Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście/Księga jedenasta
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście |
Data wyd. | 1867–1870 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ W. Kirchmayera |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Karol Mecherzyński |
Tytuł orygin. | Annales seu cronicae incliti Regni Poloniae |
Źródło | Skany na Commons |
Indeks stron |
ładysław król Polski, po świętach Narodzenia Pańskiego, które obchodził w Lubomli, udał się przez Lubochnią, Tur, Sadzko (Szaczsko) do Ratna na łowy, kędy nabił zwierzyny i na przyszłą wyprawę Pruską w zapasie chować kazał. Z ziemi Chełmskiej ruszył do Parczowa, potém do Lublina, Kazimierza, Sieciechowa, i we Czwartek przed Niedzielą zapustną zjechał do Kozienic, gdzie zastał królową Annę przybyłą z Krakowa na jego spotkanie, i razem z nią na ostatki udał się do Jedlny. Tam przybył Herman hrabia Cylijski, brat stryjeczny królowej Anny, w nawiedziny do króla Władysława i siostry swojej Anny królowej. Pod jego obecność, Władysław król, dla uczczenia gościa swego należnie i po królewsku, nakazał zjazd wielki u dworu i wyprawił gonitwy rycerskie, zabawy i tańce. Na dworze zaś swoim podejmował król Władysław rzeczonego Hermana hrabię Cylijskiego wspaniale i z uczciwością, a potém z Jedlny ruszywszy z nim razem przez Iłżę i Opatów, do Sandomierza, odprawił go ztąd, hojnemi obdarzonego upominkami. Tenże hrabia nakłonił króla Władysława, aby wraz z bratem swoim Witołdem, wielkim książęciem Litewskim, udał się osobiście do Kieszmarku dla widzenia się z królem Węgierskim Zygmuntem.
Dnia dwudziestego trzeciego miesiąca Maja, Przemysław starszy książę Cieszyński, który, że dla słabości podagrycznej przez lat trzydzieści noszono go ciągle w lektyce, nazywany był Noszakiem, po wielu podjętych trudach w celu pojednania trwałym związkiem sojuszu króla Władysława z Krzyżakami, wróciwszy z Prus, umarł w Cieszynie, i w klasztorze tamecznym braci kaznodziejskiego zakonu pochowany został. Mąż roztropny, sprawny i poważny. Państwo swoje między dwóch synów, Bolesława i Przemysława, zrodzonych z Katarzyny, córki książęcia Lignickiego Bolesława, podzielił w ten sposób, że starszemu Bolesławowi oddał Cieszyn, Głogów wielki, Górę, Siewierz (Siewior) i połowę Bytomia; młodszemu zaś Przemysławowi, zabitemu później od Chrzana Czecha, Oświęcim, Strzelin, Tost (Toszek), Zator, Kęty i Żywiec.
Gdy nadchodził dzień, w którym Wacław król Rzymski i Czeski załatwić miał swym sądem polubownym spór toczący się między królem Władysławem a mistrzem i zakonem Krzyżackim, wyprawiono z strony króla Władysława i królestwa Polskiego Wojciecha Jastrzębca biskupa Poznańskiego, Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa, Wincentego z Granowa kasztelana Nakielskiego i starostę Wielkopolskiego, Jędrzeja z Brochocic i Dunina z Skrzynna pisarza królewskiego; z strony zaś Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, Butryma rycerza Litwina i Mikołaja Cebulkę pisarza książęcego; z strony nakoniec książąt Mazowieckich, Ścibora Rogalę z Sanchocina, marszałka książęcia Janusza, i Plichtę, marszałka Ziemowita, z świetnym poselstwa przyborem do Pragi. Dokąd skoro przybyli, tak posłowie królewscy i książęcy, jako i wysłannicy Krzyżaccy, przełożyli rzecz całą, zasady i wywody swoje, w obec Wacława króla Rzymskiego i Czeskiego, jako sędziego stron obu i rozjemcy, w nadziei, że sprawę tę, jak powaga jego i sama ważność rzeczy wymagała, niezwłocznie załatwi. Ale król, stroniący od podobnych zatrudnień i rzadko trzeźwy, oddany płochym rozrywkom, leniwo brał się do sprawy zwierzonej jego sumieniu i sądowi, mało ją ważąc i nie chcąc bynajmniej roztrząsać jej i badać. Aby jednak tenże król Rzymski w obec tylu posłów nie ściągnął na siebie ohydy tak widocznej lekkomyślności, i żeby posłowie tak królewscy i książęcy, jako i Krzyżaccy, nie rozjechali się bez żadnego skutku, na usilne prośby wysłanników Krzyżackich, nalegających i na króla i na jego radców to namową to datkiem, aby przystąpił do sprawy, narzucił się do jej roztrząsania Jodok margrabia Morawski, królowi Polskiemu Władysławowi i jego stronie wielce nieprzychylny, z przyczyny, że jego przeciwnika Prokopa, innego margrabię Morawskiego, po wiele kroć orężem i wojskiem swojém wspierał; a zająwszy się nią z kilku Czechami i Niemcami, ułożył wniosek na zasadach jakichś błahych, jawną tchnących niesłusznością, i rzeczonego Wacława króla Rzymskiego i Czeskiego namówił do orzeczenia na tych zasadach stanowczego wyroku. O czém dowiedziawszy się posłowie króla Polskiego Władysława, jako téż książąt Litwy i Mazowsza, okazali pełnomocnictwo warunkowe ograniczone, zastrzegając sobie prawo aż do zupełnego sądu, ażeby orzeczenie tak niesprawiedliwego wyroku nie wiązało i nie pokrzywdziło w czém króla i rzeczonych książąt. Po kilkunastu dniach naznaczono czas obu stronom do wysłuchania wyroku. A gdy dzień ten nadszedł, udały się obie strony do izby królewskiej. Nakazano milczenie; Wacław król stał i bawił się struganiem jakiegoś patyka; pisarz zaś jego wstąpił na wynioślejsze miejsce, i jął czytać wyrok w języku niemieckim. Ale zaraz na początku tego czytania, posłowie króla Polskiego Władysława, tudzież książąt Litwy i Mazowsza, bez żadnego pozwolenia, chociaż niektórzy z nich i rozumieli dobrze i umieli nawet mówić po niemiecku, poczęli wynosić się z izby królewskiej. A gdy Wacław król Rzymski i Czeski zapytał ich, dlaczegoby wychodzili, odpowiedzieli: „Ponieważ tu prawią niemieckie kazanie, a my jesteśmy Polacy i nie rozumiemy po niemiecku, przeto udać się musimy kędy indziej, aby go wysłuchać po polsku.“ Na to rzekł król: „niechajby poczekali chwilę, a usłyszą to samo w języku Czeskim.“ Oni odparli: „A my i po czesku nie rozumiemy.“ Więc król Wacław rzecze: „Oba te języki podobne są do siebie, i Polak Czecha snadno rozumie.“ Na co oni: „Nie są wcale podobne, Miłościwy królu. Wszak w Czeskim języku siodłak znaczy rolnika i wiejskiego osadnika, w Polskim zaś znaczy mistrza siodlarstwa, to jest tego który siodła robi.“ Tak żartobliwą i śmieszną dawszy królowi Wacławowi odpowiedź, wyszli z izby królewskiej, i nie chcieli być obecnymi przy ogłoszeniu wyroku w jakimkolwiek bądź języku, wiedząc już że był niesłuszny i niesprawiedliwy. Ale Wacław król Rzymski i Czeski wyrok ten w całej osnowie spisany i pieczęcią swoją opatrzony posłom królewskim i książęcym odesłał. Mieścił on w sobie między innemi dwa niedorzeczne przedmioty. Twierdził naprzód Wacław król Rzymski, albo raczej Jodok margrabia Morawski, że ziemia Dobrzyńska, przez Krzyżaków opanowana, powinna była ze wszystkiemi zamkami i przynależytościami w jego ręce być wydaną; on zaś, dzierżąc ją w swojej władzy, miał w ciągu roku namyślić się i orzec stanowczo, komuby ta ziemia słusznie należała. Twierdził powtóre, że królestwo Polskie nigdy już na potém nie powinno było obierać sobie królów z Litwy ani krajów wschodnich, ale z zachodu. Z tego samego poznać można niesłuszność i niedorzeczność wyroku, którego brzmienie rościągano do rzeczy nie będącej wcale w sporze i nie należącej do sprawy. Wreszcie, nie okazywał Wacław król Rzymski i Czeski posłom króla Polskiego Władysława, tudzież książąt Litwy i Mazowsza, wiele uprzejmości; raz tylko zaprosił ich do swego stołu, a po skończonym obiedzie kazał wyprawić tańce, w których żona jego królowa z koroną na głowie, i przepysznie ubrana, w towarzystwie panien dworskich i poważnych matron, zawodziła pląsy. Kiedy zaś posłowie królewscy i książęcy przebywali w Pradze, Boczek Podiebrad, jeden z panów Czeskich, bez żadnej winy i obrazy, wyznał się jawnym ich wrogiem. O czém gdy się posłowie dowiedzieli, prosili króla Wacława, aby im na czas pobytu w Czechach dano listy ochronne. Ale król Wacław odpowiedział, że nie wie o żadném niebezpieczeństwie, i że listów żelaznych wcale nie potrzebują. Posłowie zatém króla Polskiego Władysława, tudzież książąt Litwy i Mazowsza, przekonawszy się i z słów i z czynów króla Rzymskiego i Czeskiego Wacława o wielkim jego nierozsądku, zaufani w Boskiej opiece, tudzież własnym orężu i drużynie, która do sześciu set głów wynosiła, wolni wszelkiej trwogi, i gotowi wziąć się do broni, gdyby ich napadniono, ruszyli z Pragi, i przez Hradec, Klecko (Kloczsko), Świdnicę i Wrocław zdrowo i szczęśliwie wrócili do Polski, nie doznawszy żadnej od nieprzyjaciela napaści, lubo rzeczony Boczek szedł za nimi krok w krok przez dni kilka, szukając sposobnego czasu i miejsca, aby na którego z nich pojedynczo napaśdź, tak, iż częstokroć straże obu stron przeciwnych poglądały na siebie; a dnia jednego straż posłów królewskich i książęcych, czując się w siłach przeważniejszą, uderzyła na straż nieprzyjacielską, i tak mocno onych Czechów przytarła, że zmuszeni byli wskoczyć w rzekę Łabę i wpław przebierać się na drugą stronę. Był zaś rzeczony Boczek Podiebradzki odszczepieńcem, napojonym zdaniami Wiklefitów, przywykłym żyć z wydzierstwa i grabieży; człek zuchwały, który samemu królowi Wacławowi hardo się nieraz opierał, a podobnego sobie z niecnoty syna Jerzego zostawił; do zawichrzeń i rokoszów skory. Ten w późniejszym czasie, zgładziwszy Władysława króla Węgierskiego i Czeskiego, syna Alberta, zdradziecko (jak wieść niesie) trucizną, albo, jak inni utrzymują, ściśnieniem jąder, i przedniejszych panów Czeskich złotem przekupiwszy, wstąpił na królestwo i przywdział Czeską koronę. Ale złym sposobem i występnie nabytą nie długo utrzymać zdołał.
Z Sandomierza we Wtorek po Niedzieli drugiej postu Władysław król Polski udał się do Przyszowa (Przissow), gdzie znowu zabawiając się łowami, wielkie mnóstwo żubrów i dzikich osłów, które Polacy łosiami zowią, nabił, a pięćdziesiąt beczek napełnionych zwierzyną posłał wodą do Płocka, na zapas do nowej wyprawy. Z Przyszowa przez Leżajsko (Lanszensko), Kopki i Jarosław przybył na Niedzielę czwartą postu do Przemyśla, na Niedzielę zaś piątą do Lwowa. Ztamtąd przebrawszy się szybko na Podole, które pod ów czas Piotr Wołodkowicz z Charbinowic, podczaszy Krakowski, szlachcic herbu Sulima, z ramienia królewskiego dzierżył, z Kamieńca przybył na Niedzielę Kwietnią do Halicza, a ztąd na święta Wielkanocne wrócił do Lwowa. A gdy we Lwowie zabawiał, przypomniano mu zjazd, który z nim Zygmunt król Węgierski zamierzał złożyć w Kieszmarku. Zawiadomiwszy więc spiesznym gońcem brata swego Alexandra, wielkiego kniazia Litewskiego, o rzeczonym zjeździe, aby i on osobiście przybył do Kieszmarku, wyruszył ze Lwowa, i przez Grodek i Medykę zajechał do Łańcuta, dokąd we Wtorek po Wielkiejnocy zdążył i Alexander, wielki książę Litewski. Mając więc z sobą Władysław król Polski brata swego Witołda wielkiego kniazia Litewskiego, przez Rzeszów, Ropczyce, Pilzno, Biecz i Grebow w Niedzielę drugą po Wielkiejnocy (zwaną Misericordiae) przybył do Nowego Sącza, gdzie już z rozkazu jego czekał go znaczny poczet prałatów i panów Polskich. Tak król jako i książę znaleźli tu przygotowaną gospodę w kamienicy Gerzdorfa. Atoli z różnych powodów rozradzono, aby w obecnej okoliczności król razem z książęciem do Kieszmarku nie jechał. Zaczém Władysław król Polski zatrzymawszy się sam w Nowym Sączu, wysłał Alexandra książęcia Litewskiego na rokowanie z królem Węgierskim Zygmuntem w Kieszmarku, przydał mu jednak znakomity poczet prałatów, panów i rycerstwa Polskiego. Powodem głównym rzeczonego zjazdu było upewnienie i ubezpieczenie Zygmunta króla Węgierskiego, iż będzie mógł utrzymać rozejm z królestwem Polskiém zawarty na lat szesnaście, z których już tylko cztery zostawało, aby tém swobodniej rozpocząć można było wyprawę przeciw Krzyżakom, nie mając w tyle za sobą żadnego nieprzyjaciela. Gdy więc Alexander wielki książę Litewski spotkał się z królem Węgierskim Zygmuntem w Kieszmarku, i nalegał o utrzymanie nadal rozejmu i przymierza, Zygmunt król odpowiedział stanowczo: „że takowego utrzymać nie może, jeżeli ma być wojna toczona z Krzyżakami.“ Oświadczył jednak: „że postara się swém pośrednictwem, aby tej wojnie zapobiedz, i że w tym celu wyśle do mistrza i zakonu Krzyżaków osobne i poważne poselstwo.“ Myślał już wtedy Zygmunt król Węgierski o osiągnieniu cesarstwa Rzymskiego, i wszelkiemi sposobami usiłował zjednać sobie przychylność książąt Niemieckich. Niemniej i z mistrzem Krzyżaków Ulrykiem v. Jungingen i zakonem Krzyżackim skryte knował układy, obiecując mu z swej strony znaczne przeciw królowi Polskiemu w ludziach posiłki, byleby mu mistrz i zakon Krzyżacki zapłacili pewną ilość złota; spodziewał się bowiem, że tą płonnych słów obietnicą wyłudzi złoto od Krzyżaków. Wśród tych zaś rokowań i układów, które się między Zygmuntem królem Węgierskim a Witołdem wielkim książęciem Litewskim o utrzymanie dalszego przymierza odbywały, począł król Węgierski Zygmunt zgubny knować zamiar podmówienia Witołda kniazia Litewskiego, aby wypowiedział wierność i posłuszeństwo Władysławowi królowi Polskiemu. Wziąwszy tym celem Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego w miejsce ustronne i tajemne, kędy nie było żadnego świadka, jął chytremi i gładkiemi słowy namawiać go jak najusilniej, aby odstąpił brata swego Władysława króla Polskiego, a z nim zawarł związek i przymierze. Obiecywał książęciu, „że jako król Rzymski (już bowiem elektorowie cesarstwa, sprzykrzywszy sobie płochość i lekkość obyczajów brata jego Wacława króla Czeskiego, gdy i Rupert Klema książę Bawarski i wojewoda Reński zszedł ze świata, obrali byli Zygmunta królem Rzymskim) wyniesie go swoją władzą na godność króla Litwy, a uwolni od wszelkich przysiąg i obowiązków wierności Władysławowi królowi Polskiemu. Przyrzekał mu nadto swoję przyjaźń, i w każdym razie pomoc i obronę przeciw Władysławowi królowi Polskiemu i jakimkolwiek bądź nieprzyjaciołom, do czego zobowiązać się miał przysięgą.“ Alexander, wielki książę Litewski, acz w tych Zygmunta króla namowach przewidywał chytrość i zdradę, ze względu jednak na czas i miejsce dał mu odpowiedź uprzejmą i przychylną. Potém oddaliwszy się do swej gospody, siadł spiesznie na konia, i z całą drużyną swoich, bez pożegnania króla Zygmunta, który go był wielkiemi obdarzył upominkami, umknął z Kieszmarku. Król Węgierski Zygmunt, dowiedziawszy się o jego nagłym i niespodziewanym odjeździe, pobiegł za nim w pogoń, a doścignąwszy go z wielką trudnością u wsi Białej, o milę od Kieszmarku, pożegnał się z nim, ale już w żadne układy nie wchodził, widząc że jego namowa była próżną. Chociaż jednak te chytre podmowy wtedy nie wzięły skutku, wznowił je później król Zygmunt i zapalił burzę na nieszczęście Polski i Litwy. Właśnie pod ten czas, kiedy rzeczony zjazd odbywał się w Kieszmarku, wybuchnął w tém mieście przypadkowy ale straszliwy pożar, który obecnych panów i rycerzy Polskich wielkiej w koniach, sprzętach i innych zasobach nabawił szkody. Gdy więc Witołd wielki książę Litewski z Kieszmarku wrócił do Władysława króla Polskiego do Nowego Sącza, wyjawił mu owe skryte z Zygmuntem królem Węgierskim rozmowy, w których tenże Zygmunt usiłował go skłonić do odstępstwa i zdrady, i namówić, aby Litewską przywdział koronę. A naradziwszy się z nim powtórnie i w największej tajemnicy o prowadzeniu dalszej wojny z Krzyżakami, książę Witołd za zezwoleniem króla Władysława ruszył spiesznemi podwodami do Litwy, i trzeciego dnia po wyjeździe z Sącza stanął w Lublinie, a czwartego w Brześciu, gdzie już żona jego księżna Anna oczekiwała go z powrotem. Zaraz za przybyciem wezwał wszystkie ziemie władzy swojej podległe do powstania i nakazał wyprawę przeciw Prusakom.
Władysław król Polski, w czasie pobytu swego w Nowym Sączu, skłoniony usilnemi prośbami i namowy Jana Czecha (de Bohemia), mnicha zakonu Premonstrateńskiego, kaznodziei swego, męża wielkiej cnoty i pobożności, który w owym czasie rzadką słynął obyczajów świątobliwością, a opowiadaniem słowa Bożego i budującemi przykładami życia mnogie w narodzie Polskim zaszczepił i rozplenił cnoty, założył w nowym Sączu klasztor czyli szpital Ś. Ducha, dla braci tegoż Premonstrateńskiego zakonu; a na uposażenie przeznaczył mu wieś swoję Dąbrówkę, i dwadzieścia grzywien rocznego dochodu z żup Wielickich. Ustanowił w nim nadto opata infułata, mającego sprawować rząd i pieczę nad szpitalem klasztorowi przyległym i choremi znajdującemi w nim przytułek.
Tenże Władysław król Polski, zważywszy, że żadnej nie było nadziei utrzymania pokoju z Krzyżakami, powołał wszystkich panów, rycerstwo, i poddanych królestwa Polskiego do broni, i przez rozesłane listy i wici nakazał powszechną do Prus przeciw Krzyżakom wyprawę. Aby zaś królestwo swoje zabezpieczyć ze strony Węgier, w mieście i zamku Sączu zostawił Jana z Szczekocin kasztelana Lubelskiego, rycerza herbu Odrowąż, przełożonego nad nim starostą, i wszystkiej szlachcie powiatów Sądeckiego i Czyrzyckiego kazał wypełniać ściśle jego wolą i rozkazy. Nadto rycerstwo ziemi Bieckiej, którą był wtedy puścił dzierżawą Tomaszowi biskupowi Jagierskiemu (Agriensis) i jego bratu Władysławowi de Ludonc, zbiegłym na wygnanie przed królem Węgierskim Zygmuntem, przydał rzeczonemu staroście Sądeckiemu w posiłku, na przypadek, jeśliby Zygmunt król Węgierski napastować chciał granice Polskie, a obecnie uwolnił ich od wyprawy Pruskiej.
W Sobotę przed Niedzielą czwartą po Wielkiejnocy, Władysław król Polski, urządziwszy i opatrzywszy dostatecznie Sądecką załogę, wyruszył z Sącza, i przez Czchów i Bochnię we Wtorek po rzeczonej Niedzieli Cantate przybył do Krakowa; gdzie bawiąc przez dni piętnaście, resztę rycerstwa i dworzan rozpuścił do domów, aby się wybrali i przysposobili na wyprawę Pruską. Powołał prócz tego z Czech i Moraw zaciężnych za żołd umówiony a ćwiczonych w wojnie rycerzy, którzy umieli szańcować obozy, prowadzić hufce, i stosowne dla wojska obierać stanowiska. Między tymi przedniejsi byli Sokoł, Zoława (Szolawa), Zbisław, Kostka, Stanisławek i wielu innych. Chociaż bowiem Władysław król Polski nie wątpił, że z własnego rycerstwa liczne i potężne zbierze wojsko, postanowił jednak za roztropną namową swoich radców zaciągnąć i obcych rycerzy; do czego wiele słusznych przedstawiono mu powodów, a mianowicie, z tej przyczyny uważano za korzystne posiłki obce, znaczne siłą i liczbą, że w razie otrzymanego zwycięztwa wolno było królowi na pokonanego nieprzyjaciela włożyć zapłatę żołdu należnego zwycięzcom, i wszystko coby mu rozkazano; a w razie przeciwnym, zaciężni, bądź poginąwszy, bądź dostawszy się w niewolą, nie dopominaliby się od króla żołdu. Stawała wprawdzie na myśli ta uwaga, aby rycerze obcy, na żołd królewski zaciągnieni, nie dali się pieniędzmi przekupić, i nie przeszli na stronę nieprzyjaciela, z znaczném powiększeniem jego siły. Długa więc w tej mierze między starszyzną Polską była narada, gdy Jan z Tarnowa wojewoda Krakowski (za którego zdaniem oświadczyli się i inni, acz niepośledniego rozumu mężowie) radził, aby własnych raczej krajowców, nie obowiązanych do służby wojennej, jako wierniejszych i przychylniejszych ojczyznie, powołać w posiłku i żołdem pieniężnym zachęcić. Ale przeważyła rada Zbigniewa z Brzezia, pod ów czas marszałka królestwa Polskiego, który przekładał, że lepszym i korzystniejszym dla rzeczypospolitej był żołnierz obcy i cudzoziemski: bo jeśli (mówił) Polacy wyjdą zwycięzko, nie z swojej kieszeni ale z łupów nieprzyjacielskich im zapłacą; jeśli zaś zwycięzcom ulegną, nie będzie ani tych, którzyby się upominali, ani owych, od którychby się dopominano żołdu.
Nie można i tego pominąć, że Władysław król Polski, nim się z Sącza oddalił, wysłał do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego dwóch posłów, Zbigniewa z Oleśnicy, rycerza umiejącego dobrze po węgiersku, i Stanisława Ciołka pisarza, z prośbą usilną, aby warunków zawartego z sobą i utwierdzonego rozejmu wiernie dochował. Po tylu i tak nalegających poselstwach Władysława króla Polskiego, Zygmunt oświadczył: „że dla przywrócenia pokoju między Władysławem królem Polskim a Krzyżakami postanowił udać się osobiście do Prus, byleby Władysław król dozwolił mu przez swoje królestwo przejazdu i bezpieczeństwo mu zapewnił.“ Obiecywał: „że po przywróceniu pokoju między królem a Krzyżakami, nie tylko rozejm przez resztę lat umówionych wiernie utrzyma, ale stałego nawet pokoju przymierze z królem i królestwem Polskiém zawrze.“ Gdy więc posłowie królewscy z taką wrócili odpowiedzią, Władysław król Polski, pragnąc usilnie w jakikolwiek bądź sposób uniknąć niebezpiecznej z Krzyżakami wojny, wyprawił Stanisława Ciołka pisarza do Zygmunta króla Węgierskiego, z udzielonym temuż królowi listem ochronnym, i zaręczeniem rzeczywistego w przejeździe przez Polskę bezpieczeństwa. Ale Zygmunt król Rzymski i Węgierski, zmieniwszy swój zamiar i przyrzeczenie dane królowi Polskiemu Władysławowi, oświadczył, że dla różnych przeszkód do Prus osobiście jechać nie mógł. Dwóch atoli królestwa swego baronów, to jest, Mikołaja Garę, wojewodę Węgierskiego, i Ścibora z Ściborzyc wojewodę Siedmiogrodzkiego, szlachcica Polskiego herbu Ostoja, z przydanym im towarzyszem Jerzym Gersdorfem (Kersdorf) Ślązakiem, wysłał w poselstwie, niby celem odwrócenia wojny, rzeczywiście zaś dla wyłudzenia czterdziestu tysięcy złotych, które mistrz i zakon Krzyżacki zobowiązał się był królowi Zygmuntowi wypłacić, jeśliby Władysława króla wystawił na niebezpieczeństwo. Ci więc Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego posłowie, kiedy jeszcze Władysław król Polski bawił w Krakowie, przybyli do Krakowa, mając dwieście jazdy w swoim orszaku. Król Władysław przyjął ich z uprzejmością, obdarzył upominkami, i pozwolił im udać się przez królestwo Polskie do Prus; a nadto przydał im przewodników, którzy nie tylko bezpieczne czynili im przejście, ale z rozkazu króla w całym przez kraj Polski pochodzie wszelkie ich opatrywali potrzeby. Dlatego zaś Władysław król Polski posłów Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego rad do Prus wyprawił, żeby albo pokój stały z Krzyżakami zjednali, albo wstrzymali zamierzoną wojnę, albo przynajmniej świadkami byli umiarkowania i dobrych jego chęci, i aby na Krzyżaków samych spadła wina, że zmuszony koniecznością i z słusznej przyczyny wziął się do oręża.
Urządziwszy i przygotowawszy Władysław król Polski wszystko, co do pomyślnego prowadzenia wojny Pruskiej zdało mu się potrzebném, a w zamku Krakowskim zostawiwszy Mikołaja Kurowskiego arcybiskupa Gnieźnieńskiego (który w czasie wyprawy Pruskiej miał namiestniczo królewską piastować władzę, i załatwiać wszystkie wyniknąć mogące sprawy), we Czwartek przed Zielonemi Świątkami wyruszył z Krakowa, i przez Mogiłę, Proszowice, Wiślicę, przybył do Nowego miasta Korczyna. Pozostałe wojsko i drużynę nadwornego rycerstwa już był wcześniej rozpuścił do domów, aby się sposobili na wyprawę Pruską; sam zaś z Anną królową, garstką młodych rycerzy, i zastępem przybocznej bezpieczeństwa straży, święta Zesłania Ducha Św., tudzież ŚŚ. Trójcy i Bożego Ciała przepędził w Nowém mieście Korczynie, gdzie go odwiedziła teścina, matka Anny królowej Polskiej, księżna Dek, imieniem Anna, córka Kazimierza II króla Polskiego (już bowiem po śmierci pierwszego męża Wilhelma hrabi Cylijskiego poszła była powtórnie za książęcia v. Dek). Rzeczona Anna zabawiwszy u zięcia przez dni kilka, obdarzona od króla hojnemi upominkami, odjechała z powrotem.
Po ośmiodniowym obchodzie uroczystości Bożego Ciała, w Sobotę przed dniem Ś. Wita, Władysław król Polski opuścił Nowe miasto Korczyn, wybierając się na wojnę przeciw Krzyżakom. Naprzód więc przez Stopnicę i Szydłów przybył do Słupi (Słup), gdzie zatrzymawszy się przez dni kilka, pieszo odprawił pielgrzymkę na Łysą górę do klasztoru Ś. Krzyża. Od świtu samego klęcząc w kościele przez dzień cały, modlił się i rozdawał jałmużny, a siebie i sprawę wszystkę polecał Boskiej Krzyża Ś. obronie: nie przestał zaś modlitwy, ani wrócił z klasztoru dla przyjęcia posiłku, aż o zmroku, postem całodziennym i nabożeństwem osłabiony.
Przebywali pod ów czas na dworze Zygmunta, króla Rzymskiego i Węgierskiego, zaciągnieni w jego służbę niektórzy Polscy rycerze, a zwłaszcza Zawisza Czarny i Jan Farurey, bracia rodzeni, dziedzice Garbowa, herbu Sulima; Tomasz Kalski, herbu Róża; Wojciech Malski herbu Nałęcz; Dobiesław Puchała z Węgrów, herbu Wieniawa; Janusz Brzozogłowy (Brzoglowy), herbu Grzymała; Jakób z Gór (de Gory), herbu Habdank, i inni. Ci dowiedziawszy się, że król ich i pan rzeczywisty Władysław król Polski zamierzył wyprawę przeciw Krzyżakom, i że między Jego Miłością królem Polskim a Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim, na którego dworze służyli, powstały różnice i niechęci, grożące wybuchnieniem wojny, za zezwoleniem tegoż Zygmunta, który ich hojnemi darami i obietnicami chciał odwieśdź od zamiaru i przy sobie zatrzymać, porzuciwszy w Węgrzech wszystkie dobra i majątki od króla Zygmunta uzyskane, wzgardziwszy jego łaskami i szczodremi obietnicami, opuścili go i przybyli do Władysława króla Polskiego, aby z nim walczyć przeciw Krzyżakom i wszelkim jego nieprzyjaciołom. Przyjął ich król łaskawie, i wierność ich tak rzadką i chwalebną godnemi darami wynagrodził. Wtedy-to zamek królewski Bydgoszcz dostał się dzierżawą Januszowi Brzozogłowskiemu, dzielnemu i szczęśliwemu w boju rycerzowi, który nad Krzyżakami wielokrotne odnosił zwycięztwa i wielkie im czynił szkody. Niemniej i drudzy z tej liczby rycerze odznaczyli się w walkach z Krzyżakami i w wielu innych sprawach znakomitém i godném bohaterów męztwem.
Wysłał nadto Władysław król Polski czterechset konnych i nadwornych rycerzy do zamku Inowrocławskiego na załogę i obronę granic królestwa od napaści nieprzyjacielskich, gdy umówiony czas rozejmu między królem Władysławem a mistrzem Krzyżackim już się kończył. Starosta Inowrocławski Borowiec opatrywał tak jeźdźców jako i konie we wszystkie rzeczy potrzebne. Wysłał król inną jeszcze do Brześcia załogę rycerstwa i drużyny dworskiej, podobnież dla obrony kraju. Obu tych zastępów rycerze, połączywszy się razem, w dzień Ś. Jana Chrzciciela, z którym kończyło się zawieszenie broni, w borze zwanym Służewski (Sluschowska) blisko Torunia ukryli się na zasadzkach; a po zachodzie słońca wzdłuż brzegów Wisły popodpalali chaty wiejskie, tudzież wsie Nieszawę (Nyeschow), Murzynów, i inne piękne i osiadłe wioski, pod ów czas do mistrza i zakonu Krzyżaków należące, właśnie kiedy tenże mistrz Pruski Ulryk, z Mikołajem Garą wojewodą Węgierskim i Ściborem z Ściborzyc, posłami Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, i wielu komturami swemi, siedział przy wieczerzy, co patrzącym sprawiło piękny z wejrzenia ale zasmucający widok. Oburzyły mistrza Pruskiego Ulryka te pożogi, nie tyle jego zdaniem szkody mu zrządzające, ile zniewagi i sromoty: zaczém nagadawszy wiele przeciw królowi Polskiemu i jego rycerstwu, które ten ogień pozapuszczało, do obecnych panów Węgierskich miał się temi słowy odezwać: „I cóż znaczą wasze umowy? te chytre układy o pokój, do którego mnie nakłaniacie, gdy w oczach moich ukazują się dymy i pożary, morderstwa i grabieże kraj mój pustoszące?“ Baronowie Węgierscy odpowiedzieli mu na to stosownie: „Nie przeszkadza ten mały i nie wiele znaczący pożar układom i rokowaniom o pokój; ma bowiem wojna swoje prawa, i oręż przywileje swoje. Zwracasz uwagę, królu, na niewielkie szkody od Polaków ci wyrządzone, a nie pomnisz na krzywdy, morderstwa i pożogi, których sam w ich kraju się dopuściłeś, spustoszywszy i opanowawszy ziemię Dobrzyńską do królestwa Polskiego należącą. Abyśmy więc tém łatwiej i skuteczniej prowadzić mogli nasze układy, zda się nam stosowną rzeczą przedłużyć rozejm do dni kilku.“ Zezwolił na to chętnie mistrz Pruski, przyrzekł zawieszenie broni utrzymać do dni dziesięciu, i umowę tę pismem potwierdził. Była ona dla Władysława króla Polskiego i jego królestwa wielce pożądaną i korzystną. W czasie tego bowiem dziesięciodniowego rozejmu, żołnierze i dowódzcy królewscy, nie obawiając się nieprzyjaciela, sposobili się do wojny, a powiaty pograniczne wolne były od napaści Krzyżaków, póki Władysław król Polski nie zbliżył się z całą swoją potęgą, i sam wstępnym bojem nie wkroczył do ziemi nieprzyjacielskiej, śmielszy już i bezpieczniejszy przy swoich siłach.
Z klasztoru Łysej góry Ś. Krzyża, we Czwartek, w dzień ŚŚ. Gerwazego i Protazego, ruszywszy Władysław król Polski, przybył do Bodzęcina, gdzie przez dwa dni się zatrzymał, z powodu przybycia posłów od książąt Słupskiego, Szczecińskiego i Meklemburskiego (Magnopolensis), z obietnicą dostawienia królowi przeciw Krzyżakom posiłków, wielką w słowach, ale czczą i nikczemną w rzeczywistości. Tych odprawiwszy król Władysław, w Sobotę z Bodzęcina udał się do Bliżyn (Blisziny), w Niedzielę do Żarnowa; w Poniedziałek zaś stanął w Sulejowie; a we Wtorek, w dzień Ś. Jana Chrzciciela, po wysłuchaniu mszy ś. w klasztorze Sulejowskim, i przyjęciu posiłku, zajechał do Wolborza, kędy już stosownie do rozkazu królewskiego spotkali go niektórzy prałaci i radcy, i stanęły zgromadzone wszystkie niemal siły zbrojne, krom rycerstwa Wielkiej Polski, które z królem złączyło się dopiero nad Wisłą; niemniej Sokoł, jeden z panów Czeskich, z innemi zaciężnemi poczty, tudzież tabory obozowe i działa, podwody z żywnością i inne zapasy wojenne. Tam Władysław król Polski zatrzymał się przez trzy dni dla naradzenia się z swoimi pany, a tymczasem przybyli do niego wysłańcy baronów Węgierskich, Mikołaja Gary i Ścibora z Ściborzyc, z oznajmieniem, „że między królem Jego Miłością a Krzyżakami ułożyli rozejm na dni dziesięć, poczynając od dnia Ś. Jana Chrzciciela“, a razem z prośbą: „aby rzeczony rozejm kazał ściśle zachować, i nie dozwalał przez ten czas krajów nieprzyjacielskich najeżdżać i pustoszyć.“ Przyjął król to zawieszenie broni; było mu bowiem bardzo dogodne, gdyż w ciągu pozostałych trzech dni rozejmu mogły pościągać wojska Polskie i Litewskie i stanąć na granicach krajów Krzyżackich.
We Czwartek po święcie Ś. Jana Chrzciciela, od południa, ruszył Władysław król Polski z całą siłą zgromadzonych wojsk do Wolborza. Poczém pierwszym obozem stanąwszy w Lubochni, w Piątek przybył do Wysokinic, a w Sobotę do rudni żelaznej biskupiej i wielkiego stawu zwanego Sejmice, gdzie piorun uderzywszy zabił kilka koni i jednego człowieka, a drugiego śmiertelnie poraził; misę zaś gotowanemi rybami napełnioną, w namiocie rycerza Dobka z Oleśnicy, z której u stołu jadła drużyna, strawił ze szczętem, nikomu jednak z siedzących przy stole nie szkodził. W Niedzielę uroczystą ŚŚ. Apostołów Piotra i Pawła pomknął się król obozem do Kozłowa, wsi należącej do biskupa Poznańskiego, nad rzeką Bzurą położonej, dokąd przybył goniec od Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego z doniesieniem, że książę Alexander z swoją Litwą i Tatarami stanął już zbrojno nad rzeką Narwią, i z prośbą, aby król podesłał mu kilka Polskich chorągwi dla zasłonienia go w pochodzie; nie śmiał bowiem przeprawiać się za rzekę Narew z obawy nieprzyjaciela. Król Władysław posłał mu natychmiast dwanaście chorągwi Polskich w posiłku. W Poniedziałek, nazajutrz po święcie ŚŚ. Piotra i Pawła, ruszywszy król Władysław obozem ze wsi Kozłowa, zdążył nad Wisłę powyżej klasztoru Czerwieńska, do przybrzeża, gdzie już most sporządzony pod Kozienicami na łyżwach ustawiono, i w tym samym dniu przeprawił się król przez rzekę po tym moście, prowadząc za sobą wszystko wojsko w ścieśnionych szykach, wraź z działami, taborami, żywnością i innemi pociągi. Już bowiem w to miejsce ściągnęły były nie tylko wszystkie siły zbrojne królestwa Polskiego, ale i dwaj książęta Mazowieccy, Janusz i Ziemowit, ze swojemi wojskami, i zaciężne cudzoziemskie poczty. Przeprawiwszy się za Wisłę po moście na statkach zbudowanym, Władysław król Polski rozłożył swój obóz po drugiej stronie rzeki. Tegoż samego dnia nadciągnął i wielki książę Alexander z swoim ludem i wodzem Tatarskim, mającym tylko trzystu Tatarów w swoim zastępie. Wyszedł na jego spotkanie Władysław król Polski, otoczony orszakiem książąt i rycerzy, na ćwierć mili drogi, a przyjąwszy go z uprzejmością do obozów swoich zaprowadził. Przez trzy dni potém zatrzymał się król Władysław z książęciem Alexandrem na tém stanowisku, dopóki nie pościągały chorągwie wszystkich ziem królestwa Polskiego i nie przeprawiły się przez rzekę Wisłę. Postawił zaś król Władysław przy moście wybrany zastęp rycerstwa, i wyznaczył zbrojnych towarzyszy, którzyby na przeprawie przez most przestrzegali natłoku i nieporządku; a krańce mostowe opatrzył grubemi z drzewa oporami, które kobyleniami zowią, aby się nikt do brzegów nie przybliżał. Wchodziło więc wojsko na most równemi i porządnemi szyki, wraz z pociągami, końmi i czeladzią obozową. A gdy już wszystkie wojska królewskie po owym moście przeszły szczęśliwie rzekę Wisłę, z rozkazu króla rozebrano natychmiast most, i odwieziono do Płocka, zachowując go do późniejszej z powrotem przeprawy.
W ciągu owych trzech dni, przez które Władysław król Polski wraz z Alexandrem książęciem stał nad rzeką Wisłą, święto Nawiedzenia Najś. Maryi, przypadające we Środę, obadwaj z starszyzną swoją i rycerstwem w klasztorze Czerwieńsku obchodzili. Jakób zaś biskup Płocki, jako pasterz dyecezyi, po odprawioném uroczyście nabożeństwie, miał kazanie w polskim języku do całego wojska, licznemi tłumy do kościoła zgromadzonego; a jako mąż uczony i wymowny, rozwiódł się obszernie o sprawiedliwej i niesprawiedliwej wojnie, wykazując licznemi i przekonywającemi dowody, że wojna zamierzona przez króla z Krzyżakami była słuszną i sprawiedliwą. Tą dziwnie do serca trafiającą mową wszystkich rycerzy umysły do walki i obrony ojczyzny przeciw nieprzyjacielowi pobudził i zapalił.
W ciągu także tych trzech dni, przybył do obozu królewskiego Dobiesław Skoraczowski, wysłany od panów Węgierskich, Mikołaja Gary i Ścibora z Ściborzyc, do Władysława króla z prośbą, „aby im raczył wyznaczyć dzień i miejsce, kędyby mogli wyrozumieć myśl i życzenie Jego Królewskiej Mości co do mającego się układać pokoju, gdy już zamiary mistrza Pruskiego i jego komturów były im wiadome.“ Władysław król namyśliwszy się nieco, odpowiedział posłowi: „Panom twoim, życzącym sobie do nas przybyć, wyznaczamy następującą Sobotę i Niedzielę; miejsca zaś wyznaczyć nie możemy, ponieważ wojsko nie ma nigdy na pewne wytkniętych stanowisk, ani można przewidzieć, którędy mu iść wypadnie.“ Gdy więc rzeczony Dobiesław wrócił do Torunia do swoich panów Węgierskich, i oznajmił im odpowiedź króla, mistrz Pruski Ulryk począł się go z wielką ciekawością wypytywać, azali był w obozie królewskim, i w którém miejscu go opuścił. Odpowiedział więc Dobiesław: „Byłem przez dwa dni w obozie króla, który przebył już rzekę Wisłę, a opuściłem go stojącego z wojskiem pod klasztorem Czerwieńskim.“ Pytał się potém mistrz: „czy książę Litewski Witołd złączył się już z królem?“ Dobiesław odpowiedział: „Tego dnia właśnie, w którym ja przybyłem do królewskiego obozu, Alexander, wielki książę Litewski, nadciągnął z liczném, świetnie przybraném i potężném wojskiem, i złączył się z królem Władysławem.“ Na to rzekł mistrz: „W wojsku Witołda więcejby znalazło się ludzi do łyżki niż do zbroi.“ Dobiesław odparł: „Wierzaj mi mistrzu, że wojsko Witołda nie tylko liczne jest i potężne, ale i dobrze ubrane.“ Wtedy mistrz: „Lepiej my to, rzecze, wiemy niżeli ty, jakie jest i jak wielkie, ile ma ludzi i koni, mnogiém nauczeni doświadczeniem. Ale powiedz-no o owym moście, który Polacy, jak mówią, na powietrzu zbudowali.“ Odpowiedział Dobiesław: „Widziałem iście ten most na statkach dowcipnie zbudowany, i nie w powietrzu zawieszony, bo powietrze jedno ptastwu służy do latania, ale na Wiśle położony, po którym w oczach moich wszystko wojsko królewskie suchą nogą przeszło przez Wisłę, i najcięższe działa po nim przeprowadzono, a most ani drgnął pod ich ciężarem.“ Rozśmiał się na to mistrz Pruski Ulryk, szydząc z powieści Dobka, a zwróciwszy mowę do panów Węgierskich, rzekł: „Bajki to są, w niczem do prawdy niepodobne, które ten człowiek prawi. Przybyli bowiem godni wiary szpiegowie nasi, i oznajmili, że król Polski Władysław po Nadwiślu się błąka, i usiłuje, ale nie może przeprawić się przez rzekę; że już wiele rycerstwa jego szukając brodu potonęło. Witołd zaś stoi nad rzeką Narwią, lecz nie śmie jej przekroczyć.“ Co usłyszawszy Dobiesław Skoraczowski, zaprzeczył wszystkiemu co mistrz twierdził, i rzekł: „Kiedy fałsz zadajesz moim słowom, chociaż wszystko o co byłem pytany najrzetelniej ci zeznałem, raczże posłać ze mną którego z najwierniejszych twoich, a w ciągu trzech dni przekonam cię, mistrzu, że powieść moja jest najprawdziwszą.“ Na to mistrz: „Nie potrzeba tego, rzecze, bo wypadki przyszłe najdowodniej prawdę wyjaśnią. Ty mówisz po swojemu jak Polak, i potęgę twojego króla nad miarę wynosisz.“
We Czwartek, nazajutrz po święcie Nawiedzenia N. Maryi, Władysław król Polski ruszył z swojém i Litewskiém wojskiem od brzegów Wisły i klasztoru Czerwieńska, a dążąc ku granicom nieprzyjacielskim, pod wsią Żochowem stanął obozem. Wtedy właśnie doniesiono mu o wielkiej klęsce, którą Janusz Brzozogłowy starosta Bydgoski zadał Krzyżakom i ich wojsku. Jakoż ten zaraz po wyjściu trzechdniowego rozejmu, chciwy spotkania się z nieprzyjacielem, wziąwszy dość liczny hufiec rycerstwa, pobiegł z nim nocą pod zamek i miasto Świecie, w miejscu sposobném ukrył go na zasadzce, sam zaś w pobliżu Świecia z garstką ochotniejszej drużyny rozpuścił łupiestwa i pożogi. Co gdy postrzegli Krzyżacy strzegący miasta Świecia, natychmiast dosiadłszy koni, puścili się w pogoń za uchodzącym Januszem Brzozogłowskim, mniemając, że z tak małym wyszedł zastępem. On zaś cofając się spiesznie przed nieprzyjacielem, sprowadził ich aż do miejsca, kędy była utajona zdrada. W ów czas rycerze Janusza wypadli nagle z zasadzek, i otoczyli z przodu i z tyłu nieprzyjaciół, którzy, gdy już nie było żadnej nadziei wydobycia się z toni, rozpaczą uniesieni, stoczyli krwawą ale nie równą walkę. W ostatku wszyscy bądź-to trupem polegli, bądź wzięci byli jeńcem. Prócz tych, którzy zginęli, w liczbie poimanych przyprowadzono pięciu braci zakonnych. Ten dobry początek, jako wróżba pomyślnej wojny, o ile dodał serca i otuchy Polakom, o tyle zasmucił Krzyżaków, rokujących ztąd przyszłe swoje klęski. Obawiając się potém sprawności i niezwykłej Janusza Brzozogłowskiego odwagi, którą się był tak dzielnie popisał, mistrz i rycerze Krzyżaccy, dla uchronienia się i odparcia jego zdradnych wycieczek, zostawili w Świeciu załogą Henryka Plauen komtura Świeckiego, z wszystkiém rycerstwem Świeckiego powiatu, przydawszy mu nadto pewną liczbę zaciężnego żołnierza, aby zapobiedz napadom i łupiestwom Janusza, w mniemaniu, że wstępnym bojem nie poważyłby się przeciw nim targnąć. W Piątek, dnia czwartego Lipca, z Żochowa ruszywszy król Władysław obozem, zatrzymał się znowu przez dzień cały na łanach jakiejś nieznanej wioski. Następnej nocy żołnierze królewscy postrzegli już ognie na przeciwnej stronie, które w wielu miejscach jasną łuną świeciły. Chociaż bowiem do granic nieprzyjacielskiej ziemi były jeszcze cztery dni drogi, wielu jednak z obozu królewskiego ochotników, nie pilnując rozkazów króla i starszyzny, samowolnie i skrytemi drogi wybiegało na ziemię Krzyżacką, a roznosząc po niej mordy, łupiestwa i pożogi, przedniejszą zdobycz sprowadzali do obozu w nocy, gdy we dnie nie śmieli z obawy kary.
W Sobotę, dnia piątego Lipca, Władysław król Polski spoczął obozem pod wsią Jeżowem, dokąd przybyli panowie Węgierscy, Mikołaj Gara i Ścibor ze Ściborzyc, i usilnie prosili tak króla jako i Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, aby się skłonili do zgody i ułożyli z nimi warunki pokoju. Przybył razem i Jerzy Gersdorf, chcąc wymiarkować potęgę i stan rzeczywisty wojsk królestwa i Litwy. W Niedzielę zaś następującą, to jest dnia szóstego Lipca, Władysław król Polski, po naradzeniu się z książęciem Alexandrem i panami swemi, baronom Węgierskim odpowiedział: „że nigdy nie odrzucał rad zbawiennych, zmierzających do zgody i pokoju; i teraz więc nie jest przeciwny sprawiedliwym o pokój układom, aby nie rozlewać krwi chrześciańskiej. Ale pokój wtedy dopiero będzie sprawiedliwy, gdy wielkie księstwo Litewskie odzyska swoję dawną i przyrodzoną własność, ziemię Żmudzką, a ziemia Dobrzyńska, od mistrza Pruskiego i Krzyżaków niesłusznie zagarniona, królestwu Polskiemu będzie zwróconą. Co do szkód zaś z tej miary poniesionych, oświadczał, że gotów był zdać się na sąd i rozeznanie Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego.“ Zaspokojeni tą odpowiedzią i uradowani panowie Węgierscy, tusząc z pewnością, że mistrz i zakon Krzyżacki przystaną chętnie na takowe warunki, jako słuszne i sprawiedliwe, usiedli z królem do stołu. Po skończonym obiedzie, król ruszył obozem, i tegoż samego dnia przybył do wioski jednej nad rzeką Wkrą. Alexander zaś, wielki książę Litewski, urządzał w tym dniu Litewskie swoje wojsko; a podzieliwszy je starym przodków obyczajem na osobne hufce i chorągwie, w każdej chorągwi rycerzy na niższych koniach osadzonych, albo niedostatecznie uzbrojonych, pośrodku umieścił, aby ich zasłaniali jeźdźcy wybrańsi, na tęższych koniach i w lepszej zbroi. Takowe zaś chorągwie postępowały ściśnionemi rzędy, chroniąc się wewnątrz przedziałów i odstępów; wszelako jedna chorągiew od drugiej w znaczném szła oddaleniu. Tym nakoniec chorągwiom Alexander, wielki książę Litewski, rozdał czterdzieści znaków, które proporcami (banderia) zowiemy, przykazawszy, aby każda chorągiew i hufiec swego pilnowały znaku i słuchały rozkazów swojego wodza. Władysław zaś król Polski wyprowadził rzeczonych panów Węgierskich na wyniosłe wzgórze, zkąd dla płaskich i szeroko rościągających się równin wszystkie wojska Polskie i Litewskie widzieć można było. Poruszało się okazale na tém polu i Litewskie wojsko, przeciągające porządnemi szyki, któremu przypatrując się rzeczony Ślązak Jerzy Gersdorf, mierzył z uwagą jego siłę i potęgę. Tego dnia także, z rozkazu króla, zatrwożono umyślnie obóz puszczoną wieścią o zbliżaniu się nieprzyjaciela, tak iż wszystkie wojska stanęły pod bronią. Dlatego zaś król kazał uderzyć na trwogę, jakoby już przychodziło do walki, chociaż bynajmniej nieprzyjaciela się nie spodziewano, aby rycerstwo Polskie i Litewskie nie gnuśniało we śnie i bezczynności, ale w każdej chwili mając się na baczeniu, stało w pogotowiu, jakby w obec nieprzyjaciela, do odporu i walki.
W Poniedziałek, dnia siódmego Lipca, Władysław król Polski, opuściwszy swoje stanowisko, przybył do wsi Będzina położonej nad rzeką Wkrą, i tu przez dwa dni obozował. A lubo ten powiat, który rzeka Wkra przerzyna i okrąża, należy i należał zawsze do księstwa Mazowieckiego, wtedy wszelako mistrz Pruski i Krzyżacy trzymali go w zastawie od Zbigniewa książęcia Mazowieckiego za pięć tysięcy grzywien szerokich groszy. Przeto Litwini i Tatarzy powiat ten, podobnie jak inne ziemie nieprzyjacielskie, srodze i po barbarzyńsku pustoszyli, i nie tylko młódź kwitnącą, ale i dzieci i w kolebkach kwilące niemowlęta zabijali. Inne zaś wraz z matkami do swych obozów i w niewolą jakby nieprzyjacielskie plemię zabierali, chociaż wszystek lud tego powiatu był plemienia Polskiego i mówił po polsku. Przybiegały do obozu matki onych pomordowanych dzieci, z płaczem i rozpuszczonym włosem, i zawodziły żałosne skargi przed namiotem królewskim, w rozpaczy po swojej stracie. Tknięci takim widokiem prałaci i panowie Polscy, przychodzili często do króla, i surowiej rzecz tę biorąc niżli wojenny dozwala obyczaj, prosili go i zaklinali: „aby powściągnąć kazał takie okrucieństwa, i brańców powypuszczać; czego jeśliby nie uczynił, jawnie się odkazywali, że opuszczą jego obóz i służbę w wojsku tak niegodziwém, które słuszna pewnie pomsta Boża czekała.“ Władysław król Polski, tak jako i Alexander, wielki książę Litewski, usłuchawszy z powolnością ich głosu, rozkazali wszystkich jeńców uwolnić, i w namiocie Wojciecha Jastrzębca biskupa Poznańskiego starannie zebranych odprawić do domów. Ogłosili nadto karę śmierci na tych, którzyby się podobnej srogości dopuszczali. Ustąpił zatém czcigodny pasterz Wojciech Jastrzębiec z swego namiotu, i dozwolił w nim litościwie przygarnąć i przez noc następującą pomieścić niewiasty i niemowlęta. A rozłączywszy się w tém miejscu z królem, któremu aż dotąd w obozach towarzyszył, za zezwoleniem jego wrócił do Polski.
We Środę, dnia dziewiątego Lipca, ze wsi Będzina Władysław król Polski, wraz z Alexandrem wielkim książęciem Litewskim, wkroczyli w kraj nieprzyjacielski, przebywszy szczęśliwie za łaską Bożą bór rościągający się na dwie mile drogi, z którego wyszli na równinę płaską i na wszystkie strony otwartą, i tam dopiero rozwinięto i podniesiono chorągwie tak królewskie jako i książęcia Litewskiego Alexandra, książąt Mazowieckich Ziemowita i Janusza, tudzież panów Polskich, z niewymowném serc wzruszeniem i zapałem powszechnym. Król bowiem Polski Władysław, wziąwszy do rąk swoich chorągiew wielką, na której wyszyty był misternie orzeł biały z rościągnionemi skrzydły, dzióbem rozwartym i z koroną na głowie, jako herb i godło całego królestwa Polskiego, przy rozwinięciu jej, ze łzami w oczach taką wyrzekł modlitwę: „Ty, któremu wiadome są wszystkich serc tajemnice, wprzódy jeszcze niżeli w myśli powstaną, Boże litościwy! ty widzisz z twojej wysokości, że do obecnej na którą wychodzę wojny mimowolnie wciągniony, poczynam ją pełen ufności w twojem i Chrystusa Syna twego miłosierdziu. Rozmaitemi bowiem zabiegami, wielorakim nakładem i przemysłem, usiłowałem pokój z wszystkiemi chrześciany, a osobliwie z Krzyżakami utrzymać, aczkolwiek z przyczyny ich nadużyć, haniebnego a niegodziwego zagarnienia ziem do korony Polskiej należących, wielce byłem na nich zagniewany. Gdy oni wszelako odrzucili ze wzgardą słuszne i sprawiedliwe, które im przedstawiałem, warunki, osądziłem, że go inaczej u tych dumnych i wyniosłych ludzi nie pozyskam, chyba silą i orężem. W imię twoje przeto, w obronie sprawiedliwości i narodu mego, chorągiew tę podnoszę. Ty, litościwy Boże! racz być obrońcą i wspomożycielem mnie i ludowi mojemu, a krwi chrześciańskiej niewinnie przelanej nie na mnie racz poszukiwać, ale na tych, którzy obecną wojnę wzniecili i dotąd podniecają.“ Ta modlitwa, z nabożeństwem i pokorą wyrzeczona przez króla takim głosem, że ją stojące do koła wojsko słyszeć mogło, wycisnęła łzy wielu rycerzom, i widziałbyś tam płacze i szlochania prawie powszechne. Podobne modlitwy i Alexander wielki książę Litewski, niemniej książęta Mazowieccy i panowie Polscy, przy podniesieniu swoich chorągwi nabożnie odmawiali. A gdy zewsząd wzniesione i rościągnięte wionęły proporce, wszystko wojsko zaśpiewało głośno ojczystą pieśń Bogarodzicę. Ponieważ zaś wszyscy Czesi i Morawcy, uważani za najbieglejszych w wojowania sztuce, wymawiali się od steru i zwierzchnictwa nad wojskami królewskiemi i książęcemi, i żaden urzędu wodza przyjąć nie chciał, aby nań nie spadła wina w razie niepomyślnej wojny, zwłaszcza że lud trzeba było prowadzić liczny i kierować nie lada wyprawą, zlecono zatém rząd i dowództwo Zyndramowi z Maszkowic, miecznikowi Krakowskiemu, szlachcicowi mającemu w herbie słońce; mężowi wprawdzie małej postawy, ale wielkiego serca i znanej w sprawach obrotności. Żaden bowiem z Czechów i Morawców zaciągnionych w służbę królewską nie czuł się zdolnym do sprawowania i prowadzenia tak wielkiego wojska. Skoro więc na rzeczonej równinie rozwinięto chorągwie, ruszył Władysław król Polski z całą siłą, i tegoż dnia między dwoma jeziorami, z których jedno zowie się Trzcino, a drugie Chełst, niedaleko miasteczka Ludborza (Lauterburg) już przez jego ludzi złupionego i spalonego, położył się obozem. Zdarzył się w tym samym dniu nowy i niesłychany wypadek. Gdy bowiem Polscy panowie i rycerze widzieli Tatarów i Litwinów dopuszczających się po barbarzyńsku łupiestwa kościołów, gwałcenia niewiast i dziewic, a przy grabieży jednego kościoła postrzegli wyrzucony z ołtarza Przenajświętszy Sakrament i szydersko zelżony; tknięci do żywego takim widokiem, pełni zgrozy a razem obawy, żeby za tak straszne bezprawia Bóg sprawiedliwy nie przepuścił na nich i na całe wojsko plagi, udali się z powtórném użaleniem do króla i wielkiego książęcia Litewskiego Alexandra, opowiedzieli im te wszystkie srogości i okrucieństwa, i oświadczyli: „że dłużej nie mogą na nie patrzeć; i jeżeli ich król nie powściągnie, a bezbożników jak należy nie ukarze, nie wrócą wcale do obozu i wojenne znaki opuszczą. “ Król Władysław wzruszony ich głośnem wyrzekaniem i ostremi a dotkliwemi skargi, rozkazał śledzić jak najstaranniej tych łupieżców kościelnych i zelżycieli Najśw.
Sakramentu. A gdy wskazano dwóch Litwinów jako najwinniejszych, Alexander książę Litewski kazał im się samym na szubienicy powiesić. Wypełniając zatém rozkaz książęcia Alexandra, winowajcy postawili na przód szubienicę własnemi rękami urobioną; potém bez niczyjego podsadzania dźwignęli się sami do góry, a naostatek sami sobie na szyję pozakładali stryczki: wprzódy zaś jeden upominał drugiego, który zdawał się nieco ociągać, aby się spieszył, póki książę bardziej się nie rozgniewa. Co gdy w obec całego wojska się działo, taką wszyscy przerażeni byli trwogą, że żaden z rycerzy nie poważył się więcej nachodzić kościołów i po zdobycz kościelną drapieżnej wyciągać ręki. Albowiem jak zawzdy, tak szczególniej w czasie wojny nie godzi się targnąć na rzeczy święte; i nie tylko wielkie zbrodnie i bezprawia, ale nawet najmniejsze nadużycia starannie wtedy należy karcić i powściągać, aby Majestat Boży, ubłagany prawemi i cnotliwemi postępkami, raczył wojującym zdarzyć pomyślność i zwycięztwo.
We Czwartek przed dniem Ś. Małgorzaty, to jest dnia dziesiątego Lipca, Władysław król Polski ruszywszy z ponad jezior miasteczka Ludborza (Luterburg) i uszedłszy dwie mile, przybył do wielkiego jeziora Rupkowa, pod zamek i miasteczko Kurzętnik, i tam spoczął obozem. Wojsko mistrza Pruskiego nie o podal od królewskiego obozu stało za rzeką Drwęcą, której obadwa brzegi Krzyżacy na kilkanaście dni wprzódy wysokiemi ostrokoły gęsto obwarowali, aby wojsku królewskiemu zagrodzić przejście. Skoro więc żołnierze Polscy postrzegli, że Krzyżacy stali tak blisko, zaraz część ich wybiegła na harce, i pięćdziesiąt koni nieprzyjacielskich, które w rzece Drwęcy pławiono, zwaliwszy z nich jeźdźców, zabrała i szczęśliwie do obozu królewskiego przyprowadziła. Co gdy wojska królewskie obaczyły, właśnie kiedy jedni posilali się strawą, drudzy odpoczywali, zwiodła ich kurzawa wzniesiona od owych koni, mniemali bowiem że nieprzyjaciel nadchodził: powstał więc rozruch w obozie; żołnierze porzuciwszy jadło, czém prędzej chwycili za broń, i wnet tuman kurzawy wzniósł się w powietrze. Słońce wtenczas skwarnym dogrzewało upałem. Ale po chwili przeminęła trwoga, wojsko spoczęło bezpiecznie. Gdy się zaś zmierzchać poczęło i upał nieco sfolgował, Władysław król Polski, zwoławszy panów radnych, wybrał z nich ośmiu, innych zostawiwszy w namiotach, aby się naradzili o wojnie, a co potrzebném było uchwalili i rozporządzili. Postanowił zarazem, aby oni kierowali całą wyprawą. A do tej liczby przeznaczył naprzód brata swego Alexandra, wielkiego książęcia Litewskiego, toż Krystyna z Ostrowa kasztelana i Jana z Tarnowa wojewodę Krakowskiego, Sędziwoja z Ostroga wojewodę Poznańskiego, Mikołaja z Michałowa wojewodę Sandomierskiego, Mikołaja proboszcza Ś. Floryana, podkanclerzego, Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego i Piotra Szafrańca z Pieskowej Skały, podkomorzego Krakowskiego. Ci ośmiu mężowie w tajemnicy naradzali się o wszystkiem, i co działać miano uchwalali: a zwłaszcza, którędy prowadzić wojsko i w którychby miejscach obierać stanowiska, używając ku temu dwóch przewodników, Trojana z Krasnegostawu i Jana Grynwalda, wójtów Parczowskich, którzy obadwaj z Prus rodem, wszystkie miejsca tameczne, drogi i przesmyki dobrze znali; zawsze téż stać mieli na zawołaniu u wrót radców, gdy o stanowiskach wojennych i dalszym wojsk pochodzie naradzać się miano. Wydane były prócz tego najsurowsze zakazy, aby nikt nie ważył się wybiegać z obozu, dopókiby marszałek królestwa Polskiego Zbigniew z chorągwią królewską mniejszą, czyli tak zwanym proporcem, nie wystąpił, za którym dopiero wszyscy wychodzić mieli, a żadnemu nie wolno go było wyprzedzać. Niemniej zastrzeżono, aby nikt w wojsku nie ważył się wytrąbiać hasła, prócz jednego trębacza królewskiego, na którego pierwsze zagranie przed świtem albo w zaranku, lub wreszcie o jakimkolwiek czasie, wojsko powstawało i brało się do broni. Za drugiém zaś w trąbkę uderzeniem, siodłało konie, za trzeciém wyruszało z obozu, postępując za marszałkiem i swemi znakami, do jakiej który chorągwi należał. Książę przeto Alexander Witołd, mąż sprawny i dzielny, z siedmiu rzeczonemi radcami działając, rozpytując się, naradzając, a niekiedy przywołując owych przewodników, miejscowości świadomych, układał wcześnie, w jakiém miejscu nazajutrz wytknąć miano obozy, a kędy dnia następnego, po wyruszeniu z stanowiska, bezpiecznie, najkrócej i suchą nogą można było przeprowadzić wojsko, gdzie wreszcie znaleźć wodę do napojenia ludzi i koni, gdzie żywność potrzebną i drzewo.
W Piątek przed dniem Ś. Małgorzaty, dnia jedenastego Lipca, o pierwszym brzasku, po wytrąbieniu hasła, ruszyło wojsko królewskie, i cofając się tą samą drogą, którą szło wprzódy, przybyło na dawne stanowisko swoje pod miasteczko Lauterburg, gdzie przez dzień cały we Środę spoczywało. Ztamtąd, porzuciwszy drogę na prawo, którą było wkroczyło z Mazowsza, zwróciło się w lewą stronę, i przez okolice górzyste zdążyło do wsi Wysokiej pod Działdowem, kędy roztoczono namioty. A ponieważ wojsko w długim i utrudzającym pochodzie znużone potrzebowało spoczynku, zatrzymano je więc na stanowisku przez dwa dni, to jest przez Piątek i Sobotę. Pod ten czas przybył do Władysława króla Polskiego Frycz z Reptki, Ślązak, od panów Węgierskich Mikołaja i Ścibora wysłany, który na tajemném posłuchaniu rzekł w te słowa: „Lubo, Najjaśniejszy królu, panowie Węgierscy wstawiali się u mistrza Pruskiego i zakonu Krzyżaków za utrzymaniem pokoju, daremne jednak były ich usiłowania i namowy. Mistrz Pruski Ulryk, niewczesnej dumy uniesiony żądzą, nie przyjął ich słusznych i zbawiennych przełożeń, ale odrzuciwszy je z pogardą, postanowił działać to, co mu porywczy zapał wojny doradza. Nie chce rozejmować sporu słusznością, prawem, zgodnemi układami, ani powagą czyjegokolwiek polubownego sądu, lecz orężem i wojną. Gdy więc Zygmunt król Węgierski, od którego panowie moi poselstwo sprawują, jest Rzymskiego państwa namiestnikiem, i nie godzi mu się mistrza i Krzyżaków, podlegających Rzymskiemu cesarzowi, w obecném niebezpieczeństwie odstępować, przeto składam Waszej królewskiej Miłości z rozkazu panów Węgierskich tegoż Zygmunta króla Węgierskiego list wypowiedni, w którym na stronę mistrza i zakonu przyjaźń W. K. Mci wypowiada.“ Władysław król, acz z tej stanowczej odpowiedzi i wypowiedniego listu króla Zygmunta przekonał się, że żadnej nie było nadziei utrzymania pokoju, wszelako wiadomość tę kazał w najściślejszej zachować tajemnicy, ażeby przez rozgłoszenie się w obozie wojennego listu Zygmunta króla Węgierskiego nie upadły serca, i rycerstwo nie zniechęciło się do wojny. Szepnął jednak na stronie Frycz poseł Władysławowi królowi, w imieniu panów Węgierskich: „aby na wojenne odkazy króla Zygmunta bynajmniej nie zważał, albowiem jego list wypowiedni, dość drogo przez mistrza i Krzyżaków, bo za czterdzieści tysięcy czerwonych złotych uzyskany, a dla postrachu tylko wydany, żadnego skutku mieć nie będzie.“ Namawiał potém króla: „aby nie dbając na te strachy, trwał w swojém przedsięwzięciu, i z Krzyżakami, którzy siłą, ludźmi i orężem, nierównie od niego byli słabsi, bój jak najrychlej stoczył, a przy łasce Pana Boga pewne otrzyma zwycięztwo.“ Mówił nadto: „że panowie Węgierscy aż do tego czasu nie o dobro mistrza i zakonu, ale raczej Zygmunta króla i własną swoję starali się korzyść.“ To Frycza posła sprawozdanie król uznał za rzetelne i prawdziwe, jakiem rzeczywiście było. Albowiem król Zygmunt rzeczonych panów Węgierskich nie dla wyjednania pokoju do Prus posłał; wolał on bowiem aby wojna dłużej się toczyła i nie życzył sobie jej ukończenia, ale w celu wyłudzenia od mistrza i zakonu chytremi sposoby złota, którém (jak rozgłoszono fałszywie) Krzyżacy napełnili jednę wieżę całą. Oznajmiwszy przeto Krzyżakom, że list grożący wojną Władysławowi królowi Polskiemu w obronie mistrza i zakonu z sobą wieźli, oświadczyli zarazem, że mieli to zlecenie od króla Zygmunta, aby tego wypowiedniego listu Władysławowi królowi Polskiemu nie oddawali, dopókiby im mistrz i Krzyżacy nie zapłacili czterdziestu tysięcy czerwonych złotych. Mistrz przeto i zakon Krzyżacki, przywięzując do tego listu wielką wagę, pomoc i obronę swojej sprawy, zgodzili się na zapłacenie czterdziestu tysięcy złotych za lichy kawałek pisma. Jakoż połowę tych pieniędzy wypłacił mistrz rzeczonym panom Węgierskim zaraz w obozie, a drugą połowę w Gdańsku. Ale nie zyskali za tak wielką ilość złota Krzyżacy i w ów czas i potém nic więcej prócz owego wypowiedniego listu, który nawet z rozkazu panów Węgierskich nie był jawnie głoszony, ale tylko na boku królowi pokazany, i nikt w całém wojsku nie wiedział o tym liście, krom ośmiu radców królewskich.
Kiedy Władysław król Polski w rzeczony dzień piątkowy począł wstecznym pochodem cofać swoje obozy, przybiegł do mistrza Pruskiego szpieg wysłany na wzwiady, cały kurzem okryty i uznojony, z doniesieniem, że król Polski zwinął swoje chorągwie i zabrał się do ucieczki. Tą wiadomością mistrz Pruski Ulryk dziwnie uradowany, przyprowadziwszy go do panów Węgierskich Mikołaja i Ścibora, rzekł: „Oto człowiek, rodem Polak, który wysłany na przeszpiegi, do obozów nieprzyjacielskich świeżo powrócił, i opowiada, że nieprzyjaciela szukał przez dni kilka, ale nie mógł go wcale dopatrzeć; znalazł tylko na opuszczonych stanowiskach niektóre próżne naczynia, kilka koni ochraniałych i kamieni działowych, które zostawiono. Idąc potém za tropem wojsk królewskich, przybył na rozstajne drogi; a z tego miejsca dokądby się udały, w żaden sposób nie zdołał już wymiarkować. Wnoszę przeto za rzecz pewną, że król Polski uląkłszy się naszej potęgi, pierzchnął z swojém wojskiem; takie bowiem zniknienie dowodem jest oczywistym trwogi. I teraz nie wiem sam, co czynić, gdy nieprzyjaciel tak potajemnie umknął. Poradźcież mi proszę, czyli mam ścigać uciekającego nieprzyjaciela, czy pozostać na miejscu?“ Panowie Węgierscy usłyszawszy tę nową wiadomość, tak z sobą rozprawiali: „Zostawienie na miejscu naczyń, i to próżnych, jako téż koni chorych, nie jest dostatecznym jeszcze dowodem cofania się i ucieczki. Byliby chyba z rozumu obrani, gdyby statki niepotrzebne albo szkapy kulawe z sobą wlekli. Wprawdzie z porzuconych kamieni działowych możnaby się domyślać nagłego cofnienia się wojska i ucieczki. Ale uważniej i dokładniej należy badać rzeczy, ani wierzyć tak skwapliwie w ucieczkę wojsk tak licznych i potężnych.“ Obecny stary jeden żołnierz z obozu mistrza dodał z śmiałością: „Strzeż się, mistrzu, żeby to wojsko, o którém ci prawią że uciekło, dobrze nie zmyło ci głowy; i żebyś nie wtedy dopiero z twego obłędu wytrzeźwiał, gdy się dowiesz, że twoje pozajeżdżało miasta.“ Te słowa tak mocno tknęły mistrza, że nie już o ściganiu króla, ale o obronie własnych miast jak najskrzętniej myśleć począł; a wyruszywszy z swém wojskiem przybył pod zamek Bratyan (Brathian), kędy położył się obozem: sam zaś z panami Węgierskiemi zawarł się w zamku, i na rzece Drwęcy kazał dwanaście zbudować mostów, po którychby wojsko swoje mógł przeprowadzić. Ztąd na obozy królewskie ustawicznemi ale skrytemi tylko napadał podjazdami, pełen otuchy, którą go pochlebcy zwodni karmili, że z bitwy stoczonej wyjdzie niezawodnie zwycięzcą.
W Niedzielę, w dzień Ś. Małgorzaty, trzynastego Lipca, Władysław król Polski, po wysłuchaniu Mszy ś. w obozie swoim pod Działdowem, we wsi Wysokiej, przywoławszy wysłańca panów Węgierskich Frycza do tajemnej z sobą rozmowy, w te słowa do niego przemówił: „Nie spodziewaliśmy się nigdy, ażeby brat nasz Zygmunt król Węgierski tak srogim dla nas stać się miał wrogiem, iżby w obronie Krzyżaków, nam, którzy nie tylko krwią i powinowactwem, ale i przymierzem jesteśmy z nim połączeni, zapowiadał wojnę, i nie pomnąc na Boga ani na sprawiedliwość, przeklętą chciwość złota nad krwi związki przekładał. Co innego nam wcale przez posły i listy swoje przyrzekał, zapewniając, że wszelkiemi siłami i sposoby starać się będzie, bądźto osobiście, bądź przez poselstwa swoje, aby między nami i Krzyżakami pokój i zgodę utwierdził. My zaufawszy słowom jego królewskim, posłów jego Mikołaja i Ścibora do kraju naszego przybyłych łaskawie przyjęliśmy, i gdy do Prus odjeżdżali, opatrzyliśmy we wszystkie rzeczy potrzebne; za co, patrz, jaką nieszczerością i nieludzkością nam odpłaca. Przekonywamy się, że brat nasz król Węgierski szukał tylko czasu i sposobności, aby na nas oręż podniósł, i przywłaszczył sobie nasze królestwo i posiadłości. Nie taką my jemu w dwukrotném jego nieszczęściu okazaliśmy miłość i przychylność; raz kiedy pogromiony był od Turków, tak iż niewiadomo było, czy żyje, czy téż zginął albo dostał się w niewolą; a drugi raz, gdy go panowie Węgierscy schwytali i na śmierć skazali, nas zaś zgodnemi głosy wzywali na stolicę swego królestwa, i przez wielokrotne posły i listy nalegali, abyśmy jak najspieszniej przybyli i objęli u nich rządy. My natychmiast, powoławszy nasz lud do broni, poszliśmy zbrojno do Węgier, aby go wszelkiemi środkami, jakie w mocy naszej były, oswobodzić. Czyli więc dobrodziejstwa nasze słuszną miarką odmierza, Bóg między nim a nami rozsądzi, i każdemu z nas dać raczy jako zasłużył. My wprawdzie jego się gróźb nie lękamy, ale słuszną sprawę naszą poruczywszy Boskiej Opatrzności, za krzywdy nasze bierzemy się do oręża, gdyśmy zwłaszcza poznali, że żadnej już niema nadziei utrzymania pokoju, lubo i dziś jeszcze gotowiśmy do zgody, i całém sercem jej pragniemy, gdyby kto do jej zjednania obrać się chciał pośrednikiem. Ale może Bóg miłosierny, który patrzy na pokorę naszą a wyniosłość ducha naszych nieprzyjacioł, sam w tej sprawie sędzią być postanowił, i w skrytości swoich wyroków ma ją osądzić.“ W dniu tym Władysław król Polski z wszystkiém niemal wojskiem Polskiém przyjmował wiatyk święty, to jest Sakrament Ciała i Krwi Pańskiej, przewidując, że lada dzień z nieprzyjacielem do walnej przyjdzie bitwy. Przekonawszy się, że żądanego tylekroć i tak rozlicznemi środkami pokoju uzyskać nie podobna, wszystkę myśl zwrócił ostatecznie ku wojnie, lubo przy spokojném usposobieniu swojem wolałby był pokój na sprawiedliwych oparty warunkach niż wojnę. Prosił Boga, aby mu dać raczył pomyślność w walce i rychle nad nieprzyjacielem zwycięztwo, gdy już żadnej nie było nadziei utrzymania pokoju.
Odprawiwszy posła panów Węgierskich Frycza, Władysław król Polski w dzień Ś. Małgorzaty, po wysłuchaniu Mszy ś., zwinął obozy pod Działdowem. A wysławszy naprzód, dwiema godzinami wcześniej, pociągi wojenne i tabory, ruszył z wojskiem ku miasteczku Dąbrownu, które obwarowane murem i wieżycami, a w koło otoczone było jeziorem, po niemiecku zwane Gilgenburg. Tu zboczył nieco z drogi, i na równinach, o pół mili prawie od Dąbrowna, podle jeziora, które zowią Dąbrowskiém jeziorem, zatknął namioty. Słońce w tym dniu niezwykłym dopiekało skwarem. Gdy ku wieczorowi nieco ochłodło, wielu rycerzy z obozu królewskiego powybiegało dla obaczenia miasteczka Dąbrowna i przypatrzenia się jego położeniu. Ale załoga przysłana w to miejsce, obawiając się uderzenia na miasto, wystąpiła przeciw nim zbrojno, i wnet żwawe nastąpiło spotkanie; które w tak zaciętą urosło bitwę, że Polscy rycerze, poraziwszy nieprzyjacioł i zmusiwszy ich do odwrotu, gdy większa jeszcze liczba z obozów nadbiegła, sami, bez rozkazu króla, rzucili się na miasto i poczęli go dobywać. Było to miasto nie tylko murem wysokim i grubym, wieżami i zasiekami do koła obwarowane, ale i położeniem samém silne: znaczną bowiem część jego oblewało jezioro, a w koło okrążały je mokradle i strugi, tak że lądem jeden tylko do niego był przystęp, a i ten wązki i ciasny, i głębokim rowem zamknięty. Powstał więc w obozie królewskim rozruch wielki: który posłyszawszy król Władysław, kazał przez podwojskiego wołać na rycerstwo Polskie, aby odstąpiło od miasta, z obawy, iżby przy jego dobywaniu nie poniosło klęski, i nie osłabiło sił potrzebnych do następnej bitwy. Młódź atoli ochocza, nie zważając na zakazy królewskie, zgromadzona w znacznej liczbie, podbiegła do szturmu, jakby już same losy wymierzyły tę nawałę na miasto. Ale i załoga miejska nie leniwo wzięła się do odporu: bijąc bowiem z dział, i waląc z murów opoki, broniła dzielnie przystępu. Gdy jednakże Polskich rycerzy nie mała była liczba, powskakiwali w jezioro, i dotarłszy do murów, jedni przez wyłomy i podkopy, drudzy zapomocą przystawionych drabin, usiłowali wedrzeć się do miasta. Jakoż w krótkiej chwili opanowali to miasto, napełnione mnogą ludnością płci obojej, zamożne w dostatki i bogactwa, przez długi czasu przeciąg w pokoju zbierane; do którego nadto szlachta i lud z kilku pobliższych powiatów wraz z swojemi schronili się byli majątkami. Wszystko to w zdobyczy zagarnęli zwycięzcy. Całe niemal wojsko królewskie, łupami rzeczonego miasteczka zbogacone, naładowało prócz tego wozy swoje ogromnemi zapasami żywności. Trudno bowiem wypowiedzieć, jak wielkie posiadało bogactwa i jak zasobne było w żywność to miasteczko. Jeszcze nie zabrano z niego wszystkich łupów, kiedy je naostatek podpalono. Wiele ludzi, którzy schronili się byli do kościoła, zginęło w pożarze. Kilka tysięcy obojej płci brańców zgarniono do obozów królewskich i oddano Władysławowi królowi. Znaczna także liczba padła pod mieczem, i prócz nie wielu, którzy w czółnach i łodziach dostali się na jezioro, nikt nie uszedł śmierci lub niewoli. Nie było tam względu na wiek, ani żadnej litości: Polacy wywarli na nich swoję srogość nie tak prawem wojny, jako raczej z nienawiści ku Krzyżakom, i zemsty za spustoszenie ziemi Dobrzyńskiej. Gdy mistrz Pruski Ulryk dowiedział się od swoich szpiegów, że Władysław król Polski zdobył Dąbrowno i spalił, i z wojskiem ku Marienburgowi dążyć umyślił, wielką przejęty trwogą, postanowił dłużej nie odwlekać bitwy, i wszystkie siły swoje wyprowadzić do boju. Ruszył więc jak najspieszniejszym pochodem w celu uderzenia na obozy królewskie. Równym i komturowie i Krzyżacy wszyscy zapłonęli w sercach gniewem, zważając w jaką popadli niedolę, i uczuwając z sromotą, że gdy dawniej Pomorze, Kujawską i Dobrzyńską ziemię wraz z ich zamkami popodbijali orężem i pod swoję zagarnęli władzę, gdy połowę królestwa Polskiego zagrzebali w popiele, teraz odwrotną koleją, patrzeć musieli na spustoszenie Prus, pożogi i łupiestwa miast i zamku Marienburga bliskie oblężenie.
Tegoż samego dnia, Maciej z Wąszos, wojewoda Kaliski i starosta Nakielski, z rycerstwem zostawioném sobie do strzeżenia granic, to jest wszystką szlachtą, między rzeką Wełną a Pomorzem mieszkającą, wtargnąwszy zbrojno na Pomorze, rozpuścił szeroko grabieże i pożogi. Przywołany z Nowej Marchii Michał Kuchmeister do powstrzymania napaści, wyszedł przeciw wojewodzie Maciejowi i stoczył z nim bitwę. A lubo szlachta Polska mężnie dobijała się zwycięztwa, wszelako, gdy rzeczony wojewoda Maciej, szlachcic z domu Toporczyków, sam pierwszy z pola umknął, wojsko pozostałe bez wodza poszło w rozsypkę. W tej bitwie Jarosław Iwiński (de Giwno) chorąży Poznański, słynny rycerz w wyprawach Hiszpańskich, szlachcic herbu Grzymała, z wielu innemi zabierającemi się do ucieczki, wpadł w ręce nieprzyjacioł. O tej jednak klęsce zamilczano w obozie, i dopiero wtedy doniesiono o niej królowi, gdy po otrzymaném zwycięztwie zamek Marienburski oblegał. Sam nawet król Władysław byłby ją przed wojskiem utaił, gdyby się była nie rozgłosiła przez poimanie w niewolą rzeczonego rycerza Jarosława.
W Poniedziałek, nazajutrz po Ś. Małgorzacie, dnia czternastego Lipca, lubo Władysław król Polski zamyślał pomknąć dalej swoje wojska i obozy, pozostał jednak na tém samém stanowisku, z tej jedynie przyczyny, aby reszty zasobów i żywności, pochowanej po dołach i piwnicach miasteczka Dąbrowna pozbierać, i rozporządzić brańcami poimanemi w Dąbrownie. Zatrzymawszy więc mnichów Krzyżackich, szlachtę i ziemian w niewoli, wszystek gmin mieszczan i ludu wiejskiego, wszystkie niewiasty i dziewice, wszelakiego stanu i wieku, z więzów uwolnił. Zalecił nad to straż jak najpilniejszą, aby żaden z rycerstwa jeńcom i brankom wypuszczonym z niewoli nie wyrządził jakiej krzywdy, napaści lub zelżywości. Wieczorem, gdy słońce już zapadało, zapowiedział pochód na dzień następny, rycerzom kazał ściągać do namiotów dla użycia spoczynku, aby rzeźwi i gotowi nazajutrz przed świtem wyruszyć mogli, co także w obozie obwieszczono. Na tém stanowisku noc naszym przeszła cicho i spokojnie; inaczej wcale w obozach mistrza. Tam bowiem wicher gwałtowny powywracał i rozniósł namioty Krzyżaków, którzy noc całą spędzili prawie bezsennie. Tej samej nocy księżyc, który właśnie był w pełni, osobliwsze przedstawił dziwowisko, które zdawało się być wieszczbą zapowiadającą królowi w dniu następnym zwycięztwo, jak to skutek okazał i stwierdził. Widzieli bowiem niektórzy z czuwających w nocy na tarczy księżyca żwawą walkę między królem a mnichem, która przez niejaki czas trwała. Potém król owego mnicha zwyciężył i strącił z księżyca na ziemię. Ten dziw nazajutrz rozgłoszony w obozie, o którym wielu świadczyło, potwierdził Bartosz pleban Kłobucki, przydworny kapłan królewski, zeznaniem, iż go własnemi widział oczyma. Był-li to obraz wymarzony w przeczuciu przyszłego zwycięztwa, czy widziadło nadziemskie wewnętrznych umysłu wrażeń, czy wreszcie inna jaka z tajemnych przyczyn utworzona zjawa, powiedzieć nie umiemy. Niektórzy także z rycerzy Krzyżackich opowiadali, a nie była to baśń płocho uklecona, ale powieść dowodnie i wszędy powtarzana, że przez wszystek czas trwającej nazajutrz bitwy z Krzyżakami, widzieli ponad wojskiem Polskiém osobę w stroju biskupim, która błogosławiła Polakom i walczących ciągle podnosiła w boju, niewątpliwe obiecując im zwycięztwo. Poczytano to za cud prawdziwy, który króla o przyszłém zwycięztwie upewnił.
We Wtorek, w dzień Rozesłania Apostołów, piętnastego Lipca, Władysław król Polski postanowił na tém samém stanowisku przed świtem wysłuchać Mszy świętej; ale dla silnego i gwałtownie wiejącego wiatru nie można było tak spiesznie jak nakazano zatknąć i rozwinąć namiotu, w którym zwykle odprawiano nabożeństwo; bo co rozwinięto płótna, to je wiatr zrywał. Nocy poprzedzającej spadł był ulewny deszcz z grzmotem i błyskawicami, ale nie z takim wichrem w obozie królewskim jak w Krzyżackim, gdzie burza wszystkie niemal rozniosła namioty, a co było wróżbą nastąpić mającej klęski. Już wreszcie i dzień nastał, a wiatr począł się wzmagać gwałtowny. Gdy więc dla ciągłej zawiei nie podobna było kaplicy królewskiej mocno ustawić, za radą wielkiego książęcia Alexandra ruszył król obozem; a uszedłszy przestrzeń dwumilową, w której widzieć było płonące dokoła włości nieprzyjacioł, stanął na polach wsi Rudy (Tannenberg) i Grünwaldu (Grunwald), mających się wsławić przyszłą w dniu tym bitwą, i pomiędzy gajami i gąszczami, które zewsząd to miejsce zakrywały, kazał rozbić namioty, a kaplicę obozową ponad jeziorem Lubnem na wzniosłym ustawić pagórku, aby przez ten czas, gdy wojsko rozmieszczać się miało na swoich stanowiskach, mógł wysłuchać nabożeństwa. Już mistrz Pruski Ulryk de Jungingen ściągnął do wsi Grünwaldu, którą miał swoją upamiętnić klęską, i z bliska stanął z swojém wojskiem, a czaty królewskie jeszcze go nie dostrzegły. Po rozwinięciu więc kaplicy obozowej, kiedy król spieszył do niej na nabożeństwo, przybiegł Hanek szlachcic ziemi Chełmskiej, herbu Ostoja, z oznajmieniem: „że nieprzyjaciela widział już tylko o kilkanaście kroków od obozu.“ A gdy król zapytał: „jak liczne było jego wojsko,“ Hanek odpowiedział: „że jednę tylko ujrzał chorągiew i natychmiast z doniesieniem o niej pospieszył.“ Ledwo te słowa domawiał, kiedy przybył Dersław Włostowski, szlachcic herbu Oksza, i oznajmił: „że dwie widział nadchodzące chorągwie nieprzyjacioł.“ Jeszcze i ten mówić nie skończył, a już nadbiegł trzeci, po nim czwarty, piąty i szósty, którzy zgodnie powtarzali, „że nieprzyjaciel tuż przed obozem stał w gotowości do boju.“ Król Władysław tak nagłém i niespodziewaném nadejściem nieprzyjaciela bynajmniej nie zmieszany, za najważniejszą rzecz osądził, aby wprzódy oddać powinność Bogu, nimby do wojny przystąpił: zaczém udawszy się do kaplicy obozowej, wysłuchał z wielkiém nabożeństwem dwóch mszy, odprawionych przez Bartosza plebana z Kłobucka i Jarosława proboszcza Kaliskiego, swych kapelanów nadwornych; gdzie prosząc Boga o pomoc, z większą niż zwykle modlił się gorącością ducha. Upadłszy potém na kolana, zanosił do nieba modły, błagając Pana zastępów, aby mu zdarzył pomyślną walkę i rychłe nad nieprzyjacielem zwycięztwo. A lubo wielki książę Litewski, który nadewszystko niecierpliwy był zwłoki, wielokrotną prośbą i naleganiem, naprzód przez wyprawionych posłańców, a potém sam osobiście naglił na króla Władysława, i wołał głośno, „aby zaprzestawszy modlitwy spieszył jak najprędzej do boju, gdy nieprzyjaciel już od niejakiego czasu, sprawiwszy swoje hufce, stał w gotowości do bitwy, i wielkie groziło niebezpieczeństwo, jeśliby pierwszy na obóz Polski uderzył;“ żadne jednak prośby i zaklęcia, a nawet samo niebezpieczeństwo, nie zdołały oderwać króla od nabożeństwa, póki go do ostatka nie skończył. Zaprawdę, chociaż nieprzyjaciele Prusacy słabsze mieli siły, byliby wszelako mogli odnieść zwycięztwo, albo przynajmniej znaczną zadać klęskę Polakom, gdyby na nieprzygotowany obóz królewski, i wojsko rozrzucone na leżach bez porządku i szyku, sami gotowi i sprawieni do boju, nagle byli napadli. Wnosząc atoli, że wojsko królewskie nie przypadkowo ale umyślnie obrało stanowisko między gajami i zaroślami, i obawiając się zasadzki, szczęściem nie odważyli się uderzyć na obóz królewski, dopóki wszystkie nie ściągnęły chorągwie i szyki w porządku nie stanęły. Nie dziw przeto, że królowi tak pobożnemu i pełnemu ufności w Bogu, u którego nabożeństwo więcej ważyło niż wszelkie powodzenie w wojnie albo przygody, Opatrzność Boska zdarzyła tak świetne zwycięztwo nad Krzyżakami, o których wiadomo, że nie myśleli wcale o Bogu i w niczém mieli nabożeństwo. Ztąd też uważano, że królowi tak przed bitwą, jako i w czasie bitwy i po jej skończeniu, sprzyjały same nawet wiatry, gdy nie przyjaciołom w twarz i oczy miotały dmę i kurzawę, tak iż słusznie do niego zastosować można ten wiersz Klaudyusza poety:
O! miły Bogu, same wiatry w zgodzie
Walczą za tobą, piastując twe łodzie.
