Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście/Księga jedenasta (ciąg dalszy)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Długosz
Tytuł Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście
Data wyd. 1867–1870
Druk Drukarnia „Czasu“ W. Kirchmayera
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Karol Mecherzyński
Tytuł orygin. Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Rok Pański 1424.
Eryk król Duński, Zygmunt król Rzymski i Węgierski, Branda kardynał legat Apostolski i inni książęta, przybywają na koronacyą królowej Zofii do Krakowa.

W kilka dni po świętach Narodzenia Pańskiego, Władysław król Polski wybrał się z niezwykłym pośpiechem z Grodna do Polski, dla przygotowania obchodu koronacyi. Lubo zaś na pomieniony obchód po wiele kroć zapraszał brata swego Alexandra Witołda, wielkiego książęcia Litewskiego, ten jednakże odmówił swego przybycia dla różnych przyczyn, z których ta miała być główniejsza, że się na królową Zofią tak bardzo był pogniewał, że nawet nie chciał oddać jej należnej czci w uroczystość koronacyi. Z Litwy wyjechawszy król Władysław, przybył do Jedlny, a ztąd przez Iłżę, Łysą górę i Wiślicę do Krakowa, aby się zająć przygotowaniem obchodu. Spodziewał się bowiem z pewnością przybycia Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, tudzież innych książąt zaproszonych. Już i Eryk król Duński, pobrawszy z sobą rozmaite sprzęty i naczynia złote, do zastawy stołu potrzebne, i nie zażądawszy nawet straży bezpieczeństwa, z wszelką ufnością, w świetnym i wspaniałym orszaku, zaraz po świętach Narodzenia Pańskiego przybył naprzód do Poznania, gdzie z rozkazu i rozporządzenia króla Władysława przyjęty przez znakomitych panów Polskich, a potém odprowadzony do Krakowa, udał się ztąd do Węgier. Odwiedziwszy Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, wrócił znowu do Polski. A gdy się do Krakowa przybliżał, wyjechał przeciw niemu Władysław król Polski do wsi Brzeźnicy niedaleko Bochni, a przyjąwszy go z wielką czcią i uprzejmością, towarzyszył mu aż do Krakowa. Zygmunt król Rzymski i Węgierski, człek zmiennego umysłu, długo dał na siebie czekać, a potém żądał i znakomitych zakładników i listów ochronnych. Władysław król Polski czyniąc mu zadosyć, posłał Eryka króla Duńskiego, Zbigniewa biskupa Krakowskiego i Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa. Ci gdy we Środę przed Niedzielą Esto mihi spotkali go w Starej wsi za Szramowicami, Eryk król Duński tak do króla Rzymskiego Zygmunta przemówił: „I sam z własnej ku tobie, Najjaśniejszy Królu, przychylności, i na żądanie Dostojnego Władysława króla Polskiego, przybyłem tu chętnie z dwoma posłami rzeczonego króla, ofiarując ci osobistą rękojmią, ażebyś nas wolnych lub pod strażą póty w twojém królestwie Węgierskiém zatrzymał, póki zdrowo i szczęśliwie z Polski nie wrócisz.“ Zygmunt król odpowiedział: „że nigdy nie żądał tak znakomitych zakładników, i o dobrej wierze Władysława króla Polskiego nigdy nie wątpił; że więc bez żadnej rękojmi bezpieczeństwa chce jechać do Krakowa.“ We Czwartek obadwaj królowie, to jest Rzymski i Duński, wraz z Barbarą królową Rzymską przybyli do Nowego targu na obiad i na nocleg. W Piątek wyruszywszy dalej, zjechali do Myślenic (Myślienicze) gdzie ich Władysław król Polski w polu otwartém spotkał i z uprzejmém zaproszeniem do Myślenic odprowadził. W Sobotę wszyscy trzej królowie w liczném otoczeniu, strojno i dworno, z Myślenic przybyli do Wieliczki: a zjadłszy przy jednym stole obiad w wyższej sali żupniczej, tego samego dnia, który był nader miły i pogodny, wyjechali do Krakowa. Na ich przyjęcie powychodzili prałaci, rozmaici książęta i panowie, którzy nie tylko z Polski i jej posiadłości, ale i z odległych ziem i królestw zaproszeni licznie się pozjeżdżali, i wszyscy z swemi drużynami hufcami, oddziałami rycerstwa, w świetném i okazałém jak który mógł przybraniu, z osobna postępowali. Panie także i dziewice zacniejszego stanu w kolebkach i rydwanach złocistych przeciw nim powyjeżdżały. Witał nadto przybywających królów Branda, tytułu Ś. Klemensa prezbiter kardynał Placencki, od Marcina V papieża na uroczystość rzeczonej koronacyi przysłany; toż Zygmunt książę Korybut, z pocztem pięciuset jazdy. Potém Zofia królowa Polska na górze Lasocińskiej kobiercami wysłanej przyjmowała Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego i żonę jego królową Barbarę. Po takowém przyjęciu, wzięła z sobą królową Barbarę do powozu pysznie przyozdobionego, i odwiozła do Krakowskiego zamku, gdzie ją umieszczono w komnacie dla Zygmunta króla przygotowanej, to jest w pokoju malowanym. Erykowi królowi wyznaczono wyższą komnatę, która od swego gościa zwana jest dotąd komnatą króla Duńskiego.

Po odbytej koronacyi królowej Zofii, król Władysław dla goszczących królów i książąt, a potém Zawisza Czarny z Garbowa dla Władysława i tychże dostojnych gości, wyprawiają uczty wspaniałe.

W Niedzielę Esto mihi, to jest dnia dwunastego Lutego, w kościele katedralnym Krakowskim Ś. Stanisława, w samym środku tegoż kościoła, przy grobie Ś. Stanisława, począł się obrząd koronacyi królowej Zofii. Gdy trzej królowie zasiedli w liczném zebraniu książąt i panów błyszczących strojem i przepychem, Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, odśpiewawszy mszą ś., koronował i namaścił Zofią na królową Polską, w obecności Brandy kardynała Placenckiego, legata Stolicy Apostolskiej, Jana arcybiskupa Lwowskiego, tudzież Zbigniewa Krakowskiego, Andrzeja Poznańskiego, Jana v. Waldow Lubuskiego, biskupów, i Juliana de Caesarinis audytora kamery Apostolskiej. Po dopełnionym obrzędzie koronacyi, wszyscy trzej królowie w izbie zwanej Laskowiec biesiadowali u jednego stołu. Zygmunt król Rzymski i Węgierski siedział we środku, Władysław król Polski po prawej, Eryk król Duński po lewej stronie. Tuż przy Władysławie królu posadzono Brandę kardynała Placencyi, dalej podług starszeństwa zasiedli z prawej strony biskupi, z lewej świeccy książęta. Po uczcie wyprawionej z wielką wytwornością i przepychem, były tańce aż do późnej nocy. W Poniedziałek, Wtorek, Środę, Czwartek i Piątek, przez dzień zabawiano się rycerskiemi gonitwami kopijników, nocną porą pląsami. W Sobotę przed Niedzielą pierwszą postu, Zawisza Czarny z Garbowa, rycerz, w chrześciaństwie pod ten czas nie mający sobie równego, wszystkich trzech królów; to jest Rzymskiego, Polskiego i Duńskiego, niemniej kardynała Placencyi Brandę, i wszystkich książąt duchownych i świeckich zaprosił na obiad, i w domu bogatego Czecha na ulicy Ś. Jana wspaniałą uczcił biesiadą. Było na tej koronacyi wielu obcych książąt, jako to, Ludwik książę Bawarski, brat rodzony królowej Francuzkiej, który choć nie zaproszony, przybył jednak na sam rozgłos rzeczonej uroczystości, słysząc wiele o słynących w świecie Polakach. Powiadano, że gdy się przypatrzył owej koronacyi i towarzyszącemu jej przepychowi, powtarzał często: „że o wielu rzeczach z podziwieniem słyszał, ale daleko więcej dowiedział się oczyma.“ Byli nadto obecnymi: Ziemowit, Władysław, Kazimierz, Trojden, bracia rodzeni, książęta Mazowieccy; Bernard książę Opolski, Bolesław Cieszyński, Janusz Raciborski, Kazimierz Oświecimski, Wacław Opawski, Konrad Czarny i Konrad Biały Koźleńscy, Wacław Żegański, wielu książąt Litewskich i Ruskich. Dwaj także komturowie, Elblągski i Toruński, od mistrza Pruskiego Pawła v. Rusdorf przysłani.

Władysław król Polski, za namową Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, rozwięzuje zaręczyny córki swojej z Fryderykiem margrabią Brandeburskim.
Pod ten czas, kiedy trzej królowie zabawiali w Krakowie, odbywały się ciągle między nimi i ich panami narady o rozmaitych przedmiotach, a zwłaszcza o utrzymaniu w ich królestwach pokoju, i wytępieniu odszczepieńców Hussytów, których zaraza coraz bardziej się powiększała. Oto nalegał jak najżarliwiej Branda kardynał Placencki. Aby zaś to oboje tém snadniej i pewniej uskutecznić można, dwaj królowie, Rzymski i Duński, usilnemi prośbami namówili trzeciego, to jest Władysława króla Polskiego, „aby z nimi połączył się związkiem powinowactwa, i dał w małżeństwo Bogusławowi książęciu Słupskiemu, bliskiém pokrewieństwem złączonemu z królem Rzymskim Zygmuntem, córkę swoję Jadwigę, dziewicę, unieważniwszy dawne zrękowiny z synem Fryderyka margrabi Brandeburskiego.“ Dawali wiele Polsce obadwaj królowie, gdyby to małżeństwo przyszło do skutku, więcej jeszcze obiecywali; między innemi wcielenie na zawsze do Polski pewnych prowincyj królestwu Polskiemu przyległych, które temuż książęciu Słupskiemu dziedzictwem przypadały. Namawiali i wciągali do tego zamiaru hojnemi darami i obietnicami prałatów i panów Polskich. Ztąd jawny powstał spór między panami królestwa Polskiego, gdy niektórzy z nich tego byli zdania, aby zerwać dawniejsze umowy z margrabią Brandeburskim, który swych przyrzeczeń nie dotrzymywał, a skłonić się do prośb dwóch królów i złączyć z nimi powinowactwem wielkie korzyści Polsce obiecującém. Ale większa liczba radców, rozsądniej myślących i niechętnych takowej zmienności i niestateczności, nie dała się do tego zdania nakłonić, przewidując z pewnością, że i Alexander Witołd wielki książę Litewski, u którego pod ów czas Fryderyk młodszy, syn margrabi, przebywał, na zerwanie rzeczonych związków nie zezwoli. Aby zaś prostą i bezwarunkową odmową nie ubliżyć dwom królom i gościom, usilnemi prośbami nalegającym, Władysław król Polski złożył rzecz całą na Alexandra Witołda, oświadczywszy, „że bez jego rady i przyzwolenia nie zwykł nic nigdy stanowić w sprawach większej wagi, do których obecna należała.“ Radził wreszcie, „aby obadwaj królowie wysłali do Alexandra książęcia swoich posłów, zaręczając, że uczyni według jego woli i rozporządzenia.“ Uradowani obadwaj królowie z tej odpowiedzi, natychmiast z Krakowa wysłali do Litwy poważne poselstwo, tusząc, że swemi prośbami zdołają ująć Alexandra książęcia. Niemniej i Władysław król Polski na żądanie rzeczonych królów wyprawił z swej strony znakomitych posłów, jako to, Zbigniewa biskupa Krakowskiego, Jana Szafrańca kanclerza i Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego, z oznajmieniem Alexandrowi Witołdowi swego i radców swoich postanowienia. Ale chociaż większej części radców, rozumnie myślących, zdawało się wielką korzyścią przydzielenie do Polski przez powinowactwo z książęciem Słupskim i spojenie z jej całością ziemi Słupskiej, mającej znaczne i bogate miasta, tudzież połączenie biskupstwa Kamińskiego z metropolią Gnieźnieńską, od której było oderwane; wszelako nad tak wielkie korzyści więcej ważono rzetelność i dane słowo.

Władysław król Polski obdarza królów Rzymskiego i Duńskiego przy pożegnaniu wspaniałemi podarkami, a nadto Zygmuntowi posyła pięć tysięcy rycerstwa w posiłku przeciw Czechom.

Piętnaście dni zabawiwszy w Krakowie, i utwierdziwszy sojusze wzajemnej przyjaźni tak słowy jako i wielkiemi obietnicami, rzeczeni królowie odjechali. Władysław król Polski, na prośby Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, przyrzekł mu następnego lata posłać w posiłku przeciw Czechom Hussytom pięć tysięcy konnego rycerstwa. Oby dwóch potém królów udarowawszy wspaniale naczyniami srebrnemi i złotemi, klejnotami, końmi, szatami i futrami kosztownemi, odprowadził ich aż do Nowego Sącza, gdzie sobie wzajem podali ręce, ucałowali się i rozjechali. Zygmunt król Rzymski i Węgierski wraz z Erykiem królem Duńskim udali się do Węgier, zkąd król Duński powtórnie wybrał się do Jerozolimy. Władysław zaś król Polski wróciwszy do Krakowa począł zbierać wojsko, które Zygmuntowi królowi miał do Czech wysłać w posiłku; a ściągnąwszy z Polski pięć tysięcy wybrańszego ludu, poruczył nad niém dowództwo Piotrowi Miedźwiedzkiemu, i wyprawił je do Ołomuńca na dzień oznaczony, to jest na nadchodzącą uroczystość Zesłania Ducha Świętego.

Władysław król odmawia posłom Czeskim posiłków. Kapłana Czeskiego, odszczepieńca, prawiącego na dworze królewskim, rozkazuje zrzucić z mownicy i uwięzić.

Z Krakowa wyjechawszy Władysław król Polski, na uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi przybył do Wiślicy, kędy posłom Czeskim dopraszającym się, „aby im książęcia Zygmunta Korybuta, którego chcieli obrać swoim królem, z zbrojną przysłał pomocą,“ odpowiedział: „że ani książęcia Zygmunta Korybuta, ani posiłków żadnych im nie przyśle, pókąd się nie wyrzeką zgubnych błędów odszczepieństwa, i nie wrócą do prawej wiary katolickiej i uznania jednego najwyższego pasterza; czego jeżeli nie uczynią, będzie ich ścigał i prześladował jak nieprzyjacioł wiary i religii chrześciańskiej, i Zygmuntowi królowi Rzymskiemu ku ich zagładzie zbrojnej udzieli pomocy.“ Pod te czasy także, pewnego kapłana Czeskiego, który na dworze królewskim w Wiślicy naukę Czeską opowiadał i zachwalał, na usilne nalegania Zbigniewa biskupa Krakowskiego, gorliwie odpierającego tę sektę bezbożną, i radzącego królowi, „aby jako król katolicki i podległy kościołowi Rzymskiemu, nie pozwalał na dworze swoim jawnie i z ohydą swego imienia rozsiewać błędów odszczepieństwa“, kazał zrzucić z mownicy, z której śmiał przemawiać, i wtrącić do więzienia. A nadto, z powodu obecności Czechów, tenże Zbigniew biskup Krakowski wydanym interdyktem pozamykał wszystkie kościoły. Z Wiślicy ruszył król Władysław do Wielkiej Polski przez Żarnowiec, Krzepice, Wieluń i Kalisz, gdzie święta Zmartwychwstania Pańskiego obchodził; we Wtorek w dzień Ś. Jakóba przybył do Kościana, a w dzień Ś. Wawrzyńca do Łęczycy.

Posłowie królów proszących o rękę Jadwigi, córki Władysława króla, dla książęcia Słupskiego, przybywają do Witołda wielkiego książęcia Litewskiego.

We Środę przed świętami Wielkanocnemi, posłowie Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, jako to: biskup Korbawski, rycerz Teodoryk z Brzozowic i Bartold doktor praw, tudzież ze strony Eryka króla Duńskiego jeden arcybiskup i dwóch rycerzy, a z strony Władysława króla Polskiego Zbigniew biskup Krakowski, kanclerz i marszałek królestwa, przybyli do Grodna do Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego: a nazajutrz, to jest we Czwartek, otrzymawszy posłuchanie, naprzód posłowie króla Rzymskiego Zygmunta, potém posłowie Eryka króla Duńskiego, opowiedzieli poselstwo swoje, długiemi i wymownemi głosy zalecając książęcia Słupskiego Bogusława, i wysławiając jego cnoty, ród wysoki i powabną postać, bogactwa i obszerność państw książęcych: zaczém prosili, „aby raczył zezwolić na połączenie z nim związkiem małżeńskim bratanki swojej Jadwigi, córki królewskiej z znaczną korzyścią i powiększeniem królestwa Polskiego i księstwa Litewskiego.

Witołd odłożywszy odpowiedź do innego czasu, radzi, aby utrzymano zaręczyny z margrabią Brandeburskim, o co i papież wstawia się swoim listem.

Posłowie Władysława króla Polskiego, powtórzywszy to samo usty Zbigniewa biskupa Krakowskiego, prosili, „aby książę, jako brat królewski i stryj dziewicy Jadwigi, raczył osądzić, coby czynić wypadało, „gdy dwaj królowie poważnemi poselstwy dopraszali się wejścia z nim w związki powinowactwa i oddania w małżeństwo królewny Jadwigi Bogusławowi książęciu Słupskiemu; azali przystać należało na te związki, odrzuciwszy poprzednie z margrabią Brandeburskim. Książę Alexander Witołd, zatrzymawszy u siebie przez ośm dni posłów trzech królów, podejmował ich nader hojnie; dziewiątego dnia dopiero odprawił obdarzonych upominkami, bez żadnej stanowczej odpowiedzi, lecz tylko z oświadczeniem, że się namyśli, i Władysławowi królowi Polskiemu przez własnych wysłańców odpowie. Tej zaś zwłoki Alexander Witold użył w tym celu, ażeby miał porę i sposobność naradzenia się co do zamierzonych powinowactwa związków. A lubo zniewolony usilnemi prośbami posłów obu królów, a nadto radami i namową Władysława króla, już się był skłonił do spowinowacenia się z temiż królmi i książęciem Słupskim, tajemna jednak Zygmunta Korybuta, wbrew jego i Władysława króla Polskiego zakazu, do Czech wyprawa, którą on wkrótce przedsięwziął, odwiodła go od zamiaru skojarzenia się z królmi i książęciem Słupskim. Zaczém wysłał do Polski swoich posłów, radząc królowi Władysławowi, „aby zawartych z margrabią Brandeburskim układów nie zrywał.“ Jakoż na tém stanęło, iż margrabi Brandeburskiemu dano pierwszeństwo przed książęciem Słupskim, zwłaszcza, że i Marcin V papież wstawiał się za utrzymaniem związków z margrabią, ujmującym i z serca napisanym listem, którego taka jest osnowa:
Marcin biskup, sługa sług Bożych. Najmilszemu w Chrystusie synowi Władysławowi, dostojnemu królowi Polskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Chwalebny jest u chrześcian i święty stan małżeński, który dla rozmnożenia w sposób godziwy rodzaju ludzkiego i utwierdzenia społeczeństwa Pan postanowił. Ale te małżeństwa są jeszcze pożądańsze, z których, prócz owej powszechnej użyteczności, inne nadto i większej wagi dla królestw i narodów wypływają korzyści; a takiemi są śluby zawierane między książęty, od których spokojność i pomyślność mnogich ludów zawisła. Gdy więc od dawna powzięliśmy wiadomość, że ukochana w Chrystusie córka nasza, a twoja dziewka rodzona, Jadwiga, przeznaczoną została w małżeństwo ukochanemu synowi, dostojnemu młodzieńcowi Fryderykowi, synowi dostojnego pana, Fryderyka margrabi Brandeburskiego, i że przerzeczona Jadwiga osobiście i w obec twej Królewskiej Miłości, jako téż licznego i znakomitego zebrania prałatów, panów i rycerzy twojego królestwa, jawnemi słowy i dobrowolnie przyjęła za prawego małżonka pomienionego Fryderyka, syna margrabi, i nawzajem tenże margrabia Fryderyk, w imieniu swego syna, przyjął ją za prawą małżonkę; gdy takowe małżeństwo uznaliśmy za odpowiednie i dla obu stron zaszczytne, a ludom wielu pożyteczne; wielce uradowaliśmy się w Panu, i winszowali twojej Królewskiej Miłości, przekonani, że mądrze i roztropnie uczyniłeś, zapewniwszy i sobie na stare lata spokojność, i córce twojej pomyślność, i pokój trwały twemu królestwu. Kiedy bowiem dla wysokich zaszczytów i dostojności twojej mogłeś z pomiędzy wszystkich królów i książąt chrześciańskich wybierać sobie zięcia, tego wziąłeś i wybrałeś, o którym słusznie możesz tuszyć, że będzie i dla ciebie najpowolniejszym synem, i dla córki twojej najlepszym mężem: i dlatego zająłeś się jego wychowem i ukształceniem pod twoją pieczą królewską. Wyborem takiego małżeństwa okazałeś razem twoję przychylność dla Niemieckiego rodu, powierzając mu tak drogie i ukochane dziecię. Nas także z naszym domem Kolumnów, z którego według ciała pochodzimy, połączyłeś z sobą powinowactwa węzłem. Jak bowiem dowiadujemy się od dawnych przodków, którzy ród nasz od starszej jeszcze wyprowadzali przeszłości, dom nasz de Columna Romana, i teraźniejszych Burgrabiów Norymberskich, mający także mieć pochodzenie Rzymskie, z jednego idą gniazda. Jeżeli więc wprzódy byliśmy twej Królewskiej Miłości przychylni dla głośnych twoich cnót i przymiotów, i ze względu na wielkie twoje dla chrześciaństwa zasługi, tém więcej teraz, połączeni z twą Wysokością związkiem powinowactwa, winniśmy ci okazywać czci i przychylności, gdy wraz z Norymberskim domem, nasz także dom świetnemi i królewskiemi zaszczyciłeś związki. Przeto, synu najmilszy, chociaż bynajmniej nie wątpimy o pewności twego przyrzeczenia i trwałości pomienionego małżeństwa; wszelako, że go z serca sobie życzymy, i wielkie z niego przewidujemy korzyści, pragniemy niniejszym listem utwierdzić cię w twojém przedsięwzięciu. Jakoż prosimy twej Królewskiej Miłości, abyś wszelakiemi sposoby, któreby zgadzały się z uczciwością, okazywał przed światem niezmienność twego postanowienia, tak iżby nikt nie wątpił, że to małżeństwo przy łasce Pana Boga przyjdzie niezawodnie do skutku. Dan w Rzymie u ŚŚ. Apostołów, dnia dwudziestego ósmego Grudnia, Naszych rządów Papieskich siódmego roku.“

Za sprawą Prokopa kapłana, Zygmunt król napróżno oblega Morawskie miasto Lutemberg; Zyżka zaś wytępiwszy wojsko margrabi Misneńskiego, zdobywa miasta Auszkę i Kutnę, Prażan poskramia orężem, oblega Pragę, nakoniec zawarłszy ugodę z Zygmuntem pod ohydnemi i niegodnemi cesarza warunkami, umiera na morową zarazę.

Tegoż czasu Eryk król Duński i Piotr infant, brat króla Portugalskiego, przybyli do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, i posiłkami swemi pomnożyli jego wojska. Oblężono zatém miasto Morawskie Lutemberg, i przez trzy miesiące trwało oblężenie. Miał Zyżka kapłana Prokopa, który potém swemi czyny wielką sobie zjednał sławę. Siostrzeniec Jana Wody, i od niego jako bezdzietnego za syna przybrany, a dla męztwa dzielnego i gotowości do każdej sprawy, wielkim był Zyżki ulubieńcem: jemu więc poruczono obronę Morawskiej ziemi. Wziąwszy z sobą spory zastęp rycerstwa, zdołał on mimo oblegających nieprzyjacioł wprowadzić żywność do miasta i oblężenie Zygmunta uczynić bezskuteczném. Potém Zyżka, wsparty pomocą Prażan, a zaufany w przychylności i potędze Fryderyka margrabi Misnii, obległ miasto Auszkę. Margrabia Fryderyk, zebrawszy własne i posiłkowe wojska, poszedł oblężeńcom na odsiecz i pod miastem bitwę stoczył. Długo ważyły się losy walki; z obu stron najdzielniejsi poginęli męże. Naostatek ślepe szczęście przechyliło się na stronę ślepego wodza, i dało do rąk zwycięstwo odszczepieńcom. Dziewięć tysięcy wiernych w tej bitwie poległo. Miasto Auszka zostało zdobyte i do szczętu zburzone. Nadęty tą pomyślnością Zyżka począł coraz dumniej podnosić głowę, uciskał szlachtę, na miasta wkładał ciężkie podatki. Z tej przyczyny Prażanie, wsparci pomocą panów, wyprowadzili przeciw niemu wojsko. Zyżka widząc, że nie zdołałby im w otwartém polu wyrównać, cofnął się w góry, i w wąwozach stoczywszy bitwę, trzy tysiące Prażan położył trupem, resztę zmusił do ucieczki. Niebawem Kutnę, odbudowaną na nowo od Prażan, powtórnym zamachem zdobył i spalił: a uniesiony szczęściem, podstąpił z wojskiem pod Pragę i ścisnął ją oblężeniem. I w stolicy i w obozie Zyżki było wielu, którzy boleli nad wewnętrzném rozerwaniem królestwa; jedni Prażan, drudzy obwiniali Zyżkę, i wojsko chyliło się do buntu, głośno sarkając: „że nie godziło się gnębić orężem Pragi, która była stolicą królestwa i nie różniła się wcale wyznaniem; że wnet potęga Czeska runie, gdy w kraju wzięła górę niezgoda.“ Przerażony takiem szemraniem Zyżka temi słowy przemówił do ludu: „Z boleścią słyszę wasze skargi i wyrzuty, czynione mnie, który własnémi niebezpieczeństwem was ocaliłem, dla was obojga oczu postradałem, i wszędy wiodłem was do zwycięztwa. Lecz ani trudy nie są dla mnie ciężkie, ani ślepota dotkliwą: to najboleśniejsza, że sprawie waszej należycie zaradzić nie mogę. Nie mojej ale waszej krwi Prażanie pragną, nie mych lecz waszych rąk się boją; mnie skryte stawiając sidła, na wasz żywot czyhają. Pragę zdobyć potrzeba i wytępić buntowników, jeżeli zwycięzcami być chcecie. Wszelako, abyście się na mnie nie uskarżali, zostawiam wam do wyboru: pokój, byle w nim nie było zdrady, albo wojnę. W obudwu razach macie we mnie pomoc gotową.“ Wysłuchawszy tej mowy, wojsko zmieniło zamiar i uchwaliło wojnę, która iżby nie sprowadziła więcej klęsk na stolicę, kapłan pewien, imieniem Jan, rodem z miasta Rokiczany, od którego wziął swoje nazwisko, chudy pachołek i lichego gniazda, ale rozumu bystrego i sprawnej wymowy, uczeń niegdy Jakobella, za pozwoleniem Prażan udawszy się do obozu, Zyżkę dla nich przejednał. Zygmunt król Rzymski i Węgierski, widząc powodzenie Zyżki, w którego ręku spoczywał los całych niemal Czech, postanowił ująć go sobie potajemnie obietnicą wielkorządztwa w królestwie, dowództwem nad wojskiem i coroczną opłatą wielkiej ilości złota, jeśliby go królem mianował i skłonił Prażan do zaprzysiężenia mu wierności. Był-to zaprawdę czyn sromotny. Cesarz Rzymski, którego cała Europa szanowała, uniżał się przed ślepym starcem, hultajem, i odszczepieńcem bezbożnym, obiecując mu pieniądze i najwyższe zaszczyty. Ale Opatrzność Boska, ulitowawszy się nad wiernymi, odwróciła tę zgrozę. Zyżka bowiem po zezwoleniu na warunki, gdy dla dopełnienia umowy z Zygmuntem królem udał się do zamku Pryszowa, w drodze morowém tknięty powietrzem umarł. Kiedy na śmiertelnej leżał pościeli, zapytany, gdzieby chciał być pochowanym, rozkazał jak powiadano, aby po śmierci zdjęto z niego skórę, ciało rzucono ptastwu i dzikim zwierzętom na pożarcie, ze skóry zaś zrobiono bęben, któryby przewodniczył im na wyprawach, zapowiadając, że nieprzyjaciele wszędy pierzchać będą, jak tylko odgłos jego usłyszą. Po śmierci Zyżki, którego pamiątkę Taboryci corocznym święcą obchodem, wielki smutek wojsko opanował, i powstały dwa stronnictwa, z których jedno obrało wodzem Prokopa starszego; drugie, z małej liczby wybranych złożone, między któremi Prokop młodszy za przedniejszego był uważany, uchwaliło, aby wspólna rada kierowała wojną; zwolennicy jego sierotami się nazywali. Ci lubo w niektórych rzeczach byli z sobą niezgodni, gdy jednak z zewnątrz jakie zagroziło niebezpieczeństwo, łączyli spólne siły ku odparciu nieprzyjaciela.

Korybut z zbieraną zgrają Polaków, bez wiedzy króla Władysława, wkracza do Czech: Władysław zaś, chcąc się oczyścić z podejrzenia, posyła Zygmuntowi obiecane pięć tysięcy konnego rycerstwa, które atoli do Ołomuńca nie wpuszczone, nic nie sprawiwszy wraca do Polski.

Książę Zygmunt Korybut, płonnemi Czechów obietnicami ujęty, mimo zakazu Władysława króla Polskiego i jego radców, postanowił wrócić do Czech, w nadziei, że królestwo Czeskie bez trudności osięgnie. Zebrawszy zatém liczny gmin Polaków, częścią marnotrawców, którzy własne potracili majątki, częścią winowajców potępionych w sądzie, lub za długi prawem ściganych, w dzień Zielonych Świątek ruszył zbrojno do Czech. I wtedy, dla snadniejszego dostąpienia rządów królestwa Czeskiego, począł wraz z swemi używać kommunii pod obiema postaciami, co wprzód było u niego herezyą, i przyjął błędne nauki Czechów odszczepieńców. Ztąd i Czesi zarażeni kacerstwem nabrali śmiałości i otuchy, i Władysław król Polski ściągnął na siebie dotkliwe podejrzenia i zarzuty, tak z strony papieża, jako i niektórych królów i książąt katolickich, z których wielokrotnemi poselstwy i listy usiłował usprawiedliwić się i oczyścić. Chcąc przedewszystkiém wybić je z głowy Zygmuntowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu, posłał mu na umówiony czas i miejsce w zbrojnym posiłku przyobiecany poczet pięciuset ludzi, pod dowództwem Piotra Miedźwiedzkiego, i z pomocą Henryka z Rogowa podskarbiego królestwa, który miał potrzeby ich opatrywać. Ruszyło rzeczone wojsko w pochód przez Oświecim, Raciborz, Opawę i Tarnawę (Cornovia); a wkroczywszy do Moraw, zdążało ku Ołomuńcowi, miejscu naznaczonemu przez króla Zygmunta, znosząc i odpierając ze wszech stron napaści czynione od miast i zamków nieprzyjacielskich. A gdy przybyło pod Ołomuniec, Albert książę Austryi, zięć króla Rzymskiego Zygmunta, który był zamierzył wyprawę przeciw Czechom, buntownikom i odszczepieńcom, i pod ów czas stał w Ołomuńcu z zbrojną siłą Austryaków, Węgrów i Niemców, nie dozwolił mu wejść do miasta, bojąc się już-to zatargów między swoim ludem a Polakami, już zdrady ze strony Polaków; miał bowiem posiłki te w podejrzeniu, z przyczyny wkroczenia do Czech książęcia Zygmunta Korybuta i rycerzy Polskich. Zaczém Polacy, postawszy pod Ołomuńcem w gołém polu przez dni piętnaście, z obawy, iżby przeważniejszy siłą nieprzyjaciel nie wsiadł im na karki, niepewni zwłaszcza, azali książę Albert przybyłby im z Ołomuńca na pomoc, zwinęli obóz i wrócili szczęśliwie do Polski. Władysław król Polski, wielu Polaków, którzy wbrew jego zakazowi wybrali się byli z książęciem Zygmuntem Korybutem do Czech, pokarał zabraniem na skarb majątków, jeśli jakie posiadali, innych na wieczne wskazał wygnanie.

Królowi Władysławowi rodzi się syn najstarszy.

Władysław król Polski, zwiedziwszy Wielkopolskę, wrócił w Krakowskie, a ztąd udał się znowu na Ruś, gdzie gdy zabawia, narodził mu się z Zofii królowej Polskiej w Krakowie dnia ostatniego Października, we Wtorek, w wigilią Wszystkich Świętych, syn pierworodny. Wiadomość o tém nadesłana do Przemyśla wielce uradowała króla Władysława i naród wszystek. Po jej otrzymaniu król przez cały dzień nie wychodził z kościoła, ale wszystek czas trawił na modlitwie, dziękczynieniu Bogu i pobożnych uczynkach. Chrzest nowo narodzonego dziecięcia odłożono na później; a tymczasem Władysław król Polski posłał do Marcina V papieża pisarza swego Marcina z Goworzyna kanonika Gnieźnieńskiego, z oznajmieniem o narodzeniu potomka, i prośbą, „aby raczył być jego chrzestnym ojcem i przybrał go za swego syna.“ Papież tą wiadomością wielce uradowany, uczciwszy posła królewskiego darami i błogosławieństwy, przesławszy oraz królowej Zofii kosztowne podarki w axamitach złototkanych z powinszowaniem potomka, zlecił osobnym listem Zbigniewowi biskupowi Krakowskiemu, aby w jego imieniu dziecię nowo narodzone trzymał do chrztu. Toż samo uczynili Zygmunt król Rzymski, książę Medyolański Filip Marya, doża Wenecki Franciszek Foskari, i wielu innych książąt. Tak zaś pożądaną dla wszystkich była ta wiadomość, tak radosną i uroczystą, że i Opatrzność Boga uwielbiali, i podziwiali płodność sędziwego króla, i posłów królewskich oznajmujących im o tém narodzeniu wielorakiemi poczcili upominkami.

Zbigniew biskup Krakowski opiera się królowi i biskupowi Chełmskiemu, usiłującym ziemię Lubelską oderwać od dyecezyi Krakowskiej, a przyłączyć do Chełmskiej.

Z Ruskiej ziemi Władysław król Polski udał się do Litwy, gdzie przez całą zimę zabawiał się łowami, opatrywany przez Alexandra Witołda we wszystkie rzeczy potrzebne. Pod ten czas skłoniony prośbami i namowy spowiednika swego Jana biskupa Chełmskiego, kaznodziejskiego zakonu, postanowił ziemię Lubelską obszerną i znakomitą oderwać od Krakowskiej dyecezyi, a przyłączyć do Chełmskiej, i do miasta Lublina Chełmską przenieść stolicę. Aby zaś usiłowania swoje tém pewniej przywiódł do skutku, przez posła swego Mikołaja Lasockiego kanonika Krakowskiego wyjednał sobie u papieża Marcina V potwierdzenie rzeczonego rozdziału. Ale Zbigniew biskup Krakowski, tknięty słusznie takową krzywdą, powstał przeciw niej z wielką żarliwością, i rzeczonemu rozerwaniu dyecezyi silnie się oparł. A naprzód prosił Władysława króla, „jeżeli sam zasłużyć nie chciał na wyrzuty i złorzeczenia, aby kościołowi Krakowskiemu oszczędził krzywdy, a na niego raczej wywarł swój gniew; bronić bowiem będzie kościoła aż do upadłego. Aby raczył zważyć roztropnie, że Lubelska ziemia od starodawnych czasów i za pasterstwa Ś. Stanisława biskupa Krakowskiego do dyecezyi Krakowskiej należała, i w tej ziemi rzeczony biskup wskrzesiwszy zmarłego od lat trzech Piotra, dla zapobieżenia krzywdzącemu wydarciu dziedzictwa, przyprowadził go na świadka przed sąd króla Bolesława. Aby zważył nadto, że kiedy z Litwy jechał do Polski dla objęcia rządów królestwa Polskiego, najpierwej w Lublinie duchowieństwo dyecezyi Krakowskiej przyjmowało go w uroczystej processyi; że w kościele Krakowskim odrodził się przez chrzest święty, w nim królewską ozdobiony został koroną, i tu kiedyś spoczywać ma po zgonie. Aby więc nie wyrządzał krzywdy temu kościołowi, od którego tyle otrzymał błogosławieństw.“ Potém w liczném gronie prałatów i panów, na wolnym zjeździe w Sieradzu, wyniosłszy skargi przeciw królowi i rzeczonemu Janowi biskupowi Chełmskiemu, wzywał ich wsparcia i pomocy. Za powszechną zgodą radców napisano w imieniu wszystkich do papieża z prośbą, aby postanowiony rozdział dyecezyi raczył odwołać. Nadto, na naleganie Zbigniewa biskupa Krakowskiego wytoczono w konsystorzu Apostolskim sprawę przeciw rzeczonemu Janowi biskupowi Chełmskiemu o tak ciężką krzywdę, i poruczono ją kardynałowi hrabi Lucydowi. Król Władysław widząc, że zamiar jego na tak twarde trafił przeszkody, i że nie tylko stałby się złym przykładem, ale i nasieniem wielorakich kłótni i zatargów, jak prawy i łaskawy monarcha, zmienił i odwołał swe postanowienie, do którego skłoniły go nierozmyślne namowy. Sam także Jan biskup Chełmski, zrażony oporem Zbigniewa biskupa Krakowskiego i całego królestwa, odstąpił od swego zamiaru, a z nim sporów, waśni i wytoczonej przeciw sobie sprawy. Dzielna zatém stałość i odwaga Zbigniewa biskupa Krakowskiego zabiegła skutecznie rozerwaniu dyecezyi Krakowskiej; wydany na to wyrok Stolicy Apostolskiej za wstawieniem się samego króla cofnięto. Są na to wszystko przywileje i dowody, zachowane w skarbcu kościoła Krakowskiego.
W Piątek, dnia dwudziestego szóstego Czerwca, o wieczornej porze, było znaczne zaćmienie słońca, które przez trzy godziny trwało.

Rok Pański 1425.
Król Władysław po odbytym chrzcie swego pierworodnego syna Władysława, wyjeżdża do Kalisza, gdzie wita i przyjmuje Eryka króla Duńskiego, wracającego z Jerozolimy.

Władysław król Polski obchodził święta Narodzenia Pańskiego w Wilnie; poczém zabawiwszy przez kilka tygodni na Litwie, wrócił do Polski. A gdy na dni zapustne zjechał do Krakowa, w Niedzielę Esto mihi, to jest dnia siedmnastego Lutego, odprawił w kościele Krakowskim chrzest pierworodnego syna swego, któremu dał ojcowskie swoje imię Władysław. Sprawowali obrządek Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, Zbigniew Krakowski i Andrzej Poznański, biskupi; a towarzyszyli mu z strony Marcina V papieża Mikołaj z Głęboćca archidyakon Poznański, z strony Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego Klemens biskup Jawryjski, i wielu królów i książąt posłowie przytomni. Byli obecnymi i sąsiedni książęta, dwaj posłowie Pawła v. Rusdorf mistrza Pruskiego, Marcin Kempnater wielki komtur, i Henryk Hold komtur Elblągski; niemniej prałaci i panowie królestwa Polskiego, którzy dziecię królewskie już-to w swojém, już tych, od których byli przysłani, imieniu do chrztu trzymali. Alexander Witołd wielki książę Litewski, uradowany z przybycia na świat bratanka, przysłał mu kolebkę srebrną, sto grzywien srebra ważącą. Był-to dzień dla Polaków uroczysty i z wielką obchodzony radością. Cieszono się, że król narodowi całemu miły dał mu dziedzica płci męzkiej, ojcu drogiego, a groźnego dla nieprzyjacioł i sąsiadów postronnych. Po skończonych chrztu obchodach, król uczciwszy obecnych książąt, tudzież posłów królewskich i książęcych, rozmaitemi upominkami i klejnotami, we Środę po Niedzieli trzeciej postu wyjechał z Krakowa zwykłą drogą do Wielkiej Polski, i święta Zmartwychwstania Pańskiego obchodził w Kaliszu, kędy przybył do niego Eryk król Duński, wracający z pielgrzymki Jerozolimskiej do Grobu świętego. Miłém było jego przybycie królowi Polskiemu, który przyjąwszy go uprzejmie, opatrywał z hojnością we wszystko, i przez kilkanaście dni u siebie w gościnie zatrzymał, a potém uczczonego rozmaitemi podarunkami z wielką czułością pożegnał i do Danii odesłał. Z Kalisza udał się król do Poznania i innych miast Wielkopolskich, kędy dzień Wniebowzięcia N. Maryi Panny w Przedborzu obchodził. Ztamtąd przez Radoszyce, Chęciny, Kielce, Bodzęcin, Sienno, Solec, pojechał w Lubelskie, a potém do ziemi Ruskiej, uciekając przed zarazą morową, która rozszerzyła się była po całém królestwie Polskiem, i trwała przez całe lato, jesień i zimę, a w ciągu tego czasu sprzątnęła wiele ludzi obojej płci, rozmaitego stanu i wieku.

Król Władysław otrzymuje w darze gwóźdź męki Chrystusowej.
Dnia dwudziestego dziewiątego Czerwca, gwóźdź Chrystusowy, jeden z tych, któremi na Krzyżu przybite było Najświętsze ciało Zbawiciela, przysłany Władysławowi królowi Polskiemu i żonie jego królowej Zofii przez Latyna biskupa Ostyeńskiego, kardynała zwanego de Ursinis, i do Krakowa przywieziony, przyjmowano uroczyście processyami wszystkich kościołów. Otrzymał go darem wieczystym kościoł Krakowski, kędy ku pociesze wiernych dotąd pokazywany i w wielkiej czci chowany, chorym i nieszczęśliwym cudowne sprawia skutki.

Polacy dają na piśmie zapewnienie, że syna króla Władysława wezmą po nim za pana, jeżeli król według obietnicy potwierdzi im wolności i przywileje.

W dzień Ś. Marka odprawił się w Brześciu Kujawskim zjazd wielki, na którym prałaci, książęta i panowie królestwa Polskiego, na prośbę i naleganie Władysława króla, obowiązali się aktem piśmiennym nowo narodzonego syna królewskiego Władysława po śmierci ojca wziąć za króla swego i pana. Atoli pismo to złożyli do rąk Zbigniewa biskupa Krakowskiego, z poleceniem, aby je wtedy dopiero wydał królowi Władysławowi, gdy dla królestwa Polskiego i ziem wszystkich spisane będą, według uchwalonej pod ów czas treści, i pieczęcią królewską opatrzone przywileje praw i wolności. Uwolnił był bowiem król Władysław na zawsze wszystkie kościoły katedralne, kolegiackie i klasztorne od powinności stacyami zwanych, a szlachtę ziemi Kujawskiej i jej kmieci od daniny owsianej; wiele nadto innych ponadawał im swobód, bądź dawne rozprzestrzenił wolności. W nadziei przeto takich swobód zobowiązali się Polacy przyjąć za następcę królewskiego syna; gdyby zaś król obietnic nie dotrzymał, uważać się mieli za wolnych od zobowiązania, i zażądać od Zbigniewa biskupa Krakowskiego, aby im zwrócił rzeczony akt piśmienny.

Duchowieństwo Polskie odmawia królowi Władysławowi nałożonej daniny. Zjazd zwołany do Brześcia z przyczyny buntu Ziemowita książęcia Mazowieckiego, wyłamującego się z pod posłuszeństwa.

W uroczystość Zielonych Świątek odprawiono także w mieście Łęczycy synod prowincyalny, na który zjechali się wszyscy biskupi prowincyi Gnieźnieńskiej, prócz Jakóba Płockiego biskupa złożonego chorobą. Naradzano się na tym zjeździe, i w wieloraki sposób rozważano, czyli danina dwudziestu tysięcy złotych, włożona na duchowieństwo królestwa Polskiego i przez Marcina V papieża dozwolona, pod tym warunkiem, jeżeli król osobiście przedsięweźmie wyprawę przeciw Czechom odszczepieńcom, miała być na żądanie już dopominającego się o nię króla zapłaconą lub odmówioną. Uchwalono jednomyślnie, aby duchowieństwo Polskie nie podejmowało tak uciążliwej opłaty. Sam nareszcie król Władysław zważywszy, że Marcin papież nic nie dołożył z własnej kieszeni, i że danina ta, gdyby ją przyszło wybierać, wielkim byłaby dla duchowieństwa Polskiego uszczerbkiem, przestał się jej domagać, i zaniechał kosztownej wyprawy przeciw Czechom Hussytom, nie spodziewając się zwłaszcza, aby Marcin papież chciał z własnego nakładu przyczynić co dla dobra wiary. Zdarzyło się zaś na pomienionym zjeździe duchownym, że gdy arcybiskup Gnieźnieński i biskupi prowincyalni w tym przedmiocie dawali swoje głosy, Stanisław Pawłowski archidyakon Płocki, który między nimi zasiadał w imieniu Jakóba biskupa Płockiego i swojego kościoła, wezwany do objawienia swego zdania, oświadczył publicznie, „że nakaz Stolicy Apostolskiej nie rozciągał się bynajmniej do dyecezyi Płockiej, gdyż księstwo i ziemia Mazowiecka, leżące w Płockiej dyecezyi, miały własnych i udzielnych książąt, którzy ani królowi Polskiemu, ani żadnemu innemu panu nie podlegali; że zatém duchowieństwo Płockie nie mogło być uważane za należące do królestwa Polskiego, ani obowiązane do opłaty.“ Słowa te niemiłe na słuchających uczyniły wrażenie; a gdy się o nich Władysław król Polski dowiedział, wielkim zapalił się gniewem przeciw Ziemowitowi książęciu Mazowieckiemu, z którego jak wiedziano namowy i rozkazu Stanisław Pawłowski takie wniósł oświadczenie. Natychmiast więc na dzień Ś. Marcina Wyznawcy nakazał zjazd walny do Brześcia Litewskiego (Ruthenicalis), dla naradzenia się, w jakiby sposób i jakiemi środki utłumić rokosz książęcia Mazowieckiego Ziemowita, wszczynający się przeciw królowi i królestwu, zanimby dojrzał i urósł w siły.

Po Jakóbie biskupie Płockim wstępuje na stolicę Stanisław Pawłowski.

W Niedzielę uroczystą Zielonych Świątek, dnia dwudziestego siódmego Maja, Jakób biskup Płocki, mąż zalecony z skromności i pobożności, który kościoł Płocki znakomicie podniósł, uposażył, naczyniami i klejnotami wielu przyozdobił, przesiedziawszy na biskupstwie lat trzydzieści trzy, w Płocku, w swoim dworze biskupim umarł i w kościele tanecznym pochowany został. Po jego śmierci, gdy w kapitule Płockiej, mającej przystąpić do obioru nowego biskupa, zanosiło się na wielkie głosów poróżnienie, Ziemowit starszy książę Mazowiecki, prośbami i usilném wstawieniem się wymógł na prałatach i kanonikach Płockich, że część ich mniejsza i mało rozważna obrała Stanisława Pawłowskiego z Gnatowic, szlachcica herbu Pierzchała, archidyakona Płockiego, kanclerza książęcia Ziemowita. Ale wystąpili przeciw temu wyborowi trzej książęta, synowie Ziemowita, Ziemowit, Władysław i Kazimierz, którzy Stanisławowi Pawłowskiemu wielce byli niechętni, i nie przestali czynić zabiegów aby elekcyą innym poddać wyborcom. A lubo część większa i lepiej myśląca obrała Krystyna Nieborowskiego, kanonika Płockiego, szlachcica z domu Prawdziców, ten jednak na naleganie książęcia Ziemowita odstąpił swego prawa; po usunieniu więc w taki sposób przeszkody, rzeczony Stanisław Pawłowski, tegoż roku, dnia ośmnastego Grudnia, w Rzymie od papieża Marcina V potwierdzony, a przez Wojciecha Jastrzębca arcybiskupa Gnieźnieńskiego w Płockim kościele na biskupa wyświęcony został.

Ziemowit książę Mazowiecki, nie zjechawszy dla słabości do Brześcia, otrzymuje wezwanie, aby się stawił w Sandomierzu. Witołd naradza się z panami Polskimi względem oddania Krzyżakom młyna Lubicz.
W Niedzielę, w dzień Ś. Marcina, złożono zjazd walny w Brześciu Litewskim nad rzeką Bugiem; na który przybyli Władysław król Polski z małżonką swoją królową Zofią, Alexander Witołd wielki książę Litewski z swoją także żoną Julianną, tudzież prałaci, książęta, z panami i bojarami obu państw, w celu podniesienia sprawy przeciw starszemu książęciu Mazowieckiemu Ziemowitowi, o bunt i wyłamanie się z posłuszeństwa królowi. A gdy rzeczony Ziemowit, mimo zapozwu i nakazu, aby się stawił na zjeździe i zaprzysiągł królowi hołd wierności i posłuszeństwa, z powodu słabości przybyć nie mógł, wyprawił posłów dla usprawiedliwienia się i wymówienia chorobą. Z przyczyny zatém nieobecności książęcia Ziemowita wytoczoną przeciw niemu sprawę zawieszono i do dalszego odłożono czasu. Atoli z rzeczonego zjazdu Brzeskiego wysłano do książęcia Ziemowita w imieniu królewskiém dwóch panów, z nakazem, „aby przed królem Polskim Władysławem stawił się osobiście w Sandomierzu, i zaprzysiągł królowi hołd wierności i posłuszeństwa.“ Książę Litewski Alexander Witołd namawiał na tym zjeździe usilnie prałatów i panów Polskich, aby na mocy wieczystego przymierza, między królestwem Polskiém a Krzyżakami zawartego, zburzony młyn Lubicz tymże Krzyżakom odstąpiono. Mistrz bowiem Pruski Paweł v. Rusdorf zważywszy, jak znaczne z powodu zburzenia młyna upadły mu dochody, wybrał się był do książęcia Alexandra Witołda do Litwy, i wielorakiemi prośbami i namowy wymógł na nim obietnicę, że się postara o przywrócenie mu młyna. Ale panowie Polscy oświadczyli, że na jego prośbę żadnej nie mogli dać odpowiedzi, przeto rzecz całą aż do mającego nastąpić zjazdu walnego odłożyli.

Morowe powietrze w Polsce i Litwie.

Z Brześcia król Władysław wraz z żoną swoją Zofią królową udał się do Litwy, gdzie przez całą zimę zabawiał się łowami: jeszcze bowiem zaraza morowa, pustosząca Polskę, nie nawiedziła była Litwy; później jednak szerząc się coraz dalej, ogarnęła i Litwę. Władysław zatém król Polski i Alexander Witold przymuszeni byli uciekać z miast, zamków i dworów, i chronić się wśród zimy w bezludnych ustroniach między lasami i borami. Syna zaś maleńkiego króla Władysława wywieziono do Chęcińskiego zamku, gdzie go przez wszystek czas trwającej zarazy trzymano.

Papież unieważnia darowizny poczynione przez króla Władysława ze szkodą królestwa.
W Sobotę, w dzień Poczęcia N. Maryi Panny, kiedy Władysław król Polski i Alexander Witołd wielki książę Litewski przebywali w Grodnie, przybył do nich mistrz Pruski Paweł Rusdorf z kilku swoimi komturami, i książęcia Alexandra Witołda tak usilnemi prośbami błagać i namawiać począł, aby mu u króla Polskiego wyjednał nadanie młyna Lubicza, że Alexander Witołd przyrzekł mu albo wyrobić u króla i królestwa rzeczony młyn Lubicz, albo nadać mistrzowi i zakonowi powiat Połągę, leżący nad zatoką morza Żmudzkiego. Jakoż Władysław król Polski, zniewolony wielokrotnemi prośby i namowy Alexandra Witołda, oświadczył, iż gotowym był do odstąpienia Krzyżakom młyna Lubicza, byleby temu nie sprzeciwili się panowie królestwa Polskiego, bez których w rzeczy tak ważnej stanowić nie mógł. Nadto Marcin V papież zważywszy, że Władysław król Polski wiele miast, zamków, miasteczek i włości, tudzież rozmaitych dochodów, raczej przez zbytnią hojność, niżeli z potrzeby i z korzyścią dla kraju porozdawał, pozapisywał i potracił, arcybiskupowi Lwowskiemu dał na piśmie zlecenie, aby bez względu na królewskie pisma, nadania i zapisy, oderwane od królestwa Polskiego własności starał się odzyskać, i aby orzekł stanowczo, że król do dotrzymania poczynionych przez niego nadań i zapisów dóbr nie był wcale obowiązany.

Rok Pański 1426.
Władysław król na polowaniu łamie nogę. Posłowie wyprawieni do Prus przekładają mistrzowi, aby pomny na zawarte układy nie domagał się młyna zwanego Lubicz.

Władysław król Polski po świętach Narodzenia Pańskiego, które wraz z żoną królową Zofią w Wilnie obchodził, i po upływie pewnego przeciągu czasu, gdy przed zapustami, z uśmierzeniem się już zarazy morowej, z Litwy wybierał się do Polski, w puszczy łowieckiej, Białowieżą zwanej, goniąc za niedźwiedziem, nieszczęśliwą przygodą nogę złamał. Ruszywszy ztamtąd do ziemi Chełmskiej, dni zapustne i post cały przepędził w Lubomli i Krasnymstawie, lecząc się na nogę. W samo zaś środopoście odprawiono zjazd walny w Warcie; na który lubo Władysław król Polski nie przybył, jako chory na nogę, pozjeżdżali się jednak celniejsi radcy królestwa, i układali, jaką dać mieli odpowiedź Alexandrowi Witołdowi wielkiemu książęciu Litewskiemu, żądającemu, aby młyn Lubicki odstąpić Krzyżakom. Po wielu w tym przedmiocie naradach, postanowiono odmówić żądaniu Alexandra Witołda i nie odstępować młyna Lubickiego Krzyżakom, gdy przez takowe odstąpienie nadwerężonoby ugodę wieczystego przymierza, w której młyn Lubicz wyraźnie był zastrzeżony; ani zważać na oświadczenie Alexandra Witołda, który był dodał w swojém żądaniu, że w razie odmówienia Krzyżakom młyna Lubicza, stosownie do uczynionej obietnicy, odda im Połągę nad morzem Żmudzkiém, sto razy więcej znaczącą niż Lubicz. Poczém wysłano z rzeczonego zjazdu Władysława z Oporowa doktora prawa kościelnego, i Jaranda z Brudzewa chorążego Kujawskiego, do mistrza i zakonu Krzyżaków, z oznajmieniem i upomnieniem: „aby z nadwerężeniem układów wieczystego przymierza nie domagali się młyna Lubicz, ani o jego nadanie zabiegali prośbami u ksiażęcia Alexandra Witołda, zasiewając przez to między braćmi ziarno niezgody; aby nadto wybili sobie z głowy Połągę, obiecaną im przez książęcia Alexandra Witołda w razie odmówienia młyna Lubickiego, gdy książę Alexander bez zezwolenia króla Władysława nie miał prawa rozdawać ziem Litewskich.“ Lubo zaś mistrz Pruski Paweł Rusdorf po otrzymaniu takowego poselstwa przeczył jak najmocniej, aby miał przez książęcia Alexandra prosić o nadanie Lubickiego młyna; nie przestał jednak z tém większą chytrością i sam osobiście, i przez wyprawiane posły i listy, nalegać na książęcia Alexandra o ustąpienie mu rzeczonego młyna. Nie szło tu rzeczywiście o młyn, ani go tak bardzo potrzebował, ale widział mistrz nastręczoną sposobność rozerwania zgody i miłości braterskiej między królem Władysławem a książęciem Alexandrem, i zapalenia z obu stron kłótni i wojen, gdy wzajemna jedność króla i książęcia wielkim była dla niego postrachem.

Gdy król Władysław nie dotrzymuje obietnicy potwierdzenia wolności i przywilejów, Polacy rościnają szablami pismo, którém się zobowiązali syna królewskiego osadzić na tronie.

Po świętach Wielkanocnych, obchodzonych w Krasnymstawie, w samą oktawę Zmartwychwstania Pańskiego, Władysław król Polski, zdrowy już na nogę, wybrał się Wisłą na statkach do ziemi Kujawskiej. W podróży przyjmował go z czcią wielką Janusz książę Mazowiecki w Warszawie, w Płocku zaś i po innych miejscach książę Ziemowit. Z Kujaw udał się do Łęczycy, gdzie w uroczystość Zielonych Świątek odprawił zjazd walny, na który zebrała się znaczna liczba radców królestwa. A gdy prałaci i panowie wszyscy prosili króla, aby stosownie do obietnicy uczynionej na zjeździe Brzeskim, w dzień Ś. Marka odprawionym, prawa i swobody tak dawne jako i nowe potwierdził i odnowił, długo na tę prośbę nie dawał odpowiedzi. Z rady bowiem Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, której był zasięgał przez umyślnego posła aż do Węgier wyprawionego, odmienił swój zamiar, uznawszy, że potwierdzenie dawnych a udzielenie nowych swobód byłoby jemu i następcom jego szkodliwe, i że bynajmniej nie należało mu nadawać nowych przywilejów, nawet dla obietnicy przyjęcia jego syna za następcę, gdy naród do tego same prawa Boskie obowięzywały; raczej o to się starać, aby panowie radni każdy z osobna powydawali na piśmie przyrzeczenie, że syna królewskiego wezwą do tronu. Takiej rady, jakby od samej bogini mądrości podanej, chwyciwszy się król Władysław, oświadczył, „że ani dawnych praw nie potwierdzi, ani nowych nie nada.“ Powstały więc przeciw królowi głośne szmery; a Zbigniew biskup Krakowski, podniosłszy się z pośrodka zgromadzonych radców, okazał akt publiczny, pieczęciami prałatów i panów opatrzony, którym się zobowięzywali po śmierci króla wziąć syna jego na państwo. „Oto jest, rzecze, pismo mnie do rąk powierzone, które w całości składam napowrót, gdy król danych przyrzeczeń nie dotrzymuje.“ Porwali je natychmiast panowie, i w oczach króla, nie bez trzasku i szczęku błyskających mieczów, które wszystkich nabawiły trwogi, na najdrobniejsze kawałki gołemi szablami rozsiekali. Król zasmucony i wielce zmartwiony oddalił się z izby radnej. Aby zaś umysłów poburzonych nie zostawił w takiém rozdrażnieniu, uczynił w dniach następnych nadzieję, że skoro się naradzi, nie omieszka potwierdzić i nadać obiecanych praw i przywilejów. Tymczasem od wielu radców nie przestał domagać się pojedynczych przyrzeczeń na piśmie; i nie wielu znalazło się takich, którzy podarkom i obietnicom królewskim zdołali się oprzeć; większa część, nie dbając na dobro powszechne, i osobistą raczej mając korzyść na celu, własnemi pismy zobowiązała się do przyjęcia syna królewskie go za następcę.

Z obawy poróżnień i sporów dano moc Witołdowi odstąpienia Krzyżakom młyna Lubicza.

Na tymże zjeździe Łęczyckim, po wielu namysłach i roztropném zważeniu rozmaitych okoliczności, aby między Władysławem królem Polskim a książęciem Alexandrem Witołdem nie powstało jakie poróżnienie, uchwalono, żądany wielokrotnemi prośbami tegoż Alexandra książęcia młyn Lubicz odstąpić mistrzowi i zakonowi Krzyżakow, i zezwolić na jego odbudowanie. Jakoż wysłano z rzeczonego zjazdu do Alexandra Witołda na Litwę Zbigniewa biskupa Krakowskiego, Piotra Szafrańca podkomorzego Krakowskiego, Domarata z Kobylan kasztelana Bieckiego i Mikołaja Drzewieckiego pisarza królewskiego, z oświadczeniem: „że król i starszyzna królestwa, nie bez narażenia wieczystego przymierza zawartego z Krzyżakami, ze szkodą i zniewagą państwa, do prośb jego się przychylają; aby więc umiał cenić łaskę i wspanialość króla i królestwa sobie wyświadczoną, i tém większą okazywał nadal temuż królowi i królestwu wierność i przychylność, a nie żądał więcej podobnych rzeczy, z krzywdą i niebezpieczeństwem kraju.“ Przydano posłom zlecenie, „aby zganili książęciu niektóre czyny i postępki, sprzeciwiające się obietnicom i piśmiennym zastrzeżeniom, jakie uczynił królowi i królestwu, i aby żądali od niego poprawy.“ Posłów przybyłych do Trok książę Alexander Witołd przyjął z największą czcią i uprzejmością. A naprzód Maciejowi biskupowi Wileńskiemu kazał wraz z wszystkimi książętami i starszyzną bojarów Litewskich wyjechać o dwie mile za Wilno na ich spotkanie. Potém zaś sam wyszedł z komnat wyższego książęcego grodu, i u bram niższego zamku powitał rzeczonych posłów. Zbigniew biskup Krakowski, jako głowa poselstwa, przez trzy dni ciągle dawał z niego sprawę książęciu, i łagodną, przystojną a dzielną wymową, którą hojnym darem wziął od przyrodzenia, wszystkich słuchających wprawił w podziwienie, tak iż przesadzano się w uwielbianiu tej gładkiej i ozdobnej mowy. Poseł niczego nie zamilczał, co jemu i towarzyszom jego było zlecone. Śmiałym i statecznym umysłem naganiał po wiele kroć, obciążał wyrzutami i karcił książęcia Alexandra Witołda, tak iż książę nie raz gniewu nie mógł w sobie powściągnąć. Ale jako mąż roztropny i powagi wielkiej, tłumiąc w sercu uniesienie, na wszystko skromnie odpowiedział, i każdy z uczynionych sobie zarzutów łagodném zbijał usprawiedliwieniem. Przyrzekł, że starać się będzie to wszystko, w czém królowi i królestwu zawinił, jak największą przychylnością nagrodzić. Potém zatrzymawszy u siebie w gościnie przez dni kilka posłów, i wspaniałemi uczciwszy ich podarunkami, posłał przez nich Władysławowi królowi Polskiemu pięć tysięcy grzywien szerokich groszy w darze. Od tego czasu młyn Lubicz nadaniem królewskiém przeszedł w posiadanie mistrza Pruskiego.

Wojna Witołda z Pskowianami.

Tegoż samego roku, Alexander Witołd wielki książę Litewski, po odprawieniu do Polski rzeczonych posłów królewskich, zamierzył wyprawę przeciw Pskowianom, którzy ród swój i język od Rusinów także prowadzą. Powód do wojny, błahy i nic prawie nie znaczący, ten był, że Pskowianie nie dozwalali wytykać granic między ziemiami swemi a Litwą, które Alexander naznaczyć chciał według swojej woli. Gdy zatém wieść gruchnęła, że Witołd wybiera się przeciw nim na wojnę, nie skorzy do prowadzenia bojów, postanowili i ten nawet powód usunąć. Jakoż obyczajem powszechnym wysłali posłów, którzy przybywszy do Trok, kędy zastali jeszcze posłów królewskich, prosili, „aby im Alexander Witołd nie wydawał wojny,“ oświadczając, że gotowi byli ustąpić z swojej strony i zezwalali na oznaczenie granic według woli książęcia. Ale książę Alexander nieczuły na ich prośbę i pokorę, wziął się przeciw nim do broni, chociaż Zbigniew biskup Krakowski odradzał mu tę wyprawę na wszelkie sposoby. A przysposobiwszy wszystko, co dla niego i dla wojska było potrzebne (okolica bowiem Pskowa jest po większej części pusta i niepłodna), wziął z sobą znaczne wojsko z panów i rycerstwa złożone, najechał i począł plądrować ziemię Pskowską mającą nader nizkie położenie, i obległ zamek Woroniec, drugi między zamkami, których dziewięć tylko mają posiadać Pskowianie, na inne zaś rzucał postrach paleniem i pustoszeniem włości do koła. Ale, jak to zwykle dzieje się w wojnach niesprawiedliwie przedsiębranych, zamiary Alexandra pełzły bez skutku. Przez pięć tygodni ciągle padające deszcze tak dalece rozmiękczyły ziemię, i burze ulewne z grzmotami takie porobiły błota, że konie w nich zapadając, po kolana brnęły w wodzie. Grunt z przyrodzenia miękki i bagnisty od ustawicznych słot w grząskie spłynął roztocze: nie można zatém było prowadzić wozów i koni, ale musiano słać pod nie chrósty i wicinę. Koniom paszy, ludziom brakowało żywności. Wiele ludzi umierało z głodu. W pojedynczych walkach Pskowianie, lud bojaźliwy i słaby, brali górę nad Polakami i Litwą. Wszystkie zamiary Alexandra Witołda chybiały, albo na złe wychodziły. Znużony zatém Alexander tylu przeciwnościami, począł się wahać i namyślać, czyli miał zaniechać wojny tak nieszczęśliwie dotąd prowadzonej, czy jeszcze doświadczać losu, który mu po wiele kroć przeciwny, żałować kazał rozpoczętych kroków, i przypominał acz zapóźno rady biskupa Zbigniewa. Nareszcie wysłał do nieprzyjacioł poselstwo, ofiarując im pokój, jeśliby pewne przyjąć chcieli warunki. Ale Pskowianie, ozuchwaleni kilku pomyślnemi wypadkami, odmówili pokoju, i nie umiejąc miarkować się w szczęściu, poselstwo odprawili bez skutku. Zaraz zmieniło się im powodzenie: odmieniło i niebo swoję postać, i po chmurnych słotach nastała żądana pogoda, dozwoliwszy wojsku książęcia Alexandra sprowadzić obficie żywności. Pskowianie przymuszeni byli cofać się i uciekać; ścigały ich jedna za drugą klęski, i wszystko szczęście i zwycięztwo przechyliły się stopniami na stronę Alexandra Witołda. Przerażeni Pskowianie taką niepomyślnością, wysłali posłów z prośbą usilną o pokój, którym byli wprzód pogardzili. Alexander Witołd wziąwszy od nich okupem wielką ilość złota i srebra, tak w kruszcu jak i w pieniądzach, które między panów i rycerzy Polskich towarzyszących mu na wyprawie wspaniale rozdzielił, zawarł z Pskowianami pokój pod umówionemi warunkami, na mocy których wytknął granice obustronne według swego upodobania. A odstąpiwszy od oblężenia zamku Worońca, wrócił z wojskiem szczęśliwie do Litwy. Jak bowiem dla opornych surowy, tak dla pokornych i żądających rzeczy sprawiedliwych był książę Witold łaskawy i przystępny.

Władysławowi królowi rodzi się drugi syn Kazimierz.

Po odprawieniu Łęczyckiego zjazdu, Władysław król Polski udał się do Krakowa w celu odwiedzenia żony swojej królowej Zofii, i zobaczenia nowo narodzonego z niej potomka. Dnia bowiem szesnastego miesiąca Maja o wschodzie słońca królowa powiła była drugiego syna. Władysław król przybywszy do Krakowa, odprawił chrzest dnia drugiego Czerwca, i dziecięciu nadał imię Kazimierz. A uradowany z przyjścia na świat drugiego syna, wyprawił uroczystość u dworu, rycerzom potykającym się w turnieju powyznaczał nagrody, zwycięzców hojnie udarował. Z Krakowa przez Olkusz, Siewierz, Koziegłowy, Wieluń, wrócił do Wielkiej Polski, i tam resztę lata przepędził, objeżdżając i zwiedzając zamki i miasta pograniczne, jako to, Drahim, Międzyrzecz i Wałcz. Z Wielkiej Polski przybył na święto Narodzenia N. Maryi Panny do Sandomierza; ztamtąd zaś udał się w Lubelskie, a potém na Ruś. Zwiedziwszy zaś ziemię Ruską, na dzień Ś. Marcina zjechał do Niepołomic.

Władysław król posyła Zygmuntowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu, lecz nadaremnie, pięć tysięcy rycerstwa w posiłku przeciw Turkom.

Władyslaw król Polski, skłoniony wielokrotnemi prośbami i namowy Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego do udzielenia mu posiłków przeciw Turkom, przyobiecał mu zbrojnej pomocy pięć tysięcy ludzi. Które-to przyrzeczenie aby tém łatwiej uskutecznił, panom i rycerstwu samej tylko Rusi kazał wyruszyć na wojnę. Posłuchała rozkazu królewskiego wszystka szlachta Ruska, małą ledwo liczbę wyjąwszy, i w przystojnym a ozdobnym przyborze, pod wodzą Janusza Kobyleńskiego rycerza, starosty Sanockiego, herbu Grzymała, (temu bowiem król Władysław dowództwo nad całém wojskiem powierzył) zastęp znakomity, pięć tysięcy ludzi zbrojnych z górą wynoszący, z ziemi Ruskiej, na pomoc królowi Zygmuntowi przeciw Turkom wysłany, przybył aż nad brzegi Dunaju w okolicę Braiłowa w Bessarabii, na dzień Św. Jana Chrzciciela, jako się byli królowie między sobą umówili. W tym bowiem dniu Zygmunt król Rzymski i Węgierski stanąć miał z całą siłą zbrojną w Braiłowie; zaczém i Władysław król Polski, wypełniając obietnicę, nakazał jak najsurowiej, aby dnia tego nie chybiono. Ale Zygmunt król Rzymski rozmaitemi a zwłaszcza Czeskiemi sprawami zatrudniony, opóźnił się z zamierzoną wyprawą przeciw Turkom: zaczém rycerstwo Władysława króla Polskiego w okolicy Braiłowa przez dwa blisko miesiące stojąc pod namiotami, oczekiwało przybycia króla Zygmunta i jego wojska. Nie sprzykrzyło mu się jednakże tak długi czas mitrężyć, i byłoby dłużej jeszcze czekało, gdyby nie otrzymana wiadomość, że Zygmunta króla inne okoliczności od zamierzonej wojny odwiodły. Po daremnych więc trudach wojsko Polskie od brzegów Dunaju wróciło szczęśliwie do swego królestwa. Ponieważ zaś niektórzy z szlachty ziemi Ruskiej, nie usłuchawszy rozkazu królewskiego, na pomienioną wyprawę wyjść nie chcieli, pókiby im po pięć grzywien Polskich od każdej włoczni nie zapłacono; przeto król Władysław rozgniewany, kazał wszystkich jako buntowników pochwytać, i bez różnicy stanu i godności zamknąć w więzieniu, w którém ich przez niejaki czas trzymano. Ale nakoniec, monarcha pełen dobroci i litości, na prośby i wstawienia prałatów i panów Polskich, przebaczył im wspaniale popełnioną winę, i wrócił zabrane dziedzictwa i włości, krom jednego wójtostwa Krośnieńskiego, które zatrzymane zostało aż do dziś dnia.

Król Władysław posyła przedniejszym w kraju mężom zwierzynę ubitą na łowach.

Z Niepołomic król Władysław zwykłemi drogami wyruszył do Litwy, gdzie przez całą zimę zabawiał się łowami. Z ubitej zaś rozmaitego rodzaju zwierzyny, jakiej Litwa dostarcza, naprzód królowej Zofii, potém arcybiskupom, biskupom, wojewodom i panom Polskim, niemniej Szlązkim książętom, kapitule krakowskiej, mistrzom i doktorom krakowskiej szkoły, tudzież rajcom Krakowskim, w każdej porze czasu, całemi sztukami, albo gdy ciepło nastawało, w solonych wędlinach przesyłał: przez co łaskę swoję i szczodrotę szeroko po kraju rozsławiał, i u poddanych miłość i serca sobie zyskiwał.

Bolesław książę Cieszyński umiera.
Dnia szóstego miesiąca Maja, Bolesław książę Cieszyński, syn starszego Przemysława, zakończył życie w Cieszynie; zwłoki jego pochowano w grobach ojców, w klasztorze Cieszyńskim zakonu kaznodziejskiego. Zostawił czterech synów, rzadkiej urody mężów, jako to: Wacława, Władysława, Przemysława i Bolesława, z których dwaj, Wacław i Władysław, bezpotomnie pomarli; tudzież córkę jedyną Alexandrę, wydaną za Władysława Garę wojewodę Węgierskiego. Było to potomstwo zrodzone z drugiej żony Ofki, najpiękniejszej wieku swego niewiasty, córki Ziemowita książęcia Mazowieckiego, a siostrzenicy rodzonej Władysława króla Polskiego. Pierwsza bowiem żona Małgorzata, córka Janusza książęcia Raciborskiego, którą był wbrew woli ojcowskiej pojął, zeszła bezpotomnie.

Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński z wyłącznego zlecenia papieża odwiedza wszystkie swoje dyecezye; Wrocławianie atoli wzbraniają mu do siebie wstępu.

Wojciech Jastrzębiec, arcybiskup Gnieźnieński, z nakazu Marcina V papieża, odbył w tym roku w prowincyi Gnieźnieńskiej, według danego mu od Stolicy Apostolskiej przepisu, wizytę powszechną, skracając zagnieżdżone między duchownymi nadużycia, występki i zgorszenia. A gdy wszystkie dyecezye i katedry kościoła Polskiego okazały mu swoję powolność, sama tylko, dyecezya Wrocławska, czyli-to poczuwając się do swoich zdrożności, czy nie chcąc poprawy i zniesienia nadużyć, i karcącej surowości swego metropolity, przytoczywszy na obronę srogie z Czeskim i kacerzami wojny, które małą tylko jej część dotykały, oparła się zamierzonej wizycie, i temu, który jej niósł zbawienny pożytek, różne stawiąc pozorne przeszkody, wstępu do siebie nie dopuściła. Sam zaś Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, lubo wielce na tém cierpiał, że biskup i duchowieństwo Wrocławskie z taką pogardą go odepchnęli, i lubo mógł na całą dyecezyą Wrocławską jako nieposłuszną położyć interdykt, jak mu niektórzy roztropni i uczeni mężowie doradzali; wszelako z obawy śmierci wstrzymał się od rościągnienia tej kary kościelnej, ostrzeżony przez wróżków, że jeśliby trwając w zamiarze zwiedzenia dyecezyi Wrocławskiej, przybył do niej i karami kościelnemi zmusił ją do posłuszeństwa, od trucizny sobie zgotowanej niezawodnie zginie.

Po Jędrzeju Laskarym biskupie Poznańskim wstępuje na stolicę Mikołaj, a po nim Stanisław Ciołek.

W Sobotę, dnia dwudziestego czwartego Sierpnia, Andrzej Laskary biskup Poznański, przesiedziawszy na stolicy lat piętnaście, w zamku swego ojczystego dziedzictwa Gosławic, który sam był zmurował, pobożnie i po katolicku, opatrzony ś. Sakramentami umarł i w kościele Poznańskim pochowany został. Po jego śmierci, Marcin V papież z własnej woli i władzą swoją Apostolską naznaczył na biskupstwo Mirosława proboszcza Gnieźnieńskiego, swego domownika i datarza (datarius), praw kościelnych doktora, szlachcica Polskiego, herbu Nałęcz. Z kapituły zaś Poznańskiej niektórzy prałaci i kanonicy, na wstawienie się króla, obrali Stanisława Ciołka podkanclerzego królestwa Polskiego, szlachcica herbu Ciołek: zkąd między papieżem Marcinem a Władysławem królem spór wielki powstał, gdy ani Mirosław, naznaczony od Stolicy Apostolskiej i na biskupa wyświęcony, dla przeszkód z strony króla przeciwiącego się jego wyborowi, nie mógł do śmierci wejść w posiadanie biskupstwa Poznańskiego, ani Stanisław Ciołek, mimo starań za nim i zabiegów króla Władysława, uzyskać potwierdzenia. Przez dwa lata blisko wrzały te gorszące kłótnie o biskupstwo Poznańskie między papieżem a królem, i byłyby podobno dłużej trwały, gdyby nie śmierć biskupa Mirosława, który wcześnie zmarł i w kościele Ś. Maryi zwanym de Populo pochowany został. Po jego zejściu, Marcin papież, ujęty i skłoniony prośbami króla, wyniósł Stanisława Ciołka na stolicę Poznańską, osieroconą przez zgon Mirosława.

Ziemowit starszy książę Mazowiecki umiera.

Ziemowit starszy, książę Mazowiecki i Płocki, świekr Władysława II, Litwina, króla Polskiego, mąż znakomity, który księztwo Bełzkie dane mu przez Władysława króla w posagu za Alexandrą, siostrą rodzoną rzeczonego króla, wziął prawem dziedziczném, i to księstwo zapełnił panami i szlachtą Mazowiecką, tak, iż w niém mała tylko liczba Ruskich panów pozostała, mając lat blisko sześćdziesiąt, i straciwszy wzrok w starości, dnia ... miesiąca ... w mieście swojém Gostyninie, opatrzony ś. Sakramentami umarł; pochowano go z czcią należną w chórze kościoła Płockiego. Alexandra, pozostała po nim wdowa, okrywszy go po śmierci kosztownemi szaty, ozdobiwszy srebrnym łańcuchem, mieczem i pasem rycerskim, przywdziawszy mu obówie wojenne i ostrogi złociste, usłała dlań łoże miękkie i bogate, nakryte złotogłowem, i tak ciało jego złożyła w grobie obyczajem raczej pogańskim niż chrześciańskim. Nie mógł znieść tej barbarzyńskiej głupoty Stanisław Pawłowski, pod ów czas biskup Płocki: gdy więc po skończonym pogrzebie wszyscy odeszli, kazał z grobu wyjąć złoto, srebro, szaty, nakrycia i inne ozdoby, i rozdał je na chwałę Bogu i ludzkie użytki. Zostawił zaś rzeczony książę Ziemowit czterech synów, jako to: Alexandra biskupa Trydenckiego, który potém wyniesiony był na godność kardynała kościoła Rzymskiego; Ziemowita Rawskiego, Władysława Płockiego i Kazimierza Bełzkiego książęcia, mężów dzielnych i niepospolicie ukształconych. Zrodzeni byli z pomienionej Alexandry, siostry Władysława króla Polskiego; a hojna przyroda zlała na nich rozliczne dary i zalety, które potém wielkie zasępiły smutki. Żaden z nich bowiem, chociaż świetne i znakomite pozawierali małżeństwa, potomka po sobie nie zostawił. Miał nadto rzeczony Ziemowit starszy, książę Mazowiecki z żony Alexandry pięć córek rzadkiej piękności: z których najstarsza, imieniem Cymbarka, poszła za Ernesta starszego książęcia Austryi, i z niej narodził się Fryderyk III, który berło państwa Rzymskiego lat blisko czterdzieści piastował. Druga Ofka, ze wszystkich najpiękniejsza, zaślubiła Wacława książęcia Cieszyńskiego. Trzecia Emilia, wydana za Bogusława Słupskiego książęcia. Czwarta Anna, zaślubiona Michałowi książęciu Litewskiemu, bratankowi Alexandra Witołda, a synowi Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego. Piąta Katarzyna, która do śmierci pozostała w dziewictwie.

Rok Pański 1427.
Kazimierz syn króla Władysława umiera. Witołd mając Zofią królową w podejrzeniu, skłania króla do złożenia z tej przyczyny zjazdu.

Władysław król, po świętach Narodzenia Pańskiego, które w Grodnie obchodził, zabawiwszy się w dniach następnych łowami, wyjechał z Litwy, i przybył na zapusty do Chełma. Po zapustach wyruszył na Ruś, przez święta Wielkanocne zatrzymał się w Przemyślu, poczém na zwykłych objazdach czas niejaki spędził na Rusi. Dnia drugiego Marca, nowo narodzony syn króla Władysława, Kazimierz, w Krakowie zszedł ze świata; pochowano go w kościele Krakowskim przed ołtarzem Ś. Erazma. Zgon jego wielkim smutkiem napełnił króla i żonę jego królową Zofią, którzy aż do zbytku poddawali się żalowi. Tymczasem Alexander Witołd, wielki książę Litewski, powziąwszy podejrzenie o królowej Zofii, która po wydaniu na świat dwóch synów, znowu w tym roku okazała się brzemienną, dawszy ucho pogłoskom jakie go dochodziły, i zważywszy wiek Władysława króla, zgrzybiały raczej niż podeszły, na który sam się przed nim często uskarżał; wymógł na królu, aby się z nim zjechał na dzień Podwyższenia ś. Krzyża w Horodle, dla zaradzenia szerzącym się wieściom i padającej tak na króla jako i na królową niesławie; wiedział bowiem, że królowa Zofia wielce była obmówioną.

Książę Witołd na zjeździe oświadcza, że królowa Zofia obwinioną jest o cudzołoztwo. Kilku rycerzy w tym względzie podejrzanych uwięziono.

W uroczystość Podwyższenia Św. Krzyża, która przypadała w ów czas w Niedzielę, Władysław król Polski zjechał się z Alexandrem Witołdem, książęciem Litewskim, w mieście Horodle nad rzeką Bugiem, zostawiwszy królową Zofią w Medyckim dworze. Gdy na ten zjazd ci tylko z Polskich panów radnych, którzy zwykle potakiwali w zdaniach królowi i książęciu, prywatnie wezwani przybyli (innych bowiem śmielszych i otwartszych w mowie, aby nie czynili przeszkody, nie przypuszczono do rady), zabrał głos Alexander Witołd i oświadczył, „że jak z doniesień pewnych i ostrzeżeń dobrze mu wiadomo, królowa Polska Zofia, niebaczna na wstyd i uczciwość, z niektórymi rycerzami Polskimi (tych po nazwisku wymienił) skryte ma zaloty; i jeśli wcześniej złemu się nie zaradzi, obawiać się trzeba, aby przy zwykłej płci swojej ułomności w gorsze nie popadła błędy, z własną króla i królestwa ohydą, zwłaszcza gdy wiek, uroda, umysł swobodny, dostatek i wygody życia wiele do tego nastręczają sposobności: że więc wspomnianych dworzan należy pobrać i uwięzić, a królową Zofią mieć pod czujnym dozorem, ująwszy jej nieco obroku.“ Król, tknięty boleśnie takiem doniesieniem, nie mógł jednakże wymiarkować, czy książę Witołd szczerze miał na celu ocalenie sławy królewskiej, czyli też chciał wystawić królową na hańbę i obmowę, od dawna będąc na nię zagniewanym: czego i ja, przy mojém słabém rozumieniu, nie chcę wcale za prawdę podawać. Władysław król i obecni radcy zgodzili się na wniosek książęcia Alexandra, który z pochwałą przyjęto i w największej tajemnicy uchwalono, aby owych dworzan pochwytać, a niektóre panny, najzaufańsze u królowej Zofii, od dworu oddalić, samą zaś królową w ściślejszej chować grozie. Książę Witołd, zazwyczaj prędki i niepomiarkowany, żądał, aby rzeczoną Zofią wraz z podejrzanymi dworzany do niego odesłano, a w popędliwości swojej układał już na nich kary, sroższe niżby ktokolwiek był sądził. Natychmiast postanowiono wykonanie uchwały, i Hińcza z Rogowa, Piotr Kurowski, Wawrzyniec Zaremba z Kalinowy i Jan Kraska schwytani zostali i osadzeni w więzieniu, gdzie ich przez długi czas trzymano; Jan z Koniecpola, Piotr i Dobiesław ze Szczekocin, rodzeni bracia, pouciekali. Na królową zaś Zofią książę Witołd u króla Władysława ściągnął podejrzenie, jako ten, który miał sposobność poznać jej skłonności i obyczaje, gdy na jej dworze przebywał. Dwie panny dworskie, Katarzynę i Elżbietę Szczukowskie od dworu królowej Zofii oddalono i zawieziono do Alexandra Witołda do Litwy, gdzie powydawane za mąż stale już zamieszkały. Badano je z wielką usilnością, azali wiedziały co o małżeńskiej niewierności królowej, i postanowiono wydać je na męki, jeśliby prawdy rzetelnej wyjawić nie chciały. A gdy kaźniami zmuszone do wyznania tajemnicy, stwierdziły podejrzenia rzucone na królową i dworzan, Alexander Witold nalegał, aby wszystkich ukarano śmiercią, czemu zaledwo oparło się kilku panów Polskich. Wszelka bowiem władza królewska i wszystkie sprawy zdawały się złożone do rąk książęcia Witołda, albo przynajmniej z nim podzielane, a to dla szczególniejszej jego skrzętności i obrotności, a więcej jeszcze uczciwego sposobu myślenia, szlachetnej i wspaniałej duszy, tych wrodzonych przymiotów, które przystały wielkiemu i znakomitemu książęciu. Więcej téż Polacy bali się Witołda niż własnego króla Władysława, że i do karania surowego przestępstw widzieli go skorszym, i snadno otrzymującym od króla czego żądał, i że dwojaką władzą, dawania i odbierania, więcej niżeli król sam na nich wpływał. Hincza z Rogowa, na którego największe padały podejrzenia o cudzołoztwo, usiłował wymknąć się z więzienia: ale złapany w ucieczce, a ztąd więcej jeszcze podejrzany, dostał się do wieży w Chęcinach, gdzie w ciemnej osadzony turmie, z tęsknoty i złego powietrza o mało życia nie postradał.

Zofia królowa po wydaniu na świat drugiego syna Kazimierza, zmuszona oczyszczać się przysięgą z zarzucanego jej występku cudzołostwa. Proroctwo o trzech synach królewskich.

