Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście/Księga dwunasta
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście |
Data wyd. | 1867–1870 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ W. Kirchmayera |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Karol Mecherzyński |
Tytuł orygin. | Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
W dzień Ś. Floryana odprawiali zjazd powszechny w Brześciu Kujawskim prałaci, książęta i panowie Polscy z jednej, a mistrz, komturowie i panowie Pruscy z drugiej strony. Na tym zjeździe usiłowano w sposób wieloraki zawrzeć pokój wieczysty; ale Krzyżacy pod różnemi pozorami uchylali się od zgody; sprowadzali prałatów i panów Polskich dla łatwiejszego niby rokowania do Służewa (Sluszow), jakoby miasto Brześć niesposobném było do układów pokojowych. Nie więcej jednak pomogło w tej mierze Służewo niż Brześć, gdy Krzyżacy nie chcieli rozbroić umysłów. Toczyła się bowiem pod ów czas wojna między Zygmuntem wielkim książęciem Litewskim, od którego wysłani posłowie znakomici znajdowali się na owym zjeździe, a mistrzem Inflantskim, któremu Krzyżacy Pruscy posłali byli znaczne wojsko w posiłku, i z tej przyczyny spodziewali się prawie z pewnością zwycięztwa. Gdy więc prałaci i panowie Polscy, nic nie zdziaławszy, rozjeżdżali się już z Służewa, przybiegł do nich jeden a do Krzyżaków drugi goniec z doniesieniem, „że mistrz Inflantski Bartor (Barthor) v. Lo i jego wojsko zostało przez Litwinów pobite i zniesione.“ Przerażeni tą wiadomością Krzyżacy, którzy tak opornie uchylali się byli od zawarcia pokoju, wysłali czémprędzej aż do Brześcia dwóch komturów i dwóch panów z prośbą o pokój, oświadczając z swej strony wszelką do zgody gotowość, i żądając jak najusilniej naznaczenia czasu do tych układów; postanowiono więc zebrać się w dzień Ś. Mikołaja, do czego Krzyżacy piśmiennie się zobowiązali.
Po ogłoszeniu rozejmu, udano się z Brześcia na inny zjazd, zapowiedziany na dzień Ś. Stanisława do Sieradza, dokąd i król Władysław przybył wraz z bratem swoim Kazimierzem książęciem i królową Zofią, matką. Tam w długich rozprawach naradzano się nad tém, czyli Eliasz wojewoda Mołdawski, którego trzymano dotąd w zamku Sieradzkim, miał być z niewoli wypuszczony, lub nie. Gdy bowiem stronnicy Eliasza Wołosi obstawali za jego uwolnieniem, posłowie zaś Stefana wojewody, którzy tam także przybyli, dopraszali się przeciwnie, „aby go nie wypuszczano z niewoli, i nie zapalano między nimi domowej wojny“, wytoczyły się ztąd obszerne narady, a w końcu postanowiono zgodnie „Eliasza nie wypuszczać z więzienia, aby tym sposobem podczas małoletności królewskiej Stefana utrzymywać w wierności i posłuszeństwie.“ Niedługo jednakże przestrzegano tej uchwały. Zaraz bowiem po skończonym zjeździe Eliasz z zamku Sieradzkiego, który był pod ów czas dzierżył Piotr Szafraniec wojewoda Krakowski, za namową potajemną umknął, i bez przeszkody zbiegłszy na Wołoszczyznę, wnet pożar straszny wojny domowej w całym kraju rozniecił. Na tymże zjeździe wszczął się był nadto żwawy spór między świeckimi panami i duchowieństwem o dziesięciny, sposób ich wybierania i inne ciężary: ale odmienne były między sobą sprawa Wielkiej Polski i ziemi Krakowskiej. Albowiem Krakowianie dowodzili, że nie należało oddawać dziesięciny zbożowej z ról opuszczonych przez zrugowanie kmiecia; Wielkopolanie zaś upierali się, jakoby nie byli obowiązani do składania dziesięciny snopowej z pól świeżo wykarczowanych, i pokazywali przywilej Jarosława arcybiskupa Gnieźnieńskiego i jego kapituły, zawierający takowe postanowienie. Lecz gdy w wzajemnych naradach nie przychodziło do zgody, uchwalono złożyć inny zjazd w Piotrkowie w dzień Wniebowzięcia N. Maryi Panny, któryby się tym wyłącznie, a nie żadnym innym przedmiotem zajmował. Biskupi, aby tém lepiej przygotowani i w należyte opatrzeni środki obrony na takowy zjazd Piotrkowski przybyli, sami wprzód złożyli synod prowincyonalny w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego w Łęczycy; dokąd gdy się zebrali Wojciech arcybiskup Gnieźnieński i biskupi prowincyi, postanowiono: „w czasie małoletności króla utrzymywać swobody kościoła, odwłaczając sprawę środkami godziwemi; a w razie przemocy i gwałtu, użyć klątwy kościelnej miasto miecza; panom zaś Wielkopolskim odpowiedzieć, że kościoł Gnieźnieński nie jest obowiązany do zachowania przywileju Jarosława, gdy od czasu, w którym jak wiadomo siłą i przemocą był wymuszony, ciągle mu zaprzeczano i od niego się uchylano.“
Dnia dwudziestego Marca Jan biskup Przemyski, nazwiskiem Śledź, Kujawianin rodem z wsi Lubnia (Luben), szlachcic herbu Doliwa, zszedł ze świata i w kościele zamku Przemyskiego pochowany został. Po jego śmierci, prałaci i kanonicy złożywszy elekcyą, obrali zgodnemi głosy Franciszka Orzka (Orzek), dziekana Lwowskiego i kanonika Przemyskiego, szlachcica z domu Świerczków. Atoli król Władysław wraz z swemi panami mianował Mikołaja Chrząstowskiego, szlachcica herbu Strzegomia, proboszcza Ś. Floryana i kanonika Krakowskiego, którego wybór poparło kilku panów, jego braci i krewnych. Gdy wreszcie dobra kościelne zajęto w posiadanie, Franciszek Orzek, chociaż miał wszelkie prawa za sobą, ustąpić ich musiał, a przyjąć w zamian probostwo Ś. Floryana. Zaczém rzeczony Mikołaj Chrząstowski od Eugeniusza IV papieża na stolicę Przemyską wyniesiony, a przez Zbigniewa biskupa Krakowskiego w klasztorze Piędziczowskim (Pyandziczoviensis) w dzień Wniebowzięcia N. Maryi Panny, ale dopiero następnego roku wyświecony został.
Gdy nadszedł dzień uroczysty Wniebowzięcia N. Maryi Panny, Wojciech arcybiskup Gnieźnieński i prawie wszyscy biskupi królestwa, wraz z kapitułami swoich kościołów, opatami, doktorami i mistrzami, zjechali się do Piotrkowa. Przybyli i świeccy panowie, między którymi celniejszy Mikołaj z Michałowa kasztelan i starosta Krakowski; mniejsza jednak była liczba świeckich niżli duchownych, gdy jednych z wojewodów wstrzymywała bojaźń Boga i sumienie, drudzy dla niesposobnego zdrowia przybyć nie mogli. Przez dni kilka zbierały się w kościele parochialnym Piotrkowskim obie strony, i wrzały między niemi wzajemne spory, wnoszone obok mnogich wywodów zarzuty i obrony. A lubo świeccy domagali się uchylenia wielu zwyczajów, które mienili uciążliwościami, głównie jednak usiłowania ich do tego zmierzały, aby szlachcicowi rugującemu z roli wieśniaka wolno było dziesięcinę oddawać swemu plebanowi, bez względu na to, że ją kmieć składał innemu; i aby według przywileju Jarosława arcybiskupa Gnieźnieńskiego, który ukazywano, wybieranie dziesięciny snopowej we wszystkich wsiach powstałych już po wydaniu tego przywileju, i na przyszłość powstać mających, zniesioném było i uchyloném. Nie tylko zaś panowie Wielkopolscy dopraszali się tego dla siebie, ale i panowie Krakowscy usiłowali rzeczony przywilej rościągnąć do ziem swoich, na tej zasadzie, że go wydał arcybiskup Gnieźnieński, który był prymasem, i że w nim podpisani byli jako świadkowie niektórzy z kanoników Krakowskich, na ów czas posiadający beneficia należące do kościoła Gnieźnieńskiego. Głowami zaś i przewódzcami tej sprawy byli Abraham z Zbąszyna sędzia Poznański, Spytek z Melsztyna i Jan Strasz z Białaczowa. Dał na to wszystko kościoł odpowiedź łagodną, która sama przez się łagodziła wzburzone umysły: „że nie może wieśniak bez ciężkiego występku dziesięciny składającej się zwykle arcybiskupowi, opatowi lub kanonikowi, z ról opuszczonych albo zamienionych na pole orne szlacheckie, uważać za dowolną, i rzeczy cudzej komu innemu przyznawać: zezwala się jednak, aby szlachcic uprawiający rolę po zrugowaniu kmiecia nie opłacał dziesięciny konopnej, ani jej zwyczajem chłopów właścicielowi dziesięciny swojemi wozy do stodół odstawiał, ani pozwalał przebierania w swojém zbożu i kopach, chyba gdyby te zupełnie były zepsute. Przywilej Jarosława żadnej nie będzie miał wagi, już-to jako wymuszony przemocą, czego dowodem oczywistym jest to, że w Poznaniu a nie w Gnieźnie był spisany, i nie wielu nań zezwoliło; już dlatego, że wbrew temu przywilejowi kościoł Gnieźnieński przeciwne wydał uchwały; kościoła zaś Krakowskiego nie może to prawo obowięzywać, gdy arcybiskup Gnieźnieński nie jest mocen nic ważnego w kościele Krakowskim stanowić i uchwalać; a nadto kościoł Krakowski ma osobny przywilej od biskupa Bodzanty na prośbę króla Kazimierza i panów świeckich pod tenże sam czas prawie udzielony, a zawierający wiele zbawiennych ustanowień, które święcie są zachowywane.“ Panowie widząc, że nie zdołają tej, jakiej się spodziewali, wymódz uchwały, odrzucili wszystkie pośrednie warunki, jakie im kościoł podawał, a postanowili działać samowolnie, zatrzymywać dziesięciny i dzierżyć je w swoich ręku, pókiby duchowieństwo na ich żądania nie zezwoliło. Wszelako to postanowienie nigdzie nie utrzymało się z obawy klątwy, którą biskupi zagrozili w razie przytrzymania dziesięcin.
Prowadził pod te czasy Zygmunt wielki książę Litewski z Bolesławem Świdrygiełłą pamiętną wojnę, którą teraz opowiem.
Książę Bolesław Świdrygiełło nie mogąc tego ścierpieć, że go z stolicy Litewskiej strącono i wygnano, poduszczony namową, radami i obietnicami Zygmunta cesarza Rzymskiego i króla Węgierskiego, postanowił odzyskać utracone księstwo, do czego z wielu okoliczności silną brał otuchę. Większą bowiem część tego księstwa w swej władzy i posiadaniu dzierżył; wszystkie kraje Ruskie wiernie i z dziwną przychylnością mu podlegały. Nadto, książę Zygmunt Korybut, który w latach dawniejszych liczne w Czechach prowadził boje, za sprawą Krzyżaków Pruskich i przez ich kraje przybył mu na pomoc. Widząc bowiem, że jego znaczenie u Czechów upadało i przechodziło w pogardę, po długiém tułactwie, nieświadomy dokąd się miał udać, a obawiający się podróżować krajem Pruskim, przez królestwo Polskie udał się do książęcia Świdrygiełły. Ten znając od dawna jego uczciwość, a w sprawach wojennych doświadczenie i biegłość, z przybycia jego wielce się uradował; tuszył bowiem, że mu w zamierzonych wyprawach i bojach wielką stanie się pomocą. Krzyżacy wreszcie, z któremi związał się był od dawna sojuszami i przymierzem przeciw Polsce, obiecywali mu znaczne posiłki w ludziach i pieniądzach, w nadziei, że jeśli zwycięztwo otrzyma i książęcia Zygmunta zepchnąć zdoła z stolicy Litewskiej, mieć będą od niego przeciw królestwu Polskiemu walną pomoc i wsparcie. Zebrawszy zatém z Rusinów, Tatarów, Czechów i Ślązaków potężne wojsko, wtargnął rzeczony książę Świdrygiełło około święta Wniebowzięcia potajemnie do Litwy, ażeby tém łatwiej podszedł i owładnął nieprzyjaciela, któremu był mistrz Inflantski wraz z marszałkiem i wszystkimi komturami Inflant, tudzież wojskiem mistrza Pruskiego, złożoném tak z krajowych i obcych zaciągów, jako i własnego żołnierza, przybył w posiłku, i nad temi połączonemi siły dano dowództwo książęciu Zygmuntowi Korybutowi. Wielki kniaź Litewski Zygmunt, który wiedział dobrze o tém wszystkiém, zebrał z Litwinów największe jak tylko mógł siły; wszelako, czując się nierównie słabszym, i wiedząc, że wielu było niechętnych mu Litwinów, tych zwłaszcza, którym ojców, braci lub krewnych wymordował, wielu zaś sprzyjających książęciu Świdrygielle, przez liczne poselstwa i listy namawiał usilnie, prosił i błagał Władysława króla Polskiego, „aby mu w tak niebezpiecznym razie użyczyć chciał pomocy, i aby go otoczonego zewsząd od nieprzyjacioł nie opuszczał.“ Władysław król, za zgodną radą prałatów i panów Polskich, posłał mu potężne wojsko w posiłku, przekonany, że wszyscy Litwini przeciw stryjowi jego książęciu wszyscy Świdrygielle}} chętnie oręż podniosą. Zygmunt więc, wielki książę Litewski, uradowany przysłaném sobie w ciężkiej potrzebie tak liczném i potężném wojskiem, ochłódłszy z wszelkiej obawy i troski, ruszył śmiało przeciw książęciu Świdrygielle, a po krótkim pochodzie wszedł do Trok, w którém zostawił syna swego, kniazia Michała, wszystko zaś wojsko Litewskie oddał pod zarząd i dowództwo Jakóbowi z Kobylan, wodzowi wojsk królewskich. Obadwa przeciwników zastępy, po dopełnieniu wielu klęsk i spustoszeń, i nawiedzeniu różnych stron kraju, zetknęły się pod Wilkomierzem, a rozłożywszy naprzeciwko siebie obozy w niewielkiej odległości, tak iż je mała tylko rzeczka przedzielała, stały przez trzy dni i trzy nocy pod bronią, patrząc na siebie wzajemnie, i w każdej godzinie, w każdej chwili czuwając na koniach, w skupieniu oczekiwały bitwy. A nie tylko ta ciągła obawa i niewczas utrudzały obadwa wojska, ale i pora niepogodna; przez wszystkie bowiem trzy dni i trzy nocy deszcz nieustannie padał, i zarówno ludzi pod bronią czuwających, jako i konie, z których nie zsiadali, biedził. Rzeczki środkiem obozów płynącej, której woda była mętną i błotnistą, oba wojska nie śmiały przechodzić, aby przeprawiających się nieprzyjaciel nie otoczył i w miejscu tak niesposobném nie zmusił do walki. Tymczasem książę Zygmunt Korybut, który był w tylu wojnach doświadczył męztwa i dzielności Polaków, a bojaźliwości Rusinów i Niemców, wszelkich przez te trzy dni używał zabiegów do utrzymania pokoju; a naprzód dopraszał się usilnie, „aby całą sprawę, dla której obecna toczyła się wojna między Zygmuntem wielkim książęciem Litewskim a książęciem Świdrygiełłą, zdać pod sąd, rozpoznanie i orzeczenie papieża, Zygmunta cesarza, bądź którego z królów lub książąt katolickich, albo wreszcie jakichkolwiek ludzi zacnych, byleby wyznawców chrześciańskich“; jawnie dając poznać tak pokorną prośbą, że podobno przeczuwał zły i nieszczęśliwy dla siebie koniec tej wojny. Ale gdy widział, że takie upokorzenie się nie trafiało w myśl Polakom i Litwinom, a przytém obawiać się począł buntu i rokoszu; gdy się przekonał, że niewczesną było rzeczą przy samém prawie spotkaniu myśleć i tuszyć o zawarciu pokoju, rano we Czwartek, w dzień Ś. Idziego, to jest pierwszego Września, podniósł namioty i umyślił poprowadzić swoje wojsko w inne sposobniejsze miejsce, aby z nadchodzącemi z Inflant posiłkami snadniej się mógł połączyć. Powiadają, że kiedy Niemcy świetnie uzbrojeni naśmiewali się i szydzili z Polaków i Litwinów, prawie pół nagich i czarnemi zbrojami okrytych, książę Zygmunt Korybut rzekł: „że więcej było siły i odwagi w tym niepoczesnym gminie, niżeli w ich świetném rycerstwie, i gdyby mu między nimi wybierać przyszło, wolałby należeć do pierwszych.“ Ruszył więc obozem i począł przechodzić na inne stanowisko obrane. O czém gdy się Jakób Kobyleński dowódzca, tudzież panowie i rycerze tak Polscy jak i Litewscy dowiedzieli, mniemając, że wojsko nieprzyjacielskie z bojaźni ustępowało, i że tego cofania się przyczyną była trwoga, a nie zamiar połączenia się z Inflantczykami, uznali tę porę za najsposobniejszą do otrzymania zwycięztwa; zaczém sprawiwszy hufce, ściśnionemi szeregi poskoczyli za nieprzyjacielem i uderzyli na tylne jego straże. Powstał krzyk wielki w wojsku książęcia Świdrygiełły, a co ochotniejsi, porzuciwszy swoje stanowiska, pobiegli swoim na pomoc. Rycerstwo Polskie obyczajem przodków zagrzmiało pieśń Bogarodzico, a prześpiewawszy kilka wierszy spotkało się z nieprzyjacielem. Rozległ się do razu trzask i łomot z uderzenia wzajemnego kopij, mieczów i zbroi. Wielu pozeskakiwało z koni; jedni pod śmiertelnemi ciosami ginęli, drudzy padali na ziemię na pół martwi. Trwała bitwa blisko godzinę: nakoniec za łaską Bożą uległo wojsko Krzyżackie; Inflantczycy, Tatarzy i Rusini pierzchnęli, a za sobą pociągnęli wszystkie inne posiłki, które im szły na pomoc, tak iż pierwej ratowały się ucieczką, niżeli skosztowały bitwy. Polacy i Litwini gonili za uciekającymi, pomieszanych w popłochu słali gęsto trupem albo zagarniali w niewolą, wielu zepchniętych do rzeki Świętej (Swyantha) potopili. Sam książę Świdrygiełło z małą garstką Rusinów, którzy znali błędne po lasach drogi, zdołał ujść pogoni; wszystko zaś wojsko Krzyżaków i Inflantczyków, nieświadome gościńców prowadzących przez bory i pustynie, częścią padło pod mieczem, częścią więzy przyjęło. Przez dni piętnaście chwytano ciągle błąkających się po lasach Krzyżackich i Inflantskich zbiegów. Odwodowe nakoniec wojsko Inflantczyków, które jeszcze było nie zdążyło swoim na pomoc, posłyszawszy o ich klęsce, w niepewności, co miało czynić i dokąd się udać, na pomostach usłanych z szerokich drzew schroniło się na przyległe jezioro, mniemając, że tam zupełne znajdzie bezpieczeństwo: ale skoro się o niém Litwini dowiedzieli, natychmiast pobiegli w tropy, i wszystek ów gmin wraz z całym zasobem i taborami bez walki w plen zagarnęli. Poległ w tej bitwie mistrz Inflantski Bartor v. Lo, rodem Hes, i Teodoryk Kroe, marszałek Inflantski, którego był król Władysław starszy przez lat kilka więzionego w Krakowie z niewoli wypuścił. Wyginęli wszyscy prawie komturowie i wszystko czoło rycerstwa Inflantskiego, tak iż zamki Inflantskie przez długi czas pustkami stały, i łatwo nieprzyjaciel mógł je pobrać, nim potém mistrz Pruski nowe do nich powprowadzał załogi. Zabrano w tej wojnie znaczną liczbę chorągwi nieprzyjacielskich, które Władysław król Polski na pamiątkę tak wielkiego zwycięztwa w kościele katedralnym Wileńskim, ku czci Ś. Stanisława założonym i uposażonym, zawiesić kazał. Poimano zaś w rzeczonej bitwie książęcia Zygmunta Korybuta, mnogiemi okrytego ranami, któremu gdy niektórzy z Polaków pragnący jego ocalenia wyrzucali, „czemu się ucieczką nie ratował,“ Zygmunt tak miał odpowiedzieć: „Waszemi przykładami wyuczony, między wami schowany, i jakby mlekiem waszém wykarmiony, cześć nad życie przeniosłem.“ Wtedy także dostał się w niewolą Zygmunt Rot, poimany przez Jana Czarnkowskiego, wielki Polaków wróg i prześladowca, który był popierał koronacyą książęcia Witołda, a nigdy się na słowo dane nie stawił. Tych obu wielki książę Zygmunt, z poruczenia danego sobie od panów Polskich, w wodzie utopić kazał, aby jeden za swoje odstępstwo, którego się dopuścił z ohydą królestwa Polskiego, przeszedłszy mimo zakazy do Czechów odszczepieńców, drugi za zbrodnie i zdradziectwa przeciw temuż królestwu wymierzane, karę zasłużoną odnieśli. Utrzymują niektórzy, że książę Zygmunt nie był wcale utopiony, ale że w ręku lekarzy, czy-to z ran ciężkich, czy z trucizny przymieszanej do maści, niezadługo umarł. Powiadają nadto, że Zygmunt wielki książę Litewski za namową niektórych panów Polskich ranionemu sam przydał lekarza, i kazał mu do ran wpuścić trucizny. Ukończyła się wtedy wielką nieprzyjacioł klęską zacięta wojna, która księstwu Litewskiemu rozerwanemu wewnętrznemi zamieszki stała się nader zbawienną. Od tego bowiem czasu wszystkie miasta i zamki Ruskie odstąpiły książęcia Świdrygiełły, a przeszły pod władzę i panowanie wielkiego książęcia Zygmunta. Sam zaś wielki książę Zygmunt, pomny na dobrodziejstwa od Boga otrzymane, w miejscu stoczonej bitwy zbudował kościoł parafialny i nadaniem dóbr pewnych uposażył. Zwycięztwo to zbogaciło wielu Polaków i Litwinów zdobytemi na nieprzyjaciołach skarbami, bronią, końmi i najszacowniejszemi klejnotami.
Dnia dwudziestego drugiego Kwietnia, całe zgromadzenie zakonu Kaznodziejskiego Ś. Mikołaja w Toruniu nowym, składające się z szesnastu mnichów, za wyjawienie i ogłoszenie kacerstwa Andrzeja Tophendorfa, plebana Toruńskiego kościoła Ś. Jana, który z kazalnicy jakoweś błędy rozsiewał, z rozkazu Pawła v. Rusdorf mistrza Pruskiego i jego komturów haniebnie rozpędzono: gdy atoli w tej sprawie zgromadzenie wyniosło żałobę, i na soborze Bazylejskim rzecz całą wytoczono, obecny na nim Andrzej, który przeciw zarzucanym sobie błędom sam się osobiście bronił, został potępiony, a zakon swoje dawne miejsce odzyskał.
Pod tenże sam czas Zygmunt cesarz Rzymski i król Węgierski, obawiając się upadku książęcia Świdrygiełły, którego był do tej wojny namówił i wojsko mu swoje posłał, ale żądającego później po kilkakroć posiłków obietnicami tylko próżnemi zbywał, wyprawił dwóch posłów, Mikołaja Brzezinkę i Marcina, Ślązaków szlacheckiego rodu, do Władysława króla Polskiego, z prośbą, „ażeby swojém pośrednictwem skrócił wojnę toczącą się między wielkim książęciem Zygmuntem a książęciem Świdrygiełłą, i albo ich trwale pogodził, albo skłonił do zawarcia rozejmu.“ Oświadczał, „że sprawiłby mu król rzecz wielce wdzięczną i miłą, gdyby w tej mierze stało się zadość jego prośbom i życzeniom.“ Władysław król, za radą obecnych w Krakowie prałatów i panów, odpowiedział: „że chętnie dołoży wszelakich starań i usiłowań, ażeby dla uczynienia zadość cesarzowi Zygmuntowi wojujących z sobą książąt nakłonić do zgody, zwłaszcza że obadwaj są jego krewnemi, jeżeli tylko nie minął jeszcze czas i sposobność po temu. Ale gdy wojna między nimi już od dawna się toczy, a bez wątpienia i zwycięztwo na jednę nakłoniło się już stronę, nie zechce zapewnie pokoju ani zawieszenia broni ten, któremu los zdarzył wygraną.“ Jeszcze posłowie cesarscy po odebraniu odpowiedzi nie wyszli z królewskiego zamku, kiedy przybiegł spieszny goniec z doniesieniem, „że wojna już ukończona,“ i opowiedział „o zwycięztwie książęcia Zygmunta i jego wojska odniesioném nad nieprzyjacielem.“ Powstała wielka radość, a następującej nocy na znak zwycięztwa i tak pocieszającej wieści uderzono w Krakowie we wszystkie dzwony, i całe miasto rzęsistém zajaśniało światłem.
Dnia jedenastego Marca mistrz Paweł syn Włodzimierza z Brudzewa, doktor praw kościelnych, kustosz i kanonik Krakowski, szlachcic herbu Dołęga, w Krakowie w swoim domu kanonicznym, który wspaniale i wielkim nakładem z cegły był wymurował, zakończył życie i w kościele Krakowskim pochowany został. Mąż rzadkiej cnoty i gorliwy miłośnik ojczyzny, który największym wyrównał mężom. Lubo więc założyłem sobie w tém dziele wspominać tylko o zgonie ludzi znakomitych, wszelako nie zważając na to postanowienie, zapisuję tu śmierć tego męża, ponieważ jego cnoty godnym go czynią umieszczenia między ludźmi znakomitemi. Ze wszystkich bowiem tego wieku, nie powiem doktorów, ale ludzi, nikt z większą gorliwością, pracą i zabiegiem nie starał się o odzyskanie ziem Pomorskiej, Chełmińskiej i Michałowskiej, zabranych przez Krzyżaków Pruskich, i o wytępienie rzeczonych Krzyżaków; nikt usilniej nie występował na soborze Konstancyjskim, w Rzymie, w Budzie i po innych miejscach, za sławą ojczyzny i wykazaniem praw królestwa Polskiego do ziem pomienionych, dowodząc go w wielu pismach, które po dziś dzień mamy w ręku. Tego jednakże, tak znakomitego męża, w schyłku jego wieku, niektórzy z Polaków pozbawili zawistnie posiadanych chlebów duchownych, zarzuciwszy mu przyjęcie reguły zakonnej. W naukach i nabywaniu światła tak był zamiłowany, że nie raz, gdy się w księgach zaczytał, zapominał o jedzeniu, o którém dopiero słudzy mu przypominali. Na jego prośby i wstawienia Władysław drugi król Polski pozwolił kościoł parafialny Św. Idziego w Kłodawie, którego rzeczony mistrz Paweł był na ów czas plebanem, zamienić na klasztor kanoników regularnych Ś. Augustyna, zaszczycony wstąpieniem do niego męża wielkiej świątobliwości Sędziwoja Czechela, mistrza teologii i nauk wyzwolonych.
Gdy nadszedł dzień Ś. Mikołaja, złożono według umowy zjazd walny w Brześciu w celu ułożenia pokoju. Przybyła nań wielka liczba prałatów i panów królestwa, a nadto posłowie znakomici wielkiego książęcia Zygmunta, książąt Mazowieckich i książęcia Słupskiego, którzy na ów czas z królestwem Polskiém byli w przymierzu. Polacy bowiem, nie chełpiąc się bynajmniej przeszłemi zwycięztwy, pokoju nie chcieli odrzucać; owszem, wtedy najradniej zdało im się obstawać za pokojem, gdy im największa służyła pomyślność. Zjechali się do Brześcia Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński i prymas, Zbigniew Krakowski, Stanisław Poznański (już był bowiem na ów czas z soboru Bazylejskiego powrócił), Władysław Włocławski i Stanisław Płocki, biskupi, Mikołaj z Michałowa kasztelan Krakowski, Jan z Czyżowa wojewoda, Dobiesław z Oleśnicy kasztelan Sandomierski, Dobrogost z Szamotuł kasztelan Poznański, i wielu innych. Ze strony zaś mistrza Pruskiego przybyli: Franciszek Warmiński i Jan Pomezański, biskupi, Henryk z Pławna (v. Plauen) Elblągski, Ludwik Lansche Toruński, Wolff Sansen Osterodzki, Jan Baysen rycerz, Jan Megow sędzia Chełmiński, Zygmunt Wapilsch chorąży Kiszporski (Kristburgensis), i wielu innych komturów, rycerzy i rajców wszystkich miast większych Pruskich. Na wzajemnych naradach i układaniu wieczystego pokoju strawiono dni kilkanaście. Ale dla rozmaitych trudności i sporów rzeczy tak się zacięły, że w żaden sposób nie można było wtedy trafić do zgody i układów stałego pokoju. Zaczém sprzykrzywszy sobie bezskuteczne narady panowie niemal wszyscy, bo z małym wyjątkiem, dwaj biskupi, Poznański i Płocki, i wielu z starszyzny, rozjechali się, i zdali tylko pełnomocnictwo do ułożenia wieczystego pokoju małej liczbie pozostałych, którzy postanowili wszelkiemi sposoby starać się o dokonanie dzieła. Gdy więc grono prałatów i panów znacznie się zmniejszyło, i sprawa z obojej strony spadła na szczupły wcale poczet, zwłaszcza że i Krzyżacy wielu ze swoich odprawili, a naprzód Ludwika v. Lansche, komtura Toruńskiego, o którym się przekonali, że dla zbytecznej pychy i zarozumiałości nie wieleby przyłożyć się zdołał do zjednania zgody, snadniej poczęły w mniejszém kole toczyć się wzajemne układy. A ponieważ o książęcia Słupskiego, szlachtę Wedleńską i wielu innych z Starej Marchii, którzy byli przeszli pod zwierzchność królestwa Polskiego i we wszystkich wojnach poprzednich wiernie w jego sprawie walczyli, niemniej o miasteczko Koszczno (Cosczno?) przez toż królestwo dzierżone, większe zachodziły trudności, z tej przyczyny, że pomieniona szlachta oświadczała się z płaczem wielkim, iż woli raczej zginąć, niż od królestwa Polskiego odstąpić: usunięto naprzód i załatwiono te trudności stosownemi środkami, które w umowie wieczystego pokoju opisano, a na które i rzeczona szlachta zgodnie przystała. Nie mniejsze atoli wszczęły się potém spory o znaczną ilość pieniędzy, których królestwo żądało od Krzyżaków za pogwałcenie wieczystego przymierza; o wielkie księstwo Litewskie, aby kogo innego za wielkiego książęcia Litwy nie uznawali, tylko tego, który na jej stolicę przez króla Polskiego był wysadzony, i z wielu innych powodów. I już po wiele kroć obie strony, nie mogąc trafić do zgody, rozjeżdżać się chciały; po wiele kroć wysyłali z Brześcia swoję czeladź i wozy, za któremi sami mieli się wybrać niebawem. Aż wreszcie obywatele Pruscy, którym już naprzykrzyła się wojna, skłonili swoich posłów do zawarcia na słusznych warunkach układów. Jakoż po załatwieniu wszelkich trudności, w przeddzień uroczystości Obrzezania Pańskiego ułożono i zatwierdzono pokój wieczysty, który w kościele parafialnym Brzeskim, ze strony królestwa przez Zbigniewa biskupa Krakowskiego, z strony zaś Prus przez Franciszka biskupa Warmińskiego ogłoszony został. Poczém odśpiewano hymn „Ciebie Boże chwalimy,“ na podziękowanie Panu Bogu, który serca wyniosłe miękczy i skłania do zgody, nie bez wylania łez rzewnych, któremi obie strony straszliwe klęski wojenne opłakiwały. Spisano wtedy i określono wszystkie warunki pokoju, które na jednej karcie pergaminowej zmieścić się nie mogły, i zaledwo je w dużym zwoju piśmiennym objęto. Zkąd prałaci i panowie Polscy upominali z przekąsem, jak mówią, prałatów, komturów, tudzież szlachtę i obywateli Pruskich, „aby pokój w ów czas zawarty sumienniej niż wprzódy zachowywali, gdy ten spisany był w jednej księdze, dawniejsze na pojedynczych pergaminach.“ Działaczami zaś głównemi w sprawie rzeczonego pokoju byli: Wojciech arcybiskup Gnieźnieński, Zbigniew Krakowski i Władysław Włocławski, biskupi, Jan z Lichina Brzeski i Jarand z Brudzewa Inowrocławski, wojewodowie, i Dobrogost z Szamotuł kasztelan Poznański, których jako najznaczniejszych wymieniam. Oni bez unużenia wytrwali aż do końca, wynajdując wszelkie warunki do zjednania pokoju i chwalebnego ukończenia dzieła. Toczyły się zaś układy od dnia Ś. Mikołaja aż do uroczystości Obrzezania Pańskiego.
Święto Narodzenia Pańskiego król Władysław z bratem swoim książęciem Kazimierzem obchodził w Krakowie; poczém w Niedzielę drugą postu odprawiał się zjazd walny w Sieradzu, na którym Władysław król nie był obecny, wielu jednak zebrało się nań prałatów i panów królestwa. Umowę wieczystego pokoju zawartą z Krzyżakami na piśmie opatrzono wtedy pieczęciami króla, prałatów i panów Polskich, a w obec przytomnych na tym zjeździe prałatów i panów, dwaj komturowie, umyślnie od mistrza Pruskiego w tym celu przysłani, złożyli uroczystą przysięgę na zachowanie umówionego pokoju. Ciż sami komturowie z Sieradzkiego zjazdu udawszy się do ziemi Krakowskiej i Sandomierskiej, żądali od prałatów, panów i szlachty ziem pomienionych, aby podobnąż wykonali przysięgę. Na tymże zjeździe Sieradzkim Wincenty Kot, podkanclerzy królestwa Polskiego i Jan Lichiński wojewoda Brzeski, wzięli polecenie, aby się udali do Prus, i w imieniu króla i królestwa odebrali od mistrza Pruskiego, komturów, urzędników, panów, obywateli i poddanych jego przysięgę na zachowanie wieczystego przymierza. Jakoż zaraz po Świętach Wielkiejnocy wybrawszy się w drogę, sprawę sobie poleconą wiernie wypełnili.
Na usilne żądania Zygmunta cesarza Rzymskiego i króla Węgierskiego, wynoszone do Władysława króla Polskiego, złożono w uroczystość Zielonych Świątek zjazd walny w Kiesmarku, na pograniczu Węgier i Polski. Przybyli nań ze strony królestwa Polskiego Zbigniew biskup Krakowski, Mikołaj z Michałowa kasztelan Krakowski, Sędziwój z Ostroroga wojewoda Poznański, Jan z Tęczyna Wojnicki, Klemens Wątrobka Biecki, kasztelani, Jan z Koniecpola kanclerz królestwa Polskiego, Abraham z Zbąszyna Poznański i Jan Rej Krakowski, sędziowie; z strony zaś króla Węgierskiego Jan arcybiskup Granu, Mateusz Palancz (Palhancz) wojewoda królestwa Węgierskiego, Jan starszy de Peren, Jan młodszy de Peren, i wielu innych. Na tym zjeździe prałaci i panowie Węgierscy prosili króla Polskiego i Polaków o zwrócenie im bez pieniężnej zapłaty ziemi Spiskiej; ale otrzymali od prałatów i panów Polskich taką odpowiedź: „Że niegodną i ohydną byłoby rzeczą za dobrodziejstwo krzywdą się odpłacać. Gdy zaś król Władysław starszy w ciężkiej potrzebie króla i królestwa Węgierskiego pożyczył im pięćdziesiąt tysięcy grzywien szerokich groszy, a w zastaw wziął ten szczupły kawał ziemi Spiskiej, wielką zatém było niesłusznością upominać się o zwrot tej ziemi bez pieniędzy, zwłaszcza iż za pieniądze wypożyczone, które o połowę wartość zastawu przewyższają, możnaby było kupić na zawsze ziemię Spiską.“ Skoro więc panowie Węgierscy przekonali się, że nic dokazać nie potrafią, rozprawiwszy się z panami Polskimi uprzejmie i grzecznie, odjechali.
Dnia ostatniego miesiąca Kwietnia, Ludwik książę Brzegski i Lignicki zakończył życie, nie zostawiwszy potomka płci męzkiej, lecz tylko dwie córki, z których jedna, Magdalena, poszła za Mikołaja książęcia Opolskiego, druga Elżbieta za Fryderyka książęcia Oławskiego. Pochowany w .... Książę Opolski Mikołaj miał z Magdaleny pięciu synów, Ludwika, Bolesława, Mikołaja, Bernarda, Janusza, i pięć córek; książę zaś Fryderyk z Elżbiety synów dwóch.
W dzień Zielonych Świątek Jerzy Stosz (Stosch) zebrawszy koło siebie niektórych z szlachty i krajowców Szlązkich, wtargnął zdradziecko do królestwa Polskiego, i miasteczko Kłobucko wraz z przyległemi włościami spustoszył; lecz gdy z zabranemi łupy powracał, puścili się za nim w pogoń Wawrzyniec Zaremba i wszystka szlachta z mieszkańcami ziemi Wieluńskiej. Przerażony Jurga grożącém sobie niebezpieczeństwem, porzucił całą zdobycz i ratował się ucieczką; odbite zaś stada bydła i trzody, konie i wszystko co był zabrał, zwrócono mieszczanom Kłobucka i wsiom zrabowanym.
Jan z Rzeszowa arcybiskup Lwowski, szlachcic herbu Półkozic, przesiedziawszy na stolicy Lwowskiej lat dwadzieścia pięć, dnia dwunastego Sierpnia we wsi Piotrkowie umarł, i w klasztorze Ś. Krzyża na Łysej górze pochowany został. Mąż poważnych obyczajów, sędziwy i wzorowego życia. Za jego czasów kościoł Lwowski wielce urósł w znaczenie i sławę. Na zebraniu elekcyjném kapituła zgodnemi głosy obrała Sylwestra z Zdziechowa (Sdzyechow), proboszcza Skarbmirskiego i kanonika Krakowskiego, szlachcica herbu Rawa. Atoli Władysław król Polski, na prośbę Eliasza wojewody Mołdawskiego, jak to niżej opowiemy, wybór jego unieważnił.
Władysław król Polski i jego radcy, zważając, że kraj Wołoski z przyczyny spółubiegania się o hospodarstwo dwóch braci, Eliasza i Stefana, na srogie wystawiony był wojny i klęski, wysyłał do nich po wiele kroć znakomitych z swojej strony posłów, chcąc obu braci skłonić do wzajemnego pokoju i zgody, którą nareszcie za pomocą Bożą skojarzył; a podzieliwszy kraj na dwie części, dał jednę Stefanowi wraz z Białogrodem i nadolną od morza krainą, drugą Eliaszowi z Soczawą i pogranicznemi dzierżawy. Aby zaś kraj ten nie wychodził z pod posłuszeństwa i zwierzchności króla i królestwa Polskiego, zażądał Władysław król od obu wojewodów złożenia hołdu i przysięgi sobie i królestwu. Stefan wybiegał się pod różnemi pozorami od tej powinności; Eliasz zaś poddał się jej chętnie i zobowiązał do wykonania hołdu. Naznaczono więc do tego obrzędu miasto Lwów i dzień Ś. Michała; który gdy się przybliżał, Władysław król wraz z bratem swoim książęciem Kazimierzem, prałatami i starszyzną panów koronnych, przybył do Lwowa, gdzie już zastał Eliasza wojewodę Mołdawskiego z gronem swoich panów i radców. Zaczém w sam dzień Ś. Michała, po odprawieniu uroczystego nabożeństwa w kościele katedralnym Lwowskim, Władysław król z bratem swoim książęciem Kazimierzem, tudzież prałatami i panami królestwa Polskiego, zasiadł na majestacie, w rynku miasta Lwowa umyślnie na to wzniesionym i wspaniale przybranym, w koronie i wszystkich ozdobach królewskich. A wtedy przystąpił do niego Eliasz wojewoda w świetnym stroju, wraz z swemi bojarami i radcami, niosąc w ręku proporce Wołoskie i godła wojenne, a upadłszy ze czcią na kolana, na znak hołdu i posłuszeństwa łamali drzewca chorągwi i rzucali je pod nogi królewskie; poczém Eliasz i wszyscy jego towarzysze wykonali uroczystą przysięgę na wierność i podległość wieczystą królowi i królestwu. Nareszcie król dał Eliaszowi pocałowanie pokoju; bojarom zaś jego podawszy prawą rękę, zobowiązał się i przyrzekł uważać ich za wiernych poddanych królestwa Polskiego i bronić od wszelakich napaści nieprzyjacioł; samemu nadto wojewodzie miejsce pierwsze po lewej stronie swego majestatu, a dalsze jego bojarom, według ich godności i zasług naznaczył. Aby zaś hołd rzeczony był tém trwalszy i ważniejszy w swoich skutkach, Eliasz wojewoda wraz z swemi bojarami zeznał go pismem urzędowém, pieczęciami ich opatrzoném, obowięzując się, „jako wieczysty lennik, hołdownik i poddany króla i królestwa Polskiego, za siebie i swoich następców, do zachowania wierności i posłuszeństwa temuż królowi i królestwu.“ Przyrzekł nadto wojewoda Eliasz osobną umową, na piśmie zaręczoną królowi, „że na znak hołdu i posłuszeństwa, tak on, jako i jego następcy, dawać mu będą w corocznej daninie po dwieście wozów wyziny i czterysta sztuk wołów na potrzebę stołu królewskiego, tudzież czterysta sztuk kamchy jedwabnej na szaty i po sto koni.“ Zastrzeżono przytém, „aby powiat Sepieński, którego był stary król Władysław odstąpił zapisem Alexandrowi wojewodzie, bez żadnych trudności i oporu wrócony był królestwu Polskiemu. Król zaś Władysław Eliaszowi wojewodzie puścić miał dzierżawą zamek Halicz, aby w nim przechowywał swoje skarby, i miał w razie niebezpiecznym ochronę.“ Po dopełnieniu takich układów, i oddaniu Eliaszowi wojewodzie rzeczonego zamku, Władysław król zaprosiwszy tegoż Eliasza wojewodę i jego bojarów na ucztę, wspaniale ich ugościł i znakomitemi upominkami obdarzył: a nazajutrz wzajemnie Eliasz wojewoda wyprawił w swej gospodzie biesiadę, na którą tak króla Władysława, jako i brata jego książęcia Kazimierza, prałatów i panów królestwa Polskiego sprosiwszy, przyjmował ich z wielką wspaniałością, i wszystkim dary znakomite w czaszach srebrnych, naczyniach różnego rodzaju i szatach jedwabnych porozdawał. Po skończonym zaś obiedzie, prosił z największą usilnością, „aby arcybiskupstwo Lwowskie udzielono Janowi Odrowążowi, i nie odrzucano jego prośby dawniejszej za tymże Janem Odrowążem wniesionej:“ o co gorliwie nalegał Piotr Odrowąż wojewoda Lwowski. Lubo już na stolicę Lwowską kto inny, to jest Sylwester, prawnie był obrany, na który-to wybór sam król poprzednio zezwolił, aby jednak prośby dawniejsze Eliasza nie zdawały się pogardzonemi, Władysław król, mimo sprzeciwiania się jednego tylko Zbigniewa biskupa Krakowskiego, za zgodą wszystkich panów, arcybiskupstwo Lwowskie, nie mogąc prawnie, czynem przynajmniej rzeczywistym nadał Janowi Odrowążowi; Sylwester zaś na prośby królewskie od praw swoich odstąpił. Przybyli pod ten czas posłowie Stefana, drugiego wojewody, którzy królowi Władysławowi, jako też wszystkim prałatom i panom przywiozłszy i złożywszy znaczne upominki, prosili, „aby do złożenia podobnegoż hołdu przypuszczono Stefana;“ przyczém obiecywali, „że z wszelką wiernością i przychylnością bronić będą królestwa Polskiego, krajów Ruskich i Podolskich, od napaści Tatarów.“ Odrzucono atoli prośbę Stefana, panowie bowiem koronni upojeni byli świeżo radością z wykonanego hołdu przez Eliasza wojewodę, lubo rzeczony Stefan był mężem statecznym i słownym, a rozumem i dzielnością o wiele Eliasza przewyższał. Ten kilku dniami wprzódy, nim Eliasza z niewoli wypuszczono, chcąc królowi i królestwu przychylność swoję okazać, zamek i miasto Bracław, podstąpiwszy z silném wojskiem, jak to wyżej opowiedzieliśmy, wydarł z rąk Litwinów i oddał go Dzierżkowi Włostowskiemu, który na ów czas był starostą Podolskim, a przez którego niedozór i opieszałość Litwini, acz znacznie później, znowu go zdradziecko podchwycili.
Ze Lwowa król Władysław wyruszywszy wraz z bratem swoim książęciem Kazimierzem, objeżdżał kraje Ruskie, na święta zaś Narodzenia Pańskiego wrócił, jak do zwykłej swojej siedziby, do Krakowa. Tegoż roku, dnia pierwszego Września, Wojciech Jastrzębiec z Lubnic, arcybiskup Gnieźnieński, urodzony z ojca Dzierżsława i matki Krystyny, we wsi swojej Mnichowicach na Mazowszu zakończył życie, i w kościele Gnieźnieńskim naprzeciw kapitularza pod płytą mosiężną pochowany został. Mąż rozumny i poważny, ojczyzny wielki miłośnik. Po jego śmierci, Dzierżsław, syn bratanka arcybiskupa, Marcina z Rytwian wojewody Łęczyckiego, wszystkie ruchomości i pieniądze, szaty i klejnoty, przemówiwszy i obietnicami ująwszy niektórych dworzan, pozabierał; a nadto zamek Borysławice, który był Wojciech arcybiskup swym nakładem zmurował, i znaczne w nim skarby dla synów drugiego bratanka Ścibora wojewody Łęczyckiego przechowywał, opanowawszy, wszystkie znalezione tam bogactwa sobie przywłaszczył. Kapituła Gnieźnieńska złożywszy w dzień Przeniesienia Ś. Wojciecha elekcyą, w celu obrania nowego arcybiskupa, z natchnienia (per viam inspirationis) wybrała zgodnie Wincentego Kota z Dębna, mistrza nauk wyzwolonych, szlachcica herbu Doliwa, kustosza Gnieźnieńskiego, kantora Krakowskiego i podkanclerzego królestwa. Nie podobał się ten wybór panom koronnym, którzy uważali za rzecz niesłuszną, aby mąż nie wiele jeszcze w kraju zasłużony, przesadziwszy innych biskupów, tak nagle na najwyższą godność postąpił; zaczém usiłowali wszelkiemi sposoby elekcyą unieważnić, a Zbigniewa biskupa Krakowskiego na Gnieźnieńską, Władysława biskupa Włocławskiego na Krakowską, mistrza zaś Wincentego Kota na Włocławską stolicę wysadzić. Ale gdy Zbigniew biskup Krakowski wymówił się wyraźnie od przyjęcia tej godności, sam Władysław biskup Włocławski z mistrzem Wincentym Kotem ubiegał się o stolicę Gnieźnieńską. Przemógł jednakże mistrz Wincenty, a papież Eugeniusz IV, pod ów czas wysiadujący w Bononii, potwierdził jego wybór, mimo trudności stawione przez króla i panów koronnych. Roku więc następnego, w Niedzielę dnia trzeciego Września, Zbigniew biskup Krakowski rzeczonego Wincentego Kota w kościele Gnieźnieńskim na arcybiskupa wyświęcił. Towarzyszyli obrzędowi Konrad Wrocławski, Stanisław Poznański i Stanisław Płocki, biskupi.
Władysław król Polski i panowie radni, zważywszy, że zawarcie związków powinowactwa z Zygmuntem cesarzem Rzymskim wielce dla kraju byłoby korzystném, wyprawili do niego nowe poselstwo, złożone z Mikołaja Powały podkomorzego Sandomierskiego i Pawła Dobiesława z Sienna, rycerzy; którzy spotkawszy cesarza w Pradze, przełożyli mu według danego sobie zlecenia: „aby z uwagi, że domierzał już wieku sędziwego, a nie było ani po nim, ani po córce jego potomków płci męzkiej, przybrać raczył za synów swoich Władysława króla Polskiego i brata jego książęcia Kazimierza, poślubiając im za życia wnuczki swoje, córki Alberta książęcia Austryi; przez które-to związki zabezpieczy spokojność wielu państwom, a oddali klęski i burze wojenne mogące w przeciwnym razie nastąpić; że więc miał do wyboru, wielkie korzyści, albo bardzo złe skutki.“ Rad był wielce cesarz Zygmunt z tego poselstwa, zwłaszcza że je słyszeli Czesi świeżo pod jego berło przywróceni, i wielu narodów Niemieckich przytomni mężowie. Wybrał się był bowiem Zygmunt cesarz wraz z żoną swoją Barbarą naprzód do Iglawy, gdzie naradziwszy się z Czechami, potwierdził umowy ich z posłami soboru, a zarazem przyrzekł zachować pewne z Czechami układy, mianowicie, „że dobra kościelne będą mogli ci, którzy je zajęli, prawem zastawu w posiadaniu dzierżeć, póki nie zostaną wykupione.“ Mnichom i wygnańcom odmówiono powrotu do kraju. Janowi Rokiczanie obiecano biskupstwo Praskie. Dnia następnego Czesi otrzymali rozgrzeszenie od legatów soboru, których głową był Filibert biskup Konstancyjski rodem z Francyi, i wprowadzono ich do kościoła. Po załatwieniu tego wszystkiego, Zygmunt cesarz dnia dwudziestego trzeciego Sierpnia wjechał do Pragi, gdzie niedawno wprzódy uważany za nieprzyjaciela Czechów, bękarta i syna Antychrysta, za świętokradzcę i bezecnika, przyjęty był z czcią największą; a jakby poprzednia koronacya jego była nie ważną i nieprawną, powtórnie przez Filiberta biskupa Konstancyjskiego, legata soboru Bazylejskiego, koronowany został na króla, jego zaś żona Barbara na królową Czeską. Rzeczony Filibert biskup Konstancyjski, wraz z towarzyszami od soboru przysłanymi, zaprowadził na nowo obrządki religii chrześciańskiej. Chciał Rokiczana stawić opór, ale napróżno; sam bowiem cesarz po kilka kroć zamachy czynił na zgładzenie jego posłów. Objąwszy potém pod swą władzę klasztor Ś. Jakóba zakonu braci mniejszych, słuchał w nim cesarz nabożeństwa, i oddał go temuż zakonowi w posiadanie. Przywrócono podobnież kanoników kościoła katedralnego, wikaryuszów i mansyonarzy, którym ze skarbu królewskiego wyznaczono tygodniowe na każdą głowę opatrzenie. Taborytom także przebaczono, i dozwolono zatrzymać swoje prawa i obrządki. Rokiczana, który brnąc z niecnoty w niecnotę, coraz zuchwalej począł był wierzgać i rozszerzać zarazę odszczepieństwa, uląkłszy się nakoniec kary za swoje zbrodnie, umknął z Pragi. Kiedy Zygmunt cesarz zabawiał w Pradze, Jan Rogacz, jeden z szlachty, wypadając z zameczku, który sobie był w pobliżu Kutna na wyniosłém wzgórzu wybudował i Syonem nazwał, łotrował po drogach: wysłano więc przeciw niemu wojsko, które wnet dostało się do Syonu; Rogacz żywcem wzięty, wraz z Wistkiem (Wischko) i wielu do tej kupy należącemi, których przyprowadzono do Pragi i na szubienicy stracono. Ten zjednawszy sobie dawniej i zgarnąwszy pod swoje rozkazy zgraję rokoszan, począł był dźwigać i naprawiać, co w burzach krajowych spustoszało i upadło. Wylewał się przytém z niezwykłą, a zgubną raczej niż pożyteczną szczodrotą dla wszystkich Czechów, nawet tych, którzy z chłopów, mnichów i księży przewagą swoją i orężem porobili się rycerzami i szlachtą; nadając i zapisując zamki, miasta i miasteczka, dobra kościelne i królewskie, które wprzód należały do kościołów katedralnych, kolegiackich lub klasztornych, osobom, które sobie je poprzywłaszczały, i czyniąc na nich znaczne pieniężne zapisy. Czém chociaż w krótkim czasie zjednał sobie wielką miłość i życzliwość Czechów, zasiał jednakże ziarno wielu nieszczęść, a zwłaszcza wzmógł i ukrzepił błędy potępionych od kościoła Wiklefitów; Czesi albowiem wtedy trzymają się najuporczywiej swoich błędów, kiedy przy nich dzierżą zagarnione przez siebie dobra królewskie i kościelne, które po utłumieniu odszczepieństwa przyszłoby im utracić. Zygmunt cesarz wysłuchawszy posłów króla Władysława z uprzejmością, i obdarzywszy ich wspaniałemi upominkami, odpowiedział: „Że radby i pragnie z serca wejść w związki powinowactwa z królem Polskim; ale będąc zatrudnionym rozlicznemi sprawami królestwa Czeskiego, które przez lat wiele w nieczynności zaległy, nie może obecnie myśleć o takowych układach i związkach. Prosi zatém, aby król Polski innych przysłał do niego posłów, skoro otrzyma wiadomość o jego powrocie z Czech do Węgier lub Austryi, obiecując i zaręczając, że prośbom tak przyjaznym i wdzięcznym przyzwolenia swego nie odmówi.“ Z taką odprawą wróciwszy posłowie królewscy, naprzód królowi Władysławowi, a potém panom radnym, którzy pod ów czas w dzień Ś. Mikołaja zjazd walny w Piotrkowie odprawowali i naradzali się o rzeczach publicznych, z poselstwa swojego zdali sprawę.