Kiedy Władysław król Polski zajmował się nabożeństwem i słuchaniem mszy świętej, wojsko tymczasem królewskie, za sprawą Zyndrama z Maszkowic miecznika Krakowskiego, a Litewskie pod wodzą wielkiego książęcia Alexandra, ustawione w porządne hufce i chorągwie, z dziwną szybkością wystąpiło w szyku i stanęło zbrojno przeciw nieprzyjacielowi: Polacy na lewém skrzydle, Litwini rozwinęli się na prawém. Wszelako w tak nagłym razie wszelki pośpiech zdawał się opóźnieniem i zwłoką. Pięćdziesiąt chorągwi, które znakami albo proporcami zowiemy, obejmujących liczny gmin mężów znakomitych i do wojny sprawnych, a nadto czterdzieści chorągwi Litewskich, powiewało w obozie rycerstwa Polskiego. Pierwsza chorągiew wielka ziemi Krakowskiej, mająca w herbie orła białego z koroną na głowie i rozpostartemi skrzydły, w polu czerwoném: ta chorągiew przewyższała wszystkie inne siłą i liczbą, do tego bowiem znaku należeli celniejsi panowie i czoło rycerstwa Polskiego, żołnierze wysłużeni i ćwiczeni w boju. Prowadził ich Zyndram Maszkowski, a niósł chorągiew Marcin z Wrocimowic rycerz herbu Półkozy; na czele zaś i w pierwszym szyku, wedle starszeństwa i zasług, postępowało dziewięciu rycerzy, jako to: Zawisza Czarny z Garbowa herbu Sulima, Floryan z Korytnicy herbu Jelita, Domarat z Kobylan Grzymalita, Skarbek Górski (de Gory) herbu Habdank, Paweł Złodziej z Biskupic herbu Niesobia, Jan Warszowski herbu Nałęcz, Stanisław z Charbinowic herbu Sulima, Jaxa z Targowiska, herbu Lis. Druga chorągiew rzeczona Gończa, która miała za godło dwa krzyże żółte w polu niebieskiém: tę prowadził Jędrzej z Brochocic, szlachcic herbu Ozorya. Na jej czele szło pięciu rycerzy, jako to: Jan Sumik z Nabroża (Nabrzosz) herbu ...... który przez lat szesnaście służył u cesarza Tureckiego i sprawował dowództwo; Bartosz i Jarosław z Płomykowa herbu Pomian; Dobiesław Okwia herbu Wieniawa, i Zygmunt Pikna Czech. Trzecia nadworna (cubiculariorum), której znamię mąż w zbroi i z mieczem w ręku, siedzący na koniu, w polu czerwoném: tę prowadzili Jędrzej Ciołek z Żelechowa herbu Ciołek i Jan z Sprowy herbu Odrowąż. Stanęli w pierwszym rzędzie rycerze: Mszczuj ze Skrzynna herbu Łabędź, Alexander Gorajski herbu Korczak, Mikołaj Powała z Taczowa herbu Powała, i Sabin z Wychucza, także herbu Powała. Czwarta Ś. Jerzego, na której krzyż biały w polu czerwoném: należeli do tego znaku wszyscy zaciężni Czesi i Morawcy: dowódzcami byli Sokoł i Zbisławek, Czesi; chorągiew zaś niósł Jan Sarnowski Czech, chciał bowiem Władysław król poczcić tym zaszczytem naród Czeski. Piąta chorągiew ziemi Poznańskiej, której godło orzeł biały w polu czerwoném, bez korony. Szósta ziemi Sandomierskiej, mająca po jednej stronie trzy belki czyli szlaki modrej barwy, w polu czerwoném; po drugiej siedm gwiazd w polu błękitném. Siódma Kaliska, której godło głowa bawoła na szachownicy, koroną królewską ozdobiona, mająca w nozdrzu wiszącą obrączkę. Ósma ziemi Sieradzkiéj, której znak, po połowie orzeł biały w polu czerwoném i lew płowy w polu białém. Dziewiąta ziemi Lubelskiej, mająca za herb jelenia z rozłożystemi rogami w polu czerwoném. Dziesiąta ziemi Łęczyckiej, na której pół orła czarnego, a pół lwa białego z koroną na głowie, w polu żółtém. Jedenasta ziemi Kujawskiej, której znak, przez połowę orzeł czarny w polu błękitném, i lew biały w polu czerwoném, z koroną na głowie. Dwunasta ziemi Lwowskiej; znamię jej lew żółty na skałę wstępujący, w polu błękitném. Trzynasta ziemi Wieluńskiej, na której strefa czyli kresa biała w poprzek ciągnąca się, w polu czerwoném. Do tej chorągwi, że dość rzadkie miała szyki, przydzielił król zaciężnych rycerzy Ślązaków. Czternasta ziemi Przemyskiej, mająca za herb orła żółtego, z dwiema głowami odwróconemi w strony przeciwne, w polu niebieskiém. Piętnasta ziemi Dobrzyńskiej, której znak, postać starca aż po biodra, z koroną na głowie i sterczącemi w górę rogami, w polu żółtém. Szesnasta ziemi Chełmskiej, mająca w herbie lwa białego, między dwoma drzewami stojącego, w polu czerwoném. Siedmnasta, ośmnasta i dziewiętnasta ziemi Podolskiej; dla wielkiej bowiem liczby rycerstwa miała ta ziemia trzy chorągwie, a na każdej twarz słoneczna w polu czerwoném. Dwudziesta ziemi Halickiej, mająca za godło kawkę czarną (monedula) z koroną na głowie, w polu białém. Dwudziesta pierwsza i dwudziesta druga chorągiew książęcia Mazowieckiego Ziemowita, mające za godło orła białego bez korony, w polu czerwoném. Dwudziesta trzecia Janusza książęcia Mazowieckiego, która podzielona na cztery pola, miała w poprzek na dwóch orła białego, a na dwóch drugich puchacza, jakoby w szachownicy białej i czerwonej. Dwudziesta czwarta Mikolaja Kurowskiego arcybiskupa Gnieźnieńskiego, mająca za herb rzekę Szreniawę z krzyżem, w polu czerwoném. Dwudziesta piąta Wojciecha Jastrzębca biskupa Poznańskiego, której godło podkowa z krzyżem pośrodku, w polu błękitném: prowadził ją rycerz Jarand z Brudzewa. Dwudziesta szósta Krystyna z Ostrowa kasztelana Krakowskiego, z znakiem niedźwiedzia unoszącego pannę w koronie, w polu czerwoném. Dwudziesta siódma Jana Tarnowskiego wojewody Krakowskiego; znamię jej księżyc dwurożny z gwiazdą, w polu błękitném. Dwudziesta ósma Sędziwoja z Ostroroga wojewody Poznańskiego, z Nałęczą, czyli przepaską w krąg zwiniętą i związaną, z końcami rozpuszczonemi, w polu czerwoném. Dwudziesta dziewiąta Mikołaja z Michałowa wojewody Sandomierskiego, mająca różę białą w polu czerwoném za godło. Trzydziesta Jakóba z Koniecpola wojewody Sieradzkiego znak jej, podkowa biała, przedniejszą częścią na dół spuszczona, z krzyżem u góry, w polu czerwoném. Trzydziesta pierwsza Jana czyli Iwana z Obichowa kasztelana Szremskiego, mająca w herbie głowę żubra, z wiszącą u nozdrzy obrączką, w polu krokoszowém. Trzydziesta druga Jana Ligęzy z Bobrku wojewody Łęczyckiego, którego godło ośla głowa w polu czerwoném. Trzydziesta trzecia Jędrzeja z Tęczyna kasztelana Wojnickiego, której godło topor w polu czerwoném. Trzydziesta czwarta Zbigniewa z Brzezia, marszałka królestwa Polskiego, mająca za herb głowę lwią płomieniem zionącą w polu błękitném. Trzydziesta piąta Piotra Szafrańca z Pieskowej skały, podkomorzego Krakowskiego, której godło koń biały czarnym popręgiem przewiązany, w polu czerwoném. Trzydziesta szósta Klemensa z Moskorzowa kasztelana Wiślickiego, mająca za herb półtrzecia krzyża żółtej barwy, w polu płowém. Trzydziesta siódma Wincentego z Granowa kasztelana Szremskiego i starosty Wielkopolskiego, z księżycem dwurożnym i gwiazdą pośrodku, w polu błękitném. Trzydziesta ósma Dobiesława z Oleśnicy, mająca w herbie krzyż biały, a u czwartego ramienia tego krzyża znamię na kształt głoski W, w polu czerwoném. Trzydziesta dziewiąta Spytka z Jarosławia, mająca za herb księżyc dwurożny z gwiazdą pośrodku, w lazurowém polu. Czterdziesta Marcina z Sławska, przedstawiająca od góry pół lwa, a u dołu cztery głazy. Czterdziesta pierwsza Dobrogosta z Szamotuł; znak jej Nałęcz, czyli przepaska w krąg zwinięta i w środku związana, w polu czerwoném. Czterdziesta druga Krystyna z Koziegłów kasztelana Sądeckiego, mająca w herbie dwie strzały z krzyżem, w polu czerwoném. Czterdziesta trzecia Jana Mężyka z Dąbrowy; znamię jej, dwie ryby, które pstrągami nazywają, jedna w polu białém, druga w czerwoném. Czterdziesta czwarta Mikołaja podkanclerzego królestwa Polskiego, mająca za znak trzy trąby w polu białém. Czterdziesta piąta Mikołaja Kmity z Wiśnicza; znamię jej rzeka czerwona krzyżem ozdobiona. Czterdziesta szósta braci szlachty Gryfów; godło gryf biały w polu czerwoném: prowadził ją rycerz Zygmunt z Bobowy, podsędek Krakowski. Czterdziesta siódma szlachcica Zakliki Korzekwickiego, mająca znak białej barwy, podobny do głoski W, z krzyżem, w polu czerwoném. Czterdziesta ósma braci i rycerzy Koźlerogi, na której trzy włocznie w polu czerwoném na krzyż ułożone: dowódzcą jej był Floryan z Korytnicy kasztelan Wiślicki, i starosta Przedecki. Czterdziesta dziewiąta Jana Jenczykowica, jednego z panów Morawskich, mająca w herbie strzałę białą, szeroką, w obu końcach zakrzywioną, która u Polaków zowie się Odrowążem: prowadził ją Helm Morawianin, a należeli do niej sami Morawcy, których rzeczony Jan Jenczykowic Władysławowi królowi Polskiemu przystawił w posiłku, wywdzięczając mu się za dobrodziejstwa ojcu swemu Jenczykowi wyświadczone. Pięćdziesiąta Gniewosza z Dalewic podstolego Krakowskiego, mająca strzałę białą, od połowy na dwie strony końcami rozwiedzioną, a nad tém rozdwojeniem krzyż poprzeczny, w polu czerwoném: służyli w tym znaku sami na żołdzie trzymani rycerze, nie tylko z Polski, ale z Czech, Moraw i Szlązka przez rzeczonego Gniewosza podstolego zaciągnieni; herb zaś należącej do niego szlachty zowie się u Polaków zepsutym i przekręconym wyrazem Strzegomia, który właściwie powinien się wymawiać trzy góry, od miasta Szlązkiego Trzy góry czyli Trzegom biorący nazwisko, bowiem pod ów czas to miasto w ich było posiadaniu. Pięćdziesiąta pierwsza Zygmunta Korybuta książęcia Litewskiego, której godło mąż w zbroi siedzący na koniu.
Było prócz tego w wojsku Litewskiém Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego czterdzieści chorągwi, do których należeli rycerze Litewscy, Ruscy, Żmudzcy i Tatarscy. Mniej liczne jednak były ich szeregi i nie tak dobrze uzbrojone jak Polskie; konie także Litewskie nie wyrównywały Polskim. Znaki na tych chorągwiach były niemal wszystkie jednakie; na każdej bowiem wyobrażony był mąż zbrojny na koniu białym, niekiedy czarnym, albo mieszanej maści, z podniesionym w ręku mieczem, w polu czerwoném. Dziesięć tylko chorągwi było z odmiennemi i od innych trzydziestu wyróżniającemi się znakami, któremi Witołd, obfitujący szczególniej w konie, zwykł był swoje chorągwie odznaczać. Te znaki wyrażano takim kształtem, nie dającym się słowami opisać: . Nazwiska zaś swoje miały niektóre z tych chorągwi od ziem Litewskich, jako to: Trocka, Wileńska, Grodzieńska, Kowieńska, Lidzka, Miednicka, Smoleńska, Połocka, Witebska, Kijowska, Pińska, Nowogrodzka, Brzeska, Wołkowyska, Drohicka, Mielnicka, Krzemieniecka, Starodubowska i t. p. Niektóre znowu nazywały się imionami książąt Litewskich, którym książę Witołd powierzył ich dowództwo, jako to: Zygmunta Korybuta, Langwinowicza Szymona, Jerzego i t. p.
Pruskie wojsko, jak siłą i doborem rycerstwa, tak i liczbą chorągwi nie wyrównywało Polskiemu. Sam mistrz miał dwa znaki czyli chorągwie: jednę wielką, pod którą stanęła wszystka siła i kwiat rycerstwa, drugą mniejszą, a na obu godło krzyż czarny i orzeł także czarny w pośrodku. Trzecia była chorągiew całego zakonu, mająca krzyż czarny szeroki w polu białém: prowadził ją Fryderyk v. Wallenrod marszałek Pruski. Czwarta, z godłem orła czarnego w polu żółtém, chorągiew Konrada białego (Kantnera) książęcia Oleśnickiego, który sam tylko z pomiędzy książąt Szlązkich z ludem swoim osobiście w tej bitwie walczył, lubo i inni książęta Szlązcy bez przystawienia posiłków zbrojnych byli w niej obecnemi. Piąta, ze znakiem gryfa w polu białém, Kazimierza książęcia Szczecińskiego, który także osobiście z ludem swoim posiłkował mistrza i Krzyżaków. Szósta chorągiew Ś. Jerzego, z krzyżem czerwonym w polu białém, którą prowadził Jerzy Gersdorf, a która w bitwie wolała dotrwać mężnie niżli uciekać. Siódma Pomezańskiego biskupa, z wyobrażeniem Ś. Jana Ewangelisty w postaci orła żółtego, z dwiema laskami pasterskiemi po bokach; prowadził ją Markward v. Reschemburg. Ósma chorągiew biskupa i biskupstwa Sambijskiego, mająca za godło trzy hełmy czerwone w polu białém, którą prowadził Henryk hrabia Kamieniecki (de Camencz) z Misnii. Dziewiąta biskupa i biskupstwa Chełmińskiego, czyli Riesenburga, mająca w polu białém miecz goły czerwony, z głownią od szabli także czerwoną, na krzyż złożony; dowodził nią Teodoryk v. Sonnenburg. Dziesiąta chorągiew biskupa i biskupstwa Warmińskiego czyli Heilsberska (Helszberg) na której w polu przez połowę czerwoném wyobrażony był Baranek Boży, biały, jedną nogą trzymający ponad sobą proporczyk mały, a z szyi sączący krew do stojącego przed nim kielicha; druga połowa pola była biała. Jedenasta chorągiew wielkiego komtura, mająca w polu czerwoném belkę białą szeroką; prowadził ją Konrad Lichtenstein, wielki komtur zakonu. Dwunasta chorągiew Chełmińska, której godło woda bieżąca, naprzemian biała i czerwona, z krzyżem czarnym i takimże szlakiem u góry: niósł ją Mikołaj zwany Niksz, chorąży Chełmiński, którego potém Henryk v. Plauen mistrz Krzyżacki, następca Ulryka v. Jungingen, jakoby winnego przeniewierstwa, ściąć kazał; dowódzcami zaś tej chorągwi byli Janusz Orzechowski i Konrad z Replowa, rycerze. Trzynasta podskarbiego zakonu, mająca za godło klucz biały w polu czerwoném; prowadził ją Morchein podskarbi Krzyżacki. Czternasta chorągiew komendorstwa i miasta Grudziądza, mająca głowę żubra czarną w polu białém za godło: dowódzcą jej był Wilhelm Helfenstein (Elphestein) komtur Grudziązki. Piętnasta komendorstwa i miasta Balgi, której znamię wilk czerwony w polu białém. Szesnasta komendorstwa i miasta Schönsee (Schonsze), mająca w polu białém dwie ryby czerwone w krąg zwinięte i dotykające się nawzajem głowami i ogonami: prowadził ją Niklosz Wylcz komtur Kowalewski (in Schonsze). Siedmnasta chorągiew miasta Królewca, której znamię lew biały w polu czerwoném, mający na głowie koronę żółtą, a nad nią krzyż czarny w polu białém: dowodził nią wicemarszałek czyli wicekomtur Królewiecki. Ośmnasta komtura Stargardu (de Antiquocastro), która miała w szachownicę cztery pola, białe i czarne: dowódzcą jej był Wilhelm Nippen, komtur Starogrodzki. Dziewiętnasta chorągiew komendorstwa i miasta Tucholi, mająca w herbie dwa pola, czerwone i białe, szlakami czarnemi przedzielone: prowadził ją Henryk komtur Tucholski; który do takiej wzbił się pychy i wyniosłości, że od chwili wyjścia na tę wyprawę, wszędy, gdziekolwiek się obrócił, kazał dwa miecze gołe nosić przed sobą. A gdy go niektórzy mężowie skromni i pobożni upominali, „aby tak hardo nie poczynał,“ zaklął się najświętszą przysięgą, „że nie pierwej włoży te miecze do pochew, aż kiedy je krwią Polską ubroczy.“ Dwudziesta chorągiew zamku i komendorstwa Nieszawskiego, mająca w pośrodku pole białe, a z oby dwóch stron po jedném polu czarném: prowadził ją Konrad Hatzfeld, komtur Nieszawski. Dwudziesta pierwsza zaciężnych żołnierzy {{tns|skic|Westfalskich, której znamię dwie strzały czerwone na krzyż. Dwudziesta druga wójtostwa miasta Rogoźna, mająca trzy róże czerwone w polu białém: prowadził ją Fryderyk Wed wójt z Rogoźna. Dwudziesta trzecia chorągiew komendorstwa i miasta Gdańska; godło jej dwa krzyże, jeden czerwony w polu białém, drugi biały w polu czerwoném: dowódzca jej Jan Schönfeld (Schomenfeld) komtur Gdański. Dwudziesta czwarta komendorstwa i miasta Engelsberg, po polsku zwanego Koprzywno, na której było wyobrażenie anioła w bieli, z rościągnionemi skrzydłami i rękami, w polu czerwoném: prowadził ją Burkard Wobek komtur Koprzywnicki. Dwudziesta piąta komendorstwa i miasta Brodnicy, na której jeleń rogaty czerwony w polu białém: dowódzca Baldwin Stoll komtur Brodnicki. Dwudziesta szósta chorągiew zamku Bratyan (Brathian) i Nowego miasta (Civitas nova), mająca trzy rogi jelenie w krąg splecione, w polu białém: prowadził ją Jan de Redere, wójt Bratyański. Dwudziesta siódma chorągiew miasta Brunsbergu, na której dwa krzyże, jeden biały w polu czarném, drugi czarny w polu białém. Dwudziesta ósma zaciężnego żołnierza, mająca jednę strzałę z ostrym grotem, a druga bez żeleźca i grotu, sam tylko bełt drewniany, obiedwie czerwone i na krzyż złożone, w polu białém. Dwudziesta dziewiąta chorągiew cudzoziemskiego żołnierza; godło jej wilk biały w polu czerwoném: w tym znaku służyli Szwajcarowie, którzy mistrzowi i zakonowi Pruskiemu własnym nakładem w posiłku przybyli. Trzydziesta chorągiew komendorstwa i miasta Łaszyna czyli Leszkan, która za herb miała trzy pola, środkowe białe, od góry czerwone, a u dołu czarne: prowadził ją Henryk Kuszeczke, wójt Łaszyński. Trzydziesta pierwsza chorągiew komendorstwa i miasta Człuchowa (Slochow), mająca od góry wyobrażenie Baranka Bożego w polu czerwoném, który jedną nogą trzymał ponad sobą proporczyk biały, a z piersi sączył krew do kielicha, od spodu zaś białe i próżne pole: prowadził ją Arnold v. Baden, komtur Człuchowski. Trzydziesta druga chorągiew miasta Bartenstein, która za herb miała topor biały w polu czarném. Trzydziesta trzecia chorągiew komendorska miasta Osterody, mająca w herbie cztery pola w szachownicę, białe i czerwone: dowodził nią Pencenhawn komtur Osterodzki. Trzydziesta czwarta rycerzy ziemi Chełmińskiej, której znak woda bieżąca, na przemian biała i czerwona, z krzyżem czarnym u góry: prowadził ją hrabia Seyn komtur Toruński. Trzydziesta piąta komendorstwa i miasta Elbląga, na której dwa krzyże białe, jeden wyżej, drugi niżej, w polu czerwoném: dowódzcą jej był Werner Thettingen komtur Elblągski. Trzydziesta szósta żołnierzy cudzoziemskich z Niemiec niższych, na której pas szeroki czarny, ukośny, w polu białem. Trzydziesta siódma chorągiew komendorstwa i miasta Torunia, mająca w herbie zamek z trzema wieżami czerwony, bramę czarną, a podwoje otwarte krokoszowej barwy, w polu białém: prowadził ją wicekomtur Toruński. Trzydziesta ósma, do której należeli rycerze ściągnieni od Renu; miała w polu białém pas czarny szeroki, ukośny. Trzydziesta dziewiąta chorągiew miasta Gniewa, po niemiecku Meve, którą prowadził Jan hrabia v. Wende, komtur Gniewski: do tego znaku należeli mieszkańcy powiatu Gniewskiego, z wojskiem posiłkowém z Frankonii przybyłém; znamię, w polu czerwoném dwie strzały na krzyż złożone, jedna zaostrzona grotem, druga bez żeleźca i grotu, sam tylko bełt drewniany. Czterdziesta chorągiew miasta zwanego Święta Siekierka, po niemiecku Heiligenbeil, mająca w czarném polu siekierę białą za godło. Czterdziesta pierwsza chorągiew komendorstwa Brunświckiego, której znamię, w polu błękitném lew czerwony, w trzech atoli miejscach, to jest na piersiach, na brzuchu i na jednej nodze białą odmianę mający, z koroną żółtą na głowie. Czterdziesta druga chorągiew komendorstwa i miasta Gdańska, na której od góry krzyż czerwony w polu białém: prowadził ją wicekomtur Gdański. Czterdziesta trzecia, w której sami służyli Miśniacy, mająca u góry krzyż biały w polu czerwoném, spodem zaś krzyż czerwony w polu białém. Czterdziesta czwarta chorągiew komendorstwa i miasta Szczytna; godło jej, dwa pola, czerwone i białe, środkiem z sobą się stykające: prowadził ją Albert v. Eczbor komtur z Szczytna, inaczej Ortelsburga. Czterdziesta piąta chorągiew komendorstwa i miasta Ragnety, mająca trzy hełmy czerwone w polu białém: dowódzca jej hrabia Fryderyk Zollern (Czolrn), komtur Ragnety. Czterdziesta szósta chorągiew miasta Kniphofu (Knippow), na której od góry korona czerwona w polu białém, spodem krzyż biały w polu czerwoném. Czterdziesta siódma, pod którą służyli Inflantczycy, mająca w herbie trzy pola, żółte od góry, środkiem białe, a u spodu czerwone. Czterdziesta ósma chorągiew wójtostwa i miasta Tczowa, miała cztery pola czarne i białe nakształt kraty: prowadził ją Maciej Beberach, wójt Tczowski. Czterdziesta dziewiąta chorągiew miasta Holsten wyższego, czyli Melsak; godło jej trzy pola, od góry czarne, środkiem białe, a u spodu czerwone. Pięćdziesiąta rycerzy zaciężnych, mająca cztery pola, dwa czerwone, a dwa niebieskie, w szachownicę ułożone. Pięćdziesiąta pierwsza chorągiew komendorstwa i miasta Brandeburga, na niej orzeł czerwony w polu białém; prowadził ją Markward v. Salzbach komtur Brandeburski. Chorągiew zaś komendorska miasta Świecia, mająca same tylko pola białe i czerwone, w szachownicę ułożone, nie była w obecnej bitwie; komtur bowiem Świecki, Henryk Plauen, z swym ludem i rycerstwem zostawiony był na pograniczu, dla powstrzymania napadu i spustoszeń ziemi Pomorskiej, której się z zamku Bydgoszczy pod sprawą Janusza Brzozogłowskiego (Brzoglowy) obawiano, nie mógł więc z swoją chorągwią znajdować się w bitwie.
Tegoż dnia, trzechset zaciężnych żołnierzy Czeskich odstąpiło obozu królewskiego, bez wiedzy i zezwolenia króla, nie wiadomo czyli z bojaźni, czy za wzięte od nieprzyjacioł myto. Gdy Mikołaj podkanclerzy królestwa Polskiego, postępujący w tyle za obozem królewskim, spotkał ich opuszczających wojsko, i zapytał, „dokądby i z jakiej przyczyny ustępowali,“ a oni odpowiedzieli, „że dlatego obóz opuszczają, iż im król należnego nie zapłacił żołdu:“ „Wiem ja, rzekł podkanclerzy, że Władysław król należny wam żołd, jeszcze wprzódy nim go wysłużyliście, rzetelnie wypłacił; a do opuszczenia obozu skłania was nie tak krzywda doznana, o którą wprzódy należałoby wam się użalić przed królem lub radnemi pany, ale raczej bojaźń i tchórzostwo, gdyście się dowiedzieli, że król w dniu dzisiejszym bitwę z nieprzyjacielem stoczyć postanowił.“ Te słowa tak mocno tchnęły Czechów, że poniechawszy zamiaru, wrócili na opuszczone stanowisko, i z rycerstwem królewskiém zamierzającém walkę pospieszyli do bitwy.
Gdy Władysław król Polski skończył do ostatka swoje modlitwy, na nalegające prośby i wołania nie tylko Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, ale i rycerzy swoich, którzy go do bitwy wzywali, powstał, i przywdziawszy zbroję, świetnym od głowy aż do nóg okrył się rynsztunkiem, gdy rycerze na nowo wołać i nalegać poczęli, aby czém prędzej wydał znak do bitwy; zdawało się bowiem, że wszystko szło opieszale. A chociaż tak Polskie jak i Litewskie wojsko, uszykowane w porządne hufce, wystąpiło do boju, i nieprzyjaciel z przeciwnej strony stał w gotowości i z orężem w ręku, tak iż oba wojska zaledwo na rzut strzały od siebie były oddalone, i już nawet pojedyncze między niemi zagrały harce; uważano przecież za rzecz przyzwoitą, aby czekać, aż król sam wyda hasło do spotkania. Rycerze Polscy przyrzekli sobie święcie zwyciężyć albo zginąć. Prusacy nie mieli snadź tej stałości ducha, składało się bowiem ich wojsko z zbieraniny ludzi rozmaitego rodu i języka, chałastry rzemieślników, pachołków i ciurów, niezdatnych i nieużytecznych do wojny. Zaczém król w pełnej zbroi, siadłszy na konia, a wszystkie oznaki królewskie zostawiwszy na boku, prócz nie wielkiej chorągwi z wyszytym na niej białym orłem, którą przed nim niesiono, dla obaczenia nieprzyjaciela podjechał na wyniosłe wzgórze, i stanął na pagórku między dwoma gajami szeroko rozpołożonym, zkąd łatwy i dokładny podawał się widok na nieprzyjacielskie wojska. Tam oczyma raczej niżeli myślą mierząc swoje i przeciwników siły, raz dobrą otuchą, drugi raz smutną karmił się w sercu wróżbą. Napatrzywszy się do woli zastępom nieprzyjacioł, zjechał na równinę, wielu Polaków pasem rycerskim ozdobił, dla dodania zaś swoim serca, krótką ale silną zagrzał ich przemową, przypominając każdemu rycerską powinność i cnotę; a sam z konia, tak jak na nim ubrany siedział, ponowił jeszcze spowiedź przed Mikołajem podkanclerzym królestwa. Poczém zmieniwszy wierzchowca, przesiadł się na tęgiego i dzielnej siły wałacha, z tysiąca wybranego, który był cisawej maści, a na czole miał małą i nieznaczną łysinkę. Zawołał wreszcie, aby mu podano szyszak, który trzymając w ręku, wydał rozporządzenia Mikołajowi podkanclerzemu królestwa Polskiego, i tak jemu, jako też wszystkim kapłanom i pisarzom, tudzież czeladzi bezbronnej i do wojny niezdatnej, kazał iść do obozu, a tam czekać jego przybycia do skończenia bitwy. Postanowiono bowiem tajemną a nader przezorną uchwałą, aby król nie narażał się na niebezpieczeństwo, ale pozostał przy obozach i taborach. Chcąc zatém Władysław król Polski wypełnić postanowienie panów radnych, kazał Mikołajowi podkanclerzemu iść wprzódy do obozu, obiecując że i sam za nim wkrótce pójdzie, a to dla tego, iżby panowie radcy nie naglili go do ustąpienia między tabory, gdyby im tego nie był przyrzekł.
Tymczasem mistrz Krzyżacki Ulryk v. Jungingen, ujrzawszy wojska tak swoje jak i królewskie w ogromnej zgromadzone liczbie i w zbrojnej postawie uszykowane do bitwy, strwożony, że już nań przyszła ostatnia godzina, i z wielkiej owej, która go aż do szaleństwa unosiła dumy, nagle strącony w rozpacz, poszedł na ustronne miejsce, i nie tylko w smutku się pogrążył, ale i łzami rzewnemi zapłakał. Z czego gdy otaczający go komturowie wielce się gorszyli, zbliżył się do niego komtur Elblągski Werner Thettingen, i czyniąc mu wyrzuty publicznie, upominał, „aby mężem był a nie niewiastą, i rycerzom oczekującym od niego hasła do bitwy dał raczej przykład odwagi niżli tchórzostwa.“ Te wyrzuty mistrz Ulryk zniósłszy cierpliwie, odpowiedział: „że łzy, które w oczach jego obecnie widzieli, nie z bojaźni żadnej ani gnusności pochodziły, ale je wyciskała litość i żal serca, że pod jego rządem i mistrzostwem tyle krwi chrześciańskiej ma się przelać, której chociaż oczyma jeszcze nie widzą, mogą snadno wyobrażać sobie w myśli; że prócz tego lękał się, aby tej krwi, mającej lada chwila popłynąć, niebo nie dopominało się kiedy od niego, i dlatego nie mógł ukryć tych dręczących uczuć, czy-to z słabości, czy z wieszczego przeczucia pochodzących.“ Dodał wreszcie: „że sam z stałością i bez trwogi pójdzie do walki, a na którąkolwiek bądź stronę przechyli się jej szala, wytrwa statecznie. A komtur Werner Thettingen niechajby sam o sobie myślał, i swojej godności raczej pilnował, iżby tak płocho zaufany w swoich siłach i odwadze tém ohydniej potém, kiedy do rozprawy przyjdzie, nie upadł im dumniej teraz nad innych głowę podnosi.“ I nie próżném było to upomnienie. Mistrz bowiem Pruski Ulryk dzielnie walcząc poległ, i nie chciał przeżyć wojsk swoich pogromu; komtur zaś Elblągski Werner Thettingen, sromotnie uszedłszy z pola, nie zatrzymał się w popłochu aż u bram Elbląga, aby był dla potomnych przykładem, że pycha i zarozumiałość nigdy nie uchodzą bezkarnie.
Mikołaj podkanclerzy królestwa Polskiego, odebrawszy zlecenia od króla, udał się do taborów obozowych; a król brał już na głowę hełm mając wyruszyć do boju, gdy mu z nagła doniesiono, że od wojsk Krzyżackich przybyli dwaj wysłannicy (heroldowie), z których jeden miał na swej tarczy herb króla Rzymskiego, to jest orła czarnego w złotém polu, drugi zaś herb książęcia Szczecińskiego, gryfa w polu białém; i że nieśli w ręku dwa gołe miecze, bez pochew, żądając stawić się przed królem, do którego ich rycerze Polscy jako straż bezpieczeństwa przyprowadzili. Mistrz Pruski Ulryk słał królowi Władysławowi te dwa miecze, wzywając go do stoczenia bitwy bez zwłoki, z przydaniem dumnych przechwałek i pogróżek. Skoro ich ujrzał król Władysław, pewny, że nowe jakieś i niezwykle (jak było rzeczywiście) przynoszą poselstwo, kazawszy przywołać Mikołaja podkanclerzego, w obecności jego i niektórych panów, którzy straż przy królu trzymali, jako to Ziemowita młodszego książęcia Mazowieckiego, siostrzeńca królewskiego, Jana Mężyka z Dąbrowy, Zolawy (Szolava) Czecha, Zbigniewa z Oleśnicy pieczętarza, Dobiesława Kobyły, Wolczka Rokuty, Bogufała kuchmistrza koronnego, Zbigniewa Czajki z Nowegodworu, który trzymał włocznię królewską, Mikołaja Morawca, który proporzec mały, i Daniłka z Rusi, który strzały królewskie dzierżył (Alexander bowiem wielki książę Litewski, spieszący pod ów czas do bitwy i zajęty urządzaniem swoich hufców, nie mógł przybyć), heroldom mistrza dał posłuchanie. Ci powitawszy króla jakimtakim czci okazem, opowiedzieli swoje poselstwo temi słowy, które Jan Mężyk z niemieckiego na polskie tłumaczył: „Najjaśniejszy królu! wielki mistrz Pruski Ulryk śle tobie i twojemu bratu (nazwisko Alexandra i książęcia zamilczeli) przez nas, swoich heroldów, te dwa miecze w pomoc do zbliżającej się walki, abyś przy tej pomocy i orężu twego ludu nie tak gnuśnie i z większą niżli okazujesz odwagą wystąpił do bitwy; a iżbyś się nie chował w tych gajach i zaroślach, ale na otwartém polu wyszedł walczyć. Jeżeli zaś mnie masz, że do rozwinięcia twoich hufców za szczupłe masz miejsce, ustąpi ci mistrz Pruski Ulryk tego pola, które wojskiem swojém zajął, i ile go zechcesz, byle cię mogł wyciągnąć do walki; albo wreszcie obierz sobie sam miejsce, na którém chcesz walczyć, abyś tylko nie odwlekał bitwy.“ Tak do króla mówili heroldowie. I uważano, że kiedy oni oznajmiali to poselstwo, wojsko Krzyżackie wystąpiło na pole obszerniejsze, oby śnadź czynem potwierdzić, to co przez swoich posłanników mistrz zapowiadał. Głupie zaprawdę i nieprzystojne ich zakonowi było to poselstwo, jakby w rozumie swoim i w ręku swych mieli los i przeznaczone obu wojskom w tym dniu wypadki. Władysław zaś król Polski, wysłuchawszy tak dumnego i pełnego zarozumiałości poselstwa, przyjął z rąk heroldów oba miecze; a bez okazania im gniewu lub jakiejkolwiek pogardy, zapłakał tylko, i nie radząc się nikogo, z dziwną i jakoby z nieba natchnioną pokorą i cierpliwością, odpowiedział spokojnie: „Chociaż w wojsku mojém mam dostatek orężów, i od nieprzyjacioł bynajmniej ich nie potrzebuję, ku większemu jednak wspomożeniu, bezpieczeństwu i obronie słusznej mojej sprawy, przyjmuję w imię Boże i te dwa miecze, od wrogów łaknących krwi mojej i narodu mego przysłane. A do tegoż Boga, sprawiedliwego pysznych karciciela, i do jego Matki Maryi Dziewicy, do Patronów świętych tak moich jak i królestwa mego, Stanisława, Wojciecha, Wacława, Floryana i Jadwigi, uciekać się będę z prośbą i modlitwą, aby na nieprzyjacioł moich tak dumnych i bezbożnych, którzy żadnemi względami słuszności, żadném z mej strony upokorzeniem i ofiarą nie dają się ubłagać i do pokoju nakłonić, ale krew pragną rozlewać, szarpać wnętrzności i miecz tępić na karkach bliźnich, gniew swój obrócili. Ufam w najpewniejszej Boga obronie i przyczynie jego Świętych, że i mnie i lud mój swoją mocą i orędownictwem zasłonią, i nie dopuszczą, abym z ludem moim uległ przemocy tak okrutnych wrogów, u których tyle kroć dopraszałem się pokoju, i w obecnej nawet chwili, gdyby na sprawiedliwych mógł być zawarty warunkach, bynajmniejbym go nie odrzucił, i wymierzoną do boju prawicę chętnie cofnął; teraz nawet, chociaż widoczną z niebios odbieram wróżbę zwycięztwa w tych mieczach, które mi sami przynieśliście. Wyboru zaś miejsca i pola do bitwy nie żądam, ani go sobie przywłaszczam, ale jak na chrześcianina, człowieka i króla przystoi, Bogu samemu go zostawiam. Ten będzie plac do walki i skutek zamierzonej bitwy, jaki Opatrzność Boska i wyroki same w dniu dzisiejszym naznaczą. Tuszę, że zuchwałości Krzyżaków niebo kres wytknie, i hardą ich bezbożność teraz i na przyszłość ukróci: nie wątpię bowiem, że sprawiedliwą zawsze Bóg wspiera sprawę. Tę mówię zuchwałą i do nieba podnoszącą się pychę nieprzyjacioł moich, na tém oto polu, kędy stoimy i gdzie się wkrótce z sobą spotkamy, Sędzia sprawiedliwy i Pan zastępów zetrze i upokorzy. Ufam i mam nadzieję, że w obecnej bitwie mnie i narodowi mojemu Bóg użyczy wsparcia i pomocy.“ Rzeczone dwa miecze, z dumy {{roz|Władysławowi}] królowi Polskiemu przez Krzyżaków przysłane, zachowują się po dziś dzień w Krakowie w skarbcu królewskim, odświeżając wiecznie pamięć i świadectwo wyniosłości i klęski Krzyżaków, a pokory i tryumfu króla Władysława. To wyrzekłszy, heroldów zlecił straży rycerza Dziwisza Marzackiego herbu Jelita, podkanclerzemu kazał wrócić do obozu; sam zaś włożył hełm na głowę, i w imię Boga zastępów ruszywszy do walki, kazał wytrąbić hasło i bój rozpocząć. Wzniósł raz jeszcze prośbę do Boga: „aby gniew swój raczył obrócić na Krzyżaków, nie tylko gwałcicieli przymierza, ale zuchwalców zarozumiałych i bezbożnych, nieprzyjacioł wszelakiej słuszności i sprawiedliwości, jego zaś rycerzy aby natchnął odwagą i ramieniem swojém wspierał.“ Usiłował bowiem łagodny i umiarkowany król Władysław, nawet wśród szczęku oręża, w wrzawie zgiełkliwej surm wojennych, skłonić przeciwników do zgody i złożyć oręż, byleby pokój pod sprawiedliwemi stanąć mógł warunkami: ale po wysłuchaniu dumnego i tak zelżywego poselstwa Krzyżaków, odstąpił już swej myśli i stracił do ostatka nadzieję utrzymania pokoju, którą żywił w sobie aż do tej chwili, przekonawszy się, że próżne były jego usiłowania, gdy Krzyżacy tak hardo sobie poczynali. Godny zaiste pochwały król, który nieprzyjacioł swoich nie tak orężem jak sprawiedliwością i pomiarkowaniem umysłu pokonywał, walcząc raczej modlitwą i ofiarami, a niżeli wojennemi groty. Uradzono wcześniej i postanowiono mądrze a przezornie, aby król Władysław nie stawał w szyku bojowym, ani do żadnej wyłącznie chorągwi nie należał; wszelako przydano mu straż i osobę jego z wielką osłoniono troskliwością. Ku czemu zastrzeżone było jak najwyraźniej, aby król stał na boku, w miejscu ustronném i bezpieczném, otoczony liczną drużyną wybranych rycerzy, tak iżby nie tylko nieprzyjaciele ale i swoi o nim nie wiedzieli. Rozstawiono prócz tego w różnych miejscach konie jak najszybsze, przy których pomocy mógłby w razie niebezpieczeństwa i przewagi nieprzyjacioł ratować się przemieniając konie: jego bowiem samego ważono za dziesięć tysięcy rycerzy. Miał zaś król, jak się wyżej powiedziało, w swym przybocznym zastępie proporczyk mały ze znakiem orła białego, który niósł Mikołaj Morawiec z Kunoszówki, herbu Powała. Sam zastęp obronny składał się z sześciudziesiąt kopijników. Celniejsi w nim rycerze byli: Ziemowit młodszy książę Mazowiecki, syn starszego Ziemowita, siostrzeniec królewski; Fieduszko czyli Teodozy, książę Litewski, wiodący z sobą spory poczet swoich ludzi, i Zygmunt Korybut, książę Litewski, synowcowie króla, trzej główniejsi z rodziny jego książęta. Nadto, Mikołaj podkanclerzy królestwa Polskiego, herbu Trąby, potém arcybiskup Gnieźnieński; Zbigniew z Oleśnicy herbu Dębno, później biskup Krakowski i kardynał; Jan Mężyk z Dąbrowy herbu Wadwic, potém wojewoda Lwowski; Jan Zolawa jeden z panów Czeskich, herbu Towaczow, Bieniasz Wierusz z Białej, starszy nad komornikami królewskimi, herbu Wierusza; Henryk z Rogowa herbu Działosza, potém podskarbi królestwa Polskiego; Zbigniew Czajka, który niósł włócznię królewską; Piotr Madaleński (Medalański) mający w herbie dwa lemiesze tylcami z sobą złączone w polu błękitném, który herb po polsku zowie się .... Laryssa, Jan Sokoł Czech, i wielu innych. Alexander zaś Witołd, wielki książę Litewski, powierzywszy się samemu Bogu w obronę, biegał wszędy pomiędzy wojskiem Polskiém i Litewskiém, odmieniając często konia, i nie liczną otaczając się drużyną, a łamiące się szyki i walkę w wojsku Litewskiém podtrzymując, po wiele kroć wołaniem i krzykiem hamował Litwę od ucieczki.
Gdy wytrąbiono hasło bojowe, wszystko wojsko królewskie zabrzmiało głośno pieśń ojczystą Bogarodzicę, a potém z podniesionemi kopijami pobiegło do bitwy. Ale wojsko Litewskie z rozkazu książęcia Alexandra, który niecierpliwym był zwłoki, pierwsze ruszyło na nieprzyjaciela. Już Mikołaj podkanclerzy królestwa Polskiego, opuściwszy króla, wraz z kapłanami i pisarzami szedł do obozu królewskiego, gdy go jeden z pisarzów zatrzymał, namawiając, „aby chwilę poczekał i przypatrzył się spotkaniu wojsk tak potężnych; rzadki to (mówił) widok, który się już może więcej oczom nie zdarzy.“ Podkanclerzy usłuchawszy jego rady, zwrócił z ciekawością wzrok na poczynającą się bitwę. W tej samej chwili, obadwa wojska z głośnym jak zwykle przed walką okrzykiem, zwarły się z sobą w nizinie, która je przedzielała. Krzyżacy, dwa kroć uderzywszy z dział, silném natarciem napróżno usiłowali przełamać i zmieszać Polskie szyki, lubo wojsko Pruskie z głośniejszym krzykiem i z wyższego pagórka ruszyło do walki. Było w miejscu spotkania sześć wysokich dębów, na które powyłaziło wiele ludzi, czy królewskich czy Krzyżackich, niewiadomo, a to dla przypatrzenia się z góry pierwszemu na siebie nieprzyjacioł natarciu i obu wojsk powodzeniu. Tak straszny zaś za ich spotkaniem, z wzajemnego uderzenia kopij, chrzęstu ścierających się zbroi i szczęku mieczów, powstał huk i łomot, że go na kilka mil w okolicy słychać było. Mąż na męża napierał, kruszyły się z trzaskiem oręże, godziły w twarz wymierzone wzajem groty. W tém zamieszaniu i zgiełku trudno rozróżnić było dzielniejszych od słabszych, odważnych od niewieściuchów, wszyscy bowiem jakby w jednym zawiśli tłumie. I nie cofali się wcale z miejsca, ani jeden drugiemu ustępował pola, aż gdy nie przyjaciel zwalony z konia albo zabity rum otwierał zwycięzcy. Gdy nakoniec połamano kopije, zwarły się z sobą tak silnie obu stron szyki i oręże, że już tylko topory i groty na drzewcach ponasadzane tłukąc o siebie, przeraźliwy wydawały łoskot, jakby bijące w kuźniach młoty. Jeźdźcy ściśnieni w natłoku szablą tylko nacierali na siebie, i sama już wtedy siła, sama dzielność osobista przeważała.
Po stoczeniu bitwy, obadwa wojska walczyły niemal przez godzinę całą z równém powodzeniem; a gdy jedno drugiemu nie ustępowało pola, dzielnie dobijając się zwycięztwa, trudno było przewidzieć, na którą stronę przechyli się szala i która w końcu otrzyma górę. Krzyżacy postrzegłszy, że na lewém skrzydle, kędy było wojsko Polskie, szło im twardo i walka zdawała się niebezpieczną, już bowiem przednie szyki uległy, zwrócili oręż na prawe skrzydło, składające się z Litwinów, które mniej gęste mając szyki, słabsze konie i rynsztunki, łatwiejszém zdało się do pokonania; tuszyli bowiem, że po jego odparciu silniej Polakom na kark wsiędą. Ale nie ze wszystkiém powiodły im się zamiary. Gdy z Litwinami, Rusią i Tatarami zawrzała bitwa, hufce Litewskie nie mogąc wytrzymać natarcia nieprzyjacioł chwiać się poczęły, i o jedno staję ustąpiły pola. Uderzyli na nie tém śmielej Krzyżacy, a napierając coraz silniej, zmusili je w końcu do ucieczki. Na próżno Alexander wielki książę Litewski usiłował pierzchających zatrzymać, wołając wielkim głosem i okładając ich razami. Popłoch ten Litwinów pociągnął za sobą i znaczną część Polaków, którzy znajdowali się w ich szeregach. Nieprzyjaciel w pogoni za uciekającemi puściwszy się o mil kilka, siekł ich i zabierał w niewolą, mniemając, że już zupełne otrzymał zwycięztwo. Taka zaś trwoga ogarnęła zbiegów, że niektórzy nie oparli się aż w Litwie, gdzie rozpuścili wieść, jakoby król Władysław i Alexander wielki książę Litewski polegli, a wojska ich zniesione były do szczętu. W tej bitwie sami tylko rycerze Smoleńscy, stojąc mocno przy swoich trzech chorągwiach, walczyli z zaciętością i nie splamili się ucieczką, co im wielki zaszczyt zjednało. A lubo w jednej chorągwi większa część rycerstwa padła pod mieczem, a proporzec jej aż do ziemi przybito, dwie inne atoli dzielnie walcząc, jak na rycerzy przystało, wyszły z boju zwycięzko, i złączyły się potém z wojskiem Polskiém. Te tylko trzy zastępy w wojsku Alexandra Witołda okryły się w owym dniu sławą: reszta Litwy, odstąpiwszy w boju Polaków, pierzchnęła i przed ścigającym uciekła nieprzyjacielem. Alexander Witołd wielki książę Litewski, stroskany tą ucieczką Litwinów, obawiając się, aby ich klęska nie odjęła serca Polakom, słał jednego po drugim gońców do króla, iżby ani chwili nie zwlekał bitwy; sam wreszcie, mimo odradzania wielu, szybko i bez żadnego towarzysza przybiegł i zaklinał króla, aby wyszedł do walki, gdy obecnością swoją mógł wiele dodać rycerstwu odwagi i ducha.
Zbiegła pod ten czas z placu i jedna królewska chorągiew Ś. Jerzego, w której znaku służyli sami tylko zaciężni Czesi i Morawcy; podniósł ją Jan Sarnowski Czech, i z wszystką drużyną Czechów i Morawców ustąpił do gaju, w którym był Władysław król Polski wiernych sobie rycerzy zdobił pasem rycerskim. Tam stanął między drzewami i nie chciał wrócić do walki. Co gdy postrzegł Mikołaj podkanclerzy królestwa Polskiego, mniemając, iż to nie Czeska była chorągiew, ale rycerza Dobiesława z Oleśnicy i jego drużyny (albowiem wyrażony na niej krzyż biały podobnym był do krzyża, także białego, który na swej chorągwi Dobiesław z Oleśnicy nosił) oburzony gniewem, pobiegł do obozu królewskiego wraz z pisarzami i kapłanami aż do miejsca, w którém stał Sarnowski, i mniemając, iż to był Dobiesław z Oleśnicy, począł mu ostremi łajać słowy: „Jakże mogłeś, niecny i przeniewierczy rycerzu, w tej chwili, kiedy król i spółtowarzysze twoi w zapale największym i z niebezpieczeństwem życia krwawą walkę toczą, sromotnie z boju uciekać, i w tym lesie kryć się jak niewieściuch przed wojną? ty, który dawniej w osobistych walkach tak wielkie okazywałeś męztwo, i tyle odnosiłeś zwycięztw? Azaliż to tobie przystoi? i czy nie lękasz się splamić siebie z całém pokoleniem twojém taką sromotą, której niczém zmyć i zagładzić nie zdołasz?“ Tknięty tą mową rzeczony chorąży Jan Sarnowski Czech w przekonaniu, że do niego się stosowała, uchyliwszy przyłbicy rzekł: „Ani bojaźń, ani chęć własna powiodła mnie tu Ojcze wielebny, ale porwany byłem w popłochu tłumem uciekających żołnierzy, którzy do mojej należeli chorągwi.“ Rycerze przedniej straży z pomiędzy zaciężnych Czechów i Morawców, Jawor, Zygmunt Rakowiec z Rakowa i inni odpowiedzieli: „Przysięgamy przed tobą, mężu szanowny, że ten człowiek niegodziwy, nasz rotmistrz i dowódzca, z pola bitwy tu nas do tego lasu mimo woli naszej sprowadził; aby nam zaś kto nie wyrzucał, żeśmy sami tak sromotnie uciekli, porzucamy natychmiast wodza tego i znak który piastuje, a wracamy do bitwy.“ Jakoż niezwłocznie opuściwszy Jana Sarnowskiego i jego chorągiew, pospieszyli na pole bitwy i złączyli się z oddziałami walczących Polaków. Rzeczony Jan Sarnowski Czech odsądzony wtedy został od czci i sławy. Własna żona jego, kiedy po wojnie z Polski powracał, długo nie chciała go przyjąć do domu i łoża swego, wyrzucając mu bojaźliwość i ucieczkę. Temi zniewagami i wymówkami dręczony żył już krótko, z zgryzoty straciwszy zdrowie i spokojność. Albowiem zdrada jego i nikczemność, jaką w tym dniu zawinił Władysławowi królowi Polskiemu, przez ustąpienie samowolne z bitwy, rozgłosiła się wszędy, na dworze Zygmunta króla Węgierskiego, i między panami Czeskimi i Morawskimi, a czas nawet najdłuższy nie zdołał jej zagładzić ani przygłuszyć. Czyli zaś rzeczony Jan spowodowany był do tej ucieczki bojaźnią czy przekupstwem Krzyżaków, nie można wiedzieć z pewnością.
Po ucieczce Litwinów, gdy kurzawa, w której walczący nie mogli się nawzajem rozpoznać, opadła nieco od lekkiego i nader łagodnego deszczu, co się był w tej chwili spuścił, wszczęła się między Polakami i Prusakami w wielu miejscach żwawa i zacięta bitwa. Nacierali Krzyżacy, kusząc się z zapałem o zwycięztwo, i w tej zamieszce wielka chorągiew króla Polskiego Władysława, z znakiem orła białego, którą niósł Marcin z Wrocimowic chorąży Krakowski, szlachcic herbu Półkozy, upadła na ziemię; ale dzielniejsi i ćwiczeni w bojach rycerze, którzy należeli do jej znaku, spostrzegłszy to, natychmiast podjęli ją i kędy należało odnieśli. Gdyby nie tych dzielnych mężów odwaga, którzy ją piersiami swemi i orężem zasłonili, byłaby zapewnie straconą. Rycerstwo Polskie, chcąc zmyć z siebie tę zniewagę, uderzyło z wielkim zapałem na nieprzyjaciela, i wszystkie te hufce, które z niém stoczyły bitwę, poraziło na głowę, rozproszyło i zniosło. Nadciągnęli tymczasem Krzyżacy wracający z pogoni za Litwinami i Rusią, i wiodący do obozu Prusaków liczny gmin brańców z wielką wesołością i tryumfem. Lecz postrzegłszy, że tu źle się z nimi działo, poporzucali jeńców i tabory, a skoczyli czémprędzej do bitwy, aby podeprzeć swoich, którzy już słabo opierali się zwycięzcom. Za przybyciem świeżych posiłków, wzmogła się zacięta z obu stron walka. Padały ztąd i z owąd gęste trupy; Krzyżacy pomieszani w nieładzie, doznawszy wielkiej w ludziach straty i pogubiwszy wodzów, już się zdawali zabierać do ucieczki, kiedy rycerstwo Czeskie i Niemieckie słabiejących na wielu miejscach wsparło Krzyżaków i wytrwałą odwagą podtrzymało walkę. W czasie toczącej się z zaciętością z obu stron bitwy, stał Władysław król Polski z bliska i przypatrywał się dzielnym czynom swoich rycerzy, a położywszy zupełną ufność w Bogu, oczekiwał spokojnie ostatecznego pogromu i ucieczki nieprzyjacioł, których widział na wielu miejscach już złamanych i pierzchających. Tymczasem wystąpiło do boju szesnaście pod tyluż znakami hufców nieprzyjacielskich, świeżych i nietkniętych, które jeszcze nie doświadczały oręża; a część ich zwróciwszy się ku tej stronie, gdzie król Polski stał z przyboczną tylko strażą, pędziły z wymierzonemi włoczniami, jakby prosto ku niemu. Król w mniemaniu, że nieprzyjaciel, widząc przy nim tak małą garstkę rycerzy, godził nań z umysłu, strwożony grożącém niebezpieczeństwem, pchnął czemprędzej Zbigniewa z Oleśnicy, swego pisarza nadwornego, do stojącej w pobliżu chorągwi dworzan królewskich, z rozkazem: „aby jak najspieszniej przybywali i zasłonili króla od grożących ciosów; jeżeli bowiem rychło nie nadbiegną, czeka go wielkie niebezpieczeństwo.“ Była właśnie ta chorągiew w pogotowiu do stoczenia walki z nieprzyjacielem. Rycerz królewski Mikołaj Kiełbasa, herbu Nałęcz, jeden z przedniej straży, zamierzywszy się szablą na gońca królewskiego Zbigniewa, pisarza, wołać nań począł i łajać, aby ustąpił: „Czy nie widzisz, rzecze, szalony, że nieprzyjaciel na nas uderza? I tyż chcesz, abyśmy porzuciwszy walkę, biegli na obronę króla? Byłoby to jedno, co uciec z boju i tył podać nieprzyjacielowi, a dawszy się pobić, i króla i siebie na oczywiste narazić niebezpieczeństwo.“ Temi słowy Zbigniew z Oleśnicy, wypchnięty z chorągwi nadwornej, do której był wpadł w pośrodek, powrócił z niczém; a w tej chwili wojsko królewskie stoczyło bój z nieprzyjacielem, i mężnie walcząc, najdzielniejsze nawet wywracało szyki. Wróciwszy do króla Zbigniew Oleśnicki oznajmił: „że wszystko rycerstwo zajęte jest bitwą z nieprzyjacielem, i że walcząc, albo raczej gotując się do walki, żadnego przełożenia ani rozkazu przyjąć nie może. Do innych zaś chorągwi, które się obecnie potykają, mówił Zbigniew, że wcale nie miał po co biegać, w takim zgiełku bowiem i trzasku bojowym aniby namowy ani rozkazów żadnych nie usłuchano.“ Mały więc proporczyk królewski, ze znakiem orła białego w polu czerwoném, który noszono przed królem, dla ostrożności, aby nie wydać że król w tém miejscu się znajdował, straż przyboczna kazała spuścić; rycerstwo zaś otoczyło końmi i sobą króla, iżby go nie dostrzeżono. Wrzał gorącą chęcią boju król Władysław, i spinając konia ostrogami, chciał rzucić się na najgęstsze szyki nieprzyjacioł; ledwo drużyna przybocznej straży zdołała go wstrzymać w zapędzie. Jakoż jeden z drużyny, Zoława Czech, chwycił sam konia królewskiego za wędzidło, aby nie mógł dalej postąpić, aż król zniecierpliwiony uderzył go z lekka końcem swojej rohatyny, wołając: „aby go puścił a nie bronił mu wyruszyć do walki.“ Dopieroż gdy wszyscy rycerze straży królewskiej oświadczyli, że wolą raczej na wszystko się odważyć, niżli tego dopuścić, zezwolił na ich prośby i dał się powstrzymać. A wtém podbiega rycerz z obozu Prusaków, Niemiec, nazwiskiem Dypold Kikierzyc (Kökeritz) v. Dieber, z Luzacyi, złotym pasem opięty, w białej podbitej kiecce, Niemieckiego kroju, którą u nas jupką (jakka) albo kaftanem zowią, i cały okryty zbroją, towarzysz ze znaku większej chorągwi Pruskiej, do owych szesnastu należącej, i rozpędzony na koniu bułanym dociera aż do miejsca, kędy król stał; a wywijając włocznią, godzi prosto na króla, w obec całego wojska nieprzyjacielskiego, które składało szesnaście rzeczonych chorągwi, a którego oczy powszechnie na ten widok były zwrócone. Gdy więc Władysław król, podniołszy także włócznię, czekał jego spotkania, Zbigniew z Oleśnicy, pisarz królewski, prawie bezbronny, bo w ręku miał jeno drzewce w pół złamane, uprzedził cios królewski, a ugodziwszy w bok onego Niemca, zwalił go z konia na ziemię. Padł struchlały, a drżącego z bojaźni król Władysław uderzywszy włocznią w czoło, które z opadnięciem przyłbicy odsłoniło się rycerzowi, zostawił go wreszcie nietkniętym. Ale rycerze trzymający straż przy królu ubili go na miejscu, a piesze żołdaki odarły z zabitego odzież i zbroję. Cóż można było dzielniejszego sprawić w tej bitwie? Zaprawdę czyn ten Zbigniewa przewyższa wszystkie bohaterskie dzieła. On bowiem bezbronny, z rycerzem który cały okryty był zbroją, młodzieniec z dojrzałym mężem, i pierwszego zaciągu żołnierz z ćwiczonym w bojach wysłużeńcem odważył się walkę stoczyć, drzewcem przełamanej włóczni długą przeciwnika odparł rohatynę, a zwaliwszy z konia groźnego nieprzyjaciela, nie tylko króla obronił, ale i wojsko całe wybawił z niebezpieczeństwa, jakiem mu śmierć króla zagrażała. Kiedy potém rycerze królewskiej straży unosili się nad dzielnością Zbigniewa, a król Władysław chciał go pasem rycerskim ozdobić i czyn jego sławny jak najświetniej nagrodzić, nie przyjął młodzieniec tych zaszczytów od króla, lecz wkładającemu nań ozdoby rycerskie królowi odpowiedział: „że nie w świeckim ale w duchownym chce się mieścić zastępie, i woli raczej za Chrystusa niż za ziemskiego i doczesnego króla walczyć.“ Na to rzekł król Władysław: „Kiedy ten przedniejszy zawód sobie obrałeś, póki żyw będę, nie przestanę cię pomocą moją wspierać i posadzę na biskupiej stolicy.“ Od tego czasu polubił król Zbigniewa, obdarzał go szczególniejszemi łaskami i względy, a potém wyniósł na biskupstwo Krakowskie. Marcin V papież wybór jego potwierdził, dawszy mu dyspensę od zaciągnionej w ów czas zmazy duchownej.
Po złupieniu wozów i taborów nieprzyjacielskich, wojsko królewskie postąpiło na wzgórze, kędy był wprzódy obóz i stanowisko Prusaków, a zkąd ujrzano tłumy i mnogie pułki pierzchających nieprzyjacioł, na których do słońca błyszczały zbroje, niemal wszyscy bowiem Prusacy byli niemi okryci. Puściwszy się potém za nieprzyjacielem w pogoń, dotarli Polacy do jakiegoś bagna i trzęsawiska, i wpadli Prusakom na karki; nie wielu śmiało stawić opór, łatwo ich zatém pokonano; resztę niedobitków, z rozkazu króla oszczędzonych, popędzono w niewolą. Ztąd znowu Władysław król Polski kazał ścigać dalej uciekających Prusaków, ale upominał rycerstwo, żeby się od mordów wstrzymało. Goniono więc nieprzyjaciela o mil kilkanaście. Nie wielu z tych, którzy wcześniej umknęli z pola, zdołało się ratować ucieczką. Znaczna liczba rycerzy dostała się w niewolą; a gdy ich przyprowadzono do obozu, zwycięzcy obchodzili się z nimi łaskawie, nazajutrz zaś wzięli od nich przysięgę poddaństwa. Wielu potonęło w sadzawce, o dwie mile od pobojowiska odległej, z wielkiego tłoku i nacisku. Noc zapadająca wstrzymała dalszą pogoń. Legło w tej bitwie pięćdziesiąt tysięcy nieprzyjacioł, a czterdzieści tysięcy poimano jeńcem. Chorągwi zabrano, jak mówią, pięćdziesiąt i jednę. Wojsko zwycięzkie łupami nieprzyjacielskiemi zbogaciło się niezmiernie. Czy tak wielka jednak była liczba zabitych, nie śmiem twierdzić z pewnością. Ale na kilka mil droga zasłana była trupami, a ziemia od krwi zamiękła; w powietrzu rozbijały się konających wołania i jęki.
Gdy już słońce schylało się ku zachodowi, Władysław król Polski, opuściwszy pagórek, na którym stał przez czas niejaki, i plac stoczonej bitwy, ruszył z wojskiem o ćwierć mili drogi ku Marienburgowi, prowadząc za sobą wielką liczbę wozów i taborów, i nad pobliskiém bagnem położył się obozem. W to miejsce pościągały także wszystkie wojska, wracające z pogoni za nieprzyjacielem. Była wielka między wojskami i powszechna radość z odniesienia nad nieprzyjacielem tak dumnym i potężnym znakomitego i po wszystkie wieki pamiętnego zwycięztwa, przez które Polacy kraj od zuchwałej napaści i niesłusznego zaboru Krzyżaków, siebie zaś od grożącej zagłady lub niewoli za łaską Bożą ochronili. Przez całą noc następną wracały oddziały królewskie z pogoni za nieprzyjacielem, prowadząc z sobą lupy nie zliczone, chorągwie i jeńców, i oddawały je królowi czuwającemu tej nocy na straży, których on do drugiego dnia zatrzymać kazał. Przybywszy na stanowisko u rzeczonego bagna, król Władysław zsiadł z konia, a zanim namiot mu przyrządzono, strudzony pracą i upałm położył się w cieniu pod krzakiem jeżynowym, na usłaném z liści jaworowych łożu, mając przy sobie jednego tylko Zbigniewa z Oleśnicy, pisarza. Od głośnego wołania i krzyczenia w czasie bitwy, kędy trzeba było upominać i zagrzewać rycerstwo do walki, tak był ochrzypł, że i w tym dniu i w następnym z trudnością i ledwo z bliska można go było zrozumieć. Skoro zaś płótna rozbito, wszedł król do namiotu, a złożywszy po raz pierwszy oręż, kazał spiesznie sporządzić sobie obiad; jeszcze bowiem tego dnia i król i jego wojsko nic w ustach nie mieli, wszyscy aż do wieczora byli na czczo, i nie pierwej aż po zachodzie słońca spoczęli dla przyjęcia posiłku. Gdy słońce zaszło, spuścił się deszcz rzęsisty, który przez całą noc ciągle padał; a ztąd wielu rannych ludzi, tak z królewskich wojsk jako i Pruskich, zostawionych na pobojowisku, którzyby jeszcze żyć byli mogli, gdyby ich podniesiono i ratowano, poginęli od słoty i zimna. Potém z rozkazu króla woźny królewski Boguta, już późno w noc, obwieścił wojsku, ażeby dnia następnego z rana wszyscy rycerze zgromadzili się u namiotu królewskiego dla wysłuchania nabożeństwa i podziękowania Panu Bogu za otrzymane zwycięztwo; niemniej, żeby królowi albo jego wodzom i urzędnikom ukazali chorągwie zdobyte i jeńców. Zapowiedział, że i na trzeci dzień jeszcze w tém samém pozostaną stanowisku. Gdy Mszczuj ze Skrzynna doniósł Władysławowi królowi Polskiemu, że Ulryk mistrz Pruski w bitwie poległ, a na dowód jego śmierci pokazał królowi noszenie złote (pectorale) z relikwijami Świętych, które towarzysz Mszczuja, imieniem Jurga, zdjął z zabitego, król Władysław westchnął żałośnie i zapłakał, dziwiąc się tak niezwykłej losów odmianie, albo raczej ukorzeniu dumy i wyniosłości ludzkiej. „Patrzcie, rzekł, rycerze moi, jak zgubną jest pycha i wyniosłość w obec Boga. Oto ten, który wczoraj tyle królestw i państw swojemu przeznaczał panowaniu, któremu zdawało się, że w potędze nie miał sobie równego, leży pozbawiony wszelkiej swoich pomocy, nędznie zabity, okazując swoim upadkiem, o ile duma niższa jest od pokory.“ A wtedy podniosłszy głos na uwielbienie Stwórcy: „Cześć Tobie i chwała, rzekł, o! miłosierny Boże, który upokorzyć raczyłeś dumnego, i ramieniem Twojej Wszechmocy starłeś przeciwników moich, a okazałeś dzisiaj wielką moc Twoję w obronie mojej i ludu mego.
Uchwalili potém i postanowili radcy królewscy, aby Władysław król Polski z całém wojskiem swojém, jako zwycięzca, w miejscu stoczonej bitwy przez trzy dni obozował. Inni przeciwnego byli zdania i najmocniejszemi wnioskami dotuszali, „aby bez żadnej zwłoki i jak najspieszniej dniem i nocą dążył z wojskiem pod Marienburg. Jeśliby mu zaś ta rada się nie podobała, aby przynajmniej zlecił wybranej części rycerstwa oblężenie Marienburskiego zamku: a skoro ten główny zamek opanuje, w chwili, gdy świeży przestrach i groza włada umysłami Krzyżaków, wnet i inne poddadzą się zamki, i wojna skończy się spokojnie, bez walki.“ To zdanie, acz zdawać się mogło mniej przezorne, w skutku jednak byłoby się powiodło szczęśliwie; w zamku bowiem Marienburskim, od nie wielkiej załogi strzeżonym, gdy gruchnęła wieść o poniesionej klęsce, trwoga była niezmierna. I można było spodziewać się raczej poddania zamku, niżeli jego obrony, gdyby Władysław król Polski z swemi radcami lepiej się był nad tém zastanowił, i zaraz nazajutrz albo trzeciego dnia po odniesioném zwycięztwie podstąpił z wojskiem pod zamek. Ale Polacy radością w tym dniu upojeni, mniemając, że już do szczętu wroga pokonali, najzbawienniejszej nie usłuchali rady; nie dały im bowiem nieba tego dwojga razem w podziale, przezorności i szczęścia. Jakoż pokazało się, że król i jego rada nie umieli korzystać z zwycięztwa, by chwytać razem szczęście i sposobną porę. Gdyby bowiem król Władysław po zniesieniu wojsk Krzyżackich natychmiast wojsko zwycięzkie poprowadził był do oblężenia zamku Marienburga, bez wątpienia byłoby to wiele przyłożyło się do jego pomyślności i zjednało mu chwałę ukończonej całkowicie wojny. Ludzie biegli w sztuce wojennej za największy to błąd poczytywali królowi, że nie posłał wojska do opanowania zamku Marienburga, co w ów czas łatwą było rzeczą, gdy zamek ten bez obrony i niemal pusty stał dla zwycięzców otworem, zanim Henryk v. Plauen komtur Świecki wszedł do niego z swoją załogą, a zwłaszcza kiedy wszyscy rycerze, których nie wielka liczba zostawiona była do obrony zamku, przerażeni świeżo poniesioną klęską, w śmiertelnej byli trwodze. Ale inaczej się stało, bądź-to z przyczyny, że Polacy upojeni szczęściem i radością, woleli raczej zabierać łupy i sprowadzać brańców, a niżeli trudzić się dobywaniem zamków; bądź, że wielu uważało za rzecz słuszną i właściwą aby w miejscu odniesionego zwycięztwa trzy dni pozostać; bądź wreszcie, że nikomu szczęście nie zwykło dotrzymywać do końca; albo, czemu ja bardziej wierzę, że sam wyrok nieba, oszczędziwszy wtedy Krzyżaków, dobycie zamku Marienburga zachował na czas inny.
We Środę, nazajutrz po święcie Rozesłania Apostołów, dnia szesnastego Lipca, deszcz ustał a piękna zajaśniała pogoda. Władysław król Polski zaraz o świcie kazał na pobojowisku odszukać zwłoki mistrza Pruskiego Ulryka, marszałka, komturów, i innych znakomitszych osób w boju poległych, aby je obyczajem kościelnym z uczciwością dać pogrzebać. Za równy bowiem zaszczyt sobie poczytywał, nieprzyjaciela zwyciężyć, i pokonanemu a nieszczęśliwemu okazać swoję litość. Gdy więc przyniesiono zwłoki mistrza Ulryka, mającego dwie rany, jednę na czole, drugą na piersiach, znalezione przez Bolemińskiego obywatela ziemi Chełmińskiej, jednego z brańców, któremu wyszukać je zlecono (był-to bowiem najbliższy z przyjacioł i towarzyszów mistrza Pruskiego) gdy nadto poznajdowano zwłoki marszałka Fryderyka Wallenrode, Konrada Lichtenstein wielkiego komtura, tudzież Jana v. Seyn Toruńskiego, Jana grabi W. Wende Gniewskiego, i Arnolda v. Baden Człuchowskiego, komturów, król przypatrzywszy się ich twarzom, postawie, i obejrzawszy rany od których poginęli, nie okazał najmniejszego urągania, ani wydał śmiechu lub oznaki radości, ale z czułém politowaniem zapłakał. Potém kazał je owinąć w czyste prześcieradła, i odziane purpurą na wozie czworokonnym odesłać do Marienburga, aby je tam pogrzebano. Ciała zaś innych komturów i rycerzy znakomitych kazał pochować w kościele parafialnym drewnianym w Timbargu; rannych nakoniec, którzy ucieczką ratować się nie mogli, polecił pilnemu starunkowi i opatrzeniu. Wiedział bowiem, że zwycięztwo jego tém się okaże świetniejszém, i tém mniej obudzi zawiści, im większą przyozdobi je ludzkością i pomiarkowaniem. Jakoż w dwoistym względzie Władysław król okazawszy się dla zwyciężonych łaskawym i miłościwym, zasłynął z tej cnoty głośno nie tylko u swoich ale i u postronnych, i zwycięztwo swoje bardziej skromnością i ludzkością przyozdobił, niżli niém zawiść podraźnił. W rzeczonym kościele pochowano oraz zwłoki Polskich rycerzy, które ich znajomi i przyjaciele powyszukiwali. I nie świetniejszym okazem poczczono zwycięzców jak zwyciężonych. Rannych zaś i wpółmartwych, tak z Pruskiego jak i Polskiego rycerstwa, sprowadzono do obozu, i jak najtroskliwiej leczyć zalecono. Z przeglądu potém poległych okazało się, że dwunastu tylko znakomitszych rycerzy z wojska królewskiego zginęło, między którymi celniejsi byli: Jakubowski herbu Róża i Imbram Czulicki herbu Czerwnia (Czewnya). I dziwić się zaprawdę potrzeba, że z tak małą rycerzy Polskich stratą pokonano tak liczne i potężne wojska Krzyżaków, z których przedniejsi wszyscy polegli albo dostali się w niewolą. Werner Thettingen komtur Elblągski, który najbardziej odradzał pokój, tak jako mu komtur Gniewski grabia v. Wende przepowiedział, niepomny na swoje przechwałki, z pola bitwy sromotnie uciekł; a przemknąwszy się przez obóz Krzyżacki, i w strachu niczyjej nie śmiejąc ufać obronie, nie oparł się aż w Elblągu; a potém i Elbląg porzuciwszy, złączył się z zbiegami, którzy w Marienburgu szukali schronienia. Komtur zaś Gniewski, grabia v. Wende znaleziony był między poległymi z raną z przodu odniesioną. Chwalebniej mojém zdaniem i piękniej Władysław król Polski byłby uczynił, gdyby zwłoki mistrza, marszałka i komturów Pruskich, nie odsyłając ich do Marienburga, kazał był pochować w którym z katedralnych, zakonnych, albo kolegiackich kościołów swego królestwa, gdzieby ich grobowce sławne zwycięztwo jego ustawicznie przypominały.
Odprawiono potém w kaplicy królewskiej, mającej chór i nawę nakształt kościoła, nabożeństwo w obec całego wojska Polskiego, które się dla jego wysłuchania zgromadziło. Śpiewano naprzód mszę ś. o Błogosławionej Pani naszej Maryi, potém drugą o Duchu Świętym, trzecią o Przenajświętszej Trójcy. U innych zaś ołtarzów czytano msze żałobne za dusze poległych w dniu wczorajszym rycerzy. Namiot kaplicy otoczony był do koła znakami i chorągwiami nieprzyjacielskiemi, które rycerze Polscy w tym dniu królowi przynieśli i przy kaplicy pozatykali. Proporce ich rozwinięte i porozpuszczane, przy lekkim wiatru powiewie głośno łopotały. Król zaś Władysław wyprawił w tym dniu wielką ucztę, na którą równie swoich książąt i panów, jako to Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, Janusza i obu Ziemowitów, starszego i młodszego, książąt Mazowieckich, jako i brańców wojennych, Konrada białego książęcia Oleśnickiego, Kazimierza książęcia Szczecińskiego, i innych znakomitych rycerzy, zaprosił i hojnie ugościł. Ci bowiem dwaj książęta, Konrad biały Oleśnicki i Kazimierz Szczeciński, jako walczący po stronie Krzyżaków, wzięci byli w niewolą: wszelako król Władysław obchodził się z nimi z większą niż stan ich wymagał ludzkością, i wkrótce wypuścił ich na wolność, jakkolwiek obadwaj za swój postępek niegodziwy warci byli najsurowszej kary.
Kiedy panowie Węgierscy Mikołaj de Gara i Ścibor z Ściborzyc przebywali w Marienburskim zamku, wraz z Krzyżakami zostawionymi w nim na załodze, niespokojnie oczekując skutku bitwy, która lada dzień miała być stoczoną, przybył rycerz pancerzem okryty i udyszany w biegu, który był pierzchnął z bitwy. A gdy panowie Węgierscy poczęli go wypytywać, zkąd przybywał i jakie niósł z sobą nowiny? odpowiedział, że spieszy uciekając z obozu mistrza Pruskiego, gdyż Władysław król Polski mistrzowi Pruskiemu wielką zadał klęskę i wojska jego zniósł do szczętu. Chcieli panowie Węgierscy wywiedzieć się o wszystkiém dokładnie, jakim szykiem poczęła się bitwa i jak się potém skończyła; ale obecni Krzyżacy, którzy pilnowali zamku Marienburga, przerwawszy i przeistoczywszy opowiadanie, rozgłosili, że wojska Polskie i Pruskie nie stoczyły jeszcze walnej bitwy, i tylko częściowo potykały się z sobą. Zaledwie jednak panowie Węgierscy wyszli za wrota zamkowe, aliżci pędzi poczet znaczny rycerzy, którzy umknęli z boju, i z tąż samą co tamten przybywali wieścią. Między nimi był jeden rycerz Piotr Świnka, dawniej chorąży Dobrzyński, który jeszcze przed zaczęciem wojny odstąpił był króla Polskiego Władysława i przeszedł na stronę Pruskiego mistrza. Ten opowiedział dokładnie cały postęp zwycięztw Władysława króla i klęskę Krzyżaków. A gdy tą wiadomością poczęli się jawnie radować drużyna i domownicy Ścibora ze Ściborzyc, gdyż wszyscy niemal byli Polakami, Ścibor, jako mąż przezorny, przykazał im, aby tę radość zachowali przy sobie samych. A kiedy tak ucieszna wiadomość już wszędy brzmiała po świecie, on między ścianami Pruskiemi kazał im milczeć i kryć swoję radość. W Marienburgu bowiem, i wśród Krzyżaków, gdzie w ów czas przebywali, zwycięztwo Władysława króla Polskiego tak zdawało się do wiary niepodobném, że pierwszego zwiastuna klęski Krzyżackiej nie tylko za rozsiewcę baśni, ale niemal za szalonego poczytano. Lecz gdy potém jeden za drugim przybywać poczęli inni rycerze, którzy toż samo potwierdzali, uwierzono wreszcie doniesieniom. Dopieroż wszyscy pogrążeni w smutku i rozpaczy, jęli myśleć o opuszczeniu Marienburga, i każdy tém tylko był zajęty, dokąd miał uciekać. Gdyby więc król Władysław, jak mu niektórzy dobrze i bardzo roztropnie radzili, zaraz po odniesioném zwycięztwie ruszył był pod Marienburg, bez najmniejszej swojej i wojska swego straty byłby niezawodnie pierwszego dnia po przybyciu zamek ten zmusił do poddania. Wszyscy bowiem Krzyżacy i rycerze załogą stojący w Marienburgu, i duchowni i świeccy, z przestrachu jak szaleni biegali po domach, dworach i komnatach. Kilka dni i nocy zeszło na takich smutkach, rozpaczach i narzekaniach. Byłby się zamek poddał w trwodze powszechnej, kiedy wszyscy o ucieczce tylko myśleli, gdyby jedno poszedł był kto odebrać go z rąk struchlałych Krzyżaków.
Janusz, książę Mazowiecki, Czerski i Warszawski, widząc, że ziściły się jego dawne życzenia, i osłodziły cierpienia i gorycze, które od lat sześciu w duszy ponosił, gdy Krzyżacy w poniesionej klęsce otrzymali już sowitą zapłatę za osadzenie go niegdyś w więzieniu i zdradzieckie a ohydy pełne obciążenie go kajdanami; wszedł do namiotu królewskiego, i najpierwej Bogu, Najlitościwszemu Panu, a potém Władysławowi królowi Polskiemu, który tam z Alexandrem i innymi książęty i panami Polskimi był obecnym, upadłszy na kolana wraz z całą drużyną swego rycerstwa, dziękować począł, głośno wołając: „Tobie, miłosierny Boże, który sprawiedliwym wszelakich krzywd jesteś mścicielem, który brzydzisz się pychą i słusznie ją potępiasz, a zniżając Twoją mocą dumnych, nie pogardzasz nigdy prośbą i pobóżném sercem skruszonych i pokornych; tobie nadto Władysławie królu najjaśniejszy, powinne składam dzięki, że w dniu wczorajszym starłeś ze mnie ohydę niewoli, i pomściłeś się jej na dumnym i nienawistnym wrogu moim wielką i pamiętną klęską. Ubolewałem bowiem wraz z wszystkimi braćmi i panami memi, że ten nieprzyjaciel, którego naddziad mój Konrad książę Mazowiecki, oszukany zmyśloną i fałszywą jego pobożnością, albo rzetelniej mówiąc pogańską niecnotą, przyjął i jak żebraka do siebie przytulił, ten sam potém, przez przywłaszczenie sobie naszych ojcowskich i dziadowskich dziedzictw, i części twojego królestwa, stał się tak dumnym, hardym i potężnym. Zaczém ten dzień sławny i ja i wszyscy potomkowie moi corocznie święcić i jak najuroczyściej obchodzić będziemy. Ciebie zaś najdostojniejszy królu, i twoje królestwo Polskie, z należną czcią, wiernością i posłuszeństwem, wszelką państwa mego siłą, pomocą i potęgą, w każdym razie potrzeby lub niebezpieczeństwa, i sam osobiście, i przez tych, których tu widzisz w moim zastępie, a zarówno z tobą następców i potomków twoich wspierać przyrzekam.“
Po wyprawionej z wielką uroczystością biesiadzie, rozkazał król każdemu z rycerzy przyprowadzić swoich jeńców, i na wielkiej równinie, zkąd obszerny na wszystkie strony podawał się widok, sobie ich przedstawić. Posadził zaś w tém miejscu sześciu pisarzy, którzyby owych brańców imiona, ród i stan spisali. Przyprowadzono więc niewolników i przedstawiano naprzód królowi, a potém pisarzom: osobno mnichów Krzyżackich, a osobno rycerzy Pruskich; osobno Chełmińskich, osobno Inflantskich, osobno obywateli miast Pruskich, osobno Czechów, osobno Morawców, osobno Ślązaków, osobno Bawarów, osobno Miśniaków, osobno Austryaków (Australes), osobno Nadreńców (Rhenenses), osobno Szwabów, osobno Fryzów, osobno Łużycan, osobno Turyngów, osobno Pomorzan, osobno Szczecinian, osobno Kaszubów, osobno Sasów, osobno Frankończyków, osobno Westfalczyków. Tyle bowiem narodów i języków zebrało się tłumami na zagładę rodu i imienia Polskiego. Lubo zaś z tych wszystkich narodów znaczna była liczba rycerzy, Czesi jednak i Ślązacy mnogością innych przewyższali. Po rozdzieleniu zatém brańców na osobne rody, przybył pisarz królewski, i kazawszy stanąć wszystkim w koło, sam wszedł w pośrodek, i spisywał ich imiona, ród, stan, godność i powołanie. A gdy tak wszystkich dokładnie spisano, przybyli dwaj panowie królestwa, Zbigniew z Brzezia marszałek królestwa Polskiego i Piotr Szafraniec podkomorzy Krakowski, którzy każdego z osobna jeńca nowém przyrzeczeniem, nową zobowięzywali przysięgą, ażeby pod sumieniem i uczciwością rycerską nie omieszkali stawić się osobiście na nadchodzący dzień Ś. Marcina w grodzie Krakowskim, przed Janem Ligęzą z Przecławia wojewodą Łęczyckim, Jaśkiem z Oleśnicy sędzią Krakowskim i Przedborem z Przechodów podstarościm Krakowskim. Po włożeniu na nich takiego zobowiązania, król Władysław chcąc wspaniałym okazać się zwycięzcą, wszystkim niemal jeńcom, małą tylko liczbę przy sobie zatrzymawszy, na proste słowo rycerskie rozejść się pozwolił. Książąt zaś, Kazimierza Szczecińskiego i Konrada Oleśnickiego, tudzież Krzysztofa Gersdorfa, Wacława Dunina Czecha i wszystkich mnichów Krzyżackich zatrzymał, i kazał ich rozesłać po zamkach królewskich, jako to: Łęczycy, Sieradzu, Chęcinach, Lublinie, Sandomierzu, Lwowie, Przemyślu i innych, kędy zostawać mieli pod strażą. Tymczasem zaś, kiedy spisywano jeńców, Władysław król Polski siadłszy na konia, wyjechał z bratem swoim, wielkim książęciem Litewskim Alexandrem, na pobojowsko, dla przypatrzenia się poległym. Rycerz Bolemiński szedł i pokazywał królowi poległych trupy, lubo i sam król niektórych rozpoznawał, jak między innymi hrabiego v. Wende. Zwiedziwszy pobojowisko, wrócił zaledwo wieczorem do obozu, zkąd umyślnego gońca, podkomorzego nadwornego Mikołaja Morawca herbu Powała, z wsi Konoszówki blisko Książa, do królestwa Polskiego z listami wyprawił, donosząc żonie swojej Annie królowej, tudzież Mikołajowi Kurowskiemu arcybiskupowi Gnieźnieńskiemu, panom strzegącym zamku Krakowskiego, akademii i rajcom miasta Krakowa, o wielkiej Krzyżaków porażce i odniesioném nad niemi walném zwycięztwie, i nakazując z tego powodu dziękczynne nabożeństwa po wszystkich kościołach. Na znak zaś zwycięztwa i pomyślnego wojny wypadku, wysłany Morawiec wziął z sobą z rozkazu króla chorągiew biskupa Pomezańskiego, mającą za godło Ś. Jana Chrzciciela w postaci orła. Ten gdy do Krakowa przybył i oznajmił o wielkiém króla zwycięztwie, całe miasto z radością zabrzmiało po kościołach pieśniami na chwałę Boga, a przez całą noc błyszczały światła, okazując powszechną radość i pociechę. Huknął potém rozgłos tego zwycięztwa po wszystkich ziemiach Polskich, i w każdém mieście, w każdej wsi i miasteczku głoszono z uniesieniem i obchodzono ten świetny tryumf, a w nim własną i powszechną kraju pomyślność.
We Czwartek, w dzień Ś. Alexego, siedmnastego Lipca, Władysław król Polski oswobodziwszy i wypuściwszy na wolność wszystkich wojennych brańców, których liczbę naznaczano wyżej czterdziestu tysięcy głów, opatrzywszy ich nadto odzieniem i zasiłkiem na drogę, i przydawszy im dobrych przewodników, aby ich odprowadzili do najbliższego miasteczka Osterode, sam ruszył z wojskiem pod zamek i miasteczko Hohenstein (Hoensten) i tam położył się obozem. Bez zwłoki tak zamek jako i miasteczko poddały się królowi, a król puścił je starostwem dzierżawném Janowi Kretkowskiemu herbu Dołęga. Tą ludzkością, dobrocią i wspaniałością umysłu, jaką król Władysław okazywał zwyciężonym i jeńcom, większym się jeszcze wydawał po zwycięztwie niżeli w samej chwili zwycięztwa, i najświetniejszą pozyskał chwalę przez swoje umiarkowanie, że nie pastwił się nad zwyciężonymi, ale raczej uwalniał z więzów poimanych i nieszczęśliwych. Tegoż dnia przybył do króla posłannik Jana biskupa Warmińskiego, z prośbą: „aby król, uważając go za pokonanego i poddanego swojej władzy, nie dozwolił palić i niszczyć dóbr jego biskupich.“ Król w odpowiedzi posłańcowi rzekł: „że do prośby biskupa przychylić się nie może, gdy i sam poseł miany jest za człeka podejrzanej wiary; uczyni mu jednak zadość, jeśli biskup osobiście przybędzie i sam z dobrami swemi podda się jego władzy.“
W Piątek, w dzień Ś. Arnolfa, ośmnastego Lipca, król z rana wyruszył z wojskiem, a przybywszy do jeziora zwanego Husteńskiém, między Morągiem a Hohensteinem stanął obozem. Zbiegali się do króla z okolicznych zamków posłowie, poddając mu miasta i warownie, a król przyjmując nad niemi zwierzchność oddawał je w zarząd swoim rycerzom. Tym czasem komtur Henryk v. Plauen, zebrawszy pieniędzmi i namową pięciuset zaciężnych żołnierzy, wszedł do Marienburga, i postanowił bronić go i zasłaniać. Przed jego przybyciem zaledwo pięciudziesiąt rycerzy pilnowało zamku, a i ci przerażeni byli trwogą; i niezawodnie byłyby Władysławowi królowi Polskiemu i Marienburg i wszystkie inne popoddawały się zamki, gdyby po onej walnej bitwie umiał był korzystać z zwycięztwa, i natychmiast zamek obległ. Panowie zaś Węgierscy opuściwszy Marienburg udali się do Gdańska, gdzie im zastrzeżone z dawna przez Ulryka mistrza Pruskiego dwadzieścia tysięcy złotych wyliczyć miano.