Po odbytym zjeździe w Horodle, Władysław król Polski udał się do ziemi Ruskiej, i tam całą jesień przepędził; poczém wyjechał do Litwy, gdzie przez zimę zabawiał się łowami. Zofia zaś królowa Polska, ściągnioną na siebie hańbą i uwięzieniem swoich dworzan, jako téż wydaleniem panien służebnych, zmartwiona i nie do uwierzenia prawie dotknięta, ustawicznym płaczem i narzekaniem użalała się, że ją niesłusznie ohydzono. Z rozporządzenia i nakazu króla Władysława, z Rusi przeniosła się do Krakowa, gdzie w Sobotę dnia dwudziestego dziewiątego Listopada, w wigilią Ś. Jędrzeja Apostoła wydała na świat trzeciego syna, którego Zbigniew biskup Krakowski w Niedzielę dnia dwudziestego pierwszego Grudnia ochrzcił w kościele Krakowskim, i dano mu imię Kazimierz. Ale jak narodzenie pierwszego syna Władysława było Polakom miłe i pożądane, dla obcych zaś i postronnych straszne, tak przeciwnie, przyjście na świat tego ostatniego stało się dla swoich przykrém i obmierzłém, a wielce pocieszném dla obcych, którzy z przyczyny rzuconej na królową i jej dziecko potwarzy różne rozsiewali gadki i naśmiewiska. Dla zmazania przeto tej plamy, z uchwały radców naznaczono królowej Zofii oczyszczającą wraz z siedmiu osobami przysięgę: którą ona przed Zbigniewem biskupem Krakowskim, Krystynem z Ostrowa kasztelanem, Janem z Tarnowa wojewodą Krakowskim, i Mikołajem z Michałowa wojewodą Sandomierskim, wykonała wraz z siedmiu znakomitemi niewiastami, jako to: Katarzyną Mikołaja wojewody Sandomierskiego żoną, Anną wdową po marszałku Zbigniewie, Kochną małżonką Jakóba z Koniecpola wojewody Sieradzkiego, Jadwigą po Janie Głowaczu wojewodzie Mazowieckim, i Klichną po Nawoju z Mokrska pozostałemi wdowami, Heleną żoną Pawła z Bogumiłowic sędziego Krakowskiego i Heleną Kotką panną, potém zaślubioną Floryanowi Pacanowskiemu. Był pod ów czas w akademii Krakowskiej mistrz Henryk, rodem Czech, w nauce gwiazdarskiej z wrodzonego dowcipu i nabytej umiejętności na podziw biegły. Ten przywołany do królowej Zofii przy powiciu pierwszego, drugiego i trzeciego syna, ze znaków niebieskich, pod którym każdy z nich się rodził, przepowiedział, „że pierworodny Władysław przeznaczony był, aby rządy państwa i wiele królestw osięgnął, gdyby mu losy dłuższego życia dozwoliły; drugi syn Kazimierz, wielce do matki swej przywiązany, miał żyć bardzo krótko; trzeci, także Kazimierz, dłuższe wprawdzie niż tamci miał obiecane życie, ale los nie bardzo szczęśliwy, pod jego bowiem panowaniem czekały Polskę rozliczne przygody, a tylko Opatrzność Boska miała ją od ostatecznej zguby ochronić.“ Twierdził, że ich poczęciu i narodzeniu świeciła nieszczęśliwa gwiazda.

Po Janie Pelli biskupie Włocławskim wstępuje na stolicę Jan Szafraniec.
Jan Pella biskup Włocławski, przesiedziawszy na stolicy lat sześć i miesięcy pięć, w Poniedziałek dnia dwudziestego czwartego Kwietnia, to jest w drugie święto Wielkiejnocy, w mieście Włocławku, paraliżem tknięty umarł, i w kościele Włocławskim pod urną miedzianą w nawie kościelnej dnia dwudziestego piątego Kwietnia pochowany został. Po jego śmierci kanonicy kapituły Włocławskiej złożywszy elekcyą w uroczystość Zesłania Ducha Ś., która przypadała dnia ostatniego Maja, na wstawienie się Władysława króla Polskiego wybrali Jana Szafrańca z Łuczyc dziekana Krakowskiego, kanclerza królestwa Polskiego, rodem z Krakowa, szlachcica herbu Stary Koń, zrodzonego z ojca Piotra podchorążego Krakowskiego, i matki Kochny; który w tymże roku, za prośbą i naleganiem Piotra z Lamburga, licencyata praw kościelnych, archidyakona Krakowskiego, i kolektora kamery Apostolskiej, od Marcina papieża na stolicę Włocławską naznaczony został.

Hussyci palą Złotoryję.

W Piątek przed Niedzielą Cantate, wojsko odszczepieńców Czechów wkroczywszy zbrojno do Szlązka, zdobyło miasto Lubin, wymordowało okrutnie wiele osób duchownych i świeckich, a nazajutrz miasto Złotoryję (Goldberg) z dymem puściło.

Rok Pański 1428.
Król Władysław słucha ścisłych rachunków Antoniego żupnika.

Po obchodzie świąt Narodzenia Pańskiego w Wilnie, Władysław król Polski zabawiwszy się łowami, wrócił do królestwa Polskiego i na dni zapustne przybył do Jedlny, dokąd zjechali się do niego w znacznej liczbie prałaci i panowie Polscy. Z nimi naradziwszy się o sprawach królestwa i wszystko urządziwszy, z Jedlny zwykłemi drogami w post wielki zjechał do Niepołomic, potém do Bochni, gdzie w obecności niektórych prałatów i panów słuchał Antoniego z Florencyi Włocha ścisłych rachunków z dochodów żup Bocheńskich. Z Bochni, ominąwszy Kraków, udał się do Wielkiej Polski, w Kaliszu obchodził święta Zmartwychwstania Pańskiego, a potém całe lato w Wielkiej Polsce przepędził.

Elektorowie cesarstwa, przyzwawszy na pomoc książąt Szlązkich i zebrawszy ogromne wojsko, wkraczają do Czech, ale za pierwszém ukazaniem się nieprzyjaciela pierzchają z trwogą.

Książęta Szlązcy, przelęknieni wieścią o grożącej im i ich księstwom wojnie z strony Czechów odszczepieńców, zwolenników Wiklefa, za to iż przeciw nim podnieśli oręż, niosąc pomoc Zygmuntowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu, zażądali od Marcina V papieża i rzeczonego Zygmunta króla Rzymskiego przez wielokrotne poselstwa i listy pomocy i obrony. Marcin papież, uważając to za rzecz uciążliwą dla siebie, aby dla zjednania Szlązakom pokoju wysyłać miał z Rzymu osobne poselstwo, napisał do Zbigniewa biskupa Krakowskiego, iżby swojém pośrednictwem starał się wojnę Czeską od książąt Szlązkich odwrócić. Ale chociaż Zbigniew biskup Krakowski, powolny zleceniom Stolicy Apostolskiej, podjął wszelkie starania i trudy, w celu wyjednania pokoju Szlązkim książętom, i o nich osobnemi a pełnemi najlepszych nadziei listami doniósł Konradowi biskupowi Wrocławskiemu i innym Slązkim książętom; Konrad jednak biskup Wrocławski i książęta Szlązcy, lekce ważąc takowe pośrednictwo, i mniemając, że więcej dla Czechów niżeli dla nich przyniosłoby korzyści, odpowiedzieli, że go wcale nie potrzebują. Elektorowie bowiem cesarstwa i panowie Niemieccy złożyli liczny zjazd w Norymberdze i na naleganie Marcina V papieża ogłosili wyprawę przeciw Czechom odszczepieńcom, zmierziwszy sobie dowództwo Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, jakoby ten w wojnach, zwłaszcza z Czechami prowadzonych, zawsze był nieszczęśliwym, i wszystkich klęsk od Czechów doznanych stał się przyczyną. Gdy więc dla dzielniejszego i pomyślniejszego prowadzenia wojny podniosły oręż całe prawie Niemcy Nadreńskie, połączyli się z niemi przyzwani od elektorów Szlązcy książęta. W tej nadziei odrzucali z niechęcią pośrednictwo Zbigniewa biskupa, dążące do wyjednania pokoju. Mniemali przytém, że Czesi koniecznością zmuszeni sami o pokój prosić ich będą. I na Polaków sarkali obelżywie, że wtedy dopiero wstawiali się za Czechami, gdy poznali, że im ostateczne groziło niebezpieczeństwo. Odrzuciwszy zatém zbawienne rady, sposobili się wraz z ludem swoim do wojny i wspierania zbrojną pomocą elektorów cesarstwa. Ci w oznaczonym czasie zebrawszy z całych Niemiec wielkie i potężne wojsko, wsparte posiłkami Henryka kardynała Anglii, biskupa Winczesterskiego (Wintoniensis), przybyłego osobiście z tysiącem Angielskich łuczników, ruszyli do Czech. Były-to ogromne siły, sposobne jak mniemano nie tylko do pokonania ale i wywrócenia do szczętu królestwa Czeskiego. Podzielono je na trzy oddziały. Książęta Saxonii i miast nad brzegiem morza Niemieckiego leżących (Stagnales civitates) stanęli na pierwszém miejscu. Drugi zastęp składał się z rycerzy Frankońskich, pod dowództwem Fryderyka margrabi Brandeburskiego. Trzeci z Nadreńców, Bawarów i Szwabów, których prowadził arcybiskup Trewirski. Wojsko to wkroczywszy do Czech, ogniem i mieczem pustoszyło miasta i włości, i krwawe między Czechami rozpoczęło rzezie. Obległo potém miasto Tachow i osłabione przemocą wzięło. Ale nareszcie Prokop Czech, głowa Kacerzów, i Biedrzych, ksiądz ubogiego i nizkiego rodu, przywódzca Orebitów, którzy dla biegłości w sztuce wojennej i doświadczonego w bojach powodzenia wszystkiemi u Czechów odszczepieńców wojnami kierowali, zebrawszy jak tylko mogli najliczniejsze wojsko, w większej części z chłopów złożone, wyszli zbrojno przeciw elektorom cesarstwa, i pod miastem Tachowem, kędy stały jeszcze Niemców obozy, postanowili jak najrychlej bój stoczyć, aby lud nie upadł na duchu. Tymczasem z dopuszczenia i skrytych wyroków Bożych, między wojskami katolickiemi niewczesny powstał popłoch, i wszystkie owe Niemców i Anglików tak liczne i potężne hufce na sam widok zbliżających się Czechów straciły męztwo, a w zalęknieniu, miasto uderzyć na nieprzyjaciela, pierzchnąwszy, wszystek swój obóz zasobny, i przepychem raczej niżeli sprzętem wojennym błyszczący, wrogom na łup oddały, Czesi bez bitwy odniosłszy zwycięztwo, zabrali ogromną zdobycz, a uciekających Niemców i Anglików ścigali przez las wielki, który Bawaryą od Czech oddziela; w pogoni wiele ludzi ubili albo zabrali w niewolą; wielu także chorych i rannych z pomiędzy Niemców i Anglików, których w Tachowie leczono, okrutnie pomordowali. Nadciągali tymczasem z znaczném wojskiem na pomoc elektorom Sascy książęta, mając z sobą działa wojenne i pociągi, tudzież innej broni i rynsztunku zasób przystojny; a gdy już do granic Czeskich zbliżali się, jeszcze nie wiedzieli bynajmniej, jaka elektorów spotkała klęska. Dopieroż potém dowiedziawszy się o haniebnej rycerzy katolickich, to jest Niemców i Anglików ucieczce, potruchleli i oni, i wnet jeden przed drugim na wyścigi poczęli umykać do swoich zamków i warowni, kazawszy pociągi i działa w pośpiechu nadążyć nie mogące prowadzić za sobą. Jeszcze był Henryk kardynał Winczesterski do obozu Niemieckiego nie nadciągnął, kiedy Niemcy poszli w rozsypkę; napotkawszy więc uciekających pod miastem Tachowem, zdziwiony haniebnym tylu książąt i mężów dzielnych popłochem, błagał ich i zaklinał, „aby wrócili na nieprzyjaciela, pod wszelkim względem od nich słabszego.“ Ale gdy jego upomnienia nie skutkowały, sam z swemi Anglikami podzielił haniebną ucieczkę. Czesi zaś opanowali nie tylko obozy nieprzyjacielskie i niezmierne bogactwa, ale i działa wojenne, których Niemcy w Tachowie odbiegli. Potém spustoszywszy Misnią, gdy szli przez Frankonią, opłaceni pieniędzmi, aby Brandeburskich i Norymberskich nie pustoszyli włości, wielce zbogacili swoje wojsko.

Czesi pustoszą ziemię Szlązką.

Po odpędzeniu Niemców i Anglików od granic swego królestwa, Czesi nadęci pomyślnością, a zagniewani na Szlązkich książąt o udzielenie przeciw nim zbrojnej pomocy elektorom cesarstwa, zwrócili na nich oręż jeszcze tego lata: a wtargnąwszy do Szlązka, gdy żaden z książąt nie śmiał im stawić oporu, rozszerzyli po kraju mordy i pożogi, wzięli przemocą wiele miast warownych, palili wsie i miasteczka, a nie szczędząc żadnego stanu, płci i wieku, naród srogą uciskali klęską. Padła straszliwa trwoga na książąt Szlązkich, którzy żałowali za późno że nie przyjęli pokoju, i już nie o powszechném ocaleniu ale pojedynczo myśląc o sobie, burzyli słabsze warownie, aby ich nieprzyjaciel nie opanował, mocniejszym zaś dodawali obrony. Najpierwej Czesi zdobyli orężem miasto Niempcz, które Piotr Polak wziąwszy od nich dzierżawą, i uzbroiwszy je liczną załogą, całą okolicę aż pod sam Wrocław przez długi czas zmuszał do opłacania sobie daniny. A lubo książęta Szlązcy i mieszczanie Wrocławscy po kilka kroć oblegali miasto Niempcz i przez niejaki czas trzymali je w zamknięciu, wszelako dobyć go nie mogli, przy silnej obronie oblężeńców. Gdy później Wrocławianie schwytali w osobistém spotkaniu Piotra Polaka, spodziewano się, że miasto Niempcz poddadzą oblężeni. Lecz po daremném oczekiwaniu, kiedy wojsko Piotra Polaka z większą jeszcze zuchwałością Wrocławian uciskało, obywatele Wrocławscy wzięli się na sposób, i uwolniwszy z więzów Piotra Polaka, a nadto zapłaciwszy mu kilka tysięcy złotych, odzyskali miasto Niempcz; aby zaś nadal nie służyło nieprzyjaciołom za zasłonę, zburzyli jego mury i strażnice. A tak Szlązk, który nie chciał zbawiennych przyjąć nawiedzin swego metropolity, arcybiskupa Gnieźnieńskiego, musiał potém sroższych powitać gości, Czechów; a gdyby nie był odpychał katolików, nie byliby go nawiedzili odszczepieńcy. Zniszczono w tej wojnie ogniem i łupiestwem znaczniejsze miasta Szlązkie, jako to Głogów wielki, Falkenberg, Ziegenhals, Wejdnę, Paczkow, Kamieniec, Henrychów, Frankenstein, Brzeg, Opole, Kęty, Nowytarg, Hajnow. Klasztory przytém i świątynie pogwałcono i poburzono. Wojsko heretyckie stojąc pod miastem Wrocławiem, wielu klęskami trapiło mieszkańców i popaliło przedmieścia.

Zamek Gołub, którego Zygmunt król Rzymski i Węgierski kupić nie chciał, Turcy nabywają za dwanaście tysięcy czerwonych złotych. Gdy potém Zygmunt dobyć go usiłuje, Turcy przybywają swoim na odsiecz; król zatém odprowadza wojsko do Siedmiogrodu, utraciwszy niektórych z rycerzy swoich, między nimi Zawiszę Czarnego z Garbowa, dzielnego wojownika.

Zygmunt król Rzymski i Węgierski na wielokrotne listy i poselstwa Marcina V papieża, nalegającego, „aby jako stróż i obrońca kościoła podniósł oręż przeciw Czechom odszczepieńcom, kościoł zgubną nauką, a wiernych chrześcian wojną prześladującym, i starał się usilnie albo ich nawrócić do wiary, albo zagładzić“, zebrawszy wojsko z Węgrów i Polaków, ruszył zbrojno na pogranicze Turcyi, i umyślnie zatrzymał się tam przez dni kilkanaście, aby nie sarkano na niego, że mogąc opanować Czechy, nie wydawał wojny odszczepieńcom. Podstąpił potém pod zamek Gołubiec, leżący nad Dunajem, a nie dawno przez Turków opanowany. Despota bowiem Racki, zmarły od niejakiego czasu, poruczył był przy śmierci rzeczony zamek Gołubiec jednemu z swoich rycerzy: który przybywszy do króla Zygmunta, prosił go, „aby mu dwanaście tysięcy czerwonych złotych, odkazane przez despotę na piśmie za różne usługi, wypłacił, a wtedy wyda mu zamek Gołubski.“ Ale król Zygmunt nie chcąc na to zezwolić, chociaż go i Węgrzy i Polacy usilnie do tego namawiali, Rackiego bojara z gniewem odprawił, nałajawszy mu, „że zapis sam sobie zmyślił i podrobił, a mając w swoich ręku pieczęć despoty, użył jej fałszywie.“ Bojar, tknięty obelgą razem i odmową, wszedł w porozumienie z Turkiem, i ułożywszy się o poddanie Gołubskiego zamku, wziął nagrodą dwanaście tysięcy czerwonych złotych. Cesarz Turecki poruczył mu nawzajem straż zamku, którego potém przeciw królowi Zygmuntowi ów Rascyanin walecznie bronił. Jakoż sułtan Turecki Amurat (Omarath) dowiedziawszy się o dobywaniu zamku Gołubca, który już do niego należał, w potędze swojej zaufany, wyszedł zbrojno przeciw królowi Zygmuntowi. Lecz gdy król Zygmunt o jego zbliżaniu się powziął od szpiegów wiadomość, strwożony odstąpił od oblężenia, i cofnąwszy się za Dunaj, z większą częścią wojska pospieszył do Siedmiogrodu. Została część mniejsza odwodowa, która dla małej liczby statków wodnych przeprawić się nie mogła. Między pozostałem wojskiem wielu było znakomitych rycerzy; jeden z nich Zawisza Czarny z Garbowa, starosta Spiski. O którego, dla rzadkiej męża odwagi i dzielności, jakiej w każdym czasie dawał dowody, troskliwy król Zygmunt, wiedząc że pozostałe rycerstwo wielce od Turków było zagrożone, posłał po niego łódź, z rozkazem, „aby wsiadłszy do niej chronił się przed grożącém niebezpieczeństwem.“ Ale on, jako rycerz przestrzegający gorliwie swojej sławy, uważając to za rzecz niegodną, aby towarzyszów swoich w chwili ostatecznej miał odstępować, wolał wraz z nimi poddać się niebezpieczeństwu. Nie dbając zatém o własne ocalenie, odprawił łódź przysłaną przez króla Zygmunta, a przywdział zbroję błyszczącą. Poczém siadłszy na konia nie dużego wzrostu, i wziąwszy z sobą dwóch tylko pachołków, z kopiją podniesioną wybiegł przeciw wojskom Tureckim. Niebawem obskoczony od Turków, którzy wzięli go za króla lub jakiego książęcia, dla zbroi świecącej i połowy czarnego orła, którego miał w herbie na płaszczu rycerskim okrywającym zbroję, dostał się w niewolą. A gdy mu zdjęto z głowy szyszak i jako jeńca prowadzono go do cesarza, powstał spór żwawy między dwoma żołnierzami Tureckimi, któregoby rzeczywiście był jeńcem; wydzierali go sobie nawzajem, domyślając się w nim godności królewskiej. Lecz kiedy słabszy nie mógł się oprzeć mocniejszemu, dobywszy kindżała uciął głowę Zawiszy. Zgroza to, jak sam Bóg naucza, rycerzowi chrześciańskiemu dostać się w ręce pogan. Tak mąż znakomity, który w wieku swoim nie miał równego, życia nędznie dokonał. Głowę jego zaniesiono cesarzowi Tureckiemu, ciało odarte z zbroi Racowie pogrzebali. Znaczna liczba rycerzy poległa w tej bitwie, ale żaden nie przewyższył Zawiszy Czarnego szlachetnością i dzielnością bohaterską. Nie tylko w tej bitwie, w której poimany zginął, ale we wszystkich wyprawach okazywał on się rycerzem dzielnym i znakomitym; słynął odwagą i wielkiemi czyny, w których mu nikt nie wyrównał. Był zaś w mówieniu słodki i ujmujący, tak iż nie tylko ludzi zacnych i szlachetnych, ale barbarzyńców nawet swoją uprzejmością zniewalał. Miał przedewszystkiem ten rzadki w sobie przymiot, że jak w bitwie najśmielszy zapał, tak w radzie najumiarkowańszą okazywał rozwagę: godzien za swe dzieła bohaterskie nie moich słabych i bezbarwnych, ale Homera samego pochwał. Z wielkiemi umysłu darami łączył biegłość w sztuce wojennej, której nabył już-to przez wrodzoną zdolność, już przez ćwiczenie i wprawę, służąc wojskowo w różnych krainach. Samo szczęście nastręczyło mu, jak mniemam, sposobność tém większego zalecenia i wsławienia swojej odwagi, aby podejmując śmierć tak chwalebną, raczej zajaśniał nią niż zginął. Życie było dla niego największą niedolą, zgon ubłogosławieniem i szczęśliwością. Dopełniła miary jego pomyślności żona rzadkich przymiotów, Barbara, bratanka Piotra Wysza biskupa Krakowskiego, która kilku wydała na świat synów. Po zgonie męża przywdziawszy żałobę, nigdy jej już nie zdjęła; żale jej i rozpacze dopiero z śmiercią się skończyły. Zygmunt król Rzymski i Węgierski, dziwiąc się jego cnotom za życia, zwykł był mawiać, i jako mąż bystrego rozumu i poglądu, zapatrując się na jego czyny i przymioty, często powtarzać, „że wielu królów zgon nie będzie tak sławnym i głośnym, jak Zawiszy Czarnego.“ I sprawdziły się jego słowa. Bo gdy w walce za wiarę Chrystusa inni sromotnie pouciekali, on poniósł śmierć zaszczytną, która imię jego w całém chrześciaństwie głośno wsławiła. Dostał się wtedy także do niewoli Piotr Woda z Szczekocin, szlachcic herbu Odrowąż, i wielu innych rycerzy Polskich, którzy brzydzili się podobnież ucieczką, a za łaską Boga i staraniem króla Zygmunta wykupieni potém byli z niewoli. Zawiszę Czarnego długo opłakiwała Polska, straciwszy w nim szczególniejszy zaszczyt i ozdobę: a chcąc podać go potomnym jako wzór do naśladowania, czyny i przymioty jego ku wiecznej pamięci takim uczciła napisem:

Herb błyszczy, ale twoje nie spoczywają tu kości,
Wiecznej sławy rycerzu, o! Zawiszo Czarny.
Wielki wprawdzie był twój ród, ale większe twoje czyny,
Wzorze rzadkiej cnoty, i zaszczycie ojczyzny.

Twoich dzieł i zasług uwielbienia godnych,
I wielkości umysłu, nie zamierzam opisywać,
Szczupłe bowiem nie objęłyby ich pargaminy:
Sława twoja rozległa się głośno po całym świecie.
Ale jaki był twój koniec, i jakiej śmierci ciosem
Zgładzony poległeś, słabém wyśpiewam pieniem.
Roku tysiącznego czterechsetnego dwudziestego
Ósmego (ach! rok to dla wszystkich żałosny)
Zamierzył wyprawę przeciw Turkom z wielką potęgą
Zygmunt król Rzymski i Węgierski.
A gdy zamek Gołubiec, osadzony na szczycie wysokiej
Góry, podle której Dunaj nurty swoje toczy,
Zdobyć usiłuje, i wszelkie natęża siły,
Zwalczony orężem Frygijskim i rozproszony,
Uległ, i odbił od brzegu na falach Dunaju.
Nie opuścił ciebie, nagląc stałego w oporze
Do powrotu: ale ty, wierny twojej sławie,
Za hańbę i występek miałeś własne zdrowie
Ratować, część swych braci odbiegłszy w przygodzie,
Kiedy śmierć zgubne na nich wymierzała ciosy,
I nic nie zostawało jedno zgon chwalebny.
Błyszczą pola orężem, sroży się Mars zapalczywy,
Tuman się wznosi, hukiem powietrze pogrzmiewa.
Jak straszna wojna! ile w tej wojnie potoków
Krwi płynie! pola całe zasłane trupami.
Widząc cię wśród braci uniesionego zapałem,
Z groźnym mieczem i w błyszczącej złotem zbroi,
Rzekł Turek: Cóż to? czy srogi ów syn Tetydy,
Którego tyle wieków więziły Orku otchłanie,
Wyrwawszy się z Erebu, wypada na mordy Frygów?
Czy nowy Ajax z nami bój wszczyna zawzięty?
Widzę jego postać straszną, poznaję zbroję Wulkana:
Któż jest, chcę wiedzieć, ten Marsowej siły bohater?
Gdy z tarczą i oszczepem w ręku uderza na nieprzyjaciela,
Wstrzęsły przyłbicę Spartana niezliczone ciosy,
I grad pocisków chłosnął po łuszczastej zbroi.
Giniesz rycerzu, i z orężem upadasz na ziemię,
Wyziewając ducha razem z krwią purpurową.
Niestety! ciało i niepogrzebane kości twoje
Wydał los srogi na pastwę dzikiemu zwierzowi,
I ptastwu na szarpaninę. Głowę odciętą od ciała
I uwalaną w prochu zaniesiono Amuratowi.
Straty twojej nie może dość opłakać ojczyzna,
Której byłeś gwiazdą, gdziekolwiek się obróciłeś.
Kiedy twoje wielkie czyny rozpamiętywam,
Pierś żałosna wylewnym wzbiera potokiem,

Łzy spływają po twarzy i smętne roszą lica.
O! Ty, którego zowiemy władcą świata całego,
Jakież wtedy układałeś wyroki? mógłżeś patrzeć,
Jak twoich mordowano rycerzy, a grono wybranych
Smutném westchnieniem żaliło się ich straty?
Pewnie sam ręką zasłaniałeś swoję twarz i oczy.
Nie wiem, azali was nazwać mogę, rycerze,
Szczęśliwszemi, których los od śmierci ochronił;
Czy tych raczej co w boju pod mieczem polegli,
I z życiem swe zarazem skończyli cierpienia.
Wy w niedoli, na twarde wydani przygody,
Schylacie jęcząc karki pod jarzmem żelazném,
Bez nadziei powrotu do ojczystych progów.
O! pożądańsza stokroć śmierć, niż żywot taki,
Który ducha udręcza: bogdajby was wiary
Nie pozbawił. Wy wreszcie, którym los łaskawszy
Po mnogich trudach, mękach i niewoli,
Dał już szczęśliwość, wolni ziemskiej zmazy,
Składajcie w modłach Bogu dziękczynienia;
Pomnąc i na tego, który z wami społem
Wolał krew mężnie przelać, niż żywot ocalić:
Aby Wszechmocny, Syn czystej Dziewicy, przyjął
Duszę czci i chwale jego poświęconą,
Tam, kędy światło, gdzie jest żywot wieczny.

Napisał zaś ten nagrobek Adam Świnka, szlachcic herbu Świnka, pisarz królewski, kanonik Krakowski, wieszcz Pieryjskim duchem natchniony. Byłby on więcej pism wydał na zaszczyt ojczyzny, gdyby go wczesna śmierć nie była zabrała.

Książęta Mazowieccy zaprzysięgają hołd wierności królowi Polskiemu.

Z Wielkiej Polski Władysław król wróciwszy w Krakowskie, uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi obchodził w Wiślicy. Z Wiślicy zaś pojechał do Sandomierza, gdzie zatrzymał się przez święto Narodzenia N. Maryi. Przybył tam do Króla Jego Miłości Focyus arcybiskup Kijowski, Greckiego rodu i wyznania, z licznym i okazałym dworem, w celu załatwienia niektórych spraw swego kościoła, którego król przez dni kilka wspaniale podejmował i hojnemi uczcił darami. Nadto książęta Mazowieccy, Ziemowit, Kazimierz i Bolesław, z wszystkiemi ziemiami i lennikami swemi, składali Władysławowi królowi Polskiemu, siedzącemu w koronie i ozdobach królewskich na majestacie, podle wieży zamku Sandomierskiego ustawionym, hołd publiczny wierności i posłuszeństwa; przyczém uroczystą wykonywając przysięgę, łamali w obec króla i rzucali na ziemię swoje i swoich lenników chorągwie, nie bez rzewnych łez wylania. Z Sandomierza udał się król do Nowego miasta.

Stanisław Ciołek bierze poświęcenie na biskupa Poznańskiego.

Mirosław biskup Poznański w Rzymie zakończył życie; pochowano go z czcią wielką w kościele Ś. Maryi de Populo, po prawej stronie wielkiego ołtarza. Po jego śmierci, na prośby wielokrotne Władysława króla Polskiego, Marcin papież osadził na stolicy Poznańskiej Stanisława Ciołka podkanclerzego królestwa, a Zbigniew biskup Krakowski poświęcił go w mieście Korczynie w obecności króla, w Niedzielę dnia dwudziestego dziewiątego Sierpnia. Szlachcic herbu Ciołek, urodzony z ojca Stanisława rycerza z Ostrołęki, Sandomierzanin, miał wrodzony dar wierszopistwa.

Na prośbę Zygmunta króla Rzymskiego zwołany zjazd do Łucka.

Z Nowego miasta ruszywszy król do Sandomierza, a ztamtąd w Lubelskie i do ziem Ruskich, wrócił na dzień Ś. Marcina do Niepołomic, gdzie liczny złożył zjazd prałatów i panów królestwa. Porozpisywał i wtedy Zygmunt król Rzymski i Węgierski mnogie listy do wszystkich niemal znaczniejszych prałatów i panów Polskich, które im oddano w Niepołomicach. Narzekał w nich bardzo na Władysława króla, że mu na wyprawę przeciw Turkom obiecanych posiłków nie nadesłał. Ale łatwa była na takowe skargi odpowiedź, którą już i wprzódy dano Zygmuntowi. Posyłał mu bowiem w roku przeszłym Władysław król Polski w posiłku swoje wojsko, które zaszło aż do brzegów Dunaju, lecz naczekawszy się przez czas długi jego przybycia, i próżno unużywszy, wróciło do kraju. Nie zaspokojony atoli król Zygmunt tą słuszną odpowiedzią, użalał się ciągle w listach i sarkał na króla Władysława. Przeto Witołd wielki książę Litewski, do którego także Zygmunt wynosił swoje żale, radził po wiele kroć i namawiał króla, aby się zjechał z Zygmuntem, dla ukojenia jego gniewu i ugłaskania go obietnicą, iżby wzajemne między królmi nie zatlewały wojny. Usłuchano takiej namowy, gdy nikt nie mógł się domyślać, aby w niej ukryte były jakie przewrotne chęci. Ale i Zygmunt król Rzymski i Węgierski życzył sobie zjazdu z Witołdem; wiedział bowiem, że wszystkie niemal sprawy na nim polegały. Jakoż na wszystkie poselstwa, a zwłaszcza to, którém Zygmunt król uskarżał się na Władysława króla Polskiego o niedostawienie mu przyrzeczonych posiłków, odpowiadał zwykle Władysław, że nie mógł stanowczej dać odpowiedzi bez poradzenia się brata swego Witołda; czém sobie wiele ujmował, Witołdowi zaś przydawał znaczenia. Powiadano, że król Zygmunt, mąż roztropny i przebiegły, na radzie tajemnej tak się raz odezwał: „Widzę, że Władysław król Polski człowiekiem jest szczerym i prostodusznym, a wszystkie jego sprawy zależą od książęcia Witołda: tego zatém trzeba mi sobie ująć, abym za jego wpływem króla pokonał i w swoje wprzągł jarzmo, a potém robił co zechcę.“ Nie dbając przeto o przyjaźń i o stosunki z królem Władysławem, zwrócił się wyłącznie do książęcia Witołda, a przez poselstwa, wiele kroć pod ów czas wysyłane, tego dokazał, że za sprawą i namową Witołda postanowiono na dzień uroczysty Trzech Królów zjazd w Łucku, na który obadwaj królowie wraz z książęciem Witołdem przybyć mieli. Z Niepołomic udał się król Władysław zwyczajnemi drogami do Litwy, gdzie aż do świąt Narodzenia Pańskiego ciągle przebywał, zezwoliwszy niebacznie, za radą samego tylko Witołda, na pomieniony zjazd Łucki, naznaczony na święto Trzech Królów. Zawiadomił przeto prałatów i panów Polskich o umówionym zjeździe, i nakazał, aby nań wcześnie przybyć nie omieszkali.

Janusz książę Mazowiecki umiera.

Janusz książę Mazowiecki zakończył życie dnia .... miesiąca Listopada i w kościele kolegiackim Warszawskim, który sam był z parafialnego na kollegiatę zamienił i pewnemi opatrzył dochodami, pochowany został. Mąż między książętami swego czasu przodkujący rozumem i powagą. Wymierzając wszystkim słuszność i sprawiedliwość, podniósł znacznie wewnętrzny stan swego kraju; a rządy jego tak były umiarkowane, że je na wzór innym wystawiano.

Czesi gromią orężem i wypędzają Miśniaków najeżdżających ziemię Czeską.

Fryderyk margrabia Misnii, zebrawszy z swoich i obcych rycerzy znaczne wojsko, wyprawił się zbrojno do Czech, i ruszył przeciw Czechom odszczepieńcom, którzy miasto Bruck (Bruk) po Czesku Most, do jego państwa należące, w ciężkiém trzymali oblężeniu; pragnął bowiem z zapałem, aby chwała znakomitego w obliczu Boga i ludzi zwycięztwa, o które wielu książąt Niemieckich napróżno się ubiegało, jemu się dostała. Czesi posłyszawszy, że margrabia szedł przeciwko nim zbrojno, poczęli sposobić się do bitwy. A lubo spotkali go z szczupłą liczbą wojska, krwawe jednak dla obu stron było to spotkanie. Przez kilka godzin ważyły się losy bitwy, i pośród wielu rannych gęste ztąd i owąd padały trupy. Z zaciętością Miśniacy i Niemcy walczyli o życie i sławę, i nie tylko w sile dorównywali Czechom, ale już nawet górę nad nimi brać poczęli, aczkolwiek upał wielki i dopiekanie słońca przeszkadzało wielce Miśniakom, którzy byli ciężko uzbrojeni, Czechom zaś lekko uzbrojonym sprzyjało. I już Czesi dzielnie nacierającym Miśniakom poczęli byli ustępować i z taborów uciekać, a Miśniacy pewni już prawie byli zwycięztwa, gdy niespodzianie Zygmunt Korybut książę Litewski nadbiegłszy z Polakami, wsparł słabiejące siły Czechów, i cieszących się już zwycięztwem Miśniaków wstrzymał i przełamał, a odnowiwszy walkę przymusił do ucieczki. Legło w ów czas wiele tysięcy Miśniaków, gdy bój zacięty w niepewności losów trwał niemal przez dzień cały. Wtedy także upadła w Niemcach wszystka moc i odwaga ducha, ściemniała ich sława; nigdy bowiem ani przedtém ani później nie stoczyli tak strasznej i zapalczywej bitwy z Czechami. Stracili już od tego czasu ochotę najeżdżania Czechów; trwoga opanowała ich umysły: Czesi przeciwnie nabrali więcej męztwa i otuchy.

Witołd wielki książę Litewski poskramia Rusinów Nowogrodzkich.

Wielki książę Litewski Alexander Witołd zważywszy, że Rusini Nowogrodzcy obfitowali w niezliczone prawie bogactwa i skarby, a radzi gnuśnieć w pokoju nie lubili trudów i niewczasów wojennych, zamiłowani w biesiadach, pijaństwie i zyskołowstwie; wypowiedział im wojnę, i z znacznym nakładem wyprowadził przeciw nim ogromne siły, dając pozornie za powód, jakoby napastując granice jego państwa krzywdy mu wyrządzali. Rzeczywiście zaś miał za cel potęgę swoję rozszerzyć, i rzeczonych Nowogrodzian, którzy nie hołdując żadnemu królowi ani książęciu, sami przez się obszerne rozwijali stosunki, pod władzę swoję zagarnąć. Nie wstrzymywała go od tego przedsięwzięcia ani wielkość nakładów, ani wątpliwy los wojny, ani trudna i daleka droga, ani wreszcie wiek jego sędziwy i zgrzybiały. Zebrawszy zatém z Polaków, których do tej wojny przez listy i poselstwa pojedynczo namawiał, tudzież z Litwinów i Rusinów potężne wojsko, ruszył zbrojno przeciw Nowogrodzianom, szydzącym raczej z jego wyprawy, i w zuchwałych naigrawającym się odpowiedziach. Nowogrod bowiem, mający położenie nizkie i bagniste, otoczony jest do koła wodami i jeziorami, i dla przyległych błot i moczar niedostępny. Nie przypuszczali więc Nowogrodzianie, aby wojsko Witołdowe w porze letniej mogło przez lasy, bagna i jeziora, zaledwo ptastwu i dzikim zwierzętom przystępne, dostać się do Nowogrodu, gdy nawet kupcy nie w innym czasie, jak tylko w zimie, kiedy mrozem ścinają się wody, zajeżdżać do niego zwykli z towarami. Dlaczego z szyderstwem powtarzali: „że nim Witołd nadciągnie, będą się tymczasem bawić warzeniem i syceniem miodu.“ Ale usiłującemu nie ma nic trudnego i niepodobnego; a im większa praca i znoje, tém świetniejsza za nie chwała. Gdy więc książę Witołd przybył do wielkiego lasu, zwanego Czarnylas, który dzień jeden przebywać trzeba, chociaż droga była śliska i zawad pełna, nie odstręczył się trudnościami książę, przywykły walczyć z niemi na przebój, ale urządził pochód wojska w ten sposób. Wysłał naprzód dziesięć tysięcy pieszego ludu z siekierami, i kazał im przez cały las ciąć gościniec. Za temi wyprawił zastęp zbrojny Polaków, aby ich pracą zajętych od wszelakiego napadu zasłaniał. O ile więc tamci wyłamali wrębu, o tyle straż Polska z wolna się podsuwała; a za nimi postępowały inne wojska. Niebawem sporządzono mosty wystarczające na kilka mil drogi, co ułatwiały lasy stojące na okół, i mnóstwo robotników mogących z dziełem pospieszać. W ten sposob ów las bagnisty i trudny do przebycia najprzód przerąbano, a potém mostami podesłano, tak iż o zachodzie słońca wojsko całe wychyliło się na miejsce suche i otwarte, gdzie zatknięto obozy. Ztamtąd ruszywszy poczęło dążyć ku Nowogrodowi i dotarło aż do zamku Opoczki, odległego tylko o mil czternaście od Nowogrodu; i niezwłocznie zamek ten, jako należący do Nowogrodzian, ścisnęło oblężeniem, w nadziei, że albo przemocą go zdobędzie, albo głodem do poddania się przymusi. Było w pomienionym zamku na załodze i do obrony trzy tysiące ludzi i tyleż koni. Bito więc z rozkazu książęcia do murów twierdzy z kusz wielkich i dział drewnianych, szturmowano z wieżyc taranami; wszystko wojsko dzień cały strawiło na jej dobywaniu; nie trudne bowiem zdawało się dobycie, z przyczyny niemęztwa i niedoświadczenia w sztuce wojennej oblężeńców. Przerażeni byli Nowogrodzianie dwojaką trwogą: nadejściem Witołda, którego się wcale nie spodziewali, i oblężeniem zamku Opoczki; zkąd większe jeszcze przewidywali nieszczęścia. Osądziwszy zatém, że lepiej było prosić o pokój, niżeli się opierać, zażądali zawieszenia broni; na które gdy zezwolono, wysłali do książęcia Witolda, zajmującego się oblężeniem zamku Opoczki, biskupa i czternastu starszyzny Nowogrodzkiej. A gdy doniesiono Witołdowi o ich przybyciu, zasiadł na ustawionym majestacie, zasłoniony od upału słońca namiotem purpurowym; wojsko zaś pod bronią obok niego stojące uszykował w dwa rzędy długie, co ich wielkim strachem przerażało. W takiej postawie przyjmował posłów: którzy wpuszczeni w pośrodek wojska, skoro obaczyli Witołda, upadli przed nim na twarze, witając go swoim zwycięzcą i panem. Potém powstawszy, swojém i wszystkich Nowogrodzian imieniem prosili, „aby złożył oręż, zaniechał dalszej wojny, i przestał pustoszyć ich włości“; oświadczali, „że chętnie zgodzą się na wytknięcie takich granic, jakie sam Witołd oznaczy; że przytém złożą dary znakomite.“ Zmiękczyły kniazia Witołda prośby tak pokorne, nie chciał więc odrzucać ich z pogardą. Niemniej zniewolony był prośbami Rusinów, którzy wstawiając się za ludem spólnego wyznania, podobnych obyczajów i języka, błagali go, aby porzucił dalszą wojnę. W wzajemnych przeto układach i rokowaniach z biskupem i czternastu mężami z starszyzny Nowogrodzkiej, połajawszy ich w długiej a poważnej mowie, przyrzekł, że wstrzyma kroki wojenne, jeżeli mu wydadzą wszystkich ludzi stojących załogą w zamku Opoczce wraz z końmi, a przytém złożą dziesięć tysięcy rubli (cyclorum) czystego srebra, pięćdziesiąt szub sobolowych i po tyleż sztuk z każdego rodzaju futer, nakoniec trzysta lam purpurowych. Bez żadnej trudności i oporu przyrzekli, że warunki żądane wypełnią. Jakoż po trzech dniach złożyli wszystko u nóg książęcia. Książę Witołd przyjąwszy żądany okup, zaprzestał oblężenia i wojny, i z tego miejsca wrócił z wojskiem szczęśliwie do Litwy: lubo wielu naganiało mu tę łatwość w zawarciu pokoju, że nań zezwoliwszy, nie opanował tak bogatego miasta, do którego murów już przednie straże jego nie raz docierały. Ale książę Witołd inaczej myślał. Wiedział bowiem, że po wzięciu miasta wszystkie bogactwa nie jemu ale lada motłochowi się dostaną. Wolał więc przyniesione ofiary przed zdobyciem miasta przyjąć, niż po zdobyciu wydać je na szarpaninę ludu. Wyborny miał być porządek, jaki książę Witołd zachowywał na tej wyprawie. Wydał był bowiem ścisłe zakazy, aby bez jego pozwolenia nikt nie ważył się wybiegać za żywnością i paszą, iżby w ten sposób bezpieczne były poddanych jego i sprzymierzeńców własności. Jeżeli zaś znaleźli się tacy, którzy zakazy te przekraczali, natychmiast w obec całego wojska wieszano ich na wysokiej i szeroko rozwiedzionej szubienicy, pod którą nazajutrz wojsko ruszywszy obozem przechodzić musiało, i patrzeć na powieszonych winowajców. Takim widokiem karał się każdy z żołnierzy, i uczył pilnować porządku, a powściągać rękę od wszelkiego nadużycia i grabieży. Żywności zaś potrzebnej dla ludzi i koni dostarczał sam książę obficie swoją starannością i czynnym zabiegiem. Chociaż starzec przeszło ośmdziesiątletni, przez cały jednak czas trwającej wyprawy nie używał pojazdu, ani się nosić kazał w lektyce, ale ciągle jeździł na koniu. Obok tej czynności i obrotności, miał jednak niektóre wady. Jakoż na wszystkich wyprawach, które bądź-to sam, bądź pod cudzym kierunkiem prowadził, okazywał niecierpliwość i tęsknotę, pragnąc jak najprędzej powrócić do domu, dokąd go nęciły powaby życia i roskosze. Zaczém po skończeniu wojny, albo po zawieszeniu broni, zaraz z tego samego stanowiska, na którém zatrzymano się przy rozejmie, na rozstawionych podwodowych koniach z jak największą szybkością spieszył do żony, poruczając wojsko komu innemu. Czego i teraz nie omieszkał, co rychło powróciwszy, zbierał upominki, które miał rycerzom a zwłaszcza Polakom rozdawać. Żadnego bowiem narodu nie miał w takiej czci i poważaniu jak Polaków, a to przez cały ciąg życia swojego. Przeto i lepsze z ich koni, gdy się wybierał na wyprawę, na swoje dworskie przyjmował obroki. A jeżeli kiedy zabrakło koni Polakom, zaraz kazał im swoich dostarczać. Gdy zaś wojsko Litewskie wróciło z wyprawy, w mieście Nowogrodku przez dni kilka rozdawał rycerzom nagrody z zasłużoną pochwałą, i do domów ich porozsyłał. Byli z Witołdem na tej wyprawie następujący książęta i panowie: Bolesław Świdrygiełło, brat rodzony Władysława króla Polskiego, i Zygmunt książę Starodubowski, brat Alexandra Witołda; Kazimierz Mazowiecki, Alexander Włodzimierski i Jerzy Langwinowicz, książęta Litewscy; Wincenty z Szamotuł kasztelan Międzyrzecki, całego wojska Witołda i chorągwi Świętego Jerzego dowódzca; Jakób z Kobylan, Jan z Czyżowa, Mszczuj z Skrzynna, Mikołaj syn Zbigniewa z Brzezia, Dzik z Kadłuba, Maciej z Uścia, Jan ze Szczekocin, Jan Łopata z Kalinowy, Jakób Przekora z Morawian, Mikołaj Sepieński, i wielu innych. Byłby Witołd dłużej trapił oblężeniem Nowogrodzian i surowiej ich ukarał, gdyby ze względu na umówiony zjazd w Łucku z Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim nie był zmuszony wrócić do Litwy, nie dokończywszy wyprawy.

Kollegiata Ś. Wita z zamku Kruszwickiego przeniesiona do Nieszawy, z powodu wojen toczących się między Polską i Krzyżakami wraca znowu do Kruszwicy.
Władysław król Polski, pragnąc podźwignąć nowe miasto swoje Nieszawę, kollegiatę kościoła Ś. Wita, leżącego w zamku Kruszwickim, za zezwoleniem Jana Szafrańca biskupa Włocławskiego, przeniósł do Nieszawy, a przydawszy mu z królewskiej szczodroty swojej nowe dochody, kościoł kollegiacki pod wezwaniem N. Maryi w Nieszawie ustanowił i ufundował. Ale niedługo utrzymała się ta kollegiata, z przyczyny wybuchłych między królestwem Polskiém a Krzyżakami wojen, w ciągu których gdy miasto Nieszawa nieprzyjacielskim ogniem spłonęło, a z niém i kościoł kollegiacki, wróciła znowu kolegiata do Kruszwickiego zamku.

Rok Pański 1429.
Zygmunt król Rzymski i Węgierski z Władysławem królem Polskim składają zjazd w Łucku.

Władysław król Polski po świętach Narodzenia Pańskiego, które w Grodnie obchodził, wyjechawszy z Litwy, zwykłemi drogami przybył na uroczystość Trzech Królów do Łucka, gdzie miał umówiony zjazd z Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim, nie wiedząc ani domyślając się, na jak zgubne i chytrze nastawione natrafić miał sidła. Zastał tu już Witołda książęcia Litewskiego, który uprzedził przyjazd króla Jego Miłości i zgromadzonych w znacznej liczbie prałatów, książąt, panów i szlachtę królestwa Polskiego, Rusi i Litwy. Na ten zjazd Zygmunt król Rzymski i Węgierski przybył nieco później; wysłał jednakże przed sobą gońca, aby jego spoźnienie usprawiedliwił. Władysław zatém król Polski, nie chcąc bezczynnie wysiadywać w Łucku, wybiegł na łowy myśliwskie w puszczę leżącą między Łuckiem a Żytomierzem, i tam bawił przez dni kilka, póki mu nie oznajmiono, że król Zygmunt przybył do Łucka. Mięsopust tegoroczny trwał tylko sześć tygodni, dlatego Zygmunt król Rzymski zjechał dopiero w Niedzielę starozapustną wraz z żoną swoją Barbarą, tudzież prałatami, książętami i panami Czech i Węgier. Na jego przyjęcie książę Witołd wyjechał z swoim orszakiem o milę, a po przywitaniu, Władysław król Polski wsiadł do powozu w którym jechała Barbara królowa Rzymska, i wjechał do Łucka. Zygmunt zaś król Rzymski, którego poprzedzał Witołd, jechał na koniu, mając przy boku Zbigniewa biskupa Krakowskiego: przyczém brzmiały huczno trąby i rozmaite narzędzia muzyczne. Pola okoliczne napełnione były tłumami ludu; człek na człeka i koń na konia napierał. Wszyscy przesadzali się w strojach, ozdobach, koniach i klejnotach. Nie mniejsze było ubieganie się między królmi i książęciem Witołdem; każdy pragnął okazać swoję potęgę, wielkość i wspaniałość, i jeden drugiego usiłował przewyższyć liczniejszą drużyną rycerstwa, okazalszym ubiorem i świetniejszemi ozdoby. Od dawna nie widziano i długo świat nie ujrzy tak wspaniałego zjazdu trzech panujących, którzy pod ów czas wszystkich królów i książąt sławą, bogactwy, przepychem i potęgą wojenną przewyższali. Nie trudno jednak było poznać i osądzić, który z nich górował znaczeniem i świetnością orszaku. Jeżeli bowiem szczerze i bez wszelkiej zawiści, stronności i pochlebstwa prawdę wyznać należy, Władysław król Polski poważném gronem prałatów i panów, rycerstwa okazałym pocztem, i mnogością przybocznej szlachty, równie Zygmunta króla Rzymskiego jak i książęcia Witołda przewyższał, tak dalece, że na publiczném wystąpieniu, zwłaszcza gdy obadwaj zeszli się królowie, w liczném gronie Polaków ginęli prawie Węgrzy i Litwini. Processyami wyruszywszy z miasta za rzekę Styr, najprzód biskup katolicki Andrzej ze swojém duchowieństwem, potém Ruski ze swojém, niemniej Żydowski z swoją synagogą, witali króla Rzymskiego, który katolickiemu okazawszy pierwszeństwo, zsiadł z konia i uczcił relikwie Świętych; inne zaś wyznania, jak słusznie należało, obojętnie pominął. Gdy obadwaj królowie wjechali do Łucka, książę Witold uraczył ich wspaniałą biesiadą, zastawiwszy na niej mnóstwo naczyń złotych i srebrnych, dla okazania swojej wielkości i majestatu.

Zygmunt król Rzymski, nie mogąc Polaków ani do wojny przeciw Wołochom pobudzić, ani ich słusznie oskarżać o odmówienie pomocy przeciw Turkom, namawia książęcia Witołda, aby się pozwolił ogłosić królem Litewskim.

W dniach następnych odbywały się narady. Król Rzymski miał dla swoich radców osobną izbę, król Polski inną, Alexander książę Litewski trzecią. Każdej radzie przewodniczył własny monarcha, rokując o swoich sprawach. Zygmunt król Rzymski wysławszy do króla Polskiego Władysława kilku z swoich prałatów i panów, żądał: „aby stosownie do warunków zawartego z sobą i przysięgą zatwierdzonego przymierza, które na piśmie ukazywał, wyprawił się z nim zbrojno na przyszłe lato przeciw Mołdawom, a wypędziwszy ich książąt, podzielił się z nim tą krainą według umowy zawartej w akcie przymierza.“ Lubo posłowie namawiający króla przywodzili różne przyczyny i względy, te jednak były celniejsze, że naród Wołoski z swemi rządcami czyli wojewodami nikomu nie podlegał, a dla wszystkich niebezpiecznym był wrogiem; że żyjąc z wydzierstwa i grabieży, zajmował ziemię żyzną i we wszystko obfitującą, którą sobie niesłusznie przywłaszczył, wypędziwszy z niej dawnych osadników i właściwych panów; wreszcie samemu królowi Zygmuntowi w czasie jego wyprawy przeciw Turkom odmówił zbrojnego posiłku. Na to żądanie król Władysław odpowiedział: „że niesprawiedliwą z jego strony byłoby rzeczą napastować Wołochów wiarę chrześciańską wyznających, którzy jemu i królestwu Polskiemu wszelaką okazywali podległość i posłuszeństwo, i bez żadnej słusznej przyczyny wypędzać ich z posiadanych siedlisk; że raczej byłoby to barbarzyństwem, na własnych poddanych oręż podnosić. Jeżeli z nich niektórzy z rozbojów i łupiestwa żyją, nie można tego wszystkim zarzucać Wołochom. Że zaś królowi Zygmuntowi przeciw Turkom nie przysłali posiłków, o to ich winić nie należy, gdy z rozkazu króla Polskiego, w roku i dniu naznaczonym, według przyrzeczenia swego połączywszy się z wojskiem królewskiém, wyszli na wyprawę aż do Dunaju, i zatrzymawszy się blisko dwa miesiące wracać ztamtąd musieli; samemu raczej przypisać trzeba winę królowi Zygmuntowi, że na dzień naznaczony nie przybył, kiedy w jego działano sprawie.“ Te i inne okoliczności przez dni kilka przedstawiano w odpowiedzi królowi Zygmuntowi, nalegającemu usilnie o zagarnienie i podział ziemi Wołoskiej; a to w obec przedniejszych panów Wołoskich, którzy wtedy mieli sposobność przekonania się o stałej wierze i przychylności ku sobie Władysława króla Polskiego i Polaków. A lubo takie spory trwały przez dni kilka, stałość jednakże Władysława zmusiła króla Zygmunta do odstąpienia zamiaru i zaprzestania innych przeciw królestwu Polskiemu zdradzieckich knowań. Na zebranej potém radzie obu królów, książęcia Witołda i ich panów, król Zygmunt tak się odezwał: „Nalegam prośbami na papieża, aby zwołał sobor w celu nawrócenia Czechów i zaradzenia sprawom kościoła. Przybędę na ten zjazd, jeżeli go zwołać zechce; jeżeli nie, sam go zgromadzę. Zatrudniać się zjednoczeniem Greków nie ma potrzeby, gdy Grecy jednę z nami wiarę wyznają, brodami tylko i pojmowaniem żon od nas się różnią; czego im wcale za złe mieć nie można, kapłani bowiem Greccy na jednej żonie przestają, Łacińscy po dziesięć i więcej ich trzymają.“ Zgorszyła taka mowa Rusinów Greckiego obrządku i utwierdziła ich w błędach swego wyznania. Jakoż króla Zygmunta nazwali świętym, że dowodził wyższości wyznania Greckiego nad Łacińskiém: u wszystkich Rusinów w mowie był Zygmunt król Rzymski; uwielbiali go, że Grecki obrządek nad Łaciński przenosił. Kiedy wreszcie Francyą, Anglią, Niemcy, Włochy, Czechy, Węgry, i wszystkie niemal zachodnie kraje zawichrzył i w srogie wplątał wojny, pozazdrościwszy w końcu szczęścia i pokoju Polakom, których swoboda i stan królestwa kwitnący były dla niego trucizną, zawrzał nieubłaganą ku Polsce nienawiścią. A nie czując się na siłach, aby ją pokonać mógł orężem, skryte knował zamachy i wynajdował sposoby zamieszania jej domowemi wojny. Tym celem wymógł na królu Władysławie ów zjazd w Łucku, umyśliwszy namawiać książęcia Alexandra Witołda, „aby się pozwolił królem Litewskim ogłosić.“ A tak ponowił ten niebezpieczny i zgubny dla Polski zamiar, który już przed dwudziestu laty Witołdowi był poddawał (acz mu go wtedy inni dobrze myślący wybili z głowy), żywiąc w nim i podniecając panowania żądzę. Tą nową i zdradziecko wymyśloną ponętą korony zamierzył poróżnić i zwaśnić dwóch braci, a z nimi dwa zjednoczone ludy, aby rzuconém między nich ziarnem nienawiści rozerwać i zniweczyć ich związek: nie dla pomnożenia dobra i sławy Witołda i ojczyzny jego Litwy, ale dlatego, aby pozornie, niby w słodkim napoju, jemu i wielu innym zgubną podać truciznę; a rozłączywszy niezgodą Polskę, Ruś i Litwę, pobudzić je do wzajemnych wojen i mordów.

Polacy nie chcą zezwolić na ogłoszenie Witołda królem Litewskim.
Poddał przeto Zygmunt król Rzymski i Węgierski myśl książęciu Witołdowi i skłonił go pochlebnemi namowy (uczciwszy wprzód i zobowiązawszy dla siebie tak jego samego jak i wszystkich książąt i bojarów Litewskich, nawet najniższych i najuboższych, kosztownemi dary w złocie, srebrze, naczyniach misternych, koniach, suknach świecących złotogłowem i szkarłatem, których oddawcy długim i podwójnym szeregiem wystąpili, i przez kilka godzin stali dla większego okazu) „aby pomnąc na to, że był wielkim i sławnym książęciem, na zachodzie z tylu dzieł przeważnych głośnym, że tak obszerne posiadał państwa, iż niemi wielu królom mógł wyrównać, aby mówię nie wzbraniał podniesienia i uświetnienia swojej godności, i dozwolił policzyć się w poczet królów, którym w bogactwach, sławie i zaszczycie bynajmniej nie ustępował; a przywdziawszy koronę, Litwę nowém ogłosił królestwem.“ Czynił to Zygmunt w tym chytrym i przewrotnym zamiarze, aby rozerwał związek i przyjaźń między królem Władysławem a Witołdem, który aż dotąd w każdym czasie i miejscu królowi Polskiemu i królestwu dzielną był pomocą. Snadno takiej namowy usłuchał książę Witołd, zważywszy, że w ten sposób nie pomału urósłby w sławę i znaczenie, którego jako książę wyniosłego serca wielce był chciwy. Jednę tylko do takowego wywyższenia przedstawiał królowi Zygmuntowi przeszkodę, to jest, że nie godziło mu się bez wiedzy i zezwolenia brata swego, Władysława króla, od którego rządy Litwy miał sobie powierzone, i z którego także woli i uchwały Litwa z królestwem Polskiém w jedno połączoną była państwo, zezwalać na swoję koronacyą i utworzenie nowego królestwa. Na co odpowiedział król Zygmunt: „Najmniejsza to trudność, którą ja sam, tak jakom cię do tego namówił, załatwić przyrzekam.“ W tym celu, upatrzywszy sposobną porę, jednego dnia z rana, król Zygmunt w towarzystwie żony swojej królowej Barbary, dla skuteczniejszej namowy, wszedł do komnaty sypialnej Władysława króla, gdy jeszcze w łożu spoczywał, a usunąwszy na bok wszystkich domowników, temi słowy do niego przemówił: „Uważ, najmilszy bracie, że kiedy ja i ty świetnemi błyszczym koronami, ujmą to jest i niesprawiedliwością wielką dla książęcia Alexandra Witołda, spólnego bratu naszego, aby jemu samemu przeczyć królewskiej godności. Chciej się zgodzić na to, okaż mu swoję przychylność, i pozwól, aby przeze mnie, który jako król Rzymski posiadam tę władzę, mianowany nowym królem, stał się mnie i tobie równym; niechaj korona nie tylko twoję ozdabia głowę, ale i ojczyznę twoję Litwę.“ Na to król Władysław: „Miłuję, rzekł, najmilszy bracie, książęcia Alexandra Witołda, życzę mu wszelkiej godności i zaszczytu, i nie tylko w królewskiej ale w cesarskiej chciałbym go widzieć koronie; sam chętnie ustąpiłbym mu królestwa Polskiego i na jego głowę koronę własną złożył: nie mogę jednak w rzeczy tak ważnej stanowić bez rady i zezwolenia moich prałatów i panów. Odwołać się muszę do ich zdania.“ Na to król Zygmunt: „Nierozsądkiem byłoby pozbawiać się własnej korony i wkładać ją na głowę brata; pozwól, abyście obadwaj królewskim zdobili się zaszczytem. Odwoływać się zaś do zdania twoich prałatów i panów zbyteczną jest rzeczą, zezwolenie twoje w tej mierze wystarczy.“ Król Władysław, który sam przez się pragnął zawsze wywyższenia i chwały ojczyzny swojej Litwy, podbity taką namową, zezwolił potajemnie, jak mówią, na ten krok niebaczny, albo przynajmniej nie odmawiał ani się opierał żądaniu. Witołd zaś, wielki książę Litewski, upewniony przez króla Zygmunta, że Władysław król Polski zezwolił na jego koronacyą, żądzą chwały i panowania z przyrodzenia już pałający, a podniecony od Zygmunta króla Rzymskiego i innych przyjacioł, od samego wreszcie króla Polskiego Władysława, nie umiejącego dostrzegać szkód własnych i swego królestwa, chwycił się zamiaru, i osądziwszy, że nie należało czynić w tej mierze zwłoki, ale rzecz ile możności przyspieszyć, dla usunienia reszty trudności wysłał do prałatów i panów Mikołaja Sepieńskiego, męża dzielnej wymowy, domownika swego i pisarza, szlachcica Polskiego, herbu Nowina. Ten przybywszy do zgromadzenia radców, w imieniu książęcia Witołda tak rzecz przełożył: „Nalega na pana mojego, książęcia Witołda, Zygmunt Jego Miłość król Rzymski, prośbą, radą i namową, ażeby z książęcej dozwolił się wynieść na królewską godność, a z księstwa Litewskiego nowe uczynić królestwo. Już Władysław król Polski zezwolił na takową koronacyą: do was jednakże ostatecznie się odwołał nie pragnąc bynajmniej dla siebie tego zaszczytu. Naradźcie się więc, i wydajcie wasze zezwolenie.“ Jeszcze Sepieński mówić nie skończył, kiedy książę Witołd wszedł osobiście z swemi prałatami i bojarami do rady, tusząc, że swoją obecnością i powagą snadniej zniewoli umysły prałatów i panów Polskich, i że mu się nie będą śmieli opierać. Powtórzywszy więc własnemi usty to, co poseł jego Sepieński w radzie przełożył, prosił, „aby mu nie wzbraniali przyjęcia królewskiej godności, gdy równie Zygmunt król Rzymski i Węgierski, jako i Władysław król Polski, chętnie na to przystają.“ Po wniesieniu takiej prośby nie wyszedł z zgromadzenia radców, ale każdego z osobna zapytywał o zdanie, pragnąc wiedzieć, jak który w tym względzie myślał. Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, jako pierwsze zasiadający miejsce, najprzód wezwany do objawienia swego zdania, prawił długo i obszernie, nic jednak nie wyrzekł pewnego i stanowczego, ale rzecz w wątpliwości zostawił. A gdy mówić przestał, Zbigniew biskup Krakowski, po nim drugi starszeństwem, odezwał się w te słowa: „Rzecz wniesiona przez ciebie, Miłościwy Książę, jest tak wielka i ważna, i z tylu razem wiąże się trudnościami, że wymagałaby nader długiego i głębokiego roztrząsania. Nigdy podobnej nie słyszeliśmy nowiny, nigdy takie słowa nie obiły się o nasze ucho. Trudno więc byłoby w sprawie tak wielkiej wagi nagle i bez namysłu stanowić. Wszelako, kiedy dawne wspomnimy sobie czasy, żądanie twoje przejmuje nas największém zdziwieniem, a nawet boleścią i żalem. Albowiem pod tym jedynie warunkiem i tém uroczystém zastrzeżeniem brat twój a pan nasz Władysław król Polski wzięty był na królestwo i otrzymał rękę najdostojniejszej księżniczki Jadwigi, nie mającej pod ów czas równej sobie wdziękami, ani urodzeniem, ani bogactwy, z pominieniem tylu katolickich książąt, którzy kraje swoje z królestwem Polskiém złączyć i pod jego panowanie poddać obiecywali, że Litewskie księstwo przyjmie wiarę chrześciańską i pospołu z krajami Ruskiemi do królestwa Polskiego wieczyście będzie wcielone i jego panowaniu podległe. Mamy na to nie tylko samego króla Władysława, ale i twoje i innych książąt Litewskich zachowane na piśmie zobowiązania, które przed kilku laty wznowione i potwierdzone zostały. A dla ściślejszego skojarzenia tych związków przypuszczono za radą króla Zygmunta Litwę do uczestnictwa herbów i szlachectwa Polskiego. Zacóż dziś chce ten sam król Zygmunt potargać węzły naszej jedności i wojenne rozdmuchać pożary? Któż-to uknuł tak chytre zamysły? Zkądże się wzięło, że kiedy my z naszej strony chowaliśmy i szanujemy święcie nasze przyrzeczenia, a brat twój Władysław król Polski nawet po śmierci królowej Jadwigi na królestwie został utrzymany, i synów zrodzonych z królowej Zofii Litwinki w nadziei następstwa wychował, i pewnie korona ich nie minie; ty i król Władysław usiłujecie od królestwa Polskiego oderwać kraje wieczyście z niém złączone, i ciało państwa naszego potwornie rozciąć na dwoje? Jakąż żałością przejmować muszą takie zamachy nas niezachwianych w wierności, którzyśmy brata twego przenosząc nad innych panów, stracili podawaną nam sposobność rozszerzenia i uświetnienia naszego królestwa większemi jeszcze posiadłościami! To jedno pociesza strapione serca, żeśmy obierając brata twego Władysława, nie mieli na względzie dostatków i bogactw, na których Litwie zawsze zbywało, ani potęgi, bo ta na ów czas od postronnych narodów i mocarstw zdeptaną i niemal zupełnie zniszczoną była, ale jedynie rozszerzenie wiary świętej i tylu dusz ludzkich zbawienie: a ten zamiar świątobliwy sprawił, żeśmy nieprzyjacioł naszych Krzyżaków zwalczyli i poskromili, niesłychane nad nimi odniosłszy zwycięztwa. Na tej i dotąd jako najtrwalszej opieramy się podstawie, pełni ufności, że Bóg dobrotliwy zamysły twoje książę odmieni albo rozproszy, i nie dopuści nam ponieść tak srogiej rany, jaką królestwu Polskiemu zadać zamierzasz. Pocóż wzdy przybyłem na te gorzkie biesiady, gdzie jak widzę chodzi o podkopanie całości i jedności naszego królestwa. Koronacyą twoję, Miłościwy Książę, będę ciągle odradzał, i ile mi sił starczy opierać się jej nie przestanę, ani pod żadnym warunkiem na nię nie zezwolę. Dawnośmy już przeczuwali, że ta burza, tak chytrze przygotowana, spadnie na twoję i nasze głowy; ale nigdyśmy nie mogli przypuścić, żebyś ty, któremu tak dobrze i od dawna znany jest sposób myślenia króla Zygmunta, dał się w jego sidła ułowić, i żeby w tobie żądza korony przemagała nad miłością braterską i zgodą. Rozrywając ją, rzucasz się niebacznie w odmęt zaburzeń. Zgubisz książę i obalisz własny twój ród, potęgę i panowanie, jeżeli zdrowszej nie chwycisz się rady. Porzuć, prosimy, ten jakkolwiek głęboko w sercu tkwiący znikomej chwały powab, i okaż się na schyłku dni twoich Mił. Książę równie wielkim mężem, jak w latach czerstwiejszych byłeś. My nie przestaniem cię błagać, abyś stłumił w sobie tej słabości żądzę, a raczył być przekonanym, że z niej żadnego nie odniósłbyś owocu, lecz przeciwnie skaziłbyś te niezrównane duszy przymioty, z których słyniesz po całym świecie, zniweczywszy zgodę i miłość braterską, której jedynie zawdzięczasz tak wzniosłe, z wyłączeniem innych braci królewskich, ale przecież nie bezwarunkowo powierzone ci dostojeństwo.“ Poparł głos Zbigniewa biskupa Jan z Tarnowa wojewoda Krakowski, mąż stałego umysłu i niezłomnej wiary, i wszystkich zdania tak zgodnie za sobą pociągnął, że bez względu na obecność wielkiego książęcia Witołda szmer nie mały powstał w izbie. Zawiedziony w swoich nadziejach i rozżalony książę Witołd, opuścił zgromadzenie, zgrzytając z gniewu i z temi tylko dając się słyszeć słowy: „Kiedy tak, użyję ja innych środków do dopięcia celu.“ Znać było w tych słowach porywczość i zapał; zkąd i panom Polskim zdały się, jak były rzeczywiście, zbyt zuchwałe i groźne. Zaślepiony bowiem żądzą panowania Witołd żadnej zdrowej nie przypuszczał rady. Dziwili się wszyscy, że książę z inąd tak mądry i roztropny, władca tak obszernych i potężnych państw, w wieku zgrzybiałym i prawie już nad grobem, chwytał się tak występnych a niebezpiecznych dla siebie i swego stronnictwa zamysłów. Niechętnie też słuchali go prałaci i panowie Polscy, wnoszącego nowe i szkodliwe dla królestwa Polskiego żądanie.

Polscy panowie radni wraz z królem swoim wyjeżdżają z Łucka. Czesi ziemię Szlązką pustoszą. Witołd oświadcza, że od Zygmunta króla Rzymskiego zamierza przyjąć koronę, o czém król Polski i senat słyszeć nie chcą.
Gdy książę Witołd zgromadzenie opuścił, wszyscy panowie Polscy poczęli gorzko narzekać i sarkać, że chytrością króla Zygmunta zgotowana tak zgubna trucizna nie łatwo da się umorzyć i wiele serc swym jadem zatruje. Powstawano i na Władysława króla ostremi wyrzuty, że brata swego Witołda i ojczyznę Litwę chciał wywyższać ze szkodą i niebezpieczeństwem królestwa Polskiego; że wnet spadnie na niego to złe, które sam zrządził, i niezadługo uczuje, ile nieszczęścia sobie i domowi swemu i całemu królestwu samochcąc sprowadził. Wszyscy byli tego zdania, aby jak najprędzej Łuck opuścić, radząc niemal uciekać, aby nie uledz tak niebezpiecznej zarazie. Zaczém udali się do króla Władysława i czynili mu cierpkie wyrzuty, mówiąc: „Tenże-to ma być owoc zjazdu, na który nas powołałeś, aby tak ogromne dziedziny od królestwa twojego odrywano? Któż-to śmiał, Miłościwy Królu, namawiać cię, owszem skłonić do zezwolenia na tak wielką krzywdę? Poddałeś głowę twoję pod młot, od którego razów polężesz. Człek ten nieprzyjazny, Zygmunt król Rzymski nie w innym przybył tu celu, tylko aby cię poróżnić i krwawą zwaśnić niezgodą z bratem twoim książęciem Witołdem. Nie może bowiem w inny sposób nasycić swojej żądzy nieprawej, zawistném patrząc okiem na waszą braterską zgodę. Opuść i ty, błagamy cię, jak najrychlej to miejsce, z którego my niezwłocznie uciekamy. Nie możemy bowiem ścierpieć ani obecnością naszą uświęcać zamachów tak chytrze uknowanych, na twoję i potomków twoich, do następstwa po tobie przeznaczonych, zgubę. Powstań! oto wisi nad naszemi głowami burza srogiej i straszliwej wojny. Widzisz chmurę brzemienną w pioruny, która wszystko krwawą zaleje powodzią, jeżeli do jej rozpędzenia nie obmyślą się za pomocą Bożą wczesne i skuteczne środki.“ Władysław król ze łzami w oczach dziękować im począł za ich wierność i przychylność; przeczył, aby na koronacyą książęcia Witołda miał kiedy zezwalać, i oświadczył, że chętnie wyjedzie i uda się dokądkolwiek mu wskażą. Zaczém prałaci i panowie Polscy, wybrawszy się wszyscy razem, Łuck opuścili. Władysław król zaraz następującej nocy za nimi pospieszył, obawiając się, aby ich nie pogniewał, gdyby się w miejscu dłużej zatrzymał. Wyjazd ten tak nagły i niespodziewany równie króla Zygmunta jak i książęcia Witołda nie mało zakłopocił i przeraził; a jeżeli nie zmienił w nich zamiaru koronacyi, przynajmniej go opóźnił. Od tego jednak czasu, przyjaźń Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego z królem Władysławem i królestwem Polskiém, zdawna chwiejąca się i podejrzana, mimo ponawiane często jednania i godzenia, zupełnie się zerwała. Uczuł mocno i książę Witołd odjazd króla Władysława i panów Polskich; a zniechęcony już poprzednio ku Polakom, jeszcze większym teraz rozetlał gniewem. Ale człek chytry i przebiegły, a znający przytém łakomstwo Polaków, wielu panów zobowiązał sobie złotem i srebrem, wielu hojnemi obietnicami, w nadziei, że mając ich po sobie żądanego królestwa dostąpi. Zygmunt zaś król po odjeździe króla Polskiego Władysława, który udał się do Lubomli w ziemi Chełmskiej, tudzież wydaleniu się prałatów i panów Polskich, pozostał w Łucku przez dni pięć, uczczony wspaniałemi upominkami od książęcia Witołda, któremu nawzajem złożył Zygmunt znakomite i kosztowniejsze jeszcze dary. Potém ruszył z powrotem do Węgier przez Bełz, Jarosław, Łańcut, Frysztad i Biecz. Obawiał się przybyć do Sandomierza, i tam przez dni zapustne zabawić, jako był przyrzekł królowi Władysławowi, spór bowiem wynikły o koronę poróżnił ich między sobą: jechał wszelako pod rękojmią i strażą bezpieczeństwa, którą mu u króla Władysława książę Witołd przez mnogie listy i posły wyjednał. Nim jeszcze Władysław król Polski Łuck opuścił, doszła go wiadomość, że Czesi w znacznej sile zbrojnej wtargnęli do Szlązka i roznosili po kraju spustoszenia. Wyszedł był przeciw nim z swoim ludem książę Jan v. Monsterberg, który miał za żonę Elżbietę, wdowę po Spytku z Melsztyna wojewodzie Krakowskim; ale w bitwie stoczonej pod Brunowem porażony i zniesiony, sam ledwo z małą liczbą wojska ratował się ucieczką. Książę zaś Alexander Witołd, poduszczony radami i namowami Zygmunta króla Rzymskiego, pałający przytém nieukróconą pychą i wyniesienia żądzą, położywszy nadzieję w przyjaźni i pomocy króla Zygmunta, gdy u Władysława króla Polskiego i jego panów radnych nie mógł uzyskać zezwolenia na koronacyą, dał się wreszcie oślepić własnemu szczęściu, usłuchał podszeptów swoich pochlebników, którzy w nim nadzieję ciągle podsycali, i postanowił przyjąć koronę z rąk króla Zygmunta, wbrew woli króla Polskiego i królestwa, wbrew przysięgom i uroczystym pismom, któremi się był zobowiązał królestwu Polskiemu wiecznie podlegać, z wszystkiemi krajami Litwy i Rusi, tak obecnie posiadanemi, jako i w przyszłości mogącemi się odzierżeć, a które z zezwoleniem swoich książąt i panów na zawsze do królestwa Polskiego przyłączył, i z niém w jedno państwo zlał i zespolił. Do takiej nadto wzbił się zarozumiałości i dumy, że przez wysłanych do króla Władysława i starszyzny królestwa posłów, jako to Rumbolda marszałka i Gastolda wojewodę Wileńskiego, oznajmił, że czyli chcą czyli nie chcą, koronę Litewską, która ma mu być przysłana, postanowił przyjąć.

Papież przez listy namawia króla Władysława i książęcia Witołda, aby Czechom wojnę wydali.

Marcin V papież, zważywszy, że zuchwalstwo kacerzów Czeskich coraz bardziej wzrastało, przelewając bezkarnie krew chrześciańską, i że Zygmunt król Rzymski, tak jako i inni królowie i książęta katoliccy, w boju doświadczeni, zaniechali zupełnie dalszej z Czechami wojny, wysłał Andrzeja z Konstantynopola, rodem Greka, doktora teologii i mistrza Apostolskiego dworu, mnicha zakonu kaznodziejskiego, później wyniesionego na arcybiskupstwo Kolosseńskie, męża rzadkich zdolności i nauki wielkiej, do Władysława króla Polskiego, w celu namawiania go, ażeby z bratem swoim książęciem Witołdem podjął wyprawę przeciw Czechom odszczepieńcom, i starał się ich wytępić; za co obiecywał mu hojne łaski Apostolskie i wszelką z swej strony pomoc. Ten przybywszy do króla, pod ów czas przebywającego w Łucku, wymownym głosem, poważnie i zręcznie przełożył mu poselstwo swoje, i oddał królowi Władysławowi list od papieża Marcina, w którym tenże nalegał usilnie na króla, aby podniósł oręż przeciw Hussytom. Listu tego taka była osnowa:
Marcin biskup, sługa sług Bożych. Najmilszemu w Chrystusie synowi Władysławowi, dostojnemu królowi Polskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Odkąd obrzydłe kacerstwo, zaszczepione przewrotną nauką Jana Hussa i jego zwolenników, podniosło się w królestwie Czeskiém, szukaliśmy, już od wstępu naszego na stolicę papieską, rozmaitych środków potłumienia i wytępienia tej zarazy. A gdy rzeczone odszczepieństwo, wzmagając się stopniami, ku obronie swojej wzięło się do oręża, tak iż potrzeba było wzajemnie orężem je pokonywać, staraliśmy się przedewszystkiem do tej wojny zachęcić najmilszego w Chrystusie syna naszego, dostojnego Zygmunta króla Rzymskiego, Węgierskiego i Czeskiego, któremu tę świętą i chwały pełną sprawę dla godności państwa Rzymskiego najwłaściwiej podjąć przystało. A ponieważ zaraza ta ogarnęła jego ojczyste królestwo, zkąd szerzy się i po krajach ościennych, z tém większą wzywaliśmy go do tego dzieła ufnością, pamiętając na jego słowa wyrzeczone na soborze w Konstancyi, że gdybyśmy tylko do tej sprawy przysłali mu legata świętej pamięci Jana kardynała prezbitera tyt. Ś. Syxta, obiecywał niezawodnie Hussytów na drogę prawą nawrócić. My zaś nie tylko daliśmy mu rzeczonego kardynała, który przez lat kilka sprawował poselstwo przeciw rzeczonym odszczepieńcom, ale i po jego śmierci, stosownie do życzenia Zygmunta, posłaliśmy z tąż samą władzą Wielebnego brata Ferdynanda biskupa Łukieskiego, i potém jeszcze kilku kardynałów, legatów Stolicy Apostolskiej, i wielu nuncyuszów znakomitych, do tegoż króla, elektorów cesarstwa, i do rozmaitych książąt i rzeszy narodu Niemieckiego, z wyraźném oznajmieniem naszego życzenia, z potrzebną władzą i upoważnieniem, do upominania, karcenia, nawracania, albo wytępiania kacerzy. I niczego nie zaniedbaliśmy, co nam i Wielebnym braciom naszym, świętego Rzymskiego kościoła kardynałom, do popierania tej sprawy zdawało się potrzebném. Jakoż podejmowano kilka kroć zbrojne wyprawy, zebrano ogromne wojska przeciw pomienionym odszczepieńcom, którzy ani liczbą ani odwagą i poświęceniem nie powinni byli wyrównać prawym wyznawcom. Ale nie wiemy, jakim się to stało sposobem, czyli błędem i ułomnością ludzką, czy zrządzeniem skrytych wyroków Bożych, że heretycy nie tylko oparli się skutecznie wiernym, ale nawet zwycięztwo nad niemi odnieśli. A wysypawszy się poza granice Czech i wtargnąwszy do Austryi, kraj ten i przyległe Węgry i cały niemal Szlązk spustoszyli, gdzie najstraszniejszych dopuszczali się zbrodni, wyrządzając ludziom rozmaite gwałty, znieważając kapłanów i sługi Boże, katolików i przybytki święte. Przerażeni tak srogiemi i imię dostojne chrześcian hańbiącemi czyny, pokornie, ze łzami i wzdychaniem błagamy Boga, aby tych, sobie i rodowi ludzkiemu nieprzyjaznych wrogów, raczył nawrócić albo wytępić. Pokładamy w nim nadzieję, że przecież prośb naszych kiedyś wysłucha. A ufając przedewszystkiém tej nieskończonej mocy i łaskawości, pragniemy niemniej i sami użyć środków, na jakie nas stanie, aby położyć raz koniec tym nieszczęściom, i rzeczonych odszczepieńców zwrócić z ich błędnej drogi, albo w razie oporu skrócić i wypędzić z krajów chrześciańskich. Naradziwszy się tym celem z rzeczonemi kardynałami i wielu prałatami, doktorami i mistrzami rozmaitych narodów, z słusznych i sprawiedliwych powodów, tę świętą sprawę, ten trud chwalebny i pobożny postanowiliśmy twej Królewskiej Miłości i ukochanemu synowi naszemu, dostojnemu mężowi Alexandrowi książęciu Litewskiemu, poruczyć. Wam bowiem dwom, którzy dawniejszym czasem tak wiele przyłożyliście się do pomnożenia wiary świętej i podwyższenia chrześciaństwa, a którzy sposobnością miejsca, mnogością posiadanych krajów, i wszelaką potęgą celujecie, najbardziej jak sądzim ta wyprawa przystoi, zwłaszcza gdy widzimy, że pomieniony król Rzymski rozmaitemi zatrudniony jest sprawami, a poruczenie tej sprawy tobie wielce mu pożądaném będzie, dla wzajemnych z tobą stosunków i przyjaźni. Wzywamy przeto w imię Boga twoję Królewską Miłość, i zaklinamy cię na zbawienie duszy twojej, na litość i miłosierdzie Jezusa Chrystusa, ażebyś w tak koniecznej potrzebie gorliwie i ochoczém sercem podjął się obrony tej świętej sprawy przeciw heretykom, a podjąwszy, stale ją popierał, z zwykłą sobie królewską wspaniałością, celem nawrócenia ich w pokoju, i z odpuszczeniem wszelakiej winy, na łono świętej matki kościoła, albo ukrócenia opornych siłą po nieprzyjacielsku; tak, iżby po oczyszczeniu Czech z tej zarazy, ościenne także ludy, błędami ich skalane, skłoniły się do prawej czci Boga i posłuszeństwa kościołowi, nawróciwszy albo wypędziwszy od siebie odszczepieńców. Jakoż udzielamy niniejszém pismem naszém twej Królewskiej Wysokości zupełną moc i władzę nawracania rzeczonych odszczepieńców, sądzenia ich w tej wyłącznie sprawie, znoszenia się z nimi, rozprawiania i układania, osobiście albo przez swoich zastępców, odpuszczania im winy za pośrednictwem nas samych albo jakiego z pomiędzy mężów duchownych przez nas wysłać się mającego: a cokolwiek zdziałasz albo w sprawie pomienionej przyrzeczesz, to my chętnie przyznamy i potwierdzimy, bylebyś ty albo kto inny nie przyrzekł lub nie dopuścił co przeciwnego wierze katolickiej, nakazom Ojców świętych i przepisów kościoła. A jeśliby trwali upornie w swoich błędach, nadajemy ci takąż samą wolność i władzę napadania zbrojno w naszém i kościoła imieniu na ich miasta, miasteczka, wsie i włości, zabierania ich w niewolą, i wedle brzmienia ustaw kanonicznych prześladowania aż do zagłady. Niniejszemu zaś pismu nie mają bynajmniej stać na przeszkodzie jakiekolwiek zobowiązania, umowy, pozawierane układy albo przymierza, z osobami jakiegokolwiek bądź stanu, powołania albo godności. Chociażby nawet takowe zobowiązania, umowy, piśmienne układy i przymierza były zatwierdzone przysięgą, uchwalamy i władzą naszą orzekamy, że w takim razie żadnej nie mają mieć wagi i znaczenia, gdyż w nich wyłączny zawsze panować powinien wzgląd na cześć i chwałę Bożą, pożytek wiary katolickiej i dobro powszechne. Jakoż w każdej sprawie, gdzie idzie o utrzymanie wiary, świętej, godzi się i należy owszem działać i występować nie tylko przeciw umowom i obietnicom, ale nawet przeciw prawom przyrodzonym, krewnemu, bratu, ojcu i synowi; ani może się nazywać zbrodnią, cokolwiek podjęte jest w obronie wiary katolickiej. Dan w Rzymie u ŚŚ. Apostołów, dnia pierwszego Października.“
Drugi list papieski do Władysława króla Polskiego, pisany w przedmiocie nawrócenia Czechów:
Marcin biskup, sługa sług Bożych. Najmilszemu w Chrystusie Władysławowi, dostojnemu królowi Polskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Niedawno z rady Wielebnych braci naszych, kardynałów świętego Rzymskiego kościoła, tudzież wielu prałatów, doktorów i mistrzów rozmaitych narodów, poruczyliśmy twej Królewskiej Miłości zbrojną wyprawę w obronie wiary katolickiej przeciw Czechom odszczepieńcom, jak to pismo nasze w tym przedmiocie wydane dokładniej wyraża, nie wątpiąc bynajmiej, że tę sprawę miłą Bogu i dla ciebie chwały pełną z radością i bohaterskim zapałem podejmiesz, i wedle poruczenia naszego, tudzież sił i możności własnej, do pożądanego doprowadzisz celu, którym jest nawrócenie albo zagłada odszczepieńców. Tę niezawodną nadzieję żywią w nas twoje wielkie i przesławne dzieła, jakie od przyjęcia chrztu świętego dla pomnożenia i wywyższenia wiary chrześciańskiej przedsiębierzesz. Jeżeli bowiem ludy zrodzone i zastarzałe w błędach bałwochwalstwa twoją pobożną gorliwością przywiodłeś do poznania i czci prawdziwego Boga, o ileż snadniej zdołasz nawrócić albo potłumić tych, którzy zrodzeni i wychowani w prawej wierze chrześciańskiej, dla samej sprosności cielesnej i żądzy łupiestwa odstąpili od świętych praw kościoła, i wydali się na wszelkie zdrożności i bezprawia, które ci zapewne nie są tajnemi. Przeciw tym przeto odstępcom powinna cię, jako katolickiego króla, zapalić nie tylko obraza religii chrześciańskiej, ale i wywrócenie całego porządku społecznego, i zdeptanie władzy królewskiej przez ich gorszącą i zgubną naukę, gdy pomienieni kacerze, prócz wielu przesądów i występnych zasad, obrażających wiarę świętą i burzących prawa ludzkie, twierdzą zuchwale, że nie należy żadnej prawej władzy ani królom nawet podlegać, ani oddawać starszym należytości, że wszystko powinno być wspólne i wszyscy są między sobą równemi. Do potłumienia tych odszczepieńców wychodziło już zbrojno wielu książąt, na nasze i Stolicy Apostolskiej wezwania i poselstwa, ale bez skutku. Może Bóg, którego skryte są wyroki, zachował to zwycięztwo dla ciebie, zaleconego już tylu chwalebnemi czyny, mającemi na celu rozszerzenie wiary świętej. A przeto, synu najmilszy, stawaj ochoczo do tej powinności, podnieś oręż w obronie sprawy, nad którą żadna nie może być świętszą, żadna twego męztwa godniejszą, żadna nie zdołałaby ci zjednać większej przed Bogiem zasługi, głośniejszej u ludzi chwały i trwalszej zaskarbić w całém chrześciaństwie przychylności dla ciebie i synów twoich; niema wreszcie sprawy, w którejbyś słuszniejszą mógł toczyć walkę i pewniejszego spodziewać się zwycięztwa. Ty bowiem, założyciel tylu kościołów, wojować będziesz przeciw ich niszczycielom i wrogom; rozkrzewiciel wiary chrześciańskiej, przeciw jej nieprzyjaciołom i gnębcom; król katolicki, przeciw odstępnym kacerzom; w obronie sprawiedliwości przeciw bezprawiom, ludzkości i cnoty przeciw dzikiemu okrucieństwu, uczciwości przeciw zwierzęcej swawoli; ty, król potężny, przeciw słabszym ościennikom, bez rządu i prawa żyjącym; walczyć będziesz przy pomocy Chrystusa, jeżeli z tobą wojować się ośmielą. Tuszymy bowiem, że skoro ciebie ujrzą w obronie tej sprawy, sami ulegną twej władzy. A jeżeli tego nie uczynią, zaślepieni w swoich grzechach, powstań przeciw nim z całą potęgą, w imię Boga i przy błogosławieństwie naszém; a nad nieprzyjaciołmi Chrystusa i jego kościoła tak w niebie jak i na ziemi pewne otrzymasz zwycięztwo. Nie możemy większej nad to obiecać ci za takie dzieła nagrody. Będziemy wreszcie i my sami, dopóki żywota naszego i władzy na tej Stolicy, będą i następcy nasi i kościoł wszystek, tobie i potomkom twoim zawsze wdzięcznemi. Daliśmy nadto niektóre w tej sprawie zlecenia ukochanemu synowi Andrzejowi, zakonu kaznodziejskiego, ś. teologii professorowi, kaznodziei dworu Apostolskiego, aby ci o nich oznajmił: temu zatém racz w rzeczach wzwyż wyrażonych zupełną dać wiarę. Ponieważ zaś ciebie i ukochanego syna, dostojnego męża, Alexandra książęcia Litewskiego, uważamy za jednę duszę w dwoistém ciele, napisaliśmy do niego list podobnej treści, i podobną udzieliliśmy mu władzę. Dan w Rzymie u ŚŚ. Apostołów, dnia pierwszego Października, Naszych rządów Papieskich trzynastego roku.“

Polacy napróżno odradzają książęciu Witołdowi, aby do Zygmunta króla Rzymskiego nie posyłał z prośbą o koronę.