Swięta Narodzenia Pańskiego w tym roku Władysław król wraz z dworem swoim obchodził w Krakowie, kędy przy nim obecnemi byli prałaci, panowie, tudzież opiekunowie i radcy koronni. W większej jednak niż zwykle zgromadzili się liczbie panowie radni na dni zapustne, w których składano rozmaite narady o osadzeniu stolicy Gnieźnieńskiej, w obecności nawet Wincentego Kota, wybranego niedawno na tę stolicę, który w żaden sposób nie dawał się do tego nakłonić, aby przyjął biskupstwo Włocławskie, a praw swoich biskupowi Włocławskiemu odstąpił. Były także długie między panami koronnymi narady i spory o bicie monety. Przedniejsi i roztropniejsi radzili, aby zakazać wybijania drobnych pieniędzy, które w różnych miejscach kowano; a to z uwagi, że ich codziennie wiele przybywało, a przez to upadała ich wartość, tudzież wielka mnogość pieniędzy spowodować mogła ich upodlenie, i że wiele fałszywej monety sprowadzano do kraju z Szlązka, Moraw i Czech, kędy ją bito na podobieństwo Polskich pieniędzy, czém nieprzyjaciele równie jak i swoi nie mniejszą krajowi wyrządzali szkodę, niżby ją sprawić mógł oręż nieprzyjacielski, gdy zwłaszcza lud prosty nie umiał poznać się na fałszywych pieniądzach i dopiero poznawał się na szkodzie. Nie pomogły jednak wielokrotne w tej mierze nie tylko wnioski ale i krzyki lepiej myślących radców; opiekunowie królestwa bili jak wprzódy monetę, utrzymując, „że jeszcze nie było żadnego powodu, dla któregoby zaprzestać należało jej bicia, gdy za drobne pieniądze można było łatwo kupować złoto, srebro, i wszelkiego rodzaju towary i kruszce.“ Wtedy Zbigniew biskup Krakowski, mąż wielkiego rozumu, i przyszłe okoliczności umiejący bystrém okiem przezierać, użył dowcipnego porównania, mówiąc: „Nie przeczę, zacni mężowie, że moneta nasza ma teraz należytą wagę; lecz im bardziej idzie w górę, tém większy przewiduję w późniejszym czasie jej upadek, zważając na okoliczności, które dziś wpływają na jej cenę, gdy nie tylko sąsiednie narody, ale nawet krajowcy i swoi podkopują i zniżają jej wartość, jakoby aż do zazdrości wygórowała, wprowadzając do kraju wielką ilość fałszywej monety; na co sprzysięgli się właśnie, kiedy wy bynajmniej złemu zapobiegać nie chcecie. Podobna jest moneta nasza do urodnej dziewicy, macierzyńskiém staraniem ułożonej i wykształconej, na którą każdy pogląda z upodobaniem i serce zapala ku niej miłością; ale skoro tylko ta dziewica wstyd a cnotę utraci, nie tylko pogardę ale obrzydzenie w ludziach sprawia. Otóż podobne ja monecie naszej (obym był fałszywym wieszczem!) upodlenie wróżę, gdy nie tylko miedź, podły kruszec, ale nawet złoto i srebro koniecznie swą wartość tracić musi, jeśli przez ciągłe wprowadzanie, jak to u nas z fałszywą monetą dzieje się, w wielkiej ilości napłynie.“ Ale opiekunowie królestwa, zajęci widokami zysku, nie dali się wzruszyć przyszłą i jawnie grożącą krajowi klęską. Zaczem od tego czasu coraz gęściej wchodzić zaczęła do kraju fałszywa moneta; nie było przeciw temu ani środków zaradczych, ani kary, gdy nie tylko gmin pospolity, ale i znakomitsi z panów radnych i szlachty, w tym szpetnym i ohydnym zysku szukali pomnożenia swoich majątków, nie lękając się Boga ani ludzi, i bezwstydnie działając na szkodę i zgubę rzeczypospolitej.
Przez całą wiosnę i lato król Władysław wysiadywał ciągle w Krakowie; a tymczasem jeździli do niego ustawicznie posłowie książęcia Bolesława Świdrygiełły, jego rodzonego stryja, z znakomitemi darami i prośbą, „aby go raczył przypuścić do swej opieki i względów“; którą-to prośbę sam książę osobiście przybywszy do Krakowa dnia trzynastego Sierpnia ponowił. Zniewoleni tém pokorném błaganiem król i panowie radni, z których każdego obdarzył upominkami wielkiej wartości, naznaczyli w Sieradzu zjazd na dzień Ś. Jadwigi, w celu naradzenia się nad tym przedmiotem. Zapóźno pomiarkował się Świdrygiełło, gdy już prawie wszystko utracił.
Dnia szóstego Maja Bolesław IV książę Opolski umarł w Opolu, pochowany tamże w klasztorze braci mniejszych. Miał on trzech synów: jednego ojcowskiém zwanego imieniem, Bolesława, drugiego Henryka, który rokiem wprzódy w same święta Wielkanocne zszedł ze świata, i trzeciego Mikołaja, zrodzonych z Małgorzaty córki książęcia Kroacyi, która także w tym roku dnia szóstego Grudnia umarła, i w klasztorze braci mniejszych pochowaną została.
W dniu Ś. Jadwigi i następnych odbywał się w mieście Sieradzu, w nieobecności króla Władysława, sejm prałatów i panów królestwa, złożony w celu załatwienia sprawy książęcia Świdrygiełły, który nie mając nigdzie bezpiecznego przytułku, wielokrotnemi prośby przez posły i listy nalegał na króla Władysława, tudzież prałatów i panów koronnych, „aby go do swej łaski przyjąć raczyli.“ Dla dowodniejszego zaś okazania swojej wierności i przychylności, zamek Łuck oddał w posiadanie Wincentemu z Szamotuł kasztelanowi Międzyrzeckiemu, Janowi zaś Wojnickiemu z Sienna (Senno) starostwo Oleskie wyznaczył. Trudna była w tej mierze narada: już bowiem król, prałaci i panowie koronni zaręczyli byli urzędowemi pismy i przysięgi wielkiemu książęciu Zygmuntowi, że książęcia Świdrygiełłę ścigać i prześladować będą jako nieprzyjaciela Korony i Litwy, i pod żadnym względem nie udzielą mu swego wsparcia i pomocy. Nadto, zżymał się Zygmunt wielki książę Litewski i na wszystkich zjazdach koronnych użalał przez swoich posłów, „że nieprzyjaciela jego książęcia Świdrygiełłę, kiedy ten był już ostatecznie pokonany i zewsząd ściśniony, niektórzy z panów koronnych u siebie przyjmowali, i z królestwa udzielali mu rozmaitych ostrzeżeń, rad i przychylności dowodów.“ Żądał prócz tego wielki książę Litewski Zygmunt i wielokrotnemi prośby nalegał, aby mu stosownie do umów i opisów oddano zamek Łuck, skoro ten wrócił pod panowanie króla Polskiego. Po odbytej przeto na rzeczonym zjeździe Sieradzkim naradzie, postanowiono wysłać do wielkiego książęcia Zygmunta w poselstwie Wincentego arcybiskupa Gnieźnieńskiego, Zbigniewa biskupa Krakowskiego, Jana z Tęczyna wojewodę Sandomierskiego i Marcina z Sławska wojewodę Kaliskiego, z tém zleceniem, „aby wszelkiemi, jakieby tylko były w ich mocy, sposoby i środki usiłowali pogodzić Zygmunta z książęciem Świdrygiełłą, i wymogli na nim zezwolenie, iżby z królestwa przyzwoicie mógł być opatrzony.“ Wyjechał wielki książę Zygmunt naprzeciw przybywającym do niego w imieniu króla i królestwa posłom do Grodna, i przyjął z ich wielką uczciwością. Ale po wysłuchaniu poselstwa i zleceń królewskich, tudzież naradzeniu się ze swojemi pany, nie dał się w żaden sposób nakłonić do zgody z książęciem Świdrygiełłą, ani zezwolić, iżby mu z królestwa dano opatrzenie; owszem błagał ze łzami, „aby zachowano przymierze z nim zawarte i opisy, a nieprzyjacielowi jego książęciu Świdrygielle nie dawano żadnego wsparcia i pomocy.“ Gdy więc posłowie królewscy nie mogli umysłu jego zniewolić, nowemi opisami stwierdzili dawne umowy, przydali nadto niektóre warunki celem utrwalenia pokoju i wzajemnego przymierza, które najuroczyściej zastrzegały, „aby wielkie księstwo Litewskie zostające pod zwierzchnictwem królestwa Polskiego i z niém jednę tworzące całość, po śmierci wielkiego książęcia Zygmunta wróciło pod władzę króla i królestwa, bez względu na to, że książę Zygmunt miał syna Michała, który po jego śmierci przestawać miał na udziale samej tylko ojcowizny.“
Julian kardynał prezbiter tyt. Ś. Sabiny, legat naznaczony do Niemiec, przewodniczący na soborze w Bazylei, Piotra obranego biskupem Lubuskim, w Bazylei dnia dziewiątego Stycznia na stolicy Lubuskiej osieroconej po śmierci ostatniego biskupa potwierdził, a Stefan biskup Brandeburski tegoż roku w Fürstenwald na biskupa go wyświęcił.
Święta tegoroczne Narodzenia Pana naszego Jezusa Chrystusa Władysław król wraz z prałatami i radcami swemi obchodził w Krakowie. Temi czasy szaleństwo jakieś i swawola obłąkały umysły niektórych ludzi, a zwłaszcza mieszkańców królestwa Polskiego, już-to z przyczyny bezkarności, gdy ich nie powściągała żadna obawa z strony króla i rządców, już zamożności dostatków, w które pod ów czas wszyscy niezwykle obfitowali. Wszczęta zatarga przez Spytka z Melsztyna pociągnęła za sobą wielkie bezprawia. Ten bowiem urażony na Zbigniewa biskupa Krakowskiego, jakoby o wyrządzoną sobie zniewagę, że go podejrzanego o kacerstwo Czeskie i używanie komunii pod obiema postaciami, niemniej o utrzymywanie kapłanów heretyckich naganiał i karcił, a nawet klątwą obłożyć zamierzał; zebrał i uzbroił wojsko częścią z własnych ludzi, częścią z przyjacioł i domowników sprzyjającego mu stronnictwa, umyśliwszy dobra biskupie najechać i w swoje ręce zagarnąć. O czém gdy nie tajno było królowi i panom radnym, słano do niego po kilka razy pogróżki i upomnienia, aby go z woli i rozkazu królewskiego od tej myśli odwieśdź i odstraszyć. Ale on trwając upornie w swoim zamiarze, odrzucił wszystkie środki, któremi go uspokoić chciano; najechał gwałtownie klucz Uszewski, a wpadłszy do dworu Uszewa zbrojno, z taborami i zastępem konnej i pieszej drużyny, tudzież przybranym sobie do pomocy książęciem Ruskim Fryderykiem Ostroskim, tak wieś całą, jako i wszystkie w niej dobytki i ruchomości sprzewracał i złupił. Król dowiedziawszy się, że Spytek wzgardził tak zuchwale jego dobrocią i powolnością, zapozwał go do sądu, jako wichrzyciela powszechnego pokoju, aby z nim postąpić jak z nieprzyjacielem kraju, gdyby się w sądzie nie stawił. Nie śmiejąc atoli Spytek opierać się wezwaniu króla, przybył; a wtedy złożono sąd polubowny, aby wszczynającego się pożaru bardziej nie rozniecać, i stanęła z Zbigniewem biskupem Krakowskim ułożona zgoda, na zasadzie pewnych warunków, między któremi zastrzeżono, aby winowajca wszystkie szkody zrządzone w dobrach Uszewskich wynagrodził; na co zmuszony był stawić natychmiast ręczycieli, i z dworu Uszewskiego z całą watahą swoją ustąpić.
Jeszcze się była ta z Spytkiem z Melsztyna nie skończyła bójka, a już inna znowu powstała. Dzierżek z Rytwian zebrał był liczne tak konne jako i piesze wojsko, układając sobie rozmaite widoki i nadzieje. Utrzymywali jedni, że miał zamiar z tém wojskiem udać się na pomoc cesarzowej Barbarze, która po śmierci cesarza Zygmunta w wielkich była kłopotach. Inni wnosili, że opanować chciał na Węgrach albo w Szlązku pewne zamki. W którąkolwiek jednakże stronę zdawał się zmierzać, wszędy przeglądał jakiś cel chytry i występny. Wezwano go, aby się stawił w radzie królewskiej, gdzie odebrał od samego króla upomnienie, „aby zebrane wojsko rozpuścił, i zachował się spokojnie, nie wszczynając żadnych rozruchów.“ Odpowiedział na swoje usprawiedliwienie krótkiemi słowy, i przyrzekł, „że nic takiego nie zamierza, coby królestwu krzywdą lub szkodą jaką zagrażało.“ Ale gdy ruszywszy z Krakowa udał się ku Węgrom, a zamiary jego nie szły mu po myśli, omylony w nadziei opanowania na Węgrach zamków, któremi sobie był głowę nabił, cofnął się z wojskiem i we Wtorek zapustny przybył pod miasteczko Zator, a przystawiwszy drabiny w nocy, kiedy mieszczanie bynajmniej się nie spodziewali zdrady, miasto opanował, i wszystkich mieszkańców z domów powyrzucał, ich zaś majątki zagrabił. Zabolał nad tém król i jego rada, już-to z tej przyczyny, że książę pograniczny bez wypowiedzenia wojny doznał takiej obrazy; już dlatego, że miasto rzeczone, które obfitując w żywność i wszelkie rzeczy potrzebne, było dla Krakowa jakby spiżarnią, uległo łupiestwu i zniszczeniu; już wreszcie z obawy, aby dziejące się w pobliżu gwałty nie udzieliły się równie królestwu. Dzierżek opanowawszy miasto, całe księstwo Oświecimskie zmusił do posłuszeństwa. Padł postrach nie mały na sąsiednich książąt, aby podobnej napaści nie doznały ich dzielnice. Ale gdy około środopościa wojsko zaborcy wysłane pod Tosk (Thoszek) powracało z zdobyczą, i stanęło noclegiem w powiecie Siewierskim przy wsi Wojkowicach, gdzie lud rozwolniony po trudach podróży oddał się był opilstwu, i niepomny, iż się znajdował w nieprzyjacielskiej ziemi, słabą albo raczej żadną nie ubezpieczał się strażą, napadli je w nocy Szlązacy i pobili. Część zginęła pod mieczem, a część dostała się w niewolą. Znużeni bowiem rabunkiem i podróżą, jedni po długiém przemorzeniu obżarci i opili zaledwo zdołali ratować się ucieczką, drudzy jak bydlęta wystawieni byli na rzeź, albo w łyka zabrani. I tych i owych nie wielka wprawdzie liczba; ale konie i tabory niemal wszystkie dostały się zwycięzcom, zdobycz całą odbito. Tą przygodą znękany Dzierżek, począł skłaniać się do pokoju, o który wprzód sam król tak usilnie się upominał. Jakoż stanęła umowa, mocą której Dzierżek oddał Zator pod zwierzchność króla Polskiego, który wprzód Dzierżkowi zapłacił tysiąc grzywien za poniesione nakłady na tę wyprawę. A lubo król trzymał to miasto niejaki czas przez swoich starostów w posiadaniu, później jednak zwrócił je Wacławowi książęciu Oświecimskiemu, a wziął od niego zamek Berwald, przyjąwszy zarazem hołd wierności i przysięgi, tak iż rzeczony zamek Berwald stał się odtąd własnością królewską, a sam książę wieczystym królestwa Polskiego lennikiem i hołdownikiem.
Panowie, szlachta i obywatele miast Czeskich, przy wyborze króla na dwa podzieleni stronnictwa, inakszą niż Węgrzy i elektorowie okazali postać rzeczy. Jedni bowiem Alberta króla Rzymskiego i Węgierskiego, olśnieni jego nagłém i niespodzianém powodzeniem, inni zaś Kazimierza, brata rodzonego Władysława króla Polskiego, trzynaście lat na ów czas liczącego, królem Czeskim obrali. Obadwa stronnictwa swoim elektom przez poważne poselstwa oznajmiły o ich wyborze, i do przyjęcia rządów zapraszały. Jakoż przybyli do książęcia Kazimierza do Krakowa, w imieniu panów i szlachty, tudzież obywateli miast Czeskich, znakomici posłowie, Hertwik z Rusinowa (Raussinowo), Jan Perstyński, Biedzrich, Bieniasz Mokruski, oznajmując książęciu o jego wyborze, i prosząc usilnie Władysława króla Polskiego, „aby bratu swojemu pozwolił przyjąć koronę Czeską.“ Król Władysław złożył w tym celu zjazd walny w dzień Ś. Floryana w Nowém mieście Korczynie, na który przyzwał wszystkich prałatów, książąt i celniejszych panów swoich, a jednocześnie posłał Przedbora z Koniecpola kasztelana Rosperskiego do Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, jako głowy książąt wszystkich i najcelniejszego radcy państwa, z zapytaniem, „coby miał czynić w takim razie?“ Gdy więc zebrano się na zjazd w Nowém mieście, trwały narady przez dni kilka, i rozmaite na obie strony dawały się słyszeć głosy. Wszyscy prałaci, tudzież książęta Mazowieccy Ziemowit i Władysław, którzy osobiście na zjeździe byli obecni, odradzali, „ażeby królestwa Czeskiego, nie tylko domowemi skołatanego wojny, ale i kacerstwem zarażonego, królewic Kazimierz nie przyjmował, zwłaszcza że część jedna narodu innego obrała książęcia.“ Wszelako Zygmunt wielki książę Litewski, tudzież inni książęta i wszyscy senatorowie młodsi, a osobliwie ci, którzy byli dozorcami i rządcami kraju, głosowali za przyjęciem królestwa Czeskiego, i nalegali o nie usilnie, wiedząc, że skoroby wybuchła jaka wojna, nie mogliby być pociągani do zdawania rachunku z dochodów królewskich, któremi zarządzali. Przemogło więc zdanie tych, którzy radzili przyjąć berło Czeskie, z tego szczególniej względu, ażeby do jego osiągnienia przeszkodzić Albertowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu, iżby ten posiadłszy spokojnie dwa sąsiednie Polsce królestwa, nie stał się jako Niemiec tém groźniejszym i niebezpieczniejszym królestwu Polskiemu. Z tej zatém uwagi Kazimierz na rzeczonym zjeździe w Nowém mieście przyjął rządy królestwa Czeskiego; król zaś Władysław dla poparcia elekcyi brata swojego wysłał do Czech dwóch wojewodów swego królestwa, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego i Jana z Tęczyna Sandomierskiego wojewodów, mężów, roztropnych i zręcznych, przydawszy im znaczny poczet zbrojnego ludu; wszyscy bowiem panowie, szlachta i mieszczanie Czescy, którzy Kazimierza królem obrali, prosili o przysłanie do Czech zbrojnego posiłku, aby na nich stronnictwo przeciwne nie powstało. Umysły Polaków są na nieszczęście zbyt skore i ruchliwe: na żądanie poselstwa tak czczego i bezzasadnego nie przystało im wcale narażać królestwa na niebezpieczną wojnę, jak gdyby przykrzyła się im cisza wewnętrznego pokoju i kwitnący stan pomyślności, nakształt urodnego drzewa, które gnie się i łamie pod ciężarem swego owocu. Nikt z pomiędzy radców koronnych nie był przeciwny przyjęciu rządów królestwa Czeskiego, krom Zbigniewa biskupa Krakowskiego; ale głos jego i roztropna rada zdawały się zbytecznemi, gdy wszyscy inni tęsknili do tego, co było złe i szkodliwe. Nie tylko bowiem Zbigniewowi biskupowi nie podobało się przyjęcie tak bezzasadne korony Czeskiej, obawiał się on, jako biskup katolicki, aby odszczepieństwo w Czechach na nowo nie podniosło głowy.
Albert król Rzymski i Węgierski dowiedziawszy się, że Kazimierz z wiedzą i poradą Władysława króla Polskiego przyjął rządy Czeskie, wysłał do Krakowa do Władysława króla dwóch posłów, Błażka czyli Balacha Węgra, i Jana Rabstina Czecha, rycerzy, którzy na święta Zesłania Ducha Ś. przybywszy do Krakowa, oświadczyli naprzód: „że królestwo Czeskie, już-to z prawa żony jego Elżbiety, jako jedynej Zygmunta córki i dziedziczki, już ze względu na starodawne sojusze i przymierza królestwa Czeskiego z domem Austryackim, już wreszcie na zasadzie świeżo dopełnionego wyboru, jemu się należało.“ Prosili zatém: „aby bratu swemu Kazimierzowi przyjmować go nie dozwalał, a Albertowi do osiągnienia tej korony nie przeszkadzał; iżby przytém pomniał, że mała liczba tych, którzy Kazimierza do rządów wzywali, nie była dostateczną do przyznania mu prawa królowania. Jeżeliby zaś nie przestał sięgać po koronę Czeską, baczyć mu należało na to, aby wtedy o własną nie przyszło mu się rozprawiać.“ Władysław król, naradziwszy się z swoimi, odpowiedział posłom w ten sposób: „Rzecz jest jawna i wszystkim wiadoma, a ztąd żadnemi przeciwnemi obmowy zaprzeczyć się nie da, że po śmierci Zygmunta panowie, szlachta i obywatele miast Czeskich brata mojego Kazimierza królem swoim obrali, i aby wybór ten przyjął uprzejmie nas prosili. Spowodowany ich prośbą Kazimierz rzeczone królestwo przyjął, i nie mniema, aby takowém przyjęciem Albertowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu krzywdę jaką miał wyrządzić, gdy wiadomo, że płeć żeńska królestw w spadku nie dziedziczy. Jeżeli zaś między królestwem Czeskiém a domem Austryackim były zawarte jakie umowy i opisy, na których król Albert prawo swoje do korony Czeskiej opiera, te długowiecznym zwyczajem i praktyką już zostały zniesione i uchylone. Zaczém do poparcia rzeczonej elekcyi wysłałem dwóch wojewodów mojego królestwa, którzy tam udali się z takiém zleceniem, aby w królestwie Czeskiém starali się najpierwej wytępić odszczepieństwo, a potém w kraju przywrócić spokojność: nie jest bowiem zamiarem naszym, i brat nasz Kazimierz nie unosi się tak ślepo żądzą panowania, aby chciał przyjąć rządy królestwa Czeskiego, wprzódy nim naród do prawej katolickiej wiary i powszechnej wróci jedności i zgody. Kazimierzowi bratu mojemu, którego starszyzna panów Czeskich do tronu powołała, prawa do niego zaprzeczyć nie można. Polacy i Czesi mają jeden język i wspólny rodu początek, gdy przeciwnie Niemcy nic wspólnego z nimi nie mają. Wreszcie królestwo moje dość jest bezpieczne, i żadnej się obcej przemocy nie boję.“ Taką odebrawszy odprawę posłowie króla Alberta, należycie przez niego uczczeni i obdarowani odjechali z powrotem.
Zawiadomiony tą odpowiedzią król Albert, że wojewodowie Polscy z wojskiem zbliżali się ku granicom królestwa Czeskiego, obawiając się, aby całe królestwo nie przeszło pod władzę Kazimierza (wszystkich bowiem Czechów umysły, nawet tych, którzy byli Alberta do rządów powołali, skłaniały się chętnie i z zapałem na stronę Kazimierza), za radą życzliwszych sobie stronników, zebrał się czémprędzej, i wszystkie inne sprawy porzuciwszy, ruszył ku Czechom i najkrótszą jak tylko mógł drogą pobiegł do Pragi, ta bowiem trzymała jego stronę; dokąd przybywszy w Sobotę przed Ś. Jakóbem Apostołem, nazajutrz w Niedzielę z wielką uroczystością koronę Czeską przywdział, uwieńczony nią przez Filiberta biskupa Konstancyjskiego, który na ów czas w Pradze i królestwie Czeskiém sprawował poselstwo od soboru Bazylejskiego; i zaraz począł pustoszyć majątki tych, którzy Kazimierza na tron prowadzili. Czesi, jakby długo już używali pokoju, cieszyli się tą nową wojną. Już pod ten czas rycerstwo króla Polskiego, przebywszy wszystkie zasadzki i zdrady, które nań w różnych miejscach król Albert zastawiał, zdążyło szczęśliwie do królestwa Czeskiego; a skoro go wieść doszła o dopełnionej Alberta koronacyi, poczęło się tém bardziej kwapić w pochodzie i postępowało ku Pradze, codziennie zwiększając się przez przybywających stronników Kazimierza, a przeciwnych mu zmuszając do posłuszeństwa. Wszyscy bowiem panowie, szlachta i obywatele miast Czeskich, którzy Kazimierza obrali, zebrawszy potężne wojsko i połączywszy je z wojskiem królewskiém, stali się dla wszystkich groźnymi.
Król Albert spowodowany nie tylko głośnemi krzyki ale i wyrzutami swoich zwolenników, obawiający się nadto, aby wojsko królewskie nie obległo i nie zamknęło go w Pradze, gdy zwłaszcza wielu Czechów sprzyjających mu na pozór miał w podejrzeniu, zawiadomił wszystkich elektorów i książąt Niemieckich, tudzież prałatów i panów Węgierskich, „w jak wielkiém był niebezpieczeństwie, prosząc, aby jak najspieszniej przybyli mu w pomoc,“ i znaczne za to obiecując im nagrody. Wnet zatém całe Niemcy rzuciły się do broni; wielu książąt z swemi wojskami osobiście przybyło, jako to margrabia Misnii, książę Saski, hrabia Cylli, margrabia Brandeburski; inni przysłali spiesznie swoje posiłki, między któremi widziałbyś był Węgrów, Czechów, Austryaków, Morawów, Miśniaków, Sasów, Szwabów, Bawarów, Turyngów, Nadreńców, Ślązaków, i inne narody zebrane i sprzysiężone na zagładę rycerstwa Polskiego, które z nie wielkiej składało się liczby Polaków i Czechów. Król Albert uzbroiwszy się tak wielką potęgą, wyruszył z Pragi, a namówiony albo raczej uwiedziony radami swoich panów, posłał do wojewodów Polskich groźną i dumy pełną zapowiedź, acz zawsze uważany był za skromnego i wielce uczciwego książęcia: „Nie wiem, jaka powiodła was do tego zuchwałość, abyście moje królestwo Czeskie, które i spadkiem dziedzicznym mojej żony, i na mocy układów między królestwem Czeskiém a domem Austryackim z dawna zawartych, i prawem przekazu do mnie należy, ogniem, łupieżą i innemi klęski pustoszyli. Jeżeli w oręż swój i siły własne ufacie, wybierzcie czas i miejsce do rozprawy, a zobaczymy, czy mnie, czy wam panowanie naznaczyły losy. Ci, którzy obstają za Kazimierzem, Czechy uważając za zdobycz wojny, niechaj raczej rozstrzygną orężem, a niżeli grabieżą i pustoszeniem, czyją ta ziemia ma być własnością; lepiej ją posiadać swobodną i kwitnącą, niż pogrzebaną w rumach i popiele. A niechaj się nie ociągają, ale pospieszą z nami do bitwy.“ Wojewodowie Polscy, naradziwszy się z panami Czeskimi i szlachtą, poselstwu Alberta taką dali odpowiedź: „Z rozkazu pana naszego Władysława króla Polskiego, a nie z zuchwalstwa jakowego i lekkomyślności przybyliśmy do królestwa Czeskiego, wprawdzie z bronią w ręku, ale dla zjednania pokoju, abyśmy królestwo to najpierwej do wiary prawej katolickiej, potém do zgody i jedności, a nareszcie do posłuszeństwa Kazimierzowi królem Czeskim obranemu przywiedli: wielka część bowiem prawych i roztropnych mężów tak mniema, że on do tego królestwa pozyskał prawo. Aby zaś i król Albert miał do niego jakowe prawo posiadać, o tém wątpimy; wiemy owszem, że Kazimierz, jako obrany król Czeski, ma w tej mierze pierwszeństwo. Wybierać zaś miejsce do bitwy, byłoby jak mniemamy rzeczą najnierozsądniejszą; my bowiem, jako panowie i poddani chrześciańskiego króla, od wszelakiego krwi chrześciańskiej rozlewu stronimy i uciekamy. Nie w naszej mocy jest naznaczać dzień i miejsce do rozprawy; zostawiamy to, jako rzecz niepewną, woli i rozporządzeniu Wszechmocnego Boga: któremu niemiłą podobno będzie duma Alberta porywającego się tak skwapliwie do bitwy; albowiem Bóg nieprzyjacielem jest ludzi pysznych; i pewnie do niej nie zbędzie na odwadze Polakom, którzy nie zwykli nigdy cofać się przed wrogiem, ale umieją śmiało zajrzeć mu w oczy.“
Wojewodowie Polscy taką dawszy odpowiedź, aby nie byli zmuszeni staczać walkę w miejscu jakiém niesposobném, gdy obrane stanowisko wiele bardzo w bitwie znaczy, uwiadomieni od panów i szlachty Czeskiej, jak silne i położeniem swojém obronne było miasto Tabor, przeprowadzili w to miejsce swoje wojsko, i niedaleko rzeczonego miasta, które było wierne i przychylne Kazimierzowi, położyli się obozem, a dokoła wałami i przekopami, nareszcie i taborami jakby łańcuchem się opasali. O czém gdy się od szpiegów król Albert dowiedział, natychmiast tam pospieszył; i on bowiem, i wszyscy jego rycerze, pełni zarozumienia, tuszyli niewątpliwie, że za pierwszém spotkaniem z Polakami jak zdobycz ich zagarną. Omyliła ich atoli nadzieja: jeszcze podobno nie wiedzieli z doświadczenia, że szczęście w boju zarówno jednej jak drugiej stronie służyć może. Ujrzawszy bowiem wojsko Polskie w gotowości stojące do walki, sam Albert stracił do niej chęć i odwagę, i na rzut kamienia z wielkiej procy roztoczył także swój obóz na górze leżącej naprzeciw rzeczonego miasta, i kazał go podobnież przekopami i wozami do koła obwarować. Ten przeto Albert, który nie przypuszczał, iżby wojewodowie Polscy ośmielili się z nim walczyć, mając nierówną liczbę wojska, sam za niebezpieczną potém rzecz poczytał porywać się na to wojsko, i obawiał się raczej, aby Polacy na niego nie uderzyli; z tej przyczyny dniem i nocą pracował nad obwarowaniem swego obozu. Ja mniemam, że i Albert dlatego unikał bitwy, że był mężem prawym i ludzkości pełnym, a ztąd wielce troskliwym, aby się krew chrześciańska nie przelewała.
Kiedy w ten sposób obozy nieprzyjacielskie naprzeciw siebie stanęły, obadwa wojska codziennie wybiegały do walki; inni przypatrywali się im z daleka: ile kroć który zastęp widział się zagrożonym, zaraz wracał do swoich, a nieprzyjaciel ścigał go aż do obozu. Nigdy całą siłą nie występowali do stanowczej bitwy. Na takich utarczkach zeszło dni kilkanaście. Wielu z obu stron dostało się do niewoli, część poległa pod mieczem; lecz ani jedni ani drudzy nie uderzali na przeciwne sobie obozy; woleli bowiem staczać pojedyncze niż jednę walną bitwę. Przyjemną nadto zdawało im się rzeczą zabawiać oko tak piękném widowiskiem, jakby nową wojną Trojańską. Żadnego nie było dnia, żeby nie stoczono jakiej walki, gdzie miały do czynienia kusze, puszki, miecze, włocznie i wszelkiego rodzaju oręż. Trzydzieści tysięcy miał pod swemi rozkazami Albert; Polacy mieli czternaście tysięcy, ale dotykające obozu miasto było im wielką pomocą. Dział także śpiżowych w obu obozach była znaczna liczba, lecz większa w obozie Alberta. Jerzy Podiebradzki, który utrzymywał stronę Kazimierza, uderzywszy na skrzydło złożone z Niemców, poraził ich i rozgromił, i tu po raz pierwszy głośną pozyskał sławę. A lubo po wiele kroć wysyłano z obu stron posłów do zjednania zgody i rozmaite przedstawiano warunki pokoju, wszelako w żaden sposób nie mogło przyjść do wzajemnego porozumienia; nie dopuszczali go bowiem Czesi, przywykli żyć z wydzierstwa i rozboju. Gdy więc obadwa wojska znużyły się już zbytecznie, i w przyległej okolicy brakowało żywności, a do dalszych przystęp był niebezpieczny, z przyczyny oporu mieszkańców, którym zboża niszczono i zabierano, wojewodowie Polscy z wojskiem swojém cofnęli się do miasteczka Tabor, Albert zaś rozpuściwszy swoje wojsko wrócił do Pragi. Gdy margrabia Misnii z wojskiem swojém wracał okolicą krainie swojej przyległą, miasta Lua, Zatec, i inne podległe Kazimierzowi, uważając tę porę za sposobną do pokonania go i zgnębienia, z zebraném wojskiem tak konném jako i pieszém poszły za nim w pogoń. Zatrwożony grożącém niebezpieczeństwem, margrabia wskazał o pomoc do króla Alberta, który mu przysłał Jakoba Belińskiego Czecha z wielu innymi na obronę. Z zwiększoną zatém siłą uderzył na przeciwników i wojsko ich rozproszył, a część wytępiwszy orężem, część w niewolą zabrawszy, z chwałą i szczęśliwie do kraju swego powrócił.
Car Tatarski Szachmet (Szadchmath) z potężném wojskiem około Zielonych Świątek wtargnąwszy na Podole, począł obyczajem swoim ludzi porywać w wieczną niewolą, a kraj pustoszyć grabieżą, prowadząc z sobą bałwany w szaty ludzkie odziane i powsadzane na konie. Zaczém panowie Ruscy, rycerze i szlachta, postanowiwszy raczej zginąć, niżeli patrzeć na zgubę swoich braci, zebrali dość liczne i potężne wojsko, i poszli za Tatarami w pogoń, pełni gorącej żądzy uderzenia na nich z całą mocą, byli bowiem liczbą przeważniejsi. Tatarzy widząc niebezpieczeństwo, wzięli się do podstępu, i obrali stanowisko za błotem, jak klej iłowatém i gęstém, kędy skupieni czekali na natarcie Polaków. Panowie Polscy i szlachta nie domyślając się zdrady, rzucili się pędem wielkim na Tatarów, lecz w samém spotkaniu ugrzązłszy w błocie, wydali się na rzeź i zagładę. Ale i ta przygoda, chociaż wielu znakomitych rycerzy pozbawiła życia, byłaby stała się klęską nieprzyjacioł; mogło bowiem wojsko pozostałe w tyle ominąć miejsce tak niebezpieczne, i nad Tatarami odnieść zwycięztwo, gdyby nie wyrok przeciwnego losu, który za grzechy ludzkie karał wtedy Polaków. Gdy bowiem przednie hufce, chcąc obejść owo trzęsawisko, cofać się poczęło na inne sposobniejsze miejsce, zawołał ktoś głośno „zasię, zasię“ (zasza!); tylne straże, które nie wiedziały co się działo na przedzie, źle zrozumiawszy to hasło, w mniemaniu, że wołano aby uciekać, zmieszane i strwożone, jakby przednie szyki już były całkiem pobite, zabrały się spiesznie do ucieczki. Co gdy spostrzegli Tatarzy, uderzyli z tyłu na wojsko Polskie i porazili je na głowę, za uciekającymi zaś niedobitkami puścili się w pogoń. Gdy bowiem hufce Polskie zmieniły porządek i z miejsc swoich ustępować poczęły, zaraz wszczął się między niemi nieład, a wtedy na zmieszanych i cofających się Tatarzy tém śmielej natarli. Skoro zaś powstał popłoch, wszystko wojsko Polskie poszło w rozsypkę: Polacy bowiem tylne składający zastępy, w mniemaniu, że przednie szyki były zniesione, zaraz z trwogą pierzchnęli. Taka zaś wściekłość ogarnęła Tatarów, że wszystkich dzidami na śmierć zabijali, nikogo nie zabierając w niewolą. Okropna to była dla Polaków i pamiętna w późne wieki klęska, w której zginęło kilkanaście tysięcy szlachty, panów i rycerzy. Tatarzy od tego czasu, nadęci pomyślnością i ośmieleni tak sławném zwycięztwem, ziemie Ruskie częstemi poczęli napastować zagony, już-to w przekonaniu, że Polacy ledwo słaby mogli im stawić opór, już w pocieszającej myśli, że w tej bitwie najcelniejsi wojownicy Ruscy, jak rzeczywiście było, wyginęli. Jakoż polegli wtedy Michał Buczacki starosta Podolski, Skarbek z Góry, Mikołaj Giza, Jan Kola, i wielu innych, których żywot i losy długoby było opisywać. Wspomnę o Janie Włodkowiczu, szlachcicu herbu Sulima, który po odniesieniu ran mnogich ległszy wpółumarły między stosami trupów, udał nieżywego: odarli go do naga Tatarzy; lecz gdy przyszło ściągać obówie, a sprzążki puścić nie chciały, przerznęli je wzdłuż oprawcy, tak iż miecz narysował na nogach głębokie rany. Gdy potém pierścienia, który miał na palcu, zdjąć nie mogli, ucięli go z palcem. W tych straszliwych jednak boleściach i męczarniach Włodkowic tak w sobie potrafił przytaić ducha, że przez wszystek czas Tatarzy mieli go za nieżywego. Taką bohaterską cierpliwością uniknął śmierci, albo sroższej nad śmierć niewoli u barbarzyńców. Chciałem pamięć jego w tém dziele potomności przekazać, bowiem za mężne wytrzymanie tak długich i straszliwych męczarni godzien jest umieszczenia między bohatérami. Znać było jeszcze na jego ciele blizny, poświadczające prawdę tego podania, i ja sam, który o tém piszę, widziałem je własnemi oczyma.
W porze letniej tegoż roku cesarz Turecki, zebrawszy liczne i potężne wojsko, przy upatrzonej sposobności najechał królestwo Węgierskie, i ziemię Siedmiogrodzką złupił i spustoszył, przyczém wielki gmin ludzi obojej płci w wieczną zagarnął niewolą. A tak w ciągu jednego roku, chociaż nie w jednym czasie, obadwa królestwa, Węgierskie i Polskie, straszliwych klęsk doznały, gdy ich królowie na własnych krajowcach wymierzali oręż, i szarpali się w wojnach gorszych niż zwykłe domowe.
Barbara, wdowa po Zygmuncie cesarzu Rzymskim, a królu Węgierskim i Czeskim, za sprawą i naleganiem Węgierskich panów, którym za życia męża wielkie czyniła była krzywdy i zniewagi, przez Alberta Rzymskiego i Węgierskiego króla, tudzież córkę swoję Elżbietę, tegoż Alberta małżonkę, wypędzona ze wszystkich swoich zamków, miast i posiadłości, które na Węgrzech w posagu lub jakiśmkolwiek inném prawem dzierżyła, i pozbawiona prawie wszystkich skarbów i klejnotów, przez długie lata zbieranych, schroniła się do królestwa Polskiego, z prośbą, „aby jej król Władysław jako nieszczęśliwej i sierocie przytułek dać raczył.“ Król wzruszony jej losem, przychylił się do prośby, przyjął ją łaskawie, opatrzył szczodrze i po królewsku we wszystko; aby zaś mogła żyć według stanu swego dostatnio i uczciwie, nadał jej zamek, miasto i ziemię Sandomierską ze wszystkiemi dochodami królewskiemi, gdzie mieszkała dopóki się jej podobało, opływając w wszelakie dostatki.
Wielki w tym roku nieurodzaj, a za nim drogość w królestwie Polskiém i przyległych mu krajach, wielu ludziom dały się uczuć; jeden bowiem korzec żyta po złotemu płacono. Jakoż na wiosnę i w lecie do zbytku padające deszcze pozarażały zboża, właśnie kiedy się na kwiat zabierało; a nadto, wojsko królewskie w pochodzie do Szlązka i z powrotem wiele spasło zboża. Nie małej także pod ten czas klęski doznało królestwo przez zagęszczenie się w kraju fałszywej monety; tak wielkie bowiem jej mnóstwo, z przyczyny niedozoru w latach zeszłych urzędników i rządców, naprowadzili tajemnie i obcy i swoi, że gdy jej pełno było po wszystkich prowincyach królestwa, moneta prawdziwa, której wielu nie umiało rozróżnić od fałszywej, przyszła do wielkiego w cenie zniżenia i upadku. Z naprowadzenia więc tej fałszywej monety królestwo Polskie większe poniosło szkody, niżby oręż nieprzyjacielski mógł zrządzić, co od dawna przepowiadał Zbigniew biskup Krakowski.
