Kapitał. Księga pierwsza (1926-33)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Kapitał. Księga pierwsza | |
Podtytuł | Krytyka ekonomji politycznej | |
Redaktor | Jerzy Heryng, Mieczysław Kwiatkowski (red. tłum. pol.), Friedrich Engels, Karl Kautsky (red. oryg.) | |
Wydawca | Spółdzielnia Księgarska Książka, Księgarnia i Wydawnictwo "Tom" | |
Data wyd. | 1926-33 | |
Druk | M. Arct, Warszawa Drukarnia „Monolit“, Warszawa | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | Jerzy Heryng, Mieczysław Kwiatkowski, Henryk Gustaw Lauer, Ludwik Selen | |
Tytuł orygin. | Das Kapital. Kritik der politischen Ökonomie. Erster Band | |
Podtytuł oryginalny | Der Produktionsprozess des Kapitals | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
EKONOMJI POLITYCZNEJ
WARSZAWA
Szlachetnemu Bojownikowi Proletarjatu
ZM. NA WYGNANIU W MANCHESTER, 9 MAJA 1864 R.
KSIĘGA PIERWSZA
PROCES WYTWARZANIA KAPITAŁU.
Dzieło, którego tom pierwszy oddaję w ręce publiczności, jest dalszym ciągiem mej pracy, ogłoszonej w r. 1859 p. t. „Zur Kritik der politischen Oekonomie“. Powodem tak długiej przerwy między początkiem a dalszym cięgiem była wieloletnia choroba, która ustawicznie przerywała mą pracę.
Zawartość owej wcześniejszej pracy została streszczona w pierwszym rozdziale tego tomu. Stało się tak nietylko ze względu na ciągłość i pełnię, ale i dla ulepszenia wykładu. O ile tylko pozwalały na to względy rzeczowe, rozwinąłem tu szerzej różne punkty, dawniej zaledwie zaznaczone, podczas gdy, naodwrót, wiele z tego, co tam było obszernie rozwinięte, tu jest tylko zaznaczone. Działy, dotyczące historji teorji wartości i pieniądza, odpadły, rzecz prosta, całkowicie. Jednak czytelnik pracy poprzedniej znajdzie w przypisach do pierwszego rozdziału nowe źródła do historji tej teorji.
Początek jest zawsze trudny, — stosuje się to do każdej nauki. To też zrozumienie pierwszego rozdziału, a zwłaszcza części, zawierającej analizę towaru, nastręczy najwięcej trudności. To też spopularyzowałem w miarę możności to, co dotyczy bliższej analizy istoty wartości i wielkości wartości[1]. Forma wartości, której wykończoną, postacią jest forma pieniężna, jest zgoła beztreściwa i prosta. Mimo to jednak umysł ludzki więcej niż przez dwa tysiące lat daremnie usiłował ją zgłębić, gdy tymczasem analiza innych form, znacznie bogatszych w treść i bardziej złożonych, powiodła się przynajmniej w przybliżeniu. Dlaczego? Oto ponieważ łatwiej jest zbadać rozwinięty organizm niż oddzielną komórkę w tym organizmie. Pozatem zaś przy badaniu form ekonomicznych na nic się nie zda ani mikroskop ani odczynniki chemiczne. Jedno i drugie musi zastąpić siła abstrakcji. Jednak w społeczeństwie burżuazyjnem towarowa forma wytworu pracy lub forma wartościowa towaru jest formą komórki ekonomicznej. Profanowi analiza jej wyda się jakiemś gubieniem się w drobiazgach. W istocie chodzi tu o drobiazgi, lecz chyba tylko w tym sensie, w jakim z drobiazgami ma do czynienia anatomja mikrologiczna.
Z wyjątkiem więc ustępu, dotyczącego formy wartości, książki tej nie można będzie oskarżać o niezrozumiałość. Naturalnie, mam tu na myśli tylko czytelników, którzy chcą się czegoś nowego nauczyć, a więc chcą też sami myśleć.
Fizyk bada procesy przyrody bądź tam, gdzie uwydatniają się najwyraźniej i najmniej zmącone są zakłócającemi je wpływami, bądź też, w miarę możności, dokonywa doświadczeń w warunkach, zapewniających niezakłócony przebieg procesu. Przedmiotem mych badań w tem dziele jest kapitalistyczny sposób produkcji i odpowiadające mu stosunki produkcji i wymiany. Klasyczną siedzibą kapitalizmu jest dotąd Anglja. Dlatego stamtąd właśnie biorę przedewszystkiem przykłady, ilustrujące moje wywody teoretyczne. Gdyby jednak czytelnik niemiecki miał po faryzeuszowsku wzruszać ramionami na warunki życia angielskich robotników przemysłowych i rolnych, lub gdyby miał się optymistycznie pocieszać, że stosunki w Niemczech są jeszcze dalekie od tak złego stanu rzeczy, to musiałbym mu zawołać: De te fabula narratur! [o tobie bajka mówi!].
Chodzi tu w istocie nie o wyższy lub niższy stopień rozwoju przeciwieństw społecznych, wypływających z praw przyrodzonych produkcji kapitalistycznej. Chodzi tu o same te prawa, o tendencje, działające i torujące sobie drogę z żelazną koniecznością. Kraj, bardziej rozwinięty pod względem przemysłowym, wskazuje tylko mniej rozwiniętemu obraz jego własnej przyszłości.
Ale pomińmy to. Tam, gdzie produkcja kapitalistyczna zdobyła już u nas zupełne prawo obywatelstwa, np. w fabrykach właściwych, stosunki są znacznie gorsze niż w Anglji, gdyż brak przeciwwagi ustaw fabrycznych. We wszystkich pozostałych dziedzinach nęka nas, narówni z całym pozostałym kontynentem zachodnio-europejskim, nietylko rozwój produkcji kapitalistycznej lecz i jej niedorozwój. Obok bolączek nowoczesnych gnębi nas cały szereg bolączek odziedziczonych, wypływających z przedłużającej się wegetacji starodawnych, przeżytych sposobów produkcji wraz z całym orszakiem towarzyszących im niewczesnych stosunków społecznych i politycznych. Cierpimy nie tylko od żywych, lecz i od umarłych. Le mort saisit le vif! — [umarły chwyta żywego!].
Statystyka społeczna w Niemczech i w całej pozostałej kontynentalnej Europie Zachodniej jest wprost nędzna w porównaniu z angielską. Mimo to jednak odchyla ona zasłonę właśnie dostatecznie na to, żeby można było dostrzec poza nią głowę Meduzy. Przerazilibyśmy się własnych stosunków, gdyby nasze rządy i parlamenty wyznaczały perjodycznie, jak w Anglji, komisje do badania stosunków gospodarczych, gdyby komisje te uzbrojone były w takie same jak w Anglji pełnomocnictwa w celu ustalenia prawdy, gdyby się udało znaleźć dla tej pracy ludzi tak samo kompetentnych, bezstronnych i bezwzględnych, jak angielscy inspektorowie fabryczni, angielscy lekarze, składający sprawozdania o stanie „Public Health“ [zdrowia publicznego], angielscy komisarze, badający wyzysk pracy kobiet i dzieci, stosunki mieszkaniowe, sposób odżywiania się i t. d. Perseusz osłaniał głowę czapką z chmur, żeby ścigać potwory. My zaś naciskamy tę czapkę na oczy i uszy, żeby móc zaprzeczać istnieniu potworów.
Nie trzeba się co do tego łudzić. Podobnie, jak amerykańska wojna o niepodległość w wieku 18 uderzyła w dzwon alarmowy dla europejskiej klasy średniej, tak samo amerykańska wojna domowa w wieku 19 uderzyła w dzwon dla europejskiej klasy robotniczej. W Anglji ten proces przewrotu jest niemal namacalny. Na pewnym punkcie rozwoju musi on przerzucić się i na kontynent. Będzie się on tam rozwijał w formach brutalniejszych lub łagodniejszych, zależnie od stopnia rozwoju samej klasy robotniczej. A więc, pomijając wyższe pobudki, najgłębszy interes własny klas dzisiaj panujących nakazuje im usunięcie wszelkich, przeszkód, tamujących rozwój klasy robotniczej, o ile podlegają one kontroli prawa. Dlatego właśnie, między imnemi, udzieliłem w tym tomie tak wiele miejsca dziejom, treści i wynikom angielskiego ustawodawstwa fabrycznego. Każdy naród powinien i może uczyć się od innego. Nawet gdy jakieś społeczeństwo wpadnie na trop prawa przyrodzonego, rządzącego jego rozwojem — a wykrycie ekonomicznych praw rozwojowych społeczeństwa nowożytnego jest właśnie ostatecznym celem niniejszego dzieła, — nawet wówczas nie może ono ani przeskoczyć przez naturalne fazy swego rozwoju ani usunąć ich dekretami. Może ono jednak skrócić i złagodzić męki porodowe.
Jeszcze słowo dla uniknięcia możliwych nieporozumień. Bynajmniej nie w różowem świetle maluję postaci kapitalisty i właściciela ziemskiego. Ale o osoby chodzi tu tylko o tyle, o ile są one uosobieniem kategoryj ekonomicznych, przedstawicielami określonych stosunków i interesów klasowych. Ponieważ z mego punktu widzenia rozwój ekonomicznego układu społeczeństwa jest procesem przyrodniczym, więc mniej niż ktokolwiek inny mogę obarczać jednostkę odpowiedzialnością za stosunki, których sama, społecznie biorąc, pozostaje wytworem, choćby je subjektywnie przerastała.
W dziedzinie ekonomji politycznej wolne badania naukowe natrafiają nietylko na tego samego wroga, co w innych dziedzinach. Swoista natura materjału, jakim zajmuje się ta nauka, uzbraja przeciw niej najgwałtowniejsze, najbardziej małostkowe i najnikczemniejsze namiętności serca ludzkiego, a mianowicie furje interesu osobistego. Tak np. wysoki kościół anglikański łatwiej wybaczy napaść na 38 z pośród 39 artykułów swej wiary, niż na 1/39 część swych dochodów pieniężnych. Dzisiaj nawet ateizm jest uważany za culpa levis [winę lekką] w porównaniu z krytyką tradycyjnych stosunków własności. A jednak istnieje tu niezaprzeczony postęp. Wskażę np. na księgę błękitną, ogłoszoną w ostatnich tygodniach: „Correspondence with Her Majesty’s Missions Abroad, regarding Industrial Questions and Trades-Unioms“. Przedstawiciele korony angielskiej zagranicą wyrażają tu w dobitnych słowach tę myśl, że w Niemczech, we Francji, słowem we wszystkich kulturalnych państwach lądu europejskiego, przekształcenie istniejących stosunków między kapitałem a pracą jest tak samo widoczne i tak samo nieuniknione, jak w Anglji. Jednocześnie po drugiej stronie oceanu Atlantyckiego pan Wade, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, oświadcza na zgromadzeniach publicznych: po zniesieniu niewolnictwa staje na porządku dziennym sprawa przekształcenia stosunków własności kapitału i ziemi! Są to znamiona czasu, których nie da się zakryć purpurowym płaszczem ani czarną sutanną. Nie oznaczają one, że już jutro nadejdzie dzień cudów. Wskazują one, iż nawet w łonie klas posiadających świta już świadomość, że społeczeństwo dzisiejsze nie jest niezmiennym kryształem, lecz organizmem, zdolnym do przekształcania się i wciąż znajdującym się w procesie przekształcania.
Drugi tom niniejszego dzieła będzie traktował o procesie krążenia kapitału (Księga 2) i o całokształcie procesu kapitalistycznego (Księga 3), a tom trzeci i ostatni (Księga 4) o dziejach teorji.
Chętnie powitam każdy sąd krytyki naukowej. Wobec zaś przesądów tak zwanej opinji publicznej, której nigdy nie czyniłem ustępstw, hasłem mojem pozostają nadal słowa wielkiego Florentyńczyka:
Segui il tuo curso, e lascia dir le genti!
[Idź swoją drogą, a niech ludzie mówią, co chcą!].
Czytelnikom pierwszego wydania winien jestem przedewszystkiem wyjaśnienia co do zmian, wprowadzonych do drugiego wydania. Bardziej przejrzysty układ książki bije w oczy. Przypisy dodatkowe są wszędzie zaznaczone, jako przypisy do drugiego wydania. Co do samego tekstu najważniejsze jest:
W 1 ustępie I-go rozdziału wyprowadzenie wartości z analizy równań, w których wyraża się każda wartość wymienna, zostało dokonane z większą ścisłością naukową, podobnie jak i związek między istotą wartości a określeniem jej wielkości przez społecznie niezbędny czas pracy, zaznaczony tylko w pierwszem wydaniu, został tu szczegółowo wyłożony. Ustęp 3 rozdziału I-go (forma wartości) został całkowicie przerobiony, co było już podyktowane przez sam fakt podwójnego wykładu w pierwszem wydaniu. Zaznaczam mimochodem, że do tego podwójnego wykładu namówił mnie mój przyjaciel, Dr. L. Kugelman, w Hanowerze. Byłem u niego w gościnie wiosną r. 1867, gdy nadeszły pierwsze próbne odbitki z Hamburga, i przekonał mnie on, że dla ogromnej większości czytelników konieczna jest uzupełniająca, bardziej dydaktyczna analiza, formy wartości. Ostatni ustęp pierwszego rozdziału: „Fetyszyzm towaru i t. d.“ został w przeważnej części zmieniony. Rozdział III, ust. 1 (miernik wartości) został starannie przejrzany, gdyż ustęp ten w pierwszem wydaniu został potraktowany pobieżnie wskutek powołania się na analizę, dokonaną już w pracy: „Zur Kritik der politischen Ookonomie. Berlin 1859“. Rozdział VII, zwłaszcza w części 2, jest gruntownie przerobiony.
Byłoby bezużyteczne zatrzymywać się szczegółowo nad drobnemi zmianami w tekście, często tylko stylistycznemi. Rozsiane są one w całej książce. Jednak przy rewizji przekładu francuskiego, ukazującego się w Paryżu, znajduję teraz, że wiele części oryginału niemieckiego wymagałoby tu głębiej sięgającego przerobienia, ówdzie — większych poprawek stylistycznych, albo wreszcie staranniejszego usunięcia przypadkowych przeoczeń. Zbrakło na to czasu, gdyż dopiero na jesieni roku 1871, wśród innych pilnych prac otrzymałem wiadomość, że książka jest wyczerpana i że druk nowego wydania powinien się rozpocząć już w styczniu r. 1872.
Zrozumienie, z jakiem „Kapitał“ szybko spotkał się w szerokich kołach niemieckiej klasy robotniczej, — jest najlepszą nagrodą za moją pracę. Niejaki pan Mayer, fabrykant wiedeński, stojący na stanowisku ekonomji burżuazyjnej, wykazał doskonale w swej broszurce, ogłoszonej w czasie wojny niemiecko-francuskiej, że wybitny zmysł teoretyczny, uchodzący za dziedzictwo niemieckie, zanikł całkowicie śród tak zwanych wykształconych klas w Niemczech, a zato rozkwita na nowo śród niemieckiej klasy robotniczej.
Ekonomja polityczna była dotychczas w Niemczech nauką cudzoziemską. Gustaw von Guelich w swem dziele p. t. „Geschichtliche Darstellung des Handels, der Gewerbe u. s. w.“, zwłaszcza w dwóch pierwszych tomach, wydanych w roku 1830, wyłuszczył już przeważnie okoliczności historyczne, które powstrzymały u nas rozwój kapitalistycznego sposobu produkcji, a wskutek tego opóźniły i budowę nowoczesnego społeczeństwa burżuazyjnego. Brakło więc życiowej podstawy ekonomji politycznej. Importowano ją w postaci gotowego towaru z Anglji i z Francji. Jej niemieccy profesorowie pozostali uczniami. Teoretyczny wyraz obcej rzeczywistości przekształcił się w ich ręku w zbiór dogmatów, tłumaczonych przez nich w sensie otaczającego ich świata drobnomieszczańskiego, a więc tłumaczonych opacznie. Nie dające się całkiem zagłuszyć poczucie bezsilności naukowej i niemiłą świadomość, że trzeba być tylko bakałarzem w obcej faktycznie dziedzinie, usiłowano zamaskować blichtrem uczoności historyczno-literackiej lub domieszkami obcych materjałów, zapożyczonych z tak zwanych nauk kameralnych, tego bigosu różnych wiadomości, przez które, jak przez ogień czyśćcowy, musi przejść każdy obiecujący kandydat na biurokratę niemieckiego.
Poczynając od roku 1848, produkcja kapitalistyczna rozwinęła się w Niemczech szybko, a dziś przechodzi już nawet okres spekulacyjnego rozkwitu. Ale los wciąż nie był łaskawy dla naszych fachowych ekonomistów. Dopóki mogli oni zajmować się ekonomją polityczną bezstronnie, póty w rzeczywistości niemieckiej brakło nowoczesnych stosunków ekonomicznych. Skoro zaś stosunki te powołane zostały do życia, stało się to w takich warunkach, które nie pozwalają już na bezstronne studjowanie tych stosunków w obrębie widnokręgu burżuazyjnego. O ile ekonomja polityczna jest burżuazyjna, czyli rozpatruje ustrój kapitalistyczny nie jako historycznie przejściowy stopień rozwojowy, lecz, przeciwnie, jako absolutną i ostateczną postać produkcji społecznej, to może pozostać nauką tylko tak długo, dopóki walka klasowa pozostaje w stanie utajonym lub ujawnia się tylko w odosobnionych zjawiskach.
Weźmy Anglję. Jej ekonomja polityczna klasyczna przypada na okres nierozwiniętych walk klasowych. Jej ostatni wielki przedstawiciel, Ricardo, bierze już wreszcie świadomie za punkt wyjścia swych badań przeciwieństwo interesów klasowych, przeciwieństwo między płacą roboczą a zyskiem, między zyskiem a rentą gruntową, ujmując naiwnie to przeciwieństwo jako przyrodzone prawo społeczne. Ale wraz z tem burżuazyjna nauka dotarła w dziedzinie ekonomji do swych nieprzekraczalnych granic. Jeszcze za życia Ricarda i w przeciwieństwie do niego wystąpiła przeciw niej krytyka w osobie Sismondi’ego[2].
Okres następny, od r. 1820 do r. 1830, wyróżnia się w Anglji ożywieniem ruchu naukowego w dziedzinie ekonomji politycznej. Był to okres zarówno rozpowszechnienia i wulgaryzacji teorji ricardowskiej, jak jej walki ze starą szkolą. Odbywały się świetne turnieje. Wszystko, co zostało wówczas dokonane, jest mało znane na kontynencie europejskim, gdyż polemika była przeważnie rozproszona w artykułach czasopism, rozprawach okolicznościowych i pamfletach. Bezstronny charakter tej polemiki tłumaczy się ówczesnemi stosunkami — choć w niektórych wypadkach teorja ricardowska już nawet wówczas była używana jako oręż zaczepny przeciw gospodarce burżuazyjnej. Z jednej strony przemysł wielki wychodził dopiero z okresu dziecięcego, czego dowodem jest choćby to, że dopiero wraz z kryzysem z r. 1825 rozpoczyna on cykl perjodyczny swego nowoczesnego żywota. Z drugiej strony walka klasowa pomiędzy kapitałem i pracą, była jeszcze zepchnięta na plan dalszy: w polityce, — przez rozdźwięk między rządami i feodałami, skupionymi wokół Świętego Przymierza, a masami ludowemi, prowadzonemi przez burżuazję, w ekonomice zaś — przez swary między kapitałem przemysłowym a arystokratyczną własnością ziemską. Spór ten we Francji krył się za przeciwieństwem między drobną a wielką własnością ziemską, w Anglji zaś wybuchł jawnie od chwili wprowadzenia ustaw zbożowych. Angielska literatura ekonomiczna z tego okresu przypomina górny i chmurny okres ekonomji politycznej we Francji po śmierci D-ra Quesnay’a, ale tylko tak, jak babie lato przypomina wiosnę. W roku 1830 nastąpił kryzys, rozstrzygający raz na zawsze.
Burżuazja zdobyła władzę polityczną we Francji i w Anglji. Od tej chwili walka klasowa zaczęła przybierać w praktyce i w teorji coraz wyrazistsze, coraz groźniejsze formy. Wybiła godzina śmierci naukowej ekonomji burżuazyjnej. Chodziło teraz nie o to, czy to lub owo twierdzenie jest prawdziwe, lecz czy jest pożyteczne czy szkodliwe dla kapitału, dogodne czy niedogodne, czy jest prawomyślne czy też nie pod względem policyjnym. Miejsce bezinteresownego badania zajęły bójki płatnych pismaków, miejsce bezstronnej analizy naukowej zajęło nieczyste sumienie i zła wola apologetów. A przecież nawet pretensjonalne rozprawki, ciskane w świat przez Anti-Cornlawleague [Liga zwalczania ceł zbożowych] z fabrykantami Cobdenem i Brightem na czele, posiadały pewne znaczenie jeśli nie naukowe, to przynajmniej historyczne, dzięki swej polemice z arystokratyczną własnością ziemską. Ustawodawstwo wolnohandlowe, datujące od czasów Sir Roberta Peela, pozbawiło wulgarną ekonomję nawet tego ostatniego żądła.
Rewolucja kontynentalna z lat 1848-9 odbiła się również i na Anglji. Ludzie, mający jeszcze ambicje naukowe i pragnący być czemś więcej niźli zwykłymi sofistami i sykofantami [pochlebcami] klas panujących, usiłowali uzgodnić ekonomję polityczną z niedającemi się już dłużej ignorować żądaniami proletarjatu. Stąd bezduszny synkretyzm [poszukiwanie złotego środka między przeciwstawnemi poglądami], najlepiej reprezentowany przez Johna Stuarta Milla. Jest to ogłoszenie upadłości ekonomji „burżuazyjnej“, co po mistrzowsku oświetlił już wielki uczony rosyjski, N. Czernyszewski, w swem dziele „Zarysy ekonomji politycznej według Milla“.
A więc w Niemczech kapitalistyczny tryb produkcji dojrzał w okresie, gdy jego charakter antagonistyczny [oparty na sprzecznościach] ujawnił się już we Francji i w Anglji w rozgłośnych walkach historycznych, przyczem proletarjat niemiecki posiadał już znacznie wyraźniejszą teoretyczną, świadomość klasową, niż burżuazja niemiecka. W chwili więc, gdy zdawało się, że burżuazyjna nauka ekonomji politycznej staje się w Niemczech możliwa, stała się ona znów niemożliwością.
W tych warunkach jej rzecznicy podzielili się na dwa obozy. Jedni, ludzie mądrzy, obrotni, praktyczni, skupili się pod sztandarem Bastiata, najpłytszego, a przeto najwłaściwszego przedstawiciela wulgarno-ekonomicznej apologetyki. Inni, pyszniący się swą profesorską godnością, usiłowali na wzór J. S. Milla godzić ze sobą to, co się w żaden sposób pogodzić nie da. Podobnie, jak w okresie klasycznym, tak i w epoce upadku ekonomji burżuazyjnej, Niemcy pozostali tylko uczniami, tylko wielbicielami i naśladowcami, tylko komiwojażerami wielkiego przedsiębiorstwa zagranicznego.
Swoisty rozwój historyczny społeczeństwa niemieckiego uniemożliwił przeto wszelką pracę oryginalną w dziedzinie ekonomji „burżuazyjnej“, lecz nie uniemożliwił jej — krytyki. O ile krytyka taka wogóle reprezentuje pewną klasę, to może reprezentować tylko tę klasę, której misją dziejową jest obalenie kapitalistycznego trybu produkcji i ostateczne zniesienie klas, — a mianowicie proletarjat.
Uczeni i nieuczeni rzecznicy burżuazji niemieckiej usiłowali z początku zabić „Kapitał“ milczeniem, jak to im się udało z niemi wcześniejszemi pracami. Gdy zaś taktyka taka przestała już odpowiadać stosunkom czasu, zaczęli pod pozorem krytykowania mej książki pisać porady „ku uspokojeniu świadomości burżuazyjnej“, lecz w prasie robotniczej — obacz np. artykuły Józefa Dietzgena w „Volksstaat“ — spotkali się z lepszymi od siebie szermierzami, którym dotąd pozostali dłużni odpowiedzi[3].
Wyborny rosyjski przekład „Kapitału“ ukazał się w Petersburgu na wiosnę roku 1872. Nakład 3,000 egzemplarzy jest już dzisiaj prawie wyczerpany. N. Sieber, profesor ekonomji politycznej w uniwersytecie kijowskim, już w roku 1871 w swej książce p. t. „Tieorja cennosti i kapitała D. Rikardo“ [Teorja wartości i kapitału D. Ricarda] dowiódł, że moja teorja wartości pieniądza i kapitału w swych rysach zasadniczych jest niezbędnem dalszem rozwinięciem nauki Smitha i Ricarda. Czytelnika zachodnio-europejskiego przy czytaniu tej cennej książki uderza konsekwentne przestrzeganie ściśle teoretycznego punktu widzenia.
Metoda, zastosowana w „Kapitale“, nie została dostatecznie zrozumiana, o czem świadczą już choćby jej różne i wzajemnie przeczące sobie pojmowania.
Tak naprzykład paryska „Revue Positiviste“ zarzuca mi z jednej strony, że ekonomję polityczną traktuję metafizycznie, z drugiej zaś strony — niech ktoś zgadnie!, że poprzestaję tylko na krytycznym rozbiorze tego, co jest dane, zamiast sporządzać receptę (Comtowską?!) dla kuchni przyszłości. Profesor Sieber odpowiada na zarzut metafizyki, jak następuje: „O ile chodzi o właściwą teorję, to metoda marksowska jest dedukcyjną metodą całej szkoły angielskiej, przyczem i wady i zalety tej metody są wspólne najlepszym teoretykom ekonomji“. Pan M. Block — „Les théoriciens du socialisme en Allemagne. Extrait du Journal des Economistes, juillet et août 1872“ — odkrywa, że stosowana przeze mnie metoda jest metodą analityczną i mówi m. in.: „Par cet ouvrage M. Marx se classe parmi les esprits analitiques les plus éminents [„Dzięki temu dziełu p. Marks staje w rzędzie najznakomitszych myślicieli i analityków“]. Rozumie się, że sprawozdawcy niemieccy krzyczą o sofistyce heglowskiej. Petersburski „Wiestnik Jewropy“ w artykule, zajmującym się wyłącznie metodą „Kapitału“ (zeszyt majowy 1872, str. 427—36), znajduje, że moja metoda, badania jest ściśle realistyczna,
lecz, na nieszczęście, metoda wykładu jest niemiecko-dialektyczna. Czytamy tam: „Na pozór, sądząc z zewnętrznej formy wykładu, Marks jest wielkim idealistą-filozofem, i to w „niemieckiem“, to jest złem znaczeniu tego wyrazu. W rzeczywistości zaś jest on realistą w nieskończenie wyższym stopniu, niż wszyscy jego poprzednicy na niwie krytyki ekonomicznej... W żadnym zaś razie nie można go uważać za idealistę“. Nie mogę autorowi odpowiedzieć lepiej, jak przytaczając kilka wyjątków z jego własnej krytyki, co w dodatku może zainteresować niejednego z moich czytelników, dla których rosyjski oryginał jest niedostępny.
Po przytoczeniu cytaty z mej przedmowy do „Zur Kritik der Politischen Oekonomie“, Berlin 1859, str. IV—VII [tłum. pol. str. 4—7], gdzie rozwinąłem materjalistyczne podstawy swej metody, autor pisze dalej, co następuje:
„Dla Marksa ważne jest tylko jedno: odkryć prawo, rządzące badanemi przez niego zjawiskami. Przytem ważne jest dla niego nietylko prawo, rządzące niemi póty, póki mają one pewnę określoną postać i póki pozostają w takim stosunku wzajemnym jaki można stwierdzić w danym czasie. Ważne jest dla niego ponadto prawo ich zmienności, ich rozwoju, t. j. przejścia z jednej postaci w drugą, z jednego układu stosunków wzajemnych w drugi. Skoro odkrył on to prawo, zaczyna bardziej szczegółowo rozpatrywać następstwa, w których prawo to przejawia się w życiu społecznem... Zgodnie z tem Marks troszczy się tylko o jedno: żeby w drodze ścisłego badania naukowego dowieść konieczności określonego układu stosunków społecznych i żeby w sposób możliwie bezsprzeczny skonstatować fakty, będące dla niego punktem wyjścia i podstawą. W tym zaś celu wystarcza mu najzupełniej, jeżeli, dowiódłszy konieczności ustroju istniejącego, dowiódł też konieczności innego ustroju, do którego przejście musi być bezwzględnie dokonane, niezależnie od tego, czy ludzie w to wierzą lub nie wierzą, czy są tego świadomi lub nieświadomi. Marks rozpatruje ruch społeczny, jako proces przyrody, którym rządzą prawa, nietylko niezależne od woli, świadomości i zamiarów człowieka, lecz raczej, odwrotnie, określające jego wolę, świadomość i zamiary... Jeżeli świadomy pierwiastek w historji kultury gra taką podrzędną rolę, to jest rzeczą zrozumiałą, że podstawą krytyki, mającej za przedmiot samą kulturę, najmniej może być jakakolwiek forma lub jakikolwiek rezultat świadomości. Znaczy to, że jej punktem wyjścia może być nie idea, lecz tylko zjawisko zewnętrzne. Krytyka poprzestanie na porównaniu, zestawieniu i konfrontacji faktu nie z ideą, lecz z innym faktem. Ważne jest dla niej tylko, żeby oba te fakty były możliwie najściślej zbadane i żeby wyobrażały istotnie wobec siebie różne stopnie rozwoju, a oprócz tego ważne jest, żeby równie ściśle zbadane były porządek, kolejność i związek, w jakich przejawiają się te stopnie rozwoju... Niejednemu czytelnikowi może przyjść na myśl i takie pytanie:...przecież ogólne zasady życia ekonomicznego są takie same, niezależnie od tego, czy stosują się do teraźniejszości czy do przeszłości. Ale tego właśnie Marks nie uznaje. Takich praw oderwanych według niego wcale niema. Według niego, przeciwnie, każdy okres dziejowy ma swe własne prawa... Gdy tylko życie przeżyło dany okres rozwoju, wyszło z danego stadjum a weszło w inne, to zaczyna się rządzić innemi już prawami. Słowem, życie ekonomiczne ukazuje nam zjawisko, zupełnie analogiczne do historji rozwoju, którą obserwujemy w innych dziedzinach biologji... Dawni ekonomiści zapoznawali naturę praw ekonomicznych, porównywując je z prawami fizyki i chemji... Głębsza analiza zjawisk dowiodła, że organizmy społeczne różnią się od siebie nie mniej głęboko niż organizmy roślinne i zwierzęce... Wskutek odmiennej budowy tych organizmów, różnorodności ich organów, odmienności warunków, w jakich organy te muszą funkcjonować i t. d., jedno i to samo zjawisko na różnych stopniach rozwoju może podlegać zupełnie różnym prawom. Marks naprzykład zaprzecza, jakoby prawo przyrostu ludności było takie samo wszędzie i zawsze, dla wszystkich czasów i wszystkich miejsc. Przeciwnie, twierdzi on, że każdy stopień rozwoju ma własne prawo zaludnienia... W zależności od różnego rozwoju sił wytwórczych zmieniają się stosunki i rządzące niemi prawa. W ten sposób, stawiając przed sobą cel, — zbadanie i wyjaśnienie kapitalistycznego ustroju gospodarczego, Marks sformułował tylko ściśle naukowo cel, który musi sobie postawić każde dokładne badanie życia ekonomicznego... Wartość naukowa takich badań polega na wyjaśnieniu tych poszczególnych praw, którym podlegają powstanie, istnienie, rozwój, śmierć danego organizmu społecznego i zastąpienie go przez inny, wyższy. I tę wartość książka Marksa posiada rzeczywiście“.
Lecz przedstawiając tak trafnie to, co nazywa moją rzeczywistą metodą, a tak życzliwie — osobiste stosowanie jej przeze mnie, cóż autor przedstawił innego, aniżeli moją metodę dialektyczną?
Oczywiście metoda wykładu musi różnić się formalnie od metody badania. Badanie musi owładnąć szczegółowo materjałem, musi zanalizować jego różne formy rozwojowe i wyśledzić ich więź wewnętrzną. Dopiero po dokonaniu tej pracy może być właściwie przedstawiony rzeczywisty ruch. Gdy się to uda i gdy życie materjału odbija się idealnie, to może wydawać się, że ma się do czynienia z jakąś konstrukcją a priori [powziętą zgóry].
Moja metoda dialektyczna jest nietylko w założeniu różna od Heglowskiej, lecz jest jej wprost przeciwstawna. Według Hegla proces myślenia, który on nawet przekształca w podmiot samodzielny pod nazwą idei, jest demjurgiem [twórcą] rzeczywistości, stanowiącej tylko jego zewnętrzny przejaw. Według mnie zaś, przeciwnie, idea nie jest niczem innem, niż materją, odbitą i przetworzoną w głowie ludzkiej.
Mistyfikującą stronę dialektyki heglowskiej krytykowałem już prawie przed 30 laty, w czasie, gdy była ona jeszcze bardzo modną. Lecz właśnie wówczas, gdy opracowywałem pierwszy tom mego „Kapitału“, aroganckie, pretensjonalne i mierne pokolenie epigonów, nadające dzisiaj ton w wykształconych Niemczech, upodobało sobie w traktowaniu Hegla tak samo, jak zacny Mojżesz Mendelsohn za czasów Lessinga traktował Spinozę, a mianowicie jak „zdechłego psa“. Wobec tego jawnie uznałem się za ucznia tego wielkiego myśliciela, a w rozdziale, traktującym o teorji wartości, kokietowałem nawet tu i owdzie właściwym mu sposobem wyrażania się. Mistyfikacja, jakiej dialektyka uległa w rękach Hegla, bynajmniej nie zmienia tego faktu, że on właśnie pierwszy wyczerpująco i świadomie wyłożył jej ogólne formy ruchu. U niego stoi ona na głowie. Trzeba ją postawić na nogi, żeby wyłuskać racjonalne ziarno z mistycznej skorupy.
Dialektyka w swej zmistyfikowanej postaci stała się modą niemiecką, gdyż wydawało się, że będzie mogła uświetnić rzeczywistość. W swej racjonalnej postaci jest ona zgryzotą i postrachem mieszczaństwa i jego doktrynerskich rzeczników, gdyż w swem pozytywnem rozumieniu istniejącej rzeczywistości zawiera zarazem rozumienie jej negacji [zaprzeczenia], jej nieuniknionego zaniku, gdyż każdą formę dokonaną ujmuje w ciągłości ruchu, a więc z jej strony przemijającej, gdyż przed niczem nie chyli czoła i ze swej istoty jest krytyczna i rewolucyjna.
Pełen sprzeczności ruch społeczeństwa kapitalistycznego najsilniej daje się odczuć praktycznemu mieszczuchowi w kolejnych wahaniach perjodycznego cyklu, przez który przebiega przemysł nowoczesny, a którego punktem szczytowym jest kryzys powszechny. Kryzys ten nadciąga znowu, chociaż jeszcze znajduje się w stadjach zaczątkowych, a jego powszechność i natężenie jego działania wbiją dialektykę nawet do łbów szczęśliwców nowego świętego prusko-niemieckiego cesarstwa.
Drogi obywatelu.
Mogę jedynie przy klasnąć Waszemu zamiarowi, aby wydawać przekład „Kapitału“ perjodycznemi zeszytami. W tej formie dzieło to będzie bardziej dostępne dla klasy robotniczej, a dla mnie wzgląd ten przeważa nad wszelkim innym.
Jest to strona piękna Waszego medalu, ale oto strona odwrotna. Metoda analizy, którą się posługiwałem i która nie była jeszcze stosowana do zagadnień ekonomicznych, utrudnia bardzo czytanie pierwszych rozdziałów. Można się obawiać, że publiczność francuska, zawsze niecierpliwie oczekująca konkluzji i pragnąca poznać związek pomiędzy zasadami ogólnemi a sprawami aktualnemi, które ją roznamiętniają, zrazi się, nie mogąc przebrnąć przez trudności, napotkane na początku.
Jest to brak, któremu nie mogę zaradzić, chyba tylko uprzedzić i przestrzec o tem czytelników, szukających prawdy. W nauce niema dróg bitych, i ci jedynie zdołają wedrzeć się na jej świetlane szczyty, których nie odstraszy trud wspinania się po urwistych ścieżkach.
Przyjmijcie, drogi obywatelu, słowa poważania i przywiązania.
Pan J. Roy podjął się dokonać przekładu jak najbardziej ścisłego, a nawet dosłownego i zadanie swe wykonał skrupulatnie. Ale właśnie jego skrupulatność zmusiła mnie do zmiany redakcji tekstu, w celu udostępnienia go czytelnikowi. Zmiany te, uskuteczniane z dnia na dzień, gdyż książka wychodziła zeszytami, wykonywane były niezawsze z tą samą uwagą i musiały spowodować pewne nierówności stylu.
Podjęta już praca rewizji doprowadziła mnie do zastosowania jej również do samego tekstu oryginalnego (drugie wydanie niemieckie), do uproszczenia niektórych wywodów, uzupełnienia innych, dołączenia nowych materjałów historycznych i statystycznych, dorzucenia uwag krytycznych i t. d. Jakiekolwiek są więc usterki literackie tego wydania francuskiego, posiada ono obok oryginału swą niezależną watrość naukową, i powinno być uwzględnione nawet przez, czytelników, władających językiem niemieckim.
Załączam poniżej te części posłowia do drugiego wydania niemieckiego, które tyczą rozwoju ekonomji politycznej w Niemczech oraz metody, stosowanej w niniejszem dziele.
Londyn, 28 kwietnia 1875 r.
Nie dane było Marksowi samemu przygotować do druku to trzecie wydanie. Potężny myśliciel, przed którego wielkością dziś skłaniają się nawet wrogowie, zmarł dnia 14 marca r. 1883.
Na mnie, który straciłem w nim najlepszego, nieodłącznego przyjaciela od lat czterdziestu, przyjaciela, któremu zawdzięczam więcej niż da się wyrazić słowami, na mnie spadł teraz obowiązek przygotowania do druku zarówno niniejszego trzeciego wydania, jak i pozostawionego w rękopisie tomu drugiego. Jak wykonałem pierwszą część tego obowiązku, z tego muszę tutaj zdać sprawę czytelnikowi.
Marks zamierzał z początku przerobić większą część tekstu tomu pierwszego, wiele zagadnień teoretycznych potraktować wyraziściej, dołączyć nowe, uzupełnić materjał historyczny i statystyczny aż do ostatniej chwili. Choroba oraz dążenie do tego, żeby zakończyć ostateczną redakcję tomu drugiego, sprawiły, że zaniechał tego zamiaru. Zmianie miało ulec tylko to, co najkonieczniejsze, włączone miały być tylko dodatki, zawarte już w wydaniu francuskiem („Le Capital. Par Karl Marx. Paris. Lachâtre 1873“), które ukazało się w międzyczasie.
W puściźnie znalazł się też jeden egzemplarz niemiecki, częściowo przez niego skorygowany i zaopatrzony w odsyłacze do wydania francuskiego, podobnie jak egzemplarz francuski, w którym Marks wyraźnie zaznaczył miejsca, które należy zużytkować. Te zmiany i dodatki z niewielu wyjątkami dotyczą ostatniej części książki, działu p. t. „Proces nagromadzania kapitału“. Tekst dotychczasowy był tu bardziej niż gdzieindziej zbliżony do pierwotnego bruljonu, podczas gdy działy poprzednie zostały gruntowniej przerobione. Styl był tu więc żywszy, bardziej jednolity, lecz i bardziej niedbały, upstrzony anglicyzmami, miejscami niejasny. Bieg wykładu zdradzał tu i owdzie luki, gdyż niektóre ważne momenty były zaledwie zaznaczone.
Co do stylu, to Marks sam poddał gruntownej rewizji niektóre poddziały, a przez to, podobnie jak w częstych ustnych rozmowach, dał mi miarę, jak daleko pójść mi wolno w usuwaniu angielskich wyrażeń technicznych i innych anglicyzmów. Dodatki i uzupełnienia Marks w każdym razie poddałby jeszcze przeróbce i zastąpiłby gładką francuszczyznę swą własną jędrną niemczyzną. Ja musiałem poprzestać na wstawieniu ich do tekstu pierwotnego i możliwie najlepszem powiązaniu z nim.
A więc w tem trzeciem wydaniu nie uległ zmianie ani jeden wyraz, o którym nie wiedziałbym napewno, że zmieniłby go i sam autor. Nie mogło mi ani postać w głowie wprowadzać do „Kapitału“ potoczny żargon, jakim wyrażają się zazwyczaj ekonomiści niemieccy, ów pokraczny język, w którym naprzykład pracodawcą nazywa się ten, kto za pieniądze każe innym dawać sobie ich pracę, a pracobiorcą ten, czyja praca jest mu zabierana wzamian za płacę. Również i w języku francuskim „travail“ używa się w życiu powszedniem w znaczeniu „zatrudnienie“. Lecz Francuzi słusznie uznaliby za warjata ekonomistę, któryby kapitalistę nazwał donneur de travail, a robotnika — receveur de travail.
Tak samo nie pozwoliłem sobie sprowadzić angielskich pieniędzy, miar i wag, używanych przez cały czas w tekście, do ich nowoniemieckich równoważników. Gdy ukazywało się pierwsze wydanie, mieliśmy w Niemczech tyleż rodzajów miar i wag, co dni w roku, a w dodatku jeszcze aż dwojakie marki (marka ogólnopaństwowa miała kurs wówczas tylko w głowie Soetbeera, który wynalazł ją w końcu lat 30-ych), dwojakie guldeny i conajmniej trojakie talary, a pomiędzy niemi jeden, którego jednostką były „nowe dwie trzecie“. W naukach przyrodniczych panował system metryczny, na rynku zaś światowym — angielski system miar i wag. W tych warunkach posługiwanie się angielskiemi jednostkami było zrozumiałe w książce, która niemal wszystkie swoje dane faktyczne musiała czerpać z angielskich stosunków przemysłowych. Wzgląd ostatni rozstrzyga jeszcze i dzisiaj, tembardziej, że odnośne stosunki na rynku światowym bodaj nie uległy zmianie, zwłaszcza zaś w najważniejszych przemysłach żelaznym i bawełnianym — angielskie miary i wagi panują jeszcze dzisiaj niemal wszechwładnie.
Wreszcie jeszcze słowo o niedość zrozumianym Marksa sposobie cytowania. Gdy chodzi o dane i opisy ściśle rzeczowe, np. przy cytowaniu angielskich ksiąg błękitnych, cytaty są, rzecz prosta, tylko zwykłem powołaniem się na źródła. Co innego jednak, gdy cytowane są teoretyczne poglądy innych ekonomistów. Tutaj cytata ma tylko stwierdzić, gdzie, kiedy i przez kogo została po raz pierwszy jasno sformułowana myśl ekonomiczna, wyłoniona w przebiegu rozwoju. Chodzi zaś przytem tylko o to, że odnośny pogląd ekonomiczny ma znaczenie dla historji nauki, że jest mniej lub bardziej trafnem teoretycznem sformułowaniem sytuacji ekonomicznej swego czasu. Nie chodzi natomiast wcale o to, czy pogląd ten z punktu widzenia autora ma jeszcze bezwzględną lub względną wartość, czy też należy już całkowicie do historji. Cytaty te są więc tylko zapożyczonym z historji nauki ekonomicznej, bieżącym komentarzem do tekstu i stwierdzają daty oraz autorów ważniejszych poszczególnych postępów teorji ekonomicznej. A było to bardzo potrzebne w nauce, której historycy wyróżniali się dotąd tylko swą tendencyjną i niemal karjerowiczowską niewiedzą. Łatwo też wobec tego będzie zrozumieć, dlaczego Marks, zgodnie ze swą przedmową do drugiego wydania, tylko wyjątkowo miał sposobność przytaczać ekonomistów niemieckich.
Tom drugi zapewne będzie mógł się ukazać w ciągu roku 1884.
Londyn, 7 listopada 1883 r.
Czwarte wydanie wymagało ode mnie możliwie ostatecznego ustalenia tekstu, jak również i uwag. Jak się z tego zadania wywiązałem, o tem pokrótce poniżej.
Po ponownem porównaniu wydania francuskiego z własnoręcznemi notatkami Marksa, wprowadziłem do tekstu niemieckiego jeszcze parę dodatków. Znajdują się one na str. 80 (w wydaniu trzeciem str. 88), str. 458—60 (w wyd. 3 str. 509—10), str. 547—551 (w wyd. 3 str. 600), str. 591—593 (w wyd. 3 str. 644) i str. 596 (w wyd. 3 str. 648) w przypisie 79. Poza tem, idąc śladem wydania francuskiego i angielskiego, wprowadziłem do tekstu długi przypis o robotnikach-górnikach (w wydaniu trzeciem str. 509—615, w wyd. czwartem str. 461—467). Pozostałe drobne zmiany są ściśle technicznej natury.
Poza tem wprowadziłem jeszcze kilka objaśniających przypisów dodatkowych, a mianowicie tam, gdzie wydawało mi się, że jest to konieczne ze względu na zmienione okoliczności historyczne. Wszystkie te dodatkowe przypisy zostały ujęte w klamry i opatrzone mojemi inicjałami lub literami „D. H.“.
Wskutek ukazania się w międzyczasie angielskiego wydania okazała się konieczną całkowita rewizja licznych cytat. Najmłodsza córka Marksa, Eleonora, zadała sobie dla tego wydania angielskiego trud porównania wszystkich, przytoczonych miejsc z oryginałami, tak że w znacznej większości wypadków, gdy chodziło o cytaty ze źródeł angielskich, ukazał się tam nie przekład z niemieckiego, lecz angielski tekst oryginalny. Uważałem więc za swój obowiązek uwzględnić ten tekst przy czwartem wydaniu. Ujawniły się przy tem różne drobne niedokładności. Odsyłacze do niewłaściwych stronic, częściowo powstałe przy przepisywaniu bruljonów, częściowo zaś jako wynik błędów drukarskich, nagromadzonych podczas trzech wydań poprzednich. Niewłaściwie użyte cudzysłowy lub wielokropki, co jest nieuniknione przy masowem cytowaniu na podstawie notatek. Tu lub owdzie niezbyt szczęśliwie dobrane słowo w przekładzie. Niektóre miejsca, cytowane ze starych zeszytów paryskich z r. 1843—45, gdy Marks nie znał jeszcze języka angielskiego i czytał ekonomistów angielskich w przekładzie francuskim. Dwukrotny przekład prowadził tu czasem do drobnej zmiany kolorytu, np. w cytatach ze Steuarta, Ure’a i in., podczas gdy teraz można było posługiwać się tekstem angielskim. Takich i podobnych drobnych niedokładności i przeoczeń było więcej. Gdyby jednak ktoś porównał wydanie czwarte z wydaniami poprzedniemi, to przekonałby się, że cała ta mozolna praca nad usunięciem tych usterek nie zmieniła w książce nic choćby najdrobniejszego, co byłoby warte wzmiankowania. Tylko jedna jedyna cytata z Ryszarda Jones’a (4-te wyd., str. 562, przypis 47) nie została odnaleziona. Marks pomylił się prawdopodobnie w tytule książki. Wszystkie pozostałe zachowały swą siłę dowodową lub nawet wzmocniły ją w obecnej dokładniejszej redakcji.
Tu jednak muszę wrócić do pewnej starej historji.
Znany mi jest mianowicie tylko jeden wypadek, gdy podano w wątpliwość prawdziwość przytoczonej przez Marksa cytaty. Ponieważ jednak wypadek ten jest wciąż wyzyskiwany, nawet po śmierci Marksa, przeto nie mogę pominąć go milczeniem.
W berlińskiej „Concordia“, organie niemieckiego związku fabrykantów, ukazał się w dniu 7 marca r. 1872 anonimowy artykuł p. t. „Jak Karol Marks cytuje?“ W artykule tym z wielkim nakładem oburzenia moralnego i w nieparlamentarnych wyrażeniach dowodzono, że cytata z mowy budżetowej Gladstone’a z dnia 16 kwietnia r. 1863 (w adresie inauguracyjnym Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników w roku 1864, powtórzone w „Kapitale“, t. I, str. 617, w wyd. czwartem, a 671 — w trzeciem) została sfałszowana. Ze zdania: „Ten oszałamiający wzrost bogactwa i potęgi... tyczy tylko i wyłącznie klas posiadających“ — ani jedno słowo nie znajduje się w półurzędowem sprawozdaniu stenograficznem Hansarda. „Ale zdania tego niema nigdzie w mowie Gladstone’a. W mowie tej powiedziano coś wręcz przeciwnego. [Tłustemi czcionkami]. Marks formalnie i materialnie dołgał to zdanie!“
Marks, któremu ten numer „Concordia“ przesłano w maju tegoż roku, odpowiedział anonimowi w „Volksstaat“ w numerze z dnia 1 czerwca. Ponieważ nie przypominał już sobie, z jakiego sprawozdania dziennikarskiego cytował wówczas, przeto poprzestał na tem, że powołał się na jednobrzmiące cytaty w dwóch książkach angielskich, a następnie zacytował sprawozdanie „Times’ów“, według którego Gladstone oświadczył: „That is the State of the case as regards the wealth of this country. I must say for one, I should look almost with apprehension and with pain upon this intoxicating augmentation of wealth and power if it were my belief that it was confined to classes who are in easy circumstances. This takes no cognizance at all of the condition of the labouring population. The augmentation I have described and which is founded, I think, upon accurate returns, is an augmentation entirely confined to classes of property[4]“.
A więc Gladstone mówi, że byłoby mu bardzo przykro, gdyby tak być miało, lecz że tak jest w istocie. Ten oszałamiający wzrost bogactwa i potęgi jest całkowicie ograniczony do klas posiadających. Co zaś dotyczy półurzędówki Hansarda, to Marks mówi dalej: „Pan Gladstone miał dosyć rozumu na to, ażeby ze swego specjalnie spreparowanego po czasie wydania wyskrobać miejsce, bądź co bądź kompromitujące w ustach angielskiego kanclerza skarbu. Jest to zresztą angielska tradycja parlamentarna, a wcale nie wynalazek Laskerzątka przeciwko Beblowi“.
Lecz anonim złości się coraz bardziej. Odsuwając na bok wszelkie źródła z drugiej ręki, napomyka on wstydliwie w swej odpowiedzi, — „Concordia“, 4 lipca, — że jest „zwyczajem“ cytować przemówienia parlamentarne według sprawozdań stenograficznych. Ale i sprawozdanie „Times’ów“ (gdzie figuruje „dołgane“ zdanie) i sprawozdanie Hansarda (gdzie zdania tego brak) „są ze sobą materjalnie najzupełniej zgodne“, a również i sprawozdanie „Times’ów“ zawiera „coś wręcz przeciwnego niż osławione miejsce adresu inauguracyjnego“, przyczem mąż ten starannie przemilcza, że obok tego rzekomego „przeciwieństwa“ sprawozdanie to zawiera również jak najwyraźniej właśnie owo „osławione miejsce“! Pomimo to wszystko anonim czuje doskonale, że został schwytany na gorącym uczynku i że wyratować go może tylko nowy wykręt. Po przeładowaniu więc swego artykułu — nacechowanego, jak wykazaliśmy właśnie, „bezczelną kłamliwością“ — wszelkiemi budującemi wymysłami, jak „mala fides“, „nieuczciwość“, „kłamliwa informacja“, „owa kłamliwa cytata“, „bezczelna kłamliwość“, „całkowicie sfałszowana cytata“, „to fałszerstwo“, „poprostu bezecne“ i t. d., — po tem wszystkiem uważa on za potrzebne przenieść spór w zupełnie inną, dziedzinę i obiecuje „wyłożyć w drugim artykule, jakie znaczenie nadajemy [my — to ów nie „kłamliwy“ anonim] treści słów Gladstone’a“. Zupełnie jakby to jego niemiarodajne zdanie miało cośkolwiek wspólnego z całą sprawą! Ów jego drugi artykuł znajduje się w „Concordia“, w numerze z dnia 11 lipca.
Marks raz jeszcze odpowiedział w „Volksstaat“ z dnia 7 sierpnia, cytując jeszcze sprawozdania o wzmiankowanym ustępie w Morning Star i Morning Advertiser z dnia 17 kwietnia r. 1863. Według obu tych sprawozdań Gladstone oświadcza, że z troską i t. d. spoglądałby na ten oszałamiający wzrost bogactwa i potęgi, gdyby sądził, że ograniczony jest do klas, rzeczywiście zamożnych (classes in easy circumstances). Lecz wzrost ten jest ograniczony do klas posiadających (entirely confined to classes possessed of property). A więc również i te sprawozdania podają dosłownie rzekomo „dołgane“ zdanie. Następnie, porównywując tekst „Times’ów“ z tekstem Hansarda, Marks stwierdza ponownie, że zdanie to było rzeczywiście wypowiedziane, jak to konstatują trzy sprawozdania dziennikarskie, ogłoszone nazajutrz rano, niezależne od siebie i jednobrzmiące, — lecz że brak go w sprawozdaniu Hansarda, poprawionem według wiadomego „zwyczaju“, ponieważ, według słów Marksa, Gladstone zdanie to „wyskrobał później“ i wreszcie oświadcza, że nie ma czasu na dalsze rozmowy z anonimem. Zdaje się zresztą, że ów miał już również dosyć tego co dostał; przynajmniej Marksowi nie nadsyłano już dalszych numerów „Concordia“.
Zdawało się, że wraz z tem sprawa już umarła i została pogrzebana. Wprawdzie od tego czasu raz czy dwa razy dochodziły do nas od ludzi, utrzymujących stosunki z uniwersytetem w Cambridge, tajemnicze wieści o jakiejś niewymownej zbrodni literackiej, rzekomo popełnionej przez Marksa w „Kapitale“. Jednak mimo wszelkich dochodzeń nie można się było absolutnie dowiedzieć czegoś bardziej określonego. Aliści dnia 29 listopada r. 1883, w osiem miesięcy po śmierci Marksa, ukazał się w Times’ach list, datowany z Trinity College w Cambridge, a podpisany przez Sedley Taylora. W liście swym ów człowieczek, macher w najbardziej obłaskawionem sklepikarstwie spółdzielczem, korzysta z lada jakiej sposobności, żeby nas wreszcie oświecić nietylko co do plotek w Cambridge, lecz również i co do tego, kto był owym anonimem z „Concordia“.
„Najdziwniejsze“, powiada człeczyna z Trinity College, „jest to, że profesorowi Brentano (wówczas we Wrocławiu, obecnie w Strasburgu) przypadło w udziale... zdemaskować mala fides, jaka oczywiście podyktowała cytatę z przemówienia Gladstone’a w [inauguracyjnym] adresie. Pan Karol Marks, który... usiłował bronić cytaty, jeszcze w przedśmiertnych drgawkach (deadly shifts), w jakie odrazu wtrącił go po mistrzowsku prowadzony atak Brentana, ośmielił się twierdzić, że Gladstone specjalnie spreparował sprawozdanie ze swej mowy, ogłoszone w Times’ach w dniu 17 kwietnia r. 1863, zanim ukazało się u Hansarda, ażeby wyskrobać z tej mowy ustęp, bądź co bądź kompromitujący dla angielskiego ministra skarbu. Gdy zaś Brentano zapomocą szczegółowego porównania obu tekstów dowiódł, że sprawozdanie Times’ów i Hansarda są ze sobą zgodne i bezwzględnie wyłączają to znaczenie słów, wypowiedzianych przez Gladstone’a, jakie podsuwa im sprytnie wyrwana cytata, wówczas Marks wycofał się pod pozorem braku czasu!“
Tu więc wylazło szydło z worka! W taki to znakomity sposób załamała się w wytwórczo-spółdzielczej wyobraźni z Cambridge anonimowa kampanja pana Brentano z „Concordia“! Tak potykał się, tak władał mieczem w „mistrzowsko prowadzonym ataku“ ten Święty Jerzy niemieckiego związku fabrykantów, podczas gdy smok z piekła rodem, Marks, pod jego stopami wnet wyziewał ducha w „drgawkach przedśmiertnych“!
A przecież cały ten arjostyczny opis walki służy tylko na to, żeby zasłonić wykręty naszego świętego Jerzego. Niema tu już mowy o „dołganiu“, ani o „fałszerstwie“, lecz tylko o „sprytnie wyrwanej cytacie“ (craftily isolated quotation). Całe zagadnienie zostało przeinaczone, a święty Jerzy i jego giermek z Cambridge wiedzieli doskonale — czemu.
Eleonora Marks odpowiedziała na to w lutym r. 1884 w miesięczniku „To-Day“, ponieważ Times’y odmówiły jej wydrukowania. Sprowadziła ona z powrotem spór do jedynego punktu, o który chodziło: czy Marks „dołgał“ owo zdanie, czy nie? Na to pan Sedley Taylor odpowiada: „Pytanie, czy pewne zdanie figurowało, lub nie figurowało w przemówieniu pana Gladstone’a, posiada według niego „nader podrzędne znaczenie“ w, sporze Brentana z Marksem „w porównaniu z kwestją, czy ta cytata została przytoczona w celu oddania, czy też w celu wypaczenia myśli Gladstone’a“. Następnie przyznaje on, że sprawozdanie Times’ów „istotnie zawiera pewną, sprzeczność w słowach“, ale pozostały bieg myśli wyjaśnia właściwie, to jest w liberalno-gladstonowskim sensie wskazuje, co p. Gladstone chciał powiedzieć. („To-Day“, marzec r. 1884). Najkomiczniejsze jest przytem to, że nasz człeczyna z Cambridge teraz uparcie cytuje przemówienie nie według Hansarda, jak tego żąda „zwyczaj“ — zdaniem anonima Brentana, — lecz według sprawozdania Times’ów, które ten sam Brentano uważa za „z konieczności niedbałe“. Oczywiście, wszak fatalnego zdania właśnie brak u Hansarda.
Eleonora Marks bez wysiłku wykazała całą czczość tej argumentacji w tym samym zeszycie pisma „To-Day“. Albo pan Taylor czytał polemikę z roku 1872. W takim razie teraz nietylko „dołgał“, ale wprost „zełgał“. Albo też nie czytał jej. W takim zaś razie było jego obowiązkiem trzymać język za zębami. Tak zaś lub owak jest rzeczą stwierdzoną, że nie ośmielił się on ani przez chwilę podtrzymywać zarzutu swego przyjaciela Brentana, jakoby Marks coś „dołgał“. Wręcz przeciwnie, Marks według niego nietylko nie „dołgał“ żadnego zdania, lecz właśnie ukrył bardzo ważne zdanie. Ale właśnie to zdanie jest cytowane na str. 5 adresu inauguracyjnego parę wierszy przed zdaniem „dołganem“. Co zaś do „sprzeczności“ w przemówieniu „Gladstone’a, to czyż nie Marks właśnie w „Kapitale“ na str. 618 (trzecie wydanie str. 672) w przypisie 105 mówi o „ciągłych krzyczących sprzecznościach w mowach budżetowych pana Gladstone’a z lat 1863 i 1864“! Tylko że nie próbuje on na wzór Sedley Taylora rozwiązywać ich w liberalnym guście. Wreszcie zakończenie odpowiedzi Eleonory Marks brzmi jak następuje: „Wręcz przeciwnie, Marks ani nie pominął czegokolwiek godnego zaznaczenia, ani nie „dołgał“ najmniejszej drobnostki. Ale odtworzył on i wydarł zapomnieniu pewne zdanie z przemówienia Gladstone’a, które niewątpliwie zostało wypowiedziane, lecz które tak lub owak zdołało wymknąć się ze sprawozdania Hansarda“.
Tym razem również i pan Sedley Taylor uznał, że ma już dosyć, a wynikiem całej tej kampanji profesorskiej, ciągnącej się przez dwa dziesięciolecia aż w dwóch wielkich krajach, było to, że nikt już więcej nie ośmielił się podawać w wątpliwość literackiej sumienności Marksa, lecz wzamian za to pan Sedley Taylor zapewne będzie miał odtąd równie mało zaufania do literackich biuletynów bojowych pana Brentano, jak pan Brentano do papieskiej nieomylności Hansarda.
Londyn, 25 czerwca 1890.
Wydanie „Kapitału“ w języku angielskim nie wymaga uzasadnienia. Wręcz przeciwnie, czytelnik mógłby oczekiwać wyjaśnienia, dlaczego aż do tej chwili zwlekano z wydaniem przekładu angielskiego, pomimo że przez szereg lat ubiegłych teorje, głoszone w tej książce, były ustawicznie omawiane, atakowane i bronione, komentowane trafnie i błędnie w prasie perjodycznej i w literaturze bieżącej, zarówno angielskiej jak amerykańskiej.
Gdy, wkrótce po śmierci autora w roku 1883, stało się rzeczą oczywistą, że angielskie wydanie tego dzieła jest nieodzownie potrzebne, pan Samuel Moore, długoletni przyjaciel Marksa oraz niżej podpisanego i przez nikogo zapewne nieprześcigniony znawca samej książki, podjął się dokonania przekładu, który spadkobiercy literaccy Marksa pragnęli przedstawić publiczności. Porozumieliśmy się, że ja porównam rękopis przekładu z tekstem oryginalnym i że zaproponuję zmiany, które uznam za pożądane. Gdy okazało się z czasem, że praca zawodowa pana Moore’a nie pozwala mu zakończyć przekładu tak szybko, jakbyśmy wszyscy pragnęli, chętnie przyjęliśmy propozycję d-ra Avelinga, że weźmie na siebie część tej pracy; jednocześnie pani Aveling, najmłodsza córka Marksa, podjęła się sprawdzić cytaty i odtworzyć tekst oryginalny licznych ustępów, cytowanych z autorów angielskich i z ksiąg błękitnych, a przetłumaczonych przez Marksa na niemiecki. Zostało to uskutecznione w calem dziele poza niewielu nieuniknionemi wyjątkami.
Następujące części książki[5] zostały przełożone przez d-ra Avelinga: 1) rozdziały 10 (Dzień roboczy) i 11 (Stopa i masa wartości dodatkowej); 2) dział 6 (Płaca robocza, rozdz. od 19 do 22); 3) od. rozdz. 24, podrozdz. 4 (Okoliczności i t. d.) do końca książki, a więc koniec rozdziału 24, rozdział 25 i cały dział 8 (rozdziały 26—33); 4) obie przedmowy autora. Wszystkie pozostałe części dzieła zostały przełożone przez pana Moore. Podczas gdy w ten sposób każdy z tłumaczy odpowiada jedynie za swoją część, ja ponoszę łączną odpowiedzialność za całość.
Trzecie wydanie niemieckie, przyjęte całkowicie za podstawę naszej pracy, było przygotowane przeze mnie w r. 1883, przyczem korzystałem z notatek, pozostawionych przez autora i zawierających wskazówki, które ustępy drugiego wydania należy zastąpić zapomocą określonych ustępów tekstu francuskiego, ogłoszonego w r. 1873[6]. Zmiany, wprowadzone w ten sposób do tekstu drugiego wydania, naogół odpowiadają zmianom, ustalonym przez samego Marksa w rękopisie, zawierającym wskazówki dla wydania angielskiego, które było projektowane przed 10 laty w Ameryce, lecz zostało poniechane głównie z powodu braku zupełnie odpowiedniego tłumacza. Rękopis ten został oddany do naszej dyspozycji przez naszego starego przyjaciela, pana F. A. Sorge z Hoboken, N. J. W rękopisie tym autor poleca parę dalszych wstawek z wydania francuskiego; ponieważ jednak rękopis ten jest o wiele lat starszy od ostatecznej instrukcji dla trzeciego wydania, więc czułem się uprawniony jedynie do korzystania zeń bardzo powściągliwie i głównie w tych wypadkach, gdy ułatwiało to nam przezwyciężanie trudności.
Tak samo korzystaliśmy w wielu trudnych miejscach z tekstu francuskiego jako ze wskazówki, z czego mianowicie sam autor gotów był zrezygnować, ilekroć w przekładzie wypadało się wyrzec jakiegokolwiek szczegółu z pełnego tekstu oryginalnego.
Istnieje jednak pewna trudność, której nie mogliśmy oszczędzić czytelnikowi: używanie pewnych terminów w znaczeniu odmiennem od tego, które posiadają nietylko w życiu powszedniem, lecz również w zwykłej ekonomji politycznej. Ale było to nieuniknione. Każdy nowy prąd naukowy wywołuje przewrót w terminologji danej nauki. Najlepszym przykładem jest tu chemja, gdzie cała terminologja zmienia się radykalnie mniej więcej co lat dwadzieścia, i gdzie nie znajdziecie bodaj jednego związku organicznego, któryby nie przeszedł przez całą serję rożnych nazw. Ekonomja polityczna naogół poprzestawała na przyjmowaniu, bez żadnych zmian, terminów, używanych w życiu handlowem i przemysłowem, i stosowała je, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że w ten sposób zamyka się w ciasnym kręgu pojęć, wyrażanych zapomocą tych terminów. W ten sposób nawet ekonomja polityczna klasyczna, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że zarówno zysk jak renta są poddziałami, częściami tej nieopłaconej części wytworu, którą robotnik wytwarza dla przedsiębiorcy (pierwszego przywłaszczyciela, choć nie ostatecznego właściciela tej części wytworu), to jednak nigdy nie wybiegła poza zapożyczone pojęcia zysku i renty, nigdy nie zbadała tej nieopłaconej części wytworu (zwanej przez Marksa wytworem dodatkowym) w jej całokształcie, i dlatego nie doszła do jasnego zrozumienia pochodzenia tej części wytworu, jej istoty oraz praw, rządzących wynikającym stąd podziałem wartości. Podobnie ekonomja klasyczna obejmuje tem samem mianem rękodzielnictwa wszelki przemysł poza rolnictwem i rzemiosłem, wskutek czego zapomina o różnicy między dwoma wielkiemi i zasadniczo różnemi okresami historji ekonomicznej: okresem rękodzielnictwa właściwego, opartego na podziale pracy ręcznej, i okresem przemysłu nowożytnego, opartego na maszynie. Jest zresztą rzeczą oczywistą, ze teorja, rozpatrująca spółczesną produkcję kapitalistyczną jako przejściowy tylko okres ekonomicznych dziejów ludzkości, musi używać terminów odmiennych od tych, które zwykłe są pisarzom, uważającym tę formę produkcji za niezniszczalną i ostateczną.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć słówkiem o metodzie cytowania, stosowanej przez autora. W większej części wypadków cytaty mają na celu, jak zwykle, zadokumentowanie twierdzeń, zawartych w tekście. Ale częstokroć urywki z dzieł pisarzy ekonomicznych są przytaczane po to, aby wskazać kiedy, gdzie i przez kogo dane twierdzenie zostało wyraźnie wygłoszone po raz pierwszy. Tak jest w wypadkach, gdy twierdzenie cytowane jest ważne jako mniej lub więcej ścisły wyraz warunków społecznej produkcji i wymiany, przeważających w danym okresie, i to bez względu na to, czy jest ono uznawane przez Marksa za w ogóle słuszne, czy też nie. To też cytaty te uzupełniają tekst jako jego komentarz bieżący, zaczerpnięty z historji nauki.
Przekład nasz obejmuje jedynie pierwszą księgę „Kapitału“. Ale ta księga pierwsza stanowi w znacznym stopniu całość w sobie i jako dzieło samodzielne ma już za sobą dwudziestoletnie boje. Księga druga, wydana po niemiecku przeze mnie w roku 1885, jest stanowczo niekompletna bez księgi trzeciej, która nie może być wydana przed końcem roku 1887. O przygotowaniu angielskiego wydania obu tych ksiąg będzie czas pomyśleć wtedy, gdy księga trzecia zostanie już wydana w oryginale niemieckim.
„Kapitał“ na kontynencie nazywają często „biblją klasy robotniczej“. Że wnioski, do których dzieło to dochodzi, z każdym dniem coraz bardziej stają się podstawowemi zasadami wielkiego ruchu klasy robotniczej, nietylko w Niemczech i w Szwajcarji, lecz również we Francji, w Holandji, w Belgji i w Ameryce, a nawet we Włoszech i w Hiszpanji; że wszędzie klasa robotnicza coraz bardziej uznaje w tych wnioskach najściślejszy wyraz siwego położenia i swych dążeń — temu nie zaprzeczy żaden znawca ruchu robotniczego. Również w Anglji, nawet w chwili obecnej, teorje Marksa wywierają potężny wpływ: na ruch socjalistyczny, szerzący się śród ludzi „kulturalnych“ niemniej niż w szeregach klasy robotniczej. Ale to jeszcze nie wszystko. Zbliża się szybko chwila, gdy dokładne zbadanie ekonomicznego położenia Anglji narzuci się z siłą nieodpartej konieczności narodowej. Funkcjonowanie przemysłowego ustroju tego kraju, niemożliwe bez ciągłego i szybkiego rozszerzania produkcji, a więc i rynków, zbliża się do martwego punktu. Wolny handel wyczerpał swe zasoby, i nawet Manchester wątpi o swej dawnej ewangelji ekonomicznej[7]. Przemysł zagraniczny, rozwijając się szybko, przeciwstawia się wszędzie produkcji angielskiej nietylko na tych rynkach, gdzie korzysta z ochrony celnej, lecz również na neutralnych, i nawet po tej stronie Kanału. Podczas gdy siła wytwórcza wzrasta w stosunku geometrycznym, rynek rozszerza się w najlepszym razie w stosunku arytmetycznym. Zdaje się, że dziesięcioletni cykl zastoju, nadprodukcji i kryzysu, stale powtarzający się w latach 1825—1867, zakończył istotnie swój bieg; ale jedynie po to, aby pozostawić nas w beznadziejnem bagnie stałej i chronicznej depresji. Przewidywany okres rozkwita nie nadchodzi; ilekroć zdaje się nam, że widzimy zapowiadające go oznaki, za każdym razem oznaki te znów się rozwiewają. Tymczasem każda zima stawia na nowo wielkie pytanie: „co robić z bezrobotnymi?“ Ale podczas gdy liczba bezrobotnych wzrasta z roku na rok, nikt nie znajduje odpowiedzi na to pytanie; i możemy niemal obliczyć, kiedy nadejdzie chwila, gdy bezrobotni, tracąc cierpliwość, ujmą swe losy we własne ręce. Z pewnością w takiej chwili powinienby znaleźć posłuch głos człowieka, którego teorja jest wynikiem całe życie trwających badań nad historją, ekonomiczną i sytuacją Anglji i którego badania te doprowadziły do wniosku, że przynajmniej w Europie Anglja jest jedynym krajem, w którym nieuchronna rewolucja społeczna mogłaby być dokonana wyłącznie środkami pokojowemi i legalnemi. Oczywiście nie zapomniał on nigdy dodać, że trudno mu przypuścić, aby klasy rządzące w Anglji uległy tej pokojowej i legalnej rewolucji bez „buntu w obronie niewolnictwa“.
5 listopada 1886 r.
Bogactwo społeczeństw, w których panuje kapitalistyczny sposób wytwarzania, przybiera postać „olbrzymiego zbiorowiska towarów“[8]; poszczególny towar jest jego formą pierwiastkową. Dlatego rozpoczynamy swe badania od analizy (rozbioru) towaru.
Towar jest przedewszystkiem przedmiotem zewnętrznym, rzeczą, która dzięki swoim własnościom zaspakaja potrzeby ludzkie jakiegokolwiek rodzaju. Istota tych potrzeb, naprzykład czy pochodzą one z żołądka, czy też z wyobraźni, nie zmienia wcale sprawy[9]. Nie chodzi też tu o to, w jaki sposób rzecz zaspakaja ludzką potrzebę, czy bezpośrednio jako środek spożycia, czy też drogą okólną, jako środek produkcji.
Wszelką rzecz użyteczną, jak żelazo, papier i t. d., należy rozpatrywać z dwojakiego punktu widzenia: według jakości i ilości. Każda taka rzecz jest całokształtem różnych własności i dlatego może być wyzyskana w różny sposób. Odkrycie tych różnych własności rzeczy i wraz z niemi rozmaitych sposobów korzystania z nich — to dzieło rozwoju historycznego[10]. Było niem również wynalezienie społecznych miar dla mierzenia ilości rzeczy użytecznych. Rozmaitość miar towarów jest skutkiem poczęści różnorodności przedmiotów mierzonych, poczęści — umowy.
Użyteczność danej rzeczy, jej zdolność zaspakajania potrzeb ludzkich jakiegokolwiek rodzaju, czyni z niej wartość użytkową[11]. Ale ta użyteczność nie unosi się w powietrzu. Wynika z fizycznych cech towaru i poza nim nie istnieje. A więc samo ciało towaru, jego materja, jak żelazo, pszenica, diament i t. d., jest wartością użytkową, czyli dobrem. Ta właściwość towaru nie zależy od tego, czy w celu nadania mu cech użytecznych człowiek zużył wiele, czy też mało pracy.
Przy rozpatrywaniu wartości użytkowych przypuszczamy zawsze, że mamy do czynienia z określoną ilością, naprzykład z tuzinem zegarków, łokciem płótna, tonną żelaza i t. d. Wartości użytkowe towarów są przedmiotem odrębnej gałęzi wiedzy — towaroznawstwa[12]. Wartość użytkowa urzeczywistnia się tylko przez używanie lub spożywanie. Wartości użytkowe stanowią treść materjalną bogactwa, niezależną od jego formy społecznej. W ustroju społecznym, który zamierzamy rozpatrywać, są one zarazem podłożem materjalnem wartości wymiennej.
Wartość wymienna występuje z początku jako stosunek ilościowy, jako proporcja, w jakiej wartości użytkowe jednego rodzaju są wymieniane na wartości użytkowe innego rodzaju[13]; stosunek to przypadkowy, zmieniający się nieustannie w czasie i przestrzeni. To też wartość wymienna wydaje się czemś przypadkowem, względnem; zatem przypisywanie towarowi wartości wymiennej wewnętrznej, zawartej w nim (valeur intrinsèque), wydaje się sprzecznością w założeniu (contradictio in adiecto)[14]. Rozpatrzmy bliżej tę sprawę.
Poszczególny towar, naprzykład korzec pszenicy, może być wymieniony w najrozmaitszym stosunku na inne towary, naprzykład na 20 funtów szuwaksu, lub na 2 łokcie jedwabiu, lub na ½ uncji złota i t. d.; mimo to wartość wymienna korca pszenicy, czy jest wyrażona zapomocą szuwaksu, jedwabiu, czy złota — pozostaje ta sama. Musi więc posiadać treść, niezależną od swych rozmaitych wyrazów.
Weźmy teraz dwa towary, naprzykład pszenicę i żelazo. Jakikolwiek jest ich stosunek zamienny, zawsze można go przedstawić zapomocą równania, w którem pewna ilość pszenicy jest przyrównana do pewnej ilości żelaza, naprzykład 1 korzec pszenicy równa się 2 centnarom żelaza. Cóż mówi to równanie? Że w tych dwóch różnych rzeczach, w korcu pszenicy i w dwu centnarach żelaza, tkwi coś wspólnego o tej samej wielkości. Obydwie rzeczy są więc równe jakiejś trzeciej, która sama w sobie nie jest ani jedną, ani drugą. Każda z nich, jako wartość wymienna, musi dać się sprowadzić do tej trzeciej.
Uzmysłowimy to prostym geometrycznym przykładem. Aby wyznaczyć pola różnych figur prostolinijnych i porównać je, rozkładamy je na trójkąty. Sam zaś trójkąt sprowadzamy do wyrazu algebraicznego, zupełnie odmiennego od widomej postaci trójkąta, mianowicie do połowy iloczynu z podstawy przez wysokość. Podobnie wartości wymienne towarów należy sprowadzać do czegoś im wspólnego, znajdującego się w każdym z nich w pewnej określonej ilości.
Owo „coś wspólnego“ nie może być geometryczną, fizyczną, chemiczną, czy jakąkolwiek inną przyrodzoną własnością towarów. Właściwości cielesne towarów tylko o tyle wchodzą wogóle w rachubę, że one to czynią towary użytecznemi, więc czynią je wartościami użytkowemi. Skądinąd oczywista, że przy stosunku wymiennym towarów nie bierzemy pod uwagę ich przymiotów użytecznych. W ramach stosunku wymiennego towarów każda wartość użytkowa jest tyleż warta, co każda inna, jeśli tylko znajduje się we właściwym stosunku ilościowym. Albo, jak mówi stary Barbon: „Jeden gatunek towaru jest tak samo dobry jak drugi, jeśli ich wartość wymienna jest ta sama. Niema tu żadnej różnicy ani możności rozróżnienia między rzeczami o wartości wymiennej równej“[15]. Jako wartości użytkowe, towary różnią się przedewszystkiem jakością, jako wartości wymienne mogą różnić się tylko ilością; wartość wymienna nie zawiera więc ani atomu wartości użytkowej.
Jeśli więc pominiemy wartość użytkową towarów, pozostaje im jedna tylko właściwość — ta mianowicie, że są wytworami pracy. Jednakże i sam wytwór pracy uległ niepostrzeżenie dla nas przeistoczeniu. Jeśli nie bierzemy pod uwagę jego wartości, użytkowej, to jednocześnie musimy zamknąć oczy na cielesne składniki i kształty, które nadają mu tę wartość użytkową. Obecnie nie jest on już stołem, domem, czy przędzą lub też jakąkolwiek inną użyteczną rzeczą. Wszystkie jego zmysłowe właściwości znikły. Nie jest też on już wytworem pracy stolarza, murarza, przędzarza, czy też jakiejkolwiek innej określonej pracy wytwórczej. Wraz z użytecznemi cechami wytworów znika użyteczny charakter prac w nich zawartych, znikają więc też rozmaite konkretne, określone postacie tych prac; prace te nie różnią się odtąd od siebie, lecz są wszystkie sprowadzone do jednakowej pracy ludzkiej, do oderwanej, powszechnej pracy ludzkiej.
Rozpatrzmy teraz to, co pozostało z wytworów pracy. Pozostały z nich tylko widma przedmiotów konkretnych, skrzepy włożonej w nie pracy ludzkiej niezróżniczkowanej, czyli wydatkowanej siły roboczej bez względu na sposób jej wydatkowania. Rzeczy te są już tylko wyrazem tego, że przy ich wytworzeniu została wydatkowana ludzka siła robocza, że jest w nich nagromadzona ludzka praca. Jako kryształy tej wspólnej im substancji społecznej są wartościami — wartościami towarów.
W samym stosunku zamiennym towarów ich wartość wymienna ukazuje się nam jako coś zgoła niezależnego od ich wartości użytkowych. Jeśli istotnie abstrahujemy od wartości użytkowej wytworów pracy, to otrzymamy wartość, zgodnie z podanem wyżej określeniem. A więc to coś wspólnego, co występuje najaw w stosunku zamiennym, czyli w wartości wymiennej towarów, jest to ich wartość. Dalszy bieg badania doprowadzi nas znów do wartości wymiennej, jako niezbędnego wyrazu i przejawu wartości towarów, musimy jednak wprzódy rozpatrzeć wartość niezależnie od jej formy.
Wartość użytkowa, czyli dobro, ma więc tylko dlatego wartość, że oderwana praca ludzka została w niej ucieleśniona czyli zmaterjalizowana. Jak należy mierzyć wielkość tej wartości? Ilością zawartej w niej „substancji wartościotwórczej“, czyli pracy. Ilość pracy mierzy się długością jej trwania, trwanie zaś to, czas pracy, posiada skalę w określonych jednostkach, jak godzina, dzień i t. d.
Mogłoby się wydawać, że skoro wartość towaru określona jest przez ilość pracy, wydatkowanej w czasie jego wytworzenia, to im człowiek jest bardziej leniwy lub niezręczny, tem większą wartość będzie miał towar przezeń wytworzony, gdyż tem więcej czasu nań zużyje. Lecz praca, stanowiąca substancję wartości towarów, jest to jednakowa ludzka praca, wydatkowanie tej samej ludzkiej siły roboczej. Całkowita siła robocza społeczeństwa, która znajduje wyraz w sumie wartości całego świata towarów, występuje tutaj jako jedna i ta sama ludzka siła robocza, jakkolwiek składa się z niezliczonych indywidualnych sił roboczych. Każda z tych indywidualnych sił roboczych jest tą samą ludzką siłą roboczą o tyle, o ile posiada cechy społecznej przeciętnej siły roboczej i działa jako taka społeczna i przeciętna siła robocza, a więc zużywa dla wytworzenia danego towaru tylko przeciętnie niezbędną, czyli społecznie niezbędną ilość czasu. Społecznie niezbędnym czasem pracy jest czas pracy, potrzebny do wytworzenia pewnej wartości użytkowej w istniejących, normalnych społecznych warunkach pracy przy przeciętnym stopniu umiejętności i natężenia pracy. Naprzykład po wprowadzeniu w Anglji warsztatu tkackiego, poruszanego siłą pary, dość było, być może, połowy tego czasu co dawniej do przetworzenia tej samej ilości przędzy w tkaninę. Angielski tkacz ręczny dla wykonania tego zadania zużywa, oczywiście, jak przedtem tak i potem, tę samą ilość czasu, ale wytwór jego indywidualnej godziny pracy wyobrażał teraz już tylko pół godziny społecznie niezbędnego czasu pracy i spadł dlatego do połowy swej dawnej wartości.