W Niedzielę przed dniem Ś. Maryi Magdaleny, dnia dwudziestego Lipca, król ruszywszy z wojskiem z pod Morąga, stanął powyżej wsi i jeziora Czołpie, w pobliżu zamku Preussmarkt (Prusmorck). Tam przybyło do króla wielu Krzyżaków zostawionych do obrony rzeczonego zamku Prusmorga, którzy z pokorą oddawszy cześć królowi, poddali zamek jego władzy. Król puścił go zaraz w dzierżawę Mroczkowi z Łopuchowa, rycerzowi Wielkopolskiemu, herbu Laski. Ale ponieważ wieść niosła, że w tym zamku przechowywano wielkie skarby i klejnoty, król dla wprowadzenia Mroczka do zamku, i spisania wszystkich w nim znajdujących się bogactw, posłał wraz do Prusmorga Jana Sochę pisarza swego, herbu Nałęcz. Ten gdy po wprowadzeniu rzeczonego Mroczka i spisaniu rzeczy powracał, w drodze, czy od swoich czy od nieprzyjacioł, z całą drużyną zamordowany został. Padały wielkie podejrzenia na pomienionego rycerza Mroczka, że on to morderstwo nastroił, ażeby król ze spisów Sochy nie dowiedział się, jakie w zamku Prusmorskim były skarby i dostatki. Kiedy potém król oblegał Marienburg, bracia i krewni zabitego Jana Sochy wynieśli przeciw Mroczkowi skargę o zabójstwo; złożono sąd w tej sprawie, ale Mroczek przysięgą rycerską uwolnił się od zarzutu.
W Poniedziałek, w dzień Ś. Praxedy, dwudziestego pierwszego Lipca, Władysław król Polski ruszywszy dalej z wojskiem stanął u jeziora Dolstath, blisko miasteczka i zamku Dzierzgowa (Dzyrgon). A gdy nikt nie stawił oporu, Krzyżacy bowiem i inni rycerze zostawieni na straży, posłyszawszy o zbliżaniu się króla, w największym przestrachu pouciekali, król zajął miasto i zamek, gdzie zastał kuchnią z gotującém się warzywem, stoły z jadalném nakryciem, spiżarnie i szafarnie pełne wina, owsa, piwa, ryb, mięsiwa, zboża rozmaitego rodzaju, tudzież komorę szatną, po niemiecku draperyą (traparia), napełnioną suknem kosztowném, purpurą i odzieniem Krzyżakom właściwém. Król wiele sukien i szkarłatów zabranych rozdał między rycerzy. Potém za zezwoleniem króla wszystko wojsko nabrało do woli żywności z zapasów znalezionych w zamku Dzierzgowskim, a nadto wyładowało wozy swoje piwem, winem, mięsem, rybami, zbożem i inną żywnością. Król słuchał tego dnia mszy ś. w zamku Dzierzgowie, gdzie jeszcze i dzień następny, to jest Środę, dwudziesty trzeci Lipca, przepędził. W kaplicy zamkowej znalazłszy obrazy bardzo pięknie w drzewie rzeźbione, kazał je odesłać do królestwa Polskiego, i darował je kościołowi Sandomierskiemu Ś. Maryi w dyecezyi Krakowskiej, wraz z krzyżem srebrnym wyzłacanym, który był zabrał w Brodnicy. Kościoł Sandomierski do dziś dnia je zachowuje jako pamiątkę sławnego zwycięztwa i dar wielce znakomity.
We Czwartek, w wigilią Ś. Jakóba Apostoła, dnia dwudziestego czwartego Lipca, Władysław król Polski oddawszy zamek Dzierzgow w zarząd marszałkowi Zbigniewowi z Brzezia, odstąpił z wojskiem i na pół drogi między Marienburgiem a Dzierzgowem, u wsi i jeziora zwanego Starytarg, stanął obozem. Tu gdy posłowie Henryka v. Plawen z zamku Marienburga o dwie mile odległego wskazali, iż chcą przybyć do króla w licznym poczcie mężów, prosząc o zaręczenie im bezpieczeństwa, król odpowiedział: „że przy łasce Bożej sam nazajutrz do Marienburga przybędzie, i dla wszelakich posłów obmyśli bezpieczeństwo.“ Tegoż dnia komtur Henryk v. Plawen obawiając się, aby miasto Marienburg zdobyte przez króla Polskiego nie posłużyło Polakom za twierdzę i obronę, zkądby zamek Marienburski skuteczniej mogli oblężeniem ścisnąć, kazał rzeczone miasto ogniem zniszczyć.
W Piątek, w dzień Ś. Jakóba Apostoła, dwudziestego piątego Lipca, Władysław król Polski, wysławszy naprzód kilka chorągwi rycerstwa, dla opanowania miejsc sposobniejszych i odparcia nieprzyjacielskich zamachów, stanął najpierwej obozem nad jeziorem Grünheu, a ztamtąd przybył szczęśliwie pod zamek Marienburg, który ze wszystkich stron oblężeniem ścisnął. Rozłożywszy zaś wojsko Polskie powyżej zamku ku wschodniej i południowej stronie, Litewskie ustawił poniżej, a rycerstwo ziem swoich Podola i Rusi w osobném miejscu ku południowi. Przez cały dzień trwały między wojskiem królewskiém a nieprzyjacielskiém około miasta Marienburga już spalonego lekkie harce, i zaledwie Krzyżacy zdołali obronić je od wtargnienia Polaków. Jakoż nie trudno było zdobyć miasto, które i z przyrodzenia żadnego nie miało obwarowania, i od swoich w popłochu niemal zupełnie było odbieżane i opuszczone.
W Sobotę, nazajutrz po święcie Ś. Jakóba Apostoła, dnia dwudziestego szóstego Lipca, między rycerstwem królewskiém dwóch chorągwi, to jest chorągwi wielkiej i chorągwi Oleśnickiej, straż z kolei trzymających, a Krzyżakami, tegoż dnia pod wieczór przyszło do bitwy, gdy rycerstwo królewskie do miasta Marienburga wedrzeć się usiłowało, a Krzyżacy z wielką odwagą to wtargnienie odpierali. Dla przeważającej liczby Polaków wielu padało nieprzyjacioł, zmuszeni więc byli Krzyżacy cofnąć się do zamku, a z miasta Marienburga ustąpić. Pierwszy Jakób Kobyliński herbu Grzymała, drugi Dobiesław z Oleśnicy herbu Dębno, rycerze, a za nimi inni, wpadli do Marienburga. Nie dosyć i na tém było rzeczonym dwom rycerzom Jakóbowi i Dobiesławowi; natychmiast bowiem po zdobyciu miasta podniosłszy kopije, z wielkim krzykiem uderzyli na zamek i aż do kościoła i do murów zamkowych dotarli. A gdyby byli inni rycerze królewscy z równą walecznością za nimi pospieszyli, mógłby był zamek Marienburg w tej chwili być zdobytym. Pod ów czas bowiem otwierał wstęp szturmującym szeroki a jeszcze nie zakryty wyłom, którym snadno wedrzeć się mogli. Nadto wszyscy rycerze przeznaczeni do obrony zamku pouciekali byli w miejsca warowniejsze i bezpieczniejsze, w największej trwodze i popłochu, jakby już zamek był wzięty. W tej chwili więc nastręczała się sposobność do powtórnego zwycięztwa i zdobycia Marienburskiego zamku; ale zaniedbali ją Polacy, z dopuszczenia losu, który w tém poszczęścił Krzyżakom. Skoro się zmierzchło, nieprzyjaciel spalił własny most na rzece Wiśle ku Tczewu zbudowany, obawiając się, aby po nim Polacy na zamek nie uderzyli; co dla wojsk królewskich wielce było pożądaném, spiżownicy bowiem królewscy mogli codziennie przeprawiać się za Wisłę, i na Żoławy bezpiecznie wybiegać za żywnością. Ów zaś wyłom obszerny, który zamkowi oczywistém groził niebezpieczeństwem, nieprzyjaciele przez całą noc pracując usiłowali potężnemi kłodami zawalić i obwarować. Lecz i Władysław król Polski, który tej nocy kazał był działa większe do kościoła miejskiego wprowadzić, nie przestał z nich bić i szturmować do zamku. Były inne działa porozstawiane między wojskiem Litewskiém, inne poprzed murami, inne na wstępie mostu po drugiej stronie Wisły spalonego. A tak z czterech stron bito i szturmowano z całej siły. Namiot królewski z kaplicą i otworem u góry ustawiony był na wyniosłém wzgórzu, zkąd król patrzeć mógł wygodnie na zamek i wszystko wojsko. Trwało to oblężenie, popierane przez Władysława króla Polskiego, przez całe dwa miesiące. Pod ten czas przybył do obozu dla odwiedzenia króla Jego Miłości Wojciech Jastrzębiec biskup Poznański. Wdzięczne było królowi i obecnym panom Polskim jego przybycie, dla rzadkiej męża tego sprawności i roztropności; ale gdy febra, dręcząca go od roku i sześciu miesięcy, tu się na nowo rozwinęła, król kazał mu wrócić do swojej dyecezyi.
W czasie oblężenia Marienburga, gdy rycerstwo trzech chorągwi, Dobiesława z Oleśnicy, Kmity z Wiśnicza i Gryfitów, stało przy działach na straży, Krzyżacy uczyniwszy z zamku wycieczkę, usiłowali na to stanowisko uderzyć. Ale rycerze królewscy trzech rzeczonych chorągwi uprzedziwszy ich zamiar, zastąpili im drogę nad Wisłą, kędy w stoczonej bitwie większa część nieprzyjacioł poległa, reszta schroniła się do zamku. Polacy ścigali ich aż do wieży okrągłej, siekąc i zabierając lud w niewolą. Aliżci dla odparcia pogoni, Krzyżacy zwalili wielki wyłom z murów działami królewskiemi osłabionych. Jego upadek znaczną Polakom zrządził klęskę. Innych raziły wypuszczone z zamku gęstą chmurą strzały, acz ciosy ich nie były śmiertelne. Piotrowi z Oleśnicy łowczemu Sandomierskiemu głazy spadające tak mocno pogniotły szyszak, że go nie mógł zdjąć z głowy aż za pomocą kowalskich młotów.
Gdy zamki i miasta Pruskie popoddawały się królowi, Władysław król rozdał je w zarząd swoim rycerzom. I tak zamek Brodnicę oddał Mikołajowi z Michałowa wojewodzie Sandomierskiemu: który objąwszy go w swoje posiadanie, odesłał królowi wierną i przychylną ręką wiele rzeczy złotych i srebrnych, księgi co ważniejsze, a zwłaszcza pięć części Zwierciadła (Speculum) Wincentego, obrazy znakomite, złotem i srebrem ozdobione, ornaty, krzyże i inne klejnoty znalezione w zamku. Część tych ozdób i klejnotów darował król kościołowi Krakowskiemu, mianowicie Zwierciadło Wincentego; przedniejsze jednak sprzęty i klejnoty posłał w darze kościołowi katedralnemu Wileńskiemu i kościołom parafialnym Litewskim. Podobnież zamek Pokrzywno czyli Engelsburg oddał Dobiesławowi z Oleśnicy; zamek i miasto Tczewo Piotrowi Wąglowi (Wągl); zamek Grabin Wojciechowi Malskiemu; miasto Gdańsk Januszowi z Tuliskowa kasztelanowi Kaliskiemu; zamek i miasto Gniew Pawłowi z Wszeradowa kasztelanowi Kamieńskiemu; miasto Toruń Wincentemu z Granowa kasztelanowi Nakielskiemu, a po jego śmierci, przyspieszonej jak mniemano trucizną, naznaczył w jego miejsce Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego; zamek Więcław i Starygród (Castrum antiquum) gdzie przechowywano głowę Ś. Barbary, której król Władysław nie pozwolił zabierać, mimo nalegające wielu namowy, tudzież miasto i zamek Grudziądz Mościckiemu z Stążewa (Stanschowo) kasztelanowi Poznańskiemu; zamek Gołub Niemście ze Szczytnik; zamki Osterod i Nidborg książęciu Mazowieckiemu Januszowi; zamki Działdów i Szczytno książęciu Mazowieckiemu Ziemowitowi; zamki Kurzętnik i Bratyan Janowi Kretkowskiemu; zamek Kowale Mikołajowi podkanclerzemu królestwa Polskiego; miasto Świecie (samo tylko, bo zamek trzymali jeszcze Krzyżacy) Dobiesławowi Puchale; zamki i miasta Bytow i Hamerstein książęciu Słupskiemu Bogusławowi, który w czasie oblężenia przybywszy do Jego Królewskiej Miłości, zobowiązał się uroczyście i na piśmie królowi i koronie Polskiej wiernie służyć i dostarczać zawzdy pomocy w ludziach i orężu. Na jego prośbę i zaręczenie, Władysław król Polski kazał synowca jego Kazimierza książęcia Szczecińskiego z więzów uwolnić. Zamek i miasto Lemberg oddał Piotrowi Chełmskiemu i jego braciom; zamki Królewiec (Kinsberg) i Holand wraz z miastami wielkiemu książęciu Litewskiemu Alexandrowi. Niemniej rybołowstwo poza Elblągiem, mnóstwo ryb dostarczające, Janowi Tumigrale. Zamek Rogoźno Hinczkowi Czechowi; zamek i miasto Tucholę Januszowi Brzozogłowskiemu (Brzogłowy); zamek Sztum Jędrzejowi Brochockiemu. Wszystkie zgoła miasta, miasteczka i zamki ziem Pruskiej, Pomorskiej, Michałowskiej i Chełmińskiej przeszły pod władzę i panowanie króla Władysława, krom zamków Marienburga, Radzynia, Gdańska, Świecia, Płochowa, Zgorzelca (Brandeburga), Balgi, Ragnety i Kłajpedy (Troypeda) inaczej Memel zwanej. Zamek wszelako Radzyn oblegało wojsko królewskie. Zamek zaś Gdańsk uwolnił się od oblężenia mocą umowy z królem zawartej, którą się zobowiązał, że natychmiast królowi otworzy bramy, jak tylko Marienburg będzie zdobyty.
Przez cały miesiąc Lipiec, w ciągu którego Władysław król Polski oblegał Marienburg, wszędy on sam i jego wojsko, tak w potyczkach z nieprzyjacielem, jako i wszelkich innych sprawach, pomyślnego doznawał powodzenia, i coraz większe nawet wróżył sobie pomyślności. Lecz w początku miesiąca Sierpnia komtur Henryk v. Plauen wysłał do Władysława króla Polskiego heroldów z prośbą, aby mu król pozwolił przybyć z zamku Marienburskiego dla wspólnej rozmowy. Na co gdy zezwolenie otrzymał, przybył w towarzystwie brata swojego Henryka v. Plauen, świeckiego stanu, tudzież kilku Czechów i Slązaków, i spotkał króla przed murami zamku, otoczonego gronem swoich książąt i panów. Zapytany, z czemby przybywał, i czegoby żądał, odpowiedział: „Wielką, Oświecony i potężny królu, porażką i klęską dotknąłeś nas i prawie starłeś do szczętu; uległy wojska nasze, uległ zakon, gdy snadź wyroki same zezwoliły na nasz upadek, za to iż mistrz Pruski Ulryk i jego komturowie, szałem jakimsiś zaślepieni, odrzuciwszy pokój sprawiedliwie przez ciebie żądany, dumną zapowiedzią i przysłanemi dwoma gołemi mieczami przegrażali. Widząc cię wspaniałym i pokój miłującym zwycięzcą, przychodzimy błagać twej łaski i miłosierdzia. Ja nadewszystko, który urząd mistrza zastępczo piastuję, a ztąd największy mam w tej sprawie udział, proszę cię i zaklinam, niezwyciężony Monarcho, na Rany najwiętsze Pana naszego Jezusa Chrystusa, i Krew Jego za zbawienie rodu ludzkiego przelaną, na Matkę jego, błogosławioną Pannę Maryą, i przeczyste mleko tejże Dziewicy, którém Pan nasz Jezus Chrystus z niebios cudownie był karmiony, abyś Wasza Królewska Miłość, pohamowawszy swój gniew, zatrzymał wymierzoną na nas chłostę swojej zemsty, a nie żądał zupełnej zakonu naszego zagłady, gdy pychę i wyniosłość naszą dostatecznie już skróciłeś i ukarałeś. Jeżeli Wasza Królewska Miłość prośby nasze łaskawie wysłuchać raczysz, my i zakon nasz nie przestaniem dziękczynić za wyświadczone nam dobrodziejstwo. Zgadzamy się zaś na to i z chęcią zezwalamy, abyś Wasza Królewska Miłość ziemie Pomorską, Chełmińską i Michałowską, wraz z ich zamkami i miastami, które do królestwa Polskiego słuszném prawem jako własność należą, a o które między témże królestwem a zakonem wielokrotne toczyły się wojny, zatrzymał w swojej władzy; Pruskie zaś ziemie, krwią Polaków i innych narodów chrześciańskich na barbarzyńcach zdobyte, zakonowi zostawił, aby tenże zakon Krzyża, do wojowania przeciw poganom w obronie wiary chrześciańskiej ustanowiony, zupełnej w Prusiech nie uległ zagładzie.“ To poselstwo i prośbę komtura Henryka v. Plauen gdy wniesiono na pełną radę, a osądzono, że więcej było w niej utajonej chytrości niż pokory, książęta i panowie Polscy podzielili się na różne zdania; lecz jak zwykle pomyślność usuwała zdrowe rady, a panowie radcy nie chcieli baczyć na to, że kolej rzeczy ludzkich bywa niepewna i zmienna, i że szczęście nikomu do końca sprzyjać nie zwykło. Bardziej panowie rada niżli król przeciwni byli żądaniom poselstwa; tuszyli bowiem, że zamek Marienburg długo oblężenia nie wytrzyma, a Krzyżacy, jeśli przy ziemi Pruskiej pozostaną, nie omieszkają za lada sposobnością kusić się o odzyskanie krajów, których obecnie odstąpić byli zmuszeni. Polacy więc niebaczni, z zwykłą ludziom słabością, więcej żądali nad to co im dawano. Niemniej i król Władysław, w nadziei, że mu pomyślność jedna po drugiej pasmem snuć się będzie, chcąc więcej zyskać, utracił nawet to co mu dawano. Tak to szczęście umysły ludzkie zaślepiać zwykło. Jakoż upojony swojém powodzeniem i zwycięztwem odniesioném w bitwie pod Grunwaldem, zezwolił na wynioślejszą odpowiedź, niżli przystała królowi i zwycięzcy. Uchwalono więc w ten sposób odpowiedzieć Henrykowi v. Plauen, przez usta Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego, który z rozkazu króla tak mówił: „Gdybyś w dobrej wierze, komturze Henryku, żądał pokoju, nie przynosiłbyś królowi w ofierze tego, co na zasadzie praw Boskich i ludzkich było i jest własnością króla i królestwa Polskiego, i co słusznie wróciło pod jego panowanie. Należało ci raczej ustąpić tego, co dotąd się opiera, a przedewszystkiém poddać zamek Marienburg; wiedz albowiem, że i te, które się poddały, zamki, i inne, które się jeszcze opierają, przeznaczone są na nagrodę zwycięzcy. Nie ma więc król bynajmniej za co być ci obowiązanym. Lecz jeżeli z zamku Marienburskiego ustąpisz, król wdzięcznie to od ciebie przyjmie. Po poddaniu zaś zamku Marienburga, nie odmówi zakonowi Krzyżackiemu stosownego, jakie ma w krajach Niemieckich, opatrzenia.“ Na to rzecze komtur Henryk: „Jestże-to ostateczna wola królewska? i czy nie mamy spodziewać się łaskawszej odpowiedzi?“ Marszałek Zbigniew rzekł: „że odpowiedź, którą oznajmił, była stanowczą; a jeżeli Krzyżacy pokoju żądali, należało im stosowniejsze podać warunki.“ Komtur przydał jeszcze te słowa: „Tuszyłem, że prośby mojej tak sprawiedliwej król wysłucha, i ulituje się nad losem nieszczęśliwych. Teraz, pełen wiary, że poselstwem mojém, pokorą i prośbą przebłagałem już gniew niebios, który ściągnęliśmy na siebie przez złamanie przymierza, nie ustąpię wcale z Marienburskiego zamku, ale ufając w pomoc Wszechmocnego Boga i opiekę Najśw. Maryi Panny, wszelkiemi siłami bronić go będę, i nie dopuszczę, choćby z narażeniem się na największe niebezpieczeństwo, aby Zakon mój tak snadno miał uledz zagładzie.“ Po tej rozmowie król udał się do swego namiotu, a Henryk wrócił do Marienburskiego zamku. Uważano potém, że prośba komtura Henryka, tak pokorna i uległości pełna, wielce posłużyła Krzyżakom; i jeśli ściągnęli na siebie karę niebios przez złamanie przymierza, już tą pokorą odwrócili ją albo przynajmniej złagodzili. Królowi zaś zaszkodziła okazana pycha i wyniosłość, nauczywszy go doświadczeniem, jak nieroztropną jest rzeczą urągać w dumnej odpowiedzi przeciwnikowi, póki zwycięztwo na niepewnej unosi się szali, a wojna jeszcze nie jest skończoną. Od tego dnia bowiem szczęście poczęło króla i Polaków stopniami opuszczać, a zakon pomyślniejszego doznawał losów obrotu. Jakoż w kilka dni zaraz, na rycerstwo ziemi Wieluńskiej, straż przy działach niedbale utrzymujące, nieprzyjaciel z zamku wypadłszy, rotmistrza (primipilarius) wziął w niewolą, wielu z rycerzy poranił, a kilka dział zagwoździł. Niezadługo potém, gdy chorągiew Janusza książęcia Mazowieckiego podobną straż odbywała, działo silnym wystrzałem wstrząsnąwszy mur jednej w mieście spalonej kamienicy, nagłą obaliną potłukło wielu rycerzy stojących pod murem. Lecz nie tylko wtenczas, ale i później w wielu przygodach i wydarzeniach przeciwność ścigała króla Władysława, i wielka okazała się odmiana od czasu, w którym szczęście tak mu się było przyjaznie uśmiechnęło. Nakoniec ze ścierw upadłych koni, z jelit bydląt i trzody domowej, tudzież gnoju i smrodliwych wyziewów, tak wielkie w obozie królewskim narodziło się mnóstwo much, że nie tylko męczarnią ale klęską stały się dla całego wojska. Ale żywności wszelakiej była niezmierna i niemal wiarę przechodząca obfitość, tak iż ani w domu i własnej gospodzie nie można większego mieć dostatku, na niczém bowiem nie zbywało. Prawie wszystkie konie wojskowe odprowadzono na wyspę Zuławę, gdzie na niwach wiejskich, od włościan poopuszczanych, pasły się jak dzikie zwierzęta. Pilnujący ich dozorcy powchodziwszy do bezludnych domów, opływali we wszystkie dostatki, i nie tylko na żadnej nie zbywało im wygodzie, ale mogli nadto wyprowadzać zboże na targ do miast pobliższych, za które nakupili sobie odzienia i wielką ilość pieniędzy przywieźli do domu. W wielu także wsiach Pruskich i Pomorskich znajdowano znaczne zapasy zboża w podziemnych jamach zachowane, które wieśniacy z powodu ciągłych wojen starannie ukrywali. Zgoła, w czasie oblężenia zamku Marienburga, wojsko Polskie używało dostatków jakby w własnym kraju i domu, spokojne bowiem były całe Prusy, a żywności i wszelakich rzeczy kraj dostarczał prawie nad potrzebę.
Mistrz Inflantski Herman v. Wintkinszench, chcąc tajemną wesprzeć pomocą zamek Marienburg, o którego wielkiém dowiedział się był niebezpieczeństwie, przybył do Prus z pocztem pięciuset zbrojnych ludzi, i stanął w pobliżu miasta Królewca, kędy miał ukrywać się na zasadzce. Ale król Władysław dowiedziawszy się od szpiegów o jego przybyciu, wysłał przeciw niemu Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego z dwunastu chorągwiami rycerstwa Polskiego. Ten spotkawszy go nad rzeką Passargą (Pascaria) powyżej miasteczka Holland, postanowił nazajutrz nań uderzyć. Widząc mistrz Inflantski Herman, że snadniej mu zdradą, jak z dawna sobie był układał, niżeli orężem działać w obronie zakonu, zażądał osobistej z książęciem Alexandrem rozmowy. Na co gdy zezwolono, usunąwszy na bok wszystkich świadków, począł tajemnemi rady i namowy, nie szczędząc najhojniejszych obietnic, ujmować książęcia na stronę zakonu, zaręczając, że się zakon zrzecze chętnie ziemi Żmudzkiej i Sudawskiej, i nigdy o nie upominać się nie będzie. Jakoż książęciu szło więcej o całość swojej ojczystej Litwy niżeli Polski. Zjednawszy sobie zatém przychylność Alexandra książęcia Litewskiego, wojsko swoje Inflantskie odesłał do zamków Balgi i Brandeburga, sam zaś z szczupłym pocztem pięciudziesiąt jazdy udał się pod przewodnictwem książęcia Alexandra do obozu królewskiego pod Marienburg dla dopełnienia przyrzeczeń, do których się tajemnie książęciu Alexandrowi zobowiązał. Dokąd przybywszy, za sprawą i wstawieniem się książęcia Alexandra, ujętego skrytemi obietnicami, otrzymał pozwolenie wejścia do zamku Marienburga, jakoby miał Krzyżaków do zawarcia z królem pokoju namawiać. Tam zatrzymał się przez dni kilka, a po wielu układach i rokowaniach z Henrykiem v. Plauen, mających na celu odzyskanie zamków, miast i ziem utraconych, i wypełnienie tajemnej z Alexandrem książęciem Litewskim umowy, odjechał. Od tego czasu rzeczony komtur Henryk v. Plauen powziąwszy wielką otuchę z porozumienia się wzajemnego z Hermanem mistrzem Inflantskim, począł znowu hardo głowę podnosić, ani chciał już wspominać o pokoju, a nawet skłonić się do przyjęcia warunków, jakie sam królowi z taką był pokorą przedstawiał, a które król rozważywszy, poznał, ale już zapóźno, jak były korzystne i zbawienne; tém bardziej gdy się przekonał, że umysł wielkiego książęcia Litewskiego Alexandra znacznie się dla niego odmienił, że pomieniony książę niechętny był już dłuższemu oblężeniu Marienburga, i że ziemie odstąpione królestwu Polskiemu miały stać się raczej Litwy zdobyczą. Inna prócz tego królowi i królestwu zagroziła klęska. Kiedy bowiem rzeczony Herman mistrz Inflantski odjeżdżał z Marienburskiego zamku, wyjechał wraz proboszcz Gdański, mnich Krzyżacki, człowiek podeszłego wieku, pod pozorem uchylenia się od trudów oblężenia; na co król chętnie zezwolił, nie przewidując, jak wielką jego wyjazd dla króla stać się miał klęską. Przez tego bowiem proboszcza Henryk v. Plauen posłał trzydzieści tysięcy czerwonych złotych do rozdzielenia pomiędzy komturów Gdańskich, Człuchowskich i Świeckich, gdyż przez kogo innego niebezpieczno je było przesyłać. Ci zaś podług jego rozkazu i rozporządzenia zebrali za te pieniądze nie małą liczbę zaciężnego wojska z Czechów, Węgrów, Ślązaków i Niemców. Ztąd ważną wyciągnąć można naukę, jak niebezpieczną jest rzeczą w czasie oblężenia pozwalać komukolwiek wchodzić do miast i zamków, albo z nich wychodzić.
Zbliżał się dzień uroczysty Narodzenia Maryi Panny, przypadający w Poniedziałek, a wielki książę Litewski Alexander wynajdował różne powody i pozory, dla którychby mógł porzuciwszy oblężenie zamku Marienburga z wojskiem swojém Litewskiém wrócić do Litwy. Przekładał tym celem, że wojsko jego pochorowało się na biegunkę od zbyt wytwornego jadła, do którego nie było przyzwyczajone; i jeśliby rychło nie wróciło do kraju, więcej jeszcze rozszerzyłyby się w obozie choroby. Co choćby i prawdą było, dałaby się snadno taka choroba uleczyć, gdyby tylko na dobrej chęci nie zbywało. A lubo Władysław król Polski usiłował książęcia Alexandra rozmaitemi przełożeniami i obietnicami od powziętego odwieśdź zamiaru, w końcu jednak, widząc umysł jego zmieniony dla siebie i nieszczery, pozwolił mu ze wszystkim ludem swoim wrócić do Litwy. Jakoż rzeczony książę otrzymawszy od króla zezwolenie, ruszył z wojskiem swojém we Czwartek po oktawie Narodzenia N. Maryi Panny, i od oblężenia zamku Marienburga odstąpił. Bojąc się wszelako, aby go Inflantczycy lub inni Krzyżacy i ich zaciężni sprzymierzeńcy nie napadli, nie chciał iść bez zasłony królewskiego wojska: zaczém król Władysław przydał mu sześć chorągwi rycerstwa Polskiego, które go odprowadziły aż do granic Litwy, a po tém do obozu oblężniczego wróciły bez szkody. Niezadługo potém odstąpili z swoim ludem i książęta Mazowieccy, Ziemowit, Janusz i Ziemowit młodszy. Król atoli z pozostałem wojskiem królestwa swego, które przez odstąpienie Litwy i książąt Mazowieckich znacznie się zmniejszyło, popierał dalej oblężenie. Odkąd bowiem Krzyżacy, lękając się zdobycia Marienburskiego zamku, mogącego lada dzień nastąpić, gdyby oblężenie dłużej potrwało, poczęli książęcia Alexandra łudzić obietnicą powrócenia mu ziemi Żmudzkiej, wielce pochlebną dla tegoż Alexandra i do uiszczenia podobną, podłechtany nią Alexander odmienił się zupełnie dla króla Władysława, odstąpił od oblężenia, porzucił dalszą wojnę i wrócił do swego kraju. Prócz tego, obawiał się i sam Witołd, aby król opanowawszy i uspokoiwszy całe Prusy, jego z stolicy Litewskiej nie strącił.
Tymczasem zaciężni Czesi, broniący zamku Marienburga, widząc, iż oblężenie zbyt długo się przewleka, zniecierpliwieni, poczęli z Władysławem królem Polskim układać się za pośrednictwem Jaśka Sokoła Czecha, rycerza królewskiego, o poddanie zamku. I już stanęła była między królem a Czechami umowa, że tej nocy, której straż zamku na nich przypadała, otworzyć mieli królowi bramy i wpuścić wojsko królewskie do zamku; poczém, w nagrodę poddania zamku, otrzymać mieli czterdzieści tysięcy złotych i zupełne przebaczenie winy. Ale kiedy umowę tę wzięto do roztrząśnienia w radzie, osądzili radcy za rzecz ohydną i niegodną, aby zamki nieprzyjacielskie zdobywać zdradą i przekupstwem, gdy w ręku mieli oręż, którym toż samo sprawić mogli bez niczyjej hańby i sromoty. A tak porzucono skryte układy względem poddania Marienburskiego zamku, acz takich środków niekiedy i najsprawiedliwsi jak wiemy używali wojownicy.
Puszczono potém w obozie z umysłu fałszywą pogłoskę, jakoby Zygmunt król Węgierski z potężném wojskiem najechał granice Polski i pustoszył ją łupiestwy i pożogami. Ta wieść zachwiała wytrwałość w rycerstwie Polskiém i wszystkich umysły poczęła skłaniać do powrotu. Nie zbywało i między panami na takich, którzy usilnie o powrot nalegali. Czém przerażone rycerstwo i obywatele miast Pruskich, z osobliwszej ku królowi Polskiemu przychylności przyszli do niego osobiście i przekładali: „aby nie odstępował od oblężenia zamku Marienburga, gdyż dopiero przez dłuższe oblężenie i lada dzień spodziewane zdobycie zamku prawdziwego domierzy zwycięztwa; a przeciwnie, przez zaniechanie tego dzieła, gdy wszystkie zamki i miasta, które już jego władzę uznały, wrócą znowu pod zwierzchność i panowanie Krzyżaków, całą zwycięztwa korzyść utraci.“ A gdy król Władysław składał się niedostatkiem pieniędzy, dla którego wojsko na żołdzie trzymane największym stało mu się ciężarem, i celem zebrania pieniędzy do Polski chciał powracać, rycerze i obywatele miast Pruskich poddawali mu dobrą i nader zbawienną radę, aby na wszystkie miasta Pruskie nałożył daninę, zkąd dostatek mieć może pieniędzy nie tylko do zapłacenia żołdu zaciężnemu wojsku, ale i do prowadzenia dalszej wojny. Król atoli, nie chcąc miast Pruskich zrażać w początkach panowania swego i osłabiać w wierności i przywiązaniu, przez nadwerężenie ich praw, które skłonićby ich mogło do odstępstwa i zdrady, wolał wstrzymać się od wybierania daniny. Poddawano mu i inną równie zbawienną radę, aby zamki i miasta w ziemiach Pruskiej, Chełmińskiej i Pomorskiej, które już Królowi Jego Miłości były poddane, rycerzom zaciężnym miasto należącego im się żołdu powypuszczał, na co oni, jak się słyszeć dawali, chętnieby się byli zgodzili; a iżby od oblężenia zamku Marienburga nie odstępował. Ale i do tej rady, chociaż najkorzystniejszej, król nie chciał się przychylić, z obawy, iżby zaciężni rycerze mieszczanom i osadnikom Pruskim nie stali się uciążliwemi, albo nie złupili ich majątków, lub wreszcie dawszy się nieprzyjaciołom przekupić, nie wydali zdradziecko w ich ręce miast i zamków Pruskich. A tak Władysław król Polski zabiegając cudzym krzywdom i szkodom, musiał sam potém cięższe ponosić straty. Ze wszystkich radców królewskich nikt z większą gorliwością i zapałem nie obstawał za popieraniem oblężenia Marienburskiego zamku, jak Mikołaj podkanclerzy królestwa, który ciągle nalegał, aby go póty oblegać i dobywać, pókiby do poddania się nie był zmuszony. Przekładał, że po zniesieniu oblężenia wiele dla króla i jego królestwa wyniknie klęsk i przeciwności. Nie dość mu było na samych radach i namowach, łączył z niemi bolesne skargi i łzami się zalewał. Z pomiędzy panów zaś żaden usilniej i żarliwiej nie przemawiał za porzuceniem oblężenia i powrotem do kraju, jak Jędrzej z Tęczyna kasztelan Wojnicki. On zdaniem swojém pociągnął za sobą wielu rycerzy i szlachty; powodowała zaś jego radą miłość ku Annie z Kraśnika, córce Dymitra podskarbiego królestwa Polskiego, którą był wielce sobie upodobał.
Znużony Władysław król Polski ustawiczném a groźném i niebezpieczném o żołd upominaniem się zaciężnego rycerstwa, zniewolony wreszcie radami i nalegającemi prośby niektórych panów swoich, począł myśleć w końcu o zwinięciu obozów i odstąpieniu Marienburskiego zamku. A lubo zamiar ten kazał w najściślejszej chować tajemnicy, wkrótce jednakże gruchnęła o nim wieść w obozie królewskim, i oblężeńców wielką wzmogła otuchą. W Piątek zatém przed Ś. Mateuszem, dnia dziewiętnastego Września, król, nie usłuchawszy zdrowych i zbawiennych rad rycerzy i obywateli Pruskich, zwinąć kazał obozy, porzucił oblężenie, i z miejsca pełnego chwały, podobniejszy raczej do zwyciężonego a niżeli zwycięzcy, ruszył do Polski z powrotem. W samej chwili opuszczenia obozu spotkał go wypadek złowieszczy. Gdy bowiem przyprowadzono mu konia cisawego, który go był nosił w czasie walnej bitwy, zarżał naprzód głośno i począł nogą grzebać, a kiedy król kładł już nogę w strzemię, padł nagle i dech wyzionął. Przygoda ta była złą wróżbą, że przez odstąpienie zamku Marienburga, pomyślność dotychczas sprzyjająca królowi miała się zmienić i przeciwnym ustąpić losom. Jakoż pewną i niezawodną było rzeczą, że zamek Marienburski najdalej w przeciągu miesiąca byłby się poddał królowi, gdy oblężeńcy w niedostatku żywności, której zbierane tam od lat kilku strawiono już zapasy, przymuszeni byli jeść suche i prażone na ogniu ziarno. Od takiego pokarmu pochorowali się ludzie; poczęła się szerzyć biegunka, na którą wielu codziennie umierało. Nie mogąc oblężeńcy wytrzymać takiej klęski, udali się do komtura Henryka v. Plauen, a przełożywszy mu swoje nieszczęścia, oświadczyli, że zagrożeni oczywistą śmiercią, która ich kolejno sprzątała, nie chcieli już dłużej znosić oblężenia, lecz gotowi byli zamek opuścić. Tém oświadczeniem przerażony komtur Henryk, rozdzielił między oblężeńców kilka tysięcy czerwonych złotych, błagając ich i zaklinając, „aby przynajmniej jeszcze dni piętnaście wytrwali w oblężeniu, wiadomo mu bowiem z pewnością, że król Polski lada dzień zwinie obozy.“ Zniewoleni jego prośbami i datkiem, postanowili jeszcze przez dni piętnaście wytrzymywać oblężenie, z tém jednak zastrzeżeniem, że po upływie tego czasu wolno im będzie poddać zamek królowi Polskiemu. Owóż nim te piętnaście dni upłynęły, Władysław król Polski, mimo rady zbawienne i przełożenia swoich panów, którzy z żalem bolesnym i łzami temu się sprzeciwiali, odstąpił od oblężenia, i chwałę tak świetnego zwycięztwa niewczesném i prawdziwie opłakaném cofnięciem się skaził i przyćmił. Wtedy dopiero pokazało się dokładnie, jak po odniesioném nad nieprzyjaciołmi zwycięztwie nie umiał król ani z zwycięztwa ani z czasu korzystać. To bowiem cofnienie się z wyprawy spowodowało straszne potém i zgubne dla kraju wojny. Pierwszym zaś doradcą i sprawcą tego cofnienia był, jak niesie podanie, Jędrzej z Tęczyna kasztelan Wojnicki: który że między szlachtą i ludem znacznej używał wziętości, snadno namówił do powrotu wielu spółtowarzyszów, pragnących oglądać swoje żony, dzieci i domy, korzystając zwłaszcza z rozgłoszonej wieści, jakoby Węgrzy ziemie Krakowską i Sandomierską ogniem i łupieżą pustoszyli. Inni także radcy Polscy, a zwłaszcza ci, których był książę Alexander Witołd pieniędzmi lub obietnicami jak mówiono pozyskał, zabiegali oto usilnie, aby król jak najrychlej odstąpił od oblężenia zamku Marienburga. A tak dobro powszechne, jak to często się zdarza, skaziły widoki osobiste, gdy Władysław król, przy słabości swego umysłu i braku samodzielnego ducha, w wszystkich sprawach wojennych i domowych kierował się nie własną ale cudzą wolą.
Henryk v. Plauen wyniesiony na godność mistrza Pruskiego, chcąc wetować poniesionej klęski i utracone ziemie Pruskie odzyskać, wyprawił posłów do Wacława króla Czeskiego, i znaczne dobra swego zakonu Chomątów w królestwie Czeskiém, przynoszące dochodu cztery tysiące czerwonych złotych, przedał temuż królowi Wacławowi za sto piętnaście tysięcy, w nadziei odkupienia ich późniejszym czasem; do dziś dnia jednak ich nie wykupiono. Za te pieniądze zaś zebrawszy zaciężne wojsko, rozpoczął wojnę na nowo. Inne prócz tego sto tysięcy czerwonych złotych otrzymał pożyczką od mieszczan Gdańskich, którzy chętnie mu je wyliczyli, zamierzając już wtedy poddać się jego panowaniu.
W Niedzielę, w dzień Ś. Mateusza, dwudziestego pierwszego Września, król ruszywszy obozem z pod miasta Kwidzyna, przybył z rana pod zamek Radzyń (Radzin), który wojsko królewskie od czasu stoczenia walnej bitwy aż do dnia tego ciągle oblegało, acz miasto samo już było zajęte i dotrzymywało posłuszeństwa królowi. Wytknąwszy stanowisko obozowe o ćwierć mili od zamku nad jeziorem Meldsee (Meldeze) namyślał się król, czyli miał zwinąć oblężenie, czy raczej dobywać zamku. Nareszcie osądzono, że próżnoby król kusił się o jego zdobycie, gdy zamek położeniem samém i sztuką silnie był obwarowany, a nadto dzielnych miał obrońców: postanowiono atoli nazajutrz udać przygotowanie do szturmu, dla doświadczenia, azaliby oblężeńcy trwogą zdjęci nie skłonili się do poddania zamku. Najpierwej więc przyzwawszy celniejszych obywateli zamku Radzynia do osobistej rozmowy, namawiał ich król, aby zamek dobrowolnie poddali dla uniknienia krwi rozlewu. Ale gdy oni na to przystać nie chcieli, odłożył szturm do dnia następnego. Ten zamiar nie tak w pomyśle jako raczej w skutku był szczęśliwy. Skoro bowiem rozeszła się wieść w obozie, że król nazajutrz postanowił uderzyć na zamek, rycerstwo zaledwie posiliwszy się nieco w południe, z własnej ochoty i bez rozkazu królewskiego chwyciło za broń i pobiegło pod mury Radzynia. Nikt nie prowadził ich do szturmu, ale sami, rzuciwszy się z najgorętszym zapałem, nacierać poczęli ze wszystkich stron i dobywać zamku. A lubo Krzyżacy i inni oblężeńcy przez pięć godzin przeszło z wielką bronili się walecznością, gdy wszelako rycerstwo Polskie zacięcie szło do szturmu, sypiąc gęste z łuków i innej strzelby pociski, tak iż nikt z przeciwnej strony nie śmiał i palca pokazać, znękani zatém przemocą i upadli na duchu, przymuszeni byli zaniechać dalszej obrony i z zamku ustąpić. Już bowiem rycerz Dobek z Oleśnicy z ludem swojej chorągwi wyłamał był wrota niższej części zamku, nie zważając na to, że kiedy podrębującego bramę zasłaniał swoim puklerzem, pocisk z działa mniejszego czyli śmigownicy tarczę mu przedziurawił. Już i do wyższej części zamku wdarł się pierwszy z rycerzy Piotr Chełmski, a za nim Floryan z Korytnicy kasztelan Wiślicki i inni towarzysze; gdy zaś na wierzchnicy parkanu zastąpił mu wicekomtur zamku, mąż śmiały i tęgi, stoczywszy z nim walkę, zmusił go do odwrotu. Już wreszcie Piotr z Oleśnicy łowczy Sandomierski z innymi rycerzami opanował przedmurze zamku, acz raniony w jednę nogę tarczą się tylko z góry od ciosów zasłaniał. Oblężeńcy zatém, tylu niebezpieczeństwy ściśnieni, bojąc się, aby nie padli ofiarą zagrzanej rycerstwa ochoty, rzucili broń i otwarli bramy królowi: który wszedłszy do zamku o ponieszpornej godzinie (completorii hora), wszystkim oblężeńcom i brańcom, między którymi było piętnastu Krzyżaków, starców sędziwych, życie darował, wszelako zabrał ich do niewoli. Znalazłszy zaś w zamku znakomite skarby, klejnoty i bogate sprzęty, tudzież wielkie żywności zapasy, pieniądze i kosztowniejsze rzeczy rozdał między rycerstwo, żywność zaś zostawił w zamku.
Po zdobyciu zamku Radzynia, Władysław król Polski we Wtorek po Ś. Mateuszu, dnia dwudziestego trzeciego Września, oddał rzeczony zamek starostwem dzierżawném Jaśkowi zwanemu Sokoł, rycerzowi Czeskiemu, mężowi wiernością i męztwem zaleconemu, z którym pozostała w tymże zamku znaczna liczba Polaków i Czechów, a między innemi Zyska Czech, w późniejszych czasach wódz sławny wojsk Czeskich, głośny wielu zwycięztwami; tudzież Anioł (Angelus) i inni. Z Radzynia ruszył pod zamek Rogoźno, ztamtąd zaś we Środę przybył do Gołubia, gdzie zjadłszy w zamku obiad, przeprawił się za rzekę Drwęcę. Skoro zaś wszedł do ziemi Dobrzyńskiej, rozpuścił zaraz swoje wojsko, i wszystkim kazał wracać do kraju. Zabawiwszy potém dobę całą pod Ciechocinem, we Czwartek przed uroczystością Przeniesienia Ś. Stanisława przybył król do Przypustu, gdzie miał przeprawić się przez Wisłę po moście urządzonym z statków, który tam z Płocka spuszczono. Stał zaś w Przypuście przez pięć dni; z skrytego bowiem losów zrządzenia nie mogli budownicy w ciągu tak długiego czasu złożyć i ustawić mostu, który dawniej, kiedy król szedł z wojskiem do Prus, za pół dnia postawiono. Sam król także nie bez trudności i zamieszania przebywał Wisłę, tak że i w tej mierze uważano wielką pomyślności odmianę. Ztąd zatém rozeszło się różnemi strony do domu wojsko Polskie, obładowane złotem, srebrem i rozmaitemi kosztownościami, które każdy z radością niósł do swych ojczystych progów.
W Sobotę, w dzień Przeniesienia Ś. Stanisława, Władysław król Polski ruszywszy z Przypustu przybył do Raciąża; w Niedzielę zaś, w dzień Ś. Wacława, na statkach w nie bardzo licznym orszaku zawinął do Torunia, kędy lud i wszystkich kościołów duchowieństwo wyszedłszy przeciw niemu w processyi, wysiadającego z statku przyjmowało z uczciwością (lubo proboszczem Toruńskim był mnich Krzyżacki) śpiewając to Responsorium: „Twoja jest potęga, twoje królestwo Panie!“ (Tua est potentia, tuum regnum Domine), i wprowadziło go do kościoła parafialnego Ś. Jana. Tu król wysłuchawszy odśpiewanej uroczyście mszy świętej, udał się do zamku Toruńskiego dla przyjęcia posiłku, który codziennie na jednym tylko kończył się obiedzie. Właśnie do króla Jego Miłości przybył wtedy Jaśko Sokoł starosta królewski w Radzyniu, i tu smutna spotkała go przygoda. Zaproszony bowiem od jednego z mieszczan Toruńskich na biesiadę i rybą otruty, zapadł w ciężką chorobę, dla której z rozkazu królewskiego odwieziono go do Brześcia, gdzie wkrótce umarł i pochowany został. Ze wszystkich Czechów, którzy służyli w wojsku królewskiém, tego król najwięcej cenił, dla jego rzadkiej ku sobie przychylności, odwagi rycerskiej, i innych zacnych przymiotów. Jakoż wynagradzając zasługi zmarłego, dwóch pozostałych po nim synów, Mikołaja i Jarosława, wziął w ojcowską niemal opiekę, kazał ich w Krakowie jak najstaranniej wychowywać, uczyć łacińskiego i niemieckiego języka, i w różnych ćwiczyć umiejętnościach, któremi najbardziej kształcić się zwykły umysły. Potém zamek Radzyń oddawszy w zarząd Dobiesławowi Puchale i Wojciechowi Malskiemu, na prośbę kobiet Toruńskich uwolnił z więzów Mikołaja Nostwicza, sam zaś wieczorem z Torunia do zamku Nieszawskiego na statku popłynął. Przy odjeździe, panie zacniejsze, niewiasty i dziewice Toruńskie, obstąpiły Władysława króla Polskiego, i żartobliwemi słowy, w których mieściły się razem prośby, przemawiały za sobą: „aby król w obecném ich sieroctwie, kiedy im w bitwie pod Grunwaldem pobito mężów, krewnych i należących, postarał się dla nich o nowych małżonków i opiekunów.“ Król odpowiedział, iż to najchętniej uczyni, i każdej z nich stosownie do jej stanu dolę opatrzy.
W Poniedziałek, to jest w dzień Ś. Michała, tudzież we Wtorek i we Środę, król zabawiał w Nieszawie, kiedy doszła go wieść niewątpliwa, że zamek Tucholę, którym Janusz Brzozogłowy (Brzogłowy) zarządzał, Krzyżacy oblegli, miasto zaś poddało się ich władzy; że wreszcie nieprzyjaciel, jeżeli rychła przeciw niemu nie wystąpi obrona, wkroczyć zamierza do Polski i kraj niszczyć łupiestwem i pożogą. Tknięty król słusznie taką wieścią, zatrzymał przy sobie już to prośbą już datkiem niektórych rycerzy nadwornych, którzy żądali uwolnienia od służby. Ze wszystkich jednak dworzan i chorągwi królewskich zaledwo stu, lub mało co więcej, mógł zebrać kopijników, których posłał na obronę królestwa do miasteczka Koronowa, słabo obwarowanego murami i położeniem swojém, przydawszy im ku pomocy kilka powiatów Wielkiej Polski. Ci, jakkolwiek w oręż, konie, pieniądze i odzież licho opatrzeni, albowiem broń strawiła już była poniekąd rdza, konie w drodze pochudły, zapasy pieniężne wyczerpała długa i o podal od domu żołnierka, a odzienie zniszczyły upały i słoty, stojąc jednakże w tém miejscu na straży, stanowiska swego jakby najmocniejszej twierdzy wiernie pilnowali. Zwiększyli nadto poczet wojska królewskiego Sędziwój z Ostroroga, wojewoda Poznański, który dowiedziawszy się, że król pomocy potrzebuje, przybył z swoją chorągwią, i Dobrogost z Szamotuł, kasztelan Poznański, który nawet własnych ludzi królowi posłał.
W Sobotę, w dzień Ś. Franciszka, Władysław król Polski opuściwszy Nieszawę, przybył do Inowrocławia i tam stanął z swoim dworem królewskim. A przemyślając o obronie kraju, porozsyłał swoich rycerzy, jednych do Brodnicy, drugich do Brześcia, innych do Nakła i Rypina, rozdzieliwszy pomiędzy nich Kujawian i Dobrzynian, aby utrzymywać straż i obronę przeciw nieprzyjaciołom; i małą tylko liczbę Polaków i Czechów przy sobie w Inowrocławiu zostawił. Tymczasem gdy tu zabawiał, doniesiono mu, iż zamki Osterod, Nidborg i Działdow, które król poruczył był w zarząd książętom Mazowieckim, z przyczyny słabej obrony opanowane zostały przez Krzyżaków. Dwaj także rycerze, Stanisław Charbinowski herbu Sulima i Mikołaj Synowiec herbu Starykoń, obawiając się swojej zguby, gdyby nieprzyjaciel stanął w pobliżu w znacznej sile, opuścili załogę Koronowską i przybyli do króla do Inowrocławia; dla usprawiedliwienia zaś swojej ucieczki twierdzili, jak było rzeczywiście, że nieprzyjaciel przeważne miał siły, oni zaś słabą obronę, i że im wielka groziła klęska, jeśliby ich ztamtąd nie odwołano. Król za smucił się nad losem swoich rycerzy, i w wielkiej o nich niespokojności często łzy rzewne wylewał. Albowiem ani za rzecz bezpieczną uważał odwołanie ich z Koronowa, bojąc się wtargnienia nieprzyjacioł do głębszych części królestwa, ani miał pod ręką innego wojska, którémby słabe ich siły powiększył, gdy wszystko rycerstwo już się do domów było rozeszło. Wtedy-to jasno się pokazało, na jak wielkie król naraził straty i nieszczęścia swoje królestwo niewczesném odstąpieniem od zamku Marienburga, i jak dalece przez to przyćmił chwałę swego zwycięztwa; i można było dopiero należycie poznać, co za korzyści obiecywała wytrwałość przy oblężeniu, którą Mikołaj podkanclerzy królestwa doradzał, a ile złego spowodowało opuszczenie zamku za radą Jędrzeja z Tęczyna kasztelana Wojnickiego.
Dowiedziawszy się Krzyżacy, którzy zamek Tucholę oblegali, że wojsko królewskie w szczuplej nader liczbie przyszło na obronę miasteczka Koronowa, słabego i niczém nie obwarowanego, zebrali liczne i potężne siły z zaciężnych żołnierzy, między którymi przedniejszym był starosta Michał Kochmeister, wójt Nowej Marchii, i wielu z nadwornych Zygmunta króla Węgierskiego rycerzy, którzy na wezwanie tegoż króla Zygmunta przybyli w znacznej liczbie Krzyżakom na pomoc, a dostatecznym od nich opatrzeni żołdem wyszli zbrojno przeciw Polakom, uważając ich za pewną zdobycz i niewątpliwie obiecując sobie zwycięztwo: ufali bowiem w przeważną swoich liczbę, z którą Polacy bynajmniej mierzyć się nie mogli. Zaczém w Piątek, w dzień Ś. Gereona, gdy wojsku królewskiemu znać dano, że nieprzyjaciel przeciw niemu w wielkiej sile nadciągał, wysłano Tomasza Szeligę z Wrześni, herbu Róża, podkomorzego Sieradzkiego, tudzież Mikołaja Dębickiego, Gryfitę, aby się wywiedzieli o liczbie i potędze Krzyżaków. Ci nierozważnie i zbyt daleko od obozu zapędziwszy się i stanąwszy gdzieś na błotach i trzęsawiskach, wpadli w ręce nieprzyjacielskiej pogoni, i zaraz badani zeznawać musieli, jak liczne i jak silne było wojsko królewskie w miasteczku Koronowie. Zmyślili jednak chytrze i podstępnie, że tam zgarniono lud mieszanej drużyny, po największej części wieśniaków nieświadomych boju, i łatwych do pokonania, gdyby tylko kto na nich uderzył. Krzyżacy rozumiejąc, że brańcy prawdę przed nimi zeznali, ruszyli natychmiast pod Koronów. A kiedy już byli niedaleko, pozsiadali wszyscy z koni, umyśliwszy pieszo wpaśdź do miasta. Lecz skoro żołnierze królewscy, którzy właśnie na ów czas obiadowali, postrzegli nadchodzących nieprzyjacioł, porzuciwszy strawę, pobiegli hurmem do klasztoru, leżącego u podnóża góry nad rzeką Brdą (Dbra): a spiesznie przybrani w zbroje, tajemnemi i nieprzyjaciołom nieznanemi ścieszkami pościągali w jeden zastęp i w bojowym stanęli szyku. Widok ich przeraził wielce Krzyżaków, którzy czémprędzej, nimby na nich natarto, posiadali na koń, i najspieszniejszym jak tylko mogli biegiem w tył uchodzić poczęli, pędząc w ten sposób przeszło milę drogi, z taką zręcznością i przezornością, że wojsko królewskie, znajdujące się w znacznej odległości od miasta Koronowa, nie mogło dla stoczenia bitwy otrzymać z tegoż miasta posiłku pieszego rycerstwa. W tém atoli nagłém cofaniu się nieprzyjacioł, łucznicy królewscy razili ich mnogiemi strzałami, a często wpadając na nich gwałtownie, znaczną liczbę nakładli trupa. Jeśli niekiedy Krzyżacy zatrzymali się dla stoczenia walki, łucznicy wracali zaraz do swoich hufców, od których zasłonieni, omyliwszy zapęd przeciwników, znowu potém trapili ich swoją napaścią. W ten sposób ścierały się z sobą przed bitwą w przestrzeni całej mili obadwa wojska, królewskie i Krzyżackie. Aż kiedy nieprzyjaciel uprzykrzył sobie ciągłą ucieczkę, zająwszy wzgórze nad inne w tej okolicy więcej wyniesione, w pobliżu wsi Łącka (Lanczsko) należącej do klasztoru Koronowskiego, oczekiwali na nadejście królewskiego wojska, w zupełnej gotowości do boju, tusząc, że tak korzystne stanowisko ułatwi im zwycięztwo. Ale rycerstwo królewskie, nie chcąc razem z nieprzyjacielem i dogodném mu miejscem zbytniego podejmować trudu, zboczyło z prostej i na nieprzyjaciela prowadzącej drogi, a wbiegło na mniej stromą i przystępniejszą część wzgórza. Były z obojej strony hufce i liczbą i doborem ludzi i znajomością sztuki wojennej niepoślednie; z równą odwagą gotowały się do boju. Alić przed stoczeniem bitwy Konrad Niempcz, rycerz Zygmunta króla Węgierskiego, Ślązak, wystąpił z szyku, i żądał przeciwnika do osobistej walki. Stanął z pomiędzy Polaków Jan Szczycki, szlachcic herbu Doliwa, który niebawem zwaliwszy go z konia i pokonawszy, dał znać, po czyjej stronie było szczęście. Wnet obadwa wojska z głośnym okrzykiem uderzyły na siebie, i natarczywą, pełną zapału stoczyły walkę. Z obu stron równa odwaga, z obu równa zaciętość przeciągnęły bój do kilku godzin; i długi czas wątpliwy był los bitwy, gdy jednaki dobór rycerstwa, jednakowa dzielność i świadomość boju równo ważyły zwycięztwo. Każdy silny i niewzruszony w swoim kroku, napierając na przeciwnika, walczył bez odetchnienia. Gdy więc długo z obu stron żwawa i zacięta toczyła się walka, i jedna drugiej bynajmniej nie ustępowała pola, trudem ciągłym i wysileniem tak się w końcu znużyły, że jakby za wzajemną umową przerwano bój, i oba wojska wykrzyknęły, aby chwilowy uczynić rozejm. A gdy obie strony na to się zgodziły, rozstąpili się przeciwnicy, i ocierając znój z czoła odpoczywali, a tymczasem toczyły się między nimi rozmowy o świeżych tej bitwy czynach i wydarzeniach. Po chwilowém wytchnieniu, wzięto się znowu do broni, i powtórnie stoczono bitwę. A gdy i w tém spotkaniu z podobnym oba wojska walczyły zapałem, wielka liczba i z jednej i z drugiej strony legła pod mieczem, nie mniejsza dostała się w niewolą. Potém, kiedy już wszyscy byli znużeni, a zwycięztwo na żadną nie przechylało się stronę, zażądały głośno oba wojska powtórnego zawieszenia broni. Na które gdy zezwolono i wojska od siebie odstąpiły, nowym spoczynkiem krzepili się wojownicy; ocierali znój z czoła i swoich koni, obwięzywali rany, wczasowali się i rozmawiali, wymieniali jeńców, i konie zabrane w boju wzajemnie sobie zwracali, dla których rozpoznania trzeba było udawać się do obozu nieprzyjacioł. Wino na ugaszenie pragnienia nawzajem sobie posyłali; jeźdźców w czasie bitwy zwalonych z koni, i tak mocno rannych, że się dźwignąć sami nie mogli, sprzątali z pobojowiska, aby ich nie podeptano. Zgoła, zdawało się, że to nie przeciwników obozy, ale najprzyjazniejsze sobie były wojska. Po chwili odpoczynku, znowu po raz trzeci z jak największą spotkali się zapalczywością. Nie pamiętano nigdy zaciętszej bitwy pomiędzy dwoma dzielnemi wojskami, które wyborem były rycerzy ćwiczonych i wysłużonych w boju, a z najgorętszym zapałem i sił wytężeniem spierających się o zwycięztwo, póki jedna strona nie uległa lub nie dostała się w niewolą. Aż do tego zatém spotkania wątpliwy był los walki, powodzenie z obu stron prawie jednakie. Tymczasem rycerz królewski Jan Naszan (Naschian) z Ostrowic, herbu Topor, chorążego przeciwnej strony zwaliwszy z konia, i porwawszy nieprzyjacielską chorągiew, okręcił ją około swego siodła. Zaraz wojsko Polskie górę brać poczęło; Krzyżacy zaś, przerażeni utratą chorągwi, zachwiali się w szyku. Zaczém rycerze Polscy uderzywszy na zmieszanych i już do odwrotu zabierających się nieprzyjacioł, i siadłszy im przeważnie na karki, rozbili ich zastępy, i za łaską Bożą wszystko wojsko Krzyżaków, którzy w trwodze zapomnieli wstydu, częścią wymordowali, częścią pobrali w niewolą i zupełne nad niém odnieśli zwycięztwo. Przed nacierającemi hufcami Polaków nieprzyjaciel cofać się najpierwej począł, a potém pierzchnął rozsypką. A gdy zwycięzcy puścili się za uciekającymi w pogoń, położyli na miejscu ośm tysięcy Krzyżaków; pierzchających zaś, ile tchu starczyło w rozpędzie, i ile sił w tępieniu wroga, ścigali i cięli. Rzadko kiedy zdarzyła się bitwa tak chlubna dla zwycięzców, tak zgubna dla zwyciężonych. I nie byłby żaden Krzyżak uszedł niewoli, gdyby dzień dłużej nieco był potrwał; ale noc zasłoniła uciekających przed pogonią. Zbity więc i zniesiony został nieprzyjaciel, trupy zaległy obszerne pola, Polacy wyśpiewywali głośno swoje zwycięztwo. U wojowników świadomych boju walka ta i odniesiony w niej tryumf za większe nierównie i świetniejsze uchodziły, niż poprzednia walna pod Grunwaldem bitwa, w dzień Rozesłania Apostołów z Krzyżakami stoczona. W miarę bowiem szczupłej liczby walczących bój nadzwyczaj był uporczywy; tak zacięcie trzymały się obie strony. W obu wojskach rycerze zarówno nie szczędzący życia, przekładali śmierć nad sromotną ucieczkę. Jakoż w jedném i drugiém byli dzielni mężowie, w mnogich wyćwiczeni bojach, dziarskiej odwagi i krzepkiej siły, jakich trudnoby w innej jakiej dopatrzyć bitwie; wszyscy zarówno zagrzani byli żądzą boju. Obadwa zaś wojska po jednej tylko miały chorągwi. Wojsko królewskie nosiło na swym proporcu dwa krzyże szkarłatne w polu białém; chorążym był Piotr Ryter (Riterz) szlachcic herbu Topor. Krzyżacy na swej chorągwi mieli dwa pola, białe i czerwone, środkowemi krańcy z sobą się stykające: niósł ją zaś Henryk rodem Frank, poimany w ucieczce, którą mu później jego towarzysze często wyrzucali; i byłby od czci został odsądzony, gdyby go był król nie zasłonił ochronnym listem, po który osobiście udawał się do króla. Mało w naszym wieku pamiętają tak sławnych bitew pomiędzy chrześcianami i barbarzyńcami; rzadkie bywają przykłady takiego męztwa, takiej wytrwałości i wzajemnego ubiegania się o zwycięztwo. A lubo wygrana pod Koronowem była rzeczywiście mniejszą niż pod Grunwaldem, wszelako ze względu na niebezpieczeństwo, wytrwałość i zapał walczących, można ją wyżej kłaśdź nad Grunwaldzką.
O zwycięztwie i pomyślnym wypadku tej bitwy oznajmiło wojsko królewskie Władysławowi królowi Polskiemu przez rycerza Zaklikę z Korzkwi. Król za otrzymaniem tak radosnego doniesienia, wzruszony i zalany łzami, składał nabożnie dzięki Bogu, a pomienionego Zaklikę z Korzkwi, jako zwiastuna tak wielkiej pomyślności, obdarzył pięciuset grzywnami srebra. W Sobotę, nazajutrz po stoczonej bitwie, rycerze Polscy, wziąwszy z sobą znaczniejszych z pomiędzy jeńców, wyszli na pobojowisko, pozbierali ciała poległych tak swoich jako i nieprzyjacioł, i na wozach odprowadzili do klasztoru Koronowskiego, gdzie po uroczystém nabożeństwie z należną czcią je pochowano. Wszyscy brańcy obecni opłakiwali żałosnemi jęki własną i swoich towarzyszów klęskę. Był między poległymi młodzieniec jeden znakomity, Ulryk Elkingar, z tak bogatego domu, że na okupienie siebie małoby mu było wyliczyć sześćdziesiąt tysięcy złotych. Nad zgonem szczególniej ubolewali brańcy Krzyżaccy, i uzyskali pozwolenie, aby go w oddzielnym grobie pochowano. W Niedzielę przed dniem Ś. Jadwigi, dwunastego Października, wojsko królewskie ruszyło z pod Koronowa, prowadząc z sobą jeńców i lupy, i przybyło do Bydgoszczy, gdzie zatrzymawszy się przez trzy dni, obyczajem wojennym rozdzieliło między siebie zdobycze. Potém we Środę, w dzień Ś. Jadwigi, złączyło się z królem w Inowrocławiu, wiodąc za sobą ogromną liczbę wozów i koni, i długi poczet brańców, którzy częścią jechali na sześciudziesiąt wozach, po nich umyślnie przez króla posłanych, częścią konno, a częścią pieszo szli za swemi zwycięzcami. Król kazał dla jeńców sporządzić hojną wieczerzę, opatrzyć i leczyć ich rany, a niektórych z swojej drużyny wyznaczył, aby siedzącym u stołu usługiwali. Wszystkich nakoniec rycerzy swoich, którzy rany otrzymali w boju, król Władysław osobiście i tej samej nocy jeszcze przy świetle odwiedzał w gospodach które im ponaznaczano. Żadnego nie pominął bez użyczenia mu potrzebnego ratunku, lub pokrzepienia go przychylnemi słowy. Rzekłbyś, że to nie król, ale człowiek zwyczajny, który dla równego sobie żadnej nie szczędzi pomocy i usługi. Wszystkich zaś wojowników swoich, za ich dzielne czyny, któremi się w rzeczonej bitwie odznaczyli, wspaniale i po królewsku wynagrodził. Tegoż samego dnia, po skończonej wieczerzy, Władysław król Polski rozmawiał długo z jeńcami wojennymi, tłumacząc im, jak słuszna była jego sprawa, a jak niesłuszna i krzywdy pełna sprawa Krzyżaków. Poczém, gdy im przyganił, „że w tak złej sprawie pomagali Krzyżakom“, brańcy odpowiedzieli: „że gdyby znali byli te niesprawiedliwe postępki zakonu, a słuszność sprawy królewskiej, nigdyby nie podnieśli byli oręża do prowadzenia tak bezbożnej wojny.“ We Czwartek, nazajutrz po Ś. Jadwidze, gdy pospisywano brańców wojennych nazwiska, ród i znaczenie, Władysław król Polski, kazawszy im zgromadzić się w naznaczoném miejscu i czasie, wszystkich wspaniale na wolność wypuścił, wyjąwszy jednego tylko Michała Kochmeistra, wójta Nowej Marchii, którego do zamku Chęcińskiego w kajdanach odesłać kazał. Rycerze zaś, którzy nad nieprzyjacielem to sławne odnieśli zwycięztwo, byli następujący: Sędziwój z Ostroroga wojewoda Poznański, herbu Nałęcz, Maciej z Łabiszyna wojewoda Brzeski, herbu Topor, Piotr z Niedźwiedzia (Myedzwiedz) starosta i dowódzca wojsk królewskich, herbu Stary koń, Mszczuj ze Skrzynna herbu Łabędź, Jakób Kobyliński herbu Grzymała, Mikołaj Powała wielu zaszczycony bliznami, Gniewosz z Dalewic herbu Strzegomia, Jan Farurej z Garbowa herbu Sulima, Mikołaj Chrząstowski herbu Strzegomia; Piotr Ryterski, Jan Naszan z Ostrowic, Jan Nos z Dobrkowa, wszyscy trzej herbu Topor; Skarbek z Góry herbu Habdank, Dzik Kadłubski (de Kadłub), Mikołaj Bielawski herbu Koźlerogi, Stanislaw Jelitko (Gyelithko) herbu Doliwa, Bartłomiej Płomykowski herbu Wieniawa, Zaklika Korzekwicki herbu Serokomla, Krystyn Magiero z Goworzycowa herbu Rawa, Jan Szczycki herbu Doliwa, Dobiesław Olewiński herbu Ostoja, Dobiesław Okwia herbu Wieniawa, Jan Rej z Nagłowic herbu Oksza, Domarat Kobyliński herbu Grzymała, Wojciech Malski herbu Nałęcz, Dobiesław Puchała z Wągrów (Wągri) herbu Wieniawa, Tomasz Kalski herbu Roża, Dzierżek Włostowski herbu Oksza, Alexander Gorajski herbu Korczak, Kazimierz z Tuchowca czyli z Kunracic herbu Zgraja, Grzymała Zernicki, Jan Czelustka, Marcin z Wrocimowic herbu Półkoza, chorąży Krakowski, Jędrzej Brochocki herbu Ozorya, Świętopełk z Zawady herbu Lis, Jan Grzymałka, Budek z Zaborza, Slanka z Rudki, Mikołaj Borowiec, Jan Lion (Lyon). Wymieniam tu mężów tych ku słusznemu uwielbieniu, dla ich dzielnych czynów i bohaterskiej odwagi, aby u spółczesnych i potomnych, i wszystkich zgoła, którzy to pismo czytać będą, utrwalić ich pamięć i niezwiędłą chwałę. Ta bitwa najbardziej upokorzyła i przytarła dumę Krzyżaków, przeciw którym właśni szemrali potém rycerze i spółtowarzysze, że wbrew zawartego przymierza prowadzili wojnę niezbożną i niesprawiedliwą, i że nie mogli sobie żadnego obiecywać powodzenia, pókiby królestwu Polskiemu nie zwrócili wszystkich ziem i powiatów, które od niego oderwali. Jak nakoniec wielką i sławną była ta wojna, można ztąd wnosić, że od owej walnej bitwy Krzyżacy i ich naczelnicy nigdy już nie ośmielili się przeciw Polakom niesłusznie podnieść oręża, ani na długie lata sposobić wojny, przestając na dorywczych tylko podjazdach i harcach.
Potém mistrz Pruski Henryk v. Plauen zebrał wielkie wojsko z zaciężnych rycerzy różnego rodu i języka. Między tymi znaczniejsi byli Eberhard biskup Wircburski i Jan książę Minsterberski czyli Zambicki ze Szlązka, którzy zaopatrzeni w liczne tabory wozów, dział i innych sprzętów wojennych, z rozporządzenia mistrza Pruskiego przybyli do Tucholi, dla najeżdżania ztąd granic królestwa Polskiego pozbawionych obrony. Powziąwszy o tém wiadomość od szpiegów Władysław król Polski, powołał do broni rycerstwo ziem Wielkopolskiej, Wieluńskiej, Poznańskiej, Łęczyckiej, Kujawskiej, Sieradzkiej i Dobrzyńskiej. Sam z Inowrocławia wyruszył w Niedzielę przed dniem ŚŚ. Szymona i Judy, a z noclegu w Poniedziałek, to jest w wilią ŚŚ. Szymona i Judy Apostołów, przybył do Bydgoszczy, dokąd już wojska królewskie z ziem pomienionych pościągały. Potém naradziwszy się z starszyzną, co i jak działać należało, król pozostał w Bydgoszczy, wojsko zaś zgromadzone, do którego przyłączył swoich dworzan, a które składało się z dwunastu chorągwi, pod sprawą Piotra Szafrańca podkomorzego Krakowskiego wysłał do ziemi nieprzyjacielskiej. We Wtorek więc, w sam dzień ŚŚ. Szymona i Judy, wojsko królewskie, stanowiące nie mały konnych i pieszych rycerzy zastęp, a groźniejsze postawą niż liczbą, ruszywszy z Bydgoszczy, zkąd je król Władysław z żalem i łzami pół mili odprowadzał, a dla łatwiejszego pochodu zostawiwszy w Bydgoszczy wszystkie pociągi wojenne i tabory, pobiegło spiesznie przeciw Prusakom, niosąc z sobą pożogi i spustoszenia, i tegoż samego dnia przybyło pod Tucholę. Dowódzca ukrywszy w dogodném miejscu wojsko na zasadzce, wysłał sześciuset procarzy (balistarii) dla podraźnienia nieprzyjacioł stojących załogą w Tucholi. Ci gdy poczęli plądrować w pobliżu i zaganiać trzody w zdobyczy, Krzyżacy wybrawszy się w znacznej sile, wypadli z Tucholskiego zamku na owych sześciuset zaciężnych Polaków, którzy udając popłoch i ucieczkę, wciągnęli za sobą aż ku zasadzkom nieprzyjacioł, nie domyślających się by najmniej większej liczby. Dopieroż wtedy wojsko królewskie wystąpiwszy z ukrycia, ruszyło z podniesionemi znakami na przeciwnika. Ale Krzyżacy, chociaż przeważniejsi liczbą, skoro postrzegli wojsko królewskie, zaraz z trwogą pierzchnęli. Piotr Szafraniec, dowódzca wojsk królewskich, mimo prośby i nalegania wielu rycerzy, długi czas nie dozwolił ścigać uciekających, bojąc się podobnej od nieprzyjacioł, jaką sam ich zażył, zdrady. Dopiero później, gdy się przekonał, że żadnej nie było obawy, i że nieprzyjaciele w największym nieładzie i rozsypce zdążali do miasta, dał rozkaz, aby puszczono się za nimi w pogoń. A lubo zbyt późno, żwawo jednak rycerze Polscy poskoczywszy aż do bram Tucholi, wielu zgładzili mieczem po drodze i pobrali w niewolą. Między jeńcami było pięciu wodzów nieprzyjacielskich: Jan Kolowrot de Cornohus, Jan Zając (Zayecz), Henryk Malowiec, Czesi, Hedwart Reidburg Ślązak i Henryk v. Zeben Łużycanin. Obóz wszystek i tabory nieprzyjacielskie, które stały przed miastem, a których w trwodze wielkiej i pośpiechu uprzątnąć nie zdołano, opanowało wojsko królewskie, i znalezioną w nich zdobycz znaczną między siebie rozerwało. Świadomi sztuki wojennej utrzymywali, że gdyby wódz Piotr Szafraniec wcześniej pozwolił był ścigać uciekających nieprzyjacioł, wojsko Krzyżackie byłoby do szczętu zniesione, mała liczba zdołałaby była ujść pogromu. Na to wszystko patrzali z murów zamku Tucholi dwaj brańcy, Konrad Niempcz królewski, i Jan młodszy Powała Krzyżacki. Jak tylko Konrad Niempcz ujrzał chorągiew królewską, która miała za godło krzyż żółty podwójny w polu błękitném, zaraz do otaczających go rzec miał temi słowy: „Kiedy ta płachta występuje, ten proporzec, który nigdy nie zdolny jest cofać się i pierzchać, ujrzymy tu wnet piękną scenę w spotkaniu się mężném walczących.“ A gdy postrzegł, że Krzyżacy bez bitwy uciekali, dodał: „Gniewają się na nas, że w walce pod Koronowem daliśmy się pokonać i wziąć nieprzyjaciołom; czyliż nie bardziej na nich gniewać się potrzeba, że przestraszeni samym widokiem nieprzyjacioł, i żadném nie zmuszeni niebezpieczeństwem, umknęli z pola? My w bitwie pod Koronowem walczyliśmy jak na rycerzy przystało, raz, drugi i trzeci uderzając na przeciwnika: oni nawet nie skosztowali boju. Ci, którzy doświadczyli miecza i ramienia Polskiego, mogą powiedzieć, co one w wojnie znaczą.“ Zbiegł wtedy z pola między innymi Jan książę Zambicki (Minsterberski) i wszyscy znakomitsi rycerze. Niektórzy straciwszy nadzieję, iżby się dostać mogli do miasta, popuszczali konie, a sami rzucili się do wody, gdzie ich znaczna liczba potonęła. Więcej rzeczywiście zginęło w ten sposób niżeli od miecza. Wielu nareszcie nie sądząc, aby i w Tucholi mogli być bezpiecznymi, uciekali do Chojnic, jako miejsca nierównie warowniejszego: ale i tam od Polaków ścigani nie zdołali ujść więzów.
Za nadejściem nocy, wojsko królewskie strudzone pracą całodzienną i głodem zmorzone poczęło ustępować od Tucholi, chcąc w inném miejscu sobie i koniom upatrzyć żywność: ale że zdobyczą i taborami nazbyt było obciążone, a żadnego nie miało przewodnika, noc przytém nadzwyczaj była ciemna, gdyż ani księżyc ani gwiazdy nie świeciły, przeto błądziło krążąc w koło z miejsca do miejsca. Nad ranem dopiero poznawszy, że przez całą noc uszło ledwie pół mili, tak iż widać jeszcze było zamek Tucholę, wielce się zatrwożyło, aby na strudzonych, osłabionych i głodnych nieprzyjaciel nie napadł. Czémprędzej więc cofało się ku Bydgoszczy. Ale mgła z nocy wciąż trwająca, a tak gęsta, że nic prawie widzieć nie można było, oddaliła wszelkie niebezpieczeństwo; zakryte ćmą wojsko królewskie przybyło szczęśliwie do Bydgoszczy. Tymczasem Władysław król Polski, zawiadomiony przez rycerza Gniewosza z Dalewic, wyprawionego tym celem do króla, że wojsko, pomimo odniesionych zwycięztw i rozproszenia nieprzyjaciela, umyśliło wrócić do kraju, już–to dla nadchodzącej zimy, już z powodu łupów na wrogach zdobytych, siadłszy na konia, biegł spiesznie z Inowrocławia ku Łabiszynowi i Szubinowi, aby wojsko wracające cofnąć w pochodzie i odprowadzić pod Tucholę, dla zatrzymania w oblężeniu nieprzyjaciół, którzy się do niej byli schronili. Ale chociaż król szybko pędził, na czas jednak nie zdążył; już bowiem wojsko w różne się strony porozchodziło, i nie można go było w żaden sposób pościągać. Zmuszony zatém wrócić zkąd przybył, w dzień Wszystkich Świętych zjadłszy obiad w Szubinie, a potém przenocowawszy w Łabiszynie, nazajutrz po uroczystości WW. Świętych, to jest w Niedzielę, wrócił do Inowrocławia. Tu w Poniedziałek po WW. Świętych przyprowadzono do niego liczny gmin brańców poimanych pod Tucholą. Król tłumaczył im podobnie jak wprzódy, że jego sprawa była słuszną, Krzyżacy zaś niesprawiedliwą prowadzili wojnę. Kazawszy potém sporządzić spis wszystkich jeńców, po nazwisku i godności każdego, wziął od nich proste rycerskie słowo; a wyznaczywszy im czas i miejsce stawienia się, wszystkich na wolność wypuścił. Do jednego tylko z nich Jana Zająca (Zayecz) Czecha z osobna przemówił: „Nie możesz się zaprzeć, że byłeś nadwornym rycerzem moim i towarzyszem; jakże więc mogłeś za Krzyżaka mi przeciwko mnie oręż podnosić? Mów, i wytłumacz się z twego zdradzieckiego postępku.“ Na to odpowiedział Zając: „Nie przeczę, Najłaskawszy Królu, iż byłem Waszej Królewskiej Miłości dworzaninem i sługą; że cię zaś opuściłem i przeszedłem do twoich nieprzyjacioł, Krzyżaków, spowodowała mnie do tego moja rycerska ochota i odwaga, dla której, jako mąż śmiały i nieustraszony, od wszystkich uważany za walecznika czyli rabka (Rabk), osądziłem za rzecz słuszną przejść na stronę pobitych i zwyciężonych; słyszałem bowiem o wielu twoich zwycięztwach nad zakonem Krzyżackim odniesionych. Gdybym zaś twoję był popierał sprawę, Pani moja miłościwa (rozumiał tu Zofią królową, żonę Wacława króla Czeskiego) pewnieby mi wyrzucała, że bojąc się niebezpieczeństwa, przystałem do ciebie, któremu dotychczas szczęście w boju służyło. Przeszedłem zatém do słabszych i mniej szczęśliwych, abym pokazał, jak rzeczywiście stało się, moję waleczność; gdy bowiem Niemcy uciekali, ja brzydząc się haniebną ucieczką wpadłem w ręce twoich rycerzy. Uczyń więc ze mną, co ci się podoba.“ Zapytany potém: „jak mniemał, coby z nim uczynić miał zwycięzca, jako z swym brańcem, dworzaninem i sługą?“ odpowiedział: „To, co ci królu wskazuje twoja łaskawość, jaką zobowiązując pokonanych przez siebie nieprzyjacioł, zwycięztwo umiałeś sobie niejako zhołdować.“ Król ujęty tak dowcipną odpowiedzią, uwolnił go podobnie jak innych na słowo rycerskie.
Henryk v. Plauen mistrz Pruski widząc, że zamiar jego najechania Polski z swojém i zaciężném wojskiem, dla silnej a wytrwałej Polaków obrony bynajmniej się nie powiódł; wycofawszy wojsko z ziemi Pomorskiej ruszył do Prus, i zamek Sztum poruczony Jędrzejowi Brochockiemu obległ, aby z tego stanowiska odpierać mógł ciągłe najazdy i szkody, któremi Polacy trapili leżący w pobliżu zamek Marienburski. Ale gdy przez sześć tygodni napróżno acz z wielką usilnością do niego szturmowali, zdarzyło się, niewiadomo czy z zdrady czyjej albo z przygody, że wieża wyższego zamku, ponad bramą wznosząca się, wraz z strażnicami, blankami i zachowaną wewnątrz żywnością, ogniem spłonęła. Co gdy oblężeńców w wielką wprawiło rozpacz, która z dniem każdym wzrastała, postanowili wreszcie wejść z mistrzem w układy o poddanie zamku, widząc że innym sposobem grożącego nie ujdą niebezpieczeństwa; nie chcieli jednak uczynić tego bez wiedzy i rozkazu króla. Wyprawili zatém dwóch rycerzy, Kagnimira i Goliana (Goly Jan) za udzieloném od mistrza zezwoleniem i ochronną strażą, do Inowrocławia, aby przełożyć królowi, jak ciężkiej doznali przygody przez spłonienie wieży i obronnych strażnic, i jakie czekało ich niebezpieczeństwo, gdyby dłużej Krzyżakom opierać się chcieli. A gdy król nie wahał się z dozwoleniem i nakazem, przystąpili do umowy, warując sobie wolne i bezpieczne wyjście z bronią, końmi i wszystkiemi dobytkami. Nie tylko zaś zamek Sztum, ale i zamek Morąg, któremu podobne groziło niebezpieczeństwo, wydali do rąk Krzyżakom.
Ośmielony do nowych i tém większych przedsięwzięć mistrz Pruski Henryk v. Plauen poddaniem się dwóch zamków, przystąpił do oblężenia trzeciego zamku, Radzynia, który podobnież wojskiem ścisnąwszy, dobywał go przez sześć tygodni, ciągłém z dział burzących miotaniem pocisków. Ale gdy załoga królewska dzielnie zamku broniła, przymuszony był odstąpić od niego ze wstydem, zostawując w mieście Radzyniu znaczną liczbę rannych żołnierzy, którzy potrzebowali leczenia. Nie mogło to ujść wiedzy rycerzy królewskich, strzegących zamku Radzynia. Zaraz przeto następującej nocy spiesznego wyprawili gońca do innej załogi stojącej w zamku Brodnicy, prosząc, aby im jak najrychlej pomoc przysłano, i przekładając, że miasto Radzyń, tudzież wszystko co się w niem mieściło, wraz z ludźmi, których Krzyżacy dla obrony miasta i leczenia chorych zostawili, byleby nań uderzyć, snadno mogło być wziętém. Stosownie do ich żądania, rycerze załogi Brodnickiej, jako to Wojciech Malski, Dobiesław Puchała, i innych wielu, w umówionym dniu, czasie i godzinie, podstąpili pod Radzyń. A skoro nadciągających postrzegli rycerze Radzyńskiego zamku, natychmiast wypadli zbrojno i uderzyli na miasto Radzyń od bramy przeciwległej zamkowi; a połączywszy się z rycerstwem Brodnickiém, wspólnemi siłami szturmowali do bram miejskich, póki ich wreszcie, mimo oporu mieszczan i załogi Krzyżackiej, nie wyłamali. Było w samym środku bramy ustawione wielkie działo, które ksiądz jeden, broniąc swych spółobywateli, w licznym tłumie u tej bramy zgromadzonych, i wyręczając żołnierza w powinności, podpalił. Pchnięte gwałtownym wystrzałem wpadło w pośrodek tłumu, i dwudziestu czterech ludzi z pomiędzy mieszczan, z królewskich zaś rycerzy trzech tylko zabiło. Tą przygodą mieszczanie Radzyńscy i Krzyżaccy rycerze przerażeni, zaniechali dalszej obrony, a Polacy zajęli miasto; poczém złupiwszy mieszkańców i wszystkie dostatki zabrawszy w zdobyczy, miasto z dymem puścili. Wielu nadto zaciężnych żołnierzy Krzyżackich i mieszczan Radzyńskich poimali w niewolą, i uradowani zwycięztwem szczęśliwie do obozu wrócili.
Władysław król Polski, zdradzony przeniewierczém odstępstwem Torunian i Gdańszczan, z Gniewkowa wrócił do Inowrocławia. Chcąc zaś dopełnić ślubu uczynionego przed wielką bitwą pod Grunwaldem, że dla uczczenia Najświętszego Sakramentu nawiedzi klasztor Poznański, ruszył z Inowrocławia, i przez Strzelno i Kwieciszów przybył do Trzemeszna; zkąd ku czci Boga i Ś. Wojciecha pieszo udał się do Gniezna. Z Gniezna przybył do Pobiedzisk: a ztąd znowu piechotą aż do Poznania do klasztoru Bożego Ciała pielgrzymował. Tu przybywszy w Poniedziałek w wigilią Ś. Katarzyny, i trzy dni poświęciwszy nabożeństwu, tą samą drogą wrócił do Inowrocławia, aby królestwo Polskie osobiście zasłonić od nieprzyjacioł, i nową odezwą powołał ziemie Wielkopolską, Sieradzką, Łęczycką, Kujawską i Dobrzyńską na wyprawę przeciw Prusakom. Gdy więc na jego wezwanie rycerstwo ziem rzeczonych ściągnęło do Inowrocławia, wysłał je pod sprawą Sędziwoja Ostroroga wojewody Poznańskiego na Pomorze, dokąd tenże wtargnąwszy, miasteczko Nowe zdobył, zrabował i spalił. Całą potém ziemię Pomorską wzdłuż i wszerz spustoszywszy łupiestwem i pożogą, powymijawszy zamki i miasta, które się były popoddawały Krzyżakom, gdy nieprzyjaciel nie stawił nigdzie pola do bitwy, obciążony zdobyczą wrócił szczęśliwie do kraju. Że zaś obiedwie strony znużone zimową wyprawą życzyły sobie spoczynku, zgodzono się na zawieszenie broni; lecz gdy dla ułożenia warunków wysłany do Torunia Piotr Szafraniec podkomorzy Krakowski nie mógł zjednać umowy, naznaczył w tym celu i zapowiedział na dzień Poczęcia Najświętszej Maryi Panny zjazd króla z mistrzem Pruskim w mieście Raciążu.
Pod tenże sam czas Ścibor z Ściborzyc wojewoda Siedmiogrodzki, z dwunastu chorągwiami rycerstwa króla Węgierskiego Zygmunta, złożonego z Czechów, Morawców i Austryaków (Węgrzyni bowiem, pomni na zawarte przymierze z Polakami, i uważając je za wieczyste i święte, nie dali się przeciw nim do wojny namówić ani przymusić) przez Szramowice najechał granice Polski, właśnie kiedy rycerze Polscy strzegący Nowego Sącza, sprzykrzywszy sobie długą bezczynność, rozbiegli się byli do domów. Najpierwej więc miasto Stary Sącz, Nowego zaś przedmieścia i przyległe włości złupił i popalił, potém spiesznym pochodem ruszył do Węgier przez rzekę Poprad (Poproth) dążąc ku Muszynie drogą górzystą i niesposobną. Dlatego zaś Zygmunt król Węgierski zlecił Ściborowi najechanie królestwa Polskiego, aby się uiścił mistrzowi i zakonowi z przyjętego za czterdzieści tysięcy złotych zobowiązania, to jest podniesienia wojny przeciw królowi i królestwu Polskiemu, i aby okazał temuż mistrzowi i zakonowi, który go usilnie do swej obrony a wojowania z Polską namawiał, iż przyrzeczeniu swemu uczynił zadosyć, wyprawiwszy dwanaście chorągwi przeciw Polakom. Ale rycerstwo królewskie, zostawione do obrony granic królestwa, nie zniosło tej krzywdy i zniewagi; zgromadziwszy się bowiem spiesznie, ruszyło w pogoń za Ściborem i jego wojskiem. Byli zaś w wojsku Węgierskiém między przedniejszymi: Ścibor biskup Jagierski (Agriensis) wraz z bratem swoim; w królewskiém zaś Spytek Jarosławski z własną chorągwią, Jan Szczekocki kasztelan Lubelski, Jan Wałach z Chmielnika, i inni. Doścignąwszy więc Ścibora już za Karpatami (Alpes), blisko Bardyowa, chociaż miał nierównie liczniejsze wojsko, uderzyli nań Polacy. Trwała przez niejaki czas zacięta z obu stron bitwa: a gdy większe siły poczęły nad mniejszemi przemagać, już Polacy zabierali się do ucieczki; lecz przecież Kasper Bochuniek i Dalibor, rotmistrze, wsparłszy w kilku miejscach upadające siły, wstrzymali odwrot haniebny. Zawrzała więc walka na nowo; a lubo Ścibor liczbą i potęgą znacznie Polaków przewyższał, w końcu jednak zbity i porażony na głowę, uciekł do Bardyowa, wojsko zaś jego częścią legło pod mieczem, częścią dostało się do niewoli.