Sprawował pod te czasy w kościele Krakowskim urząd wikarego, a w rzeczach duchownych zastępował Zbigniewa biskupa Krakowskiego, Jan Elgot doktor praw kościelnych, scholastyk i kanonik Krakowski, szlacheckiego rodu, mąż między spółczesnymi celujący słodyczą obyczajów i na podziw wielką nauką. Ten gdy w kościele katedralnym Krakowskim znajdował się na nabożeństwie, w czasie śpiewania przystąpiła ku niemu jakaś niewiasta, nie bardzo światowej powierzchowności, ale mową poważną i dojrzałością umysłu nie ladajakie budząca o sobie rozumienie. Była-to, jak się później dowiedziano, panna, imieniem Weronika, rodem z Krakowa. Mieniła się posłaną od Boga, i żądała u tegoż Jana posłuchania: chętnie więc kapłan na to zezwolił. Długo trzebaby opowiadać, chcąc wszystkie mowy jej objąć szczegóły; ale dosyć będzie dla zaspokojenia czytelnika ważniejsze części przytoczyć. Chciała naprzód, aby Jan nie wiedział, coby była za jedna: jakoż łatwo mogło jej stać się zadosyć, nigdy jej bowiem wprzódy nie widział. Tego zaś tylko żądała, ażeby wysłuchał co się jej zdarzyło; a potém niechajby obie strony osądził. Dosyć jej wreszcie na tém było, iżby spełniła swój ślub, a uniknęła dalszych przestrachów i chłosty gniewu Bożego. Gdy więc Janowi Elgotowi tak dziwne zapowiadała rzeczy, a on oświadczał, iż chętnie, coby mu powiedzieć chciała, wysłucha: „Oto (rzekła) miłościwy Ojcze, gdy niedawno w dzień świąteczny Narodzenia Pańskiego udałam się na spoczynek, zdało mi się nagle, jakobym w kościele Ś. Floryana na przedmieściu Krakowa była na nabożeństwie; a kiedy sama w miejscu zwyczajném stoję, poczęła wychodzić z zakrystyi processya wielce poważnych osób, poprzedzonych dwiema białemi chorągwiami; i tak wchodzących coraz więcej przybywało, że niemal cały zapełnili kościoł. Po między nimi jedni byli w strojach biskupich, drudzy po rycersku przybrani mieli na szatach barwę białą i czerwoną, wszyscy zaś z wierzchu zdawali się okryci kapami. A gdy w takiej processyi zaczęli potém wychodzić z kościoła, ja zaś, nikogo z nich nie mogąc poznać, z bojaźnią cisnęłam się do kąta, między przechodzącymi spostrzegłam nareszcie mistrza Mikołaja z Brzegu, który obecnie jest kaznodzieją w kościele N. P. Maryi. Ten zbliżywszy się do mnie: „A co tu (rzecze) robisz, córko?“ i wyszedł z kościoła. Wnet ujrzałam się sama jedna w kościele, ale ośmielona nieco słowami Mikołaja, poszłam i ja za processyą: a kiedym stanęła u wrót cmentarza, i żadnego już nie widziałam domostwa między kościołem a murami miasta Krakowa, ku którym postępowała owa processya, z tyłu idąca za mną niewiasta jakaś wzniosłej postawy, cała od stóp do głowy ubrana w bieli, ozwie się do mnie: „Córko, mistrza twojego szukasz? Niema go tam, dokąd dążysz.“ A wyciągnąwszy rękę, i pokazawszy mi mały domek, który zdawał się być dosyć bliskim: „Tam, rzecze, znajdziesz go: idź i wstąp po wschodach prowadzących na górę.“ Na te słowa, które mimochodem wyrzeczone utkwiły jednak w mojej uwadze, pobiegłam prędko ku owemu domkowi, i zaledwo wcisnąwszy się do niego, było bowiem i miejsce szczupłe i wejście nader niskie, ujrzałam wschody nadzwyczaj wysokie, przykre i straszne; nie tylko bowiem między stopniami miały bardzo znaczne odstępy, ale pełno przytém dziur i szczelin, tak iż wchodzącemu groziły zawaleniem. U szczytu żadnej nie dotykały podpory, lecz zdawały się wisieć na powietrzu. Po tych wschodach gdy mi iść trzeba było do góry, zebrawszy jak mogłam siły, poczęłam piąć się rękami i nogami, i dostałam się przecież do szczytu, który chociaż, jak się rzekło, żadnej nie miał podpory, ostatnim jednak stopniem przylegał do jakiejś podłogi: na tę gdym wstąpiła, ujrzałam znowu drugie wschody, krótsze wszelako i przystępniejsze; które przebywszy, trafiłam na trzecie, ale już wcale nie wysokie i światłem na podziw jasném i miłém oświecone; było bowiem nad niemi okno, przez które ono światło rzęsiście promieniało. Prócz tego ukazała się w tej górnej części jakaś izdebka, do której gdym weszła, uczułam się rozradowaną dziwnym miejsca tego powabem: a że nie było widać nikogo, poczęłam się stronami oglądać, i postrzegłam na prawo drzwi uchylone, ale niskie; a gdym przez nie zajrzała wcisnąwszy się sobą przez połowę, zobaczyłam łóżko wielce nadobne, które całą izdebkę od ściany do ściany zajmowało, tak iż wedle niego ciasne tylko zostawało przejście. Na tém łóżku ujrzałam osobę jakoby płci żeńskiej, z twarzą wielkie wzbudzającą poszanowanie, a odzianą bieluchném przykryciem, i z rąbkiem na głowie. Przy wezgłowiu postawiony był stołek, a na nim siedział ów kaznodzieja, który zdawał się słuchać co mu ona niewiasta mówiła, nachylając się i szepcąc mu do ucha. Na ten widok cofnęłam się z progu: ale on zwróciwszy twarz ku mnie, rzekł: „Córko, pocoś tu przyszła? wróć spiesznie do domu, ja zaraz pójdę za tobą.“ Te słowa usłyszawszy, i mając je słusznie za rozkaz, poczęłam co prędzej zstępować na dół. Alić gdym zeszła do owych niższych wschodów, spotkałam wstępującą po nich inną jakąś kobietę, grubą i otyłą, która miała na sobie żupicę purpurową, a z wierzchu płaszcz żółtawego koloru; twarz jej rumiana i powabna, tak iż mogła się bardzo podobać i snadno w ludziach obudzać żądze, przytém zdolna rozmaite przybierać zmiany. Zawójka na głowie obszerna, tudzież suknia spodnia i rękawy, wydawały wielką wykwintność, pychę i próżność światową. W lewej ręce niosła dzbanek srebrny, na podziw wielki. Takie dźwigając ciężary, ledwo że mogła iść po wschodach, a z ciężkiego utrudzenia oddech jej zamieniał się w głośne sapanie. Gdy ją zatém spostrzegłam, a miejsce było nader wązkie, skurczyłam się jak tylko mogłam, żeby jej przejście wolne zostawić. Jednakże zdziwiona jej widokiem, a zwłaszcza dzbanem, który miała w ręku, zapytałam się przechodząc, coby tak ciężko dźwigała? „Wino, rzekła mi, w celu bardzo dobrym; chcę bowiem posilić tę osobę, którą tam widziałaś, jak tylko odejdzie od niej kapłan, wielki mój przeciwnik.“ Taką usłyszawszy odpowiedź, zeszłam na dół; a gdy prostą drogą spieszę ku miastu i zbliżam się już do bramy, spojrzę, aliści wychodzi z niej taż sama, którą spotkałam wprzódy, processya. Widok jej przejął mnie strachem świątobliwym i poszanowaniem. Cofnęłam się nieco na stronę, aby zaczekać aż przejdzie; ale kiedym mniemała, że się w ten sposób ukryję, zatrzymali się na raz wszyscy, a dwaj z pomiędzy nich poczęli ku mnie zwracać kroki: jeden w postaci biskupa z infułą na głowie i w stroju pasterskim, drugi zaś ozdobiony pasem rycerskim i w karwatce jeźdźca. Ci gdy się do mnie zalęknionej i drżącej zbliżyli, usłyszałam z ust pierwszego, który się zdawał biskupem, te słowa: „Córko, a ty co tu porabiasz?“ Nie mogłam przemówić z obawy. A on: „Nie lękaj się, rzekł; wiemy zkąd przybywasz i coś widziała: a ponieważ tego nie pojmujesz, więc cię objaśnimy; uważ sobie zatém, co masz uczynić.“ Tak przemówiwszy, dodał: „Oto ja, i najukochańszy towarzysz mój, którego tu widzisz, święty i uwielbiony męczennik Floryan, nawiedziliśmy błogosławionych ojców i rodaków naszych, Ś. Stanisława i Wacława, i kościoł ich na zamku tutejszym, który niegdyś Przenajchwalebniejszy Wyznawca nasz Ś. Stanisław ofiarą męczeńskiej krwi swojej Bogu Wszechmocnemu poświęcił i miłym mu przybytkiem uczynił. My bowiem czterej, to jest wymienieni poprzednio trzej Męczennicy, i ja Wojciech, dani jesteśmy ojczyznie naszej za osobliwszych patronów i orędowników, i nieustannie wstawiamy się przed obliczem Najwyższego za narodem naszym. Cieszcie się zwłaszcza w dniu dzisiejszym, w którym Przenajświętsza Boża Rodzicielka, Panna Błogosławiona Marya, naszego porodziła Zbawiciela. Wiedz zaś o tém, że w tej ojczyznie i otaczających ją krainach jest bardzo wielu, którzy w dniu dzisiejszym obchodzą dzień smutku i żalu: bliźni to i bracia wasi, jedni srogiemi pokaleczeni ranami, inni rąk, nóg i wzroku pozbawieni, albo w ciężkie zakuci więzy, bądź wreszcie z majątków i wszelkiej własności odarci; a o tych wy bynajmniej nie pamiętacie, żadnego nad nimi nie macie politowania, lubo ich płacz i jęki dochodzą do przybytków Najwyższego. A teraz uważaj Córko, i dobrze utkwij sobie w pamięci, co ci powiemy i zalecimy. Oto wszystkie te klęski i utrapienia spadną na tę ziemię i naród jej, jeżeli prędka pokuta nie odwróci miecza gniewu Pańskiego. Do tej chwili Przenajdostojniejsza Panna i Bogarodzica, która w tym dniu Pana i Zbawiciela świata porodziła, jako ze wszystkich najpierwsza, oraz i my, o dobro i pomyślność naszej ojczyzny nieustannie wstawialiśmy się do Boga: ale przebrała się już miara występków, gdy codziennie tak ich wiele przybywa, że wywołują już nareszcie gniew Boży. A iżbyś to lepiej wyrozumieć mogła, objaśnia cię samo miejsce w którém byłaś i z którego powracasz. Owe bowiem wschody, najpierwej przez ciebie napotkane, tak trudne do wnijścia i straszne, są-to grzechy całego świata, a osobliwie tego miasta i ludu, pycha mówię, łakomstwo i nieczystość cielesna; które że nie mają żadnej podstawy, runą z człowiekiem sprzeciwiającym się przykazom Boga. Drugie wschody, jakoś widziała, krótsze, oznaczają lud powszechny, a zwłaszcza tych, którzy pragną służyć razem Bogu i światu. Trzecie, najkrótsze i jasném światłem oświecone, wyobrażają kapłanów wyższego duchowieństwa: tych, osadzonych na świeczniku godności, acz w nie wielkiej liczbie, miłuje Bóg, i sam Chrystus, prawdziwe światło, z swą łaską w nich mieszka, jeżeli ufni w jego pomocy starają się gorliwie o dobro powierzonej sobie trzody; ale niestety! często milczą i opuszczają ręce z bojaźni przed temi, którzy potęgą świecką zdają się im wyrównywać. Ta kobieta powabna, którą widziałaś spoczywającą na ozdobném łożu, w miejscu tak przyjemném a jednakże szczupłém i ciasném, jest-to święty kościoł katolicki, jaśniejący wielu cnót ozdobą, ale uciskami bezbożnych zewsząd zacieśniony. Kapłan, do którego jakby nachylona mówi, wyobraża świętych doktorów i kaznodziejów, których nauka i wymowa apostolska dla społeczeństwa wiernych Chrystusowych nieustanną staje się podporą. Owa zaś niewiasta, którą napotkałaś przy wyjściu, jest-to duch czartowski, który do wszelkiej próżności, pychy, zbytku i łakomstwa lud nasz, a osobliwie mieszkańców tego miasta, z całą usilnością i najwymyślniejszemi podstępami nakłania, wciąga i popycha. Wyraża to jej twarz mieniąca się, odzież strojna, rąbek na głowie obszerny, i pełne wysilenia wspinanie się do góry. Barwa zaś żółta zwierzchniego okrycia znaczy ogień piekielny, przygotowany dla wszystkich, którzy się tych występków dopuszczają. Dzban nareszcie wina, który w ręku swoich niesie, wyraża szpetną żądzę rozpusty, którą ona stara się upoić wszystkich bez różnicy, tak iż wszystek świat zdaje się tym grzechem napełniony. Już bowiem nie tylko między gminem, ale i w wyższych stanach świeckich, nawet w klasztorach zakonnic, a co zgroza wyrzec, sam Pan Jezus od swoich wybrańców, których ludowi za przykład stawił, doznaje obelgi i bluźnierstwa, pobudzany do sprawiedliwego gniewu, gdy z nich spływające widzi zgorszenie na podległe im sługi. Takie są więc grzechy, które dochodzą aż do uszu Wszechmocnego, i swą wielkością słusznie o pomstę do nieba wołają. Mówił prócz tego wiele o ucisku biednych, łotrowskiém odzieraniu podróżnych, przez tych zwłaszcza, którzyby powinni być ich obrońcami; i jak wielu osięga za pieniądze urzędy i najpierwsze godności, które nadewszystko wymagają cnoty i prawości duszy, zkąd rzeczpospolita tak źle przez nich jest sprawowana. Dodał potém, że jeżeli król teraźniejszy wytrwa w tej cierpliwości, łagodności i pokorze ducha, ręka Boska i mądrość Najwyższego zostanie z nim. Wiele w ten sposób rozwodził się jeszcze o nadużyciach szlachty i możnych panów, a kończąc rzecz, dał mi dwa zlecenia: naprzód, aby na ubłaganie gniewu Bożego odbywano po kościołach processye; powtóre, abym się udała do tego, który obecnie w kościele zastępuje biskupa, i abym mu to wszystko opowiedziała, a nadto upomniała go, iżby się wypełnieniem tego pilnie zajął. Począł więc pracować nad tém dziełem wraz z jednym kaznodzieją kościoła N. P. Maryi, któremu także, aby dał wiarę słowom twoim, musiałam powiedzieć i przypomnieć, coś w latach młodości, w takiém a w takiém miejscu, niegdyś popełnił. Po opowiedzeniu tego wszystkiego znikło widzenie, a ja na głos dzwonka wróciłam do domu ranne odmawiać pacierze, sama niepewna, czy się to działo we śnie, czy w jakiém zachwyceniu; ale uczułam się wtedy jakby po ciężkiej podróży mocno strudzoną. Ponieważ jednak owo widzenie lekceważąc wtenczas, nie uczyniłam tego co należało, i w opieszałości mojej dotrwałam aż do dnia Obrzezania Pańskiego, znowu powtórzył mi się takiż sam sen, a w nim przejęła mnie jakaś trwoga i pogróżka sumienia, że opierałam się woli i nakazowi Bożemu. A gdym się znowu przez cały ten dzień wstydziła wyjawienia tej rzeczy, w oktawę Ś. Jana, o świcie, dał mi się we śnie słyszeć głos: „Cóż to? sprzeciwiasz się nakazowi Bożemu? Odbierz więc karę godną za twoje niedbalstwo.“ Na ten głos ocknąwszy się, znalazłam rękę lewą zupełnie martwą, tak iż tylko za pomocą drugiej ręki mogłam ją ruszyć i dźwignąć. Wtedy zasmucona, poznawszy moję winę, upadłam na twarz, i błagając miłosierdzia Bożego, ślubowałam wypełnić wszystko bez zwłoki: poczém nagle i niemal w oka mgnieniu dawne odzyskałam zdrowie. Z takich przeto pobudek przybyłam do ciebie, i wszystko co mi się wydarzyło, tobie, który jak mniemam w urzędzie zastępujesz biskupa, obwieszczam i opowiadam, ażebyś w tej okoliczności uczynił co ci się potrzebném i słuszném zdawać będzie. Mnie dosyć na tém, że ślub mój wypełniłam.“ – Po wysłuchaniu takiej powieści, tak porządnie i z pamięci wyłożonej rzeczy, Jan z dwóch powodów nie mógł jej lekceważyć, jak się słusznie lekceważą sny i widzenia, lecz postanowił dać o niej wiadomość Zbigniewowi biskupowi Krakowskiemu i jak największej liczbie osób. Naprzód, że owa kobieta, która nigdy z Janem Elgotem żadnej nie miała znajomości, opowiedziała mu z największą dokładnością jakiś czyn tajemny jego młodości. Powtóre, że mu do wypełnienia tych rzeczy zaleciła kaznodzieję kościoła P. Maryi, mistrza Mikołaja z Brzegu, który właśnie z rzeczonym Janem Elgotem już po wiele kroć wprzódy naradzał się o tej sprawie, i żądał aby mu w niej był pomocą, a wskazał, jakiegoby użyć można środka do uleczenia ludu Krakowskiego z tylu grzechów, a zwłaszcza pychy i zbytku w strojach niewieścich; ile bowiem sam słyszał od niego, tak dalece już był ów zbytek wygórował, że żony i córki mieszczan śmiały nosić opaski, zwykle biretami zwane, których wartość po dwadzieścia lub trzydzieści i więcej grzywien wynosiła, a naramienniki po dwadzieścia grzywien cenione, co nawet u najznakomitszych pań zdawałoby się zbytkowném. Wysłuchał powieści o tém widzeniu rzeczony mistrz Jan Elgot, zdumiał się, i osądził, że owe przestępstwa zgubne dla kraju wywołały rzeczywiście gniew Boga Wszechmocnego, który szczególniej pychę ma w obrzydzeniu. Jakoż namówił zaraz rzeczony mistrz Mikołaja, ażeby nie kryjąc tej rzeczy w milczeniu, głośno owszem, ile powinność jego wskazywała, rozpowiadał ją ludowi i groził pogróżkami Pisma Ś. Przyrzekł, że ile możności będzie go w tej mierze wspierał, zwłaszcza u Zbigniewa biskupa Krakowskiego, do którego głównie należało wykorzenienie ciernia występków.
Stanisław Ciołek biskup Poznański w oktawę Ś. Marcina biskupa czyli dnia ośmnastego Listopada, opatrzony ŚŚ. Sakramentami i z należną pobożnością umarł, i w kościele swoim Poznańskim pochowany został, przesiedziawszy na stolicy lat dziesięć. Prałaci i kanonicy Poznańscy, na odprawionej w wigilią uroczystości Trzech Króli, w Niedzielę dnia szóstego Stycznia elekcyi, rozróżnieni w zdaniach, dwóch razem na biskupstwo obrali. Jedni bowiem, jak Wiszota z Górki proboszcz Poznański, Maciej Drya dziekan, z wielu innymi, wybrali Mikołaja Lasockiego dziekana Krakowskiego; drudzy Jędrzeja z Bnina (Bnynski). Gdy te obie dwie uchwały przedstawiono Eugeniuszowi IV papieżowi, jakkolwiek Władysław król, tudzież prałaci i panowie, dopraszali się przez swoje listy, aby na stolicy Poznańskiej osadził Mikołaja Lasockiego, wszelako papież, urażony na tegoż Mikołaja Lasockiego, że gorliwie utrzymywał stronę soboru w Bazylei, odrzuciwszy żądanie Mikołaja i prośby królewskie, na naleganie Jana syna Lutka z Brzezia kanonika Gnieźnieńskiego i kantora Łęczyckiego, tudzież Jana Twardowskiego kanonika Poznańskiego, popierających jego elekcyą, w Poniedziałek, dnia dwudziestego pierwszego Czerwca w Bononii, gdzie pod ów czas przebywał, wybór Andrzeja Bnińskiego potwierdził. Poczém Wincenty arcybiskup Gnieźnieński rzeczonego Andrzeja Bnińskiego w Kaliszu w kościele Ś. Magdaleny w Niedzielę pięćdziesiątnicę roku następnego na biskupa Poznańskiego wyświęcił. Mikołaj zaś Lasocki wyniósł odwołanie do soboru Bazylejskiego, od którego jednak odstąpić musiał, gdy sobor właśnie się rozwiązał.
W uroczystość Poczęcia N. Maryi Panny odbywał się zjazd w mieście Piotrkowie, gdzie w obecności Władysława króla, tudzież wszystkich prałatów, książąt i panów, potwierdzono tegoż Władysława na stolicy królewskiej; który przybrany we wszystkie oznaki dostojności monarszej zasiadł na tronie, a wszyscy prałaci, książęta i panowie zgodnemi głosy stwierdzili i uznali jego władzę, jako dojrzałego i pełnoletniego, liczył bowiem wtedy lat piętnaście; dozorców zaś i opiekunów władzę usunęli. Wiele na tym zjeździe postanowiono uchwał odnoszących się do dobra publicznego. Między innemi stanęła uchwała, aby odłączyć monetę fałszywą od prawdziwej, ustanowiwszy do tego w każdém mieście urzędników; potém wyrzucić całkiem monetę fałszywą, a dobrą tylko zostawić w obiegu. Ta atoli uchwała, chociaż dla kraju najzbawienniejsza, zaraz w początku upadła, i tylko ją prałaci, panowie i szlachta ziemi Krakowskiej i Ruskiej zachowywali. Prałaci bowiem i panowie Wielkopolscy, tudzież książęta Mazowieccy, lubo i wtedy i później na wielu zjazdach obiecywali i przyrzekali, że tej uchwały przestrzegać będą; nie mieli jednak za rzecz szkodliwą dla kraju działać wbrew wszystkim przyrzeczeniom, i woleli zagranicznej używać monety niżli krajowej. Nadto, ponieważ tak Eugeniusz papież jako i sobor Bazylejski nalegali przez swoje poselstwa i listy na Władysława króla, aby przystąpił do zawarcia pokoju z Albertem królem Rzymskim i Węgierskim, i prosili, „żeby albo osobiście, albo przez wyprawionych z swojej strony posłów złożył zjazd w Wrocławiu celem ułożenia pokoju, dokąd sam obiecywał przysłać swoich pełnomocników:“ naradzali się przeto w tej mierze prałaci i panowie Polscy, wespół z panami Czeskimi, którzy byli na tymże zjeździe Piotrkowskim obecni. A gdy się pokazało, że sprawa Czeska na słabych oparta podstawach chwiać się poczynała, postanowili sami nawet panowie Czescy, którzy utrzymywali stronę Kazimierza, wysłać poselstwo w celu umówienia pokoju, i na rzeczony zjazd wyznaczono Wincentego arcybiskupa Gnieźnieńskiego, Jana z Czyżowa kasztelana Krakowskiego, Jana z Tęczyna wojewodę Krakowskiego i Wojciecha de Male wojewodę Łęczyckiego. Zbigniew biskup Krakowski, chociaż także był wyznaczony, dla słabości posłować nie mógł. Z panów Czeskich wysłani byli Halsz, Przybik, Bieniasz i inni, którym w zleceniach wskazano, jakie do zawarcia sprawiedliwego pokoju mieli pokładać warunki. Ale i król i panowie Polscy poznali wkrótce, że się dali ułudzić próżnym obietnicom Czechów, i postanowili szukać jakiejkolwiek byleby uczciwej sposobności do porzucenia wojny, która bezpożytecznie kraj narażała na bardzo znaczne wydatki.
W uroczystość Trzech Króli złożono w mieście Wrocławiu zjazd powszechny celem umówienia pokoju między Albertem królem Rzymskim a Władysławem królem Polskim i jego bratem Kazimierzem na królestwo Czeskie wybranym, a papież Eugeniusz IV przysłał nań Jana biskupa Segni, sobor zaś Bazylejski Alfonsa biskupa Burgońskiego z Hiszpanii, syna nawróconego żyda, który także był biskupem w Burgos, męża wielkiego rozumu, wielkiej nauki i uczciwości, tudzież Mikołaja Amici mistrza teologii, do układania pokoju. Przybył nadto osobiście król Albert z znaczną liczbą prałatów, książąt i panów tak cesarstwa jako i królestwa Węgierskiego. Z strony zaś króla Polskiego i Kazimierza przybyli Wincenty arcybiskup Gnieźnieński i wyznaczeni na ten zjazd pełnomocnicy: gdzie naprzód obiedwie strony w obec legatów soboru i papieża na publiczném posłuchaniu rzecz swoję jako słuszną obszernie przełożyły, a obydwom nie brakło dowodów, na których opierały prawo pierwszeństwa do korony Czeskiej. Wszelako posłowie Polscy przydali oświadczenie prowadzące do snadniejszego porozumienia się i zgody. „Nie pragnie, mówili, tak chciwie Kazimierz, wybrany król Czeski, pozyskania w Czechach królestwa: zdjęty jedynie litością nad niedolą narodu, połączonego z Polakami wspólnością języka, przyjął jego rządy. Gotów jest atoli dla dobra całego chrześciaństwa odstąpić praw swoich i zrzec się ofiarowanego sobie królestwa, byleby Albert król Rzymski i Węgierski podobne uczynił zrzeczenie i praw swoich także odstąpił, a panowie i szlachta Czeska obrali zgodnie królem, kogoby im się podobało, czy z pomiędzy tych dwóch, czy z innych jakowych książąt, tak iżby wybrany w ten sposób był niewątpliwie za króla uznany.“ To oświadczenie, nie tylko Czechom do obu stronnictw należącym, którzy na ten zjazd licznie się byli zgromadzili, ale i wielu obcym zdało się najsnadniejszą drogą do wzajemnego a słusznego pojednania, gdy przez dni piętnaście różnych z obu stron próbowano układów, a posłannicy papieża i soboru obiedwie usilnie namawiali do pokoju. Nareszcie król Albert przyzwawszy do siebie Wincentego arcybiskupa Gnieźnieńskiego, sam na sam i w osobności jął wynurzać się szerokiemi słowy, jak szczerze króla Polskiego Władysława i jego brata Kazimierza miłował; potém zaś, chcąc swoję ku nim przychylność tém lepiej pokazać, ułożył potajemnie z rzeczonym arcybiskupem związki małżeńskie, mające połączyć Władysława króla z starszą córką Alberta, Kazimierza zaś z młodszą, którym w posagu przeznaczał królestwo Czeskie; i na to przed arcybiskupem uroczystą wykonał przysięgę; żądał jednak, aby ten układ dopiero w swoim czasie i w sposób przyzwoity został ogłoszony i wykonany, iżby się nie zdawało, że go przymus jaki spowodował. Panowie Polscy o tej umowie uwiadomieni przez arcybiskupa Gnieźnieńskiego, zmiękli do razu i z nie wielką już gorliwością popierali sprawę Czeską. Lubo zaś pokój miał się wtedy układać na pewnych warunkach i zastrzeżeniach, gdy jednakże król Albert za namową niektórych Niemców, którzy królestwu Polskiemu zazdrościli szczęścia, począł nagle zmieniać rzeczone warunki, a niektóre całkiem nawet cofać, panowie Polscy tak się oburzyli na tę zmienność, że nie dokończywszy dzieła, bez żadnego skutku i postanowienia zabrali się do wyjazdu z Wrocławia. Uczuł król Albert boleśnie ten odjazd, usiłował ich przeto różnemi sposoby zatrzymać: jako bowiem monarcha chrześciański, pragnął szczerze ustalić pokój; ale chytre umysły Niemców stanęły ku temu na przeszkodzie. Posłowie też króla Polskiego uważali to za niegodne siebie, aby mieli powracać do gospody, już bowiem powsiadali na koń i ruszyli w drogę. Wszelako zniewoleni nie już prośbami tylko ale łzami posłów papieża i soboru, postanowili zatrzymać się w Namysłowie i układać o zawieszenie broni albo pokój. Przybyli za tém do Namysłowa posłowie wyprawieni od papieża i soboru. Król Albert przysłał tam zaraz swoich radców; a za staraniem legatów, gdy już pokój stały nie dał się skleić, uchwalono przynajmniej rozejm na lat kilka, z tém zastrzeżeniem, że w dzień Ś. Jerzego tegoż roku obadwaj królowie mieli się zjechać osobiście na granicy Węgier i Polski, albo wysłać swoich prałatów i panów w celu umówienia pokoju. Albert w Wrocławiu spadłszy przypadkiem ze schodów, ciężko zachorował i okulał, poczém kaleka przez Morawy wrócił do Austryi.
Ulryk hrabia Cylli, który w Czechach sprawował rządy, począł u panów Czeskich czynić zabiegi o koronę; o czém dowiedziawszy się Albert, odebrał mu rządy, a poruczył je Ulrykowi Rozemberskiemu i Meinhardowi.
Władysław król Polski, po odprawionym zjeździe walnym w Piotrkowie, udał się do Wielkiej Polski, gdzie krótki czas zabawiwszy, z Łęczycy wrócił do ziemi Lubelskiej i Chełmskiej, a ztąd po kilku dniach przez Sandomierz przybył do Krakowa, i tu przez cały post przesiedział. W drugą Niedzielę po Wielkiejnocy odprawił zjazd w Nowém mieście Korczynie, który naznaczali niektórzy w Kole (in dolo?). A gdy zebrało się na tym zjeździe wielu panów ziemi Krakowskiej i Wielkiej Polski, Spytek z Melsztyna, poduszczony, jak wielu utrzymywało, namową i obietnicami królowej Zofii, zebrawszy z własnych dworzan, przyjacioł i niektórych obcych ludzi znaczny poczet konnych, a z kmieci wszystkich swoich włości pieszych rycerzy, i urządziwszy obyczajem wojennym tabory, wybrał się z nimi na rzeczony zjazd, i naprzód w jednej z większych swoich wsi, zwanej Piasek, niedaleko Nowego miasta, stanął obozem, a nazajutrz, kiedy nikt nie spodziewał się napaści, i wielu jeszcze w łożach spoczywało, podjechał do Nowego miasta Korczyna, i jakoby szalony, więcej idąc za popędem swojej zemsty, niżeli za radą przyjacioł, którzy mu usilnie ten krok odradzali, wpadł do gospody Władysława biskupa Włocławskiego i Mikołaja Lasockiego dziekana Krakowskiego, dniem wprzódy na zjazd przybyłych, i do szczętu ich złupił. Nawiedził potém klasztor i inne miejsca, w których spodziewał się znaleźć Jana z Koniecpola kanclerza i Jana Głowacza z Oleśnicy marszałka królestwa Polskiego, uważanych za swoich nieprzyjacioł, i wszystkie ich majątki zagrabił; w tym celu bowiem przybył, ażeby rzeczonego kanclerza i marszałka, którzy mu najbardziej w jego zamiarach przeszkadzali, życia pozbawił. Ale oni ostrzeżeni o tym zamachu przez pisarzy pomienionego Spytka, schronili się wcześniej do zamku. Gdy więc grabieżą i łotrostwem wiele domów i gościn spustoszył, wybiegł z miasta z swoją drużyną i w pobliżu położył się obozem. Władysław król za radą swoich panów wyruszył natychmiast przeciw niemu zbrojno, aby takiego wichrzyciela ojczyzny mocą potłumić: on atoli widząc, że nie mógłby uniknąć walki, opuścił swoje stanowisko, jako nie dość obronne, i przyległ u wsi Grotnik, którą rzeka Nida w koło oblewa, w tym zamiarze, aby się wspomnioną rzeką z jednej strony ubezpieczył, a zatknąwszy w tém miejscu swoje namioty, naprzód wozami, a potém wałem i przekopami je obwarował. Król postanowił przyspieszyć bitwę, zanimby nieprzyjaciel rowy głębokie pokopał; zaczém szedł na niego z największym pośpiechem. Niektórzy z panów, kiedy już widać było obóz Spytka, radzili, „aby nie staczać bitwy, przekładając, że mogli wielkiej doznać klęski, w walce bezbronnych z orężnemi.“ Hincza z Rogowa, szlachcic herbu Działosza i Dobiesław z Szczekocin z domu Odrowążów, którzy pieszym rotom przywodzili, wpadli niebawem na obóz Spytka, a rozbiwszy go, większą część wojska wytępili i znieśli, porozmiatali wozy, lud konny i pieszy z srogą zawziętością wymordowali. Spytek rzucał się na wielu z odwagą: ale okryty zewsząd strzałami, skłóty oszczepami i zwalony z konia, ducha wkrótce wyzionął. Król natychmiast wydał rozkaz, „aby pieszemu gminowi oszczędzano życia;“ byli-to bowiem wieśniacy, którzy z przymusu opuściwszy role wyszli na wojnę. Wielu zatém ocalało z tych, co nie zginęli pod mieczem albo w falach Nidy, do której tłumem ich wpychano. Potém ustanowiono sąd na Spytka z Melsztyna. Żałobę przeciw niemu wnosił Warsz z Ostrowa kasztelan Lubelski. Trzykrotném wołaniem pozywano dychającego jeszcze winowajcę. Nakoniec, wyrokiem panów, a nawet zięcia jego Dobrogosta z Szamotuł, kasztelana Poznańskiego, którego córkę miał Spytek za żonę, skazany został na śmierć jako zdrajca ojczyzny. Ciało jego przez trzy dni, obnażone do naga, leżało w tém miejscu, gdzie go zabito, aż wreszcie z rozkazu króla wydano je żonie Beatryxie, która się z płaczem o nie dopraszała, i pochowano w kościele parochialnym wsi Piasek. Podobnież z rozkazu króla, zamki Melsztyn i Rabsztyn, które on dzierżawą trzymał, nazajutrz zaraz oblężono, aby ich obcy nieprzyjaciele królestwa, z którymi Spytek miał być w porozumieniu, nie ubiegli; a wnet zamek Rabsztyn poddał się królowi, zamek zaś Melsztyn sam król, odstąpiwszy od oblężenia, wdowie Spytka w posiadanie oddał. A tak mąż zacnego rodu, za swój szał występny słuszną poniósł karę, we Środę w dzień Ś. Floryana, za którego przyczyną klęska tak niebezpieczna i wojna domowa śmiercią jednego człowieka stłumioną została. Utrzymywali niektórzy, że pomieniony Spytek dopuścił się tej zbrodni nie z zuchwalstwa i przewrotności, ale z jakowegoś obłędu i pomieszania rozumu; że uwierzywszy, jakoby komunia pod obiema postaciami do zbawienia była potrzebna, gdy o to od Zbigniewa biskupa Krakowskiego surowo i po ojcowsku skarcony, a z przyczyny uporu i pogardzenia napomnieniami klątwą kościelną obłożony, i z społeczeństwa radców i panów koronnych sądownie wyłączony został, w uczuciu swej sromoty taką zapalił się wściekłością, iż postanowił zemścić się na rzeczonym biskupie, z którym miał już z dawna osobiste zatargi o bratankę swoję Jadwigę Księską, synowcowi tegoż Zbigniewa biskupa zaślubioną, które bardziej jeszcze namowami swemi rozniecili zawistnicy. Tym celem przeto wybrał się zbrojno na ów zjazd, w spodziewaniu, że Zbigniewa biskupa w Korczynie dopadnie. Ale gdy biskup ostrzeżony o jego zamachach w Krakowie pozostał, i na zjeździe nie był obecnym, usiłował zatém wywrzeć złość swoję na jego braci i przyjacioł. A tak i siebie i swoich stronników wystawił na zgubę, co jak mniemam nie jemu samemu, ale raczej podszeptom niektórych panów, którzy go zachętami i obietnicami swemi podżegali, przypisać należy. Król Władysław zdjęty po królewsku litością na prośby prałatów i panów, którzy się o to wstawiali do Jego Królewskiej Miłości, wyrok na Spytka wydany cofnął i odwołał, i tak synów jego jako i wszystkich potomków do zaszczytów szlachectwa i wszelakich dostojeństw przywrócił, przebaczywszy przestępstwa Spytkowi i winę jego całkowicie puściwszy w niepamięć. Rozmaicie zaś sądzono o jego straceniu: jedni utrzymywali, że słusznie śmierć poniósł, i cieszyli się, że potłumiono ten stek hultajstwa, który groził wielkiemi nieszczęściami królestwu; drudzy wymawiali go obłąkaniem, i ubolewali, że jego szaleństwo nie tylko jemu samemu ale i wielu innym sprowadziło zgubę; litowali się nad śmiercią włościan, którzy jego rozkazom nie śmieli się oprzeć, a nie wiedzieli co on czynić zamierzał. Niektórzy przeciwnie obwiniali go, że bez potrzeby siebie i swoich naraził na zgubę, i nie tylko odmawiali mu pożałowania, ale nadto obciążali go liczne mi wyrzutami. Były temi czasy i w Wielkiej Polsce podobne a nie mniej szkodliwe krajowi rozruchy. Abraham Zbąski sędzia Poznański, który sprzyjał Czeskiemu odszczepieństwu, utrzymywał w Zbąszynie wielu księży zwolenników takowego odszczepieństwa, którzy swoją zgubną nauką zarażali wiele ludzi, a zwłaszcza prostych i nieświadomych. Stanisław Ciołek biskup Poznański, jeszcze na ów czas żyjący, wszelkiemi sposobami jako pasterz starał się o wykorzenienie tej sekty, i wzywał do siebie w tym celu Abrahama i księży podejrzanych o odszczepieństwo. Ale rzeczony Abraham, przychodząc w towarzystwie liczném braci i przyjacioł, nie tylko księży pozwanych bronił, ale nadto znieważał obelgami Stanisława biskupa, jako też prałatów i kanoników Poznańskich, którzy z nim wiernie stawali w obronie wiary, a niektórym surowiej na niego powstającym groził śmiercią. Zaczém Stanisław biskup rzeczonego Abrahama i wszystkich księży opowiadających naukę kacerską obłożył klątwą, a na miasteczko Zbąszyn rościągnął interdykt. Obawiając się zaś od tegoż Abrahama i jego stronników napaści, wyjechał z dyecezyi Poznańskiej i udał się do Krakowa, gdzie jako w miejscu bezpieczném przez niejaki czas przemieszkiwał. Ale Bóg dobrotliwy sprowadził Abrahama z drogi błędnej upadkiem ciężkim i sromotnym. Tenże bowiem Abraham, zebrawszy dość znaczne wojsko przeciw Henrykowi książęciu Głogowskiemu, stoczył z nim bitwę; a chociaż i liczbą i potęgą nie równie był przeważniejszy, wszelako zwyciężony został, w ucieczce raniony i poimany. Kiedy potém odzyskał wolność, mniemano, że zmieni swój sposób myślenia i wiarę Bogu obrzydłą, nie mógł jednakże dopuszczoną nań karą Bożą poprawić się w grzechu. Trwał Zbąski z uporem i zaciętością w swojej wierze; mąż z inąd niepospolitego rozumu, który krom tej jednej sprawy, że przeciwnym był koronacyi Władysława, dobre zawsze dzieła popierał: wszyscy zatém ubolewali, że człowiek tak mądry i oględny dał się uwikłać w błędy kacerskie. Kiedy potém Andrzej Bniński po śmierci Stanisława Ciołka wstąpił na stolicę Poznańską, Zbąski począł jak zwykle wierzgać przeciw przepisom kościoła: przeto i Andrzej biskup użył na niego klątwy kościelnej. Ale równie bracia i przyjaciele Zbąskiego jawne z biskupem zwodzili harce, i byliby go pewnego czasu w wietnicy Poznańskiej zabili, gdyby inni z pomiędzy szlachty, na ów czas tam przytomni, nie byli stanęli w jego obronie. Nareszcie Andrzej biskup, pragnąc wciskające się coraz więcej odszczepieństwo ukrócić i potłumić, z zbrojnym pocztem dziewięciu set jazdy obległ miasteczko Zbąszyn, i nie pierwej od oblężenia odstąpił, aż gdy mieszczanie Zbąscy wydali mu do rąk pięciu heretyckich księży, których on do Poznania odesłać i po złożeniu na nich sądu spalić rozkazał. Od tego czasu inni księża poczęli z przestrachu do Czech potajemnie się wynosić; sam zaś Abraham Zbąski niezadługo żyć przestał. Z jego śmiercią ustała, wykorzeniona do szczętu, zaraza kacerska w ziemi i dyecezyi Poznańskiej.
Tegoż roku, w uroczystość Zielonych Świątek, złożono zjazd w celu umówienia pokoju między Albertem królem Rzymskim i Węgierskim a Władysławem królem Polskim: na który gdy obadwaj królowie osobiście przybyć nie mogli, zjechali się prałaci i panowie obu królestw, jako to: ze strony królestwa Polskiego Zbigniew biskup Krakowski i Władysław biskup Włocławski, Mikołaj dziekan Krakowski, Jan z Tęczyna wojewoda Krakowski, i Jan z Koniecpola kanclerz królestwa Polskiego; z strony zaś królestwa Węgierskiego Szymon biskup Wesprymski, Dyonizy biskup Egerski, Kasper Schlik kanclerz, Jan de Peren, i inni; a z ramienia Eugeniusza papieża przybył Jan arcybiskup Tarentyński, potém kardynał, chcąc z obu stron do zgody pośredniczyć. Zjechały się obie strony w miasteczku Lubowli, i przez dni kilkanaście umawiały o pokój: lecz gdy w nieobecności królów nie mogły do stanowczych i dogodnych sobie przyjść układów, potwierdzono tylko rozejm, a dzień uroczysty Narodzenia N. Maryi Panny naznaczono do osobistego zjazdu królów, tak, aby król Polski zjechał do swojego miasta Biecza, król zaś Węgierski do swego miasteczka Bardyowa, zkąd potém mieli się w pośredniém jakiém miejscu spotkać. Ukazała się pod ów czas kometa między zachodnią a południową stroną, ogon swój i tarczę zwracająca ku południowi, która trwała na niebie blisko miesiąc, i wróżyła odmianę królestw Rzymskiego, Węgierskiego i Czeskiego, a śmierć bliską Alberta króla Rzymskiego i Węgierskiego.
Pod tenże sam czas papież Eugeniusz IV wiódł o wyższość władzy żwawe z soborem Bazylejskim spory. Nie brakło obydwom stronom dowodów, któremi rozumniejsze głowy swoje zdania podpierały. Eugeniusz usiłował w mieście Florencyi kościoł wschodni z zachodnim zjednoczyć. Albowiem cesarz także i patryarcha Konstantynopolitański i przedniejsi prałaci Greckiego wyznania poprzybywali do Florencyi na okrętach i nakładem Eugeniusza, przyrzekłszy przez poważne poselstwa, a nawet zobowiązawszy się bullami stwierdzonemi przysięgą stawić się na soborze Bazylejskim. Kiedy więc zajmować się poczęto takowém zjednoczeniem kościołów, sobor Bazylejski postanowił złożyć Eugeniusza z stolicy, i powołał go przez pozwy publiczne; któremi on rozgniewany, rozwiązał sobor, i naprzód do Ferrary, gdzie pod ów czas miał swoję kuryą papieską, i dokąd najpierwej Greccy wyznawcy z Wenecyi przybyli, a potém do Florencyi go przeniósł. Tymczasem na soborze Bazylejskim gorszące powstało rozerwanie; ci bowiem, którzy Eugeniuszowi i narodowi Włoskiemu sprzyjali, na sobor następny, mający się zebrać w celu zjednoczenia Greckiej cerkwi, naznaczyli Florencyą albo Urbino; inni zaś, którzy im byli przeciwni, a sprzyjali kościołowi Gallikańskiemu, wybrali Awenion; i na jedném zebraniu każde stronnictwo wydało i ogłosiło swoję z osobna uchwałę, nie bez wielkiego zgorszenia i poróżnienia, tak iż zdawało się, że jedni na drugich użyją gwałtu i przemocy, co zapewnie byłoby nastąpiło, gdyby miasto Bazylea nie było zbrojno przybyło do kościoła i nie zagodziło sprawy. A tak, kiedy Łacinnicy usiłowali połączyć Greków, sami zgubne zrządzili rozerwanie. Od tego bowiem czasu powstały zaciętsze spory i niemal wojna między soborem a papieżem. Julian przeto, kardynał tytułu Ś. Anioła, na pomienionym soborze przewodniczący i legat stolicy Apostolskiej, wraz z wielu innymi kardynałami, opuściwszy sobor udał się do Florencyi; ci zaś, którzy zostali na soborze, wyrokiem publicznym zawiesili najpierwej w rządach papieża Eugeniusza, a następnie podobnymże wyrokiem złożyli go z stolicy, i wybrali papieżem Amadeusza książęcia Sabaudyi, którego nazwali Felixem V. Gdy zaś obadwaj i Eugeniusz i Felix, dla umocnienia swego stronnictwa, z wielu najwybrańszych mężów potworzyli kardynałów, Zbigniew biskup Krakowski od jednej i od drugiej strony obrany został kardynałem, i obiedwie na wyścigi sobie go wydzierały. Po wielu potém z Greckimi wyznawcami sporach o pochodzenie Ducha Ś. od Syna, o czyściec i inne przedmioty wiary, w których kościoł zachodni różnił się od wschodniego, nastąpiła zgoda zupełna i jedność, i wszystkie trudności zostały załatwione. Patryarcha Konstantynopolitański Józef po tém pojednaniu nazajutrz umarł, i w Florencyi w kościele braci zakonu kaznodziejskiego pochowany został. Cesarz z innymi prałatami Greckiej i Ruskiej cerkwi do domu powrócił, i jedność powszechną ogłosił, którą jednak mała liczba Greków uznała, wielu ją wyśmiewało i z niej szydziło. Aby zaś to zjednoczenie skuteczniej utwierdzić, Eugeniusz z pomiędzy prałatów Greckich mianował kardynałami dwóch doktorów, rozumniejszych i poważniejszych mężów, to jest Bessariona biskupa Niceńskiego i Izydora arcybiskupa Kijowskiego. Bessarion został w Rzymie; Izydor zaś, złożywszy znamiona kardynalskie, do Konstantynopola powrócił. Trwały jednakże między soborem Bazylejskim a papieżem długie zatargi, wydawały obie strony przeciw sobie zelżywe pisma; wielu królów i książąt katolickich aż do śmierci Eugeniusza odmawiało tak papieżowi jak i soborowi posłuszeństwa, zachowując przez lat kilka neutralność, którą zwali niektórzy zawieszeniem zdania.
Gdy się zbliżała uroczystość Narodzenia N. Maryi, lubo Władysław król Polski według umowy zjechał do Biecza w celu układania się o pokój z Albertem królem Rzymskim i Węgierskim, Albert jednakże osobiście przybyć nie mógł. Cesarz bowiem Turecki wyszedłszy z wielkiém i potężném wojskiem, i zagarnąwszy pod swoje panowanie Serbią (Rascia), obległ zamek Semendryą (Smiderow) świeżo przez despotę nad Dunajem z wielkim nakładem zbudowany i dwudziestu pięciu wieżami umocniony. Król Albert, zniewolony prośbami i łzami despoty, zebrał zbrojną siłę z samych Węgrów i Austryaków, i nie czekając na inne posiłki ruszył przeciwko Turkom, w celu odpędzenia go od rzeczonego zamku. Lecz gdy potém, stojąc przez kilka dni obozem, poznał, że Węgrzy bojaźliwi i całkiem bez ducha, nie mieli żadnej ochoty do wojny, i że wojsko jego nie wyrównywało sile nieprzyjacioł, zmuszony był unikać stoczenia bitwy. Turek tymczasem przekupiwszy dozorców zamku Semendryi i wszedłszy z nimi w układy, zamek ten silny załogą i obronnością miejsca opanował, synowi despoty, którego siostrę miał za żonę, oczy wyłupić kazał, i wrócił z wojskiem do kraju. Skołatany tylu przeciwnościami król Albert, monarcha cnotliwy i prawy katolik, struwszy się melonami, które do zbytku jadać lubił, zapadł na krwawą biegunkę, i w ciągłém osłabieniu powracając z wyprawy, we wsi arcybiskupa Strygońskiego Landdorf nad Dunajem, w przeddzień Ś. Szymona i Judy, po uczynioném rozporządzeniu ostatniej woli, umarł i w Białogrodzie stołecznym pochowany został. Król pełen dobroci i umiarkowania, religii chrześciańskiej zwolennik żarliwy. Włosy miał czarne, budowę ciała silną i zdrową, oczy duże, nogi cienkie, głowę okrągłą i kształtną, twarz wesołą i rumianą, wargi odęte, zęby za nadto wielkie i nieskładne, które go nieco szpeciły, kiedy się śmiał albo do kogo mówił.
Amurat cesarz Turecki przysłał do Władysława króla Polskiego poważne z darami znakomitemi poselstwo, prosząc go naprzód o przyjaźń i przymierze, potém swoję mu oświadczając przychylność; nakoniec, ponieważ słyszał, że Władysław z Albertem królem Rzymskim i Węgierskim wojnę prowadził, pomoc mu w pieniądzach i zbrojnej sile stu tysięcy ludzi obiecując. Król Władysław, przyjąwszy posła łaskawie i z uczciwością, zatrzymał go przy sobie, póki się nie dowiedział, jaki obrot brały sprawy Węgierskie po śmierci króla Alberta.
Stanisław Pawłowski biskup Płocki, dotknięty chorobą, którą zowią ślinogorzem (squinantia), udał się po lekarską poradę do Torunia; ale gdy żaden środek nie skutkował, po kilku dniach, dwudziestego dziewiątego miesiąca Kwietnia życie zakończył, przesiedziawszy na stolicy Płockiej lat czternaście. Pochowano go w Toruniu w kościele braci zakonu kaznodziejskiego, przed ciborium. Po jego śmierci, prałaci i kanonicy kościoła Płockiego złożywszy kapitułę w celu obrania nowego biskupa drogą kompromissu, zgodzili się na Pawła Giżyckiego scholastyka Krakowskiego i kanonika Płockiego, szlachcica herbu Gozdawa. Papież Eugeniusz i jego metropolita Wincenty arcybiskup Gnieźnieński wybór ten potwierdził, i rzeczony Paweł w kościele Krakowskim przez tegoż Wincentego arcybiskupa Gnieźnieńskiego na biskupa wyświęconym został. Zachodziła bowiem wątpliwość, czyli potwierdzenie Eugeniusza IV, już w ów czas przez sobor Bazylejski złożonego z stolicy, było ważném lub nie. Poświęcenie zaś odbyło się w dzień Ś. Jana Ewangelisty przypadający dnia dwudziestego siódmego Grudnia w Niedzielę, w obecności Władysława króla Polskiego i licznego zebrania senatorów tak duchownych jako i świeckich.
Posłowie królestwa Węgierskiego uczczeni od króla Władysława wspaniałemi i godnemi monarchy upominkami, wziąwszy żądaną odprawę, z radością wrócili we trzech do domu, to jest, ban Matko, Emeryk de Marcellis i Jan de Peren; dwaj bowiem inni, Jan biskup Segedyń ski i Władysław de Paloucz, zostali przy królu Władysławie, aby go tém rychlej mogli do Budy odprowadzić. Pobiegli zatém jak najspieszniej ban Matko i Emeryk de Marcellis (albowiem Jan Peren zatrzymał się w swoich zamkach Scharisz i Fisura) do Elżbiety królowej przebywającej w Komarnie, i w oktawę Wielkiejnocy przybywszy do Komarna, oznajmili jej o skutku swego poselstwa, w spodziewaniu, że wielkie u niej położą zasługi. Ale ona, uwiedziona radami Niemców, a osobliwie Austryaków i Ulryka hrabiego Cylli, zmieniła zupełnie swój zamiar, nie chciała jednak odkryć w sobie tej zmiany. Wysłuchawszy zatém sprawozdania swoich posłów, kazała ich natychmiast z wszystkiemi rzeczami i domownikami zamknąć pod strażą; uwięziono osoby, rzeczy ich zrabowano. Dała poznać królowa Elżbieta przez to uwięzienie i przez listy rozpisane do szlachty i miast Węgierskich, „że układów zawartych przez posłów królowej i królestwa nie potwierdzała, i owszem postanowiła jak najmocniejszy stawić im opór.“ Powstało więc w Węgrzech wielkie rozdwojenie, gdy jedni popierali stronę Władysława króla Polskiego, jako wybranego na stolicę Węgierską, inni stronę Elżbiety królowej i jej syna. W rozerwaném w ten sposób królestwie sprzeczne były między sobą zdania szlachty i ludu, i taką kraj zawrzał niezgodą, że bracia, krewni i przyjaciele stanęli przeciw sobie w zwadzie, i zdawało się, że Węgry całe ochłonie pożar wojny domowej.
Władysław król Polski wyprawił tymczasem dwóch posłów, Sędziwoja z Ostroroga wojewodę Poznańskiego i Jana z Koniecpola kanclerza królestwa Polskiego, do królowej Elżbiety z upominkami, dawszy im pewne z strony swojej wskazówki i zlecenia. Lecz gdy ci będąc już blisko Komarna dowiedzieli się o uwięzieniu Matka i Emeryka, zatrzymali się w drodze, i nie śmieli puszczać się dalej dla wypełnienia poruczonego sobie poselstwa, mimo obiecywanej im nawet od Elżbiety królowej rękojmi bezpieczeństwa; jakoż nic nie sprawiwszy nawrócili do domu, gdy Szymon biskup Egierski nie radził im przedsiębrania dalszej podróży. Wielu utrzymywało, że gdyby rzeczeni Sędziwój wojewoda i Jan kanclerz byli udali się do królowej Elżbiety, i wyłożyli jej poselstwo króla Władysława, byłaby odstąpiła od swej niewczesnej myśli, i skłoniła się do układów zawartych przez posłów, a w ten sposób zabiegłaby była klęskom, które wkrótce nastąpić miały.
Nie zachwiany bynajmniej takim rzeczy obrotem król Władysław, za namową usilną Jana biskupa Segedyńskiego i Władysława de Paloucz postanowił spiesznie wybrać się do Węgier, lubo wielu prałatów i panów temu się sprzeciwiało. Tymczasem nowa zaszła okoliczność, która wyprawę króla Władysława do Węgier opóźniła i prawie całkiem rozchwiała. Książę Iwan Czartoryski, rodu i obrządku Ruskiego, uknuł był spisek z niektórymi Litwinami i Rusinami przeciw Zygmuntowi wielkiemu książęciu Litewskiemu, który na poddanych wielkie wywierał okrucieństwa, innych postrachem i srogością kar w posłuszeństwie utrzymywał, i w tymże samym roku znakomitszych panów zgładzić zamierzywszy, zaraz po świętach Wielkiejnocy swój srogi wyrok miał wypełnić. Sprzysiężenie to spiskowi kryli w wielkiej tajemnicy, aby przez jej wyjawienie się, nimby dzieło przyszło do skutku, nie pochwytano ich zdradziecko i nie wymierzono na nich kary, czego przy opóźnieniu sprawy lada chwila trzeba się było obawiać. Zaczém wyrzekłszy się wszelkiej zwłoki, jako niebezpiecznej i zgubnej, wytężyli wszystkie siły i środki do wykonania na ciemiężcy swoim krwawego zamachu. Jakoż w Niedzielę Kwietnią, kiedy rzeczony Zygmunt w zamku Trockim słuchał nabożeństwa, a dworzanie jego podobnież w kościele parafialnym zajęci byli nabożeństwem, kniaź Iwan z drużyną sprzysiężonych, mając pod szatami ukryte sztylety, wszedł do komnaty Zygmunta, a na powracającego rzuciwszy się zdradziecko, i zadawszy mu mnogie razy, zamordował go okrutnie; poczém pastwił się jeszcze barbarzyńskim obyczajem nad ciałem zabitego, kazał je bowiem na wóz włożyć i wypchnąć z zamku bez woźnicy, zamek zaś i wszystkie skarby opanował. Panowie Litewscy ciało to w kościele Wileńskim z należną czcią obok zwłok wielkiego książęcia Witołda w jednym grobie pochowali. O książęciu Zygmuncie powiadają, że Zygmunt rad nastawiał ucha czarodziejom i wróżkom, a stosując się do ich wieszczby, wielu niewinnych życia pozbawiał; za co, jak mniemano, słuszną Pan Bóg przepuścił nań karę śmierci, i smutną jego przygodą pokazał drugim, na co przydały mu się wróżki, aby przykładem tym przestraszeni, czyny swoje raczej wiarą i ufnością w Bogu niż omylnemi wieszczbami i czarami kierowali. Nie sam zaś tylko książę Czartoryski godził myślą i orężem na zagładę Zygmunta: utrzymywano bowiem, i powszechne niosły wieści, że panowie Litewscy niemal wszyscy, a co ohydniejsza, nawet ci, których on do najwyższych powynosił zaszczytów, byli uczestnikami a przynajmniej świadomemi tego spisku, i że sami ułożyli cały ów na książęcia Zygmunta zamach, który potém przyszedł do skutku. W rzeczy samej, był-to człek na podziw srogi i łakomy, do karania śmiercią lub wydzierstwem z lada przyczyny pochopny; wzrostu średniego, małomowny, lubieżny, gniewliwy i gwałtowny, a przytém niezmiernie chciwy. Szczęśliwszy, jak mniemam, byłby go może los spotkał, gdyby mu się w boju zdarzyło było poledz, iżby raczej pod nieprzyjacielskim niż własnych poddanych zginął orężem. Okrutnik chytry i podstępny, każdego za lada oskarżeniem, jakoby zdrajcę i buntownika, na jego życie czyniącego zamachy, najpierwej odzieraniem ze wszystkiego, potém więzieniem, a naostatek, co się często zdarzało, srogiemi kaźniami, wśród których badani sami na siebie z bólu kładli winę, i śmiercią niewinnie karał. Nie zasłoniła go jednak ta srogość przed mściwą swoich ręką; a gdyby wcześniej nie był zginął, pewnie wielu bojarów Litwy, przez niego na śmierć skazanych, po świętach Wielkanocnych byłoby oddało głowy. Po ośmiu bowiem dniach Wiejkiejnocy wielu z starszyzny Litewskiej zamierzał schwytać i stracić, a majątki ich zagrabić. Powiadano, że za namową wróżków, którzy umysłem jego rządzili, z krwi ludzkiej z krwią dzikich zwierząt zmieszanej święcił ofiary bluźniercze dla zbadania rzeczy przyszłych i dowiedzenia się od fałszywych bogów o tych, którzy na życie jego skryte czynili zamachy. Za jego panowania porywano na śmierć panów znakomitych i bojarów Litewskich, jak tylko który z ludzi przewrotnych albo pochlebców lub czyhających na jaką zdobycz, poszepnął mu jaką skargę; mnożyły się potwarze, zewsząd podnoszono skargi i obwinienia.
