<<< Dane tekstu >>>
Autor Homer
Tytuł Odysseja
Wydawca nakładem tłómacza
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia Leona Paszkowskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Siemieński
Tytuł orygin. Ὀδύσσεια
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
HOMER.
ODYSSEJA.
PRZEKŁAD
LUCYANA SIEMIEŃSKIEGO.
W KRAKOWIE
W DRUKARNI LEONA PASZKOWSKIEGO
pod zarządem Józefa Łakocińskiego.
1873.


NAKŁADEM AUTORA.


Trois mille ans ont passé sur la cendre d’Homère
Et depuis trois mille ans Homère respecté
Est jeune encor de gloire et d’immortalité.

Chénier.




O HOMERZE I ODYSSEI.

I.

W dalekiéj starożytności, na jakie dwanaście wieków przed Chrystusem, stał się wielki wypadek; a chociaż baśń i legenda osnuły go jak pajęczyną, niemniéj był on rzeczywistym, historycznym.
Wypadkiem tym była wyprawa Greków na Troję, miasto leżące na brzegu azyatyckim.
Powodem do wojny, jak przypuszczają, mogły być wzajemne uroszczenia dwóch potężnych rodów królewskich: z jednej strony Atrydowie czychali na państwo Priama, niegdyś posiadane przez ich dziada Tantala; z drugiej dom trojański ostrzył sobie zęby na Greków o to, że niegdyś pod wodzą Herkulesa najechali Ilion i złamali potęgę Laomedona. Tak więc wrzała obopólna stara nienawiść, do której zapewne się mięszał i handlowy interes; szło tu może więcéj o wolną żeglugę na morzu egejskiem, niż o dawne dynastyczne krzywdy.
Porwanie Heleny posłużyło, ile się zdaje, za pozór do tych olbrzymich zapasów, co pociągnęły całą Grecyę, podzieloną na mnóstwo udzielnych państewek tak na stałym lądzie jak na wyspach, że się wszystkie rzuciły jak jeden człowiek, żeby się zwalić na Ilion. Zadziwiającą byłaby ta jednolitość interesu państwowego w tak rozdrobionym organizmie, gdyby żądza łupów, jak pragnienie sławy, nie wchodziły w tę grę, która pod murami bogatego miasta zgromadziła tyle plemion greckich. Dziesięć lat trwające oblężenie, skończyło się upadkiem grodu Priama. — Azyatyckie pobojowisko, widownia tylu bohatyrskich dzieł, tylu zgonów, wygniotło niezatarte piętno we wspomnieniach ludu. Długie oczekiwanie powrotu z wyprawy, smutek osieroconych rodzin, gwałty popełniane w nieobecności królów i władyków, wieści krążące o nich w formie legendy, nareszcie chwała dokonanego zwycięstwa spadająca na Grecyę — wszystko to stało się podaniem, i spuścizną sławy dla następnych pokoleń. — Przez parę wieków o niczem zapewne nie mówiono, tylko o boju pod murami Ilionu i o bohatyrstwie wodzów i wojowników; a każda rodzina, której ojciec, dziad lub pradziad należał do tej wyprawy, czuła się spadkobierczynią chwały krwią i męstwem nabytej. Coś podobnego przyniosły dla wieków średnich wojny krzyżowe, kiedy dziś jeszcze, potomkowie krzyżowców, uważają szlachectwo swoje za klejnot najczystszej wody. — Ofiara mienia, krwi i życia, owocuje przez długie wieki i opromienia potomków.
Odległość czasów, skłonność do cudownych zmyśleń wrodzona Grekom, nadała olbrzymie rozmiary tej wojnie; a z podań przechowywanych u ognisk domowych wysnute legendy, złożyły się na całość dziwnie urozmaiconą i zajmującą. Bardzo więc rzecz prosta, że przedmiot obchodzący tak żywo mieszkańców każdego zakątka Grecyi, nie mógł być obojętnym dla pieśni; wszystko tu bowiem pędziło natchnienie do sławienia bohatyrów i ich czynów; tém więcéj, że sami bohatyrowie, jak to widzimy w Iliadzie, składali pieśni wojenne. Achilles siedząc w namiocie przegrywa na cytarze i śpiewa zapewne jaki świeży czyn bohaterski. Później za przykładem bohatyrów-lutnistów znaleźli się wędrowni piewcy i roznosili pieśni po kraju, podobnie jak to praktykowali w bliższych nas czasach serbscy gęślarze. Z tych ułamków stworzył dopiero całość jeniusz, znający dzieje swego kraju, wsłuchany w podania, obeznany z miejscowością Grecyi, zentuzyazmowany chwałą przodków i obdarzony świętym ogniem poezyi.
Tym jeniuszem był Homer.

II.

Zkąd on się wziął ten Homer? Byłaż to rzeczywista czy zmyślona postać? — Czy to nazwisko nosiło wielu, czy tylko jeden? Ileżto najróżnorodniejszych domysłów o jego osobie, o wieku, w którym żył, o nazwisku, o źródłach do jego kreacyi i o sposobach tworzenia! — O nim da się powiedzieć: Tradidit mundum disputationibus eorum. Bibliotekiby napełnić temi komentarzami, scholiami, naśladowaniami, amplifikacyami, rozprawami filologicznemi, historycznemi, medycznemi nawet, do których Homer dostarczył wątku uczonym — i jeszcze możnaby napisać sto tomów, żeby tylko zdać sprawę z tego, co o nim tak starożytni jak nowożytni popisali. Tymczasem tyle pytań zostaje jeszcze do rozstrzygnienia.
Azaliż dwie wielkie epopeje znane pod nazwiskiem homerowych, obie są jego dziełem? Odysseja niejestże o setkę lat młodszą od Iliady? Czy urywkowe aoidów (ἀοιδοἱ) pieśni, zebrane przez późniejszych poetów, i zlane w całość, nie są pierwotnym materyałem tych epopei? Będąż one wiernym wizerunkiem zdarzeń dokonanych w bohatyrskich wiekach, czy symbolicznem i mistycznem przedstawieniem sił natury w walce ze sobą, prostą alegoryą kosmogoniczną? Zkądże się biorą te uderzające podobieństwa między Mahabaratą i Ramayaną a epopejami homerycznemi? W tych wszystkich pierwotnych utworach wszędzie mowa o jakiejś porwanej Helenie, o szalonym Achillu i o długim szeregu klęsk i nieszczęść wynikających z jednej i tejsamej okoliczności. — Czyżby to nie świadczyło przeciw prawdzie historycznej faktów i nie przekonywało zarazem, że wszystkie te poemata ściśle wiążą się z teogonią, a nie z historyą? — Takie zagadki stawiają sobie co chwila uczeni — a tymczasem erudycya i wyobraźnia błąka się po tych labiryntach rozumowań bez oparcia, hipotez mglistych, wątpliwych pewników i zwodniczych zestawień.
Zostawiając na boku subtelne zacieki, które jeszcze nie doprowadziły do rozwiązania ciągle nastręczających się wątpliwości, trzymajmy się tego co on sam mówi i co o nim starożytność podała. Podług niéj Homer istniał, urodził się w parę wieków po wojnie trojańskiej w Jonii, jak to widać z dyalektu jońskiego użytego szczególniéj w Odyssei i z dokładnej charakterystyki téj części Grecyi, tak co do instytucyi, jak obyczajów, jak również co do najściśléj opisanych miejscowości.
Taka była powszechna opinia, utrzymująca się w świecie uczonym, kiedy pod koniec XVIII wieku wszczął się ów sławny spór o autentyczność osoby i poematów homerowych. Jeszcze w XVII stóleciu włoski filozof Vico rzucił kilka wątpliwości o istnieniu Homera i jedności jemu przyznawanych poematów; lecz dopiero sławny profesor uniwersytetu Halskiego, Fryderyk-August Wolf zagłębiając się w tych zagadkach, z całą bystrością jeniuszu popartego ogromną erudycyą, podniósł sztandar literackiego buntu, przeciw wszystkiemu, co o tych epopejach dotąd prawiono. O ile punkt wyjścia jego miał ze sobą wiele prawdy, o tyle konkluzya wydaje się być paradoksalną.
Zdanie Wolfa szeroko i uczenie rozwinięte w jego sławnych: Prolegomena ad Homerum, sive de operum homericorum prisca et genuina forma, variisque mutationibus Halis. Sax. 1795 — daje się streścić w tych słowach: »Za czasów Homera pismo zaledwo było znane, nie mogło zatem służyć do napisania takiej rozciągłości poematów, jak Iliada i Odysseja; gdy zatem autor nie mógł użyć pisma, więc tylko z pamięci podawano je sobie, aż dopóki Pizystrat nie kazał je zebrać i spisać. Liczne rapsodye, z których składają się te epopeje, nie są czem innem, tylko pieśniami narodowemi opiewającemi jeden i tensam wypadek; a pieśni te w rozmaitych powstające czasach, krytyka umiała w końcu powiązać ze sobą i nadać im skończoną całość. Słowem, tak Iliada, jak Odysseja, każda z osobna wykazują mnóstwo sprzeczności dowodzących najoczywiściej, że nie są i nie mogą być dziełem jednego człowieka«.
Co do tego, że Homer nie znał użytku pisma, można zgodzić się najzupełniej z Wolfem. Zdanie to znajduje potwierdzenie w dzisiejszej analizie wersyfikacyi homerycznej, gdzie spotykają się mnogie nieregularności i licencye, niedające się inaczej wytłumaczyć, tylko, że pieśni te przechowywały się w pamięci pieśniarzy, a nie na piśmie. Niemniej uderza każdego mnogość tych niezgodności, jakie Wolf wytyka; co wszystko wzięte razem, pozwala przypuszczać u twórcy Iliady i Odyssei brak sztuki pisarskiej i niedbałość w unikaniu przeciwieństw. Niedoskonałości te niekoniecznie naprowadzają na twierdzenie, aby każda z tych epopei nie miała być dziełem jednego człowieka, lecz zlepkiem luźnych pieśni. Naprzód co do zdania profesora halskiego, jakoby tak długie poemata nie dały się stworzyć bez pisma i bez pisma przechować — przekonano się na wielu przykładach, że wyćwiczona pamięć zdolną jest oddać tę samą usługę, co książka; gęślarze serbscy recytowali po kilkanaście tysięcy wierszy, a hinduzka Ramayana licząca ich czterdzieści tysięcy, nie dostała się do naszych czasów za pomocą pisma.
Mógł więc śpiewak Iliady jak Odyssei, złożyć je z pamięci, a rapsodowie wyuczyć się od niego i roznosić po Grecyi, wulgaryzując je, jak żywe książki. — Sprzeczności znachodzone w tych poematach, nie świadczą też przeciw ich pochodzeniu od jednego twórcy. — Były one u starożytnych śpiewane częściowo, w oderwanych ustępach, a w takim razie zdarzało się nieraz rapsodom, którzy sami bywali poetami, robić dodatki z własnej głowy, stosownie do słuchaczy, jakich mieli, lub do miejscowości, aby swoją pieśnią bardziej zainteresować. Nieobchodziło ich zapewne, że przez to popsują utwór poety; szło im bowiem głównie o połechtanie miłości własnej słuchaczów, na czem zyskiwał ich osobisty interes. — Tą, a nie inną drogą powstały te liczne wtręty, jakimi przepełnione są obie epopeje; te są a nie inne sprzeczności w nich napotykane, za które trudno robić odpowiedzialnym pierwotnego autora. — Jakimże sposobem da się z tego wyprowadzić wniosek, że poemata te są zlepkiem różnych pieśni pochodzących od ludzi różniących się talentem i żyjących w rozmaitych czasach? W cóżby się obróciła tradycya przechowywana w Grecyi od niepamiętnych wieków, a przypisująca autorstwo ich Homerowi? — Tradycya, która w czasach niepiśmiennych, musiała mieć moc i znaczenie, równające się religijnej świętości? Dla czegóżby Pizystrat — a to argument niedopogardzenia — chciał Homerowi przypisywać autorstwo poematów, gdyby tradycya ciągle utrzymująca się, nie mówiła za tem? Dla czegóż Pizystrat, gdyby te poemata były tylko zbiorem mnóstwa oderwanych pieśni, widział potrzebę zlania ich w jedną całość, tworzącą epos, i przyznanie jej autorstwa Homerowi? Dla czegóż nakoniec — i to jest dość przekonywające — Arystoteles, ten niezrównany badacz, umysł ogarniający szerokie horyzonty, a przy tem taki metodyczny, przyjął bez targu tradycyę o Homerze, a nie postrzegł, że te poemata są dziełem wielu poetów? Gdyby podobny pomysł istniał w jego epoce, nawet w formie tradycyi, czyżby o nim nie wiedział, a wiedząc, nienapomknął?
Trudno jest niepowołać się na te powagi bliższe wieków bohaterskich, niż nasze; i mające żywszy interes dla tej przeszłości, niż my go mieć możemy. — Zresztą jak można za pomocą systematu Wolfa wytłumaczyć tę jedność organiczną, jaka panuje tak w Iliadzie jak i w Odyssei? Jedność ta, choć ją lekceważą, istnieje przecież w sposób bardzo uderzający, pomimo tu i owdzie nastręczających się sprzeczności, które przecież nie z winy głównego twórcy powstały, jak rzekliśmy wyżéj. Każdy czytelnik z dobrą wiarą przekona się, że od początku do końca, wszystko w cudowny sposób wiąże się z sobą tak w Iliadzie jak w Odyssei. Wypadki rodzą się jedne z drugich; cała akcya zmierza ku jednemu celowi; charaktery utrzymane od początku do końca z taką ścisłością, że ani jedno słówko niewykracza poza krańce najdoskonalszego konturu. — Wreszcie sam wybór bohatyra, około którego wszystko się obraca, jak światy koło słońca, najoczywiściéj dowodzi, że wyobrażenie o nim mógł mieć tylko jeden tworzyciel, a nie kilku, lub kilkunastu ludzi w różnych czasach i miejscach żyjących, którzyby nic niewiedząc o sobie, jeden i ten sam przedmiot częściowo obrabiali. — Przypuścić coś podobnego, byłoby niedorzecznością, tem więcéj, że w nowszych czasach mieliśmy próbki tych utworów składanych, czy to romansów, czy dramatów — i jakiż owoc tej zbiorowéj pracy? — najczęściéj miernota, lub płód całkiem poroniony.
Są więc bardzo gruntowne powody do obstawania za osobistością Homera. — Choćby milczały źródłowe wiadomości, to mówią własne jego dzieła.

III.

Dzisiejsze badania oparte na studyach porównawczych, co do tworzenia się epopei w innych bliższych nas wiekach i narodach, mają o wiele jaśniejszy pogląd na homeryczny sposób tworzenia; głównie zaś rozpatrzenie się w samej Odyssei, naprowadza na tę drogę prawdopodobnéj pewności.
Wieki bohatyrskie Grecyi dostarczały obfitego źródła dla pieśni, mianowicie oblężenie Troi i powrót z wyprawy. Każdy z bohatyrów biorących udział w téj wojnie stawał się przedmiotem niewyczerpanych powieści i legend, bujnie zakwitających na tle tak bogatej fantazyi, jaką się odznaczało plemię helleńskie. Z tych więc legend żyjących we wszystkich ustach, poezya która zazwyczaj stoi przy kolebce każdego spółeczeńskiego zawiązku, korzystała z tych motywów — znaleźli się piewcy gminni, którzy je roznosili z miejsca na miejsce.
O tych wędrownych piewcach, czyli aoidach, daje najlepsze wyobrażenie jedyny dokument: Odysseja. Trzeba nam poznać się z nimi, aby zrozumieć, jakie mieli znaczenie w spółeczeństwie i z jakich materyałów mogła powstać właściwa epos.
Takiego aojdę Femiosa widzimy najpierw na dworze Penelopy żony Odyssejsa, jak rad nie rad musi śpiewać tłuszczy zalotników godujących i hulających cudzym kosztem; nawet ci rozpustnicy nie mogą się obejść bez pieśniarza, gdyż »pieśń i taniec są biesiady koroną«. Podobnież król Feaków Alkinoos, aby uczcić swego gościa Odyssejsa, wyprawia biesiadę, na którą sprasza co najprzedniejsze władyki i kniazie — ale mu niedość tego, gdyż mówi:

Przyzwać mi pieśniarza
Demodoka; pieśń jego cudnie się wyraża
I weseli; on serce z Boga ma natchnione.

Posłuszny rozkazowi króla keryx, przyprowadza aojdę.

wszedł pieśniarz wesołej zabawy
Muzy kochanek, dobrem i złem obdarzony
Bo mu wzrok wziąwszy, dała śpiew pieszczony.

Keryx czyli herold sadza go w krześle pod filarem, na którym zawiesza jego formingę i stawia przed nim jadło i napitek.

A gdy się już do syta napili, najedli, (goście)
Muza piewcę natchnęła sławić cnych heroi;
Więc z pieśni która słynie aż do nieb podwoi
Wybrał spór Odyssejsa z Achillem Pelidą.

Zwykły to był obyczaj w bohatyrskich wiekach, że gdy się nasycono jadłem, brano się do kielichów i wtenczas pieśniarz brał do rąk formingę i wtórując na niej, pieśń zawodził. Pieśniarz umiejący cudne rzeczy opowiadać o sprawach ludzkich i boskich, wybierał z nich to, co mu do myśli przypadło, lub o co prosili słuchacze.
Aojda występuje nietylko przy biesiadach królów i władyków. Sam Femios powiada o sobie: że »śpiewa bogom i ludziom«, to jest bogom na uroczystych obchodach, a ludziom przy biesiadach i gdziekolwiek tłumniej zbiorą się. Femiosa spotykamy w Itace; Demodoka na Scheryi wyspie Feaków — atoli aojdowie nie trzymali się jednego miejsca, lecz przeciągali od dworu do dworu; wzywano ich także i zapraszano na domowe uroczystości; bez aojdy nieudałaby się żadna zabawa. W tejto myśli Odyssejs każe powiedzieć Demodokowi:

Gdzie tylko ludzie zamieszkują
Pieśniarzy cześć otacza, wszyscy ich miłują
Bo to Muzy uczniowie i jej ulubieńce.

Zawód piewców jest boski i święty — oni głoszą cześć Bóstw nieśmiertelnych i bohatyrów przeszłości — oni zostają pod wyłączną opieką Bogów i dla tego człowiek poważa ich i nieśmie najmniejszej zrobić im krzywdy. — Kiedy Femios rzuca się do nóg Odyssejsowi zapamiętale mordującemu zalotników, jakich zastał w swoim domu, w ten sposób do niego przemawia:

Odyssie! proszę cię za sobą —
Niezabijaj mię! Sambyś okrył się żałobą,
Gdybyś zabił pieśniarza, co ludzie i Bogi
Opiewał. —

Królowie mieli w aojdach swoich przyjaciół i powierników. Ażeby mieć wyobrażenie, jaką w nich pokładali ufność — dowód na królu Agamemnonie, który wyprawiając się na Troję, dał za opiekuna małżonce swojej Klitemnestrze takiego domowego aojdę. Póki ta pani miała go przy sobie, póty nie zeszła z drogi cnoty małżeńskiej; lecz gdy Egist porwał go i wywiózł na wyspę samotną, nieoparła się pokusom zwodziciela.
To nam wszystko pokazuje, jak wysokie stanowisko w spółeczeństwie zajmowali aojdowie; oni bowiem w pieśniach swych rozszerzali uczucia religijne i pojęcia moralne. Powołanie kapłana i aojdy mięszało się prawie ze sobą. Poezya miała wpływ przeważny na umysły i przez nią, można powiedzieć, szerzył się duch cywilizacyjny.
Zapewne ci aojdowie stali na różnym stopniu doskonałości, odpowiednio do darów natury: jedni wygłaszali znane już pieśni, tworzone przez bohatyrów, jak Achilles — inni ze siebie snuli, jak ów Femios, który powiada:

»Jam samouk; Bóg wszczepił dar drogi
W moją duszę« —

Niema wątpliwości, że ci aojdowie składali tylko krótsze pieśni, do których wątek brali z podań i legend powszechnie znanych i krążących w gminie, przez co dla słuchaczów żadna pieśń nie była oderwaną i luźną, lecz się wiązała z całością podania, które jej służyło oraz za komentarz. I tak Femios śpiewa wobec biesiadujących zalotników o żałosnym powrocie Achiwów po dokonanem zburzeniu Troi; Demodokos znowu opiewa spór Achillesa z Odyssejsem o sposób prowadzenia wojny; niemniej ów fortel z drewnianym koniem, za pomocą którego wzięto gród Pryama. Widać z tego, że jak jeden, tak drugi śpiewali urywki z wojny trojańskiej będącej przedmiotem powszechnego zajęcia.

Azali nie téj pieśni słuchamy najchętniéj,
Co czemsiś nowem w sercu słuchacza odtętni?

Homer zatem miał poprzedników w tych wędrownych pieśniarzach, aojdach — miał gotowy materyał w rozlicznych ułamkach pieśni. Jeniusz wielkiego poety stopił te części, aby odlać całość pełną organicznej jedności i niespożytości bronzu, przeniknionego ciepłem życia, które niewystyga po trzydziestu wiekach zmian, przeobrażeń i ruin....
Sam język poetyczny, jaki mamy w Homerze, już pokazuje, przez ile przechodził prób i mozołów. Język nieimprowizuje się nigdy, lecz się tworzy, zbogaca, wyrabia, doskonali pracą pokoleń. — Ażeby jakiekolwiek słowo lub wyrażenie się przyjętem było, potrzeba powszechnej zgody co do jego znaczenia, wartości i odcieniów; a to niemoże być ani dziełem jednej chwili, ani dziełem jednego człowieka, lecz wieków i narodu. Język poezyi, nie jest wyjątkiem w tym ogólnym prawidle. Użyty przez niektórych, zwraca się do wszystkich; a zatem potrzebuje być od razu zrozumiałym; a im więcej bogactw rozwija, tem bardziéj stwierdza, po ilu poprzednikach wziął spuściznę. Język bowiem ma także swoje dzieciństwo, bełkotanie, młodość i starość. Przypuścić zatem, żeby taki język i taka epopeja jak homeryczna miały od razu wystrzelić, jak Minerwa z mózgu Jowisza, potrzebaby również przypuścić, że umysły współczesne opiewanym zdarzeniom, stały na tej samej wysokości, czego trudno dowieść, jeniusz bowiem ludu, jak jeniusz poety ma swoje warunki, których przekroczyć niemoże.
Rozwój więc epopei greckiéj, był ten a nie inny, że z powieści ludowéj, utworzyły się drobniejsze pieśni, a z tych dopiero powstała epos, której twórcą był Homer; czy zaś Iliada i Odysseja są dziełem jednego i tego samego Homera, to inne pytanie. Dzisiejsze badania niektórych hellenistów, wychodzących z innego punktu widzenia, dostrzegły różnicę kilku stóleci między utworzeniem Iliady a Odyssei.

IV.

Znakomity hellenista, Emil Bournouf, który zwiedził Grecyę z Homerem w ręku, szukając rozwiązania tylu zagadek w kraju poety — powiada, że lubo bliższe rozpatrzenie się w obu epopejach przypisywanych Homerowi nie wskazuje na wielką różnicę wieków i miejsc w których powstały, ani że dyalekt eolski przeważnie panuje w Iliadzie, a joński w Odyssei — to mimo tego zachodzi między jedną a drugą daleko głębsza różnica w pojęciach. W Iliadzie nader rzadko przychodzą wyrażenia się oderwane, należące do wyobrażeń ogólnych, gdy w Odyssei spotykają się bardzo często, jak o tem przekona pierwszy lepszy słownik. Również i widownia zdarzeń niekoniecznieby dowodziła, że oba te poemata urodziły się w stronach oddalonych od siebie; pozornie nie widać różnicy; atoli, gdy weźmiemy na uwagę, że jeżeli opis jakiej miejscowości jest ściśle dokładny i dobrze scharakteryzowany, to samo już dowodzi, że poeta tam był i zżył się z okolicą; nawzajem, jeżeli opisuje ogólnikowo, niepewnymi rysami — że poeta poznał kraj tylko w przelocie; jeżeli zaś pokaże się całkiem mylny opis — znak, że tam niebył, że na niego niepatrzył; a nareszcie, jeżeli go zrobi fantastycznym — dowód, że go zna tylko z posłuchu, z kłamliwych opowiadań. — Owóż opierając się na tym praktycznym pewniku poeta Iliady zupełnie niezna stron śródziemnego morza tak południowych jak zachodnich; sama Grecya nawet mało dostarcza dokładnych opisów; miejsca jej oznaczone są po większej części epitetami ogólnikowemi. Opisy zaś brzegów Azyi mniejszej, wzdłuż morza egejskiego, oddane są z szczegółową znajomością miejsca; co daje pewność, że poeta przebywał tam czas długi. To samo stosuje się i do opisu Troi. »Zwiedzałem z Iliadą w ręku — powiada Bournouf tę sławną równinę; a to, co mówi poemat o Ilionie, o okolicy, o źródłach, rzekach, wzgórkach, mogiłach, o płaskim brzegu, o przystani zamkniętej dwoma przylądkami, o Tenedzie, o oddalonych wierzchołkach Imbrosu i o Samotrace, zgadza się zupełnie z miejscowością.«
Iliada stworzoną była na brzegach Azyi mniejszej.
Lubo większa część krajów, które zwiedził Odyssejs, należy do rzędu bajecznych, lub leżących na krańcach ówczesnej żeglugi; jak wyspa Eola, Kalipsy, Kirki, Heliosa; jak ziemia Kiklopów, Kimeryów, Eea — to w liczbie krajów rzeczywistych, takie, co są najlepiéj opisane w Iliadzie, zupełnie nieznanemi są w Odyssei, gdzie Bosfor wzięty jest za jedno z cieśniną sycylijską; a błękitne skały u wnijścia na morze czarne, ze Scyllą i Charybdą. — Olimp opisany w Iliadzie takim jakim jest rzeczywiście, przedstawia się w Odyssei jak góra idealna, niewiedzieć gdzie leżąca, i do niczego niepodobna. Natomiast autor jej zna Grecyę, Teby, Beocyę, Parnas; widać, że zwiedził Peloponez, albowiem całe pobrzeże zachodnie opisuje najdokładniej, równie jak wyspy, a między temi i Itakę, to ognisko całej akcyi zawartej w poemacie. Wiele za tem mówi, że Odysseja utworzoną została w zachodniej Grecyi.
Do tego samego dochodzi się wniosku, jeżeli w jednym i drugim poemacie przypatrzymy się porównaniom, czyli tym ustępom, gdzie poeta odzywa się sam od siebie do swoich słuchaczów i wskazuje im na przedmioty tak jemu jak im najpoufalsze. W tym punkcie widać najoczywistszą różnicę. — Porównania najczęściéj powtarzające się w Iliadzie, odnoszą się do lwa, zwierza azyatyckiego, a całkiem obcego Europie w bieżącym okresie geologicznym. Lew ciągle występuje tam i służy za przedmiot do porównań; uderza on na trzody spuszczając się na równiny, aby tam zabijać woły i owce; robią na niego polowania i obławy w różny sposób znany poecie i jego słuchaczom. Polują także na jelenia, dzika, wilka, tura, lamparta i panterę; tych ostatnich ojczyzną, jest Azya. — Nareszcie w dwudziestej pierwszej pieśni mowa jest o szarańczy zjawiającej się i dziś bardzo często na stronie azyatyckiej, a całkiem nieznanej w Grecyi i na jej wyspach. — Przeciwnie w Odyssei niespotkasz się ani z lwem, ani z ostrowidzem, ani z panterą, lampartem, lub szarańczą. O lwie zaledwo kilka razy jest wzmianka i to w bardzo ogólnikowem, jakby konwencyonalnem porównaniu.
Jeżeli zatem Iliada jest Azyi mniejszej, a Odysseja poematem wysp jońskich — tedy przestrzeń oddzielająca jednę i drugą stronę, gdy zważymy ówczesny stan żeglugi, była dla Greków niezmierną, coby pokazywało, że twórca Iliady nie był oraz twórcą Odyssei.
Różnica dat wydaje się być niemniejszą. Niemamy jak wiadomo, żadnej historycznej pewności o powstaniu tych dwóch poematów. Można je téż posuwać lub cofać dowolnie w przestrzeni kilku stóleci. Ażeby więc tę zagadkę jako tako rozwiązać, wypada zastanowić się nad treścią i charakterem obu epopei i porównać je z sobą. Pod tym względem uderzające są różnice. Niemały musiał to być przeciąg czasu, kiedy bogowie zmienili swoją naturę, postać i miejsce pobytu. W dawniejszej Iliadzie, Pallas-Atene jest wojenną i gwałtowną niewiastą; za jej hełmem i oszczepem kryją się tłumy wojowników; Ares wojowniczy i niecierpiany samym krzykiem swoim powala całe wojska; Hefajstos, choć chromy i śmieszny, ale słynie siłą; małżonka jego Charis, czysta i piękna. Bóstwa te mieszkają razem na Olimpie, rzeczywistej górze w Bitynii, będącej ostatnim wierzchołkiem w ogromnym łańcuchu gór azyatyckich ciągnącym się od Himalaji. Dynastya tych bogów nie jest jeszcze w porządku; żadne bóstwo niema swego odrębnego wydziału na świecie: i tak: Pozejdon nie uznaje zwierzchnictwa Zewsa; a stare Tytany ciągle rej wodzą na dworze niebieskim. Jakież za to odmiany widzimy w Odyssei: Zews stał się już panem udzielnym; bóstwa uznają jego władzę; w Olimpie panuje spokój — a gruba natura dawniejszych bóstw złagodniała, przeobraziła się w coś idealniejszego: Pallas-Atene pełna spokoju, pogody, rozumu; Hefajstos wyszlachetniał; małżonka jego rozpustna i przeniewiercza Afrodyte; Tytany znikli całkiem; a bogowie zamieszkują jakiś fantastyczny Olimp zawieszony kędyś ponad obłokami »gdzie wiatr nie wieje i śnieg nie pruszy«.
Obyczaje ludzi w Iliadzie są grube i dzikie, każdy tam idzie za swoim instynktem, temperamentem, namiętnością; bohatyrowie łają się najgrubszemi słowy; o prawach małżeńskich nie mają żadnego wyobrażenia, każdy ma kilka kobiet nie licząc tej, którą w domu zostawił; niewiasta cenioną jest nie w miarę wartości moralnéj, lecz podług urody lub biegłości w ręcznych robotach. W Odyssei, życie o wiele wykwintniejsze, jak to widzimy w obrazie pałacu Alkinoosa; jaka tam uprzejmość, ogłada w uczuciach i obyczajach, widać, że spółeczeństwo znacznie postępiło w cywilizacyi; już nawet zbytek tu i owdzie przegląda. W Iliadzie niema ani jednej niewiasty, któraby mogła równać się z Penelopą, Aretą lub Nauzykaą. Wszystkie one jaśnieją urokiem cnoty.
Cały organizm spółeczny przeobraził się do niepoznania w Odyssei. Iliada na wskróś jest feudalną; lud nic nie znaczy, niewidać go nawet; — król Priam ma nad nim moc nieograniczoną, wycina go kiedy chce i depcze. Kniazie i władycy równi między sobą, niezawiśli na swych udziałach, nikomu niezdają rachunku i używają władzy nadanéj sobie od Zewsa. Drobni ci królikowie stoją pod naczelnictwem Agamemnona, pasterza królów, który im jest równy, oni zaś powołali go na hetmana wojsk ciągnących na Troję. — Inaczej się ma w Odyssei; króle tam rządzą opierając się na ludzie; lud bowiem bywa powoływany we wszystkich wypadkach na wiecę; ma swoją własność, stanowi daniny, głos jego nie jest obojętny. Telemach, któremu dokuczył zajazd zalotników do ręki jego matki, grozi im, że się powoła na sąd ludu. Nakoniec ideał króla owego czasu najlepiéj odmalowany w 19 pieśni:

....Sława twa stropu nieb dosięże
Jak tego króla, co cześć bogom korną składa,
Co licznym ludem dzielnych mężów włada,
I sprawiedliwość pełni. Jemu ziemia czarna
Rodzi owoc; pszeniczne i jęczmienne ziarna;
Pomnaża trzody; morze ryb daje do syta;
Pod mądrym panem ludu pomyślność zakwita.

Nic podobnego niespotyka się w Iliadzie.
Aby lepiéj wykazać i uzupełnić te różnice, wszyscy niemal królowie heroicznego okresu, niewyłączając samego Menelaosa, bawią się handlem. W Iliadzie niema mowy o handlu; woły zastępują monetę; handel morski prawie żaden. Prowadzą go tylko narody wschodnie, o których panują najpotworniejsze wyobrażenia. Przeciwnie w Odyssei, południowe kraje morza śródziemnego nawiedzane są przez Greków, utrzymujących ciągły ruch między Kretą a Egiptem, gdzie spotykają się z kupcami i piratami, a z Fenicyanami wchodzą w stosunki handlowe, aczkolwiek mają ich za oszustów. W 14 pieśni Odyssei natrafiamy na ustęp, który najlepiéj maluje ducha handlowego i korsarskiego ówczesnych Greków. Zresztą przedmiotem handlu zaczynają być różne towary, mianowicie drogie kruszce, których zamiana i przewóz nastręczają żegludze znaczne korzyści.
Z tych wskazówek można aż nadto się przekonać, że każdy z tych poematów należy do innego wieku. Stan społeczny Iliady, widzimy niezmiernie zmodyfikowany w Odyssei, bo chociaż w jednéj i drugiéj niemal te same osoby występują na scenę i tylko ich lat dwadzieścia przedziela od siebie, niemniéj jednak epoka utworzenia ostatniéj, o wiele jest późniejszą. Kiedy nazwisko aoida, który złożył Iliadę, zatarło się w pamięci ludzkiéj, bardzo prawdopodobnie nazwisko Homera, właściwego twórcy późniejszéj Odyssei, przeniesione zostało i na Iliadę.
W saméj kompozycyi widać, jaką drogą układał się materyał w jednéj i drugiéj. W Iliadzie dość było powiązać ze sobą pieśni wojenne, pierwotnie wyśpiewane przez samych bohatyrów z pod Troi, lub wkrótce ułożone po tej wyprawie — dość było je porządkiem powiązać, a niektóre rozszerzyć dodatkami — a epos złożyła się sama przez się; jedność bowiem działania leżała w samym przedmiocie. Wszystko skupiało się około Troi i jej zdobycia. — Gdy kolej przyszła na Odysseję, już element epiczny bardzo urósł i rozwinął się. W miejsce opowieści idącej w kierunku prostym, gdzie wypadki następując po sobie w porządku chronologicznym, mogą w siebie wcielać najróżnorodniejsze ustępy, jak wielka rzeka, która przyjmuje drobne strumienie — zrodził się prawdziwy poemat, noszący cechę świetnej i zupełnej kompozycyi. — Wypadki nie snują się jednym ciągiem; lecz się krzyżują, rozbiegają, aby znów się złączyć — scenerya przerzucana z miejsca na miejsce łamie porządek chronologiczny, i to właśnie ma urok i robi wrażenie, jak w najlepszym dramacie; nareszcie cała ta barwna rozmaitość wypadków powikłanych z sobą, kończy się ostatecznem rozwiązaniem, które czytelnikowi niezostawia już nic do życzenia. Odysseja jest zatem najstarożytniejszym romansem przygód na lądzie i morzu; widzimy w niéj nietylko inne wyobrażenia teogoniczne, lecz pewien postęp cywilizacyi w życiu domowem i publicznem — co ją wyróżnia od wojennych pieśni Iliady; a tém samém wskazuje na daleko późniejsze pochodzenie. Zawsze jednak i jeden i drugi poemat, niemógł wyjść, jak z jednej piersi, lecz zapewne nie tej samej. Czy nazwę Homera nosił twórca Iliady, czy Odyssei, i czy po pierwszym wziął drugi, czy drugi po pierwszym spuściznę — rzecz niedorozstrzygnięcia — tembardziéj, że obie epopeje, w kształcie, w jakim je dziś widzimy, przeszły już przez ręce alexandryjskich gramatykarzy, które mogły im dodać wiele ogłady, lecz oraz i zetrzeć z nich ową patynę starożytności, po któréj łatwiejby było poznać różnicę wieku jednej i drugiej epopei; w tym zaś stanie odmłodzenia, językowe różnice zniknąć musiały.


V.

Kolebką Odyssei jest Itaka. Wyśpiewać ją mógł tylko ten, co się urodził w Itace, zżył się z nią i znał każdą skałę, pieczarę, dolinkę, ścieżkę, drzewo, niemal każdy kamyk.... Niewiem, czy jest jaki inny poemat w poetycznej literaturze, któryby tak był związany z miejscowością, jak Odysseja, co pozwalałoby się domyślać, że tego poetę coś więcéj łączyło z tą wyspą, niż, że się na niéj urodził, lub przebywał. Był snać inny, głębszy jeszcze duchowy związek; coś jak wspomnienia bohaterskiej przeszłości, żywe podania, które go obwijały w swoje włókna, robiły spadkobiercą minionej sławy. Gdyby nie ten stosunek wewnętrzny, czyliż wyobraźnia jego niestworzyłaby sobie piękniejszej sceneryi, niż ten skalisty ostrówek, który raz tylko odegrał rolę w pamięci ludzkiej. Była więc potężniejsza od wyobraźni rzeczywistość; i ta przykuła go do tej skały..... Śpiewak przygód króla tułacza nieczułże się związany z nim ściślejszym węzłem, niż że mu posłużył za temat do kompozycyi? Ta predylekcya dla jednej miejscowości; ta ważność, jaką chciał nadać śladom każdego kroku bohatyra swego — dowodzą nie już artystycznego rozlubowania się, lecz tej gorącej miłości, której siedlisko nie w fantazyi, a we krwi serca.
Zagadka ta, nasuwa się każdemu, kto dziś po tylu wiekach wczyta się w Odysseję. Trapiła ona niepomału i starożytnych, silących się odgadnąć jej autora. Gdy dociekliwość erudytów aleksandryjskich czuła się bezsilną, a spory siedmiu miast o kolebkę Homera nic nierozstrzygały — uciekano się nawet do tajemnic wyroczni. Imperator Hadryan pytał delfickiej Pythonissy o autora Iliady i Odyssei? — kapłanka odpowiedziała, że był rodem z Itaki, a synem Telemacha i Epikasty córki Nestora. (Certamen Hom. et Hesiodi). Dodaje autor certaminu, że na powagę wyroczni delfickiej można się spuścić. Jakkolwiek mimo tego zaręczenia dowód ten dałby się odnieść do kategoryi dowodów branych z magnetyzmu lub spirytyzmu — niemniej pokazuje, że i starożytni odgadywali w śpiewaku Odyssei jakieś bliższe powinowactwo z Itaką i jéj królem, niżby takowe znaleść się mogło w wędrownym aoidzie.
Lecz dajmy pokój tej jednej jeszcze hipotezie przybywającej do tylu innych — a poszukajmy śladów rzeczywistości na tej wysepce, która do dziś przechowała topografię Odyssei, tak dalece, że w towarzystwie poematu mógłbyś się oryentować, jak z Bedekerem w ręku.
Jest to zdanie sławnego podróżnika i lingwisty Henryka Schliemana (Itaque-le Peloponèse-Troie. Paris, 1869) — on nam powie, jakie ślady odnalazł, i jak dalece tekst homeryczny zgadza się z tem, co na gruncie zostało.
Wszyscy podróżnicy i archeologowie zgadzają się na jedno, że dzisiejsza Theaki, jedna z wysp Jońskich, jest homeryczną Itaką — parę Niemców jak Spohn i Völker uważają ją za poetyczną fikcyę a zaprzeczając osobistości Homera, trzeba było w konsekwencyi i temu zaprzeczyć.
Niemyli się p. Bowen (Ithaca in 1850) gdy mówi, że w całym świecie niema takiego miejsca, jak Itaka, gdzieby wspomnienia starożytnej klassyczności były tak żywe i tak czyste. Skalista wysepka ukryła się w cieniu zaraz po wieku, w którym żył jéj mitologiczny bohater, i taką została po trzech tysiącach lat. Każdy pagórek — mówi Schliemann — każde źródełko, każdy gaik oliwny, powiada tu o Homerze i Odyssei — i jednym skokiem przeniesieni jesteśmy w wieki bohaterskiéj Grecyi.
Przenieśmy się i my wraz z Schliemanem na Itakę, od którego jednak pożyczamy parę tylko szczególnych ustępów, mających odpowiedzieć naszemu założeniu.
Podróżny obrawszy dzisiejsze miasteczko Vathy za punkt środkowy swoich wycieczek po wyspie, zaczął od zwiedzenia małej przystani leżącej u stóp Nejonu, a będącej częścią wielkiego golfu Molo. Przystań ta to homeryczny port Forkisa (forkinos limen). — Tutaj to żeglarze Feaccy, odwożący Odyssa ze Scheryi (Korfu) wysadzili go śpiącego na ląd i złożyli wraz ze skarbami na wybrzeżu, a potem przenieśli je pod drzewo oliwne stojące na uboczu. Ustęp ten brzmi w XIII pieśni Odyssei:

Pod Forkisa, morskiego starucha, wezwaniem
Jest tam przystań w Itace; dwie groźne opoki
Sterczą u wniścia, niby wrota tej zatoki
Odpierające fale, które burza pędzi
W przystań; więc też u cichej wybrzeża krawędzi
Niecumowanych łodzi stoi rząd spokojny.
Wyżej gdzie brzeg, tam rośnie oliwnik w liść strojny;
Jest i ciemna pieczara oliwnika blisko,
Boginiek, Najadami zwanych, w niej siedlisko.
Wewnątrz dzbany i garnki dwóuszne tam stoją,
Pszczoły w nich robią miody, jak w ulach się roją....
Są i narzędzia tkackie, kamienne warsztaty
Bogińki purpurowe na nich dzieją szaty.
Środkiem bije zdrój żywy; po bokach dwa wchody:
Jeden północny ludziom służy do wygody;
Od południa — ten święty: stopa śmiertelnika
Przestąpić go niemoże — bogom się odmyka.

W tę przystań przewoźnikom znaną, łódź gdy wpadła
Rozpędzona, połową tułowu aż siadła
Na brzegu, tak ją parła wioslarzy tych siła;
Teraz gdy z ław drużyna na brzeg wyskoczyła,

Nuże Odyssa dźwigać z nawy na pościeli
Purpurowych kobierców, prześcieradeł bieli
I złożywszy na piasku w snie pogrążonego
Znosiła potem dary zebrane dla niego
Przez feackie panięta z natchnienia Ateny.
Więc pod pniem oliwnika sprzęt niemałej ceny
Złożono podal drogi, by kto przechodzący
Nie wziął czego, nim Odyss przebudzi się śpiący.

Miejscowość z taką dokładnością opisana w powyższym ustępie, że nie można się pomylić; zaraz bowiem w pierwszym rzucie oka, widzisz wyskakujące dwie skały, pochylone nad wnijściem do tejże zatoczki; a tuż na spadzistym boku Nejonu, o jakie sześćdziesiąt łokci nad zwierciadłem morza, pokazuje się pieczara Boginiek, która ma rzeczywiście od północy naturą utworzony wchód trzy łokcie wysoki, pół szeroki; od strony zaś południowej okrągły otwór, szeroki na łokieć, przez który tylko Bogowie mogli wchodzić, gdyż jaskinia w tem miejscu ma więcej, niż dwadzieścia łokci głębokości.
»Pieczara wewnątrz zupełnie ciemna — pisze podróżny — ale przewodnik mój zapalił chrósty i mogłem ją dobrze obejrzeć. — Okrągła, ma ze dwadzieścia łokci średnicy. Znalazłem ślady wykutych wschodów w skale: jakiś ołtarz zrujnowany, a ze sklepienia zwieszały się sople stalaktytów, w których dziwacznych kształtach wyobraźnia mogła poznawać dzbany, amfory i narzędzia tkackie, któremi bogińki tkały purpurowe szaty. W tej grocie Odyssejs za radą Pallady, zakopał skarby, któremi go obdarzył król Feaków Alkinoos.«
Znaleźć zamek Odyssejsa, wchodziło w zadanie które sobie zrobił archeolog. Szukał go na górze Aetos, i rzeczywiście znalazł na niej ruiny kamieni z gruba obrobionych, mających dwa łokcie długości i tyleż prawie szerokości, konstrukcyi cyklopejskiej. Ruiny te wieszają się na załamanych pochyłościach góry. Dopiero na samym szczycie odkrył miejsce płaskie, na pięćdziesiąt łokci długie, na czterdzieści szerokie, na którem mógł stać pałac Odyssejsa, taki, jak go opisuje Homer, to jest okazały kilkopiętrowy z dziedzińcem. Przecież Odyssej mówi do Eumeja (Odyss. XVII.)

Zaprawdę jakże pyszne Odyssa zamczysko!
Zaraz poznać; od innych gmachów się odznacza;
Izba piątrzy się izbą, dziedziniec otacza
Mur blankowany, mocne drzwi podwójne w bramie;
Nie łatwoby je zdobyć mogło ludzkie ramię.

Zamek przyozdobiały wysokie kolumny (O. XIX.) Około stołu w wielkiéj izbie zasiadało sto ośmiu zalotników; oprócz tego służyło ośm służebnic, keryx i pieśniarz (O. XV). Zamek był ὑψηλός wysoki, z wyniosłem sklepieniem ὑψερεφης, słowem ogromny ὑψύροφος.

Przed laty piędziesięciu kilku, inny podróżnik Anglik W. Gell (Ithaca, Argolis and Itineraries 1813—1819), zdjął był plan zamku odyssowego, taki jak go tu widzimy. Część murów dającą się rozeznać wśród kupy kamieni, oznaczył liniami pełnemi, linie zaś kropkowane ponakreślał podług rozkładu zabudowań opisanych w Homerze. — Tym sposobem złożył się cały zamek. Otaczał go mur zewnętrzny, jak to widać ze szczątków tu i owdzie zachowanych, i z podmurowań tworzących niegdyś taras. Za tym okalającym murem ciągnął się zapewne ów pierwszy dziedziniec, z tą kupą gnoju opisaną przez Homera, gdzie wylęgała się nierogacizna, i siedziały gęsi, gdzie wierny a stary stróż domu, poznawszy dawnego pana, życie zakończył. (Od. pieśń XVII.) Z tego pierwszego dziedzińca prowadziła hucząca brama a) na podłużny wewnętrzny dziedziniec b.) Tu zazwyczaj pastuchy Melanthios i Filetios przypędzali na stół idące kozy i woły. W środku stał ołtarz poświęcony Zewsowi c), była tam i cysterna d), którą Gell odkrył. Znalazł ją także i Schlieman. Z lewej strony, jak na planie widzimy leżały mieszkania dla mężczyzn e), a po prawej dla kobiet f), oddzielone od tamtych w ten sposób, że dziewki siedzące w izbach swoich nic nie widziały, ani słyszały, kiedy mordowano zalotników Penelopy, a sama Penelopa podczas tej rzezi, używała snu nieprzerwanego. Na przeciwnej stronie od bramy, jak się można domyślać, leżała wielka izba g), w której zbierali się mężczyźni; tu się odprawiały biesiady zalotników — tu była główna widownia całego dramatu Odyssei. Wniście do niéj od dziedzińca prowadziło przez drzwi »o cyprysowych odrzwiach« h), które musiały mieć wschody i być wyniesione nad poziom, kiedy Odyssejsa zająwszy je ze swymi pomocnikami, z tego panującego stanowiska posyłał mordercze strzały na zalotników, i wszelki odwrót im przeciął. — W głębi tej izby ku lewicy były wschodki prowadzące do zbrojowni. Izba ta musiała być nader obszerną, kiedy stu ośmiu zalotników wraz ze służbą mogło się w niej pomieścić. Taki gmach wymagał słupów podpierających powałę — a jak się z niektórych napomknień domyślano, przynajmniéj jednego ogromnego słupa, który służył także za miejsce do opierania oszczepów. Słup ten i powała były drewniane, i okopcone, z powodu, że tam zakładano ognisko, i że w nocy świecono łuczywem. O oknach niema wzmianki; lecz zdaje się, że pod samym pułapem w górze były otwory, któremi światło wpadało, a dym wychodził. Podłogę zastępywało coś nakształt naszego bruku; bo przecież z posadzki kamiennej, nie powstałby tak ogromny kurz podczas zabijania zalotników, ani byłoby tyle zachodu przy wyczyszczeniu izby po onej rzezi.
Zwraca jeszcze uwagę ślad okrągłej wieży, który na planie widzimy i). Są w Odyssei napomknięcia »o wysoko sklepionej obszernej komorze«, gdzie chowano złoto i miedź, toż szaty; a naczynia gliniane z oliwą i winem poopierane stały o ścianę (Od. I.) Jest to zatem ten sam lamus czy skarbiec (Od. XXII) »najdalej leżący« gdzie przechowywały się różne kosztowne sprzęty, misternie działane, a oraz groźny ów łuk z kołczanem, który Odyssejs otrzymał w darze od Ifitosa.
W tych tedy ruinach, z których Gell odgadł rozkład zamku Odyssejsa, stósownie do opisu jaki znalazł w Homerze, robił Schlieman swoje poszukiwania. Skopano wszystko gdzie było choć trochę ziemi, a takie miejsca są tam rzadkie na wygładzonym kamiennym pokładzie. Zdobycz archeologiczna okazała się dość skąpą; jeżeli co było wybrali inni. On jednakże nie odstraszał się, i kiedy sam okopywał nożem ziemię około głazu mającego kształt kulisty, napadł na kilkanaście drobnych popielnic, lecz kształtnych a nawet ozdobionych w malowane figurki; powiada on że chociaż wiek z którego te popielnice pochodzą, trudny do oznaczenia, jednakowoż ma je za dawniejsze od najstarszych kumejskich, zachowanych w muzeum neapolitańskiem, i dodaje w archeologicznym zachwycie: »kto wie czy moich pięć popielnic nie mieści prochów Odyssejsa, Penelopy lub ich potomstwa?«
Uradowany z tej zdobyczy, a wycieńczony kopaniem, posilił się kawałkiem suchego chleba, winem i wodą — śniadanie to warte było najwspanialszej biesiady; pożywał je bowiem w dziedzińcu odysseuszowego zamku, a może i na tem samem miejscu, gdzie król-tułacz płakał, kiedy go poznał po dwudziestu latach wierny pies Argos, i zdechł przy jego nogach, a gdzie boski pastuch Eumej te sławne wiersze powiedział:

Zews wszechmocny obdziera człowieka z połowy
Cnej poczciwości, odkąd ten bierze okowy. (Od. XVIII.)

Sama tradycya do dziś utrzymująca się nazywa te ruiny na górze Aetos: Kastron Odysseos (Zamkiem Odyssejsa.)
Najważniejszem odkryciem jakie zrobił, było znalezienie drogi miejscami kutej w skale, sześć łokci szerokiej, która z zamku wiodła do dawnej stolicy, nieleżącej bynajmniej w dolinie Polis, jak chcą niektórzy, opierając się na tem nazwisku, lecz na pochyłości pobliższej góry, zwanej dziś Palea-Moschata. Dolina Polis leży nad brzegiem morskim otoczona górami; a więc wychodząc z miasta trzebaby się było piąć pod górę; tymczasem homeryczna stolica musiała leżyć na górze, kiedy Odyssejs z Telemachem i dwoma niewolnikami »spuszczali się« (kateban) z miasta (Od. XXIV.) Oprócz tego winnica znana jako pole Laertesa άγρος Λαέρτον odległa jest od Polis na dwie mile; przeciwnie od Palea-Moschata leży tylko ćwierć milki. Widzimy w Homerze, że Odyssejs z towarzyszami prędko dostaje się z miasta do winnicy Laertesa, gdy z Polis nie mógłby w tak krótkim czasie przebyć tej przestrzeni. Ani wątpić, że stolica nie mogła być tak oddaloną od Zamku, i że leżała w pobliżu; to jest na pochyłości góry Palea-Moschata.
Sprawdziwszy wiele innych miejsc, tak jak je tekst homeryczny podaje, udał się Schlieman w południową stronę Itaki do źródła Aretuzy. Wypływa ono u stóp pięćdziesięcio łokciowej, pionowej skały zwanej »korax« (kruk.) Ani wątpić, że dawniej źródło biło to potężnie i obficie, bo wyżłobiło parów na jakie czterdzieści łokci szeroki, który się ciągnie do samego morza, odległego na pół ćwierci mili.
W XIII pieśni Odyssei taka jest wzmianka o Koraxie i Aretuzie:

Znajdziesz go jak sam pasie trzodę świń niemałą
U źródła Aretuzy pod Koraxu skałą
Gdzie jest smakowna żołądź, źródło czarnej wody,
Po której obrastają w słoninkę te trzody.

Położenie źródła od północy zamkniętego skałą Koraxu, od południa stromą pochyłością ciągnącą się do morza, niepozwala przypuścić, aby trzoda miała się paść tuż u źródła: miejsce to bowiem na pastwisko nieodpowiednie. Natomiast zaraz za Koraxem, o sto kilkanaście kroków nad powierzchnią morza, jest połonina równa i żyzna, opasana skalistym wałem, i tam — mówi podróżnik — znajduje się ruina, w której odkryłem ślady dziesięciu osobnych, leżących obok siebie, małych zabudowań z płytów kamiennych, z gruba ociosanych. Trzy takie budyneczki były wykute w skale; o kilkanaście kroków dalej, znalazłem ślady budynku większego, bo wzdłuż i szerz mającego po dwadzieścia parę łokci.»
Były to obory, a raczej chlewy pastucha Eumeja, który sobie zbudował mieszkanie i dwanaście chlewów postawił. Folwark ten nie mógł stać gdzieindziej, gdyż w całej okolicy nie znajdzie kawałka tak równego gruntu, jak ta połonina; zresztą, samo jej położenie odpowiada temu, co Homer mówi, że koszary Eumeja »leżały w miejscu widocznem dokoła», to jest na wyżynie. Znać tu ślady konstrukcyi cyklopejskiej, w owych dwunastu chlewach opisanych w Odyssei (XIV)

W środku zagrody chlewów dwanaście zbudował
Jeden przy drugim, i tam na noc trzodę chował;
Pięćdziesiąt ryjów w każdej zamykał oborze,
A same to maciory; samce spią na dworze.

Z tej to połoniny ciągnie się pochyły grunt aż do wądołu, którym Aretuza wpada do morza; tędy zapewne rano i wieczór pędzono trzodę do źródła. Ze wzmianek w Homerze, pokazuje się, że Eumej żołędzią karmił swoją nierogaciznę; były więc niegdyś i dąbrowy na Itace, — dziś, ani śladu tego drzewa: jeden oliwnik został i ten choruje.
Tyle co do miejscowości; a co do mieszkańców — znalazł ich nasz podróżnik w stanie starożytnej prostoty; są szczerzy i uczciwi, pobożni, zachowujący czystość obyczajów; gościnni i miłosierni, przytem żywi i pracowici, schludni i zabiegliwi. W wysokim stopniu obdarzeni zdrowym rozsądkiem i bystrością umysłu, odziedziczyli te dwa przymioty po wielkim przodku Odysseuszu, a po Penelopie, czystość nieskażoną; cudzołoztwo jest u nich zbrodnią równającą się ojcobójstwu. Czytać i pisać zaledwie umie pięćdziesiąty, za to bystrym umysłem chwyta wszystko w powietrzu.
Miłość ojczyzny, której wzorem był Odyssejs przenoszący powrót do biednej swej wyspy, nad nieśmiertelność, jaką przyrzekała mu bogini Kalipsa, jeżeliby się wyrzekł powrotu do domu, — ta sama miłość ożywia dzisiejszych Itaczan; każdy z nich dumny, że się na tej skale urodził; a nie ma prawie rodziny, żeby córka nie miała imienia Penelopy, a syn Telemacha.
Mieszkanie każdego wieśniaka przypomina tu starożytne wieki klasyczne, i zaraz na myśl przychodzi ten ustęp Odyssei, gdzie poeta maluje zagrodę pastucha Eumeja, jakby podług tego tradycyonalnego wzoru każdy się zabudowywał.

Zastał go, jak na progu siedział, śród zagrody
Obszernej, zbudowanej dla trzodnej wygody
Na wyżynie, z kąd patrzy, naokół widziana.
Wybudował ją pastuch pod niebytność pana,
Bez wiedzy Laertesa, bez pani rozkazu —
Wzniósł mury, ogrom głazu stosując do głazu;
Otarnił; a wanczosy w koło dębowemi
Obwiódł, jeden przy drugim wbijając do ziemi....

I dziś obejścia wieśniacze stoją na miejscach wyniosłych. Przed chatą dziedziniec obwiedziony murem pokładzionych jedne na drugie kamieni i płotem gęsto w ziemię wbitych ostrokołów, na wierzchu tego ogrodzenia pozatykane gałęzie tarniny.
Od czasów heroicznych niezaszła żadna zmiana w mieszkaniu wieśniaka tej wyspy.
Schliemann, znajduje inne jeszcze podobieństwa. »Ilekroć — mówi on — zbliżałem się do obejść wiejskich leżących na osobności, czy to, by kupić winogron, lub napić się wody, zawsze opadała mię zgraja psów. — Trafiało się nieraz, że je odpędzałem ciskając kamieńmi lub grożąc kijem, ale pewnego razu tak mię opadły i tak nacierały zajadle, że zwykłe środki obrony, na nic się nieprzydały. Nuż krzyczeć gwałtu, ale mój przewodnik został gdzieś daleko, a w chacie nikogo niebyło. W tem położeniu krytycznem przypomniałem sobie ten sposób, jakiego użył Odysseusz, opadnięty od psów Eumeja:

Wnet Odyssejsa czujne sobaki postrzegły
I szczekając opadły; lecz on, człek przebiegły
Odrazu siadł na ziemi, kij na bok odłożył.