A więc tylko ilość społecznie niezbędnej pracy, czyli czas pracy społecznie niezbędny do wytworzenia jakiegoś przedmiotu użytecznego, wyznacza wielkość jego wartości[16]. Pojedynczy towar gra tutaj tylko rolę przeciętnego egzemplarza swego rodzaju[17]. Towary, w których zawarte są równe ilości pracy, czyli takie, które można wytworzyć w przeciągu jednakowego czasu pracy, mają więc tę samą wartość. Wartości dwóch towarów tak się mają do siebie, jak okresy pracy, niezbędnej dla ich wytworzenia. „Jako wartości, wszystkie towary są tylko określonemi ilościami skrzepłego czasu pracy“[18].
Wartość towaru pozostawałaby więc niezmienną, stałą, gdyby czas pracy, niezbędny do jego wytworzenia, był stały. Jednakże ten czas pracy zmienia się wraz z każdą zmianą wydajności pracy. Wydajność pracy zależy od najrozmaitszych okoliczności, między innemi od przeciętnego poziomu umiejętności robotnika, od stopnia rozwoju nauki i jej zastosowania do techniki przemysłowej, od społecznej organizacji procesu produkcji, od rozmiarów i wydajności środków produkcji i od warunków przyrodzonych. Ta sama ilość pracy przybiera naprzykład przy dobrym urodzaju postać 8 buszli pszenicy, przy złym urodzaju — tylko 4 buszli. Ta sama ilość pracy dostarcza w bogatych w rudę kopalniach więcej kruszcu, niż w ubogich i t. d. Diamenty napotykają się rzadko w skorupie ziemskiej i dlatego ich znalezienie wymaga, średnio licząc, tak wiele pracy, że przedstawiają one znaczną jej ilość w małej objętości. Jacob powątpiewa, czy złoto kiedykolwiek opłacało pełną swą wartość. W wyższym jeszcze stopniu stosuje się to do diamentu. Według Eschwege’go w roku 1823 cena wytworu brazylijskich kopalń diamentów przez całe 80 lat ich istnienia nie sięgała ceny przeciętnego półtorarocznego zbioru brazylijskich plantacyj cukru i kawy, choć przedstawia o wiele więcej pracy, a więc więcej wartości. Gdyby pola diamentowe były bogatsze, to ta sama ilość pracy znalazłaby wyraz w większej ilości diamentów, których wartość spadłaby. Gdyby się udało niewielką pracą przemienić węgiel w diamenty, wartość ich spadłaby, być może, niżej wartości cegły. Mówiąc ogólnie: im większa jest siła wytwórcza pracy, tem krótszy jest czas, niezbędny do wytworzenia pewnego przedmiotu, tem mniejsza jest ilość pracy, w nim skrystalizowana, i tem mniejsza jego wartość. Odwrotnie, im mniejsza wydajność pracy, tem dłuższy jest czas, potrzebny do wykonania pewnego wytworu, i tem większa jego wartość. Wartość towaru zmienia się w prostym stosunku do ilości, a odwrotnym do wydajności pracy, w nim ucieleśnionej.
Rzecz może być wartością użytkową, nie będąc wartością. Zachodzi to wtedy, gdy człowiek czerpie z niej pożytek bez pracy. Takiemi rzeczami są naprzykład powietrze, dziewicze grunty, naturalne łąki, drzewa dziko rosnące i t. d. Rzecz może być użyteczna i być wytworem ludzkiej pracy, nie będąc towarem. Kto zapomocą swego wytworu zaspakaja własną potrzebę, stwarza wprawdzie wartość użytkową, ale nie stwarza towaru. Do wytworzenia towaru trzeba nietylko wytworzyć wartość użytkową, ale wartość użytkową dla innych, wartość użytkową społeczną[19].
Wreszcie żadna rzecz nie może być wartością, jeśli nie jest przedmiotem użytecznym. Jeśli jest bezużyteczna, to i praca w niej zawarta jest bezużyteczna, nie wchodzi wogóle w rachubę jako praca i dlatego nie stwarza wartości.
Z początku dowiedzieliśmy się, że towar ma dwa oblicza: wartość użytkową i wartość wymienną. Potem okazało się, że i praca, która znajduje wyraz w wartości, nie posiada już cech, które jej były właściwe jako twórczyni wartości użytkowych. Krytyczne wykazanie tej dwojakiej natury pracy, zawartej w towarze, jest moją zasługą[20]. Ponieważ jest to punkt wyjścia dla zrozumienia całej ekonomji politycznej, należy go tutaj dokładnie wyświetlić.
Weźmy dwa towary, naprzykład surdut i 10 łokci płótna. Przypuśćmy, że surdut ma dwa razy większą wartość od 10 łokci płótna.
Surdut jest wartością użytkową, która zaspakaja pewną szczególną potrzebę. Jest on wynikiem działalności wytwórczej, zupełnie określonej przez swój cel, przez sposób działania, przedmiot, środek i rezultat. Pracę, której użyteczność znajduje w ten sposób wyraz w wartości użytkowej jej wytworu, czyli w tem, że jej wytwór jest wartością użytkową, nazwiemy krótko pracą użyteczną. Z tego punktu widzenia rozpatrujemy ja zawsze w związku z jej użytecznym wynikiem.
Podobnie jak surdut i płótno są jakościowo różnemi wartościami użytkowemi, tak samo i prace, stwarzające je, są jakościowo różne, jako krawiectwo i tkactwo. Gdyby te rzeczy nie były wartościami użytkowemi, jakościowo różnemi, a co za tem idzie, wytworami prac użytecznych, jakościowo różnych, to nie mogłyby wcale przeciwstawiać się sobie jako towary. Surdut nie bywa wymieniany na surdut, wartość użytkowa na tę samą wartość użytkową.
W całokształcie rozmaitych wartości użytkowych, czyli materjalnych postaci towarów, znajduje wyraz ogół rozmaitych prac użytecznych, różniących się gatunkiem, rodzajem, rodziną, odmianą, innemi słowy — społeczny podział pracy. Ten podział pracy jest warunkiem istnienia produkcji towarowej, chociaż naodwrót produkcja towarowa nie jest warunkiem niezbędnym istnienia społecznego podziału pracy. W staroindyjskiej gminie praca jest podzielona społecznie, ale wytwory jej nie stają się przez to towarami. Albo też, przykład nam bliższy, w każdej fabryce praca jest systematycznie podzielona, ale ten podział nie dokonywa się w ten sposób, że robotnicy wymieniają między sobą swe indywidualne wytwory. Tylko wytwory samodzielnych i niezależnych od siebie prac jednostkowych przeciwstawiają się sobie jako towary.
Widzieliśmy więc, że w wartości użytkowej każdego towaru tkwi pewna określona, celowa działalność wytwórcza, czyli użyteczna praca. Wartości użytkowe nie mogą przeciwstawiać się sobie jako towary, jeśli prace użyteczne, tkwiące w nich, nie są jakościowo różne. W społeczeństwie, którego wytwory przybierają naogół formę towarów, to znaczy w społeczeństwie producentów towarów, ta jakościowa różnica prac użytecznych, wykonywanych niezależnie od siebie jako osobiste sprawy samodzielnych producentów, rozwija się w rozczłonkowany system, system społecznego podziału pracy.
Surdutowi jest zresztą obojętne, czy go nosić będzie krawiec czy odbiorca krawca. W obydwu wypadkach występuje on jako wartość użytkowa. Również stosunek, zachodzący między surdutem, a pracą, która go wytworzyła, nie zmienił się przez to, że krawiectwo stało się specjalnym zawodem, samodzielnym członem w społecznym podziale pracy. Człowiek, zanim stał się krawcem, krajał i szył w przeciągu całych tysiącoleci, ilekroć go przynaglała potrzeba ubrania. Ale istnienie surduta, płótna, każdego składnika materjalnego bogactwa, nie będącego bezpośrednim darem przyrody, musiało być zawsze wynikiem pewnej celowej wytwórczej działalności, przystosowującej poszczególne materjały, dane przez przyrodę, do poszczególnych potrzeb ludzkich. Jako twórczyni wartości użytkowych, jako praca użyteczna, praca jest warunkiem bytowania człowieka, niezależnym od wszelkich ustrojów społecznych, jest wieczną, przyrodzoną koniecznością, gdyż jej to zawdzięcza istnienie wymiana materji między człowiekiem a przyrodą, a więc i samo życie ludzkie.
Wartości użytkowe: surdut, płótno i t. d., jednem słowem materje towarów, są połączeniami dwóch składników: materjału danego przez przyrodę i pracy. Jeśli odejmiemy całkowitą sumę różnych użytecznych prac, tkwiących w surducie, płótnie i t. d., zawsze zostanie jakiś substrat, jakaś dana przez przyrodę materjalna reszta, która powstała bez udziału człowieka. Człowiek, wytwarzając, może działać tylko tak, jak działa przyroda, to jest zmieniać tylko formę materji[21]. Co więcej: w tej pracy kształtowania jest on bezustannie wspomagany przez siły przyrody. Praca nie jest więc jedynem źródłem wartości użytkowych przez nią wytworzonych, ani jedynem źródłem materjalnego bogactwa. Praca jest jego ojcem, jak mówi William Petty, a ziemia matką.
Przejdźmy teraz od towaru, traktowanego jako przedmiot użytku, do wartości towaru.
Według naszego założenia, surdut ma dwa razy większą wartość niż 10 łokci płótna. Lecz jest to tylko różnica ilościowa, która nas chwilowo nie interesuje. Przypominamy więc, że jeśli wartość 1 surduta jest dwa razy większa od wartości 10 łokci płótna, to 20 łokci płótna będzie miało tę samą wartość, co 1 surdut. Jako wartości, surdut i płótno są więc rzeczami z tego samego materjału, o istocie jednakowej, są przedmiotowemi wyrazami pracy jednakowej, jakkolwiek krawiectwo i tkactwo są pracami różnemi jakościowo. Jednakże istnieją stosunki społeczne, w których ten sam człowiek naprzemian szyje i tka, a więc te różne rodzaje pracy są wtedy tylko odmianami pracy tej samej jednostki, a jeszcze nie odrębnemi, stałemi czynnościami rozmaitych jednostek; podobnież surdut, który krawiec szyje dziś, i spodnie, które będzie szył jutro, są tylko odmianami tej samej pracy indywidualnej. Lecz i codzienne doświadczenie uczy, że w naszem kapitalistycznem społeczeństwie, stosownie do zmian w rodzaju zapotrzebowania pracy, pewna ilość ludzkiej pracy znajduje zastosowanie naprzemian to w krawiectwie, to w tkactwie. Ta zmiana postaci pracy nie odbywa się gładko, ale mimo to odbywa się, bo musi się odbyć. Jeśli pominiemy określoność produkcyjnej działalności, a więc i użyteczny charakter pracy, to zostanie jej tylko ta cecha, że jest wydatkowaniem ludzkiej siły roboczej. Jakkolwiek praca krawca i praca tkacza są to działalności wytwórcze jakościowo różne, jednak w obydwu wypadkach zachodzi produkcyjne użytkowanie ludzkiego mózgu, mięśni, nerwów, rąk i t. d., i w tem znaczeniu obydwie działalności są ludzką pracą. Są to tylko dwie różne formy wydatkowania ludzkiej siły roboczej. Oczywiście, sama ludzka siła robocza musi już być mniej lub więcej rozwinięta, aby być wydatkowana w tej lub innej formie. Ale wartość towaru daje wyraz ludzkiej pracy w ogóle, wydatkowaniu ludzkiej pracy jako takiej. I otóż podobnie jak w społeczeństwie burżuazyjnem generał albo bankier odgrywają dużą rolę, a człowiek jako taki, rolę bardzo niepozorną[22], tak samo rzecz się ma z pracą ludzką. Jest ona wydatkowaniem prostej siły roboczej, którą przeciętnie posiada organizm każdego człowieka bez specjalnego jej rozwijania. Zwykła przeciętna praca zmienia wprawdzie swój charakter, zależnie od kraju i epoki kultury, jednak w danem społeczeństwie jest określona. Praca złożona równa się poprostu pracy prostej spotęgowanej lub raczej pomnożonej, tak iż mniejsza ilość pracy złożonej równa się większej ilości pracy prostej. Doświadczenie uczy, że ta redukcja, to sprowadzanie jednej pracy do drugiej, stale się odbywa. Choćby towar był wytworem jak najbardziej złożonej pracy, mocą swej wartości zostaje przyrównany do wytworu pracy prostej i dlatego sam również reprezentuje tylko pewną ilość pracy prostej[23]. Różne stosunki ilościowe różnych prac do pracy prostej, jako wspólnej miary, ustalają się drogą procesu społecznego, odbywającego się poza świadomością producentów i dlatego wydaje się im, że stosunki te są zgóry przez tradycję narzucone. Dla uproszczenia będziemy odtąd wszelką siłę roboczą traktowali zgóry jako siłę roboczą prostą, oszczędzając sobie pracy dokonywania redukcji.
Jak więc przy wartościach surduta i płótna nie braliśmy pod uwagę różnicy ich wartości użytkowych, tak samo przy pracach, które ucieleśniły się w tych wartościach, pomijamy różnicę ich form użytecznych, różnicę między krawiectwem a tkactwem. Podobnie jak wartości użytkowe, surdut i płótno, są wynikiem połączenia celowych, wytwórczych czynności z suknem i przędzą, natomiast wartości surduta i płótna są tylko jednorodnemi skrzepami pracy, tak samo i prace, tkwiące w tych wartościach, wchodzą w rachubę nie jako wytwórczy stosunek do sukna i przędzy, lecz jedynie jako wydatkowanie ludzkiej siły roboczej. Prace szycia i tkania są składnikami wartości użytkowych surduta i płótna właśnie dzięki swej różnej jakości; stają się zaś substancją, tworzywem wartości surduta i płótna o tyle, o ile pominiemy ich szczególne jakości i weźmiemy pod uwagę tę wspólną im obu własność, że są ludzką pracą.
Lecz surdut i płótno są nietylko wogóle wartościami, ale są wartościami określonej wielkości; według naszego założenia, surdut wart jest dwa razy tyle, co 10 łokci płótna. Skąd pochodzi ta różnica w rozmiarach ich wartości? Stąd, że 10 łokci płótna zawiera tylko połowę pracy, zawartej w surducie, tak iż przy wytwarzaniu surduta siła robocza była wydatkowana przez czas dwa razy dłuższy, niż przy wytwarzaniu owej sztuki płótna.
Podczas gdy, ze względu na wartość użytkową, ważna jest tylko jakość pracy zawartej w towarze, to ze względu na wielkość wartości ważna jest tylko ilość pracy, sprowadzonej do pracy ludzkiej niezróżniczkowanej. Tam chodzi o odpowiedź na pytania: Co? jak? — tutaj tylko na pytania: ile? jak długo? Ponieważ wartość towaru przedstawia tylko ilość zawartej w nim pracy, więc zawsze dwa jakiekolwiek towary, wzięte w odpowiednim stosunku ilościowym, muszą, mieć tę samą wartość.
Jeśli wydajność wszystkich prac użytecznych, potrzebnych do wytworzenia, dajmy na to, surduta, pozostaje niezmieniona, to wartość surdutów wzrasta w prostym stosunku do ich ilości. Jeśli 1 surdut przedstawia, naprzykład, 3 dni pracy, to dwa surduty wyobrażają 2×3=6 dni pracy i t. d. Przypuśćmy jednak, że praca, potrzebna do wytworzenia surduta, wzrosła dwukrotnie lub zmalała do połowy. W pierwszym wypadku surdut będzie miał taką wartość, jak poprzednio dwa surduty, w drugim wypadku — dwa surduty będą przedstawiały tylko taką wartość, jaką przedtem przedstawiał jeden surdut, chociaż surdut w obydwu wypadkach oddaje te same usługi, a praca użyteczna, w nim zawarta, ma wciąż te same własności. Ale zmieniła się ilość pracy, wydatkowanej przy jego wytwarzaniu.
Większa ilość wartości użytkowej stanowi już sama przez się większe bogactwo materjalne, dwa surduty — większe, niż jeden. Zapomocą dwóch surdutów można odziać dwóch ludzi, zapomocą jednego surduta — tylko jednego człowieka i t. d. A mimo to, rosnącej masie bogactwa materjalnego może odpowiadać jednoczesny spadek jego wartości. Możliwość takich przeciwstawnych zmian jest wynikiem dwojakiego charakteru pracy. Siła wytwórcza jest, oczywiście, siłą wytwórczą użytecznej, konkretnej pracy i określa w istocie tylko skuteczność celowej działalności wytwórczej w danym okresie czasu. Praca użyteczna będzie więc bardziej lub mniej obfitem źródłem wytworów w prostym stosunku do wzrostu lub spadku swej siły wytwórczej (wydajności). Natomiast zmiana wydajności pracy sama przez się nie tyczy wcale pracy, reprezentowanej przez wartość. Ponieważ wydajność pracy jest właściwością użytecznej, konkretnej postaci pracy, nie tyczy więc już wcale pracy, z chwilą gdy bierzemy ją w oderwaniu od jej konkretnej użytecznej postaci. Dlatego ta sama praca wydaje w takich samych odstępach czasu zawsze jednakowo wielkie wartości, niezależnie od zmian swej wydajności. Ale dostarcza w równych odstępach czasu różnych ilości wartości użytkowych, więcej gdy wydajność wzrasta, mniej — gdy spada. Ta sama zmiana wydajności pracy, która zwiększa owocność pracy, a więc i masę dostarczanych przez nią wartości użytkowych, zmniejsza wartość tej zwiększonej masy, jeśli zmniejsza czas pracy, niezbędny do jej wytworzenia — i odwrotnie.
Wszelka praca jest z jednej strony wydatkowaniem ludzkiej siły roboczej w znaczeniu fizjologicznem, i w tym charakterze jednakowej pracy ludzkiej, czyli oderwanej pracy ludzkiej, tworzy wartość towarów. Wszelka praca jest z drugiej strony wydatkowaniem ludzkiej siły roboczej w szczególnej, przez cel swój określonej postaci i w tym charakterze konkretnej, użytecznej pracy tworzy wartości użytkowe[24].
Towary przychodzą na świat jako wartości użytkowe, a więc w swej cielesnej postaci, jako żelazo, płótno, pszenica i t. d. Jest to ich domorosła postać przyrodzona. Są one jednak towarami tylko dzięki swej dwoistości, dzięki temu, że są przedmiotami użytku, a zarazem nosicielami wartości. Występują więc tylko wtedy jako towary czyli wtedy tylko posiadają postać towarów, jeśli posiadają dwojaką formę bytu: formę naturalną i formę wartościową.
Przedmiotowość wartości towarów tem się różni od Imć Pani Żwawińskiej, przyjaciółki Falstaffa, że niewiadomo, gdzie ją można zastać. W rażącem przeciwieństwie do zmysłowo dotykalnej przedmiotowości ciała towaru, przedmiotowość wartości nie ma w sobie ani atomu materji przyrodzonej. Choćbyśmy więc towar kręcili i obracali na wszystkie strony, jako wartość pozostanie on nieuchwytny. Jeśli przypomnimy sobie jednak, że towary mają objektywną (przedmiotową) wartość tylko dzięki temu, że są wyrazami tej samej społecznej jednostki, pracy ludzkiej, że więc przedmiotowość ich wartości jest czysto społeczna, to stanie się rzeczą samą przez się zrozumiałą, że może ona wyjść najaw tylko w stosunku społecznym towaru do towaru. Zaczęliśmy rozbiór od wartości wymiennej, czyli od stosunku wymiennego towarów, aby odszukać ślad ukrytej tam wartości. Musimy obecnie powrócić do tej postaci, w której wartość się ujawnia.
Każdy wie, choćby nic poza tem nie wiedział, że towary posiadają, w rażącem przeciwieństwie do mnogości naturalnych postaci swych wartości użytkowych, jedną wspólną formę wartości, mianowicie formę pieniężną. Tutaj jednak staje zadanie, do którego rozwiązania burżuazyjna ekonomja nawet nie próbowała przystąpić. Należy wykazać, jak powstała ta forma pieniężna, czyli prześledzić rozwój wyrazu wartości, zawartego w stosunku wartościowym towarów, od jego najprostszej, najniepozorniejszej postaci aż do olśniewającej postaci pieniężnej. Wtedy zniknie też zagadka pieniądza.
Najprostszym stosunkiem wartościowym jest, oczywiście, stosunek wartości danego towaru do wartości jednego tylko innego towaru, zresztą dowolnego. Stosunek wartościowy dwóch towarów daje nam więc najprostszy wyraz wartości jednego towaru.
Tajemnica wszelkiej formy wartości tkwi w tej prostej formie wartości. Jej więc rozbiór przedstawia właściwą trudność.
Dwa różne towary, A i B, w naszym przykładzie płótno i surdut, odgrywają tu, rzecz widoczna, rolę niejednakową. Płótno wyraża swą wartość w surducie, surdut służy jako materjał tego wyrazu wartości. Pierwszy towar gra rolę czynną, drugi — bierną. Wartość pierwszego jest przedstawiona jako wartość względna lub, innemi słowy, znajduje się we względnej formie wartości. Drugi towar pełni funkcję równoważnika czyli znajduje się w formie równoważnej.
Forma względna i forma równoważna wartości należą do siebie, są ze sobą nierozerwalnie złączone jako dwie strony, a zarazem wykluczają się wzajemnie jako dwa przeciwległe krańce, czyli bieguny tego samego wyrazu wartości; są one rozdzielone między odmienne towary, związane ze sobą owym wyrazem wartości. Nie mogę naprzykład wyrazić wartości płótna w płótnie. 20 łokci płótna = 20 łokciom płótna — nie jest to wyraz wartości. Przeciwnie równanie to raczej mówi: 20 łokci płótna nie jest to nic innego, jak 20 łokci płótna, określona ilość przedmiotu użytkowego: płótno. Wartość płótna może więc być wyrażona tylko w sposób względny, to znaczy w innym towarze. Forma względna wartości płótna zgóry więc każe przypuszczać, że jakiś inny towar znajduje się w stosunku do niego w formie równoważnej. Z drugiej strony ten inny towar, który figuruje jako równoważnik, nie może się jednocześnie znajdować w formie względnej. Nie on to wyraża swoją wartość, lecz dostarcza tylko materjału dla wyrażenia wartości płótna.
Coprawda równanie: 20 łokci płótna = 1 surdutowi, albo 20 łokci płótna warte 1 surduta, pociąga za sobą odwrotny związek: 1 surdut = 20 łokciom płótna, lub 1 surdut wart 20 łokci płótna. Ale w tym celu muszę odwrócić równanie, aby wyrazić w sposób względny wartość surduta, a z chwilą gdy to uczynię, płótno stanie się równoważnikiem zamiast surduta. Ten sam towar nie może więc w tym samym wyrazie wartości występować w obydwu formach. One bowiem wykluczają się biegunowo, jak dwa końce odcinka linji.
To, czy towar znajduje się w formie względnej wartości, czy w przeciwstawnej jej formie równoważnej, zależy wyłącznie od miejsca, które zajmuje w wyrazie wartości, to jest zależy od tego, czy jest on tym towarem, którego wartość wyrażamy, czy też tym, za pomocą którego ją wyrażamy.
Aby wykryć, w jaki to sposób prosty stosunek dwóch towarów zawiera w sobie prosty wyraz wartości towaru, trzeba najpierw ten stosunek rozpatrzeć niezależnie od jego strony ilościowej. Zwykle ekonomiści postępują wręcz odwrotnie i widzą w stosunku wartościowym wyłącznie proporcję, w której określone ilości dwóch gatunków towarów są sobie równoważne. Nie spostrzegają przytem, że wielkości rozmaitych rzeczy dają się porównywać ilościowo dopiero po sprowadzeniu ich do wspólnego mianownika. Tylko wyrażone w tej samej jednostce są one wielkościami jednoimiennemi, a więc spółmiernemi[25].
Niezależnie od tego czy 20 łokci płótna = 1 surdutowi, czy też = 20, czy = x surdutom, to jest, czy pewna ilość płótna warta mniej lub więcej surdutów, każda taka proporcja zawiera w sobie to, że płótno i surdut jako wartości są wyrażone w tej samej jednostce, że są rzeczami tej samej natury. Płótno = surdutowi — jest podstawą równania.
Ale obydwa towary, przyrównane co do jakości, nie odgrywają tej samej roli. Tylko wartość płótna zostaje wyrażona. A w jaki sposób? Przez stosunek płótna do surduta jako jego „równoważnika“, jako rzeczy nań „zamienialnej“. W tym stosunku surdut jest formą istnienia wartości, wartością ucieleśnioną, gdyż tylko w tym charakterze jest on tem samem, co płótno. Z drugiej strony to, że płótno jest wartością, występuje najaw, czyli otrzymuje samodzielny wyraz, gdyż tylko jako wartość może ono być odniesione do surduta jako do czegoś równoważnego lub nań zamienialnego. Podobnie naprzykład kwas masłowy jest ciałem rożnem od propylformatu. Obydwa jednak składają się z tych samych substancyj chemicznych — węgla (C), wodoru (H) i tlenu (O) i to w tym samym stosunku procentowym C4H8O2. Gdyby przyrównać kwas masłowy do propylformatu, to w stosunku tym po pierwsze propylformat byłby tylko formą istnienia C4H8O2, a po drugie równanie to mówiłoby, że i kwas masłowy składa się tylko z C4H8O2. Przez równanie propylformatu z kwasem masłowym wyrazilibyśmy tylko skład chemiczny kwasu masłowego w odróżnieniu od jego formy konkretnej.
Jeśli mówimy: jako wartości towary są tylko skrzepami ludzkiej pracy, to nasza analiza sprowadza je do abstrakcyjnej wartości, nie nadaje im jednak żadnej formy wartości, różnej od ich form naturalnych. Inaczej rzecz się ma przy stosunku wartościowym jednego towaru do drugiego. Jego własność posiadania wartości ujawnia się tutaj w jego stosunku do innego towaru.
Kiedy naprzykład surdut, jako wartość ucieleśniona, przyrównany zostaje do płótna, to praca w nim zawarta zostaje przyrównana do pracy zawartej w płótnie. Wprawdzie krawiectwo, a więc wytwarzanie surdutów, jest pracą konkretną, różną od tkactwa, wytwarzającego płótno, ale przyrównanie go do tkactwa faktycznie sprowadza krawiectwo do tego, co jest w obydwu pracach jednakowe, do ich wspólnego charakteru ludzkiej pracy. Jest to pośredni sposób wyrażenia myśli, że i tkactwo, o ile tka wartość, nie różni się od krawiectwa, a więc jest oderwaną pracą ludzką. Tylko dając wyraz równoważności rozmaitych towarów ujawniamy właściwy charakter pracy wartościotwórczej, gdyż sprowadzamy faktycznie rozmaite prace, tkwiące w rozmaitych towarach do tego, co im jest wspólne, do pracy ludzkiej wogóle[26].
Nie dość jednak wyrazić swoisty charakter pracy, która stanowi wartość płótna. Ludzka siła robocza w stanie płynnym, czyli ludzka praca, tworzy wartość, ale nie jest wartością. Dopiero w stanie skrzepnięcia, w cielesnej postaci, staje się wartością. Aby wyrazić wartość płótna jako skrzepu ludzkiej pracy, trzeba aby została ona wyrażona jako przedmiot, od płótna odmienny, a jednocześnie płótnu wraz z innym towarem wspólny. I oto zadanie rozwiązane.
W stosunku wartościowym surdut występuje jako coś jakościowo równego płótnu, jako rzecz tego samego rodzaju, ponieważ jest wartością. Gra tutaj rolę rzeczy, zapomocą której wartość ujawnia się, która w swej namacalnej postaci przedstawia wartość. Coprawda surdut, materjalna postać towaru-surduta, jest tu tylko wartością użytkową. Surdut sam w sobie nie jest wyrazem wartości i pod tym względem nie stoi wcale wyżej od pierwszego lepszego kawałka płótna. To dowodzi jednak tylko tego, że w ramach swego stosunku wartościowego do płótna surdut znaczy więcej niż bez poza tym stosunkiem, podobnie jak niejeden człowiek więcej znaczy w ugalonowanym surducie, niż bez niego.
Przy wytwarzaniu surduta ludzka siła robocza została w istocie wydatkowana w postaci krawiectwa. Jest więc w nim nagromadzona praca ludzka. Pod tym względem jest surdut „nosicielem wartości“, jakkolwiek ta jego własność nie przeziera z niego, nawet z jego najbardziej wytartych miejsc. I w stosunku wartościowym do płótna tylko ta jego cecha wchodzi w rachubę; występuje on jako ucieleśniona wartość, jako ciało wartości. Choćby był on zapięty na wszystkie guziki, płótno pozna w nim odrazu piękną bratnią duszę — wartość. Jednak z chwilą, gdy surdut w stosunku do płótna wyobraża wartość, natychmiast wartość przybiera dla płótna formę surduta. Podobnie gdy jednostka A spogląda na jednostkę B jako na królewski majestat, to majestat królewski przyobleka w jej oczach cielesną postać jednostki B i dlatego wraz z każdorazową zmianą ojca narodu zmienia rysy twarzy, włosy i różne jeszcze inne cechy.
W stosunku wartościowym, w którym surdut jest równoważnikiem płótna, postać surduta gra rolę postaci wartości. Wartość towaru-płótna zostaje dzięki temu wyrażona zapomocą materji towaru-surduta, wartość jednego towaru zapomocą wartości użytkowej drugiego. Jako wartość użytkowa, płótno jest przedmiotem różnym zmysłowo od surduta, jako wartość jest czemś identycznem z surdutem i wygląda dlatego jak surdut. W ten sposób otrzymuje ono formę wartości, różną od swej przyrodzonej formy. Jego własność posiadania wartości ujawnia się w jego tożsamości z surdutem, podobnie jak owcza natura chrześcijanina w jego przyrównaniu do baranka bożego.
Widzimy, że wszystko to, co nam powiedział rozbiór wartości towaru, powie nam też i samo płótno, skoro tylko zawiąże stosunek z innym towarem, surdutem. Tylko, że wyraża swe myśli w jedynym znanym sobie języku, języku towarów. Aby wypowiedzieć, że praca tylko jako oderwana ludzka praca stanowi jego wartość, płótno mówi, że surdut o tyle, o ile jest mu równy, a więc o ile jest wartością, składa się z tej samej pracy, co ono. Aby powiedzieć, że jego wzniosła wartość różna jest od jego sztywnego lnianego ciała, mówi, że wartość wygląda jak surdut, że i płótno więc samo, jako ucieleśniona wartość, i surdut są do siebie podobne jak dwie krople wody. Zauważmy mimochodem, że język towarów posiada prócz hebrajskiego jeszcze kilka innych mniej lub więcej poprawnych dialektów. Naprzykład, niemieckie słowo „Wert sein“ (mieć wartość, być wart, „wartać“, jak mówią w Galicji[27] — przyp. tłum.) mniej dobitnie niż romański czasownik valere, valer, valoir, — daje wyraz temu, że przez przyrównanie towaru B do towaru A towar A wyraża swą własną wartość. Paris vaut bien une messe! (Paryż wart mszy!).
W stosunku wartościowym forma naturalna towaru B staje się formą wartości towaru A, czyli materja towaru B — zwierciadłem wartości towaru A.[28] Towar A, gdy w ten sposób
odnosi się do towaru B, jako do ucieleśnienia wartości, jako do materjalnej postaci ludzkiej pracy, czyni z wartości użytkowej B materjał wyrażenia swej własnej wartości. Wartość towaru A, wyrażona w ten sposób zapomocą wartości użytkowej towaru B, posiada formę wartości względnej.
Każdy towar, którego wartość mamy wyrazić, jest przedmiotem użytku w określonej ilości, 15 korcy pszenicy, 100 funtów kawy i t. d. Ta określona ilość towaru zawiera określoną ilość pracy ludzkiej. Forma wartości musi więc wyrażać nietylko wartość wogóle, ale ilościowo określoną wartość, czyli wielkość wartości. W stosunku wartościowym towaru A do towaru B, płótna do surduta, nietylko jakościowo przyrównywamy rodzaj towaru, surdut, do płótna, jako ucieleśnioną wartość, ale ponadto przyrównywamy do pewnej określonej ilości płótna, naprzykład do 20 łokci, określoną ilość ucieleśnionej wartości czyli równoważnika, naprzykład 1 surdut.
Równanie: „20 łokci płótna=l surdutowi“ lub: „20 łokci płótna warte 1 surduta“ zawiera założenie, że w 1 surducie tkwi tyleż substancji wartościowej, co w 20 łokciach płótna, że obydwie ilości towarów wymagały tej samej ilości pracy, czyli równie długiego czasu pracy. Praca, niezbędna do wyprodukowania 20 łokci płótna lub 1 surduta, zmienia się jednak wraz z każdą zmianą siły wytwórczej tkactwa lub krawiectwa. Trzeba więc bliżej zbadać wpływ takich zmian na względny wyraz wartości.
I. Niechaj wartość płótna się zmienia[29], podczas gdy wartość surduta pozostaje niezmienna. Jeśli czas pracy, niezbędny do wytworzenia płótna, wzrośnie dwukrotnie, naprzykład z powodu wzrastającego wyczerpania gruntu, zasiewanego lnem, to podwoi się wartość płótna. Zamiast 20 łokci płótna = 1 surdutowi, mielibyśmy 20 łokci płótna = 2 surdutom, gdyż 1 surdut zawierałby teraz tylko połowę czasu pracy, zawartego w 20 łokciach płótna. Jeśli natomiast czas pracy, niezbędny do wytworzenia płótna, zmniejszy się o połowę, naprzykład z powodu ulepszania warsztatów tkackich, to wartość płótna spadnie do połowy. Odpowiednio do tego: 20 łokci płótna = ½ surduta. Względna wartość towaru A, to znaczy jego wartość wyrażona w towarze B wzrasta i zmniejsza się w stosunku prostym do wartości towaru A, przy niezmienionej wartości towaru B.
II. Niechaj wartość płótna będzie stała, podczas gdy wartość surduta się zmienia. Jeśli w tych warunkach czas pracy, niezbędny do produkcji surduta, wzrośnie dwukrotnie, naprzykład dzięki niepomyślnej strzyży owiec, to zamiast 20 łokci płótna = 1 surdutowi będziemy mieli: 20 łokci płótna = ½ surduta. Jeśli natomiast wartość surduta zmniejszy się o połowę, to 20 łokci płótna = 2 surdutom. Przy niezmiennej wartości towaru A, jego wartość względna, wyrażona w towarze B, wzrasta i zmniejsza się w odwrotnym stosunku do wartości. B.
Porównywając rozmaite wypadki, podane pod I i II, widzimy, że ta sama zmiana wartości względnej może być skutkiem przyczyn wręcz przeciwnych. Równanie 20 łokci płótna = 1 surdutowi zamienia się: 1) w równanie 20 łokci płótna = 2 surdutom dlatego, że wartość płótna dwukrotnie wzrosła, albo dlatego, że wartość surdutów spadła do połowy, a 2) w równanie 20 łokci płótna = ½ surduta, ponieważ wartość płótna spadła do połowy, albo wartość surduta wzrosła dwukrotnie.
III. Niechaj ilości pracy, niezbędne dla wytworzenia płótna i surduta, zmieniają, się jednocześnie w tym samym kierunku i w tym samym stosunku. W tym wypadku będziemy mieli wciąż 20 łokci płótna = 1 surdutowi, jakimkolwiek zmianom ulegną ich wartości. Można odkryć zmianę ich wartości przez porównanie z trzecim towarem, którego wartość pozostała niezmienna. Gdyby wartości wszystkich towarów wzrosły lub zmalały jednocześnie w tym samym stosunku, to wartości ich względne pozostałyby niezmienione. O rzeczywistej zmianie ich wartości dowiedzielibyśmy się, spostrzegając, że w tym samym czasie praca wydawałaby ogólnie mniejszą lub większą ilość towarów, niż poprzednio.
IV. Niechaj okresy pracy, niezbędne do wyprodukowania płótna i surduta, a więc i ich wartości, zmieniają się jednocześnie w tym samym kierunku, ale nie w tym samym stopniu, lub w przeciwnym kierunku i t. d. Wpływ wszystkich takich możliwych połączeń na wartość względną danego towaru wynika z prostego zastosowania reguł I, II i III.
Istotne zmiany wartości nie odzwierciedlają się więc ani niedwuznacznie, ani wyczerpująco w jej względnym wyrazie, czyli w wielkości wartości względnej. Wartość względna towaru może się zmieniać, jakkolwiek wartość jego pozostała niezmieniona. Jego wartość względna może pozostać stała, jakkolwiek jego wartość się zmieniła. Wreszcie jednoczesne zmiany wartości i jej względnego wyrazu wcale nie muszą być jednakowe[30].
Widzieliśmy, że kiedy towar A (płótno) wyraża swoją wartość w wartości użytkowej pewnego odmiennego towaru B (surduta), to narzuca mu pewną szczególną formę wartości: formę równoważną. Towar-płótno w tem ujawnia istotę swej wartości, że surdut, nie przybierając formy wartości różnej od swej cielesnej postaci, jest mu równoważny. Płótno wyraża więc przez to swą własną wartość, że surdut jest na nie bezpośrednio zamienialny. Forma równoważna towaru jest to więc forma jego bezpośredniej zamienialności na inny towar.
Kiedy jeden rodzaj towaru, np. surdut, jest równoważnikiem innego rodzaju towaru, np. płótna, kiedy więc surduty otrzymują, tę charakterystyczną własność, że są bezpośrednio zamienialne na płótno, to przez to jeszcze wcale nie jest wyznaczona proporcja, w jakiej surduty i płótno zamieniają się na siebie. Skoro wartość płótna jest dana, to proporcja ta zależy od wartości surdutów. Niezależnie od tego, czy surdut występuje jako równoważnik, a płótno jako wartość względna, czy też odwrotnie, płótno, jako równoważnik, a surdut jako wartość względna, wartość surduta jest w obydwu wypadkach określona przez czas pracy, niezbędny do jego wytworzenia, a więc nie zależy od formy jego wartości. Ale z chwilą, gdy w wyrazie wartości towar-surdut zajmie miejsce równoważnika, wielkość wartości jego nie otrzymuje wcale wyrazu, jako wielkość wartości. Figuruje ona w równaniu wartości tylko jako określona ilość pewnej rzeczy.
Naprzykład: 40 łokci płótna „warte“ — wiele? 2 surduty. Ponieważ towar-surdut gra tutaj rolę równoważnika, a wartość użytkowa-surdut w stosunku do płótna występuje jako ucieleśnienie wartości, to określona ilość surdutów może być wyrazem określonej ilości wartości płótna. Dlatego 2 surduty mogą być wyrazem wartości 40 łokci płótna, ale nie mogą w żaden sposób być wyrazem swej własnej wartości, wartości surdutów. Powierzchowne pojmowanie tego faktu, że równoważnik w równaniu wartości zawsze posiada tylko formę zwykłej ilości jakiejś rzeczy, jakiejś wartości użytkowej, doprowadziło Bailey’a, podobnie jak licznych jego poprzedników i następców, do tego, że widział w wyrazie wartości stosunek tylko ilościowy. Otóż forma równoważna jakiegoś towaru raczej nie zawiera wcale ilościowego określenia wartości.
Oto więc pierwsza osobliwość, zwracająca uwagę przy rozpatrywaniu formy równoważnej. Wartość użytkowa staje się formą, w której się przejawia jej przeciwieństwo — wartość.
Przyrodzona postać towaru staje się postacią wartości. Ale zauważmy, że to qui pro quo (zamiana ról) zachodzi dla towaru B (surdut, żelazo, pszenica i t. d.) tylko w obrębie stosunku wartościowego do towaru A (płótno i t. d.), tylko w granicach tej zależności. Ponieważ żaden towar nie może być odniesiony do samego siebie, jako do równoważnika, a więc też nie może swej postaci przyrodzonej uczynić wyrazem swej własnej wartości, zatem musi być odniesiony do innego towaru, jako do równoważnika, czyli uczynić z powłoki cielesnej innego towaru formę swej własnej wartości.
Uzmysłowimy te stosunki na przykładzie miary, stosowanej do towarów jako do ciał materjalnych, jako do wartości użytkowych. Głowa cukru, ponieważ jest ciałem, jest ciężka i posiada wagę, ale nie można tej wagi stwierdzić zapomocą oglądania lub dotykania głowy cukru. Bierzemy różne kawałki żelaza, których ciężar został uprzednio wyznaczony. Postać materjalna żelaza, jako taka, tak samo nie jest formą zewnętrzną ciężkości jak i postać głowy cukru. Jednak, ażeby wyrazić wagę głowy cukru, określamy jej stosunek wagowy do żelaza. W tym stosunku żelazo występuje jako ciało, które nie przedstawia nic, prócz ciężkości. Ilości żelaza służą przeto jako miara wagi cukru i wobec cukru wyobrażają jedynie postać ciężkości, są formą przejawiania się ciężkości. Tę rolę odgrywa żelazo tylko w obrębie swego stosunku do cukru lub jakiegokolwiek innego ciała, którego ciężar ma zostać określony. Gdyby obydwie rzeczy nie były ciężkie, nie mogłyby wstąpić w ten stosunek wzajemny i przeto jedna nie mogłaby być wyrazem ciężkości drugiej. Gdy rzucamy obydwie na szale wagi, widzimy istotnie, że jako ciężary są one tem samem, i dlatego w odpowiedniej proporcji mają tę samą wagę. Podobnie jak materja żelaza występuje jako miara wagi w stosunku do głowy cukru, tak samo w naszym wyrazie wartości materja surduta występuje w stosunku do płótna jako miara wartości.
Ale tutaj kończy się analogja (zgodność). Żelazo, wyrażając wagę głowy cukru, wyobraża własność przyrodzoną, wspólną obu ciałom, ich ciężkość, podczas gdy surdut, wyrażając wartość płótna, wyobraża nadprzyrodzoną własność obu rzeczy: ich wartość, coś czysto społecznego.
Dzięki temu, że forma względna wartości towaru, naprzykład płótna, wyraża jego wartość jako coś zupełnie różnego od ciała towaru i jego własności, naprzykład jako coś równego surdutowi, sam ten wyraz zdradza ukryty w sobie stosunek natury społecznej. Wręcz odwrotnie rzecz się ma z formą równoważną. Polega ona właśnie na tem, że ciało towaru, naprz. surdut, że ta rzecz konkretna wyraża wartość, a więc posiada formę wartości. Wprawdzie zachodzi to tylko w obrębie stosunku wartościowego, w którym towar-płótno odniesiony jest do towaru-surduta, jako do równoważnika[31]; ponieważ jednak własności rzeczy nie wynikają z jej stosunku do innych rzeczy, lecz raczej ujawniają się w takim stosunku, więc też wydaje się, że surdut swoją formę równoważną, swoją własność bezpośredniej zamienialności, posiada tak samo z przyrodzenia, jak swą ciężkość, lub własność chronienia od zimna. Stąd zagadkowość formy równoważnej, którą spostrzega tępy wzrok burżuazyjnego ekonomisty dopiero wtedy, gdy forma ta występuje w swej skończonej pieniężnej postaci. Wtedy stara się on rozwiać mistyczny charakter złota i srebra przez to, że podsuwa zamiast nich mniej olśniewające towary i recytuje z niesłabnącem zadowoleniem katalog tych towarów-hołyszów, które niegdyś grały rolę równoważnika towarowego. Nie przeczuwa nawet, że już najprostszy wyraz wartości, jak 20 łokci płótna=1 surdutowi, pozwala rozwiązać zagadkę formy równoważnej.
Materja towaru, będącego równoważnikiem innego towaru, występuje zawsze jako wcielenie oderwanej pracy ludzkiej i jest zawsze wytworem określonej, użytecznej, konkretnej pracy. Ta więc praca konkretna staje się wyrazem oderwanej pracy ludzkiej. Jeśli surdut naprzykład występuje jedynie w charakterze ucieleśnienia oderwanej pracy ludzkiej, to krawiectwo, które się w istocie w surducie urzeczywistnia, jest wyrazem tego ucieleśnienia się pracy. Gdy wyrażamy wartość płótna w surdutach, to użyteczność pracy krawca polega nie na tem, że robi ubrania (a co za tem idzie — i ludzi), ale na tem, że stwarza ciało, po którem poznać, że posiada wartość, że jest skrzepem pracy, w niczem się nie różniącej od pracy, ucieleśnionej w wartości płótna. Praca krawca, aby stać się takiem zwierciadłem wartości, winna odzwierciedlać wyłącznie tę swoją własność oderwaną, że jest ludzką pracą.
Siła robocza ludzka zostaje wydatkowana zarówno w krawiectwie, jak w tkactwie. Obydwa te rodzaje pracy posiadają tę ogólną własność, że są pracą ludzką i mogą być rozpatrywane wobec tego w niektórych wypadkach, naprzykład gdy chodzi o wytwarzanie wartości, wyłącznie pod tym kątem widzenia. W tem niema nic tajemniczego. Ale w wyrazie wartości towaru rzecz się ma odwrotnie. Aby naprzykład wyrazić, że tkactwo stwarza wartość płótna nie dzięki swej konkretnej postaci, jako tkactwo, lecz dzięki swej ogólnej własności, jako praca ludzka, przeciwstawiamy mu krawiectwo, pracę konkretną, wytwarzającą równoważnik płótna, jako uchwytną formę ucieleśniania pracy ludzkiej oderwanej.
Jest to więc drugą osobliwością formy równoważnej, że praca konkretna staje się przejawem swego przeciwieństwa, pracy ludzkiej oderwanej.
Jednak dzięki temu, że ta konkretna praca, praca krawca, gra rolę wyłącznie wyrazu niezróżniczkowanej pracy ludzkiej, może być ona przyrównana do innej pracy tkwiącej w płótnie i dlatego, chociaż jest pracą prywatną, podobnie jak wszelka inna praca, wytwarzająca towary, to jednak jest pracą bezpośrednio społeczną. Właśnie dlatego realizuje się ona w wytworze, który może być bezpośrednio zamieniany na inny towar. Jest to więc trzecią osobliwością formy równoważnej, że praca prywatna staje się wyrazem swego przeciwieństwa, staje się pracą bezpośrednio społeczną.
Obydwie ostatnio wykazane właściwości formy równoważnej staną się jeszcze bardziej zrozumiałe, gdy cofniemy się do wielkiego badacza, który pierwszy analizował formę wartości, podobnie jak wiele innych form czy to myśli, czy społeczeństwa, czy przyrody. Jest nim Arystoteles.
Przedewszystkiem Arystoteles jasno wyraża myśl, że forma pieniężna towaru jest tylko wyższym szczeblem w rozwoju prostej formy wartości, czyli wyrażania wartości towaru w jakimkolwiek innym towarze, gdyż mówi:
„5 łóżek = 1 domowi“ („Klinai pénte ánti oikias“) „nie różni się od“:
„5 łóżek = takiej a takiej sumie pieniędzy“. („Klinai pénte ánti... hósu hai pénte klinai“).
Zdaje on sobie dalej sprawę z tego, że stosunek wartościowy, zawarty w tym wyrazie wartości, ze swej strony wymaga, aby dom był przyrównany do łóżka pod względem jakościowym, oraz z tego, że te dwie rzeczy, tak odmienne co do swych zmysłowych własności, nie mogłyby być porównywane ilościowo jako wielkości spółmierne bez owej tożsamości swej substancji. „Nie może być“, mówi on, „zamiany bez równości, a równości bez współmierności“. („ut’isotés mé úses symmetrias“). Tu jednak utknął i poniechał dalszego rozbioru formy wartości. „Jednak w rzeczywistości niepodobna („tê mèn aletheia adynaton“) aby rzeczy tak odmienne były ze sobą spółmierne“, to jest, aby były równe co do jakości. Przyrównanie ich jest więc niezgodne z prawdziwą naturą rzeczy, a więc jest tylko „środkiem pomocniczym dla praktycznej potrzeby[32]”.
Arystoteles sam więc mówi nam, o co się rozbił jego rozbiór, mianowicie o brak pojęcia wartości. Co jest tem czemś wspólnem, tą wspólną substancją, której dom jest przedstawicielem wobec łóżka w wyrazie wartości łóżka? Coś podobnego „nie może naprawdę istnieć“ mówi Arystoteles. Dlaczego? Dom jest wobec łóżka przedstawicielem czegoś mu równego o tyle, o ile przedstawia to, co łóżku i domowi jest istotnie wspólne. A tem jest — praca ludzka.
Ale Arystoteles nie mógł z samej formy wartości wyczytać tego, że w formie wartości towarów wszystkie prace są wyrażone jako jednakowa praca ludzka, a więc jako prace o równem znaczeniu, gdyż społeczeństwo greckie opierało się na pracy niewolników, a więc nierówność ludzi i ich sił roboczych była jego podstawą naturalną. Tajemnica wyrazu wartości, polegająca na równości i równoważności wszystkich prac, dlatego że są i o ile są pracą ludzką wogóle, mogła odsłonić się dopiero wtedy, gdy przekonanie o równości ludzi stało się mocne jak przesąd ludowy. To zaś stało się możliwe dopiero w społeczeństwie, w którem forma towarowa stała się powszechną formą wytworu pracy, a wzajemny stosunek ludzi, jako posiadaczy towarów — panującym stosunkiem społecznym. W tem już jednak jaśnieje genjusz Arystotelesa, że w wyrazie wartości towarów dostrzegł on i odkrył stosunek równości. Jedynie ograniczenie widnokręgu przez ramy ustroju społecznego, w którym żył, przeszkodziło mu w znalezieniu tego, co „naprawdę“ jest treścią tego stosunku równości.
Prosta forma wartości towaru zasadza się na jego stosunku wartościowym do innego towaru, czyli na jego stosunku zamiennym z innym towarem. Wartość towaru A wyrażamy jakościowo bezpośrednią, zamienialnością towaru B na towar A. Ilościowym wyrazem wartości jest możność zamiany pewnej określonej ilości towaru B na zgóry oznaczoną ilość towaru A. Innemi słowy: wartość towaru wyraża się samodzielnie przez to, że występuje jako „wartość wymienna”. Jeśli na początku tego rozdziału mówiliśmy, używając potocznego w ekonomji języka, że towar jest wartością użytkową i jednocześnie wartością wymienną, to było to, ściśle rzecz biorąc, sformułowanie błędne. Towar jest wartością użytkową, czyli przedmiotem użytku, oraz jest „wartością”. Ujawnia on te obydwie swoje strony wtedy, gdy jego wartość znajduje własną formę zewnętrzną, różną od przyrodzonej formy towaru, mianowicie formę wartości wymiennej; formy tej towar nie posiada nigdy sam, rozpatrywany osobno, lecz wyłącznie w stosunku zamiennym do innego towaru.
Z chwilą, gdyśmy to ustalili, używanie jednego słowa zamiast drugiego nie wywoła zamieszania i może być stosowane dla skrócenia.
Rozbiór nasz udowodnił, że nie wartość i wielkość wartości wynikają ze swego wyrazu, t. j. z wartości wymiennej, lecz przeciwnie, forma wartości czyli wyraz wartości towaru wynika z istoty tej wartości. A właśnie to pierwsze mniemanie omamiło nietylko merkantylistów i ich nowoczesnych wskrzesicieli, jak Ferrier, Ganilh i t. d.[33], ale również ich antypodów, współczesnych komiwojażerów wolnohandlowych, jak Bastiat i spółka.
Merkantyliści kładą największy nacisk na jakościową stronę wyrazu wartości, a więc na równoważną formę towaru, znajdującą w pieniądzu swą skończoną postać; nowocześni kramarze wolnohandlowi, którzy muszą wyprzedać za wszelką cenę swój towar, kładą nacisk na ilościową stronę względnej formy wartości. Dla nich nie istnieją więc wartość ani wielkość wartości towaru poza ich wyrazem w stosunku zamiennym, a więc poza cedułą giełdy towarowej. Szkot Mac Leod, którego powołaniem stało się ubieranie beznadziejnie pogmatwanych poglądów Lombardstreet'u[34] w szatę pozornej uczoności, przedstawia doskonałą syntezę zabobonnych merkantylistów i oświeconych wolnohandlarzy.
Przy bliższem zbadaniu wyrazu wartości towaru A, zawartego w jego stosunku zamiennym do towaru B, zobaczyliśmy, że w tym stosunku forma przyrodzona towaru A występuje tylko jako wartość użytkowa, forma zaś przyrodzona towaru B jedynie jako postać wartości. Wewnętrzne przeciwieństwo między wartością użytkową a wartością, utajone w towarze, ujawnia się tu w przeciwieństwie zewnętrznem, to jest w stosunku dwóch towarów, przyczem towar, którego wartość wyrażamy, występuje tylko jako wartość użytkowa, towar zaś zapomocą którego ją wyrażamy — jedynie jako wartość wymienna. Prosta forma wartości towaru jest więc formą, w której się w prosty sposób wyraża tkwiące w towarze przeciwieństwo wartości użytkowej i wartości.
Wytwór pracy jest w każdym ustroju społecznym przedmiotem użytku, ale jedna tylko określona epoka w rozwoju historycznym przeistacza wytwór pracy w towar, mianowicie ta, w której praca wydatkowana przy wytwarzaniu przedmiotu użytecznego przybiera charakter „przedmiotowej“ własności tego przedmiotu, mianowicie jego wartości. Wynika stąd, że prosta forma wartości towaru jest jednocześnie pierwotną formą, przedstawiającą wytwór pracy jako towar, tak iż rozwój formy towarowej utożsamia się z rozwojem formy wartości.
Na pierwszy rzut oka widać niedostateczność prostej formy wartości, tej formy zarodkowej, która dopiero poprzez liczne metamorfozy (przeobrażenia) rozwija się w formę ceny.
Wyrażanie wartości towaru A za pomocą jakiegokolwiek towaru B odróżnia tę wartość jedynie od jego własnej wartości użytkowej i stwarza stosunek zamienny pomiędzy nim a jednym tylko odmiennym odeń gatunkiem towaru, lecz nie wyraża jego jakościowej równości i ilościowego stosunku z wszystkiemi innemi towarami. Prostej formie wartości względnej towaru odpowiada jedna tylko forma równoważna innego towaru. Tak naprzykład surdut w wyrazie względnej wartości płótna posiada formę równoważną, czyli formę bezpośredniej zamienialności, jedynie w stosunku do jednego tylko gatunku towaru, do płótna.
Jednakże pojedyńcza forma wartości sama przechodzi w formę pełniejszą. Wprawdzie wyraża ona wartość towaru A w jednym tylko towarze innego rodzaju, lecz sam rodzaj tego drugiego towaru jest zupełnie dowolny, może to być surdut, żelazo, pszenica i t. d. Zależnie więc od tego, z jakim rodzajem towaru towar A wstępuje w stosunek zamienny, otrzymamy różne proste wyrazy wartości tego samego towaru[35]. Tyleż więc jest możliwych wyrazów wartości towaru, ile jest odmiennych rodzajów towarów. Pojedynczy wyraz wartości towaru przeistacza się w szereg różnych prostych wyrazów jego wartości, szereg, który możemy przedłużać dowolnie.
(20 łokci płótna = 1 surdutowi lub = 10 f. herbaty, lub = 40 f. kawy, lub = 1 korcowi pszenicy, lub = 2 uncjom złota, lub = ½ tonny żelaza, lub = i t. d.)
Wartość danego towaru, np. płótna, jest teraz wyrażona zapomocą niezliczonych innych składników świata towarowego. Wszelki odmienny rodzaj towaru służy jako zwierciadło wartości płótna[36]. W ten sposób dopiero uwydatnia się to, że wartość jest skrzepem pracy ludzkiej, niezależnie od jej rodzaju, gdyż praca wartościotwórcza jest tutaj wyraźnie przedstawiona jako praca i przyrównana do wszelkiej innej pracy ludzkiej, niezależnie od jej przyrodzonej postaci, niezależnie od tego, czy wcieleniem tej pracy jest surdut, czy pszenica, czy żelazo, czy złoto i t. d. Dzięki swej formie wartości płótno wstępuje teraz w stosunek społeczny już nie tylko do jednego rodzaju towaru lecz do całej społeczności towarów. Jako towar jest obywatelem tej społeczności. Jednocześnie nieskończony szereg wyrazów wartości uwydatnia to, że dla wartości towaru obojętna jest ta szczególna postać wartości użytkowej, w której się przejawia.
W pierwszej formie: 20 łokci płótna = 1 surdutowi, może to się wydawać przypadkiem, że te dwa towary zamieniane są na siebie w pewnym określonym stosunku ilościowym. Przy drugiej formie natomiast uderza odrazu prawidłowość, niezależna od przypadku i wyjaśniająca oddzielne przypadki. Wartość płótna pozostanie niezmieniona, czy ją wyrazimy w surdutach, czy w kawie, czy w żelazie, w niezliczonych towarach, należących do najrozmaitszych właścicieli. Przypadkowość stosunku dwóch indywidualnych właścicieli towarów znika. Staje się rzeczą oczywistą, że nie zamiana określa wielkość wartości towaru, lecz przeciwnie, wartość towaru wyznacza jego stosunki zamienne.
Każdy towar, surdut, herbata, pszenica, żelazo i t. d. w wyrazie wartości płótna może być równoważnikiem, a więc materjałem wartości. Przyrodzona postać każdego z tych towarów staje się teraz szczególną formą równoważną, obok wielu innych. Jednocześnie różne rodzaje określonej użytecznej pracy, zawarte w rozmaitych towarach, przedstawiają obecnie tyleż rozmaitych postaci czyli przejawów pracy ludzkiej wogóle.
Po pierwsze, względny wyraz wartości towaru jest niezupełny, gdyż szereg jego wyrazów nie kończy się nigdy.
Łańcuch, którego ogniwami są poszczególne równania wartościowe, może być przedłużony, ilekroć weźmiemy pod uwagę nowy gatunek towaru, który da nam materjał do nowego wyrazu wartości. Po drugie, forma ta tworzy pstrą i rozpadającą się mozajkę najrozmaitszych wyrazów wartości. Wreszcie, jeśli przedstawimy jak należy wartość każdego towaru w tej rozwiniętej formie, to otrzymamy tyle różnych szeregów nieskończonych, ile jest towarów.
Braki rozwiniętej formy względnej mają swój odpowiednik w brakach formy równoważnej. Ponieważ postać przyrodzona każdego rodzaju towaru dostarcza tu formy równoważnej szczególnej obok niezliczonych innych form równoważnych, więc istnieją wogóle tylko ograniczone formy równoważne, z których każda wyklucza drugą. Również i rodzaj określonej pracy użytecznej, zawartej w poszczególnym równoważniku towarowym, jest tylko jedną szczególną, a więc niewyczerpującą postacią pracy ludzkiej. Praca ta znajduje wprawdzie zupełny, całkowity wyraz zewnętrzny w całokształcie owych poszczególnych wyrazów, lecz brak jej w ten sposób jednolitego, stałego wyrazu.
Rozwinięta forma wartości względnej składa się jednak ze sumy prostych wyrazów wartości względnej, czyli z równań formy prostej, jak następuje:
20 łokci płótna = 1 surdutowi,
20 łokci płótna = 10 funtom herbaty i t. d.
Każde zaś z tych równań pociąga za sobą i równanie odwrócone:
1 surdut = 20 łokciom płótna,
10 f. herbaty = 20 łokciom płótna i t. d.
1 10 40 1 2 ½ x |
surdut = f. herbaty = funtów kawy = korzec pszenicy = uncje złota = tonny żelaza = towaru A = i t. d. = |
20 łokciom płótna. |
Obecnie towary wyrażają swą wartość po pierwsze w sposób prosty, bo w jednym tylko towarze, po drugie jednolicie, bo wszystkie w tym samym towarze. Ich forma wartości jest prosta i wspólna, a więc ogólna.
Formy A (prosta) i B (rozwinięta) wyrażały jedynie to, że wartość towaru jest czemś różnem od jego własnej wartości użytkowej, czyli od materjalnej postaci towaru.
Pierwsza forma prowadziła do równań w rodzaju: 1 surdut = 20 łokciom płótna, 10 f. herbaty = ½ tonny żelaza i t. d. Wartość surduta jest przedstawiona jako coś równego płótnu, wartość herbaty jako coś równego żelazu i t. d., ale te wyrazy wartości surduta i herbaty — to coś równego płótnu, coś równego żelazu — różnią się między sobą jak płótno i żelazo. Forma ta, oczywiście, występuje w życiu jedynie w czasach pierwotnych, kiedy to wytwory pracy tylko czasami i dzięki przypadkowi stawały się towarami.
Druga forma odróżnia dokładniej niż pierwsza wartość towaru od jego własnej wartości użytkowej, gdyż wartość naprzykład surduta przeciwstawia się jego formie przyrodzonej w najrozmaitszych postaciach, jako coś równego płótnu, żelazu, herbacie i t. d., wszystkiemu, byle nie surdutowi. Z drugiej strony niema tu mowy o wspólnym wyrazie wartości towarów, gdyż w wyrazie wartości każdego towaru wszystkie inne towary występują obecnie tylko w postaci równoważników. Forma rozwinięta występuje faktycznie dopiero wtedy, gdy zamiana jakiegoś wytworu pracy, naprzykład bydła, na różne inne towary, nie zdarza się już tylko przypadkiem, ale wchodzi w zwyczaj.
Forma C, którą osiągnęliśmy ostatnio, wyraża wartości świata towarów zapomocą jednego i tego samego odrębnego rodzaju towaru, naprzykład zapomocą płótna, i przedstawia w ten sposób wartości wszystkich towarów, przyrównywając je do płótna. Na mocy tego przyrównania do płótna wartość towaru różni się teraz nietylko od wartości użytkowej tegoż towaru, ale i od wszelkiej wartości użytkowej i właśnie dzięki temu występuje jako to, co jest wspólne wszystkim towarom. Dopiero ta forma ustosunkowuje do siebie wszystkie towary jako wartości, czyli przeciwstawia je sobie, jako wartości wymienne.
Obie poprzednie formy wyrażają wartość każdego towaru bądź w jednym jedynym, odmiennym odeń towarze, bądź wszeregu licznych, różnych odeń towarów. W obu wypadkach nadanie sobie formy wartości jest, że tak powiem prywatną sprawą towaru, którą załatwia on sam dla siebie, nie oglądając się na inne towary. Te odgrywają jedynie bierną rolę równoważników. Natomiast ogólna forma wartości jest wspólnem dziełem społeczności towarów. Towar przybiera ogólną formę wartości tylko dzięki temu, że jednocześnie wszystkie inne towary wyrażają swą wartość w tym samym równoważniku i każdy nowoprzybyły towar musi iść w ich ślady. Przez to uwidocznia się, że wartość towarów, skoro istnieje tylko jako ich „byt społeczny“, przeto może być wyrażona jedynie przez całokształt stosunków społecznych towarów, a więc ich forma wartości musi być formą społeczną.
Towary przez swe przyrównanie do płótna występują obecnie nietylko jako jakościowe równe, jako wartości wogóle, ale jednocześnie jako wielkości porównywalne ilościowo. Ponieważ ten sam materjał, płótno, służy wszystkim jako zwierciadło ich wartości, więc wartości te możemy ze sobą zestawiać. Naprzykład 10 funtów herbaty = 20 łokciom płótna i 40 funtów kawy = 20 łokciom płótna. A zatem 10 funtów herbaty = 40 funtom kawy, czyli w 1 funcie kawy tkwi cztery razy mniej substancji wartościowej, pracy, niż w 1 funcie herbaty.
Ogólna forma względna wartości nadaje wyróżnionemu towarowi równoważnemu, tym razem płótnu, charakter powszechnego równoważnika. Jego postać przyrodzona staje się ogólną postacią wartości świata towarowego, płótno staje się bezpośrednio zamienialne na wszystkie inne towary. Jego cielesna postać staje się widomem wcieleniem, powszechnem uosobieniem wszelkiej pracy ludzkiej. Tkactwo, praca jednostkowa, która wytworzyła płótno, przybiera charakter pracy ogólno społecznej, zrównanej z wszystkiemi innemi pracami. Niezliczone równania, z których składa się ogólna forma wartości, kolejno przyrównywają pracę ucieleśnioną w płótnie do pracy zawartej w każdym innym towarze i w ten sposób nadają tkactwu postać ogólnego wyrazu pracy ludzkiej. W ten sposób praca ucieleśniona w wartości towaru nietylko zostaje przedstawiona negatywnie, jako praca, której odjęto myślowo wszelką konkretną postać i wszystkie pożyteczne właściwości rzeczywistej pracy, ale i jej własne dodatnie cechy występują wyraziście. Uosabia ona sprowadzenie wszystkich rzeczywistych prac do ich wspólnego charakteru ludzkiej pracy, do wydatkowania ludzkiej siły roboczej.
Ogólna forma wartości, przedstawiająca wytwory pracy jako skrzepy niezróżniczkowanej pracy ludzkiej, przez samą swą budowę wskazuje, że jest wyrazicielką społeczną świata towarowego, że więc w świecie tym ogólnoludzki charakter pracy stanowi jego charakterystyczną cechę społeczną.
Forma równoważna rozwija się równolegle i odpowiednio do względnej formy wartości. Lecz należy wziąć pod uwagę, że rozwój pierwszej jest wynikiem i wyrazem rozwoju drugiej.
Względna forma wartości prosta lub pojedyńcza nadaje jednemu tylko towarowi charakter równoważnika. Forma rozwinięta wartości względnej, wyrażając wartość jednego towaru we wszystkich innych towarach, nadaje im postać rozmaitych szczególnych równoważników. Wreszcie pewien szczególny rodzaj towarów przybiera formę równoważną ogólną, gdyż wszystkie inne towary czynią zeń materjał swej jednolitej ogólnej formy wartości.
W tym samym jednak stopniu, w jakim rozwija się forma wartości, rozwija się też przeciwieństwo między obu jej biegunami: formą wartości względną a formą równoważną.
Już pierwsza forma — 20 łokci płótna = 1 surdutowi — zawiera to przeciwieństwo, lecz nie utrwala go. Zależnie od tego czy czytamy to równanie wprost, czy wspak, każdy z towarów przeciwstawnych, surdut i płótno, przybiera to formę względną wartości, to znowu formę równoważną. Trudno tu jeszcze uchwycić biegunową przeciwstawność.
W formie B zawsze tylko jeden rodzaj towaru rozwija całkowicie swą, względną wartość, czyli on jeden tylko posiada rozwiniętą formę względną wartości, dzięki temu i o tyle, o ile wszystkie inne towary znajdują się w stosunku do niego w formie równoważnej. Tutaj nie możemy już wprost przestawić obu stron równania wartościowego — jak 20 łokci płótna = 1 surdutowi lub = 10 fun. herbaty, lub = 1 korcowi pszenicy i t. d. — nie zmieniając jego ogólnego charakteru, takie bowiem odwrócenie przemieni formę rozwiniętą w formę ogólną.
Ta forma ogólna, forma C, nadaje światu towarów ogólnospołeczną formę wartości względną, dzięki temu i o tyle, o ile wyklucza wszystkie towary, z wyjątkiem jednego z ogólnej formy równoważnej. Jeden towar, płótno, ma formę bezpośredniej zamienialności na wszystkie inne towary czyli formę bezpośrednio społeczną dzięki temu i o tyle, o ile wszystkie inne towary nie mają tej formy[37].
Odwrotnie, dla towaru, który odgrywa rolę ogólnego równoważnika, niema miejsca w jednolitej ogólnej formie wartości względnej. Gdyby bowiem płótno, czyli towar grający rolę ogólnego równoważnika, znajdowało się samo w formie względnej, musiałoby być swym własnym równoważnikiem. Otrzymalibyśmy wówczas równanie: 20 łokci płótna = 20 łokciom płótna, czyli tautologję[38], która nie wyrażałaby ani wartości, ani jej wielkości. Aby dać wyraz wartości względnej ogólnego równoważnika, musimy odwrócić formę C. Nie posiada on wspólnej formy wartości względnej z innemi towarami, lecz wartość swą wyraża zapomocą nieskończonego szeregu innych towarów. W taki sposób rozwinięta forma wartości względna czyli forma B nabiera charakteru specyficznej (szczególnej) formy wartości względnej towaru, będącego powszechnym równoważnikiem.
Ogólna forma równoważna jest formą wartości wogóle, może więc należeć do każdego towaru. Z drugiej strony dany towar znajduje się w tej ogólnej formie równoważnej (formie C) dzięki temu, że wszystkie inne towary wykluczyły go ze swego grona, czyniąc go równoważnikiem. I dopiero z chwilą gdy to wykluczanie ostatecznie ograniczyło się do jednego specjalnego rodzaju towaru, powszechna forma względna wartości nabiera stałości przedmiotowej i powszechnego znaczenia społecznego.
Szczególny towar, z którego postacią przyrodzoną zrasta się wówczas forma równoważna, staje się towarem-pieniądzem i funkcjonuje jako pieniądz. Rola powszechnego równoważnika w świecie towarów staje się jego szczególną społeczną funkcją, a stąd społecznym monopolem. Z pośród towarów, które w formie B figurowały jako poszczególne równoważniki płótna, a w formie C wyrażały wspólnie swą względną wartość w płótnie, jeden towar zdobył sobie z biegiem czasu owe uprzywilejowane stanowisko; towarem tym jest złoto. Ustawmy więc w formie C złoto na miejsce płótna, a powstanie:
20 1 10 40 1 ½ X |
łokci płótna= surdut = funtów herbaty = funtów kawy = korzec pszenicy = tonny żelaza = towaru A = |
2 uncjom złota |
Złoto tylko dlatego występuje wobec innych towarów jako pieniądz, ponieważ już przedtem występowało wobec nich jako towar. Podobnie jak wszystkie inne towary, funkcjonowało ono również jako równoważnik, bądź jako jedyny równoważnik w odosobnionych aktach zamiany, bądź też jako poszczególny równoważnik obok innych towarów. Powoli rozszerzał się zakres, w którym funkcjonowało jako ogólny równoważnik. Z chwilą, gdy w świecie towarów zdobyło monopol na to szczególne miejsce w wyrazie wartości, stało się towarem-pieniądzem i dopiero od tej chwili, gdy stało się towarem-pieniądzem, forma D wyodrębnia się z formy C, forma ogólna wartości przeistacza się w formę pieniężną.
Prosty wyraz względny wartości jakiegoś towaru, naprzykład płótna, w towarze czynnym już jako pieniądz, naprzykład w złocie, stanowi formę ceny.
„Formą ceny“ płótna jest więc:
20 łokci płótna = 2 uncjom złota,
lub też, gdy funt sterling staje się nazwą uncji złota:
20 łokci płótna = 2 funtom sterlingom.
Trudności, które nastręcza pojęcie formy pieniężnej, ograniczają się do zrozumienia ogólnej formy równoważnej, a więc i całej ogólnej formy wartości, formy C. Formę C wyprowadzamy z formy B, rozwiniętej formy wartości, a jej pierwiastkiem, jej składnikiem podstawowym jest forma A: 20 łokci płótna = 1 surdutowi lub x towaru A = y towaru B. Prosta forma wartości jest więc zawiązkiem formy pieniężnej.
Towar wydaje się na pierwszy rzut oka czemś samo przez się zrozumiałem i trywjalnem (powszechnie znanem). Bliższy rozbiór jego wykazuje, że jest to rzecz djablo zawikłana, pełna subtelności metafizycznych (nadzmysłowych) i kruczków teologicznych. Jako wartość użytkowa nie przedstawia nic tajemniczego, bo nie jest tajemniczem ani to, że dzięki swym własnościom zaspakaja potrzeby ludzkie, ani też to, że własności tych nabył jako wytwór ludzkiej pracy.
Jest to jasne jak słońce, że człowiek działaniem swem zmienia postać materjałów, dostarczonych przez przyrodę, w sposób dla siebie pożyteczny. Zmieniamy naprzykład postać drzewa, gdy robimy z niego stół. Mimo to stół pozostaje drzewem, rzeczą bardzo zwyczajną i zmysłową. Ale gdy tylko występuje jako towar, zamienia się odrazu w rzecz jednocześnie zmysłową i ponadzmysłową. Nietylko stoi nogami na ziemi, ale staje na głowie, przeciwstawiając się wszystkim innym towarom, i wysnuwa z swej drewnianej głowy fantazje dziwniejsze, niż gdyby się puścił nagle w tany[39].
Tajemniczy charakter towaru nie pochodzi więc z jego wartości użytkowej. Nie wynika również z treści określeń wartości. Gdyż po pierwsze, jest to prawda fizjologiczna, że wszystkie pożyteczne prace, czyli czynności wytwórcze, jakkolwiek różniące się między sobą, są funkcjami ludzkiego organizmu i że każda taka funkcja, niezależnie od swej treści i formy, jest w gruncie rzeczy zużywaniem ludzkiego mózgu, nerwów, mięśni, organów zmysłowych i t. d. Dalej, co tyczy podstawy wyznaczania wielkości wartości, a więc czasu trwania tego zużywania, czyli ilości pracy, to ilość jej jest w sposób widoczny różna od jakości. Przy żadnych stosunkach społecznych czas pracy, potrzebny do wytworzenia środków spożycia, nie był dla człowieka obojętny, jakkolwiek na różnych szczeblach rozwoju w niejednakowym stopniu go interesował[40]. Wreszcie od czasu, jak ludzie pracują w jakikolwiek bądź sposób jedni dla drugich, praca ich przybiera formę społeczną.
Skąd więc pochodzi zagadkowy charakter wytworu pracy, przybierającego formę towaru? Oczywiście, z tej formy właśnie. Równość ludzkich prac otrzymuje rzeczową postać jednakowej wartości przedmiotowej wytworów pracy, mierzenie wydatkowania ludzkiej siły roboczej czasem jego trwania przybiera postać wielkości wartości wytworów pracy, wreszcie stosunki wzajemne wytwórców, stwierdzające ów społeczny charakter ich prac, przybierają formę społecznego stosunku między samemi wytworami pracy.
Tajemnica formy towarowej polega więc poprostu na tem, że ukazuje ona ludziom społeczne cechy ich własnej pracy nie wprost, lecz w odbiciu, jako rzeczowe cechy wytworów ich pracy, jako społeczne cechy przyrodzone tych rzeczy; w tem zwierciadle społeczny stosunek wytwórców do ogółu przybiera kształt niezależnego od nich społecznego stosunku samych przedmiotów.
Dzięki temu quid pro quo (przestawieniu) wytwory pracy stają się towarami, rzeczami zmysłowemi, a zarazem ponadzmysłowemi, społecznemi. Podobnie oddziaływanie świetlne pewnej rzeczy na nerw wzroku nie ujawnia się jako subjektywne pobudzenie samego nerwu, lecz jako przedmiotowy obraz rzeczy nazewnątrz oka. Ale przy patrzeniu światło pada naprawdę z jednej rzeczy, przedmiotu zewnętrznego, na inną rzecz — na oko.
Jest to stosunek fizyczny między fizycznemi przedmiotami. Natomiast forma towarowa i stosunek wartościowy wytworów pracy, w którym ona znajduje wyraz, nie ma nic wspólnego z fizyczną naturą tych wytworów i z wynikającemi z niej stosunkami między rzeczami. Jest to społeczny stosunek pomiędzy ludźmi, przyjmujący tu dla nich ułudną postać stosunku pomiędzy rzeczami. Aby więc znaleźć analogję, trzeba się wznieść do mgłą otoczonego świata religijnych wyobrażeń. W tym bowiem świecie wytwory ludzkiego umysłu są obdarzone własnem życiem i jako samodzielne postacie wchodzą w stosunki ze sobą i z ludźmi. Podobnie dzieje się w świecie towarów z wytworami ludzkiej ręki. Nazywam to fetyszyzmem; przywiązuje się on do wytworów pracy, odkąd są produkowane jako towary; jest dlatego nieodłączny od produkcji towarowej.
Fetyszystyczny ten charakter świata towarów wynika, jak to wykazał poprzedzający rozbiór, ze szczególnego społecznego charakteru pracy, wytwarzającej towary.
Przedmioty użyteczne tylko wtedy stają, się towarami, gdy są wytworami prac jednostkowych, niezależnie od siebie wykonywanych. Ogół tych prac jednostkowych tworzy pracę ogólnospołeczną. Ponieważ wytwórcy nawiązują ze sobą społeczną styczność dopiero przez wymianę swych wytworów, więc i specyficznie społeczne cechy ich prac jednostkowych ujawniają się dopiero w dziedzinie tej wymiany. Inaczej mówiąc, dopiero przez stosunki, jakie wymiana stwarza między wytworami pracy, a za ich pośrednictwem i między wytwórcami, prace jednostkowe stwierdzają swój charakter składników pracy ogólnospołecznej. Wytwórcom stosunki społeczne ich prac jednostkowych wydają się nie tem, czem są w istocie, to jest nie bezpośrednio społecznemi stosunkami osób w samych ich pracach, lecz raczej stosunkami rzeczowemi osób i społecznemi stosunkami rzeczy.
Dopiero w dziedzinie wymiany wytwory pracy zyskują społecznie jednakowy byt jako wartości, różny od ich wielokształtnego bytu materjalnego, który posiadają jako przedmioty użyteczne. To rozdwojenie wytworu pracy na rzecz użyteczną i na wartość dokonywa się w praktyce dopiero z chwilą, gdy wymiana osiąga dość szeroki zakres i znaczenie, aby rzeczy użyteczne były zgóry produkowane dla wymiany i aby charakter wartościowy tych rzeczy już przy samej ich produkcji był brany pod uwagę. Od tej chwili prace jednostkowe wytwórców nabierają istotnie podwójnego charakteru społecznego. Z jednej strony, jako prace użyteczne muszą zaspakajać pewną określoną społeczną potrzebę i w ten sposób udowadniać, że są składnikami pracy zbiorowej, samorzutnego systemu społecznego podziału pracy. Z drugiej strony zaspakajają one różnorodne potrzeby samego wytwórcy jedynie dzięki temu, że każda pożyteczna praca jednostkowa może być zamieniona na każdą inną pożyteczną pracę jednostkową, a więc jest równoważna. Równość prac, różniących się toto coelo (o całe niebo) od siebie, polegać może jedynie na oderwaniu od ich rzeczywistej nierówności, na ich sprowadzeniu do wspólnej im cechy, tej mianowicie, że są pracą ludzką oderwaną. W mózgu pojedynczych wytwórców ten dwojaki charakter społeczny ich prac jednostkowych odbija się w tych tylko formach, które występują w życiu praktycznem, w wymianie wytworów: charakter społeczny użyteczności w tej formie, że wytwór musi być użyteczny, a mianowicie użyteczny dla innych, a charakter społeczny równości różnorodnych prac — w formie wspólnego charakteru wartościowego wytworów pracy, rzeczy tak różnych pod względem materjalnym.
Ludzie ustosunkowują swe wytwory jako wartości nie dlatego, że traktują te rzeczy jako łupiny, kryjące miąższ jednakowej ludzkiej pracy, lecz odwrotnie, zapomocą wymiany przyrównywają swe różnorodne wytwory jako wartości i ustalają przez to równość swych różnych prac, jako pracy ludzkiej. Czynią to, sami o tem nie wiedząc[41]. Wartość nie ma na czole napisu, głoszącego czem jest w istocie. Wartość zamienia raczej każdy wytwór pracy w społeczny hieroglif. Później ludzie starają się odcyfrować znaczenie hieroglifu, odkryć tajemnicę swego własnego społecznego produktu, bo wszak określenie przedmiotów użytku jako wartości jest tak samo wytworem społeczeństwa, jak mowa ludzka. Późno dokonane odkrycie naukowe, że wytwory pracy są wartościami tylko jako rzeczowe wyrazy pracy ludzkiej, zużytej na ich wykonanie, stanowi epokę w historji rozwoju ludzkości, ale nie usuwa bynajmniej pozoru, przedstawiającego społeczny charakter pracy jako rzeczową cechę samego wytworu. Ludziom, tkwiącym duchowo w stosunkach produkcji towarowej, właściwość tej szczególnej formy produkcji, a mianowicie ta, że specyficzną społeczną cechą niezależnych od siebie prac jednostkowych jest ich równość, ujawniająca się w wartości wytworów — wydaje się, zarówno przed owem odkryciem jako po niem, równie niezmienna i trwała, jak gazowy stan skupienia powietrza, który wszak nie uległ zmianie po odkryciu jego składników chemicznych.