Po zamordowaniu Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, prałaci, książęta i panowie Litwy podzielili się między sobą w zdaniach Albowiem Maciej biskup Wileński, Ościk (Hostik), Gastold Moniwid, Piotr Montigerdowicz, wraz z inną starszyzną postanowili, stosownie do poprzednich przysiąg i opisów, osadzić na stolicy Władysława króla Polskiego, i co prędzej pozajmowali dla niego celniejsze zamki. Inni zaś, panowie mniejsi, których wielki książę Zygmunt powynosił był na różne godności, usiłowali syna jego Michała, jedynaka, wynieść na wielkie księstwo Litewskie, a tych stronę popierała także ziemia Żmudzka. Tymczasem Bolesław Świdrygiełło, stryj rodzony króla Władysława, opanował zamek Łuck, który przed rokiem Władysław król Polski odstąpił był wielkiemu książęciu Zygmuntowi, a który po śmierci książęcia Zygmunta powinien był znowu wrócić prawem własności w posiadanie królestwa Polskiego, na co były urzędowe opisy tegoż wielkiego książęcia Zygmunta. Rusini strzegący tegoż zamku, a wielce mu przychylni, sami go otwarli Bolesławowi książęciu, który wraz z swoimi Litwinami i Rusinami obchodził z największą radością przez dni kilka śmierć książęcia Zygmunta. Cieszyli się wszyscy, że potworę tak srogą z sprawiedliwego dopuszczenia niebios sprzątniono; bo dopóki Zygmunt żył, wszyscy w ciągłej o życie swoje i majątki obawie, co chwila prawie wyglądali śmierci.
Osierocenie przeto stolicy księstwa Litewskiego przez śmierć wielkiego książęcia Zygmunta, i wynikłe między Litwinami spory, kłopotały razem Władysława króla, który wahał się w myślach, co miał czynić i czego się jąć najpierwej, jakkolwiek miłość ojczyzny i wielu panów namowy skłaniały go ostatecznie do tej myśli, aby poniechawszy królestwa Węgierskiego zajął się sprawami i dobrem własnego państwa, uspokojeniem Litwy i rozrządzeniem skarbów pozostałych po wielkim książęciu Zygmuncie, o co wielokrotnie prałaci, książęta i panowie Litwy przez znakomite poselstwa i listy upraszali. Chwiał się zatém i sam król i panowie koronni w niepewności; przykrą zdawało się rzeczą nie radzić o uspokojeniu i sprawach Litwy, ale przykrzejszą nie dotrzymać obietnicy Węgrom, którzy nalegali przez posły i listy, aby Władysław król jak najspieszniej udać się raczył do Węgier, a nie zdawał się opuszczać korony Węgierskiej dla braku postanowienia i z obawy przed królową Elżbietą. Nareszcie po długim namyśle uchwalono, iżby król Władysław do Węgier nie jechał i królestwa Węgierskiego nie przyjmował, do Litwy zaś posłał za siebie Oświeconego książęcia Kazimierza, któryby tam nie jak wielki książę, ale jak namiestnik i rządca wysiadywał, dopóki król Władysław księstwem Litewskiém inaczej nie rozporządzi. Na dowód takiej uchwały nigdy go ani król Władysław, ani prałaci i panowie, czy-to w mowie, czy w pismach urzędowych, wielkim książęciem nie nazywali. Poczém rozpisał król Władysław listy do prałatów, książąt i panów Litewskich, z radą i zaleceniem, „aby się zachowali w pokoju i zgodzie, a z pewnością oczekiwali brata jego książęcia Kazimierza.“
Była w tym roku w Polsce i krajach pogranicznych zima ciężka i sroga, która wiele drzew rodzajnych wymroziła, i spowodowała wielki pomorek na bydło. Przeszłego też lata chybiły urodzaje; a gdy z tej przyczyny bieda stała się powszechną, wiele ludzi umierało z głodu; niektórzy używali pewnej tłustości i soku osiąkającego z drzew, który po polsku zowią jemiołą (gyemyola); inni z ziół, liści i korzonków wyrabiali i jedli chleb; z czego potém, gdy lato nadeszło, jakby od morowej zarazy ginęli. Szlachta i wieśniacy zdzierali z obor stare strzechy, aby niemi jakożkolwiek głód i skwierk zmorzonego bydła zaspokoić. Od Ś. Marcina bowiem śniegi ogromne trwały przez całą zimę i wiosnę przy tęgich mrozach aż do Ś. Jerzego, i dopiero około tegoż dnia razem z lodami tajać poczęły, tak iż do tej pory i ziemia była ściśnięta i po rzekach przechodzić można było. Przeto i bociany z ciepłych przylatujące krajów, dla wielkiego zimna cisnęły się jakby domowe ptastwo do ludzkich mieszkań, i w nich się przechowywały, aż póki nie zeszły śniegi i lody i cieplejsza nie nastała pora. Wiele zaś innego ptastwa od srogiego zimna poginęło, a rzeki nie puszczały aż do dnia Ś. Jerzego, śniegi okrywały pola, góry, lasy, pagórki i krzewy.
Kiedy się zbliżał czas, w którym król Władysław miał z Krakowa wyruszyć do Węgier, to jest piętnastego dnia po Wielkiejnocy, śniegi i lody poczęły właśnie tajać, dlaczego król Władysław przymuszony był wstrzymać się przez niejaki czas z wyjazdem. Wielu mężów rozumnych i bogobojnych wnosiło z wypadków, jakie się w ów czas wydarzały, że wyjazd króla do Węgier nie będzie szczęśliwy. Jakoż uwięzienie Matka i Emeryka przez królową Elżbietę, zmiana zupełna w jej postanowieniach, przyjście na świat syna Władysława, zamordowanie wielkiego książęcia Zygmunta, tak długie nakoniec trwanie śniegów i lodów, a nagłe ich puszczenie właśnie wtenczas kiedy król miał wyjeżdżać, wskazywały, że samo niebo zsyłało przeszkody i chciało wstrzymać wyjazd króla do Węgier, nie sprzyjając widocznie temu zamiarowi. Do tych przeszkód należał równie wiek Władysława króla młodociany i niedojrzały, gdy twarz jego i broda jeszcze mchem pierwszym nie porastały.
Przybył temi dniami z Włoch od Eugeniusza IV papieża Izydor, rodem Grek, arcybiskup Kijowski, nowo mianowany kardynał i legat wysłany do krajów Ruskich, mąż roztropny, światły i doświadczony, który przywiózł z sobą listy Apostolskie czyli bulle, od papieża Eugeniusza ołowianą, a od cesarza Carogrodzkiego złotą bullą opatrzone, w treści zaś opiewające połączenie Łacińskiego i zachodniego kościoła z Greckim i wschodnim kościołem; spisane wprawdzie w języku Łacińskim, ale z podpisami Greckiemi i Ruskiemi. Przybył rzeczony Izydor kardynał i legat najpierwej do Sącza w wielki Piątek, gdzie przez Zbigniewa biskupa Krakowskiego w gościnę był przyjęty i w jego dworze biskupim we wszystko uczciwie opatrywany, niemniej do odprawiania nabożeństwa właściwym mu Greckim obrządkiem w kościele parafialnym Ś. Maryi w Sączu, a potém w kościele katedralnym w Krakowie, jako spółwierny i kościoła Rzymskiego spółwyznawca, przypuszczony. Jedność ta atoli Łacińskiego kościoła z Greckim bardzo krótko trwała, i tak Grecy jako i Rusini, którzy przy jej układaniu nie byli obecnymi, wyśmiewali ją i potępiali. Zaczém gdy rzeczony Izydor kardynał i legat przybył na Ruś i do Moskwy do swoich biskupów, i począł im opowiadać o tém zjednoczeniu, dowodząc, jak konieczném do zbawienia było posłuszeństwo kościołowi Rzymskiemu i papieżowi, kniaziowie Moskiewscy schwytali go, wtrącili do więzienia, i odarli ze wszystkich bogactw, które już był zebrał; potém jednak za łaską Bożą wybawił się z tego więzienia ucieczką. List zaś Apostolski takiej był osnowy:
„Eugeniusz biskup, sługa sług Bożych. Na wieczną rzeczy pamiątkę, i za zgodą Najmilszego nam Syna Paleologa cesarza Rzymskiego, Dostojnemu Wikaryuszowi wielebnych braci naszych Patryarchów, tudzież innym Kościoła Wschodniego wyobrazicielom. Niechaj się raduje niebo i uwesela ziemia cała, zniknęła bowiem ściana przedzielająca kościoł zachodni od wschodniego; wrócił między niemi pokój i zgoda, oparte na tym węgielnym kamieniu Chrystusie, który obadwa uczynił jedném ciałem, zawiązawszy ogniwo wzajemnej miłości i pokoju, łączące obie ich ściany wieczystém przymierzem. Zdawna trwające zachmurzenie i ćmę posępną długiego i nieszczęsnego rozdziału rozjaśniło światło pożądanej jedności. Niech się raduje i kościoł matka nasza, że synów dotychczas między sobą poróżnionych już widzi w połączeniu wzajemnej zgody i jedności; a który gorzko wprzódy opłakiwał ich rozdzielenie, niechaj teraz cieszy się cudowném ich pobrataniem, i z niewysłowioną radością składa dzięki Wszechmocnemu Bogu. Wszyscy wierni świata całego, którzykolwiek noszą imię chrześcian, niech się radują wraz z matką powszechną kościołem katolickim. Oto bowiem ojcowie wschodni i zachodni, po długiém poróżnieniu, odważywszy się na wszelkie niebezpieczeństwa ziemskie i morskie, i wszystkie przewalczywszy trudy, zgromadzili się chętnie i z radością na ten święty sobor ekumeniczny, z żywém pragnieniem połączenia się wzajemnego w miłości i pokoju. I nie zawiedli się w swoich chęciach; albowiem po długich i znoju pełnych usiłowaniach, za łaską i natchnieniem Ducha Ś. osięgli onę pożądaną i świętą kościoła jedność. Któż więc zdoła za tak wielkie dobrodziejstwo godne niebu wyrazić dzięki? Kto nie zdumieje się nad tą szczodrotą miłosierdzia Bożego? czyjeż serce, chociażby żelazném było, nie wzruszy się tak wielką Pana niebios dobrocią? Jest-to zaprawdę dzieło samego Boga, bo nie słaba i ułomna siła ludzka dokonała takiej sprawy: dlatego przyjąć je należy z głęboką czcią i uwielbieniem Najwyższego Pana. Tobie cześć, tobie chwała, tobie dzięka, Chryste źródło miłosierdzia! który jedyną tylko oblubienicę twoję kościoł katolicki raczyłeś umiłować, i pokoleniu naszemu cuda miłości twojej pokazałeś, aby je wszyscy sławili i opowiadali. Albowiem wielkie uczynił Pan miłosierdzie nad nami; oczyma własnemi ujrzeliśmy te dziwy, które wielu przed nami tak bardzo pragnęli oglądać, a nie widzieli. Jakoż zgromadzeni wyznawcy Łacińskiego i Greckiego kościoła na tym świętym soborze ekumenicznym usilnych dołożyli starań, aby między innemi i ów przedmiot wiary o Boskiém pochodzeniu Ducha Ś. z należytą rozwagą i bacznością został roztrząśniony.“
Władysław król Polski wyjechawszy wraz z książęciem Kazimierzem z Krakowa, celem udania się do Węgier, po kilku noclegach po drodze w Wieliczce, Niepołomicach i Bochni, przybył do Sącza, dokąd już Jego Królewską Miłość poprzedziła matka jego królowa Zofia i Zbigniew biskup Krakowski, i oczekiwali na jego szczęśliwe przybycie. A gdy król stanął w Sączu, nadjechał zarazem Bolesław książę Mazowiecki i wielu panów ze wszystkich stron Polski, z którymi uchwalił różne rozporządzenia ściągające się do utrzymania wewnętrznej kraju spokojności. Tu także Janowi z Czyżowa kasztelanowi Krakowskiemu nadał starostwo Krakowskie, złożywszy z niego Jana Pileckiego; a nadto, tegoż Jana z Czyżowa w ziemi Krakowskiej i Ruskiej, a Wojciecha z Mała wojewodę Łęczyckiego w Wielkiej Polsce, wielkorządcami mianował; starostwo zaś Wielkopolskie nadał Czesławowi z Kurozwęk kasztelanowi Wiślickiemu, usunąwszy z niego Stanisława z Ostroroga; podobnież ziemię Podolską i zamek Kamieniec powierzył Teodorykowi Buczackiemu, oddaliwszy Piotra Polaka. Tu ułożył wyjazd brata swojego Kazimierza do Litwy, i wyznaczył z nim w podróż kilku wojewodów i panów, a mianowicie Jana z Czyżowa kasztelana i starostę Krakowskiego, Dobiesława z Oleśnicy wojewodę, Jana Głowacza z Oleśnicy kasztelana, Dzierżka z Rytwian starostę Sandomierskiego, Jana z Szczekocin starostę Lubelskiego, z znaczną liczbą młodzieży znakomitszych domów szlacheckich, których ze skarbu królewskiego należycie w drogę opatrzył, dawszy rzeczonemu Kazimierzowi i towarzyszącym mu panom stosowne zlecenia, iż miał usiąśdź na wielkiém księstwie Litewskiém z władzą namiestniczą a nie udzielną; przyczém upomniał go, „aby przedewszystkiem Boga się obawiał, sprawiedliwość miłował, jedność między królestwem Polskiém a wielkiém księstwem Litewskiém i miłość wzajemną utrzymywał, i żadnych wojen bez jego zezwolenia nie przedsiębrał; a w świeżej zawsze mając pamięci dobrodziejstwa od królestwa Polskiego odebrane, starał się gorliwie o jego dobro, pomnożenie i sławę.“ Bolesławowi książęciu Mazowieckiemu przydał z osobna to ścisłe zalecenie, „aby ziemię Drohicką sam przez się dzierżył, a nikomu jej bez wyraźnego zezwolenia króla i królestwa Polskiego nie ustępował.“ Tu nadto Zbigniew biskup Krakowski wszystkie srebra swoje w naczyniach rozmaitych, i pieniądze znaczne, do kilku tysięcy złotych wynoszące, dał sposobem pożyczki Władysławowi królowi, wziąwszy za ten dług w zastaw ziemię Spiską. Te i inne liczne załatwiwszy sprawy, wyruszył z Sącza we Czwartek przed Ś. Wojciechem w towarzystwie królowej i brata Kazimierza, którzy go odprowadzili aż do zamku Czorsztyna. Tam zatrzymawszy się przez dwa dni, pożegnał matkę królową i brata Kazimierza, sam zaś z licznym pocztem rycerstwa w Sobotę w dzień Ś. Wojciecha przybył do Kieszmarku.
Ponieważ zaś wielu prałatów i panów Polskich, mających jechać wraz z królem Władysławem, nie mogli się tak snadno wybrać w drogę, przeto król czekał ich przybycia w Kiesmarku przez dni dziesięć. Przyjechali najpierwej Zbigniew biskup, Mikołaj Lasocki dziekan, Jan z Tęczyna wojewoda Krakowski, Przedbor z Koniecpola kasztelan Rosperski, Piotr ze Szczekocin podkanclerzy królestwa, Jędrzej podskarbi, Wincenty z Szamotuł Międzyrzecki i Mikołaj Szarlejski Inowrocławski, kasztelani, Rafał z Obichowa podkomorzy Kaliski, Hincza z Rogowa, Paweł Wojnicki z Sienna, Mikołaj z Brzezia marszałek królestwa Polskiego, Jędrzej z Tęczyna, Łukasz z Górki, Jan Major, Jan Gratus z Tarnowa, Mikołaj Chrząstowski, Swidwa z Szamotuł, Dzierżek Włostowski, Dobrogost z Ostroroga, Jan Kraska starosta Koniński, Mikołaj Skora podsędek Poznański, Piotr Ryterski marszałek nadworny, Jan Beizad z Mokrska, Floryan z Mokrska, Dobek ze Szczekocin, Piotr Polak, Mikołaj Porawa, Grot z Jankowic, Jan Wężyk (Wanszik), Mikołaj Zakrzowski, i wielu innych rycerzy Polskich z znakami swojemi i drużyną ozdobnie przybraną. Przybyli nadto Sędziwój z Ostroroga wojewoda Poznański i Jan z Koniecpola kanclerz królestwa Polskiego, z powrotem od królowej Elżbiety, do której poprzednio byli wysłani. Ci wszyscy, których wymieniłem, i wielu innych, mając towarzyszyć królowi Władysławowi do Węgier, przyprowadzili swoje poczty i zabrali z sobą własne naczynia srebrne, surmy, czeladź suto ubraną i sprzęty najkosztowniejsze; jeden nad drugiego przesadzał się w ozdobie; i wypowiedzieć trudno, z jak świetnym przyborem Władysław król Polski wjechał do Węgier.
Gdy król Władysław stanął w Kieszmarku, zaraz gruchnęła o tém wieść po całych Węgrzech. Przybycie jego wielu niezmiernie ucieszyło, wielu zaś nabawiło smutku i obawy. Królowa Węgierska Elżbieta widząc, iż król Władysław trwał stale w swoim zamiarze i żadną nie zrażał się przeszkodą, a prałaci i panowie Węgierscy z dziwną ku niemu lgnęli przychylnością, czémprędzej za radą Dyonizego kardynała i arcybiskupa Ostryhomskiego, Władysława Gary bana Kroacyi, Jana de Seez i innych swoich stronników, wydała rozkazy na piśmie do miast Węgierskich, „aby Władysława króla Polskiego nie puszczały;“ sama zaś pobiegłszy do zamku Wyszogrodu, dzierżonego pod ów czas przez bana Władysława, koronę, którą królowie Węgierscy zwykli się byli koronować, wyłamawszy zamki i pokruszywszy pieczęcie panów Węgierskich, potajemnie zabrała wraz z złożonemi tamże strojami koronacyjnemi, aby syna swego Władysława, niemowlę, w sposobnym czasie koronować mogła. Szymon Rozgon biskup Jagierski, który z wielkiém upragnieniem i radością oczekiwał przybycia Władysława króla Polskiego do Węgier, i wielu posłów słał aż do Krakowa, prosząc, namawiając i zaklinając Jego Królewską Miłość, „ażeby jak najrychlej przybyć raczył,“ skoro się dowiedział o przyjeździe króla Władysława do Kieszmarku, wiedząc, że miasta Węgierskie będą mu stawiały opór, ubiegł i opanował miasto Preszow (Apperiasch), a zostawiwszy w nim dworzan swoich załogą, pospieszył z wielu panami Węgierskimi do króla Władysława do Kieszmarku, gdzie Jego Królewską Miłość wraz z całym orszakiem radośnie witał, upewniając, że zamiar przyjęcia i przywdziania korony Węgierskiej szczęśliwie przyjdzie do skutku, pomimo przeszkód stawianych przez królową Węgierską Elżbietę i jej stronników.
Pod tenże sam czas przybyli do Kieszmarku do króla Władysława panowie Litewscy, Andruszko Dowojnowic i Raczko, wysłani od prałatów i panów Litwy, z prośbą: „aby Władysław brata swojego książęcia Kazimierza przysłał bez omieszkania na Litwę, zanimby książę Michał zdołał umocnić się na stolicy.“ Król wysłuchawszy posłów łaskawie i hojnie obdarowawszy, odprawił ich z upewnieniem, że książę Kazimierz niezawodnie do Litwy przybędzie, aby więc trwali wiernie i statecznie w swoim umyśle. Chwiał się nieco Władysław król Polski w rozmyśle, czyli miał jechać dalej do Węgier, czyli też dla spraw Litewskich, które obecności jego niezbędnie wymagały, i z uwagi na zmienny umysł Węgrzynów, cofnąć się z drogi, a udać do Litwy i Polski.
W Poniedziałek po święcie Ś. Stanisława Męczennika król Władysław opuściwszy Preszow przybył do wsi Rozgonu (Rosgon), gdzie go Szymon biskup Jagierski we wszystkie rzeczy potrzebne zaopatrzył. We Wtorek wyruszywszy ztąd zjechał do Wisłowa (Wislow). Tu kiedy Jego Królewska Miłość w porze wieczornej polował na kaczki z sokołami, jeden z ulubieńców jego, sekretarz Jan syn Sęka z Sennowa, herbu Korczak, chcąc podjąć brodzącego w wodzie sokoła, przypadkiem utonął. Ta przygoda zatrwożyła wszystkich, zdawała się bowiem wieszczbą niepomyślną dla króla Władysława. Pochowano zwłoki rzeczonego pisarza w Wisłowie; król z całym dworem przytomnym był obrzędowi.
Obawiając się zaś król Władysław, tak jako i panowie radni Węgierscy i Polscy, aby królowa Elżbieta miasta Budy stolicy królestwa nie opanowała, i chcąc wcześniej temu zapobiedz, aby po opanowaniu stolicy nie był zmuszony z hańbą do kraju powracać, wysłał przed sobą rzeczonego Szymona biskupa Jagierskiego, Wincentego z Szamotuł kasztelana Międzyrzeckiego, Jana Wojnickiego z Sienna, Jędrzeja z Tęczyna i wielu innych rycerzy Węgierskich i Polskich do Budy; którzy pospieszywszy tam jak tylko mogli najprędzej, objęli w imieniu Władysława króla miasto Budę w posiadanie, z wielką mieszkańców stolicy radością, okazem czci najwyższej i przychylności dla przybywającego króla Władysława. Wszystkie mury i strażnice miasta zbrojnemi załogami opatrzono. W tym samym zamiarze i z podobnąż przezornością Elżbieta królowa Węgierska wysłała Fryderyka hrabię Cylijskiego z pocztem zbrojnym pięciuset jazdy, aby Budę opanował. Ale gdy już blisko będąc Budy dowiedział się, że rycerstwo króla Władysława zajęło już stolicę, wrócił spiesznie do Komarna, kędy wysiadywała królowa Elżbieta. Szymon biskup Jagierski przez dni kilkanaście, nim król Władysław zdążył do stolicy, trzymał ją w zbrojném posiadaniu. A gdy zdarzyło się pod ten czas, że pewien Węgrzyn pojeżdżając na koniu urągał się zelżywie z wyboru Władysława na króla Węgierskiego, natychmiast rycerze nadworni Szymona biskupa Jagierskiego przytrzymali go, i wraz z koniem, na którym siedział, szablami rozsiekali.
We Czwartek przed uroczystością Zesłania Ducha Ś. Władyslaw król Polski z Wisłowa przybył do Czyżowa, gdzie powitany przez Jana młodszego de Peren i gościnnie we wszystko zaopatrzony, w Piątek zjechał do Emeth na obiad, a w Sobotę, w wigilią Zielonych Świątek, do Jagry (Eger). Tu od prałatów i kanoników, duchowieństwa i ludu przyjęty z wielką czcią i radością, zabawił przez całe święta; Jego królewska Miłość zajmował gościnę w zamku Jagierskim, inni zaś prałaci i panowie mieli wyznaczone gospody. Kiedy Władysław król Polski przebywał w Jagrze, Elżbieta tymczasem, królowa Węgierska, syna swego Władysława, ledwo trzy miesiące mającego, w Niedzielę uroczystą Zielonych Świątek, w Białogrodzie stołecznym, który pod ów czas dzierżony był przez Mikołaja Frysztadzkiego de Wlak, koronować kazała Dyonizemu kardynałowi i arcybiskupowi Granu, w obecności Benedykta biskupa Jawryńskiego, Fryderyka hrabiego Cylli, Mikołaja Frysztadzkiego, Stefana z Rozgonu i Tomasza Secz, koroną potajemnie przez siebie z Wyszogrodu uwiezioną, sama zaś udała się do Raab (Jaurinum) usunąwszy ztamtąd Benedykta biskupa Jawryńskiego. Nie należy o to obwiniać Elżbiety królowej, którą macierzyńskie uwiodło przywiązanie, ale raczej prałatów i panów, którzy na ten nierozważny krok zezwolili. Gdy wiadomość o tém spiesznym gońcem doszła króla Władysława w Jagrze w Poniedziałek po Zielonych Świątkach, lubo i król i panowie tak Polscy jako i Węgierscy uczuli ją nader boleśnie, bynajmniej jednak nie zrazili się w swojém przedsięwzięciu, ani zatrzymali w drodze.
Władysław król Polski we Wtorek po Zielonych Świątkach wyruszywszy z Jagry w dalszą podróż, przybył na obiad i na nocleg do wsi Kompolt, we Środę w suchedni południował i nocował w miasteczku Hotwan, gdzie panowie Węgierscy i szlachta biegli w zawody na jego spotkanie. We Czwartek zaś po Zielonych Świątkach bez żadnej przeszkody i oporu, lubo jak wieść niosła miał go doznać ze strony królowej Elżbiety, podstąpił pod miasto Budę; a gdy urządziwszy tabory i sprawiwszy do boju swoje szyki, z rozwiniętemi proporcami zbliżał się ku miastu, Wawrzyniec Hedrewara palatyn Węgierski, pod ów czas dowódzca miasta Budy, z dwoma synami i mnogim tłumem panów Węgierskich, szlachty i mieszkańców stolicy, wyruszyli konno na spotkanie Jego Królewskiej Miłości blisko o dwie mile (ad septimum lapidem), a potém pozsiadawszy z koni, na klęczkach, z wielką czcią i uniżonością witali i przyjmowali Władysława króla, szerokiemi słowy winszując mu szczęśliwego przybycia. Władysław król zsiadłszy także z konia, rzeczonego Wawrzyńca palatyna i otaczających go panów z królewską powagą i uprzejmością powitał; poczém siadł znowu na koń, i tegoż dnia przybył do Pesztu (Pieczki), gdzie przez dwa dni następne stał obozem, nie chcąc wchodzić do miasta: Wawrzyniec bowiem palatyn, łudzony od królowej Elżbiety, utrudniał jeszcze wstęp królowi Władysławowi do zamku pewnemi warunkami, nie zgadzającemi się z godnością i powagą króla. Lecz potém namyśliwszy się, wyznał mu bezwarunkowo swoję wierność i posłuszeństwo, i otworzył bramy Budzyńskiego zamku. Król Władysław przekonawszy się o jego szczerém postępowaniu, powierzył mu zamek Budzyński; a od tego czasu palatyn trwał aż do śmierci w statecznej ku królowi Władysławowi wierze i przychylności, którą w wielu razach jawnemi i dowodnemi czyny okazywał.
W Sobotę, w wigilią ŚŚ. Trójcy, Władysław król Polski zjadłszy obiad w Peszcie, siadł na statki i popłynął Dunajem do Budy, która u starożytnych zwana była Sykambryą od przyległej góry Sykan. A sporządziwszy swoje hufce, wszedł do miasta bramą prowadzącą do Eczelburga, w najpiękniejszym porządku, wraz z prałatami i panami obu królestw. Wystąpiły na jego przyjęcie processye ze wszystkich kościołów parafialnych i zakonnych z relikwiami Świętych i tłumami mieszkańców miasta Budy, od których Jego Królewska Miłość wdzięcznie i ze czcią powitany został. Król zsiadłszy z konia, i oddawszy głęboki pokłon relikwiom Świętych, skinął ręką prawą do ludu, a potém siadłszy znowu na koń, z wielką uroczystością i przepychem wkroczył do Budy. Kiedy wjeżdżał do bramy miejskiej, szlachta i rycerze Polscy i Węgierscy, których był król do zajęcia miasta Budy pierwej wysłał, przyodziani w zbroje, i na trzy zastępy podzieleni, pieszo spotkali króla. Pierwszy zastęp składał się z przedniejszych rycerzy i szlachty; drugi z ich towarzyszów w hełmy przybranych, z kuszami; trzeci, także w szyszakach, z młodzieńców tarczami i dzirytami zbrojnych. Ci wszyscy przyklęknąwszy poczcili i przyjęli króla Władysława, i oddali Jego Królewskiej Miłości miasto stołeczne Budę, które przez czas niejaki pod swoją strażą trzymali. Poczém otoczywszy ze wszech stron króla, aby między pieszém rycerstwem od ludu lepiej mógł być widziany, prowadzili go do zamku. Za królem Władysławem szedł Zbigniew biskup Krakowski, Szymon Jagierski i Jan Segedyński, biskupi, Mikołaj Lasocki dziekan Krakowski, Jan z Tęczyna wojewoda Krakowski, Wawrzyniec Hedrewara palatyn Węgierski, Władysław Paloucz, Szymon z Rozgonu, i wielka liczba prałatów i panów tak Polskich jak i Węgierskich. Roje mieszkańców wyległy zewsząd po ulicach i domach, aby widzieć twarz i postać króla, monarchy tak znakomitego, i świetny pochód jego rycerstwa. Niewiasty i dziewice wywieszały się tłumnie z okien i ganków. Wszedł nakoniec król Władysław do zamku, który niegdyś Zygmunt cesarz Rzymski i król Węgierski przepysznie był zmurował; rozmieścił się w nim wraz z swojém rycerstwem, i mieszkanie sobie urządził. Tu przepędził dzień uroczysty Bożego Ciała, nabożeństwa słuchał w kościele parafialnym N. Panny Maryi, szedł za processyą, i przez całą oktawę bądź w zamku, bądź w kościołach miejskich, odbywał nabożeństwa i processye.
Na rozgłos przybycia Władysława króla do stolicy, prałaci, przedniejsi panowie Węgierscy i szlachta zbiegli się tłumem wielkim do Budy; a naprzód Matko de Talocz ban Slawoński, który świeżo z miasta Edenburga (Sophronium), gdzie przez królową Elżbietę w więzieniu był trzymany, przy pomocy jakowegoś balwierza uciekł; potém Mikołaj Frystadzki de Wlak, Moruchan, Jan Major de Peren, najwyższy komornik królewski, Czech syn Piotra, Władysław, Jan de Lossoncz, Jan Huniad, Emeryk, inaczej Woydefiem, Stefan z Rozgonu, Reinhold Frankban, Pankracy de S. Nicolao, Orszak Michał, Nimphor, Szymon Paloucz, Czaki Ferencz, Laczkones, i inni niezliczeni. Stefan samorządca Rascyi przysłał znakomitych posłów, usprawiedliwiając swoję nieobecność wtargnieniem Turków do Serbii, winszując królowi szczęśliwego przybycia, i przyrzekając mu z swej strony wierność, podległość i wszelakie posłuszeństwo. Toż samo uczynił władca Bosnii. Przybył potém Maciej biskup Wesprymski, kanclerz królestwa, Jan arcybiskup Koloceński, tudzież Pięciokościelny, Siedmiogrodzki, Zagrzebski, Nitrzański, Syrmieński, Waceński, Racki, Waradyński i Czanadzki, biskupi. Dyonizy kardynał i arcybiskup Granu, z powodu koronacyi, której na synu Alberta wbrew postanowieniu królestwa był dopełnił, i Władysław Gara ban Kroacyi, z powodu uwiezienia korony królewskiej, jego straży i dozorowi zwierzonej, obawiający się zemsty ludu, przybyli dopiero za uzyskaną od króla Władysława strażą bezpieczeństwa. Król Władysław, niepomny urazy od nich doznanej, wyszedł na ich przyjęcie z znaczną liczbą prałatów i panów obu królestw, obchodził się z nimi nie jak z nieprzyjaciołmi, ale jak z wiernymi i przychylnymi sobie, i uspokoił ich obawy. Oni nawzajem powitali i uznali króla Władysława ze czcią i pokorą, przyrzekłszy mu zupełną wierność i posłuszeństwo. Czas jednakże pokazał, że co innego mieli w swoich sercach, niżli w mowie, chociaż w ów czas zdobywali się na pozorne a pełne obłudy oświadczenia.
Królowa Elżbieta dowiedziawszy się o przybyciu Władysława króla Polskiego do stolicy Budy, zatrwożyła się wielce o swoje losy, zwłaszcza gdy poznała, że wszyscy prałaci i panowie Węgierscy stanęli przychylnie po stronie tegoż Władysława; sama zaś nie miała ani zamków ani warowni żadnych, któreby w niebezpieczeństwie mogły jej posłużyć za uchronę. Namową więc i rozmaitemi obietnicami zobowiązała sobie Benedykta biskupa Jawryńskiego, że jej wydał zamek Jawryn, w którym osadziła załogę zbrojną z Czechów zaciężnych złożoną, aby z tego stanowiska trapili i niepokoili lud Władysławowi królowi wierny i przychylny, dowódzcą zaś tego załogi mianowała Szunkowskiego Czecha. Zaczém Władysław król Polski, naradziwszy się z panami Polskimi i Węgierskimi, wysłał wojsko zebrane z Polaków i Węgrów pod Jawryn i obległ zamek, w którym pod ów czas znajdował się Fryderyk hrabia Cylijski, sprawca wszystkich poróżnień i zatargów. Gdy więc wojsko królewskie ścisnęło zamek oblężeniem i godziło zewsząd na nieprzyjacioł, rzeczony hrabia Cylli widząc się niebezpiecznym, umknął potajemnie z zamku w towarzystwie kilku wiernych, i przeprawiwszy się przez rzekę Rabę podle zamku płynącą, pobiegł do Presburga, dokąd się była schroniła królowa Elżbieta; wprzódy zaś zboczył na wyspę leżącą na Dunaju, spodziewając się, że ztamtąd bezpieczniej pogoni ujść zdoła. Ale gruchnęła zaraz wieść w obozie królewskim o ucieczce hrabiego z zamku, ziemia sama wydała tajemnicę. Wielu zatém rycerzy Polskich puściło się za nim w pogoń. Wiedząc hrabia Cylijski, że rycerze Polscy z wielkim ścigali go zapałem, stawił im na drodze wszystkich swoich towarzyszów, rycerzy i domowników, aby ich Polacy chwytali, sam zaś usiłował tym sposobem z rąk nieprzyjacielskich się wyśliznąć. Gdy więc towarzysze, domownicy i rycerze hrabiego poimani w niewolą zapierali jak najmocniej, iżby między nimi znajdował się hrabia Cylijski, i gdy mimo usilnych poszukiwań w gęstwinie i krzakach tamecznego lasu nie mogli go nigdzie złowić Polacy, jeden z rycerzy Polskich, nazwiskiem Windyka, dowcipnym wybiegiem odkrył tajemnicę. „Oto (rzekł) zasłużyliście wszyscy na śmierć najstraszniejszą, żeście pana waszego chytrze postępując zdradzili: my bowiem uwierzyliśmy waszym słowom, a w pogoni za wami, hrabiego Cylli, którego należało oszczędzić, zabiliśmy.“ Oni, przerażeni taką wiadomością, poczęli głośno jęczeć i szlochać; zkąd zaraz domyślono się, że hrabia ukryty był w lesie. Zaczém rycerze Polscy, urządziwszy z siebie obławę, z największą skrzętnością rozbiegli się po gęstwach leśnych i zaroślach, śledząc utajonego i wietrząc, gdzie tylko jaka była kryjówka; a wytropiwszy go z łatwością, wraz z całą drużyną, w Poniedziałek, w dzień ŚŚ. Gerwazego i Protazego, chwytają jeńca, prowadzą do Budy, i skrępowanego stawiają przed królem Władysławem. Król, chcąc widowisko uczynić tém liczniejszém, udał się z prałatami, książęty, panami i szlachtą obu królestw do sali wielkiej w pałacu Budzyńskiego zamku. Przyprowadzono przed oblicze króla hrabiego, który stanąwszy przed nim, skłonił się majestatowi głęboko, i na klęczkach błagał o przebaczenie i łaskę. Król Władysław podnosząc go z ziemi, przemówił skromnemi i łagodnemi słowy: „W czémże ja krzyw jestem tobie, bracie mój i przyjacielu? jaka z mej strony wina, że gdy na wybór mój i wyniesienie na królestwo Węgierskie sam chętnie zezwoliłeś, dyplom elekcyjny stwierdziłeś własną pieczęcią, i przez poselstwo swoje złożyłeś mi hołd posłuszeństwa, przecież Elżbietę królową Węgierską twojemi radami i namowami odwiódłeś od mądrego rozmysłu i drogi królewskiej, a w tém państwie, które cię zaszczyciło tylu darami i posiadłościami, wszcząłeś wojnę domową, i pierwszy podniosłeś oręż na mnie i moich wiernych? A wszakże ja nigdy nie zabiegałem o królestwo Węgierskie, ale skłoniony waszych posłów prośbami, na ich nalegania przybyłem tu w pokoju, gotów nawet do mego rodzinnego wrócić królestwa, jeżeli na to zgodzą się wszystkich prałatów i panów Węgierskich zdania.“ Taką mową, jakby pociskiem jakim na wskróś przenikniony, gdy nie umiał hrabia odpowiedzieć, zaprowadzono go w miejsce przystojne, gdzie zostawał pod strażą rycerstwa, i niezwykłego wcale więźniom od Polaków doznawał obejścia. Król Władysław tak się łaskawym i miłościwym dla niego okazywał, że przez wszystek czas trzymania go w niewoli nigdy nie pozwolił krępować go żelaznemi więzy, ale kazał owszem wyrządzać mu wszelką uczciwość. Elżbieta królowa dowiedziawszy się o poimaniu hrabiego, zawodziła wielkie płacze i narzekania. Wojsko zaś królewskie widząc, że zamku Jawryńskiego, który był położeniem i obronnością miejsca wielce warowny, z łatwością dobyć nie zdoła, zwłaszcza że Dunaj środkową część twierdzy korytem swojém ubezpieczał, z rozkazu króla i radców odstąpiło od oblężenia rzeczonego zamku. Schodziły się w to miejsce, gdzie Fryderyk hrabia Cylli trzymany był w więzieniu, tłumy baronów Węgierskich, rycerzy i panów, jakby na cudowne jakie widowisko: jedni bowiem widzieć chcieli w upadku i niewoli człowieka, którego niedawno oglądali w najwyższym zaszczycie; inni pragnęli urągać się z losów więźnia; inni znowu dziwili się zmienności i niestateczności rzeczy ludzkich; było i takich wielu, którzy smutnie wzdychali, wyobrażając sobie, że podobna przygoda, jaka hrabiego spotkała, i gorsza jeszcze może kiedy i ich samych spotkać.
W Piątek, w dzień ŚŚ. Apostołów Piotra i Pawła, gdy prałaci, baronowie i wszystkie stany Węgierskie zgromadziły się do zamku Budzyńskiego, do króla Władysława, który poprzednio przez dni kilka w klasztorze Ś. Jana braci mniejszych ciągłe odbywał narady, Władysław król, wstąpiwszy na wyższe miejsce, tak do nich przemówił: „Mniemałem, szanowni ojcowie, i wy mężowie szlachetni, że w królestwie Węgierskiém zastałem porządek, spokojność i zgodę, że wszyscy zezwoliliście na mój wybór, i że między wami niema żadnego poróżnienia. W tém upewnieniu, porzuciwszy moje ojczyste królestwo Polskie i wielkie księstwo Litewskie, które po śmierci stryja mojego książęcia Zygmunta wielce obecności mojej potrzebowało, i skłoniwszy się do waszych prośb, przez poważne poselstwo wasze osobiście mi przełożonych, przybyłem tu z prałatami i panami królestwa Polskiego, o własnym nakładzie moim, spokojnie, bez czyjejkolwiek krzywdy i obrazy, nie iżby mnie próżna chęć wiodła osiągnienia królestwa Węgierskiego, mam bowiem ojczyste moje królestwo, które największej mogłoby wystarczyć dumie, ale żebym królestwo wasze, zagrożone przemocą Turków, i wiarę katolicką, w tym kraju wielce uciśnioną i prawie upadającą, przy łasce Bożej i pomocy moich wiernych zasłaniał i bronił. Któż z rozsądnych mógłby mię pomówić o dumną panowania żądzę, gdy sam wiek mój młodzieńczy z tej strony mnie usprawiedliwia i takiej nie dopuszcza zmazy. Przybyłem tu z troskliwości jedynie o wiarę chrześciańską, skłoniony waszych i królowej Elżbiety posłów, tudzież prałatów i panów mojego królestwa Polskiego radami, prośbami i łzami. Alić inną wcale zastałem tu rzeczy postać, niżli się spodziewałem i niż mi posłowie wasi oznajmiali; jednych bowiem widzę przychylnych memu wyborowi i rządom, drugich Elżbiecie królowej i jej synowi, od niektórych z was koronowanemu na króla Węgierskiego. Zaczém obawiam się domowej w tém królestwie wojny, brzydzę się waszą niezgodą i poróżnieniem, i nic mnie więcej nie zdoła nakłonić, abym królował w pośród was na tyle stronnictw potwornie rozerwanych. Żebym więc nie był przyczyną tej niezgody, którą mam w obrzydzeniu, wzywam was dzisiaj tu zgromadzonych i błagam, abyście oddaliwszy z serc wszelkie osobiste niechęci, starali się o utrzymanie w królestwie waszém pokoju i zgody, od was bowiem samych zależy spokojność wewnętrzna lub zawichrzenie. O mnie zaś, którego tu sprowadziliście waszemi prośbami i obietnicami, nie sądźcie przedwcześnie, póki kraj wasz nie odzyska pokoju: wolę bowiem spokojnie do królestwa, z którego przybyłem, powrócić, niżeli przybyciem mojém wzniecać wojnę domową; i gdy zamiarem moim było królestwo wasze przeciw barbarzyńców przemocy zasłaniać i bronić, za niegodną rzecz uważałbym, gdyby to królestwo z mojej przyczyny wystawione być miało na wojny domowe, od zewnętrznych daleko niebezpieczniejsze. Zawczasu przeto poznajcie i poprawcie swój błąd, który albo w moim wyborze albo koronacyi syna króla Alberta popełniliście. Niech was żadna nie uwodzi namiętność, żądza dumy, miłości i uprzedzenia; ale szczerym umysłem, jawnie i rzetelnie, bez żadnej chytrości i wybiegu, co wam się zda pożyteczném dla kraju, postanowcie wspólnie i uczyńcie.“ Ta mowa starszyznie i wielu młodszym panom Węgierskim łzy wycisnęła. Wszyscy dziwili się osobliwszej króla skromności i pokorze. Nakoniec po kilkogodzinnej a ubocznej naradzie, i po odbytém głosowaniu, odpowiedziano w ten sposób królowi Władysławowi usty Wawrzyńca Hedrewara wojewody Węgierskiego: „Miłe i wdzięczne nam jest Najjaśniejszy Miłościwy Królu twoje do królestwa naszego przybycie. Tuszymy bowiem, że Bóg dobrotliwy tobie zachował dzieło wybawienia naszego królestwa od przemocy Turków. W tej samej ufności i nadziei, kiedy królestwo to po śmierci Alberta pozbawione było rządów, i po opanowaniu zamku Smiderowa i całej Rascyi, wielce czuło się zagrożoném, na ciebie jednego zwróciliśmy oczy, wszystkich pominąwszy książąt, którzy nam się nastręczali, nawet syna tegoż Alberta, jeśliby z Elżbiety przyszedł na świat. Ufaliśmy, że nad klęskami i nieszczęściami naszego królestwa litościwie się użalisz; a jako przesławny rodzic twój wiele ludów i narodów z ciemnoty błędów pogańskich przywiódł do światła wiary świętej, tak ty staniesz się obrońcą i twierdzą tejże samej wiary, którą on tak gorliwie rozkrzewiał, abyś czynów jego i sławy prawdziwym był dziedzicem. Zgodną więc myślą i postanowieniem ciebie na stolicę królestwa naszego wybraliśmy i wyprawili zaraz do Waszej Królewskiej Miłości posłów z prośbą, abyś rządy naszego królestwa przyjąć raczył. Sama nawet królowa Elżbieta na ten wybór i rzeczone poselstwo zezwalała. Aby zaś takowej elekcyi nie podawał ktożkolwiek w wątpliwość, jawnie i głośno w dniu dzisiejszym uznajemy ją i potwierdzamy; koronacyą zaś Władysława, syna Alberta, znosimy i ogłaszamy za nieważną. Całe królestwo Węgierskie raduje się z twego przybycia; ty bowiem jesteś nadzieją naszą, ty nam dozwalasz oddychać spokojnie i nie lękać się napadu Turków. Ciebie wszyscy nasi współobywatele (jobagiones) nazywają swoim wybawicielem. Nachylamy więc czoła przed twoim królewskim majestatem. Ślubujemy ci naszą wierność, podległość i posłuszeństwo. Z stałością opierać się będziemy wszystkim, a mianowicie królowej Elżbiecie i jej synowi, którzy Twej Królewskiej Miłości stawią przeszkody w osięgnieniu korony Węgierskiej, i śmiało wszędy za twoję całość i bezpieczeństwo poniesiemy głowy. Chciej zatém Miłościwy Królu spokojną myśl zachować, a spoczywać z ufnością na naszej wierze. Niema nikogo między nami, któryby Twej Królewskiej Miłości nie kładł wyżej nad królową Elżbietę i jej syna jakkolwiek koronowanego, i ten błąd popełniony w jego koronacyi starać się będziemy naprawić. Nikt zaś z rozsądnych nie weźmie nam pewnie za złe, że pominąwszy rzeczonego syna króla Alberta, pogrobowca, i usunąwszy go od dziedzictwa ojcowskiego, ciebie wzięliśmy na stolicę za swego króla i pana. Uczyniliśmy to bowiem i dla naszego królestwa i całego chrześciaństwa dobra. Nikt bowiem nie wątpi, że gdyby to królestwo, które tarczą jest wszystkiego świata chrześciańskiego, opanowane albo złamane zostało przez Turków, wszystkie kraje chrześciańskie tegoż samego doznałyby losu. Śmiesznością zaś byłoby, z uwagi na grożące nam tak wielkie niebezpieczeństwo, królem obierać niemowlę kwilące w kołysce, i pod tak wątłém sternictwem obawiać się co chwila upadku naszego królestwa, który mógłby pierwej nastąpić, nimby owa dziecina zmężniała. Zaprawdę przy grożących krajowi tak niebezpiecznych wojnach, trudno wyczekiwać na przyszłą pomoc dziecięcia. Aby zaś Twej Królewskiej Miłości nasza wiara i podległość zdała się tém pewniejszą, wszyscy, od najstarszych począwszy aż do najmłodszych, wykonamy ci przysięgę wierności, poddaństwa i posłuszeństwa.“ Taką usłyszawszy odpowiedź król Władysław, siebie i sprawę całą poruczył ich wierze i przychylności, prosząc, „aby statecznie wytrwali w swym umyśle, i zapewniając, że dla obrony i dobra królestwa Węgierskiego żadnych trudów nie oszczędzi.“ Przyniesiono potém wizerunek święty Męki Zbawiciela, i najprzód Dyonizy kardynał i arcybiskup Strygoński ze wszystkimi biskupami, potém Wawrzyniec Hedrewara palatyn Węgierski, Władysław Gara, Matyasz (Matko) Frystadzki i inni złożyli królowi Władysławowi przysięgę wierności. A gdy ją wszyscy wykonali, wyprowadzono króla Władysława w pośrodek izby, prałaci i panowie Węgierscy podnieśli go na swych rękach w górę, i z całym ludem głośno wykrzyknęli królem Węgierskim. Udali się nakoniec wszyscy do kaplicy, gdzie biskupi wraz z duchowieństwem odśpiewali himn „Ciebie Boże chwalimy“, a Dyonizy kardynał i arcybiskup Strygoński przy ołtarzu, w obecności króla i wielkiego tłumu przytomnych, królowi Władysławowi pobłogosławił. Radowali się aż do uniesienia nie tylko Węgrzyni ale i Niemcy z wyboru króla Władysława. Wielu bowiem było przeciw niemu, dopóki go nie znali i nie widzieli; lecz skoro raz ujrzeli młodzieńca w kwitnącej wieku porze, uprzejmego w obejściu, pełnego wdzięku i słodyczy w mowie, dla nieprzyjacioł nawet ludzkiego i wspaniałego, ujęci jego dobrocią skłonili ku niemu serca.
Nazajutrz, to jest we Czwartek po uroczystości ŚŚ. Piotra i Pawła, prałaci i panowie Węgierscy zgromadzili się w zamku Budzyńskim na dworze króla Władysława, i naradzali się, w jaki sposób i kiedy odbyć się miała koronacya królewska. Najpierwej więc naznaczyli do koronacyi Niedzielę w dzień Ś. Alexego; ale wszczęły się zaraz o to spory, jakiej korony miano użyć do obrzędu, gdy dawną z skarbca uwieziono. Zakłopotały się wielu umysły: jedni łagodnemi słowy, drudzy gniewnie i z uniesieniem powstawali na bana Władysława Garę, starostę zamku Wyszogrodu, w którym przechowywano koronę, że ją z jego wiedzą i namową wykradziono i tak wielką zrządzono królestwu Węgierskiemu sromotę. Niektórzy z panów Węgierskich, nie umiejąc powściągnąć się w zapale, byliby może rzucili się na bana Władysława Garę i rozsiekali go szablami, bez względu na jego ród wysoki i godność; ale król Władysław usiłował wzbudzony zapał uśmierzyć i zasłonił Władysława przed grożącym ciosem. Nareszcie odwołano się w tej sprawie do ludu, który tłumem napełnił zamek; zatrzaśnięto bramę zamkową, a prałaci i panowie wraz z ludem rozpoczęli naradę. Za zdaniem powszechném i wyrokiem uwięziono Władysława Garę, a straż nad nim zwierzono Szymonowi biskupowi Jagierskiemu, Wawrzyńcowi palatynowi i Mikołajowi Frysztadzkiemu. Aby zaś dla braku dawnej korony nie odwlekała się koronacya króla Władysława, uchwalono zdjąć koronę z relikwij Ś. Stefana króla, która miała niezaprzeczoną ważność, i dokonać dzieła koronacyi. Bolesném było dla króla Władysława i wszystkich panów radnych to uwięzienie Władysława Gary, już-to z przyczyny, że po wykonanej przezeń przysiędze ufali w jego wierność, już dlatego, że przez takowe uwięzienie gwałcili rękojmią bezpieczeństwa udzieloną mu na piśmie. Niebawem więc, nim jeszcze rozeszło się zgromadzenie, król przełożył tak prałatom i panom, jako i ludowi Węgierskiemu, iż przez wzgląd na zaręczenie królewskie i wydany list ochronny nie przystało więzić bana Władysława, i że wolałby raczej koronę królewską niżeli cześć postradać. Oświadczył nareszcie, „że jeżeli bana Władysława nie uwolnią z więzienia, nie chce zgoła koronować się na króla Węgierskiego, ani zajmować się ich sprawami, ale natychmiast wróci do królestwa Polskiego“; przyczém utyskiwał, że w pierwszych chwilach jego przybycia narażono sławę i godność jego na uszczerbek. Na te prośby, pogróżki i usilne króla Władysława wstawienia się za uwolnieniem rzeczonego bana Władysława, trzeciego dnia po jego uwięzieniu wypuszczono go na wolność, z takiém jednak ostrzeżeniem: „Na rozkaz twój, Najjaśniejszy Królu, uwalniamy z więzienia bana Władysława, którego znamy jako zdrajcę czyhającego na twoję zgubę. Jeżeli więc dopuści się przeciw tobie jakowego przestępstwa, przypisać to raczysz własnej łaskawości, która go z rąk naszych wyrywa, a nie nam, którzy chcieliśmy zapobiedz złemu, mogącemu wkrótce nastąpić.“ Władysław Gara składał dzięki królowi, oświadczając: „że nigdy nie zapomni tak wielkiego dobrodziejstwa, które mu król wyświadczył, nie tylko ocalając mu życie, ale przywracając i wolność.“
Dnia drugiego miesiąca Lipca, po uwolnieniu z więzów bana Władysława, prałaci i panowie Węgierscy postanowili i wydali niektóre uchwały. A naprzód: „aby mimo uwiezienia i zatrzymania dawnej korony, Władysława króla koronować na króla Węgierskiego, w Niedzielę nadchodzącą, w dzień Ś. Alexiusza, koroną mającą się zdjąć z głowy Ś. Stefana pierwszego Węgierskiego króla. Powtóre, aby do Wyszogrodu udało się dwóch panów Węgierskich, którzyby się przekonali, czy skrzynia, w której przechowywano koronę królestwa Węgierskiego z innemi godłami królewskiemi, była rzeczywiście naruszona, i aby tę skrzynię sprowadzili do Białogrodu stołecznego na koronacyą nowego króla.“ Natychmiast więc wysłano dwóch braci Jacykowskich (Jaczkones). Naostatek, „aby Władysław Gara wydał zamek Wyszogrod w ręce „królewskie, i aby go nikt inny nie dzierżył, tylko Polak.“ Jakoż stosownie do tej uchwały wydany został zamek rzeczony królowi, który dał go zaraz starostwem dzierżawném Wincentemu z Szamotuł kasztelanowi Międzyrzeckiemu, szlachcicowi herbu Nałęcz, rycerzowi dzielnemu i znakomitemu, który z przyrodzenia wielce pochopnym był do żartów i uciesznych gadek.