Poszedłem tedy za przykładem mądrego króla i przycupłem do ziemi, a cztery psy zażarte, lubo ciągle szczekały, przestały na mnie się rzucać. — Gdy nadszedł gospodarz chaty, siwy staruszek, psy zupełnie się uspokoiły; a on zaczął mię przepraszać, że te psy nigdy nieszczekają na okolicznych mieszkańców, a to dopiero pierwszy raz za jego pamięci zdarzyło się, że obcy człowiek do tej chaty zawitał.
Gdym mu zrobił uwagę: po co trzyma taką psiarnię, co żre najmniej za dwóch parobków — odrzekł prawie z oburzeniem, że zawsze tyle psów trzymał jego ojciec, dziad i wszyscy przodkowie aż do Telemacha, Odyssejsa i Penelopy, i że sam gotówby głodu przycierpieć, niż się pozbawić jednego z tych wiernych domowników.
Widać z tego drobnego rysu, od jak niepamiętnych czasów przechowuje się ta tradycya u mieszkańców Itaki.
W ogóle lud ten prosty i ubogi, niezmiernie jest wrażliwym na urok poezyi; raz zasmakowawszy w pięknościach Odyssei, której ustępy Schlieman czytał w oryginale, a po nowogrecku objaśniał wieśniakom, często aż do uprzykrzenia, domagali się od niego tej przyjemności, której trudno było odmówić, gdy widział entuzyazm słuchającej gromadki. Jednę z takich scen opisuje; a ta mu się przytrafiła w »winnicy Laertesa» do której przybywszy z niemałem utrudzeniem, usiadł sobie i zaczął odczytywać XXIV pieśń Odyssei, mającą z tą miejscowością tak ścisły związek. »Jeżeli zjawienie się obcej twarzy — mówi on — obudzało ciekawość w stolicy Itaki, to nierównie większą na wsi. Zaledwie siadłem i otworzyłem książkę, otoczyła mię ludność wioski, zadając tysiączne pytania. Żeby się od natrętnych uwolnić, zacząłem im głośno recytować XXIV pieśń Odyssei od 205 do 412 wiersza, dołączając wiersz w wiersz tłomaczenie nowogreckie. Nieopisany zapał ogarnął ich, kiedy usłyszeli w dźwięcznym języku Homera, języku ich sławnych naddziadów żyjących przed trzydziestu wiekami, opis nędz i tęsknic starego króla Laertesa, doznanych w tem samem miejscu, gdzieśmy się byli zgromadzili, i opis tej niézrównanej radości, kiedy w tem samem miejscu ujrzał syna po dwudziestoletnim rozłączeniu się, syna ukochanego Odyssejsa, którego miał już za straconego na zawsze. Oczy słuchaczów napełniły się łzami; a kiedym skończył, mężczyzni, kobiety i dzieci, wszystko to zaczęło mię ściskać powtarzając: Wielką nam sprawiłeś radość, dziękujemy ci serdecznie! — poczem porwali mię i zanieśli w tryumfie do wsi, gdzie każdy na wyprzody chciał mię ugościć. — Słowem, niechciano mię puścić dopóki nieprzyrzekłem, że będę u nich z powrotem.»
Nietylko miejsca same dają świadectwo o Odyssei, że jest rzeczywistością; lecz i w ludziach, mieszkańcach tej wyspy odzywa się echo starej tej pieśni, jakby na potwierdzenie, że tylko syn tej ziemi mógł ją wyśpiewać. Dzisiejsza Theaki jest żywą do Odyssei illustracyą.

VI.

Na zakończenie wypada tu powiedzieć tak o celu niniejszego przekładu klasycznego poety, jak o sposobie w jakim takowe wykonanem zostało.
Co do pierwszego: uważałem za bardzo ważne zadanie, powrót do tradycyi w literaturze. Tradycya bowiem poniosła szwank niemały ze strony nowszej generacyi pisarzy, którzy na tem zdają się zakładać oryginalność, aby zerwać z przeszłością mającą uznanie wszystkich wieków i wszystkich cywilizacyj, co tem więcej zadziwia i mięsza, że się to dzieje w epoce dotkniętej niemocą prawdziwej twórczości. Kaprys i wymysł niesforny, niemogą się przecież liczyć do darów twórczych; są tylko ich surogatem. — Lecz obok tego zerwania z tradycyą, lub też dworowania: że bez niej obejść się można w obozie pisarskim; wieje również przeciwny wiatr między rzeszą profanów, silną liczebnie, a zatem ważącą na szali opinii pospolitej. — Kto dziś, mówiąc o systemie nauk dla młodzieży, nieodzywa się z przekonaniem dowiedzionego pewnika, że starożytne języki i literatury, są tylko czasu stratą, i niepożytecznem zajęciem, które w późniejszym wieku nieznajduje zastosowania i pożytecznej praktyki, z wyjątkiem dla niewielu specyalistów, oddających się tym naukom. — Gdyby pogląd ten utylitarny chciał ściśle być konsekwentnym, odrzuciłby na tej samej zasadzie i inne rodzaje nauk, jak: historyę, z której tak mało ludzi umie korzystać; jak jeografię, bez której obejść się można przy kolejach żelaznych; jak astronomię, bo coż nas fenomena natury obchodzą, kiedy się odbywają bez naszego współdziałania? Słowem, historyę, kosmografię i tyle innych umiejętności możnaby wyrugować z planu nauk, doliczając w to i naukę poznania siebie, filozofię; bo czyliż wszystkie funkcye życia zwierzęcego nieodbywają się u nas swoim porządkiem bez naszej wiedzy?.... Logika utylitarności praktycznej dziś tak często zalecanej, do tego prowadzi; a przecież nad pożyteczność materyalną, do której wszystko radzibyśmy dziś odnosić, jest inna jeszcze, wyższego rzędu, zaczynająca się tam, gdzie się kończą obowiązki życia domowego i publicznego, obowiązki pewnego stanu lub profesyi. Spełnisz je, to zostaną ci inne względem siebie samego. Przecież nienadarmo Bóg nas obdarzył umysłem zdolnym do wiedzy i czucia, chciwym poznania prawdy i piękna; owoż gwoli uprawy tych władz umysłu, niezbędnem jest nabycie różnorodnych wiadomości, wznoszących człowieka ponad poziom i ciasny zakres jednej chlebodajnej nauki. Klassycyzm, któremu winniśmy nowożytną cywilizacyę, miałbyż dla nas być już nieużytecznym i nieprodukcyjnym? Bynajmniej — studya literatur i języków starożytnych obudzają pewne współzawodnictwo w językach i literaturach dzisiejszych, przypuszczając nas do obcowania z tymi wybornymi umysłami, które zaszczyt ludzkości przyniosły, a które żyją po tylu wiekach; co więcej, kto się na nich ćwiczy wyrabia w sobie trafność, zdobywa szeroki widnokrąg, przenikliwość, jędrną siłę, wyższy polot, słowem doskonali w sobie narzędzie myślenia, a tem samem usposabia się do wszystkich zawodów.... Odżywić te skarby, w których mieści się tyle poezyi, tyle piękna, tyle mądrości, tyle światła zwiastującego te prawdy, jakie miały zajaśnić w pełni objawienia — lekceważyć tę wspaniałą przedmowę ludzką do Ewanielii, jak się wyraził jeden z najpotężniejszych myślicieli wieku, byłoby to prawdziwem wykolejeniem się z tego toru tradycyi, na jakim umysł ludzki porobił największe zdobycze.
Tradycya więc klasyczna, choćby, jak jej przeczono, istnieje dla nas nietylko w zbiorze dzieł godnych pamięci po bibliotekach, lecz w znacznej części w prawodawstwie, w instytucyach, obyczajach, w spadkowem naszem wychowaniu, i niemal życiu codziennem; istnieje ona, że tak powiem, w zasadach rozumu i kultury, które wnikły w społeczeństwo i niejako wymodelowały jego charakter. Nasuwa się też pytanie — jakiby był stan kultury naszych społeczeństw, gdyby nigdy nieistniała Grecya, lub żeby arcydzieła jej jeniuszu znikły były pod ciężarem rzymskiego ramienia? — Czyżby pierwszorzędne narody europejskie potrafiły się wznieść na skali twórczości i uprawy literatury, wyżej od innych narodów starożytnych, nim je owiało ożywcze tchnienie helleńskie? — Pytanie to otwiera szerokie pole do rozmyślań.
Roztrząsając tę zagadkę z różnych punktów, powołując się na tysiączne przykłady, przychodzi się do przekonania, że nigdy niemielibyśmy tego, co mamy w dziale literatury, tak my, jak inni, gdyby bój pod Maratonem wypadł był na szkodę Grecyi, a ona ujarzmiona, na miazgę starta, nie doczekała się już wieku Peryklesa. Spuścizna bowiem po jej nieśmiertelnych jońskich piewcach, byłaby może z nią się rozwiała i znikła z pamięci, bez tego czynnika i ogniska, jakim były Ateny.
Rzym jest najwymowniejszą odpowiedzią na powyższe pytanie. Patrzmy do jakiej to doszedł on potęgi politycznej, jak wszystko to dojrzało w tem ogromnem państwie — jacy hetmani, politycy, dyplomaci, administratorowie, juryści! — a tylko jednej rzeczy tam niema, czegoś, coby zasługiwało na nazwę literatury — dopiero trzeba im było zdobyć Helladę, ażeby jej święty płomień i czar pięknoty przeniknął ich, natchnął unieśmiertelniającą poezyą.... Bez tego byliby przeszli przez historyę bez rozgłosu. Niedarmo mówi Horacy:

I wprzód heroje bywali niezwykli —
Ale zstąpiwszy do ciemnej otchłani
Swoich poetów niemając, znikli
Nieznani, nieopłakani.

Ileż to innych narodów i plemion, z wyjątkiem helleńskiego, znalazło się w położeniu podobnem do Rzymian. Same z siebie, cóż wydały? Oto kilka dźwięków szorstkich i dzikich, co wystarczały w życiu pod sklepieniem lasu, lub na stepie.... Były to pieśni urwane, proste, nieokreślone i niekształtne, zbyt bliskie ziemi lub chmur. — Wprawdzie na północy tworzą się i powstają ludy a mają pieśni wojenne, obrzędowe, mają swoje legendy i mitologię. Któżby śmiał zaprzeczyć im daru poezyi? — atoli ta o ile odrębniejsza charakterem o tyle mniej jest ogólnie uznaną i humanitarną. — Dziś stało się niemal pewnikiem, że wszystkie te ludy co się kolejno odrywały od pnia azyatyckiego, mają między sobą powinowactwo rodowe; plemie aryjskie ma w ogóle we krwi coś szlachetnego; piętno godności człowieczej nosi na czole, atoli w licznej tej rodzinie, jedna jej gałąź odznacza się dziwnemi darami nieba jakby do kolebki tego plemienia opiekuńczy jeniusz włożył dar pieśni, harmonii, miary i doskonałości.... Zaczyna tworzyć i odrazu stoją przed nami takie szlachetne urocze postacie, jak Nausikaa, Penelopa, Arete, Helena, Antygona, Ifigenia.... Cala ludzkość przyznała się do nich; i wszędzie, gdzie doszły, wymogły dla siebie cześć te ideały niewieście....
Zbierzmy w jedną wiązkę produkcye ludowe północy i południa, czy się tam zrodził aby jeden kwiatek coby mógł współzawodniczyć z tym wieńcem nieśmiertelnych kreacyj?
Nie ma żadnej przesady w tem wyjaśnieniu piękności helleńskiej; zresztą nieodosobniam jej, lecz puszczając w ruch, widzę jej ożywcze działanie i dla tego przyznaję jej tak wielkie zalety. Roma, ta wojenna, prawnicza Roma, ledwo dotknęła się jej złotej gałązki, przeobraża się.... lekka, skrzydlata dusza Grecyi przenika ją, a mieszając się z czerstwym i zdrowym rozsądkiem tych wyrachowanych polityków i żołnierzy, wydała w drugiem czy trzeciem pokoleniu szereg jeniuszów i wybornych talentów przypadających na złoty wiek Augusta. Przez tych samych Rzymian dusza ta skrzydlata, ta iskra, ten pyłek ognisty cywilizacyi, nie przestał działać zapładniająco w stanowczych chwilach historyi. Cała literatura rycerska na południu wystrzela niespodziewanie z tego pyłku wiatrem naniesionego gdzieś od brzegów Hellady. Starożytność chrześciańska wielce uboga i niedoskonała pod względem sztuki literackiej, jak znów pod moralnym, wyższa nad wszystko, naraz okryła się najwonniejszym kwieciem. — Dante zetknięty z klassyczną tradycyą, znajduje pomysł i siłę aby zbudować olbrzymi gmach poezyi; Wirgili jest mu przewodnikiem i opiekunem na tej zuchwałej pielgrzymce po tajemniczych zaświatach, pomimo że jego Beatricze i natchnienie, które ją wydało, należy do rzeczy całkiem nowych w dziedzinie fantazyi. Zwracając się wreszcie do naszej literatury — komuż ta winna swój wykwit tak nagły, jeśli nie tradycyi klasycznej? Bez Horacyusza tego echa Grecyi, wątpićby można, czy Kochanowski znalazłby tak górny a dźwięczny ton na swojej słowiańskiej gęśli, bez Homera i Sofoklesa, czy byłby się zdobył na Odprawę posłów greckich.?
Tradycya klassyczna, żeby pojąć jej znaczenie, dziwnie kształci, jużto rozwijając w nas poczucie piękna, już budząc pragnienie doskonałości, już ucząc spokoju i miary, dwóch rzeczy niezbędnych gdy idzie o szerokie pojmowanie organicznej całości, o dobór harmonii i szczegółów, o krystaliczną jasność, która nawet z umyślnie rzuconych cieniów się tłumaczy.
Własności klasyczne bynajmniej nie są wstrętne ani naszym przyrodzonym usposobieniom, ani wychowaniu, ani towarzyskości, ani któremubądź ze specyalnych zawodów; a co większa, nieścierając cech plemiennych wprowadzają zarazem w wielką rodzinę europejską. Wszakżeż dawna Polska przez uprawę języków i literatur starożytnych, weszła w związek umysłowy z najbardziej wykształconymi ludami, i stała się czynnikiem w dziele ogólnej kultury.
Jeżeli prąd klasycznej literatury tak dobrze zasłużył się, czyż nie warto go pielęgnować, iść za nim, rozumie się nie w sposób, aby ślepo czepiać się choćby najdoskonalszych pomników Hellady i Romy — raczej wypada je studyować, sprawdzać, porównywać z tem co mamy, a tem samem przez zestawienie z życiem bieżącem i jego rzeczywistością, ciągle ożywiać i odmładzać.
Pogląd ten przewodniczył mi w pojmowaniu, a następnie w przekładzie Odyssei. Jaki zaś sposób obrałem, aby przelać na polskie starodawny, a jednak zawsze świeży, zabytek wieków bohatyrskich Grecyi? — pokrótce wyjaśnię.
Komukolwiek ten rodzaj pracy nie jest obcym, wié o niemałych trudnościach, gdy przyjdzie lekkim językiem dzisiejszym, podnosić cyklopejskie kamienie, homerycznej opowieści przedzielonej od nas tysiącami lat, malującej tak różne od naszych obyczaje, wyobrażenia, sposób życia, a jednak tak głęboko człowieczej, że mimo tych różnic, poznaje się w niej jakby patryarchalnych pradziadów, wielkich w prostocie. Cóż powiedzieć o samej formie i budowie homerycznego wiersza, który podobien do wspaniałej rzeki, toczy się poważnie i cicho, a jednak drga ruchem życia na niebie i ziemi....
Tyle już pisano o najwłaściwszym sposobie tłumaczenia starożytnych poetów! Jedni utrzymują, że proza, lub wiersz miarowy najstosowniejszem do tego narzędziem, bo nic nieroni, a naśladuje ton i tok oryginału; drudzy są za rymem. Ja zaś, lubo się przechylam za ostatnim — jednak odważam się stanowczo twierdzić, że aby na inny język przenieść starożytnego poetę, potrzeba do tego przedewszystkiem poezyi. Jestto główny element, niedający się niczem zastąpić, a najmniej prozą. Jeżeli jędrna zwięzłość, przytem harmonia należą do przymiotów dobrego tłumaczenia, tedy proza z swoją ścisłością logiczną i rozumową trzeźwością, niezastąpi rytmicznej i rymowanej poezyi, której zwięzłość i wyrzutnia tak bardzo przystają. Kto chce przekonać się o tem, dość pierwszą lepszą bajkę Krasickiego przełożyć na prozę — urośnie w dwójnasób, a na dosadności straci. — Podobna do szumiącego strumyka, odrazu zmieni się w stojącą wodę.
Nasz wiersz trzynastozgłoskowy, byle mu odjąć retoryczną nadętość i monotonię, łamać go tu i owdzie, odpowiednio do rzeczy, najlepiej godzi się z heksametrem a choć często niemoże go w sobie pomieścić, mieści w następnym, nieuwłaczając przezto wierności, która także powinna mieć swoje granice, jeżeli niechce grzeszyć wymuszonością. Zresztą w tłumaczeniu niniejszém miałem na baczeniu, aby Odysseja mogła być czytaną — i dlatego starałem się ukryć mozół pracy, a zarazem w tonie i kolorycie stylu, zachować linije i poważne kontury pierwotnego rysunku. Docierać do tekstu o ile się da najbliżej, a nieoddalać się od swobody oryginalnej kompozycyi — oto metoda, której się trzymałem. Czy ona zjedna czytelników dla Odyssei?
W przyjęciu tej długoletniej pracy — znajdę odpowiedź. —




PIEŚŃ PIERWSZA.


Wezwanie Muzy. — Bogowie zgromadzeni w Olimpie, przyzwalają za wstawieniem się Pallas-Ateny, na powrót Odysejsa do ojczyzny, pomimo przeszkód stawianych mu przez Pozejdona. — Odysejs w tej chwili przebywa u boginki Kalipsy na wyspie Ogigii. — Atena w postaci Mentesa przyjaciela Odysejsa pojawia się Telemachowi w Itace, dodaje mu serca i skłania do podróży do Pylos i do Sparty, gdzie od Nestora i Menelaosa ma się dowiedzieć o losie swego ojca. Pobudza go także do rozpędzenia zalotników gospodarzących w jego dworze. — Telemach objawia swoje zamiary matce i zalotnikom. Ci ostatni badają go o tajemniczego gościa. — Telemach udaje się na spoczynek i marzy o podróży.




RADA BOGÓW. — ATENA POBUDZA TELEMACHA.
"M"

Muzo! męża wyśpiewaj, co święty gród Troi

Zburzywszy, długo błądził — i w tułaczce swojej
Siła różnych miast widział; poznał tylu ludów
Zwyczaje; a co przygód doświadczył i trudów!
A co strapień na morzach! gdy przyszło za siebie
Lub za swe towarzysze stawić się w potrzebie

By im powrót zapewnić. Nad siły on robił;
Lecz druchów nie ocalił — każdy z nich się dobił
Sam, głupstwem własnem. Czemuż poświęcone stada
Heliosowi, pojadła niesforna gromada?
Za karę Bóg też niedał cieszyć się powrotem. —
Jak było? powiedz córo Diosa coś o tem!

Wszyscy inni uszedłszy srogiego pogromu
Krwawych bitw i burz morskich, wrócili do domu;
Jego tylko serdecznie do swoich, do żony
Tęskniącego, trzymała w skale wydrążonéj,
Nimfa Kalipso, z bogiń najcudniejsza kształtem,
Pragnąca go małżonkiem przy sobie mieć gwałtem.
A nawet, kiedy nastał w czasów kołowrocie,
Ów rok, iż z woli bogów o prędkim powrocie
Do Itaki mógł myślić — to jeszcze i wtedy
Nieujrzał swoich, końca niewidział swéj biedy.
Zgoła, wszystkim niebianom żal było tułacza;
Pozejdon sam mu tylko mściwy nieprzebacza,
I wciąż, póki nie wrócił do dom, ścigał w tropy.

Szczęściem bóg ten był odszedł aż na Etyopy
Zamieszkujące ziemi rubieże ostatnie,
A rozpadłe w dwóch ludów połowice bratnie;
Z tych jedni wschód, a zachód drudzy zamieszkali;
A gdy ci hekatombę sutą wyprawiali
Z byków i kóz, Pozejdon godował wraz z nimi.
Podonczas Zews olimpski ze zgromadzonymi
W pałacu swym bogami zasiadł, i w te słowa
Mówił on, rodu bogów i ludzkiego, głowa —

Że myśl jego Egistem gładkim zaprzątniona
Którego zabił Orest, syn Agamemnona —
Więc o nim myśląc, tak się ozwał w bogów radzie:

»Że też to na karb niebian człowiek wszystko kładzie
Co dozna złego; chociaż sam swoją głupotą
Idąc wbrew przeznaczeniu, ugrzęza w to błoto;
Toż i ninie Egistos w przekor wyrokowi
Czyż nie porwał małżonki Agamemnonowi,
I nie przywłaszczył sobie, a wracającego
Męża, czyż nie uśmiercił? Wszakżem go od tego
Długo naprzód hamował, grożąc srogą karą
Przez czujnego Hermesa: aby żadną miarą
Nieważył się zabijać, ani brać mu żony,
Gdyż przez Oresta Atryd zostanie pomszczony,
Gdy ten w lata dojrzeje, zatęskni do swoich —
Tak go przestrzegał Hermes — lecz napomnień moich
Nie słuchał twardy Egist; swoje zrobił gwałtem
Aż dziś za wszystkie grzechy zapłacił ryczałtem.«

Więc na to mu Atene rzekła sowiooka:
»Ojcze! o mój Kronidzie! cześć tobie wysoka
Że on zdrajca wziął karę słuszną za swe zbytki;
Oby tak każdy ginął jak on zbrodniarz brzydki!
Za to serce się kraje, gdy na myśl mi przyjdzie
Ów nasz dzielny Odysejs, co tyle lat w biedzie
Siedzi tam udręczony, tęskniący za domem
Na ostrowiu lesistym, wkoło mórz ogromem
Oblany; kędy nimfa mieszka tam urodna
Córa Atlasa, morze znającego do dna,

Barkiem dźwigającego wielkie słupy one
Na których wisi z ziemią niebo zawieszone;
Ona to stęsknionego tułacza wciąż trzyma;
Czaruje go pochlebstwem, pieszczotą, oczyma,
By się wyrzekł Itaki. On się nie wyrzeka;
I byle dym itacki ujrzał choć z daleka
Jużby umarł beż żalu! Ciebież to niewzrusza
O mój Olimpski! za nic masz Odysseusza
Tyle ofiar nam danych pod Troją, gdzie nawy
Argejskie stały? Zewsie! bądźże nań łaskawy.«

Odpowiedział jéj na to Kronid gromowładny:
»Jakiżto z ust twych wyraz wymknął się nieskładny?
I jażbym Odysejsa w pamięci zagubił,
Najmędrszego, co tyle szczodrych ofiar ubił
Nam nieśmiertelnym, panom na niebie szerokiem?
Li Pozejdon go sciga zemstą krok za krokiem
Nieubłaganą, za to, że mu tam kiklopa
Polifema oślepił, najduższego chłopa,
Mocnego jak bóg który w kiklopów czeredzie;
Więc, że Polifem z nimfy Toosy ród wiedzie
Córki Forkisa, morskich strażnika pustkowi,
Co w pieczarze poddała się Pozejdonowi
Gdzie ją napadł — z tych przyczyn Pozejdon wre złością
I nie zabić Odysa, ino przeciwnością
Chce znękać, i w powrocie do dom mu przeszkadzać.
Na to sposób: na wiecę bogów pozgromadzać,
I powrót mu zapewnić. Pozejdon gniew złoży;
Sam on nic niepodoła przeciw sile bożéj,
Gdy wszyscy nieśmiertelni na niego powstaniem.«


Na to Atene z takiem ozwała się zdaniem:
»Ojcze Kronidzie! władco władnących mocarzy!
Jeśli na wiecu bogów ten wyrok przeważy,
Żeby Odys powrócił do ojczystych śmieci,
Pchnijmyż argidobójcę Hermesa, niech leci
Tam, na ostrów Ogigii, i niech nimfie onéj
Pięknowłoséj oznajmi wyrok niecofniony
O powrocie Odysa do dom, i bez zwłoki.
Ja tymczasem obrócę na Itakę kroki,
W synu ducha poostrzę, rozbudzę w nim żywy
Ogień męstwa, by zaraz na koło Achiwy
Bujnokędziorne zwołał; a tych zalotników
Odprawił; czy już niedość baranów i byków
Krętorogich mu zjedli? Potem pchnę mołojca
Do Sparty i na Pylos piaszczysty. Niech ojca
Tam szuka i pozbiera o nim różne wieści,
Przytem śród ludzi sławy nabędzie i cześci.«

To rzekłszy, podwiązała złociste sandały
Pod stopki sobie; niemi ponad morskie wały,
Ponad bezbrzeżne stepy buja z wiatru wiewem;
W dłoń pochwyciła oszczep z ciężkiem, długiem drzewem
O miednym grocie; tłumy mężów nim obala
Gdy ją, córę strasznego ojca gniew zapala.
I tak zbieżała z szczytów Olimpu, aż wreszcie
Stanęła u bram zamku Odysa, tam w mieście
Itace; w ręku oszczep dzierżąca spiżowy
Niby tafijskie xiążę: Mentes, gość domowy.
Więc przed gankiem ujrzała dziarskich zalotników
Igrających wesoło ciskaniem kamyków,

I, na skórach tych wołów co sami pobili
Porozwalanych. W dworze rojem się kręcili
Keryxi, czeladź: jedni mięszali na poły
W kraterach wino z wodą; owi tarli stoły
Smokliwemi gąbkami; ci nieśli zastawy
I, rozdzielali mięsne biesiadnym potrawy.

Gościa, zoczył Telemach, podobien do bożka
Siedzący tam śród gachów; wzdy myśl jego gorzka:
Bo ciągle obraz ojca stał mu przed oczami;
Oby wrócił, ład zrobił raz z tymi gachami
Wypędzając ich z domu; to i cześć odzyska,
I, jak pierwéj zawładnie u swego ogniska.
O tem, siedząc śród gachów, myślał; aż Palladę
Ujrzawszy pobiegł do wrót szybko, choć nierade
Serce w nim, że gościowi tak długo kazano
U wrót czekać. Więc ścisnął prawicę podaną
Przez gościa; a odjąwszy mu z rąk włoczń śpiżową,
Przemówił doń, i takie rzucił lotne słowo:

»Rozgość się cudzoziemcze; w domu moim witaj!
Zjedz co wprzódy, a potem, o co chcesz się pytaj.«

To rzekłszy, szedł — a Pallas za nim.

Gdy tak w dwoje
Wstąpili na wysokie zamkowe pokoje,
Wzięty oszczep w osobnym postawił skarbczyku
Opierając o słupek, gdzie innych bez liku
Odysowych oszczepów stało w ładnym szyku,

Zaś samą w krześle sadził i roboty drogiéj
Kobierzec jéj podesłał, nożnik dał pod nogi.
Obok niej na chędogiej sam zasiadłszy ławie,
Lecz daleko od gachów; by gość przy téj wrzawie
Niesfornéj tłuszczy, obiad mógł spokojnie spożyć,
A też, by się z myślami o ojcu otworzyć.

Służebna wraz przyniosła w nalewce złocistéj
Na srebrnéj misie wodę, i lała zdrój czysty
Jéj na ręce; stół gładki postawiła przed nią,
A z spiżarni różnego jadła niepoślednio
Zniosła skrzętna szafarka, toż chlebne pieczywo;
Potem krajczy podawał przeróżne mięsiwo
W kopiastych misach; kubki postawił przed nimi,
A keryx je doléwał; wciąż były pełnymi.

Już rzesza butnych gachów weszła do świetlice,
Długim rzędem zasiadła stołki i ławice;
Keryxi wodę do rąk nosili — a chlebne
Kosze na stół stawiały dzieweczki służebne;
Pachołcy w czasze wino leli zielonawe;
I wszyscy się rzucili rękami na strawę;
A najadłszy, napiwszy do syta, marzyli
Roskosznicy o nowéj dla się krotochwili;
Do pląsów ich ochota i do piosnek brała,
Bez czegoby się żadna uczta nieudała.
Więc keryx dał cytarę Femiowi do ręki,
Co umie najsławniejsze wywodzić piosenki,
A choć mu wobec gachów śpiewać się niechciało,
Brząknął w struny, i dumę zanucił wspaniałą.


Wtenczas Telemach schylon ku Atenie głową,
Rzekł z cicha, by nie doszło do nich jego słowo:

»Miły gościu! coć powiem, niech cię niepogniewa;
Patrz, jak gawiedź przy spiéwkach i pląsach używa,
Bezkarnie trawiąc mienie po wielkim człowiecze
Którego białe kości deszcz w polu gdzie siecze,
Lub niegrzebione ciało liżą morskie fale....
O, gdyby niespodzianie stanął tu w swej chwale —
Każdyby z nich bez targu za dobrych nóg dwoje
Zrzucił z siebie ten ciężar złota i te stroje.
Lecz snadź, rodzaj ten śmierci był mu przeznaczony;
I nic go już nie wskrzesi! Lubo i w te strony
Czasem wieść się zapłacze o jego powrocie;
Lecz któżby wierzył bredniom!... A teraz się do cię
Zwracam, byś ciekawości mojéj téż dogodził:
Z jakiegoś ludu, miasta? mów mi, gdzieś się rodził?
Jakeś się dostał? czyjże okręt do Itaki
Przywiózł cię? Co za jedne te twoje flisaki?
Bo przecież się tu dostać niemógłeś piechotą.
Jedno by prawdę wiedzieć, zapytuję o to.
Pierwszyśto raz w Itace? czy też ongi może
Bywałeś tu za ojca mojego w tym dworze,
Kiedy się doń zjeżdżało siła zacnych osób
A on wszystkich w gościnny podejmował sposób.«

Na to mu sowiooka córa Diosowa
Rzekła: »Wszystko, coć powiem, prawda aż do słowa.
Mentes jestem; Anchiala mienię się być synem,
A sam władam żeglownych Tafiotów gminem.

Teraz tutaj przybiłem; mam liczną osadę
I do obcojęzycznych ludów morzem jadę,
By za towar żelazny kupić miedź w Temezie.
Od miasta podal stoi okręt, co mię wiezie,
W zatoce Rejtron, u stóp Nejonu leśnego.
Chlubię się, żem był nieraz gościem ojca twego,
Możesz o to Learta spytać, twego dziadka;
Staruch pono do miasta zagląda dziś z rzadka
Samotnie doganiając na wsi dni ostatka
Przy starce, co go karmi strawą i napitkiem
Gdy wieczór wróci do dom zmordowany zbytkiem
Łażenia, jak dzień długi, śród winnicznych wzgórzy.
Otóż słysząc, że ojciec twój wraca z podróży,
Tum zaszedł. Że go niema? snadź szkodzą mu bogi;
Bo przecież umrzeć niemógł Odysejs nasz drogi.
Pewnie na jakiéj wyspie, w koło oceanem
Oblanéj, gdzie tam kiśnie pod twardym tyranem,
Lub śród dziczy, co gwałtem trzyma go w niewoli.
Otóż chciałbym o jego powróżyć ci doli
Z tych przeczuć, jakie w duszę wieli mi niebianie.
Być może, że co powiem, nareszcie się stanie;
A żem nie wieszcz i z lotu ptaszego nie wróżę.
To wiem, że wnet się skończą te jego podróże;
Wróci nasz tułacz, wróci w własny próg domowy;
A choćby go trzymały żelazne okowy,
Wyłamie się, ucieknie; wszak niebity w ciemię!
O jednéj tylko prawdzie, proszę, oświeć-że mię:
Tyżeś-to w téj osobie własny syn Odysów?
Podobieństwa z nim wiele masz z oczu i rysów.
Widywałam go nieraz, niedwa, jeszcze wprzódy

Nim pod Troję popłynął na boje i trudy
Z herojami Achai, co tam popłynęli.
Odtądeśmy z Odysem już się niewidzieli«.

Na to roztropnie odrzekł Telemach młodziutki:
»Dowiedz się gościu z ust mych prawdy bez ogródki:
Że on jest ojcem moim, tak matka powiada,
Ja niewiem; téj pewności nikt z nas nieposiada.
Wolałbym jednak synem być po szczęsnym człeku,
Coby we własném gnieździe sędziwego wieku
Dopędzał. Lecz tu u nas mówią pospolicie
Że ten najnieszczęśliwszy z ludzi dał mi życie.«

Na to mu sowiooka tak odpowiedziała:
»Z woli bogów niepróżna ród twój czeka chwała,
Jeśli Penelopeja takiego ma syna!
Wprzód jednak rzeknij prawdę: jaka to przyczyna
Tych godów i hałasów? Co to wszystko znaczy?
Czy stypa, czy wesele? Bo przecież inaczéj
Zwykła uczta wygląda. Patrząc na te gbury
Szumiące, jakby dwór ten nogami do góry
Przewrócić chcieli — każdy przy zdrowym rozsądku
Wszedłszy tu, zapomniałby języka w tym wrzątku«.

Więc roztropny Telemach jął się mu spowiadać:
»Cudzoziemcze! jak widzę, pragniesz mnie wybadać.
Słuchaj-że: Ongi dom ten cnotą, dostatkami,
Słynął, póki on jeszcze przebywał tu z nami;
Alić mąż wielki z bogów przekornych wyroku,
Znikł ze świata, w bezślednym gdzieś ukrył się mroku.

Ja sam, możebym jego tak niepłakał zgonu,
Gdyby był legł z drugimi na polach Ilionu,
Lub na ręku przyjaciół skończył już po wojnie.
Wtenczas przynajmniéj, ludy achajskie przystojnie
Pamięćby bohatyra uczcili mogiłą;
I me imie z nim razem w prawnukachby żyło.
Ale on srogim harpiom dostał się w zdobyczy;
Bez widu, słychu przepadł! A syn, cóż dziedziczy?
Łzy i ból. Nie dość, że już płaczę nieboszczyka,
Los mię jeszcze innymi kolcami dotyka:
Ilu władyków bowiem panuje w téj stronie
Na lesistym Zakincie, Samie, Dulichionie,
I wszyscy, co na skalnéj Itace rej wodzą,
Zalecają się matce mojéj, dom nasz głodzą.
Ona zaś ni odmawia, ni spełnić się spieszy
Tych ślubów! a tymczasem od drapieżnéj rzeszy
Dobytek mój pożarty; wkrótce i mnie schłoną!«

Na to, że była gniewem Atene wzburzoną,
Rzekła: »Przebóg! oj jakżeż nam tu niedostaje
Twojego ojca! Zaraz starłby w proch tę zgraję.
Niechby przybył i we drzwiach téj izby się zjawił
W hełmie, ze szczytem, kopie dwie ku nim nastawił,
Taki, jakim go pierwszy raz poznał przed laty
W domu u nas, gdzie wesół hulał, chwat nad chwaty,
Z Efiru gdy od Ila wracał Mermeryda,
Dokąd jeździł okrętem, myśląc, że mu wyda
Do zatrucia pierzastych strzał mordercze trutki;
Wzdy Ilos dać mu niechciał, z téj jedno pobudki
Że mu strach było ściągnąć za to Bogów karę;

Więc dał mu je mój ojciec, lubiąc go nad miarę.
Otóż, gdyby się Odys naraz zjawił taki!
Gardłaby klnąc żeniaczkę, dali te junaki.
Lecz w tajnych dotąd losach zapisane stoi
Czy on wróci, czy pomści, czy nie, krzywdy swojéj
W tem tu miejscu? Więc tobie najpierw przykazuję,
Abyś precz z domu wymiótł te rozpustne szuje.
O mój chłopcze! do słów mych przywiąż udział żywy:
Zaraz jutro na wiecę powołaj Achiwy,
Przemów do nich; na świadki wezwij bogów w niebie;
Gachom rozkaż, by każdy powracał do siebie;
A matce — jeśli pragnie drugiego małżeństwa,
Niech powraca do domu ojca, do rodzeństwa;
Tam wesele jéj sprawią, dadzą sute wiano,
Jak przystoi wyprawiać córę ukochaną.
Tobie zaś radzę, jeśli rada moja waży:
Uzbrój łódź, weź ze sobą dwudziestu wioślarzy
I ruszaj, byś o ojcu mógł dostać języka,
Tak od ludzi z posłuchu, jak od posłannika
Zewsowego, co każdą wieść roznosi lotem.
Wstąp do Pylos, wypytaj Nestora, a potem
W Sparcie da ci Menelaj nowin rozmaitych,
Wszak ostatni on wrócił z Greków miedziokrytych.
Gdy się dowiesz, że ojciec zdrów wraca z podróży
To, choćbyś jak był smutny, wycierp rok, niedłużéj
Tutaj w domu. Przeciwnie, jeżeli doprawdy
Już on nieżyw — to wrócisz tu na wyspę zawdy,
I kurhan mu usypiesz, stypę jak należy
Sprawisz i matce męża poszukasz w młodzieży.
A gdy wszystko to spełnisz, jak na cię przystało,

Wtedy obejrz się dobrze, myślą zważ dojrzałą,
Jakbyś mógł zalotniki wytracić w tym dworze
Bądź fortelem, bądź wstępnym bojem. Oj! nieboże
Trzeba ci już dziecięce porzucić zabawy.
Czyś niesłyszał do jakiéj Orest doszedł sławy
Między ludźmi, że zgładził Egista, mordercę
Który mu ojca zabił? I tyś moje serce
Wzrostem, kształtem wybujał; co umiesz, czas dowieść;
Aby późny potomek z dzieł twych uplótł powieść.
Lecz już mi trzeba wracać na okręt w zatoce;
Czeladź się oddaleniem mojem gdzieś kłopoce.
Pamiętaj, com ci mówił; chłopcze myśl o sobie.«

Młodziuchny mu Telemach odrzekł w tym sposobie:
»Gościu mój! mówisz do mnie iście tak serdecznie,
Jakby ojciec do syna; zachowam to wiecznie.
Przecież zaczekaj kęsek, choć w drogę ci pilno;
Wykąp się wprzód, dla duszy weź strawę posilną,
Abyś idąc na okręt, powracał wesoły
Obdarzon upominkiem, jakim przyjacioły
Wzajem się obdarzają.«

Atene mu na to:
»Niezatrzymuj mię; dłuższa zwłoka dla mnie stratą.
Dar, który mi przeznaczasz, przyjmę za powrotem,
Bym go zawiózł do domu, i również klejnotem
Cennym ciebie obdarzył.«

I Zewsowa córka
Rzekłszy to sowiooka, w powietrze wprost furka

Niby ptasze skrzydlate, — do piersi chłopięcej
Wlawszy siłę i męstwo, że odtąd goręcej
Niż wpierw myślał o ojcu. Uczuć miotan mnóstwem,
Domyśliwał się w duchu, że rozmawiał z bóstwem.

Teraz boskie pachole do gachów wróciło,
Gdzie spiewał sławny gęślarz; w izbie cicho było;
Słuchali — a on śpiewał powrót opłakany
Z pod Troi od Ateny na Greków zesłany.
Kiedy w górne komnaty doszedł śpiew ponury
Do uszu Penelopy, Ikariosa córy:
Spiesznie zbiegła po schodach na dolne pokoje
Wzdy nie sama, przy sobie miała panien dwoje,
I gachom zjawiła się postać cnej matrony
Stojąca w progu izby wysokosklepionej,
Na lica zapuściła z głów namiotkę cienkę,
Z lewej i prawej miała służebną panienkę,
I do boskiego piewcy rzekła płacząc rzewnie:
»Femiu! ty innych pieśni więcej umiesz pewnie,
Co ludzi, bogów sławią, a u piewców słyną.
Więc jednę z takich zabrzmij; a oni niech wino
Piją milcząc. Tej niechcę pieśni tylko jednej
Taką boleścią serce przenika mnie biednej
Już i tak udręczonej tym płaczem ustawnym
Po małżonku, w Helladzie i na Argos sławnym«.

Telemach odrzekł na to: »Matko ukochana!
Zacóżeś na miłego pieśniarza zdąsana;
Czy że śpiewa jak czuje? Nie on winien temu,
Raczéj Zewsa obwiniaj, że daje każdemu

Mistrzowi takie tylko, jak sam chce natchnienia;
Niewiń go, że nam śpiewa Greków utrapienia.
Azaliż nie tej pieśni słuchamy najchętniej
Co czemsić nowem w sercu słuchacza odtętni?
Raczej ty się do pieśni nastrój w duszy swojej.
Przecież nie sam to Odys niewrócił z pod Troi;
Tylu innych herojów przepadło bez wieści.
Lepiéj wróć do się, pilnuj roboty niewieściej,
Wrzeciona i krosienek; naganiaj, by żwawo
Dziewczęta pracowały. Rozkaz, mężów sprawą,
A i moją. Jam przecież pan tutaj we dworze.«

I cofnęła się matka w zdumionéj pokorze
Mądrą synowską mowę rozważając w sobie;
A wszedłszy do swych komnat, da folgę żałobie:
Pamięć męża rzewnemi oblewając łzami,
Póki Pallas jej powiek niepotrzęsła snami.

W ciemnej izbie znów wrzawę wszczęli zalotnicy;
Każdy z nich rad się dobrać do niej, do łożnicy.
Lecz Telemach słowami powściągnął zbytników:
»Matki mej zalotnicy, niechajcie tych krzyków!
Nielepiejż przy tych godach zażyć krotochwili,
I takiego pieśniarza nie stokroćże milej
Słuchać, kiedy boskiemi dźwięki, nas czaruje?
Jutro w rynku na wiecę wszystkich powołuję,
By obwieścić mój rozkaz krótko, węzłowacie:
Fora ze dwora! innych schadzek czy niemacie,
Gdziebyście swój, lub cudzy zjadali dobytek?
Lecz jeśli na tém roskosz wasza i pożytek,

Aby mi niezostawić w domu kęsa chleba,
To i mnie ziedźcie! Zaklnę nieśmiertelne nieba,
A może Zews te psoty równym spłaci płatem,
I wszyscy gardło dacie na miejscu tu, na tem!.«

Tak mówił; oni wargi przygryźli. Zkąd taka,
Dziw im, wzięła się buta dziś u Telemaka?
Więc Antinoj Eupeitha syn, nabrał go z góry:

»Pewnie cię Telemachu nauczył bóg który
Tak hardo się odzywać tutaj w naszem gronie?
Obyś tylko w Itace niedał mu Kronionie
Panować, choć na niego władza spada z ojca!«

Na to mu wręcz odcięła roztropność mołojca:
»Antinoju! czczej sprzeczki z tobą nieprowadzę;
Lecz jeśli Zews ją da mi, to wezmę tę władzę,
Alboż-to zostać królem masz za rzecz tak podłą?
Zaprawdę; nic w tém złego: otworzy się źródło
Dochodów; zbogaciejesz, i sam wzrośniesz w cześci;
Przecież achajskich kniaziów niemało się mieści
Na tej wyspie, bądź młodych, bądź w starym już wieku,
Aby to berło wzięli po wielkim człowieku.
Dla mnie dość, żebym dom mój utrzymał spokojnie,
I sługi, które Odys wziął łupem na wojnie.«

Eurymach syn Polyba, na to się ozowie:
»O tem mój Telemachu rozstrzygną bogowie,
Kto naprzyszłość itackim ma władać ostrowem.
Ty, dzierż swoje i panuj w ognisku domowem.

A póki mężów stanie w tym naszym zakątku,
Niktby nieśmiał cię gwałtem ograbiać z majątku.
Jednak chciałbym o gościa tego spytać; powiedz
Co zacz? Z jakiej to ziemi wziął się ten wędrowiec?
Gdzie ród jego? dziedziczne kędyż leżą włości?
Czy o powrócie ojca przywiózł wiadomości?
Czy też we własnej sprawie tu go co przygnało?
Czemu naraz gdzieś przepadł, a do nas nieśmiało
Zbliżał się? Z twarzy przecież wyglądał szlachetnie.«

Na to roztropny młodzian Telemach odetnie:
»Eurymachu! już ja się ojca niespodziewam!
I przestałem już wierzyć wieściom, choć je miewam;
We wróżby też niewierzę; choć tam matka pyta
Sprowadzanego często o przyszłość wróżbita.
Ten zaś gość znał mojego rodzica za młodu,
Zwie się Mentes, Anchiala syn, z bitnego rodu.
Dziś żeglownym Tafijcom włada berłem błogiem.«
Tak mówił, przeczuwając, że ten gość był bogiem.
I gachy, znów śpiewkami, wesołymi skoki
Szaleli, aż wieczorne zbliżyły się mroki.
A gdy już czarne mroki zapadły, i chłody,
Każdy poszedł się wyspać do swojéj gospody.

Telemach do sypialnych również szedł pokoi,
W gmachu z pięknym widokiem, jen w podwórzu stoi
A szedł zakłopotany szukać snu do łóżka;
Przed nim z smolnem łuczywem szła dobra staruszka
Eurykleja, Opsowa córka. Opsa spłodził
Pejzenor. Gdyż Laertes kiedy w kupno wchodził

Swych włości, razem o nią zawarł był ugodę,
I za dwadzieścia wołów kupił dziewczę młode.
Któreto w domu chował w pańskiej uczciwości;
Wzdy nigdy jej niedotknął, bojąc się zazdrości
Żony swej. Teraz ona świeciła łuczywem
Telemachowi; sercem kocha go pieściwem,
Gdyż jeszcze od dziecięcych niańczyła go latek.

On, skoro drzwi otworzył do swoich komnatek,
Siadł na pościeli, zrzucił z siebie chiton miękki
I roztropnej staruszce oddał go do ręki;
A ta złożywszy gładko fałdzik przy fałdziku,
Zawiesiła przy łóżku na ściennym gwoździku;
Poczem wyszła, drzwi śrebrnym przyciągła pierścieniem;
Zasówkę zasunęła szarpnąwszy rzemieniem.

On, noc całą w wełnianym puchu ócz niemruży;
Pallas radziła podróż — myślał o podróży. —


"KERYKS"


PIEŚŃ DRUGA.


Telemach każe zwoływać mieszkańców Itaki na wiecę i domaga się, aby zmuszono zalotników Penelopy do opuszczenia jego domu. — Sprzeciwia się temu Antinoos. — Pomyślna wróżba z lotu orłów. — Telemach prosi, aby mu dano okręt, na którym popłynie szukać ojca. — Mentor karci obojętność zgromadzenia; jeden z zalotników rozdziela umysły. — Atena w postaci Mentora przyrzeka Telemachowi dostarczyć okrętu i żeglarzy. — Klucznica Eurykleja opatruje go na drogę. — Telemach odjeżdża do Pylos bez wiadomości matki, lecz w towarzystwie mniemanego Mentora.




AGORA W ITACE. — PRZYGOTOWANIA DO PODRÓŻY.
"G"

Gdy świt różanopalcę urodził jutrzenkę,

Syn Odyssa się z łoża porwał, wdział sukienkę
Chędogą, a przez ramię zawiesił miecz srogi,
Pięknemi postołami białe opiął nogi,
I wyszedłszy z komnaty jak niebianin śliczny,
Wydał rozkaz keryxom, aby okoliczny

Lud kędziornych Achiwów na wiece zwołali.
Więc na głos ich Achaje zewsząd się ściągali.
A gdy już powołani gromadnie się znidą,
Wstąpił pośród nich w ręku ze spiżową dzidą,
Wzdy nie sam; lotne charty dwa prowadził z sobą;
Pallas opromieniła go taką ozdobą,
Że lud wszystek się cieszył z młodzieńca widoku.
Zasiadł prestoł ojcowski; starce cofli kroku.

Heroj Egiptios zaczął rzecz przed zgromadzeniem.
Był to zgarbiony starzec, mądry doświadczeniem.
Którego syn Antifos z Odyssem w wyprawie
Na Ilion koniorodny pociągnął, i w nawie
Jednej z nim pożeglował, kopijnik wyborny,
Lecz go Polifem w jamie rozdarł, na wieczorny
Kąsek sobie ów złośnik chłopaka zostawił.
Krom niego, miał trzech innych. Eurynomos bawił
Z zalotnikami; doma dwaj gospodarzyli;
Przecież syna co zginął, płakał każdéj chwili.
Więc stary płacząc, tak się ozwał do słuchaczy:

»Itakanie! niech słucha, kto mię słuchać raczy.
Niebyło u nas sejmów, ni żadnej narady,
Odkąd cny Odys wywiódł pod Troję nosady;
Któż więc zwołał nas ninie? kto miał powód jaki?
Zrobiłaż-to starszyzna, czy nasze junaki?
Czyżby który wieść dostał, że wracają nasi?
Niechaj mówi co słyszał, ciekawość ugasi.
A może jaką sprawę publiczną chce wnosić?
Zawsze czyn to szlachetny; i niech mu Zews dosyć

Darów nasypie, ile serce jego żąda!«

Telemach z słów tych wróżbę pomyślną przegląda;
A niemogąc dosiedzić wpadł w pośrodek tłoku
Żądny słowa. Wtem keryx Pejzenor na oku
Mając go, zaraz berło podsunął do ręki.
On zwrócił się do starca, i na znak podzięki
Rzekł:
»Cny starcze, ów sprawca wnet ci się przedstawi.
Jam was zwołał w najcięższym smutku, co mię dławi.
Lecz o powrocie naszych niewiem nic takiego,
Cobym mógł wnieść do ludu tu zgromadzonego,
Tem mniej o pospolitéj kraju radzić rzeczy;
Ino chcę rzec o sobie. Dom mój się niweczy
Podwójną klęską. Naprzód stradałem rodzica,
Pod berłem jego niegdyś kwitła ta ziemica.
A teraz znowu cierpię nad domem w upadku:
Lada chwila, a koniec mienia i dostatku,
Matkę moją obsiadła rzesza zalotników;
Wszystkoto syny naszych przedniejszych władyków,
A każdy od jej ojca Ikariosa stroni —
Przecież, żeby prosili, dałby sute po niej
Wiano, i rękę temu kogo sam wybierze,
Wtomiast woleli u nas obrać sobie leże,
Rznąć z naszych obór woły, owce, kozy tłuste
Na biesiady; ognistem winem swą rozpustę
Skrapiać i wszystko chłonąć — a niema nikogo,
Ktoby jak Odys plagę odwrócił tę srogą.
Ja jej tam nie odwrócę; sił niemam natyle,
I niewiem, czy odwagą podołam ich sile.

Oj! dałbym sobie radę, gdyby sił potemu!
Co się święci, znieść trudno i najcierpliwszemu.
Dom mój do szczętu złupion! Ujmijcież się przecie
Krzywd mych, jeśli się wstydać sąsiadów nie chcecie
Do koła mieszkających; wszak was Bogi mściwe
Mogłyby skarać za ich gwałty niegodziwe.
Zanim się Zews olimpski, za mnie Temis nasza
Pomści, co ludzkie rady wspiera lub rozprasza.
Pofolgujcie mi, błagam! Czyż mało wam na tem?
Że własne utrapienie moje dla mnie katem?
Miałżeby kiedy Odys, rodzic mój poczciwy
Umyślnie was obrazić knemidne Achiwy.
Że na mnie wetujecie swe dawne obrazy,
I podszczuwacie gachy? Wolałbym sto razy
Widzieć dom mój, dobytek, przez was pochłonięty —
W tem nieszczęściu ocalić możnaby choć szczęty,
Bo dopótybym chodził od chaty do chaty
Krzycząc: wróćcie co moje! ażbym odbił straty...
Gdy ninie tylko zgryzot poicie mię jadem!

Rzekłszy to, o ziem cisnął berło; łzy mu gradem
Z ócz się polały. Lud się łez jego litował:
Wszyscy wkoło milczeli, i niewystępował
Nikt z piorunną pogróżką przeciw jego mowie;
Tylko syn Eupejthesa Antinoj tak powie:

»Chłopcze ostrojęzyczny, wyrwałeś się hardo
Z potwarzą; chcesz nas okryć wstydem i pogardą.
Cóż zalotnicy złegoć zrobili? gdzie wina?
Raczej w twej matce, chytrej niewieście przyczyna.


PIEŚŃ II.

Wszak trzy lata minęło, a na czwarty ma się
Jak zalotnych Achiwów czczą nadzieją pasie;
Wszystkim coś obiecuje; z tym owym majaczy
Słodkiemi konszachtami; lecz myśli inaczej.
Na taką się jej dowcip zdobył niespodziankę
Że umyślnie w swej izbie cienką, długą tkankę
Nałożyła i rzekła do zalotnej młodzi:
Jeżli wam po Odyssie o mą rękę chodzi,
To pokąd niedokończę tej szaty, nieprędzej
Ślub być może — bo żalby marnować mi przędzy.
Sztukę tę dla Laerta przeznaczam, gdy stary
Usnąwszy niezbudzonym snem, pójdzie na mary;
Niechcę, by mię achajskie ganiły kobiety
Gdyby on, pan tak wielki, leżał nieokryty,
Tak mówiła, i wszyscy wierzyli mądrosze.
Odtąd w dzień przy krosienkach tkała tam potrosze,
Lecz w noc przy żagwiach pruła, co we dnie utkała,
I tak nas przez trzy lata wciąż oszukiwała.
Gdy zaś czwarty rok przyniósł pór odmienne lica,
Przez jednę z pokojówek wyszła tajemnica.
Wpadamy — na gorącym uczynku schwytana,
Pruła to czasu nocy, co utkała zrana.
Więceśmy ją zmusili dokończyć tej pracy;
A zatem ogłaszamy wręcz, wszyscy junacy
Dla twojej wiadomości i zgromadzonego
Ludu: precz matkę wyszlij! niech sobie jakiego
Męża wybierze sama, lub ojciec wybierze.
Bo jeśli ma nas długo trzymać w poniewierze
I liczyć na swój dowcip dany od Pallady
Tworzenia ślicznych tkanin, wybiegów i zdrady,

O czemto niesłyszano nigdy za lat dawnych,
Acz w Achai bywało tyle niewiast sławnych:
Taka Alkmen i Tyro, więc Mykene cudna —
Wzdy żadna tak w swej sztuce niebyła obłudna
Jak Penelopa. Chytrość nabawi ją szkody
Bo póty łupić będziem twe mienie i trzody,
Dopóki nieprzestanie trwać w swoim uporze,
Jakim ją niebo natchło. Dla niéj uróść może
Sława ztąd — wzdy majątek przepadnie do licha;
A jeśli śród Achiwów nieznajdzie żenicha,
Żaden z nas nieustąpi krokiem z tego domu,
Ani do swoich, ani narzuci się komu!

Roztropny mu Telemach na to wręcz odpowie:
»Matkę wygnać — to w mojej niemieści się głowie;
Wygnać dawczynię życia, co mię wykarmiła —
Czy tam ojciec mój żyje, czy go śmierć zabiła.
Trudnoby mi też spłacić Ikariowi wiano,
Gdybym tak samowolnie wygnał ukochaną.
Oj, dałby mi on za to! — a gorzéj demony
Pomściłyby się, jeśli klątwa wypędzonej
Wezwie Erynny: ludzieby mną pogardzali!
Nigdy syn z domu swego matki nieoddali.
A jeśli wam ta mowa moja serce bodzie,
To precz z dworu — na innej osiąść wam gospodzie,
Gdziebyście swój lub cudzy zjadali dobytek.
Lecz jeśli na tem roskosz wasza i pożytek,
Żeby mi niezostawić w domu kęsa chleba,
To i mnie zjedzcie! Zaklnę nieśmiertelne nieba!

A wtedy Zews te psoty równym spłaci płatem,
I wszyscy gardło dacie na miejscu tu, na tém«.

Tak rzekł; a Zews szerokogrzmiący pan błękitu,
Zesłał dwa orły k’niemu lotem z góry szczytu.
Zrazu oba bujały z wiatrami po niebie
Rospostartemi skrzydły, blisko, obok siebie;
Dopiero, gdy zawisły nad zgiełkliwym rynkiem,
Nuż trzepotać się w miejscu i kręcić się młynkiem
Topiąc w te czaszki tłumu złowrogie oczyska.
Biły się, szponmi pierze drąc z karku i pyska —
W końcu, przez gmachy miejskie wionęły na prawo.
Lud się dziwił, patrzący na tę bójkę krwawą,
I sam się w duchu pytał, co znaczą te dziwy?
Gdy Heliterses zabrał głos, witeź sędziwy,
Syn Mastora, nad niego nieznajdzie wróżbita,
Z lotu ptaków on przyszłe losy wie i czyta;
Więc w obec sejmujących to otworzył zdanie:

»Co wam powiem, słuchajcie słów mych Itakanie!
Choć co powiem, najwięcej w zalotniki mierzy.
Im to grozi zagłada! kto chce niech mi wierzy.
Odysejsa co ino niewidać z powrotem;
Już on gdzieś niedaleko i rozmyśla o tem,
Jakby gachom zgotował śmierci ukaranie.
Przy nich się niejednemu po skórze dostanie
Z okolicznych mieszkańców Itaki górzystej;
Więc trzeba ich hamować, wniosek oczywisty.
Albo niech sami siebie wezmą w tęgie kluby,
A to ich uratuje najpewniéj od zguby.