Ludzi, zamieniających swe wytwory, obchodzi w praktyce, przedewszystkiem pytanie, ile obcych wytworów otrzymają za swój własny wytwór, a więc w jakiej proporcji wytwory się zamieniają. Z chwilą, gdy te proporcje nabyły pewnej, uświęconej przez zwyczaj, stałości, wydaje się jakoby wynikały z samej natury wytworów pracy, tak iż naprzykład 1 tonna żelaza i 2 uncje złota tak samo są równe sobie wartością, jak 1 funt żelaza i 1 funt złota są równe pod względem wagi, pomimo swych odmiennych własności fizycznych i chemicznych. Wartościowy charakter wytworów pracy utrwala się faktycznie wtedy dopiero, gdy te występują jako wielkości wartości. Wielkości te zmieniają się ciągle, niezależnie od woli, świadomości i działania osób wymieniających. Własny ruch społeczny tych osób przybiera w ich oczach postać ruchu rzeczy, którego kierownictwu ulegają, zamiast sami nim kierować. Tylko na stopniu zupełnie rozwiniętej produkcji towarowej wyrasta z doświadczenia naukowe zrozumienie tej prawdy, że prace jednostkowe, wykonywane niezależnie od siebie, ale spółzależne jako naturalne pierwiastki społecznego podziału pracy, stale się sprowadzają do swej wspólnej miary społecznej. Albowiem w przypadkowych i zmiennych stosunkach wymiany ich wytworów czas społecznie niezbędny do produkcji tych towarów zawsze bierze górę z żelazną koniecznością prawa przyrody, podobnie jak prawo ciężkości daje się gwałtownie odczuć każdemu, gdy mu się dom nad głową zawali[42]. Określanie wielkości wartości przez czas pracy jest więc tajemnicą, zasłoniętą przez widomy ruch względnych wartości towarów. Odsłonięcie jej znosi rzekomą przypadkowość w określaniu wartości towarów, ale nie rozwiewa pozoru, że jest to stosunek między rzeczami.
Rozmyślanie nad formami życia ludzkiego, a więc i ich naukowa analiza, kroczy zresztą zawsze w kierunku wprost przeciwnym, niż rzeczywisty rozwój. Myślenie rozpoczyna się post festum (po fakcie dokonanym), a więc bierze za punkt wyjścia skończone wyniki procesu rozwojowego. Formy, które wytworom pracy nadają charakter towarów, a więc stanowią o ich obiegu, o wiele wcześniej nabyły trwałości jakoby form przyrodzonych życia społecznego, zanim ludzie usiłowali zdać sobie sprawę, nie z historycznego charakteru tych form, które dziś jeszcze wydają się im niezmiennemi, lecz z ich wewnętrznej treści. To też dopiero analiza cen towarów doprowadziła do określenia ilościowego wartości, i dopiero wspólny pieniężny wyraz towarów — do ustalenia ich charakteru wartościowego. Ale właśnie ta dojrzała forma świata towarowego, forma pieniężna, raczej zasłania niż ujawnia społeczny charakter jednostkowych prac wytwórców. Gdy mówię, że surdut, buty i t. d. odnoszą się do płótna, jako do powszechnego ucieleśnienia oderwanej pracy ludzkiej, dziwaczność tego wyrażenia jest oczywista. Ale przecież gdy producenci surduta, butów i t. d. ustosunkowują te towary do płótna — albo do złota lub srebra, co wcale rzeczy nie zmienia — jako do powszechnego równoważnika, to stosunek między ich pracą jednostkową a społeczną pracą zbiorową przedstawia się im właśnie w tej cudacznej formie.
Kategorje (podstawowe pojęcia) burżuazyjnej ekonomji politycznie są takiemi właśnie formami. Są to formy myśli powszechnie obowiązujące, a więc objektywne, ale tylko o tyle, o ile chodzi o stosunki wytwórcze jednej tylko, ściśle określonej, epoki historycznej, epoki produkcji towarowej. Cały mistycyzm świata towarów, cała ta mgła tajemniczości i czarów, otaczająca wytwory pracy w ustroju, opartym na produkcji towarowej, pierzchnie wnet, gdy zwrócimy się do innych form produkcji.
Ponieważ ekonomja polityczna lubi robinsonady[43], odwiedzimy więc naprzód Robinsona na jego wyspie. Jakkolwiek jest on z natury bardzo skromny, to jednak ma pewne potrzeby, które musi zaspokoić; musi więc wykonywać rozmaite użyteczne roboty, majstrować narzędzia, robić meble, oswajać kozy, łowić ryby, polować i t. d. Nie mówię tutaj nic o modlitwie i innych drobnostkach, gdyż Robinson znajduje w nich przyjemność i uważa działalność tego rodzaju za wypoczynek. Mimo różnorodności swych czynności wytwórczych wie on dobrze, że są to tylko różne formy działania, w których się przejawia ten sam Robinson, a więc rozmaite rodzaje ludzkiej pracy. Konieczność zmusza go do ścisłego rozdzielenia swego czasu między poszczególne zajęcia. To, czy pewne zajęcie zajmie w ogólnej sumie jego pracy mniej lub więcej czasu, zależy jedynie od mniejszych lub większych trudności, które należy pokonać w celu osiągnięcia celu użytecznego. Uczy go tego doświadczenie i nasz Robinson, który z rozbicia okrętu ocalił zegarek, księgę główną, pióro i atrament, jako rodowity Anglik zaczyna niebawem prowadzić księgi handlowe swego gospodarstwa. Jego inwentarz zawiera spis przedmiotów użytku, które posiada, narzędzi niezbędnych do ich wytworzenia, wreszcie przeciętną długość czasu pracy, poświęconej wytworzeniu określonych ilości różnych produktów. Wszystkie związki, jakie zachodzą między Robinsonem a rzeczami, składającemi się na jego bogactwo, własną pracą stworzone, są tak proste i przejrzyste, że nawet pan M. Wirth[44] mógłby je bez zbytniego wysiłku umysłem ogarnąć. A jednak wszystkie istotne czynniki wartości są już w nich zawarte.
Przenieśmy się teraz ze słonecznej wyspy Robinsona w mroki europejskiego średniowiecza. Zamiast niezależnego człowieka znajdujemy tu cały świat zależności: chłopów-poddanych i panów, wasalów i senjorów, świeckich i klechów. Osobista zależność cechuje zarówno stosunki społeczne produkcji materjalnej jak i wszystkie dziedziny życia, którym ta produkcja służy za podstawę. Ale właśnie dlatego, że stosunki osobistej zależności tworzą podstawę społeczną, nie zachodzi potrzeba, aby prace i wytwory pracy przybierały fantastyczną postać, odrębną od swej rzeczywistej istoty. Znajdują one swe właściwe miejsce w mechanizmie społecznym, jako posługi osobiste i daniny w naturze. Forma przyrodzona pracy, jej charakter szczególny — a nie jej charakter ogólny i oderwany, jak w produkcji towarowej — jest tutaj jej bezpośrednio społeczną formą. Pańszczyzna tak samo się mierzy czasem pracy, jak i praca wytwarzająca towary, ale każdy chłop pańszczyźniany wie, że oddał on panu cząstkę swej własnej siły roboczej, używszy ją przy pracy na pańskiem. Dziesięcina należna klesze jest bardziej namacalna od jego błogosławieństwa. Cokolwiekbyśmy więc sądzili o rolach, w których ludzie w tem społeczeństwie względem siebie występują, w każdym razie stosunki społeczne ludzi w dziedzinie ich pracy ujawniają się wyraźnie, jako ich stosunki osobiste, a nie są ukryte pod maską społecznych stosunków rzeczy, wytworów pracy.
Dla rozpatrywania pracy wspólnej, to jest bezpośrednio uspołecznionej, nie potrzebujemy cofać się do pierwotnej jej formy, którą spotykamy na progu historji wszystkich ludów cywilizowanych[45]. Inny, lepiej nam znany przykład przedstawia patrjarchalny wiejski przemysł chłopskiej rodziny, która wytwarza na własny użytek zboże, bydło, przędzę, płótno, ubranie i t. d. Te rozmaite przedmioty są w oczach rodziny rozmaitemi wytworami jej pracy zbiorowej, ale nie występują jeden w stosunku do drugiego jako towary. Różne prace, wytwarzające te produkty, uprawa roli, hodowla bydła, przędzalnictwo, tkactwo, szycie i t. d. są już w swej postaci przyrodzonej czynnościami społecznemi, ponieważ są czynnościami rodziny, posiadającej swój własny samorzutny podział pracy, podobnie jak ma go produkcja towarowa. Różnice wieku i, płci i warunki przyrodzone pracy, zależne od pory roku, regulują podział pracy między członkami rodziny i czas pracy każdego. Lecz wydatek indywidualny siły roboczej, mierzony przez czas pracy, zgóry już jest wyznaczony, jako społeczna cecha samej pracy, gdyż indywidualne siły robocze od pierwszej chwili działają tylko jako organy zbiorowej siły roboczej rodziny.
Wyobraźmy sobie wreszcie, dla rozmaitości, związek wolnych ludzi, pracujących zapomocą wspólnych środków produkcji i traktujących świadomie swe indywidualne siły robocze jako części składowe pracy społecznej. Wszystko, cośmy powiedzieli o pracy Robinsona, powtarza się tutaj, tylko już nie jednostkowo, lecz społecznie. Wszystkie wytwory Robinsona były wyłącznie jego osobistemi wytworami i dlatego już były bezpośrednio przedmiotami jego użytku. Ogólny wytwór związkowy jest wytworem społecznym. Część tego wytworu służy nadal jako środek produkcji i ta część pozostaje uspołeczniona. Ale inna część zostaje spożyta przez członków związku jako środek spożycia; tę część muszą więc podzielić między sobą. Sposób tego podziału będzie zmieniał się zależnie od charakteru danego organizmu społecznego i od historycznego szczebla rozwoju wytwórców. Jedynie dla zestawienia z produkcją towarową przypuścimy, że udział każdego wytwórcy w środkach spożycia jest określony przez czas jego pracy. W ten sposób czas pracy odgrywałby rolę podwójną. Jego podział według społecznego planu utrzymuje właściwą proporcję między różnemi wykonywanemi funkcjami i odpowiedniemi potrzebami. Z drugiej zaś strony czas pracy jest miernikiem jednostkowego udziału wytwórcy w pracy zbiorowej, a stąd i jego udziału w części wytworu, przeznaczonej do spożycia jednostkowego. Społeczne stosunki między ludźmi, ich pracą i wytworami ich pracy są tutaj, zarówno w produkcji jak i przy podziale, proste i przejrzyste.
Świat wierzeń religijnych jest tylko odbiciem świata rzeczywistego. Społeczeństwo producentów towarów, gdzie ogólnospołeczny stosunek między wytwórcami polega na tem, że traktują oni swoje wytwory jako towary, czyli jako wartości i pod tą gładką postacią wartości porównywają swe jednostkowe prace jako jednakową pracę ludzką, społeczeństwo takie znajduje najodpowiedniejsze uzupełnienie religijne w chrześcijaństwie z jego kultem człowieka oderwanego, zwłaszcza w jego postaciach ukształtowanych przez mieszczaństwo, jak protestantyzm, deizm i t. d. W ustrojach społecznych staroazjatyckich, greckim, rzymskim i t. d. przeistoczenie wytworu w towar, a stąd i producent towarów, odgrywają rolę podrzędną i zyskują dopiero na znaczeniu wtedy, gdy ustrój chyli się już ku upadkowi. Właściwie ludy kupieckie żyją jedynie w szczelinach świata starożytnego, jak bogowie Epikura, lub jak Żydzi w porach społeczeństwa polskiego. Owe starożytne organizmy wytwórcze są o wiele prostsze i przejrzystsze od ustroju burżuazyjnego, lecz podstawą ich jest bądź niedojrzałość osobnika ludzkiego, który jeszcze nie zdołał zerwać sznura pępkowego, wiążącego go z pierwotnym rodowym związkiem, bądź prosty stosunek panowania i poddaństwa. Warunkiem ich bytu jest niski stopień rozwoju produkcyjności pracy i wynikające stąd skrępowanie człowieka przez warunki wytwarzania życia materjalnego, ciasny zakres stosunków zarówno ludzi pomiędzy sobą, jak ludzi z przyrodą. To istotne skrępowanie i ciasnota znajdują wyraz ideowy w dawnych religjach ludowych i kulcie przyrody. Religijny odblask rzeczywistego świata może zaniknąć dopiero wtedy, gdy stosunki praktycznego, powszedniego życia będą się rysowały człowiekowi w sposób przejrzysty, jako układ rozumnego stosunku ludzi do przyrody i ludzi między sobą. Ustrój życia społecznego, czyli materjalnego przebiegu produkcji, wtedy dopiero pozbędzie się zasłony z mgieł mistycznych, gdy stanie się dziełem swobodnie zrzeszonych ludzi, świadomie i planowo kierujących przebiegiem produkcji. Taki stan wymaga jednak określonej, materjalnej podstawy, czyli szeregu materjalnych warunków, które ze swej strony są żywiołowym wytworem długiego i bolesnego rozwoju dziejowego.
Ekonomja polityczna[46] dokonała wprawdzie rozbioru, jak
kolwiek niezupełnego, wartości i jej wielkości i odkryła treść, zawartą w tych formach; jednak nigdy nie postawiła sobie nawet pytania, dlaczego ta treść przybiera tę formę, dlaczego praca znajduje wyraz w wartości, a jej ilość, mierzona czasem pracy, w wielkości wartości wytworu?[47] Formy, które
zdradzają na pierwszy rzut oka, że właściwe są określonemu ustrojowi społecznemu, w którym jeszcze przebieg produkcji rządzi ludźmi, a nie człowiek przebiegiem produkcji, wydają się świadomości burżuazyjnej koniecznością równie naturalną i nieodmienną jak sama praca wytwórcza. Dlatego też burżuazyjna ekonomja polityczna traktuje formy organizacji produkcji, poprzedzające społeczeństwo burżuazyjne, mniej więcej tak samo jak Ojcowie Kościoła religje, które poprzedziły chrześcijaństwo.[48]
Nudny i jałowy spór o rolę, jaką przyroda odgrywa w tworzeniu wartości wymiennej, pokazuje, do jakiego stopnia wzrok części ekonomistów jest zaćmiony przez fetyszyzm nieodłączny od świata towarów czyli przez formę rzeczową, pod którą się kryją stosunki społeczne między pracami. Ponieważ wartość wymienna jest tylko pewnym społecznym sposobem wyrażania pracy, tkwiącej w danej rzeczy, nie zawiera ona więcej pierwiastków przyrodzonych niż naprzykład kurs obcej waluty.
Ponieważ forma towarowa jest najogólniejszą i najmniej rozwiniętą formą burżuazyjnej produkcji, występującą najwcześniej (jakkolwiek w sposób nie tak przemożny, a przez to charakterystyczny, jak dzisiaj), przeto fetyszyzm jej jest jeszcze względnie przejrzysty. Przy konkretniejszych formach znika nawet ten pozór prosty. Skąd bowiem płyną złudzenia systemu monetarnego? Nie dostrzegał on, że złoto i srebro wyobrażają, jako pieniądz, pewien społeczny stosunek, związany z produkcją, lecz uważa je za rzeczy o szczególnych, przyrodzonych własnościach społecznych. A spółczesna ekonomja, która z pogardliwym uśmiechem spogląda na system monetarny, — czy nie chwytamy jej na fetyszyzmie przy traktowaniu kapitału? Czyż to tak dawno pogrzebano złudzenie fizjokratów, że renta gruntowa wyrasta z ziemi, a nie ze społeczeństwa?
Aby nie uprzedzać faktów, zadowolimy się teraz tylko jednym przykładem, dotyczącym samej formy towarowej. Gdyby towary mogły przemawiać, to powiedziałyby: nasza wartość użytkowa ma znaczenie zapewne dla człowieka, nie obchodzi jednak nas, jako rzeczy. Ale jako rzeczy, posiadamy wartość. Odnosimy się do siebie nawzajem jako wartości wymienne, jak to widać z naszego ruchu jako rzeczy — towarów. Czyż ekonomista nie zapożycza swych słów od duszy towaru, gdy mówi: „Wartość (wymienna) jest właściwością rzeczy, bogactwo (wartość użytkowa) właściwością człowieka. Wartość w tem znaczeniu wymaga koniecznie wymiany, bogactwo jej nie wymaga“.[49] „Bogactwo jest właściwością człowieka, wartość — właściwością towaru. Człowiek lub społeczność jest bogata; perła lub diament są wartościowe... Perła lub diament mają wartość jako perła lub diament“.[50] Dotychczas żaden chemik nie odkrył wartości wymiennej w perle lub diamencie. Jednakże ekonomiści, którzy odkryli tę chemiczną substancję i którzy roszczą sobie pretensje do głębokiego krytycyzmu, uważają, że wartość użytkowa rzeczy jest niezależna od ich materjalnych własności, wartość zaś jest z niemi związana jako właściwość rzeczowa. A utwierdza ich w tem mniemaniu szczególna zaiste okoliczność, że o wartości użytkowej rzeczy człowiek się przekonywa bez pomocy zamiany, a więc w bezpośrednim stosunku między człowiekiem a rzeczą, podczas gdy odwrotnie wartość wymienna ujawnia się tylko przy zamianie, czyli przy akcie społecznym. Komuż nie stanie tutaj w pamięci poczciwy Dogberry i lekcja, którą daje stróżowi nocnemu Seacol: „Być pięknym mężczyzną to dar szczęśliwych okoliczności, ale umiejętność czytania i pisania otrzymujemy od natury“ (Szekspir: „Wiele hałasu o nic“)[51].[52]
Spożyciem siły roboczej jest sama praca. Nabywca siły roboczej spożywa ją, każąc pracować jej sprzedawcy. Sprzedawca staje się wskutek tego czynną siłą roboczą, robotnikiem, actu (czynnym), podczas gdy przedtem był nim tylko potentia (możliwym). Ażeby jego praca przybrała postać towiarów, przedewszystkiem musi przybrać formę wartości użytkowych, formę przedmiotów, służących do zaspokojenia potrzeb jakiegobądź rodzaju. A więc kapitalista każe robotnikowi sporządzać jakąś szczególną wartość użytkową, jakiś określony artykuł. Wytwarzanie wartości użytkowych, czyli dóbr, nie zmienia swej ogólnej natury wskutek tego, że odbywa się dla kapitalisty i pod jego kontrolą. To też proces pracy trzeba najpierw rozpatrywać niezależnie od wszelkiej określonej formy społeczeństwa Praca jest przedewszystkiem procesem, zachodzącym między człowiekiem i przyrodą. W procesie tym człowiek swym własnym czynem doprowadza do wymiany materji z przyrodą, reguluje i kontroluje tę wymianę. Wobec materji przyrodzonej występuje on sam, jako jedna z sił przyrodzonych. Wprawia w ruch siły przyrodzone, należące do jego ciała, jak ramiona i nogi, głowę i ręce, ażeby przyswoić sobie materję przyrodzoną w postaci, przydatnej dla swego życia. Oddziaływując swemi poruszeniami na przyrodę zewnętrzną, i zmieniając ją, człowiek zmienia zarazem i swoją własną naturę. Rozwija on drzemiące w niej siły i podporządkowuje ich grę swej własnej władzy. Nie mamy tu do czynienia z pierwszemi, po zwierzęcemu jeszcze instynktownemi, postaciami pracy. Okres, gdy praca ludzka nie strząsnęła jeszcze ze siebie swej pierwszej, instynktownej postaci, dawno już jest pogrążony w zamierzchłej przeszłości w chwili, gdy robotnik przybywa na rynek towarowy jako sprzedawca swej własnej siły roboczej. Naszem założeniem jest praca w postaci, właściwej wyłącznie tylko człowiekowi. Pająk np dokonywa czynności, podobnych do czynności tkacza, pszczoła zaś budową swych komórek woskowych mogłaby zawstydzić niejednego budowniczego. Ale nawet najgorszy budowniczy tem zgóry już różni się od pszczoły, że zanim zbuduje swą komórkę w wosku, musi ją przedtem zbudować we własnej głowie. Po zakończeniu przebiegu pracy robotnik osiąga wynik, który już przed rozpoczęciem pracy istniał w jego wyobraźni, a więc istniał idealnie. Człowiek nie poprzestaje na zmianie formy tego, co otrzymał od przyrody. W tem, co mu dała przyroda, urzeczywistnia on jeszcze swój cel, który jest mu znany, który jest dla niego prawem, określającem metody jego działania, i któremu musi on podporządkować swoją wolę. Przytem podporządkowanie to bynajmniej nie jest jakimś odosobnionym aktem. Niezależnie od wysiłku pracujących organów przez cały czas trwania pracy potrzebna jest celowa wola, przejawiająca się jako uwaga, a potrzebna jest tem bardziej, im mniej praca ta dzięki swemu charakterowi oraz sposobowi jej wykonania pociąga ku sobie robotnika, im mniej przeto jest dlań ponętna, jako gra jego własnych sił fizycznych i duchowych.
Prostemi momentami procesu pracy są: 1) celowa działalność czyli sama praca, 2) przedmiot, na który działa i 3) środki, któremi działa[53].
Ogólnym przedmiotem pracy ludzkiej, istniejącym bez żadnego spółudziału człowieka, jest ziemia (do której z punktu widzenia ekonomicznego zaliczyć trzeba i wodę), ta ziemia, która w czasach pierwotnych zaopatrywała ludzi w prowiant, w gotowe środki spożywcze[54]. Danemi przez przyrodę przedmiotami pracy są wszystkie rzeczy, które praca pozbawia tylko ich bezpośredniej łączności z ziemią. Np. ryba złowiona, oddzielona od swego żywiołu, to jest wody; drzewo, ścinane w puszczy; ruda, wyłamywana z żyły kruszcowej. Natomiast gdy przedmiot pracy został już, że tak rzekę, przefiltrowany przez pracę wcześniejszą, to nazywamy go surowcem. Dotyczy to np. wydobytej już rudy, którą trzeba przepłukać. Każdy surowiec jest przedmiotem pracy, ale nie każdy przedmiot pracy jest surowcem. Przedmiot pracy jest surowcem tylko wówczas, gdy dzięki pracy uległ już jakiejś przemianie.
Środkiem pracy jest rzecz lub zespół rzeczy, które robotnik umieszcza między sobą i przedmiotem pracy i które służą mu jako przewodniki jego oddziaływania na ten przedmiot. Korzysta on z mechanicznych, fizycznych i chemicznych właściwości rzeczy jako z narzędzi swej potęgi, ażeby zmusić je do celowego oddziaływania na inne rzeczy[55]. Przedmiot, którym robotnik owładnął bezpośrednio, — pominąwszy tylko zdobywanie gotowych środków spożywczych, np. owoców, przyczem za narzędzie pracy służą mu tylko organy jego własnego ciała — nie jest przedmiotem pracy, lecz środkiem pracy. W ten sposób czyni on przedmioty przyrody organami swej działalności, organem, podobnym do organów jego ciała, wskutek czego rozmiary jego przyrodzonej postaci ulegają naprzekór biblji przedłużeniu. Ziemia jest dla niego nie tylko pierwotną śpiżarnią, lecz i pierwotną zbrojownią środków pracy. Dostarcza mu ona np. kamieni do miotania, tłoczenia, tarcia, krajania i t. p. Sama ziemia staje się też środkiem pracy, ale posługiwanie się nią jako środkiem pracy w rolnictwie wymaga całego szeregu innych środków pracy i stosunkowo wysokiego już rozwoju siły roboczej[56]. Wogóle, gdy tylko proces pracy osiągnie choćby jaki taki stopień rozwoju, potrzebne stają się dlań środki pracy już przedtem obrobione. W najdawniejszych jaskiniach ludzkich znajdujemy już narzędzia kamienne i broń kamienną. Obok obrobionego kamienia, drzewa, kości i muszli największą rolę w tym wczesnym okresie odgrywa jako środek pracy zwierzę ujarzmione i oswojone, a więc już zmienione pracą ludzką[57]. Choć używanie i wyrób narzędzi pracy spotykamy w zarodku już u niektórych gatunków zwierzęcych, lecz mimo to narzędzia znamionują specyficznie ludzki przebieg pracy, a dlatego Franklin określa nawet człowieka, jako „a toolmaking animal“, jako zwierzę, wyrabiające narzędzia. Szczątki środków pracy mają tak samo doniosłe znaczenie dla oceny zamierzchłych formacyj ekonomicznych i społecznych, jak budowa szczątków szkieletów — dla rozpoznania organizacji zaginionych gatunków zwierzęcych. Epoki gospodarcze różnią się od siebie nie tem, co się robi, lecz tem, jak się robi, z pomocą jakich środków pracy[58]. Te środki pracy dają nam nietylko skalę rozwoju ludzkiej siły roboczej, lecz są też wykładnikiem stosunków społecznych, w jakich praca odbywa się. Pomiędzy środkami pracy znowuż środki mechaniczne, których zespół można nazwać układem kostnym i mięśniowym produkcji, stanowią daleko bardziej wyrazistą charakterystykę danej społecznej epoki produkcji, niż takie narzędzia pracy, które służą tylko jako pomieszczenie przedmiotu pracy, a których zespół można ogólnie nazwać układem naczyniowym produkcji, jak np. rury, beczki, kosze, naczynia i t. p. Dopiero w fabrykacji chemicznej nabierają, one doniosłego znaczenia[59].
Poza przedmiotami, z których pomocą praca oddziaływa na przedmiot pracy i które są wobec tego w ten lub inny sposób przewodnikami jej działalności, przebieg pracy włącza do rzędu swych środków, ujętych w szerszeni znaczeniu, wszelkie przedmiotowe warunki, które są wogóle potrzebne, ażeby proces ten mógł się odbywać. Nie należą one do niego bezpośrednio, lecz bez nich proces ten nie może zachodzić wcale lub tylko w sposób niedoskonały. Ogólnym środkiem pracy tego typu jest znowu sama ziemia, gdyż daje ona robotnikowi locus standi (miejsce pobytu), a jego procesowi — pole działania (field of employment). Tego rodzaju środkami pracy, już przedtem dostarczonemi przez pracę, są np. budynki robocze, kanały, drogi i t. p.
A więc, w procesie pracy działalność ludzka poprzez środki pracy osiąga zamierzoną zgóry zmianę przedmiotu pracy. Wynikiem procesu jest wytwór. Wytwór ten jest wartością użytkową, jest materjałem przyrodzonym, przystosowanym do potrzeb ludzkich dzięki zmianie swej formy. Praca skojarzyła się ze swym przedmiotem. Została ona ucieleśniona w przedmiocie, przedmiot zaś został obrobiony. To, co u robotnika było ruchem, teraz ukazuje się w wytworze, jako ustalona właściwość, jako byt. Robotnik prządł, a wytwór jest przędzą.
Jeżeli będziemy rozpatrywali cały proces z punktu widzenia jego wyniku, wytworu, to i środki pracy i przedmiot pracy okażą się środkami produkcji[60], a sama praca — pracą wytwórczą (produkcyjną)[61].
Podczas gdy jedna wartość użytkowa opuszcza proces pracy jako wytwór, to jednocześnie inne wartości użytkowe, wytwory wcześniejszych procesów pracy, wstępują — w ten proces w charakterze środków produkcji. Ta sama wartość użytkowa, która jest wytworem jednej pracy, jest środkiem wytwarzania jakiejś innej pracy. Wytwory są więc nietylko wynikiem, lecz zarazem i warunkiem procesu pracy.
Jeżeli wyłączymy przemysł dobywający, którego przedmiot pracy dany jest przez przyrodę, jak np. górnictwo, myślistwo, rybołóstwo i t. p. (rolnictwo tylko w tych wypadkach, gdy po raz pierwszy karczuje dziewicze grunty), to przedmiotem pracy wszystkich gałęzi przemysłu są surowce, czyli przedmioty pracy, już przefiltrowane przez pracę, już same będące wytworami pracy. Przykładem — nasiona w rolnictwie. Zwierzęta i rośliny, które zwykle są uważane za wytwór przyrody, są nietylko wytworem pracy, być może zeszłorocznej, lecz nadto w swej dzisiejszej postaci są wytworem przekształceń, dokonywanych przez całe pokolenia pod kontrolą ludzką i z pomocą pracy ludzkiej. Zresztą, jeśli chodzi zwłaszcza o środki pracy, to olbrzymia ich większość już na najpobieżniejsze wejrzenie zdradza ślady pracy minionej.
Surowiec może stanowić główną substancję pewnego wytworu lub też tylko przyczyniać się do jego powstania jako materjał pomocniczy. Materjał pomocniczy bądź zostaje spożyty w całości przez środki produkcji, jak np. węgiel przez maszynę parową, oliwa przez koło, siano przez konia pociągowego, bądź bywa dodawany do materjałów surowych, ażeby wywołać w nich zmianę materji, np. chlor do niebielonego płótna, węgiel do żelaza, farba do wełny, bądź wreszcie spółdziała wykonaniu samej pracy, jak np. materjały, użyte na oświetlenie i ogrzanie pomieszczenia pracy. Różnica między materjąłem surowym i pomocniczym zatraca się we właściwej fabrykacji chemicznej, tu bowiem żaden z użytych surowców nie zostaje zachowany, jako główna substancja wytworu[62].
Ponieważ każda rzecz odznacza się wielorakiemu właściwościami i dlatego jest zdolna do najrozmaitszych zastosowań, więc ten sam wytwór może być surowcem zgoła różnych przebiegów pracy. Naprzykład zboże jest surowcem dla młynarza, fabrykanta krochmalu, górzelnika, hodowcy i t. d. Jest ono też w postaci nasion surowcem produkcji samego zboża. Podobnie i węgiel porzuca kopalnię jako jej wytwór, a wchodzi do niej, jako środek produkcji.
Ten sam wytwór w tym samym procesie pracy może służyć i jako środek pracy i jako surowiec. Naprzykład przy tuczeniu bydła, gdzie jest ono zarazem obrabianym materjałem surowym i środkiem wyrobu nawozu.
Wytwór, istniejący w gotowej do spożycia postaci, może stać się znowu surowcem jakiegoś innego wytworu, — np. winogrona, jako surowiec wina. Albo też praca pozostawia swemu wytworowi taką postać, że i nadal może być tylko surowcem. Surowiec w tym stanie nazywa się półfabrykatem, a powinienby raczej nazywać się fabrykatem stopniowanym, np. bawełna, nici, przędza i t. p. Pierwotny surowiec, choć sam jest już wytworem, może przejść jeszcze przez cały szereg różnych procesów, przyczem we wciąż zmienionej postaci będzie wciąż czynny jako surowiec, aż póki ostatni proces pracy nie odrzuci go jako gotowy środek spożycia lub gotowy środek pracy.
Widzimy więc: czy dana wartość użytkowa okaże się surowcem, środkiem pracy czy też wytworem, to zależy całkowicie i wyłącznie od określonej funkcji jej w procesie pracy, od zajmowanego przez nią w tym procesie miejsca, przyczem określenia zmieniają się wraz ze zmianą tego miejsca.
A więc z chwilą, gdy pewien wytwór wstępuje w charakterze środka produkcji do nowego procesu pracy, zatraca on swój charakter wytworu. Funkcjonuje on już tylko jako przedmiotowy czynnik żywej pracy. Przędzarz traktuje wrzeciono tylko jako środek, a len tylko jako przedmiot przędzenia. Wszakże nie można w żaden sposób prząść bez przędzy i wrzeciona. To też istnienie tych wytworów jest niezbędne już przy rozpoczęciu przędzenia. Ale w samym procesie tym jest tak samo rzeczą obojętną, że len i wrzeciona są wytworem pracy minionej, jak w akcie odżywiania się jest rzeczą obojętną, że chleb jest wytworem minionych prac chłopa „ młynarza, piekarza i t. d. Odwrotnie. Jeżeli środki produkcji w przebiegu pracy przypominają nam o tem, że są wytworami pracy minionej, to tylko dzięki swym usterkom. Nóż, który nie kraje, przędza, która wciąż się rwie, przypominają dobitnie o nożowniku A lub o przędzarzu B. W udanym wytworze znika wszelki ślad pracy minionej, która ukształtowała jego właściwości użytkowe.
Maszyną, nieczynna w przebiegu pracy, jest bezużyteczna. Niezależnie od tego ulega ona niszczącemu działaniu naturalnej przemiany materji. Żelazo rdzewieje, drzewo butwieje. Przędza, gdy nie jest tkana ani dziana, jest tylko zepsutą bawełną. Żywa praca musi zawładnąć temi rzeczami, musi wskrzesić je z martwych, przekształcić je z możliwych tylko w rzeczywiste i czynne wartości użytkowe. Przetrawione w ogniu pracy, przyswojone przez nią, jako jej powłoki cielesne, powołane w jej przebiegu do funkcyj, zgodnych z ich przeznaczeniem i powołaniem, zostają one wprawdzie również spożyte, lecz spożyte celowo, jako części składowe nowych wartości użytkowych, nowych wytworów, gotowych wziąć udział w spożyciu indywidualnem jako środki utrzymania lub w nowym procesie pracy, jako środki produkcji.
Jeżeli więc istniejące wytwory są nietylko wynikiem, lecz i warunkiem istnienia procesu pracy, to z drugiej strony ich wkroczenie do tego procesu, a więc ich skojarzenie z żywą pracą, jest jedynym sposobem zachowania i urzeczywistnienia tych wytworów pracy minionej, jako wartości użytkowych.
Praca zużywa swe składniki materjalne, swój przedmiot i swe środki, zjada je, a więc jest procesem spożycia. To spożycie produkcyjne tem się różni od spożycia indywidualnego, że ostatnie spożywa produkty, jako środki utrzymania żyjącej jednostki, pierwsze zaś — jako środki utrzymania pracy, to jest siły roboczej w stanie czynnym. Wytworem przeto spożycia indywidualnego jest sam spożywca, wynikiem zaś spożycia produkcyjnego jest wytwór, różny od spożywcy.
Praca, której przedmiot i środki są same już wytworami, spożywa wytwory poto, żeby tworzyć nowe wytwory, czyli zużytkowuje wytwory jako środki wytwarzania wytworów. Ale tak samo jak pierwotnie proces pracy odbywa się tylko między człowiekiem i istniejącą bez jego spółudziału ziemią, tak samo i teraz wciąż jeszcze czynne są w nim również i takie środki produkcji, które są tylko dziełem przyrody i nie stanowią skojarzenia materjału przyrodzonego z pracą ludzką.
Proces pracy taki, jak go tu przedstawiliśmy w jego prostych i oderwanych momentach, jest celową czynnością dostarczania wartości użytkowych, przystosowywania dzieł przyrody do potrzeb ludzkich, powszechnym warunkiem wymiany materji między człowiekiem i przyrodą, wiecznym naturalnym warunkiem życia ludzkiego, a przeto jest czemś niezależnem od jakiejkolwiek formy tego życia, raczej czemś wspólnem wszystkim jego formom społecznym. Nie było wobec tego potrzeby przedstawiać robotnika w stosunku do innych robotników. Wystarczały nam z jednej strony człowiek i jego praca, a z drugiej strony — przyroda i jej materjały. Podobnie jak po smaku pszenicy nie można poznać, kto ją uprawiał, tak samo po przebiegu pracy nie można poznać, w jakich odbywa się warunkach, — czy pod batem brutalnego nadzorcy niewolników, czy też pod czujnem okiem kapitalisty; czy jest on dziełem Cyncynnata, uprawiającego swych parę morgów grantu, czy dzikiego, który kamieniem zabija drapieżne zwierzę[63].
Wróćmy do naszego kapitalisty in spe. Porzuciliśmy go, gdy nabył na rynku towarowym wszystkie czynniki, potrzebne w przebiegu pracy, — zarówno czynniki przedmiotowe czyli środki produkcji, jak czynnik osobowy, czyli siłę roboczą. Przemyślnym wzrokiem znawcy wypatrzył on środki produkcji i siłę roboczą, nadającą się do jego właśnie przedsiębiorstwa, do przędzalni, do fabryki obuwia i t. d. Nasz kapitalista zabiera się teraz do spożycia kupionego przez siebie towaru, siły roboczej, to jest zmusza posiadacza tej siły roboczej, robotnika, żeby pracą swą spożył środki produkcji. Ogólny charakter procesu pracy nie zmienia się, oczywiście, przez, to, że robotnik dokonywa go dla kapitalisty a nie dla siebie samego. Ale również i określone sposoby wyrabiania butów lub przędzy nie mogą natychmiast ulec zmianie wskutek wmieszania się kapitalisty. Musi on narazie brać siłę roboczą, jaką znajduje na rynku, a więc nabywa i pracę taką, jaka wytworzyła się w okresie, gdy jeszcze kapitalistów nie było. Przekształcenie samego sposobu produkcji wskutek podporządkowania pracy kapitałowi może nastąpić dopiero później i dlatego musi być też później rozpatrzone.
Proces pracy, odbywający się jako proces spożycia siły roboczej przez kapitalistę, wykazuje teraz dwa swoiste zjawiska.
Robotnik pracuje pod kontrolą kapitalisty, do którego należy jego praca. Kapitalista przestrzega, żeby praca odbywała się jak należy i żeby środki produkcji były stosowane celowo, a więc, żeby nie trwoniono materjałów surowych i żeby oszczędzano narzędzi pracy, to jest żeby niszczono je tylko o tyle, ile tego wymaga ich zużycie przy pracy.
Ale powtóre: wytwór jest własnością kapitalisty, a nie bezpośredniego wytwórcy-robotnika. Kapitalista opłaca np. dzienną wartość siły roboczej. Użytkowanie jej w ciągu tego dnia należy więc do niego, tak samo jak użytkowanie każdego innego towaru, np. konia, wynajętego na jeden dzień. Spożycie towaru należy do jego nabywcy, posiadacz zaś siły roboczej, dając mu swą pracę, daje mu w rzeczywistości tylko sprzedaną przez siebie wartość użytkową. Z chwilą, gdy wszedł do warsztatu kapitalisty, wartość użytkowa jego siły roboczej, a więc jej zużycie, praca, należy już do kapitalisty. Nabywając siłę roboczą, kapitalista zaszczepił samą pracę jako żywy czynnik fermentu martwym, a również do niego należącym składnikom wytworu. Z jego punktu widzenia proces pracy jest tylko spożyciem kupionego przezeń towaru siły roboczej, którą jednak może on spożyć tylko wówczas, gdy dołączy do niej środki produkcji. Proces pracy jest to proces, zachodzący między rzeczami, nabytemi przez kapitalistę, między należącemi do niego rzeczami. To też wytwór tego procesu należy do niego zupełnie tak samo, jak wytwór procesu fermentacyjnego w jego piwnicy[64]. Wytwór — własność kapitalisty — jest wartością, użytkową, np. przędzą, obuwiem i t. p. Ale chociaż buty są poniekąd podstawą postępu społecznego, a nasz kapitalista jest nie byle jakim postępowcem, to przecież fabrykuje on buty wcale nie dla nich samych. Wartość użytkowa nie jest wogóle w produkcji towarowej rzeczą, „qu’on aime pour elle même“ (którą się kocha dla niej samej). Wartości użytkowe są tu wytwarzane wogóle tylko dlatego i tylko o tyle, ponieważ i o ile są materjalnem podłożem, nosicielami wartości wymiennej. Naszemu zaś kapitaliście chodzi o dwie rzeczy. Po pierwsze, chce on wytwarzać pewną wartość użytkową, posiadającą wartość wymienną, pewien artykuł, przeznaczony na sprzedaż, pewien towar. Powtóre zaś chce on wytworzyć towar, którego wartość jest większa niż suma wartości towarów, potrzebnych do jego wytworzenia, a mianowicie środków produkcji i siły roboczej, na które wyłożył na rynku towarowym swoje dobre pieniądze. Chce on wytworzyć nietylko wartość użytkową lecz i towar, nietylko wartość użytkową, lecz i wartość i nietylko wartość, ale i wartość dodatkową.
Istotnie, skoro chodzi tu o produkcję towarową, to jest jasne, że dotąd rozpatrywaliśmy tylko jedną stronę procesu. Podobnie jak sam towar jest jednością wartości użytkowej i wartości, tak samo i proces produkcji musi być jednością procesu pracy i procesu tworzenia wartości.
Otóż rozpatrzmy teraz proces produkcji również jako proces tworzenia wartości.
Wiemy, że wartość każdego towaru określa się ilością pracy, zmaterjalizowanej w jego wartości użytkowej, czasem pracy, społecznie niezbędnym dla jego wytworzenia. Stosuje się to również i do wytworu, który osiągnął nasz kapitalista jako wynik procesu pracy. Trzeba więc przedewszystkiem obliczyć ilość pracy, zawartej w tym wytworze.
Niech to będzie np. przędza.
Dla wytworzenia przędzy przedewszystkiem potrzebny był jej surowiec, np. 10 funtów bawełny. Nie mamy żadnej potrzeby badać, czem jest wartość tej bawełny, gdyż kapitalista nabył ją na rynku według jej wartości np. za 10 szylingów. Cena bawełny wyobraża już pracę, potrzebną dla jej wytworzenia, jako przeciętną pracę społeczną. Następnie przypuszczamy, że masa zużytych przy przeróbce bawełny wrzecion, reprezentujących dla nas wszystkie pozostałe zużyte narzędzia pracy, posiada wartość 2 szylingów. Jeżeli suma złota, zawarta w 12 szylingach jest wytworem 24 godzin pracy, czyli dwóch dni roboczych, to wynika stąd przedewszystkiem, że w przędzy ucieleśnione są dwa dni robocze.
Nie powinna wprowadzać nas w błąd ta okoliczność, że bawełna zmieniła swą postać i że zużyta masa wrzecion całkowicie znikła. Zgodnie z ogólnem prawem wartości naprzykład 10 funtów przędzy jest równoważnikiem 10 funtów bawełny i ¼ wrzeciona, o ile wartość 40 funt. przędzy = wartości 40 funt. bawełny + wartość całego wrzeciona, to jest o ile dla wytworzenia obu stron tego równania potrzebna jest jednakowa ilość pracy. W danym wypadku ten sam czas pracy raz przejawia się w wartości użytkowej przędny, a drugi raz — w wartości użytkowej bawełny i wrzeciona. Dla wartości jest więc rzeczą zgoła obojętną, czy przejawia się w przędzy, we wrzecionach, czy też w bawełnie. Bawełna i wrzeciono, zamiast leżeć spokojnie obok siebie, zawiązują ze sobą w przebiegu przędzenia stosunek, stosunek ten zaś, przekształcając je w przędzę, zmienia ich formy użytkowe, lecz równie mało dotyka ich wartości, jakgdyby zostały one zastąpione przez równoważnik przędzy w drodze zwykłej zamiany.
Czas pracy, potrzebny do wytworzenia bawełny, jest częścią czasu pracy, potrzebnego do wytworzenia przędzy, względem której bawełna jest surowcem, a wobec tego jest zawarty w przędzy. To samo stosuje się i do czasu pracy, potrzebnego do wytworzenia tej masy wrzecion, bez których zużycia czyli spożycia bawełna nie może być wyprzędzona[65].
O ile więc chodzi o wartość przędzy i o potrzebny do jej wytworzenia czas pracy, to różne poszczególne, oddzielone od siebie w czasie i przestrzeni procesy pracy, które muszą, się odbyć, ażeby wytworzyć i sarną bawełnę i zużytą masę wrzecion i wreszcie żeby z tej bawełny i z wrzecion uczynić przędzę, mogą być uważane za różne kolejne fazy tego samego procesu pracy. Cała praca, zawarta w przędzy, jest pracą minioną. Najzupełniej obojętną okolicznością jest przytem to, że czas pracy, potrzebny do wytworzenia jej składników, upłynął wcześniej, w czasie zaprzeszłym, podczas gdy praca, zastosowana do procesu końcowego, do samego przędzenia, stoi bliżej czasu teraźniejszego, w zwykłym czasie przeszłym. Jeśli np. dla wzniesienia domu potrzebna jest określona ilość pracy, wynosząca dajmy na to 30 dni roboczych, to w ogólnej ilości ucieleśnionego w tym domu czasu pracy nie zmieni nic ta okoliczność, że trzydziesty dzień roboczy wziął udział w produkcji o 29 dni później niż pierwszy dzień roboczy. W ten sposób czas pracy, zawarty w materjale pracy i we środkach pracy, może być rozpatrywany zupełnie tak, jakgdyby był wydatkowany we wcześniejszem stadjum procesu przędzenia, poprzedzającem pracę przędzarza, dołączoną na końcu.
Wartości przeto środków produkcji, bawełny i wrzecion, wyrażone w cenie 12 szylingów, są częściami składowemi wartości przędzy czyli wartości wytworu.
Muszą być wszelako spełnione dwa warunki. Po pierwsze, bawełna i wrzeciona muszą być użyte rzeczywiście do wytworzenia jakiejś wartości użytkowej. W naszym przykładzie musi z nich powstać przędza. Dla wartości jest rzeczą obojętną, jaka wartość użytkowa ją dźwiga, ale musi ją dźwigać jakaś wartość użytkowa. Powtóre zaś niezbędną przesłanką jest, żeby użyty był tylko czas pracy, konieczny w danych społecznych warunkach produkcji. Gdyby więc dla uzyskania 1 funta przędzy konieczny był tylko 1 funt bawełny, to przy wytworzeniu 1 funta przędzy powinien być zużyty tylko 1 funt bawełny. To samo tyczy wrzecion. Gdyby naprzykład kapitaliście przyszła do głowy fantazja używać nie żelaznych lecz złotych wrzecion, to przecież mimo to w wartości przędzy mieściłaby się tylko praca społecznie niezbędna, to jest czas pracy, potrzebny do wytworzenia wrzecion żelaznych.
Wiemy już teraz, jaką część wartości przędzy stanowią środki produkcji, t. j. bawełna i wrzeciona. Wynosi ona 12 szylingów, czyli jest materjalizacją dwóch dni roboczych. Chodzi więc już teraz tylko o tę część wartości, którą, dołącza do bawełny praca samego przędzarza.
Teraz mamy tę pracę rozpatrzeć z zupełnie innego punktu widzenia niż podczas procesu pracy. Tam chodziło o celową działalność, zmierzającą do przekształcenia bawełny w przędzę. Im bardziej celowa była praca, tem lepsza przędza, o ile wszystkie inne warunki pozostawały niezmienione. Praca przędzarza była swoiście różna od innych prac produkcyjnych, a odmienność ta przejawiała się subjektywnie i objektywnie w szczególnym celu przędzenia, w jego szczególnym trybie pracy, w szczególnej naturze używanych przy niem środków produkcji, w szczególnej wartości użytkowej jego wytworu. Bawełna i wrzeciona są strawą odpowiednią dla pracy przędzenia, lecz nie można z ich pomocą fabrykować gwintowanych armat. Natomiast, o ile praca przędzarza jest pracą wartościotwórczą. czyli źródłem wartości, to niczem nie różni się od pracy puszkarza, wiercącego lufę armaty, lub też, sięgając po przykład bliższy, od pracy, zrealizowanej w środkach wytwarzania przędzy, od pracy plantatora bawełny, lub wytwórcy wrzecion. Jedynie dzięki tej tożsamości uprawa bawełny, wyrób wrzecion i przędzenie mogą stanowić tylko ilościowo różne części składowe tej samej zbiorowej wartości, wartości przędzy. Nie chodzi tu już o jakość, o właściwości i o treść pracy, lecz tylko i poprostu o jej ilość. Ilość tę można łatwo obliczyć. Przypuszczamy tutaj, że praca przędzenia jest pracą prostą, społecznie przeciętną. Przekonamy się później, że i przeciwne założenie zgoła nic w całej sprawie nie zmienia.
W przebiegu swym praca ze stanu działania przechodzi w stan bytowania, z formy ruchu do formy przedmiotu. Po upływie godziny ruch przędzenia przybiera postać pewnej ilości przędzy, a więc pewna określona ilość pracy, a mianowicie jedna godzina, wciela się w bawełnę. Mówimy: godzina, a to znaczy wydatkowanie siły roboczej przędzarza w ciągu godziny, gdyż przędzenie obchodzi nas tutaj tylko jako wydatkowanie siły roboczej, a nie jako swoista praca przędzenia.
Otóż rozstrzygające znaczenie ma to, żeby w czasie trwania procesu, t. j. w czasie przekształcania bawełny w przędzę, zużywany był tylko społecznie niezbędny czas pracy. Jeżeli w normalnych, t. j. przeciętnych społecznych warunkach produkcji 1⅔ funta bawełny musi być podczas 1 godziny pracy przekształcone w 1⅔ funta przędzy[66], to tylko taki dzień roboczy będzie uznany za 12-godzinny dzień roboczy, w którym 12 ✕ 1⅔, funta bawełny jest przemieniane w 12 ✕ 1⅔ funta przędzy. Albowiem tylko społecznie niezbędny czas pracy wchodzi w grę, jako tworzący wartość.
Podobnie jak sama praca, tak samo i materjały surowe oraz wytwór stoją teraz przed nami w zupełnie innem świetle niż z punktu widzenia właściwego procesu pracy. Surowiec wchodzi tu w rachubę tylko o tyle, o ile wchłania pewną określoną ilość pracy. W istocie, wskutek tego wchłonięcia przekształca się on w przędzę, albowiem siła robocza została wydatkowana i dołączona do niego w formie przędzenia. Lecz wytwór, przędza „ jest już teraz tylko miernikiem pracy, wchłoniętej przez bawełnę. Jeżeli w ciągu 1 godziny wyprzędzono 1⅔ funta bawełny lub przekształcono ją w 1⅔ funta przędzy, to 10 funtów przędzy wskazuje na 6 godzin wchłoniętej pracy. Określone i ustalone w drodze doświadczenia ilości wytworu nie wyobrażają teraz nic innego, jak tylko określone ilości pracy, określoną masę skrzepłego czasu pracy. Są one już tylko materjalizacją jednej godziny, dwóch godzin, jednego dnia pracy społecznej.
Że praca jest właśnie pracą przędzenia, że jej materjałem jest bawełna, a jej wytworem — przędza, to jest tutaj równie obojętne jak to, że przedmiot pracy sam jest już wytworem, a więc materjałem surowym. Gdyby robotnik był zatrudniony nie w przędzalni lecz w kopalni węgla, to przedmiot pracy, węgiel, byłby dany przez przyrodę. A jednak mimo to określona ilość wyrwanego z łona ziemi węgla, np. 1 centnar, wyobrażałaby również określoną ilość wchłoniętej pracy.
Założeniem naszem przy sprzedaży siły roboczej było, że jej dzienna wartość = 3 szylingom, przyczem suma ta jest wcieleniem 6 godzin pracy, a więc że właśnie takiej ilości pracy potrzeba teraz, aby wytworzyć przeciętną sumę dziennych środków utrzymania robotnika. Jeżeli tedy nasz robotnik w ciągu 1 godziny zamienia 1⅔ funta bawełny w 1⅔ funta przędzy, to w ciągu 6 godzin zamieni 10 funtów bawełny w 10 funtów przędzy. W toku procesu przędzenia bawełna wchłania więc w siebie 6 godzin pracy. Ta ilość pracy wyraża się w złocie sumę, 3 szylingów. Bawełnie nadano więc przez samo przędzenie nową, wartość 3 szylingów.
Przyjrzyjmyż się teraz całkowitej wartości wytworu, to jest 10 funtów przędzy. Są one ucieleśnieniem 2½ dni roboczych, a mianowicie 2 dni zawartych w bawełnie i w zużytej masie wrzecion i ½ dnia pracy wchłoniętej podczas przebiegu przędzenia. Ta sama ilość pracy wyraża się masę złota równą 15 szylingom. Cena więc 10 funtów przędzy, odpowiadająca ich wartości, wynosi 15 szylingów, cena zaś 1 funta przędzy wynosi 1 szyl. 6 pensów.
Nasz kapitalista jest zdumiony. Wartość wytworu jest równa wartości wyłożonego kapitału. Wartość wyłożona nie pomnożyła swej wartości, nie przyniosła wartości dodatkowej, pieniądze przeto nie przekształciły się w kapitał. Cena 10 funtów przędzy wynosi 15 szylingów, a wszak 15 szylingów również zostało wydanych na rynku towarowym na poszczególne składniki wytworu, czyli — co na jedno wychodzi — na czynniki przebiegu pracy: 10 szylingów na bawełnę, 2 szylingi na zużytą część wrzeciona i 3 szylingi na siłę roboczą. Na nic się nie zda przyrost wartości przędzy, gdyż jej wartość jest tylko sumą wartości, istniejących przedtem oddzielnie, jako bawełna, wrzeciono i siła robocza, a przecież z takiego zwykłego dodawania już przedtem istniejących wartości nie może w żaden sposób powstać wartość dodatkowa[67]. Wartości te są teraz skoncentrowane w jednym przedmiocie, ale istniały już one w sumie pieniędzy 15 szylingów, zanim jeszcze pieniądze te rozszczepiły się wskutek kupna trzech towarów.
Wynik ten sam przez się nie jest czemś dziwnem. Wartość 1 funta przędzy wynosi 1 szylinga 6 pensów, a za 10 funtów przędzy nasz kapitalista musiałby na rynku towarowym zapłacić 15 szylingów. Czy nabędzie on dla siebie na rynku gotowy dom mieszkalny, czy też każe go sobie sam zbudować, to przecież żadna z tych operacyj nie zwiększy sumy pieniędzy, wyłożonej na nabycie domu.
Kapitalista, który zna wulgarną, ekonomję jak swoje pięć palców, może nam wprawdzie oświadczyć, że wykładał swoje pieniądze po to, aby uzyskać dzięki temu więcej pieniędzy. Jednak droga, do piekła wybrukowana jest dobremi chęciami, a równie dobrze mógł on mieć zamiar robić pieniądze, wcale nie produkując[68]. Zaczyna więc grozić. Już go drugi raz nikt nie naciągnie. W przyszłości woli on kupować na rynku gotowe towary zamiast fabrykować je samemu. Jeżeli jednak wszyscy jego bracia kapitaliści uczynią to samo, to jakże znajdzie on na rynku towary? Pieniędzy zaś jeść nie może. Staje się więc namaszczony. Trzebaż mieć wzgląd na jego wstrzemięźliwość. Mógłby przecież przehulać swoje 15 szylingów. Zamiast tego jednak spożył je produkcyjnie i zrobił z nich przędzę. Ale też wzamian za to jest posiadaczem tej przędzy a nie wyrzutów sumienia. Jako żywo, nie może on wrócić do roli gromadzącego skarby sknery, wiemy bowiem, jakie są następstwa takiego ascetyzmu. Zresztą gdzie niema nic, tam ustaje nawet cesarskie prawo. Jakkolwiek wysoko cenilibyśmy zasługę jego wyrzeczenia się, absolutnie niema z czego opłacić ją extra, albowiem wartość wytworu, wychodzącego z procesu pracy, jest dokładnie równa sumie wartości towarów, które do tego procesu weszły. Niechże więc pociesza się tem, że cnota jest sama dla siebie zapłatą. Ale gdzie tam! Kapitalista staje się natarczywy. Przędza jest dla niego bezużyteczna. Wytworzył ją przecież na sprzedaż. A więc niech ją sprzedaje, albo jeszcze lepiej, niech w przyszłości wytwarza tylko to, co sam spożywa. Jest to wszak recepta, którą już przepisał mu jego lekarz nadworny, Mac Culloch, jako niezawodny środek przeciw zarazie nadprodukcji.
Teraz kapitalista pieni się. Niechno robotnik spróbuje swemi dziesięciu palcami wykonywać pracę, fabrykować towary z powietrza! Czyż to nie on — kapitalista — dostarczył robotnikowi materjałów, które dopiero pozwoliły mu zamienić swą, pracę w krew i ciało? Ponieważ zaś przeważna część społeczeństwa składa się z takich właśnie oberwańców, to czyż nie wyświadczył on niezmiernej usługi temu społeczeństwu swemi środkami produkcji, swą bawełną i swemi wrzecionami, czyż nie wyświadczył tej przysługi samemu robotnikowi, którego w dodatku zaopatrzył jeszcze w środki utrzymania? I czyż ma nie policzyć sobie tej zasługi? Ale czyż robotnik nie wyświadczył mu wzajemnej przysługi, przekształcając bawełnę i wrzeciona w przędzę? Poza tem zaś nie chodzi tu wogóle o usługi[69]. Usługa nie jest niczem innem, tylko pożyteczmem działaniem jakiejś wartości użytkowej, bądź towaru, bądź pracy[70]. Tu jednak chodzi o wartość wymienną. Kapitalista wypłacił robotnikowi wartość 3 szylingów. Robotnik zwrócił mu dokładny równoważnik tej sumy, w postaci wartości 3 szyi., dodanej przez siebie do wartości bawełny. Wartość za wartość. I oto nasz przyjaciel, tak dotąd dumny ze swego kapitału, przybiera nagle skromną postawę swego własnego robotnika. Czyż on sam nie pracował? Czyż nie wykonywał pracy kierowniczej, czyż nie dozorował przędzarza? Czyż ta jego praca też nie tworzy wartości? Lecz na to wzruszają ramionami jego własny majster i jego własny dyrektor. Wówczas nasz kapitalista z jowialnym uśmiechem przywdziewa znowu swą dawną skórę. Cała powyższa litanja to były kpiny. Nie przywiązuje on do tego ani za grosz znaczenia.. Te i podobne nędzne wykręty i jałowe kruczki pozostawia on profesorom ekonomji politycznej, właśnie za to opłacanym. On sam jest człowiekiem praktycznym, który wprawdzie poza swem przedsiębiorstwem nie zawsze obmyśla to, co ma powiedzieć, lecz zawsze wie, co robi w tem przedsiębiorstwie.
Przyjrzyjmy się temu bliżej. Wartość dzienna siły roboczej wyniosła 3 szylingi, gdyż ucieleśnia w sobie pół dnia roboczego. Znaczy to, że środki utrzymania, konieczne dla wytworzenia dziennej siły roboczej, kosztują, pół dnia roboczego. Ale praca miniona, zawarta w sile roboczej, i praca żywa, którą siła ta jest w stanie wykonać, dzienne koszty utrzymania siły roboczej i dzienne wydatkowanie tej siły roboczej — są to dwie zupełnie różne wielkości. Pierwsza z tych wielkości określa jej wartość wymienną, druga — stanowi jej wartość użytkową. Jeżeli pół dnia roboczego wystarczy na to, ażeby utrzymać robotnika przy życiu w ciągu 24 godzin, to fakt ten bynajmniej nie przeszkadza robotnikowi pracować przez cały dzień. Wartość siły roboczej i pomnożenie tej wartości w procesie pracy — to dwie różne wielkości. Tę właśnie różnicę wartości miał na oku kapitalista, nabywając siłę roboczą. Pożyteczna właściwość tej pracy, polegająca na tem, że może ona wytwarzać przędzę lub buty, była tylko nieodzownym warunkiem, gdyż praca, mająca tworzyć wartości, musi być wydatkowana w formie użytecznej. Decydowała jednak swoista wartość użytkowa tego towaru, polegająca na tem, że jest on źródłem wartości, i to wartości większej, niż jego własna. Jest to właśnie ta szczególna usługa, jakiej kapitalista oczekuje od siły roboczej. Przytem zaś postępuje on zgodnie z wiekuistemi sprawami wymiany towarowej. W istocie bowiem, sprzedawca siły roboczej, podobnie jak sprzedawca każdego innego towaru, realizuje jej wartość wymienną a wyzbywa się jej wartości użytkowej. Nie może on otrzymać tamtej, nie dając wzamian tej. Wartość użytkowa siły roboczej, praca, tak samo nie jest własnością jej sprzedawcy, jak wartość użytkowa sprzedanej oliwy nie należy do handlarza oliwy. Posiadacz pieniędzy opłacił dzienną wartość siły roboczej. Do niego więc należy jej użycie w ciągu dnia, to jest całodzienna praca. Ta okoliczność, że dzienne utrzymanie siły roboczej kosztuje tylko pół dnia roboczego, chociaż ta siła robocza może być czynna, może pracować przez cały dzień, że więc wartość, powstała wskutek jej jednodniowego użycia, jest dwukrotnością jej własnej wartości dziennej, — okoliczność ta jest wprawdzie szczególnem szczęściem nabywcy, ale bynajmniej nie oznacza krzywdy sprzedającego.
Kapitalista kazus ten przewidział i dlatego może się śmiać, i o też robotnik zastaje w warsztacie środki produkcji, potrzebne nie dla sześciogodzinnego, lecz dla dwunastogodzinnego dnia roboczego. Jeżeli 10 funtów bawełny wchłania 6 godzin pracy i przekształca się w 10 funtów przędzy, to 20 funtów bawełny wchłonie 12 godzin pracy i przekształci się w 20 funtów przędzy. Przyjrzyjmyż się temu wytworowi przedłużonego przebiegu pracy. W 20 funtach przędzy zastygło już 5 dni roboczych, z czego 4 przypada na bawełnę i na zużytą masę wrzecion, a 1 został wchłonięty przez bawełnę podczas przebiegu przędzenia. Otóż 5 dni roboczych wyraża się sumą 30 szylingów, t. j. sumą 1 funta st. 10 szyi. Taka więc będzie cena 20 funtów^ przędzy. Funt przędzy kosztuje teraz, jak przedtem, 1 szyi. 6 pensów. Ale suma wartości towarów, użytych w tym procesie, wynosi teraz 27 szylingów. Wartość przędzy wynosi 30 szylingów. Wartość wytworu przewyższyła o 1/9 wartość, wyłożoną w celu jego wytworzenia. W ten sposób 27 szylingów przemieniło się w 30 szylingów. Przyniosły one wartość dodatkową w sumie 3 szylingów. Sztuka udała się nareszcie. Pieniądz przekształcił się w kapitał.
Wszystkim warunkom zagadnienia stało się zadość, a prawa wymiany towarowej nie zostały w żadnej mierze naruszone. Został wymieniony równoważnik na równoważnik. Kapitalista, jako nabywca, zapłacił za wszystkie towary ich pełną wartość: za bawełnę, za zużyte wrzeciona, za siłę roboczą. Następnie uczynił to samo, co każdy inny nabywca towarów: spożył ich wartość użytkową. Proces spożycia siły roboczej, będący jednocześnie procesem wytwarzania towarów, dał wytwór w postaci 20 funtów przędzy, posiadającej wartość 30 szylingów. Kapitalista wraca potem na rynek i sprzedaje tu towar, podobnie jak przedtem kupił inny towar. Sprzedaje on każdy funt przędzy po 1 szyi. 6 pensów, ani na szeląg wyżej lub niżej od jego rzeczywistej wartości. A mimo to jednak osiąga z obiegu o 3 szyl. więcej, niż doń wniósł. Cały ten proces, ta przemiana jego pieniędzy w kapitał, odbywa się i zarazem nie odbywa się w sferze obiegu. Odbywa się w sferze obiegu, gdyż jest uwarunkowany przez nabycie siły roboczej na rynku towarowym. Nie odbywa się w sferze obiegu, gdyż jest tylko wstępem do procesu pomnażania wartości, przebiegającego w sferze produkcji. W ten sposób zaś „tout est pour le mieux dans le meilleur des mondes possibles“ (wszystko idzie jaknajlepiej w najlepszym z możliwych światów).
Zamieniając swe pieniądze na towary, które staną się materjalnemi składnikami nowego wytworu lub czynnikami procesu pracy, kojarząc te martwe przedmioty z żywą siłą roboczą, kapitalista zamienia wartość, czyli ucieleśnioną, umarłą pracę w kapitał, to jest w wartość, która sama się pomnaża, w żywego potwora, który zaczyna „pracować“, jakby był ogarnięty szałem miłosnym.
Jeżeli teraz porównamy proces tworzenia wartości z procesem pomnażania wartości czyli tworzenia wartości dodatkowej, to okaże się, że proces pomnażania wartości nie jest niczem innem, jak tylko procesem tworzenia wartości, przedłużonym poza pewien punkt. Jeżeli proces tworzenia wartości trwa tylko do punktu, gdy opłacona przez kapitał wartość płacy roboczej bywa zastąpiona przez nowy jej równoważnik, to pozostaje on tylko zwykłym procesem tworzenia wartości. Jeżeli jednak przeciąga się jeszcze po za ten punkt, to staje się procesem pomnażania wartości.
Jeżeli dalej porównamy proces tworzenia wartości z procesem pracy, to ostatni polega na pożytecznej pracy, wytwarzającej wartości użytkowe. Ruch jest tu rozpatrywany z punktu widzenia jakościowego, zależnie od swego szczególnego rodzaju i charakteru, według swego celu i swej treści. W procesie zaś tworzenia wartości ten sam proces pracy interesuje nas tylko ze strony ilościowej. Chodzi tu już tylko o czas, jakiego wymaga praca dla swych czynności, lub o długość okresu, w którym siła robocza jest wydatkowana. Środki produkcji działają tu wyłącznie jako środki wchłaniania pracy i wyobrażają tylko tę ilość pracy, którą ucieleśniają w sobie. Wchodzą tu one w rachubę tylko już jako określone ilości skrystalizowanej pracy. Praca, bądź zawarta w środkach produkcji, bądź dołączona przez siłę roboczą, mierzy się tylko czasem swego trwania. Wynosi ona tyle a tyle godzin, dni i t. d.
Ale wchodzi ona w grę tylko wówczas, gdy czas, zużyty na wytworzenie wartości użytkowej, jest społecznie niezbędny. Warunek ten ogarnia wiele różnych rzeczy. Siła robocza musi funkcjonować w normalnych warunkach. Jeżeli społecznie panującym środkiem pracy w przędzalni jest przędzarka, to nie można robotnikowi wciskać w rękę kołowrotka. Nie może on również zamiast bawełny normalnej jakości dostać odpadków, rwących się co chwila. W obu wypadkach zużyłby on na wytworzenie każdego funta przędzy więcej czasu, niż to jest społecznie niezbędne, ale ten nadmierny czas pracy nie dałby ani nowej wartości, ani nowych pieniędzy. Lecz normalny charakter materjalnych czynników pracy zależy nie od robotnika, a od kapitalisty. Dalszym warunkiem jest normalny charakter samej siły roboczej. W zawodzie, w którym jest zatrudniona, ta siła robocza musi posiadać przeciętną miarę wprawy, wyszkolenia i szybkości. Ale nasz kapitalista nabył na rynku pracy siłę roboczą normalnej jakości. Siła ta musi być wydatkowana z zachowaniem zwykłej przeciętnej miary wysilenia i społecznie przeciętnego stopnia intensywności (natężenia). Kapitalista dba o to jednak nader czujnie, żeby ani jednej chwili nie zmarnować bez pracy. Nabył on siłę roboczą na określony przeciąg czasu i dba teraz o to, żeby wyjść na swoje. Nie chce być okradziony. Wreszcie — a w tym celu ów pan ma swój osobny kodeks karny — nie można dopuścić do niewłaściwego spożycia surowców i środków pracy, gdyż zmarnowane materjały i środki pracy oznaczają zbyteczny wydatek określonych ilości minionej pracy, a więc nie wchodzą w rachubę i nie uczestniczą w tworzeniu wartości wytworu[71].
Widzimy więc: uzyskane poprzednio z analizy towaru rozróżnienie pomiędzy pracą, tworzącą wartość użytkową, a tą samą pracą, tworzącą wartość, ukazuje się nam teraz jako rozróżnienie między rozmaitemi stronami procesu produkcji.
Jako jedność procesu pracy i procesu tworzenia watości, proces produkcji jest procesem wytwarzania towarów. Jako jedność procesu pracy i procesu pomnażania wartości jest on kapitalistycznym procesem produkcji, kapitalistyczną, postacią produkcji towarowej.
Zauważyliśmy już przedtem, że z punktu widzenia procesu pomnażania wartości jest rzeczą obojętną, czy przyswojona przez kapitalistę praca jest prostą, społecznie przeciętną pracą, czy też pracą bardziej skomplikowaną, posiadającą wyższy ciężar gatunkowy. Praca, uchodząca wobec społecznie przeciętnej pracy za wyższą i bardziej skomplikowaną, jest przejawem siły roboczej, której powstanie wymagało większych kosztów, której wytworzenie kosztowało więcej czasu pracy i która posiada wobec tego większą wartość niż prosta siła robocza. Jeżeli wartość tej siły jest wyższa, to wyraża się ona również w pracy wyższego rodzaju, a wobec tego w przeciągu tych samych okresów czasu ucieleśnia się w stosunkowo wyższych wartościach. Jakakolwiek jednak różnica w stopniowaniu zachodziłaby między pracą przędzarza i pracą jubilera, to zawsze ta doza pracy robotnika jubilerskiego, która odtwarza tylko wartość jego własnej siły roboczej, w żaden sposób nie różni się jakościowo od tej dodatkowej dozy jego pracy, która tworzy wartość dodatkową. I przedtem i teraz wartość dodatkowa pochodzi tylko z ilościo-
wej nadwyżki pracy, z przedłużenia czasu trwania tego samego procesu pracy: w jednym wypadku procesu wytwarzania przędzy, w drugim zaś — procesu wytwarzania klejnotów[72].
Z drugiej strony w każdym procesie tworzenia wartości praca wyższa musi być zawsze sprowadzona do pracy społecznie przeciętnej, np. w stosunku 1 dnia pracy wyższej do 2 dni pracy prostej[73]. Gdy znakomici ekonomiści powstaję, przeciwko temu „dowolnemu twierdzeniu“, to możemy im śmiało powiedzieć, że im drzewa las zasłaniają. To, co im się wydaje fikcją teoretyczną, jest w gruncie rzeczy zabiegiem, stosowanym codziennie w każdym zakątku świata. Wszędzie wartości najrozmaitszych towarów wyrażane są, bez różnicy zapomocą pieniądza, to znaczy w określonych ilościach złota lub srebra. Już przez to samo różne odmiany pracy, których wyrazem są owe wartości, sprowadzane są w różnym stosunku do określonych ilości jednej i tej samej odmiany pracy zwykłej, pracy, wytwarzającej złoto i srebro. Przypuszczając więc, że zatrudniony przez kapitał robotnik spełnia prostą, społecznie przeciętną pracę, oszczędzamy sobie tylko zbytecznych operacyj i upraszczamy analizę.
Różne czynniki procesu pracy biorą, niejednakowy udział w tworzeniu wartości wytworu.
Robotnik przez dołączenie określonej ilości swej pracy nadaje przedmiotowi pracy nową wartość, niezależnie od określonego rodzaju, celu i technicznego charakteru swej pracy. Z drugiej zaś strony w wartości wytworu odnajdujemy wartość zużytych środków produkcji, np. wartość wrzeciona i bawełny w wartości przędzy. A więc wartość środków produkcji zostaje zachowana dzięki przeniesieniu na wytwór. Przeniesienie to zachodzi podczas przekształcenia środków produkcji w wytwór, w procesie pracy. Dokonywa się ono za pośrednictwem pracy. Ale jak?
Robotnik nie dwoi swej pracy, dokonanej w ciągu tego samego czasu, nie pracuje raz po to, żeby nadać bawełnie nową wartość, a drugi raz po to, żeby zachować jej dawną wartość, lub też — co wychodzi na jedno — żeby przenieść na wytwór, na przędzę, wartość przerabianej przez siebie bawełny i używanych przez siebie wrzecion. Poprostu zachowuje on dawną wartość przez dołączenie do niej nowej wartości. Ponieważ jednak dołączenie nowej wartości do przedmiotu pracy i zachowanie dawnej wartości w wytworze są dwoma zupełnie różnemi wynikami, osiąganemi przez robotnika w przeciągu tego samego czasu, pomimo, że pracuje on tylko jeden raz w tym samym czasie, więc ta dwoistość wyniku może, oczywiście, być wytłumaczona tylko dwoistością jego własnej pracy. W jednej i tej samej chwili musi ona przejawiać zdolność tworzenia wartości a zarazem zdolność zachowywania lub przenoszenia wartości.
W jakiż sposób każdy robotnik dołącza czas pracy, a więc i wartość? Zawsze tylko przez właściwy mu sposób pracy produkcyjnej. Przędzarz dołącza czas pracy tylko wówczas, gdy przędzie, tkacz — tylko wówczas, gdy tka, kowal — gdy kuje. Dzięki jednak celowej formie, w jakiej wogóle dołączają oni swą pracę, a więc i nową wartość, przez przędzenie, tkanie lub kucie, — dzięki tej formie środki produkcji, jak np. bawełna i wrzeciona, przędza i krosno, żelazo i kowadło, stają się składnikami nowego wytworu, nowej wartości użytkowej[74]. Dawna forma ich wartości użytkowej znika, lecz tylko po to, żeby zmartwychwstać w formie nowej wartości użytkowej. Jednak przy rozpatrywaniu procesu tworzenia wartości okazało się, że o ile pewna wartość użytkowa została w sposób celowy zużyta do wytworzenia jakiejś nowej wartości użytkowej, to czas pracy, potrzebny do wytworzenia zużytej wartości użytkowej, stanowi część czasu roboczego, potrzebnego dla wytworzenia nowej wartości użytkowej, a więc jest czasem pracy, przeniesionym ze zużytych środków produkcji na nowy wytwór. Robotnik przeto zachowuje wartość zużytych środków produkcji lub przenosi ją, jako część składową wartości, na nowy wytwór nie przez dołączenie swej pracy wogóle, lecz przez szczególny użyteczny charakter, przez swoiście produkcyjną formę tej dołączonej pracy. W charakterze tej celowej działalności produkcyjnej, przędzenia, tkania, kucia, praca samym swym kontaktem wskrzesza zamarłe środki produkcji, czyni je żywemi czynnikami procesu pracy i kojarzy się z niemi w produktach.
Gdyby swoista produkcyjna praca robotnika nie była przędzeniem, to nie przekształciłaby bawełny w przędzę, a przeto nie przeniosłaby na przędzę wartości bawełny oraz wrzecion. Ale jeżeli robotnik ów zmieni zawód i stanie się stolarzem, to i tak po dawnemu w ciągu dnia roboczego dołączy do swego materjału nową wartość. Dołącza on więc tę wartość nie dlatego, że jego praca jest pracą przędzalniczą lub stolarską, lecz dlatego, że jest abstrakcyjną, społeczną pracą wogóle. Dołącza on określoną ilość wartości nie dlatego, że jego praca posiada jakiś szczególnie użyteczny charakter, lecz dlatego, że trwa określony czas. A więc w swym abstrakcyjnym, ogólnym charakterze, jako wydatkowanie ludzkiej siły roboczej, praca przędzarza dołącza do wartości bawełny i wrzecion nową wartość, natomiast w charakterze konkretnego, szczególnego, użytecznego przebiegu przędzenia przenosi wartość tych środków produkcji na wytwór, a więc zachowuje ich wartość w wytworze. Stąd dwoistość jej wyników w jednej i tej samej chwili.
Samo ilościowe dołączanie pracy dołącza nową wartość, jakość zaś dodanej pracy zachowuje w wytworze dawną wartość środków produkcji. To dwoiste działanie tej samej pracy, jako następstwo jej dwoistego charakteru, przejawia się namacalnie w najrozmaitszych zjawiskach.
Przypuśćmy, że jakiś wynalazek pozwala przędzarzowi wyprząść w ciągu 6 godzin tyleż bawełny, co przedtem w przeciągu 36 godzin. Jako celowo pożyteczna, produkcyjna działalność, praca jego 6-krotnie zwiększyła swą siłę. Jej wytwór wzrósł sześciokrotnie i wynosi 36 funtów przędzy zamiast 6. Ale 36 funtów bawełny wchłania teraz taką samą ilość czasu pracy, jak przedtem 6 funtów. Do każdego funta bawełny dołącza się 6 razy mniej nowej pracy niż przy dawnych metodach, a więc również tylko szóstą część dawnej wartości. Z drugiej zaś strony w wytworze, w 36 funtach przędzy, istnieje teraz 6 razy większa niż dawniej wartość bawełny. W ciągu 6 godzin przędzenia zostaje zachowana i przeniesiona na wytwór sześciokrotnie większa wartość materjałów surowych, pomimo, że do tego samego materjału surowego dołącza się nowa wartość sześciokrotnie mniejsza. Wskazuje to, że w tym samym niepodzielnym przebiegu pracy zdolność zachowywania wartości jest zasadniczo różna od jej zdolności tworzenia wartości. Im więcej niezbędnego czasu pracy zużywa się podczas operacji przędzenia na tę samą ilość bawełny, tem większa jest nowa wartość nadana bawełnie, natomiast im więcej funtów bawełny można wyprząść w ciągu tego samego okresu czasu, tem większa jest dawna wartość, zachowana w wytworze.
Przyjmijmy naodwrót, że wydajność pracy przędzalniczej nie uległa zmianie, a więc przędzarz zużywa jak przedtem tak i teraz jednakową ilość czasu, ażeby funt bawełny zamienić w funt przędzy. Natomiast niech się zmieni sama wartość wymienna bawełny, tak, że cena jednego jej funta zmniejszy się lub wzrośnie sześciokrotnie. W obu wypadkach przędzarz do jednakowej ilości bawełny dołącza jednakową ilość czasu pracy, a więc jednakową wartość, i w obu wypadkach w przeciągu tego samego czasu wytwarza taką samą ilość przędzy. A przecież wartość, przenoszona przez niego z bawełny na przędzę, w jednym wypadku sześciokrotnie się zmniejszy, w drugim zaś — sześciokrotnie wzrośnie. To samo nastąpi, gdy środki pracy podrożeją lub stanieją, lecz w przebiegu pracy oddają wciąż te same usługi.
Jeżeli techniczne warunki procesu przędzenia pozostają niezmienione, a zarazem i wartość środków produkcji nie ulega również zmianie, to przędzarz w ciągu jednakowych okresów czasu zużywa zarówno teraz jak poprzednio jednakowe ilości materjałów surowych i maszyn, o niezmienionej wartości. Wartość, zachowana przezeń w wytworze, stoi wówczas w prostym stosunku do nowej wartości, dołączanej przez niego. W ciągu dwóch tygodni dołącza on dwa razy więcej pracy, a więc i dwa razy więcej wartości, niż w ciągu jednego tygodnia, a zarazem przerobi dwa razy więcej materjału o dwa razy większej wartości i zużyje dwa razy więcej maszyn o dwa razy większej wartości, a więc w wytworze dwutygodniowym zachowa dwa razy większą wartość niż wytworze jednego tygodnia. W danych niezmienionych warunkach produkcji robotnik zachowuje tem więcej wartości, im więcej dołącza nowej, ale zachowuje większą wartość nie dlatego, że dołącza większą wartość, lecz dlatego, że ją dołącza w warunkach niezmienionych i niezależnych od swej własnej pracy.
Zresztą, w pewnem względnem znaczeniu można powiedzieć, że robotnik zawsze zachowuje dawne wartości w tej samej proporcji, w jakiej dodaje nowe. Niezależnie bowiem od tego, czy bawełna z 2 sz. podniesie się do 3 sz. lub spadnie do 1 sz., a więc niezależnie od wszelkich zmian jej wartości, zawsze robotnik w wytworze jednej godziny zachowa dwa razy mniej wartości bawełny, niż w wytworze dwóch godzin. Jeżeli następnie zmienia się wydajność jego własnej pracy, jeżeli zwiększa się ona lub spada, to np. w ciągu 1 godziny będzie on prządł więcej lub mniej bawełny niż wprzódy, a wobec tego zachowa więcej lub mniej wartości bawełny w wytworze jednej godziny pracy. Ale przecież mimo to wszystko w ciągu dwóch godzin pracy zachowa on dwa razy większą wartość, niż w ciągu jednej godziny.
Jeżeli pominiemy wyłącznie symboliczną postać wartości, a mianowicie znak wartościowy, to może ona istnieć tylko w jakiejś wartości użytkowej, w jakiejś rzeczy. (Sam nawet człowiek, rozpatrywany poprostu jako uosobienie siły roboczej, jest przedmiotem przyrodzonym, jest rzeczą, choć coprawda rzeczą żywą, i świadomą, siebie, a sama praca jest rzeczowym przejawem tej siły). Jeżeli więc ginie wartość użytkowa, to ginie zarazem i wartość. Środki produkcji nie tracą swej wartości wraz ze swą wartością użytkową, gdyż dzięki procesowi pracy porzucają w rzeczywistości pierwotną postać swej wartości użytkowej tylko po to, ażeby w wytworze uzyskać postać innej wartości użytkowej. Ale choć dla wartości tak bardzo ważne jest, żeby istniała w formie jakiejkolwiek wartości użytkowej, to jednak jest dla niej zupełnie obojętne, w której mianowicie wartości użytkowej ma istnieć, jak o tem świadczy metamorfoza towarów. Wynika to stąd, że w procesie pracy wartość środka produkcji wówczas tylko przechodzi na produkt, jeżeli ów środek produkcji wraz ze swą samoistną wartością użytkową traci również swą wartość wymienną. Udziela on wytworowi tylko tę część swej wartości, którą utracił, jako środek produkcji. Otóż pod tym względem różne rzeczowe czynniki procesu pracy zachowują się niejednakowo.