Królowa Elżbieta dowiedziawszy się o wszystkiém, co w mieście Budzie zrobiono i uchwalono, i przekonawszy się, że koronacya jej syna, przez którą mniemała iż Władysław król utracił wszelkie prawa do tronu, stała się celem szyderstwa i pośmiewiska, i że w braku korony, którą uwiozła, innej użyć postanowiono, nie wiedząc sama co czynić, wzięła się do zbrodni, i pewnego Węgrzyna, nizkiego a nieznanego rodu, złotem jak mówią przenajęła, aby Władysława mieczem albo trucizną zgładził i zamierzonej nie dopuścił koronacyi. Ten skoro przybył do Budy, a poznał, że zamiar powzięty trudno i niebezpieczno było mu wykonać, rozłakomiony złotem od królowej jak mówił przyjętem, i żądzą większego jeszcze wziątku, przez pewnego przyjaciela Władysławowi i jego radcom odkrył wszystkie zamachy królowej, opowiedział, po co i w jakim celu był wysłany, a dla lepszej wiary pokazał złoto, które miał od Elżbiety otrzymać, spodziewając się, że za wyjawienie zdrady dwa razy tyle zyska nagrody. Król Władysław na obie strony baczny i bezwzględny, ani daru ani kary nie użył na człowieka występnego, uważając oboje za niewłaściwe, i pragnąc ocalić sławę królowej, o której nie chciał wierzyć, aby podobną zamierzała zbrodnię. Ale panowie Węgierscy, kiedy wracał z pokojów królewskich, kazali schwytać go i piec rozpalonemi kleszczami, a potém rozszarpać na cztery części. Jeżeli kłamał, nikomu innemu tylko sobie i swoim kłamstwom winien był przypisać kaźń poniesioną.
W Piątek przed dniem Ś. Alexego król Władysław opuścił Budę i udał się do Białogrodu stołecznego wraz z prałatami, panami i szlachtą obu królestw, w celu koronowania się na króla Węgierskiego; a przenocowawszy w Pettendzie (Petu?), w Sobotę na południe przybył do Białogrodu; dokąd dwaj panowie Węgierscy, dziedzice majętności Jaczk, umyślnie z Budy wysłani do Wyszogrodu, przywieźli skrzynię, w której przechowywano koronę królestwa Węgierskiego zabraną przez Elżbietę królową; i w obec wszystkich prałatów i panów tak Węgierskich jako i Polskich, tym celem zgromadzonych, ukazali skrzynię rzeczoną, która widocznie była naruszona i pieczęcie jej połamane. A gdy ją otwarto, znaleziono w niej wszystkie godła królewskie, krom samej korony zabranej i uwiezionej.
W Niedzielę, w dzień Ś. Alexego Władysław król z rana udał się do kościoła Białogrodzkiego, który już zastał mnogim ludem napełniony, tak iż ledwo mógł się przez on tłum wielki przecisnąć. Dla dogodniejszego odbycia obrzędu koronacyi usunięto wszystek lud z kościoła, w którym pozostali sami tylko prałaci, panowie i starszyzna rycerska obu królestw. Przypuszczono także do obrzędu obywateli miasta Budy, którzy z dawnego zwyczaju mieli prawo uczestniczyć zbrojno koronacyi królów Węgierskich i piastować przy niej chorągiew królestwa. Gdy Dyonizy kardynał i arcybiskup Ostryhomski począł odprawiać mszą wielką ku wezwaniu Ducha Ś., Władysław król zdjąwszy z siebie wszystkie szaty królewskie, w których był strojno wszedł do kościoła, a które z niego pozbierali kanonicy katedry Białogrodzkiej, przyjął najpierwej błogosławieństwo i namaszczenie; potém wziął sandały czyli obówie królewskie, humerał, albę, pas, manipularz, dwie dalmatyki, dwa naramienniki, pektorał, kapę, krzyż poselski, berło, proporzec, jabłko okrągłe, przy stosownych przemowach i znakach. Te wszystkie ozdoby królewskie z starości wytarte, bo sprawione jeszcze do koronacyi pierwszego króla Ś. Stefana, a po te czasy przechowywane, więcej niż jakiekolwiek nowe zdawały się budzić poszanowania. Krzyż zaś apostolski dlatego podobno dają przy koronacyi wszystkim królom Węgierskim, że takiż sam krzyż miał być dany rzeczonemu królowi Ś. Stefanowi od papieża na znak uczczenia, za to iż naród Węgierski przedsięwziął skłonić do przyjęcia wiary chrześciańskiej, przyczém udzieloną mu była władza nadawania inwestytur kościołom katedralnym. Nakoniec włożono Władysławowi koronę złotą, z głowy Ś. Stefana w puszce oprawnej zdjętą. Wykonał król zwykłą przysięgę, że sprawiedliwie rządzić będzie, i przyjął Sakrament Ś. ołtarza. Ustawione rycerstwo w miejscu obszerném na to wyznaczoném pilnowało obrzędu koronacyi. Odprawił mszą uroczystą Dyonizy kardynał i arcybiskup Granu; towarzyszyli zaś obrzędowi Zbigniew kardynał, na ów czas biskup Krakowski, Jan arcybiskup Koloceński, Szymon Jagierski, Maciej Wesprymski, tudzież Waradyński, Pięciokościelny, Segedyński, Siedmiogrodzki, Nitrzański i Syrmieński, biskupi. Gdy w ten sposób odbyła się koronacya, Władysław nowo obrany król Węgierski, obyczajem tego narodu, w stroju koronacyjnym i wszystkich ozdobach królewskich udał się do kościoła ŚŚ. Piotra i Pawła stojącego w rynku, kędy według podania pochowany był Giejza, ojciec Ś. Stefana, wraz z Adelajdą żoną swoją a córką książęcia Polskiego Mieczysława, matką Ś. Stefana; i zasiadłszy na przygotowanym tamże majestacie, sądził dwie sprawy, w których o większe szło pokrzywdzenie, a wydane po ich roztrząśnieniu wyroki natychmiast wykonać rozkazał. Zwyczaj ten, jak mówią, w tym celu zaprowadzono, aby król pamiętał, że wszystkich spraw jego początkiem ma być sprawiedliwość, wszystkie na sprawiedliwości zasadzać się powinny, która najpierwszą i najważniejszą jest króla powinnością; winien ją zatém każdemu wymierzać, i władzą a powagą swoją zasłaniać niższych od ucisku i przemocy możnych. Siadłszy potém na konia, objechał do koła miasto; a gdy przybył do kościoła Ś. Marcina na przedmieściu, wszedł na wieżę, i w obec zgromadzonego ludu machał mieczem na wszystkie cztery świata strony, wschód, zachód, południe i północ, dając do poznania, „że powinnością jego było i postanawiał bronić królestwa Węgierskiego z każdej strony od niesprawiedliwej napaści.“ Po tém wszystkiém wrócił do zamku królewskiego, a zaprosiwszy do stołu swego prałatów i panów obu królestw, ugościł i uczcił ich wspaniale. Resztę dnia przepędzono w radości na zabawach, pląsach i igrzyskach.
Królowa Elżbieta, która pod ów czas wysiadywała w Presburgu, dowiedziawszy się o odbytej z wielką zgodą i jednomyślnością koronacyi króla Władysława, nie mogła powściągnąć płaczu i gorzkich wyrzutów, które jak mówią czyniła Węgrom, chwaląc ku ich zawstydzeniu Polaków: „O! narodzie niewdzięczny i przeniewierczy, wieszże, jak srogą popełniasz zbrodnię? Jeżeli winy twej nie dostrzegasz, poznaj ją z porównania się z innymi. Oto sąsiedzi twoi Polacy pana swego i syna królewskiego, chociaż niedorostka, posadzili na stolicy ojcowskiej, a nie przestając na tym dla niego zaszczycie, ani trudów, ani majątków i życia nie żałowali, żeby go inną jeszcze ozdobić koroną i na drugie wynieść królestwo. Ty przeciwnie, królowi twemu nie przyczyniasz godności, ale owszem z niej go odzierasz.“ To wyrzekłszy opuściła Presburg, i chroniąc się przed niebezpieczeństwem przybyła do Austryi, kędy Fryderykowi królowi Rzymskiemu i książęciu Austryackiemu poruczyła w opiekę syna swego maleńkiego Władysława wraz z koroną królestwa Węgierskiego, którą była uwiozła z Wyszogrodu, prosząc, „aby go jako brat stryjeczny miał w opiece i zastępował miejsce ojca.“ Przychylił się do jej prośby Fryderyk król Rzymski, i wziął w opiekę sierotę niemowlę, wraz z koroną powierzoną jego straży.
Władysław król Węgierski i Polski, od Poniedziałku po Św. Alexym aż do Piątku zabawiał w Białogrodzie stołecznym, gdzie na wniosek panów Węgierskich i szlachty naprzód Szymona Jagierskiego biskupa mianował kanclerzem królestwa Węgierskiego, a potém wszystkie prawa i przywileje przodków swoich królów Węgierskich nowemi nadaniami na piśmie i pieczęciami majestatu swego potwierdził; panów sobie zasłużonych powynosił do zaszczytów i wynagrodził. Skrzynię z godłami i ozdobami królewskiemi tudzież koroną nową odwieziono do Wyszogrodu, aby następni królowie Węgierscy, gdyby dawnej korony nie udało się jakim sposobem odzyskać, tą a nie inną się koronowali. Prałaci, panowie, szlachta i wszystek lud Węgierski jawnym i urzędowym aktem przyrzekli, Władysława, zgodną elekcyą na króla wybranego i koronowanego, za swego pana i króla uważać, jemu z wiernością i posłuszeństwem podlegać, a nigdy za jego życia ani Władysława, pogrobowego syna Alberta, aczkolwiek koronowanego, ani żadnego innego za króla nie uznawać. Akt ten przez Zbigniewa kardynała i biskupa Krakowskiego przywieziony do Polski i w skarbcu królewskim złożony, świadczyć będzie, jeżeliby kto wątpił, o tém wszystkiém co się wyżej powiedziało. Godzi się tu przytoczyć jego osnowę:
W Piątek, w dzień Ś. Maryi Magdaleny, Władysław król wyruszywszy z Białogrodu przybył w Sobotę do Budy, gdzie go witały radośnie processye wszystkich kościołów, duchowieństwa i ludu, i pozostał w Budzie przez całe lato i jesień, zajmując się ciągle sprawami swego królestwa Węgierskiego; czasami tylko dla rozrywki i wytchnienia po pracach wyjeżdżał na łowy na wyspę Cepol. Ponieważ zaś cesarz Turecki zamek Belgrad czyli Alba-Nander, leżący na granicy Węgier i Rascyi, który jest jakoby portem i wrotami do Węgier, podbiegł temi czasy i przez trzy miesiące trzymał w oblężeniu, spodziewając się, że go w ten sposób jak zamek Smiderow mocą, przekupstwem albo głodem zdobędzie; przeto król Władysław wysłał do niego rycerza Polskiego Piotra Łęczyckiego z Łąkoszyna (Lankoszino), z oznajmieniem, „iż wstąpił na stolicę Węgierską, i przełożeniem, aby odstąpił od oblężenia zamku, i królestwa Węgierskiego orężem nie napastował, a tę przyjaźń, z którą się oświadczał słowy, czynem raczej okazał.“ To zaś poselstwo król Władysław nie dlatego wysłał do cesarza Tureckiego, iżby go wiele ważył, albo się potęgi jego lękał, wiedział bowiem, że zamek rzeczony miał liczną i z ludzi dzielnych złożoną załogę, a dowódzcą Jana proboszcza Wrańskiego, brata rodzonego Matyasza bana, męża sprawnego i roztropnego, który zastępował miejsce starosty, ale żeby wybadał umysł Turka, z jakąby dla niego był chęcią. Poseł królewski puściwszy się w podróż z wielkiém niebezpieczeństwem, z przyczyny rozstawionych po drogach straży barbarzyńców, i przybywszy do cesarza Tureckiego, opowiedział mu swoje poselstwo, nic z rzeczy główniejszych nie opuszczając. Cesarz odpowiedź swoję do dni trzech odroczywszy, posłowi królewskiemu czekać kazał w zamku Smiderowie, do swego władztwa należącym, a tymczasem postanowił wszelkich użyć środków, oręża, zdrady, obietnic i innych zabiegów do zdobycia zamku, w przekonaniu, że ta pora była do tego najsposobniejsza, później jużby się to może nie udało. Aby zaś tém snadniej zdobyć twierdzę, najpierwej biciem z dział zburzył znaczną część murów, rowy zaś zamek otaczające zawalił faszyną i drzewem, czego mu załoga broniąca zamku z umysłu dopuściła; potém na Dunaju, który z jednej strony podchodzi pod twierdzę, postawił kilka statków, zamierzywszy nazajutrz uderzyć na zamek lądem i wodą. Widział bowiem, że największe jego obietnice, które po Bulgarsku wypisane obwijać kazał na strzałach i rzucać do zamku, a które Władysławowi królowi wiernie odsyłano, nie zdołały ująć i do zdrady nakłonić dowódzców zamkowych i oblężeńców. Starosta zaś zamkowy, Jan proboszcz Wrański, starając się to wszystko, co było niebezpieczném dla zamku, usuwać, i raczej zwracać na szkodę nieprzyjacioł, nocy następującej kazał drzewo i chrósty, któremi Turcy pozawalali przekopy, prochem do strzelania z dział używanym w różnych miejscach ponasypować. Gdy więc nazajutrz wojsko Tureckie w niezliczonym tłumie, jakby szarańcza, ufając w swoję mnogość, lądem i wodą uderzyło na twierdzę, i z ogromnym krzykiem brnąć poczęło przez rowy napełnione kłodziną, oblężeńcy udawali na pozór, że się opierają i bronią, a Turcy nacierali coraz liczniej, nareszcie wszyscy hurmem ruszyli, nie przypuszczając zdrady, ale raczej obawę oblężeńców, i gdy niektórzy po przystawionych drabinach wdzierali się już na mury, zamkowi upatrzywszy porę najlepszą, poczęli z murów rzucać głownie, węgle żarzące i inne podpały, od których wnet zapalone prochy buchnęły w różnych miejscach płomieniem, a Turcy częścią od płonącego drzewa, którego sami nanieśli, częścią od dymu dławiącego padali i ginęli. Inni przygodą ich odstraszeni nie śmieli wstępować na mury. Nie lepszego doznali losu ci, którzy walczyli; wiele bowiem statków rażonych pociskami z dział zatonęło; inne wiatrem gwałtownym popchnięte pod mury twierdzy, które ciągnęły się ponad korytami Sawy i Dunaju, wpadły w ręce oblężeńców. Walka ta trwała od pierwszej godziny rannej aż do wieczora, i Turków zagrzanych z razu nadzieją zdobycia zamku przeraziła i osłabiła na duchu.
Cesarz Turecki doznawszy takiej klęski, i sześć miesięcy strawiwszy na daremném oblężeniu zamku, podniósł obozy i ze wstydem do kraju swego ustąpił. Wszelako wiele ludu obojej płci zabranego w czasie oblężenia w ziemi Siedmiogrodzkiej w okropną niewolą uprowadził; Piotra zaś Łęczyckiego nie pierwej aż po odstąpieniu od oblężenia do króla Władysława odesłał, z oświadczeniem, „że do pokoju gotów się nakłonić, jeżeli mu król zamku Belgradu (Albanander), od którego był odparty, i całej Rascyi ustąpi.“
Po dopełnieniu koronacyi i załatwieniu w większej części spraw publicznych, Zbigniew kardynał i biskup Krakowski za zezwoleniem królewskiém wybrał się z powrotem do kraju, i ruszywszy z Budy w Piątek po Ś. Jakóbie Apostole, to jest dnia dwudziestego dziewiątego Lipca, jechał przez Czosnek, Otwan, Kiewesz (Kyewyesz), Serencze, Potok, Wronow i Stropków. Ale gdy w Niedzielę przybył do Kiewesz, mieszczanie, którzy od żołnierzy królewskich idących do Budy, lub z niej powracających do Polski, doznali byli na ulicach wydzierstwa i krzywd rozmaitych, upominali się kardynałowi o wynagrodzenie, wytoczywszy o to skargi, nie bez pogróżek, do Jana z Sienna, podróżującego w towarzystwie Zbigniewa. Powstała ztąd kłótnia i rozruch, przyszło nawet w kilku miejscach do bitwy pomiędzy mieszczanami a drużyną odprowadzającą kardynała. Sam Zbigniew dosiadłszy konia, pod zasłoną swoich ludzi zdołał ujść niebezpieczeństwa. Ale gdy wyszedł z miasta, większe jeszcze powstało zaburzenie: czeladź Zbigniewa połączywszy się uderzyła na mieszczan, podpaliła miasto, a lud miejski w obawie o swoje dobytki cofnął się i rozsypał w ucieczce. Wielu trupem poległo, połowa miasta wraz z kościołem spłonęła pożarem. Z drużyny kardynała i tych, którzy mu towarzyszyli, żaden nie zginął, wielu jednak rany odniosło. Kardynał ruszył w dalszą podróż do Polski około Jaślisk i Rymanowa, a odwiedziwszy królową Zofią, która pod ów czas przebywała w Sanoku, i zdawszy jej sprawę o wszystkiém co zdziałano i postanowiono na Węgrzech, w dzień Ś. Hipolita trzynastego Sierpnia przybył do Krakowa, gdzie od swoich prałatów, kanoników i całego miasta z wielką przyjęty był radością. Po nim przyjechał wkrótce Jan z Tęczyna wojewoda Krakowski, a w kilka dni potém, to jest w dzień Ś. Bartłomieja, złożono w Nowém mieście Korczynie w obecności królowej Zofii zjazd prowincyonalny (conventio particularis), któremu uczestniczyli Zbigniew kardynał, Jan z Tęczyna wojewoda Krakowski i inni panowie Krakowskiej ziemi. Naradzano się na tym zjeździe o wysłaniu do Węgier Władysławowi królowi posiłków; a później, w uroczystość Narodzenia N. Maryi Panny, panowie Polscy odprawili w témże Nowém mieście Korczynie zjazd powtórny, na który Zbigniew kardynał, mimo wielokrotne prośby panów, zebranych tu w znacznej liczbie, przybyć nie mógł, a to dla ciężkiej choroby, w którą był zapadł z nienawykłości do odmiennego powietrza w Węgrzech i wody tamecznej z winem mieszanej. Uchwalono zaś na tym zjeździe, aby w posiłku królowi Władysławowi z każdego łanu ziemi Krakowskiej złożono po jednym wiardunku, szlachta zaś nie mająca kmieci, tudzież sołtysi, zapłacić mieli po grzywnie. Wyjęci byli od takowego podatku ci panowie, szlachta i ich kmiecie, którzy osobiście wyjść mieli w posiłku królowi Władysławowi do Węgier.
Kiedy król Władysław przebywał w Węgrzech, pod ten czas Kazimierz brat jego wybrał się dla objęcia rządów do Litwy, opatrzony dostatnio ze skarbu królewskiego we wszystkie rzeczy potrzebne, konie, wozy, odzież, klejnoty, z rycerstwem swoich książąt i panów. Towarzyszyli mu w tej podróży książęta Mazowieccy Kazimierz i Bolesław, Jan z Czyżowa kasztelan i starosta Krakowski, Dobek z Oleśnicy wojewoda Sandomierski, Jan Głowacz z Oleśnicy kasztelan Sandomierski, Hryćko wojewoda Podolski; Warsz (Warsius) z Ostrowa kasztelan Lubelski, Sienko kasztelan Lwowski; Jakób Wojnicki proboszcz Krakowski, Jan Rej proboszcz kościoła Ś. Michała na zamku; Dzierżsław z Rytwian Chełmski, Jan ze Szczekocin Lubelski, starostowie, Jan Kuropatwa podkomorzy Lubelski, Wojciech Michowski, tudzież wielu innych panów i szlachty. Po wyjeździe z Krakowa, w Piątek przed uroczystością Zesłania Ducha Ś. przybył do Nowego miasta Korczyna i tu u swej matki królowej Zofii święta obchodził; na uroczystość zaś SŚ. Trójcy zjechał do Sandomierza, a następnie udał się do Lublina, dokąd ściągnęli wszyscy Polacy, którzy z nim do Litwy udać się mieli. Miał z sobą Kazimierz jak mówiono wyborowego żołnierza przeszło dwa tysiące kopijników. Z Lublina ruszył do Brześcia, dalej do Bielska; a gdy wypoczywał w pochodzie blisko rzeki Swisłoczy, książę Michał, syn zabitego Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, a bratanek Witołda, przybył na spotkanie Kazimierza z Grodna, które na ów czas z ramienia jego dzierżył, z zbrojnym pocztem pięciuset jazdy, i złożywszy podarki książęciu i jego drużynie, wyznał mu hołd wierności i posłuszeństwa; przydał nadto prośbę pokorną, „aby go książę Kazimierz utrzymał przy jego posiadłości ojczystej i służących mu prawach, a pomścił się niesprawiedliwej śmierci jego ojca.“ Książę Kazimierz przyjął prośbę łaskawie i dał proszącemu dobrą otuchę. Z Swisłoczy udał się do Dubna, gdzie się przeprawił za Niemen, i powitany został od wszystkich książąt, panów i szlachty Litewskiej, między którymi znajdowali się, Olesko książę Kijowski, Jerzy Siemionowicz, Wasil Putata i Hobotko Korybut książęta, Gastołd (Gasthawdus), Moniwid, Piotr Montygerdowicz, Sienko Giedygułdowicz (Gedigolthowicz), panowie, i wielu innych bojarów Litwy i Rusi. Z Dubna przez Wasiliszki, Radunię, Mikszyszki, Nowydwór i inne miasta prostą drogą przybył książę Kazimierz do Wilna. Gdy zaś do tego miasta miał wjeżdżać, wyszli przeciw niemu Maciej biskup Wileński, Jan Ościk kasztelan, Jan Dorgerd wojewoda i starosta Wileński, duchowieństwo i lud wszystek, i powitanego z czcią wielką, radośnie i przy odgłosie trąb odprowadzono do Wileńskiego zamku. Udał się książę naprzód do kościoła katedralnego Ś. Stanisława, gdzie składał dzięki Bogu za liczne dobrodziejstwa, a osobliwie, że go raczył zdrowo i szczęsliwie wraz z wojskiem doprowadzić w to miejsce; duchowieństwo zaś na znak powszechnej radości z przybycia Kazimierza odśpiewało hymn „Ciebie Boże chwalimy.“ Wiele jeszcze na ów czas zamków, jako to Grodno, Brześć, Lidę i inne, trzymali w swych ręku stronnicy książęcia Michała; przeto i w pochodzie Kazimierza z Polski nie wpuścił go do zamku Brześcia Onacz starosta tegoż zamku, który z wielu Litwinami i Rusinami jawnie i gorliwie sprzyjał książęciu Michałowi, z powodu mnogich łask od ojca jego wielkiego książęcia Zygmunta otrzymanych, podobnie jak i cała ziemia Żmudzka.
Gdy książę Kazimierz zabawiał przez niejaki czas w Wilnie, i pozjeżdżała się do niego starszyzna panów ze wszystkich ziem do Litwy należących, domagali się prałaci i panowie Litewscy od panów Polskich, od których rady i postanowienia książę Kazimierz jeszcze zależał, „aby im pozwolili rzeczonego Kazimierza posadzić na stolicy Litewskiej i uznać wielkim książęciem.“ Panowie zaś Polscy nie dali się do tego żadną prośbą i namową nakłonić, pomni zakazu Władysława króla, prałatów i starszyzny królestwa Polskiego; owszem, zastrzegali sobie u prałatów i panów Litewskich, na mocy wzajemnych umów i opisów, „aby wbrew rozporządzeniu króla Władysława, tudzież prałatów i panów królestwa Polskiego, nie uznawali Kazimierza ani ogłaszali wielkim książęciem Litwy, ale tylko namiestnikiem królewskim, dopóki król Władysław inaczej nie rozporządzi.“ Prałaci atoli i panowie Litewscy obawiali się wielkiego dla siebie niebezpieczeństwa ze strony tych, którzy żądali książęcia Michała, aby tenże po odejściu Polaków z Litwy, gdyby w niej Kazimierz nie jak wielki książę ale jako namiestnik tylko królewski rządził, nie opanował wielkiego księstwa, i obyczajem ojcowskim nie wywarł na nich swojej zemsty już-to za zabicie ojca, już za złamanie wiary i przysięgi (nie tajno bowiem było, że za życia ojca wszyscy złożyli mu przysięgę wierności i posłuszeństwa). Uważali to sobie nadto za sromotę, aby Kazimierz pozbawiony był władzy i tytułu wielkiego książęcia, i podlegał rządom Władysława króla, który w Polsce nie mieszkał, co jak długo trwać miało nie można było przewidzieć. Temi i innemi uwagami spowodowani, obawiając się wojny domowej, a widząc, że panów Polskich trudno im było od pierwszego odwieśdź postanowienia, pewnego dnia z rana, kiedy panowie Polscy jeszcze w łożach spoczywali i nie domyślali się niczego, Kazimierza wynoszą na stolicę Litwy, i wielkim książęciem ogłaszają przy biciu w dzwony i odśpiewaniu himnu: „Ciebie Boże chwalimy.“ Mimo tego jednak ogłoszenia zamek wyższy na jeziorze Trockiém dzierżył ze strony książęcia Michała Michał Goligin, który nie dał się do jego odstąpienia żadną skłonić namową, i żądał zezwolenia samego książęcia Michała: wielokrotnie zatém puszczano do niego z dział strzelbę, aż wreszcie poddał się pod władzę książęcia Kazimierza. Nadto do Iwana Czartoryskiego, zabójcy wielkiego książęcia Zygmunta, wysłano Jana Szczekockiego starostę Lubelskiego, z wezwaniem od książęcia Kazimierza, aby zamek wyższy Trocki wraz z skarbami wydał w jego ręce. Odpowiedział Iwan, „że wezwaniu temu uczyni zadosyć, jeżeli mu panowie Polscy dadzą rękojmią zupełnego bezpieczeństwa.“ Gdy zaś starsi panowie Polscy odmówili mu takowego zaręczenia, otrzymał je od młodszej szlachty Polskiej; a dopieroż od niej upewniony, przyrzekł, że zamek wraz z skarbami wyda do rąk książęcia Kazimierza.
Wyniesieniu na stolicę Litewską książęcia Kazimierza przez prałatów i panów Litwy chociaż obecni panowie Polscy przeszkodzić nie mogli, bynajmniej go jednak nie potwierdzili. Bolał nań również i gniewał się król Władysław: dlatego ani on sam, ani prałaci i panowie Polscy nie nazywali Kazimierza wielkim książęciem. A lubo rzeczony książę Kazimierz przez słane do Węgier wielokrotne z darami poselstwa prosił i nalegał na króla Władysława, „aby go swojém pismem potwierdził na wielkiém księstwie, i nie mając bliższego z krewnych nadał mu tytuł wielkiego książęcia Litewskiego“; wszelako Władysław król nie dał się żadnemi prośbami i namowami skłonić do tego, aby książęciu Kazimierzowi przyznał stolicę i tytuł wielkiego książęcia, a prośby Kazimierza odkładał aż do swego do Polski przybycia. Zamierzał bowiem i układał w myśli roztropny król Władysław, ojczyzny swojej gorliwy miłośnik, w sposobnej porze, po załatwieniu spraw Węgierskich, wrócić do Polski i udać się do Litwy, aby książęcia Michała zaspokoić oddaniem mu części należnej, przysięgą prałatów i panów Polskich zapewnionej, dla siebie zaś i królestwa Polskiego zatrzymać niektóre zamki, a mianowicie Brześć i Krzemieniec, książęcia także Mazowieckiego Bolesława potwierdzić w posiadaniu ziemi Drohickiej, a resztę księstw Litwy i Rusi oddać książęciu Kazimierzowi, ażeby Litwa w ten sposób podzielona, która w ów czas była jeszcze narodem nieokrzesanym, snadniej dała się rządzić, a przeciw władzy królów Polskich, którym winna była podlegać, nie śmiała wierzgać zuchwale.
Książę Czartoryski, zabójca wielkiego książęcia Zygmunta, jakkolwiek od Kazimierza książęcia Litewskiego zapewniony był rękojmią niektórych panów Polskich o zupełném bezpieczeństwie, obawiając się atoli, aby go nie otoczono w zamku Trok niższych, w którym jeszcze się trzymał przy pomocy przyjacioł i przychylnych sobie stronników, wyjednał sobie u książęcia Kazimierza zupełne przebaczenie, a otrzymawszy od niego list żelazny, przybył osobiście do tegoż książęcia Kazimierza, i począł przed nim w obec prałatów i panów Polskich, Litewskich i Ruskich, usprawiedliwiać i zmniejszać swoję winę, twierdząc, „że nie na karę ale raczej na pochwałę i nagrodę zasłużył, iż zgładził okrutnika, ciemiężcę kraju, nieprzyjaciela wszystkich ludzi poczciwych, który wielu mężów katolickich i panów, posiadaczy znakomitych majątków, bez przyczyny dał pościnać. Przypominał, że Zygmunt czartom czynił ofiary z krwi ludzkiej z obietną krwią zmieszanej; że we wszystkich sprawach szedł jedynie za radą wróżków, psy nad ludzi wyżej cenił; a w czasie największego w kraju niedostatku zabierał zboże poddanym z głodu umierającym, i zamykał je w swoich spichrzach; gdy zaś pomieścić się w jego składach nie mogło, kazał je wrzucać do wody; że ustawiczne popełniał gwałty, cudzołoztwa, wszeteczeństwa, wydzierstwa i zabójstwa; królestwu Polskiemu nigdy nie był wiernym i przychylnym, i wielu dopuszczał się czynów obrzydłych, do wiary prawie niepodobnych“, na co pewne stawiał dowody, i wykazywał jego zbrodnie piśmiennemi świadectwy, które i Maciej biskup Wileński i panowie tak Litewscy jako i Ruscy potwierdzali. Zaczém książę Czartoryski uniewinniony ustąpił z Trockiego zamku. Nazajutrz atoli napadniono nań gwałtownie, zabrano mu wszystkie bogactwa, które był uniósł ze skarbu książęcego; a gdyby nie spieszna panów Polskich obrona, pewnie z majątkiem byłby i życia postradał. Nareszcie panowie Polscy wziąwszy od książęcia Kazimierza odprawę i mało znaczne upominki, wrócili do Polski; innych w nie wielkiej liczbie pozostałych Litwini później swoją niechęcią i prześladowaniem wyzbyli z kraju, obawiając się, aby Kazimierz przyrodzoną wiedziony miłością więcej Polakom niżeli Litwinom nie sprzyjał; na urzędach poosadzali Litwinów, a książęcia Kazimierza uczyli swoich obyczajów i mowy.
Władysław król Węgierski i Polski mniemając, że królestwu Węgierskiemu żadna już domowa nie zagrażała wojna, przy powszechnej zgodzie i jednomyślności, którą prałaci i panowie Węgierscy twarzą i słowem okazywali, nie tylko Zbigniewa kardynała biskupa Krakowskiego i Jana z Tęczyna wojewodę Krakowskiego, ale i wielu innych panów żądających powrotu odesłał do Polski. Ich odjazd ośmielił i zachęcił królową Elżbietę, tudzież wielu prałatów i panów Węgierskich, do podniesienia zewsząd wojny przeciw królowi Władysławowi. Najpierwej więc rzeczona królowa ujęła i przeciągnęła na swoję stronę miasta Koszyce, Bardyów, Luboczę, Kremnicę (Krempnicza), i związała je z sobą wierności przysięgą; potém Jana Iskrę (Giskra) Czecha, którego był król Władysław niedawno wypuścił z więzienia, przez swoich stronników Pankracego i Michała Oriaka w pojedynczej walce poimanego postawiła na czele swego wojska. Ten ściągnąwszy za pieniądze zbrojne z Czech, Moraw, Austryi i Szlązka posiłki, wszystkich królowi Władysławowi wiernych poddanych ogniem, łupieżą i więzieniem usiłował zmusić do wypowiedzenia posłuszeństwa swojemu panu. Miasto Preszów (Aperiasch) wierne dotąd królowi, oderwało się i przeszło na stronę Elżbiety. Zawrzała walka między starostą Kiesmarku Mikołajem z Peren i jego wojskiem a Czechami: raz ci, drugi raz owi zwyciężali. Cała ziemia Spiska spłonęła pożarem; jedna strona zmuszała drugą do uległości i płacenia podatków. Ustał przemysł i handel; swawoli, rabunkom i rozbojom wszędy otwarte było pole. Jan Iskra nieustannie podniecając rokosz, ubiegł zdradziecko zamek Saros (Scharusch) należący do Jana Peren; inny, będący w posiadaniu Mikołaja Peren, starosty Kieszmarku, zwany Kyschik, który najbardziej Koszycom groził, oblężeniem ścisnął, a podebrawszy się do niego z różnych stron ziemnemi podkopy, zburzył i z ziemią zrównał. W ten sposób wiele okolicznych zamków już-to zdradą, już przemysłem i sztuką, już wreszcie przemocą pozdobywał; a nadęty takiém powodzeniem począł się nazywać hrabią Saroskim (de Scharu sch) i Władysława króla Węgierskiego najwyższym wodzem. Miasta pomienione wspierały hojnie pieniędzmi jego usiłowania, i wszystkie należytości królewskie do jego rąk oddawały. Bito nawet pieniądze złote i srebrne w Kremnicy na imię króla Władysława. Potém rzeczona królowa bana Władysława usilnemi prośbami i obietnicami namówiła, aby z drugiej strony podniósł oręż na króla Władysława. Ten, więcej chwały chciwy niż roztropny, złamawszy przysięgę, podjął się tej sprawy, i wielu panów możnych i przeważnych siłą, a mianowicie Batosza Andrzeja, doświadczonego wojownika, Czakiego (Czaki), Ferencza, Jana Filpesa (Philippus Janusch), Jana Woydeemricha, i z wszystkich niemal stron Slawonii panów i szlachtę do swego zamiaru wciągnął. Innych popchnęła do rokoszu sama zazdrość, z przyczyny, że u króla Szymon biskup Egerski największe miał znaczenie. Ci wszyscy jedną pałali żądzą, i jedno mieli postanowienie, wygnać Władysława króla z królestwa Węgierskiego, a jego zwolenników i przyjacioł życia i majątków pozbawić. Zebrał zatém rzeczony ban Władysław przeciw królowi swemu, który go niegdyś od śmierci wyprosił, i najpierwej mu życie a potém wolność przywrócił, z panów celniejszych i rycerzy dość znaczne i silne wojsko, opatrzył w wojenne rynsztunki, i pewny zwycięztwa, doniósł królowej Elżbiecie, jak przeważny był siłą i męztwem: alić wnet doznać miał pomsty Bożej i takiej samej kary, jaką niesłusznie drugim przeznaczał. Elżbieta upewniona o zwycięztwie przybyła do Granu: już bowiem Dyonizy kardynał i arcybiskup Strygoński złamawszy przysięgę wierności odstąpił króla Władysława, i nie uważając więcej za swego pana, tego, którego niedawno na króla Węgierskiego namaszczał i koronował, przyłączył się do strony królowej Elżbiety. Tu wysiadując przez dni kilkanaście, oczekiwała wypadku wojny, którą ban Władysław rozpoczął, w tej myśli i zamiarze, aby po otrzymaném przez Władysława zwycięztwie, które zdawało jej się że już trzymała w ręku, wojskiem stojącém w Jawrynie i innemi posiłkami wyprzeć króla Władysława z Budy, albo, jeśliby ustąpić nie chciał, oblężeniem zamknąć. Król Władysław dowiedziawszy się o tylu podstępach, i osądziwszy, że w takiém niebezpieczeństwie raczej działać niż naradzać się wypadało, wysłał przeciw rzeczonemu banowi Władysławowi i jego wojsku Mikołaja Frysztadzkiego i Jana Huniada z przydanym rycerstwa zastępem, do którego przyłączył wszystek lud nadworny Węgrów i Polaków, tak iż wojsko królewskie nie było liczbą pośledniejsze od drużyny Władysława bana. Spotkały się więc obadwa wojska pod miasteczkiem Battą i stoczyły z sobą bitwę, która trwała przez kilka godzin z wielką z obu stron zaciętością. Nareszcie przy pomocy Boga, surowego wszelakich krzywd mściciela, porażono wojsko Władysława; poległ Batosz Andrzej z wielu znakomitemi rycerzami. Woydeemrich i inni, którzy zdołali życie ocalić, dostali się w niewolą. Pozyskał w tej bitwie sławę Jan Huniad, wprzódy mało znany, człowiek niskiego urodzenia ale wzniosłej duszy, i do dzieł wielkich skory, którego Władysław król Polski i Węgierski z poziomego stanu i ubostwa wzniósł do zaszczytów i możności. Sprawca tej wojny i klęsk tylu ban Władysław ratował się ucieczką. Niewdzięcznie los mu usłużył. Przybiegł w popłochu do królowej Elżbiety przebywającej w Granie, i oznajmił jej o swojej i wojska swojego klęsce. Królowa rozczarowana z tak wielkich nadziei, z płaczem błagała go i zaklinała, „aby wojnę zaczętą, popierał, albo jej pożyczył sto tysięcy czerwonych złotych na dalsze przez innych popierane dzieła.“ Ale nie otrzymała ani jednego ani drugiego; nie chciał już bowiem ban Władysław szczęścia więcej doświadczać, ani tak wielkiej ilości pieniędzy na niepewność wystawiać. Jakoż z Ostryhomia wysunąwszy się nieznacznie od królowej, wrócił do Jawrynu. Gdyby z boju wyszedł był zwycięzcą, wielki rzuciłby był postrach na króla i starszyznę panów, gotowy był bowiem na wszelkie bezprawia. Przyprowadzono do króla Władysława jeńców, który potrzymawszy ich przez dni kilka w więzach, wypuścił wspaniale na wolność; a tą łaskawością tak sobie serca ich zobowiązał, że więcej odtąd mieli dla niego czci i miłości, niżeli wprzódy nienawiści. Władysław ban, bijąc się z różnemi myślami, dręczony sumieniem i niewdzięczności sromem, trzeba mu bowiem było obawiać się z jednej strony Władysława króla, którego łaskę tak źle odpłacił, z drugiej tych, których do wojny namówił, tułał się jak błędny tu owdzie w poniewierce. A gdy razu jednego z Elżbietą królową przybył do Fryderyka króla Rzymskiego do Nowego miasta (Nova Civitas), tenże król Fryderyk kazał go schwytać i przez długi czas trzymał w więzieniu. Chociaż nawet król Władysław, niepomny doznanej krzywdy, dokładał wszelakich za nim starań i usiłowań, musiał wszelako ban za uwolnienie się z więzów zapłacić królowi Fryderykowi siedmdziesiąt tysięcy złotych. Tak snadź osądziły wyroki, że nie powinien był ujść kary ten, który tak ohydną splamił się niewdzięcznością.
Po ukończeniu w ten sposób niebezpiecznej wojny domowej, zawitał znowu błogi pokój do ziemi Slawońskiej, którą król Władysław więcej jeszcze utwierdził w wierności i posłuszeństwie, posławszy do niej Mikołaja Lasockiego, dziekana Krakowskiego. Wodzów, Mikołaja Frystadzkiego i Jana Huniada, którzy odnieśli zwycięztwo, nagrodził i zbogacił nadaniem im licznych posiadłości; obydwóch uczynił Siedmiogrodzkimi wojewodami. A ponieważ widział, że Jan Huniad był rycerzem dzielnym i znakomitym, nie zważając przeto na jego stan niski i poziomy, a samą odwagę w nim ceniąc, postanowił go wodzem wyprawy przeciw Turkom, i wszystkie zamki pograniczne od strony Tureckiej puścił mu w dzierżawę. Jakoż nie zawiódł się na nim król Władysław: rzeczony bowiem Jan Huniad przyjąwszy dowództwo w wojnie rozpoczętej z Turkami, staczał z nimi mnogie bitwy, wiele sławnych odniósł zwycięztw, i dumne barbarzyńców zastępy, acz poniekąd nie bez straty swoich, po wiele kroć porażał i gromił, tak iż w krótkim czasie głośną pozyskał sławę, i miły królowi, miły panom Węgierskim, u swoich i obcych wielkiej używał wziętości.
Pod tenże sam czas prałaci i panowie ziemi Krakowskiej odprawili w Nowém mieście dwa zjazdy, jeden w dzień Ś. Bartłomieja, na którym uchwalono, aby królowi Władysławowi posłać na Węgry pomoc tak w ludziach jak i pieniądzach, i z wiedzą powszechną postanowiono, ażeby każdy kmieć z łanu płacił po jednym wiardunku, szlachcic zaś nie mający kmieci, jako też sołtys, po jednej grzywnie. Te pieniądze zebrano niebawem, i nowe wojsko z Polaków złożone posłano królowi Władysławowi w posiłku. Z własnej zaś ochoty pobiegli osobiście: Jan z Tęczyna wojewoda Krakowski, Jan z Oleśnicy kasztelan Sandomierski, Hryczko Kierdejowicz wojewoda Podolski, Jan Wojnicki z Sienna starosta Sandomierski, Dzierżek Rytwiański i wielu innych rycerzy i szlachty Polskiej, którzy złączywszy się z wojskiem poszli do Węgier, i zamek Kapuściany w pobliżu Bardyowa (Barduyow), tudzież miasto Preszów długo oblegali, ale za odebranym rozkazem królewskim odstąpili od oblężenia, i do króla Władysława przebywającego w Budzie szczęśliwie przybyli. Król Władysław wyszedł osobiście na ich przyjęcie, a panowie Węgierscy dziwili się wielce, że wojsko Polskie w tak znacznej liczbie i tak świetnej postawie na pomoc królowi przybyło.
Czesi, którzy z przyczyny króla Alberta zapalili byli wojnę domową, powziąwszy wiadomość o jego śmierci, a nadto dowiedziawszy się, że książę Kazimierz, brat rodzony Władysława króla Polskiego i Węgierskiego objął rządy Litwy, a królestwem Czeskiém gardził z powodu odszczepieństwa, złożyli zjazd w Pradze, uśmierzyli wzajemne niechęci, i zgodnémi całego królestwa postanowieniem naznaczyli dzień do wyboru nowego króla. Rokiczana, który zdawna jako wygnaniec w Gracu (Grecz) wysiadywał, wróciwszy do Pragi, obyczajem swoim począł przeciw papieżowi i całemu kościołowi bluźnić, utrzymując, że tylko u Czechów prawdziwy był Sakrament; niemowlętom i rozumu pozbawionym udzielał Sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej, księży opierających się jego nowościom z miasta powypędzał, a tym, którzy nie chcieli przyjmować Kommunii pod obiema postaciami, odmawiał pogrzebu kościelnego. Zdawało się, że większe niż dawniej błędy i śmielsze powraca odszczepieństwo. Królowa Elżbieta wysławszy posłów do Czech, gdzie miał się odbywać sejm elekcyjny, prosiła: „aby Czesi pamiętali na królów Zygmunta i Alberta, a nie odrzucali bratanka i syna królewskiego, szanowali przymierze zawarte z Austryakami, i zmiłowali się nad sierotą.“ Ale chociaż niektórzy przyjęli poselstwo królowej z radością i przychylnością, nikomu jednak nie zdawało się rzeczą pożyteczną, aby pacholę małe obierać do rządów, które nimby dorosło, długi potrzeba było czas wyczekiwać. Odrzucono więc Władysława, pogrobowego syna Alberta, a ogłoszono królem Czeskim Alberta książęcia Bawarskiego. Posłano zaraz do niego przedniejszych panów królestwa, na ich czele Ulryka Rozemberskiego, który dawniej popierał stronę Alberta, a pierwszym w tej sprawie był doradcą. Albert książę Bawarski, osobliwszą powodując się skromnością, upomniany zwłaszcza od Fryderyka króla Rzymskiego, „aby korony Czeskiej jako zupełnie sobie obcej nie przyjmował“, odmówił prośbom Czechów, nie przyjął rządów, i okazał się wyższym nad ofiarowane sobie królestwo. Czesi po doznanej od książęcia Bawarskiego odmowie, naznaczyli sejm nowy, i wysłali do Fryderyka króla Rzymskiego poselstwo z prośbą: „aby jako opiekun Władysława przyjął rządy królestwa“; niektórzy zaś, a mianowicie Ptaczek, poddawali Fryderykowi, „aby sam siebie królem Czeskim ogłosił“. Ale król Fryderyk znając Czechów, że bez przyjęcia wielkich podarków gotowi byli do złamania wiary i posłuszeństwa, wiedząc przytém, że dochody królestwa i kopalnie srebra były do szczętu wyczerpane, pogardził tém obojgiem, i radził Czechom, „ażeby sami przez się rządzili krajem, dopókiby małe pacholę nie dorosło.“ Gdy więc Czesi podobnej od Fryderyka jak od książęcia Bawarskiego doznali odmowy, a obawiali jej się i od innych książąt, postanowili wybrać wielkorządców. Naznaczono Ptaczka i Meinharda; którzy atoli mimo zgodnych celów nie mogli się z sobą porozumieć: Meinhard bowiem, jako obrońca katolicyzmu, utrzymywał, że należało przestrzegać ustaw soboru; Ptaczek zaś zarażony kacerstwem nie miał chęci sprawowania rządów w królestwie katolickiém; wnosił przeto, aby każdemu wolno było żyć swobodnie w swojém wyznaniu.
Jeden z wielkorządców Czeskich, Ptaczek, zapadłszy w chorobę umarł, władza więc Meinharda stopniami wzrastać poczęła. Czego gdy Hussyci Czescy ścierpieć nie mogli, udali się do Jerzego Podiebrada (Posdzyebrath), obrali go swoim wodzem, i namówili do wydarcia rządów Meinhardowi. Ten, jako człowiek pyszny i wyniosły, usłuchawszy namowy, przyjął włożone na siebie dowództwo, i w dniu oznaczonym do ubieżenia Pragi tajemnie z wojskiem podjechał, stronnicy jego podług umowy miasto podpalili; a gdy lud pobiegł do gaszenia pożaru, Jerzy przez sprzysiężonych jedną bramą wpuszczony rozpoczął w mieście mordy. Ktokolwiek opierał się, padał pod mieczem. W tym rozruchu Meinhard schwytany i odprowadzony został do zamku, gdzie trudami więzienia, a jak niektórzy utrzymują, trucizną zgładzony życie zakończył. Od tego czasu nie tylko Praga ale i całe Czechy podlegały Jerzemu, którego chociaż Czesi skrycie nienawidzili, jawnie jednak uwielbiali, głosząc, „że to jedyny był człowiek, który klęskom Czechów mógł kres położyć.“ A lubo słali po wiele kroć poselstwa do Fryderyka króla Rzymskiego z prośbą, „aby im Władysława przywrócił na królestwo,“ nie mogli jednak nic na nim wymódz; przez cały bowiem czas małoletności królewica, Fryderyk król wybiegał się przed ich prośbami i staraniem.