Z ziemi Chełmskiej Władysław król Polski w samo środopoście przybył do Nowego miasta Korczyna, dokąd już zjechali się byli prałaci i przedniejsi z panów Polskich. Po odbytych naradach, gdzie wszyscy byli tego zdania, aby użyć jak najłagodniejszych środków do odwiedzenia książęcia Witołda od jego zamiaru, wysłano do Litwy Zbigniewa biskupa Krakowskiego, i Mikołaja z Michałowic wojewodę Sandomierskiego a starostę Krakowskiego, w imieniu króla i królestwa. Ci przybywszy na same święta Wielkanocne do Grodna, kędy pod ów czas znajdował się książę Witołd, opowiedzieli mu zlecenia królewskie, a potém szerokiemi słowy radzili i przekładali: „aby pomnąc na swoje przysięgi i zobowiązania, korony Litewskiej z ujmą praw królestwa Polskiego nie przyjmował, i zważył, że takowe przyjęcie umniejszyłoby mu raczej niżeli przydało chwały. Gdy bowiem teraz pierwszym był między książęty, straciwszy blask obecny i znaczenie, stałby się ostatnim i najmniejszym z królów. Aby nie dopuszczał grożącego w przyszłości krwi rozlewu między dwoma ludami i braćmi, którzy od młodzieńczych lat w najlepszej żyjąc zgodzie, kwitnęli błogosławieństwem Bożém i pomyślnością. Że nieroztropnie czynił książę, kusząc się w wieku już zgrzybiałym o błyskotkę uwitą z złota i klejnotów, a narody staraniem ich złączone narażając na wzajemne wojny i klęski. Że więcej dbać był powinien o powszechne dobro, niż o własną chlubę; ani dla trochy wywyższenia siebie, które bardzo nawet byłoby niepewne, sobie i bratu zawzięte gotować boje. Niechajby bowiem wiedział, że Władysław król Polski i Polacy orężem jego dumę ukrócą.“ Na to książę Witołd odpowiedział: „że nigdy nie miał myśli sięgania po królewską koronę, nigdy nie łudził go blask majestatu; ale już od wielu lat namawiał go do tego Zygmunt król Rzymski; że sam aniby na to był zezwolił, ani tak dawnego zamiaru postanawiał przywieśdź do skutku, gdyby nie prośby i rady Władysława króla Polskiego. Tym ulegając, dał już wyraźne zezwolenie, i nie godzi mu się cofać swojego słowa, ani porzucać zaczętej sprawy, o której rozeszła się już wiadomość między ludźmi, bez ściągnienia na siebie najzelżywszej obmowy i niesławy.“ Z taką odpowiedzią wrócili posłowie królewscy. Książę zaś Witołd, poduszczany radami i swoich i obcych, w nadziei, że hojnością darów i obietnic zdoła przezwyciężyć opór Władysława króla i Polaków, coraz więcej łudząc się ponętą korony, i ostrząc w sobie tę wielkości żądzę, którą i sąsiedni książęta i właśni poddani pochlebnemi słowy w nim podsycali; wysłał do Zygmunta króla Rzymskiego, przebywającego wtedy w Wiedniu, Bartłomieja z Opawy, pisarza swego, który pod ów czas był razem pisarzem ziemskim Krakowskim; który przez całe lato, jesień, zimę i wiosnę nie przestał nalegać, „aby książęciu Witołdowi przesłał jak najrychlej koronę królewską i inne godła do koronacyi służące.“ Temu gdy potém zarzucono zbrodnię obrażonego majestatu, złożeniem przysięgi, aczkolwiek fałszywej, wybiegał się od zasłużonej kary.

Polacy lękając się Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego jako wroga, postanawiają wszelkiemi siłami nie dopuszczać korony Witołdowi. Czesi całą niemal ziemię Szlązką pustoszą.

Z Nowego miasta Władysław król Polski udał się przez Kraków i Miechów do Wielkiej Polski, gdzie całe lato przepędził, wyprawiwszy do Węgier swoich panów radnych, aby z prałatami i panami Węgierskimi w uroczystość Zielonych Świątek zjechali się w Szramowicach, w celu skojarzenia na nowo zachwianej i nadwerężonej znacznie obu królów przyjaźni. Ale gdy Węgrzy na dzień oznaczony nie przybyli, na wstawienie się prałatów i panów Węgierskich, proszących o przebaczenie, uchwalono inny zjazd na dzień Ś. Marcina. Stawili się na nim panowie Polscy; lecz gdy Węgrzyni podobnie jak wprzódy przybyć omieszkali, czyli-to pochodziło z lekceważenia, czy z opieszałości, czy z przekonania, że ich król nie wykonałby tego, co na tym zjeździe wspólnieby uchwalono; Polacy oburzeni słusznie na Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, nie inaczej go odtąd uważali jak za nieprzyjaciela, i postanowili opierać się jak najsilniej, tak słowem jak i czynem, zamierzonej koronacyi.
Tegoż lata, Czesi odszczepieńcy cały niemal Szlązk orężem spustoszyli, i wiele miast znakomitych bądź przemocą zdobytych, bądź z przestrachu przez mieszkańców poopuszczanych, opanowali i przez długi czas dzierżyli. Wielkich pod ów czas dopuszczano się na chrześcianach obojej płci srogości, znieważano klasztory, kościoły i inne Bogu poświęcone przybytki; co gorsza, wtargnęła do kraju obrzydliwa zaraza kacerstwa.

Posłowie Polscy przekładają Witołdowi, aby nie przyjmował korony Litewskiej, a powołują go do rządów królestwa Polskiego.

Z Wielkiej Polski wróciwszy król Władysław do ziemi Krakowskiej, święto Wniebowzięcia N. Maryi Panny obchodził w Wiślicy; ztamtąd zaś wyjechawszy, przybył na uroczystość Narodzenia N. Maryi do Sandomierza. Zjechała się była do niego na ten dzień znaczna liczba panów Polskich, z przyczyny ponawiających się codziennie wieści, że Zygmunt król Rzymski i Węgierski przesłać miał książęciu Witołdowi koronę. Po kilkodniowych naradach uchwalono, Zbigniewa biskupa Krakowskiego i Jana z Tarnowa wojewodę Krakowskiego wysłać do Litwy, w celu przełożenia książęciu Witołdowi nowych a sprawiedliwych warunków otrzymania korony. Polecono im, aby książęcia pragnącego królewskiej godności nowym rodzajem namowy usiłowali odwieśdź od tego zamiaru, a pokorném i miłości pełném przedstawieniem warunków pojednać z królem i królestwem. Zlecenia te do książęcia Witołda takiej były treści: „Przełożyć książęciu, aby porzucił swój upór i dumę, i nie żądał tej błahej korony z narażeniem tak osób pojedynczych jak i państw, ani łudził się pomocą przeniewierczych Krzyżaków, gdy tkwią świeżo w pamięci i przed oczyma klęski od nich doznane, które obydwom stronom powinnyby służyć za przestrogę. Aby cofnął te nowe, raczej wyniosłe niż pożyteczne zamiary, do których go przewrotni pochlebnicy wiodą, a radził się więcej rozumu i roztropności. Iżby nie ufał w potęgę, która nie jest tak wielką jak mu ją wystawiają, i nie upatrował szczęścia w królewskiej okazałości i wystawności życia, zyskanej przez zdzierstwo poddanych; a przyjaźni Zygmunta króla Rzymskiego nie przenosił nad przyjaźń króla Władysława, która jest i dawniejsza i trwalsza.“ Przybyli zatém w dzień Ś. Michała do Grodna, i w imieniu króla takiemi do Witołda przemówili słowy: „Widzimy, Miłościwy Książę, że w tobie zajęło się gorące pragnienie królewskiej dostojności, tak iż wzgardziwszy braterską zgodą i miłością, bez uwagi na klęski i wojny grożące naszym państwom w przyszłości, dążysz wszelkiemi siłami do osięgnienia korony, i nalegasz o nię prośbami u Zygmunta króla Rzymskiego, który twojemu i naszemu panu, Władysławowi królowi, zazdroszcząc chwały, chytrością swoją rzucił między was braci zarzewie kłótni i niechęci, gdy dotychczas wzajemną zgodą nie tylko jemu ale i sąsiednim narodom byliście groźni i straszni. Zaczém przynosimy ci Książę radę dobrą i zbawienną, roztropności i przychylności pełną, której się trzymając, będziesz mógł osięgnąć królewską godność z łaski brata twojego a nie przeciwnika i wroga; środek uczciwy, a nie zgubny, do którego pragniemy cię namówić, i stłumić w twém sercu przewrotną a niesprawiedliwą królowania żądzę. Abyś więc nasycił się tą królewską godnością, której tak bardzo pragniesz, a nie potargał związków miłości i braterstwa między sobą a Władysławem królem Polskim, tenże król Władysław daje ci i ofiaruje własną koronę. Nie potrzebujesz prosić o nię wspólnego nieprzyjaciela waszego Zygmunta króla Rzymskiego, gdy na to zgadzają się wszyscy prałaci i panowie Polscy. Chętnie ustępuje ci swojej stolicy, i zezwala, abyś ją objął i przywdział koronę królestwa Polskiego; nie wątpi albowiem, że lepiej i chwalebniej sprawować będziesz rządy tak w królestwie jako i księstwie, ty, który zachowujesz dotąd większą czerstwość i siłę, niżeli on, już wiekiem sędziwym osłabiony i do panowania niezdolny, a którego potomek jest jeszcze nieletni. Otóż znika w ten sposób potrzeba dobijania się nowej korony przez spory i wojny, gdy dawniejszą i nierównie świetniejszą, bez wpływu i powagi króla Rzymskiego, daje ci dobrowolnie Władysław król Polski. Niepotrzebnie więc, pałając żądzą królowania, tyle narodów, i ludów, przez Władysława króla wspólnością wiary i jednością państwa złączonych, samego nakoniec siebie, acz nie widzisz przyszłego po sobie następcy, chcesz w srogie uwikłać wojny i zasiać między niemi wzajemne mordy. Obieraj raczej tę, słusznie pozyskać się mogącą koronę; nie gardź radami niosącemi z sobą pokój i zgodę; a wyrzuć z twej myśli zamiar, wmówiony raczej w ciebie przez pochlebców, niż roztropną ułożony radą. Chciej przytém wiedzieć, że król Władysław i Polacy zamierzoną przez ciebie koronacyą nie tylko orężem wstrzymają, ale i nie przestaną cię ścigać zasłużoną karą, jeżeli tak wielką króla i narodu ofiarę i tak uniżone prośby odrzucisz, a od zamiaru twego nie zechcesz odstąpić. Świadkiem nam będzie ten Bóg, że wzgardziwszy naszemi radami, za których pomocą, wyniesiony z małych początków, stałeś przez czas długi tak wysoko, nie na korzyść obu państw, ale na ich zgubę działasz: lękaj się więc od niego kiedyżkolwiek kary za twoję pychę i wyniosłość.“ Powinny były te słowa wzruszyć książęcia, i nikt nie wątpił, że Alexander zwykłą sobie miarkując się roztropnością, dla stłumienia powstającej niezgody i wojny okaże się powolnym: ale rozbiła w nim tę chęć zbawienną żądza korony, zbyt już rozetlona w jego umyśle; sromał się przytém książę porzucać rozgłoszony już zamiar, a utrzymywały go w nim pochlebne namowy niektórych Polaków, tuczących się nadzieją zysków, którzy téż o rzeczoném poselstwie, jak tylko uchwalono je w Sandomierzu, natychmiast donieśli skrycie Witołdowi. Pod ów czas bowiem kilku znakomitych panów Polskich, Władysława króla dworzan i domowników, których on względami swemi obdarzał i powynosił na znaczne godności, przylgnęło było do dworu Witołda książęcia Litewskiego: tych przeto ani miłość ojczyzny, ani odebrane od króla dobrodziejstwa, ani bojaźń Boga, nie odstręczyły od podłego rzemiosła pochlebców; utrzymywali książęcia w powziętym zamiarze; a iżby rady swoje pochlebcze osłonili pozorem tém większej przychylności, zobowiązali się dobrowolną przysięgą: „że stać mieli wiernie przy książęciu przeciw królowi własnemu, osobliwie w sprawie uzyskania korony; a jeżeliby konieczność wskazała, gotowi byli porzucić w Polsce swoje rodziny i majątki, i resztę życia w Litwie przepędzić.“ Żądzą bowiem łakomstwa i wielkiemi Witołda darami i obietnicami usidleni, odstąpiwszy cnoty i uczciwości, i zapomniawszy miłości ojczyzny, oraz hańby, jaka ich czekała i wiecznie hydzić będzie ich pamięć, podsycali nadzieje i knowania książęcia, a raczej własnym służyli widokom, chciwém okiem patrząc na bogactwa Witołda, i przedając się nikczemnie za myto hojnego dawcy. Żony, dzieci, ojczyznę swoję i rodzinę, własnego nakoniec poświęcając króla, podżegali próżność książęcia Witołda, wynosili z uwielbieniem jego wielkość i potęgę, rozum, szczęście i dostatki, wszystkie nareszcie czyny i postępki, aby na nich łakomców z tém większą szczodrotą się wylewał; przez co okazali się nie synami Polski ale jej pasierbami, wrogami szarpiącemi łono własnej matki, gdy względy i szczodrotę książęcia Alexandra Witołda przenieśli nad dobro i swobodę ojczyzny. Godni byli zaiste, aby za taką nieprawość ponosili kaźnie wieczystego więzienia, acz litościwy król Władysław, po uciszeniu zatargów domowych, wszystkim przestępcom winę odpuścił. Dosięgła przecież niektórych słuszna kara Boża, i tém sroższa, im łaskawiej król dobrotliwy przebaczył im tak wielką zbrodnię. Z podobnąż łaskawością obszedł się Władysław z innymi Polakami i rycerzami, którzy Zygmuntowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu i Witołdowi książęciu wzajemne przywozili listy, które trudno było tak skrycie przeprawić, aby wraz z posłańcami nie wpadły w ręce królewskie. Dlatego zaś nie karał król tych usłużnych im zdrajców, żeby nie jątrzyć większego w umysłach oburzenia, a jeśliby nadzieja zgody upadła i przyszło do walki, aby nie z tak srogą zawziętością prześladowały się obie strony. Spodziewał się bowiem król Władysław, że zniewoli kiedyś i przezwycięży umysł książęcia Witolda łagodnością swoją i dobrodziejstwy, a jeśliby książę okazał mu się nieużytym, że sprawy jego bronić będzie sama Opatrzność Boska, która czyny łaski i pokory wynagradzać zwykła. Byli pod ów czas między pisarzami na dworze książęcia Witołda dwaj mężowie znakomici, Lutek z Brzezia, herbu Doliwa, i Mikołaj Cebulka herbu Cielepele, mającego pień za godło, obaj w wielkiej u książęcia zażyłości. Namawiali oni Witołda niekiedy łagodnemi słowy, a niekiedy ostro i z przyciskiem, aby porzuciwszy zamiar koronacyi, starał się jak najrychlej pogodzić z królem Władysławem, przekładając mu, jakie przezeń nieszczęścia na kraj spłynąć mogły. Nie odpychał książę Władysław ich rady, ale owszem z dziwną cierpliwością słuchał co mu przedstawiali. Tych ja mężów imiona i ród ojczysty dlatego wspominam, aby pamięć ich wierności i cnoty z chwałą przekazać potomnym. Gdyby taką wierność i nieskazitelność inni Polacy byli zachowali, snadniej duma książęcia Witołda byłaby skrócona lub ugłaskana. Lecz ilekroć usłuchawszy rady i namowy dwóch pomienionych pisarzów, Lutka i Mikołaja Cebulki, począł zapominać o swojém królestwie i oddalać od siebie zamiar dumny przywdziania korony, a myśleć szczerze o pojednaniu się z bratem i monarchą swoim Władysławem królem Polskim, i okazaniu mu swojej skruchy i pokory, zawsze rozbijała w nim tę myśl niepozbędna żądza królowania i podszepty dworskich zauszników, a osobliwie Polaków. Udarował był książę Witołd Jana z Tarnowa wojewodę Krakowskiego stu grzywnami srebra i innemi znacznej ceny podarkami, nie tak dlatego, iżby się jemu tą szczodrotą przymilił, jako raczej, aby złość i wzgardę okazał Zbigniewowi biskupowi Krakowskiemu, który największą był mu przeszkodą do osiągnienia korony. Ale Zbigniew, mąż prawy i chciwości nie przystępny, zniósł ten rodzaj obelgi z obojętnością i uśmiechem, nie zżymał się bynajmniej, ani okazał nawet na twarzy zasępienia. Z urzędu, który sprawował, nie skarbiąc sobie innej korzyści prócz chwały za spełnioną dobrze powinność, Alexandrowi Witołdowi, wielkiemu książęciu Litewskiemu, nawet po doznanej od niego wzgardzie i obeldze, rady swoje przekładał łagodnemi słowy, uprzejmie i z przystojnością, dowodząc mu i jasno przedstawiając: „jak bolesną byłoby rzeczą, gdyby wyświadczone sobie dobrodziejstwa królowi krzywdą odpłacał, i za zlanie nań rządów księstwa Litewskiego, z wyłączeniem innych braci rodzonych, tak się okazał niewdzięcznym. Że wypadek wojny bywa wątpliwy, a Bóg obrońcą zawsze słuszniejszej sprawy. Że ciężkie na siebie ściągnie brzemię nienawiści, jeśli na króla, a raczej pana swego, oręż podniesie, i wojną prześladować będzie tego, który go ojcowską prawie ogarnął miłością, wzmógł orężem, wspomagał końmi, pieniędzmi, żywnością, w przeciwności nigdy nie opuścił, a wygnańca i tułacza dźwignął z niedoli. Że nakoniec tą zdrożną królowania żądzą wielu cnotliwych ludzi pogorszy.“ Nie tajno było, że owych skarg i żalów Alexandra książęcia przeciw Zbigniewowi biskupowi sprawcą był Jan z Czyżowa, Półkozic, syn Michała Czyżowskiego, pod ów czas kasztelana Sandomierskiego, który potém otrzymał kasztelanią Krakowską; sam bowiem wyznał to przed Zbigniewem biskupem Alexander Witołd, który żadnego oskarżenia tajemnego nie zachował nigdy w milczeniu. Zbigniew biskup na usprawiedliwienie swoje kilka słów powiedziawszy, przekonany o cnocie i stałości umysłu Jana z Tarnowa, dodał: „że chętnie zezwoli na koronacyą Witołda, jeżeli wojewoda Tarnowski, towarzysz jego poselstwa, takowej się nie sprzeciwi.“ Tą roztropną odpowiedzią zawstydził oskarżyciela swego i pochlebcę, i siebie z wszelkich zarzutów, a wojewodę Tarnowskiego z podejrzenia oczyścił. Zwalali bowiem niektórzy na króla Władysława większą część winy, że zbyt wielką nad sobą dał przewagę Witołdowi, któremu brakowało tylko korony, gdy władzę królewską prawie w zupełności piastował, i z takiej korzystając powolności, umiał sobie zjednać umysły Polaków, że więcej niż godziło się popierali stronę Witołda.

Zygmunt król Rzymski i Węgierski posyła książęciu Witołdowi smoka, godło i znak przystąpienia do jego towarzystwa. Narada książęcia Witołda z wracającymi do domu posły Polskimi względem przyjęcia korony.

Zabawiwszy pięć dni w Grodnie, posłowie królewscy odjechali, a książę Witołd odprowadzał ich aż do Wołkowyska. Tam przypomniał pierwszą swoję odpowiedź: „że nigdy nie myślał o dostojności królewskiej, i od lat wielu namawiany do niej przez Zygmunta króla Rzymskiego, nie dał się skłonić radami panów i starszyzny; dopiero sam Władysław król wymógł na nim usilnemi prośbami to zezwolenie. Nie godzi mu się przeto odrzucać korony, gdy o jej przyjęciu doszła już wiadomość nie tylko papieża, ale i wszystkich monarchów, tak chrześciańskich jako i pogańskich.“ Przyrzekł: „że nie będzie wcale nalegał o przysłanie mu korony; lecz jeżeli ją otrzyma, przyjęcia jej nie odmówi. Odbierać zaś koronę królestwa Polskiego bratu, byłoby z jego strony rzeczą ohydną i niesprawiedliwą. Wszyscy mogliby mu wyrzucać niewczesną dumę, że dla osiągnienia godności królewskiej, z krzywdą brata, zdarł mu niemal z głowy koronę, aby nią skronie własne ozdobił.“ Prosił zatém posłów, „aby król Władysław do przeznaczonej mu godności nie tamował drogi, albo przebaczył mogącą go spotkać z jego strony obrazę, gdyby mu stawił przeszkody w osiągnieniu korony.“ Upewniał, „że cześć jego i sławę chciał zawsze mieć na względzie, ani myślał o zawichrzeniu wojną królestwa Polskiego, ale owszem pragnął wszelkie od niego oddalić burze.“ Był książę Witołd łagodnego usposobienia i pełen roztropności; łatwo można go było odwieśdź od zamiaru koronacyi. Wiedziano nawet, że prosił usilnie Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego przez listy i posły, „aby mu nie przysyłał korony, i tém przynajmniej zasłonił go od niesławy, że raczej przez jego omieszkanie, niż przez czyjkolwiek opór i odmowę nie osiągnął tej godności.“ Ale staranne zabiegi, rady i namowy Zygmunta króla Rzymskiego, jako też Krzyżaków Pruskich, tak silnie podżegły umysł książęcia Witołda, że zapomniał swego umiarkowania i roztropności. Tuszyli oni, że gdy zamiaru swego dopną, największe nad Władysławem królem i królestwem Polskiém odniosą zwycięztwo. Albowiem i wtenczas, kiedy Witold z posłami królewskimi naradzał się w Wołkowysku, przybył do niego rycerz Austryacki Leonard, wysłany od Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, który mu przywiózł godła i ozdoby jego towarzystwa, opisanego pewnemi ustawami. Ktokolwiek je przyjmował, obowięzywał się przysięgą do ich zachowania. Te zaś ustawy zastrzegały, aby jeden drugiego tak w szczęściu jako i nieszczęściu i w żadnej zgoła kolei nie opuszczał. Godłem zaś rzeczonego towarzystwa był smok w okrąg zwinięty, głowę mający z ogonem splecioną, z paszczy otwartej płomieniem ziejący, a na grzbiecie krwawym krzyżem naznaczony, nad którym unosił się krzyż promienisty z napisem we środku: „O! jakże Bóg miłosiernym jest, sprawiedliwym i łaskawym!“ Godła te w obecności posłów królewskich doręczono Witołdowi jako znak przystąpienia do związku. Książę zaś odpowiedział, „że nie przyjmuje ich wcale za zobowiązanie do braterstwa i związku, ale tylko za dar i zaszczyt osobisty, aby przysięgi wykonanej Władysławowi królowi Polskiemu inną przysięgą nie zdawał się niweczyć.“ Po otrzymaniu takiej odpowiedzi, posłowie wróciwszy do Polski, oznajmili Władysławowi królowi Polskiemu szczegółowo o wszystkiém, co z nim mówili i działali. Posłano bowiem książęciu Alexandrowi Witołdowi godło rzeczonego smoka, aby go usidlić i wplątać w ów związek, tak iżby Witołd stał się sprzymierzeńcem cesarstwa. Sprawdziły się zatém one słowa prorocze: „Smok, którego stworzyłeś na urąganie jemu.“ Jakoż smok ten kręty i krwią skropiony, a mający na sobie znamię krzyża, wyrażał przez tego, od którego pochodził, i tego, komu był przeznaczony, wojny przyszłe i rozlew krwi chrześciańskiej.

Marcin V papież w liście pisanym do Zygmunta króla Rzymskiego zabrania koronacyi książęcia Witołda.

Z Sandomierza udał się Władysław król Polski do ziemi Lubelskiej, zkąd na dzień Ś. Marcina przybył do Niepołomic, a na zimę nie chciał już dla zatargów z Witołdem jechać do Litwy, lecz zwykłemi drogami wybrał się na Ruś. Aby zaś wstrzymać i ukrócić śmiałość króla Zygmunta, zamierzającego koronować Witołda na królestwo Litwy, wyniesiono przeciw niemu od króla Władysława żałobę do Marcina papieża i kardynałów. Tknięty takowém przedstawieniem Marcin papież, wydał z osobna Apostolskie listy do Zygmunta króla i książęcia Witołda, zakazując pierwszemu posyłania, a drugiemu przyjęcia korony. Były zaś oba listy takiej treści:
Marcin biskup, sługa sług Bożych. Najmilszemu w Chrystusie synowi, Zygmuntowi, dostojnemu królowi Rzymskiemu, Węgierskiemu i Czeskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Przełożono nam niedawno ze strony Najmilszego w Chrystusie syna, dostojnego Władysława króla Polskiego, w obec Zgromadzenia Wielebnych braci naszych, Kardynałów świętego kościoła Rzymskiego: że lubo w zapewnieniu pokoju i wznowionych związków przyjaźni, które za staraniem i gorliwą chęcią naszą zawarliście nawzajem między sobą, przyrzekłeś mu swojém królewskiém słowem, że go na zawsze uważać będziesz za przyjaciela i postępować z nim życzliwie a po bratersku, niemniej synom jego i następcom zachowasz tę samę przychylność i względy; że starać się będziesz o dobro i sławę króla, a nigdy i pod żadnym pozorem nie pokusisz się o ukrzywdzenie go w jego dziedzinach, królestwach, księstwach i posiadłościach, ani też sam przez się, bądź przez kogo innego, nie poczniesz nic na jego i państwa szkodę, owszem, gdybyś wiedział o jakich przeciw niemu zamachach, o ciosach wymierzonych na jego rzeczowe lub osobiste dobro, nie tylko go o nich ostrzeżesz, ale i sam według możności z obroną pospieszysz; lubo te wszystkie przyrzeczenia stwierdziłeś nawet przysięgą na księdze Ewangelii, wszelako, jak poseł rzeczonego króla oświadcza, niepomny na to wszystko i bezwzględny, z największą jego królewskiej godności i władzy obrazą, księstwo Litewskie i ziemie Ruskie, z dawien dawna do królestwa Polskiego wcielone, a ukochanemu synowi Alexandrowi wielkiemu książęciu Litewskiemu z woli króla puszczone w zarząd dożywotni, wedle doniesienia tegoż posła usiłujesz od królestwa Polskiego oderwać, wyłamać z pod władzy, i nowe z nich utworzyć królestwo; rzeczonego zaś książęcia, zapaliwszy w nim namowami swemi żądzę panowania, królem ich postanowić, i ogłosić. Gdy tego atoli, jak mówią, uczynić nie można bez wielkiej imienia twojego niesławy, a to ze względu na układy i sojusze z rzeczonym królem Polskim zawarte, i przyrzeczenia twoje, jak twierdzi poseł, przysięgą stwierdzone; również bez ujmy sławy samego książęcia, z uwagi na zobowiązanie, jakiemu się poddał, wykonawszy na nie królowi przysięgę; bez jawnego nakoniec pogwałcenia tych wszystkich przysiąg; gdy, co większa, z takowego utworzenia królestwa i nadania książęciu korony, gdybyś nierozmyślnie do skutku je przyprowadził z oczywistą krzywdą tak króla jako i królestwa Polskiego, nastąpiłyby jak mówią srogie wojny, spustoszenia krajów, rozlewy krwi chrześciańskiej i największe zgorszenia, których wszelkiemi sposoby unikać potrzeba: przeto pragnąc, jako jest powinnością naszą, odwrócić od chrześcian tak wielkie nieszczęścia i klęski, upominamy najmiłościwiej twoję Królewską Wysokość, błagamy cię z serca i przez miłosierdzie Jezusa Chrystusa, abyś w tej sprawie nie był zbyt skwapliwy, nie poczynał nic bez długiego i dojrzałego namysłu i porady kościoła, abyśmy nie byli zmuszeni potém, nie mogąc skrzywdzonym a proszącym odmówić sprawiedliwości, wglądać i rozpoznawać, azali rzeczone przysięgi i sojusze były pogwałcone lub nie, jak tego król Polski zdaje się żądać, a w wymiarze słuszności odwoływać może to, coby nieprawnie byłoby zdziałane, z wielkiém ludu chrześciańskiego zgorszeniem. Nie chcielibyśmy widzieć w tobie sprawcy i podżegacza tego sporu; radzibyśmy nawet usunąć od ciebie wszelkie podejrzenia, aby sława twoja tak wielka i głośna nie poniosła skazy, a duszy twej nie ucisnął ciężar tak wielkiego grzechu, i abyś na ostatnim sądzie nie okazał się winnym wszystkich pomienionych nieszczęść, które jak się zdaje były nieuchronne. Zaczém, Synu Najmilszy, miarkuj w tej niebezpiecznej sprawie twoje chęci, przyjm ojcowskie rady nasze i upomnienia, a drogę przez nas tobie wskazaną, pośrednictwo mających się do nas wyprawić posłów, innym pokazuj. My również pomienionego Książęcia, dla wysokiej jego zacności, i znakomitych usług, jakie wyświadczył kościołowi w rozkrzewianiu wiary chrześciańskiej, w wielkiém mamy poważaniu, i miłujemy ojcowską miłością, godnym nawet ze wszech miar sądzimy królewskiej korony. Ale pragniemy, aby takiego zaszczytu dostąpić mógł w pokoju, bez zgorszenia, bez krzywdy i zatargów z swoim bratem, jak to wypisaliśmy w innym liście do Jego Wysokości. Dan w Rzymie u Ś. Piotra, dnia trzynastego Listopada. Naszych rządów Papieskich czternastego roku.“

Papież upomina listem Witołda książęcia, aby nie sięgał królewskiej godności.
Marcin biskup, sługa sług Bożych. Ukochanemu Synowi, dostojnemu mężowi Alexandrowi, wielkiemu książęciu Litewskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Przełożono nam niedawno ze strony Najmilszego w Chrystusie Syna, Władysława, dostojnego króla Polskiego, w obec Zgromadzenia Wielebnych braci naszych, Kardynałów świętego kościoła Rzymskiego: że lubo twoja Książęca Miłość przyrzekłeś był dawnemi czasy i uroczyście zaprzysiągł wierność i najściślejszy z rzeczonym królem związek, stwierdzony zgodą i zezwoleniem wszystkich książąt i panów Litwy i Rusi, tak iż zobowiązałeś się być mu radą i pomocą we wszystkiém, coby się tyczyło jego sławy, tudzież dobra i powodzenia jego królestwa, a nigdy jemu ani królestwu jego nie być przeciwnikiem, ani wiązać się z kimkolwiek umową lub przysięgą, bez zezwolenia rzeczonego króla i królestwa; ty wszelako, jak świadczy przed nami poseł królewski, niepomny i bezwzględny na to wszystko, dozwalasz mieszać pokój braterski i zachowywaną tak długo zgodę, a rzeczone księstwo Litewskie i ziemie Ruskie, przydzielone z dawna i wcielone do królestwa Polskiego, które z woli króla wierności twojej zwierzono, zamierzasz od Polski oderwać, wyjąć z pod władzy i nowe z nich utworzyć królestwo; siebie zaś pozwalasz mianować jego królem, uwiedziony cudzemi radami, jak tenże poseł utrzymuje. Czego gdy uczynić ci nie wolno bez wielkiej imienia twojego niesławy, ze względu na twe zobowiązania upewnione przysięgą, gdy, co większa, z takowego utworzenia królestwa i przyjęcia korony, gdybyś nierozmyślnie do skutku je przyprowadził, z oczywistą krzywdą króla i królestwa Polskiego, nastąpiłyby jak mówią srogie wojny, spustoszenia krajów, rozlewy krwi chrześciańskiej, i największe zgorszenia, których wszelkiemi sposoby unikać potrzeba: My przeto pragnąc, jak to naszą jest powinnością, odwrócić od chrześcian tak wielkie nieszczęścia i klęski, upominamy najmiłościwiej twoję Książęcą Wysokość, błagamy z serca i przez miłosierdzie Jezusa Chrystusa, abyś w tej sprawie nie był zbyt skory i skwapliwy, a nie poczynał nic bez dojrzałego namysłu i porady Kościoła, abyśmy nie byli zmuszeni potém, nie mogąc pokrzywdzonym odmówić sprawiedliwości, wglądać i rozpoznawać, azali rzeczone przysięgi i umowy były pogwałcone lub nie, a w wymiarze słuszności odwoływać może to, coby nieprawnie było zdziałane, z tak wielkiém ludu chrześciańskiego zgorszeniem. Nie chcielibyśmy z twej przyczyny podnosić takiej sprawy, aby sława twoja tak głośna nie poniosła skazy, a duszy twojej nie ucisnął ciężar tak wielkiego grzechu, i abyś na ostatnim sądzie nie okazał się winnym tych wszystkich nieszczęść, jakieby w konieczném następstwie wyniknąć mogły. Zaczém, Synu Najmilszy, miarkuj roztropnie twoje chęci w tej niebezpiecznej sprawie, a nasze ojcowskie rady i upomnienia przyjm z ufnością. My bowiem dla wysokiej twojej zacności, cnoty i znakomitych usług, jakie wyświadczyłeś Kościołowi w rozkrzewianiu wiary chrześciańskiej, miłujemy cię prawdziwie ojcowską miłością, i godnym ze wszech miar sądzimy korony królewskiej; ale pragnęlibyśmy, ażebyś takiej godności dostąpić mógł w pokoju, bez zgorszenia, bez krzywdy i zatargów z twoim bratem, jak o tém w innym liście pisaliśmy do twojej Wysokości. Dan w Rzymie, dnia trzynastego Listopada, naszych rządów Papieskich czternastego roku.“

Hussyci pustoszą ziemię Szlązką i zabijają książęcia Zambickiego.

Kiedy Czescy Hussyci pustoszyli ogniem i mieczem krainę Szlązką, wyszedł przeciw nim zbrojno Jan książę Zambicki (Monsterbergensis), który był miał za żonę Elżbietę, wdowę po Spytku Melsztyńskim wojewodzie Krakowskim, aby im stawić opór: a z pomocą Szlązaków w dzień Ś. Jana Ewangelisty blisko Kłodzka krwawą stoczył bitwę. W tém spotkaniu opuścili go rycerze Szlązcy; on zaś, jak na książęcia przystało, mężnie poległ. Hussyci opanowali jego obóz i wielką zdobycz unieśli. W dzień Ś. Antoniego Szlązacy zdobyli nawzajem i spalili miasto Oławę, które dzierżyła załoga Hussycka, przyczém wymordowali znaczną liczbę Hussytów. Ale pod tenże sam czas Hussyci opanowali kilka miast Szlązkich, jako to, Kruczborg, które Dobiesław Puchała Polak wziął w zarząd; zamek i miasto Niempcz, które Piotr Polak, i miasto Gliwice, które książę Zygmunt Korybut pod swoję przyjęli zwierzchność. Z tych miast czyniono wycieczki na ziemię Szlązką, i szerzono po niej łupiestwa, pożogi i spustoszenia. A lubo Wrocławianie przy pomocy Świdniczan miasto Niemce (Niempcz) ścisnęli oblężeniem, nic jednak nie sprawiwszy, przymuszeni byli od niego odstąpić. W dzień Ś. Elżbiety zamek Odmuchow, należący do kościoła Wrocławskiego, poddał się Hussytom za zdradą Mikołaja Halcsława czyli Halcenowa Szlązaka, który w roku następnym schwytany i ścięty za swoje przeniewierstwo słuszną poniósł karę.

Rok Pański 1430.
Król Władysław zatwierdza wszystkim stanom prawa i przywileje.

Po świętach Narodzenia Pańskiego obchodzonych w Radomiu, Władysław król Polski przybył na zapusty do Jedlny, dokąd zjechała się była na rokowanie z Jego Królewską Miłością znaczna liczba prałatów i panów Polskich. Król Władysław, zważywszy wielką ku sobie jako i synom swoim przychylność i wiarę stateczną rzeczonych prałatów i panów, po wielu naradach, które pod ów czas wnoszono, nagradzając ich pomoc życzliwą, obdarzył nowemi łaskami i przywilejami królestwo Polskie. Wszystkie zarazem kościoły katedralne, wszystkie klasztory i zakony, tak męzkie jako i żeńskie, niemniej wszystkich duchownych uwolnił w zupełności od stacyj królewskich, gdziekolwiek te i pod jakiém bądź nazwiskiem w jego królestwie na kościołach albo osobach duchownych ciążyły. Zniósł przytém wszelkie uciążliwości i nadużycia gniotące krajowców; wiele przepisów i zwyczajowych ustaw, które częstokroć podawano w wątpliwość, wyjaśnił i dokładnie oznaczył, jak to opiewa sam przywilej, którego osnowę tu załączamy:
Władysław z Bożej łaski król Polski, ziem Krakowskiej, Sandomierskiej, Sieradzkiej, Łęczyckiej, Kujawskiej, tudzież Litwy książę zwierzchni i panujący, Pomorza i Rusi pan i dziedzic. Oznajmujemy niniejszém pismem wszystkim w powszechności, którym o tém wiedzieć należy: Że zważywszy bacznie wierność stateczną i przychylność, jaką mieszkańcy naszego królestwa Polskiego zalecili się nam w wielu wyprawach i wojnach, które w własnej i królestwa obronie, i dla odparcia napaści nieprzyjacioł, za łaską Bożą prowadziliśmy zwycięzko i szczęśliwie; niemniej powolność i gorliwość, z jaką wszędzie i zawsze wykonywali nasze żądania, nie bez narażenia własnego zdrowia i majątków: z tych względów, i z uwagi na inne zasługi, godne naszej królewskiej łaski i szczodroty, chcąc zwłaszcza wynagrodzić wspaniale i po królewsku ich życzliwe i uprzejme chęci, jakie okazali synom moim, dostojnym książętom Władysławowi i Kazimierzowi, z których jednego, na wydane z naszej strony wezwanie, który im się do rządów zdawać będzie zdatniejszym, przyrzekli po moim zgonie (jak to sporządzone ku temu pismo poświadcza i stwierdza) wziąć za króla swego, pana i dziedzica królestwa Polskiego, tudzież krajów Litwy i Rusi (które Oświecony Książę, Jego Miłość Alexander czyli Witołd, wielki książę Litewski, brat nasz najmilszy, jak dotychczas dzierżył, tak do końca życia ma dzierżeć, a które po jego śmierci do nas i synów naszych i korony Polskiej prawym i dziedzicznym spadkiem wrócić powinny); a gdy do lat dojrzałych przyjdzie, koroną królewską i berłem, jak prawego i dziedzicznego następcę, obiecali ozdobić: uznajemy, wznawiamy i potwierdzamy mocą niniejszego przywileju wszystkie prawa i swobody, które im z dawna, przy koronacyi naszej, i później w różnych okolicznościach i czasach nadaliśmy, albo które inni królowie i książęta, nasi poprzednicy i prawi dziedzice królestwa Polskiego, od najdawniejszych czasów im nadali; a to z następującém określeniem, które, jeżeli co w rzeczonych przywilejach brzmi ciemno i niezrozumiale, należyciej wyjaśnią i usuną wątpliwości, z których zwykły rodzić się błędy i mylne rzeczy rozumienie. A naprzód, chcemy, aby wszystkie domy Boże czyli kościoły zachowały w zupełności swoje prawa, swobody i przywileje, granice i rozdziały dawne, jakich za świętej pamięci poprzedników naszych, królów i książąt Polskich używały. Pozwalamy również wszystkim zatrzymać i posiadać dostojeństwa tak duchowne jako i świeckie, na mocy tych samych praw, zwyczajów i przywilejów, jakie im służyły za Najjaśniejszych poprzedników naszych, Kazimierza, Ludwika i innych królów i książąt, dziedziców królestwa Polskiego. Takowych zaś dostojeństw i urzędów, ilekroć wyjdą z posiadania, nie będziemy udzielać żadnemu człowiekowi obcemu, lecz tylko szlachcicowi zasłużonemu i dobrej używającemu sławy, a mieszkańcowi tej ziemi, w której jakowe dostojeństwo zostanie opróżnione; to jest w ziemi Krakowskiej Krakowskiemu, w Sandomierskiej Sandomierskiemu, w Wielkiej Polsce Wielkopolaninowi, i tak dalej w innych ziemiach królestwa Polskiego. Nie będziemy także na pomienione dostojeństwa tak duchowne jako i świeckie nadawać żadnej osobie mianowania na przyszłość czyli tak zwanej expektatywy. Nie będzie nam wolno rzeczonych godności tak duchownych jako i świeckich ograniczać, zmniejszać, ani umarzać; dzierżaw, czynszów i dochodów do nich należących, bez słusznego wejrzenia w nabyte prawa, znosić. Nadto, ponieważ się zdarza, iż zamki i warownie trzymane bywają przez dzierżawców obcego rodu i pochodzenia, z wielkiém królestwa i jego prowincyj niebezpieczeństwem; przeto żadnemu z książąt obcych ani ich plemienników, i żadnemu zgoła cudzoziemcowi nie będziemy powierzać w zarząd, bądź-to na czas pewny, bądź na zawsze, ani w jakikolwiek bądź sposób wypuszczać zamku, warowni albo miasta; czynić go starostą, dzierżawcą i zwierzchnikiem ziemi jakowej albo dzielnicy naszego królestwa Polskiego. Przyrzekamy przytém i zapewniamy, że ilekroć na wezwanie nasze szlachta królestwa Polskiego dla odparcia napaści nieprzyjacielskiej wyjdzie poza granice naszego kraju, wydzielimy im stosowną nagrodę za poniesioną niewolę lub inne szkody. A wszakże pomieniona szlachta obowiązana będzie strzedz granic królestwa od najazdów i napaści nieprzyjacioł, bronić ich i wszelakim sposobem zasłaniać, służąc wojskowo o własnym koszcie. W razie zaś, gdyby wróg jaki nasze królestwo najechał, a rycerzom naszym przyszło z nim do rozprawy w obrębie tegoż królestwa, otrzymają od nas nagrodę za samo tylko jeństwo; jeśliby zaś wojna wytoczyła się za granice kraju, wtedy i za poniesione (uchowaj Boże) straty i za ucierpiane więzy stosowną przyrzekamy im nagrodę. Jeńców zaś jakich bądź kolwiek, którychby za granicami albo w obrębie naszego królestwa rycerze nasi poimali, sami w swych ręku chcemy zatrzymać, aby przez nas samych byli szacowani. Przyrzekamy nadto, że gdybyśmy w wydarzonej kiedy naglącej potrzebie, zamierzając przeciw nieprzyjaciołom kraju i napastnikom wojenną wyprawę, krajowcom naszym za granice królestwa wyjść zbrojno lub wydalić się nakazali, zapłacimy im po pięć grzywien od każdej włoczni; lecz jeślibyśmy w przeciągu lat dwóch od uskutecznienia takowej wypłaty nie wyszli na wyprawę, w ów czas pomienieni rycerze wolni będą zupełnie od służby, mimo powziętej jak się rzekło płacy. Gdyby zaś po latach dwóch przyszło nam z nimi wyruszyć na wyprawę i wyjść poza granice królestwa, wtedy podobnież wolni będą od pełnienia służby za powzięte pieniądze. Przyrzekamy również za dostojnych synów naszych, że gdy przy łasce Bożej jeden z nich królem wybrany berło państwa obejmie, nie dozwoli bicia monety z jakiegokolwiek bądź kruszcu, bez rady i wyraźnego zezwolenia prałatów i panów królestwa Polskiego; podobnie jak i my bez ich rady i przyzwolenia żadnej monety nie chcieliśmy kować aniśmy kowali. Uwalniamy prócz tego na zawsze wszystkich kmieci w włościach naszych ziemian od wszelakich opłat, podatków, poborów, robocizn, przewozów podwodami zwanych, ciężarów i posług rozmaitych, danin zbożowych sep zwanych, krom dwóch groszy zwyczajnej monety Polskiej, w królestwie Polskiém bieżącej. Które-to dwa grosze każdy kmieć rzeczonych obywateli winien będzie opłacać rocznie na Ś. Michał, po dzień Ś. Mikołaja, z każdego łanu osiadłego, chociażby kilku na nim siedziało, wyjąwszy sołtysów i ich służebników, których od opłaty tych dwóch groszy uwalniamy, tudzież młynarzów, karczmarzy, zagrodników, nie mających roli, to jest łanów całkowitych albo półłanków. Jeśliby zaś który z rzeczonych młynarzy, karczmarzy lub zagrodników całkowity łan obsiewiał, winien będzie podobnież opłacać dwa grosze monety zwyczajnej; jeżeli pół łana, wtedy tylko grosz jeden. Do której-to opłaty dwóch groszy sami niegdyś dobrowolnie obowiązali się Najjaśniejszemu Ludwikowi królowi Węgierskiemu i Polskiemu. Gdyby zaś takowej opłaty wieś która omieszkała uiścić w naznaczonym czasie, wtedy poborca nasz, którego do ściągania podobnych należytości ustanowimy, będzie miał prawo zabrać z tej wsi bez zwrotu jednę krowę za nieopłacenie podatku. A jeśliby po zabraniu krowy taż sama albo inna wieś w przeciągu dni czternastu rzeczonych pieniędzy nie wypłaciła, na ów czas poborca nasz zabierze jej dwie krowy, podobnież bez zwrotu. Pomieniony zaś poborca nie będzie mógł nic żądać i wybierać za swoje pismo urzędowe, które zowią napisne, a pomimo tego winien kmieciom poświadczyć piśmiennie złożoną opłatę. Co do miast zaś dawnych i nowych, za czasów naszego panowania powstałych, tak rozporządzamy: że ten obywatel albo mieszczanin, który w mieście wraz z żoną, dziećmi i czeladzią mieszka, a sam albo przez swego zagrodnika lub oracza w roli pracuje, nie będzie obowiązany do płacenia poradlnego. Ale jeżeli za miastem albo miasteczkiem mieszka, płacić ma rzeczone poradlne tak jakby na wsi mieszkał, chociażby twierdził, że do rządu i zwierzchności tego miasta należy, albo powinności mieszczan wypełnia. Nadto przyrzekamy, że nigdzie w całém królestwie Polskiém nie będziemy ustanawiać ani w jakikolwiek bądź sposób zaprowadzać swoich sędziów królewskich (justitiarii). Przyrzekamy, wszystkie opisy i warunki zawarte w przywilejach od Najjaśniejszych poprzedników naszych, Kazimierza i Ludwika, tudzież wszystkich innych królów i książąt, prawych królestwa Polskiego dziedziców, kościołom, obywatelom i mieszczanom udzielonych, a zwłaszcza mające na celu nasz, królestwa Polskiego i mieszkańców jego pożytek i dobro, byleby o fałszywość nie były podejrzane, trwale i niezmiennie na wieczne czasy zachować. Przyrzekamy również, że nie będziemy obciążać stacyami, zajazdami lub jakiemikolwiek bądź posługami, miast, wsi, dziedzin, dworów i folwarków, należących do kościołów, szlachty i obywateli naszego królestwa. A jeśliby przypadkiem, z potrzeby i konieczności, wypadło nam stanąć w dobrach, mieście, zamku, albo dworze jakim kościelnym lub szlacheckim, wtedy nie każemy ani dozwolimy żadnej rzeczy zabierać przemocą i samowolnie, ale za własne pieniądze kupimy co nam będzie potrzebne. Nareszcie przyrzekamy najuroczyściej, że żadnego obywatela osiadłego, za popełnioną winę lub przestępstwo nie będziemy więzili, ani więzić i karać dozwolimy, aż gdy o nie sądowo i dowodnie przekonanym, i nam albo staroście naszemu przez sędziego tej ziemi, w którym tenże obywatel zamieszkał, wydanym zostanie: wyjąwszy takiego, któryby schwytany był na kradzieży lub jakowém jawném przestępstwie, jako to podpalaniu, rozmyślném zabójstwie, porywaniu panien lub niewiast, łupieży i pustoszeniu włości; również takich, którzyby za siebie nie chcieli należnej dać rękojmi, stosownie do wielkości wykroczenia lub winy. Nikomu też dóbr ani dzierżaw zabierać nie będziemy, chyba że w drodze prawa przez sędziów właściwych albo panów naszych jako winowajca będzie nam wskazany. Przyrzekamy niemniej, że żadnemu obywatelowi, żądającemu i proszącemu o rozgraniczenie między naszemi a jego dobrami i dziedzictwami, uczynić zadosyć nie omieszkamy. Przyrzekamy nadto, że wszystkie ziemie naszego królestwa Polskiego, nie wyjmując ziemi Ruskiej, z zastrzeżeniem tylko daniny owsa, którą nam do końca dni naszych sama tylko Ruś składać będzie winna, porównamy w prawach i pod jedno poddamy prawidło wszystkim ziemiom wspólne; jakoż niniejszém pismem równamy je, łączymy, jednoczymy. Niemniej, zważywszy, że obywatele i mieszkańcy naszego królestwa, przez swoję dla naszego Majestatu przychylność, ponadwerężali niekiedy przywileje przez nas i poprzedników naszych nadane; my rzeczone przywileje, tak nasze jako i poprzedników naszych, królów i książąt, prawych i rzeczywistych dziedziców królestwa Polskiego, niniejszém pismem do dawnego stanu przywracamy, odnawiamy, stwierdzamy, uświęcamy, oświadczając iż mają trwać w swej zupełności i mocy. Nadto, jeżeli którzy z obywateli krajowych, albo innych królestwa Polskiego mieszkańców, w czasie trwającego w sądach sporu zechcą godzić się w jakiejkolwiek sprawie, uwalniamy ich od win pieniężnych, nam, sędziom lub podsędkom, wojewodom i kasztelanom przypadających. Niemniej przyrzekamy, że do ściągania win od szlachty, sądownie nam przyznanych, nikogo wyznaczać nie będziemy, prócz naszych starostów i urzędników, a ściągnionych użyjemy według własnej woli. Wszyscy zaś obywatele ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej, do daniny w owsie, którą nam składać zwykli, tylko do lat dziesięciu będą obowiązani; po upływie zaś tego czasu od składania jej wolni być mają. Pisarze ziemscy, wysadzeni na urząd pisarstwa, sami zawsze osobiście, a nie przez zastępców lub podpisarzy, w urzędzie swoim i na sądach zasiadać winni; ale gdzieby to być mogło, wolno im użyć zastępców, których jednak wprzódy panom i sędziom tych ziem, kędy swój urząd sprawują, przedstawić powinni. A ci potrzeba iżby używali dobrej sławy, i aby ich panowie i sędziowie do takowej czynności uznali sposobnemi. W przeciwnym razie, urzędy rzeczonych pisarzy innym ludziom zdatniejszym i pilniejszym przeznaczać będziemy. Krom ważnej zaś jakiej okoliczności, żadna błaha przyczyna nie będzie mogła usprawiedliwiać nieobecności pisarza w sądzie. Czego wszystkiego świadectwem pieczęć Majestatu naszego przy niniejszém piśmie zawieszona. Dan w Jedlny, w Sobotę przed Niedzielą pierwszą postu, roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego trzydziestego. W obecności Wielebnych w Chrystusie Ojców, Wielmożnych i Szlachetnych, Wojciecha, świętego kościoła Gnieźnieńskiego arcybiskupa i prymasa, Zbigniewa Krakowskiego, Jana Włocławskiego, Stanisława Poznańskiego, Jana Chełmskiego, biskupów; Jana z Tarnowa Krakowskiego, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego, Mikołaja z Michałowa Sandomierskiego, starosty Krakowskiego, Jędrzeja z Domaborsza Kaliskiego, Ścibora z Borzysławic Łęczyckiego, Jaranda z Brudzewa Włocławskiego, wojewodów; Piotra z Bnina Gnieźnieńskiego, Michała z Czyżowa Sandomierskiego, Piotra z Syrnika Kaliskiego, Floryana z Korytnicy Wiślickiego, Marcina z Kalinowy Sieradzkiego, Dobka z Oleśnicy Wojnickiego, Zbigniewa z Hochbergu (de Alto monte) Rosperskiego, Jana z Kretkowa Dobrzyńskiego, Jana z Lichina Szremskiego, Dobrogosta z Kolen Kamieńskiego, Jana z Łasienic (Laszeynicze) Sanockiego, kasztelanów; Piotra Szafrańca Krakowskiego, Piotra Korczboga Poznańskiego, Jędrzeja Ciołka Sandomierskiego, Dobrogosta z Szamotuł Kaliskiego, Wojciecha Malskiego Łęczyckiego, Wojsława z Krostowa Brzeskiego, Jędrzeja Dunina Włocławskiego, Jędrzeja z Lubina Dobrzyńskiego, podkomorzych; Pawła z Bogumiłowic Krakowskiego, Jana z Sprowy Sandomierskiego, Jędrzeja z Ludbrańca Brzeskiego, Macieja z Suchodołów Lubelskiego, sędziów; Marcina z Rogów Krakowskiego, Mikołaja z Pleszowa Kaliskiego, Jakóba z Stryja Dobrzyńskiego, chorążych; oraz innych rycerzy, szlachty, na walnym sejmie czyli zjeździe zebranych. Wydano na ręce Wielebnego Ojca, Jego Miłości Jana biskupa Włocławskiego, kanclerza królestwa Polskiego, tudzież Wielebnego Władysława z Oporowa, doktora dekretów, proboszcza Łęczyckiego i Ś. Floryana na przedmieściu Krakowskiém, podkanclerzego tegoż królestwa.“

Po odebraniu listów Witołda, Polacy znowu do niego wyprawiają posłów z upomnieniem, aby zaprzestał swego knowania.

Książę Witołd dowiedziawszy się, że król Władysław, tudzież prałaci i panowie Polscy zjechali się w Jedlny, napisał do tychże prałatów i panów z użaleniem na króla Władysława, „że go oskarżył przed papieżem i królmi chrześciańskimi, jakoby ze szkodą jego królestwa czynić miał zabiegi o koronę Litewską, nie pomnąc na to, że sam wielokrotnemi prośby i namowy skłaniał go i zachęcał do zezwolenia na koronacyą.“ Dla dania mu więc na ten list odpowiedzi, a razem wymówienia, że od prałatów i bojarów Litewskich domagał się nowych przysiąg, wbrew zwierzchnictwu króla i królestwa Polskiego, i uzbrajał zamki na granicach tegoż królestwa, wysłano po raz trzeci do Litwy Zbigniewa biskupa Krakowskiego i Mikołaja z Michałowa Sandomierskiego wojewodę. Ci na same święta Wielkanocne zjechawszy do niego do Grodna, przemawiali w imieniu króla: „że król Władysław nie był tak nierozważnym, aby tego, z którym zawsze jednym tchnął duchem i starał się o jego dobro i chwałę, chciał teraz potępiać; lecz jeżeli żalił się przed papieżem i królmi chrześciańskimi, znaglony był do tego koniecznością, aby przez zamierzone przyjęcie korony, za wpływem i powagą Zygmunta króla Rzymskiego, nie czynił ujmy jego prawom, którą ozwaniem się do Stolicy Apostolskiej wypadało odeprzeć i zwalczyć.“ Naganiali mu zatém ponawianie przysiąg i zbrojenie zamków Litewskich, dopraszając się, „aby przestał myśleć o koronie, a zajął się innemi chwalebniejszemi sprawami.“ Witołd odpowiedział: „że nie knował żadnych przeciw królowi i królestwu jego zamachów, i bynajmniej nie w tym celu ponawiał przysięgi i uzbrajał zamki, aby miał występować przeciw królestwu Polskiemu i wojnę mu wydawać; ale czynił to dla obrony własnej, aby go z nienacka jaki nieprzyjaciel nie napadł, gdy wiadomo mu było, że Czesi odszczepieńcy nalegali na Władysława króla Polskiego wielokrotnemi prośby i poselstwy, aby im przez swoje państwo przejścia do Prus i Litwy pozwolił, a tę ich prośbę król Władysław niezwykłym sobie obyczajem zataił dotąd przed książęciem Witołdem.“ Taką odpowiedź, raczej chytrą i podstępną, niżeli szczerą a prawdziwą, dał książę Witołd posłom królewskim, dla zasłonienia pozorem tego, co już dawno w myśli układał, to jest zamiaru przyjęcia korony i wyłamania się z pod zwierzchnictwa królestwa Polskiego. Albowiem Władysław król Polski nie był tak srogim i nierozważnym, iżby dopuścił Czechom odszczepieńcom podnosić oręż na Litwinów, którym sprzyjał z największą miłością, albo na Krzyżaków, z którymi stałém związał się przymierzem. Ale książę Witołd, jak mówią, szukał dziury na całém; a umysł jego rozłechtany ponętą korony nie chciał się poddać żadnym zdrowym rozumowaniom; szczęście i powodzenie zmieniło w nim, jak to bywa, obyczaje i prawy sposób myślenia; powierzył się radcom przewrotnym, albo raczej pochlebcom, karmiącym go zwodniczemi widokami a nie radą zbawienną; i byliby go pewnie zgubili, gdyby sam Bóg nie zabrał go był ze świata.

Niektórzy z Polaków bezbożni, którzy złupili kościoł N. P. Maryi w Częstochowie, odnoszą karę.

Z Jedlny przez Sandomierz i inne miasta przybył Władysław król Polski do Krakowa, gdzie zatrzymawszy się przez dni kilka, udał się zwykłemi drogami do Wielkiej Polski i święta Zmartwychwstania Pańskiego obchodził w Kaliszu. Pod ten czas niektórzy z szlachty Polskiej, wyniszczeni marnotrawstwem i obciążeni długami, mniemając, że klasztor Częstochowski na Jasnej górze, zakonu Ś. Pawła pierwszego pustelnika, posiadał wielkie skarby i pieniądze, z tej przyczyny, że do niego z całej Polski i krain sąsiedzkich, jako to Szlązka, Moraw, Prus i Węgier, w święta uroczyste N. Maryi Panny, której obraz cudowny i przedziwnej roboty (sculpturae?) w tém miejscu zachowywano, zbiegał się lud pobożny, a to dla zadziwiających cudów, jakich tu chorzy, za przyczyną Najświętszej Panny i Orędowniczki naszej uzdrawiani, doznawali, zebrawszy z Czech, Moraw i Szlązka kupę łotrzyków, w dzień świąteczny Wielkiejnocy napadli na rzeczony klasztor Paulinów. A nie znalazłszy w nim spodziewanych skarbów, zawiedzeni w nadziei, ściągnęli ręce świętokradzkie do naczyń i sprzętów kościelnych, jako to kielichów, krzyżów i ozdób miejscowych. Sam nawet obraz Najchwalebniejszej Panny odarli z złota i klejnotów, któremi go ludzie pobożni przyozdobili. Nie przestając wreszcie na łupieży, twarz pomienionego obrazu mieczem na wylot przebili, a ołtarz, na którym był zawieszony, pogruchotali, tak iż zdawało się, że to nie Polacy ale Czesi kacerze dopuścili się czynów tak srogich i bezbożnych. Po dopełnieniu takowego gwałtu, raczej skalani zbrodnią niż zbogaceni, z nie wielką zdobyczą pouciekali. Długi czas mniemano, że ów gwałt popełnili Czescy kacerze, mieszkający w przyległych Polsce miastach i zamkach Szlązkich. I już Władysław król i panowie Polscy poczęli byli myśleć o wydaniu wojny Czechom; ale gdy się sprawa wydała i rzeczy wyjaśniły, karano srodze owych z szlachty Polskiej złoczyńców, a wielu wtrącono do więzienia. Ale i miecz sprawiedliwy kary Bożej pomścił się wkrótce tej zniewagi wyrządzonej N. Bogarodzicy: niemal wszyscy bowiem, którzy się tym czynem świętokradzkim pokalali, w ciągu tegoż samego roku zginęli pod mieczem morderczym. Przywódzcami zaś rzeczonej zbrodni byli: Jakób Nadobny z Rogowa herbu Działosza, Jan Kuropatwa z Łaczuchowa herbu Szreniawa, których król Władysław schwytanych przez niejaki czas w wieży zamku Krakowskiego trzymał; tudzież książę Ruski Fryderyk.

Jan Czarnkowski chwyta wysłańców króla Rzymskiego Zygmunta, jadących do wielkiego książęcia Witołda z doniesieniem, że korona niebawem będzie mu przysłana, i pisma wszystkie im zabiera.

Po odbytym w Kaliszu obchodzie świąt Wielkiejnocy, Władysław król jadąc dalej przez Wielkopolskę, święto Wniebowzięcia N. Maryi obchodził w Przedborzu. Ztamtąd gdy czwartego dnia przybył do Jędrzejowa, rycerz Jan Czarnkowski podkomorzy Poznański, szlachcic herbu Nałęcz, przywiózł mu pomyślną wiadomość. Ten bowiem mając obszerne posiadłości na pograniczach Szlązka i Nowej Marchii, czatował był z rozkazu królewskiego rozstawionemi po wielu drogach i przesmykach strażami na posłów Zygmunta króla Rzymskiego, z koroną do Litwy wysłanych, o których wiadomo było, że z Wiednia wyruszyli już z koroną i listami, i przez Saxonią ku Prusom zmierzali. Nie szczędził przytém pieniędzy na szpiegów i donosicieli, ale na wszystkie strony, którędy mogli jak się zdawało przejeżdżać rzeczeni posłowie, swoje porozsyłał wzwiady. Do koronacyi książęcia Witołda i jego żony Julianny naznaczony był dzień Wniebowzięcia N. Maryi; ale gdy posłowie z koronami nie nadjechali, przeznaczono inny dzień, to jest święto Narodzenia N. Maryi w Wilnie. Książę Witołd zaprosił na ten obchód kilku książąt Ruskich, jako to Moskiewskiego, Twerskiego, Odojowskiego, mistrza i znaczniejszych komturów Pruskich, tudzież Tatarskiego chana. Nie wątpiono bynajmniej, że posłowie z koronami lada dzień przybędą, i Zygmunt król już był zawiadomił o tém książęcia Witołda; aby go zaś tém bardziej upewnić, wyprawił na granicę przed posłami wiozącemi korony Baptystę Cygalę, obojga praw doktora, rycerza Włoskiego, Genueńczyka, i Zygmunta Rotha Niemca Szlązaka, aby go nie tylko o posłach jadących z koronami uprzedzili, ale nadto, aby Witołda, poczynającego z ostrzeżeń wielu powątpiewać, azali król Rzymski miał władzę mianowania kogo królem, upewnili o tém rozmaitemi pismami i dowodami. Tym dał także do rąk wszystkie pisma zatwierdzające wieczyście akt koronacyi, aby je złożyli i oddali książęciu Witołdowi, i wahającego się a wątpiącego utwierdzili w zamiarze. Łaska i Opatrzność Boska czuwała nad królem Władysławem i jego królestwem i zasłoniła go od zdrady, którą nań Zygmunt król Rzymski był uknował, przywodząc do skutku rzeczoną koronacyą i przymierze z książęciem Witołdem, do którego wciągnął i Krzyżaków. Pomienieni bowiem posłowie, Baptysta i Zygmunt Rot, gdy przebywszy Saxonią wjeżdżać mieli do Prus, wpadli nieświadomo na straże i czaty królewskie, przez Jana Czarnkowskiego porozstawiane, i schwytani, musieli oddać broń i konie, tudzież listy i pisma wszystkie, które z sobą wieźli. Poczém nadane z ich strony przyrzeczenie, że się w Czarnkowie stawią na dzień naznaczony, puszczono nierozważnie zdrajców, których należało raczej do najgłębszego wtrącić więzienia. Ci bowiem, niepomni na uczciwość i sławę, niepomni na prawa narodów i swoje przysięgi, udali się przez Prusy do książęcia Witołda na Litwę; kędy opowiedziawszy o swojém w drodze poimaniu i postradaniu listów, wmawiali w książęcia jak najlepszą otuchę, radząc mu, „aby był spokojny, a nie zrażał się tak małą przygodą; iżby przytém nie wątpił, że posłowie z koronami na dzień oznaczony niezawodnie przybędą.“ Usilnemi radami i namowy podżegali na nowo żądzę korony w sercu książęcia Witołda, który już sam przez się gorąco jej pragnął. Książę Witołd, lubo przy swej bystrości i rozumie pojmował dobrze, co z tego wszystkiego wysnuć się miało, lubo znał porywczość i burzliwość Polaków, a mimo tego umiał ułożyć twarz na pozór, jakby był najlepszej myśli, aby gości już pospraszanych i przybyłych na uroczystość koronacyi nie zmieszał; wszelako w duszy uczuł gorycz wielką i strapienie, acz powierzchownie zakryte, że jego nadzieje tak świetne upadały. Ta troska, jak niżej opowiemy, naprzód słabość ciężką, a potém śmierć jego spowodowała. Władysław król Polski, rozpieczętowawszy i otworzywszy pisma, które mu rzeczony Czarnkowski do Jędrzejowa przywiózł, rozbierał uważnie i szczegółowo wszystko, co w sobie mieściły. Było bardzo wiele tych pism, już to tajemnych, już do ogłoszenia przeznaczonych, które obejmowały akt całkowity wyniesienia książęcia Witołda na króla Litewskiego, opis mającego nastąpić obrzędu koronacyi Witołda i jego żony Julianny, tudzież układ piśmienny wieczystego przymierza między królestwami Węgierskiém i Czeskiém a Litwą, do którego Krzyżacy także Pruscy i Inflantscy byli przypuszczeni. O królu i królestwie Polskiém częste były wzmianki, a wszystkie uszczypliwe i potwarcze. Wiele nadto innych tajemnych doniesień, które zdawały się mieć pozór ukrytego zdradziectwa. Uradowany Władysław król Polski z takiego obłowu, nagrodził Jana Czarnkowskiego hojnemi i wspaniałemi dary za tak wierną i gorliwą usługę sobie i krajowi wyświadczoną. Gruchnęła wesoło o niej wieść po całém królestwie, i wszyscy wychwalali Jana Czarnkowskiego sprawność i miłość ku ojczyznie.

Inni posłowie od Zygmunta króla Rzymskiego z koronami do książęcia Witołda wysłani, z obawy przed Polakami czujne utrzymującymi straże, wracają do króla.

A ponieważ z przejętego w ten sposób listu króla Zygmunta dowiedziano się, że już wyprawieni byli znakomici posłowie tak ze strony cesarstwa jako i królestw Węgierskiego i Czeskiego, którzy wioząc z sobą korony, przez Saxonią mieli dążyć ku Prusom, a mianowicie: ze strony cesarstwa arcybiskup Magdeburski, z strony królestwa Węgierskiego Piotr Jugo, syn Henryka, starszy tawernik królewski, Wawrzyniec Hedrewar, wielki koniuszy królewski, i Władysław, przełożony odźwiernych królewskich; ze strony zaś królestwa Czeskiego, książę Opawski Przemek i Potha v. Pothenschen Czech, którzy osobne mieli poselstwa do książęcia Witołda od cesarstwa i obu królestw, jakoby koronacya jego powinna była nastąpić za zgodą, zezwoleniem i upoważnieniem państwa Rzymskiego i rzeczonych królestw: zaczém Władysław król Polski posłał na odwrót pomienionego Jana Czarnkowskiego do strzeżenia jak najpilniejszego wszystkich dróg i gościńców, któremi owi posłowie z koronami przejeżdżać mieli. Ale ten, niespodziewanie złożony ciężką chorobą, zlecenia dopełnić nie mógł. Panowie zatém i szlachta ziemi Wielkopolskiej, jako to Sędziwój z Ostroroga, wojewoda i starosta Poznański, Dobrogost z Szamotuł kasztelan Poznański, i Jarand z Brudzewa wojewoda Włocławski, dzielni młodzieńcy, gwiazdy i ozdoby ojczyzny, dowiedziawszy się z listów przejętych o podróży posłów wiozących korony, jakby za wspólną zmową, bez niczyjego rozkazu ni polecenia, czém prędzej wzięli się do broni, i z znacznym pocztem rycerstwa położyli się obozem w ostępie puszczy zwanym Turza góra, zkąd wybiedz mieli dla pochwycenia posłów króla Rzymskiego, i gdyby tego była potrzeba, pójść aż na brzegi morza, a nie dopuścić rozerwania królestwa Polskiego. Ale posłowie rzeczeni posłyszawszy co się święciło, zakłopotani, że wszyscy ich gońcy, różnemi drogami wyprawieni naprzód, powpadali w ręce czatującym strażom Polaków, rozmyślili się, i chociaż już byli z Norymbergi do Frankfurtu nad Odrą i aż do Kostheim przybyli, i tam zatrzymali się przeszło dwa miesiące, z obawy, aby ze stratą wszystkiego i ohydą nie dostali się jeszcze w niewolą, jechać dalej nie śmieli; ale owszem wróciwszy, tą samą drogą jak najspieszniej pobiegli do króla Zygmunta, i oddali mu powierzone sobie korony i dary. Wojsko zaś Wielkopolan czuwało na straży w miejscu pomienioném przez dwa miesiące i dni ośm, nie mając ochoty zejść z pola, dopókiby posłów jadących z koronami nie schwytało albo nie odegnało. Zaczém mistrz Pruski Paweł Rusdorf, lękając się tego wojska, aby cała wina na niego nie spadła, z przyczyny iż popierał koronacyą Witołda, i posłom wiozącym korony przejazdu przez swój kraj dozwolił, posłał do panów i dowódzców rycerstwa z zapytaniem: „azali miał ich uważać za nieprzyjacioł, czy za sprzymierzeńców, i czy mieli przeciw niemu i jego krajom jakie nieprzyjazne zamiary?“ Dano im odpowiedź taką: „że nie ubliża im to bynajmniej, jeżeli wojsko Polskie, nie przekraczając granic swego królestwa, własnej pilnuje sprawy; a czy ma je mistrz Pruski uważać za nieprzyjacielskie, o tém dowie się w swoim czasie.“ I nie było to bez przyczyny, że mistrz Pruski słał takowe poselstwo do Polaków, czując, że na ich nieprzyjaźń zasłużył. Nie tylko bowiem książęcia Alexandra Witołda swemi namowami zachęcał do przyjęcia korony, albo raczej do rozerwania Polskiego królestwa, ale nadto z znaczną siłą rycerstwa stał w pogotowiu, aby posłów jadących z koronami, gdyby byli nie cofnęli się z drogi, pod zasłoną zbrojnej straży i z przydanemi jej dowódzcami przeprowadził, lubo sam pod ów czas na Litwie w mieście Wilnie przebywał.

Książę Witołd dowiedziawszy się o powrocie wysłańców Zygmunta króla Rzymskiego, którzy mu wieźli korony, z zmartwienia zapada w słabość.
Książę Witołd uwiadomiony, że wojsko Wielkopolskie w miejscu zwaném Turza góra czatowało na odebranie koron, które jemu i żonie jego Juliannie wieziono z wielkiemi darami, zmartwił się nie pomału, już i bez tego skłopotany i niespokojny; zatrwożyło go bowiem rzeczone wojsko, że mu mogło wydrzeć koronę, albo przynajmniej odebrania jej nie dopuścić. Nie zdołał téż tej obawy w sobie utrzymać, lecz do Polaków, którzy jego zamiarom sprzyjali, tak się miał odezwać: „Lękam się, aby to wojsko Wielkopolan nie zadało mi klęski, a z nią ohydy i niesławy.“ A gdy rzeczeni Polacy, chcąc uspokoić jego obawy, przekładali mu szczupłość sił tej małej garstki, i dowodzili, że posłowie wiozący korony mieli równie silny zastęp, rzekł: „Daremnie pocieszać mnie usiłujecie; bo chociażby posłowie mieli równe siły, o czém bardzo wątpię, dzielniejsza odwaga w Polakach, którzy nie lękają się śmierci, i nawet z przeważniejszym nieprzyjacielem nie będą się wahali spotkać.“ Tak mówił Witołd, mąż przezorny i doświadczony. I nie byłby się pomylił w zdaniu, gdyby posłowie z koronami nie wrócili byli z drogi, ale dalej się zapędzili w podróż. Tymczasem książę Witołd, mając jeszcze jakąkolwiek nadzieję, że posłowie z koronami przybędą, na uroczystość koronacyi, to jest na dzień Narodzenia N. Maryi, wielu książąt wschodnich, tudzież mistrzów Pruskiego i Inflantskiego wraz z ich komturami pozapraszał. Którzy gdy się pozjeżdżali do Wilna i winszując książęciu dostojeństwa czekali na nadesłanie koron, przychodzą listy od posłów, z doniesieniem, „że dla silnej straży Polaków, rościągnionej od granic Polski aż do morza, i nader czujnego nawet w krajach zagranicznych czatowania, wrócić z drogi musieli.“ Książę Witołd, tknięty tak niespodziewaną wiadomością, że wojsko Polskie w puszczy zwanej Turza góra stało na straży, i dlatego posłowie cesarscy korony wiozący wrócić byli zmuszeni, z razu pełen podziwu i gniewu, gdy miał to przekonanie, że u Polaków wszystko było przedajne, rozbolał potém ciężkim w sercu żalem. Wtedy bowiem książę Witołd poznał dopiero, czemu wprzódy wierzyć nie chciał, że przy oporze z strony Polaków nie podobna mu było dostąpić korony; i sam w ów czas, chociaż im nienawistny, wychwalał ich cnotę, że za nic ważąc Rzymskie państwo i dwóch królestw potęgę, nie pozwolili naruszyć swych swobód i nadwerężyć całości swojej ojczyzny. Aby zaś zmniejszyć nieco sromotę, jaką go napełniało przybycie zaproszonych gości i wrócenie się posłów z koronami, zatrzymał wszystkich aż do dnia Ś. Michała, w spodziewaniu, że zamiary jego przyjdą do skutku. Ale gdy i ten dzień upłynął, straciwszy wszelką nadzieję, i z żalem widząc się odepchniętym od królewskiej korony, pożegnał przybyłych i zaproszonych przez siebie gości, sam zaś z zbytecznego smutku i zmartwienia wpadł w chorobę, którą wrzodem albo bolączką zowią. Nie stracił jednak i wtedy książę Witołd chęci pozyskania korony, chociaż widział, że za wysypane szczodrze na Polaków łaski i dary pieniężne większą jeszcze ściągnął sobie zawiść, i dumą swoją groźniejsze wywołał niechęci. W umyśle bowiem tego męża, z inąd umiarkowanym i roztropnym, zamożność w złoto, srebro, ludzi, konie i wszelkie dostatki, niemniej pochlebne rady zauszników i namowy żony Julianny, pałającej niezwykłą królowania żądzą, wzmagały upadające siły i podniecały chęć uzyskania królewskiej godności.

Za przybyciem Władysława króla do Litwy, książę Witołd przestaje myśleć o koronie.

Z Jędrzejowa Władysław król Polski udał się do Wiślicy, a potém do Nowego miasta, i resztę lata na zwykłych objazdach przepędził. Gdy zaś przed dniem Ś. Michała przez ośm dni zatrzymał się w Lublinie, dokąd zjechała się była znaczna liczba prałatów i panów, przybył do Jego Królewskiej Miłości poseł książęcia Witołda, Mikołaj Małdrzyk, szlachcic Polski herbu Róża, który w imieniu Witołda nalegał usilnemi prośby: „aby król raczył na nadchodzącą zimę przybyć do Litwy, a nie przypuszczał jakowej z jego strony zdrady, gdy wszelki zamiar i chęć pozyskania korony już stanowczo książę porzucił.“ Władysław król, jakkolwiek pragnął udać się do Litwy, aby tam zabawił się łowami, zasięgnął jednak rady obecnych wtedy prałatów i panów. Wielu z nich bowiem, jako i sam król, mieli w podejrzeniu to zaproszenie, i lękali się, aby Witołd nie użył przeciw niemu zdrady lub przemocy, albo żeby hojnemi dary nie skłonił króla i panów Polskich do zezwolenia na koronacyą. A gdy powszechne głosy zgadzały się na to, aby na zaproszenie Witołda udał się do Litwy, i dogorywającą w sercu książęcia żądzę korony starał się utłumić, prałaci i panowie Polscy lękali się znowu, aby pojednanie się króla z książęciem nie wznowiło zamiaru koronacyi; znajdowali się bowiem dotychczas na Litwie Baptysta doktor i Zygmunt Rot, którzy nie przestawali namawiać i podżegać książęcia Witołda, aby kazał zrobić w Wilnie korony i niemi się koronować, gdy Zygmunt król Rzymski takową koronacyą chętnie potwierdzi. Ale książę Witołd, trapiąc się we dnie i w nocy, rozmyślał, czy miał odstąpić upragnionej korony po powrocie posłów z godłami królewskiemi, czyli téż nowemi środki, które mu Baptysta i Zygmunt Rot nastręczali, doświadczać losu dotychczas sobie przeciwnego. Lubo więc wiadomość o wróceniu się z drogi posłów wiozących korony wielce go przeraziła, wszelako za podszeptem Baptysty i Rota żywił w sercu i coraz większe na przyszłość układał nadzieje. Nowemi podłechtany radami i namowy, postanowił, nie już siłą natarczywą i na przebój, gdy ta droga okazała się zawodną, ale łagodnemi sposoby, prośbą i szczodrotą dążyć do celu, i w tych ufność położył. Ciężko zatém bolał w duszy książę Witołd, że z takiej wysokości jakby strącony, widział się zawiedzionym w swych wielkich nadziejach, i kiedy zaczynał, trzeba mu było przestać królować. Aby przeto nie popierano więcej koronacyi, Zbigniew biskup Krakowski, skłoniony prośbami prałatów i panów królestwa, acz wiedział, jak mu książę Witołd był nieprzyjazny, wybrał się do Litwy, w tym celu, aby królowi nie dopuścić zezwolenia na koronacyą, i zniweczyć uchwały, jakieby w tej mierze zapadły; a gdyby ułożono i naznaczono na pewny dzień koronacyą Witołda, wynieść przeciw niej uroczystą w imieniu całego królestwa żałobę i protestacyą. Z Lublina jechał król Władysław przez Parczow, Brześć, Kamieniec i inne miasta, gdzie go hojnie we wszystko opatrywano, wraz z towarzyszącemi mu prałatami i panami, okrom Zbigniewa biskupa Krakowskiego, który sam tylko uważany był za głównego przeciwnika i wroga Witołda. We Środę po Ś. Franciszku stanął król Władysław w Wilnie. Na jego spotkanie wyszedł z wielką okazałością i przepychem książę Witołd, żona jego Julianna, tudzież mistrz Pruski Paweł Rusdorf, książęta Rusi, Moskiewski, Twerski, Odojowski, i tłum wielki Litewskich i Ruskich bojarów i panów. Nazajutrz po przyjeździe króla do Wilna, to jest we Czwartek, odbywały się narady, na których wnoszono liczne głosy za dopełnieniem koronacyi Witołda. Mistrz Pruski Paweł Rusdorf rzekł: „że niemiłe jemu i zakonowi to poróżnienie króla z książęciem; że zaproszony przybył wprawdzie na uroczystość koronacyi, ale rzeczywiście w tej myśli, aby starać się pogodzić ich między sobą, i zdziałać to, coby do pomnożenia ich sławy i potęgi przyłożyć się mogło.“ Odparł natychmiast Zbigniew biskup: „Słowa twoje piękne nie zgadzają się z postępkami: listy bowiem króla Rzymskiego posłane przez Baptystę a w drodze przejęte dowodzą, że ty i twój zakon usiłowaliście raczej poróżnić braci i zasialiście między nimi niezgodę.“ Książę Witołd obawiając się, aby spór nie zaszedł zbyt daleko, zerwał się z miejsca, i swojém odejściem przeciął zatargi, jakie nastąpić mogły, o koronacyą. A gdy się przekonał, że daremnie było myśleć o przyjęciu korony, uczciwszy mistrza Pruskiego i wszystkich książąt Ruskich znakomitemi upominkami, odprawił ich do domu. Król zaś Władysław pozostał tam dłużej z swemi prałatami, panami i dostojnikami, których wielka przy nim znajdowała się liczba. Doręczono wtedy tak Władysławowi królowi jako i książęciu Witołdowi list od Stolicy Apostolskiej, w którym papież cieszył się z ich wzajemnego zbliżenia, a prosił i namawiał usilnie, aby starali się z sobą pogodzić i przymierza braterskiej miłości jak najwięcej przestrzegać. Tego listu taka jest osnowa:
Marcin biskup, sługa sług Bożych, Ukochanemu Synowi Dostojnemu mężowi Alexandrowi, wielkiemu książęciu Litewskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Cieszymy się i radujemy w Panu z powziętej wiadomości, że Władysław przesławny król Polski zjechał się z tobą dla wzajemnej namowy. Mamy bowiem nadzieję, że za łaską Boga, który zsyłać zwykł do serc cnotliwe i święte natchnienia, odnowi się, albo może już odnowiła braterska między wami zgoda, rozerwana sprawą jak się zdaje przeklętego szatana. O to sklejenie i odnowienie zgody nie przestawaliśmy zanosić z pokorą modłów do Boga, prosząc, aby raczył was obu katolickich książąt połączyć wzajemną miłością, jeżeli chce wiarę katolicką zachować w całości i zasłonić od bezbożnych kacerzy Czeskich. I tuszymy, że w miłosierdziu swojém sprawił to już, albo sprawi: co zaiste krzepi i napełnia pociechą serce nasze, które niezgoda wasza wielce zasmucała. Wiemy bowiem, że od tej zgody zależy zwycięztwo nad Czechami odszczepieńcami w sprawie wiary świętej. Ale wtedy więcej się jeszcze cieszyć będziemy i uznamy się za zupełnych zwycięzców, gdy o pojednaniu waszém zawiadomią nas twoje listy lub posły. Wreszcie ukochany syn Mikołaj, rzeczonego króla sekretarz i poseł, który w tych dniach był u naszej Stolicy, ustnie opowiedzieć może, jak wiele nas obchodzi twoje dobro i sława, a osobliwie, jak gorąco pragniemy waszego pojednania i zgody. Dan w Rzymie u Świętych Apostołów, dnia piątego Grudnia. Naszych rządów papieskich czternastego roku.“

Król Władysław darowiznę dóbr kościołowi Wileńskiemu nadanych potwierdza na piśmie.