Doświadczony ja wróżbit, co mówię, niemyli,
A czy się już niespełnia wróżba onéj chwili,
Kiedy Argów pod Troję odpływały nawy.
A i Odys należał z nimi do wyprawy —
Że po wielu przygodach straciwszy drużynę,
Od swoich niepoznany, wróci na rodzinę
Aż po latach dwudziestu? Wszystko to się stanie!«

Eurymach, syn Poliba, zgromił to gadanie,
Mówiąc:
»Starcze! precz do dom; ot wróżyłbyś lepiej
Synom swym, czej się jakie licho ich nie czepi.
Umiem ja niż ty, trafniej, wróżyć z takich znaków,
Któż niewie, że pod słońcem lata dużo ptaków;
Choć niewszystkie coś wróżą! Odys dawno w ziemi
Gdzieś spoczywa; a ciebie z wróżbami twojemi
Niechby licho porwało! Niebajałbyś tyle
Przepowiadając rzeczy drażniące niemile,
Jątrzące Telemacha serce i tak gniewne,
Żeby jakim kubanem ujął cię zapewne.
Lecz wiedz starcze — a wróżba ta ziści się pono:
Jeśli tego chłopaka, mimo doświadczoną
Starość chciałbyś do burdy podbuntować jakiej,
Tedy krok ten zuchwały da mu się we znaki.
Niech co chce robi, gachom nic zrobić niemoże,
Za to tobie pokutę nałożym nieboże,
Tak twardą, że ci nigdy niewyjdzie z pamięci.
Ty zaś mój Telemachu słuchaj dobréj chęci
I rady: matkę przymuś niech wraca do ojca,
On jej sprawi wesele; wyda za mołojca,

I córze ukochanej da przystojne wiano.
Inaczéj Achajczyki nigdy nieprzestaną
Pożądać Penelopy. Czyż boim się kogo?
Telemach nam niestraszny, choć gada tak srogo.
Nawet nas wróżby twoje staruchu, niestraszą
Na wiatr rzucone. Wzgardęś tylko zyskał naszą.
Zatem do szumnych biesiad wracamy, i w domu
Nigdy ładu niedojdziesz; dopóki z nas komu
Ręki matka nieodda. Owóż tak jak pierwéj
Dobijać się o rękę jej będziem bez przerwy;
I nikt z nas w inne progi pewno niezawita,
Choćby była niejedna do wzięcia kobieta«.

Na to roztropny młodzian Telemach odpowie:
»Słuchaj mię Eurymachu! słuchajcie gachowie!
O nic was tu niebłagam, bo i słów niestaje —
Gdy o tém wiedzą bogi i wszystkie Achaje.
Statek mi tylko dajcie z dwudziestą osady,
A puszczę się na morze szerokie na wzwiady.
Będę w Sparcie, a pierwéj w piasczystym Pylosie,
Aby się o rodzica coś wywiedzieć losie,
Może od kogo z ludzi, lub od posłannika
Zewsowego, dostanę o ojcu języka.
Gdy się dowiem że żyje i wraca z podróży,
To jeszcze nań poczekam tęskny rok, najdłużéj
Tutaj w domu. Przeciwnie, jeżeli doprawdy
Już on nieżyw, powrócę na tę wyspę zawdy
I kurchan mu usypię; stypę jak należy
Sprawię, i matce męża poszukam w młodzieży«.


To rzekł i usiadł młodzian. Mentor powstał zatem,
Cnego on Odyssejsa był druchem i bratem;
Jemu to na odjezdnem dał pieczę majątku;
Przykazał posłuszeństwo — a on strzegł porządku.
Więc w dobrej wierze starzec takie otwarł zdanie:

»Co powiem, posłuchajcie słów mych Itakanie!
Źle to, kiedy pan, w ręku którego jest władza,
Ma serca prawość, dobry, poddanym dogadza;
Przeciwnie; złym być winien, okrutnym zbytnikiem,
Kiedy pamięć boskiego Odyssa już w nikiem
Tu u ludu nieżyje; chociaż sam królował
Łagodnem berłem, i nas jak ojciec miłował.
Mniej przeto za złe biorę zalotnej czeredzie
Że w chytrem zaślepieniu pusty żywot wiedzie,
Szarpiąc mienie Odyssa, za to kiedyś szyje
Dadzą, dziś się łudzący, że Odyss nieżyje.
Atoli reszcie gminu za złe mam, że siedzi
Niemy, i nawet słowem nie karci gawiedzi;
Liczniejszy nie śmie okiełznać takiej garstki drobnej.»

Na to syn Ewenora Lejokryt rzekł złobny:
»Mentorze! podżegaczu! głupstwa pleciesz w szale;
Lud szczujesz na nas. To ci się nie uda wcale,
Żebyś liczbą miał wydrzeć nam zaszczyt biesiady!
Sam Odyssejs podobno nie dałby nam rady,
Gdyby tutaj się zjawił i naszych sokołów
Brał się rugować z dworu od godowych stołów.
Nieucieszyłoby to nawet jego żony
Choć spragnionej za mężem. Padłby porażony

Ciosem wnet, zaczepiając silniejszych liczebnie.
Widzisz więc, żeś się z mową wyrwał niepotrzebnie.
Dość tego, idźcie do dom, każdy do swej pracy.
Telemacha tam w drogę wyprawią już, tacy
Jak Mentor, Haliterses, oni, co od ojca
Datującą się przyjaźń mają dla mołojca.
Lubo sądzę, że z nami posiedzi on dłużej
Łowiąc wieści, i tej tam zaniecha podróży.»

Tak rzekł — i dał odprawę wiecującej rzeszy.
Rozprószyły się tłumy, każdy do się spieszy,
Zalotni zaś na dworzec Odyssa wtargnęli.

Telemach nad brzeg morski poszedł i w topieli
Ciemnych wód umył ręce Ateny wzywając:

»Bóstwo! ty, które wczoraj dom nasz nawiedzając
Rozkazałaś mi łodzią puścić się na morze
Za wieścią o mym ojcu zgubionym, co może
Wraca do nas; — lecz zamiar psują mi Achiwi,
A najbardziej gachowie gwałtowni i chciwi!»

Tak się modlił. Wtem Pallas stanęła na jawie,
Mentorowi podobna w głosie i postawie,
I do młodziana rzekła uskrzydlone słówko:
»Na przyszłość Telemachu nie trwóż, niedrwij główką!
Jeśliś po ojcu dostał moc i serce dzielne,
Którem słowa i czyny siał on nieśmiertelne,
Tedy podróż ta dla cię niebędzie daremną;
Lecz jeśli w żyły swoje wziąłeś krew nikczemną,

I Odys z Penelopą ciebie niespłodzili —
Nigdy nie dopniesz tego, co chcesz, chęć omyli.
Za prawdę, mało synów, co w ojców się wdali,
Mniej lepszych, a moc takich, co podli i mali.
Więc gdy nadal niestchórzysz i niepodrwisz głową,
Ani całkiem utracisz mądrość Odyssową,
Tedy na pewne tuszę, żeć dzieło uwieńczy;
A tem, co gachy robią, gardź, niech cię niedręczy.
Głupcom tym sprawiedliwość, ni mądrość nieznana;
Nieprzeczuwają śmierci, a już zgotowana
Wisi nad nimi; wszyscy na jeden raz padną.
Więc twój wyjazd nietrafi na przeszkodę żadną:
Ja bowiem, jako z ojcem miałem przyjaźń dawną,
Jadę z tobą, i łódź ci przysposobię spławną.
Tymczasem wracaj do dom, z gachami się zadaj;
Podróżną żywność gromadź, w naczynia układaj,
Wino w dzbany, a mąkę, co chłopom moc daje,
Pakuj w wory skórzane. Ja zaś sobie zraję
Tam i sam między ludem nieco ochotnika:
A że w morskiej Itace wiele się spotyka
Tak starych jak i nowych na wybrzeżu łodzi,
Więc wybiorę najlepszą, gdy się nałagodzi
I opatrzy, wraz spuścim łódź na pełną wodę.»

Tak rzekła Kronionowa córa. Chłopię młode
Na głos bogini rusza spiesznymi krokami
Ku domowi, po drodze bijąc się z myślami.
W domu zastał tłum gachów jak sobie w najlepsze
W dziedzińcu kozy łupił, smalił tłuste wieprze.

Aż oto i Antinoj ze śmiechem ku niemu
Pomknął, ścisnął za rękę i rzekł po swojemu:

»Telemachu wymowny, zagorzała głowo!
Niegorsz się postępkami naszymi ni mową.
Jedz, pij, razem tu z nami, tak samo jak wprzódy;
A o podróż Achajom zostaw wszystkie trudy,
Łódź ci dadzą, wioślarzy, byś w boskim Pylosie
Prędzej się mógł dowiedzieć coś o ojca losie.»

Roztropny mu Telemach na to odpowiedział:
»Nigdybym Antinoju przy godach niesiedział
Z zuchwalcami, by z nimi zażyć krotochwile!
Czyż wam mało gachowie, żeście mi już tyle
Przetrawili majątku, pókim był dziecięciem?
Dziś, gdym podrósł i własném zrozumiał objęciem
Co świat gada, a piersi męski duch rospiera —
Zobaczę, czy nie przyjdzie na was straszna Kera,
Bądź do Pylos pojadę, bądź zostanę z wami.
Wzdy jadę! ta się podróż, jak tuszę, uda mi,
Choćby na cudzej łodzi; bo swego okrętu
Ni flisów niemam, przez was złupiony do szczętu.«

To rzekł — i rękę umknął z jego dłoni zdradnej;
A gachy sposobiące w izbie stół biesiadny
Drwili zeń; ów i drugi językiem szermował;
Aż jakiś tam pyszałek z tem się wysworował:

»Coś Telemach się bierze do nas nie na żarty!
Pewnie oprawców z Pylos, albo też ze Sparty

Zmówi na nasze gardła, gorąco kąpany!
Może też do Efiru w ów kraj wychwalany
Kopnie się po mordercze z ziół dobyte trutki
I do wina nam wmięsza; oj, żywot nasz krótki!«

Po nim znów inny śmiałek, tak się naigrawa:
»Kto wie, czy mu na dobre wyjdzie ta wyprawa,
I czy go jak Odyssa niepochłoną wały!
Uważcie, jaki kłopot byłby ztąd niemały:
Trzebaby się puścizną dzielić i dom ładzić,
Żeby matkę z małżonkiem nowym w nim osadzić.«

Tak mówili, gdy młodzian w wysoko-sklepienne
Skarbce zaszedł ojcowskie, gdzie miedź, złoto cenne,
W kupach leżały; w skrzyniach suknie pochowane;
W łagwiach oliwa wonna; toż dzbany gliniane
W rząd o ścianę oparte stały z winem starem,
Tym najsmaczniejszym, niemal że boskim nektarem
Odyssa, jeźli tenże trudy i przygody
Złamie, i kiedyś wróci do własnej zagrody.
Te sklepy drzwi warowne zamykały szczelnie
Na dwie kłódki. Szafarka w nich krząta się dzielnie
Dzień i noc, pańską własność mająca w dozorze,
Eurykleja Opsówna; Ops po Pejzenorze.

Telemach ją do sklepu zwołał i rzekł:
»Nuże
Matulu! nalej winem gliniane mi kruże,
Wystałem i najlepszem, jakie ma piwnica,
Krom tego co je chowasz dla mego rodzica,

Gdyby kiedyś powrócił do nas w zdrowia pełni.
Nalej takich dwanaście, i zatkaj najszczelniéj;
Toż w miechy gęstoszyte mąki mi nabierzcie,
Dość będzie cienkomlonéj nabrać miar dwadzieście.
Wzdy o tem nic nietrzeba mówić do ostatka.
Sami to wszystko zróbcie; a wieczór, gdy matka
Pójdzie sobie na górę i spać się układnie,
Będę mógł te przybory powynosić snadnie:
Gdyż wyjeżdżam do Sparty, lecz pierwej w Pylosie
Chciałbym się o ojcowskim coś dowiedzieć losie.«

To rzekł — a Eurykleja łzami się zalewa,
Głośno łkając w te słowa k’niemu się odzywa:

«Synku! cóż znowu do cię przystąpiło? Zaczem
Miałby gdzieś w świat za oczy puszczać się tułaczem
Panicz, jedynak? kiedy niema wątpliwości,
Że Odyssejs daleko złożył swoje kości!
A oni, gdy odjedziesz, nastąpiąć na życie,
I aby twój majątek posiąść, zgładzą skrycie.
Ot siedź lepiej na swojem! nikt cię ztąd niegoni
Szukać strachu i burzy na bezdennej toni.»

Na to rzekł jej Telemach, roztropne pacholę:
»Nietrap się nianiu! boską spełniam tylko wolę.
Wzdy przysiąż, że mej matce nie powiesz, co robię;
Aż w jedenastej, albo aż w dwunastej dobie;
Chyba gdyby kto doniósł, lub mię zawołała —
Niechciałbym by się łzami psuła jej płeć biała.»


To rzekł — ona na wielkie Bogi mu przysięgła,
A przysiągłszy, największem zaklęciem się sprzęgła.
I wino jęła toczyć wraz w kruże gliniane,
Mąkę zsypywać w miechy gęsto zeszywane.
On zaś poszedł do izby, gdzie gachów biesiada.

Teraz na inny fortel bierze się Pallada:
Wziąwszy kształt Telemacha, obiegła dokoła
Ulice miasta, wszystkim przykazując zgoła
Kogo tylko spotkała, by gdy noc zapadnie
Nieomieszkał przy łodzi stawić się gromadnie;
W końcu zaś u Nemona, co go Fronios rodzi,
O łódź prosiła, on jej nie odmówił łodzi.

Zgasło światło Heliosa, mrok poczernił szlaki;
Bogini łódź na morze pchnęła i wszelaki
Sprzęt zniosła, bez którego żaden niewybieży
Okręt na morze; potem, podal od wybrzeży
Aż do ujścia zatoki, łódź tę podprowadzi,
I napomnienia daje zebranej czeladzi.

Znowu na inny fortel Pallada się wzięła:
Spiesznie w dworzec boskiego Odyssa wionęła,
I tam, gachom snem słodkim zapruszyła oczy,
Że niejeden z pijących, gdy go sen zamroczy,
Czaszę z ręku upuścił. Więc się zataczając
Na spoczynek do miasta poszli niemieszkając.
Wtedy Zewsowa córa o oczach błękitnych
Wywoła Telemacha z głębi komnat szczytnych,
Mentorowi podobna i z głosu i twarzy:


»Telemachu, tam garstka knemidnych wioślarzy
Czeka już, brak im ciebie tylko, a odpłyną.
Spieszmy się, by z wyjazdem nie spóźnić się ino.»

To rzekła Atenea, i spiesznie szła przodem;
On, za Boginią równym téż podążał chodem;
A gdy tak do korabiu doszli, co w przystani,
Czekały kędzierzawe flisy tam zebrani,
Do nich więc świętej mocy Telemach rzekł: »Ano!
Chodźcie mili po żywność już przygotowaną
U mnie w domu.. Przed matką cała rzecz ukryta;
Krom starki jednej, żadna nic niewie kobieta.»

Rzekł — i przodem podążył; oni za nim w ślady
Znieśli żywność do łodzi burtownej na składy,
Ustawiając w tym szyku, jak rozkaz im dany,
Aż i sam wszedł na pomost przez nią poprzedzany.
Pallas siadła u steru; a tuż przy Bogini
Siadł Telemach. Więc linę odczepiwszy inni,
Weszli także na statek, i zasiedli ławy.
Atene im wiatr zaraz zesłała łaskawy,
Zefir wiejący czuby fal czerniawych gładzi.
Telemach wciąż do miłej przemawiał czeladzi,
By spiesznie ład czyniła; więc robią, co każe:
Sosnowy maszt wbijają w drążonym ligarze;
Wyprostowują; z dołu biorą w mocne sznury,
I na rzemieniach żagle podciągną do góry.
Jakoż płótna wiatr nadął, i wełny z łoskotem
Bijąc o boki nawy, gdy nurt pruła lotem,

Coraz spieszniej ją gnały po wodnym odmęcie.
A tak, gdy umocnili sprzęty na okręcie,
Wnieśli po sam czub winem napełnione czary:
Z nich bogom nieśmiertelnym zleli część ofiary;
Najwięcej zaś Atenie obiat się dostało.
Bogini z nimi była do rana, noc całą.




PIEŚŃ TRZECIA.


Nestor przyjmuje Telemacha w Pylosie. — Ofiary na cześć Pozejdona. — Nestor opowiada przygody wyprawy pod Troję; — radzi Telemachowi, żeby gachów przepędził, a dla powzięcia wiadomości o ojcu, jechał do Menelaosa do Lakedemony. — Daje mu wóz i konie, i ze synem swoim Pejzystratem wyprawia w drogę.




CO ZASZŁO W PYLOSIE.
"W"

Wybiegł Helios z jeziora promiennej pościeli

Na spiżowy strop nieba: — i już dniem się bieli
Dla Bogów i dla ludzi ziemia karmicielka,
Gdy do Pylos przybyli. — Murów moc tam wielka
W grodzie Neleja! Właśnie lud dawał ofiarne
Zabijane na brzegu morskim byki czarne

Pozejdonowi. Dziewięć ław było zajętych,
Po pięćset w każdéj; dziewięć byków też zarzniętych
Przed każdą. Bogu na cześć udźce popalono,
I skosztowano trzewiów. Nawa w chwilę oną
Przybijała do lądu. Flisy żagiel stroczą,
A statek przycumują, i wszyscy wyskoczą
Na brzeg wraz z Telemachem, którego prowadzi
Bogini jasnooka i z cicha tak radzi:

»Teraz chłopcze już nieczas chować wstydne lica,
Gdyś się puścił na morze odszukać rodzica,
Czy go ziemia gdzie grzebie, czy co z nim się stało.
Przeto do rycerskiego Nestora idź śmiało;
Zobaczym jaką radą on ciebie wspomoże.
Pewna, że nieokłamie — on kłamać niemoże.«

Na to znowu roztropny Telemach odpowi:
»Jakżeż pójdę, i jak się pokłonię królowi?
Niewprawnym w gładkie słowa; a będąc młokosem
Wstyd mi obcesem pytać starca z białym włosem.«

Błękitnooka rzekła mu na to Pallada:
»Nietrwóż się: trochę serce przez ciebie zagada,
Trochę natchnie Bóg który. Bo tak z różnych rzeczy
Wnoszę, żeś jest u bogów w osobliwej pieczy.«

To powiedziawszy Pallas pospieszyła przodem,
A za nią wraz Telemach zdążał raźnym chodem.
Do ław przyszli; starszyzna pilijska w nich siedzi,
Nestor z synami; pełno krząta się gawiedzi:

Ci piekli mięso, inni na rożny je kładli —
Ujrzawszy gości, hurmem przeciw nim wypadli,
Podali ręce, gwałtem ciągnęli przybyłych.
Syn Nestora Pejzystrat, pierwszy gości miłych
Witał; wziąwszy za ręce, do jadła prowadził,
I na piasku, na skórach miękkich ich posadził
Przy swym ojcu i bracie swoim Trazymedzie.
Przed każdym trzewiów nakładł; toż z czaszą wyjedzie
Złotą, nalał w nią wina, i taką przemową
Uczcił błękitnooką córę Diosową:

»Módl się gościu do bóstwa nad słonemi wody;
Jemu gwoli, jak widzisz, sprawiamy te gody;
Gdy zaś spełnisz libacyę, jak obyczaj każe,
Towarzyszowi swemu ku takiej ofiarze
Podaj czasz z słodkiem winem. Wszak on bogów chwali:
Bo jakżeżby się ludzie bez bogów ostali?
Lecz że młodszy od ciebie, a mój równolatek
Więc pierwej ciebiem poczcił, jego naostatek.»

To rzekłszy, w rękę dał jej czaszę pełną wina;
Ujęło to Atenę, że od niej zaczyna;
Widać młodzian roztropny i chowan w karności.
Zatem tak się modliła do mórz Wszechmocności:

»Usłysz mię Lądowstrzęsco, usłysz Pozejdonie!
Czej cię szczerą modlitwą do życzeń mych skłonię:
Najpierw daj Nestorowi, synom jego sławę,
Mężom pilijskim pokaż oblicze łaskawe,

Za pyszną hekatombę danąć z taką cześcią,
A nam dwom daj powrócić do dom z dobrą wieścią.
I cel osiągnąć naszej podróży w te kraje».

Po tej prośbie i drugą spełnia, bo oddaje
Telemachowi czaszę podwójną, złocistą.
I syn Odyssa zmówił modlitwę strzelistą —
Gdy właśnie z rożnów zdjęto pieczone mięsiwa:
Każdy kęs dostał; uczta była to prawdziwa;
Kto spragniony się napił: kto głodny nasycił.
Giereński witeź sławny Nestor, rzecz pochwycił:

»Teraz wolno mi spytać przybyłych tu gości
Kto są? bo już podjedli sobie do sytości.
Mówcie, co wy zajedni? zkąd morzem płyniecie?
Czy dla handlu, czy też błądzicie po świecie,
Ot tak sobie łotrzyki, postrach tych wybrzeży,
Narażający głowy własne dla grabieży?»

Wraz roztropny Telemach tak odparł bezmała,
A odważnie, bo ducha Atene mu wlała.
Żeby pytał o ojca, a czej na ślad wpadnie,
I żeby się sam młodzian pokazał też ładnie:

»O Nestorze Achiwom przodkujący w sławie,
Pytasz nas, z kąd jesteśmy? zaraz ci objawię:
Z Itaki podnejońskiej po mokrej wód fali
W sprawie własnej, nie ludu, tuśmy się dostali,
Szukać wieści o ojcu, mym boskim Odyssie;
Lecz niewiem, czy ją schwycić kiedy, uda mi się

Wszak on niegdyś zarówno, jak ty i jak twoi
Bywał w jednej wyprawie i zburzył gród Troi.
Wiadomo zaś o innych, którzy się tam bili
Gdzie i jak głowy swoje w boju położyli;
Alić Kronion śmierć jego skrył tak, że ochota
Opuszcza, poszukiwać kędy zbył żywota.
Czy na lądzie od wrażych mężów on zabity,
Czy utonął w zhukanych falach Amfitryty?
Przeto błagam cię, kornie do kolan się kłonię,
Powiedz, co wiesz, czy byłeś sam przy jego zgonie,
Czy też słyszałeś o tem od podróżnych ludzi?
Tylko niech twoja litość próżno mię nie łudzi:
Mów prawdę, bez ogródki, jak widziały oczy.
Błagam cię! jeśli niegdyś do usług ochoczy
Ojciec mój ci dopomógł czynem, albo mową
Pod Troją, gdzie i głodno było i niezdrowo —
W imię usług zaklinam, mów prawdę przebogi!»

Na to mu bohaterski Nestor:
»O mój drogi!»
Kiedyś mi już przypomniał te biedy i znoje
Któreśmy przebywali przyszedłszy pod Troję
Bądź w korabiach po ciemnej tłukąc się otchłani
Za łupem przez Achilla wciąż gnani a gnani,
Bądź, gdyśmy dobywali ów gród Pryamowy —
Najmężniejsi z Achiwów dali tam swe głowy...
Tam legł Ajas, ów witeź jak Ares waleczny;
Tam Achilles, tam Patrokl druch jego serdeczny,
Boskiej rady młodzieniec; tam i syn mi zginął
Antiloch, chłopiec dziarski, szlachetny — a słynął

Śród Achiwów oszczepem i rączością biegu —
Lecz to kęs tylko nieszczęść długiego szeregu!
Bo gdzież śmiertelnik, coby zrachował je kiedy!
Choćbym pięć, sześć lat duszkiem opowiadał biedy
Wycierpiane pod Troją — końcabyś nie czekał
Lecz zmęczony, do domu czemprędzej uciekał.
Przez lat dziewięć fortelów, zdrad używszy siła,
Nic my im nie zrobili; moc boża ich zbiła.
W wojsku naszem Odyssejs w podstępy obfity
Niemiał równego sobie; nie w ciemię on bity
Wszystko zwietrzył, wymyślił, ten twój ojciec wielki.
Jeśliś tylko syn jego? Wzdy jak dwie kropelki
Podobnyś doń i mową. Dziw mi, niedowiary
Żeby młodzian tak dobrze mówić mógł, jak stary.
O, wtenczas my z Odyssem trzymali się w zdaniu,
Czy to na radzie wodzów, czy ludu zebraniu,
Jedna myśl nas roztropna wiodła i ostrożna,
Byle Grekom dać zysku najwięcej, jak można.
A gdy w końcu Pryamów gród upadł na pował,
Zews wtedy straszny powrót do domu zgotował
Argejcom. Że niekażdy był cny i rostropny
Między nimi — ztąd wielu spotkał los okropny,
Przez zawziętość Zewsowej córy jasnookiej
Co w dwóch synach Atreja wznieciła szeroki
Rozbrat: Oba zwołują walne zgromadzenie
Wbrew zwyczaju, bo dzienne już gasły promienie
I gdy Grecy nietrzeźwe łby z sobą przynieśli,
Oni nuż im dowodzić dla czego się zeszli.
Menelaos achaiskim radził towarzyszom
Przez morskie grzbiety wracać k’ojczystym komyszom;

Agamemnon to ganił, radząc rzesze zbrojne
Trzymać w miejscu, a palić hekatomby hojne,
Aby gniew obrażonej odwrócić bogini;
Szaleniec! wiedział przecież że próżno to czyni,
Bo gniew bogów nieprędko daje się przebłagać.
Więc brew w brew ostrem słowem zaczęli się smagać.
Co knemidni Grekowie słysząc, skoczą z wrzawą,
Dzieląc się w dwa obozy: na lewo i prawo.
Noc przespali, w zburzonych sercach złe zamiary
Knując wzajem; gdy na nich Zews gotował kary.
Skoro świt, pół nas sudna zepchnęło na morze
Znosząc w nie sprzęt, kobiety, wszystko, co kto może.
Drugie pół się zostało Greków na wybrzeżu
Przy swym Agamemnonie, narodów pasterzu.
My podczas brzeg obiegłszy pełnymi żalami —
Któryś z niebian wód przestwór wygładził przed nami —
Płyniem tak do Tenedu. Tam obiatę Bogi
Wzięły sutą; lecz Zews nam przeciął morskie drogi
Posyłając na Greki drugą niezgód chmurę,
Że zaraz się zwróciły wstecz sudna niektóre
Pod wodzą Odyssejsa, tej przemyślnej głowy,
Snadź, aby przyjść do łaski Agamemnonowej.
Widząc to, z memi sudny pierzchłem niemieszkanie,
Czułem, że tu coś złego chcą spłatać niebianie.
Pierzchnął i syn Tydeja, pociągnąwszy drugich;
W końcu, płowy Menelaj dognał nas; gdy w długich
Naradach w Lesbie radzim którędy nam płynąć
Do dom? Czy skalny Chios powyżej ominąć
W kierunku Psyryi; wtedy Chios mieć będziemy
Z lewej; gdy zaś od Chios niżej się weźmiemy

Zawsze wichrów Minasu zarwać nam potrzeba.
Więc modlim się do Boga, by znak dał nam z nieba
Którędy? On nam kazał wprost na Eubeję
Zmykać, wskok zmykać, nim się morze rozszaleje.
Wnet też wiatr nadął żagle; pędzimy co mocy
Po rybim tym gościńcu, aż o późnej nocy
Do Gerestu zawiniem. Wraz byczych pośladków
Palimy dużo Bogom, za tę, bez przypadków
Przebytą drogę. Właśnie dzień czwarty nie mijał
Jak Tydyd Diomedes do portu zawijał
W Argos wraz ze swoimi. Ja do Pylos dalej
Płynąc z wiatrem, który mi Bogowie zesłali,
Przybyłem, o mój synu, bez wieści wszelakiej,
Niewiedząc, kto z nich żyje, a kto umarł taki.
Jednak tyle, co mógłem w domu zakopany
Schwycić, opowiem wiernie bez żadnej odmiany.


Najpierw więc Mirmidońcy dostali się do dom
Szczęśliwie; syn Achilla dowodził tym rodom;
Również i Filokletes, Peancya syn sławny;
Toż Idomenej przywiódł do Krety huf sprawny
Ocalon w bojach, żaden niepadł mu w podróży.
Lecz pewnie o Atrydy powrocie coś dłużej
Słyszałeś, w swoim kącie siedzący za światem:
Jak Egist nieszczęsnego zgładził, był mu katem.
Za co mściwym odwetem odebrał karanie.
Dobrze, gdy po zabitym ojcu syn zostanie.
Syn też jego na zbójcy krzywdę powetował:
Zgniótł Egista, który mu ojca zamordował.

Ty zaś chłopcze z postawy zuch i nieułomek,
Dzierż się ostro, a późny uczci cię potomek.»

Na to mu wręcz roztropny odpowiedział młodzian:
»Nestorze blaskiem chwały w Achai przyodzian!
Srogą zaprawdę zemstę, wziął on; jego chwała
Szeroko rozbrzmi, w pieśniach wnuków będzie brzmiała.
O czemuż i mnie Bogi tych sił nieużyczą,
Abym mógł zetrzeć gachów zuchwałość zbrodniczą,
Co mię swemi psotami dzień w dzień gorzej pieką.
Ale cóż! takie szczęście odemnie daleko! —
Niemiał go ojciec, niemam i ja, cierpmy dłużej.»

Na to mu stary Nestor z Gereny odwtórzy:
»Kochanku! kiedyś o tę rzecz potrącił w mowie,
Słyszałem, że twą matkę obsiedli gachowie
I w domu na złość tobie psoci lada chłystek.
Powiedz, czy dobrowolnie to znosisz, czy wszystek
Lud cię nie lubi, widząc, żeś karą dotknięty?
Któż wie, czy on nieprzyjdzie, niezetrze natręty
Bądź sam, bądź pomoc dadzą przyjazne Achiwy?
Żebyś to ty u Zewsa modrookiej dziewy
Wpadł w łaskę, jak nasz Odyss. O jakżeż oń dbała
Tam pod Troją, gdzie reszta Achiwów marniała.
Wierz mi, nigdym niewidział, żeby Bóstwo komu
Tak, jak jemu sprzyjało, i tak po widomu.
Niechby cię też Atene wzięła pod swe skrzydła,
Niejednemuby z gachów żeniaczka obrzydła.»


Więc Telemach mu na to:
»Starcze zbyt to wiele
Coś rzekł, bo się niespełni nigdy — mówię śmiele.
I dziw mi, że nadzieją łudzisz się tak błogą;
Bogowie, choćby chcieli, nic tu niepomogą.»

Na to Atene, córa ozwie się Zewsowa:
»O chłopcze! z ust twych jakież wymknęły się słowa!
Bóg i tym, co najdalej, kiedy chce, pomaga.
Któż nieradby z obczyzny, gdzie go nędza smaga,
Bodaj i najpóźniejszym powrotem się cieszyć,
Niż wróciwszy zawcześnie, śmierć sobie przyspieszyć,
Jak ów król, co gdy wrócił w miły próg domowy
Padł od zdrajcy Egista i swej białogłowy.
Lecz śmierci przeznaczenia bogowie niemogą
Odwrócić od najdroższej głowy, od nikogo,
Jeźli w sen wieczny czarna pogrąży godzina.»

Na te słowa Telemach tak się wraz odcina:
»Mentorze, już niemówmy o tem, dośćmy smutni....
On nigdy już niewróci! Bogowie okrutni
Oddawna wyrok śmierci wydali na niego!
Wzdy Nestora zapytać mam o coś innego.
Wszak on i sprawiedliwość i mądrość posiada,
I jak mówią: trzy wieki ludzkie ludom włada;
Przeto mam go za obraz bóstwa na tej ziemi.
Nestorze Neleido! prawdę powiedz-że mi
Jak zginął Agamemnon król szerokowładny,
Gdzie był wtedy Menelaj? przez jakiż szkaradny

Podstęp Egist tęższego od siebie mógł zabić?
Niestałoż-to się w Argos? może dał się zwabić
W obce miejsce, i tam mu nastąpił na zdrowie?»

Zagadnion tak rycerski Nestor mu odpowie:
»Najchętniej o mój synu, powiem prawdę całą.
Uważ, a łatwo pojmiesz, coby to się stało
Gdyby Atryd Menelaj wracając z pod Troi
Żywym zastał Egista, i w mocy miał swojej,
Niktby jego był trupa nie nakrył mogiłą;
Psyby i dzikie ptastwo w sztuki roznosiło
Leżącego za miastem gdzie tam w polu gołem,
Żadna Achajka jednej łzyby za warchołem
Niezroniła. Bo gdyśmy na bój głowy nasze
Nieśli, on siedział w Argos bujnem w końską paszę,
I Agamemnonowi bałamucił żonę.
Zrazu mu Klitemnestra za umizgi one
Okazała pogardy wiele i obrazy,
Jako pani roztropna, i całkiem bez zmazy.
Był tam pieśniarz, któremu mąż idąc w bój krwawy
Kazał przy niej odbywać straż małżeńskiej sławy;
Lecz że Bóg ją nie bronił od tych samołówek,
Więc Egist piewcę wywiózł na pusty ostrówek
I wydał go drapieżnym ptakom na pożarcie.
Potem ją na swój dworzec wprowadził otwarcie,
Gdzie obiatował bogom woły i barany,
A złotem, pawołoką, zdobił świątyń ściany,
Przez wdzięczność, że mu sztuczka udała się trudna.
Wtenczas od brzegów Troi właśnie nasze sudna

Niosły mię z Menelajem, przyjaciół do zgonu;
Lecz gdy do attyckiego przylądu, Sunionu
Dążym — na Menelaja okręcie, bez duszy
Padł sternik; Feb go z swojej tak ustrzelił kuszy,
W chwili, gdy w ręku trzymał rudel okrętowy. —
Sławny to sternik, Frontis, syn Onetorowy,
Co okręt umiał z każdej wyprowadzić burzy.
Więc Menelaj choć spieszył, zabawił się dłużej,
Aby sługę pochować, jak chce obrzęd święty;
Wreszcie i on za nami ruszył swe okręty
Przez ciemne wody; dotarł przylądku Malei —
Lecz tam piorunny Zews go nawiedził z kolei
Smutną żeglugą; zesłał wichry, niepogody,
Aż w góry niebotyczne spiątrzyły się wody.
Słowem rozprószył nawy; część zagnał ku Krecie,
Gdzie nad Jardanem siedzą Kidońce, jak wiecie;
Gdzie od granic Gortyny z wód czarnej przepaści
Strzela skała i piersią odpiera napaści
Bałwanów, które notus wprost na Faest wzdyma —
A głaz drobny potęgę wód tych w ryzie trzyma.
Tam zagnał ich najwięcéj; ludzie ocaleli;
Sudna rozbite poszły na dno téj gardzieli.
Lecz pięć naw z Menelajem o błękitnéj prorze
Do Egiptu aż zagnał prąd wichru i morze.
A kiedy on po obcych ziemiach tak się włóczył
Złote skarby zgromadził, płodami objuczył,
Wtenczas Egistos zabrnął w zbrodnie niesłychane:
Zabił Atrydę, jarzmem obciążył poddane,
I przez lat siedm w Mikenie jak król rozkazywał;
W ósmym dopiero Orest z Aten, gdzie przebywał,

Wrócił na jego zgubę i w zbójcy Egiście
Pomścił śmierć swego ojca; poczem uroczyście
Wyprawił pogrzeb matce, szkaradnéj kobiecie,
I jej gachowi; żertwą uczcił należycie.
W tym dniu właśnie Menelaj wrócił wojowniczy
W korabiach pełnych złota i innej zdobyczy.
Toż i ty niezbyt długo baw w dalekich krajach
Kiedyś swój tam majątek przy onych hultajach
W domu liszył; bo oni rozdrapać go mogą
W twej niebytności; podróż przypłaciłbyś drogo!
Z temwszystkiem do Meneli radzę jechać tobie;
On, po długiej włóczędze powrócił na dobie,
Z stron zapadłych, zkąd człowiek rzadko ma nadzieję
Wrócić, gdy go zapędzą prądy i zawieje
Hen za morza; zkąd nawet potrzebują ptaki
Przez rok lecić... Taki to zapadły kraj, taki!
Ty zaś, jeśli chcesz płynąć, spiesz-że się do łodzi.
Chcesz lądem? każdy z synów moich ci wygodzi
Da wóz i konie; jeszcze zawieść cię gotowy
Aż do Lakedemony tej menelajowej.
Proś-że go, proś na wszystko, niechaj szczerze gada;
Kłamać pewno nieskłamie; łepak to nielada.»

Tak mówił — a już słońce gasło w nocnym mroku;
Na to rzekła Atene o błękitnem oku:

»Zaprawdę starcze z ust twych mądre słowa płyną.
Lecz krajcie no ozory i mięszajcie wino,
By uczcić Bogów, głównie uczcić Pozejdona
Przed snem obiatą; pora bowiem już spóźniona;

W ciemnościach światła zgasły; pofolgujmy godom.
Niepięknie prażnikować długo; pójdźmy do dom.»

Tych słów córy Zewsowej wszyscy usłuchali.
Keryxowie im wody na ręce nalali;
A pachołcy gdy wina w kratery naleją,
Rozdają je czaszami, obchodząc koleją.
W końcu spalą ozory, libacyę stojący
Spełnią; a gdy już napój rozgrzał ich gorący,
Atene z Telemachem (postać jego cudna!)
Wybiera się na nocleg do swojego sudna;
Lecz Nestor niezezwalał i karcił słowami:

»Ani Zews niedopuści ni Bogowie sami,
Abym was mógł na okręt odprawić w tej chwili.
Czyż ja to hołysz jaki, albo żebrak? Czyli
Niestać mi już na płaszcze, okrycia wełniane
Dla gości, kiedy u mnie są podejmowane?
Nietroszcz się; tu niebraknie nakrycia, ni płaszcza.
Jażbym pozwolił, żeby syn Odyssów, zwłaszcza
Szedł na statek? Rzecz taka nigdy się niestanie,
Pókim żyw, a i po mnie dość synów zostanie
Aby w domu umieli gości przyjąć pięknie.»

Na to Zewsowa córa modrooka rzeknie:
»Cny starcze! dobrze mówisz; Telemach ci wierzy,
I usłucha twej rady, bo tak się należy;
Pójdzie z tobą i w twoich komnatach wypocznie.
Ja zać muszę na okręt udać się niezwłocznie,

Pokrzepić towarzysze, zarządzić człowiekiem,
Bo ja tam na okręcie jeden starszy wiekiem;
Inni poszli z przyjaźni ku nam, chłopcy młodzi;
Żaden z nich Telemacha wiekiem nieprzechodzi.
A tak przenocowawszy tam, na ciemnej nawie,
Skoro świt się do zacnych Kaukonów wyprawię,
By od nich ściągnąć różne tam należytości.
Ty zaś gościa, którego zamek twój ugości
Wypraw wozem do Sparty; niech go z synów jaki
Zawiezie; a każ rącze zaprządz im rumaki.«

Tak mówiła Atene; gdy wtem niespodzianie
Wionął orzeł; tłum wszystek w podziwieniu stanie.
Zdumiał się i sam starzec patrząc na to dziwo....
Ujął dłoń Telemacha i rzekł mową tkliwą:

»Tuszę, że z ciebie kiedyś zrobi się mąż tęgi;
Gdy nad chłopcem już krążą niebieskie potęgi.
Czyś baczył, że nikt inny nie mógł być przy tobie
Tylko Diosa córa we własnej osobie?
Tak samo się i ojcem twym opiekowała.
O sprawże to Bogini! spraw, niech spłynie chwała
Na mnie, na moje dzieci, miłą połowicę;
Za to dam ci roczniaczkę, gładką jałowicę
Co jeszcze byka niezna, jarzma ani troszki;
Tęć dam w ofierze, złotem każę okuć rożki.«

Tak błagał; a modlitwa doszła do Ateny —
I sławny rycerz Nestor, staruszek z Gereny,

Swoich synów i zięciów otoczony kołem,
Szedł na zamek; a kiedy przybyli tam społem,
Rzędem zajęli krzesła, wspaniałe siedzenia,
Starzec znowu lał w krater dla ich pokrzepienia
Wonne wino, staraniem szafarki chowane
Lat jedenaście, pierwszy raz co odetkane.
Ten napój starzec mięsza i obiatę czyni
Egidowładcy córze, Palladzie bogini.
Gdy spełnił, a już każdy napił się dowoli,
Wszyscy się spać do gospód rozeszli powoli,
Krom Telemacha. Tego syna przyjaciela
Nestor w zamku zatrzymał, łoże mu wydziela
Pysznie rzeźbione w jednym z przewiewnych przysionków.
Tuż przy nim spał Pejzystrat; z rodziny tej członków
On jeden w zamku mieszkał, jako nieżonaty.
Sam zaś Nestor wysokie zajmował komnaty
Wraz z królową zdobiącą małżeńską łożnicę.

Ledwo jutrzenka krasne wychyliła lice
Z mroków świtu, już Nestor rzucił senne łoże;
Wyszedł i siadł na białych kamieniach, na dworze,
Co stały przed pałacu wchodowemi drzwiami,
Lśniące jakby oliwą. Dawnemi czasami
Siadywał tam Neleus, człowiek bożej rady.
Lecz zmarł; w podziemny Hades przeniósł się cień blady.
Teraz siadł Nestor. Posoch trzymała prawica
Pasterza mężów. — Syny ujrzawszy rodzica:
Echefron, Stratios, Persej, wybiegli co żywo,
Toż Aretes, Trazymed, zdążał nieleniwo;

Nareszcie i szóstego niezabrakło brata:
Bo oto i najmłodszy przybiegł, Pejzystrata.
Ci zaraz Telemacha przy ojcu uprzejmie
Posadzili. A Nestor taką rzecz podejmie:

»Żwawo dzieci! spełnijcie duszy mej pragnienie:
Chciałbym się przypodobać bogini Atenie;
Gdyż na tym tam praźniku na cześć Pozejdona
Widocznie oczom moim zjawiła się ona.
Niech który w pole skoczy, wolarzowi każe
Przywieść tutaj jałówkę, którą dam w ofiarze;
Drugi, do Telemacha łodzi bież i sprowadź
Wszystką czeladź; dwóch zostaw, ci mogą pilnować.
Do Laerka złotnika pobieży mi trzeci,
By złotem róg jałówki okuł. Reszta dzieci
Zostanie z nami; każdy będzie tu potrzebnym
Czy jadło przysposobić, czy kazać służebnym
Znieść tutaj stołki, drzewo, dzbany z świeżą wodą.»
Rzekł — wszystko się rozbiegło. Jałówkę już wiodą
Z pola; a z Telemacha przybyła też łodzi
Jego drużyna. Również i złotnik nadchodzi,
Niosąc ze sobą wszystkie narzędzia, mistrz tęgi,
Tak młotek, jak kowadło i krzywe obcęgi,
Do misternej roboty. Na ten obrzęd święty
Zbiegła i Pallas. Nestor złotnikiem zajęty
Dał mu złota; a sztukmistrz złotem okuł rogi
Jałówce; więc boginię cieszy dar ten drogi.
Echefron, Stratios dzierżą za róg jałowicę;
Aretos z komnat wyniósł kwiecistą miednicę

Pełną wody; a w lewej miał ziarna jęczmienne
W krubce. Już Trazymedes wniósł ramie wojenne
Zbrojne w topór nadełbem jałoszki ofiarnej;
Perseusz w misę zbierać miał strumień krwi czarnej.
Ojciec ręce umywszy, miotał jęczmień święty,
A na ogień skręt sierści z łba krowie wycięty.

A kiedy się pomodlił i nasiał jęczmienia,
Wraz przystąpił Trazymed, i siłą ramienia
Palnął — aż topór ugrzązł w karku, przeciął żyły,
I powalił ofiarę. Z krzykiem się modliły
Wszystkie córki, synowe, obok Eurydyki
Żony Nestora, córy Klimena władyki.
Syny, za łeb jałoszkę dźwignąwszy, trzymali
Aż dorżnął ją Pejzystrat. Czarna krew się wali,
I duch cielsko opuścił. Rąbiąc ją w kawały,
Wyjmują polędwice i dwakroć w tłuszcz biały
Obwinąwszy jak zwyczaj, nałożą wysoko
Drobniejszemi gnatami, z kapiącą posoką.
Starzec je tak na stosie spalił, winem polał
Ciemnem; a synów orszak ofiarę okolał
Z pięciozębnemi widły. Spaliwszy te mięsa,
Trzewia do ostatniego aż spożywszy kęsa,
Resztę w drobniejszych sztukach na rożny nawlekli
I takowe przy ogniu obracając, piekli.

Tymczasem Telemacha ślicznego młodziana
Kąpała Polykasta panienka sudana
Najmłodsza z Nestorówien; a po wziętej wannie
Namaściwszy oliwą, odziała starannie

Piękną szatką i w chiton miękki otuliła....
Gdy wyszedł, jak od Bożka jasność odeń biła.
Szedł więc, i przy pasterzu mężów siadł Nestorze....

Już z rożnów zdjęto mięso upieczone w porze;
I rzucili się wszyscy na biesiadę oną;
Lecz poważniejsze tylko krzątało się grono
Około wina, które z krateru czerpali,
I biesiadnikom w złotych czaszach podawali;
Aż zgaszono pragnienie, nasycono głody.

Wtedy gereński starzec krzyknął

»Kto tam młody
Niech skoczy, długogrzywe konie tu przywiedzie,
Do kolasy założy; bo nasz gość odjedzie.»
Tak rzekł. Synowie rozkaz spełniają w tej chwili;
Piorunem do kolasy konie założyli;
A szafarka w nią chleba i wina nakładła,
Toż wybornych łakoci królewskiego jadła.

Wskoczył tedy Telemach na rydwan zaprzężny;
Rzeszowódca Pejzystrat Nestora syn mężny
Obok niego usiadłszy, lejce schwycił w dłonie
Klasnął z bicza i lotem puściły się konie
Pólmi, od grodu Pylos coraz dalej mknące;
Dzień cały szarpiąc jarzmo kark ugniatające.

Nareszcie zaszło słońce, cień poczernił szlaki,
Gdy do zamku Diokla, do Feras junaki

Wraz przybyli. Orsiloch, syn Alfeuszowy
Zrodził tego Diokla. Nocleg tam gotowy
Znaleźli, i gościnne przyjęcie im dano.

Ze wschodzącą nazajutrz jutrzenką rumianą
Znów wyjechali oba w zaprzężnej kolasie,
Przez bramę aż w przysionkach turkot rozlega się.
Z klaskiem bicza koniki ruszyły z ochotą
Między pszeniczne łany mkną i mkną — aż oto
U kresu drogi dzielne stanęły rumaki.
Właśnie Helios się schował, cień poczernił szlaki.




PIEŚŃ CZWARTA.


Przyjazd do Sparty do króla Menelaja. — Gody weselne. — Telemach zostaje poznany. — Helena opowiada o Odysseju. — Telemach nazajutrz wypytuje Menelaja o losie swego ojca. — Opowiadanie o wróżbie egipskiego Proteusza, od którego się dowiedział, że Odysseis siedzi na wyspie u Nimfy Kalipsy. — Gachowie układają spisek na życie Telemacha. —




TELEMACH W LAKEDEMONIE.
"W"

Wąwozami wjechawszy w gród Lakedemony

Skręcili wprost na zamek, kędy mąż wsławiony
Menelaj, huczne sprawiał wesele dla syna,
I dla córki. Tę oddał, choć jego jedyna,
Synowi Achillesa, wojów gromiciela;
Znim ją bowiem zaręczył w Troi przed lat wiela,

A niebianie złączyli parę k’sobie skłonną.
Właśnie ją dziś odesłał koleśno i konno
W sławny gród Mirmidonów. Dla syna zaś swego
Wziął w Sparcie Alektora córę. Syna tego
Megapentesem zowią; chłop silnej prawicy,
A miał go w starych latach z jednej niewolnicy,
Gdyż Helenę bogowie zrobili bezpłodną
Odkąd powiła córkę Hermionę, godną
Ze złotą Afrodytą równać się w piękności.

Tak więc Menelaj w gronie przyjaciół i gości
W komnatach swego zamku hucznie biesiadował.
Był tam i cudny pieśniarz, co swojej wtórował
Pieśni na gęśli — i dwaj skoczkowie tam byli,
Co na miarę tej pieśni w środku się kręcili.

Zaś Telemach z Nestora synem, przed wrotyma
Pierwszemi, co do zamku wiodły, konie wstrzyma.
Postrzegł ich Eteonej, sługa przywiązany
Do Atrydy, i poznał, że to ktoś nieznany.
Prędko więc na pokoje bieżał z wieścią nową,
Przybliżył się do pana i rzekł lotne słowo:

»Jacyś tam obcy ludzie, o mój jasny Panie!
Jest ich dwóch; wyglądają iście, jak niebianie.
Roskaż: czy wyprządz konie mamy im; czy dalej
Ich odprawić, by indziej gościny szukali?«

Menelaj tem oburzon, rzekł: »Synu Boety
Eteoneju! gadasz, jak gdyby to nie ty,

Tylko dziecko, co głupie powtarza wyrazy.
Czyż to my gościnności ludzkiej tyle razy
Niedoznali obydwa przed naszym powrotem?
Zews mógłby znów nas karać, gdyby zabyć o tem.
Spiesz się więc wyprządz konie i dać im wygody
A tych gości zaprosić na weselne gody.«

Tak rzekł — a ten z komnaty wybieżał i zwołał
Innych sług, zabierając po drodze, co zdołał:
Z nimi wyprzągłszy konie, pomęczone oba,
Wwiódł do stajen i mocno przywiązał u żłoba.
Owsa im zmięszanego z jęczmieniem wsypano;
Poczem wóz postawiono pod błyszczącą ścianą,
A gości na królewskie wiedziono komnaty.

Oni z podziwem patrzą na terem bogaty;
Bowiem, jako blask słońca, księżyca miganie
Oczom ich się wydało Atrydy mieszkanie.
A gdy widokiem oczy i serca napaśli,
Do łazien myć się w wannach gładkich oba zaszli;
Tam ich dziewki umyły, namaściły rączo,
Oblókłszy w chiton z wełny, okrywszy opończą.

To odbywszy szli zasiąść przy Atrydzie krzesła.
Zaraz jedna z służebnic złoty kubek wniesła,
A w nim wodę, tę lejąc do miednicy srebrnej
Na ręce, przysunęła stolik im potrzebny.
Poważna też szafarka z zapasy różnymi
Przybywszy, te przysmaki stawiła przed nimi;

A krajczy na kopiastych misach wniósł pieczyste
I inne mięsa; czasze podał też złociste.

Wtem Atryd płowowłosy obydwóch powitał:
»Cni goście; jedzcie smacznie; potem będę pytał
Gdy się już posilicie, coście to za jedni?
Ród wasz, jak się domyślam, wcale niepośledni
Idzie od królów co to z Zewsa się wywodzą;
Z podłej bowiem krwi tacy, jak wy się nie rodzą.»

To rzekł — i sam im podał tłusty comber wołu
Pieczonego, a był to przysmak jego stołu.
Więc do zastawionego dobrali się jadła.
A najadłszy, napiwszy, gdy już chęć odpadła,
Do swego towarzysza nachylony głową,
Telemach mu na ucho mówił takie słowo:

»Patrzajno Nestorydo, patrzaj serce moje,
Jakim blaskiem spiżowym sieją te pokoje,
Co tu złota, bursztynu, srebra, słoniej kości!
Niewiem, czy jest świetniejszy dwór Olimpskiej mości.
Nieprzebrane bogactwa! aż mi ćmią się oczy.»

Snać domyślił się Atryd o czem rzecz się toczy
Między nimi, bo na nich zawołał: »hej młodzi!
Niech nikt śmiertelny z Zewsem w zapasy nie chodzi,
Bowiem wieczne są jego dostatki i dwory....
Ze mną rzecz inna; każdy kto chce mógłby zbiory
Moje przesadzić, lub nie; chociaż się niemało
W ośmioletniej zamorskiej włóczędze zebrało.

Kiedym Fenicyę, Egipt, Kipr a nawet strony
Etyopskie zwendrował; Eremby, Sydony,
Toż Libię, gdzie jagnięta z rożkami się rodzą,
A owce w ciągu roku trzykroć z płodem chodzą.
Mają tam gospodarze, mają i pasterze
Mięsa dość, brodzą niemal i w mleku i serze;
Bo jak rok długi ciągle doją się maciorki.
Otóż gdym się tam ganiał i ładował worki
Złotem — tutaj tymczasem brata mi zabito
Skrycie, podstępem, w zmowie z nikczemną kobietą!
Jakoż mi to dziedzictwo obmierzłem się stało,
Wolałbym mieć z tych skarbów trzecią cząstkę małą
Byle żyli ci męże, co na polach Troi
Legli podal od Argos — przyjaciele moi.
Jakkolwiek po nich tęsknię i myślami wodzę,
Przecież po żadnym serce niepłacze tak srodze
Jak po jednym; odbiega sen i chęć do jadła
Gdy o nim myślę. Komuż cięższa dola padła
Jak Odyssowi? Odeń któż więcej biedował?
Los go stworzył do cierpień samych; mnie zachował
Do smutków po zniknionym, który gdzieś się kryje.
A niewierny czy żyje jeszcze, lub nieżyje.
Pewnie stary Laertes codzień po nim płacze,
Toż mądra Penelopa i to nieboracze
Syn Telemach, którego przy piersi zostawił.»

Mówiąc to, w taką rzewność gościa swego wprawił,
Że łza w rzęsach zawisła z wspomnieniem rodzica —
Jakoż w płaszcz purpurowy ukrył smętne lica....

Z czego odgadł Menelaj zaraz kto on taki,
I w głębi duszy sposób układał dwojaki:
Bąć dać mu się wypłakać za straconym ojcem;
Bąć wprzódy o tej rzeczy pogadać z mołojcem.

Owoż gdy to roztrząsał w ducha tajemnicy —
Weszła Helena z wonnej wychodząc świetlicy,
Jak Artemida zbrojna w pęki strzał pierzaste.
Zaraz z krzesłem misternem podbiegła Adraste;
Alkippe jej kobierzec miękki podesłała,
Filo koszyczek niosła; Helena go miała
Od Alkandry, Polita żony, co za dawnych
Lat żył w Tebach egipskich, bogactwami sławnych;
Onto dwie srebrne wanny, trójnożków po parze,
Talentów dziesięć złotem Meneli dał w darze.
Helenie się od żony dostał dar bogaty:
Złota kądziel i koszyk ów podługowaty
Z srebra plecion, a złotą ozdobion obwódką,
Filo go postawiła przed nią, tuż bliziutko,
W tym koszyku moteczków przędzy było pełno,
A na wierzchu kądziołka z fiołkową wełną.
Helena więc usiadłszy, wsparła nogi obie
Na podnóżku, pytała męża w tym sposobie:
»Czy wiemy Menelaju, jaki ród tych gości,
Co przyszli w domu naszym szukać gościnności?
Mylęż się, lub niemylę — lecz czuję to przecie
Że dwóch mężczyzn, dwóch kobiet, niespotkałam w świecie
Tak podobnych do siebie. — Dziw to niesłychany!
Jak ten oto młodzieniec, u nas tu nieznany,

Z Telemachem, Odyssa synem podobniutki.
Pamiętam, on przy piersi był wtedy malutki
Kiedy z wami Achiwy, w kraj dalekiej Troi
Odys szedł krew przelewać gwoli hańby mojej.»

Na to płowokędziorny odrzekł jej Atryda:
»To, co z domysłu mówisz, mnie prawdą się wyda:
Takie ręce i nogi, tak oczy patrzące
Miał Odys, a i takie włosy się kręcące.
Toż gdym przed chwilą wspomniał tu Odysseusza,
I mówił, jakie trudy niezłomna ta dusza
Zniosła dla mnie.... aż oto łza mu z oka kanie,
I w purpurowym płaszczu ukrył pomięszanie.»

Na to mu Nestoryda Pejzystrat powiedział:
»Atrydo, Menelaju! królu! otbyś wiedział
Że to syn Odyssejsa, syn jego prawdziwy;
Lecz boi się uchybić, przeto tak wstydliwy,
I niechce, kiedy mówisz, przerwać obcesowo;
Taką mu radość wlewa boskie twoje słowo.
Mnie tutaj posłał Nestor, ten ojciec mój drogi
Abym mu towarzyszył w domu twego progi,
Gdzie ojca przyszedł szukać tak w słowie, jak czynie.
Bo dziecko cierpi dużo, gdy ojciec mu zginie,
A sierotę opuszczą przyjaciele domu,
Jak Telemacha. Ojca niema on; nikomu
Niechce się ująć za nim, by odwrócić ciosy.«

Na to znów Menelaos odrzekł płowowłosy:

»Przebogi! Toż mym gościem syn wielkiego męża
Co za mnie w tylu bitwach dobywał oręża!
Jam go chciał za powrotem nad wszystkie Achiwy
Obsypać, gdyby morzem powrót nam szczęśliwy
Obydwom, był zachował Zews bóg gromowładny.
W Argos miałem dlań miasto, dwór zbudować ładny,
A z Itaki dobytek i syna sprowadzić,
I ludność ztamtąd zabrać i w mieście osadzić,
Wyprzątnąwszy najbliższe, co berłu mojemu
Podlega. Jakżeżbyto sprzyjało częstemu
Widywaniu się z sobą, by ten węzeł święty
Który nas łączył, nigdy niebył już rozcięty;
Chyba śmiercią, gdy obu wtrąci w cień ponury.
Lecz szczęścia tego Bóg mi pozazdrościł który,
Gdy jemu do powrotu pozamykał wrota.«

To rzekł — i wszystkich rzewna objęła tęsknota:
W płacz Helena, argejka, a córa Kroniona;
W płacz Telemach; Meneli źrenica zwilżona
Także łzą; łza się kręci w oku Pejzystrata,
Bo w duszy cień mu stanął Antylocha, brata,
Co go syn zamordował Eosy świetlanej.

