niego stawić się nie chciał, wyzuł go kardynał z biskupstwa, i rzucił nawet klątwę na dyecezyą Praską; lecz później złagodziwszy swoję surowość, żeby większego uniknąć zgorszenia, Jaromirowi przywrócił dostojność biskupią, i dyecezyą Praską od klątwy uwolnił; obu jednakże biskupom naznaczył czas do stawienia się przed papieżem Alexandrem. A gdy obadwaj do Rzymu przybyli, papież potwierdził wyrok złożenia Jaromira z biskupiej stolicy; zniewolony jednak usilnemi prośbami hrabiny Matyldy, córki Bonifacego książęcia Lukki w Toskanii, która całe swoje dziedzictwo na wieczystą własność oddała Św. Piotrowi, i kościół Rzymski broniła dzielnie od nieprzyjacioł, przebaczył mu wszystkie winy, jakich się dopuścił przeciw niemu i biskupowi Janowi, i przywrócił Jaromira do dawnej godności, tak wszelako, że fundacya kościoła Ołomunieckiego została utrwaloną na zawsze.
Na początku lata, gdy Bolesław król Polski gotował się z wojskami swemi wyruszyć z Wołynia dla zdobycia dwóch pozostałych zamków Włodzimierza i Chełma, przybyli posłowie Grzegorza książęcia Włodzimierskiego, który pod ów czas dzierżył te zamki. Stawieni przed radą królewską, proszą: „aby król wojska swoje z ich kraju wyprowadził, zaniechawszy pustoszenia ziem i dobywania zamków; albowiem książę Grzegorz z swemi zamkami i powiatami podlegać chce władzy królewskiej, i poddaje mu się z zaręczeniem, że wszystko cokolwiek rozkaże, wypełni.“ Król Bolesław, aby tém rychlej i swobodniej posunąć się mógł do odleglejszych części Rusi, odpowiedział: „że przełożone sobie warunki pokoju przyjmie, jeżeli dadzą zakładników.“ Na co oni zgodziwszy się i zawarłszy tymczasowe zawieszenie broni, wrócili do swego książęcia i zdali mu poselstwa swego sprawę. Przykrém i zelżywém zdało się Grzegorzowi żądanie zakładników, ale przykrzejszém i dolegliwszém palenie domów i włości: przeto sam Grzegorz osobiście, z drużyną swoich wiernych, przybywszy do króla Bolesława, poddał się jego władzy i zakładników przystawił. Bolesław zaś, nie tylko przyjął łaskawie Grzegorza, ale nadto z hojnemi odesłał upominkami; a potém spiesznym ruszył pochodem ku Kijowu stolicy całej Rusi, widząc, że nie ukończy wojny Ruskiej pokąd Kijowa nie zdobędzie. Książę Wszewołod był pod ów czas między Ruskimi książętami najmożniejszym, tak dla obszerności krajów swoich jak i liczby rycerstwa; on w swej władzy dzierżył ziemię i stolicę Kijowską z innemi przyległemi powiaty. Gdy więc, jako u nich zwyczaj, dowiedział się od szpiegów, że król Polski wojnę mu wydaje i że ją do jego krajów przenosi, powołuje do broni wszystkich swoich poddanych, zaciąga i sprowadza mnogie od sąsiednich książąt posiłki; poczém wielu panów Ruskich i rycerzy, zbiegłych z ziemi Przemyskiej, Wołyńskiej i Chełmskiej, których Bolesław bądź wyparł przemocą, bądź przyjął w poddaństwo, złączywszy się z nim jako ochotnicy, powiększyli jego zastępy. Zachęcony więc książę Wszewołod ich liczbą i nalegającemi głosy, aby niezwłocznie uderzył na nieprzyjaciela, sprawiwszy do boju swoje szyki, ruszył spiesznym pochodem i stanął blisko obozów Bolesława. Dnia następnego wyprowadził rycerstwo do walki. Bolesław, zwoławszy dowódzców, wojskich, setników i rotmistrzów, rzekł: „Do rozprawy z nieprzyjacielem, której tylekroć pragnęliście, teraz wam się sposobność nadarza. Odwagę, z którą chełpiliście się słowy, okażcie teraz czynem. Nieprzyjaciel wprawdzie przewyższa nas liczbą i potęgą; miejmy jednak nadzieję w pomocy niebios i własném męztwie: często bowiem ojcowie nasi zwyciężali, płaszali i upokarzali z niewielkim trudem tego samego wroga, i pewni bądźcie, że przy dzielnej odwadze i dziś go pokonacie, a czeka was nagroda najokazalszej zdobyczy, bogate miasto Kijów, z którym odzyskacie z wielką chlubą granice, które naznaczyli niegdyś ojcowie nasi.“ Tak przemówiwszy, wyprowadził swoich do boju i stoczył bitwę. Obie strony natarły na siebie z zapalczywością, i przez czas niejaki zwycięztwo było wątpliwe; na prawém bowiem skrzydle Polacy słaby opór stawili, a okrzyki pełne wrzawy, że zwątpiwszy o sobie „nieprzyjaciel ucieka“, zrażały umysły do walki; i gdy się szyki mieszać poczęły, Rusini byliby wzięli górę, gdyby Bolesław nie był posłał świeżego wojska na pomoc słabiejącemu skrzydłu i już skłaniającemu się do ucieczki. Odnowiła się zatém bitwa, zmierzono się równemi siły i z równą prawie otuchą, aż nakoniec król Bolesław przełamał najmocniejszy hufiec nieprzyjacielski, i Rusini nagle pierzchać poczęli, a wysłana pogoń za rozproszonym tłumem zwyciężonych przyprowadziła do obozu nie małą liczbę jeńców. Książę Wszewołod ratował się ucieczką, wiele Rusi na placu legło, ale i Polaków zginęło do tysiąca. Rannych włożywszy na wozy, a pochowawszy poległych, Bolesław król wrócił z wojskiem zwycięzkiém i mnogą zdobyczą do Polski.
Sądy, nie tylko w tej sprawie biskupiej, ale w wszelakich innych zwoływane, ziemskie i główne, które się u Polaków zowią wiecami (colloquia) albo mniej właściwym wyrazem rokami walnemi (termini magni), odbywały się na błoniach, jakie leżały między Solcem a Piotrawinem, w nizinach i miejscach bagnistych, albo zagajonych lasami. Utrzymywał się bowiem wiekami zwyczaj dawnych królów i książąt, odprawiania sądów walnych na płaszczyznach, łąkach i polnych rozłogach, ażeby każdy przybywający do sądów, które trwały nie tylko przez dni kilka, ale czasem przez kilka tygodni, snadniej mógł znaleźć potrzebną dla bydląt paszę. Zwyczaj ten już z dawna ustał, i sądy odbywają się po zamkach albo grodach, nie pod namiotami jak dawniej, odkąd Polacy nabyli więcej oświaty i uprawniejsze przyjęli obyczaje, niżeli w ów czas mieli ich przodkowie.
Biskup Stanisław, otrzymawszy wyrok stosowny do swego wniesienia, udał się do wsi swojej Piotrawina, odległej o dwieście tylko kroków od miejsca sądu; nakazał wszystkim księżom obecnym, ilu ich w takiej nagłości mógł zgromadzić, post trzechdniowy, zalecając im, aby odprawiali msze, modlitwy i pacierze, z upewnieniem, że nie tylko tego, o co w zwyczajnych prosili modłach, ale większych daleko łask od Boga dostąpią, byleby mieli wiarę podobną do ziarnka gorczycy. Sam w oratoryum kościelném czuwał dniem i nocą na modlitwach, które mieszał z wzdychaniem i płaczem. Czwartego dnia o świcie wyszedłszy z kościoła, kazał odkopać ziemię i otworzyć grób zmarłego rycerza Piotra; a gdy się ukazał trup, butwiejący już od lat trzech, wtedy wśród mnogiego tłumu księży i ludu, padłszy na ziemię i zalawszy oblicze swoje łzami, wzniósł gorące modły do Boga temi słowy: „Boże najlitościwszy! który z nieskończonego miłosierdzia twego wejrzawszy na zatracony w grzechu ród ludzki, raczyłeś przyjąć na siebie brzemię naszej ziemskości; który zstąpiwszy na ziemię, wskrzesiłeś niegdy Łazarza cuchnącego od dni czterech, przywołałeś do życia córkę przełożonego nad synagogą i syna wdowy z Naim; a nadto przyrzekłeś słowem, które nigdy nie przeminie, że wiernym i ufającym w Tobie dasz moc czynienia więcej jeszcze, niżeli sam zdziałałeś: spojrzyj z wysokości chwały twojej na płacz i westchnienia błagających ciebie, i według miłosierdzia twego i szczodrej łaski, której niegodnym nawet użyczać raczysz, spraw, ażeby Piotr rycerz w sprawie kościoła twego, którego się obrony ufny w imię twoje podjąłem, zmartwychwstał i dał świadectwo prawdy z tamtego świata, gdy synowie ludzcy jej odbieżeli. Niechaj Wszechmocnością twoją przywrócony do życia rozświeci sprawę kościoła twego świętego, którą niesprawiedliwość ludzka zaćmiła, ażeby obietnice twoje sprawdziły się u wszystkich narodów, a imię twoje wielkie i pełne chwały jaśniało na wieki.“ Gdy wszyscy księża i lud zgromadzony odpowiedzieli: „Amen“, zbliżył się potém do grobu, i dotknąwszy się trupa laską pasterską, rzekł: „W imię Ojca i Syna i Ducha Ś. wstań Piotrze z prochu i wróć do życia, abyś dał świadectwo prawdzie, dla pomnożenia ufności wiernych, a skarcenia i zawstydzenia tych, którzy krzywdzą i znieważają sprawiedliwość.“ Na ten głos rycerz Piotr natychmiast podniosłszy się z grobu, powstał, i pierwszy dał między nami świadectwo świętości i cnót Stanisława. Mąż Boży Stanisław, podawszy mu rękę, wśród osłupienia wszystkiego ludu, uwielbiającego wielkim głosem łaskę i Wszechmocność Boga, wyprowadził go z grobu, a potém stawiwszy przed królem Polskim Bolesławem, zasiadającym z panami na tronie: „Otóż, rzekł, według obietnicy uczynionej w zgromadzeniu waszém, stawiam wam w obec rycerza Piotra, i prowadzę wskrzeszonego, nie moją ale Wszechmocną Boga władzą, jako najpewniejszego świadka w sprawie o wieś Piotrawin i jej wieczystą sprzedaż, będąc niewinnie oskarżonym. On usunie wszystkie zarzuty; osoba jego prawie wszystkim znana, bowiem przed trzema laty obcował z wami. Nie miejcie go za marę zwodniczą; a ktoby z was nie wierzył, niechaj się go dotknie, a przekona się, że odzyskał ciało i kości.“ Cud tak niesłychany ujrzawszy Bolesław, panowie i wszystko rycerstwo, nie tylko zdumieli się ale prawie potracili zmysły, tak iż nie śmieli nic mówić ani czynić zapytania. Sam dopiero rycerz Piotr, wskrzeszony przez męża świętego, przerwawszy milczenie rzekł: „Oto ja mocą Bożą i modlitwami tego męża świętego, Stanisława biskupa Krakowskiego, wskrzeszony z grobu, zaświadczam i zeznaję głośno i wyraźnie przed twoim królu sądem, iż Piotrawin, moje niegdyś po ojcu dziedzictwo, sprzedałem świętemu mężowi Stanisławowi biskupowi i kościołowi Krakowskiemu, prawem wieczystém i nieodwołalném; zapłatę umówioną między mną a mężem tym świętym rzetelnie odebrałem; zaczém krewni i powinowaci moi nie mają do niej żadnego prawa, ani mienić jej mogą swoją spuścizną; jakoż napastowali męża świętego niesłusznie i bezbożnie o jego własność.“ A obróciwszy się do swych potomków i krewnych, którzy oskarżali biskupa, i do tych, którzy lękali się wydać za nim świadectwa, rzekł: „Jaka zuchwałość wasza i szaleństwo, aby oszczerstwem i przemilczeniem prawdy tak ciężkiej dopuścić się zbrodni? Zaprawdę powiadam wam, że was czekają za nię srogie kary i męki, jeśli należytej nie uczynicie pokuty.“ Gdy jedni i drudzy milczeniem przyznali się do winy, biskup Stanisław stanowczym króla i radnych panów wyrokiem pokonał swoich przeciwników, a dowiódłszy świadectwem nie ziemskiém lecz niebieskiém, że wieś Piotrawin była i nadal zostać miała jego i kościoła własnością, wrócił do spokojnego posiadania wsi, którą po dziś dzień kościół Krakowski dziedziczy. Pokazują dotąd i miejsce tego sądu, a Polacy uczęszczają z wielką pobożnością do świątnicy na niém wystawionej. Od tego czasu najpierwej imię i cnoty Ś. Stanisława zaczęły słynąć między Polakami, uznali go bowiem ludzie za męża świętego, cudotwórcę i prawdziwego apostoła. Był to rzeczywiście mąż najczystszej cnoty i pobożności, tak wprzódy jak i na stolicy biskupiej, powagą swoją osobliwsze wrażający poszanowanie, w napominaniu łagodny i umiarkowany, w karceniu straszny, w pożyciu miły i łatwy, w postawie i ruchu pełen godności, jak na biskupa przystało.