W Sobotę, w przeddzień Ś. Jędrzeja Apostoła, Władysław król Polski ruszywszy z Inowrocławia, przybył w Niedzielę do Brześcia, kędy w czasie jego pobytu doszła go znowu wiadomość o odniesioném nad Krzyżakami znakomitém zwycięztwie. Mistrz albowiem Inflantski Herman v. Vintkinszench spiesząc mistrzowi Pruskiemu na pomoc, zebrał liczne i potężne z rozmaitych narodów wojsko, i przybył z niém do Prus. Wysławszy zaś czoło rycerstwa swego do Gołubia, aby mu łatwiej było z bliska trapić najazdami przyległą ziemię Dobrzyńską, sam z nielicznym pocztem pozostał w Marienburgu. O czém gdy się dowiedzieli Polacy, postawieni na straży w Bobrownikach i Rypinie, ściągnąwszy z obydwóch miejsc nieco rycerstwa, zebrali dość szczupły zastęp, nad którym Dobiesław Puchała, szlachcic herbu Wieniawa, przyjąwszy dowództwo, ruszył śmiało ku Gołubiowi, chociaż wiedział, że tam znaczna liczba nieprzyjacioł stała załogą. Dokąd gdy się przybliżał, postawiwszy w miejscu sposobném wojsko na zasadzce, wyprawił część na roznoszenie łupiestwa i zabieranie dobytków pod samemi bramami miasta. Kiedy więc drużyna ta, rozpuściwszy pożogi i grabieże, poczęła wszystkie trzody na paszę z miasta wypędzone zagarniać i uprowadzać, wojsko Inflantskie świetnym połyskujące orężem, a silne liczbą i męztwem, wypada z miasta, i za oną drużyną Polaków, udających popłoch i ucieczkę, pędzi aż do miejsca, kędy utajone były zasadzki. A wtém wysuwa się wojsko Polskie, a uderzywszy z tyłu na nieprzyjaciela, gromi go, poraża i rozprasza. Strwożone bowiem wojsko nieprzyjacielskie nie śmiało żadnego stawić oporu, ale do razu pierzchnąwszy uciekało do miasta w popłochu przed ścigającém go rycerstwem królewskiém. Nie mniejsza i w mieście była trwoga, kędy obywatele bojąc się, aby zwycięzcy wraz z zwyciężonemi do niego wpadli, spiesznie zawarli bramy, kiedy jeszcze połowa ich wojska nie weszła. Wielu też z nieprzyjacioł poginęło, uciekając przed Polakami i roztrącając się wzajemnie. W samych nareszcie bramach zrobiła się ciżba wielka, gdzie jedni przez drugich pchali się i każdy chciał być pierwszym; zatamowała się w ten sposób ucieczka, i więcej przez to ludzi zginęło. Jakoż większa część Inflantskiego wojska nie wpuszczona do miasta dostała się do rąk Polakom, chociaż czterykroć od nich liczniejsza; sami żołnierze z prośbą się poddawali. Pobrano więc do niewoli wielu mnichów zakonu i znakomitych rycerzy z których żołnierze królewscy zdzierali zbroje, wiązali ich i prowadzili. Zaledwo wierzyć temu można, że brańcy w czwórnasób przewyższali liczbą tych, którzy ich zabierali: tak dalece trwoga zaślepiła umysły nieprzyjacioł, że nie byli w stanie postrzedz ani swej przeważnej liczby, ani szczupłej siły Polaków. Powzięli bowiem byli jeszcze przed porażką i po porażce takie mniemanie, że inne wojsko nierównie większe ukrywało się w lasach przyległych, a drużyna, która ich zabierała, część tylko jego stanowiła: z tej przyczyny snadno i w rozsypkę poszli i sami z prośbą poddawali się Polakom. Jakoż kiedy rycerstwo królewskie prowadziło ich ku Rypinowi, dopytywali się ustawicznie, gdzie się znajdowało to znaczniejsze wojsko, i czyli szło za nimi. Żołnierze zaś królewscy, obawiając się, aby brańcy tak liczni, gdyby im prawdę powiedziano, nie porwali się na nich, ciągle im powtarzali, że większe daleko i silniejsze wojsko w pobliżu za nimi postępuje, dla pewnych zaś powodów dotąd się widzieć nie daje. Takiemi baśniami i postrachy oszukując brańców przyprowadzili ich do Rypina. Tu dopiero kiedy ich pokuto i pokrępowano, wyznali przed nimi, że nie było żadnego innego wojska, prócz tej garstki, która ich pokonała i pobrała w niewolą. O czém usłyszawszy brańcy, poczęli dopiero płakać i rozpaczać, i sami to głośno przyznawali, że z przyczyny niesprawiedliwie toczonej wojny taka ich spotkała klęska i zawisł nad nimi miecz słusznej kary Bożej, gdy tak przeważni liczbą dali się pokonać nikczemnej garstce; mogli bowiem i u bram Gołubia, i potém gdy ich prowadzono, zważywszy swoje siły, a szczupły poczet Polaków, wszystkich wymordować. Z Rypina poprowadzono potém rzeczonych jeńców do Brześcia, aby ich przedstawić królowi Władysławowi: który podziękowawszy Bogu za tak wielką łaskę, wszystkich rycerzy i mnichów zakonu, tudzież Kursonów (Cursones), jako ludzi złej wiary, w wieżach poosadzał; innych zaś rycerzy zobowiązawszy przysięgą do stawienia się na rozkaz, z niewoli wypuścił.
W dzień uroczysty Poczęcia N. Maryi, Władysław król Polski wyjechawszy z Brześcia przybył do Raciąża dla osobistego rokowania z mistrzem Pruskim. A gdy w to miejsce zjechał i mistrz Pruski Henryk v. Plauen, mając z sobą Eberharda biskupa Wircburskiego, tudzież wielu panów i rycerzy, Władysław król Polski przyjął go uprzejmie i wraz z całém towarzyszów gronem zaprosił na wieczerzę, gdzie go wspaniale ugościł. Tu rzeczony mistrz Henryk w czasie biesiadowania wszedłszy w poufalszą rozmowę z królem Władysławem, temi odezwał się słowy: „Zdarzały ci, Miłościwy królu, nieba i sam los przychylny po trzykroć najszczęśliwszą porę, w której mogłeś zamek Marienburski z łatwością zdobyć i kraje zakonu Krzyżackiego na zawsze opanować; ale nie umiałeś z sposobności korzystać. Najpierwej, kiedy poprzednika mego Ulryka mistrza Pruskiego i wszystkie jego wojska pokonałeś i zniosłeś prawie do szczętu: bo gdybyś był zaraz nazajutrz z kilka tylko chorągwi posłał pod zamek Marienburski, byłby ci się poddał niezawodnie, małą bowiem i nader słabą miał załogę. Drugi raz po wzięciu miasta Marienburga, gdybyś był niebawem uderzył na zamek: albowiem przez wyłom pomiędzy Wisłą a zamkiem zrobiony, którego w trwodze i zamieszaniu naprawić nie pośpieszyliśmy, mogło wojsko twoje wedrzeć się do zamku. A trzeci raz, w czasie oblężenia zamku Marienburga, gdybyś był tylko do dni piętnastu przedłużył to oblężenie; tak bowiem byliśmy ściśnieni niedostatkiem i głodem, że na wszystek lud strzegący zamku mieliśmy już tylko dwa barany i trzy połetki słoniny. Zabrakło przytém i chleba, a z tej przyczyny panować poczęła biegunka. Zgoła, nie mogliśmy już dłużej wytrzymać oblężenia, gdybyś ty przy niém chciał był wytrwać.“ Odpowiedział król Władysław: „że nic się nie może stać bez woli Boga, który wszystkiém opatrznie rządzi“, i zakończono wieczerzę. Nazajutrz toczyły się różne układy względem zawieszenia broni. Ale gdy nie przychodziło do zgody, rozjechały się obie strony, i Władysław król Polski do Brześcia, mistrz zaś Pruski Henryk powrócił do Torunia; po nowych dopiero układach, za pośrednictwem Piotra Szafrańca podkomorzego Krakowskiego, stanął rozejm miesiąc jeden trwać mający. A skoro go uchwalono, Władysław król Polski wyjechawszy z Brześcia, przez Przedecz, Łęczycę i Łowicz przybył do Wiskitek, gdzie od Ziemowita książęcia Mazowieckiego, tudzież jego żony Alexandry, rodzonej siostry królewskiej, i pięciu synów książęcych, Ziemowita, Władysława, Alexandra i Trojdena z wielką uprzejmością i czcią był przyjmowany. Po czterech zaś dniach, w ciągu których zabawiał się łowami, opuściwszy Wiskitki, przez Osuchów, Będków i Stromiec przybył do Jedlny, gdzie przypadające święta Narodzenia Pańskiego obchodził.
Rok ten nie tylko u Polaków, ale i u sąsiednich narodów, tak sprzymierzeńców jako i nieprzyjacioł, pamiętny był wielką klęską Krzyżaków, która przytarła ich dumę i wyniosłość, i dzień ten corocznie święcony jest z uroczystością; niemnej innemi zwycięztwy odniesionemi nad Krzyżakami pod Koronowem, Tucholą i Gołubiem, tudzież nad wojskiem króla Węgierskiego Zygmunta pod Bardyowem.
Piotr Wysz, po odprawieniu soboru w Pizie i nawiedzeniu Grobu Chrystusowego, wrócił do Krakowa, chory na zbytnie rozwolnienie a ztąd wycieńczenie sił, na które leczył się już w Wenecyi, ale nigdy już zdrowia nie mógł odzyskać.
Aliści w tym czasie, kiedy na wyspie Toruńskiej układano pokój, a czas dawnego zawieszenia broni już był upłynął, nowego zaś rozejmu radcy stron obydwóch jeszcze nie uchwalili ani ogłosili, Janusz Brzozogłowy, nie wiedzący nic o przedłużeniu rozejmu, dowiedziawszy się od szpiegów, że w przedpierścieniu Toruńskiego zamku, Papow zwanym, znajdowały się najwybrańsze konie mistrza Pruskiego i najemnych jego rycerzy, wybrał się z Bydgoszczy z czterdziestu tylko towarzyszami, przebył pod Solcem Wisłę, która już była puściła, i najechawszy rzeczone podzamcze, którego od czasu toczących się o pokój układów niedbale strzeżono, wyłamał wrota, i znaczną liczbę koni tak mistrza jako i jego zaciężnych rycerzy uprowadził. Podpalił potém owo podwale, i stado wybornych koni pognał ku Wiśle. Skoro żołnierze zaciężni z Toruńskiego zamku dostrzegli wyrządzoną sobie i mistrzowi szkodę, puścili się za nim licznym tłumem w pogoń. On chroniąc się przed ścigającemi, wyprawił przed sobą swoich ludzi z zdobyczą, i kazał im przeprawiać się za Wisłę; sam zaś z dwunastu tylko towarzyszami przyzostał w tyle, i udając niby ucieczkę, zwodził tym sposobem nieprzyjacioł, obawiających się, aby ich nie wprowadził na zasadzki; aż wreszcie dopadł statków, które już na przybycie jego czekały. Dopieroż kiedy siadł na statki, śmiejąc się z ścigających Prusaków, którzy zbywszy próżnej obawy usiłowali go dopędzić, umknął szczęśliwie i wrócił do Bydgoszczy, prowadząc z sobą w zdobyczy wszystkie konie mistrza i jego zaciężnych rycerzy zabrane w Papowie. Ta przygoda wielce dotknęła mistrza Pruskiego, Henryka v. Plauen, który zżymał się i gniewał, że nieprzyjaciel tak słaby i nikczemny zdołał wyrządzić mu tak wielką szkodę.
Po długich układach i rokowaniach na wyspie Toruńskiej między radcami stron obu, umawiającemi się o zawarcie stałego pokoju i zgody, stanęło wreszcie i ułożone zostało na piśmie przymierze, pod warunkami wcale dla królestwa Polskiego nie korzystnemi, a to za sprawą Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, który pragnął jedynie połączenia dawnego ziem Litewskich i odzyskania Żmudzi wydartej mu przez Krzyżaków. Główna zaś treść tych warunków, jak to akt zawartego na ów czas wiecznego przymierza obszerniej wyraża, była następująca: „Aby król Polski wszystkie zamki w ziemi Pruskiej orężem zdobyte mistrzowi i zakonowi zwrócił i z nich ustąpił. Niemniej, aby wszystkich brańców wojennych, w jakiejkolwiek z mistrzem i zakonem bitwie zabranych, na wolność wypuścił. Nawzajem mistrz i zakon Krzyżacki obowiązany był Władysławowi królowi i jego królestwu w trzech dniach naznaczonych, to jest w dzień Ś. Jana Chrzciciela, na Ś. Michał i na Ś. Marcin roku w ów czas bieżącego, sto tysięcy grzywien szerokich groszy Praskich wypłacić“, gdy Władysław król od samych brańców mógł był żądać okupu sto tysięcy grzywien. „Nadto, ziemia Żmudzka miała pozostać przy wielkiém księstwie Litewskiém, ale po śmierci Władysława króla Polskiego i Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego znowu wrócić do mistrza Pruskiego i zakonu Krzyżaków.“ Dziwić się zaiste potrzeba, że w tém układaniu wiecznego przymierza ani król Władysław, ani Witołd wielki książę Litewski, ani nikt inny nie zwrócił na to uwagi, jaką królestwo Polskie ponosiło krzywdę przez oderwanie ziem, które wtedy mogły być odzyskane, i że ich nie bolała strata powiatów dawniej część królestwa stanowiących, a których w czasie oblężenia zamku Marienburga sami Krzyżacy Polakom odstępowali. Jakoż Władysław król Polski nie troskał się bynajmniej o odzyskanie krajów swego królestwa, to jest ziemi Pomorskiej, Chełmińskiej i Michałowskiej. W obecnym układaniu pokoju pominął ten warunek, którego w czasie oblężenia zamku Marienburga nawet przyjąć nie chciał, gdy mu go sami Krzyżacy ofiarowali. Mniemał, wraz z Alexandrem wielkim książęciem Litewskim, że dosyć miał na tém, iż Litwa odzyskiwała swoję całość, choć z krzywdą i uszczupleniem królestwa Polskiego, które winien był na pierwszym mieć względzie. Lubo zaś panowie radcy czuli bardzo tak wielką królestwa stratę, nie śmieli jednak nic przeciw niej mówić, aby króla i książęcia nie obrazili. A tak przez największą nieroztropność króla i książęcia, równie jak panów radnych, sławne owo i pamiętne pod Grunwaldem zwycięztwo na nic prawie, owszem na sromotę wyszło, gdy żadnej królestwu Polskiemu nie przyniosło korzyści; Litwa tylko znakomite zebrała z niego plony.
Dnia szóstego Grudnia, gdy Jan Kropidło, biskup Włocławski i książę Opolski, wszedłszy do wietnicy Wrocławskiej, użył słów zelżywych i nieprzystojnych, rajcy Wrocławscy, Leonard Reyharth, Mikołaj Lamberg, Jakób Sworc i inni, poimali go i uwięzili. Z powodu tego uwięzienia, Wacław biskup Wrocławski rzucił klątwę na rajców, miasto zaś Wrocław obłożył interdyktem, co oboje trwało aż do Środy wielkiego tygodnia. Nakoniec za wstawieniem się pośredników nastąpiło pojednanie, a to pod tym warunkiem: „aby rajcy Wrocławscy wiecznemi czasy w kościele katedralnym Wrocławskim przed Najśw. Sakramentem palili świecę ważącą cztery kamienie (talenta) wosku.“ Uwięzienia zaś biskupa Jana ten był główny powód, że bracia jego Bolesław i Bernard książęta Opolscy zabrali byli mieszczanom Wrocławskim kilka wozów wyładowanych towarami i różnemi bogactwy. Ale Jan Kropidło biskup Włocławski bynajmniej do tej sprawy nie należał, niesłusznie przeto był więziony.
Gdy kościół metropolitalny Halicki po zejściu Jakóba arcybiskupa, mnicha zakonu Franciszkańskiego, osierociał, za wstawieniem się Władysława króla Polskiego, papież Jan XXIII, w Rzymie, dnia dziewiętnastego Czerwca, w czasie zgubnego rozerwania kościoła, wyniósł na rzeczoną stolicę Mikołaja z Sandomierza, podkanclerzego królestwa Polskiego, rodem Polaka, syna Wilhelma, szlachcica herbu Trąby, mającego za godło trzy trąby w polu białém, zostawiwszy mu wszystkie jego beneficia, jako to, probostwo Ś. Floryana na przedmieściu Krakowa, tudzież prebendy w zamkach Gnieźnieńskim, Krakowskim, Kaliskim, Sandomierskim, Ś. Jerzego w Krakowskim, Ś. Wita w Kruszwickim, i altaryą w kościele Krakowskim; a to z przyczyny szczupłego uposażenia, jakie miał kościoł Halicki. W dniu zaś jedenastym Maja, na biskupstwie Kamienieckiém czyli Podolskiém, osieroconém po śmierci Alexandra biskupa, za wstawieniem się Władysława II króla Polskiego, Jan XXIII Cossa, który w czasie trwającego rozerwania w kościele od swych zwolenników uznany był papieżem, posadził Jędrzeja.
Kiedy Władysław król Polski w Judborgu zabawiał się łowami, zwracając uwagę na sprawy krajowe, wyprawił w poselstwie do Rzymu, do Jana XXIII papieża, dla złożenia mu hołdu posłuszeństwa, Jędrzeja Laskarego z Gosławic proboszcza Włocławskiego, Marcina z Wrocimowic chorążego Krakowskiego, i Zbigniewa z Oleśnicy, swego sekretarza, przez których posłał mu wielkiej ceny upominki, jako to: cztery misy złote, dwie czasze rzadkiej objętości, także złote, trzy szuby sobolami podbite, niemniej pokrycie szerokie na łoże, z jednej strony futrami różnego rodzaju, z drugiej gronostajami podszyte. Gdy więc rzeczeni posłowie królewscy w Piątek przed uroczystością Narodzenia N. Maryi Panny wjeżdżali do Rzymu, prałaci i kapłani kuryi papieskiej wyszli przeciw nim za miasto i przyjęli ich z wielką czcią i przystojnością. Po uzyskaniu zaś posłuchania, ciż posłowie królewscy dopraszali się u Jana papieża w imieniu króla Władysława czterech głównych rzeczy. Naprzód, „aby papież uznał, że król Władysław z mistrzem i zakonem Krzyżackim sprawiedliwą prowadził wojnę. “ Powtóre, „aby królowi wolno było wszystkie zdobycze w Prusach z kościołów zabrane przy sobie zatrzymać i innym kościołom w królestwie Polskiém porozdawać.“ Po trzecie, „ażeby papież zezwolił na powszechną przeciw Tatarom wojnę krzyżową.“ Po czwarte, „aby odpusty, które kościoł N. P. Maryi w Sandomierzu, Krakowskiej dyecezyi, z dawnych czasów w dniu drugim Czerwca zwyczajowo obchodzi, swoim listem Apostolskim upoważnił i potwierdził.“ Gdy więc Władysław król Polski od Jana papieża słusznych rzeczy żądał, papież przychylając się do jego prośby, na trzy żądania swym wyrokiem zezwolił, to jest, przyznał, „iż król z Krzyżakami sprawiedliwą prowadził wojnę, i że wolno mu zdobycze zabrane z kościołów Pruskich zatrzymać i Polskim rozdać kościołom.“ Nadto, odpusty w kościele Sandomierskim N. P. Maryi, w dyecezyi Krakowskiej, dotychczas przy licznych pobożnego ludu zebraniach dnia drugiego Czerwca zwyczajowo obchodzone, dlatego, że podobno w tym dniu niegdyś miasto od Tatarów było zdobyte i krew Polska obficie przelana, potwierdził, uprzywilejował, pomnożył i wznowił. Na czwarte żądanie, to jest wyprawę krzyżową przeciw Tatarom, której sprzeciwiali się posłowie króla Rzymskiego Zygmunta i Krzyżaków, żadną miarą zezwolić nie chciał, oświadczając, że już inną ogłosił wojnę Krzyżową przeciw Władysławowi Durazzo królowi Neapolitańskiemu, której druga wyprawa przeciw Tatarom, gdyby na nię zezwolił, przeszkadzałaby i ujmowała wagi. Odpowiedź ta więcej pozorną była niżli prawdziwą; nie chciał bowiem papież obrażać króla Władysława i jego posłów, przez których tak znakomite odebrał dary. A tak posłowie Polscy, zabawiwszy w Rzymie dziewięć tygodni, wrócili na święta Narodzenia Pańskiego szczęśliwie do Krakowa, chociaż liczne po drodze zastawiano na nich sidła.
Z Judborga Władysław król Polski udał się do Wilna; następnie zaś dni kilka zabawiwszy w Połocku, Witebsku, Smoleńsku, przybył do Krzeczowa i Zasławia, zkąd znowu rzeką Dnieprem popłynął do Kijowa. Towarzyszył mu w tej podróży Alexander wielki książę Litewski z żoną swoją Anną, i starał się dla Jego Królewskiej Miłości o różne podarki i wszelkie rzeczy potrzebne. Z Kijowa, zostawiwszy w nim Alexandra, wielkiego książęcia Litewskiego, siadł znowu na statek i popłynął do Czerkas; zkąd przez Zwinigrod, Sokolec, Karawul i Bracław przybył do Kamieńca. Z Kamieńca do Lwowa, ze Lwowa udał się do Glinian, dokąd już wcześniej zdążył był Alexander wielki książę Litewski, podług tajemnej z królem umowy, dla złożenia surowego sądu na Mikołaja z Kurowa arcybiskupa Gnieźnieńskiego, jakoby winnego ciężkiej obrazy majestatu, za namawianie Anny królowej do sprawy miłosnej, jak sama królowa zeznawała. Aliżci rzeczony Mikołaj Kurowski, arcybiskup Gnieźnieński, gdy się wybrał w drogę do Glinian, kędy miał być sądzony, z stłuczenia, którego się był nabawił przez upadek z konia w Krzeczowie, zapadłszy w niemoc i ledwo ściągnąwszy do Ropczyc, w Niedzielę przed dniem Narodzenia P. Maryi, samym tylko opatrzony Sakramentem Spowiedzi, w nocy życie zakończył. Zwłoki jego odprowadzono do Gniezna, i pochowano u wejścia do chóru. Zebrał on dla swoich braci i synowców ogromne skarby w złocie, srebrze, klejnotach, zamkach, wsiach i folwarkach, wysyłając ciągle do Flandryi statki z mięsiwem i zbożem. Po śmierci arcybiskupa rozdrapali je bracia i krewni jego, a zwłaszcza brat rodzony Piotr Kurowski, lubo Władysław król Polski o pozyskanie ich staranne czynił zabiegi, a nawet posłał był pod zamek Uniejowski, gdzie były przechowywane, zbrojny poczet rycerstwa, pod sprawą Mikołaja z Michałowa wojewody Sandomierskiego i starosty Sieradzkiego. Powiadano, że gdy rzeczony arcybiskup wyjeżdżał do Glinian, wiedząc dobrze, jak surowy sąd go czekał, wziął z sobą nie małą ilość złota, w tej myśli, że wielkiemi darami potrafi rozbroić nienawiść swoich oskarżycieli. Głośne jest jego imię bardziej z ogromnych bogactw, które bratu swemu Piotrowi Kurowskiemu zostawił, niżeli z dzieł chwalebnych, dla dobra kościoła lub ojczyzny podjętych.
Z Glinian, odesławszy Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego do Litwy, Władysław król Polski wrócił do Lwowa. Tegoż czasu kapituła Gnieźnieńska przystąpiła do wyboru nowego pasterza, i zgodnemi głosy jednomyślnie obrała Wojciecha Jastrzębca, biskupa Poznańskiego, arcybiskupem Gnieźnieńskim. Ten zjechawszy do Lwowa, dopraszał się u Władysława króla Polskiego, jako swego świeckiego zwierzchnika, zezwolenia na ten wybór, dokonany zgodnie i prawnie. Ale Władysław król Polski, obraziwszy się niesłusznie, że kapituła Gnieźnieśka bez jego wiedzy i porady ofiarowała głosy swoje Wojciechowi Jastrzębcowi, mianował Mikołaja arcybiskupa Halickiego, podkanclerzego królestwa, arcybiskupem Gnieźnieńskim, Wojciecha zaś Jastrzębca z słusznemi i prawnemi żądaniami oddalił. Ten bacząc, że trudne i szkodliwe byłyby spory z królem i monarchą, zwłaszcza w owym czasie zgubnego w kościele rozerwania, nie chciał popierać swej prawnej elekcyi, acz niezadługo potém na stolicę Krakowską wciskał się mniej przyzwoitemi niż na pasterza przystało drogami. Aby zaś mianowanie Mikołaja Trąby metropolity Halickiego arcybiskupem Gnieźnieńskim, nieprawne i niesłuszne, tém rychlej mogło osięgnąć skutek, wysłał król Jana Śledzia doktora i swego kapłana nadwornego z listami i prośbą do Jana XXIII papieża: który przychylając się do żądania króla, gdy zwłaszcza nikt w tej mierze nie stawiał oporu, w Rzymie, kędy pod ów czas przebywał, dnia czwartego Sierpnia, Mikołaja arcybiskupa Halickiego przeniósł na stolicę Gnieźnieńską; Jana zaś Rzeszowskiego, proboszcza Ś. Michała na zamku i kanonika Krakowskiego, szlachcica herbu Półkozy, stosownie do życzenia i prośby królewskiej, osadził na arcybiskupstwie Halickiém, zostawiwszy przy nim obadwa wprzód posiadane beneficia. Późniejszym czasem, na prośbę tegoż Władysława króla, metropolią z Halicza przeniósł do Lwowa, i miasto Lwów podwójną, to jest arcybiskupią i metropolitalną zaszczycił godnością.
Ze Lwowa Władysław król Polski w dzień Ś. Marcina zjechał do Niepołomic, gdzie zabawiwszy przez dni piętnaście, wybrał się potém pieszo do Krakowa dla nawiedzenia grobów Św. Stanisława, Wacława i Floryana; i w dzień Ś. Katarzyny, otoczony liczném gronem prałatów i rycerzy, niosących przed nim rozwinięte chorągwie Krzyżaków, w wielkiej bitwie pod Grunwaldem zdobyte, przybył najprzód do miasta Kazimierza, a ztąd udał się na Skałkę. Tu oddawszy nabożnie cześć relikwiom Świętych, szedł na zamek Krakowski do kościoła katedralnego, dokąd poprzedzały go chorągwie Krzyżackie, i w rzeczonym kościele Ś. Stanisława w Krakowie na pamiątkę sławnego zwycięztwa złożył wszystkie proporce, które po dziś dzień wisząc na ścianach z prawej i z lewej strony, ukazują tak swoim jako i obcym wielkie widowisko, tryumf króla i klęskę Krzyżaków. Z Krakowa król Władysław udał się do Litwy, gdzie większą część zimy przepędził. Wniesione w ów czas do kościoła Krakowskiego, który jest przedniejszym i znakomitszym kościołem w Polsce, owe pięćdziesiąt i jedna chorągwi Krzyżackich, przydały ozdoby i zaszczytu kościołowi, i powinny w nim wiecznemi czasy jak sławna pamiątka strzeżone być i przechowywane, a w miejsce butwiejących inne mają być podrabiane, ażeby trwała pamięć tak olbrzymiej i niesłychanej bitwy, i odniesionego w niej zwycięztwa, i aby ją poświadczały bądź też same chorągwie, bądź inne, któreby się temi samemi wydawały. Wtedy także uchwalono, i rozporządzeniem Władysława króla, jako też zgodną wolą wszystkich stanów duchownych i świeckich, postanowiono, aby dzień Rozesłania Apostołów w całej Polsce uroczyście był obchodzony; iżby zatém ojcowie zalecali synom, wnukom, prawnukom i wszystkim potomkom swoim święcenie i uroczyste obchodzenie dnia tego, w którym Bóg opatrzny raczył okazać miłosierdzie swoje i łaskę Polakom; i aby wszystkie kościoły tak miejskie jako i wiejskie, w całém królestwie Polskiém, właściwemi obchodami, nabożeństwy i processyami, święciły wraz z ludem swoim ten dzień, i składały Bogu dziękczynienia za wyświadczone Polakom tak wielkie dobrodziejstwo.
Władysław król Polski, wróciwszy z łowów, któremi się przez cały adwent zabawiał w okolicy Goniądza, święta Narodzenia Pańskiego obchodził w Grodnie. Pod ten czas przybył do Krakowa potajemnie, przebrany i z kilku tylko towarzyszami, Ernest książę Austryi, chcąc z Władysławem królem Polskim wejść w przymierze i związki powinowactwa, dla zabezpieczenia się przeciw grożącej mu potędze króla Węgierskiego Zygmunta. Gdy się dowiedziano o jego przybyciu, i spiesznym gońcem dano o niém znać królowi przebywającemu na Litwie, król Władysław ruszył czémprędzej z Litwy do królestwa Polskiego, na przyjęcie rzeczonego książęcia Ernesta. A skoro stanął w miasteczku Proszowicach, nie zaspał długo, ale wstawszy w nocy, o świcie przybył do Krakowa, i pospieszył zaraz do domu, w którym Ernest książę Austryi miał gospodę; a wszedłszy do książęcia, jeszcze dobrze ze snu nie wytrzeźwionego, i zapytawszy go żartem, jak się mógł poważyć wjechać do jego królestwa i stolicy bez pozwolenia i ochronnego listu? przestraszonego z razu, powitał łaskawie i z uprzejmością. Naradzał się z nim potém książę przez dni kilka i układał, w jaki sposób mógłby zobopólne zawiązać przymierze i powinowactwo. Król Władysław, poślubiwszy mu dziewicę Cymbarkę, siostrzenicę swoję rodzoną, córkę Ziemowita książęcia Mazowieckiego, i dawszy jej bogaty posag w złocie, zawarł z nim, jak sobie życzył, i przymierze, i związki powinowactwa. Po odprawionych zatem przed zapustami godach weselnych w Krakowie, z wielką wspaniałością, dającemu żonę i biorącemu odpowiednią, rzeczony Ernest książę Austryi, wziąwszy od Władysława bogate wiano i inne osobiste upominki, puścił się w drogę z powrotem. A gdy dla szczupłego własnych ludzi pocztu obawiał się, aby go Zygmunt król Węgierski w drodze jaką zdradą nie zaskoczył, przydał mu król Władysław ku obronie sześciuset swoich dworzan, pod sprawą Piotra Szafrańca podkomorzego Krakowskiego, którzy go wraz z nowo poślubioną małżonką Cymbarką aż do Neustadt (Nova civitas) w Austryi odprowadzili. Tam wyprawił wielką uroczystość dworską; a nagrodziwszy rycerzy Polskich, którzy mu towarzyszyli, odesłał ich tąż samą drogą przez Wiedeń i Morawę do Polski, z oświadczeniem niewygasłej dla króla Władysława wdzięczności za wyświadczone mu dobrodziejstwa. Z tego małżeństwa Ernesta i Cymbarki w późniejszym czasie narodził się Fryderyk, który władał przez lat wiele berłem Rzymskiego państwa.
Książę Wenetów, Michał Stano, przez wysłane do Krakowa do Władysława króla Polskiego listy i posły, dopraszał się usilnie u Jego Królewskiej Miłości, błagał go i zaklinał: „aby wojny zaczętej z Zygmuntem królem Węgierskim nie porzucał, ani pokoju z nim nie zawierał, obiecując, że za to pięciuset kopijnikom królewskim w ciągu wojny żołd pieniężny w złocie płacić będzie.“ Toczyła się bowiem na ów czas między Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim a państwem Weneckiém, o królestwo Dalmacyi przez Wenetów opanowane, krwawa i zacięta wojna. Zaczém Wenetowie, chcąc go odwieśdź od owej wojny Dalmackiej, obiecywali mu pieniądze i nakłady potrzebne na pięciuset kopijników, jakby tylko sam król rozporządził, do prowadzenia wojny w Węgrzech. Ale ofiary tej, acz dla króla i królestwa Polskiego wielce korzystnej, ze względu na stosunki z Węgrami, nie przyjęto.
Po zawarciu tej tajemnej umowy, obadwaj królowie wyszedłszy z komnaty, udali się do miejsca, kędy znajdowały się królowe. A gdy do nich przyszli, Zygmunt król Rzymski i Węgierski, zdjąwszy z głowy mitrę, począł Władysława króla Polskiego prosić usilnie, „aby z przyczyny, iż w miasteczku Lubowni, dokąd na prośby jego raczył zjechać, nie mógł wedle stanu swego i królewskiej godności przyjętym być i uczczonym, nie odmawiał mu udania się do Koszyc, miasta nierównie ludniejszego i zacniejszego, gdzieby większą pragnął okazać mu cześć i miłość.“ Władysław król, nie poradziwszy się swoich bynajmniej, zezwolił na jego prośbę, i obiecał jechać z królem Zygmuntem do Koszyc. A gdy mu Jan z Tarnowa wojewoda Krakowski począł przyganiać, „jak mógł tak snadno, bez należnego rozmysłu i obmyślenia swej osobie bezpieczeństwa, obiecywać nieprzyjacielowi, że się uda do niego w gościnę?“ król kazał milczeć wojewodzie, jako rzeczy nieświadomemu, w przekonaniu, że gdy się dowie tajemnicy, sam wtedy ten jego krok pochwali. Zaprosił potém Władysław król Polski tegoż samego dnia króla Zygmunta i żonę jego Barbarę, tudzież wszystkich znaczniejszych baronów Węgierskich na biesiadę, i nader wspaniale ich ugościł. Po skończonym zaś obiedzie, tenże król Władysław ze wszystkimi prałatami, książęty, panami swemi i drużyną rycerzy, którzy z nim przybyli do Lubowni, w towarzystwie króla Zygmunta udał się do Koszyc. Pierwszy nocleg miał w Sobinowie, drugi w Niedzielę piątą postu w Preszowie (Apperiasch), trzeciego zaś dnia w Poniedziałek po Niedzieli Judica przybył wraz z całym orszakiem swoim do Koszyc, gdzie wspaniale przyjęty i we wszystko hojnie opatrywany, przez ośm dni zabawił.
W czasie pobytu tego w Koszycach, obadwaj królowie przywołali po czterech z swoich panów radnych do tajemnej rozmowy; a mianowicie Władysław król Polski wezwał Mikołaja arcybiskupa Gnieźnieńskiego, Wojciecha biskupa Poznańskiego, Jana z Tarnowa wojewodę Krakowskiego, i Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego; Zygmunt zaś król Węgierski Jana arcybiskupa Strygońskiego, Hermana hrabię Cylijskiego, Mikołaja Gara wojewodę Węgierskiego i Szymona z Rozgonu, swego sędziego nadwornego, i tym oznajmili swoje tajemne, w Lubowni zapadłe układy. Lubo zaś prałaci i panowie Polscy nie zgadzali się na te uchwały, jako dla królestwa Polskiego wielce szkodliwe i zgubne, nie mogąc jednak postanowienia królewskiego w żaden sposób cofnąć i unieważnić, mimo woli musieli się do niego przychylić. Gdy zaś stosownie do umowy, w sporządzonym przygotowawczo akcie piśmiennym położono na czele warunek rugowania z Prus Krzyżaków, których posłowie właśnie pod ów czas zjechali byli do króla Zygmunta, tudzież podziału ziemi Pruskiej, jako główne zobowiązanie, z którego inne mniej korzystne warunki wypływały; Zygmunt król Rzymski i Węgierski wymógł podstępnie na Władysławie królu Polskim, że ten warunek z aktu formalnego wyrzucono. Prosił tym celem Władysława króla Polskiego, aby odesławszy Annę królową do Krakowa, pojechał z nim z Koszyc do Waradynu, a ztąd do Budy, Wyszehradu i innych celniejszych miast Węgierskich; obiecując królowi, że go ucieszy polowaniem na obfitą zwierzynę (w czém wiedział iż Władysław wielkie miał upodobanie) i że wszędy jak najwspanialej będzie podejmowanym. A widząc, że królowi tą obietnicą wielce pochlebił, dołączył zaraz i drugą prośbę: „Nie tajno ci, rzekł, Najjaśniejszy i Najmiłościwszy Bracie, że na Rzymskie państwo świeżo jestem wyniesiony, a jeszcze stolicy w zupełności nie objąłem; upraszam cię zatém, ażebyś w piśmie urzędowém, mającém wyrażać umowę między nami zawartą, nie kazał zamieszczać warunku rugowania z Prus Krzyżaków i podzielenia między sobą ziemi Pruskiej, cośmy sobie wzajem przyrzekli i osobiście zaprzysięgli: wielkie bowiem ściągnęłoby to na mnie gniewy elektorów cesarstwa, tak dla wspólności rodu jako i zamożności Krzyżakom sprzyjających, zkąd nie tylko zagrażałaby mi niesława, ale i złożenie z stolicy. Chciej zatém mieć wzgląd, Najmiłościwszy Bracie, na moję cześć i sławę, i pozwól, aby w opisie naszej umowy opuszczono warunek przerzeczony, który wiem iż elektorów państwa wielceby przeciw mnie oburzył i ściągnął mi zniewagę. Ja zaiste warunku tego, tak jako ci przyrzekłem i uroczystą przysięgą się zobowiązałem, wraz z wszystkiemi innemi w umowie naszej zastrzeżonemi, sumiennie i święcie dotrzymam, tak jak gdyby w opisie wyraźnie był położony i zastrzeżony.“ Dał się znowu Władysław król Polski chytrej użyć obłudzie, i pozwolił z aktu piśmiennego wykreślić warunek rugowania Krzyżaków i podziału ziemi Pruskiej. I nie sromał się wcale, ani za żadną poczytywał sobie tego niesławę, że się dozwolił tak niewcześnie chytrkowi w pole wyprowadzić. Sporządzono zatém, spisano i pieczęciami zatwierdzono umowę, wyrzuciwszy z niej warunek główny i najważniejszy. Taka zaś była tej ugody osnowa:
„Zygmunt, z Bożej łaski król Rzymski, po wszystkie czasy pomnożyciel państwa, król Węgier, Dalmacyi, Kroacyi, Rascyi, Serbii, Galicyi, Lodomeryi, Kumanii i Bulgaryi. Dla wiadomości obecnych i pamięci potomnych. Wśród troskliwych starań, które królewska wkłada na nas powinność, wielorakich prac i zabiegów o spokojny i szczęśliwy stan państw naszych, gorliwie przemyślać nam o tém należy, aby królestwa nasze trwałego używały pokoju i błogą kwitnęły pomyślnością. Nadewszystko więc zaradzać temu potrzeba, iżby nie powstawały spory, ale wszystko wypływało z miłości, która jest mistrzynią wszelakich cnót, a nie cierpiąc nic zdrożnego, ciemnego, zawiłego, pielęgnuje zgodę, poróżnionych jedna, pokój i wzajemne związki umacnia. Pragnąc zatém zniszczyć w zarodzie i umorzyć wszelkie nasiona i powody niechęci, poróżnień, krzywd wzajemnych i wojen, między nami z jednej, a Oświeconymi książęty i panami, Władysławem królem Polskim i Alexandrem czyli Witołdem wielkim książęciem Litewskim, bratem tegoż Władysława z drugiej strony, i zabezpieczyć wzajemnie państwa nasze i poddanych od takowych sporów, które z jakichkolwiek przyczyn dotąd wszczynały się i wszczynają, a przyjść między sobą do zgody, miłości braterskiej i jedności; zawiązaliśmy obecnie przymierze takowego pokoju, zgody i braterstwa, aby trwało na zawsze i bez zmiany. A naprzód, na zasadzie silnego przekonania, i w duchu wiary chrześciańskiej, czystém sercem i sumieniem, tudzież słowem królewskiém, za przyzwoleniem niemniej i zgodą Prałatów, Baronów i Panów naszego królestwa Węgierskiego, obiecujemy i przyrzekamy, że od tego dnia i od tej chwili począwszy, dla króla Władysława i książęcia Alexandra zachowywać będziemy szczere, prawdziwe i miłości pełne braterstwo; ku czemu tenże król Władysław dał nam uroczyste zaręczenie, iż rzeczony książę Alexander nawzajem takież braterstwo nam okazywać będzie, i swojém osobném pismem i przywilejem przymierze to potwierdzi. Przyrzekamy, że obydwóch bronić i wspierać będziemy wszystkiemi siły naszemi przeciw każdemu żyjącemu człowiekowi, któryby po nieprzyjacielsku krzywdzić ich usiłował. I że nigdy przeciw nim nie damy nikomu pomocy ani rady, ani na takową radę zezwolimy. Nie będziemy téż na ich całość i zdrowie sami przez się czynić zamachów, ani komukolwiek czynić je dopuścimy; owszem starać się będziemy ile możności o zachowanie ich życia, całości i sławy. Również na ich królestwa, księstwa, ziemie, posiadłości, lenników i poddanych nie wymierzymy nigdy napaści; a odwracać będziemy wszelkie szkody i niebezpieczeństwa grożące ich państwom, osobom i ich sławie. Nie zezwolimy także na żadne przeciw nim zdrady i bunty, ale owszem Ich Braterską Miłość ostrzegać o nich będziemy, bronić i wspierać naszą pomocą. Zgoła zachowamy to wszystko i wykonamy, tak w ogóle jak i w szczególności, do czego obowięzuje szczere i prawdziwe braterstwo; a co my przyrzekamy niniejszém pismem, już-to całkowitą osnową jego, już szczegółowemi warunkami, zastrzeżeniami, opisami i ustępami, wiernie, niezmiennie i skutecznie zachować i wypełniać; tak jak nawzajem Ich Miłość, Władysław król i książę Witołd, bracia nasi miłościwi, przyrzekli nam to z swej strony zachowywać. Ponieważ zaś o ziemie Ruską, Podolską i Mołdawską albo z ich powodu, między nami a Jego Miłością Władysławem królem Polskim zachodziły pewne spory, przeto co do ziemi Ruskiej zawarliśmy z rzeczonym królem Władysławem, tudzież książęciem Witołdem, następującą ugodę: że dopóki nam obu Pan Bóg życia dozwoli, to jest, aż do zgonu jednego z nas, zachowany być ma wiernie i statecznie między nami a Jego Miłością królem Władysławem, w sposób niżej opisany, pokój i przymierze. W czasie zaś tego rozejmu i przymierza rzeczony król Władysław spokojnie dzierżeć ma ziemię Ruską, tak jako ją obecnie dzierży, bez żadnego dla nas i królestwa naszego i poddanych uszczerbku. W posiadaniu także ziemi Podolskiej przyrzekamy, że temuż królowi Władysławowi ani sami przez się czynić będziemy przeszkody, ani jej poddanym naszym czynić dozwolimy, ani wreszcie, dopokąd trwać będzie to przymierze, dopuścim się jakiejkolwiek przeciwnej rady, przyjaźni lub pomocy. A w przypadku, gdyby nas, króla Zygmunta, pierwej niż rzeczonego króla Władysława, brata naszego, Pan Bóg zebrał ze świata, na ów czas, pomieniony rozejm po naszej śmierci trwać ma jeszcze przez lat pięć. I nawzajem, gdyby rzeczony król Władysław pierwej niżeli my zszedł ze świata, po jego zejściu przymierze obecne między Polską i Węgrami ma być podobnież utrzymane do lat pięciu. A w czasie tego przymierza przestrzegane być mają obydwóch stron prawa i należytości, według brzmienia opisu, przez prałatów i panów obu królestw Węgierskiego i Polskiego, naprzód w Igławie (in Iglo) czyli Nowej wsi, a potém w Starej wsi sporządzonego, który my w całej osnowie, jak gdyby do niniejszego aktu wpisany, w swej mocy utrzymujemy i stwierdzamy. Nadto, co do ziemi Mołdawskiej, stanęła z kolei umowa między nami a Jego Miłością królem Polskim, bratem naszym miłościwym. Gdy bowiem Dostojny Alexander, dzisiejszy wojewoda Mołdawski, uznał się hołdownikiem Jego Miłości Władysława, brata naszego, którego to hołdu i zobowiązania my król Zygmunt dla szczerej i braterskiej miłości ku temuż królowi Władysławowi naruszać bynajmniej nie chcemy; przeto uchwaliliśmy i orzekli, że ile kroć Turcy albo inni poganie z potężném wojskiem najechaliby królestwo Węgierskie, albo usiłowali plądrować je i pustoszyć, bądź téż, ile razy my rzeczony król Zygmunt umyślilibyśmy przeciw pomienionym Turkom i poganom tysiąc lub więcej kopijników uzbroić, i na wojnę za granice naszego królestwa Węgierskiego wyprawić; w ów czas, na nasze żądanie i obwieszczenie, tenże król Polski, brat nasz miłościwy, winien będzie nakazać rzeczonemu wojewodzie Mołdawskiemu, ażeby sam osobiście, z całą siłą zbrojną swego kraju, nam i wojsku naszemu w pomoc przybywał, i użyczał jej wiernie i statecznie; wyjąwszy, gdyby tenże wojewoda ciężką słabością był złożony, w którym-to razie obowiązany będzie swoje wojsko z wodzem sposobnym i zdatnym wyprawić; lub gdyby pod ów czas z swoją siłą zbrojną zajęty był inną jaką dla rzeczonego Władysława brata naszego miłościwego posługą. Jeśliby zaś na rozkaz Jego Miłości króla Władysława, jako się dopiero rzekło, na pomoc przeciw Turkom lub innym poganom wyjść osobiście, lub w razie słabości wysłać wojska swojego nie chciał; na ów czas my obadwaj, to jest Zygmunt i Władysław królowie, winni będziemy, bez względu na rzeczone zobowiązanie, zbrojno i przeważnie wtargnąć do Multan, i samego wojewodę strącić z stolicy, a kraj jego pod nasze panowanie zagarnąć i między siebie podzielić, opisawszy granice wzajemne tych dzielnic, a to w sposób następujący: Że lasy większe, Bukowiną zwane, od gór czyli Alp Węgierskich, między Multanami a ziemią Sepenicką położone, ponad rzeką Seretem rościągające się, aż do drugiego lasu, mniejszą Bukowiną zwanego, po rzekę Prut, mają być na pół rozdzielone, tak iż miasteczko Jaski targ (Jasnasater), z lewej strony leżące, będzie własnością Jego Miłości Władysława króla Polskiego; miasteczko zaś czyli wieś Berlet, po prawej stronie położone, zostanie przy nas Zygmuncie i naszém królestwie Węgierskiém. Reszta zaś lasów, poza rzeką Prutem, w prostym kierunku rościągające się dzikiemi stepami aż do morza, podobnież wraz z tą puszczą na połowę rozdzielone być mają. A tak Fejeruar czyli Białogrod (Belegrod) z równą połową ziemi do Jego Miłości Władysława króla Polskiego, Kilia zaś z drugą połową do nas króla Zygmunta i naszego królestwa Węgierskiego należeć będą. Dzielnica zaś, która z takowego podziału przypadnie dla Jego Miłości króla Władysława, pozostać ma w jego rękach pod podobnemi warunkami pokoju i przymierza, jakie wyrażono w umowie o ziemię Ruską. A gdy rzeczony wojewoda Mołdawski wiernie i statecznie wypełniać będzie zlecenia dane sobie przez Jego Miłość Władysława króla, względem dostarczania nam pomocy, w ów czas cała ziemia Mołdawska przy nim pozostanie, nawet po zejściu jednego z nas królów, aż do lat pięciu, pod prawem rzeczonego przymierza, z zachowaniem jednak w całości praw obydwom stronom służących. Nadto, gdyby którzy z poddanych jednego z królestw albo państw naszych dopuścili się rozbojów, łupiestw, podpalania, lub jakiegokolwiek bezprawia w państwach i królestwach drugiego, nie zerwie to bynajmniej między nami przymierza, ale sami przestępcy pociągnieni będą do odpowiedzialności, i wyrządzone szkody mają być z ich własnych majątków wynagrodzone: gdyby zaś do sądu stawić się nie chcieli, każdy z nas obowiązany będzie ścigać złoczyńców i karę na nich stosowną wymierzyć. A iżby żadne, jak się wyżej rzekło, poróżnienia, spory i zatargi nie nadwerężały rzeczonego przymierza i sojuszu, ale owszem, iżby przestępcy i gwałciciele nie uchodzili bezkarnie, postanowiliśmy: że z którejkolwiek strony zdarzą się takowe nadużycia, pokrzywdzony i poszkodowany udawać się będzie do miasta naznaczonego w drugiém królestwie; a mianowicie, poddani królestwa Węgierskiego do miasta Sącza, a mieszkańcy królestwa Polskiego do miasta Lewoczy; które-to miasta obowiązane będą składać sądy, zebrane z osób wyznaczonych z stron obydwóch, do rozpoznania czynu, przestępstwa, nadużycia; ku czemu wzywani w czasie właściwym sędziowie czterej w liczbie, jako to, żupani komitatów Saroskiego, Spiskiego, Wiwarskiego i Semplińskiego, pod ów czas urzędujący, a przez nas wyznaczeni, do spraw wytoczonych przez poddanych królestwa Polskiego, w Starej wsi; a nawzajem sędziowie w takiejże liczbie, przez króla Władysława wyznaczeni, i w jego rozporządzeniu z osoby wymienieni, jako to, kasztelanowie Sądecki i Wojnicki, sędzia i podkomorzy Krakowski, także pod ów czas urzędujący, we wsi Sramowiec (Sramowyecz), albo w tychże samych miejscach, w mniejszej liczbie, według ważności sprawy, zbierać się mają, sądzić i wymierzać sprawiedliwość, w sposób krótki i prosty, nie dając pola oskarżonym do żadnych wybiegów, i orzekając na nich zasłużone kary. Dla większej zaś tego wszystkiego pewności, wiary i świadectwa, niniejsze pismo nasze opatrzone zostało pieczęciami Prałatów, Baronów i Panów naszego królestwa, których imiona poniżej się wypisują, obok królewskiej majestatu naszego pieczęci. My także Jan z Bożej łaski arcybiskup Strygoński, żupan dożywotni (comes perpetuus) prowincyi Strygońskiej i Kołockiej, prymas i legat Stolicy Apostolskiej, kanclerz nadworny króla Rzymskiego; Ścibor Egerski, Stefan Siedmiogrodzki, Jan Jawryjski, Filip Waceński i Władysław Tyński, biskupi; tudzież Herman hrabia Cylijski, Mikołaj Gara palatyn królestwa Węgierskiego, Ścibor z Ściborzyc wojewoda Siedmiogrodzki, Szymon Rozgon sędzia nadworny; Filip Ozora żupan Temeswarski, Jan Bebek Pelsewcz, starsi tawernicy; Jan syn Henryka Odźwiernego, Jan syn Grzegorza, starszy podczaszy; Piotr Choch koniuszy starszy; Mikołaj Czak, dawniej wojewoda Siedmiogrodzki; Piotr Peren dawniej żupan Szeklerów; Zubor podskarbi, Paweł Bissen, ban; Mikołaj Treutel z Newny, Filip Goroch, Mikołaj Hederwar, starszy odźwierny; Jerzy z Iłżwy, syn wojewody, starszy podczaszy; Desen Gara, starszy koniuszy królewski; Dawid Lack z Zankowa; Piotr syn Henryka, żupan Spiski; Jan Homonna; Mateusz Paloucz, kasztelan Grozgowiecki (Grozghowcz) żupan Wiwarski; Stefan Compolth; Jan Rozgon, żupan Garas; Władysław Frank wojewoda; Piotr Frebek, syn Dytrycha wojewody, Jerzy żupan Bozenski; Bartłomiej Fanthi; Gallus Zeech, żupan Zoleński; Benedykt Zudar; Mikołaj syn Beke z Weliki; Piotr syn Porze; Michał syn Pawła de Kerzeghas, Jan Jank, Władysław Theteus, Dyonizy syn bana Lochuckiego; Mikołaj, Zygmunt i Jan Chetnek; Jan syn Jakóba Namihal; Michał Zakech de Kuzal; Stefan syn Pawła de Somus; Emeryk syn Jana de Derenhen; Jan syn Rikalfa z Tharku, i Władysław syn Macieja; szczerze, sumiennie i po chrześciańsku, swojém, tudzież braci naszych i wszystkich krajowców imieniem, obiecujemy, przyrzekamy i pod przysięgą zaręczamy, że wszystko, co powyżej w niniejszém piśmie jest wyrażone, rzeczony Pan nasz Zygmunt król Węgierski zachowa i wypełni, my także zachowamy i wypełnimy, i Jego królewską Miłość ku zachowaniu tego wszystkiego jak najusilniej skłaniać będziemy, dalecy wszelkiej zdrady, podstępu i przeniewierstwa. Dan w Lubowli. Roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego dwunastego, dnia piętnastego Maja. Panowania naszego w Węgrzech roku dwudziestego piątego. Rzymskich rządów drugiego.“
W Piątek przed Niedzielą Palmową, Anna królowa Polska w towarzystwie prałatów i panów królestwa Polskiego z Koszyc wróciła do Polski. Gdy wyjeżdżającą z powrotem Zygmunt król Rzymski i Węgierski odprowadzał, przypadkiem spadł z konia i tak się potłukł, że go ledwo żywego do domu przyniesiono. Z wzrastającém niebezpieczeństwem poczęto wątpić o jego życiu, a wszystka szlachta i lud Węgierski układali już potajemnie, że w przypadku śmierci króla Zygmunta nie kto inny miał być królem Węgierskim, tylko Władysław król Polski. Wszelako z woli Boskiej król Zygmunt wnet ozdrowiał. W Poniedziałek po Niedzieli Palmowej obadwaj królowie wyjechawszy z Koszyc nocowali w Tokaju. We Wtorek przeprawili się za rzekę Cissę i mieli nocleg w jednej wiosce, a we Środę przybyli do Debrzyczan. We Czwartek Władysław król Polski postanowiwszy nawiedzić grób Ś. Władysława króla Węgierskiego, którego ciało spoczywa w Waradynie, szedł pieszo, Zygmunt zaś król Węgierski poprzedzał go jadąc konno. Potém obadwaj królowie w Waradynie przez dni piętnaście obchodzili święta Wielkanocne. Przybył tam pod te czasy poseł Wenecki, mistrz ś. teologii, zakonu pustelniczych Augustyanów, mąż rzadkiej roztropności i wymowy, i na wyniesione przez siebie żądanie uzyskał list ochronny z należnym i dokładnym opisem dla posłów Wenecyi, mających zjechać w celu rokowania o pokój. Przed dniem Ś. Wojciecha wybrali się znowu obadwaj królowie z Waradynu, a zboczywszy w puszczę obszerną poza wsią Berszemianami (Berschemyani) gdzie przez trzy dni zabawiali się łowami i mnóstwo upolowali zwierzyny. Ztamtąd ruszyli do Pochai (Mochay) potém do Diósgyor (Dzurdz) a następnie do Eger, zkąd po dniach krzyżowych i święcie Wniebowstąpienia Pańskiego przybyli do Budy. Tu naprzód obchodzili święta Zesłania Ducha Ś. a potém udali się na wyspę Cepel, gdzie było wielkie polowanie. We Wtorek po Ś. Trójcy wróciwszy do Budy, z wielkiém uszanowaniem i nabożeństwem obchodzili uroczystość Bożego Ciała, i obadwaj królowie pozostali już w Budzie aż do dnia Ś. Jana Chrzciciela. Nazajutrz zaś po święcie Bożego Ciała, wydano rycerskie igrzyska u dworu, uświetnione znaczną liczbą książąt, jako to: Ernesta i Alberta, Austryackich, Ludwika Brzegskiego, Konrada Oleśnickiego, Janusza Raciborskiego, Jana Lubeńskiego, Sandala Bośnieńskiego, tudzież stu rycerzy w turniejowych szrankach przez dwa dni potykających się od rana do wieczora; do których przybyli jeszcze rycerze rozlicznych narodów, Grecy, Włosi, Francuzi, Polacy, Czesi, Węgrzyni, Austryacy, Miśniacy, Nadreńcy, Frankończykowie, Litwini, Rusini, Bośniacy, Bulgarowie, Wołosi, Albańczycy, Rascyanie. Z Polaków następujący byli rycerze: Dobek z Oleśnicy, kasztelan Wojnicki, Mszczuj z Skrzynna, Zawisza Czarny i Jan Farurey, bracia rodzeni, z Garbowa; Domarat i Jakób, bracia, z Kobylan; Mikołaj Powała, Wojciech Malski, Piotr Cebrowski, Marcin Rytwieński, Jędrzej Balicki, Jan Goły z Strzałkowa, Marcin Szczodrowski i Ścibor Jądrzny z Ściborzyc, którzy pierwsi wystąpili w szranki i ostatni zeszli z pola; a kiedy inni ustawali, oni na nowo podnosili walkę. Lubo zaś Zygmunt król Rzymski i Węgierski, uniesiony zazdrością przeciw Ernestowi książęciu Austryi, kazał go wypędzić ze dworu, Ernest atoli wyjechawszy pozornie z Budy, wrócił zakryty w miejsce odbywających się turniejów, i pozostał w nich aż do końca. Ban Bośniacki Karwen (Charwen) swoją i małżonki swej obecnością uświetnił te igrzyska, gdyż i jego rycerze, wzniosłej i olbrzymiej postawy, odznaczyli się na turniejach odwagą i siłą.
Posłowie sułtana Tatarskiego Zeledina przybyli do króla Władysława Polskiego aż do Budy, a oddawszy mu w darze trzy wielbłądy suto okryte i inne upominki, oświadczyli królowi w imieniu swojego chana, że tenże przeciw wszelakim nieprzyjaciołom gotów był wspierać go całą swoją potęgą. Poselstwo to wielką trwogą przeraziło inne narody. Władysław zaś król Polski, chcąc Zygmuntowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu odpłacić się wzajemnością za okazaną sobie cześć i przychylność, kazał posłom przybyłym od cara Tatarskiego, aby temuż Zygmuntowi podobne uczynili przyrzeczenie. Uradowany król Zygmunt takiém poselstwem, wielką ujrzał w niém dla siebie chlubę, zwłaszcza iż nieprzyjaciołom swoim Wenetom stał się przezeń niebezpiecznym i groźnym.
Zygmunt król Rzymski i Węgierski obawiając się, aby stosownie do zawartej z sobą i zaprzysiężonej umowy, Władysław król Polski nie zażądał od niego posiłków przeciw Krzyżakom (już bowiem mistrz i zakon Krzyżaków nadwerężyli przymierze zawarte z Polską, wypłaciwszy należność pieniężną w pierwszym tylko terminie, a nie uiściwszy jej z podmówienia króla Zygmunta w dwóch następnych; i obawiali się, aby im król Polski na nowo nie wydał wojny, z przyczyny samego opóźnienia wypłaty, chociażby ją nawet w dwóch zaległych ratach złożyli) takiego na Władysława króla użył podejścia, aby go odwieśdź od wypowiedzenia wojny Krzyżakom: Przełożył mu, że gdy posłowie mistrza i zakonu Krzyżaków z pełnomocném od nich upoważnieniem przybyli do Budy i na jego sąd zupełnie się zdawali, wypadało i królowi Polskiemu poruczyć się także jego sądowi i orzeczeniu, i zdać na niego całą sprawę; przyczém upewniał i po wiele kroć zaręczał, że ją osądzi na stronę króla Polskiego, jako najlepszego przyjaciela swego i sprzymierzeńca. Władysław król Polski uwierzywszy tak zręcznej namowie króla Zygmunta, przyjął go za sędziego swej sprawy i rozjemcę. Zagajono zatém sąd uroczysty, któremu przewodniczył król Zygmunt z gronem prałatów i panów Węgierskich, a obie strony wprowadziły swoje skargi, wywody, prawa i obrony. A lubo król Zygmunt mógł zaraz wtedy poruczoną sobie sprawę załatwić, aby jednak przez odwlekanie wyroku wstrzymywał króla Władysława od wojny, a tymczasem podbierał mieszka Krzyżakom, ciągle przedłużał sprawę; potém zaś oznajmiwszy, że przymuszony był nagle odjechać do Włoch, dla przysposobienia się do wojny wydanej Wenetom o Dalmacyą, naznaczył w swoje miejsce do wysłuchania stron obydwóch Jana arcybiskupa Strygońskiego, Mikołaja Gara i innych panów Węgierskich, na których zdał dalsze prowadzenie sprawy toczącej się między królem Polskim a Krzyżakami, i stanowcze jej rozstrzygnienie.
Tymczasem przybyli do Władysława króla Polskiego przebywającego w Budzie dwaj posłowie Weneccy, Franciszek Mocenigo, który później, po śmierci Michała Steno, wyniesiony był na godność doży Weneckiego, i Antoni Loredano, z prośbą, aby tenże król Polski pośredniczył do układów z Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim w sprawie o Dalmacyą. Lecz gdy po wielu wywodach, obronach i wzajemnie z stron obu przed królem Polskim wytoczonych sporach, posłowie Weneccy oświadczyli, że pod żadnym warunkiem nie odstąpią Dalmacyi, nie dawno od królestwa Węgierskiego oderwanej, i tylko w rocznej daninie jemu i następcom jego królom Węgierskim za ustąpienie Dalmacyi, jeżeli to przyjdzie do skutku, obowiązują się Wenetowie dawać konia białego z szkarłatném pokryciem; król Zygmunt tknięty takiém oświadczeniem, które uważał raczej za urąganie z siebie i szyderstwo, w gniewném uniesieniu kazał pięć Weneckich chorągwi, przed rokiem zabranych Wenetom przez wodza królewskiego Pipona z Florencyi po ich porażce pod Friuli (Forum Julii), włóczyć po ulicach miasta Budy, i około domów, w których posłowie Weneccy mieli swoje gospody, w obec tychże posłów patrzących na poniewierane i zelżywie walane po ziemi godło Ś. Marka postaci lwa, tudzież herb ich książęcia i innych panów; potém pląsać z niemi po mieście, a odniosłszy je w końcu do zamku Budy, porzucić na drodze najbardziej uczęszczanej, aby wszyscy przechodzący po nich deptali ze wzgardą. A gdy tak zwalane i spotyrane leżały na ziemi, zdarzyło się, że obadwaj królowie tamtędy razem przejeżdżali. Władysław król Polski, któremu trudno było przemódz na sobie, aby miał znieważać godła martwe i bezwinne, zboczył na stronę z całą drużyną swoją, i ominął chorągwie, nie chcąc ich deptać nogami; królowi zaś Zygmuntowi, który po nich deptał, temi słowy przyganił: „Nie godzi się wcale, najmilszy bracie, urągać swoim nieprzyjaciołom i znieważać ich znaki; ale raczej dziękczyniąc Bogu Najwyższemu, czynem i duchem okazywać mu pokorę. Ja sam za przykład niechaj ci służę, który w Prusach zadawszy wielką klęskę moim nieprzyjaciołom, jak największą okazałem im ludzkość, i do stolicy mojej i królestwa pieszo wchodząc wraz z rycerstwem, zabrane im chorągwie niósłem do kościoła, kędy zawiesić je kazałem na cześć i chwałę Boga, którego jedynie łasce i miłosierdziu zwycięztwo odniesione nad Krzyżakami przyznałem, daleki wszelakiej pychy i próżności.“
We Czwartek, w dzień Ś. Mary i Magdaleny, obadwaj królowie razem wyjechawszy z Warprim, przybyli do Nostry, tak zwanego klasztoru braci pustelniczych pierwszego pustelnika, położonego na puszczy, gdzie po wielu rozmowach i nader czułych uściskaniach pożegnali się z sobą i rozjechali. Władysław król Polski z powrotem do swego królestwa udawszy się przez Trenczyn, Międzyrzecz, Brunow i Kłobuk, przybył do ziemi Morawskiej, gdzie Laczko, jeden z panów Morawskich, przyjmował go z wielką czcią i uprzejmością, i w żywność na dwa dni opatrzył. Z Morawy przez Hiczyn, Przyborów i Cieszyn wjechawszy do granic swego królestwa, w Niedzielę przed dniem Ś. Wawrzyńca przybył do Krakowa, dokąd wstępując kazał nieść przed sobą jawnie i uroczyście koronę królestwa Polskiego, miecz, jabłko i berło, oddane sobie w Węgrzech przez króla Zygmunta. Wyszła przeciw niemu małżonka Anna królowa Polska, tudzież processye ze wszystkich kościołów, witające go z wielkiej radości okazem. Potém w święto Wniebowzięcia N. Maryi Panny, Władysław król, podczas nabożeństwa w kościele parafialnym Krakowskim P. Maryi, kazał ponad miejscem kędy w stalach zasiadał, umieścić rzeczoną koronę, miecz, jabłko i berło, ku pociesze powszechnej i podziwieniu wszystkiego ludu.
W Poniedziałek, nazajutrz po święcie Wniebowzięcia N. Maryi Panny, Władysław król Polski wyjechawszy z Krakowa, przez przydrożne zamki, miasta i dwory, jako to: Nowe miasto, Sandomierz, Przyszow, Szczekarzowice, Lublin, Chełm, Rubieszów, we Środę, w dzień Ś. Michała, stanął nad rzeką Bugiem, o milę od Rubieszowa, gdzie spotkał się osobiście z Alexandrem Witołdem wielkim książęciem Litewskim, i opowiedział mu dokładnie sprawy wzajemne z Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim, zawarte z nim układy, i swoje w Węgrzech wydarzenia; poczém wszystkie niemal upominki otrzymane od tegoż króla Zygmunta podarował książęciu Witołdowi. W czasie tego zjazdu przybył do króla Piotr Wysz biskup Krakowski z użaleniem na wielką krzywdę, świeżo sobie wyrządzoną. Uzyskał był bowiem Władysław król Polski zezwolenie u Jana XXIII papieża, aby tegoż Piotra biskupa, jakoby nie używającego spełna rozumu i podobnego obłąkanemu, z Krakowskiej przenieść na Poznańską stolicę, a w jego miejsce na biskupstwie Krakowskiém osadzić Wojciecha Jastrzębca biskupa Poznańskiego; właśnie jakby kościoł Poznański był tak mało ważny i nikczemny, iżby nim zarządzać mógł człowiek szalony. Gdy więc nadeszła bulla rozporządzająca takowe przeniesienie, mąż ze wszech miar godny, Piotr biskup Krakowski, widział się zmuszonym ustąpić z swej stolicy, na co król swoją władzą nalegał. Zanosił wprawdzie prośby do króla Władysława, i sam osobiście i przez swoich przyjacioł i powinowatych, a zwłaszcza Jędrzeja Laskarego proboszcza Włocławskiego, „aby nie dopuszczał rugowania go z posiadanej stolicy, a dozwolił mu rozprawić się sądownie o swoje prawa.“ Ale król Władysław głuchym się okazał na wszystkie prośby i wstawienia osób popierających słuszną jego sprawę, a nadto braci i przyjacioł Piotra Wysza skarcił o takowe kroki gniewnie i surowo: za co u spółczesnych i potomnych na wielką zasłużył naganę. Rzeczony zatém Piotr Wysz biskup Krakowski, widząc się opuszczonym od swoich braci, powinowatych i przyjacioł, z wielkim płaczem, żałością i goryczą serca, która obecnych nawet do łez poruszyła, ustąpił do Poznania, głośnemi skargi wzywając pomsty Bożej na sprawcę swojej krzywdy i zniewagi. To przeniesienie Piotra Wysza zgorszyło wielce lud i duchowieństwo, i wzbudziło niezwykłą w świeckich ludziach niechęć ku duchownym. Dotychczas nawet nie zagładziła się w sercach ta boleść i rana: albowiem Mroczek z Poszadowa (Possadow) czyli inaczej Łopuchowa, szlachcic Wielkopolski, bliskiém i w prostej linii pokrewieństwem złączony z Piotrem Wyszem biskupem, nie mogąc strawić jego zniewagi, upatrował sposobnej pory, aby mógł zgładzić Wojciecha Jastrzębca. Gdy więc na dzień Zesłania Ducha Ś. naznaczono zjazd powszechny do Gniezna, na który bez żadnej wątpliwości miał przybyć i Wojciech Jastrzębiec biskup, rzeczony Mroczek postanowił i zaklął się przysięgą, że z pięciuset zbrojnemi ludźmi napadnie go w gospodzie i zamorduje. Gdy jednak Wojciech Jastrzębiec na ten zjazd nie przybył, zbrodnia zamierzona nie przyszła do skutku. Ale jakaż-to hańba, jakie obelżenie Boga, zniewaga dla kościoła Krakowskiego, jak zgubny i gorszący przykład, ile ztąd sromoty dla królewskiego majestatu i całego narodu, że król z inąd pobożny, prawy chrześcianin, monarcha tak wielki i wspaniały, starał się o złożenie z stolicy jednego biskupa, i wyciągnął ramię swojej potęgi na męża cnotliwego i niewinnego (niechby i prawdą było, że nie miał spełna rozumu). Im większemi bowiem Opatrzność Boska obsypała go darami, tém staranniej i gorliwiej powinien był chronić się, aby chwały swego imienia tak sromotną zmazą nie skalał, i nie ściągnął przezeń ohydy na całe swoje królestwo. Piotrowi bowiem biskupowi, jeśli był chory na umyśle, należało się raczej od niego politowanie, zwłaszcza iż za jego pasterstwa Polska odetchnęła w pokoju, zasłynąwszy pamiętném pod Grunwaldem nad Krzyżakami zwycięztwem, kościoł używał swobody, zgoda kwitła w narodzie i obyczaje utrzymywały się w karności; po jego zaś usunieniu wielkie pomiędzy duchowieństwem i ludem nastały zgorszenia. A tej zmiany nikt inny nie był przyczyną, tylko (jak mówiono) Wojciech Jastrzębiec, który pierwszy w Polsce dał tak zgubny przykład strącania biskupów z ich stolic dla własnego wywyższenia się i dogodzenia swojej próżności.
Po odbytym zjeździe w dzień Ś. Michała nad rzeką Bugiem, Władysław król Polski udał się do Medyki, gdzie zabawił przez dni piętnaście; a w ciągu tego czasu, w dzień Ś. Jadwigi, przybyli do niego posłowie króla Rzymskiego i Węgierskiego Zygmunta, jako to, Jan arcybiskup Strygoński i Michał Kochmeister adwokat Nowej Marchii, którzy uzyskawszy u króla posłuchanie, prosili najusilniej: „aby Władysław król Polski pożyczył królowi Zygmuntowi do dostąpienia cesarskiej godności czterdzieści tysięcy kóp szerokich groszy Praskich, które właśnie mistrz i zakon Pruski miał niezadługo płacić królowi Polskiemu, stosownie do wyroku sądowego, jako wynagrodzenie za zrządzone mu straty, tudzież karę za nieuiszczenie w czasie oznaczonym należytości pieniężnej, to jest stu tysięcy.“ Na zabezpieczenie zaś tego długu obiecali królowi i królestwu Polskiemu dać w zastaw ziemię Spiską, do królestwa Węgierskiego należącą. Władysław król Polski, po zasiągnieniu rady swoich panów, pragnąc króla Zygmunta jeszcze więcej sobie zobowiązać, aby tém wierniej dotrzymał poprzysiężonej umowy względem rugowania Krzyżaków, zgodził się na wypożyczenie królowi Zygmuntowi rzeczonych czterdziestu tysięcy kóp szerokich groszy, a przyjęcie w zastaw ziemi Spiskiej. Jakoż zlecił pomienionemu Michałowi Kochmeistrowi, wójtowi Nowej Marchii, aby czterdzieści tysięcy kóp szerokich groszy wyliczył do rąk królowi Zygmuntowi; mistrza zaś i zakon Krzyżaków Pruskich osobném pismem z nich pokwitował. Jan zatém arcybiskup Strygoński, sprawiwszy według życzenia swoje poselstwo, udarowany od króla Władysława mnogiemi i znacznej wartości upominkami, wybrał się z powrotem do Węgier. Z Medyki udał się król Władysław do Przemyśla, razem z arcybiskupem Strygońskim i Michałem Kochmeistrem; a chcąc się oczyścić z rzuconej na siebie niesłusznie przez Niemców potwarzy, jakoby miał sprzyjać odszczepieńcom i szczególniejszą schizmie dawać opiekę, w ich obecności kazał kościoł katedralny na zamku Przemyskim, wspaniale z ciosowego kamienia zbudowany, w którym dotychczas sprawowano obrządek Grecki pod zarządem Ruskiego biskupa, poświęcić na katolicki i na kościoł łacińskiego obrządku przemienić, powyrzucawszy z grobów ciała i popioły Rusinów. Kapłani i lud Ruski, uważając to za największą wzgardę i obelgę swemu obrządkowi wyrządzoną, podnieśli żałosne krzyki, płacze i narzekania. Późniejszym czasem, to jest roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego siedmdziesiątego, za rządów pasterskich Mikołaja biskupa Poznańskiego, kościoł ten zburzono, a wyjęte z niego ciosy kamienne dano na zbudowanie kościoła katedralnego w mieście Przemyślu.
Po odprawieniu posłów Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, Władysław król wyjechawszy z Przemyśla i zwiedziwszy wiele miast swoich, zamków i dworów, jako to: Grodek, Wisznią, Lwów, Gliniany, Bobrek (Bobrka), Nadziejczyce, Miednicę (Medynicze), Drohobycz, Oziminy, Sambor, Medykę, na uroczystość Wszystkich Świętych wrócił znowu do Przemyśla; a potém święcie, przez Sanok, Krosno, Biecz, Wojnicz, Bochnią, w dzień Ś. Marcina przybył do Niepołomic. Tu zatrzymawszy się przez dni piętnaście w towarzystwie prałatów i panów Polskich, którzy do niego poprzybywali, przez Przemąków, Wiślicę, Szydłów, Opatów, Urzędów, Lublin, Brześć i Bielsko wyjechał do Litwy, gdzie całą niemal zimę przepędził, i resztę upominków otrzymanych od Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, tudzież Karwena (Charwen) bana Bośnii, i innych książąt, prałatów i panów, oddał w darze Alexandrowi książęciu Litewskiemu i córce jego Anastazyi, żonie Wasila książęcia Moskiewskiego, która dla odwiedzenia króla i książęcia zjechała była do Litwy. Przybył znowu pod te czasy do Litwy inny poseł Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, Benedykt de Makra, szlachcic Węgierski, dla obejrzenia osobiście granic między Litwą i Prusami i wywiedzenia się o przedzielających je rzekach i innych miejscach. Pod okiem króla i obecnych Krzyżaków zbadawszy, rozpoznawszy i opisawszy położenie i granice rzeczonych krajów, udarowany od króla Władysława i Alexandra książęcia, wrócił do Węgier z dowodnemi świadectwy, ku wyjaśnieniu sprawy toczącej się z Krzyżakami.
Jan XXIII papież, postanowiwszy wytępić zarazę odszczepieństwa i inne szkodliwe błędy, zasiane w mieście Pradze przez Jana Hussa rodem Czecha, wysłał do Czech Jana kardynała dyakona tyt. Ś. Piotra: który złożywszy na tegoż Jana Hussa sąd na zjeździe duchownym w Pradze, w dzień Ś. Łukasza, za błędne jego nauki, których często ludowi udzielał, i które sam swoją ręką spisał, rzucił na niego klątwę. Od tego wyroku Huss odwołując się do sądu Boskiej sprawiedliwości, na drzwiach kościoła Praskiego przybił odwołanie, i tém się zasłaniając w ów czas i potém, zuchwalej jeszcze wystąpił przeciw Stolicy Apostolskiej i jej kardynałom, rozsiewając zgubne nauki, które wielkiém groziły niebezpieczeństwem. Wspierał je płochy króla Czeskiego Wacława umysł, niemniej jak i pióro przygodnemi popędy kierowane.
Zima w tym roku nadzwyczaj była ciepła, bez żadnego przymrozka i szronu, tak iż w Litwie nawet, kraju zimnym i mroźnym, około święta Oczyszczenia N. Maryi ludzie mieli już jarzyny do jedzenia i kwiaty, co za dziwowisko wielkie i cud prawdziwy uważano.
Jan XXIII papież, wyjechawszy z Florencyi, przybył dnia dwunastego miesiąca Listopada do Bononii; ku końcowi zaś Listopada wraz z kardynałami i dworzanami swemi w Lodi i Kremonie zjechawszy się z Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim, zezwolił na złożenie powszechnego soboru w mieście Niemieckiém Konstancyi, celem zjednoczenia kościoła rozerwanego na różne odszczepieństwa. Pozapraszał także królów i książąt chrześciańskich, aby na tym soborze sami osobiście lub przez pełnomocników swoich byli obecnymi. Tymczasem Władysław król Sycylijski, przekupiwszy dowódzcę zamku Ś. Anioła, zamek ten zdradą opanował. Zebrał potém liczne i potężne wojsko, z którém na początku miesiąca Czerwca zamierzał wyruszyć przeciw Janowi papieżowi i w Bononii go obledz. Ale niezadługo tenże Władysław, który i samego papieża i kardynałów, równie jak cały zastęp kuryalny wielkiej był nabawił trwogi, dostawszy róży w członku męzkim, w połowie wieku zszedł ze świata, a odtąd Jan papież spokojnie wysiadywał w Bononii.