O nim myślał i mówił, choć niezagabany:
»Atrydo! ciebie Nestor w najmądrzejszych rzędzie
Zawsze kładł i obstawał tak w domu jak wszędzie
Gdziekolwiek między nami rzecz o tobie była;
Przeto powiem ci szczerze, że mi się zmierziła
Ta płaczliwa wieczerza; wszak i jutro wstanie
Słońce dla nas. Aczkolwiek bynajmniej nie ganię

Kiedy kto opłakuje swego nieboszczyka
Zaszczyt też to jedyny co zmarłych spotyka
Że po nich włosy strzygą i łzy leją żywi.
Wszak i jam brata stradał; znali go Achiwi;
Był jeden z lepszych; pewnie znałeś go choć trocha,
Jam go nieznał; lecz wszyscy chwalą Antylocha
Że do biegu i kopii był nieporównany.«

Na to mu Menelaos odrzekł: »Mój kochany!
Mówisz dobrze, już lepiej i mędrzec nie powié;
Niezawsze tak się uda nawet i starcowi.
Po takim ojcu niedziw, że syn mówi k’rzeczy,
Zaraz poznać krew męża którego w swej pieczy
Zews miał, i błogosławił mu od urodzenia,
Toż w małżeństwie, i teraz łaski swej niezmienia
Gdy starość jego w takie pociechy ubierze
Jak syny mądre, sławne oszczepem szermierze.
Zabądźmy więc na teraz tych płaczów i nędzy;
Lepiej pobiesiadować. Hej! dajcie coprędzej
Wody na ręce; jutro czas upatrzym sobie
Pomówić z Telemachem o naszej żałobie.«

Rzekł — i Asfalion ręce wodą mu poléwał;
Gorliwie on Atrydę swego obsługiwał.
Poczem wszyscy obsiedli zastawną biesiadę.

Wtem Helena skoczywszy do głowy po radę,
Pijącym przymięszała czar taki do wina,
Że gniewów, smutków, zgryzot przeszłych zapomina

Każdy, co go skosztuje z zaprawnego kruża:
W dzień ten nigdy łza w oku niestanie mu duża,
Choćby drogiego ojca i matkę pochował,
Nigdy, choćby kto miednym mieczem zamordował
Brata mu, albo syna, przed jego obliczem —
Czar to był taki, napój niezrównany z niczem!
Dostała go Helena od Thona małżonki
Polydamny, w Egipcie, gdzie ziemia korzonki
Osobliwe wydaje na leki, lub trutki.
Toż każdy tam znachorem nie z innéj pobudki,
Tylko, że zna te leki, istny ród Peona.
Jakoż czar przymieszawszy, rozkazała ona
Podawać go, i w słodkiéj ozwała się mowie:

»Atrydo Menelaju! a i wy, synowie
Mężnych ojców! Zews zwykle rozdaje na przemian
Raz złe, raz dobre, jako pan wszechwładny ziemian;
Przeto mając przed sobą tę oto wieczerzę,
Jedzcie i gwarzcie; ja wam za to coś powierzę.
Niemyślę wszystkich bojów z początku do końca
Wyliczać, w których walczył Odys nasz obrońca,
Tam, na ziemi trojańskiej, dla Greków tak wrażej.
Raz, on sam się umyślnie poranił po twarzy,
A zarzuciwszy łachman jakiegoś tam ciury
W sam rój swych nieprzyjaciół wkradł się w miasta mury
I udawał żebraka. Któżby podejrzywał
W nim hetmana, co z Greki na nawach przybywał?
Tak więc wszedł między Trojan i był niepoznany.
Jam go jedna poznała mimo tej odmiany;

Ciągnę z niego — napróżno! wykręty miał chytre.
Lecz gdy w łaźni go skąpię i oliwą wytrę,
Szaty dam i przysięgnę na wszystkie świętości
Niepierw rozgłosić w mieście o jego bytności,
Póki niewróci do naw i namiotów greckich —
Dopiero mi się zwierzył z zamiarów zdradzieckich.
Potem łbów on trojańskich siła z karku zrzucił,
I dostawszy języka, cało do swych wrócił.
W Ilionie płacz niewiast rozległ się żałosny,
Tylko jam się cieszyła — bo już mi nieznośny
Stał się pobyt śród cudzych; płakałam jak dziecię
Za domem; złorzeczyłam samej Afrodycie,
Że mię od swoich w obcą zagnała tu stronę.
Matkę córce, mężowi z łoża biorąc żonę;
A mąż ten i rozumem i kształtem wyborny!«

Na to jej Menelaos rzekł płowokędziorny:
»Zaprawdę, powieść twoja Heleno, jest szczera.
Znało się niejednego w życiu bohatyra
Czyny i myśl; po świecie daleko bywałem.
Lecz takiego jak on był, nigdy niespotkałem
Męża, któryby nosił serce tak niezłomne.
Dość; gdy niebezpieczeństwa i śmiałość przypomnę
Kiedyśmy wszyscy wodze w koniu wydrążonym
Siedzieli, jak wiszący grom nad Ilionem.
Wtedy tyś przyszła. Pewnie zły duch ci to szeptał
Co chciał, żeby Trojanin pobił nas i zdeptał.
Przyszłaś — Deifob przyszedł pomnę z tobą społem;
Trzykroć naszą kryjówkę obeszliście kołem;

Macałaś, wyzywałaś różnemi imiony
Wodzów greckich, udając głos każdego żony.
Wśrodku konia jam siedział, Tydyd, Odys trzeci;
Wtem słyszymy, a z zewnątrz twój głos nas doleci;
Oba my się zerwali wyskoczyć gotowi
Z tej kryjówki i boki rozsadzić koniowi,
Lub odezwać się na głos; lecz Odys nas wstrzymał;
Pohamował i innych, choć ten ów się zżymał.
Antyklos tylko gwałtem chciał dać znak o sobie;
Lecz Odys go pochwycił zaraz w bary obie,
Gębę zatkał.... Przytomność ta nas ocaliła.
Szczęściem Atene z miejsc tych cię uprowadziła.«

Jemu na to Telemach z odpowiedzią spieszy:
»Atrydo, Menelaju, boski wodzu rzeszy!
Tem przykrzej, że mąż taki, chociaż w piersi nosił
Z spizy serce, od śmierci on się niewyprosił!
Lecz czas nam do łożnicy, spoczynek już zda się;
A pokrzepienie w samym znajdziemy wywczasie.«

To rzekł. Helena zwoła swoje służebnice;
Każe w przysionku wnosić wspaniałe łożnice,
Purpurowe podściołki, znów kobierce dziane,
I do przykrycia płaszcze sposobić wełniane.
One wyszły, trzymając płonące pochodnie,
I zwinęły się żwawo, ścieląc im wygodnie.
Keryx zaś, Telemacha wraz z synem Nestora
Odprowadził — i spali tam w przysionku dwora.
Zaś Atryda spał wewnątrz zamkowych pokoi
Przy najpiękniejszej z niewiast, przy Helenie swojej.


Gdy na niebie różane zbudziły się zorze,
Grzmigłos Menelaj naraz, porzucił swe łoże;
Wdział szaty, a przez ramie zawiesił miecz srogi,
A i w kształtne postoły opiął jasne nogi;
I wyszedłszy z swych komnat piękny jak Bóg który,
Usiadł przy Telemachu i pytał go z góry:

»Za czem, powiedz, przybyłeś w te odległe strony
Przez morskich wód obszary do Lakedemony,
W sprawie ludu, czy swojej przybyłeś, mów szczerze?«

Więc rostropny młodzieniec po nim głos zabierze:
»Atrydo Menelaju, władzco ludów boski!
Przyszedłem tu o ojcu pozbierać pogłoski;
Dobytek mój zniszczony, spustoszone łany,
Wrażych gości dom pełen; biją mi barany,
Biją kozy; rzną stada ciężkonogich byków,
Te gachy mojej matki, hurma najezdników.
Przeto błagam cię, nisko do kolan się kłonię:
Powiedz mi, co o ojca mojego wiesz zgonie;
Byłżeś świadkiem; czy jaki mówił ci wędrowiec?
On się rodził, by cierpiał, wiem ja to — lecz powiedz
Poprostu, bez ogródki, jak widziały oczy.
Błagam cię! jeśli kiedy, do usług ochoczy,
Ojciec mój ci usłużył czynem, albo mową
Pod Troją, gdzie i głodno było i niezdrowo,
W imie usług zaklinam, powiedz wszystko wiernie.«

Na to rzekł Menelaos wzruszon niepomiernie:
»O Bogi! czyżby w łoże bohatyra, tacy

Wedrzeć się mieli tchórze podli i ladacy?!
Podobnie w lwiej komyszy, jeśli złoży łania
Parę młodych, co ledwo nawykły do ssania —
A sama w góry pójdzie na bujne pastwisko;
Lew tymczasem wróciwszy w swoje legowisko,
Z obydwóch tych jelonków zrobi parę łyków —
To samo od Odyssa spotka tych nędzników!
Czej mu kiedyś Zews-ojciec, Athene, Apollo,
W tej postaci jak niegdyś na Lezbie, pozwolą
Stanąć, gdy szedł w zapaśny bój z Filomelidem,
I Achiwom dał tryumf, jego zgniótł ze wstydem —
Niechby się w tej postaci przed gachami zjawił,
Odsadziłby od żony, i wszystkich podławił.
To zaś, o co mię pytać przyszedłeś na dobie,
Bez ogródki, jak było, wręcz opowiem tobie,
Wszystko, co boski staruch kiedyś mi powiedział;
Nic z tego niezataję, wszystko będziesz wiedział:

»W Egipcie tam, acz bardzo do domu się rwałem,
Bogi mię zahaczyły za to, że niedałem
Powinnych ofiar. Źle jest Bogów ważyć lekko!
Tam, śród morza ostrówek leży, niedaleko
Od ujścia rzeki; Faros ludzie go nazwali;
Od rzeki leży na dzień żeglugi, niedalej,
Zwłaszcza, gdy wiatr pomyślny żegludze tej sprzyja.
Jest tam przystań i żaden okręt jej niemija,
By nabrać świeżej wody, i dalej pruć fale.
W przystani tej dwadzieścia stałem dni — gdyż wcale
Wiatru dobregom niemiał, by puścić okręty,
I przerzynać się niemi przez morskie odmęty.

Wnetby nam było jadła i serca niestało;
Aż z bóstw jedno z tej cieśni nas wyratowało.
Była to Ejdothea, córka Proteusza
Władzcy mórz, którą widok nędzy mojej wzrusza.
Ona, gdym się raz odbił od mego narodu,
Co rozbiegł się po wyspie trapiony od głodu
Szukać jadła, lub ryby na wędę tam łowić —
Ona, zbliży się do mnie, by wdzięcznie pozdrowić
I rzekła: »Jestżeś dziecko, czy człek lekkomyślny,
Czy też leniuch już taki, aby na umyślny
Głód się skazać i niemódz rzucić wyspy nagiej,
Zanim twych ludzi reszta odbieży odwagi?«
Na to jam odpowiedział w tych słowach bogini:
»Jeśliś bóstwem, niech twoja mądrość mię niewini,
Bo tu z chęci niesiedzę, i pewniebym spieszył,
Gdybym był względem bogów coś tam nienagrzeszył.
Przeto mów; nieśmiertelnym tajnego nic niema —
Który Bóg na tej wyspie w uwięzi mię trzyma:
I w jaki sposób mógłbym odpłynąć do domu?«
Tom rzekł; ona pochwyci prędko: »Jeśli komu
Li tobie cudzoziemcze prawdę całą powiem:
Tu włada morski staruch nad onym ostrowiem
Proteusz, Bóg Egipski, co morskich wód łona
Zna wszystkie; najwierniejszy sługa Pozejdona.
Choć mym ojcem, rzecz skrytą o nim ci udzielę:
Dostań go w swoje ręce przez pewne fortele,
A on ci wskaże drogę, da środki niechybne,
Byś mógł doma powrócić przez te szlaki rybne.
Przytem wielkie u Zewsa ma on zachowanie;
Gdybyś chciał go zapytać, wywróżyć ci w stanie,

Co złego, lub dobrego, zaszło w twojem gnieździe
Podczas, gdyś się tu do nas zapędził w swej jeździe.«

To rzekłszy, odpowiedzi mojej pilnie słucha;
Więc mówię: »Wskaż, jak złapać morskiego starucha,
Aby się niewyśliznął, widząc mię z daleka.
Niełatwo da się bożek pochwycić przez człeka.«
Tak mówiłem; bogińka zaś odpowiedziała:
»Gościu mój! tobie prawda należy się cała;
Więc gdy słońce w południe szczyt nieba dogoni,
Niemylny bożek morski wypływa z wód toni.
Pod wiatru tchnieniem odzian w bałwan skędzierzony,
I spać idzie w pieczarze w skale wydrążonej.
Plemie zaś Halosydny, rój płetwistych foków
Z wód wyszedłszy, zalega z obu jego boków,
I morskiemi wyziewy zasmradza powietrze.
Ja cię tam zaprowadzę, skoro świt się przetrze,
I umieszczę wraz z nimi. Teraz rzeczą twoją
Trzech z okrętu wziąść chłopów, co się nic nieboją;
Bo ten staruch fortele ma zadziwiające:
Naprzód idzie rachować foki w rząd leżące;
A gdy je tak obejrzał i zliczył piątkami,
Sam kładzie się jak pastuch pomiędzy owcami.
Jakoż gdy obaczycie, że usnął na dobre,
Powstać, w bary go schwycić żylaste i chrobre
I dzierżyć; on się będzie wymykał niepróżno —
Bo czarownik; przywdzieje na się postać różną,
Co na ziemi, co w wodzie, lub co w ogniu żyje.
Śmiało tylko, a cisnąć, chociaż jak się wije.

Lecz gdy do was zagada w postaci tej samej,
Jak leżał snem zmorzony w głębi onej jamy —
Wtedy puszczaj starucha, bo już się ukorzy,
I pytaj: który z Bogów na ciebie się sroży,
I jak przez rybne szlaki wrócisz w swoje strony?«

To powiedziawszy, w bałwan wskoczyła spiętrzony.
Ja zaś na brzeg piaszczysty szedłem, gdziem miał łodzie;
I tysiąc dziwnych myśli duszę mi przebodzie.
Stanąwszy przy mych nawach, tam, u wód źwierciadła,
Nastąpiła wieczerza; wonna noc zapadła —
I na szumiącym brzegu legli my pokotem.
A gdy poranna zorza zbudziła się potem,
Chodziłem wzdłuż wybrzeża nad morską rostoczą
I modliłem się Bogom.... Z moich, trzech ochoczo
Poszło za mną; a każdy zuch wielki i cięty.
Tymczasem Ejdothea pornąwszy w odmęty
Morskie, wyniosła ztamtąd cztery focze skóry
Świeżo zdjęte; zasadzkę obmyśliła z góry!
I, dla każdego dołek wygrzebawszy w piasku,
Siadła, nas oczekując. Zszedłem ją o brzasku.
Ona w doły nas kładzie i skórą okrywa.
Czatujemy — lecz męka była to straszliwa!
Bo z fok tłustych okropnie dusił tran smrodliwy.
W sąsiedztwie tych potworów niedotrwa nikt żywy!
Lecz boginka sposobik znalazła w potrzebie:
Dała wąchać ambrozyę używaną w niebie;
Jej wonie brzydki wyziew zupełnie rozwiały;
I w cierpliwem czekaniu przeszedł ranek cały.

Tymczasem stada foków wyłaziły z wody
I rzędem na wybrzeżu kładły się jak kłody.
W południe boski staruch z ciemnych wód łożyska
Wyszedł, policzył foki, obejrzał je z bliska.
Nas również za potwory liczył, a o zdradzie
Nic się niedomyślając, obok fok się kładzie.
Naraz rwiemy się z wrzaskiem; opasujem śmiele
Bożka ramionmi. Lecz on ma swoje fortele:
Naprzód lew się zeń zrobił grzywiasty, a z tego
W rysia się zmienił, w dzika, w smoka skrzydlatego;
Już drzewem w obłok strzelił; już jak woda płynął.
Dzierżym go, bo ramieniem każdy go owinął —
Aż i zdał się nareszcie, choć miał takie czary,
I zapytał mię głosem zwyczajnym, ten stary:

»Który ci to poradził z niebian, mój Atrydzie,
Żebyś mię wziął podstępem. — Mów, o co ci idzie?«

To rzekł staruch — jam na to jemu odpowiedział:
»Kryjesz się niepotrzebnie, jakbyś sam niewiedział,
Że tak długo na wyspie siedzę tu bezludnej,
Głowę tracąc, by z matni wydobyć się trudnej.
Przeto mów. Nieśmiertelnym każda rzecz wiadoma —
Jak przez rybny gościniec mógłbym wrócić doma?«

Powiedziałem — i on też z odpowiedzią spieszył:
»Niewiesz-li, żeś Zewsowi i bogom nagrzeszył?
Skąpiąc im hekatomby na samym odjeździe,
Byś rychle i szczęśliwie stanął w własnem gnieździe?

Póty bowiem nieujrzysz — wyrok niecofniony —
Ni rodziny, ni domu, ni kochanej żony,
Póki w Egipt niewrócisz i nad brzegiem rzeki
Niezjednasz hekatombą u bogów opieki,
U bogów tych tam w niebie; błagaj je obiatą,
Oni podróż pomyślną morzem dadząć za to.«

Staruch skończył — mnie serce aż krajał ból srogi,
Gdy mi kazał się wracać do Egiptu z drogi,
Tak daleko, i morzem takiem niebezpiecznem!
Jednak w mej odpowiedzi niebyłem mu sprzecznym:

»Dobrze mój starcze, woli twojej się dogodzi.
Tylko mów czystą prawdę, bo o nią mi chodzi.
Mów, czy wszyscy Achiwi bez szwanku wrócili
Ci, których my z Nestorem w Troi zostawili;
Czy też umarł z nich który czasu tej żeglugi,
Lub śród swoich, wróciwszy z tej wojny tak długiej?«

To rzekłem — a w odpowiedź takiem słowa schwytał:
»Czemu mię o to pytasz? lepiejbyś niepytał,
Żebym, co wiem, wygadał — bo gdy ci odsłonię,
I łzami się zalejesz i załamiesz dłonie.
Słuchaj! wielu z nich żyje, wielu już ubyło.
I tak, dwóch, co knemidnym Grekom hetmaniło,
Śmierć znalazło w powrocie; ty bywałeś w bitwach;
Jeden gdzieś się wałęsa w zamorskich gonitwach;
Ajas z swemi okręty dno morskie zgruntował.
Z razu wprawdzie Pozejdon rozbitka ratował

Z toni morskich w pobliżu Girejskiej opoki,
I na wrogu Pallady możeby wyroki
Straszne się niespełniły, gdyby w chełpie swojej
Niebył Bogom nabluźnił, że się ich nieboi.
Lecz Pozejdon usłyszał bluźnierstwo pyszałka;
W srogą pięść schwycił trójząb, i spadła ta pałka
Na skałę Giry, która pękła w dwa kawały;
Pół zostało — pół drugie odszczypanej skały
Runęło wraz z Ajasem, który bluźnił niebu —
Wzburzony go ocean schłonął bez pogrzebu.
Tak skończył Ajas, wodą zalawszy się słoną.
Twój brat przed tej bogini mstą nienasyconą
Uszedł wprawdzie na sudnach; broniła go Hera;
Lecz gdy już do przylądku Malei dociera,
Porwała go wichura i niosła z okręty
Jęczącego, daleko, w wielkich mórz odmęty,
Ku wybrzeżom, gdzie Tyest żył czasy dawnemi,
Potem Egist, syn jego — w ostatni krańc ziemi.
Tu już myślał, że jego niedole się skończą;
Gdyż bóstwa odwróciły wicher, a on rączo
Gnał do dom. Oj, radośnież na ziemię ojczystą
Wyskoczył, ucałował, skropił łzą rzęsistą,
I poił się widokiem znanej okolicy....
Aż wtem stróż go dopatrzył z wysokiej strażnicy,
Gdzie go Egist osadził; dwa talenty w złocie
Przyrzekł, gdy o Atrydy da mu znać powrocie....
I rok cały wartował, by niespodziewanie
Niewpadł, bo byłby sprawił wielkie krwi rozlanie.
Jakoż pobiegł na zamek, dał znać Egistowi;
Ten, fortelem Atrydę sprzątnąć postanowi:

Dwudziestu chłopów dobrał, ukrył w głębi dworu,
A gody sprawić kazał sute, dla pozoru;
Sam zaś Agamemnona i konno i woźno
Jechał witać, zasadzkę uknuwszy nań groźną.
Więc gościa tak ufnego w dom zaprosił sobie,
I z nim godując, zarżnął — jak wołu przy żłobie.
Nikt z ludzi Atrydowych niewyszedł tam cało;
Nikt z Egistowych; wszystko się wymordowało.«

Skończył — a we mnie serce pękało na ćwierci.
Siadłem, głośno szlochając i wzywając śmierci
Jak zbawienia; Heliosa nieznosiłem blasku.
A gdym się tak wypłakał, ból wytarzał w piasku —
Znowu do mnie przemówił ów staruch wróżebny:

»Pohamuj łzy Atrydo — ten płacz niepotrzebny;
Doli swej nienaprawisz łzami. Raczej siły
Zbierz, byś prędzej powrócił do ojczyzny miłej;
Może zbójcę zastaniesz; a może już katem
Stał się dla niego Orest; pogrzebiesz go zatem.«

Tak gdy mówił, męskiego w pierś wpędził mi ducha,
I, w serce bolem strute wstąpiła otucha,
Żem pytał, chcąc co więcej usłyszyć od niego:

»Już wiem, co dwóch spotkało; jakiż los trzeciego;
Czy go żywcem na morskiem pustkowiu kto trzyma?
Nietaj mi smutnej prawdy. — Mów, czy go już niema?«


To rzekłem — a z ust starca wyszła mowa taka:
»Trzeci — to syn Laerta, gniazdem mu Itaka.
Widziałem go na jednej wyspie; płakał rzewnie
Tam, u Nimfy Kalipsy; niepuszcza go pewnie
Ta pani, choć za domem w tęsknicy się skwarzy,
Bo na pustce tej niema łodzi ni wioślarzy,
Żeby się przez fal grzbiety mógł dostać do siebie.
Lecz Menelaju, Zewsa kochanku, dla ciebie
Śmierci wyroku niema w Argos koniorodnem.
Bogowie cię siedliskiem kiedyś uczczą godnem:
Poszlą na kraniec ziemi, w elizejskie pola,
Gdzie rudy Radamantys mieszka. — Tam cię dola
Czeka błoga: bo życie lekko tam upływa;
Nigdy śniegu, zamieci, nawałnic niebywa;
Ciągle miły Zefirek dmucha od zachodu,
Ocean go posyła; w skwar użycza chłodu.
Tam pójdziesz; bo Helena jest małżonką twoją;
O ciebie, zięcia Zewsa, Bogi bardzo stoją.«

To rzekłszy, wraz się rzucił w szumiące głębiny.
A ja szedłem do łodzi z garstką mej drużyny.
Po drodze myśli grały w wzburzonej mi duszy;
A gdym przyszedł, gdzie stała łódź moja na suszy,
Zgotowano wieczerzę; noc zapadła potem,
I spać my polegali na brzegu pokotem.

Nazajutrz, gdy rumiane zbudziły się zorze,
Jęli my się spychania naw na święte morze;
Nuż maszty wbijać, żagle rozpinać na nawach —
Sami wreszcie wskoczywszy, rzędami na ławach

Siądziem i w sine nurty uderzym wiosłami.
Tak, do rzeki Egyptus, syconej deszczami
Przypłynąwszy, złożyłem stuwolną ofiarę,
I bogim zbłagał, co mię wskazały na karę;
Nareszcie pamięć brata uczciłem mogiłą.
Tego więc dopełniwszy, miałem odtąd miłą
Drogę do dom; bo wiatry pomyślne mi wiały,
I szybko do ojczyzny żagle nasze gnały.

Ty zaś, na moim dworze baw jeszcze w gościnie,
Póki dni jedenaście, dwanaście nieminie;
Wtedy sam cię odeszlę, uczczę podarunkiem,
Dam toczony rydwanik, trzy konie z rynsztunkiem,
Przytem misterną czaszę, byś z niej obiatował
Bogom, a o mnie pamięć stateczną zachował.«

Na to mu tak rostropny młodzian odpowiedział:
»Nienalegaj Atrydo, bym dłużej tu siedział;
Zaprawdę, i rok cały przesiedziałbym chętnie
Bez tęsknoty za domem, tak mi tu ponętnie
Słuchać twych pogawędek i różnych powieści,
Ze radość ztąd zaledwie w sercu się pomieści.
Lecz moi towarzysze, którychem zostawił
W Pylos, stęskniliby się, gdybym dłużej bawił.
Co zaś do upominku — przyjmę jaki taki
I schowam; jedno niewiem, po co do Itaki
Brałbym konie; twych stajen są one okrasą;
Tu, w równiach potrzebniejsze, i dobrze się pasą
Na koniczu, ostryżu, orkiszu, pszenicy,
Na wąsatych jęczmionach; gdy w mojej ziemicy

Niema ni takich równin, ni pastewnych błoni;
Itaka dla kóz tylko, nie dla chowu koni;
Jednak ją lubię; zgoła, na żadnym ostrowie
Chów koni, dla łąk braku i dróg nieodpowie;
Z wszystkich najmniej skalista Itaka.«

Gdy skończył,
Grzmigłos Menelaj uśmiech do swych słów dołączył
I mówił, gładząc ręką młodzieńca po głowie:
»Dobra krew w tobie chłopcze; znać to w każdem słowie.
Podarunki ci zmienię chętnie; stać mi na to:
W mym skarbcu jest wszystkiego suto i bogato,
Łatwo się najpiękniejszy podarek wybierze.
Myślę o tym misternej roboty kraterze
Z srebra kutym z obwódką złotą — sławnem dziele
Hefajsta. Król Sydonu lat temu już wiele
Fedin mi go darował, gdy czasu podróży
Wstąpiłem doń w gościnę — niechże tobie służy.«

Tak tam oba gwarzyli ze sobą.

Tymczasem
Przed zamkiem Odyssowym gachowie z hałasem
Zabawiali się, kręgi ciskając i groty
Na majdanie, gdzie częste broili pustoty.
Zaś Antinoj, Eurymach, jak bożkowie jacy
Siedzieli, wodze gachów, najtężsi junacy.

Wtem Noemon syn Fromia przystąpił k’siedzącym,
Zagabnął Antinoja słowem pytającem:

»Czy wiesz co Antinoju, lub niewiesz nic o tem,
Kiedy z Pylos Telemach będzie tu z powrotem?
Wziął mi łódź, a łódź teraz mnie samemu zda się,
Bo mam jechać na łąki w Elis, gdzie się pasie
Moich dwanaście klaczy z mulnemi źróbaki;
Jednego z nich sprowadzić chciałem do Itaki.«

Ci zdumieli się, słysząc, że w Pylos Nelejskie
Odprawił się Telemach; pewni, że go wiejskie
Zatrzymają uciechy śród trzód i pasterzy!
Na to Antinoj, chociaż wieści tej niewierzy:

»Mów prawdę: kiedy odbił? zkąd wziął towarzyszy?
Czy ochotników, dworską czeladź, czy przybyszy
Nabrał na tę wyprawę tak zręcznie ukrytą?
Opowiedz z szczegółami, bo potrzebne mi to.
A czy biorąc od ciebie statek, gwałtu użył;
Czy dobrowolnie dałeś, kiedy cię odurzył?«

Na to Noemon tak mu całą rzecz tłumaczy:
»Sam łódź dałem, i niktby nie zrobił inaczej,
Proszony od człowieka będącego w smutku;
Trudno jest taką prośbę zostawić bez skutku.
Poszli też z nim najtęższe zuchy naszej młodzi:
Nad wszystkimi jest sternik Mentor — on dowodzi
Okrętem; lub Bóg jaki, bo miał bożka postać.
Lecz dziw mi, kędy mógł on nazad się ta dostać,
Odpłynąwszy do Pylos? jam go spotkał wczora.«

To rzekł, i w dom ojcowski powrócił.


Jak zmora
Gniew siadł na butnych duszach obu zalotników.
Wraz kazali zaniechać igraszek i krzyków
Gachom, których zwoławszy, posadzili w koło;
Antinoj syn Eupeita rzekł im niewesoło:

»Przebóg! wielkiego dzieła dokonał zuchwale
Telemach, bo odjechał. Niemarzyłem wcale,
By ten zamiar się udał. Uszedł — zażartował!
Dzieciuch ma okręt; młódź nam najtęższą zwerbował!
Brońże nas Zewsie! wzmógł się i zacznie nas trapić;
Lecz zanim nas podepce, daj mu pierwej skapieć!
A łodzi mi trzeba z dwudziestoma chwaty —
Będzie wracał — ja sam się wyprawię na czaty,
Stanę między Itaką a Samos w przesmyku....
Za to szukanie ojca zapłacisz młodziku!«

Jego mowie przyklasło gachów zgromadzenie;
I rzuciło się tłumem w zamkowe podsienie.

Prędko do Penelopy doszły te posłuchy,
Jakie tam zdrady knuli w skrytości złe duchy.
Wydał ich Medon, keryx, który był za ścianą,
Gdy na dziedzińcu o tej zdradzie rozmawiano;
Wraz też wieść tę chwyciwszy, zaniósł do królowej;
Ona, gdy próg przestąpił, zagabła go słowy:

»Keryxie, z czemże pyszni szlą cię tu junacy:
Czy z rozkazem do niewiast Odyssa, by pracy


PIEŚŃ IV.

Zaniechały, a dla nich warzyły wieczerzę?
O! niech się już ta zgraja nigdy tu niezbierze;
I niech już kęs ostatni nasyci te gardła:
Wszak codzienna hulanka do reszty pożarła,
Co tylko miał Telemach! Któż za lat dziecinnych
Niesłyszał z was od ojców, albo i od innych,
Jak Odyssejs dla ludu był wylanym zawsze;
Że jak czyny, tak słowa, miał dlań najłaskawsze,
I nikogo nieskrzywdził; choć królów roskoszą
Gdy jednych w proch ścierają, drugich z prochu wznoszą.
Lecz mój Odys za ślepem nieszedł urojeniem;
Tylko u was niedobrze dzieje się z sumieniem,
Gdy za tyle dobrodziejstw niewdzięczność zapłatą.«

Cny i rostropny Medon rzekł pani swej na to:
»Królowo! złe to wielkie, lecz może być gorzej;
Do gorszego ta zgraja gachów się przyłoży,
Knując spiski; niech Zews nas od tego zachowa!
Od nich w niebespieczeństwo syna twego głowa
Może popaść w powrocie; gdyż powiem otwarcie,
Że do Pylos pojechał, a miał być i w Sparcie,
By się zwiedzić o Ojcu.«

Rzekł — a pod nią nogi
Zatrzęsły się; drży serce; usta sciął ból srogi;
We łzach oczy pływały; co słowo, to łkała;
Aż w końcu ochłonąwszy, tak mu powiedziała:

»Mów Medonie, i na co jemu te podróże?
Co go zmusza na okręt wsiadać, krajać duże

Obszary temi końmi, co fal depcą grzbiety —
By nawet imie zgasło z nim razem, niestety!«

Odrzekł jej na to Medon, ów keryx rostropny:
»Niewiem, czy Bóg go natchnął, czy sam był pochopny
Do jazdy, by się zwiedzić o Ojcu w Pylosie,
Znaleść go, lub o jego wiecznie zwątpić losie?«

To rzekłszy, w Odyssowe pospieszył mieszkanie.
Królowę smutek przygniótł, że niejest już w stanie
Ani usiąść na krzesłach — w izbie ich niemało —
Tylko upaść na progu na poły omdlałą,
I zawodzącą płaczem. Dokoła niej panny
Zbiegły się zewsząd, wszczęły lament nieustanny
Wszystkie, co w domu służą, młode i podżyłe.
A Penelopa rzekła, łkając:

»Panny miłe!
Wiecie wy, że mnie jedną w świecie z niewiast mnóstwa
Wybrały na ofiarę nieszczęść same bóstwa.
Naprzód stradałam męża; lew to był prawdziwy,
Każdą cnotą górował nad wszystkie Achiwy.
Teraz mi jedynaka wicher porwał z domu,
Bez sławy — i odjechał matkę pokryjomu.
Nieszczęsne! Czy mogłyście mieć serce ze skały
I niezbudzić mię ze snu, kiedyście wiedziały,
Że syn mój w noc odpływa na czarnym okręcie.
Gdybym była odgadła takie przedsięwzięcie,
Jego serce łzom matki by się nieoparło —
Zostałby — lub odjechał w domu mię umarłą.


»A teraz mi starego sługi wołać żwawo
Doliosa, co go ojciec dał mi był z wyprawą;
Dziś pilnuje on sadu; niech spiesznie doniesie
Laertowi o wszystkiem, co u nas dzieje się.
Może on nam da radę jaką w tej niedoli,
Przemową ich powściągnie od onej swawoli
Spikniętej tak na niego, jak Odyssa plemię.«

Na to jej Eurykleja niańka:
»Zabij-że mię
O córko! rzekła — mieczem wywlecz zemnie duszę,
Lub zostaw żywą. Wszystko powiedzieć ci muszę:
Wiedziałam o odjeździe; wina i żywności
Dałam w drogę; przysięgłam na wszystkie świętości
Wpierw niepisnąć ci, aże dwanaście dni minie;
Chybabyś zatęskniła bardzo po twym synie,
Lub kto zdradził wyjazdu jego tajemnicę;
Bo on niechciał, byś ciągłą łzą szpeciła lice.
Teraz radzęć, weź kąpiel, oblecz białe szaty,
I z pannami do górnej udaj się komnaty;
Tam pomódl się do córy wielkiego Diosa,
Ona mu z głowy strącić nieda ani włosa,
Byłeś smutnego starca niesmuciła bardziej.
Bogi na Arkejsiada ród nie są tak twardzi;
Przyjdzie taki, kto gmachu tego szczyt podeprze,
I na te żyzne łany przyjdą czasy lepsze.«

Ta mowa żal jej koi, z łez osusza oczy.
Królowa po kąpieli w białe się obłóczy

Szatki; idzie do komnat, grono niewiast przy niej —
Święty jęczmień ma w króbce — modli się bogini:

»Córo egidowładcy, usłysz mię, niezłomna!
Niegdyś, w tym samym zamku mąż mój — czyś niepomna
Jak żertwował ci tłuste woły i barany!
Pomnij to, i niedopuść, by ginął kochany
Syn mój; natomiast zetrzyj gachy darmojady!«

Mówiąc szlochała; płacz jej doszedł do Pallady.

Tymczasem gachy w izbie wszczęli zgiełk okrutny;
A któryś z tej gawiedzi krzyknął, młokos butny:
»Snać się już do wesela sposobi królowa,
A niewie, że na gardło synaczka jej zmowa.«

Tak gwarzyli, niewiedząc co tam bóg przeznaczy.
Wtem Antinoj przemówił do rzeszy junaczej:
»Powstrzymajcie języki wasze, o szaleni!
Niewiecież, że tu w domu możem być zdradzeni?
Milczkiem ztąd się wynosić, i brać się do dzieła,
Na które jednogłośna zgoda już stanęła.«

Rzekł — i dwudziestu chłopów najtęższych wybierze,
Z nimi szedł do okrętu na morskie wybrzeże,
A tam zepchnąwszy okręt, gdzie głębsze odmiały,
Wbili maszt, pociągnęli w górę żagiel biały;
W pochwy skórzane wioseł nawlekli rząd długi;
Różnych oręży zwinne naniosły im sługi.

A gdy okręt już gotów — Antinoj z drużyną
Wsiadł nań; zjedli wieczerzę — a w nocy odpłyną. —

Penelopa w komnatach górnych jak tam padła
W rozżaleniu, tak niechce napitku, ni jadła;
Tylko wciąż o niewinnym przemyśliwa synie:
Czy ujdzie śmierci, czy też od gachów on zginie?
Jak lew w tłum ludzi wpadłszy, rzuca się z rospaczą
Tam i sam; a tu łowce zewsząd go osaczą....
Tak jej myśl się rzucała — póki w snu ramiona
Niepadła, od wewnętrznych trwóg wyswobodzona.

Teraz się Atenea jęła myśli nowej:
Stwarza widmo podobne córce Ikariowej
Iftymie, i tej samej co ona piękności,
Której mąż Eumelos, miał swe posiadłości
Blisko Fery. Bogini postać tę udaną
Szle na Penelopeję spłakaną, znękaną,
Aby łzy jej otarła, zdjęła ból kamienny.
Widmo wemkło się szparką zasówki rzemiannej,
Stanęło u głów śpiącej i tak szepce zbliska:

»Ty spisz Penelopejo, a serce ból ściska;
Wierz mi — niechcą w roskoszach żyjący niebianie
Twoich łez i żałoby; syn twój wkrótce stanie
Tu w domu. Wszak on bogom niezawinił niczem.«

Penelopeja marom wyrwana zwodniczym,
Kołyszącym ją snami, rzekła jak na jawie:
»Siostro, zkąd się tu wzięłaś? Niepamiętam prawie,

Kiedy byłaś w mym domu; mieszkasz tak daleko!
A teraz mi powstrzymać każesz łzy, co cieką;
Jęk stłumić, chociaż boleść duszę mi rozdziera,
I to mnie, co straciłam męża, bohatyra,
Lwie serce, górujące cnotą ponad Greki;
Mnie, kiedy mój jedynak, dziecko bez opieki
Dom opuszcza, i leci w świat nieznany sobie!
W cięższej niż po Odyssie widzisz mię żałobie
Po tym chłopcu, tak strach mi, aby tam co złego
Śród obcych, lub na morzu niespadło na niego;
Bo źli ludzie czychają, i zabić gotowi
Na drodze, kiedy wracać będzie ku domowi.«

Na to odpowiedziało blade widmo siostry:
»Ukój się, ja ci wyrwę z serca kolec ostry:
Twój syn ma towarzyszkę; a takiej, jak ona,
Zazdrościłby niejeden — bo niezwyciężona
Jest nią Pallas, twych cierpień ona się lituje:
Posłała mię do ciebie, i to ci zwiastuję.«

Na to jej Penelopa tę odpowiedź dała:
»Jeśliś bóstwem, z boginią jeśliś rozmawiała,
To mów mi co o losie biednego małżonka:
Czy żyje, czy ogląda jeszcze promień słonka?
Lub nieboszczyk, już poszedł do cieniów siedliska?«

Blade zaś widmo siostry te słowa jej ciska:
»Tego mówić niemogę, czy po świecie chodzi,
Czy zmarł na dobre? próżna gadanina szkodzi.«


Rzekło widmo i szparą zasówki, jak tchnienie
Wymkło się i rozwiało.... A wtem i zbudzenie
Przyszło na Penelopę; zrywa się z pościeli
Z wielką ulgą na sercu — bo już dzień się bieli —
A sny o rannym doju zwykle są prorocze.

Gachy tymczasem krają wód morskich rostocze,
Na Telemacha głowę niosąc cios morderczy....
Jest tam skała na morzu, co w przesmyku sterczy
Dzielącym od Itackiej wyspy, Samos skalną,
Zwie się Asteris; przystań z obu stron ma walną
Gdzie żeglarze się chronić lubią skołatani —
Owoż łódź gachów w tej tam skryła się przystani.




PIEŚŃ PIĄTA.


Odysseis u nimfy Kalipsy. — Zews na radzie bogów podbudzony przez Atenę, posyła Hermesa z rozkazem do Kalipsy, aby wyprawiła Odyssa. — Odys buduje tratwę. — Pozejdon trapi go burzą. — Rozbicie się. — Z przepaską Leukotei rzuca się wpław i przybija do wyspy Feackiej Scheryi. — Nocleg w krzakach.




ODYSSEJS NA WYSPIE KALIPSY.
"E"

Eos z łoża ślicznego Titona gdy wstała,

Na bogów i na ludzi zdrój światła wylała,
A na wiecu zasiedli niebianie zebrani,
Śród nich Zews, pan wszystkiego, wszyscy mu poddani.
Atenie na myśl przyszły Odyssa cierpienia,
Ninie jeńca Kalipsy — i do zgromadzenia

Rzekła:

»Ojcze Kronidzie, wy Bogowie inni!
Odtąd króle na tronach jużby niepowinni
Być łagodni, łaskawi, dobrzy, sprawiedliwi,
Lecz wściekli zapaleńcy, okrutni i mściwi —
Kiedy już zapomniały o Odyssie boskim
Ludy, choć nimi rządził berłem tak ojcowskim.
On na wyspie u Nimfy Kalipsy tam siedzi
Jeńcem trzyman, i smutną dolą swą się biedzi,
Za domem utęskniony, o powrocie marzy,
A tam, ani okrętów niema, ni wioślarzy,
Coby go chcieli przewieść przez morskich fal grzbiety.
Teraz mu jedynaka zabić chcą, niestety!
W drodze do domu; właśnie o ojcowskim losie
Jeździł się dowiadywać w Sparcie i Pylosie.«

Odpowiedział jej na to Kronid chmurowładny:
»Jakiż-to z ust twych wyraz wymknął się nieskładny!
Wszak sama uradziłaś, że gdy Odys wróci,
Krwawym odwetem gachów zuchwalstwo ukróci.
Raczej nad Telemachem czuwać ci należy,
By bez szwanku dopłynął do swojej macierzy,
A gachy z tej zasadzki wrócili jak zmyci.«

Potem się do Hermesa zwrócił, i pochwyci:
»Hermeju! o mój synu! gończe doświadczony,
Nieś nimfie pięknowłosej wyrok niecofniony,
Że Odys wrócić musi, mąż wielki cierpieniem,
Wrócić, niewsparty boskiem ni ludzkiem ramieniem,

Na tratwie wątłej, bity od wichru i prądu,
W dni dwanaście do Scheryi dostanie się lądu,
Gdzie mieszka lud Feaków niebianom pokrewny;
Tam go przyjmą jak bożka, a ztamtąd już pewny
Przewóz znajdzie okrętem na Itakę swoją;
Tam, miedzi, złota dadzą; w szaty go ustroją.
Że bogatszy powróci, niż żeby łup wzięty
W Ilionie, do domu zawiózł był nietknięty.
Ujrzy więc przyjacioły, zamek swój wysoki,
Swoje pola ojczyste — bo tak chcą wyroki.«

Rzekł — a zwinny Hermejas wnet puścił się w czwały:
Już sobie stopy opiął w niebiańskie sandały
Złotolśniące; on niemi ponad wód rozlewem,
Ponad lądów ogromem buja z wiatru wiewem.
Wziął i posoch; posochem tym śmiertelnych oczy
Czyje chce, ze snu budzi, albo też snem mroczy.
Dzierżąc go, Argobójca szparkim sunął lotem,
Na Pieryi stanął, k’morzu spuszczając się potem,
Szybował nad powierzchnią, podobien rybitwie,
Co nad odmętem zatok w ustawnéj gonitwie
Za rybkami, we fali nieraz skrzydło zmoczy —
Tak i Hermejas bujał po wodnej rostoczy.

Do wyspy się zbliżając leżącej daleko —
Z wód wychynął i lądem posuwał się lekko
Aż do wielkiej pieczary, bogińki siedliska
Kalipsy długowłosej, którą u ogniska
Samą siedzącą zastał. Zdala już powiewek
Niósł po wyspie zapachy od płonących drewek

Żywicznych cedru. Głos jej wdzięczną brzmiał piosenką,
Gdy chodząc wkoło krosien suwała czółenko.
Tę pieczarę maiły różnych drzew gaiki,
To woniące cyprysy, topole, osiki;
W ich liściach długoskrzydlny ptak nocą się skrywa:
Sowa, krogulec, morska wrona też krzykliwa,
Co tak rada się pluskać u przybrzeżnej wody.
Wino roskosznolistne pięło się na wschody
Głazów sklepiennych, gronne zwieszając jagody.
Z czterech krynic srebrzyste biegły tam poniki,
To razem, to rozpierzchłe tam i sam w wężyki.
Miękkie łąki się słały przetykane kwiatem
Fiołków i opichu. Na miejscu tu, na tem
Bóg nawetby się ścieszył i stanął jak wryty.
Toż i gończy Hermejas widokiem podbity
Stanął i w one wszystkie wpatrywał się czary,
A potem wszedł do pięknie sklepionej pieczary.

Poznała go bogini Kalipso odrazu.
Bóstwo niezapomina twarzy i wyrazu
Innego boga, choćby mieszkał gdzie najdalej.
Lecz Odyssa niezastał — Odys tam się żali,
Siedząc nad brzegiem morza, gdzie zwykle siadywał,
Darł serce westchnieniami, łzami się zalewał,
Wzrok topiąc ciągle w morze pustynne przed sobą.
Kalipso wraz się gościa zajęła osobą,
W promienne krzesło sadzi i tak się odzywa:

»Hermes, z złotym pasochem Bożek, tu przybywa,

Gość taki! po raz pierwszy zajrzał w me siedlisko!
Mów, czego żądasz? Na twe usługi tu wszystko,
Co tylko w mocy mojej, lub co jest możliwe;
Zbliż się tylko, przyjęcie znajdziesz tu życzliwe.«

Tak mówiła, trzymając przed bożkiem puhary
Z ambrozyą; do niéj mięsza różowe nektary.
A on jadł i popijał Zewsowy ten goniec.
Gdy już głód swój nasycił skrzepiony, nakoniec
Mówił do niej te słowa:

»Po co tu przychodzę?
Boginio pytasz boga? Woli twej dogodzę,
I o całej téj sprawie zdam rachunek czysty:
Z Zewsa rozkazu jestem; więc nie osobisty
Cel mię przygnał; bo któżby na pustynię wodną
Puszczał się, gdzie miast niema, coby Boga godną
Umiały czcić obiatą, lub świetnym stuwołem?
Zresztą wiesz, że i bogi muszą kornem czołem
Bić przed piorunnym Zewsem, pełnić rozkaz jego.
Zews mi rzekł, że u siebie masz najbiedniejszego
Z tych herojów, co dziesięć lat burzyli Troję,
A w dziesiątym, gdy z łupem wracali już w swoje
Siedziby — tak zgniewali Atenę, że wściekła
Wciąż ich w podróży wichrem i burzami siekła.
Owoż gdy utonęło wszystko, co z nim było,
On ocalał, a morze tu go wyrzuciło.
Przeto rozkaz przynoszę: wypuść go bez zwłoki,
On daleko od swoich nieumrze — wyroki

Przeznaczyły mu druchów powitać i ściany
Zamku swego oglądać i ojczyste łany.«

Tak mówił, a Boginię strach ogarnął na te
Wyrazy; więc mu słowa rzuciła skrzydlate:

»Bogowie! okrutniejsi od ludzi jesteście,
Za złe mając nam, każdej bogini-niewieście,
Jeśli sobie na męża znajdzie śmiertelnika.
I tak: różana Eos z Oryonem gdy zmyka,
Póty bogami zemsta miota nieustanna,
Aż w Ortygii Artemis, złototronna panna
Chyłkiem podszedłszy, cichą zabiła go strzałą.
Znowu, kiedy z Jazonem Demetrze się chciało
Użyć pieszczot na skibie trzykrotnie zoranej —
Sprawka ta doszła Zewsa — a on rozgniewany,
Rozmachniętym piorunem Jazona zastrzelił.
Teraz w oczy was kole, że łoże tu dzielił
Zemną człowiek, któregom wydarła z rąk śmierci,
Gdy łódź jego bóg gromem roztrzaskał na ćwierci,
W środku mórz, a on sam się z falami borykał,
Dzierżąc belkę — bo druhów już mu popołykał
Morski gardziel. Rozbitek dążył więc do lądu,
I tu był wyrzucony od burzy i prądu.
Przyjęłam go, okryłam opieką serdeczną,
Przyrzekłam nieśmiertelność i młodość dać wieczną;
Darmo! kiedy Kroniona woli tej wszechwładnej
Oprzeć się niepotrafi nawet z bogów żadny.
Zews każe mu ztąd jechać — to niech sobie płynie
Mokrem pustkowiem; lecz ja tego nieuczynię,

Bym go wysłała, flisów niemając, ni łodzi,
Coby go przewieść mogły przez morskie powodzi;
Chyba radą go wesprę; tego nieutaję,
Niech bespiecznie w ojczyste powraca się kraje.«

Na to jej Argobojczy odpowiedział goniec:
»Wyprawże go natychmiast, pomnąc jaki koniec
Spotkałby cię od gniewu Kronida, żałośny.«
To powiedziawszy, odszedł Hermes wieścionośny.

Nimfa słysząc ten wyrok kronionowej woli,
Poszła szukać Odyssa onej sprawie gwoli.
On siedział tam na brzegu płacząc; jego oczy
Nieosychały od łez; a pobyt uroczy
Truła ciągła tęskica; bowiem do bogini
Serce stracił; a chociaż nocą sypiał przy niej,
To gwałt był, lecz nie z jego, a tylko z jej strony.
Na urwisku więc siedział w dzień, osamotniony,
Serce trapiąc westchnieńmi, lamenty, żałobą,
Wzrok topiąc ciągle w morze pustynne przed sobą.

Teraz rzekła boginia zbliżywszy się k’niemu:
»Biedny mój! wnet się skończą te smutki, bo czemu
Miałbyś żywot swój skwasić? Wszak jestem gotową
Ztąd cię puścić. Więc tratwy zajmiesz się budową:
Rąb wielkie drzewa, miedzią gdy pospajasz tramy,
Dasz pokład z desek; my zaś chleba, wody, damy
I czerwonego wina, byś nie umarł z głodu;
Damy wiatr dobry, suknie chroniące od chłodu.

Mocna tratwa wytrzyma bijące bałwany;
I ty bez szwanku wrócisz do ziemi kochanej,
Jeśli bogi pozwolą, co w niebie tam siedzą,
A mocniejsi odemnie, niż ja, więcej wiedzą.«

To rzekła — a Odyssejs stał wszystek zdrętwiały.
Po chwili, z ust mu takie słowa wyleciały:

»Coś innego w zanadrzu swojem chowasz pono,
Gdy chcesz, bym w tratwie przebył otchłań niezmierzoną
Strasznych mórz, kędy nawet i wielkiemi sudny
I przy wietrze pomyślnym przejazd bywa trudny,
Na tratwę wbrew twej woli niewstąpiłbym nogą,
Chybabyś mi przyrzekła pod przysięgą srogą,
Że w tem niema podrywki na zgubę mą żadnej.«

Boginia śmiechem zbyła ten posąd szkaradny,
I, ręką pogładziwszy, rzekła doń te słowa:

»Szpakamiś ty karmiony, nieodkształtu głowa;
Gdy w każdem słowie wietrzysz jakby cel ukryty.
Lecz świadkiem bądź mi ziemio, świadkiem nieb błękity,
Stygu wodo podziemna — straszna to przysięga!
Przed nią nawet i bogów zgina się potęga.
Więc przysięgam, że zgubić niepragnę ja ciebie,
Tylko myślę i mówię, jakbym sama siebie
Ratować chciała, będąc w takiem położeniu.
Twego chcę dobra, czystą czuję się w sumieniu
I litości mam wiele w sercu nieżelaznem.«

Rzekłszy to, nimfa krokiem pospieszyła raźnym,
Przodek biorąc; a Odys szedł w tropy bogini,
I nimfa wraz z kochankiem stanęła w jaskini;
Każe siąść Odyssowi w tym samym prestole,
Gdzie Hermes siedział; przed nim co żywo na stole
Stawi jadło, napitek, zwykłą ludzką strawę —
A sama wprost Odyssa zajęła też ławę.
Więc służebne ambrozyę i nektar podały;
I wzięli się palcami spożyć te kordyały.
A gdy się już najedli, napili do syta,
Boginka głos zabrała i tak go zapyta:

»Zacny mój Laertydo, przemądry Odyssie,
Zatem chcesz jak najprędzej z wyspy wymknąć mi się
I wrócić do ojczyzny? Szczęśliwej ci drogi!
Lecz żebyś mógł przewidzieć, jakie los złowrogi
Przeznacza ci opały, nim staniesz u celu —
Zostałbyś w tej pieczarze zemną przyjacielu,
I nieśmiertelność przyjął — jakkolwiek stęskniony
I niecierpliwy pragniesz powrócić do żony,
Od której pośledniejszą nie jestem ja przecie
Ni wzrostem, ni urodą. Czyż marnej kobiecie
Rzecz podobna, mnie bóstwu, chcieć urodą sprostać?«

Na to on, niechcąc dłużnym odpowiedzi zostać:
»Uśmierz gniew — rzekł — o Nimfo! jażbym to niewiedział,
Że między Penelopą, a tobą, jest przedział,
Że się równać niemoże z twym wzrostem, urodą;
Prosta to śmiertelniczka, a tyś wiecznie młodą!

Mimo to, tęsknię do niej; tęsknię coraz więcej,
Aby się dnia powrotu doczekać najprędzej;
Choćby mię znów Bóg jaki pogrążył w bałwany,
Zniosę mężnie — w cierpieniach jam wypróbowany.
Tylem już przebył, takie przechodził katusze,
Na wojnie i na morzu — że i to znieść muszę!«

Rzekłszy to — zaszło słońce i nastał mrok szary.
Oboje pod sklepienia weszli tej pieczary,
Roskoszując miłością spali obok siebie.

Lecz gdy różana Eos błysnęła na niebie,
Odys w chlenę i chiton odział się, a ona
Także wstała, w fałdzistą szatę obleczona
Z lśniącej tkanki; więc biodra ująwszy w pas złoty,
Pod namiotką ukryła włosów bujne sploty —
I myśli, jak Odyssa wyprawić na morze.
Jakoż dała mu topór; ostrze w tym toporze
Podwójne, a spiżowe; mocna w nim osada,
Gładkim trzonem oliwnym ręka dobrze włada;
Dodała i siekierę; więc spiesznemi kroki
Wiodła go na kraj wyspy, kędy bór wysoki
Sokorów, olch i jodeł z wyniosłemi szczyty,
Daje towar wyschnięty, na łódź wyśmienity.
A wskazawszy mu miejsce, kędy był las stary,
Powróciła Kalipso do swojej pieczary.

I Odys ścinał drzewa — praca szła mu sporo;
Dwadzieścia zwalił; topór gałęzie ciął z korą,

A siekiera równała pod sznur one dyle;
Aż Kalipso mu świdry przyniosła za chwilę:
Wiercił dziury, toż belki ze sobą szykował,
I tak tratwę wziął w kluby i goźdzmi ją skował.
Jak wielki spód korabiu, co go cieśla biegły
W duży obwód założy; tak równie rozległy
Był i statek Odyssa przezeń budowany.
Dał też pomost, o boczne oparłszy go ściany;
Nakrył burtą, ochroną, od fal dostateczną.
W środku wzniósł maszt i reją opatrzył poprzeczną;
A dla kierunku rudel zrobił na ostatku.
Wićmi zaś z wikla boki obwarował statku,
Od wełn napaści. Na dno narzucał do łodzi
Różnych ciężarów. Już też bogińka nadchodzi,
Niosąc płótna; z nich żagle uszył ręką zwinną;
Jedną liną maszt związał, do żagla dał inną —
I drągami łódź zepchnął w święte wody słone.

Gdy w dniu czwartym te prace były pokończone,
Więc go w piątym bogińka wysyła już w drogę;
Wykąpawszy go, w szatki odziewa chędogie,
Łagiew wina ciemnego, drugą wody świżej,
Lecz większą szle na statek; toż wór pełen spyży
Zapaśnej, na tę podróż, i inne przysmaki;
W końcu zsyła mu wietrzyk powiewem jednaki.

Rad z wiatru, heroj żagiel rozpiął, i był wzdęty;
Siadł u steru, i biegle przez ciemne odmęty
Łódź kierował. Nieprzyszła nigdy nań drzemota;
Wzrok topił wciąż w Plejady, lub w śpiocha Boota,

Toż w Niedźwiadka, zwanego Wozem; gwiazda ona
Bowiem w miejscu się kręci, patrząc wciąż w Oryona,
A w morzu się jak inne nigdy nie zanurzy.
Nimfa z nim się żegnając, tę gwiazdę w podróży
Kazała mieć na oku wciąż po lewej stronie.

I tak, dni siedemnaście pruł bezbrzeżne tonie;
W następnym ujrzał góry feackie w oddali,
Gdyż Feacy najbliżej tych tam stron mieszkali —
I te góry on widział jak tarczę zamgloną.