Węgiel, którym opalamy maszynę, znika bez śladu, podobnie jak oliwa, którą smarujemy osie kół i t. p. Barwniki i inne materjały pomocnicze znikają również, ale pozostawiają po sobie ślady we właściwościach wytworu. Surowiec stanowi substancję wytworu, lecz zmienia swą postać. A więc surowiec i materjały pomocnicze tracą samoistny kształt, w jakim wstępowały do przebiegu pracy, jako wartości użytkowe. Inna sprawa z właściwemi środkami pracy. Narzędzie, maszyna, budynek fabryczny, naczynie i t. p. — wszystkie te przedmioty służą przebiegowi pracy tylko dopóty, dopóki zachowują swój kształt pierwotny i dopóki mogą jutro w tej samej postaci co wczoraj, wziąć znowu udział w procesie pracy. Podobnie zaś jak przez cały czas swego życia, w procesie pracy, tak sarno i po swej śmierci zachowują one względem wytworu swój samoistny kształt. Trupy maszyn, narzędzi, budynków roboczych i t.d. wciąż jeszcze istnieją oddzielnie od wytworów, których powstaniu dopomogły. Jeżeli teraz przyjrzymy się całemu okresowi służby takiego środka pracy, od chwili jego wejścia do warsztatu aż do chwili wygnania do graciarni, to okaże się, że w ciągu tego czasu jego wartość użytkowa została całkowicie spożyta przez pracę, a wobec tego jego wartość wymienna w całości przeszła na wytwór. Jeżeli np. maszyna przędzalnicza przeżyła lat 10, to w ciągu tego 10-letniego przebiegu pracy jej całkowita wartość przeszła na 10-letni wytwór. A więc okres życia danego środka pracy ogarnia większą lub mniejszą liczbę wciąż powtarzanych przezeń procesów pracy. Przytem ze środkiem pracy dzieje się tak samo, jak z człowiekiem. Każdy człowiek codzień zbliża się do śmierci o całe 24 godziny. Po żadnym człowieku nie znać, ile dni dzieli go jeszcze od zgonu. A przecież nie przeszkadza to towarzystwu ubezpieczeń na życie wysnuwać z liczb przeciętnych, dotyczących życia ludzkiego, wnioski nietylko zupełnie pewne, lecz — co najważniejsza — nader zyskowne. Tak samo i ze środkami pracy. Wiadomo z doświadczenia, jak długo wytrzyma przeciętnie dany środek pracy, np. pewna maszyna określonego typu. Przypuśćmy, że jej wartość użytkowa w procesie pracy przetrwa tylko 6 dni. W takim razie codziennie straci ona przeciętnie 1/6 swej wartości użytkowej, a wobec tego udziela ⅙ część swej wartości wytworowi dziennemu. W ten sposób wylicza się zużycie wszystkich środków pracy, a więc np. codzienny ubytek ich wartości użytkowej i odpowiadające mu codzienne przeniesienie części ich wartości na wytwór.
Wynika stąd w sposób uderzający, że dany środek pracy nigdy nie udziela wytworowi więcej wartości, niż jej stracił w procesie pracy wskutek zniszczenia swej wartości użytkowej. Gdyby nie miał wcale wartości, to jest gdyby sam nie był wytworem pracy ludzkiej, to nie traciłby wartości i nie udzielałby jej wytworom. Byłby czynnikiem tworzenia wartości użytkowej, lecz nie wartości wymiennej. Dotyczy to mianowicie tych wszystkich środków produkcji, które są dane przez przyrodę bez spółudziału ludzkiego, np. ziemi, wiatru, wody, żelaza w złożach kruszcowych, drzew w puszczy i t. p.
Spotykamy się tu jeszcze z innem ciekawem zjawiskiem. Niech dana maszyna ma np. 1000 f. st. wartości i zużywa się w przeciągu 1000 dni. W takim razie codziennie 1/1000 część wartości maszyny przechodzi z niej na jej wytwór dzienny. Zarazem jednak w procesie pracy uczestniczy wciąż cała maszyna, choć coprawda z wciąż zmniejszającą się siłą żywotną. Okazuje się więc, że jeden z czynników procesu pracy, jeden ze środków produkcji, uczestniczy w całości w procesie pracy, lecz tylko częściowo w procesie tworzenia wartości. Różnica między procesem pracy a procesem tworzenia wartości odbija się więc tutaj na swych materjalnych czynnikach, albowiem jeden i ten sam środek produkcji w tym samym procesie produkcji wchodzi w rachubę w całości, jako pierwiastek procesu pracy, a tylko ułamkowo, jako pierwiastek tworzenia wartości[75].
Z drugiej zaś strony, naodwrót, dany środek produkcji może jako całość wziąć udział w procesie tworzenia wartości, choć tylko ułamkowo uczestniczył w procesie pracy. Przypuśćmy, że przy przędzeniu bawełny z pośród 115 funtów przypada codzień 15 funtów nie na przędzę, lecz na „devil’s dust“ (odpadki, pył bawełniany). Otóż, jeżeli ten odsetek 15% odpadków jest normalny i nieodłączny od przeciętnej przeróbki bawełny, to wartość tych 15 funtów bawełny, nie wchodzących w skład przędzy, zupełnie tak samo dolicza się do wartości przędzy, jak wartość pozostałych 100 funtów, stanowiących jej substancję. Wartość użytkowa 15 funtów bawełny musi się ulotnić, ażeby powstało 100 funt. przędzy. Zniszczenie więc tej bawełny jest warunkiem wytworzenia przędzy. Właśnie dlatego udziela ona przędzy swej wartości. Dotyczy to również wszelkich odpadków procesu pracy, przynajmniej w tym stopniu, w jakim odpadki te nie stają się z powrotem nowemi środkami produkcji, a więc nowemi samoistnemi wartościami użytkowemi. Tak naprzykład w wielkich fabrykach maszyn w Manchesterze można widzieć góry odpadków żelaza, zestruganych przez cyklopowe maszyny niby wióry drzewa. Wieczorem wszystko to wędruje na wielkich wozach do odlewni żelaza, skąd nazajutrz wraca znów do fabryki w postaci bloków żelaznych.
Środki produkcji o tyle tylko przenoszą swą wartość na nowy kształt wytworu, o ile same w procesie pracy tracą wartość wraz ze swą dawną wartością użytkową. Maximum utraty wartości, jaka może je spotkać, określa się oczywiście ich pierwotną wartością, z jaką wstąpiły w proces pracy, lub też ilością czasu roboczego, potrzebnego do ich wytworzenia. A więc środki produkcji nigdy nie mogą nadać wytworowi więcej wartości niż jej same posiadają, niezależnie od procesu pracy, któremu służą. Jakkolwiek pożyteczny byłby dany materjał, dana maszyna, dany środek produkcji, to przecież, jeśli kosztował 150 funt. st. czyli, dajmy na to, 500 dni roboczych, to do całkowitego produktu, wytwarzanego przy jego pomocy, nie dołączy w żadnym razie więcej, niż 150 f. st. Jego wartość określa nie proces pracy, który wchodzi on jako środek produkcji, lecz proces pracy, z którego wychodzi jako wytwór. W procesie pracy służy on tylko jako wartość użytkowa, jako rzecz, obdarzona pożytecznemi właściwościami, a wobec tego nie nadawałby wytworowi żadnej wartości, gdyby nie posiadał tej wartości już przed wejściem do tego procesu[76].
Skoro praca wytwórcza przekształciła środki produkcji w składniki nowego wytworu, to ich wartość odbywa jakąś wędrówkę dusz. Ze spożytego ciała przechodzi ona w ciało nowoukształcone. Lecz ta wędrówka dusz odbywa się jakby poza plecami pracy rzeczywistej. Robotnik nie może dołączać nowej pracy, a więc tworzyć nowej wartości, nie zachowując dawnych wartości, albowiem musi dołączać swą pracę zawsze w pożytecznej określonej formie, a nie może dołączać jej w pożytecznej formie, nie czyniąc zarazem wytworów środkami wytwarzania nowych wytworów i nie przenosząc w ten sposób ich wartości na nowy wytwór. A więc jest to jakby przyrodzona właściwość czynnej siły roboczej, żywej pracy, że przez dodanie wartości zachowuje też wartość, — przyrodzona właściwość, która nic nie kosztuje robotnika, ale przynosi znaczną korzyść kapitaliście, a mianowicie zachowanie wartości posiadanego kapitału[77]. Dopóki interes idzie gładko, kapitalista zbyt jest zagłębiony w liczeniu swych zysków, żeby mógł zauważyć ten hojny dar pracy robotniczej. Lecz gwałtowne przerwy w procesie pracy, kryzysy, przypominają mu o tem boleśnie[78].
Spożyciu wogóle ulega wartość użytkowa środków produk-
cji, gdyż dzięki spożyciu wartości użytkowej, praca tworzy produkty. Wartość tych środków w gruncie rzeczy nie zostaje spożyta[79], a więc nie może być odtworzona. Zostaje ona zachowana, ale nie dlatego, że dokonano z nią, samą jakiejś operacji w przebiegu pracy, lecz ponieważ wartość użytkowa, w której istniała ona pierwotnie, znikła teraz wprawdzie, lecz znikła tylko w innej wartości użytkowej. To też wartość środków produkcji zjawia się na nowo w wartości wytworu, lecz, ściśle mówiąc, nie jest odtwarzana. Wytworzona zostaje tylko nowa wartość użytkowa, w której dawna wartość wymienna zjawia się na nowo[80].
Inaczej z subjektywnym czynnikiem procesu pracy, — z czynną siłą roboczą. Podczas gdy praca dzięki swej celowej formie przenosi wartość środków produkcji na wytwór i zachowuje ją, to każda chwila jej ruchu tworzy przyrost wartości, nową wartość. Przyjmijmy, że proces produkcji zostaje przerwany w chwili, gdy robotnik wytworzył równoważnik swej własnej
siły roboczej, gdy dołączył doń np. w 6 godzinnej pracy wartość 3 sz. Wartość ta stanowi przewyżkę wartości całego wytworu nad tą jej częścią, która powstała z wartości środków produkcji. Jest to jedyna wartość oryginalna, jaka powstała w ramach tego procesu, jedyna część wartości wytworu, wytworzona przez ten proces sam. Wprawdzie i ona odtwarza tylko pieniądze, wyłożone przez kapitalistę przy nabywaniu siły roboczej, a przez samego robotnika wydane już na środki utrzymania. W stosunku do wydanych 3 sz. nowa wartość 3 sz. jest tylko reprodukcją (odtworzeniem). Ale jest ona odtworzona rzeczywiście, a nie tylko pozornie, jak wartość środków produkcji. Zastąpienie jednej wartości przez drugą dokonywa się tutaj przez tworzenie nowej wartości.
Wiemy już jednak, że proces pracy trwa również i potem, gdy równoważnik wartości siły roboczej został odtworzony i dołączony do przedmiotu pracy. Zamiast 6 godzin, któreby na to wystarczały, proces trwa np. 12 godzin. Dzięki więc zatrudnieniu siły roboczej nietylko zostaje odtworzona jej własna wartość, lecz i wytwarzana jest pewna nadwyżka wartości. Ta wartość dodatkowa stanowi przewyżkę wartości wytworu nad wartością spożytych składników wytworu, t. j. środków produkcji i siły roboczej.
Przedstawiając rolę, odgrywaną przez poszczególne czynniki procesu pracy w kształtowaniu wartości wytworu, w rzeczywistości scharakteryzowaliśmy już przez to samo funkcje różnych części składowych kapitału w procesie pomnażania jego wartości. Przewyżka całkowitej wartości wytworu nad sumą wartości jego składników jest przewyżką kapitału, który pomnożył już swą wartość, nad wartością kapitału, pierwotnie wyłożonego. Środki produkcji po jednej stronie, a siła robocza po drugiej — są to tylko różne formy istnienia, przybierane przez pierwotną wartość kapitału przy zrzucaniu z siebie formy pieniężnej i przy przekształcaniu się w czynniki procesu pracy.
A więc ta część kapitału, która przkształca się w środki produkcji, t. j. surowce, materjały pomocnicze i środki pracy, nie zmienia wielkości swej wartości w procesie produkcji. Dlatego nazywam ją stałą częścią kapitału, lub krócej kapitałem stałym.
W przeciwieństwie do tego ta część kapitału, która przekształciła się w siłę roboczą, zmienia swą wartość w ciągu procesu produkcji. Odtwarza ona swój własny równoważnik, a ponadto pewną nadwyżkę, wartość dodatkową, która znowu może się zmieniać, może być większa lub mniejsza. Ta część kapitału przekształca się więc wciąż ze stałej wielkości w zmienną. To też nazywam ją zmienną częścią kapitału, lub krócej: kapitałem zmiennym. Te same części składowe kapitału, które z punktu widzenia procesu pracy różnią się od siebie, jako czynniki objektywne i subjektywne, jako środki produkcji i siła robocza, z punktu widzenia procesu pomnażania wartości różnią się od siebie, jako kapitał stały i kapitał zmienny.
Pojęcie kapitału stałego bynajmniej nie wyłącza rewolucji w wartości jego części składowych. Przypuśćmy, że funt bawełny kosztuje dziś 1 szyi., a nazajutrz wskutek nieurodzaju bawełny podskoczy do 2 szyi. Stara bawełna, przerabiana w dalszym ciągu, była kupowana według wartości 1 sz., ale mimo to teraz dołącza do wytworu wartość 2 sz. Również i bawełna już wyprzędzona, być może już znajdująca się na rynku w postaci przędzy, dodaje do wytworu dwukrotność swej pierwotnej wartości. Widzimy jednak, że te zmiany wartości nie zależą od pomnożenia wartości bawełny w samym procesie przędzenia. Gdyby nawet dawniejsza bawełna wcale jeszcze nie wzięła udziału w procesie pracy, to i tak mogłaby być sprzedana po 2 szyi. zamiast po 1 szyi. Naodwrót: im mniejszą liczbę procesów pracy przeszła ona, tem pewniejszy jest ten wynik. To też w razie takiej rewolucji cen zasadą spekulacji jest, żeby spekulować na surowcu, możliwie najmniej obrobionym: raczej na przędzy, niż na tkaninie i raczej na samej bawełnie, niż na przędzy. Źródłem zmiany wartości jest tu proces wytwarzania bawełny, a nie proces, w którym jest ona środkiem produkcji, a więc kapitałem stałym. Wprawdzie wartość towaru określa się ilością zawartej w nim pracy, ale samo określenie tej ilości pracy ma charakter społeczny. Jeżeli czas pracy, społecznie niezbędny do wytworzenia towaru, uległ zmianie — a przecież ta sarna ilość bawełny przy gorszym urodzaju wyobraża większą ilość pracy, niż przy lepszym — to fakt ten musi się odbić i na towarze dawniejszego pochodzenia, albowiem towar ów zawsze jest tylko pojedyń-
Podobnie jak wartość surowców, tak samo i wartość środków pracy, czynnych już w procesie produkcji, np. maszyn i t. p., może ulec zmianie, a wskutek tego może też ulec zmianie i ta część wartości, którą środki pracy udzielają wytworowi. Jeżeli np. wskutek jakiegoś nowego wynalazku maszyna pewnego rodzaju może być odtworzona z mniejszym nakładem pracy, to i stara maszyna traci mniejszą lub większą część wartości, a wskutek tego przekazuje wytworowi stosunkowo mniejszą wartość. Ale i tutaj również zmiana wartości powstaje poza procesem produkcji, w którym ta maszyna funkcjonuje jako środek produkcji. W tym procesie nie udziela ona wytworowi nigdy więcej wartości, niż jej posiada niezależnie od tego procesu.
Podobnie jak zmiana wartości środków produkcji, nawet wówczas, gdy jej działanie przejawia się już po dokonanem wstąpieniu ich do procesu produkcji, nie zmienia ich charakteru, jako kapitału stałego, tak samo i zmiana w proporcji między kapitałem stałym i zmiennym nie dotyczy w niczem ich funkcjonalnej różnicy (t. j. różnicy pomiędzy ich czynnościami i w przebiegu tworzenia wartości). Tak np. techniczne warunki procesu pracy mogły się tak zmienić, że gdy przedtem 10 robotników z pomocą 10 małowartościowych narzędzi przerabiało stosunkowo drobne ilości surowca, to teraz 1 robotnik z pomocą kosztownej maszyny przerabia sto razy więcej surowca. W tym wypadku kapitał stały, t. j. suma wartości zastosowanych środków produkcji, wzrósłby bardzo znacznie, zmienna zaś część kapitału, wyłożona na siłę roboczą, bardzo silnie skurczyłaby się. Zmiana ta jednak wpłynęłaby tylko na stosunek ilościowy między kapitałem stałym i zmiennym, czyli na stosunek, w jakim cały kapitał rozpada się na części składowe stałą i zmienną, lecz nie narusza niczem różnicy między kapitałem stałym a zmiennym.
Wartość dodatkowa, wytworzona w procesie produkcji przez kapitał wyłożony, który nazwiemy K, czyli pomnożenie wartości wyłożonego kapitału K, występuje przedewszystkiem jako przewyżka wartości wytworu nad sumą. wartości czynników jego produkcji.
Kapitał K rozpada się na dwie części, — na sumę pieniędzy c, na środki produkcji, i na sumę pieniędzy v, wydatkowaną na zakup siły roboczej; c wyobraża część wartości, zamienioną w kapitał stały (constantes Kapital), v zaś — część, zamienioną w kapitał zmienny (variables Kapital). Pierwotnie więc K = c + v, np. wyłożony kapitał 500 f. st. (K) = 410 f. st. kapitału stałego (c) + 90 f. st. kapitału zmiennego (v). Pod koniec przebiegu produkcji otrzymujemy towar, którego wartość = (c + v) + m, gdzie m jest wartością dodatkową (Mehrwert), np. 410 f. st. (c) plus 90 f. st. (v) plus 90 f. st. (m). Pierwotny kapitał K zmienił się w K¹, wzrósł z 500 f. st. do 590 f. st. Różnica między niemi = m, to jest = wartości dodatkowej 90 f. st. Ponieważ wartość czynników produkcji jest równa wartości wyłożonego kapitału, więc w rzeczywistości zwykłą tautologją jest twierdzenie, że przewyżka wartości wytworu nad wartością czynników jego produkcji jest równa pomnożeniu wartości wyłożonego kapitału, czyli że równa jest wytworzonej wartości dodatkowej.
A jednak tautologja ta wymaga bliższego określenia. Z wartością wytworu porównywana jest wartość czynników produkcji, zużytych przy jego tworzeniu. Otóż widzieliśmy, że część zastosowanego kapitału stałego, złożona ze środków pracy, przekazuje wytworowi tylko pewien ułamek swej wartości, podczas gdy reszta zachowuje nadal swą dotychczasową formę bytu. Ponieważ zaś forma ta nie odgrywa żadnej roli w tworzeniu wartości, można więc od niej abstrahować. Włączenie jej do rachunku nie zmieniłoby zgoła nic. Przypuśćmy, że kapitał stały c = 410 f. st. i składa się z 312 f. st. surowców, z 44 f. st. materjałów pomocniczych i z 54 f. st. maszyn, zużytych przy wytwarzaniu, podczas gdy wartość maszyn, istotnie zastosowanych, wynosi 1054 f. st. W rachunku uwzględniamy, jako wyłożoną na wytworzenie wartości produktu, tylko wartość 54 f. st., utraconą przez maszyny wskutek ich funkcjonowania, a więc przekazaną wytworowi Gdybyśmy zaś uwzględnili również 1000 f. st., które istnieją nadal w dotychczasowej postaci, jako maszyny parowe i t. p., to musielibyśmy je uwzględnić po obu stronach równania, a mianowicie po stronie wartości wyłożonej i po stronie wartości wytworu[82] — a wówczas otrzymalibyśmy 1500 f. st., względnie — 1590 f. st. Różnica czyli wartość dodatkowa wyniosłaby, podobnie jak przedtem, 90 f. st. Wszędzie więc, gdzie co innego nie wynika jasno z toku wykładu, rozumiemy przez kapitał stały, wyłożony dla wytwarzania wartości, tylko wartość środków produkcji, zużytą w toku wytwarzania.
Zaznaczywszy to, wróćmy do naszej formuły K = c + v, która przekształca się potem w K¹ = (c + v) + m, wskutek czego K przekształca się w K¹. Wiadomo, że wartość kapitału stałego zostaje tylko odtworzona w wartości wytworu. A więc wartość istotnie nowo wytworzona w tym procesie, jest czemś innem, niż osiągnięta w nim wartość wytworu, a więc wynosi nie (c + v) — f — m, jakby się mogło wydawać na pierwsze wejrzenie, to jest nie 410 c + 90 v 90 m, lecz v + m, to jest 90 v + 90 m. Nowowytworzona wartość wynosi więc nie 590 f. st. lecz 180 f. st. Gdyby c, kapitał stały, było równe zeru, to jest inaczej mówiąc, gdyby istniały gałęzie przemysłu, w których kapitalista nie stosuje wcale wytworzonych środków produkcji, — ani surowców, ani materjałów pomocniczych, ani narzędzi pracy, — a tylko dane przez przyrodę materjały oraz siłę roboczą, to na wytwór nie przeniosłaby ani jedna stała cząstka wartości. Ten składnik wartości wytworu, wynoszący w naszym przykładzie 410 f. st. odpadłby, ale wartość nowowytworzona, wynosząca 180 f. st. i zawierająca 90 f. st. wartości dodatkowej, pozostałaby niezmieniona, a zupełnie tak samo byłoby i wówczas, gdyby c wyobrażało olbrzymią sumę wartości. Mielibyśmy K = 0 + v = v, zaś K¹, to jest kapitał o wartości pomonżonej, byłby = 0 + v + m, lecz K¹ — K byłoby teraz jak przedtem = m. Gdyby naodwrót było m = 0, to jest inaczej mówiąc, gdyby siła robocza, której wartość została wyłożona w postaci kapitału zmiennego, wytwarzała tylko swą równowartość, to K = c + v, zaś K¹ (t. j. wartość wytworu) = (c + v) + 0, a więc K = K¹. Wyłożony kapitał nie pomnożyłby swej wartości.
Istotnie, wiemy, już, że wartość dodatkowa jest poprostu następstwem zmiany wartości, zachodzącej w v, to jest w części kapitału, zamienionej w siłę roboczą, a więc, że v + m = v + Δv, przyczem Δv oznacza przyrost v. Jednak rzeczywista zmiana wartości i stosunek, w jakim ta wartość się zmienia, ulegają zaciemnieniu, ponieważ wzrost zmiennej części kapitału powoduje również wzrost całego wyłożonego kapitału. Wynosił on 500 f. st., obecnie zaś wynosi 590 f. st. Czysta przeto analiza procesu wymaga, żeby zupełnie abstrahować od tej części wartości wytworu, która jest tylko odtworzeniem stałej części wartości kapitału. Trzeba więc przyjąć kapitał stały c = 0, a w ten sposób zastosować prawo matematyczne, dotyczące operowania wielkościami stałemi i zmiennemi, gdy wielkość stała tylko przez dodawanie lub odejmowanie związana jest ze zmienną.
Inna trudność wypływa z pierwotnej formy kapitału zmiennego. Tak więc w powyższym przykładzie K¹ = 410 f. st. kapitału stałego + 90 f. st. kapitału zmiennego + 90 f. st. wartości dodatkowej. Otóż 90 f. st. jest wielkością daną, a więc stałą, wobec czego wydaje się rzeczą niewłaściwą traktować ją jako wielkość zmienną. Ale 90 f. st. kapitału zmiennego, jest tu w rzeczywistości tylko symbolem procesu, przez jaki wartość ta przechodzi. Część kapitału, wyłożona na zakup siły roboczej, tak samo jak i wartość nabytej siły roboczej, jest określoną ilością ucieleśnionej pracy, a więc stałą wielkością wartości. W samym jednak procesie produkcji miejsce wyłożonych 90 f. st. zajmuje czynna siła robocza, miejsce pracy martwej — praca żywa, miejsce wielkości nieruchomej — wielkość płynna, miejsce wielkości stałej — wielkość zmienna. Wynikiem jest odtworzenie v, powiększonego o pewien przyrost. Z punktu widzenia produkcji kapitalistycznej cały ten proces jest tylko rumchem własnym pierwotnie stałej wartości, zamienionej w siłę roboczą. Na jej dobro zapisywany jest cały ten proces i jego rezultat. To też jeżeli formuła 90 f. st. kapitału zmiennego, czyli pomnażającej się wartości wydaje się pełną sprzeczności, to wyraża ona tylko sprzeczność, właściwą produkcji kapitalistycznej.
Przyrównanie kapitału stałego do zera dziwi na pierwsze wejrzenie. A jednak w życiu codziennem spotykamy się z tem nieustannie. Jeżeli np. ktoś chce obliczyć zyski angielskiego przemysłu bawełnianego, to przedewszystkiem odejmuje cenę bawełny, zapłaconą Stanom Zjednoczonym, Indjom, Egiptowi i t. d., a więc przyjmuje wartość kapitału, poprostu odtwarzaną na nowo w wartości wytworu, za równą zeru.
Swoją drogą wielkie znaczenie ekonomiczne posiada nietylko stosunek wartości dodatkowej do tej części kapitału, od której bezpośrednio pochodzi i której zmianę wartości wyobraża, lecz i do całego kapitału wyłożonego. To też stosunek ten obszerniej potraktujemy w księdze trzeciej. Ażeby zwiększyć wartość jednej części kapitału przez zamianę jej na siłę roboczą, trzeba inną. część tego kapitału przekształcić w środki produkcji. Ażeby kapitał zmienny mógł funkcjonować, musi być wyłożony kapitał stały w odpowiedniej proporcji, zależnie od określonego technicznego charakteru procesu pracy. Ta jednak okoliczność, że w procesie chemicznym potrzebne są retorty i inne naczynia, nie przeszkadza nam abstrahować od tych retort przy analizie. O ile ma być badane tylko tworzenie wartości i zmiany w niej, zachodzące same przez się to jest w czystym stanie, to środki produkcji, te materjalne kształty kapitału stałego, są tylko materjalnemi naczyniami, w których zastyga płynna siła, tworząca wartość. Rodzaj więc tej materji jest rzeczą obojętną, — może być nią żelazo, bawełna i t, p. Również i jej wartość jest rzeczą obojętną. Musi ona tylko istnieć w wystarczającej masie, ażeby mogła wchłonąć tę ilość pracy, która ma być wydatkowana w przebiegu produkcji. Jeżeli ta masa jest dana, to jej wartość może się zmniejszać lub zwiększać, lub może ona nie posiadać żadnej wartości, jak nie posiada jej ziemia lub morze, a nie dotknie to w niczem procesu tworzenia wartości lub zmiany wartości[83].
Na razie więc przyjmujemy, że stała część kapitału = 0. Kapitał wyłożony z wzoru c + v sprowadza się do samego v, wartość zaś wytworu z wzoru (c + v) + m do wzoru wartości wytworzonej v + m. Jeżeli wartość wytworzona = 180 f. st, przyczem suma ta jest wcieleniem pracy, wykonanej w ciągu całego czasu trwania procesu produkcji, to musimy z sumy tej odjąć wartość kapitału zmiennego = 90 f. st., ażeby otrzymać wartość dodatkową = 90 f. st. Suma 90 f. st. = m wyraża tutaj wielkość bezwzględną wytworzonej wartości dodatkowej. Zaś jej wielkość stosunkowa, a więc stosunek, w jakim kapitał zmienny powiększył swoją wartość, jest oczywiście określona przez stosunek wartości dodatkowej do kapitału zmiennego, a więc wyraża się ułamkiem . W powyższym przykładzie wynosi on więc 90/90 = 100%. To stosunkowe pomnożenie wartości kapitału zmiennego, czyli stosunkową wielkość wartości dodatkowej, nazywam stopą wartości dodatkowej[84].
Widzieliśmy, że robotnik podczas pewnego okresu procesu pracy wytwarza tylko wartość swej własnej siły roboczej, to jest wartość potrzebnych dla siebie środków utrzymania. Ponieważ wytwarza on w ustroju, opartym na społecznym podziale pracy, wytwarza więc swe środki utrzymania nie wprost, lecz w formie pewnego szczególnego towaru, np. w postaci przędzy, której wartość jest równa wartości jego środków utrzymania lub sumie pieniędzy, za które może je sobie kupić. Część dnia roboczego, jaką zużyje on na to, będzie mniejsza lub większa, zależnie od wartości jego przeciętnych dziennych środków utrzymania, a więc zależnie od przeciętnej ilości dziennego czasu pracy, potrzebnego dla jej wytworzenia. Jeżeli wartość jego dziennego utrzymania wyobraża przeciętnie 6 godzin wcielonej w nie pracy, to robotnik musi pracować przeciętnie 6 godzin dziennie, ażeby ją wytworzyć. Gdyby nawet nie pracował dla kapitalisty, tylko dla siebie samego i na własny rachunek, to i tak przy pozostałych warunkach niezmienionych musiałby
przeciętnie pracować przez taką. samą część dnia, ażeby wytworzyć wartość swej siły roboczej i w ten sposób zdobyć środki, potrzebne dla swego utrzymania czyli dla ustawicznego odtwarzania swych sił. Ponieważ jednak podczas tej części dnia roboczego, gdy wytwarza on dzienną wartość siły roboczej, dajmy na to w sumie 3 sz., wytwarza tylko równoważnik jej wartości, już opłaconej przez kapitalistę[85], czyli zastępuje tylko nowowytworzoną wartością wartość wyłożoną kapitału zmiennego, więc to wytwarzanie wartości jest tylko jej odtwarzaniem. Wobec powyższego tę część dnia roboczego, w czasie której odbywa się to odtwarzanie, nazywam niezbędnym czasem pracy, a pracę, wykonaną w tym czasie, nazywam pracą niezbędną[86]. Jest ona niezbędna dla robotnika, gdyż nie zależy od jakiejkolwiek społecznej formy jego pracy. Niezbędna zaś dla kapitału i jego świata, gdyż jego podstawą jest ciągłość istnienia robotnika.
Drugi okres przebiegu pracy, stojący już poza granicami pracy niezbędnej, również — wprawdzie wymaga od robotnika pewnej pracy, to jest wydatkowania siły roboczej, lecz nie tworzy już dla niego żadnej wartości. Okres ten tworzy wartość dodatkową, posiadającą dla kapitalisty cały urok tworzenia z niczego. Tę część dnia roboczego nazywam czasem pracy dodatkowym, a pracę, wydatkowaną w tym czasie, nazywam pracą dodatkową (surplus labour). Podobnie zaś, jak dla poznania wartości wogóle rozstrzygające znaczenie miało ujęcie jej, jako zwykłego skrzepnięcia czasu pracy, jako ucieleśnionej pracy, tak samo dla poznania wartości dodatkowej, rozstrzygające znaczenie posiada ujęcie jej, jako zwykłego skrzepnięcia dodatkowego czasu pracy, jako ucieleśnionej pracy dodatkowej. Poszczególne formacje społeczno-gospodarcze, jak np. niewolnictwo i najemnictwo, różnią się od siebie tylko sposobem, w jaki ta praca dodatkowa wyciskana bywa z bezpośredniego wytwórcy, z robotnika[87].
Skoro wartość kapitału zmiennego równa się wartości nabytej przezeń siły roboczej i skoro wartość tej siły roboczej określa niezbędną część dnia roboczego, podczas gdy wartość dodatkowa ze swej strony jest określona przez dodatkową część dnia roboczego, więc wynika stąd: wartość dodatkowa tak ma się do kapitału zmiennego, jak praca dodatkowa do niezbędnej, czyli stopa wartości dodatkowej
Obie te proporcje wyrażają tylko w różnej postaci ten sam stosunek, a mianowicie raz w postaci pracy zakrzepłej, drugi raz zaś w postaci pracy płynnej.
Stopa wartości dodatkowej jest przeto wykładnikiem stopnia wyzysku siły roboczej przez kapitał czyli robotnika przez kapitalistę[88].
Zgodnie z naszem założeniem wartość wytworu = 410 f. st. + 90 f. st. i + 90 f. st. m, a wyłożony kapitał wynosi 500 f. st. Ponieważ wartość dodatkowa = 90, a kapitał wyłożony = 500, więc zgodnie ze zwykłym sposobem obliczania otrzymalibyśmy, że stopa wartości dodatkowej (którą zwykle utożsamiają ze stopą zysku) wynosi 18%. Jest to stosunek tak niski, że mógłby zaiste wzruszyć serca pana Carey’a i innych apostołów harmonji W rzeczywistości jednak stopa wartości dodatkowej wynosi nie mK, czyli nie mc+v, lecz mv, a więc nie 9050, lecz 9090 = 100%, t. j. z górą pięć razy więcej niż pozorny stopień wyzysku. Chociaż więc w danym wypadku nie znamy ani bezwzględnej wielkości dnia roboczego, ani okresu pracy (dzień, tydzień i t. p.), ani wreszcie liczby robotników, wprawionych jednocześnie w nich przez kapitał zmienny w sumie 90 f. st., to jednak stopa wartości dodatkowej — dzięki temu, że można ją też przedstawić w formie: praca dodatkowapraca niezbędna’ wskazuje nam dokładny stosunek między dwiema częściami składowemi dnia roboczego. Wynosi on 100%. A więc robotnik pracował przez pół dnia dla siebie, a przez drugie pół — dla kapitalisty.
Metodę obliczenia stopy wartości dodatkowej można więc w krótkości określić jak następuje. Bierzemy całą wartość wytworu i zakładamy, że odnawiająca się tylko w niej wartość kapitału stałego jest równa zeru. Pozostała suma wartości jest jedyną nową wartością, istotnie wytworzoną w przebiegu tworzenia towaru. Jeżeli wartość dodatkowa jest dana, to obejmujemy ją od tej nowowytworzonej wartości, ażeby otrzymać kapitał zmienny. Odwrotnie postępujemy wówczas, gdy dany jest ten kapitał, a poszukujemy wartości dodatkowej. Jeżeli dane są obie wielkości, to pozostaje nam do wykonania tylko czynność ostatnia, a mianowicie wyliczenie stosunku wartości dodatkowej do m kapitału zmiennego, mv.
Pomimo całej prostoty tej metody, nie będzie może zbyteczne podanie kilku przykładów, które lepiej zaznajomią nieoswojonego z nią czytelnika z właściwem ujęciem sprawy.
Weźmy naprzód przykład przędzalni o 10.000 wrzecion systemu „Mule“, wyrabiającej z bawełny amerykańskiej przędzę Nr. 32 i wytwarzającej 1 funt tej przędzy tygodniowo na wrzeciono. Odpadki wynoszą 6%. A więc co tydzień 10.600 f. bawełny jest przerabianych w 10.000 f. przędzy i 600 f. odpadków. W kwietniu roku 1871 bawełna ta kosztowała po 7¾ pensów za funt, a więc całe 10.600 f. — okrągło 342 funt. sterl. 10.000 wrzecion wraz z maszynami dla przedwstępnej przeróbki bawełny i wraz z maszyną parową, kosztują 1 f. st. na wrzeciono, a więc 10.000 f. sterl. Ich zużycie roczne wynosi 10% = 1.000 f. st., a więc tygodniowo 20 f. st. Komorne za budynek fabryczny wynosi 300 f. st. rocznie, czyli 6 f. st. tygodniowo. Węgiel (4 funty na godzinę i na konia parowego, przy 100 koniach mechanicznych [wskaźnikowych] i 60 godzinach tygodniowo wraz z ogrzaniem budynku) wynosi 11 tonn tygodniowo, co czyni okrągłe 4% f. st. na tydzień przy cenie 8 sz, 6 pensów za tonnę. Gaz kosztuje 1 f. st. tygodniowo, oliwa — 4½ f. st. tygodniowo, a więc wszystkie materjały pomocnicze — 10 f. st. tygodniowo. A więc stała część wartości wynosi 378 f. st. tygodniowo. Płace robocze wynoszą 52 f. st. tygodniowo. Wynika stąd, że kapitał stały i zmienny wynoszą razem 378 + 52 = 430 f. st. tygodniowo.
Cena przędzy wynosi 12¼ pensa za funt, czyli 10.000 funtów przędzy = 510 f. st., a wartość dodatkowa = 510 — 430 = 80 f. st. Przypuszczamy, że stała część wartości w sumie 378 f. st. równa się zeru, ponieważ nie uczestniczy ona w tygodniowem tworzeniu wartości. Nie jest nowowytworzona, lecz tylko przeniesiona. Pozostaje suma wytworzonej w ciągu tygodnia wartości, wynosząca 132 = 52 f. st. kapitału zmiennego + 80 f. st. wartości dodatkowej. Stopa wartości dodatkowej równa się więc 80/52 = 15311/13%. Przy przeciętnym dziesięciogodzinnym dniu roboczym czyni to: praca niezbędna = 331/33 godzin i praca dodatkowa = 62/33 godzin[89].
-
nasiona (pszenica) 1 f. st. 9 sz. nawóz 2 f. st. 10 sz. praca robocza 3 f. st. 10 sz. ogółem 7 f. st. 9 sz. -
dziesięciny, podatki i t.p. 1 f. st. 1 sz. renta 1 f. st. 8 sz. zysk dzierżawcy i proc. 1 f. st. 2 sz. ogółem 3 f. st. 11 sz.
Wartość dodatkowa — zawsze pod tym warunkiem, że cena wytworu równa się jego wartości, — została tu rozbita na różne rubryki, jak zysk, procent, dziesięciny i t. p. Rubryki te są dla nas obojętne. Dodajemy je razem i otrzymujemy wartość dodatkową. w sumie 3 f. st. 11 sz. Sumę 3 f. st. 19 sz. wyłożoną na nasiona i na nawozy, przyjmujemy za równą zeru, jako stałą część kapitału. Pozostaje wyłożony kapitał zmienny w sumie 3 f. st. 10 sz. zamiast którego wytworzono nową wartość, wynoszącą 3 f. st. 10 sz. + 3 f. st. 11 sz. A więc
to jest więcej niż 100%. Robotnik więcej niż połowę swego dnia roboczego zużywa na wytwarzanie wartości dodatkowej, którą dzielą między sobą różne osoby pod różnemi pozorami[91].
Wróćmy teraz na chwilę do przykładu, który nam wskazał, w jaki sposób kapitalista przekształca swe pieniądze w kapitał. Praca niezbędna jego robotnika, przędzarza, wynosiła 6 godzin, praca dodatkowa — tyleż, a więc stopa wyzysku siły roboczej wynosiła 100%.
Wytworem dwunastogodzinnego dnia roboczego jest 20 funtów przędzy o wartości 30 sz. Niemniej jak 8/10 tej wartości przędzy (24 sz.) wyobraża tylko odtworzoną wartość zużytych środków produkcji (20 funtów bawełny za 20 sz., wrzeciona i t. p. za 4 sz.), czyli składa się z kapitału stałego. Pozostałe 2/10 jest to właśnie nowa wartość w sumie 6 sz., która powstała w procesie przędzenia. Jedna jej połowa odtwarza wyłożoną dzienną wartość siły roboczej, czyli kapitał zmienny, druga zaś połowa 3 3I») w sumie 3 sz. stanowi wartość dodatkową. A więc całkowita wartość 20 funtów przędzy składa się z następujących części: wartość przędzy w sumie 30 sz. = 24 sz. kapitału stałego + 3 sz. kapitału zmiennego + 3 sz. wartości dodatkowej.
Ponieważ ta całkowita wartość wyraża się w całkowitym wytworze, w 20 funtach przędzy, więc i różne składniki tej wartości muszą oczywiście dać się wyrazić w proporcjonalnych częściach wytworu.
Jeżeli wartość przędzy, wynosząca 30 sz., istnieje w 20 f. przędzy, to i 8/10 tej wartości, to jest jej stała część, wynosząca 24 sz., musi istnieć w 8/10 wytworu, t. j. w 16 f. przędzy. Z tego 13⅓ f. wyobraża wartość surowca, a mianowicie bawełny wyprzędzonej za sumę 20 sz., a 2⅔ f. — wartość zużytych materjałów pomocniczych i środków pracy, np. wrzecion i t. p. w sumie 4 sz.
A więc 13⅓ funtów przędzy wyobraża całą bawełnę, użytą na cały wytwór 20 f. przędzy, wyobraża materjał surowy całkowitego wytworu, ale też nic więcej. Wprawdzie mieści się w nich tylko 13⅓ f. bawełny, posiadającej wartość 13⅓ sz., lecz pozostała część ich wartości, wynosząca 6⅔ sz., jest równoważnikiem bawełny, użytej do wytworzenia pozostałych 6⅔ f. przędzy. Wygląda to tak, jakgdyby z tych 6⅔ f. przędzy usunięto bawełnę zupełnie, a cała bawełna ogólnego wytworu zawarta była w pierwszych 13⅓ f. przędzy. Natomiast nie zawierają one ani atomu wartości zużytych materjałów pomocniczych i środków pracy, ani nowej wartości, stworzonej w procesie przędzenia.
Podobnie i dalsze 2⅔ f. przędzy, w których mieści się pozostała część kapitału stałego (= 4 sz.), nie wyobrażają nic poza wartością materjałów pomocniczych i środków pracy, zużytych przy całym wytworze 20 f. przędzy.
A więc osiem dziesiątych całego wytworu, t. j. 16 f. przędzy, chociaż cieleśnie, jako wartość użytkowa, jako przędza, są tak samo dziełem pracy przędzarza, jak i pozostałe części wytworu, w tym związku nie zawierają w sobie wcale pracy przędzalniczej, nie zawierają pracy, wchłoniętej podczas samego przebiegu przędzenia. Wygląda to tak, jakgdyby przekształciły się one w przędzę bez przędzenia, jakgdyby ich zewnętrzna postać przędzy była tylko złudzeniem. Istotnie, gdy kapitalista sprzeda je za 24 sz. i za otrzymane pieniądze odkupi swe środki produkcji, to okaże się, że 16 f. przędzy były tylko przebraną, bawełną, wrzecionami, węglem i t. p.
Naodwrót, pozostałe 2/10 części wytworu, to jest 4 f. przędz}, nie wyobrażają teraz nic więcej, jak tylko nową wartość w sumie 6 sz., wytworzoną w ciągu 12-godzinnego przebiegu pizędzenia. Wszelki ślad wartości zużytych surowców i środków pracy został już z nich całkowicie usunięty, a wcielony w pierwsze 16 f. przędzy. Praca przędzenia, zawarta w 20 f. przędzy, jest ześrodkowana w 2/10 częściach wytworu. Wygląda to tak, jakgdyby robotnik-przędzarz sporządził te 4 f. przędzy z powietrza, lub też jakby posługiwał się bawełną i wrzecionami, danemi przez przyrodę bez żadnego spółudziału pracy ludzkiej i nie na dającemi wobec tego wytworowi ani źdźbła wartości.
Z tych 4 f. przędzy, w których mieści się cała nowowytworzona wartość jednodniowego procesu przędzenia, jedna połowa wyobraża tylko odtworzoną wartość zużytej siły roboczej, a więc kapitał zmienny w sumie 3 sz., pozostałe zaś 2 f. przędzy — tylko wartość dodatkową w sumie 3 szylingów.
Ponieważ 12 godzin pracy robotnika w przędzalni ucieleśnia się w 6 sz., więc w wartości przędzy, wynoszącej 30 sz., jest. ucieleśnionych 60 godzin pracy. Istnieją one w postaci 20 f. przędzy, z czego 8/10, t. j. 16 funtów są materjalizacją 48 godzin pracy, wydatkowanej jeszcze przed rozpoczęciem procesu przędzenia, a mianowicie pracy, ucieleśnionej w środkach wytwarzania przędzy, zaś pozostałe 2/10, t. j. 4 funty, są materjalizacją 12 godzin pracy, wydatkowanej w samym procesie przędzenia.
Widzieliśmy przedtem, że wartość przędzy równa się sumie wartości, powstałej podczas jej wytwarzania, oraz wartości, istniejącej już uprzednio w środkach jej wytwarzania. Teraz okazało się, w jaki sposób proporcjonalne części samego wytworu mogą wyobrażać poszczególne części składowe wartości wytworu, różniące się od siebie funkcjonalnie lub pojęciowo.
To rozpadnięcie się wytworu — będącego wynikiem procesu produkcji — 1) na pewną ilość wytworu, wyobrażającą tylko pracę, zawartą w środkach produkcji, a więc tylko stałą część kapitału, 2) na inną ilość, wyobrażającą tylko pracę niezbędną, dołączoną w procesie produkcji, a więc tylko zmienną część kapitału, i wreszcie 3) na ostatnią ilość wytworu, wyobrażającą tylko dołączoną w tym samym procesie pracę dodatkową, a więc wartość dodatkową, — to rozpadnięcie się jest rzeczą równie prostą jak ważną. Przekonamy się o tem później, gdy zastosujemy to rozróżnienie do zawikłanych, a dotąd nierozwiązanych zagadnień.
Rozpatrywaliśmy tu ogólny wytwór, jako gotowy wynik dwunastogodzinnego dnia roboczego. Tak samo jednak moglibyśmy towarzyszyć mu w przebiegu jego powstawania, a mimo to przedstawić wytwory częściowe jako funkcjonalnie różne części wytworu.
Przędzarz w ciągu 12 godzin wytwarza 20 f. przędzy, a więc w ciągu 1 godziny 1⅔ f., a w ciągu 8 godzin 13⅓ f., a więc wytwór częściowy, posiadający wartość bawełny, przerobionej podczas całego dnia roboczego. W podobny sposób wytwór częściowy następnej godziny i 36 minut = 2⅔ f. przędzy i wobec tego wyobraża wartość środków pracy, zużytych w ciągu całych 12 godzin pracy. Podobnież w ciągu następnej godziny i 12 minut robotnik wyprzędzie 2 f. przędzy = 3 sz., a więc wartość wytworu, równą całej wartości, wytworzonej podczas 6 godzin pracy niezbędnej. Wreszcie w ciągu ostatnich 6/s części godziny wytworzy on również 2 f. przędzy, których wartość równa się wartości dodatkowej, wytworzonej przez pół dnia jego pracy dodatkowej. Ten sposób wyliczania stosowany jest w życiu codziennem przez fabrykanta angielskiego, który powie nam np., że w ciągu pierwszych 8 godzin, t. j. w ciągu 2U części dnia roboczego, odbija sobie swe wydatki na bawełnę i t. d. Widzimy, że jest to formuła słuszna. Jest to w istocie pierwsza formuła, przeniesiona tylko z przestrzeni, gdzie części wytworu leżały gotowe już obok siebie, do czasu, gdy zjawiają się po sobie kolejno. Formuła ta jednak może się kojarzyć ze zgoła barbarzyńskiemi pojęciami, zwłaszcza w głowach, które o tyleż zainteresowane są w praktyce procesu pomnażania wartości kapitału, ile upatrują korzyść w tem, żeby proces ten zaciemnić w teorji. Tak naprzykład można sobie łatwo wbić w głowę, że nasz robotnik w przędzalni w ciągu pierwszych 8 godzin swej pracy wytwarza lub odtwarza tylko wartość bawełny, w ciągu następnej godziny i 36 minut — wartość zużytych środków pracy, podczas dalszej godziny i 12 minut — wartość płacy roboczej, a tylko osławioną „ostatnią godzinę” poświęca panu fabryki, czyli wytwarzaniu wartości dodatkowej. Robotnikowi więc przypisuje się odrazu aż dwa cudy, a mianowicie, że wytwarza bawełnę, wrzeciona, maszynę parową, węgiel, oliwę i t. p. w tej samej chwili, gdy właśnie przędzie z ich pomocą, oraz że z jednego dnia roboczego określonej intensywności potrafi uczynić aż pięć takich dni. Wszakże w naszym przykładzie wytworzenie surowców i środków pracy wymagało 4 dwunastogodzinnych dni roboczych, ich zaś przekształcenie w przędzę jeszcze jednego dwunastogodzinnego dnia roboczego (por. str. 176). Że chciwość zawsze gotowa jest wierzyć w takie cudeńka i że nigdy nie zbraknie doktrynerskich sykofantów[92], gotowych je udowodnić, o tem może świadczyć choćby poniższy przykład, posiadający historyczny rozgłos.
Pewnego pięknego poranku roku 1836 Nassau W. Senior, wsławiony swą wiedzą ekonomiczną i swym pięknym stylem i będący poniekąd Claurenem[93] pomiędzy ekonomistami angielskimi, został wezwany z Oxfordu do Manchesteru, ażeby tu poduczyć się jeszcze ekonomji, zamiast nauczać jej w Oxfordzie. Fabrykanci upatrzyli go sobie za głównego szermierza przeciw wydanemu niedawno „Factory Act“ (ustawie fabrycznej) i przeciw znacznie jeszcze zuchwalszej agitacji na rzecz dziesięciogodzinnego dnia roboczego. Ze zwykłym sobie zmysłem praktycznym ocenili oni, że pan profesor „wanted a good deal of finishing” (musi być jeszcze dobrze ociosany) i dlatego wypisali go sobie do Manchesteru. Pan profesor ze swej strony lekcję, otrzymaną w Manchesterze, wystylizował w pamflecie p. t. „Letters on the Factory Act, as it affects the cotton manufacture. London 1837“. Możemy tu, między innemi, wyczytać następujące budujące zdania:
„Na mocy niniejszej ustawy żadna fabryka, zatrudniająca osoby poniżej lat 18, nie może pracować dłużej niż 11½ godzin dziennie, to jest 12 godzin przez pierwsze pięć dni w tygodniu, a 9 godzin w sobotę. Otóż poniższa analiza (!) dowodzi, że w tego rodzaju fabryce cały zysk czysty pochodzi z ostatniej godziny. Dany fabrykant wykłada 100,000 f. st. — z tego 80,000 f. st. wkłada w zabudowania fabryczne i w maszyny, a 20,000 f. st. wydaje na materjały surowe i na płace robocze. Zakładając, że kapitał obróci się raz jeden w ciągu roku i że zysk brutto stanowi 15%, roczny obrót towarowy fabryki musi osiągnąć wartość 115,000 f. st.... Każda z 23 półgodzin dnia roboczego wytwarza 5/115, czyli 1/23 tych 115,000 f. st. Z tych 23/23, które stanowią całe 115,000 funtów sterlingów (constituting the whole £ 115,000), 2%3, to jest 100,000 z całych 115,000, odtwarza tylko kapitał; 1/23, to jest 5,000 z 15,000 zysku brutto (!), odtwarza tylko zużycie fabryki i maszyn. Pozostałe 2/23, to jest dwie ostatnie półgodziny każdego dnia, wytwarzają zysk czysty w wysokości 10%. Gdyby więc przy niezmienionych cenach fabryka mogła pracować 13 godzin zamiast 11½, to przy zwiększeniu kapitału obrotowego mniej więcej o 2,600 f. st. zysk czysty mógłby wzrosnąć więcej niż w dwójnasób. Z drugiej zaś strony, gdyby godziny pracy zostały zmniejszone o jedną godzinę dziennie, to zniknąłby zysk czysty, a gdyby o 1½ godziny, to i zysk brutto“[94].
I to pan profesor nazywa „analizą“! Jeżeli uwierzył lamentom przemysłowców, że robotnik najlepszą część swego dnia pracy marnuje na wytwarzanie, a więc na odtwarzanie lub zwrot wartości zabudowań, maszyn, bawełny, węgla i t. p., to wszelka analiza była tu zbyteczna. Powinien poprostu odpowiedzieć: Moi panowie! Jeżeli każecie pracować 10 godzin, zamiast 1½, to przy pozostałych warunkach jednakowych dzienne zużycie bawełny, maszyn i t. p. będzie o 1½ godzin mniejsze. Zyskacie więc dokładnie tyleż, ileście stracili. Wasi robotnicy będą w przyszłości trwonili o 1½ godziny mniej na odtwarzanie lub zwrot wyłożonej wartości kapitału. Jeżeli zaś nie uwierzył im na słowo i uważał, jako rzeczoznawca, że zachodzi konieczność analizy, to w zagadnieniu, w którem chodzi wyłącznie o stosunek zysku czystego do wielkości dnia roboczego, powinienby przedewszystkiem poprosić panów fabrykantów, żeby nie mieszali ze sobą dziwacznie zabudowań fabrycznych i maszyn, surowców i pracy, lecz żeby zechcieli łaskawie postawić z jednej strony kapitał stały, zawarty w zabudowaniach fabrycznych, w maszynach, w surowcach i t. d., a z drugiej strony — kapitał, wyłożony na płace robocze. Gdyby zaś wówczas okazało się przypadkiem, że według rachunku fabrykanta robotnik w ciągu ⅔ godzin pracy, to jest w ciągu jednej godziny, odtwarza lub zwraca płacę roboczą, to nasz analityk powinienby tak dalej ciągnąć:
Według waszych danych robotnik w ciągu przedostatniej godziny wytwarza swą płacę roboczą, a w ciągu ostatniej — waszą wartość dodatkową lub zysk czysty. Ponieważ w jednakowych okresach czasu wytwarza on jednakowe wartości, więc wytwór przedostatniej godziny posiada taką samą wartość, jak ostatniej. Następnie wytwarza on wartość tylko wydatkując pracę, ilość zaś jego pracy mierzy się czasem jej trwania. Czas ten wynosi według waszych danych 11½ godzin dziennie. Pewną część tych 11½ godzin zużywa on na wytworzenie lub odtworzenie swej płacy roboczej, inną zaś część na wytworzenie waszego zysku czystego. Przez dzień cały nie czyni on nic innego. Ponieważ jednak według was jego płaca robocza i dostarczona przezeń wartość dodatkowa są wartościami jednakowemi, więc jest oczywiste, że swą płacę roboczą wytwarza on w ciągu 5¾ godzin, a wasz zysk czysty w ciągu pozostałych 5¾ godzin. Następnie, skoro wartość dwugodzinnego wytworu przędzy jest równa sumie wartości jego płacy roboczej i waszego zysku czystego, więc wartość tej przędzy musi się mierzyć 11½ godzinami pracy: wytwór godziny przedostatniej mierzy się 5¾ godzinami, wytwór godzimy ostatniej — ditto [tem samem]. Zbliżamy się teraz do punktu drażliwego. Uwaga! Przedostatnia godzina pracy jest zwykłą, godzinę pracy, podobnie jak pierwsza. Ni plus, ni moins [ani mniej ani więcej]. W jakiż to sposób robotnik w ciągu jednej godziny pracy może wytworzyć przędzę o wartości, wyobrażającej pracę 5¾ godzin? Zaiste, takich cudów nie potrafi om zdziałać. Wartość użytkowa, będąca wytworem jednej godziny jego pracy, jest pewną ilością przędzy. Wartość tej przędzy mierzy się 53/4 godzinami, z których 4¾ godziny zawarte są bez jego współudziału w zużytych w ciągu godziny środkach produkcji, w bawełnie, w maszynach i t. p., zaś 4/4, to jest jedna godzina, została dodana przez niego samego. Skoro więc jego płaca robocza jest wytwarzana w przeciągu 5¾ godzin, a przędza, wytworzona podczos jednej godziny przędzenia, zawiera również 53/4 godzin pracy, to niema żadnych czarów w tem, że wartość, wytworzona w ciągu 53/4 godzin jego przędzenia, jest równa wartości wytworu jednej godziny przędzenia. Jednak panowie są na błędnej drodze, sądząc, że robotnik trwoni choć jeden atom czasu swego dnia pracy ma reprodukcję lub „zwrot“ wartości bawełny, maszyn i t. p. Już to samo, że jego praca robi z bawełny i z wrzecion przędzę, już samo przędzenie sprawia, że wartość bawełny i wrzecion sama przechodzi na przędzę. Zawdzięczać to należy jakości jego pracy a nie jej ilości. Coprawda, w ciągu jednej godziny przeniesie on na przędzę więcej wartości bawełny i t. p. niż w ciągu pół godziny, lecz to tylko dlatego, że przez godzinę wyprzędzie więcej bawełny niż przez pół godziny. Teraz już panowie zrozumieli: wasze wyrażenie, że w ciągu przedostatniej godziny robotnik wytwarza wartość swej pracy roboczej, a w ciągu ostatniej wasz zysk czysty, — wyrażenie to nie oznacza nic innego, jak tylko, że w przędzy, wytworzonej w ciągu dwóch godzin dnia roboczego, mniejsza czy stoją one zprzodu czy ztyłu, wcielone jest 11½, godzin pracy, to jest akurat tyle godzin, ile wynosi cały dzień pracy waszego’ robotnika. Wyrażenie zaś, że przez pierwsze 5¾ godzin wytwarza on własną płacę roboczą, a przez następne 5¾ godzin wasz czysty zysk, nie oznacza nic innego, jak tylko, że pierwsze 5¾ godzin jego pracy są przez was opłacone, a pozostałe 5¾ — są nieopłacone. Mówię tu o zapłacie za pracę, a nie za siłę roboczą, ażeby przemawiać waszym żargonem. Jeżeli teraz panowie porównają opłacony przez siebie czas pracy z nieopłaconym, to przekonają. się, że jest to stosunek jednej połowy dnia do drugiej połowy, a więc 100%, co jest przecież wcale przyzwoitą stopą procentową. Nie ulega też najmniejszej wątpliwości, że jeżeli zmusicie wasze „ręce“ pracować przez 13 godzin zamiast przez 11½ i te nowe 1½ godziny dołączycie do pracy dodatkowej, co jest do was tak podobne, jak jedno jajo do drugiego, to praca dodatkowa wzrośnie z 5¾ do 7¼ godzin, a stopa wartości dodatkowej ze 100% do 1262/23%. Natomiast okazujecie się zbyt szalonymi sangwinikami, spodziewając się, że przez dodanie 1½ godziny stopa ta. mogłaby podnieść się ze 100 do 200% lub nawet więcej niż do 200%, to jest mogłaby „wzrosnąć więcej niż w dwójnasób“. Z drugiej zaś strony — serce ludzkie jest zaiste niepojęte, zwłaszcza gdy człowiek nosi swe serce w sakiewce — z drugiej strony jesteście zbyt szalonymi pesymistami, gdy obawiacie się, że skrócenie dnia roboczego z 11½ do 10½ godzin połknie cały wasz zysk czysty. Jako żywo — nie! Przy pozostałych warunkach niezmienionych praca dodatkowa zmniejszyłaby się z 5¾ godzin do 4¾ godzin, co przecież dałoby jeszcze wcale niezgorszą stopę wartości dodatkowej, a mianowicie 8214/23%. Lecz fatalna „ostatnia godzina“, o której nabajaliście więcej, niż chiljaści o końcu świata, jest „all bosh“ [wierutne głupstwo]. Jej utrata nie pozbawi was waszego „czystego zysku“, ani nie odejmie pracującym dla was dzieciom płci obojga „czystości duszy“[95].
Gdy kiedyś rzeczywiście wybije wasza „ostatnia godzina.*1, — pomyślcie wówczas o profesorze z Oksfordu. Na razie zaś: życzę sobie przyjemniejszego spotkania z wami w jakimś lepszym świecie. Addio...[96]. Hasło, dane przez Seniora w
odkrytej przezeń w roku 1836 „ostatniej godzinie“, znalazło odzew w dniu 15 kwietnia r. 1848 w organie p. n. „London Economist“, a mianowicie pan James Wilson, jeden z naczelnych mandarynów ekonomji, wyciągnął ją znowu, jako oręż walki przeciw ustawie o dziesięciogodzinnym dniu roboczym.
Tę część wytworu (1/10 dwudziestu funtów przędzy, t. j. 2 f. przędzy w przykładzie podrozdziału 2-go), która wyobraża wartość dodatkową, nazywamy wytworem dodatkowym (Mehrprodukt, surplusproduce, produit net). Podobnie jak stopa wartości dodatkowej była określona jej stosunkiem nie do całkowitej sumy kapitału lecz do jego zmiennej części składowej tak samo i wysokość wytworu dodatkowego określa się przez jego stosunek nie do reszty całkowitego wytworu, lecz do tej części wytworu, która wyobraża pracę niezbędną. Podobnie zaś, jak wytwarzanie wartości dodatkowej jest celem przewodnim produkcji kapitalistycznej, tak samo i poziom bogactwa mierzy się nie bezwzględną wielkością wytworu, lecz. względną wielkością wytworu dodatkowego[97].
Suma pracy niezbędnej i pracy dodatkowej, suma okresów czasu, gdy robotnik odtwarza wartość swej siły roboczej i gdy wytwarza wartość dodatkową „ tworzy bezwzględną wielkość jego czasu pracy — dzień roboczy (working day).
Wychodziliśmy z założenia, że siła robocza jest kupowana i sprzedawana według swej wartości. Jej wartość, jak każdego innego towaru, określa się czasem pracy, potrzebnym do jej wytworzenia. Jeżeli więc wytworzenie przeciętnych dziennych środków utrzymania robotnika wymaga np. 6 godzin, to musi on pracować przeciętnie po 6 godzin dziennie, ażeby codziennie wytworzyć swą. siłę roboczą lub też żeby odtworzyć wartość, uzyskaną z jej sprzedaży. Niezbędna część jego dnia roboczego wynosi wówczas 6 godzin, a więc przy pozostałych warunkach niezmienionych jest wielkością daną. Ale nie znaczy to wcale, że dana jest wraz z tem i wielkość samego dnia roboczego.
Przypuśćmy, że prosta wyobraża czas trwania lub długość niezbędnego czasu pracy, który wynosi, dajmy na to, 6 godzin. Zależnie od tego, czy praca będzie przedłużona o 1, 3 lub o 6 godzin ponad ab, otrzymamy trzy różne proste:
Dzień roboczy I. [98] |
Dzień roboczy II. |
Dzień roboczy III. |
z których pierwsza wyobraża 7-godzinny dzień roboczy, druga — 9-godzinny a trzecia — 12-godzinny. Przedłużenie prostej bc wyobraża pracę dodatkową. Ponieważ dzień roboczy = ab + bc, to jest = ac, więc zmienia się wraz ze zmienną wielkością bc. Ponieważ ab jest dane, więc stosunek bc do ab zawsze może być zmierzony. W dniu roboczym I stanowi on 3/6, w dniu roboczym II — 6/6, a w dniu roboczym III — % ab. Ponieważ zaś następnie stosunek: określa stopę war tości dodatkowej, więc stopa ta jest dana przez ten stosunek.
W tych trzech różnych dniach roboczych stopa ta wynosi każdorazowo 16⅔, 50 i 100%. Naodwrót jednak sama stopa wartości dodatkowej nie dałaby nam jeszcze wielkości dnia roboczego. Gdyby np. wynosiła ona 100%, to dzień roboczy mógłby trwać 8, 10, 12 godzin i t. d. Wskazywałaby ona, że oba składniki dnia roboczego, a mianowicie praca niezbędna i praca dodatkowa, są jednakowo wielkie, lecz nie wskazywałaby, jak wielka jest każda z tych części.
A więc dzień roboczy nie jest wielkością stałą lecz zmienną. Wprawdzie jedna z jego części jest określona czasem pracy, potrzebnym do ustawicznego odtwarzania samego robotnika, lecz jego całkowita wielkość zmienia się wraz z długością lub czasem trwania pracy dodatkowej. A więc dzień roboczy może być określony, lecz sam przez się jest wielkością nieokreśloną[99].
Choć jednak dzień roboczy nie jest wielkością stałą, lecz płynną, to przecież może on zmieniać się tylko w pewnych granicach. Jego granica minimalna nie da się jednak określić. W każdym razie, jeżeli przypuścimy, że przedłużenie prostej, t. j. bc, czyli praca dodatkowa równa się zeru, to otrzymamy granicę minimalną, a mianowicie tę część dnia, w ciągu której robotnik musi nieodzownie pracować, żeby utrzymać się przy życiu. W warunkach jednak kapitalistycznego sposobu produkcji praca niezbędna zawsze może stanowić tylko część dnia roboczego, tak że dzień roboczy nigdy nie spadnie aż do tej granicy minimalnej. Natomiast dzień roboczy posiada pewną granicę maksymalną. Poza pewne ramy przedłużyć go niepodobna. Ta granica maksymalna jest określona wi sposób dwojaki. Z jednej strony przez fizyczną, granicę siły roboczej. W ciągu 24 godzin doby człowiek może wydatkować pewną określoną ilość swej siły życiowej. Nawet koń może dzień w dzień pracować tylko po 8 godzin na dobę. W ciągu pewnej części dnia siła ta musi spoczywać, spać, w ciągu innej części dnia musi człowiek zaspakajać inne potrzeby fizyczne, jak np. posilać się, myć się, ubierać się i t. p. Poza tą granicą ściśle fizyczną przedłużanie dnia pracy napotyka również i granice natury moralnej. Robotnik wymaga pewnego czasu na zaspokojenie swych potrzeb duchowych i społecznych, a liczbę i zakres tych potrzeb określa ogólny stan kultury. Wahania długości dnia roboczego zachodzą przeto w granicach fizycznych i społecznych. Obie te granice jednak są nader rozciągłe, pozostawiają ogromne pole wahań. To też wiemy, że dzień roboczy trwa po 8, 10, 12, 16, 18 godzin, a więc ma długość najrozmaitszą.
Kapitalista nabył siłę roboczą według jej wartości dziennej. Do niego należy jej wartość użytkowa w ciągu jednego dnia roboczego. Uzyskał on więc prawo zmuszania robotnika, żeby pracował na niego przez cały dzień. Czemże jest jednak dzień roboczy?[100] Jest to w każdym razie mniej, niż przyrodzony dzień życia. Ale o ile mniej? Kapitalista ma swój własny pogląd na tę ultima Thule [ostateczny kres] dnia roboczego. Jako kapitalista, jest on tylko uosobieniem kapitału. Jego dusza jest duszą kapitału. Kapitał zaś ma jedną tylko dążność życiową, dążność do pomnażania swej wartości, do tworzenia wartości dodatkowej, do tego, żeby za pośrednictwem swej stałej części, to jest środków produkcji, wchłonąć jak największą masę pracy dodatkowej[101]. Kapitał jest pracą umarłą, która jak upiór ożywia się tylko wtedy, gdy wysysa żywą pracę, a tem więcej nabiera życia, im więcej jej wyssie. Czas, w ciągu którego robotnik pracuje, jest czasem, w ciągu którego kapitalista spożywa nabytą przez siebie siłę roboczą[102]. Jeżeli robotnik sam spożywa swój czas rozporządzałny, to okrada kapitalistę[103].
Kapitalista powołuje się więc na prawo wymiany towarowej. Jak każdy inny nabywca, usiłuje on wydobyć z wartości użytkowej swego towaru jak największą korzyść. Nagle jednak rozlega się głos robotnika, zgłuszony dotąd w łoskocie biegu produkcji:
Towar, który ci sprzedałem, różni się od całego pospólstwa towarów tem, że jego spożycie stwarza wartość, i to wartość większą, niż za niego zapłacono. To właśnie była przyczyna, dla której go nabyłeś. Co dla ciebie jest pomnażaniem wartości kapitału, to dla mnie jest nadmiernem wydatkowaniem siły roboczej. Na rynku towarowym znamy obaj jedno tylko prawo, a mianowicie prawo wymiany. Spożycie zaś towaru należy nie do sprzedawcy, który go się wyzbył, lecz do nabywcy, który go kupił. Do ciebie więc należy spożycie mej dziennej siły roboczej. Lecz wzamian za dzienną cenę sprzedażną muszę codzień odtworzyć mą siłę roboczą, tak bym mógł ją codzień sprzedawać na nowo. Pomijając przyrodzone zużycie wskutek starzenia się i t. d., muszę być zdolny jutro pracować w tym samym normalnym stanie, z tą samą siłą, z tem samem zdrowiem, z tą samą świeżością co dzisiaj.. Wciąż prawisz mi kazania na temat „oszczędności“ i „powstrzymywania się“. A więc dobrze! Jako rozumny a oszczędny gospodarz, chcę rozważnie zarządzać swym jedynym majątkiem, siłą roboczą, chcę powstrzymać się od wszelkiego lekkomyślnego trwonienia swego dobra. Codzień chcę tyle tylko zużyć siły, tyle z niej przekształcić w pracę, w ruch, ile da się pogodzić z jej normalnym czasem trwania i zdrowym rozwojem. Przez niepomierne przedłużenie dnia roboczego możesz uruchomić w ciągu jednej doby więcej mej siły roboczej, niż ja zdołam odtworzyć przez trzy dni. Co ty zyskujesz, jako pracę, to ja tracę, jako substancję pracy. Korzystanie z mej siły roboczej, a jej rabunek, — to dwie zupełnie różne rzeczy. Jeżeli przeciętny robotnik, stosując rozsądną normę pracy, może przeciętnie przeżyć 30 lat, to wartość mej siły roboczej, którą masz mi wypłacać z dnia na dzień, wynosi czyli 1/10950 jej całkowitej wartości. Jeżeli jednak spożyjesz ją w ciągu lat 10, to wypłacasz mi codziennie 1/10950 zamiast 1/3650 jej całkowitej wartości, to jest tylko trzecią część jej dziennej wartości, a więc okradasz mnie dzień po dniu z ⅔ wartości mego towaru. Płacisz mi za jednodniową siłę roboczą, a spożywasz trzydniową. Sprzeciwia się to naszej umowie i prawom wymiany towarowej. Wobec tego domagam się dnia roboczego normalnej długości, a domagam się go, nie odwołując się do twego serca, gdyż w sprawach pieniężnych niema miejsca na sentymenty. Możesz sobie być wzorem cnót obywatelskich, możesz nawet być sobie członkiem towarzystwa opieki nad zwierzętami i wogóle chadzać w aureoli świętobliwości, lecz rzecz, którą reprezentujesz wobec mnie, nie ma w piersiach serca. Jeżeli słychać tam jakieś pukanie, to jest to bicie mojego serca. Domagam się normalnego dnia roboczego, ponieważ żądam wartości mego towaru, jak każdy inny sprzedawca[104].
Widzimy więc, że jeżeli pominiemy owe całkiem giętkie granice, to sama natura wymiany towarowej nie zamyka dnia roboczego, a przeto i pracy dodatkowej, w żadnych określonych ramach. Kapitalista broni swego prawa nabywcy, gdy usiłuje przedłużyć jaknajbardziej dzień roboczy i bodaj zrobić dwa dni robocze z jednego. Z drugiej zaś strony swoista natura sprzedanego towaru sprawia, że nabywca, spożywając go, musi przestrzegać pewnych granic, a robotnik broni swych praw sprzedawcy! gdy chce ograniczyć dzień roboczy do określonej długości normalnej. Mamy tu więc do czynienia z antynomją [przeciwieństwem praw]: prawo przeciwstawia się prawu, przyczem oba one jednakowo są zgodne z zasadami wymiany towarowej. Pomiędzy obu prawami rozstrzyga siła. I w ten oto sposób w dziejach produkcji kapitalistycznej sprawa unormowania dnia roboczego przybiera postać walki o granice tego dnia roboczego, — walki pomiędzy kapitalistę zbiorowym, t. j. klasę kapitalistów, a robotnikiem zbiorowym, t. j. klasę robotniczą.
Kapitał nie był wynalazcę pracy dodatkowej. Wszędzie, gdziekolwiek środki produkcji są monopolem części społeczeństwa, robotnik, bądź wolny, bądź niewolnik, musi do czasu pracy, który byłby niezbędny dla utrzymania go przy życiu, dołączać pewną ilość dodatkowego czasu pracy, ażeby wytworzyć środki spożycia dla właściciela środków produkcji[105], wszystko jedno czy będzie nim ateński Kaloskagatos [arystokrata], teokrata [kapłan władca] etruski, civis romanus [obywatel rzymski], baron normandzki, amerykański posiadacz niewolników, bojar wołoski, landlord nowoczesny, czy też kapitalista[106]. Jest jednak jasne, że jeżeli w ekonomicznym ustroju społeczeństwa przeważające znaczenie posiada nie wartość wymienna, lecz wartość użytkowa, to ilość pracy dodatkowej zależy od węższego lub szerszego koła potrzeb, lecz z samego charakteru produkcji nie wypływa jakaś nieograniczona potrzeba pracy dodatkowej. To też w starożytności praca dodatkowa staje się czemś odrażajęcem tylko tam, gdzie chodzi o otrzymanie wartości wymiennej w jej swoistej postaci pieniężnej, a mianowicie w produkcji złota i srebra, Przymus zapracowywania się na śmierć jest tu urzędową formę pracy nadmiernej. Wystarczy przeczytać choćby Diodora Siculusa[107]. Są to jednak wyjątki w święcie starożytnym. Gdy jednak narody, których produkcja oparta jest jeszcze na niższych formach niewolnictwa, pracy pańszczyźnianej i t. p., zostają, wciągnięte na rynek światowy, gdzie rządzi już kapitalistyczny sposób produkcji, i gdy wskutek tego głównem ich dążeniem stanie się sprzedaż ich wytworów zagranicą, wówczas do barbarzyńskich okropności niewolnictwa, poddaństwa i t. p. dołączają się jeszcze cywilizowane okropności pracy nadmiernej. Dlatego też i praca Murzynów w południowych stanach Unji amerykańskiej miała charakter umiarkowanie patrjarchalny, dopóki produkcja skierowana była głównie ku zaspakajaniu potrzeb własnych. Ale, w miarę jak wywóz bawełny zaczął stawać się główną troską tych stanów południowych, przeciążanie Murzynów pracą, a tu i owdzie zużywanie ich życia w ciągu siedmiu lat pracy zaczęło stawać się częścią rachującego i wyrachowanego systemu. Chodziło już nie o to, żeby z niewolnika Murzyna wycisnąć określoną masę pożytecznych wytworów. Chodziło teraz o wytworzenie samej tylko wartości dodatkowej. To samo dotyczy i pracy pańszczyźnianej, np. w księstwach naddunajskich.
Porównanie łapczywości na pracę dodatkową w księstwach naddunajskich z taką samą pożądliwością w fabrykach angielskich jest szczególnie ciekawe dlatego, że praca pańszczyźniana nadaje pracy dodatkowej odrębną postać, dającą się bezpośrednio obserwować.
Przypuśćmy, że dzień roboczy składa się z 6 godzin pracy niezbędnej i 6 godzin pracy dodatkowej. W ten sposób wolny robotnik dostarcza kapitaliście 6 ✕ 6 to jest 36 godzin pracy dodatkowej tygodniowo. Jest zupełnie tak, jak gdyby przez 3 dni w tygodniu pracował na siebie, a trzy pozostałe dni tygodnia dla kapitalisty za darmo. Lecz jest to niewidoczne. Praca dodatkowa i niezbędna zlewają się W jedną całość. Mógłbym więc ten sam stosunek wyrazić w ten sposób, że robotnik w przeciągu każdej minuty pracuje 30 sekund na siebie, a 30 sekund na kapitalistę i t. d. Inaczej z pracą pańszczyźnianą. Praca niezbędna, wykonywana naprzykład przez chłopa wołoskiego w celu utrzy-
mania się przy życiu, jest oddzielona przestrzennie od pracy dodatkowej dla bojara. Pierwszą pracę wykonywa on na własnym gruncie, drugą zaś — na pańskiem polu. Obie części czasu pracy bytują tu więc odrębnie obok siebie. Praca dodatkowa jest w formie pańszczyzny ściśle odgrodzona od pracy niezbędnej. Jest jasne, że ta różnica w przejawach nie zmienia nic zgoła w ilościowym stosunku pomiędzy pracą dodatkową a niezbędną. Trzy dni pracy dodatkowej w ciągu tygodnia pozostają trzema dniami pracy, nie dającemi robotnikowi żadnego równoważnika za wydatkowaną siłę roboczą, niezależnie od tego, czy noszą nazwę pracy pańszczyźnianej, czy najemnej. Jednak łapczywość na pracę dodatkową u kapitalisty przejawia się, jako dążenie do nieograniczonego przedłużania dnia roboczego, a u bojara prościej, jako bezpośrednia pogoń za dniówkami pańszczyzny[108].
Praca pańszczyźniana w księstwach naddunajskich była połączona z daninami w naturze i innemi właściwościami poddaństwa, stanowiła jednak główny haracz, opłacany klasie panującej. Tam, gdzie tak sprawy stały, praca pańszczyźniana rzadko kiedy była następstwem poddaństwa, lecz raczej naodwrót: poddaństwo było wypływem pracy pańszczyźnianej[109]. Tak właśnie było w prowincjach rumuńskich. Pierwotny sposób produkcji opierał się tu na wspólnej własności, lecz nie na wspólnej własności w słowiańskiej lub zgoła hinduskiej postaci. Część gruntów była tu uprawiana samodzielnie, jako wolna własność osobista członków gminy, druga zaś część — ager publicus [pole publiczne] — uprawiana była wspólnie. Wytwory tej wspólnej pracy służyły częściowo, jako fundusz rezerwowy na wypadek nieurodzaju i innych klęsk, częściowo zaś jako skarb publiczny na pokrycie kosztów wojny, religji i innych wydatków gminnych. Z biegiem czasu dygnitarze wojskowi i kościelni uzurpowali [przywłaszczyli] sobie wraz z tym wspólnym gruntem również i związane z nim świadczenia. Praca wolnych włościan na gruntach gromadzkich przekształciła się w pracę pańszczyźnianą dla złodziejów gruntów gromadzkich. Wraz z tem rozwinęły się również i stosunki poddańcze, ale narazie tylko faktycznie a nie prawnie, aż dopóki oswabadzająca cały świat Rosja carska nie podniosła tej niewoli do godności prawa pod tym pozorem, że ją znosi. Kodeks pracy pańszczyźnianej, ogłoszony w roku 1831 przez rosyjskiego generała Kisielewa, był, rzecz prosta, podyktowany przez samych bojarów. W ten sposób za jednym zamachem Rosja zdobyła sobie magnatów w księstwach naddunajskich i poklask liberalnych kretynów w całej Europie.
Według tego „Statutu Organicznego“ („Reglement organique“), jak się ów kodeks nazywa, każdy chłop wołoski poza całą masą szczegółowo wyliczonych danin w naturze dłużny jest tak zwanemu właścicielowi ziemskiemu co następuje: 1) dwanaście dni roboczych wogóle, 2) jeden dzień pracy w polu i 3) jeden dzień zwózki drzewa. Summa summarum — 14 dni roboczych w ciągu roku. Jednak dzięki głębokiemu przejęciu się ekonomją polityczną, dzień roboczy rozumiany tu jest nie w zwykłem znaczeniu, lecz jako dzień pracy, potrzebny dla dostarczenia pewnego przeciętnego wytworu dziennego. Otóż ten wytwór dzienny został wyliczony tak przemyślnie, że nawet cyklop nie wydołałby mu w przeciągu 24 godzin. To też sam „Statut** oświadcza dobitnie z iście rosyjską ironją, że 12 dni roboczych oznacza wytwór 36 dni pracy ręcznej, jeden dzień pracy w polu oznacza trzy dni, a jeden dzień zwózki drzewa oznacza również swą trzykrotność. Razem — 42 dni pańszczyzny. Do tego jednak dołącza się jeszcze t. z. „jobagie“, t. j. powinności, należne właścicielowi ziemskiemu w razie wyjątkowo pilnej potrzeby w gospodarstwie. Każda wieś, zależnie od liczby swej ludności, musi rok rocznie dostarczyć w tym celu pewnego określonego kontyngentu. Ta dodatkowa pańszczyzna wynosi przeciętnie nowe 14 dni na każdego chłopa wołoskiego. W ten sposób ustawowo przepisana pańszczyzna wynosi 56 dni roboczych w ciągu roku. Lecz rok w rolnictwie wołoskiem wobec złych warunków klimatycznych liczy tylko 210 dni, z czego 40 dni odpada na niedziele i święta, trzydzieści przeciętnie na niepogodę, a więc razem trzeba odliczyć dni 70. Pozostaje 140 dni roboczych. Stosunek pracy pańszczyźnianej do koniecznej , to jest 66⅔%, daje stopę wartości dodatkowej o wiele niższą niż stopa, określająca pracę angielskiego robotnika rolnego lub fabrycznego. Jednak jest to tylko pańszczyzna, przewidziana w ustawie. Otóż „Statut Organiczny“ zdołał ułatwić obchodzenie przepisów ustawowych w sposób jeszcze „liberalniejszy”, niż nawet angielskie ustawodaw^ stwo fabryczne. Statut ten przekształcił już 12 dni w 54 dni, w rzeczywistości jednak nominalna praca dzienna każdego z tych 54 dni pańszczyźnianych jest znowu tak określona, że zawsze musi pozostać pewna przewyżka na dzień następny. Tak np. w ciągu jednego dnia ma być opielone pole tak wielkie, że czynność ta, zwłaszcza przy uprawie kukurydzy, wymaga dwa razy dłuższego czasu. Ustawowa praca dzienna dla niektórych prac rolnych może być tłumaczona w ten sposób, że dzień, rozpoczęty w miesiącu maju, kończy się aż w październiku. W Mołdawji przepisy ustawy są jeszcze surowsze. „Dwanaście dni pańszczyźnianych, przewidzianych w „Statucie organicznym”, wołał pewien upojony zwycięstwem bojar, „wynoszą 365 dni w ciągu roku“[110].
Jeżeli Statut Organiczny dla księstw naddunajskich daje pozytywny wyraz łapczywości bojarów na pracę dodatkową, którą legalizuje każdy paragraf tej ustawy, to angielskie Factory Acts (ustawy fabryczne) są negatywnym wyrazem tej samej łapczywości. Ustawy te mają na celu okiełznanie dążenia kapitalistów do nieograniczonego wysysania siły roboczej. Okiełznanie to ma być osiągnięte w drodze przymusowego ograniczenia dnia roboczego, nakazanego przez państwo, i to przez państwo, w którem panuje kapitalista i landlord. Pomijając groźniejszy z każdym dniem ruch robotniczy, ograniczenie czasu pracy fabrycznej podyktowane było tą samą koniecznością, która nakazała rozlewać guano na pola angielskie. Ta sama ślepa chciwość, która w jednym wypadku wyjaławiała rolę, w drugim podcinała siłę życiową, narodu u samego korzenia. Wciąż powtarzające się epidemje przemawiały tu równie wyraźnym językiem, jak zmniejszenie się przeciętnego wzrostu żołnierzy w Niemczech i we Francji[111].