Bolesław król Polski, przepędziwszy całą zimę i część wiosny u siebie w domu, z potężniejszém niż wprzódy wojskiem, złożoném z hufców konnych i pieszych, szybkim krokiem pociągnął na Ruś, a podstąpiwszy pod miasto stołeczne Kijów, ścisnął je do koła oblężeniem. Ale że Rusini częste z zamku czynili do obozu jego wycieczki, i po takich z obu stron harcach coraz żwawiej się ścierano, nie raz całe wojsko królewskie jakby do walnej bitwy stawało pod bronią, zmuszone dawać pomoc swoim, których Rusini niekiedy strzałami z daleka rażącemi w tył zapędzali. Nakoniec miastu począł mocno głód dojmować; a gdy i wycieczki nieprzyjacielskie poniekąd ustawały, król podsunął obóz swój ku miastu; dowiedziawszy się zaś od zbiegów, że brak żywności doskwiera mieszkańcom stolicy i rycerstwu, obsaczył wszystkie drogi, ażeby oblężonym z nikąd nie dopuścić dowozu, czego i sam przestrzegał, i wojsku pilnować zalecił, zobowięzując je już-to groźbą już obietnicami do wzbraniania wszelakiego z żywnością przystępu. Był bowiem Bolesław król Polski tak we wszystkiém sprężysty, że nie tylko główmemi sprawami ale i najdrobniejszym nawet zajmował się szczegółem: a lubo rycerstwu i naczelnikom wydawał rozkazy tyczące się wojny i oblężenia, sam przecież, nim wojsko ruchy rozpoczęło, częstokroć je wykonywał. Zwiedzając straże osobiście, napominając i karcąc niedbałych, sprawił, że rycerstwo obawiając się w każdej chwili przybycia króla, nigdy nie stygło w baczności i gotowości. Przytém obszerność równin, otaczających miasto do koła, tak iż wzrok po nich bujający jakby po morzu nie mógł dosięgnąć ich końca, dogodną była wielce zamiarowi króla, ponieważ za dnia dostrzedz można było z daleka wszelką dostawę. Miasto wreszcie Kijów, pod ów czas bardzo rozległe, otwarte wszechstronnie mnogością ulic szerokich, z których żadna nie była jak należy murem osłoniona ani obwarowana, łatwą wojsku nastręczało zdobycz, zwłaszcza że obrońcy jego, długiém oblężeniem i czuwaniem ustawiczném byli znużeni, a Polacy strzegący bacznie dróg wszystkich, i odcinający dowóz wszelakiej żywności, sprowadzili na miasto głód okropny, od którego mnóstwo ludzi codzień ginęło. Połączyła się z nim i morowa zaraza, rozszerzona już nie tylko między możniejszemi mieszkańcy, ale nawet między rycerstwem. Jedni zatém i drudzy w obawie, aby się nie dostali żywcem w ręce Bolesława i Polaków, wyprawili nareszcie poselstwo do króla Bolesława celem umówienia się o poddanie miasta. Gdy posłowie żądali tylko „ażeby dla zwyciężonych łaskawym okazał się zwycięzcą, a przebaczył miastu dotkniętemu tak srodze morem i głodem“, i gdy czyniąc te prośby, zwyczajem swoim nisko nachylali głowy: król, naganiwszy im z łagodnością, że stojąc uporczywie przy obronie miasta narażali je na takie klęski, jakich nawet od rozgniewanych nie mogli obawiać się zwycięzców, odpowiedział, że będzie dla nich łaskawym i miłościwym. O czém gdy się dowiedziano w stolicy, mieszkańcy, nie czekając nawet dnia następnego, królowi miasto poddali. Bolesław, wchodząc do niego na czele mnogich zastępów, i chcąc wjazd swój podobnym uświetnić tryumfem, jak pradziad jego Bolesław I, król Polski, dobytym mieczem ugodził w bramę żelazną, i kilkokrotném cięciem wyrąbał szczerbę w bramie, kładąc na niej znak zwycięztwa swego i poddania miasta. Przyjęty od obywateli z wielką czcią i pokorą, okazał się według przyrzeczenia zwycięzcą dla wszystkich łaskawym; pod karą śmierci zakazał, aby żaden z jego żołnierzy nie skrzywdził niczyjego domu, majątku lub osoby. Czém tak sobie ujął serca Kijowian, iż dobrowolnie znieśli mu najwspanialsze podarki, wystarczające na uczczenie nie tylko króla lecz i jego rycerstwa. Te król przyjąwszy uprzejmie, mało co dla siebie zostawił, ale wszystko prawie rozdał pomiędzy rycerstwo, mianowicie zaś tych, którzy się odznaczyli dzielnością już-to w bitwach, już przy zdobywaniu miasteczek i zamków, albo w wycieczkach na nieprzyjaciela. Dokonawszy tego pamiętnego dzieła i shołdowawszy Kijów, po uspokojeniu całej Rusi, nałożył nań wielką daninę, rządy zaś oddał książęciu Zasławowi, krewnemu matki swojej, powierzając mu zwierzchnictwo nad ziemią Kijowską. Codziennie z wszystkich krajów Rusi wielkie znoszono pieniądze, gromadzono skarby, na których zbieraniu i ściąganiu reszta zimy zeszła.
Po niecném przez swoich zamordowaniu Światosława, książęcia Czerniechowskiego, syna Hleba, i pochowaniu jego zwłok w Czerniechowie w kościele Ś. Zbawiciela, Światopełk, syn Zasława, odziedziczył księstwo Nowogrodzkie. Włodzimierz zaś, drugi syn Zasława, odzierżył Smoleńsk; a Jaropełk, trzeci syn, Wyszegrod.