Właśnie od Etyopów, gdzie go tak raczono,
Wracający Pozejdon, ze Solymskiej góry
Ujrzał jak Odys płynął — i wnet gniewu chmury
Wybiegły mu na czoło, wstrząsł się i sierdziście
»Oho! — rzekł — coś innego bogi oczywiście
Myślą zrobić z Odyssem; znać żem niebył z nimi!
Bo już się do Feaków zbliża, gdzie z długimi
Nędzami swych przeznaczeń kończąc, do Itaki
Wróci; lecz czekaj, jeszcze dam ci się we znaki!«

Rzekł, i bałwany wzruszył; chmur zgromadził nawał,
Trójzębem rozkaz wiatrom, jakie są, wydawał,
Aby dęły zaciekle; w tuman ląd i morze
Gęsty obwinął — że się stała noc na dworze.
Zerwał się i dął Eurus, Not, toż Zefir wściekły,
Toż mrożący Boreasz — i przestwór wód siekły.
A w Odyssie zadrzało serce, drzą kolana;
Westchnąwszy, w sobie rzekła dusza niezłamana

»Biada mi! czegoż ja tu niedożyję jeszcze!
Nimfy słowa, jak widzę, sprawdzają się wieszcze:
Gdy przed powrotem do dom, mówiła, że w biedzie
Będę wielkiej na morzu. Ot do tego idzie!
Cóż tu chmur na niebieskie stropy Zews napędza;
Jak morze wzdyma; a jak wichr każdy, by jędza
Szaleje! — Teraz pewnie kres mój ostateczny.
Trzy, czterykroć szczęśliwy każdy Grek waleczny,
Co legł pod Troją, walcząc za swoje Atrydy.
Czemużem nieległ z nimi; czemu ostrzem dzidy
Nieprzepędził mię który, kiedym bronił trupa
Pelida, a mnie grotmi parła Trojan kupa!
Byłbym pogrzeb miał piękny, w Achai bym słynął —
Gdy teraz taką nędzną śmiercią będę ginął!«

Mówił to — w tém spiętrzony bałwan się nań rzucił
Wściekle, z góry w łódź lunął, zakręcił, przewrócił....
A i jego z pomostu zmiotło; ster mu z pięści
Wyrwało; a masztowe drzewo na dwie części
Zgruchotane, runęło wichrem, co szaleje
I co jednym podmuchem zdarł żagiel i reje....
Długo nurzał się w głębi Odys, choć co siły
Chciał wzbić się ponad wały, które go topiły.
Lecz darmo! Od Kalipsy suknie dane darem
Nasiąknięte, ciągnęły na dno swym ciężarem.
Przecież wybił się na wierzch: morską wodę usty
Wypluł — z czaszki się lała całemi upusty.
Wzdy w téj trwodze o tratwie niezapomniał wcale;
Dopadł do niej, przez wzdęte przebiwszy się fale.

I od śmierci niechybnéj był uratowany.
Tam i sam statkiem jego miotały bałwany;
Jak Boreasz w jesieni suche osty miecie
Polem, a te splątane trzymają się przecie,
Tak i tratwą wichura tu i owdzie miota:
Boreasz ją na pastwę posyła do Nota,
Eur cisnął Zefirowi, by ją ścigał dalej.

Widząc to Leukotea, nad nim się użali;
Jest nią Ino, Kadmosa pięknostopna dziewa;
Wpierw ludzką znała mowę — a teraz przebywa
W morskich toniach, gdzie cześć ją jak bóstwo otacza....
Otóż się użaliwszy biednego tułacza,
W postaci wodnéj kurki z topieli pomknęła,
Siadła na tratwie, ludzką mową mówić jęła:

»Biedny! pewnieś obraził boga, ziemiowstrzęscę
Pozejdona, że klęskę zsyła ci po klęsce;
Jednak on cię niezgubi, choć w zemście okropny;
Rób tylko, co ci powiem, jeśliś człek rostropny:
Ciśń te suknie, a tratwę zdaj na wolę burzy;
Potém skocz w wodę i płyń jak możesz, najdłużej
Ku lądowi Feaków; tam pomoc ci dadzą.
Ot przepaska! nią opasz piersi — pod jej władzą
Świętą, możesz się niebać śmierci choć jak bliskiej;
A tak, kiedy rękoma namacasz brzeg niski —
Odwiąż ją, i od brzegu podal rzuć tą szmatą
W toń morską, a twarz odwróć, byś niepatrzał na to.«

Rzekłszy boginka, dała mu przepaskę świętą,
Sama zaś odleciała znów na falę wzdętą
Podobna kurce wodnej i znikła pod wodą.

Więc boski tułacz Odys zdumiał się przygodą,
A westchnąwszy, pomyślał sobie w duchu dzielnym:
Biada mi! jeśli sprawa z jakim nieśmiertelnym
Co mię znowu chce podejść, bym rzucił ten statek.
Wzdy nieusłucham; bowiem, niech raz ziemi płatek
Ujrzę w dali, to pewno znajdę tam zbawienie;
Tak zrobię; to najlepsza, i tego niezmienię.
Więc dopóki wiązanie mocno trzyma belki,
Póty dotrwam, i udar zniosę choć jak wielki.
Lecz jeśli łódź bałwany na szczątki roztłuką,
W pław pójdę i tą może ocalę się sztuką.

Gdy to umysłem w sercu ważył na dwie strony;
Lądowstrzęsca Pozejdon słał nań wał spiętrzony;
Ogrom jego rósł nad nim i lunął nań z góry —
A jako wicher plewy rozmiata i wióry
Z kupy, i tu i owdzie po polu je pędzi —
Tak rozmiótł jego tratwę. Odyssejs krawędzi
Belki uczepion, siedział jak na koniu, na niej.
Z darowanych przez Nimfę wyzuł się ubrani;
Pierś obwiązał przepaską daną z napomnieniem;
Potem w nurt skoczył, fale rozcinał ramieniem,
I raźnie płynął.

Widzi to morskich Bóg toni,
Chmurnie głową potrząsa i te słowa roni:

»Płyńże, płyń! przez te wały przebijaj się w trudzie,
Póki się niedostaniesz między zbożne ludzie —
Myślę, że ci tą biedą dałem się we znaki!«

To rzekłszy, biczem zaciął grzywiaste rumaki,
I do Egeów przybył, gdzie miał gmach wspaniały.

W tem Atenę już inne myśli podleciały:
Nagle, wiatry co dęły, naraz w kluby bierze;
Ucisza je i każe iść na swoje leże.
Li Boreasza pędzi, by wiał jego drogą
I fale łamał przed nim, póki na ląd nogą
Feacki on niewstąpi, ocalon z rozbicia.

Tak przez dwa dni, dwie straszne noce broniąc życia
Od fal napaści, z morzem bił się bezustanku;
Aż gdy w dniu trzecim zorza zeszła o poranku,
Naraz wiatr ucichł; niebios pogodne błękity
Odbijała wód szyba — a on falą wzbity
W górę, mógł już wyraźnie brzeg lądu rozpoznać,
Radość to, jakiej dziatwa może tylko doznać
Gdy jej ojciec gorączką śmiertelną trapiony,
Już, już kona, okrutnie męczon przez Demony,
Naraz wraca do zdrowia; niebo gwoli dzieci
Uzdrawia go — taż radość w oczach mu zaświeci
Gdy ujrzał ląd i lasu rąbek. Więc dołoży
Rąk i nóg, by do brzegu dobił się tam skorzej.
Lecz na odległość, w jakiej głos człowieczy sięga
Huk go doszedł — fal morskich tłukła tak potęga

O skalisty brzeg mocą bijąc niesłychaną,
Aż kipiało, ląd białą obryzgując pianą.
Niema tam ni przystani, ni lichej zatoki,
Jedno brzeg straszny, rafy, wiszące opoki —
W Odyssie aż się serce wstrzęsło, nogi drżały —
Więc westchnąwszy, tak myślał w głębi duszy śmiałej:

»Biada mi; Zews zaledwie we mnie wlał otuchę
Ląd wskazując, gdym morską przebrnął zawieruchę,
Aż tu wybrnąć z tej toni już niewiem którędy:
Zębate skały sterczą, wre i kipi wszędy
Wściekły żywioł — przedemną brzegu gładka ściana,
A głębia wciąż niezmierna i niezgruntowana
Nogami, aby dobrnąć i złapać się brzegu.
Jeśli wprost pójdę — bałwan pochwyci mnie w biegu
I o skalistą ścianę rozbije na trzaski;
A nużbym ją wyminął i szukał, gdzie płaski
Brzeg się ściele, albo jaka przystań głucha —
Aż drzę! może mnie znowu porwać zawierucha
I odrzucić daleko na rybne przestwory;
Lub czart jaki napędzi na mnie te potwory
Żywione tam w otchłaniach świętej Amfitryty...
Wiem-ci ja że Pozejdon to mój wróg zabity!«

Gdy tak rozważa w sercu i na rozum bierze,
Wał potężny nim rzucił o skalne wybrzeże;
Kościby mu zgruchotał, i skórę zdarł z ciała,
Gdyby Atene myśli mu tej niepoddała
Że się obojgiem ramion o skałę owinął
I uwisł, póki bałwan z rykiem go nieminął —

Czem na razie się zbawił; lecz bałwan z powrotem
Oderwał go, na pełne morze rzucił potem.
A jak polip wyrwany z miejsc gdzie był wrośnięty
Ma żwirem i głazami oblepione pręty —
Tak do skały przylepia z dwóch rąk uczepionych
Zdarta skóra — i Odys śród tych fal spiętrzonych
Byłby pewnie utonął w przekor przeznaczeniu.
Lecz Pallas myśl ratunku dała w okamgnieniu,
Jakoż wychynął na wierzch wełn co o brzeg biły,
I wzdłuż płynąc poglądał czy gdzie ląd pochyły
Niepokaże się, albo jaki port zaciszny —
I tak dotarł do ujścia jakiejś rzeki pysznej —
Więc w tem miejscu mógł łatwo przybić już do lądu,
Bo i skał tu niebyło, ni wiatru, ni prądu.
Otóż ujrzawszy rzekę tak się modlił w duszy:

»Ktokolwiek jesteś Panie, błagam niech cię wzruszy
Dola moja! Pozejdon topi mię zawzięty;
Przecież i w obec Bogów człek taki jest święty
Co błaga o ratunek w ostatniej potrzebie —
Ja się do rzeki twojej tulę i do Ciebie,
Zlituj się władzco, pieczy twej polecam siebie!«

To rzekł — i Bóg zhukane fale pohamował,
Wodę przed nim wygładził, a jego ratował
Wciągając na brzeg. Fale ze sił go wyssały
Bo mu ręce opadły, nogi pod nim drżały;
W każdym członku obrzmiałość; z ust mu woda słona
I z nosa wybuchała; pierś tchu pozbawiona.

Omdlał więc; od zmęczenia upadł jak skośniały —
Lecz gdy westchnął, i siły znowu mu wracały,
Odwiązał z piersi oną przepaskę zbawienną;
I cisnął po za siebie w tę słoność bezdenną,
Prąd ją porwał i uniósł. Przepaskę tę chwyta
Już czekająca Ina. — Więc z rzeki koryta
Wyszedł Odys, w sitowie padł i macierz ziemię
Całując westchnął, jakby z duszy zrzucał brzemię:

»Biada mi! — rzekł — co cierpię, co jeszcze mię czeka
Jeżeli mię nad rzeką noc już niedaleka
Zaskoczy, to szron mroźny, wilgne rosy nocne
Do szczętu zjedzą ciało i tak już niemocne;
Gdyż od rzeki wiatr zimny dąć będzie o świcie.
Lecz gdybym tam na wzgórku zarosłego szczycie
Układł się w gęstwi, mrozu bezpieczen rannego,
I zwątlenia, a zażyć mógł tam snu smacznego,
To znów strach, by drapieżne zwierza mię niezjadły.«

Te myśli mu do smaku snać lepiej przypadły;
Bo wszedł w las co obrastał wzgórek, położony
Tuż nad wodą. Tam znalazł kierz gęsto zielony
Z płonki i owocnego splecion oliwnika.
Nigdy przezeń wilgotny wiatr się nie przemyka,
Nigdy pod nim słoneczny upał nie dokuczy;
Sklepień tych nie przebije deszcz ulewnej tuczy,
Taki gąszcz tam. Odyssejs wpełznął zgięty nisko
I rękami jął mościć z liści legowisko
Szerokie, bo tam liścia leżało tak dużo
Że dwóch, trzech ludzi skryć się mogłoby przed burzą

Lub śnieżycą, choćby szalała najsrożej.
Patrząc na swoje łoże rad był tułacz boży;
Legł więc w środku i liścia nagarnął na siebie.

Jak ten, co pod popiołem szarym żar zagrzebie
W pustem polu, gdzie blisko nie mieszka nikt z ludzi,
Ma zarzewie i już się za ogniem nie trudzi —
Tak i Odys się w liściach zagrzebał po uszy —
Atenea mu słodkim snem oczy zapruszy
By po srogiem zmęczeniu wstał rześki i lekki;
Sen nasławszy, znużone zwarła mu powieki.




PIEŚŃ SZÓSTA.


Nauzykaa córka króla Feaków. — Atene jej każe w sennem widzeniu jechać nad morze do pralni. — Odyssejs zbudzony krzykiem dziewcząt Nauzyki, pokazuje się i błaga o pomoc. — Królewna każe go wykąpać i odziać — i towarzyszyć sobie do miasta.




"U"

Usypiał boski tułacz Odys; sen już spada

Twardy, na złamanego trudem. Wraz Pallada
Idzie w grodziec Feaków leżący precz dalej,
Przedtem oni w szerokiej Hiperyi mieszkali,
Gdzie wojenne Kiklopy mając za sąsiady
Wciąż nękanych od pewnej ratując zagłady

Wywiódł ich Nausitoos, on Bogom podobny,
I osadził na Scheryi kędy kraj zasobny,
A od ludzi daleki; miasto zamknął w tyny;
Zbudował domy, chramy, grunt rozdał na gminy —
Lecz kerą zwalon zstąpił w Aisa podziemie...
Dziś mądry król Alkinoj wziął w rządy to plemie.

Zatem Pallas-Atene w jego dworzec dąży,
A powrót Odysseja na myśli jej ciąży.
Szła prosto; do panieńskich komnat się przemyka,
Gdzie córka Alkinoja śpi piękna Nauzyka,
Boginiom równa wzrostem, a wdzięczna jak one.
Niepodlejszej urody dwie dziewy uśpione
Leżały tam przy odrzwiach łyszczących podwoi.
Pallas jak lekki powiew do łóżka dziewoi
Przemknie się, do głów schyli, coś do niej przygwarza
Wziąwszy na się kształt córki Dymasa żeglarza.
Druchny jej najmilejszej i jej równolatki —
I mówiła Boginia owiana w kształt gładki:

»Oj Nauzyko! toż z ciebie leniuszek nielada;
Drogie szatki, bielizna, precz brudem przypada,
A wesele za pasem. Miejże co pięknego
Dla drużek, coć powiodą do pana młodego,
A i dla się. Bo zwykle strój czysty u ludzi
Zyszcze imię, w rodzicach ucieszenie budzi.
Dalej zatem do prania! wyprzedź ranne zorze,
By raźniej poszła praca, każda ci pomoże:
Ja pierwsza. Raj panieński się kończy; wszak swaty
O ciebie już zachodzą od młodzi bogatej

I przedniejszej; bo przecież ród twój niepośledni!
Nuże! poproś rodzica pierw nim się rozedni
Aby ci kazał muły zaprządz w wóz drabiaty,
Nałożysz nań sukienki, przepaski, makaty;
Jechać będzie wygodniej, pieszo, zbolą nogi;
Przecież pralnie od miasta taki kawał drogi.«

To powiedziawszy Pallas sowiooka, wraca
Znowu na szczyt Olimpu do bogów pałaca,
Gdzie nigdy burza niegrzmi, deszcz ścian nieobija,
Śnieżna zamieć nie pruszy, tylko się przewija
Nieustanna pogoda, nito namiot lity;
Tam bogom raj wesela płynie niepożyty;
Tam wróciła Atena napomniawszy śpiącą.

Wstała jutrznia, kotarą swą złotem kapiącą
Budząc Nauzykę. Panna swoim snom się dziwi,
Prędko z komnat do komnat bieży, by co żywiej
Rodzicom opowiedzieć. Zastała rodzice:
Matka przy ogniu siedzi, wkoło służebnice —
I lekuchnem wrzecionem krasną wełnę skręca;
Z ojcem zbiegła się w progu; właśnie go książęca
Walna rada wzywała — i szedł zasiąść w radzie;
Zabiegła mu — i w uszy taką prośbę kładzie:

»Dobry tato, każ dla mnie zaprządz wóz, a długi
Z wartkiemi koły; pilno mi jechać do strugi
Prać bieliznę; bo tyle już jej się zebrało!
Wszak i tobie przystoi bieliznę mieć białą

Gdy siadasz w zgromadzeniu dostojnych Feaków;
Wszak i doma jest pięciu dorodnych junaków,
Dwóch żonatych, trzech jeszcze chłopiąt już niemałych
Twych synów, ci chcą zawsze chodzić w szatach białych
Na pląsy — a wszystkiemu radź tu moja główko!«

Tak mówiła, a wtrącić wstydno jej by słówko
O weselu. Lecz ojciec domyślił się tego,
I rzekł: »Niebronięć córko ni mułów, ni czego;
Natychmiast niech parobcy wóz zaprzęgą mułmi,
Wysoki, wyplatany i z wartkiemi kółmi.«

To rzekłszy, krzyknął: czeladź przyskoczyła żwawo;
Wóz koleśny wytoczon stoi przed wystawą;
Wiodą muły; zaprzężna idzie w dyszel para,
Nauzykaa z komory znosi co niemiara
Cienkich szat i bielizny; wóz naładowywa;
Matka zaś pełen koszyk smacznego pieczywa
I jarzynek tka w rękę; była i łagiewka
Skórzana z winem w drogę (na wóz siadła dziewka)
O dzbanuszku z oliwą matka też pamięta,
By wyszedłszy z kąpieli ona i dziewczęta
Miały czem się namaścić. Ot już wzięła wodze,
Biczem klasła w powietrzu. Z turkotem po drodze
Pokłusowały muły ciągnąc ciężar z panią,
Wzdy nie samą, i dziewki siedziały tuż za nią.

Owoż gdy przyjechały nad brzeg ślicznej rzéki,
Gdzie w cembrzyny kamienne sączą się poniki

Wód nieprzebranych — miejsce dla praczek wygodne;
Prędko muły wyprzęgą i puszczą swobodne
Na paszę, w słodką trawę, co z taką roskoszą
Wyściela brzegi rzeki. Potem z woza znoszą
Bieliznę, i po sztuce w ocembrzone wody
Kładą, depcąc nogami piorą na wyprzody.
Wypłókawszy do plamki wszystko jak należy,
Rozpościerają rzędem wzdłuż ciepłych wybrzeży
Nad morzem, kędy fale gładki żwirek ścielą;
Skończywszy, wraz się chłodzą zdroistą kąpielą;
Oliwą maszczą członki, potem na trawniku
Siądą do smacznej strawy — a szatki w wietrzyku
Niech schną tymczasem. Gdy tak spożyli łakotki,
Staną do piłki, z głowy odrzucą namiotki;
Pustującym piosenkę zaśpiewa królewna,
Rzekłbyś, że z Artemidą łowczynią pokrewna,
Co przez bór Erymantu, lub Tajget ugania
Rada, gdy z rąk jej padnie odyniec lub łania;
A nimfy, pól mieszkanki, pod pani swej bokiem
Pustują w koło; Leto cieszy się widokiem
Że nad wszystkie celuje wzrostem i obliczem,
I snadno poznać, czem jest w orszaku dziewiczem.
Owo tak rej śród swoich królewna prowadzi.

Lecz kiedy o powrocie do dom już coś radzi,
Zaprzęga muły, suche już składa odzieże,
Wtedy Pallas Atene na sposób się bierze,
By Odyssejs się zbudził, zobaczył dziewicę
I przez nią był wprowadzon w Feaków stolicę.

Więc ku dziewkom rzucona piłka z rąk Nauzyki
Leci, cel swój omija i wpada w głąb rzéki.
A one w śmiech i wrzaski. Odys ze snu rwie się —
Usiadł — strwożone serce te myśli mu niesie:

»Biada mi! do jakichże dostałem się krajów,
Między dzicz nieochajną, czy kupę hultajów?
Bodaj między gościnny lud do cnót nałożon!
A toż co za niewieści wrzask? niby dziwożon
Co rade zamieszkują skał wierzchy wyniosłe
I źródła rzek i łęgi trawami zarosłe —
Blisko gdzieś tu żyć muszą mówiące istoty?
Dalej! zobaczmyż tedy, zkąd one chichoty?«

To powiedziawszy Odys, wypełznął na raku
Z gęstwi, silną prawicą z najgrubszego krzaku
Liściastą gałąź udarł, by nią okryć ciało.
I tak sunął, jako lew górski, gdy zuchwało
Kroczy w deszcz, zawieruchę; we łbie gorą ślepie,
Aż przydybie gdzie bydło, trzodę owiec w stepie,
Albo w boru jelenia; a gdy głód doskwiera,
Dusić drobną chudobę do obór się wdziera.
Otóż tak szedł Odyssejs ku pannom; nie żeby
Niezważał na swą nagość, ale szedł z potrzeby.
Straszny im zdał się, morskiem owalany błotem!
Widząc go, wszystkie w nogi, i na wzgórek potem;
Jedna Nauzyka stoi. Atene jej tchnęła
Męską odwagę w duszę, członkom strach odjęła,
Nierusza się i czeka. Odyssejs sam niewie
Czy ma paść do nóg wdzięcznie patrzącej nań dziewie,

Czyli, jak stał, zdaleka wznieść prośbę pochlebną
O pokazanie drogi i odzież potrzebną?
Ta myśl w ciężkim kłopocie przyszła mu wybornie;
Więc, jako był zdaleka, pochlebnie, pokornie
Błagał o przebaczenie, aż do nóg jej padnie;
I zaczął rzecz swą prawić mądrze i układnie:

»Błagam cię, czyś jest bóstwem, czy panną śmiertelną!
Jeśliś jedną z tych Bogiń w niebiesiech udzielną,
Tedy zdasz mi się córą wielkiego Kroniona
Z Artemidy kibicią, i wzrostem jak ona.
A jeśliś jest śmiertelną mieszkanką padołu,
Błogosławiony ojciec z twą matką pospołu,
Błogosławieni bracia! Jakżeż im gdzieś rośnie
Serce przy tobie, jak się rozpływa radośnie,
Gdy w skocznym korowodzie ujrzą twoją postać!
Lecz szczęściu oblubieńca cóż mogłoby sprostać,
Jeśli za hojne wiano zawiezie cię do dom!
Różnym ja się, przeróżnym napatrzył narodom,
A równej nie znam tobie. Cześć i podziw razem!
Niegdyś widziałem w Delos przed żertwiennym głazem
Feba, latorośl palmy, jak ty w górę strzela —
Bom się i tam zapędził także z ludu wiela,
W tej tułaczce, gdzie zbieram same łzy i znoje,
I stałem w podziwieniu przed nią, jak tu stoję;
Ziemia nigdzie też palmy niewydała takiej!
Owóż równe zdumienie i podziw jednaki
Ima mię, gdy ci objąć ze czcią chcę kolana,
Tak wielka moja nędza, iście niesłychana,

Wczoraj po dniach dwudziestu jam z morzem się rozstał,
Dni bowiem tyle rwał mię prąd, a wicher chłostał
Wciąż od wyspy Ogigii, aż z demoniej psoty
Wyrzuconym jest tutaj na nowe kłopoty.
Dużo jeszcze mam cierpieć, dużo, z Bogów woli!
A choć ty się ulituj! Po długiej niedoli
Ciebie pierwszą spotykam; wszak i duszy żywej
Nieznam, zamieszkującej ten gród i te niwy.
Wskaż mi drogę do miasta; okryj nagie ciało
Choćby płachtą z bielizny i toby się zdało.
A Bogi cię najmilszą opatrzą nagrodą:
Dadząć męża i domek, przenajświętszą zgodą
Pobłogosławią. Skarb to najcenniejszy w świecie,
Gdy małżonka z małżonką zgodna miłość splecie,
Duch jeden włada domem; wróg na to się krzywi,
Cieszą druhy — a oni nad wszystkich szczęśliwi!«

Białoramienna panna w te ozwie się słowa:
»Widno, żeś człek niepodły, ani miałka głowa.
Darmo! woli Zewsowej nikt się niewybiega,
I czy pan, czy chudzina, losowi podlega.
Od niego padł i tobie; znoś z pokorą brzemię,
A teraz, kiedyś nogą wstąpił w nasze ziemie,
Okryjem cię, na niczem niebędzie ci zbywać,
Co tylko obcy tułacz może potrzebywać.
Do miasta wskażę drogę, dam ludu nazwisko:
My Feaki, tę ziemię zamieszkujem wszystką:
Jam córka Alkinoja; wyższego tu niema;
On władzy i potęgi w ręku berło trzyma!«



PIEŚŃ VI.

To rzekła i na dziewki zawoła zdaleka:
»Stójcie już, stójcie! za cóż uciekać od człeka;
Czy myślicie, że do nas jako wróg przychodzi?
Zaprawdę, nieurodził się, ani urodzi
Taki, coby nieprzyjaźń wniósł do naszych progów,
I spokój zmięszał. Wszak my kochani od Bogów,
Siedzimy na odludziu, w krąg morzem oblani,
Prawie na krańcu świata nikomu nieznani.
Ugościć raczej trzeba przybysza, gdy biéda
Aż tu go zapędziła. Wszak dziećmi Kronida
Są tułacze. Dar mały często uszczęśliwi.
Sam tu dzieweczki! gość nasz niechaj się pożywi;
I wykąpać go trzeba w rzece, gdzie zaciszna.«

Na jej głos dziewki wrócą i idą niespyszna
Prowadzić Odyssejsa w cienisty brzeg rzéki,
Posłuszne rozkazaniu swej pani, Nauzyki.
Więc chiton przygotują i inne sukienki;
W złotej bańce oliwy podadzą też miękkiej,
I każą do kąpieli iść mu kryształowej.

Na to rzecze Odyssejs: »Miłe białogłowy!
Ustąpcie kęs na stronę; sam sobie poradzę.
Z barków sól spłóczę, ciało oliwą wygładzę;
O bo też dawno takiej wygódki pragnąłem!
Lecz się kąpać nie mogę przy was żadnem czołem,
Moja nagość mię wstydzi przed płcią pięknowłosą.«

To rzekł; one ustąpią i pani doniosą,

Boski tułacz obmywa sól morską w strumieniu,
Na grzbiecie, na obojem przysechłą ramieniu;
Ze skroni gęsty namuł zgarnia do ostatka;
A gdy po łaźni przyszła oliwa nań gładka,
Wdział szatki w podarunku od panny mu dane,
I wraz Pallas-Atene — cudo niesłychane!
Wzrost mu daje i młodość; bujny kędzior z głowy
Rozsypie mu na barki, by kwiat hyacyntowy.
A jako cienkiem złotem srebro się obléka,
W ręku ucznia Hefajsta, umnego złotnika,
Co z kruszcu tworzy dziwy — w takie same czary
Oblekła go Boginia — i piękny bezmiary
Poszedł na brzeg nadmorski i siadł w swojej krasie;
Ujrzawszy go królewna wielce zdziwiła się;
Więc po cichutku prawi do drużyny swojej:

»Słuchajcie-no dziewczęta! tak mi się coś roi,
Że nie wszystkich on bogów gniewem obarczony,
Kiedy w błogosławione nasze zabiegł strony.
Z początku zdawał mi się człowiek dość codzienny,
A teraz, jak Bóg który, niebianin promienny.
O gdyby mi się trafił mąż, coby mu sprostał
Z młodzi naszej; lub gdyby on sam moim został!...
Ależ jadło, napitek, co tchu mu zanieście!«

Na rozkaz Pani żwawo kopną się niewieście:
Niosą jadło i napój zastawiają przed nim;
A Odyssejs zajadał i pił z niepoślednim
Łakomstwem, bo nic w uściech nie miał już oddawna.


Teraz Nauzyka inną robotą zabawna,
Włożyła na wóz szatki poskładane zręcznie;
Ochocze muły w dyszel zaprzęgła, i wdzięcznie
Zachęca Odyssejsa i z wozu doń prawi:

»Cudzoziemcze, ku miastu zbieraj się a żwawiej!
Zawiodę cię do dworu, gdzie ojciec mój stary;
Tam poznasz i przedniejsze Feackie bojary.
Acz sam zdasz się roztropny, przyjm rady ostrożne:
Póki szlak idzie polem między łany zbożne,
Póty wraz z memi dziewki pośpiesznym pochodem
Będziecie szli za wozem; ja pojadę przodem.
Lecz kiedy wjedziem w gród nasz tynem ogrodzony,
Znajdziesz przystań wyborną z obojej tam strony
Wąskiej grobli; koraby na warsztatach swoich
Leżąc tam zawalają drogę z stron oboich.
Jest też przy Pozejdona chramie plac szeroki
Wymoszczony płytami ciosanej opoki,
Gdzie się przysposabiają we wszystko okręty,
W płótno żaglowe, w liny, wiosła, inne sprzęty.
U Feaków łuk, kołczan nie na wiele służy;
Zato maszty i wiosła, korab do podróży —
W to im graj, to ich duma mknąć po modrej fali;
Lecz przytem są złośliwi, pewnieby wyśmiali
Gdzie nas z boku; u gminu nie trudno o baśnie;
I widząc nas, zły język mógłby mówić właśnie:
Jakiż obok Nauzyki przybylec się kręci?
Zkąd go wzięła? Oj z tego coś się nam wyświęci!
Czy nie okręt zaniesion do brzegu tu jaki,
Nam go przyniósł? Wszak goście u nas rzadkie ptaki!

Pewniej to Bożek który zeszedł na wezwanie
Modłów jej, aż tam z nieba i przy niej zostanie.
Najpewniej, że gdzieś sama jeździła daleko
I znalazła małżonka; boć wiemy, jak lekko
Waży sobie zaloty feackich paniątek! —
Takby ludzie gadali; pozór daje wątek
Do obmów; i ja sama zganiłabym w innej
Gdyby się z uległości rodzicom powinnej
Wyłamawszy, przed ślubem z mężczyzną zadała.
Lecz słuchaj mojej rady, chcesz by się udała,
I ojciec mój w ojczyste odprawił cię progi —
Gdy więc, gaj topolowy ujrzysz podle drogi
Poświęcony Atenie; w gaju strumyk dzwoni;
Niżej futor i sady ojcowskie śród błoni;
A ztamtąd już do miasta niedalej nad staje. —
Tam więc usiądź, gdzie miły chłodek ronią gaje,
I czekaj póki w mieście i domu nie staniem;
Lecz skoro drogę naszą wymierzysz czekaniem,
Pośpieszaj w gród Feaków i pytaj — rzecz twoja —
O mieszkanie mojego ojca Alkinoja;
A nietrudno ci będzie; lada żak najmniejszy
Wskaże ci, bo z feackich dworów najpyszniejszy
Dwór mego ojca, nawet różni się w strukturze.
A gdy się tam dostaniesz i wnidziesz w podwórze,
Przebiegniesz wielką izbę, dalej masz na stronie
Komnatę mojej matki; przed nią ogień płonie,
Ona kręcąc wrzeciono z purpurową wełną
Siedzi o słup oparta; przy niej kobiet pełno.
Tam również i mój ojciec przed ciepłym kominem
Siedzi jak Bóg na tronie i krzepi się winem.

Tego pomiń; wprost tylko matce do nóg padnij,
Jeśli chcesz dnia powrotu doczekać się snadniej,
Choćbyś na końcu świata gdzie mieszkał najdalej;
Bo skoro ona nędzy twojej się użali
Bądź pewny z przyjacioły mieć prędką uciechę,
Witać pola rodzinne i ojczystą strzechę.«
Tak mówiła królewna; i nagli do biegu
Muły, błyszczącym biczem; więc od rzeki brzegu
Kopnęły zrazu kłusem, potem mniej się spieszą;
By zaś Odys z dziewkami mógł nadążyć pieszo
Toczy się wóz ni prędko, ni nadto powoli.
Słońce już gasło, kiedy do gaju topoli
Przybyli — więc Odyssejs usiadł w świętym gaju;
Nuż modlić się Atenie, jak to miał w zwyczaju:
»Choć raz usłysz mię córo Diosa wszechwładna!
Niewysłuchana jeszcze z gorących próśb żadna,
Odkąd na ląd mię cisnął groźny Burzywoda.
Spraw, spraw, niechaj feacki lud rękę mi poda!«
Tak się modlił; Atene słyszy skargi rzewne;
Lecz się mu nieobjawia; boi się zapewne
Brata swojego Ojca. Gniewu on niezłoży
Aż póki w dom niewróci Odyssejs nasz boży.




PIEŚŃ SIÓDMA.


Z odjazdem Nauzykai, Odyssejs idzie do miasta, stolicy Feaków i za sprawą Ateny w mgłę odziany dostaje się do pałacu Alkinoosa, gdzie właśnie na naradę zebrali się władycy i kniazie. — Usiadłszy tam przy ognisku, błaga królowę Aretę o zmiłowanie. — Alkinoos przyjmuje go jak gościa i przyrzeka opatrzyć szczodrze i odesłać do ojczyzny. — W końcu biesiady, Arete poznaje na nim swoje suknie i pyta, jakim sposobem przyszedł do nich? — To wywołuje jego opowiadanie o morskiej przeprawie z wyspy Kalipsy i o burzy, która go wyrzuciła na brzegi.




ODYSSEJS W PAŁACU ALKINOJA.
"T"

Tak się tam modlił Odys losem bity srodze,

Gdy pannę rącze muły uniosły po drodze
W miasto wiodącej. — Jakoż przed dwór okazały
Ojcowski, gdy zajedzie, muły się wstrzymały
U pierwszej bramy. Bracia piękni jak niebianie,
Wybiegli wszyscy razem na jej powitanie,

I muły wyprzęgali i wyprane szaty
Z wozu znosili. Panna do swojej komnaty
Szła wprost — gdzie ogień stara nieciła już niańka
Eurymetuza, ongi apejrocka branka;
Z Apejru w łódź feacką przed laty porwaną,
I przywieziona tutaj, na dar godny pana,
Dostała się królowi co Feakom włada —
Za którym, jak za Bogiem lud wszystek przepada.
Wyniańczyła mu córkę białą jak lilija;
Teraz warząc wieczerzę przy ogniu się zwija.

Więc Odys się do miasta zbierał, gdy Bogini
Atene, czuwająca nad nim, mgłę uczyni
I schowa go, by z dumnych Feaków tam który
Spotkawszy go niezłajał, lub niespytał zgóry
Co zacz? A więc gdy w miejskie wchodził już ulice
Zabiegła mu Atena sowiooka, lice
Wziąwszy na się dzieweczki młodej, z dzbankiem w dłoni,
A gdy stanęła przed nim, on ozwał się do niej:
»Dzieweczko, wskaż mi proszę, w tem mieście nieznanem
Gdzie tu dwór Alkinoja, co tutaj jest panem?
Jam człek cudzy i nędzarz srodze nieszczęśliwy
Z dalekich krain idę: więc i duszy żywej
Nieznam pomiędzy ludźmi tu mieszkającemi.«

Na to rzekła Atene z oczami lśniącemi:
»Chcesz dziadku, to ci wskażę, kędy idzie ścieżka
Do dworu; tam w bliskości i ojciec mój mieszka.
Idź za mną, wzdy ostrożnie, ja cię poprowadzę;
W nikogo niepatrz, z nikim niegadaj, tak radzę;

Na przybysze tutejszy mieszkaniec zawzięty:
Obcy, nigdy tu niebył gościnnie przyjęty.
Lud ten puszy mnogością żeglujących łodzi,
Po morzu wciąż upędza i daleko chodzi;
Bo lądotrzęs Pojzedon dał im dar już taki,
Że ich nawy jak myśli lotne, lub jak ptaki«.

Powiedziawszy to Pallas, szła przed nim co żywo,
A Odyssejs jej śladem zdążał nieleniwo.
Więc żeglowych Feaków uszedł jakoś wzroku,
Gdy samym środkiem miasta przerżnął się w ich tłoku.
Straszna bowiem i pięknie trefiona bogini
Ćmi im oczy i w koło niego mgłę uczyni.
A Odyssejs się dziwił korablom w przystani
Moc ich taka! toż placom, gdzie męże zebrani,
I długim murom miejskim w ostrokół warownym,
I wszystkiemu się dziwił dziwem niewymownym.

A tak gdy przed królewski szczytny dworzec przyszli,
Atene jasnooka ozwie się w tej myśli:

»Oto dziadku wędrowny dwór, o który pytasz,
Masz przed sobą; tu w kole biesiadnem powitasz
Władyki tego kraju, wszystko ród Zewsowy.
Idź prosto, nietrwóż sobą i nietrać nic głowy.
Śmiały idzie przebojem i przeto wygrywa,
Mniejsza, czy cudzoziemcem do obcych przybywa.
Wszedłszy tam, naprzód panią pozdrowić się godzi;
Zwie się Aretą; z jednych rodziców pochodzi

Co mąż jej, bo Pozejdon Nauzyta, ich dziada
Spłodził na Periboi, jak o tem wieść gada —
Najpiękniejszej kobiecie, a najmłodszej córze
Króla Eurymetona, co to chłopy duże
Giganty rządził, które do szczętu wygubił,
A i sam zginął. Otóż Pozejdon ją lubił,
Z nią miał syna Nauzyta, władzcę tych Feaków,
Któryto znowu spłodził dwóch dziarskich junaków,
Roksenora z Alkinem. Wzdy pierwszy żył mało,
Bo po godach weselnych Feb zabił go strzałą,
I jedna tylko po nim została dziewoja
Arete, a dziś żona króla Alkinoja.
Mąż ją czci; żadna w świecie bardziej nieuczona
Trzymająca rząd domu mężowskiego, żona —
A tę cześć tak serdeczną odbiera bez zmiany
Od samego Alkina, od dziatwy kochanej,
Od ludu, co bożyszczem nazywa ją swojem,
Że gdy w mieście ją ujrzy, pcha się do niej rojem.
Bo to i rozum piękny i dowcip tej pani
Umie radzić, przejednać tych co pogniewani.
Jeśli na ciebie okiem popatrzy łaskawem,
Toś wygrał, i przyjaciół obaczysz niebawem,
I wrócisz w progi własne do rodzinnej ziemi«.

Rzekłszy to córa Zewsa z oczyma sowiemi,
Rzuciła smugi Scheryi rozkosznej, i lotem
Minąwszy mórz pustkowia i Maraton, potem
Przebiegając w Atenach ulice i place,
Weszła w Erechtejosa zamczyste pałace.


Odys w królewskie gmachy podążył w tej dobie,
I długo stał przed niemi i rozważał sobie,
Czy ma nogą przestąpić pański próg śpiżowy;
Gdzie, jak promień słoneczny, lub blask księżycowy
Wnętrze komnat pałało. Ściany wyłożone
Miedzią, biegły to w jedną, to w drugą znów stronę,
Od progu w głąb i głębiej; w koło gzyms niebieski —
Wewnątrz w każdej świetlicy drzwi ze złotej deski;
Próg miedny odrzwia srebrne dźwigał, a sklepienie
Ze srebrnej belki. U drzwi też złote pierścienie.
Psy złote i psy srebrne z obu stron podwoi,
Co je Hefajstos ukuł, ten mistrz w sztuce swojej —
Leżały rzkomo stróże domu swego pana,
Ani śmierć, ani starość stróżom tym nieznana.
Od progu w głąb i głębiej w rząd poustawiane
Pod ścianami szły stołki; na stołkach zaś dziane
Kobierce, ręką niewiast misternie wyszyte.
Tam siadają feackie pany znamienite,
Jedząc, pijąc; niezbywa nigdy im na niczem.
Na podstawach dokoła z młodzieńczem obliczem
Stały złote posągi trzymając kagańce,
Gościom przyświecające przy nocnej hulance.
Pięćdziesiąt tam niewolnic krzątało się w dworze;
Te obracały żarna, mieląc płowe zboże,
Inne przy krosnach; kądziel znowu przędły inne,
Jak liście na topoli, wciąż w ruchu, wciąż czynne,
Zbijały pasma tkanin mocno, aż z warsztatów
Tkackich tłustość ściekała. Bo jak tęższych chwatów
Nad Feaki do morskich wypraw niema w świecie,
Tak dowcipem niesprosta feackiej kobiecie

Żadna inna w tkaninach misternej roboty;
Atene im wyłącznie dała te przymioty.
Za dziedzińcem sad duży ciągnął się od brony,
Czteromorgowy, w koło płotem ogrodzony;
Kędy drzewa wysokie i kwieciem okryte,
Rodzą grenaty, gruszki, jabłka smakowite,
Słodkie figi; toż drzewa oliwne tam były;
Przez rok cały tak zimą, jak latem rodziły;
Bo w ciepławym zefirze co tam wciąż powiewa,
Jeden owoc się kluje, drugi już dojrzewa;
Jabłko idzie po jabłku, gruszkę gruszka spycha,
Figa figę, i owoc zawsze się uśmiecha.
Widać tam i winnicę bujną w winogrona,
Część jej duża na upał słońca wystawiona,
Ażeby schły jagody; więc jedne w kosz biorą,
Drugie tłoczą, wiośnianki dochodzą niesporo;
Tu kwiat ledwo, tam już się rumienią jagody.
Za sadami warzywne leżały ogrody:
Grzędy ziół wonnych, kwiatów pstrokatych bezliku;
Jest dwie krynic: z tych jedna wije się w poniku
Przez sady; druga pańskie podwórze obmywa;
Z niej wody na potrzebę lud miejski używa,
Takato nad królewskim domem łaska bogów!

Długo Odys tułaczy stał zdumion u progów;
A gdy wszystkiemu w duszy dość się nadziwował,
Próg przekroczył i w wnętrze komnat tych wstępował.
Tam — feackich bojarów zastał godujących,
I ostatnią z czasz winnych objatę lejących

Na cześć Argusobójcy. Zwykle biesiadnicy
Robią to, aby smaczny sen znaleźć w łożnicy.
Boski Odyssejs izbę prędkim mierzył krokiem,
Od Ateny odziany lekuchnym obłokiem —
Aż dopadł Alkinoja — siedział przy Arecie.
I gdy Odyssejs dłońmi kolana jej splecie,
Naraz zeń święty obłok zsunął się ze wszystkiem —
I w izbie zmilkli goście; zdumieni zjawiskiem
Patrzyli na przybysza. On wzniósł prośbę, którą
Miał w tych słowach: »Areto, Roksenora córo!
Błagam twego małżonka, ciebie i tych gości,
Ja tułacz; niechaj bogi dadzą wam w pełności
Zdrowia, szczęścia, by jeszcze i na wasze dziatki
Godność od ludu dana spadła, i dostatki —
Przez litość wrócić do dom pomóżcie mi prędzej;
Długo, długo się tułam w sieroctwie i nędzy.«

To rzekł, i na ognisku wraz usiadł w popiele
Przy ogniu; goście zmilkli, chociaż ich tam wiele.
Aż wreszcie przerwał ciszę mąż najstarszy laty
Siwy Echinej, w słowa wymowne bogaty;
Dawnych wieków pamiętny, znał obyczaj stary;
Więc się zaraz odezwał mądrze i do miary:
»Ej niegodzi się królu, bo to nie w zwyczaju
By w popiele siadywał gość z cudzego kraju.
Czekając na twój rozkaz, chowamy milczenie;
A zatem podnieś gościa; na srebrne siedzenie
Posadź tu obok znami. Kieryksom każ w kruże
Wino lać — cześć oddamy Bogu co grzmi w górze.

Wszak pod jego opieką stoją nieszczęśliwi —
A klucznica z spiżarni gościa niech pożywi.«

Wzruszyła się tą mową Alkinoja dusza;
Powstał — i niezłomnego dłoń Odysseusza
Wziąwszy; podniósł z popiołu, posadził przy sobie
Na miejscu Laodama, co gościa osobie
Musiał ustąpić, chociaż ojca ukochanek.
Służebna na srebrzystej misie złoty dzbanek
Pełen wody przyniosła i ręce nią zmyła
Gościowi; poczem gładki stół mu przystawiła.
Potem skrzętna klucznica przyniosła mu chleba.
I rozmaitych potraw z spiżarni, co trzeba.
A boski tułacz Odys jadł i spijał głodny.

Do kieryxa tak mówił Alkinoj, pan godny:
»Pontonoju! lej wino gościom, rozdaj kruże
Aby obiatę Bogu złożyć, co grzmi w górze,
I wszystkich nieszczęśliwych pod skrzydła swe bierze.«

Rzekł — i Pontonoj wino po pełnym kraterze
Znowu gościom podawał. A tak, gdy ofiary
Każdy część wylał, i sam napił się do miary —
Przemówił znów Alkinoj do wszystkich co byli:

»Posłuchajcie kniaziowie i władycy mili!
Mówię do was co serce podaje do głowy:
Podjadłszy, idźcie do dom na sen wywczasowy.
Jutro więcej starszyzny zwołamy na koło,
Aby obcego gościa uraczyć wesoło;

A przytem obiatami zjednać sobie bogi,
I obmyślić, jak wróci ten człek w swoje progi,
Aby wolen tułaczych niewygód i trosek,
Z pomocą naszych ludzi do rodzinnych wiosek
Dostał się; a już mniejsza, czy drogi ztąd kawał;
Byle w ciągu podróży strapień niedoznawał.
Aż gdy stanie na miejscu, niech się tam rozlicza
Z wyrokami przeznaczeń, jakie tajemnicza
Nić mu snuje przez twarde prządki uprzędzona,
Kiedy na świat dziecięciem wyszedł z matki łona.
Lecz jeśli to zbiegł z nieba który nieśmiertelny,
To znać, że Bogi mają jakiś cel oddzielny;
Zwykle bowiem w widomej postaci się jawią
Zasiadają wraz z nami, jedzą, piją, bawią;
Zwłaszcza jeśli ich sutym uczcimy prażnikiem;
Lub też zszedłszy się w drodze z samotnym pątnikiem,
Biorą kształt ludzki; chętnie kumają się z nami,
Toż z grubymi Kiklopy, albo z gigantami.«

Na to mądry Odyssejs odpowiedział skromnie:
»O Alkinoju! niemyśl proszę cię tak o mnie.
Przecieżem do żadnego niepodobien Boga,
Ani wzrostem, ni kształtem, chudzina uboga.
Lecz jeźli kogo znacie z chodzących po świecie
Najnieszczęśliwszym, to mnie równać z nim możecie;
A i więcejbym cierpień naliczył i biczy,
Któremi wyrok Bogów ćwiczył mię i ćwiczy;
Wzdy pozwólcie niech zjem co, choć w oczach łza stoi.
Nic głodnego żołądka ponoś nieukoi:

Głód największym tyranem, ciągle się napiera,
Niedbając, czy ból jaki duszę ci rozdziera.
Że mi serce się kraje, nic to mu nieszkodzi:
Jeść, pić, co chwila woła żołądek, ten złodziej!
I wszystko, com wycierpiał na starość i z młodu
Zapominam, dopóki nienapasę głodu.
Więc błagam was władycy, gdy ranek zaświta,
Wyprawcie mię do domu biednego rozbita!
Zniósłszy tyle, już życia nieżalby mi było,
Gdybym ujrzał włość moją, dworzec, czeladź miłą!«

To rzekł — i jego mowie przytuszą książęta,
Odesłać go do domu, rzecz słuszna i święta.
Więc wylawszy obiatę, gdyż sami dość pili,
Na smaczny wypoczynek do dom podążyli.
Boski Odyssejs w izbie pozostał godowej
Obok króla posadzon i obok królowej;
Gdy służebne ze stołów sprzątały naczynia —
Więc rzekła doń Arete, ta biała kniahinia,
Poznawszy na nim chiton i piękny odziewek
Który sama utkała z pomocą swych dziewek —
Zagabnęła go lotnem słowem w tym sposobie:

»Gościu! pozwól, żeć jedno zapytanie zrobię:
Coś zacz? zkąd się tu wziąłeś? Czemu w tym ubiorze?
Mówiłeś wzdy, żeć na ląd wyrzuciło morze?«

Na to jej mądry Odys dał taką odpowiedź:
»Trudno mi od początku robić całą spowiedź

Tych bied, jakiemi Bogi ścigają mię srodze,
Jednak twej ciekawości królowo dogodzę.
Ztąd daleko na morzach jest ostrów niewielki
Zwan Ogigią, siedziba srogiej zwodzicielki
Kalipsy pięknowłosej, a córki Atlasa —
Każdy Bóg jej unika, człek tam niepopasa;
Mnie tylko nieboraka demon zagnał do niej
Kiedy piorun Zewsowy na pełnych mórz toni
Roztrzaskał mi łódź moją. W dom mię swój przyjęła
Gościnnie nakarmiła, potem wmawiać jęła
Że mi da nieśmiertelność, a z nią młodość wieczną —
Lecz się broniłem od niej odmową stateczną.
Siedem lat mię trzymała — i nieraz łza padła
Na ambrozyjne szatki, które na mnie kładła.
A gdy ósme już lato nadeszło w lat toku,
Sama nagli na odjazd. Niewiem czy z wyroku
Zewsa, czy że jej serce doznało odmiany;
Dość, że na wątłej tratwie wićmi powiązanej
Wysłała mnie, żywnością, winem i odziewkiem
Niebiańskim opatrzywszy i ciepłym powiewkiem
Dmącym na jej rozkazy, gnała mię przez wody;
Całe dni siedemnaście płynąłem bez szkody;
W osiemnastym ujrzałem zarosłych gór czuby
Tej tu ziemi — i widok weselił mię luby!
Biedny! nieprzeczuwałem, jak srogie opały
Zgotował mi Pozyda gniew zapamiętały.
Jakoż wnet rwącym wichrem pomięszał mi szlaki;
Wzdął wielkie morze, bałwan cisnął na mnie taki,
Żem na tratwie od strachu wzdychał i dygotał —
Aż wichr wpadając na nią do szczętu zgruchotał.

Wpław poszedłem, i ramion użyłem za wiosła;
W końcu mię wieja z falą na wasz brzeg doniosła.
Alić tam, gdym wychynął bałwanem porwany,
Byłbym się w proch roztrzaskał o brzeżnych skał ściany
Tyle, żem się wczas cofnął i przylądek zdala
Opłynąwszy, na rzekę trafiłem. Jej fala
Cichsza, brzeg płaski, bez skał, do wyjścia dogodny —
Wyszedłszy, bez tchu padłem. Gdy nastał mrok chłodny
Zaraz brzegi strumienia opuściwszy, w głuche
Krze zalazłem, zgarniając na się liście suche,
A ległszy, sen mi długi zesłał Bóg w tej dobie.
Zmordowany, pod kołdrą liścia spałem sobie,
Przez noc całą; poranek przeszedł i południe —
I dopierom się ocknął, kiedy słońce cudnie
Zaczynało zapadać. Spojrzę k’brzegom morza —
Tam igrały dziewczęta, między niemi hoża
Córa twa, istne bóstwo, dzieliła zabawę.
więc błagam, i serce znalazłem łaskawe.
Przyjęła mię, nad podziw, nad wiek swój sędziwa,
Choć wiek młody zazwyczaj nieroztropny bywa —
Ona i jeść mi dała i wino ogniste,
I obmyła w strumieniu i w te szatki czyste
Oblekła. Ot i szczerą zrobiłem ci spowiedź«.

Na to mu Alkinoos taką dał odpowiedź:
»Gościu! wzdy córka moja za to sprawę zda mi
Żeć nieodprowadziła tu z swemi dziewkami:
Przecieżeś się o pomoc naprzód uciekł do niej?«
Na to odrzekł Odyssejs: »O niechże Bóg broni
Królu! żebyś naganiać miał to dziecko złote.

Właśnie, że mię ze sobą wziąść miała ochotę,
Jednom się temu oparł z wstydu i bojaźni,
Czy mój widok twojego gniewu niepodrażni?
Obcy człowiek tak łatwo w podejrzenie wpada«.

Alkinoos mu na to tak wręcz odpowiada:
»Przecież gościu! krwią serce niekipi tak u mnie
By o nic wrzało: gniew mój hamuję rozumnie.
Obyż za sprawą Zewsa, Ateny lub Feba
Mąż jak ty, i jakiego właśnie mi potrzeba,
Trafił się dla mej dziewki, a dla mnie na zięcia;
Zostałby zawsze z nami. Ręka jej do wzięcia,
Wiano sute, dom, włości — wszystko wziąłbyś po niej.
Lecz gwałcić cię ja niechce. O niech nas Bóg broni
Od takiego postępku! Wiedz, że na jutrzejszy
Dzień, twój odjazd naznaczam, nie żaden późniejszy.
A teraz spać się połóż, niech cię sny kołyszą,
One przez ciche morze ci potowarzyszą;
Popłyniesz w kraj swój, do dom, i gdzie chęć powieje;
Choćby nawet i dalej gdzie za Eubeję,
Co ma leżeć najdalej, jak mówią ci, którzy
Z Radamantysem w tej tam bywali podróży,
Wożąc go do Tycyosa z Gei zrodzonego —
Na tę drogę im dosyć było dnia jednego;
Bez trudu i napowrót do dom go odwieźli.
Sam zobaczysz i przyznasz, że wcale są nieźli
I tęgo wyćwiczeni ci moi żeglarze
Sudnami bujający po wodnym obszarze«.
Słowa te Odys przyjął jak wieszczbę radosną,
I tę modlitwę usty jął odmawiać głośno:

»Ojcze Zewsie! spraw, żeby Alkinoj mógł ino
Spełnić to, co obiecał. A iście niezginą
Jego czyny, i sława pójdzie po rozłogach —
A ja przecie w ojczystych raz ujrzę się progach!«

Gdy taką między sobą rozmowę tam toczą,
Białoramienna pani dziewkom swym ochoczo
Słać kazała dla gościa pod wystawą łóżko,
Wymościć je prześliczną z czerwieni poduszką;
Na to kobierce, płaszcze znów na to wełniane
Dać do przykrycia. Dziewki z tem powyprawiane
Wybiegły z izby, sobie pochodniami świecą —
A gdy się oporały dla gościa z łożnicą,
Wróciły, zapraszając Odyssa w te słowa:
«Gościu! idź spać; łożnica czeka cię gotowa«.
Słysząc to, rad był Odys, że sobie wypocznie;
I na miłe wywczasy udał się niezwłocznie.
Tak złożył boski tułacz głowę do snu skłonną
Na łożu, pod wystawą szczytną, echem dzwonną.
Zaś Alkinoj spał wewnątrz zamkowych pokoi,
Przy zdobiącej małżeńskie łoże, żonie swojej.




PIEŚŃ ÓSMA.


Na radzie feackich władyków, zebranej w pałacu królewskim, Alkinoos postanawia odesłać swego gościa do domu; poczem wszystkich zaprasza na pożegnalne gody. — Wielkie igrzyska zostają wyprawione na cześć gościa, który podrażniony, bierze udział w igrzyskach i ciska krąg poza metę, dalej, niż wszyscy inni zdołali dorzucić. — Młodzież wyprawia pląsy. — Pieśniarz Demodokos śpiewa przygody Aresa i Afrodyty. — Gość odbiera zewsząd słane mu upominki. — Po wieczerzy Demodokos wezwany przez Odyssa, śpiewa o koniu drewnianym wprowadzonym do Troi. — Odyssejs rozpłakał się. — Alkinoos zaklina go, aby opowiadał swoje nieszczęścia i przygody.




IGRZYSKA I BIESIADA U FEAKÓW.
"L"

Ledwo rumianopalca rankiem błysła zorza

Święta moc Alkinoja porwała się z łoża.
Wstał i Odyssejs grodów burzyciel on gracki,
I oba z Alkinojem szli na plac feacki,
W niewielkiej od okrętów leżący oddali,
Tam na gładkich kamieniach oba posiadali.

Atenea tymczasem i chwili nietraci:
Gród przebiega w kieryxa dworskiego postaci;
Przemyślna, chcąc zapewnić powrót Odyssowi,
Kogo spotka każdemu takie słowo, powie:

»Nuże! spieszcie feackie kniazie i władyki
Na plac zborny wysłuchać przybylca supliki
Co niedawno zawitał w dom króla Alkina,
Morzem wyrzucon, kształtem Bogów przypomina.«

Tak rzekła, ciekawością serca rozpłomienia —
I wnet się napełniły na placu siedzenia
Tłumem ludu. Zdziwione patrzały gromady
Na syna Laertesa, co sztuką Pallady
Miał czoło i ramiona w boski blask ubrane,
I wzrost duższy, i rysy prawie młodociane,
By Feaki zachwycił swą wdzięczną postawą
I ze szermierskich igrzysk wyszedł z czcią i sławą,
Bo do nich go na próbę wyzwą Feakowie.
A gdy już plac okryło ludu wielkie mrowie,
Zagaił je Alkinoj następnemi słowy:

»Władycy, kniazie, ludu feackiego głowy!
Mówię do was co serce szepce mi w skrytości:
Człek zachoży, mnie nieznan, w domu moim gości,
Niewiem, z zapadnej przyszedł, czy od wschodniej strony
Dość, że prosi by do dom mógł być odprawiony.
Wyprawmyż go, jak zwyczaj, w tę podróż niezwłocznie
Bo nikt obcy, co pod mym dachem tylko spocznie

Nietrapi się czekaniem by mógł jechać dalej.
Otbyśmy ciemny okręt z najnowszych wybrali
I spuścili na morze; dobrać młodych flisów
Pięćdziesiąt i dwóch znanych z dawniejszych popisów;
A gdy do ławic wiosła raz przymocujecie,
Wrócicie na ląd, w moim teremie podjecie
Sobie na drogę. Wszystko znajdzie się na razie.
Rozkaz ten dla mołojców; zaś berłowi kniazie
Jacy są, pójdą ze mną i w zamkowej sali
Gościa naszego będziem wraz podejmowali.
Niech się nikt niewymawia. Przyzwać mi pieśniarza
Demodoka; pieśń jego cudnie się wydarza
I weseli; on serce z Boga ma natchnione.«

Rzekł — i sunął samopierw; zanim uberlone
Kniazie szli. Kieryx pobiegł dać znać pieśniarzowi.
Flisów pięćdziesiąt i dwóch, wszyscy doborowi,
Jak król kazał, ruszyło na brzeg wód pustynnych,
Gdzie na brzegowiu okręt leżący wśród innych,
Zepchnęli śpiesznie w morza co głębsze odmiały,
Maszt wbili, zawiesili na nim żagiel biały,
Toż wiosła powprawiali w tulejki skórzane,
Żagl rozwiną — i wszystko sprawnie wykonane.
Więc zaciągnąwszy okręt na głębią w przystani,
Poszli do Alkinoja teremu zwołani.