Obecnie [t. j. w r. 1867 i aż do r. 1878] obowiązująca ustawa fabryczna z r. 1850 pozwala na przeciętny w tygodniu 10-godzinny dzień roboczy. Mianowicie w pierwszych dniach tygodnia wynosi on 12 godzin, od 6 rano do 6 wieczór, z czego wszakże według ustawy odchodzi półgodzinna przerwa na śniadanie, a jedna godzina na obiad, tak, że pozostaje 10½ godzin pracy, w sobotę zaś — 8 godzin, od 6 rano do 2-ej po południu, z czego ½ godziny odchodzi na śniadanie. Pozostaje 60 godzin pracy, a mianowicie po 10½ przez pierwsze pięć dni, a 7½ w ostatnim dniu tygodnia[112]. Ustanowieni zostali osobni stróże tej ustawy, a mianowicie inspektorzy fabryczni, podlegający bezpośrednio ministerstwu spraw wewnętrznych, przyczem ich półroczne sprawozdania są ogłaszane przez parlament. Dostarczają one zatem urzędowej statystyki bieżącej, dotyczącej łapczywości kapitalistycznej na pracę dodatkową.
Posłuchajmy przez chwilę tych inspektorów fabrycznych[113].
„Fabrykant nieuczciwy zaczyna pracę o kwadrans przed 6-tą lano, czasem jeszcze wcześniej, czasem trochę później, kończy ją zaś kwadrans po 6-ej godzinie wieczorem, czasem trochę wcześniej, czasem trochę później. Urywa on po 5 minut z początku i z końca półgodzinnej przerwy, nominalnie przeznaczonej na śniadanie, obcina po 10 minut na początku i na końcu godziny obiadowej. W sobotę pracuje do kwandransa po drugiej, czasem trochę dłużej, czasem trochę krócej. Zyskuje on wówczas co następuje:
przed 6 godziną rano | 15 minut | razem w ciągu 5 dni: 300 minut |
po 6 godzinie wieczorem | 15 „ | |
na przerwie śniadaniowej | 10 „ | |
„ „ obiadowej | 20 „ | |
60 minut | ||
co sobota zaś: | ogólny zysk tygodniowy: 340 minut. | |
przed 6 godziną rano | 15 minut | |
na przerwie śniadaniowej | 10 „ | |
po 2 godz. popołud. | 15 „ |
Czyni to 5 godzin 40 minut tygodniowo, co — pomnożone przez 50 tygodni pracy po odliczeniu 2 tygodni na święta lub przypadkowe przerwy w pracy — daje 27 dni roboczych”[114].
„Jeżeli dzień roboczy przedłuży się codziennie tylko o 5 minut ponad normalną, długość, to w ciągu roku uczyni to 2½ dnia produkcyjnego“[115]. „Dodatkowa godzina dziennie, uzyskana stąd, że tu urwie się troszeczkę czasu, a owdzie znowu troszeczkę, z 12 miesięcy roku czyni 13“[116].
Kryzysy, podczas których produkcja ulega przerwie, a praca — „skróceniu“ do paru dni w tygodniu, nie mogą, rzecz prosta, osłabić tego parcia ku przedłużeniu dnia pracy. Im mniej interesów, tem większy powinien być zysk na każdym interesie. Im krócej można pracować, tem dłuższy stosunkowo powinien być dodatkowy czas roboczy. To też inspektorzy fabryczni piszą o kryzysie z lat 1857—58 co następuje:
„Możnaby to uważać za niekonsekwencję, że się mówi o przeciążeniu pracą w czasie, gdy w handlu panuje taki zastój, ale właśnie ten zastój pcha niektórych nie liczących się z niczem ludzi do wykroczeń. W ten sposób zapewniają oni sobie zysk nadzwyczajny“. „W tym samym czasie“, mówi Leonard Horner, „gdy 122 fabryki w moim obwodzie zostały zupełnie zwinięte, 143 inne zawiesiły swą pracę, a wszystkie pozostałe idą tylko częściowo, — w tym samym czasie wciąż mnożą się wypadki przedłużania pracy poza czas ustawowo określony“[117]. Howell zaś pisze: „Chociaż większość fabryk wobec złego stanu interesów pracuje tylko połowę dawnego czasu, jednak wciąż otrzymuję tyleż skarg co i przedtem na to, że robotnikom urywa się (snatched) pół godziny lub trzy kwadranse dziennie z przerw, zapewnionych im ustawowo na pożywienie i na odpoczynek“[118].
To samo zjawisko na mniejszą skalę powtarza się podczas straszliwego kryzysu w przemyśle bawełnianym w latach 1861—1865[119].
„Gdy zastajemy robotników przy pracy podczas przerw na posiłek lub wogóle w czasie, niedozwolonym przez ustawę, to słyszymy czasem, że nie chcą oni wcale porzucać fabryki i że trzeba nieraz przemocy, aby oderwać ich od pracy (np. od czyszczenia maszyn i t. d.), zwłaszcza po południu w sobotę. Jeżeli jednak „ręce pozostaję, w fabryce już po zatrzymaniu maszyn, to dzieje się tak tylko dlatego, że w ciągu ustawowo przepisanych godzin pracy, pomiędzy 6-tą rano i 6-tą wieczór, nie pozostawiono im czasu na wykonanie tego rodzaju czynności“[120].
„Zysk dodatkowy, jaki można osiągnąć przez pracę pofajerantową, wydaje się wielu fabrykantom tak wielką pokusą, że nie mogą się jej oprzeć. Liczą oni na to, że ujdzie im to na sucho i obliczają, że nawet w razie odkrycia przestępstwa niskie kary i niewielkie koszty sądowe zawsze jeszcze pozostawiają im pewną nadwyżkę[121]. „Tam, gdzie czas dodatkowy otrzymuje się przez mnożenie drobnych kradzieży (a multiplication of smali thefts) w ciągu dnia, inspektor napotyka na nieprzezwyciężone prawie trudności, jeśli chce dowieść tego“[122]. Te „drobne kradzieże” kapitału kosztem posiłku i wypoczynku robotników inspektorzy fabryczni nazywają też „petty pilferings of minutes“ (wykradanie paru minut)[123] lub „snatching a few minutes“ (urywanie po parę minut)[124], robotnicy zaś mają na to swoją techniczną nazwę: „nibbling and cribbling at meal times“ (wyskubywanie i wyskrobywanie z przerw na posiłek)[125].
Widzimy więc, że w tej atmosferze powstawanie wartości dodatkowej za sprawą pracy dodatkowej nie może być tajemnicą. „Jeżeli mi Pan pozwoli pracować dziennie tylko 10 minut ponad czas przepisany“, mówił do mnie pewien bardzo szanowny fabrykant, „to włoży mi Pan do kieszeni 1000 f. st. rocznie“[126]. „Atomy czasu są pierwiastkami zysku“[127].
Nic bardziej pod tym względem znamiennego, jak nazywanie robotników, pracujących przez cały dzień „fuli timers“ [dniówkowi], dzieci zaś powyżej lat 13, pracujących przez 6 godzin — „half timers“ [półdniówkowi][128]. Robotnik nie jest tu już wogóle niczem więcej, niż uosobieniem czasu roboczego. Wszelkie różnice indywidualne zacierają się w tej jedynej: „dniówkowi“ lub „półdniówkowi“.
Aż dotąd dążność do przedłużenia dnia roboczego, ten zaiste wilczy nienasycony głód pracy dodatkowej, obserwowaliśmy w dziedzinie, gdzie niesłychane wykroczenia, nie ustępujące — według wyrażenia pewnego burżuazyjnego ekonomisty angielskiego — okrucieństwom, popełnianym przez Hiszpanów wobec czerwonoskórych w Ameryce,[129] doprowadziły wreszcie do tego, że kapitał wzięto na łańcuch ustawowej reglamentacji. Skierujmy teraz wzrok na niektóre gałęzie pracy, gdzie wysysanie siły roboczej bądź dotąd jeszcze jest niczem nieskrępowane, bądź było takie jeszcze wczoraj.
„Pan Broughton, sędzia pokoju, przewodnicząc na wiecu w sali miejskiej w Nottingham w dniu 14 stycznia r. 1860, oświadczył, że ta część ludności miasta, która jest zatrudniona w przemyśle koronkarskim, pogrążona jest w nędzy i w poniżeniu, niespotykanem gdzieindziej w świecie cywilizowanym... Dzieci, liczące zaledwie 9 — 10 lat, muszą zrywać się ze swych barłogów już o 2-ej, 3-ej lub 4-ej rano i pracują następnie aż do 10-ej, 11-ej i 12-ej w nocy, otrzymując za to tylko nędzny posiłek. Wskutek tego członki ich wiotczeją, ciało więdnie, organizm wyczerpuje się, rysy twarzy martwieją, a cała ich ludzka istota zapada w jakąś kamienną martwotę, której sam widok jest czemś nie do zniesienia. Wcale nas nie dziwi, że pan Mallett i inni fabrykanci protestowali tutaj przeciw wszelkiej dyskusji... System, opisany nam przez wielebnego Montagu Valpy, jest systemem nieokiełznanego niewolnictwa, niewolnictwa pod względem społecznym, fizycznym, moralnym i umysłowym... Cóż mamy myśleć o mieście, które zwołuje wiec publiczny, ażeby dopiero wnieść petycję, żądającą ograniczenia dnia roboczego dla mężczyzn dorosłych do 18 godzin na dobę!... Deklamujemy często przeciw plantatorom Wirginji i Karoliny. Ale czy tamtejsza niewola murzynów wraz ze wszystkiemi okropnościami bata i handlu żywem mięsem ludzkiem jest czemś wstrętniejszem, niż to powolne zarzynanie ludzi, uprawiane po to, aby wyrabiać woalki i kołnierze dla zysku kapitalistów?“[130].
Garncarstwo (pottery) w Staffordshire w przeciągu ostatnich 22 lat było przedmiotem aż trzech dochodzeń parlamentarnych. Wyniki tych badań są ujęte w sprawozdaniu, złożonem przez Scriven’a w r. 1841 członkom komisji do badania pracy dziecięcej (Childrens Employment Commissioners), w sprawozdaniu D-ra Greenhow’a, ogłoszonem w r. 1860 z pole
cenią referenta lekarskiego Privy Council [rady przybocznej] w „Public Health” (3rd report, I, 102—113), i wreszcie w sprawozdaniu pana Longe z r. 1863 w „First report of the Children’s Employment Commission” z dnia 13 czerwca r. 1863. Dla moich celów wystarczy tu zacytować z tych sprawozdań tylko niektóre zeznania samych wyzyskiwanych dzieci. Z tego, co mówią, te dzieci, można sobie wyobrazić, jaki jest los dorosłych, zwłaszcza kobiet i dziewcząt, przyczem trzeba pamiętać, że chodzi tu o przemysł, wobec którego np. przędzalnie bawełny i t. p. mogą się wydać czemś zgoła niewinnem, przyjemnem i zdrowem[131].
Dziewięcioletni Wilhelm Wood „miał 7 lat i 10 miesięcy, gdy zaczął pracować”. Przez cały czas chłopiec „ran moulds” (odnosił gotowe garnki do suszami i wracał z próżnemi formami). Przychodzi do fabryki codziennie, nie wyłączając świąt i niedziel o 6-ej zrana, a kończy zajęcie mniej więcej o 9-ej wieczorem. „Pracuję przez cały tydzień codziennie do 9-ej wieczorem. Tak było np. w ciągu ostatnich 7 — 8 tygodni”. A więc piętnastogodzinny dzień roboczy dla siedmioletniego dziecka! J. Murray, chłopiec 12-letni, zeznaje: „I run moulds and turn jigger” (odnoszę garnki i obracam koło). „Przychodzę o 6-ej zrana, czasami nawet o 4-ej. Pracowałem przez całą zeszłą noc, aż do dziś rana do 8-ej godziny. Nie kładłem się spać od onegdaj. Oprócz mnie w ciągu ostatniej nocy pracowało jeszcze 8 lub 9 innych chłopców. Oprócz jednego wszyscy przyszli i dzisiaj do pracy. Otrzymuję tygodniowo 3 szyi. 6 pensów. Za pracę całonocną nie dostaję żadnej dopłaty. W ostatnim tygodniu pracowałem przez dwie noce”. Fernyhough, chłopiec dziesięcioletni: „Na obiad niezawsze mam całą godzinę. Czasami tylko pół godziny: co czwartek, piątek i sobotę”[132].
Dr. Greenhow stwierdza, że w okręgach Stoke-upon-Trent 1 Woolstanton, gdzie rozwinięty jest przemysł garncarski, ludzie żyją bardzo krótko. Chociaż w okręgu Stoke garncarstwem trudni się tylko 30.6%, a w okręgu Woolstanton tylko 30.4% ludności męskiej, liczącej ponad 20 lat, to jednak pośród mężczyzn tej kategorji z ogólnej liczby zgonów, wywołanych chorobami płucnemi, na garncarzy przypada w pierwszym okręgu więcej niż połowa, a w drugim — około 2/5. Dr. Boothroyd, lekarz z miejscowości Hanley, zeznaje: „Każde następne pokolenie garncarzy jest drobniejsze i słabsze niż poprzednie”. Podobnie mówi i inny lekarz, Dr. Mc Bean: „Od czasu, jak zacząłem praktykować pomiędzy garncarzami przed 25 laty, stwierdzałem widoczne i coraz bardziej postępujące zwyrodnienie tej klasy ludności, wyrażające się w zmniejszaniu się wzrostu i wagi“. Zeznania te wyjęte są ze sprawozdania D-ra Greenhow z roku 1860[133].
Weźmy sprawozdanie komisji z roku 1863. Dr. J. T. Arledge, lekarz naczelny szpitala w North Staffordshire, mówi: „Garncarze, zarówno mężczyźni jak kobiety, stanowią — jako klasa — ludność zwyrodniałą pod względem fizycznym i moralnym. Są to ludzie niskiego wzrostu, źle zbudowani, często z zapadłą klatką piersiową. Starzeją się szybko i żyją krótko. Flegmatyczni i małokrwiści, zdradzają słabość swego organizmu częstemi i uporczywemi atakami dyspepsji (niestrawności), chorobami wątroby i nerek, skłonnością do reumatyzmu. Przedewszystkiem jednak trapią ich choroby piersiowe: zapalenie płuc, gruźlica, bronchit, dusznica. Pewna odmiana tej dusznicy grasuje tu szczególnie silnie i jest znana pod nazwą astmy garncarskiej i gruźlicy garncarskiej. Zołza, atakująca gruczoły, kości lub inne części ciała, jest udziałem więcej niż dwóch trzecich garncarzy. Jeżeli zwyrodnienie (degenerescence) ludności w tym okręgu nie jest jeszcze znacznie większe, to zawdzięcza to ona tylko i wyłącznie dopływowi ludności z sąsiednich okręgów wiejskich i zawieraniu małżeństw ze zdrowszą rasą“. Pan Charles Pearson, do niedawna lekarzrordynator w tym samym szpitalu, pisze w liście do komisarza Longe m. i. co następuje: „Mogę mówić tylko na podstawie osobistej obserwacji, a nie danych statystycznych, lecz muszę stwierdzić, że oburzenie ogarniało mnie raz po raz na widok tych biednych dzieci, których zdrowie poświęcano, aby zaspokoić chciwość ich rodziców i pracodawców”. Wylicza on przyczyny chorób, które trapią garncarzy, przyczem za przyczynę podstawową i najważniejszą uważa „long hours“ (długie godziny pracy). Komisja w swem sprawozdaniu wyraża nadzieję, że „przemysł, który zdobył sobie tak poważne stanowisko w oczach całego świata, nie zechce już długo dźwigać na sobie tego piętna, że jego wielkie postępy połączone są ze zwyrodnieniem fizycznem, licznemi cierpieniami cielesnemi i z przedwczesną śmiercią ludności robotniczej, której praca i zręczność dała tak znaczne wyniki”[134]. Wszystko, co tyczy garncarń w Anglji, stosuje się również do garncarń w Szkocji[135].
Przemysł zapałczany datuje się od roku 1833, t. j. od czasu, gdy wynaleziono sposób osadzania fosforu na drzewie. Począwszy od roku 1845, przemysł ten zaczął się szybko rozwijać w Anglji, przerzucając się z gęsto zaludnionych okolic Londynu zwłaszcza do Manchesteru, Birminghamu, Liverpoolu, Bristolu, Norwichu, Newcastle’u, i Glasgowa, a wraz z nim rozszerzyła się też i choroba szczęk, w której pewien lekarz wiedeński już w roku 1845 rozpoznał dolegliwość, właściwą specjalnie robotnikom, zatrudnionym przy wyrobie zapałek. Większość robotników stanowią dzieci poniżej lat 13 i młodzież poniżej lat 18. Jest to zajęcie tak zniesławione z powodu szkodliwości dla zdrowia i okropnych warunków pracy, że tylko najbezbronniejsza część klasy robotniczej, tylko napół zagłodzone wdowy i t. p. odważają się posyłać tam swoje dzieci — „dzieci obszarpane, napół żywe z głodu, zupełnie zdemoralizowane i rozwydrzone”[136]. Z pośród osób, przesłuchanych przez członka komisji Whithe’a (1863), 270 osób miało mniej niż 18 lat, 50 — mniej niż 10 lat, 10 miało tylko 8 lat, a 5 — zaledwie 6 lat. Dzień roboczy, wynoszący po 12, 14 i 15 godzin na dobę, praca nocna, przerwy na posiłek nieregularne i spędzane przeważnie w tych samych lokalach fabrycznych, zapowietrzonych fosforem. Dante przekonałby się, że przemysł ten przewyższa swą okropnością najstraszliwsze męczarnie jego piekła.
W fabryce tapet pospolitsze gatunki drukuje się maszynowo, szlachetniejsze zaś — ręcznie (block printing). Najgorętszy sezon przypada na okres pomiędzy początkiem października i końcem kwietnia. W tym okresie praca trwa często bez żadnej przerwy od godziny 6 rano aż do 10 wieczór, a nawet i dłużej w noc.
J. Leach zeznaje: „Poprzedniej zimy (r. 1862) z pośród 19-tu dziewcząt 9 nie wróciło do pracy wskutek chorób, spowodowanych przepracowaniem. Muszę ciągle krzyczeć na nie, żeby nie zasnęły“. W. Duffy: „Dzieciom często oczy się zamykały ze zmęczenia, a w gruncie rzeczy i nam samym często przytrafiało się niemal to samo“. J. Lightbourne: „Mam lat 13... Tej zimy pracowaliśmy do 9-ej wieczorem, a poprzedniej zimy do 10-ej. Poprzedniej zimy prawie co wieczór płakałem z bólu, tak moje nogi były pokaleczone“. G. Apsden: „Tego mojego malca, gdy miał 7 lat, nosiłem zwykle na plecach przez śnieg w jedną i w drugą stronę, a musiał on pracować po 16 godzin!... Nieraz klękałem, żeby go nakarmić, gdy stał przy maszynie, gdyż nie wolno mu było ani odejść od niej, ani jej zatrzymać“. Smith, spółwłaściciel i kierownik pewnej fabryki w Manchesterze: „My (mówi on o swych „rękach“, które pracują „na nas“) pracujemy bez przerw na posiłek tak, że 10½ godzinny dzień roboczy kończy się u nas o 4½ po południu, a wszystko pozostałe jest pracą nadliczbową[137] (Czyżby i sam pan Smith doprawdy nie posilał się ani razu w ciągu 10½ godzin?). My (to jest ten sam Smith) rzadko kończymy przed 6-tą godziną wieczorem (chce on powiedzieć: kończymy spożycie „naszych“ żywych maszyn, t. j. siły roboczej), tak, że w rzeczywistości przez cały rok stosujemy (iterum Crispinus — dookoła Wojtek) pracę nadliczbową... Zarówno dzieci jak dorośli (152 dzieci lub młodzieży do lat 18 i 140 dorosłych) w ciągu ostatnich 18 miesięcy pracowali przeciętnie w żadnym razie nie mniej niż 7 dni i 5 godzin w tygodniu, czyli 78½ godzin tygodniowo. W ciągu ostatnich 8 tygodni, licząc wstecz od dnia 2 maja roku bieżącego (1863), ta przeciętna była wyższa, wyniosła bowiem 8 dni, czyli 84 godziny w tygodniu!“ Ale — pociesza nas z miłym uśmiechem ten sam pan Smith, który tak chętnie używa pluralis majestatis [mówi o sobie w liczbie mnogiej zwyczajem wszystkich panujących] „praca maszynowa jest łatwa“. Fabrykanci zaś, stosujący block printing [ręczne drukowanie tapet], zapewniają nas, że „praca ręczna jest zdrowsza od pracy maszynowej“. W rezultacie panowie fabrykanci odrzucają, z oburzeniem propozycję „zatrzymywania maszyn przynajmniej na czas spożywania posiłku“. Niejaki pan Otley, dyrektor fabryki tapet w Borough[138], mówi co następuje: „Ustawa, któraby zezwoliła stosować dzień roboczy od 6 godziny rano do 9-ej wieczorem, zadowoliłaby nas (!) w zupełności, ale godziny, ustalone przez Factory Act od 6-ej godziny rano do 6-ej wieczorem, nie odpowiadają nam (!)... Nasze maszyny są bezczynne podczas przerwy obiadowej (cóż za wspaniałomyślność!). Ta bezczynność nie wyrządza żadnych poważniejszych strat na farbie lub na papierze“. „Ale — dodaje on ze szlachetną wyrozumiałością — mogę zrozumieć, że związane z tem straty są niemile widziane“. Sprawozdanie komisji z całą naiwnością daje wyraz przeświadczeniu, że obawa niektórych „pierwszorzędnych firm“ przed stratą czasu, to jest czasu, w ciągu którego korzystają one z cudzej pracy, a więc i przed „stratą zysku“, nie jest jeszcze „wystarczającą przyczyną“, ażeby z tego powodu „pozbawiać obiadu“ przez 12 — 16 godzin dzieci poniżej lat 13 i młodzież poniżej lat 18, albo też żeby wydzielać im to pożywienie w taki sam sposób, w jaki się wydziela materjały pomocnicze narzędziom pracy, — a mianowicie podczas samego biegu pracy, podobnie jak węgiel i wodę maszynie parowej, mydło — wełnie, smary — kołom i t. p.[139].
Żadna gałąź przemysłu w Anglji nie zachowała dotąd tak staroświeckiego, a nawet — o czem możemy się dowiedzieć od poetów rzymskich z epoki cezarów — przedchrześcijańskiego sposobu produkcji, jak piekarstwo — (pomijamy tu wypiek mechaniczny, który zaczyna zdobywać sobie uznanie dopiero w czasach ostatnich). Lecz zauważyliśmy już wcześniej, że kapitał z początku nie interesuje się wcale technicznym charakterem procesu pracy, który opanowuje. Z początku bierze go on tak, jak go znajduje.
Nieprawdopodobne fałszowanie chleba, zwłaszcza w Londynie, zostało zdemaskowane po raz pierwszy przez komitet Izby gmin, powołany do wyjaśnienia sprawy „fałszowania środków spożywczych“ (r. 1855 — 1856), i w pracy D-ra Hassalla p. t. „Adulterations detected“[140]. Wynikiem tego zdemaskowania była ustawa z d. 6 sierpnia r. 1860: „for preventing the adulteration of articles of food and drink“ [dla zapobieżenia fałszowaniu artykułów spożywczych i napojów], ustawy bezskutecznej, gdyż oczywiście zachowującej najdalej posuniętą wyrozumiałość wobec każdego, kto uprawia wolny handel, kupując i sprzedając sfałszowane towary, poto, aby „to turn an honest penny“ [zarobić uczciwy grosz][141]. Komitet sam mniej lub bardziej naiwnie dał wyraz swemu przeświadczeniu, że wolny handel oznacza w istocie handel sfałszowanemi, lub — jak dowcipnie wyraża się Anglik — „usofistycznionemi materjałami“. Istotnie, — tego rodzaju „sofistyka“ potrafi lepiej od Protagorasa zrobić białe z czarnego, a czarne z białego i lepiej od Eleatów potrafi ad oculos [naocznie] dowieść, że Wszystko realne jest tylko pozorem[142].
Bądź co bądź jednak komitet zwrócił uwagę publiczności na jej „chleb powszedni“, a więc i na piekarstwo. Jednocześnie na zebraniach publicznych i w petycjach do parlamentu rozległ się głos protestu londyńskich robotników piekarskich przeciw przepracowaniu i t.p. Głos ten stał się tak natarczywy, że pan H. S. Tremenheere, również członek często już powyżej cytowanej komisji z r. 1863, został mianowany komisarzem królewskim dla przeprowadzenia śledztwa. Jego sprawozdanie[143] łącznie z zeznaniami świadków poruszyło nie serce, lecz żołądek publiczności. Prawowierny Anglik wiedział wprawdzie z biblji, że człowiek, jeśli za szczególną łaską bożą nie jest kapitalistą, landlordem lub synekurzystą, skazany jest na to, aby spożywał swój chleb w pocie oblicza swego, lecz nie wiedział, że w chlebie tym musi spożywać codziennie pewną ilość potu ludzkiego, zmieszanego z wydzielinami ropiejących wrzodów, z pajęczyną, ze zdechłemi karaluchami i ze zgniłemi niemieckiemi drożdżami, nie mówiąc już o ałunie, piasku i o innych miłych przymieszkach mineralnych. Nie bacząc więc na całą świętość „wolnego handlu“, zostało „wolne“ aż dotąd piekarstwo poddane nadzorowi inspektorów państwowych (koniec sesji parlamentarnej z r. 1863), przyczem ta sama ustawa zakazała uczniom piekarskim poniżej lat 18 pracować od godziny 9 wieczór aż do 5 rano. Przepis ostatni mówi więcej, niż całe tomy o przepracowaniu w gałęzi produkcji, która uchodzi za tak poczciwie patrjarchalną.
„Praca czeladnika piekarskiego w Londynie rozpoczyna się z reguły o godzinie 11 wieczór. O tej porze rozczynia on i miesi ciasto; jest to czynność nader mozolna, trwająca ½ godziny do 3 kwadransów, zależnie od wielkości i rodzaju pieczywa. Wówczas kładzie się on na desce, będącej zarazem pokrywą niecki, w której się miesi ciasto, i przesypia parę godzin, mając jeden worek od mąki pod głową i przykrywając się innym workiem. Następnie zaczyna się czterogodzinna szybka i nieprzerwana praca nad wygnieceniem ciasta, ważeniem go, wkładaniem w formy, wsuwaniem do pieca, wydobywaniem z pieca i t. d. Temperatura w piekarni wynosi od 75 do 90 stopni [Fahrenheita, co czyni od 24 do 32 stopni Celsjusza], a w małych piekarniach raczej więcej niż mniej. Gdy praca nad wyrobem chleba, bułek i t. p. została już ukończona, zaczyna się ekspedycja. Przytem znaczna część pracowników, po dokonaniu wyżej opisanej ciężkiej pracy nocnej, w dzień roznosi chleb z domu do domu w koszykach lub rozwozi go w wózkach, a nieraz pracuje jeszcze w międzyczasie w piekarni. Zależnie od pory roku i od rozmiarów przedsiębiorstwa praca kończy się między godziną 1-ą a 6-ą po południu, podczas gdy inna część robotników pracuje do późnego popołudnia w piekarni“[144].
„Podczas sezonu w Londynie czeladnicy w piekarniach w Westend, biorących „pełne** ceny za chleb, zaczynają pracę regularnie o godzinie 11 w nocy i zatrudnieni są przy wypieku bez przerwy, z wyjątkiem jednego lub dwóch bardzo krótkich odpoczynków, aż do godziny 8-ej rano. Następnie używa się ich jeszcze do godziny 4-ej, 5-ej, 6-ej lub nawet 7-ej do roznoszenia pieczywa, albo czasem do wypieku biszkoptów w piekarni. Po skończonej pracy pozostaje im na sen 6 godzin, a często tylko 5 albo 4 godziny. W piątek praca zawsze zaczyna się wcześniej, mniej więcej o 10 godz. wieczór i trwa bez przerwy, bądź przy wyrobie, bądź przy wysyłce Chleba, aż do soboty do godz. 8 wieczór, najczęściej jednak aż do 4-ej lub 5-ej rano w niedzielę. W niedzielę robotnicy muszą raz lub dwa razy w ciągu dnia stawić się do piekarni na 1 lub na 2 godziny, aby porobić przygotowania na dzień następny. Czeladnicy, pracujący u „underselling masters“ (przedsiębiorców, którzy sprzedają chleb poniżej pełnej ceny) — wyżej zaś wzmiankowano już, że ci przedsiębiorcy stanowią ponad SA piekarzy londyńskich — — mają dzień roboczy dłuższy, ale ich praca ogranicza się prawie wyłącznie do samej piekarni, gdyż pracodawcy ci sprzedają chleb tylko we własnych sklepach, zaopatrując chyba tylko nieliczne drobne kramiki. Pod koniec tygodnia... to jest we czwartek, praca zaczyna się tu o godzinie 10 w nocy i trwa z bardzo małemi przerwami aż do późnego wieczora w sobotę“[145].
Co się tyczy owych „underselling masters“, to nawet burżuazyjny punkt widzenia przyznaje: „Konkurencja ich opiera się na nieopłaconej pracy robotników (the unpaid labour of the men)“[146]. Piekarz zaś, biorący „pełną cenę“ („full priced baker“), denuncjuje przed komisją śledczą swych konkurentów, sprzedających poniżej pełnej ceny, jako złodziejów cudzej pracy i fałszerzów. „Trzymają się oni tylko dlatego, że oszukują publiczność i zmuszają czeladników pracować po 18 godzin, a płacą im tylko za 12 godzin“[147].
Fałszowanie chleba i powstanie klasy piekarzy, sprzedających chleb poniżej pełnej ceny, datuje w Anglji od początku wieku 18-go, to jest od czasu, gdy zaginął cechowy charakter tego rzemiosła i gdy za plecami nominalnego majstra piekarskiego stanął kapitalista w postaci młynarza lub agenta mącznego[148]. Stworzyło to podstawy produkcji kapitalistycznej, bezgranicznego przedłużania dnia roboczego i pracy nocnej, choć ostatnia w Londynie została na szerszą skalę wprowadzona dopiero poczynając od roku 1824[149].
Wobec powyższego łatwo zrozumieć, dlaczego sprawozdanie komisji zalicza czeladników piekarskich do kategorji robotników, żyjących najkrócej i dlaczego rzadko osiągają oni 42-gi rok życia nawet wówczas, gdy szczęśliwie uniknęli normalnego dla całej klasy robotniczej zdziesiątkowania w wieku dziecięcym. Mimo to wszystko jednak przemysł piekarski ma zawsze nadmiar chętnych do pracy. Źródłem, zasilającem go „rękami roboczemi“, jest dla Londynu Szkocja, zachodnie okręgi rolnicze Anglji i — Niemcy.
W latach 1858—1860 czeladnicy piekarscy w Irlandji zorganizowali na koszt własny wielkie zgromadzenia publiczne w celu agitacji przeciw pracy nocnej i niedzielnej. Publiczność z irlandzkim temperamentem stanęła po ich stronie, naprzykład na wiecu w Dublinie w maju roku 1860. Istotnie, ruch ten doprowadził do zwycięstwa i do zastosowania wyłącznie dziennej pracy w Wexford, w Kilkenny, w Clonmel, w Waterford i t. d. „W Limerick, gdzie katusze najemników przechodziły, jak wiadomo, wszelkie granice, ruch rozbił się o opór właścicieli piekarń, a zwłaszcza piekarzów-młynarzów. Przykład Limericku spowodował powrót do dawnych stosunków również i w Ennis i w Tipperary. W Cork, gdzie oburzenie publiczne przybrało najgorętsze formy, przedsiębiorcy udaremnili ruch przemocą, wypędzając czeladników za bramę. W Dublinie przedsiębiorcy stawili najzaciętszy opór i, prześladując tych czeladników, którzy stanęli na czele ruchu, zmusili pozostałych do ustąpienia i do zgodzenia sdę na pracę nocną i niedzielną“[150]. Komisja rządu angielskiego, uzbrojonego w Irlandji od stóp do głów, zdobyła się wobec nieprzejednanych majstrów piekarskich w Dublinie, w Limerick, w Cork i t. d. tylko na żałosne morały: „Komitet uważa, że godziny pracy są ograniczone przez prawa przyrodzone, których nie narusza się bezkarnie. Grożąc swym robotnikom wypędzeniem i zmuszając ich w ten sposób do łamania swych przekonań religijnych, do nieposłuszeństwa wobec ustaw krajowych i do lekceważenia opinji publicznej (wszystko ostatnie dotyczy pracy niedzielnej), przedsiębiorcy sieją nienawiść pomiędzy kapitałem i pracą i dają przykład, niebezpieczny dla religji, moralności i dla porządku publicznego... Komitet sądzi, że przedłużenie dnia roboczego ponad 12 godzin jest uzurpatorskiem wkraczaniem w życie prywatne i domowe robotnika i prowadzi do pożałowania godnych wyników moralnych, wskutek wmieszania się do pożycia domowego pracownika, wskutek utrudnienia mu wykonywania obowiązków rodzinnych, obowiązków syna, brata, męża i ojca. Praca ponad 12 godzin prowadzi do podkopania zdrowia robotnika, prowadzi do przedwczesnej starości i do rychłej śmierci, a więc i do unieszczęśliwienia rodzin robotniczych, które pozbawiane są („are deprived“) opieki i pomocy głowy rodziny w najniezbędniejszej chwili“[151].
Dopiero co byliśmy w Irlandji. Po drugiej stronie kanału, w Szkocja, robotnik rolny, człowiek od pługa, wskazuje nam z oburzeniem na swą trzynasto lub czternastogodzinną pracę w najsurowszym klimacie, z czterogodzinną pracą nadliczbową w niedzielę (i to w kraju, święcącym dzień święty)[152], podczas gdy jednocześnie przed „Grand Jury“[153] w Londynie stoją jako oskarżeni trzej robotnicy kolejowi, a mianowicie konduktor pociągu osobowego, maszynista, prowadzący lokomotywę, i sygnalista. Wielka katastrofa kolejowa wysłała na tamten świat setki pasażerów. Przyczyną nieszczęścia jest niedbalstwo robotników. Wobec przysięgłych oświadczają om jednomyślnie, że przed 10 lub 12 laty ich praca trwała tylko 8 godzin dziennie. W ciągu ostatnich 5 lub 6 lat pracę ich wyśrubowano do 14, 18 i 20 godzin, a w razie szczególnie silnego napływu podróżnych, np. gdy wypuszczane są pociągi specjalne, praca ta trwa często bez przerwy 40 do 50 godzin. Są om jednak zwykłymi ludźmi, a nie jakimiś cyklopami. Ich zdolność do pracy w pewnej chwili zawodzi. Ogarnia ich znużenie. Ich mózg przestaje myśleć, a oczy — widzieć. Ze wszech miar „respectable British Juryman“ [czcigodny przysięgły brytyjski] odpowiada na to orzeczeniem, oddającem oskarżonych pod sąd pod zarzutem „manslaughter“ [zabójstwa] i tylko w skromnym dodatku wyraża pobożne życzenie, aby panowie magnaci kolejowi w przyszłości zechcieli przecież być trochę rozrzutniejsi, gdy chodzi o nabywanie potrzebnej liczby „sił roboczych“, a trochę „wstrzemięźliwsi“, lub „powściągliwsi“, lub „oszczędniejsi“, gdy chodzi o wysysanie nabytej przez nich siły roboczej[154].
Z pośród wielobarwnego tłumu robotników wszelkiego zawodu, wieku i płci, osaczających nas natarczywiej niż cienie poległych osaczały Odysseusza, przyczem na pierwsze wejrzenie można po nich poznać przepracowanie, nawet gdyby nie trzymali w rękach „księgi błękitnej” — z tłumu tego wybieramy jeszcze dwie postacie, a mianowicie modystkę i kowala. Samo uderzające przeciwieństwo, zachodzące między obu temi postaciami, świadczy, że w obliczu kapitału wszyscy są sobie równi.
W ostatnich tygodniach czerwca roku 1863 wszystkie dzienniki londyńskie podały notatkę pod „sensacyjnym“ tytułem: „Death from simple overwork“ [śmierć tylko z przepracowania] Chodziło tu o śmierć modystki Marji Anny Walkley, dwudziestoletniej dziewczyny, zatrudnionej w bardzo szanownej nadwornej pracowni modniarskiej, a wyzyskiwanej przez damę o sympatycznem imieniu: Eliza. Wykryta tu została jeszcze raz stara wiele razy już opowiadana historja[155], że dziewczyna ta musiała pracować przeciętnie po 16½ godzin, podczas sezonu zaś często po 30 godzin bez przerwy, przyczem jej „siła robocza“, odmawiająca nieraz posłuszeństwa, była podtrzymywana w miarę potrzeby portwejnem, sherry i kawą. Sezon zaś był właśnie w całej pełni. Chodziło o to, żeby na dzień balu dworskiego, wydanego na cześć świeżo importowanej księżnej Walji, przygotować choćby z pomocą czarów stroje szlachetnych ladies [dam] Marja Anna Walkley pracowała bez wytchnienia przez 26½ godzin wraz z 60 innemi dziewczętami, po 30 osób w izbie, zawierającej zaledwie może 7, niezbędnej ilości stóp sześciennych powietrza, podczas gdy noce spędzały po dwie na jednem posłaniu
w norach, gdzie sypialnie odgradza się tylko przepierzeniami z desek[156]. A była to jedna z najlepszych pracowni modniarskich w Londynie. Marja Anna Walkley zachorowała w piątek, a umarła w niedzielę, nie dokończywszy nawet — ku zdumieniu pani Elizy — ostatniego stroju. Lekarz, p. Keys, zbyt późno wezwany do loża zmarłej, oświadczył krótko i węzłowato wobec „Coroners Jury“ [sądu przysięgłych, przeprowadzającego oględziny zwłok]: „Marja Anna Walkley zmarła wskutek zbyt długich godzin pracy w przepełnionej pracowni i w zbyt ciasnej, źle przewietrzanej sypialni”. W przeciwieństwie do tego „Coroners Jury”, chcąc udzielić lekarzowi lekcji dobrego prowadzenia się, oświadcza: „Zmarła przestała żyć wskutek udaru sercowego, są jednak podstawy do obaw, że jej śmierć została przyśpieszona wskutek przepracowania w przepełnionym warsztacie i t. d.“ Nasi „biali niewolnicy” — biadała gazeta „Morning Star”, organ apostołów wolnego handlu, pana Cobdena i Brighta, — „nasi biali niewolnicy wpędzani są do grobu przez nadmierną. pracę, giną, zaś i umierają, pocichu i bez hałasu“[157].
„Zapracowywać się na śmierć — to sprawa powszednia nietylko w warsztatach modniarskich, lecz w tysiącu miejsc i wogóle w kazdem miejscu, gdziekolwiek interes jest w ruchu... Pozwólcie nam wziąć jako przykład kowala. Jeżeli mamy wierzyć poetom, to niema człowieka żywotniejszego, silniejszego i weselszego niż kowal. Wstaje wcześnie i już przed świtem krzesze iskry. Je, pije i śpi, jak nikt inny. W istocie, z punktu widzenia wyłącznie fizycznego i przy pracy umiarkowanej znajduje się on w położeniu tak pomyślnem, jak niewielu ludzi. Ale pójdźmy z nim do miasta, przyjrzyjmy się, jakie brzemię pracy zwalono na mocnego człowieka i zobaczmy, jakie miejsce zajmuje on w tablicach śmiertelności naszego kraju? W Marylebone (jednej z największych dzielnic londyńskich) kowale umierają w stosunku 31 na 1000 rocznie, to jest o 11 ponad przeciętną śmiertelność dorosłych mężczyzn w Anglji. Zajęcie, będące niemal instynktowną umiejętnością człowieka i samo przez się me wzbudzające żadnych zastrzeżeń, staje się siłą, niszczącą człowieka, przez sam fakt przeholowania w pracy. Człowiek ten może dziennie tyle a tyle razy uderzyć młotem, przejść tyle kroków, tyle razy odetchnąć, wykonać tyle pracy i żyć — dajmy na to — 50 lat. Zmusza się go o tyle razy więcej uderzyć młotem, zrobić o tyle kroków więcej, o tyle częściej w ciągu dnia oddychać, czyli w sumie zwiększyć codzienne zadanie swego życia o 25 procent. Próbuje temu podołać, a wynikiem tego jest to, że w pewnym ograniczonym okresie wykonywa istotnie o 25% więcej pracy i umiera w 37-ym, zamiast w 50-ym roku życia“[158].
Kapitał stały, czyli środki produkcji, rozpatrywane z punktu widzenia procesu pomnażania wartości, istnieją jedynie po to, aby wchłaniać pracę, a wraz z każdą kroplą pracy proporcjonalną ilość pracy dodatkowej. O ile tego nie czynią, to samo ich istnienie stanowi negatywną stratę dla kapitalisty, gdyż w czasie swej bezczynności wyobrażają one bezużyteczny nakład kapitału, a strata ta staje się pozytywną, gdy przerwa pociąga za sobą konieczność dodatkowych wydatków dla wznowienia roboty. Przedłużenie dnia pracy poza granice dnia przyrodzonego, kosztem nocy, działa jedynie jako półśrodek, częściowo tylko gaszący pragnienie upiora, łaknącego żywej krwi pracy. A więc nieodłącznem dążeniem produkcji kapitalistycznej staje się przywłaszczanie pracy w ciągu całych 24 godzin doby. Ponieważ jednak wysysanie tych samych sił roboczych dniem i nocą jest niepodobieństwem fizycznem, więc trzeba usunąć owe fizyczne przeszkody zapomocą kolejnych zmian sił roboczych, spożywanych za dnia i w nocy. Kolejność tych zmian może być przeprowadzona w rozmaity sposób, naprzykład część personelu robotniczego może w danym tygodniu pełnić służbę dzienną, w następnym nocną i t. d. Jak wiadomo, ten system, ten „płodozmian“ panował w okresie młodzieńczego rozkwitu angielskiego przemysłu bawełnianego i t. d. i między innemi kwitnie dziś w przędzalniach bawełny gubernji moskiewskiej. Ten 24-godzinny proces produkcji dziś jeszcze stosowany jest systematycznie w wielu dotychczas „wolnych“ gałęziach przemysłu Wielkiej Brytanji, między innemi w wielkich piecach, kuźniach, walcowniach i innych rękodzielniach metalurgicznych Anglji, Walji i Szkocji. Proces pracy trwa tam przeważnie, prócz 6 dwudziestoczterogodzinnych dni powszednich, także przez 24 godziny niedzieli. Personel robotniczy składa się z mężczyzn i kobiet, z dorosłych i z dzieci obojga płci. Wiek dziatwy i młodzieży przebiega całą. skalę wieku od 8 (a w poszczególnych wypadkach od 6) do 18 lat[159]. W niektórych zawodach również dziewczyny i kobiety pracują nocą razem z mężczyznami[160].
Niezależnie od ogólnego szkodliwego wpływu pracy nocnej[161], nieprzerwany, dwudziestoczterogodzinny proces produkcji przedstawia bardzo ponętną, sposobność do przedłużania nominalnego dnia roboczego. Naprzykład w poprzednio już wzmiankowanych, bardzo wyczerpujących gałęziach pracy oficjalny dzień roboczy wynosi dla każdego robotnika przeważnie 12 godzin dziennych lub nocnych. Ale praca nadmierna, przekraczająca te granice, jest w wielu wypadkach, według słów własnych angielskiego raportu urzędowego, „doprawdy straszliwą“ (truły fearful)[162]. „Żaden umysł ludzki“, czytamy, „uprzytomniając sobie ogrom pracy, wykonywanej według zeznania świadków przez chłopców 9—12-letnich, nie może nie dojść do nieuchronnego wniosku, że takie nadużywanie władzy rodziców i pracodawców nie powinno być dłużej dozwolone“[163].
„System, przy którym chłopcy wogóle pracują naprzemian dniem i nocą, prowadzi do haniebnego przedłużania dnia roboczego, zarówno podczas nawału pracy, jak przy zwykłym biegu rzeczy. Przedłużanie to jest w wielu wypadkach nietylko przerażające, lecz wręcz niewiarogodne. Zdarzać się musi, że w momencie zmiany z tej czy innej przyczyny zabraknie jednego czy drugiego chłopca. Wtedy jeden lub paru obecnych chłopców, którzy już swą dniówkę ukończyli, musi zastąpić nieobecnych. Jest to system tak powiszechnie znany, że dyrektor pewnej walcowni na moje zapytanie, w jaki sposób zastępuje nieobecnych chłopców, odpowiedział: wiem przecież, że i pan wie o tem, równie dobrze jak ja — i nie wstydził się przyznać do tego faktu“[164].
„W pewnej walcowni, gdzie nominalny dzień roboczy trwał od 6 rano do 5½ wieczór, chłopak pewien pracował przez 4 noce w każdym tygodniu conajmniej do 8½ wieczorem dnia następnego... i to w przeciągu 6 miesięcy“. „Inny chłopak, w wieku lat 9, pracował niekiedy po 3 dwunastogodzinne zmiany z rzędu, a w wieku lat 10, pracował niekiedy po 2 dni i 2 noce z rzędu“. „Trzeci, obecnie liczący lat 10, pracował od 6 rano do 12 w nocy przez trzy noce z rzędu, a w pozostałe dni do 9 wieczór“. „Czwarty, obecnie trzynastoletni, pracował przez cały tydzień od 6 popołudniu do 12 w południe dnia następnego, a czasem i przez 3 zmiany z kolei, naprzykład od poniedziałku rano do wtorku wieczór“. „Piąty, obecnie dwunastoletni, pracował w odlewni żelaza w Stavely od 6 rano do 6 wieczór w ciągu 14 dni; obecnie już nie jest zdolny do takiej pracy“. Jerzy Allinsworth, chłopiec dziewięcioletni: „Przyszedłem tu w zeszły piątek. Nazajutrz mieliśmy rozpocząć pracę o 3 rano. Pozostałem tu więc przez całą noc. Mieszkam o 5 mil [ang.] stąd. Spałem na podłodze, mając skórzany fartuch za posłanie, a kusą kurtkę za przykrycie. Przez dwa dni następne byłem tu o 6 rano. Tak, tu jest gorąco! Zanim tu przybyłem, pracowałem również przez rok cały przy wielkim piecu. Były to duże zakłady na wsi. I tam zaczynałem pracę w sobotę o 3 rano, ale mogłem przynajmniej sypiać w domu, bo było blisko. W inne dni zaczynałem pracę 0 b rano i kończyłem o 6 lub 7 wieczór“ — i t. d.[165]
Posłuchajmy teraz, jak kapitał sam ujmuje sprawę tego dwudziestoczterogodzinnego systemu. Przemilcza on, oczywiście wykroczenia tego systemu, nadużywanie go dla „okropnego“ 1 nieprawdopodobnego“ przedłużania dnia roboczego. Mówi on 0 tym systemie tylko w jego „normalnej“ postaci. „Panowie Naylor i Vickers, fabrykanci stali, zatrudniający od 600 do 700 osób, a w tej liczbie zaledwie 10% poniżej lat 18, a zkolei śród nich tylko 20 chłopców w pracy nocnej, wypowiadają się, jak następuje: „Chłopcy nie cierpią bynajmniej z powodu gorąca. Temperatura wynosi prawdopodobnie od 30 do 32 stopni Celsjusza... W kuźniach i w walcowniach robotnicy pracują na zmianę dniem i nocą, natomiast wszystkie inne warsztaty pracują tylko za dnia, od 6 rano do 6 wieczór. W kuźni praca trwa od dwunastej do dwunastej. Niektórzy robotnicy pracują zawsze nocą, nie przychodzą nigdy na pracę dzienną... Nie znajdujemy, aby dzienna lub nocna praca w różny sposób Wpływały na ich zdrowie (panów Naylora i Vickersa?), zapewne ludzie śpią lepiej, gdy zawsze odpoczynek wypada o tej samej porze, niż gdy się zmienia... Około 20 chłopców do lat 18 pracuje w nocnej zmianie. Nie moglibyśmy dać sobie rady (not well do) bez pracy nocnej chłopców do lat 18. Naszym zarzutem przeciw ustawie jest zwiększenie kosztów produkcji. Trudno o wykwalifikowanych robotników i kierowników, ale łatwo znaleźć chłopców, ilu się tylko zapragnie... Oczywiście, wobec niewielkiej liczby zatrudnionych przez nas chłopców, ograniczenie pracy nocnej miałoby dla nas niewielką wagę i znaczenie“[166].
Pan. J. Ellis, z firmy John Brown and Co., fabryki wyrobów żelaznych i stalowych, zatrudniającej 3000 mężczyzn i chłopców, przytem częściowo „dniem i nocą, na zmianę“, nawet przy ciężkiej pracy obrabiania żelaza i stali, oświadcza, że w stalowniach przy ciężkiej robocie na 2 mężczyzn przypada 1 lub 2 chłopców. Firma zatrudni, a około 500 chłopców poniżej lat 18, z czego około trzeciej części, czyli 170, poniżej lat 13. W sprawie zamierzonej zmiany ustawy pan Ellis tak się wypowiada: „Sądzę, że nie byłoby rzeczą bardzo naganną (very objectionable) zabronić osobom do lat 18 pracować ponad 12 godzin, na dobę. Ale nie sądzę, aby można dowieść, że zbyteczna jest praca nocna chłopców powyżej lat 12. Chętniej przyjęlibyśmy ustawę, zakazującą wogóle zatrudniania chłopców do lat 13, albo nawet do lat 15, aniżeli zakaz używania do pracy nocnej chłopców, już u nas zatrudnionych. Chłopcy ze zmiany dziennej muszą niekiedy przechodzić do zmiany nocnej, bo dorośli nie mogą bezustanku pracować nocą; rujnowałoby to ich zdrowie. Sądzimy jednak, że praca nocna, na zmianę co drugi tydzień, nie jest szkodliwa dla zdrowia (panowie Naylor i Vickers, zgodnie z pożytkiem swego przedsiębiorstwa, sądzili przeciwnie, że to nie stała praca nocna, lecz właśnie praca nocna na zmianę z dzienną jest szkodliwa dla zdrowia). Widzimy, że ludzie, zatrudnieni naprzemian w pracy dziennej i nocnej, są równie zdrowi, jak ci co tylko za dnia pracują... Naszym zarzutem przeciw zakazowi pracy nocnej chłopców do lat 18 jest wzrost wydatków, ale też jest to nasz jedyny motyw (co za cyniczna naiwność!). Sądzimy, że ten wzrost wydatków byłby większy, niżby interes (the trade) mógł znieść bez uszczerbku dla swego powodzenia (as the trade with due regard to is being successfully carried out could fairly bear! — co za nadęty frazes!). Robotników jest tu mało i przy tego rodzaju ograniczeniach mogłoby ich zabraknąć (to znaczy, że Ellis, Brown and Co. znaleźliby się w tem przykrem położeniu, że musieliby opłacać pełną wartość siły roboczej)“[167].
Fabryki żelaza i stali „Cyklop“, należące do panów Cammell and Co., prowadzone są na równie szerokiej stopie, jak opisane powyżej zakłady John Brown and Co. Dyrektor zarządzający doręczył na piśmie swe zeznania rządowemu komisarzowi White’owi, ale później uznał za stosowne ukryć rękopis, zwrócony mu do przejrzenia. Atoli pan White ma dobrą pamięć; przypomina sobie doskonale, że ci panowie cyklopi uznawali zakaz pracy nocnej dzieci i młodzieży za „rzecz niemożliwą; równałoby to się zatrzymaniu ich fabryk“, a jednak przedsiębiorstwo ich liczy mało co ponad 6% chłopców do lat 18 i zaledwie 1% do lat 13![168].
W tym samym przedmiocie oświadcza pan E. F. Sanderson z firmy Sanderson, Bros and Co., kuźnie i walcownie stali w Atterclife: „Wielkie trudności wynikłyby z zakazu pracy nocnej chłopców do lat 18; główną trudność stanowiłoby powiększenie kosztów, będące koniecznym wynikiem zastępowania pracy chłopięcej pracą dorosłych. Trudnoby mi orzec, ileby to wyniosło, ale zapewne nie tyle, aby fabrykant mógł podnieść cenę stali, a zatem strata spadłaby na niego, bo ludzie nasi (co za lud przekorny!) naturalnie nie zgodziliby się ponieść tej straty“. Pan Sanderson nie wie, ile płaci dzieciom, ale „może to wynieść na głowę od 4 do 5 szylingów tygodniowo... Praca chłopięca jest tego rodzaju, że wogóle („generally“ — oczywiście niezawsze „w szczególe“) siła chłopięca właśnie dla niej wystarcza, a zatem żadna korzyść, płynąca:z Większej siły męskiej, nie zrównałaby tej straty, z wyjątkiem tych niewielu wypadków, gdy metal jest bardzo ciężki. Dorosłym też wcaleby się nie uśmiechało nie mieć chłopców na swe rozkazy, gdyż dorośli mężczyźni są mniej posłuszni. Prócz tego chłopcy muszą wcześnie zaczynać pracę, aby poznać swe rzemiosło. Ograniczenie pracy chłopców do godzin dziennych nie służyłoby temu celowi“. A to dlaczego? Dlaczego chłopcy nie mogą uczyć się za dnia swego rzemiosła? Pańskie motywy? „Ponieważ mężczyźni, którzy naprzemian tydzień pracują w dzień, a tydzień w nocy, byliby pozbawieni chłopców swej zmiany przez połowę czasu, a przez to straciliby połowę zysku, który z nich ciągną. Wskazówki, które otrzymują od nich chłopcy, są tym chłopcom poczytane za część płacy roboczej, a więc pozwalają dorosłym korzystać z taniej pracy chłopięcej. Każdy mężczyzna straciłby połowę swego zysku“. (Innemi słowy, panowie Sandersonowie musieliby część płacy roboczej dorosłych mężczyzn wykładać z własnej kieszeni, zamiast opłacać ją nocną pracą chłopców. Zysk panów Sandersonów zmniejszyłby się nieco z tego powodu, i to jest dla Sandersonów słuszny motyw, ażeby chłopcy nie mogli uczyć się za dnia swego rzemiosła[169]. Poza tem zwaliłoby to na mężczyzn dorosłych, obecnie luzowanych przez chłopców, cały ciężar stałej pracy nocnej, którejby nie wytrzymali. Krótko mówiąc, trudności byłyby tak wielkie, że prawdopodobnie doprowadziłoby to do zupełnego zniesienia pracy nocnej. „Co się tyczy samej produkcji stali“, powiada E. F. Sanderson, „nie czyniłoby to żadnej różnicy, ale...“ Ale panowie Sandersonowie mają coś więcej do roboty, niż wyrabianie stali. Wyrób stali jest tylko pretekstem dla wyrabiania zysku. Piece hutnicze, walcownie i t. d., budynki, maszyny, żelazo, węgiel i t. d. nie są tylko po to, aby się zamieniały w stal. Są po to, aby wchłaniały wartość dodatkową, a wchłoną jej oczywiście więcej w ciągu 24 godzin, niż w ciągu 12. Na mocy praw boskich i ludzkich dają one Sandersonom przekaz na czas roboczy pewnej liczby rąk w ciągu całych 24 godzin doby, a tracą charakter kapitału, czyli stają się dla Sandersonów czystą stratą, skoro tylko czynność wchłaniania pracy ulega przerwie. „Ależ wtedy ponieślibyśmy straty na tak wielu kosztownych maszynach, które byłyby przez połowę czasu nieczynne, a dla wytworzenia takiej wielkiej masy produktów, jaką przy obecnym systemie możemy wytwarzać, musielibyśmy podwoić rozmiary naszych warsztatów i ilość maszyn, co podwoiłoby nakład kapitału“. Dlaczegóż jednak właśnie Sandersonowie roszczą pretensję do przywileju wobec innych kapitalistów, którzy mogą korzystać tylko z dziennej pracy, i których budowle, maszyny i surowce mają być zatem „nieczynne“ w nocy? „To prawda, odpowiada E. F. Sanderson imieniem wszystkich Sandersonów, „to prawda, że tę stratę z powodu bezczynności maszyn ponoszą wszystkie fabryki, pracujące tylko za dnia. Ale w naszym wypadku zachodzi dodatkowa strata na piecach hutniczych. Jeśli je utrzymujemy w ruchu, to marnujemy paliwo (zamiast tego obecnie marnuje się życie robotnika), a jeśli je gasimy, to tracimy potem czas na rozpalanie i doprowadzanie do właściwego stopnia temperatury (podczas gdy pozbawienie snu nawet ośmiolatków jest zyskiem na czasie roboczym dla rodu Sandersonów) a i samym piecom szkodzą, zmiany temperatury“ (podczas gdy piecom tym nie szkodzą zmiany nocnej i dziennej pracy)[170].
„Cóż to jest dzień roboczy?“ Jak długi jest czas, w ciągu którego kapitał może spożywać siłę roboczą, której wartość dzienną opłaca? Jak daleko może być przedłużony dzień roboczy poza granice czasu pracy, niezbędnego dla odtworzenia samej siły roboczej? Widzieliśmy, jak kapitał odpowiada na te pytania: dzień roboczy liczy całe 24 godziny doby, z wyjątkiem tych niewielu godzin wypoczynku, bez których siła robocza staje się bezwzględnie niezdolną, do dalszej służby. Przedewszystkiem rozumie się samo przez się, że robotnik przez całe swe życie jest tylko siłą roboczą i niczem więcej, że przeto cały jego czas rozporządzalny jest z przyrodzenia i z prawa czasem roboczym, a więc winien służyć samopomnażaniu wartości kapitału. Czas potrzebny człowiekowi dla wykształcenia, dla duchowego rozwoju, dla wykonywania czynności społecznych, dla życia towarzyskiego, dla swobodnego korzystania ze swych sił fizycznych i duchowych, nawet świąteczny wypoczynek niedzielny — i to w kraju, święcącym dzień święty[171] — to czyste bzdury! Ale w swej bezgranicznej ślepej żądzy, w swym wilczym głodzie pracy dodatkowej kapitał przekracza maksymalne, nietylko moralne, lecz czysto fizyczne granice dnia roboczego. Przywłaszcza on sobie czas niezbędny dla wzrostu, rozwoju ciała i utrzymania go przy zdrowiu. Rabuje czas, potrzebny do wchłaniania czystego powietrza i światła słonecznego. Urywa czas posiłku i wciela go, skoro tylko może, do czasu trwania
produkcji. Daje więc pokarm robotnikowi, jako zwykłemu środkowi produkcji, jak daje węgiel kotłowi parowemu, a maź lub oliwę maszynie. Zdrowy sen, potrzebny do gromadzenia, odnawiania i odświeżania siły żywotnej, sprowadza do tylu godzin odrętwienia, ile trzeba, aby przywrócić życie organizmowi doszczętnie wyczerpanemu. Nie zachowanie normalne siły roboczej określa tu granicę dnia roboczego, lecz przeciwnie możliwie największe wydatkowanie dzienne tej siły, chociażby nawet najbardziej gwałtowne, niezdrowe i męczące, określa granicę wypoczynku robotnika. Kapitał nie pyta o długość życia siły roboczej. Interesuje go jedynie i wyłącznie maximum siły roboczej, którą można uruchomić w ciągu jednego dnia roboczego. Cel ten osiąga, skracając długość życia siły roboczej, jak chciwy gospodarz powiększa plon, wyjaławiając ziemię.
Produkcja kapitalistyczna, która w swej istocie jest wytwarzaniem wartości dodatkowej, wchłanianiem pracy dodatkowej, wraz z przedłużaniem dnia roboczego prowadzi więc nietylko do zwyrodnienia ludzkiej siły roboczej, okradanej z normalnych warunków moralnych i fizycznych swego rozwoju i swej działalności. Prowadzi również do przedwczesnego wyczerpywania, zamierania samej siły roboczej[172]. Przedłuża ona czas pracy robotnika w danym okresie, skracając jego życie.
Ale wartość siły roboczej zawiera w sobie wartość towarów, niezbędnych dla reprodukcji robotnika, czyli dla rozmnażania klasy robotniczej. A więc skoro nienaturalne przedłużenie dnia roboczego, do którego kapitał nieuchronnie zmierza w bezgranicznem dążeniu do samopomnażania, skraca życie poszczególnych robotników, a przez to czas trwania ich siły roboczej, to staje się niezbędnem szybsze zastępowanie zużytej siły roboczej, czyli wzrasta koszt reprodukcji tej siły, zupełnie tak samo, jak cząstka wartości maszyny, podlegająca codziennej reprodukcji, jest tem większa, im szybciej się maszyna zużywa. A więc mogłoby się zdawać, że własny interes kapitału skłania go do ustalania normalnego dnia pracy.
Właściciel niewolników kupuje sobie robotnika tak, jak kupuje konia. Wraz z niewolnikiem traci kapitał, który musi być zastąpiony zapomocą nowego zakupu na targowisku niewolników. Ale „choć pola ryżowe Georgji i trzęsawiska Missisipi wywierają niszczący i zgubny wpływ na organizm ludzki, to jednak marnowanie życia ludzkiego nie jest tak wielkie, aby go nie mogły powetować rojne hodowle niewolników w Wirginji i Kentucky. Względy ekonomiczne dawały niejaką gwarancję ludzkiego traktowania niewolników, dopóki w interesie pana leżało oszczędzanie niewolnika, ale po wprowadzeniu handlu niewolnikami względy te stały się, przeciwnie, powodem najbardziej bezwzględnego wycieńczania niewolników, gdyż odkąd można było na miejsce danego niewolnika postawić innego, dostarczonego przez hodowcę murzynów, długotrwałość życia niewolnika stała się mniej ważną od jego wydajnością dopóki żyje. Jest więc regułą gospodarki niewolniczej w krajach importujących niewolników, że najskuteczniejsza oszczędność polega na wyciśnięciu z bydła ludzkiego (human chattle) jak największej masy pracy w jaknajkrótszym czasie. Właśnie w plantacjach strefy podzwrotnikowej, gdzie zysk roczny nieraz równa się całkowitemu kapitałowi plantacji, życie murzyna bywa poświęcane najbezwzględniej. Rolnictwo Indyj Zachodnich, kolebka odwieczna bajecznych fortun, wchłonęło miljony istot rasy afrykańskiej. Za dni naszych widzimy na Kubie, której dochody liczone są na miljony, której plantatorzy są istnymi książętami, że co roku spora część klasy niewolniczej ginie nietylko z powodu ohydnego odżywiania, oraz ciągłego i zabójczego maltretowania, lecz również z powodu powolnej męki przepracowania, braku snu i wytchnienia”[173].
Mutato nomine de te fabuła narratur! [Pod zmienionem imieniem o tobie w bajce mowa]. Zamiast handel niewolnikami czytaj rynek pracy, zamiast Kentucky i Wirginja — Irlandja i okręgi rolnicze Anglji, Szkocji i Walji, zamiast Afryka — Niemcy! Widzieliśmy już, jak przepracowanie dziesiątkuje piekarzy londyńskich, a jednak londyński rynek pracy jest stale przepełniony niemieckimi i innymi kandydatami do tej zabójczej pracy piekarskiej. Garncarstwo, jak już o tem była mowa, należy do zawodów o najkrótszem życiu robotnika. Czy brak przez to garncarzy? Jozjasz Wedgwood, wynalazca nowożytnego garncarstwa, sam z pochodzenia zwykły robotnik, oświadczył w roku 1785 wobec Izby Gmin, że cały ten przemysł zatrudnia od 15 do 20 tysięcy osób[174]. W roku 1861 ludność samych tylko ośrodków miejskich tego przemysłu w Wielkiej Brytanji wynosiła 101.302 osoby. „Przemysł bawełniany liczy lat 90... W ciągu trzech pokoleń narodu angielskiego przemysł ten pochłonął dziewięć pokoleń robotniczych”[175]. Coprawda, w pewnych okresach gorączkowego ożywienia rynek pracy wykazywał bardzo poważne luki. Naprzykład w r. 1834. Ale panowie fabrykanci zaproponowali Poor Law Commissdoners [komisarzom opieki nad ubogimi], aby wysłali „nadmiar ludności” z okręgów rolniczych na północ, gdzie — według wyjaśnienia — „fabrykanci wchłoną go i spożyją”[176]. Były to ich najwłaśniejsze słowa. „Za zgodą Poor Law Commissioners wysłano agentów do Manchesteru. Sporządzono listy robotników rolnych i powierzono je tym agentom. Fabrykanci rzucili się do biur i wybrali sobie, co im było potrzeba, poczem wysłano te rodziny z południa Anglji. Te paki ludzi, z frachtami, jak paki towaru, wysłano kanałami i furgonami — niektórzy powlekli się piechotą i Wielu z nich, zgubiwszy drogę, błądziło w okręgach przemysłowych, cierpiąc głód. Rozwinęła się z tego cała gałąź handlu. Izbie Gmin trudno będzie w to uwierzyć. Ten handel regularny, to kupczenie mięsem ludzkiem trwało sobie w najlepsze^ ludzie ci byli kupowani przez agentów menczesterskich i sprzedawani fabrykantom menczesterskim równie dobrze jak murzyni plantatorom bawełny w stanach południowych. Rok 1860 był punktem kulminacyjnym przemysłu bawełnianego... Brakło znowu rąk do pracy. Fabrykanci znów się zwrócili do tak zwianych „agentów mięsa”, a ci zlustrowali duny [wydmy nadbrzeżne] Dorsetu, wzgórza Devonu i równiny Wiltsu, lecz nadmiar ludności był już spożyty”. „Bury Guardian“ jął się uskarżać, że po zawarciu traktatu handlowego francusko-angielskiego możnaby zatrudnić 10 tysięcy „rąk“ dodatkowych, a niebawem potrzebaby jeszcze dalszych 30 lub 40 tysięcy. Gdy „agenci mięsa“ i ich pomocnicy w roku 1860 przetrząsnęli prawie bez rezultatu okręgi rolnicze, delegacja fabrykantów zwróciła się do p. Villiersa, prezesa Poor Law Board [Głównego Urzędu Opieki nad ubogimi], z podaniem, aby znów przyzwolił na dostawę ubogiej dziatwy oraz sierot z workhouse’ów [domów roboczych][177].
Naogół doświadczenie wskazuje kapitaliście, że istnieje pewien stały nadmiar ludności, to znaczy nadmiar w stosunku do każdorazowej potrzeby kapitału pomnażania swej wartości, choć nadmiar ten składa się z pokoleń ludzkich zdegenerowanych, rychło starzejących się, szybko wypierających się nawzajem, zrywanych — że się tak wyrażę — zanim dojrzeją[178]. Z drugiej strony jednak doświadczenie wskazuje bystremu postrzegaczowi, jak szybko i głęboko produkcja kapitalistyczna, historycznie datująca ledwie od wczoraj, podcina u korzenia siłę żywotną ludu; jak tylko dopływ wyrosłych śród przyrody, żywotnych elementów ze wsi powstrzymuje zwyrodnienie ludności przemysłowej i jak nawet robotnicy rolni poczynają się wyradzać, pomimo świeżego powietrza oraz pomimo wszechwładnie śród nich panującej zasady doboru naturalnego, pozwalającej dojrzewać tylko jednostkom najsilniejszym[179]. Kapitał, który ma tak „słuszne powody”, aby zaprzeczać cierpieniom spółczesnego mu pokolenia robotników, w swej działalności praktycznej równie mało uwzględnia perspektywę przyszłego zwyrodnienia ludzkości, a w konsekwencji nieuniknionego wyludnienia, jak możliwość upadku ziemi na słońce. Przy każdym szwindlu akcyjnym każdy wie, że burza nadejdzie, ale jednak łudzi się, że piorun ugodzi w sąsiada, a on sam zdąży przedtem zgarnąć złoty deszcz i ukryć go w bezpiecznem miejscu. Après moi le déluge! [po mnie potop!] — jest hasłem każdego kapitalisty i każdego pań-
stwa kapitalistycznego. Kapitał nie liczy się więc ze zdrowiem i z życiem robotnika, o ile go społeczeństwo do tego nie zmusza[180]. Wobec skarg na zwyrodnienie fizyczne i duchowe na śmierć przedwczesną, na mękę przepracowania, kapitał odpowiada: miałażby nas ta męka boleć, skoro pomnaża naszą uciechę[181] [zysk]? Naogół zresztą nie zależy to również od dobrej lub złej woli pojedynczego kapitalisty. Wolna konkurencja sprawia, ze nieodłączne prawa produkcji kapitalistycznej przybierają wobec pojedynczego kapitalisty postać przymusowego prawa zewnętrznego[182].
Ustalenie normalnego dnia roboczego jest wynikiem wiekowej walki pomiędzy kapitalistą a robotnikiem. Jednak dzieje tych walk ukazują nam dwa przeciwne prądy. Porównajmy naprzykład spółczesne angielskie ustawodawstwo fabryczne z angielskiemi ustawami robotniczemi [statutes of labourers] od 14-go aż do połowy 18-go wieku[183]. Podczas gdy nowożytna ustawa fabryczna zmusza do skrócenia dnia roboczego, tamte ustawy usiłują, przedłużać go przemocą.. Jednak wymagania kapitału w jego okresie embrjologicznym, t. j. w okresie kiedy kapitał tworzy się dopiero, a więc kiedy zabezpiecza sobie prawo do wchłaniania dostatecznej ilości pracy dodatkowej nietylko mocą stosunków czysto ekonomicznych, lecz również zapomocą poparcia władzy państwowej, wymagania te są całkiem skromne w porównaniu z ustępstwami, które kapitał w wieku dojrzałym zmuszony jest czynić, opierając się i zrzędząc. Trzeba było całych stuleci, aby „wolny” robotnik, pod wpływem rozwoju produkcji kapitalistycznej zgodził się dobrowolnie (to znaczy pod przymusem społecznym) zaprzedać cały czynny okres swego życia, a nawet samą swą zdolność do pracy za cenę środków zwykłego utrzymania, zanim zgodził się sprzedawać swe pierworództwo za misę soczewicy. Jest więc rzeczą naturalną, że owo przedłużenie dnia roboczego, które kapitał od połowy 14-go do końca 17-go wieku stara się przy pomocy władzy państwowej narzucić pełnoletniemu robotnikowi, zbiega się mniej więcej z granicą czasu pracy, którą w drugiej połowie 19-go wieku władza państwowa gdzieniegdzie zakreśla zamianie krwi dziecięcej w kapitał. Ta granica prawna pracy dzieci do lat 12, która dziś została zaprowadzona, naprzykład w Massachusetts, najwolniejszym do niedawna stanie republiki północno-amerykańskiej, w Anglji jeszcze w połowie 17-go wieku była normaW ną granicą dnia roboczego krzepkich rzemieślników, barczystych parobków i rosłych kowali[184].
Bezpośrednim pretekstem (nie przyczyną, bo ustawodawstwo tego rodzaju trwało przez wieki bez tego pretekstu), wydania pierwszego „Statute of labourers“ (Edwarda III, r. 1349, panowania 23) była zaraza morowa, która zdziesiątkowała ludność do tego stopnia, że jak pewien pisarz torysowiski [konserwatywny] powiada: „Trudność najęcia robotnika za rozsądną cenę (to znaczy za cenę, która by pozostawiła przedsiębiorcy „rozsądną ilość pracy dodatkowej) stała się zaiste nie do zniesienia[185]. To też „rozsądne“ płace robocze zostały podyktowane pod przymusem prawa, tak samo jak granica dnia roboczego. Ten ostatni punkt, który nas tu wyłącznie interesuje, jest powtórzony w Statucie z r. 1496 (za Henryka VII). Dzień roboczy dla wszystkich rzemieślników (artificers) i robotników rolnych miał wówczas co jednak nigdy nie zostało przeprowadzone — od marca do września trwać od 5 rano do 7 lub 8 wieczór, ale godziny posiłków wynosiły: godzinę na śniadanie, 1½ godziny na obiad i pół godziny na podwieczorek — a zatem właśnie dwa razy tyle, co według ustawy fabrycznej dziś obowiązującej[186]. W zimie praca miała trwać od 5 rano do zmierzchu z temi samemi przerwami. Statut Elżbiety z r. 1562, tyczący wszystkich robotników, „najętych za płacę dzienną lub tygodniową”, nie narusza długości dnia roboczego, stara się jednak ograniczyć
przerwy do 21½ godzin latem i do 2 zimą. Obiad miał trwać tylko godzinę, a „półgodzinna drzemka popołudniowa“ miała być dozwolona tylko od połowy maja do połowy sierpnia. Za każdą godzinę nieobecności strącano z płacy 1 pensa [około 15 groszy]. W praktyce jednak położenie robotników było o wiele pomyślniejsze, niż w księdze statutów. Ojciec ekonomji politycznej, a do pewnego stopnia wynalazca statystyki, William Petty, powiada w piśmie swem, ogłoszeniem w ostatniem trzydziestoleciu 17-go wieku: „Robotnicy (labouring men, co podówczas oznaczało tylko robotników rolnych) pracują 10 godzin dziennie i w ciągu tygodnia spożywają 20 posiłków, a mianowicie po 3 w dni powszednie, a 2 w niedzielę. Widzimy stąd jasno, że gdyby zgodzili się pościć w piątek wieczór, oraz spożywać obiad w 1½ godziny, podczas gdy obecnie zużywają nań 2 godziny, od 11 do 1 w południe, gdyby więc pracowali o dłużej, a spożywali o 1/20 mniej, to możnaby stąd pokryć dziesiątą część wspomnianych wyżej podatków“[187]. Czyż dr. Andrew Ure nie miał racji wołać, że projekt ustawy o 12-godzinnym dniu pracy z r. 1833 jest powrotem do epoki ciemnoty? Niewątpliwie, przepisy statutów oraz te, o których Petty wspomina, tyczyły i „apprentices“ (terminatorów). Ale jak stały sprawy z pracą dziecięcą jeszcze w końcu 17-go wieku, o tem możemy wnosić z następującej skargi: „Młodzież nasza, tu w Anglji, nic nie robi, aż do czasu, gdy rozpoczyna termin i dlatego później potrzeba jej naturalnie wiele czasu — 7 lat — aby wykształcić się na doskonałych rzemieślników“. Natomiast czytamy pochwały dla Niemiec, ponieważ tam dzieci niemal od kolebki przynajmniej „choć troszeczkę wprawiają się do roboty“[188].
Jeszcze przez większą część 18-go wieku, aż do epoki wielkiego przemysłu, kapitałowi angielskiemu nie udawało się owładnąć całym tygodniem robotnika wzamian za wypłatę tygodniową wartości siły roboczej; robotnicy rolni stanowią tu wyjątek. Okoliczność, że robotnicy mogli wyżyć cały tydzień za czterodniową płacę, nie wydawała im się dostatecznym powodem, aby i pozostałe dwa dni pracować na kapitalistę Jedna część ekonomistów angielskich, pozostająca w służbie kapitału, oskarżała namiętnie robotników o samolubstwo, druga część broniła robotników. Posłuchajmy naprzykład polemiki pomiędzy Postlethwaytem (którego słownik handlowy cieszył się wówczas taką samą sławą, jak dziś podobne dzieła Mac Cullocha i Mac Gregora) a cytowanym już wyżej autorem „Essay on trade and commerce“[189].
Postlethwayt powiada między innemi: „W konkluzji tych nielicznych u wag nie mogę pominąć milczeniem oklepanego, a z nazbyt wielu ust padającego frazesu, że skoro robotnik (industrious poor) może w ciągu 5 dni zarobić dość, aby wyżyć, to nie chce pracować całych 6 dni. Stąd wysnuwany jest wniosek, że koniecznem jest zapomocą podatków lub w jakiś inny sposób podnieść cenę niezbędnych nawet środków utrzymania, aby zmusić rzemieślnika lub robotnika z rękodzielni do nieprzerwanej sześciodniowej pracy tygodniowej. Niechaj wolno mi będzie być innego zdania, niż ci wielcy politycy, którzy kruszą kopję o wieczystą niewolę ludności robotniczej („the perpetual slavery of the working people“) naszego królestwa; zapominają oni o przysłowiu: „All work and no play“ [makes Jack a dull boy, sama praca bez zabawy czyni Maćka głupim]. Czyż Anglicy nie chełpią się inteligencją i zręcznością swych rzemieślników i robotników rękodzielniczych, którzy dotychczas zjednali towarowi angielskiemu powszechne zaufanie i wziętość? Czemu to zawdzięczamy? Zapewne niczemu innemu tylko usposobieniu naszego ludu roboczego, który umie się rozerwać. Gdyby nasi robotnicy zmuszeni byli przez rok okrągły pracować po 6 dni w tygodniu, odrabiając wciąż tę samą robotę, to umysł ich przytępiłby się i z ludzi bystrych i zręcznych staliby się niedołęgami. Czyżby nasi robotnicy W tem niewolnictwie wiecznem nie utracili swej sławy, zamiast ją utrzymać? Jakiejż to umiejętności moglibyśmy się spodziewać po tak maltretowanych zwierzętach (hard driven animals?...). Wielu z nich wykonywa tyle pracy w ciągu 4 dni, co Francuz w ciągu 5 lub 6. Gdyby jednak Anglicy musieli wiecznie pracować, jak galernicy, to należałoby się obawiać, że zwyrodnieliby (degenerate) bardziej jeszcze od Francuzów. Gdy lud nasz słynie ze swej waleczności podczas wojny, to czyż nie powiadamy, że zawdzięcza to nietylko dobremu rozbefowi i pudyngowi angielskiemu, lecz jednocześnie i w niemniejszym stopniu również naszemu duchowi wolności konstytucyjnej. A dlaczegożby większa inteligencja, energja i sprawność naszych rzemieślników i rękodzielników nie miała być następstwem wolności, która pozwala im na rozrywkę, zgodną z ich usposobieniem? Spodziewam się, że nigdy nie utracą, oni tych przywilejów ani też dobrobytu, którym zawdzięczają, zarówno swą dzielność w pracy, jak swe męstwo w boju“[190].
Odpowiada na to autor „Essay on trade and commerce”:
„Jeśli święcenie siódmego dnia tygodnia jest urządzeniem boskiem, to wynika stąd, że pozostałe dni tygodnia należą do pracy (chce on powiedzieć: do kapitału — jak to zaraz zobaczymy), a więc nie można nazywać okrucieństwem przymusowego przestrzegania przykazania bożego... że ludzkość naogół jest skłonna do gnuśności i bierności, o tem nas przekonywa fatalne doświadczenie z naszym motłochem rękodzielniczym, który pracuje przeciętnie nie więcej niż 4 dni w tygodniu, z wyjątkiem gdy drożeją środki utrzymania... Przypuśćmy, że buszel pszenicy wyobraża wszystkie środki utrzymania robotnika, że kosztuje 5 szylingów i że robotnik zarabia szylinga dziennie. W takim wypadku niema on potrzeby pracować więcej, niż 5 dni w tygodniu; wystarczą zaś 4 dni, jeżeli buszel kosztować będzie 4 szylingi... Ponieważ jednak płaca robocza w królestwie naszem wynosi o wiele więcej, aniżeli cena środków utrzymania, przeto robotnik rękodzielniczy, pracujący 4 dni, posiada nadmiar pieniędzy, dzięki któremu może próżnować przez resztę tygodnia... Spodziewam się, że powiedziałem dość, aby wyjaśnić, że umiarkowana praca w ciągu 6 dni tygodnia nie jest niewolą. Tak pracują nasi robotnicy rolni, którzy według wszelkich oznak, są najszczęśliwszymi z robotników (labouring poor)[191]; a Holendrzy tak samo pracują w rękodzielniach i wydają się narodem bardzo szczęśliwym. Tak samo pracują Francuzi, o ile im w tem nie przeszkadzają liczne święta[192].... Ale nasz motłoch wbił sobie w głowę tego ćwieka, że Anglicy mają dziedziczny przywilej korzystania z większej wolności i samodzielności, niż robotnicy jakiegokolwiek innego kraju w Europie. Otóż idea ta jest dość użyteczna, dopóki zagrzewa do boju naszych żołnierzy; ale im mniej nią. nasiąkną robotnicy rękodzielń, tem lepiej dla nich samych i dla państwa. Robotnicy nie powinni nigdy uważać się za niezależnych od swych przełożonych („independent ot their superiors“)... Jest rzeczą nadzwyczaj niebezpieczną podburzać motloch w kraju przemysłowym, jak nasz właśnie, gdzie może siedem ósmych całej ludności nie posiada żadnej lub prawie żadnej własności[193]. Uzdrowienie nie będzie zupełnem, dopóki nasi ubodzy, zatrudnieni w przemyśle, nie zgodzą się pracować 6 dni za tę samą sumę, którą dziś stanowi ich czterodniowy zarobek[194]. W tym celu, a także dla „wytrzebienia lenistwa, rozpusty i romantycznych mrzonek o wolności“, jakoteż dla „zmniejszenia podatku na ubogich, pobudzenia ducha przemysłowego i zmniejszenia kosztu robocizny w rękodzielniach“, nasz wierny rycerz kapitału proponuje wypróbowany środek, aby tych robotników, którzy zwracają się o wsparcie do dobroczynności publicznej, słowem pauprów [biedaków] zamykać w „idealnym domu roboczym“ (an ideał workhouse). „Dom taki ma być uczyniony domem postrachu (house of terror)“[195]. W tym „domu postrachu“, w tym ideale domu roboczego dzień pracy winien trwać 14 godzin, tak aby wraz z dostatecznemi przerwami na posiłki pozostawało niemniej niż 12 pełnych godzin pracy[196].