Władysław król Polski obchodził święta Narodzenia Pańskiego w Wilnie na Litwie. Pod te czasy, czterdzieści tysięcy szerokich groszy Praskich, przypadłe od mistrza i zakonu Pruskiego, stosownie do umowy zostały przez Władysława króla Polskiego wypożyczone królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu, a ziemia Spiska, to jest, zamek Lubowla z czternastu miastami na Spiżu, królowi i królestwu Polskiemu w zastaw dana, i przez Pawła Gładysza, któremu dla znajomości języka Węgierskiego król tę sprawę poruczył, objęta, i nie wprzódy mająca być zwróconą, aż po zwrocie wzajemnym królowi i królestwu Polskiemu przez królów Węgierskich i ich królestwo owych czterdziestu tysięcy groszy Praskich. W Niedzielę Siedmdziesiątnicę przybył król Władysław do Parczowa, na dni zapustne do Jedlny; z Jedlny do Krakowa, a ztąd znowu zwykłą drogą przez różne zamki i miasta udał się do Wielkiej Polski. A gdy w oktawę Bożego Ciała przybył do Poznania, wezwawszy do kaplicy Piotra Wysza, dawniej Krakowskiego a wtedy Poznańskiego biskupa, upadł przed nim na kolana, i wyznał acz późno swoje przestępstwo i krzywdę mu wyrządzoną przez strącenie go z biskupstwa Krakowskiego a przeniesienie na stolicę Poznańską; prosił go oraz o przebaczenie winy, i wylał przed nim łzy serdecznego żalu. Nie mógł Piotr biskup znieść widoku króla klęczącego przed sobą z upokorzeniem, ale natychmiast podniosłszy go z ziemi, oświadczył, iż mu wszystko przebacza, i że pewnie król nie byłby go złożył z stolicy, gdyby nie był podmówiony przez jego współzawodnika Wojciecha Jastrzębca. Z Wielkiej Polski wrócił Władysław król w Krakowskie, i święto Wniebowzięcia N. Maryi Panny obchodził w Wiślicy. Potém chroniąc się przed wybuchłą w królestwie Polskiém powszechną zarazą, puścił się w lasy i bory ku Przyszowu, a ztamtąd do ziem Lubelskiej i Chełmskiej, kędy omijał wszystkie wsie i miasteczka, aby nie zarwał panującej zarazy, która jednakże wielu znakomitych z jego dworzan sprzątnęła. Nakoniec dnia drugiego miesiąca Października przybył na zapowiedziany od dawna zjazd z bratem swoim Alexandrem wielkim książęciem Litewskim do miasta Horodła (Hrodlo) nad Bugiem, dokąd już był zjechał tenże Alexander wielki książę Litewski z znaczną liczbą prałatów, panów i szlachty królestwa Polskiego i wielkiego księstwa Litewskiego. Pragnąc albowiem dwaj rzeczeni, państw swoich znakomici i potężni władcy, Władysław król Polski i Alexander wielki książę Litewski, ziemie Litewską i Żmudzką, od dawna już z królestwem Polskiém złączone, spojone i zjednoczone, trwalszym jeszcze i nierozerwanym węzłem skojarzyć, i Polaków z Litwinami i Żmudzinami wieczném zbratać przymierzem, za radą Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego złożyli sejm pomieniony, na którym rozliczne królestwa Polskiego rodziny i domy, różniące się krwią, herbowemi znakami i zaszczytami, z rodzinami i domami celniejszych panów Litewskich złączyli, spoili, zjednoczyli, dozwoliwszy Litwinom używać herbów i znaków szlacheckich, jakich szlachta królestwa Polskiego od najdawniejszych czasów ponabywała po ojcach i przodkach swoich za dzielne czyny i zasługi, i udzieliwszy zaszczytów szlacheckich tym, którzy wprzódy nie znali ani szlachectwa ani jego herbów i godeł. Nadali nadto panom Litewskim prawa i swobody, podobne do tych, jakiemi szczyciło się królestwo Polskie, uwolniwszy ich od podatków, ciężarów i służebności, które ich jak niewolników i poddańców uciskały, co obszerniej wykazuje przywilej tym celem wydany, osnowy następującej: „W imię Pańskie, Amen. Na wieczną rzeczy pamiątkę. Dłużnikami jesteśmy pokarmu duchownego, obowiązani podawać kielich zbawienia tym, nad którymi pieczą sprawujemy, starając się o ich doczesne dobro; abyśmy troskliwi o potrzeby ich ciała, nieśli im zarazem, ile możności naszej, pożytek zbawienny, i usługując doczesności nie zaniedbywali korzyści żywota; a iżbyśmy miasto błogosławieństwa i łaski, której oczekujemy, nie utracili owocu trudów i nagrody doczesnego życia. Słuszną przeto jest rzeczą, rozmyślać i rozumem swoim badać, w jaki sposób moglibyśmy, starając się o cielesne ludzi dobro, zjednać im razem pokarm niebieski, abyśmy tym, których w tém znikomém życiu opatrujemy w dostatki, ukazali drogę wiecznej szczęśliwości, iżby poznali i w tej mierze naszą pomoc i łaskę, i za naszą sprawą stali się uczestnikami wiekuistej chwały w Zbawicielu wszystkich Chrystusie. My przeto Władysław, z Bożej łaski król Polski, ziem Krakowskiej, Sandomierskiej, Sieradzkiej, Łęczyckiej, Kujawskiej, Litewskiej, książę panujący, Pomorza i Rusi pan i dziedzic; tudzież my Alexander czyli Witołd, wielki książę Litewski, ziem Ruskich pan i dziedzic; oznajmujemy niniejszém pismem, komu o tém wiedzieć należy, ku świadectwu spółczesnych i wiadomości potomnych: Że jako zawzdy troskliwie staraliśmy się o dobro ziem Litewskich i mieszkańców ich Litwinów, naszemu panowaniu podległych, dla których nie raz otwieraliśmy radzi rękę naszej szczodrobliwości; tak i obecnie chcąc utwierdzić ich i umocnić w przyjętej wierze, aby Bóg Najwyższy, za którego łaską sprowadziliśmy ich do światła tejże wiary, wiódł ich do chwały swojej i ukrzepiał bierzmem swej łaski, ku wzrostowi i wywyższeniu chrześciańskiej wiary i zakonu, pragniemy jak najmocniej zasilić duchownemi dary tych, którym nie raz użyczaliśmy naszej łaski królewskiej, i z wszelką usilnością chcemy się o to starać i takowe staranie nasze skutecznie udowodnić. Aby więc tém swobodniej stać mogli przy swojej wierze i z cnoty w cnotę urastać, powodowani wrodzoną nam łaską i uprzejmością, zdejmując z ich karków jarzmo niewoli, którém dotychczas byli uciskani, nadajemy im niniejszém pismem wszystkie swobody, wolności, prawa osobiste i przywileje, jakich prawowierni chrześcianie używać zwykli, a to według treści i osnowy następującego opisu. Przedewszystkiem, lubo już wówczas, gdyśmy z łaski i natchnienia Ducha Ś. przyjąwszy swiatło wiary chrześciańskiej, zarazem koronę Polską przyjęli, dla wzrostu i pomnożenia tejże chrześciańskiej wiary, tudzież dobra i pożytku naszych krajów Litewskich, rzeczone kraje, wraz z ziemiami i dziedzinami do nich należącemi, przyłączyliśmy i wcielili do naszego królestwa Polskiego, zjednoczyli z niém, zespolili i sprzymierzyli, a to za zgodą i jednomyślną wolą braci naszych, tudzież wszystkich panów, szlachty, starszyzny i bojarów Litewskiej ziemi: pragnąc atoli rzeczony kraj Litewski, od zdradziectw i napaści Krzyżaków, jako téż ich stronników i sprzymierzeńców, i wszelkich zgoła nieprzyjacioł, czyhających na zgubę Litwy i Polski, lepiej ubezpieczyć i pewniejszą opieką osłonić, a razem obdarzyć trwałych i wieczystych korzyści udziałem; ziemię tę, która zawzdy panowaniu naszemu podlegała, i którą dotąd jako własność naszą prawem przyrodzoném i nabytém, po przodkach naszych dziedzicznie i w kolei porządnego następstwa, jak pan i dziedzic prawy, posiadamy, za radą i wspólną zgodą panów, szlachty i bojarów, do naszego królestwa Polskiego, ze wszystkiemi do niej należącemi ziemiami, księstwami, powiatami i własnościami, z wszystkiemi prawami tak pierwotnemi jako i nabytemi, powtórnie przyłączamy, i z koroną tegoż królestwa Polskiego na wieczne czasy trwale i niezmiennie jednoczymy. Nadto, wszystkim kościołom ziemi Litewskiej, tak katedralnym jako i kollegiackim, parafialnym i zakonnym, jako to Wileńskiemu i innym na Litwie fundowanym, albo w przyszłości powstać mogącym, zachowujemy i potwierdzamy niniejszém pismem wszystkie ich wolności, swobody, przywileje i prawa zwyczajowe (consuetudines), według praw i obyczaju zachowywanego w królestwie Polskiém. Panowie także, szlachta, bojarowie naszego księstwa Litewskiego, ale ci tylko, którzy są wyznawcami Rzymskiego katolickiego kościoła, i którym udzielone są klejnoty szlachectwa, mają nadanych sobie wolności i przywilejów swobodnie i w całej rozciągłości używać, tak jako ich używają panowie i szlachta królestwa Polskiego. Niemniej, rzeczeni panowie i szlachta mogą dziedziczyć dobra swoje ojczyste, podobnie jak panowie i szlachta w królestwie Polskiém. Nadania także i posiadłości, na które od nas otrzymują pisma urzędowe i cechą trwałości wiecznej stwierdzone, wolno im będzie sprzedawać, zamieniać, komu innemu odstąpić lub darować, i na własny użytek obrócić, za szczególném jednak pozwoleniem naszém, tak iż tego rodzaju sprzedaż, zamiana lub darowizna powinna być zeznaną przed nami lub naszemi urzędnikami, według zwyczaju zachowywanego w królestwie Polskiém. Toż i po śmierci rodziców dzieci nie mogą być pozbawiane swoich dóbr dziedzicznych, ale posiadać je mają i dziedziczyć wraz z swemi potomkami, tak jak je panowie i szlachta królestwa Polskiego posiadają i według woli na swój obracają użytek. Podobnież żonom posagi na dobrach i wsiach, które dziedzictwem po ojcach lub z nadania naszego posiadają albo posiadać mogą, wolno im będzie zapisywać, tak jak je w królestwie Polskiém zapisują. Córki zaś, siostry, krewne i powinowate, rzeczeni panowie i szlachta ziemi Litewskiej będą mogli wydawać jedynie za katolików, lecz małżeństwa te kojarzyć mogą według swej woli, obyczajem w królestwie Polskiém od dawna zachowywanym. Krom takich atoli swobód i wolności, panowie obowiązani będą do budowy zamków sposobić drogi (vias expeditionales) i składać podatki, według dawnego także zwyczaju. Przyczém kładzie się to szczególne zastrzeżenie, że wszyscy panowie i szlachta ziemi Litewskiej winni będą należną okazywać wierność i chrześciańską przychylność nam Władysławowi królowi i Alexandrowi wielkiemu książęciu Litewskiemu, tudzież naszym następcom, tak jak ją okazują panowie i szlachta królestwa Polskiego; na co rzeczeni panowie, bojarowie i starszyzna ziemi Litewskiej złożyli nam już przysięgę, jak to wyraźniej opiewa akt piśmienny, który z panami królestwa Polskiego nawzajem sobie udzielili. Podobnież pod przysięgą i karą utraty majątków, nie wolno im będzie żadnym książętom, panom, i jakiegokolwiek bądź stanu ludziom, którzyby działać chcieli na szkodę królestwa Polskiego, udzielać rady, przyjaźni i pomocy, ale raczej jako nieprzyjacioł kraju i wspólnego państwa Litwy wszelkiemi siłami tłumić i tępić. I na nikogo więcej oglądać się nie mają, jedno na nas i naszych następców, jak to pomienieni panowie i szlachta za siebie i swoich potomków zaprzysięgli i na to złożyli nam swoję rękojmią. Będą także ustanowione w Litwie godności, posady i urzędy, takież same jak są w królestwie Polskiém, a mianowicie w Wilnie wojewoda i kasztelan Wileński, toż w Trokach i po innych miejscach, gdzie je uznamy za potrzebne, i te utrzymywać się mają stale i wieczyście. Na takowe zaś godności nie będą inni obierani, tylko wyznawcy wiary katolickiej, świętemu kościołowi Rzymskiemu podlegli. Wszelkie także urzędy dożywotnie, jakiemi są dostojeństwa, urzędy kasztelańskie, itp. samym tylko katolickim wyznawcom mogą być udzielane; oni tylko przypuszczani będą do naszej rady, i w niej mieszczeni, gdy rzecz toczyć się będzie o dobru publiczném; albowiem często osoby różnego wyznania zwykły się różnić i w chęciach, i zdradzać uchwały, któreby pozostać winny w tajemnicy. Wszyscy zaś, którym te swobody i przywileje nadajemy, przy nas Władysławie królu Polskim i Alexandrze Witołdzie wielkim Litewskim, dopóki żyć będziemy, niemniej przy naszych następcach, królach Polskich i wielkich książętach Litewskich, jacy od nas lub następców naszych ustanowieni będą, wiernie stać mają, i nigdy nas nie odstępować, owszem z całą wiernością i przychylnością nam i następcom naszym udzielać zawsze rady i pomocy. Ku czemu i to się jeszcze dodaje, że pomienieni panowie i szlachta ziemi Litewskiej, po śmierci Alexandra czyli Witołda, obecnie wielkiego książęcia Litewskiego, nie przyjmą ani obiorą kogo innego za pana i książęcia Litwy, tylko tego, którego król Polski lub jego następcy, za radą prałatów i panów tak królestwa Polskiego jako i Litwy, wybiorą i postanowią. Podobnież prałaci, panowie i szlachta królestwa Polskiego, w przypadku, gdyby król Polski zszedł bezpotomnie i bez prawego po sobie następcy, nie powinni obierać sobie nowego króla i pana, krom wiedzy i porady naszej, to jest Alexandra wielkiego książęcia, tudzież panów i szlachty ziemi Litewskiej, stosownie do brzmienia uchwały w poprzedniém pismie zawartej. Zastrzegamy przytém, iż rzeczonych swobód, wolności i przywilejów ci tylko panowie i szlachta ziemi Litewskiej mogą używać, którym udzielone są klejnoty szlacheckie królestwa Polskiego, i którzy są wyznawcami wiary katolickiej Rzymskiej, a nie odszczepieńcami i niewiernymi. Wszystkie nadto przywileje, które królestwu Polskiemu i Litwie przed siedmiu lub ośmiu laty, czasu koronacyi naszej albo po jej dokonaniu nadaliśmy i przyznali, niniejszém pismem potwierdzamy, uznajemy, i nadajemy im moc trwałą i obowiązującą, tak jakoby w tém piśmie były objęte. To także dodajemy i wyraźnie zastrzegamy, że pomienieni panowie i szlachta tak królestwa Polskiego jako i Litwy, zjazdy publiczne i sejmy (parlamenta), ile razy potrzeba tego będzie, w Lublinie, w Parczowie, albo w innych miejscach sposobnych, za naszą uchwałą i wolą odbywać mają, a to dla dobra królestwa Polskiego i ku równemuż pożytkowi Litwy. Nadto, my Alexander czyli Witołd, za zezwoleniem Najjaśniejszego monarchy i pana, Władysława króla Polskiego, brata naszego miłościwego, wybieramy do uczestnictwa herbów i klejnotów szlacheckich królestwa Polskiego niżej wyrażone osoby z pomiędzy naszej szlachty Litewskiej, które szlachta królestwa Polskiego wraz z wszystkiemi ich rodzinami do braterstwa i rodu swego przyjęła. A naprzód szlachta Leliwczyki, Moniwida wojewodę Wileńskiego. Potém szlachta herbu Zadora, Jawna wojewodę Trockiego. Dom Rawitów przyjął Minigala kasztelana Wileńskiego. Lisy Sunigałę kasztelana Trockiego. Jastrzębce czyli Lazanki, inaczej Bolesty, dom Nagorami zwany, Nemira. Trąby, Ościka (Hostico). Topór, Butrima. Łabędź, dom Skrzyńskich, Goligunta. Poraj, Mikołaja Bilimina. Dębno, Korewa. Odrowąż, Wyszegierda (Visch). Wadwic, Piotra Mondigerda. Dryja, Mikołaja Tawtigerda. Habdank (Habdanyecz) Jana Gastolda. Półkoza, Wolczka Kulwę. Gryf, Butowda. Szreniawa, Jadata. Pobóg (Poboye), Kalona. Grzymała, Jana Rymowidowicza. Zaremba, Ginetkuncowica (Gineth Konczewicz). Pierzchała, Dawxa. Nowina, Mikołaja Bojnara. Działosza, Wolczka Rokutowicza. Kopacz, Getowta. Rola, Dangiela. Srokomla, Jakóba Mingela. Kot morski, Wojznara Wilkolewicza. Powała, Jerzego Sangawa. Pomian, Saka. Doliwa, Naćka. Szarza, Twerbuta. Dołęga, Monstwilda. Bogorya, Stanisława Wissigina. Janina, Wojssyma Daniejkowicza. Bychawa, Monstolda. Świnka, Andrzeja Dewknetowicza. Kolda, Minimunda Sesnikowicza. Sulima, Radziwiłła (Rodywyl). Nałęcz, Koczana. Łodzia, Mikusza. Jelitowie, Gerduta. Korczakowie, Czuppę. Biała, Wojdyłę Kuszolowicza. Wężyk, Koncana Sukkowicza. Ciołek, Jana Gwilda. Godziemba, Stanisława Butowtowicza. Osmoróg czyli Gieralt, Surgutesa z Reszkin, itd. Tych przeto herbów, klejnotów i godeł rzeczeni szlachta, panosza i bojarowie ziemi Litewskiej, na teraz i na przyszłość, w potomne czasy i na każdém miejscu, swobodnie używać mają, tak jako ich szlachta królestwa Polskiego sama zwykle używa. Aby zaś wszystkie wyżej opisane ustawy miały tém większą moc i pewność, pismo niniejsze rozkazaliśmy pieczęciami naszemi utwierdzić. W obecności i za zgodném zezwoleniem Przewielebnych w Chrystusie Ojców i Panów, Mikołaja arcybiskupa Gnieźnieńskiego, Wojciecha Jastrzębca Krakowskiego, Jana Włocławskiego, Piotra Poznańskiego, Jakóba Płockiego, Mikołaja Wileńskiego, Jana nominata metropolity Lwowskiego, Macieja Przemyskiego, Michała Kijowskiego, Grzegorza Włodzimierskiego, Zbigniewa elekta Kamienieckiego, biskupów, a czasu osierocenia kościołów Chełmskiego i Sereckiego (Ceretensis); tudzież Wielmożnych, przesławnych i walecznych Panów, Krystyna kasztelana Krakowskiego; Jana z Tarnowa Krakowskiego, Mikołaja z Michałowa Sandomierskiego, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego, Macieja z Wąszos Kaliskiego, Jakóba z Koniecpola Sieradzkiego, Jana Ligęzy Łęczyckiego, Macieja z Łabiszyna Brzeskiego, Janusza z Kościelca Gniewkowskiego, wojewodów. Michała z Bogumiłowic Sandomierskiego, Jana z Szczekocin Lubelskiego, Dobiesława z Oleśnicy Wojnickiego, Floryana z Korytnicy Wiślickiego, Krystyna z Koziegłów Sądeckiego, Marcina z Królikowa Gnieźnieńskiego, Klimunta z Mokrska Radomskiego, Domarata z Kobylan Bieckiego, Mościckiego z Staszowa Poznańskiego, Janusza z Tuliszkowa Kaliskiego, Marcina z Kalinowa Sieradzkiego, Piotra z Włoszczowy Dobrzyńskiego, Wojciecha z Kościoła Brzeskiego, Jana z Łękoszyna Łęczyckiego, Krystyna Kruszwickiego, Jana z Łaczuchowa Zawichostskiego, Marcina z Lubnicy Brzezińskiego, Stanisława Gamrata Połonieckiego, Jana z Bogumiłowic Czechowskiego, Macieja Kota Nakielskiego, Grota z Jankowic Małogoskiego, Iwana z Obichowa Szremskiego, Janusza Furmana Międzyrzeckiego, kasztelanów. Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego. Piotra Szafrańca podkomorzego i Marcina z Wrocimowic chorążego Krakowskiego. Toż sędziów, Pawła z Bogumiłowic, Krakowskiego, Mikołaja z Strzelec Sandomierskiego, Mikołaja z Czarnkowa Poznańskiego, Jaxy Kaliskiego, Jędrzeja z Ludbrańca Kujawskiego, Piotra z Widawy Sieradzkiego, Mikołaja z Suchodołu Lubelskiego, Piotra z Tura Łęczyckiego. Działo się w Hrodle nad rzeką Bugiem, na sejmie czyli zjeździe powszechnym, dnia drugiego miesiąca Października, roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego trzynastego. Wydane jest niniejsze pismo przez Wielebnego w Chrystusie Ojca Wojciecha biskupa Krakowskiego, kanclerza wielkiego królestwa Polskiego, uprzejmie nam miłego. Pisane zaś ręką Ciołka kanonika Sandomierskiego, naszego sekretarza.“
A ponieważ żaden z duchownych, którzy z królem Władysławem do Żmudzi przybyli, nie umiał mówić po Żmudzku, przeto Władysław król Polski, w celu zaszczepienia między Żmudzinami prawej wiary i religii, sam do nich musiał przemawiać. Nauczył ich naprzód modlitwy Pańskiej, a potém składu Apostolskiego i wszystkich dwunastu artykułów wiary w tym składzie objętych. Wskazał, że wprzódy wierzyć potrzeba, niż do chrztu przystępować. Obszerne potém dawał im nauki, tłumacząc: „że jednego tylko należy czcić i wyznawać Boga; że w istocie jeden jest Bóg, a w osobach troisty; że jest Stwórcą całego świata i najlitościwszym Odkupicielem.“ Wyprowadzał zaś Żmudzinów z błędu i pogańskiej ślepoty, dowodząc: „że fałszywe czcili bóstwa, gdy za nie uważali ogień, piorun, lasy, bory, żmije; bowiem to wszystko są rzeczy od Boga prawdziwego stworzone, rzeczy bezrozumne, a zatém im jako ludziom rozumnym bynajmniej pomódz niezdolne, lecz owszem ich rozumowi i woli poddane; o czém sami naocznie przekonać się mogli, kiedy ogień, za najcelniejsze bóstwo u nich miany, zgaszono, lasy i gaje święte powycinano, ołtarze i bałwany poburzono.“ Takie i tym podobne nauki, które duchowni królowi poddawali, Władysław król opowiadał Żmudzinom, każąc między nimi jak kapłan; a lud przeświadczony zarówno zniszczeniem swoich bóstw i świętości, jako i króla nauką i namową, zezwolił wreszcie na przyjęcie wiary i religii chrześciańskiej, i oczyszczenie się z błędów pogaństwa świętém chrztu polaniem, a to przez jawne wyznanie, w krótkich ale trafnych wyrazach, usty jednego z starszych, który ku temu był wybrany. „Kiedy bóstwa nasze, których cześć od przodków była nam przekazaną, przez ciebie Najjaśniejszy Królu i twoich żołnierzy zostały zniszczone, i jako słabe i niedołężne od Boga Polaków pokonane, porzucamy więc te bóstwa, a przechodzimy do Boga Polskiego, jako mocniejszego.“ Znaczniejsi przeto z pomiędzy Żmudzinów, wyuczywszy się należycie wiary i jej zasad, przyjmowali chrzest święty w obecności Władysława króla Polskiego, który im służył do chrztu i chrześciańskie nadawał imiona. Wszystkim potém ochrzczonym i do wiary chrześciańskiej nawróconym król Władysław rozdawał sukna przednie, konie, odzież, pieniądze i inne dary, aby ich tém więcej przywiązać do wiary świętej i zachęcić drugich do jej przyjęcia. W celniejszym zaś powiecie i miejscu na Żmudzi, zwanem Miedniki, wystawił kościoł katedralny ku czci ŚŚ. Męczenników Alexandra, Teodora i Ewencyusza; niemniej i po innych miejscach pozakładał i pobudował kościoły parafialne, którym stosowne naznaczył dochody i uposażenia, własnemi upewnione zapisy. Zdarzyło się, że kiedy rzeczonych Żmudzinów mistrz Mikołaj Wężyk, zakonu Dominikańskiego, kaznodzieja królewski, nauczał wiary, a mówiąc przez tłumacza, rozprawiał szeroko o stworzeniu świata i upadku pierwszego człowieka; jeden Żmudzin, w mniemaniu, iż pomieniony mistrz Mikołaj Wężyk opowiadał o tém wszystkiém jakby o rzeczach wydarzonych za jego wieku i pamięci, i jakby sam miał patrzeć na stworzenie świata, człek prosty i słabego rozumu, nie mógł sobie tego pomieścić w głowie, odezwał się więc temi słowy: „Kłamie ten ksiądz, Miłościwy Królu, twierdząc jakoby świat ten miał być stworzony; gdy bowiem człowiek jest nie stary, jakże może świadczyć i upewniać, że pamięta stworzenie świata? Sąć między nami ludzie daleko starsi i przeszło stuletni, a tego stworzenia nie pamiętają; wiedzą tylko, że ponad temi górami i potokami słońce i miesiąc, tak jako i inne gwiazdy, zawzdy świeciły.“ Władysław król, kazawszy mu przestać mówić, odpowiedział: „że mistrz Mikołaj Wężyk o stworzeniu świata prawdę mówił; nie twierdził bowiem, iżby świat za jego pamięci był stworzony, ale że go Bóg przedwieczny przed sześciu tysiącami i sześciu set laty wszechmocnością swoją stworzył.“ Dodał przytém: „że tenże Bóg wszechmogący cudownie wyprowadził na świat człowieka, i utworzywszy go na podobieństwo swoje, umieścił w raju roskoszy; a gdy ten człowiek pierwszy w raju zgrzeszył, i na wszystko potomstwo swoje sprowadził przez to śmierć i potępienie, Bóg cudowniej go jeszcze odkupił, zesławszy na ziemię Syna swego, z przeczystej Dziewicy narodzonego, i nadał przezeń światu nowy zakon i prawo.“
Po nawróceniu za łaską Bożą narodu Żmudzkiego, gorliwém staraniem króla Polskiego Władysława, gdy tenże król zamierzał Żmudź opuścić, a znał płochy i niestały umysł Żmudzinów (zwłaszcza że już niektórzy z tych, którzy się ociągali z przyjęciem wiary i chrztu świętego, żywo dotknięci zniszczeniem swoich fałszywych bogów, i zgaszeniem ognia, który miany był u nich za święty i wieczysty, składali tajemne rady i namowy, w celu wzniecenia na nowo ognia świętego, uważając, że popiół w miejscu zgliszcza jeszcze był ciepły, i mówili między sobą: „jak tylko król się oddali, a my z dawnego zarzewia zdołamy ogień wskrzesić, przekonamy się, że bóstwo nasze nie mogło być zniszczone“); zatrzymał się jeszcze między niewiernemi przez dni kilka, a w ciągu tego czasu kazał nosić wodę z rzeki Niewiaży, i lać obficie aż do zatopienia owego zgliszcza. Nadto postanowił nad Żmudzinami starostą i zwierzchnikiem Kinzgajłę, jednego z panów Litewskich, męża cnotliwego i pobożnego, któremu ściśle zalecił, „aby na nowo nawróconych jak najtroskliwsze miał baczenie, i z wszelką starannością zapobiegał, iżby do dawnego nie wracali bałwochwalstwa; a przytém, aby innym od przyjęcia jarzma świętej wiary jeszcze się uchylającym nie dozwalał bóstwom fałszywym czynić ofiar i pogańskich wykonywać obrządków.“ Ten dopełniając wiernie rozkazów królewskich, nowo ochrzczonych umacniał w wierze, a pozostałym w ciemnocie poganom nie dopuszczał dawnego bałwochwalstwa. A tak naród Żmudzki w przeciągu krótkiego czasu przeszedłszy na łono wiary chrześciańskiej, sam potém wywracał i niszczył swoich bogów, a lasy, które wprzód uważał za święte, na role urodzajne zamieniał. To sprawiwszy, król Władysław udał się do Litwy, i w dzień Ś. Elżbiety przybył do Trok, zkąd zwykłą drogą od dworu do dworu podróżując, na święta Narodzenia Pańskiego zjechał do Wilna, i tu wraz z Alexandrem wielkim książęciem i królową Anną święta obchodził.
Zaraza gorączkowa, która w tym roku wszcząwszy się około dnia Św. Jana Chrzciciela całe królestwo Polskie, a zwłaszcza ziemię Szlązką, srodze niszczyła i wiele sprzątnęła ludzi, za łaską Bożą ustała około Św. Jadwigi.
Pod ten czas, kiedy Władysław król Polski na Litwie przebywał, komturowie i Krzyżacy, zmierziwszy sobie mistrza Pruskiego Henryka v. Plauen i jego rządy, czy-to z zazdrości, czy z przyczyny zbytnich wydatków i marnotrawstwa, tego mówię Henryka, który podźwignął zwątlony na siłach i już prawie upadający zakon mężną obroną zamku Marienburga, i odzyskaniem innych zamków, już przez Władysława króla zdobytych i posiadanych, złożyli z urzędu, a w jego miejsce wynieśli na godność mistrza wójta Nowej Marchii Michała Kuchmeistra; złożonego zaś Henryka v. Plauen uwięzili. Tego złożenia i uwięzienia nie inna, ale ta z pewnością była przyczyna, że niektórzy z komturów, pragnący odmiany rzeczy, a zwłaszcza Michał Kuchmeister, wzdychający do urzędu wielkiego mistrza, oskarżyli rzeczonego Henryka Pławeńskiego, jakoby z Władysławem królem przeciw zakonowi był w porozumieniu. Zaczém pomieniony Michał Kuchmeister i inni komturowie wszedłszy w nocy do jego sypialnej komnaty, poimali go i uwięzili; aby zaś to uwięzienie nie wywołało jakiego oburzenia, dwaj komturowie tejże samej nocy w cichości i potajemnie wsadziwszy Henryka na statek, odwieźli go do Gdańska i w wieży Gdańskiego zamku wtrącili do turmy. O czém skoro się Ulryk komtur Gdański, brat rodzony Henryka v. Plauen, dowiedział, obawiając się podobnego uwięzienia, umknął tejże samej nocy z Gdańska z kilku towarzyszami, i przybył do Polski do króla Władysława, od którego gościnnie przyjęty i przez lat siedm wspaniale podejmowany, we wszystkich wyprawach przeciw Krzyżakom wierną królowi był pomocą, odznaczając się przychylnością i niezwykłém męztwem. Mistrz zaś Henryk Pławeński, po wycierpieniu siedmioletnich katuszy, z śmiercią dopiero Michała Kochmeistra a wyniesieniem Pawła v. Rusdorf na godność mistrza uwolniony został z więzienia i odesłany do miasteczka Lochstadt w bliskości morza, gdzie zaledwie pół roku przeżywszy, z przyczyny cierpień doznanych w więzieniu Gdańskiém, zszedł ze świata. Mąż wielkiej ztąd godny zalety, że mimo takiej srogości, z jaką go upadający zakon przez lat siedm niewinnie prześladował, nie stracił do niego przywiązania. Rzeczony zaś Ulryk komtur Gdański, lubo po przybyciu swojém do Władysława króla był z razu u niego w podejrzeniu, później atoli uczciwością i chwalebnemi czyny zalecił się tak królowi jako i królestwu.
Władysław król Polski, przesiedziawszy na Litwie przez cztery miesiące, to jest Październik, Listopad, Grudzień i Styczeń, gdy się dowiedział, że już w Polsce zaraza ustała, wrócił do Polski przez Mazowsze, Anna zaś królowa odmienną drogą na Pińsk, Łuck, Włodzimierz, Rubieszów i Chełm. Dni zapustne przepędził w Jedlny, na Niedzielę zaś czwartą postu przybywszy do Krakowa, ztąd znowu wybrał się do Wielkiej Polski i w Kaliszu święta Wielkanocne obchodził. Z Kalisza udał się do Kujaw, kędy w mieście Słońsku miał zjazd z mistrzem Pruskim Michałem Kuchmeistrem. Na tym zjeździe żądały obie strony wynagrodzenia szkód wzajemnie sobie już po zawarciu wieczystego przymierza wyrządzonych; ale nic nie zdziaławszy, rozeszły się w większém jeszcze rozjątrzeniu. Kiedy zaś Władysław król w Kujawskiém przebywał, posłał do niego Henryk v. Plauen, dawny mistrz Pruski, z Lochstadt do Dierzgowa czyli Koprzywna przeniesiony, z prośbą, „aby mu pozwolił schronić się kędy do swego domu, i pod swoją opieką i obroną przebywać, obiecując, że mu osobistej nie oszczędzi pomocy przeciw mistrzowi i zakonowi Krzyżaków.“ Na co gdy król Władysław przez wysłanego do Henryka v. Plauen rycerza Janusza Stębarskiego zezwolił, i kazał mu zbiedz do swego zamku Raciąża, a Henryk nazajutrz zaraz wybrał się z Koprzywna, Władysław król Polski, wróciwszy z Słońska, tajemnicę tę, nie wielu panom radnym wiadomą, a którą należało zamilczeć, przez słabość swego charakteru Janowi Kropidle książęciu Opolskiemu, biskupowi Włocławskiemu, który był pod ten czas obecnym w Raciążu, niewcześnie i nierozmyślnie wyjawił. Ten natychmiast, pchnąwszy jak najszybszego gońca do Torunia, zawiadomił mistrza Pruskiego Kochmeistra i komtura Toruńskiego o ucieczce Henryka. Schwytano zatém zbiega i odprowadzono w odleglejsze miejsce, gdzie przez długi czas dźwigać musiał więzy niewoli. Gdyby Henryk Plauen zdołał był uciec, a król Władysław dochował o nim tajemnicy, wielce królowi i królestwu Polskiemu mógłby był stać się użytecznym. Zagniewany bowiem przeciw niewdzięcznemu zakonowi, który od zagłady ostatniej ratował, zapewnie byłby przez złączenie się z Polakami nie mało usłużył ich sprawie.
Chcąc potém Władysław król Polski zatargi swoje z Krzyżakami i ich zakonem raczej sądową rozprawą niżli orężem ukończyć, wysłał do Budy Laskarego z Gosławic proboszcza Włocławskiego, mistrza Pawła Władymira doktora prawa kościelnego, kustosza Krakowskiego, mistrza Piotra Wolframa licencyata w prawie kościelném, i Zawiszę Czarnego z Garbowa, rycerza, hojnie pieniędzmi zaopatrzonych, do dalszego popierania sprawy z Krzyżakami przed sądem Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, i uzyskania z przedstawionych dowodów wyroku, który, jak tuszył król Władysław i jego radcy, miał dlań wypaśdź pomyślnie. Ci gdy w oktawę świąt Wielkanocnych przybyli do Budy, i w obecności Jana arcybiskupa Strygońskiego i innych panów Węgierskich, naznaczonych do roztrząśnienia sprawy, wynieśli przed sąd jak najmocniejsze dowody i obrony, przyczém obecni Krzyżacy raczej złotem i przekupstwem niżeli prawem dochodzili słuszności, Jan arcybiskup Strygoński przystąpił wreszcie do orzeczenia wyroku, nie według swojego i swoich współsędziów zdania, rozsądku i wyrozumienia, ani według dowodnych świadectw w tej sprawie pokładanych, ale stosownie do zleceń i namowy Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego; i takowym sądem wydanym na piśmie zawiódł najpewniejsze nadzieje Władysława króla Polskiego i Polaków. Nie był-to bowiem wyrok taki, jakiego król Władysław i Polacy oczekiwali, ale obszerny w słowach a w treści czczy i bezzasadny, który nic więcej nie wyrażał, tylko „aby król Polski Władysław przymierza z mistrzem i zakonem w borze zawartego i warunków w nim zastrzeżonych dochował, a za omieszkanie w wypłacie stu tysięcy kóp szerokich groszy przyjął czterdzieści tysięcy kóp takichże groszy Praskich, na których wypłatę z dawna Krzyżacy wyrokiem Zygmunta zostali skazani.“
Posłannicy królewscy wysłuchawszy w Budzie tak niesprawiedliwego i oburzającego wyroku, wrócili do Polski i oznajmili królowi, jakie było orzeczenie sądu uzyskanego tylu trudami i wydatkami. Ale chociaż wyrok ten Władysławowi królowi i jego radcom zdał się wielce niesłuszny i uciążliwy, wszelako król i panowie rada postanowili trzymać się jego brzmienia, i chętnie byliby dochowali wieczystego przymierza Krzyżakom, gdyby sami Krzyżacy po wybraniu nowego mistrza Michała Kochmeistra nową powziąwszy otuchę i wzbiwszy się w zarozumiałość i dumę, nie poważyli się byli wyrządzać królowi i królestwu krzywd największych i zelżywości. I tak, kupców Poznańskich, poddanych króla Polskiego, którzy byli z drogiemi towarami, zaufani w przymierzu wzajemnego pokoju, do Gdańska poprzybywali, jadących z powrotem Krzyżacy na drodze złupili i co do jednego wymordowali; aby zaś jawniej jeszcze okazać złość swoję, psy pobite między ciałami ludzkiemi poporzucali. Wielu także szlachty Polskiej, na pograniczu mieszkających, z lada przyczyny, nie żądając sprawiedliwości, chwytali w domach, męczyli, i na wrotach ich dworów i mieszkań bezkarnie wieszali. Nareszcie z liczném wojskiem i z bronią w ręku najechali ziemię Dobrzyńską; lecz gdy ją poczęli niszczyć pożogami, nagle spłoszeni pogłoską, że król Polski lada chwila na nich uderzy, cofnęli się z powrotem. Ale kiedy otwarte kroki nieprzyjacielskie nie wystarczały ich złości, udali się do zdradzieckich łotrostw, i ludzi obojej płci przekupionych posyłali do podpalania miast, wsi i miasteczek; zkąd wielka ich liczba zgorzała, a schwytani w wielu miejscach podpalacze sami to wyznawali, że od Krzyżaków byli podmówieni. A lubo Władysław król Polski słał po wiele kroć do Krzyżaków listy i posły, aby szkody wynagrodzili i od dalszych wstrzymali się nadużyć, pamiętając na zachowanie przymierza; gdy atoli mistrz zakonu i Krzyżacy szydzili ciągle z jego upomnień, uznał potrzebę skrócenia na nowo za pomocą Bożą dumy Krzyżackiej. Zaczém zniósłszy się z swymi prałatami i radnymi pany, przedsięwziął nową wyprawę przeciw Krzyżakom, i nakazał tym celem rycerstwu z wszystkich ziem swoich ściągnąć na Niedzielę następującą po święcie Nawiedzenia N. Maryi Panny; wezwał niemniej i Alexandra czyli Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, aby na zamierzoną wojnę przyprowadził posiłki swoje z Litwy; a nadto niektórych książąt Szlązkich i cudzoziemskich żołnierzy za umówioną zapłatą zebrał ku pomocy.
Z Raciąża ruszywszy król Władysław, przez Inowrocław, Znin, Gniezno, Pobiedziska, przybył na Zielone Świątki do Poznania. W czasie jego pobytu w Poznaniu, Piotr Wysz z Radolina, biskup Poznański a dawniej Krakowski, w Ciążynie (Czansim), dworze biskupim, we Czwartek po Zielonych Świątkach, to jest dnia dwudziestego szóstego miesiąca Czerwca, zakończył życie i w kościele Poznańskim z należną czcią pochowany został. Kapituła Poznańska, przystępując do wyboru nowego pasterza, posłała do Władysława króla z prośbą, aby elekcyi tej raczył być obecnym, a wyborcom nie tamował wolności wyboru, i dozwolił drogą elekcyi prawej i kanonicznej wybrać męża najlepszego, nie wedle krwi i ciała, ale wedle ducha. A gdy król Władysław zezwolił chętnie na oba żądania, w dzień naznaczonej elekcyi przybył sam jeden do kapituły, i zdjąwszy z głowy czapkę królewską, prałatów i kanoników Poznańskich, na ten wybór zgromadzonych, prosił uprzejmie, aby na stolicę Poznańską obrali prawnie jednego z tych czterech prałatów: Alexandra książęcia Mazowieckiego, siostrzeńca królewskiego; albo proboszcza kościoła Ś. Floryana na przedmieściu Krakowskiém, podkanclerzego królestwa Polskiego; lub téż Laskarego z Gosławic, dziekana Krakowskiego; albo Jana Pełkę z Niewieszy, kanonika Kruszwickiego. Zaczém prałaci i kanonicy Poznańscy, wyrozumiawszy między sobą należycie tych mężów stan, przymioty osobiste i zasługi, a to w przeciągu jednej godziny, w obecności króla Władysława obrali zgodnie i jednomyślnie biskupem Poznańskim Laskarego z Gosławic, dziekana Krakowskiego, szlachcica herbu Godziemba, który podejmował w Węgrzech sprawę królestwa Polskiego przeciw Krzyżakom, jako przewyższającego wszystkich cnotą i pobożnością. A potém wraz z królem Władysławem wyszedłszy z kapitularza, oznajmili duchowieństwu i ludowi o skutku elekcyi; a król Władysław dziękował wszystkim, „że zgodnie z jego życzeniem i prośbą obrali rzeczonego Laskaryusza dziekana Krakowskiego biskupem Poznańskim.“ Natychmiast więc po dopełnionej elekcyi doniósł Władysław król Laskaremu przez szybkiego gońca wyprawionego do Budy o jego wyborze. Zadrżał mąż Boży gdy się o nim dowiedział, i nie radością lub uśmiechem, ale łzami raczej naznaczywszy lica, długo utyskiwał na ten wybór i nie chciał nań zezwolić. Ledwo dopiero skłoniony namowami króla i przyjacioł, przystał na objęcie stolicy. Wiele jednakże dokładał i potém starań, aby go od tego biskupstwa uwolniono, postanowiwszy, gdyby mógł się uwolnić, przyjąć śluby i szatę Ś. Benedykta. Ale gdy Marcin V papież świadomy był dobrze jego cnót i zasług, poznawszy go osobiście na soborze Konstancyeńskim, nie stało się zadosyć życzeniom Laskarego. Wzięty był zatém na Poznańskie biskupstwo mąż zdaniem powszechném najgodniejszy ze wszystkich; nie pomogły nic innym od króla Władysława zaleconym rodowe zaszczyty i bogactwa; wszystka tu zaleta w cnocie spoczywała, a słusznemu wyborowi nie stanęły bynajmniej na przeszkodzie względy i wpływy obcej powagi. Święty i od Boga prawdziwie był-to wybór, który bogdajby wszędzie naśladowano, iżby po złych pasterzach gorsi, a po tych jeszcze gorsi nie następowali; nie kaziłaby obyczajów przewrotność i pycha, ani brała z rąk do rąk berła nad światem. Niechaj więc rumienią się i lękają słusznie ci, którzy Syon budują na dostojeństwie rodu, i nie podwojami świątyni, ale skrytemi wrotkami i chyłkiem wchodzą do jej przybytku, lub wprowadzają swoich krewniaków i niegodnych ludzi na urzędy kościelne i godności; nie tak bowiem przepisują kanony, zalecając, aby ludziom dla ich dobra i zbawienia starano się o dobrych pasterzy, żeglującym o dobrych i doświadczonych sterników, prostaczkom pracującym w winnicy Pańskiej o jak najlepszych nauczycieli. Wiadomo, jakie na świat spływają ztąd nieszczęścia i plagi, jakie zarazy i głody, napady barbarzyńców, wojny i zatargi królestw, że godności kościelne udzielane bywają ludziom niegodnym, za pieniądze tylko i z łaski.
Z Poznania Władysław król Polski udał się do Buku, gdzie obchodził Święta Narodzenia Pańskiego. Przybył tam pod te czasy, uciekając z Prus przed Krzyżakami, Ulryk v. Plauen, brat złożonego niedawno z urzędu mistrza Pruskiego Henryka, sam także wyzuty z godności marszałka Pruskiego, którą za rządów brata swego piastował; i w niebezpieczeństwie swojém poruczając się opiece króla, prosił pokornie, aby go król przyjął za towarzysza swego i dworzanina. Król Władysław przyjąwszy go uprzejmie, i zrobiwszy mu najlepszą nadzieję, wziął go w poczet swych towarzyszów i rycerzy nadwornych, i przez długie potém lata na dworze swoim hojnie i łaskawie utrzymywał. Odpłacał się wzajem Ulryk królowi wierną posługą w licznych przeciw Krzyżakom wyprawach. Z Buku przybył król Władysław do Kościana, gdzie czekający już na jego przyjazd dwaj książęta Szlązcy, Konrad starszy Oleśnicki i Wacław książę Żegański, dopraszali się uchylenia jakichsiś krzywd z strony królestwa Polskiego ich księstwom wyrządzonych. Król z pomiędzy panów swoich wyznaczył sędziów, którzyby im wymierzyli sprawiedliwość i co było złego naprawili. Z Kościana, przez Szrem, Środę, Pyzdry i Słupcę, w Niedzielę po święcie Nawiedzenia N. Maryi Panny przybył do Wolborza, dokąd już ściągnęły były z całego królestwa Polskiego wojska, mające iść na wyprawę przeciw Prusom.
Ruszywszy więc obozem król Władysław z Wolborza, prowadził wojsko tą samą niemal drogą, którą był szedł do wielkiej bitwy Grunwaldskiej. A gdy w dzień Ś. Alexego przybył nad Wisłę pod Zakroczym, złączył się z nim Alexander Witołd, wielki książę Litewski, który z swém wojskiem posiłkowém, złożoném z Litwinów, Tatarów i Rusi, już go w tém miejscu oczekiwał. A lubo most łyżwowy do przeprawy na Wiśle już był sporządzony i przygotowany, gdy wszelako w tej porze z przyczyny ciągłych deszczów Wisła szeroko była wezbrała i wylała z brzegów, przez dni ośm nie można było rzucać mostu na rzekę, dopóki wody nie opadły. Przez ten czas musiało wszystko wojsko stać na Mazowszu. Nakoniec po przejściu Wisły, czterema pochodami przybył król do ziemi nieprzyjacielskiej, gdzie poczęto dopiero urządzać hufce. Było zaś tak liczne i potężne wojsko, że ani w przeszłych ani w późniejszych wyprawach nie miał król tak wielkich sił zebranych: nie było bowiem nigdzie dość obszernego pola, któreby całkowity obóz pomieścić mogło. Jakoż, oprócz wojsk królewskich, z całego królestwa zasobno i licznie zgromadzonych, prócz Litewskich pułków Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, z kilku tysiącami Tatarów, tudzież wojsk książąt Mazowieckich, Ziemowita, Janusza i Bolesława, przybyli nadto z posiłkami swemi książęta Szlązcy, Bernard Opolski, Janusz Raciborski, Bolesław Cieszyński, Konrad Kanthner Oleśnicki, Wacław Żegański, Jan Lubiński, Konrad Biały Koźleński i Wacław Opawski, wybrani licznie i w świetnej postawie. Nadto Laczek de Krawar starosta Morawski przysłał liczną chorągiew ludzi zdatnych i ćwiczonych w boju. Ściągnął naostatek król Władysław z Czech i Szlązka znaczną liczbę najemnego żołnierza, i tak potężne miał siły, że mógłby niemi świat cały zwojować. Byli obecnymi wtedy posłowie mistrza i Krzyżaków, gdy urządzano hufce królewskie, i z największą troskliwością spisywali za pozwoleniem króla wszystko co widzieli w jego obozie. Poselstwa ich ten jedynie był cel i żądanie, aby król zaniechał wojny i złożył oręż, mistrz zaś i Krzyżacy zupełnie zdawali się na sąd polubowny Wilhelma margrabi Misnii. Ale gdy się pokazało, że mistrz i Krzyżacy poselstwem swojém chcieli tylko podstępnie króla odwieśdź od zamierzonej wyprawy, odprawił ich król bez nadziei zawarcia pokoju. Gdyby bowiem szczerze żądali byli pokoju, inne przedstawialiby warunki, z których wyraźnieby się okazywało, że pokoju życzyli sobię a nie wojny.
Po urządzeniu wojska, wkroczył Władysław król Polski do ziemi nieprzyjacielskiej, i opanowawszy naprzód miasteczko Neidenburg (Nidborg) obległ panujący nad niém zamek, który potém dnia ósmego zdobył orężem. Pożyteczném było dla króla i wszystkiego wojska to zdobycie, otwarło bowiem drogi kupcom do bezpiecznego sprowadzania żywności, bez której wojsko cierpiałoby wielki niedostatek. Z Nidborga król ruszywszy przybył następnie do Hohensteinu (Hoyensten), a natychmiast miasto wraz z zamkiem poddały się królowi. Ztamtąd posunął się do Allenstein (Halsten), miasta i zamku należącego do kapituły Warmińskiej, które chociaż jakiś czas opierały się królowi, wszelako przemagającą siłą zdobyte zostały, a miasto żołnierzom wydane na rabunek. Wszystko wojsko królewskie obłowiwszy się łupami, wyładowało nadto wozy swoje zapasami żywności. A ponieważ wiadomą było rzeczą, że Krzyżacy, nie mogąc wojsk królewskich zwalczyć orężem, mogli je pokonać głodem, wszystkie młyny i stępy, w tych zwłaszcza miejscach, przez które spodziewano się przechodu wojsk, popalili, ażeby wojska te narazić na niedostatek żywności. Przez pięć dni stał król obozem pod Allenstein, gdzie w najlepszych młynach na rzece Alli (Halla) z jego rozkazu wojsko zaopatrzyło się w potrzebną żywność. Potém rzeczony zamek Olsztynek oddawszy w zarząd rycerzowi Dzierżkowi z Włostowic, podstąpił pod warowne miasto Guttstadt (Guttenstath) mające piękny kościoł kollegiacki i zgromadzenie kanoników świeckich, już wprzódy przez straż przednią królewską zdobyte, złupione i spalone, krom rzeczonego kościoła kollegiackiego i mieszkania kanoników, które przecież za nadejściem wojska królewskiego od pożaru obroniono. Z Guttstadt sunął wojsko pod Heilsberg, miasto biskupa Warmińskiego, kędy w dzień Wniebowzięcia N. Maryi Panny stanął obozem. A gdy niektórzy z chłopstwa czeladzi obozowej, mało zważając na dzień świąteczny, bez rozkazu króla i jego dowódzców zapędzili się ku miastu dla rabunku, załoga miejska, spostrzegłszy małą garstkę nieprzyjaciela, wypadła na nich i ono chłopstwo wymordowała, tak iż nie wielu zdołało ujść pogromu. Nad poległymi pastwili się Prusacy, odcinali bowiem członki rodzajne i kładli do ust nieżywym.
Nazajutrz po święcie Wniebowzięcia N. Maryi Panny podstąpiwszy król z wojskiem pod zamek Heilsberg, ścisnął go oblężeniem: ale gdy się dowiedział od szpiegów, że zaciężni żołnierze Czescy, w liczbie pięciuset koni, zasadzili się w jednym dworze Krzyżackim blisko Heilsberga, aby w nocy uderzyć na obóz królewski, wysłał przeciw nim trzy chorągwie swojego wojska. Czesi zmiarkowawszy niebezpieczeństwo, na jakie się wystawili, umknęli czémprędzej do miejsc obronniejszych, gdzie się złączyli z spieszącym na pomoc oddziałem Krzyżaków, wprzódy nim ich Polacy dopadli, i rozsypawszy się w różne strony, okolicę całą, której podejmowali obronę, wystawili na pastwę łupieży i pożogi.
Władysław król Polski, zniewolony prośbami Jana biskupa Warmińskiego (który dochowując wierności królowi w wojnie poprzedniej, pamiętnej klęską Krzyżaków, po złożeniu biskupstwa udał się był z królem do Polski) odstąpił od oblężenia jego zamku Heilsberga; a posuwając się dalej przybył do miasta Kluczborka (Kruczborg), które już kilku dniami pierwej rycerstwo królewskie, rozbiegłe szeroko i plądrujące ziemie Pruskie, zdobyło, zrabowało i spaliło. Tu gdy król Władysław stał obozem, przybył do niego Jan Wallenrod (Valrod) arcybiskup Ryzki z trzema komturami zakonu, celem wyjednania i ułożenia pokoju. Ale chociaż król Władysław naznaczył z swej strony rozjemców do rokowania o pokój, i oświadczył, że bynajmniej go nie odmawia, gdy jednakże Krzyżacy nie podawali żadnych sprawiedliwych warunków, wielką w tém pokładając nadzieję, że wojsko królewskie głodem znękane będzie musiało mimowolnie zaprzestać wojny, umowa spełzła na niczem. Nalegał usilnie Alexander Witołd wielki książę Litewski, aby mógł wrócić do Litwy, której był tak blisko; lecz gdy wszyscy panowie Polscy, a zwłaszcza Sędziwój z Ostroroga wojewoda Poznański, jak najmocniej sprzeciwiali się temu powrotowi, oświadczając, że choćby im konie potracić przyszło, piechotą pójdą za królem swoim Władysławem, odstąpił acz z wielką przykrością od swego zamiaru. Lubo zaś król Władysław zamierzał z obozu pod Kluczborkiem poprowadzić wojska pod Königsberg (Kinsberg), idąc za radą i namową Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, który nalegał, aby wszystkie ziemie Pruskie graniczące z Litwą ogniem i mieczem pustoszyć; wszelako dla ciągłych słot nie można było prowadzić wojska w te okolice, które same przez się jako nadmorskie wodami pozalewane, od ustawicznych deszczów miały grunt rozmiękły i oślizgły. Z Kluczborka zatém ruszył król ku rzece Pasardze (Passaria), gdzie dwa dni strawił na przeprawie wojska po mostach. Potém podstąpiwszy pod Holland, miasto i zamek obległ. Tu gdy niektórzy z Litwinów poczęli nieostrożnie za łupieżą między ogrodami i przedmurzami zamku pląsać, zaciężni żołnierze Pruscy wypadłszy z zamku poimali w niewolą Butryma z Zermina, marszałka nadwornego Alexandra Witołda, Mikitę i kilku Litewskiej szlachty. Znaczna część jezdnych rycerzy z wojska królewskiego rozbiegła się za zdobyczą w dalekie strony, aż do morza i do zamku Frauenburg (Framborg) leżącego nad zatoką Hab, i mającego katedralny kościoł Sambieński, gdzie bez przeszkody rozpuściwszy grabieże, nabrali wiele łupów, i z licznemi stadami bydła i trzody, tudzież wozami ładownemi winem i rozmaitego rodzaju zdobyczą, wrócili do obozu pod Holland.
Porzuciwszy oblężenie zamku Holland, które jak uważano musiałoby się długo pociągnąć, ruszył król Władysław z wojskiem pod Elbląg, i w pobliżu miasta stanął obozem; a tymczasem inne oddziały z rozkazu króla rozbiegły się w okolicy, i na mil kilkanaście wkoło rozniosły pożogi i spustoszenia. Ztąd w przeddzień Narodzenia N. P. Maryi posunął się do zamku Dzierzgowa (Dzirgow), gdzie nie znalazłszy nikogo, załoga bowiem Krzyżacka z zamku uciekła, cały dzień świąteczny w nim się zatrzymał. Nazajutrz po święcie Narodzenia Ś. Maryi opuściwszy i spaliwszy zamek Dzirgów, który już od tego czasu nigdy się nie mógł podźwignąć, poszedł pod zamek Riesenburg (Resinborg), inaczej Prabut zwany: a lubo Zygmunt Korybut książę Litewski już był od sześciu dni zamek ten zdobył, i zebrawszy z niego mnogie łupy kazał podpalić; wszelako, gdy wojsko królewskie nadciągło, znaleziono w nim jeszcze znaczne zapasy, jako to wino, miód, piwo, mięso i inne rzeczy potrzebne, któremi wozy wyładowano.
Z Riesenburga ruszywszy podstąpił król pod miasto Bischofswerder, położeniem swojém i murami warowne, które nazajutrz wojsko królewskie szturmem wzięło, i nad wszelkie spodziewanie znalazłszy w niém bogatą zdobycz w złocie, srebrze, suknie i koniach, wielce się uradowało i zbogaciło. Zamierzał potém król i stanowczo umyślił z Bischofswerder poprowadzić wojsko pod Chełmno i Toruń, i obadwa te miasta obledz, nie wątpiąc bynajmniej, że mu się natychmiast i bez oporu poddadzą. Ale Krzyżacy, dowiedziawszy się o zamiarze króla, którego tajemnicę jeden podobno z radców królewskich wyjawił, i o postanowieniu mieszkańców Chełmna i Torunia, zamyślających miasta swoje podpalić, udali się do zdradziectwa i podstępu, i odwiedli króla od tak zbawiennego zamiaru, a zwabili do oblężenia miasta Brodnicy, które mogło i najściślejsze oblężenie długi czas wytrzymać, mając położenie warowne, załogę silną i dostateczne zapasy żywności. Jakoż wyprawili zmyślonego posłańca, pachołka prostego i ubogiego, kazawszy mu iść tą drogą, której pilnowały królewskie czaty, iżby go schwytano, z listem komtura Brodnickiego do mistrza Pruskiego. W tym liście oznajmiał niby komtur Brodnicki mistrzowi: „że miasto Brodnica, które (jak mu doniesiono) król Polski zamierzał obledz, a do którego kazał ściągnąć załodze osadzonej w Rypinie, pozbawione było wszelakiej żywności, dział i ludzi potrzebnych do obrony; aby więc nocy następnej starał się jak najspieszniej przysłać mu żywności, z działami i posiłkowym ludem, inaczej miasto będzie zmuszone poddać się królowi.“ Schwytany rzeczywiście posłaniec Krzyżacki z listem spowodował odmianę najzbawienniejszego zamiaru. Jakoż król po przejęciu listu, w którym nie domyślał się bynajmniej zdrady, zaraz nocy następnej wysłał szesnaście chorągwi pod Brodnicę, którą kazał jak najściślej otoczyć wojskiem, aby nie dopuścić żadnego do miasta dowozu. Sam zaś z resztą wojska, zwiedziony fałszywym listem, przybył w dzień Podwyższenia Krzyża Ś., w spodziewaniu, że zaraz drugiego albo trzeciego dnia zamek podda mu się bez oporu. Ale kiedy siedm dni upływało bez skutku i nadzieja okazała się zawodną, Alexander wielki książę Litewski, od dawna już wzdychający do powrotu, mimo rad wszelkich tak króla jak i panów Polskich, proszących go aby pozostał, ruszył z wojskiem swojém do Litwy, inną drogą, przez Mazowsze, obawiając się, aby go w pochodzie nieprzyjaciel nie napadł.
To odłączenie się Alexandra było powodem skrytych niechęci i zawiści między nim a królem Władysławem; nastąpiło wzajemne poróżnienie, które wszelako okazywało się raczej w oziębieniu dawnej przychylności niżeli w jawnym gniewie; książę bowiem Witołd usiłował go stłumić w pierwszém zarzewiu, i wysłanemi poselstwy do króla Władysława z znacznemi upominkami starał się umysł jego ukoić i przebłagać.
Po oddaleniu się do Litwy książęcia Alexandra Witołda, mistrz Pruski uradowany i nową pokrzepiony otuchą, pościągawszy zewsząd załogi zbrojne, umyślił stoczyć jak najprędzej bitwę z Władysławem królem Polskim, w przekonaniu, że przez ubytek Litwy znacznie osłabły siły królewskie. Jakoż z zebraném wojskiem ruszył zaraz ku Brodnicy. O czém gdy doniesiono królowi, i sam król i wszystko rycerstwo wielce się ucieszyło, że przecież przyjść miało do pożądanej od dawna bitwy. Sporządziwszy zatém hufce, szedł król na spotkanie się z nieprzyjacielem. Ale mistrz i Krzyżacy ostrzeżeni od swoich szpiegów, że wojsko królewskie bynajmniej nie zmalało przez oddalenie się Alexandra, i że sama straż przednia królewska mogła ich pokonać i zniszczyć, wielką przeraziwszy się trwogą, pierzchnęli z pola, i żołnierze popowracali do swoich załóg, nie chcąc w żaden sposób przyjąć bitwy. Gdy potém wojsko królewskie poczęło ubiegać różne zamki i miasta, którym załogi miejscowe oprzeć się nie zdołały, i mnogie nad nieprzyjacielem odnosiło zwycięztwa, zdarzyło się, że Dobiesław Puchała z Wągrów, Kagnimir, Jan Lion i inni rycerze wybiegłszy za zdobyczą plądrowali około młyna zwanego Lubicz. Napadł na nich niespodzianie znaczny zastęp Prusaków, którzy widząc małą garstkę Polskiego ludu, a ztąd pewne rokując sobie zwycięztwo, stoczyli z nimi żwawą i zaciętą bitwę. Ale Bóg opatrzny wspierał Polaków i wydał w ich ręce nieprzyjacioł; dwóchset trupem poległo, sześciudziesiąt dostało się w niewolą, reszta poszła w rozsypkę. Siedział właśnie król z liczném gronem książąt i panów u stołu, kiedy przyprowadzono i stawiono przed nim owych sześciudziesiąt jeńców, którzy cali od stóp do głów okryci byli żelazem. Powstała ztąd zazdrość między najemnym ludem w obozie królewskim, i ozwały się oszczercze głosy, jakoby się popisywano z brańcami w dawniejszych bitwach poimanemi, i że to byli nie rycerze, lecz pochwytane chłopstwo i łotrzyki. Trwało tymczasem oblężenie miasta Brodnicy, a nie było nadziei aby się miało poddać stosownie do brzmienia przejętego listu. A lubo wielu poważnych mężów doradzało królowi, aby odstąpił od oblężenia, przewlekał je atoli król, nie tracąc nadziei, że się poddadzą oblężeńcy; a tymczasem opuszczał inne korzyści, i dozwalał tak wielkiemu wojsku gnuśnieć bezczynnie. Bawiąc się przeto obleganiem jednego miasta, odwrócił od Prusaków długie i zgubne dla nich spustoszenie kraju, i siły tak potężne wydał na igraszkę chwilowego podstępu, nie wielką okupionego nieprzyjacioł szkodą.
Oblężenie Brodnicy trwało bezskutecznie przez miesiąc cały, lubo do zdobycia miasta wytężone były rozmaite środki; nareszcie poznał Władysław król Polski, że go oszukali fałszywym listem Krzyżacy, nie porzucał przecież przedsięwzięcia. Nawiedziła tymczasem wojsko królewskie inna klęska, z przyczyny długiego w jedném miejscu obozowania. Chociaż bowiem wszelkiej żywności, a zwłaszcza mięsiwa, było podostatkiem, brakowało jednak chleba; zkąd wywiązała się między wojskiem biegunka, na którą wiele ludzi pochorowało się i wymarło. Dla tego niedostatku chleba, który wojsku acz przez krótki czas dokuczał, wyprawę tę Polacy nazwali głodną wojną. Rzeczona choroba, pochodząca z braku chleba, zamieniła się potém w krwawą biegunkę, i rozszerzyła się po całym obozie królewskim. Cieszył się z tego nieszczęścia nieprzyjaciel, jakby z największego zwycięztwa, pochlebiając sobie, że Bóg spuścił na Polaków taką klęskę ku jego obronie, i że wojsko królewskie dla samego braku chleba samo przez się rychło wyginie. Wszystko bowiem wiedzieli Prusacy, co się działo w obozie królewskim. Poczęła wreszcie coraz więcej srożyć się owa zaraza, pochodząca z niedostatku chleba, i mimo obfitych zapasów wszelkiej innej żywności, wzmagała się między wojskiem. A tak i królowi i wojsku jego wymknęło się z rąk spodziewane zwycięztwo i zaszczyty najświetniejszej chwały; nie zdarzyły mu bowiem losy walczyć z orężem w ręku, na polu bojowém i w bitwie z nieprzyjacielem, który krył się za murami swojej twierdzy i przestawał na samej zamku obronie; ale biedzić się musiało z tą nieszczęsną chorobą, która zwiększona opacznym kierunkiem wojny, tak wielkie i potężne wojsko trapiła i wyniszczała.
Gdy dla miłości Boga za pośrednictwem nuncyusza Apostolskiego, biskupa Lozańskiego, stanął rozejm, przyjęty i zatwierdzony przez króla Władysława, zwinął król dnia szóstego Października obóz oblężniczy pod Brodnicą, gdzie kilka miesięcy napróżno strawił, i wyruszył z nieprzyjacielskiej ziemi. Pierwszy nocleg miał w Rypinie, gdzie wszystko wojsko rozpuścił, które pod Doninowem przeszedłszy Wisłę po moście łyżwowym, poczęło rozchodzić się różnemi strony do kraju. Sam król przez Przypusz, Kowale, Gostynin, Łowicz, Skwierniewice, Inowłodz, Opoczno, Skrzyn, Wąchock, Łysą górę, przybył do Opatowa, kędy czekała go już królowa Anna, a na dzień uroczysty Wszystkich Świętych zjechał do Sandomierza. Z Sandomierza zaś jadąc przez Przyszów, Pilzno, Biecz, Tuchów, Bochnią, dnia czternastego Listopada stanął w Niepołomicach. Po drodze w Bieczu spotkał go Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński, i tu odebrawszy szczegółowe zlecenia, co i jak z towarzyszami swego poselstwa działać miał na soborze Konstancyeńskim w sprawach kościoła i królestwa Polskiego, mnogie nadto od króla otrzymawszy dary i klejnoty w złocie, srebrze, szubach kosztownych i koniach, udał się do Konstancyi. Za nim natychmiast pospieszyli i inni biskupi i panowie, do sprawowania poselstwa tego od króla i królestwa wyznaczeni, pożegnawszy króla w Niepołomicach. W celu połączenia bowiem i zjednoczenia kościoła Bożego, od lat czterdziestu przeszło zawichrzonego odszczepieństwem i wielu okropnemi nadużyciami, za łaską Bożą zwołano rzeczony sobor do Konstancyi, z tak wielkiej liczby i tak znakomitych prałatów złożony, że od wieków nie pamiętano podobnego zjazdu duchownego, który z wielką uroczystością począł się i chwalebnie dokonał. Było na tym soborze i to podziwienia godne, że do zjednoczenia rozerwanego kościoła wszyscy wiernie, gorliwie i z największą przykładali się usilnością, stłumiwszy w sercach wszelkie osobiste żądze i namiętności. Zaczął się rzeczony sobor w dzień Wszystkich Świętych, a przeciągnął się aż do lat czterech. Zygmunt król Rzymski i Węgierski, dla uczczenia go i uświetnienia swoją obecnością, w liczném i znakomitém gronie książąt, panów, prałatów i starszyzny tak duchownej jako i świeckiej, z wielkim przepychem i przyborem, z Węgier wyjechawszy do Niemiec Nadreńskich, przybył do Akwisgranu, kędy arcybiskup Moguncki z wielką radością wszystkich książąt Niemieckich uwieńczył go najcelniejszą koroną cesarską. Po koronacyi udał się Zygmunt do Konstancyi, i tam nad zjednoczeniem kościoła usilnie pracował, pókąd dzieło pożądane nie przyszło do skutku.
Wyprawiwszy i opatrzywszy należycie posłów jadących na sobor Konstancyeński, ruszył król Władysław z Niepołomic zwykłą drogą do Litwy, i święta Narodzenia Pańskiego w Grodnie obchodził. Ale urażony wielce na Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, że z Brodnicy mimo odradzania króla oddalił się z wojskiem, unikał z nim obcowania i nigdy nie pomówił po bratersku. W takiém poróżnieniu wyjechał z Litwy. Panowie Polscy, pragnąc pojednać te niechęci, jeździli często od jednego do drugiego, i nakłaniali ich do zgody; nareszcie, po wielu namowach, książę Alexander wyznał swój błąd i pogodził się z królem; a chcąc go więcej jeszcze ująć, zaprosił go na nadchodzące lato do Litwy. Posłowie zaś królewscy, wyprawieni na sobor do Konstancyi, jadąc przez Misnią i Saxonią, od Miśnieńskich margrabiów uprzejmego doznawali przyjęcia, w całém margrabstwie Misnii opatrywano ich potrzeby; nareszcie dnia dwudziestego siódmego Listopada w licznym i okazałym orszaku wjechali do Konstancyi. Wyszedł przeciw nim mnogi poczet kardynałów i prałatów, którzy ich z radością witali, a dla wszystkich podziwem była liczba tak wielka i okazałość poselstwa. W dzień Ś. Barbary gdy weszli do izby zebrania i złożyli Janowi papieżowi, kardynałom i ojcom obecnym swoje zalecające listy od króla Władysława i królestwa Polskiego, wcielono ich do zgromadzenia świętego soboru naprzód jako posłów królewskich, a potém jako członków zebrania. Od tego czasu spuścili z swojej dumy i poczęli inaczej śpiewać Krzyżacy, którzy wprzódy króla i królestwo rozmaitemi czernili potwarzami, a zwłaszcza głosząc, że król z zniewagą chrześciaństwa córkę swoję wydał za cesarza Tureckiego; już teraz przeciw królowi i królestwu nie śmieli ani pisnąć. Lubo zaś papieża Jana XXIII podmawiało wielu doradców, posiadających mądrość cielesną i ziemską, aby nie zajmował się wcale zwoływaniem soboru, ani mu obecnie uczestniczył, inaczej czeka go złożenie z stolicy papieskiej i inne prześladowania; wszelako Jan papież na żadne nie zważając rady i przestrogi, wybrał się z Włoch z całą kuryą papieską, i dnia dwudziestego Listopada przybył do Konstancyi, a za przybyciem swojém zaraz zgromadził sobor, i zaręczył dawszy na to rękę, że dla jedności kościoła gotów był ustąpić z papiestwa. Wspaniałomyślność chwały i podziwienia godna, gdyby jej był przeciwnym czynem i postępowaniem nie skalał. Kiedy więc przebywał Alpy, przedzielające Niemcy od Włoch, i już znajdował się w Trydencie, powiedział mu dowcipnie jeden trefniś, którego miał od rozrywki: „Padre sante, qui passa trenta perda,“ to jest: „Ojcze święty, kto w grze przekracza liczbę trzydzieści, ten przegrywa; podobnież i my, którzy przekraczamy Trydent, jako ostatnią granicę Włoch, utracimy władzę i godność papieską.“ Zaufany bowiem w bogactwach, tuszył, że według życzenia wszystkie urządziwszy sprawy, wróci do Bononii i samowładnie panować będzie. Tak dalece zaś pieniędzmi i obietnicami umiał sobie zjednać wielu biskupów i innych wysokiego znaczenia mężów, że nic nie mogło się stać tajemnego, coby natychmiast nie doszło jego wiedzy. Wyszły były na ów czas z pod pióra jednego z Włochów mnogie pisma, zawierające przeciw papieżowi zarzuty szkaradnych i najniegodziwszych zbrodni. Zaledwie przecież niektórzy z prałatów Niemieckich, Polskich i Angielskich, ocalając sławę Stolicy Apostolskiej, zapobiegli ich sprawdzaniu i rozgłoszeniu. O czém gdy się Jan papież dowiedział, wielce stroskany i pomieszany, począł przemyślać o środkach zapobieżenia złemu.
Jan Hus, napojony od dawna trucizną nauki Wiklefitów, którą był z ksiąg Jana Wiklefa z Angielskiego miasta Oxfordu przez jednego Czecha do Pragi sprowadzonych wyczerpnął, począł ją ciągle rozszerzać. Człek bystrego dowcipu, wymowny, w dyalektyce rozmiłowany, a Niemcom wielce nieprzyjazny, obeznawszy się z zasadami Wiklefitów, począł uderzać na mistrzów Niemieckich, w spodziewaniu, że tą napaścią strwożeni Niemcy szkołę Praską opuszczą. Ale gdy się to nie udawało, zażądano od króla Wacława, aby usunąwszy Niemców szkołę Praską Czechom w zarząd oddał. Tknięci taką zniewagą mistrzowie i uczniowie Niemieckiego rodu, wynieśli się z Pragi, i w Lipsku mieście Misnii założyli naukową wszechnicę (Universale studium). Potém Jan Hus, przeważny wymową, a poważany dla swej prawości i czystości obyczajów, snadno u słuchaczów i ludu do wielkiej przyszedł wziętości. Gdy go wszyscy z wielkiém upodobaniem słuchali, wypowiedział jawnie wiele zasad Jana Wiklefa, i zarazę Anglikańskiej nauki przelał w serca Czechów, opowiadając: „że to był mąż prawy i święty, że wszystko co myślał i pisał było prawdą; i że pragnął, aby po śmierci mógł się przenieść tam, gdzie dusza Wiklefa zamieszkała.“ Przyłączyło się do Jana wielu duchownych: byli-to dłużnicy, burzyciele i przestępcy; usiłujący taką rzeczy zmianą wybiegać się od kary. Znaleźli się między nimi i ludzie z nauki głośni, którzy nie mogąc żadnej w kościele dostąpić godności, zazdrośnie patrzali na drugich, wyższe osiadających stopnie duchowne, chociaż mimo ród swój znakomity w nauce byli niższemi. Ci przeto wiążąc się z nierozumną sektą Waldensów, poczęli na wszystkich duchownych złośliwe szczekać potwarze. Tej zgubnej i od kościoła potępionej sekty takie są zasady: „Rzymski biskup wszystkim innym biskupom jest równy. Pomiędzy księżą żadnej nie ma różnicy. Kapłana nie czyni wyższym godność, ale cnota i zasługa. Dusze z ciał wychodzące natychmiast albo na wieczne idą męki, albo wiekuistą otrzymują szczęśliwość. Ognia Czyścowego nigdzie nie ma. Próżne są modlitwy i nabożeństwa za umarłych; wynalazło je łakomstwo księży. Obrazy Boga i Świętych powyrzucać trzeba. Święcenie wody i żegnanie ręką śmiechu są godne. Zakony żebrzące sami czarci wynaleźli. Kapłani powinni żyć w ubóstwie, przestając na jałmużnie. Każdemu powinno być wolno opowiadać słowo Boże. Żaden grzech ciężki, nawet dla uniknienia większego złego, nie może mieć pobłażania. Kto w śmiertelnym jest grzechu, ten nie może żadnej ani świeckiej ani duchownej piastować godności, i podlegać mu nie należy. Bierzmowanie, którego udzielają biskupi, i ostatnie namaszczenie, nie należą bynajmniej do Sakramentów świętych. Spowiedź tajemna, to nie potrzebne plotki; dosyć jest, gdy choć w domu wyznasz przed Bogiem swoje grzechy. Chrzest z rzecznej wody nie powinien mieć żadnych przydatków oleju świętego. Cmentarze niepotrzebne są, wynaleziono je tylko dla zysku; w każdém miejscu pogrzebać można umarłego, na tém nic nie zależy. Kościołem Boga najobszerniejszym jest sam świat: ścieśnia Majestat Boski, kto kościoły, klasztory i domy modlitwy buduje, jakby w nich większa miała być dobroć Boska. Kapłańskie szaty, ozdoby ołtarzy, nakrycia, korporały, kielichy, patyny, i inne tego rodzaju naczynia, żadnego nie mają znaczenia; kapłan może w każdém miejscu i czasie uprzytomnić Ciało Chrystusowe, i udzielić go żądającym; dosyć jest, aby wymówił słowa sakramentalne. Wzywanie Świętych, którzy już z Chrystusem w niebie królują, jest daremne i na nic się nie przyda. Odmawianie i odśpiewywanie przepisanych pacierzy kapłańskich próżno czas zabiera. Żaden dzień nie jest wolny od pracy, wyjąwszy tak zwany dzień Niedzielny. Uroczystości na cześć Świętych Pańskich porzucić należy. Posty także przez kościoł nakazane żadnej nie dają zasługi przed Bogiem.“
Zbinko, nazwiskiem Zając, mąż rozumem i rodem znakomity, który pod ów czas Praską zarządzał stolicą, chcąc powstrzymać szerzącą się błędów zarazę, przeszło dwieście ksiąg Jana Wiklefa bardzo pięknie pisanych spalił, i Janowi Husowi kazać do ludu zabronił. Ten wydaliwszy się z Pragi do miejsca urodzenia, w naukach opowiadanych ludowi wiele przeciw biskupowi Rzymskiemu i innym biskupom rzeczy niegodnych powtarzania bredził, utrzymując, „że dziesięcin nie należy oddawać księżom, chyba jako jałmużny.“ Jeszcze szał błędny kommunikowania pod obu postaciami nie opanował był umysłów ludzkich, kiedy przyniósł nową zarazę Piotr Misneńczyk, który z ojczyzny swojej wygnany, do Pragi, jako schronienia odszczepieńców, zkąd go dawniej wypędzono, powrócił. Z jego namowy i zalecenia, inny odstępca Jakóbkiem (Jacobellus) zwany, także z Misnii rodem, każąc do ludu, począł go jawnie podburzać i namawiać, aby na potém przyjmując kommunią nie zaniedbywał kielicha, bez którego nikt zbawionym być nie może. Wnet porozumieli się między sobą wszyscy odszczepieńcy, wielce uradowani, że znaleźli dowód na słowach oparty, którym Stolicy Rzymskiej zarzucać mogli nieświadomość albo przewrotność. Widząc Zbigniew Zbinko arcybiskup Praski, że przeciw szerzącej się zarazie żadnej nie było obrony od króla Wacława, który sam w gnusności zatopiony dozwalał odszczepieńcom bezkarnie w swojém królestwie pląsać, udał się do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, z prośbą i błaganiem, „ażeby do Pragi osobiście zjechawszy, zarzewie mnogich nieszczęść, niedbalstwem jego brata dotąd podsycane, starał się potłumić.“ Przyrzekł Zygmunt, zwlekał atoli uiszczenie obietnicy; a tymczasem Zbinko zmarł w Presburgu w Węgrzech, po nim zaś nastąpił Albik, rodem Czech, który dla biegłości w nauce lekarskiej wielkie u Zygmunta króla posiadał względy; otchłań nienasyconej chciwości. Ten nosząc przy sobie klucze od piwnicy z winem, nie chciał mieć przy dworze swoim wielu sług i domowników, aby ich nie żywił i nie odziewał: stał się więc odszczepieńcom przedmiotem wzgardy i pośmiewiska. Walny zaiste pasterz, który skrzętności domowej albo raczej łakomstwu oddany, wzmagającemu się odszczepieństwu sam dał podżogę. Od tego bowiem czasu, gdy i król i biskup dozwalali innowiercom podnosić głowę, zaraza odszczepieństwa stopniami szerzyć i wzmagać się poczęła. A tak, na łonie kościoła katolickiego, w królestwie prawowiernych wyznawców i w samém jego wnątrzu, ziarno herezyi dawniej wykorzenione na nowo rozkrzewiło się i wzrosło, a z szczątków starej Anglikańskiej zarazy pożar płomienny wybuchnął.
Dnia dwudziestego pierwszego miesiąca Marca, Jan papież, o późnej godzinie, przebrany w szaty świeckie i tylko samotrzeci, z rozporządzenia Fryderyka książęcia Austryi, wymknął się z Konstancyi, i do zamku Szafhuzy częścią pieszo, częścią na statku w dzień Św. Benedykta przybył. Za nim udało się zaraz pięciu kardynałów, jako to: Pizański Branda, Placencki de Celancho, Bracyański (de Braccantiis) i Barski, a potém niektórzy inni kardynałowie, dworzanie i urzędnicy, i przybyli w Niedzielę Kwietnią o świcie. Czterej z nich we Środę następującą wróciwszy do Konstancyi, na zebraniu publiczném, w obec Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, poczęli szeroko rozprawiać przeciw soborowi, utrzymując, „że z powodu ustąpienia rzeczonego Jana papieża, sobor był rozwiązany.“ Odpowiedziano im i okazano, „że papież nie jest wyższym nad sobor, ale przeciwnie soborowi podlega.“ A gdy z jednej i drugiej strony wszczęły się spory, kardynałowie, nie mogąc rozumnemi wywody, bronili się krzykiem i wrzawą. W wielki Piątek, rzeczony Baltazar czyli Jan papież, o samém południu, w porze nader słotnej, opuściwszy Szafhuzę, przybył do Löffenburga, dokąd kardynałowie i inni prałaci kuryi udać się już za nim nie chcieli. We Środę po oktawie Wielkiejnocy, o świcie, rzeczony Baltazar przebrany, wyruszywszy samoczwart z zamku Löffenburga, przybył do zamku Friburg, a ztamtąd do miasteczka Brisach leżącego nad rzeką Renem, aby go zastęp zbrojny książęcia Burgundyi odprowadził do Awinionu. Ale wstrzymał zamierzone kroki król Rzymski Zygmunt. Przybyli do rzeczonego Jana do Friburga dwaj kardynałowie, kilku biskupów i opatów, i zażądali w imieniu soboru, aby przyjąwszy inne przeznaczenie ustąpił z stolicy papieskiej, w przeciwnym bowiem razie sam sobor do złożenia jego przystąpi. Zaczém Jan wysławszy do Konstancyi hrabiego Bartolda Ursyna, dopraszał się u soboru przez przychylnych sobie kardynałów, „aby wprzód rozporządzono co do jego prowizyi, nimby złożył rządy papieskie. A naprzód, aby był legatem na całe Włochy stałym i nieodwołalnym; potém, aby miał w wyłączném posiadaniu okręgi Bonoński, Warineński i Awinioński, z miastami do nich należącemi; i aby mu nadano dożywociem roczny przychód trzydzieści tysięcy czerwonych złotych, to jest dziesięć tysięcy z Wenecyi, dziesięć z Florencyi i dziesięć z Genui; w razie zaś, gdyby które z tych miast nie uiszczało wypłaty, aby inne dwa obowiązane były za nie do tej należności; nareszcie, aby pozostał na kardynalstwie i uczestniczył w dochodach kardynałów.“ Dnia czwartego miesiąca Maja wrócili z Szafhuzy na sobor do Konstancyi wszyscy kardynałowie, urzędnicy i dworzanie Jana papieża. Tu na publiczném zebraniu Fryderyk książę Austryi, upadłszy na kolana, błagał pokornie Zygmunta króla o przebaczenie mu przeniewierstwa, jakiego się dopuścił uprowadzając Jana papieża z Konstancyi. Król nie poruszony bynajmniej jego prośbą, wysłał wojsko, które mu wszystek kraj spustoszyło, a niektóre zamki z ziemią zrównało; miasto zaś Friburg z ośmiu innemi przyległemi, które należały do rzeczonego książęcia Fryderyka, zagarnął, i samego Jana papieża poimawszy, odprowadził go do miasteczka Zell, o dwie mile Niemieckie odległego od Konstancyi. Tam, z rozporządzenia soboru, trzymano go dzień i noc pod ścisłym dozorem. Dnia dwudziestego czwartego Maja, na posiedzeniu publiczném ogłoszono i udowodniono pięćdziesiąt pięć ohydnych i zbrodniczych zarzutów przeciw rzeczonemu Baltazarowi papieżowi. Tegoż dnia zawiadomiono go przez wysłańców soboru, że z woli Bożej ma nań być wyrok wydany. Na co ze zwoliwszy Baltazar, prosił pokornie, „aby ten wyrok brzmiał przynajmniej z należném dla niego poważaniem.“ Dnia więc dwudziestego dziewiątego Maja, na uroczystém zebraniu, wyrokiem stanowczym przez sobor orzeczonym, złożony został Baltazar z stolicy i od wszelakich praw papiestwa odsądzony, a nadto wskazany na zamknięcie dla odprawienia pokuty. A tak strąconego z najwyższej godności kościelnej odprowadzono do zawartej cieśni, a straż nad nim powierzono hrabiemu palatynowi Renu, największemu jego przeciwnikowi. Tam przez lat trzy samotny i wszelkiej pozbawiony pomocy, mając do posługi jednego tylko pachołka, który obcym dla niego i niezrozumiałym mówił językiem, wysiadywał w zamknięciu, pókąd nie obrano papieżem Marcina V, za którego rządów wykupiony z więzienia do Włoch powrócił. Nie jest obyczajem moim potępiać umarłych, ale zaprawdę wiek ten nie mógł nic wydać nikczemniejszego nad owego piastuna wiary chrześciańskiej, człowieka, który nie miał w sobie ani wiary, ani sumienia, i raczej do spraw światowych, a niżeli do pielęgnowania czci Bożej i stérowania łodzią Piotrową był sposobnym. Siedział na stolicy lat cztery, pochowano go w Florencyi.
Dnia pierwszego miesiąca Czerwca, rzeczony Baltazar odprowadzony został do zamku Gotleben niedaleko Konstancyi. Tam odprawiono i usunięto od niego kardynałów jego stronników; sam zaś oddany był pod straż Ludwika palatyna Renu, który się z nim ludzko i uczciwie obchodził. Dnia czwartego miesiąca Lipca, Grzegorz XII, nazwiskiem Anioł Corrario, przez pełnomocnika swego Karola de Maletestis, na posiedzeniu publiczném, zrzekł się wszystkich praw papiestwa i z stolicy dobrowolnie ustąpił. Mianowano go kardynałem i Portueńskim biskupem. Po takowém ustąpieniu, zwołał wszystkich zwolenników swoich kardynałów i prałatów kuryi, i sam publicznie stwierdził swoje zrzeczenie, złożywszy oznaki papieskie. Siedział na stolicy lat dwanaście.
Władysław król Polski po świętach Narodzenia Pańskiego opuściwszy Litwę, zwykłą drogą przybył do Jedlny, gdzie z małżonką swoją królową Anną, która go wracającego z Litwy spotkała w Parczowie, dni zapustne przepędził. Poczém, znajomemi sobie gościńcy, naprzód do Sandomierza, z Sandomierza do Nowego miasta, a ztąd przez Tuchów, Krosno, Jasło, Łańcut, Przemyśl, Jarosław, we Środę przed Wielkanocą przybył do Lwowa, gdzie święta Zmartwychwstania Pańskiego obchodził. Następnie, w miesiącu Maju kilka dni zabawiwszy w Sanoku, znowu do Lwowa powrócił; a ztąd wyruszywszy przez Gliniany i Busk (Boscz) na uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego zjechał do Trembowli. Potém na Buczacz, Halicz, Kołomyję, przed Zielonemi Świątkami przybył do Śniatynia. Tu spotkał Jego królewską Miłość Alexander wojewoda Mołdawski wraz z żoną swoją i liczną rycerstwa drużyną. Władysław król Polski, mający przy sobie także mnogi i okazały poczet rycerstwa, przyjął go uprzejmie i z wielką czcią podejmował. Chcąc wojewoda Władysławowi królowi Polskiemu okazać swoję wierność i przychylność, siedzącemu na majestacie i z koroną na głowie składał wraz z wszystkimi bojarami Wołoskiej ziemi hołd uroczysty poddaństwa i przysięgę wierności, rzucając pod nogi królewskie swoje proporce. Na co wydał razem i akt piśmienny, który ku wiecznej pamiątce dotychczas w skarbcu jest przechowany. Potém króla i królową Annę, tudzież wszystkich panów i rycerzy królewskich zaprosił na biesiadę i hojnie ugościł. Dary także znakomite złożył królowi i królowej, niemniej panów przedniejszych królestwa hojnemi poczcił upominki. Przybyli pod te czasy do Władysława króla Polskiego posłowie patryarchy i Cesarza Greckiego z listami i urzędowemi pismy (bullae plumbeae), prosząc, „aby im ściśnionym zewsząd i zagrożonym od Turków przynajmniej zboża udzielić raczył.“ Władysław król, litując się nad ich niedolą, kazał im wydać żądaną ilość zboża, a do odebrania go naznaczył port swój królewski Kaczubejów. Obdarzywszy nawzajem Alexandra wojewodę Mołdawskiego i jego żonę upominkami, a królową Annę odesławszy do Krakowa, udał się do Kamieńca, ztamtąd zaś przez Smotrycz, Nieśwież (Nyewyecz), Krzemieniec, Rajsko, Sadowie, Turzysko, Kobryń, Myto, przybył do Litwy, czyniąc zadosyć Alexandrowi Witołdowi, który go był do siebie zaprosił. Kiedy z Kobrynia jechał do Myta, w Piątek po oktawie Bożego Ciała, w godzinie pacierzy kapłańskich tercyą zwanych przypadło wielkie zaćmienie słońca, które jako niespodziewane, króla, i wszystkich którzy z nim jechali, w wielkie zadziwienie a potém w bojaźń przesądną wprawiło. Tak bowiem ciemna stała się pomroka, że ptaki nagłą ćmą przelęknione na ziemię upadały, a gwiazdy jakby w nocy świeciły. Nie mogąc jechać dla wielkiej ciemności, przymuszony był król Władysław zatrzymać się chwilę na gościńcu, póki zaćmienie słońca nie minęło. Z Myta ruszywszy w dalszą podróż, przez Wołkowyski, Wasiliszki i Ejszyszki (Szizky) przy był do Trok. Książę Alexander Witołd wraz z mistrzem Inflantskim wyjechał przeciw niemu na milę drogi, przyjął go z radością i czcią wielką, i odprowadziwszy go do Wysokiego zamku (castrum altum), leżącego na jeziorze, z całą drużyną rycerstwa, wspaniale podejmował. Nazajutrz wziął z sobą króla Władysława do skarbu książęcego, i ofiarował mu w darze dwadzieścia tysięcy grzywien szerokich groszy, czterdzieści szub podbitych sobolami, sto koni i sto szat purpurowych; niemniej rycerzy dworu królewskiego wszystkich upominkami obdarzył. Otrzymane dary król Władysław przez swego podkanclerzego Donina i kilku panów Polskich odesłał do Krakowa i kazał złożyć w skarbcu królewskim; później zaś wszystko to między rycerstwo i zaufanych towarzyszów swoich wspaniale porozdawał.
Tegoż samego roku, kiedy Władysław król Polski święto Wniebowzięcia N. Maryi Panny obchodził w Wiślicy, trzy klasztory żeńskie zakonu Premonstrateńskiego, które utrzymywały się w szczupłej liczbie panien w Imramowicach, w Busku i w Krzyżanowicach, za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej i kapituły generalnej Premonstrateńskiej, a za sprawą Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego, tudzież opatów Brzezińskiego i Witowskiego, exekutorów i komisarzy, przeniósł do Buska, i z trzech zgromadzeń jedno utworzył, wzbroniwszy przechodzenia z jednego klasztoru do drugiego; i rzeczonemu klasztorowi przez siebie założonemu w Busku, i zakonnicom w nim mieszkającym, nadał wiecznym zapisem z żup Bocheńskich cztery bałwany soli grubej, cztery beczułki szybikowej (zuzalcz) i cztery korce soli drobnej. A lubo z dwóch pomienionych klasztorów, Imramowskiego i Krzyżanowskiego, po przeniesieniu panien zakonnych do Buska, wsie i dziesięciny do nich należące powinny były także do Buska być przydzielone; wszelako, chociaż wsie i dziesięciny odjęte klasztorowi Krzyżanowskiemu przyłączono do klasztoru w Busku, klasztor Imramowski zatrzymał niesłusznie i niewłaściwie wsie i dziesięciny przez takowe przeniesienie od niego odjęte, i od lat blisko siedmiudziesiąt ciągle je posiada.
Sobor zgromadzony w Konstancyi pracując usilnie nad dziełem, dla którego był zwołany, pozwał przed swój trybunał Jana Husa Czecha, człowieka niskiego rodu i znaczenia, który królestwo Czeskie zgubnemi błędami odszczepieństwa zarażał: a gdy ten, na zasadzie jedynie udzielonej mu od tegoż soboru i Zygmunta króla Rzymskiego rękojmi, stawił się w dniu wyznaczonym, sobor zarzucał mu herezye, które w Czechach rozsiewał. Hus wypierał się z stałością zarzucanej sobie winy: zaczém pokazano mu pismo jego własnoręczne, które my nie raz oglądaliśmy w Krakowie, a w którém zebrał był wszystkie nauki kacerskie w Pradze opowiadane ludowi. A lubo nie mógł się już zapierać swojej własnej ręki, przekonany licznemi świadectwy tych, którzy pismo jego znali; nie dał się przecież najzdrowszemi radami i upomnieniami nakłonić do odwołania szkodliwych nauk i błędów, jakie między Czechami, pochopnemi do chwytania nowości, występnie rozsiewał. Sprawiedliwym przeto wyrokiem soboru, bez względu na udzieloną mu rękojmię bezpieczeństwa, która nie powinna ochraniać heretyków, na zgromadzeniu powszechném od czci odsądzony (degradatus) i wedle słów Ś. Pawła Apostoła, właśnie na Niedzielę ówczesną przypadających: „Ciało grzeszące niechaj będzie zniszczone“ (Destruatur corpus peccati) jako kacerz potępiony, od władzy świeckiej na stosie spalonym został. Popioły nawet jego, aby od zwolenników przestępcy nie były ku czci podjęte, rzucono w jezioro przy mieście Konstancyi. Taka jednak Czechów zwolenników jego opanowała ślepota, że dzień urodzin Husa, to jest szósty miesiąca Lipca, jakby uroczystość jakiego świętego i męczennika obchodzą. Dziwić się zaiste trzeba, że ludzie nawet rozsądni i światli mogli w taki błąd popaśdź, że odszczepieńca potępionego od całego kościoła, który ich ród zacny i królestwo swoją przewrotną nauką pokaził, czczą jakby świętego, wzgardziwszy innemi Świętemi, których kościoł czci i uznaje. Nie pamiętają podobno, jak srodze niegdyś ukarał Bóg Izraelitów, lud na ów czas sobie miły i wybrany, za oddawanie czci złotemu cielcowi, urobionemu pod górą Synai. Przybył potém na sobor Hieronim Czech, tym samym zarażony błędem co i Jan Hus, ale od Jana nauką i wymową nierównie wyższy. Ten, od roku blisko w więzach trzymany, żadnemi dowodami, żadną nauką i przestrogą ojców soboru, mędrców w prawie Boskiém i ludzkiém biegłych, nie dał się odwieśdź od swoich błędów. Zaczém i on, podobnymże wyrokiem soboru, spalony został na stosie. Obadwaj ponieśli karę ognia z stałością, żadnego nie wyrzekłszy słowa, z któregoby wnosić było można o ich żalu i skrusze serca. Popioły także Hieronima wrzucono w jezioro, aby ich Czesi nie zabrali. I on również u Czechów czczony jest jak męczennik. Tymczasem, kiedy w Pradze gruchnęły wieści o spaleniu Jana i Hieronima w Konstancyi, zwolennicy ich złożyli między sobą zbór, i naprzód pamięć ich uświęcili, postanowiwszy corocznym czcić ją obchodem, a potém wyjednawszy sobie u Wacława króla niektóre kościoły, poczęli jawnie opowiadać naukę i Sakramentów udzielać ludowi. Potém klasztor znakomity braci zakonu kaznodziejskiego na przedmieściu miasta Kłodzka (Glatz) zburzyli i z ziemią zrównali. Wnet rzucili się i na inne kościoły i klasztory; świątynie wspaniałe, Bogu poświęcone, rabowali, palili, pustoszyli. Zgromadziło się potém pod zamkiem Bechingne około trzydziestu tysięcy ludzi, którzy pod gołém niebem rozstawiwszy przeszło trzysta stołów, używali Sakramentu kielicha. Zatrwożyło to Wacława króla, aby przeciw niemu nie podniesiono rokoszu i nie pozbawiono go razem życia i tronu. Ale ksiądz Wacław Koranda, każąc do ludu, starał się go przekonać, „że chociaż król był rzeczywiście gnuśnikiem i pijanicą, jednakże spokojny i łaskawy, pozwalał im żyć według woli, i wyznaniu ich bynajmniej nie przeszkadzał.“ A tak stłumił w zaczątku samym burzę, jeżeli się na jaką przeciw królowi zanosiło, i oziębił do reszty umysł Wacława, który księdza Korandę za taką do ludu przemowę między przyjacioł swoich policzył. I nie ustała wcale między Czechami, w tym narodzie niegdyś tak zacnym i rozsądnym, owa zaraza: trwa owszem u nich ten szał nierozumny, a rzeczeni Jan Hus i Hieronim Jakóbek (Jacobellus), głowy ich odszczepieństwa, tudzież inni zwolennicy ich błędów, odbierają cześć największą jakby święci.
Władysław król Polski, zatrzymawszy się przydłużej w Litwie, z powrotem w Niedzielę sześćdziesiątnicę stanął w Parczowie; a potém gdy przybył do Lublina, napotkał gońca z doniesieniem, że Anna królowa zasłabła. Z Lublina zatém wyruszywszy, zjechał na dni zapustne do Jedlny, a ztąd udał się do klasztoru Świętokrzyskiego na Łysą górę. Potém, strwożony powtórném doniesieniem o wzmagającej się chorobie Anny królowej, pospieszył czémprędzej do Krakowa, gdzie w jego obecności, w dzień Ś. Benedykta, rzeczona Anna królowa umarła. Król opłakał jej zgon żałośnie; a pochowawszy ją uroczyście w kościele Krakowskim, nakazał podobneż obchody pogrzebowe po wszystkich kościołach królestwa. Po pogrzebie królowej wyjechał król Władysław z Krakowa, a przywdziawszy żałobę, i kazawszy ją również nosić swoim dworzanom, udał się do Wielkiej Polski przez Kłobucko, Krzepice, Wieluń, Sieradz; święta zaś Wielkanocne obchodził w Kaliszu. Po świętach ruszył w Kujawskie i do ziemi Dobrzyńskiej, a po ich zwiedzeniu przybył na dzień Nawiedzenia Najśw. Maryi Panny do Wschowy. Tu spotkał Jego Królewską Mość Wilhelm margrabia Misnii, z pięknym zastępem rycerstwa przybranego w zbroje; a po wzajemnych układach i rokowaniach, uczczony od króla hojnemi upominkami odjechał z powrotem. Ze Wschowy udał się król do Szremu, dokąd przybył posłaniec Ernesta książęcia Austryi, powinowatego królewskiego, z zleceniem, aby się przekonał osobiście i naocznie, czyli prawdą było co mu powiedział szlachcic Polski Jan Warszewski, że w królestwie Polskiém rodzą się w pewném miejscu same przez się i bez żadnej ludzkiej pracy rozliczne i różnego kształtu garnki. Książę bowiem Ernest uważając tę powieść za niepodobną do prawdy, i nie chcąc jej bynajmniej wierzyć, wyprawił umyślnie dworzanina swego, aby się im osobiście przypatrzył i sprawdził to osobliwsze przyrodzenia dzieło. Zaczém Władysław król Polski, chcąc przekonać wątpiącego o tém Ernesta książęcia Austryi, pojechał z nim na pola wsi Nochowa, między miastami królestwa Polskiego Szremem i Kościanem leżącej, i w jego obecności kazał w wielu miejscach ziemię kopać, gdzie rzeczywiście znaleziono mnóstwo garnków rozmaitej formy i objętości, ręką samej przyrody dziwnie i misternie jakby przez garncarza urobionych, i ukazał te cudowne natury utwory dworzaninowi książęcia Austryi, który je z ciekawością oglądał. Takowe zaś garnki nie w jedném tylko miejscu, jak o tém już na początku naszych Ksiąg mówiliśmy, ale w wielu okolicach królestwa Polskiego rodzą się. Na dowód więc i poświadczenie prawdy, dał król Władysław kilkanaście takich naczyń, rozmaitego kształtu i wielkości, posłańcowi książęcia Ernesta, aby je zawiózł swojemu panu. Garnki te po wydobyciu z ziemi są zazwyczaj słabe i kruche, a dopiero na słońcu twardnieją i do wszelakiego użytku stają się sposobnemi.