Tymczasem, kiedy Bolesław król Polski zimował w Kijowie, gnuśniała dzielność i karność rycerstwa, i sam król, równie jak jego żołnierze, małą liczbę wyjąwszy, nurzali się w roskoszach, biesiadach, rozpuście i swawoli, tak dalece, że zgubniej było dla nich być zwycięzcami niżeli zwyciężonymi, zwycięztwo bowiem więcej im przyniosło szkody niż korzyści. Kijów dostatek ma wszelakiej żywności, zdolnej najchciwszemu nawet łakomstwu wystarczyć, obfitując w mięso, miód, ryby i zboże. Niewiasty są postawy dorodnej, włosa ciemnego, piękne i zalotne: ich-to wdziękami ujęci król i rycerstwo Polskie, uniesieni przytém chwałą zwycięztw, zbogaceni wszelakiemi dostatki, rozpasali się na najbezecniejszą swawolę. Sam Bolesław król Polski, widząc się na szczycie pomyślności, po zdobyciu tylu miast, osięgnieniu tylu bogactw i zdobyczy, upojony czcią, której mu nie szczędzono, takiej nabrał dumy i próżności, że stał się nieprzystępnym i zawsze prawie wydawał odpowiedzi i rozkazy przez posłów i heroldów. Nie przestając na powszedniej rozpuście, i naśladując obrzydliwe Rusinów sprosności, u których Sodoma była grzechem powszechnym, popadł w najohydniejsze występki; a dawszy się zwyciężyć niecnocie tych, których orężem zwyciężył, wieczną sprawił zakałę potomstwu swemu, królestwu i narodowi, którą sama tylko łaska Boża zetrzeć zdołała. Jak dalece zaś taką nieprawością obraził Majestat Boga Wszechmocnego, który mu tyle zwycięztw i najświetniejszych użyczył pomyślności, dalszy ciąg wypadków okaże. Naprzód więc u swoich, a potém nawet u Rusinów, chociaż ich naśladował wszeteczeństwo, stał się celem pogardy; a poszanowanie i miłość ku królowi w sercach rycerstwa raczej wygasły do szczętu niż ostygły. Nie tylko zaś król sam doznał wzgardy i nienawiści od swoich i Rusinów, lecz i Polacy wzięli zasłużoną od Boga chłostę. Małżonki bowiem, córki i siostry tych, którzy w Kijowie na zdrożne wylali się swawole, zniecierpliwione zbyt długą mężów nieobecnością, siedmioletniém osieroceniem i opuszczeniem łoża, nie pomnąc na sromotę występku, ani na swoję młodość, ani na wstyd niewieści, gdy zwłaszcza rozchodziły się wieści, że jedni pomarli, drudzy wyginęli w wojnie, inni żyli ohydnie z wszetecznicami, częścią dobrowolnie pooddawały się w objęcia swych służebników, częścią pogwałcone, albo uwiedzione pochlebstem, zwodniczemi namowy i kłamstwem, uległy zgorszeniu. Wieść o tak powszechnym niewiast Polskich bezwstydzie gdy nakoniec w mnogich pogłoskach i doniesieniach doszły do obozu królewskiego, gdy, jak to zwykle bywa, obawy i podejrzenia znacznie je powiększały, wiele nazmyślano baśni i narozgłaszano domysłów, które z ust do ust przechodząc szerzyły się nakształt zarazy. Zkąd między wojskiem taka powstała zgroza i oburzenie, że jak szaleńcy z namiotu do namiotu biegali jedni do drugich, opowiadając sobie swoje krzywdy, przygody i żale. Niektórych wreszcie taka ogarnęła wściekłość, że bez pozwolenia królewskiego i bez opowiedzi nawet wynosili się jak najspieszniej do Polski. Przykład kilku po ciągnął za sobą mnóstwo innych rycerzy, pragnących skrócić albo ukarać przewinienia swoich żon i służebników, a król ani karami, ani łagodnemi namowy nie zdołał ich powstrzymać; coraz więcej zatém, już-to we dnie, już w nocy, ci, którzy nie widzieli się bezpiecznemi po doznanej surowości króla, opuszczali jego obozy, zostawiając Bolesława bez obrony w kraju nieprzyjacielskim.
Rycerzy Polskich z obozu wracających do domu, których nie tęsknota jak niegdyś Scytów, ale nierząd małżonek sprowadzał, czekała nowa z służalcami wojna (taką Bóg sprawiedliwy zesłał na Polaków karę za Kijowskie swawole). Słudzy bowiem, którzy ich żony posromocili, wiedząc dobrze, że panowie mścić się srodze na nich będą za te występki, wsparci nie tylko radą ale i pomocą pań swoich, co przywykłszy już do swojej hańby nabrały do nich przywiązania, wzięli się do broni, i pozamykawszy bramy nie chcieli wpuścić panów, a z wdzierającymi się toczyli bój otwarty. Ale skoro panowie przemogli, acz nie bez trudu i straty, ich opór zuchwały, dopieroż pastwili się nad nimi najwymyślniejszemi rodzajami kaźni, zabijając wraz swoje żony niewierne, a zwłaszcza te, które z popędu lubieżnej chuci łączyły się dobrowolnie z swemi domownikami. A tak, karząc śmiercią cudzołostwo swoich sług i małżonek, wywierali na nich swój gniew i zemstę.
Pod owe czasy powstał sławny i znakomity zakon Kartuzów, który według świadectwa Ś. Bernarda pierwsze trzyma miejsce między wszystkiemi kościoła katolickiego bractwami i zakonami, nie ze względu na dawność, lecz na surowość przepisów, dlaczego zowie go najcelniejszym kościoła filarem. Ale dla zbytniej ostrości małej liczbie był dostępnym. Iżby przeto nie trwał długo w swém zacieśnieniu, złagodzony później przez kościół, nigdy od swego świętego nie odstąpił celu, a Duch Ś. szczególną opieką pielęgnuje go aż po dziś dzień. Wziął zaś początek swój najpierwej w dyecezyi Grenoblskiej (Gratianopolis) od Brunona, mistrza teologii, rodem z Kolonii, i od sześciu innych czcigodnych mężów, a papież Wiktor III widział we śnie, jak Bóg gotował mieszkanie chwale swojej w pustelni Kartuzów. Tegoż roku powstał zakon Grammoncki (Grandimontensis), założony przez męża świątobliwego Stefana, szlachcica z rodu Awernów.
Pomiędzy Salomonem królem Węgierskim z jednej, a Gejzą i Władysławem książęty Węgierskimi z drugiej strony, wielka nienawiść, początkowo z lekkich wszczęta podejrzeń, tak się potém zapaliła i wzmogła, że przeciwnicy wziąwszy się wzajem do oręża z największą zaciętością z sobą walczyli. A lubo w pierwszém spotkaniu król Salomon przemógł, a Gejza i Władysław ulegli zwycięzcy, później jednak Władysław z Ottonem książęciem Morawskim, posiłkującym brata Gejzę, otrzymał przewagę, a król Salomon pobity schronił się do Presburga (Posonium); książę Gejza zaś na pamiątkę zwycięztwa założył ślubowany przed bitwą kościół katedralny w Wajcen, tam bowiem krwawe zaszło spotkanie, i mając za sobą przychylność Węgrów koronę Węgierską przywdział. Wprawdzie cesarz Henryk przybył zięciowi swemu w pomoc, nie zdziaławszy przecież nic znakomitego, gdy większa część radców przekupionych od Gejzy podarunkami namawiała go do odwrotu, cofnął się z wojskiem do Niemiec. Tym sposobem Gejza odzierżył zwierzchnictwo i panowanie nad Węgrami, Salomon zaś w smutku i rozpaczy opłakiwał swoje losy. Biskupi Węgierscy, którym te domowe niesnaski wielce się przykrzyły, acz ciągle doradzali zgodę, i nakłaniali Gejzę do ustąpienia rządów królestwa, przychylne jednak zabiegi panów, którzy byli jego stronnikami, sprawiły, iż to nigdy przyjść do skutku nie mogło.
Zapaleni zazdrością i poduszczeni od złego ducha, Borys i Oleh czyli Alexy, książęta Ruscy, sprowadzili dzicz Połowców na karki Rusinom, aby ich ziemię spustoszyli. Zaszedł im drogę Wszewołod książę Czerniechowski 25 Sierpnia w miejscu zwanem Ziczce, ale w stoczonej walce pobity został na głowę. W tej rozprawie poległ znakomity między Rusinami rycerz Iwan Żyrosławic, tudzież Pokiej i Tukic, mężnie nadstawiający swoich piersi. Po odniesioném zwycięztwie, Borys i Oleh, wsparci potęgą Połowców, zdobyli zamek Czerniechowski, i rozlewając krew niewinną wielu morderczych dopuścili się czynów. Wszewołod z synem swoim Włodzimierzem, przygnębieni taką klęską i utratą stolicy swej książęcej, udają się do Zasława książęcia Kijowskiego, i z płaczem wynurzywszy przed nim najboleśniejsze skargi, opowiadają mu swoje i ludu swego nieszczęścia. Ten pocieszając stroskanych, radzi, aby byli dobrej myśli, i rzecze do nich z uprzejmością: „Bierzcie przykład ze mnie, który z wszystkiego odarty i wyzuty, żyłem czas jakiś na obcej ziemi wsparciem i łaską Polaków, a za ich pomocą wszystko później odzyskałem.“ Krzepiąc wreszcie ich nadzieje nie tylko słowem ale i czynem, obiecuje im pomoc przeciw Borysowi i Olehowi. Jakoż zebrawszy swoje rycerstwo Zasław książę Kijowski z synem swoim Jaropełkiem, w towarzystwie oraz Wszewołoda książęcia Czerniechowskiego i syna jego Włodzimierza, idą ku Czerniechowu, w którym się Borys i Alexy byli zamknęli. Alexy przeciwnego był zdania, i radził Borysowi, aby się nie narażał na los wątpliwej walki, mówiąc: „Nie podnośmy broni przeciw czterem książętom i stryjecznym braciom naszym, którzy mocniejsi są od nas; wyprawmy raczej posłów z prośbą o pokój i zgodę.“ Lecz Borys nie przystał na to i wyniosłemi słowy odpowiedział: „Nie troszcz się bynajmniej o zwycięztwo, czekaj wypadku bitwy z wesołością i dobrą otuchą.“ Tymczasem gdy przyszło do spotkania, Borys, syn Czesława, który nie chciał zgody, poległ w boju z wielu innemi obojej strony rycerzami. Sam nawet Zasław książę Kijowski, kiedy już po wygranej bitwie stał mniemając się bezpiecznym między piechotą, od jednego z rycerzy Alexiusza, który udawszy się za swego wmieszał się w roty piesze, ugodzony między łopatki, zginął. Alexy z wojskiem swojém pierzchnął, a Wszewołod odzyskał zamek Czerniechowski. Zwłoki zaś książęcia Zasława przeniesiono do Kijowa i pochowano w kościele Ś. Maryi, zroszone łzami syna Jaropełka. Zasław wielkim był czcicielem sprawiedliwości, którą rad każdemu wymierzał; miał urodną postać i wzrost wyniosły. Po nim na księstwo Kijowskie nastąpił brat jego rodzony Wszewołod, jako najstarszy wiekiem, oddawszy jednemu z synów Włodzimierzowi Czerniechowską, drugiemu zaś Jaropełkowi Turowską dzielnicę.