12 godzin pracy w „idealnym domu roboczym“, w „domu postrachu“ z r. 1770! A w 63 lata później, w roku 1833, gdy parlament angielski w czterech gałęziach przemysłu fabrycznego, ograniczył do 12 pełnych godzin pracy dzień roboczy dla dziatwy od lat 13 do 18, wydawało się, że dla przemysłu angielskiego nastał dzień Sądu Ostatecznego! W roku 1852, gdy L. Bonaparte, aby znaleźć oparcie w burżuazji, chciał naruszyć ustawowy dzień pracy, francuski lud roboczy jednogłośnie zawołał„Ustawa, skracająca dzień roboczy do 12 godzin, jest jedynem dobrem, które nam pozostało po ustawodawstwie republikańskiem“[197]. W Zurychu ograniczono pracę dzieci powyżej lat 10 do 12 godzin; w Aargau w r. 1862 pracę dzieci od lat 13 do 16 zmniejszono z 12½ do 12 godzin; w Austrji w r. 1860 dla dzieci 16 lat również do 12 godzin”[198]. Co za „postęp od r. 1770, zawołałby Macaulay z „exultation“!
„Dom postrachu“ dla biedaków, który w r. 1770 był dopiero marzeniem kapitalistycznej duszy, w niewiele lat później wznosi się już jako olbrzymi „dom roboczy“ dla samych robotników przemysłowych. Przybiera miano fabryki. A tym razem ideał blednie wobec rzeczywistości.
Po całych stuleciach usiłowań kapitału, aby doprowadzić dzień roboczy do jego normalnych granic maksymalnych i aby przedłużyć go potem dalej jeszcze, aż do przyrodzonej granicy dnia dwunastogodzinnego[199], nastąpił wreszcie, z chwilą narodzin wielkiego przemysłu w ostatniem trzydziestoleciu 18-go wieku, przewrót gwałtowny i szybki jak lawina. Zburzone zostały wszelkie szranki, ustalone przez przyrodę i obyczaj, wiek i płeć, dzień i noc. Nawet pojęcia dnia i nocy, w dawnych statutach nacechowane chłopską prostotą, tak się rozpłynęły, że w r. 1860 sędzia angielski zdobywać się musi na iście talmudyczną subtelność aby „prawomocnie’1 orzec, co jest dniem, a co nocą[200]. Kapitał święcił istne orgje.
Zaledwie klasa robotnicza, ogłuszona zgiełkiem produkcji, znowu przyszła niejako do siebie, natychmiast jęła okazywać opór, przedewszystkiem w ojczyźnie wielkiego przemysłu, w Anglji. Lecz w ciągu trzech dziesięcioleci wydarte przez nią ustępstwa pozostawały na papierze. Parlament wydał w latach 1802 1833 pięć ustaw robotniczych, był jednak tak sprytny, że nie ’ udzielił ani szeląga na ich wykonanie przymusowe, na niezbędny personel urzędniczy i tak dalej[201]. Ustawy te pozostały martwą, literą. „Faktem jest, że przed ustawą z r. 1833 dzieci i młodociani bywali zamęczani pracą (were worked) przez całą noc albo przez cały dzień, albo przez całą dobę ad libitum [zależnie od chęci] przedsiębiorców“[202].
Normalny dzień pracy w przemyśle nowożytnym datuje dopiero od ustawy fabrycznej z r. 1833, rozciągającej się na przemysł bawełniany, wełniany, lniany i jedwabny. Nic lepiej nie charakteryzuje ducha kapitału, niż historja angielskiego ustawodawstwa fabrycznego w latach 1833—1864!
Ustawa z r. 1833 głosi, że zwykły dzień roboczy winien się zaczynać o 5½ rano i kończyć o 8½ wieczór, i że w granicach tego 15-godzinnego okresu ma być dozwolone zatrudnianie młodzieży (to znaczy osób od lat 13 do 18) o każdej porze, z tem jednak zastrzeżeniem, że jeden i ten sam młodociany nie ma w ciągu dnia pracować więcej niż 12 godzin z wyjątkiem niektórych wypadków, specjalnie w ustawie przewidzianych. Szósty rozdział ustawy stanowi, „że każdej takiej osobie, której dzień roboczy jest ograniczony, należy pozostawić w ciągu każdego dnia przerwy na posiłek, wynoszące conajmniej ½ godziny. Zatrudnianie dzieci do lat 9, z wyjątkiem, o którym później, zostało zakazane, praca dzieci od 9 do 13 lat została ograniczona do 8 godzin dziennie. Praca nocna, przez którą ustawa ta rozumie pracę od 8½ wieczór do 5½ rano, została zakazana wszystkim osobom od lat 9 do 18.
Ustawodawcy byli tak dalecy od tego, aby naruszać wolność wysysania dojrzałej siły roboczej przez kapitał czyli, jak oni to nazywali, „wolność pracy“, że stworzyli w tym celu własny system, mający zapobiec tak przerażającym konsekwencjom ustawy fabrycznej.
„Wielkiem złem systemu fabrycznego przy jego dzisiejszej organizacji“, głosi pierwsze sprawozdanie centralnej rady komisji, z dn. 25 czerwca 1833 r., „jest to, że stwarza konieczność przedłużania pracy dziecięcej aż do zrównania jej z maksymalnym dniem roboczym dorosłych. Jedynym środkiem, aby złu temu zapobiec, nie ograniczając jednak pracy dorosłych, z czego wynikłoby zło gorsze, niż to, które chcemy usunąć — wydaje się plan zatrudniania dwóch zmian dzieci“.
„Plan“ ten został wykonany pod nazwę, „systemu zmian“ („system of relays“, wyraz relay w języku angielskim, podobnie jak we francuskim, oznacza zmianę koni pocztowych na różanych stacjach), w ten sposób, że naprzykład jedną, zmianę dzieci od lat 9 do 13 zaprzęgają do pracy od 5½ rano do 1½ popołudniu, a drugą od 1½ popołudniu do 8½ wieczór.
Ale i tę pigułkę ozłocono panom fabrykantom, aby wynagrodzić ich za bezczelne lekceważenie wszystkich ustaw o pracy dziecięcej, wydanych w ciągu ostatnich 22 lat. Parlament postanowił, że od 1 marca 1834 r. żadne dziecko do lat 11, od 1 marca 1835 r. — żadne dziecko do lat 12, od 1 marca 1836 r. — żadne dziecko do lat 13 nie ma pracować w fabryce więcej niż 8 godzin. Ów „liberalizm“, tak pełen względu dla „kapitału“, był tem godniejszy uznania, że dr. Farre, Sir A. Carlisle, Sir B. Brodie, Sir C. Bell, Mr. Guthrie, że słowem najznakomitsi lekarze londyńscy w zeznaniach swych, złożonych przed Izbą Gmin, zaświadczyli, że „periculum in mora“ [niebezpieczeństwo w zwłoce]. Dr. Farre wyraził się nawet nieco ostrzej: „Ustawodawstwo jest jednakowo niezbędne dla zapobiegania śmierci we wszystkich jej formach, w których przedwcześnie może być zadana, a napewno jest on (system fabryczny) jedną z najokrutniejszych metod zadawania śmierci“. Ten sam „reformowany“ parlament, który z czułości dla panów fabrykantów na całe lata jeszcze zapędzał dzieci poniżej lat 13 do piekła 72-godzinnego tygodnia pracy, zabronił natomiast plantatorom w ustawie emancypacyjnej, też Zresztą sączącej wolność po kropelce, zmuszać Murzynów niewolników do pracy dłuższej niż 45 godzin na tydzień!
Ale kapitał, wcale nie przejednany, rozpoczął teraz hałaśliwą agitację, trwającą szereg lat. Agitacja ta obracała się głównie dokoła wieku tych kategoryj osób, które ustawa objęła mianem dzieci, redukując ich dzień roboczy do ośmiu godzin i poddając je w pewnym stopniu przymusowi szkolnemu. Według antropologji kapitalistycznej, wiek dziecięcy kończył się w dziesiątym lub conajwyżej w jedenastym roku życia. Im bardziej zbliżał się termin całkowitego wejścia w życie ustawy fabrycznej, fatalny rok 1836, tem wścieklej szalała tłuszcza fabrykancka. Udało jej się istotnie nastraszyć rząd do tego stopnia, że zaproponował on w roku 1835 zniżenie granicy wieku dziecięcego z 13 lat do 12. Tymczasem pressure from without [nacisk z zewnętrz] wzrastał groźnie. Izbie Gmin zabrakło odwagi. Odmówiła ona rzucania trzynastolatków pod koła kapitalistycznego Juggernautu[203] na więcej niż 8 godzin dziennie i ustawa z r. 1833 weszła całkowicie w życie. Pozostała niezmieniona do czerwca r. 1844.
W ciągu dziesięciolecia, podczas którego ustawa ta z początku częściowo, potem całkowicie normowała pracę fabryczną, sprawozdania inspektorów fabrycznych roją się od skarg na niemożność jej wykonania. Ponieważ ustawa z r. 1833 pozostawiała do uznania panów kapitalistów, o której godzinie — w obrębie piętnastogodzinnego okresu od 5½ rano do 8½ wieczór każdy „młodociany“ i każde „dziecko“ ma rozpoczynać, przerywać i kończyć swą dwunastogodzinną, względnie ośmiogodzinną pracę, i również które godziny mają być wyznaczane różnym osobom na spożywanie posiłku, przeto panowie ci wynaleźli nowy „system of relays“, przy którym konie nie są zmieniane na określonych stacjach, lecz na zmiennych stacjach są wciąż zaprzęgane na nowo. Nie chcemy się na razie rozwodzić nad powabami tego systemu, do którego będziemy musieli jeszcze powrócić. Tyle jednak widzimy już na pierwszy rzut oka, że system ten przekreśla nietylko ducha, ale nawet literę całej ustawy fabrycznej. Jakżeż mieli inspektorowie fabryczni, przy tak zawiłej buchalterji, stosowanej do każdego dziecka i do każdego młodocianego, dopilnować stosowania ustawowego czasu pracy i przestrzegania ustawowych przerw na posiłki? W większej części fabryk na nowo zakwitła bezkarnie dawna brutalna samowola. Na naradzie z ministrem spraw wewnętrznych (w r. 1844) inspektorowie fabryczni dowiedli, że wszelka kontrola jest niemożliwa przy tym świeżo spłodzonym „system of relays“[204].
Ale tymczasem okoliczności uległy wielkiej zmianie. Robotnicy fabryczni, zwłaszcza od roku 1838, uczynili dziesięciogodzinny dzień roboczy swem hasłem ekonomicznem, podobnie jak „Kartę”[205] swem hasłem politycznem. Nawet część brykantów, po uregulowaniu biegu pracy w swych fabrykach zgodnie z ustawą. 1833 r., zasypywała parlament memoriałami o „niemoralnej” konkurencji „swych wyrodnych braci“, którym większa bezczelność lub szczęśliwsze warunki lokalne pozwalały na łamanie ustawy. Przytem, jakkolwiek oddzielny fabrykant rad był popuścić cugli swej odwiecznej chciwości, jednak przywódcy i polityczni kierownicy klasy fabrykantów kazali odtąd inaczej traktować robotników i innym językiem do nich przemawiać. Rozpoczęli oni kampanję za zniesieniem ustaw zbożowych i potrzebna im była pomoc robotników do odniesienia zwycięstwa! To też obiecali nietylko podwojenie bochenka Chleba, ale również przyjęcie ustawy o dziesięciogodzinnym dniu roboczym w tysiącletniem królestwie wolnego handlu[206]. Tem mniej im wypadało zwalczać zarządzenia, będące poprostu urzeczywistnieniem ustawy z r. 1833. Wreszcie torysowie [konserwatyści] zagrożeni w swym najświętszym interesie, w rencie gruntowej, jęli grzmieć filantropijnym patosem przeciw „haniebnym praktykom“ swych wrogów[207].
Tak doszła do skutku dodatkowa ustawa fabryczna z 7 czerwca r. 1844. Weszła w życie 10 września r. 1844. Dołącza ona nową kategorję robotniczą, a mianowicie kobiety powyżej lat 18, do liczby ochranianych przez prawo. Zostały one pod — każdym względem zrównane z młodzieżą: ich dzień roboczy ograniczono do 12 godzin, zakazano im pracy nocnej i t. d. Poraź pierwszy więc ustawodawca poczuł się zmuszony do rozciągnięcia bezpośredniej kontroli urzędowej nad pracą osób pełnoletnich. W sprawozdaniu fabrycznem za lata 1844 i 1845 znajdujemy spostrzeżenie ironiczne: „Nie jest nam znany żaden wypadek, aby kobiety dorosłe uskarżały się na tę interwencję w ich prawa“[208]. Praca dzieci do lat 13 została ograniczona do 6½ godzin, a w pewnych warunkach do 7 godzin dziennie[209].
Ażeby usunąć nadużycia podstępnego „systemu zmian“, ustawa wprowadziła między innemi następujące ważne przepisy szczegółowe: „Dzień roboczy dzieci i młodocianych liczy się od chwili, gdy którekolwiek dziecko lub młodociany rozpoczyna z rana swą pracę w fabryce“. Jeżeli więc A zaczyna swą pracę rano, a B o 10, to jednak dzień roboczy musi się dla B skończyć o tej samej porze, co dla A. Początek dnia roboczego powinien być oznaczony według publicznego zegara, naprzykład weug najbliższego zegara kolejowego, według którego należy regulować dzwonek fabryczny. Fabrykant winien wywiesić w fabryce ogłoszenie, drukowane wielkiemi literami, wyszczególniające początek, koniec i przerwy dnia roboczego. Dzieci, rozpoczynające swą pracę przed godziną 12 w południe, nie mogą być ponownie zatrudnione po pierwszej popołudniu. Zmiana popołudniowa musi więc składać się z innych dzieci, niż zmiana przedpołudniowa. Wypoczynek półtoragodzinny, przeznaczony na posiłek, musi być udzielany wszystkim robotnikom, podlegającym ochronie, o tych samych porach dnia, conajmniej zaś jedna godzina przed 3 popołudniu. Dzieci i młodocianych nie wolno zatrudniać przed 1 popołudniu przez 5 godzin bez, przerwy przynajmniej półgodzinnej, na posiłek. Dzieci, młodociani i kobiety me powinny pozostawać w ciągu przerwy na posiłek w pomieszczaniu fabrycznem, w którem odbywa się jakikolwiek proces pracy i t. d.
Widzieliśmy, że te szczegółowe zarządzenia, z tak koszarową jednostajnością regulujące zapomocą dzwonka trwanie, granice i przerwy pracy, nie były bynajmniej dowolnym wytworem pomysłowości parlamentu. Rozwinęły się stopniowo z układu stosunków, jako prawa przyrodzone nowożytnego trybu produkcji. Sformułowanie tych praw, urzędowe uznanie ich, ogłoszenie ich przez państwo były wynikiem długotrwałych walk klasowych, jednem z ich najbliższych następstw było to, że w praktyce również dzień roboczy dorosłych robotników fabrycznych ujęty został w te same szranki, gdyż w większej części procesów produkcji niezbędna jest kooperacja [współdziałanie] dzieci, młodocianych i kobiet. Naogół więc w latach 1844 — 1847 dwunastogodzinny dzień roboczy stał się normą jednakową i powszechną we wszystkich gałęziach produkcji, podlegających ustawodawstwu fabrycznemu.
Fabrykanci przyzwolili na ten „postęp”, ale nie bez stosownej kompensaty, „uwstecznienia“. Pod ich wpływem Izba Gmin zniżyła z 9 do 8 lat minimum wieku dzieci, uprawnionych do pracy, aby w ten sposób zabezpieczyć kapitałowi „dodatkową, podaż dziatwy fabrycznej”, należną mu na mocy praw boskich i ludzkich[210].
Lata 1846 i 1847 stanowią epokę w gospodarczej historji Anglji. Odwołano ustawy zbożowe, zniesiono cła wwozowe na bawełnę i inne surowce, wolność handlu ogłoszono gwiazdą przewodnią ustawodawstwa! Słowem, nastało królestwo boże na ziemi. Z drugiej strony ruch czartystów i agitacja za dziesięciogodzinnym dniem roboczym osiągnęły w tych samych latach punkt kulminacyjny. Znalazły one sprzymierzeńców w torysach, łaknących odwetu. Pomimo fanatycznego oporu wiarołomnego zastępu wolnohandlowców, z Brightem i Cobdenem na czele, projekt ustawy o dziesięciogodzinnym dniu roboczym, długo wyglądany, został uchwalony przez parlament.
Nowa ustawa fabryczna z dn. 8 czerwca 1847 roku stanowiła, że od 1 lipca 1847 r. ma nastąpić tymczasowe skrócenie dnia roboczego dla „młodocianych” (od lat 13 do 18) i dla wszystkich robotnic do godzin 11, a od 1 maja 1848 r. ostateczne ograniczenie do godzin 10. Poza tem ustawa ta była jedynie uzupełnieniem i dodatkiem do ustaw z lat 1833 i 1844. Kapitał rozpoczął kampanję prewencyjną, chcąc zapobiec temu, aby ustawa została całkowicie zastosowana od 1 maja 1848 r. A mianowicie robotnicy sami, jakoby nauczeni doświadczeniem, mieli przyczynić się do zniszczenia swego własnego dzieła. Moment działania wybrano sprytnie. „Pamiętać musimy, że wskutek strasznego kryzysu w latach 1846/7 wielka nędza panowała wśród robotników, gdyż wiele fabryk pracowało tylko częściowo, a inne całkowicie stanęły. Znaczna liczba robotników znalazła się w ciężkiem położeniu, wielu zabrnęło w długi. Można więc było przypuszczać, ze sporą dozą prawdopodobieństwa, że robotnicy chętnie zgodziliby się na dłuższy czas pracy, aby powetować sobie straty poprzednie, a może nawet popłacić długi, lub wykupić rzeczy z lombardu, albo sprawić sobie nowe sprzęty zamiast wyprzedanych lub nową odzież dla siebie i swych rodzin“[211]. Panowie fabrykanci starali się spotęgować naturalne skutki tych okoliczności zapomocą ogólnej zniżki plac o 10%. Stało się to dla uczczenia, że tak powiem, nowej ery wolnego handlu. Nastąpiła potem dalsza zniżka płac o 8½%, skoro tylko dzień roboczy został skrócony do 11 godzin, a o drugie tyle z chwilą, gdy został on ostatecznie skrócony do 10 godzin. Wszędzie więc, gdziekolwiek warunki na to pozwalały, zniżono płacę conajmniej o 25%[212]. W tak pomyślnie przygotowanych warunkach rozpoczęto śród robotników agitację za odwołaniem ustawy z r. 1847. Nie przebierano przytem w środkach, posługiwano się oszustwem, podejściem i groźbą, lecz bezskutecznie. Co się tyczy pół tuzina petycyj, w których robotnicy zmuszeni byli do skarg na „ucisk ustawy“, to sami petenci przy ustnem przesłuchaniu oświadczyli, że podpisy ich były wymuszone, że „są uciśnieni, ale przez kogo innego, nie przez ustawę fabryczną“[213]. Gdy jednak robotnicy nie dali się zmusić do przemawiania w myśl życzeń fabrykantów, ci tem głośniej jęli krzyczeć w parlamencie i w prasie w imieniu robotników. Denuncjowali inspektorów fabrycznych jako swego rodzaju komisarzy Konwentu[214], poświęcających niemiłosiernie nieszczęsnych robotników swym mrzonkom o ulepszaniu świata. I ten manewr się nie udał. Inspektor fabryczny Leonard Horner przedstawił liczne świadectwa fabryk w Lancashire, zebrane przezeń osobiście lub przez jego podinspektorów. Około 70% przesłuchanych robotników wypowiedziało się za 10-godzinnym dniem roboczym, o wiele mniejszy odsetek za 11-godzinnym, a całkiem znikoma mniejszość za dawnym 12-godzinnym[215].
Inny „dobroduszny“ manewr polegał na tem, że dorosłym robotnikom mężczyznom kazano pracować po 12 do 15 godzin i przedstawiano później fakt ten jako najszczerszy wyraz serdecznych pragnień proletarjatu. Ale „niemiłosierny“ inspektor fabryczny Leonard Homer znowu wystąpił na scenę. Większa część robotników, pracujących „pofajerant“ oświadczyła, że „o wiele woleliby pracować 10 godzin za mniejszą płacę, ale nie mają wyboru. Tak wielu jest śród nich bezrobotnych, tak wielu przędzarzy zmuszonych jest pracować, jako prości piecers [przykręcacze], że gdyby odrzucili dłuższy dzień roboczy, wnet inni zajęliby ich miejsca, tak że mają do wyboru: pracować dłużej, albo osiąść na bruku“[216].
Kampanja prewencyjna kapitału nie powiodła się więc, i ustawa o 10-godzinnym dniu roboczym weszła w życie 1 maja 1848 r. Tymczasem jednak fiasko partji czartystów, której wodzowie byli uwięzieni i której organizacja była rozbita, zdołało już podkopać zaufanie klasy robotniczej we własne siły. Niebawem paryskie powstanie czerwcowe, utopione we krwii, skupiło zarówno na lądzie Europy, jak w Anglji, pod wspólnem hasłem ratowania własności, rodziny, religji i społeczeństwa, wszelkie odłamy klas panujących: właścicieli ziemskich i kapitalistów, wilków giełdowych i kramarzy, protekcjonistów i wolnohandlowców, rząd i opozycję, klechów i wolnomyślicieli, młode ladacznice i stare mniszki. Klasę robotniczą wszędzie wyklinano, prześladowano, poddawano pod moc „loi des suspects“ [ustawy o podejrzanych]. Panowie fabrykanci mogli się już nie krępować. Podnieśli oni otwarty rokosz nietylko przeciw ustawie o dziesięciogodzinnym dniu roboczym, lecz przeciw całemu ustawodawstwu, które poczynając od r. 1833 starało się okiełznać — nieco „wolność“ wysysania siły roboczej. Była to istna Proslavery rebelliion [bunt w obronie niewolnictwa] w miniaturze, przez przeszło dwa lata prowadzona z bezwzględnością cyników i z en erg ją terorystów, co zresztą tem łatwiej przychodziło zbuntowanym kapitalistom, że ryzykowali jedynie skórę swych robotników.
Dla rozumienia dalszego ciągu należy pamiętać o tem, że wszystkie ustawy fabryczne z lat 1833, 1844 i 1847 zachowują moc obowiązującą, o ile jedna nie wnosi zmian do drugiej, że żadna z nich nie ogranicza dnia roboczego dorosłego robotnika mężczyzny powyżej lat 18, że poczynając od roku 1833 ustawowym „dniem“ jest okres piętnastogodzinny od 5½ rano do 8½ wieczór i że w ciągu tego okresu dokonywać się miała w przepisanych ustawą warunkach praca kobiet i młodzieży z początku dwunastogodzinna, a później dziesięciogodzinna.
Fabrykanci przystąpili tu i owdzie do zwalniania części, niekiedy połowy zatrudnionego przez nich personelu kobiecego i młodocianego, natomiast dla robotników mężczyzn przywrócili pracę nocną, która już wyszła niemal z użycia. Ustawa o dziesięciogodzinnym dniu pracy nie pozostawiła im — jak krzyczeli — żadnego innego wyjścia[217].
Drugi krok tyczył ustawowych przerw na posiłek. Posłuchajmy inspektorów fabrycznych: „Od czasu ograniczenia godzin pracy do 10 fabrykanci twierdzą, chociaż w praktyce nie wyciągają ostatecznych konsekwencyj ze swego poglądu, że czynią zadość przepisom ustawy, jeżeli podczas pracy, trwającej np. od 9 rano do 7 wieczór, przeznaczają na posiłek godzinę z rana przed dziewiątą i pół godziny wieczorem po siódmej, a więc w sumie 1½ godziny. W poszczególnych wypadkach pozwalają oni na półgodzinną lub godzinną przerwę obiadową, ale zastrzegają przytem, że wcale nie są zobowiązani włączać jakiejkolwiek części tej 1½ godziny do dziesięciogodzinnego dnia pracy“[218]. Panowie fabrykanci utrzymywali więc, że tak pedantycznie szczegółowe przepisy o posiłkach ustawy z r. 1844 upoważniały robotników do jedzenia i do picia tylko przed wejściem do fabryki i po wyjściu z niej, a więc u siebie w domu. Ba, czemuż robotnicy nie mieliby jadać obiadu przed 9 rano? Jednak prawnicy koronni orzekli, że przepisane przerwy na posiłek „udzielane być winny w toku rzeczywistego dnia roboczego, i że zmuszanie do dziesięciogodzinnej nieprzerwanej pracy od 9 rano do 7 wieczór sprzeciwia się ustawie”[219].
Po tych miłych demonstracjach kapitał uczynił na drodze rokoszu krok trzeci, tym razem odpowiadający literze ustawy z r. 1844, a więc legalny.
Niewątpliwie ustawa z r. 1844 zabroniła, aby dzieci od lat 8 do 13, które pracowały przed 12-tą w południe, były ponownie zatrudniane po 1-ej popołudniu. Ale ustawa ta nie normowała wcale 6½ godzinnej pracy dzieci, zaczynających robotę o 12-tej w południe, lub później! A więc ośmioletnie dzieci, skoro zaczynały pracę o 12-tej w południe, mogły być zatrudnione jak następuje: od 12-tej do 1-ej — 1 godzina; od 2-ej do 4-ej popołudniu — 2 godziny; od 5-ej do 8½ wieczór — 3½ godziny, w sumie 6½ godziny zgodnie z ustawą. Albo jeszcze lepiej. Ażeby uzgodnić pracę dzieci z pracą robotników dorosłych, pracujących do 8½ rano, mogli fabrykanci nie dawać dzieciom żadnej roboty do godziny 2 popołudniu, a później trzymać je w fabryce bez przerwy do 8½ wieczór. „Obecnie zaś można już wyraźnie stwierdzić, że wskutek żądzy fabrykantów, aby maszyny ich były czynne dłużej niż dziesięć godzin, wkradł się ostatnio do Anglji taki system, że po wyjściu z fabryki wszystkich kobiet i robotników młodocianych, dzieci płci obojga od lat 8 do 13 muszą pozostawać przy pracy z samymi tylko dorosłymi mężczyznami“[220]. Robotnicy i inspektorowie fabryczni protestowali z powodów higjenicznych i moralnych, lecz kapitał odpowiadał im [słowami Szajloka]:
„Zdam w swoim czasie liczbą z moich czynów!
Teraz chcą sądu według słów obligu“
(Szekspir: „Kupiec Wenecki“, tłum. Ulricha).
W rzeczy samej sprawozdanie statystyczne, przedstawione Izbie Gmin 26 lipca 1850 r., stwierdza, że pomimo wszelkich protestów w dniu 15 lipca 1850 roku 3742 dzieci w 275 fabrykach podlegało temu „zwyczajowi“[221]. Nie dość na tem. Jastrzębie oko kapitału dojrzało, że wprawdzie ustawa z roku 1844 zabrania, aby przed południem dzieci pracowały pięć godzin z rzędu bez przerwy, przynajmniej 30-minutowej, na śniadanie, to jednakże przepis ten nie tyczy wcale pracy popołudniowej. Zażądał więc kapitał i osiągnął rozkosz zamęczania ośmioletnich dzieci robotniczych nietylko pracą, ale i głodem bez przerwy od 2 popołudniu do 8½ wieczór!
To szajlokowe czepianie się litery ustawy z r. 1844 w tem, co tyczy pracy dziecięcej, miało jedynie na celu przygotowanie rokoszu przeciw przepisom tej samej ustawy, normującym pracę „młodocianych i kobiet”. Pamiętajmy wszak, że głównym celem i główną treścią tej ustawy było zniesienie „podstępnego systemu zmian. Fabrykanci rozpoczęli rokosz swój od prostego oświadczenia, że artykuły z r. 1844, które zabraniają dowolnego użytkowania siły roboczej młodocianych i kobiet w dowolnych krótszych odcinkach piętnastogodzinnego dnia fabrycznego, były „stosunkowo znośne (comparatively harmless), dopóki dzień roboczy był ograniczony do 12 godzin, lecz przy ustawie o dniu dziesięciogodzinnym stały się nieznośnym ciężarem (hardship)“[223]. Okazywali więc inspektorom z najzimniejszą krwią, że lekceważą literę ustawy i że gotowi są przywrócić dawny system na własną rękę[224]. Stanie to się jakoby w interesie samych robotników, wbrew ich złym doradcom, „ażeby umożliwić im wyższe zarobki“. „Jest to jedyny plan, który pozwala na utrzymanie potęgi przemysłowej Wielkiej Brytanji przy ustawie o dziesięciogodzinnym dniu roboczym“[225]. „Może ten system zmian nieco utrudnia wykrywanie nadużyć, ale cóż stąd (what of that)? Czyż można traktować podstawowy interes przemysłu krajowego jako coś podrzędnego tylko dlatego, aby inspektorom i podinspektorom fabrycznym oszczędzić nieco fatygi (some little trouble)“?[226].
Wszystkie te wykręty oczywiście nie odniosły skutku. Inspektorowie fabryczni weszli na drogę sądową. Niebawem minister spraw wewnętrznych, Sir George Grey, zasypany został taką lawiną petycyj fabrykanckich, że polecił inspektorom okólnikiem z dnia 5 sierpnia 1848 roku „naogół nie ścigać sądownie naruszenia litery ustawy, dopóki nie chodzi o jawne nadużycie systemu zmian w celu zmuszania młodocianych i kobiet do pracy dłuższej niż 10 godzin“. Wobec tego inspektor fabryczny J. Stuart pozwolił na stosowanie systemu zmian w obrębie piętnastogodzinnego dnia roboczego w całej Szkocji, gdzie też system ten zakwitł po staremu. Natomiast angielscy inspektorowie fabryczni oświadczyli, że minister nie posiada władzy dyktatorskiej, aby mógł pozbawiać mocy ustawy, i w dalszym ciągu sądownie ścigali zbuntowanych „proslavery“ [obrońców niewolnictwa].
Ale cóż z pozywania do sądu, skoro sędziowie, county magistrates[227], uniewinniali fabrykantów? W sądach tych panowie fabrykanci sprawowali sądy sami nad sobą. Oto przykład: niejaki Eskrigge, właściciel przędzalni bawełny pod firmą Kershaw, Leese and Co., przedstawił inspektorowi fabrycznemu swego okręgu rozkład zmian przeznaczony dla swej fabryki. Gdy mu odmówiono, zachował się na razie biernie. W parę miesięcy stanęło przed sądem pokoju w Stockport indywiduum pewne, nazwiskiem Robinson (Piętaszek, a w każdym razie kuzyn Eskrigge’a), również przędzalnik, oskarżony o stosowanie tego samego rozkładu zmian, który ułożył sobie Eskrigge. Zasiadało czterech sędziów, w tej liczbie trzech przędzalników z tym samym nieodzownym Eskrigge’m na czele. Eskrigge uniewinnił Robinsona, no i uznał, że co Wolno Robinsonowi, to wolno i Eskrigge owi. Opierając się na własnem prawomocnem orzeczeniu wprowadził natychmiast system ten w swej własnej fabryce[228]. Coprawda sam skład tych sędziów był już jawnem pogwałceniem prawa[229]. „Tego rodzaju farsy sądowe“, woła inspektor Howell, „wymagają jakiegoś środka zaradczego... albo przystosujcie ustawę do tych wyroków stronniczych, albo powierzcie jej wykonanie jakiemuś mniej omylnemu trybunałowi, który zechce zastosować swe orzeczenie do ustawy... we wszelkich tego rodzaju wypadkach. Bardzo pożądany byłby sędzia płatny“[230].
Prawnicy koronni orzekli, że fabrykancki wykład ustawy z roku 1848 jest nonsensem, ale zbawcy społeczeństwa nie dali się w błąd wprowadzić. „Odkąd, komunikuje Leonard Homer „wszcząłem dziesięć spraw w siedmiu różnych okręgach sądowych, a tylko w jednym wypadku sędzia mnie poparł... uważam dalsze procesy sądowe o obchodzenie ustawy za bezowocne. Część ustawy, która miała ujednostajnić godziny pracy..., już nie istnieje w Lancashire. Nie posiadam też, wraz z moimi podwładnymi, żadnego środka na to, aby skontrolować, czy fabrykant, stosujący tak zwany system zmian, nie zatrudnia kobiet i młodocianych dłużej niż 10 godzin... W końcu kwietnia 1849 r. w okręgu moim system ten stosowało już 114 fabryk, a liczba ich wzrasta raptownie w ostatnich czasach. Naogół pracują one obecnie 13½ godzin, od 6 rano do 7½ wieczór, w poszczególnych wypadkach 15 godzin, od 5½ rano do 8½ wieczór“[231]. Już w grudniu 1848 r. Leonard Horner posiadał listę 65 fabrykantów i 29 majstrów fabrycznych, wyznających jednogłośnie, że żaden system dozoru przy tym systemie zmian nie może zapobiec najrozleglejszemu stosowaniu nadliczbowych godzin pracy[232]. Te same dzieci i młodzież przerzucają (shifted) to z przędzalni do tkalni, to w ciągu 15 godzin z jednej fabryki do drugiej[233]. Jakżeż kontrolować system, „który nadużywa słowa zmiana, aby w najrozmaitszy sposób tasować robotników, jak karty do gry i aby codziennie przestawiać godziny pracy i wypoczynku różnych jednostek, tak aby nigdy ta sama całkowita zmiana robotników nie pracowała razem przez cały czas w tem samem miejscu!“[234].
Ale pomijając nawet faktyczne przepracowanie, sam ten t. zw. „system zmian“ był takim płodem fantazji kapitalistycznej, jakiego nigdy nie prześcignął Fourier w swych humorystycznych szkicach o „courtes seances“ [krótkich posiedzeniach], z tą tylko różnicą, że tu atrakcja [siła przyciągająca] pracy zamieniła się w atrakcję kapitału. Przyjrzyjmy się tym fabrykanckim regulaminom, które zacna prasa wychwalała jako wzór tego, „czego dokonać można przy dostatecznej pilności i właściwej metodzie pracy“ („what a reasonable degree of care and method can acoomplish“). Personel robotniczy bywał dzielony na 12 do 15 kategoryj, a skład każdej z tych kategoryj podlegał z kolei ciągłym zmianom. W ciągu 15-godzinnego dnia fabrycznego kapitał przywoływał robotnika to na pół godziny, to na godzinę i potem go wyganiał, aby go znów do fabryki przywołać i znów odpędzić, ganiając to tu, to tam na krótkie odstępy czasu i nie wypuszczając go z pod swej władzy, dopóki nie odrobi w sumie swych dziesięciu godzin. Występowały tu, jak na scenie wciąż te same osoby w różnych odsłonach różnych aktów. Ale jak aktor przez cały czas trwania dramatu należy do sceny, tak robotnik należał do fabryki przez całe 15 godzin, nie licząc czasu na drogę do fabryki i z powrotem. Godziny odpoczynku zamieniały się w ten sposób w godziny przymusowej bezczynności, zapędzającej młodego robotnika do szynku, a młodą robotnicę do bordelu. Każdego niemal dnia fabrykant wymyślał nową sztuczkę, aby maszyny swe, bez powiększenia personelu, utrzymać w ruchu przez 12 do 15 godzin, a robotnik musiał przełykać swój posiłek w coraz innej porze, korzystając ze zbywających skrawków czasu. W czasie agitacji za dziesięciogodzinnym dniem roboczym fabrykanci krzyczeli, że motłoch robotniczy składa petycje po to, aby pobierać dwunastogodzinną płacę za dziesięć godzin pracy. Teraz pokazali oni odwrotną, stronę medalu. Płacili za dziesięć godzin, a rozporządzali siłą roboczą przez godzin dwanaście lub piętnaście[235]! O to właśnie im chodziło, o takie fabrykanckie wydanie ustawy o dziesięciogodzinnym dniu roboczym! Byli to ci sami wolnohandlowcy, namaszczeni, ociekający miłością bliźniego, który podczas całej dziesięcioletniej agitacji przeciw cłom zbożowym, wyliczali co do grosza, że przy wolnym wwozie zboża i przy środkach angielskiego przemysłu praca dziesięciogodzinna wystarczy zupełnie do zbogacenia kapitalistów[236].
Dwuletni rokosz kapitału został nareszcie uwieńczony orzeczeniem jednego z czterech najwyższych trybunałów Anglji, Court of Exchequer [Trybunał Izby Skarbowej], który w jednej z wniesionych doń spraw, dnia 8 lutego 1850 r., orzekł, że wprawdzie fabrykanci działali sprzecznie z sensem ustawy z r. 1844, lecz sama ta ustawa zawiera pewne wyrazy, które ją pozbawiają sensu. „Decyzja ta znosiła ustawę o dziesięciogodzinnym dniu roboczym[237]. Mnóstwo fabrykantów, którzy dotychczas wzdragali się stosować system zmian do młodzieży i robotnic, chwyciło się go teraz obiema rękami[238].
Ale bezpośrednio po tem pozornie ostatecznem zwycięstwie kapitału zaszedł nagły zwrot. Dotychczas robotnicy okazywali opór bierny, choć nieugięty i codziennie ponawiany. Obecnie zaś zaprotestowali głośno i groźnie na wiecach w Lancashire i Yorkshire. Rzekoma ustawa o dziesięciogodzinnym dniu roboczym była więc czystą, blagą, oszukaństwem parlamentarnem, i nigdy naprawdę nie istniała! Inspektorzy fabryczni usilnie ostrzegali rząd, że przeciwieństwo klasowe doszło do niebywałego napięcia. Nawet część fabrykantów szemrała: „Sprzeczne orzeczenia sądów spowodowały zupełnie anormalny i anarchiczny stan rzeczy. Inna ustawa obowiązuje w Yorkshire, a inna w Lancashire; inna w jakiejś parafji Lancashire’u, a inna w jej bezpośredniem sąsiedztwie. W wielkiem mieście fabrykant może obchodzić prawo, podczas gdy w miejscowościach wiejskich nie znajduje on niezbędnego personelu do zastosowania systemu zmian, a tembardziej do przerzucania robotników z jednej fabryki do drugiej i t. d.“ A wszak równość wyzysku siły roboczej jest dla kapitału najpierwszem prawem człowieka.
W tych okolicznościach doszło między fabrykantami a robotnikami do kompromisu, któremu pieczęć sankcji parlamentarnej nadała nowa dodatkowa ustawa fabryczna z dn. 5 sierpnia 1850 r. Dzień roboczy dla „młodocianych i kobiet” w pierwszych pięciu dniach tygodnia został przedłużony z 10 do 10½ godzin, w sobotę zaś ograniczony do 7½ godzin. Praca ma się odbywać w czasie od godz. 6-ej rano do 6-ej wieczór[239] z półtoragodzinnemi przerwami na posiłek, przyczem przerwy mają być urządzane jednocześnie i z uwzględnieniem przepisów ustawy z r. 1844 i t. d. Dzięki temu raz na zawsze położono koniec systemowi zmian[240]. W stosunku do pracy dziecięcej pozostała w mocy ustawa z r. 1844.
Jedna kategorja fabrykantów zabezpieczyła sobie i tym razem, jak poprzednio, szczególne prawo senjoralne [pańskie] wobec dzieci proletarjackich. Byli to fabrykanci jedwabiu. W roku 1833 podnieśli oni groźny wrzask, że „jeżeli im się wydrze wolność“ żyłowania z dzieci bez względu na wiek, po 10 godzin pracy dziennie, to równać się to będzie zamknięciu fabryk“ („if the liberty of working children of any age for 10 hours a day was taken away, it would stop their works“). Nie mogli oni rzekomo zakupić dostatecznej ilości dzieci powyżej lat 13. Wymusili pożądany przywilej. Późniejsze badanie wykazało, że wysunięty pretekst był czystem łgarstwem[241]. Nie przeszkadzało im to w ciągu całego dziesięciolecia, po 10 godzin dziennie, prząść jedwab z krwi małych dzieci, które musiano stawiać na krzesła, aby mogły wykonywać swą pracę[242]. Ustawa z r. 1844 „wydarła im wprawdzie „wolność“ zapędzania dzieci poniżej lat 11 do pracy dłuższej, niż 6½ godzin dziennie, zapewniła im natomiast przywilej zatrudniania dzieci od lat 11 do 13 po 10 godzin dziennie i zniosła dla dzieci tych przymus szkolny, obowiązujący względem pozostałej dziatwy fabrycznej. Tym razem pretekst brzmiał: „Delikatność tkaniny wymaga czułości dotyku w palcach, którą nabyć można jedynie przez wczesne wstąpienie do tych fabryk“[243].
Dla delikatnych palców zarzynano dzieci, jak w Południowej Rosji rżnie się bydło rogate dla skóry i łoju. Wreszcie w r. 1850 przywilej udzielony w r. 1844 został ograniczony do przedsiębiorstw nitkowania i motania jedwabiu, ale za to w tych przedsiębiorstwach, dla odszkodowania kapitału za wydartą mu „wolność, czas pracy dzieci od lat 11 do 13 przedłużono z 10 do 10½ godzin. Pretekst: „W fabrykach jedwabiu praca jest lżejsza niż w innych fabrykach i w każdym razie nie tak szkodliwa dla zdrowia“[244]. Później urzędowe badanie lekarskie dowiodło, że wręcz przeciwnie „przeciętna śmiertelność w okręgach przemysłu jedwabnego jest wyjątkowo wysoka, a wśród żeńskiej części ludności przewyższa nawet śmiertelność okręgów przemysłu bawełnianego w Lancashire“[245]. Pomimo ponawianych co pół roku protestów ze strony inspektorów fabrycznych potworność ta trwa do chwili obecnej [pisane w r. 1866 — K.][246].
Ustawa z r. 1850 przekształciła piętnastogodzinny okres pracy od godz. 5½ rano do godz, 8½ wiecz. w dwunastogodzinny, od godz. 6 r. do 6 wiecz., tylko dla „młodocianych i kobiet”. A więc nie dla dzieci, które nadal wolno wyzyskiwać na pół godziny przed rozpoczęciem i 2½ godziny po zakończeniu tego okresu, choć całkowity czas trwania ich pracy nie mógł przekraczać 6½ godzin. Podczas debaty nad ustawą inspektorzy fabryczni przedstawili parlamentowi statystykę haniebnych nadużyć wynikających z tej anomalji. Napróżno jednak. W ukryciu knuto zamiary wyśrubowania w latach pomyślności dnia roboczego dorosłych, przy pomocy dzieci, znowu do 15 godzin. Doświadczenia następnych 3 lat pokazały, że próba taka musia-
łaby się rozbić o opór dorosłych robotników mężczyzn[247]. Ustawa z r. 1850 została więc nareszcie w r. 1853 uzupełniona przez zakaz „zatrudniania dzieci z rana przed rozpoczęciem i wieczorem po zakończeniu pracy młodocianych i kobiet“. Odtąd ustawa z r. 1850 normowała, z nielicznemi wyjątkami, dzień roboczy wszystkich robotników w podlegających jej gałęziach przemysłu[248]. Od wydania pierwszej ustawy fabrycznej upłynęło już pół stulecia[249].
Ustawodawstwo fabryczne wyszło po raz pierwszy poza swój pierwotny zakres działania w „Printworks Act“ (ustawie o drukarniach perkału i t. p.) z r. 1845. Niechęć, z jaką kapitał zgodził się na tę nową „ekstrawagancję“, bije z każdego wiersza tej ustawy! Ogranicza ona dzień roboczy dzieci w wieku lat 8 13 i kobiet do 16 godzin, między 6 rano i 9 wieczór, bez jakiejkolwiek ustawowej przerwy na posiłek. Pozwala dowolnie zamęczać pracą robotników mężczyzn i chłopców powyżej lat 13 w dzień i w nocy bez przerwy[250]. Jest to poroniony płód parlamentarny[251].
Jednakże zasada zatriumfowała, odniósłszy zwycięstwo w wielkich gałęziach przemysłu, będących najbardziej typowym tworem nowoczesnego trybu produkcji. Wspaniały ich rozwój w latach 1853—1860, idący w parze z fizycznem i moralnem odrodzeniem robotników fabrycznych, rzucał się w oczy nawet najbardziej krótkowzrocznym. Sami fabrykanci, którym przez półwiekową wojnę domową krok za krokiem trzeba było narzucać ustawowe granice i normy dnia roboczego, wskazywali z dumą na kontrast z „wolnemi“ jeszcze dziedzinami wyzysku[252]. Faryzeusze „ekonomji politycznej“ proklamowali teraz zrozumienie konieczności ustawowego unormowania dnia roboczego jako charakterystyczną zdobycz najświeższą ich „nauki“[253]. Zrozumieć łatwo, że odkąd magnaci fabryczni ulegli konieczności i pogodzili się z nią, siła oporu kapitału stopniowo słabła, podczas gdy jednocześnie siła ataku klasy robotniczej wzrastała wraz z liczbą jej sprzymierzeńców śród warstw społeczeństwa bezpośrednio niezainteresowanych. Stąd szybki stosunkowo postęp od r. 1860.
W r. 1860 zostały podporządkowane ustawie fabrycznej z roku 1850 farbiarnie i bielniki [blicharnie][254], w r. 1861 fabryki koronek i pończoch.
Na skutek pierwszego sprawozdania „Komisji w sprawie zatrudniania dzieci (r. 1863), ten sam los spotkał [dzięki ustawie z 25 lipca 1864 r. o rozszerzaniu zakresu działania ustaw fabrycznych — K.], przemysł ceramiczny (nietylko garncarstwo), zapałczany, fabrykację kapiszonów i nabojów, fabrykacje tapet, strzyżenie pluszu (fustian cutting) i liczne prace objęte ogólną, nazwą wykończania (finishing). W roku 1863 „bielniki na otwartem powietrzu“[255] i piekarnie zostały poddane specjalnym ustawom, z których pierwsza wprowadzała między innemi zakaz pracy dzieci, młodocianych;i kobiet w porze nocnej (od
godz. 8 wieczór do godz. 6 rano), druga zaś zabraniała zatrudniania czeladników piekarskich poniżej lat 18 między godz. 9 wiecz. a godz. 5 rano. Powrócimy jeszcze do późniejszych wniosków wspomnianej komisji, zagrażających pozbawieniem „wolności“ wszystkich ważnych gałęzi przemysłu angielskiego, wyjąwszy rolnictwo, górnictwo i transport[256].
Czytelnik przypomina sobie, że wytwarzanie wartości dodatkowej, czyli osiąganie pracy dodatkowej, stanowi właściwą treść i cel produkcji kapitalistycznej, zupełnie niezależnie od jakichkolwiek przekształceń samego sposobu produkcji, wynikających z podporządkowania pracy kapitałowi. Czytelnik przypomina sobie również, że w myśl naszych dotychczasowych założeń tylko robotnik samodzielny, a więc prawnie pełnoletni, układa się
z kapitalistą w charakterze sprzedawcy towaru. Jeżeli więc w naszym szkicu historycznym odgrywa główną rolę z jednej strony nowożytny przemysł, z drugiej — praca osób fizycznie i prawnie niepełnoletnich, to pierwszy miał tu dla nas jedynie znaczenie szczególnej dziedziny, druga zaś — szczególnie jaskrawego przykładu wysysania pracy. Z samego zaś związku faktów historycznych, nie uprzedzając dalszych wywodów, możemy wysnuć wnioski następujące:
1) Dążność kapitału do nieograniczonego i bezwzględnego przedłużania dnia roboczego najpierw została zaspokojona w gałęziach przemysłu, najwcześniej zrewolucjonizowanych przez wodę, parę i maszynę, w tych najpierwszych tworach nowożytnego sposobu produkcji: przędzalniach i tkalniach wełny, bawełny, lnu i jedwabiu. Zmiana materjakiego sposobu produkcji i odpowiadająca jej zmiana społecznego stosunku wytwórców[257] powodują najpierw nieograniczone przeciąganie dnia roboczego, następnie zaś wywołują, jako przeciwdziałanie, kontrolę społeczną, która ustawowo ogranicza, normuje i ujednostajnia dzień roboczy wraz z jego przerwami. Stąd kontrola ta nosi w ciągu pierwszej połowy 19 stulecia wyłącznie charakter ustaw wyjątkowych[258]. Ale zaledwie ustawodawstwo to zdobyło pierwotną dziedzinę nowego sposobu produkcji, okazało się, że tymczasem nietylko wiele innych gałęzi produkcji przybrało właściwy charakter fabryczny, ale także rękodzielnictwo o mniej lub bardziej przestarzałym sposobie produkcji, jak garncarstwo, hutnictwo szklane i t. d., że staroświeckie rzemiosła, jak piekarstwo, i wreszcie nawet rozproszona praca t. zw. chałupnicza, jak wyrób gwoździ i t. d.[259], oddawna podlegają wyzyskowi kapitalistycznemu narówni z fabryką. Dlatego ustawodawstwo musiało stopniowo wyzbyć się swego charakteru wyjątkowego, albo tam, gdzie, jak w Anglji, cechuje je rzymska kazuistyka, musiało dowolnie uznawać za fabrykę (factory) każdy dom, w którym odbywa się praca[260].
2) Dzieje normowania dnia roboczego w pewnych gałęziach produkcji, trwająca jeszcze walka o to unormowanie w innych gałęziach, stanowią dowód oczywisty, że robotnik odosobniony, robotnik jako „wolny” sprzedawca swej siły roboczej, na pewnym stopniu dojrzałości produkcji kapitalistycznej ulega bez możności stawienia oporu. Dlatego ustanowienie normalnego dnia roboczego jest wytworem przewlekłej, mniej lub bardziej utajonej wojny domowej między klasą kapitalistów a klasą robotniczą. Ponieważ walka ta rozpoczyna się w sferze nowożytnego przemysłu, więc rozgrywa się ona najpierw w jego ojczyźnie, w Anglji[261]. Angielscy robotnicy fabryczni byli czołowymi szermierzami nietylko angielskiej, lecz i całej nowożytnej klasy robotniczej, podobnie jak ich teoretycy pierwsi rzucili wyzwanie teorji kapitału[262]. Z tego powodu filozof fabrykancki, Ure, piętnuje jako niezatartą hańbę angielskiej klasy robotniczej, to, że wypisała ona na swoim sztandarze „niewolnictwo ustaw fabrycznych“ w przeciwieństwie do kapitału, mężnie walczącego o „zupełną wolność pracy“[263].
Francja wlecze się zwolna za Anglją. Potrzebna jej była rewolucja lutowa, aby mogła narodzić się ustawa o dwunastogodzinnym dniu roboczym[264], o wiele bardziej wadliwa od jej angielskiego pierwowzoru. Pomimo to, rewolucyjna metoda francuska odznacza się pewnemi właśniwemi sobie zaletami. Za jednym zamachem dyktuje ona wszystkim warsztatom i fabrykom bez różnicy tę samą granicę dnia roboczego, podczas gdy ustawodawstwo angielskie ustępuje, Wzdragając się, to na tym to na owym punkcie pod naciskiem okoliczności i znajduje się na najlepszej drodze do stworzenia nowej łamigłówki prawniczej[265]. Z drugiej strony ustawa francuska proklamuje jako zasadę to, co w Anglji wywalczone jest jedynie w imieniu dzieci, niepełnoletnich i kobiet, a czego dziś dopiero robotnicy żądają, jako prawa powszechnego[266]. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej wszelki samodzielny ruch robotniczy był sparaliżowany, dopóki część republiki była zohydzona przez niewolnictwo. Praca w białej skórze nie może się wyzwolić tam, gdzie praca w czarnej skórze nosi na sobie piętno hańby. Ale ze śmierci niewolnictwa wykwitło natychmiast nowe życie. Pierwszym owocem wojny domowej była agitacja:za ośmiogodzinnym dniem pracy, maszerująca w siedmiomilowych butach parowozu od Oceanu Atlantyckiego do Oceanu Spokojnego, od Nowej Anglji aż po Kalifornję. Powszechny kongres robotniczy w Baltimore (16 sierpnia 1866 r.) oświadcza: „Najpierwszą i największą potrzebą doby obecnej jest wydanie ustawy, wprowadzającej normalny ośmiogodzinny dzień roboczy we wszystkich Stanach Unji Amerykańskiej, aby pracę w kraju naszym wyzwolić z niewoli kapitalistycznej. Jesteśmy zdecydowani wytężyć wszystkie siły dla osiągnięcia tego chlubnego wyniku“[267]. Jednocześnie (początek września 1866 r.) kongres „Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotniczego“ w Genewie, na wniosek londyńskiej Rady Generalnej, postanowił. „Uznajemy ograniczenie dnia roboczego za warunek przedwstępny, bez którego rozbić się muszą wszelkie inne dążności do wyzwolenia... Proponujemy 8 godzin pracy, jako ustawową granicę dnia roboczego“.
W ten sposób po obu stronach Atlantyku ruch robotniczy, żywiołowo wyrosły z samych stosunków produkcji, potwierdza oświadczenie angielskiego inspektora fabrycznego R. J. Saundersa: „Dalsze kroki w celu zreformowania społeczeństwa nie mają żadnych widoków powodzenia, o ile uprzednio nie zosta-
nie ograniczony dzień roboczy i jeżeli nie zostanie narzucone ścisłe przestrzeganie jego przepisanych granic”[268].
Przyznać trzeba, że masz, robotnik wychodzi z procesu produkcji innym, aniżeli do niego wkroczył. Na rynku przeciwstawiał się on, jako posiadacz towaru „siły roboczej”, innym posiadaczom towarów, czyli jako sprzedawca — sprzedawcy. Umowa, na mocy której sprzedał kapitaliście swą, siłę roboczą, stwierdzała, że tak powiem, czarno na białem, że rozporządza on swobodnie samym sobą. Po zawarciu tranzakcji okazuje się, że nie był on wcale „wolnym kontrahentem”, że czas, na który wolno mu sprzedać swą siłę roboczą, jest czasem, na który zmuszony jest ją sprzedać[269], że w rzeczywistości jego pijawka nie puszcza go, „dopóki bodaj jeden mięsień, jedno ścięgno, jedna kropla krwi pozostaje do wyssania”[270]. Dla obrony przed swym „wężem uręczeń” [Henryk Heine] robotnicy muszą skupić się razem i jako klasa wymusić ustawę państwową, potężną zaporę społeczną, która przeszkodziłaby im samym zaprzedawać dobrowolną umową z kapitałem siebie i swoje potomstwo na śmierć i niewolę[271]. W miejsce przepysznego katalogu „niezbywalnych praw człowieka” zjawia się skromna „Magna Charta”[272] ustawowo ograniczonego dnia roboczego, która „nareszcie wyjaśnia, kiedy się kończy czas, który robotnik sprzedaje, a kiedy się zaczyna czas, należący do niego samego“[273]. Quantum mutatus ab illo! [Jak wielka zmiana od owego czasu!]
W rozdziale niniejszym, jak i w poprzednich, wychodzimy z założenia, że wartość siły roboczej, a więc część dnia roboczego, niezbędna dla odtworzenia lub zachowania siły roboczej, jest wielkością daną i stałą.
Przy tem założeniu, wraz ze stopą wartości dodatkowej dana jest zarazem masa wartości dodatkowej, którą pojedynczy robotnik dostarcza kapitałowi w danym okresie czasu. Jeżeli np. praca niezbędna wynosi 6 godzin dziennie, a jej wyrazem jest ilość złota, równa trzem szylingom czyli jednemu talarowi, to 1 talar jest wartością dzienną jednej siły roboczej, czyli wartością kapitału, wyłożonego na jej zakup. He wartości dodatkowej talar ten przyniesie kapitaliście? To zależy od stopy wartości dodatkowej. Jeżeli ta stanowi 50%, to wartość dodatkowa czyni pół talara, jeżeli zaś stopa wartości dodatkowej wynosi 100% to ten kapitał zmienny wysokości 1 talara wytworzy masę wartości dodatkowej równą 1 talarowi, czyli robotnik dostarcza dziennie masę wartości dodatkowej, równą 6 godzinom pracy. Stopa wartości dodatkowej określa więc sumę, czyli masę wartości dodatkowej, wytwarzaną przez pojedynczego robotnika, jeżeli jego siła robocza jest dana.
Ale kapitał zmienny jest wyrazem pieniężnym łącznej wartości wszystkich sił roboczych, równocześnie zatrudnianych przez kapitalistę. Wartość wyłożonego kapitału zmiennego jest więc równa przeciętnej wartości jednej siły roboczej, pomnożonej przez liczbę zatrudnionych sił roboczych. Zatem, przy danej wartości siły roboczej, wielkość kapitału zmiennego pozostaje w stosunku prostym do liczby robotników, zatrudnionych równocześnie. Jeżeli więc wartość dzienna siły roboczej równa się jednemu talarowi, to trzeba wyłożyć kapitał wysokości 100 talarów, aby móc wyzyskiwać dziennie 100 sił roboczych, a kapitał wysokości n talarów, aby móc wyzyskiwać n sił roboczych.
Tak samo, jeżeli kapitał zmienny, równy 1 talarowi, stanowiący dzienną, wartość jednej siły roboczej, wytwarza dzienną wartość dodatkową wysokości jednego talara, to kapitał zmienny wysokości 100 talarów wytwarza dzienną wartość dodatkową równą 100 talarom, a kapitał zmienny wysokości n talarów — dzienną wartość dodatkową równą 1 talarowi ✕ n. Masa wytworzonej wartości dodatkowej równa się więc wartości dodatkowej, której dostarcza dzień roboczy pojedynczego robotnika, pomnożonej przez liczbę robotników zatrudnionych. Ale ponieważ zkolei masa wartości dodatkowej, którą wytwarza pojedynczy robotnik, przy danej wartości siły roboczej określona jest przez stopę wartości dodatkowej, innemi słowy przez stosunek dodatkowej pracy robotnika do jego pracy niezbędnej — to wynika stąd następujące pierwsze prawo: masa wartości dodatkowej, wytwarzanej przez dany kapitał zmienny, równa się wielkości tego wyłożonego kapitału zmiennego, pomnożonej przez stopę wartości dodatkowej; albo też równa się wartości jednej siły roboczej, pomnożonej przez stopień jej wyzysku i pomnożonej przez liczbę sił roboczych, zatrudnionych równocześnie.
Przypuszczamy stale nietylko to, że wartość przeciętnej siły roboczej jest wielkością stałą, ale również, że robotnicy, zatrudnieni przez danego kapitalistę, są sprowadzeni do robotników przeciętnych. Bywają wypadki wyjątkowe, gdy wytworzona wartość dodatkowa nie wzrasta proporcjonalnie do liczby robotników wyzyskiwanych, ale wtedy również wartość siły roboczej nie pozostaje stała.
Jeżeli więc masę wartości dodatkowej nazwiemy M, przeciętną wartość dodatkową, przeciętnie dziennie dostarczoną przez jednego robotnika — m, kapitał zmienny, wykładany codziennie na zakup pojedyńczej siły roboczej — v, całkowitą sumę kapitału zmiennego — V, wartość przeciętnej siły roboczej — s, stopień jej wyzysku — , a liczbę robotników zatrudnionych — n, to otrzymamy:
Wielkość liczbowa iloczynu nie zmienia się, jeżeli wielkość jego czynników zmienia się równocześnie w przeciwnym kierunku.
A zatem przy wytwarzaniu określonej masy wartości dodatkowej zmniejszenie jednego czynnika może być zrównoważone przez wzrost drugiego. Zmniejszenie stopy wartości dodatkowej nie zmieni jej masy, jeżeli jednocześnie wzrośnie kapitał zmienny, czyli liczba robotników zatrudnionych. Kapitał zmienny wysokości 100 talarów, zatrudniający 100 robotników przy stopie wartości dodatkowej 100%, wytwarza masę wartości dodatkowej równą 100 talarom. Możemy zmniejszyć stopę wartości dodatkowej do połowy, a masa wartości dodatkowej pozostanie bez zmiany, jeżeli jednocześnie podwoimy kapitał zmienny i liczbę robotników zatrudnionych. Również odwrotnie: jeżeli zmniejszymy kapitał zmienny, a jednocześnie i w tym samym stosunku podniesiemy stopę wartości dodatkowej, to masa wytworzonej wartości dodatkowej nie ulegnie zmianie. Jeżeli przypuścimy, że kapitalista musi wyłożyć 100 talarów, aby wyzyskiwać 100 robotników dziennie, że dzień roboczy wynosi 9 godzin, w tem 6 godzin pracy niezbędnej i 3 godziny pracy dodatkowej, że więc stopa wartości dodatkowej wynosi 50%, to kapitał zmienny wysokości 100 talarów przyniesie wartość dodatkową równą 50 talarom, czyli 100 ✕ 3 godziny pracy. Jeżeli kapitalista zmniejszy swój kapitał zmienny do połowy, ze 100 do 50 talarów, i zatrudniać będzie już tylko 50 robotników, ale jeżeli mu się uda jednocześnie podwoić stopę wartości dodatkowej, lub też — co na jedno wychodzi — przeciągnąć dodatkowy czas pracy z 3 do 6 godzin, a więc dzień roboczy z 9 do 12 godzin, to osiągnie on wciąż tę samą masę wartości dodatkowej, ponieważ . A 50 ✕ 6 godzin pracy przynosi tyleż wartości dodatkowej, co 100 ✕ 3 godziny. Zmniejszenie kapitału zmiennego może więc być wyrównane zapomocą proporcjonalnego podwyższenia stopnia wyzysku siły roboczej, czyli zmniejszenie liczby robotników zatrudnionych — zapomocą proporcjonalnego przedłużenia dnia roboczego. A zatem w pewnych granicach podaż pracy, podległej wyzyskowi kapitału, staje się niezależna od podaży robotników[275].
A jednak zrównoważenie zmniejszenia liczby robotników, czyli wielkości kapitału zmiennego, przez podwyższenie stopy wartości dodatkowej, czyli przez przedłużenie dnia roboczego, natrafia na granice nieprzekraczalne. Bez względu na to, jaka jest wartość siły roboczej, a więc czy czas pracy, niezbędnej dla utrzymania robotnika, wynosi 2 czy 10 godzin, wartość całkowita, którą robotnik może dzień w dzień wytworzyć, zawsze jest mniejsza od wartości, w której ucieleśniają się 24 godziny pracy, a więc mniejsza od 12 szylingów czyli 4 talarów, jeżeli robotnik wytwarza w: ciągu godziny 1/6 talara. W węższych jeszcze granicach obraca się wartość dodatkowa. Jeżeli część dnia, niezbędna dla odtworzenia dziennej płacy roboczej, wynosi 6 godzin, to z doby pozostaje jeszcze 18 godzin. Prawa fizjologji domagają się części tego czasu, jako wypoczynku dla odtworzenia siły roboczej. Jeżeli uznamy 6 godzin za minimum wypoczynku i przedłużymy dzień roboczy do maximum 18 godzin, to praca dodatkowa nie będzie mogła przekroczyć godzin 12, ani wytworzyć wartości dodatkowej wyższej, niż dwa talary.
W myśl naszego poprzedniego założenia, według którego potrzeba 6 godzin pracy dziennej dla odtworzenia samej siły roboczej, czyli dla zastąpienia wartości kapitału, wyłożonego na jej zakup, kapitał zmienny wysokości 500 talarów, zatrudniający 500 robotników przy stopie wartości dodatkowej 100% (czyli przy dwunastogodzinnym dniu roboczym), wytwarza codzienną wartość dodatkową 500 talarów, czyli 6 ✕ 500 godzin pracy. Kapitał wysokości 100 talarów, zatrudniający dziennie 100 robotników przy stopie wartości dodatkowej 200% (czyli przy 18-godzinnym dniu roboczym), wytwarza tylko masę wartości dodatkowej równą 200 talarom, czyli 12 ✕ 100 godzin pracy. A całkowita wartość przezeń wytworzona, to jest równoważnik wyłożonego kapitału zmiennego plus wartość dodatkowa, nigdy nie może osiągać dzień w dzień sumy 400 talarów, to jest 24 ✕ 100 godzin pracy. Zmniejszenie kapitału zmiennego może więc być powetowane podwyższeniem stopy wartości dodatkowej (lub, co na jedno wychodzi, zmniejszenie liczby robotników może być powetowane podniesieniem stopnia ich wyzysku) jedynie w obrębie fizjologicznych granic dnia roboczego, a zatem i zawartej w nim pracy dodatkowej.
To oczywiste drugie prawo jest ważne dla wyjaśnienia wielu zawiłych zjawisk. Wiemy już, że kapitał dąży do wytworzenia jaknajwiększej masy wartości dodatkowej. Zobaczymy później, że dąży on zarazem do możliwie jaknajwiększej, w stosunku do rozmiarów przedsiębiorstwa, redukcji swej części zmiennej czyli liczby robotników, których wyzyskuje. Dążności te wpadają w sprzeczność ze sobą, ilekroć zmniejszenie jednego z dwóch czynników, określających masę wartości dodatkowej, nie może być powetowane zwiększeniem drugiego czynnika.
Trzecie prawo wynika stąd, że masę wytworzonej wartości dodatkowej wyznaczają dwa czynniki: stopa wartości dodatkowej i wielkość wyłożonego kapitału zmiennego. Skoro wartość nie jest niczem innem, jak tylko zrealizowaną pracą, to oczywiście masa wartości, którą kapitalista może kazać wytworzyć, zależy wyłącznie od ilości uruchomionej przezeń pracy. Przy jednakowej liczbie robotników może on uruchomić mniejszą, lub większą ilość pracy, zależnie od większej lub mniejszej długości dnia roboczego. Ale jeżeli wartość siły roboczej i stopa wartości dodatkowej, innemi słowy długość dnia roboczego i jego podział na pracę niezbędną i pracę dodatkową, są dane, to całkowita masa wartości, łącznie z wartością dodatkową, realizowana przez kapitalistę, określona jest wyłącznie przez liczbę robotników, których on wyzyskuje, a liczba ta zależy z kole i od wielkości wyłożonego przezeń kapitału zmiennego.
A zatem, przy danej stopie wartości dodatkowej i danej wartości siły roboczej, masy wytworzonej wartości dodatkowej mają się do siebie tak, jak wielkość wyłożonych kapitałów zmiennych. Ale wiemy przecież, że kapitalista dzieli swój kapitał na dwie części. Jedną część wkłada w środki produkcji. Jest to część stała jego kapitału. Część drugą zamienia w żywą siłę roboczą. Ta część stanowi jego kapitał zmienny. Przy tym samym trybie produkcji podział kapitału na część stałą i część zmienną bywa różny w różnych gałęziach produkcji. W obrębie tej samej gałęzi produkcji stosunek ten się zmienia wraz ze zmianą podstawy technicznej i społecznych warunków procesu produkcji. Ale w jakimkolwiek stosunku rozpadnie się dany kapitał na części stałą i zmienną, czy ta ostatnia będzie się miała do pierwszej, jak 1:2, jak 1:10 czy jak 1:x, stosunek ten nie narusza w niczem prawa, sformułowanego powyżej. Albowiem zgodnie z poprzednią analizą, wartość kapitału stałego, chociaż zjawia się znowu w wartości wytworu, to jednak nie wchodzi w skład wartości nowo wytworzonej. Aby zatrudnić 1000 przędzarzy, potrzeba oczywiście więcej surowców, wrzecion i t. d., niż aby zatrudnić tylko 100. Ale czy wartość tych dodatkowych środków produkcji podnosi się czy spada, czy pozostaje bez zmiany, czy jest wielką, czy też małą — w żadnym wypadku nie wywiera najmniejszego wpływu na proces pomnażania wartości przez siły robocze, uruchomiające owe środki produkcji. A więc prawo powyższe przybiera następującą postać: Masy wartości i wartości dodatkowej, wytworzone przez różne kapitały, przydanej wartości siły roboczej i jednakowym stopniu jej wyzysku są wprost proporcjonalne do wielkości zmiennych części składowych tych kapitałów, to znaczy ich części składowych, zamienionych w żywą siłę roboczą.
Prawo to sprzeciwia się oczywiście wszelkiemu doświadczeniu, opartemu na pozorach. Każdemu wiadomo, że właściciel przędzalni bawełny, który — jeżeli uwzględnimy procentowy stosunek obu części całkowitego kapitału zastosowanego — stosuje względnie wielki kapitał stały i niewielki zmienny, jednak nie zgarnia przez to mniej zysku, czyli wartości dodatkowej, niż piekarz, który uruchomia stosunkowo wielki kapitał zmienny i niewielki stały. Dla. rozwiązania tej pozornej sprzeczności potrzeba nam jeszcze wielu ogniw pośrednich, podobnie jak z punktu widzenia algebry elementarnej, potrzeba wielu ogniw pośrednich, aby zrozumieć że może wyobrażać rzeczywistą wielkość. Chociaż ekonomja klasyczna nigdy nie sformułowała tego prawa, jednak trzyma się go instynktownie, gdyż jest ono koniecznem następstwem ogólnego prawa wartości Chce ona zapomocą naciąganej abstrakcji uchronić to prawo od kolizji z przeczącemi mu zjawiskami. Zobaczymy później[276], jak szkoła Ricarda potknęła się o ten kamień. Ekonomja wulgarna, „która znów doprawdy niczego się nie nauczyła“, chwyta się tu, jak zresztą wszędzie, pozoru i przeciwstawia go prawu zjawiska. Sądzi: ona, wbrew Spinozie, że „nieświadomość jest podstawą dostateczną“.
Praca, codziennie uruchomiana przez całkowity kapitał danego społeczeństwa, może być rozpatrywana, jako jeden tylko dzień roboczy. Jeżeli naprzykład liczba robotników wynosi miIjon, a przeciętny dzień roboczy jednego robotnika — 10 godzin to społeczny dzień roboczy składa się z 10 miljonów godzin! Przy danej długości tego dnia roboczego bez względu na to, czy mu zakreślamy społeczne czy też fizyczne granice, masa wartości dodatkowej może wzrosnąć jedynie dzięki zwiększeniu liczby robotników, czyli ludności robotniczej. Wzrost ludności jest tu matematyczną granicą wytwarzania wartości dodatkowej przez całkowity kapitał społeczny. Odwrotnie: jeżeli liczba ludności jest wielkością daną, to granicę tę stanowić będzie możliwe przedłużenie dnia roboczego[277]. Zobaczymy w następnym rozdziale, że prawo to tyczy tej tylko formy wartości dodatkowej, którą rozpatrywaliśmy dotychczas.
Z dotychczasowych rozważań nad. wytwarzaniem wartości dodatkowej wynika, że nie każda dowolna suma pieniędzy lub wartości może być przekształcona w kapitał; raczej warunkiem tego przekształcenia jest określone minimum pieniędzy lub wartości wymiennych w ręku pojedynczego posiadacza pieniędzy lub towarów. Minimum kapitału zmiennego stanowi cena kosztu produkcji pojedynczej siły roboczej przez rok cały codziennie używanej do wytwarzania wartości dodatkowej. Gdyby robotnik ten był posiadaczem swych środków produkcji, a zadawalał się przytem robotniczym trybem życia, to wystarczyłby mu czas pracy, niezbędny dla odtworzenia jego własnych środków utrzymania, dajmy na to 8 godzin dziennie. A więc potrzebne byłyby mu środki produkcji tylko dla 8 godzin pracy. Natomiast kapitalista, który prócz tych ośmiu godzin każe mu wykonywać jeszcze np. 4 godziny pracy dodatkowej, musi rozporządzać dodatkową sumą pieniężną dla nabycia dodatkowych środków produkcji. Ale przy naszem założeniu musiałby on zatrudniać dwóch robotników już po to, aby z codziennie przywłaszczanej wartości dodatkowej żyć jak robotnik, to znaczy, aby móc zaspakajać swe niezbędne potrzeby. W tym wypadku celem jego produkcji byłoby samo tylko utrzymanie się przy życiu, nie zaś pomnażanie bogactwa, a właśnie to ostatnie jest założeniem produkcji kapitalistycznej. Ażeby żyć tylko dwa razy lepiej niż zwykły robotnik i aby móc przekształcać znowu w kapitał połowę wytwarzanej wartości dodatkowej, kapitalista musiałby ośmiokrotnie powiększyć liczbę zatrudnionych robotników, a wraz z nią minimum wyłożonego kapitału. Wprawdzie on sam też może, narówni ze swymi robotnikami, bezpośrednio przyłożyć rękę do procesu produkcji, ale też wówczas jest on tylko czemś pośredniem pomiędzy kapitalistą a robotnikiem, jest „majsterkiem“. Pewien poziom produkcji kapitalistycznej wymaga, aby kapitalista mógł zużywać na przywłaszczenie, a więc i na kontrolę cudzej pracy oraz na sprzedaż wytworów tej pracy, cały czas, w którego ciągu jest czynny, jako kapitalista, to znaczy
jako uosobienie kapitału[278]. Cechy średniowieczne starały się zapobiec siłą, przekształceniu majstra rzemieślniczego w kapitalistę, ograniczając do bardzo niewielkiego maximum liczbę robotników, których wolno było zatrudniać pojedynczemu majstrowi. Posiadacz pieniędzy lub towarów dopiero wtedy staje się istotnie kapitalistą, gdy suma minimalna, wyłożona przezeń na produkcję, przekracza o wiele maximum średniowieczne. Tutaj, zarówno jak w naukach przyrodniczych, sprawdza się słuszność prawa, odkrytego przez Hegla w jego „Logice“, że czysto ilościowe zmiany w pewnym punkcie przechodzą w różnice jakościowe[279].
Minimalna suma wartości, którą rozporządzać musi poszczególny posiadacz towaru lub pieniędzy po to, aby rozwinąć się w kapitalistę, zmienia się w zależności od stopnia rozwoju produkcji kapitalistycznej, a na danym stopniu rozwoju jest różna w różnych dziedzinach produkcji, w zależności od właściwych im warunków technicznych. Pewne dziedziny produkcji już w zaraniu produkcji kapitalistycznej wymagają, takiego minimum kapitału, jakie nie znajduje się jeszcze w rękach osób pojedynczych. Pociąga to za sobą bądź subwencje państwowe dla tego rodzaju przedsiębiorców prywatnych, jak we Francji za Colberta lub w niektórych państwach niemieckich aż do naszych czasów, bądź tworzenie towarzystw, obdarzonych ustawowym monopolem na pewne dziedziny handlu i przemysłu[280] — pierwowzorów nowożytnych towarzystw akcyjnych.
Nie będziemy się zatrzymywali nad szczegółami zmian, którym w przebiegu procesu produkcji ulegał stosunek kapitalisty do robotnika najemnego, jak również i nad dalszemi określeniami samego kapitału. Poprzestaniemy na zaznaczeniu paru punktów głównych.
Kapitał w obrębie procesu produkcji rozwinął się w zwierzchnictwo nad pracą, to znaczy nad siłą roboczą w stanie czynnym, czyli nad samym robotnikiem. Kapitalista, jako uosobiony kapitał, dba o to, aby robotnik wykonywał swą robotę porządnie i z należytym stopniem natężenia.
Kapitał rozwinął się dalej w stosunek przymusowy, zniewalający klasę robotniczą do wykonywania pracy większej, niżby wymagał od niej wąski zakres jej własnych potrzeb życiowych.
Jako wytwórca cudzej pracowitości, wysysający wartość dodatkową i wyzyskujący siłę roboczą, kapitał przewyższa energją, bezwzględnością i skutecznością wszystkie poprzednie systemy produkcji, oparte n* bezpośrednim przymusie pracy.
Kapitał z początku podporządkowuje sobie pracę w warunkach technicznych, wytworzonych przez poprzedzający rozwój dziejowy. Nie zmienia więc natychmiast sposobu produkcji. To też wytwarzanie wartości dodatkowej w formie dotychczas przez nas rozważanej, to znaczy zapomocą prostego przedłużenia dnia roboczego, okazywało się niezależnem od jakiejkolwiek zmiany samego sposobu produkcji. W staroświeckiem piekarstwie było niemniej skuteczne, niż w nowożytnem przędzalnictwie bawełnianem.
Dopóki rozpatrywaliśmy proces produkcji z punktu widzenia procesu pracy, dopóty dla robotnika środki produkcji były nie kapitałem, lecz tylko środkiem i materjałem jego celowej działalności wytwórczej. W garbami naprzykład robotnik traktuje skórę poprostu jako przedmiot swej pracy. Nie kapitaliście garbuje on skórę. Inaczej było, gdy rozpatrywaliśmy proces produkcji z punktu widzenia procesu pomnażania wartości. Środki produkcji natychmiast przekształciły się w środki wchłaniania cudzej pracy. Już nie robotnik posługuje się środkami produkcji, lecz one nim się posługują. Nie on spożywa środki produkcji, jako materjalne pierwiastki swej działalności wytwórczej, lecz one jego spożywają, jako zaczyn swego własnego procesu życiowego, a proces życiowy kapitału polega na jego ruchu, jako samopomnażającej się wartości. Jeżeli piece hutnicze i budynki robocze są bezczynne w nocy i nie wchłaniają żywej pracy, to stanowią czystą stratę („mere loss“) dla kapitalisty. Dlatego piece hutnicze i budynki robocze uzasadniają jego „prawo do pracy nocnej“ robotników. Proste przekształcenie pieniądza w przedmiotowe czynniki procesu produkcji, w środki produkcji, zamienia je w tytuł prawny, mający moc przymusu, do pracy cudzej i do pracy dodatkowej. Niechaj wreszcie przykład pokaże nam, jak to odwrócenie lub zgoła wypaczenie stosunku pracy martwej do pracy żywej, wartości do siły wartościotwórczej, właściwe produkcji kapitalistycznej i charakteryzujące ją, odzwierciedla się w świadomości głów kapitalistycznych. W czasie rokoszu fabrykantów angielskich z lat 1848 — 1850 „dyrektor przędzalni lnu i bawełny w Paisley, jednej z najstarszych i najbardziej szanownych firm Szkocji Zachodniej, a mianowicie Spółki Carlisle, Sons and Co., założonej w roku 1752 i od tego czasu prowadzonej przez czwarte już pokolenie tej samej rodziny“ — otóż ten wysoce inteligentny dżentelmen ogłosił w „Glasgow Daily Mail“ z 25 kwietnia 1849 r. list[281] pod tytułem „System zmian“, w którym między innemi znajduje się następujące zdanie, groteskowo naiwne: „Zwróćmy teraz uwagę na zło, wynikające ze skrócenia czasu pracy z 12 do 10 godzin... Sprowadza się ono do jak najpoważniejszej szkody, wyrządzonej widokom i własności fabrykanta. Jeżeli pracował on (ma to znaczyć jego „ręce“) 12 godzin, a ma się ograniczyć do 10, to każde 12 maszyn lub wrzecion jego przedsiębiorstwa skurczy się do 10 („then every 12 machin es or spindles, in his establishment, shrink to 10“), a gdyby miał sprzedać fabrykę, to również oszacowanoby je tylko jako 10, a więc w ten sposób każda fabryka w całym kraju utraciłaby szóstą, część swej wartości”[282].
Część dnia roboczego, podczas której wytwarzany jest tylko równoważnik wartości siły roboczej, opłaconej przez kapitał, uważaliśmy dotychczas za wielkość stałą; i tak jest w rzeczy samej przy danych warunkach produkcji, na danym szczeblu ekonomicznego rozwoju społeczeństwa. Ponad ten swój niezbędny czas pracy robotnik mógł pracować 2, 3, 4, 6 i t. d. godzin. Od wielkości tego przedłużenia zależały stopa wartości dodatkowej i długość dnia roboczego. Jeżeli niezbędny czas pracy był wielkością stałą, to natomiast całkowity dzień roboczy był wielkością zmienną. Biorę teraz dzień roboczy, którego wielkość i którego podział na pracę niezbędną i na pracę dodatkową są dane.
Niechaj prosta ac wyobraża naprzykład dwunastogodzinny dzień roboczy, odcinek ab — 10 godzin pracy niezbędnej, odcinek bc — 2 godziny pracy dodatkowej. Otóż w jaki sposób można powiększyć wytwarzanie wartości dodatkowej, czyli przedłużyć pracę dodatkową, bez dalszego przedłużania lub niezależnie od dalszego przedłużania prostej ac?
Pomimo, że granice dnia roboczego ac są danie, odcinek bc można przedłużyć, jeżeli nie zapomocą przeciągania go poza końcowy punkt c (będący zarazem końcowym punktem dnia roboczego ac), to zapomocą przesunięcia punktu początkowego b w kierunku przeciwnym, ku a.