Już w dziedzińcach, przysionkach, izbach się roiło
Od gości; dużo starych i młodych tam było.
Król dał skopów dwanaście na godowe stoły,
Osiem świń białokływych i dwa ciężkie woły.

Te łupią i już warzą biesiadne potrawy.

Wszedł i kieryx, znim pieśniarz wesołej zabawy,
Muzy kochanek, dobrem i złem obdarzony;
Bo mu wzrok wziąwszy dała śpiew pieszczony;
Więc Pontonoj w srebrzystym sadził go krzesełku,
Pod filarem, pośrodku ucztujących zgiełku;
Dźwięczną formingę upiął na kołku powyżej
Głów Demodoka; wziął go za rękę i zbliży
By ją zmacał — a przed nim na stoliku kosze,
I czasz wina postawił, aby pił potrosze.
Biesiadnicy wraz stoły godowe zasiedli;
A gdy się już do syta napili, najedli,
Muza piewcę natchnęła sławić cnych heroi
Więc z pieśni rozsławionej aż do nieb podwoi
Wybrał spór Odyssejsa z Achillem Pelidą,
Ongi, gdy na bankiecie Bogów z sobą idą
W zapasy na języki, ku uciesze żywej
Agamemnona, że się skłóciły Achiwy.
Bowiem, ten znak Apollon wskazał mu wyrokiem —
Gdy kamienny próg Pythy przestąpił był krokiem,
Aby pytać wyroczni. — Jakoż od tej pory
Greków z Trojany straszne powaśniły spory
W moc wyroków Zewsowych.

Gdy tę pieśń zaśpiewał
Demodok — w tejże chwili Odyssejs się zrywał
Ręką, by chwycić za płaszcz fałdny, purpurowy,
I twarz sobie nim zakryć, ściągnąwszy od głowy.

Bo niechciał łez Feakom pokazać, jak ronił.
A gdy pieśniarz pieśń swoją do końca wydzwonił,
Prędko łzę otarł i płaszcz zsunął z głów i twarzy
Wziął czasz podwójną, Bogów objatą obdarzy —
A gdy pieśniarz znów zaczął pobudzon przez gości
Uradowanych śpiewem przecudnej piękności —
Odyssejs znowu głowę w płaszcz skrył, by nikomu
Niedać poznać, że łzami płakał po kryjomu.
Alkinoj tylko odgadł jego pomięszanie
Siedząc obok i słysząc głębokie wzdychanie.
Więc się król do swych gości tak ozwał na razie:

»Dość my się, dość feackie władyki i kniazie
Przy tej wspólnej biesiadzie już naweselili
Dźwiękiem gęśli wtórzącej godom tym najmilej,
Teraz pójdziem szermierek popróbować różnych
By gość nasz miał co dodać do przygód podróżnych,
I opowiadać doma, jak słyną Feaki
Z gonitw, skoków, zapasów i walk na kułaki«.

Rzekł i wyszedł; a za nim wyszła gości rzesza;
Kieryx dźwięczną formingę na kołku zawiesza,
A pieśniarza za rękę wyprowadza z sali,
Wiedzie drogą, po której kniaziowie zdążali
Idący na szermierskie patrzyć się igrzyska.
I szli tak śród wielkiego gminu zbiegowiska,
Aż na plac. Tam w zapasy z sobą wystąpili
Co najprzedniejsi z paniąt. Zaraz się zchwycili
Akroneos, Okialos, dalej Elatreus,
Nautej, Prymnej, Anchialos, z nimi Eretmeus,

Anabezinoj, Pontej; Prorej wyzwał Thona,
Amfial, syn Polimeja, co zrodzon z Tektona
I Euryal waleczny jak Ares Bóg wojny;
Toż Naubolides wzrostem, kształtem tak przystojny
Jak żaden; chyba tylko Laodam jedyny.
Wreszcie Alkinoosa dziarskie, rosłe syny:
Laodamos, toż Kalios, Klitonej, w zawody
Spróbują, kto do mety dobiegnie z nich wprzódy.
Od miejsca aż do kresu wytknięto im gony:
Kopną się: i biegł z nimi polem kurz wzniecony,
Alić wszystkich Klitonej pozostawił w tyle,
Jak dwa muły sprzęg wołów prześcigną — o tyle
On swych braci przegonił, i przypadł do celu.
W twardych zapasach siłę sterało tam wielu;
Zaś Euryal szermierzy co najlepszych pobił;
Amfialos najbujniejszy skok ze wszystkich zrobił;
W miotaniu kręgiem jeden Elatrej miał szczęście;
Laodamos najkrzepszy z wszystkich był na pięście.

Gdy widok tych tam igrzysk serca już nasycił,
Syn Alkina Laodam te słowa pochwycił:
»Sam tu moi! spytajcie ot gościa, czy zna się
Na szermierce, czy szermierz? kształtem zacny zda się
Bo te lędźwie, te łydy, te żylaste bary,
Kark gruby, pierś wypukła, mówią, że chłop jary
I ognisty; lecz widać, że zjadła go nędza;
Woda morska, to ponoś najzjadliwsza jędza
I najtęższego chłopa naraz z nóg obala«.

Na to wyszła odpowiedź ta z ust Euryala:

»Trafnieś rzekł Laodamie, jeśliś tak ochoczy,
Idź sam do niego, powtórz mu to samo w oczy«.

Więc gdy syn Alkinoja usłyszał zachętę,
Przedarł się do Odyssa przez tłumy ściśnięte:
»Gościu! pójdź z nami, w szrankach spróbuj się, powiada.
Jeśli umiesz; lecz pewnie tyś szermierz nielada.
Jakaż piękniejsza sława człeka wyżej wzbije,
Jak gdy rąk i nóg siłą przeciwnika zbije?
Więc spróbuj i te myśli chmurne ztrząśnij z duszy.
Odeszlem cię niebawem — okręt twój wyruszy
Przygotowan w przystani, czeladź też gotowa«.

Na to przebiegły Odys odparł mu w te słowa:
»Czemu mnie wyzywacie, czy z urągowiska?
Moje troski mi bliższe, niźli te igrzyska,
Bom się dużo nacierpiał, i tak się wciąż biedzę
Że jeśli w zgromadzeniu waszem tutaj siedzę,
To wciąż rwę się do domu i błagam w tęsknocie
Króla i lud niech radzą o moim powrocie«.

Na to Euryal tak mu z przekąsem odrzecze:
»Zaprawdę, tobie z oczu niepatrzy człowiecze
Byś się znał na szermierskich, szlachetnych zabawach.
Z tycheś raczej, co żywot swój trawią na nawach.
Możeś patron okrętu, włóczęga kupczący;
Stróż ładugi, towary sam dozorujący
Łapigrosz! Wcale miny niemasz na szermierza».

Odyssejs na to wzrokiem ukośnie go zmierza:

»Nieznam cię, lecz źle mówisz, jak młokos zuchwały!
Wiedz, że Bogi niewszystko, na raz wszystkim dały,
Tak urodę, jak rozum, jak wymowę świetną;
Toż niejeden, co postać wziął lichą i szpetną,
Otrzymał z łaski Bogów taki dar mówienia,
Że gmin się nim zachwyca, gdy bez zająknienia
Tnie wdzięcznie i po prostu — podziwia go mnóstwo;
Idącego przez miasto tłum wita jak Bóstwo!
Inny znów, chociaż kształtem niebianom podobny
Niepotrafi się w sposób wysłowić nadobny.
Toż i ty, taki śliczny, że nawet Bogowie
Piękniejszego niestworzą — a pustki masz w głowie.
Głupiem słowem aż do dna rozdarłeś mi serce —
Choć mogę ci zaręczyć, żem nie fryc w szermierce,
Jakeś twierdził. Jam niegdyś z pierwszymi się mierzył
Pókim młodości mojej i ramionom wierzył.
Dzisiaj troski przysiadły; cierpiałem zbyt wiele
W bitwach z ludźmi, toż morskie zjadły mię topiele.
Lecz i dziś niezłomnego znajdziesz zapaśnika
We mnie, tak mię twa mowa boli i dotyka«.

Rzekł to — i jak był w chlenie, wstał i wziął do ręki
Krąg ciężki i nabity i nie tak maleńki
Jak te, które Feakom służą do zabawy.
Zamłyńcował nim, cisnął szparko z ręki prawej,
Aż warknął — aż i głowy pochylą Feaki
Do ziem, te zawołane na morzach flisaki.
Tak głaz huczał i dalej poza metę padnie,
Puszczon z ręki. Atene gdzie upadł, znak kładnie,

I przemieniona w człeka, ku niemu się zwraca:
»Cudzoziemcze! i ślepy, co rękami maca
Znalazłby głaz twój; z wszystkich najdalej on leży
Niezmięszany z innymi. O niech się niemierzy
Nikt tu z tobą; zwycięztwo zawsze jest przy tobie!«

Tak rzekła; a Odyssejs cieszył się sam w sobie,
Że tu śród obcych znalazł kogoś tak chętnego;
Weselszy też do tłumu rzekł zgromadzonego:
»Dalejże! kto dorzuci gdzie ja? Wnet krąg drugi
Puszczę, może przeleci przestwór równie długi.
Do każdej walki, kto ma serce i ochotę
Służę. Wystąpcie! zmazać trzeba mi sromotę.
Czy na pięście, na siłę, wyścigi — przyjmuję.
Krom Laodama, z każdym sił mych popróbuję;
On mój opiekun, z takim nikt się nieboryka.
Zaiste, ja takiego miałbym za nędznika
Któryby dobrodzieja co go przyhołubił
Na cużynie, w bój wyzwał — sam onby się zgubił.
Zresztą, każdemu stanę, niepogardzę nikiem
I na siłę się zmierzę z każdym przeciwnikiem.
Niemyślcie, że szermierka obca dla mnie sztuka;
Umiem przecież cięciwę napinać u łuka;
Już ja mojego człeka najpierwszy ustrzelę
W kupie wrogów, chociażby towarzyszów wiele
Stało przy mnie i groty na wroga miotało...
Li Filoktet nademną miał wyższość niemałą,
Gdy pod Troją w rzucaniu strzał my się ćwiczyli.
Lecz kto inny mnie sprostać niech się i nie sili,

Słowem każdy kto żyje i chleb je na świecie.
Z herojami przeszłości nierównam się przecie;
Jam nie Herakles, ani Eurytes z Ojchali —
Bo ci łucznicy niemal Bogom wyrównali.
To też Eurytos nagle zmarł, nim w jego progi
Starość weszła, Apollon zastrzelił go srogi
Za wyzwanie, by z sobą o lepsze strzelali.
Niż inny strzały, oszczep umiem posiać dalej;
Tylko w pieszych gonitwach może Feakowie
Pobiliby mię wreszcie; bom ja sterał zdrowie
W burzach morskich; łódź moja zbyt skąpo żywności
Miała z sobą; dla tego zwątlały mi kości.«

Rzekł — oniemieli wszyscy i nastała głusza —
Gdy Alkinoj tak mówił do Odysseusza:

»Mile nam jest mój gościu, słuchać twej spowiedzi.
Znać to, że dzielność męska w piersi twojej siedzi;
Boś się wzburzył, gdy mąż ten ubodł cię w tem kole;
Nikt już twojej szermierskiej sławy nieukole
Kto ma trochę oleju i gada też k’rzeczy.
Zatem słuchaj coć powiem i miej to na pieczy
Byś powtórzył przed mężmi, gdy zasiedziesz kiedy
W zamku swym pośród żony, dzieci, sług czeredy,
A wspomnisz nasze cnoty, wiekopomne dzieła,
Które nam łaska Bogów z naddziadów natchnęła;
Że w zapasach na pięście nieszukamy sławy;
Li w gonitwach, w żegludze słyniem z wielkiej wprawy;
Kochamy się w biesiadach, pląsach, gęśli graniu;
W zmianie stroju, toż w łaźniach i odpoczywaniu.

Dalej-że popiszcie się feaccy skoczkowie!
Gość nasz swojej drużynie kiedyś to opowie
Za powrotem do domu, jacy to my, jacy
Żeglarze, skorochody, skoczki i śpiewacy!
Niech poskoczy tam który, formingę przyniesie
Dla Demodoka; u mnie gdzieś tam znajduje się.«

Tak mówił Alkinoos; kieryx pobiegł śpieszno
Do zamku po formingę dźwięczną a ucieszną.

Teraz dziewięciu stróżów powstało z swej ławy
Lud ich wybrał, im oddał porządek zabawy,
Ci do pląsów szeroki plac przysposobili.
Kieryx z dźwięczną formingą wrócił się po chwili,
Demodok wszedł do środka; a tam stały grona
Dziarskiej młodzi co w pląsach ślicznie wyćwiczona
Puszczała się w tan boski. Odys patrzał zboku,
Dziwiąc się nóg miganiu w lekuchnym poskoku.

Gęślarz w struny uderzył; pieśnią znamienitą
Śpiewał on Aresową miłość z Afrodytą:
Jak się raz z sobą zeszli w Hefajsta komorze;
Co Ares jej nadawał, nim mu splamił łoże;
Jak do Hefajsta Helios przybiegł i obwieścił
Że widział, jak małżonkę jego Ares pieścił.
Hefajstos, gdy wieść przykra doszła jego ucha,
Wszedł do kuźni, a ziejąc zemstą z głębi ducha
Na pień wstawił kowadło, jął kuć takie pęto
Któreby niezerwano i nigdy niezdjęto.

A skuwszy na Aresa te zdradne okowy,
Wszedł do sypialni swojej i swej białogłowy,
I łowczą sieć rozwiesił w koło po pod ścianę;
Inne znowu z pułapu szły ponapinane,
Cieniutkie, jak pajęcze; nikt ich niedostrzeże,
Nawet Bóg sam, tak sztuczne były te więcierze.
W taką więc samołówkę, osnuwszy łożnicę
Udał, że idzie Lemnu nawiedzić stolicę,
Którą z wszystkich swych grodów najwięcej miłował.
Niepróżno złotolejcy Ares nań czatował,
Bo gdy postrzegł, że Hefajst oddalił się z domu
On, do mieszkania mistrza wpełznął pokryjomu
Palon żądzą ku pięknej Kiterze; zaś ona
Tylko co powróciwszy od ojca Kroniona
Siedziała w swej sypialni. Ares wpadł tam do niej,
I rzekł, rękę Bogini ściskając w swej dłoni:

»Pójdź o luba! do łoża w uściski roskoszy;
Hefajsta niema, on nas pewnie tu nie spłoszy,
Bo u dzikich Sintijów bawi się na Lemnie.«

Tak mówił, — a ją łoże ciągnęło przyjemnie:
Więc poszli i zasnęli. Aż w tem na nich zleci
Cała matnia misternych hefajstowych sieci,
Że się ruszyć ni dźwignąć niemogło z nich żadne;
Więc po niewczasie pęta zobaczyli zdradne.
Wkrótce przybył i bożyc ów chromy na nogi,
Co niedoszedłszy Lemnu zawrócił się z drogi.
Helios ich wyszpiegował i pobiegł doń z wieścią;
On też wrócił, a serca targany boleścią

I gniewem rozjuszony stanąwszy u progów
Krzyczał: wzywając w pomoc wszystkich z nieba Bogów:

»Ojcze Zewsie, Bogowie szczęśliwi i wieczni!
Pójdźcie tu się przypatrzyć co płodzą wszeteczni.
Jak mię chromego człeka Zewsowa Kipryda
Oszukuje, z tym łotrem pieści się, ohyda!
Czemu? bo prostonogi i przystojnych liców,
A ja krzywy. Nie moja wina, lecz rodziców.
O bodajby mię nigdy byli niespłodzili!
Patrzcie-no, jak się w moim łożu rozgościli,
I roskoszują. Serce aż pęka mi z żalu!
Ostatni to raz ona przy swoim chabalu;
A choć się tak związali, chętka ich porzuci
Do schadzek; niechże leżą we dwójkę okuci,
Aż jej ojciec mi odda, com zapłacił za nią,
Gdym narzeczony słębił tę bezwstydną panią.
Ślicznać ona, ni słowa, lecz gamratka szczera«.

Tak rzekł — a Bogów orszak w dom jego się zbiera:
Wszedł Pozejdon lądotrzęs, Hermes wieści zwiastun,
Toż Apollon dalekonośnej kuszy piastun;
Z Bogiń żadna nieprzyszła; wstyd im tej swawoli...
A więc stanęli we drzwiach Bogi, dawce doli —
I śmiech ogromny napadł niebian tam zebranych,
Gdy ich sztuką Hefajsta widzą powiązanych.
I gwarzył jeden z drugim, tak gwarzyli oni:

»Złe niepłuży; powolny rączego dogoni;

Kiedy Hefajst Aresa, co jest znany przecie
Za najchyższego z Bogów tam, w olimpskim świecie,
Złapał sztuką, choć chromy. Masz cudzołożniku!«

Takie były rozmowy na Bogów sejmiku.
Wtem Apollon pytanie do Hermesa wniesie:
»A tyż gończe i synu Diosa, Hermesie!
Chciałżebyś w takie twarde dostać się powicie,
By pieszczotek przy złotej zażyć Afrodycie?«

Na to Hermes odpowiedź miał już na języku:
»Bodajby się tak stało mój celny łuczniku!
Niechby trzykroć mię gęstsze pęta omotały;
Niechby Bogów i Bogiń zbiegł się Olimp cały
Na ten widok; to jeszcze spałbym przy tej złotéj!«

To rzekł — a w gronie Bogów wszczęły się chichoty.
Li Pozejdon się nieśmiał; on prośbą szturmował
Hefajsta, by z tych więzów Aresa roskował,
Mówiąc doń, te mu słowa posyłał skrzydlate:
»Uwolń go, ręczę za nim; na Bogi się, na te
Powołuję; on da ci, jaką chcesz zapłatę«.

Na to mu Bożek ognia na dwie nóg kulawy:
»Daj pokój Pozejdonie, niewłaź do tej sprawy.
Nędzna poręka, która ręczy za nędznikiem.
Cóżbym robił z olimpskim jak ty, poręcznikiem,
Jeśli Ares od długu i oków ucieknie?«

Ziemiowstrzęsca Pozejdon na to mu odrzeknie:

»Hefajście! gdyby Ares raz zwolnion z okowy
Uciekł ci, dług za niego jam spłacić gotowy«.

Na to, znów chromy Bożek: »a to inna sprawa;
Nieufać słowu, niemam ni czoła, ni prawa«.

Rzekłszy to, Hefajst pęta zdjął z nich rąk swych siłą;
A oni zmiarkowawszy, że pęto zwolniło,
Wyskoczyli wraz z łoża. Ares w Trackie kraje
Pognał; ona do Kipru, tam, w Pafijskie gaje
Gdzie ma wonny żertwiennik, leci uśmiechnięta
Tam ją kąpią Charyty, tam ją maści święta
Oliwa, jaką Bogi maszczą się wieczyste;
I w szatki ją obloką cudowne i czyste.

Tak śpiewał boski piewca. Odys duszą całą
Radował się tej pieśni; z nim się radowało
Serce feackie; dzielni cieszą się żeglarze.

A w tem król, Heliosowi z Laodamem w parze
Kazał pląsać; nikt w tańcu imby dwom niesprostał.
Owóż jeden i drugi piłkę w ręce dostał
Ukraszoną, misternej Poliba roboty —
Pierwszy, w znak się wygiąwszy, popod chmur namioty
Cisł ją w górę; zaś drugi w poskoku się rzucił,
W lot ją schwytał wprzód jeszcze, nim na ziemię wrócił.
Pokazawszy na piłce te sztuki tak wielkie,
Zaczęli pląsem deptać ziemię karmicielkę,
I przeginać się różnie. Młódź sypła oklaski
W krąg stojąca, i pochwał podniosły się wrzaski.


Więc do Alkina boski Odyssejs tak powié:
»Sława ci Alkinoju, cześć tobie królowi!
Mówiłeś, że świat niema równych twym tancerzy —
Zdumion przyznaję; sława tobie się należy«.

Świętą moc Alkinoja gładka mowa cieszy;
Toż zwrócił się tem słowem do feackiej rzeszy:

»Słuchajcie mię feackie władyki, kniaziowie!
Jak widzę, gość ten siła rozumu ma w głowie.
Piękny mu upominek jakiś dać wypada.
Gdy więc dwunastu kniaziów co przedniejszych włada
W państwie mém; ja trzynasty jeszcze się przyłożę;
Niech każdy z nas na suknię i chiton się zmoże,
I na złota talencik dla gościa w ofierze.
Znieśćcie że to na kupę; on z sobą zabierze
I z sercem ucieszonem pójdzie na biesiadę.
Euryal też od siebie mógłby go za zwadę
Nieprzystojną, tak słowem, jak datkiem przeprosić«.

Rzekł i wszystkim ten pomysł podobał się dosyć;
Bo wnet każdy kieryxa po dary wyprawił;
A Euryal królowi tak swą rzecz przedstawił:

»Szerokowładny królu, mocarzu Alkinie!
Chętnie ja się dla gościa, jak każesz, przyczynię.
Miecz mu dam w upominku; srebrne on ma jelce,
A pochw z kości słoniowej, błyszczącą się wielce

Świeżą rzeźbą; a sądzę, że dar znamienity«.

I miecz srebrnemi goźdźmi dokoła nabity,
Dał Odyssowi, mówiąc te słowa skrzydlate:
»Cześć ci ojcze wędrowny! jeśli mi rogate
Słówko się wymkło, niechże na wiatry poleci;
A tobie Bóg pozwoli dom, żonę i dzieci
Ujrzeć znowu, po biedzie w tułaczce przebytej«.

Więc Odyssejs mu na to: »Szczęśliwym bądź i ty
Druhu mój! Błogosławieństw spodziewaj się z nieba;
I oby za tym mieczem tęsknić ci nietrzeba,
Któryś mi w upominku z dobrem słowem wmięsił«.

I miecz srebrnogoździsty przez ramię przewiesił.
Słońce zaszło; przybywa coraz darów więcej;
Kieryxi je na zamek odnoszą xiążęcy,
Gdzie syny Alkinoja przyjmujący datki
W ręce swe, składali je u stóp zacnej matki.
Zaś Alkinoj wiódł z sobą resztę zgromadzenia
Na dwór swój, gdzie zasiadło wspaniałe siedzenia.
I świętej mocy Alkin tak rzekł do Arety;

»Kochanko! najśliczniejsze znieś mi tu sepety,
I włóż w nie płaszcz i chiton czyściutko oprany;
Postaw na ogniu z wodą kociołek miedziany,
Aby gość się skąpawszy, obejrzeć mógł one
Upominki, przez zacne Feaki zniesione;
I weselszy wieczerzał przy formingi dźwięku.
Jeszcze mu ten puharek złoty, co mam w ręku

Daruję; każdym razem o mnie niech wspomina
Ilekroć na cześć Bogów strząśnie cząstkę wina«.

Król to rzekł — zaś Arete służebnicom każe
Prędko trójnożny kocioł postawić na żarze.
I one wraz kąpielne wstawiły naczynie,
Wlały wodę, podłożą drewek — i obwinie
Płomień boki; wnet syczy kociołek rozgrzany.

Już królowa gościowi sepet darowany
Wyniosła z swej komory — i kładła do skrzynki
Złoto, szaty feackie, piękne upominki.
Zaś od siebie płaszcz z pysznym włożyła chitonem —
I mówiła do niego słowem uskrzydlonem:

»Obejrzyj dobrze wieko; węzeł zawiąż mocny,
By kto w drodze nieukradł, gdy zaśniesz w czas nocny
Słodkim snem, na twym ciemnym okręcie płynący«.

Gdy to usłyszał Odys, tułacz biedujący,
Wraz wieko przywarł, węzeł zadzierzgnął misterny,
Od Kirki miał ten węzeł sztuczny, nieotwierny.
Weszła klucznica, sprasza gościa do kąpieli
Ciepłej w wannie. Ten widok serce mu weseli;
Dawno on już kąpieli niemiał tak wybornej,
Odkąd rzucił pieczarę Kalipsy kędziornej;
Bo tam nań jak na bożka chuchano ustawnie.
Więc go dziewki wymyły, namaściły sprawnie,
W piękne szatki oblokły, dały płaszcz z chitonem. —
Wyszedł z łaźni z pijących połączyć się gronem.


Nauzykaa w sklepionej izbie, u podwoi
Stała tam, siejąc boski blask piękności swojej,
I w Odyssową postać wpatrując się z dziwem
Zaczepiła go, słowem przemówiła żywem:

»Bywaj zdrów cudzoziemcze! do dom gdy wrócicie
Wspomnijcie czasem o mnie; winniście mi życie«.

Na to mądry Odyssejs do niej się odzywa:
»O Nauzyko! królewska córo urodziwa!
Niech mi Zews gromowładny mąż Hery, dozwoli
Do dom wrócić, raz skończyć pasmo mych niedoli,
A będę cię tam wielbił modłą nieustanną
Jak Bóstwo; tyś mi życie ocaliła, panno!«.

To rzekł — i obok króla usiadł on Alkina.
Właśnie mięso krajano i mięszano wina,
Gdy wszedł kieryx prowadząc ze sobą pieśniarza
Demodoka, którego lud wielce poważa,
I posadził go w środku o filar wspartego.
Odys rzekł do kieyxa — gdy sztuk wieprzowego
Tylko co urżnął grzbietu; sobie wziął niemało,
A kawałek słoninką obrośnięty białą,
Podał: »Ten kąsek zanieś tam, Demodokowi;
Powiedz mu, że gość smutny sam go wnet pozdrowi.
Wszak, gdzie tylko na ziemi ludzie zamieszkują,
Pieśniarzy cześć otacza, wszyscy ich miłują;
Bo to Muzy uczniowie i jej ulubieńce«.

To rzekł i kieryx mięso w Demodoka ręce

Włożył; a ten przysmakiem tym się uradował.
Tymczasem tłum biesiadny hucznie biesiadował;
A gdy się najedzono, napito do syta;
Zaraz do Demodoka Odys się przypyta:

»Demodoku! jać wyżej nad śmiertelnych cenię;
Czy Muza, czy Apollon dał ci to natchnienie,
Żeś tak dokładnie nasze Achiwy wyliczył
Gdzie byli, co robili, i jak los ich ćwiczył.
Nuże dalej zaśpiewaj o koniu drewnianym
Przez Epeja z Ateną wspólnie zbudowanym.
Jak do Troi wprowadził Odys zdradne dzieło
Pełne zbrojnych, od których to miasto runęło.
Jeśli i to porządkiem opowiesz mi jeszcze,
Tedy wszystkim ja ludziom, jacy są, obwieszczę
Że to Bóg, Bóg cię natchnął nieśmiertelnem pieniem«.

To rzekł — a gęślarz boskiem nuż śpiewać natchnieniem
Jak jedni na burtowne wsiadłszy już okręty
Odbijali, gdy obóz trawił pożar wszczęty;
Jak inni, wraz z Odyssem przesławnym Achaje,
W koniu siedzą przez Trojan oblężeni zgraje —
Bo wróg sam tego konia wciągnął był do grodu.
A tak; gdy w koło mnóstwo radziło narodu
Nad tym koniem, trojakie dając o nim zdanie:
Raz, aby gmach wydrążny dać na porąbanie;
Znów, by z murów zamkowych strącić go na skały;
Lub dla Bogów zachować pomnik okazały —
Co się też w krótce spełnić miało w rzeczy samej,
Bo Troi przeznaczeniem runąć, jeśli w bramy

Swe wpuści konia, w którym tylu tam heroi
Greckich siedziało skrytych na zagładę Troi.
Dalej śpiewał jak Grecy po mieście hulali,
Gdy się z brzucha zdradnego konia wysypali.
Jak na mury zamkowe leźli ci i owi;
Jak Odys w Deifoba dworzec, Aresowi
Podobień, wpadł z Atrydą Menelem we dwójkę;
Jak twardą mu tam przyszło z wrogiem stoczyć bójkę;
Jak go zmógł, bo Atene wsparła go ramieniem...

Tak śpiewał boski piewca. Odys z rozrzewnieniem
Słuchał go; łzy mu z powiek lunęły nawałem —
Tak zawodzi niewiasta nad mężowskiem ciałem
Zabitem pod murami co je piersią bronił,
By dzień hańby od dzieci i miasta odgonił...
Ona widząc, jak z śmiercią męczy się, jak kona,
Obejmuje go, wyje... a tu rozjuszona
Kupa wrogów włóczniami plecy jej okłada,
I wlecze w jassyr, gdzie ją trud czeka i biada,
Gdzie ból rozpaczy krasę z lic kwitnących wyssie...
Taki ból łzy wyciskał i tobie Odyssie;
Aleś się przed drugimi z tymi łzami chował —
I tylko Alkinoos jeden coś miarkował,
Obok siedząc, gdy łkanie doszło uszu jego.
Zatem tak się do grona ozwał biesiadnego:

»Posłuchajcie, co powiem, władycy i kniazie.
Demodok niechże śpiewać przestanie na razie;
Jego pieśni nie wszystkim przypadły do smaku,
Bo odkąd wieczerzamy przy boskim śpiewaku,

Odtąd nasz gość ustawnie i wzdycha i jęczy;
Domyślam się, że w duszy jakiś go ból dręczy.
Więc nieśpiewaj! Tu wszyscy gość i gospodarze
Wesołymi być winni, tak obyczaj każe.
Wszak dla zacnego gościa jest i ta biesiada.
Te dary, okręt — zgoła, co dusza dać rada.
Bo każdy brata widzi w tułaczu znękanym,
Kto nie jest całkiem z uczuć litości obranym —
Więc też wykrętnem słowem nie wywódź mię w pole,
I mów mi czystą prawdę, tę najlepiej wolę.
Mów, jakiem cię nazwiskiem zwie ojciec i matka,
Mieszkaniec okoliczny i twoja czeladka?
Przecież nikt bez nazwiska po świecie nie chodzi;
Czy to pan, czy chudzina, ma je, gdy się rodzi;
Każdy, co go powiła macierz, ma nazwisko.
Jakżeż zwiesz naród, jak kraj, jak własne siedlisko —
Jeśli chcesz w zgadującej myśl odpłynąć nawie?
Feakom bo sterników niepotrzeba prawie,
Ni steru, co gdzieindziej jest w każdym okręcie,
Nasze, same zgadują myśl pana i chęcie,
Trafią w najdalsze kraje, znajdą wszystkie grody
Śród mgieł i nocy czarnych; a lecą przez wody
Morskie najchyżej. Również nie mamy obawy,
By burza potopiła i potłukła nawy.
Mam to jeszcze od ojca mego nieboszczyka
Nauzyta, że Pozejdon wciąż na nas się wścieka
O tę śmiałą odwózkę gości w ich tam strony,
Za co kiedyś nasz okręt dobrze opatrzony,
A do dom wracający, strzaska na roztoczy
Morskiej, a gród nasz górą ogromną zamroczy.

Tak wróżył starzec — czy zaś Pozejdon to zrobi,
Lub nie? zależy, jak go serce usposobi —
A więc proszę — mów prawdę gołą, jak należy:
Gdzieś bywał i do jakich dotarłeś rubieży?
Nazwij ludy i miasta, które zwędrowałeś,
Gdzie łotrów, a gdzie gburów, a gdzie dzicz spotkałeś;
Gdzie znowu lud gościnny Bogów miłujący?
Mów, czemu płaczesz, czemu zawsze wzdychający
Gdy usłyszysz o Grekach, lub Ilionu losach?
Nieporadzisz — zginęli! wyrok ten w niebiosach
Padł na nich, aby w pieśniach pokoleń ożyli.
Czy i tobie tam kogo z twych bliższych zabili
Pod Troją? Teść twój może, lub zięć dali głowy,
Ludzie zacne; a z takich co po krwie rodowej
Najdrożsi nam bywają? A możeś też stracił
Przyjaciela, coć szczerą wzajemnością płacił?
O! taki druch szlachetny, z dawna doświadczony,
Niemniejszej bywa ceny, co i brat rodzony.«




PIEŚŃ DZIEWIĄTA.


Opowiadanie Odyssejsa o przygodach doznanych w powrocie z pod Troi. Napad jego na Kikonów, którzy zrazu pobici, wrócili z większemi siłami i odparli napastników. — Wiatr przeciwny zapędza jego okręty do kraju Lotofagów, a ztamtąd do ziemi Kiklopów, gdzie Odyssejs wchodzi do pieczary zamieszkałej przez Kiklopa Polifema, syna Pozejdona. — Olbrzym ten zjada jego towarzyszów i zapowiada Odyssejowi, że go zje na ostatku. — Odyssejs bierze się na sposób — upaja go winem i śpiącemu wbija kół rozżarzony w oko — poczem umyka z resztą pozostałych towarzyszów.




PRZYGODA Z KIKLOPEM.
N

Na to przemądry Odyss rzekł mu: »O Alkinie

Potężny, najsławniejszy królu w tej krainie!
Zaprawdę, pieśń ta serce do głębi przeszywa
I ten pieśniarz cudownie ni Bóg jaki śpiewa. —
Do wielkich też rozkoszy życia ja to liczę,
Gdy u ludu tchnie szczęściem wesołe oblicze,

Gdy w zamku godowników zasiada rząd długi
I słucha dźwięku gęśli; a kręcą się sługi
Z mięsiwami i chlebem; a leją cześniki
Z krużów wino, roznosząc między biesiadniki;
Ma to dla mnie, jak rzekłem, powab niezrównany.
Ależ ty chciałeś poznać los mój opłakany,
Czy na to, bym znów płakał nad sobą tułaczem?!
Od czegóżby tu zacząć, a skończyć ci na czem?
Kiedy tyle bied spadło na mnie w tym ucisku:
Więc ci powiem, boś pytał o mojem nazwisku,
By kiedyś, jeśli ujdę dnia zguby ostatniej
Łączył nas w oddaleniu nawet, węzeł bratni.
Jam jest Odys, Laertyd z fortelów mych znany,
U ludzi pod niebiosa prawie wysławiany.
Mieszkam zaś na Itace jasnej; nad nią czołem
Sterczy leśny Neriton; liczne wyspy kołem
Obsiadły ją i leżą jedna blisko drugiej,
Jak: Same, leśny Zakint, Dulichionu smugi. —
Itaka ku północy czub swój stromo jeży
Inne k’jutrzni i słońcu w morzu legły wyżej;
Skała to; lecz młodzieży dostarcza ognistej.
Nie znam też nic milszego nad ten kąt ojczysty. —
Mogła długo mię trzymać Kalipso bogini
W grocie swej, chcąc bym brał ją, mężem został przy niej;
Mogła ajejska Kirka przez chytrość i czary
Pod małżeńskie w swym zamku ciągnąć mię kotary —
Lecz gra się nie udała — byłem nieugięty,..
Ojczyzna, ojciec, matka, — skarb wielki i święty
Takim nawet co mają włości i dostatki
W obcej ziemi daleko od ojca i matki.


A więc słuchaj, opowiem powrót nieszczęśliwy
Z pod Troi, jak mię trapił Zeus swoimi gniewy.
Z Ilionu ku Kikonom zagnan wieją wściekłą
Zburzyłem Ismar gród ich; mężów się wysiekło,
A łup wzięty w dobytku i brankach, kazałem
Między nas wszystkich równym rozrzucić podziałem.
Poczem mówię do naszych: umykać co duchu!
Lecz głupcy radom moim niedali posłuchu,
I nuż wino lać w siebie i rznąć u wybrzeży
Kozy, owce i woły zajęte w grabieży.
Tymczasem niedobitki pomoc u sąsiednich
Wziąwszy sobie Kikonów, chłopów na schwał przednich
I bitnych a ćwiczonych w rzemiośle dwojakiem,
Bo każdy bić się umiał konno i pieszakiem —
Ci zatem w takiej liczbie jak na wiosnę liście
Wpadli na nas o brzasku. Tu już oczywiście
Ociężała nad nami gniewem ręka Boża.
Bój się wszczął przy okrętach, tuż u brzegu morza
I miednemi oszczepy kłuto się nawzajem.
Póki słońce na niebie póty się niedajem,
Bo choć oni liczniejsi, siły równe obie —
Lecz gdy słońce zniżone stanęło na dobie
Wyprzęży wołów — wtenczas wróg nas parł nawałą
I Achiwi cię cofli — naszych napadało
Dość. — Z każdej nawy sześciu zabito pancernych.
My reszta uszli cało tych rąk ludożernych.

Z ciężkim na duszy smutkiem płynęliśmy dalej;
Bo choć trwoga minęła, żal tych co zostali.

Odbijając od lądu, o tem pamiętano
By każdego imiennie trzykroć wywołano,
Który zabit od wroga, na polu się wala.
Gdy w tym na nasze nawy przyszła sroga fala;
Pędził ją Borej, wolą wzbudzon chmurowładną
I mgły gęste wraz na ląd i na morze padną —
Z nieba, noc się stoczyła, a nasze okręty
Aż maszty się pokładły, tak mkną przez odmęty;
Wichr w żagle wpadłszy, rwał je na troje, na czworo;
Lecz z obawy wywrotu zwijamy je skoro,
I wiosłując z mozołem dopychamy łodzie
Do brzegu, gdzie dwie doby na tej niepogodzie
Staliśmy, ciągłą pracą i smutkiem już zbici —

W dniu trzecim, gdy rumiana Eos nam zaświeci,
Dźwignąwszy maszty, żagiel zawiesiwszy biały,
Siedzimy w nawach, które wiatr i sternik gnały;
A jam w powrót szczęśliwy nietracił nadziei.
Lecz prąd morski, płynących około Malei,
Toż Borej, jak nas schwycą, tak w przeciwną stronę
Od Kiterów odrzucą... Więc przez wody słone
Dni dziewięć wciąż pędzony wichry zajadłemi
Aż w dziesiątym nareszcie dobiłem do ziemi
Lotofagów, co Lotos jedzą.... Na wybrzeże
Wysiadłszy, zapas wody każdy z nas nabierze;
Poczemeśmy przy statkach do obiadu siedli —
A gdy się towarzysze napili, najedli,
Wyprawiłem ich na ląd, by dokładnie wiedzić
Jaki lud chlebojedny mógł w tej ziemi siedzić.

Dwóch ludzi, kieryx trzeci — razem trzech wysłańców
Poszło; i wnet spotkało gromadę mieszkańców.
One zaś Lotofagi, jakby z przyjaciołmi
Obeszli się z naszymi, częstują ich ziołmi
Lotosu; tak iż który skosztował tej strawy
Wracać nie chciał, o celu zapomniał wyprawy,
Tylkoby w Lotofagów rad zostać ziemicy
Jeść Lotos i rodzinnej wyzbyć się tęsknicy.
Kazałem więc przemocą zbiegów ująć w pęta
I choć rzewnie płakali, przywlec na okręta
Gdzie do ław ich przykuto. Innych zaś z drużyny
Zapędziłem na pokład dla prostej przyczyny
By który się lotosu niedorwał i potem
Wyrzekał się powrotu... Jakoż wszyscy lotem
Do wioseł się rzucili i zająwszy ławy
Toń rybną bili wiosłem — i pomknęły nawy.

Ztamtądeśmy płynęli, płynęli wciąż smutni
Aż do ziemi Kiklopów. Łotrzy to okrutni,
Gdyż całkiem się spuściwszy na opatrzność Bożą,
Nie pracują nic w roli, ni sieją, ni orzą.
Nieorany, niesiany grunt tam nader płodny
Daje jęczmień, pszenicę, winograd dorodny;
Gdyż deszczyk Diosowy często tam przepada.
Zresztą wieców nieznają, prawo tam niewłada;
Kiklop zwykle w jaskiniach na gór samym szczycie
Mieszka i rozkazuje jak pan swej kobiecie
I dzieciom — zaś o drugich niema troski żadnej.

Wprost przystani ostrowek ciągnie się tam ładny

Od gniazd kiklopskich ani blisko, ni daleko;
Zarośnięty. Pod chaszczów buja tam opieką
Mnóstwo kóz dzikich stopą ludzką niepłoszonych,
Bo łowiec, co zwykł w kniejach brodzić niemierzonych
Lub drapać się po skałach, omija ostrówek;
Toż i rolnik, a pasterz niewpędza swych krówek.
Nikt też pustką stojącej wyspy nieposiada;
Ludzi nie ma, kóz tylko chodzą po niej stada.
Łodzi czerwonodzióbych Kiklopy nieznają,
Ani też zręcznych cieślów u siebie chowają
Do budowania statków żeglownych, któremi
Jeździliby przez morze do różnych miast ziemi
Jak bywa między ludźmi, że jedni do drugich
Jeżdżą, ważąc się morskich podróży, tak długich;
Tacyby tę wysepkę, gdzie rodzi się wszystko
Przemienili cudownie w wygodne siedlisko.
Wszak tam łąk wzdłuż wybrzeży ciągnie się niemało,
Miękkuchnych; tamby wino jak raz się udało;
Orka łatwa i pewnie niejednym zachodem
Żniwaby się odbyły, bo grunt tłusty spodem.
Przystań dobra, bez liny żeglarz się obchodzi;
Kotwicy niezarzuca, niecumuje łodzi,
Bo ta stoi bezpiecznie, aż póki żeglarzy
Potrzeba nieprzynagli, lub wiatr, co się darzy.
Wyż przystani jest źródło bijące z kamienia
Przejrzyste jego wody gaj topól ocienia.
Tam lądujem. Bóg któryś powiódł nas tą drogą,
W ćmę nocną, gdy najlepsze oczy nic niemogą.
Bowiem mgła na okręty spadła — nawet z góry
Księżyc nam nieprzyświecał schowany za chmury.

Nikt więc tego ostrowu niewidział na oczy,
Jak niewidzi tej wełny, co k’lądu się toczy
Dopiero kiedy o brzeg wytnie nawy bokiem.
Przybiwszy — zwiniem żagle — potem jednym skokiem
Jesteśmy już na ziemi, gdyż przy huku fali
Snemeśmy aż do boskiej jutrzenki przespali.

Nazajutrz gdy świt zrodził jutrzenkę różaną
Przebiegamy wzdłuż, poprzek, wyspę nam nieznaną.
I wnet Nimfy, Zewsowe córy, kozie stada
Nagnały nam, dla głodnych posiłek nielada.
Więc skoczym na okręty po łuki, po strzały,
Toż oszczepy, i na trzy dzielim się oddziały...
Strzelamy. — Bóg szczęśliwe zdarzył polowanie
Jak dwanaście naw miałem — tak się im dostanie
Po sztuk dziewięć na każdą; dla mnie zaś samego
Wybrano sztuk dziesiątek. Więc nic już dnia tego
Nie robim, tylko głód nasz sycim tą zwierzyną.
Od rana do wieczora w czaszach krąży wino;
A mieliśmy na okrętach przechowane duże
Zapasy czerwonego napoju; bo w kruże
Każdy go nabrał sobie, gdyśmy rabowali
Gród Kikonów... Tak pijąc w niewielkiej oddali
Widzim skały kiklopskie... wychodzą z nich dymy,
Głosy ludzkie i owiec beczenie, słyszymy —
A gdy słońce zapadło i noc przyszła potem
Na brzegu falą bitym legliśmy pokotem
Do snu, aż zaświtała jutrzenka różowa,
Zbudziłem towarzyszy i rzekłem te słowa:


»Zostańcie towarzysze wy drudzy — ja płynę
Na mej łodzi i moją zabieram drużynę.
Aby dotrzeć do skał tych i zbadać kto taki
Siedzi w nich, czy dzicz jaka, jakie hajdamaki
Drapieżne, z praw świętością w wiecznej nieprzyjaźni?
Czy lud gościnny w bożej żyjący bojaźni?«

Tak rzekłem i na pokład wsiadam; zaś czeladzi
Każę linę odwiązać; statek się odsadzi;
A oni posiadawszy na ławach rzędami
Słoną toń morza biją raz po raz wiosłami.
Gdyśmy się już z kiklopskiem zrównali wybrzeżem
Na samym końcu lądu pieczarę postrzeżem
Obrośniętą chaszczami lauru, gdzie kóz trzoda
I owiec nocleg miewa; jest tam i zagroda
Zrobiona z brył ogromnych, ze skał w ziemię wbitych
Także i z gonnych sosien, z dębów niepożytych.
Tamto mieszkał wielkolud, który swoje stada
Sam pasie, niewiduje żadnego sąsiada,
I znać nie chce; więc żyje tylko sam ze sobą
Karmiąc własne swe serce chytrością i złobą.
Potwór to był szkaradny; równego pachołka
Nie znaleść między ludźmi; do góry wierzchołka
Obrośniętego borem, porównać go raczej,
Co nad garby wystrzelon, zdala już majaczy.

Dałem rozkaz czeladzi tej, co zostać miała
Na pokładzie, by statku czujnie pilnowała.
A sam chwatów dwunastu dobrawszy, wychodzę.
Wziąłem też z sobą bukłak z winem mocnem srodze,

Które Maron Ewantycz był mi podarował,
Kapłan Feba; Ismarem Feb się opiekował;
Bośmy mu w tym rabunku ni dziatek, ni żony
Nie wycięli; chronił go bugaj poświęcony
Febowi, w którym mieszkał. Za to dał mi darem
Siedem talentów złota; obdarzył puharem
Ze srebra najczystszego. Jakby nie dość na tych
Darach, dał wina krużów dwanaście uchatych;
Boski kordyał, o którym niewiedział nikt w domu
Z służebnych ludzi, tak go trzymał pokryjomu,
Li — on wiedział i żona i jedna z szafarek.
Toż gdy się nim chciał raczyć, napełniał puharek
I takowy wlewając w stągiew wody czystej,
Jeszcze miał napój myszką trącący, ognisty,
Co byle cię zaleciał, łechtał podniebienie.
Tegom wina wziął w bukłak; przytem pożywienie
W biesagi, na przypadek; gdyż mi coś mówiło
W duchu, że przyjdzie spotkać człeka z straszną siłą,
I gbura, który żadnych praw nad sobą niema.

Weszliśmy więc w pieczarę, ale w niej olbrzyma
Już nie było; snać trzody pognał na pastwisko.
My tymczasem w tem gnieździe przetrzęśliśmy wszystko;
Jakie tam serów kosze; co jagniąt, koźlątek
Po chlewach, każde miały osobny swój kątek.
Tu starki, tu jagnięta, a tam średniolatki
Odgrodzone osobno; wszędzie gwałt serwatki
Po saganach i skopkach, w które podój zbierał.
Widząc to, każdy z druhów srodze mię napierał

Bym dał im nabrać serów i drapnąć. Znów drudzy
Chcą na okręt gnać z obór ten dobytek cudzy,
Potem rozwinąć żagle i umykać cwałem.
Puszczam to mimo uszu (czemuż nie słuchałem!)
Chciało mi się go poznać, być jak gość podjętym —
Lepiej było się nigdy niespotkać z przeklętym!

Rozpaliliśmy ogień; obiatę składamy —
Gomółek coś podjadłszy, czekamy, czekamy —
Aż oto wrócił z trzodą, dźwigając straszliwą
Wiązań drew wysuszonych, na kuchnię paliwo,
I cisnął pod pieczarą z łoskotem. My w strachu
Pokryli się po kątach podziemnego gmachu.
On tymczasem w głąb jamy zapędzał maciory
Przeznaczone do doju; a zaś do obory,
Będącej tam w podwórku na zewnątrz pieczary,
Zamknął kozły i tryki; potem wziąwszy w bary
Głaz ogromny, zawalił nim do jamy wniście;
I dwadzieścia dwa wozy, mocne oczywiście
Czterokoleśne, tego niedźwigłoby głazu,
Którym on otwór jamy zawalił od razu.
Siadłszy potem, jął owce i kozy beczące
Doić, lub pod nie sadzać jagnięta ssać chcące.
Co gdy sprawił, połowę nabiału przeznacza
Na twaróg, który w gęstych koszach sam wytłacza;
Resztę trzyma w saganach, aby napój chłodny,
Mógł mieć na podoręczu, gdy spragnion, lub głodny.
A gdy tak z swą robotą uporał się pięknie —
Rozniecił ogień, a nas postrzegłszy, tak rzeknie:


»Co za jedni? I zkąd tu morzem przybywacie?
Czy za kupią? czy szczęścia na morzu szukacie
Niby morskie łotrzyki co to słoną wodę,
Prują, sobie na zgubę, a drugim na szkodę?«
Tak rzekł olbrzym, a serce tłukło się nam z trwogi
Na ryk mowy, i widok postaci tej srogiej;
Przecieżem się na słowo zdobył:

— My Achiwi
Z pod Troi wracający — rzekłem — nieszczęśliwi!
Siłaśmy burz na wodzie doznali w przeprawie
Zbici z drogi — nie możem do dom trafić prawie —
Cóż robić! z woli Zewsa ten los nam przypada!
My z pod Agamemnona króla; on nam włada;
Pan wielkiej sławy; równej niema nikt na świecie:
Gdyż zdobył gród potężny; wyciął na pomiecie
Ludów tyle. My wszakże do stóp ci się kłonim
Błagając, byś nas przyjął, bo kędyż się schronim?
I opatrzył twych gości, jak obyczaj każe.
Bój się Bogów! nie odmów, gdy proszą nędzarze.
Zews mści się krzywdy gościa, skargę jego słyszy,
On podróżnemu w drodze zawsze towarzyszy!
Tak rzekłem: jędzon na to tę odpowiedź da mi:

»Głupiś, alboś zdaleka przyszedł, że Bogami
Chcesz mię straszyć i radzić, bym im cześć oddawał;
Kiklop nigdy na niebie pana nieuznawał,
Nigdy żadnych Bóstw świętych. My lepsi niż oni;
Strach przed Zewsem twej głowy pewno nieobroni,

Ani twych towarzyszy; o gniew ten niestoję;
Jeźli mi chętka przyjdzie zjeść was, zrobię swoje...
A tymczasem mów, kędyś zostawił swą nawę
Czy blisko? czy daleko? zdaj mi wierną sprawę. —

Chytrze mówił; jam przecież zrozumiał podrywkę
I na prędce podobnąż ułożyłem śpiewkę:

»Lądowstrzęsacz Pozejdon, on to mi na skały
Tych brzegów okręt rzucił i strzaskał w kawały,
Bo od morza wichr straszny ciągle na nas pędził,
Mnie tylko i mych druchów od śmierci oszczędził.

Tom rzekł, a jędzon milcząc, jął oczyma strzelać
I ręce wyciągnąwszy, tam gdzie stała czeladź
Dwóch pochwycił i o ziem cisnął, jak szczenięty —
Aż z czaszek mózg na ziemię bryznął rozpryśnięty;
On zaś w sztuki podarłszy ciała, na wieczerzę
Pożarł ich, jak lew górski; a nawet się bierze
Do trzewiów; szpik wysysa i ogryza kości. —
Na ten widok do Zewsa, tam na wysokości
Wznosim ręce i stoim jak spiorunowani.
Lecz olbrzym gdy w kałdunu utopił otchłani
Ludzkie mięso i mleko, którem je zalewał,
Jak długi między trzodą legł i odpoczywał —
Wtedy w sierdziste serce myśl wpadła mi taka:
Nuż podejdę, a z pochew dobywszy tasaka
W pierś go pchnę, gdzie osierdzie leży przy wątrobie?
Lecz niechałem, o innym myśląc już sposobie,

Gdyż wszyscybyśmy śmierci stali się ofiarą,
Nie zdolni tego głazu ruszyć żadną miarą,
Którym on był zawalił otwór do swej jamy.
Więc wzdychając porannej zorzy, wyglądamy.

Kiklop, gdy zórz porannych zabłysła pochodnia,
Rozniecił ogień, doił, jak zwyczaj miał co dnia
Owce i kozy; matkom podsadzał jagnięta;
Zgoła gdy już robota była uprzątnięta,
Dwóch ludzi znów mi porwał; sprawił do śniadania,
A zżarłszy ich, swą trzodę z jaskini wygania.
Jak nic, głaz ów odsunął i znowu zastawił,
Rzekłbyś, że się z przykrywką u kołczana bawił. —
I wielkolud gwizdając poszedł z trzodą swoją
W góry... a mnie tysiączne zamiary się roją
Do zemsty; byle pomoc dała mi Pallada!
Z wszystkich jednak najlepszą ta zdała się rada:
Pod obórką znalazłem drzewo jakieś duże
Z oliwnika ucięte; snać, nim zeń wystruże
Maczugę, chciał wysuszyć i rzucił ten kawał,
Który nam się na oko tak spory wydawał
Jak na brzuchatej, gnanej dwudziestoma wiosły
Łodzi z ciężką ładugą, bywa maszt wyniosły.
Drąg ten długości masztu, grubości masztowej
Uciąłem był na sążeń; zachęcając słowy
Mych ludzi, aby kół ten do gładka siekierą
Ociosali; do czego rączo się zabierą.
Jam zaś koniec zaciosał i w ognistym żarze,
Ażeby hartu nabrał, osmalić go każę.

Poczem ożóg ten w mierzwę przed wzrokiem Kiklopa
Skryłem, albowiem mierzwy pełną była szopa.
Schowawszy, wzywam czeladź, by losem ciągnęła
Którym z nich padnie ze mną zabrać się do dzieła,
I ożóg wbić mu w ślepie, zawiercić co siły
Gdy spać będzie; i losy na czterech trafiły
Których sobie życzyłem; ja sam byłem piąty.
O mroku wrócił Kiklop w domowe zakąty,
Kozy swoje i owce wegnał w głąb jaskini
Matki razem z trykami, co zwykle nieczyni,
I w zewnętrznej zagrodzie nic niepozostawił...
Coś wietrzył, lub Bóg który na to go naprawił.
Głaz uchylon, gdy z paszy wracały bydlęta
Teraz spuścił i brama szczelnie już zamknięta.
Zasiadł więc i jął kozy i owce beczące
Doić, lub pod nie sadzać jagnięta ssać chcące —
Z pracą gdy się uporał prędko; znowu bierze
Dwu naszych i sporządza sobie z nich wieczerzę.
Widząc to, jam się zbliżył doń o kroków parę
I rzekłem, niosąc w ręku wina pełną czarę:

»Pij Kiklopie! po mięsie ludzkiem wino służy;
Pij duszkiem — tego wina miałem zapas duży
Na statku; lecz w rozbiciu dla ciebiem ocalił
Ten bukłak, abyś mojej biedy się użalił
I odesłał do domu. Lecz cóż! tobą miota
Gniew taki, że nikomu nieprzyjdzie ochota
Z śmiertelnych, próg twej jamy przestąpić bezpiecznie.
Oj Kiklopie! tyś ze mną obszedł się niegrzecznie!

Tak rzekłem; on wziął czaszę wychylił do spodu
I smakując o drugą prosił tego miodu:
— Nalej jeszcze i gadaj jak cię zowią brachu?
Abym wet za wet mógł cię ugościć w mym gmachu.
Wiedz jednak, że i nasza ziemia także rodzi
Winogrady; a boży deszczyk tu przechodzi
Dość często; więc jeść mamy ile sobie życzem —
Lecz ambrozya i nektar przy twem winie niczem.
To mówił — a jam pełną podał mu ochotnie;
I tak trzykroć nalaną, pił głupiec trzykrotnie.
Lecz gdy mocniej ów napój jął mu łeb zawracać
Zacząłem pochlebnémi słowy z lekka macać:
— Chcesz wiedzieć? więc ci powiem jakie miano noszę;
Toż wzajem o gościniec obiecany proszę.
Nikt — to moje nazwisko: Niktem woła matka
Woła rodzony ojciec, i woła czeladka.
Rzekłem — a na to jędzon odrzekł: Słuchaj bratku!
Nikt zjedzon będzie; jednak zjem go na ostatku!
A tych tam pierwej pożrę — ot masz podarunek!
Ledwo rzekł, runął na wznak; powalił go trunek;
Grzbietem tarzał się w kurzu; sen ciężki kamieniem
Przygniótł go, z paszczy wino lało się strumieniem,
Mięs kęsy wycharkiwał gardłem pijaczysko.

Wraz téż kół wydobywszy, wsadziłem w ognisko
Ostrzem; a serca druchów krzepiłem, by który
W samej chwili działania nie wlazł gdzie do dziury.
Już téż i kół oliwmy, acz mokry, w tym żarze
Rozgrzał się, i na ostrzu płomień się pokaże.
Więc wyciągam go szybko; przy mnie moje zuchy

Stali tuż, i Bóg jakiś dodał im otuchy:
Bo razem pochwyciwszy, Kiklopowi w oko
Wbili go; jam na ożóg wdrapał się wysoko
I kręcił — tak jak świder okrętową belkę
Gdy jeden nim kieruje a drudzy za szelkę
Z dołu ciągną — on leci pędem wirującym —
Tak i my tym ożogiem jak żar pałającym
Wiercim w ślepiu, aż ostrze krwią się zakurzyło;
Rzęsy, brew szczotkowatą, zarzewie spaliło,
Wszystkie włókna trzeszczały skwarząc się w źrenicy..
Jako kowal siekierę ukutą w kuźnicy
Kładzie w wodę do hartu, straszny syk powstaje
Przez co mistrz swej robocie trwałą dzielność daje —
Tak syczało kiklopskie oko pod ożogiem...
Srodze zawył, aż wyciem odtętniła srogiem
Pieczara. My ze strachu, wleźli w kąt głęboko.
Kiklop z oka kół wyrwał zbryzgany posoką
I od siebie precz cisnął w zajadłej wściekłości
I jął na gwałt Kiklopy wołać, co w bliskości
Mieszkali po pieczarach skał wietrznych. Ci, owi
Usłyszawszy krzyk wielki, w pomoc Kiklopowi
Przybiegli, i jaskinię obiegłszy do koła
Pytali, co się stało i po co ich woła?
— Polifemie! co tobie że w tej nocy ciemnej
Tak wyjesz, i nam spędzasz z powiek sen przyjemny?
Czy ci jaki śmiertelnik skoty twoje kradnie
Czy samego morduje, gwałtem albo zdradnie?