Tyrańskiej i do zniesienia trudnej, a ciągle wzmagającej się srogości Bolesława króla Polskiego, który brnął coraz głębiej w swoje sprosne występki, nie mogąc dłużej ścierpieć Stanisław biskup Krakowski, a widząc, że Piotr arcybiskup Gnieźnieński, na którego pierwszeństwem spadał zaszczyt, obowiązek i zasługa przestrzegania i karcenia, zbytnią powolnością folgował królowi, codzień większych dopuszczającemu się zdrożności; uznał w pobożném sumieniu, że ta powinność, chwała i zasługa do niego należała, i że ten zawód i tryumf chwalebny jemu a nie komu innemu Opatrzność Boska zachowała, ile że katedra Krakowska przez niedbalstwo Zuli czyli Lamberta, jego najbliższego poprzednika, nie dawno dopiero postradała godności arcybiskupiej, i w niczém prawie nie ustępowała metropolii Gnieźnieńskiej, zwłaszcza gdzie potrzeba było skarcenia występku, i ukrócenia tego, co osłabiało i gubiło całą rzeczpospolitą. Szlachetną więc powodowany gorliwością, a nie poczuwający się do żadnej winy, naprzód w osobności i bez świadka, łagodnie i po ojcowsku, roniąc nawet łzy, które mu czułość i moc wielka litości wyciskała, a które mu mowę przerywały, napomina, karci i zaklina Bolesława, króla Polskiego: „aby swej godności królewskiej i rodu tak wysokiego nie kalał zmazą najobrzydliwszej i przyrodzeniu przeciwnej sprosności; aby się nie stawał, jak bydlę w swoim gnoju grzęznące, Bogu i ludziom obmierzłym; aby tej sławy i zaszczytów, których mu w tak licznych zwycięztwach Bóg łaskawie użyczył, nie kaził i nie zamieniał na wieczną sobie i domowi swemu sromotę: a jeśli użyć chce dozwolonej roskoszy cielesnej, aby raczej z swoją małżonką łączył się w celu płodzenia potomstwa; aby też przestał okrucieństw nad rycerstwem i kobietami; a skoroby kto jawnie przewinił, iżby winę jego kładł na szalę sprawiedliwości, i przedewszystkiém na to miał baczenie, iżby nie zdawał się więcej powodowany gniewem niż sprawiedliwością; aby poddanych nie uciemiężał nakazywaniem przewozów, które po polsku zowią podwodami, tudzież stacyj, danin i podatków, pamiętając na to, że skargi płaczących na zbyteczny ucisk dojdą do Majestatu Boga i wywołają jego pomstę.“ Dodał, „że, jeśli szczerém sercem do Boga się nawróci, czyniąc pokutę w pokorze i skrusze, snadno mu Bóg przebaczy jego przestępstwa i grzechy, jakkolwiek bezecne i sprosne.“ Widząc jednakże mąż Boży Stanisław, biskup Krakowski, że król Bolesław przestrogi jego lekceważył i jak plewę z pogardą odmiatał, przybrawszy niektórych panów surowiej napominał króla: „ażeby poprawił swój żywot, a wyrzekł się swych nałogów sromotnych; aby obywateli i poddanych nie ciemiężył i nie zabijał: inaczej, Bóg jego złościami obrażony, który za podobne zbrodnie zatracił niegdyś powodzią pięć królestw, jak nie tylko pobożnie wierzyć i z powieści słyszeć, ale nawet udawszy się w one miejsca naocznie przekonać się można, nie ścierpi takiej zgrozy, i jeżeli go obrażać nie przestanie, zagładzi go wiecznie wraz z potomstwem.“ Groził mu: „że rodzinę jego pozbawi godności królewskiej.“ Co przepowiadając z znaków nieomylnych, dodał: „że jako biskup i namiestnik Boga, nie zaniedba swojej powinności, lecz rózgą kościelną, którą z łaski Bożej piastował jako następca Apostołów, całą siłą karcić będzie jego występki i zdrożności.“ Nie wzruszyło Bolesława króla Polskiego napomnienie to zbawienne Stanisława biskupa Krakowskiego, acz pochodziło z najszczerszej miłości i żarliwej cnoty; takim owszem przeciw mężowi świętemu, który przepowiadał jemu i potomstwu jego zgubę, zapalił się gniewem, że biskupa wychodzącego z pałacu, w którym się to działo, lżył i znieważał, groźném wejrzeniem i gniewnemi słowy zapowiadając, że tej zuchwałości, jakiej się przeciw niemu dopuścił, pomści się surowo. Panowie zaś nie śmieli go od tych zniewag bronić, aby król większej jeszcze nie użył nań srogości: tak się był zawziął na zgubę męża świętego, za to że mu przychylnie radził.
Papież Alexander II, przesiedziawszy na stolicy lat jedenaście, miesięcy sześć i dni dwadzieścia pięć, umarł w Rzymie. W jego miejsce nastąpił Hildebrand, Toskańczyk, rodem z Sienny, dla życia chwalebnego obrany przez kardynałów i nazwany Grzegorzem VII. Tego gdy Cencyusz, syn Rzymskiego starosty, odprawiającego nabożeństwo w dzień Narodzenia Pańskiego w kościele Ś. Maryi większej (ad Mariam majorem) poimał i osadził w wieży, Rzymianie odbiwszy wieżę uwolnili go, a Cencyusza tejże nocy z Rzymu wypędzili. Później z rozkazu cesarza Henryka, którego był Grzegorz wyklął za przywłaszczone prawo mianowania biskupów, Gwibert arcybiskup Raweński przez Lombardzkich biskupów obrany został papieżem i nazwany Klemensem. Henryk zaprowadziwszy go do Rzymu, osadził na stolicy Piotra, a Grzegorza wraz z kardynałami pochwytał i zamknął w twierdzy Ś. Anioła. Ale Robert Gwiscardi, książę Apulii, przybywszy do Rzymu, przymusił cesarza do ustąpienia, i Grzegorza wraz z kardynałami z więzienia uwolnił; przyczém powypędzał z Rzymu a częścią wytracił stronników cesarza: Grzegorz zaś wyzuł Henryka z godności cesarskiej. Elektorowie przeto za sprawą Grzegorza papieża obrali Rudolfa książęcia Burgundyi. Temu papież Grzegorz posłał koronę z napisem: „Opoka (Petra) dała Piotrowi, Piotr dał koronę Rudolfowi.“ Sygfryd arcybiskup Moguncki namaścił go na króla w Moguncyi; a gdy Moguncyanie przeciw nim bunt podnieśli, Rudolf z arcybiskupem umknął nocą i schronił się do Ratysbony, zkąd go znowu wypędził Henryk cesarz. Pod rządami tegoż Henryka cesarstwo najokropniejszą krwawiło się niezgodą, gdy znaczna liczba książąt i panów podniosła przeciw niemu oręż, i w całém niemal państwie miecz i ogień szerzył morderstwa i spustoszenia. Grzegorz VII rzucił na niego klątwę; czém cesarz do żywego tknięty, zwołał biskupów i książąt Włoskich, Francuzkich i Niemieckich, w Brynorze, mieście Bawarskiém, które teraz zowie się Bryscyą. Tam Grzegorz od zgromadzenia duchownych i biskupów, z dawna mu nieprzyjaznych, a cesarzowi przychylnych, został złożony, a Gwibert arcybiskup Raweński na nowo obrany i nazwany Klemensem, albo właściwie Demensem (t. j. szalonym). Poczém cesarz, zebrawszy liczne wojsko, ruszył zbrojno do Rzymu, a wsparty przychylnością Rzymian, wypędził Grzegorza i osadził na stolicy Gwiberta, od którego w Rzymie otrzymał namaszczenie cesarskie.
Roman książę Ruski, zaciągnąwszy posiłki od Połowców, wyprawił się zbrojno przeciw Wszewołodowi książęciu Kijowskiemu, w celu opanowania Kijowskiego księstwa. A lubo Wszewołod stawił mu groźnie czoło pod Pereasławiem, wszelako za wpływem zobopólnym panów przedniejszych, skłonili się obadwaj książęta do zgody dnia 2 Sierpnia. Czém oburzeni znowu Połowcy, podniósłszy w obozie rokosz, zamordowali Romana, że bez ich zezwolenia pokój zawarł.
Grzegorz VII papież, uciekając przed ścigającym go cesarzem Henrykiem, przybył do Toskanii, a przyjęty łaskawie od hrabiny Matyldy, nowe przeciw cesarzowi począł knować zamachy, podburzając nań wielu książąt Niemieckich. Naznaczywszy wreszcie Rudolfa, książęcia Szwabskiego czyli Saskiego, królem Rzymskim, uwieńczył go koroną królewską.
Cud zdziałamy przez Ś. Stanisława na wskrzeszonym rycerzu Piotrze w obec króla Polskiego Bolesława, przeraził nieco króla, który powściągnął był zrazu swoje zdrożne chuci i zapędy: ale później przydając większe jeszcze grzechy do grzechów, stał się zawistniejszym i sroższym dla rycerstwa i poddanych, uciążliwszym dla wdów, sierot i innych nieszczęśliwych. To jednak w nim było nad wszystko najohydniejsze, że zanurzony w swym bezecnym nałogu, z obrzydzeniem i zgorszeniem wielu kalał się nieczystością Sodomską, wzgardziwszy zbawiennemi Ś. Stanisława przestrogami. Stanisław zatém biskup Krakowski, widząc, iż król Bolesław zanurzony głęboko w występkach, stawał się bez miary hardym i upornym, uznał, że nie godziło się dłużej odwlekać i patrzeć na to wszystko z obojętnością. Po zasiągnieniu więc rady mężów duchownych, rozsądkiem celujących, pragnąc jego zbawienia a nie zatraty, obłożył go karą duchowną, i sam osobiście (gdy wszyscy inni z obawy przed tyranem uchylali się od tej powinności) przywdziawszy strój biskupi, podniósł głos upomnienia i przestrogi: „aby poprzestał i wyrzekł się sprosnego grzechu Sodomskiego; żeby ludu nie gnębił wymaganiem posług zwanych podwodami, a rycerstwu oddał dobra wydarte samowolnie i nieprawnie; żeby od obywateli, rycerzy i wieśniaków nie wyciągał stacyj, a w innych sprawach stosował się do obyczaju królów i książąt katolickich.“ Nie zdołał król pohamować w sobie gniewu, ale szałem gwałtownym i jakby wściekłością uniesiony, miotał obelgi i zniewagi na biskupa, który go przestrzegał i straszył klątwą, jeżeliby napomnień nie usłuchał. Nie wiele nawet brakowało, aby po tém upomnieniu porwał się na biskupa, odpowiadającego mu jak najskromniej i czyniącego wyrzuty z przychylnością i łagodnemi słowy. Nie ustraszony by najmniej Stanisław groźbami królewskiemi, które po części sam słyszał, po części wiedział o nich z licznych doniesień swoich przyjacioł, wyrzekł publicznie w kościele Krakowskim klątwę, mocą której Bolesława króla Polskiego wyłączył z społeczeństwa wiernych; kazał nadto klątwę tę po wszystkich kościołach ogłosić, i potępionego odrzuceńca chronić się wszelakiego stanu ludziom w swojej dyecezyi. W ów czas król Bolesław nie już z gniewem tylko, ale z pogróżkami jął odkazywać się mężowi Bożemu Stanisławowi, poprzysięgając, że go zabije, skoro go tylko gdzie zobaczy; wreszcie nasadził nań siepaczów, przenajętych podarkami i obietnicami, aby go zamordowali. Stanisław, mąż Boży, nie dla uniknienia grożącej śmierci (ustawicznie bowiem wzdychając i płacząc modlił się do Boga, aby go uzacnił i uszczęśliwił tym męczeńskim zaszczytem) ale dlatego, iżby oblubienica jego, przesławna katedra Krakowska, nie była wydana w ręce gwałtownika i na pastwę wilków żarłocznych, chronił się jak mógł zetknięcia i towarzystwa z królem, a ukrywając się w miejscach tajemnych i ustronnych, łzami i ofiarami mszy świętej błagał nieustannie nieba o nawrócenie króla i skruchę w jego zatwardziałości. Tak dłużej niżli rok cały, zasłoniony prawicą Boską, udaremniał zamachy nie tylko króla, ale i tych, którzy postanowili go byli zamordować.