Władysław król otrzymawszy z królestwa Polskiego zbrojne posiłki, zebrawszy nadto wojsko z wiernych sobie Węgrzynów, wyruszył z Budy przed uroczystością Oczyszczenia N. P. Maryi, w celu dobywania miast i zamków, które Austryacy na pograniczach Węgier pozajmowali, dopuściwszy się w nich rabunku i pożogi z krzywdą króla Węgierskiego i wiernych królowi Władysławowi poddanych. Dowództwo zaś i rządy w mieście Budzie Mikołajowi dziekanowi Krakowskiemu, Wawrzyńcowi Hedrewara palatynowi królestwa Węgierskiego i Pawłowi Wojnickiemu poruczył. Nie wstrzymała od tej wyprawy króla i jego rycerstwa ostrość pory zimowej, wielkie zawały śniegów i niedostatek żywności; strawił owszem zimę całą i post na dobywaniu rzeczonych miast i zamków, i nie pierwej ustąpił z pola, aż gdy wszystkie orężem do poddania się i posłuszeństwa przymusił. Fryderyk król Rzymski dowiedziawszy się o takiem Władysława króla powodzeniu, wielce się zatrwożył o swój kraj Austryacki, aby w celu odzyskania korony królestwa Węgierskiego, powierzonej mu w straż przez królową Elżbietę, nie najechał król Władysław jego krajów i posiadłości. Postanowił przeto w razie niebezpiecznym wydać raczej koronę, niżeli dopuścić krajów swoich zniszczenia. Atoli król Władysław nie chciał naruszać państw króla Rzymskiego, lecz prowadził oba wojska na zbuntowane miasta Koszyce, Bardyów, Luboczą, Kremnicę, Preszow, i zamki opanowane przez Jana Iskrę, aby zmusiwszy je do podległości i posłuszeństwa utłumił resztę rokoszu i przywrócił Węgrom pokój zupełny, a potém mógł tém snadniej popierać wyprawę przeciw Turkom. Była to rada roztropna i dla króla Władysława wielce zbawienna. Ale prałaci i panowie Węgierscy nie dali się w żaden sposób do tego nakłonić, aby mieli pójść zbrojno przeciw rzeczonym miastom i zamkom, bądź-to że nie mieli ochoty do wojny, poprzedniemi wojnami unużeni, bądź, co pewniejsza, że się obawiali, aby Władysław będąc na pograniczu Węgier nie cofnął się do Polski i nie opuścił królestwa Węgierskiego bez powrotu. Zaczém król Władysław rozpuściwszy obadwa wojska wrócił do stolicy Budy, zamki zaś zdobyte popuszczał panom Węgierskim w dzierżawę. Powiadają, że gdy na tej wyprawie, prowadzonej przez Władysława w czasie wielkiego postu, niektórzy z rycerstwa łakomie i niepowściągliwie jedli zająca, nagłą śmiercią poginęli. Podobnież gdy jeden z rycerzy, mając podostatkiem innej strawy, zjadł dwa jaja, natychmiast wyrzucił z siebie dwadzieścia jaj całych w skorupach. Powrót króla Władysława, po tak świetném i pomyślném rozpoczęciu wyprawy, nie podobał się wielu panom Polskim i Węgierskim, którzy marszczyli na to czoła, że król mając tak potężne wojsko nie poprowadził go spiesznie na nieprzyjacioł, a zwłaszcza Czechów; mógł bowiem przy tak znacznej sile wszystkie miasta zbuntowane zmusić do posłuszeństwa i wszelakich zgromić przeciwników. Ale wolał król raczej ustąpić z pola, posłuchawszy namowy niektórych panów, którzy radzili przystąpić z Elżbietą do zgody, chociaż chytrze i zdradziecko przez nię układanej. Po jego odejściu królowa Elżbieta, ożywiwszy w sobie nadzieje pełne pychy i zarozumienia, panom Węgierskim i Polskim według obietnicy przysłanym do Presburga w celu umawiania się o pokój dała odpowiedź dumną, i do żadnej nie chciała się nakłonić zgody, mówiąc, „że nie mogła być tak bezrozumną, aby Władysławowi królowi Polskiemu bardziej życzyła korony Węgierskiej niż własnemu synowi.“
Po zwojowaniu zamków pogranicznych, odebraniu ich z rąk Austryaków i zmuszeniu do posłuszeństwa królestwu Węgierskiemu, Władysław król wrócił do stolicy Budy, gdzie przez całe lato przesiadywał, wyjeżdżając często na wyspę Cepel dla użycia wczasu i zabawienia się łowami, lub też dla uniknienia morowej zarazy, która pod ów czas, czy-to z zbiegu przeciwnego ciał niebieskich, czy z zepsucia powietrza, w całych rozszerzyła się była Węgrzech i srodze mieszkańców królestwa trapiła. Wiele w tej klęsce wyginęło młodzieży Polskiej szlachetnego rodu, wielu dojrzałych mężów i starców, żadnemu bowiem wiekowi zaraza nie przepuszczała. Król jednak Władysław taką stałość umysłu w tém niebezpieczeństwie zachował, że ani unikał większych zebrań i towarzystwa, ani się chronił w ustroniu, ale przebywał w miejscach publicznych, i wysiadywał w mieście Budzie, gdzie najbardziej srożyła się zaraza, tak iż w komnatach królewskich codziennie z rana po kilku znajdowano umarłych; często w oczach króla podczas nabożeństwa ludzie padali na ziemię i w śmiertelnych drganiach życia dokonywali. Panowało to morowe powietrze przez całe lato, jesień i zimę, i dopiero z wiosną zaraza ustała. Pomimo tego z obu stron ciągle walczono i ani na chwilę nie powściągniono oręża.
Władysław król zniecierpliwiony zuchwalstwem mieszczan Koszyckich, zebrawszy wojsko z wiernych sobie Węgrzynów, wysłał je przeciw miastu Koszycom pod dowództwem Jana Czapka Czecha. Ten mając z sobą Jana Hluckiego (Hluczsky) i innych najemnych Czechów, podstąpił pod miasto i zaraz je mocném oblężeniem ścisnął. Trwało to oblężenie przez kilka miesięcy; wielu mieszczan głodem i nędzą ściśnionych zbiegało do obozu Czapka, i rzeczą było pewną, że dla podobnegoż głodu i reszta ludu miejskiego nie mogąc wytrzymać oblężenia byłaby się poddać musiała, gdyby wojsko Węgierskie, znużone i zniecierpliwione wojennemi trudy, nie było bez zezwolenia rzeczonego Jana Czapka dowódzcy rozeszło się, rzucając obóz po trosze; dlaczego i sam Czapek z resztą rycerstwa, które samo przez się nie mogło już wystarczać do popierania oblężenia, odstąpił od miasta. Gdyby Węgrzy dłużej byli wytrwali, niezawodnie miasto byłoby się poddało.
Ostrzeżony nadto król Władysław wielu doniesieniami, że Mikołaj z Peren starosta Kieszmarku opieszale działa przeciw miastom zbuntowanym i Czechom załogą w nich stojącym, posłał do zarządu miasta Kieszmarku i dla stawienia dzielniejszego oporu Czechom rzeczonego Jana Czapka, na którego wierze i zdolnościach śmielej mógł polegać. A gdy ten z ludem swoim wyszedł w celu zajęcia pod swą władzę Kieszmarku, i już był tak blisko, że nazajutrz miał wejść do miasta, w nocy, za zdradą jednego z mieszkańców, ubiegł je Jan Iskra z zbrojnym zastępem Czechów; wielu Węgrów i Polaków postrzegłszy zdradę zamknęło się w wieżach. Starosta Mikołaj z Peren z wielu Węgrzynami ratował się ucieczką, inni Węgrzyni i Polacy w znacznej liczbie dostali się w niewolą. Pod tenże sam czas panowie Wielkopolscy, uważając to za rzecz sromotną, że królowi Władysławowi na wielokrotne jego żądania żadnej nie dostarczono pomocy, ściągnęli z ziem swoich podatek, i posłali królowi do Węgier znaczne w ludziach posiłki, pod dowództwem Wawrzyńca Zaremby kasztelana Sieradzkiego a starosty Wieluńskiego i Mikołaja Skory sędziego Poznańskiego. Wojsko to nadeszło do Podolińca (Podolinum) nazajutrz właśnie po opanowaniu miasta Kieszmarku, kiedy Polacy i Węgrzyni w Kieszmarku dzielnie się z swoich wież bronili; mogło zatém z łatwością wetować stratę, i z warowni, które były w ręku Węgrów i Polaków, miasto odzyskać, podbiegłszy na odsiecz oblężeńcom, wzywającym przez licznych gońców pomocy. Nie starało się jednak to wojsko o odzyskanie utraconego miasta, ani mu chciało pójść na pomoc; dowódzcy bowiem oświadczyli, „że nie byli posłani w celu dobywania miast, ale dla obrony króla Władysława.“ O czém gdy się dowiedzieli oblężeńcy w warowniach Kieszmarku zamknięci, musieli z Iskrą wejść w układy, opuścili warownie, a Czesi całe miasto opanowali. Wojsko Wielkopolan z Podolińca udało się do Budy, nie doznawszy od Czechów żadnej przeszkody, a całkowite brzemię wojny spadło na Podoliniec, pod ów czas dzierżony przez Mikołaja Komorowskiego z ramienia Zbigniewa kardynała i biskupa Krakowskiego. Jakoż to jedno miasto dźwigało i ponosiło przez lat kilka cały ciężar wojny tak wielkiej i niebezpiecznej.
Królowa Elżbieta nadęta pomyślnością z przyczyny zdobycia miasta Kieszmarku, obległa zamek Presburg, który był już pod władzą króla Władysława, a miał za dowódzcę Stefana z Rozgonu, i starała się wszelkiemi siłami o jego zdobycie, aby dostawszy go w swoje ręce mogła w nim bezpieczne mieć schronienie, i tém skuteczniej działać przeciw królowi Władysławowi i jego stronnikom. Mniemała zaś, że go łatwo albo przemocą zdobędzie, albo do poddania się zniewoli, a to z tej przyczyny, że miasto Presburg było jej wierne i uległe, i w niém tak królowa Elżbieta jako i jej wojsko miało dostatek wszystkiego, zaczém i oblężenie snadniej można było popierać; w zamku zaś szczupły był zapas żywności. Temi strapiony przeciwnościami Stefan Rozgon przybył do Władysława króla do Budy, „żądając posiłków dla siebie i zamku Presburga, i oznajmując, jakie groziło mu niebezpieczeństwo, jeśliby rychłej pomocy nie uzyskał.“ Władysław król, tknięty takowém niebezpieczeństwem, wysłał natychmiast Jędrzeja Tęczyńskiego z zbrojnym pocztem do miasta Tarnawy, dawszy mu takie zlecenie, „aby wojskom królowej Elżbiety ile możności nie dopuszczał plądrowania; sam zaś aby około Presburga wszystko niszczył i pustoszył, a starał się jak najrychlej do zamku Presburskiego oblężeńcom podprowadzić żywności.“ Ten skoro przybył z wojskiem do Tarnawy, począł miasto Presburg rozlicznemi trapić klęskami i szkody, pozabierał miejskie bydło i trzody, przedmieście z dymem puścił, żywności wielki zapas do zamku ogłodzonego wprowadził, i wszelkie niebezpieczeństwa, jakie mu groziły, za swojém przybyciem usunął, o kęs nawet jednej nocy miasta nie opanował; a tak strudziwszy i wycieńczywszy oblegających bardziej, niż byli strudzonemi oblężeńcy, zniweczył wszystkie zamiary i usiłowania królowej Elżbiety.
W dzień Ś. Marcina odbył się zjazd walny w Parczowie, rad koronnych królestwa Polskiego z jednej, a prałatów i panów wielkiego księstwa Litewskiego z drugiej strony, w celu ułożenia zgody między książęciem Litwy Kazimierzem a książęciem Mazowieckim Bolesławem, z przyczyny sporu wszczętego o ziemię Drohicką, którą rzeczony książę Bolesław z zupełną władzą posiadał. Zgromadzili się byli na ten zjazd według umowy wszyscy prałaci i panowie Polscy; panowie zaś Litewscy przez dni kilka oczekiwani nie w porę przybyli, słano do nich wprzódy po wiele razy posłów. Stawił się zaś osobiście na rzeczonym zjeździe Michał książę Litewski, z użaleniem, „że pozbawiony ojca swego Zygmunta, wielkiego książęcia Litewskiego, niewinnie zgładzonego ze świata, a nadto wygnany z całego dziedzictwa ojcowskiego przez Kazimierza książęcia Litwy, acz z wiernością i posłuszeństwem wielu mu zamków ustąpił, żyć musiał o cudzym chlebie i łasce braci swej żony, książąt Mazowieckich.“ Prosił zatem panów radnych królestwa Polskiego, „aby stosownie do umów z jego ojcem zawartych i przysięgami stwierdzonych, starali się przywrócić mu jego dział ojczysty.“ Przybyli również panowie i radcy książęcia Bolesława, w celu okazania pismami, przywilejami i dowodnemi świadectwy, że ziemię Drohicką słuszném prawem posiadał. Ale chociaż radcy obu stron czynili między sobą przez dni kilka układy w celu zagodzenia i przecięcia rzeczonego sporu, chociaż nawet rzecznicy książęcia Bolesława pokładali przywileje i dowody tak wielkiego książęcia Witołda, jako i wielkiego książęcia Zygmunta, w pierwopismach, jasno poświadczające, że ziemia Drohicka do książęcia Mazowieckiego Bolesława i jego poprzedników zawsze należała, i że wszelkie do niej miał prawo; wszelako panowie Litewscy nie chcieli przyznać sprawiedliwości, twierdząc, „że jeżeli książę Mazowiecki Bolesław miał jakie prawo do tej ziemi, nigdy go za życia wielkiego książęcia Witołda nie używał, lecz po śmierci wielkiego książęcia Zygmunta przemocą ją zagarnął.“ Żądano w ów czas także od panów Litewskich, „aby książęciu Michałowi oddali zabraną mu ojcowiznę;“ ale oni odpowiedzieli, „że do układów i stanowienia w tej mierze nie mieli upoważnienia i władzy.“ A tak rozjechano się nie tylko nie zagodziwszy sporów, ale nic zgoła nie zdziaławszy. Bolało to wielce Władysława króla Węgierskiego i Polskiego, i panów koronnych, którzy z nim w Budzie przebywali: postanowiono więc Litwę podzielić między kilku książąt, aby w ten sposób rozdrobnionej i sił pozbawionej przytrzeć buty, która z potęgi rosła.
Liczne i znakomite poczty rycerstwa z ziemi Krakowskiej i Ruskiej, bez żadnego zasiłku ze skarbu publicznego, ale o własnym koszcie, udały się do Węgier do króla Władysława; tak zaś wielka była ich liczba, że znaczne i potężne tworzyły wojsko. Wyruszył wraz z niemi Piotr Odrowąż wojewoda i starosta Lwowski z poczesnym drużyny swojej zastępem. Wyprawili się Polacy w takiej sile, aby nią pogrozić nieprzyjacielowi i w wszelakiém niebezpieczeństwie tém snadniej wzajemną wspierać się pomocą. Poprzecinali im wprawdzie Czesi przejścia ciasne w górach i wąwozach, przekonani, że tylko w tak niedogodnych miejscach szkodzić im mogli; ale przezorność i męztwo pokonały snadno wszystkie nieprzyjacioł siły i zapory, rycerze Polscy wyparli ich z miejsc obronnych, nie zważając na żadne trudy i niebezpieczeństwa. Gdy zaś w groźnym zastępie tak wybornego i świetnie przybranego żołnierza przybyli do Budy, król Władysław powitał ich z uprzejmością; dziwili im się Węgrzyni, bacząc na ich przywiązanie do swego króla, ich wierność i troskliwość, gdy po tyle razy królowi zbrojne przystawiali posiłki. Z rozkazu króla poszli wszyscy dobywać zamku Roznowy (Rosznawa), z którego Czesi czyniąc wycieczki trapili Węgrów okolicznych i zabierali im majątki. W kilku dniach zamek został zdobyty, a wszyscy poimani w nim Czesi wytępieni do nogi.
Elżbieta królowa Węgierska, pełna zawsze otuchy, parta przytém koniecznością, gorliwie i z największym zapałem przystąpiwszy do dobywania zamku Presburga, usiłowała wszelakiemi sposoby, to strzelaniem z dział wielkich, to sztuką i podstępem, opanować go albo do poddania się przymusić. Król Władysław zważając na grożące mu niebezpieczeństwo, ruszył z wojskiem Węgierskiém i Polskiém w porze zimowej, nader mroźnej i śnieżnej, bez względu na niesposobność do wojny, i po święcie Oczyszczenia N. Maryi, kiedy już nawet i w stodołach daje się uczuć niedostatek wszystkiego, przybywszy pod Presburg, zamek długiém znękany oblężeniem od nieprzyjacioł uwolnił, wzmógł i umocnił; miasto Presburg zbuntowane przeciw sobie, z którego królowa Elżbieta zasłyszawszy o zbliżaniu się króla Władysława do Wiednia uciekła, nawzajem twardém oblężeniem ścisnął, rzucaniem z dział zamkowych pocisków wiele domów miejskich zburzył do szczętu, i byłby z pewnością miasto do poddania się zmusił, gdyby go dłużej był dobywał. Ale użaliwszy się nad mnogiemi stratami i klęskami swoich panów i rycerzy, którym dla braku żywności popadały konie (nie można bowiem było znikąd, nawet z miejsc odleglejszych, dostać dla nich paszy, ani nawet słomy, tak iż przez czas długi samemi tylko gałązkami drzew żywiły się, a obok braku koni ludzie także głód wielki cierpieli) zaniechał oblężenia i udał się do Tarnawy, a ztamtąd wrócił do Budy, gdzie święta Wielkanocne obchodził.
Pod tenże sam prawie czas, kiedy to działo się w Jagrze, to jest w dzień podwyższenia Ś. Krzyża, Mikołaj Czajka Jaworski dzierżyciel dwóch Brzozowieckich zamków, i Mikołaj Komorowski dzierżawca Podolińca, którzy poprzednio nad Czechami zbierającemi się po miastach i zamkach zbuntowanych wielokrotnie zwycięztwo otrzymali, i stali się dla nich nader groźnymi, dowiedziawszy się od szpiegów, że miasto Preszów nie miało należytej obrony, zebrali jakie tylko mogli wojsko, i obadwaj zarówno chciwi sławy i zysku, nie bacząc na to, że podobne sprawy podlegają często przygodom, i nigdy mniej jak w wojnie szczęściu ufać nie można, wybrali się potajemnie z Brzozowicy, podbiegli nocą pod miasto, a przystawiwszy drabiny i dostawszy się na mury, oszukali straże, i miasto opanowali. Pięciudziesiąt Czechów, których dniem pierwej do Koszyc idących Jan Iskra tu był przywołał, postrzegłszy że nieprzyjaciel wtargnął do miasta, zamknęli się w wieżycy miejskiej: zaczém Mikołaj Czajka i Mikołaj Komorowski, widząc, że miasta w zupełności opanowaćby nie mogli, obrali je z wszystkiego co było kosztowniejsze, a zabrawszy łupy podpalili i odeszli. Zawiadomiony o tém Jan Iskra przez szybkiego gońca, siadł na konia z całém wojskiem, które do oblężenia zamku Rychnawy z różnych miejsc był pościągał, i puścił się w pogoń za Czajką i Komorowskim: którzy, chociaż mogli byli wcześnie wrócić do swoich zamków i warowni, przez dziwne jednak zaślepienie, nie bacząc na to, że ich wojsko obciążone wielką ilością łupów w Preszowie zabranych niesposobném było do walki, czekali na nadciągającego Iskrę, postanowiwszy z nim bitwę stoczyć: ale zanim główne siły nadeszły, już przednie straże Iskry, w znacznej liczbie wysłane, pobiły ich i rozpędziły. Czajka i Komorowski z częścią rycerstwa dostali się w niewolą; wszyscy zaś prawie inni, troskliwi o swoje lupy, których nie chcieli utracić, przed bitwą jeszcze pierzchnęli, i jedni do Brzozowicy, drudzy do Podolińca cofnęli się w ucieczce. Takie odniosłszy zwycięztwo, pokonawszy i zabrawszy w niewolą dwóch najsilniejszych przeciwników, Jan Iskra ruszył pod Brzozowicę i obległ obadwa zamki. Ale obrońcy ich, bynajmniej nie strwożeni, mało ważyli sobie to oblężenie; sam też Iskra nazajutrz zamyślał cofnąć się z wojskiem i wrócić do Koszyc, mając na celu oblężenie zamku Rychnawy; kiedy nagle jeden z zamków Brzozowickich, z przypadku czyli zdrady, przez zajęcie się prochów w puszkach działowych, buchnął pożarem i spłonął z znaczną liczbą koni, ludzie bowiem pouciekali do drugiego zamku; ale ci, bojąc się podobnego w nim wypadku, i po tylu niepomyślnościach nie mając już, jak to zwykle bywa, dość serca i stałości, weszli z Iskrą w układy i ustąpili z zamku. A tak, jedna w tej wojnie przygoda zaćmiła i zniweczyła radość z odniesionego w Jagrze zwycięztwa, i w jednym czasie los obie strony jednakiemi obdzielił dary. Zbigniew kardynał i biskup Krakowski, dowiedziawszy się o tym nieszczęśliwym wypadku, posłał co prędzej z Polski tak do Lubowli jako i Podolińca nowe posiłki, i przezornym zabiegiem usunął wszelką obawę i niebezpieczeństwo, jeżeli jakie zagrażać mogło.
Po odniesieniu rzeczonego zwycięztwa i zdobyciu Brzozowickiego zamku, Jan Iskra przystąpił do oblężenia zamku Rychnawy należącego do Mikołaja z Peren, a to przy pomocy wszystkich miast zbuntowanych, które mu tém chętniej przystawiały posiłki, że widziały pomyślny obrot jego sprawy. Kilka miesięcy strawił na obleganiu i dobywaniu tego zamku, nie przestając napierać nań i szturmować, chociaż oblężeńcy codziennie rzucaniem z dział pocisków i częstemi utarczkami lud jego przerzedzali i kaleczyli. W miejsce ubyłych i zmordowanych podstawiając świeżych rycerzy, trapił nieustannie oblężeńców, którzy swoich zabitych lub rannych nie mogli innemi zastąpić; a nadto mur zamkowy strzelbą i działami oblężniczemi tak był pogruchotał, że już nie było prawie miejsca, na którémby stanąć i bezpiecznie utrzymać się mogli. Zebrał tymczasem Szymon biskup Jagierski zbrojny zastęp Węgrzynów, i sposobił wyprawę na odsiecz zamkowi, aby go od oblężenia uwolnić: ale zbyt długo ociągały się posiłki, a obrońcy zamku nie mogli się w nim dłużej osiedzieć. Gdy więc w popsutych i poszczerbionych murach nie mieli dostatecznej zasłony, a po wyczerpaniu wszystkich zapasów żywności wielu umierało z głodu, bojąc się, żeby przywiedzeni do ostateczności nie dostali się w ręce nieprzyjacioł, weszli w układy z Janem Iskrą, i zastrzegłszy sobie bezpieczeństwo osób i rzeczy, ustąpili z zamku, który zwycięzca zaraz opanował i szkody w nim zrządzone ponaprawiał. Nadciągnął w te czasy z pocztem swoich Węgrzynów Szymon biskup Jagierski, ale zapóźno, już bowiem po utracie zamku, któremu szedł na pomoc, a który poddać się był zmuszony. Jan Iskra, chcąc mu stawić opór, wyszedł przeciw niemu z wojskiem i zamierzał stoczyć bitwę: ale chociaż przez kilka tygodni stały naprzeciw siebie obadwa obozy i zwodziły z sobą małe utarczki, wszelako żadna strona nie miała chęci do spotkania, i nie przyszło do walki. Podobno Szymon nie ufał swoim, a Jan Iskra obawiał się, aby w razie przegranej nie stracił w jednym dniu wszystkich owoców dawnych zwycięztw; przeto ustąpiwszy z pola, udał się z wojskiem do Koszyc. Czyniono rozmaite układy o pokój, a po długich z jednej i drugiej strony usiłowaniach, Szymon biskup Jagierski pogodził się z Janem Iskrą, i nie tylko za przyjaciela ale nawet przyjął go za zięcia, zaślubiwszy mu wnuczkę swoję, córkę Jerzego z Wronowa, w nadziei, że przez ten związek pokój w Węgrzech ustali: nie znał jeszcze charakteru i sposobu myślenia Czechów. Telefa, tudzież wszystkich Czechów i Austryaków pod Jagrą poimanych na wolność wypuścił; a nawzajem Iskra uwolnił wszystkich jeńców Węgierskich; Polaków jednak, a zwłaszcza Czajkę i Komorowskiego, zatrzymał. Tych postanowił Iskra także wypuścić, ale Szymon biskup Jagierski odwiódł go od tego swoją namową. A tak, dwaj najcelniejsi w sprawie Węgierskiej wojownicy, zostawieni na pastwę losowi, kiedy jedném słowem Szymona biskupa mogli być z więzów wybawieni, przez wiele lat potém znosili twarde pęta niewoli, i dopiero z wielką trudnością i wyniszczeniem zdrowia odzyskali wolność. Nie było zaś dobrze wiadomo, jakiego rodzaju zgodę i pod jakiemi warunkami zawarł z Janem Iskrą biskup Jagierski, gdy później tenże Iskra przeciw królowi Władysławowi i jego poddanym nieprzyjacielskie wymierzał napaści, łotrował i grabieży dopuszczał się w Polsce, a nadto zamek na Spiżu Podgrodzie, którego dzierżycielem był ojciec jego żony, wśród pokoju zdradą pochwycił, gdy go orężem nie zdołał pozyskać.
Papież Eugeniusz IV dowiedziawszy się, jak srogie wojny kołatały wewnątrz królestwo Węgierskie, i jakie dotykały je klęski, wzruszony tylu nieszczęściami wysłał do królestw Węgierskiego, Polskiego i Czeskiego, tudzież prowincyi Salcburskiej, Juliana Cesarini kardynała biskupa Sabińskiego, legata Stolicy Apostolskiej, poruczywszy mu do załatwienia trzy główne sprawy: Naprzód, aby Władysława króla Węgierskiego i Polskiego starał się pogodzić z królową Elżbietą i Węgry od wojny domowej uwolnić. Powtóre, aby po przywróceniu pokoju w Węgrzech usiłował namówić Władysława króla i panów Węgierskich do podniesienia wojny przeciw Turkom i zasłonienia od nich całej Europy. Nakoniec, aby skłonił króla Władysława, tudzież królestwo Węgierskie i Polskie, do uległości i posłuszeństwa Eugeniuszowi papieżowi. Panowało bowiem pod te czasy w kościele Bożym brzydkie odszczepieństwo, i kiedy Eugeniusz IV wysiadywał w Rzymie, Amadeusz książę Sabaudyi, od swoich zwolenników zwany Felixem V, przebywał raz w Bazylei, drugi raz w Genewie. Wielu królów nie uznawało żadnego z nich papieżem, oczekując zjednoczenia kościoła; najwięcej zaś taka neutralność objawiała się w Niemczech i w Polsce. Zjechał więc kardynał Julian legat Apostolski najprzód do Fryderyka króla Rzymskiego, na ów czas przebywającego w Wiedniu, i usilnemi namowami starał się go odwieśdź od tej neutralności tak krajów cesarskich jako i Austryackich, a skłonić do uznania Eugeniusza za prawdziwego papieża i złożenia mu wraz z swemi poddanemi należnego hołdu posłuszeństwa. Sobór Bazylejski nie omieszkał także działać z swej strony, i wysłał Alexandra kardynała prezbitera tyt. Ś. Wawrzyńca w Damaszku, świeżo od Felixa V na tę godność wyniesionego, patryarchę Akwilejskiego, biskupa Trydentskiego, książęcia na Mazowszu, do Fryderyka króla Rzymskiego i Władysława króla Węgierskiego i Polskiego. Był bowiem rzeczony Alexander kardynał, patryarcha, biskup i książę, wujem rodzonym Fryderyka króla Rzymskiego, a Władysława króla Węgierskiego i Polskiego bratem ciotecznym; snadno więc mógł to u nich wyjednać, aby się wraz z państwami i królestwami swemi za soborem Bazylejskim i Felixem V oświadczyli. A lubo każdy z tych dwóch kardynałów, swoje stawiając wnioski i rozumowania, usiłował dowodzić, że jego strona była słuszniejsza, wszelako obadwaj królowie bardziej nakłaniali się na stronę Eugeniusza. Lecz gdy królestwo Węgierskie trwało w wierném ku niemu posłuszeństwie, Polska zachowywała neutralność; wszechnica bowiem naukowa Krakowska w wydaném z osobna dziele o takowém odszczepieństwie twierdziła ostatecznie, że Felixowi a nie Eugeniuszowi podlegać należało; wiele także uniwersytetów jednako z nią myślało. Zaczém biskupi kościoła Polskiego osądzili, że bezpieczniej było nie trzymać się żadnej strony, niżeli chwytać czyjekolwiek zdania, i jednej sprzyjać stronie, a drugą potępiać. Wszystkie atoli opróżnione beneficia rozdawali według uchwały soboru Bazylejskiego, nie oglądając się na powagę Stolicy Apostolskiej, a ich kollacye nawet po zniesieniu odszczepieństwa ostały się w swej mocy.
Kardynał Julian legat papieski zabawiwszy kilka miesięcy u Fryderyka króla Rzymskiego, z Wiednia udał się do króla Władysława w miesiącu Czerwcu do Budy, gdzie mu jako legatowi Stolicy Apostolskiej tak z strony Władysława króla jako i panów przedniejszych i duchowieństwa wszelka cześć była okazywana. Wynurzywszy królowi Władysławowi na osobności powody, dla których przybył, począł obyczajem najroztropniejszego poradcy namawiać króla, tudzież prałatów i panów Węgierskich do zgody. Władysław król odpowiedział, „że od dawna szczerze jej pragnął, i słał po wiele kroć w celu zawarcia pokoju prałatów i panów obu królestw do królowej Elżbiety już-to do Presburga już do Jawrynu, przedstawiając wielorakie warunki zgody, których atoli królowa Elżbieta nie przyjęła.“ Oświadczył, że i obecnie gotów był przystąpić do układów, nawet z niejakiém praw swoich ustępstwem. Kardynał Julian, wyrozumiawszy jak najszczerszą w królu skłonność do zgody, udał się do królowej Elżbiety do Jawrynu, i zręcznemi namowy starał się wciągnąć ją do zawarcia pokoju. Nie mniej i królowa Elżbieta pragnęła zgody, z przyczyny niedostatku, który jej wielce doskwierał; wszystkie bowiem klejnoty i pieniądze gotowe, jakie miała, wydała na potrzeby wojenne, a nadto długi znaczne zaciągnęła. Zaczém strony obiedwie, skłonne zarówno do pokoju, poczęły różne czynić układy i przedstawiać warunki przymierza. Królowa Elżbieta żądała przedewszystkiém, „aby Władysław król zrzekł się prawa i tytułu do królestwa Węgierskiego, a pojąwszy w małżeństwo starszą jej córkę, rządy królestwa póty tylko sprawował, pókąd syn jej Władysław nie dojdzie lat piętnastu; przyczém służyć mu miała moc zupełna czynienia nadań, sprzedaży i zamian, działania we wszystkiém i zarządzania królestwem na wzór rzeczywistego króla i pana; na wynagrodzenie zaś strat, jakie poniósł w popieraniu swojej elekcyi na królestwo Węgierskie, ziemia Spiska ze wszystkiemi zamkami, miastami, miasteczkami i wsiami miała być na wieczne czasy wcieloną do królestwa Polskiego. Nadto dwakroć sto tysięcy złotych zapisane być miały królowi Władysławowi na ziemi Szlązkiej w posagu. Niemniej, co do ziem Ruskiej i Wołoskiej, które królestwo Polskie najsłuszniejszém prawem posiadało, iżby żadna na potém nie mogła być wszczynana wątpliwość, królestwo Węgierskie miało się ich zrzec i na zawsze odstąpić Polsce. Nakoniec, gdyby Władysław syn Alberta przed dojściem do pełnoletności albo bezpotomnie zszedł ze świata, Władysław dziedziczyć miał po nim królestwo Węgierskie.“ Oświadczała nadto życzenie swoje, „ażeby Kazimierz książę Litewski, brat rodzony Władysława króla, pojął w małżeństwo drugą córkę Elżbiety, a w posagu naznaczała mu sto dwadzieścia tysięcy czerwonych złotych gotowizną.“ Takie warunki chociaż królowi Władysławowi i jego ojczystemu królestwu zdawały się dość korzystnemi, i skłonny był król do ich przyjęcia, wszelako prałaci i panowie Węgierscy uważali to za rzecz sromotną, ażeby koronacyą króla Władysława i wiele wydanych już przez niego rozporządzeń odwoływać, co wystawiłoby ich na szyderstwo i urągania; żadną miarą przeto na zgodę pod takiemi warunkami przystać nie chcieli. Kardynał więc Julian zmuszony był po wiele kroć z Budy jeździć do Jawrynu i wracać, dla układania z królem i królową innych warunków; i tyle wreszcie swoim wpływem dokazał, że króla Władysława namówił do zjazdu osobistego z królową Elżbietą w Jawrynie, celem ostatecznego umówienia pokoju. Odbywał się rzeczony zjazd w Jawrynie w dzień Ś. Katarzyny: na który gdy król Władysław przybył z liczném gronem prałatów i panów obu królestw, rokowano o pokój z królową Elżbietą w zamku Jawryńskim, który ona obawiając się zdrady znaczną liczbą Czechów i Austryaków obsadziła, w wyższej sali zamkowej. Podali sobie oboje nawzajem ręce, i zabrali z sobą znajomość (nigdy bowiem wprzód osobiście się nie znali). Julian kardynał był między niemi pośrednikiem; i przecież za łaską Boga, który pysznych skłaniać raczy do zgody, za wzajemném zezwoleniem króla i królowej umówiony został na słusznych warunkach pokój, i w kościele katedralnym Jawryńskim po węgiersku, po polsku i po niemiecku, z wielką wszystkich radością ogłoszony. Władysław król dał Elżbiecie królowej w podarunku kilka szub przepysznych, podbitych sobolami; ona zaś królowi darowała kilka dzielnych wałachów. Dla zabrania zaś ściślejszej przyjaźni z Elżbietą, Władysław król zaprosił ją na mięsopusty do Budy. Już bowiem królowa poznawszy z uwielbieniem jego cnoty i przedziwną skromność, oświadczyła mu potajemnie, „że mu tronu Węgierskiego rada ustąpi, a połączywszy go z córką starszą związkiem małżeńskim, miłować będzie jak syna własnego, i wszystkie myśli swoje, chęci i starania poświęci jego wywyższeniu i chwale.“ Błagała więc króla usilnie, „aby syna jej Władysława i koronę Węgierską wydobył z rąk Fryderyka króla Rzymskiego bądź-to łagodnemi środkami, bądź orężem, z przyczyny, że tenże król Fryderyk opanował księstwo Austryackie, ojczyste syna jej dziedzictwo, i wszystkie dochody jego sobie przywłaszczył.“ Król nie odmówił prośbom tak pokornym Elżbiety. Zaczém na prośbę królowej zostawił przy niej odjeżdżając Mikołaja Lasockiego dziekana Krakowskiego, najzaufańszego doradcę swego i powiernika, ażeby z nim mogła się śmiało znosić we wszystkiém i sprawy swoje układać. Ale z dopuszczenia Bożego nie długo cieszono się zgodą i owocami tak pożądanego pokoju. Ledwo bowiem trzy dni dziekan zabawił w Jawrynie, gdy królowa Elżbieta zachorowawszy na biegunkę, przy zwykłych sobie cierpieniach macicznych, których wstydała się lekarzom wyjawić, tak ciężko zapadła, że żadne środki ludzkie nie mogły jej uratować. Jakoż w trzy dni po zawarciu pokoju umarła, i w Białogrodzie stołecznym w grobie męża swego pochowaną została. Niektórzy mniemali, że ją zgładzono trucizną, jak to zwykle ludzie do podejrzeń są pochopni, i skorsi zawsze do potwarzy niż pochwały. Długo Władysław po jej śmierci nie mógł się uspokoić, tuszył bowiem, że przez tę przyjaźń, jaką się z Elżbietą połączył, będzie mógł skutecznie działać na uspokojenie i pomnożenie królestwa Węgierskiego. Ale takie znać były skryte wyroki Boga, który po zjednaniu pokoju i zawiązaniu między obiema stronami przyjaźni, królową zabrał ze świata, ażeby okazał, że niegodne było pokoju to królestwo, i przestępstwa ludzkie jeszcze nie dość karami omyte i zgładzone. Po śmierci bowiem królowej wszczęła się wojna na nowo, gdy Czesi nawykli żyć z grabieży nie chcieli wytrwać w pokoju. Od tego czasu nareszcie tak Iskra, jako i inni do stronnictwa królowej należący starostowie i dzierżawcy, zwrócili swoję przychylność do króla Rzymskiego Fryderyka.
W miesiącu Lipcu, w obecności Juliana kardynała legata Apostolskiego, przybył do króla Władysława do Budy poseł znakomity cesarza Tureckiego, za sprawą Matyasza Talocza bana Dalmacyi i Kroacyi. Starał się bowiem rzeczony Matko przez różne pośrednictwa, ażeby Turek z królestwem Węgierskiém albo pokój trwały albo przynajmniej chwilowy rozejm zawarł, i upewniał sułtana, że za przychylenie się do zgody zamek Białogrod czyli Albę Nandorską (Albanander) nad Sawą leżący albo haracz umowny od królestwa Węgierskiego otrzyma. Skłaniał do takowej ugody męża zinąd bacznego i roztropnego stan opłakany Węgier, już-to zewnętrzną już domową skołatanych wojną, albo może obawa większych jeszcze nieszczęść. Zaczém król Władysław, dawszy posłuchanie posłowi Tureckiemu, i posadziwszy około siebie Juliana kardynała legata, tudzież prałatów i panów obu królestw, siadł na wspaniałym majestacie, na którego widok zdumiał się poseł Tureckiego cesarza, i wyznał, że tak okazałego majestatu nigdy w życiu nie widział. Opowiedziawszy potém poselstwo swoje sposobem u barbarzyńców używanym, rzecz krótkiemi zamknął słowy, „że pan jego cesarz Turecki skłonnym był do zawarcia pokoju, byleby mu król Władysław albo zamku Białogrodu (Albanander) ustąpił, albo haracz coroczny opłacał, oświadczając, że pod tym warunkiem przychyli się do zawarcia bądź stałego pokoju, bądź rozejmu, co królowi do wyboru zostawiał.“ Zniewagi pełném zdało się królowi Władysławowi, jak rzeczywiście było, to poselstwo; sromotniejszemi jeszcze warunki żądanego pokoju, które wieczną hańbę i sromotę ściągnęłyby na królestwo Węgierskie, jakby już to królestwo do takiej przyszło ostateczności, iżby było zmuszoném pokój okupować podobném upokorzeniem. Dumny i zarozumiały Turek za przystąpienie do zgody żądał jednego zamku, nie przewidując, że we dwa lata niespełna sam dokupować się miał pokoju utratą daleko większych zamków, krain i powiatów. Już bowiem pod ów czas Węgrzy poczęli odgramiać Turków i pięknym wojny początkom los sprzyjał pomyślny. Jakoż i wtedy, gdy to poselstwo odprawiano w Budzie, Jan Huniad nad Turkami dwa świetne odniósł zwycięztwa, które dwaj przedniejsi panowie Tureccy śmiercią przypłacili, i o szczęśliwym wojny obrocie doniósł szybkim gońcem królowi: zaczém poseł cesarza Tureckiego na swoje dumne i zelżywe poselstwo nie najprzyjemniejszą odpowiedź otrzymał.
Panowie Wielkopolscy oburzeni wielu krzywdami, rozbojami i łupiestwy, których się w królestwie Polskiém łotrzyki Szlązkie dopuszczały, ogłosiwszy pospolite ruszenie i wkroczywszy zbrojno do Szlązka, zdobyli dwie warownie Gorzow i Ciecierzyn (Czeczerzin), z których najczęstsze na królestwo czyniono napady, spalili je i zburzyli, a po splądrowaniu wielu okolic Szlązka wrócili szczęśliwie do kraju. Od tego czasu przestały już owe łotrzyki najeżdżać ziemie Polskie. Pewien jednak Austryak, Zając (Zagyecz), inaczej zwany Hasenemer, którego Elżbieta królowa za życia starostą Wrocławskim uczyniła, aby królestwo Polskie niepokoił, jeszcze po śmierci królowej znaczne temuż królestwu wyrządzał szkody, i z miasteczka Namysłowa wypadając, wiele miast i włości ziemi Wieluńskiej w ruinach i popiołach zagrzebał. Dobywszy nadto zamku Wieruszowa i spaliwszy go wraz z miastem, Klemensa Wierusza schwytał i w więzach do Wrocławia odstawił. Szerzył potém w ziemi Wieluńskiej łupiestwa i rozboje, zapędzając się aż pod przedmieścia Wielunia, a żaden nie znalazł się z panów Polskich, któryby skrócił jego zuchwalstwo. Tatarzy nakoniec w tymże roku około Zielonych Świątek wtargnąwszy liczną hordą do ziem Podolskich i Ruskich, i nie napotkawszy nigdzie oporu, splądrowali je aż pod sam Lwów, a podzieleni na kilka taborów, szlachtę i pospólstwo obojej płci w sromotną zagarnęli niewolą. Kiedy z ogromną zdobyczą ludzi i bydła powracali, uderzył na nich, acz małym pocztem swojego ludu, szlachcic Windyka, na ów czas dzierżawca Glinian, i rozbił kilka oddziałów hordy; wszelako potém od mnogiej ćmy barbarzyńców otoczony i pokonany, zginął wraz z całą drużyną swoich, jak mąż dzielny, wybawiwszy znaczną część brańców w porażce pierwszej Tatarów; wielu bowiem pod ten czas ratowało się ucieczką. Godzien wiecznej pamięci i chwały, i słusznie nazwany Windyką, ten, który wolał umrzeć chwalebnie w boju, i pomścić się śmierci niewinnych, niżeli patrzeć na tyle nieszczęść kraju. Gdyby wszystka szlachta Rusi taką była tchnęła odwagą, nigdyby nie poszło było w jassyr Tatarski tyle tysięcy ludzi, po których Ruś i Podole prawie opustoszały. Lubo zaś dla zabieżenia tak mnogim klęskom prałaci i panowie Polscy składali zjazdy powszechne w Piotrkowie i Sieradzu w dzień Ś. Jerzego i dniach innych, i wiele postanowili uchwał tyczących się obrony kraju, wszelako dla braku wykonania te wszystkie narady i zabiegi były bezskutecznemi. Albowiem wszyscy prawie panowie Polscy, własném zajęci dobrem i osobistemi pożytki, nie wspierali gorliwie rzeczy publicznej; woleli raczej z poczesnemi dwory powyjeżdżać do Węgier, patrzeć na osobę króla, i za wyświadczone królestwu Węgierskiemu usługi wyzyskiwać od niego prośbą lub natręctwem nadania i hojne na dobrach królewskich zapisy i zastawy, niżeli własne królestwo od najazdów i srogich spustoszeń zasłonić. To było powodem, iż król Władysław przez czas pobytu swego na Węgrzech prawie wszystkie miasta, zamki, ziemie, miasteczka, wsie, tudzież cła i dochody królewskie krociami długów obciążył i pozastawiał, gdy rejenci kancelaryi dworskiej na wszystkie nadania, zapisy i najhojniejsze zobowiązania niewcześnie zezwalali. Mnożyły się zatém w królestwie Polskiém nieszczęścia, tak iż zarazem cierpiało od nieprzyjacioł, i niszczało przez spustoszenie kraju, królewskie darowizny i zapisy. Powiększała jeszcze te nieszczęścia duma Polskich panów, którzy uzyskawszy od króla nadania wielu miast i wsi na Rusi i Podolu, rugowali z nich dawnych osadników i dziedziców, którzy przywiedzeni do ostatniej nędzy, z rozpaczy uciekali do Tatarów, i tych potém namawiali do plądrowania ziem Ruskich i majętności, z których byli wygnani.
Prałaci i panowie Węgierscy po śmierci królowej Elżbiety przechodzili dobrowolnie pod władzę króla Władysława, i nie było już nikogo, ktoby Jego Miłości za króla Węgierskiego nie uznawał, prócz miast zbuntowanych i zamków, które był Iskra opanował, a w których tlało jeszcze zarzewie upadającego rokoszu. Zaczém król Władysław uważając, że królestwo Węgierskie od wojny domowej w większej części było uwolnione, postanowił uskutecznić zamiar, który go głównie do przyjęcia korony Węgierskiej był spowodował, i zająć się obroną Węgier i oswobodzeniem ich od przemocy barbarzyńców, którą srogi Turczyn już od lat wielu kraj ten uciskał. Starał się gorliwie Julian kardynał legat Apostolski, jako mąż rozumny i obrotny, Władysława króla i jego radców namowami swemi zachęcić do obrony wiary i królestwa Węgierskiego, i przyspieszyć wyprawę przeciw Turkom. Aby zaś tém łatwiej króla i panów radnych do rozpoczęcia wojny pobudził, złożył w imieniu papieża Eugeniusza IV znaczny zasiłek pieniężny, i obiecał zbrojną pomoc wielu królów i książąt katolickich. Za zgodną więc uchwałą tak króla Władysława, który sam przez się pałał żądzą gorliwą prowadzenia tej wojny, jako téż prałatów i panów Węgierskich, przedsięwzięto krucyatę przeciw Turkom od lat wielu zaniedbywaną lub nieszczęśliwie prowadzoną. Aby zaś wyprawę takową jak należało ułożyć i rozporządzić, odprawiono w uroczystość Zesłania Ducha Ś. zjazd powszechny w Budzie, na którym naradzano się i wspólne znoszono głosy w tej sprawie. Wszyscy uznali rzeczoną wojnę za konieczną i zbawienną, i prosili usilnie króla Władysława, „ażeby jej pod żadnym względem nie zaniedbywał, położonych w sobie nadziei nie zawodził, i nie opuszczał sposobności do obrony wiary świętej, która jego orężowi była zachowaną. Przyrzekli poświęcić swoje majątki, prosząc, aby niemi dowolnie jak własnemi rozporządzał, i oświadczając, że we wszystkiém posłuszni będą jego rozkazom.“ Żarliwiej nad innych popierał tę wyprawę Stefan despota Rascyi i Dalmacyi, i bardziej łzami niż prośbami błagał i zaklinał króla Władysława, „aby się zmiłował nad jego uciskiem i niedolą, a podniósł oręż w celu odzyskania jego krajów i posiadłości, to jest Albanii i Rascyi, które w latach poprzednich ze wszystkiemi zamkami, miastami i grodami cesarz Turecki, powabiony ich żyznością i bogatemi kopalniami złota i srebra, pod swoje panowanie zagarnął, i w celu pomszczenia się krzywdy dwóch jego synów, których rzeczony cesarz Turecki wzroku i części rodnych pozbawił.“ Już bowiem od lat kilku pomieniony despota orężem Turków ze swoich dziedzin wypędzony, z żoną i przedniejszemi pany swojemi tułał się na wygnaniu, i z szczodrobliwości tylko króla Władysława na utrzymanie swoje i towarzyszów swego wygnania, którzy go nie odstępowali, otrzymał w Węgrzech dość znaczne zamki i posiadłości. Zniewolony tylu głosami, prośbami i łzami król Władysław, na wyprawę żądaną zezwolił i sam nią osobiście kierować postanowił. Do Wiednia zaś, do Fryderyka króla Rzymskiego posłał biskupa Waceńskiego i Mikołaja dziekana Krakowskiego, z których pierwszy szczególniejszą pokorą, drugi wymową się odznaczał: ci nalegali na cesarza o posiłki przeciw Turkom. Ale cesarz odmówił wszelkiej pomocy, bądź to z przyczyny, że nie chciał podejmować tak znacznych wydatków, bądź z obawy, aby król Władysław po powrocie z wyprawy nie zwrócił oręża przeciw Austryi. Przedłużono jednak rozejm na dwa lata. Wzywał nadto przez listy i poselstwa królów i książąt katolickich, tych zwłaszcza, którzy z powołania obowiązani byli do obrony wiary świętej, aby mu dodali swojej pomocy. Nie pominął mistrza i zakonu Krzyżaków Pruskich, zaprowadzonych przez królów i książąt Polskich dla obrony wiernych od napaści barbarzyńców; żądał od nich przysłania pomocy sobie i ludowi katolickiemu; ale mistrz i zakon odmówili jej królowi. Nareszcie Julian kardynał i legat doniósł Eugeniuszowi papieżowi o zamierzonej wyprawie przeciw Turkom, prosząc, aby przyrzeczeń swoich ściśle dotrzymał. Tymczasem król Władysław sposobił się przez całe lato na wyprawę, skupował broń i konie, i wielu ochotników z Polski i Wołoskiej ziemi w posiłku zaciągał.