Gdy Władysław król Polski przebywał w Trokach na Litwie, Maciej biskup wraz z kapitułą Wileńską, zważając przezornie, że nadania Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, niektórym kościołom dyecezyi Wileńskiej poczynione, byłyby niepewne, gdyby ich król Polski Władysław nie potwierdził, usilnemi prośby i namowy uzyskał od króla przywilej nadania te stwierdzający, którego taka jest osnowa:
„W Imię Pańskie Amen. Sprawy doczesne tego świata prędko giną w zapomnieniu, jeżeli ich nie utrwali pismo, i obecnych świadectwo nie prześle do potomności. My przeto Władysław z Bożej łaski król Polski, tudzież ziem Krakowskiej, Sandomierskiej, Sieradzkiej, Łęczyckiej, Kujawskiej i Litwy książę zwierzchni, Pomorza i Rusi pan i dziedzic: oznajmujemy niniejszém pismem naszém, komu o tém wiedzieć należy, i wszystkim którzykolwiek z spółczesnych lub potomnych na to pismo wejrzą. Że gdy w nadziei zasłużenia sobie na zbawienie i szczęśliwość życia wiecznego zabiegamy gorliwie o dobro i pomyślność duchownych, dniem i nocą na modlitwie czuwających, i staramy się wyjednać im łaski królewskie; wyniesiono do nas prośbę z strony Wielebnego w Chrystusie Ojca Macieja, z Bożej łaski biskupa Wileńskiego i jego kapituły, abyśmy nadania niżej wyrażonych dóbr, dziedzictw i posiadłości, przez Oświeconego Książęcia Alexandra czyli Witołda, wielkiego kniazia Litewskiego, itd. naszego ukochanego brata, temuż biskupowi Wileńskiemu i jego kapitule oraz kościołowi udzielone, i z zamiany innych dóbr dziedzicznych, między rzeczonym wielkim książęciem a Jego Miłością biskupem, kapitułą i kościołem wieczyście dokonanej wynikające, z właściwej Majestatowi naszemu łaski i wspaniałości potwierdzić, uznać, upoważnić i odnowić raczyli: My, przychylając się do prośby tak słusznej i sprawiedliwej, orzekamy, iż dobra pomienione, posiadłości i dziedzictwa, jako to: młyn miasta Wilna, na rzece Wilnie wedle klasztoru Ruskiego położony, tudzież okręgi Hubort, Humień i Kamieniec, z należącemi im prawami, własnościami, miastami, wsiami, dzierżawami, daninami i opłatami, dochodami i wszystkiemi przynależytościami, niemniej posiadłość wsi Lubor z zamiany za Jarynice nabytą, Milenkowo wraz z podatkami, czynszami i dochodami, Bluszę podobnież z zamiany za Wochotnicę nabytą, toż wsie Woszynę i Starzyny, które dawniej Kuczuk w miejsce Trebiny posiadał, wszystkie nakoniec dobra, dziedzictwa i dzierżawy, obszary i wsie pomienione, które rzeczony kościoł Wileński, biskup, kapituła i księża obecnie posiadają, spokojnie i na czas dalszy mają posiadać, w tych samych jak teraz granicach i zakresach długości, szerokości i obwodu, z wszystkiemi ich należytościami, płodami, czynszami, daninami i dochodami, gruntami, łąkami, niwami, stawami, lasami, borami, dąbrowami, krzewami, zaroślami, myślistwem, ptasznictwem, bagnami, ługami, jeziorami, rzekami i strugami, sadzawkami, rybołowstwem, młynami i ich dochodami, daninami, czynszami, poborami, opłatami, prawami, powinnościami zwyczajowemi, własnościami, robociznami, podwodami pieszemi i konnemi, stacyami, i wszelkiemi należnościami w kraju Litewskim zwykłemi i przyjętemi, od których rzeczonego księdza biskupa, kapitułę, kościoł i jego sługi na zawsze uwalniamy; takowe nadania niniejszém potwierdzając, wznawiając i uświęcając naszą królewską władzą i powagą. Jakoż stanowimy, że wszystkie przyrzeczone nadania, przez pomienionego Alexandra Witołda wielkiego książęcia kościołowi Wileńskiemu, biskupowi, kapitule i księżom udzielone i zapisane, tudzież przywilejami i ich dodatkami zastrzeżone, mają mieć wieczyście moc obowiązującą. Uznajemy i ustanawiamy rzeczonego biskupa, kapitułę i księży tak świeckich jako i zakonnych prawdziwemi panami, dziedzicami, i wieczystemi rzeczonych dóbr i majątków, imion i wsi tak obecnych jako i przyszłych posiadaczami. A to na mocy i świadectwa niniejszego pisma, opatrzonego naszą pieczęcią królewską. Dan w Trokach, w dzień jedenastu tysięcy panien Męczennic, roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego trzydziestego. W obecności rycerskich i ślachetnych mężów, Jerzego czyli Gedygołda Wileńskiego, Jana albo Jawna Trockiego, wojewodów; Rumbolda marszałka ziemi Litewskiej, Gastołda i Dobka z Oleśnicy kasztelana Wojnickiego, Jana Głowacza z Oleśnicy marszałka królestwa Polskiego, Jana Taszka z Koniecpola, Jędrzeja z Lublina podkomorzego Dobrzyńskiego, Wincentego z Szamotuł, Klemensa Wątrobki z Strzelec, Wawrzyńca Zaremby z Kalinowy, i wielu innych wiary godnych świadków. Wydano na ręce Najwielebniejszego w Chrystusie Ojca, Jego Miłości Jana biskupa Włocławskiego, i Wielebnego Władysława z Oporowa, doktora prawa kościelnego, proboszcza kościoła Św. Floryana na przedmieściu Krakowskiém, kanonika Gnieźnieńskiego i Krakowskiego, podkanclerzego królestwa, uprzejmie nam miłych.“

Król Władysław dowiaduje się o dumnych przechwałkach Zygmunta króla Rzymskiego.

Kilku także Szlązkich książąt wysłało do króla Władysława osobne poselstwo, z obietnicą dostawienia mu pomocy przeciw wszelkim tak obecnym jak i przyszłym nieprzyjaciołom. Oświadczyli mu nadto, jak się chlubił Zygmunt król Rzymski przed wielu narodami, że między dwoma zgodnymi bracią wojnę zapalił, i rzucił jakby kość między dwa psy, które będą się z sobą żarły nawzajem, póki się oba nie zagryzą; dowodził i obszernemi słowy i malowidłem, że Władysława króla Polskiego otoczył do koła nieprzyjaciołmi i wpędził jakoby zwierza do matni, zkąd żadnym ludzkim sposobem się nie wydobędzie i rąk jego nie ujdzie.

Witołd wielki książę Litewski przekonawszy się, że stałości Zbigniewa biskupa Krakowskiego niczém przełamać nie zdoła, stroskany i chorobą złożony, porzuca nakoniec zamiar królowania.

Już był Witołd książę Litewski cierpiał na wrzód czyli bolączkę, którą fistułą zowią, a która mu się utworzyła między łopatkami, czy-to dziedziczną słabością, czy z zmartwienia i gniewu, że go ominęła korona. Upadał książę Witołd coraz bardziej na siłach. Nie przestał wszelako nalegać na Władysława króla Polskiego, aby zezwolił na jego koronacyą, i usunął przeszkody stawiane przez prałatów i panów królestwa. Król odpowiedział: „że życzy mu z serca korony, i jak pragnął tak pragnie zawsze, aby ją uzyskał. Ale zastrzeżono uchwałą prałatów i panów Polskich, aby nie dawał urzędowego zezwolenia, i dlatego wysłano z nim razem do Litwy Zbigniewa biskupa Krakowskiego, aby jak kamień niewzruszony nie dopuścił mu zezwolenia. Póki Zbigniew temu przeciwny, póty on nic zrobić nie potrafi. Trzebaby więc użyć sposobów, aby Zbigniewa przejednać i skłonić do zezwolenia.“ Zaczém wysłał książę Witołd bez zwłoki do Zbigniewa biskupa Krakowskiego dwóch Polaków, to jest Mikołaja z Sępna i Mikołaja Małdrzyka z Kobiel, z prośbą, „aby nie sprzeciwiał się jego koronacyi, i gdy inni zgadzają się na nię i zezwalają, aby sam jeden nie stawił oporu.“ Przekładali rzeczeni posłowie, „że tak już ujął i skłonił Witołd wszystkich Polakow umysły, że wszyscy niemal życzyli mu korony; aby więc nie czynił mu przeszkody do dopięcia tak wielkiego zaszczytu.“ Nie przestając wreszcie na prośbach, obiecywali mu sowite i wielkie nagrody. „Będzie, mówili, Przewielebność wasza wolny mieć przystęp do skarbów książęcych; weźmiesz sobie zatém ile zechcesz złota, srebra, klejnotów. Albo jeżeli do skarbów wniść nie raczysz, nagrodzi cię książę Witołd takiemi upominkami, jakich nigdy jeszcze od niego nikt nie otrzymał.“ Zbigniew biskup Krakowski odpowiedział posłom: „Że nie przeczy, iż cnoty, czyny i postępki książęcia Witołda godnym go czynią najświetniejszej nawet korony: wszelako dziwi się, dlaczego książę Witołd pragnie tej koronacyi, która pewnie więcejby mu niesławy niżeli zaszczytu przyniosła, więcej spowodowała morderstw i krwi rozlewu niż spokojności i pociechy, więcej spustoszenia kraju niż wzrostu i pomyślności. Zygmunt bowiem król Rzymski w tym celu namawia go do korony, aby przez zerwanie związków między królestwem Polskiém a Litwą obu tych państw wielkość i potęga osłabła i znikła, i aby Krzyżakom nastręczyła się sposobność odświeżenia dawnej swojej chwały i najeżdżania krajów Litewskich jako pogańskich i barbarzyńskich. Że wreszcie nie od niego zawisło zezwolenie na rzecz tak ważną i wielką. Gdy zaś z woli i polecenia całego narodu wysłany został do opierania się koronacyi, albo zaprzeczenia jej w drodze odwołania, gdyby do niej przyszło; czyliżby mu więc godziło się, lekceważąc rzeczone polecenia, a powodując się chciwością darów, zezwolić na coś takowego, coby go na zawsze ohydziło w oczach ziomków, i zagrodziło mu powrót do królestwa? Azaliż nagrody, chociażby największe, zdołałyby go zasłonić wraz z całym rodem od zemsty, jako zdrajcę ojczyzny, który podjął się bronić jej sprawy? Że więc nie pomogą prośby ani dary, ani zachwieją go w stałym i nieprzezwyciężonym umyśle; z tak silném bowiem do Litwy przybył postanowieniem, że wolałby raczej więzy i najsroższe ponieść kaźnie, a nawet śmierć podjąć, niżeli na koronacyą zezwolić.“ Książę Witołd usłyszawszy taką z ust Zbigniewa odpowiedź, począł z nim zuchwalej i gniewniej postępować. A wysławszy dawniejszych posłów, do których przyłączył Macieja biskupa Wileńskiego, prosił króla, „aby dla oszczędzenia mu niesławy, gdy nie chciał rzeczywistej koronacyi, zezwolił przynajmniej na pozorną, która bynajmniej jemu i królestwu Polskiemu szkodzić nie miała.“ Przyrzekał, „że koronę włożoną na swoję głowę, skoro tylko dopnie tego zaszczytu i żądzę sławy nasyci, natychmiast z głowy zdejmie i odda ją Zygmuntowi królowi Rzymskiemu. Jeżeliby zaś na to słuszne żądanie nie zezwolił, będzie go uważał za swego nieprzyjaciela, i postara się wszelkiemi sposobami u króla, i użyciem tych samych nagród, które dla niego były przeznaczone, dokaże, iż będzie zrzucony z swej biskupiej stolicy, tak jak jego poprzednik Piotr Wysz, którego podobnym wpływem i powagą swoją strącił z biskupstwa.“ To oświadczenie tak surowe i groźne podniosło raczej niż zatrwożyło stały umysł Zbigniewa. Nieustraszony, żadnej nie lękający się przemocy, żadnego niebezpieczeństwa, z spokojną i niezmienną twarzą, odpowiedział krótko: „Że ani prawdziwego ani pozornego nie może dać zezwolenia na koronacyą, pozorne bowiem mogłoby być użyte za prawdziwe. Nieprzyjaźni książęcia się nie lęka, i jednakim umie być mężem w pogodnej jak i złej doli. Złożenie Piotra Wysza, jego poprzednika, nie przystało ani królowi ani książęcemu Majestatowi, i nie godne jest nawet wspomnienia. Należy także zważać różnicę w osobach i czasach. Przyszły bowiem czasy inne, w których podobne złożenie nastąpićby nie mogło; i papież, Namiestnik Chrystusów, po zjednoczeniu kościoła, różny jest wcale od tego, który Piotra składał z stolicy. Wreszcie mniema, że nie popełnił nic takowego, przez coby zasłużył na złożenie.“ Po otrzymaniu takiej odpowiedzi, książę Witołd straciwszy wszelką nadzieję uzyskania zezwolenia, zdumiewał się nad cnotą i wytrwałością Zbigniewa biskupa, którego ani darami wielkiemi ani obietnicami nie mógł ująć i na swą stronę nakłonić. Większy zaiste Zbigniew biskup przy swej stałości, niż Witołd przy blasku korony, gdyby ją był osięgnął. Na radzie bowiem tajemnej tak się miał o Zbigniewie wyrazić: „Wszystkich innych zdołałem bądź datkami, bądź obietnicami, prośbą albo przekupstwem pokonać, lub spodziewałem się że ich pokonam: tego jednego biskupa nie mogę ani darami ani groźbą zachwiać i zwrócić z prawej drogi; o niego, jakby o twardą opokę, wszystkie moje rozbijają się usiłowania.“ Zbigniew biskup, mąż stałej i nieugiętej duszy, słynący dobrocią, wielki odwagą, godzien jest u Polaków zapisania w księdze wiecznej pamięci. Ani bowiem groźne odkazy, ani hojnych darów ponęty nie zdołały go do tego skłonić, aby zezwolił na uszczerbek praw i godności królestwa Polskiego. Cóż można wyobrazić sobie większego, zacniejszego i piękniejszego, nad czyn tak rzadkiej cnoty? gdy go sam książę Witołd w przytoczonych wyżej słowach podziwiał, i acz osobisty nieprzyjaciel, oddał mu tak chlubne świadectwo?
Wzmagała się tymczasem słabość książęcia Witołda, i rana dręcząca a nieuleczona zmuszała go zapomnieć o swojej koronacyi. Oświadczył zatém i publicznie i prywatnie, „że już więcej o koronie myśleć nie będzie,“ i dawszy w tej mierze odpowiedź i zaręczenie Władysławowi królowi Polskiemu, Zbigniewowi biskupowi Krakowskiemu, Ziemowitowi Mazowieckiemu książęciu, i innym książętom i panom Polskim, tudzież Władysławowi z Oporowa podkanclerzemu królestwa Polskiego, porzucił wszystkie nadzieje, uznane za czcze i zawodne. Jakoż nie mogąc wytrzymać choroby tak niebezpiecznej, zwłaszcza przy zupełném sił osłabieniu (już bowiem w sędziwej był starości) nie wątpił, że zbliżał się kres jego życia, i że wkrótce miał umierać, nie zakosztowawszy szczęścia królewskiej korony. Już więc nie o życiu dalszém ale o śmierci myśleć począł, widząc że jej nie mógł uniknąć. Władysław król rościągnął nad nim czułą i prawdziwie braterską opiekę, przesiadując przy nim i z szczerém chorego pielęgnując spółczuciem. W Poniedziałek, nazajutrz po Ś. Jadwidze, rzeczony Zbigniew biskup Krakowski, książę Ziemowit, i Władysław z Oporowa, podkanclerzy królestwa Polskiego, z innymi panami Polskimi, opuścili Wilno, i z rozkazu króla ruszyli z powrotem do Polski, lubo rzeczeni prałaci i panowie, przewidując bliską śmierć książęcia Witolda, odradzali królowi, aby ich z Litwy nie odsyłał do kraju. Nie usłuchał król dobrej rady, wiedział bowiem, że po śmierci książęcia Witołda nie zdołałby w obecności prałatów i panów wprowadzić na wielkie księstwo Litewskie brata swego rodzonego książęcia Świdrygiełły, jak sobie był w myśli układał. Nalegała i wtedy na Zbigniewa biskupa Krakowskiego księżna Julianna, żona Witołda, „ażeby jego skarby i najbogatsze w złocie, srebrze, perłach i kamieniach drogich klejnoty, długo przez niego zbierane, wziął z sobą do Polski, i zachował je na życie i utrzymanie rzeczonej księżny. A gdyby przypadkiem umarła, lub jakiemu smutnemu uległa losowi, aby ich użył na dobre uczynki.“ Ale i na to Zbigniew nie chciał zezwolić, obawiając się, aby nie ściągnął na siebie pozoru chciwości, lub żeby się nie dał uwikłać w sidła przebiegłej niewiasty.

Odjeżdżającego z Wilna króla Władysława książę Witołd odprowadza, z czego w większą zapada chorobę; brat zaś jego Świdrygiełło poczyna hardo głowę podnosić.

W dzień Ś. Jadwigi opuścił Władysław król Polski Wilno, i udał się do Trok, po wysłuchaniu mszy świętej w kościele Franciszkanów. Z nim, siadłszy na konia, wyruszył razem książę Witołd. Ale zaledwo kawałek drogi ujechał, osłabł; zsadzono go zatém z konia i zaniesiono do powozu, w którym jechała jego żona. Leżący przybył do Trok, i rozchorowawszy się śmiertelnie, już więcej nie powstał z łoża. Książę Świdrygiełło, człek z przyrodzenia dumny i wyniosły, pomiarkowawszy, że Witołd bliskim był śmierci, począł coraz zuchwalej głowę podnosić, nie kryjąc swej dumy w postawie i czynie. Bez pozwolenia książęcia Witołda, przejeżdżał się po dworach, pełen nadziei i już cieszący się przyszłą rzeczy zmianą. Urażony Witołd, kazał o tych zuchwałych postępkach zawiadomić Władysława króla Polskiego przez Gedygołda wojewodę i starostę Wileńskiego, Rumbolda marszałka i Mikołaja Sepińskiego. Ale chociaż Władysław upomniał Świdrygiełłę łagodnie i po bratersku, wszelako ten nie odmieniwszy swojej myśli, znikł nagle i niespodzianie, i knował w skrytości, co miał lada dzień jawnie wykonać.

Witołd porucza królowi Władysławowi Litwę, starszyznę jej i szlachtę wraz z żoną swoją w opiekę, poczém umiera. Przymioty i sposób myślenia Witołda.

Czternaście dni książę Witołd przeleżał w Trokach; a gdy się choroba coraz bardziej wzmagała, i gdy widział, że kres jego ostateczny już się zbliżał, zwoławszy starszyznę książąt i bojarów tak Litwy jako i Rusi, do Władysława króla Polskiego w obecności księżny Julianny w ten sposób przemówił: „Widzę, Najjaśniejszy Królu i najmilszy bracie, że już dnia ostatniego domierzam, i wkrótce przez śmierć z tobą się rozłączę: zaczém wielkie księstwo Litewskie, którego rządy z twoich rąk przyjąłem, tobie oddaję. Ty je sam przez się, albo przez innego prawego męża, rządź i sprawuj. Żonę moję, prałatów, książąt i panów, obecnych tu i nieobecnych, twojej łasce miłościwej polecam. Chciej, proszę, mieć ich w troskliwej pieczy, i zachować im prawa i nadania, które ode mnie otrzymali. Zdrożne postępki moje któremi cię i dawniej, i teraz świeżo, zabiegając dumnie o koronę, obraziłem, błagam najpokorniej, racz mi odpuścić.“ Wycisnęła ta mowa łzy Władysławowi królowi i wszystkim przytomnym; żal obudzony wspomnieniem dawnych niezgód przerywał słowa wzajemne Władysławowi królowi i książęciu Witołdowi. Przyrzekł król, „że we wszystkiém uczyni zadość prośbom Witołda; niechajby tylko pamiętał o tém, co do zbawienia jego duszy potrzebne.“ Powtórzywszy zatém książę po kilka kroć spowiedź świętą przed Maciejem biskupem Wileńskim, przyjął Najśw. Sakrament i ostatnie olejem świętym namaszczenie. Badany nadto od pomienionego Macieja biskupa Wileńskiego we względzie wiary katolickiej, a w szczególności dwunastu artykułów tejże wiary, na wszystkie jak prawy wyznawca odpowiedział. Zapytał go potém biskup z osobna o przyszłe zmartwychwstanie, „czyli w nie wierzył, często bowiem w rozmowach swoich zwykł był artykuł o zmartwychwstaniu podawać w wątpliwość.“ „Wierzę, odpowiedział, i najmocniej wierzę w przyszłe zmartwychwstanie. Dawniej, wyznając inne artykuły wiary, ten uważałem za trudny do wierzenia. Ale teraz, nie tylko już wiarą, lecz i rozumem pojmuję, że każdy człowiek zmartwychwstanie po śmierci, i za uczynki swoje godną weźmie zapłatę. A jeżeli do zbawienia mojego potrzeba dowodniejszego wiary wyznania, albo zadosyć uczynienia rzeczą lub słowem, racz wskazać Wasza Miłość, gotów jestem szczerze i sumiennie, i po katolicku, wedle twej pasterskiej przestrogi wszystko wykonać.“ A tak dopełniwszy wszystkiego, co było doczesne, i oddawszy królowi Władysławowi klucze swych Litewskich zamków, w Piątek, w wigilią ŚŚ. Szymona i Judy, to jest dwudziestego siódmego Października o świcie Bogu ducha oddał. Zdaje się, że strapienie wewnętrzne spowodowało słabość ciała, a na reszcie choroba ciężka i nieuleczona, i dręczące wspomnienie niewczesnych usiłowań i zapędów, śmierć mu przyspieszyły. Powstał zaraz płacz i skargi żałosne, przez dni ośm dające się słyszeć ciągle, z rana, w południe i w wieczór. Wszyscy opłakiwali stratę jakby ojca ojczyzny. Kobiety osobliwie rozwodziły nad nim głośne jęki, które pobudzała żałość księżny Julianny, płaczącej że została sierotą. I nie tylko swoim, ale i obcym narodom zdawał się żalu i łez godnym. Był-to bowiem książę rozumny i ludzkości pełny, który do wszelakich trudów umysł swój zahartował. Do podejmowania spraw publicznych i prywatnych tak umiał czas rozłożyć, że najmniejszej nawet dnia cząstki nie stracił bezczynnie. W rozsądzaniu zaś sporów, słuchaniu skarg swoich poddanych, załatwianiu różnych czynności i poselstw, tak był gorliwym i pilnym, że i w domu i w podróży, kiedy tylko potrzeba wymagała, dawał wyroki i odpowiedzi, i sprawiedliwość proszącym wymierzał. Tym jednym przymiotem wielką pozyskał sobie sławę u swoich i obcych. Nie śmiała też ani szlachta Litewska, ani lud krzywo nań spojrzeć albo szemrać. Jeżeli czasem chciał się rozerwać, wybiegał na łowy, albo grą szachów się zabawiał; obydwóch tych jednak rozrywek z umiarkowaniem używał. Za nierozumnego i szalonego uważał takiego monarchę, któryby dla zabaw myśliwskich opuszczał ważne kraju swego sprawy. Zawierał nadto związki z rozmaitemi kupcami, przy których pomocy zgromadzał do skarbu wielkie w złocie, srebrze, klejnotach, suknach, futrach i innych rzeczach bogactwa, aby w szczodrych potém rozdawał je upominkach. A lubo w jedzeniu i piciu wielce był wstrzemięźliwy, przez całe bowiem życie nie używał wina, ani żadnego napoju prócz czystej wody, do spraw jednak miłosnych okazywał się zbyt skłonnym. Ta wada odwoływała go nie raz od zaczętej wojny, albo powodem była prędkiego jej ukończenia. Za naszego wieku utrzymuje się między ludźmi takie zdanie, że z Witołdem żaden spółczesny mu książę równać się nie mógł wspaniałością umysłu i skrzętnością w sprawach. On pierwszy ojczystą Litwę, wprzódy mało znaną, słabą i bez znaczenia, dzielnością swoją i sławnemi czyny wzniósł i uświetnił. Nie zdołali następni książęta utrzymać jej na tym stopniu; i rzeczą jest pewną, że wielkość Litwy z nim powstała i z jego śmiercią się skończyła. Na swoich surowy, żadnego występku nie puszczał bezkarnie; a nie mógł się przed nim żaden utaić występek, chociażby najstaranniej był ukrywany. Dla goszczących uprzejmy i ludzki. Dzierżawców swoich i urzędników, którzy się wyciskaniem danin i zdzierstwem pobogacili, obierał z majątków i od urzędów oddalał, a potém znowu ich na te same albo wyższe jeszcze urzędy wynosił: co jak uważano czynił dlatego, aby ziemię niby suchą i spragnioną odwilżać, a nawzajem z przemokłej wilgoć wyciągać. Wzrostu był małego i budowy ciała szczupłej; nie chciała snadź przyroda obdarzać dostojną postawą i urodą tego, któremu innych przymiotów tak hojnie udzieliła. Był zaś tak szczodrym i wspaniałym, że nierównie więcej dawał niż odbierał, i dłuższą jak mówią miał prawicę niżli lewicę. Ale wielu o nim powiadało, że do spraw miłosnych był nazbyt skłonnym i tak dalece lubieżnym, że nie raz z łona zwycięztw, zostawiwszy wojsko w kraju nieprzyjacielskim, na rozstawnych koniach do żony i nałożnic swoich spieszył.

Książę Świdrygiełło otrzymuje rządy wielkiego księstwa Litewskiego: atoli nie pomny na tak wielkie dobrodziejstwo, knowa na króla Władysława i Polaków zamachy.

Po śmierci książęcia Witołda Litwa i Ruś w niepewności były, kto po tak wielkim książęciu, nie mającym potomka płci męzkiej, objąć miał rządy nad tym ludem surowym, do praw i ustanowień żadnych nie nawykłym. Był wprawdzie Zygmunt, brat rodzony książęcia Witołda, ale ten, za życia jego ukryty w cieniu i nieznany, z żadnych nie dał się poznać dobrych przymiotów. Był i książę Świdrygiełło, rodzony brat króla Władysława, lecz pijaństwu i uciechom życia oddany, jakkolwiek okazywał się ludzkim i szczodrobliwym, wszelako charakter miał zmienny i gwałtowny, mało rozsądku i prawości. Nic u niego nie ważył zdrowy rozmysł i powaga, wszystkiém rządziła porywczość i niestałość umysłu jak wiatr odmiennego, tak iż zdawał się chwiać pod wpływem rozmaitych wnętrznych podmuchów. Niezwykłą jednak szczodrotą i roskoszném życiem wielu zjednywał sobie przyjacioł, a zwłaszcza Rusinów, do których wyznania rad się nachylał, chociaż książęciem był katolickim. Ale ponieważ wszystko zależało od woli Władysława króla Polskiego, zaczém książęta i panowie tak Litewscy jako i Ruscy na niego tylko obrócili oczy, nie wiedząc, azali sam chciał zatrzymać rządy, czy kogo innego w miejsce książęcia Witołda na stolicy osadzić. Król Władysław, wielce miłujący książęcia Świdrygiełłę, jako rodzonego brata, osądził, że nadeszła pora, w której mógł go żyjącego dotąd bez sławy i znaczenia, i miotanego falami rozmaitych przygód, wynieść i uświetnić. Zaczém nie zasięgnąwszy rady prałatów i panów królestwa Polskiego i Litwy, którzy Świdrygiełły nie sądzili sposobnym do dzieł wielkich i godnych książęcia, obawiał się bowiem, żeby przeciwnej nie wydali uchwały; wysłał do rzeczonego książęcia Świdrygiełły sekretarza swego Jana Mężyka z Dąbrowy, herbu Wadwic, mającego za godło dwie ryby pstrągi, ofiarując mu wielkie księstwo Litewskie, i wręczając ku temu pierścień na znak przyznanej godności. O czém gdy się panowie Litewscy i Ruscy dowiedzieli, natychmiast odstąpiwszy króla, przystali do książęcia Świdrygiełły, i poczęli go uważać jako władcę Litwy, powolni jego skinieniom (jak to zwykle naród ten płochy i niestały zmienia wierność za wiatrem pomyślności). Każdy z nich obawiając się popaśdź w podejrzenie i niełaskę u przyszłego książęcia, gdyby się ociągał w działaniu, spieszył z oświadczeniem swego hołdu i posłuszeństwa, przyrzekał króla Władysława schwytać i uwięzić, a Polaków wymordować. Ubiegali się jeden z drugim na wyścigi w usługach. Ta zbytnia skwapliwość Władysława króla Polskiego w osadzeniu książęcia Świdrygiełły na wielkiém księstwie Litewskiém, stała się na potém źródłem wielu nieszczęść. Po zgonie wielkiego książęcia Witołda, chociaż niektórzy okazywali na twarzach smutek, wielu jednak, osobliwie Rusinów, cieszyło się z jego śmierci, tusząc, że ta zmiana i objęcie rządów Litwy przez Świdrygiełłę rokowało pomyślność dla ich schizmatyckiej wiary.

Książę Świdrygiełło bierze pod swoję władzę zamki Litewskie, a bratu swemu królowi Władysławowi grozi więzieniem i kajdanami. Władysław król odbiera od Marcina V papieża list pocieszający go po stracie Witołda.

Zwłoki książęcia Witołda Władysław król Polski z całym dworem swoim odprowadził z Trok do Wilna, gdzie je złożono w kościele katedralnym Ś. Stanisława, i przy uroczystym obrzędzie żałobnym pochowano. Był obecnym na tym pogrzebie książę Świdrygiełło z wielu książętami i bojarami Litwy, którzy go już jakby wielkiego książęcia i pana otaczali. Oddali wszyscy cześć zmarłemu, ale nie wszyscy z równym grzebali go żalem, wielu bowiem z obawy tylko a nie z dobrej chęci wypełniali tę powinność. Sam król Władysław, wspaniały wyprawiwszy mu pogrzeb, okazał na nim żal większy niżli się kto spodziewał. A ponieważ król Władysław nie jeden dzień ani dwa, ale kilka dni ten obrząd odprawiał, książę Świdrygiełło nie mogąc już dłużej ukryć swej niecierpliwości, bez zezwolenia króla Władysława zajął naprzód zamek Wileński, potém Trocki, a następnie inne zamki wielkiego księstwa Litewskiego pod swoję wyłączną zagarnął władzę, usunąwszy zupełnie zwierzchność króla Władysława, aczkolwiek prawego ich dziedzica i pana. Zaślepiony pomyślnością, powodujący się przytém najgorszemi radami swych zauszników, umysł swój słaby na błędną skierował drogę, i do takiego przyszedł zuchwalstwa, że ledwo nie porywał się na Władysława króla i panów Polskich, zwłaszcza kiedy był pijany i podochocony, chociaż powinien był mieć sobie za największą niegodziwość obrażenie króla nie tylko czynem, ale nawet jakiémkolwiek słowem. Jakoż, rzeczonemu Władysławowi królowi ani za dane sobie wielkie księstwo Litewskie podziękował, ani mu okazywał należnej czci i poszanowania, ale odświeżywszy w pamięci dawne urazy, patrzał na niego nieprzyjazném okiem, i znieważał go rozmaitemi wyrzutami, obelgami i pogróżkami, a bacząc jedynie na obecną pomyślność, przechwalał się chełpliwie, że wyniesienie swoje winien był nie względom królewskim i łasce, ale sobie samemu. Hardy aż do zuchwałości, przypominał swoje więzy i cierpienia, grożąc, że za nie pomści się na królu, tak pełnym dobroci i łaskawości. Takim był w ów czas Świdrygiełło, kiedy wielkość omamiła go swoim blaskiem, i do tego stopnia zaślepiła, że bynajmniej nie zważał na to co czynił albo mówił. Nikomu nie było tajno, że sam Władysław król Polski powodem był nieszczęścia i sobie i swoim, gdy z miłości braterskiej w ręce książęcia Świdrygiełły złożył rządy wielkiego księstwa Litewskiego, wbrew postanowieniom i prawom przez siebie nadanym, i bez zasięgnienia rady panów królestwa Polskiego i Litwy. Książę Bolesław Świdrygiełło, początki panowania swego na wielkiém księstwie Litewskiém odznaczając dumą i samowolą, niepomny na łaskę i miłość braterską, na wyświadczone sobie dobrodziejstwo przez króla Władysława, który go wyniósł na stolicę Litwy, wyrzucał mu swoje dawne więzy i niewolą. „Ty mnie (mówił) królu, więziłeś i przez lat dziewięć w ciężkich trzymałeś okowach. Teraz przyszedł czas, że za pomocą Bożą dostałeś się w moje ręce. Teraz mogę ci uczynić wet za wet, i pomścić się na tobie doznanej krzywdy.“ Te i inne zuchwalstwa i zelżywości miotał przez czas niejaki, a król znosił je z cierpliwością. Więcej martwił go błąd popełniony przez własny nierozsądek, niżeli doznawane zniewagi. Zaczém król pełen łagodności często upominał go mówiąc: „Hamuj gniew, powściągniéj twoje żale, najmilszy bracie. Godzi się przecież, gdyś za łaską Bożą siadł na tak wysokiej stolicy i z mej szczodroty dostąpił tego zaszczytu, abyś wszystkie dawne urazy puścił w niepamięć.“ Starszyznę radną, panów Polskich i zaufańszych króla przyjacioł, w jego obecności, nie lękał się książę Świdrygiełło zelżywemi i nieuczciwemi słowy znieważać i grozić im śmiercią. Posłów królewskich z Polski przybywających do królowej i panów radnych, albo od nich na Litwę do króla posyłanych, przytrzymywał, otwierał listy, i rozczytywał wszystkie pisma, które z sobą wieźli. Z takiego postępowania można było wnosić, że księstwo Litewskie, tak dobrze rządzone i utrzymywane, wkrótce przez głupotę nierozmyślnego książęcia upadnie. Przywieziono tym czasem list od Marcina V papieża, w którym tenże papież pocieszał Władysława króla po stracie książęcia Witołda. Listu tego taka była osnowa: „Marcin biskup, sługa sług Bożych. Najmilszemu w Chrystusie Synowi Władysławowi, dostojnemu królowi Polskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Niedawnemi czasy boleliśmy wielce w naszém sercu, obawiając się, aby żądza próżności ludzkiej nie poróżniła i nie odłączyła brata twego Alexandra, wielkiego książęcia Litewskiego, z przyczyny jego zabiegów o koronę królewską. Teraz zaś smucimy się i ubolewamy, że go śmierć, już pojednanego z twoją Królewską Miłością, na wieki z tobą rozłączyła. Ale mamy zarazem i dla siebie i dla twej Miłości pociechę w Panu, że to rozłączenie nastąpiło z prawa przyrodzenia, które wszystkim ludziom śmierć za konieczny los naznaczyło, a nie z przyczyny próżności i złej woli, i bez popełnienia grzechu. Wprzódy bowiem, nimby przewrotną radą uwiedziony zgrzeszył był przeciw tobie, pojednał się z tobą, i poszedł po koronę wysłużoną cnotami swemi, koronę niezwiędłą, wiekuistą, aby ją otrzymał nie z łaski śmiertelnika, ale z rąk wiecznego Pana. Czego zaiste spodziewać się należy po jego dobrych uczynkach i zasługach, jakie położył za życia, osobliwie staraniem swojém o rozszerzenie wiary chrześciańskiej, w której jednej spoczywa dobro i zbawienie ludzkie. Zaczém, Synu najmilszy, pocieszaj tą nadzieją twój umysł, stroskany zgonem tak wielkiego książęcia i najmilszego brata, że wziął już koronę zgotowaną sobie w niebie, do której powołał go Pan Bóg, porzuciwszy żądzę korony ziemskiej i znikomej; a nim ten świat doczesny opuścił, pojednałeś się z nim i przemówiłeś do niego w miłości braterskiej; on zaś umierając, tobie jako brat bratu oddał i polecił swoję stolicę książęcą, poddanych i państwo. Po śmierci tego książęcia, niema już nikogo, w kimbyśmy pokładali nadzieję, że wraz z tobą podejmie obronę wiary katolickiej przeciw Czechom odszczepieńcom: w tobie jednym pokładamy ufność i nadzieję, do ciebie zanosimy nasze prośby. I nie potrzeba nam większej pomocy, ani silniejszej potęgi, ani lepszej chęci, jak twoja. Nie tajno nam bowiem, że tę zarazę odszczepieństwa, dotykającą twego królestwa i twoim ludom niebezpieczną, zawsze gorliwie tępiłeś i wytępić usiłowałeś. Co gdy teraz sam tylko wykonać możesz, prosimy cię uprzejmie, abyś załatwiwszy i urządziwszy sprawy Litewskie, które tobie i twej władzy poruczone zostały, zwrócił wszystkie twoje starania, myśli, zabiegi i siły do wykorzenienia rzeczonego kacerstwa; żadna bowiem inna sprawa nie mogłaby być ani Bogu milsza, ani światu pożyteczniejsza, ani zaszczytniejsza dla ciebie. Pragniemy i tuszymy, że dostąpisz tej chwały od Boga tobie zgotowanej. Dan w Rzymie u Świętych Apostołów, dnia trzynastego Stycznia. Naszych rządów Papieskich czternastego roku.“

Przykład osobliwszej szczodroty w Witołdzie.

Lubo zaś Alexander Witołd wielki książę Litewski miał w sobie wiele dobrych przymiotów, wszelako szczodrobliwością najbardziej się odznaczał; czuł bowiem największą roskosz, gdy dary i upominki wspaniałe gościom, przyjaciołom lub domownikom swoim, albo książętom postronnym, Tatarom, bądź innym barbarzyńcom rozdawał; szczególniej jednak hojnym był dla Władysława króla Polskiego i wszystkich jego dworzan, chociaż król Władysław nie miał w sobie chciwości, i wszelkie dary mało sobie ważył. Jeden przytoczymy tu tylko przykład jego szczodroty, bo gdybyśmy wszystkie wymienić chcieli, trzebaby zapisać niemi całe księgi. Miał książę Witołd między swoimi sekretarzami jednego zaufańszego radcę i pisarza, który szczególniejszą w sprawach celował zręcznością, Mikołaja Małdrzyka, szlachcica herbu Róża, człowieka świeckiego i żonatego. Gdy go miał odsyłać do Polski, z powrotem do żony i ojczystego majątku, postanowił nagrodzić go hojnemi darami; kazał więc oprócz bogatych i okazałych szat, koni i klejnotów, wyliczyć mu sto kóp szerokich groszy, w obecności żony swojej Julianny. Patrząc na to księżna Julianna poczęła ganić takową hojność, która zdawała się jej zbyteczną, i wyrzucała książęciu Alexandrowi, że przez tak liczne i zbyt szczodre dary siebie i swoje księstwo i dom swój ubożył i niszczył. Witołd rozgniewany tą zazdrością i skąpstwem niewiasty, kazał rzeczonemu Mikołajowi Małdrzykowi przynieść i podarować drugie sto kóp szerokich groszy. Lecz gdy księżna Julianna w większy jeszcze wpadła gniew, a widząc nie tylko radę swoję nie posłuchaną, ale i siebie zawstydzoną, wyrzucała książęciu i tę drugą darowiznę: Alexander Witołd przydał mu po trzeci raz sto kóp szerokich groszy. A gdy księżna Julianna ciągle się sprzeczała i coraz większym zapalała szałem, książę zaś Alexander mszcząc się za jej docinki, za każdym razem ponawiał darowiznę, doszło w tym wzajemnym sporze między książęciem i księżną aż do ósmego odwetu; aż dopiero księżna Julianna widząc, że jej przełożenia i wyrzuty czynione książęciu Alexandrowi coraz więcej przyczyniały szkody skarbowi książęcia, a jej samej zniewagi i sromoty, ustąpiła i zamilkła. Zaczém i książę Witołd przestał Mikołajowi Małdrzykowi przydawać darowizny. A tak, rzeczony Mikołaj Małdrzyk, dziwném zrządzeniem losu, przez gniew i wyrzuty księżny Julianny, miasto utracić dary i łaskę, zyskał nie małe szczęście, i zgarnąwszy ośmset kóp szerokich groszy odjechał do Polski. Głośno potém przed ludźmi wypowiadał wdzięczność swoję książęciu Alexandrowi za jego szczodrotę i wspaniałość, a księżnie Juliannie za jej przygany i wymówki, które więcej mu się jeszcze przydały, niż Witołdowe względy.

Wypędzenie Litwinów przez Polaków z Kamieńca i innych zamków Podolskich zapala gniew Skirgiełły przeciw królowi i Polakom, którzy bynajmniej się go nie bojąc, czynią nawet zmowy na jego zgubę.
Zdawało się, że książę Świdrygiełło już się był uspokoił i wytrzeźwił z szału; ale świeża wiadomość otrzymana z Podola podżegła go na nowo; żal połączył się z obrazą i gniewem. Paweł bowiem biskup Kamieniecki, Polak, z niskiego rodu pochodzący, tudzież panowie ziemi Podolskiej, Hryćko Kierdejowicz, Teodoryk, Michał i Muziło, bracia rodzeni z Buczacza, Kruszyna z Galowa, skoro powzięli wiadomość o śmierci książęcia Witołda, zjechali się w Kamieńcu, a wezwawszy i zwabiwszy na rokowanie starostę zamku, który się nazywał Dowgird (Doygerd), wojewodę Wileńskiego, jednego z panów Litewskich, do którego jeszcze była nie doszła wieść o zgonie książęcia Witołda, zamek Kamieniec, po wydaleniu z niego i uwięzieniu starosty, jako siłą i liczbą przeważniejsi, opanowali i zajęli pod władzę królestwa Polskiego. I nie tylko rzeczony zamek, ale i inne zamki Podolskie, pod ów czas dzierżone przez Litwinów, owładali. Od tego czasu ziemia Podolska, która się rozmaitemi szczyciła przywilejami, w prowincyą Polską została zamienioną i do królestwa Polskiego wcieloną. Zżymał się książę Świdrygiełło, gdy mu o tém doniesiono; i nie tylko sam książę, ale wszyscy sarkali Litwini, jakoby utracili ziemię dziedziczną, chociaż ta należała do królestwa Polskiego, i tylko dożywotniém prawem dana była książęciu Witołdowi. Zaczém podrażniony książę Świdrygiełło, stał się jeszcze zuchwalszym i znieważał zelżywie nie tylko samego króla ale i wszystkich Polaków. A ilekroć wspomniał o utracie ziemi Podolskiej, co go do wściekłości pobudzało, biegał jak szalony i wpadał do komnaty królewskiej, gdzie wszyscy dworzanie na straży czuwali, miotał się z zuchwałością, i zarówno króla jak i panów Polskich znieważał wyrzutami, że mu wydarli ziemię Podolską. Często, a zwłaszcza kiedy zagrzał głowę opilstwem, z taką wybuchał gwałtownością, że lżąc zuchwale króla i jego dworzan, groził im uwięzieniem i śmiercią, jeśliby mu nie oddano ziemi Podolskiej, z zamkami Kamieńcem, Smotryczem, Skałą i Czerwonogrodem. Zwykłym ułomności ludzkiej obyczajem, słaby ten umysł wierzgał w pomyślności. Gdyby rządził się był rozumem, powinien był raczej wdzięcznym się okazać za dobrodziejstwa. Widzieć to było z samych początków panowania i z postępków książęcia, że nadużywać miał szczęścia swego i władzy. Taką zaś okazywał niestałość, że cokolwiek pożytecznego lub dobrego postanowił, to zaraz płocho zmieniał, i zginał się jak trzcina za lada powiewem. Król, pełen cierpliwości, zawsze jednakie zachowywał umiarkowanie, ale panowie Polscy i szlachta zżymali się i porywali w gniewie, chąc ukrócić takie zniewagi. Często więc odpowiadali książęciu z równą zelżywością i zniewagą, i nie wiele brakowało, aby się wzajem porwali na siebie. Nakoniec wszyscy panowie i szlachta Polska sprzysięgli się między sobą, aby książęcia Świdrygiełłę, gdy wpadnie do pokojów królewskich, wraz z wszystkimi, którzyby go bronić chcieli, zamordować; zamek Wileński, w którym król mieszkał, zamknąć i ubezpieczyć, wypędzić z niego Litwinów, i gdyby przeciwnicy użyć chcieli zbrojnej siły, mając podostatek żywności póty się w nim bronić, pókiby wojsko Polskie nie przyszło na odsiecz. Taką ożywieni myślą, upatrywali sposobnej pory, w którejby mogli zamiar swój wykonać. Nie zdawało się nic trudném ani przykrém dla mężów, którzy wierni swemu królowi, gotowi byli na wszystko się odważyć. Nawzajem i książę Świdrygiełło, z zwykłą sobie porywczością, postanawiał nie raz wszystkich dworzan królewskich wymordować albo powtrącać do więzienia. I już nawet przygotowane były dyby i kajdany, w które zamierzał ich wszystkich pokuć i do ciemnych powrzucać tarasów. Ostrzeżono nadto króla, że książę Świdrygiełło jednej nocy wpaśdź miał do komnaty królewskiej, i zgładzić króla wraz z jego dworzanami. Zaczém rycerze Polscy, uwiadomieni o grożącém niebezpieczeństwie, sposobiąc się do walki, z ochoczém sercem i poświęceniem oczekiwali przybycia Świdrygiełły.

Śmiałym i roztropnym czynem swoim Andrzej Tęczyński i Mikołaj Drzewicki zapobiegają skutecznie nierozmyślnemu króla Władysława i przeciwnemu woli senatu postanowieniu, przywrócenia Świdrygielle odebranych mu zamków Podolskich.

Skoro się król Władysław dowiedział o spisku panów i szlachty Polskiej na życie książęcia Świdrygiełły, wielce się zasmucił, z obawy, aby nie spełnili swego zamiaru i nie zgładzili książęcia. Osądziwszy przeto za rzecz najlepszą usunąć powód do gniewu i ugłaskać zjątrzony umysł książęcia Świdrygiełły, postanowił zwrócić mu ziemię Podolską wraz z zamkiem Kamieńcem, bądź-to dla zaspokojenia książęcia, bądź dlatego, że król więcej zawsze sprzyjał swojej ojczystej Litwie, niż królestwu Polskiemu. Jakoż, mimo odradzania i sprzeciwiania się panów Polskich i szlachty, król Władysław zwrócił książęciu Świdrygielle ziemię Podolską, i napisał tym celem do Michała Buczackiego, nakazując mu wyraźnie, „aby z Kamieńca i innych zamków Podolskich ustąpił, i książęcia Świdrygiełłę wprowadził w ich posiadanie.“ Aby zaś to polecenie tém pewniejszy miało skutek i nie znalazło jakiej przeszkody, wysłał do Kamieńca rycerza Zaklikę Tarła, szlachcica herbu Topor, aby ten także objawił wolą królewską i nakaz wydania zamków Podolskich i Kamieńca książęciu Michałowi Babie, Rusinowi, i aby piśmienne polecenie nie obudzało jakich skrytych podejrzeń. Książę Świdrygiełło, uradowany nad wszelkie mniemanie zwróceniem mu ziemi Podolskiej, ostygł zaraz w swoim gniewie i zapalczywości, i starał się ile możności pojednać z królem; a iżby go tém bardziej ujął, złożył mu w darze sto tysięcy rubli (cyclos) srebra, oraz szuby i wiele drogich futer, klejnoty i rozmaitego rodzaju sukna. Panowie Polscy i szlachta znajdujący się pod ów czas przy boku królewskim, zafrasowani wielce odstąpieniem ziemi Podolskiej, składali potajemne rady i obmyślali środki, jakiemiby temu postanowieniu królewskiemu przeszkodzić mogli. Między innemi przyszło im na myśl, aby pieczęć królewską utopić w wodzie albo ogniem zniszczyć, iżby dla braku pieczęci rzecz stała się podejrzaną, albo na czas późniejszy odłożyć się dała. Wszelako zlecenie dane Tarłowi Zaklice wielką ich zamiarom i układom stawiło zawadę. Byli wtedy między panami Polskimi i szlachtą Andrzej Tęczyński, szlachcic herbu Topor, i Mikołaj Drzewicki, kustosz Sandomierski, młodzieniec rodu szlacheckiego, herbu Ciołek, który pod ów czas dzierżył pieczęć królewską: ich sprawą i przemysłem zaradzono tak wielkiemu ojczyzny niebezpieczeństwu. Napisali bowiem list do Michała Buczackiego, starosty i dowódzcy Kamieńca, przekładając mu, „w jak niebezpieczném byli położeniu; że królowi nie wolno było nic działać samowolnie, i że nakaz odstąpienia Kamieńca wymuszony był groźbą uwięzienia króla i jego dworzan. Aby więc nie narażał swojej dobrej sławy, i na rozkaz króla, który był obecnie pod przemocą i jakby skrępowany w cudzych rękach, nie ustępował zamków, a nie zasmucał rzeczypospolitej i nie zadawał jej tak srogiego ciosu. Jeśli zaś chciał królowi i królestwu prawdziwą uczynić przysługę, aby równie Tarła jak kniazia Babę Michała, nie dopuszczając ich do zamku, uwięził.“ Tego listu gdy jawnie wieźć nie można było, straże bowiem książęce wietrzyły po wszystkich drogach i miejscach, rzeczeni Andrzej Tęczyński i Mikołaj Drzewicki list ów zwinęli na kształt świecy i woskiem oblali. Aby zaś wszelkie usunąć podejrzenie, umieściwszy pismo w środku onej świecy, wsadzili knot po obu stronach, a potém nieco ją opaliwszy, dali pachołkowi Tarła Zakliki, i namówili go, aby skoro tylko dostanie się do zamku Kamieńca, oddał ją Michałowi Buczackiemu, za co wziął jednę grzywnę szerokich groszy w nagrodę. Przydali nadto ustne zlecenie, aby ostrzegł Buczackiego starostę i rajców Kamienieckich: „że jeżeli nie chcą zbłądzić, niechaj zasięgną światła od tej świecy.“ I nie zawiedli się na ułożonym w ten sposób wybiegu. Gdy rzeczony Tarło Zaklika wyprawiony z Litwy, wziąwszy sto kóp szerokich groszy od książęcia Świdrygiełły w darze za wierne sprawienie się w poselstwie, a daleko większe jeszcze otrzymawszy obietnice za doprowadzenie rzeczy do skutku, przybył do Kamieńca, objawił nakaz królewski i nalegał o wydanie zamków Podolskich pod władzę książęcia Świdrygiełły. Tymczasem pachołek jego nie mieszkając, świecę posłaną doręczył staroście Michałowi Buczackiemu: który domyśliwszy się, że ta świeca mieściła w sobie jakąś tajemnicę nieobojętnego znaczenia, i rzecz tém ważniejszą, im skrytszą, przełamał świecę, i znalazł zawarte w niej pismo. Poczém natychmiast tak Zaklikę Tarła jak i kniazia Babę uwięził i w wieży osadził. Tym czynem zapobiegł oderwaniu od królestwa Polskiego ziemi Podolskiej, mającej rolę nadzwyczaj urodzajną i wielką obfitość miodu, zboża i bydła.

Marcin V papież dowiedziawszy się, że książę Świdrygiełło schwytanego Władysława króla Polskiego trzyma pod strażą, pisze o jego uwolnienie do książęcia Świdrygiełły, niemniej do senatorów królestwa, do króla Rzymskiego Zygmunta, i do Władysława króla Polskiego.

Gdy to się działo w Litwie, gruchnęły wieści nie tylko po całém królestwie Polskiém, ale i w sąsiednich krajach, że Władysława króla Polskiego na Litwie brat jego książę Świdrygiełło uwięził i w niewoli trzymał. Doszła ta wieść i do Marcina V papieża, który wielce się nią zasmucił. I z tej przyczyny, naprzód do Władysława króla i rady królestwa Polskiego, potém do Zygmunta króla Rzymskiego i do książęcia Świdrygiełły osobne rozpisał listy, namawiając ich aby króla uwolnili z więzów. Listy te tak brzmiały w swojej osnowie:

Do Litewskiego książęcia Świdrygiełły.

Marcin biskup, sługa sług Bożych. Ukochanemu Synowi, dostojnemu mężowi, Świdrygielle, książęciu Litewskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Gdy Bóg Wszechmogący Świętemu Piotrowi i jego Następcom, zaczém i nam, którzy na tej Stolicy acz niegodni zasiadamy, nadał moc i władzę zwięzywania i rozwięzywania wiernych, których widzimy, że za sprawą przeciwnika rodzaju ludzkiego w jakowy grzech popadli; chętnie i miłościwém sercem wiedziemy ich do żalu i pokuty, abyśmy ich dusze usidlone wybawili z grzechu, iżby na straszliwym sądzie Boskim stanąć mogli czysto i bezpiecznie przed Chrystusem Panem naszym. Dowiedziawszy się przeto, że ty odważyłeś się na wielkie przestępstwo i ciężki grzech popełniłeś na osobie najmilszego w Chrystusie syna naszego, Władysława, dostojnego króla Polskiego, brata twego, który nie spodziewając się z twojej strony żadnej zdrady, zatrzymany został od ciebie w pewnym zamku Litewskim i pozbawiony wolności: dziwimy się bardzo i ubolewamy, że się ośmieliłeś podnieść rękę na króla tak wielkiej dostojności i powagi, którego my dla jego sędziwego wieku z najwyższą spędzonego chwałą, dla cnót znakomitych i prawdziwie królewskich, wysokiej godności majestatu, i chwalebnych czynów spełnionych w celu rozszerzenia wiary świętej i wywyższenia chrześciaństwa, monarchę, którego my wraz z kościołem miłujemy i poważamy, i wszystek świat chrześciański uwielbia. Dziwimy się nadto i ubolewamy, że brat na brata, i młodszy na starszego, taki uczyniłeś zamach. Wszelako, potępiając twój błąd, litujemy się nad ułomnością twoją, gdy poduszczony od szatana nie mogłeś oprzeć się twym zapędom, i uległeś pokuszeniom dumy i próżności ludzkiej. Przebaczając ci więc tę winę po ojcowsku, i pragnąc duszę twoję od tak ciężkiego grzechu uwolnić, a razem zetrzeć z ciebie zmazę tak wielkiej sromoty, prosimy twej Książęcej Wysokości, i zalecamy ci pod surowością świętego posłuszeństwa, do którego obowiązany jesteś nam Namiestnikowi Jezusa Chrystusa, abyś wziąwszy pokorę do serca, i wyjednawszy sobie u brata twego przebaczenie wyrządzonej mu krzywdy, wrócił mu pierwotną wolność, i z nim pojednany, jak należy, brat brata i króla swego czcił i miłował. Nie wątpimy bowiem, że jeżeli szczerze zechcesz z nim zgody, a zalecamy ją i jak najmocniej o nię prosimy, radząc, co dla twej sławy i zbawienia duszy twojej jest potrzebne, rzeczony król chętnie ci błąd przebaczy, okaże się dla ciebie miłościwym, łaskawym i wspaniałym, i ozdobi cię większym a pewniejszym zaszczytem, niż gdybyś wbrew woli jego całą opanował Litwę, której zaiste więzieniem i śmiercią króla, w obec potęgi jego synów, i przeciw woli królestwa Polskiego i przychylnych Jego Królewskiej Miłości poddanych, nie mógłbyś dzierżyć. Możesz ją tylko wystawić na klęski, wplątać w wojny z Tatarami i narazić na zniszczenie, rozlew krwi chrześciańskiej, i niebezpieczeństwo wielu dusz, którym Bóg w naszych czasach otworzył światło prawdy i swojej wiary świętej. Azali nie lepiej jest, w błogim dla ciebie i twoich wiernych pokoju i szczęściu, bezpiecznie, zgodnie i w wzajemnej miłości żyć z twoim bratem, niżli własną i jego ojczyznę popychać do zguby, i duszę swoję wystawiać na niebezpieczeństwo utraty zbawienia? Pewniśmy bowiem, gdyż znana nam jest łaskawość, roztropność i wspaniałość króla Władysława, że od niego możesz otrzymać, czego zechcesz. Abyś zaś tém snadniej otrzymał, obiecujemy ci nasze staranie i pośrednictwo u rzeczonego króla, którego poszanowanie ku nam i miłość ku tobie skłoni niewątpliwie do litości i wszelakiej dla ciebie łaski, gdy nieprzyjaciołom nawet swoim zwykł okazywać się umiarkowanym, ludzkim i wspaniałym. Zaczém, Synu najmilszy, chciej usłuchać naszego z daleka przemawiającego głosu, który zbawienną dla twego dobra i sławy niesie ci radę; usłuchaj nakazu, który dla zbawienia duszy twojej, pod karą klątwy i ściągnienia gniewu Bożego, ślemy ci od naszej Apostolskiej Stolicy. Dan w Rzymie u Świętych Apostołów, dnia dwudziestego czwartego Stycznia. Naszych rządów Papieskich czternastego roku.“

Marcin biskup, sługa sług Bożych. Wielebnym braciom, Biskupom i Ukochanym synom, ślachetnym mężom, Radzie najmilszego w Chrystusie syna naszego Władysława, dostojnego króla Polskiego, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Zdumieliśmy się bardzo i zasmucili, posłyszawszy, że najmilszy w Chrystusie syn nasz Władysław, dostojny król Polski, w Litwie zatrzymany jest i uwięziony. Co tylko możnaby zrobić dla jego wyswobodzenia, jako najmilszego nam i kościołowi syna, to gotowi bylibyśmy uczynić, i teraz czynimy, jak nam się najlepiej w tym przypadku wydaje. Zaniósłszy przeto gorące i pokorne do Boga modły o jego wybawienie i zdrowie, prosimy osobnym listem jak najusilniej najmilszego w Chrystusie syna naszego Zygmunta, dostojnego króla Rzymskiego, ażeby raczył zająć się gorliwie i miłościwie jego oswobodzeniem. Piszemy zarazem do brata królewskiego, sprawcy pomienionego bezprawia, jako dowiecie się z odpisu listu, który w niniejszym zamieszczamy. A ponieważ pragniemy obu rzeczonych książąt widzieć w zgodzie i jedności, i usunąć wszelkie nasiona niezgody, piszemy do obydwóch, aby raczyli wysłać swoich posłów należycie w tej sprawie objaśnionych do ukochanego syna naszego Juliana, kardynała dyakona tyt. Świętego Anioła, legata Stolicy Apostolskiej, którego obecnie posyłamy do krajów Niemieckich; życzeniem jest naszém, aby ich pojednał, jeśli zdoła, w miłości i pokoju. Jeżeliby zaś tego dokazać nie mógł, aby takowych posłów wyprawili do nas, iżbyśmy przez nich obu książąt pogodzili wzajemnie i w sposób słuszny kres położyli ich sporom, a miłością braterską złączyli ich dla większej chwały Bożej i pożytku religii chrześciańskiej. Posyłamy zaś listy nasze na ręce rzeczonego delegata, aby się ich rozesłaniem zatrudnił, i podoręczał je królowi Polskiemu, bratu jego, a może i wam, jeżeli je czytać zechcecie. Wkładamy na was tę powinność, abyście wszelkiemi sposobami, i ile tylko sił waszych, starali się o pojednanie rzeczonych książąt, a potłumienie Czeskich odszczepieńców. Wreszcie nie omieszkajcie jak najrychlej donieść mi, w jakim losie i położeniu znajduje się najmilszy w Chrystusie syn nasz, a wasz król Władysław, i jaki stan rzeczy na Litwie. Dan w Rzymie u Świętych Apostołów, dnia dwudziestego czwartego Stycznia. Naszych rządów Papieskich czternastego roku.“

Marcin biskup, sługa sług Bożych. Ukochanemu w Chrystusie Synowi, Zygmuntowi, dostojnemu królowi Rzymskiemu, Węgierskiemu i Czeskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Doszła nas świeżo wiadomość, że najmilszy w Chrystusie Syn nasz Władysław, dostojny król Polski, w Litwie zatrzymany jest i uwięziony. Nie podoba nam się ten gwałt wyrządzony tak wielkiemu królowi, i twej Królewskiej Miłości podobać się także nie może. Obawiamy się bowiem, aby z niego nie wyniknęły zawieruchy wojenne, klęski prawowiernych synów kościoła i rozlew krwi chrześciańskiej. Nie wątpimy przytém, że i Czescy kacerze w takiém zawichrzeniu snadno podnieśliby głowę i na większe ośmielili się bezprawia. Prosimy zatém twojej Wysokości, abyś zważywszy, jak wielkie szkody i niebezpieczeństwa dla ludów chrześciańskich wyniknąćby z tego źródła mogły, starał się poróżnionych przywieśdź do zgody i przymierza braterskiej miłości i pokoju, a rzeczonego króla, którego zawsze tak w mowie jako i piśmie nazywałeś swoim bratem, uwolnić z więzów. Chociażby bowiem był twoim nieprzyjacielem, dla samej godności majestatu królewskiego powinieneś go w tym przypadku ratować, ty, który jesteś ze wszystkich królów najpierwszym, ani należy ci dopuszczać, aby niżsi ośmielali się podnosić ręce na królów, których godność tak jest wysoka, że wszelka jej obraza uważaną być może za świętokradztwo. Liczne moglibyśmy tu stawić ci przykłady cesarzów Rzymskich, którzy królów obcych starali się utrzymać na ich królestwach, chociażby je mogli byli wydrzeć, a wypędzonych cudzą przemocą wracali na stolice, i zwyciężonym oddawali panowanie i władzę, w przekonaniu, że większą było chwalą dźwigać królów z upadku, niżeli zwyciężać. Uważ przeto, że żądane przez nas od twej Wysokości wyswobodzenie brata twego jest chwały pełną cesarza Rzymskiego powinnością. Co jeśli staraniem i gorliwością twoją uskutecznisz, zobowiążesz go sobie, i utwierdzisz związki wieczystej z nim przyjaźni. Jak wysoko bowiem oceni tę pośrednictwa i pomocy twojej przysługę, sam najlepiej osądzić możesz, który niegdyś uwięziony przez twych poddanych, od kogo innego podobnego doznałeś dobrodziejstwa. Zaczém, Synu najmilszy, gdy ci podaje się sposobność okazania twej dobroci, ludzkości, miłości braterskiej i wspaniałości duszy, które w żadnej innej sprawie świetniej nie mogą wystąpić, i zobowiązania sobie taką przysługą króla i jego królestwa, a utwierdzenia zobopólnej przyjaźni, nie omieszkaj korzystać z tej sposobności, i pomyśl, że sam Pan Bóg ci ją nastręcza (jak i my zaiste wierzymy), abyś się z nim połączył trwałą i niezmienną miłością, dla utrzymania pokoju i swobody wiernych, a potłumienia kacerskiej bezbożności. Czego pragnąc najgoręcej, piszemy także do króla Władysława z doniesieniem, że od twej Wysokości zażądaliśmy jego oswobodzenia i obrony. Nie wątpimy bynajmniej, że mu w tej przygodzie według możności usłużysz; a prosimy go i upominamy, aby nawzajem w twoich sprawach i przygodach równą odwdzięczył ci się miłością, i zachował święcie to wszystko, coście między sobą z dawna ułożyli. O tém i o innych rzeczach obszernie się do niego rozpisujemy, jak to obaczysz z odpisu listu, który w niniejszym zamieszczamy, prosząc Wysokości twojej, abyś dla zagodzenia między nimi sporów uczynił z twojej strony czego od ciebie żądamy, a przedewszystkiém abyś wyprawił posłów twoich do ukochanego Syna naszego Juliana, kardynała dyakona tyt. Świętego Anioła, legata Stolicy Apostolskiej, którego obecnie wysyłamy do krajów Niemieckich, a potém do nas, jeżeliby rzeczony legat pogodzić was nie mógł, aby oni was pojednali, bądź-to w miłości serca i po przyjacielsku, bądź drogą prawa i sprawiedliwości: iżbyśmy was, dwóch katolickich książąt, tak jako sobie życzymy, i jak dla was obu i świata chrześciańskiego będzie z korzyścią, w świętej zgodzie i miłości pobłogosławili. Dan w Rzymie u Świętych Apostołów, dnia dwudziestego czwartego Stycznia. Naszych rządów Papieskich czternastego roku.“

Marcin biskup, sługa sług Bożych, Ukochanemu w Chrystusie synowi Władysławowi, dostojnemu królowi Polskiemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Dopiero cośmy pisali do twej Królewskiej Wysokości z pocieszeniem po śmierci sławnej pamięci brata twego, Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, aliżci dowiadujemy się znowu o przytrzymaniu twojej osoby, co nas i zdumieniem wielkiém i smutkiem ogarnia. Pomnąc wszelako, że w tym kraju, w którym się zrodziłeś i długo byłeś panem i książęciem, imię twoje, u wszystkich narodów obcych tak sławne i uwielbione, powinno być tém więcej czczoném i poważaném; że masz królestwo potężne, wiernych i przychylnych poddanych, i synów, prawych na stolicę twoję następców; i nie wątpiąc, że Bóg sprawiedliwy chowa cię w swojej lasce, która nad wszelkie potęgi jest silniejsza, mamy nadzieję w Bogu, że cała ta sprawa dla ciebie i twego królestwa szczęśliwie się skończy. Pragnąc zaś w tej przygodzie, ile możności naszej, ratować cię i wspomagać, zanieśliśmy najprzód do Boga korne i pobożne modły o twoje wybawienie, całość i zdrowie; potém prosiliśmy jak najusilniej listem naszym najmilszego w Chrystusie syna Zygmunta, dostojnego króla Rzymskiego, aby z braterską miłością i gorliwością postarał się o uwolnienie twoje, którego-to listu odpis w niniejszym zamieszczamy. I pokładamy nadzieję w Jego Królewskiej Wysokości, że w tém zdarzeniu zechce swoję dla ciebie dobroć, ludzkość, miłość braterską i wspaniałość duszy okazać, która w żadnej innej sprawie, jak do niego piszemy, jaśniej wydaćby się nie mogła. Wreszcie, synu najmilszy, ponieważ gorąco tego pragniemy, aby między wami kwitnęła braterska miłość i trwała zgoda, prosimy, wzywamy i upominamy twoję Królewską Wysokość, abyś nawzajem w jego sprawach i wydarzeniach podobnąż okazywał mu miłość, a zwłaszcza, abyś zachował święcie to wszystko, coście między sobą z dawna ułożyli, i o co dopraszali się posługujący u nas jego pełnomocnicy, wprzódy jeszcze nim nas doszła wiadomość o tym nowym wypadku, przyrzekając, że pomieniony król Rzymski z swojej strony wszystko wypełni. Które-to żądanie gdy jest słuszne i sprawiedliwe, wkładamy na ciebie ten obowiązek, iżbyś je starał się z twej strony uskutecznić, wyjąwszy, o czémby przeciwnie twierdzić można, jeśli już jest uskutecznione. A gdyby między wami pozostał jeszcze spór jaki, żądamy, abyście dla załatwienia rzeczy obadwaj wysłali swoich posłów, należycie w tej sprawie objaśnionych, do ukochanego syna naszego Juliana, kardynała dyakona tyt. Świętego Anioła, legata Stolicy Apostolskiej, którego obecnie wyprawiamy do krajów Niemieckich, a który wejrzawszy w wasze wzajemnie sprawy, i spór rozpoznawszy, pogodzi was w miłości i pokoju. Gdyby zaś dokazać tego nie mógł, chcemy, aby w czasie naznaczonym zjechali do nas posłowie wasi z stosownemi zleceniami, iżbyśmy sami zgodnym sposobem was pojednali, albo, jeśliby to się nie udało, w drodze sprawiedliwości przecięli wasze spory, i was obu katolickich książąt, tak jako sobie życzymy, i jak dla was obydwóch i społeczeństwa chrześcian byłoby z korzyścią, w świętej zgodzie i miłości pobłogosławili. Ale przedewszystkiém, synu najmilszy, upominamy cię i prosimy, abyś złożywszy z serca wszelką niechęć i urazę, złączył się z rzeczonym królem Rzymskim przyjaznie i zbrojno przeciw Czechom odszczepieńcom, i całą siłą i możnością twoją starał się Polaków, którzy do nich przystali, pod zagrożeniem ciężkiej kary i klątwy z Czech odwołać, dokładając usilności, iżby oddali katolikom to co im wydarli, i aby rzeczonym odszczepieńcom nie dopuścić z królestwa Polskiego dowozu żywności i innych rzeczy potrzebnych, jak to dotychczas, ile nam wiadomo, czyniono; zgoła, abyś w tej sprawie tak postępował, iżbyś dał poznać, że ją uważasz raczej za sprawę Boską niżeli ludzką; którą popierać winieneś jako król katolicki, bez oglądania się na jakąkolwiek przyjaźń albo przymierze. Jeżeli zaś przeciwnie (uchowaj Boże) postąpisz, sam wywołasz na siebie sąd Boskiej i ludzkiej sprawiedliwości. Dan w Rzymie u Świętych Apostołów, dnia dwudziestego czwartego Stycznia. Naszych rządów Papieskich czternastego roku.“

Gdy Polacy w celu uwolnienia swego króla naradzają się o zaciągach wojskowych, a posłowie wyprawieni do Świdrygiełły przebywają w Warszawie, odbierają od króla list z doniesieniem, że już wyszedł z więzienia.

Przyjechał był z Litwy do Polski posłańcem umyślnym Jan z Oleśnicy marszałek królestwa, przez którego król tysiąc rubli srebra, wraz z innemi podarunkami, danemi sobie od książęcia Świdrygiełły, do skarbu królewskiego odwieźć kazał. Ten w imieniu króla przełożył prałatom i panom Polskim tajemnie i każdemu z osobna, „aby jak najspieszniej zajęli się wyswobodzeniem króla z niewoli.“ Lubo pomienieni prałaci i panowie Polscy wiedzieli, w jakie król swoim niebacznym krokiem zapadł sidła, mniemali jednak, że nie było po temu czasu ani miejsca, aby występować z skargami i rozniecać pożar. Teraz wszyscy porwali się z zapałem, aby wyswobodzić króla. Co iżby tém łatwiej uskutecznić można, złożyli zjazd jednomyślnie na dzień Ś. Mikołaja w mieście Warcie. A lubo tej zimy morowe powietrze w całej niemal panowało Polsce, zjeżdżali się na sejm mimo tej śmiertelnej zarazy, i przybyła do Warty wielka liczba prałatów i panów. Podawali różne środki rzeczeni prałaci i panowie: jedni radzili zbierać natychmiast wojsko; inni byli tego zdania, aby wyprawić do Litwy królową z rycerstwem nadworném, i króla orężem wyswobodzić. Wybrano pośrednią radę, aby do książęcia Świdrygiełły wysłać poselstwo z żądaniem, iżby króla i jego dworzan wypuścił na wolność, gdy sromotą wielką było dla monarchy tak dostojnego i wiekiem pochylonego starca, że go śmiał zatrzymywać nie tylko brat rodzony, ale ten, który tyle winien mu był wdzięczności; aby nadto nie zajmował ziemi Podolskiej, która zawsze była własnością i dziedziną królestwa Polskiego. Do tego poselstwa wybrani byli: Zbigniew biskup Krakowski, Jan biskup Włocławski, Sędziwój z Ostroroga Poznański i Jan z Lichina Brzeski, wojewodowie. Nadto uchwalono, pomimo wysłanego poselstwa, przedsięwziąć wyprawę, i wszystkie wojska pod bronią zgromadzić w ośm dni po święcie Trzech Królów w Kijanach nad rzeką Wieprzem, aby w czasie zimy łatwiejsze miały przejścia po miejscach bagnistych Litwy, gdy mróz pościnał wody. Naznaczono także na tym sejmie dwóch mistrzów do nauczania królewskich synów, jako to, mistrza Wincentego Kota z Dębna, kustosza Gnieźnieńskiego, i Piotra Ryterskiego, szlachcica, którym natychmiast powierzono dozór nad królewicami Władysławem i Kazimierzem, i staranie około ich nauki i wychowania. W Polsce niektórzy z panów nie radzi patrzą na kształcących się nauką synów królewskich, gdy ci zwłaszcza bystrzejsze okazują pojęcie, aby wśród grubych i nieumiejętnych oni i ich synowie wydatniej swoim rozumem celowali. Takie uchwały zapadły na sejmie Warteńskim, a tymczasem posłowie wyjechali do Litwy, i święta Narodzenia Pańskiego obchodzili w Warszawie, oczekując na listy ochronne od książęcia Świdrygiełły, po które umyślnego wysłali gońca do Litwy. Gdy się w Warszawie zatrzymują, nadbiegł posłaniec królewski z doniesieniem, „że książę Świdrygiełło, dowiedziawszy się o uchwalonej w królestwie Polskiém zbrojnej wyprawie, królowi i wszystkiej drużynie jego wolnego z Litwy powrotu dozwala. Pochwalając zatém ich wierność ku sobie i przywiązanie, każe im wrócić do domu, z oznajmieniem, że już ani poselstwo ani wyprawa nie są potrzebne, że król zupełnie jest wolny, i żadne nie grozi mu niebezpieczeństwo.“ Uradowani tą wiadomością posłowie, wrócili z Warszawy do domu, rozgłosiwszy wszędy o pożądaném króla oswobodzeniu.

Czesi zdobywają Bytom', Gliwice i Odmuchow.
We Czwartek wielkiego tygodnia, miasteczko Bytom' zdobyte i opanowane przez Czechów odszczepieńców, niewiasty okupem uratowały od pożogi. W następujący zaś Poniedziałek, Zygmunt Korybut książę Litewski, i Dobiesław Puchała z Wągrów, herbu Wieniawa, opanowali miasteczko Gliwice, i uzbroiwszy je załogą, obrali je za środkowe ognisko wojny. Dnia czwartego Grudnia tegoż roku kacerze Czescy zdobyli zamek Odmuchów, do kościoła Wrocławskiego należący.

Rok Pański 1431.
Władysława króla przybywającego do Polski z niewoli Litewskiej przyjmuje królowa Zofia wraz z panami królestwa. Po śmierci Marcina V papieża wstępuje na stolicę Eugeniusz IV. Polacy wysyłają posłów do książęcia Świdrygiełły z przełożeniem, aby odstąpił od zaboru ziemi Podolskiej: jednemu z nich książę daje policzek.

Władysław król Polski, oswobodzony i wolny, wyruszywszy z Litwy, przybył do ziemi Chełmskiej, i naprzód do miasteczka Tura a potém do Sopoty zajechał. Tu spotkała go królowa Zofia, która po ciężkiém zmartwieniu z przyczyny zatrzymania króla w Litwie, wyjechała była przeciw niemu z wielu panami Polskimi, dla powinszowania mu wolności i ocalenia. Z Sopoty na dni zapustne przybył do Sandomierza, gdzie odprawiono zjazd walny. W Niedzielę zapustną było wielkie zaćmienie słońca: poczém Marcin V papież dnia dwudziestego Marca umarł, i w kościele Ś. Jana Lateraneńskiego pod płytą bronzową pochowany został. Po jego śmierci, kardynałowie wszedłszy do konklawy, obrali papieżem Gabryela de Condulmerio, kardynała, rodem Wenecyanina, którego nazwano Eugeniuszem IV. Na zjeździe Sandomierskim rozbierano z ściślejszą uwagą sprawy Litewskie, a król Władysław wyłuszczył z swej strony, jakich doznał krzywd i zniewag od książęcia Świdrygiełły. Po wysłuchaniu i wyrozumieniu sprawy, wszyscy oburzyli się i powstali z zapałem na taką obelgę królewskiego majestatu. Przybyły i inne okoliczności, które zwiększyły to oburzenie. Doszła bowiem wiadomość z Podola, że książę Świdrygiełło opanował swojém wojskiem kilka Podolskich zamków, a zamek Smotrycz już od niejakiego czasu w oblężeniu trzymał: dopiero gdy poczty królewskie nadciągły, stoczono niebawem bitwę, w której wojsko książęcia Świdrygiełły zniesiono do szczętu, i zamek od oblężenia uwolniono. Nadto w powiatach królestwa Polskiego Trębowelskim, Lwowskim i innych, lud zbrojny książęcia Świdrygiełły dopuszczał się najazdów i łupieży, wypadając z zamków Zbaraża, Oleska i Krzemieńca. A lubo król Władysław częstemi listy uskarżał się na takowe bezprawia, prosząc i upominając książęcia, „aby podobnych najazdów i wydzierstw nie dopuszczał,“ wszelako żądania królewskie żadnego skutku nie odniosły. Te i inne sprawy prałaci i panowie Polscy roztrząsali z uwagą na sejmie, i żaden z radców koronnych nie chwalił królowi postanowienia, mocą którego wielkie księstwo Litewskie oddał pod władzę książęcia Świdrygiełły; przewidywali bowiem, że człowiek nie spełna rozumu mający, gwałtowny i niemal szalony, dopóki władać będzie na stolicy książęcej, tak królestwa Polskiego jako i Litwy wichrzyć i burzyć nie przestanie. Ponieważ jednak zdawało się rzeczą bardzo trudną strącić go z stolicy wielkiego księstwa, już to z tej przyczyny, że Władysław król Polski miał do niego wielkie acz tajone w sercu przywiązanie, już dlatego, że Rusini bardzo mu byli przychylni, osądzili zatém wszyscy, aby z nim jak najwyrozumialej postępować, w nadziei, że może przecież zmiarkuje się i w swoim szale powściągnie. Miano w tej mierze wzgląd nie tak na niego, jako raczej na króla, który równie, a nawet więcej życzył mu sławy i zaszczytu, a zwłaszcza panowania w Litwie, niżeli sobie i własnym swoim synom. Lubo zaś zgodną wolą wszystkich prałatów i panów uchwalono przeciw niemu na rok następny wyprawę, mianowicie w celu odebrania miasta Łucka, wszelako wysłano do niego z Sandomierza posłów, jako to, Stanisława Poznańskiego i Jana Chełmskiego, biskupów, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego i Jana z Lichina Brzeskiego, wojewodów, z zleceniem, aby zamek i ziemię Łucką, które były własnością królestwa Polskiego, i zamki pozajmowane na Podolu oddał w posiadanie królestwa, a nie zawichrzał więcej tego kraju, który z dawien dawna królowie Polscy spokojnie dzierżyli; i aby z królem Władysławem i starszyzną królestwa odprawił zjazd, albo w dzień Ś. Jerzego, albo w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, albo wreszcie w Zielone Świątki, celem umorzenia sporów i niechęci między nim a Władysławem królem z jakichkolwiek bądź przyczyn wynikłych, i postanowienia na sejmie co do wielkiego księstwa Litewskiego, które pomieniony książę przemocą i wbrew przymierzom tegoż księstwa z królestwem Polskiém opanował. Aby wreszcie sam książę prosił i żądał rzeczonego księstwa od króla, królestwa Polskiego i Litwy. Pragnął bowiem król Władysław osadzić go na tej stolicy, i dlatego do odprawienia zjazdu naznaczył trzy termina, spodziewając się, że jeden z nich wybierze, i nie wątpiąc, że gdy sejm przyjdzie do skutku, umorzą się na nim wszystkie spory i zatargi, a książę Świdrygiełło da się skłonić do zgody i braterskiej jedności, i przecież się może upamięta. Ale gdy do niego przybyli rzeczeni posłowie i wyłożyli mu zlecenia króla i królestwa, książę odpowiedział: „że ani Łucka, ani zamków na Podolu zajętych oddać nie myśli; nie będzie też prosił o wielkie księstwo Litewskie, gdy je przyrodzoném prawem następstwa posiada.“ Usiłując wszelako rzecz całą wytoczyć na drogę dłuższych wybiegów, oświadczył, że na wszystkie żądania Władysławowi królowi i jego królestwu przez swoich posłów odpowie. Lecz gdy tego przyrzeczenia nie dotrzymał, wysłano do niego Jana Lutka z Brzezia, pisarza królewskiego, który, gdy opowiadając swoje poselstwo, w imieniu króla wiernie lecz nieco śmielej począł rozprawiać, książę Świdrygiełło uderzył go w twarz, popełniając czyn sromotny, pełen zelżywości dla króla i jego posła, gwałcący prawa narodów i przymierza społeczne; czyn poniżający ludzkość, i rzadki nawet u barbarzyńców, którzy posłów obcych, chociażby najprzeciwniejsze przynosili żądania, święcie szanują. Władysław król Polski z oburzeniem i gniewem największym przyjął wiadomość o tak niegodnym Świdrygiełły postępku. I słusznie: uczuł bowiem w obrazie posła pogwałcenie prawa narodów, związków braterstwa, a co największa praw samej ludzkości. Usiłował król namową swoją i rozmaitemi sposobami przypodobania się bratu skłonić go do zgody i jedności. Ale płochość książęcia, nierozważnemi kierowanego radami, do takiego przywiodła go szaleństwa, że posła królewskiego, który wiernie i sumiennie od króla przemawiał, tak srodze znieważył, gdy sami nawet barbarzyńcy wśród najzaciętszej wojny posłów szanują i zachowują w pokoju.

Jan Strasz z Białaczowa, który był Zofią królową spotwarzył o cudzołoztwo, wtrącony do więzienia ledwo się w dymie nie udusił.

Na tymże zjeździe Sandomierskim, Zofia królowa Polska, wielce zagniewana na Jana Strasza z Białaczowa, szlachcica herbu Odrowąż, jakoby ją przed książęciem Litewskim Alexandrem, tudzież prałatami i panami Litewskimi, miał o niewierność małżeńską zelżywie oskarżyć, wyjednała sobie u króla Władysława złożenie nań sądu, lubo większa część prałatów i panów rozsądniej myślących wielce jej to odradzała. Powolny jej prośbom król wysadził sąd szlachecki (jus militare), i powołał do zasiadania w nim Piotra z Widawy sędziego Sieradzkiego. Przed ten sąd królowa Zofia wyniosła żałobę, za pośrednictwem kilku panów, jako to, Wojciecha Malskiego kasztelana Łęczyckiego, pod ów czas ochmistrza dworu królowej, Mszczuja z Skrzynna, Klemensa Wątrobki z Strzelec, Piotra Kurowskiego, i innych, na Jana Strasza, „że ją po wiele kroć o niewierność małżeńską spotwarzał, oświadczając, że to świadkami udowodni.“ Pomienieni panowie sami zeznawali, że takowe potwarze na własne uszy słyszeli. Rzeczony zaś Jan Strasz, od wszystkich krewnych i znajomych opuszczony, przy pomocy tylko brata swego Jana Czarnego Strasza, broniąc się przeciw tylu oskarżycielom, jednę tylko na wszystkie zarzuty dawał odpowiedź: „że nigdy na królową Zofią żadnych nie dopuścił się potwarzy, i gotów był obyczajem rycerskim zmyć z siebie oskarżenia tego sromotę.“ Zaczém, przy wyciągnieniu ręki prawej, na dowód niewinności wyzywał każdego z oskarżycieli swoich na pojedynek. Ale gdy żaden z panów, którzy świadczyli przeciw niemu, nie chciał stanąć do rozprawy, sędzia naznaczył pomienionemu Straszowi oczyszczającą przysięgę, którą ten natychmiast wykonał. Wszelako z rozkazu króla wsadzono Strasza do wieży zamku Sandomierskiego, którego pod te czasy Jan z Czyżowa był starostą, i na sam dół jej wtrącono. Tam przez czas długi ponosząc katusze więzienia, zaledwo życia nie postradał. Gdy bowiem dnia jednego z węgli żarzących, których mu dostarczano, dym i czad całą wieżę napełnił, i chłopca przy nim mieszkającego udusił, byłby niezawodnie i Strasz zginął, gdyby go z wieży na poły prawie umarłego nie wyniesiono i nie uratowano. A tak Jan Strasz, mówiąc prawdę, przez nieprzyjacioł swoich oskarżony, ani z zarzutu należycie się oczyścił, ani uszedł karania.

Czescy posłowie udający się do króla Władysława żądają rękojmi bezpieczeństwa: tymczasem książę Zygmunt Korybut z zgrają łotrów plądruje zamek Lechnicki.