Załóżmy, że b’b na prostej ac równa się połowie bc, czyli jednej godzinie pracy. Jeżeli teraz w dwunastogodzinnym dniu roboczym ac przesuniemy punkt b do b’, to rozciągniemy bc do rozmiaru b’c, t. j. praca dodatkowa wzrośnie o połowę, z 2 do 3 godzin, chociaż dzień roboczy liczy, jak przedtem, tylko 12 godzin. Ale to powiększenie pracy dodatkowej z bc do b’c, z 2 godzin do 3, jest oczywiście niemożliwe bez jednoczesnego skurczenia pracy niezbędnej z ab do ab’, z 10 do 9 godzin. Przedłużeniu pracy dodatkowej niechaj odpowiada skrócenie pracy niezbędnej; innemi słowy część czasu pracy, który robotnik dotychczas faktycznie zużywał dla siebie, zamienia się w czas pracy dla kapitalisty. A zatem zmieniłaby się nie długość dnia roboczego, lecz jego podział na. pracę niezbędną i pracę dodatkową.
Z drugiej strony sama wielkość pracy dodatkowej jest oczywiście dana, jeżeli dane są wielkość dnia roboczego i wartość siły roboczej. Wartość siły roboczej, to znaczy czas pracy, potrzebny do wytworzenia siły roboczej, określa czas pracy, niezbędny dla odtworzenia wartości siły roboczej. Jeżeli godzina pracy wyraża się w ilości złota, równej połowie szylinga, czyli 6 pensom, jeżeli przytem wartość dzienna siły roboczej wynosi 5 szylingów, to robotnik musi pracować 10 godzin dziennie, aby odtworzyć wartość dzienną swej siły roboczej, wypłaconą mu przez kapitał, czyli wytworzyć równoważnik wartości swych niezbędnych dziennych środków utrzymania. Wartość tych środków utrzymania określa wartość jego siły roboczej[283], a wartość jego siły roboczej określa, wielkość niezbędnego czasu pracy.
Ale wielkość pracy dodatkowej otrzymujemy, odejmując niezbędny czas pracy od całkowitego dnia roboczego. Gdy od 12 godzin odejmiemy 10 godzin, to pozostają dwie godziny, i nie widać wcale, jak w danych warunkach można przedłużyć pracę dodatkową ponad dwie godziny. Coprawda kapitalista może zapłacić robotnikowi zamiast 5 szylingów tylko 4 szylingi i 6 pensów, lub jeszcze mniej. Dla odtworzenia wartości tych 4 szylingów i & pensów wystarczyłoby 9 godzin pracy, to też z dwunastogodzinnego dnia roboczego przypadłoby na pracę dodatkową już nie dwie, lecz trzy godziny, a sama wartość dodatkowa wzrosłaby z 1 szylinga do 1 szylinga i 6 pensów. Ale rezultat ten byłby osiągnięty tylko dzięki zepchnięciu płacy robotnika poniżej wartości jego siły roboczej. Robotnik, mając 4½ szylinga, które wytworzył w ciągu 9 godzin, rozporządza ilością środków utrzymania mniejszą o 1/10 niż poprzednio, to też odtworzenie jego siły roboczej ulega redukcji. Praca dodatkowa zostałaby tu przedłużona jedynie przez przekroczenie jej normalnych granic, przez rozszerzenie jej dziedziny kosztem uzurpatorskiego zagarnięcia części niezbędnego czasu pracy. Pomimo doniosłej roli, jaką metoda ta odgrywa w rzeczywistym ruchu płac robotniczych, tutaj musimy ją wyłączyć, ze względu na założenie, że wszystkie towary, a więc i siła robocza, są kupowane i sprzedawane według — swej pełnej wartości. Przy tem założeniu czas pracy, niezbędny dla wytworzenia siły roboczej lub dla odtworzenia jej wartości, nie może się zmniejszyć wskutek spadku płacy robotnika poniżej wartości jego siły roboczej, lecz jedynie wskutek spadku samej wartości siły roboczej. Skoro długość dnia roboczego jest dana, to przedłużenie pracy dodatkowej musi wynikać ze skrócenia niezbędnego czasu pracy, a nie odwrotnie skrócenie niezbędnego czasu pracy z przedłużenia pracy dodatkowej.
W naszym przykładzie wartość siły roboczej musi istotnie zmniejszyć się o 1/10, aby niezbędny czas pracy zmniejszył się o 1/10, z 10 do 9 godzin, a więc aby praca dodatkowa wzrosła z 2 do 3 godzin.
Taki spadek wartości siły roboczej o 1/10 ze swej strony wymaga, aby można było wytworzyć w ciągu 9 godzin tę samą. masę środków utrzymania, którą, przedtem wytwarzano w ciągu 10 godzin. Jest to jednak niemożliwe bez wzmożenia siły wytwórczej pracy. Szewc naprzykład przy danych środkach może uszyć parę butów w ciągu 12-godzinnego dnia roboczego. Gdyby miał w tym samym czasie uszyć dwie pary, to oczywiście siła wytwórcza jego pracy musiałaby się podwoić, a nie może się ona podwoić bez; zmiany w środkach jego pracy lub w sposobie pracy, lub w obu naraz. Musi przeto nastąpić przewrót w warunkach jego produkcji, to znaczy w jego sposobie produkcji, a więc i w samym procesie pracy. Przez wzmożenie siły wytwórczej pracy rozumiemy tutaj taką zmianę w procesie pracy, wskutek której czas, społecznie niezbędny dla wytworzenia danego towaru, zostaje skrócony, a więc mniejsza ilość pracy pozyskuje zdolność wytworzenia większej ilości wartości użytkowych[284]. W dotychczas rozpatrywanej formie wytwarzania wartości dodatkowej uważaliśmy sposób produkcji za dany i stały, lecz gdy chodzi o wytwarzanie wartości dodatkowej zapomocą przekształcania pracy niezbędnej w pracę dodatkową, to nie wystarcza bynajmniej, aby kapitał owładnął procesem pracy w jego postaci obecnej, czyli przekazanej mu historycznie, i przedłużył jedynie jego trwanie. Musi on dokonać przewrotu w technicznych i społecznych warunkach procesu pracy, a więc w samym sposobie produkcji, musi wzmóc siłę wytwórczą pracy, aby przez jej wzmożenie obniżyć wartość siły roboczej i w ten sposób slmócić część dnia roboczego, niezbędną dla odtworzenia tej wartości.
Wartość dodatkową, wytworzoną zapomocą przedłużenia dnia roboczego, nazywam wartością dodatkową bezwzględną [absolutną]; natomiast wartość dodatkową, wynikającą ze skrócenia niezbędnego czasu pracy i odpowiedniej zmiany w stosunkowej wielkości obu części składowych dnia roboczego — wartością dodatkową względną.
Ażeby zniżyć wartość siły roboczej, wzrost siły wytwórczej pracy musi objąć te gałęzie przemysłu, których wytwory określają wartość siły roboczej, a więc bądź wchodzą w skład zwykłych środków utrzymania, bądź mogą je zastąpić. Lecz wartość towaru jest określona nietylko przez ilość pracy, która nadaje mu formę ostateczną, ale również przez masę pracy, która tkwi w narzędziach produkcji; naprzykład wartość buta — nietylko przez pracę szewca, lecz również przez wartość skóry, smoły, dratwy i t. d. A więc wartość siły roboczej obniża się również przez wzmożenie siły wytwórczej pracy oraz przez odpowiadające mu potanienie towarów w tych gałęziach przemysłu, które dostarczają materjalnych składników kapitału stałego, a mianowicie środków pracy i materjału pracy dla produkcji środków utrzymania. Natomiast wzmożenie siły wytwórczej pracy w gałęziach produkcji, które nie wytwarzają ani środków utrzymania, ani środków produkcji dla ich wytwarzania, nie wywiera żadnego wpływu na wartość siły roboczej.
Potanienie danego towaru wpływa oczywiście na zniżkę wartości siły roboczej tylko „pro tanto“, t. j. w tym stosunku, w którym dany towar bierze udział w reprodukcji siły roboczej. Koszule naprzykład są niezbędnym środkiem utrzymania, lecz tylko jednym z wielu. Ich potanienie zmniejsza jedynie wydatek robotnika na koszule. Lecz suma całkowita niezbędnych środków utrzymania składa się z wielu różnych towarów, które wszystkie są wytworami różnych gałęzi przemysłu, przyczem wartość każdego z tych towarów stanowi odpowiednią część wartości siły roboczej. Wartość ta zmniejsza się wraz ze zmniejszeniem czasu pracy, niezbędnego dla jej odtworzenia; ogólne zaś skrócenie tego czasu równa się sumie skróceń we wszystkich tych poszczególnych gałęziach przemysłu. Traktujemy tutaj ten ogólny rezultat tak, jak gdyby był on bezpośrednim rezultatem i bezpośrednim celem w każdym oddzielnym wypadku. Jeżeli naprzykład oddzielny kapitalista zniża cenę koszul dzięki wzmożeniu siły wytwórczej pracy, to bynajmniej nie musi przyświecać mu cel, aby odpowiednio zniżyć wartość siły roboczej, a zatem skrócić niezbędny czas pracy, ale tylko wówczas, gdy przyczynia się on ostatecznie do tego wyniku, przyczynia się również do podniesienia ogólnej stopy wartości dodatkowej[285]. Należy odróżniać ogólne i konieczne dążności kapitału od form, w których się one przejawiają.
Nie będziemy rozpatrywali obecnie, w jaki sposób imanentne [nieodłączne] prawa produkcji kapitalistycznej ujawniają się w zewnętrznym ruchu kapitałów, jak znajdują wyraz w prawach, rządzących konkurencją, i jak przez to dochodzą do świadomości poszczególnych kapitalistów, jako rozstrzygające motywy ich postępowania. Ale odrazu jest widoczne, że analiza naukowa konkurencji możliwa jest tylko wtedy, gdy pojęliśmy wewnętrzną naturę kapitału, podobnie jak pozorny ruch ciał niebieskich zrozumiały jest tylko dla tego, kto poznał ich ruch rzeczywisty, ale niepostrzegalny dla zmysłów. Jednakowoż w celu zrozumienia wytwarzania wartości dodatkowej względnej, i jedynie na podstawie dotychczasowych wyników, należy zauważyć co następuje.
Jeżeli godzina pracy wyraża się w ilości złota, równej 6 pensom czyli ½ szylinga, to w ciągu dwunastogodzinnego dnia roboczego wytworzona będzie wartość 6 szylingów. Przypuśćmy, że przy danej sile wytwórczej pracy w ciągu tych 12 godzin pracy sporządzono 12 sztuk towaru. Niechaj wartość środków produkcji, materjałów surowych i t. d., zużytych w każdej sztuce towaru, wynosi 6 pensów. W tych warunkach jednostka towaru kosztować będzie 1 szylinga, a mianowicie 6 pensów wyniesie wartość środków produkcji i 6 pensów wartość nowa, dołączona w toku roboty. Przypuśćmy teraz, że pewnemu kapitaliście powiodło się zdwoić siłę wytwórczą pracy i dzięki temu wytworzyć w ciągu dwunastogodzinnego dnia roboczego zamiast dwunastu — dwadzieścia cztery sztuki danego towaru.
Przy niezmienionej wartości środków produkcji wartość jednostki towaru spadnie do 9 pensów, z których 6 będzie stanowiło wartość zużytych środków produkcji, a 3 — przyrost wartości, odpowiadający świeżo włożonej pracy. Pomimo zdwojenia siły wytwórczej pracy dzień roboczy stwarza, jak przedtem, nową wartość, równą 6 szylingom, lecz wartość ta obecnie rozkłada się na podwójną ilość wytworów. To też na każdą jednostkę wytworu wypadnie już nie 1/12, lecz zaledwie 1/24 tej całkowitej wartości, 3 pensy zamiast 6 pensów:; czyli, co na jedno wychodzi, do środków produkcji, przy przekształcaniu ich w produkt, dołączy się na jednostkę wytworu już nie godzina, jak przedtem, lecz zaledwie pół godziny pracy. Wartość indywidualna tego towaru jest obecnie niższa od jego wartości społecznej, innemi słowy dany towar kosztuje mniej czasu pracy, niż główna masa tego samego towaru, wytworzona w warunkach społecznie przeciętnych. Każda sztuka kosztuje przeciętnie jednego szylinga, czyli wyobraża 2 godziny pracy społecznej; natomiast przy zmienionym sposobie wytwarzania kosztuje tylko 9 pensów, czyli zawiera tylko 1½ godziny pracy.
Ale istotną wartością towaru jest nie jego wartość indywidualna, lecz jego wartość społeczna; oznacza to, że wartość mierzy się nie czasem pracy, w danym wypadku faktycznie wydatkowanym przez wytwórcę, lecz czasem pracy, społecznie niezbędnym dla wytworzenia danego towaru. Jeżeli więc kapitalista, stosujący nową metodę, sprzedaje swój towar według jego społecznej wartości, po szylingu za sztukę, to sprzedaje go o 3 pensy drożej, niż wynosi jego wartość indywidualna, i realizuje wartość dodatkową nadzwyczajną wysokości 3 pensów. Lecz z drugiej strony dwunastogodzinny dzień roboczy wyraża się obecnie dlań w 24 sztukach towaru, zamiast poprzednich 12. Dla sprzedaży wytworu dnia roboczego kapitaliście potrzebny jest więc zbyt podwójny, czyli rynek dwakroć większy. Przy innych warunkach niezmienionych towary jego zdobywają sobie większy zbyt jedynie drogą zniżania cen, A więc kapitalista sprzeda je powyżej ich wartości indywidualnej, a poniżej społecznej, dajmy na to po 10 pensów za sztukę. W ten sposób na każdej sztuce towaru osiąga on jeszcze 1 pensa wartości dodatkowej nadzwyczajnej. To podniesienie wartości dodatkowej jest niezależne od tego, czy dany towar należy czy też nie — do niezbędnych środków utrzymania, a zatem czy uczestniczy w określaniu ogólnej wartości siły roboczej. Niezależnie więc od tej ostatniej okoliczności każdy poszczególny kapitalista ma powód — dostateczny, aby zniżać cenę towaru zapomocą podnoszenia siły wytwórczej pracy.
Jednak nawet i w tym wypadku wzmożone wytwarzanie wartości dodatkowej jest. następstwem skrócenia niezbędnego czasu pracy i odpowiedniego przedłużenia pracy dodatkowej[286]. Niechaj niezbędny czas pracy wynosi 10 godzin, a więc wartość dzienna siły roboczej — 5 szylingów; praca dodatkowa — 2 godziny, a więc wartość dodatkowa, wytworzona w ciągu jednego dnia — 1 szylinga. Lecz nasz kapitalista wytwarza obecnie 24 sztuki towaru i sprzedaje je po 10 pensów za sztukę, czyli razem za 20 szylingów. Ponieważ wartość środków produkcji równa się 12 szylingom, więc 142/5 sztuki towaru pokrywają, tylko wyłożony kapitał stały. Pozostałe 93/5 sztuki wyrażają wartość 12-godzinnego dnia roboczego. Ponieważ cena siły roboczej równa się 5 szylingom, więc 6 sztuk towaru wyrażać będzie niezbędny czas pracy, a 33/5 sztuki — pracę dodatkową. Stosunek pracy niezbędnej do pracy dodatkowej, który w warunkach społecznie przeciętnych równał się 5:1, obecnie wynosi już tylko 5:3.
Ten sam wynik możemy osiągnąć w następujący sposób. Wartość wytworu dwunastogodzinnego dnia roboczego równa się 20 szylingom. Z tego 12 szylingów przypada na wartość środków produkcji, która tylko zjawia się ponownie w wartości wytworu. Pozostaje więc 8 szylingów, jako pieniężny wyraz wartości, w której się wyraża dzień roboczy. Ten wyraz pieniężny jest wyższy, niż wyraz pieniężny pracy społecznie przeciętnej tego samego rodzaju, ponieważ 12 godzin tej ostatniej wyrazi się w 6 tylko szylingach. Praca o wyjątkowej sile wytwórczej działa jak praca o wyższem natężeniu, czyli w tych samych okresach czasu stwarza większe wartości, niż społecznie przeciętna praca tego samego rodzaju. Pomimo to, nasz kapitalista w dalszym ciągu płaci 5 szylingów za dzienną wartość siły roboczej. Robotnikowi potrzeba więc dla odtworzenia wartości swej siły roboczej, zamiast dawniejszych 10 godzin, tylko 71/5 godziny. Zatem jego praca dodatkowa przedłużyła się o 24/5 godziny[287], wytworzona zaś przezeń wartość dodatkowa wzrosła z 1 do 3 szylingów. A więc kapitalista, stosujący ulepszony sposób wytwarzania, przywłaszcza sobie, jako pracę dodatkową, stosunkowo większą część dnia roboczego, aniżeli inni kapitaliści w tej samej gałęzi produkcji. Czyni on na własną rękę to, co czyni kapitał wogóle przy wytwarzaniu wartości dodatkowej względnej. Z drugiej strony ta wartość dodatkowa nadzwyczajna znika z chwilą, gdy nowy sposób produkcji rozpowszechnia się i przez to znosi różnicę pomiędzy wartością indywidualną taniej wytworzonych towarów, a ich wartością społeczną. To samo prawo, w myśl którego czas pracy określa wartość, daje się odczuć kapitaliście, stosującemu nową metodę, w tej postaci, że zmusza go do sprzedawania swych towarów poniżej ich wartości społecznej, a jako przymusowe prawo konkurencji zmusza jego spółzawodników do wprowadzania u siebie nowego sposobu produkcji[288]. A zatem ogólna stopa wartości dodatkowej ulega ostatecznie działaniu całego tego procesu dopiero wówczas, gdy wzmożenie siły wytwórczej pracy obejmuje te gałęzie produkcji, a przeto zniża ceny tych wytworów, które wchodzą w krąg niezbędnych środków utrzymania, a więc są składnikami wartości siły roboczej.
Wartość towarów pozostaje w stosunku odwrotnym do siły wytwórczej pracy. Tyczy to również wartości siły roboczej, gdyż określają ją wartości towarów. Natomiast wartość dodatkowa względna pozostaje w stosunku prostym do siły wytwórczej pracy: rośnie wraz ze wzrostem siły wytwórczej i spada wraz z jej spadkiem. Społecznie przeciętny dwunastogodzinny dzień roboczy wytwarza, przy założeniu niezmiennej wartości pieniądza, wciąż tę samą wartość, dajmy na to 6 szylingów, niezależnie od tego, jak się ta suma wartości podzieli pomiędzy równoważnik wartości siły roboczej i wartość dodatkową. Jeżeli jednak, wskutek wzmożenia siły wytwórczej pracy, wartość dzienna środków utrzymania, a więc również wartość dzienna siły roboczej, spadnie z 5 szylingów do 3 szylingów, to wartość dodatkowa wzrośnie z 1 szylinga do 3 szylingów. Przedtem trzeba było 10 godzin pracy do odtworzenia wartości siły roboczej, obecnie wystarcza już tylko 6. Cztery godziny pracy zostały zwolnione i mogą być przyłączone do dziedziny pracy dodatkowej. Jest więc nieodłącznym popędem i stałą dążnością kapitału wzmagać siłę wytwórczą pracy, aby zapomocą potanienia towarów czynić tańszym samego robotnika[289].
Bezwzględna wartość towaru jest sama przez się obojętna dla kapitalisty, który je wytwarza. Obchodzi go tylko wartość dodatkowa, tkwiąca w towarze, a realizowana w sprzedaży. Realizowanie wartości dodatkowej zawiera już w sobie zwrot wartości wyłożonej. Ponieważ wartość dodatkowa względna wzrasta w stosunku prostym do rozwoju siły wytwórczej pracy, podczas gdy wartość towarów spada w odwrotnym stosunku do tego rozwoju, ponieważ więc ten sam proces zniża ceny towarów i podnosi zawartą w nich wartość dodatkową, zatem w ten sposób rozwiązuje się zagadka, dlaczego kapitalista, chociaż idzie mu tylko o wytwarzanie wartości wymiennej, wciąż dąży do zniżania wartości wymiennej towarów. Quesnay, jeden z założycieli ekonomji politycznej, gnębił już tą sprzecznością swych przeciwników, którzy nie umieli mu na to odpowiedzieć. „Przyznajecie“ mówi on, „że im więcej, bez uszczerbku dla produkcji, można oszczędzić wydatków i kosztownych robót przy fabrykowaniu wyrobów rzemieślniczych, tem korzystniejsza jest ta oszczędność, gdyż zmniejsza cenę tych wyrobów. A mimo to sądzicie, że wytwarzanie bogactwa, pochodzącego z pracy rzemieślników, polega na pomnażaniu wartości wymiennej ich wyrobów“[290].
Oszczędzanie pracy zapomocą rozwijania jej siły wytwórczej[291] przy kapitalistycznym trybie produkcji nie ma więc wcale na celu skrócenia dnia roboczego. Ma ono na celu jedynie skrócenie czasu pracy, potrzebnego dla wytworzenia określonej ilości towarów. To zaś, że robotnik przy wzmożonej sile wytwórczej swej pracy wytworzy w ciągu godziny naprzykład dziesięć razy więcej towaru, niż przedtem, że zatem na każdą sztukę towaru zużyje dziesięć razy mniej czasu, — to bynajmniej nie przeszkadza, że mu każą w dalszym ciągu pracować 12 godzin i wytwarzać przez te 12 godzin 1.200 sztuk towaru zamiast poprzednich 120. Owszem, jego dzień roboczy może być nawet przedłużony tak, że będzie on wytwarzał 1.400 sztuk, pracując 14 godzin i t. d. To też u ekonomistów typu Mac Cullocha, Ure’a, Seniora e tutti quanti [i innych w tym rodzaju] nieraz na jednej stronicy czytamy, że robotnik winien wdzięczność kapitałowi za rozwój sił wytwórczych, skracający niezbędny czas pracy, a na następnej stronicy, — że dla spłacenia tego długu wdzięczności robotnik ma pracować na przyszłość 15 godzin zamiast 10. Rozwój siły wytwórczej pracy przy kapitalistycznym trybie produkcji zdąża do skracania tej części dnia roboczego, podczas której robotnik musi pracować dla siebie, i do przedłużania właśnie przez to pozostałej części dnia roboczego, w ciągu której może on pracować darmo dla kapitalisty. W jakim zakresie wynik ten można osiągnąć, nawet bez zniżania cen towarów, to się pokaże przy rozważaniu poszczególnych metod wytwarzania wartości dodatkowej względnej, do czego obecnie przechodzimy.
Widzieliśmy już, że produkcja kapitalistyczna faktycznie zaczyna się wtedy, gdy ten sam kapitał indywidualny zatrudnia jednocześnie większą, liczbę robotników, gdy więc proces pracy rozszerza swój zakres i poczyna wytwarzać produkty na szerszą ilościowo skalę. Wspólna praca wielu robotników w tym samym czasie, w tem samem pomieszczeniu (lub, jeśli kto woli, na tem samem polu pracy), przy wytwarzaniu tych samych towarów i pod komendą tego samego kapitalisty stanowi punkt wyjścia, zarówno historyczny jak logiczny, produkcji kapitalistycznej. Tak naprzykład rękodzielnia w swej fazie początkowej, pod względem samego sposobu produkcji, różni się od rzemiosła cechowego wyłączne niemal większą liczbą robotników, zatrudnionych jednocześnie przez ten sam kapitał. Warsztat majstra cechowego zostaje tylko rozszerzony.
A więc z początku różnica jest czysto ilościowa. Widzieliśmy już, że masa wartości dodatkowej, wytworzonej przez dany kapitał, równa się wartości dodatkowej, wytworzonej przez pojedynczego robotnika, pomnożonej przez liczbę robotników, zatrudnionych jednocześnie. Liczba ta sama przez się nie wywiera wpływu na stopę wartości dodatkowej, czyli na stopień wyzysku siły roboczej, w stosunku zaś do wytwarzania wartości towarów wogóle wszelka zmiana jakościowa w procesie pracy wydaje się obojętną. Wynika to z samej natury wartości. Jeżeli dwunastogodzinny dzień roboczy ucieleśnia się w 6 szylingach, to 1.200 takich dni ucieleśni się w 6 szyl. ✕ 1.200 = 7.200 szylingach. W pierwszym wypadku w produkcie ucieleśniło się 12 godzin pracy, w drugim 12 ✕ 1.200, czyli 14.400 godzin. Przy wytwarzaniu wartości wielka liczba oznacza tylko wiele jednostek. A więc z punktu widzenia wytwarzania wartości jest zupełnie obojętne, czy 1.200 robotników pracuje oddzielnie, czy też pracuję, oni razem pod komendę jednego kapitalisty.
A jednak w pewnych granicach zachodzi tu zmiana. Praca, uprzedmiotowiona w wartości, jest pracę o jakości społecznie przeciętnej, czyli uzewnętrznieniem przeciętnej siły roboczej. Ale wielkość przeciętna powstaje zawsze jako przeciętna wielu różnych wielkości indywidualnych tego samego rodzaju. W każdej gałęzi przemysłu robotnik indywidualny, Piotr czy Paweł, odchyla się mniej lub bardziej od robotnika przeciętnego. Te odchylenia indywidualne, tak zwane w matematyce „błędy”, znoszę się wzajemnie i znikają, gdy bierzemy większą ilość robotników. Edmund Burke, słynny sofista i sykofant[292], twierdzi, na podstawie rzekomo własnego doświadczenia w roli dzierżawcy rolnego, że nawet w takiej „gromadce”, jak 5 parobków, już zanikają wszelkie różnice indywidualne w pracy, tak że 5 pierwszych lepszych dorosłych parobków angielskich wspólnie wykona w tym samym czasie tę sarnę robotę, co jakakolwiek inna piętka parobków angielskich[293]. Jakkolwiek bądź, jest rzeczą oczywistą, że zbiorowy dzień roboczy większej liczby robotników, zatrudnionych jednocześnie, podzielony przez tę liczbę, jest już sam przez się dniem pracy społecznie przeciętnej. Przypuśćmy, że dzień roboczy pojedyńczego robotnika trwa 12 godzin. Zatem dzień roboczy 12 robotników, zatrudnionych jednocześnie, jest zbiorowym, 144-godzinnym dniem roboczym. A chociaż praca każdego robotnika z tego tuzina odchyla się mniej lub więcej od pracy społecznie przeciętnej, chociaż oddzielny robotnik trochę mniej lub trochę więcej czasu zużyje na wykonanie tej samej roboty, to jednak dzień roboczy każdego pojedyńczego robotnika, jako 1/12 zbiorowego 144-godzinnego dnia roboczego, posiada charakter społecznie przeciętnego dnia roboczego. Dla kapitalisty jednak, zatrudniającego tuzin robotników, dzień roboczy jest zbiorowym dniem roboczym tego tuzina; dzień roboczy każdego robotnika oddzielnie jest dlań jedynie odpowiednią częścią zbiorowego dnia roboczego, bez względu na to, czy danych dwunastu robotników istotnie pracuje łącznie, czy też cały związek między nimi polega jedynie na tem, że pracują dla tego samego kapitalisty. Jeżeli natomiast ta dwunastka robotników dzieli się na 6 dwójek, z których każda jest zatrudniona u jakiegoś majsterka, to wtedy jest rzeczą przypadku, czy każdy poszczególny majster wytworzy tę samą masę wartości, a więc czy zrealizuje ogólną stopę wartości dodatkowej. Zajdą tu odchylenia indywidualne. Jeżeli dany robotnik zużywa na wytworzenie danego towaru czas znacznie dłuższy od społecznie niezbędnego, jeżeli zatem jego indywidualny niezbędny czas pracy — znacznie się różni od czasu pracy społecznie niezbędnego, czyli społecznie przeciętnego, to praca jego nie będzie uznana za pracę przeciętną, ani jego siła robocza — za przeciętną siłę roboczą. Tego rodzaju siła robocza wcale nie będzie sprzedana, lub też będzie sprzedana poniżej przeciętnego poziomu wartości siły roboczej. A zatem pewne minimum zdolności do pracy jest niezbędne, i zobaczymy później, że produkcja kapitalistyczna znajduje sposoby mierzenia tego minimum. Minimum to różni się jednak od poziomu przeciętnego, choć z drugiej strony siła robocza musi być opłacana według swej przeciętnej wartości. To też z naszych 6 majsterków jeden wydębi mniej, drugi więcej niż wynosi ogólna stopa wartości dodatkowej. Nierówności znoszą się wzajemnie dla społeczeństwa, ale nie dla pojedyńczego majstra. Prawo pomnażania wartości wogóle urzeczywistnia się całkowicie w stosunku do pojedyńczego producenta wtedy dopiero, gdy poczyna on produkować jako kapitalista, zatrudniający równo — „nie wielu robotników, a więc gdy od pierwszej chwili uruchomia pracę społeczną przeciętną[294].
Nawet gdy sposób pracy nie ulega zmianie, to przecież równoczesne zatrudnienie większej liczby robotników wywołuje przewrót w przedmiotowych warunkach procesu pracy. Budynki, gdzie robotnicy pracują zbiorowo, składy materjałów i t. d., naczynia, przyrządy, narzędzia i t. p., któremi się robotnicy posługują jednocześnie lub naprzemian — krótko mówiąc, część środków produkcji jest obecnie spożywana zbiorowo w procesie pracy. Z jednej strony wartość wymienna towarów, a więc i środków produkcji, bynajmniej nie wzrasta wskutek lepszego pod jakimkolwiek względem wyzyskania ich wartości użytkowej. Z drugiej strony wzrastają rozmiary środków produkcji, używanych zbiorowo. Izba, gdzie 20 tkaczy pracuje na 20 krosnach, musi być obszerniejsza, niż izba samodzielnego tkacza z dwoma czeladnikami. Ale zbudowanie warsztatu na 20 osób wymaga mniej pracy, niż postawienie 10 warsztatów na każde 2 osoby, i wogóle wartość skupionych masowo i zbiorowych środków produkcji nie wzrasta proporcjonalnie do ich rozmiarów i do ich użytecznego wyniku. Środki produkcji, używane zbiorowo, przenoszą na pojedynczy wytwór mniejszą część składową swej wartości, poczęści dlatego, że suma wartości, przenoszona przez nie na wytwór, rozkłada się równocześnie na większą masę wytworu, poczęści zaś dlatego, że w porównaniu z indywidualnemi środkami produkcji wnoszą one do procesu produkcji wartość wprawdzie absolutnie większą, Jęcz w stosunku do zakresu swego działania względnie mniejszą. W ten sposób zmniejsza się jedna ze składowych części wartości kapitału stałego, proporcjonalniej zaś do jej wielkości zmniejsza się i całkowita wartość towaru. Skutek jest taki sam, jak gdyby poczęto wytwarzać taniej środki wytwarzania towarów. Ta oszczędność w stosowaniu środków produkcji wynika jedynie ze wspólnego zużywania ich w procesie pracy zbiorowej. Nawet wtedy, gdy praca zbiorowa polega na tem, że robotnicy pracują w jednym lokalu, lecz nie wspólnie, to i wówczas nadaje ona środkom produkcji ów charakter warunków pracy społecznej, czyli społecznych warunków pracy, który odróżnia je od rozproszonych i względnie kosztownych środków produkcji pojedynczych samodzielnych robotników lub drobnych majsterków. Część środków pracy przybierał ten charakter społeczny, zanim jeszcze zdąży posiąść go sami proces pracy.
Oszczędność na środkach produkcji należy wogóle rozpatrywać z dwojakiego punktu widzenia. Po pierwsze zniża ona ceny towarów i przez to zmniejsza wartość siły roboczej. Powtóre zmienia stosunek wartości dodatkowej do całkowitego kapitału wyłożonego, t. j. do sumy wartości jego części składowych: stałej i zmiennej. Ten ostatni punkt będzie rozpatrzony dopiero w pierwszym dziale trzeciej księgi niniejszego dzieła, do której odkładamy wiele rzeczy, należących do tego tematu, w celu wyłożenia ich we właściwym związku. Bieg naszej analizy wymaga takiego rozerwania przedmiotu, które zresztą odpowiada duchowi produkcji kapitalistycznej. A mianowicie, ponieważ warunki pracy przeciwstawiają się tu robotnikowi, jako czynnik samodzielny, więc i oszczędność na nich jest dlań czynnością odrębną, nic go nie obchodzącą, nic wspólnego nie mającą ze sposobami podnoszenia jego siły wytwórczej.
Gdy wielu robotników pracuje planowo obok siebie i wspólnie w tym samym procesie produkcji, lub w różnych, lecz związanych ze sobą procesach produkcji, to taka forma pracy nazywa się kooperacją[295].
Jak siła ataku szwadronu konnicy lub siła oporu pułku piechoty jest zasadniczo różna od sumy sił ataku i oporu pojedyńczych kawalerzystów lub piechurów, tak samo od mechanicznej sumy sił pojedynczych robotników różni się społeczna potęga, będąca wynikiem równoczesnego spółdziałania wielu wielu rąk w tej samej, niepodzielnej czynności, naprzykład, gdy chodzi o podniesienie ciężaru, obracanie korby lub uprzątnięcie zapory; z drogi[296]. Wysiłki oddzielnych jednostek bądź nie mogłyby woale osiągnąć tego wyniku, co praca zbiorowa, bądź wymagałyby o wiele dłuższego czasu, bądź wreszcie osiągnęłyby ten wynik w miniaturowej skali. Chodzi nietylko o to, że kooperacja podnosi siłę wytwórczą jednostki, lecz o to, że stwarza ona nową silę wytwórczą, a mianowicie odrębną siłę masy[297].
Niezależnie od tej nowej potęgi, będącej wynikiem łączenia wielu sił w jedną siłę zbiorową, przy większej części prac wytwórczych sam tylko kontakt społeczny wywołuje wśród robotników spółzawodnictwo i działa pobudzająco na ich energję życiową (animal spiritis), podnosząc zdolność wytwórczą każdej jednostki. Dzięki temu 12 osób razem, w ciągu zbiorowego 144-godzinnego dnia roboczego, wytworzy o wiele większy produkt zbiorowy, niż 12 oddzielnych robotników, pracujących po 12 godzin, lub niż jeden robotnik, pracujący 12 dni z rzędu[298]. Pochodzi to stąd, że człowiek jest ze swego przyrodzenia, jeżeli nie zwierzęciem politycznem, jak mniema Arystoteles[299], to w każdym razie zwierzęciem społecznem.
Jeżeli nawet wielu robotników wykonywa jednocześnie i wspólnie czynności te same lub tego samego rodzaju, to praca indywidualna każdego z nich może, jako część pracy zbiorowej, wyobrażać różne fazy procesu pracy, przyczem dzięki kooperacji przedmiot pracy przebiega fazy te prędzej. Naprzykład, gdy murarze tworzą szereg, aby podawać sobie cegły, które w ten sposób wędrują od stóp rusztowania do jego wierzchołka, to każdy z nich czyni to samo co inny, a jednak poszczególne czynności ich stanowią ogniwa nieprzerwanego łańcucha roboty zbiorowej, oraz poszczególne fazy procesu pracy, przez który musi przejść każda cegła; dzięki temu 24 ręce robotnika zbiorowego prędzej podają cegłę na wierzch, niżby to uczyniła para rąk pojedynczego robotnika, chodzącego to w górę to w dół po rusztowaniu[300]. Przedmiot pracy przebiega tę samą przestrzeń w krótszym czasie Z drugiej strony połączenie prac występuje i wtedy, gdy naprzykład dana budowa zostaje rozpoczęta z różnych stron, choć robotnicy spółdziałający wykonywują czynności te same lub tego samego rodzaju. Wytwór zbiorowy bardziej się posuwa naprzód w ciągu zbiorowego 144-godzinnego dnia roboczego, niż w ciągu tuzina dwunastogodzinnych dni roboczych robotników mniej lub więcej odosobnionych, z których każdy z jednej tylko strony przystąpić może do swej roboty, ponieważ robotnik połączony czyli robotnik zbiorowy z różnych stron zabiera się do przedmiotu pracy, bo ma ręce i oczy z przodu i z tyłu i jest niejako wszechobecny. Różne przestrzenne części wytworu dojrzewają równocześnie.
Podkreśliliśmy tu, że wielu robotników wzajemnie się uzupełniających wykonywa czynności te same lub tego samego rodzaju, ponieważ ta najprostsza postać spółpracy odgrywa wielką rolę nawet i w najwyżej rozwiniętych formach kooperacji. Jeżeli proces pracy jest złożony, to już sama mnogość spółpracujących pozwala na rozdzielenie różnych czynności pomiędzy różnych robotników, a więc na wykonywanie ich równoczesne, co skraca czas roboczy niezbędny dla wykończenia całkowitego wytworu[301].
Wiele gałęzi produkcji posiada swe momenty krytyczne, czyli okresy wyznaczone przez samą naturę danego procesu pracy, w których ciągu muszą być osiągnięte określone wyniki pracy. Naprzykład, gdy trzeba ostrzyc stado owiec, lub zżąć i zwieźć zboże z danej ilości mórg pola, to zarówno ilość jak jakość plonu wymaga, aby daną robotę w określonym czasie zacząć i w określonym czasie skończyć. Okres czasu, w ciągu którego dany proces pracy musi być dokonany, jest tu dany zgóry, naprzykład przy połowie śledzi. Robotnik pojedynczy może wykroić z doby jeden tylko dzień roboczy, dajmy na to dwunastogodzinny, ale kooperacja stu robotników może z dwunastogodzinnego dnia uczynić dzień roboczy o 1.200 godzinach. Wielkość masy pracy, rzuconej w rozstrzygającym momencie na teren produkcji, może powetować krótkość czasu pracy[302]. Osiągnięcie wyniku we właściwym czasie zależy tu od jednoczesnego zastosowania wielu połączonych dni roboczych, wielkość zaś wyniku użytecznego — od liczby robotników, zawsze zresztą mniejszej, niż ta liczba, która miałaby, pracując w pojedynkę, wykonać tę samą robotę w tym samym czasie. Brak tej kooperacji sprawia, że marnuje się masa zboża na zachodzie Stanów Zjednoczonych i masa bawełny w tych prowincjach Indyj Wschodnich, gdzie panowanie angielskie zniszczyło dawny ustrój gminny[303].
Kooperacja umożliwia z jednej strony przestrzenne rozszerzenie pola pracy, i stąd niektóre roboty wymagają jej już ze względu na przestrzenny układ przedmiotu pracy, naprzykład osuszanie błot, budowa grobli, irygacja, budowa kanałów, dróg, kolei i t. d. Z drugiej strony pozwala ona na przestrzenne zwężanie pola pracy w stosunku do rozmiarów produkcji. To ograniczenie przestrzennego pola pracy przy jednoczesnem rozszerzeniu zakresu jej działania, pozwalające zaoszczędzić wiele martwych kosztów (faux frais), jest wynikiem skupienia robotników, łączenia różnych procesów pracy i koncentracji środków produkcji[304].
Zbiorowy dzień roboczy wytwarza większą masę wartości użytkowych, niż równa mu suma oddzielnych indywidualnych ’ i dni roboczych, to też zmniejsza czas pracy, niezbędny do osiągnięcia danego określonego wyniku użytecznego. Bez względu na to, w jaki sposób w danym wypadku zbiorowy dzień roboczy podnosi siłę wytwórczą pracy — a więc czy wzmaga mechaniczną potęgę pracy, czy rozszerza jej pole działania, czy zwęża przestrzenny teren produkcji w stosunku do jej rozmiarów, czy w rozstrzygających momentach uruchomia dużą ilość pracy w krótkim przeciągu czasu, czy pobudza spółzawodnictwo jednostek i przez to ich energję życiową (animal spirit), czy na jednakich czynnościach wielu robotników wyciska stempel ciągłości i wielostronności, czy pozwala wykonać jednocześnie różne czynności, czy też zaoszczędza środków produkcji dzięki ich zbiorowemu użytkowaniu, czy wreszcie nadaje pracy indywidualnej charakter pracy społecznie przeciętnej — we wszystkich tych okolicznościach szczególna siła wytwórcza zbiorowego dnia roboczego jest społeczną siłą wytwórczą pracy, czyli siłą wytwórczą pracy społecznej. Wynika ona z samej kooperacji. W planowem spółdziałaniu z innymi robotnik zaciera granice swej własnej indywidualności, lecz pomnaża potęgę rodzaju ludzkiego[305].
Jeżeli robotnicy wogóle mogą spółdziałać bezpośrednio tylko wtedy, gdy są razem, jeżeli więc skupienie ich na określonej przestrzeni jest warunkiem ich kooperacji, to robotnicy najemni mogę, spółdziałać tylko wtedy, gdy ten sam kapitał, ten sam kapitalista zatrudnia ich jednocześnie, t. j. gdy jednocześnie kupuje ich siły robocze. Wartość zbiorowa tych sił roboczych, czyli suma dziennych, tygodniowych i t. d. płac roboczych, musi przeto złączyć się w kieszeni kapitalisty zanim jeszcze siły robocze złączyły się w procesie produkcji. Jednorazowa wypłata robocizny, chociażby za jeden dzień tylko, 300 robotnikom wymaga większego nakładu kapitału, niż wypłacanie niewielu robotnikom ich płac co tydzień, w ciągu całego roku. Liczba kooperujących robotników, czyli rozmiary kooperacji, zależą więc przedewszystkiem od wielkości kapitału, który pojedyńczy kapitalista może wyłożyć na zakup siły roboczej, czyli od tego, w jakim zakresie każdy poszczególny kapitalista rozporządza środkami utrzymania wielu robotników.
I z kapitałem stałym rzeczy się mają podobnie, jak ze zmiennym. Nakład kapitału, którego wymaga naprzykład zakup surowca, jest dla jednego kapitalisty, zatrudniającego 300 robotników, trzydziestokrotnie większy, niż dla każdego z 30 kapitalistów, zatrudniających po 10 robotników. Wprawdzie wartość i masa materjalna środków pracy, używanych zbiorowo, nie wzrasta w tym samym stopniu co liczba zatrudnionych robotników, wzrasta jednak bardzo znacznie. Zatem koncentracja wielkiej masy środków produkcji w ręku pojedyńczych kapitalistów jest materjalnym warunkiem kooperacji robotników najemnych; zakres zaś kooperacji, czyli skala produkcji, zależy od zakresu tej koncentracji.
Najpierw pewne minimum kapitału indywidualnego okazało L się potrzebne po to tylko, aby zapewnić przedsiębiorcy możność jednoczesnego wyzyskiwania takiej liczby robotników i osiągania takiej masy wartości dodatkowej, któraby jego samego
uwolniła od pracy ręcznej, któraby z drobnego majsterka uczyniła go kapitalistą, i formalnie ustaliła w ten sposób kapitalistyczny stosunek społeczny. Teraz owo minimum występuje jako warunek materjalny przekształcenia wielu rozproszonych jednostkowych procesów pracy, nawzajem od siebie niezależnych, w jeden proces pracy zbiorowy i społeczny.
Podobnie z początku zwierzchnictwo kapitału nad pracą zdawało się formalnym tylko wynikiem tego, że robotnik pracuje a nie na siebie, lecz na kapitalistę, a więc pod komendą kapitalisty. Ale z rozwojem kooperacji wielu robotników najemnych komenda kapitału staje się postulatem samego procesu prący i rzeczywistym warunkiem produkcji. Komenda kapitalisty na polu produkcji staje się równie niezbędna, jak komenda generała na polu bitwy.
Każda praca bezpośrednio społeczna, czyli praca zbiorowa na szerszą skalę, wymaga w mniejszym lub większym stopniu kierownictwa, uzgadniającego działalność jednostek i pełniącego te ogólne funkcje, które wynikają z ruchu zbiorowego organizmu produkcji, w odróżnieniu od czynności jego samodzielnych organów. Skrzypek solista sam sobą kieruje, lecz orkiestra wymaga kapelmistrza. Te właśnie funkcje kierownictwa, dozoru i uzgadniania stają się funkcjami kapitału z chwilą, gdy podległa mu praca staje się pracą kooperacyjną. Lecz czynność kierownicza, jako szczególna funkcja kapitału, przybiera pewne szczególne cechy charakterystyczne.
Więc przedewszystkiem bodźcem i zarazem wytycznym celem produkcji kapitalistycznej jest jak największe samopomnażanie kapitału[306], a więc wytwarzanie jak największej sumy wartości dodatkowej, czyli jak największy wyzysk siły roboczej przez kapitalistę. Wraz z masą robotników równocześnie zatrudnionych wzrasta ich opór, a więc z konieczności wzrasta i nacisk kapitału dla przełamania tego oporu. Kierownictwo kapitalisty jest nietylko szczególną funkcją, wynikającą z samej natury społecznego procesu pracy i właściwą temu procesowi; jest ono zarazem funkcją wyzyskiwania społecznego procesu pracy, a więc jest następstwem nieodzownego przeciwieństwa między wyzyskiwaczem, a surowym materjałem jego wyzysku. Podobnie wraz z rozmiarami środków produkcji, które przeciwstawiają się robotnikowi jako cudza własność, wzrasta potrzeba kontroli, czy środki te są stosowane celowo[307]. Ponadto kooperacja robotników najemnych jest poprostu wynikiem działania kapitału, zatrudniającego ich jednocześnie. Związek pomiędzy ich funkcjami, oraz ich jedność jako zbiorowego organizmu wytwórczego, leżą poza nimi, a mianowicie w kapitale, który ich złączył i który nadal utrzymuje łączność między nimi. Związek pomiędzy pracami robotników występuje więc wobec nich idealnie jako plan kapitalisty, a w praktyce jako jego władza, jako potęga woli obcej, która czynności ich poddaje celom własnym.
Jeżeli więc kierownictwo kapitalistyczne w treści swej jest dwojakie, z powodu dwoistości samego podległego mu procesu produkcji, który z jednej strony jest społecznym procesem pracy w celu wytworzenia produktu, a z drugiej strony procesem pomnażania wartości kapitału, to w formie swej jest ono despotyczne. Wraz z rozwojem kooperacji na szerszą skalę rozwijają się swoiste formy tego despotyzmu. Podobnie jak pierwotnie kapitalista wyzwalał się z pracy ręcznej, skoro tylko kapitał jego osiągał owo minimum, od którego dopiero rozpoczyna się właściwa produkcja kapitalistyczna, tak samo obecnie ustępuje on znowu szczególnej odmianie pracowników najemnych funkcję bezpośredniego i stałego dozorowania oddzielnych robotników i grup robotniczych. Jak armja wymaga wojskowego dowództwa, tak samo masa robotnicza, działająca wspólnie pod komendą kapitału, potrzebuje przemysłowych oficerów (dyrektorów, managers) i podoficerów (majstrów, dozorców, foremen, overlookers, contremaîtres), którzy w procesie pracy sprawują dowództwo w imieniu kapitału. Praca dozorowania ustala się jako ich funkcja wyłączna. Przy porównaniu trybu produkcji niezależnych chłopów i samodzielnych rzemieślników z gospodarką plantatorską, opartą na niewolnictwie, ekonomista zalicza tę pracę dozorowania do faux frais [martwych kosztów] produkcji[308]. Natomiast przy rozpatrywaniu kapitalistycznego trybu produkcji utożsamia on funkcję kierowniczą, wynikającą z samej natury społecznego procesu pracy, z funkcją kierowniczą, będącą następstwem kapitalistycznego, a więc antagonistycznego [opartego na przeciwieństwie] charakteru tego procesu[309]. Kapitalista nie dlatego jest kapitalistą, że jest kierownikiem przedsiębiorstwa przemysłowego, lecz przeciwnie, staje się kierownikiem przemysłowym, ponieważ jest kapitalistą. Dowództwo w przemyśle staje się atrybutem [cechą szczególną] kapitału, podobnie jak w feudalnym ustroju dowództwo na wojnie i sprawowanie sądów były atrybutami wielkiej własności ziemskiej[310].
Robotnik dopóty jest właścicielem swej siły roboczej, dopóki układa się z kapitalistą o jej sprzedaż; może zaś sprzedawać to tylko co posiada, a mianowicie swą indywidualną, pojedyńczą, silę roboczą. Stosunek ten bynajmniej nie zmienia się wskutek tego, że kapitalista kupuje 100 sił roboczych zamiast jednej, albo też, że zawiera umowy ze 100 robotnikami, nawzajem od siebie niezależnymi, zamiast z jednym. Może on zatrudniać tę setkę robotników, nie każąc im spółdziałać. Kapitalista płaci więc za wartość 100 odrębnych sił roboczych, ale nie za połączoną siłę roboczą setki robotników. Jako osoby niezależne, robotnicy są jednostkami, które wstępują w pewien stosunek z tym samym kapitałem, ale nie pomiędzy sobą. Kooperacja ich zaczyna się dopiero w procesie pracy, ale właśnie w procesie pracy przestają oni już należeć do samych siebie. Od chwili wstąpienia w ten proces zostają już wcieleni do kapitału. W charakterze robotników spółdziałających, członków pewnego organizmu wytwórczego, są tylko szczególną formą istnienia kapitału. A więc siła wytwórcza, którą robotnik rozwija jako robotnik społeczny, jest siłą wytwórczą kapitału. Społeczna siła wytwórcza! pracy rozwija się bezpłatnie, skoro robotnicy znajdą się: w pewnych określonych warunkach; a w te właśnie warunki stawia ich kapitał. Ponieważ zaś społeczna siła wytwórcza pracy nic nie kosztuje kapitału i ponieważ z drugiej strony robotnik rozwija ją dopiero od chwili, gdy praca jego należy już do kapitału, przeto występuje ona jako przyrodzona siła wytwór kapitału, jego imanentna [wewnętrzna] siła wytwórcza.
Kooperacja prosta odegrała ogromną rolę w imponujących dziełach starożytnych Azjatów, Egipcjan, Etrusków i t. d. „Zdarzało się w dawnych czasach, że te państwa azjatyckie, po pokryciu swych wydatków cywilnych i wojskowych, rozporządzały jeszcze nadmiarem środków utrzymania i mogły zużywać go na dzieła bądź wspaniałe, bądź użyteczne. Prawo powoływania do pracy całej prawie ludności nierolniczej i wyłączne prawo monarchy i kleru do rozporządzania tym nadmiarem dawały im możność pokrywania kraju wspaniałemi pomnikami... Do przewożenia kolosalnych posągów i olbrzymich bloków kamienia, których transport podziw wzbudza, używano niemal wyłącznie, ale za to rozrzutnie, pracy ludzkiej. Wystarczały do tego wielka liczba robotników i skoncentrowanie ich wysiłków. Tak wynurzają się z głębin oceanu potężne rafy koralowe, tworzące wyspy i całe lądy, pomimo, że każdy oddzielnie krzewik koralowy jest drobny, wątły i nikły. Owi robotnicy nierolni monarchji azjatyckiej mało co wnosili do swego dzieła poza swą osobistą pracą fizyczną, ale liczba była ich siłą, a potęga kierownictwa, rozporządzającego masami, dała początek” owym olbrzymim dziełom. Koncentracja w jednem ręku lub w niewielu rękach dochodów, z których żyją robotnicy, umożliwiała tego rodzaju przedsięwzięcia“[311]. Ta potęga królów azjatyckich i egipskich lub arcykapłanów etruskich i t. p. przeszła w społeczeństwie nowożytnem na kapitalistę, bez względu na to, czy występuje on jako kapitalista indywidualny, czy też, jak w spółkach akcyjnych, jako kapitalista zbiorowy.
Kooperacja w procesie pracy, taka, jaka już w zaraniu kultury ludzkiej góruje u ludów myśliwskich[312], albo w rolniczej gminie Hindusów, polega z jednej strony na spólnem władaniu warunkami produkcji, z drugiej strony na tem, że oddzielna jednostka nie przerwała jeszcze sznura pępkowego, łączącego ją ze szczepem lub gminą, z któremi jest zrośnięta tak silnie, Z. jak pszczoła z ulem. Obie te cechy odróżniają kooperację pierwotną od kooperacji kapitalistycznej. Sporadyczne [rzadko spotykane] stosowanie kooperacji na szerszą skalę w świecie starożytnym, w średniowieczu i w nowożytnych kolonjach opiera się na stosunkach bezpośredniego panowania i poddaństwa, najczęściej na niewolnictwie. Natomiast kapitalistyczna forma kooperacji już w założeniu swojem opiera się na wolnym robotniku najemnym, sprzedającym kapitałowi swą siłę roboczą. Jednak historycznie rozwija się ona jako przeciwieństwo gospodarki chłopskiej i niezależnego rzemiosła, bez względu na to, czy posiada ono formę cechową, czy też nie[313]. Kooperacja kapitalistyczna nie występuje wobec nich jako szczególna forma historyczna kooperacji, lecz raczej kooperacja sama wydaje się formą historyczną, właściwą kapitalistycznemu procesowi produkcji i stanowiącą jego cechę wyróżniającą.
Jak społeczna siła wytwórcza pracy, rozwinięta przez kooperację, przybiera postać siły wytwórczej kapitału, tak kooperacja sama występuje jako swoista forma kapitalistycznego procesu produkcji w przeciwstawieniu do procesu produkcji oddzielnych robotników, pracujących na własną, rękę, albo nawet drobnych majsterków. Jest to pierwsza zmiana, której doznaje rzeczywisty proces pracy, przechodząc pod zwierzchnictwo kapitału. Zmiana ta zachodzi żywiołowo. Przesłanka jej, jednoczesne zatrudnienie znacznej liczby robotników najemnych w tym samym procesie pracy, jest punktem wyjścia produkcji kapitalistycznej. Jest to zarazem warunek samego istnienia kapitału. Jeżeli więc z jednej strony kapitalistyczny tryb produkcji jest niezbędnym warunkiem dziejowym przekształcenia procesu pracy w proces społeczny, to z drugiej strony owa społeczna forma procesu pracy występuje jako metoda, stosowana przez kapitał po to, aby przez wzmożenie siły wytwórczej pracy tem skuteczniej ją wyzyskiwać.
Kooperacja w swej formie prostej, dotychczas przez nas rozważanej, utożsamia się z produkcją na szerszą skalę, lecz nie stanowi trwałej, odrębnej formy, właściwej jakiemuś poszczególnemu okresowi rozwoju produkcji kapitalistycznej. Conajwyżej w przybliżeniu odpowiada ona rzemieślniczym jeszcze początkom rękodzielnictwa[314] oraz tej odmianie wielkorotnego gospodarstwa, która odpowiada okresowi rękodzielniczemu i rożni się zasadniczo od gospodarki chłopskiej jedynie liczbą równocześnie zatrudnionych robotników i rozmiarami skupionych środków produkcji. Kooperacja prosta jest wciąż jeszcze przeważającą formą kooperacji w tych gałęziach produkcji, gdzie kapitał działa na wielką skalę, pomimo że podział pracy oraz maszyny odgrywają w nich podrzędną rolę.
Kooperacja, oparta na podziale pracy, osiąga w rękodzielnictwie swą, formę klasyczną. Jako charakterystyczna forma procesu produkcji kapitalistycznej panuje ona we właściwym okresie rękodzielniczym, który biegnie mniej więcej od połowy wieku szesnastego do ostatniego trzydziestolecia wieku osiemnastego.
Rękodzielnictwo powstaje w dwojaki sposób.
Albo kapitalista gromadzi w jednym warsztacie pod swą komendą robotników różnych rzemiosł samodzielnych, przez których ręce dany produkt musi kolejno przechodzić, zanim przybierze swą ostateczną, dojrzałą postać. Naprzykład kareta była wytworem zbiorowym wielkiej liczby samodzielnych rzemieślników, jak to stelmachów, siodlarzy, tapicerów, ślusarzy, rymarzy, tokarzy, szmuklerzów, szklarzy, malarzy, lakierników, złotników i t. d. Natomiast rękodzielnia karetnicza łączy tych wszystkich rzemieślników w jednym warsztacie, gdzie pracują łącznie i jednocześnie. Wprawdzie nie można karety pozłocić, zanim jest gotowa, ale gdy wiele karet jest jednocześnie w robocie, pewna część ich wciąż jest w pozłacaniu, podczas gdy pozostałe karety przebywają wcześniejsze fazy procesu produkcji. Dotychczas jednak stoimy na gruncie kooperacji prostej, która zastaje gotowy materjał rzeczowy i ludzki. Niebawem jednak następuje zmiana zasadnicza. Tapicer, ślusarz, rymarz i t. d., zatrudniony wyłącznie w karetnictwie, traci pomału zarówno przyzwyczajenie, jak zdolność wykonywania, swego starego rzemiosła w całej rozciągłości. Z drugiej strony jego bardziej jednostronna praca przybiera w swym zwężonym zakresie formę najbardziej celową. Z początku karetnictwo było połączeniem rzemiosł samodzielnych, lecz stopniowo staje się produkcją karet, podzieloną na czynności poszczególne, z których każda wykrystalizowuje się, jako wyłączna funkcja danego robotnika, a których całość jest wykonywana przez zespół tych robotników cząstkowych. Podobnie sukięnnictwo i cały szereg innych rękodzieł powstaje ze złączenia różnych rzemiosł pod komendą jednego kapitału[315].
Albo też rękodzielnictwo powstaje w sposób odwrotny. Ten sam kapitał zatrudnia równocześnie w tym samym warsztacie wielu rzemieślników, wykonywujących tę samą lub podobne czynności, naprzykład wyrabiających papier, lub czcionki, lub igły. Jest to kooperacja w formie najprostszej. Każdy z tych rzemieślników (może z jednym lub dwoma czeladnikami) wytwarza dany towar w całości, a więc wypełnia kolejno różne czynności, potrzebne do wykończenia go. Pracuje on nadal swym dawnym rzemieślniczym sposobem. Niebawem jednak okoliczności zewnętrzne pozwalają wykorzystać inaczej skupienie robotników w tym samym lokalu i równoczesność ich prac. Trzeba naprzykład na dany termin dostarczyć większą ilość gotowego towaru. Praca zostaje więc rozdzielona. Zamiast tego, aby ten sam rzemieślnik wykonywał różne czynności w kolejności czasu, zostają one oddzielone od siebie, wyodrębnione, umieszczone obok siebie w przestrzeni, każda zostaje powierzona innemu rzemieślnikowi, wszystkie zaś razem są wykonywane jednocześnie przez personel kooperujący. Ten przypadkowy podział roboty powtarza się, ujawnia właściwe sobie korzyści i wreszcie kostnieje, jako systematyczny podział pracy. Towar z indywidualnego wytworu samodzielnego rzemieślnika, wypełniającego wielorakie czynności, przekształca się w wytwór zbiorowy zespołu rzemieślników, z których każdy wykonywa ciągle jedną i tę samą czynność cząstkową. Te same czynności, które zlewały się, kolejno po sobie następując, w pracy niemieckiego rzemieślnika cechowego, wyrabiającego papier, usamodzielniły się w rękodzielniczej papierni holenderskiej, jako równoległe czynności cząstkowe wielu robotników spółdziałających. Cechowy iglarz norymberski stanowi zawiązek angielskiej rękodzielni iglarskiej. Ale podczas gdy ów pojedynczy iglarz wykonywał szereg może 20 kolejnych czynności, tu każdy z 20 iglarzy, pracujących obok siebie, wykonywał już tylko jedną z tych 20 czynności, które w miarę doświadczenia rozszczepiały się jeszcze daleko bardziej i usamodzielniały się jako wyłączne funkcje poszczególnych robotników.
Dwojakie więc jest pochodzenie rękodzielnictwa, w dwojaki sposób powstało ono z rzemiosła. Z jednej strony rękodzielnictwo powstaje z połączenia różnych rzemiosł samodzielnych, które w tem połączeniu tracą swą samodzielność i swą różnorodność do tego stopnia, że stają się tylko wzajemnie uzupełniającemi się czynnościami cząstkowemi przy wytwarzaniu jednego i tego samego towaru. Z drugiej strony rękodzielnictwo powstaje z łączenia rzemieślników jednego fachu, rozkłada dane indywidualne rzemiosło na poszczególne czynności, wyodrębnia i usamodzielnia te czynności do tego stopnia, że każda z nich staje się wyłączną funkcją poszczególnego robotnika. Z jednej strony więc rękodzielnictwo wprowadza podział pracy do danego procesu produkcji, lub też rozwija go dalej; z drugiej strony — łączy rzemiosła przedtem rozdzielone. Lecz choć punkt wyjścia w obu wypadkach jest różny, rezultat jest jednakowy: mechanizm wytwórczy, którego organami są ludzie.
Aby dobrze zrozumieć podział pracy w rękodzielnictwie, należy zaznaczyć następujące punkty: Przedewszystkiem rozczłonkowanie procesu produkcji na poszczególne fazy zbiega się tu zupełnie z rozszczepieniem pracy rzemieślniczej na różne czynności cząstkowe. Robota więc, czy to prosta, czy złożona, pozostaje robotą rzemieślniczą, a przeto zależną od siły, umiejętności, sprawności i pewności, z jaką pojedynczy robotnik włada swem narzędziem pracy. Podstawą pozostaje tu rzemiosło. Ta wąska podstawa techniczna wyklucza rzeczywiste naukowe rozczłonkowanie procesu pracy, gdyż każdy proces cząstkowy, przez który wytwór przechodzi, musi być wykonany jako cząstkowa praca rzemieślnicza. Właśnie dlatego, że umiejętność rzemieślnicza pozostaje podstawą procesu produkcji, każdy robotnik zostaje przydzielony do jednej tylko czynności cząstkowej, a jego siła robocza przekształca się w dożywotni organ tej czynności cząstkowej. Ostatecznie ten podział pracy jest pewną szczególną fot mą kooperacji, niejedna zaś z jego korzyści płynie z istoty kooperacji wogóle, nie zaś z tej szczególnej formy kooperacji.
Przejdźmy teraz do niektórych szczegółów. Przedewszystkiem jest jasne, że gdy robotnik przez całe swe życie wykonywa jedną i tę samą prostą czynność, to z czasem przekształca całe swe ciało w jednostronny i automatyczny organ tej czynności, a przeto na czynność tę zużywa, oczywiście, mniej czasu, aniżeli rzemieślnik, wykonywujący kolejno cały szereg czynności. Otóż połączony robotnik zbiorowy, stanowiący żywy mechanizm rękodzielni, składa się z samych takich właśnie robotników jednostronnych, cząstkowych. To też w porównaniu z samodzielnem rzemiosłem, wytwarza się tu więcej w krótszym przeciągu czasu, czyli siła wytwórcza pracy wzrasta[316]. Również sposób wykonywania pracy cząstkowej wydoskonala się z chwilą, gdy praca ta wyodrębnia się jako wyłączna czynność danej osoby. Nieustanne powtarzanie tych samych ograniczonych ruchów i skupienie na nich całej uwagi uczą drogą doświadczalną osiągania zamierzonego wyniku użytecznego z najmniejszym wysiłkiem. A ponieważ zawsze różne pokolenia robotnicze spółistnieją i spółpracują w tych samych rękodzielniach, więc nabyta sprawność techniczna niebawem nagromadza sio, utrwala się i przekazuje się dalej[317].
Rękodzielnia stwarza faktycznie mistrzowską sprawność robotnika cząstkowego, ponieważ odtwarza i potęguje systematycznie do najwyższego stopnia w obrębie warsztatu pracy ten samorzutny podział zajęć, który już zastała w społeczeństwie. Z drugiej strony przekształcanie czynności cząstkowej w dożywotni zawód człowieka odpowiada dążności dawnego społeczeństwa, aby zawody były dziedziczne, aby stały się skamieniałemi kastami lub przynajmniej skostniałemi cechami, jeżeli już dane historyczne warunki stwarzają pewną ruchliwość jednostki, sprzeczną z kastowością. Kasty i cechy wynikają z tego samego prawa przyrody, które rządzi podziałem roślin i zwierząt na gatunki i rodzaje, z tą tylko różnicą, że na pewnym szczeblu rozwoju dziedziczność kast i wyłączność cechów zostają zadekretowane, jako ustawa społeczna[318].
„Muśliny z Dakka są niedoścignione pod względem swej delikatności, a perkale i inne tkaniny z Koromandel — pod względem świetności i trwałości swych kolorów. A jednak są wyrabiane bez kapitału, maszyn, podziału pracy i któregokolwiek z tych środków, które w Europie tak bardzo sprzyjają fabrykacji. Tkacz jest robotnikiem pojedyńczym, wyrabiającym tkaninę na zamówienie klienta, przy pomocy krosien najprostszej budowy, niekiedy złożonych tylko z drążków drewnianych, byle jak spojonych. Nie posiada on nawet żadnego przyrządu dla naciągania osnowy, tak że krosna muszą wciąż być rozciągnięte w całej swej długości i są przez to tak wielkie i niekształtne, że nie mieszczą się w chacie wytwórcy, który musi zatem pracować na dworze i przerywać robotę przy każdej zmianie pogody“[319].
Hindus, podobnie jak pająk, zawdzięcza swe mistrzowstwo w tkactwie tylko szczególnej sprawności, nagromadzonej przez szereg pokoleń i przekazywanej z ojca na syna. A jednak tkacz indyjski wykonywa pracę bardzo zawiłą, w porównaniu z pracą większości robotników rękodzielniczych.
Rzemieślnik, który przy wytwarzaniu danego wyrobu wypełnia kolejno różne czynności cząstkowe, musi zmieniać to miejsce, to narzędzia. Przejście od jednej czynności do drugiej przerywa tok jego pracy i stwarza jak gdyby pory [drobne otwory] w jego dniu roboczym. Pory te zwężają się, gdy robotnik przez dzień cały wykonywa bez przerwy jedną i tę samą czynność, albo też zasklepiają się w miarę, jak zmniejsza się zmienność jego czynności. Wzmożona wydajność pochodzi tu albo z większego wydatkowania siły roboczej w danym okresie czasu, a więc z większego natężenia pracy, albo ze zmniejszenia nieprodukcyjnego zużywania siły roboczej. Dodatkowy wysiłek, którego wymaga każde przejście ze spokoju do ruchu, opłaca się przy dłuższem trwaniu raz nabytej szybkości normalnej. Z drugiej strony brak przerw w jednostajnej pracy przytępia uwagę i usypia energję życiową robotnika, dla którego sama zmiana czynności jest wypoczynkiem i bodźcem.
Wydajność pracy zależy nietylko od sprawności robotnika, lecz również od doskonałości jego narzędzi. Narzędzia tego samego rodzaju, służące do krajania, wiercenia, uderzania, ubijania i t. d., używane są w najróżniejszych procesach pracy, a nawet W tym samym procesie to samo narzędzie służy do różnych czynności. Skoro jednak następuje rozczłonkowanie poszczególnych czynności tego samego procesu pracy i każda czynność cząstkowa w ręku robotnika cząstkowego przybiera formę dla siebie najodpowiedniejszą, a przeto wyłączną, zjawia się potrzeba przekształcenia narzędzi, przedtem służących do różnych celów. Szczególne i stwierdzone przez doświadczenie trudności, które nastręcza dawna forma tych narzędzi, określają kierunek, w którym forma ta się zmienia. Cechami charakterystycznemi rękodzielni są: zróżniczkowanie narzędzi pracy, dzięki czemu dla narzędzia każdego rodzaju otrzymujemy tyle stałych odmian, ile posiada poszczególnych zastosowań, oraz specjalizacja tych narzędzi, dzięki której każde poszczególne narzędzie znajduje pełne zastosowanie tylko w ręku wyspecjalizowanego robotnika cząstkowego. W samem tylko Birmingham wyrabianych jest około 500 odmian młotków, z których każda służy tylko dla określonego procesu pracy, a nawet nieraz szereg odmian pewnego typu młotków służy dla różnych czynności w tym samym procesie pracy. Okres rękodzielniczy upraszcza, ulepsza i rozmnaża, narzędzia pracy dzięki przystosowaniu ich do wyłącznych czynności poszczególnych, wykonywanych przez robotników cząstkowych[320]. Stwarza on przeto zarazem jeden z. materialnych warunków powstania maszyny, która jest kombinacją narzędzi prostych.
Robotnik cząstkowy oraz jego narzędzie stanowią proste składniki rękodzielnictwa. Przejdźmy teraz do całokształtu.
Rękodzielnictwo rozpada się na dwie formy podstawowe, które, choć niekiedy się łączą, to jednak zasadniczo stanowią dwa odrębne rodzaje i odgrywają zupełnie różną rolę przy późniejszem przekształcaniu rękodzielnictwa w wielki przemysł maszynowy. Ten dwojaki charakter rękodzielnictwa wynika z natury samego wyrobu, który bądź powstaje w drodze czysto mechanicznego łączenia odrębnych wytworów cząstkowych, bądź zawdzięcza swą ostateczną postać szeregowi kolejnych i związanych ze sobą procesów i czynności.
Lokomotywa naprzykład składa się z 5.000 zgórą oddzielnych części. Nie jest ona jednak przykładem pierwszego typu właściwego rękodzielnictwa, gdyż jest tworem wielkiego przemysłu. Zegarek natomiast jest tu dobrym przykładem; także William Petty posługuje się nim dla wyjaśnienia rękodzielniczego podziału pracy. Z indywidualnego wyrobu robotnika norymberskiego zegarek stał się wytworem społecznym wielkiej liczby robotników cząstkowych, jak to: robotnik, — wyrabiający mechanizm „surowy”; dalej, robotnicy, wyrabiający sprężynę, tarczę, włos, wskazówki, kopertę, śrubki, wiercący obsadki, obrabiający rubiny, wreszcie złotnik i t. d. Z kolei i te specjalności rozpadają się na dalsze poddziały, jak np.: robotnik, wyrabiający kółka (a nawet osobno kółka mosiężne i osobno stalowe), zęby przy kółkach, mechanizm wskazówkowy; „acheveur de pignon“ (montuje tryby i poleruje ich powierzchnie); robotnik, wyrabiający czopki; „planteur de finissage” (montuje różne kółka i tryby); „finisseur de barillet” (nacina zęby, wierci otwory według kalibru, osadza ustawienie i zatrzask); robotnik, wyrabiający hamulec (a przy zatrzymywaniu zapomocą cylindra robotnik, wyrabiający cylinder); robotnicy, wyrabiający tamulczyk, kolibnik, regulator; „planteur d’échappement” (wyrabiający hamulec właściwy); „repasseur de barillet” (wykańczający bębenek i ustawienie); szlifierze części stalowych, kółek, śrubek; „Blattmacher” (pokrywający miedź emalją); rysownik cyfr; „fabricant de pendants” (wyrabiający uszko koperty); „finisseur de chamière” (osadzający w kopercie sztyft mosiężny); „faiseur de secret” (wyrabiający sprężynkę, dzięki której odskakuje przykrywka); grawer; cyzeler; „polisseur de boite” (polerownik koperty); i t. d„ i t. d., aż wreszcie „repasseur”, który zbiera cały zegarek i oddaje go w stanie gotowym. On to dopiero łączy w jeden mechanizm te „membra disiecta” [członki rozproszone], i tylko nieliczne części zegarka przechodzą przedtem przez szereg rąk.
Ten zewnętrzny stosunek wytworu gotowego do jego różnorodnych części składowych sprawia, że tu, jak również przy podobnych wyrobach, złączenie spółuczestników procesu pracy w tym samym warsztacie jest rzeczą przypadku. Roboty cząstkowe mogą być znowu wykonywane jako niezależne od siebie rzemiosła, jak to się dzieje w kantonach Vaud i Neufchaâtel, podczas gdy w Genewie naprzykład widzimy wielkie rękodzielnie zegarmistrzowskie, czyli bezpośrednią kooperację robotników cząstkowych pod komendą jednego kapitalisty. Również i w tym ostatnim wypadku rękodzielnie rzadko kiedy same wyrabiają tarcze, sprężyny i koperty. Połączone rękodzielnicze przedsiębiorstwo tylko wyjątkowo tu się opłaca, gdyż największe spółzawodnictwo panuje śród robotników chałupników, rozbicie produkcji na mnóstwo różnorodnych procesów pozostawia niewielką możność stosowania społecznych środków pracy, a kapitalista przy produkcji rozproszonej unika wydatków na budowę warsztatów pracy i t. d.[321]. Jednak położenie robotnika cząstkowego, pracującego u siebie w domu, lecz dla kapitalisty (fabrykanta, établisseur) jest zupełnie różne od położenia samodzielnego rzemieślnika, pracującego dla swych własnych klientów[322].
Druga odmiana rękodzielnictwa, stanowiąca jego formę udoskonaloną, polega na wytwarzaniu produktów, przebiegających współzależne fazy rozwoju, stanowiące szereg stopniowych procesów kolejnych. Tak naprzykład drut w rękodzielni iglarskiej przebiega kolejno przez ręce 72, a nawet 92 wyspecjalizowanych robotników cząstkowych.
O ile taka rękodzielnia łączy różne rzemiosła, przedtem rozproszone, to zmniejsza odległość przestrzenną pomiędzy poszczególnemi fazami wytwarzania produktu. Czas, który wytwór zużywa na przejście z jednego szczebla produkcji na drugi, skraca się, i tak samo zmniejsza się praca, której to przejście wymaga[323]. Siła wytwórcza pracy wzrasta tu w porównaniu z rzemiosłem, a wzrost ten przypisać należy ogólnie kooperacyjnemu charakterowi rękodzielnictwa. Z drugiej strony właściwa rękodzielnictwu zasada podziału pracy wymaga wyodrębnienia poszczególnych faz produkcji, które staję, się niezależnemi nawzajem od siebie cząstkowemi pracami rzemieślniczemu Stworzenie i utrzymanie związku pomiędzy odrębnemi czynnościami wymaga ciągłego przenoszenia wytworów z rąk do rąk i z jednego procesu pracy do drugiego. Z punktu widzenia wielkiego przemysłu występuje to jako charakterystyczna i kosztowna ograniczoność, nieodłączna od zasady rękodzielnictwa[324].
Rozpatrując pewną ilość materjału surowego, naprzykład gałganów w rękodzielni papierniczej lub drutu w rękodzielni igieł, przekonywamy się, że materjał ten w rękach różnych robotników cząstkowych przebiega szereg kolejnych w czasie faz A produkcji, zanim osiągnie swą ostateczną postać. Jeżeli natomiast rozpatrujemy mechanizm rękodzielni w jego całokształcie, to widzimy, że materjał ten znajduje się jednocześnie we wszystkich fazach produkcji. Robotnik zbiorowy, złożony z robotników cząstkowych, częścią swych wielu rąk, uzbrojonych w liczne narzędzia, ciągnie drut, podczas gdy innemi rękami i innemi narzędziami równa go, tnie, zaostrza i t. d. Różne kolejne procesy stopniowe następują już nie po sobie w czasie, lecz obok siebie w przestrzeni. Stąd wytwarzanie większej ilości gotowego towaru w tym samym okresie czasu[325]. Wprawdzie ta równoczesność wynika z ogólnego kooperacyjnego charakteru zbiorowego procesu pracy, ale rękodzielnia nietylko zastaje gotowe warunki tej kooperacji, lecz częściowo je stwarza, rozkładając pracę rzemieślniczą. Z drugiej strony stwarza ona tę społeczną organizację procesu pracy jedynie dzięki temu, że przykuwa danego robotnika do danej czynności cząstkowej.
Ponieważ wytwór cząstkowy każdego robotnika cząstkowego jest zarazem tylko pewnym szczególnym szczeblem rozwoju tego samego produktu, więc każdy robotnik przekazuje następnemu robotnikowi, względnie każda grupa robotnicza przekazuje następnej grupie, jej materjał surowy. Rezultat pracy jednego stanowi tu punkt wyjścia dla pracy drugiego. Robotnik zatrudnia więc bezpośrednio robotnika. Czas pracy, niezbędny dla osiągnięcia zamierzonego wyniku użytecznego, ustala się doświadczalnie w każdym procesie cząstkowym, a całokształt mechanizmu rękodzielnictwa opiera się na założeniu, że w danym przeciągu czasu można osiągnąć dany rezultat. Tylko przy tem założeniu różne procesy pracy, uzupełniające się wzajemnie, mogą odbywać się bez przerwy, równocześnie i obok siebie w przestrzeni. Jest jasne, że ta bezpośrednia zależność wzajemna robót, a więc i robotników, zmusza każdego z nich, aby na czynność swą zużywał tylko niezbędną ilość czasu; stąd wynikają ciągłość, równomierność, prawidłowość, porządek[326], a zwłaszcza natężenie pracy całkiem różne, niż w niezależnem rzemiośle, albo nawet w kooperacji prostej. Prawo, że wyrób danego towaru pochłania tylko czas pracy, społecznie niezbędny dla wytworzenia go, przy produkcji towarowej wogóle występuje jako rezultat zewnętrznego nacisku konkurencji, ponieważ, wyrażając się nieco powierzchownie, każdy wytwórca musi sprzedać swój towar po jego cenie rynkowej. Natomiast w rękodzielnictwie wytworzenie danej ilości produktów w danym czasie pracy staje się prawem technicznem samego procesu produkcji[327].
Jednak różne czynności wymagają niejednakowych okresów czasu, a więc w równych okresach czasu dostarczają nierównych ilości wytworów cząstkowych. Jeżeli zatem ten sam robotnik ma wykonywać dzień w dzień te same czynności, to trzeba do różnych czynności przeznaczyć różne liczby stosunkowe robotników, naprzykład w rękodzielni wyrabiającej czcionki — 4 giserów, 2 łamaczy i 1 glansownika, jeżeli w ciągu godziny giser odlewa 2.000 czcionek, łamacz łamie 4.000, a glansownik równa 8.000. Zasada kooperacji powraca tu do swej najprostszej postaci, do jednoczesnego zatrudniania wielu robotników, wykonywujących te same czynności, lecz obecnie jest to już wyraz pewnego organicznego stosunku. Rękodzielniczy podział pracy nietylko więc upraszcza i pomnaża różne jakościowo organy społecznego robotnika zbiorowego, lecz ujmuje w stały stosunek matematyczny ilościowe rozmiary tych organów, a więc stosunkową liczbę robotników czyli stosunkową wielkość grup robotniczych w każdej poszczególnej czynności. Wraz z jakościowem rozczłonkowaniem ustala on w społecznym procesie pracy normy ilościowe i zasadę proporcjonalności.
Jeżeli doświadczenie ustaliło najstosowniejszy dla danej skali produkcji stosunek liczbowy różnych grup robotników cząstkowych, to rozszerzyć tę skalę można jedynie, biorąc wielokrotność każdej poszczególnej grupy robotniczej[328]. Prócz tego ta sama jednostka może wykonywać pewne roboty równie dobrze na większą jak na mniejszą skalę, naprzykład pracę dozorowania, przenoszenia produktów częściowych z jednej fazy produkcji do drugiej i t. d. Wyodrębnienie tych czynności, czyli powierzenie ich osobnym robotnikom, staje się więc korzystne dopiero przy powiększeniu liczby robotników zatrudnionych, ale to powiększenie musi natychmiast objąć proporcjonalnie wszystkie grupy robotnicze.
Pojedyńcza grupa (pewna liczba robotników, wykonywujących tę samą czynność cząstkową) składa się z elementów jednorodnych i stanowi odrębny organ mechanizmu zbiorowego. Ale w wielu rękodzielniach sama grupa jest rozczłonkowanym organizmem pracującym, podczas gdy mechanizm zbiorowy jest tylko powtórzeniem, czyli wielokrotnością tych pierwiastkowych organizmów wytwórczych. Weźmy naprzykład rękodzielnię, wyrabiającą butelki. Dzieli się ona na trzy zasadniczo różne fazy. Najpierw faza wstępna, a mianowicie przygotowanie mieszaniny, złożonej z piasku, wapna i t. d., oraz stopienie jej na płynną masę szklaną[329]. Przy tej pierwszej fazie zajęci są różni robotnicy cząstkowi, i tak samo się dzieje w fazie końcowej, przy wyjmowaniu flaszek z pieca, przy ich sortowaniu, pakowaniu i t. d. W pośrodku między temi dwiema fazami stoi właściwy wyrób szkła, czyli kształtowanie płynnej masy szklanej. Przy każdym otworze pieca pracuje grupa, która w Anglji nazywa się „hole“ (dziura) i która składa się z 1) jednego bottle maker [wyrabiającego butelki] czyli finisher [wykańczarza], 2) jednego blower [nadymacza], 3) jednego gatherer [zbieracza], 4) jednego putter up [nakładacza], lub whetter off [szlifierza] i 5) jednego taker in [odbieracza], Tych pięciu robotników cząstkowych stanowi tyleż odrębnych organów jednego i tego samego organizmu pracy, który może działać tylko jako całość, a więc przy bezpośredniej kooperacji wszystkich pięciu. Brak jednego członka paraliżuje ten pięcioczłonowy organizm. Ale piec szklarski posiada kilka otworów (w Anglji zwykle 4 do 6), z których każdy posiada tygiel gliniany z płynną masą szklaną, i również swą pięcioczłonową grupę robotniczą. Rozczłonkowanie każdej pojedynczej grupy oparte jest bezpośrednio na podziale pracy, podczas gdy związek pomiędzy różnemi jednorodnemi grupami polega na kooperacji prostej, która oszczędniej zużywa jeden ze środków produkcji, w danym wypadku piec szklarski, dzięki użytkowaniu zbiorowemu. Taki piec szklarski ze swemi 4 lub 6 grupami stanowi hutę szklaną, a rękodzielnia szklarska obejmuje większą liczbę takich hut, łącznie z urządzeniami i z robotnikami dla wstępnych i dla końcowych faz produkcji.