Przygotowawszy nareszcie wszystko, co do wyprawy było potrzebne, w dzień Ś. Maryi Magdaleny król Władysław, mając z sobą Juliana kardynała i legata, któremu towarzyszyli Krzyżowcy różnych narodów, i liczny orszak panów i rycerstwa, ruszył z stolicy Budy i pierwszym noclegiem stanął w Pieckach: poczém najbliższą drogą udał się w stronę Dunaju ku zamkowi Albanander, i w pobliżu Salzstein (Salsus lapis) przeprawiwszy się przez Dunaj, wkroczył w granice Turcyi, obległ i zdobył miasto Zofią, a zdobyte wydał na rabunek żołnierzom, naostatek zaś z dymem puścił. Podobnie uczynił z wielu innemi zamkami, warowniami i miastami, które byli Turcy w Bulgaryi i Rascyi opanowali. A gdy stanął u rzeki, którą krajowcy zowią Morawą, otrzymał wiadomość przez szpiegów, że wojska Tureckie były w jedném miejscu zgromadzone i czatowały na zasadzkach; nie czując bowiem dość w sobie odwagi do pokonania króla Władysława wstępnym bojem, chcieli Turcy w niesposobném miejscu uderzyć nań z nienacka. Dowiedziawszy się o tém, wysłał król natychmiast przeciw nim nocną porą kilka tysięcy rycerstwa pod dowództwem Jana Huniada; który prowadzony przez szpiegów najbliższą drogą dotarł do stanowiska Turków ukrywających się na zdradzie, i niebawem wojsko królewskie wpadło na nich, kiedy się bynajmniej nie spodziewali nieprzyjaciela, a stoczywszy bitwę taki sprawiło między nimi popłoch, że bardziej już o ucieczce niżeli o zwycięztwie myśleli, i dopuścili straszliwej w swym obozie rzezi. Padały gęste trupy, a zasłane niemi pole krwią spłynęło. Nareszcie Turcy nie mogąc wstrzymać pogromu, pierzchnęli i w rozsypce większej jeszcze doznali klęski. Wojsko królewskie wszystkich prawie wytępiwszy lub zabrawszy w niewolą (ledwo bowiem część mała ratowała się ucieczką), opanowało ich obozy, i z ogromną zdobyczą, wesoło i zwycięzko wróciło do króla Władysława. W tej bitwie trzydzieści tysięcy głów poległo, cztery tysiące dostało się w niewolą, zdobyto dziewięć chorągwi. Wtedy także niektóre miasta i zamki Bulgarskie, z których załogi nieprzyjacioł pouciekały, zmuszone były do poddania się królowi. Upłynęło potém dni kilkanaście, w których król wyzwany do walki wojska nieprzyjacielskie porażał i znosił, a przemierzywszy całą Romanią dotarł aż do granic Macedonii, wszystko niszcząc mieczem i pożogą. Już i wojsku jego począł dokuczać brak żywności, a gdy konie z głodu padały, wielu znakomitych rycerzy musiało z jezdnych hufców przechodzić w służbę pieszą: nie cofnęło to przecież króla z przedsięwziętej drogi. „Mam, mówił, ufność w Bogu, że ludy chrześciańskie ręką moją wybawi.“ Tymczasem cesarz Turecki dowiedziawszy się o nieszczęśliwej swoich klęsce, i tak niespodziewaném nadejściu króla Władysława, ściągnął ze wszystkich stron wojska, i trwogą zdjęty obwarował się w obozach, dowództwo zaś powierzył wojewodzie Natolskiemu z takiém zleceniem, „aby jedynie pilnował Alp, które Romanią od Macedonii oddzielają, i trudne mają przejście, i aby królowi Władysławowi i jego wojsku gór przekraczać nie dozwolił. “ Zakazał przytém staczania bitwy z królem Władysławem. Niektórzy z Turków nie mogąc powściągnąć w sobie zgubnego zapału, przestąpili zakaz, i po kilka kroć uderzali na króla i jego wojsko, ufni w swoje siły, które znacznie przewyższały liczbą wojsko królewskie; ale śmiałość swoję słuszną przypłacili karą. Porażeni bowiem, tak wielkiej doznali klęski, że wojewoda Natolski, dowódzca wojska, z wielu przedniejszemi wojownikami dostał się w niewolą; i pewnie ten sam los byłby spotkał i resztę wojska, gdyby go nie zasłoniły były góry, kędy napastnicy zostawili swoje obozy i tabory, a dokąd w ucieczce się schronili. Ale i tam król Władysław nie zostawił ich w pokoju, ścigał ich bowiem aż pod same góry, i w wigilią uroczystości Narodzenia Pańskiego bijąc się z nimi od rana do wieczora, ciężką i niebezpieczną dla wojska, a niebezpieczniejszą dla siebie wytrzymał walkę, Turcy bowiem nacierających razili z góry gęstemi groty. Usiłując król wyprzeć z gór przeciwników, przystawiał do nich działa, rzucał pociski z kusz i innej strzelby, i wiele onej ćmy Tureckiej działami wielkiemi posprzątał. Ale i Turcy nie z mniejszą zaciętością miotali z gór na króla i jego wojsko pociski, biorąc otuchę z wyższości i obronności miejsca, i puszczali na wojsko królewskie tysiące strzał, jakby chmurą ulewną. Sam król Władysław otrzymał w piersi kilka razów, żadna jednak strzała nie przebiła osłaniającej ciało zbroi. Wszelako obawiając się tenże król Władysław, aby wojsko jego wycieńczone brakiem posiłku nie doznało od strzał Tureckich większej szkody, odstąpił od gór; trudno bowiem było przy zaciętej nieprzyjacioł obronie ciasne przebyć wąwozy i dalej postąpić, wojsko też dłużej nie wytrzymałoby głodu. Nazajutrz, Turcy mniemając, że król z przestrachu cofnął swoje wojsko, puściło się za nim w pogoń; lecz król natychmiast, zwróciwszy się w pochodzie, stoczył z nimi bitwę, i wszystek ów tłum barbarzyńców za łaską Bożą tak silnie pogromił, że już więcej nie poważyli się zaczepiać wojsk królewskich. Przez kilka dni jednak szli za jego obozem, upatrując sposobnego miejsca, aby nań z tyłu uderzyć. Ale potém, gdy stracili nadzieję wstrzymania wojska królewskiego i szkodzenia mu w pochodzie, cofnęli się z powrotem. We wszystkich zaś na tej wyprawie bitwach i utarczkach król Władysław pełnił powinność wybornego wodza i najwaleczniejszego żołnierza; pierwszy do walki, ostatni po bitwie schodził z pola, i nikt w ciągu całej wyprawy większą nad króla nie odznaczył się dzielnością; żadnego nie oszczędził sobie trudu i niebezpieczeństwa. Temi przymiotami zjednał sobie umysły tak szlachty jako i wszystkich towarzyszów broni. Nie mniej swoją gorliwością odznaczył się Julian kardynał, legat papieski, który wojsko królewskie, a zwłaszcza rycerzy Krzyżowych, kiedy szli do spotkania z nieprzyjacielem, sam wszędy poprzedzał, niosąc w ręku odważnie krzyż legacyi, i przemowami swemi zagrzewał ich do walki. Powiadają, że pewien rycerz Niemiecki, który na tej wyprawie z pobożności walczył, mając z sobą liczną drużynę dworzan i służebników, gdy się przypatrzył osobliwszej króla Władysława odwadze, wytrwałości na głód, trudy i niewczasy, przyganiał głośno innym królom i książętom, „że oddani biesiadom, opilstwu, zbytkom, przepychowi i łakomstwu, niegodnie nazwiska królów używają; że radzi pysznią się strojem królewskim i świetnym dworzan orszakiem, dumnie potrząsając głowami; jeden tylko król Władysław w męztwie i orężu szuka chwały, i wszystek swój wiek młodzieńczy trawiąc na ustawiczném czuwaniu i pracy, przywykły znosić głód i nędzę w walkach podejmowanych dla obrony wiary świętej, godny nazywać się królem.“ Odejście króla z ziemi nie przyjacielskiej zasmuciło Stefana despotę Rascyi, który był razem na wyprawie; starał on się wielokrotnie swemi prośbami i obietnicami zatrzymać króla i jego wojsko dla odzyskania przezeń swoich krajów, i przyrzekał na zasiłek wojsku cierpiącemu niedostatek wyliczyć sto tysięcy czerwonych złotych. Ale nikt z rozsądniejszych nie był za tém, aby trwać na wyprawie w porze zimowej, gdy zwłaszcza brakowało koni i żywności, a ludzie z przycierpienia głodu chorowali i umierali, i gdy trzeba się było obawiać, aby Turcy z nowemi siły nie nadciągli i wojsku królewskiemu nie zadali klęski, któraby przyćmiła chwałę odniesionych nadzwyczajném tylko męztwem i wytrwałością zwycięztw. Już bowiem obóz królewski znacznie z głodu przerzedział; wielu z rycerzy chwiejąc się na nogach zaledwie postępowało; nie którzy zaś tak byli osłabieni, że podobniejszemi zdawali się do szkieletów niżeli do ludzi, twarze ich poczerniały i oczy w dół zapadły. W niedoli tak powszechnej jeden drugiemu nie zdołał nieść pomocy; złoto zaś obiecane przez despotę, acz na pozór znaczną wynoszące ilość, rozdzielone między całe wojsko nie mogłoby wszystkich zaspokoić potrzeb. Król szukając skutecznego środka, rozkazał pousuwać wszelkie przeszkody opóźniające wojsko w pochodzie: pozabijano konie słabe i głodem zniszczone, spalono wiele wozów z kosztownemi namioty, zbroje i rozmaite rynsztunki pozakopywano w piasku, i wszystko, co raczej było ciężarem niżli służyło do użytku, ogniem zniszczono, ażeby Turkom, gdyby je zabrali, przeciw sobie samym nie dostarczyć pomocy. Popaliwszy więc ozdobniejsze namioty, wozy, strzelby, szaty i inne rzeczy, których dla braku koni nie można było dalej prowadzić, król Władysław nie wiele uszczuplony w siłach, zdrowo i szczęśliwie wracał z wyprawy, a przybywszy do Alby Nandorskiej, zatrzymał się w niej przez dni kilka, aby wojsko nieco spoczęło. Potém zwykłemi drogami zdążył do Węgier; a gdy pieszo wstępował do Budy z chorągwiami na nieprzyjaciołach w boju zdobytemi, wyszło przeciw niemu w processyi duchowieństwo, lud i wszystkie stany; od których przyjmowany z radością jako zwycięzca, wchodził przy głośnych śpiewach i okrzykach, ozdobiony łupami pobitych nieprzyjacioł. Chorągwie nieprzyjacielskie złożył w kościele parafialnym N. P. Maryi w Budzie, na wieczną czynów swoich pamiątkę. Nadto, dwanaście sztuk herbów przedniejszych panów Polskich, a dwanaście Węgierskich, kazał król odmalować, i w kościele parochialnym N. P. Maryi zawiesić, na pamiątkę mężów tych dzielności i w nagrodę bohaterskiego męztwa. Herby zaś Polskie były następujących panów: Piotra z Szczekocin podkanclerzego królestwa Polskiego, herbu Odrowąż, Piotra z Szamotuł herbu Nałęcz, Pawła Wojnickiego z Sienna, herbu Dębno, Jana z Tarnowa herbu Leliwa, Mikołaja z Chrząstowa herbu Strzegomia, Mikołaja z Zakrzowa herbu Róża, Hinka z Balic herbu Topor, Michała Lasockiego herbu Dołęga, Stanisława z Pleszowa herbu Sulima, Tomasza Warzymowskiego herbu Żubrzagłowa, Zbigniewa Rosperskiego herbu Płomień (Plomyenye), Jana Ligęzy z Bobrku herbu Półkozy (Polukosza), i Piotra Kamienieckiego herbu Pilawa. Z pomiędzy Węgrów podobnie zaszczyconych ci byli przedniejsi: Mikołaj Frystadzki de Wlak wojewoda Siedmiogrodzki, Jan Huniad wojewoda Siedmiogrodzki, Szymon Paloucz, Szymon Czuder, Jan Woydefiemrich z Pławca. Między Węgierskiemi zaś znakami i herbami odznaczał się głównie herb kardynała Juliana, tudzież Jerzego despoty Rascyi, i cudzoziemców rozmaitej narodowości, którzy z własnej ochoty pospieszyli pod chorągiew Krzyżową.
Dnia piątego miesiąca Czerwca było trzęsienie ziemi w Polsce, Węgrzech, Czechach i krajach sąsiednich tak gwałtowne, że wieże i gmachy murowane upadały na ziemię i najtrwalsze waliły się budowy; rzeki powystępowały z swoich łożysk i wylawszy na obie strony ukazały dna suche, a wody wszystko zmuliły; ludzie nagłym strachem zdjęci od zmysłów i rozumu odchodzili. Runęło od tego trzęsienia ziemi w nocy sklepienie kościoła Ś. Katarzyny przy klasztorze braci pustelniczych Ś. Augustyna na Kazimierzu, i wiele innych pozawalało się budynków. Mocniejsze jednak było trzęsienie ziemi w Węgrzech, gdzie się nawet zamki niektóre powywracały. W Polsce zaś od tego wstrząśnienia zdaniem powszechném ziemia stała się nieurodzajną, tak iż przez wiele lat potém sam tylko kąkol i inne niezwykłe chwasty, z zarazy, którą Polacy śniecią (snyecz) nazywają, zamiast czystej pszenicy rodziła.
Na początku tego roku, gdy królowie i książęta katoliccy dowiedzieli się, że Władysław król szczęśliwie i zwycięzko z wyprawy przeciw Turkom do Budy powrócił, wszyscy witali go przez uroczyste poselstwa i wymowne listy. Eugeniusz IV papież przysłał nie tylko legata swego, ale i podarunki królowi. Królowie Francyi, Anglii, Hiszpanii, Aragonu, Filip książę Burgundyi, książę Medyolański Marya Angelo, niemniej rzeczypospolite Wenecka, Florentska i Genueńska, cieszące się z jego powrotu, powysyłały swoich posłów, którzy uwielbiwszy wojenne czyny Władysława, namawiali go i błagali jak najusilniej, „aby niezwłocznie przedsięwziął drugą wyprawę przeciw Turkom, zapewniając, że mu lądem i morzem dostarczać będą pomocy.“ Papież zwłaszcza, Wenetowie, Genueńczycy i Filip książę Burgundyi obiecali wyprawić flotę, któraby straż trzymała na morzu i nie dozwalała Turkom z Natolii się przeprawiać. Przybyli tymczasem do króla posłowie z Polski, z przełożeniem, „aby odbywszy jednę tak niebezpieczną wyprawę nie zadawał się w drugą, i aby bez naradzenia się z panami królestwa Polskiego nie przedsiębrał nic w sprawie Tureckiej; oni bowiem podadzą mu rady, w jakiby sposób mógł najpierwej sam się ubezpieczyć, a potém wojnę ukończyć i Turków pokonać.“ Prosili nadto, „aby wszystko odłożywszy na bok, zjechał ojczyste odwiedzić królestwo.“ Nalegali o to nie tylko w imieniu wszystkich, ale i pojedynczo od siebie, przedstawiając, jakich klęsk doznała Polska w jego nieobecności przez pustoszący najazd Tatarów na ziemię Ruską, którzy nawet w tym roku około Zielonych Świątek wtargnąwszy do królestwa i zapędziwszy się bezkarnie aż po przedmieście Lwowskie, wiele tysięcy ludzi w sromotną uprowadzili niewolą, i jakie szkody zrządzili krajowi łotrowie Szlązcy. Temi czasy także Zbigniew kardynał biskup Krakowski, chcąc pomnożyć posiadłości i rozszerzyć granice swojego kościoła Krakowskiego, kupił ziemię i księstwo Siewierskie od Wacława książęcia Cieszyńskiego za sześć tysięcy grzywien szerokich groszy. Ale Mikołaj książę Raciborski ubiegł to księstwo podstępem, i zajął w posiadanie, zkąd wyniknęła wojna, do której wciągnieni zostali i inni książęta Szlązcy; a niektórzy z nich mniej winni, przez Piotra Szafrańca, który w zastępstwie króla na tej wojnie przywodził, mianowicie Bolesław książę Opolski, jako zaczepieni, żądali szkód wynagrodzenia; do ugody więc i załatwienia tego wszystkiego obecność króla koniecznie była potrzebna; odprawiono bowiem w Skawinie w dzień pierwszy Kwietnia i w dzień Ś. Urbana dwa zjazdy z Mikołajem książęciem Raciborskim, lecz nie zakończywszy wojny ułożono tylko rozejm do roku, to jest do oczekiwanego przybycia króla. Chodziły prócz tego pogłoski, że książę Kazimierz i Litwini sposobili się do wojny z Bolesławem książęciem Mazowieckim w celu odzyskania ziemi Drohickiej, którą on od lat trzech przeszło posiadał; utyskiwali na to wszyscy panowie radni koronni, że Bolesław książę Mazowiecki pozbawiony był dziedzicznej ziemi ojca i dziada swego i niesłusznie prześladowany wojną od Litwinów. Król Władysław rozerwany na różne strony tylu naciskającemi sprawami i poselstwy, wahał się i namyślał, co miał czynić, dokąd się najprzód udać, i za czyjém pójść zdaniem. Nie radby był porzucać obronę wiary, chrześcian i królestwa Węgierskiego w pierwszej wojnie poczętą; naglony prośbami i namowami papieża i tylu królów, książąt i państw obiecujących mu z swojej strony pomoc i wsparcie, tuszył, że coś wielkiego sprawi, jeśli przy tylu spodziewanych posiłkach weźmie się czynnie do dzieła, gdy w poprzedzającej wojnie sam własnym siłom zostawiony tak świetne nad Turkami mógł odnieść zwycięztwa. Widział nadto, że Węgrzy ośmieleni niezwykłém w tej wojnie powodzeniem, i pałający żądzą nowej z Turkami wojny, nie radzi byli do sposobniejszego czasu ją odkładać. Wprawdzie wzgląd na ojczyste królestwo i rady przeciwne panów Polskich odwodziły go jak najmocniej od tej wyprawy: przemogła jednak gorliwość o wiarę świętą, za namową Juliana kardynała i legata papieskiego. Ogłosił zatém król powtórną wyprawę przeciw Turkom, i naznaczył zjazd walny królestwa Węgierskiego na dzień Ś. Jerzego do Budy, na który wezwał także Iskrę i miasta zbuntowane. Polakom zaś odpowiedział: „że po odprawieniu zjazdu w Budzie przybędzie jak najrychlej do królestwa Polskiego, dla zaradzenia różnym potrzebom i zdrożnościom.“ Aby zaś to co opisujemy miało u potomnych tém lepszą wiarę, i aby nikt nie wątpił, że król Władysław tyle odniósł zwycięztw, i od królów postronnych i książąt tylu poselstwy był uczczony, zamieszczam tu list książęcia Medyolańskiego do tegoż króla pisany.
„Najjaśniejszy Królu i Najdostojniejszy Panie, Przezacny i pokrewny nasz Bracie. Tak wielkie i przesławne są dzieła, które świeżo za łaską Boga i odwagą Wasza Miłość spełniłeś, że sam przez się ich rozgłos świat cały napełnia, i gdyby wszystkie usta o nich milczały, nie tylkoby do uszu każdego doszły, ale nawet oczom wszystkich mogłyby stać się widomemi. Już bowiem znacznie pierwej, nim o ostatnich zwycięztwach waszych donieśliście nam w swoich listach, wiedzieliśmy o nich tak dokładnie, że lepszej nie możnaby mieć wiadomości od takiego, który wraz z wami był na wojnie, i nie tylko jej uczestniczył ale nawet głównie przewodził. Lubo godzi się wierzyć pobożnie, że samo niebo opowiedziało tę chwałę, i napełniło nią umysły ludzkie tajemnemi głosy, które niekiedy oznajmują ludziom rzeczy przyszłe, i dozwalają wiedzieć nieobecnym, nawet w tej samej godzinie, kędy się co dzieje; wszelako nie śmielibyśmy tego objawu za cud uważać, gdybyśmy nie pamiętali podobnych przykładów między chrześcianami dźwigającemi jarzmo ciemnego pogaństwa, i nie czytali o nich w dziełach niektórych pisarzy wiarogodnych, którzy wam ludziom pobożnym pewnie są znani. Wszak wspominają o owym Korneliuszu, kapłanie świątobliwym, który w Padwie tegoż samego dnia, kiedy Pompej w bitwie Farsalskiej porażony od Cezara sromotną ucieczką zaćmił swoję poprzednią sławę i zniweczył całą wielkość i potęgę, wszystko co się działo w czasie bitwy jakby z wyniosłej wieży dokładnie opowiadał, niekiedy czyniąc przestanki, i znowu głos zabierając proroczy. To właśnie i nam świeżo się wydarzyło, że Bóg Wszechmocny oznajmić nam raczył o waszych sprawach, wprzódy nim o nich zasłyszeć i wyczytać mogliśmy w waszych listach. Dlaczego radujemy się wielce, że was Bóg tak łaskawie umiłował, że wam dozwolił nie tylko dzieł tak wielkich być sprawcą, ale i chwały własnej wiestnikiem i głosicielem, tak iż w krótkim czasie śmiałemi jak poeta mówi skrzydły świat cały obiegła. Radujemy się z tego wielce, i niezmierną napełniamy pociechą, gdyż was szczerém sercem miłujemy, i już od lat wielu cieszyliśmy się waszą chwałą. Miła nam wielce i ta świeża o nas pamięć wasza; z pociechą odebraliśmy list Waszej Królewskiej Miłości, w którym donieśliście nam o pomyślnym skutku wojny świętej, tak dzielnie i wytrwale toczonej z wrogami chrześciaństwa. Pożądana to dla nas i radości pełna wiadomość od Króla tak wysokiej cnoty, który zwłaszcza raczył nas w liczbie przyjacioł i najcelniejszych braci pomieścić. Ale przystąpić nam już potrzeba do tego, o co nas wzywacie w waszym liście, i czego nasza ku Waszej Królewskiej Miłości wymaga przychylność. Składamy najpierwej dzięki Bogu za jego dla was i ludów waszych, a przez was dla całego chrześciaństwa dobrodziejstwo i łaskę, większą i hojniejszą niżeli pragnąć i zakładać sobie było można. Pamiętamy bowiem, z jak gwałtownym zapałem, z jak dziką wściekłością, rok temu trzeci, tłumy niezliczone barbarzyńców królestwo Węgierskie plądrowały i pustoszyły, tak iż wkrótce miały z niego pozostać tylko gruzy i popioły; a nie przestając na samych Węgrach, zamierzali w podobny sposób nawiedzić Włochy i całą Europę. Kraje się jeszcze serce na wspomnienie owych czasów, gdy między synami kościoła panowała niezgoda, wrzały wzajemne spory i niechęci, wichrzyły wojny, srożyły się zewsząd klęski, tak iż zdawało się, że już nie było rady ani środka przeciw tej nawale barbarzyńskiej, gdyby dalej jeszcze była postępowała. Ale Bóg zbawca miłosierny, od którego pochodzi wszelka moc i potęga, chociaż niekiedy swoich wybrańców dotknie rózgą żelazną, nie karze ich jednak nad miarę, ani usuwa od nich miłosierdzia. Ten Bóg litościwy wzbudził w was swego Ducha Świętego, umysł wasz z przyrodzenia wzniosły radą i mądrością oświecił, wiek zaledwo młodzieńczy siłą ciała i wielkością duszy umocnił, władzę królewską i panowanie wiernością, czcią i posłuszeństwem ludów utwierdził. Dał wodzów w sztuce wojennej biegłych, i rycerzy wodzom powolnych i karnych, którzy nie pragną wojen dla chciwości i próżnej sławy, ale podejmują je ochoczo w obronie żon swoich, dzieci, rodziców, popiołów swoich przodków, siedlisk ojczystych, świątyń i przybytków Bożych, ojczyzny wreszcie, która to wszystko w sobie mieści, albo raczej za cześć Boga i wiarę Pana naszego Jezusa Chrystusa, od którego to wszystko odebrali i nagrody w niebie oczekują. W tych walkach nie wzdrygają się bynajmniej trudów i niebezpieczeństw, nie szczędzą ofiar żadnych, krwi i żywota własnego; ale pokładając zupełną ufność w Bogu, i radując się już-to przyszłém zwycięztwem nad nieprzyjaciołmi ojczyzny, już śmiercią chwalebną i nagrodą w niebie, ochotnie biorą się do oręża przeciw tym, którzy ich tyle kroć płaszali, wytępiali, i w najohydniejszą porywali niewolą; a gdzie najgęstsze występują nieprzyjacioł tłumy, tam z największą gotowością biegą i na wszelkie narażają się niebezpieczeństwa, nigdzie z sromotą nie ustępując pola przeciwnikom. Takiej to odwagi twierdzą uzbroił Bóg serce Waszej Miłości, abyś lud swój zasłaniał od przemocy, i nie tylko zasłaniał, ale nie sromając się prawych czynów, rościągał szeroko dziedzictwo swoje, słuszną pomstą nad bluźniercami i gwałcicielami przybytków Pańskich. Aby zaś nikt do serca niezbożnym myślom nie dawał przystępu, lecz w statecznej ufności Bogu służąc wykonywał uczynki chwalebne, Ducha Ś. natchnieniem wskazane, zesłał nam jakby drugiego Mojżesza, najsilniejszą kościoła podporę, Juliana kardynała, legata Apostolskiego, męża cnotami i świątobliwością życia znakomitego, pełnego ludzkości, powagi i mądrości, któremu Bóg poruczył opiekę waszego królestwa i tronu, wskazawszy, aby w jego duszy mieszkały same świątobliwe myśli, a z ust wychodziły słowa prawdy i żywota, a w uczynkach świeciły wzory religii i pobożności. Te i inne rzeczy uważając, nie dowierzalibyśmy jednak trwałości waszego szczęścia i chwały, gdyby im nie towarzyszyła skromność, godna chrześciańskiego monarchy, którą mimo tylu zwycięztw, tylu pochwał i uwielbień, daliście nam poznać w pisanym do nas uprzejmie liście. Wyczytawszy wiadomość o tak znakomitych czynach waszych, wielbimy, błogosławimy i z pociechą serca ogłaszamy światu tę cudowną łaskę i Opatrzność Boga, który do spełnienia wielkiego dzieła wybrać raczył ludy wasze, i staramy się, aby toż samo czynili poddani nasi, duchowieństwo i mieszkańcy miast naszych: jakoż zapowiedziawszy zjazd święty, i nakazawszy trzydniowe uroczyste kościołów nawiedzanie, uczestniczymy waszym ślubom i chęciom. Najjaśniejszy Królu, cieszymy się w Bogu z spraw dokonanych, a większych z czasem oczekujemy, w przekonaniu, że otrzymane zwycięztwa ożywiać będą tém więcej ducha Waszej Królewskiej Miłości i jego wojska, im stalej wytrwacie w waszym świętym zamiarze, ufając czystém sercem i myślą w miłosierdziu Bożém, którego z taką pociechą doznaliście na sobie, tudzież męztwie i doświadczonej biegłości waszych wodzów, i dzielnego rycerstwa sprawie. Dziękujemy wam jak tylko można najbardziej za uprzejmą ku nam przychylność, która nas spowodowała do pisania: a jeśli Bóg dozwoli przyłożyć się w czémkolwiek do waszego dobra, nie omieszkamy ku temu żadnej sposobności, i wdzięczne chęci nasze wszelakiemi względy i zawsze okazywać pragniemy. Dan w Medyolanie dnia dwudziestego piątego Stycznia, Roku Pańskiego 1444.“
Pan Genui.
W dzień Ś. Jerzego, naznaczony przez króla Władysława na zjazd powszechny, zgromadzili się w Budzie wszyscy prałaci, książęta, panowie Węgierscy i szlachta, w celu naradzenia się o nowej wyprawie przeciw Turkom, i sposobach ustalenia pokoju w królestwie, bez którego nie można było bezpiecznie prowadzić wojny z Turkami. Był także obecny na tym zjeździe Jerzy samowładca Rascyi, wiedział bowiem, że jego miała się na nim toczyć sprawa. Przybył i Jan Iskra z swoimi dowódzcami, i wysłańcy wszystkich miast zbuntowanych, za udzieloną im od króla rękojmią bezpieczeństwa, aby w pełném zebraniu stron obu snadniej o przywróceniu pokoju i pożytkach królestwa radzić było można. Niechętnym na ten zjazd patrzali okiem Fryderyk król Rzymski i zwolennicy przeciwnej strony, już-to z powodu świeżych zwycięztw i powodzeń króla Władysława, już z przyczyny zwołania rzeczonego zjazdu do Budy; wiedział bowiem Fryderyk, że tam wszystko pójść miało według woli króla Władysława i jego stronników. Na zebranym przeto zjeździe król Władysław i panowie koronni o tém się przedewszystkiém naradzali, w jakiby sposób niezgody wewnętrzne i wojnę domową w Węgrzech uśmierzyć, aby łatwiej z postronnym wojować można nieprzyjacielem. Przedstawiano ku temu rozmaite środki; jednakże Jan Iskra, który sam tylko popierał stronę małoletniego Władysława, gdy wszyscy wszelakiego stanu Węgrzyni przeszli na stronę króla Władysława, oświadczył, „że na żadną nie przystanie uchwałę, któraby uwłaczała prawom Władysława.“ Postanowiono zatém wojnę domową zatrzymać rozejmem, na który Iskra ze wszystkimi stronnikami swemi i miastami zbuntowanemi chętnie zezwolił. Był i inny podżegacz wojny domowej Pankracy od Ś. Mikołaja, który chociaż utrzymywał stronę króla Władysława, wszelako nawykły żyć z grabieży, okolicę całą, którą od rzeki Wagu Poważem (Powasse) nazywają, srogiemi łotrostwami pustoszył. Ten gdy osobiście ukazał się w Budzie, za zgodną Węgrów uchwałą wraz z wszystkimi wspólnikami zbrodni schwytany został, i prócz kilku, których Polacy przez litość z łona śmierci wyrwali, wszystkich niemal na szubienicy powieszono. Pankracza jednak zatrzymano w więzieniu. Szał ten rozjuszonego ludu, którego i starszyzna powściągnąć nie mogła, gdy rozwiązał ręce swawoli, począł z coraz większą wichrzyć bezkarnością, i już postanowiono ująć podobnież Iskrę i wraz z jego towarzyszami śmiercią ukarać, a to w przekonaniu, „że po ich zagładzie dopiero królestwo Węgierskie mogło odetchnąć spokojnie, inaczej nigdy nie miałoby pokoju.“ Zamiar ten, chociaż potajemny, nie zdołał się ukryć przed królem Władysławem, który osądził, że pogwałcenie rękojmi bezpieczeństwa danej Janowi Iskrze byłoby gorszącym i nader niebezpiecznym przykładem. Obawiając się zatém ściągnąć na siebie takiej niesławy, wysłał kilku Polaków, którzy Iskrę przebranego w obcą odzież z Budy uwieźli i szczęśliwie odprowadzili do Jawrynu. A gdy Węgrzy dowiedzieli się o jego ucieczce, nie karali już jego towarzyszów. Iskra, chociaż był głową przeciwnej strony, nie mógł odmówić wdzięczności swojej dla króla Władysława, i wszędy głosił z uwielbieniem, że mu Władysław życie ocalił. Zajął się potém król wraz z swemi Węgrzynami zebraniem pieniędzy na wydatki zamierzonej wojny potrzebnych. Skarb królewski był wyczerpany do szczętu; król bowiem zbyt hojny tak się na wszystkich z szczodrotą swoją wylewał, że mało co na swój użytek zostawiał. Po wielu przeto w tym przedmiocie naradach, uchwalono, ażeby wszystkie miasta i wsie tak królewskie jak szlacheckie złożyły pewną ilość pieniędzy do prowadzenia wojny potrzebnych, i aby w tym celu oszacowano majątki mieszkańców. Wielu panów Węgierskich, a nadto dwaj biskupi, Jan Waradyński i Szymon Jagierski, oświadczyli swoję do wyprawy gotowość. Wyznaczono więc pewne kraju części dla króla, inne dla biskupów i panów zaciągnionych do wojny, i ustanowiono w nich poborców. Janowi Huniadowi zlecono, aby przysposabiał wozy kosami zbrojne, działa burzące, strzelby, prochy, konie, i inne rzeczy do wyprawy potrzebne.
Zbliżał się atoli czas, w którym król Władysław przyrzekł był odwiedzić Polskę, wszyscy zatém prałaci z upragnieniem oczekiwali uroczystości Zielonych Świątek; niemniej tęskliwie i król tej pory wyglądał, w której miał ujrzeć matkę i swoje ojczyste strony, a razem skrócić nadużycia w jego nieobecności powstałe. Na powitanie króla wszystkie stany sposobiły się z radością; długie oczekiwanie czyniło tém pożądańszém jego przybycie. Ale jakiś los złowrogi pozazdrościł tego szczęścia Polakom. Chęć i zamiar króla Władysława udania się do Polski zniweczyła nie tak uchwala jako raczej prośby i błagania Węgrów. Podraźniono ich bowiem podejrzeniem i poniekąd niepłonną obawą, że Polacy przybyłego króla u siebie zatrzymają, wplączą w domową i Turecką wojnę, i na niezliczone narażą niebezpieczeństwa; że przez niego swoje raczej niżli Węgierskie popierać będą sprawy, a nie dozwolą mu wrócić do Węgier, pokąd w królestwie tém spokojnego i zupełnego nie odzierży panowania, jak mu to posłowie obiecywali. Mniemając zatém, czy-to w skutek pewnych doniesień, czy podobnego do prawdy podejrzenia, że w Polsce tak uradzono, Węgrzyni odwiedli króla od wyjazdu do Polski, ażeby wyprawa na Turków nie spełzła na niczém, a strona przeciwna nie wzięła góry nad nimi, i wojna domowa nie wszczęła się na nowo. Wszyscy bowiem na to się zgadzali, że prócz Władysława króla nikt inny nie był zdolny przewodzić na tej wyprawie; że bez niego nie wytrzymaliby sami przez się Turkom; ani w wojsku karności, ani między stanami nie byłoby porządku i zgody, wszystko raczej popadłoby w nieład i bezrząd. Aby zaś Polacy nie szemrali na zatrzymanie króla w Węgrzech, rozpisano do Polski uprzejme i usprawiedliwiające go w tej mierze listy. Lecz o ile to zaniechanie podróży do Polski korzystne i zbawienne było dla Węgrów, o tyle Polakom zgubne i szkodliwe. Albowiem Bolesław książę Opolski, wichrzyciel, skalany już-to kacerstwem Hussytów, już porzuceniem prawej małżonki Elżbiety z Pilcy, a pojęciem w jej miejsce nałożnicy, powziąwszy wiadomość, że król, którego się obawiał, zmienił zamiar wyjazdu do Polski, i że mało dbając o Polskie sprawy zatrudniony był wojną domową i wyprawą przeciw Turkom, co go tém więcej do łotrostwa ośmielało, kupców Krakowskich jadących z mnogiemi i wielkiej ceny towarami na jarmark Świętojański do Wrocławia, pod zasłoną licznej straży konnej i pieszej, tak iż w razie napadu służyć mogła za dość silny zastęp, w mieście Kruczborgu kiedy spokojnie spoczywali, żadnej nie spodziewając się napaści (nie tuszył bowiem, aby w inny sposób bez własnej i swych towarzyszów klęski mógł zamierzoną zdobycz otrzymać) napadł niespodzianie, bezbronnych powiązał, srebro, złoto i wszystkie zabrał towary; kupcy bowiem w popłochu jedni pouciekali, drudzy stracili przytomność, miasto zaś Kruczborg żadnej nie dało im pomocy: a tak wszystkie owe bogactwa i kupieckie własności, które srednią biorąc cenę do dwóch kroć sto tysięcy czerwonych złotych wynosiły, bezkarnie złupił i uprowadził. Wypadek ten dotknął Polaków do żywego; postanowili więc skrócić zuchwałość książęcia Bolesława i wypowiedzieć mu otwartą wojnę. Ale aby ich zamiar tém pewniejszy osiągnął skutek, uchwalili wstrzymać się aż do powrotu króla, i wyprawę rozpocząć dopiero w jego obecności, a tymczasem działaniom jego nie przeszkadzać. Jakoż sam król Władysław, zajęty gorliwie obroną wiary i Węgier, nie mógł w tej chwili uczuć jak należało tej krzywdy, acz tak srogiej i dotkliwej, i żalącym się na nię Polakom odpowiedział, „że jej nie był w stanie zaradzić, inne bowiem zatrudniały go sprawy“; kazał więc rzecz całą odłożyć aż do swego przybycia, z tém upewnieniem, „że jeśli mu Bóg życia dozwoli, łupieżca nie długo cieszyć się będzie swojém wydzierstwem.“ Namawiał potém usilnie mistrza i zakon Krzyżaków Pruskich, „aby mu na powtórną przynajmniej wyprawę przeciw Turkom zbrojnej dodali pomocy, gdy jej na pierwszą odmówili, zwłaszcza że do tego z powołania byli obowiązani.“ Ale Krzyżacy głuchymi się okazali na prośby króla; już bowiem obfitość dostatków, pijaństwo i wszeteczeństwo, którym się wielu komturów do zbytku oddawało, wytępiły w nich były dawnego ducha wojennego i rycerską cnotę. Król Władysław zniósł cierpliwie tę zelżywą odmowę, zostawiwszy Bogu słuszną za nię pomstę w przyszłości.
Zapał powszechny do wojny przeciw Turkom tlejący, w całém królestwie Węgierskiém i graniczących z niem krajach, z woli i zrządzenia Bożego rozwiały potajemne układy Jerzego samowładcy Rascyi i Jana Huniada wojewody Siedmiogrodzkiego z Amuratem cesarzem Tureckim. Wszedł bowiem w skrytą ugodę rzeczony Jerzy despota, pragnąc odzyskania zamków i posiadłości zabranych mu przez Turków, a tusząc, że tego snadniej dokaże przez układy pokojowe niż przedsiębraną na nowo wojnę. Namówił i Jana Wojewodę do zawarcia pokoju między Węgrami a cesarzem Tureckim pod temi warunkami, „ażeby despota odzyskał swoje zamki i powiaty, Jan zaś Wojewoda aby miał zapewnione dziedzictwo wszystkich zamków, miast i włości, które despota w Węgrzech z daru Alberta i Władysława króla posiadał.“ Takie warunki zachęciły Jana wojewodę do zawarcia pokoju, chociaż się na wielką sposobił wojnę. Przybyło nadto wielu posłów w celu wydobycia z niewoli wojewody Natolskiego, który był poimany w poprzedzającej wojnie: ci udawali się do króla, prosząc imieniem cesarza Tureckiego o pokój lub chwilowy rozejm. Jan Wojewoda czynił niepłonną nadzieję uzyskania pokoju. Niemniej Jerzy despota Rascyi, po wielkich obawach i zwątpieniu, pełen najżywszej znowu otuchy, że utracone kraje odzyska, słał ustawicznie posłów w celu skojarzenia zgody, i nalegał o nię tak na Jana wojewodę jako i cesarza Turków. Wiedział rzeczony cesarz z doniesień szpiegów rozesłanych po wszystkich okolicach Włoch i Węgier, że przeciw niemu wielką sposobiono wojnę, i że na nię zbierano ogromne siły tak lądowe jako i morskie. Doświadczył w roku przeszłym dzielności, potęgi i szczęścia króla Władysława i jego wojska. Przewidywał, że nań z większém jeszcze wystąpi wojskiem, i snadno całą Europę pod swoję zagarnie władzę, gdy z lądowemi morskie połączy siły. Nie małej wagi była i ta okoliczność, że jak głoszono, Karaman syn Tatarskiego chana, zebrawszy w tymże roku ogromne wojsko, wybierał się zbrojno do Natolii. Ściśniony i zatrwożony Turek tylu niebezpieczeństwy, widząc zbliżający się swój kres ostateczny, i wyrokiem niebios naznaczoną swemu państwu zgubę, postanowił starać się wszelkiemi sposoby o zawarcie pokoju, chociażby go złotem albo ustąpieniem którychkolwiek zamków i powiatów okupić przyszło, aby zwarty dokoła wojskami Tatarów i Węgrów na lądzie, a flotą Włoską od morza, nie był zmuszony w takiém sił rozerwaniu bezskutecznie walczyć. Na wszystkie zatém warunki podane sobie przez Jerzego despotę Rascyi i Jana wojewodę, bez porozumienia się nawet z królem Władysławem, chętnie zezwolił. Dla obu stron pragnących pokoju nie małą stały się pomocą poselstwa nalegające o wypuszczenie z niewoli wojewody Natolii, który jeszcze przed zawarciem pokoju dopiero za okupem siedmiudziesiąt tysięcy czerwonych złotych z więzów Tureckich uwolniony został. Posłano zatém do króla Władysława listy i gońce z doniesieniem o układach, jakie despota Jerzy i wojewoda zawarli z cesarzem Tureckim, a razem z prośbą, „aby król następującego dnia Sierpnia zjechał do Szegedynu dla wysłuchania posłów Tureckich, którzy tam w celu proszenia o pokój przybyć mieli.“
Rad był wielce król Władysław i wszyscy Węgrzy z tego doniesienia; przez wiele bowiem wieków Węgry nawykły były prosić raczej o pokój, niżli na niego zezwalać, dziwną zatém i niesłychaną zdała im się takowa wiadomość. Przeciwnie kardynał Julian wielce się nią zasmucił, z obawy, aby sprawa wiary świętej i nadzieja prawie pewna oswobodzenia od Turków Europy nie spełzły na niczem, i aby on sam, który papieża Eugeniusza, książęcia Burgundyi, Wenetów i Genueńczyków, namówił do wysłania floty mającej pilnować cieśniny, nie był o kłamstwo pomówiony, a przytém nie narzekano na zmarnowanie tylu trudów i nakładów. Już zatém udano się do Szegedynu; wojsku jednak całemu, które było zebrane na tę wyprawę, rozkazano tamże pospieszyć, aby tém prędzej można z niém wyruszyć na nieprzyjaciela, gdyby ugoda pokojowa nie przyszła do skutku; uznano prócz tego, że obecność wojska wiele przyłoży się do zawarcia pokoju, skoro posłowie Tatarscy ujrzą je w tak wielkiej liczbie i potędze. Kiedy król Władysław i kardynał Julian przebywali w Szegedynie, nadjechali posłowie cesarza Tureckiego; głową poselstwa był kanclerz sułtana, Grek rodem, który porzuciwszy wiarę chrześciańską przyjął wyznanie Mahometa; poczet cały wynosił sto koni. Wprowadzeni za radą królewską złożyli królowi Władysławowi mnogie od cesarza Tureckiego dary w naczyniach złotych i srebrnych, a potém krótkiemi słowy opowiedzieli poselstwo swoje: „Pan nasz, Amurat, sułtan Turecki, przysłał nas tu z władzą zupełną i upoważnieniem do zawarcia z tobą i królestwem twojém Węgierskiém bądź stałego pokoju, bądź chwilowego rozejmu, jak się Majestatowi twemu najlepiej upodoba. A to pod temi warunkami: że wszystkie zamki w Rascyi przez siebie i poprzedników swoich zdobyte i dotąd załogami Tureckiemi osadzone, jako to Gołubiec, Smiderow, Żarnow, Kruszowiec, Kowin, Seweryn, Nowobrodów (Nowobardo), Srebrnik, Ostrwicę, Suryn, Koźnik, Koperhan, Prokopią, Laskowiec, Zielonygród, wraz z całą Rascyą i tą częścią Albanii, którą dospota posiadał, odda ci na wieczne czasy, sobie zostawiając całą Bulgaryą. Dwaj synowie despoty wypuszczeni będą na wolność.“ Tak rzecz odprawił Greczyn, więcej nie powiedziawszy ani słowa. Gdy poselstwo to wytoczono na osobnej radzie, wszyscy prałaci i panowie Węgierscy, z rozkazu króla zgromadzeni w wielkiej liczbie, uznali i orzekli: „że nie godziło się odrzucać pokoju pod tak korzystnemi warunkami; że pamiętali dobrze, ile krwi niegdyś przelali przy dobywaniu zamku Gołubca, który obecnie bez żadnego krwi rozlewu mógł być odzyskany.“ Ważyli i rozbierali, „jak wiele znaczył zamek Smiderow, położeniem swojém i twierdzą tak silny i prawie nie mający równego; jak ważnym był Nowobrodow dla obfitych kopalni srebra, cała Rascya z częścią Albanii, sam wreszcie pokój z tak niebezpiecznym i potężnym nieprzyjacielem.“ Rzeczony despota Jerzy, pełen razem nadziei i obawy, prosił i błagał króla Władysława i wszystkich panów radnych, nie już słowami ale łzami rzewnemi, „aby nie opuszczali pory sposobnej do osiągnienia tak znacznych korzyści, a nie ważyli sobie lekko tylu warownych i znakomitych zamków, tylu powiatów bogatych i płodnych, gdy do ich odzyskania łatwa podawała się sposobność; takich bowiem nabytków nie tylko za ich czasów ale w długich nawet nie można się było spodziewać wiekach; aby nareszcie nie pozbawiali go dwóch najukochańszych synów.“ Tak mówił z płaczem i jękiem, rwąc sobie w rozpaczy włosy z głowy i brody. Wszyscy zatém zgodzili się jednomyślnie na przedłużenie rozejmu z cesarzem Tureckim do lat dziesięciu, pod warunkami wyżej przytoczonemi, ażeby król Władysław uśmierzywszy przez ten czas wojnę domową, i tron swój w Węgrzech ustaliwszy, mógł po upływie lat dziesięciu z potężniejszą siłą rozpocząć na nowo wojnę przeciw Turkom. W ten sposób więc, mimo odradzania Juliana kardynała, zawarty został z cesarzem Tureckim sojusz pod warunkami z obu stron umówionemi. Posłowie Tureccy przyrzekli wydać zamki w dniach ośmiu, a Władysław król złożył uroczystą przysięgę na zachowanie z Turkiem pokoju.