Z Sandomierza Władysław król Polski zwyczajną drogą na środopoście zjechał do Nowego miasta Korczyna, dokąd przybyli do Jego Królewskiej Miłości posłowie Czescy, z prośbą: „aby król pozwolił im stawić się przed sobą i dał im posłuchanie publiczne, gdy zwłaszcza cała starszyzna i przedniejsi kapłani ich sekty znajdowali się w pobliżu, to jest w miasteczku Gliwicach,“ które opanowane przez Czechów książę Zygmunt Korybut posiadał, i z niego na przyległe okolice Szlązka z mnogim ludem Polaków i Czechów kacerstwem zarażonych napadając, łupiestwa szerzył. Król zaś Władysław, mając z dawna pozwolenie od Stolicy Apostolskiej i udzielone na piśmie upoważnienie od Zygmunta króla Rzymskiego, Węgierskiego i Czeskiego, do podejmowania z Czechami we względzie wiary świętej katolickiej wszelkich godziwych układów i sporów, i nakłaniania ich stosownemi środkami do jedności i posłuszeństwa kościołowi powszechnemu, zezwolił, aby do Krakowa na Niedzielę piątą postu przybyli, gdzie mieli otrzymać posłuchanie u króla, a z wszechnicą naukową Krakowską rozprawić się w rzeczach wiary. Tym celem zawiadomił mistrzów rzeczonej wszechnicy, „aby się sposobili do rozprawy z Czeskimi kacerzami i obrony wiary katolickiej.“ Tymczasem gdy się to dzieje, lud zbrojny książęcia Zygmunta, już-to Polacy, już Czesi, między którymi za przedniejszych uchodzili Wierzbięta z Przyszowa, i Zawisza Wrzaszowski Woinczek, wypadłszy z Gliwic, z dziką srogością najechali klasztor Kartuzów w Lechnicy, inaczej Doliną Ś. Antoniego zwanej, nad Dunajcem, na pograniczu Węgier i Polski, w mniemaniu, że tam zachowane były wielkie skarby. Złupili najpierwej klasztor z kościołem, z których pozabierali naczynia święte, ubiory, ozdoby i księgi kościelne. A przypatrzywszy się potém swej zdobyczy, i poznawszy, że podjęte tak wielkie trudy i niebezpieczeństwa zbyt małą i lichą przyniosły im korzyść, tém większą zapalili się wściekłością, i mnichów rzeczonego klasztoru jednych pozabijali, drugich umęczyli kalectwem i chłostą. Przeora zaś, starca zgrzybiałego, na którym spodziewali się wymódz zeznanie o ukrytych skarbach, związali i z sobą uprowadzili. Skoro o tém gruchnęły wieści, padł wielki strach na wszystkich, którzy o takowym słyszeli wypadku, jak zwykle przesadzonym w opowiadaniu. Niebawem doszła wiadomość i do Krakowa, gdzie tknięty nią do żywego Zbigniew biskup Krakowski, zawrzał gorliwym zapałem, i postanowił tak jawnego gwałtu i obrazy Bożej nie puścić bezkarnie. Zaczém tego samego dnia i tej samej nocy, kiedy tę wiadomość otrzymał, zebrał z swoich braci, przyjacioł i domowników znaczny rycerstwa zastęp, który mieszczanie Krakowscy zwiększyli jeszcze swoim ludem; a nazajutrz po obiedzie wyruszywszy z Krakowa, z wojskiem dość liczném i potężném, do którego przyłączyło się wielu znakomitych panów i szlachty Polskiej, przybył do Lipowca, chcąc rzeczonym łotrzykom książęcia Zygmunta, wiozącym łupy zabrane z Lechnickiego klasztoru, drogę zastąpić, i odbić tak zdobycz jak i porwanego księdza przeora. Aliści wnet dowiedział się od szpiegów, że widziano pomienionych hultajów, jak strwożeni przed Boską i ludzką sprawiedliwością, tegoż samego dnia wyminęli zamek Lipowiec, i uciekając, a nigdzie nie śmiejąc się zatrzymać, dążyli spiesznie ku Gliwicom. O czém przekonawszy się Zbigniew, i schwytawszy niektórych z owej zgrai, nie mogących jej nastarczyć w ucieczce, wrócił do Krakowa, z żalem, że dla jednego obiadu tak wielkie zwycięztwo z rąk wypuścił, i Boskiej nie pomścił się obrazy. Ale od tego czasu książę Zygmunt Korybut, powziąwszy nienawiść ku Zbigniewowi biskupowi, zastawiał nań zdradzieckie sidła, chcąc go zgubić, albo przynajmniej o nieszczęście jakie przyprawić. Lubo zaś pomienieni łupieżcy zdobycz z klasztoru zabraną unieśli do Gliwic, wszelako pomsta Boża ścigała ich jawnie i osobiście, i żaden z nich nie uszedł nagłej i sromotnej śmierci.

Doktorowie szkoły Krakowskiej w obecności króla i senatu rozprawiają z Czechami, którym potém z Krakowa kazano ustąpić.
Z Nowego miasta Korczyna Władysław król Polski przybył na Niedzielę piątą postu w towarzystwie wielu prałatów i panów do Krakowa, dokąd też pod zasłoną królewskiej straży zjechał książę Zygmunt Korybut i celniejsi z Czeskich kacerzy, jako to Prokop odstępca, mnich zakonu Franciszkańskiego, Piotr Anglik Biedrzych, Wilhelm Kostka, i wielu innych. W obecności Władysława króla, prałatów i panów Polskich, w Poniedziałek po Niedzieli piątej postu, odbywała się w zamku Krakowskim, w sali wielkiej murowanej, z oknami wychodzącemi na domy kanoników, rozprawa uczona doktorów szkoły Krakowskiej z Czeskimi odszczepieńcami. Ci doktorowie byli-to mistrze w Boskiém i ludzkiém prawie biegli, jako to: Stanisław z Skarbimierza, Mikołaj z Kozłowa, Jędrzej z Kokorzyna, Franciszek Krejszwic z Brzegu, Jan Elgot, Benedykt Hesse z Krakowa, Jakób z Paradyżu, Eliasz z Wąwelnicy, dziekan Sandomierski, i wielu innych. Trwała zaś ta dysputa przez dni kilka, a wszystkie niemal wywody i odpowiedzi były w języku Polskim. A lubo za sprawą Ducha Świętego, który wiernym swoim dodawał siły i prawdy, kacerze Czescy, zdaniem obecnych nie tylko duchownych ale i świeckich słuchaczów, zupełnie byli pokonani, nie chcieli jednak uznać się za pokonanych. Zaczém król Władysław temi do nich przemówił słowy: „Kiedy twierdzenia i dowody, z ksiąg Ewangelii i Pisma świętego czerpane, które tu w mojej, tudzież prałatów, książąt i panów moich obecności, na pobicie waszej sekty wnosili mistrzowie Krakowskiej naukowej wszechnicy, nie zbudowały was ani nawróciły do jedności wiary katolickiej, niechaj was przynajmniej żywe zbudują przykłady. Odkąd bowiem pogardziwszy jednością wiary katolickiej, rozdzieliliście się między sobą i powpadali w rozmaite błędy, a za sprawą nieprzyjaciela rodu ludzkiego nową przyjęliście naukę, wierze świętej katolickiej przeciwną, zaraz to sławne i kwitnące królestwo wasze tak dalece znikczemniało i niemal upadło, że nie macie dziś ani króla, ani biskupa, ani nabożeństwa, ani ofiary. Wszechnica naukowa Praska, niegdy źródło zasilające nauką nawet obce narody, straciła swoję zacność i obfitość. Książęta i panowie ustąpili orężowi swoich sług i poddanych. Powywracano kościoły, zelżono i rozrzucono ciała Świętych, posromocono dziewice, zniweczono zakony i przybytki Boże. Wszędy gwałt i przemoc, a nie rozum i słuszność panuje. A jeśli pozostała jeszcze jaka część panów i szlachty, ci od chłopów, którzy w szlacheckich brodzą majątkach, tak dalece są uciśnieni, że żadnej nie mają siły do podźwignienia się i bronienia praw swoich i ojczyzny. Otóż i ja sam, który z rodu mojego byłem poganinem, głosem prałatów i panów Polskich powołany do odrodzenia się w wierze, niechaj wam na sobie przykład stawię, że od kilku Czechów, mistrzów w Boskiém i ludzkiém prawie biegłych, którzy do mego dworu przybyli, początkową naukę wiary, jak nowy katolik, czerpałem, i oni zalecili mi tę, którą wyznaję, a nie inną wiarę. Tę i wy, zaklinam was na miłosierdzie Jezusa Chrystusa, Pana naszego, chciejcie wyznawać, i przyjąć od kościoła katolickiego i jego Głowy objaśnienie co do tych części wiary, których nierozważnie i upornie bronicie. Bo jeżeli wszyscy ubolewać powinni nad waszém odstępstwem, mnie jednak i królestwu memu staje się to odstępstwo nierównie dotkliwszém z przyczyny sąsiedztwa wzajemnego naszych królestw i wspólności języków.“ Wzruszyła ta mowa wszystkich obecnych prawej wiary wyznawców: ale twarde i nieużyte serca Czechów zmiękczyć się nie dały. Twierdzili oni, „że idą prawą drogą Ewangelii i Ojców świętych, dawniej nieznaną, teraz dopiero odkrytą, i że jej bynajmniej nie opuszczą, chyba, gdyby na soborze powszechnym, gdzieby im dozwolono bronić swojej nauki, uznali się sami za pokonanych i zwyciężonych.“ A tak strony sporne, nic nie zdziaławszy, zaprzestały rozprawy. Wszelako Czesi zatrzymali się jeszcze w Krakowie przez dni kilka, a pod ich obecność pozamykano wszystkie kościoły. Zbigniew biskup dla święcenia krzyżma i rozgrzeszenia pokutników jeździł aż do Mogilskiego klasztoru, zaleciwszy, aby w Krakowie jak najściślej zachowano interdykt. A lubo niektórzy z świeckich radzili, aby w obecności Czechów odprawiano nabożeństwa, przez które snadniejby nawrócić ich można, rzeczony jednak Zbigniew biskup z całém duchowieństwem najmocniej się temu oparł, a stałość jego wszystkie usiłowania przeciwne pokonała. Aby zaś miasto tak znakomite nie było pozbawione nabożeństwa w czasie nadchodzących świąt Wielkanocnych, Władysław król przymuszony był Czeskich kacerzów wyprowadzić na Kazimierz, nie bez wielkiej dla nich ohydy i sromoty. Mieszczanie zaś Krakowscy pozawierali wszystkie bramy miejskie, i strzegli ich pilnie, aby Czesi potajemnie do miasta nie weszli. Co wszystko wielce oburzyło Czechów; miotali na Zbigniewa biskupa najzłośliwsze obelgi i złorzeczenia, wiedząc, iż on głównym był sprawcą ich wydalenia. I książę Zygmunt Korybut nie raz potém na radzie królewskiej staczał z nim swary, w których często do jawnych poróżnień przychodziło. Rzeczony bowiem biskup Zbigniew, w zapale gorliwym o wiarę, opierał się mężnie usiłowaniom Zygmunta Korybuta, i powściągał jego wpływy. Gdy mu to niektórzy z panów radnych, sprzyjający książęciu Zygmuntowi, wyrzucali i śmiałemi a mniej przyzwoitemi słowy przyganiali, sam zaś książę Zygmunt groził mu spustoszeniem dóbr, a nawet śmiercią, jeśli by dłużej śmiał mu się sprzeciwiać i szkodzić, Zbigniew odpowiadał dumnie: „A wiesz-li, że ja wnet mogę twoje zuchwalstwo ukrócić?“ Gdy zaś pomieniony książę i Czechowie, otrzymawszy od Władysława króla i jego radców ostateczną odprawę, z Krakowa wyjeżdżali, książę Zygmunt zwróciwszy oczy na kościoł Krakowski, z gniewną twarzą, nie już Zbigniewowi biskupowi, ale Świętemu Stanisławowi, patronowi kościoła Krakowskiego, groził ręką, mówiąc: „Staszku, Staszku! wiedz wcześnie, że we mnie doznasz nieprzyjaciela.“ Człek ten pogański zamierzał i już był postanowił, jak tylko do Gliwic przybędzie, dobra i własności kościoła Krakowskiego zniszczyć ogniem i łupieżą, i mścić się wszelakiemi sposoby za wyrządzoną tak sobie jako i Czechom odszczepieńcom przez Zbigniewa biskupa zniewagę, wydaniem z ich powodu interdyktu. Ale inaczej rozporządził Bóg dobrotliwy, który prawą chodzących drogą nigdy nie opuszcza. Pod ten czas bowiem, kiedy książę Zygmunt i Czescy kacerze rokowali w Krakowie z królem Władysławem, Konrad Biały książę Oświecimski i Koźleński, miasto Gliwice, kędy książę Zygmunt i Czesi odszczepieńcy siedlisko i jakby gniazdo sobie byli obrali, nocną porą, w cichości, za zdradą pewnego Ślązaka, Bernarda Rota, który między Czechami i wojskiem książęcia Zygmunta przez ciągłą zażyłość mir sobie zjednał, we Środę po świętach Wielkiejnocy przed świtem zbrojno opanował, i znaczną część mieszkańców wymordował lub powięził; przyczém złupiwszy okolicę przyległą wielkie zabrał zdobycze, a jako książę katolicki, zgromadzoną w tém mieście starszyznę kacerzów rozpędził i pogromił. A tak książę Zygmunt i ci sami Czesi, którzy byli klasztor Kartuzów w Lechnicy złupili i znieważyli, a Wybrańcowi Bożemu, Świętemu Stanisławowi i jego dziedziznie odgrażali się napaścią, karę za swoje przestępstwo słuszną odnieśli: o kęs nawet sam książę Zygmunt wraz z Czeskimi odszczepieńcami nie wpadli w ręce rzeczonego książęcia Konrada. Wracali bowiem z Krakowa ochoczo i spokojnie, nie wiedząc bynajmniej o tém, co się stało w Gliwicach; i pewnie w tej niewiadomości byliby weszli do Gliwic, gdyby niektórzy z znajomych im mieszkańców, wypłoszeni z miasta w czasie wtargnienia książęcia Konrada, i włóczący się po drogach dla wydzierstwa, nie byli ich ostrzegli, jakie groziło im niebezpieczeństwo. Po takiém ostrzeżeniu, w największej trwodze i popłochu cofnęli się najpierwej do zamku Odry, dzierżonego pod ów czas przez Dobiesława Puchałę, a potém umknęli do Czech, zapomniawszy owych pogróżek, któremi się Wybrańcowi Bożemu Ś. Stanisławowi niegdyś odkazywali. Od tego czasu książę Zygmunt Korybut tak dalece stracił swoje poważanie i wziętość, że zszedł prawie na stopień ostatecznego poniżenia, wszyscy nim bowiem jak człowiekiem od Boga odrzuconym pogardzali: a za obrazę Boską i zniewagę Św. Stanisława poniósł bluźnierca bezwstydny zasłużoną karę, zabrano mu albowiem miasto Gliwice, i wszystkie bogactwa, które był zgromadził, złupiono. Z rycerstwa zaś książęcia Litewskiego Zygmunta Korybuta stu znakomitszych mężów poimano w niewolą i do Koźla odprowadzono; a miasto Gliwice z dymem puszczono, aby go nieprzyjaciele powtórnie nie opanowali i nowych z niego na Ślązaków nie wymierzali napaści.

Król Władysław nakazuje wyprawę zbrojną pod Łuck, a wysłuchawszy posłów Świdrygiełły nie obiecujących bynajmniej zwrócenia zamków Podolskich, tudzież posłów mistrza Pruskiego radzących zawrzeć pokój z Świdrygiełłem, wysyła do niego z swej strony posła, którego książę znieważywszy wtrąca do więzienia.

Władysław król Polski wydawszy rozkazy do wszystkich ziem królestwa, aby się sposobiono na wyprawę Łucką, wyjechał z Krakowa po świętach Wielkanocnych i przybył na Niedzielę trzecią do Biecza, gdzie spotkał go wysłany od książęcia Świdrygiełły poseł kniaź Wasil, inaczej Krasnym zwany, który w odpowiedzi na poselstwo królewskie oświadczył: „że książę Świdrygiełło ani Łucka ani zamków na Podolu zabranych nie odstąpi;“ żądał owszem, „aby mu Kamieniec i inne zamki Podolskie wydano. Po ich dopiero odstąpieniu może wchodzić z królem Polskim w układy. Jeżeliby zaś Władysław król Polski wzbraniał się wydania mu miast i zamków dzierżonych na Podolu, wtedy nie chce myśleć o żadnych układach i zgodzie, ponieważ nie byłoby powodu, dla któregoby się zjeżdżali i rokowali; zbyteczne owszem byłyby trudy i nakłady.“ Przybył także pod ów czas do Biecza Ludwik v. Langsee komtur Toruński, od mistrza Pruskiego Pawła v. Russdof i zakonu do Władysława króla Polskiego wysłany, z prośbą i namową: „aby król Władysław z bratem swoim rodzonym książęciem Świdrygiełłą raczył przystąpić do zgody, nad czém obiecali pracować szczerze i jak najusilniej.“ Władysław król podziękowawszy mistrzowi i zakonowi za chęć dobrą i przyrzeczone pośrednictwo, oświadczył, że gotów był zdać się na ich sąd, aby zgodę na sprawiedliwych zjednali warunkach. Wielu jednak twierdzi, chociaż rzecz zdaje się do prawdy nie podobna, a raczej zmyślona, że król Władysław jednego tylko przypuściwszy świadka, Jana Stemborskiego, za tłumacza, ponieważ po niemiecku nie umiał, z rzeczonym Ludwikiem tajemne czynił układy, prosząc i namawiając mistrza wraz z zakonem: „aby jako przyjaźni książęciu Świdrygielle, dodali mu pomocy przeciw królestwu, a zerwawszy przymierze wieczystego pokoju, jeśliby wojsko Polskie zamierzało podnieść oręż na Świdrygiełłę, uderzyli zbrojno na Polskę:“ a nie przestając na tej tajemnej umowie, posłał do mistrza i zakonu Pruskiego Jędrzeja z Lubina, ulubieńca wtedy swego i sekretarza, herbu Powała, tudzież Stefana Chibskiego, kanonika Poznańskiego, herbu Łuba, pisarza swego dworu, którzy stosownie do zlecenia królewskiego ułożyli z mistrzem i zakonem najazd na Polskę. To wszystko potém, po śmierci króla Władysława, rzeczony Paweł Russdorf mistrz Pruski Wincentemu Kotowi z Dębna, na ów czas podkanclerzemu królestwa Polskiego, gdy do niego przybył od króla w poselstwie, opowiadał, twierdząc, „że nigdyby przymierza z królestwem Polskiém zawartego nie był naruszył, gdyby do tego prośbami króla Władysława nie był podmówiony.“ Ja zaś to wszystko uważam za największe kłamstwo, gdy wiadomo, że Krzyżacy, gwałciciele zawartych sojuszów, dla pozornego zasłonienia swojej winy rozmaite wymyślali fałsze. Takową zaś wiadomość czy pogłoskę chociaż od trzech powziąłem biskupów, Zbigniewa kardynała biskupa Krakowskiego, Wincentego arcybiskupa Gnieźnieńskiego i Tomasza później biskupa Krakowskiego, ci wszelako w swojém oświadczeniu ani jej podawali za prawdę, ani potwierdzali, ani jak o zmyślonej zamilczeć chcieli. Król zaś Władysław, powodowany szczególniejszą dobrocią, która duszę jego i wszystkie sprawy cechowała, wysłał z Biecza do książęcia Świdrygiełły sekretarza i pisarza swego Jana syna Lutka z Brzezia, z prośbą i upomnieniem: „aby się pomiarkował w swoim błędzie, i zważył, że nie po bratersku z nim postępuje, i aby się z nim pojednał, mając dostateczne za swoje krzywdy wynagrodzenie.“ Ale miasto pokoju, którego się spodziewał, boleśniejszego jeszcze doznał ciosu. Kiedy bowiem Lutko poselstwo królewskie śmiało i sumiennie przekładał, książę uniesiony gniewem dał mu policzek, i nie sromał się wtrącić go do więzienia, z wielką zniewagą króla i królestwa, którego posłowie nie tylko u królów i książąt chrześciańskich, ale nawet u cesarzów Tureckich, Tatarskich i Saraceńskich w największém zawsze bywali poszanowaniu. O czém gdy się król Władysław i panowie radcy dowiedzieli, nie chcąc już więcej myśleć o pokoju i zgodzie, postanowili na nowo wyprawę przeciw książęciu Świdrygielle, jako szaleńcowi wyuzdanemu w swojém zuchwalstwie i zaślepieniu.

Król Władysław z wielką niechęcią prowadzi wojsko pod Łuck przeciw książęciu Świdrygielle, i posyła mu listy wypowiednie.
Z Biecza Władysław król Polski udał się do ziemi Ruskiej, i w dzień Ś. Jana Chrzciciela przybywszy do Przemyśla, wysłał do Krakowa zlecenia, aby sposobiono działa wielkie, strzelby i inne narzędzia wojenne, i prowadzono je ku Łuckowi. W Poniedziałek, nazajutrz po Św. Janie Chrzcicielu, wyruszywszy z Przemyśla, przez Medykę, Hrubieszów i inne miasta, kędy zbiegały się do niego zewsząd tłumy ludu, w Poniedziałek przed Ś. Małgorzatą przybył do Horodła, i wojsko swoje rozłożył obozem ponad rzeką Bugiem. Na tém stanowisku zatrzymał się przez dni dwanaście, oczekując na ściągnienie wszystkich wojska swego oddziałów. W ciągu tych dni dwunastu zaczęły się już z nieprzyjacielem pojedyncze harce. Hryćko Kierdejowicz stoczywszy walkę z kniaziem Senkonem, synem książęcia Romana, zastęp jego do szczętu rozgromił i samego książęcia trupem położył. Zamki Włodzimierz i Zbaraż, uląkłszy się króla i jego potęgi, opuszczone od swoich dowódzców, poszły na pastwę płomieni; a wszyscy niemal mieszkańcy okolicy Łuckiej, w największej trwodze i popłochu, z swoimi włościanami, trzodami i dobytkami pokryli się w miejscach ustronnych, gdzie kogo losy zagnały. Cała zatém ziemia Łucka za nadejściem króla, przez lud miejscowy opuszczona, ukazała się jakby pustynią. Z tego stanowiska posłał król książęciu Świdrygielle przez Oleska Rusina, który był błaznem królewskim, wypowiednie listy, dla większego upewnienia i przyzwoitości, chociaż nie były wcale potrzebne, wyrażając w tych listach powody do wojny, a mianowicie: „że ziemię Podolską i wielkie księstwo Litewskie bez jego i królestwa Polskiego wiedzy i zezwolenia opanował, i nie chciał uznać, że je od króla i królestwa wziął w posiadanie; ani złożył piśmiennych zobowiązań i przysięgi na wierność i posłuszeństwo królowi i królestwu; że ziemię Podolską po nieprzyjacielsku najechał, i niektóre w niej zamki przemocą owładnął; że na koniec posłów królewskich niegodnie i sromotnie znieważył.“ W tém miejscu także wszystko wojsko królewskie ściągnięte z ziem Krakowskiej, Sandomierskiej, Lubelskiej i Ruskiej, sprawiono i rozporządzono. Rycerstwo zaś Wielkopolskie jeszcze nie było nadeszło, ale wyrządzając krajowcom liczne szkody leniwo postępowało, a król przez dni dwanaście czekał niecierpliwie na jego przybycie. Gdyby za radą wielu roztropniejszych i wydaném wiernie zleceniem ruszyło było pod Łuck bez zwłoki, zamek ten, nie mający na ów czas zbrojnej załogi i żadnej prawie obrony, byłby mu się poddał niebawem i otworzył bramy z łatwością. Ale Władysław król Polski zwłóczył jak mógł od dnia do dnia, upatrując sposobności zaprzestania albo odłożenia na czas inny wojny; bolało go to bowiem, że ziemię Ruską pustoszył oręż i pożogi, a brat jego, książę Bolesław Świdrygiełło miał być strąconym z stolicy i wielkiego księstwa Litewskiego pozbawionym, co byłoby dla króla ciosem nad śmierć boleśniejszym. Nie taił się z tém nawet, ale panom radzącym popieranie wojny jawnie nie raz odgrażał, że im trudów tej wojny da użyć do sytu.

Król Władysław przeprawiwszy się za rzekę Bug, i poraziwszy wojska Rusinów i Tatarów, podaje bratu Świdrygielle warunki do zgody.

W Sobotę, w wigilią Ś. Maryi Magdaleny, ruszywszy król z Horodła, przeprawił wojsko za rzekę Bug po mostach, które przyrządzili ludzie królewscy, i położył się obozem na brzegach tejże rzeki pod miasteczkiem Uściługiem, gdzie przez dwa dni stał pod namiotem. Pod ten czas oddział sześciuset jeźdźców królewskich stoczył z Rusinami i Tatarami sławną bitwę, w której pomienieni rycerze królewscy wielki gmin nieprzyjacioł, przewyższający ich znacznie liczbą i potęgą, pobili i znieśli, i mnóstwo jeńców przyprowadzili królowi. W bitwie tej jeden tylko szlachcic znakomity Zagroba poległ, innych Polaków nie wielka liczba zginęła. Posyłał i wtedy król Władysław do książęcia Świdrygiełły dwóch posłów, Wojciecha Malskiego kasztelana Łęczyckiego i Wawrzyńca Zarembę kasztelana Sieradzkiego, podając mu słuszne i uczciwe warunki pokoju, byleby chciał przyznać się do winy i z należną pokorą po bratersku z nim się pojednać. Wszelako nie mógł król tak dobrotliwy nic swoją łaską dokazać u człowieka zaślepionego swoim szałem i zuchwalstwem. W tém miejscu Zbigniew biskup Krakowski królowi i całemu wojsku, klęczącemu na ziemi w największej pokorze, udzielał błogosławieństwo, a potém wraz z Janem z Tarnowa wojewodą Krakowskim, który był zapadł na zdrowiu, i Władysławem z Oporowa podkanclerzym królestwa Polskiego do domu odjechał. Pieczęć królewska, którą piastował podkanclerzy, tymczasem powierzoną była Mikołajowi Drzewickiemu, kustoszowi Sandomierskiemu, mężowi roztropnemu, wiernemu, uczciwemu, i wielkiemu ojczyzny miłośnikowi, szlachcicowi herbu Ciołek.

Król Władysław zdobywa miasto Włodzimierz i daje w posiadłość bratankowi swemu książęciu Fieduszkowi.

W Poniedziałek, w dzień Ś. Apollinarego, ruszywszy z Uściługa Władysław król Polski szedł z wojskiem swojém na Włodzimierz, i o pół mili od miasta Włodzimierza, w pobliżu wsi Zemna, do Mszczuja z Skrzynna należącej, położył się obozem, i na tém stanowisku zatrzymał się przez trzy dni, w ciągu których wojsko królewskie opanowało trzy wyspy małe i las otoczony bagnami i jeziorami, z trudnym i nader niebezpiecznym przystępem, bronione przez wielką liczbę Rusinów, którzy się tam byli schronili z żonami, dziećmi, trzodami i dobytkami swemi. Zdobycz znaczna między wojsko królewskie rozdzieloną została. Miasto Włodzimierz wraz z przyległemi wsiami spalono, czego król bynajmniej nie bronił. We Środę po Ś. Jakóbie Apostole wicher straszliwy z gradem, błyskawicami i deszczem, przez dwie godziny przeszło trwający, wielce wojsku dokuczył, pozrywawszy i potargawszy wiele namiotów. Nawet królewską kaplicę, kiedy w niej król odprawiał jeszcze modlitwy, burza zerwała, i piorun trzech ludzi w obozie zabił, a ulewa straszna trwała aż do późnej nocy. Władysław król nadał i zapisał miasto Włodzimierz wraz z jego obwodem książęciu Fieduszkowi, swemu rodzonemu bratankowi, ale schizmatykowi Ruskiego wyznania.

Posłowie książęcia Świdrygiełły proszą o pokój, nie bez dumy jednak i przechwałek.
W Piątek po Św. Jakóbie Apostole, Władysław król ruszywszy z wsi Zemna, przybył do wsi Brzozowic, Jakubowic i Mikułowic, i w nich zatknął swoje obozy. Ale dokuczał wojsku niedostatek wody, nie było bowiem innej prócz mętnej i błotnistej, którą z głębokich nizin zbierano. Ztamtąd w Sobotę, w dzień Ś. Pantaleona, podniosłszy namioty pomknął się i rozłożył na pięknych wzgórzach, dębami zarosłych, niedaleko wsi Skorc i Biskupic, należących do Krystyna z Ostrowa, kasztelana Krakowskiego. Tu większa część wojska przyjmowała ś. Sakrament pokuty i ołtarza. Nadeszły tymczasem w znacznej liczbie i wojska Wielkopolskiej ziemi: których starszyznę król Władysław zgromił, już-to o późne nadejście już o wyrządzone swoim współbraciom szkody i bezprawia, wyrzucając im, „że przez ich spóźnienie zamek Łucki niemal z rąk mu się wyśliznął. Trzy dni Władysław król zatrzymał się na tém stanowisku. W Poniedziałek, w dzień ŚŚ. Abdona i Sennona, ruszywszy obozem przybył do wsi Sadowia. Tu przybyli do króla kasztelanowie Łęczycki i Sieradzki, wracający od książęcia Świdrygiełły, a z strony tegoż książęcia dwaj wyprawieni gońcy, to jest, książę Konstantyn i Sedibor Litwin. Ci, lubo przemawiając w imieniu książęcia prosili o pokój, wyrażali się jednak dumnie i z przegróżkami. Po wielu namowach i rokowaniach, odprawiono ich z tém żądaniem: „aby książę Świdrygiełło w następującą Sobotę przybył osobiście do króla, w celu pojednania się i zawarcia z Władysławem królem Polskim na sprawiedliwych warunkach przymierza wzajemnego pokoju i zgody.“

Po przeprawieniu się wojska polskiego przez rzekę Styr, Litwini z książęciem Świdrygiełłą pierzchają, a wielka ich część w ucieczce ginie lub dostaje się w niewolą.

We Wtorek, przed dniem Ś. Piotra w Okowach, ruszył król z wojskiem z Sadowia, i szedł pod Łuck w celu opanowania miasta i zamku. A gdy w pochodzie we wsi Zabrodłach słuchał nabożeństwa, Dobiesław z Oleśnicy Wojnicki i Krystyn z Koziegłów Sądecki, kasztelanowie, Jan z Oleśnicy marszałek królestwa Polskiego, i Piotr Szafraniec podkomorzy Krakowski, wysunąwszy się naprzód ze swemi chorągwiami, wyprzedzili wojsko i stanęli pod Łuckiem. Ale gdy most na rzece Styrze przez nieprzyjacioł był zerwany, nie znając brodów tej rzeki, nie mogli dostać się do miasta Łucka. A nadto książę Świdrygiełło przybywszy tam już osobiście, uzbroił zamek Łuck silną załogą, opatrzył strzelnicami, orężem łucznym i żywnością, dowódzcą zaś postanowił Jurżę Rusina. Wojsko zaś jego, z Litwinów, Rusi i Tatarów złożone, które liczono na sześć tysięcy ludzi, stało z drugiej strony rzeki Styru, aby Polakom nie dopuścić przeprawy. Rycerstwo Polskie przywitawszy ich gęstemi pociskami z dwóch dział wielkich taraśnicami zwanych, oczyścili przeciwny brzeg z nieprzyjaciela. I byliby pewnie Polacy książęcia Świdrygiełłę i wszystko jego wojsko znieśli z łatwością, gdyby rzeczeni panowie zaraz za przybyciem swojém poparli byli sprawę, i zwiększywszy popłoch w strwożonych szykach przeciwników, przeprawili się za rzekę i wsiedli im na karki. Ale nieznajomość brodów oszczędziła klęski nieprzyjaciołom, a Polakom stanowcze wydarła zwycięztwo. Gdy jednak w czasie toczącej się Polaków i Litwinów o przeciwny brzeg walki, Władysław król z swojém wojskiem pod wieczór nadciągnął, pomienieni panowie, nie zrażając się bynajmniej głębokością rzeki Styru, rzucili się zaraz wpław z znaczną częścią rycerstwa: a po takowej przeprawie, gdy już w kilku miejscach rozpoznano brody, niemal wszystko wojsko królewskie przebyło wpław rzekę. Książę Świdrygiełło sprawiał tymczasem i ustawiał swoje szyki. Ale gdy tenże książę Świdrygiełło poznał przeważne siły Polaków, podpaliwszy miasto Łuck, żeby go Polacy nie wzięli w zdobyczy, sam pierwszy umknął z placu, a za nim pierzchnęło całe wojsko. Zaczém bez oporu i bez stoczenia walki nieprzyjaciel chroniąc się na różne drogi, częścią padał pod mieczem, częścią dostawał się w niewolą. Wielu bardzo, i owszem większa część wojska, na osłabionych koniach nie mogąc uciekać, trupem poległa; innych pobrano jeńcem, mała tylko liczba ratowała się ucieczką. Gasztołd i Rumbold marszałek Litewski z wielu innymi Litwiny i Rusinami wzięci byli w niewolą; zdobycz całą na wozach prowadzoną żołnierzom na łup wydano. O samym książęciu Świdrygielle mniemano przez dni kilka z pewnych poszlaków iż poległ, gdy zwłaszcza między łupami znaleziono i poznano jego szatę krwią zbroczoną. Król Władysław opłakał już gorzkiemi łzami jego stratę. Wojsko królewskie zniszczyło i spaliło do szczętu miasto Łuck. Zdarzył się tegoż dnia Polakom smutny wypadek. Gdy bowiem niektórzy z rycerzy, jako to: Jakób z Rogowa, Nadobnym zwany, Jakób Ligęza, Paweł Zborzeński, Henryk Pakosławski, Sulisław Sieradzki i Jakób Komorowski, zbyt daleko zapędziwszy się za nieprzyjacielem odbili się znacznie od swoich, Tatarzy widząc tak małą garstkę Polaków, uderzyli na nich; słabszych liczbą posiekli, i odarłszy ich z wszystkiego, ledwo pół żywych odbiegli. A gdy ich nazajutrz znaleziono i odprowadzono do obozu, wszyscy, prócz Pawła Zborzeńskiego, pomarli z ran, które od robaków i komarów jeszcze się bardziej były pojątrzyły.

Biskup Łucki złupiony. Bogdan Rohatyński ucieka do Świdrygiełły.

We Środę, w dzień Ś. Piotra w Okowach, wysłano do Łucka gońców z wezwaniem, aby się zamek królowi Władysławowi poddał dobrowolnie. Ale gdy Jurża, dowódzca zamku, dumną i zuchwałą dał odpowiedź, stracono nadzieję zdobycia Łucka. Tegoż samego dnia Jędrzej biskup Łucki, rodem Polak, jechał do obozu króla Władysława, chcąc Jego Królewskiej Miłości ofiarować swoję pomoc: ale w drodze złupiony od Polaków, i pozbawiony koni, szat i wszystkiego co miał z sobą, prawie nagi, z rozkazu króla zaprowadzonym został do namiotu Jana z Oleśnicy marszałka królestwa Polskiego, który go jakokolwiek ogarnął. We Czwartek, w dzień Ś. Stefana papieża, i dni następnych, poczęły się liczne utarczki i harce pomiędzy wojskiem królewskiém a załogą Łucką. Zbudowano nadto z rozkazu króla most na rzece Styrze, aby wojsko łatwiej mogło wybiegać za żywnością i paszą. W tymże dniu wrócili do obozu królewskiego książę Mazowiecki Kazimierz i Jan Mężyk z Dąbrowy starosta Ruski z sześciu tysiącami ludzi zbrojnych. Przyszli byli rycerze ci ochoczo z pod Włodzimierza, kędy stały wojska królewskie, do ziemi Bełzkiej, którą Rusini po spaleniu Buska orężem pustoszyli, a pobiwszy i rozpędziwszy prawie do szczętu nieprzyjacioł, powracali do swoich zwycięzko: dzierżawcę zaś zamku Oleska, Bogdana Rohatyńskiego, najściślejszą zobowiązali przysięgą, aby zamek Łucki, skoro się podda albo przemocą wzięty zostanie, oddał wiernie do rąk królewskich. Rzeczony bowiem Bogdan, chociaż pod łagodnym i spokojnym rządem króla posiadał znaczne na Rusi dobra, przecież bez żadnej konieczności zbiegł potajemnie i przystał do książęcia Świdrygiełły: za co król Władysław majątek jego Rohatyn i inne dobra Mikołajowi Porawie z Lubina, rycerzowi i dworzaninowi swemu, wieczystém prawem darował.

Polacy dobywają zamku Łucka. Książę Świdrygiełło, nierówny im w odwadze, udaje się do podstępów.
Następnych dni część wojska królewskiego przeprawiono za rzekę Styr, zamek Łuck ze wszech stron obsaczono, i przecięto nieprzyjaciołom dowóz wody i żywności do zamku. Król Władysław przeniósł także swój namiot na drugą stronę rzeki Styru, i rozbił go w dolinie, podle drewnianego kościołka Ś. Krzyża, leżącego naprzeciw zamku. Podsuniono wtedy pod twierdzę działa burzące, i zaczęto bić potężnie w mury: runęło kilka wież i znaczny kawał muru. Król Władysław nie rad był temu burzeniu twierdzy, i odradzał swoim, aby zaprzestali strzelania z dział wielkich. Niektórzy zaś z Polaków w nocy i potajemnie wybiegali do zamku Łucka, i z nieprzyjaciołmi skryte układali zmowy, zachęcając ich do wytrwania w obronie, i podwożąc im żywność, której niedostatek wielce oblężeńcom dokuczał. A lubo straże obozowe pochwyciły z nich kilku, wszelako wypuszczono ich bezkarnie: zkąd urosło podejrzenie powszechne na króla Władysława, że do tej niecnej sprawy należał. Skoro zaś gruchnęły wieści, że książę Świdrygiełło żył i we wsi Stepanie wojska zgromadzał, a zaraz nazajutrz, to jest we Wtorek, w dzień Ś. Donata, nadciągnąć miał z całą siłą, aby stoczyć bitwę; powstał następującej nocy w obozie królewskim rozruch wielki, wszyscy poczęli sposobić się do walki. O świcie, wszystko wojsko wystąpiwszy z obozów, sprawione i uszykowane stało już w gotowości do boju: ale gdy nieprzyjaciela nie było widać, wróciło znowu do namiotów. Książę zaś Świdrygiełło pomiarkowawszy, że siłą i liczbą nie mógłby Polakom był sprostać, jął się zdradziectwa i podstępów. Wysyła do obozu króla Władysława posła swego Czatama, z listami jakoby chana Tatarskiego, do króla i panów Polskich pisanemi, które sam książę Świdrygiełło zmyślił i ułożył. Żąda w nich i upomina króla chan Tatarski: „aby się wstrzymał od najazdu i pustoszenia Litwy, i aby ziemię Podolską, (którą tenże chan Tatarski swoją mienił własnością) oddał książęciu Świdrygielle, twierdząc, że ją wieczystém prawem rzeczonemu książęciu odstąpił.“ Listy te wyśmiano i wyszydzono, zaraz bowiem pokazało się, że były fałszywe, i nie miały w sobie nic innego prócz udanej groźby, ze względu na obecne okoliczności.

Polacy z wielką niesławą przestają szturmować do zamku Łucka, i zezwalają na rozejm w celu układania się z Świdrygiełłą o pokój.

W Poniedziałek, w dzień Ś. Hipolita, o świcie, całe wojsko królewskie porwawszy się do broni, poczęło dobywać zamku Łucka: który niezawodnie byłby zdobyty, poburzono bowiem mury i w wielu miejscach porobiono wyłomy, gdyby wszystko co król nakazał i rozporządził było jak należy wypełnione. Ale kiedy wszystko wojsko uderzyło do szturmu, nie brano się do żadnego wybiegu i przemysłu, lecz samej zaufano sile. Wielu wskoczyło na parkan, wielu wdzierało się wyłomami murów; ale wszystko to było daremne, tylko bowiem na miecze, rohatyny i strzały walczyć przyszło. A gdy żaden z rycerzy nie czynił pod murami podkopów, ani zasieków podrąbywał toporem, gdy nie było przy tej sprawie żadnego dowódzcy, głowy i naczelnika, któryby w miejsce rannych podstawiał zdrowych żołnierzy, i rozkazami swemi trwożył przeciwników, ale każdy według woli walczył albo opuszczał pole; nieprzyjaciel, już wprzódy pomieszany i na sercu upadły, znowu ożywił w sobie męztwo; począł z dział wielkich, prok, śmigownic i łuków miotać kamienie i pociski, spychać z murów i drabin Polaków, z których jedni ginęli, drudzy odnosili rany; reszta odparta i pokonana ustąpić musiała z sromotą. Ten niesławny odwrot i odbieżenie zamku, jak mniemano, z tej przyczyny poszły, że Polacy świątynie Boże na wzór pogan i barbarzyńców palili i pustoszyli, naczynia kościelne i rzeczy Bogu poświęcone łupili i na swój użytek obracali; kapłanów także i sługi Boże znieważali, a takowych gwałtów i zdrożności nie mieli sobie nawet za żadne przestępstwo. Tegoż samego dnia po zachodzie słońca, Jurża, starosta Łucki, wysłał od siebie posłów, prosząc o trzechdniowy rozejm, w czasie którego gdyby posiłków od książęcia Świdrygiełły nie otrzymał, obowięzywał się zamek poddać królowi. Nikt nie wątpił, że to poselstwo było chytrze ułożone; ale król, któremu trudno było się oprzeć, zezwolił na zawieszenie broni. Dopieroż, gdy nazajutrz dowieziono wody oblężeńcom, a warownie zamku balami, podporami, kamieniem i cegłą ponaprawiano, oznajmił królowi, „że już nie potrzebuje dłużej rozejmu; wolno królowi czynić co mu się podoba, ale on zamku nie podda.“ Przybyli tegoż dnia dwaj posłowie Litewscy z prośbą od książęcia Świdrygiełły: „o dłuższe zawieszenie broni, aby obie strony mogły wysłać po dwunastu panów, celem ułożenia pokoju.“ Król przychyliwszy się do ich żądania, przedłużył rozejm aż do Piątku po święcie Wniebowzięcia N. Maryi Panny. Atoli wszelkie o pokój zabiegi były daremne. Książę bowiem Świdrygiełło po osiągnieniu stolicy Litewskiej coraz zuchwalej wierzgający, i głuchy na najzbawienniejsze upomnienia, nie dał się żadnym zdrowym radom powodować. Wina jego była tém większa i sromotniejsza, że śmiał niegodziwie podnieść oręż na własnego króla i rodzonego brata: któremu ślepo zaufawszy, z pogardą odrzucał najlepsze rady, i z powszechnemi nieprzyjaciołmi Krzyżakami tajemne zawarł przymierze.

Po upływie czasu naznaczonego do rozejmu, załoga zamkowa napada na obóz Polski, ale wnet cofa się z powrotem.

W Piątek po uroczystości Wniebowzięcia N. Maryi, gdy już upłynął czas rozejmu, podsuniono wojska pod zamek. Ale kiedy w południe stały spokojnie straże, a Polacy pilnujący obozu grali sobie dla zabawy w szachy, nieprzyjaciel wypadłszy niespodzianie uderzył na Mikołaja Slankę z Łapsowa i zastęp jego rycerzy, z których część znaczną ubił na miejscu, a część potłukł i pokaleczył. Byłby niezawodnie zginął i sam Slanka, gdyby jeden wierny towarzysz Stefan nie zasłonił go był sobą i nie oddał życia za jego ocalenie. Porwali się jednak mężniejsi Polacy do broni, i wielu nieprzyjacioł położyli trupem, reszta umknęła do zamku. W Sobotę po święcie Wniebowzięcia N. Maryi przybyli do króla w imieniu książęcia Świdrygiełły Olesko i Wasil kniaziowie Ruscy, i Gedygołd z pięciu innymi Litwinami, w celu układania się o pokój. A lubo przez dni kilka rokowały z sobą obie strony, wszelako nie przyszło do zgody i posłowie książęcia Świdrygiełły z niczem odjechali. Przedłużono jedynie rozejm na dni ośm, z wielką dla wojska królewskiego szkodą; była to bowiem pora letnia, ale już zbliżała się dżdżysta jesień, której towarzyszących przykrości pewnie rycerstwo nie chciałoby było znosić.

Zamek królewski Ratno przez zdradę poddaje się nieprzyjaciołom. Polacy gromią i rozpędzają najezdców pustoszących ziemię Chełmińską. Zaraza na konie w obozie polskim.

Gdy się to dzieje, zamek królewski Ratno, którego starostą dzierżawnym był Hryćko Kierdejowicz, towarzyszący królowi na wyprawie, czeladź i domownicy jego (byli-to bowiem sami prawie Rusini) spalili i wydali zdradziecko nieprzyjaciołom. Ci widząc podającą się łatwość, i nią zachęceni, poczęli ziemię Chełmską niszczyć łupiestwem i pożogą. Ale Ciołek burgrabia Chełmski, zebrawszy około stu trzydziestu ludzi, uderzył na nich z nienacka, gdy żadnego nie spodziewali się napadu, i nagle ze snu spłoszonym tak przeważnie wsiadł na karki, że wszystek ich gmin częścią wytępił, częścią zabrał w niewolą; ledwo mała liczba ratowała się ucieczką. Trzechset legło pod mieczem, czterdziestu w łyka pojmano. A tak pomszczono się za spalenie zamku Ratna i wzbroniono w ziemi Chełmskiej spustoszeń. Pod tenże sam czas, czterej panowie Polscy, Piotr Szafraniec podkomorzy Krakowski, Piotr Miedzuski, Dzierżsław Włostowski i Hryćko Kierdejowicz, wziąwszy z sobą dwa tysiące zbrojnych ludzi, wyszli z obozu i posuwali się ku Krzemieńcowi, szukając spotkania z nieprzyjacielem. Książęta zaś Wasil i Bałaban, z znaczną liczbą Rusinów i Wołochów, wyruszywszy z zamku Krzemieńca, we Wtorek po oktawie Wniebowzięcia N. Maryi, o świcie uderzyli na Polaków, którzy byli obrali sobie stanowisko na wyspie w pobliżu wsi Tywanie, nie wiedząc o ich liczbie, i mniemając że wyszli za żywnością i paszą. Ale Polacy silniejsi liczbą snadno wzięli nad nimi górę, i wszystkich prawie wycięli, nie wielu bowiem zdołało ratować się ucieczką. Polacy, zdobywszy znaczne łupy, wrócili zwycięzko do obozu, i wszystko wojsko zasilili zajętém w zdobyczy bydłem. W obozie królewskim zepsuło się powietrze i nastało wielkie mnóstwo much ze ścierw padających codziennie koni. Rozszerzył się był bowiem wielki pomór na konie, z tej przyczyny, że je żywiono pszenicą pomieszaną z ościami i plewą, których konie strawić nie mogły i zdychały. Z ubytku przeto padających koni wojsko królewskie ogromną miało szkodę, i znaczna liczba żołnierzy konnych w piechocie przyjąć służbę musiała. Pszenica koniom ze słomą dawana ościami swemi kaleczyła koniom wnętrza; na czém gdy się zapóźno Polacy spostrzegli, większa część koni od pomienionej paszy wyginęła.

Srogość z obu stron wywierana na jeńców.

W całym ciągu oblężenia trwała między Polakami a Litwinami i Rusią krwawa i zacięta walka. Zaczęli ją najpierwej Rusini i Litwini. Skoro bowiem schwytali którego z Polaków, w oczach wojska płatali go na sztuki, innych topili w wodzie i najwyszukańszemi męczyli katuszami. Nadto pięciu mnichów Polaków zakonu kaznodziejskiego, którzy do zamku Łucka przed nadchodzącém wojskiem z miasta byli zbiegli, na śmierć wskazali. Zaczém i Polacy pastwiąc się wzajemnie na jeńcach Litewskich i Ruskich oddawali nieprzyjaciołom wet za wet, tak iż w okrucieństwie nie tylko starali się im siłą wyrównać, ale ich nawet przewyższyć. Powiadano, że Jurża starosta, tudzież Litwini i Rusini w zamku stojący, do takiego przyszli zaślepienia, że w wróżbiarzach i wróżkach całą nadzieję obrony i utrzymania zamku położyli. Jakoż na żądanie Żydów, dano im z pomiędzy brańców Polskich jednego młodziana pięknej urody, którego oni zarznąwszy, wytoczyli krew z ciała i brzuch mu rozpłatali; potém wyjęli z niego serce, wątrobę i inne wnętrzności, które posiekawszy na drobne części, rzucili na żarzyste węgle, i powstałym ztąd swędem okurzali jakby kadzidłem wszystkie obozu ściany i zakątki, wyśpiewując jakieś modły bezbożne; Jurżę zaś i oblężeńców upewniali przysięgą, że żaden szturm i oblężenie nie będą już mogły bynajmniej zamkowi szkodzić.

Książę Świdrygiełło przyjmuje zdradziecko układy pokojowe.

W Niedzielę po Ś. Bartłomieju gruchnęła wieść po całym obozie, że król Władysław i jego radcy, książęta Jerzy Siemion i Wasil, tudzież pięciu panów Litewskich, którzy od książęcia Świdrygiełły wysłani byli do czynienia układów, w dzień Ś. Bartłomieja wrócili, i że pokój został zawarty. Ale wnet po rozejściu się takiej wieści, którą Polacy z radością przyjęli, tusząc o rychłym powrocie do domu, inna zasmuciła ich wiadomość. Rozgłoszono bowiem, że książę Świdrygiełło wszystkie te układy chytrze i zdradziecko podstawiał, aby tymczasem zebrawszy z Tatarów i Wołochów liczne wojsko, uderzyć na Polaków, i aby nadchodząca jesień i zima zmusiła króla i Polaków odstąpić od oblężenia Łucka. Ale Polacy pałający żądzą boju bynajmniej się tą wieścią nie trwożyli. Dojrzały tymczasem umowy i z obojej strony ułożono warunki pokoju. Odprawiono posłów książęcia Świdrygiełły, przysłanych do czynienia układów, a do nich przydano dwóch panów Polskich, to jest Sędziwoja z Ostroroga wojewodę Poznańskiego, i Wawrzyńca Zarembę kasztelana Sieradzkiego, aby z książęciem Świdrygiełłą reszty układów dokonali i uzupełnili, zwłaszcza gdy książę Świdrygiełło nową wprowadził trudność, oświadczywszy, że nie chce i nie może tych warunków pokoju przyjąć ani utrzymać, jeżeli Krzyżacy i Wołosi nie będą w tej umowie objęci. Ztąd wielkie powstało podejrzenie, że w tej sprawie kryła się jakaś tajemnica, gdy wiadomo było, że Krzyżacy przymierzem wieczystego pokoju, Wołosi zaś hołdem poddaństwa związani byli ściśle z Polską. Umarł pod te czasy książę Fieduszko, Rusin, bratanek króla Władysława, który wszystkie klejnoty, skarby, konie, szaty, dobra dziedziczne i własności odkazał Władysławowi królowi Polskiemu; Władysław zaś rozdał je wspaniale między swoich rycerzy. We Wtorek, w dzień Ś. Augustyna, po upływie rozejmu dozwolonego oblężeńcom, Polacy podsunęli przednie straże pod mury, i poczęli z dział wielkich szturmować do zamku; ale i nieprzyjaciel broniący twierdzy już-to z wież, już z murów, tak gęste rzucać począł z dział i z ręcznej broni na straż i wojsko pociski, że się temu sami Polacy dziwili. Wiedzieli bowiem, że w zamku nie było takiej strzelby; a ztąd większe jeszcze padało podejrzenie na niektórych panów Polskich, że przekupieni od oblężeńców dostarczali im broni palnej i prochu. Powstały z tej przyczyny mnogie kłótnie i zatargi, a zapaleńsi z rycerzy wyzywali owych panów, których miano w podejrzeniu, na pojedynki. I długo potém ci mniemani zdrajcy nie mogli oczyścić się z podejrzenia i zmyć z siebie tej hańby. Głównego zaś sprawcy takowej zbrodni domyślano się w Wawrzyńcu Zarembie: zaczém Stanisław Ćwikła z Konina, herbu Łabędź, wyzwał go na pojedynek, i wielkie czynił mu zniewagi, jawnie głosząc, że on przeniewierca po wiele kroć knował zdrady i zamachy przeciw królowi, ojczyznie i własnym ziomkom.

Król Władysław z przyczyny podeszłego wieku prowadząc wojnę przez swoich zastępców, niewczesném zezwoleniem na rozejm traci sposobność zdobycia Łucka.
Ponieważ zaś Władysław król Polski, jako skołatany już trudami i laty, nie mógł dość czynnie zajmować się wyprawą, a z tego omieszkania wielkie dla wojska wynikały szkody, wyznaczył więc do tej sprawy książęcia Mazowieckiego Ziemowita, Mikołaja z Michałowa kasztelana Krakowskiego, tudzież Spytka z Jarosławia Sandomierskiego, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego, Marcina z Kalinowy Sieradzkiego, Ścibora Łęczyckiego, Jana z Lichina Brzeskiego, wojewodów; Jana z Oleśnicy marszałka królestwa Polskiego, Wojciecha Malskiego kasztelana Łęczyckiego, Jędrzeja Ciołka podkomorzego Sandomierskiego, i Piotra Miedźwieckiego, na których złożył wszystek ciężar i staranie w prowadzeniu wojny, zleciwszy im, aby czynili i obmyślali co było potrzebném. W Sobotę, w dzień Ś. Idziego, prok z drzewa sztucznie i rzadkim przemysłem udziałany, i po drugiej stronie rzeki Styru postawiony, wielkiego w zamku narobił strachu, gdy jak dziw nowy i niesłychany, wyrzucane nim kamienie ogromnej wielkości wielu zabijały ludzi, a ścierwa końskie miotane do zamku przerażały oblężeńców. Prosili zatém o zawieszenie broni, na które król zezwolił, acz gniewali się o to i zgrozą przejmowali Polacy. Można bowiem było rzeczony zamek w kilku dniach zdobyć, a nawet wojnę z korzyścią i chwałą tak króla jako i królestwa ukończyć: lecz miłość braterska i dobroć króla Władysława, który w duszy sprzyjał książęciu Świdrygielle i Litwie, przedłużała ją niepotrzebnie, i psując wszystko cokolwiek przedsiębrano, czyniła ją dla Polski niepomyślną.

Król Władysław i książę Świdrygiełło zawierają między sobą zgodę tymczasową.

W Niedzielę i w Poniedziałek przed uroczystością Narodzenia N. Maryi, po wielu układach i rokowaniach, stanął nareszcie pokój między Władysławem królem i królestwem Polskiém z jednej, a książęciem Świdrygiełłą i księstwem Litewskiém z drugiej strony; nie wieczysty wprawdzie, lecz tylko czasowy. Umowy wzajemne, z różnemi warunkami i zastrzeżeniami, potwierdzono na piśmie, i cały akt piśmienny przesłano książęciu Świdrygielle. Warowano tu między innemi, aby na uroczystość Oczyszczenia N. Maryi obie strony zjechały się w mieście Parczowie, dla ułożenia wieczystego pokoju. Skoro więc w obozie rozeszła się wieść o postanowionym rozejmie, tak wojsko królewskie jako i oblężeńcy złożyli wzajemną zawiść i nieprzyjaźń, i wielu z rycerstwa powystawiało oblężeńcom zamkowym do sprzedania mięso, słoninę, mąkę i rozmaitego rodzaju żywność. Wszelako z rozkazu królewskiego zabroniono wnet i nie dopuszczono tej przedaży.

Po ustąpieniu wojska od zamku Łucka, mściwi Łuczanie rzucają się na Polaków i ich kościoły pustoszą.
We Wtorek przed świętem Narodzenia N. Maryi, król Władysław odstąpił od oblężenia zamku Łucka, a wojsku i swoim ludziom pozwolił wracać do domu. Tegoż samego dnia, zwinąwszy obóz, cofnął się za rzekę Styr; a nazajutrz podzieliwszy rycerstwo na różne oddziały, ruszył ku Włodzimierzowi; pod wsią Tarczynem, należącą do biskupa Łuckiego, przenocował; dalszym zaś pochodem przez ziemię Chełmską zbliżył się do granic królestwa Polskiego. Powiadają, że kilku z Polaków, którzy uwiedzeni łakomstwem, po wydanym zakazie królewskim i odjeździe samego króla, zatrzymali się pod Łuckiem dla sprzedawania żywności, zostali pozabijani i z wszystkiego odarci: a tak stali się dla potomnych przykładem i nauką, aby nieprzyjaciołom nigdy nie dowierzali, i życia nie narażali dla zysku. Rusini prócz tego, po oddaleniu się króla, z taką srogością rzucili się na katolickie kościoły, nie mogąc na osoby, że kościoł Ś. Krzyża naprzeciwko zamku stojący, i wszystkie niemal kościoły katolickie w ziemi Łuckiej w popiół i perzynę obrócili.

Krzyżacy zerwawszy przymierze, kraj Polski ogniem i mieczem pustoszą.

Kiedy Władysław król Polski i panowie wraz z rycerstwem Polskiém zajmowali się oblężeniem zamku Łucka, Paweł Rusdorf mistrz Pruski, komturowie i jednomyślni z nimi poddani, podnieśli oręż przeciw królestwu Polskiemu, bądź-to widząc Polskę pozbawioną obrony, i nie chcąc opuścić sposobności do zemsty, bądź z tajemnej między mistrzem a Władysławem królem umowy. Jakoż tenże mistrz Pruski, złamawszy zawarte nad jeziorem Melnem przymierze wieczystego pokoju, i ściągnąwszy posiłki mistrza Inflantskiego, tudzież swoje i zaciężne w znacznej sile wojska, podzielił je na trzy zastępy, i po święcie Wniebowzięcia N. Maryi, z wielką butnością, zbrojno i po nieprzyjacielsku wtargnął do Polski. Nie znajdując żadnej przeszkody i oporu, począł ziemie Kujawską i Dobrzyńską srodze łupiestwem i pożogami pustoszyć; potém, za zdradą Mikołaja Tumigrały, opanował zamek i miasto Inowrocław, a spaliwszy kościoły i zamek, miasto ledwo nie do szczętu zrujnował. Obległ potém miasto Brześć, i położył się obozem pod Wieczerzynem: ale odparty, cofnąć się ztąd musiał z sromotą, straciwszy jednego z komturów, ubitego pociskiem z działa. Potém zamek i miasto Nieszawa wydane zostały zdradziecko przez starostę dzierżawnego Mikołaja Tumigrałę z Sękowa pod Kościanem, szlachcica herbu Wczele mającego za godło szachownicę, któremu powierzona była straż i obrona Kujawskiej ziemi: i zaraz Krzyżacy wprowadzili do zamku swoję załogę. Miasto zaś z tej przyczyny, że swojém świeżém zabudowaniem Toruń niemal zupełnie z ludności ogołociło, z dymem puścili; wszystkie domy i gmachy, wielkiemi nakłady, wspaniale z muru i drzewa pobudowane, zburzyli, aby po zniszczeniu tego miasta Toruń odzyskał dawną sławę i świetność. Niemniej miasto Włocławek, i kościoł katedralny N. Maryi wraz z zamkiem, odarty ze wszystkich ozdób, kielichów, ksiąg i klejnotów, ogniem zniszczyli. Aby zaś mistrz Pruski w krótkim czasie jak największe szkody królestwu Polskiemu mógł wyrządzić, powyznaczał nagrody podpalaczom: i tak za spalenie wioski jednę grzywnę, a za spalenie miasta trzy grzywny zwyczajne podpalacz ze skarbu publicznego miał pobierać. To było powodem, że jego ludzie, już-to dla samej przysługi, już w nadziei otrzymania nagrody, rozbiegli się po ziemi Dobrzyńskiej i Kujawskiej, i w przeciągu dni kilku wszystkie miasta, wsie i dwory w perzynę obrócili; nic nie ostało się przed ich srogością, nawet świątynie Pańskie. Paląc i burząc zarówno domy Boże i ludzkie, prowadzili wojnę bezbożną i z ludźmi i z Bogiem. A lubo zebrał się był z pomienionych ziem znaczny gmin wieśniaków, którzy oburzeni tak wielkiemi bezprawiami, widząc palące się swoje strzechy, pozabierane dobytki, a żony i córki wydane na łup bezecnej rozpusty, utworzyli jakby wojsko, i postanowili uderzyć na Krzyżaków, bezbronni na zbrojne zastępy; i już o kęs z nimi do spotkania i krwawej rozprawy nie przyszło, w walce bowiem za świątynie Boże i ołtarze, za domowe ogniska, dzieci i rodziny swoje, łatwe obiecywali sobie zwycięztwo; gdy atoli nadciągnął starosta Mikołaj Tumigrała, który pierwszy stanąć był powinien do powstrzymania najazdów nieprzyjacielskich, groźbą i postrachem odwiódł ich od tego zamiaru. Obudził zatém przeciw sobie nienawiść powszechną, a w roku następnym, na zjeździe Sieradzkim, jako zdrajca kraju, za tyle i tak haniebnych przestępstw potępiony i pozbawiony został czci i sławy. Gdy zaś do obozu królewskiego, który zajmował się jeszcze oblężeniem Łucka, doszła wieść o napadzie Krzyżackim i zerwaniu przymierza wieczystego pokoju, zabolały wszystkich serca nad takiém przeniewierstwem, zniszczeniem i szkodą królestwa; szczególniej zaś panowie i szlachta ziemi Dobrzyńskiej i Kujawskiej przejęci byli żalem i zgrozą, gdy w powszechnej klęsce własne opłakiwać im przyszło nieszczęścia, gwałty i zniewagi popełnione na ich rodzinach, żonach, dzieciach i poddanych. Zaczém tak oni, jak i wszyscy Polacy, postanowili co prędzej wracać do kraju, i ratować swoje domy i majątki.

Władysław król posyła do Krzyżaków z doniesieniem, że z Świdrygiełłą zawarł pokój.

Skoro zaś między Władysławem królem Polskim z jednej, a książęciem Świdrygiełłą i Krzyżakami z drugiej strony, stanęło pod Łuckiem nowe zawieszenie broni, natychmiast król Władysław, zmartwiony najazdem zdradzieckim Krzyżaków i spustoszeniem swego królestwa, wysłał do ich obozu Mikołaja Zakrzowskiego, a książę Świdrygiełło Czatama Rusina: którzy spotkawszy pod Raciążem marszałka i komturów, spieszących już z powrotem (sam bowiem wielki mistrz pozostał był w domu) opowiedzieli im swoje poselstwo i oznajmili o zawarciu pokoju, przestrzegając, aby w Polsce zaprzestali spustoszeń. Zapoźne jednak było to upomnienie, gdy już w ziemiach Kujawskiej i Dobrzyńskiej nie ostał się najmniejszy zakątek, któryby nie doznał pożogi i łupiestwa srogich najezdników. Dwadzieścia i cztery miast, a wsi więcej niż tysiąc ogniem spłonęło. Ziemia wszelako Mazowiecka pozostała nietkniętą: co zwiększyło jeszcze podejrzenie panów radnych, a zwłaszcza Zbigniewa biskupa Krakowskiego, najtrafniejszego w domysłach, że tego spustoszenia kraju sam król był powodem i sprawcą. Podobne podejrzenia padały i na książąt Mazowieckich, którzy bądź-to od króla, bądź od Krzyżaków ostrzeżeni, ubezpieczyli się nowym rozejmem przeciw wszelkiej napaści. Już ta jedna potępiała ich wina, że o grożącém niebezpieczeństwie nie uwiadomili panów królestwa. Tymczasem, nie zważając na mnogość i potęgę nieprzyjaciela, Jan Jarogniewski herbu Orla, Bartosz Wissemburg herbu Nałęcz i Dobrogost Koliński, zebrawszy z samych chłopów, znaczne wprawdzie liczbą, ale nieświadome boju, słabe i bezbronne wojsko, zdatniejsze do uprawy roli i chodowania bydła, niżeli do broni, postanowili uderzyć na nieprzyjaciela, za upatrzeniem sposobnego czasu i miejsca.

Inflantczyków, kraj Polski ogniem i mieczem pustoszących, wieśniacy polscy w pień wycinają.

Wojsko Inflantskie, któremu przywodził Teodoryk Kroe, marszałek, z innymi komturami Inflant, a Jodok v. Hogerkerche, rodem z Bawaryi, komtur Tucholski, jako miejsca świadomy, w powrocie służył za przewodnika, oddzieliło się od mistrza Pruskiego; a jakby nie dość jeszcze spełniło srogości, wtargnęło do tej części królestwa, którą Krajnem zowią, aby ją złupić i spustoszyć. Już wielu z rycerstwa Kujawskiej i Dobrzyńskiej ziemi, przemieniając konie, wracało spiesznie do swych popalonych domów, a żal wzbudzony już wcześnie wiadomością o popełnionych przez Krzyżaków okrucieństwach, powiększał widok dymiących się jeszcze pożarów wiosek. Zaczém Jan Jarogniewski, Bartosz Wissemburg i Dobrogost Koliński, dzielni i żwawi rycerze, wziąwszy z sobą gromadę zebranego chłopstwa, poszli w pogoń za Inflantskiém wojskiem: i doścignąwszy je w pobliżu Nakła, nad rzeką Wierszą, na polach wsi Dąbki, we Czwartek przed dniem Podwyższenia Ś. Krzyża, z najgorętszym zapałem, jaki w ich sercach świeża obudzała żałość i oburzenie, uderzyli na Inflantczyków, przelękłych i nie pomału zdziwionych, zkąd tak niespodziane wypadło na nich wojsko. A zaśpiewawszy ojczystą pieśń Bogarodzica, której brzmienia powtórzyły okoliczne lasy i pola, mała garstka z przemożną liczbą, bezbronni z uzbrojonym ludem, wieśniacy z rycerzami, tak mężnie i ochoczo wzięli się do rozprawy, iż mniemałbyś, że to starzy wysłużeńcy z młodym i niedoświadczonym żołnierzem, a nie gmin wiejski z rycerstwem wprawném do boju toczyli walkę. Nastąpiła rzeź straszna w wojsku nieprzyjacielskiém; a gdy przednia straż legła pod mieczem, pierzchnęli wszyscy Inflantczycy, porzuciwszy obóz, z którego się bronili, i Polakom zupełnego ustąpiwszy zwycięztwa. Uciekali w popłochu na wszystkie strony, dokąd którego ślepy los prowadził; a w ucieczce większej jeszcze doznali klęski. Polacy bowiem, ścigając przerażonych, nie szczędzili miecza. Słano ich trupem więcej niż zabierano jeńcem; rycerze Polscy, a zwłaszcza wieśniacy, zachęcali się nawzajem, aby krwią nieprzyjaciół obmyli krzywdy i zniewagi swoich braci, i pomścili się za swe popalone włości. Niektórzy jednak, jako to, rzeczony Teodoryk marszałek, Walter v. Gelse komtur Feliński, z siedmiu innymi komturami, dostali się w niewolą, i wszyscy potém, prócz Teodoryka marszałka, w Krakowie smutne ponosząc więzy, nędznie pomarli. Zdobyto na nieprzyjaciołach cztery chorągwie, które na pamiątkę tak wielkiego zwycięztwa złożono w kościele katedralnym. Polacy opanowali obóz nieprzyjacielski, a znalazłszy w nim zdobycz ogromną, wielce się łupami zbogacili. Poległ między innymi rzeczony Jodok komtur Tucholski, który był z swoim ludem przyłączył się do Inflantczyków, dla powiększenia ich wojska. Ponieważ zaś wszyscy Inflantczycy, po swej porażce i ucieczce, miejsca i mowy polskiej nieświadomi, pokryli się w lasach, a błądząc po rozmaitych manowcach i bezdrożach uskwierali z głodu i zimna, przeto wieśniacy przez długi czas czynili na nich obławy, i zabijali ich albo brali w niewolą. Gdy wiadomość o tém zwycięztwie doszła naprzód do króla Władysława, a potém do Krakowa, powstała między ludem powszechna radość, którą mieszczanie Krakowscy biciem we dzwony i oświeceniem całego miasta uroczyście objawili. Wojsko zaś Inflantskie składało się z siedmiuset jezdnych rycerzy, tudzież posiłków Kurlandzkich, Świeckich, Tucholskich i Człuchowskich, i znacznej liczby piechoty. Swor komtur Osterodzki, Walter komtur Dynaburski, polegli. Walter Kerchdorf komtur Kurowski, Jerzy Guthsliche wójt Kokenhawski, Gehan Hande dzierżawca, i Flager z Bytowa, ratowali się ucieczką, a świadkami będąc zwycięztwa Polaków nie oparli się aż w Tucholi, a ztamtąd przybyli do Marienburga, i oznajmili mistrzowi Pruskiemu Pawłowi Rusdorf o klęsce Krzyżaków, wiadomość smutną a na ich nieszczęście prawdziwą.

Klęska Wołochów.

Podobnej krzywdy doznało w tym czasie królestwo Polskie od Wołochów. Alexander bowiem, wojewoda Mołdawski, chociaż był hołdownikiem króla i królestwa, i dzierżył prawem lenném nadane sobie i zapisane od króla Podolskie zamki Czeczyny, Chmielow i Niemiec, wraz z ich obwodami, aby przez to zobowiązany był do tém większej wierności i przychylności; wszelako niepomny na te dobrodziejstwa, dawszy się ująć podarkami, które mu książę Świdygiełło posyłał, i chcąc się przypodobać książęciu, wielkiemu miłośnikowi Greckiego wyznania, do którego Alexander wraz z swoim narodem należał, zebrał z całego kraju potężne wojsko, kiedy jeszcze król Władysław z wierną sobie drużyną zamek Łucki oblegał, a żadnej od Wołochów napaści się nie spodziewał, i wtargnął zbrojno do ziemi Podolskiej i Ruskiej, królestwu Polskiemu podległych, powiaty Śniatyński, Halicki i Kamieniecki srodze spustoszył, i w zdobyczy wielkie mnóstwo ludu, bydła i wszelakiego rodzaju łupieży uprowadził. O czém gdy wieść doszła do obozu królewskiego, natychmiast Teodoryk, Michał i Musiło, bracia Buczaccy, z innymi rycerzami ziem Ruskiej i Podolskiej, od króla wysłani, pobiegli jak tylko mogli najspieszniej na Podole, a uderzywszy z nienacka na wojsko Alexandra wojewody, które nie spodziewając się żadnego napadu śmiało sobie po polach i włościach, łupem znęcone, pląsało, dzielném natarciem porazili je, zdobycz odbili, i uciekających gnali w nieładzie i rozsypce. Wielu w tym popłochu legło pod mieczem, wielu dostało się w niewolą. Sam Alexander wojewoda, który ocalił się ucieczką, dręczony potém zgryzotą sumienia, i sromotą przeniewierstwa okazanego Władysławowi królowi i królestwu Polskiemu, wpadł w chorobę i umarł. A tak przy łasce i pomocy Bożej obadwaj nieprzyjaciele, Krzyżacy i Wołosza, zbrodnię pogwałconego przymierza słuszną przypłacili karą.

Ogromne Niemców wojsko, nagłym zdjęte przestrachem, nie zobaczywszy jeszcze nieprzyjaciela opuszcza pole.

Zygmunt, król Rzymski i Węgierski, na odprawionym w Norymberdze zjeździe wszystkich elektorów cesarstwa, książąt Niemieckich i rzeszy, nowe wyjednał posiłki przeciw Czechom. Na ten zjazd wysłany był od Marcina papieża Julian, kardynał dyakon tyt: Ś. Anioła, legat z ramienia Stolicy, mąż cnotami i nauką znakomity, z poleceniem, ażeby Czechom wojnę wypowiedział, a na nadchodzącym soborze Bazylejskim w imieniu Stolicy Apostolskiej przewodniczył. Po wielu naradach i układach, zapowiedział wojnę przeciw Czechom odszczepieńcom wiary katolickiej i sąsiednich krajów srogim prześladowcom. Ponieważ zaś doświadczenie nauczyło, że obecność Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego w czasie wojny więcej szkody niż korzyści przynosiła, tak iż poprzednie klęski i porażki przypisywano jego nieszczęściu i złej woli, zgodną zatém uchwałą postanowiono, aby król Zygmunt wrócił do Węgier i nie należał do wyprawy, a raczej prowadził wojnę z Czechami pod kierunkiem innego wodza, aż do szczęśliwego jej ukończenia. Tym zaś wodzem obrano Fryderyka margrabię Brandeburskiego, najwyższego komorzego cesarstwa, który jako mąż rzadkiej roztropności i wielkiego doświadczenia, powinność tę wziął na siebie. Ale szczęście nie zmieniło się wcale z odmianą wodza. Albertowi książęciu Austryi zalecono, aby wojska swoje przeprowadził przez Morawią. W orszaku kardynała znajdowali się: Albert i Krzysztof książęta Bawarscy, Fryderyk książę Saski, Jan i Albert książęta Brandeburscy wraz z ojcem, który był wodzem wyprawy, biskupi Wircburski, Bamberski i Ajchsztadzki (Estensis?) z towarzystwem Szwabów i zwierzchników miast cesarskich. Gdy potém wojska połączonych książąt Niemieckich, tak konne jako i piesze, zgromadzone w tak wielkiej liczbie, że ich ledwo ziemia pomieścić zdołała, w świetnym i okazałym raczej niżeli wojennym i groźnym przyborze, na czas wyznaczony zebrały się w Norymberdze, ztąd za przewodem Juliana kardynała, postępującego naprzód z krzyżem w ręku, przybyły do Eger, a z Eger ruszywszy znowu obozem, przerznęły się przez las, który Misnią i Bawaryą od Czech przedziela, nie bez wielkiej trudności, szły bowiem za niemi pociągi z żywnością; poczém na wielkiej równinie rozbiły namioty, zamierzając dalszym pochodem pustoszyć Czechy, albo stoczyć bój z odszczepieńcami Czeskimi, o których nigdy nie mniemano, aby się odważyli czoło stawić tak ogromnej potędze. Lubo zaś Czesi odszczepieńcy mieli bardzo małą wojska liczbę, którego dowódzcami byli książę Zygmunt Korybut i kapłan Prokop, jednakże, jak tylko dowiedzieli się, że wojska Niemieckie przebyły las i na równinach Czeskich rozłożyły się obozem, wyszli przeciw nim śmiało do boju. I już byli zbliżyli się na dwadzieścia tysięcy (?) stajań (stadia), gdy z nagła przestrach jakiś, bez żadnej prawie przyczyny, na samą wieść o zbliżającym się nieprzyjacielu tak dalece przeraził umysły Niemców, że całe wojsko zadrżało, i mimo tak wielką potęgę, nie ujrzawszy jeszcze nieprzyjaciela, uczuło się zachwianém i rzekł byś zwyciężoném. Pierwsi książęta i panowie, jako i sam wódz margrabia Brandeburski, poczęli uciekać, i przerażeni jakoby widokiem wielkiego niebezpieczeństwa pierzchnęli, zostawiwszy nieprzyjaciołom odbieżany obóz, tabory i pociągi wojenne, wszelakiego rodzaju bogactwa i biesiadnicze sprzęty. O czém gdy Czechom odszczepieńcom, których wojsko było w pobliżu, strwożeni donieśli wieśniacy, powiększyli jeszcze przestrach Czesi, począwszy ścigać pierzchające tłumy. I nie była-to już przegrana ani walka krwawa, ale raczej rzeź, gdy Czesi płosząc Niemców przed sobą, tych których dopadli, trupem słali, albo zabierali w niewolą. Gęstych lasów pomroka dodawała strachu uciekającym, którzy co krok lękali się, aby na nich z pomiędzy drzew ukryty nie wypadł nieprzyjaciel. Czechów zaś opóźniały w pochodzie mnogie i ciężkie wozy, któremi zawalone były drogi, i które nie dozwoliły im ścigać Niemców w ucieczce. Nie tak przeto wielką ponieśli Niemcy klęskę, w miarę rozsypki tak licznego wojska. Książęta wszyscy i panowie uszli szczęśliwie. Krzyż legata papieskiego i ubiory kardynała, zabrane przez Czechów, stały się przedmiotem urągowiska. Czesi złupili obóz, w którym naznajdowali wiele czarek złotych i srebrnych, winem napełnionych. Bogate namioty, perłami wyszywane, szaty, konie, działa w znacznej liczbie, i wiele innych rzeczy, zbogaciły niezmiernie Czechów, między którymi byli i niektórzy Polacy. Przez dni kilkanaście wieśniacy Czescy zbierali nadto po lasach rozmaite juki i dobytki, które błąkający się w ucieczce porzucali Niemcy.

Król Władysław chcąc wspomódz zniszczonych klęskami mieszkańców ziemi Dobrzyńskiej i Kujawskiej, a nie mając po temu własnych zasobów, zabiera przemocą i rozdaje im wiele dóbr kościelnych: o co Zbigniew biskup Krakowski ostre mu czyni wyrzuty.

Władysław król, zatrzymawszy się przez czas niejaki w ziemi Chełmskiej, pojechał do Lwowa, i tam znowu nieco zabawił. Zjeżdżali się do Jego Królewskiej Miłości liczni panowie i szlachta z ziemi Dobrzyńskiej i Kujawskiej, w czasie plądrowania Krzyżaków poszkodowani, nie tak krzyki głośnemi, jako raczej płaczem i narzekaniem dopraszając się: „aby król wspomógł ich w nędzy, i nie dopuszczał im, żonom i dzieciom z głodu i zimna, obdartym prawie do naga, umierać.“ Król Władysław ulitowawszy się nad ich niedolą, podawał niektórym swoje dobra królewskie, innych zasilił pieniędzmi ze swego królewskiego skarbu; wszystkich atoli biednych i potrzebujących zapomódz nie mógł. Już bowiem zwykłą sobie szczodrotą porozdawał był wiele dóbr królewskich dworzanom i panom. Ścigany więc piskiem i naleganiem proszących, którzy wszędzie mu się naprzykrzali, gdy skarb królewski na ich zaspokojenie nie wystarczał, ściągnął rękę do majątków kościelnych, i począł tak z wsi należących do kościoła Gnieźnieńskiego i Poznańskiego, jako też dóbr kapitulnych obu tych dyecezyj, wielu zniszczonym pożogami panom i szlachcie dawać zasiłki, przeznaczając im atoli użytkowanie z nich tylko przez czas krótki, aby w nadchodzącym roku mogli swoje wioski i domy podźwignąć z upadku. Krakowskiego jednak kościoła, prócz kilku wsi do klasztoru Miechowskiego należących, takiemi nadaniami nie obciążył: wiedział bowiem król, że biskup Krakowski nie dopuściłby był podobnego kościołowi swemu czynić uszczerbku. Zbyt uciążliwą zdała się kościołom pomienionym takowa uchwała: zaczém Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński i Zbigniew biskup Krakowski, przybrawszy sobie niektórych kanoników, udali się do króla Władysława do Lwowa. Tu gdy naprzód Wojciech arcybiskup Gnieźnieński usilne a próżne wnosił prośby do króla o oddanie wypuszczonych wiosek, Zbigniew biskup Krakowski, który więcej miał stałości i odwagi, oburzony krzywdą tak publiczną jako i prywatną, temi słowy rzekł do króla: „Nie raz cię, Miłościwy Królu, pasterz, na tę biskupią stolicę przez ciebie wyniesiony, bez świadka i w miłości ojcowskiej przestrzegałem, już-to wywięzując się z należnego tobie długu, już czyniąc zadość prośbie twojej, którą mnie zobowiązałeś, abym ci błędy i wykroczenia twoje śmiało wypowiadał. Często więc, jako stróż i opiekun czuwający nad zbawieniem twojej duszy, upominałem cię, abyś obyczaje twoje odmienił, a powściągnął rękę zaborczą od klasztorów i kościołów, zaprzestał obciążania ludzi stacyami i podatkami, i zbyt szczodrego dóbr królewskich rozdawania; abyś proszącym o sprawiedliwość okazywał się chętnym i przystępnym, a naśladował obyczaje książąt katolickich przynajmniej w tym już pochylonym wieku, abyś nabożeństwa i mszy ś. w czasie oznaczonym słuchał, a nie przeciągał ich aż do wieczora, dla obżarstwa i opilstwa, które ci większą część dnia i nocy zabierają. Ale gdy widzę, że na moje przestrogi, tajemnie dotąd ci udzielane, bynajmniej nie zważasz, jawnie już przemawiam do ciebie i żądam poprawy. Czyż nie postrzegasz, królu, że już przekroczyłeś wieczór życia i pochylasz się ku śmierci, i że już nie wiele dni ci pozostaje, a przecież nie odmieniasz obyczajów Bogu i ludziom obmierzłych, owszem przydajesz nowe grzechy do grzechów. Miasto udzielania opieki i przyczyniania ozdób kościołom i klasztorom, obciążasz je i z majątków odzierasz. Wyciągnąłeś rękę do dóbr kościelnych, i przywłaszczasz sobie rozrządzanie niemi wbrew prawom Boskim i ludzkim, rozdając nieprawnie rzeczy cudze, gdy marnotrawną hojnością strwoniłeś własne dostatki, któremi obecnie mógłbyś ratować potrzebnych.“ Na to odpowiedział król: „Koniecznością zmuszony, nie mogąc inaczej, postanowiłem w ten sposób wesprzeć zniszczonych ogniem i nieszczęśliwych.“ Odparł Zbigniew biskup: „Nie potrzebaby było i tego wsparcia, gdybyś ty sam królu, jak ludzie o tobie mówią, i jak prawdopodobnie twierdzić można, nie był podniecił i zachęcił Krzyżaków do najechania i spustoszenia tej ziemi, której jesteś królem, i gdybyś czasu napróżno był nie strwonił, bawiąc się bezczynnie oblężeniem zamku Łucka, gdy zamek ten można było zdobyć z łatwością, do czego ty sam stałeś się przeszkodą. Nabrał ztąd otuchy nieprzyjaciel, któremu z twego jak mówią rozkazu dostarczono dział, prochu i żywności do zamku. I Krzyżacy także ozuchwaleni podnieśli oręż na spustoszenie twego królestwa. Widzisz więc twoje dzieła. Przygotuj się do ścisłej liczby, którą niezadługo masz zdać Bogu za tyle ludzi pomordowanych, tyle gwałtów, pożog, i zaborów rzeczy duchownych i świeckich. Ty sam zrządziłeś nam te klęski, i wycisnąłeś łzy, któremi się zalewamy.“ Król, czy-to sumieniem tknięty, czy z obawy, aby biskup śmielszych jeszcze nie użył wyrazów, rzekł: „I cóżem ci winien, że mię tak ostremi dotykasz wyrzutami, gdy tobie i kościołowi twemu ani jednej wioski nie zabrałem?“ Wtedy biskup: „Gorliwość, rzekł, o twoje zbawienie milczeć mi nie dozwala. A nie dziwuj się, że sam nie obrażony, za cudzą ujmuję się krzywdą, w krzywdzie bowiem i niedoli wspólnej własną uczuwam niedolę. Gdybyś był dobra do biskupstwa mego należące chciał przywłaszczać sobie i rozdawać, byłbym położył interdykt na całą moję dyecezyą Krakowską, i wszystkie miejsca, w którychbyś się znajdował.“

Jadwiga królewna, córka Władysława króla Polskiego, umiera.