Wreszcie podobnie jak rękodzielnia powstaje częściowo z kombinacji różnych rzemiosł, tak samo w swym rozwoju może doprowadzić do połączenia różnych rękodziełu. Naprzykład wielkie huty szklane angielskie same sobie wyrabiają tygle gliniane, ponieważ od ich dobroci zależy udanie się wytworu. Rękodzielnia, wytwarzająca środek produkcji, łączy się tu z rękodzielnią, wytwarzającą sam produkt. Ale i odwrotnie, rękodzielnia danego produktu może być powiązana z rękodzielniami, dla których sam ten produkt jest z kolei surowcem, albo też z których wytworami ma być później połączony. Naprzykład rękodzielnia, wyrabiająca flintglas [szkło kryształowe], łączy się niekiedy ze szlifiernią szkła i z rękodzielnią odlewów mosiężnych (z tą ostatnią ze względu na metalową oprawę różnych wyrobów szklanych). Różne rękodzielnie połączone stanowią wtedy działy rękodzielni zbiorowej, mniej lub więcej odgraniczone od siebie, a zarazem przedstawiają niezależne od siebie procesy produkcji, z których każdy ma własny podział pracy. Pomimo różnych korzyści, jakie przedstawia tego rodzaju rękodzielnia połączona, nie osiąga ona na swej własnej podstawie istotnej jedności technicznej. Ta jedność powstaje dopiero przy przekształceniu rękodzielnictwa w produkcję maszynową.
Epoka rękodzielnictwa, która niebawem wygłosi świadomie zasadę zmniejszenia czasu pracy, niezbędnego dla wytwarzania towarów[330], stosuje też sporadycznie maszyny, zwłaszcza w niektórych prostych procesach początkowych, wymagających produkcji na wielką skalę i z wielkim nakładem siły. Naprzykład w rękodzielni papierniczej używane są młyny do przemiału gałganów na miazgę, w hutnictwie stępy do tłuczenia kruszcu na miał[331]. Cesarstwo rzymskie przekazało nam najpierwotniejszą formę wszelkiej maszyny w postaci młyna wodnego[332]. W okresie rzemieślniczym dokonano wielkich wynalazków kompasu, druku, prochu i mechanizmu zegarowego. Ale naogół maszyna odgrywa ową rolę podrzędną, którą Adam Smith wyznacza jej obok podziału pracy[333]. Sporadyczne zastosowanie maszyn w wieku 17-ym było bardzo ważne, ponieważ ówczesnym wielkim matematykom dało w praktyce punkty oparcia i bodźce do stworzenia mechaniki nowożytnej.
Maszyną, wyróżniającą okres rękodzielniczy, pozostaje sam robotnik zbiorowy, złożony z wielu robotników cząstkowych. Różnorodne czynności, które wytwórca towaru wykonywa kolejno i które zlewają się w całokształcie procesu jego pracy, stawiają mu różne wymagania. Do pewnych czynności trzeba więcej siły, do innych więcej zręczności, do jeszcze innych większego natężenia uwagi i t. d., a dana jednostka posiada te cechy w niejednakowym stopniu. Po rozczłonkowaniu, usamodzielnieniu i wyodrębnieniu tych różnych czynności cząstkowych następuje podział, klasyfikacja i ugrupowanie robotników według ich cech przeważających. Jeżeli cechy wrodzone robotników stanowią grunt, na którym wyrasta podział pracy, to rękodzielnictwo, raz wprowadzone, rozwija siły robocze, z natury swej przeznaczone do jednostronnych czynności poszczególnych. Robotnik zbiorowy posiadł obecnie wszystkie zdolności wytwórcze w tym samym stopniu mistrzowstwa, a zarazem korzysta z nich w sposób najoszczędniejszy „ ponieważ organów swych, uosobionych w poszczególnych robotnikach lub grupach robotniczych, używa jedynie do właściwych im czynności[334]. Jednostronność i nawet niedoskonałość robotnika cząstkowego czynią zeń doskonały człon robotnika zbiorowego[335]. Przyzwyczajenie do czynności jednostronnej przekształca go w jej niezawodny organ, działający instynktownie, a zarazem całokształt mechanizmu zbiorowego zmusza go do działania z regularnością cząstki maszyny[336].
Ponieważ różne czynności robotnika zbiorowego bywają prostsze lub bardziej złożone, niższe lub wyższe, więc organy ich, czyli indywidualne siły robocze, wymagają bardzo różnego stopnia przygotowania, a zatem posiadają bardzo różną wartość. W rękodzielni więc powstaje hierarchja (porządek według rangi) sił roboczych, której odpowiada skala płac roboczych. Jeżeli z jednej strony robotnik indywidualny przystosowuje się do swej jednostronnej czynności i zrasta się z nią na całe życie, to z drugiej strony różne czynności same zostają dostosowane do owej hierarchji umiejętności wrodzonych lub nabytych[337]. Każdy proces produkcji wymaga także i prostych zupełnie ruchów, do których każdy człowiek jest zdolny, jak do chodzenia i stania. Również i te ruchy tracą swój giętki związek z bogatszemi w treść momentami pracy i kostnieją jako czynności wyłączne.
Rękodzielnictwo stwarza więc w każdem rzemiośle, które ogarnia, klasę tak zwanych robotników niewykwalifikowanych czyli niefachowych (unskilled), klasę, która, nie mogła istnieć przy rzemieślniczym trybie produkcji. Jeżeli rękodzielnictwo doprowadza do mistrzostwa wyspecjalizowanie jednostronne kosztem ogólnej — zdolności do pracy, to zato z braku wszelkiego wykwalifikowania poczyna również tworzyć osobny zawód. Obok hierarchicznego stopniowania pracy występuje prosty podział robotników na wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych. Dla tych ostatnich zgoła nie istnieją koszty nauki zawodowej, dla pierwszych zmniejszają się, w porównaniu z rzemieślnikami, z, powodu wielkiego uproszczenia ich czynności. W obu» wypadkach wartość siły roboczej spada[338]. Wyjątki zdarzają się wówczas, gdy rozkład procesu pracy stwarza nowe czynności ogólne, które w rzemieślniczym trybie produkcji — nie występowały wcale, albo w mniejszym zakresie. Stosunkowe zmniejszenie wartości siły roboczej wskutek usunięcia lub zredukowania kosztów nauki zawiera bezpośrednio wzrost pomnażania wartości kapitału, ponieważ wszystko, co skraca czas, niezbędny dla odtworzenia siły roboczej, rozszerza dziedzinę pracy dodatkowej.
Najpierw rozpatrywaliśmy pochodzenie rękodzielni, potem jej składniki proste, a mianowicie robotnika cząstkowego i jego narzędzie, wreszcie całość jej mechanizmu. Teraz wypada nam zatrącić pokrótce o stosunek pomiędzy podziałem pracy rękodzielniczym a podziałem pracy społecznym, stanowiącym ogólną podstawę wszelkiej produkcji towarowej.
Jeżeli bierzemy pod uwagę samą tylko pracę, to podział produkcji społecznej na wielkie działy, jak rolnictwo, przemysł i t. d.możemy nazwać ogólnym podziałem pracy, rozszczepienie tych działów na rodzaje i odmiany — szczegółowym podziałem pracy, a podział pracy w obrębie warsztatu — jednostkowym podziałem pracy[339].
Podział pracy w obrębie społeczeństwa, wraz z towarzyszącem mu ograniczeniem działalności jednostek do poszczególnych dziedzin działalności zawodowej, bierze początek (podobnie jak podział pracy wewnątrz rękodzielni) z przeciwległych punktów wyjścia. W obrębie rodziny, a w dalszym rozwoju — rodu[340], powstaje samorzutny podział pracy na tle różnic płci i wieku, czyli na podstawie czysto fizjologicznej. Podział ten rozszerza swój zakres dzięki rozszerzaniu się społeczności, wzrostowi zaludnienia, a zwłaszcza dzięki walkom między poszczególnemi szczepami i podbojom jednych szczepów przez drugie. Z drugiej strony, jak to już przedtem zauważyłem, wymiana wytworów wywiązuje się wszędzie tam, gdzie poszczególne rodziny, rody, szczepy, wogóle społeczności ludzkie, stykają, się ze sobą, gdyż w zaraniu cywilizacji nie oddzielne osoby, lecz rodziny, rody i t. d. występują wobec siebie jako samodzielne jednostki. Różne społeczności znajdują w otaczającej je przyrodzie różne środki produkcji i różne środki utrzymania. To też ich sposób produkcji, ich tryb życia oraz ich wytwory są bardzo różne. To właśnie żywiołowe zróżniczkowanie, przy wzajemnym kontakcie różnych społeczności, powoduje wymianę ich wytworów i stąd stopniowe przekształcanie wytworów tych w towary. Wymiana nie stwarza różnicy pomiędzy dziedzinami produkcji, lecz nawiązuje stosunki pomiędzy zróżniczkowanemi dziedzinami i w ten sposób przekształca je w mniej lub więcej uzależnione od siebie gałęzie całkowitej produkcji społecznej. Tutaj społeczny podział pracy powstaje drogą wymiany pomiędzy różnemi pochodzeniem, ale wzajemnie niezależnemi od siebie dziedzinami produkcji! Tam zaś, gdzie punktem wyjścia jest fizjologiczny podział pracy, poszczególne organy spójnej całości oddzielają się od siebie, rozkładają się, przyczem głównym bodźcem tego procesu rozkładowego jest wymiana towarów z obcemi społecznościami, i usamodzielniają się aż do tego stopnia, na którym związek pomiędzy różnemi gałęziami pracy dokonywa się zapomocą wymiany produktów, jako towarów. W pierwszym wypadku zachodzi pozbawienie samodzielności tego, co przedtem było samodzielne; w drugim — usamodzielnienie tego, co przedtem było niesamodzielne.
Podstawą wszelkiego rozwiniętego podziału pracy, dokonywującego się za pośrednictwem wymiany towarów, jest rozdział wsi i miasta[341]. Można powiedzieć, że cała ekonomiczna hi-
storja społeczeństwa streszcza się w ruchu tego przeciwieństwa, którego jednak nie będziemy zgłębiali w tem miejscu.
Podobnie jak materjalną przesłanką, podziału pracy w obrębie rękodzielni jest pewna liczba robotników równocześnie zatrudnionych, tak samo warunkiem podziału pracy w społeczeństwie są wielkość i gęstość zaludnienia, odgrywające tu tę samą rolę, co skupienie robotników w jednym warsztacie[342]. Ale ta gęstość zaludnienia jest rzeczą względną. Kraj o rozwiniętych środkach komunikacyjnych, zaludniony stosunkowo rzadko, posiada większą gęstość zaludnienia, niż silniej zaludniony kraj o nierozwiniętych środkach komunikacja. W tym sensie naprzykład północne stany Unji Amerykańskiej są gęściej zaludnione, niż Indje[343].
Ponieważ produkcja towarowa i obieg towarów są ogólnemi przesłankami kapitalistycznego trybu produkcji, więc rękodzielniczy podział pracy wymaga, aby podział pracy w społeczeństwie osiągnął pewien stopień dojrzałości. Odwrotnie ów rękodzielniczy podział pracy ze swej strony rozwija i rozgałęzia podział pracy w społeczeństwie. Wraz ze zróżniczkowaniem narzędzi pracy różniczkują się coraz bardziej gałęzie przemysłu, które wytwarzają te narzędzia[344]. Gdy rękodzielniczy tryb produkcji ogarnia zawód, który przedtem był związany z innym zawodem, jako zajęcie uboczne lub główne tego samego wytwórcy, to następuje natychmiast rozdział tych zawodów i ich wzajemne usamodzielnienie. Jeżeli zaś ogarnia on dany szczebel produkcji pewnego towaru, to różne szczeble produkcji tego towaru
przekształcają się w samodzielne zawody. Zaznaczyliśmy już powyżej, że tam, gdzie wytwór jest tylko mechanicznem połączeniem produktów cząstkowych, prace cząstkowe mogą się znów wyodrębnić w niezależne rzemiosła. W celu lepszego przeprowadzenia podziału pracy wewnątrz rękodzielni, ta sama gałąź produkcji bywa dzielona na różne, a poczęści całkiem nowe rękodzielnie, zależnie od różnolitości materjałów surowych lub też od różnych form, które surowiec ten może otrzymywać. Tak więc we Francji już w pierwszej połowie 18-go wieku wyrabiano z górą setkę różnych rodzajów tkanin jedwabnych, przyczem w Avignon naprzykład istniała ustawa, że „każdy uczeń winien się poświęcać wyrobowi jednego rodzaju tkanin, i nie wolno mu uczyć się jednocześnie wyrobu tkanin różnych rodzajów”. Podział pracy — według okolic kraju przytwierdza poszczególne gałęzie produkcji do poszczególnych okręgów; podział ten otrzymuje nowego bodźca przy produkcji rękodzielniczej, ciągnącej korzyść z wszelkiej odrębności[345]. Rozszerzenie rynku światowego i system kolonjalny, które należą do niezbędnych warunków istnienia epoki rękodzielnictwa, dostarczają jej obfitego materjalu dla podziału pracy w społeczeństwie. Nie tu miejsce na wykazywanie, jak podział pracy ogarnia obok ekonomicznej wszelkie inne dziedziny społeczne, jak wszędzie staje się podstawą tego rozwoju fachowości i specjalności, tego rozczłonkowania człowieka, które już Fergusonowi, nauczycielowi Adama Smitha, wydarło okrzyk: „Stajemy się narodem Helotów, niema już śród nas wolnych obywateli“[346].
Jednakowoż, pomimo tak licznych analogij i związków pomiędzy podziałem pracy w społeczeństwie a podziałem pracy w warsztacie, różnią się one nietylko stopniem, lecz samą swą istotą. Analogja ta jest bezspornie najbardziej uderzająca tam, gdzie zachodzi wewnętrzny związek pomiędzy różnemi gałęziami produkcji. Naprzykład hodowca bydła wytwarza skórę, garbarz ją wyprawia, a szewc zamienia ją w buty. Każdy z nich wytwarza produkt, będący pewnym szczeblem produkcji, produkt zaś gotowy, w swej ostatecznej postaci, jest połączonym wytworem ich. prac poszczególnych. Dochodzą tu jeszcze przeróżne gałęzie pracy, które dostarczają środków produkcji hodowcy, garbarzowi i szewcowi. Możnaby więc wyobrazić sobie wraz z Adamem Smithem, że społeczny podział pracy różni się od rękodzielniczego tylko subjektywnie, a mianowicie dla obserwatora, który w rękodzielni może ogarnąć wzrokiem w przestrzeni różne prace cząstkowe, podczas gdy w społeczeństwie zarówno rozproszenie pracy na wielkich przestrzeniach, jak wielka liczba osób, zatrudnionych w każdej poszczególnej gałęzi przemysłu, zasłaniają tę łączność[347]. Ale co stwarza związek pomiędzy nawzajem od siebie niezależnemi pracami hodowcy, garbarza i szewca? Byt ich poszczególnych wytworów, jako towarów. A co natomiast charakteryzuje rękodzielniczy podział pracy? To, że robotnik cząstkowy nie wytwarza towaru[348]. Dopiero wspólny wytwór robotników cząstkowych staje się towarem[349]. Podział pracy w społeczeństwie dokonywa się zapomocą kupna i sprzedaży wytworów różnych gałęzi produkcji, natomiast w rękodzielni związek pomiędzy różnemi pracami cząstkowemi polega na sprzedaży różnych sił roboczych temu samemu kapitaliście, który zastosowuje je jako zbiorowy siłę roboczą. Założeniem rękodzielniczego podziału pracy jest koncentracja [skupienie] środków produkcji w ręku jednego kapitalisty, a założeniem społecznego podziału pracy jest rozproszenie środków produkcji pomiędzy wielu wzajemnie od siebie niezależnymi wytwórcami towarów. Podczas gdy w obrębie rękodzielni spiżowe prawo stosunku liczbowego czyli proporcjonalności przydziela masy robotników do danych funkcyj, to w społeczeństwie gra przypadku i dowolności rządzi rozdziałem producentów towarów i środków produkcji pomiędzy różnemi gałęziami pracy. Wprawdzie różne dziedziny produkcja stale dążą do równowagi, gdyż z jednej strony każdy wytwórca towarów musi wytwarzać jakąś wartość użytkową, a zatem zadawalać pewną szczególną potrzebę społeczną, przyczem zakres tych potrzeb jest ilościowo różny, a, wewnętrzny związek pomiędzy różnemi ma sami potrzeb skuwa je w pewien naturalny system; z drugiej zaś strony prawo^wartości towarów określa, jak znaczną część całego rozporządzalnego czasu roboczego może społeczeństwo obracać na wytwarzanie danego rodzaju towarów. Ale ta stała dążność różnych dziedzin produkcji do osiągnięcia równowagi działa jedynie jako reakcja przeciw ciągłemu naruszaniu tej równowagi. Reguła, która przy podziale pracy wewnątrz warsztatu przeprowadzana jest a priori [zgóry] i planowo, przy podziale pracy wewnątrz społeczeństwa działa już tylko a posteriori [zdołu], jako konieczność przyrodzona, wewnętrzna, ślepa,
przejawiająca się w wahaniach barometru cen rynkowych i przezwyciężająca bezładną dowolność producentów towarów. Rękodzielniczy podział pracy ma za przesłankę bezwzględną władzę kapitalisty nad ludźmi, stanowiącymi już tylko człony należącego doń mechanizmu zbiorowego; społeczny podział pracy przeciwstawia sobie nawzajem niezależnych wytwórców towarów, nie uznających nad sobą innej władzy niż konkurencja, niż przymus, wywierany na nich przez ich krzyżujące się ze sobą interesy, podobnie jak w królestwie zwierzęcem walka wszystkich przeciw wszystkim w mniejszym lub większym stopniu podtrzymuje warunki istnienia wszelkich rodzajów zwierząt. Dlatego ta sama świadomość burżuazyjna, która wynosi pod niebiosa rękodzielniczy podział pracy, dożywotnie przykucie robotnika do czynności cząstkowej i bezwarunkowe podporządkowanie robotnika cząstkowego kapitałowi, jako wyższą organizację pracy, podnoszącą jej siłę wytwórczą — ta sama świadomość burżuazyjna równie namiętnie piętnuje wszelką świadomą kontrolę społeczną i regulację społecznego procesu produkcji, jako zamach na nietykalne prawa własności, na wolność i na sobie tylko podległy „genjusz” indywidualnego kapitalisty. Jest rzeczą bardzo znamienną, że entuzjastyczni chwalcy systemu fabrycznego nie umieli powiedzieć nic gorszego przeciw wszelkiej powszechnej organizacji pracy społecznej niż to, że zamieniłaby ona całe społeczeństwo w jedną fabrykę.
Jeżeli w społeczeństwie o kapitalistycznym trybie produkcji anarchja społecznego podziału pracy i despotyzm rękodzielniczego podziału pracy warunkują się wzajemnie, to wcześniejsze ustroje społeczne, w których wyodrębnienie poszczególnych gałęzi przemysłu rozwinęło się żywiołowo, później skrystalizowało się i wreszcie zostało obwarowane ustawami — z jednej strony ukazują nam obraz organizacji pracy społecznej planowej i opartej na powadze władzy, lecz z drugiej strony wyłączają zupełnie podział pracy wewnątrz warsztatu, albo też rozwijają go w miniaturowej skali, lub tylko sporadycznie i przypadkowo[350].
Weźmy naprzykład owe odwieczne, drobne spólnoty hinduskie, które poczęści istnieję, jeszcze, a oparte są na wspólnem władaniu ziemię, na bezpośredniem powiązaniu rzemiosła z rolnictwem i na stałym podziale pracy, będącym zarazem gotowym planem i wytycznę przy zakładaniu nowych spólnot. Stanowią one samostarczalne jednostki gospodarcze, których obszar produkcji waha się od 100 do paru tysięcy akrów. Główna masa produktów wytwarzana jest na własne potrzeby gminy, a nie w charakterze towarów, to też produkcja ta jest niezależna od opartego na wymianie towarów podziału pracy w całokształcie społeczeństwa hinduskiego. Tylko nadmiar produktów zamienia się w towar, i to poczęści dopiero w ręku państwa, które od niepamiętnych czasów pobiera określoną ilość produktów, jako rentę w formie naturalnej. Różne okolice Indyj posiadają różne formy spólnot. Najprostsza forma jest ta, gdzie gmina zbiorowo uprawia ziemię, dzieląc jej plon pomiędzy swych członków, przyczem każda rodzina trudni się przędzeniem, tkactwem i t. d., jako domowem zajęciem ubocznem. Obok tej jednolitej w swych zatrudnieniach masy znajdujemy „naczelnika gminy, który jest sędzię, policję i poborcę podatków w jednej osobie; buchaltera, prowadzącego księgi gospodarstwa rolnego oraz rejestrującego wszystko, co się tego tyczy; trzeciego urzędnika, ścigającego przestępców, ochraniającego obcych podróżnych i przeprowadzającego ich z wioski do wioski; strażnika, pilnującego granic między gminę a sąsiedniemi gminami; dozorcę wód, który wydziela wodę z gminnych zbiorników dla celów rolniczych; bramina, dokonywującego obrządków religijnych; nauczyciela, który na piasku uczy dziatwę gminne czytania i pisania; bramina do spraw kalendarza, który w charakterze astrologa wyznacza czas dla siejby i żniwa, oraz złe i dobre godziny dla każdej czynności rolniczej; kowala i cieślę, którzy wyrabiają i naprawiają wszelkie narzędzia rolnicze; garncarza, lepiącego naczynia dla wioski; cyrulika; pracza, czyszczącego ubrania; srebrnika; niekiedy poetę, który zresztą w niektórych gminach zastępuje srebrnika, w innych nauczyciela. Ten tuzin osób jest na utrzymaniu całej gminy. Jeżeli gmina się rozrasta, to powstaje nowa gmina na wzór starej i osiedla się na ziemi jeszcze nieuprawnej. Ustrój gminy polega na planowym podziale pracy, lecz podział rękodzielniczy jest w niej niemożliwy, gdyż rynek dla kowala, cieśli i t. d. jest niezmienny; conajwyżej, zależnie od wielkości wioski, zamiast jednego kowala, garncarza i t. d. występuje dwóch lub trzech[351]. Prawo, rządzące podziałem pracy gminnej, działa tu z mocą niezłomnego prawa przyrody, podczas gdy każdy poszczególny rzemieślnik, jak kowal i t. d., wykonywa wszystko, co do jego zawodu należy, według tradycyjnych prawideł, lecz samodzielnie, nie uznając w swym warsztacie żadnej władzy. Prostota organizmu produkcyjnego tych samostarczalnych spólnot, które stale odtwarzają się w tej samej formie, a w razie przypadkowego zniszczenia odbudowują się w tej samej miejscowości i pod tą samą nazwą[352], pozwala nam zrozumieć tajemnicę niezmienności społeczeństw azjatyckich, której tak rażącem przeciwieństwem są: ciągłe rozpadanie się państw azjatyckich i powstawanie państw nowych oraz ich nieustanne zmiany dynastyczne. Burze, szalejące w obłocznej sferze polityki, nie naruszają podstawowych pierwiastków ekonomicznej budowy społeczeństwa.
Ustawy cechowe, jakeśmy już o tem wspominali powyżej, ściśle ograniczały liczbę czeladników, których pojedyńczy majster cechowy miał prawo zatrudniać, i w ten sposób planowo przeszkadzały mu przedzierzgnąć się w kapitalistę. Podobnie wolno mu było zatrudniać czeladników wyłącznie w tem rzemiośle, w którem sam był majstrem. Cech odpierał zazdrośnie każdy zamach ze strony kapitału kupieckiego — t. j. jedynej wolnej formy kapitału, z którą miał do czynienia. Kupiec mógł kupować wszelkie towary, byle nie pracę jako towar. Był on tolerowany jako odprzedawca wytworów rzemieślniczych. Jeżeli warunki zewnętrzne wymagały dalej posuniętego podziału pracy, to istniejące cechy rozszczepiały się, lub też obok starych powstawały nowe cechy, ale różne rzemiosła nie skupiały się w jednym warsztacie. Organizacja cechowa wykluczała więc rękodzielniczy podział pracy, jakkolwiek dokonany przez nią podział, wyodrębnienie i rozwój oddzielnych zawodów, należą do materjalnych warunków istnienia epoki rękodzielnictwa. Naogół robotnik był związany ze swemi środkami produkcji, jak ślimak ze skorupą, i w ten sposób brakło najpierwwszej podstawy rękodzielnictwa, a mianowicie usamodzielnienia środków produkcji, występujących wobec robotnika jako kapitał.
Podczas gdy podział pracy w całokształcie społeczeństwa, czy to dokonywujący się drogą wymiany towarów, czy też inaczej, właściwy jest najrozmaitszym ekonomicznym formacjom społeczeństwa, — to rękodzielniczy podział pracy jest zupełnie swoistym tworem kapitalistycznego trybu produkcji.
Większa liczba robotników pod komendą tego samego kapitału stanowi naturalny punkt wyjścia zarówno kooperacji wogóle, jak rękodzielnictwa. Odwrotnie rękodzielniczy podział pracy czyni wzrost liczby zatrudnionych robotników koniecznością techniczną. Minimalna liczba robotników, którą musi zatrudnić pojedyńczy kapitalista, jest mu obecnie narzucona przez istniejący podział pracy. Z drugiej strony korzyści dalszego podziału pracy są uwarunkowane dalszem powiększeniem liczby robotników, co może nastąpić tylko w ten sposób, że za jednym zamachem powiększa się w określonej proporcji wszystkie grupy robotnicze danego przedsiębiorstwa. Lecz wtedy wraz ze zmienną musi wzrastać i stała składowa część kapitału, a więc prócz wspólnych warunków produkcji takich jak budynki, piece i t. d. również i materjał surowy, który zwłaszcza wzrastać musi o wiele szybciej, aniżeli liczba robotników. Masa materjału surowego, zużytego w danym czasie przez daną ilość pracy, wzrasta dzięki podziałowi pracy w tym samym stosunku, co siła wytwórcza pracy. A więc z technicznego charakteru rękodzielnictwa wynika prawo, że minimum kapitału w ręku pojedyńczego kapitalisty musi być coraz wyższe, czyli że społeczne środki utrzymania i środki produkcji muszą w coraz szerszym zakresie zamieniać się w kapitał[353].
W rękodzielni, podobnie jak w: kooperacji prostej, czynny personel robotniczy jest formą istnienia kapitału. Społeczny mechanizm produkcji, złożony z wielu indywidualnych robotników cząstkowych, należy do kapitalisty. A zatem siła wytwórcza, powstająca z kojarzenia różnych prac, wydaje się siłą wytwórczą kapitału. Rękodzielnia właściwa nietylko podporządkowuje robotnika, dawniej samodzielnego, dowództwu i dyscyplinie kapitału, ale ponadto stwarza pewien podział hierarchiczny śród samych robotników. Podczas gdy kooperacja prosta nie narusza naogół sposobu pracy jednostki, rękodzielnictwo dokonywa w tej dziedzinie zasadniczego przewrotu i przekształca do głębi indywidualną siłę roboczą. Czyni ono robotnika ułomnym, sztucznie hodując jego specjalną sprawność zawodową kosztem całego świata popędów i zdolności wytwórczych; podobnie mieszkańcy krajów, położonych nad La Plata, zarzynają bydlę tylko dla skóry lub tłuszczu. Nietylko poszczególne roboty cząstkowe są rozdzielane pomiędzy różne jednostki, ale sama jednostka podlega podziałowi i przekształca się w automat do wykonywania danej czynności cząstkowej[354]; w ten sposób urzeczywistnia się bzdurna bajka Menenjusza. Agryppy, przedstawiająca człowieka jako kawałek jego własnego ciała [robotników jako członki, wyzyskiwaczy jako żołądek][355]. Jeśli z początku robotnik sprzedaje kapitałowi swą. siłę roboczą, ponieważ brak mu środków materjalnych dla wytwarzania towarów, to obecnie jego własna siła robocza wypowiada mu służbę, gdy nie jest sprzedana kapitałowi. Siła ta funkcjonuje już tylko w pewnym związku, który zaczyna istnieć dopiero po jej sprzedaniu, w warsztacie kapitalisty. Postradawszy swą naturalną zdolność do pracy samodzielnej, robotnik rękodzielniczy zachowuje zdolność do pracy wytwórczej już tylko jako dodatek do warsztatu kapitalisty[356]. Jak lud wybrany miał znamię na czole, że jest własnością Jehowy, tak podział pracy wypala na, czole robotnika rękodzielniczego znak, który piętnuje go jako własność kapitału.
Wiadomości, roztropność i wola, które chłop i rzemieślnik samodzielny rozwijają, choć w małym zakresie, podobnie jak dla dzikiego chytrość osobista jest całą jego sztuką wojenną — obecnie stają się potrzebne już tylko do kierowania całością warsztatu. Duchowe siły produkcji rozszerzają swój zakres po jednej stronie, ponieważ zanikają po wielu stronach. To, co tracą robotnicy cząstkowi, skupia się przeciw nim po stronie kapitału[357]. Jest to wytworem rękodzielniczego podziału pracy, że duchowe siły materjalnego procesu produkcji przeciwstawiają się robotnikom jako własność cudza i jako ujarzmiająca ich potęga. Ten proces podziału zaczyna się przy kooperacji prostej, gdzie kapitalista występuje wobec pojedynczego robotnika jako przedstawiciel jedności i woli całego społecznego organizmu pracy. Rozwija się on w dalszym ciągu w rękodzielni, która zniekształca robotnika, czyniąc go robotnikiem cząstkowym. Dokonywa się ostatecznie w wielkim przemyśle, który wiedzę odrywa od pracy, wyodrębnia w samodzielną siłę! wytwórczą i nagina do służby kapitałowi[358].
W rękodzielni robotnik zbiorowy, a przez to i kapitał, staje się coraz bogatszy w społeczne siły wytwórcze, dzięki temu, że robotnik staje się coraz uboższy pod względem swej indywidualnej siły wytwórczej. „Ciemnota jest matką, nietylko przesądu, lecz i pracowitości. Myśl i wyobraźnia są omylne, ale przyzwyczajenie do poruszania ręką lub nogą są od obojga niezależne. To też rękodzielnie tam najlepiej rozwijają się, gdzie umysł robotnika jest najmniej czynny, gdzie warsztat możemy poprostu uważać za maszynę, której częściami są ludzie“[359]. W istocie w połowie 18-go stulecia niektóre rękodzielnie najchętniej używały półidjotów do niektórych czynności prostych, lecz stanowiących tajemnicę zawodową[360].
„Umysł ogromnej większości ludzi“, powiada Adam Smith, „kształtuje się z konieczności w powszednich czynnościach. Człowiek, który przez całe życie wykonywa niewiele prostych czynności... nie ma żadnej sposobności do wyćwiczenia swego umysłu... schodzi zwykle na najniższy śród ludzkich istot szczebel ciemnoty i tępości“. Po odmalowaniu umysłowego przytępienia robotnika cząstkowego, Smith ciągnie dalej: „Jednostajność życia, w którem brak wszelkiej zmiany, działa przygnębiająco na jego umysł..., niszczy ona nawet jego tężyznę cielesną i czyni go niezdolnym do natężonego i wytrwałego wysiłku, poza daną czynnością jednostronną, do której się wdrożył. Zdaje się więc, że sprawności w swym wąskim zawodzie nabywa on kosztem swych cnót umysłowych, społecznych i wojskowych. Na taki poziom staczać się muszą w każdem cywilizowanem i przemysłowe m społeczeństwie pracujący ubodzy (labouring poor), stanowiący główną masę ludu“[361]. Ażeby zapobiec zupełnemu
zwyrodnieniu mas ludowych, będącemu następstwem podziału pracy, A. Smith zaleca przymusowe nauczanie powszechne, zresztą w dozach przezornie homeopatycznych. Francuski tłumacz i komentator A. Smitha, G. Garnier, który za pierwszego cesarstwa został naturalnie senatorem, zbija konsekwentnie te poglądy. Oświata ludowa, twierdzi on, urąga podstawowym prawom podziału pracy i przez to „zagraża całemu naszemu ustrojowi społecznemu“. „Rozdwojenie pracy na umysłową i ręczną[362], jak zresztą wszelki inny podział pracy, staje się tem dobitniejsze i głębsze, im społeczeństwo jest bogatsze“ (wyrazu „społeczeństwo“ Garnier całkiem słusznie używa dla oznaczenia kapitału, własności ziemskiej oraz ich państwa). „Ten podział pracy, jak wszelki inny zresztą, jest następstwem dokonanego postępu i podstawą przyszłego... Czy wolno więc rządowi przeciwdziałać temu podziałowi pracy i hamować jego rozwój naturalny? Czy wolno mu obracać część dochodów państwa na próbę złączenia i zmieszania dwu działów pracy, które zdążają do rozdziału i wyodrębnienia?“[363].
Pewne zwyrodnienie duchowe i fizyczne jest nieodłączne nawet i od podziału pracy w społeczeństwie, jako całości. Ale ponieważ okres rękodzielniczy rozwija o wiele dalej owo społeczne rozszczepienie gałęzi pracy, a z drugiej strony ponieważ dopiero rękodzielniczy podział pracy sięga aż do podstaw bytu jednostki, więc dopiero rękodzielnictwo stwarza materjał i pobudkę dla powstania patologji przemysłowej [nauki o chorobach robotników przemysłowych][364].
„Poćwiartowanie człowieka zwie się egzekucją, gdy zasłużył na karę śmierci, morderstwem zaś, gdy nie zasłużył na nią. Poćwiartowanie pracy jest morderstwem narodu“[365].
Rękodzielnictwo czyli kooperacja, oparta na podziale pracy, jest z początku tworem żywiołowym. Zaledwie jednak umocniło i rozszerzyło podstawy swego bytu, staje się świadomą, planową i systematyczną formą kapitalistycznego trybu produkcji. Historja rękodzielnictwa w ściślejszem znaczeniu wskazuje, jak właściwy mu podział pracy z początku znajduje najstosowniejsze formy poomacku, doświadczalnie, jak gdyby za plecami osób działających, ale później, podobnie jak rzemiosło cechowe, stara się znalezione formy tradycyjnie zachować i zachowuje je niekiedy przez całe stulecia. Jeżeli formy te zmieniają się, to wyłączywszy szczegóły drugorzędne — dzieje się to zawsze tylko pod wpływem przewrotu w narzędziach pracy. Rękodzielnictwo nowożytne — nie mam tu na myśli wielkiego przemysłu, opartego na stosowaniu maszyn — albo znajduje już w wielkich miastach, w których powstaje, gotowe membra disiecta [członki rozproszone], które trzeba tylko zgromadzić razem, kładąc kres ich rozproszeniu (naprzykład w przemyśle odzieżowym), albo też zasada podziału leży jak na dłoni, bo chodzi poprostu (naprzykład w introligatorstwie) o rozdzielenie różnych czynności rzemieślniczego trybu produkcji pomiędzy poszczególnych robotników. Dość wtedy conajwyżej tygodniowego doświadczenia, aby ustalić proporcjonalną liczbę rąk, potrzebnych do każdej z tych czynności[366].
Dzięki rozczłonkowaniu pracy rzemieślniczej, specjalizacji narzędzi pracy, formowaniu robotników cząstkowych, ich grupowaniu i łączeniu w jeden mechanizm zbiorowy, rękodzielniczy podział pracy prowadzi do rozczłonkowania pod względem jakościowym i do proporcjonalności pod względem ilościowym społecznych procesów produkcji, a przez to stwarza określoną organizację pracy społecznej i rozwija zarazem nową społeczną siłę wytwórczą pracy. Rękodzielniczy podział pracy, jako swoiście kapitalistyczna forma społecznego procesu produkcji — a w danych warunkach nie mógł on rozwinąć się inaczej, niż w formie kapitalistycznej — jest tylko szczególną metoda wytwarzania wartości dodatkowej względnej, czyli podwyższania kosztem robotników, stopy pomnażania kapitału — co pospolicie nazywa się bogactwem społecznem, „wealth of nations“ i t. d. Nietylko rozwija on społeczną siłę wytwórczą pracy dla kapitalisty, zamiast dla robotnika, ale wręcz kosztem zniekształcenia robotnika indywidualnego. Stwarza nowe warunki panowania kapitału nad pracą. Jeżeli więc z jednej strony występuje jako postęp dziejowy i niezbędny czynnik ekonomicznego rozwoju społeczeństwa, to z drugiej strony — jako środek ucywilizowanego i wyrafinowanego wyzysku.
Ekonomja polityczna, która dopiero w okresie rękodzielniczym poczyna występować jako odrębna nauka, rozpatruje wogóle społeczny podział pracy wyłącznie z punktu widzenia rękodzielniczego podziału pracy[367], to znaczy uważa go za środek po temu, aby zapomocą tej samej ilości pracy wytworzyć większą ilość towaru, a więc zniżyć ceny towarów i przyśpieszyć nagromadzanie kapitału. W jaskrawem przeciwieństwie do tego wysuwania na plan pierwszy ilości i wartości wymiennej pisarze starożytności klasycznej zajmują się wyłącznie jakością i wartością użytkową[368]. Dzięki podziałowi społecznych gałęzi produkcji wyroby są, lepsze, różne skłonności i talenty ludzkie znajdują właściwe sfery zastosowania[369]; nie ograniczając dziedziny swej działalności, nie można zdziałać nic godnego uwagi[370]. A zatem podział pracy ulepsza wytwór oraz wytwórcę. Jeżeli nawet trafi się wzmianka o wzroście masy wytworów, to jedynie ze względu na większą obfitość wartości użytkowych. Ani pół słówka nie tyczy wartości wymiennej, potanienia towarów. Ten punkt widzenia wartości użytkowej panuje zarówno u Platona[371], traktującego podział pracy jako podstawę po-
działu społeczeństwa na stany, jak u Ksenofonta[372], który z właściwym sobie instynktem burżuazyjnym zbliża się już do podziału pracy w warsztacie. Republika Platona pod względem podziału pracy, jako naczelnej zasady ustroju państwowego, jest tylko ateńską idealizacją kastowego ustroju Egiptu. Egipt bowiem również w oczach jego współczesnych, naprzykład Izokratesa[373], uchodził za wzór kraju przemysłowego i zachował to znaczenie nawet jeszcze dla Greków epoki cesarstwa rzymskiego[374].
We właściwym okresie rękodzielniczym, t. j. w tym okresie, gdy rękodzielnictwo stanowi panującą, formę produkcji kapitalistycznej, całkowite urzeczywistnienie właściwych mu dążności napotyka na różnostronne przeszkody. Choć już widzieliśmy, że rękodzielnictwo wprowadza, obok wielostopniowej hierarchji pracy, również prosty podział robotników na wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych, to jednak liczba tych ostatnich pozostaje nieznaczna wobec przewagi pierwszych. Choć dostosowuje ono poszczególne czynności do stopnia dojrzałości, siły i rozwoju swych żywych organów pracy, a więc zdąża do produkcyjnego wyzysku kobiet i dzieci, przecież dążność ta naogół rozbija się o przyzwyczajenia i o opór robotników mężczyzn. Chociaż rozkład pracy rzemieślniczej zniża koszty kształcenia, a więc wartość robotników, jednakowoż trudniejsze czynności szczegółowe wciąż jeszcze wymagają dłuższego okresu nauki, i tam nawet, gdzie staje się on zbytecznym, robotnicy strzegą go zazdrośnie i starają się utrzymać go. W Anglji naprzykład znajdujemy Laws of apprenticeship [ustawy o terminatorach], które wraz ze swym siedmioletnim okresem nauki zachowują moc przez cały okres rękodzielniczy i zostają obalone dopiero przez wielki przemysł fabryczny. Ponieważ sprawność rzemieślnicza wciąż jeszcze pozostaje podstawą rękodzielnictwa, a czynny mechanizm zbiorowy rękodzielni nie posiada żadnego własnego szkieletu rzeczowego, niezależnego od samych robotników, więc kapitał wciąż walczy z niesubordynacją robotnika. „Słabość natury ludzkiej“, woła nasz miły Ure, „jest tak wielka, że im sprawniejszy jest dany robotnik, tem jest bardziej uparty, tem trudniej dojść z nim do ładu, a wskutek tego jego kaprysy są bardzo szkodliwe dla, całego mechanizmu pracy“[375]. To też poprzez cały okres rękodzielniczy rozbrzmiewa skarga na brak dyscypliny śród robotników[376]. I gdybyśmy nawet nie mieli świadectw pisarzy ówczesnych, to same tylko proste fakty, jak to, że od 16 wieku do epoki wielkiego przemysłu kapitałowi nie udaje się owładnąć całym rozporządzalnym czasem roboczym robotników rękodzielniczych, że rękodzielnie są krótkotrwałe i wraz z emigracją lub imigracją robotników przenoszą swą siedzibę z kraju do kraju — same te proste fakty starczyłyby za całe bibljoteki. „Tak, czy inaczej, należy raz — zaprowadzić porządek“ — woła w r. 1770 niejednokrotnie cytowany przeze mnie autor „Essay on trade and commerce“. Porządek! — powtarza w 66 lat później Dr. Andrew Ure. „Porządku“ brakło w rękodzielni, „opartej na scholastycznym dogmacie podziału pracy“ i dopiero „Arkwright zaprowadził porządek“.
Zarazem rękodzielnictwo nie mogło ani objąć produkcji społecznej w jej całym zakresie, ani przekształcić jej do głębi. Jako arcydzieło sztuki ekonomicznej wznosiło się ono na szerokiej podstawie miejskiego rzemiosła i wiejskiego przemysłu domowego. Jego własna wąska podstawa techniczna na pewnym szczeblu rozwoju znalazła się w sprzeczności z wytworzonemi przezeń potrzebami produkcji.
Do najdoskonalszych tworów rękodzielnictwa należał warsztat, wyrabiający same narzędzia pracy, zwłaszcza wchodzące już w użycie złożone przyrządy mechaniczne. „Warsztat taki“, powiada Ure, „unaoczniał różne szczeble podziału pracy. Świder, dłuto, tokarnia miały tam umyślnych robotników, podzielonych hierarchicznie według stopnia swej umiejętności“. Ten wytwór rękodzieł niczego podziału pracy wytwarzał ze swej strony — maszyny. Maszyny strąciły pracę rzemieślniczą ze stanowiska ogólnej zasady produkcji społecznej. W ton sposób z; jednej strony znikła potrzeba techniczna dożywotniego przykuwania robotnika do czynności cząstkowej; z drugiej strony upadły zapory, które ta sama zasada stawiała jeszcze panowaniu kapitału.
John Stuart Mill mówi w swych „Zasadach ekonomji politycznej“: „Jest rzeczą, wątpliwą, czy wszystkie dotychczasowe wynalazki mechaniki ulżyły jednej bodaj istocie ludzkiej w trudach dnia powszedniego“[377]. Ale też wcale nie taki jest cel maszyny w służbie kapitału. Podobnie jak wszelki inny; środek rozwijania siły wytwórczej pracy, maszyna ma na celu zniżać ceny towarów i skracać część dnia roboczego, którą robotnik zużytkowuje dla siebie samego, a przez to przedłużać część pozostałą, którą robotnik oddaje kapitaliście za darmo. Maszyna jest środkiem wytwarzania wartości dodatkowej.
W rękodzielnictwie punktem wyjścia przewrotu w sposobie produkcji jest siła robocza, w wielkim przemyśle jest nim środek pracy. Przedewszystkiem więc musimy zbadać, w jaki sposób środek pracy z narzędzia przekształca się w maszynę, czyli czem różni się maszyna od narzędzia rzemieślniczego. Chodzi tu tylko o główne, ogólne cechy charakterystyczne, gdyż zresztą dzieje społeczeństwa, równie dobrze jak dzieje kuli ziemskiej, nie znają abstrakcyjnie ścisłych linij granicznych między epokami.
Matematycy i mechanicy — jak o tem tu i owdzie znajdujemy wzmianki u ekonomistów angielskich — uznają narzędzie za prostą maszynę, maszynę — za narzędzie złożone, nie widząc żadnej istotnej różnicy między niemi, i miano maszyny rozciągają, nawet na proste środki mechaniczne, jak dźwignia, równia pochyła, śruba, klin i t. d.[378]. W istocie każda maszyna składa się z owych środków prostych, choć w różny sposób przebranych i skombinowanych. Jednak z ekonomicznego punktu widzenia objaśnienie to nie ma żadnej wartości, gdyż brak w niem pierwiastku historycznego. Z drugiej strony dopatrywano się różnicy pomiędzy narzędziem a maszyną, w tem, że przy narzędziu siłą poruszającą jest człowiek, przy maszynie jest nią siła przyrodzona, różna od ludzkiej, a więc zwierzę, woda, wiatr i t. d.[379]. Według tego poglądu pług, zaprzężony w woły, który spotykamy w tak różnych epokach produkcji, byłby maszyną, natomiast Circular loom [okrągłe krosno tkackie] Claussena, który, poruszany dłonią jednego tylko robotnika, wiąże 96.000 oczek ma minutę, byłby prostem narzędziem. Co więcej, to samo krosno tkackie byłoby narzędziem, gdy porusza je dłoń ludzka, a maszyną, gdy porusza je para, A ponieważ zastosowanie siły zwierzęcej należy do najdawniejszych wynalazków ludzkości, przeto w rzeczywistości produkcja maszynowa poprzedzałaby rzemieślniczą. Gdy John Wyatt w r. 1735 wynalazł maszynę przędzalniczą i wynalazkiem tym zwiastował rewolucję przemysłową 18-go stulecia, to ani słowem nie wspomniał, że osioł, a nie człowiek miał tę maszynę poruszać, a jednak rola ta faktycznie przypadła osłu. Maszyna „do przędzenia bez palców“[380], tak głosił program Wyatta.
Każda maszyna rozwinięta składa się zawsze z trzech części zasadniczo różnych, a mianowicie z maszyny poruszającej, z mechanizmu transmisyjnego oraz z maszyny narzędziowej czyliroboczej. Maszyna poruszająca działa jako siła napędowa całego mechanizmu. Albo wytwarza ona swą. własną siłę poruszającą, jak maszyna parowa, żarowo-powietrzna, elektromagnetyczna i t. d., albo otrzymuje napęd od gotowej, poza nią istniejącej siły przyrody, jak koło wodne od wodospadu, śmigi młyna od wiatru:i t. d. Mechanizm transmisyjny, złożony z kół rozpędowych, wałów pędnych, kół zębatych, kół wirowych, drążków, lin, pasów, najrozmaitszych sprzęgieł oraz przekładni, reguluje ruch, zmieniając w razie potrzeby jego rodzaj, naprzykład z prostolinijnego n, a obrotowy, rozdziela go i przenosi na maszyny narzędziowe. Obie te części mechanizmu istnieją tylko po to, aby nadać maszynie narzędziowej ruch, dzięki któremu działa ona na przedmiot pracy i celowo go przekształca. Ta właśnie część systemu maszyn, maszyna narzędziowa, była punktem wyjścia rewolucja przemysłowej 18-go wieku. Dziś jeszcze stanowi ona punkt wyjścia za każdym razem, gdy produkcja rzemieślnicza lub rękodzielnicza przekształca się w produkcję maszynową.
Jeżeli przyjrzymy się bliżej maszynie narzędziowej, czyli właściwej maszynie roboczej, to naogół rozpoznajemy w niej znów te same narzędzia i przyrządy, któremi pracuje rzemieślnik lub robotnik rękodzielniczy, choć w formie nieraz bardzo zmienionej; nie są to już jednak narzędzia człowieka, lecz narzędzia maszyny, czyli narzędzia mechaniczne. Albo cała maszyna jest tylko mechanicznem wydaniem, mniej lub więcej zmienionem, dawnego narzędzia rzemieślniczego — jak naprzykład
krasno mechaniczne[381] — albo też organy czynne, osadzone na kadłubie maszyny roboczej, okazują się naszymi starymi znajomymi, jak wrzeciona w przędzarce, druty w warsztacie pończoszniczym, piły w tartaku, noże w rozdrabiarce i t. d. Narzędzia te różnią się od właściwego mechanizmu maszyny roboczej nawet swem pochodzeniem, a mianowicie są wyrabiane po większej części sposobem rzemieślniczym lub rękodzielniczym i później dopiero są osadzane na kadłubie maszyny roboczej, wytworzonym sposobem maszynowym[382]. Maszyna narzędziowa jest więc mechanizmem, który po nadaniu mu odpowiedniego ruchu wykonywa swem i narzędziami te same czynności, które przedtem robotnik wykonywał podobnemi narzędziami. Nic to rzeczy nie zmienia, czy siła napędowa pochodzi tu od człowieka, czy też od maszyny. Maszyna zajmuje miejsce narzędzia z chwilą, gdy narzędzie właściwe przenosi się z dłoni ludzkiej na mechanizm. Różnica jest oczywista nawet wtedy, gdy człowiek pozostaje pierwszym motorem. Liczba narzędzi piacy, któremi robotnik może działać jednocześnie, jest ograniczona przez liczbę jego przyrodzonych narzędzi produkcji, t. j. organów jego własnego ciała. W Niemczech naprzód próbowano postawić przędzarza przy dwóch kołowrotkach, co go zmuszało do pracy jednocześnie obiema rękami i obiema nogami. Było to zbyt wyczerpujące. Później wynaleziono kołowrotek nożny z dwoma wrzecionami, ale tacy przędzarze-mistrze, którzy umieli prząść diwie nitki jednocześnie, byli niema, I równą rzadkością, jak ludzie o dwu głowach..Natomiast przędzarka „jenny“ przędzie na 12—18 wrzecionach, warsztat pończoszniczy robi naraz na wielu tysiącach drutów i t. d. Liczba narzędzi, jednocześnie poruszanych przez, maszynę narzędziową, zgóry jest niezależna od granicy organicznej, która zacieśnia działanie ręcznego narzędzia pojedyńczego robotnika.
W wielu narzędziach rzemieślniczych różnica między człowiekiem jako prostą siłą napędową i jako robotnikiem, wykonywującym właściwą pracę ręczną, uzmysławia się wręcz fizycznie. Naprzykład przy kołowrotku noga działa tylko jako siła napędowa, natomiast ręka, pracująca przy wrzecionie, skubie i i skręca, czyli pełni właściwą czynność przędzenia. Rewolucja przemysłowa ogarnia najpierw tę właśnie czynność rzemieślniczego narzędzia, a narazie człowiekowi pozostawia, obok nowej dlań pracy dozorowania maszyny okiem i poprawiania jej błędów ręką, także czysto mechaniczną rolę siły napędowej. Natomiast narzędzia, na które człowiek od początku działa tylko jako prosta siła napędowa, naprzykład obracając korbę młyna[383] lub pompy, podnosząc i opuszczając rękojeść miecha, tłukąc w moździerzu i t. d. — narzędzia te powodują pierwsze zastosowania zwierząt, wiatru[384], wody i t. d., jako siły napędowej. Tego rodzaju narzędzia przekształcają się w maszyny poczęści już w okresie rękodzielniczym, a w oddzielnych wypadkach nawet na długo przedtem, ale jeszcze nie wywołują przewrotu w sposobie produkcji. Są one maszynami już w swej formie rzemieślniczej, co wychodzi najaw w okresie wielkoprzemysłowym. Naprzykład pompy, któremi Holendrzy wypompowali jezioro Harlem w latach 1836 i 1837, miały tę samą konstrukcję, co pompy zwykłe, ale zamiast rąk ludzkich olbrzymie maszyny parowe poruszały ich tłoki. Pospolity i bardzo niedoskonały miech kowalski i dziś jeszcze bywa przekształcany w Anglji w powietrzną pompę mechaniczną zapomocą prostego połączenia jego rękojeści z maszyną parową. Sama nawet maszyna parowa w tej formie, w której wynaleziono ją w okresie rękodzielniczym, a mianowicie w końcu 17-go wieku, i w której przetrwała aż do lat osiemdziesiątych 18-go stulecia[385], nie wywołała bynajmniej żadnej rewolucji przemysłowej. Raczej odwrotnie, stworzenie maszyn narzędziowych uczyniło koniecznem zrewolucjonizowanie maszyny parowej. Odkąd człowiek, zamiast działać narzędziem ma przedmiot pracy, działa już tylko jako siła napędowa na maszynę roboczą, muskuły ludzkie stały się przypadkową postacią siły napędowej i mogły być zastąpione przez wiodę, wiatr, parę i t. d. Nie wyłącza to oczywiście, iż zmiana taka wymaga nieraz wielkich przekształceń technicznych w mechanizmie, zbudowanym początkowo wyłącznie dla siły napędowej ludzkiej. Dziś wszelkie nowe maszyny, które dopiero muszą torować sobie drogę, jak maszyny do szycia, maszyny piekarskie i t. p., jeżeli cel ich nie wyłącza zgóry zastosowania na drobną skalę, są budowane tak, aby mogły być pędzone bądź siłą ludzką, bądź siłą czysto mechaniczną.
Maszyna, będąca punktem wyjścia rewolucji przemysłowej, na miejsce robotnika, działającego jednem tylko narzędziem, stawia mechanizm, który działa naraz masą narzędzi jednakowych lub jednego rodzaju, a poruszany jest jedną tylko siłą napędową, bez względu na jej rodzaj[386]. Mamy tu już maszynę, ale dopiero jako prosty element produkcji maszynowej.
Wzrost rozmiarów maszyny roboczej oraz liczby jej narzędzi, czynnych równocześnie, wymaga mechanizmu poruszającego o większej masie; zkolei zaś mechanizm ten dla pokonania własnego oporu wymaga siły napędowej potężniejszej niż ludzka, nie mówiąc już o tem, iż człowiek jest bardzo niedoskonałym środkiem wytwarzania ruchu ciągłego i jednostajnego. Jeżeli człowiek działa już tylko jako prosta siła napędowa, jeżeli więc maszyna narzędziowa zajęła miejsce narzędzia, to siły przyrody mogą zastąpić go, jako — się napędową. Ze wszystkich wielkich sił napędowych, przekazanych nam przez okres rękodzielniczy, najgorszą była siła końska, poczęści dlatego, że koń ma własną, głowę, poczęści zaś z powodu, że jest kosztowny, i że możność posługiwania się nim w fabrykach jest bardzo ograniczona[387]. Jednakowoż wielki przemysł w swym okresie dziecięcym niemało używał koni, o czem świadczą, nietylko skargi ówczesnych pisarzy, upatrujących w tem szkodę dla rolnictwa, lecz również przekazany nam z owych czasów zwyczaj obliczania siły mechanicznej na horst po wers [„siły końskie“]. Wiatr był zbyt niestały i zbyt nieobliczalny, a przytem stosowanie siły wodnej w Anglji, kolebce wielkiego przemysłu, przeważało już w okresie rękodzielniczym. Już w 17-ym wieku próbowano wprawiać w ruch dwa koła młyńskie i dwa kamienie młyńskie zapomocą jednego koła wodnego. Ale wtedy wynikło przeciwieństwo pomiędzy rozrośniętym mechanizmem transmisyjnym, a zbyt małą w stosunku do niego siłą wodną; była to jedna z okoliczności, które doprowadziły do dokładniejszego poznania praw tarcia. Podobnie nierównomierne działanie siły napędowej w młynach, poruszanych zapomocą dźwigni, a więc zapomocą pociągnięć i uderzeń, doprowadziło do wynalezienia i do zastosowania koła rozpędowego[388], które później odegrało tak wybitną rolę w wielkim przemyśle. W ten sposób w okresie rękodzielniczym rozwinęły się pierwsze naukowe i techniczne elementy wielkiego przemysłu. Przędzarki o ruchu ciągłym [throstle] systemu Arkwrighta od początku już miały napęd wodny. Jednak stosowanie siły wodnej jako powszechnej siły napędowej było też związane z szeregiem trudności. Siła ta nie mogła być dowolnie powiększana, na niedobór jej nie było rady, nieraz brakło jej zupełnie, a przedewszystkiem była natury czysto lokalnej[389]. Dopiero druga maszyna parowa Watta, tak zwana maszyna o działaniu podwójnem, okazała się motorem, który sam sobie wytwarza siłę napędową, spożywając wodę i węgiel, i którego działanie poddaje się zupełnie kontroli człowieka. Maszyna ta, ruchoma i sama będąca środkiem lokomocji, miejska, a nie wiejska jak koło wodne, pozwalała skupiać produkcję u zamiast rozpraszać ją po wsiach[390]. Wreszcie maszyna parowa technicznie daje się wszędzie zastosować, a instalacja jej jest stosunkowo mało zależna od okoliczności lokalnych. Wielki genjusz Watta okazał się w objaśnieniu patentu, otrzymanego przezeń w kwietniu 1784 r., gdzie określa on swą maszynę parową nie jako wynalazek, służący do jakiegoś poszczególnego celu, lecz jako powszechną siłę napędową wielkiego przemysłu. Wspomina on tam o zastosowaniach, z których niektóre, jak naprzykład młot parowy, miały się urzeczywistnić zgórą pół wieku później. Jednak powątpiewał on o możności zastosowania maszyny parowej do żeglugi. Spadkobiercy jego, „Boulton and Watt“, na wystawie przemysłowej londyńskiej w r. 1851 wystawili największą maszynę parową dla wielkich parowców morskich.
Dopiero odkąd narzędzia organizmu ludzkiego przekształciły się w narzędzia mechanicznego aparatu maszyny narzędziowej, dopiero od tej chwili również maszyna poruszająca przybiera postać samodzielną, zupełnie uniezależnioną od granic siły ludzkiej. Wraz z tem pojedyncza maszyna narzędziowa, którą rozpatrywaliśmy dotychczas, schodzi do roli prostego składnika produkcji maszynowej. Jędrna maszyna poruszająca mogła odtąd wprawiać w ruch jednocześnie wiele maszyn roboczych. Ze wzrostem liczby maszyn roboczych jednocześnie poruszanych wzrasta również maszyna poruszająca, a mechanizm transmisyjny rozrasta się w aparat dalekonośny.
Musimy teraz odróżnić dwie rzeczy: kooperację wielu maszyn jednego rodzaju i zespół maszyn.
W pierwszym wypadku ta sama maszyna robocza wykonywa całą robotę. Pełni ona te wszystkie różnorodne czynności, które rzemieślnik wykonywał zapomocą swego narzędzia, naprzykład tkacz zapomocą krosna, albo które rzemieślnicy wykonywali kolejno zapomocą różnych narzędzi, bądź samodzielnie, bądź jako członki zbiorowego mechanizmu rękodzielni[391]. Naprzykład w nowożytnej rękodzielni kopert jeden robotnik składał papier zapomocą falcu, drugi pociągał go gumą, trzeci zaginał klapę, na której się wyciska monogram, czwarty wyciskał monogram i t. d., to też przy każdej z tych czynności cząstkowych każda pojedyncza koperta musiała przechodzić z rąk do rąk. Jedna tylko maszyna spełnia jednocześnie wszystkie te czynności i wyrabia 3.000 i więcej kopert na godzinę. Pewna amerykańska maszyna do wyrobu torebek papierowych, wystawiona na londyńskiej wystawie przemysłowej w r. 1862, tnie papier, pociąga klejem, składa i wykańcza 300 sztuk na minutę. Całkowity proces pracy, w rękodzielni podzielony i wykonywany kolejno, tu jest dokonywany przez jedną maszynę roboczą, działającą zapomocą kombinacji różnych narzędzi.
W każdym razie w fabryce, to znaczy w warsztacie, opartym na produkcji maszynowej, występuje znowu kooperacja prosta. A mianowicie kooperacja ta, jeżeli abstrahujemy tu od robotnika, przedewszystkiem przybiera postać przestrzennego skupienia jednorodnych i równocześnie działających maszyn roboczych. Jest to jej wyłączna forma tam, gdzie produkt wychodzi gotowy z pod każdej maszyny roboczej, bez względu na to, czy jest ona mechanicznem odtworzeniem złożonego narzędzia rzemieślniczego, czy też kombinacją różnorodnych narzędzi prostych, z których każde ma swoją odrębną funkcję. Tak więc fabryka tkacka powstaje z ustawienia obok siebie w jednym budynku wielu krosien mechanicznych, szwalnia — wielu maszyn do szycia i t. d. Ale istnieje tu jedność techniczna, gdyż te liczne jednorodne maszyny robocze otrzymują jednoczesny i równomierny napęd ze wspólnego pierwszego motoru za pośrednictwem mechanizmu transmisyjnego, który również jest im częściowo wspólny, ponieważ z każdą z nich łączy się tylko zapomocą oddzielnego rozgałęzienia. Jak liczne narzędzia są organami jednej maszyny roboczej, tak samo liczne maszyny robocze są już teraz tylko jednorodnemi organami tego samego mechanizmu poruszającego.
Ale właściwy zespół maszyn tam dopiero zajmuje miejsce — pojedynczej maszyny samodzielnej, gdzie przedmiot pracy przebiega kolejno szereg różnych, powiązanych ze sobą procesów stopniowanych, cząstkowych, które dokonywane są przez szereg różnych, lecz wzajemnie uzupełniających się maszyn narzędziowych. Tu znowu powraca forma kooperacji, właściwa rękodzielnictwu, gdyż oparta na podziale pracy, ale już jako kombinacja maszyn roboczych, wykonywujących czynności cząstkowe. Specjalne narzędzia różnych robotników cząstkowych, a więc naprzykład w sukienimctwie gręplarzy, czesaków, postrzygaczy, przędzarzy i t. d., przekształcają się obecnie w narzędzia specjalnych maszyn roboczych, z których każda stanowi odrębny organ odrębnej funkcji zespolonego mechanizmu narzędziowego. Naogół rękodzielnictwo samo przekazuje systemowi maszynowemu w tych gałęziach, w których zostaje on wprowadzony po raz pierwszy, samorzutną podstawę podziału, a więc i organizacji procesu produkcji[392]. Ale natychmiast występuje tu różnica bardzo istotna. W rękodzielni robotnicy pojedynczy, lub grupy robotnicze, muszę, wykonywać każdy poszczególny proces cząstkowy swemi narzędziami rzemieślniczemi. Jeżeli robotnik przystosowuje się do roboty, to również przedtem jeszcze robota przystosowała się do niego. Ta subjektywna zasada podziału pracy upada z nadejściem produkcji maszynowej. Proces całkowity rozkłada się objektywnie, sam w sobie, na tworzące go fazy, zagadnienie zaś wykonania każdego poszczególnego procesu cząstkowego oraz powiązania różnych procesów cząstkowych, jest rozstrzygane zapomocą technicznego stosowania mechaniki, chemji i t. d.[393], przyczem oczywiście każde rozwiązanie teoretyczne musi doskonalić się w dalszym ciągu, dzięki nagromadzeniu doświadczeń praktycznych na wielką skalę. Każda maszyna cząstkowa dostarcza, maszynie następującej najbliżej po niej, materiału surowego, a ponieważ wszystkie działają równocześnie, więc wytwór znajduje się nieustannie zarówno na różnych szczeblach przebiegu swego powstawania, jak w przejściach z jednej fazy produkcji do drugiej. Jak w rękodzielnictwie bezpośrednia kooperacja robotników cząstkowych stwarza określone stosunki liczbowe pomiędzy poszczególnemi grupami robotników, tak samo w rozczłonkowanym zespole maszyn stale zatrudnienie jednych maszyn cząstkowych przez drugie stwarza określony stosunek pomiędzy ich liczbą, rozmiarami i szybkością. Maszyna robocza złożona, tworząca obecnie rozczłonkowany zespół różnorodnych maszyn pojedynczych, lub grup maszyn, jest tem doskonalsza, im
większa jest ciągłość całkowitego procesu, czyli im mniej przerw musi przebyć materjał surowy pomiędzy swoją fazą pierwszą a ostatnią, im bardziej więc sam mechanizm zastępuje dłoń ludzką w przenoszeniu wytworu z jednej fazy produkcji do drugiej. Jeżeli w rękodzielnictwie wyodrębnienie poszczególnych procesów jest zasadą, wynikającą z samego podziału pracy, to przeciwnie — zasadą rozwiniętej produkcji fabrycznej jest nieprzerwana ciągłość poszczególnych procesów.
Zespół maszyn, czy to polegający na kooperacji prostej jednorodnych maszyn roboczych, jak w tkactwie, czy na połączeniu maszyn różnorodnych, jak w przędzalnictwie, stanowi jeden wielki automat, jeżeli otrzymuje napęd z jednego motoru, który sam sobie ruch nadaje. Bywa jednak i tak, że cały zespół otrzymuje napęd z maszyny parowej, chociaż albo pojedyncze maszyny narzędziowe wymagają jeszcze w pewnych warunkach dłoni robotnika;, jak to było naprzykład z puszczaniem w ruch przędzarki mulejowej aż do wprowadzenia selfacting mule [przędzarki mulejowej automatycznej] i jak jest dziś jeszcze przy wyrobie cienkiej przędzy; albo też robotnik przy pewnych czynnościach musi sam kierować pojedyńczemi częściami maszyn jak swemi narzędziami, jak to było przy produkcji maszyn ze slide rest [suportem] przed przekształceniem go w samodzielny selfactor [automat], Z chwilą, gdy maszyna robocza już bez pomocy ludzkiej wykonywa wszelkie ruchy, potrzebne dla obróbki materjału surowego, i wymaga już tylko dozoru człowieka, z tą chwilą mamy zespół maszyn, działający automatycznie, a zarazem nadający się do ciągłych ulepszeń w szczegółach. Przykładem tych ulepszeń mogą być takie wynalazki zupełnie nowożytne, jak przyrząd, automatycznie zatrzymujący przędzarkę, gdy zerwie się nitka lub też selfacting stop [hamulec automatyczny], zatrzymujący udoskonalone krosno parowe, gdy wymota się wątek cewki z czółenka tkackiego. Nowożytna papiernia jest przykładem zarówno ciągłości produkcji, jak przeprowadzenia zasady automatyzmu. Wogóle na przykładzie papiernictwa można wybornie poznać w szczegółach zarówno różnice pomiędzy różnemi sposobami produkcji, na podstawie różnych środków produkcji, jak związek między temi sposobami produkcji a społecznemi stosunkami produkcji, gdyż dawne papiernictwo niemieckie jest w tej dziedzinie wzorem produkcji rzemieślniczej, holenderskie z 17-go i francuskie z 18-go wieku — rękodzielnictwa właściwego, nowożytne zaś angielskie — produkcji automatycznej. Wreszcie w Chinach i w Indjach istnieją, jeszcze dwie różne staroazjatyckie formy tego samego przemysłu.
Najwyżej rozwiniętą postacią produkcji maszynowej jest rozczłonkowany zespół maszyn roboczych, otrzymujących napęd z centralnego motoru automatycznego — za pośrednictwem mechanizmu transmisyjnego. Zamiast oddzielnej maszyny występuje tu potwór mechaniczny, którego cielsko wypełnia całe budynki fabryczne* a którego siła demoniczna, zrazu utajona w miarowych, uroczystych niemal ruchach jego potężnych członków, wreszcie wybucha w gorączkowym, wściekłym, zawrotnym tańcu jego niezliczonych właściwych organów pracy.
Przędzarki mulejowe, maszyny parowe i t. d. istniały już zanim jeszcze istnieli robotnicy, zatrudnieni wyłącznie wyrobem maszyn parowych, przędzarek i t. d., podobnie jak człowiek nosił już ubranie, gdy jeszcze nie było krawców. Wynalazki Vaucansona, Arkwrighta, Watta i t. d. były jednak wykonalne jedynie dzięki temu, że wynalazcy ci mieli przed sobą spory zastęp wykwalifikowanych robotników mechaników, przygotowanych przez poprzedzający okres rękodzielniczy. Robotnicy ci składali się częściowo z rzemieślników samodzielnych różnych zawodów, częściowo z robotników, skupionych w rękodzielniach, gdzie, jak już o tem wspominaliśmy wyżej, podział pracy był przeprowadzony ze szczególnym rygorem. W miarę, jak przybywało wynalazków, jak rósł popyt na nowe maszyny, rozwijał się z jednej strony podział produkcji maszyn na różne gałęzie samodzielne, z drugiej strony — podział pracy wewnątrz, rękodziełu, wytwarzających maszyny. Widzimy tu więc w rękodzielnictwie bezpośrednią podstawę techniczną wielkiego przemysłu. Rękodzielnia wytwarzała maszyny, zapomocą których przemysł fabryczny wypierał zarówno rękodzielniczy, jak rzemieślniczy tryb produkcji z tych gałęzi przemysłu, które najpierw ogarniał. Przemysł, stosujący maszyny, wyrósł więc żywiołowo na podstawie materjalnej, doń nieprzystosowanej. Na pewnym stopniu rozwoju musiał on sam przekształcić tę podstawę, którą wpierw otrzymał w formie gotowej i którą potem w tej starej formie rozwijał nadal, i musiał stworzyć sobie nową podstawę, odpowiadającą jego własnemu trybowi produkcji. Jak maszyna pojedyńcza pozostaje karłowatą, dopóki tylko człowiek w ruch ją wprawia, jak zespół maszyn nie mógł rozwinąć się swobodnie, dopóki maszyna parowa nie zastąpiła poprzednich sił napędowych zwierzęcia, wiatru i nawet wody — tak samo cały rozwój wielkiego przemysłu był zatamowany, dopóki właściwe mu narzędzie produkcji, którem jest maszyna, zawdzięczało swe istnienie osobistej sile i osobistej sprawności swego wytwórcy, a więc zależało od tężyzny mięśni, bystrości wzroku i sprawności dłoni, z jaką cząstkowy robotnik rękodzielni lub rzemieślnik posługiwali się swem nikłem narzędziem ręcznem. Pomijając już drożyznę maszyn, związaną z tego rodzaju sposobem powstawania — okoliczność, panująca nad świadomością kapitalisty — rozszerzenie już zmechanizowanych gałęzi przemysłu oraz wtargnięcie maszyn do nowych gałęzi produkcji zależne było całkowicie od wzrostu kategorji robotników, których praca jest nawpół kunsztem, których liczba może przeto wzrastać tylko stopniowo, a nie raptownie. Lecz wielki przemysł na pewnym stopniu swego rozwoju wpada nawet i w techniczne przeciwieństwo ze swem podłożem rzemieślniczem i rękodzielniczem. Spotęgowanie rozmiarów mechanizmu poruszającego, transmisyjnego i maszyn narzędziowych; coraz większa zawiłość, rozmaitość i ścisła prawidłowość ich części składowych, w miarę jak maszyna narzędziowa, odrywa, się od wzoru rzemieślniczego, który początkowo panuje nad jej budową, i przybiera postać samoistną, określoną jedynie przez jej funkcję mechaniczną; rozwój systemu automatycznego wraz z nieuniknionem stosowaniem materjałów coraz trudniejszych do obróbki, naprzykład żelaza zamiast drzewa[394] — rozwiązanie tych wszystkich samorzutnie powstających zagadnień natrafiało wszędzie na szranki takiej zależności od osobistych cech robotnika, jaką, nawet personel robotniczy, złączony w rękodzielni, mógł przezwyciężać tylko w bardzo ograniczonym zakresie. Rękodzielnictwo wogóle nie jest zdolne wytwarzać takich maszyn, jak nowożytna prasa drukarska, jak nowożytne krosno parowe lub nowożytna zgrzeblarka wełny.
Przekształcenie sposobu produkcji w jednej dziedzinie przemysłu pociąga za sobą takież przekształcenie w innych dziedzinach. Tyczy to przedewszystkiem tych gałęzi przemysłu, które wprawdzie są wyodrębnione przez społeczny podział pracy do tego stopnia, iż każda z nich wytwarza swój odrębny towar, lecz zazębiają się wzajemnie jako fazy całkowitego procesu produkcji. Naprzyklad przędzalnictwo maszynowe uczyniło niezbędnem tkactwo maszynowe, a oba razem wywołały przewrót mechaniczno-chemiczny w bielnictwie, drukowaniu tkanin i farbiarstwie. Z drugiej strony przewrót w przędzalnictwie bawełnianem spowodował wynalezienie „ginu“, maszyny do oddzielania włókien bawełny od jej nasion; dopiero ten wynalazek uczynił możliwą produkcję bawełny na wielką skalę, zgodnie z dzisiejszemi potrzebami[395]. Ale przewrót w sposobie produkcji przemysłu i rolnictwa z kolei czynił niezbędnem przekształcenie warunków ogólnych społecznego procesu produkcji, a zwłaszcza środków komunikacji i transportu. Środki komunikacji i transportu w społeczeństwie, którego osią, że użyję wyrażenia Fouriera[396], były drobne rolnictwo wraz ze swym ubocznym przemysłem domowym oraz rzemiosło miejskie, nie mogły już bynajmniej zaspokoić potrzeb produkcji w okresie rękodzielniczym z jego rozwiniętym podziałem pracy społecznej), z jego skupieniem robotników i środków pracy i z jego rynkami kolonjalnemi; to też istotnie uległy przewrotowi. Podobnie środki transportu i komunikacji, odziedziczone po okresie rękodzielniczym, stały się niebawem nieznośnemi pętami dla wielkiego przemysłu z jego gorączkowym pośpiechem i masową skalą produkcji, z jego ciągłem przerzucaniem mas kapitału i mas robotniczych z jednej dziedziny produkcji do drugiej i z jego świeżo stworzonemi światowemi stosunkami rynkowemi. To też, pomijając już zupełne przekształcenie budowy okrętów żaglowych, dostosowano stopniowo komunikację i transport do wielkoprzemysłowego trybu produkcji zapomocą całego systemu parostatków rzecznych, kolei żelaznych, parowej żeglugi morskiej, telegrafu i t. p. Ale olbrzymie ilości żelaza, które trzeba było teraz przekuwać, spawać, krajać, świdrować i kształtować, wymagały z kolei potężnych maszyn, których wytwarzanie było niedostępne dla rękodzielniczej budowy maszyn.
Musiał więc wielki przemysł ostatecznie zawładnąć właściwym sobie środkiem produkcji, samą maszyną, i przejść do maszynowego wytwarzania maszyn. Dopiero na tej drodze stworzył on sobie odpowiednią podstawę techniczną i stanął na własnych nogach. W istocie, wraz ze wzrostem produkcji maszynowej w pierwszych dziesięcioleciach 19-go wieku maszyna ogarnęła stopniowo fabrykację maszyn narzędziowych. Ale dopiero w ostatnich dziesięcioleciach [przed. r. 1867] budowa kolei na wielką skalę i parowa żegluga morska powołały do życia cyklopiczne [olbrzymie] maszyny do budowy pierwszych motorów.
Najistotniejszym warunkiem produkcyjnym maszynowej fabrykacji maszyn było znalezienie motoru, zdolnego dostarczać siłę w ilości żądanej, a zarazem dającego się dowolnie regulować. Taki motor istniał już w postaci maszyny parowej. Ale chodziło zarazem o to, aby wytwarzać maszynowo formy ściśle geometryczne, niezbędne dla oddzielnych części maszyn, jak linję, równię, krąg, cylinder, stożek i kulę. Henryk Maudsley rozwiązał to zagadnienie w pierwszem dziesięcioleciu wieku 19-go zapomocą Wynalezionego przez siebie slide rest [suportu], niebawem przekształconego w automatyczny i w tej postaci przeniesionego z tokarni, dla której był pierwotnie przeznaczony, na inne maszyny konstrukcyjne. Ten przyrząd mechaniczny nie zastępuje żadnego określonego narzędzia, lecz samą dłoń ludzką, która nadaje materjałowi pracy, naprzykład żelazu, żądaną formę, nastawiając, przymierzając i skierowując w odpowiedni sposób ostrze narzędzi tnących i t. p. W ten sposób udało się owe części maszyn o kształtach geometrycznych „wytwarzać z taką łatwością, dokładnością i szybkością, jakiej największe nawet doświadczenie nagromadzone nie mogłoby udzielić dłoni najbieglejszego robotnika“[397].
Jeżeli przejdziemy teraz do rozpatrywania tej części maszyn, używanych przy budowle maszyn, które stanowią, właściwe maszyny narzędziowe, to zobaczymy znowu narzędzie rzemieślnicze, choć wyolbrzymione do bajecznych niemal rozmiarów. Naprzykład czynna bezpośrednio część wiertarki mechanicznej jest to olbrzymi Wierdak, poruszany przez maszynę parową, i z kolei niezbędny do wytwarzania cylindrów dla wielkich maszyn parowych i dla pras hydraulicznych. Podobnie tokarnia mechaniczna jest odtworzeniem w olbrzymiej skali zwykłej tokarki pedałowej, heblarka jest żelaznym cieślą, obrabiającym żelazo temi samemi narzędziami, któremu cieśla obrabia drzewo, narzędzie, które w stoczni londyńskiej tnie płyty, wygląda jak brzytwa olbrzyma; narzędzie maszyny, która kraje żelazo, jak nożyczki krawieckie sukno, ma kształt nożyc potwornej wielkości; wreszcie młot parowy jest zwykłym młotem, lecz takiej wagi, że sam Thor nie mógłby go dźwignąć[398]. Jeden naprzykład z tych młotów parowych, będących wynalazkiem Nasmytha, waży z górą 6 tonn i pada prostopadle z wysokości 7 stóp na kowadło, ważące 36 tonn. Młot ten z łatwością kruszy na miał blok granitowy i równie dobrze wbija gwoździk w kawałek miękkiego drzewa zapomocą szeregu lekkich kolejnych uderzeń[399].
Środek pracy znajduje w maszynie taką postać swego bytu materjalnego, jaka wymaga, aby siłę człowieka zastąpiły siły przyrody, a rutynę, opartą na doświadczeniu — świadome stosowanie wiedzy przyrodniczej. W rękodzielnictwie rozczłonkowanie społecznego procesu pracy jest czysto subjektywnem [osobowem] połączeniem robotników cząstkowych; w wielkim przemyśle zespół maszyn jest całkiem objektywnym [rzeczowym] organizmem produkcji, który dla robotnika, jest danym zgóry, gotowym, materjalnym warunkiem produkcji. W kooperacji prostej i nawet w kooperacji, zróżniczkowanej przez podział pracy, wypieranie robotnika pojedynczego przez robotnika uspołecznionego jest jeszcze w mniejszym lub większym stopniu grą wypadku. Maszyna natomiast, z niewielu wyjątkami, o których będzie mowa później, jest czynna tylko jako narzędzie pracy, bezpośrednio uspołecznionej, czyli wspólnej. Kooperacyjny charakter procesu pracy staje się więc obecnie koniecznością techniczną, podyktowaną przez naturę samego środka, pracy.
Widzieliśmy, że siły wytwórcze, powstające z kooperacji i z podziału pracy, nic nie kosztują kapitalisty. Są to siły przyrodzone pracy społecznej. Nic go też nie kosztują siły przyrody, wprzęgane do procesów produkcyjnych, jak woda, para i t. d. Ale jak człowiekowi potrzebne są płuca do oddychania, tak potrzeba mu również „tworu ręki ludzkiej“ dla produkcyjnego spożywania sił przyrody. Musi mieć koło wodne, aby korzystać z siły poruszającej wody; musi mieć maszynę parową, aby wyzyskać prężność pary. Z nauką sprawy stoją zupełnie tak samo, jak z siłami przyrody. Prawo o odchyleniu igły magnetycznej w polu działania prądu elektrycznego, lub prawo, że prąd elektryczny, przebiegający dokoła sztaby żelaznej, wzbudza w niej magnetyzm — nazajutrz po odkryciu nie kosztują już ani szeląga[400]. Lecz eksploatacja tych praw w dziedzinie telegrafu i t. p. wymaga kosztownego i rozległego aparatu. Widzieliśmy już, że maszyna bynajmniej nie wypiera narzędzia. Nikłe narzędzie organizmu ludzkiego rośnie w liczbę i objętość, gdy staje się narzędziem mechanizmu, stworzonego przez człowieka. Kapitał każe teraz robotnikowi pracować już nie narzędziem ręcznem, lecz maszyną, która sama wprawia w ruch swe narzędzia. Chociaż więc jest rzeczą jasną na pierwszy rzut oka, że wielki przemysł, wprzęgając do procesu produkcji potężne siły przyrody i wiedzę przyrodniczą, musi podnosić nadzwyczajnie siłę wytwórczą pracy, to jednak nie jest również oczywiste, czy to wzmożenie siły wytwórczej nie jest z drugiej strony okupione większym wydatkiem pracy[401] — Maszyna nie stwarza wartości, jak zresztą nie stwarza jej żadna inna część składowa kapitału stałego, ale swą własną wartość przenosi na produkt, którego wytwarzaniu służy. W tym stopniu, w którym sama ma wartość, a więc Wartość tę przenosi na wytwór, staje się jedną z części składowych wartości wytworu. Zamiast potaniać, podraża go w stosunku do swej własnej wartości. A rzecz oczywista, że maszyna, oraz r