Po odprawieniu dworzanina książęcia Ernesta, udał się Władysław król Polski do Łęczycy; potém przez Sulejów, Wolborz, Jędrzejów, zjechał na uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi do Wiślicy; a następnie przez Nowe miasto, Przyszow, Sandomierz, Solec, przybył do Lubelskiej ziemi. Ztamtąd nie puszczał się już na Ruś, ale pomny na nadchodzący dzień Ś. Jadwigi, w którym umówiony miał z mistrzem i zakonem Pruskim zjazd w Wielonie, wybrał się do Litwy. Siadłszy zatém na statek pod Dubnem wraz z Alexandrem Witołdem, przybył wprost do Wielony, dokąd także z rozporządzenia królewskiego zjechali Wojciech Jastrzębiec biskup Krakowski; Jan z Tarnowa Krakowski, Mikołaj z Michałowa Sandomierski, Sędziwój z Ostroroga Poznański, wojewodowie; Zbigniew z Brzezia, marszałek królestwa Polskiego, i wielu innych panów rad koronnych; nie mniej mistrz Pruski Michał, i mistrz Inflantski Lander, mający z sobą Teodoryka arcybiskupa Ryzkiego, biskupa Dorpackiego, i wielu komturów do swej pomocy przybranych. Ale chociaż na tym zjeździe czyniono różne układy i namowy w celu zawarcia pokoju, i ze strony króla rozliczne ku temu celowi podawano środki, gdy jednakże Krzyżacy uchylali się od wszelkich rad pojednawczych, po długich rokowaniach ugoda spełzła na niczém i obie strony rozjechały się bez skutku. Mistrz Pruski bowiem i jego towarzysze, wyrozumiawszy główne żądania i warunki, przełożone z strony królewskiej, a mające służyć, jak się król spodziewał, za podstawę zgody i pokoju, oświadczył, „że on i jego zakon o ziemię Żmudzką“ (której jednak określenie granic chytrze i podstępnie sobie zastrzegał) „nigdy króla ani Witołda żadnemi kroki nie napastował, i że praw służących mu do tej ziemi z nadania i zapisu króla Władysława i Alexandra książęcia chętnie się zrzecze i odstąpi, byleby król Polski Władysław odstąpił wzajemnie wszelkich praw swoich do ziem i dziedzin, zamków i granic przez Krzyżaków w Polsce opanowanych, a przyrzekł zadosyćuczynienie za jakiekolwiek bądź szkody, krzywdy i urazy, które dawniejszemi czasy w zatargach pomiędzy nim a zakonem wydarzyć się mogły.“ Król zajęty od dawna czynnie i gorliwie odzyskaniem ziemi Żmudzkiej, widząc, że spełni się właśnie jego życzenie, a pragnąc przytém zapewnić państwom swoim spokojność, gotów był przyjąć ofiarę mistrza i zakonu, chociaż pod ów czas w pełném był posiadaniu ziemi Żmudzkiej, i stałe z tymże mistrzem i zakonem zawrzeć przymierze; wszelakie zaś spory, wątpliwości, krzywdy i szkody oddać pod rozstrzygnienie prawnego albo polubownego sądu; nie kłócić się już o nie orężem, ale spokojnie oczekiwać wyroku, i przyjąć cierpliwie, co rzeczony sąd czy-to prawny czy polubowny orzecze. Nie wiele już bowiem królowi chodziło o szkody i krzywdy wyrządzone królestwu Polskiemu, gdy Litwa odzyskiwała swoję całość przez powrócenie jej ziemi Żmudzkiej. Ale mistrz Pruski i jego radcy, pogardziwszy dumnie tą króla powolnością, gniewem zapaleni, zjazd opuścili, bez pożegnania nawet Władysława króla i Alexandra książęcia. Taką zaś pychę i hardość okazywał mistrz Pruski wraz z swemi towarzyszami, że za niegodną rzecz osądził, aby miał osobiście odwiedzić króla, chociaż w bliskości bo zaledwo na jeden rzut strzały od niego mieszkał. Swoim także radcom zakazał, aby do króla z oddaniem mu zwykłej czci nie chodzili. Sam ze statków, które były w środku rzeki stanęły na kotwicach, nie chciał wysiąśdź na ląd, tam kędy król i książę mieli swoje namioty. Dlatego zaś mistrz Pruski z swemi towarzyszami tak się hardo nadymał, że liczył z pewnością na pomoc Tatarzyna, układając sobie, iż gdy car Tatarski z potężném wojskiem uderzy z jednej strony na Litwę, Ruś i Polskę, w ów czas on z drugiej, jak się był z tymże carem Tatarskim przez posły umówił, z swemi siły wpadnie do Polski, i że nie wrócą z wyprawy, póki obu tych państw, Polski i Litwy, nie zniszczą pożogami i łupiestwy. Ale Bóg dobrotliwy, który pokładających w nim ufność nigdy nie opuszcza, wszystkie te na zgubę królestwa Polskiego i Litwy przez mistrza i jego zakon wymierzone zamachy odwrócił, i pychę mistrza Pruskiego Michała Kuchmeistra, jako i towarzyszów jego, skrócił i upokorzył.
Po zjeździe Wielońskim, Władysław król Polski w towarzystwie Alexandra Witołda, tudzież prałatów i panów królestwa, przybył do Kowna, gdzie Żmudzinów obojej płci nawróconych do wiary chrześciańskiej przeszło trzy tysiące ochrzcił i podarkami opatrzył. Z Kowna wróciwszy do Trok i odprawiwszy prałatów i panów Polskich, zabawiał się na Litwie łowami, a po świętach Narodzenia Pańskiego, które w Grodnie obchodził, zwykłe sobie czynił objazdy. Nakoniec król Władysław i Alexander Witołd w troskliwości i obawie, żeby ziemia Żmudzka od Litwy nie odpadła, wysłali umyślnych do soboru Konstancyeńskiego posłów, jako to, Jerzego Godygolda, Jerzego Bolimina Nadobiowicza, Litwinów, i Mikołaja Sepińskiego szlachcica Polskiego, z prośbą, aby sobor nie dopuszczał Krzyżakom Pruskim gnębić i uciskać Żmudzi, narodu nie dawno wywiedzionego z ciemnoty pogaństwa, i staraniem króla i książęcia nawróconego do wiary chrześciańskiej, ale przeciwnie nakazał im zachowywać z narodem Żmudzkim zgodę i przymierze, aby Żmudzini niepokojeni przez nich i zakłócani nie wrócili do bałwochwalstwa; nadto, aby sobor upoważnił i nakazał erekcyą kościoła katedralnego, z dawna już przez Władysława króla założonego, zbudowanego i stosownym opatrzonego posagiem. Sobor przychyliwszy się do tych żądań, zakazał Krzyżakom jak najsurowiej najeżdżania ziemi Żmudzkiej; Janowi zaś Rzeszowskiemu arcybiskupowi Lwowskiemu, tudzież Piotrowi biskupowi Wileńskiemu, osobnemi listy polecił ustanowienie biskupstwa na Żmudzi.
Władysław król Polski postanowiwszy wniśdź po trzeci raz w związki małżeńskie, wysłał rycerza Piotra Miedźwiedzkiego do Brabancyi, aby poznał Annę córkę Karola króla Czeskiego, a wdowę po książęciu Brabanckim, i namawiał ją do zawarcia z królem ślubów małżeńskich. Na prośby i nalegania posła odpowiedziała: „że nie chce iść za mąż, i wstręt ma do powtórnych ślubów.“ Ale to postanowienie swoje nie zadługo potém złamawszy, poszła za elekta Utrechtskiego (Trajectensis), którego wielce pokochała. Ten lubo już był subdyakonem, porzuciwszy biskupstwo i stopień subdyakona, pojął Annę w małżeństwo.
We Środę po Ś. Katarzynie, Jan książę Raciborski i Opawski, za zezwoleniem Wacława biskupa Wrocławskiego, w kościele N. Maryi w Raciborzu ustanowił kollegiatę, złożoną z dwóch prałatów, to jest proboszcza i dziekana, tudzież dwunastu kanoników i tyluż wikaryuszów; i do tych dwunastu kanonij i prebendarzy przydzielił cztery kanonije czyli prebendy, które był w roku tysiącznym dwóchsetnym ośmdziesiątym siódmym Tomasz II biskup Wrocławski, na pamiątkę swego uwolnienia z więzów i wygnania, za dozwoleniem kapituły, ustanowił w kaplicy Raciborskiego zamku pod wezwaniem Św. Tomasza Kantuaryjskiego, i osadził na dziesięcinach biskupiego stołu. Późniejszym zaś czasem Mikołaj, syn wojta Freisztadzkiego, ustanowił scholasteryą; Cypryan, pleban Kaczorski, kantoryą; Jan Roth z Kaczora, kustodyą; Jan Schefflar prebendę; Piotr syn Dudka, drugą prebendę; co uskutecznili własnym nakładem, poskupowawszy czynsze u książąt i panów Raciborskich. A tak rzeczony kościoł Raciborski ma pięciu prałatów, a czternaście prebend i tyluż wikaryuszów. Wszystkich zaś prelatur i prebend książę Raciborski jest wyłącznym patronem i kollatorem; wikaryaty rozdają prałaci i kanonicy, każdy w swojej prebendzie, gdy ta potrzebuje osadzenia.
Chan Tatarski Edyga, dzierżący w swoich ręku władzę i panowanie nad całém państwem Tatarów, na którego rozkaz wojska ich i legiony obierały sobie i wypędzały wodzów, wyszedł z potężném wojskiem przeciw Rusi, i wtargnąwszy do niej niespodzianie, Kijów, jego przedmieścia i wszystkie kościoły złupił, a odarty i spustoszony ogniem zniszczył, przyczém wielką liczbę obojej płci ludu w niewolą zabrał. Ale chociaż zamek Kijowski wojskiem swojém obległ, i oblężenie to przez niejaki czas popierał, po wiele kroć uderzając do zamku i kusząc się o jego zdobycie, gdy jednakże Polacy i Rusini osadzeni w nim załogą dzielnie się bronili, przymuszony był od oblężenia odstąpić. Od tego przecież czasu znikła dawna Kijowa piękność, blask i ozdoba; a miasto, z przyczyny poniesionej przez tę grabież i pożogę klęski, poczęło się wyludniać, i już nigdy nie mogło pierwotnej odzyskać świetności.
Zygmunt, król Rzymski i Węgierski, na prośby ojców Konstancyeńskiego soboru, postanowiwszy udać się do królestwa Aragonu, dla namawiania Piotra de Luna, zwanego Benedyktem XIII, a przemieszkującego w królestwie Aragońskiém, aby zrzekł się papiestwa, dnia dwudziestego ósmego Lipca wyjechał z Konstancyi i przybył aż do Barcelony. Ale gdy rzeczonego Piotra de Luna ani prośbą ani groźbą nie mógł w występnym zachwiać uporze, wymógł to na Ferdynandzie królu Aragońskim, iż pomienionemu Piotrowi de Luna odmówił posłuszeństwa, a poddał się wyrokom soboru, dla połączenia rozdwojonego kościoła. Rzeczony zaś Piotr Luna od kardynałów i od wszystkich jako niesłusznie opierający się opuszczony i wyklęty, udał się do zamku Paniusculi, i tam życie zakończył. Poczém Zygmunt król z Aragonu pojechał do Francyi, do miasta Paryża, w celu pogodzenia królów Angielskiego z Francuzkim, między którymi zacięta toczyła się wojna, i raz tej, drugi raz owej stronie ściągała klęski. Wyjednał zaś sobie Zygmunt, że z nim razem wyprawiono w poselstwie z Polski Mikołaja arcybiskupa Gnieźnieńskiego, z przyczyny, iż ten na soborze w Konstancyi dla okazałości swego dworu, koni, naczyń złotych i srebrnych, i nadzwyczaj wielkich wydatków, świetnie się odznaczał, i między biskupami, których tam liczna zebrała się rzesza, a nawet między kardynałami, nie miał sobie równego; niemniej Janusza z Tuliskowa kasztelana Kaliskiego i Zawiszę Czarnego z Garbowa, rycerzy. A gdy w drodze, jadąc do Paryża, Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński, stosownie do otrzymanych od Władysława króla Polskiego na piśmie zleceń, z Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim, jako w chwili wolnej i swobodnej, wiele i z śmiałością mówił o potrzebie podniesienia na nowo z strony Władysława króla Polskiego wojny przeciw Krzyżakom Pruskim, z kończącym się już rozejmem; rzeczony Zygmunt król Rzymski i Węgierski, wymiarkowawszy z tych rozmów, że Władysław król skłonnym był do wydania Krzyżakom wojny zaraz po skończonym rozejmie, a nawet gorąco jej pragnął, użył pośrednictwa Karola króla Francuzkiego, i wyjednał przez niego, że Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński, i towarzysze jego Janusz kasztelan Kaliski i Zawisza Czarny, posłowie królewscy, a potém i sam Władysław król Polski, przyjęli zawieszenie broni na dalsze lat dwa. Osnowy ułożonego w tej mierze na piśmie pośrednictwa Karola króla Francyi nie zdało nam się tu rzeczą potrzebną przytaczać.
Pod ten czas, kiedy Zygmunt król Rzymski i Węgierski w Paryżu przebywał, Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński, chcąc podwyższyć sławę i znaczenie króla Polskiego i królestwa, wyprawił w Niedzielę pierwszą postu wielką i wspaniałą ucztę, na którą zaprosił wszystkich szkoły Paryzkiej mistrzów, doktorów, uczniów i podwładnych (co dla mieszkańców Paryża wielką było osobliwością i podziwem) i wspaniale ich uraczył. Aliści w czasie obiadu doktorowie rzeczonej wszechnicy naukowej podali Mikołajowi arcybiskupowi Gnieźnieńskiemu pismo, zawierające satyrę potwarczą na Władysława króla Polskiego, a napisane przez Jana Falkemberga, mnicha zakonu kaznodziejskiego, który do tego przenajęty był od Krzyżaków. Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński, wziąwszy to pismo, zawiózł je na sobor Konstancyeński, i Jana Falkemberga jego autora, obecnego na soborze, oskarżył w imieniu króla i królestwa. Skoro więc podał rzeczony paszkwil soborowi do roztrząśnienia, Ojcowie świętego soboru znalazłszy w nim wiele fałszu i oszczerstwa, i postanowiwszy ująć się, jak przystało, za sławą króla i królestwa Polskiego, potępili rzeczone pismo jako fałszywe i gorszące; Jana zaś Falkemberga, jego autora, wyrokiem stanowczym osądzili i skazali na dożywotnie więzienie: a na dowód i świadectwo takowego wyroku, wszyscy kardynałowie i wyobraziciele różnych narodowości własnoręcznie go podpisali. Jakoż pomieniony Jan Falkemberg, za naleganiem arcybiskupa Gnieźnieńskiego, tudzież Laskarego nominata biskupa Poznańskiego i innych posłów króla Polskiego i królestwa, wzięty był do więzienia i w niém trzymany przez wszystek czas trwającego soboru. Ubolewali bowiem i wielce cierpieli ojcowie i książęta na soborze przytomni nad złośliwością tak czarnej i ohydnej potwarzy, wyszłej z pod pióra jednego lekkomyślnego mnicha, który niepomny na swój stan i powołanie, wydał ową nikczemną satyrę, raczej paszkwil oszczerczy na króla, najchwalebniejszego rozkrzewiciela wiary i religii chrześciańskiej; i nalegali, aby autor tak bezecnego i złośliwego pisma godną siebie i niezwykłą poniósł karę. Pomiędzy wszystkimi zaś książetami kościoła i ojcami soboru, kardynał Florentyński Franciszek najsurowiej nań powstał: „Co za zuchwalstwo, mówił, co za szaleństwo twoje, człowiecze nikczemny, podły i bez sumienia, że męża najzacniejszego, króla tak znakomitych przymiotów, śmiałeś twém brudném i zelżywém pismem znieważyć? Ujmy szukasz królowi i człowiekowi, który wszystkich, jakich nie tylko nasz wiek ale i dawne wieki wydały, skromnością, pomiarkowaniem, ludzkością i wspaniałością przewyższył? i nad którego od czasu Apostołów nikt naszej prawowiernej religii więcej nie usłużył, ochroniwszy tyle rodzin i ludów? Widzisz bezecny pismaku, jak za tym prawym monarchą nie tylko prałaci i uczeni jego królestwa, ale i zgromadzeni na ten sobor wszelakiego stanu, rodu i godności mężowie żarliwie się ujmują, i każdy sławę jego tyle co swoję własną cześć waży? Bo cnoty tego króla słyną głośno w całym świecie chrześciańskim. Wyjaśniła już prawda, wierzaj mi, twoje fałsze; pokonana jest twoja zuchwałość, zawstydzona płochość i nierozwaga, na wieczną dla ciebie hańbę i sromotę. Nałóg, jak mniemam, występku i umysł przewrotny powiódł cię do takiego bezprawia, że rozwiązawszy swój język złośliwy nie sromałeś się kłamać, bredzić, wymyślać zbrodnie i spotwarzać króla, będąc z powołania kapłanem i mnichem. Tak jest, niema tu nikogo z obecnych ojców soboru, nikogo z pomiędzy niższych, a nawet najmniej znaczących osób, któryby tobą nie gardził, jako człowiekiem niegodnym oczu ludzkich, spojrzenia i obcowania, człowiekiem występnym, znienawidzonym od Boga i ludzi. Odbieraj więc za twój czyn nieprawy zasłużoną nagrodę, i w brudném a ohydném więzieniu z wyroku tego świętego soboru gnij do końca życia, a bądź dla drugich przykładem, że tak podłe występki nie uchodzą nigdy bezkarnie.“ Rzeczony Jan Falkemberg, mnich zakonu kaznodziejskiego, dyecezyi, miasta i klasztoru Kamieńskiego, uwiedziony łakomstwem i nadzieją zysku, a podmówiony od Krzyżaków, i własną chętką, jak to sam często wyznawał, podniecony, napisał pomienioną satyrę na Władysława króla Polskiego. Gdy potém z więzienia, w którém z wyroku powszechnego soboru był osadzony, za łaską Marcina V papieża wydobył się, i pobiegł do mistrza zakonu Krzyżaków Pawła de Rusdorf z Torunia do Marienburga, w spodziewaniu wielkiej nagrody, a mistrz Paweł dał mu wszystkiego tylko cztery grzywny Pruskie, mówiąc, „iż jego satyra ani zakonowi ani mistrzowi żadnej korzyści nie przyniosła;“ wtedy on, człek zuchwałego serca, gniewem uniesiony rzucił w oczach mistrza pieniądze na ziemię, i miotał obelgi na mistrza i zakon; za co potém skazany od tegoż mistrza na utopienie w Wiśle, zaledwo przy pomocy mieszczan Toruńskich zdołał się wymknąć i uciec do Kamienia, gdzie nową na mistrza i zakon Pruski napisał satyrę, daleko ohydniejszą, niżli była owa przeciw Władysławowi królowi Polskiemu wymierzona. Alić gdy dla ogłoszenia jej na soborze Bazylejskim wybrał się w drogę, przyjaciele mistrza i komturów napadli go około Strasburga, złupili, i zabrali mu rzeczoną satyrę. Z soboru Bazylejskiego udał się potém do Lignicy, dyecezyi Wrocławskiej, gdzie i życie zakończył.
Władysław król Polski rychlej niż zwykle wybrawszy się z Litwy, po oktawie Trzech Królów przybył do ziemi Chełmskiej i zatrzymał się w Lubomli, dokąd z umysłu zajechały do niego Alexandra rodzona siostra królewska, a żona Ziemowita książęcia Mazowieckiego, i Elżbieta z Pilcy, wdowa po Wincentym z Granowa, niegdyś kasztelanie Nakielskim, którą Władysław król wielce był sobie upodobał. Jakoż spowodowany tą miłością, od wielu uważaną za oczarowanie, rzeczony król Władysław przez siostrę swoję Alexandrę począł ją namawiać do zawarcia z sobą ślubów małżeńskich. Nie sromał się król tak dostojny brać za żonę kobietę suchotami wyniszczoną, i swoję poddankę, wdowę po trzech mężach, to jest Janie Morawczyku z Miedźwiedzia, Wiśle Czamborze Ślązaku z Wissenburga, i Wincentym Granowskim kasztelanie Nakielskim, zwiędłą i podstarzałą, a stanem i pochodzeniem bynajmniej sobie nierówną; i zdrowie przy ciągłém powodzeniu czerstwe i kwitnące wątlić pożądliwością ku jednej niewieście, zkąd przykre potém przyszły nań słabości. Im zaś znakomitszym i wyższym w swojej dostojności był król, tém bardziej ubliżały mu te związki, zacierając jego chwałę tak u swoich jako i u obcych. Chociaż więc to małżeństwo tajemnemi układy już było w ów czas postanowione, trzymano je atoli w ścisłej tajemnicy, i nie wiedzieli nic o niém prałaci i panowie Polscy, którzy żadną miarą nie byliby nań pozwolili królowi. Lecz kiedy odjeżdżającą Elżbietę król Władysław szubami i innemi wysokiej ceny obdarzył podarunkami, już jego hojność wielu na siebie uwagę zwróciła. Potém król w ziemi Chełmskiej zabawiwszy się przez kilka dni łowami, na zapusty przybył do Jedlny, dokąd także zjechało się wielu panów radnych. Z Jedlny na Niedzielę drugą postu ściągnął do Sandomierza. Pod ten czas spadły były śniegi wielkie, które w wielu miejscach zboża powymrażały; z tej przyczyny urodzaje chybiły i następnego lata głód był między ludźmi. Z Sandomierza przybył król na dzień Ś. Benedykta do Koprzywnicy, i tu odprawił rocznicę żałobną za Annę królową. Ztąd przez Nowe miasto, Tuchow, Biecz, Jasło, Frysztad, Tyczyn, przybył do Łancuta, gdzie go Elżbieta Granowska przez dwa dni wspaniale przyjmowała; potém na Jarosław, Przemyśl, Medykę, Grodek zjechał do Lwowa, i tu obchodził święta Wielkiejnocy. Przez wysłanego zaś do Litwy Jana Mężyka z Dąbrowy doniósł Alexandrowi wielkiemu książęciu Litewskiemu, że z Elżbietą Granowską zamierzył wejść w śluby małżeńskie. Jakkolwiek wiadomość ta niemiłą była Witołdowi i wielce go zmartwiła, uznał bowiem te związki za niegodne króla i wspólnego im domu książęcego, zwłaszcza, że je król Władysław ułożył bez jego wiedzy i zezwolenia panów rady, a mógł przez połączenie się z znakomitszym jakim domem sobie i krajowi wielkie zjednać korzyści, dozwolił jednak królowi spełnić ten zamiar i życzenie. Zaczém król Władysław we Czwartek po świętach Wielkiejnocy wyjechawszy ze Lwowa, przez Gliniany, Bobrkę, Fulsztyn, a potém przez góry (Alpes) przebrawszy się do Sobienia, w Sobotę, w dzień ŚŚ. Filipa i Jakóba przybył do Sanoka. Tu z polecenia królewskiego zjechali się Jan Rzeszowski arcybiskup Lwowski, Wojciech Jastrzębiec biskup Krakowski i Jan biskup Chełmski; Krystyn z Ostrowa kasztelan i Jan z Tarnowa wojewoda, krakowscy; Zbigniew z Brzezia marszałek królestwa Polskiego i Piotr Szafraniec podkomorzy Krakowski, nie wiedząc bynajmniej co się święciło; mało kto bowiem wiadomy był zamiarów króla. Przybyła nadto Alexandra, żona Ziemowita książęcia Mazowieckiego, swatka zamierzonego małżeństwa; tudzież Elżbieta Granowska, mająca nazajutrz wejść w związki małżeńskie, bynajmniej nieodpowiednie stanowi, w jakim się zrodziła i wychowała. W Niedzielę, w dzień Ś. Zygmunta, król Władysław wezwawszy na wspólne zebranie prałatów i panów, wyjawił im zamiar swój połączenia się związkiem małżeńskim z Elżbietą Granowską. A chociaż go niektórzy królowi odradzali, przekładając, „że dla monarchy takiej godności niewiasta podeszłego już wieku, jego własna poddanka, i wdowa po trzech mężach nie była stosowną;“ gdy jednakże widzieli, że król niezachwiany był w swojém postanowieniu, i że już wcale odmienić się nie mógł, jedni ustąpili mimowolnie, drudzy nań zezwolili. Po odśpiewaniu zatém uroczystej wotywy w kościele parafialnym w Sanoku przez Jana Rzeszowskiego arcybiskupa Lwowskiego, Władysław król wziął ślub z Elżbietą Granowską, niewiastą już z zmarszczkami na twarzy, i połogami licznemi wyniszczoną, kilku już bowiem doświadczała mężów. Błogosławił parze osobiście ślub biorącej rzeczony Jan arcybiskup Lwowski. Lubo zaś dzień Niedzielny Św. Zygmunta, w którym to się działo, od rana aż do godziny trzeciej był jasny i pogodny, po dopełnionym obrządku ślubnym nagle się zachmurzyło i oziębiło; powstała zawieja, śnieg z deszczem i krupami ciągle padał; co wszystkich zafrasowane już tém małżeństwem umysły jeszcze bardziej powarzyło i zasępiło. Kiedy nadto rzeczona Elżbieta Granowska po ślubie wyszedłszy z kościoła wsiadła do powozu i jechała do zamku, złamało się pod nią koło, i to w największém błocie; przymuszoną więc była wysiąśdź z pojazdu, i pieszo iść resztę drogi. Co wszystko oznaczało, że to małżeństwo, które Władysław w owym dniu zawarł, niemiłe było Bogu i ludziom, i że szczęścia jego koło wkrótce się miało złamać. Jakoż nie daremne były te wieszczby; albowiem Elżbieta Granowska, której matka Jadwiga, żona Ottona z Pilcy wojewody Sandomierskiego, króla Władysława do chrztu trzymała, była z nim złączona duchowném powinowactwem i winna się była uważać za jego siostrę. A gdy się wiadomość o tém rozeszła po królestwie Polskiém, wielu gorliwszym miłośnikom kraju łzy wycisnęła; już bowiem wtedy z żalem przewidywali, że wszystek zaszczyt i chwałę, jaką był król Władysław zjednał sobie i królestwu przez sławne swoje zwycięztwa, a która napełniła wszystkie kraje chrześciańskie i barbarzyńskie, zaćmi to jedno niewczesne i tak nierówne małżeństwo; wiele nadto wróżyli z niego niepomyślności i nieszczęść. Przeczuwali bowiem, że to małżeństwo pobudzi zawistników i nieprzyjaciół królewskich i nastręczy im przedmiot do wyszydzania króla i królestwa. Jakoż nie zawiedli się w swojém mniemaniu. Jak tylko bowiem dowiedzieli się o pomienioném małżeństwie Krzyżacy Pruscy, natychmiast rozesłali o niém wiadomość do soboru Konstancyeńskiego, Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, i innych królów i książąt chrześciańskich, ku ohydzeniu i zniesławieniu króla Władysława i Polski. Posłowie królestwa, tak duchowni jako i świeccy, zasiadający pod ów czas na soborze w Konstancyi, powziąwszy tę wiadomość najpierwej z ust Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, wielce się zafrasowali, i ze łzami utyskiwali na wspólną sromotę króla i ojczyzny. Ta bowiem Elżbieta, po śmierci ojca Ottona wojewody Sandomierskiego, herbu Topor, jedyna dziedziczka znacznego majątku, wykradzioną była z Pileckiego zamku przez Wisła Morawczyka, ułakomionego tak wielkim posagiem, i uwiezioną do Moraw. Dowiedziawszy się o tém Jenczyk Hiczyński (de Hiczyn), jeden z panów Morawskich, herbu Odrowąż, zapragnął podobnież jej bogatego wiana; zaczém jako mocniejszy wydarł ją Wisłowi i sam pojął za żonę. A gdy rzeczony Wisło (Wiszel) w czasie pobytu swego w Krakowie, nie mogąc siłą, niepokoił listami Jenczyka Hiczyńskiego o gwałtowne wydarcie sobie Elżbiety Pileckiej, którą mienił prawą swoją małżonką, jako połączoną duchowo i cieleśnie, Jenczyka zaś nazywał cudzołozcą, a mimo kilkokrotnych upomnień tegoż Jenczyka, nie przestawał go różnemi obelgami znieważać, w Krakowie, kiedy wychodził z łaźni, w domu zwanym Szpota, przez tegoż Jenczyka Hiczyńskiego, który z dwunastu procarzami tajemnie przybył do Krakowa, zabity został; i odtąd za zezwoleniem króla Władysława spokojnie już posiadał żonę i jej posag. Ale gdy i Jenczyk niezadługo umarł, Spytek z Melsztyna wojewoda Krakowski wziął ją w swoję opiekę dla bliskiego powinowactwa i jakiegoś podobieństwa herbu, i wydał ją za Wincentego Granowskiego; o co gniewali się Toporczykowie, że był człowiek ubogiego mienia. Ten ożeniwszy się tak bogato, począł się pisać Leliwczykiem.
Po dopełnionych ślubach małżeńskich, Władysław król Polski zabrawszy z sobą żonę Elżbietę, pod smutnemi wieszczbami z Sanoka wyjechał do Lwowa, a ztamtąd przez Gliniany, Busk, Sokołów, Trembowlę, Buczacz, na uroczystość Bożego Ciała przybył do Halicza. Z Halicza znowu wrócił do Lwowa; a zostawiwszy królową Elżbietę, sam przez Kamionkę ruszył do Dobrotworu nad Bugiem, kędy w dzień Ś. Jana Chrzciciela zjechał się z Alexandrem Witołdem wielkim książęciem Litewskim, w celu ułagodzenia jego gniewu i obrazy, jaką był powziął z przyczyny tego nowego małżeństwa, które i na niego ściągało niesławę. Po tym zjeździe z Witołdem wrócił król do Glinian, a ztąd przez Drohobycz i Oziminy przybył do Sambora. Potém wraz z królową Elżbietą przez Medykę, Sośnice, Łancut, Ropczyce, Pilzno, Biecz, Grębów, udał się do Nowego Sącza, dokąd z Krakowa na jego spotkanie przybyła córka królewska Jadwiga, smutna wielce i zmartwiona. Z Sącza przez Czorsztyn, Nowy targ, Mszanę, Dobczyce, na uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi przybył do Niepołomic, gdzie siedm dni zabawiwszy, znowu na Nowe miasto, Sandomierz, Szczekarzewice i Solec wyjechał w Lubelskie. A kiedy przebywał w Żukowicach, wysłał mistrza Andrzeja z Kokorzyna do soboru Konstancyeńskiego w celu uzyskania dyspensy, aby mu wolno było mieszkać w małżeństwie z Elżbietą Granowską, zaślubioną mimo zachodzących z nią związków powinowactwa. Po wielu usiłowaniach i zabiegach, nie bez znacznych trudności, otrzymał król Władysław dyspensę; lubo należało mu raczej starać się o rozwód i unieważnienie tak szpetnego i obrzydłego małżeństwa, Bogu i ludziom niemiłego, które bogdaj nie tylko w Polsce ale nigdzie się nie święciło. Do tej jednakże dyspensy przydano warunek nieco ją zaostrzający: „że po śmierci Elżbiety nie miało już być wolno królowi innej pojmować małżonki.“ Ten atoli warunek, jak to później opowiemy, nie był dotrzymany.
Z Żukowic król Władysław wyjechał na Ruś i tam jesień całą przepędził, zapowiedziawszy koronacyą królowej Elżbiety na dzień Św. Elżbiety. Z Rusi przybył na Ś. Marcin do Niepołomic, a na Św. Elżbietę do Krakowa, gdzie mimo odradzania wszystkich niemal prałatów i panów królestwa Polskiego, a zwłaszcza Sędziwoja z Ostroroga wojewody Poznańskiego, który postanowieniu królewskiemu najmocniej się opierał, nowo zaślubioną małżonkę Elżbietę kazał Janowi Rzeszowskiemu arcybiskupowi Lwowskiemu w kościele Krakowskim koronować. Nie do smaku była ta koronacya Mikołajowi arcybiskupowi Gnieźnieńskiemu, że jej dopełnił arcybiskup Lwowski; obawiając się zatém, aby na przyszłość kościoł Gnieźnieński i jego arcypasterze nie stracili pierwszeństwa, wyjednał sobie u soboru Konstancyeńskiego przywilej i miano prymasa kościoła Polskiego. Od tego czasu on i wszyscy jego następcy piszą się arcybiskupami Gnieźnieńskiemi i prymasami. Po koronacyi królowej Elżbiety, Władysław król Polski, zostawiwszy królową w Krakowie, sam w Piątek w dzień Św. Katarzyny zwykłą drogą wyruszył do Litwy, gdzie zabawiał się łowami, święta Narodzenia Pańskiego obchodził w Grodnie, a dopiero na zapusty przybył z powrotem do Jedlny, dokąd królowa Elżbieta wyjechała na jego spotkanie.
Sobor Konstancyeński, pragnąc zjednoczyć kościoł tak długo rozerwany z przyczyny dumy i zazdrości współzawodników ubiegających się o papiestwo, postanowił złożyć z stolicy i usunąć wszystkich trzech wdzierców, którzy się mienili papieżami, to jest Baltazara Kossę nazwanego od swoich stronników Janem XXIII, Piotra de Luna, który otrzymał imię Benedykta XIII, i Anioła de Corrario, zwanego Grzegorzem XII, ponieważ osądzono, że inaczej nie można się było spodziewać trwałego i doskonałego w kościele zjednoczenia. Zaczém upominał i prosił naprzód rzeczonego Baltazara czyli Jana XXIII, który sam był zwołał sobor Konstancyeński i osobiście mu przewodniczył, „ażeby dla jedności kościoła Bożego, tak jak to własnoręczném pismem, dobrowolnie i pod przysięgą zapewnił, zrzekł się stolicy papieskiej. “ Ale on, niepomny swego przy rzeczenia, uważając zrzeczenie się takowe za przykre dla siebie i sromotne, nie chciał ustąpić z papiestwa; lecz potajemnie i w obcej odzieży, przy pomocy Fryderyka książęcia Austryi (jak się to wyżej powiedziało) wymknął się z Konstancyi. Potém, z rozporządzenia soboru i Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, w mieście Löffenburg schwytany, i w zamku Gotleben nad Renem w więzieniu osadzony, wyrokiem rzeczonego soboru złożonym został z stolicy papieskiej, na której siedział lat cztery. Anioł zaś Corrario, czyli Grzegorz XII, pragnąc gorliwie zjednoczenia kościoła, wysłał na sobor Konstancyeński krewnego swego Pandulfa de Malatestis, który na zgromadzeniu powszechném, w mowie poważnej i zapału pełnej, do której wziął za godło owe słowa: „Stał się w obec Anioła gmin wielki niebieskich zastępów“ (Facta est cum Angelo multitudo militiae coelestis exercitus) zrzekł się jawnie i zupełnie imienia i władzy Grzegorza XII, a z nią wszelakich praw papieskich, jeżeli mu jakie służyły, przesiedziawszy na stolicy lat dwanaście. Nawzajem wyjednał to u soboru, że wszyscy kardynałowie przez niego mianowani pozostali na swoich godnościach; jemu zaś, Grzegorzowi XII, zapewniono i zapisano stosowne do jego godności opatrzenie z dóbr kościoła Rzymskiego, to jest Marchią Ankońską. Do namawiania zaś Piotra de Luna, aby ustąpił z papiestwa, ojcowie soboru, usiłujący wszystko czynić z największém umiarkowaniem, uprosili Zygmunta króla Rzymskiego, który tym celem udał się do Ferdynanda króla Aragonii aż do Perpinianu, w towarzystwie liczném prałatów, doktorów i rycerzy, między innymi Zawiszy Czarnego z Garbowa, szlachcica Polskiego, który w Perpiniano sławnego rycerza Jana z Aragonii w pojedynczej walce w przytomności obu królów pokonał. Na prośby usilne Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, rzeczony Piotr de Luna, czyli Benedykt XIII, wraz z Ferdynandem królem Aragońskim, z wielką okazałością i liczném gronem kardynałów i prałatów należących do jego zwolennictwa, przybył do Konstancyi. Przez dni kilkanaście pracowano nad nim różnemi namowami i układami, aby się zrzekł papiestwa, ale on odrzuciwszy najuczciwsze warunki, jakie mu Zygmunt król Rzymski i Węgierski i ojcowie soboru podawali, oświadczył, „że w żaden sposób z stolicy papieskiej nie ustąpi, utrzymując, że prawym i rzeczywistym był papieżem, bez którego woli sobor powszechny nie mógłby się odbywać ani być zwołanym.“ W takim uporze i zaciętości wyjechawszy z Perpinianu, udał się do zamku Paniuscula, warowni położonej nad morzem w dyecezyi Tortozeńskiej, a należącej do mnichów zakonu Ś. Jana, gdzie resztę życia przepędził, mieniąc się uporczywie nawet po zjednoczeniu kościoła i przy śmierci papieżem. Odstąpił go bowiem Ferdynand król Aragoński, i odmówiwszy mu posłuszeństwa połączył się z soborem Konstancyeńskim, pod pewnemi warunkami, w których zastrzeżono, aby wszyscy osadzeni na godnościach przez Piotra Lunę pozostali na swoich stopniach i urzędach. Zaczém kardynałowie odstąpiwszy papieża swego Piotra Lunę, połączyli się z soborem Konstancyeńskim, i uznani zostali za kardynałów.
Sobor Konstancyeński widząc, że umiarkowaniem i łagodnością nic na Piotrze de Luna wymódz nie zdoła, wymierzył nań surową sprawiedliwość. Wytoczywszy przeciw niemu spór sądowy, wydał wyrok stanowczy, którym pozbawił go wszelakiej czci, godności i urzędu, i wyrok takowy na zgromadzeniu powszechném ogłosił. Potém wybrał celniejszych prałatów z wszystkich narodowości, którzy wraz z kardynałami trzech zwolennictw połączywszy się w jedno ciało, weszli do konklawy w celu obrania nowego papieża. A lubo Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński miał za sobą na tej elekcyi między kardynałami i prałatami wiele głosów, musiał jednak ustąpić Ottonowi Kolumnie, kardynałowi dyakonowi, który przeważniejszą liczbą poparty, w dzień Ś. Marcina zgodnie obrany i ogłoszony został papieżem, i przyjął imię Marcina V; nazajutrz wziął święcenie kapłańskie, a potém wyświęcono go na biskupa i na papieża. Zaraz przez rozesłane listy i posły oznajmił tenże Marcin o swoim wyborze królom i książętom, a między nimi Władysławowi królowi Polskiemu, dla którego szczególniejszą miał przychylność. Poniósł Wojciech Jastrzębiec biskup Krakowski wiele przykrości i kłopotów od soboru Konstancyeńskiego, który kazał mu był stawić się osobiście, na nalegania niektórych biskupów Angielskich i Hiszpańskich, oburzonych złożeniem Piotra Wysza biskupa z stolicy Krakowskiej, a zaprzyjaźnionych niegdy z tymże Piotrem biskupem na zjeździe duchownym w Sienie; gdy atoli Władysław król Polski wstawił się za nim przez listy i posły u soboru, uwolniono go od stawiennictwa i zaprzestano z nim sprawy, zwłaszcza że Piotr Wysz biskup już był od dawna zszedł ze świata. Wszelako poważniejsze osoby na tym soborze utrzymywały, i powszechne było mniemanie między ludźmi, że gdyby był Piotr Wysz biskup żył do tego czasu, pewnie z postanowienia soboru Konstancyeńskiego byłby został przywróconym na biskupstwo Krakowskie, z którego niesprawiedliwie go strącono. Wyrok zaś złożenia z papiestwa Piotra de Luna czyli Benedykta XIII, wydany przez sobor Konstancyeński, dla potomnej pamięci, osądziliśmy za rzecz potrzebną w tém dziele zamieścić.
„Niechaj ten wyrok wychodzi od oblicza i sądu Tego, który siedzi na Majestacie, a z ust Jego ukazuje się miecz obosieczny; którego szala jest sprawiedliwa i słusznie odważa sprawy; Tego, który przyjdzie kiedyś sądzić żywych i umarłych, Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen. Sprawiedliwy jest Pan, i umiłował sprawiedliwość; oczy Jego widzą słuszność, a oblicze Jego zwrócone jest na tych, którzy czynią nieprawość, aby zatracił na ziemi ich pamięć. Niechaj zginie, mówi Prorok święty, pamięć tego, który wszystkich ludzi i wszystek kościoł prześladował i niepokoił, a takim jest Piotr de Luna, Benedyktem XIII od niektórych zwany. Ileż on zawinił przeciw kościołowi Bożemu i wszystkim ludom chrześciańskim, utrzymując, podżegając i przedłużając odszczepieństwo i rozerwanie kościoła! Ileż razy w miłości i pokorze, według nauki Ewangelicznej, upominany był przestrogami, błagany prośbami królów, książąt i prałatów, aby przywrócił pokój kościołowi, uleczył jego rany, i rozerwane części w jednę całość i w jedno połączył ciało, co uczynić był zaprzysiągł i co było w jego mocy! On jednak tych miłościwych przestróg bynajmniej słuchać nie chciał. Iluż potém użyto pośrednictw, których gdy podobnież nie wysłuchał, sam kościoł przymuszony był wedle nauki Ewangelicznej Chrystusa Pana wyrzec upomnienie. A kiedy i tego nie chciał posłuchać, winien być uważany za poganina i bezwiercę. Okazują to jawnie położone przeciw niemu w sprawie wiary i odszczepieństwa przed sądem tego świętego soboru wywody. Na ich zasadzie tenże sobor święty i powszechny postępując słusznie i prawnie, po dopełnieniu całkowitej czynności, przejrzeniu i zbadaniu należytem wywodów, i dojrzałym wreszcie rozmyśle, jako wyobrażający w sobie kościoł powszechny, i w tej sprawie zasiadający na sądzie, uchwala, orzeka, i stanowczym wyrokiem przez niniejsze pismo ogłasza: Że pomieniony Piotr de Luna, zwany jak się wyżej rzekło Benedyktem XIII, był i jest krzywoprzysiężnym kościoła powszechnego gorszycielem, podżegaczem i zwolennikiem dawnego odszczepieństwa, przyczyną i narzędziem rozerwania w kościele, burzycielem jego jedności i pokoju, wichrzycielem, odszczepieńcem, odstępcą, gwałcicielem artykułu wiary uznającego jeden kościoł prawowierny i święty, przeciwnikiem tegoż kościoła Bożego i zelżycielem jawnym, zaciętym i niepoprawnym, a ztąd niegodnym wszelakiego stopnia i miana godności; odrzuconym od Boga, a tém samém wyzutym z praw, jakieby mu służyć mogły do papiestwa i posiadania Rzymskiej stolicy; nieużytecznym i uschłym, a ztąd odciętym od kościoła katolickiego członkiem. Zaczém tenże sobor święty, rzeczonego Piotra, który się prawem wdzierstwa mieni papieżem, składa niniejszém z stolicy i zwierzchnictwa kościoła, odsądza od wszelakich praw, tytułów i stopni godności, dóbr duchownych i urzędów, a to bez żadnego wyłączenia i zastrzeżenia. Zakazuje temuż Piotrowi, aby odtąd nie ważył się mienić siebie papieżem i najwyższym biskupem Rzymskim; wszystkich zaś prawowiernych Chrystusa wyznawców od ślubowanego mu posłuszeństwa i jakich bądź kolwiek zobowiązań względem niego i przysiąg uwalnia. A nadto, zakazuje tymże prawowiernym synom Chrystusa, wszystkim i każdemu z osobna, pod karą uznania ich za heretyków i odstępców, pozbawienia wszelakich dóbr, stopni i godności, tak duchownych jako i świeckich, i innych kar prawem wskazanych, chociażby przestępcy piastowali nawet godności biskupie, patryarsze, kardynalskie, królewskie lub cesarskie (których-to godności, w razie nieposłuszeństwa temu rozporządzeniu, na mocy niniejszego wyroku, już tém samém będą pozbawieni i innym nadto karom podlegli), aby rzeczonego Piotra de Luna, odszczepieńca i kacerza jawnego, niepoprawnego, przekonanego dowodnie, i złożonego z stolicy, nie uznawali za papieża, ani mu podlegali, ani użyczali pomocy, rady i obrony. Oznajmuje nakoniec i stanowi, że wszelkie z jego strony wynoszone zakazy, odwołania, uchwały, wyroki, tudzież kary duchowne przezeń wymierzane, i jakiekolwiek bądź sprawy, któreby wyrażonym wyżej postanowieniom mogły się sprzeciwiać i stawać na przeszkodzie, mają być uważane za nieważne; jakoż sobor niniejszém znosi je i unieważnia. Zastrzega wreszcie inne kary, które w razach wyżej namienionych prawa przepisują.“
Jan Rzeszowski arcybiskup Lwowski, wypełniając zlecenie dane sobie a razem Piotrowi biskupowi Wileńskiemu od soboru Konstancyeńskiego, udał się do Litwy, gdzie pod ów czas Władysław król Polski przebywał, i według tegoż zlecenia kościoł katedralny pod wezwaniem ŚŚ. Alexandra, Ewencyusza i Teodoryka, w Miednikach w ziemi Żmudzkiej, z pomocą Piotra biskupa Wileńskiego założył, zbudował, i naznaczonym już wprzódy przez Władysława króla Polskiego posagiem dostatecznie opatrzył. Nadto, rzeczony Władysław król Polski założył i uposażył w owym czasie na Żmudzi dwanaście razem kościołów parafialnych, stosownie do liczby dwunastu powiatów, w każdym powiecie jeden wystawiwszy kościoł. Rządcom ich naznaczył w kościele katedralnym Miednickim tytuł, miejsca (stallum), głos i kolejne starszeństwo kanoników. Pierwszym zaś przełożonym kościoła katedralnego Miednickiego był Maciej, rodem Niemiec, w Wilnie jednak urodzony, świadomy języka Litewskiego i Żmudzkiego. Dwunastu zaś kapłanom, wszystkim rodem Polakom, gorliwym o wzrost i rozszerzenie wiary katolickiej, poruczono dwanaście kościołów parafialnych na Żmudzi, którym Władysław król Polski i niektórzy królestwa Polskiego prałaci, ku pomnożeniu wiary świętej, hojne corocznie dawali zasiłki w pieniądzach, księgach i ubiorach kościelnych. Pod ów czas także wszystek w pogaństwie pozostały naród Żmudzki przeszedł na łono kościoła chrześciańskiego i do jedności wiary katolickiej. Przygotowany poprzednio i wyuczony w wierze, przyjął chrzest z rąk Jana arcybiskupa Lwowskiego i Piotra biskupa Wileńskiego. O tém wszystkiem sobor Konstancyeński i Marcin papież zawiadomieni przez posły i listy od króla i rzeczonych biskupów, wielce się uradowali, i wiadomość tak pożądaną rozgłosili po całym świecie chrześciańskim. Pisał także Marcin papież z osobna do Władysława króla Polskiego, pochwalając i wielbiąc jego gorliwość o wiarę i pobożność.
Alexander Witołd, wielki książę Litewski, mając ciągle w podejrzeniu książęcia Bolesława Świdrygiełłę, brata Władysława króla Polskiego, i obawiając się, aby na jego zgubę lub złożenie go z stolicy wielkiego księstwa nie uknował spisku z innemi książęty i panami Rusi, którzy mu wielce byli przychylni z powodu, że sprzyjał ich obrządkowi; kazał go uwięzić i po różnych miejscach trzymać pod strażą. Nareszcie obawiając się żeby go nie wydano, zamek Krzemieniec odebrał Rusinom, i osadziwszy w nim Bolesława, puścił go dzierżawą Konradowi z Frankenbergu, szlachcicowi Polskiemu, który jako mąż prawy i uczciwy, z rzeczonym Bolesławem Świdrygiełłą obchodził się ludzko i łaskawie; a niepomny na swoje poruczenie, i stan niewolniczy tego, który mu był w straż powierzony, przypuszczał do jego towarzystwa Ruskich książąt i panów, ufając, że za tyle ludzkości i uprzejmości nie od ważyliby się na knowanie jakiejkolwiek zdrady przeciw niemu i zamkowi, który miał w dozorze. Aliści Bolesław Świdrygiełło, zmówiwszy się tajemnie z Rusinami, nocą w Wielki Piątek wykonał zamiar zdradziecki, który był z nimi ułożył. Rusini bowiem w znacznej liczbie zebrani, jako to książęta Daszko, Alexander, Nos i inni, wdarłszy się na mury po drabinach, i wpadłszy do zamku, uwolnili z więzów Bolesława Świdrygiełłę. Powstał wielki rozruch w zamku; który chcąc Konrad Frankenberg starosta miejscowy uśmierzyć i książęcia Świdrygiełłę zatrzymać w ucieczce, pochwycił oręż i tarczę, i wybiegł zbrojno, ale otoczony od licznej zgrai Rusinów legł pod ich mieczem. Książę Świdrygiełło z łatwością opanował zamek; ale nie śmiejąc się w nim trzymać, umknął wraz z swymi o świcie, i udał się do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego z obawy przed srogością i przemocą Alexandra Witołda. Przyjął go król Zygmunt łaskawie i podejmował z wielką uczciwością.
Dnia dziewiętnastego Lipca, mieszczanie i pospólstwo miasta Wrocławia, z dawna oburzeni i zjątrzeni przeciw swoim rajcom, wyłamawszy wrota wpadli do wietnicy, i sześciu rajców, jako to Jana Saxa, Henryka Schmeth, Freybelka, Mikołaja Feystenlirk, Jana Stille i Mikołaja Neumarkt, bez żadnego poprzedniego badania, ścięli; Jana zaś Megerlina, jednego z mieszczan, który jak mówiono z rajcami trzymał, strącili z wieży ratusznej. A nadto tak się z nimi srogo obeszli, że złupiwszy ich ze wszystkiego i obdarłszy do naga, żonom zaś i krewnym mimo prośby i błagania nie dozwoliwszy nawet rozmówić się z nimi, poprowadzili ich tak dla większej hańby na plac śmierci. Powodem takowego przeciw rajcom oburzenia to być miało, że obciążali miasto licznemi podatkami, z których nie składali rachunków.
W Niedzielę, w wigilią Św. Jakóba Apostoła, Władysław król Polski przybywszy do Łęczycy, i złożywszy radę z prałatami i panami królestwa, zasięgał ich zdania, coby czynić należało z pismem Jana Falkemberga, zawierającém satyrę zelżywą na króla i jego królestwo, i jak sobie z autorem tego pisma postąpić. Po wielu naradach i namysłach, napisał do Marcina papieża: „ażeby Jana Falkemberga, potępionego wyrokiem soboru Konstancyjskiego, wydał władzy świeckiej i rozkazał spalić go razem z jego pismem.“ Marcin papież skazał przestępcę nie na stos ogniowy, ale na ciężkie i sroższe od ognia więzienie, w którém długie ponosił męki. Wysłał nadto król Władysław z Łęczyckiego zjazdu Macieja z Łabiszyna wojewodę Brzeskiego, Piotra Szafrańca podkomorzego Krakowskiego, i Marcina z Goworzyna pisarza, do Litwy, aby wraz z Alexandrem Witołdem, wielkim książęciem Litewskim, obmyślili środki i sposoby sprowadzenia z Węgier książęcia Bolesława Świdrygiełły, brata królewskiego, i pogodzenia go z książęciem Alexandrem Witołdem. Zezwolił książę Alexander Witołd na jego powrot, i wydanym listem ochronnym zapewnił mu bezpieczeństwo.
A gdy Bolesław powrócił, przyjął go łaskawie, i puścił mu dzierżawą niektóre ziemie Ruskie, jako to Brańsk, Siewiersk i Nowogrodek, które on aż do śmierci książęcia Alexandra posiadał.
Z Łęczyckiego zjazdu udał się Władysław król Polski na święto Wniebowzięcia N. Maryi do Przedborza, a ztąd przez Wiślicę, Nowe miasto, Sandomierz, Przyszów, przybył do ziemi Lubelskiej. Z Skoków nazajutrz po Ś. Michale wraz z królową Elżbietą wyruszył do Litwy, dokąd mu towarzyszyli Wojciech Jastrzębiec biskup i Jan z Tarnowa wojewoda Krakowski. Zamierzywszy zaś w dniu Św. Jadwigi złożyć z mistrzem Pruskim zjazd w Wielonie, celem umówienia stałego pokoju, wsiadł na statek w Dubnie i przybił do Grodna, dokąd już zjechali się byli radcy państwa, Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński, Jan Kropidło biskup Włocławski, Sędziwój z Ostroroga wojewoda Poznański, i inni panowie Polscy. Z Grodna wyruszył Władysław król na statkach wraz z królową Elżbietą, prałatami i panami królestwa ku Kownu. W Dersuniszkach spotkał go Alexander Witołd wielki książę Litewski, i przyjął króla, królową, i wszystkich prałatów i panów Polskich. Potém królową Elżbietę zostawiwszy w Kownie, przybył król Władysław do Wielony, gdzie z mistrzem Pruskim, bratem Michałem Kochmeistrem, który tam w liczném zjechał był gronie radców, rokował i wchodził o stały pokój w układy. Ciągnęły się te umowy przez dni kilka, nie mogło jednak przyjść do zgody; zaczém obiedwie strony rozjechały się bez skutku.
Z Wielony król Władysław wraz z Alexandrem książęciem wrócił do Trok; a odprawiwszy prałatów i panów Polskich, sam pozostał na Litwie, i w Niedzielę przed Ś. Elżbietą wraz z królową i książęciem Alexandrem Witołdem zjechał do Grodna. Zamierzył był Alexander Witołd wielki książę Litewski wejść w tym dniu w śluby małżeńskie z Julianną, wdową po książęciu Iwanie Koraczewskim, i tym celem sprosił wielką liczbę książąt i panów; Piotra zaś biskupa Wileńskiego wezwał do dopełnienia obrzędu; ale Piotr biskup oświadczył, „że mu ślubu dać nie może bez pozwolenia Stolicy Apostolskiej, a to dla zachodzącej przeszkody powinowactwa;“ pierwsza bowiem żona Anna była powtórnej Julianny siostrą cioteczną. Gdy więc ani prośbą ani groźbą skłonić go nie mógł ku swej woli, dopełnił obrzędu ślubnego Jan Kropidło biskup Włocławski, mimo zachodzącej przeszkody kanonicznej, a w dniach następnych odprawiono weselne gody.
Po uroczystości zaślubin wielkiego książęcia Alexandra w Grodnie, Elżbieta królowa odjechała do Krakowa, król zaś Władysław pozostał na Litwie i wrócił do Trok, a używszy nieco łowieckich zabaw, przybył do Merecza, gdzie święta Narodzenia Pańskiego obchodził. Po świętach wybrał się znowu na łowy do puszczy zwanej Węgry za Niemnem. Tam przybył do niego w uroczystość Trzech Królów komtur v. Rostemberg z trzema rycerzami, niby w poselstwie od mistrza Pruskiego, rzeczywiście zaś dla wywiedzenia się, jak liczny zastęp miał król przy sobie; zamierzał bowiem, używszy w sposobném miejscu pięciuset jazdy, schwytać króla i uprowadzić. Ale król powziąwszy zaraz ku niemu podejrzenie, opuścił Węgry (Wingri) niebawem, i przybył do Janczy; a gdy od szpiegów wysłanych na wzwiady dowiedział się, że Krzyżacy czynili na niego zdradzieckie zasadzki, ruszył w dalszą podróż, i nocy następnej ubiegłszy mil dwanaście, przybył do jeziora zwanego Metis; ztąd do Grodna, a naostatek z Grodna do Polski.
Car Tatarski Keremberden po śmierci ojca swego sułtana Zeledyna, który Władysława króla Polskiego i Alexandra Witołda w wyprawach Pruskich posiłkami swemi wspierał, wyniesiony na stolicę ojcowską, porzucił dawną przyjaźń i począł broń podnosić przeciw Alexandrowi Witołdowi i jego państwu. Witołd płacąc mu nawzajem nie przyjaźnią, postanowił strącić go z tronu, i tym celem innego książęcia Tatarskiego Betsubula, przybranego w futro bogate i purpurę złototkaną, w Wilnie carem mianował, postanowił i ogłosił; a wojsko, które z sobą przyprowadził, pomnożywszy innym ludem Tatarskim, wysłał go zbrojno przeciw Keremberdowi wrogowi swemu. Stoczyli obadwaj zaciętą walkę, w której Betsubul na głowę pobity zginął. Niezadługo potém sam Keremberden zgładzony został od brata swego rodzonego Jeremferdena, który tron jego opanował, a postępując przezorniej, zachowywał na wzór ojca mir ścisły z Alexandrem. Zaczém panowanie jego, wsparte przyjaźnią i pomocą książęcia Alexandra, wkrótce się utwierdziło; sam zaś Jeremferden wychodził na wszystkie wyprawy wraz z Alexandrem Witołdem, i przeciw każdemu nieprzyjacielowi zbrojne przystawiał mu posiłki.
Władysław król Polski, po powrocie z Litwy, przepędziwszy zapusty w Jedlny, gdy tymczasem Elżbieta królowa, dla zwiększającej się słabości, którą cierpiała jeszcze przed połączeniem się z królem małżeńskiemi śluby, leżała w Krakowie, wyjechał do Sandomierza, a potém do Nowego miasta. Tu przybiegł do niego spieszny goniec od Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego z listem, w którym tenże król prosił Władysława usilnie, aby z nim dla wspólnego rokowania raczył zjechać się na Spiżu. Król Władysław, przychylając się do jego prośby, obiecał przybyć, a zabawiwszy dni kilka w Nowem mieście, wybrał się na ów zjazd z Zygmuntem królem Rzymskim, i otoczony licznym rycerstwa orszakiem, przez Wojnicz, Czchów, Tuchów i Sącz, na Niedzielę trzecią postu przybył do Lubowli, gdzie zastał posłów od Stolicy Apostolskiej, na prośbę i naleganie Krzyżaków Pruskich i ich nakładem przez Marcina papieża wysłanych, jako to Jakóba de Camplo Spoletańskiego i Ferdynanda Hiszpana biskupa Łukieskiego (Lucensis) do rokowania o pokój albo umówienie rozejmu. Ci okazawszy listy Apostolskie, prosili usilnie Władysława króla Polskiego w imieniu papieża, „ażeby z Krzyżakami Pruskimi zawarł sojusz wieczysty i przestał z nimi wojować.“ Z Lubowli udał się król do Podolińca, a potém do Luboczy, dokąd kazawszy jechać z sobą posłom Apostolskim, okazał się im przychylnym i skłonnym do zawarcia na sprawiedliwych zasadach pokoju, a rozbierając rzeczy po szczególe, odkrył przed nimi do cała swoje myśli. Oni wybadawszy króla dokładnie, odjechali z powrotem, i przez królestwo Polskie, pod zasłoną odprowadzającej ich straży królewskiej, w drodze opatrywani we wszystko, przybyli do Torunia, kędy już czekał na nich z swoimi radcami mistrz Pruski Michał Kuchmeister; któremu oznajmiwszy o najlepszych króla Władysława chęciach, wzywali go, aby przystąpił do zawarcia pokoju albo rozejmu. A gdy mistrz Pruski prosił ich, aby wzięli do rąk przywileje i prawa zakonu, oni je przejrzeli, roztrząsnęli i odpisali. Albowiem mistrz Pruski Michał, mając przed Marcinem papieżem i jego posłami bronić swojej sprawy, a uważając za rzecz niebezpieczną posyłać do Rzymu pierwopisy swoich praw i przywilejów, wyjednał był sobie zezwolenie, aby rzeczeni posłowie przybyli do Prus, dla przejrzenia i odpisania takowych praw i przywilejów. Kiedy te pisma wieziono z Marienburga do Torunia, a woźnica odszedł był kędyś na chwilę, swawolne konie uniosły pojazd i wpadły z nim do wody u jeziora Melna, gdzie wszystko co było w pojeździe zamokło i zmulało, krom onych praw i przywilejów, które na szczęście były dobrze owinięte w płótno woskowane. Po przeczytaniu i roztrząśnieniu rzeczonych praw i przywilejów, a w końcu wygotowaniu ich odpisów, posłowie z zobopólnych pojednawców i sędziów stawszy się obrońcami Krzyżaków (nie wiadomo, czy prośbą czyli ich darami ujęci) a największemi przeciwnikami sprawy Władysława króla Polskiego, bez wysłuchania jego strony, bez zapatrzenia się na jego prawa, skargi i dowody, w listach pisanych do Stolicy poczęli usprawiedliwiać Krzyżaków, a potępiać sprawę królewską. Czém Władysław król srodze obrażony, napisał na nich z wielkim żalem do Marcina papieża, i listem, który tu przytaczam, wielce ku nim papieża Marcina zniechęcił.
Po odprawieniu posłów Apostolskiej Stolicy, Władysław król Polski zwiedzał trzynaście miast swojej ziemi Spiskiej, a opatrywany we wszystko wraz z rycerstwem swojém, oczekiwał przez dni kilkanaście przybycia Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego. Ale gdy ten długo z przyjazdem się opóźniał, Władysław król opuściwszy ziemię Spiską, przez Sobinow i Bardyów na Niedzielę Kwietnią przybył do Krosna, a na święta Wielkanocne do Przemyśla, wyprawiwszy Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego i Zawiszę z Oleśnicy do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, aby mu wymówić jego niedbałość, jakiej się dopuścił względem króla Władysława, zaproszonego do Węgier przez posły i listy. Któremu gdy o tém poselstwie oznajmiono, usprawiedliwiał się przed posłami królewskimi, oświadczając, „że mu to było bardzo bolesno, ale dla niesposobnego zdrowia nie mógł przybyć; że to uchybienie inną spieszniejszą usługą wynagrodzi, teraz zaś prosi o przebaczenie winy.“
W Piątek, nazajutrz po święcie Wniebowstąpienia Pańskiego, Władysław król Polski, zdawszy polubownie na Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego sąd stanowczy i bezwarunkowy w sprawie z Krzyżakami, i złożywszy takowy akt na piśmie Zygmuntowi, mimo odradzania sprzeciwiających się temu panów Polskich, którzy nalegali, ażeby nie bezwzględny ale owszem warunkowy i pewnemi zastrzeżeniami określony zeznał kompromis, a mianowicie w tej treści, „że gdyby Krzyżacy Pruscy do dnia Ś. Małgorzaty nie zeznali kompromissu, a Zygmunt król wydanie wyroku odwłaczał, kompromis wydany przez króla, po upływie dnia Ś. Małgorzaty, stanie się nieważnym;“ takie bowiem określenie uważali za nader potrzebne. Z Koszyc wyjechawszy król Władysław, któremu Zygmunt król znaczny kawał drogi towarzyszył, przybył naprzód do Preszowa, kędy zostawił Zbigniewa z Brzezia, marszałka królestwa Polskiego, aby pilnując Zygmunta króla i jego dworu, nalegał na tegoż króla o dostawienie sobie jak najrychlejsze posiłków przeciw Krzyżakom, i ściągnienie ich przez Kraków i Brześć pod Toruń, dokąd w pochodzie król Zygmunt dla siebie i wojska swego dostateczne znaleźć miał opatrzenie. I już był Władysław król Polski w wielu miejscach po drodze, którędy jak wnosił wojsko swoje król Zygmunt miał prowadzić, przysposobić kazał wina i obfite zapasy żywności. Wzajemnie i Zygmunt król Rzymski i Węgierski, uiszczając na pozór co był przyrzekł i zaprzysiągł, wysłał do Krakowa Jerzego de Holoch biskupa Passawskiego rządcę arcybiskupstwa Strygońskiego i kanclerza państwa, tudzież Jana grabię de Herdek albo Retz (Recz), aby przysposabiali broń i inne rzeczy potrzebne do zamierzonej wyprawy. Ci przesiedziawszy sześć tygodni w Krakowie, utrzymywani nakładem króla Polskiego Władysława, i pomiarkowawszy nieszczerość i zawodność postanowień króla Zygmunta, wyjechali z Krakowa i wrócili do Węgier. A po ich powrocie, również i Zbigniew z Brzezia, marszałek królestwa Polskiego, widząc i przekonywając się niemal dotykalnie, że wszystkie obietnice króla Zygmunta były czcze i zawodne, i że żadnych, nawet najmniejszych posiłków Władysławowi królowi posłać nie myślał, co z wielką było niesławą i jakby urągowiskiem dla króla; opuścił dwór Zygmunta, i zniecierpliwiony a nauczony doświadczeniem, czém były obietnice króla Zygmunta, wrócił do Polski, gdzie król Władysław sposobił już wyprawę przeciw Krzyżakom. Miał bowiem król Zygmunt wiele w sobie chytrości; co innego było u niego w sercu, a co innego w mowie. Skory i uprzedzający w obietnicach, umiał powabnemi słowy zasłaniać obłudę, tak iż każdy wierzył jego przyrzeczeniom: ale im więcej zręczności, tém mniej miał serca.
A gdy stanął obozem we wsi Będzinie na Mazowszu, w powiecie Zawkrzyńskim, mając nazajutrz wkroczyć do ziemi nieprzyjacielskiej, przybył do jego namiotów Bartłomiej arcybiskup Medyolański, zwany Kapra, przeto że w herbie nosił kozę (capra), przysłany od Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, w celu wstrzymania rozpoczętej wojny. Jakoż widząc rzeczony Zygmunt król Rzymski i Węgierski, że Władysława króla Polskiego nie mógł odwieśdź od zamierzonej wyprawy, i że jego namowy byłyby bezskutecznemi, usiłował innemi wybiegi rozbić zamysły króla. Posłał zatém jak najspieszniej pomienionego Bartłomieja do Prus, radząc i zalecając Krzyżakom, „aby bez żadnej obawy zezwolili na jego kompromis; przyrzekł im bowiem, że wyrok wyda dla nich przychylny.“ Krzyżacy usłuchawszy jego nakazu, zdali na niego sąd zupełny i z całą obszernością władzy, iżby w ten sposób uniknęli spustoszenia swego kraju, jak się rzeczywiście stało. Rzeczony więc Bartłomiej arcybiskup, zaproszony do grona radców, usilnemi prośbami, a zręczniejszemi jeszcze wybiegi, nalegał na króla Władysława, „aby stosownie do brzmienia swego kompromissu, wstrzymał się od zaczętej wojny, a oczekiwał wyroku polubownego sądu Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, któremu i przeciwna strona, to jest mistrz i zakon, po długiém wahaniu się i oporze, poddała się zupełnie.“ A lubo król Władysław jako i wszystko jego wojsko, bez względu na ten kompromis, nie chcąc słuchać prośb Bartłomieja arcybiskupa Medyolańskiego, pragnęli nadewszystko wojny, za namową wszelako i usilném wstawieniem się Alexandra Witołda, wielkiego książęcia Litewskiego, który życzył sobie raczej powrotu, nie bez przykrości własnej i zżymania się całego wojska, przyjął zawieszenie broni na lat dwa, zobowiązał się czekać sądu i wyroku króla Zygmunta, byleby go król Zygmunt orzekł w oznaczonym czasie i najdalej do święta Trzech Królów; w przeciwnym razie bowiem, po upływie uroczystości Trzech Królów, zeznany kompromis uważać się miał za odwołany i nieważny. Po takich układach Władysław król Polski, złożywszy oręż, zaniechał dalszych kroków wojennych, co i jemu i wszystkiemu rycerstwu nie było wcale do smaku. A gdy prałaci i panowie Polscy wyrzucali królowi, że tak nieoględny zeznał kompromis, winę całą zwalał król na Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego i kanclerza królestwa Polskiego, jakoby raczej przez jego niedbalstwo niźli z zakazu króla opuszczone było w kompromissie to zastrzeżenie, że gdyby Krzyżacy Pruscy po upływie rozejmu do dnia Ś. Małgorzaty nie zeznali z swej strony kompromissu, na ów czas kompromis królewski stanie się nieważnym. Ztąd rzeczony Wojciech Jastrzębiec biskup Krakowski wielką na siebie ściągnął nienawiść i dotkliwe, acz niesłuszne, prześladowanie z strony rycerstwa. Tę wyprawę, z przyczyny niespodziewanego powrotu, Polacy nazwali wojną nawrotną (reversalis). Po zawarciu rozejmu, król Władysław wyruszywszy z Będzina, i przeprawiwszy się przez Wisłę pod Czerwieńskiem, rozpuścił wojsko, które niemal wszystkie zapasy mąki prowadzonej na wozach rozdało wieśniakom na Mazowszu, za to iż im w pochodzie powypasało zboża.
Z Czerwieńska ruszywszy król Władysław przez Gąbin, Gostynin, Kowale, Brześć, Radziejow, Strzelno, Gąbice, Mogilno, odprawował pieszo drogę do Pobiedzisk, a dnia drugiego Sierpnia stanął w Poznaniu. Po wypełnieniu swego pobożnego ślubu w klasztorze Bożego Ciała, w Sobotę o późnej już godzinie, w powozie urządzonym na kształt kolebki jechał dalej ku Środzie, w towarzystwie Mikołaja z Michałowa wojewody Sandomierskiego, Sędziwoja z Ostroroga wojewody Poznańskiego, Henryka z Rogowa, Jana Mężyka z Dąbrowy i wielu innych szlachty. Alić gdy pod wsią Tulcze wjeżdżał do lasu przy jasném i pogodném niebie, nagle ściemniło się i gwałtowna powstała burza z błyskawicami i grzmotem. Na samym wstępie, pod górą przytykającą do lasu, uderzył piorun z wielkim trzaskiem, który cztery konie zaprzężone do kolebki królewskiej, i dwóch z służby dworskiej, idących pieszo przy powozie, aby się nie wywrócił, nazwiskiem Bachmata i Macieja czarnego, woźnicę tylko pominąwszy, zabił. Niemniej pozabijał konie, na których jechali Mikołaj Sandomierski i Sędziwój Poznański, wojewodowie, Henryk z Rogowa, Jan Mężyk i siedmiu innych rycerzy; sami jeźdźcy nie doznali żadnej obrazy. Zabił nakoniec wierzchowca królewskiego, na którym jechał za królem giermek Forsztek z Czczycy z rohatyną w ręku; na tym suknię potargał, samego pachołka nie nadwerężył. Władysław król straszliwym hukiem piorunu przerażony, długo leżał bez zmysłów; i gdy po owém uderzeniu zbiegli się do niego wszyscy panowie i szlachta i dopytywali o zdrowie, król nie odpowiadał ani słowa, czy-to dla gwałtownego wstrząśnienia, czyli z przestrachu, tak, że już niektórzy płakać nad nim poczęli. Przyszedłszy nareszcie do siebie i zebrawszy siły po takiém ogłuszeniu, przemówił przecież i wyznał, że ta straszna przygoda dotknęła go za jego grzechy. Wszelako doznał król Władysław od tego piorunu w prawej ręce bólu, który w kilka dni potém ustąpił; przyczém ogłuchł nieco, a odzież jego wszystka siarką cuchnęła. Ten wypadek ludzie pobożni i religijni uważali za wyraźny znak gniewu Bożego, ukazany królowi Władysławowi, za to, iż Elżbietę Granowską, siostrę duchownie z sobą spowinowaconą, pojąć śmiał za żonę. Surowo nawet upomniał go o to Zbigniew z Oleśnicy sekretarz królewski temi słowy: „Masz dowód i świadectwo, królu, w tych żywiołach, które się na ciebie oburzyły, jakie popełniłeś przestępstwo, łącząc się z siostrą swoją chrzestną, jej bowiem matka trzymała cię do chrztu. Widzisz, że i mur najsilniejszy pod tobą się łamie, i niebo grzmotem a błyskawicą ci przegraża. Jeżeli zatém pokutować nie będziesz, lękaj się, aby cię te przygody nie starły i ziemia nie pochłonęła.“ Jakoż po tym dopiero strasznym wypadku Władysław król zadrżał w sercu, i żałować począł zawartych z taką sromotą, Bogu i ludziom niemiłych związków z Elżbietą Granowską. Utrzymywali także niektórzy, że król, jako nowo nawrócony poganin, począł był myślą wahać się w wierze chrześciańskiej, kiedy ów nagły piorun uderzył. Lecz ani on sam nigdy nie wyznał, iżby miał powziąć jaką wątpliwość w wierze, ani też nikt nie mógł twierdzić tego za prawdę dowodną.
Po owej przygodzie doznanej od piorunu, Władysław król Polski jechał dalej do swego królewskiego miasta Środy; które nazajutrz opuściwszy, przez Pyzdry i Kalisz na uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi Panny przybył do Sieradza, a ztąd na Szczerców, Piotrków, Przedborz, Małogoszcz, Jędrzejów, do Wiślicy. Tu otrzymał wiadomość o zgonie króla Czeskiego Wacława. A gdy temuż Wacławowi królowi wyprawiał obchód pogrzebowy w Wiślicy, przybiegł drugi goniec od Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego z prośbą usilną, „aby z nim zjechać się raczył w Nowym Sączu.“ Król Władysław przychylając się do jego prośby, z Wiślicy na dzień Narodzenia N. Maryi przybył do Nowego Sącza, gdzie przyjmował króla Rzymskiego i Węgierskiego Zygmunta, przybyłego z liczném gronem panów Czeskich, którzy się byli do niego po śmierci króla Wacława pozjeżdżali, i tak króla jako i wszystkich gości potrzeby hojnie opatrywał. Przez dni kilka odbywały się narady obu królów wraz z ich panami o królestwie Czeskiém pod ów czas pozbawioném rządów; nakoniec król Polski Władysław taką Zygmuntowi królowi dał ostateczną radę: „aby wszystkie inne sprawy opuściwszy, jak najrychlej pośpieszył do Czech, a po załatwieniu spraw publicznych, starał się utłumić podnoszące się na nowo po śmierci króla Wacława odszczepieństwo Wiklefitów, tudzież innych burzycielów zamachy.“ Ale król Zygmunt odpowiedział, „że o wierze i przychylności Czechów bynajmniej nie wątpi, i że wszystka starszyzna i celniejsi tego królestwa mężowie już-to osobiście, już przez listy, przychylność mu swoję oświadczyli.“ Nie usłuchawszy przeto zbawiennej rady króla Polskiego Władysława, który nawet obiecywał wesprzeć go swemi posiłkami, gdyby mu wypadło ruszyć zbrojno do Czech, przedsięwziął tegoż roku wyprawę przeciw Turkom. Gdy zaś Władysław król dowiedział się o wielkiém poróżnieniu Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego z żoną Barbarą, wysłał Janusza z Tuliszkowa kasztelana Kaliskiego do Węgier, za którego sprawą nastąpiło pojednanie obojga królestwa. Nalegał potém rzeczony Janusz kasztelan Kaliski na króla Zygmunta o wydanie wyroku w sprawie toczącej się między nim a Krzyżakami, a to tak gorąco i usilnie, że nawet pojechał z nim na wyprawę Turecką. I nie przestał nalegać, aż wreszcie wyrok wydany został w Wrocławiu.
Wacław król Czeski, dręczony ustawicznemi nieszczęściami, które spowodowała jego gnusność, a w skutek tego tknięty paraliżem, zachorował, i w ośm czy dziesięć dni, wypisawszy imiona odszczepieńców, których był skazał na stracenie, i nie doczekawszy się przybycia Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, brata swego, którego usilnie wzywał wraz z innemi książęty i przyjaciołmi, zakończył życie we Środę, dnia siedmnastego miesiąca Sierpnia. Panował lat pięćdziesiąt pięć, żył zaś dwoma laty tylko więcej. Ciało jego przeniesiono naprzód na zamek do kościoła Ś. Wita, a potém do pałacu królewskiego, i za przezorném staraniem opata Królodworskiego, z obawy napadu i gwałtowności Wiklefitów, w nocy pochowano, bez żadnej okazałości pogrzebowej. Zofia królowa nie śmiała wniść do miasta. Gdy potém odszczepieńcy rzeczony klasztor plądrowali, i sprzewracawszy groby królewskie powyrzucali z nich zwłoki, rybak królewski nazwiskiem Muska podniósł ciało króla Wacława, którego wielce miłował, i w domu swoim tajemnie przechował. Po niejakim dopiero czasie, gdy poszukiwano zwłok króla Wacława, oddał je za dwadzieścia czerwonych złotych: i wtedy wyprawiono mu pogrzeb uroczysty.
Z Sącza wyjechawszy król Władysław, przez Ciężkowice, Pilzno, Ropczyce, Łańcut, udał się do ziemi Ruskiej, i około Ś. Michała przybył wraz z królową Elżbietą do Lwowa. A gdy ze Lwowa ruszył ku Glinianom, królowa Elżbieta nie mogła z nim dla słabości podróży odbywać i pojechała do Gródka. Z Glinian przybył potém do Sambora; a ztamtąd dla nawiedzenia chorej królowej do Gródka. Następnie, gdy królowa Elżbieta przeniosła się do Łańcuta, król jechał dalej przez Sanok, Ropczyce, Biecz, Bochnię, i w dzień Ś. Marcina stanął w Niepołomicach. Z Niepołomic znowu zamierzywszy wyruszyć do Litwy, królową Elżbietę znacznie cierpiącą i chorą odwiedził w miasteczku Brzesku, i zwykłym gościńcem puścił się w podróż. A gdy się łowami do sytu ucieszył, święta Narodzenia Zbawiciela obchodził w Mereczu.
Leniwo przystępował Zygmunt król Rzymski i Węgierski do potłumienia odszczepieństwa zaczynającego w Czechach podnosić głowę; nagle więc przybrało siły i tak dalece się wzmogło, że kacerze zbrojno uderzyli na wiarę i religią chrześciańską. Zwolennicy tej zgubnej zarazy zmuszali wszystkich do przyjmowania Ciała Pańskiego pod obiema postaciami, i do zachowywania innych obrządków swego błędnego wyznania. A ponieważ rzeczeni heretycy utrzymywali, że kościołowi nie godziło się dóbr doczesnych posiadać, i owszem występkiem było ich posiadanie, zaczém wielu Czechów świeckiego, stanu, chwyciwszy się takiej zasady, wielce chciwości ich dogadzającej, pod przewodem Jana Zyżki z Trosznowy, naprzód klasztor Kartuzów w Pradze napadli i złupili, mnichów tamecznych rozpędzili, a w części wymordowali, mury zaś klasztorne z ziemią zrównali, i dobra rzeczonego klasztoru zabrali. Potém klasztor Cystersów, czyli tak zwany Kralowy dwór (Aula Regia) o milę od Pragi odległy, z równą srogością spustoszyli i do gruntu zniszczyli, zabrawszy także jego majątek; ciało króla Wacława świeżo zmarłego, w tymże klasztorze pochowane, wydobyli z grobu i w rzekę Mołdawę wrzucili, wojując razem z żywemi i umarłemi. Ciało to rybak jeden znalazłszy, zaniósł do swojej chaty; a jak nędznie było wydobyte, tak i nędznie pochowane. Gdy potém na stolicę arcybiskupią Praską, której zrzekł się był Albik, wstąpił Konrad Westfalczyk, a czyto z bojaźni, czy ślepoty i obłąkania umysłu popadł w herezyą, wszystek prawie lud, zgorszony przykładem swego pasterza, podzielił błędy odszczepieństwa. A tak zaraza ta, rozszerzając się coraz więcej, niebawem całe Czechy, z wyjątkiem niektórych tylko miast, ogarnęła. A jakby nie dość było na kacerstwie Wiklefitów, które zatruwało umysły Czechów, skazili się oni inną, jeszcze szpetniejszą zarazą, to jest nauką tak zwanych Pikardystów. Samo opisywanie sprosnych tej sekty obrządków uważałbym za występek. Zwolennicy jej bowiem, zgraja obojej płci rozpustników, nago w jednę kupę zebrani, bez żadnej różnicy małżeństwa lub pokrewieństwa, obcowali z sobą wszetecznie; a długi czas używając takiej swobody, przy pomocy czarta zwyciężali swoich przeciwników. Jakoż do tego plugawego steku ludzi nikczemnych, zarówno Bogu jak i ludziom obmierzłych, zgarnęli się byli wszelakiego rodzaju hultaje, złoczyńcy i nieprawi dłużnicy. Gdy potém przeciw duchownym świeccy powstali, klasztor znakomity Cystersów w Opatkowicach, który posiadał relikwije wielu Świętych, w złoto i srebro przybrane, a które w czasie większych uroczystości z zakrystyi na srebrnym wozie przed wielki ołtarz sprowadzano, i niemal wszystkie inne klasztory, kościoły i przybytki święte, tak w Pradze jako i w całych Czechach, złupiono, odarto i zburzono, pod przewodem Jana Opoczyńskiego Czecha. Mnichów i księży, którzy nie dali się nakłonić do kacerstwa, palono na stosach, zabijano, lub wyganiano z kraju. Relikwije Świętych, a mianowicie Ś. Wacława patrona Czech, Ś. Wita i Ś. Ludomiły, wyrzucone z naczyń i miejsc, w których były przechowywane, deptano zelżywie. Majątki kościołów tak katedralnych jak i kolegiackich, zakonnych i parafialnych, ludzie świeccy łupili i rozrywali; naczynia i klejnoty kościelne, do służby Bożej przeznaczone, na pasy, wędzidła, siodła i inne rzeczy błahego i pospolitego użytku przerabiali; księgi pozabierane z kościołów, klasztorów i wszechnicy naukowej Praskiej, rozrywali i sprzedawali. Ludzi świeckiego stanu uczciwych i pobożnych, wiary świętej prawowiernych wyznawców, którzy do odszczepieństwa nie dawali się nakłonić, wraz z żonami i dziećmi wypędzali z miast, zamków, majątków dziedzicznych, domów i włości, a niektórych zabijali. Rozbiegła się młodzież i nauczyciele szkoły Praskiej, której cała świetność wtedy upadła. Wszystkie zgoła rzeczy Boskie i ludzkie tak pomieszano i zelżono, że nie zdołałby nikt wypowiedzieć, chociażby Tulliuszową miał wymowę, tych mnogich klęsk i nieszczęść, jakie poniosło królestwo Czeskie, tak niegdyś kwitnące i sławne, a w ów czas ohydzone, gdy wszystka wielkość jego i chwała zmieniła się w niedolę i sromotę. Jan Zyżka, który dawniej w obozach króla Polskiego wprawił się był do wojny i rycerskiego rzemiosła, ślepy na jedno oko stracone niegdyś w boju, odszczepieniec zarażony kacerstwem Hussytów, chciwy łupów i grabieży, zgromadziwszy około siebie czterdzieści tysięcy ludu, odważał się na wszystkie zdrożności i zbrodnie. Opanował naprzód miasto Pilzno i załogą silną uzbroił, a potém sięgnął orężem po Wyszegrad. Tymczasem królowa Zofia widząc, iż próżno się było oglądać na przyobiecaną pomoc króla Zygmunta, zebrała za pieniądze wzięte ze skarbu królewskiego wojsko, przełożyła nad niém Czenka z Wartenbergu, i zamek Praski oraz niższą część miasta zbrojną umocniła załogą. Pomimo tego, w ciągłych utarczkach, przez pięć dni i nocy trwających, wiele rycerzy z obojej strony poległo, wiele wspaniałych popalono domów, między niemi wietnicę w pobliżu zbudowaną zniszczono ogniem i zburzono. Wszystkie niemal celniejsze ozdoby miasta Pragi doznały szkody.
Zygmunt król Rzymski i Węgierski, zebrawszy w tym roku na obronę swego kraju znaczne siły z rozmaitych narodów, wyruszył zbrojno przeciw Turkom. A gdy swoje wojska tak konne jako i piesze poprowadził pod Białogród w Rascyi, wystąpiły przeciw niemu ogromne tłumy Turków: wszelako przegradzający obadwa wojska Dunaj nie dopuścił spotkania. Zygmunt król postawszy na próżno przez kilka tygodni na brzegach Dunaju, gdy pomiarkował, że większej nierównie liczbie Turków nie mógłby sprostać i uniknąć podobnego jak dawniej niebezpieczeństwa, a za Dunaj nie śmiał z wojskiem przekroczyć, gdyż Turcy wszędy brzegi jego oblegli, bez zaczepienia nawet nieprzyjaciela, i nic wcale nie sprawiwszy, do Budy powrócił. Turcy za to wywarli bezkarnie swoję zemstę na chrześcian, najpiękniejsze bowiem kraje Bulgaryi, Rascyi, Albanii i Siedmiogrodu w wielu miejscach splądrowali, złupili, i wiele ludu obojej płci w sromotną zagarnęli niewolą. A tak król Zygmunt przez niewczesne podraźnienie Turków utracił Czechy, a Węgier obronić nie zdołał. Chociaż bowiem namiestnikom jego do zarządu Czech wysłanym naród z posłuszeństwem ulegał, choć zamek Wyszehradzki odebrano, a obcy kacerze wynieśli się z Pragi, rada obyczajem dawnym objęła rządy, i Zygmunt król przyobiecał, że niebawem zjedzie do Pragi, i na wzór dziada swego Karola Czechami władać będzie, którą-to obietnicą swego przybycia zatrwożył wszystkich zwolenników odszczepieństwa, wróżących z obawą, że z kraju wywołane będą wszelkie sekty, które za rządów Karola jeszcze były nie istniały; gdy wszelako król Zygmunt, wybrawszy się do Pragi, na święta Narodzenia Pańskiego zjechał do Morawskiego miasta Berna, przybyli do niego z prośbą i pokorą Prażanie, którym on przebaczył, pod tym warunkiem, aby w stolicy pootwierali wszystkie bramy i zapory, i rządców jego przyjęli. Ukorzyło się przestraszone miasto, a wszyscy dobrze myślący i prawowierni wielce cieszyli się jego przybyciem. I pewną zdawało się rzeczą, że zaraza Hussycka z całych Czech byłaby ustąpiła, gdyby król Zygmunt z Berna udał się był prosto do Pragi. Ale zboczył ztamtąd w inną stronę, jak podobno chciało przeznaczenie, i pojechał do Wrocławia, stolicy Szlązka.
Wódz Tatarski Edyga, potężny i groźny, który całém państwem Tatarów samowolnie władał, chcąc z Alexandrem wielkim książęciem Litewskim, po stoczonej z nim nad rzeką Worsklą, pomyślniej niżby godziło się takiemu barbarzyńcy i poganinowi, bitwie, stały mir uderzyć, wyprawił do niego świetne i znakomite poselstwo, a w darze dla książęcia trzy wielbłądy pod czerwoném okryciem i dwadzieścia siedm koni, z takiém przełożeniem: „Nie mogę spuścić tego z uwagi, Oświecony książę, że obadwaj zarówno, tak ja jako i ty, schylamy się ku zachodowi życia. Przystoi więc, abyśmy resztę dni naszych spędzili z sobą w zgodzie i pokoju; a ta krew, która się w wojnach między nami toczonych przelała, aby już oschła i w ziemię wsiąkła, obelgi wzajemne i złorzeczenia aby wiatry uniosły, gniewy nasze i zawziętości ogień wytrawił, pożogi wreszcie po naszych krajach płonące woda zagasiła.“ Książę Alexander Witołd przyjął to poselstwo uprzejmie i wspaniale, i zawarł z Tatarami sojusz żądany.