Potém Władysław król wyjechawszy ze Lwowa przybył w dzień Ś. Marcina do Niepołomic: a gdy do niego poczęli się zjeżdżać prałaci i panowie z całego królestwa, dla braku zaś mieszkań, zwłaszcza w nader ostrej porze zimowej, wielką cierpieli niewygodę, udał się do Krakowa, i tu przepędził cały adwent i święta Narodzenia Pańskiego, zajmując się ułatwianiem spraw publicznych. Tymczasem losy zawistne zadały inny jeszcze a nader bolesny cios królestwu Polskiemu: córka bowiem króla Władysława, zrodzona z Anny córki króla Kazimierza, Jadwiga, dziewica powszechnie miłowana, a zaręczona Fryderykowi margrabi Brandeburskiemu, który się z nią razem chował na dworze, w jego obecności zachorowawszy (z zadanej-li trucizny, jak sama przed najzaufańszymi przyjaciołmi wyznawała, nie wiadomo) w ciągu jednego niemal roku, coraz bardziej słabnęła i niszczała, a gdy przemagającej chorobie żadne środki lekarskie zaradzić nie mogły, opatrzona ŚŚ. Sakramentami, w Sobotę, w święto Poczęcia N. Maryi, właśnie kiedy w kościele na rannych modlitwach śpiewano hymn „Ciebie Boże chwalimy“, Bogu ducha oddała. Pochowano ją w kościele Krakowskim, w grobie jej matki królowej Anny, z którą zmieszała swoje popioły, nie bez wielkiego żalu wszystkich prałatów i panów Polskich, opłakujących w niej stratę ostatniej plemienniczki najlepszego króla Kazimierza. Zgon jej, jak mniemano, nie był bez przyczyny, i domyślano się otrucia. Niektórzy, jeszcze przed śmiercią i po śmierci Jadwigi, przypisywali tę zbrodnią jej macosze Zofii królowej Polskiej, ale czy słusznie czy niesłusznie, wiedzieć nie można. Dla wielu poślaków sama się na to królewna użalała. Wszelako badana często od otaczających ją niewiast, za radą spowiednika swego, doktora Jana Elgota, kanonika Krakowskiego, aby wbrew przekonaniu nie zgrzeszyła potwarzą, pogłoskę rzeczoną w obec Zbigniewa biskupa Krakowskiego i wielu innych osób publicznie uznała za fałszywą. Wielu zaś utrzymuje, że tę truciznę królowa Zofia zadała pasierbicy swojej Jadwidze przez kobiety przypuszczone do tajemnicy jej zbrodni, dlatego, aby synom swoim Władysławowi i Kazimierzowi, mającym w narodzie powszechną miłość, zapewniła królestwo Polskie i ułatwiła następstwo po zgładzeniu prawej dziedziczki. Zachowuje się dotąd na grobek jej, przez Adama Świnkę kanonika Krakowskiego ułożony, który brzmi jak następuje:

„O! wzorze panien, o! ozdobo sławnego Królestwa,
Którego klejnotem orzeł białopióry w purpurowém polu;
Niegdyś opiewałem radosny Pieryjskiém pieniem twoje
Zacna Panno pochwały, gdym cię oglądał z podziwem
Jaśniejącą złotem, perłami i uwieńczoną kwieciem,
Z obliczem niebiańskiém; zkąd wziąłem cię za boginię.
Teraz smętna Muza moja gdy w rękę bierze lutnię,
Smutne niestety! wydaje brzmienia, a struny jęk rozwodzą.
Zabrała cię bowiem śmierć sroga. Płacz napełnia kraj cały.
Gdy zwłoki twoje z żalem prowadząc przez miasto
Ojciec, zwycięzca sławny, martwe żegna szczątki,
W rozpaczy włos z sędziwej wyrywa skroni,
Z piersi dobywa westchnienia, a twarz poważną
Oblewa łzami i na swój długi wiek narzeka.
Smuci się gród cały, płaczą starzy i młodzi;
Lud i starszyzna panów, niewiasty i matki
Tłocząc się potrącają mary czystej dziewicy.
A pokąd oglądają ciało, tulą je z żalem do serca;
Na grobie tarzają się i całują zimne głazy;
Ze łzami oddając cię niebu, wołają:
O! zaszczycie, ucieczko i chwało ojczyzny!
Wzorze obyczajów! i czystości szmaragdzie!
O! lilio przedziwnej białości, fiołku woniejący,
Hyacyncie, który swym wdziękiem gasisz róż szkarłaty!
Gdzież teraz twoja piękność? gdzie nadobnego lica
Powaby? i z jasnego czoła strzelające blaski?
Nie takich, zacna dziewico, spodziewał się od ciebie goryczy
Ojciec twój, nie te były nadzieje ojców ojczyzny.
Już zabrzmieć miały dla ciebie ślubne pienia;
A oblubieniec twój, na jednym z tobą wychowany dworze,
Książę Fryderyk, zacne plemię Franków,
Szedł, dumny rodem. Mieniliśmy go szczęśliwym,
Że twoim będzie mężem. Niestety! zawodne wróżby.
Śmierć niezbożna, której ani leczącemi zioły,
Ani siłą można było odeprzeć, srogą kosą

Podcięła kwitnącą latorośl, narzeczoną młodą,
Lata tysiącznego czterechsetnego trzydziestego pierwszego,
W dzień uroczysty Poczęcia N. Bogarodzicy.
Za przyczyną pewnie tej błogosławionej Panny
Osięgłaś zacna panno przybytek Błogosławionych,
Raj, w którym wieczna kwitnie wiosna, ani
Zimne szrony i dżdże obrazić nie śmieją
Kwiatów, które wydaje przy powiewie Zefiru,
I chlubi się ich pięknością. Ja, córa królewska,
Jadwiga, urodzona z Władysława i królowej Anny,
Którą zrodziła córka Kazimierza Cylijskiego hrabi,
Za stolicę królewską przyjęłam grób matki;
Ogarniam popioły, które mię zrodziły, i z woli
Wyroków, sama w nie rozsypuję się popiołem.
Na cóż mi teraz się przyda świetna chwała królewska?
Ród wysoki? udatna postać? złoto i klejnoty?
Niczém wszystko, krom cnoty, która mnie zdobiła.
Módlcie się za mną, proszę, aby mi raczył dać niebo
Poczęty z Ducha świętego Syn Niepokalanej Dziewicy.
Spoczywaj, zacna panno, pod tym wieńcem kwiatów,
Których nie zwarzy zima, ani skwar słoneczny spali,
Ani tchem srogiej paszczy ozionie
Zapieniony dzik z kłem zakrzywionym.


Powiadają, że śmierć królewny Jadwigi sam król Władysław nie z takim jak przystało na ojca przyjął żalem. Przeznaczając bowiem stolicę królewską raczej synom swoim niż zięciowi, pojmował, że zgon Jadwigi uprzątnął im wszelką do tronu zawadę. Jakoż na pogrzebie królewny nie widziano, żeby chociaż łzę uronił, albo najmniejszy smutek okazał. Wielce bowiem pragnął, i bynajmniej się z tém życzeniem nie taił, które nie raz i Alexandrowi Witołdowi wielkiemu książęciu Litewskiemu otwierał, aby jakiemikolwiek bądź sposoby zapewnić następstwo na stolicę królestwa Polskiego rodowi Litewskiemu, krwi swojej i domowi Gedymina.

Czesi heretycy zdobywają orężem miasto Loben; książę zaś Oleśnicki Konrad Kantner napróżno do Kruczborga i Niempczy szturmuje.

We Wtorek po Niedzieli Kwietniej, nawała Czechów Hussytów obległszy i zdobywszy miasto Loben, z dymem je puściła, a majątki mieszkańców złupiła i rozszarpała. Konrad zaś Kanthner książę Oleśnicki, wsparty pomocą Wrocławian, obległ miasto Kruczborg; ale doznawszy wielkich klęsk od oblężeńców, i straciwszy znaczną liczbę wojska, z hańbą ustąpić musiał. Podobną wyprawę na miasto Niempcz przedsięwziął tenże sam Konrad Oleśnicki wraz z Ludwikiem Brzeskim książęciem, przy pomocy Wrocławian i Świdniczan. Ale i tu szczęście nie bardziej im służyło; po wielu bowiem stratach i klęskach przymuszeni byli porzucić oblężenie.

Rok Pański 1432.
Król Władysław wypuszcza na wolność brańców Inflantskich i Krzyżackich, i naznacza zjazd w Parczowie celem układania się o pokój z Świdrygiełłą, lecz nadaremnie.

W tym roku, co rzadko się zdarzało, Władysław król Polski święta Narodzenia Pańskiego z wielką liczbą prałatów i panów swoich obchodził w Krakowie. Pod ów czas jeńców Krzyżackich i Inflantskich uwolniwszy z więzów, nawet do stołu królewskiego przypuścił. Po uroczystości zaś Trzech Królów wyjechał z Krakowa, i udał się do Miechowa, potém do Żarnowca, a ztamtąd przez Chęciny, Kielce, Będzin, Urzędów, na dzień Oczyszczenia N. Maryi przybył do Lublina, gdzie miał umówiony zjazd z bratem swoim książęciem Świdrygiełłą, w celu zawarcia stałego pokoju. Zebrali się na ten zjazd w znacznej liczbie prałaci i panowie, których król Władysław wszystkich wyprawił do Parczowa, zatrzymawszy samego tylko Wojciecha Jastrzębca arcybiskupa Gnieźnieńskiego przy sobie w Lublinie. Udali się więc do Parczowa rzeczeni prałaci i panowie przez króla wysłani, jako to: Zbigniew Krakowski, Jan Szafraniec Włocławski i Stanisław Ciołek Poznański, biskupi; Władysław z Oporowa, podkanclerzy królestwa Polskiego; Sędziwój z Ostroroga Poznański, Jarand z Brudzewa Inowrocławski, Jan z Lichina Brzeski i Stanisław Grot z Szreńska Płocki, wojewodowie; Wawrzyniec Zaremba kasztelan Sieradzki, Spytek Jarosławski, i wielu innych. Pod te czasy przybył książę Bolesław Świdrygiełło do Brześcia z swemi bojarami Litewskimi i Ruskimi, mając z sobą za głównego radcę Ludwika v. Lansche komtura Toruńskiego, przysłanego od mistrza i zakonu Pruskiego, aby przytomnym był wszystkim układom, a nie dopuszczał zgody i przymierza między bracią. Prałaci zaś i panowie Polscy chcieli z tego zjazdu zebrać jaki owoc korzyści. Słali więc do książęcia Świdrygiełły ustawicznych gońców, namawiając go usilnie, „aby przysłał z stosownemi zleceniami swoich radców do Połubic, albo, coby dogodniej dla nich było, do Parczowa, gdzie obie strony mogły snadniej znaleźć gospody i potrzebną żywność“; przyczém upewniali książęcia, „że posłom jego wszelkie opatrzą bezpieczeństwo.“ Ale książę Świdrygiełło, który codziennie więcej oddawał się pijaństwu, niżeli sprawom publicznym i obradom, na nalegania prałatów i panów Polskich wątpliwą i niepewną dawał odpowiedź. Raz obiecywał, że posłów swoich wyprawi do Połubic, a drugi raz, że do Parczowa; to znowu twierdził, że listy ochronne były fałszywe lub niedostateczne, to zarzucał, że jemu i jego posłom nastawiono zdradzieckie sidła. Takiemi pozorami i wymówkami, czy-to po pijanu, całe dni bowiem trawił na opilstwie, czy z umysłu używając chytrości i podstępu, łudził prałatów i panów Polskich, napróżno i aż do unudzenia przez dni kilkanaście wyczekujących w Parczowie.
Ukazała się była pod te czasy na niebie kometa, ale nie wielka, która swą miotłę rościągała od wschodu ku północy, a w ośmiu dniach bieg swój skończywszy zniknęła. Wszyscy prałaci i panowie, którzy wtedy zjechali się byli do Parczowa, wnosili, że ta kometa wróżyła książęciu Świdrygielle wygnanie albo śmierć, i bliską na Litwie rzeczy zmianę. Jakoż nie omylili się w tém mniemaniu, następująca bowiem jesień sprawdziła niepomyślną wieszczbę. Gdy więc prałaci i panowie Polscy, którzy w Parczowie posłów i pełnomocników książęcia Świdrygiełły, mających z nimi pokój układać, napróżno przez dni kilkanaście oczekując, poznali, że daremne były wszystkie ich prace i usiłowania, jakie podejmowali w Brześciu, uchwalając poselstwo, aby według postanowienia umówić pokój żądany; wyjechali z Parczowa i wrócili do Lublina do króla Władysława, który zmartwił się nie pomału, że brat jego ulegał tak sprosnym wadom uporu i pijaństwa.

Polacy wyznaczają następcą po królu Władysławie syna jego pierworodnego, i naradzają się o środkach odparcia nieprzyjacioł królestwa Polskiego.

Z Lublina wyjechawszy król Władysław, zwykłemi drogami przybył na ostatki do Jedlny, gdzie z królową Zofią wszystkie dni zapustne przepędził. Pozjeżdżali się i wtedy do Jego królewskiej Miłości Ziemowit książę Mazowiecki, i wielu prałatów i panów. Z Jedlny wyruszywszy w Niedzielę pierwszą postu, przez Iłżę przybył we Czwartek do klasztoru Ś. Krzyża. Ztamtąd na Niedzielę drugą postu przez Opatów zjechał do Sandomierza. Z Sandomierza zwykłemi drogami do Nowego miasta Korczyna, gdzie znowu z swymi pany radnymi przez dni kilka sprawy publiczne załatwiał. Z Korczyna zmierzając ku Krakowu przybył do Miechowa. Z Miechowa zwykłemi objazdy udał się do Kalisza, gdzie święta Wielkanocne obchodził. Z Kalisza ściągnąwszy do Sieradza, odprawił zjazd walny wszystkich ziem Polskich, naznaczony na dzień Ś. Wojciecha, na który przybyła królowa Zofia z dwoma synami i wszyscy prałaci i panowie królestwa. Tu Władysław król zabrawszy głos do obecnych koła sejmowego radców, prosił, „aby widząc go domierzającego już kresu lat sędziwych i bliskiego śmierci, uchwalili i przyrzekli, że jednego z synów królewskich po jego śmierci na tronie osadzą, który im się do rządów wydaje zdatniejszym. Prałaci i panowie, po odbytej w tym celu naradzie, zgodnie i jednomyślnie orzekli, że obierają za króla starszego syna Władysława, i zobowiązali się, po zejściu ojca, tegoż syna pierworodnego Władysława na stolicę państwa, jako przyszłego króla i pana swego, wynieść i koronować. Za co król Władysław wraz z królową Zofią obecnym prałatom i panom najżywsze składał dzięki. Ponieważ zaś i król Władysław i wszyscy jego panowie radni dostrzegali, jak wielkie z różnych stron groziły krajowi niebezpieczeństwa, nie małą przeto uczuwali troskę, widząc przed sobą w jednym czasie tylu nieprzyjacioł, a nie wiedząc, przeciw któremu mieli wprzódy oręż obrócić: z jednej strony bowiem Zygmunt król Rzymski, wraz z Węgrami i książętami Szlązkimi, z drugiej Krzyżacy Pruscy, a z nimi Litwini i Wołosi zagrażali, tak iż królestwo Polskie zewsząd otoczone nieprzyjaciołmi wielkie przewidywać mogło niebezpieczeństwa. Zaczém na obecnym zjeździe naradzano się, w jakiby sposób królestwo przed tylu klęskami grożącemi zasłonić. Po wielu naradach i rokowaniach, gdzie wynajdowano rozmaite ku temu środki, ten zdał się ze wszystkich najlepszym i najdzielniejszym, dlaczego téż zgodną i jednomyślną uchwałą został przyjęty, aby z całego królestwa zgromadzić wojska i naród wszystek w jednę uzbroić potęgę; a z którejby strony nieprzyjaciel, czy-to król Rzymski, czy Litwa albo Krzyżak, groźniejszym się okazał, aby w tę stronę wszystkie wymierzyć siły, i z najsilniejszym przeciwnikiem najpierwej się rozprawić, zostawiając inne części kraju losowi. Po zwalczeniu bowiem za łaską Bożą najmocniejszego nieprzyjaciela, inni przeciwnicy, jakkolwiek zuchwali i zawistni, na odgłos odniesionego zwycięztwa uczują trwogę, i pozostaną w swoich siedzibach, bojąc się najazdu; wreszcie łatwiejsza z nimi będzie wojna, gdy po zniesieniu jednego nieprzyjaciela i odparciu niebezpieczeństwa, zwycięzkie wojsko, pełne otuchy i odwagi, tém chętniej na innych nieprzyjacioł oręż obróci. Postanowili zatém jednozgodnie, aby na tego najprzód uderzyć przeciwnika, który się okaże najsilniejszym, poczém słabszych łatwiej im będzie pokonać. Na tym sejmie także złożono na nowo sąd na Mikołaja Tumigrałę z Sękowa, obwinionego o zbrodnię przeniewierstwa, jakoby Krzyżakom Pruskim wydał zdradziecko zamek Nieszawę, i wojsko złożone z chłopów, a gotowe uderzyć na Krzyżaków, rozpędził; za co jako zdrajca potępiony został w sądzie. Mąż rodu szlacheckiego, mający w herbie szachownicę. Wielu usprawiedliwiało jego postępek, że zamek nie zdradziecko ale z rozkazu wydał nieprzyjaciołom.

Posłowie Czech kacerskich obiecują królowi Władysławowi pomoc przeciw Prusakom. Tych lubo arcybiskup Gnieźnieński i inni z czcią wielką przyjmują, Zbigniew atoli biskup Krakowski wydaje przeciw nim interdykt, czém wielce króla i senat obraża.

Po załatwieniu w ten sposób na zjeździe Sieradzkim spraw publicznych, Władysław król wyjechawszy z Sieradza, udał się do Poznania i w inne strony Wielkiej Polski. Przebywając w Poznaniu, zaślubił siostrzenicę swoję, Emilią, zrodzoną z swej siostry Alexandry, córkę Ziemowita książęcia Mazowieckiego, Bogusławowi książęciu Słupskiemu, który tam w ów czas był obecnym. Gody weselne odprawiono z królewską wspaniałością w dzień Ś. Jana Chrzciciela. Gdy zaś po zwiedzeniu Wielkiej Polski zajechał do Pabianic, przybyli do Jego Królewskiej Miłości posłowie Czescy, mężowie znakomici, ale zwolennicy kacerstwa Wiklefitów, wysłani od Czechów, którzy zebrani w liczne wojsko w polu obozowali. Ci, opowiadając swoje poselstwo, użalali się naprzód na swoje krzywdy, i złamanie przez Krzyżaków Pruskich przymierza, na szkodę Władysława króla i królestwa Polskiego; oświadczali, iż krzywdę tę za swoję własną uważają, obiecując, „że z całą potęgą swoją przyjdą królowi na pomoc, kiedykolwiek król chciałby podjąć wyprawę przeciw Krzyżakom. Prosili przytém, aby król przestał się gniewać na książęcia Zygmunta Korybuta, a przywrócił go do dawnej przychylności i łaski.“ Potém upewniali, że na soborze Bazylejskim, świeżo zebranym, pogodzili się już z kościołem, i od ojców soboru wielkiej doznali przychylności. Miłem było Władysławowi królowi i panom radnym to poselstwo. Gdy bowiem król wybierał się w przyszłym roku na wyprawę przeciw Prusakom, wszyscy cieszyli się, że w sam czas potrzebne uzyska posiłki, które nie mniej przydatnemi być miały, jak sam o nich rozgłos w świecie, który sąsiednie kraje napełnił i nieprzyjacioł strachem przeraził, zwłaszcza kiedy zwykłe posiłki Litwinów, Wołochów i Tatarów, z przyczyny wyłamania się z posłuszeństwa książęcia Świdrygiełły, nie dopisały. Podejmowano zatém rzeczonych posłów Czeskich nader wspaniale i hojnie. Aby zaś pod żadnym względem czci ich nie ubliżyć, odprawiano nawet w ich obecności nabożeństwa i przypuszczono ich do uczestnictwa w służbie Bożej i ofiarach; a oni nadymali się zuchwale, że sobor Bazylejski nie wyłączył ich posłów z społeczeństwa wiernych. A nie było to pewnie dla błahej przyczyny: albowiem Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, Jan Szafraniec Włocławski, Stanisław Ciołek Poznański i Jan Chełmski, biskupi, którzy na ów czas byli na dworze królewskim obecni, tak uradzili, uchwalili i postanowili na piśmie, nie wiem jakiem powodowani sumieniem i przekonaniem. Odprawieni zatém owi posłowie i obdarzeni upominkami, jechali ku Krakowu i tamecznej dyecezyi, a towarzyszyli im dwaj radcy królewscy, Jan Mężyk z Dąbrowy, wojewoda Lwowski, i Piotr Korzborg herbu Korcborg, mającego za godło trzy karpie w czerwoném polu, a którego przodkowie z Misnii do królestwa Polskiego przybyli. Władysław król, znając dobrze Zbigniewa biskupa Krakowskiego, nakazał im, „aby pod żadnym pozorem do Krakowa nie wstępowali, ale go wyminęli: w przeciwnym bowiem razie pozamykanoby kościoły, mimo pozwolenia biskupów innych prowincyj.“ Atoli wysłańcy królewscy, Mężyk i Korcborg, nie zważając na zakaz królewski, z dziwnej jakiejś lekkomyślności, wraz z posłami Czeskimi wjechali do miasta. O czém gdy się Zbigniew biskup Krakowski dowiedział, chociaż pod ów czas w Krakowie nie był obecnym, wydał list pasterski do kapituły i duchowieństwa swojej dyecezyi, z zaleceniem, „aby z powodu przybycia Czeskich posłów wszędy zaprzestano nabożeństwa.“ A iżby takowy interdykt tém ściślej był zachowany, sufragan biskupi Andrzej Miszka kanonik Krakowski zwołał zbór duchowny prałatów kościoła katedralnego Krakowskiego, wszechnicy naukowej i wszystkich zakonów, na którym za zgodą powszechną nakaz biskupi stwierdzono, i wszyscy duchowni podpisami swemi zobowiązali się obstawać za nim i w wszelkim razie bronić go choćby poświęceniem własnego życia. Gdy więc rzeczeni posłowie Czescy z przewodnikami królewskimi Mężykiem i Korcborgiem wjechali do miasta, natychmiast i jednomyślnie wykonano interdykt. Nie pomogły nic listy arcybiskupie i biskupie, które wysłańcy królewscy pokazywali. Rzecz ta wielce oburzyła posłów Czeskich, a bardziej jeszcze przydanych im od króla przewodników. Kurcborg zwłaszcza, jeden z nich, wielu pogróżkami strasząc i gromiąc duchownych, tuszył, że zdoła ten stan rzeczy zmienić albo uchylić. Ale gdy widział, że wszyscy obstawali przy nim statecznie, przypomniawszy sobie zakaz królewski, wyprowadził przecież posłów Czeskich z Krakowa. Wszędy szanowano ich po drodze, ale w Krakowie okazano im lekceważenie. Niemiłą była królowi ta obraza; czuli się nią dotkniętymi biskupi, którzy usiłowali Czechów sprowadzić do jedności wiary i kościoła, że ich uchwałę biskup Krakowski potępiał i znosił, i swoją troskliwością Czechów jakby dźwigał z upadku. Gniewał się zatém król, gniewali się biskupi na Zbigniewa, zarzucając mu wyrządzoną sobie zniewagę. Podniecali jeszcze w królu tę niechęć skargami swemi wysłańcy królewscy Mężyk i Korcborg. Osądzili nawet, że biskup Krakowski zasłużył na to, aby go strącić z stolicy i przenieść na inne miejsce, a kogo innego osadzić na biskupstwie Krakowskiém. Pod te czasy właśnie na soborze Bazylejskim, w obec Czechów, odparli i potępili ojcowie soboru cztery główne błędy nauki Czeskiej, których kacerze publicznie bronili. A chociaż w tej sławnej i wymownej rozprawie poczuwali swą słabość, i widzieli, że ich błędne zasady nie mogły się utrzymać, przecież obstawali przy nich z uporem, a wróciwszy do Czech, nie sromali się między swemi chwalić i pod niebo wynosić tej fałszywej nauki, i tém bezczelniej roznosili swoje kłamstwa, im mniej w prawdzie znajdowali podpory.

Zbigniew biskup i wszechnica naukowa Krakowska wytrzymują z odwagą nieustraszoną pogróżki króla Władysława.
Po zwiedzeniu ziem Wielkiej Polski Władysław król przybył do Wiślicy pięcioma dniami przed uroczystością Wniebowzięcia N. Maryi. Zjechał tam i Zbigniew biskup Krakowski; na którego król wejrzawszy z gniewną twarzą i odmówiwszy mu podania ręki, rzekł: „Jakiż cię to szał uniósł, że wbrew nie tylko naszym, ale i twego arcybiskupa i innych biskupów nakazom, posłów Czeskich nie bez sromoty naszej znieważyłeś, rozciągnąwszy w ich obecności interdykt, którego żadna inna krom twojej dyecezyi nie uważała za potrzebny? Zdaje ci się podobno, że wszyscy błądzą, a ty jeden uczeńszym i rozumniejszym jesteś od wszystkich. Trzeba więc, abyśmy twoję pychę i zuchwałość, która tak śmiele nam i królestwu naszemu urąga, skrócili i usunęli cię z twej stolicy biskupiej, tak jako z niej usunęliśmy poprzednika twego Piotra Wysza, który powinien był dla ciebie stać się nauczającym przykładem.“ Na to biskup: „Nie popełniłem, jak mniemam, nic tak złego, za cobym zasługiwał na naganę twoję królu, i niegodnym był podania twej królewskiej ręki. Rościąganie na kościoły interdyktu w obecności odszczepieńców nie powinno mi było ściągać twej niełaski, ale owszem największą przychylność, gdy ja jeden, stróż i piastun twego zbawienia i sławy, odwróciłem i zmazałem sromotę, jaką cię okryli Krzyżacy Pruscy i inni książęta, wystawiwszy cię jako obrońcę i przyjaciela odszczepieńców, i zapobiegłem temu, aby przed papieżem i soborem nie udowodniono wniesionych przeciw tobie zaskarżeń. Tego, com zdziałał, nie żałuję; owszem, gdyby i teraz pojawili się tu odszczepieńcy, to samo bym uczynił. Kędy idzie o wiarę, groźb na twojej albo czyjejkolwiek twarzy bynajmniej się nie zlęknę; rychlej ty sam, królu, niżeli ja, spraw twoich pożałujesz; jako mnie teraz nienawidzisz i gromisz, tak potém dziękować mi będziesz, gdy ostygłszy z gniewu poznasz, że śmiało ale chwalebnie postąpiłem, i zmyłem z ciebie hańbę, którą cię okryli twoi nieprzyjaciele. Napróżno grozisz mi złożeniem z biskupiej stolicy, i powtórzeniem na mnie przykładu mego poprzednika, który nie tak jemu jak twej Królewskiej Miłości przyniósł sromotę. Złożenia się nie boję, gotów jestem owszem nie tylko wygnanie ale i śmierć ponieść dla wiary. Prócz tego, czasy dzisiejsze takowego złożenia nie dopuszczają, gdy na Stolicy Rzymskiej zasiadł mąż taki, który prawych wyznawców, wojujących za wiarę i prawdę, nie krzywdą ale chwałą największą wynagradza. Szczęśliwym się nazwę, jeżeli dla wiary jakiekolwiek zniewagi, męczeństwa albo nawet i śmierć poniosę. Mam w sprawach moich wspomożyciela Boga, który mnie wspiera; mam i mężów rozumnych i uczonych, mistrzów w Boskiém i ludzkiém prawie biegłych, i wszechnicę naukową Krakowską, za których radą to uczyniłem. A jeżeli w tej mierze postąpiłem inaczej, niżeli mój arcybiskup i biskupi, nie należy mi poczytywać za winę, że różniąc się od innych zdaniem, nie odstąpiłem od czystości wiary katolickiej. Może im godziło się to, co dla mnie było niegodziwém i świętokradzkiém.“ Odpowiedź ta, chociaż wskróś przejęła króla Władysława i gniew jego rozbroiła, przywołano jednak doktorów szkoły Krakowskiej, aby podobne usłyszeli wyrzuty. A gdy ich król Władysław szerokiemi słowy naganił i zgromił, że w obecności posłów Czeskich zezwolili na interdykt, i owszem sami go doradzili, taką od nich otrzymał odpowiedź: „Nie sądzimy, Miłościwy królu, aby klątwę przez Stolicę Apostolską rzuconą na Czechów mógł znosić swoją władzą którykolwiek z niższych biskupów. Ani uważamy tego za dobre, że w obecności Czechów, jeszcze z kościołem nie pojednanych, odprawiano nabożeństwa, gdy przez to kapłani, przystępujący do ołtarza i służby Bożej, nie tylko uchybili powinności swojej, ale skazili swój charakter kapłański. Dlaczego oświadczamy, że nasz biskup Krakowski postąpił chwalebnie i sumiennie, i obstawać będziemy za nim w tej sprawie do upadłego. Wolimy nawet ponieść wygnanie i śmierć samą, lub porzuciwszy ojczyznę do obcych krajów ustąpić, niż zezwolić na zniewagę wiary świętej. Niechaj nikt Waszej królewskiej Miłości nie zwodzi, jakoby Czechów nie należało uważać za odszczepieńców, dopóki błędów swoich nie porzucą, i nie zjednają się z świętym Bożym kościołem.“ Na to król: „Mam i ja, rzekł, na dworze moim doktorów znakomitych, którzy twierdzą, że mogło się w obecności Czechów odprawiać nabożeństwo.“ Wtedy mistrzowie akademii odpowie dzieli: „Gotowiśmy, Miłościwy królu, rozprawić się o tém z nimi w miłości i pokoju, i prawdę okazać albo przyjąć ich zdanie.“ Naznaczono więc czas i miejsce, a Zbigniew biskup Krakowski z doktorami szkoły Krakowskiej, tudzież Jan Szafraniec Włocławski i Jan Chełmski mistrz teologii, biskupi, Władysław z Oporowa doktor praw kościelnych, podkanclerzy królestwa Polskiego, zebrali się do rozprawy. Zaczęto dysputę, która żwawo i długi czas trwała. A gdy Jan biskup Chełmski i Władysław z Oporowa opierali się na tej jedynie zasadzie, i z tego głównie stanowiska sprawy bronili, że chociaż panowie są w klątwie, nie ulegają jej słudzy i poddani, snadno dowiedziono im, że z panami swemi podzielali kacerstwo. Zaczém według prawa pisanego uznano, że tak słudzy jak i panowie podlegali interdyktowi. Po skończonej rozprawie, aczkolwiek król należyte w tej rzeczy otrzymał objaśnienie, i mniemania przeciwne zbito i do cała odparto, byli przecież tacy, którzy króla namawiali, aby Zbigniewa biskupa Krakowskiego sprzątnąć rozkazał. I już zmówiono siepaczy, którzy nocy następnej dokonać mieli mordu. Ostrzeżony przez Jana Tarnowskiego wojewodę Krakowskiego o grożącém niebezpieczeństwie Zbigniew biskup Krakowski, nie stracił wcale odwagi, lecz odpowiedział wojewodzie: „Dziękuję twej Miłości, dostojny mężu, za ostrzeżenie, które mi dozwala uniknąć śmierci; ale ja, ani uciekać myślę, ani odmienię mego zwyczaju. Jak zwykle, udam się do łoża w mojej komnacie na spoczynek, i żadnej przy sobie straży nie postawię: a gdy na jutrznią o północy do kościoła pójdę, jednego tylko z sobą księdza i pachołka i jednę świecę wezmę, głowy przed siepaczem bynajmniej nie uchylę, i poświęcę krew moję w ofierze Bogu; oby wdzięczną mu była ta ofiara!“ I nie zmienił biskup w niczem swego postanowienia. Wstawszy w nocy na jutrznią, szedł ochoczo na śmierć, która jednakże wtedy go nie spotkała, pomiarkowano się bowiem i cofniono zamiar. Zbigniew biskup nie poczuwając się do żadnej winy, miał tę otuchę w sercu, że go bynajmniej nie trwożyło niebezpieczeństwo, o którém go ostrzegano. Przybył i w ów czas do króla Władysława kapłan jakiś Czeski, w zamiarze opowiadania nauki kacerskiej Wiklefitów, którą już poczęto rozsiewać. Ale Zbigniew biskup, zgromiwszy go surowo, nie pozwolił mu miewać kazań, a królowi Władysławowi zabronił wszelkiego z nim obcowania, aby on i królestwo jego nie tylko uchroniło się od zarazy, ale nie ściągnęło nawet jej pozoru w obec postronnych narodów.

Jan, król Jerozolimy i Cypru, przysyła do Władysława króla Polskiego poselstwo, z użaleniem na klęski zrządzone przez sułtana królestwu Cypryjskiemu, i prośbą o udzielenie mu pod pewnemi warunkami pomocy.

Kiedy król Władysław zabawiał w Wiślicy, przybyło do Jego królewskiej Miłości świetne poselstwo od Jana króla Jerozolimskiego, Cypryjskiego i Armeńskiego, które sprawował Baldwin de Noris marszałek królestwa Cypru, rycerz znakomity, mający przy sobie poczet dwóchset jeźdźców. Między nimi znajdowali się dwaj synowie jego, młodzieńcy pięknej urody, i Piotr z Bnina, rycerz, rodem Polak: który wyżej nad stan swój i mienie sięgając, powędrował był do Cypru, tam się osiedlił, a dla rzadkiej sprawności i dowcipu wielkie u króla pozyskał względy. Poselstwo to, wsiadłszy na statek, morzem Czarném (Leoninum) zawinęło do Belgradu w Wołoszech. Ztamtąd, nakupiwszy koni do podróży, przez Wołochy (gdzie od ludu dzikiego i złośliwego największych doznawało przykrości, i pewnieby nie uszło cało, gdyby Wołosi nie obawiali się byli króla Władysława) przybyło na Ruś i do Polski. Król Władysław przyjął je uczciwie i z wielką wspaniałością, a w gościnie opatrzył dlań wszystkie rzeczy potrzebne. Baldwin marszałek, złożywszy od Jana króla Cypryjskiego Władysławowi królowi, Zofii królowej, prałatom, książętom i przedniejszym panom królestwa, znakomite dary, jako to kilka postawów czamletu różnej barwy, drzewo aloes, kadzidła kosztowne i ziółka przedziwny na ogniu wydające zapach, i uzyskawszy posłuchanie u króla, opowiedział swoje poselstwo, z użaleniem „na ciężkie krzywdy wyrządzone królestwu Cypryjskiemu przez sułtana Babylonu: który w roku Pańskim tysiącznym czterechsetnym dwudziestym szóstym wtargnąwszy z całą swoją potęgą do Cypru, króla Jana, próżno stawiającego mu opór, pobił na głowę, i opuszczonego od swoich wraz z synem poimał w niewolą; nie pierwej wreszcie uwolnił obu z więzów, aż gdy król zobowiązał się być dannikiem sułtana i płacić mu rocznego haraczu pięćdziesiąt tysięcy złotych. Prosił zatém, aby Władysław król Polski pożyczył Janowi królowi Cypryjskiemu dwakroć sto tysięcy czerwonych złotych, za które zaciągnąwszy wojsko, mógłby uwolnić się od daniny i zmazać hańbę wyrządzoną chrześciaństwu.“ Jako rękojmią zaś pokładał całe swoje królestwo Cypru, to jest, stanowiąc, „iżby król Władysław miał w niém dwa głosy i dwie części wszystkich przychodów, a trzecia tylko aby pozostała dla króla Jana. Nadto, aby król Władysław córkę swoję Jadwigę, o której mniemał że jeszcze żyła, dał w zamęście synowi jedynemu króla Cypru.“ Władysław król, naradziwszy się w tej mierze z swemi prałatami i panami, taką Baldwinowi dał odpowiedź: „że boleje bardzo nad nieszczęściem, jakie króla Jana i królestwo Cypru i całe chrześciaństwo dotknęło, i że nie tylko pieniędzmi ale i orężem chętnie poszedłby mu w pomoc, dla wydźwignienia go z takiej niedoli i sromoty, gdyby jego królestwo nie graniczyło z Tatarami, najpotężniejszemi z narodów barbarzyńskich, którym ciągle zastawiać się musi swoim ludem i codziennie prawie staczać z nimi walki.“ Prosił, „aby mu król Cypryjski nie miał za złe, że pieniędzy wygodzić mu nie może, gdy sam wielkie ponosić musi nakłady na prowadzenie wojny z Tatarami. Niesłuszną bowiem i niesprawiedliwą byłoby rzeczą, wspomagać obce królestwo i zaspokajać jego potrzeby, zapomniawszy o własném, które również ściśnione jest potrzebami, i naraziwszy je w ten sposób na niebezpieczeństwo. Związków zaś małżeńskich z córką królewską daremnie żąda, już bowiem dawno królewna zeszła ze świata: gdyby była dożyła tej chwili, nie byłby odmówił król Władysław powinowactwa z tak zacnym i przesławnym królem, i taką dałby mu był odpowiedź, któraby go pewnie ucieszyła.“ Marszałek Baldwin wdzięcznie przyjął takie króla oświadczenie, sam bowiem uznawał, że król i roztropnie i wielce uprzejmie odpowiedział. Posłał nawzajem tenże król Władysław królowi Cypryjskiemu i jego synowi dary znakomite w naczyniach, szubach i futrach kosztownych. Sam także Baldwin wraz z synami, i celniejsi z jego orszaku, wspaniale udarowani naczyniami, szatami i końmi, ruszyli z powrotem na Wenecyą, zkąd morzem popłynąć mieli do Cypru, zbrzydziwszy sobie drogę krótszą, z powodu dzikości i barbarzyństwa Wołochów.

Zygmunt Starodubski, brat Witołda, po wypędzeniu Świdrygiełły, obejmuje księstwo Litewskie.
Z Wiślicy wyjechawszy król Władysław przybył do Nowego miasta, zkąd wysłał na Litwę Wawrzyńca Zarembę kasztelana Sieradzkiego do brata swego książęcia Świdrygiełły, z prośbą usilną, „aby porzucił swój upór, a pojednał się z królem, gdy w czasie tych wzajemnych zatargów nie powinienby dowierzać Litwinom, a raczej lękać mu się należało mogącej kiedykolwiek spotkać go przygody.“ To było jawne Zaremby poselstwo. Ale inny cel w tém poselstwie ukrywał król i jego radcy. Miał rzeczony poseł zlecenie podmawiać książąt i bojarów Litewskich, a zwłaszcza książęcia Zygmunta Starodubskiego czyli Kiejstutowicza, brata rodzonego książęcia niegdyś Witołda, „aby nie cierpieli dłużej rządów książęcia Świdrygiełły, ale, jak to już skrycie układali, i o czém królowi było wiadomo, nie obawiając się bynajmniej króla, strącili go z stolicy wielkiego księstwa Litewskiego, a osadzili na niej książęcia Starodubskiego Zygmunta.“ Przyczém upewnić ich miał poseł, „że król z swej strony doda im wszelkiej pomocy.“ Spowodowały do tego króla i jego radców nie tylko złe i okrutne rządy książęcia Świdrygiełły, ale i przychylność dla kościoła Greckiego, któremu on pierwszeństwo dawał nad katolickim, i wspierał go za namową żony swojej, świeżo zaślubionej księżniczki Twerskiej. Zaremba, wiernie wypełniając dane sobie zlecenia, zachęcał do tego kroku wszystkich książąt i bojarów Litewskich, którzy już sami przez się dawno o tém myśleli. Jakoż niebawem, kiedy Zaremba znajdował się jeszcze na Litwie, wybuchnął rokosz przeciw książęciu Świdrygielle. Rzeczony książę Zygmunt Starodubski, przy pomocy wielu książąt i bojarów Litewskich, w nocy, w Niedzielę przed uroczystością Narodzenia N. Maryi, przyszedł z znaczną siłą zbrojną do Oszmiany, gdzie pod ów czas książę Świdrygiełło wraz z żoną przebywał, strącił go z stolicy i wygnał, a żonę i wszystkich stronników jego uwięził. Sam książę Świdrygiełło wcześniej umknął; spisek bowiem przeciw niemu uknowany nie mógł się do ostatka utaić, i ostrzegł o nim książęcia Iwasko Moniwidowicz, Litwin. Ale w ucieczce nie śmiejąc Świdrygiełło nigdzie zatrzymać się na Litwie, pobiegł na Ruś; wiedział bowiem, że Litwini byli mu wszędzie niechętni, Rusinów zaś miał po sobie, z powodu że ich wielu poujmował darami, i że sprzyjał ich kościołowi. Tymczasem książę Zygmunt wszystkie zamki Litewskie, jako to, Wilno, Troki, Grodno, pod swoję władzę zagarnął. Ziemie zaś Ruskie, Smoleńsk, Witepsk, książęciu Świdrygielle pozostały wiernemi. Dowiedziawszy się o wypędzeniu Świdrygiełły mistrz Pruski Paweł Rusdorf, który właśnie wtedy z celniejszymi komturami w Ragnecie zjazd odbywał, przeraził się wielce, jako sprawca zatargów, które był pozasiewał: w kłopocie więc, wysłał natychmiast Ludwika v. Lansche i Konrada v. Trutz, komturów, tudzież Jodoka podskarbiego i Gabryela de Bayssen, rycerza, z darami do książęcia Zygmunta Starodubskiego, aby go tak sobie jako i zakonowi przejednać, opuściwszy książęcia Świdrygiełłę, jakoby przyjaźń i wiara szczęściu tylko towarzyszyć powinny. Ale gdy ci powrócili bez skutku, większa jeszcze padła trwoga na Krzyżaków; inaczej bowiem rzeczy poszły, niżli się spodziewali.

Król Władysław posyła swoich senatorów do urządzenia spraw Litewskich, i zdobywa zamek Olesko.
Skoro zaś król Władysław, wyjechawszy z Nowego miasta, zwykłemi drogami przybył na uroczystość Narodzenia N. Maryi do Sandomierza, otrzymał spiesznym gońcem przez Jana Niemirowicza wiadomość o wypędzeniu Świdrygiełły. Zwoławszy zatém co bliższych prałatów i panów, naradzał się, coby w takim razie czynić należało, i czy wielkie księstwo Litewskie miało być ustąpione książęciu Zygmuntowi, który niebawem przez wysłanych do Lublina posłów dopraszał się, aby go król i Polacy na niém osadzili i utwierdzili. A po naradzie, zjechawszy na dzień Ś. Michała do Lublina, wyprawił do Litwy siedmiu panów radnych, jako to, Zbigniewa biskupa Krakowskiego, Jaranda z Brudzewa Sieradzkiego i Jana z Lichina Brzeskiego, wojewodów; Władysława z Oporowa podkanclerzego królestwa Polskiego, Wawrzyńca Zarembę kasztelana Sieradzkiego, Spytka z Jarosławia i Przybysława Dzika z Kadłuba kasztelana Żarnowskiego, którym do tej sprawy stosowne dał zlecenia. Wprawdzie uchwalono wprzódy, aby sam król Władysław jechał do Litwy, albowiem i książę Zygmunt i wszyscy prałaci i bojarowie Litewscy wielce się o to dopraszali; i już król jechać był postanowił, a książę Zygmunt, uwiadomiony o jego przybyciu, po wszystkich drogach, któremi miał przejeżdżać, poprzysposabiał rzeczy potrzebne. Ale potém z wielu ważnych względów odmieniono zamiar i wstrzymano podróż królewską, osądziwszy, że snadniej i lepiej będzie można wszystko uskutecznić przez panów radnych, niżeli przez króla. Wreszcie nie zdawało się rzeczą bezpieczną, w takiém zamieszaniu na Litwie, narażać osobę królewską na niebezpieczeństwo, które rzeczywiście mogło wyniknąć. Posłał jednocześnie król Władysław wojsko swoje nadworne, i zamek Olesko, pod ów czas dzierżony przez Iwaszka Przysłużyca Rohatyńskiego, starostę książęcia Świdrygiełły, oblężeniem ścisnął: a potém za pomocą Bożą zdobywszy go, puścił dzierżawą Janowi z Sienna, synowi Dobiesława kasztelana Lubelskiego, sobie zaś zapisem pewną ilość pieniędzy na nim zastrzegł. Od tego czasu rzeczony zamek Olesko wraz z swoim obwodem stał się niejako prowincyą i z królestwem Polskiém połączył.

Zygmunt Starodubowski, po wykonaniu królowi i królestwu przysięgi wierności, zostaje książęciem Litwy.

Posłowie królewscy wyjechawszy z Lublina przez Parczów, Mielnik, Bielsko i inne miasta przybyli do Grodna. Książę Zygmunt Kiejstutowicz wyjechał na ich spotkanie osobiście z wszystkimi prałatami i panami Litwy na pół mili od miasta; przyjął ich radośnie i z uczciwością, i odprowadził do naznaczonej im gospody, którą we wszystko obficie zaopatrzono. Po kilkodniowém naradzaniu się, pod jakiemiby warunkami można książęciu Zygmuntowi powierzyć rządy Litwy, wszystkie te warunki i zastrzeżenia ułożono na piśmie i przysięgą uroczystą z obojej strony zatwierdzono. Nierozsądkiem bowiem i szaleństwem było, po śmierci wielkiego książęcia Witolda Litwę komukolwiek bezwarunkowo ustępować, nie wyłączywszy tych ziem i powiatów, które od królestwa Polskiego oderwane, dożywociem tylko dane były książęciu Witoldowi, a które przez ciągłe posiadanie mogłyby stać się wieczystą własnością. I dlatego w ów czas opisano książęcia Zygmunta pewnemi warunkami, aby ziem Podolskiej, Łuckiej, Wetlina (Wethli), Oleska, Horodla, Łopacina, do królestwa Polskiego należących, Litwie nie przywłaszczył. Gdy więc wszystko jak należy załatwiono, rzeczony książę Zygmunt we Środę, w dzień Ś. Jadwigi, za zgodą i zezwoleniem wszystkich prałatów i bojarów Litewskich, w imieniu króla Władysława i królestwa Polskiego, przez Zbigniewa biskupa Krakowskiego uroczyście wręczeniem miecza na stolicę Litewską wyniesionym i wielkim książęciem Litwy ogłoszonym został. A lubo Krzyżacy Pruscy, dowiedziawszy się o wypędzeniu Świdrygiełły, posłali do rzeczonego książęcia Zygmunta, jako się wyżej rzekło, Ludwika v. Lansche komtura Toruńskiego, który pod ów czas był także obecny, kiedy to wszystko się działo, wraz z innymi posły, ażeby książęcia Zygmunta odciągnął od króla i królestwa Polskiego, i skłonił go do zawarcia z Krzyżakami nowego sojuszu i przymierza; nie zdołał go jednak Ludwik przemódz, mimo najusilniejsze rady i namowy, popierane nadto przez pewnego Litwina Jerzego Butryma, który przebywał długi czas w krajach katolickich, i rzadkim odznaczał się rozumem. Wiedział bowiem książę Zygmunt, że na wielkie naraziłby się był niebezpieczeństwo, gdyby opuściwszy króla i koronę Polską połączył się z Krzyżakami. Ale Krzyżacy nalegali wszelkiemi sposoby na Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, aby ich pogodził z Polakami, na zasadzie jakichkolwiek bądź warunków, którychby oni nie odrzucili; tak dalece czuli i pojmowali, na co zasłużyli złamaniem zawartego przymierza, i pokryć tego nawet nie mogli. Uczciwszy zatem Zygmunt posłów królewskich wspaniałemi upominkami, pożegnał ich łaskawie i uprzejmie, i oddał im do rąk pisma oryginalne mistrza i zakonu Pruskiego, które obejmowały umowę zawartą z książęciem Świdrygiełłą przeciw królowi i królestwu Polskiemu, wyświecając dowodnie zdradziectwa i podstępy, jakie tenże mistrz i zakon Pruski układał na zgubę królestwa; Ludwika zaś komtura odprawił jak nieprzyjaciela, ponieważ aktem piśmiennym zobowiązał się był Krzyżaków uważać za przeciwników i wrogów królestwa Polskiego. Rzeczony zaś akt, opiewający umowę wzajemnego związku, wyniesienie Zygmunta na wielkie księstwo Litewskie, i zrzeczenie się przez niego ziem wyżej pomienionych, brzmi jak następuje:
„W imię Pańskie, Amen. Na wieczną rzeczy pamiątkę. Ponieważ wielu błędom i wątpliwościom najskuteczniej w ten sposób zabiegamy, gdy sprawy naszych czasów utrwalamy pismem i świadków zeznaniem poręczamy: przeto my Zygmunt, z Bożej łaski wielki książę Litewski, Ruski i t. d. oznajmujemy wszystkim spółczesnym i potomnym, którzy na to pismo wejrzą: Że kiedy książęta, prałaci, szlachta i obywatele królestwa Polskiego zaprosili na stolicę państwa i na niej osadzili Najjaśniejszego Książęcia Władysława króla Polskiego, naszego pana i najmilszego brata, i z woli Boskiej, za natchnieniem Ducha Świętego, z ciemnoty i błędów pogańskich przez odrodzenie się na chrzcie świętym nawrócili do wiary chrześciańskiej; my, z własnej a wzajemnej chęci, nie znagleni ani zmuszeni, ale rozmyślnie i dobrowolnie, przyrzekliśmy i zobowiązali się temuż Władysławowi królowi Polskiemu, koronie i obywatelom królestwa, co też na piśmie zaręczoném zostało, że pomienionego Władysława króla, korony i obywateli królestwa Polskiego nigdy nie odstąpimy, lecz wiernie, stale, ile możności, i całemi silami wspomagać, a przeciw wszelkim nieprzyjaciołom, jakiegokolwiek bądź stanu, powołania, stopnia i godności, bronić będziemy. Za takową zaś pomoc, ani my, ani następcy nasi nie mają prawa żądać od rzeczonego króla i jego następców wynagrodzenia, krom potrzebnej żywności dla ludzi i koni. Potém, tenże Najjaśniejszy Książę Władysław król Polski, w swej wspaniałej o nas troskliwości, wybrawszy nas i osadziwszy na wielkiém księstwie Litewskiém, za radą książąt, prałatów, panów i szlachty tak królestwa Polskiego jako i Litwy, wedle brzmienia sporządzonego ku temu osobnego pisma, dał nam i sam własną ręką wypuścił prawem dożywocia ziemie swoje wielkiego księstwa Litwy i Rusi, tudzież inne należności tego księstwa, i dziedzictwa ojczyste, jako to Wilno, i wszystkie imiona do ojcowizny jego należące, krom tytułu zwierzchniego książęcia Litwy, zachowanego sobie i swoim następcom, jak go zwykle używa; nadto, wszystkie powiaty, miasta, zamki i ich obwody, dwory, wsie, z wszystkiemi z nich użytkami i przychodami, i w tych samych granicach i zakresach, jak je niegdy świętej pamięci Alexander wielki książę posiadał, a to trwale, bez odwołania i bez zmiany. A gdyby między poddanymi królestwa Polskiego i wielkiego księstwa Litewskiego z powodu tychże granic, lub z innych przyczyn, wyniknęły jakie spory, tak jako się były za życia rzeczonego książęcia wydarzyły, obie strony mają się odwołać do oryginalnych pism i dowodów, które wzajemnie sobie okażą, i na zasadzie zawartego w nich opisu spory i wątpliwości załatwią. My zaś przyrzekamy i obowiązujemy się Króla Jego Miłość uważać i szanować jako swego pana i starszego brata. Chcąc przytém Jego Królewskiej Miłości, koronie i obywatelom królestwa Polskiego zapewnić naszą wierność i należną przychylność, obiecujemy, przyrzekamy i zaprzysięgamy, temuż Władysławowi królowi Polskiemu, dostojnym jego synom Władysławowi i Kazimierzowi, koronie i obywatelom królestwa Polskiego, sumiennie i uczciwie, bez żadnych wybiegów i podstępów, pod przysięgą którąśmy uroczyście wykonali, z wierną zawsze służyć pomocą. Po zejściu zaś naszém, wielkie księstwo Litewskie, i należące do niego ziemie, wraz z Rusią i wszystkiemi posiadłościami, obecnie dzierżonemi, lub które przez nas w przyszłości nabyte być mogą, do tegoż Władysława króla, jego dostojnych synów Władysława i Kazimierza, jako też ich następców, i do korony królestwa Polskiego, prawem dziedziczném powrócić winny, jak to zeznano i zastrzeżono sporządzonym ku temu poprzednio aktem piśmiennym, który uważamy jakoby w treści swojej tu zamieszczony. Wyłączamy wszelako dziedzictwa nasze ojczyste, jako to Troki i inne własności do tejże ojcowizny należące, które po śmierci naszej na syna naszego Michała książęcia albo innych prawych synów, jeżeli ich mieć będziemy, spadać mają. Atoli z rzeczonych dziedzictw książę Michał i inni synowie temuż królowi, jego synom i następcom, i koronie królestwa Polskiego, wiecznemi czasy, tak jak inni książęta Litwy i Rusi, wielkimi książętami zwani, a obustronnie wybierani, obowiązani będą wierność, podległość i posłuszeństwo. Jeżeliby zaś zeszli ze świata bezpotomnie, na ów czas pomienione dziedzictwa ojczyste dostaną się spadkiem temuż królowi, synom i następcom jego, koronie i królestwu Polskiemu. Prócz tego, zeznajemy niniejszém pismem, że ziemia Podolska wraz z wszystkiemi miastami, zamkami, miasteczkami, wsiami i powiatami, jak z dawna należała i należy, tak na zawsze i wieczyście należeć powinna do królestwa Polskiego. Zaczém ani my, ani następcy nasi, ani obywatele wielkiego księstwa, nigdy o tęż ziemię królestwa i korony żadnemi środki i pod żadnym pozorem nagabać nie będziemy. Nadto, ponieważ w czasie zawierania tych między nami układów, zamek Olesko, z którego na królestwo i jego mieszkańców częste wymierzano napaści, wojska królewskie obległy, przeto w razie jego zdobycia lub opanowania w jakikolwiek inny sposób, zamek ten z należącemi do niego imionami, rzeczony król i korona królestwa Polskiego dzierżyć i posiadać ma spokojnie, chyba gdyby nam chciał go odstąpić, co od jego zależeć będzie woli. Inne zamki, jako to Łuck, Włodzimierz, i obwody do nich należące, które brat nasz sławnej pamięci Alexander czyli Witołd, niegdyś wielki książę Litewski, posiadał, prócz zamków do ziemi Podolskiej należących, chociażby w ciągu tego czasu przeszły w posiadanie króla lub korony, nam dożywociem mają być odkazane, i przez nas dzierżone. Przyrzekamy atoli, że tych zamków nikomu nie wypuścimy, chyba że uroczystą przysięgą i aktem piśmiennym zaręczy, że je w imieniu naszém posiadać będzie, a po naszej śmierci nikomu innemu ich nie odkaże, tylko rzeczonemu bratu naszemu, Królowi Jego Miłości, albo synom jego i koronie królestwa Polskiego. Ratno, Wetlin, Łopacin, wraz z dobrami do tych powiatów należącemi, Król Jego Miłość i Korona wieczyście posiadać będzie. Nadto, oświadczamy sumiennie, uczciwie i pod przysięgą, nie ukrywając żadnej zdrady i podstępu, że jeżeli kiedy zawarliśmy jakie związki, układy i przymierza, z ludźmi jakiegokolwiek bądź stanu i powołania, na szkodę, zniewagę lub niebezpieczeństwo Króla Jego Miłości, synów jego i królestwa, bądź którejkolwiek jego własności; te przymierza i związki, a mianowicie umowy wyciśnione na nas przemocą książęcia Świdrygiełły, które my, książęta, bojarowie Litewscy i szlachta zawarliśmy z Krzyżakami Pruskimi i Inflantskimi, znosimy i unieważniamy, przyrzekając i uroczyście zapewniając, że nikogo z tych, z którymi byliśmy połączeni i sprzymierzeni związkami przychylności, pomocy i jakichkolwiek przywilejów, nad Jego Królewską Miłość, synów jego i królestwo wyżej cenić i przeciw nim po nieprzyjacielsku występować nie będziemy, ale owszem tegoż króla, synów jego i koronę, przeciw wszystkim nieprzyjaciołom, a zwłaszcza przeciw rzeczonym Krzyżakom Pruskim i Inflantskim, ilekroć będzie tego potrzeba, naszą pomocą, radą, przychylnością, nawet życiem, majątkiem, wszelkiemi sposoby i całemi siłami wspomagać i bronić; do czego my i poddani nasi wiernie się obowiązujemy. I nigdy rzeczonego króla Polskiego, jego synów i Korony, pod żadnym pozorem nie odstąpimy, ani się do obcej strony przyłączym; ale zawsze, tak w szczęściu jak i nieszczęściu, przyrzekamy towarzyszyć im nieodstępnie, wiernie i statecznie, i przeciw wszelakim przeciwnościom strzedz ich i pomocą naszą zasłaniać. Przyrzekamy nadto i obowiązujemy się jak najuroczyściej, że my i nasi następcy, posiadając w ten sposób jak się wyżej rzekło wielkie księstwo Litewskie, nie będziemy pragnąć ani zamierzać wyniesienia się na godność królewską, to jest sięgać po koronę, bez wiedzy, woli i zezwolenia rzeczonego króla lub jego następców, i królestwa Polskiego. To zaś wszystko, co się wyżej powiedziało, tak w powszechności jako i w szczególności, aby tém większą miało moc i trwałość, my Maciej Wileński, Jędrzej Łucki, biskupi; Alexander Iwon Władymirowicz, Siemion Iwanowicz, Fedor Korybutowicz, książęta; Hosak kasztelan Wileński; Michał inaczej Kenzgal starosta Żmudzki; Jan inaczej Jawnus wojewoda Trocki; Zimwiekraterszczyc Rumpold marszałek, Petrasz Montygerdrowicz, Gastold Szedybor, Radziwił Ościkowicz (Hostikowicz), Emdigidi Jurga, Naczucz Gimbilowicz, Olechno Dowojnowicz, Szak Dnagal, chorążowie; Goillin Nadogowicz; prałaci, książęta, bojary i szlachta ziem Litwy i Rusi, świadomo, z zlecenia, zezwolenia i uchwały wszystkich braci, przyjacioł, krewnych, bojarów i szlachty, przyrzekamy sumiennie, bez żadnej zdrady i podstępu, i pod obowiązkiem przysięgi na wizerunku Krzyża Świętego, że pomieniony Zygmunt wielki książę Litewski, nasz Pan Miłościwy, zachowa, przestrzegać będzie i wypełni, i my z nim także zachowamy i wypełnimy, owszem rzeczonego książęcia i jego następców, panów naszych, skłonimy i zobowiążemy, aby wypełnił wiernie i statecznie, co wyżej powiedziano: a to na mocy niniejszego pisma, które naszemi, tudzież prałatów, książąt, bojarów i szlachty pieczęciami opatrzyliśmy. Sporządzono i wydano w Grodnie, we Środę, w dzień Św. Jadwigi. Roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego trzydziestego „drugiego.“
Akt poświadczający, że miasto Horodło należy do królestwa Polskiego:
„W imię Pańskie, Amen. Na wieczną rzeczy pamiątkę. Aby sprawy w biegu czasu dokonane nie ginęły za czasem, dowcipna przezorność ludzka zwykła je pismem utrwalać i uwieczniać. Przeto my Zygmunt z łaski Bożej wielki książę Litewski, Ruski, i t. d. zeznajemy niniejszém i oświadczamy, że miasto Horodło z obwodem, nad rzeką Bugiem leżące, ze wszystkiemi wsiami, pograniczami, a zwłaszcza przynależnościami, tak jako wzdłuż i wszerz od dawna do korony Polskiej należało i dotąd należy, równie i potém i na wieczne czasy do tejże korony ma należeć. Jakoż my Zygmunt, wielki książę Litewski, przyrzekamy niniejszém i zaręczamy, że o pomienione miasto, wraz z wszystkiemi jego przynależytościami, Najjaśniejszemu Władysławowi królowi Polskiemu i Koronie bynajmniej upominać się, ani pod żadnym względem i pozorem niepokoić ich nie będziemy. Co poświadczamy niniejszém pismem, które opatrzyliśmy pieczęcią naszą w obecności prałatów, książąt i panów niżej wyrażonych, jako to, Wielebnych w Chrystusie Ojców i panów, Macieja Wileńskiego i Jędrzeja Łuckiego, biskupów; Alexandra Jana wojewody Trockiego, Zimwiekraterszczyca, Rumpolda marszałka, Petrasza Montygerdrowicza, Gastolda Szedybora, Radziwiłła Ościkowicza, Emdygidy Jurgi, Naczucza Gimbilowicza, Olechna Dowojnowicza, Szak Dnagala, chorążych, i Goillina Nadogowicza. Sporządzono i wydano w Grodnie, we Środę, w dzień Św. Jadwigi. Roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego trzydziestego drugiego.“

Rycerstwo króla Władysława po trudnej i wątpliwej walce znosi i rozprasza wojsko Fedka z Ostroga.

Załatwiwszy bacznie i roztropnie sprawy krajowe w Lublinie, udał się Władysław król Polski do ziemi Ruskiej i przybył do Lwowa, zkąd swoje wojsko zwycięzkie, które już było wróciło po zdobyciu zamku Oleska, nowym naborem rycerstwa powiększone, wysłał przeciw książęciu Fedkowi z Ostroga na Podole, zleciwszy nad niém dowództwo Wincentemu z Szamotuł kasztelanowi Międzyrzeckiemu i staroście Ruskiemu, tudzież Janowi Mężykowi z Dąbrowy. Ten bowiem między wszystkimi książętami Litwy i Rusi najwięcej odznaczał się odwagą i wielką z rycerstwa miał sławę. Zebrawszy w znacznej liczbie posiłki z Tatarów, Wołochów, Rusinów i Bessarabów, częstemi najazdami trapił poddanych króla Polskiego z zamków, które był z ramienia książęcia Świdrygiełły na Podolu dzierżył. Gdy więc wojsko królewskie wkroczyło na Podole, Fedko, świadomy dobrze wojennej sprawy, nie śmiejąc wstępnym bojem walczyć z Polakami, podjeżdżał ich ukradkiem, a porażony po wiele kroć uchodził z pola. Wojsko królewskie, nie mogąc Teodora (Fedka) wciągnąć do bitwy, poszło zdobywać zamki, które na Podolu trzymały załogi książęcia Świdrygiełły, i wszystkie prawie przemocą pobrało. Pozostał tylko jeden zamek Bracławski; ale rzeczony Fedko, przewidując, że i do niego Polacy przyjdą, spalił go wraz z miastem, aby się nie dostały w ręce nieprzyjacioł. Już więc powracało wojsko królewskie z wyprawy, całe Podole nachyliwszy pod władzę króla i królestwa, i wypędziwszy Teodora: ten atoli, jako mąż dzielnego umysłu, nie mogąc ścierpieć i straty zabranego Podola i sromoty wygnania, pościągał nowe posiłki z Tatarów, Wołoszy i Bessarabów, i postanowił pomścić się swojej hańby. Ale chociaż siłą i liczbą wojska znacznie przeważał, miarkując jednak, że Polacy poprzedniemi zwycięztwy ośmieleni wielce nabrali serca, nie śmiał stoczyć z nimi bitwy, lecz upatrywał niedogodnego dla nich stanowiska, gdzieby mógł snadno otrzymać górę. Postępując zatém przez jakiś czas lasami i borami za ich obozem, o czém Polacy nie wiedzieli, stanął wreszcie u wsi Kopestrzyna, nad rzeką Morakwą (Morachva), błotnistą i rozległe mającą brzegi, gdzie się w lasach utaił, spodziewając się, że wojsko królewskie w tém miejscu przez rzekę przeprawiać się będzie, gdyż gdzieindziej dla śliskiego i mulistego gruntu trudnaby była przeprawa. Jakoż nie omylił się w mniemaniu. W Niedzielę bowiem, w dzień Ś. Jędrzeja Apostoła, z rana, wojsko Polskie, upewnione od szpiegów, że Fedko inną wcale drogą poszedł, i nie spodziewające się bynajmniej, aby w tym dniu miało przyjść do bitwy, nad błotami pomienionej rzeki rozbiło namioty. Była tam grobla otaczająca kotlinę utworzoną z rzeki, poza którą w dwóch miejscach z rozkazu dowódzców nawalono chróstu, aby wojsko łatwiej mogło przechodzić, i aby przypadkiem nieprzyjaciel nie napadł na jednę połowę wojska, wtedy, gdy druga nie mogłaby pospieszyć na pomoc. Właśnie przewidział bystry umysł Fedka, że tak koniecznie stać się musiało, i cieszył się że Polacy zabrnęli w matnią. Gdy więc po owych pomostach z chróstu usłanych połowa wojska na drugą stronę rzeki przechodziła, z znaczną częścią wozów i taborów (bagnistość bowiem miejsca nie dozwalała w wielu razem miejscach przeprawy) i jeszcze wszystka nie przekroczyła grobli, Fedko, któremu wiadomy był każdy ruch Polaków, wypadłszy nagle z tłumami Rusinów i Tatarów, (miał bowiem każdego z tych narodów po kilka tysięcy), tak jak sobie był ułożył, zaufany w niesposobności miejsca, całemi siłami, zapalczywie, z trzaskiem i krzykiem strasznym uderzył na Polaków. Ci zmieszani i przerażeni, nie wiedząc co mieli począć, już nie o zwycięztwie myśleli, ale jakby się zastawić nieprzyjacielowi i uniknąć niebezpieczeństwa w które niespodzianie zapadli; a gdy druga połowa wojska usiłuje przebyć groblę, i tym, którzy już byli za nię przeszli, pospieszyć na pomoc, zastąpiły im własne wozy i tabory, które natłoczyły się i stanęły w kupie jeden za drugim. Wszelako przednia część wojska spotkała się z Fedkiem, a ile nagłość chwili i niesposobność miejsca dozwoliła, zebrała się w szyki. Stoczono zaciętą walkę, w której z obu stron znaczna liczba ludzi poległa. Wielu z Polaków umknęło do tych, którzy jeszcze na przeciwnym stali brzegu. Tymczasem druga połowa królewskiego wojska, nie tracąc chwili, spieszy swoim na pomoc; i nie tylko już po drodze chróstem usłanej, zkąd wozy zastępujące wojsku w wodę i w bagno pospychano, ale i środkiem kałuży i wbród przez sadzawkę, która słabo mrozem ścięta utrzymała przecież tłoczące się rycerstwo, przybywa w posiłku. Ledwo jednak że się lody nie załamały i wszystkich nie potopiły. Przeszedłszy pojedynczo po lodzie, Polacy wszczynają bój na nowo, kiedy nieprzyjaciele mniemając że już po bitwie, chciwe grabieży ręce zwrócili do wozów Polskich i taborów. Długo chwiał się w niepewności los walki, jedna strona drugiej nie ustępowała. Polaków ożywiała odwaga i pamięć świeżo odniesionych zwycięztw, Fedka zaś zaufanie w liczbie i ogromie wojska. Chociaż Polacy przy ostateczném sił wytężeniu wielką nieprzyjaciołom zadali klęskę, ci wszelako przeważniejsi liczbą przełamali szyki Polskie, i już mając bitwę za wygraną rzucili się do wozów i łupieży. Tymczasem, z zrządzenia Opatrzności Bożej, jeden z dowódzców wojska królewskiego, Kemlic, mąż rzadkiej dzielności i odwagi, który był we sto koni wybiegł za paszą i żywnością, wrócił przypadkiem do obozu, a posłyszawszy trąb odgłos, szczęk oręża i walczących krzyki, i poznawszy że się walka toczy, pospieszył do swoich i kazał uderzyć w surmy. Na to nowe hasło zmieszali się wielce nieprzyjaciele: Polacy też zebrawszy siły, jak zwykle w spodziewaniu zwycięztwa, śmielej natarli na przelękłych i zajętych rozrywaniem taborów. Wnet obskoczono ich do koła, i jednych trupem słano, drugich od wozów odpędzano. Kemlic także nie był widzem bezczynnym, ale z swoim zastępem rzucił się na nieprzyjacioł. Powstał między nimi zgiełk wielki i popłoch; rozumieli bowiem, że wielka siła nadciągnęła: a tak wojsko Fedka zmieszane i strwożone ustępować poczęło. Rozsypujących się Rusinów i Tatarów, którzy już czoła stawić nie mogli, razili z przodu i z tyłu Polacy. Nareszcie, gdy już znacznie przerzedziły się tłumy nieprzyjacioł, pierzchnęli i Polakom ustąpili zwycięztwa. W rozsypce uciekali dokąd którego oczy niosły. Drogi zasłane były ciałami poległych i rozmaitemi rzeczami, których wodzowie nie pozwolili zwycięzcom zbierać, ale zachęcali ich do pogoni. Wojsko królewskie posłuchało rozkazu, i wzgardziwszy jukami nieprzyjacioł i wszelaką zdobyczą, ścigało ich siekąc i trupem ścieląc aż do północy; za złamanie bowiem wiary żadnego nie oszczędzano i nie brano do niewoli. A tak przy łasce i pomocy Bożej, chociaż sam wódz Fedko uszedł z pogromu, wiele tysięcy jednak Tatarów, Bessarabów, Wołochów i Rusinów poległo, a Polacy odnieśli znakomite i wiekopomne zwycięztwo. Zdobyto dwanaście chorągwi nieprzyjacielskich, które na pamiątkę wygranej złożono w kościele Krakowskim. Z Polaków zginęli dwaj tylko znakomici mężowie, Jakob Trestka z Michocina, i Mikołaj syn Mieczysława z Smogorzowa. Wszystek zaś zaszczyt i chwałę zwycięztwa wydartego już wprzódy, i pomszczenie się doznanej klęski, przyznano Kemlicowi. Jego bowiem okrzyk i natarcie z tyłu strwożyły nieprzyjacioł, a jego niebezpieczeństwo największy między nimi sprawiło popłoch. Znajdował się w tym dniu Władysław król we Lwowie, i w kościele Franciszkańskim Ś. Krzyża na modlitwie i nabożeństwie trwając aż do wieczora, wznosił ręce i oczy ku niebu i błagał pomocy Bożej. Trapiła go bowiem obawa o swoje wojsko, o którém wiedział, że wystawione było na największe przygody i zdradziectwa. I nie tak słowy pobożnemi, jako raczej łzami wypraszał ratunek z nieba. Nie tak już zwycięztwa pragnąc, jako raczej ocalenia życia swoich rycerzy, którym tak wielkie groziło niebezpieczeństwo, dzień i noc trawił na modlitwie. Kiedy więc znajdował się jeszcze w rzeczonym kościele Ś. Krzyża i wzywał łaski Wszechmocnego, gruchnęła wieść o zwycięztwie wojsk królewskich, pobiciu Fedka i rozpędzeniu Tatarów, nie z pewnego wprawdzie pochodząca źródła, gdyż miejsce stoczonej bitwy odległe było o czterdzieści mil ode Lwowa; ale jeden drugiemu wiadomość tę, nie wiedzieć zkąd powziętą, z taką pewnością podawał, że od tej chwili bynajmniej już o zwycięztwie nie wątpiono. Lud uradował się wielce, i z rozkazu króla zabrzmiał po kościołach hymn „Ciebie Boże chwalimy“ (Te Deum laudamus). Wnet rozbiegła się ta wieść po całém królestwie Polskiém, i wszystkich niewymowną napełniła radością: ale gdy nie można było dowiedzieć się zkąd wyszła, znowu wszystko ucichło. Dopiero gdy nazajutrz przybiegł goniec wysłany od dowódzców wojsk królewskich, i oznajmił to samo, co już wprzódy rozniosły wieści, w ów czas Władysław król i wszystek lud z większym jeszcze podziwem i nabożeństwem podnieśli serce do Boga, jakoby za cud doznany. Król Władysław, po odniesieniu tak wielkiego zwycięztwa nad nieprzyjaciołmi wiary i swego ludu, powtórnie składał dzięki Bogu, i tém żywszą uczuwał radość, im większej pozbywał się obawy. Potém ze Lwowa zwykłą drogą wyruszył ku Krakowu, posławszy swemu zwycięzkiemu wojsku podarunki w szatach i pieniądzach. A kiedy zbliżał się do Krakowa, i na powitanie króla i zwycięzcy wyszły ze wszystkich kościołów processye, zsiadłszy z konia, szedł pieszo za temi processyami do miasta, otoczony gronem znakomitych panów i szlachty, a przed nim niesiono chorągwie zdobyte na nieprzyjacielu. Nie pierwej zaś udał się do swego królewskiego zamku, aż gdy nawiedził wiele kościołów i pokłonił się Bogu, z gorącą modlitwą i rozdaniem szczodrej jałmużny, za otrzymane zwycięztwo. Bawił wtedy w Krakowie król Władysław przez dni kilkanaście z swemi prałatami i panami, którzy do Jego królewskiej Miłości zjechali się nader licznie, i tu obchodził święta Narodzenia Pańskiego; powydawał nadto różne rozporządzenia i odpowiedzi poselstwom obcych królów i książąt.

Zygmunt, wielki książę Litewski, gromi najeżdżającego Litwę z ogromném wojskiem Świdrygiełłę a w miejscu stoczonej bitwy zakłada kościoł N. Panny Maryi.
I na Litwie w tym czasie szły sprawy nie mniej pomyślnie. Gdy bowiem książę Świdrygiełło, mszcząc się swego i stronników swoich ohydnego wygnania, zebrał z Rusinów i Tatarów wojsko dwadzieścia tysięcy ludzi wynoszące, z którém połączyło się rycerstwo Krzyżackie z Inflant, i wkroczył zbrojno do Litwy, pełen otuchy, że Litwę odzyska; Zygmunt wielki książę Litewski, ściągnąwszy nawzajem swoje siły zbrojne z Litwinów, Żmudzinów i Polaków, mieszkańców ziemi Drohickiej, zaszedł mu drogę pod Oszmianą. Ale chociaż król Władysław posłał książęciu Zygmuntowi znaczne w ludziach posiłki, nad któremi dowództwo zlecił Mszczujowi z Skrzynna, dzielnemu i ćwiczonemu w bojach rycerzowi; nie mógł jednak Zygmunt czekać na ich przybycie, gdy rozszerzone na Litwie klęski przez książęcia Świdrygiełłę i jego wojsko, mieczem i ogniem kraj pustoszące, rychłego z nim wyzywały spotkania. Zaczém w dzień uroczysty Poczęcia N. Maryi, w Poniedziałek, o świcie, wielki książę Zygmunt wojsko swoje, w porównaniu z potęgą nieprzyjacioł słabe i bezsilne, sprawiwszy do boju, uderzył na nich z gwałtownością. Wrzała przez jakiś czas walka zacięta, i wiele z obu stron poległo: bój przedłużył się do kilku godzin; jedni drugim bowiem opierając się z zawziętością, to nadzieję, to bojaźń podzielali nawzajem. Sam książę Zygmunt nie był obojętnym widzem, ale zagrzewając swoje wojsko do walki, w miejsce słabych i chwiejących się nowe podstawiał szyki. Nakoniec Rusini i Tatarzy, nie mogąc wytrzymać napierania Litwinów, ustępować poczęli. Na spłoszonych Litwini tém silniej uderzyli, i za łaską Bożą do szczętu pokonali ich i znieśli. Dziesięć tysięcy, jak podanie niesie, legło ich w tej bitwie, a cztery tysiące zabrano jeńcem. Dostał się z nimi do niewoli książę Jerzy Langwinowicz, bratanek króla Władysława, który przyłączywszy się do strony książęcia Świdrygiełły, wspierał go radą i orężem. Sam książę Świdrygiełło zaledwo odmieniając konie uszedł rąk nieprzyjacioł, chociaż za nim najchciwiej poganiano, ażeby go schwytać. Zdobyto ośm chorągwi, które na pamiątkę zwycięztwa złożono w kościele Wileńskim. Zygmunt zaś wielki książę Litewski, uradowany już odniesioném nad nieprzyjaciołmi zwycięztwem, postanowił, jak słusznie się godziło, uświęcić tę pierwszą pomyślność oręża. W miejscu zatém stoczonej bitwy wystawił kościoł na cześć N. Maryi Panny, i opatrzył go hojnie nadaniem rozmaitych zapisów i przywilejów. Ustanowił nadto pewną liczbę kapłanów, aby w nim śpiewali ustawicznie godzinki ku chwale Najświętszej Bogarodzicy, która w dzień uroczysty swego Poczęcia jemu i jego wojsku tak świetne uprosiła zwycięztwo. Kiedy o tém nowém zwycięztwie król Władysław przez spiesznego gońca wiadomość otrzymał, przybyło radości powszechnej, a za dwojaką od Boga łaskę gorące i nieustanne zasyłał król do nieba dzięki.

Hussyci pod dowództwem Prokopa Raza strasznemi klęski pustoszą ziemię Szlązką.

Dnia drugiego miesiąca Lipca, wojsko Taborytów i tak zwanych Sierot, pod wodzą Prokopa kapłana, który inaczej zwał się Rasus, wtargnąwszy do Szlązka, rozniosło po kraju łupiestwa i mordy. Spaliło klasztor znakomity w Trzebnicy, poniszczywszy cudnej piękności obrazy Świętych, które niegdyś udziałała Ś. Jadwiga, zabrawszy dzwony i ołowiane pokrycie, którém cały klasztor był opatrzony. Podobnież klasztor Lubusz, miasta Winczyk, Prawsnik, Mielicz, spustoszyło grabieżą, rzezią i pożogą. Mieszkańcy miasta Oleśnicy, przestraszeni tą łotrostwa nawałą, aby się miasto nie dostało w ręce nieprzyjacioł, sami je podpalili, a z rodzinami i dobytkami swemi uciekli do Wrocławia: ale Hussyci nadbiegłszy ugasili pożar, i zagarnęli wielką zdobycz z zapasami żywności, których dla nagłości chwili Oleśniczanie zabrać z sobą nie mogli.

Rok Pański 1433.
Kiedy Polacy naradzają się o wydaniu wojny Krzyżakom, przybywają wysłańcy od soboru Bazylejskiego, i proszą o wyprawienie do soboru posłów, w celu wstrzymania mającej już wybuchnąć wojny.

Święta Narodzenia Pańskiego Władysław król obchodził w Krakowie, a przez dni kilkanaście obecni prałaci i panowie zajmowali się jedynie obradami, rozmaite obmyślając środki popierania dalszej z Krzyżakami Pruskimi wojny, którą po wyjściu kończącego się z dniem Ś. Jana Chrzciciela rozejmu na nowo rozpocząć postanowili, i zaciągnienia od sąsiednich państw posiłków, gdy ich od sprzymierzeńców temi czasy spodziewać się nie mogli. A lubo różne ku temu wynajdowano rady, uchwalono jednak złożyć zjazd w Sandomierzu na Niedzielę drugą postu, a w liczném zebraniu radców dokładniej rzecz rozważyć i wszystko jak należało rozporządzić. Król Władysław zatém wyjechawszy z Krakowa, przez Nowe miasto i inne przystanki udał się do Jedlny i tam zapusty przepędził. Po zapustach, zwykłą drogą na Niedzielę drugą postu zjechał do Sandomierza. Tu Jego królewska Miłość przyjmował świetne poselstwo, przybyłe od soboru Bazylejskiego, już w mieście Bazylei nad rzeką Renem leżącém rozpoczętego, który był Julian de Caesarinis, kardynał dyakon tyt. Świętego Anioła, jako legat Stolicy Apostolskiej, od Marcina V papieża do tego umyślnie wyznaczony, w celu nawrócenia Czechów odszczepieńców, zagaił, a który potém papież Eugeniusz IV po wyniesieniu swojém na stolicę potwierdziwszy, znowu inną spowodowany myślą rozwiązać usiłował. Poselstwo zaś rzeczone składali: Jan biskup Parmeński, Wilhelm mnich zakonu N. Maryi z góry Karmelu, prowincyał Lombardzki, i Antoni de Beruntiis, doktor praw kościelnych, radca nadworny Amadeusza książęcia Sabaudyi. Ci z należną czcią od króla przyjęci, w Niedzielę drugą postu, w kościele Sandomierskim N. Maryi, w obecności tegoż króla Władysława, królowej Zofii, Zbigniewa biskupa Krakowskiego i wielu panów Polskich, po odśpiewanej mszy wielkiej, opowiedzieli poselstwo swoje w imieniu całego soboru Bazylejskiego, usty Jana biskupa Parmy; który poważnie i wymownym głosem, wziąwszy za godło te słowa: „Czas jest, abyśmy ze snu powstali; teraz bowiem, bardziej niżliśmy mniemali, przybliżyło się nasze zbawienie“, wyłuszczył znaczenie soboru Bazylejskiego, powagę jego i władzę, pierwotnie na zakonie Chrystusa Pana, a potém wyroku Konstancyjskiego soboru i dwóch papieżów uchwałach zasadzoną, i zbijał powody rozwiązania tegoż soboru, wnoszone przez Eugeniusza papieża. W końcu upraszał: „aby król Władysław poparł go swoim wpływem i powagą, i wyprawił do niego uroczyste poselstwo, a przytém zalecił prałatom swojego królestwa, aby się udali do Bazylei i zasiedli na tym soborze, zwłaszcza gdy wielka była nadzieja nawrócenia Czechów, o które tak długo a daremnie orężem się kuszono; główniejsi bowiem ich przewódzcy, wezwani, przybyli na sobór Bazylejski, chcąc wysłuchać przełożeń soboru i kościoła.“ Po naradzeniu się z królem, odpowiedziano rzeczonym posłom: „że król na umyślném w tym celu zebraniu z swemi prałatami i panami weźmie rzecz pod rozwagę, i przez wyprawionych do Bazylei posłów na wszystkie żądania soboru da odpowiedź.“ Taką wziąwszy odprawę, uczczeni od króla Władysława szubami i innemi podarunkami, udali się do Prus, dokąd ich odprowadzał przydany posłannik królewski, i gdzie namawiać mieli mistrza i zakon Pruski, aby się połączyli z soborem, i pokój z królem Polskim zawarli. Prosili bowiem króla Władysława: „aby porzuciwszy płonną żądzę zemsty, obierał raczej bezpieczny z Krzyżakami i innemi nieprzyjaciołmi pokój, niż niepewne zwycięztwo; a gdy sobor Bazylejski i w tym zamiarze był zebrany, aby zjednał pokój między książętami chrześciańskimi, przeto twierdzili, że ich poselstwo miało niemniej na celu pogodzenie króla Władysława z Krzyżakami. Oświadczali, że ponieważ z ich zatargów i wojen wielkie dla wiary i kościoła wynikały szkody, przeto oni, mając ku temu zezwolenie królewskie, w imieniu soboru starać się będą szczerze i sumiennie o przywrócenie pokoju.“ Co do tego żądania, taką otrzymali odpowiedź: „że król bynajmniej nie odrzuca pokoju, nigdy bowiem nad pokój nie przekładał wojny; jakoż sam przestrzegał zawsze zachowania sojuszów zawartych z Krzyżakami: ale oni, upatrzywszy sposobną porę, na królestwo ogołocone z obrony po nieprzyjacielsku napadli, i znaczną część jego ogniem i mieczem spustoszyli, pogwałcili dziewice, kościoły i domy Boże pogrzebali w perzynie, a zamki i miasta do królestwa Polskiego należące pozagarniali i dotąd trzymają. Wszelako król we wszystkiém posłucha świętego soboru; i byleby Krzyżacy nie odmawiali zadosyćuczynienia, chętnie złoży swój oręż.“ Jakoż wojnę tę król Władysław rozmaitemi środkami usiłował odwrócić, i niechętnie ją wcale przedsiębrał, co w ów czas posłom dowodnie wyłuszczył.

Wojna przeciw Krzyżakom uchwalona.
W ciągu trwających przez dni kilka narad o wypowiedzeniu wojny Krzyżakom, nikogo nie było z radców, któryby z zapałem nie obstawał za dalszém jej po upływie rozejmu popieraniem. Zachodziła jednakże wielka trudność z tej miary, że król Władysław trudami i starością znękany, i już prawie oślepły, nie był zdolnym do uczestniczenia w tej wyprawie; z nieobecności zaś króla w wielu rzeczach potrzebujących wśród wojny załatwienia przewidywano przeszkody. Nadto, Litwini własną zajęci wojną, i Rusini obawiający się najazdu nieprzyjacioł, nie mogli w tej porze dostarczyć posiłków. Również Tatarów i Wołochów dla wielu przyczyn nie można było do tej wojny przyzywać. Lubo więc sejmujący radcy mieli na uwadze tyle ważnych okoliczności, wszelako postanowili prowadzić wojnę z Krzyżakami, i to własnym tylko żołnierzem, wezwawszy Boga na pomoc, nigdy tych nie opuszczającego, którzy sprawiedliwie oręż podnoszą. Wielu z świeckich panów doradzało, aby nie odrzucać pomocy Czechów, chociaż Wiklefa błędy utrzymujących, którzy przez listy i poselstwa swoje obiecywali Władysławowi dostarczyć posiłków przeciw Prusakom i wszelkim nieprzyjaciołom. Uchwalono nadto złożyć zjazd walny w dzień Ś. Jana Chrzciciela w Kole, i tam ściągnąć wojska z wszystkich ziem królestwa, zkąd zbrojno ruszyć miały do Prus. Nakoniec, orzeczenie stanowcze, azali król miał osobiście kierować wyprawą, czy komu innemu poruczyć dowództwo, postanowiono odłożyć do zjazdu mającego się odprawić w Kole. Po wydaniu takich uchwał, z rozkazu i za staraniem króla poczęto z największą pilnością sposobić wszystko co było potrzebne do skutecznego prowadzenia wojny, i wszyscy obywatele królestwa gotowali się wcześnie na wyprawę.

Hussyci pod dowództwem Biedrzycha kapłana odstępcy ziemię Spiską pustoszą.

Z Sandomierza ruszył król Władysław zwykłą drogą do Wielkiej Polski, i święta Zmartwychwstania Pańskiego obchodził w Kaliszu. Około tychże świąt Wielkanocnych, lud zbrojny Czechów Taborytów, których dowódzcą był Biedrzych kapłan, odstępca, wypadłszy z Szlązka, w celu łupiestwa i rozboju, przez Myślenice i inne miasta Polskie wtargnął do Węgier, pod nieobecność króla Zygmunta, który był wtedy do Włoch po koronę cesarską odjechał. Z rozkazu króla i radców królestwa Polskiego pościnano drzewa i zawalono drogi; chciał bowiem Władysław król wzbronić rzeczonym Czechom przejścia do Węgier, i ile możności nie dopuszczać im zniszczenia tego kraju. Ale Czesi wiedząc, że król Władysław i Polacy zajęci byli wojną domową, bynajmniej nie zrazili się temi zawałami i przeszkodami po drogach; toporem i ogniem otwierali sobie przejście, którego im nikt nie bronił. Lubo zaś panowie Węgierscy, dowiedziawszy się o wtargnieniu Czechów, zebrali wojsko i postanowili wyruszyć przeciw nim zbrojno; wieść atoli o ich śmiałym pochodzie zatrwożyła umysły, tak iż rzuciwszy broń rozbiegli się w popłochu. Czesi przeto wpadłszy do ziemi Spiskiej, opanowali miasto Kiesmark ogołocone z wszelkiej obrony (mieszkańcy bowiem tak niespodziewanym napadem strwożeni potruchleli); znalezione w niém wielkie bogactwa, długich czasów zbiory, złupili, a ztąd rozszerzyli grabieże po okolicznych miasteczkach i włościach; a poimawszy starostę Spiskiego, imieniem Jerzego, który odprowadzony do Pragi wkrótce tam życia dokonał, i spustoszywszy powiat Turek, z wielką zdobyczą i bez żadnej przeszkody przez góry wrócili do swego kraju.