Dnia dwudziestego piątego Kwietnia Gejza król Węgierski umarł i pochowany został w kościele Waceńskim, który sam był założył. Po nim obrano i ukoronowano królem Węgierskim Władysława, jego rodzonego brata. Chociaż Gejza zostawił własne potomstwo, i żył jeszcze król Salomon, wszelako cnoty niepospolite, któremi książę Władysław już wtedy był zasłynął, tak dalece ujęły serca Węgrów, że wzbraniającego się przyjęcia korony Węgierskiej wszyscy z zapałem, pominąwszy tamtych, na tron go zapraszali. Namaszczony i koronowany w Białogrodzie stołecznym, obszedł się nader ludzko z królem Salomonem, swoim bratem stryjecznym, i o to się przedewszystkiem starał, aby mu niczego nie brakowało prócz imienia królewskiego.
Książę Jaropełk, syn Zasława, niegdy Kijowskiego książęcia, mając sobie za wielką krzywdę, że stryj jego książę Wszewołod odziedziczył księstwo Kijowskie po śmierci ojca jego Zasława, zbiera wojska, aby nań zbrojno uderzyć i strącić go z Kijowskiej stolicy. Co porozumiawszy Wszewołod, zwołał zjazd walny dla naradzenia się, coby czynić wypadało. Wtedy jeden z radców otworzył swoje zdanie temi słowy: „Ściągniéj hufce zbrojne, i wypraw syna swego Włodzimierza przeciw Jaropełkowi; mnie zaś wyśléj przed nim, a ja oszukam Jaropełka i zwyciężę go bez dobycia oręża.“ Gdy pomysł ten wszystkim się spodobał, udaje się on radca do Jaropełka i zdradzieckiemi słowy tak do niego przemawia: „Nie ufaj radcom twoim i bojarom, wszyscy bowiem przychylni są wrogowi twemu Wszewołodowi, i zobowiązali się wydać cię w jego ręce. Słuchaj zatém wiernej rady mojej: uciekaj do Bolesława króla Polskiego, i żądaj pomocy sprzymierzeńca, który niegdyś ojca twego Zasława wygnanego przywrócił.“ Jaropełk uwierzył zdradliwej namowie i opuściwszy Ruś schronił się do Polski, powziąwszy podejrzenie ku wszystkim radcom i rycerzom. Matkę zaś, żonę i synów, wraz z domownikami swemi, osadził w zam ku Łuckim, zaleciwszy im, „aby się nieprzyjaciołom jak najusilniej bronili, póki on z wojskiem Polskiém nie przybędzie na odsiecz.“ Tymczasem, gdy Jaropełk uchodził do Polski, Włodzimierz syn Wszewołoda pociągnął zbrojno pod Łuck, a zamek poddał mu się natychmiast i bez oporu; w nim zwycięzca znalazł matkę, żonę, synów i domowników Jaropełka, których poimawszy zabrał w niewolę do Kijowa, i drużynę służebników jego sprzedał. Bolesław zaś król Polski, nie mogąc osobiście iść na pomoc Jaropełkowi, z przyczyny niezgody powstałej pomiędzy nim a rycerstwem, dał mu jednakże wojsko złożone z ludu Polskiego, którego siłą wsparty Jaropełk przybywa naprzód pod Łuck, a Włodzimierz syn Wszewołoda, nie śmiejąc opierać się jego potędze, wyprawia posłów i zawiera ugodę, mocą której nie tylko Łuck i inne Jaropełka zamki, które był pobrał, ale wszystko zgoła co należało do Jaropełka, bądź oddał natychmiast, bądź zobowiązał się powrócić. Po zawarciu pokoju, Włodzimierz wrócił do swojej stolicy Czerniechowa; a Jaropełk nagrodziwszy wojsko Polskie i odesławszy je do Polski, gdy z Włodzimierza jechał do Zwinigrodu (Szwinnigrod) śpiący w pojeździe dnia 22 Listopada zabity został przez domownika swego, który schronił się do Nieradzec do książęcia Ruryka. Ciało Jaropełka zaprowadzono do Kijowa, gdzie naprzeciw niemu wyszedł Wszewołod z dwoma synami Włodzimierzem i Rościsławem, tudzież metropolita Jan, bojarowie i wszystkie stany. Pochowano je z okazem największego nad zgonem Jaropełka żalu w kościele Ś. Dymitra. Ten za życia często powtarzał, że podobną życzył sobie umrzeć śmiercią, jak pradziadowie jego Borys i Hleb, których kościół Ruski ma we czci jako świętych. Był-to mąż łagodnego serca, miłujący swoich braci, i po wszystkie lata sumienny w oddawaniu dziesięcin z wszelakiego zboża, bydła, trzody i całego majątku swego.
Kiedy Bolesław król Polski, wylany na wszelakiego rodzaju zdrożności, brnął bezkarnie w coraz większe występki, a urągając się z bezsilnej klątwy, rzuconej nań przez męża Bożego Stanisława, biskupa Krakowskiego, wchodzeniem zuchwałém do kościołów znieważał święte obrządki, i w pośmiewisko i wzgardę podawał świętość i powagę kościoła: Stanisław biskup pobożną uniesiony gorliwością, jak drugi Finees, gotów życie położyć za zakon Boży i trzodę sobie powierzoną, samego króla w obec wyklina, i chcącemu wejść do kościoła Krakowskiego zastępuje, imieniem Boga Wszechmocnego i swojém zabraniając wyklętemu wnijścia do świątyni, i oświadczając, że z większą dla niego hańbą zaprzestanie nabożeństwa. Lecz gdy mimo zakazu męża Bożego, król wraz z rycerstwem, wstrzymującém jego porywczość, wszedł gwałtem do kościoła, natychmiast z polecenia biskupa Stanisława księża umilkli, i ofiara święta przerwaną została. Wtedy biskup Stanisław zbliżywszy się do króla, temi słowy przemówił: „Jakiém czołem i jaką zuchwałością zaślepiony, poważyłeś się stanąć w tej świątyni przed obliczem Najwyższego, ty, który skalany jesteś najobmierźlejszą zbrodnią Sodomską, wyklęty przeze mnie, i zmazany krwią niewinną? Może cię cierpliwość Boska i wzgarda dla mej pokory do większego ośmielają zuchwalstwa: ale wierzaj mi, że ten Bóg, który zwłacza karę tobie naznaczoną, im później tém srożej cię nią dosięże. Jeśli przeto masz jakie baczenie, jeśli nie zabyłeś jeszcze do reszty rozsądku, nim zemsta Boża wymierzy na ciebie łuk zasłużonej kary, usłuchaj ojcowskich rad moich i przestróg, a wyrzekając się zbrodni i sromotnych uczynków twoich, staraj się przebłagać Najwyższego, który cię obdarzył taką godnością i władzą, wyniósł na stolicę królewską, zaszczycił świetnemi zwycięztwy nad tylu narodami, i tak liczne a niezasłużone zlał na ciebie dobrodziejstwa. A bylebyś porzucił twe nieprawości i czynił pokutę, dostąpisz przebaczenia wszelakiej winy i niecnoty.“ Na tak ojcowskie i miłości pełne upomnienia, na słowa tak zbawienne, król nic nie odpowiedziawszy, zżymający się i niecierpliwy, jął odgrażać słowy i rękoma mężowi Bożemu, a trzęsąc się z wściekłości i oburzenia wybiegł z kościoła i udał się do zamku królewskiego, przyległego kościołowi; poczém myśl wszystkę i usiłowania zwrócił ku zagładzie męża świętego. A lubo wielu panów duchownych i świeckich odwodziło go od tego zamiaru, on jednak trwał zawzięcie w swém nieszczęśliwém postanowieniu. Mimo znanej jego srogości, nikt przecież nie przypuszczał, aby mógł posunąć się aż do morderstwa. Tymczasem zuchwalstwo i szał nierozważny tak dalece go zaślepił, że w dzikiém uniesieniu, sam już nie władając sobą, puścił wodze swej bezprzykładnej i zwierzęcej prawie srogości.