Polifem na to z jamy tak im odpowiada:
Nikt mię zdradą morduje; to nie gwałt, lecz zdrada.

Oni na to: Jeżeli ciebie tu w jaskini
Nikt zdradą nie morduje, ni gwałtu nie czyni
Toś chory z Zewsa woli, nic ci nie pomożem —
Módl się do ojca twego, który włada morzem.
Tak mówili i poszli. Serdecznie się śmiałem
Że zmyśloném nazwiskiem tak ich oszukałem...
Tymczasem jęcząc z bolu, stękając bez przerwy
Kiklop wrota namacał i lekko jak pierwej
Podniósł głaz, usiadł w bramie, i szukał rękami
By się który nie wymknął z naszych wraz z owcami —
Miał on mię za wielkiego głupca, oczywiście.
Nuż ja łeb sobie łamać, jak tu znaleść wyjście,
By mych druchów i siebie wydobyć z tej toni,
A jedna myśl za drugą jak goni tak goni...
Gra o życie... jakiegoż zażyć tu fortelu?
Znalazłem go i lepszym zdał mi się od wielu.

W jamie były tam tryki wełniste, kudłate
Wypasione, a rosłe, i kasztanowate;
Te powiązałem wiklą wyjętą z barłogu
Na którym sypiał Kiklop wróg ludziom i Bogu.
Po trzy związałem z sobą, człeka niósł środkowy;
Dwa boczne miały bronić ukrytej tam głowy;
Trzy zatem niosły drucha jednego pod sobą
Jam zaś sobie upatrzył capa, co ozdobą
Był trzody; temu na grzbiet zarzuciwszy ręce,
Tułowem się pod jego wełnisty brzuch skręcę,
A dłoń w kudłym omotał. Radzi z wynalazku
Z biciem serca czekamy zórz porannych brzasku.


Gdy już dzień zwiastowały blaski różowawe,
Ruszyły naprzód samce by lecieć na trawę,
Jarki zaś po obórkach dawały znać bekiem
Że ich wymiona przez noc powzbierały mlekiem.
Wtedy okrutny jędzon, choć z bolu się wścieka
Siadł w progu; macał pilnie grzbiet każdego tryka,
Lecz ani się domyślał, żem ja po pod brzuchy
Wełnistych tryków moje popodsadzał druchy.
Za trzodą szedł cap zwolna na samym ostatku
Krom kudłów mnie człowieka dźwigał on w dodatku,
Jędzon go, jak poprzednie macając po grzbiecie
Rzekł doń: O mój koziołku nie choryś ty przecie?
Dziś wybiegasz ostatni... a zawsze bywało
Tyś pierwszy na pastwisko gnał przed trzodą całą
Za trawką, kwiatkiem; zawsześ pierwszy szedł do wody;
Przed innymiś się spieszył wieczór do zagrody...
A teraz, ty ostatni! Jakżeż cię obchodzi
To moje oko, które wydarł mi ten złodziej
Co mię winem upoił, ten Nikt z swą hołotą...
Nie ujdzie mi, te pięści łotra jeszcze zgniotą!
Żebyś ty mówić umiał jak ja capku miły
Powiedziałbyś gdzie one zbóje się pokryły —
O czemuż go nie trzymam! jakżebym go cisnął
O ziem, aż po tych ścianach mózg by się rozprysnął.
I kalectwo to które ten Nikt, ten morderca
Zadał mi, stokroć lżejsze byłoby dla serca.

Tak rzekł Kiklop i capa wraz puścił na paszę.
Gdy uszedł dobry kawał, zaraz się odpaszę
Od mego capa; równie robię i z drugimi...

Więc gdyśmy się ujrzeli naraz bezpiecznymi
Zajmujemy te spasłe i udziaste tryki
I pędzim je na okręt krętemi przesmyki.
Widząc nas wracających z radości aż skaczą,
Nasi w nawie; zginionych zato rzewnie płaczą;
Alem ich wnet uciszył dając znać na migi
Że to nie czas; i każę w okręt na wyścigi
Ładować naszą zdobycz wełnistą, i dalej
Odbijać precz od lądu. Co gdy wykonali
Zasiedli długie ławy, i robiąc wciąż wiosły
Rozbijali te ciemne fale co nas niosły;
Więc w odstępie, że jeszcze głos mógł dolatywać
Zacząłem z nawy mojej Kiklopa wyzywać:
»Ej Kiklopie! nie tchórz to, jak widzisz nieboże
Ten, któremuś ty druchów pożarł w ciemnej norze.
Przecież raz na cię przyszło, zbrodniarzu bez sromu
Coś śmiał podróżnych gości zjadać w własnym domu.
Zato Zews cię ukarał, karzą inne Bogi!«

Na to rozżarł się jeszcze srożej Kiklop srogi:
Sam czub wyniosłej góry urwał; cisnął skałą,
Lecz dalej po za okręt padła — szło o mało
A byłby koniec rudla strzaskał nam — aż morze
Które ciśnięta skała do gruntu rozporze
Buchło w górę bałwanem; a ten nas do lądu
Parł gwałtem; okręt nie mógł przemódz tego prądu...
Alić ja w garść żerdzisko chwyciwszy ogromne
Odsądzę się od brzegu; drużynę upomnę
By się miała do wioseł, bo tu śmierć nas czeka.
Ledwiem znak dał, wiosłują potężnie człek w człeka...

Gdyśmy się dwakroć dalej na pełne wybili
Chcę znów łajać Kiklopa... lecz mię obskoczyli
I za ręce trzymają i proszą druchowie:
Szaleńcze! ty chcesz jątrzyć gbura; co ci w głowie!
Dopiero pocisk jego nawę naszą pędził
Ku brzegom, gdzie śmierć pewna; otbyś nas oszczędził
Bo gdy jędzon słóweczko choć jedno posłyszy
Strzaska belki, łby strzaska twoich towarzyszy
Tą skałą, gdyż w rzucaniu mistrz to doskonały!
Te mowy mego ducha przecież nie złamały,
Gdyż zwrócon do Kiklopa tak mu słowy grożę:
»Kiklopie! jeźli kiedy człowiek, co być może
Spyta cię, kto ci oko wybił, kto tak sprawny?
Powiedz mu: Odysseusz grodobórca sławny
Co mieszka na Itace, oka mię pozbawił.«
Tak krzyczałem — on wyjąc, ze skał do mnie prawił:
»Biada mi! stara wróżba spełnia się nademną.
Przed czasy wieszcz tu mieszkał który przyszłość ciemną
Zgadywał: Syn Euryma Telem jego miano —
A był rosły i piękny; więc się udawano
Do niego, by odkrywał tajniki przyszłości —
Tak wróżbił on Kiklopom do późnej starości
On i mnie, co się ziszcza, wywróżył dokładnie
Że jakiś tam Odyssejs oślepi mię zdradnie...
Czekałem więc na męża groźnego wejrzenia
Dużego wzrostu, siły potężnej ramienia —
Aż tu karzeł, nikczemna człeczyna się zjawił
I ten, winem spoiwszy, oka mię pozbawił.
Zbliż się tu Odysseju; gościniec dam tobie,
U Pozejdona powrót bezpieczny wyrobię,

Pozejdon ojcem moim; on z tego się chlubi
On jeden wzrok mi zwrócić mógłby, gdyż mię lubi
On tylko, a nie żaden Bóg, lub dusza żywa.« —
Skończył — jam odparł na to: O czemuż mi zbywa
Na tej mocy, bym z ciebie wywlec mógł nikczemny
Duch i żywot i w Hades zapędzić podziemny.
Mówię ci szczerą prawdę, jak prawdą jest i to
Że Pozejdon nie wprawi oka coć wybito.

Jam rzekł; a on wyciągnął do gwiazd obie dłonie
I tak się do mórz władcy modlił: Pozejdonie!
Usłysz mię ziemioburco, usłysz czarnogrzywy
Jeślim syn twój, a tyś jest rodzic mój prawdziwy,
Ścigaj tego Odyssa, zakaż nieść go wodom
Do Itaki, i nigdy niech nie wróci do dom.
A choćby przeznaczenie oglądać mu dało
Ziemię ojców, dom własny, i w nim pozostałą
Rodzinę — to najpóźniej, po tułaczce długiej,
Jak nędzarz, bez nikogo z drużyny, bez sługi
Na niewłasnym okręcie, niech wróci do domu
I zastanie we własném gnieździe pełno sromu.

Modlił się, i Pozejdon dał ucho tym modłom...
Kiklop zaś podniósł większy niż wprzód skały odłom
Cisnął nim zamaszyście co sił — wzdy przesadził,
Pocisk padł za okrętem, omal nie zawadził
O rudel, byłby strzaskał sam koniec; w tém morze
Które ciśnięta skała aż do dna rozporze
Bałwanem nas na pełne gnało — a tak gnani
Zabiegliśmy nareszcie do dobrej przystani.


Zawinąwszy więc znowu na ostrów, gdzie łodzi
Naszych reszta została, gdzie czas tęskno schodzi
Mym druchom czekającym powrotu z wyprawy —
Stanęliśmy przy wyspie u piaszczystej ławy.
A wysiadłszy ze statku na pobrzeże kręte
Wysadzamy tam skoty Kiklopowi wzięte
I dzielim, by wziął każdy równą część zdobyczy;
Lecz ogół towarzyszy z góry sobie życzy
Abym onego capa dla siebie zachował:
Przetom go na wybrzeżu zaraz obiatował
Wszechwładnemu Zewsowi, panu tego świata,
I spaliłem mu lędźwie... Lecz moja obiata
Wzgardzona! Zews zamierzył pogrążyć w odmęty
I wierną mi drużynę i lotne okręty.

Na wybrzeżu dzień cały siedzimy do mroku
To przy mięsnej biesiadzie, to przy winnym soku;
Lecz gdy słońce zapadło, a noc przyszła potem
Do snu na brzegu morza legliśmy pokotem.
Nazajutrz wraz z jutrzenką zbudzony różową
Idę na okręt... wzywam czeladź okrętową
By co prędzej od lądu odczepiała liny...
I już nie brak nikogo z mej wiernej drużyny
Już i ławy zasiadła długiemi rzędami
I rozbijała ciemną toń morza wiosłami...
Z tamtąd dalej wciąż dalej płyniem nieszczęśliwi
Trapi nas strata druchów, cieszy, żeśmy żywi.




PIEŚŃ DZIESIĄTA.


Pobyt na wyspie Eola władzcy wiatrów. Eol wysyła Odyssejsa do ojczyzny i daje mu miech w którym uwięził wszystkie niebezpieczne wiatry. Odyssejs znurzony żeglugą usnął, towarzysze korzystając z tego a mniemając że on miech skarby mieści, odwiązują takowy — i są napowrót do Eoli zagnani, zkąd ich z oburzeniem odepchnięto. Ztamtąd dostają się do ludożerczych Lestrygonów, którzy zatapiają im okręta w morzu z ludźmi. Został się tylko jeden okręt i ten przybił do wyspy czarodziejki Kirki, która część towarzyszów Odyssowych zamieniła w wieprze. Odyss pozyskuje miłość Kirki, wyzwala swoich, i po rocznym pobycie w jej pałacu, puszcza się do krainy umarłych, aby tam o przyszłość pytać wieszcza Tejreziasza.




EOL — LESTRYGONY — KIRKA.
"P"

Przybywamy do wyspy Eolii, zagnani

Wiatrem. Syn Hippotada Eol, mieszkał na niej.
Był to przyjaciel Bogów i od nich kochany.
Pływającą tę wyspę strzegą w okręż ściany
Spiżowych wałów, niemniej i pobrzeżne skały.
Dzieci miał on dwanaście, które się chowały:

Sześć ślicznych cór, i synów też sześciu. Z synami
Pożenił swoje córy, braci ze siostrami. —
Więc przy ojcu i matce siedziały te stadła
W wonnych gmachach gdzie stoły gięły się od jadła
I napitku, a fletni odgłos brzmiał w przysionkach —
Tak we dnie; a zaś w nocy, męże przy małżonkach,
Spią w łożach, zaścielonych pięknemi makaty.
Wszedłem tedy w to miasto, potem w ich komnaty
Gdzie przez miesiąc gościłem. Eol rozpytywał
O Ilion, nasze nawy; czym przygody miewał
W podróży; jam wyprawy opowiadał dzieje,
Wszystkie na lądzie, morzu przebyte koleje.
Wreszcie, gdym o odprawę prosił do podróży,
Nie odmówił, i zapas dał na drogę duży;
Toż z dziewięcioletniego byka miech skórzany
W którym prąd wściekłych wiatrów leżał jak spętany.
Zews bowiem wszystkie wiatry dał pod jego strażę,
Że gdy chce je ucisza, albo dąć im każe.
Miech ten on sam zawiązał taśmą srebrnolitą
By wiatr niemógł się wymknąć szczelinką ukrytą.
Mnie zaś w drogę wiać kazał tylko zefirowi
Nieść nawy i podróżnych prosto ku domowi.
Lecz inaczej się stało, gdyż niebezpieczeństwo
Ściągnęliśmy na siebie przez własne szaleństwo.

Dziewięć dni, dziewięć nocy gdy tak fale prujem
W dziesiątym, już i ziemię ojców odgadujem,
Już i ogień strażniczy widać, miga w dali...
Gdy w tém, mnie znużonego mocny sen powali;

Sam bowiem ster trzymałem, niedając nikomu
Wyręczyć się, by pewniej zapłynąć do domu.
Aż tu między drużyną, ten ów podejrzywa
Że w tym miechu skarb jakiś wielki się ukrywa
Dany mi od Eola; że w dom wiozę zbiory.
I takie między nimi były rozhowory:
»Dziwna rzecz, jak on lubion, jak uczczony wszędzie
W każdym kraju i miejscu, gdziekolwiek przybędzie.
Już z Ilionu on wywiózł wielkie kosztowności;
A my cierpiąc z nim równe trudy i przykrości
Wracamy do dom z niczem — taka nasza dola!
Teraz znów upominek dostał od Eola,
Dar przyjaźni... Więc pokąd trwa jego drzymota
Zobaczym ile w miechu ma srebra i złota?«
Tak prawili, i zgubna zwyciężyła rada:
Skoro miech rozwiązali, srogi wichr wypada
Rwie okręty, zapędza precz na pełne morze
Daleko od ojczyzny. W tem oczy otworzę
Cucę się — i niezłomny sercem myślę sobie
Czy mam skoczyć z okrętu, zginąć w mokrym grobie,
Czy cios ten znieść spokojnie i żyć? więc zważywszy
Zniosłem go — i na pokład padłem, twarz zakrywszy.
A tak orkanem gnane wróciły okręta
Znów do Eolii. Nuż w płacz moje niebożęta...
Wysiedliśmy na brzegi i wody nabrano,
Potem tuż przy okrętach, obiad zgotowano
A gdy strawą, napitkiem duch się w nas rozbudzi
Wziąwszy z sobą Kieryxa i jednego z ludzi,
Ruszyłem wprost do zamku... Tam widzę Eola
Jak siedzi przy biesiadzie, i jak go okola

Grono dzieci i żona. — Więc w zamkowe progi
Sunę, i w progu siadam. Oni pełni trwogi
Pytają: Co tu robisz? Jakież cię demony
Trapią? Wszak przez nas hojnie byłeś opatrzony
Na podróż, byś do swojej mógł wrócić rodziny!

Tak prawią, a jam na to: »Nie z mojej to winy
Lecz z druchów; jam był usnął, oni mię zgubili!
W was nadzieja — ratujcie przyjaciele mili!«

Myślałem że ich ujmę przez pochlebne słowo —
Lecz milczeli; li Eol zgromił mię surowo:
»Precz ztąd, precz mi z tej wyspy, poczwaro obrzydła
Niegodzi się ugaszczać, ni brać pod me skrzydła
Takiego, co ścigany zemstą wielkich Bogów,
Tyś ich gniewem obciążon, wynoś się z mych progów!«

Rzekł — i wzdychającego precz wypędził z domu.
Cóż robić, płyniem dalej smutni, pełni sromu.
Wioślarzom dłoń opada — serce im omdlewa —
Widzą błąd swój — pomocy nikt się niespodziewa.

Sześć dni i tyleż nocy, tłuczem się po wodzie —
W siódmym, przy lestrygońskim stanęliśmy grodzie
Samos — gdzie krzykiem pastuch pastucha ostrzega
Że wraca lub że z trzodą na paszę wybiega.
Tutaj, ktoby spać niemógł, brałby dwie nagrody,
Raz, jako pastuch bydła, znów jak pastuch trzody;
Bowiem dzienne i nocne blisko leżą pasze...
Znalazły tam wyborną przystań nawy nasze;

Skał niebotycznych ściana przystań tę zamyka
I tylko wąskiem wniściem okręt się przemyka;
Gdyż dwie skały ogromne z dwóch stron w morze wbiegły.
Tam zawinęły nawy i przystań zaległy
Jedna tuż obok drugiej linami do lądu
Przywiązane; gdyż nigdy niebywa tam prądu
Wełn wielkich albo małych; wody gładko stoją.
Jam tylko do przystani niewszedł z nawą moją,
I zewnątrz ją upiąłem cumą do opoki.
Potem wdarłszy się na wierzch skały, zkąd szeroki
Widok był, lecz pustynia przedemną tak dzika
Że niema ani śladu bydła lub rolnika.
Widać tylko, jak z ziemi dym słupem się wije,
Więc wysłałem na zwiady, spytać kto tam żyje;
Jacy ludzie, jedzący chleb z ziarna bożego?
Dwóch wybrałem, Kieryksa dodałem trzeciego.
Ci poszli i trafili na drogę, po któréj
Wozy z drzewem spuszczano w miasto z wielkiej góry,
Pod miastem dziewcze oni napotkali młode
Córę Lestrygońskiego Antyfa, jak wodę,
Schodziła brać w Artakii szemrzącej krynicy;
Bowiem ztąd biorą wodę mieszkańcy stolicy.
Zbliżywszy się więc do niej witali pytaniem:
Kto tu król i pod czyjem ten lud panowaniem?
Ona im dwor ojcowski wskazała w oddali;
Tam wszedłszy w onym domu kobietę zastali
Ogromną jak grzbiet góry... strach padł na nich blady
Ta, gdy małżonka swego wywołała z rady —
Przyszedł Antif — ci wietrzą jaki los ich czeka
Gdyż porwał i odrazu zjadł jednego człeka.

Dwaj zaś drudzy uciekli co żywo na nawy.
Antyf w mieście narobił zaraz strasznej wrzawy.
Na ten ryk Lestrygony kupami wielkimi
Wypadli — to nie ludzie lecz prawi olbrzymi.
Ci lecą z brzegu staczać skał srogie kawały
Na dół, kędy okręty nasze w porcie stały;
I straszny na okrętach zrobił się tam zamęt:
Naw gruchotanie, mężów konających lament.
Wróg ich ciała ponizał jak ryby, na tyki,
By pożreć... A jam podczas tej zabijatyki
Skoczył i miecz od boku wyrwawszy szeroki
Odciąłem linę, którą okręt do opoki
Był przywiązan; na czeladź naglę, aby żwawo
Wiosłowała, bo wszyscy przypłacim to krwawo.
I okręt rączo pomknął — tak śmierci się boją.
Z pod wiszarów wywiodłem przecież nawę moją
Na pełne, gdzie nas wrogi nie łatwo opadną.
Za to inne okręty wszystkie poszły na dno!

Żeglujemy więc dalej smutni, nieszczęśliwi —
Trapi nas strata druchów, cieszy żeśmy żywi.
Więc u wyspy Eeji stajem. Mieszka na niej
Kirka, piękno-kędzierna, gadająca pani
Złowrogiego Ajeta rodzona siostrzyca
Obojgu ojcem Słońce, co ziemi przyświeca.
Matką jej Persa, którą Okieanos rodzi.
Tam cichutko pod brzegi okręt nasz podchodzi
I zawija; Bóg któryś użyczył pomocy.
Na brzegu wypoczynek przez dwa dni, dwie nocy,

Bośmy pracą zmęczeni, a niedolą zbici.
Lecz w trzecim, gdy różana jutrzenka zaświeci
Biorę oszczep, a mieczem przypasan do boku
Wychodzę na szczyt skały, i patrzę, czy oku
Niepokaże się człowiek, lub głosy pochwycę?
I kiedym tak z wiszaru patrzał w okolicę
Ujrzałem jak słup dymu z ziemi się podnosił
Po za lasem — tam Kirka mieszka, z tegom wnosił.
I zaraz rozważałem w głębi mego ducha:
Czy mam dotrzéć do miejsca, gdzie ten dym wybucha?
Więc gdy się z niepewnemi myślami szamocę
Stanęło — że wprzód zajrzę do nawy w zatoce,
By drużynę nakarmić, i w kraj wysłać szpiegów.
Z tą myślą gdym do morskich przybliżał się brzegów
Jakiś Bóg się zlitował mego utrapienia
I zesłał mi z ogromnem porożem jelenia
Co przybiegł, wyskoczywszy z leśnego czacharu
By w strudze z słonecznego ochłodzić się skwaru.
W lot go téż ugodziłem przez sam środek krzyży
Grot miedziany przepędzon brzuchem wyszedł niżej...
Rycząc wił się, dopóki nie skonał zabity...
Oparłszy się oń nogą, grot, którym przeszyty
Wywlokłem, i rzuciłem tuż obok zwierzyny.
Sam zaś nad strugą gibkiej naciąwszy wikliny
Ukręciłem powróseł sążnistych kilkoro
I wiążę srogiej bestyi do kupy nóg czworo
A zarzuciwszy na się, dźwigałem na grzbiecie
Wspierając krok oszczepem, gdyż ciężar to przecie
Nielada, aby jeden człowiek mu podołał.
Więc doniósłszy do nawy, towarzyszym zwołał

I tak do nich mówiłem:

»Druchowie kochani!
Choć niedola nas głobi, to nikt do otchłani
Aisa pójść niepójdzie, wpierw, nim go dosięże
Dzień przeznaczeń... Więc ducha nie tracić nam męże
I póki na tym statku co pić i jeść mamy
Używajmy, a głodnej śmierci się nie damy.«

Rzekłem; a oni mojej usłuchali mowy:
Na brzegu morskim wszystkie odkryły się głowy,
Podziwiają jelenia tuszę, wzrost wysoki
A kiedy go na wszystkie obejrzą już boki,
Myją ręce, i strawę sporządzać biesiadną
Biorą się. Tak dzień cały, aż gdy mroki padną
Używamy na mięsie i na słodkiém winie.
A kiedy słońce zajdzie, ziemię noc obwinie
Spać się kładziem na brzegu bitym morską falą.
Nazajutrz skoro krasne zorze się rozpalą
Zwołuję ich na radę, i tak się ozowię:

»Słuchajcie, nieszczęść moich wspólnicy, druchowie!
Nikt z nas niewie gdzie wieczór, gdzie poranne zorze
Nikt niewie, kędy Helios chowa się pod morze,
I gdzie wschodzi. Dlatego myślmy o sposobie
Co począć? choć sposobu nie widzę na dobie.
Właśnie z szczytu wiszarów widziałem na oczy
Że to wyspa, w niezmiernej wód morskich roztoczy
Pływająca, nizina równa, pośród której
Widziałem jak za borem, dym wił się do góry.«

Gdym to rzekł — wszyscy smutni i jakby z nóg ścięci,
Gdyż Antyf lestrygoński stanął im w pamięci,
Niemniej Kiklop, na mięso łakomy człowiecze.
Nuże w płacz; łza rzęsista po twarzach im ciecze;
Lecz te łzy woli mojej złamać nie zdołały.
Wraz knemidną drużynę dzielę w dwa oddziały
I dowódzców wyznaczam; nad jednym oddziałem
Sam byłem, zaś nad drugim Eurylocha dałem.
I losujemy z sobą wstrząsając spiżowy
Szyszak, z którego wypadł los Eurylochowy.
Ten dwódziestu dwóch wziąwszy, ruszył w drogę dalej;
Poszli z płaczem, żałując nas cośmy zostali.

Zamek Kirki znaleźli w dolinie prześlicznej
Cały z ciosu, wyniesion nad kraj okoliczny
Lecz wilków, lwów spotkali ćmę pod zamku bokiem
Kirka je tak przyswoić umiała ziół sokiem.
To też one potwory na drużynę naszą
Nie rzuciły się, owszem kornie się im łaszą,
Jako psy, gdy gospodarz kąski im rozdaje
Po skończonej biesiadzie. Takież obyczaje
Mają tu lwy i wilki, chociaż ich paszczęka
Zawsze straszna, i każdy potworu się lęka.
Wszedłszy zatem w dziedziniec pani pięknowłosej
Doleciały ich z komnat jakieś dźwięczne głosy:
To śpiew Kirki — śpiewając na krosnach wyszywa
Dzieło cudne; cudowną praca bogiń bywa:
W tem Polites do swoich tak rzekł — chłop to dzielny
Przed innemi miał u mnie szacunek rzetelny:

Bracia! tutaj ktoś żyje, i przy krosnach śpiewa
Śliczne pieśni, aż echo po zamku obrzmiewa
Bogini czy niewiasta — wołajmy, niech gada!

Tak rzekł, i wołać na nią poczęła gromada,
Jakoż się promieniste otwarły podwoje:
Ona wyszła, w komnaty zaprosiła swoje —
I głupcy w próg jej weszli wszyscy, krom jednego
Eurylocha, ten został zwietrzywszy coś złego.
Ona gości swych sadza w krzesła; stół zastawia
Serami, a miód złoty z mąką im przyprawia,
Toż i wino pramnejskie; lecz durzące zioła
Mięsza w nie, by o domu zapomnieli zgoła.
Więc gdy zjedli, wypili, Kirka ich dotyka
Różczką — i do świńskiego zapędza karmnika.
Bowiem łby ich, szczecina, kwiczenie, kształt cały
Były świńskie; li człecze mózgi im zostały.
Smutnie w chlewach leżącym rzuciła Bogini
Żołądź, bukiew, derenie — zwykły karm dla świni.

Euryloch przypadł zdyszan do czarnego statku,
O tym jaki ich spotkał donosząc przypadku.
Lecz i słowa wybełtać niemógł, mimo chęci,
Taki ból gardło ścisnął; łza tylko się kręci
W oczach mu; co świadczyło o mocy cierpienia.
Długo go wypytujem, wreszcie z osłupienia
Wyszedł, i opowiedział co ich tam spotkało.
— Cny Odyssie! twej woli zadosyć się stało.

Bór przeszedłszy, w dolinie znaleźliśmy śliczny
Dworzec z ciosu, z widokiem na kraj okoliczny.
Ktoś w nim mieszkał, bo śpiewy przy krosnach słyszano
Bogini czy niewiasta? więc na nią wołano,
Ona wyszła — w drzwiach staje, do komnat zaprasza,
I próg jej przekroczyła głupia gawiedź nasza.
Jam został, gdyż mi w niesmak szły te zaprosiny;
A tak naraz straciłem wszystkich z mej drużyny —
Próżnom czekał i czekał żaden niepowrócił!

Skończył, a jam co żywo na siebie narzucił,
Miedny miecz, srebrnokuty, łuk ze strzał sajdakiem,
I każę się tym samym poprowadzić szlakiem;
Ale on się oburącz u kolan mych wiesza
I te lotne wyrazy roniąc z łkaniem miesza:

»O niewlecz mię ze sobą ty boski Odyssie!
Czuję, że sam nie wrócisz, że nieuda ci się
I tamtych wyprowadzić... Uchodźmy bez zwłoki!
Uchodźmy, nim nas straszne dosięgną wyroki!«

Tak błagał a ja temi słowy go odprawię:
»Chcesz zostać Eurylochu, to cię i zostawię,
Jedz i pij tu przy nawie na lądu krawędzi —
Ja sam idę — konieczność jakaś mię tam pędzi.«

Rzekłem, i precz odszedłem od brzegu i łodzi,
Tak idąc sama droga w dolinę przywodzi
Gdzie był dwór czarownicy Kirki. Już podchodzę
Pod zamek, kiedy Hermes zjawił się na drodze

Z złotą laską, i w kształty młodzieńcze przyodzian;
Wyglądał jak w rozkwicie pierwszym, piękny młodzian.
Więc rękę mi podawszy, temi zagabł słowy:
— Dokąd to nieszczęśliwcze dążysz przez parowy
Po nieznanym gościńcu? u Kirki tam siedzą
Ludzie twoi zamknięci w chlewach, z świńmi jedzą.
Czy może chcesz ich odbić?... Ej! prędzej być może
Że niewskórasz, i z nimi zamkną cię nieboże.
Lecz nic to! ja z tej biedy wybawięć koniecznie;
Dam ci czar, z którym możesz iść do niej bezpiecznie,
Gdyż moc jego odwróci od ciebie cios wszelki.
Jednak wyucz się pierwiej zdrad tej zwodzicielki:
Choć w jadło wmięsza trutkę, choć wino zaprawi,
Przemienić cię niezdoła — to ziółko cię zbawi
Od zdradzieckich jej czarów... Weź przestrogę drugą:
Gdyby cię Kirka chciała dotknąć różczką długą
Dobądź wraz wiszącego u boku bułata
Rzuć się na nią, i pogróź że ją miecz rozpłata.
Zlęknie się, i nuż wabić zacznie do łożnicy —
Ty się niedróż i kładź się w łóżko czarownicy,
Byś i druchów wybawił, i sam był podjęty.
Lecz wprzód niechaj wykona na Bogów ślub święty
Że już ci czarodziejskich sideł niechce stawić
Aby rozbrojonego męskiej siły zbawić.

Tak rzekł Hermes, i ziółko pokazał mi one
Z ziemi wyrwane, dziwną mocą obdarzone:
Korzonki miało czarne, kwiat białości mleka
Moly zwie się u Bogów. Dotąd niema człeka
Któryby je wykopał. Wszystko w mocy Bożej!

Hermejas do olimpskich górnych tam przestworzy
Pognał przez leśny ostrów; jam w zamek się kwapił
I w drodzem się myślami sprzecznemi wciąż trapił:
Wreszciem stanął przed bramą wiodącą w mieszkanie
I wołam; snać ją moje dobiegło wołanie,
Gdyż wyszła, i drzwi jasne otwarła przedemną.
Zaprasza — wchodzę, trwogą miotany tajemną.
Zaraz sadza mię w krześle srebrnemi gwoździami
Obitem; i podnóżek stawia pod nogami;
W złotej czaszy wynosi wino zielonkowe;
Już soków czarodziejskich wlała w nie przyprawę —
I częstuje; jam wypił — lecz nie czułem zmiany.
Poczem różczką mię dotknie:

— Precz zaczarowany!
Rzekła — ruszaj do chlewa leżyć na barłogu
Wraz z tamtymi. Jam na to polecił się Bogu —
Mieczam dobył, i obces rzuciłem się do niej
Grożąc że ją zabiję... Ona się nie broni
Tylko z krzykiem przestrachu i zgięta we dwoje
Błagała dłońmi stopy obejmując moje:

»Ktoś jest? z jakiego ludu? który kraj cię rodzi?
Dziwno mi, że mych czarów moc tobie nie szkodzi.
Gdyż nikogo z śmiertelnych ten napój nie szczędził
Ktokolwiek aby kroplę przez zęby przepędził.
O zaprawdę, ty w piersi masz serce ze spiży!
Czyś ty nie Odys? pomnę co mi on Bóg chyży
Z złotą laską powiadał: że i tu zawinie
Lotny okręt, że na nim Odyssejs przypłynie

Wracający z pod Troi. — Jeźli tak, to schować
Groźny miecz; lepiej w łożu obojgu kosztować
Słodyczy, i miłością łączyć się wzajemnie —
Bym ufność miała dla cię, a tyś ufał we mnie.«
Tak mówiła — jam na to twardo: »Rzecz nie lekka
Żądać Kirko miłości odemnie, od człeka
Któremuś przemieniła druchów w nierogate —
A teraz mnie samego wabisz w tę komnatę
Do łożnicy — ażebym, bezbronny w pieszczotach
Zbył dzielności, zapomniał o rycerskich cnotach?
Do łożnicy mię żadną nie wciągniesz potęgą;
Niedam ci się Boginio! póki pod przysięgą
Nie zaręczysz, że nic mię złego tu nie czeka.«

Rzekłem, a ona przysiąg żądanych niezwleka —
I kiedy uroczysty ślub Bogom uczyni —
Wtedy wszedłem w wspaniałą łożnicę Bogini.

Na dworze czarodziejki, cztery śliczne panny
Kręcą się przy Bogini w służbie nieustannej;
Ród ich boski; córami są źródeł i gajów
I świętych, wpadających do morza ruczajów.
Jedna z nich krzesła mości z wierzchu ścieląc cenne
Purpurowe kobierce, a na spód płócienne.
Druga do pysznych siedzeń przysuwa stoliki
Szczerosrebrne; ustawia złociste koszyki —
W krużu srebrnym znów wino mięsza trzecia dziewa,
I napój weselący po czarkach rozlewa.
Czwarta wodę przyniosła, i ogień rozrzaży
Pod trójnogiem, gdzie woda na kąpiel się warzy;

A gdy się ta w miedniku dobrze już zagrzeje
Nimfa w wannę mię sadza, strumień ciepły leje,
Łagodnie mi obmywa głowę i ramiona
Póki członkom nie wróci krzepkość ich wrodzona.
Po tej łaźni znów miękką oliwą wyciera
Chlenę na mnie zarzuci, w chiton mię ubiera
I prowadzi w komnatę, do srebrnego krzesła
Z podnóżkiem i w nie sadza. Teraz znowu wniesła
Służebna na miednicy nalewkę złocistą
Z której lała na ręce moje wodę czystą.
Gdym się umył, stoliczek gładki mi przystawi
A za nią i klucznica z chlebami się jawi
Stawia misy przekąsek jakie ma spiżarnia —
I jeść każe. Lecz wstręt mię do jadła ogarnia
I w głębokiej zadumie siedzę tak bezwładny.
Kirka zaraz postrzegła żem potrawy żadnej
Rękami ani ruszył, tylko w myślach tonę.
Więc zbliża się i słowa mówi uskrzydlone:
— Czemu to jak mruk siedzisz, u stołu, Odyssie?
Tu masz wino; przysmaków pełno w każdej misie;
A tyś nietknął — i czemu? Porzuć próżną trwogę,
Przysięgłam ci na Bogi, więc zdradzić nie mogę.
Tak mówiła — jam na to: Niech cię to nie dziwi
Kirko! że człek co w sercu sprawiedliwość żywi
Za nic strawy nie dotknie i ust nie napoi
Póki wolnymi braci nie obaczy swojej.
Chcesz-li przeto bym jadła skosztował i wina
Wypuść ich, niech tu stanie przedemną drużyna.
Rzekłem; a ona z rószczką czarnoksięską w dłoni
Wyszła — pootwierała chlewy i wygoni

Dziewięcioletnich wieprzy trzodę z tych karmników...
Druchów moich — ci Kirkę obstąpią śród kwików,
Ona zaś do każdego, tak jak stali kołem
Idzie, i czarodziejskim ledwo dotknie ziołem
Zaraz szkaradnej szczeci zbyły się ich ciała;
Skutek onych uroków jakie im zadała.
Znów ludźmi są jak pierwej, tylko odmłodnieli,
Urośli, i na twarzach dziwnie wypięknieli.
Odrazu byłem poznan, ściskali za ręce
I nuż w płacz, lecz z radości po tak ciężkiej męce.
Płacz w zamku się rozlega — Kirka płacze z nimi
Potem do mnie się zbliża, słowy mówiąc temi:

»O przemądry Odyssie! słuchaj rady mojej:
Idź nad morze, gdzie okręt twój w zatoce stoi,
Niech go zaraz na suche wciągną wysypisko,
Potem w dołach zakopią sprzęt, ładugę wszystką,
W końcu ty z pozostałą czeladzią wróć razem.«

Tak rzekła — jam posłuszny, poszedł za rozkazem
Spiesznie do naszej nawy, co stała w przystani,
I zastałem tam druchów; siedzieli zebrani
W kupkę i narzekali, że im życie zbrzydło.
Tak w zagrodzie cielęta — kiedy z paszy bydło
Powraca do obory na noc — rwą się z klatek,
Pędzą, i przypadają z bekiem do swych matek —
Podobnie moje druchy, skoro mię obaczą
Przypadają, i do mnie tuląc się, w głos płaczą.
Wzdy nie smutku, radości były to oznaki;
Iście, jakby przeniosło ich co do Itaki,

W kraj rodzinny, gdzie każdy rodził się i chował.
Chórem krzyczą, jam ledwo ich słowa zmiarkował:

»O nasz boski! twój powrót tyle nas weseli
Jakbyśmy już na naszej Itace stanęli.
Lecz mów! jaki los spotkał naszych towarzyszy!!«

Tak wołali — jam odparł, gdy się zgiełk uciszy:
»Wpierw łódź naszą wyciągnąć na to wysypisko
Potem w doły pochować, co w łodzi jest, wszystko.
A kiedy to się zrobi, zbierać się bez zwłoki
Iść za mną, gdyż pójdziemy na dworzec wysoki
Bogini; towarzyszy waszych tam ujrzycie
Jedzących i pijących; wesołe im życie.«

Rzekłem — i na mój rozkaz każdy iść gotowy,
Li Euryloch takiemi odwodził ich słowy:
— Gdzie to iść mamy? jakaż pokusa was pędzi
W zamek Kirki na zgubę? Ona nieoszczędzi
Żadnego; wszystkich zmieni w lwy, wilki i wieprze,
Przemienionych wraz zmusi służyć jej w najlepsze,
Obchodzić w koło zamek, wartować pod bramą.
A czyż tam u Kiklopa w jamie nie to samo
Spotkało tych, co oślep z Odyssem tam leźli,
Przez jego to szaleństwo, biedni śmierć znaleźli!

Skończył — a jam się w duchu łamał z przedsięwzięciem:
Mamli z pochew obnażyć miecz ostry i cięciem
Łeb mu strącić z tułowu — o niechajże spadnie
Choć to bliska krew moja!... Lecz tu mię opadnie

Drużyna; dłoń wstrzymuje, i błaga słowami:
— Witeziu! rozkaż tylko, on nie pójdzie z nami,
Zostawim go przy łodzi, na piasek wciągniętej —
A ty prowadź nas wodzu w Kirki zamek święty.

Tak mówili, i zemną ruszyli szeregiem.
Euryloch nierad zostać sam jeden nad brzegiem
Poszedł także; snać zląkł się gniewów moich gromu.
Tymczasem pozostałych druchów w swoim domu
Ugaszczała Bogińka; do łaźni ich wzięto,
Namaszczono oliwą, pięknie ogarnięto
I w chleny i chitony. Zeszliśmy ich w chwili
Gdy w biesiadnej komnacie jedli, wino pili.
Po wzajemnych uściskach, gdy każdy przygody
Opowiedział już swoje, nuż płakać w zawody
Aż zamek się rozlegał wzdychaniem i płaczem.

Wtem Boginia się do mnie zbliżyła cichaczem,
I rzekła: Cny Odyssie, przebiegły i sławny!
Przestańcieże raz wzdychać, rzućcie płacz ustawny!
Wiem ile bied znieśliście prując słone wody.
I wiem, jakie na ziemi wróg wam zadał szkody —
A że u mnie niezbywa na mięsie i winie
Krzepcie się, a duch dzielny do piersi wam wpłynie,
Taki sam, jak był ongi, gdy ojczyste skały
Żegnaliście. Dziś każdy mdły i osowiały
Tylko burz, nędz minionych karmi się widziadły,
A wesołości niezna — cierpienia was zjadły!
Tak rzekła — i skłoniła wszystkich nas ku sobie.
Więc rok cały jak doba idzie tuż po dobie

Przy winie, smacznej strawie, siedzim tam gościną.
Lecz gdy Hory obiegną krąg roku i miną,
Wiele przeszło księżyców, dni minęło wiele...
Wezwali mię na tajne słówko przyjaciele.

»Niebaczny! mógłżeś zabyć o ojczyźnie drogiej,
Jeźli los ci przeznaczył, żywym wrócić w progi
Twego zamku, i smugi rodzinne powitać?«

Tą mową męskie serce umieli tak schwytać
Że gdy z słońca zachodem cień okrył nas szary,
Jam z Kirką wszedł pod pyszne łożnicy kotary
I błagałem pokornie ściskając kolano:

»Boginio spełń raz świętą przysięgę mi daną
Że do dom nas odprawisz; tęskni mi drużyna;
Dzień w dzień łzami, żalami, powrót przypomina
Ilekroć twarz odwrócisz, lub niejesteś z nami.«

Tak rzekłem, a Boginia tę odpowiedź da mi:
Bystrogłowy Odyssie! Niechcę ja was dłużej
Zatrzymywać u siebie; lecz wprzód do podróży
Innej się przygotujecie; trzeba wam z kolei
Zwiedzić gmachy Aisa, kraj Persefonei
Gdzie z duszą tebańskiego pogadasz wróżbity
Ślepego Tejreziasza — duch to znamienity!
Persefona mu z życiem niewzięła rozumu
I on jeden jest mądrym, śród mar czczego tłumu.
Po tej mowie, na serce spadł mi smutek wielki,
Siadłem płacząc na łóżku, i jak zbawicielki

Wzywam śmierci, niech zaraz wtrąci mię w noc wieczną!
A gdym łzami ukoił tę boleść serdeczną,
Dopiero się na taką odpowiedź odważę:
— O Kirko! któż mi drogę przez morze pokaże?
Któż żywy do Hadesu mógł dopłynąć w nawie?

Takem rzekł; ona na to odparła łaskawie:
— »O mój mądry Odyssie! niech cię nieobchodzi
Kto ma być w tej żegludze przewodnikiem łodzi.
Maszt tylko zatknij, podnieś z żaglem białym reje
I czekaj aż z północy dobry wiatr powieje,
Z nim płynąc gdy Ocean przemkniesz niezbrodzony,
Trafisz na niską krawędź, gdzie gaj Persefony
Pełen olsz, topól gonnych, i wierzby jałowej,
Tam z okrętem na głębi stań oceanowej
A sam idź w gmach Aisa. Podwójném korytem,
W nurt Acheronu, Pyri — Flegeton z Kokytem
Co z Stygu wody bierze, wpadają u skały
Gdzie z ogromnym łoskotem łączą się ich wały.
Cny Odyssie! w pobliżu onej tam opoki
Dół wykopiesz na łokieć długi i szeroki,
Nad dołem czyń obiatę zmarłym — niech weń ścieka
Jedna libacya miodu przaśnego i mleka,
Druga z wina, a trzecia z wody, mąki białej
Potem ślubuj, by cienie zmarłych cię słyszały:
Że gdy wrócisz, w Itace dasz na stos żertwienny
Jałowicę bez skazy, i inny dar cenny;
A na cześć Teireziasza — że pod nóż ofiarny
Pójdzie najlepszy z trzody, baran całkiem czarny.

A gdy dostojne mary przebłagasz zaklęciem
Zarzniesz im czarną owcę, wraz z czarnem koźlęciem,
Łbami ku Erebowi, oblicze zaś swoje
Odwrócisz w górę rzeki, i niebawem roje
Duszyczek nieboszczyków zaczną się tam znęcać.
Ty zaś swoją czeladkę masz słowy zachęcać:
Niech wlot obie owieczki miednym nożem ścięte
Obłupi, na stos rzuci, i potęgi święte
Aisa, Persefony wezwie bijąc czołem...
Ty zaś miecza dobywaj i groź ostrzem gołem
Marom zmarłych, by do krwi nielazły rozlanej
Wpierw, nim przyjdzie Tejreziasz przez cię wywołany;
Wnet też stanie przed tobą, o pasterzu ludów!
Ów prorok, i wywróży ile jeszcze trudów
Czeka cię; wskaże drogę, usunie przeszkody
Byś mógł wrócić do domu, przez te słone wody.«

Skończyła — a gdy z brzaskiem zorzy noc uciekła,
Zaraz mię w miękką chlenę i chiton oblekła,
Siebie zaś srebrnolitą przyodziawszy szatką
Powłóczystą i cienką, spięła kibić gładką
Złotym pasem misternej złotniczej roboty,
I pod zasłoną skryła bujnych włosów sploty.
A jam z izby do izby przebiegł gmach zamkowy
Śpiącą jeszcze drużynę temi budząc słowy:
— Wstawajcie wy słodkiemi snami kołysani!
Zbierać się — taki rozkaz naszej boskiej pani.

Tak rzekłem, do posłuchu kłoniąc moje chwaty;
Lecz i ztąd bez bolesnej nieodszedłem straty,

Gdyż Elpenor najmłodszy z wszystkich, dzieciuch prawie
Głowy tępej, a z wrogiem nie tęgi w rozprawie
Spać był poszedł osobno na zamkowe szczyty,
Aby chłodu tam zażyć, gdyż winem był spity.
Usłyszawszy on łoskot i zgiełk w dolnym gmachu
Zerwał się i zapomniał w tym pierwszym przestrachu
Znaleźć wschody, zejść po nich bez żadnej mitręgi,
Lecz prosto z dachu skoczył i połamał kręgi —
Dusza poszła do Hadu, rozstawszy się z ciałem.

Więc gdy całą drużynę przy sobie zebrałem
Wyruszam, i tak mówię idąc: »Przyjaciele!
Niemyślcie, że nam droga do domu się ściele
Do ziemi ojców... Kirka każe w inne strony
Płynąć nam, w kraj Aisa, srogiej Persefony
By tam z duszą pogadać wieszcza Tejreziasza.«

Słysząc to lamentować pocznie wiara nasza
I nuż tarzać się w kurzu, nuż z głowy rwać włosy...
Ale mię niezłamały ich płaczliwe głosy.

Więc do nawy stojącej u morskiej przystani
Idziemy wszyscy smutni, ponurzy, spłakani.
Szła i Kirka z koziołkiem i barankiem czarnym...
A wiążąc je u łodzi — sama cieniem marnym
Gdzieś wionęła. Niedojrzy oko śmiertelnika
Bóstwa, gdy niewidome robi się, i znika.




PIEŚŃ JEDENASTA.


Okręt Odyssejsa gnany wiatrem północnym przybija do mrocznych krain kimeryjskich, leżących na brzegu Okeanu. Na wstępie do skalistej czeluści wiodącej do Hadesu, odprawia obiatę na cześć zmarłych, zarzynając kozła i barana, do których krwi zlatują się dusze. Najpierw przychodzi cień Elpenora proszący o pogrzebanie zwłok swoich. Potem zjawia się matka Odyssejsa — syn niedopuszcza jej do tej krwi, wpierw nim się zjawi wieszczy Teireziasz. Po Teireziaszu mnóstwo przychodzi dusz niewieścich; potem Agamemnon, Achilles z Patroklem, Ajas i wielu innych bohatyrów. Odys widzi w głębi Hadesu Minosa sądzącego cienie zmarłych; widzi skazanych na męki: Titiosa, Tantala, Syzyfa. W końcu jawi się mu cień Heraklesa.




W KRAINIE ŚMIERCI.
P

Przybywszy nad brzeg morza, łódź tam zostawioną

Spychamy najpierw z brzegu w boską otchłań słoną,
Maszt dźwignion już białemi odął się żaglami;
Więc owce na łódź bierzem, a nareszcie sami
Wsiadamy, zasmuceni lejem łzy żałoby.
W tem od lądu na okręt nasz błękitnodzióby

Kirka wiatr nam nasłała; żagle już nadyma
Ten przewodnik żeglugi, jak lepszego niema.
Rączo też sprzęt zniesiony, w nawie porządkujem,
I zdani na wiatr dobry i ster, morze prujem
Pełnym żaglem; przez cały dzień szparko się płynie
Do zachodu, gdy szlaki wodne noc obwinie.

Tak dotarłszy do samych Okeanu krańcy
Widzim kraj — Kimerejscy siedzą w nim mieszkańcy,
Którzy w mgle i ciemnicy brodzą ustawicznej;
Nigdy bowiem niespojrzy na nich Helios śliczny,
Ani kiedy na niebo ugwieźdzone wkracza,
Ani kiedy ku ziemi ze szczytów się stacza;
Gdyż zawsze lud ten nędzny w grubej nocy brodzi.

Więc wywlokłszy łódź na brzeg, wybieramy z łodzi
Obie owce, i ruszym brzegiem Okeana
W te stronę, co od Kirki była nam wskazana.
Tam Euryloch i Prymed dzierzą owce obie
Ofiarne, a jam miecza dobył, i nim robię
Dół w ziemi, jeden łokieć szeroki i długi;
Dokóła libacyjne zmarłym leję strugi:
Najpierw sam miód i mléko, potem słodkie wino,
W końcu wodę zmięszaną z mąki odrobiną.
I ślubowałem marom zmarłych, że gdy stanę
W Itace, wraz jałówkę dam im nieskalanę
Na żertwę, i na stosie spalę coś cennego.
Tejrezyaszowi nadto zabiję czarnego
Barana, co rej wodzi w całej mej oborze.
A gdym tak cienie zmarłych przebłagał w pokorze

Onym owcom ofiarnym podciąłem gardziele
I krew w ten dół ściekała. Wnet duszyczek wiele
Tam się złazić poczęło z Erebu otchłani:
Młode pary, toż starce latami złamani;
Panieneczki miłością młodocianą strute;
Widma dzielnych witeziów oszczepami skłute,
Pozabijane w boju, w pokrwawionej zbroi.
Cały ten tłum do dołu ciśnie się i roi
Wrzeszcząc tak, że aż przestrach blady mię owionie.
Więc czemprędzej drużynę do pracy nagonię
I każę obie owce, co leżą zarznięte
Obłupić, dać na ogień, potem strasznie święte
Moce, tak Aidesa jak i Persefony
Błagać. Sam zaś dobywszy miecz mój wyostrzony
Wysunąłem się, broniąc marom nieboszczyków
Krwi tej lizać, nim brzmienie wyrocznych tajników
Tejreziasz mi objawi, gdy nań przyjdzie pora.
Lecz pierwsza przyszła do mnie dusza Elpenora;
On bowiem niepogrzebion w ziemi do tej chwili,
W domu Kirki my zwłoki jego zostawili
Nieopłakane, ani nawet pogrzebione;
Inne sprawy myśl naszą rwały w inną stronę.
Widząc go jam zapłakał, litością się kruszę
I zagabałem temi słowy, biedną duszę:
— Mów-że jakeś się dostał w te ciemne przestwory?
Nogiż niosły cię prędzej, niż mnie okręt skory?

Takem pytał, on na to mówił płacząc rzewnie:
O przemądry Odyssie! jakiś demon pewnie

Zdradził mię, a zgubiło wina nadużycie,
Żem zapomniał, zaspany na zamkowym szczycie
Znaleść wschody, zejść po nich bez żadnej mitręgi —
I prostom z dachu skoczył, łamiąc kark i kręgi,
Aż dusza ze mnie poszła w ten mrok hadesowy.
Błagam cię, klnę na wszystkie najdroższe ci głowy
Na małżonkę, na ojca coć chował i bawił,
Na syna Telemacha coś w domu zostawił,
Że gdy, jak wiem, opuścisz kraj Persefoneji
I powrócisz na nawie do wyspy Eeji
Więc sobie zaraz wspomnij, że tam moje ciało
Niepogrzebione w zamku Kirki się zostało.
Niedajże mu się walać nim odjedziesz w drogę
Gdyż gniew bogów na głowę twoją ściągnąć mogę.
Przeto spal mię w tej zbroi, którą się nosiło,
Złóż popioły nad morzem i nakryj mogiłą,
Niech o mnie nieszczęśliwym wieki wspomną sobie;
Zrób to wszystko, i zatknij wiosło na mym grobie
Którem z towarzyszami dzierżył, gdym był żywy.

Tak mówił a jam na to: o mój nieszczęśliwy!
Wszystko co tylko żądasz, wypełnię najchętniej.

W ten sposób rozmawiając, oba stoim smętni,
Ja po jednej, miecz trzymam i przystępu bronię
Do krwi tej; a duch smutny po drugiej był stronie.

Niebawem cień mej matki ku mnie się pomyka,
Dusza to Antiklei, córy Autolika.

Żyła ona, gdym z domu szedł pod Ilion święty;
Jej widok łzy wycisnął, tak byłem przejęty;
A jednak ją odpędzam mieczem od rozlanej
Krwi, choć z żalem, nim przyjdzie wieszczek wywołany.

I oto, już się dusza Tejrezyasza jawi,
Z posochem złotym w ręku — poznał mię i prawi:

O synu Laertesa, Odyssie! i czemu
Świat rzuciłeś i słońcu uciekłeś jasnemu
Aby widzieć umarłych, i grozy siedlisko?
Zejdź na bok, albo miecz swój nastawion spuść nisko,
Niech się krwi tej napiję, i przyszłość wygadam.

Tak rzekł, jam się usunął i do pochew wkładam
Miecz mój srebrnogoździsty. Wieszcz czarnej posoki
Napił się, i jął przyszłe obwieszczać wyroki:

Cny Odyssie! ty wrócić chciałbyś na okręcie
Do domu — lecz Bóg jeden stoi ci na wstręcie;
Od gniewu Ziemioburcy nikt się nie wymiga;
Tyś mu syna oślepił — więc zemstą cię ściga.
A jednak wrócisz kiedyś w domowe pielesze;
Hamuj tylko sam siebie, i druchów twych rzeszę,
Bo gdy przez rozhukane burzą morskie szlaki
Przybijesz łodzią swoją do wyspy Trynakii,
Ujrzysz tam jałowice tuczne na rozłogu
Pasące się na chwałę słonecznemu Bogu.
Jeźlibyś je oszczędził, pomny mej przestrogi
Możebyś wrócił kiedy z trudem w ojców progi.

Lecz jeżeli nie oszczędzisz, zginą twoi męże,
Zginie okręt — lecz ciebie zguba niedosięże;
Przecież późno, jak nędzarz, wrócisz bez drużyny
Cudzym statkiem, a w domu zastaniesz ruiny:
Zuchwalców, co twe mienie i dostatek trwonią,
Co za twoją małżonką podarkami gonią...
Lecz ty przyjdziesz, ukrócisz harde zalotniki;
Naprzód chytrym fortelem pomieszasz im szyki,
Potem miecz twój w krwi gachów po jelce się zbroczy...
Co zrobiwszy bierz wiosło i idź w świat za oczy
Szukać ludzi, którzy nic o morzu niewiedzą,
Którzy nieosoloną strawę zwykle jedzą;
Czerwonodzióbnych łodzi też nieznają wcale,
Ni wioseł, istnych skrzydeł muskających fale.
Lecz abyś się nie zmylił, określę dokładnie:
Jeżeli ktoś w obcej ziemi, widząc cię, zagadnie
Że na barkach łopatę dźwigasz! złóż to brzemię
I wygładzone wiosło natychmiast wbij w ziemię;
A sam do Pozejdona módl się; mórz władyka
Niech ma obiatę z kozła, toż z wieprza i byka.
Poczem wrócisz, i Bogom dasz hojne ofiary
Zamieszkującym niebios niezmierne obszary
A wszystkim po kolei. Nakoniec przez morze
Przyjdzie śmierć, aby lekko, gdy starość cię zmoże
Zabrać z sobą, z pośrodka narodu i drużby
Przez cię uszczęśliwionej... Niemylne to wróżby!

Skończył wieszcz, a jam na to odrzekł: Starcze miły,
Taki los już mi pewnie Bogi naznaczyły;

Lecz powiedz, szczerej prawdy dowiedzieć się muszę:
Tam oto mej nieboszczki matki widzę duszę
Siedzącą nad krwi strugą; milczy, i synowi
Ani w oczy popatrzy, ani słowo powie —
Cóż robić o mój królu żebym był poznany? —

Powiedziałem — a na to rzekł wieszcz wywołany:
Jak zrobić? rzecz to łatwa; zaraz dam ci sposób,
Pozwól tylko tym marom nieżyjących osób
Krwi téj liznąć, a każda powie co ma na dnie —
Lecz gdy wzbronisz, zamilknie i w głębiach przepadnie.

Tak mówił duch Tejrezia — i gdy mi nawróżył,
Znowu się w ciemne gmachy Hadesu zanurzył.
Jam został sam nad dołem; minął czas niedługi
Aż przyszła matka moja pić z téj krwawéj strugi;
Poznała mię i smutną powitała mową:

Synu! jakżeś się dostał w tę noc Hadesową
Kiedyś żyw? Wam żyjącym strach patrzeć na one
Srogie rzeki wałami wzdętymi pędzone,
Najbardziej na Okean, którego niezbrodzi
Nikt a nikt pieszo, chyba w wydrążonej łodzi.
Czyś ty się tu zabłąkał wracając ze swymi
Na okręcie z pod Troi drogami błędnymi?
Czy dotąd niewidziałeś ni domu ni żony?
Tak pytała — jam na to, do głębi wzruszony:
O Matko! jam z potrzeby wszedł w te kraje blade
By ducha Tejrezyasza zapytać o radę.

Jeszczem ani w Achai nie był, ni w Itace,
A tylko na włóczędze ciągłej, żywot tracę,
Odkąd z Agamemnonem pod tabunną Troję
Wyszedłem staczać krwawe z trojańcami boje.
Lecz mów mi szczerą prawdę, o matko kochana!
W jakiż sposób napadła cię śmierć nieprzespana?
Zjadłaż ciebie choroba? czy łuczniczka ona
Artemis, lekką strzałę wbiła ci do łona?
Mów o ojcu, o synie moim co zostali:
Czy godność moją dzierżą, czyli też ją zdali
Komu z mężów, zwątpiwszy czy żyję na świecie?
Powiedz, co tam małżonka moja myśli przecie:
Siedziż jeszcze przy synie i z nim gospodarzy?
Czy poszła za którego z achajskich mocarzy?