Amelia, córka Ziemowita książęcia Mazowieckiego, zaślubia Bogusława książęcia Słupskiego. Polacy wojska posiłkowe Hussytów prowadzą do Nowej Marchii.

Po świętach Wielkanocnych, z Kalisza zjechał król Władysław do Poznania, gdzie Bogusławowi książęciu Słupskiemu, przybyłemu w postaci pielgrzyma, zaślubił siostrzenicę swoję Emilią, córkę Ziemowita książęcia Mazowieckiego, i gody weselne z królewską wspaniałością wyprawił. Przybyli także wtedy do króla posłowie Czechów odszczepieńców, którzy się zwali Sierotami, a których wodzem jedynym i głową był Jan Czapek z Sanu, pod ów czas pustoszący swym orężem Niemcy, Misnią, Saxonią i okolice Norymbergi; oświadczali oni królowi „gotowość swoję udzielenia mu wszelakiej pomocy przeciw Krzyżakom.“ Przyjęto wdzięcznie tę obiecaną pomoc, lubo duchowni wielce ją odradzali, i wskazano Czechom, aby z całém wojskiem wkroczyli do Nowej Marchii zagarnionej przez Krzyżaków, i w połączeniu z wojskiem Wielkopolan łupili ją i pustoszyli. Przejście temuż wojsku z rozporządzenia królewskiego otwarto przez wielki Głogów, zkąd rzekę Odrę i zamek Santok, dzierżony już w ów czas przez Polaków, za zezwoleniem braci zakonu Ś. Jana, którzy go od Polski byli oderwali, a potém rzekę Wartę przebyło. Piotr Szafraniec z oddziałem dwóchset jazdy dany mu był za przewodnika. Korzystna to bowiem i łatwa zdawała się sprawa radcom królewskim, iżby Czeskie wojsko, które straszném już było dla wszystkich krajów sąsiednich, przez obce ziemie nagle do Nowej Marchii wkroczyło, a połączywszy się z rycerstwem Wielkiej Polski rozniosło po niej spustoszenia; po takowém wreszcie spustoszeniu złączyło się znowu z główném wojskiem królestwa, ściągnionego z ziemi Krakowskiej, które wkroczyć miało na Pomorze.

Polacy, tylekroć łudzeni od Krzyżaków, zadają wielką klęskę Nowej Marchii, i dwanaście miast biorą przemocą.

W dni Krzyżowe, kiedy król Władysław z dworem swoim znajdował się w Kościanie, przybyli do niego posłowie soboru Bazylejskiego, z oświadczeniem, „że udało im się skłonić Krzyżaków do pokoju, i że do układów w tym celu dla obydwóch stron naznaczyli dzień Czwartkowy przed Zielonemi Świątkami w mieście Słońsku niedaleko Raciąża. Prosili zatém, aby król wysłał tam swoich pełnomocników, i raczył na sprawiedliwych warunkach przystąpić do zgody.“ Lubo zaś i król i panowie radcy przewidywali, że to nie przyjdzie do skutku, już bowiem doświadczyli po wiele kroć podobnego z strony Krzyżaków matactwa i zawodu, aby wszelako nie uchybić soborowi i jego posłom, wyprawiono do Słońska znakomitych mężów, jako to: Wojciecha Jastrzębca arcybiskupa Gnieźnieńskiego, Władysława z Oporowa dziekana Krakowskiego, podkanclerzego królestwa, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego, Jaranda Włocławskiego i Jana z Lichina Brzeskiego, wojewodów: którzy przybywszy na dzień oznaczony, żadnego jednak z Krzyżaków ani posłów nie zastali. A gdy nazajutrz wyjeżdżali z powrotem, przybył jeden z posłów, i rozmaitemi wymówkami usprawiedliwiając to ich omieszkanie, prosił, aby zjazd powtórny odłożono do dni piętnastu; na co posłowie królewscy bez trudności przystali. Ale gdy znowu ciż posłowie stawili się za dni piętnaście, a nie zastali ani Krzyżaków ani ich pełnomocników, widząc, że ich próżno zwodzą, odjechali do domu. Posłowie także soboru już się więcej nie pokazali: wstydząc się bowiem kłamstwa, do którego ich niepoczciwość Krzyżaków spowodowała, postanowili nie mieszać się już w sprawę pokoju. Skoro więc czas sposobny nadszedł, stosownie do zapadłej uchwały zajęto się wyprawą przeciw Prusom. Rycerstwo ziem Wielkopolskich z rozkazu króla wziąwszy się do oręża, pod dowództwem Sędziwoja z Ostroroga wojewody Poznańskiego do Nowej Marchii wkroczyło, gdzie ledwo znalazło po drodze trawę do pożywienia koni. Z drugiej strony Czapek nadciągnął z wojskiem Czeskiém, a złączywszy się z Polakami znacznie pomnożył siły. Na ich widok struchleli mieszkańcy Nowej Marchii: obawiali się bowiem z jednej strony Polaków, obrażonych i pobudzonych do zemsty świeżo doznaną krzywdą; z drugiej Czechów, o których okrucieństwie dochodziły ich wieści zwykle przesadzające prawdę. Powiększyły trwogę nagłe obu wojsk pochody, które niszczącą nawałą pustosząc cały kraj Nowej Marchii, roznosiły wszędy mord i pożogę. Niebawem dwanaście miast położeniem i sztuką warownych, jako to Strzelce, Dobiegniew, Choszczno, inaczej zwane Arnsberg, które bądź przemocy uległy, bądź dobrowolnie się poddały, ujrzano w gruzach i popiele. Samo tylko miasto Choszczno czyli Arnsberg, że trudne było do zdobycia, oszczędzono, i zostawiono w niém załogę zbrojną, która całą Marchią utrzymała w podległości królowi Polskiemu, aż do czasu przywrócenia pokoju.

Zygmunt książę Litewski najeżdża niespodzianie Inflanty.

Tegoż roku, wojsko Żmudzinów z całego kraju jakby mąż jeden zebrane, z rozkazu książęcia Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, w święta Wielkanocne wtargnęło potajemnie do ziemi Inflantskiej, którą Kurlandyą zowią, i nieostrożnych a żadnej nie spodziewających się zdrady Inflantczyków w dwunastu dniach zwojowało; poczém zagarnąwszy zdobycz znaczną i gmin obojej płci jeńców, bez walki i przeszkody żadnej do swego kraju powróciło.

Polacy tracą zamek Łuck, ziemię zaś Chełmską zabezpieczają od grabieży nieprzyjacioł.

W tymże czasie, Nosz książę Ruski, Greckiego wyznania, zdradzieckiemi podarki i przekupstwy opanował zamek Łuck, do którego zbiegła się liczna rzesza Rusinów sprzyjających książęciu Świdrygielle. Często téż Rusini ziemię Chełmską, której starostą pod ów czas był Hryćko Kierdejowicz, łotrowsko dla łupu najeżdżali. A gdy jej rzeczony Hryćko dzielnie bronił i strasznym się stał wszystkim sąsiadom, książę Nosz zebrawszy zkąd tylko mógł zbrojne siły, wkroczył do ziemi Chełmskiej. Hryćko zaszedł mu drogę w pobliżu Hrubieszowa nad rzeką Bugiem i stoczył z nim żwawą bitwę, w której za łaską Bożą wszystek ów tłum najezdzców rozgromił, samego książęcia zmusił do ucieczki, i mnóstwo ludzi zabrał w niewolą. Od tego czasu ziemia Chełmska wolną była od napaści i odzyskała pokój żądany.

Dla podeszłego wieku króla Władysława, Mikołaj z Michałowa kasztelan i starosta Krakowski obejmuje dowództwo nad wojskiem wybierającém się na wyprawę przeciw Krzyżakom.

Stosownie do wydanych rozkazów królewskich, wszystkie siły zbrojne królestwa, a mianowicie ziemi Krakowskiej, Sandomierskiej, Sieradzkiej, Lubelskiej i Wieluńskiej, na dzień Ś. Jana Chrzciciela zebrały się w Kole. Przybył tam i król Władysław z wszystkiemi niemal prałatami, książętami i panami, którzy przez dni kilka naradzali się tajemnie i z wielkim namysłem układali, czy król Władysław miał osobiście wyruszyć na wojnę, czyli téż w miejsce swoje kogo innego postanowić wodzem wyprawy. A gdy wszyscy na to się zgodzili, że król dla podeszłego wieku i osłabionych oczu nie był zdolnym do podejmowania spraw wojennych, za zgodną uchwałą tak króla jako i radców oddano dowództwo Mikołajowi z Michałowa, kasztelanowi i staroście Krakowskiemu, herbu Róża, i zalecono wszystkim książętom, panom i szlachcie, aby na wojnie jego słuchali rozkazów. Co do prowadzenia zaś samej wojny, za zgodną radą króla i panów, rzeczony wódz takie otrzymał zlecenie: „aby wojsko królewskie nigdzie się nie zatrzymywało, ani bawiło obleganiem i dobywaniem miast i zamków, lecz jak najspieszniej wtargnąwszy na Pomorze mieczem i ogniem kraj cały spustoszyło, a dopiero po zniszczeniu miast i włości usiłowało zdobyć to lub owo miasto albo zamek, w którymby z końcem wyprawy i odwołaniem wojska królewskiego można zostawić załogę zbrojną, tak dla wstrzymywania napaści, jako i ścierania ciągłego nieprzyjacioł.“ Odebrawszy zatém dokładne i szczegółowe zlecenia, co miał czynić, a czego na wojnie unikać, ruszył wódz z wojskiem królewskiém ku krajom nieprzyjacielskim i zbrojno szedł na Pomorze. Król zaś Władysław z Koła pojechał do Konina, i tam, wedle uchwały radców, przez cały przeciąg wyprawy stale wysiadywał, aby wysyłani z obozu gońce mogli do Jego królewskiej Miłości snadniej dojeżdżać. Niektórych zaś z radców trzymał przy sobie, aby w zachodzących różnego rodzaju okolicznościach łatwiej za ich poradą mógł działać.

Wojsko Polskie wkracza na Pomorze, Tucholi jednak nie zdobywa i Chojnice nadaremnie oblega.

Wojsko zatém królewskie wyruszywszy z Koła, pod wodzą rzeczonego Mikołaja z Michałowa kasztelana Krakowskiego, rozmaitemi drogami zdążyło do ziemi Pomorskiej, pod Bydgoszczą przebyło rzekę Brdę (Dbra) i w imię Boskie wkroczywszy do kraju nieprzyjacielskiego, poczęło go orężem pustoszyć. W pochodzie zaś swoim miało po lewej stronie Jasieniec i Tucholę. A gdy przybyło pod zamek i miasto Tucholę, i w okolicznych wsiach i przedmieściach jęło roznosić grabieże i pożogi, zatrzymało je mocne bicie z dział wielkich z zamku Tucholi, tak iż pod miastem wytrwać na stanowisku nie mogło. Koniecznością zatém zmuszone odstąpiwszy od miasta Tucholi, położyło się obozem w borze nad jeziorem, o milę od rzeczonej Tucholi. Ale i tam kamienie z taraśnic wyrzucane Tucholskiego zamku dosięgały, z wielkiém Polaków podziwieniem. Drugie zaś wojsko królewskie Wielkopolan z posiłkami Czechów, pod wodzą Sędziwoja z Ostroroga wojewody Poznańskiego i Jana Czapka, spustoszywszy Nową Marchią i kraj cały, prócz miasta Landsberga nachyliwszy pod władzę króla Polskiego, wszystkiemi siłami wkroczyło już na Pomorze, i miasto Chojnice ścisnęło oblężeniem. Zaczém Mikołaj z Michałowa ruszywszy obozem z pod Tucholi, szedł prostą drogą ku Chojnicom. Tak bowiem uchwalono, aby wojska połączone groźniejszemi uczynić w obec nieprzyjacioł. Czterema pochodami od granic nieprzyjacielskiej ziemi przybywszy Mikołaj pod Chojnice, wielce swoich uradował, a zwiódł oblężeńców, którzy mniemali, że im posiłki nadeszły. Jakoż wszyscy powychodzili na wieże i mury, aby zobaczyć mającą się stoczyć bitwę. Wojsko bowiem oblegające miasto, z bronią w ręku i z podniesionemi znakami wyszło na spotkanie swoich braci, a oblężeńcy łudzili się mniemaniem, że szło do rozprawy z przeciwnikiem. Obadwa więc wojska w szyku bojowym i z rozwiniętemi chorągwiami postępowały, zostawiwszy mały tylko poczet do strzeżenia dział i obozu. A gdy się spotkały nie opodal od Chojnic, i ściskając sobie wzajemne dłonie krewni z krewnemi i bracia z braćmi poczęli się witać z radością, przyczém głośne okrzyki z jednej i drugiej strony zabrzmiały, rozumieli oblężeńcy, że już przyszło do bitwy. Aliści potém, gdy wpatrując się lepiej z wysokości murów, postrzegli oba wojska razem i z wesołością wracające do obozu, wielka ich radość i otucha zmieniła się nagle w trwogę, zwątpili bowiem, aby tak wielkim siłom oprzeć się zdołali. I tak dalece upadły wszystkim serca, że już więcej myśleli o ucieczce niżeli o odporze, więcej o poddaniu się niżeli o obronie miasta. Jakoż, gdyby wojsko królewskie zaraz było po przybyciu swojém uderzyło do szturmu, miasto niechybnie byłoby wziętém; mury bowiem po większej części ogołocone były z obrońców, i wszystkich wielka opanowała trwoga. Taki zaś powstał między oblężeńcami popłoch, taka rozpacz i narzekanie, że wszyscy rozumieli, iż nieprzyjaciel lada chwila wkroczy do miasta. Ale dowódzcom i naczelnikom wojsk królewskich stosowniejszą zdało się rzeczą wprzódy pociskami z kusz mury i wieże osłabić i obrońców ich odeprzeć, a potém ruszyć do szturmu. A lubo król Władysław rozkazał był przez listy i gońce zaniechać oblężenia, Polacy jednak sromali się porzucić zaczęte dzieło.

Polacy nie mogąc zdobyć miasta Chojnic, odstępują od oblężenia.

Położywszy się więc obozem pod Chojnicami, i połączywszy obadwa wojska, naradzano się przez czas niejaki, czyby trwać przy oblężeniu miasta, czy też według rozkazu króla zaniechać oblężenia i rozpuścić zagony po kraju nieprzyjacielskim. A lubo i wódz Mikołaj z Michałowa i wszyscy radcy byli za tém, aby królewskiemu uczynić zadość zleceniu i od miasta odstąpić, przemogło jednak zdanie Sędziwoja wojewody Poznańskiego, który zapalony żądzą zdobycia miasta, przekładał, że hańbą było dla rycerstwa nic nie zdziaławszy opuszczać oblężenie, i że miasto z pewnością podda się albo przemocy ulegnie, gdy inne nierównie silniejsze miasta w Marchii zdobyć się udało. Postanowiono zatém popierać oblężenie, i całe wojsko ośm tygodni strawiło na daremném dobywaniu jednego miasta. Król naganił o to listami Mikołaja z Michałowa kasztelana Krakowskiego. Zła to bowiem była rada, mitrężyć próżno przy obleganiu jednego miasta, zaniechawszy plądrowania ziemi nieprzyjacielskiej, dla którego głównie posłane było wojsko, i które więcej nierównie byłoby w ten sposób zrządziło nieprzyjaciołom szkody, niż zdobyciem nawet miasta Chojnic. W czasie trwającego zaś oblężenia, w wielu miejscach ustawiczném miotaniem z kusz pocisków słabiono mury i przedmurza, a w przyległe okolice wyprawiano liczne z obozu poczty, które podjeżdżając do wsi i miasteczek zdobywały dla wojska zapasy żywności, same zaś wsie i miasteczka ogniem niszczyły. Dlatego w ziemi Pomorskiej nie było już nigdzie po włościach i miasteczkach mieszkańców, wszyscy bowiem powynosili się do obronniejszych miast i warowni. Wodę także, która napełniała fosy, z wielką pracą pospuszczano rowami, i mniemano, że osuszone przekopy łatwe będą do przejścia; ale muł z dawna na dnie osiadły, grzązkie a głębokie błocko, nową stawiły zawadę. Nadto, w mieście tak wielki był dostatek wszystkich rzeczy potrzebnych do wytrzymywania oblężenia, taka mnogość kusz i dział do obrony, mury nakoniec tak były silne i wieże tak liczne, że wszelkie usiłowania Polaków pełzły na niczém. Gdy więc siłą nie można było nic dokazać, wodzowie zważywszy trudność dobycia miasta szturmem, umyślili podejść skrytemi podkopy; zaczęto bić rów podziemny, długą pracą i trudem posuwano się coraz dalej; dzień i noc znaczna liczba rąk wynosząc na wierzch ziemię, prowadziła minę wprost ku miastu. To w oblegających wlewało wielką nadzieję dobycia miasta i utwierdzało ich stałość; trwożyło zaś oblężeńców, przed którymi ta robota ukryć się nie mogła, kupa bowiem wyniesionej na wierzch ziemi pokazywała jawnie co się święciło. Powszechna to w ludziach słabość, że tajne i ukryte przed ich okiem rzeczy większą w nich bojaźń wzniecają. Rozstawiali więc straże po różnych miejscach, i przykładając ucho do ziemi, nadsłuchiwali, zkąd się rozchodził odgłos kopiących, i z którego miejsca nieprzyjaciel zamierzał wpaśdź do miasta. Ale skutek nie odpowiedział tak wielkim nadziejom. Gdy bowiem podkopy prowadzone pod mury miasta doszły już do tego miejsca, na którém mur większy i mniejszy spoczywał, a żłób wewnętrzny nie dość głęboko był brany, runęła zwierzchnia warstwa ziemi, piasek osypał się w czeluści, i jama wyjrzała na świat, przez co zepsuła się cała robota, tak, że już dalej nie można było drążyć miny. Aby jednak praca z takim trudem podjęta nie była bez korzyści, w ciągu trwającego oblężenia strzelano owym otworem z proc do nieprzyjacioł stojących na małym murze, którzy rażeni z tyłu ginęli, a nikt nie pojmował, zkąd padały na nich pociski. Dopiero po długim czasie, kiedy już znaczna liczba od strzał wyginęła, dostrzeżono miejsca zdrady, i zawalono je błotem i nawozem. Wtedy wodzowie Polscy widząc, że zamierzone podkopy chybiły celu, wzięli się na nowo do dobywania miasta orężem, i postanowili uderzyć nań z całą mocą, gdy skryty zamach okazał się daremnym. Aby więc nie zaniedbać niczego, na co tylko zdobyć się mogli, w dzień Ś. Maryi Magdaleny, z rana, ruszywszy całym obozem do szturmu, natarli z wielką gwałtownością na miasto, ze wszystkich stron wojskiem ściśnięte. Jedni działami rozbijali przedmurza, drudzy podsuwając się pod mury usiłowali robić wyłomy, inni przez rowy błotem zalane wdzierali się w rozwarte szczeliny. Ale i oblężeńcy nie stracili odwagi: rozmaitym rodzajem obrony, smołą wrzącą i żywicą, ukropem, kamieniami, strzałami i mieczem razili nieprzyjacioł; opierali się i bronili miasta z rozpaczą. Żadnego nie zaniechano środka obrony; kobiety nawet i dzieci dostarczały rzeczy potrzebnych. Każdy nosił w sobie to przekonanie, że w tej walce szło o byt jego cały i zdrowie. Po kilkugodzinnym nader zaciętym boju, gdy Czesi opuścili swoje stanowisko i odstąpili od murów, do których szturmowali, oblężeńcy wszystkie siły swoje zwrócili na Polaków. Wielu zatém poległo, znaczna liczba odniosła rany albo dostała się w niewolą; reszta wojska przymuszoną była odstąpić od miasta, tak go dzielnie broniono. Poimany wtedy został Piotr z Oporowa, szlachcic, który był ugrzązł w błocie, i inny także Czech imieniem Piotr. Nie mogąc bowiem rzeczony Piotr Oporowski i inni rycerze wydobyć się z kału, ani uciekać, narażeni na śmiertelne z dział pociski i strzały, musieli poddać się i przyjąć więzy. Jan Mężyk z Dąbrowy, wojewoda Lwowski, raniony był ciężko w nogę z śmigownicy, a Jarand z Brudzewa, znakomity młodzieniec, syn Jaranda wojewody Inowrocławskiego, poległ pod ciosem. Polacy bowiem, po ustąpieniu Czechów, mając sobie za hańbę odbiegać walki, i z tém większą bijąc się zaciętością, ginęli pod nawałą kamieni i grotów, albo więźli w błotnistym parowie. Stracili wreszcie otuchę, gdy widzieli, że wszystkie ich usiłowania były daremne, a co więcej ich bolało, że o zebraniu sił na nowo myśleć nie mogli.

Polacy wyruszywszy z obozu, naprzód klasztor Peplin a potem miasto Tczewo rabują i palą.

Poświęciwszy zatém napróżno tyle trudów pod Chojnicami, i zmarnowawszy ośm tygodni najlepszego czasu, wojsko Polskie, nie tylko wstydem okryte że miasta dobyć nie mogło, ale i głodem ściśnione i pozbawione koni, zewsząd czuło swą klęskę. Nieprzyjaciel bowiem poprzecinał drogi, tak iż z Polski dowozy napoju i żywności dla wojska ustały. Ubożsi do picia czerpali wodę z kałuży. Koniom brakowało paszy. Gdy w całej okolicy nie było już zboża, trzeba było za żywnością w dalekie wybiegać strony; ale i te wyprawy nie były bezpieczne dla ustawicznych podjazdów nieprzyjaciela. Wielu zatém potraciło konie, które albo padały z głodu, albo zmorzone tak pocieńczały, że wojsko pozbawione było jazdy. Zapóźno więc dowódzcy i naczelnicy przypomniawszy sobie rozkazy królewskie, i zważywszy, że próżno kusili się o dobycie miasta, a jesień już nadchodziła, zwinęli wreszcie obozy; to, czego zabrać nie mogli, popalili; i z całém wojskiem odstąpiwszy od Chojnicy, nie bez wielkiej radości oblężeńców, ruszyli i siódmym pochodem przyszli pod miasteczko Tczewo; potém przez Gniew, Nowe, Starogrod (Stargard) zdążyli do klasztoru Peplina, który w dwóch dniach ogniem i grabieżą zniszczyli i z ziemią zrównali. Klasztor ten, przez dawnych książąt Polskich, Sambora, Mszczuja i Świętopełka, założony i uposażony, tak wspaniałe i ozdobne miał zabudowania, że im się ludzie dziwowali. Wszystka ta piękność i ozdoba w niwecz obróconą została. Klejnoty kościelne, naczynia i sprzęty poszły na łup żołnierstwa. Ponieważ zaś wojsko Czeskie w pochodzie przednią straż trzymało i szło przed Polskiemi chorągwiami, jako złożone po większej części z piechoty, która koniecznie czoło tworzyć musiała, przeto gdy przybyło pod Tczewo, i obaczyło, że miasto tak położeniem jak i sztuką było warowne, i pod wszelakim względem mocniejsze niż Chojnice, nie zatrzymało się bynajmniej, ale minąwszy je, o ćwierć mili od tegoż miasta, jak wprzódy uchwalono, we wsi Sobkowie, należącej do biskupa Wrocławskiego, położyło się obozem. Wojsko zaś Polskie za niém postępujące, nadciągnąwszy pod Tczewo, stanęło na chwilę przed miastem. A lubo wodzowie nie chcieli bynajmniej w tém miejscu się zatrzymywać, aby na nieprzygotowane i za zdobyczą rozbiegłe rycerstwo nie uczyniono z miasta wycieczki, gdy jednakże same losy mieszkańcom miasta gotowały klęskę, nie zdołali żadnym zakazem wzbronić wojsku zatrzymania się pod Tczewem. Mieli bowiem zwyczaj Krzyżacy, że wszystek lud i żołnierzy zaciężnych, z Czechów, Ślązaków, Niemców, korsarzy (piratae) dziećmi okrętowemi (Schewkinder) zwanych, i z innych narodowości złożonych, przeprowadzali do zamków i miast, wedle których spodziewali się że wojsko Polskie przechodzić będzie, aby rzeczone zamki i miasta miały dostatek ludzi do obrony, i nie obawiały się oblężenia albo napadu nieprzyjaciela. Zaczém i po odstąpieniu Polaków od Chojnic, wszystko wojsko i lud zaciężny Krzyżaków wyruszyły cichaczem i w nocnej porze do innych miast potrzebujących obrony, i los przygodny zgromadził ich był pod ów czas w Tczewie. Już Polacy znali ich dobrze po zbrojach i koniach; wszędzie bowiem, gdzie wojsko Polskie przechodziło, wypadając z obozów i miast, zwodzili z niém zaczepne harce. Tak i wtenczas, gdy Polacy usiłowali wtargnąć na przedmieścia Tczewa, stawili im opór, i nie dopuszczali podpalania domów. Ale gdy wojska więcej nadeszło, ledwo zdołali uciec do miasta, a znaczna ich część trupem poległa; wielu odniosło rany, albo dostało się w niewolą. Złupiono naprzód przedmieścia, a potém podpalono. Wznosiły się płomienie wysokiemi słupy, a wiatr silny wiejąc od południa, niósł iskry i gorejące głownie na miasto, jakby z umysłu dopomagał Polakom. Zaczém i wojsko Polskie zatrzymało się na miejscu, czekając z niepłonną otuchą, rychło-li pożar zniszczy przedmieścia i miasto. Lubo zaś mieszczanie bronili swoich domów od pożogi gaszeniem ognia i zrywaniem dachów, gdy atoli zapalił się szczyt na jednej wieży, pozajmowały się pobliższe budynki. Z wieży bowiem ogień spuściwszy się na kościoł, a potém na inne dachy, urósł niebawem w pożar gwałtowny, który ogarniając jedne po drugich domy, klęskę uczynił powszechną. Niezadługo jednak ów pożar rozpostarty wszerz i wzdłuż ustawać począł. Wojsko więc królewskie podstąpiwszy pod mury, postanowiło wedrzeć się do miasta. Ale nie potrzeba już było siły gwałtownej i szturmowania: dopiekał bowiem ogień straży murów broniącej, i ogarnąwszy już domy, dusił nawet tych, którzy stali na murach i parkanach, a z których wielu zeskakując na ziemię uciekało do Polaków, aby uniknąć śmierci. Polacy zaś po przystawionych drabinach dostawszy się do miasta, chwytali co lepsze rzeczy w zdobyczy. Bramy miejskie, które były mnogiemi drągami zaparte, Polacy z jednej strony, a mieszczanie z drugiej podważając, z trudnością wybili; a wtedy dopiero wojsko Polskie wpadłszy do miasta na okół pożarem płonącego, poczęło gasić ogień, aby korzystać z ocalonych łupów. Tak to los zwraca często na opak ludzkie czyny i zamiary. A lubo pożar wzmógł się był niezmiernie, i dachy tak kościoła jako i domów miejskich, nawet dachówką pokrytych, runęły od gwałtownej pożogi, która schłonęła najbogatsze zasoby i nie dopuściła ich do rąk zwycięzców; zostały jednak piwnice napełnione suknem i rozmaitemi towarami: z tych wojsko wyciągając mnogie łupy, nasyciło niemi swoję chciwość i wielce się spanoszyło. Wszystka ta zdobycz dostała się Polakom; Czesi bowiem, którzy dopiero później posłyszawszy o zdobyciu miasta nadciągnęli, zastali już wszystko w ręku Polaków. A tak, owo miasto warowne i znakomite do szczętu zniszczoném i prawie w ruinie pogrzebaném zostało, nie ludzką przemocą, ale raczej z Bożego dopuszczenia. Bo i w tém był oczywiście palec Boży, że Chojnice ani siłą, ani przemysłem, ani żadnym środkiem zdobyte być nie mogły i przez ośm tygodni wytrzymały oblężenie; Tczewo zaś położeniem swojém i warownością nierównie silniejsze, w jednym dniu i w jednej niemal godzinie zostało spalone, wzięte i z ziemią zrównane. Może spełniło już było miarę występku, i za to Bóg je ukarał, tak że sami zwycięzcy i nieprzyjaciele nad niém się litowali. Pod te czasy, mistrz Pruski Paweł Rusdorf wybrał się był z zamku Marienburga na wyspę Żuławę, i tam zabawiając się myślistwem, biegał z sokołami na ptaki. A kiedy spostrzegł (bo to było w pobliżu) że miasto Tczewo niespodziewanie w ogniu stanęło i wpadło w ręce nieprzyjacioł, jęknął boleśnie, a umknąwszy co prędzej, wrócił do Marienburga strwożony i zadyszany, i gromił swoich komturów i radców, którzy go swemi niecnemi namowy skłonili prawie poniewolnie do złamania przymierza wieczystego pokoju.

Nieludzkie i srogie niektórych Polaków obchodzenie się z brańcami, mimo wiedzy atoli wodza, który im największą ludzkością więzy osładza.

Po wzięciu i spaleniu miasta Tczewa, wszystek lud zbrojny i zaciężne rycerstwo Krzyżaków, z wielu mieszkańcami rzeczonego miasta, zabrano w niewolą. Było jeńca, jak wieść niesie, przeszło dziesięć tysięcy, złożonych z Czechów, Ślązaków, Niemców i korsarzy, dziećmi okrętowemi zwanych, których do obozu Polskiego zaprowadzono i przedniejszym z panów pod straż oddano. Na prośbę Jana Czapka i rycerstwa Czeskiego, wydano temuż wszystkich Czechów poimanych w mieście Tczewie: który nałajawszy im surowo, „że przeciw własnemu narodowi dawali pomoc Niemcom, i przyszli do Prus najemniczym orężem wojować z królem Polskim i Polakami, którzy dla wspólności języka zawsze byli Czechom przychylni,“ kazał w środku obozu ułożyć stos ogromny, i wszystkich na ogniu spalić. Jego przykład naśladując jeden z rycerzy Polskich, Jan Strasz z Białaczowa, samowolnie i lekkomyślnie owych łotrzyków morskich kazawszy zamknąć w turmie drewnianej, słomą i suchą łoziną budę z nimi podpalił. Kiedy więc ogień począł im z wszystkich stron dojmować, oni, ludzie nadzwyczaj silni, wyparli drzwi więzienia i usiłowali umknąć z płomieni. Ale wielu z Polaków, którzy byli przyszli temu się widowisku przypatrzyć, wyskakujących z więzienia majtków brali na dzidy i zabijali, dopóki nie nadbiegł dowódzca wojska Mikołaj z Michałowa, który dowiedziawszy się o takiém okrucieństwie, pospieszył i zgasił ogień. Jeden z tych nieszczęśliwych, mając popalone nogi, zawlókł się jak mógł do pobliskiej sadzawki; a kiedy mniemano, że chciał się wody napić, on bólem zniecierpliwiony sam się w wodzie utopił. Już odtąd nie pastwiono się więcej nad jeńcami. Kobietom i dzieciom poimanym w Tczewie nie tylko okazywano wszelką uczciwość i ludzkość, ale je nawet wolnością udarowano. Nadto, dowódzcy wojska i starszyzna przydali rzeczonym kobietom straż z Polaków, aby się kto na biednych brankach nie dopuszczał swawoli, albo im nie wydzierał dobytków, które z sobą miały. Ta ludzkość wielki Polakom zaszczyt przyniosła. Rzeczone bowiem niewiasty różnego stanu, widząc ochronioną nie tylko swoję uczciwość, ale i wszystkie rzeczy, chociaż nawet bardzo kosztowne, uwielbiały tę cnotę w Polakach, jako pełnych wspaniałości zwycięzcach, że umieli powściągnąć i żądze swoje i ręce od wyrządzenia krzywdy niewiastom; kiedy przeciwnie Krzyżacy przed dwoma laty, wtargnąwszy do Polski, i zastawszy ją bezbronną, na poimanych brankach wszelkiej dopuszczali się swawoli, i bynajmniej na taką nie zasługiwali zaletę. Zaczém Krzyżakom, panom swoim, złorzecząc, Polakom jak najlepiej życzyły. Ale ponieważ rzeczone kobiety po spaleniu miasta Tczewa pozostać w miejscu nie mogły, na wsiach zaś pobyt był niebezpieczny; przeto rycerstwo Polskie odprowadziło te wszystkie kobiety, tak zamężne jako i panny, do Wisły, zkąd przeprawione na statkach odwieziono do ziemi Pruskiej, a znajomi i sąsiedzi rozebrali je do miast pobliższych, ze wszystkiemi dobytkami, jakie z sobą miały. W obozie zaś królewskim śledzono i z największą starannością odszukiwano wszelkie branki, jeżeli przez czyją nieprawość zostały ukryte i zatrzymane, i puszczano je na wolność, a nie pozwolono, aby żołnierz Polski kalał się sromotą niewieścią. Wiele bowiem na tém zależy, aby w prowadzeniu wojny zachować w obozach przystojność. To wojsko i ten lud, który własnym chuciom podlega, snadno poddawać się zwykł w jarzmo nieprzyjacioł; i słuszną karą Bożą doznaje zniewagi od wroga, kto sam się występkami znieważa.

Wojsko Polskie poprowadzone pod Gdańsk nad morze, zrywa i niszczy przystań okrętową.
Gdy po zdobyciu i spaleniu miasta Tczewa ruszono obozem ze wsi biskupa Włocławskiego, szli dalej Polacy ku Gdańsku, paląc okoliczne wsie, dwory i miasteczka. Splądrowali wtedy i zniszczyli pożogą klasztor Oliwski, założony niegdyś i uposażony od książąt Pomorskich, Sambora, Świętopełka i Mszczuja. Przybywszy zaś pod Gdańsk, stali przez cztery dni obozem, i bijąc z dział i kusz do miasta, znacznie mury osłabili; łatwo bowiem było z góry miotać na nie pociski. Port także morski, obwarowany palami, tramami i innemi opory, aby okręty łatwiej zawijać mogły do ostoi, zburzyli Polacy i znieśli do szczętu. Poczém wszystko wojsko, tak konne jako i piesze, rzuciwszy się w bród morski jak tylko mogło najgłębiej, po falach wyprawiało sobie gonitwy; harcowali jedni z drugimi, i przez długi czas bawili się taką igraszką. Piękny-to był i wesoły dzień dla rycerstwa Polskiego, które spustoszywszy srodze kraje nieprzyjacielskie, dotarło zwycięzko i bez szkody aż do morskiego oceanu. Zaczém wielu z Polaków pasowano wtedy na rycerzy i przyjęto za wykonaniem uroczystej przysięgi w poczet rycerski. Wielu zaś z pomiędzy Czechów nalewało wodę morską w flaszki, i zaniosło ją potém do swoich, na pamiątkę tak dalekiej wyprawy. Mieszczanie Gdańscy, znękani mnogiemi klęskami (pociski bowiem z kusz wielce ich osłabiły, i zdawało się, że miasto łatwo mogło być wzięte, gdyby wojsko z podobną jak pod Chojnicami dobywało go usilnością) obawiając się ostateczności, postanowili wejść o pokój w układy, które już w Peplinie i po innych miejscach napróżno starano się przyprowadzić do skutku. Ale chociaż i teraz pracowano dość długo nad zawarciem pokoju, skończyło się jednak na niczem.

Polacy zamek Jasieniec rabują i palą.

W Poniedziałek po Ś. Wawrzyńcu, wojsko Polskie, strawiwszy wszelkie zapasy, jakie z przyległych okolic pozbierano, z wielką pociechą i radością Gdańszczan odstąpiło od miasta, i sześciu pochodami przybyło pod Tucholę: ale gdy w pobliżu zatknąć chciało obozy, nie dopuściły im tego miotane gęsto z dział zamkowych pociski. Przymuszone więc oddalić się od miasta, stanęło o pół mili drogi. Ztamtąd znowu ruszywszy, pomknęło się do Jasieńca, gdzie przez dwa dni spoczywało pod namiotem. Przybyli bowiem komturowie, rycerze i mieszczanie Pruscy w celu rokowania o pokój. W ciągu tego czasu, gdy starszyzna zajmowała się układami, wojsko Czeskie głodem nękane odeszło ku Bydgoszczy, aby mogło w Polsce zasilić się i zaopatrzyć w żywność: pod Jasieńcem zaś, garstka młodszych rycerzy, dodawszy sobie nawzajem serca, bez wiedzy i nakazu wodzów, zerwała się do dobywania zamku. O czém gdy gruchnęła wieść w obozie, wszystko wojsko chwyciło za broń, i jakby na wydane hasło pospieszyło za braćmi. Obskoczywszy ze wszystkich stron zamek, z wielką żwawością i ochotą i tak gwałtownie nań uderzyło, że mniemałbyś iż to jeden mąż i w obec króla swojego bój staczał; starosta zaś Bydgoski Dobiesław Puchała z swoich dział wielkich szturmował silnie do zamku. A lubo oblężeńcy zamkowi przez kilka godzin niemniej silny stawiali opór, wszelako widząc, jak uporczywie na nich nacierano, trwogą zdjęci ustąpili przemocy; a Polacy opanowali zamek Jasieniec, straciwszy jednego tylko rycerza Jana Lewina, szlachcica herbu Róża, z Wilczyna, który gdy się wdzierał na przedmurze, ugodzony kamieniem poległ. Zabrano wszystkę w zamku znalezioną zdobycz; sam zaś zamek, który znaczną można było obsadzić załogą, przez lekkomyślność jednego z Polaków podpalony zgorzał. Za głowę poległego Jana Lewina, wszystkich jeńców w pień wycięto, i żadna żywa nie ocalała dusza. Tak zaś srodze mszczono się za krew poległych, że nawet tych, którzy się pod odzieżą Polską chcieli utaić, troskliwie powyszukiwano, i w ręku prowadzącej ich straży pomordowano. Od tego czasu miejsce, na którém stał zamek Jasieniec, zamieniło się w bezludną pustynię.

Krzyżacy przyspieszają ugodę pokojową, która gdy stanęła na czas pewny, zwycięzkie wojsko Polskie wraca i rozchodzi się do domów swoich.

Dobycie i spalenie zamku Jasieńca, jako też sprawiona w nim rzeź mordercza, wielce ubodła obecnych komturów i posłów Krzyżackich; narzekali przeto i głośno wymawiali starostom i panom Polskim, że w czasie rokowania o pokój zamek rzeczony zdobyto i zrujnowano. Ci, jakkolwiek wymawiali się, że to uczyniono bez ich wiedzy i rozkazu, dowodzili jednak, „że prawo wojenne tego dopuszczało, gdy po ten dzień pokój nie był jeszcze zawarty ani potwierdzony; dopiero od chwili zawarcia układów nie miała się strona przeciwna żadnej obawiać napaści.“ Zaczém Krzyżacy uznali potrzebę przyspieszenia i umówienia wzajemnego sojuszu, który po wielu układach stanął na tych warunkach: Naprzód, „aby rozejm między królestwem Polskiém a Krzyżakami trwał święcie aż do uroczystości Trzech Króli.“ Po wtóre, „aby na dzień Ś. Jędrzeja zwołano zjazd do Brześcia, i na nim pełnomocnicy stron obu umówili się o pokój.“ Po trzecie, „aby jeńców Krzyżackich, którzy pędzeni o głodzie i prawie nago, w drodze przymuszeni byli żywić się jak szarańcza łodygą i rzepą, wypuszczono na wolność, pod warunkiem stawienia się na święto Trzech Króli, jeżeliby na zjeździe Brzeskim, umówionym na dzień Ś. Jędrzeja, nie przyszło do zawarcia stałego pokoju albo rozejmu.“ Dziwiło to jednak wielu niezmiernie, że Krzyżacy ani w czasie oblężenia Chojnic, ani potém przez czas długi nie wchodzili w układy o pokój, i dopuścili zniszczenia całej ziemi Pomorskiej ogniem i łupieżą; a teraz dopiero starali się o zgodę tak usilnie i z taką gorliwością, że posłowie ich ciągle goniąc za wojskiem Polskiém idącém od Gdańska, jedni wracali a drudzy przyjeżdżali, i towarzyszyli mu aż do Jasieńca i do ostatecznego zawarcia pokoju, kiedy już nie wiele było do oszczędzenia, i rycerstwo Polskie wybierało się z powrotem do kraju. Jak bowiem sami wyznawali, tak dalece w tej wojnie poniszczono ogniem wszystkie wsie, dwory i miasteczka, gdziekolwiek ich dojrzano albo o nich posłyszano, że w całej ziemi Pomorskiej tylko czternaście ocalało wiosek, do których wojsko Polskie nie chciało już docierać, że leżały między bagnami i jeziorami. Po zawarciu więc pokoju na tych, które wyżej przytoczyliśmy, warunkach, a spustoszeniu prawie powszechném ziemi Pomorskiej łupiestwy i pożogami, wojsko Polskie wróciło zwycięzko i bez szkody do kraju, gdzie przez dowódzcę Mikołaja z Michałowa kasztelana Krakowskiego zostało zaraz rozpuszczone; chorążowie złożyli temuż wodzowi Mikołajowi i innym panom powierzone sobie proporce, i każdy wracał którędy chciał do swego domu, aby zobaczyć się jak najprędzej z swemi krewnemi i rodziną. Czeskie zaś wojsko od Bydgoszczy powracało do Czech tą samą drogą, którą przyszło. Znaczniejsi jednak z pomiędzy Czechów wraz z Czapkiem swoim wodzem udali się ku Pyzdrom, dokąd im król Władysław przybyć rozkazał, aby za swoje trudy odebrali nagrodę. Niechaj to zaś nie gorszy żadnego z czytelników, tego zwłaszcza, który zwykł głębiej rzeczy rozbierać, że rycerstwo Polskie w tej wojnie tyle kościołów i klasztorów ogniem zniszczyło, jakby przez przymierze z Czechami przejęło od nich tę srogość i bezbożność. Oddano bowiem wet za wet Krzyżakom, którzy nie wzdrygali się spalić kościoła Włocławskiego i wielu świątyń Bożych w Polsce. Nie naśladowali Polacy w tej wojnie bynajmniej obyczajów Czeskich; owszem za łaską Boga, który władał ich sercami, bardziej jeszcze od tego czasu brzydzić się poczęli odszczepieństwem, kacerstwem i obyczajami Czechów, nawet ci, którzy im tajemnie sprzyjali, gdy się przypatrzyli sprosnocie ich błędów, tak różnej i dalekiej od czystości wiary katolickiej. Nie waham się owszem twierdzić, że ówczesne Polaków z Czechami społeczeństwo stało się dla nich wielce korzystném i zbawienném, gdy odtąd zmierzili sobie Czechów, jakoby stek i zbiorowisko najniebezpieczniejszej zarazy.

Po Janie biskupie Włocławskim wstępuje na stolicę Władysław z Oporowa.
Przez cały zaś czas trwającej wyprawy Pruskiej, król Władysław, jak się wyżej wspomniało, wysiadywał w Koninie. Panowała zaś w tém miejscu osobliwsza śmiertelność, tak iż wiele bardzo ludzi wymarło, między któremi i Jan Szafraniec biskup Włocławski, kanclerz królestwa Polskiego, herbu Stary koń, który przy królu dla przewodniczenia obradom przez długi czas przebywał, przesiedziawszy na stolicy lat sześć, dnia dwudziestego ósmego miesiąca Lipca we wsi Brodni zszedł ze świata. Zwłoki jego, według rozporządzenia zmarłego, przewieziono do Krakowa, i pochowano w kaplicy Ś. Szczepana, którą on wespół z bratem swoim Piotrem Szafrańcem z Pieskowej Skały wojewodą Krakowskim był uposażył. Poczém na prośbę i naleganie króla Władysława, kapituła kościoła Włocławskiego obrała biskupem Władysława z Oporowa dziekana Krakowskiego i podkanclerzego królestwa, herbu Sulima, który w roku następnym przez Eugeniusza IV papieża potwierdzony, a od Wojciecha Jastrzębca arcybiskupa Gnieźnieńskiego, tudzież Zbigniewa Krakowskiego i Jana Chełmskiego, biskupów, w Łęczycy w klasztorze zakonu kaznodziejskiego wyświęcony został.

Król Władysław posiłkowe wojsko Czeskie szczodremi darami wynagradza. Słucha przepowiedzi gwiaździarza heretyka, co Zbigniew biskup Krakowski surowo mu nagania.

Król Władysław, przesiedziawszy niemal całe lato w Koninie, skoro powziął wiadomość, że wojsko jego opuściło już kraj nieprzyjacielski, wyjechał sam także z Konina do Pyzdr, a na dzień Ś. Bartłomieja stanął w Sieradzu, dokąd stosownie do rozporządzenia królewskiego przybył wódz Czapek z innymi przedniejszymi rycerzami Sierot Czeskich. Król przyjął ich łaskawie i kilka dni zatrzymał w gościnie, a potém, w miarę położonych zasług, porozdawał im w upominku pieniądze, naczynia złote i srebrne, szaty kosztowne i konie. Po takiém obdarowaniu, wziąwszy od króla odprawę, ruszyli za swym obozem. Z Pyzdr udał się król Władysław przez Sieradz, Przedborz i inne zwykłe miasta do ziemi Sandomierskiej. A gdy na dzień Ś. Jadwigi stanął w Przyszowie, przybył do niego posłaniec od Krystyana z Pragi, wielkiego i sławnego pod ów czas gwiaździarza, kapłan Czeski, kacerstwem zarażony. Ten oznajmił królowi wiadomość osobliwszą: „że w roku bieżącym miał nastąpić zbieg niezwykły planet, tudzież nocne i podziemne księżyca zaćmienie; a z tej przyczyny różne w świecie odmiany, wojny, około Ś. Łucyi wichry gwałtowne, nakoniec zgon kilku królów i książąt.“ Ostrzegał zatém króla, „aby i on sprawami swemi rozporządził, gdy tak liczne na niebie zjawiska, a przytém wiek jego sędziwy, śmierć bliską mu zapowiadały.“ Ponieważ zaś król Władysław z rzeczonym gońcem, według jego żądania, tajemne miewał schadzki, przeto Zbigniew biskup Krakowski obawiając się, aby ów kapłan nie zachwiał w nim wiary i nie zaraził go trucizną kacerstwa (zwłaszcza że tenże kapłan i przy stole (in tabula) i w innych miejscach naukę Czeską wielorakim sposobem między świeckiemi osobami rozszerzał i podnosił) słuszną uniesiony gorliwością, poszedł do króla Władysława i wyrzucał mu, „jak mógł, nie poradziwszy się jego, albo innych radców, słuchać kapłana odszczepieńca?“ Król usprawiedliwiając się, upewniał, „że z nim ani sam ani przez kogo innego nie rozprawiał bynajmniej o rzeczach tyczących się wiary, ale tylko o nowych zjawiskach, które miało sprawić słońca zaćmienie.“ Nie przestał na tém jednak Zbigniew biskup, lecz zapowiedział królowi, „żeby owego kapłana jak najprędzej oddalił; w przeciwnym bowiem razie, sam schwytać go każe, i postąpi z nim według prawa; gdyż nie godziło mu się w dyecezyi swojej cierpieć odszczepieńca, aby błędami swemi nie zarażał ludzi prostych i łatwych do uwiedzenia.“ Król, tém oświadczeniem spowodowany, odprawił rzeczonego kapłana, któremu z przyczyny obawy przydano straż bezpieczeństwa.
Ukazała się temi czasy na niebie świetna i znacznej wielkości kometa, ogon swój czyli miotłę zwracająca ku zachodowi, która błyszczała od wieczora aż do rana, a trwała prawie trzy miesiące. Wielu utrzymywało, że jej zjawienie się było wróżbą bliskiego zgonu króla Władysława.

Po śmierci Alexandra wojewody Mołdawskiego, obejmuje hospodarstwo syn jego starszy Eliasz, który od brata Stefana wygnany zbiega do Polski: tu naprzód w darze otrzymuje niektóre wsie i miasteczka, a potém wysiaduje więzienie.

Gdy się to dzieje, w ciągu tegoż samego roku zszedł ze świata Alexander wojewoda Mołdawski, który niewdzięcznością płacąc otrzymane od króla Polskiego Władysława liczne dobrodziejstwa, złamał był wiarę królowi i królestwu, i wspierał orężem ich nieprzyjaciela. Wszczęła się między dwoma jego synami, Eliaszem i Stefanem czyli Steczkiem, bracią przyrodnimi, żwawa kłótnia, który z nich nastąpić miał na hospodarstwo. Że jednak Eliasz był wiekiem starszy, i od ojca za życia do rządów przeznaczony, snadno całe Wołochy pod swoję władzę zagarnął, brata Steczka wypędził, a matkę jego utopić kazał. Steczko uciekając przed bratem szukał z razu schronienia między góralami, których wkrótce zjednał sobie przychylność (był bowiem nader zręczny i obrotny); ale potém uzyskawszy pomoc od cesarza Tureckiego, wrócił na Wołoszczyznę. O czém gdy się Eliasz wojewoda od swoich szpiegów dowiedział, zebrał wszystkie wojska i wyszedł zbrojno przeciw niemu, w spodziewaniu, że przeciwnika obcemi tylko wspartego posiłkami łatwo pokona. Ale Wołosi, od Italów (jak mniemają) pochodzący, którzy najżyzniejsze Słowian ziemie osiedli, z przyrodzenia chytrzy, poznawszy w Eliaszu wojewodzie umysł płochy i ograniczony, odstręczyli się od niego, a zwrócili do Steczka, w nadziei, że ten lepiej panować będzie (jak to zwykle u ludzi, nowi zdają się lepszemi od dawnych). Gdy więc obadwaj wyprowadzili swoje wojska i stoczyli bitwę, która długo przez dzień trwała, Eliasz od swoich opuszczony, ledwo ratował się ucieczką; wojsko zaś jego, prócz małej liczby stronników, którzy bojąc się Steczka zbiegli wraz z Eliaszem, przeszło na stronę tegoż Steczka, i jako męża roztropnego a przezornego obrało swoim hospodarem i panem. Eliasz z obawy, aby Steczko nie chciał śmierci swej matki mścić się na nim, albo jego żonie i dzieciach, nie widząc się nigdzie między swemi bezpiecznym, przed nienawiścią zwycięzcy zbiegł razem z żoną i dziećmi do Polski, i przybył na dwór króla Władysława, który pod ów czas wyjechawszy z Przyszowa zagajał w dzień Ś. Marcina z prałatami i panami królestwa zjazd w Niepołomicach. Król Władysław zalęknionego przyjął gościnnie, i w niedostatku wielu darami i potrzebnemi rzeczami opatrzył. Niebawem przybyło do króla Władysława znakomite od Steczka poselstwo, z podarunkami i prośbą, „aby go król nie uważał za swego nieprzyjaciela, ani bratu jego Eliaszowi zbrojnych dawał posiłków, oświadczając, że gotów był obyczajem swoich poprzedników złożyć hołd należnego posłuszeństwa, i wierną być mu pomocą.“ Po odbytej w tym przedmiocie naradzie, postanowiono zatrzymać w królestwie Eliasza, wyznaczywszy mu niektóre miasta i posiadłości na odpowiednie stanowi jego opatrzenie, a razem dla zobowiązania Steczka do tém większej wierności i uległości; od Steczka zaś przyjąć hołd i przysięgę poddaństwa. A gdy zapadłe w ten sposób uchwały król wykonać zamierzył, i rzeczonemu Eliaszowi powyznaczał znakomite dwory, wsie i miasta, na właściwe godności jego utrzymanie, Eliasz potajemnie, wszystkich swoich porzuciwszy, umknął. W ucieczce schwytany przez szlachcica Jana Kolę i do króla przyprowadzony, za wyrokiem panów radnych poruczony był Piotrowi Szafrańcowi wojewodzie Sandomierskiemu i staroście Sieradzkiemu, aby go w Sieradzu trzymano pod strażą. Jakoż siedział Eliasz przez długi czas w Sieradzu zamknięty i strzeżony, używając wszelkiej wolności, a mając wyjście tylko wzbronione. Żona także jego i dzieci z nim razem wysiadywały w tém miejscu. Zobowiązało to Steczka dla króla i królestwa, tak dalece, że oświadczył gotowość swoję do wypełniania wszelkich rozkazów. Jakoż niezadługo potém, kiedy horda Tatarów usiłowała wtargnąć do ziem Ruskich i Podolskich, nie tylko wstępu barbarzyńcom zabronił, ale stoczywszy z nimi bitwę, odparł ich i pogromił. Nadto zamek królewski na Podolu, Bracław, który pod ów czas dzierżyli w swojém posiadaniu Rusini, zdobył przemocą i przywrócił Władysławowi królowi i koronie: odtąd król wypuścił go starostwem dzierżawném Dzierżsławowi Włostowskiemu. Chociaż zaś rzeczony Eliasz wojewoda miał za żonę Maryą, siostrę rodzoną Zofii królowej Polskiej, wszelako dobro kraju przeniesiono nad powinowactwo.

Gdy w Brześciu układy pokojowe nie przyszły do skutku, Polacy znowu przeciw Krzyżakom biorą się do oręża: o czém dowiedziawszy się Krzyżacy, wysyłają poselstwo do króla, i uzyskują rozejm do lat dwunastu.

Po załatwieniu spraw publicznych w Niepołomicach w dzień Ś. Marcina i dni następnych, tudzież wyznaczeniu prałatów i panów mających znajdować się na zjeździe z Krzyżakami w Brześciu w dzień Ś. Jędrzeja, Władysław król udał się zwykłą drogą do Łęczycy, i tam wysiadywał w czasie Brzeskiego zjazdu, aby w razie potrzeby wzajemnego porozumienia się łatwiejszy był do niego przystęp. W dzień Ś. Jędrzeja, według umowy, zjechali się z obojej strony w znacznej liczbie prałaci i panowie w Brześciu. Przez dziewięć dni trwały rokowania i układy wzajemne o pokój lub rozejm chwilowy, ale dla zachodzących trudności nie mogło przyjść do zgody: zaczém obiedwie strony nic nie zdziaławszy, rozeszły się i sposobiły do wojny. Prałaci i panowie wrócili z niezwykłym pośpiechem z Brześcia do Łęczycy, a po kilkudniowych naradach, coby czynić należało, uchwalili, aby własnym ludem, nie czekając lata, w nadchodzącej porze zimowej i wiosennej rozpocząć wojnę z Prusakami, gdy i żywności dla wojska nie mogło zabraknąć, i większy zanieść można było postrach i klęski między nieprzyjacioł, łatwa wreszcie nastręczała się przeprawa dla wojska po ściętej od mrozów Wiśle; a tak snadno było ziemię Pruską nawiedzić pożogą i łupiestwem. Postanowiono zatém, aby na dzień uroczysty Trzech Króli wszystkie wojska ściągnęły na granicę pod Doninowem, zkąd wkroczyć miały do ziemi nieprzyjacielskiej. Wydane wici na wojnę przyjęło rycerstwo z wielką radością i ochotą: i już rozkazy królewskie ogłoszono po wszystkich powiatach, a szlachta przysposabiała sobie i swojej drużynie odzież, dla zabezpieczenia się od zimna. Jedna tylko przeszkoda trapiła króla i panów radnych, że nie było pieniędzy do zapłacenia żołdu rycerstwu, ani dość czasu do ich zebrania. Bez pieniędzy zaś panowie lękali się wyruszyć na wyprawę, pamiętając, jak w czasie oblężenia Chojnic buntowało się wojsko i ustawicznemi skargami znieważało panów i starszyznę radców, że je wyciągnęli na wojnę nie zapłaciwszy mu należnego żołdu; i nie wprzódy uspokojono rokosz, aż gdy wszyscy uroczyście przyrzekli, że na żadną więcej wyprawę nie zezwolą, póki żołd dla wojska nie będzie obmyślony. Do usunienia zatém tej trudności, taki wynaleziono środek, aby każdy wojewoda dał z ziemi swojej poręczenie wypłaty. Skoro już wszystko załatwiono, co było niezbędne do prowadzenia wojny w porze zimowej, a król Władysław wyruszyć miał z Łęczycy, przybyli niespodzianie znakomici posłowie mistrza i zakonu Krzyżaków, Wolf v. Sansheim (Sanschein) z Osterody, Jan marszałek, rycerz Jan v. Bayse, inaczej Longendorf, i Janusz sędzia Chełmiński, z prośbą o pokój, którego w Brześciu zawrzeć nie chcieli. Otrzymali bowiem z wielu stron ostrzeżenia, że jednomyślnie i z wielkim zapałem zabierano się przeciw nim do wojny. Ponieważ zaś i czas był krótki i mała liczba posłów do układania stałego pokoju, zaczém przedłużono tylko rozejm do lat dwunastu, w celu odwrócenia wojny i ubezpieczenia królestwa, na podstawie pewnych warunków, między któremi i ten był położony, aby w dzień Narodzenia N. Maryi Panny złożono zjazd w Słońsku, gdzie obie strony układać miały między sobą wieczyste przymierze.

Zygmunt król Rzymski koronuje się na cesarza, i na soborze Bazylejskim dokłada starania, aby Eugeniusza papieża utrzymać na stolicy; Władysława zaś króla Polskiego tak w Rzymie jak i w Bazylei napróżno oskarża.

Tegoż roku odbyła się koronacya Zygmunta, króla Rzymskiego, Węgierskiego i Czeskiego, na cesarza. Spędził on był rok niemal cały nakładem Anioła Filipa książęcia Medyolańskiego w Medyolanie, a potém w Siennie, zaczém Wenetów miał sobie niechętnych z przyczyny utrzymywanych związków z ich nieprzyjacielem książęciem Medyolańskim. I papież Eugeniusz IV, który także był Wenecyaninem, nie życzył mu korony cesarskiej: atoli obawiając się, aby Zygmunt przez swe chytre zabiegi nie zapalił wojny w całych Włoszech, ustąpił konieczności, i położywszy tylko niektóre warunki zezwolił na jego koronacyą; tuszył bowiem, że w ten sposób snadniej wybiega się od postanowień i wyroków soboru Bazylejskiego, który był zamierzył złożyć Eugeniusza z stolicy papieskiej. Jakoż odbywał się pod te czasy sobór w Bazylei, o czém namieniliśmy nieco wyżej. Zgromadzili się nań posłowie królów i książąt panujących, prałaci, doktorowie i inni kapłani ze wszystkich stron świata; kardynałowie także niemal wszyscy, którzy odstąpili Eugeniusza papieża. Powszechny był głos i życzenie, aby tegoż Eugeniusza złożyć z stolicy, za pewne przestępstwa i nadużycia, które mu zarzucano, a mianowicie, że wszelkiemi sposobami usiłował rozwiązać sobór Bazylejski, aby uniknął wymierzonych przeciw sobie wyroków rzeczonego soboru. Już wiele w tym przedmiocie powydawano skarg i nagan, z których wytoczyły się różne sprawy; już wszyscy uchwalili złożenie papieża, i czekano co chwila jego ogłoszenia. Nie było nawet wątpliwości, że to złożenie przyjdzie do skutku, gdy sobor trwał w swej mocy i działaniu. Tymczasem, po dokonanej koronacyi Zygmunta króla w Rzymie, cesarz wyruszywszy spiesznie z Rzymu jechał co prędzej do Bazylei, aby uprzedzić złożenie Eugeniusza. Dokąd gdy przybył, począł jak najstaranniej zabiegać temu złożeniu, zobowiązany usilnemi Eugeniusza prośbami, datkami i obietnicami. Naprzód więc ujął sobie wszystkich niemal kardynałów. Potém przestrzegał i upominał posłów rozmaitych dworów, prałatów i panów, aby złożeniem Eugeniusza nie wznawiali okropnego rozerwania kościoła, któremu za jego staraniem na soborze Konstancyjskim szczęśliwie zapobieżono. A gdy wszystkich umysły przejednał i wzruszył, sam także Eugeniusz odwoławszy wyrok rozwięzujący sobor Bazylejski potwierdził go na nowo, i do przewodniczenia obradom przysłał dwóch kardynałów, Mikołaja tyt. Ś. Krzyża w Jerozolimie i Jana tyt. Ś. Piotra w okowach, tudzież Jana arcybiskupa Tarentyńskiego i Jana Padewskiego biskupa, złożenie swoje nie tylko wstrzymał, ale zupełnie mu na ten raz zapobiegł. Przybycie cesarza podniosło ducha w Krzyżakach Pruskich, którzy na zgromadzeniu powszechném poczęli sarkać na Władysława króla, że Czechom odszczepieńcom dawał opiekę; i często żwawe zwodzili spory z prałatami Polskimi, których kilku wysłanych od króla na sobor do Bazylei przybyło. Sam cesarz ponowił na soborze skargę przeciw królowi Władysławowi, którą był w Rzymie przed Eugeniuszem papieżem publicznie wytaczał, żaląc się, że król połamał zawarte z nim i zaprzysiężone umowy i sojusze. Pełnomocnicy królewscy odpowiedzieli mu dokładnie na wszystkie skargi i zarzuty, jak w Rzymie, tak i w Bazylei, a cesarz więcej z tych zarzutów odniósł dla siebie niesławy niż korzyści. Nie zważano bynajmniej i na pogróżki, któremi odkazywał się królowi i królestwu Polskiemu; znano bowiem jego słabość, że przy stole podpiwszy sobie, wszystkich do koła zwyciężał nieprzyjacioł; po wytrzeźwieniu się dopiero, kiedy go szał ominął, innym wcale stawał się człowiekiem, miał i chęci dobre i uczucie ludzkości.

Mikołaj książę Raciborski zwycięża w boju Bolesława Opolskiego. Kazimierz książę Oświecimski umiera.

Wybuchły były pod te czasy krwawe spory i zatargi między Bolesławem Opolskim z jednej, a Mikołajem Raciborskim książęciem z drugiej strony; a gdy Bolesław książę Opolski najechawszy dziedzinę przeciwnika swego Mikołaja Raciborskiego, począł ją niszczyć orężem, we Środę po Zielonych Świątkach wydał mu bitwę Mikołaj Raciborski pod miasteczkiem Rybnikami i poraził go na głowę: Bolesław ratował się ucieczką, a Mikołaj książę Raciborski miasto Bytom' opanował. Dnia siódmego Kwietnia, Kazimierz książę Oświecimski, syn Przemysława młodszego, zabitego od Chrzana Czecha, w zamku swoim Oświęcimie życia dokonał, i w klasztorze braci zakonu kaznodziejskiego pochowany został. Miał on trzech synów, Wacława, Przemysława i Janusza, zrodzonych z Anny córki Ruperta zwanego Sperling, książęcia Zegańskiego. Ci gdy się dziedzictwem swojém podzielili, Wacław otrzymał Zator, Przemysław Tosk (Toschek), a Janusz Oświęcim; Strzelno bowiem rzeczony książę Kazimierz za życia sprzedał Bolesławowi książęciu Opolskiemu. Najstarszy zaś z synów jego Wacław, zdjęty miłością ku Małgorzacie, córce Urbana Kopczowskiego, zwanego Świrczyną (szlachcica herbu Nowina z ziemi Siewierskiej), miał z niej czterech synów, Kazimierza, Wacława, Janusza i Władysława, tudzież trzy córki, Zofią, Katarzynę i Agnieszkę, z których dwie od morowej zarazy pomarły, jedna tylko Agnieszka pozostała.

Świdrygiełło powtórnie Litwę pustoszy.

Książę Świdrygiełło, upatrzywszy czas sposobny, kiedy Zygmunt wielki książę Litewski nie mógł otrzymać posiłków od Polaków zajętych wojną Pruską, wtargnął do Litwy z wojskiem zebraném z Inflantczyków, Rusinów i Tatarów; rozumiał bowiem, że Polacy przy oblężeniu Chojnic stracili już byli swoję odwagę, o czém pisał do niego mistrz Pruski z pychą wielką i szerokiemi słowy. Uwiedziony fałszywym szczęścia uśmiechem, począł się więc ruszać na nowo. Zygmunt zaś wielki książę Litewski, chociaż ściągnął swoje siły zbrojne z Litwy i Żmudzi, nie staczał jednak walnej bitwy, ale wodząc wojsko po bezdrożach i miejscach niedostępnych, napadał tylko na oddziały książęcia Świdrygiełły wybiegające za żywnością i wielkie wyrządzał im szkody. Nie śmiał atoli spotkać się z nim w otwartém polu, już to że nie czuł się na siłach aby mu mógł sprostać, już dlatego, że swoim nie bardzo ufał; znał bowiem niestateczność Litwinów, którzy za lada wiatrem się zmieniali. Niedawno uszedł był ledwo sideł, które nań nastawili Litwini, i pokarał śmiercią głównych przewódzców spisku, jako to Jawna wojewodę Trockiego, Rumbolda marszałka Litewskiego, i wielu innych. Obawiając się przeto, aby go swoi w czasie bitwy nie odstąpili, zwłaszcza że wiedział, jaka ku niemu panowała nienawiść między krewnemi i rodzinami tych, których był dał pościnać, trzymał wojsko ciągle w obozach; a gdy Świdrygiełło ku niemu podstąpił, cofał się i krył przed nieprzyjacielem. Świdrygiełło zaś, zniszczywszy łupiestwem i pożogą celniejsze miasta i okolice Litwy, jako to: Wilno, Troki, Lidę, i inne, nic jednak stanowczego nie zdziaławszy, przymuszony był wrócić do ziemi Ruskiej i rozpuścić wojsko, znękane głodem z przyczyny częstych podjazdów Zygmunta, wielkiego książęcia, który mu znikąd nie dozwolił sprowadzić żywności, i wiele ludzi wysyłanych po nię codziennie porywał w niewolą. A lubo rzeczony książę Świdrygiełło przez wysłanego do Tatarów z darami i prośbą Iwaszka Moniwidowicza wymógł na nich przystawienie sobie, jako wielkiemu książęciu, posiłków, gdy atoli Tatarzy przyszedłszy nad rzekę Dniepr, dowiedzieli się, że Zygmunt posiadał stolicę wielkiego księstwa i z królem Polskim Władysławem był zjednoczony, nałajawszy Iwaszkowi, zwrócili się do ziem Kijowskiej i Czerniechowskiej, które pod ów czas dzierżył Świdrygiełło, i obyczajem swoim srodze je spustoszyli.

Kniaź Fedko plądruje ziemię Podolską i chwyta zdradziecko Teodora Buczackiego, który potém za poimanego w niewolą marszałka Inflantskiego wymieniony został.

Niemniej i książę Fedko niszczył ziemię Podolską, i z pomocą Tatarów często z niej wielkie zagarniał łupy; acz i sam nie raz odparty, utracał całe wojsko i ledwo ucieczką się ratował. Pewnego czasu, podstąpiwszy tajemnie z swojem i posiłkowych Tatarów wojskiem pod Kamieniec, i nie wielką garstkę ludu rozpuściwszy za zdobyczą, ukrył znaczniejsze siły pod górą zamkową, która je dobrze zasłaniała, na zasadzce. Teodoryk Buczacki, starosta Kamieniecki, nie domyślający się bynajmniej zdrady, widząc tak mały oddział łupieżców, wybrał się z zamku, jak zwykle, z szczupłym pocztem rycerstwa, w nadziei, że tę garstkę nieprzyjacioł z łatwością pokona. A gdy wojsko nieprzyjacielskie udawszy popłoch poczęło uciekać, Teodoryk zaś z swoim ludem, zagrzany żądzą zwycięztwa, zapędził się daleko w pogoni, wystąpiło niespodzianie wojsko z zasadzki, a ci którzy uciekali zwróciwszy się wyrzucili nań gęste pociski. Legło zatém wielu pod ciosem, inni pierzchnęli; sam Teodoryk osłabiony kilku ranami wpadł w ręce nieprzyjacioł i zaprowadzony został do książęcia Świdrygiełły. Mistrz Inflantski dowiedziawszy się o jego poimaniu, wymógł na książęciu Świdrygielle przez liczne poselstwa wydanie sobie tak znakomitego jeńca, aby mógł przezeń oswobodzić z więzów marszałka Inflantskiego, poimanego w bitwie pod Dąbkami nad rzeką Wierszą, który od dawna wysiadywał w niewoli. Po odbytym więc zjeździe Brzeskim a potém Łęczyckim, gdy rozejm przedłużono do lat dwunastu, wypuszczony został na wolność marszałek Inflantski, i Teodoryk Buczacki nawzajem uwolniony z więzów. Rzeczony zaś Fedko, połączywszy się z książęciem Nosem, spalił miasto Brześć Litewski (Ruthenicale), zamek obległ, i byłby go z łatwością do poddania się przymusił, brakowało bowiem oblężeńcom żywności, gdyby nie przezorność króla Władysława, za którego rozkazem książęta Mazowieccy wraz z rycerstwem ziemi Ruskiej chwycili za oręż i pospieszyli zamkowi Brzeskiemu na odsiecz. Przybyciem ich zatrwożeni Fedko i Nos, odstąpili od oblężenia.
W końcu tego roku, przy schyłku miesiąca Listopada i na początku Grudnia, ukazała się na niebie kometa niezwykłej jasności, miotłę swoję czyli ogon ku zachodowi zwrócony mająca, która ponad miastem Krakowem przez miesiąc przeszło bieg swój odbywała. Ponieważ to zjawisko ma być, jak pospolicie mniemają, przepowiednią nieszczęścia albo śmierci panujących, przeto powszechnie wróżono z niego bliski zgon króla Polskiego Władysława. I gdy królowi po raz pierwszy pokazał tę kometę jeden z domowników, wzdrygnąwszy się wyraził to słowem i ruchem, że mu koniec dni zwiastowała.

Rok Pański 1434.
Król Władysław utwierdza Zygmunta na stolicy wielkiego księstwa Litewskiego.

Święta Narodzenia Pańskiego obchodził w tym roku król Władysław w Radomiu. Jakoż wyjechawszy z Łęczycy do Wiskitek, w dziedzinie książąt Mazowieckich przez niejaki czas zabawiał się łowami; a nabiwszy wiele zwierzyny, według zwyczaju swego obdzielił nią prałatów, mistrzów wszechnicy naukowej i rajców Krakowskich; poczém z Wiskitek przybył do Radomia: czas albowiem zbyt krótki nie dozwalał mu na święta Narodzenia Pańskiego zdążyć do jakiego znaczniejszego miejsca. Zatrzymał się więc dla świąt w Radomiu, a potém na uroczystość Trzech króli pojechał do Jedlny, dokąd zebrali się w znacznej liczbie prałaci i panowie Polscy. Z Jedlny zaś, na usilne prośby Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, który słał z niemi do króla wielokrotnie swoich gońców, udał się na Litwę. Tuszył bowiem wielki książę Zygmunt, że ponieważ chwiał się jeszcze na swej stolicy, wielce poprze to i ustali jego władzę, gdy król Władysław przybywszy do niego w odwiedziny, odda mu osobiście wielkie księstwo Litewskie, już dawno aktem piśmiennym i przez uroczyste poselstwa mu przyznane, aby rzecz dokonana w obec przytomnego ludu tém więcej nabrała pewności i powagi. Skoro więc król Władysław, używszy przez dni kilka zabaw myśliwskich, zjechał do Krynek, przybył tam na jego powitanie wielki książę Zygmunt z wszystkimi prałatami, książętami i panami swemi, i przyjął go z największą czcią i pokorą, jak swego dobroczyńcę i pana. Aby zaś okazał, jak wdzięcznym był za otrzymane dobrodziejstwo i łaskę, którą go król zaszczycił, odrzuciwszy rodzonego brata swego książęcia Świdrygiełłę, złożył Jego królewskiej Miłości rozliczne dary w złocie, srebrze, szatach kosztownych i koniach. Rozdał również mnogie upominki między rycerzy i dworzan królewskich. Władysław zaś król upewnił go z swej strony, że mu nigdy ze względu na książęcia Świdrygiełłę pomocy i łaski nie odmówi, ale owszem do końca dni swoich wspierać go będzie swoją opieką i przychylnością. Rządy zaś wielkiego księstwa Litewskiego nadał mu nowém potwierdzeniem, zaleciwszy prałatom wszystkim, książętom i panom Litewskim, aby jemu wyłącznie, a nie komu innemu, jako prawemu panu i wielkiemu książęciu Litewskiemu wiernie podlegali i we wszystkiém słuchali jego rozkazów. Nie chciał jednak, mimo usilne prośby Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, jechać w dalsze okolice Litwy; ale z Krynek wróciwszy zwykłą drogą do Polski, dni zapustne przepędził w Lublinie. A po zapustach, w pierwszą Niedzielę postu wyjechawszy z Lublina, przez Sandomierz i inne miejsca przy był do Nowego miasta Korczyna.

Zbigniew biskup Krakowski, przed wyjazdem swoim na sobor Bazylejski, królowi Władysławowi ciężkie czyni wyrzuty.

Zjechali się byli za rozkazem królewskim do Nowego miasta dla naradzenia się o sprawach publicznych znaczniejsi panowie królestwa. Najpierwej zajęto się wysłaniem na sobor Bazylejski posłów: naciskała o to króla i panów radnych obecność w Bazylei cesarza Zygmunta i Krzyżaków Pruskich. Obawiano się bowiem, aby chytremi potwarzami nie osławiali króla i królestwa, mianowicie z powodu przymierza i związków z Czechami, do czego ośmielałaby ich nieobecność posłów królewskich. Za zgodą więc powszechną wybrano do tego poselstwa Zbigniewa biskupa Krakowskiego, Stanisława biskupa Poznańskiego, Jana z Koniecpola kanclerza królestwa Polskiego, i Mikołaja Lasockiego dziekana katedry Krakowskiej. Dano im ze skarbu królewskiego pieniądze na drogę potrzebne, i uchwalono, aby w imieniu króla i królestwa udali się na sobor Bazylejski, i w nim zasiadłszy, przedstawiali osobę króla i rzeczypospolitej, i przestrzegali, iżby królestwo Polskie we względzie popierania spraw wiary świętej nie było między państwami katolickiemi uważane za pośledniejsze, oraz, aby potwarze nieprzyjacioł i zawistników odpierali, jeśliby tego było potrzeba, jawnemi dowodami prac i zasług spełnionych przez króla i królestwo Polskie dla dobra powszechnego kościoła. Zbigniew biskup Krakowski osądził, że najzręczniejsza w tym razie podała mu się sposobność udzielenia królowi niemniej słusznych jak potrzebnych upomnień; przewidywał bowiem z obawą, że w czasie jego oddalenia się do Bazylei król mógł życia dokonać, jak rzeczywiście się stało. Pełniąc zatém swoję pasterską powinność, w obecności wszystkich panów radnych, tak do króla przemówił: „Wybrany od ciebie Miłościwy królu i twojej rady, przyjąłem na siebie wraz z innymi spółtowarzyszami ciężki obowiązek sprawowania poselstwa na soborze Bazylejskim, gdy mi po temu służą lata i siły i sposobne środki. Ale ponieważ mi przyjdzie, gdy życie i obyczaje twoje roztrząsać tam będą, bez fałszu i żadnej pokrywki, rzetelną wyznać prawdę, w niemałym jestem kłopocie, jakie o tobie zapytany dam świadectwo zebranym ojcom powszechnego kościoła? Wiem wprawdzie, że jesteś łagodnym, pobożnym, wspaniałym, cierpliwym, pokornym i miłosiernym; ale te cnoty przyćmione są w tobie wyrównywającą im miarką przywar i zdrożności. Nocy bowiem całe trawisz na pijanych rozrywkach, któremi rozmarzony we dnie wczasujesz się i rozsypiasz. Mszy ś. zazwyczaj ku wieczorowi dopiero słuchasz. Kościoły i klasztory, które z przychylności tylko królom stacye dawać zwykły, przejazdów twoich znieść nie mogą, i tak dalece niemi obciążane bywają, że połowa prawie ubyła mnichów z przyczyny opustoszonych wsi i folwarków; gdy bowiem nie dostarczą rzeczy potrzebnych dworowi aż do sytu, zabierają im ze wsi z twego rozkazu bydło, jakby najciężej zawinili. Dworzan twoich wydzierstwa i gwałty któż wytrzymać zdoła? Wszystek kraj na nich narzeka, gdy niema w ich postępowaniu ani porządku ani prawa, i gdy nie przestając na zapasach potrzebnych do zaspokojenia głodu i pragnienia, i dogadzając zbytkowi i łakomstwu, wozy i domy swoje niemi napełniają. Zboża także i jarzyny z ogrodów zabierają bezkarnie i zjadają. Nadto, pieniądze ladajakie i z nieczystego kruszcu bić dozwalasz, wbrew prawom przez ciebie i innych królów ustanowionym, i mimo sprzeciwiania się twoich prałatów i panów: dałeś do tego przywilej niewiastom, z wielkim dla całego królestwa uszczerbkiem. Wdowom, sierotom i pokrzywdzonym, do ciebie z skargami się cisnącym, przystępu nie dopuszczasz, albo wysłuchawszy je, sprawiedliwości nie wymierzasz. Gromady ludzi gonią za tobą, nie bez straty i nadwerężenia zdrowia, wołając o sprawiedliwość. A zmarnowawszy czas na próżnych odwłokach, przymuszeni są porzucić swoje sprawy, albo przyjąć twarde warunki narzucone im od przeciwników. Ściągasz chciwą rękę do cudzych majątków, i wielu poddanych twoich, których tu stawiam przed tobą (wprowadził rzeczywiście i ukazał kilku królowi) nie przekonanych prawnie, wyzułeś z ich dziedzictw. Nadużycia w wyciąganiu podwód tak dalece się zagęściły, że to twoje królestwo tak niegdyś sławne i chwalebnie rządzone, prawie w barbarzyńskie i poddańcze zmieniłeś. Już to po wiele kroć twojej Królewskiej Miłości, jak tylko z służebnika Opatrzność Boska uczyniła mnie twoim ojcem, najpierwej na osobności, a potém i w obec świadków przekładałem, upominając, abyś pomny na dni twoich kres ostateczny, który podobno jest niedaleki, żywot twój i obyczaje poprawił, a dawne zabobony, które wstyd mi wypowiedzieć, porzucił. Teraz, kiedy odjeżdżam, i myślę, że cię w tej śmiertelnej postaci może już nigdy nie zobaczę, postanowiłem publicznie upomnieć cię Królu, aby i duszę twoję i cześć razem ocalić, i własnej dopełnić powinności. O! nie radbym Miłościwy Królu ranić ucho twoje przykremi wymówkami; ale chociażbym na siebie miał ściągnąć największy gniew twój i niełaskę, więcej ważę twoje i królestwa naszego dobro. Jeżeli zaś z uporem i zatwardziałością serca pozostać zechcesz przy twych błędach, wiedz, że gotów jestem i mam w sobie dość odwagi użyć na ciebie klątwy duchownej, a czego nie zdołałem ojcowskiém upomnieniem, skrócić karcącą rózgą Apostolską.“ Chętnie słuchany był głos Zbigniewa biskupa podniesiony w sprawie publicznej, i wielu z pomiędzy radców okazywali, to ruchami ciała, to potakiwaniem głośném, że jednakowego z nim byli zdania. Król tknięty do żywego mową biskupa, rozpłakawszy się rzewnemi łzami, które mu bądź-to sumienie samo i poczuwanie się do zarzucanych błędów, bądź wstyd i uczucie gniewu wycisnęło, rzekł: „Nie do ciebie to należało tylu mnie wyrzutami obciążyć. Jest tu obecny Wojciech arcybiskup Gnieźnieński, któremu wprzódy godziłoby się dawać mi upomnienie, jeżeli na nie zasłużyłem.“ Odpowiedział Zbigniew: „Zostawiłbym był w tej mierze pierwszeństwo Jego Przewielebności; ale wyjazd mój do Bazylei, a jego milczenie czy obojętność, zmusiły mnie do uprzedzenia go w tym obowiązku, zwłaszcza że to miejsce do mojej dyecezyi należy.“ Król, groźną postawą i śmiałością Zbigniewa biskupa oburzony i rozgniewany, wyrzucał mu dobrodziejstwa, tak jemu jako i rodzinie jego wyświadczone, i dodał jeszcze te słowa: „Milczy arcybiskup, milczą wszyscy prałaci i panowie; ty sam tylko, osobistą powodowany niechęcią, przywłaszczyłeś sobie prawo dawania mi upomnień, bez porady i zezwolenia drugich.“ Byłby biskup zdobył się na stosowną odpowiedź królowi, ale obecni prałaci i panowie powstawszy z swoich miejsc przyświadczyli głośno, że wszyscy zgadzali się z głosem mowcy. Co gdy król usłyszał, z płaczem i narzekaniem opuścił izbę, a za poduszczeniem nieprzyjacioł Zbigniewa biskupa Krakowskiego począł układać w myśli, jakby mu mógł szkodzić, lub co przeciw niemu złego postanowić. Ale nareszcie pomiarkowawszy się, i uznawszy, że jego nagany były słuszne i z najlepszej pochodziły chęci, większy jeszcze powziął ku niemu szacunek; monety bić zakazał, a klasztorom i innym po krzywdzonym poprzywracał majątki, sprawiedliwość wymierzył i łaskę swoję królewską w wielu czynach im okazywał. Zbigniew zaś biskup od tego czasu wielkiej u wszystkich używał czci i wziętości, jako mąż zacny i dzielny. Po odjeździe króla, Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, który się lękał jego gniewu, na zgromadzeniu radców temi słowy pochwalił Zbigniewa: „Mówiłeś poważnie i śmiało, niemiłą wprawdzie uszom królewskim ale szczerą prawdę; może, jak król mniema, wypowiedzianą zbyt ostro, lecz według mego i wszystkich zdania rzetelnie i sumiennie, jak na biskupa Krakowskiego i godnego następcę Świętego Stanisława przystało. Wiesz pewnie, że na to wszystko, co mówiłeś, zgadzałem się w mojém przekonaniu, chociaż wyznam, iż jawnie wypowiedzieć tego nie śmiałem. Tyle jednak z twej pasterskiej powinności uczyniłeś dla cnoty i dobra bliźnich, że za to upomnienie króla, i za poniesione lub które ponieść jeszcze możesz prześladowania, ja biskup biskupowi i śmiertelny śmiertelnemu, śmiem od wiekuistego Pana obiecywać wszystkich grzechów odpuszczenie.“

Polacy porażają w boju i odpędzają Fryderyka książęcia Ruskiego.

Po załatwieniu w ten sposób spraw publicznych w Nowém mieście, udał się król Władysław do Krakowa, gdzie wysiadywał aż do końca postu i święta Wielkanocne obchodził. Doszła go pod te czasy wiadomość, że książę Ruski Fryderyk (który dla różnych sprawek porzuciwszy ojczyznę wyniósł się był do Czech, i tam przebywając lat kilka przejął sposób życia, język i obyczaje Czeskie) zebrawszy zbrojny zastęp Czechów, skrytym pochodem dążył od Moraw, w tym zamiarze, aby górę pewną, blisko zamku Czorsztyna leżącą, opanował, a zbudowawszy na niej warownię, mógł z tego miejsca wybiegać za łupieżą na ziemię Polską i Węgierską. Zaraz więc w Wielki Piątek, nie zważając na wylewy wód z topniejących śniegów powstałe, wysłał król przeciw niemu swoich rycerzy nadwornych: którzy, chociaż przeprawiając się przez różne wezbrane rzeki wiele rzeczy potracili, sami jednakże na przeznaczone miejsce doszli szczęśliwie, rzeczonego książęcia Fryderyka wraz z wojskiem zmusili do ucieczki, i nie dopuścili mu wykonania powziętych zamiarów.

Władysław król Polski w Grodku, a siostra jego Alexandra księżna Mazowiecka w Płocku, schodzą ze świata.