Dnia 8 Maja, który przypadał wtedy we czwartek, Stanisław biskup Krakowski, chcąc wedle zwyczaju odprawić Chrystusowi ofiarę, udał się ze mszą do kościoła Ś. Michała i wszystkich Aniołów na Skałce, aby pomodlić się za grzechy króla i ludu (obawiał się bowiem, iżby to nabożeństwo, gdyby je odprawiał w wielkim kościele, wnijściem króla Bolesława nie było przerwane). Kościół ów, pod te czasy otoczony polem równém i szerokiém, stał na wyniosłej opoce, jak go i teraz widzimy, a będąc ze wszystkich stron widocznym, łatwo zdradził męża świętego przed królem Bolesławem, który wywiadywał się ustawicznie przez szpiegów, gdzie się znajdował Stanisław biskup Krakowski, pragnąc w dniu owym nasycić okrucieństwo swoje. Porwawszy więc miecz, i rozkazawszy pójść za sobą liczniejszej jak za zwyczaj drużynie rycerstwa, pospieszył w to miejsce, aby zamordować męża świętego. Jeszcze biskup Stanisław nie skończył mszy świętej, gdy król przybył na Skałkę; ta okoliczność wstrzymała króla Bolesława, że nie wpadł nagle do kościoła. Ale gdy mu wszelka zwłoka zdawała się przykrą i nieznośną, posyła żołnierzy z rozkazem, aby zabili biskupa Stanisława, chociażby jeszcze nabożeństwo odprawiał. Wszechmocność Boska przybyła natychmiast ku pomocy, ażeby okazać, o ile potęga niebios wyższa jest od wszelkiej siły ziemskiej. Albowiem siepacze owi, wszedłszy według rozkazu królewskiego do kościoła, aby zamordować biskupa, gdy dobytemi mieczami godzili na męża świętego, skrytą mocą powaleni o ziemię, i czołgający się na raczku, zaledwo wypełzali z kościoła. Zgromił ich król, że z niczém powrócili: znowu więc pochwyciwszy za oręż w celu dokonania zbrodni, wpadają do kościoła, i ręką świętokradzką powtórnie targną się na biskupa; ale podobną jak wprzódy odepchnieni mocą, popadali na ziemię. Gdy zatém nic nie sprawiwszy wrócili z kościoła, król Bolesław łajał ich jako niewieściuchów, i groźnemi rozkazami nalegał, aby nie dokonane za dwukrotném wnijściem spełnili morderstwo. Rzecz dziwna! gdy weszli do kościoła, po raz trzeci gwałtowniejszą jeszcze mocą niż wprzódy wywróceni, nie tknąwszy męża świętego, z wielkim strachem jeden za drugim pouciekali. Wyznają zatém przed królem okrutnikiem, że ich ręce nie zdołają zadać śmierci biskupowi świętemu, iże moc Boska powaliła ich o ziemię i odepchnęła po raz trzeci. Nie chciała snadź Opatrzność, i uznała za rzecz niegodną, aby pomazaniec Boży, mający słynąć męczeństwem, ugodzony był pierwej od kogo innego, niżli od króla, który był także Bożym namaszczeńcem. Król Bolesław, nie zastraszony tém bynajmniej, co żołnierze jego opowiadali, mniemając, że owo trzykrotne wywrócenie na ziemię zmyślili jedynie z bojaźni, z większym jeszcze wybuchnął gniewem, i zelżywemi słowy rzekł: „O! wyrodki podłe! nie rycerze, nie męże, ale baby! takaż was opanowała nikczemność i trwoga, że nie śmiecie wywlec z kościoła jednego księdza, i pomścić się na nim ciężkich krzywd moich?“ Dobywszy zatém miecza, danego sobie, tak jak każdemu królowi i książęciu z łaski Bożej, nie dla krzywdzenia niewinnych, ale bronienia ich raczej od krzywd i niezasłużonej śmierci, wściekły i zapieniony od złości, zgrzytający pragnieniem zemsty, wpada do kościoła, którego przy koronacyi poprzysiągł bronić od krzywdy wszelakiej, i nie zważając na miejsce, ani na czas, ani na dostojność biskupią, nie lękając się ołtarzy i obecności Świętych, król bezbożny i występny, biskupowi odprawującemu ofiarę mszy świętej mieczem głowę świętą rościna, i krew męża Bożego zmieszawszy z świeżą Baranka niewinnego ofiarą, rąbie i trupem ściele Ś. Stanisława biskupa, błagającego niebios o przebaczenie winy jemu i innym zabójcom swoim – Oblubieńca na łonie Oblubienicy, Pasterza w owczarni swojej, Ojca w objęciach Córki, i syna niejako w wnętrznościach Matki. A tak maże i zaciera wszystkie swoje zaszczyty dawną rycerstwa cnotą nabyte; chwałę przemienia na hańbę, chlubę i zacność na obelżenie, i przez tę jednę zbrodnią siebie i potomstwo swoje na wieczną wskazuje sromotę.
Ale i rycerze trzech domów i herbów (Podkowę z krzyżem, tudzież Strzemię, i rzekę Szreniawę z krzyżem, a w szczepie od nich pochodnim samą rzekę bez krzyża za godło mający, którzy się zowią Drużyna, a których potomkowie i dziedzice do dziś dnia w Polsce istnieją), chociaż po trzy kroć doznali nad sobą cudownej władzy niebios, nie wahali się przecież uczestnictwa w zbrodni po dokonaném już przez króla morderstwie; a chcąc niejako zatrzeć ohydę poprzedniego niemęztwa, które im król wymawiał, rzucili się z mieczami i kordami na ciało męża świętego, obalające się na ziemię z zgruchotaną od ciosu królewskiego czaszką. A tak ci, którzy wstrzymani mocą Boską nie zdołali pastwić się nad żywym, wywarli swoję srogość na martwe zwłoki, zadając mu na wyścigi niezliczone razy, w obec przypatrującego się takiej zbrodni króla, u którego ten zdawał się na większą zasługiwać łaskę, kto lepiej Świętego ugodził. Tym sposobem ciało święte rozsiekali na tysiączne cząstki, jakby mścić się chcieli na każdym z osobna członku, i tylu śmierciami ukarać męża Bożego, ile razów nań wymierzyli. A król Bolesław, zwykłą miotany wściekłością, nie nasyciwszy się ani srogą śmiercią, ani sroższém pastwieniem się nad zabitym, kazał poćwiertowane ciało rozrzucić po różnych, nawet oddaleńszych miejcach, i wydać je na pożarcie zwierzętom drapieżnym, psom, sępom, krukom i innemu krwiożerczemu ptastwu, aby zagładzić na ziemi pamięć tego, którego żywot już zagładził. Żołnierze natychmiast i w obec króla spełniając jego rozkazy, porozrzucali do koła części zwłok Świętego, i jakby dokonali czynu jakiegoś bohaterstwa, zbryzgani krwią Męczennika, wrócili z królem Bolesławem na dwór królewski. Dusza zaś błogosławiona Ś. Stanisława biskupa Krakowskiego, oswobodzona z ciała tylu razami i kaźniami, za szczególną zasługę męczeństwa, uniosła się do trwałych i wiekuistych siedlisk, ku jasnemu oglądaniu Trójcy Przenajświętszej, i pozyskaniu miejsca między pierwszego rzędu Męczennikami, przyjęta przez usługujące jej chóry Anielskie, i powitana od Patryarchów, Proroków, Apostołów, Męczenników, Wyznawców, Dziewic świętych, i wszystkie Duchy błogosławione, które już wiecznego używały żywota. A to działo się za rządów papieża Grzegorza VII. Przesławne zaś męża Bożego Stanisława męczeństwo, dokonane mieczem króla bezbożnego, udowodniło świętość Bożego Wybrańca jawnemi i zadziwiającemi cudami, które odtąd poczęły go wsławiać, niezatarte żadnym ludzkim wybiegiem i chytrością.
Nazajutrz po zabiciu Stanisława męża świętego, kiedy Bolesław król Polski i jego rycerze, uczestnicy zbrodni popełnionej na świętym biskupie, tudzież inni pochwalający ich czyn niegodziwy, mniemali, że ciało święte, które posiekali na sztuki i rozrzucili, pożarte i zzobane było od zwierząt i dzikiego ptastwa: ujrzano cztery orły niezwykłej postaci i wielkości z czterech stron świata zlatujące, które krążąc w górze ponad miejscem męczeństwa, gdzie leżały szczątki męża świętego, odpędzały od nich z osobliwszą troskliwością sępy, kruki i inne zwierzęta. Nadto, niektóre osoby pobożne i bogobojne widziały w nocy po zabiciu świętego Męczennika światło niebieskie cudownej jasności spuszczające się na szczątki jego ciała, które zachowały ich blask aż do świtu dnia następnego, i tyle jaśniało świateł niebieskich po różnych miejscach, ile było części rozrzuconych. A tak, Najwyższy cudem oczywistym okazywał, że bohatera swego Stanisława tylu uwieńczył promieniami chwały, ile srogość gwałtownika w swej dzikiej zemście zadała mu ciosów śmiertelnych. Gdy w ciągu dwóch dni cuda te rozgłosiły się nie tylko przez krążące wieści, ale i przez powszechne o nich przekonanie, zkąd zaczęto podziwiać je i wysławiać: niektórzy ojcowie pobożni kościoła Krakowskiego, prałaci i kanonicy, ośmielili się zająć zebraniem i pochowaniem uczciwém cząstek świętego ciała. Bynajmniej więc nie ustraszeni srogością króla, który wiedzieli jak przeciwny był pogrzebaniu ciała Ś. Stanisława, gdy chcąc temu przeszkodzić i zapobiedz, kazał rozrzucić jego członki; przybywszy na miejsce męczeństwa, pozbierali starannie części ciała po różnych miejscach rozrzucone i aż do ich przybycia od orłów troskliwie strzeżone; a z troskliwością wielką pospajawszy członki rozszarpane, które bieliły się i rumieniły na podobieństwo lilij i róż, i część z częścią, od której zdawały się odcięte, w należytym porządku i składzie połączywszy, złożyli ciało posiekane. Rzecz cudowna i do uwierzenia trudna! ale dla Twórcy niebios, nagradzającego wiekuistą łaską swych bohaterskich męczenników, wielce łatwa. Zaledwo skończyli układanie członków, gdy ujrzeli nagle ciało święte we wszystkich częściach jak najmocniej spojone cudownym niebios balsamem, bez najmniejszego blizn i poszarpania śladu. Uradowani tak cudownym widokiem, nie mieszkając bynajmniej, odnoszą zwłoki święte do kościoła Ś. Michała na Skałce, w którym Święty otrzymał wieniec męczeński; przewidywali bowiem z obawą, że zakaz króla Bolesława nie dozwoliłby wnieść ich do któregokolwiek z innych kościołów miasta Krakowa. Odniesione z należną uczciwością i pociechą największą tych wszystkich, którzy zasłużyli być uczestnikami tego świętego obrzędu, złożyli je u podwojów kościoła, w przysionku, pod gołém niebem, w trumnie napełnionej wonnościami, aby król w swej srogości jeszcze zemsty nie syty nie kazał ich wyrzucić. Powróciwszy zaś, z wielkiém zadziwieniem wszystkich opowiadali owo cudowne, którego świadkami byli, ciała zrośnienie.