Dnia dwunastego miesiąca Sierpnia Janusz książę Raciborski, syn Mikołaja książęcia Raciborskiego, człek chytry i podstępny, dostawszy pomieszania rozumu, umarł w Raciborzu, i w klasztorze mniszek zakonu kaznodziejskiego pochowany został. Miał on z Heleny, córki Korybuta książęcia Litewskiego a synowicy Władysława króla Polskiego, dwóch synów, Mikołaja i Wacława, i jednę córkę, Małgorzatę, wydaną naprzód za Kazimierza książęcia Oświecimskiego, a potém za Ziemowita książęcia na Mazowszu.
Władysław król Polski, zważając, że na uroczystość Trzech króli zbliżał się ów ciężki dla niego i królestwa termin, w którym Zygmunt król Rzymski i Węgierski miał w mieście Wrocławiu wydać stanowczy wyrok w sprawie toczącej się o znaczne ziem posiadłości, tudzież obrazy i szkody doznane od Krzyżaków, zkąd między królem a temiż Krzyżakami długoletnie wyniknęły wojny; wyprawił z swej strony Mikołaja arcybiskupa Gnieźnieńskiego, Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego i kanclerza królestwa, Laskarego Poznańskiego, Jakóba Płockiego, Jana Kropidło Wrocławskiego, biskupów, Jana z Tarnowa Krakowskiego, Mikołaja z Michałowa Sandomierskiego, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego, wojewodów, Jana z Tuliszkowa kasztelana Kaliskiego, Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego, i Zawiszę Czarnego z Garbowa, w towarzystwie przeszło ośmiuset jeźdźców, celem przedstawienia swoich praw, przywilejów, dowodów i innych wniosków, na zasadzie których układany miał być wyrok, i zbicia dowodów i wymagań strony przeciwnej. Przybyli rzeczeni posłowie królewscy do Wrocławia na kilka dni przed uroczystością Trzech króli, a to iżby zawczasu przełożyć mogli królowi Zygmuntowi i sędziom od niego ustanowionym skargi i wywody służące do poparcia sprawy królewskiej. Przyrzekł był król Zygmunt najuroczyściej, że dla wysłuchania tej sprawy, roztrząśnienia i ocenienia dowodów, zjedzie do Wrocławia na dni czternaście przed świętami Narodzenia Pańskiego, a w razie jakiej przeszkody, pośle swoich sędziów, którzyby obiedwie strony wysłuchali, i dowody ich wyrozumieli. Atoli posłowie królewscy, nie zastawszy króla Zygmunta w Wrocławiu, dokąd się był przybyć zobowiązał, czekali na niego aż do zachodu słońca. A lubo zwątpili wcale, aby zjechał na uroczystość Trzech króli, zwłaszcza że sędziów żadnych przed sobą nie przysłał, i nie oglądał ani roztrząsał praw i przywilejów królestwa Polskiego, przybył przecież o północy, i w jednym powozie wraz z żoną swoją Barbarą wjechał do miasta Wrocławia, dokąd już zebrała się była znaczna liczba prałatów, książąt, hrabiów, panów i rycerzy, czekających na jego przybycie. Jakoż znajdowali się tu już posłannicy Marcina papieża, Jakób Spoletański i Ferdynand Łukieski, biskupi; niemniej arcybiskup Moguncki, książę Saski, Fryderyk margrabia Brandeburski, Bartłomiej Kapra arcybiskup Medyolański, Jerzy Holoch biskup Passawski (Pataviensis), wszyscy prawie książęta i panowie Szlązcy, przedniejsi z panów Czeskich i Morawskich, i znaczna liczba mężów z innych krajów i narodów. Dnia następnego, to jest w uroczystość Trzech króli, posłowie Władysława króla Polskiego, tak świeccy jak i duchowni, udali się osobiście do Zygmunta króla Rzymskiego, celem ukazania mu rozmaitych praw, zapisów, przywilejów, tudzież skarg i wywodów w obronie sprawy królewskiej, i objaśnienia króla Zygmunta co do głównych zasad tejże sprawy, przez wysadzonego na to mistrza Pawła syna Włodzimierza, doktora prawa kościelnego, kanonika i kustosza Krakowskiego. I już był rzeczony mistrz Paweł syn Włodzimierza począł wnosić swą skargę, wziąwszy do niej za godło te słowa: „Sądźcie sprawiedliwie synowie ludzcy! (Juste judicate filii hominum), przekładając, że posłowie Władysława króla Polskiego mieli z sobą wszystkie prawa i dowody przez niego wnosić się mające, jako to, akt wielki i obszerny na pergaminie, na szczegółowe części rozłożony i podzielony, przewodu sądowego przed ośmiudziesiąt laty przeprowadzonego w Warszawie przed sędziami Stolicy Apostolskiej, w którym stawali i badani byli świadkowie z krajów Polski, Prus i Pomorza, w liczbie stu trzydziestu, żadnemu wyłączeniu nie podlegli, jako to, arcybiskupi, biskupi, doktorowie, wojewodowie i panowie, ze strony króla i królestwa Polskiego; a z których świadectw należycie się pokazuje, że ziemie Pomorska, Chełmińska, Michałowska, były dziedzicznemi własnościami tegoż królestwa. Przypomniał, że gdy Władysław Łokietek król Polski, zamierzywszy wojnę prowadzić z Rusinami, Litwą, Tatarami i innemi narody barbarzyńskiemi, i wybrawszy się przeciw nim zbrojno, opuścił Polskę, w ów czas mistrzowi i zakonowi Krzyżaków, w których zupełne i osobliwsze pokładał zaufanie, oddał był w opiekę jedynego syna swego Kazimierza, zarządzającego wtedy Pomorzem z władzą wielkorządcy: alić mistrz i zakon, gwałcąc nie tylko Boskie ale i narodów prawa, tego, któremu winni byli opiekę, poczęli krzywdzić i gnębić, a upatrzywszy z dawna oczekiwaną sposobność, wtargnęli z potężném wojskiem do ziemi Pomorskiej, starostów królewskich i zastępców pochwytali zdradziecko i pomordowali, i ziemię Pomorską, własność i dziedzictwo pana swojego i opiekuna Władysława Łokietka króla Polskiego, nie bacząc nawet na święte prawa gościnności, przemocą zagarnęli, wtedy gdy tenże Władysław król Polski w najlepszej wierze zajmował się ich sprawami i działał w ich obronie. Dowodził nadto, że posłowie króla Polskiego mieli na piśmie wyrok stanowczy sędziów Apostolskich, mocą którego rzeczone ziemie z dopłatą stu dziewięćdziesięciu tysięcy grzywien przyznane były za poniesione krzywdy i straty królowi i królestwu Polskiemu; niemniej bullę Klemensa VI, i drugą Benedykta XII, w których obadwaj papieże zalecali biskupom Miśnieńskiemu, Krakowskiemu i Chełmińskiemu, aby mistrza i zakon znaglili do zwrócenia królestwu Polskiemu rzeczonych krajów, jako od jego ciała oderwanych“. Prosił nakoniec w imieniu Władysława króla Polskiego i jego posłów: „ażeby wprzódy, nimby przystąpił do orzeczenia wyroku, przejrzał i roztrząsnął uważnie prawa i dowody pokładane z strony króla i królestwa Polskiego; aby nadto wysłuchał zdania doktorów prawa kościelnego i świeckiego, którzy w jego obecności, jako obrońcy króla i królestwa, mieli przełożyć swoje wnioski i dowody z prawa pisanego, że pomieniony wyrok sędziów Apostolskich winien był wprowadzonym być w wykonanie, a to bez względu na wszelakie umowy lub odwołania, jakie po ów czas mogły nastąpić.“ Ale król Zygmunt, chytremi Krzyżaków i Niemców podstępy uwiedziony, i darami ich ujęty, nie dał się żadną prośbą i namową skłonić do wysłuchania skarg i żądań króla Polskiego, wyrozumienia sprawy, przejrzenia praw, zapisów, przywilejów i innych dowodów do wyjaśnienia rzeczy potrzebnych, zanimby przystąpił do orzeczenia wyroku, twierdząc, że to wszystko dobrze mu było wiadome, i że wyrok miał już w kieszeni. To oświadczenie zmieszało wielce posłów króla Polskiego, którzy nie najlepiej sobie o sprawiedliwości sądu wróżyć poczęli, i już prawie wyrok niesłuszny przewidywali: wszelkiemi zatém sposoby starali się o to, aby król Zygmunt w tym dniu nie wydawał jeszcze wyroku, bowiem w dniu następnym, przez uchybienie tak co do treści jako i co do formy warunkom kompromissu, a przez to unieważnienie jego, nie miałby już prawa do orzekania niesprawiedliwego wyroku. Atoli król Zygmunt, z porady Niemców i Krzyżaków zapobiegając takiemu wyłączeniu, przystąpił do osądzenia sprawy w obecności posłów królewskich i Krzyżaków, i tym celem kazał prałatom i książętom ukazać odpisy nadań, które był zakon otrzymał od dawnych monarchów Polskich, a zwłaszcza nadania Krzyżakom ziemi Pomorskiej przez Kazimierza króla Polskiego, pod imieniem jałmużny danej temuż zakonowi; a na wniosek przeciwny Laskarego biskupa Poznańskiego, który przekładał, że nie należy zasadzać się na odpisach, dopóki nie będą przejrzane i porównane z pierwopisami, odpowiedział król Zygmunt, że nie myśli bynajmniej sądzić na zasadzie odpisów. Poczém zaraz przystąpił do orzeczenia sądu, i wydał wyrok wielce niesprawiedliwy. Którego niesłuszność aby powszechnie była wiadomą, uznałem za rzecz stosowną przytoczyć tu jego osnowę i główniejsze szczegóły. A naprzód, stwierdził nową uchwałą, postanowił i ogłosił: „że poddanym stron obydwóch wolno być miało drogami zwyczajnemi jak z dawien dawna jeździć i towary swoje przeprowadzać. Nadto, potwierdził umowę pokoju wieczystego zawartą w Toruniu, jakkolwiek tę obiedwie strony złamały i pogwałciły. Niemniej postanowił, że pogranicza, tudzież ziemie Pomorska, Chełmińska i Michałowska, z zamkiem Nieszawą i wszystkiemi przynależytościami miały pozostać przy zakonie Krzyżackim, a to na mocy ugody Karola króla Węgierskiego i Jana króla Czeskiego, jako téż nadania Kazimierza króla Polskiego i jego poprzedników, niemniej na mocy układu zawartego pod Toruniem i wyroku samegoż Zygmunta wydanego w Budzie. Postanowił prócz tego, że mistrz i zakon Krzyżacki winni byli królowi Polskiemu za odzyskanie zamku Złotoryi zapłacić dwadzieścia pięć tysięcy złotych w przeciągu dwóch lat następnych, to jest połowę na nadchodzący dzień Ś. Grzegorza, a drugą na tenże dzień następnego roku. Podobnież postanowił, że mistrz i zakon obowiązani byli w sześciu miesiącach zburzyć i znieść ze szczętem zamek Lubicz wraz z młynem postawionym na rzece Drwęcy. Uchwalił także, aby granice między księstwem Mazowieckiem a dziedzinami zakonu Pruskiego pozostały téż same, jak były oznaczone w opisie Ludolfa Königa (Rudolf Kunnich), pod ów czas mistrza zakonu; który-to opis potwierdził i nadał mu moc obowięzującą, tak jakoby pieczęcią właściwą był opatrzony. Postanowił nadto, aby wszyscy z obu stron jeńcy w ciągu trzech miesięcy byli wypuszczeni i do dawnej wolności przywróceni. Również, aby umowa Toruńska co do ziem Pruskiej i Żmudzkiej trwała w swej mocy, a to tak, iżby zakon zatrzymał swoje posiadłości między rzeką Niemnem a granicami ziemi Żmudzkiej, idąc od rzeki Rodaw na dół aż do zamku Memel i morza, włącznie; książę zaś Witołd posiadać miał całą ziemię Żmudzką, wraz z tą częścią, która się rościąga między pograniczem a rzeką Niemnem, poczynając od tegoż pogranicza, aż do źródła rzeki Rodaw, a to w prostym kierunku, jak ta rzeka spływa do Niemna, i za Niemnem, podobnież wzgórę tejże rzeki, na cztery mile wszerz idąc przez krainę zwaną Suderland czyli Gekwen, a wzdłuż aż po Litwę, z obiema wszędy brzegami pomienionej rzeki Niemna: co trwać miało do czasu śmierci króla Polskiego i książęcia Witołda. Przytém zastrzegł, że żadnej z stron nie miało być wolno w przerzeczonych krajach nic stawiać i budować za życia tegoż króla i książęcia. Zalecił nadto, aby obie strony zachowały między sobą przyjaźń szczerą i zgodę. Orzekł wzajemne przebaczenie sobie krzywd, uraz i szkód, jakie kiedykolwiek mogły być z tej lub owej strony wyrządzone. Przytém zastrzegł sobie samemu objaśnienie i rozstrzygnienie wszelakich wątpliwości i sporów, jakieby kiedyś z osnowy tego wyroku wytoczyć się mogły.“ Zapowiedział nadto: „że obiedwie strony obowiązane były powyższe postanowienie we wszystkich jego częściach wzajemnie zachowywać i wypełniać, a to pod karą dziesięciu tysięcy grzywien czystego srebra, mającą spadać na stronę winowajczą, któraby jakiemukolwiek z tych warunków uchybiała.“ Postanowił wreszcie: „że król Polski winien był zamek Jasieniec w przeciągu dwóch miesięcy powrócić.“ Z tego zatém wyroku i postanowień wzwyż przytoczonych każdy zdrowo myślący i sprawiedliwy sędzia poznać może i ręką niemal namacać przewrotność i złe chęci króla Rzymskiego Zygmunta. Albowiem wszystkie prawie uchwały wyrzeczone były na stronę zakonu: to zaś wszystko, co winien był uczynić dla króla Polskiego, bądź przemilczał, bądź niesumiennie wykręcił. Zgoła, w całej osnowie tego wyroku i szczegółowych rozporządzeniach okazał, że nie sędzią i pośrednikiem był stron spornych, ale raczej Krzyżaków stronnikiem i obrońcą. „Wydano w Wrocławiu, roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego dwudziestego, dnia szóstego Stycznia. W obecności Wielebnych w Chrystusie Panów, Jakóba Spoletańskiego i Ferdynanda Łukieskiego, biskupów, naszego Ojca Świętego Marcina V posłów papieskich; Bartłomieja arcybiskupa Medyolańskiego, Jerzego biskupa Passawskiego, kanclerza państwa, Konrada Wrocławskiego i Jana Brandeburskiego, biskupów, Jerzego mistrza i Jana Stockes doktora prawa, posła Jego Królewskiej Miłości Henryka króla Francyi i Anglii, tudzież Oświeconych książąt, Alberta Saskiego, wielkiego marszałka Świętego Rzymskiego państwa, Fryderyka margrabi Brandeburskiego, tegoż Św. Rzym. Państwa komornika najwyższego, i burgrabi Norymberskiego, książąt Elektorów i Henryka hrabi palatyna Renu, książęcia Bawarskiego; Jana z Raciborza, Przemka z Opawy, Ludwika z Brzegu i Lignicy, Jana Zambickiego, Rumpolda książęcia wyższego Głogowa, Konrada Kantnera z Olesna, Ruperta i Wacława z Lubienia, książąt Szlązkich, dostojnych, wielmożnych i przezacnych panów; Ludwika grabi Oettingen (Gtinghe) i wielu innych świadków wiary godnych.“
Posłowie króla Polskiego Władysława, po wysłuchaniu tego wyroku, zważywszy jego niesłuszność, strapieni i zasmuceni wrócili do swojej gospody, spisali cały przewód sprawy, i wyrok otrzymany, tak jak brzmiał w swojej osnowie, zostawiwszy sobie jego odpis, spiesznie przez Klimka z Kłaja podwodami przesłali królowi Władysławowi do Litwy. Sami użaliwszy się przed wielu osobami duchownemi i świeckiemi na wielką niesprawiedliwość wyroku, i dwóch tylko z pomiędzy siebie, to jest Janusza z Tuliszkowa kasztelana Kaliskiego i Zawiszę Czarnego, postanowiwszy zostawić w miejscu, nazajutrz zaraz, bez pożegnania króla Zygmunta, od którego nie przyjęli nawet wyroku przysłanego pod królewską pieczęcią, zabierali się do wyjazdu. Król Zygmunt pomiarkowawszy, ale za późno, że przeciw Władysławowi królowi Polskiemu nazbyt zawinił, żałować począł swego skwapliwego kroku, i zatrzymywał posłów przez trzy dni, wyznając, że go wielce martwiła ta oczywista wyroku niesprawiedliwość, i głośno narzekając na Jakóba Spoletańskiego biskupa i innych Włochów, że go namowami swemi uwiedli; Jakób zaś biskup Spoletański wymawiał się, „że nie on, ani otaczający go Włosi, ale raczej Niemcy, których król Zygmunt używał do rady, wyrok tak niesprawiedliwy i niegodziwy ułożyli.“ Poczém udawszy się Zygmunt król Rzymski i Węgierski do posłów mistrza i zakonu Krzyżaków, począł ich usilnie prosić, „aby mu dozwolili wyrok ten nieco złagodzić.“ Ale gdy ci odpowiedzieli, „że do tego od mistrza i zakonu nie wzięli wcale upoważnienia, wszelako poślą w tym celu gońca do swego mistrza i zakonu, i przełożą mu prośbę króla Zygmunta“, namawiał król Zygmunt jak najusilniej posłów króla Władysława, „aby się nieco w Wrocławiu zatrzymali, i chcieli poczekać na sprostowanie wyroku orzeczonego tak niewłaściwie.“ Ale posłowie królewscy, domyślając się w tej mierze nowej obłudy i szyderstwa, w żaden sposób dłużej pozostać nie chcieli. Poseł zatém królewski Klemens z Kłaja w Sobotę zaraz, w dzień świąteczny Trzech królów, ruszył z Wrocławia, i szybkim gońcem przybył do króla Władysława do Litwy, w Piątek po Trzech królach, przebywszy ogromną przestrzeń mil blisko dwóchset, w dniach siedmiu. Znajdował się król Władysław pod ów czas w Daugach (Dolgi), dokąd się był udał po świętach Narodzenia Pańskiego, z Merecza jadąc na Troki, a następnie po uroczystości Obrzezania Pańskiego i Trzech króli z Litwy wracając do Polski, w towarzystwie książęcia Alexandra Witołda. Jak tylko przybył rzeczony goniec, zaraz o późnej nocy Władysławowi królowi złożył listy posłów, a nadto opowiedział ustnie i szczegółowo, co i jak się działo w Wrocławiu. Po otrzymaniu takiej wiadomości, król Władysław i książę Alexander strapieni i słusznym przejęci żalem, poczęli gorzko narzekać i płakać, wtedy dopiero poznawszy chytrość i przewrotność króla Rzymskiego Zygmunta. Książę Witołd zwłaszcza rozżalony i oburzony wyrokiem Zygmunta odsądzającym go od posiadania ziemi Żmudzkiej i Sudawy (Sudorum) namiotawszy w gniewie złorzeczeń przeciw Zygmuntowi królowi Rzymskiemu, oskarżał zelżywie jego chytrość i zdradziectwo. Tak zaś boleśnie dotknął rzeczony wyrok króla i książęcia, że obydwóch skargi i zawodzenia płaczliwe słychać było z daleka, jakoby dwóch lwów ryczących odgłosy. Całą noc spędzili w smutku i ciężkiém utrapieniu; nazajutrz o świcie Witołd wszedłszy do komnaty królewskiej, począł łagodnemi słowy przekładać królowi, „aby się uspokoił, a porzuciwszy próżną troskę, myślał raczej o środkach zaradzenia złemu: nie smutkiem bowiem, ale radą dobrą i dzielném ramieniem należało zagładzić poniesioną ranę.“ Z takim więc umysłem i postanowieniem, w Sobotę, to jest w oktawę Trzech króli, opuścili Daugi i udali się do Iłg (Gilgi). Tu przyzwawszy do rady tajemnej kilku panów, król wraz z książęciem Witołdem ułożyli, aby jak najspieszniej wysłać podwodami gońców do Wrocławia, i królowi Zygmuntowi, jeśli tam jeszcze się znajdował, oznajmić: „że tak król jako i książę nie usłuchają wcale tego wyroku, ale siłą i orężem przy pomocy Boskiej krzywdy swojej dochodzić będą.“ A gdy radzić nad tém poczęto, kogoby do tak ważnego poselstwa skutecznie użyć można, za najsprawniejszego uznany został Zbigniew z Oleśnicy, proboszcz kościoła Ś. Floryana na przedmieściu Krakowskiém, który pod ów czas, kiedy toczyła się narada między królem i książęciem o wysłaniu takowego poselstwa do Wrocławia, przedstawiał z wielkiém baczeniem i zręcznością różne pomysły i rady, jakieby służyć mogły do załatwienia tej sprawy. Zaczém tenże Zbigniew ze strony króla, a Mikołaj Cebulka z strony książęcia Witołda, wyprawieni, z stosowném zaopatrzeniem i wspaniałym przyborem, wyruszywszy z Iłg, w Poniedziałek przed uroczystością Oczyszczenia N. Maryi spieszną jazdą przybyli i zażądali posłuchania u króla Zygmunta.
We Wtorek, dnia trzydziestego Stycznia, Zygmunt król Rzymski i Węgierski, zwoławszy radę z znacznej liczby prałatów, książąt i panów, między którymi znajdowali się Bartłomiej Kapra arcybiskup Medyolański, Ferdynand Łukieski i Jakób Spoletański, biskupi, nuncyusze Apostolscy, tudzież Konrad arcybiskup Trewirski, Jerzy biskup Passawski, Ludwik książę Bawarski, hrabia palatyn Renu, margrabiowie Fryderyk Brandeburski i Wilhelm Misnieński, niemniej książęta Szlązcy i wielu panów Węgierskich i Czeskich, przybył do pałacu królewskiego w Wrocławiu, celem wysłuchania poselstwa Władysława króla Polskiego i Witołda wielkiego książęcia Litewskiego. Dokąd gdy wprowadzono rzeczonych posłów, Zbigniewa z Oleśnicy i Mikołaja Cebulkę, otoczonych gronem panów Polskich, zabrał głos naprzód do stojącego w obec króla Zygmunta Zbigniew z Oleśnicy w imieniu króla Polskiego Władysława.
„Lubo Miłościwy Królu, Pan mój, Najjaśniejszy Władysław król Polski, wyrokiem niesłusznym i niesprawiedliwym, który w sprawie jego z Krzyżakami niedawno W. Królewska Miłość orzekłeś, nader boleśnie jest dotknięty, i z nie małą przykrością poznaje, że W. K. M. wydałeś go ku jego pokrzywdzeniu, a okazaniu swej przychylności Krzyżakom; wszelako, zwróciwszy myśl i rozumienie swoje naprzód ku Bogu, a potém ku rozważeniu sojuszów, zapisów i przysiąg, które go z W. Król. Miłością wspólnie wiążą, snadno usunął na bok wszystkie troski i żale, pochodzące z orzeczenia tak niesłusznego wyroku, i tą jedną pociesza się myślą, że związki wzajemnego przymierza, których Pan mój Władysław król Polski tak wiernie dotrzymywal, a które ty sam Mił. Królu zerwałeś i pogwałciłeś, przez ciebie były początkowo sklejone. Wszakże przy zawarciu i zaprzysiężeniu rzeczonego sojuszu przyrzekłeś Najjaśniejszy Królu, że o przywrócenie Władysławowi królowi Polskiemu krajów i posiadłości do niego należących, pośrednio czy bezpośrednio, szczerze a nie na pozór tylko starać się będziesz; obecnym zaś, tak samowolnym wyrokiem, zamierzyłeś wydrzeć mu ziemie jego dziedziczne Żmudzi i Sudawy, a przywłaszczyć je Krzyżakom. Nie obejmował ich bynajmniej obustronny kompromis, bo nigdy o nie żadnego nie było sporu. Ani też strona przeciwna nieprzyjacioł naszych Krzyżaków, w wywodzie swoich skarg i żądań, do których się odwołujemy, o rzeczonych krajach żadnej nie uczyniła wzmianki.“ Przerwał mu głos król Rzymski Zygmunt, nie mogąc już znieść dalszej mowy, i rzekł: „O tém ja bynajmniej nie wiedziałem, ani wiedzieć mogłem.“ Zbigniew tłumaczył dalej swoje poselstwo, mówiąc: „Wiadomo jest, Miłościwy Królu, że we wszystkich wojnach toczonych poprzednio z Krzyżakami, Pan mój, Najjaśniejszy Władysław król Polski, za pomocą Bożą nieprzyjacioł swoich zwyciężał i gromił; a lubo ich W. K. M. wielokrotną pomocą i posiłkami wojsk swoich wspierałeś, wszelako sprawa królewska, oparta na sprawiedliwości, stała tak mocno i wytrwale, że jej żadna siła zachwiać nie mogła. Lecz jak tylko Pan mój, Władysław król Polski złączył się przymierzem z tobą Miłościwy Królu, i w twoje ręce złożył swą sprawę, w mniemaniu, że ją oddał w ręce przyjaciela, natychmiast wyrokiem twym samowolnym zwichnąłeś szalę sprawiedliwości i zadałeś mu cios dotkliwy. Racz wspomnieć sobie, Mił. Królu, z jak szczerą i przyjaźni pełną życzliwością był dla ciebie Pan mój, Najjaśniejszy Władysław król Polski i przed zawarciem przymierza i potém, i jak ważne a skuteczne czynił ci przysługi. Gdy bowiem po klęsce doznanej pod Nikopolis mniemano raczej żeś zginął, niżeli żeś dostał się w niewolą, a wszyscy panowie Węgierscy z osobliwszą zgodą i jednomyślnością ofiarowali koronę królestwa swego Panu mojemu, Władysławowi królowi Polskiemu, on odmówił jej przyjęcia, a wszelkich użył starań do wyswobodzenia cię z niewoli. Podobnież, kiedy wyprawiałeś się do Włoch, wsparł cię na prośbę twoję pożyczką czterdziestu tysięcy kóp groszy szerokich Praskich, za które mógłby był pozyskać znaczne pogan ziemie i do swego królestwa przyłączyć; więcej przeto o twoje niżeli o własne starał się dobro. A gdy od ciebie Mił. Królu wziął za ten dług zastawem nie wielki kawał kraju, to jest ziemię Spiską, trzynaście tylko wsi obejmującą, uczynił to dlatego tylko aby rzeczona pożyczka Waszej Król. Miłości nie wyszła z pamięci. Ale taką dla ciebie Najjaśniejszy Królu miał miłość i życzliwość, że zamyślał nawet ten dług pieniężny wspaniale ci darować, gdybyś był o to Mił. Królu choć słowo wyrzekł. Niemniej gdy w czasie pobytu twego na soborze w Konstancyi Turcy porazili twoje wojska Węgierskie, Pan mój, Najjaśniejszy Władysław król Polski, na usilne prośby, wiele kroć wnoszone przez posły i listy, wyprawił do Turek własnym nakładem poważne poselstwo, a przezeń cesarzowi Tureckiemu przesłał mnogie dary w złocie, srebrze, klejnotach, szubach, szatach, koniach i różnych ozdobach, celem wyswobodzenia z niewoli jeńców i zjednania pokoju z Węgrami. Jakoż poselstwo to nie było daremne; albowiem cesarz Turecki, przychylając się do żądań Pana mego, Władysława króla Polskiego, uwolnił z więzów najznakomitszych panów Węgierskich, a zwłaszcza Mikołaja Gara palatyna Węgierskiego, i wielu innych; zezwolił na rozejm, przyrzekł nawet, że do zawarcia stałego pokoju chętnie przystąpi. A do poselstwa Polskiego przyłączywszy swoich posłów, wyprawił ich do Pana mego, Króla Jego Miłości Władysława, aby ztamtąd przeprowadzono ich do Węgier, w celu rokowania o pokój i ułożenia warunków stałego przymierza. A gdy jeden z posłów Króla Pana mojego jechał do Węgier dla wyrobienia posłom Tureckim listów ochronnych, poimany został przez barona W. K. M. Pipona, jakby wróg jaki i zdrajca, i dwadzieścia jeden tygodni trzymany był w ciężkiém więzieniu, a wszystkę jego odzież, aż do rzemieni u trzewików, przetrząsano, azali nie wiózł z sobą jakich pism zdradziecko przeciw Węgrom wymierzonych; a tak zamiar jego zbawienny wyszedł na hańbę i sromotę. A lubo Król, Pan mój Miłościwy, wielokrotnemi listy Waszą Królewską Miłość upominał, abyś za obelgę wyrządzoną jego posłowi wymierzył stosowną karę, wszelako W. K. M. nie tylko nie zmazałeś tej obrazy królewskiej, ale ją swoją obojętnością znacznie powiększyłeś. Mniemasz może Mił. Królu, że dla posłów Króla Pana mojego, mających udać się do cesarza Tureckiego, nie było innej drogi tylko przez Węgry; ale chciej wiedzieć, że Pan mój, Władysław król Polski, ma w obszarze swojego państwa kraje, któremi posłowie jego aż do samej Turcyi dostać się mogą, nie widząc nawet Węgier. Nadto, przyrzekłeś Najjaśniejszy królu najuroczystszą przysięgą, że na soborze Konstancyjskim sprawę Pana mojego, króla Polskiego, przeciw nieprzyjaciołom jego Krzyżakom najusilniej popierać będziesz, i stanowczą uchwałą rozstrzygniesz; nie okazałeś jednak żadnej w tej mierze gorliwości, ani chciałeś nawet zająć się tą sprawą, chociaż dopraszali się o to posłowie Polscy, nakładem królewskim nie mniej tobie jak własnemu królowi usługujący. Wzywany również Pan mój, Najjaśniejszy król Polski, wielokrotnemi prośby twojemi, aby na osobiste rokowanie zjechał się z tobą w mieście Lubowli, przybył w umówione miejsce, ale gdy sam omieszkałeś się stawić, wyczekawszy napróżno trzy tygodnie odjechać musiał. A kiedy powtórnie o to go prosiłeś, nie pamiętając dawnej urazy zjechał się z tobą w Koszycach, i ciebie jednego chciał mieć sędzią w sprawie swej z Krzyżakami, acz ci wielce się na to zżymali. Lubo zaś W. K. M. urażony na Krzyżaków, że twoim pogardzili sądem, przyrzekłeś i z własnej woli zobowiązałeś się Królowi Panu mojemu przysięgą, że działać będziesz na zgubę i zatratę Krzyżaków, i temuż Panu memu Najjaśniejszemu Władysławowi królowi Polskiemu osobistej przeciw nim użyczysz pomocy, a to tak wyraźnie obiecując, i tyle kroć obietnicę swoję powtarzając, że Pan mój Władysław król Polski uwierzył nakoniec twoim słowom, i zostawił przy tobie marszałka swego królestwa, Zbigniewa z Brzezia, ażeby Waszą Król. Miłość w pochodzie z wojskiem na wyprawę Pruską przez kraje królestwa Polskiego przeprowadzał, i wojsku twemu równie jak tobie żywności potrzebnej dostarczał: ty przecież, Mił. Królu, niepomny na twą przysięgę, nie tylko pomocy osobistej nie dałeś królowi, ale nadto, kiedy z liczném wojskiem stał już na granicach ziemi nieprzyjacielskiej, ogromne poczyniwszy wydatki, za które mógłby był kupić i nabyć nie tylko te ziemie, od których go odsądzić chciałeś, lecz i inne daleko szacowniejsze i większe; cofnąłeś całą wyprawę obietnicą polubownego sądu, do którego sam się nastręczyłeś jakby za przychylnego rozjemcę. Ale widzi teraz i poznaje, że wszystkie przysługi, jakie ci czynił, są stracone, gdy miasto przyjaciela i sprzymierzeńca, doznał w tobie podstępnego przeciwnika i wroga. Ma dzisiaj to przekonanie Najjaśniejszy Pan mój, Władysław król Polski, i jawnie to wyznaje, że gdyby zdał się był na sąd najzawistniejszego sobie i krwi pragnącego nieprzyjaciela, nie mógłby spodziewać się tak uciążliwego i niesprawiedliwego wyroku, jaki ty nań wydałeś, jego przyjaciel i sprzymierzeniec. Co z tej jednej okoliczności chciej wyrozumieć: Już od dawna, bo przed wojną ostatnią, którą ty twoją namową wstrzymałeś, Krzyżacy za pośrednictwem Marcina V papieża, oświadczali się Panu mojemu, Najjaśniejszemu królowi Polskiemu, że mu chcą oddać ziemię Michałowską i Nieszawską, a nadto odstąpić praw swoich do ziemi Żmudzkiej i Sudawy, i dwadzieścia tysięcy czerwonych złotych zapłacić. To oświadczenie jak dalece przekonywa o niesprawiedliwości twego wyroku, sam to lepiej pojmujesz Mił. Królu, który Pana mojego, Najjaśniejszego Króla Polskiego, odsądziłeś od tych wszystkich krajów, których mu sami Krzyżacy ustępowali.“ — Nie mogąc już dłużej powstrzymać się Zygmunt król Rzymski i Węgierski, przerwał mowę posłowi i rzekł: „Prawdziwie, nie wiedziałem o tém wszystkiém; nigdy bowiem nie byłbym wydał tak bezwzględnego wyroku, gdyby mi to wcześniej było wiadomo.“ — Odparł Zbigniew Oleśnicki poseł królewski: „Mogłeś to, Miłościwy Królu, i więcej jeszcze wiedzieć, gdybyś chciał był wysłuchać drugiej strony, to jest Pana mego, króla Polskiego, i przejrzeć wywody składane przez prałatów i panów królestwa, a starał się zbadać słuszność i prawdę; nie byłbyś pewnie odważył się na wydanie tak uciążliwego i niesprawiedliwego wyroku. Ale i nie mniemaj, Mił. Królu, aby wyrok ten strony spór wiodące miał pogodzić; bądź owszem pewny, że je naraziłeś na większą i zaciętszą wojnę, i że między nie rzuciłeś żagiew przyszłych bojów; albowiem Pan mój, Najjaśniejszy Król Polski, nie zniesie nigdy wyrządzonej sobie tak ciężkiej krzywdy, i już nawet obecnie zbroi się i zbiera siły do jej odparcia i zgładzenia. Boleje zatém Najjaśniejszy Pan mój, król Polski, nie tak nad swoją zbyt widoczną krzywdą, jako raczej nad twojém zniesławieniem się i sromotą. Sam bowiem ufając w Boskiej pomocy i swojej słusznej sprawie, snadno tę krzywdę wyrokiem twoim sobie wyrządzoną zetrze i zagładzi, i sprawę swoję zelżoną jedynie twoim sądem, który przecież ani jemu szkodzić ani nieprzyjaciołom sił przydać nie może, wkrótce podźwignie i naprawi. Ale obawia się i w przeczuciu serca to ci wróży, że jako ty Mił. Królu, niepomny na przymierze i związki pokrewieństwa, ani na słuszność i sprawiedliwość, nie sromałeś się wydania przeciw niemu na korzyść Krzyżaków tak stronnego i uciążliwego wyroku, i odsądzenia go od jego własnych dziedzictw i posiadłości, tak też Bóg, sędzia sprawiedliwy i mściciel krzywd ludzkich, rychlej niż mniemasz Mił. Królu, powstanie i wyzuje cię nawzajem z twoich państw i królestw ojcowskich, za to, iż mego Pana i Króla Polskiego usiłowałeś wyrokiem twym niesłusznym pozbawić jego ziem dziedzicznych i własnych, które mu sami nieprzyjaciele przyznają. Jakoż wydaniem tak niesprawiedliwego wyroku zapaliłeś między obiema stronami zaciętą wojnę, a razem ujmę największą uczyniłeś twojej sławie, uczciwości, sumieniu, cnocie i godności stanu, tak iż się zdałeś raczej złotem Krzyżaków przekupionym, niźli złą uwiedzionym radą. Orzekłeś dowolnie wyrok najniesprawiedliwszy, nie wysłuchawszy obrony królewskiej, bo nie dawszy jej ani godziny do obrony sprawy, gdy strony Krzyżackiej słuchałeś przez dwa lata. Postąpiłeś nierozważnie, snadź mytem przedajném ułudzony. Nie ujdziesz za to kary Boskiej w tém i przyszłém życiu. Ale i o tém chciał cię zawiadomić Najjaśniejszy Władysław król Polski i Alexander książę Litewski, że wydanie wyroku tak niesłusznego większą jeszcze podniecało wojnę, i miecz dotąd w pochwach złożony wyzwało do sroższego krwi przelewu. Jakoż i król Jego Miłość i książę, zaniechawszy wojny, którą nieść mieli między pogany, zwrócą raczej swój oręż na Krzyżaków, zmuszeni przez ciebie do obrony swoich ziem, królestw i dziedzin ojczystych.“
Takie poselstwo gdy Zbigniew z Oleśnicy poseł królewski wymownie opowiedział, Zygmunt król Rzymski i Węgierski rozłożywszy ręce te tylko wyrzekł słowa: „Cożkolwiek orzekliśmy w sprawie brata naszego króla Polskiego, to Bóg świadkiem, uznajemy za słuszne i sprawiedliwe, gdy wszystko postanowiliśmy za radą tych mężów“ (tu ręką wskazał na obecnych panów duchownych i świeckich). Na co zaraz odpowiedział Zbigniew z Oleśnicy: „Mogłeś Mił. Królu sąd twój wydać za radą i namową tych panów: ale gdybyś i na stronę Pana mojego, Władysława króla Polskiego, tylu był użył radców, pomocników i prawobrońców, ilu użyłeś dla strony przeciwnej Krzyżaków, pewnie słuszniejszy i sprawiedliwszy byłbyś wydał wyrok w tej sprawie. Jeżeli jednak ludzkiej zabrakło jej sprawiedliwości, wiedz, że jej na Boskiej radzie i pomocy nie zbędzie.“ Tak mówił Zbigniew. Po nim Mikołaj Cebulka w imieniu Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego tłumacząc poselstwo swoje, w te przemówił słowa: „Nie będę ja, Miłościwy Królu, szerzył się z osnową poselstwa poruczonego mi od Pana mego, Oświeconego książęcia Litewskiego Alexandra Witołda, trzebaby mi bowiem to wszystko powtórzyć, co Wielebny i Przezacny mąż Zbigniew przełożył w imieniu Najjaśniejszego Pana naszego, Władysława króla Polskiego. Nie chcąc się stać przykrym tobie i obecnym słuchaczom, to jedno dodam, co Pan mój Alexander Witołd, wielki książę Litewski powiedzieć ci rozkazał. Nigdy tenże Pan mój Alexander Witołd nie miał myśli ani zamiaru łączenia się z tobą sojuszem jakiejkolwiek przyjaźni, zawierania przymierza lub innego związku; bo zawsze byłeś u niego w podejrzeniu, i znany mu dobrze twój charakter i sposób myślenia. Przeto i Najjaśniejszemu monarsze swemu, Władysławowi królowi Polskiemu, jak najusilniej odradzał, ażeby z tobą żadnych związków i umów nie zawierał, a zawarte dawniej porzucił. A jeżeli wszedł z tobą w przymierze rzeczony Pan mój, Alexander Witołd, wielki książę Litewski, wiedz, że to nie z własnej uczynił chęci, ale z namowy i woli Pana swego, Władysława króla Polskiego. Zachował atoli święcie Pan mój, książę Alexander Witołd, to wzajemne przymierze, i dotrzymał przysięgi, którą się zobowiązał, że do ziem, królestw i państw twoich nigdy orężem nie posięgnie. Ale nie odpowiedziałeś, Mił. Królu, jego przychylności; gwałcąc bowiem i sojusz zawarty i przysięgę, wyrokiem twym niesprawiedliwym usiłowałeś wyzuć go z krajów ojca jego i dziada. Zaczém oznajmia ci i zapowiada, że nie chce dłużej trwać w przymierzu i związkach przyjaźni, którą ty pierwszy zerwałeś; ale owszem i tobie i każdemu innemu, któryby jego kraje zagarniać usiłował, najsroższym stawi się nieprzyjacielem, nie wątpiąc, że i każdy z jego następców podobnym tchnąć będzie duchem, i przy pomocy Bożej wszystkich najezdców Litwy groźnie odpierać. Jakoż przeze mnie posła swego wypowiada ci wszelaką przyjaźń i przymierze, i zawarte zrywa z tobą związki; z przyjaciela i sprzymierzeńca ogłasza cię swoim przeciwnikiem i wrogiem, gdy pierwszy przyjaźń i sojusze wzajemne stargałeś.“
Zygmunt król Rzymski i Węgierski, po wysłuchaniu poselstwa króla i książęcia, wielce rozbolał w sercu, że w obecności tylu poważnych osób tak wielkie wyrzucano mu bezprawia, zkąd ciężka na niego spaśdź miała ohyda i sromota między ludźmi. Zawziął się zatém na posłów króla i książęcia, i postanowił, bez względu na prawa narodów, obydwóch kazać utopić; ale przecież ludzie uczciwi, którym zwierzył się był tajemnicy swego gniewu, odwiedli go swoją radą od wykonania tak bezbożnego zamiaru. Obawiał się i elektorów cesarstwa i książąt Niemieckich pod ów czas w Wrocławiu obecnych, aby czyn tak okrutny, w ich oczach popełniony, tém większej na niego nie ściągnął hańby.
We Środę, dnia ostatniego Stycznia, gdy rzeczeni posłowie Zbigniew z Oleśnicy i Mikołaj Cebulka naglili na Zygmunta króla Rzymskiego o odpowiedź, wyznaczono do tego miejsce w kościele N. Maryi Panny na Piasku, i dzień piątkowy w święto Oczyszczenia tejże N. Panny. A gdy dzień ten nadszedł, po długiej z swymi panami naradzie król Zygmunt oświadczył przez Fryderyka margrabię Brandeburskiego: „że wyśle do króla Polskiego osobnych posłów, przez których da odpowiedź na wszystkie szczegóły wysłuchanego poselstwa.“ Taką otrzymawszy odprawę posłowie królewscy Zbigniew z Oleśnicy i Mikołaj Cebulka, wrócili do Władysława króla Polskiego, pod ów czas przebywającego w Jedlny, w Niedzielę zapustną, i opowiedzieli wszystko po kolei, jak przemawiali do króla i jaką usłyszeli odpowiedź, wierne czyniąc sprawozdanie Jego Królewskiej Miłości w obec licznego zebrania biskupów, książąt i panów, którzy wielce wychwalali rozum i zręczność tak sprawnego poselstwa. A lubo wszyscy prałaci, książęta i panowie zgadzali się na to, aby wyroku wydane go przez Zygmunta króla Rzymskiego żadną miarą nie słuchać ani przyjmować, po rozważniejszym jednak namyśle uchwalono, aby dlatego samego, że Władysław król Polski przyrzekł w swym kompromissie, iż mającemu się orzec wyrokowi w niczém sprzeciwiać się nie będzie, ani odwoływać do zdania lepszego i sumienniejszego, okazał król swoję powolność; a zdarzy się z czasem okoliczność, w której Krzyżaków można będzie pomówić i przekonać, że oni sami, na których stronę sąd był wydany, przekroczyli jego postanowienie i stali się winnemi; król zaś przy swej sprawiedliwości okaże się tém wspanialszym i większym, a ztąd słuszny znajdzie powód do podniesienia przeciw nim oręża, gdy oni pierwsi wydaną uchwałę pogwałcą.
Władysław król Polski z Jedlny przybył w Niedzielę pierwszą postu do Iłży, gdzie go zajechali posłowie Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, Jan Szenk z Seydowa i Jan Cesermeyster doktor prawa kanonicznego, wioząc królowi i książęciu odpowiedź na ich poselstwo odprawowane w Wrocławiu przez Zbigniewa z Oleśnicy i Mikołaja Cebulkę. A lubo na wszystkie szczegóły poselstwa królewskiego umieli odpowiedzieć pozornie, na główną jednakże część, to jest żałobę wyniesioną z strony Władysława króla Polskiego i Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego przeciw Zygmuntowi o wydanie niesłusznego wyroku w jego sprawie, co wielu poparte było dowodami, żadnej nie dali zaspokajającej odpowiedzi, acz byli to mężowie rzadką obdarzeni wymową. Oświadczyli tylko, „że Zygmunt król Rzymski i Węgierski nie dość objaśniony co do praw służących Władysławowi królowi Polskiemu i Witołdowi wielkiemu książęciu Litewskiemu, i raczej błędem niż niesprawiedliwością spowodowany, wydał wyrok niesłuszny i uciążliwy przeciw królowi i książęciu; przyrzeka wszelako, że ten wyrok odmieni i obciążające stronę królewską postanowienia uchyli.“ Odpowiedzieli dowodnie posłom króla Zygmunta prałaci i panowie królestwa Polskiego, którzy jeździli do Wrocławia dla wysłuchania jego wyroku, było ich bowiem kilku obecnych. „Azaż (mówili) zdołacie usprawiedliwić waszego Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, twierdząc, że nie dość objaśniony w sprawie orzekł wyrok niesprawiedliwy? gdy wiadomą jest rzeczą, że do Wrocławia przybył nocną porą, a nazajutrz, to jest w święto Trzech króli, nie chciał słuchać ani nawet oglądać wywodów, praw i przywilejów, które my posłowie królewscy pokładaliśmy w sprawie naszego króla tak ustnie jak i piśmiennie? A lubo wielokrotnie prosiliśmy i nalegali, ażeby wprzódy, nimby do wydania wyroku przystąpił, sprawę całą należycie roztrząsnął; on przecież odrzucił nasze przełożenia, i nie wysłuchawszy strony królewskiej, pospieszył się z orzeczeniem sądu, nam zaś posłom królewskim oświadczył, że nie potrzebuje żadnych wywodów, ani chce oglądać praw i przywilejów, bo ma już w kieszeni wyrok gotowy i stanowczy, którego wcale nie chce odmieniać.“ Posłowie króla Zygmunta nie wiedząc, jakby odeprzeć mogli zarzut tak silny i dowodny, który jawnie wyświecał tegoż króla Zygmunta niepoczciwość, powtórzyli dawną odpowiedź: „że pan ich, Zygmunt król Rzymski i Węgierski, odmieni co było w jego wyroku niesłuszném i niesprawiedliwém, i obu stronom okaże się sumiennym i uczciwym sędzią. “ To zaręczali mnogiemi i najuroczystszemi przyrzeczeniami. Zaczém Władysław król Polski wziąwszy takowe oświadczenia i obietnice za prawdziwe, wysłał Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego i kanclerza królestwa, wraz z Zbigniewem marszałkiem królestwa Polskiego, do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, pod ów czas przebywającego w Wrocławiu, z prośbą usilną, aby swój wyrok niesprawiedliwy odmienił, a mianowicie, „żeby z niego uchylił te postanowienia, które wydał bez przekonania albo za przyjęte dary, bezzasadnie i niesprawiedliwie.“ Ale chociaż rzeczeni posłowie królewscy, Wojciech Jastrzębiec biskup Krakowski i Zbigniew z Brzezia marszałek królestwa Polskiego, udawszy się spiesznie z Iłży do Wrocławia, zastali tam jeszcze Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, i nalegali na niego po wiele kroć w imieniu Władysława króla Polskiego, aby swój wyrok polubowny odmienił; atoli król Zygmunt wyparłszy się tego, aby przez posłów swoich, Jana Szenka i Jana Cesermeistera, obiecać miał poprawę wyroku, nie dał się nakłonić żadném przedstawieniem i namową do odwołania tego, co w swém orzeczeniu postanowił niesłusznie i niesprawiedliwie; twierdził owszem, „że gdy sąd swój polubowny odprawił już i ukończył, i gdy strona przeciwna otrzymała już wydany przezeń i pieczęcią jego stwierdzony wyrok na piśmie, wszelka poprawa takowego wyroku, bez wzajemnego zezwolenia stron, nie byłaby właściwą i uwłaczałaby godności jego cesarskiego i królewskiego majestatu, a nawet Władysławowi królowi Polskiemu, po rozwiązaniu już polubownego sądu, na nicby się nie przydała.“ W ten sposób usprawiedliwiając i barwiąc swoje chytre wybiegi, wymigał się Władysławowi królowi ze wszystkich obietnic, które był poczynił i sam przez siebie i przez swoich posłów.
Z Kłobucka wyjechawszy Władysław król Polski zwykłą drogą przybył na Niedzielę Kwietnią do Wielunia; ztamtąd przez Sieradz i Brodnię do Kalisza, gdzie obchodził święta Wielkiejnocy, a potém zwyczajnemi gościńcy udał się do ziemi Kujawskiej. Gdy zaś w przeddzień Wniebowstąpienia Pańskiego znajdował się w Brześciu, otrzymał wiadomość z Krakowa, że królowa Polska Elżbieta w Niedzielę przed uroczystością Wniebowstąpienia Pańskiego w Krakowie umarła i w kościele Krakowskim w kaplicy mansyonarskiej pochowaną została. Wiadomość ta uradowała i cały dwór królewski i całe królestwo Polskie; cieszyli się bowiem wszyscy, że jej zgon zatarł ohydę ściągnioną na króla i naród cały, i większa nierównie radość była na pogrzebie królowej, niżeli w czasie jej koronacyi. Sam tylko król Władysław okazał po niej żal, acz i ten nie zbyt długi; pogrzeb zaś uroczysty wyprawił jej w kościele Brzeskim, w Piątek, nazajutrz po święcie Wniebowstąpienia. Ale wszyscy przytomni, tak duchowni jako i świeccy, objawiali radość niezwykłą; wszyscy w świąteczne szaty przybrani, śmiali się i cieszyli w czasie pogrzebu. Tak bowiem niemiłe, tak nie znośne im było to królewskie małżeństwo; i widziano na twarzach przy tym obchodzie żałobnym więcej pociechy, niżli w czasie wesela. Krążyły nadto między ludźmi, i pod ów czas i później, różne na królową miotane obelgi i urągowiska, iż lepiej podobno byłoby dla niej, gdyby nigdy królewskiej godności nie znała. Jakoż Stanisław Ciołek, na ów czas pisarz królewski, który potém na stopień podkanclerzego, a z czasem na biskupstwo Poznańskie został wyniesiony, napisał na zmarłą królową satyrę i wiele wierszy uszczypliwych, zelżywości pełnych, w których nazwał ją „maciorą połogami wycieńczoną, twierdząc, że małżeństwa dostąpiła za skarby wykopane z ziemi łopatą swego języka, ułowiwszy lwa chytrością i kłamstwem.“ Za ten czyn Stanisław Ciołek z rozkazu króla wypędzony został ze dworu, ale potém dla biegłości w pisaniu przywrócony, i na godność podkanclerską a naostatek i biskupią wyniesiony.
Gdy się zbliżał dzień Ś. Jerzego, Władysław król Polski wysłał Zbigniewa z Oleśnicy proboszcza kościoła Ś. Floryana i Janusza z Kościelca wojewodę Włocławskiego do Torunia, w celu odebrania od mistrza i zakonu Krzyżaków Pruskich dwunastu tysięcy pięciu set złotych Węgierskich, na których wypłatę skazał ich był Zygmunt król Rzymski i Węgierski swoim wyrokiem polubownym w Wrocławiu wydanym. A lubo Krzyżacy zaliczywszy na ten dług kilka tysięcy w złocie, resztę obiecywali srebrem wypłacić, posłowie jednak królewscy (takie bowiem mieli od króla zlecenie) na żadną inną krom złotej nie chcieli zezwolić monetę. Nie tylko przykrym ale nieznośnym wcale był dla Władysława króla Polskiego i Alexandra Witołda książęcia Litewskiego, obowiązek włożony na nich wyrokiem króla Zygmunta, ustąpienia Krzyżakom dziedzicznej ziemi Żmudzkiej; wielce zatém pragnęli, aby z strony Krzyżaków zaszło jakowe niedopełnienie warunków, i żeby król z tej przyczyny, bez ubliżenia swojej czci, a z niesławą Krzyżaków, mógł unieważnić wyrok Zygmunta, i winę w tej mierze zwalić na swoich przeciwników.
Chwyciwszy więc posłowie królewscy sposobną porę, to jest uchybienie Krzyżaków w wypłacie, gdy jej jak należało w złocie nie składali, nazajutrz po Ś. Jerzym wyjechali z Torunia, mimo prośby usilne Krzyżaków, którzy odprowadzając ich aż do statków podróżnych, nalegali, aby miasto złota przyjęli srebro w wypłacie. Posłowie przybywszy do Brześcia, z radością oznajmili królowi, że Krzyżacy dwunastu tysięcy pięciu set złotych Węgierskich nie uiścili. Zkąd mała (jak to bywa) i błaha zrodziła się pobudka do wojny, o której Władysław król Polski już był w duchu rozmyślał, zamierzając na rok następny wojska do Prus poprowadzić. Ta od dawna pożądana sposobność króla i wszystko rycerstwo wielce uradowała.
Gdy Władysław król Polski z Brześcia przyjechał do miasteczka Kowala, przybył do niego Werner z Rankowa, posłannik Czenka z Wartembergu, Ulryka Rozemberga i innych panów Czeskich. Ten ukazawszy swoje listy wierzytelne, przełożył z użaleniem: „że Zygmunt król Rzymski i Węgierski wyniesioną do siebie w Wrocławiu prośbę panów Czeskich, aby przyjął rządy królestwa Czeskiego, odrzucił z pogardą, a postawił im za warunek to zelżywe i oburzające żądanie, iżby dla niego zrobili w murach miejskich wyłom, i wszystkę broń wydali, przyczém obłożył ich wielu krzywdzącemi obelgami i urągowiskami. Tknięci więc taką zniewagą, uchwalili stale i niezmiennie, że nigdy więcej do rządów go nie dopuszczą, wypowiedzieli mu posłuszeństwo, a w jego miejsce Władysława króla Polskiego obrali swoim królem i panem.
Prosił więc pokornie, aby Władysław król Polski nie odrzucał berła królestwa Czeskiego, i nie pogardzał prośbą tylu panów i szlachty Czeskiej, którzy najchętniej na jego wybór się zgadzali. Dodał przytém, że gdy wyrozumieją chęć przychylną i zezwolenie królewskie, wyślą niebawem uroczyste w tym celu poselstwo.“ Król Władysław przyjąwszy łaskawie rzeczonego posła Wernera z Rankowa, i hojnie go udarowawszy, oświadczył: „że na poselstwo tak ważne a niespodziewane, później dopiero, po naradzeniu się z swemi panami i należytém rozważeniu rzeczy, da odpowiedź; a tymczasem oczekiwać będzie od panów i rycerstwa Czeskiego dokładnego zawiadomienia, azali wybór jego był zgodny i jednomyślny, i jakie przy nim królowi postawiono warunki.“ Kazał przytém posłowi Wernerowi opowiedzieć panom Czeskim, jak go pokrzywdził rzeczony król Zygmunt swoim wyrokiem w Wrocławiu wydanym, i jako się nie uiścił z obietnicy, i osobiście i przez posłów swoich kilkakrotnie powtarzanej, że odmieni i poprawi ten wyrok niesprawiedliwy.
Z Kowala Władysław król Polski udał się zwykłą drogą do ziemi Dobrzyńskiej, i święta Zesłania Ducha Ś. obchodził w Inowrocławiu, a uroczystość Bożego Ciała w Gnieźnie, zkąd zwyczajnemi drogi przybył w dzień Ś. Jakóba na zapowiedziany zjazd powszechny do Łęczycy. Tu, na zebraniu wszystkich niemal prałatów i panów królestwa Polskiego, Władysław król Polski złożył sąd na Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego, Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa, i Janusza z Tuliskowa kasztelana Kaliskiego, obwinionych, jakoby w sprawie z Krzyżakami Pruskimi, mimo zakazu królewskiego, samowolnie i nierozmyślnie, spisali dla Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego i wydali pod pieczęcią kompromis zupełny, bezwarunkowy i do czasu nieograniczony; na którymto sądzie, ustanowionym z wielką powagą i uroczystością, sam król zasiadł. Zbiegła się na to widowisko liczna rzesza braci, krewnych i przyjacioł Piotra Wysza, niegdy Poznańskiego a wprzódy jeszcze Krakowskiego biskupa, uradowanych, że król zagniewany wymierzył swoje ciosy przeciw Wojciechowi Jastrzębcowi, biskupowi Krakowskiemu, który był sprawcą głównym i narzędziem złożenia ich brata i przyjaciela Piotra Wysza z Krakowskiej stolicy, i że przy tej sposobności pomszczą się na nim za krzywdy i zniewagi brata. Lecz gdy Bartosz Włodkowicz z Wierzchosławic, szlachcic herbu Sulima, jako rzecznik i prawobrońca królewski, powstał w swej skardze z większą niżli przystało zelżywością przeciw Wojciechowi biskupowi Krakowskiemu, do którego miał zawiść osobistą, żona bowiem jego była siostrzenicą Piotra Wysza; bracia i krewni Wojciecha Jastrzębca, których on z obawy niebezpieczeństwa liczną przywiódł z sobą rzeszę, nie mogąc znieść obelg swego biskupa, obruszyli się na mowcę i wielkie sprawili zamieszanie. Panowie, którzy zasiadali na sądzie, strwożeni opuścili swoje miejsca i powynosili się z izby. A gdy o wszczętej zamieszce gruchnęła wieść między rycerstwem w mieście stojącém, tłum ludu porwawszy się do broni biegł na pomoc swoim do zamku. Powstał rozruch straszliwy, szerzył się zgiełk i wrzawa. Sam król obawiając się niebezpieczeństwa, opuściwszy izbę sądową, schronił się z przedniejszymi panami do komnaty królewskiej nad bramą zbudowanej. I nie byłoby zapewnie obeszło się bez mordów i krwi rozlewu, gdy obiedwie strony z wielką rwały się ku sobie zaciekłością, a nikt nie śmiał wstrzymać ich zapędów i gniewnego szału, gdyby szczęściem od Boga nie zatrzaśnięto wcześnie zamkowej bramy i nie zwiedziono mostu, przez co zaparty został wstęp rozhukanej tłuszczy, cisnącej się z miasta do zamku. Uspokoiły się przecież umysły, a za wdaniem się przedniejszych panów, zwłaszcza Jana z Tarnowa wojewody Krakowskiego, nastąpiło pojednanie między królem Władysławem a Wojciechem Jastrzębcem biskupem Krakowskim, Zbigniewem z Brzezia marszałkiem królestwa Polskiego i Januszem kasztelanem Kaliskim. Naradzano się potém, azali król przyjąć miał albo odrzucić rządy królestwa Czeskiego, i zgodnemi głosy uchwalono: „aby Władysław król Polski z przyczyny odszczepieństwa w wierze, którém się znaczna liczba Czechów pokalała, i wszczynających się ustawicznie w ich kraju rozruchów, niemniej z uwagi, że Czesi mieli w Zygmuncie królu Rzymskim i Węgierskim własnego króla i pana, i z innych wielu powodów, nie przyjmował korony Czeskiej; na pozór jednak aby okazał chęć powolną, a posłom z Czech przybyć mającym wyraźnej nie dawał odpowiedzi, i tając w myśli swe postanowienie, utrzymywał ich ile możności w nadziei; a to dla tego, iżby Zygmunt król Rzymski i Węgierski, najgroźniejszy pod ów czas Polski nieprzyjaciel, niepokojony ciągłą obawą, nie targał się tak zuchwale na wyrządzanie krzywd i zniewag królestwu Polskiemu.“
Zygmunt król Rzymski i Węgierski, zebrawszy z różnych narodów, jako to Niemców, Węgrów i Szlązaków, liczne i potężne wojsko, około dnia Ś. Jana Chrzciciela opuścił Wrocław, i przez Świdnicę i Kłocko ruszył zbrojno do Czech, a niebawem stolicę Pragę obległ. Był-to krok zręczny, acz dla Zygmunta niepomyślny, po wzięciu bowiem Pragi inne miasta snadnoby popoddawały się były zwycięzcy. Trwało oblężenie przez sześć tygodni; Prażanie, dzień i noc nie zamykając bram miasta, ciągłemi podjazdami, które im się szczęśliwie udawały, nękali oblegających Niemców. Nie przestali wreszcie na samych wycieczkach, ale sprowadziwszy Zyżkę, i oddawszy mu najwyższe dowództwo, oblegli zamek Wyszegrad, w którym dotąd trzymali się stronnicy króla Zygmunta (wydał go był bowiem Zygmuntowi Czenko, po dwa kroć zdrajca kraju, przekupiony datkiem) i wszelkiemi sposobami usiłowali go dobyć. A lubo wielu panów Czeskich przybyło królowi Zygmuntowi na pomoc, niektórzy jednak nie byli mu szczerze wierni i przychylni, a nawet wydawali Prażanom tajemne zamiary Zygmunta: zkąd oblężeńcy Prascy nabierali coraz więcej otuchy i śmiałości do stawienia królowi oporu, Niemcy zaś coraz częstszych klęsk doznawali. Zygmunt król widząc, że Pragi dobyć nie zdoła, wszedł z ludem zbrojnym do zamku Ś. Wacława i w dzień Ś. Jakóba Apostoła kazał arcybiskupowi Praskiemu Konradowi, rodem z Westfalii, koronować się i namaścić na króla Czeskiego. Po koronacyi atoli, nie mogąc znieść szemrania wojska, nalegającego o wypłatę żołdu, porzucił oblężenie, a wziąwszy z sobą włocznię Chrystusową i gwóźdź męki Pańskiej, tudzież inne świętości, relikwie, klejnoty, skarby i księgi miejscowe, złożone przez cesarzów Rzymskich i królów Czeskich w Pradze i zamku Karsten, na ów czas do niego należącym (co wszystko potém, przyciśniony potrzebą, posprzedawał albo potracił), zabrawszy nadto koronę Czeską, rozpuścił wojsko i wrócił do Węgier z wyprawy, w której nie zdziałał nic ważnego, ani poskromił zbuntowanych Czechów. Od tego czasu począł się mianować królem Czeskim. Po jego ustąpieniu, Prażanie poczęli z większą natarczywością dobywać zamku Wyszegradu. Zyżka w czasie pobytu swego w Pradze, za radą swoich kapłanów, postanowił poburzyć wszystkie kościoły zbudowane na cześć Świętych. Utrzymywał bowiem, że nie godziło się komu innemu, prócz Boga, stawiać świątynie. A tak, jednym zamachem wywrócone liczne w mieście Pradze klasztory i okazałe kościoły. Lecz gdy na to zżymać się poczęli Prażanie, u których świątynie takowe były w poszanowaniu, Zyżka, widząc wzmagającą się burzę, ustąpił wraz z swoim ludem, i rzuciwszy się na pozostałe kościoły i przybytki święte, poniszczył je ogniem, a kapłanów i lud obojej płci wraz z dziećmi wymordował. Była inna jeszcze w Czechach sekta odszczepieńców, Orebitami zwanych, którzy cały obwód Hradecki i przyległy lud wiernych wielkiemi nawiedzili klęskami. W zamku Wyszegradzkim coraz więcej głód dojmował; w niedostatku zatém innéj żywności, ścierwa końskie służyły mieszkańcom za pokarm. Nareszcie oświadczyli oblężeńcy, że się poddadzą, jeżeli król Zygmunt do dnia oznaczonego nie przyjdzie im na odsiecz; z tego więc przyrzeczenia wypadało, że Wyszegrad jedynie przez przybycie Zygmunta mógł się utrzymać.
Po odbytym zjeździe Łęczyckim, Władysław król Polski udał się do Wolborza, dokąd na spotkanie jego przybyli posłowie Czescy, jako to, Hinko v. Waldstein (Walsten), Halesch z Wrzeszczowa, dwaj miasta Pragi rajcy Simon i Taniczka, tudzież Jan Kardynałem zwany, i Piotr Anglik, kapłani, wysłani od przedniejszych panów Czeskich, a zwłaszcza Kruszyny i Boczka. A gdy im dano posłuchanie, opowiedzieli swoje poselstwo temi słowy: „Lubo, Najjaśniejszy Królu, po śmierci naszego króla Czeskiego Wacława, prosiliśmy pokornie Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego przez wyprawione do niego uroczyste poselstwo, ażeby jako dziedzic prawy i następca przybyć raczył do Czech i objął rządy królestwa Czeskiego; on atoli, podmówiony radami nieprzyjaznych nam Niemców, naszą chęć szczerą i pokorę biorąc za pohop do okazania swojej dumy, odpowiedział, że inaczej nie przybędzie do Czech ani rządów nie przyjmie, chyba jeśli obywatele Prascy wszystkę broń złożą i wydadzą do rąk jego urzędników, a do wjazdu swemu królowi uczynią w murach miasta wyłom. Lecz gdy my odrzuciliśmy, jak przystojność kazała, warunek tak ohydny i zelżywy, wymierzył na zagładę naszą swoje siły; a zebrawszy wojska wszystkich niemal zawistnych nam nieprzyjacioł książąt Niemieckich, wtargnął do królestwa Czeskiego, pustoszył je orężem, i stolicę Pragę przez długi czas w oblężeniu trzymał. Ale widząc, że jej dobyć nie zdoła, zabrał koronę naszą królewską, kości i relikwie Świętych, skarby, księgi, klejnoty i wszelakie ozdoby królestwa długiemi wieki zbierane, i z temi łupy wrócił do {{tns|gie|Węgier, a niektóre z nich poprzedawał i potracił. Tak srogiego zatém króla, tak bezbożnego człowieka, nie tylko nie chcemy mieć za pana, ale nadto postanowiliśmy, jako najzawistniejszego wroga naszego rodu i języka, ścigać i prześladować aż do zagłady. Jeżeli zatém raczysz Najjaśniejszy Królu dobrą chęcią przyjąć rządy królestwa Czeskiego, ofiarujemy je tobie w imieniu wszystkich panów, rycerstwa, obywateli, szlachty i poddanych tegoż królestwa, bylebyś słowem twojém królewskiém nas upewnił, że od napaści nieprzyjacielskiej bronić nas będziesz, i utrzymasz te cztery zasady naszej wiary i obyczaju, to jest, kommunią pod obiema postaciami, karanie jawne występków, wolne wszędzie i dla wszystkich opowiadanie słowa Bożego, i odjęcie dóbr doczesnych kościołom i duchowieństwu. Ani mniemaj, Miłościwy Królu, iżbyś bez przyjęcia rządów królestwa Czeskiego mógł w królestwie własném panować szczęśliwie i spokojnie, i uchronić się strasznych klęsk wojennych, gdy wspólny nasz nieprzyjaciel król Zygmunt, po całkowitej zagładzie albo osłabieniu tylko królestwa Czeskiego, wymierzy ciosy swoje na Polskę: wszakci już pierwej wydaniem przeciw Twej Królewskiej Miłości w Wrocławiu tak niesłusznego i niesprawiedliwego wyroku okazał, że więcej sprzyja przewrotnym Krzyżakom, niż tobie. I teraz, podobnie jak dawniej, rzeczonych Krzyżaków podmawia na twoję i królestwa twego zgubę, i sposobi przeciw tobie wojska tak własne jak i posiłkowe, a z niemi wszelkie, na jakie tylko zdobyć się może, środki, wybiegi i podstępy.“ Tak mówił poseł Czeski. Wiedziano zaś dobrze o tém, że Zyżka z swojém stronnictwem przeciwny był temu poselstwu; utrzymywał bowiem, że naród wolny króla mieć nie powinien, ale wszyscy wspólnie mieli się sobą rządzić przy swobodzie, nie podlegając żadnym świeckim książętom i panom; radził więc, aby słuchać raczej praw, niżli rozkazu królów. Takiemi naukami, fałszu i obłudy pełnemi, zjednał sobie miłość i wziętość u ludzi głupich i prostaków, zwodząc ich chytrze i łatwowiernym pochlebiając w tym celu, aby w Czechach rządy najwyższe ogarnął.
Władysław król Polski, naradziwszy się z swemi panami, posłom Czeskim taką dał odpowiedź: „Bolejemy, przezacni mężowie, nad tém poróżnieniem, jakie między Zygmuntem królem Rzymskim i Węgierskim a wami powstało i ciągle się wzmaga. Niemniej dotykają nas wasze spustoszenia i klęski, jak nasze własne, a osobliwie ubolewamy nad zniszczeniem stolicy Praskiej. Wszelkich zatém postanawiamy dołożyć starań, aby wszczęte zatargi uspokoić, i obie strony, jeśli na to przystaniecie, pogodzić. Gdy zaś poselstwo, z jakiém tu przybyliście, to jest prośba, abym przyjął rządy królestwa Czeskiego, nader ważném a trudném jest do załatwienia, i dłuższego potrzebuje namysłu, nie możemy na nie obecnie, bez naradzenia się z naszym najmilszym bratem, książęciem Litewskim, {{tns|xandrem|Alexandrem Witołdem, dać odpowiedzi. Ale wyprawimy ztąd umyślnych do niego posłów, ażeby się z nami w sposobnym czasie i miejscu zjechał, i użyczył nam w tej mierze swojej braterskiej rady.“ Potém dwaj posłowie Czescy, to jest Hinko v. Waldstein i Simon rajca Praski, udali się do Litwy, dla przełożenia podobnegoż poselstwa Alexandrowi Witołdowi; drudzy dwaj z rozporządzenia królewskiego odesłani zostali do Niepołomic, gdzie nad nimi i przyboczną ich drużyną miano jak najczujniejszą mieć straż i opiekę. Wszędzie bowiem, którędy rzeczeni posłowie Czescy przejeżdżali, zachowywano kościelny, w całém królestwie Polskiém obowiązujący interdykt; papież albowiem Marcin V wydał był klątwę na wszystkich Czechów odszczepieństwem Wiklefa zarażonych, a miejsca w których przebywali, kazał uważać za obłożone interdyktem. Z tej przyczyny odprowadzono ich do Niepołomic, jako ustroni od społeczeństwa ludzkiego uchylonej, gdzie przez wszystek czas ich pobytu zachowywano kościelny interdykt.
Zygmunt król Rzymski i Węgierski, postanowiwszy zamek Wyszegrad w mieście Pradze, z dawna od Prażan oblężony, którego załoga już do ostatka głodem i nędzą była znękaną, uwolnić od grożącego niebezpieczeństwa, z liczném i potężném wojskiem, zebraném z Czechów, Polaków, Węgrów i Niemców, przybył osobiście pod Pragę, a rozłożywszy w pobliżu miasta obozy, zamierzył posiłki swemi wesprzeć oblężeńców, albo, gdyby się to nie udało, starać się wszelkiemi sposoby wprowadzić żywność do zamku. Mieszczanie Prascy dowiedziawszy się, że król Zygmunt szedł z wojskiem na odsiecz oblężeńcom, we wszystkich miejscach, z których mógł działać na zniesienie oblężenia, pokopali podziemne jamy i parowy, a z wierzchu ponadsypowali je piaskiem, aby idących nieprzyjacioł podejść zdradziecko; więcej bowiem w zdradzie niż orężu pokładali otuchy. Kiedy więc rycerstwo króla Zygmunta i wszystko posiłkowe wojsko, w oczach Zygmunta, ruszyło żwawym pędem pod zamek Wyszegrad, aby go od oblężenia uwolnić, Prażanie wybiegli na ich spotkanie. Rycerze Zygmunta, ujrzawszy przed sobą małą garstkę, gdy się rzucą na nich z chciwością, powpadali w zdradzieckie wądoły. A tak, jednych ziemia poprzywalała, drugich Prażanie z dziką zajadłością i bez miłosierdzia wymordowali. Legło w ów czas wiele tysięcy Czechów, stronników króla Zygmunta, i wszystek niemal kwiat szlachty Czeskiej wyginął. Z Polaków poległ Jędrzej Balicki, rycerz znakomity, herbu Topor; Jerzy książę Smoleński, który od Alexandra Witołda z swego Smoleńskiego księstwa wygnany, schronił się był do Zygmunta króla Rzymskiego; z Czechów Henryk v. Plummow, Jarosław Konopiski z Sternbargu, i wielu innych rycerzy znakomitych. Król Zygmunt doznawszy tak wielkiej a niespodziewanej klęski, z szczątkami wojska, zasmucony i stroskany wrócił do Węgier. Z pomiędzy Morawian zginęło czternastu panów, z Węgrów i innych narodów wielkie mnóstwo rycerzy. Zamek po ustąpieniu króla Zygmunta poddał się mieszczanom Praskim. Było w okolicy Pilzna wiele klasztorów, bogatych i pięknie pobudowanych, z których pięć Zyżka ogniem zniszczył. W klasztorze zaś Kladrowskim, że był obronniejszy, załogę osadził. Tu Zygmunt z wojskiem swojém podstąpił: ale widząc zbliżającego się Zyżkę, uciekł nikczemnie. Zyżka potém zwrócił się pod Pilzno, lecz po daremném kuszeniu się o jego zdobycie (załoga bowiem dzielnie go broniła), pobliskie miasto spalił wraz z ludem i kapłanami, którzy napróżno błagali przebaczenia. Przy dobywaniu potém miasteczka Rab drugie oko utracił. Nie porzucił przecież dlatego obozowych trudów ani rycerskiego zawodu, i lud ślepy ślepego miał wodza. Prażanie dobywszy miasta Berauny (Verona), w którém Zygmunt miał załogę, wymordowali mieszkańców, małą ledwo część zachowawszy przy życiu. Miasto Niemiecki Brod (Brod Theutonicum), Kutnę i wiele innych, które się popoddawały, zagarnęli pod swoję władzę.
Władysław król Polski, dawszy w Wolborzu odpowiedź posłom Czeskim, ruszył zwykłą drogą do ziemi Sandomierskiej, potém Lubelskiej, a naostatek Ruskiej, którą zwiedziwszy zjechał na dzień Św. Marcina do Niepołomic, dokąd zebrać się był rozkazał swoim panom radnym, tak duchownym jako i świeckim; i tu dopiero dowiedział się o porażce Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego doznanej pod Pragą, o której spiesznym gońcem doniósł mu Wacław książę Opawski. Po rozważeniu poselstwa Czechów i długich o niém naradach, nikt nie był zatém, aby król Władysław przyjmował rządy królestwa zarażonego wielorakiemi błędy odszczepieństwa, i wystawionego na burze i klęski wojen domowych, zwłaszcza kiedy żył prawy dziedzic jego i następca, Zygmunt król Rzymski i Węgierski, uznany od poważniejszej liczby Czechów i już na króla koronowany. Dano więc w tej treści posłom Czeskim odpowiedź. Władysław król objawiając im postanowienie swoje, oświadczył: „że rad przestaje na własném królestwie Polskiém, i żadnego obcego nie potrzebuje; a tém mniej ma chęci do przyjęcia rządów królestwa Czeskiego, że przyswoiło sobie zasady od kościoła katolickiego potępione.“ Odprawiwszy w ten sposób poselstwo Czeskie, zwykłą drogą udał się do Litwy, gdzie całą zimę przepędził.
Dnia dwudziestego ósmego Marca, Marcin V papież, przebywający pod ów czas w Florencyi, na wstawienie się Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, przeniosłszy Jana biskupa Lubuskiego, który na tej stolicy lat ... przesiedział, na arcybiskupstwo Strygońskie w Węgrzech, mianował biskupem Lubuskim Jana biskupa Brandeburskiego, a to na prośbę Fryderyka Brandeburskiego margrabi.
Władysław król Polski po świętach Narodzenia Pańskiego, które w Trokach obchodził, zabawiał się jak zwykle łowami na Litwie. Pod ten czas zaczęły się właśnie układy o zamęście córki króla Polskiego Jadwigi. Zajechał bowiem do rzeczonego Fryderyka margrabi Brandeburskiego Sędziwój z Ostroroga, wojewoda Poznański, w celu oswobodzenia z niewoli Jana Czarnkowskiego, Jana Suczki z Wojszewa, i niektórych innych braci swoich i krewnych, rycerzy Polskich, poimanych od Fryderyka margrabi pod miastem Tangermünde, w wojnie toczącej się między nim a książętami Szczecińskiemi. Wniósł najpierwej sam Fryderyk myśl swoję do takowych układów, zręcznemi słowy obiecując królowi dzielną z swej strony pomoc przeciw wszelkim nieprzyjaciołom królestwa Polskiego, a zwłaszcza Krzyżakom Pruskim, i przywrócenie królestwu znacznych krain od niego oderwanych, gdyby Władysław król Polski córkę swoję jedynaczkę, Jadwigę, chciał dać w zamęście starszemu synowi jego Fryderykowi. Rzeczony zatém Sędziwój wojewoda Poznański, wyrozumiawszy myśl i ofiarę margrabi, oznajmił Władysławowi królowi Polskiemu przez wyprawionego umyślnie gońca do Litwy o układach czynionych z tymże margrabią; radził oraz i prosił, „aby Władysław król Polski zezwolił na zjazd wspólny z pomienionym margrabią, który wielce o to upraszał.“ Władysław król, naradziwszy się w tej mierze z Alexandrem Witołdem, oświadczył, „że i związków powinowactwa i przymierza Fryderykowi margrabi nie odmawia,“ a do zjazdu wspólnego naznacza miejsce w Krakowie zaraz po świętach Wielkiejnocy.
Kiedy Władysław król Polski wraz z Alexandrem Witołdem na Litwie w Orańskim dworze (Vorani) nad rzeką Mereczem przepędzał zapusty, przybyli do niego w poselstwie przedniejsi panowie Czescy, jako to Hinko v. Waldstein, Halesch z Wrzeszczowa, Piotr Anglik, ten sam, który zarazę Anglikańskiej nauki w Czechach zaszczepiał, Jan zwany Kardynałem, tudzież rajcy Prascy, Simon, Miklasz i Tkaniczka. Ci uzyskawszy posłuchanie, wyrazili powtórną prośbę, „aby król Władysław rządy królestwa Czeskiego przyjąć raczył.“ A gdy król na ich poselstwo oświadczył, „że danej już wprzódy w Niepołomicach odpowiedzi bynajmniej nie zmieni,“ zwrócili swoje prośby do Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, i wielorakiemi namowy i obietnicami nalegali nań usilnie, aby przyjął rządy ich królestwa, gdy Władysław król Polski nie dał się do tego nakłonić. Alexander Witołd nie dawszy posłom żadnej stanowczej odpowiedzi, przez rok cały trzymał ich w wątpliwém zawieszeniu. Aby się zaś nie zdawało, że całkiem odrzucał ich żądanie, temi słowy utwierdzał Czechów w nadziei: „Lubo ja na władztwie mojém, wielkiém księstwie Litewskiém, zupełnie przestaję, i królestwa Czeskiego ani jego potęgi i zamożności nie potrzebuję; z niechęci jednak ku Zygmuntowi królowi Rzymskiemu, który wydanym przeciw mnie niesprawiedliwym wyrokiem, chociaż był moim sprzymierzeńcem, odsądził mnie od krajów moich dziedzicznych, nie odmawiam przyjęcia rządów królestwa Czeskiego, bylebyście mi przyrzekli, że nie będziecie stać opornie przeciw prawej katolickiej wierze, lecz pozostaniecie wiernemi nakazom i przepisom kościoła. Ja, chociażbym przyjął rządy królestwa Czeskiego, nie chciałbym wcale nauk przez was opowiadanych ani bronić ani utrzymywać. A lubo nowym jestem wiary chrześciańskiej wyznawcą i nowym książęciem chrześciańskim, wszelako religii raz przyjętej nie dozwoliłbym waszém zgubném kacerstwem kalać i osłabiać, postanowiwszy trzymać się święcie zasad i przepisów powszechnego kościoła.“
W Piątek po Popielcu Władysław król Polski wyjechawszy z Oran (Vorani) zwykłą drogą przez Dubicz, Grodno, Ratno, Tur, Lubomlę, Horodło, Chełm, Krasnystaw i inne miasta wrócił do Polski. Przybyli z Królem Jego Miłością i posłowie Czescy, którym kazano czekać w Niepołomicach, dopókiby od Alexandra Witołda stanowczej nie odebrali odpowiedzi. Sam zaś Władysław król Polski zjechał na Niedzielę Kwietnią do Krakowa, dokąd na rokowanie z królem przybyło kilku książąt Szlązkich i posłowie z rozmaitych świata krain. Król przyjąwszy ich z uprzejmością, i załatwiwszy ich sprawy wraz z prałatami i panami królestwa, którzy z jego rozkazu licznie się byli zebrali, przez kilka tygodni bawił w Krakowie, pókąd po świętach Wielkiejnocy nie przybył Fryderyk margrabia Brandeburski. Powitał go Władysław król Polski w gronie znakomitszych prałatów, książąt i panów, wyjechawszy na jego spotkanie aż na Prądnik. Po rozmaitych potém układach i rokowaniach, które trwały przez dni piętnaście, stanął z rzeczonym margrabią i synem jego starszym Fryderykiem związek przymierza i powinowactwa, i zaślubiono temuż Fryderykowi córkę królewską Jadwigę. Związek ten utwierdzono opisem i zastrzeżono w nim warunki następujące: „że gdyby król Władysław nie zostawił po sobie potomka płci męzkiej, wtedy Fryderyk syn margrabi wraz z królewną Jadwigą odziedziczyć miał królestwo Polskie; że nadto tenże Fryderyk krainę Saską i ziemię Lubuską, oderwane niesłusznie od Polski, obowiązany był przywrócić i do królestwa przydzielić. Gdyby zaś Władysław król Polski doczekał się potomka, na ów czas królewna Jadwiga miała od króla i królestwa Polskiego otrzymać w posagu sto tysięcy złotych.“ Lubo zaś niektórzy panowie Polscy radzili wydać Jadwigę raczej za Bogusława książęcia Słupskiego, który starał się o jej rękę przez różne zabiegi i wstawienia, wszelako rady te przemógł jedną żartobliwą uwagą Krystyn z Ostrowa kasztelan Krakowski, że obiecywana przez Bolesława książęcia Słupskiego pomoc morska i przymierze króla Duńskiego słabe były i niepewne w porównaniu z siłą zbrojną lądową, jaką się margrabia odznaczał. „Posiłki morskie, mówił, jeden powiew wiatru może odwrócić, albo, choćby wiatr nie przeszkadzał, opieszałość i nieskwapliwość może winę składać na wiatr przeciwny i niepogodę, gdy posiłki lądowe podobnej nie wzniecają wcale obawy.“ A ponieważ Władysław król Polski zamierzył na ten rok wyprawę przeciw Krzyżakom, żądał więc od zięcia swego Fryderyka margrabi Brandeburskiego posiłków przeciw Krzyżakom. Odpowiedział Fryderyk, że dla pewnych przyczyn, które dowodami stwierdzał, nie był w tym roku sposobnym do udzielenia królowi posiłków, i radził zawieszenie broni na rok cały, zapewniając, „że znajdzie tymczasem środki, któremi będzie można Krzyżaków nawet bez dobycia oręża pokonać i do takiej przywieśdź ostateczności, że nie tylko z największą gotowością wypełnią to co im król Polski rozkaże, ale i do wozów jego zaprządz mu się pozwolą.“ Tą odpowiedzią jakby najpewniejszą prawdą król zaspokojony, wstrzymał zamierzoną w tym roku wyprawę przeciw Krzyżakom, i na prośby Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, ponawiane często przez listy i posły, zawarł rozejm na rok jeden. Otrzymawszy potém rzeczony Fryderyk margrabia od Władysława króla Polskiego wspaniałe upominki, i nawzajem swojemi udarowawszy Polskich prałatów i panów, ruszył w drogę z powrotem, gdzie podobnie jak i w przyjeździe wszelakim opatrywany dostatkiem, wesół i szczęśliwy do swego kraju powrócił.
Władysław król Polski, wyprawiwszy Fryderyka margrabię Brandeburskiego, z Krakowa przez Żarnowiec, Nowe miasto, Biecz, Sącz, udał się na Ruś; Zielone Świątki w Bieczu, a uroczystość ŚŚ. Trójcy i Bożego Ciała w Krośnie obchodził. Gdy zaś w dzień Ś. Jana Chrzciciela znajdował się w Oziminach, przybył do niego Wilhelm de Lannwoy rycerz Burgundzki, a złożywszy królowi Władysławowi od Henryka króla Angielskiego listy polecające i kosztowne dary, jako to lamę jedwabną złototkaną, szyszak żelazny z złotą kitą, i dwa łuki angielskie, prosił, aby w drodze, którą do Jerozolimy odbyć zamierzył, dozwolony miał przejazd przez kraje Polskie. Władysław król Polski, uprzejmy i wspaniały dla wszystkich przychodniów, nie tylko w podróż przez Polskę przydał mu straż bezpieczeństwa, ale nadto obdarzywszy go hojnie, cesarzowi Tureckiemu swojemi listy zalecił. Z temi listami w ręku rzeczony Wilhelm z Konstantynopola przez drużynę cesarską odprowadzony został drogą lądową aż do Jerozolimy. Potém gdy wrócił do ojczyzny, wysławiał wielce między Burgundczykami i Anglikami łaskawość Władysława króla Polskiego, i aż do śmierci największą okazywał mu wdzięczność.
Z Prus Władysław król Polski przybył na uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi Panny do Lublina, gdzie wraz z Alexandrem wielkim księżęciem Litewskim sejm walny miał odprawiać. A gdy obadwaj zjechali się z licznemi poczty swoich panów radnych, zajmowano się sprawami Czeskiemi i żądaniem posłów Czeskich, którzy tu także z Niepołomic dla wysłuchania odpowiedzi przybyli. Dano im więc od króla Władysława i książęcia Alexandra następującą odprawę: „Nie godzi się, zacni mężowie, nam, którzy się mienimy chrześcianami, i pragniemy za książąt chrześciańskich uchodzić, przyjmować od was rządy królestwa Czeskiego, pókąd żyje prawy jego dziedzic, Zygmunt król Rzymski i Węgierski. Który lubo przymierza i sojuszów zawartej z nami przyjaźni i pokrewieństwa nie szanował, a wyrokiem polubownego sądu wielką nam krzywdę wyrządził, my wszelako rzecz naszą poruczając Bogu, sprawiedliwemu krzywd mścicielowi, wiarę i sprawy królestwa Czeskiego w troskliwą bierzemy opiekę i wszelaką pomoc wam obiecujemy. A jeżeli zechcecie porzucić błędne nauki, które kościoł potępia, postaramy się, aby w królestwie waszém przywrócić rząd prawy, i pokój bez narażenia czci i sławy waszego narodu utrwalić. Wyślemy ztąd posłów do Zygmunta króla Rzymskiego, aby z nim obmyślili i ułożyli środki, jakiemiby naród wasz zwrócić można na łono prawej katolickiej wiary i w zbawiennych religii zasadach ugruntować. I nie tylko tam, ale i u Stolicy Apostolskiej starać się będziemy o wasze nawrócenie, i ustalenie w królestwie waszém jedności i pokoju. Gdy zaś król Zygmunt, posiadający dwa tak obszerne królestwa, to jest Rzymskie i Węgierskie, i zajmujący się gorliwie ich pieczą, wié należycie, że trudno byłoby mu trzecie jeszcze brać na siebie rządy; przeto mniemamy, że pragnąc dobra waszego, pokoju i jedności, zwłaszcza jeżeli porzucicie wasze odszczepieństwo, chętnie odstąpi swoich praw dziedzicznych do królestwa Czeskiego, bądź wszelakich innych, jakieby mu służyć mogły, i pozwoli wam obrać sobie króla według własnej potrzeby i chęci. W takim razie, mógłby jeden z nas przychylić się do prośb waszych i przyjąć rządy królestwa Czeskiego. A nawet, jeśli szczerze odstąpicie błędów sprzeciwiających się zakonowi Bożemu i przepisom kościoła, chociażby król Zygmunt nie był wcale skłonnym do zrzeczenia się praw swoich, gotowi będziemy (za zezwoleniem jednak i upoważnieniem Stolicy Apostolskiej) dla dobra wiary świętej i pokoju waszego królestwa przyjąć rządy Czeskie.“ Po udzieleniu posłom Czeskim takiej odpowiedzi, ukończono i rozwiązano zjazd Lubelski.