Zaledwo posłowie Tureccy po zawarciu przymierza wyjechali z Szegedynu, przywieziono listy od Franciszka kardynała tytułu Ś. Klemensa, dowódzcy floty Apostolskiej, tudzież książąt Burgundyi, Wenecyi i dowódzców okrętów i statków Genueńskich, z doniesieniem, „że już w pogotowiu była flota i potężne wojsko, i że skutecznie już temu zaradzono, aby Turkom nie dozwolić przeprawy do Natolii.“ Proszono w tych listach króla, „iżby dotrzymał przyrzeczenia, a jak najspieszniej wojsko lądowe poprowadził do Romanii; że jeśliby nieco tylko sił dołożył, mógł snadno całą oswobodzić Europę, gdy ta pod ów czas była z wojsk opróżnioną, a cesarz Turecki wyprowadził wszystkie siły zbrojne przeciw Tatarom do Natolii.“ Nadto cesarz Konstantynopolitański Jan Paleolog przysłał do Władysława króla gońca z osobnym listem, w którym wielką czynił mu nadzieję zwycięztwa i oswobodzenia Europy, przestrzegając, „aby nie ufał zwodnym i fałszywym umowom Turków, a nie dozwalał przyćmić sławy swego oręża, przeznaczonego do zmazania hańby ciążącej z dawna na całém chrześciaństwie.“ Dla lepszej znajomości rzeczy zamieszczamy tu rzeczony list w odpisie:
„Najjaśniejszy i Najdostojniejszy Królu. Przez powracającego od Waszej Królewskiej Miłości posła naszego odebraliśmy list W. K. M., z którego równie jak z ustnej opowieści posła dowiadujemy się o zdrowiu i dobrém powodzeniu W. K. M. Nie tylko my, ale i wszyscy książęta chrześciańscy wraz z nami cieszyć się niém powinni, a Twórcę wszystkich rzeczy i rządcę najwyższego Boga błagać bezprzestannie ofiarami, postami i modlitwami, aby was chował w swej opiece, jako monarchę pełnego cnót chrześciańskich, jaśniejącego sławą tylu dzieł przeciw niewiernym i barbarzyńskim Turkom dokonanych i zamierzonych, z błogosławieństwem i chwałą Boga, i zjednoczeniem świętego katolickiego kościoła, na co wszystko nie mamy dosyć słów i uwielbień. Bo chociażby nam Bóg dozwolił stu ustami mówić, nie zdołalibyśmy waszych wypowiedzieć pochwał; ale myślą i sercem oceniamy wasze wielkie sprawy. Gdy jednakże nie dosyć jest na słowach, tam gdzie czynów potrzeba, powziąwszy przeto wiadomość pewną i dokładną, że Wasza Królewska Wysokość wybierasz się tego roku przeciw Turkom, postanowiliśmy wszystkie nasze siły i starania połączyć z waszemi ku odparciu przeniewierczego i najstraszliwszego wroga chrześcian Amurata, w przekonaniu, że jak my, tak i całe chrześciaństwo obowiązane jest wspierać W. K. M. swoją pomocą i usilnością. Lecz zaledwo poczęliśmy myśleć o tej wyprawie, i sposobić się do niej oczekując przybycia Waszego Majestatu do krajów wschodnich, gdy nas doszła wiadomość, że Jerzy despota i W. K. M. weszliście w układy i sojusze z rzeczonym Amuratem, i że w celu ich dokonania tenże Amurat wyprawia do W. K. M. swoich posłów. Wielce nas to zadziwiło; nie pojmujemy bowiem, zkąd poszła taka zmiana; że gdy nieprzyjaciel porażony i zwyciężony w tak wielkim jest przestrachu, iż na samo imię Waszej Królewskiej Wysokości zdaje się upadać jego władza i potęga, gdy wszelką stracił już nadzieję i otuchę, przez obecne zawieszenie broni dajecie mu czas do pokrzepienia sił swoich, aby się z upadku podźwignął, aby powstał na zgubę i zagładę wielu książąt i ludów chrześciańskich, którzy wsparci waszą siłą i potęgą zwyciężyli rzeczonego Amurata i nad jego krajami panują. Nie możemy więc tego rozumem pojąć, aby błąd tak wielki miał niweczyć w samym początku tak wielkie i sławne dzieło, które w całym świecie stało się już głośném, i Waszą Królewską Wysokość z Justynianem albo Tytusem, największymi cesarzami, zrównało. Samo imię Wasze, powaga i szczęście, pobudziły tylu książąt i ludów chrześciańskich przeciw Amuratowi do broni; powstali i poddani jego, sąsiedzi i sprzymierzeńcy, a nawet spółwyznawcy, jako to pasza Karamański, który wielką część Azyi wschodniej swemi siłami i swojém wojskiem aż po brzegi morza zhołdował. Z nim połączyli się także synowie Karanluka, oraz wielu innych; a flota oczekiwana wkrótce zamknie cieśninę. Trudno zatém wierzyć, ażebyś Wasza Królewska Miłość, mając tak pewną a niespodziewaną sposobność pokonania nieprzyjacioł, zaniechać miał oręża, a myśleć o układach, mieszczących w sobie pewno ukrytą zdradę. Azaliż nie lepiej dążyć do pomnożenia swojej i wiernych wyznawców chwały, a zatarcia plamy każącej z dawna imię chrześcian, wytępieniem bezecnych i okrutnych Turków, którzy tak srogo i bezbożnie wiarę naszą i święte imię chrześcian znieważają? Aby więc chwały waszej żaden wiek nie zamilczał, aby Majestatowi waszemu błogosławiła potomność, przewyższyć wam należy Tytusa, który po trzydziestu Żydów za jeden pieniądz przedawał, przeto iż oni Chrystusa za trzydzieści srebrników kupili. Jeżeli zaszły jakie umowy słowne, rozkaż je W. K. M. cofnąć; wróć myślą do twych pierwotnych, tak wzniosłych zamiarów, nad które nic wspanialszego, nic świętszego pomyśleć nie można. Mniemam, że W. K. M. nie zechcesz wierzyć tym płochym doradzcom, których rozumowania ja pojąć nie mogę, dzień i noc rozbierając je w myśli; chyba dlatego ich posłuchałeś, aby Amurat opuściwszy Grecyą pospieszył na obronę Azyi, co też, jak nam doniesiono, uczynił w dniu dwunastym tego miesiąca, i abyś przez ten wybieg pokonawszy nieobecnego całą stronę zachodnią pod swoję podbił władzę. Albowiem według słów Zbawiciela: „Wszelkie królestwo w sobie rozdzielone upadnie;“ i sułtan przeto nie zdoła dwóch rozdzielonych między sobą krajów obronić; nie zdoła z wojskiem, gdy zwłaszcza drogę mu przetną okręty, do Grecyi wrócić; żaden też z wodzów jego nie będzie tak zuchwały, aby z małą garstką na jawne narażał się niebezpieczeństwo. Tak więc uczyni jak ów myśliwy, który goniąc za dwoma razem zającami, obadwa utraci. Spuścić się na nikogo nie może, wszyscy bowiem doradcy jego są przedajni, i zwodzą go w najdrobniejszych nawet rzeczach; a według przyjętego u prawników zdania, kto się raz złym okazał, zawsze w podobnym rodzaju uważanym ma być za złego. Zaczém jego poddani, zwolennicy, sąsiedzi, i my razem z nimi, wziąwszy od Majestatu waszego otuchę, powstaliśmy przeciw niemu. Nie tajno, jak mniemam, Waszej Królewskiej Miłości, że wnet po rozpoczęciu kroków nieprzyjacielskich ubiegliśmy niektóre jego władztwu podległe dziedziny, i że obecnie, w waszej zaufani potędze, czynimy jawne, bez żadnej osłony i podstępów, przygotowania do wojny, nie szczędząc starań, pilności, trudów, pracy i nakładów na dokonanie tak świętego dzieła; że wszystkie potrzeby wojenne opatrzywszy, z wyborem doświadczonego rycerstwa i wszelakiemi zasobami postanowiliśmy wyruszyć na tę wyprawę; że najzacniejszych mężów naszego cesarstwa naraziliśmy na widoczne niebezpieczeństwa, nakoniec zachęciliśmy sąsiednie ludy chrześciańskie, przez Turków ujarzmione, do wyswobodzenia się z niewoli i obrony wiary świętej. Wszyscy poświęcili na to swoje życie, oręż i dostatki; wszyscy oczekują przybycia waszego Majestatu z takiém utęsknieniem, z jakiém niegdyś ojcowie święci czekali przyjścia Chrystusa. Potęga zaś wasza taką trwogą przejęła nieprzyjacioł, że Amurat nie śmie nie tylko użyć swojej władzy na tych, którzy mu posłuszeństwo wypowiedzieli, ale im nawet pogrozić słowy, acz z poddanych i sprzymierzeńców stali się jawnemi jego przeciwnikami. Nie małe zatém ogarnia nas zdziwienie, że W. K. M. po zwycięztwach tak świetnych nad tymi, którzy na samo imię wasze nikną jak śnieg od słońca, jak mgła od wiatru, i jak wosk od ognia, dozwoliłeś jednak ucha podszeptom, bez względu na to, że tylu pismami własnoręcznemi oznajmiłeś swoje do tych krajów przybycie. Z obawy więc największej sromoty, z uwagi na niebezpieczeństwo i zgubę tych, którzy za waszą namową przyjęli udział w tej wojnie, nie śmiemy wierzyć, abyś nie tylko Wasza Królewska Miłość, ale najnikczemniejszy nawet człowiek chciał przedsięwzięcie tak sławne poniżyć i zniesławić. Abyśmy wszakże wiedzieli, jak w tej mierze mamy sądzić, wyprawiliśmy do was jednego z urzędników naszego dworu, oddawcę tego listu, który zapewnie Majestat wasz spotka już w drodze, a z spodziewanej odpowiedzi wyrozumiemy, co nam czynić wypadnie, i o ile siły nasze starczą, wykonamy wszystko, czego zacność i chwała Majestatu waszego po nas wymaga. Jeśliby jednak, na co się myśl sama wzdryga, inaczej być miało, błagamy wasz Majestat i zaklinamy, abyś nas otwarcie i bez żadnej wątpliwości o zamiarach i postanowieniach swoich uwiadomić raczył, iżbyśmy wcześnie niebezpieczeństwom naszym zaradzić mogli: słusznie bowiem obawiać nam się należy, abyśmy zostając w błędzie nad wolą i zamiar Waszej Królewskiej Miłości w zgubne nie zapadli sidła. Powtórnie więc błagamy wasz Majestat o szczere, otwarte i wyraźne oświadczenie nam swoich myśli. Mamy w Bogu nadzieję, że wspaniałomyślne postanowienie wasze skłoni się na stronę wiary świętej i chwały waszego Majestatu, którego imię i dostojeństwo u nas i potomków naszych pozostaną w największem uwielbieniu, już-to przez pamięć na dawne przewagi, już ze względu na zaszczytne pismo, którém Wasza Królewska Miłość wskazać nam raczysz, co czynić mamy. Gotowi do spełnienia wszystkich rozkazów waszego Majestatu, błagamy Boga, aby was w jak najdłuższe czasy szczęśliwie chować raczył. Dan w mieście naszém Misistrze dnia XXX Lipca (Indictione septima) roku Pańskiego MCCCCXLIV.“
„Najjaśniejszemu i Najdostojniejszemu Książęciu i Panu, Władysławowi, z Bożej łaski królowi Węgier, Polski, Dalmacyi, Kroacyi i t. d. Zwierzchniemu książęciu Litewskiemu, dziedzicznemu panu Rusi, obrońcy całego chrześciaństwa, najzacniejszemu w Bogu Chrystusie Panu i bratu naszemu.“
List ten poruszył wielce króla Władysława; a gdy kardynał Julian rozumnie i wymownie przełożył, jak wielkie ztąd wyniknąć miały nieszczęścia, jeżeliby pokój się utrzymał, a jakie korzyści, gdyby został zerwany i odrzucony, król Władysław i panowie radcy żałować poczęli, że przystąpili do zawarcia z Turkiem sojuszu, gdy zwłaszcza nadzieja była niewątpliwa, że nie tylko te kraje, które Turek oddać przyrzekał, ale całą Europę można było oswobodzić, a Turków aż do morza zhołdować, i wieczną okryć się sławą. Sam nawet Jan Huniad, który króla do układów z Turkami namówił, żałował podobnież swego kroku, z tej przyczyny osobliwie, że król Władysław po skończonej wojnie obiecywał osadzić go na stolicy Bulgarskiej, co już i urzędowemi zapewnił pismy, a tém upewnieniem podłechtał dumę Huniada, człowieka wyniosłego umysłu. Nowe zatém poczęły się narady o dalszém prowadzeniu wojny; zeszło na nich dni kilkanaście: a gdy pod ten czas, nie tylko po ośmiu ale nawet po dniach dwudziestu, zamki Smiderow, Gołubiec i inne, nie zostały według przyrzeczenia posłów wydane i zwrócone, uchwalono podnieść na nowo oręż przeciw Turkom, i nie zaniedbywać pomocy floty morskiej, od dawna stojącej w cieśninie na straży. Jakoż wszyscy Węgrzy na to się zgodzili, że posłowie Tureccy w podstępnych przybywszy zamiarach, usiłowali chytremi i kłamliwemi obietnicami odwieśdź króla od wojny. Złamawszy zatém przysięgę i umówione z Turkami przymierze, które Julian kardynał dla uspokojenia w nim wyrzutów sumienia osądził za nieważne, i jako bez wiedzy i zezwolenia Stolicy Apostolskiej z nieprzyjaciołmi chrześcian zawarte rozwiązał, król Władysław postanowił wziąć się na nowo do broni przeciw Turkom. Aby zaś to postanowienie nie doznało jakiejkolwiek przeszkody albo zmiany, Julian kardynał odebrał od króla Władysława i wszystkich panów radnych przysięgę w tej osnowie:
„My Władysław z Bożej łaski król Węgierski, Polski, Dalmacki, Kroacki, zwierzchni książę Litewski i dziedziczny pan Rusi, oznajmujemy wszystkim co następuje. Na ostatnim zjeździe walnym prałatów, panów i szlachty Węgierskij, w Budzie odbytym, ku czci Boga Wszechmogącego, dla obrony wiary chrześciańskiej, i dla dobra całego kościoła katolickiego, szczególniej zaś wyswobodzenia naszego królestwa i krajów sąsiednich, które Turcy od lat wielu uciskali i dotąd uciskają, uchwaliliśmy i zgodną a nieodmienną wolą postanowili, iść osobiście tego lata i poprowadzić z sobą wojsko do Grecyi i Romanii, a przy pomocy Bożej starać się całemi siłami o wytępienie bezbożnych wrogów. Dla większej zaś pewności i mocy rzeczonego postanowienia, wykonaliśmy w obec Przewielebnego w Chrystusie ojca, księdza Juliana kardynała Ś. Anioła, legata Stolicy Apostolskiej, przysięgę, że uchwałę sejmową doprowadzimy do skutku. O tém przeto postanowieniu i szczerych chęciach naszych, na pociechę całego chrześciaństwa, oznajmujemy niniejszym listem naszym, własną ręką podpisanym, Najświętszemu w Chrystusie Ojcu i Panu, a Panu naszemu, Papieżowi Eugeniuszowi IV, tudzież wszystkim Najjaśniejszym Królom i Książętom chrześciańskim. Nikt więc w żaden sposób przypuszczać nie powinien, iżbyśmy tak świętej, uroczystej, poprzysiężonej i wszędzie rozgłoszonej uchwały przy pomocy Bożej wypełnić nie chcieli lub omieszkali. Gdy jednakże niektórzy z powodu przybycia do nas posłów cesarza Tureckiego Amurata zdają się powątpiewać o ziszczeniu swoich życzeń, a razem o szczerej naszej chęci wypełnienia uchwały w Budzie zapadłej i poprzysiężonej, przeto dla usunienia takowej wątpliwości, podejrzenia lub obawy, mianowicie zaś, aby Najprzewielebniejsi w Chrystusie ojcowie, Franciszek kardynał Wenecki i podkanclerzy, oraz wyżej wspomniony Julian, wielki jałmużnik świętego kościoła Rzymskiego, kardynał i legat Stolicy Apostolskiej, i Wielmożni dowódzcy floty Oświeconego książęcia Burgundzkiego i doży Weneckiego, tém lepiej o szczerości naszych chęci i niezachwianej mocy naszego postanowienia, a tém samém o wypełnieniu wzwyż pomienionej uchwały i przyrzeczeń naszych mogli być przekonani i upewnieni, za zgodą i przyzwoleniem obecnych przy nas prałatów i panów, tak tych, którzy z wojskiem naszém zamierzyli dzielić wyprawę, jako i innych w królestwie pozostać mających, słowem naszém królewskiém, i sumieniem prawego wyznawcy wiary chrześciańskiej, w której chrzest święty przyjąwszy spodziewamy się dostąpić życia wiecznego, na tej świętej Ewangelii, przed pomienionym ojcem kardynałem Ś. Anioła, legatem Stolicy, przyrzekamy i obiecujemy, ślubujemy i poprzysięgamy Najświętszej Trójcy, Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu, oraz Najchwalebniejszej Pannie Maryi Bogarodzicy, wszystkim Aniołom i Świętym Pańskim, szczególniej zaś Błogosławionym królom Stefanowi i Władysławowi, patronom korony Węgierskiej, rzeczoną uchwałę i zobowiązanie się nasze dać uiścić i wypełnić, i po dniu pierwszym Września roku przyszłego zbrojno wyruszyć, a następnie Dunajcem pod Orsową (Orschowa) lub innemi brody wojsko nasze na drugi brzeg tej rzeki przeprawić i wojnę popierać bez przerwy. Wkroczywszy zaś do ziemi przez Turków opanowanej, bez wybiegania się zdradą, podstępem lub jakimkolwiek pozorem, udamy się w pochodzie do Romanii i Grecyi, tudzież innych nadmorskich posiadłości Turcyi. Wszystko, ile tylko sił nam stanie, czynić będziemy, aby w ciągu tegoż roku Turków z krajów chrześciańskich za morze wypędzić, nie zważając na żadne układy, rokowania i warunki rozejmów zawartych lub zawrzeć się mających z cesarzem Tureckim lub działającemi w jego imieniu posłami i pełnomocnikami, w jakiémkolwiek brzmieniu wyrazów, chociażby te przysięgą były lub być miały stwierdzone. Takowe owszem układy, bez żadnego wyłączenia, niniejszém przyrzeczeniem, ślubem i przysięgą wyraźnie i stanowczo uchylamy, znosimy i za nieważne ogłaszamy, tak iż nigdy, pod żadnym pozorem i barwą, obecne przyrzeczenie nasze, zobowiązanie się i przysięga nadwerężone, złamane, cofnięte, ani spóźnione być nie mogą i nie powinny. Ku czemu na świadectwo rozkazaliśmy akt niniejszy w dwóch jednobrzmiących pismach sporządzić, i zawieszeniem naszej pieczęci, której jako król Węgierski używamy, potwierdzić. Dan w Szegedynie dnia czwartego Sierpnia, roku Pańskiego MCCCCXLIIII.“
„I my Szymon Rozgon biskup Jagierski, kanclerz wielki królewski, Jan biskup Waradyński, Rafał Hertzekh (Herczeg) z Szekchö (Zekchew) nominat biskup Bosnieński, i Jan Huniad wojewoda Siedmiogrodzki, którzy razem z królem panem naszym na tę wojnę wyruszyć mamy, przyrzekliśmy, przysięgli i ślubowali w ten sposób jak wyżej. I my Piotr biskup Czanadzki, Wawrzyniec Hedrewar palatyn królestwa Węgierskiego, Jerzy Rozgon sędzia nadworny i hrabia Presburski, Szymon z Palócz (Paloucz) wielki koniuszy, Michał Orszag z Guth podskarbi wielki koronny, Emeryk syn wojewody Marczali, dawniej hrabia Sümegski (Simigiensis), Paweł syn bana Niższej Lindawy (Alsolindwa), Szymon Czudar z Olnodu, starszy cześnik królewski, Jan z Losoncz, Paweł Hertzekh z Szekchö, Rupert z Tau, Danch z Macedonii, i Sylwester hrabia z Torny, którzy w kraju zostajemy, na dowód jednomyślności i zezwolenia naszego na wszystko, co wyżej opisano, nasze pieczęcie obok pieczęci rzeczonego Króla i Pana Jego Miłości zawiesić rozkazaliśmy. Dan jak wyżej i t. d.“ Pan Jan wojewoda do przyrzeczenia swego i przysięgi dodał następujące wyrazy: „że jeśliby na dzień pierwszy Września stawić się nie mógł, w cztery lub pięć dni później niezawodnie przybędzie.“
Władysław król zająwszy się z całą usilnością popieraniem dalszém wojny przeciw Turkom, i ściągnąwszy nowe wojska daleko liczniejsze niżli wprzódy, około dnia dwudziestego Września ruszył obozem z Szegedynu. Długo jednak wprzódy smucił się i łzy wylewał, że wbrew przysiędze i zawartemu przymierzu zmuszony był oręż podnieść przeciw Turkom, którzy już na ów czas, czyniąc zadosyć warunkom umowy, powydawali zamki Sniderow, Gołubiec, wszystkie warownie w Rascyi, i dwóch synów despoty. Widział się bowiem jakby opuszczonymi od Boga, którego wsparcia wprzódy doznawał, a w tajemnych wzdychaniach i płaczach przeczuwał pomstę Bożą za popełnione krzywoprzysięstwo. I wojska zgromadziły się w mniejszej daleko liczbie niż na wojnę poprzednią, chociaż król zakładał sobie, że dwa razy większe mieć będzie siły; dla spodziewanego bowiem pokoju z Turkami nie tak liczne wybrało się rycerstwo i nie przeszło w dniu oznaczonym Dunaju; wielu zaś Polskim rycerzom pozwolono opuścić obóz z przyczyny niedostatku i poczynionych niby wielkich wydatków, gdy zwłaszcza podszepniono królowi, że ich wcale nie potrzebował. Martwił się zatém król i często użalał, że złej usłuchawszy rady wtenczas Polaków wiernych sobie odprawił, kiedy mu najbardziej byli potrzebni, i gdy najwięcej miał do rozdawania. Szedł zaś król z wojskiem swojém nie przez Rascyą, jak w roku przeszłym, ale brzegiem Dunaju, i z całym obozem przez kraj Bulgarski przeprawił się dnia trzeciego Listopada. Na Mikołaja Lasockiego dziekana Krakowskiego, który pod ów czas głównie sprawami królewskiemi kierował i skarbem publicznym władał, składano całą winę złamania przysięgi i pogwałcenia przymierza przez rozpoczęcie na nowo wojny z Turkami, a odrzucenia pomocy rycerstwa Polskiego, które żądało zasilić się złotem Węgierskiém.
Skoro więc król wkroczył do Bulgaryi przez Orsowę (Orschawa), która jest z tej strony Dunaju ku Węgrom, czwartego dnia przybył do Florentu (Florentinum) a szóstego do Widdynu (Bidinium) po drugiej stronie Dunaju i w samej już Bulgaryi; były-to dość silne do ręcznej obrony zameczki, które potężni Turcy już od dawnego czasu byli opanowali, a których król na teraz dobywać nie chciał, albowiem postanowił sobie przeprowadzić wojsko swoje w całości i bez żadnej straty, która przy dobywaniu warowni bywa nieuchronną, naprzód do Adryanopola, potém aż do Hellespontu (Galliopolim), dla połączenia się z flotą Apostolską, książęcia Burgundyi, Wenecyi i Genui, która przybiwszy już do ciaśniny Hellesponckiej (Galliopoliae) zagrodziła przeprawie Turków z Azyi, gdzie na ów czas znajdował się cesarz Turecki Amurat, z synem Karamana chanem Tatarskim w Natolii prowadzący wojnę, do Europy i Romanii, inaczej Grecyą zwanej. A lubo wielu doradzało królowi, ażeby z Widdyna krótszą drogą przez góry udał się na prawo pod Adryanopol, dokąd w piętnastu dniach wojsko mogło zdążyć bezpiecznie; gdy jednakże i król i panowie radni osądzili, że siły mieli za szczupłe, i że przez lasy i góry trudno było prowadzić tabory, które chociaż opoźniają pochód wojska, wszelako wielką stają mu się pomocą, gdy razem z obozem postępować mogą, i całe umacniają wojsko; postanowił król ruszyć w lewą stronę ku Dunajowi, już-to dlatego, aby taborów nie był zmuszonymi porzucić, już z uwagi, że w tych stronach spodziewał się obfitszą dla wojska znaleść żywność.
Kiedy król stał obozem pod Nikopoli, dostojny Władysław wojewoda Wołoszy Siedmiogrodzkiej, Drakułą zwany, przeprawił się z Wołoch za Dunaj i przybył do Bulgaryi uderzyć czołem królowi Władysławowi, a prosić o przebaczenie, że zmuszony koniecznością a nie popierany od Węgrów zawarł związek i przymierze z Turkami. Ale przypatrzywszy się wojsku królewskiemu i poznawszy słabe jego siły, radził jak mówią królowi i błagał go usilnie, aby poniechawszy wyprawy wrócił do Węgier, przekładając, „że wojsko jego było za słabe i za szczupłe, żeby się więc na oczywiste nie narażał niebezpieczeństwo, gdy tak małą siłą niepodobna było pokonać cesarza Tureckiego, który z większą nierównie liczbą na łowy zwykł wyjeżdżać. Radzę ci, rzekł, jak najusilniej odwrót; chociaż bowiem nie posiadam wszystkich wiadomości, potęgę jednak Turków znam z doświadczenia, i widziałem że cesarz Turecki z większém wojskiem wyjeżdża na polowanie, niż ty na wojnę przeciw niemu. A lubo radzę ci powrót do kraju, mimo tego jednak, jeżeli nie cofniesz się z wyprawy, dam ci w nieobojętnym a wiernym posiłku syna mego i wszystkie moje wojska, a prosić będę Wszechmocnego, aby ci na tej wyprawie poszczęścił. Dam ci prócz tego na wszelki wypadek dwa nader szybkie konie, i dwóch ludzi dobrze miejsca świadomych, abyś w nich miał w potrzebie ratunek, gdyby ci się co przeciwnego wydarzyło.“ Podziękował mu król uprzejmie i pochwalił w obec tę radę życzliwą, lubo z niej potém nie korzystał. Po doznanej klęsce dziwili się wszyscy, nie tak roztropności owego męża, jak raczej wieszczym słowom proroka, który sam jeden odważył się królowi przepowiedzieć skutek wyprawy. Ale pomyślność przeszłoroczna i upewnienie o gotowości floty mającej Turkom wzbronić przeprawy z Natolii do Europy, przemogła wtedy tę i inne zdrowe rady, lubo wszyscy prawie panowie koronni byli tego zdania, aby wrócić do Węgier. Gdy więc rzeczony Władysław żadnemi prośbami i przestrogami nie mógł odwieśdź króla od zamierzonej wyprawy, pojednał się z nim, a wszedłszy w układy, czterma tysiącami Wołochów, którym własnego syna dał za wodza, powiększył wojsko królewskie. Wojsko to, szczerze wyznając, ledwo piętnaście tysięcy jazdy wynosiło, wozów zaś szło przy niém przeszło dwa tysiące, nie żywnością, ale złotem i różnemi obładowanych sprzętami, które służyły jedynie do przyboru i ozdoby rycerstwa, tak iż zdawało się, że każdy z sobą własny dom prowadził. Władysław chcąc króla osobę ubezpieczyć, przez wdzięczność za dobrodziejstwa, które mu ojciec króla Władysława wyświadczał, darował mu dwa konie nadzwyczajnej szybkości i dwóch doświadczonej wiary Wołochów, świadomych dróg i miejscowości, z upomnieniem, „aby im nigdy od boku swego oddalać się nie pozwolił, a jeżeliby natrafił na jakie niebezpieczeństwo, łatwo przy rączości takich koni i świadomości ludzi ratowaćby się zdołał.“ Król chociaż konie i ludzi przyjął, wszelako jak inne tak i te rady zbawienne odrzucił, bądź to w szczęściu swojém zaufany, bądź uwiedziony radami i obietnicami niektórych, a zwłaszcza Juliana kardynała i Jana Huniada, bądź popchnięty wyrokiem przeznaczenia, którego sile oprzeć się nie mógł.
Zostawiwszy przeto po lewej stronie Dunaj, szedł przez żyzną krainę Tracyi, gdzie znajdowały się jeszcze liczne i wspaniałe dawnych cesarzów Rzymskich budowy i marmurowe pomniki z Greckiemi i Łacińskiemi napisami, łuki tryumfalne i kolumny wzniosłe, których większą część powywracała już-to dawność czasu, już złośliwość Turków. W pochodzie natrafił król na jakąś nieznaną rzekę, na której cesarz Turecki ukrył był dwadzieścia ośm statków zbrojnych, mając je później spuścić na rzekę Dunaj, a wsadziwszy na nie wojsko, prowadzić aż do bram Budy, w celu spustoszenia Węgier i Slawonii, gdyby wojnę dalszą toczyć przyszło. Król Jego Miłość Władysław kazał te statki popalić i zniszczyć; wojsko zaś raczej z własnej woli niżeli z rozkazu królewskiego pustoszyło miasta i zamki, kościoły i włości. Tu król dał szczególniejsze dowody swojej dobroci i ludzkości, którą nawet Turkom okazywał. Widząc bowiem, że żołnierze jego nie tylko z Turkami ale i z Bulgarami srodze się obchodzili, i nie szanowali bynajmniej kościołów Greckich i Bulgarskich, tak jako i świątyń Tureckich, ale wszystkie mieczem i ogniem pustoszyli, przywołał swoich pisarzy i rzekł: „Patrzajcie, co się między nami dzieje, i jak sobie poczynają nasi ludzie, których srogości żadnym sposobem powściągnąć nie możemy. Boję się bardzo, abyśmy Boga tą nieludzkością nie pogniewali i aby tej pychy naszej nie przytarł. Dla sławy przeto naszego Majestatu i oczyszczenia naszego sumienia, zalecamy wam rozpisać listy w treści jak następuje, aby nawet nieprzyjaciele nasi mogli, jeżeli zechcą, myśleć o swojém zbawieniu.“
„Władysław z Bożej łaski król Węgierski i Polski itd. Wam, którzy zamki Schumen, Mahoracz, Petrecz, Warnę, Kawernę, Galacz, tudzież inne w ziemi Trackiej ze zniewagą wiary chrześciańskiej trzymacie, oraz lud chrześciański Greków i Bulgarów (który aby drogami Pańskiemi postępował, porzuciwszy obrządek kościoła wschodniego, świeżo pod Eugeniuszem IV papieżem zjednoczył się z kościołem zachodnim) jarzmem i niewolą gnębicie, zalecamy i rozkazujemy: abyście tymże chrześcianom, dla których wyzwolenia z królestw naszych Polskiego i Węgierskiego aż w te strony przybyliśmy i za przewodnią Bożą dalej posunąć się zamierzamy, swobodę im należną wrócili, iżby bez przeszkody Bogu i kościołowi Rzymskiemu służyć mogli. Nadto, abyście pomienione wyżej zamki pod nasze i katolickie poddali panowanie; zaczém macie je natychmiast do rąk wojskowej zwierzchności naszej oddać, sami zaś do miasta Gallipoli, a ztamtąd do Azyi, odwiecznych swoich siedlisk w Natolii ustąpić. Co abyście z wszelkiém bezpieczeństwem uczynić mogli, wszystkim w ogóle i każdemu w szczególności pewną i spokojną podróż brzmieniem niniejszego pisma z mocy i łaski naszej królewskiej skutecznie zaręczamy. Jeślibyście zaś temu pismu okazali się upornymi, wprowadzimy wojska nasze przeciw wam i wydamy was na łupiestwo i zgubę żołnierzom naszym. Poprzysięgliśmy bowiem Bogu Wszechmogącemu i Synowi jego Panu naszemu Jezusowi Chrystusowi, na was i na władcę waszego Amurata, którego cesarzem zowiecie, przy pomocy Boskiej zbrojnie nastąpić, i jako naszych i całego świata chrześciańskiego nieprzyjacioł, wszystkiemi siłami ścigać, wojować i nękać.“
Szedł więc król z wojskiem między górami ponad jeziorem, dopóki nie przybył do Warny; wprzódy zaś, nim wojsko królewskie zdążyło w to miejsce, Turcy, którzy w Warnie stali załogą, uciekli i schronili się na morze; toż samo uczynili ci, którzy zajmowali Galatę. Mieszkańcy zaś Warny i Galaty, Szumenu i Petrecza, obawiając się losu innych miast sąsiednich, zagrożonych niebezpieczeństwem, poddali się królowi dnia dziewiątego Listopada, w Poniedziałek; za ich przykładem poszła w tymże samym dniu Kawarna i inne zamki, chociaż potrójnym murem i portem ubezpieczone, nim jeszcze król z swojém wojskiem się ukazał. Tak głośna bowiem była sława królewska, że imię jego dla łaskawości czczono jakby bóstwo jakie śmiertelne, a dla wielkości umysłu lękano się go jak Alexandra lub Cezara.
Tej samej nocy, kiedy król Warnę i inne zamki osadzał, spostrzeżono obozy Tureckie, których ognie odbijały się na niebie jaskrawą łuną. Te bowiem wojska, przeprawiwszy się z Natolii do Europy, przeszły do Gallipoli, a ztąd do Adryanopola; zbierając zaś lud zbrojny po drodze, zgromadziły ogromne siły, które ku Nikopoli krok w krok postępowały za królem, i tegoż samego dnia wieczorem stanęły na pięć tysięcy kroków od królewskiego obozu. Rano zaś, we Wtorek, w przeddzień Ś. Marcina, w godzinę po wschodzie słońca, rozległ się krzyk między wojskiem, „że Turcy idą i prawie są tuż nad obozem.“ Chwytają za oręż rycerze chciwi boju, napełniają głosami niebo i morze, a podniosłszy namioty i ruszywszy wozy wychodzą przeciw Turkom, bez zatoczenia w zwykły sposób taborów; któremi gdyby wojsko dokoła się było osłoniło, bezpieczniej z poza pierwszego, drugiego i trzeciego rzędu wozów jakby z zamurza mogłoby było walczyć. Ale nie chciał król obstawiać się taborami, ażeby ci, którzy mieli zwyczaj w nich się ukrywać, stali z drugimi w otwartym szyku i zwiększali poczet rycerstwa. Nie wziął także z sobą (nie wiedzieć jakiem nieszczęściem) żadnych dział wielkich, któremi możnaby było trwożyć i razić wojsko nieprzyjacielskie. Nie małą wreszcie stała się przeszkodą do poczynienia stosownych rozporządzeń słabość królewska; dokuczał bowiem królowi wrzód, który mu się był zrobił na lewej nodze. Zaczém Janusz Huniad, wojewoda i dowódzca wojsk, sam urządzał hufce, które w ten sposób ustawił: na dolinie obszernej, od jeziora aż do gór z stepem graniczących, stanęły szyki nakształt łuku w odległości około tysiąca kroków od siebie; na lewém skrzydle u jeziora postawił wojewoda pięć chorągwi rycerstwa, już-to z własnego ludu już z panów Węgierskich złożonego; król ze swojemi chorągwiami i wyborem Polaków i Węgrów zajął środek między wojskami, kędy świetną odznaczał się postawą i okazałością, niczego bardziej nie pragnąc, jak spotkać się co prędzej z nieprzyjacielem, w spodziewaniu, że ci, którzy wśród dziedzin i grodów Tureckich przez dni czterdzieści siedm pod jego sprawą walczyli, i razem z nim narażali się na tysiące niebezpieczeństw, z podobnąż odwagą walczyć i teraz będą i towarzyszyć mu aż do upadłego. Ale inaczej stało się, niżeli król sobie zakładał. Gdy bowiem poza chorągwiami króla po prawej stronie stały hufce Wołochów, w dalszym porządku na prawém skrzydle wystąpiła chorągiew czarna Węgierska, potém chorągiew Szymona z Rozgonu biskupa Jagierskiego, a za nią poczet rycerzy Matyasza Tolocz bana Slawonii pod dowództwem brata jego Frankbana, dalej chorągiew kościelna pod wodzą Juliana legata, a na końcu samym prawego skrzydła, ku stepowi, chorągiew Ś. Władysława pod Janem Arbi biskupem Waradyńskim, na dwa tysiące kroków. W takim porządku ruszyło wojsko przeciw Turkom, a za rycerstwem i chorągwiami królewskiemi postępowały tabory obozowe. Przez trzy godziny czekano nadejścia nieprzyjaciela. Lubo zaś powietrze było dotychczas jak najpogodniejsze i morze uspokojone, znagła taki wicher i tak gwałtowna od zachodu powstała burza, że wszystkie prawie chorągwie królewskie, wyjąwszy proporzec Ś. Jerzego, który był pod strażą samego króla, podarła i aż po drzewce połamała. A tak nie tylko rzekłbyś niebo, ale same nawet żywioły barbarzyńcom pomagały do zwycięztwa.
Tymczasem Turcy z wielkiém wojskiem i ogromną wyprawą nie przez otwarte pola, ale między krzakami i wzgórzami, o których się wspomniało, postępując ku stepowi, dobrze o wszystkiém przez szpiegów uwiadomieni, zbliżali się z wolna do królewskiego obozu, pókąd nie nadszedł poczet pieszy łuczników, których oni Janczarami (Janitores) zowią: wtedy na prawe skrzydło wojska królewskiego, prowadzone przez biskupa Waradyńskiego, uderzyli acz nie z wielką natarczywością, i tak się zaczęła bitwa. Ale jakieś nieszczęśliwe było zrządzenie losu, że pierwszy zastęp Węgrzynów i cztery chorągwie biskupa Waradyńskiego, Juliana legata, Franko-bana i biskupa Jagierskiego, nie wytrzymały tego pierwszego Turków natarcia, lecz ubiwszy z nich kilkunastu, natychmiast ku Galacie pomiędzy ciaśniną morską, o której się mówiło, a jeziorem i górami w stronę Rumelii uciekać poczęły. Turcy tém śmielej rażąc pierzchających dzirytami i oszczepami, gonili za niemi blisko dwie mile, czyli dziesięć tysięcy kroków, przez wysokie wzgórza i gęste lasy. Wołosi podobnież nie dotrzymali placu i rozsypali się w popłochu. Jedna tylko z czterech chorągwi, to jest chorągiew Ś. Władysława, wytrwała w całości i podniesiona w górę; a chociaż wszyscy niemal należący do niej rycerze uciekli, pospieszył jej atoli na obronę Julian legat i Frank-ban z oddziałem dwóchset niespełna jazdy. Część Turków puściwszy się w pogoń za uciekającymi, siekła i w pień wycinała rozpierzchłych Węgrów i woźnice, część rozrywała i łupiła tabory. Inni chorągiew Ś. Władysława otoczyli ogromnemi tłumy; ale ponieważ dzielni walczyli pod nią rycerze, którzy skupiwszy się w koło wymierzyli przeciw Turkom ostrza swych rohatyn, przy mężnej przeto obronie nie dali się owym tłumom pokonać.
Skoro zaś Władysław król spostrzegł, że na prawém skrzydle pierzchać poczęli Węgrzy, a po licznych zgrajach Turków coraz liczniejszy gmin następował, jak dzielny wódz i drugi Cezar, uderzył na nieprzyjacioł w to właśnie miejsce, zkąd największe groziło niebezpieczeństwo, i ścieląc wszystkich gdzie którego napotkał to włocznią to mieczem, część ich trupem położył, część zmusił do ucieczki. Za przykładem króla ruszył odważnie Jan wojewoda, wódz wyprawy, który gdy się połączył z wojskami i chorągwiami królewskiemi, król niezrównanej odwagi natarł tém dzielniej na Turków, i ścigając ich cztery tysiące kroków, taką między nimi rzeź sprawił i tak wielką zadał im klęskę, że kto o tych sprawach słyszał, wiary im dawać nie chciał; a wyjść nie mogli z zadumienia ci, którzy na nie własnemi oczyma patrzali, dziwiąc się, jak w jednym człowieku mogło być tyle siły i męztwa. Wróciwszy potém w to miejsce, z którego był wyruszył, w celu odparcia reszty nieprzyjacioł, gdy spostrzegł, że na chorągiew Ś. Władysława Turcy przeważnie nacierali, i że ta w wielkiém była niebezpieczeństwie, pobożnym uniesiony zapałem, pobiegł na pomoc rycerzom dokoła od Turków obstąpionym: którego jak tylko Turcy zobaczyli, trwogą zdjęci, jedni zaraz pierzchnęli, drudzy padli pod mieczem; trzy tysiące głów w tém jedném miejscu i prawie w jednej chwili poległo. Ale chociaż liczne i potężne wojska nieprzyjacioł w wielu miejscach porażał i znosił oręż królewski, nieznaczne jednak zdawały się te straty dla niezmiernej Turków mnogości, u których w miejsce zabitych albo zbiegłych świeże zaraz występowały szyki.
Wielkiej nadto używali Turcy chytrości, pomiędzy konném rycerstwem umieściwszy tu i owdzie łuczników niezdolnych do walki, a jak niektórzy podają, nawet kobiet wiele zebrawszy, dla większej tylko liczby i groźniejszej postawy wojska. Prowadzili wreszcie stado znaczne wielbłądów, obciążonych już-to jedwabiami, już zasobem strzał i innych rzeczy do życia i wyprawy wojennej potrzebnych; widziano niektóre obładowane pieniędzmi złotemi i srebrnemi, które Turcy, zwyczajem z dawna u Tatarów używanym, widząc się w niebezpieczeństwie, a zwłaszcza uciekając przed nieprzyjacielem, naumyślnie z worów rozsypywali po ziemi, aby żołnierzy królewskich zatrudnić i opóźnić w pogoni. Szkodziły wojsku także wielbłądy, płosząc swoją potwornością konie, tak że jeźdźcy nie mogli niemi podług woli kierować; Wołosi i niektórzy inni z rycerzy, bardziej pieniędzy niżeli sławy chciwi, z wielką odwagą gonili za temi wielbłądami i mnóstwo ich nazabijali.
Napadał król tymczasem i łamał hufce nieprzyjacioł, między któremi wyborowy zastęp Tatarów uległ i zupełnej doznał porażki. Gdzie się tylko pojawił, uciekali przed nim Turcy, jakby nagłym z nieba piorunem przerażeni. Zwróciwszy się potém na pieszych łuczników Tureckich, Janczarami zwanych, wielu trupem położył, nie bez znacznej jednak straty swoich ludzi i koni. Rzeczeni bowiem Turcy Janczarowie, umocniwszy się w jedném miejscu, i pospuszczawszy ku ziemi długie swoje tarcze dla zasłonienia się od ciosów, tak straszliwą na wojsko królewskie wypuścili strzał chmurę, że się niebo od nich zaćmiło; a gdy gęste jak grad spadły na ziemię pociski, wiele od nich zginęło ludzi, konie pokaleczone wydały jęk okropny; niektóre zaś miejsca tak zasłane były strzałami, że wojsko piesze i konne przechodzić tamtędy nie mogło. W tej między pieszemi walce dużo ucierpiało wojsko królewskie, i król stracił wielu znakomitych rycerzy. Gdy bowiem ów zastęp Janczarów tak swoją liczbą ogromną jak i mnóstwem strzał wypuszczanych groźnym i przeważnym się okazał, i inni wahali się nań uderzyć, król wysłał przeciw niemu Polaków; sam téż nie chcąc swoich odstąpić, rzucił się w pośrodek walki, i między piechotném wojskiem siał pogrom tak straszliwy, że Janczarowie zachwiani stanęli w miejscu, i już byli umyślili poddać się królowi z całém wojskiem z samych zaprzańców złożoném, i z cesarzem, który uwijał się między nimi w pośrodku, kiedy nagle spostrzegli, że wojsko królewskie cofać się i uciekać poczęło. Znać Bóg na grzeszników zagniewany niegodnym osądził lud chrześciański zwycięztwa i pomyślności. Twierdzą ludzie biegli w rzemiośle wojenném, którzy byli obecnemi w tej bitwie, że król Władysław sam stał się powodem klęski następnej, przeto iż na początku walki Turków porażonych i uciekających za daleko ścigał; gdyby bowiem w tej pogoni zachował był stosowną miarę, pewnie byłby odniósł zwycięztwo i wojnę ukończył z chwałą. Można było wreszcie i bitwę ponowić i Turków pokonać i odeprzeć, gdyby Jan Huniad i Węgrzyni, którzy poszli za jego przykładem, więcej mieli byli serca i wytrwałości, i nie zabrali się przedwcześnie do ucieczki.
Król zaś, pełen odwagi i dzielności, chociaż namawiany od niektórych, aby zszedł z pola i opuścił bitwę, przecież pałając żądzą chwały i zwycięztwa, które już zdawał się trzymać w ręku, wybiegł po raz trzeci przeciw Turkom, za któremi znacznie się zapędziwszy, słabiejącą tu i owdzie walkę krzepił i odnawiał. Gdziekolwiek po ozdobnej zbroi i niezwykłej odwadze poznali go Turcy, natychmiast do bliższych oddziałów albo do gór uciekali, tyle jednak zabitych zostawiając za sobą, że na cztery lub pięć tysięcy kroków pole całe zasłane było trupami. Zginęło wielu i z wojska królewskiego, a osobliwie z Polaków. Wołosi zaś, zajęci bardziej odzieraniem łupów z poległych niżeli ściganiem żywych nieprzyjacioł, żadnej królowi nie dawali pomocy; kiedy król zapuszczał się za Turkami w pogoni, oni wtedy zdobycz chwytali, a gdy nieprzyjaciel ścigał wojsko królewskie, uciekali. Niektórzy téż z rycerstwa, lękliwsi, nie ufając swym koniom strudzonym, wśród boju opuszczali króla i uchodzili do stepu między góry i lasy. Na nalegania wreszcie Jana Huniada, który sam już uszedł był z pola bitwy, i prośby słane przez ustawicznych gońców do króla, „aby opuścił walkę, i wraz z nim ratował się ucieczką, przy pomocy świadomych miejsca przewodników“, wspaniałomyślnie odpowiedział: „że nie przystała jemu i krwi jego szlachetnej ucieczka, i że wolał mężnie zginąć, niżeli z ujmą sławy przodków pole bitwy i rycerzy pod swoją wodzą walczących opuszczać, albo raczej ich zdradzać, dla ocalenia życia sromotną ucieczką; życie bowiem w niesławie stałoby mu się goryczą; a i to niepewném było, czyliby w ucieczce ocalał i mógł dożyć do jutra; pewném zaś, że takiej sromoty żadnym męztwa okazem nie zdołałby potém zagładzić; że wreszcie nie zgadzało się z godnością króla chcieć razem zwyciężyć i uciekać; a lubo jawne widział przed sobą niebezpieczeństwo, wolał jednakże wytrwać i chwalebny zgon podjąć, niż zdradzić swoich towarzyszów broni i haniebnie z pola ustąpić.“
Klęska tak nieszczęśliwa i w swoich skutkach tak okropna bitwa, chociaż mogła mieć wiele przyczyn skrytych przed rozumem ludzkim i samemu tylko Bogu wiadomych, a zwłaszcza wielorakie grzechy i przestępstwa chrześcian, wywołujące słuszną karę niebios; wnoszą jednakże niektórzy z prawdopodobnych przypuszczeń, że sam Władysław król Węgierski i Polski sprawcą był swojej i całego wojska swego zguby, gdy zbyt chuciom cielesnym podległy, ani w pierwszej wyprawie przeciw Turkom, ani w drugiej, którą obecnie przedsiębrał, w upale najgorętszej wojny, kiedy przestrach wzbudzały mnogie tłumy nieprzyjacioł w obec małej garstki własnego rycerstwa, i kiedy trzeba było błagać łaski i przebaczenia Boga, lekceważąc grożące sobie i całemu wojsku niebezpieczeństwa, nie porzucał wcale swych sprosnych i obrzydłych nałogów. Już w poprzedniej wyprawie, gdy wszystko wojsko wystąpiło w bojowym szyku przeciw nieprzyjacielowi, i sam Władysław z wielkiém dla siebie niebezpieczeństwem stanął do walki w czwartym zastępie, między dwoma rycerzami, Mikołajem Chrząstowskim herbu Strzegomia, i Nekandą z Sieciechowic herbu Topor, którym głównie piecza nad nim była powierzona, gdy już nieprzyjaciel bliski na rzut kamienia groził spotkaniem, a wszystko wojsko królewskie, bacząc na swoje szczupłe siły, wzdrygało się przed ogromnemi chmarami Turków, których jeśli kto oczyma nie ogarniał, mógł snadno ogarnąć myślą; dwaj wspomnieni rycerze przekładali mu z otwartością, podobnież drżącemu i swoje siły mierzącemu z potęgą wroga, że nad tak licznym i groźnym nieprzyjacielem łatwo otrzyma świetne i pełne chwały zwycięztwo, i z największym dla siebie zaszczytem wojsko swoje z strasznego wybawiwszy niebezpieczeństwa szczęśliwie do kraju odprowadzi, jeżeli tylko w głębokiém upokorzeniu serca, z szczerą i doskonałą skruchą uczyni ślub Bogu, że swoje szpetne nałogi porzuci. Przyjął król Władysław to zobowiązanie, i z obfitych łez wylaniem, w obec dwóch rzeczonych rycerzy, przyrzekł uroczyście wyzuć się z swych zdrożności i ohydne złożyć występki. Tym ślubem pobożnym, tą pokorą i poddaniem się ducha tyle u Boga wybłagał łaski, że i wtedy zniósł owe tłumy nieprzyjacioł, i potém w wielu walnych bitwach i mniejszych utarczkach, z zadziwiającą łatwością porażał ich i zwyciężał, zkąd wszyscy królowie i książęta, wszystkie ludy chrześciańskie, i sam nawet papież Rzymski wielkiemi wysławiali go pochwałami. Ale krótko trwała ta pomyślność, rozsypawszy się w dym płonny i nikczemny; zaćmiła jej świetny blask gruba i straszliwa pomroka. A nie dziw; król bowiem Władysław, niepomny dobrodziejstw Boga i uczynionego mu ślubu, jeszcze w powrocie z wyprawy kalał się na nowo swym bezecnym występkiem, i z większą jeszcze zelżywością obrażać począł Majestat pełnego łaski i miłosierdzia Boga, swego wybawcy i opiekuna. Sprawiedliwym przeto wyrokiem jego, zginął wraz z całém wojskiem swojém sromotnie i nędznie, i z klęską całego chrześciaństwa.
Juliana kardynała, legata papieskiego, widziano, gdy z Janem wojewodą opuszczał bitwę: nie chciał on wprzódy odstąpić króla, aż kiedy ujrzał, że Jan dowódzca wyprawy odbiegł króla i jego drużynę, a swym przykładem pociągnął liczne wojska do ucieczki. Niewiadomo zaś, jakiém zdarzeniem Julian kardynał oderwał się potém od Jana wojewody; a gdy w towarzystwie kilku rycerzy przybył do Dunaju, pewien Wołoszyn, przewożący go na małém czółnie samego przez rzekę, postrzegłszy przy nim złoto, które jak mówią kardynał Julian zawsze woził przy sobie, a o którém znać dawała sama łódka zanurzająca się pod jego ciężarem, zabił go, a ciało martwe, jak wielu podaje, odarte z odzieży i złota, rzucił w Dunaj. Tak zginął mąż rzadkiej wymowy i roztropności, wyzionąwszy ducha pełnego uczuć wzniosłych i ślachetnych, i dziwnie sposobnego do każdej sprawy, którąkolwiek zamierzył. Widziano także biskupa Waradyńskiego, jak na początku bitwy pierzchnąwszy między pierwszymi, uciekał przed pogonią Turków na brzeg jeziora, w którém jak mówią utopiony został. Widziano i Jagierskiego biskupa, jak nie mogąc wytrzymać pierwszego natarcia chciał się schronić do zamku Warny; ale gdy go mieszczanie nie przyjęli, wrócił do obozu królewskiego, i wystąpiwszy do boju mężnie z nieprzyjacielem walczył. Z Polskich zaś rycerzy, okrom dwóch, żaden nie ocalał, ci bowiem wedle zwyczaju swego nie myśleli bynajmniej o ucieczce, jako lud dzielny i bitny, lecz póki im tchu i życia stało, walczyli w króla obronie. Z przedniejszych zaś zginęli: Jan Major i Jan Gratus bracia rodzeni Tarnowscy, tudzież Marcin i Stanisław z Roznowa, dwaj synowie sławnej pamięci Czarnego Zawiszy, który w owej nieszczęśliwej klęsce, przez cesarza Zygmunta pod Gołubcem doznanej od Turków, mężnie był poległ, i wielu innych z szlachty Polskiej. Ocaleli zaś ucieczką: Jan Rzeszowski, który z przyczyny ran odniesionych nie mogąc dotrwać w bitwie leżał na wozie w taborze królewskim, szlachcic herbu Półkozy, później na biskupstwo Krakowskie, Grzegorz z Sanoka herbu Strzemię na arcybiskupstwo Lwowskie, Paweł z Grabowa herbu Powała na biskupstwo Chełmskie, Wojciech z Żychlina na urząd podkanclerzego królestwa Polskiego, Jan Wątrobka z Strzelec herbu Oksza na probostwo Ś. Michała i kanonią Krakowską wyniesiony. Jędrzej zaś z Sienna herbu Dębno, Jan z Borowna herbu Szreniawa, Marcin Chorążyc herbu Półkozy, Piotr z Latoszyna herbu Gryf, uszli szczęśliwie przed niewolą Turecką.
Kiedy noc rozjęła walkę, króla Władysława już nie było, i rzecz dziwna, nie znalazł się nikt, ktoby był widział, że go zabito albo w niewolą wzięto, gdy o innych rycerzach, którzy podobnież nie wrócili z bitwy, otrzymano pewne wieści, że zginęli albo zabrani zostali jeńcem. Ale jak wszyscy zgodnie poświadczali, król walczył w tej bitwie z siłą prawie nadludzką, i między Turkami własną ręką siał pogrom tak straszliwy, że czwarta część najcelniejszych zastępów nieprzyjacielskich przed jego dzielnością i bohaterstwem ustąpiła z pola. Ta dzielność i odwaga ożywiała wojsko chrześcian, i niema wątpliwości, że król męztwem swojém górował nad Turkami, którzy raczej ogromem swoim niżli orężem spłoszyli wojsko królewskie. Węgrzy w większej części powrócili szczęśliwie, ale celniejsi z rycerzy Węgierskich pierzchnęli w boju. Gdyby były wytrwały wojska królewskie, chociaż nieprzyjaciel przeważał liczbą bez porównania większą, można się było spodziewać zwycięztwa, i już Bóg oznajmiał je znakami, o których mówiłem wyżej, lecz wojsko zniweczyło je swoją ucieczką. Ze wszystkiego zaś rycerstwa, które prawdę mówiąc nie wynosiło więcej nad dwadzieścia tysięcy, ledwo piąta część jak utrzymywano zginęła, poległszy w boju lub dostawszy się w niewolą; i wojsko chrześciańskie nie miałoby powodu żalić się na tak znaczną szkodę, gdyby nam był wrócił król Władysław, nad którego żaden wiek nie widział ani podobno nie ujrzy nigdy większego obrońcy wiary chrześciańskiej, gorliwszego wyznawcy kościoła, i świętszego monarchy; który dla swej osobliwszej dobroci i łaskawości żadnemu chrześcianinowi nie wyrządził nigdy szkody; Boga nieustannie chwalił, i cześć mu oddawał pieśnią, czynem i słowem. W jedzeniu wielce był wstrzemięźliwy; wina nie pijał, lecz na samej przestawał wodzie. Zgoła jak święty i anioł z nieba, wiódł na ziemi życie czyste i dziewicze, zarówno w czasie pokoju jako i w wojnie. Legło w tej bitwie ośmdziesiąt tysięcy ludzi, i wiele dusz ślachetnych przeniosło się do nieba albo w piekła otchłanie. Pamiętny jest ten rok wielu klęskami: albowiem i Szwajcarów w Bazylei wymordowano, i Delfin w Niemczech wiele miast opanował, a król Francuzki zajął Tul i Werdun. Żadna jednak klęska głośniejszą nie była nad Węgierską, po której zwycięzca i zwyciężony odmienne wcale osięgli przeznaczenie: zwyciężony bowiem Władysław, król Polski i Węgierski, połączył się z aniołami, zwycięzca zaś Turek na wieczne męki potępiony. Polacy mieli jakby natchnione w serca przeczucie tej klęski; i kiedy wieść o przygodzie króla jeszcze była nie doszła do Polski, słychać już było skargi i narzekania niewiast, z samego przypuszczenia opłakujących stratę swoich synów i krewnych.
Za przybyciem do Adryanopola sułtan Turecki przeglądając jeńców, wybrał z pomiędzy nich dwunastu Polaków w porze pierwszej młodości, celujących rodem i nadobną postacią, i oddzieliwszy ich od reszty brańców kazał do swego domu zaprowadzić. Ci gdy pomiarkowali, że dla pięknej urody mieli być najprzód sprosnym obyczajem pogańskim obrzezani, a potém do nierządniczych posług przeznaczeni, nie chcąc poddać się tak sromotnej powinności i brzydkiej służyć żądzy, sprzysięgli się na śmierć cesarza, tajemnicę zwierzywszy pewnemu Bułgarowi na podobną hańbę przeznaczonemu, którego także do swego spisku wciągnęli. Lecz gdy w obranej do wykonania morderstwa południowej porze, w której straż sułtańska zwykle snu używała, zabierali się do swego dzieła, Bułgar ów wpadł spiesznie do wczasującego się cesarza, i odkrył przed nim zamach, ostrzegając, jakie groziło mu niebezpieczeństwo, jeśliby co rychło mu nie zapobiegł. Nie wstrzymało to jednak sprzysiężonych, którzy napadłszy na sułtana, wszelkiemi sposoby usiłowali go zamordować (czyn zaprawdę mężów godny, a nie młodzieńców i niedorostków). I byliby pewnie dokonali morderstwa, gdyby cesarz zręcznie nie był się im wyśliznął, zbiegłszy kryjomemi schodami do innej części gmachu. Gdy zaś straż przydworna Janczarowie w wielkim gminie nadbiegli, żaden z spiskowych nie dał się żywcem poimać; ale zamknąwszy się w komnacie, z której był sułtan umknął, i obwarowawszy silnemi zaworami przeciw barbarzyńcom dobywającym się do nich z całej siły, wszyscy się nawzajem pozabijali, i podjęli śmierć chwalebną, wiecznie pamiętną, w której odkazali ludziom uczciwym przykład budujący i przestrogę, aby wiarę i cnotę czystości cenili więcej niż życie. I gdyby Jan Huniad i inni rycerze, którzy pod Warną z królem Władysławem walczyli przeciw Turkom, tak byli myśleli, jak owi słabego i nieletniego wieku młodzieńcy, nie byłoby zginęło tyle pięknych zastępów, ani uległo w boju wojsko chrześciańskie, które chociaż w roku przeszłym świetnie zdawało się poczynać, przecież z dopuszczenia skrytych wyroków nieba zachwiało się później w powodzeniu i skończyło bardzo nieszczęśliwie.