O wielu czytamy Świętych, którym Opatrzność za ich czyny pobożne i zasługi dozwoliła zajaśnieć wielorakiemi cudami i łaskami: ale cuda i zadziwiające dzieła, jakie wsławiły zasługi tego męża w życiu i śmierci, i udowodniły świętość Stanisława biskupa Krakowskiego, są tak liczne i wielkie, że niemal wiarę ludzką przechodzą. W kimże bowiem nie wzbudzi podziwienia on rycerz Piotr wskrzeszony z prochów trzechletnich słowy Męża świętego? zmuszeni do ucieczki rycerze króla Bolesława, którzy po trzy kroć odebrawszy rozkaz, aby zabili męża świętego, po trzy kroć mocą cudu powaleni zostali na ziemię? gdy i o Łazarzu czytamy, że od Chrystusa Pana czwartego zaraz dnia po śmierci był wskrzeszony; i o Judaszu Iskaryocie, że postanowiwszy wydać w ręce Żydów Pana naszego Jezusa Chrystusa, i chcąc go poimać, raz tylko cofnął się i upadł. Któżby się równie nad tém nie zdumiał, że ciało Ś. Stanisława Męczennika, posiekane na mnogie części, w nocy i we dnie strzeżone od usłużnych mu orłów, albo raczej Aniołów, żeby go żaden zwierz nie dotknął, jaśniało opromienione światłem niebieskiém; i że toż samo święte ciało, niezliczonemi poszarpane ciosy, odzyskało potém całość, śladu nawet blizn nie zachowawszy? Należy przeto pobożną wyznawać wiarą, że Ś. Stanisław Męczennik przez całe życie swoje był mężem czystości anielskiej, duszą i ciałem dziewicą, że zachował niewinności cnotę aż do chwili poniesionego męczeństwa; i że chcąc wypełnić powinność zaniedbaną przez innych, kiedy drudzy biskupi Polscy milczeli z obojętnością, stanął do walki niebezpiecznej w obronie krzywd wyrządzonych Bogu, kościołowi i ludowi swemu; a poświęcając życie dla prawdy i sprawiedliwości, zasłużył, aby go Bóg Wszechmocny tak wielkiemi wsławił cudami. Słusznie więc kościół katolicki, rozszerzony po całym świecie, śpiewa na jego pochwałę:
„Prawdziwego słońca promień, lekarz niebieski,
Dowodem jest i świadkiem zasług Męczennika:
W światłości ciała wyświecił jego czystość,
A w spojeniu członków dał świadectwo miłości.“
Uwolniony zatém od więzów ciała przez tak chwalebne męczeństwo Ś. Stanisław, rycerz niebieski niepożytej cnoty, i zaprowadzony od Aniołów przed tron Najwyższego, mógł w obec poglądających nań z zadziwieniem niebian do jednorodzonego Syna Bożego mówić temi słowy: „Patrz, o! Słowo Boże, jak wiele cierpią ci, którzy się czynią karcicielami niecnych występków. Oto Bolesław król Polski, oburzony moją przestrogą, nie dawszy się zastraszyć ani wskrzeszeniem rycerza Piotra od trzech lat umarłego, ani trzykrotném na ziemię powaleniem żołnierzy, którzy z jego rozkazu przyszli mnie zamordować, ani nawet Majestatu twego Najwyższą obecnością, bez żadnego względu na miejsce, na czas, i stan i dostojność swoję i moję, zuchwałą i świętokradzką ręką przy ołtarzu, kiedy czyniłem ofiarę za odpuszczenie grzechów jemu i ludowi jego, łając niemęztwu żołnierzy, których moc twoja powaliła, zmieszał krew moję z twą przeczystą ofiarą, a bezbożnym mieczem uciąwszy głowę moję, ciało jeszcze na siedmdziesiąt dwie poćwiertował części, i rzucił dzikim zwierzętom na pastwę.“ Odebrał zaś od Króla Przedwiecznego, za którego sprawę walczył, taką odpowiedź: „Widziałem walkę twoję i zgon, i byłem obecnym nie tylko widzem ale i obrońcą twoim. A ponieważ dla imienia mego i dla prawdy nie wzdrygałeś się tak chwalebnej walki, czynię cię zwycięzcą i Męczennikiem głośnym w całym świecie, a u Polaków głową Męczenników i Patronem ich uwielbionym. Ciało twoje, promieniejące nowém światłem i cudowną jasnością niebieską, spajam bez zostawienia śladu blizn, a powierzając je pieczy Aniołów, zdobię cię podwójnym wieńcem, albowiem ciało to dziewiczej czystości odniosło zwycięztwo nad nieprzyjacielem.“
Gdy wieść o tak smutném i okropném zabójstwie, popełnioném przez Bolesława króla Polskiego na mężu świętym Stanisławie, doszła przez różne poselstwa i listy do Najwyższego biskupa Grzegorza VII; sam Najwyższy biskup Grzegorz z całém kardynałów ówczesnych gronem zapłakawszy żałośnie, naradzał się nad tém przez czas długi, jakąby surowością ukarać morderstwo tak straszliwe, popełnione przez króla Polskiego Bolesława i rycerzy Polskich. Nakoniec rozkazał Piotrowi arcybiskupowi Gnieźnieńskiemu i wszystkim kościoła Polskiego biskupom osobnemi pismy, ażeby dla ohydzenia i ukarania popełnionej przez króla Bolesława i jego rycerstwo zbrodni, rościągnęli interdykt powszechny na całą prowincyą Gnieźnieńską. Nadto, pozbawił króla Bolesława wraz z królestwem Polskiém zaszczytu i godności królestwa; a uwolniwszy panów wszystkich, książąt, służebników i poddanych z pod jego władzy, zakazał im zwykłego dlań posłuszeństwa i uległości. Synom także i wnukom tych rycerzy, którzy króla Bolesława wspierali swą pomocą i radą, i przyzwalali na popełnienie zbrodni, zabronił wstępu do wszelakich urzędów, posad, dostojeństw i godności duchownych, aż do czwartego pokolenia, a odjął im chleby duchowne, jakie posiadali albo posiadać mieli. Ostrzegł wreszcie arcybiskupa Gnieźnieńskiego i innych biskupów, aby nie koronowali ani namaszczali nikogo na królestwo Polskie, bez względu na znakomitość stopnia i stanu, bez opowiedzenia się stolicy Apostolskiej. Arcybiskup zatém Gnieźnieński, Piotr, i wszyscy kościołów Polskich biskupi, odebrawszy takie polecenia od Najwyższego Pasterza, acz te zdawały im się zbyt uciążliwe i przykre, nie śmieli bynajmniej przeciwić się postanowieniu Głowy kościoła, i ogłosili klątwę papieską; a pozamykawszy wszystkie kościoły, z wielkim ludu i swoim żalem zawiesili służbę ołtarza i Boskiej chwały.
Objawiły nadto wyroki Boże niektórym mężom pobożnym i świątobliwym, że za zbrodnią, której się Bolesław król Polski wraz z rycerstwem swojém dopuścił na mężu Bożym Stanisławie, królestwo Polskie i kraje jemu podległe poszarpane będą ohydnie na tyle części, na ile król Bolesław z swemi rycerzami porąbał ciało święte, i że te dopiero po kilku wiekach, za łaską Boga przebłaganego pokorą i skruchą narodu, zrosną się na wzór ciała Ś. Biskupa, nie zostawiwszy żadnego znaku blizn i rozdziału. Które-to objawienie Boże, na ów czas rozgłoszone między ludźmi, widział sprawdzoném wiek następny, widzi i teraźniejszy, i przyszły za łaską Chrystusa Pana widzieć będzie.
Nową, nader srogą walkę stoczyli w tym czasie Henryk i Rudolf o królestwo Rzymskie na miejscu zwaném Fladecheim, gdzie z obojej strony wielu rycerzy poległo, Henryk odniósł zwycięztwo, a Rudolf z placu bitwy umknął, ale nie zrażony bynajmniej powtórną klęską, sposobił się po trzeci raz do wojny.
Lubo król Polski Bolesław z wyroku i rozporządzenia papieża Grzegorza VII, za zbrodnię popełnioną na mężu świętym, odsądzony został od władzy i dostojności królewskiej, a poddani jego tymże wyrokiem Apostolskim uwolnieni od podległości i posłuszeństwa królowi; przecież Bolesław nie przestał uważać się za króla i przymuszał wszystkich do słuchania swoich rozkazów: wyrzekał, że i on i królestwo jego niesłusznym pokrzywdzone zostało wyrokiem, i że za zgładzenie jednego szalonego biskupa i zuchwalca, który śmierć poniósł z własnej winy, nie godziło się obciążać ich tylu karami. Nie szczędził przytém, wraz z rycerzami którzy uczestniczyli jego zbrodni i sprzyjali jego zamiarom, najzelżywszych zniewag mężowi Bożemu; i chcąc w obec ciemnego gminu prostaków zmniejszyć zbrodnię przez siebie popełnioną, nie sromał się w częstych z nimi rozmowach szarpać słowy świętego biskupa, mieniąc go nie Ojcem duchownym ale ojcem dzieciom, nie pasterzem ale wszetecznikiem, nie zwierzchnikiem duchownym ale ciemiężcą, nie biskupem ale zbiorcą bogactw i łakomcem, nie dozorcą ale katem, nie do serc sięgającym, ale (czego wymówić się nawet nie godzi) do podołków, i że dla utajenia swoich zdrożności, innym wodze swawoli rozpuszczał. Chociaż jednak temi i innemi potwarzami znieważał męża Bożego, nie zdołał jednak przyćmić jego świętości, zwłaszcza w przekonaniu tych, którzy znali jego życie i obyczaje. Broniły go skutecznie od tych obelg i zarzutów światła niebieskie często spuszczające się na grób męża świętego, które pobożni ludzie widywali, niemniej choroby i kalectwa odpędzane za wezwaniem jego imienia. Sam nawet Bolesław, spowodowany częstemi pogłoskami o owych światłach niebieskich, spuszczających się na grób męża świętego, chcąc się przekonać czy były prawdziwe albo zmyślone, wychodził na wieżę zamku Krakowskiego; a zobaczywszy wyraźnie promienie z nieba zstępujące i oddające cześć ciału świętemu, nie tylko przestał obelgami swemi znieważać męża Bożego, ale nawet zaczął się bać o siebie, poczuwając się do popełnionej na nim zbrodni morderstwa, której wtedy dopiero cały ogrom poznał, zwłaszcza gdy go coraz więcej trapić poczęła wzgarda okazywana od własnego rycerstwa i jawna u obcych sromota. A lubo zdawało się, że w początkach panowania trwałą i niezłomną cnót swoich posadę założył w obronie i rozszerzeniu swojej ojczyzny, tudzież w hojności, która sama jedna tak wyszczególniającym była w nim przymiotem, że z pomiędzy królów Polskich on sam tylko zasłużył na imię i przezwisko szczodrego: przecież, zniweczywszy te wszystkie czyny chwalebne ciężką miarą występków, cokolwiek miał w sobie męztwa i dzielności umysłu, to ohydził i zatarł sprosnością obyczajów, a zaletę szczodroty przyćmił drugą zakałą zbrodniczego morderstwa. A tak, pragnąc w chwale wyrównać przodkom, a nawet ich przewyższyć, okrył siebie i potomstwo swoje wieczną hańbą i sromotą; a usiłując rozprzestrzenić granice swego królestwa, z dopuszczenia sprawiedliwych sądów Bożych stracił te, które już tak znacznie rozszerzone posiadał, i zanurzony w cieniach brzydkiej pomroki, zaćmił rodu swego zaszczyty, świetność i chwałę królestwa.