W Poniedziałek po świętach Wielkanocnych Władysław król wybrawszy się z Krakowa, jechał zwykłemi drogami na Ruś, i zmierzał ku Haliczowi; uchwalono bowiem poprzednio, aby Stefan wojewoda Mołdawski przybył do Jego Królewskiej Miłości do Halicza, i tam przed majestatem królewskim wykonał i zaprzysiągł uroczyście hołd wierności i posłuszeństwa. Ale gdy król zajechał do dworu swego i wsi Medyki, nagle wśród łagodnej i wiosennej pory oziębiło się powietrze, i jakby druga nastała zima, która mrozami ścisnąwszy ziemię, wszystkie wiosenne zasiewy i kwiaty i już rozwijających się drzew liście wymroziła. Król zaś Władysław nie zważając na to ostre zimno, ani się chroniąc naziębienia, w Piątek po Ś. Wojciechu, z upodobania i zwyczaju, jaki miał w całém życiu, a który był zachował jeszcze z czasów pogaństwa, poszedł do lasu dla słuchania słowika i ucieszenia się jego słodkiem pieniem; a zabawiwszy na tém słuchaniu aż do późnej nocy, i zaziębiwszy się mocno, zwłaszcza że wiek już był ciało jego ostudził, a nie był dosyć ciepło ubrany (przez całe życie bowiem nie nosił żadnych drogich futer, soboli, kun, ani lisów, ale tylko kożuszek barani), zaraz od tego czasu począł na siłach upadać. A gdy z Medyki przybył do Grodka, w Sobotę, w przeddzień Zielonych Świątek, przy stole, w obecności posłów Stefana wojewody Mołdawskiego, którzy byli zajechali do króla po oznaczenie dnia, w którym tenże wojewoda miał przybyć do Halicza dla wykonania hołdu, dostał nagle trzęsącej febry. Trwała choroba z wielką gwałtownością przez dni siedmnaście, której ani biegłość w sztuce ani staranność lekarzy uśmierzyć nie zdołała. Zaczém król wyspowiadawszy się kilkakrotnie, i z wielką pobożnością przyjąwszy Sakrament ołtarza i ostatniego namaszczenia, uczynił rozporządzenie ostatniej woli, w którém zalecił, aby wszystko, cokolwiek komu niesłusznie zabrał, było mu powrócone, i wszelkie spłacone należytości. Potém zdjąwszy z palca pierścień ślubny przesławnej królowej Jadwigi, oddał go do rąk Janowi Słaboszowi, herbu Wieniawa, łożniczemu swemu, mówiąc: „Zanieś ten pierścień, który po dziś dzień, jako rzecz między znikomościami sercu memu najdroższą, na ręku zawsze nosiłem, Zbigniewowi biskupowi Krakowskiemu, aby go chował po mnie na pamiątkę, a przebaczył mi moje nadużycia, któremi nie raz w gniewie i uniesieniu za dawane mi słuszne upomnienia Jego Miłość obraziłem. Polecam mu duszę moję, królestwo, i synów moich, a zwłaszcza pierworodnego Władysława; niechaj się stara o ich pomyślność i chwałę, pamiętając na liczne dobrodziejstwa, które szczodrze i z wielką łaskawością na niego zlewałem.“ Potém wszystkim obecnym i nie obecnym, domownikom, poddanym, nieprzyjaciołom i przeciwnikom swoim głośno i wyraźnie odpuścił wszelakie urazy, krzywdy i przewinienia, uczynił wyznanie wiary katolickiej, i skład Apostolski po kilka razy powtórzył. Nakoniec, z całą przytomnością umysłu, w Poniedziałek, dnia ostatniego Maja, o godzinie trzeciej w nocy, ducha swego ślachetnego i wspaniałomyślnego polecając Bogu, jak łagodny baranek, zasnął na rękach mężów duchownych i świeckich, którzy zgon jego żałośnie opłakiwali, i przeniósł się po nagrodę za swoje dobre uczynki, a zwłaszcza za rozszerzanie wiary katolickiej, do przybytków niebieskich, aby się cieszył widzeniem Trójcy Przenajświętszej i społeczeństwem Wybrańców Bożych, którym za życia należną cześć oddawał. Dniem przed śmiercią, przywoławszy drużynę rycerzy, polecił im synów swoich, a osobliwie starszego Władysława, który z twarzy i przymiotów był do niego wielce podobny. Oświadczył życzenie swoje, aby po nim na królestwo nastąpił, upewniając, że był prawym jego potomkiem, a jako postacią i imieniem ojca swego przypominał, tak i zacnością i przymiotami duszy pewnie wyobrażać go będzie. Prosił przytém i zaklinał obecnych, aby poddanym jego, cokolwiek niesprawiedliwie im zabrał, było zwrócone. Tej prośbie wszelako nie uczyniono zadosyć.
Alexandra, księżna Mazowiecka, wdowa po starszym Ziemowicie książęciu Mazowieckim, uprzedzając zgon brata swego Władysława króla Polskiego, w Poniedziałek dnia dwudziestego Kwietnia w Płocku zeszła ze świata.

Zwłoki króla Władysława z Grodka Polacy sprowadzają do Krakowa, a posłów wysłanych na sobor Bazylejski odwołują.

Jak tylko Władysław król oczy zamknął, natychmiast radcy królewscy, pod ów czas obecni w Grodku, o zejściu jego najpierwej królowej Zofii, a potém wszystkim prałatom i panom królestwa oznajmili. Obawiając się zaś, aby zgon króla nie ośmielił książąt Świdrygiełły i Fedka do nowych na królestwo Polskie najazdów, wysłali niezwłocznie wszystko nadworne rycerstwo na Podole, dla odpierania napaści, które Fedko złączywszy się z Tatarami często na ten kraj wymierzał. Stali dworzanie królewscy na straży ziem Ruskich, dopóki starszy królewic nie był na stolicę ojcowską wyniesiony i koronowany. Zwłoki zaś królewskie złożone w trumnie drewnianej, smołą i żywicą oblepionej, i godłami królewskiemi przyozdobionej, prowadzono na pogrzeb do Krakowa, a tłumy ludu za niemi postępowały, i wszędy po drodze przyjmowano je z czcią wielką. Ze wszystkich miast i wiosek na ich spotkanie wychodziły processye, i jakby w zawody usiłowano uczcić zmarłego króla to płaczem i narzekaniem, to żałobnemi nabożeństwy, mowami pogrzebowemi, śpiewaniem psalmów i wigilij, wyrażając żal po nim serdeczny, miłość i przywiązanie. Nie było najlichszej nawet wioski, któraby nie starała się to przywiązanie okazać. Jakoż wszystkie drogi, któremi przeprowadzano ciało królewskie, zalegały tłumy obojej płci ludu, który z dalekich nawet zbiegał się miast i wiosek, i łzami rzewnemi opłakiwał zgon króla. Z takiemi czci i miłości powszechnej okazy przyjmowane wszędzie zwłoki królewskie sprowadzono nareszcie w Piątek w dzień Ś. Barnaby do Krakowa, kędy na ich spotkanie wyszła naprzód królowa Zofia z dwoma synami, Władysławem i Kazimierzem, i oblawszy je hojnemi a serdecznemi łzami, synów jeszcze maleńkich zbliżyła do żałobnego rydwanu, na którym spoczywały śmiertelne króla szczątki. Ich płacze i kwilenia z żalu za straconym ojcem wszystkich obecnych do łez poruszyły. Wystąpiły potém z wszystkich kościołów processye, cechy rzemieślnicze i zgromadzenia wszystkich stanów, nakoniec lud wszystek, który z całego Krakowa i przedmieść wysypał się na przyjęcie ciała królewskiego: i wtedy największe ozwały się płacze i jęki. W tłumie niesłychanym i ścisku wprowadzono zwłoki królewskie do miasta, a tegoż samego dnia zaczęły się nabożeństwa żałobne po wszystkich kościołach. Ciało zaś złożono w kościele Św. Michała na zamku Krakowskim, gdzie przez jakiś czas zostawało, a rycerstwo trzymało przy niém jak najgorliwiej straż we dnie i w nocy. Oczekiwano bowiem na zjazd prałatów i panów całego królestwa, bez których nie godziło się odprawiać pogrzebu króla. Już Zbigniew biskup Krakowski i Jan z Koniecpola kanclerz królestwa Polskiego, o których powiedzieliśmy wyżej, że byli posłani w imieniu króla i królestwa na sobor Bazylejski, puściwszy się w podróż przybyli do Poznania, gdzie stojąc przez dni ośm, ubezpieczali sobie drogi, któremi mieli przejeżdżać, i przysposabiali rzeczy potrzebne do tak dalekiej podróży, nazajutrz zaś mieli ruszać dalej. Aliści tejże nocy panowie radni spiesznym gońcem dali im znać o śmierci króla Władysława, z wezwaniem, aby wracali z drogi dla zajęcia się sprawami rzeczypospolitej. Obawiali się bowiem, aby z powodu śmierci królewskiej, a małoletności obu królewiców, nie przyszło do jakich rozruchów. Odwołano więc z drogi rzeczonych posłów, gdy ich obecność potrzebniejszą była w królestwie Polskiém niż na soborze w Bazylei.

Koronacya Władysława, syna zmarłego króla, naznaczona na dzień ŚŚ. Piotra i Pawła.

Powziąwszy wiadomość o śmierci królewskiej Zbigniew biskup Krakowski, który pod ów czas w przejeździe do Bazylei znajdował się w Poznaniu, postanowił nie zwlekać ani chwili, ale natychmiast panów i starszyznę Wielkiej Polski zwołał przez listy i posły do Poznania. Ci gdy zawiadomieni o zgonie króla zjechali się w znacznej liczbie, opłakiwali naprzód stratę swego pana. Potém Zbigniew biskup Krakowski przemówił do nich: „aby ta śmierć nie wrażała im do serca trwogi, ale iżby się starali zachować jedność braterską i zgodę. Że pozostało dwóch synów królewskich, stolicy ojcowskiej następców, których wyniesieniem do rządów nagrodzić można stratę króla. Nie należało zatém obawiać się żadnego zamieszania i nieszczęścia w królestwie, gdy król Władysław żył niejako w swoich synach.“ Radził atoli „pospieszyć z koronacyą starszego Władysława, aby domowe jakie nie wszczęły się niezgody.“ Na to zgodzili się wszyscy panowie, i nie było nikogo, ktoby tej rady, jako dla kraju najzbawienniejszej, nie pochwalał. Zaczém nie tylko postanowili koronacyą starszego królewica, ale nawet oznaczyli dla niej dzień ŚŚ. Apostołów Piotra i Pawła. Zarazem obrali i wyprawili posłów do Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, z prośbą usilną: „aby raczył przybyć osobiście, albo przysłać swoich panów i pełnomocników, którzyby wedle brzmienia zawartych z nim umów zezwolili na koronacyą i uświetnili ją swoją obecnością.“ Zżymali się na tę uchwałę w Poznaniu zapadłą panowie ziemi Krakowskiej, że ją ogłoszono bez ich przyzwania i rady. Ale koiła gniewy uwaga na konieczność i mądrość tego postanowienia, zwłaszcza, że wiedziano, iż je spowodował rzeczony Zbigniew biskup Krakowski, i że miało na celu wyniesienie do rządów królewica zaleconego cnotą i rzadkich przymiotów zbiorem. Już bowiem wtedy Władysław odznaczał się dobrocią i łaskawością serca, umysłem czynnym, do pomnożenia chwały i potęgi rzeczypospolitej wielce sposobnym; i w wieku rozkwitającej ledwie młodości jaśniał już chwalebnemi i prawdziwie królewskiemi przymiotami.

Pogrzeb króla Władysława.

W Piątek, w dzień ŚŚ. Marka i Marcella, to jest ośmnastego Czerwca, gdy się pozjeżdżali wszyscy prałaci, panowie i dostojnicy królestwa, odprawiono pogrzeb uroczysty króla Władysława. W kościele katedralnym Krakowskim śpiewał mszą żałobną Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, a towarzyszyli obrzędowi wszyscy biskupi, w obec wystawionych zwłok królewskich z przepychem nie mniej okazałym jak żałosnym. Byli przytomnemi dwaj królewice, Władysław i Kazimierz, jedyna nadzieja ojczyzny, w gronie poważném wojewodów i panów, opłakujących zgon zmarłego króla, którzy z licznym orszakiem rycerstwa otaczali mary królewskie. Była obecną i królowa Zofia w zebraniu nie mniej liczném pań i niewiast dworskich, a jej płacze i jęki rozlegały się po całym kościele. Wprowadzano zwyczajem ofiar pogrzebowych wiele koni rosłych i pięknych, szkarłatem przyodzianych, które wiedli rycerze w pełnej zbroi, a poprzedzał ich jeden rycerz z chorągwią na wyniosłem drzewcu osadzoną z orłem białym. Znoszono na ołtarz misy i czasze srebrne, w których król za życia największe miał upodobanie, i składano je z wielką ilością pieniędzy na ofiarę. Kościoł cały jaśniał gorejącemi po wszystkich miejscach świecami. Pochodnie były nadzwyczajnej wielkości. Mary królewskie okrywał axamit i purpura. Mistrz Paweł z Zatora miał w polskim języku kazanie, w którém opowiedziawszy chwalebne i pełne pobożności sprawy króla Władysława, słodką wymową swoją wszystkim obecnym łzy wycisnął. Po skończoném nabożeństwie, zwłoki królewskie w grobie marmurowym, z dawna już przygotowanym, złożono i pochowano. Jest napis grobowy, ułożony przez mistrza Grzegorza z Sanoka, który potém wstąpił na arcybiskupstwo Lwowskie; brzmi zaś jak następuje:

Ta pieśń chwały pełna tobie niegdyś cny berłowładco
Niech będzie poświęcona, tobie gwoli ją kreślę.
Jeszczem był nie urósł w siły, nie wiele ważyły me słowa,
Kiedy Bóstwo żywotném obdarzyło cię tchnieniem.
Cóżbym zdołał rzec o tobie, Miłościwy Królu,
Z czasów, gdy chwała twoja była mi obcą?
Jakkolwiek zaś doszły moich ciekawych uszu
Dzieje twego rodu, przez wszystek czas żywota
Aż dotąd nie kwapiłem się skreślać ich słabym rylcem.
O twoich sprawach królewskich, tak głośnych, milczały moje pieśni.
Teraz z płaczem boleję w duszy, widząc
Słabej Muzy mojej zaparte krynice.
Nigdy zacniejsze nie wykwitło plemię Litwinów;
Ale same losy dały im ciebie książęciem,
Którego wspaniałomyślny władca Olgierd
Nad ród swój zacniejszego na świat wydał.
Pamiętają to ludzie, kiedy liczono od Chrystusa
Rok tysiączny trzechsetny ośmdziesiąty szósty,
I po Janusie drugi na niebie świecił miesiąc,
I w biegu swoim dni wypełnił dwanaście:
Zebrali się około ciebie panowie i starszyzna
Całego państwa, głowy sprawiedliwości i rządu.
Po wszystkich miastach lud umiłowawszy ciebie,
Tém chętniej uznał cię za swego króla i pana.
Nie uznawałeś się nim jednak w sercu swojém:
Wstając ranną porą i podnosząc się z łoża,
Miałeś zwyczaj łamać i rzucać patyczki albo słomki,
Królu pobożny i dzielny, i mawiać: o! władco nieba,
Wszystko to, co jakby moją pozyskałem ręką,
Przez Ciebie zdziałane jest Chryste Zbawicielu!
Gdy potém czternasty dzień Lutego zawitał,
Bez żalu porzuciłeś dawne imię Jagiełły,
A przy chrzcie chętnie nazwałeś się Władysławem.
W dzień Pański, po przyjęciu świętego polania,
Zaślubiłeś przesławnego rodu dziewicę,
Jadwigę, godną twoich ślubów i związków.

Stałeś się przez to chlubą ziomków, ubłogosławiony
Od Boga, do którego przygarnąłeś ich wiary;
Chlubą nawróconej świeżo ojczystej Litwy,
I Żmudzi, a więcej jeszcze Polski, której
Berło dały ci nieba w dzielnej piastować dłoni.
Pospieszyłeś do nich z darami szczodrej ręki;
Za wydarte odzienie dawałeś często nowe;
Prawdziwy ojciec ubogich, chorych i nieszczęśliwych,
Twojém staraniem i pieczą ratowałeś im życie.
W ten sposób zyskawszy ich serca, stajesz się stróżem wiary,
Aby ją z większą stałością i chęcią pielęgnowali.
Nowym kwiatem ozdabiasz ziemi ojczystej niwę,
Która długo jałowym i ciernistym leżała odłogiem.
A chcąc imię Chrystusa głośniejszą uwielbić chwałą,
Wznosisz ku czci jego wspaniałe świątynie;
Zakładasz je po różnych miejscach, pobożności pełen,
Wilnu dajesz wyniosłą stolicę biskupią.
Nadto trzy inne miasta założonemi przez siebie
Zdobisz biskupstwy: Lwów, Chełm i Przemyśl.
Lecz nie tylko w tych trzech miejscach pierwszy
Ożywiłeś gorliwość kapłanów, kwitną wszędy twoje dzieła.
Wytępiając pogańskie, przyswoiłeś Boskiej wiary
Obrządki, aby przez nie wraz z nami
Podobać się Bogu i głosić jego chwałę,
Święta obchodzić i dni uroczyste patronów.
Lecz o ileż większym ozdobiłeś się zaszczytem,
Gdy przewyższając innych książąt dzieła, stałeś się
Założycielem świętych nauk przybytku w Krakowie,
Zkąd dla sług Bożych tyle wypłynęło korzyści.
A gdy śmierć zawistna wydarła ci Jadwigę,
Wybrałeś za towarzyszki tronu i królewskiego łoża
Annę, potém Elżbietę, ostatnią była Zofia,
Która opłakawszy boleśnie twój zgon, ślubowała
Sierocy i wdowi po tobie prowadzić żywot;
Nie bez pociechy jednak, gdy za dni twoich
Matką została trzech synów królewskich godną
Toż po latach Chrystusowych, kiedy śmierć cię zabrała,
Rycerz głośny sławą pod niebiosy, w dzień Ś. Jakóba
Wstąpił na tron, by kraj ojczysty piastował w swej obronie.
A tak spadkobierca chwały i wielkości ojca,
Wnet zajaśniał koroną nowy król Władysław,
Zacny potomek, królewskiém zaszczycony berłem.
O! ileż kroć radością unosili się rycerze Polscy,
Widząc złożoną do boju królewską prawicę,
I wypuszczającą z łuku pocisk śmiertelny,
Lub wymierzającą na Getów miecz sprawiedliwej zemsty.

Gdy zajaśniał dzień Rozesłania Apostołów,
Zrumieniły się i spłynęły pola krwią Prusaków.
Padł w pogromie naród Getów – a gdy część poraniona
Usiłuje krzepić siły, pod nowym upada ciosem.
Po tak srogiej klęsce wraz nastąpiła inna,
Gdy Polacy krwawy Marsa stępili na nich oręż.
Cóż więcej powiem? Wiary był świętej obrońcą,
Ucieczką sprawiedliwości, i praw czcicielem.
Nie potrzeba wam więcej śpiewać o nim Muzy,
Gdy cnoty jego nie zdołają ukryć się przed światem,
Po którym już z dawna krążyły szeroko,
Kiedy pod jego rządem królestwo kwitło w pokoju.
Gdy zaś Ojciec Niebieski liczył Synowi swemu
Rok tysiączny czterechsetny trzydziesty czwarty,
Zamknął wtedy powieki możnych władców potomek.
Dzień ostatni Maja ostateczném światłem mu przyświecał.
Ale smutniejszym i żałośniejszym zdał się ośmnasty
Czerwca, który w marmurowym zamknął go grobowcu.
Zaczém wy ozdoby duchowieństwa, wraz z bratniém gronem starszyzny,
Pomnijcie, ile w nim posiadacie zaszczytu.
Niestety! gdy mu tyle odmawia natura nieużyta,
Że go nie chroni przed śmiercią, ustępuje on raczej śmierci.
Za tyle darów godzi się pobożnemi usty
I na klęczkach wznieść do nieba gorące modły:
Aby Stwórca Wszechmocny raczył duszę zmarłego
Przyjąć do swej chwały i policzyć w poczet błogosławionych.
Te brózdy orał słabym lemieszem syn Piotra,
Któremu miejsce urodzenia los naznaczył w Sanoku.


Życie, obyczaje i ułomności Władysława Jagiełły.
Godzi się opisać króla Władysława życie, czyny i przymioty, aby o jego pochodzeniu, dziełach i sprawach wiadomość przekazać potomnym. Był on synem Olgerda książęcia Litewskiego, nazwiskiem Jagiełło; zrodzony z Maryi córki książęcia Twerskiego, który był wyznawcą Greckiego kościoła. Dziad jego Gedymin miał kilku synów, Olgerda atoli nad wszystkich bardziej miłował, dlatego przy śmierci jego z pomiędzy braci wybrał i naznaczył panem i wielkim książęciem Litwy. Po zejściu Olgerda, ojca Jagiełły, za zezwoleniem książęcia Kiejstuta, stryja Jagiełłowego a ojca Witołda, książę Jagiełło osięgnął wielkie księstwo Litewskie. A gdy późniejszym czasem wszczęły się między nimi zatargi o panowanie, rzeczony książę Kiejstut, dawszy się uwieśdź pozorną chęcią zgody, został uduszony; i takiż sam los byłby spotkał jego syna Witołda, gdyby ten za dowcipnym przemysłem żony, przebrany za kobietę, nie był ratował się ucieczką. Razem z braćmi, których jak wiemy miał ośmiu, częstemi i srogiemi najazdy trapił sąsiednie kraje, a osobliwie Polskę. Nareszcie za łaską i miłosierdziem Boga, który go w poczet prawowiernych chrześcian policzyć raczył, przez prałatów i panów Polskich z ciemnoty pogańskiej do światła wiary nawrócony, przyjął chrzest i nazwany został Władysławem. Po chrzcie świętym połączył się ślubem małżeńskim z Jadwigą królową Węgierską i Polską, córką Ludwika króla Węgierskiego; a po jej śmierci miał jeszcze trzy żony, Annę, Elżbietę i Zofią; z żadną jednak nie żył w szczerej i prawdziwej miłości małżeńskiej. Zamiłowany w myślistwie od dzieciństwa aż do zgonu, tak dalece zajęty był łowami, że wszystkie myśli swoje rad zwracał ku tej zabawie. Wzrostu był miernego, twarzy ściągłej, chudej, u brody nieco zwężonej. Głowę miał małą, podłużną, prawie całkiem łysą, jak widzieć na grobowcu marmurowym, który popioły jego okrywa. Oczy czarne i małe, niestatecznego wejrzenia i ciągle biegające. Uszy duże, głos gruby, mowę prędką, kibić kształtną lecz szczupłą, szyję długą. Na trudy, zimna, upały, zawieje i kurzawy na podziw był cierpliwy. W ubiorze i zewnętrznej postawie skromny. Sypiać i wczasować się lubił aż do południa, dlatego mszy świętej rzadko o należnym czasie słuchiwał. W prowadzeniu wojen niedbały i ciężki, wszystko staranie na wodzów i zastępców składał. Łaźni zazwyczaj co trzeci dzień, a niekiedy częściej używał. Do rozlewu krwi ludzkiej tak był nieskory, że często największym nawet winowajcom karę odpuszczał. Dla poddanych i zwyciężonych okazywał się dziwnie łaskawym i wspaniałym; tylko tym, którzy mu na łowach lub w innych rozrywkach zawinili, nigdy nie mógł przebaczyć. W ludziach umiał dostrzegać cnoty, i nie zawiścią ale przychylnością mierząc czyny i zasługi swego rycerstwa, każdą sprawę chwalebną, czy-to w wojnie czy w pokoju spełnioną, hojnie i wspaniale wynagradzał: małą rzeczą ludzi czynił odważnemi, odważnych bohaterami, gotowemi do największych dzieł i poświęceń. Miał w sobie wadę jakowegoś ociągania się i oporu, bądź to z przyrodzenia pochodzącą, bądź wszczepioną nałogiem, którą niekiedy nazywano powolnością serca i umiarkowaniem. Przystęp do niego był według okoliczności trudny lub łatwy. W przyjmowaniu składanych sobie darów okazywał się wielce chętnym i uprzejmym, w odpłacaniu ich hojnym i wspaniałym; i żadna ofiara nie była u niego tak małą i nieznaczną, żeby jej z ochotą nie przyjął i w dwójnasób nie wynagrodził. Nierozważną szczodrotą i rozrzutnością więcej krajowi czynił uszczerbku, niż inni chciwością i łakomstwem. W myślistwie zamiłowany był aż do zaniedbywania spraw publicznych i ściągania sobie słusznych zarzutów. Lubił także patrzeć na bujającą w jego oczach chuśtawkę. W każdym tygodniu Piątek z wielką wstrzemięźliwością o chlebie i o wodzie pościł. Zawsze trzeźwy, wina ani piwa nie pijał. Jabłek i ich zapachu nienawidził, dobre jednak i słodkie gruszki pokryjomu jadał. Do zachowywania obrządków i powinności chrześciańskich częstemi pobudzany przestrogami królowej Jadwigi, w święta Wielkiej Nocy, Zesłania Ducha Ś., Wniebowzięcia N. Maryi Panny i Narodzenia Pańskiego przystępował do ŚŚ. Sakramentów pokuty i ołtarza. Ale po jej śmierci, obyczaj ten ograniczył do samych świąt Narodzenia Pańskiego i Wielkiej Nocy. W święta zaś Wielkanocne, które w całém życiu prawie wydarzało mu się obchodzić w Kaliszu, ubogim, których tam garnęło się wielkie mnóstwo, własną ręką rozdawał po jednym szerokim groszu Praskim, z mieszka, który zawsze przy sobie nosił. Corocznie w Wielki Piątek dwunastu ubogim w swoim pokoju, w obecności kilku tylko sekretarzy, nogi umywał, a potém każdemu z nich dawał po dwanaście groszy, tudzież sukno i płótno na przyodziewek. W obcowaniu poważny, miał niektóre dziwne zwyczaje: szat, nożów stołowych i innych naczyń nie pozwalał komu innemu sobie przynosić, krom tego, który miał takową powinność zleconą. Modlitwy gorliwie odprawiał ina klęczkach. W obietnicach i postanowieniach wierny i stateczny, sam zmieniać ich nie lubił i panom swoim odwoływać nie dopuszczał, chyba dla ważnej jakiej przyczyny i konieczności; a zawsze starał się przyprowadzić je do skutku. Sprawy ubogich, wdów i sierot, jeśli sam słuchać ich i załatwiać nie mógł, innym mężom uczciwym polecał do załatwienia. Miał też i swoje zabobony, których, jak twierdzili niektórzy, z słusznych trzymał się przyczyn, a które wpoiła w jego umysł matka, niewiasta Greckiego wyznania. Rzeczy pożyczone oddawał rzetelnie i z wdzięcznością. Bardziej rozrzutny niż hojny, wszystko cokolwiek miał, a nawet królestwa swego obszerne posiadłości, rycerzom swoim porozdawał, nie wiele zważając na zasługi tych, których obdarzał; i więcej daleko rozdarował, niżeli sobie zostawił. Wespół z królową Jadwigą ufundował akademią Krakowską i psałterzystów w kościele Krakowskim; niemniej klasztory Ś. Brygitty w Lublinie, Premonstrateński Ś. Ducha w Sączu, N. Maryi Panny na Piasku w Krakowie, klasztor Karmelitów i kościoł parafialny Bożego Ciała na Kazimierzu, do którego wprowadził kanoników regularnych Ś. Augustyna. O utrzymanie zamków, miast i innych budowli nie bardzo był dbały, i wiele ich za czasów tego króla poupadło. Litwę swoję ojczystą, rodzinę i braci tak dalece miłował, że gdy królestwa Polskiego nie wahał się narażać na rozliczne wojny i klęski, wszystkie skarby i dochody królewskie rad poświęcał na obronę i zbogacenie Litwy. Klasztoru Ś. Krzyża na Łysej górze nie odwiedzał nigdy inaczej, tylko pieszo. Kościoły Gnieźnieński, Sandomierski i Wiślicki greckiej sztuki ozdobami (w tych bowiem bardziej smakował niż w łacińskich) przystroił. Dla innych kościołów i klasztorów szczodry był i dobroczynny. W każdym kościele, do którego zdarzyło mu się z nabożeństwa wstąpić, jednę grzywnę zostawiał. Szlachty królestwa Polskiego, ich żon i innych niewiast, przychodzących z darami choćby najmniejszemi, nigdy nie odprawiał bez pociechy i szczodrych podarków w suknie, soli lub szkarłacie. Jeżeli zaś w jakim znakomitym domu, zaproszony lub konieczną potrzebą zmuszony, gościł, wydatki dla siebie poczynione wspaniale wynagradzał. Chciwy chwały i zalety, rad ucha nadstawiał pochlebcom i oskarżycielom, a zwłaszcza tym, których przypuszczał do bliższej z sobą zażyłości. Naród Litewski i Żmudzki nawrócił do wiary chrześciańskiej, tak iż słusznie nazwać go można narodów tych apostołem. Z prostotą serca łączył wspaniałe uczucia; pojęcie miał żywe, acz ograniczone. Założył i uposażył kościoły Wileński i Żmudzki na Litwie, Chełmski i Kijowski na Rusi, tudzież kaplicę ŚŚ. Trójcy w zamku Lubelskim. Do miłostek, nie tylko dozwolonych ale i zakazanych, pochopny. Religii katolickiej pobożny i gorliwy wyznawca, dla ubogich, żebraków, wdów i wszelakiego rodzaju nieszczęśliwych, szczodrym był i dobroczynnym. Posty, wigilie i inne nabożeństwa tak żarliwie wypełniał, że więcej zwycięztw modlitwami swemi u Boga wyprosił, niźli orężem wywalczył. Szczery i prostoduszny, nie miał w sobie żadnej obłudy. W rozdawaniu łask i darów mało oględny. W zabawach myśliwskich ani miary zachować, ani czasu oszczędzać umiał: ztąd i dworzanom, którzy mu na łowach w czasie zimna lub upału po lasach i kniejach, przez dzień cały, a niekiedy i w nocy dotrzymywali, hojne sypał nagrody, aby ich zachęcić do cierpliwego trudów znoszenia. A tak dochody publiczne pochłaniali niewcześnie i niegodziwie dworacy, którzy nie w usługach kraju ale w gonitwach za zwierzyną prace swoje poświęcali. W wojnach niemal wszystkich używał szczęścia i pomyślności. Dla obcych i przychodniów tak był ludzkim i uprzejmym, że podziwem była taka cnota w człowieku zrodzonym pośród dzikości i pogaństwa. Uraz doznanych i nieprzyjaźni nigdy nie pamiętał. Niepoczesności dawnego stanu swego nie tylko nie ukrywał, ale rad nawet o niej wspominał. Ozdób powierzchownych i szat wytwornych nie lubił; chodził zwykle w baranim kożuchu suknem pokrytym; rzadko brał na siebie strój wykwintniejszy, jak płaszcz z szarego axamitu, bez żadnych ozdób ani złotogłowu, i to tylko na większe uroczystości. W inne dni nosił odzież prostą, żółtawej barwy; nienawidził soboli, kun, lisów i innych miękkich a kosztownych futer; przez całe życie używał tylko zwyczajnych baranków, nawet w najostrzejszej porze zimowej: dlatego dziwili się ludzie największej prostocie połączonej w nim z dumą i wyniosłością. Prosty bowiem w ubiorze, w innych rzeczach nie chciał mieć nic wspólnego z drugimi: przeto nie lubił, ażeby kto tknął się jego szaty, łóżka, krzesła, konia, chustki, kielicha, i innych podobnych rzeczy, których on używał. W biesiadach roskosznik, nie tylko hojny ale zbytkujący, tak iż w dni świąteczne i uroczyste, albo kiedy znaczniejszych podejmował gości, po sto potraw na stole, zwyczajnie zaś po trzydzieści, czterdzieści i pięćdziesiąt zastawiał: dla wszystkich bowiem bywał wylany. Człek prostego a łagodnego sposobu myślenia; choć późno, przyznawał się jednak do swoich błędów. Do karania nieskory, do nagradzania prędki, królem był rzadkiej przystępności, nie lubiącym żadnych powierzchownych ozdób i wytworu. Od objęcia rządów królestwa aż do końca życia okazywał się zawsze łaskawym i wspaniałym; z zbytniej szczodroty więcej rozdawał, niżeli skarb królewski dozwalał, nie zważając na możność, lecz swemu dogadzając upodobaniu. Zazwyczaj dawał połowę tego, o co go proszono; za czém poszło, że proszący żądali zawsze dwa razy więcej, aby z tém większą pewnością połowę uzyskali. Miał niektóre zwyczaje zabobonne. Wyrywał włosy z brody, i powplatawszy je między palce, wodą ręce obmywał. Zawsze, nim z domu wyszedł, trzy razy obracał się wkoło, i słomkę na trzy części złamaną rzucał na ziemię: nauczyła go tego matka Greckiego wyznania. Ale dlaczego i w jakim celu to czynił, nikomu za życia nie chciał powiedzieć, ani téż łatwo to odgadnąć. Powiadają zaś, że miał w przysłowiu to zdanie często powtarzane: że słówko z ust ptaszkiem wyleci, ale jeśli było niedorzeczne a chcesz je cofnąć, staje się wołem. Miał także zwyczaj upominać żartem rycerzy, żeby w boju nie stawali nigdy na przodzie, ani w ostatnim szeregu, a nie chowali się również do środka. Po jedzeniu kładł się zwykle i oddawał spoczynkowi. Sypiał długo, a wstawszy z łóżka szedł prosto do wychodku, gdzie długo także wysiadując wiele czynności układał lub załatwiał, a nigdy nie był przystępniejszym i łatwiejszym jak wtedy: przeto wszyscy korzystali zwykle z takiej pory, dla wyjednania sobie tego, co im było pożądane. Do próżnowania i roskoszy, do zabaw myśliwskich i biesiad skłonny z przyrodzenia, rzadko zajmował się ważnemi kraju sprawami, unikając tego starannie, aby mu kto spoczynku albo łowów, któremi ustawicznie lubił się zabawiać, nie przerywał. Podarunkami wielkiemi nader hojnie szafował, nie ze względu na zasługę biorących, ale dla uniknienia naprzykrzeń. Takie samo okazywali usposobienie i synowie jego, Władysław i Kazimierz, kiedy w Polsce sprawowali rządy.

Koronacya króla Władysława na inny dzień odłożona. Siestrzeniec plądruje okolicę Sławkowa w dyecezyi Krakowskiej.

Po odbytym z wielką czcią i uroczystością pogrzebie króla Władysława, poczęto się naradzać o koronacyi przyszłego króla. Po wielu między prałatami i panami królestwa namowach i rokowaniach, postanowiono zgodnie i jednomyślnie, aby z powodu, że dzień ŚŚ. Apostołów Piotra i Pawła był już bardzo bliski, odłożyć koronacyą do dnia Ś. Jakóba Apostoła, który przypadał w Niedzielę. Wysłano zarazem posłów do Zygmunta, wielkiego książęcia Litewskiego, z wezwaniem i prośbą, aby na dzień wyznaczony, stosownie do umów między królestwem Polskiém a wielkiém księstwem Litewskiém zawartych, albo sam osobiście przybył, albo pełnomocników swoich przysłał do wyniesienia na stolicę nowego króla. Kiedy zaś w całém królestwie od śmierci Władysława króla panowała spokojność i cichość, Mikołaj Siestrzeniec Kornicz, dawniej burgrabia Będziński, pierwszy począł swawole i rozboje. Zjednawszy sobie pomoc zbrojną niektórych przyjacioł z Ślązka, tudzież księstw Cieszyńskiego i Oświecimskiego, najechał naprzód powiat Sławkowski, i wiele wsi i dworów ogniem i grabieżą spustoszył. Aby zaś tych, którzy mu pomagali, zasłonić od kary, wyniósł się z całą zdobyczą do Moraw. Ale panowie Morawscy, uwiadomieni o nim piśmiennie od panów Polskich, wypędzili go z obranej siedziby; również i książęta Ślązcy nie śmieli dać mu w swoich państwach schronienia: zaczém Mikołaj przymuszony był tułać się i przewłóczyć z miejsca do miejsca. Było zaś podejrzenie, że owego najazdu dopuścił się z namowy niektórych panów Polskich, żywiących skrytą nienawiść ku Zbigniewowi biskupowi Krakowskiemu, i usiłujących szkodzić mu różnemi sposobami.

Dzierżsław z Rytwian wykrada skarb przez dziada swego ukryty, i zbytkowném życiem niepoczciwie go trwoni.

Pod tenże sam czas, Dzierżsław z Rytwian, syn Marcina z Łubnic, wojewody Łęczyckiego, bratanka Wojciecha Jastrzębca arcybiskupa Gnieźnieńskiego, wykradł skarb znakomity w pieniądzach złotych Węgierskich, tudzież naczyniach i klejnotach z złota i srebra, do czterdziestu tysięcy grzywien wynoszący, który był z dawna wprzódy tenże Wojciech arcybiskup w pewnej kaplicy, dla ukrycia tego przechowku umyślnie zbudowanej, w miejscu zwaném Orzelec, niedaleko Bęszowy (Banszowa) i Łubnic, dla przyszłego zasiłku w potrzebie Dzierżkowi synowi bratanka i jego braci, w piasku zakopał, o czém sam tylko rzeczony Dzierżek i Jan z Koziebród sekretarz jego i kanclerz Gnieźnieński wiedzieli: a przybrawszy sobie w pomoc kilku towarzyszów, którzy młodzieńca słabego i niedojrzałego rozumu do tego podmówili, skarb ów z ukrycia zabrał i wyniósł; poczém ci towarzysze, jak-to zwykle bywa, między siebie go rozerwali. Utrzymywano, że Dzierżsław zrobił to nie tylko z swej młodzieńczej lekkomyślności, ale i z namowy matki, Doroty z Tarnowa, i że dawno już miał ten zamiar, lecz obawiał się króla. Dziad jego Wojciech Jastrzębiec dowiedziawszy się o wykradzeniu skarbu, który był przeznaczył i zachował dla Dzierżka i jego braci, Jana, Wojciecha i Mikołaja, wielce się zmartwił. Rozżalony na Dzierżsława, że nad wszelkie spodziewanie okazał taką zdrożność i lekkomyślność, gdy się wybrał do Rytwian, aby złemu zaradzić, poczęto strzelać do niego z murów zamku, który sam był zbudował; przestraszony zatém i odpędzony, ze wstydem wrócić musiał do domu. Dzierżek zaś, otoczony czeredą chłystków i bankietników, prowadząc życie marnotrawne, i wysiadując w Warszawie, zkąd słał kosztowne podarki księżniczce Ofce, córce Bolesława książęcia Mazowieckiego, w której był zakochany, w krótkim czasie stracił wszystek majątek: a kiedy potém za staraniem przyjacioł pojednał się z arcybiskupem, nie oddał mu nic więcej prócz siodeł, strzemion i wędzideł srebrem zdobionych; skarb zaś cały, z dóbr kościelnych i majątku Chrystusowego zebrany, który powinien był raczej na wsparcie biednych i na pobożne przeznaczonym być uczynki, marnie roztrwonił, i trzech braci rodzonych, dla których równie jak i dla niego był zachowany, pokrzywdził. Wyzuł ich nadto z wielu wsi i posiadłości, które był dla nich rzeczony Wojciech Jastrzębiec arcybiskup z majątku kościelnego poskupował.

Zjazd Opatowski, zwołany bez dołożenia się senatu przez burzliwych i chciwych nowości obywateli, Zbigniew biskup Krakowski roztropnością swoją niweczy, i skłania umysły do zezwolenia na koronacyą Władysława.

Zamierzona i postanowiona na dzień Ś. Jakóba koronacya nowego króla nie do smaku była wielu panom i szlachcie ziemi Krakowskiej, tym zwłaszcza, którzy zamyślali o nowych rzeczy odmianach; obawiali się bowiem, aby król nowo obrany władzą swoją nie zniweczył ich celów i zamachów. Bez wiedzy zatém, porady i zezwolenia starszyzny, panów i radców, naznaczyli na dzień Ś. Małgorzaty zjazd w Opatowie. A gdy żaden z przedniejszych panów nie chciał jechać na to zebranie, obawiając się na niém rozruchu, albo ściągnienia zarzutu przeniewierstwa, Zofia królowa Polska, strapiona i zatrwożona podnoszącą się przeciw niej i synom królewskim burzą, która zdawała się grozić rokoszem, posłała z prośbą do Zbigniewa biskupa Krakowskiego, wielkiej w narodzie używającego wziętości, aby zajął się sprawami rzeczypospolitej i ratował ją w chwili tak niebezpiecznej. Dla wstrzymania więc i oddalenia rokoszu, Zbigniew, końmi cudzemi, podstawionemi mu od królowej Zofii i innych przychylnych obywateli (jego bowiem własne zaprzęgi w drodze przedsięwziętej do Bazylei, już-to z utrudzenia, już od zbytnich upałów popadały), spiesznie i w sam czas przybył na ów zjazd do Opatowa. Nie radzi byli Spytek z Melsztyna i Dzierżsław z Rytwian, główni tego zjazdu przewódzcy, przybyciu Zbigniewa biskupa. Chociaż więc był już obecnym, nie wzywali go, jako niepewnego, do swoich obrad. Zniósł jednakże biskup Zbigniew taką zniewagę z dziwną cierpliwością; mniemał bowiem, że nie należało jątrzyć umysłów, już wielce usposobionych do zatargów i buntu, ale raczej łagodzić je i uspakajać, gdy zwłaszcza jeden w potęgę swoję, drugi w skarby świeżo złupione zaufany, zuchwale podnosili głowę. Nie tajne były Zbigniewowi biskupowi ich chęci i zamiary, o wszystkiém bowiem co się działo donosili mu ci, którzy uważani byli za wiernych i dobrze myślących. Zaczém kazał im zgromadzić się do swego biskupiego dworu: dokąd gdy znaczna zebrała się liczba, i wszyscy tego byli zdania, że zły będzie rząd rzeczypospolitej pod królem małoletnim i niedorostkiem, a ztąd postanowili znieść i odwołać uchwałę jego koronacyi; zamiar ich poparł swém zdaniem Goworek z Chrobrzan, herbu Rawa, mąż przeżyły i doświadczony, przywodząc za przykład dzieje po śmierci króla Kazimierza, kiedy umysły skłonne były do rokoszu. Zbigniew biskup zabrawszy głos, przekładał: „jak szkodliwą i niebezpieczną w czasie bezkrólewia była niezgoda i rozerwanie w narodzie; upominał zatém ziomków, aby zaniechawszy wszelakich zjazdów i sprzysiężeń, które kraj popychały w odmęt nieładu i bezrządu, skłonili się do wzajemnej zgody.“ Zdanie to, wyłuszczone obszernemi słowy, popierał mowca licznemi tak z dawnych jako i nowszych dziejów przykładami. Dowodził: „że była to chwila stanowcza, w której mieli obierać pomyślność albo zgubę królestwa. Że nie należało bynajmniej spierać się o koronacyą króla, gdy wszelką w tej mierze wątpliwość zniosła już dawno uchwala zjazdu Brzeskiego, ogłoszona za życia króla Władysława, a wznowiona potém za zgodną i powszechną wolą. Że należało raczej wszystkim się porozumieć z sobą, i zgodnie a jak najusilniej działać. Że niewczesną byłoby rzeczą, wzgardziwszy prawym i przyrodzonym królestwa dziedzicem, szukać i wybierać obcego. Nad tém więc tylko wypadało się namyśleć, i dobrze zastanowić, który z dwóch synów królewskich, wedle słusznego ich ocenienia, miał być na królestwo wzięty i koronowany.“ Trafiła ta mowa do przekonania wielu obecnych, którzy chciwi nowości zbiegli się byli na obrady, i jedni zmienili zdanie, drudzy ochłódli z zapału. A tak, za staraniem i roztropną namową biskupa, stłumioną została w samym zaczątku burza, na którą się zanosiło; a zgodne okrzyki osądziły radę Zbigniewa biskupa Krakowskiego za dobrą i dla królestwa Polskiego zbawienną. Zaczém wszyscy ci, którzy zamierzali przeszkadzać koronacyi króla następcy, z wielkim żalem i zawstydzeniem opuścili Opatów, sarkając głośno na Zbigniewa biskupa, że jego przybycie i obecność, rada przeważna i namowa, zwichnęły i zniweczyły ich zamiary. Królowa zaś Zofia, obadwaj synowie królewscy Władysław i Kazimierz, i wszyscy radcy duchowni i świeccy, składali publiczne i uroczyste dzięki Zbigniewowi biskupowi Krakowskiemu, że grożące krajowi klęski, kiedy inni milczeli, swoją powagą, radą i zręcznością oddalił i umorzył.

Wysłuchanie poselstw przybyłych na koronacyą Władysława. Załatwienie sporów przeszkadzających koronacyi.
Gdy się zbliżał dzień Ś. Jakóba, w którym koronacya przyszłego króla Polskiego miała być dokonaną albo odrzuconą, zjechali się ze wszystkich ziem, okolic i najdalszych zakątków królestwa Polskiego w wielkiej liczbie prałaci, książęta, panowie, urzędnicy, rycerze, szlachta i obywatele miejscy do Krakowa. Każdy dzielił to przekonanie, że jego osobiste dobro łączyło się z dobrem powszechném i publiczném. Zygmunt zaś, wielki książę Litewski, że był pod ów czas zapadł na zdrowiu, i uważał za rzecz niebezpieczną, z powodu ciągłych zamachów książęcia Świdrygiełły i jego stronników, wydalać się za granicę Litwy, wysłał swoich pełnomocników, z zleceniem, aby osobę jego na zjeździe wyobrażali i na koronacyą przyszłego króla, jego i wielkiego księstwa Litewskiego imieniem, zezwolili. Posłani byli Marcin z Szadka archidyakon Wileński, i Dolgerton wojewoda i starosta Wileński. Toż samo uczynił Stefan wojewoda Mołdawski. Książęta Mazowieccy, Ziemowit, Kazimierz i Bolesław, byli obecnymi. Gdy więc zjechali się w znacznej liczbie radcy wszystkich stanów królestwa, w Piątek i w Sobotę przed dniem Ś. Jakóba słuchano naprzód posłów Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego i wojewody Multańskiego, a potém innych książąt i panów nieobecnych. Wszystkich jeden był głos, wspólna prośba i życzenie, aby jak najrychlej jednego z synów zmarłego króla koronowano, i wszyscy zgadzali się na starszego, że ten i z twarzy i z postawy całej podobny był do ojca, i zdawał się obiecywać, że i w czynach chwalebnych naśladować go będzie. Wszczął się potém spór, i przez tych, którzy pragnąc nowych rzeczy odmian przeszkodzić chcieli koronacyi, wniesioną została wątpliwość, „azali godziło się na stolicy tak wielkiego królestwa osadzać nieletnie pacholę, którego wiek gdy jeszcze niezdolnym był do rządów, potrzeba mu było przydać radców i opiekunów, i na ich wolą spuścić stér i władzę, nie bez podraźnienia w wielu zawiści i niechęci.“ Mnogie za tym wnioskiem stawiano dowody, między któremi jeden największe na umysłach uczynił wrażenie, przeto godnym go sądzę przytoczenia. Przekładano: „że wszystkie prawa, tak publiczne jako i osobiste, krwią i zasługami przodków drogo nabyte, poszłyby na zatratę, gdy potwierdzenie ich przez małoletniego króla, chociażby nastąpiło, łatwo potém przez niego mogłoby być unieważnione; jeżeliby zaś potwierdzenia tych praw czekać uchwalono aż do jego pełnoletności, słuszne byłyby obawy, wielka w umysłach troskliwość i niespokojność, gdy prawa rzeczone żadnej nie miałyby rękojmi i zabezpieczenia; a król przyszedłszy do lat pełnych, po dokonanej koronacyi, snadno mógłby potwierdzenia ich odmówić, kiedy nikt nie śmiałby mu się oprzeć, jako używającemu zupełnej władzy królewskiej.“ Przez dwa dni toczyły się w tej mierze spory, aż przypomniano sobie koronacyą króla Kazimierza, który w porze rozwijającej się dopiero młodości po śmierci ojca na stolicę wstąpił. Przyniesiono potém z rozkazu Zbigniewa biskupa Krakowskiego z biblioteki kościoła katedralnego księgę praw nadanych przez króla Kazimierza, która na pierwszej karcie przedstawiała wizerunek tegoż króla, trzymającego w prawej ręce miecz goły. Po przeczytaniu z niej niektórych ustępów, osądzono, że król małoletni może być koronowany; a gdy się rozszedł głos w radzie, że to była księga króla Kazimierza, wszyscy z ochotą (tak wdzięczna bowiem pamięć i przywiązanie do tego króla od dawna nie żyjącego jeszcze w sercach trwały) zgodzili się na koronacyą starszego królewica Władysława. Lubo zaś nie mała pozostawała jeszcze wątpliwość co do potwierdzenia praw królestwa, wszelako za łaską Bożą i tę usunięto takowém zastrzeżeniem, aby królowa matka Zofia wraz z prałatami, książętami bliżej z nią spokrewnionemi, i starszyzną panów zaręczyli przysięgą za przyszłego króla Władysława, że ten szczerze i sumiennie potwierdzi wszystkie prawa królestwa, jak tylko dojdzie do lat zupełnych. Zdawało się, że po przyjęciu takiej rękojmi ustąpiły wszelkie trudności, jakie przeciw zamierzonej koronacyi stawiano i wynajdowano. Mniemali panowie radcy, że ci, którzy życzyli sobie w królestwie odmian, zaspokojeni w swoich żądaniach, w dniu następnym Ś. Jakóba zachowają się w cichości i pokoju. Zaczém ani prywatnie, ani publicznie, nie przedsiębrano żadnych środków do odparcia zamachów, jakie układali przeciwnicy, i do przejednania zaciętych w oporze umysłów.

Trzej panowie przedniejsi sprzeciwiają się koronacyi, ale wreszcie Polacy prowadzą Władysława do Krakowa i koronują na króla.

Gdy nadszedł dzień Ś. Jakóba, wszyscy prałaci, książęta, panowie i szlachta Polska zeszli się do sali białej zamku Krakowskiego, w spodziewaniu, że bez żadnej trudności i przeszkody dokonają koronacyi przyszłego króla. Ale ci, którzy jej postanowili się opierać, wzniecili większe jeszcze niż wprzódy zatargi. Ponowiono zatém głosowanie w radzie, i przeważniejszą jeszcze liczbą zdań pierworodnemu synowi królewskiemu Władysławowi przyznano koronę. Wezwano potém do głosowania posłów, którzy ze wszystkich ziem królestwu Polskiemu podległych przybyli na zjazd wyborczy. Wystąpiła królowa Zofia z prośbą: „aby jednego z jej synów królem obrać raczyli, a nie wyzuwali ich z ojcowskiego dziedzictwa. Oświadczała, iż gotową była dla takowego wyboru wraz z książętami Mazowieckiemi i starszyzną panów wszelkie stawić rękojmie.“ Stanęli i z przeciwnej strony niektórzy z panów i szlachty, jako to Spytek z Melsztyna, Abraham Zbąski sędzia Poznański i Jan Strasz z Kościelnik, osobistemi powodowani względami, które zawsze szkodziły i szkodzą sprawie powszechnej. Mieli oni urazę, że mimo dostojność swego rodu nie uzyskali wyższych w kraju urzędów, i nie używali takiego znaczenia, jakiego się godnemi mienili. Nie obojętny zatém stawili opór, i pociągnąwszy ku sobie niektórych z niższej szlachty, rozmaite wynajdowali trudności, przekładając, że do rządów królestwa i krajów jemu podległych niezdolnym był umysł dziecięcia, i zwracając uwagę na nieletność synów królewskich. Przedstawiali: „że królestwo Polskie miało obszerne krainy, z Tatarami i innemi nieprzyjaciołmi graniczące, nad któremi król w tak młodocianym wieku ani panować ani pieczy i obrony rościągnąć nie potrafi. Dodali i to, jak wielkiemi trudami i nakłady, z jak mnogiém krwi wylaniem, i w jak długim czasu przeciągu Polacy uzyskali swoje swobody i wyłamali się z jarzma najuciążliwszego poddaństwa. Przypominali więzy i prześladowania, jakie ponosiła szlachta i inni mieszkańcy ziemi Ruskiej, gdy nie chcieli wychodzić przeciw Turkom na obronę króla i królestwa Węgierskiego. Przestrzegali więc, aby uważali na to co czynią, i mieli obecnie na baczności swoję i potomków swoich wolność, iżby owocu tyloletnich i tak wielkich trudów w jednej chwili nie narazili na niepewność i utratę; że władza królewska silna jest i można, a sposób myślenia i skłonności króla, którego wysadzić chcieli do rządów, jeszcze nieznane; mógłby kiedyś ten król przyszedłszy do pełnoletności, niepomny zaręczeń, jakie za niego czyniono, władzę swoję zamienić w samowolę, a prawa i swobody w poddaństwo.“ Zdawała się ta mowa dość w sobie mieścić prawdy i przestróg ubezpieczających wolność powszechną. Niektórzy zatém z szlachty oświadczyli się jawnie, że podzielają ich zdanie, inni ani tej ani owej strony stanowczo obrać nie śmieli. Panowie rada i starszyzna rozmaitemi dowodami odpierali silnie i skutecznie trudności stawiane z strony przeciwnej. Jeden między niemi był najsilniejszy, „że rząd i swobody krajowe nie w królewskiej ale w ich władzy spoczywały; i że królowi, nawet gdy przyjdzie do dojrzałości, nie powierzą do rąk władzy, aż po zatwierdzeniu praw i swobód królestwa.“ Przeciwnicy jednakże ani tych ani innych przełożeń słuchać nie chcieli, ale ciągłe wynajdowali przeszkody i trudności. Wielu obruszało się na głosy Spytka, Abrahama i Strasza, uważając je słusznie za szkodliwe, wiodące do niezgody, zawiści i wewnętrznego rozerwania rzeczypospolitej. Szukano więc pośredniej rady do ubezpieczenia pokoju i zgody. Lecz gdy się żaden nie nadawał środek, a obrady przeciągły się prawie do południa, poznano, albo przynajmniej domyślali się tego mężowie przezorniejsi i lepiej rzeczy widzący, że wszystkie trudności i przeszkody stawiała chytrze strona przeciwna nie dla upewnienia swobód krajowych, ale w tym celu, aby czas na próżnych i bezskutecznych zwlekać rozprawach, i aby w ten sposób upłynął dzień naznaczony do koronacyi, po którym trzebaby koniecznie było odłożyć ją do następnej Niedzieli, gdy żaden z dni powszednich nie służył do takiej sprawy. Spodziewali się zaś zwolennicy przeciwnej strony, że wielu tymczasem do swego obozu przeciągną, i że znaczna część obywateli dla oszczędzenia wydatków powyjeżdża z Krakowa, a wtedy łatwiej zdołają dopiąć swego zamiaru. Nie tylko biskupi i przedniejsi panowie, ale i szlachta i inni krajowcy, którzy na dzień naznaczony obradom zjechali się byli w wielkiej liczbie, roztropniejsi nawet z pomiędzy gminu, wyszydzali upór i zagorzałość Spytka, Abrahama, Strasza i ich stronników, co jeszcze tém więcej zapalało w nich żądzę sprzeciwiania się i oporu. Zaczém panowie radcy i starszyzna królestwa, chcąc chytrym ich zamiarom zapobiedz, i przygotowane stłumić zamachy, obmyślili środek wielce rozumny. Zalecili marszałkowi królestwa Polskiego, Janowi Głowaczowi z Oleśnicy, „aby oznajmił głośno zebranemu ludowi, że starszyzna królestwa i wszyscy prawi obywatele postanowili starszego królewica Władysława na stolicę królewską wynieść i koronować. Komu więc nie podobała się ta uchwała, aby wystąpił i stanął po lewej ręce; ci zaś, którzy byli za koronacyą Władysława, aby stanęli po prawej. W ten sposób miało się pokazać, jak liczne było stronnictwo przeciwne koronacyi.“ Takim środkiem spodziewano się skrócić i zniweczyć zamachy Spytka, Abrahama i Strasza, wymierzone na rzeczpospolitą, lub które później mogliby jeszcze wymierzyć, gdyby im się pierwsze kroki powiodły. I nie płonne były nadzieje. Po ogłoszeniu bowiem tej uchwały przez marszałka królestwa, wszystek naród głośnemi okrzyki potwierdził i uchwalił koronacyą starszego królewica Władysława. Tylko trzej owi panowie, wstąpiwszy na wynioślejsze miejsce, z osobliwszą śmiałością opierać się chcieli i przeczyć woli powszechnej; ale naciskającym tłokiem zgromadzenia zepchnięci zostali z mownicy. Nie zważano już więcej na ich opór i przeciwne głosy. Wszyscy prałaci, książęta, panowie i szlachta powstawszy z miejsc swoich opuścili izbę radną, udali się do komnat królewica Władysława, i oznajmili o jego wyborze tak jemu jako i matce jego królowej Zofii; poczém w processyi prowadzili go do kościoła Krakowskiego po drodze wysłanej suknami różnej barwy. Trzej zaś rzeczeni panowie postrzegłszy ze wstydem, że ich w sali białej, kędy toczyły się obrady, samych zostawiono, poszli także za drugimi do kościoła, i z przeciwników stali się wielbicielami nowego króla. Jeden tylko Spytek z Melsztyna usiłował wszelkiemi sposoby zniweczyć dzieło zgodną wszystkich wolą dokonane. Zaczém najpierwej w zamku Jana z Oleśnicy marszałka znieważywszy zelżywemi i sławę jego krzywdzącemi słowy, wciągnął go do kłótni. Ale ten na prośbę panów ustąpił, aby żadnym zatargiem nie przerywać obrzędu koronacyi: za co potém król i panowie radni wielkie składali mu dzięki. Potém, gdy wszyscy weszli do kościoła, rzeczony Spytek z Melsztyna, nie tylko marszałkowi lecz i innym osobom łajać i złorzeczyć począł; ale wszyscy z dziwną cierpliwością znosili jego obelgi, i milczeniem pokonali zuchwałe zapędy. Zatém Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński i prymas królestwa, w uroczyste szaty przybrany, wraz z towarzyszącemi obrzędowi Zbigniewem biskupem Krakowskim, Władysławem nominatem Włocławskim, Stanisławem Płockim i Janem Chełmskim biskupem, zacząwszy mszę świętą, lubo w spoźnionej już porze, rzeczonego Władysława starszego królewica, z wielką radością panów koronnych i ludu, ubranego w szaty kościelne, sandały, humerał, albę, manipularz, stułę, dalmatykę, a nakoniec kapę zwierzchnią, przy ołtarzu wielkim kościoła Krakowskiego na króla Polskiego szczęśliwie namaścił i koronował: przyczem zarazem Władysław, jakkolwiek nieletni, wykonał uroczystą przysięgę na zachowanie praw, statutów, wolności i przywilejów królestwa Polskiego. Złoto przez króla złożone na ołtarz w ofierze otrzymali w podział wikaryusze katedry Krakowskiej. Stanisław Ciołek biskup Poznański nie był przytomnym koronacyi, pod ów czas bowiem wraz z Mikołajem Lasockim w poselstwie od króla i królestwa Polskiego zasiadał na soborze Bazylejskim. Obrząd zaś koronacyi, spoźniony jak się wyżej rzekło przeszkodami z strony trzech panów Polskich stawianemi, trwał prawie do wieczora, zacząwszy się około południa. Po ukończeniu wreszcie szczęśliwém koronacyi, i dopełnieniu wszystkich obrzędów według zwyczajów z dawien dawna w królestwie Polskiém zachowywanych, Władysław król, zaprosiwszy do stołu wszystkich prałatów, książąt i panów swoich, przyjmował ich wspaniale, i po królewsku z wielką hojnością i uprzejmością ugościł, przyczém każdemu z osobna dziękował za okazaną przychylność tak sobie jako i rzeczypospolitej. A tak dzień ten, nad wszelkie spodziewanie, za łaską Bożą przeszedł szczęśliwie i zakończył się wesoło koronacyą rzeczonego Władysława. Nie mniej wesoły był i dzień następny, w którym Władysław król, przybrany uroczyście w szaty królewskie, i z koroną na głowie, mając przy boku swoim biskupów Krakowskiego i Płockiego, w strojach biskupich, udał się z zamku do miasta, otoczony licznym orszakiem książąt i panów, którzy naprzód i z tyłu za nim postępowali. A odwiedziwszy celniejsze miejsca stolicy, i uraczywszy lud ciekawém nader widowiskiem, wrócił do swego królewskiego pałacu. Na przygotowany zaś dla siebie wedle ratusza majestat, gdzie od rajców i mieszczan Krakowskich odbierać miał hołd i przysięgę wierności, nie wstąpił, z powodu sporów zaszłych między biskupami a Mazowieckimi książęty, składającymi orszak królewski, o pierwszeństwo miejsca. Gdy bowiem król zsiadł z konia, tak jedni jak drudzy chcieli zasiąśdź po prawicy królewskiej, dowodząc sobie nawzajem wyższości, ci biskupiej, tamci książęcej.

Po koronacyi nieletniego króla Władysława naznaczono po wszystkich ziemiach Polski rządców namiestniczych.

Przez kilka dni potém odbywały się tak publicznie jak i na osobności mnogie narady między starszyzną (już bowiem lud i pospolita szlachta ustąpiła była do swoich domów) w celu orzeczenia, jak i przez kogo w czasie małoletności króla Władysława miały być sprawowane rządy królestwa, iżby w niém utrzymać można porządek i zgodę. Liczne ku temu nastręczały się środki, a wielu uważało za rzecz najwłaściwszą, aby Ziemowit książę Mazowiecki, na ów czas obecny w Krakowie, wziął na siebie rząd i opiekę, już-to jako pokrewieństwem najbliższy, już jako znany z przymiotów dobroci i roztropności. Większa część jednak nie rada była temu wyborowi, już-to obawiając się, aby opiekun nie przywłaszczył sobie berła, już za wstyd sobie poczytując, jednemu książęciu, hołdownikowi królestwa, podlegać. Odrzucono zatém ten wniosek, a uchwalono naznaczyć rządców (provisores) po wszystkich ziemiach królestwa, nie z pomiędzy tych, którzy piastowali jakiekolwiek dostojeństwa i urzędy, ale ludzi żadną nie zaszczyconych godnością, a odznaczających się rozumem i zacnemi przymioty. Wybrano zatém mężów, którzy zdaniem powszechném celowali między innymi, i każdej ziemi z osobna, ile ich należało do królestwa Polskiego, naznaczono jednego rządcę, wyjąwszy ziemię Krakowską, która otrzymała dwóch rządców, już-to dlatego, że była matką wszystkich i głową, i wyobrażała stolicę królestwa; już dlatego, że w tej jednej bito monetę i po innych ziemiach rozsyłano; już wreszcie, że bogactwem swojém i zasobami wszelakiego rodzaju, które do niej zwożono i z niej wyprowadzano, wszystkie inne przewyższała. Tym przeto rządcom wyznaczono pewną nagrodę pieniężną, i powierzono pieczą nad dochodami królestwa, z takowém jednak zastrzeżeniem, że sami przez się w sprawach rzeczypospolitej, a nawet rzeczach najmniejszej wagi, nie mogli nic działać i stanowić, bez uchwały i potwierdzenia starszyzny. W ten sposób rzeczeni rządcy zawiadowali dochodami skarbu królewskiego i załatwiali inne sprawy aż do lat prawem zakreślonych. Każdemu zaś z tych rządców wyznaczono ze skarbu królewskiego tylko po pięćdziesiąt grzywien rocznej płacy. W ziemi Krakowskiej rządcami ustanowieni byli Jan z Tenczyna kasztelan Biecki, i Klemens Wątróbka z Strzelec; w Sandomierskiej Jan z Ossolina kasztelan Radomski.

Szlachta ziemi Ruskiej i Podolskiej otrzymuje też same co i Polacy przywileje.

W tymże czasie, panowie, szlachta i wszyscy mieszkańcy ziem Ruskiej i Podolskiej wynieśli usilne prośby do króla Władysława i wszystkich prałatów, książąt i panów królestwa Polskiego, „aby im przyznano i nadano też same prawa, wolności i przywileje, jakich używali inni mieszkańcy królestwa.“ Aby zaś króla i jego radców tém snadniej do żądań swoich nakłonić, wykazali jawnemi dowody i świadectwy, „że już sławnej pamięci król Władysław, ojciec panującego obecnie króla, przyrzekł im był tę łaskę i obdarzyć ich rzeczonemi prawami postanowił, a tylko dla zaszłej śmierci króla postanowienie to spełzło bez skutku.“ Król Władysław spowodowany ich prośbami, przekonawszy się, że taka była wola i uchwała ojcowska, nadał im wszystkie prawa, swobody, przywileje i zaszczyty, jakich szlachta i inni mieszkańcy królestwa Polskiego używali, uwalniając ich od wszelkiej służebności, której dotąd podlegali, wszystkich podatków i opłat, bez żadnego zastrzeżenia; które-to ciężary zniósł, uchylił i odwołał, a w używaniu swobód i przywilejów porównał ich z innemi obywatelami i szlachtą królestwa Polskiego. Nie podobało się to wielu prałatom i panom królestwa, którzy w tém postanowieniu upatrowali krzywdę i obrazę rzeczypospolitej, zwłaszcza że zmarły król Władysław, jak to było wiadomo, nie tak obszerne i mnogie wolności rzeczonym Rusinom nadać był postanowił; lecz uwolniwszy ich od wielu uciążliwszych danin i powinności, włożył na nich wiecznemi czasy ten obowiązek, aby stawali zbrojno i bez żadnej zapłaty do wojen, jakie bądź on sam, bądź jego następcy prowadzić mieli z jakimikolwiek nieprzyjaciołmi; nadto aby do budowy zamków przysyłali swoich ludzi, a z każdego posiadanego łanu oddawali corocznie dwa korce owsa, tyleż żyta, i po cztery grosze pieniędzmi, na potrzeby królewskiego stołu. Sarkało więc na to wielu, że król nie dołożywszy tych warunków, rzeczonym ziemiom Ruskim tak rościągłe nadał swobody, jakie inni mieszkańcy królestwa Polskiego zaledwo w ciągu kilku wieków mnogiemi trudami i wysługami, i głośną dzieł wojennych chwałą uzyskać i zdobyć sobie mogli.

Sprawcy krzywd wyrządzonych duchowieństwu i gwałciciele dóbr kościelnych ponoszą śmierć z dopuszczenia niebios.
W tym roku także poczęli wyrządzać krzywdy kościołowi niektórzy panowie i szlachta, ci zwłaszcza, którzy przeciwnymi byli koronacyi króla Władysława, i poburzyli lud i szlachtę przeciw duchowieństwu. Różne dawali oni temu przyczyny, ale szczególniej wybieranie dziesięcin i gęste klątwy kościelne. Zaczém tegoż roku, naprzód w mieście Warcie w dzień Ś. Mikołaja Wyznawcy, potém lat następnych w Piotrkowie i po innych miejscach, panowie składali z duchownymi zjazdy większe i mniejsze, na które Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, a za nim wszyscy inni biskupi i panowie świeccy zjeżdżać się nie omieszkali. A gdy świeccy panowie przedstawili niektóre uciążliwości, krzywdy i nadużycia, które oni i ich kmiecie ponosili, biskupi i inni duchowni okazali prawa i przywileje od królów i książąt Polskich kościołom dla ich swobód ponadawane, i udowodnili, że wszystko działali na zasadzie praw Boskich i ludzkich, a bynajmniej w cudze prawa się nie wdzierali. Pojedyncze zaś nadużycia, jeśli się ich niektóre osoby dopuszczały, obiecali powściągnąć i uchylić. Sobór także powszechny, który się pod ów czas odprawiał w Bazylei, użył swego pośrednictwa do utłumienia takowych zatargów, wzywając i zachęcając wszystkich do zgody. W żaden sposób przecież nie dały się ugłaskać umysły wielu, którzy mniemali, że pokąd król Władysław nie miał lat zupełnych, otwierała się im zręczna sposobność urywania swobód kościołowi Polskiemu i zagarniania jego własności, ku własnej dogodzie i pożytkowi. Ale za dopuszczeniem słusznych wyroków Bożych, ci wszyscy panowie, a zwłaszcza przewódzcy takowych gwałtów i prześladowania kościoła, wkrótce pomarli. Wielu nawet nie zwykłą ale srogą poginęło śmiercią, co innych przestraszyło i odwiodło od wyrządzania krzywd kościołowi, prześladowanemu od lat kilkunastu, który dopiero odetchnął w pokoju.

Polacy wyprawiają posłów do cesarza Zygmunta z prośbą o córkę Alberta książęcia Austryi królowi Władysławowi w małżeństwo. Inni posłowie udają się na sobor Bazylejski, gdzie zmarłemu królowi Władysławowi wyprawiono obchód pogrzebowy.

Po dopełnieniu koronacyi Władysława, starszego królewica, panowie koronni zajęli się przedewszystkiem utwierdzeniem pokoju z Zygmuntem cesarzem Rzymskim i królem Węgierskim, zachwianego rozmaitemi spory i zatargi, aby w czasie małoletności króla nie podburzał chytrze przeciw królestwu Polskiemu sąsiadów pogranicznych, a osobliwie Krzyżaków, albo sam nie wystąpił nań zbrojno i po nieprzyjacielsku. Złożono więc w tym celu naradę, i zgodnemi głosy postanowiono wysłać do niego w poselstwie dwóch panów, aby go skłonili do związków powinowactwa i dania królowi Władysławowi za żonę córki Alberta książęcia Austryi, a wnuczki cesarskiej. Tuszyli panowie koronni, że przez takowe związki zagodzić się mogły wszelakie spory i niechęci, wszczęte między obu panującymi i ich państwy, i że królestwu Polskiemu odsłaniał się widok znacznego wzrostu i pomnożenia przez śmierć cesarza Zygmunta i Alberta książęcia Austryi, nie mającego na ów czas potomka płci męzkiej. Wybrano zatém dwóch panów, do tego poselstwa zdaniem powszechném najsprawniejszych, to jest Jana z Koniecpola kanclerza królestwa Polskiego, i Jana z Oleśnicy marszałka królestwa, i wysłano do rzeczonego Zygmunta cesarza. Poprzedził ich z rozkazu króla i senatu rycerz Jan Gamrat, aby o ich przybyciu zawiadomił wcześniej cesarza, i wyjednał im przejazd bezpieczny. Ten z namowy Piotra Szafrańca wojewody Krakowskiego niewłaściwie i nierozważnie oznajmił cesarzowi, „że posłowie Polscy przybyć mieli do niego z prośbą, aby przyjął rządy królestwa i opiekę nad królem małoletnim.“ Oznajmieniu tak nierozsądnemu cesarz jeszcze niebaczniej uwierzył, i uniesiony pychą radosną chwalił się niém przed wszystkimi radcami, między którymi byli pod ów czas niektórzy elektorowie cesarstwa. Posłowie zaś Polscy spotkali w Presburgu cesarza, wracającego Dunajem z okolic Nadreńskich, który ich uprzejmie i łaskawie przyjął, i przez wszystek czas ich pobytu w kraju i na dworze cesarskim z wielką czcią podejmował. Skoro im dano posłuchanie, opowiedzieli swoje poselstwo, nic jednak nie oświadczając nad to, co im było zlecone, i prosząc jedynie o związki powinowactwa, przez połączenie z królem wnuczki cesarskiej, córki Alberta książęcia Austryi. Zdziwił się cesarz, że posłowie nie nadmieniali wcale o mających się jemu powierzyć rządach królestwa Polskiego; a gdy się przekonał, że to rzecz była zmyślona, i że przez swoję łatwowierność rozgłosił ją nierozważnie między ludźmi, usiłował przez kanclerza swego Kaspra Szlika skłonić posłów Polskich nie tylko słowy ale i obietnicami, przeznaczając każdemu po tysiąc złotych rocznej płacy, aby dla zatarcia jego ohydy ofiarowali mu rządy królestwa Polskiego; on zaś uroczyście przyrzekał, że ich nie przyjmie. Posłowie atoli nie ujęci ani namową, ani obietnicami, oświadczyli: „że tego nie godziło im się uczynić, inaczej ściągnęliby na siebie zarzut, że nadużyli poselstwa króla i królestwa Polskiego.“ Czém cesarz mocno rozgniewany odpowiedział posłom: „że nie godziło się równie, ani słuszną było rzeczą zawierać związki powinowactwa, póki trwały wzajemne a niezagodzone wcale między obu monarchami i ich państwy niechęci, obrazy i zatargi.“ Aby więc snadniej mogło przyjść do zgody, za zezwoleniem posłów naznaczono na uroczystość Zielonych Świątek w roku przyszłym zjazd pełnomocników stron obu, na który cesarz obiecał przysłać swoich radców. Po otrzymaniu takiej odprawy, posłowie Polscy wsiedli na statek, i z Presburga udali się do Budy, a ztamtąd drogą lądową wrócili do Polski. Wysłano pod ten czas na sobor Bazylejski Jana syna Lutka z Brzezia, kanonika Gnieźnieńskiego, ażeby wraz z Stanisławem biskupem Poznańskim i Mikołajem Lasockim dziekanem Krakowskim wyobrażał poselstwo króla i królestwa. Nie posłano biskupów i znakomitszych panów, dlatego, aby w kraju radzili z innymi o sprawach królestwa. Za przybyciem Lutka do Bazylei, ponowiła się żałość sprawiona śmiercią króla Władysława. Ubolewali wszyscy nad zgonem tak wielkiego króla, gorliwego rozkrzewiciela wiary chrześciańskiej. Odprawiono za niego w kościele katedralnym, nakładem Stanisława Ciołka biskupa Poznańskiego, żałobne nabożeństwo, z królewską okazałością i najgłębszej czci okazem. Śpiewał mszą świętą Branda biskup Portueński, kardynał Placencki; a mistrz Mikołaj Kozłowski, który jako posłannik Zbigniewa biskupa Krakowskiego wyobrażał go na soborze, miał wymowne w języku łacińskim kazanie, w którém prawił obszernie o znakomitych, wielkich i sławnych króla zwycięztwach, niemniej pobożnych i chwalebnych jego czynach, podjętych dla wiary świętej i religii. Mowa ta wielu ojcom soboru łzy wycisnęła.

Po ciężkiej klęsce Inflantczyków pustoszących ziemię Żmudzką, i zniesieniu ich prawie do szczętu, Krzyżacy, którzy niedawno zdawali się gardzić wszelkiemi układami, sami proszą Polaków o pokój.

Stosownie do układów zawartych z Krzyżakami Pruskimi, złożono we Środę w uroczystość Narodzenia N. Maryi Panny zjazd w Raciążu, celem umówienia warunków wieczystego pokoju. Przybyli nań Wojciech arcybiskup Gnieźnieński i prymas, Zbigniew biskup Krakowski i Władysław nominat Włocławski, Mikołaj z Michałowa kasztelan i starosta Krakowski, posłowie Zygmunta wielkiego książęcia Litewskiego, książąt Mazowieckich i książęcia Słupskiego, obywatele miasta Toczna, i wielka liczba panów radnych. Ale Krzyżacy przez dni kilka wycieńczali czas pozorném odwłaczaniem swego poselstwa. Nie sromali się nawet żądać od posłów królewskich, „aby dla wspólnego rokowania przenieśli się na brzeg rzeki Wisły naprzeciw zamku Złotoryi.“ Posłowie Polscy, chociaż się domyślali, że to były próżne, jak nie raz już dawniej, wybiegi, aby im jednak nie zarzucano, że z ich winy układy nie doszły, udali się na miejsce wskazane. Tam długo znowu czekano na przybycie Krzyżaków; dopiero o zachodzie słońca stawił się jeden z komturów, wysłany przez nich, aby pozornie usprawiedliwiał zwłokę spóźnieniem się niektórych biskupów i komturów, zwodząc i niewczesném zatrzymywaniem znieważając posłów Polskich. Ci wszelako nie omieszkali i na drugi dzień udać się na brzeg przeciwległy Złotoryi, lecz i wtedy podobnie z nich Krzyżacy zażartowali, składając w wieczór różne wymówki. Przeto już potém posłowie nie tylko na ów brzeg Wiślany dla wspólnej rozmowy nie wychodzili, ale nawet, gdy się w Krzyżakach większa jeszcze pokazała chytrość i chęć próżnego ich uwodzenia, pełni oburzenia i gniewu odjechali. Lecz jeszcze Polacy nie przybyli do Brześcia, kiedy nadbiegło dwóch gońców, z których jeden oznajmił, że posłowie Krzyżaccy nadjeżdżali, i żądał dla nich bezpieczeństwa straży; drugi z Litwy przysłany doniósł o klęsce, którą Litwinom zadali byli Żmudzini. Lubo w opisie warunków przymierza objęte było wielkie księstwo Litewskie, wszelako Krzyżacy Inflantscy zgromadziwszy znaczne wojsko wtargnęli zbrojno na Żmudź, i kraj wszystek nawiedzili najsroższemi klęski. Była to jedna z głównych przyczyn, dla których Krzyżacy Pruscy z posłami Polskimi zjechać się nie chcieli, już-to oczekując na ostateczny wypadek wojny prowadzonej na Żmudzi, już przewidując zarzuty i wymówki z powodu złamanej wiary. Ile razy zaś ich posłom wyrzucano to chytre zdradziectwo, odpowiadali, „że Inflantczycy bez ich woli i rozkazu wojnę tę przedsięwzięli.“ Ale Bóg łaskawy i sprawiedliwy, za pogwałcone przymierza słuszną zsyłając karę, Inflantczykom nie dozwolił cieszyć się owocami swoich czynów. Bo gdy po spustoszeniu i splądrowaniu wielu okolic Żmudzi, mając się za bezpiecznych, wkroczyli do pewnego lasu, Żmudzini, którzy w popłochu poporzucawszy swoje domy pokryli się byli w lasach i manowcach, otoczyli do koła wojsko nieprzyjacielskie, a uważając tę chwilę za najsposobniejszą do pokonania przeciwnika, z wielkim pośpiechem powycinali drzewa, i Inflantczyków w rozpaczy zewsząd ściśniętych a zagrożonych gęstemi strzał pociskami, bezpieczni sami od pocisków, do poddania się zmusili. Wiele tysięcy ludzi wtedy zginęło, wiele dostało się w niewolą. Korzyść wszystka dostała się Żmudzinom. Zdobyto siedm chorągwi nieprzyjacielskich, które do Wileńskiego kościoła Ś. Stanisława odniesiono. Klęska ta upokorzyła nieco Krzyżaków Pruskich. Jakoż wysławszy aż do Brześcia Wolfa v. Sannsheim (Sanschen) komtura Osterodzkiego, uzyskali od panów Polskich, którzy i wtedy i z dawna skłonni byli do zgody, że naznaczono zjazd nowy w Brześciu na dzień Ś. Floryana w roku przyszłym, celem ułożenia wieczystego pokoju, o którym niedawno nawet słuchać nie chcieli.

Wyświęcenie Władysława z Oporowa na biskupa Włocławskiego.

Tegoż czasu, Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński udawszy się z Brześcia do Łęczycy, w klasztorze braci zakonu kaznodziejskiego, w Niedzielę dnia dziewiętnastego miesiąca Września wyświęcił Władysława z Oporowa na biskupa Włocławskiego. Towarzyszyli obrzędowi Zbigniew biskup Krakowski i Jan biskup Chełmski.

Polacy i Szlązacy na umówionym zjeździe szkody sobie zrządzone wzajemnie wynagradzają.

W lecie tegoż roku wszczęły się były między królestwem Polskiém a krajami Szlązkiemi rozliczne zatargi. Wszelka bowiem nowość sprowadzać zwykła zamieszanie. Jakoż po śmierci króla objawiły się z obojej strony pewne obawy: powód jednakże do zatargu dali sami Szlązacy, którzy Mikołajowi Korniczowi Siestrzeńcowi i innym łotrzykom, nawykłym żyć z rozboju, dozwalali z swych krain napadać na królestwo Polskie, i na ich łupiestwa bądź obojętném patrzali okiem, bądź sami byli z nimi w porozumieniu. Doznał ich napaści zacny mąż Krystyn z Koziegłów kasztelan Sądecki, którego dobra w ziemi Siewierskiej około Koziegłów leżące złupili i splądrowali. Wyniósł on o to skargę do króla i panów koronnych; lecz gdy ta żadnego nie otrzymała skutku, zebrał zastęp zbrojny, i w miasteczku Gliwicach przez połowę zburzoném osadziwszy silną załogę, ziemie Szlązkie na okół mieczem i ogniem spustoszył. Książęta zatém Szlązcy udali się do króla, który na ich żądanie nakazał zjazd, w celu ukrócenia wszelakich gwałtów i nadużyć, i uspokojenia wszczętych wojen i zamieszek. Naznaczono do tego zjazdu miasteczko Będzin i dzień Ś. Jadwigi. Przybyli nań z strony królestwa Polskiego Zbigniew biskup, Mikołaj z Michałowa kasztelan i starosta Krakowski, tudzież inni panowie; z strony zaś Szlązka Bernard Opolski, Mikołaj Raciborski, Wacław Cieszyński i Wacław Oświecimski, książęta, z wielu innymi panami Szlązkimi. Po kilkodniowych układach i rokowaniach przywrócono pokój wzajemny, uchwalono szkód wynagrodzenie, i zastrzeżono, aby obie strony nie dawały u siebie przytułku i wsparcia Mikołajowi Siestrzeńcowi, jako burzycielowi powszechnej spokojności, i nie dopuszczały mu w swoich krajach i posiadłościach rozbojów, grabieży i łotrostwa, owszem na wzajemne żądanie udzielały sobie pomocy do chwytania jakichkolwiek bądź rozbójców i napastników. Tej uchwały jednak, acz sporządzonej na piśmie i stwierdzonej pieczęciami, niedługo przestrzegano: albowiem z zamku Świrkleńca (Swyerklenyecz) Jan Jelc (Gielcz) i inni Morawscy i Szlązcy rozbójnicy liczne na Polskę wymierzali napaści i grabieże.

Czesi barona Alexego z Riesenbergu ustanawiają rządcą królestwa, a pod jego dowództwem Taborytów gromią i rozpraszają, część zaś w stodołach zamknąwszy podpalają.

Pod te czasy szlachta Czeska zważywszy, że Taboryci wraz z Sierotami samowolnie prawie trząsali krajem Czeskim, powstała przeciw nim z wielką nienawiścią. Poznali się Czesi acz późno na swoim błędzie i ubolewali nad własną ślepotą, że niewcześnie pozbywszy się rządów królewskich, cierpieć musieli nad sobą Prokopa, który wymuszał na nich podatki, zbierał zaciągi, przywłaszczając sobie prawo życia i śmierci, a szlachtę zarówno jak lud pospolity za najnikczemniejszych uważał służalców; tak, iż nie było nad Czechów nieszczęśliwszego narodu, któryby tak ohydnej ulegał samowładzy. Złożywszy zatém zjazd w celu zniesienia i zrzucenia z siebie tego sromotnego jarzma, obrali i ogłosili wielkorządcą całego królestwa Alexego z Riesenbergu (Halsz de Rischemberg), męża znakomitego rodu, acz szczupłego mienia, któremu przydali radców, aby z ich pomocą sprawował rządy państwa. Dowiedziawszy się o tém Prokop, zebrał lud zbrojny z Taborytów i Sierot i obległ miasto Pilzno. Trwało oblężenie ciągle przez jedenaście miesięcy; a gdy z głodu wiele ginęło ludzi, ojcowie soboru, chociaż żadnego nie mieli skarbu, z własnych pieniędzy złożywszy ośm tysięcy czerwonych złotych, posłali je Meynhardowi z Neuhausu (de Nova domo), aby zebrał za nie wojsko i poszedł oblężeńcom na odsiecz. Tymczasem Nowe miasto Praga, w którém załogę trzymali Taboryci, z powodu waśni wynikłych między dwoma kapłanami, Lupem i Rokiczaną, wzajemnie się znieważającymi, powstało przeciw Starej Pradze, i zbudowało z drzewa silną zasłonę. Co widząc Alexy, z zbrojnym zastępem, który był przywiódł Meinhard, wpadł do Starej Pragi, miasto opanował, i warownię rozburzył. Prokop zaś porzucił natychmiast oblężenie i ruszył ku Starej Pradze, nie zważając już na warunki pokoju, które mu obustronni rozjemcy podawali. Wyszedł przeciw niemu Alexy z swoją szlachtą, porzuciwszy Stare miasto, kędy widział chwiejące się umysły ludu, i pomiędzy Brodem Czeskim a Burymem żwawą z przeciwnikiem bitwę stoczył, w której wzajemnemi tabory na siebie uderzono. Była z obojej strony rzeź straszliwa, w końcu szlachta wzięła górę nad Taborytami i Sierotami. Prokop postrzegłszy, że rozbite jego szyki zabierały się do ucieczki, sam z zastępem dzielniejszych mężów wstrzymywał przez niejaki czas napierającą siłę nieprzyjacioł, i o kęs nie wydarł im zwycięztwa: ale nareszcie otoczony wielką liczbą jazdy i ugodzony pociskiem, uległ. Młodszy Prokop w témże samém miejscu mężnie walcząc zginął. Jan Czapek, wódz Taborytów, z znaczną częścią jazdy, umknąwszy z pola bitwy, schronił się do Polski. Alexy i Meynhard obawiając się, aby tłum jeńców, których kilka tysięcy w niewolą zabrano, nowych klęsk nie stał się przyczyną, byli to bowiem ludzie nawykli żyć bez prawa i rządu, ogłosili nakazem publicznym (odłączając jednak niewinnych włościan, mimowolnie napędzonych do wojny, od prawdziwych winowajców), „aby wszyscy, którzy chcieli służyć wojskowo, prócz wieśniaków, udali się do pobliskich stodół.“ Jakoż kilka tysięcy Taborytów i Sierot napełniło gumna, a natychmiast zamknięto wrota i podpalono okoły. Tym sposobem ów stek niegodziwych ludzi, którzy z krwi świeżej jeszcze byli nie otęchli, zginął w płomieniach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jan Długosz i tłumacza: Karol Mecherzyński.