Stosownie do uchwały Lubelskiego zjazdu wyznaczono dwóch posłów od króla i królestwa Polskiego do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, to jest Jana z Tarnowa wojewodę Krakowskiego i Zbigniewa z Oleśnicy proboszcza kościoła Ś. Floryana: którzy spotkawszy go w mieście Węgierskiém Tyrnawie (Tharnovia), poselstwo Władysława króla Polskiego przełożyli temi słowy: „Najjaśniejszy Królu. Boleje nad tém wielce Dostojny Pan nasz, król Polski, że twoje Czeskie królestwo popadło w błędy odszczepieństwa i nękane jest tylu klęskami domowych i zewnętrznych wojen. Na walnym przeto zjeździe, odprawionym świeżo w mieście Lublinie, w celu dania odpowiedzi posłom Czeskim, wzywającym go do objęcia rządów królestwa Czeskiego, używszy do wspólnej rady brata swego Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, i panów obu państw swoich, to jest Polski i Litwy, postanowił przedewszystkiem dla dobra wiary świętej zająć się sprawami Czeskiemi, i obmyślić środki uspokojenia tegoż królestwa i oczyszczenia go z błędów kacerskich, w przekonaniu, że przez to wypełni usługę należną Bogu i religii chrześciańskiej, a zarazem miłą tobie i zbawienną dla narodu, tak bliskiém rodu i języka pokrewieństwem złączonego z narodem Polskim. Sądząc zaś, że bez przychylenia się twego i zgodnej woli twojej trudno byłoby dzieło to pomyślnie przeprowadzić, zlecił nam swoim posłom prosić cię i błagać, abyś raczył ulitować się nad niedolą królestwa twego ojca i dziada, i zezwolić, aby nasz Najdostojniejszy król i Pan postarał się łagodnemi i powolnemi środki skłonić rzeczone królestwo do porzucenia odszczepieństwa, zaniechania wojen, a przywrócenia u siebie pokoju; a wreszcie, gdyby upomnienia nie skutkowały, użyć ku temu siły i oręża. Ponieważ zaś, Miłościwy Królu (przebacz, iż mówimy otwarcie) przyrzeczeń twoich i w zawartém dawniej z królem naszym przymierzu, i później po wiele kroć nie dotrzymywałeś, i z pomocą osobistą przeciw Krzyżakom pospieszyć nie raczyłeś, i nigdy zgoła nie uiściły się twoje obietnice i zobowiązania zapewniane przysięgą; przeto Król nasz nie może więcej polegać na twoich oświadczeniach, i już nie słowy ani pismy ale rzeczą samą chce z tobą działać. Nie pamiętając na wszystkie dawne, od ciebie poniesione krzywdy i obrazy, starać się będzie Czechów uczciwemi i łagodnemi środkami nawrócić do prawej wiary, pojednać z kościołem, i skłonić do uległości i posłuszeństwa twojej władzy. Co jeśliby mu się nie powiodło, obiecuje zbrojną udzielić ci pomoc przeciw Czechom, lecz nawzajem twojej przeciw Krzyżakom żąda, ponieważ do niej przymierzem się zobowiązałeś. Pierwszy owszem wraz z tobą wyprowadzi swoje siły na poskromienie Czechów, jeżeli prawem zastawu przyznasz mu i oddasz całą ziemię Szlązką; i nie pierwej ustąpi, aż gdy Czesi wrócą do jedności wiary świętej, i twoim poddadzą się rządom. Ty zaś przy pomocy naszego króla osięgnąwszy królestwo Czeskie, przynajmniej wtedy odpłać się wzajemną usługą, do której obecnie jesteś obowiązany, i wyjdź zbrojno w posiłku naszemu królowi przeciw Krzyżakom, abyście wspólnym orężem wypędzili ich z krajów nieprawnie zagarnionych, zmusili ziemie Pomorską, Chełmińską i Michałowską oddać królestwu Polskiemu, a ziemią Pruską podzielili się między sobą, tak, iżby większą część Prus ten otrzymał, który na wojnę większe siły wyprowadzi. Gdy zaś to wszystko wypełnisz, Król i Pan nasz obowiązany będzie zwrócić ci ziemię Szlązką i z niej ustąpić; w przeciwnym razie kraj ten na zawsze własnością Polski zostanie. Wiedz bowiem, że Król nasz zna dobrze twoję przebiegłość, i nie jest tak łatwowierny, aby dość miał na płonném słów brzmieniu, a gołe przyrzeczenie przyjąć chciał od ciebie za czyn rzeczywisty. Zaczém prosimy cię, abyś poprzestał dawnej twojej pozorności i obłudy, i z obietnic dawniejszych nowym się przynajmniej czynem wywiązał, a królowi i królestwu naszemu nie chytrym i udanym, lecz prawdziwym i szczerze przychylnym okazywał się przyjacielem i sprzymierzeńcem. Chciej przytém zważyć i sumiennie roztrząsnąć, jakim był dla ciebie Król nasz, i czy szczerą odpłaciłeś mu się wzajemnością; jak chytrze i nienawistnie jemu i królestwu jego wyrządzałeś szkody i dotąd je wyrządzasz.“
Nazajutrz Zygmunt król Rzymski i Węgierski posłom Polskim następującą dał odpowiedź:
Po zjeździe Lubelskim Władysław król Polski ruszył do Sandomierza, potém do Nowego miasta, a ztamtąd znowu wrócił w Lubelskie. A gdy zabawiał w Bystrzycy, dnia czwartego Października przybyli posłowie, którzy jeździli do Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, Jan z Tarnowa wojewoda Krakowski i Zbigniew z Oleśnicy, i opowiedzieli dokładnie, jaką tenże król dał ich poselstwu odpowiedź, i co nadto z nimi układał. Władysław król, zamiar małżeństwa objawiony sobie z strony Zygmunta odłożywszy do wspólnej narady z panami królestwa, i zjazdu w Niepołomicach naznaczonego na dzień Ś. Marcina, wysłał Zbigniewa Oleśnickiego do Litwy, aby oznajmił to wszystko Alexandrowi Witołdowi, i poznał zarazem księżniczkę Zofią, dziewicę, córkę Andrzeja syna Iwona książęcia Kijowskiego, a siostrzenicę wielkiego książęcia Witołda, którą mu sam Witołd usilnie raił. Poczém wyjechawszy z Bystrzycy udał się do ziemi Ruskiej.
Władysław król Polski, zamierzywszy sprawę swoję o odzyskanie ziem królestwa Polskiego, Pomorskiej, Michałowskiej i Chełmińskiej, wynieść przed sąd Marcina V papieża, który mu obiecywał, że najsprawiedliwszym będzie jego sędzią, wysłał z Niepołomic do Rzymu mistrza Pawła syna Włodzimierza, doktora praw kościelnych, kustosza i kanonika Krakowskiego, szlachcica herbu Dołęga, i Jakóba z Paravesino, rodem Włocha. Dano rzeczonym posłom ze skarbu królewskiego potrzebne na drogę pieniądze, pisma i dowody, sprawę zaś poruczono dwom kardynałom, Weneckiemu i Ś. Marka. Z polecenia papieża Marcina zesłano do Polski Antoniego Zeno, obojga praw doktora, dla wysłuchania i wyrozumienia świadków z strony króla i królestwa Polskiego. Sam król Władysław wyjechał z Niepołomic zwykłemi drogami do Litwy, gdzie zabawiając się łowami aż do świąt Narodzenia Pańskiego, uroczystość tę obchodził w Trokach.
Rajcy miasta Pragi, nie mogąc ścierpieć zuchwalstwa i nadużyć Jana mnicha zakonu Premonstrateńskiego, odszczepieńca, który ośmielony na wszelkie bezprawia i skory do wzniecania rozruchów, wymową swoją snadno lud podburzał, przywołali go do wietnicy wraz z dziewięcią głównymi wichrzycielami, chcąc niby radzić z nimi o sprawach miejskich; a skoro tylko weszli na ratusz, natychmiast kazali wszystkich pościnać. Poczém, jakby nic się wcale nie stało, rozeszli się do domów, sądząc że miasto będzie spokojne. Ale gdy o tém gruchnęła wieść między ludem, powstał rozruch wielki; lud wpadł zbrojno na ratusz, i jedenastu rajców, których uważano za sprawców dokonanego okrucieństwa, zamordowano. Złupiono nadto kollegium Karola i całą bibliotekę sprzewracano. Kobiety, które mnicha Jana uważały jakby za świętego, podniosły jego głowę, i przez dni kilka z płaczem i jękiem obnosiły po kościołach i po ulicach, wołając, że to mąż błogosławiony i święty, który zginął za prawdę i ogłaszanie nauk ojców kościoła; a przeciwnie bezbożnikami i świętokradzcami mieniąc tych, którzy cnotliwego kapłana zamordowali. A tak głowę Jana, człowieka występnego i ladaco, namaszczoną wonnościami, lud głupi włożył między relikwie, i czcił ją jakby głowę jakiego sławnego męczennika.
Władysław król Polski po świętach narodzenia Pańskiego, które w Trokach obchodził, udał się na łowy do Wągrowskiej puszczy. Alexander zaś Witołd, książę Litewski, dowiedziawszy się o klęsce zadanej Zygmuntowi królowi Rzymskiemu i Węgierskiemu przez Czechów i Prażan, i o uwięzieniu Zawiszy Czarnego z Garbowa, szlachcica Polskiego, który był wysłany do króla Zygmunta w celu umówienia i skojarzenia małżeństwa między Władysławem królem Polskim a Ofką królową Czeską, wielce się z tego obojga ucieszył. A korzystając z sposobnej pory, namawiać począł Władysława króla Polskiego usilnemi radami, prośbami, nareszcie darami i obietnicami, aby porzuciwszy zamiar poślubienia królowej Czeskiej Ofki, wziął raczej za żonę jego siostrzenicę, księżniczkę Sonkę. A lubo i Zbigniew z Oleśnicy proszony najusilniej od wszystkich panów obecnych w Niepołomicach, ażeby królowi odradzał zamierzone na Litwie związki, przez które upadłyby wielkie korzyści dla Polski, a zwłaszcza zapis Szlązka obiecany za królową Czeską Ofką, i wszyscy inni panowie Polscy i rycerze, znajdujący się pod ów czas z Władysławem królem na Litwie, wielorakiemi prośbami i namowy usiłowali odwieśdź go od rzeczonych ślubów z Litewską księżniczką; wszelako Alexander Witold przemógł te wszystkie rady i zabiegi, i skłonił ostatecznie Władysława króla do pojęcia w małżeństwo siostrzenicy swojej, księżniczki Sonki, dziewicy, córki Andrzeja, syna Iwona książęcia Kijowskiego. Jakoż król Władysław zjechawszy na zapusty do Nowogrodka, rzeczoną księżniczkę Sonkę, złączoną z nim powinowactwem w trzecim i czwartym stopniu, a po odbytym chrzcie (była bowiem Greckiego wyznania) nazwaną Zofią, zaślubił. Dopełnił obrzędu Maciej biskup Wileński, pobłogosławiwszy małżeństwo niemiłe Polakom, a królowi już nachylającemu się do starości niepotrzebne i niestosowne. Wesele odbyło się w Nowogrodku z wielką okazałością; były-to gody nierównych wiekiem małżonków, Władysława króla podeszłego w latach, i rzeczonej Zofii, kwitnącej na ów czas dziewicy, a urodą więcej niżli cnotami zaleconej.
Po obchodzie weselnym nazajutrz po Popielcu, we Czwartek, Władysław król Polski z nowo zaślubioną królową Zofią ruszywszy z Nowogrodka, przybył do Lidy, kędy zjechał na jego spotkanie Antoni Zeno, obojga praw doktor, nuncyusz Marcina V papieża, mający wysłuchać świadków w sprawie z Krzyżakami Pruskimi i rozpatrzyć się w oryginalnych pismach i przywilejach. Rad był jego przybyciu król Władysław i książę Alexander Witołd, obadwaj zatém wspaniałe złożyli mu upominki: a gdy ich mąż zacny i pełen uczciwości przyjąć nie chciał (takiego bowiem męża Marcin papież przysłał do rozpoznania rzeczonej sprawy, o którym wiedział, że był sprawiedliwym sędzią, a nie łakomcą, i że darami żadnemi, chociażby najponętniejszemi nie da się przekupić, jak mu był szczególniej przykazał), tém więcej u króla Władysława i książęcia Witołda pozyskał czci i przywiązania. Z Lidy, w towarzystwie Antoniego Zeno, przez Wołkowyski i inne miasta, przybył król Władysław do Krakowa. W drodze jeszcze do Polski spotkał go Lambert z Bienieszyna, szlachcic rodem, poseł Gwilherma książęcia Bergskiego (de Monte), z prośbą, „aby pomienionego książęcia Gwilherma przyjąć raczył w lenne poddaństwo, jako swego i królestwa Polskiego hołdownika.“ Ale Władysław król Polski, na to nowe i niespodziewane poselstwo książęcia, o którego nie tylko nazwisku ale nawet księstwie, jako zbyt od Polski odległém, nigdy nie słyszał, odpowiedział z uprzejmością: „że jakkolwiek miłém mu było to dobrowolne książęcia Gwilherma poddanie się w maństwo jemu i królestwu Polskiemu, dla obydwóch atoli, tak króla jak i książęcia, z przyczyny zbytniej odległości prawo lenne byłoby niepożyteczném; żaden z nich bowiem w razie potrzeby nie mógłby dopełnić swojej powimności, ani król jako zwierzchnik bronić swego lennika i poddanego, ani książę lenny zwierzchnikowi stawić się z swą usługą i pomocą. Wszelako król Władysław tę chęć dobrą i przychylność książęcia w miłej zachowa pamięci.“ Uczciwszy potém i obdarowawszy posła Lamberta, przesławszy niemniej książęciu Gwilhermowi, mającemu swoje księstwo między Burgundyą a Niemcami z tej strony Renu, hojne upominki, któreby godne były i wspaniałości dawcy i przychylności obdarzonego, odprawił rzeczonego posła do domu. Upoważnienie zaś Stolicy Apostolskiej, które z sobą przywiózł rzeczony Antoni Zeno, brzmi jak następuje:
„Marcin biskup, sługa sług Bożych, ukochanemu synowi Antoniemu Zeno, doktorowi prawa kościelnego, kanonikowi Patraceńskiemu, Referendarzowi naszemu, pozdrowienie i Apostolskie błogosławieństwo. Stolica Apostolska gorliwie zawzdy stara się o to, ażeby spory i zatargi wszczęte między wiernemi Chrystusowemi, dla zapobieżenia większym zgorszeniom, jednały się wzajemną zgodą, albo w drodze prawa załatwiały i uspokajały. Gdy więc z dawna wydaliśmy listy upominające, aby poróżnienia i spory wynikłe, jak słyszymy, między najmilszym w Chrystusie synem naszym, Oświeconym Władysławem królem Polskim, tudzież ukochanym synem, dostojnym mężem Witołdem, książęciem Litewskim z jednej, a ukochanemi synami, Mistrzem i braćmi Jerozolimskiemi zakonu Teutońskiego Ś. Maryi z drugiej strony, które przed nami wytaczane były i obecnie się toczą, dla przecięcia drogi wielu zgorszeniom wyniknąć z nich mogącym, bądź zgodnym sposobem, bądź użyciem stosownych środków załatwione być mogły, co obydwom stronom usilnie zalecaliśmy, te jednak nie zbliżyły się z sobą ani pojednały: przeto oświadczyliśmy sami, że chcemy obie wzwyż pomienione strony wysłuchać, roztrząsnąć ich prawa i postępki, żądania i dowody jak najdokładniej wyłuszczone, a nakoniec załatwić sprawę zgodą albo sądu naszego wyrokiem. Ku czemu naznaczyliśmy obydwom stronom nadchodzącą Niedzielę uroczystą Zmartwychwstania Pańskiego, tak, aby każda z stron spornych na dzień pierwszy Stycznia wygotowała swoje w tej sprawie skargi i dowody, i wszystko, cokolwiek miałaby do wniesienia i udowodnienia, złożyła w dniu pierwszym Stycznia wyznaczonym przez nas lub wyznaczyć się mającym pełnomocnikom, zkąd moglibyśmy w rzeczonym dniu Wielkanocnym należycie w tej sprawie się objaśnić, i sprawę ostatecznie bądź zgodą, bądź, jak się wyżej rzekło, wyrokiem naszym ukończyć. Aby to zaś mogło tém spokojniej się załatwić, bez zatraty dusz, bez cierpień cielesnych, spustoszeń i klęsk krajowych, upomnieliśmy z jednej strony Jego królewską Miłość, a drugiej zaleciliśmy jak najsurowiej, ażeby rozejm między niemi obecnie trwający przedłużono jeszcze na rok jeden, jak to w liście naszym obydwom stronom przesłanym dokładniej wyraziliśmy. Potém jednak z przyczyny zarazy, która po wysłaniu rzeczonego listu w Rzymie wybuchnęła, niemniej odmiany naszej kuryi, i innych ważnych zatrudnień, nie mogliśmy zająć się tą sprawą. A chociaż i teraz znacznie jesteśmy zatrudnieni, pragnąc wszelako jak najmocniej zapobieżenia tak gorszącym sporom i zatargom, bądź to pojednaniem stron, bądź wyrokiem prawnym, jeżeliby inaczej być nie mogło; polecamy ci osobném pismem naszém, abyś się udał do obydwóch stron w sporze będących, i starał się jak najusilniej pogodzić je między sobą, jak w témże piśmie obszerniej wyrażono. Nakoniec, gdybyś za sprawą nieprzyjaciela pokoju czarta nie zdołał nakłonić ich do zgody (nad czém wielcebyśmy ubolewali) dla zabieżenia rzeczonym zgorszeniom wydany ma być wyrok według prawa. My zatém, ze względu na twoję roztropność i znane nam dobrze twoje cnoty, w imię Boga składając w tobie naszą ufność, a znosząc i odwołując naznaczone poprzedniem pismem naszém termina, które później okazały nam się niestosowne i niedostateczne do załatwienia rzeczy, polecamy ci niniejszym listem, abyś wysłuchał tej całej sprawy, jaką rzeczony król Polski i książę Litewski, bądź razem, bądź z osobna, przeciw Mistrzowi i braciom Krzyżakom, i nawzajem Mistrz z braćmi zakonu przeciw królowi i książęciu, także razem lub z osobna, wyniosą, wraz z ich wnioskami, wywodami i dołączonemi do nich świadectwy; potém zbadał i roztrząsnął wszystko gruntownie, sumiennie i w zupełności, bez zgiełku i form sądowych, aż do wyprowadzenia z nich stanowczego wyroku; z mocą wzywania stron, nawet przez edykta, według przepisów prawa. Dla usunięcia zaś trudności i sporów, jakieby wydarzyć się mogły w badaniu i rozpoznaniu sprawy ze względu na miejsce, naznaczamy je tobie i obu stronom w wielkim Głogowie, dyecezyi Wrocławskiej, który żadnej z stron spornych nie jest podległy; chyba że te zgodzą się wspólnie na wybór innego miejsca. Do słuchania jednak i objaśniania rzeczy tyczących się ziem czyli księstw Litwy i Żmudzi, ze strony rzeczonego króla i książęcia, z przyczyny znacznej odległości od pomienionego Głogowa, obierzesz i wyznaczysz miejsce w księstwie czyli ziemi Żmudzkiej, któreby niedalekie było ziem i posiadłości Mistrza i Krzyżaków, a zdawało się tobie i stronom najdogodniejszém. Chcemy zaś i zalecamy, abyś do przyjmowania pism i dowodów, jakie strony obiedwie, albo którakolwiek z nich, w obronie swojej sprawy pokładać zechcą, udawał się do miejsc, które do tego same sobie obiorą, chociażby w własnej prowincyi lub dziedzinie swojej; dokąd z sobą przywoływać będziesz drugą stronę, i dozwalać sprawdzania pieczęci i podpisów rzeczonych aktów i dowodów. A jeżeliby pokładająca je strona obawiała się, aby rzeczone pisma i dowody w przewożeniu ich w inne miejsce nie uległy jakiemu uszkodzeniu, i z tej przyczyny żądała ich odpisu, na ów czas, pozwoliwszy drugiej stronie obejrzeć je dokładnie, każesz w obec strony przeciwnej sporządzić ich odpis w formie urzędzowej, z oznaczeniem pieczęci, podpisów i znaków, jakie się znajdą na tych pismach i dowodach. Orzeczesz potém w imieniu naszém, że pomienione odpisy taką mają mieć wagę, jak same pisma pierwotne. W ten sposób sporządzony cały stan sprawy, wraz z wszystkiemi żądaniami, pismami i dowodami stron obydwóch, prześlesz do rąk naszych. W czasie więc, który będzie ci się zdawał najwłaściwszym, i na który wezwiesz stanowczo obie strony, sam stawisz się przed nami, abyśmy rzeczoną sprawę i toczące się spory załatwić mogli, bądź zgodą, bądź wydanym wedle prawa wyrokiem. Chcemy nadto, zalecamy i przykazujemy, abyś każdemu, do jednej lub drugiej strony należącemu, wszystkim prawobrońcom, pełnomocnikom, świadkom, i osobom pośrednio do sprawy wchodzącym, jako téż rzeczom do jej załatwienia służącym, opatrzył w imieniu naszém należne bezpieczeństwo, użyczając im opieki naszej Apostolskiej Stolicy, którą obecnie im zapewniamy. Zalecamy również, aby strony zaręczyły sobie wzajemne bezpieczeństwo, a to w formie, jaką im przepiszesz. Świadków zaś do sprawy potrzebnych, jeśliby dla przyjaźni, obawy, nienawiści, lub z innej jakiej przyczyny uchylali się od stawiennictwa, karami kościelnemi zmusisz do zeznania prawdy. Niniejszemu nakoniec rozporządzeniu nie mają przeciwić się inne jakiekolwiek przywileje, nakazy i ustawy Apostolskie, a zwłaszcza ustawa świętej pamięci Bonifacego VIII papieża, Poprzednika naszego, która zastrzega, aby nikt nie był pociągany do sądu ani wywoływany poza granice swojej dyecezyi, dalej jak o jeden dzień drogi, a w pewnych wypadkach o dwa dni. Albo, jeśliby kto zasłaniał się udzielonym sobie od Stolicy Apostolskiej indultem, że interdyktowi, suspensie, ani klątwie podlegać nie może, a to z mocy listu Apostolskiego, w którymby wyraźnej i dokładnej od słowa do słowa o takowym indulcie nie było wzmianki, bądź wreszcie inném jakiém bądź kolwiek wyłączeniem, takowe słuchaném być nie ma. Dan w Rzymie u Świętego Piotra, dnia dwudziestego piątego Grudnia. Roku Pańskiego tysiącznego czterechsetnego dwudziestego drugiego. Naszych rządów Papieskich piątego roku.“
Władysław król Polski, zabawiwszy w Krakowie kilka tygodni, wyjechał do Wielkiej Polski, królowa zaś Zofia i królewna Jadwiga zostały w Krakowie. Tymczasem Antoni Zeno, nuncyusz Apostolski, chcąc zleconej sobie powinności jak najsumienniej dopełnić, po przyzwaniu i wysłuchaniu w Krakowie świadków ze strony króla Polskiego, przejrzeniu i odpisaniu rozmaitych pism i przywilejów, udał się także do Wielkiej Polski, i zwiedzając osobiście kościoły katedralne, kolegiaty i klasztory Wielkopolskie, przywoływał świadków sędziwych, starodawne pisma i przywileje, najlepiej prawdę mogące wyjaśnić, przeglądał, badał, odpisywał. W Kwietnią Niedzielę, kiedy Władysław król Polski znajdował się w Wieluniu, przybyli do niego Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński i Andrzej Laskary biskup Poznański. Król zażądał od nich wypłaty pięciu tysięcy złotych, nakazanej duchowieństwu przez Marcina papieża. Oni odłożyli tę rzecz do wspólnej narady z biskupami prowincyonalnemi; poczém zgodnemi głosy całego duchowieństwa odpowiedziano królowi: „że biskupi i duchowieństwo nie mogą w tej mierze usłuchać rozkazu papieża, już to dlatego, że taka opłata dla kościoła i duchowieństwa nazbyt byłaby uciążliwą, już z obawy przyszłych jej następstw, już wreszcie, że naznaczenie jej było warunkowe, to jest, jeżeli król przedsięweźmie wyprawę przeciw Czechom odszczepieńcom i kacerzom; gdy zaś do takowej wyprawy nie przyszło, nakaz Stolicy Apostolskiej bynajmniej duchowieństwa nie obowięzywał.“ A lubo urażony król Władysław tą odpowiedzią nie chciał wcale na niej przestać, gdy wszelako biskupi stale mu się oparli, nie przystąpiono do wybierania opłaty.
Mikołaj arcybiskup Gnieźnieński, po powrocie z soboru Konstancyjskiego, ubolewając, że kościoł Gnieźnieński nie miał zgromadzenia mansyonarzy, i aż do tego czasu nie śpiewano w nim pacierzy kapłańskich i pieśni na chwałę N. Maryi Panny, aby kościoł jego nie był w tej mierze pośledniejszym od innych mniejszych kościołów w Polsce, które miały kollegia mansyonarskie, założył i ustanowił zgromadzenie mansyonarzy, złożone z dziesięciu osób, mających w rzeczonym kościele Gnieźnieńskim po wszystkie czasy wyśpiewywać godzinki na cześć N. Maryi Wniebowzięcia; i tych uposażył zapisem dziesięciny snopowej, do swego arcybiskupiego stołu należącej, za zezwoleniem kapituły, z wsi Żorawy, Lipin, Czesławic, Borowy, Wiśniowy, Lutowa, niemniej osepy ziarna (maldratas) z Mierczewa.
Z Wielunia ruszywszy w dalszą drogę król Władysław, w Kaliszu obchodził święta Zmartwychwstania Pańskiego, a po Wielkim tygodniu przybył do Radziejowa. Tu Jan biskup Lubuski i kilku znakomitych rycerzy Brandeburskich przedstawili mu zięcia królewskiego, Fryderyka margrabię, syna Fryderyka margrabi Brandeburskiego, zaręczonego królewnie Jadwidze, ośmioletnie dziecię. Władysław przyjął go z wielką uprzejmością, i poruczył staraniom czcigodnego męża mistrza Eliasza, Ś. Teologii professora, tudzież rycerzowi Piotrowi Chełmskiemu, aby go jak najlepiej wykształcili. Na dworze swoim zawsze go chował, i przy stole obok siebie sadzał, aby przedniejsi panowie Polscy poznali tego, który miał być kiedyś ich królem i panem.
Z Radziejowa Władysław król Polski udał się do Brześcia; a pod tenże sam czas Zygmunt Korybut książę Litewski, synowiec królewski, z rozkazu Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, a za zezwoleniem Władysława króla Polskiego, wyprawił się do Czech z liczném i potężném wojskiem na objęcie królestwa Czeskiego w imieniu Alexandra Witołda i nakładem tegoż książęcia. Był zaś wtedy Zygmunt król Rzymski i Węgierski zajęty dobywaniem zamku i miasta Ostroga w Morawie. Ten zatrwożony przybyciem Zygmunta Korybuta, żeby na niego zbrojno nie napadł, popalił wszystkie statki wojenne, któremi do oblężeńców szturmował, i porzuciwszy oblężenie, z wielkim na Władysława króla Polskiego i Alexandra gniewem cofnął się do Węgier z powrotem. Tymczasem książę Zygmunt Korybut wkroczywszy do Moraw, miasto Uniczów, położeniem i obroną warowne, które mu wstępu wzbraniało, przemocą opanował, a wydawszy je na łup żołnierzom, ruszył dalej do Czech, i przybył do Pragi, kędy go liczni panowie Czescy i szlachta, i wszyscy Prażanie, wielce z przybycia jego uradowani, z największą czcią i przychylnością przyjmowali, poczém klucze miasta Pragi i obadwa zamki wydali mu jak swemu panu, i złożyli w jego ręce rządy królewskie i władzę. W krótkim czasie Zygmunt Korybut zaprowadził w stolicy lepszy porządek i karność. Dla szlachty i możniejszych, którzy się zachowali spokojnie, okazywał się łaskawym i ludzkim; dla wichrzycieli zaś i buntowników najsurowszym karcicielem. Po jego przybyciu poczęto dobywać najwarowniejszego zamku, zwanego Karlstein, inaczej Karlowy tyn (Lapis Caroli), a leżącego na wyniosłej górze, w którym przechowywano pisma, przywileje i prawa królestwa. Zygmunt król Rzymski i Węgierski zostawił był do jego obrony załogę z czterechset ludzi zbrojnych złożoną. Obozy rościągniono w trzech miejscach, i przez sześć miesięcy oblegano zamek, nie przestając dniem i nocą miotania z kusz pocisków. Ale gdy oblężeńcy dzielnie się opierali, wyrzucono na nich około dwóch tysięcy naczyń napełnionych ścierwem i ludzkiemi odchody, które tak brzydką wonią zaraziły powietrze, że wszystkim zęby chwiały się lub wypadały. Wszelako trzymali się mężnie oblężeni, i aż do zimy przedłużyli walkę, otrzymawszy z Pragi potajemnie lekarstwo na zachowanie zębów; aż wreszcie Fryderyk starszy margrabia Brandeburski wkroczył zbrojno do Czech, rozniósł do koła spustoszenia i klęski, i zmusił Prażan do odstąpienia zamku.
Z Brześcia wyjechawszy Władysław król Polski, uroczystość Zesłania Ducha Ś. obchodził w Inowrocławiu, dokąd zjechała się była znaczna liczba prałatów i panów, już bowiem z dniem Św. Małgorzaty kończył się rozejm z Krzyżakami. Radzono królowi rozejm ten na dalszy czas przedłużyć. I nuncyusz także Apostolski Antoni Zeno, który za przybyciem swojém do Krakowa głównym był pośrednikiem do zawarcia rozejmu, napisał do Krzyżaków, radząc, aby się skłonili do zawieszenia broni. Dla łatwiejszego wreszcie dokonania układów, sprowadził obie strony do miasteczka Solca na wspólne rokowanie. Gdy więc zjechali się z strony króla Jakób biskup Płocki i Jan Pella biskup Włocławski, Zbigniew z Oleśnicy proboszcz Ś. Floryana, Maciej z Łabiszyna Brzeski i Janusz z Kościelca Włocławski, wojewodowie; z strony zaś mistrza i zakonu Jan Obcer (Obczyer) biskup Warmiński, Ulryk Zanger (Czanger) marszałek, Mikołaj wielki komtur (commendator primarius) i Ludwik komtur Toruński, Franciszek doktor praw kościelnych, sekretarz mistrza, toż inni rycerze i obywatele; za sprawą Antoniego Zeno, nuncyusza papieskiego, obie strony namawiającego do pokoju, uchwalono i przyjęto wzajemnie rozejm. Lecz gdy dla upewnienia umowy przystąpiono do ułożenia jej na piśmie, Krzyżacy podmówieni od Zygmunta króla Rzymskiego do zdrady, zażądali umieszczenia między warunkami takowego zastrzeżenia: „że ugoda stać się miała nieważną, gdyby Krzyżacy przez Stolicę Apostolską albo cesarza zmuszeni byli do jej odstąpienia.“ Pod pozorem przeto uległości i pokory użyli wybiegu, aby tém snadniej zrzucić się z zawartej umowy. Nic zaś zwodniejszego nad obłudną pokorę. Już z dawna wiedzieli prałaci i panowie Polscy o tym podstępie. Pewien bowiem wieśniak, szpieg, przebierający się do Prus przez Polskę, pod postacią żebraka, aby go nie poznano, miał w swoich łachmanach zaszyty list króla Rzymskiego do Krzyżaków: wtém zachorowawszy śmiertelnie w mieście Koninie, prosił, aby odzież jego odesłano komturowi do Torunia. Na co gdy nikt nie zwracał uwagi, Gnero celnik Koniński doniósł o tém Zbigniewowi z Oleśnicy sekretarzowi królewskiemu: posłano więc po owe łachmany, już po zmarłym żebraku między innych żebraków rozdane, aby je przetrząsnąć. Po pilném obszukaniu, znaleziono list króla Rzymskiego Zygmunta wewnątrz zaszyty. W tym liście donosił Zygmunt Krzyżakom, „że wszystko prawie wojsko Polskie, bo sam wybór rycerstwa, wyszło do Czech z wodzem Zygmuntem Korybutem;“ namawiał ich przeto, „aby korzystali z sposobnej pory, a na rozejm pozornie przystali, wolno im bowiem będzie zerwać go na rozkaz papieża lub cesarza; gdy więc w czasie trwającego rozejmu uderzą niespodzianie na Polskę, mogą wszechstronnie ją spustoszyć.“ Takim chytrym podstępem Zygmunt król Rzymski i Węgierski chciał się zemścić na królu Polskim Władysławie, za to, iż wojsku swemu dozwolił wyprawić się do Czech z książęciem Zygmuntem Korybutem. Krzyżacy więc, powolni nakazom króla Zygmunta, i upewnieni, że królestwo Polskie było zupełnie ogołocone z obrony, zażądali, aby rzeczony warunek wpisano w rozejmową ugodę. Ale panowie Polscy, świadomi już chytrych zamiarów, których się z listu króla Zygmunta dowiedzieli, dla wyjawienia przed światem niegodziwości Krzyżaków pokazali ów list nuncyuszowi papieskiemu Antoniemu Zeno, i oświadczyli, że na żądany warunek bynajmniej nie zezwolą. Gdy zaś Krzyżacy bez tego warunku nie chcieli skłonić się do zgody, przeto rozejm nie przyszedł do skutku; obiedwie strony większym jeszcze zapalone gniewem, nie oszczędziwszy sobie wzajemnych obelg, odstąpiły układów. Jan Pella biskup Włocławski, nie mogąc pohamować w sobie uniesienia, tak miał odezwać się do Krzyżaków: „Gdy przyjdzie do wojny, komturowie i Krzyżacy będą w swoich zamkach chować się po łóżkach i kryjówkach; rycerze, obywatele, ich żony i córki, mimowolnie, za to odrzucenie pokoju ciężką od Boga poniosą karę.“ A w końcu dodał: „Czyż nie sromacie się przed światem tak chytrych używać podstępów, i dla podejścia króla i królestwa Polskiego zarażać nas dymem i swędem waszych biesiadniczych kuchni? Tyle kroć zrywaliście zawierane z wami wieczyste sojusze, i zawsze na naszą szkodę knowaliście zdrady pod pozorem prawa i słuszności; teraz także, niby dla pokory i posłuszeństwa, chcieliście w małej rzeczy użyć na nas podstępu, jak to przeciw wam świadczy list własnoręczny Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego (tu pokazał ów list przejęty), zamierzając potém w większych zdradzić króla i królestwo nasze, co Opatrzność Boska cudownie wykryła.“
Gdy panowie radni wrócili do Inowrocławia po odbytym zjeździe z Krzyżakami w Solcu, przekonawszy się, że zamierzonej zgody i pokoju żadnym sprawiedliwym sposobem nie można było osięgnąć, uchwalili jednomyślnie wyprawę przeciw Prusom, i zaraz rozpisano nakazy do Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, tudzież innych książąt i rycerstwa tak Polski jako i Litwy, ażeby na dzień Św. Jakóba ściągali zbrojno na wyprawę Pruską. Poczém Antoni Zeno nuncyusz Apostolski, pozbierawszy liczne mężów poważnych świadectwa, przejrzawszy nadto w kościołach katedralnych, kollegiatach i klasztorach starodawne pisma i przywileje, z których dowodnie się okazywało, że ziemie Pomorska, Chełmińska i Michałowska nieprawnie od królestwa Polskiego zostały oderwane, przekonawszy się wreszcie o zdradziectwach i niegodziwych postępkach Krzyżaków, wyjechał z Inowrocławia, i osobnemi listy wezwał tak Władysława króla Polskiego, jako i mistrza z zakonem Pruskim, aby na dzień Św. Jana Chrzciciela stawili się w Wielkim Głogowie, gdzie miał roztrząsać poruczoną sobie sprawę co do ziem rzeczonych, w celu wydania sprawiedliwego wyroku. Książęta Szlązcy przez przychylność dla Krzyżaków wzbronili wstępu do Wielkiego Głogowa, ale nuncyusz położył na miasto interdykt, i zmusił książąt do otwarcia miasta. Skoro zaś nadszedł czas naznaczony do ogłoszenia wyroku, i Antoni Zeno, sędzia i nuncyusz Apostolski, mający ziemie rzeczone przyznać Władysławowi królowi Polskiemu i jego królestwu, zasiadł na sądzie, wstrzymał go odebrany od papieża Marcina V list umyślny, dla samego nuncyusza wielce przykry, w którym papież na prośby i nalegania Zygmunta króla Rzymskiego wstawiał się za Krzyżakami. Wyjechawszy zatém z Głogowa, pożegnał króla Władysława, i z zbiorem pism obejmujących cały wywód sprawy wrócił do Rzymu, gdzie dopiero papieża Marcina objaśnił należycie o prawach królestwa Polskiego a niesprawiedliwości Krzyżaków. Jakoż ci widząc, że nuncyusz sprawę nie według datków ale według prawa i słuszności ocenia, i nie tusząc aby się przy swojém utrzymać mogli, bojąc się zgoła uczciwości Zenona, o którym wiedzieli że przekupstwu bynajmniej nie był dostępny, i że pod żadnym względem nie mógł im służyć za narzędzie do zwykłych wybiegów, poczęli głosić, iż go mieli w podejrzeniu, i nie już uchylać się przed nim, ale jawnie jako niewłaściwego sędziego oskarżać. Gdy potém widzieli, że sprawa i jej rozpoznanie chylą się do ich przegranej, i że wyrok niechybnie przeciwko nim wypadnie, udali się do Zygmunta króla Rzymskiego, i nie tak prośbą jako raczej datkiem to zdziałali, że sprawa królewska nie przyszła do skutku.
Wyjechawszy z Inowrocławia, Władysław król Polski przez Gąbice, Mogilno, Znin, Gniezno, Pobiedziska, Poznań, Pyzdry, Szadek, przybył na uroczystość Nawiedzenia N. Maryi do Wolborza, dokąd wojskom swoim ściągać był kazał. Spotkał tu Jego Królewską Miłość książę Meklemburski, biskup Kamiński, który obiecał królowi posiłki swoje przeciw Krzyżakom, i tę obietnicę uroczyście i na piśmie potwierdził. Król Władysław przyjąwszy ją wdzięcznie, uczcił książęcia wspaniałemi dary.
Gdy się w dniu naznaczonym zebrały wojska z ziem tylko Krakowskiej, Ruskiej i Podolskiej, Władysław król ruszywszy z Wolborza tą samą drogą i takiemi niemal pochodami jak na wyprawę poprzednią, w której owa wielka bitwa była stoczoną, poszedł ku granicom Pruskim, i w dzień Św. Maryi Magdaleny stanął w Czerwieńsku, gdzie się miał przeprawiać przez Wisłę. Tu złączyły się z nim wojska Wielkopolskie. Nazajutrz przeszedł z całém wojskiem rzekę Wisłę po moście na statkach zbudowanym; a na trzeci dzień przybył Alexander Witołd wielki książę Litewski z swoim ludem. Połączywszy zatém wszystkie siły zbrojne, król Władysław dnia trzydziestego Lipca wkroczył szczęśliwie do ziemi nieprzyjacielskiej i stanął obozem podle miasteczka Ludborza (Lautenburg) nad jeziorem. Dnia pierwszego Sierpnia, w szyku bojowym, tak jakoby nieprzyjaciel był już przed oczyma, ruszył ku Lubowu, spodziewając się lada dzień spotkania z Krzyżakami. Zebrali bowiem byli Krzyżacy z własnego i zaciężnego ludu znaczne wojsko, a zostawiwszy wielkiego mistrza Michała Kuchmeistra w Marienburgu, wyciągnęli w pole, aby sprobować szczęścia, i blisko zamku Lubowa, na łące do koła lasem i rowami opasanej, tak tajemnie ukryli się na zasadzce, że wzwiady królewskie przez długi czas nie mogły wytropić, gdzie się znajdował nieprzyjaciel. Dowódzcą Krzyżaków był Ulryk Zanger (Czangyer) marszałek Pruski, który trzymał się ciągle między rowami i okopami, żeby nie był zmuszony do walki. Powziąwszy potém wiadomość, że król zwrócił się z wojskiem ku Lubowu nad rzekę Drwęcę, wyruszyli i Krzyżacy z swego stanowiska i szli przeciw królowi, aby stoczyć bitwę. Ale król Władysław na wieść o zbliżaniu się nieprzyjaciela, uradowany, z tak ochoczym zapałem wyglądał walki, że w pochodzie jedna chorągiew drugą i hufce na wyścigi spieszące wzajemnie się wyprzedzały. Wszyscy zgoła Polacy najgoręcej pragnęli bitwy, i ani wodzów ani rotmistrzów zakazy nie zdołały ich wstrzymać w zapędzie: wymijały się szyki, właściwe sobie opuszczając miejsca, i żwawo biegły do boju. Osobliwsza w sercach zawrzała była ochota; każdy żądał spotkania, każdy spieszył z zapałem do bitwy. I byłoby pewnie przyszło z nieprzyjacielem do rozprawy, gdyż i rycerze Krzyżaccy, a zwłaszcza wódz ich, marszałek Ulryk Zanger, zaufany w sile swego rycerstwa, które liczono na trzydzieści tysięcy zbrojnych, pałali żądzą boju, w mniemaniu, że wojsko królewskie, wynoszące przeszło sto tysięcy ludu, krom pieszego żołnierza, było nierównie słabsze; gdyby rzeczonego marszałka Ulryka nie był odwiódł od bitwy rycerz Konrad Niempcz, Szlązak, wskazawszy mu widoczne niebezpieczeństwo, i poradziwszy, aby wprzódy wymiarkował siły królewskie, nimby się zmierzył z niemi orężem, wojska bowiem zdawały mu się niezliczone. Taką przestrogą upomniany marszałek, dosiadłszy rączego konia wraz z Konradem Niempczem, wyjechał spiesznie zobaczyć wojska królewskie, które w obszernych rozłożone obozach przedstawiły mu się nakształt szarańczy. Nie mogli obadwaj rozeznać liczby, ani siły i potęgi wojska; ale przerażeni jego widokiem, wrócili czém prędzej, i swoje wojsko najprzód wstrzymali w pochodzie, a potém, gdy im doniesiono o grożącém niebezpieczeństwie, zabrali się do ucieczki, i umknęli do swoich zamków, wprzódy nim Polacy zdołali wsiąśdź im na karki. W ten sposób wojsko Krzyżackie, obrawszy miasto walki ucieczkę, ocalało: gdyby bowiem odważyło się było spotkać z wojskiem królewskiém, pewnie zginęłoby było pod jego mieczem. Wielu jednakże z pierzchających i rozproszonych rycerzy pobrano w niewolą; z rozkazu bowiem króla Polacy ścigali uciekających Krzyżaków, którzy pędzili aż do rzeki Drwęcy dla ratowania się przed pogonią, a potém zerwali most na rzece. W tej pogoni wielu zagarniono jeńców. Król Władysław przenocowawszy w borze o dwie mile od Lubowa, w Sobotę dnia drugiego Sierpnia ruszył obozem i stanął o pół mili pod Lubowem, gdzie się przez dwa dni zatrzymał, chcąc powziąć wiadomość, dokąd się udał nieprzyjaciel. A gdy się dowiedział, że wojska Krzyżackie w różne się strony rozpierzchły, w Poniedziałek dnia czwartego Sierpnia pomknął obóz pod sam zamek i miasteczko Lubow, których przez cztery dni dobywał, ale dowiedziawszy się, że te należały do biskupa Chełmińskiego, kazał od oblężenia odstąpić.
W Niedzielę, w dzień Ś. Wawrzyńca, posunął się król z wojskiem do jakiejś spalonej wioski, i stanął nad jeziorem. W Poniedziałek ruszywszy dalej, przybył do rzeki Ossy, gdzie dwa dni zatrzymał się, a we Środę, dnia trzynastego Sierpnia, przeprawił się przez rzekę, i nie o podal z drugiej strony położył się obozem. Tu rycerze królewscy przywiedli z Marienburga gońca biskupa Korbawskiego, Piotra v. Zeech (Szek), który doniósł królowi, „że pomieniony biskup Korbawski przybył w poselstwie od Zygmunta króla Rzymskiego, ale bał się zbliżyć z powodu gęstych do koła poczt królewskich.“ Król bowiem z umysłu kazał wojsku rozpostrzeć się wszechstronnie i szerzyć w kraju spustoszenia, gdy nieprzyjaciel nie chciał wystąpić do bitwy: nikt więc bez niebezpieczeństwa nie mógł przystąpić do obozu królewskiego. Z tej przyczyny rzeczony goniec biskupa Korbawskiego mógł się z Marienburga dostać do króla jedynie pod zasłoną rycerzy Polskich, którzy nieostrożnie zapędziwszy się za zdobyczą wpadli w ręce Krzyżaków. Król przydał mu do straży jednego z Polaków i jednego z Litwinów, pod których zasłoną i Piotr Zeech biskup Korbawski przybył bezpiecznie do króla.
Po dobyciu miasta Gołubia, król obległ zamek nad miastem na wysokiém wzgórzu leżący, i począł bić do niego z dział wielkich, a we Czwartek rycerstwo uderzyło nań z całą mocą. A lubo tak Krzyżowcy jako i zaciężni Szlązacy mężnie go bronili, gdy jednakże konie co lepsze, które mieli w niższym zamku, sami pozabijali, żeby się nie dostały w ręce Polaków, a potém i ten niższy zamek spalili, zmuszeni byli naostatek i gród wyższy, znacznie już działami wojennemi osłabiony, wydać w ręce zwycięzcy. Wojsko królewskie, zabrawszy w zdobyczy wszystko, cokolwiek w wyższym zamku znalazło, Krzyżaków i innych żołnierzy zaciężnych poimało w niewolą. Pięćdziesięciu rycerzy zakonnych legło pod mieczem, między nimi komtur Gołubski; czterdziestu najemnego żołnierza w plen zabrano. Najświętszy Sakrament wyniesiono z zamku w nocy przy zapalonych pochodniach z największém uszanowaniem, i odprowadzono do namiotu Zbigniewa Oleśnickiego, a nazajutrz użył go kapłan do ofiary ś. W czasie szturmu przypuszczonego do zamku, jedna z wież miejskich, nad inne wyższa i silniejsza, z rozkazu królewskiego podkopana i w rzekę Drwęcę strącona, runęła z straszliwym grzmotem i wyparła rzekę swojém zwaliskiem, tak iż pomieniona rzeka Drwęca przez niejaki czas bieg swój zatrzymała.
Kiedy Władysław król Polski oblegał zamek Gołub, przybył do niego z Marienburga Piotr v. Zeech (Seek) biskup Korbawski, i przypuszczony do posłuchania, z strony Zygmunta króla Rzymskiego, od którego był przysłany, w obec Władysława króla, tudzież Alexandra Witołda wielkiego książęcia Litewskiego, i radców obu państw, przełożył poselstwo swoje temi słowy: „Dziwi się wielce, Najjaśniejszy Królu, Pan mój Zygmunt król Rzymski, że ty Mił. Królu nie zważając na zawarte z nim sojusze, opisy i układy, bratanka swego Zygmunta Korybuta, książęcia Litewskiego, wysłałeś z liczném wojskiem Polskiém na pomoc nieprzyjaciołom jego i odszczepieńcom. Wojsko to odwiodło wiernych mu od posłuszeństwa, a zamki i miasta do niego należące przemocą pobrało. W ten sposób zbuntowanych Czechów kacerstwo wzmagasz i podsycasz. Dziwi się i temu Pan mój, że braci zakonu Krzyżackiego w Prusach, jemu i państwu Rzymskiemu wiernych i przychylnych, srogą nękasz i prześladujesz wojną, aczkolwiek po roztrząśnieniu sprawy między twoją Król. Miłością a Zakonem wynikłej, sprawiedliwy jak mniema wydał wyrok w Wrocławiu. Prosi zatém i błaga twej Król. Miłości, abyś bratanka twego, książęcia Zygmunta Korybuta, z całém wojskiem, które ma z sobą na wyprawie, z Czech odwołał, i zakazał mu rozpościerać się tam dłużej i wspierać swoją pomocą odszczepieńców Czechów. Jeżeli zaś mniemasz, Miłościwy Królu, że Pan mój Zygmunt król Rzymski wyrządził ci jaką krzywdę, oświadcza, iż chętnie z twoją Król. Miłością rozprawi się u sądu bądźto zobopólnych przyjacioł, bądź panów radnych obu państw, to jest Polski i Węgier, aby na zasadzie wzajemnych opisów rozsądzili sprawę. Błaga cię wreszcie, Mił. Królu, jak najusilniej, abyś z krajów zakonu Krzyżackiego ustąpił, a przestał je niszczyć ogniem i pożogą. A jeżeli zakon Krzyżacki zawinił ci pod jakim względem, Pan mój Zygmunt król Rzymski, który ma nad nim zwierzchność i władzę, przyrzeka, że go zwróci na drogę słuszności i sprawiedliwości, a sąd swój, jeśliby tobie Mił. Królu zdawał się uciążliwym, przed ogłoszeniem wyroku złagodzi i poprawi.“ Tak mówił poseł cesarski.
Na to poselstwo Zygmunta króla Rzymskiego, wyrzeczone przez Korbawskiego biskupa, Władysław król Polski taką dał odpowiedź: „Nie ma się czemu dziwić brat mój Zygmunt król Rzymski i Węgierski, jeżeli ja nastarawszy się przez lat tyle o zgodę z nieprzyjaciołmi memi Krzyżakami, i u Stolicy Apostolskiej, i u tegoż króla Rzymskiego, i po różnych miejscach, a nigdzie jej nie znalazłszy, przymuszony byłem słusznie i nieodbicie wziąć się przeciw nim do broni, i gdy na ziemi brakło sprawiedliwości, szukałem jej u samego Boga. Ciężkiemi dotknięty krzywdami, znieważony jawnemi obelgi, a mający za sobą dzielnych wojsk potęgę, nie wydałem przecież nieprzyjaciołom moim wojny, ale wprzódy zdałem się na sąd polubowny Zygmunta króla Rzymskiego, aby krzywdy moje rozpoznał i orzekł stanowczo w tej sprawie. A lubo strony mojej nie raczył nawet wysłuchać, co i u Scytów uważanoby za niegodziwość, i wydanym przeciw mnie niesprawiedliwym wyrokiem nadużywszy swojej władzy, odsądził mnie od krajów ojcowskich i dziedzicznych, o których bynajmniej nie miał prawa stanowić, gdy posiadanie ich żadnej nie ulegało wątpliwości; ja przecież, jak monarcha chrześciański, chciałem ten wyrok, acz twardy dla mnie i uciążliwy, szanować; alić sam zakon, na którego stronę był orzeczony, zbaczając od niego pod każdym prawie względem, ani uiścił przyznanej mi wypłaty, ani zburzył wystawionych zamków, ani krajów zabranych nie zwrócił. Poczém odwoławszy się do Stolicy Apostolskiej, nie bez wielkich nakładów, wykazałem i mojej słuszność sprawy, i niepoczciwość Krzyżaków, i tak rzecz całą wyjaśniłem, że sędzia Apostolski Antoni Zeno przygotował już sprawiedliwy przeciw Krzyżakom wyrok, nakazujący im oddanie ziem Pomorskiej, Chełmińskiej i Michałowskiej, i zasiadł tym celem w Głogowie w dniu oznaczonym na sądzie: za sprawą jednak Zygmunta króla Rzymskiego, Stolica Apostolska wstrzymała ogłoszenie tego wyroku. Starałem się potém przedłużyć rozejm z Krzyżakami, brzydząc się wojną choćby nawet najsprawiedliwszą; ale poznałem w bracie moim Zygmuncie królu Rzymskim chytrego i nieszczerego dla mnie rozjemcę, który usiłując mnie i królestwo moje na większe jeszcze wystawić klęski i niebezpieczeństwa, nakazywał zakonowi listem, którego oryginał kładę przed tobą, aby rozejm zawarł ze mną pod takim warunkiem, iżby mu wolno go było zerwać na rozkaz Stolicy Apostolskiej albo cesarza, a tymczasem, aby zakon po zatwierdzeniu takiego rozejmu, kiedy ja będę się sądził bezpiecznym, wtargnął bezkarnie do mego królestwa. I gdyby zrządzeniem Boskiej Opatrzności list ten wyświecający zdradę nie był się dostał w moje ręce, byłbym potwierdził rozejm, nawet z tém zastrzeżeniem, które on chciał umieścić. Nie mogę zatém polegać już więcej na jego przyjaźni, ani sprawy mojej poruczać jego sądowi, przekonawszy się i z czynów i z listu króla Zygmunta, że jest chytrym i zawistnym dla mnie wrogiem. Ani też przy łasce Bożej wprzódy z nieprzyjacielskich krajów ustąpię, aż gdy je w ostatecznej ruinie zagrzebię, albo orężem własnym pokój sobie i królestwu memu na sprawiedliwych zasadach upewnię. Wiadomo zaś, że książęcia Zygmunta Korybuta ja do Czech nie posłałem, zaczém i cofać go ztamtąd nie jestem obowiązany. Udaj się więc z twoją skargą do tego, kto go posłał, a nie do mnie.“
Niebawem i Alexander Witołd wielki książę Litewski temi od powiedział słowy: „Nie przeczę bynajmniej, i owszem jawnie wyznaję, że książę Zygmunt Korybut z mojego natchnienia i rozkazu i moim nakładem wyprawił się do Czech, dla stawienia oporu nieprzyjacielowi memu, królowi Zygmuntowi, twojemu panu, który będąc moim bratem i sprzymierzeńcem, przyrzekł i zaprzysiągł, że nigdy ziem i własności moich nie naruszy; wydaniem przecież wyroku, mieszczącego w sobie tak widoczną niesprawiedliwość, nie sromał się wydrzeć mi kraje do mnie należące, i przysądzić je Krzyżakom. Odpłacając zatém nieprzyjacielowi memu królowi Zygmuntowi doznane krzywdy, posłałem do Czech bratanka mego Zygmunta Korybuta, postanowiwszy wesprzeć go moim ludem i pieniędzmi, a jeśliby potrzeba wymagała, i z osobistą pospieszyć mu pomocą, aby rzeczony nieprzyjaciel mój Zygmunt raz przecież poznał, kogo obraził, i dowiedział się, że i ja mam nieco siły i odwagi, a poprzestał wyrządzać mi krzywdy swoją chytrością i zdradziectwem.“ Po odebraniu takiej odpowiedzi, biskup Korbawski z przydaną sobie strażą bezpieczeństwa udał się do Marienburga, zdał mistrzowi Pruskiemu Michałowi sprawę z swego poselstwa do króla Polskiego Władysława i książęcia Alexandra Witołda, a ztamtąd wrócił do Węgier, i nie chciał już jechać powtórnie do obozu króla Polskiego i podjąć się rokowania o pokój stały albo rozejm, jak był żądał od niego Zygmunt król Rzymski; przekonał się bowiem, że Władysław król Polski, podobnie jak wszyscy towarzysze jego wyprawy, słusznym oburzony gniewem, nie cofnie już rozpoczętej wojny, czując się zwłaszcza od swoich nieprzyjacioł silniejszym.
Pod tenże sam czas, Wołosi, lud Alexandra wojewody Mołdawskiego, Władysławowi królowi Polskiemu przysłani w posiłku, a składający zastęp czterechset zbrojnych rycerzy, wybiegli byli za żywnością i zdobyczą aż pod sam Marienburg, i szerzyli wszędy łupiestwa. Krzyżacy, którzy w zamku Marienburskim stali załogą, wypadli na nich z silnym pocztem rycerstwa. Gdy więc tamci postrzegli nieprzyjaciela przeważniejszego nierównie liczbą i potęgą, nie czując się na siłach, w rozpaczy, postanowili powierzyć się losowi. Bojaźń sama, bo nie było na co się już oglądać, podała im oręż do ręki. Wpadli do pobliskiego boru i pozsiadali z koni, z tą myślą, że łatwiej im będzie, zakrytym drzewami i liściem, walczyć pieszo, jako obyczaj jest u Wołochów. Krzyżacy rozumiejąc, że Wołosi nie udanym popłochem ale rzeczywiście uciekli i skryli się w borze, poskoczyli jak tylko mogli najspieszniej do lasu, i chcieli ich zabrać w niewolą; co wydawało im się nader łatwą rzeczą, gdy wielu pozsiadało z koni. Ale gdy Wołosi, sami zasłonieni od pocisków, chmurę strzał na nieprzyjacioł wypuścili, od mnóstwa razów pokaleczało wiele ludzi i koni, nie mała liczba zginęła. Dopieroż rzucą się śmiało na Krzyżaków, a poraziwszy pierwsze ich szyki, i część ubiwszy, część poimawszy w niewolą, resztę zmusili do ucieczki. A tak Wołosi, cudownym prawie sposobem, szczupłą swoją garstką liczne Krzyżaków wojska pobili, i obciążeni zdobyczą wrócili do obozów królewskich; a na znak zwycięztwa, wielu znakomitych jeńców Krzyżackiego zakonu, tudzież rycerzy zaciężnych i mieszczan przyprowadzili i królowi Władysławowi oddali.
Kiedy Władysław król Polski wychodził na pomienioną wyprawę Krzyżacką, która od zdobytego zamku i miasteczka Gołubia nazwana jest Gołubską, obawiając się, aby z zamku Nieszawy, należącego wtedy do Krzyżaków, nie czyniono napaści na ziemię Kujawską, poruczył jej obronę Andrzejowi Brochockiemu, szlachcicowi herbu Ozorya, na ów czas Brzeskiemu staroście, przydawszy mu do pomocy Macieja z Łabiszyna Brzeskiego i Janusza z Kościelca Inowrocławskiego, wojewodów, mających słuchać jego rozkazów. Ten złączywszy razem wszystkie poczty, i położywszy się obozem w borze między Murzynowem i Orłowem, przez cały czas toczącej się wojny wypadał na Krzyżaków i pustoszył ich ziemie, nie dozwalając im najeżdżać ziemi Kujawskiej. Aliści wojewodowie Maciej i Janusz uczuli w sercach zazdrość, że musieli podlegać Andrzejowi Brochockiemu i za niższych od niego byli uważani. Zaczém porzuciwszy służbę i odstąpiwszy Andrzeja Brochockiego, z niektórymi rycerzami ziemi Kujawskiej, którzy się do nich przyłączyli, wybiegli z obozu, niby dla sprowadzenia żywności, a rzeczywiście chcąc wywrzeć złość swoję na Andrzeja Brochockiego, którego przełożeństwo było im nieznośném, aby zostawionego w pośrodku nieprzyjacioł narazić na zgubę. Ale Andrzej Brochocki, mąż nieustraszony, pozostał na swém stanowisku; podwoił tylko do koła straże, aby się zasłonił od niebezpieczeństwa. Krzyżacy dowiedziawszy się o zbiegostwie wojewodów, i zważywszy szczupłość sił Andrzeja Brochockiego, zgromadzili ośmdziesiąt tysięcy konnego rycerstwa, któremu komtur Nieszawski przywodził, i wyruszyli w pole, aby na Andrzeja Brochockiego uderzyć. Do wykonania zamiaru sposobniejszą zdała się Krzyżakom noc ciemna, i uderzenie na nieprzyjaciela nie z czoła ale z tyłu, gdzie jak mniemali żadnej nie było straży. W cichości zatém dnia siódmego Września podszedłszy, lubo pierwsze czaty, niedbale pilnujące obozu, ubili, drugiej jednak straży dowódzca wymknął się im z rąk, i począł głośno wołać, że nieprzyjaciel nadchodzi. Dopadli go wprawdzie i zgładzili Krzyżacy, ale wołanie jego usłyszały trzecie straże, które pospieszywszy do obozu Andrzeja Brochockiego, oznajmiły o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Andrzej Brochocki, rycerz odważnego serca i pobożności pełny, bynajmniej tym napadem nie zmieszany, porwawszy się z posłania, wdział na gołe ciało zbroję, i drugim, którzy także spoczywali bezbronnie, kazał śmiało i ochotnie pójść za sobą. Wnet na nieprzyjacioł, którzy już byli wdzierać się poczęli między parkany i namioty, natarł i żwawą stoczył walkę. A gdy legli pod mieczem ci, którzy w pierwszym wysunęli się zastępie, przy pomocy Bożej (był to bowiem mąż cnotliwy i wielce nabożny, a brzydzący się wszelakiém wydzierstwem i łupieżą) odgromił resztę nieprzyjacioł i zmusił do ucieczki. Błądząc w pomrokach ciemnej nocy, i nie wiedząc kędy uciekać, Krzyżacy miejsca nieświadomi tłukli się po różnych manowcach i borach. Zaczém wielu z nich wieśniacy około Łęczycy, niektórych u Kłodawy, Przedecza i Brześcia pochwytali i pomordowali. Wzięty był w niewolą w tej porażce wicekomtur Toruński, wielki zaś komtur ratował się ucieczką. Poimano nadto dwunastu braci zakonnych i wielu zaciężnych żołnierzy, wszystkich zaprowadzono do Brześcia i osadzono w więzieniach. Mała jak powiadano była liczba Krzyżaków, którzy zdołali ujść więzów albo śmierci.
Porzuciwszy oblężenie Kowalskiego zamku, we Wtorek po Ś. Idzim Władysław król Polski ruszył z wojskiem pod Toruń. A gdy stanął pod zamkiem Popowem, nie trudnym do zdobycia, dowiedział się od szpiegów, że Krzyżacy zgromadziwszy potajemnie znaczne wojsko, nie w celu stoczenia bitwy, ale urywania wojsk królewskich z zasadzek i miejsc niedostępnych, wysłał szesnaście chorągwi Polskich i drugie szesnaście Litewskich ku Radzyniowi, gdzie jak mówiono miał nieprzyjaciel swoje stanowisko. Gdy więc szło wojsko królewskie szukając nieprzyjaciela i pragnąc z nim spotkania, Krzyżacy, którzy całą noc poprzednią błąkali się i krążyli około jednego boru, ujrzawszy je o świcie, z przestrachu jak mgła lekka, kiedy ją słońce przygrzeje, pierzchnęli i schronili się w zamku i mieście Radzyniu. Nie wielu zdołało wojsko królewskie schwytać w pogoni; nie mogąc wreszcie nieprzyjaciela wywabić do bitwy, wróciło do króla mającego swoje stanowisko w Popowie.
W Sobotę po Ś. Idzim umyślił król Władysław uderzyć na Toruń i pokusić się o jego dobycie, ale odwiodły go od tego roztropne rady. Panowała bowiem w Toruniu śmiertelna zaraza; wszyscy odradzali, aby nie zbliżać się do zapowietrzonego miasta, iżby do obozu królewskiego nie sprowadzić zarazy. Ruszył zatém król z wojskiem od Popowa, mając po prawej stronie Toruń, i przybył pod zamek Lubicz zburzony przez Krzyżaków, kędy z powodu uroczystości Narodzenia N. Maryi przez trzy dni stał obozem. A lubo Alexander Witołd wielki książę Litewski żądał usilnie, aby z tego miejsca wolno mu było wrócić do Litwy, za namową wszelako Władysława króla porzucił swój zamiar. W ciągu zaś tych trzech dni wojsko królewskie popaliło przedmieścia i zniszczyło winnice Toruńskie. Całą okolicę Torunia spustoszono mieczem, ogniem i grabieżą.
We Wtorek, nazajutrz po święcie Narodzenia N. Maryi Władysław król Polski zwrócił się od Lubicza do ziemi Chełmińskiej, którą podobnież zamierzył spustoszyć. Jakoż zatrzymawszy się przez kilka dni w pobliżu miasta Chełmna, kazał roznieść po włościach łupiestwa i pożogi. Przerażeni tą klęską mistrz i bracia Krzyżacy, dowiedziawszy się, że król Władysław nie ustąpił wcale z ich krajów, jak się byli spodziewali, ale mając podostatkiem żywności na wozach sprowadzonej z Polski do obozu pod Lubiczem, postanowił niszczyć ich ziemie i na nowo rozpocząć wojnę: widząc przytém, że słabe mieli siły do odporu, i obawiając się buntu swego rycerstwa i obywateli, podnoszących głośne szemrania i skargi, i odgrażających zakonowi wypowiedzeniem posłuszeństwa, jeśli ich klęskom nie zaradzi; wysłali Gerarda biskupa Pomezańskiego z kilku komturami, rycerzami i obywatelami, do Władysława króla Polskiego, prosząc o pokój. Król Władysław jak monarcha chrześciański i miłośnik pokoju, zniewolony bardziej ich upokorzeniem się i prośbą niżeli oporem, przyrzekł broń złożyć i zawrzeć z nimi przymierze. Które aby tém łatwiej i na sprawiedliwych zasadach mogło przyjść do skutku, pomknął obozy od miasta Chełmna ku jezioru Mielnu, i zajął się układaniem pokoju. Wyznaczywszy do tego kilku z swej strony radców, jako to: Jana z Tarnowa Krakowskiego, Sędziwoja z Ostroroga Poznańskiego, Mikołaja z Michałowa Sandomierskiego i Mikołaja z Oporowa Łęczyckiego, wojewodów, niemniej Zbigniewa z Oleśnicy proboszcza Ś. Floryana, Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego, Gedygołda szlachcica Litewskiego, Mikołaja Sepińskiego starostę Łukowskiego, dał im moc zupełną i władzę czynienia układów z tyluż pełnomocnikami mistrza i zakonu, jakimi byli: Jan Obcer biskup Warmiński, Gerard biskup Pomezański, tudzież Henryk Hold Elblągski, Wolfram v. Hunsbach marszałek Inflantski, Ludwik v. Landsche Toruński, i Marcin Kemnater Dzierzgowski, komturowie. Ci w namiocie królewskim z szkarłatnego sukna sporządzonym, który królowi Władysławowi przysłał był w darze hrabia Cylijski, od rana do wieczora rokując i obradując, zgodzili się wreszcie i w dzień Przeniesienia Ś. Stanisława zawarli ostatecznie pokój, który od obydwóch stron przyjęty i wzajemnemi pismy potwierdzony został.
Po zawarciu układów wieczystego pokoju nad jeziorem Mielnem, Władysław król w tymże samym dniu Przeniesienia Ś. Stanisława ruszył z wojskiem i pierwszym obozem stanął blisko miasta Brodnicy; nazajutrz zaś, to jest w dzień Ś. Wacława, położywszy siedm mostów na rzece Drwęcy, przeprawił się na drugą stronę i wstrzymał wojsko za rzeką dla wysłuchania mszy świętej. Po nabożeństwie, wszyscy chorążowie w zbrojnej postawie składali na klęczkach królowi powierzone sobie proporce, przemawiając w ten sposób: „Najjaśniejszy królu, chorągiew tę, poruczoną wiernej mojej straży, składam z czcią pokorną Waszej królewskiej Miłości. Przy łasce i pomocy Bożej wiernie i w całości ją dochowałem. A jako z zaszczytem wziąłem ją z rąk W. królewskiej Miłości, tak ją oddaję niepokalaną żadném zbiegostwem i niesławnym czynem; ani sądzę, aby który z moich towarzyszów, walczących pod tym znakiem, zginął przez moję nieostrożność albo niedotrzymanie pola.“ Odebrawszy je król Władysław, ucałował naprzód Alexandra wielkiego książęcia Litewskiego, potém książąt Mazowieckich, a naostatek wojsku wszystkiemu dał odprawę. Alexander Witołd poszedł z wojskiem Litewskiém w lewą stronę, Polacy zaś udali się w prawą. Tatarzy, część tej hordy, która zwykle najeżdżała Polskę, uderzyli na ostatnie oddziały wojska Polskiego; ale Polacy odparli ich i pobili, pięciudziesiąt trupem poległo.
Gdy z rozkazu królewskiego prałaci i panowie Polscy zebrali się w Niepołomicach, po wielu naradach o sprawach królestwa i innych okolicznościach, Władysław król wysłał na Śpiż, dla porozumienia się z prałatami i panami Węgierskimi, swoich radnych panów, jako to, Mikołaja arcybiskupa Gnieźnieńskiego (lubo ten wielce się opierał, twierdząc, że jeżeli będzie zmuszony udać się do Węgier, pewnie tam śmierć znajdzie), Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego, Krystyna kasztelana Krakowskiego, tudzież Jana z Tarnowa Krakowskiego i Mikołaja z Michałowa Sandomierskiego, wojewodów, Zbigniewa z Brzezia marszałka królestwa Polskiego, Janusza z Tuliskowa (Tlishokowo) kasztelana Kaliskiego, i Zawiszę Czarnego z Garbowa starostę Spiskiego. Mistrz bowiem i zakon Krzyżaków Pruskich, niepomni swoich zobowiązań, nie dopełniali warunków wieczystego pokoju, świeżo nad jeziorem Mielnem zawartego, a to z podmówienia i zakazu króla Rzymskiego i Węgierskiego Zygmunta. Jakoż ani zamku Nieszawy w naznaczonym czasie nie zburzyli, ani wypłaty przyrzeczonej nie uiścili. Obawiano się więc z tego powodu nowej między Polską a Węgrami wojny. Której prałaci i panowie Węgierscy usiłując zapobiedz, prośbami i radami swemi wymogli zjazd wspólny z prałatami i panami Polskimi, dla zagodzenia wczesną umową i uspokojenia sporów i niechęci między obydwoma królmi wynikłych, nimby do otwartej wojny przyszło. Władysław król z Niepołomic przez Lublin, Parczów, Brześć i inne miasta, zwykłą drogą udał się do Litwy.
Gdy nadszedł dzień Ś. Jędrzeja Apostoła, naznaczony do zjazdu wzajemnego radców obu państw, to jest królestwa Polskiego i Węgierskiego, w wsi Lubiczu niedaleko miasta Kieszmarku zagajono radę zebraną, i poczęły się układy i rokowania w celu utwierdzenia pokoju między obydwoma królmi, Polskim i Węgierskim. Ale gdy w nieobecności królów trudno było stały i długowieczny pokój upewnić, uchwalono zjazd ich osobisty w Czorsztynie i Starej wsi (villa antiqua) o środopoście odbyć się mający, na który obadwaj królowie przybyć mieli. Zastrzeżono przytém, aby mistrz i zakon Pruski przysłali na ten zjazd swoich posłów, z pełnomocném upoważnieniem do stwierdzenia na nowo pokoju w Mielnie zawartego.
Mikołaj arcybiskup Gnieźnieńzki, ciągłą słabością nękany, po mimo której, na usilne prośby króla i panów radnych, wybrał się do Węgier na zjazd w dzień Ś. Jędrzeja odbyć się mający, nie lękając się śmierci, którą był przepowiedział królowi i panom Polskim, z przyczyny ciężkiej słabości, wprzódy nim z Niepołomic wyjechał, w wsi Lubiczu, we Czwartek, w dzień Ś. Barbary, czyli dnia czwartego Grudnia, opatrzony ŚŚ. Sakramentami umarł. Mąż wszelakiemi przymioty ozdobiony, miłośnik ojczyzny, którą wielce wsławił i uświetnił w Paryżu między Francuzami, na soborze w Konstancyi, i w całym niemal świecie. Dla wszystkich ludzki, dla ubogich szczodry i dobroczynny, z przyrodzenia łagodny i uprzejmy. Z Lubicza ciało jego sprowadzili do Gniezna przyjaciele, którzy go wielce poważali i miłowali; pochowano je z należną czcią w kościele Gnieźnieńskim, przed grobowcem Ś. Wojciecha. On z Rudy przeniósł kollegiatę kościoła Ś. Maryi do kościoła Ś. Michała w Wieluniu, jako miejsca pocześniejszego i ludniejszego. Rodem szlachcic, używał herbu Trąby, mającego trzy trąby za godło. Ojca miał Wilhelma, matkę Elżbietę. Postawy był dorodnej i wzniosłej, włosów czarnych. Godny i ztąd chwały u spółczesnych i potomnych, że zgromadzenie mansyonarzy w kościele Gnieźnieńskim pierwszy ustanowił i uposażył dochodami swego arcybiskupiego stołu. Jego cnoty na soborze Konstancyjskim tak głośno zasłynęły, że wielu elektorów żądało, aby na stolicę papieską był wyniesiony. On także pierwszy od soboru Konstancyjskiego uzyskał przywilej prymasa, przez co stolicę Gnieźnieńską znacznie wywyższył i uświetnił. Jakoż on pierwszy z arcybiskupów Gnieźnieńskich począł się mienić prymasem, a to z przyczyny przeniesienia z Halicza do Lwowa metropolii, i powstania jej w tém mieście niedawnemi czasy.
Zanim się rozjechano z Lubickiego zjazdu, Wojciech Jastrzębiec biskup Krakowski i inni panowie królestwa Polskiego, o wszystkich sprawach i układach z prałatami i panami Węgierskimi poczynionych, niemniej o śmierci Mikołaja arcybiskupa Gnieźnieńskiego, oznajmili królowi Władysławowi przez umyślnego gońca Bartłomieja Obulca i przesłane listy; przyczém prosili króla usilnie, „aby Zbigniewa z Oleśnicy, proboszcza Ś. Floryana, sekretarza swego, wynieść raczył na stolicę Gnieźnieńską, albo przynajmniej z osadzeniem tej stolicy wstrzymał się aż do powrotu swego do Polski.“ Nie mniej Władysławowi królowi jak i jego radcom podobał się Zbigniew z Oleśnicy, i sam król życzył sobie wynieść go na godność arcybiskupią. Lecz Alexander Witołd wielki książę Litewski, zagniewany wielce na Zbigniewa Oleśnickiego, że ten pośrednikiem będąc układów wieczystego pokoju nad jeziorem Melnem, sprzeciwił się był nadaniu młyna Lubicza mistrzowi i zakonowi, czego Alexander Witold bardzo sobie życzył; odwiódł króla od takowego zamiaru, oświadczywszy, że nie przystało mu przeciwnika jego wspierać i podnosić do zaszczytów. Radził więc królowi Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego przenieść na stolicę Gnieźnieńską, a Jana Szafrańca podkanclerzego koronnego osadzić na biskupstwie Krakowskiém, na co król zezwolił. Jakoż Władysław król napisał do kapituły Gnieźnieńskiej, mającej w Gnieźnie w uroczystość Trzech królów obierać arcybiskupa, z prośbą usilną, aby wybór swój zwróciła na Wojciecha Jastrzębca. Rycerza zaś Jakóba Przekorę z Morawicy posłał do Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego, donosząc mu o tém, że zamierzał przenieść go na arcybiskupstwo Gnieźnieńskie, a Jana Szafrańca w jego miejsce na biskupstwie osadzić. Lecz gdy rzeczony Jakób z Morawicy przybył do niego do Nowego Sącza i oznajmił mu wolą królewską, Wojciech Jastrzębiec biskup Krakowski, nie zgadzając się z tém króla postanowieniem, odpowiedział, „że rad przestaje na godności biskupa Krakowskiego, i że arcybiskupstwa Gnieźnieńskiego nie przyjmie“; z tą odpowiedzią posłańca królewskiego do Litwy odesłał. Gdy więc Jakób Przekora wrócił z Polski do Trok w dzień ŚŚ. Młodzianków i oznajmił królowi Władysławowi odpowiedź Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego, król Władysław naradziwszy się w osobności z książęciem Alexandrem Witołdem, Zbigniewa z Oleśnicy proboszcza Ś. Floryana postanowił wynieść na stolicę Gnieźnieńską i mianować arcybiskupem. Już bowiem i Alexander Witołd ochłódłszy z swego gniewu, a zważywszy roztropność, nieskazitelność duszy i zręczność Zbigniewa w wielu ważnych sprawach okazaną, pogodził się z nim, i z nieprzyjaciela stawszy się pośrednikiem, jego a nie kogo innego osądził godnym stolicy Gnieźnieńskiej, gdy Wojciech Jastrzębiec nie chciał przyjąć tej godności. Snadno do rady książęcia Alexandra Witołda skłonił się Władysław król Polski, gdy sam sobie życzył wyniesienia Zbigniewa Oleśnickiego na stolicę arcybiskupią. Wysłał zatém powtórnego gońca do kapituły Gnieźnieńskiej, która swoję elekcyą naznaczoną na dzień Trzech królów odłożyła do dnia Nawrócenia Ś. Pawła, z objawieniem swego życzenia, aby obrała albo Wojciecha Jastrzębca biskupa Krakowskiego, albo, jeśliby jej ten wybór się nie podobał, Zbigniewa z Oleśnicy, który był kanonikiem Gnieźnieńskiem i należał do ich grona.
Z Jedlny wyruszywszy Władysław król Polski, przez Sandomierz, Nowe miasto, Wojnicz, Czchów, w Niedzielę czwartą postu przybył do Nowego Sącza: zkąd po wielu poselstwach od Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego do Władysława i wzajemnie wysyłanych, Władysław król Polski z Wojciechem Krakowskim, Janem Pellą Włocławskim biskupem i innymi panami zjechał do Czorsztyna, Zygmunt zaś król Rzymski i Węgierski z swoimi radcami do Starej wsi blisko Szramowic. Obadwaj potém królowie spotkali się na polu blisko Szramowic, a zsiadłszy z koni podali sobie ręce i uściskali się wzajemnie. W Szramowicach, w obecności prałatów i panów obu królestw, jeden drugiemu monarcha wymówił swoje krzywdy i urazy, tak publiczne jako i osobiste. O których gdy się wzajemnie naradzono, prałaci i panowie obu królestw swoim zręcznym i roztropnym wpływem, wszelkie niechęci, poróżnienia, spory, i nasiona wzajemnej królów nieprzyjaźni uchylili, zagodzili i uspokoili. Poczém obaj królowie udali się do Kiesmarku, gdzie sojusze braterskiej zgody i umowę stałego pokoju nowemi pismy jakby powtórnemi węzły stwierdzono i upewniono.
Po odnowieniu i utwierdzeniu między obu królmi zgody, Władysław król Polski, stosując się do zawartych układów, odwołał z Czech przez posły i listy książęcia Zygmunta Korybuta, aby już więcej Zygmuntowi królowi Rzymskiemu i Czechom nie czynił swym orężem szkody. Mistrz zaś i Krzyżacy Pruscy, którzy z przyczyny niezgody rzeczonych królestw przymierza zawartego nad jeziorem Melnem i warunków wieczystego pokoju niechętnie i niedbale dotrzymywali, a zwłaszcza ociągali się z zburzeniem Nieszawskiego zamku; skoro powzięli wiadomość o pojednaniu się królów i odnowieniu przymierza, natychmiast zburzyli zamek w Nieszawie i wszystkie warunki pokoju wypełnili. Z Kiesmarku, na prośbę Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, udał się Władysław król Polski do Luboczy, gdzie święta Wielkanocne obchodził. Król Zygmunt opatrywał go z całym dworem we wszystkie rzeczy potrzebne. Do Luboczy przybyło od Krzyżaków Pruskich uroczyste poselstwo, z przyrzeczeniem, że umówionego nad jeziorem Melnem pokoju wiernie chcieli dotrzymywać, i z prośbą, aby do wypełnienia warunków pokoju wyznaczono im stosowny czas i miejsce. Za zgodą przeto obu stron obrano Wielonę w Litwie nad Niemnem i dzień świąteczny Wniebowstąpienia Pańskiego.
Trzeciego dnia świąt Wielkanocnych przybył do Władysława króla Polskiego, na ów czas przebywającego w Luboczy, Fryderyk starszy margrabia Brandeburski, z usprawiedliwieniem, „że Władysławowi królowi na prośbę jego w czasie wojny z Krzyżakami nie przysłał według umowy i przyrzeczenia posiłków.“ Tłumaczył się, „że wtedy zajęty był inną wyprawą przeciw Czechom odszczepieńcom.“ Ale Władysław król Polski nie przyjąwszy takiej wymówki, gniewał się, że pomieniony margrabia, po zawarciu świeżej umowy i przymierza, słowa nie dotrzymał.
W Piątek po świętach Wielkiejnocy wyjechał Władysław król Polski z Luboczy, w towarzystwie króla Zygmunta, który go aż do Bardyowa odprowadzał. Ztąd przybywszy do Biecza, udał się zwykłą drogą na Ruś, i zwiedzał ją aż do dnia Ś. Jana Chrzciciela; poczém w dzień Św. Maryi Magdaleny wrócił do Sandomierza. Z Sandomierza znowu przez Opatów, Bożęcin, Chęciny, Jędrzejów, Żarnowiec, Olkusz, Rabsztyn, Sławków, Białobrzegi, Tęczyn, Tyniec, przybył do Krakowa, gdzie uroczystość Wniebowzięcia N. Maryi obchodził.
Gdy nadszedł dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, złożono zjazd powszechny w Wielonie nad Niemnem, na który Władysław król Polski posłał Zbigniewa, nowo obranego biskupa Krakowskiego, Stanisława Ciołka podkanclerzego królestwa, Sędziwoja z Ostroroga wojewodę i Dobrogosta kasztelana Poznańskiego. Ci w podróży do oznaczonego miejsca podejmowani byli przez książęcia Litewskiego Alexandra Witołda i opatrywani we wszystkie rzeczy potrzebne. W Grodnie zostawiwszy swoje powozy i tabory, puścili się rzeką Niemnem pod Wielonę; w drodze zaś znajdowali na brzegach szałasze z gałęzi i chróstu dla nich na spoczynek przygotowane, z obfitym zasobem wszelakiej żywności. Był na tym zjeździe obecny książę Alexander Witołd z swemi panami Litewskimi; był i mistrz Pruski Paweł v. Rusdorf z prałatami i komturami Pruskimi; przez: dni ośm zajmowano się dopełnianiem warunków umówionych nad jeziorem Melnem. Tam oznaczono granice rzeczywiste między Prusami a Żmudzią, Litwą i Sudawią, i wytknięto je słupcami i znakami, tak jak się król Władysław i książę z mistrzem Pruskim byli umówili. Z Wielony, po załatwieniu spraw wszystkich, odjechali posłowie królewscy, i z książęciem Alexandrem Witołdem przybyli aż do Trok; zkąd udarowani hojnie wrócili do Polski, i spotkawszy Władysława w Oziminach blisko Sambora, zdali Jego Królewskiej Miłości sprawę o wszystkiém, co zdziałano w Wielonie.
Po uroczystości Wniebowzięcia N. Maryi Panny, i kilku dniach następnych, w ciągu których w Krakowie, z powodu obecności Bolesława książęcia Cieszyńskiego, były u dworu gonitwy z kopijami, Władysław król Polski odjechał do Nowego miasta, a potém do Sandomierza, gdzie święto Narodzenia N. Maryi P. obchodził. Pod tenże sam czas, Zbigniew, nowo obrany i potwierdzony biskup Krakowski, przyjmowany był processyami wszystkich kościołów, duchowieństwa i ludu, które go witały u młyna na Piasku. Takąż cześć wyrządziło mu duchowieństwo i lud miasta Sandomierza w wigilią Narodzenia N. P. Maryi, w obecności króla Władysława. Z Sandomierza ruszył król Władysław w Lubelskie, a potém do ziem Ruskich, gdzie znaczną część jesieni przepędził.
We Czwartek, w dzień ŚŚ. Szymona i Judy, pod nieobecność króla złożono zjazd walny wszystkich ziem królestwa Polskiego w mieście Warcie. Na który gdy się zebrali Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, Zbigniew nowo obrany i potwierdzony biskup Krakowski, Jędrzej biskup Poznański; Krystyn z Ostrowa kasztelan i Jan z Tarnowa wojewoda, Krakowscy; Sędziwój z Ostroroga Poznański, Mikołaj z Michałowa Sandomierski, Mikołaj z Wszeradowa Kaliski, Maciej z Łabiszyna Brzeski, Janusz z Kościelca Włocławski, wojewodowie; Dobrogost z Szamotuł Poznański; Jan ze Szczekocin Lubelski, Janusz z Tuliskowa (Thliskowo) Kaliski, Marcin z Kalinowa Sieradzki, Dobiesław z Oleśnicy Wojnicki, kasztelanowie; Zbigniew z Brzezia marszałek królestwa Polskiego, i inni dostojnicy i urzędnicy królestwa; zważywszy, że ustawy ziemskie (jura terrestria) przez Kazimierza II królestwu Polskiemu nadane, nie dość wszystkim potrzebom kraju odpowiadały, po wielu naradach i rokowaniach, podjętych z wielką dojrzałością i rozmysłem, uchwalili nowe prawa, wielce dla kraju i rzeczypospolitej pożyteczne, które ułożone na piśmie do dawnych ustaw Kazimierza króla przyłączono. Prawa te uznała za dobre i przyjęła wszystka szlachta i rycerstwo królestwa Polskiego; a bez wątpienia pochwali je i potomność, i tych, którzy je układali, godnymi osądzi wiekuistej sławy. Zastrzegli oni bowiem między innemi ustawami: „aby żony szlacheckie po śmierci swoich mężów dziedziczyły tylko własne posagi i wyprawy, gdy według dawnego zwyczaju, a raczej nadużycia, pokąd były wdowami, dzierżyły po mężach wszystkie dobra i majątki i mogły trwonić je na zbytki i roskosze, aby tém snadniej nowych dostawały mężów.“ Książę Zygmunt Korybut, rozkazem królewskim odwołany z Czech, żądał od króla wypuszczenia sobie dzierżawą ziemi Dobrzyńskiej. Król Władysław odesłał go do panów radnych, sejmujących w Warcie, oświadczywszy, „że nie godziło mu się bez przyzwolenia rady wypuszczać książętom ziem do królestwa należących, i działać wbrew własnej przysiędze.“ Ale gdy za zgodném postanowieniem radców prośby książęcia Zygmunta Korybuta, osobiście je wnoszącego, uchylone zostały, rozgniewany taką odmową, począł tajemne w królestwie zbierać zjazdy, i niektórych z rycerstwa, burzliwych i sprzyjających odmianom, podmawiać do rokoszu i rozerwania królestwa: co tém więcej jeszcze zraziło i zniechęciło ku niemu Władysława króla, prałatów i panów Polskich. I odtąd poczęto nim pogardzać i stronić od niego jak od zarazy, której lękano się, aby kiedy nie wywarła zgubnego wpływu na Polskę. Mniemał Zygmunt król Rzymski i Węgierski, że po wyjściu z Czech wojska Polskiego i wodza jego Zygmunta Korybuta, odszczepieńcy, pozbawieni pomocy Polaków, wnet ukorzą się i będą mu posłusznemi; ale bardzo się w tej mierze zawiódł. Oni bowiem coraz zuchwalej podnosząc głowy, wzięli w kraju górę nad katolikami, wojska swoje poprowadzili za granice Czech do ościennych krajów, i osobliwie Austryą złupili i splądrowali. Pod tenże czas Zygmunt nadał Albertowi książęciu Austryi, zięciowi swemu, ziemię Morawską, żeby miał się kim bronić, lubo już wtedy wielu panów tej prowincyi podzieliło błędne zdania Hussytów.
Z ziemi Ruskiej Władysław król Polski wróciwszy w Krakowskie, dzień Św. Marcina i kilka następnych przepędził w Niepołomicach; i wtedy za radą prałatów i panów królestwa postanowił koronować żonę swoję królową Zofią, uroczystość zaś koronacyi naznaczył na Niedzielę zwaną Este mihi. Do zaproszenia nań Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego wysłał rycerza Zawiszę Czarnego z Garbowa, starostę Spiskiego; a do zaproszenia Eryka króla Duńskiego, tudzież rozmaitych prałatów i panów, Zbigniewa Hohenberga (de Alto monte) kasztelana Rosperskiego; do innych wreszcie sąsiednich książąt powysylał różnych rycerzy królestwa. Sam zaś dołożył wszelkiego starania, aby do Krakowa na dzień koronacyi naprowadzono z królestwa Polskiego obficie wszelakiej żywności. Z Niepołomic wyjechał król przez Nowe miasto, Sandomierz, Lublin, do Litwy, gdzie całą zimę przepędził, zabawiając się jedynie łowami i przysposobieniem zwierzyny w takiej ilości, iżby na zamierzoną uroczystość koronacyi dla zaproszonych gości i przybyłych osób wystarczyła.
Ludwik, książę Brzegski i Lignicki, pragnąc okazać żarliwość swoję w wierze i pobożność ku Bogu, w dzień Ś. Felixa i Aukta założył klasztor zakonu Kartuzów w lesie, w pobliżu swego miasta Lignicy, nad rzeką Katzbad (Kaczbath). A zmurowawszy kościoł, klasztor, mieszkania dla mnichów i przybudynki, opatrzył je z książęcą szczodrotą nadaniem wsi, folwarków i rozmaitych przychodów. Był-to jak utrzymywano pierwszy z książąt Polskich, który tak chwalebne podjął dzieło, i w krajach królestwa Polskiego najdawniejszy założył klasztor Kartuzów.