Rudolf stoczywszy po trzeci raz bitwę z Henrykiem królem Rzymskim nad rzeką Elsterą (Elestra) wielką poniósł klęskę; wielu książąt i rycerzy Saskich na placu legło, jemu zaś ucięto rękę. Odprowadzony do Mersburga, z ran poniesionych umarł. Po jego atoli śmierci nie uspokoiły się do razu sprawy cesarstwa: Herman bowiem, książę Lotaryngii, w jego miejsce obrany, nowe do wojny zbierał siły; lecz gdy od stronnictwa Henrykowi przychylnego zgładzony został, wojna z jego zgonem spełzła na niczém. Cesarz Henryk odwiedzając grób Rudolfa, gdy go pewien rycerz zapytał: „Czemu pozwolił, aby tego, który królem nie był, tak okazałym uczczono grobowcem?“ odpowiedział: „Bogdajby wszyscy moi nieprzyjaciele tak zaszczytne mieli pomniki!“
Z upokorzeniem własném poznał Bolesław król Polski, że pomyślny i kwitnący stan królestwa, w skutek zabicia Ś. Stanisława biskupa, ustąpił miejsca klęskom i zniewagom, gdy nie tylko wiele krajów Ruskich, a zwłaszcza tych, które on sam był podbił, zrzuciwszy jarzmo poddaństwa, odmawiały mu zwykłych danin i powinności, ale i własnych panów nienawiść i wzgarda ku niemu coraz więcej wzrastała. Do takiego wreszcie upadku i nędzy zeszła dawna jego świetność i okazałość, taką Bóg za winy ciężkie nawiedził go niedolą, że przedniejsi panowie królestwa sprzysięgli się na zabicie albo uwięzienie jego, i tych, którzy byli uczestnikami popełnionej na Ś. Stanisławie zbrodni, w przekonaniu, że nie zdołają inaczej odzyskać zaszczytu korony królewskiej i uwolnić się od kar duchownych, tylko przez jego zagładę lub uwięzienie. Ale że ułożony w tej mierze zamiar niedbale wykonywano, król Bolesław odkrywszy spisek, z drużyną rycerzy, którzy byli wspólnikami zbrodni, a na których gardła podobnie jak na królewskie czyhano, by nie wpaśdź w ręce sprzysiężonych, udał się spiesznie do Węgier, do Władysława krewnego i wychowańca swego, który już w Węgrzech panował; a z obawy, iżby w jego nieobecności oburzeni panowie nie dopuścili się jakiej srogości na synu jego jedynym Mieczysławie, liczącym na ów czas na lat dwanaście, wziął go z sobą wraz z innymi rycerzami, którzy mieli udział w zabójstwie męża świętego. Przyjęty był z należną czcią, i przez czas nie jaki podejmowany uprzejmie, jak tego wymagały pokrewieństwo, gościnność doznana i obowiązek wzajemności (wyznawał bowiem Władysław, że potęga i pomoc Bolesława przywróciły mu ojcowskie dziedzictwo). Tu usiłując przed królem Węgierskim i jego narodem zmniejszyć ile możności swą winę, zarzucał biskupowi świętemu Stanisławowi liczne i wielorakie zbrodnie, utrzymując, że go słusznie życia pozbawił: przecież sprzykrzyło mu się w końcu słuchać dochodzących uszu jego szemrań, które w obec króla Węgierskiego i Węgrów obrażały jego majestat, mieniąc go zelżywie wygnańcem i mordercą. Zostawiwszy więc syna Mieczysława i rycerstwo, które z nim opuściło ojczyznę, u Władysława króla Węgierskiego, i zrzuciwszy z siebie szaty królewskie, aby po nich nie był poznany, udał się do Karyntyi w towarzystwie jednego tylko sługi, i ukrywał się tam po klasztorach wystawionych niegdy i założonych przez jego pradziadów, a mianowicie w klasztorze Wildeńskim (Wilthina) niedaleko Inspruka, w kraju czyli okolicy leżącej nad rzeką Adygą. Tam ostre i pełne pokory prowadząc życie, a nie wydając się przed nikim z swoim stanem i rodem, pełnił brudną służbę kuchcika, i siermięgą pokutniczą zgładzić usiłował winowajcze piętno zbrodni, której się był na Stanisławie mężu Bożym dopuścił. Niektórzy zaś twierdzą, że w czasie pobytu swego na dworze króla Władysława w Węgrzech, wpadłszy w obłąkanie, długie cierpiał męki i katusze szaleństwa, pókąd w dniu 21 Marca nie wyzionął ducha, pożarty naostatek od własnych psów w lasach Węgierskich; i w ten sposób poniósł karę okropną, wymierzoną nań mściwie od Boga za zbrodnię popełnionego morderstwa. Po wygnaniu zatém Bolesława i jego śmierci, sława i blask świetny królestwa Polskiego poczęły stopniami mierzchnąć i upadać, a Polska, straciwszy koronę królewską, którą za czterech tylko piastowała królów, odsądzona od praw i zaszczytów nabytych dzielnością i cnotami Bolesława Chrobrego, pierwszego króla Polskiego, za zbrodnię niegodziwą zabójstwa, popełnionego na świętym biskupie Stanisławie, którą Bolesław wolał usprawiedliwiać i zmniejszać, niżeli zgładzić pokutą, spadła do rzędu księstw, mając pod książętami doznać losów daleko odmienniejszych niżeli za panowania królów.
Słusznie Bolesław król Polski, w czynach swoich i powodzeniu tak różny i sobie samemu niepodobny, uderza mnie podziwieniem: z jednej strony bowiem okazuje się godnym zalety, tak iż od pradziada jego, Bolesława I króla Polskiego, żaden mu z królów nie wyrównał; z drugiej słuszna ciąży na nim nagana, że żaden król sromotniej, żaden występniej Boga nie obrażał, i dotkliwszych na rzeczpospolitą nie sprowadził ciosów. Kiedy bowiem tak liczne nad Rusią i Węgrami odnosi zwycięztwa, rozprzestrzenia granice kraju, i wspaniałą hojnością wszystkich serca zniewala, wtedy wyrównywa Bolesławowi Chrobremu: lecz kiedy obrzydłą plami się Sodomy zbrodnią, gdy na kobietach i rycerstwie niecnych dopuszcza się gwałtów, gdy z pogardą odrzucając przestrogi nie chce myśleć o poprawie życia, targnie się zuchwale na męża Bożego, i dopełniwszy na nim morderstwa, śmié nadto usprawiedliwiać swoję zbrodnię, wtedy okazuje się drugim dla Polaków Popielem, a cokolwiek Polska za dawniejszych królów i książąt pozyskała chwały i zaszczytu, to wszystko niweczy i zaciera.
Król Węgierski Salomon, chcąc dawną odzyskać władzę i dostojność królewską, jął zamachy knować na życie Władysława króla Węgierskiego: co gdy się wydało, wtrącony został do więzienia w Wyszegradzie. Uwolniony potém z łaski Władysława króla Węgierskiego, zbiegł do Kunów, Węgrom pod ów czas nieprzyjaznych. Sprawował wtedy zwierzchnią nad Kunami władzę naczelnik ich Kustek; tego skłonił Salomon do udzielenia sobie pomocy, obiecując, że córkę jego weźmie za żonę, a odda mu ziemię Siedmiogrodzką. Barbarzyniec, ujęty takiemi obietnicami, najeżdża Węgry; ale gdy przyszło do spotkania, tak król Salomon jak i Kustek naczelnik Kunów, straciwszy wiele ludzi, zostali pobici i do ucieczki zmuszeni. Przerażony tą klęską, udał się do Bulgarów, gdzie z drużyną swoją żyjąc z łupieży, wkrótce naprzykrzył się krajowcom; zaczém od Bulgarów i Greków, po wymordowaniu wszystkich prawie jego towarzyszów, z kraju został wygnany. Ostateczną przyciśniony niedolą, gdy w ucieczce zdążył do pewnego lasu, kazał swoim czekać na siebie, sam zaś zapuściwszy się w głąb puszczy, już więcej nie wrócił, lecz strawił resztę życia na pielgrzymce i bogomyślności. Przybywszy nakoniec w odzieży pielgrzymskiej do Poli, miasta Istryi, leżącego na brzegu Adryatyku, umarł, i tam ciało jego spoczywa. Tak Salomon jako i brat jego Dawid żadnego ze krwi swojej nie zostawili potomka, albowiem Bóg sprawiedliwym swoim wyrokiem odmówił potomstwa synom Andrzeja króla Węgierskiego, za to, iż dla osiągnienia władzy, dogadzając prośbom Węgrów, zezwolił na przywrócenie bałwochwalstwa, a wymordowanie księży i sług Bożych.
Wasilko Rościsławicz, książę Ruski, dowiedziawszy się, że Bolesław król Polski z kraju uszedł, a rzeczpospolitą wewnętrzne zawichrzyły burze, umyślił najechać ją i spustoszyć; wpada zatém gwałtownie do Polski z wojskiem zaciężném, z Połowców i innego ludu złożoném, a zdobywszy i popaliwszy niektóre warownie, wraca na Ruś obciążony zdobyczą.
Rok ten pamiętny był Polakom i Węgrom ucieczką dwóch królów, Bolesława i Salomona, i nadzwyczajnemi upałami, w skutek których wiele pozapalało się lasów i miejsc bagnistych żarem słońca wysuszonych.
Jędrzej, biskup Kruszwicki, po 25letnim zarządzie kościoła Kruszwickiego, umarł wiekiem strawiony, i obok zwłok poprzednika swego Wenancyusza pochowany został w kościele parafialnym wsi Parkanie. Po nim, wyborem kapituły Włocławskiej, za wstawieniem się Władysława książęcia i monarchy Polskiego, wyniesiony został na stolicę i przez papieża Grzegorza VII potwierdzony Baptysta I, rodem Rzymianin.