Tak pytałem, a matka rzekła w odpowiedzi:
Ona zawsze stateczna sercem, dotąd siedzi
W zamku twym, gdzie dnie wszystkie śród tęsknej żałoby
Płyną jej, a na płaczach schodzą nocne doby.
Godności twej nikt niewziął — a królewskie włości
Telemach zawsze trzyma, uprawia w cichości;
Czasem na ucztę sprasza, jak czynić należy
Temu, który najwyższą władzę w kraju dzierży,
A sam bywa zapraszan. Rodzic twój na łanie
Osiadł sobie, i w mieście nigdy nie postanie.
Łoże jego nieświeci makatą tam żadną,
Ni chlenami; na zimę ma izbę czeladną
W któréj sypia, zazwyczaj na ziemi w popiele
Kładnie się przy ognisku, i łachman podściele.

W łagodniejsze zaś lato, i jesień owocną
Rad chodzi po winnicach sypiać porą nocną,
Kędy sobie ze suchych liści łoże mości;
A nim zaśnie, wciąż duma o losów srogości,
Sprzysiężonych na ciebie... i w serce się wpija
Nowy ból — a lat ciężar do reszty zabija.
Tak i mnie schnącą z żalu śmierć w końcu zabrała.
Synu! mnie nie zabiła Artemidy strzała
Co tak niespodziewanie i lekko przeszywa;
Mnie nie zjadła choroba, co duszę wyrywa
Z ciała bolem żartego... Tylko, drogie dziecię,
Ciągła tęskność za tobą wyssała mi życie.

Tak rzekła — we mnie wrzała chęć niepowściągniona
Marę matki nieboszczki pochwycić w ramiona.
Trzykroć chciałem ją objąć, myśląc że przygarnę,
Trzykroć umkła mi z ręku i znikła jak marne
Senne widmo, a serce i rwie się i goni
Tem gwałtowniej. Więc rzekłem temi słowy do niej:

O matko! nie brońże mi rozkoszy uścisku!
Czemuż się nie uściskać w tym cieniów siedlisku!
Niechby serca strapione, w łzach zmięszanych razem
Ulgę sobie znalazły... A może obrazem
Złudnym tak Persefona przedemną majaczy
Bym poznał całą bezdeń mej nędzy tułaczej?

Rzekłem — a matka słowy zakwili tkliwemi:
Synu! najnieszczęśliwszy z ludzi na tej ziemi,

Nie zwiodła cię tem widmem groźna Persefona,
Lecz takim jest człek każdy, gdy życia dokona,
Kiedy ciało i kości z sobą nic nie sprzęga;
Wszystko strawi płomieni niszcząca potęga,
Odkąd z białemi kośćmi życie się rozbrata
A dusza jak sen lekka w otchłanie ulata.
Teraz na świat powracaj i w pamięci żywej
Chowaj to, kiedyś żonie opowiesz te dziwy.

Gdyśmy tak rozmawiali, przyszły z różnej strony
Dusze niewiast, wypełzłe z krain Persefony,
Wszystko żony i córy mężów wielkiej sławy.
Cienie te obstąpiły dokoła dół krwawy;
Widząc to przemyśliwam jak pytać po jednej
I na trudność, ten sposób zdał się odpowiedny,
Żem wydobył miecz długi wiszący u boku
I wzbroniłem duszyczkom pić we krwi potoku.
Więc po jednej puszczałem, o miano rodowe
Pytając — takem poznał te mary grobowe.

Pierwsza pomknęła na mnie Tyro urodziwa
Zacnego Salmoneja córą się nazywa
A Kreteja małżonką. Ta, czasy dawnemi
Kochała się w Enipie, z wszystkich rzek na ziemi
Najpiękniejszej — i często biegła na wybrzeże
Enipu. Więc Pozejdon na się postać bierze
Tego bożka, i w rzeki wirowym zakręcie
Napadł ją — ona w boskie gdy wpadła objęcie
Z obu stron buchła w górę fala purpurowa
I wzdąwszy się sklepieniem przed ludźmi ich schowa.

Z miłośnego uścisku gdy panna się cuci
Dłoń jej ściska i takie słowa Bożek rzuci:
— »Chwała ci za ten uścisk rozkoszy jedyny;
Rok nie przejdzie a dzielne urodzisz mi syny.
Z niebiany dzielić łoże — jest błogosławieństwem.
Opiekuj się jak matka tych chłopiąt maleństwem.
A teraz idź do domu; nie mów nic przed nikiem
Żeś była z Pozejdonem, wielkim mórz władnikiem.«
Rzekł — i wskoczył; a fala nakryła go wzdęta.
Tyro zaszedłszy w ciąży, powiła bliźnięta:
Peliasa i Neleja. Tak jeden jak drugi
Wyszli z czasem na dzielne Kronionowe sługi.
Pelias siedział na Jolku sławnym z owiec chowu
A Nelej na Pylosie. Innych synów znowu
Powiła Kretejowi ta królewska żona
Jak Ezona z Feresem, toż Amythaona.

Po niej jam Antyopę ujrzał krasawicę
Chełpiącą się że z Zewsem dzieliła łożnicę
Że dała mu Amfiona i Zeta, co z czasem
Siedmiobramny gród Tebów wznieśli; murów pasem
Obwiedli; gdyby bowiem murów tych nie było
Niemogliby obronić Tebów własną siłą.

Po niej przyszła Alkmena żona Amfitryona
Którą Zews pochwyciwszy w miłośne ramiona
Spłodził z nią Heraklesa, męża serca lwiego.
Jawi się i Megara, córka zuchwałego
Krejona, zamąż dana Amfitryonidzie
Co słynął niezłomnością.


Wraz i matka idzie
Edypa, Epikasta sławna strasznym czynem,
Gdyż w obłędzie dzieliła łoże z własnym synem
Co ojca swego zabił. Bóstwa im na psotę
Przed ludźmi kazirodną wykryły sromotę:
Choć Edyp w pięknych Tebach Kadmeami rządził
Wyrok Bogów na pasmo zgryzot go osądził:
Ona zaś w Hades poszła, gdy z rospaczy wielkiej
Uwisła w zadzierzgniętym powrozie u belki,
A tak na syna głowę zwaliła te nędze,
Jakich skrzywdzonej matce dostarczyły jędze.

Widziałem także Chloris, piękność znamienitą
Drogiemi podarkami Neleja podbitą;
Ona z cór Amfionowych, który w Orchomenie
Grodzie Miniów panował, najmłodsze stworzenie;
Jako pani Pylosu, a Neleja żona
Powiła mu dzielnego Nestora, Chromiona,
Potem Periklimena. W końcu przyszła Pera
O którą rój sąsiednich kniaziów się napiera,
Lecz Nelej, li takiemu da ją, jeśli jaki
Znajdzie się, co u króla Ifikla z Filaki
Stado krów krętorogich uwiedzie z pod straży —
Sęk twardy; jednak pewien wieszczek się odważy
I rusza — Ale Bóstwa snać mu niesprzyjały
Gdyż schwytan przez pastuchy, jęczał czas niemały
W więzach — i tak dni wiele przesiedział zamknięty.
Aż gdy rok dobiegł kresu, kazał zdjąć mu pęty
Król Ifikles w nagrodę, że wieszczek objawił
Przyszłość mu. Snać tak Kronion wolą swoją sprawił.


Po niej żona Tyndara, Leda się zjawiła;
Ta mężowi dwóch dziarskich chłopaków powiła;
Kastora, co najdziksze ujeżdżał rumaki,
Polideuka, co bił się sławnie na kułaki.
Obadwa dotąd żyją w karmiącej nas ziemi;
Gdyż pod ziemią uzacnił Zews ich przed innemi.
Dzień przeżywszy, mrą w drugim, i tak wciąż koleją
Mrąc, i żyjąc, jak Bogi w chwale swej jaśnieją.

Ifimedę Aleja żonę też widziałem —
Pyszną, że się Pozejdon kochał w niej z zapałem —
Dwa syny mu powiła, lecz ci zmarli młodo:
Otosa i Efialta, głośnych swą urodą
Gdyż ród ludzki przerośli ciał swoich długością,
A krom Oryona, nikt im niesprostał pięknością;
W dziewięciu bowiem leciech, mierzyły ich bary
Dziewięć łokci; a znowu dziewięć sążni miary
Miał z nich każdy co najmniej, od czuba po stopy.
Niedarmo samym Bogom groźnymi te chłopy
Stali się, chcąc przebojem w Olimpijskie progi
Wtargnąć, i roznieść wojny, mordy i pożogi —
I spełniliby, gdyby nie ich wiek zielony...
Lecz syn Zewsa, z prześlicznej Lety urodzony
Obu grotem ustrzelił, nim jeszcze puch młody
Zasiał się i zacienił skronie im i brody.

Po niej nadeszła Fedra, Prokris i Aryadna
Ta zgubnego Minosa córa dziwnie ładna,
Którą ongi Tezeusz gdy z Krety ostrowu
Chciał do Aten uwozić, zbył swego połowu,

Gdyż na wysepce Dii Artemis ją grotem
Swym ubiła, jak świadczył Dyonizos o tem.

Meara i Klimena, toż pełna sromoty
Przyszła i Eryfila, co za stroik złoty
Swego męża sprzedała.

Już mi niepodobna
Wszystkie zwać po imieniu, opisać z osobna
Te sławnych bohatyrów i dziewki i żony,
Bo i nocy by brakło; zwłaszcza że spóźniony
Czas nagli do spoczynku — a czy się położę
Tam w łodzi z towaszyszmi, czy gdzie tu w komorze,
Łasce waszej i Bożej podróż mą oddałem.«

Skończył — a w zgromadzeniu naraz oniemiałem
Nastała uroczysta cisza w izbie ciennej.
W tem ozwał się Arety głos białoramiennej:

»Jakżeż wam się wydaje mąż ten, o Feaki!
Przy tym wzroście i kształcie ciała, rozum taki!
On gość mój; ależ wolno uczcić go każdemu
Pocóż naglić z odprawą? lepiej potrzebnemu
Tułaczowi, nieskąpić, kiedy z łaski nieba
Każdy z was chowa skarby większe, niż potrzeba.

Na to do zgromadzonych, starzec siwogłowy
Echineas się zwrócił i rzekł temi słowy:
— Mężowie! do serc waszych mowa ta przypada
Mądrze radzi królowa, słuchać ją wypada

Lecz prawo do rozkazu służy li królowi.

Na to mu Alkinoos tem słowem odpowi:
»Com przyrzekł, to i spełnię; pókim żyw i czuję
I póki tym żeglowanym Feakom panuję.
Lecz gość nasz, choć mu do dom tak spieszno, niech z nami
Choć do jutra zabawi; ja się z podarkami
Tymczasem dlań uwinę. Na jego odprawie
Nam tu wszystkim zależy; najwięcej mej sławie
Jako temu, co włada i stoi na czele.«

Na to odparł mu Odys obfity w fortele:
«O potężny Alkinie, królu pełen chwały!
Choćbyście mię zmusili siedzić tu rok cały,
Bylem powrót miał pewny, sute opatrzenie,
Przystałbym; toby nawet podniosło znaczenie
Wracającego do dom, a z mieszkiem niepróżnym;
Nieumianoby sobie rady dać z podróżnym
W Itace; z taką częścią byłbym tam witany.«

Na to Alkin; »Odyssie! choć jak gość nieznany
Wszedłeś tu; jednak sądząc z postaci i twarzy,
Niepatrzysz na oszusta z rzędu tych nędzarzy,
Jakich po chleborodnej ziemi moc się kręci
I czy trzeba, nietrzeba, kłamią bez pamięci.
Lecz ty i słowem wdzięczny, duszą nieobłudny,
Wieszcza krojem w powieści opowiadasz cudnej,
Wojsk argiejskich cierpienia i twe osobiste.
Otóż wyznaj mi szczerze, niech wiem prawdę czystę

Czy ci się oni boscy męże pokazali
Coś z nimi szedł pod Ilion, co tam głowy dali?
Teraz noc długa, bardzo długa — a do spania
Jeszcze nie czas; więc ciągnij swe opowiadania
I do boskiej Jutrzenki; mnie to nie unuży,
Choćbyś przygód swych powieść przewlókł jak najdłużej.

Na to odrzekł mu Odyss: »O królu Alkinie!
Bohaterze, którego sława wszędy słynie!
Jest czas i na gawędę, jest czas i na spanie;
Lecz gdy chcesz, abym dalej mówił — niech się stanie
Tobie gwoli; opowiem ową dolę smutną
Mych przyjaciół co śmiercią zginęli okrutną;
Bo choć uszli pod Troją krwawego pogromu,
Śmierć znaleźli z rąk niewiast z powrotem do domu.

Owóż, gdy na skinienie groźnej Persefony
On tłum cieniów niewieścich zniknął rozpierzchniony,
Widziałem jak Atrydy duch przyszedł posępny,
A z nim pomknął i orszak duchów nieodstępny
Tych wszystkich, co w Egista zamku, dali głowy...
Ledwo krwi się tej napił cień Agamemnowy
Wraz mię poznał, w głos łzami zaszlochał rzewnemi,
Ręce ku mnie wyciągnął, chcąc przygarnąć niemi,
Lecz darmo! już z nich siła życia uleciała,
Dająca niegdyś gibkość członkom jego ciała.
Na ten widok serdecznie łzy mi się polały,
I usta moje temi słowy go witały:


Sławny synu Atreja, o Agamemnonie!
Któż cię wtrącił w te śmierci nieprzespane tonie?
Czy Pozejdon cię zabił śród morskiéj przeprawy
Nasyłając orkany i wichry na nawy?
Czyliś na lądzie zabit od wrażych warchołów
Gdyś im zajmował stada baranów i wołów,
Czy, gdy w żon swych i grodu stawali obronie?

Takem mówił — on na to odpowiedział: »O nie!
Nie, Laertio Odyssie, w fortele obfity!
Jam z ręki Pozejdona niezginął zabity,
On nienasłał orkanów, ni wiatrów gdym płynął,
Anim od wrażych ludzi na lądzie nie zginął —
Ino Egist, ten wspólnik mej występnej żony
Śmierć mi zadał. W gościnę przezeń zaproszony,
Byłem zabit na godach, jako wół u żłobu.
Moich zaś towarzyszów, również bez sposobu
Obrony, zarzynano jakby wieprzów trzody
Które w gościnnym domu zwykle rzną na gody
Czy weselne, czy inne, czy na wielkie święto.
Musiałeś nieraz widzieć jak to ludzi rznięto
W pojedynkach, lub w bitew zaciętych natłoku —
Ale wszystko to niczem przy onym widoku,
Kiedy to w koło stołów zastawnych i kruży
Wiliśmy się po ziemi w krwi czarnej kałuży...
Wtenczas srodze mię przeszył jęk córki Pryama
Kasandry; Klitemnestra dławiła ją sama
Na mnie już konającym; jam wzniósł ręce obie
I za miecz schwycił, ona wydarła i sobie

Precz poszła... Nawet powiek moich nieprzywarła
Gdym skonał; ani szczęk mych otwartych do gardła.
Niewiem czy obrzydliwsze na świecie jest zwierze
Nad kobietę gdy w taką zbrodnię się ubierze
Jak w oną, na małżonku własnym dokonaną.
Jam marzył, że gdy wrócę, radość niespodzianą
Sprawię dzieciom, czeladce, wszystko mię powita.
Alić ta przeniewiercza zbrodniarka — kobieta
Nietylko sama siebie, lecz rodzaj niewieści
Zbeszcześciła, te nawet co warte są części.«

Skończył — a jam mu na to: Och sroży się sroży!
Oddawna, nad plemieniem Atreja gniew boży!
Zews za narzędzie zguby niewiastę obiera —
Wszak przez oną Helenę tylu już umiera;
A przez tę Klitemnestrę, i tyś żywot stradał!

Tak rzekłem; on mi na to znowu odpowiadał:
»O nigdy niepoddawaj się pod rząd kobiecy;
Z czułości jej niezwierzaj żadnej tajemnicy!
Udziel coś, a rzecz ważną w sobie zamknij szczelnie...
Lecz ciebie twa małżonka niezdradzi beszczelnie,
Bo szlachetność i zacne mieszkają pochopy
W sercu Ikariosowej córy, Penelopy.
Kiedyśmy szli na wojnę, tyś ją kobieciną
Młodą w domu zostawił, u piersi z chłopczyną,
Który dziś już w poważnych mężów wstąpił grona...
Ojciec go wracający przyciśnie do łona,

I syn szczęśliwy ojcu rzuci się w objęcia!
Mnie nawet żona moja widokiem dziecięcia
Oczu napaść niedała — zgładziła mię wprzódy!
Ale powiedz mi szczerze, szczerze, bez obłudy
Czyś co o mego syna niezasłyszał losie,
Bądź w Orchomenie, bądź też w piaszczystym Pylosie,
Bądź w Sparcie na Atrydy Menelaja dworze?...
Gdyż mój Orest na ziemi żyw jeszcze w tej porze...«

Tak pytał — jam mu na to: Atrydo! daremnie
Chcesz mię zbadać, gdyż nic się nie dowiesz odemnie:
Bo niewiem; a na próżno gadać nieprzystało.

Gdy nas dwóch tak naprzemian z sobą rozmawiało,
Mięszając w nasze smutki łzę rzewną co chwila —
Pomknęła ku nam dusza Pelida Achilla,
Za nią dusza Patrokla z Antylocha duszą,
Wreszcie Ajas, co kształtem i olbrzymią tuszą
Wszystkie gasił Danaje, Achilla nieliczę. —
Owóż duch Eakidy odrazu oblicze
Poznał moje, i taką powitał mię mową:

»Laertiado Odyssie! o zuchwała głowo!
Na jakiż czyn się zrywasz, większy niźli wszystko;
Coś zrobił! Poco wszedłeś w to zmarłych siedlisko,
Gdzie z ludzi tylko cienie mdławe i bezwiedne?«

Tak mówił — jam mu słowo posłał odpowiedne:

O Achillu! ty chwało i ozdobo nasza!
Przyszedłem tutaj gwoli wieszcza Tejrezyasza
By wróżył czy rodzinną Itakę zobaczę?
Dotąd bowiem wciąż życie pędziłem tułacze
I nogą niepostawszy w Achai, ni w domu.
Lecz z twem szczęściem Achillu czy można się komu
Równać z nas; jak Bóg czczony byłeś ty na ziemi,
A dziś, będąc w Hadesie, trzęsiesz umarłemi.
Przeto niemasz ty czego na swój zgon narzekać.

Rzekłem — on z odpowiedzią niedał na się czekać:
»Odyssie! ty chcesz w śmierci znaleźć mi pociechę;
Wolałbym do dzierżawcy iść pod biedną strzechę
Na parobka, i w roli grzebać z ciężkim znojem,
Niż tu panować nad tym cieniów marnych rojem.
Lecz mów mi, co słyszałeś o grackim mym synie;
W domuż siedzi, czy w boje chodzi, męztwem słynie?
Toż mów, jakie o wielkim Peleju masz wieści,
Czy Mirmidony zawsze chowają go w cześci,
Czy Hellada i Tyja czci mu swej uwleka,
Że stary, a na ręce i nogi kaleka?
O czemum ja nietaki, jak niegdyś bywało
Gdym żył, i na trojańskiem polu błyszczał chwałą
I w obronie Achiwów wycinał narody!
Obym na jedną chwilę znów silny i młody
Stał się, i naraz w domu zjawił się rodzica!
Starłaby tych zuchwalców synowska prawica,
Którzy śmieli królewskiej uwłaczać mu cześci.«

Tak Achilles — jam na to: Żadnej, żadnej wieści

Niemiałem o Peleju; ale słuchajże mię
Opowiem ci o synu twym Neoptolemie
Wiele rzeczy ciekawych, których byłem świadkiem.
Gdyż ja sam go przewiozłem własnym moim statkiem
Ze Skiros do pancernych Achiwów pod Troję.
Tam on w radach wojennych zwykle słowo swoje
Rzucał pierwszy; przemawiał i mądrze i zdrowo;
Li Nestor go pobijał, lub ja sam wymową.
A gdy przyszło na miecze rozprawiać się krwawo,
Nigdy niezostał w tyle pomiędzy czerniawą
Ino szedł naprzód, męztwem nad innych górował;
Siła też wrogów w boju obalił na pował.
Wszystkich tych niepoliczę, z nazwisk niewymienię.
Których, broniąc Danajów, posłał między cienie.
Li wspomnę Eurypila co go miednym grotem
Przebódł wskroś bohatyra; z nim dużo pokotem
Ktejców o ziem powalił — sprawka to kobieca.
Nigdym niewidział człeka wabniejszego lica
Jak Eurypil; li Memnon piękniejszy od niego.
Potem, kiedyśmy w konia wleźli drewnianego
Co go Epej wyciosał, a mnie dozór dano
Kiedy ma być zamkniętą kiedy otwieraną
Ta kryjówka mieszcząca książęta i wodze —
Niejeden tam z Achiwów na los płakał srodze,
I dygotał ze strachu; lecz u twego syna
Niewidziałem łzy jednej; nic go nieugina,
Bo ni razu z bojaźni niezbladł mu rumieniec.
Przeciwnie nieraz prosił mię ten zapaleniec
Bym go puścił z kryjówki; za oszczep miedziany,
Za miecz chwytał, i rwał się wysiekać Trojany.

W końcu, gdyśmy Pryamów wzięli gród wysoki
On łupów i podarków nawiązawszy w troki
Oddalił się na okręt, i żadną już strzałą
Ani mieczem draśnięty, z walk tych wyszedł cało,
Co dziw! bo Ares w bitwie ślepe sypie cięcia!

Rzekłem — a duch Achilla, eackiego księcia
Na asfodelu mroczną łąkę się oddalił,
Uradowan, żem syna męstwo tak wychwalił.

Inne zaś, co tam były, nieboszczyków cienie
Stały smutne, na swoje płacząc przeznaczenie;
A tylko cień Ajasa syna Telamona
Stał podal — jego postać srodze zachmurzona
Przez to, żem go w zapasach przemógł, i nagrodą
Wziął zbroję Achillesa, którą głosów zgodą
W dank dali mi Trojańce i Pallas-Atene,
A Tetys przeznaczyła za zwycięztwa cenę.
Było lepiej mi nigdy zwycięzcą niezostać
Niżby miała pod ziemię pójść ta wielka postać
Ajasa, co nad Greków wzrósł takiemi czyny
Że tylko go Achilles prześcigał jedyny.

Więc zagabłem Ajasa witając serdecznie:
O synu Telamona! a czybyś miał wiecznie
Gniewać się i po śmierci, o zbroję, coś stracił,
Którą tylu klęskami Grek potem opłacił —
Bo z tobą, kiedyś runął, ty baszto warowna!
Jak po śmierci Achilla, żałość niewymowna

Ogarnęła Achiwów, wciąż płaczą za tobą.
Wszystkiego Zews nawarzył; on to swoją złobą
Trapił wojska Danajskie, i ciebie tu wpędził.
Lecz zbliż się do mnie Królu, radbym pogawędził —
Zbliż się — jużbyś to z serca stary gniew wyrzucił!

Rzekłem — on milczał; poczem k’Erebu się zwrócił
I odszedł ginąc w tłumie martwych nieboszczyków.
Może byłbym od niego dobył co z tajników,
Lub wzajem on odemnie: lecz właśnie pragnąłem
Poznać dusze, co przyszły i stały nad dołem.

Syn Zewsa boski Minos wpadł w oko najpierwej
Siedzący z złotem berłem sądził on bez przerwy
Dusze zmarłych; te stojąc, siedząc, z obu boków
W bramie gmachu Aisa, słuchały wyroków.

Po nim znów olbrzymiego Oryona ujrzałem:
Na łące asfodelu pędził on nawałem
Zwierzynę, wszystką jaką w kniejach pozabijał
Gdy żył, i w ręku pałką spiżową wywijał.

Widziałem i Tytyja syna Geii świętej,
Zalegał dziewięć stajań leżąc rościągnięty:
Dwa sępy, jeden z prawej strony, drugi z lewej
Choć ich spędzał, z pod skóry darły z niego trzewy.
Kara za Letę, Zewsa boską nałożnicę
Którą on był znieważył, gdy ta okolicę

Panopy przechodziła, do Pythu w podróży.

Widziałem i Tantala; staw widziałem duży,
Kędy stał zanurzony aż po samą brodę;
Choć pić chciał, niemógł ust swych zanurzyć w tę wodę
Bo ilekroć się schylił, by jej nabrać usty
Tylekroć uciekała — ino się grunt pusty,
Został pod nim wysuszon przez duchy złowrogie.
Nad nim i drzew gałęzie wisiały rozłogie
Pełne jabłek rumianych, słodkich fig i gruszek,
Toż granatów, oliwek — lecz byle staruszek
Wspiął się, aby rękami uszczknąć owoc który
Wichr się zrywał gałęzie podbijał do góry...

Syzyfa takżem widział, i to w strasznych mękach:
Ogromną bryłę skały dźwigał on na rękach
I wtaczał ją na górę z mordęgą niemałą
Podsadzając się pod nią; a gdy się zdawało
Ze ją wtoczył już na szczyt, skręcała się skała
I z łoskotem piorunu znów na dół spadała.
A on znów ją pod górę wtaczał; krwawym potem
Członki jego okryte; twarz kurzem i błotem.

Poczem heraklesowe widmo tuż przy dole
Stanęło, on sam bowiem siedział w Bogów kole
Na niebiańskiej biesiadzie z Hebą na pieszczocie.
W koło widma, mar roje, nito ptaków krocie
Spłoszonych, wciąż szeleszczał... On, jak noc ponury
Stał z łukiem, i napinał bełt nastrzępion pióry,

Groźnie patrząc, i gotów grot miotać za grotem;
Przez pierś jego pas wisiał rzemienny, a złotem
Rzniętym w cudne figury zdobny i łyszczący —
Był tam niedźwiedź, odyniec, lew groźnie patrzący,
Toż szermierki i bitwy, rzezie krwi niesyte,
Dość, że kto dzieło takie stworzył znamienite,
Niech się już o piękniejsze niekusi daremnie!
Herakles wraz mię poznał, gdy się wpatrzył we mnie,
I tak do mnie przemówił jego cień markotny:

»O synu Laertesa, Odyssie obrotny!
Czy i ciebie tak samo okrutny los gniecie
Jak mię nękał, gdym jeszcze na jasnym był świecie?
Syn ja Zewsa, a nędze były mym udziałem:
Wysługiwać się chłopu podłemu musiałem,
Który mię robotami obarczał twardemi:
Kazał mi po psa chodzić, aż tutaj wgłąb ziemi,
Myśląc że w drodze zginę od samego strachu;
Jam przecież wyprowadził psa z Aisa gmachu.
Bo Hermes i Pallada szli tam razem zemną.«

Rzekłszy to — zaraz odszedł w Hadesu głąb ciemną;
Jam został, oczekując czy się nie pokaże
Kto z dawnych bohatyrów, lub też inne twarze
Z któremiby się rada spotkać dusza moja,
Pragnąłem Tezeusza, a z nim Pirytoja.
Lecz się zaczęły ściągać takie mar gromady,
A i z takim łoskotem, że mię lęk zjął blady;

Bałem się Persefony, czy ta z swych czeluści
Potwornego łba Gorgi na mnie niewypuści?
Więcem pobiegł na okręt, napędził drużynę,
By wsiadała, cumową odczepiła linę...
Ta rozkazom posłuszna, rzuciła się w pędy,
I przy wiosłach ław długich wnet zasiadła rzędy.
A okręt, z razu prądem mknął po Okeanie,
Potem z wioseł pomocą; w końcu wiatr powstanie.




PIEŚŃ DWUNASTA.


Odyssejs powraca na wyspę Eei i sprawia pogrzeb Elpenorowi. Kirke przepowiada jakie niebezpieczeństwa czekają go w dalszej żegludze; jak: Syreny, skały Skilli i Charybdy, nareszcie trzody Heliosa na Trynakii; w końcu zsyła mu wiatr pomyślny. Odyssejs szczęśliwie uniknąwszy Syren, ostrzega towarzyszy o niebezpieczeństwach przeprawy, a sam się sposobi do walki ze Skillą, która mu porywa z łodzi sześciu towarzyszów. Poczem przybija do Trynakii, gdzie spożywszy żywność przywiezioną ze sobą, towarzysze jego wzięli się zabijać woły poświęcone Heliosowi. Boginka Lampecia donosi o tem Bóstwu Słońca, które wzywa pomsty Zewsa na tych świętokradców. Wypłynąwszy na morze, łódź się rozbija i giną wszyscy krom jednego Odyssejsa, który na belce ratuje się i dopływa do wyspy Ogigii.




SYRENY — SKILLA — CHARYBDA — STADO HELIOSA.
"S"

Skoro okręt nasz prądy Okeanu minął

I na bezkresny przestwór wód morskich wypłynął,
Pędzim k’wyspie Eeji, gdzie Eos się rodzi
Gdzie mieszka z swym orszakiem, i gdzie Helios wschodzi.
A stanąwszy u brzegu przy piaszczystej ławie
Wysiadamy z okrętu znużeni w przeprawie

Spać się kładziem, i śpimy do jutrzenki świtu.

Rankiem, gdy zrumieniła Eos strop błękitu
Pchnąłem do zamku Kirki, część druchów, by zwłoki
Elpenora przynieśli tu nad brzeg zatoki.
Potem drzew naścinawszy, na wzgórzu nad morzem
Ze łzami i żalami na stosie go złożem —
A gdy trupa i oręż ogień strawił razem
Sypiem nad nim mogiłę, nakrywamy głazem,
A na wierzchu mogiły zatykamy wiosło.

Wszystko, cośmy zrobili prędko się doniosło
Do Kirki. O powrocie już uwiadomiona,
Sama wnet przyszła strojna, za nią panien grona
Niosły czerwone wino, kołacze, mięsiwa.
Bogini przystąpiwszy, do nas się odzywa:
»Wy żywi, a w umarłych chodziliście kraje,
Śmierć dwukrotna! na jednej inny poprzestaje —
Oj wy śmiałki! a nuże syćcie wasze głody,
Godujcie; — za to jutro gdy wstanie dzień młody
Dalej w drogę, ja sama powiem jak i kędy,
Byście znów przez szaleństwo niepopadli w błędy,
Ani w niebezpieczeństwo na wodzie lub ziemi.«

Rzekła i nam dodała serca słowy temi.
Jakoż przez ten dzień wszystek nim słońce zapadło
Wyprawiliśmy stypę: piło się i jadło;
Lecz kiedy już wieczorna nadeszła godzina
A spać legła przy cumach korabnych drużyna

Wtenczas z sobą mię na bok odwiodła bogini,
Usiadła na trawniku, jam też siadłszy przy niej
Opowiadał jej całą podróż szczegółowie.
Na co mi boska Kirka w tych słowach odpowie:

»Kiedyś tak wszystko sprawił, posłuchać ci zda się
Co powiem, i co Bóg sam przypomni ci w czasie.
Ty w kraj Syren zajedziesz, czarownic, co zdradzą
Tych wszystkich jacy tylko o nich tam zawadzą;
Szaleniec kto się zbliży, i Syren tych śpiéwy
Usłyszy, ten nieujrzy nigdy, póki żywy
Ni małżonki, ni dziatek, ni ziemi rodzinnej,
Tak go zczaruje śpiew tych syren słodkopłynny,
Które siedzą na łące, a w koło nich gnaty
Ludzkie leżą stosami i ciał wyschłych szmaty.
Ty ich mijaj, i zalep uszy towarzyszy
Woskiem miodnego plastru, niech żaden nie słyszy
Głosu ich; lecz jeżeli sam byłbyś ciekawy
Posłuchać, to powrozem każ do masztu nawy
Przywiązać się, a mocno za nogi i ręce,
A wtedy się przysłuchuj dwóch syren piosence.
Lecz gdybyś się wyrywał, wołał by zdjąć pęty,
To masz być jeszcze mocniej powrozem ściśnięty.
Gdy tak szczęśliwie miniesz syrenie pobrzeże,
Nie wytykam ci drogi. Czy okręt obierze
Drogę w prawo, lub w lewo, sam rozważysz w sobie
Która lepsza? Ja tylko opiszę ci obie:
Na jednej, z wód wyłażą skał stromych urwiska
Wzdęty wał Amfitryty o nie się rozpryska.

Skały te zowią Bogi w swej mowie: błędnemi
Żaden ptak ni gołąbka nie przemknie nad niemi
Z ambrozyą którą niesie dla ojca Kroniona
Żeby od gładkiej skały nie była schwycona,
Lubo Zews, gwoli liczby, zawsze nową stwarza;
Tutaj niechybna zguba czycha na żeglarza:
Ciała ludzkie i belek okrętowych szczęty
Schłoną albo płomienie, albo mórz odmęty.
Jeden-li tylko okręt Argo, sławion wszędy
Gdy wracał od Ajeta mógł się przemknąć tędy;
Lecz te rafy i Arga by nieoszczędziły
Gdyby nie pomoc Hery; Jazon był jej miły.

Dalej jest dwie opoki: jednej szczyt się jeży
Aż w niebiosa, a na nim gruby obłok leży
Co nie znika ni latem, ni czasu jesieni;
I ten szczyt się nie złoci od słońca promieni;
Nań się wdrapać, lub zejść zeń, nie w ludzkiej to sile
Choćby kto rąk dwadzieścia, a i nóg miał tyle.
Głaz bowiem jak ociosan, gładki z każdej strony,
We środku ma jaskinię; otwór jej zwrócony
Ku ciemnościom Erebu — więc oną jaskinię
Okręt twój Odysseju niechaj tak ominie,
By z pomostu w ten otwór żadna niedoniosła
Strzała ciśniona ręką łucznika z rzemiosła.
W tej jamie Skilla siedzi; słychać ją z daleka
Skomli jakby miot szczeniąt, i jak one szczeka...
Okropna to poczwara i nikt jej widoku
Nie zniesie; sam Bóg nawet nie dotrzyma kroku.
Łap dwanaście szkaradnych jest u tej bestyi

I sześć szyj wyciągniętych, a na każdej szyi
Łep sprośny; w paszczy zębów trzy rzędy, a przytem
Gęstych, a chropoczących przeraźliwym zgrzytem.
Zwykle na dnie pieczary leży tułów spory;
A łby tylko wystawia z głębi onej nory
I łapczywie czatując w paszcze swoje chwyta
Delfina, psa i wszystko co ma Amfitryta
W swojem państwie podwodnem, wszystko co się zdarzy.
Niepochlubił się dotąd nikt z tylu żeglarzy
By niemiał od niej szkody; każda jej paszczeka
Zwykle z łodzi unosi jednego człowieka.

Blisko od niej zobaczysz drugą taką skałę
Lecz niższą, bo przerzucisz przez nią każdą strzałę.
Jest tam figowe drzewo ze skały zwieszone
Pod niem groźna Charybda łyka morze słone;
Trzykroć w dzień je wyrzuca, trzykroć wciąga w siebie.
A gdy wciąga o niechże nie będzie tam ciebie
Jużby i sam Pozejdon nie mógł cię ratować.
Pamiętaj Odysseju łódź swoją sterować
Najbliżej po pod Skillę — gdyż większym jest zyskiem
Sześciu ludzi utracić, niż zginąć ze wszystkiem.«

Skończyła — a jam na to tak jej odpowiedział:
»Boginio! chciej odsłonić prawdę, niechbym wiedział
Czy uchodząc Charybdy łakomego gardła
Mógłbym Skillę ukarać, że moich pożarła?«

Tom mówił, a Boginia rzekła temi słowy:
»Tybyś i Skillę wyzwać na rękę gotowy

Tybyś się porwał śmiałku, i na same Bogi.
A przecież nieśmiertelnym jest ten potwór srogi;
Nieda on ci się zabić i nic go nie złamie
Jeden środek uciekać — na nic silne ramię.
Jeźli staniesz pod skałą by wydać bój Skilli
Ona sześć łbów powtórnie z czeluści wychyli
I drugich sześciu porwie. Spiesznie więc przepływaj
Koło niej; a boginkę Krateis przyzywaj
Matkę Skilli, co życie dała tej szkaradzie,
Ta ją wstrzyma, i odtąd nie będzie na zdradzie.

Dalej ostrów Trynakii trafisz; tam na łące
Do Boga słonecznego stada należące
Pasą się; jest stad siedem owczych, siedm wołowych
A w każdem po pięćdziesiąt; nigdy liczba owych
Nie zwiększa się, nie zmniejsza. Dwie Nimfy je pasą,
Lampecya z Featuzą; obie cudne krasą.
Helios je miał z Neerą. O swe córki dbała
Matka, gdy już podrosły, daleko wysłała
Aż na ostrów Trynakii, by trzody ojcowskie
I woły ciężkonogie pasły dziewy boskie.
Jeźli na powrót pomny, oszczędzisz te trzody
To wrócisz chociaż nędzarz do swojej zagrody.
Lecz jeśli je naruszysz — twój okręt z drużyną
Zginąć musi; ty ujdziesz, ale cię nie miną
Nieszczęścia, i choć wrócisz do dom i rodziny
To późno, biedny bardzo, sam jeden jedyny.«

Tak mówiła — w tem jutrznia zabłysła na niebie.
Kirka mię pożegnawszy odeszła do siebie;

Ja na okręt: zwołałem czeladź rozpierzchnioną
Kazałem by od brzegu liny odczepiono,
A gdy wszyscy zasiedli rzędem długie ławy
Wiosłami pruć zaczęli morski nurt słonawy.
W tem od ziemi na okręt nasz modrawodzióbny
Wiatr pociągnął, nasłany od Kirki nadobnéj
Pięknowłosej Bogini, przewodnik żeglugi.
Ład zrobiwszy na nawie, płyniemy czas długi
Milczący, nieruchomi, na wiatr i ster zdani.
W końcu tak się ozwałem:

»Druchowie kochani!
Niejednemu ni kilku zwierzam się wybranym
Z przeznaczeniem od Kirki mnie przepowiedzianem,
Lecz wszystkim chcę obwieścić, jaką przyszłość wróży:
Czy zginiem, czy szczęśliwie powrócim z podróży?
Najpierw radzi Boginia: na śpiewy zwodzące
Głuchym być, owych Syren co siedzą na łące.
Mnie jednemu li wolno, słuch mieć dla ich śpiewu;
Lecz trzeba mię przywiązać k’masztowemu drzewu
I spętać powrozami za nogi i ręce
Bym niedrgnął; lecz jeżeli owe więzy skręcę
Lub zawołam: puszczajcie! odmówcie posłuchu
I mocniejszemi pęty skrępujcie co duchu.«

Tak więc część przepowiedni zwierzyłem drużynie.
Okręt nasz gnany wiatrem pod ostrów podpłynie
Dwóch Syren; a w tem naraz wiatr ucichł — i wodne
Fale się wygładziły jak niebo pogodne.

Któryś Bóg je uciszył. Poskoczyli nagle
Towarzysze na nogi, aby zwinąć żagle
I na dnie łodzi złożyć; poczem rozbijano
Nurt wiosłami, aż morze pokryło się pianą.
Jam wtedy miednym nożem krąg wosku na części
Krajał drobne, i gniótł z nich gałki w silnej pięści;
Wosk prędko stał się miękki, już samem gnieceniem,
Już rozgrzany gorącym Heliosa promieniem.
Co zrobiwszy, każdemu zalepiłem słuchy.
Potem do mnie się wzięto; związali mię druchy
Do masztu powrozami za nogi i barki;
I wziąwszy się do wioseł gnali okręt szparki,
A gdyśmy się zbliżyli do wyspy tej brzegu
Syreny widząc nawę gnaną w pełnym biegu
Pieszczonemi głosami śpiew zawiodły taki:

»Zbliż się chlubo Achiwów, Odyssie z Itaki!
Zbliż do lądu, posłuchaj jak śpiewamy cudnie —
Nikt tu jeszcze na czarnem nieprzemknął się sudnie
Żeby się nie zatrzymał na dźwięk naszych pieni;
Owszem wszyscy śpiewaniem tem rozweseleni
Oświeceni mądrością płyną sobie dalej.
Wiemy co niegdyś Grecy, Trojanie doznali
Nieszczęść, z Bogów naprawy, na Ilionu polach,
Wiemy o wszystkich ziemskich dolach i niedolach.«
Tak śpiewały — a we mnie już żądza się budzi
Słuchać jeszcze tych śpiewów; więc mrugam na ludzi
By przyszli mię rozpętać... Okręt pędzi chyżo.
Wtem Euryloch z Prymedem do mnie się przybliżą,

I przywiążą do masztu silniej powrozami...
Tymczasem wyspa Syren została za nami,
Już ich głosu i śpiewów prawie nikt nie słyszy...
Więc wosk z uszu odlepiał każdy z towarzyszy:
A i mnie z onych pętów toż oswobodzili.

Minąwszy zatem wyspę, ujrzałem w tej chwili
Jakby dym i wełn wielki łamiący się z grzmotem,
Aż z rąk wiosła wypadły ze strachu, i potem
Same biły się z falą; a nawa jak wryta
Wraz stanęła — bo nikt się do wioseł nie chwyta...
Widząc to cały pomost przebiegłem i mową
Taką, cuciłem martwą czeladź okrętową:
»Bracia! tyle już nieszczęść prześliśmy i znamy;
Nic tu niema gorszego jak wtenczas wśród jamy
Kiklopskiej, kiedy kamień zawalił nam wniście...
Jednak z tamtąd — pamięta każdy oczywiście —
Jakem wywiódł was głową chytrą a przezorną.
Nuże chłopcy! co każę, wykonać mi sforno:
Wszyscy niech chwycą wiosła, rzędem zajmą ławy
I wiosłują co siły. Może Zews łaskawy
Sprawi, że nas ucieczka od śmierci uchroni.
Ty zaś sterniku, który ster nawy masz w dłoni
Omijaj — a przestrogę wyryj sobie w głębi —
Owe dymy i wiry gdzie morze się kłębi,
A bierz się po pod skałę — bo gdybyś przypadkiem
Skręcił tam, koniec z nami byłby i ze statkiem.»
Skończyłem — oni rozkaz natychmiast spełnili;
Lecz o nieuniknionej nie rzekłem nic Skilli

Aby drużyna moja, gdyby śmierć spostrzegła
Zbiwszy się w trwożną kupkę wioseł nie odbiegła.
Już też i ja niepomny na rozkaz surowy
Dany od Kirki, chciałem na bój być gotowy;
Jakoż zbrojem wdział na się: dwa oszczepy w obie
Ręcem wziął, i stanąłem na okrętu dzióbie,
Pewien, że potwór z skalnej wypadłszy komyszy
Ztąd zacznie mi porywać moich towarzyszy.
Lecz nigdziem go nie zoczył, choć w szczelinach skały
Aż do znużenia oczy moje go szukały.

Pod strachem wpłynęliśmy w przesmyk, gdzie szła droga:
Tu nam groziła Skilla, tam Charybda sroga,
Co bezdenną paszczęką słoną wodę żłopie;
A kiedy ją wyrzuca, jak w kotła ukropie
Kipiała ona kołbań, i białemi piany
Po szczyt obryzgiwała obu skał tych ściany.
A znów gdy słoną topiel wciągała do gardła...
Skały się trzęsły, kołbań do dna się rozwarła
Aż widać było mułu czarnego pokłady...
Struchleli na ten widok, przestrach zjął ich blady
Bo już śmierć nieochybna przed oczami stała.
Wtenczas Skilla wypadłszy, sześciu nam porwała
Z nawy; a wszystko chłopcy i silne i żwawe.
Owóż gdym się obejrzał na druchów i nawę
Ujrzałem ręce, nogi, w powietrzu drgające
Nad sobą, i ich głowy na mnie wołające:
Odyssie! raz ostatni wyjękli biedacy!
Na brzegu z długą żerdką siedzący rybacy

Rybom zdradliwą pastkę rzucają do toni
Wbitą na róg wołowy — rybki idą do niej
I trzepoczące na brzeg porwane są wędką —
Z takim oni trzepotem śmigli w otwór prędko...
Gdzie ten smok żreć ich począł, a w najsroższej męce
Krzycząc, do mnie błagalne wyciągali ręce.
Nigdym okropniejszego nie spotkał widoku
W burzach morskich i w przygód przeróżnych natłoku.

Wymknąwszy się z Charybdy i Skilli przesmyku
Przybyliśmy do wyspy Bożej, gdzie bez liku
Heliosowego bydła na łąkach się pasa:
Moc owiec i jałowic rogatych tam hasa,
Ze kiedym był na morzu podal, już się dało
Słyszeć, jak tam w zagrodach to bydło ryczało.
Zaraz na pamięć przyszły i te słowa wieszcze
Wróżbity Tejreziasza, niemniej inna jeszcze
Od eejskiej Bogini dana mi przestroga,
Abym unikał wyspy słonecznego Boga.
Więc ze ściśnionem sercem rzekłem: Przyjaciele!
Uważajcie co powiem, wróżby wam udzielę
Którą duch Tejreziasza dał mi, a i onych
Rad dobrych od eejskiej Kirki udzielonych;
Żeby zdala omijać dla nas niebezpieczny
Ostrów, gdzie stada swoje trzyma Bóg słoneczny;
Jakieś bowiem nieszczęście wielkie nas tam czeka —
Więc chłopcy! opłyniemy ten ostrów z daleka.

Tak rzekłem — oni smutnie pozwieszali głowy —
Lecz Euryloch gniewnemi napadł na mnie słowy:

»Okrutny! puszysz siłą; ciebie z nóg nie zwali
Trud żaden, członki twoje ukute ze stali.
Przeto drużynie zbitej pracą i niewczasem
Niedasz wysiąść, pokrzepić się snem i popasem
Tam na ziemi oblanej wodą, i w uporze
Każesz ominąć wyspę... aby w nocnej porze
Tłuc się po mglistem morzu niewiedzieć gdzie, po co?
Przecież najsroższe wichry, najzwyklej dmą nocą —
Gdzież się skryjem, jak pewnej możemy ujść śmierci
Jeżeli burza przyjdzie a nawą zawierci,
Bąć Not wściekły, bąć Zefir; w takiej zawierusze
W brew Bogów woli, giną okręty i dusze.
Poddajmy się więc nocy, nie będzie na zdradzie;
Wieczerzę przyrządzimy tutaj na pokładzie
A rano znowu wsiądziem pruć bezbrzeżne wody.«

Rzekł Euryloch — i drudzy przyklaśli do zgody.
Lecz jam zwietrzył odrazu że bies sprawę gmatwa;
Więc rzekłem: »Eurylochu! zaprawdę rzecz łatwa
Przemódz mię, kiedy wszyscy idą na przekorę —
Dobrze; lecz wprzód przysięgę od was tu odbiorę
Że jeśli na tej wyspie na stada traficie
Jałowic, albo owiec — ni jawnie ni skrycie
Nikt się na nie nie targnie... Głód nas tu nie zmorzy —
Kirka nas opatrzyła w żywność z łaski bożej.«

Rzekłem — oni przysięgę świętą wykonali
Że bydła nie tkną. Zatem, nie płynąc już dalej
Zawinęliśmy w przystań wydrążoną nawą
Blisko wód słodkich, i drużyna żwawo

Wyskoczyła; wieczerzę na brzegu przyrządza...
A gdy się już nasyci zgłodniała ich żądza,
Nuż opłakiwać pamięć drogich towarzyszy,
Których Skilla wciągnęła do swoich komyszy —
Aż nareszcie spłakani krzepiącym snem zasną:

Trzy części nocy przemkło, i gwiazdy już gasną
Gdy oto chmurowładny Zews wzbudził wichurę
Pędzącą zewsząd chmury, że aż w jedną chmurę
Ląd zawinął i morze, i spadła ciemnica.
O świcie, gdy jutrzenka wstała krasnolica
Wciągnęliśmy łódź naszą, w wydrążenie skały
Gdzie Nimfy swoje pląsy, i zebrania miały.
Poczem zwoławszy moich, rzekłem do gromadki:

»Dość żywności i wina jest tu moje dziatki.
Przeto wara od bydła — nuż licho się czepi!
Tych jałowic i owiec nie tykać najlepiej,
Bo to własność Heliosa te stada na łące;
Groźny pan słuch ma dobry, oczy wszechwidzące.«

Rzekłem — oni uznali moc mego zakazu.
Odtąd Not cały miesiąc dął nam, i ni razu
Inny wiatr okrom Eura i Nota nie wiewał.
Więc dopóki zapasy każdy rad spożywał
To i bydła nie tykał, bo i nie czuł głodu;
Lecz gdy żywność w okręcie wybrano do spodu,
Rozbiegli się po wyspie zgłodniałe biedaki
Łowić co do rąk wpadło, czy ryby, czy ptaki...

Jam rad samosam chadzał, modły gorącemi
Prosić Bogów o powrót rychły do mej ziemi.
A gdym raz się od moich odbił, i w ustronie
Zaszedł ciche — umyłem, jak się godzi, dłonie,
I do Bogów olimpskich pobożniem się korzył.
A te sen mi zesłały — i sen mię był zmorzył.

Wtenczas właśnie Euryloch nawiązał sieć zdrady;
»Towarzysze niedoli! — rzekł — słuchać mej rady:
Zaprawdę, śmierć dla człeka każda niedogodna,
Lecz żadna tak okropną nie jest, jak śmierć głodna.
Dalej więc! co najlepsze byki z paszy spędźmy
I Bogom nieśmiertelnym obiatę poświęćmy.
A kiedyś do Itaki gdy wrócim ojczystej,
Cześć powinną odbierze ten Bóg promienisty,
Chram mu wzniesiem, ozdoby sprawim złotolite;
Lecz jeśli się pogniewa o bydło pobite
I nasz okręt wraz z nami na zgubę przeznaczy,
A Bogi mu pomogą — to wolałbym raczej
Odrazu morską wodą zalać sobie duszę,
Niż w tej pustce na długie skazać się katusze.«

Skończył — oni zgodnemi wtórząc mu okrzyki,
Nuż spędzać heliosowe na obiatę byki,
Które w pobliżu nawy chodziły po trawie,
Szerokołebne, z wszystkich najpiękniejsze prawie
Spędzone, otoczyli; Bóstw potęgi święte
Wezwali, mietli listki na dębie uszczknięte;
Gdyż jęczmienia niemieli... Owoż gdy skończono
Modły; bydła nabito, ze skór obłupiono,

Wycięte udźce, tłuszczem dwukrotnie spowite,
Nieociekłemi ze krwi mięsami nakryte,
Wraz z trzewiami w ofiarnym skwarzyli płomieniu.
Lecz że wina zabrakło, wody k’pokropieniu
Użyto. Więc na stosie gdy udźce zgorzały
Resztę mięsiw na mniejsze krajano kawały
I wkładano na rożny.

W tem z drzymoty mojej
Zbudziwszy się poszedłem ku morskiej ostoi,
A zbliżając się k’nawie dwakroć owioślonej
Zalatywał mię dymek ofiary spalonej...
Struchlałem! i tę skargę zaniosłem do nieba:
»Ojcze Zewsie, wy Bogi!... zguby mej wam trzeba
Że mnie snem zmorzyliście, aby ci niegodni
Niewidząc mię, bezecnej dokonali zbrodni.«

W tem Lampecia w powiewnym wionęła rańtuchu
Do Heliosa wiadomość zanosząc co duchu
O bykach porzezanych. Wstrząsł się Promienisty!
I wołał wrząc od gniewu:

»Zewsie wiekuisty!
I wy wszyscy Bogowie! Mścijcie się okrutnie
Na drużynie Odyssa. Zuchwałe te trutnie
Wycięli moje stada, na które patrzałem
Z lubością, gdy na gwiezdne błękity wjeżdżałem,
Lub gdym z niebios się staczał ku ziemskiej krawędzi...
Jeśli kara za rozbój łotrów tych oszczędzi
Zejdę w mroki Hadesu świecić nieboszczykom.«


Na to Zews, chmur i wiatrów przewodzący szykom:
»Heliosie! świeć jak zawsze Bogom tu na niebie
I ziemi, która ludzi wykarmia przez ciebie...
Wnet ja na ten ich okręt piorun cisnę z góry
W mórz środkowiu, i okręt strzaskam w drobne wióry!«

Rzecz tę wiem od Kalipsy onej krasawicy,
A jej z tem się Hermejas zwierzył w tajemnicy.

Przyszedłszy więc do nawy i morskiego brzegu,
Jąłem ostro strofować wszystkich po szeregu.
Lecz cóż począć? porznięte leżały bydlaki!
Niebawem i złowróżbne zjawiły się znaki:
Skóry same pełzają; na rożnach mięsiwa
Ryczą, a i surowe rykiem się odzywa.

Sześć dni tak używali na mięsie zbytniki
Heliosowi najlepsze pozjadawszy byki.
Lecz Zews Kronion gdy zesłał siódmy dzień z kolei,
Nagle wiatr ustał, srogiej niebyło już wiei.
Wsiadamy więc, sterujem na morze otwarte,
Maszt już dźwignion i jasne żagle rozpostarte.

Gdy za nami Trynakii został smug zielony,
Niewidzim nic krom nieba i wód z żadnej strony —
Wtedy Zews ciemno-modrym nad nami obłokiem
Zwiesił się i noc była na morzu głębokiem.
Okręt ledwo się ruszał. Zachodni wiatr zadął
Wściekłym gwizdem, i zmącił do dna wodny padół;

Onto liny masztowe zdarł jednym napadem
I maszt się zwalił; w środek zesypał się gradem
Wszystek sprzęt; maszt o tyły okrętu zawadził
Łeb strzaskał sternikowi, z pomostu go zsadził,
Że jak nurek w głąb pornął — a zgniecione ciało
Duch opuścił... W tem nagle nad nami zagrzmiało:
Piorun Zewsa padł w okręt z łoskotem; wstrząśnięcie
Od góry aż do spodu czuć było w okręcie;
Toż siarki zapach. Wszystka z pomostu drużyna
Zmieciona, wpadła w morze; szamocąc się wspina,
I znowu się zanurza, niby morskie wrony...
Bóg im niedał powrócić — żywot ich skończony!
Jam biegał po okręcie, póki bałwan wielki,
Nieoddarł żebr do spodniej przyprawionych belki
Która sama bujała; aż drzewo masztowe
Spadło na nią. Przy maszcie linę surowcową
Postrzegłszy, maszt ten z wręgą do kupy związałem,
Wsiadłem okrak i wzdętym falom się oddałem.

Niedługo wiatr zachodni stracił pęd gwałtowny;
Lecz wtomiast Not się zerwał; mnie strach niewymowny
Ogarnął, bym w Charybdy niewpadł wir bezdenny.
Tak płynąłem noc całą — aż póki brzask dzienny
Nieodkrył tu Charybdy, a owdzie skał Skilli...
Charybda słone morze łykała w tej chwili —
Co widząc figowego jąłem się konaru,
Uczepion jak nietoperz, niemogłem z wiszaru
Nóg oprzeć, ani ciału ulżyć oczywiście,
Bo korzenie daleko, a gałęzi kiście

Szły w górę; całą kołbań ocieniała figa —
Więc wisiałem czekając pokąd niewyżyga
Wir napowrót tej wręgi — a czekałem właśnie
Niecierpliwie i długo, jak ten, który waśnie
Sądził między młodzieżą zebraną w agorze
I głodny spieszył do dom o wieczornej porze —
Tyle zeszło, nim wręgę kołbań wyrzuciła,
Zebrawszy się więc w kupę, skoczyłem co siła
I padłem tuż przy drewnach które woda niosła,
A dosiadłszy ich, rąk mych użyłem za wiosła;
Lecz Skillim już niespotkał — o dzięki wam Bogi!
Inaczej nigdy śmierci nieuszedłbym srogiej.

Tak dni dziewięć się tłukłem, aż dziesiątej nocy
Przybiłem do Ogigii przy boskiej pomocy,
Gdzie mieszka pięknowłosa Kalipso bogini.
Gościnnie tam przyjęty, długom bawił przy niej.
Lecz poco opowiadać przygody wam znane,
Wczoraj, w tej tu świetlicy już opowiadane
Tobie, i twej małżonce? Mam nieco odrazy
By jedną rzecz już znaną powtarzać dwa razy.




PIEŚŃ TRZYNASTA.


Obsypany podarkami przez Alkinoja i Aretę Odyssejs, żegna się z gościnnymi Feakami i na ich okręcie odpływa. Usnąwszy w tej przeprawie, wysadzonym zostaje śpiący na brzeg itacki. Okręt który go przewiózł, zamieniony w skałę przez mszczącego się Pozejdona. Odyssejs budzi się ale ojczystej ziemi niepoznaje; zjawiająca się przed nim Pallas-Athene odkrywa mu że już stanął w Itace. On całuje ziemię rodzinną i pomodliwszy się do Boginiek, znosi do ich świętej jaskini wszystkie kosztowne upominki dane mu od Feaków; Athene wchód do jaskini zamyka ogromnym głazem; poczem daje Odyssowi postać żebraka, a sama spieszy do Lakedemony aby Telemacha nakłonić do spiesznego powrotu.




POWRÓT DO ITAKI.
"T"

Tak opowiadał Odys. Słodkie zachwycenie

Oniemiło siedzące w izbie zgromadzenie.
Li Alkinoj głos zabrał i rzekł temi słowy:
»Jeśliś raz nogą wstąpił w zamek mój spiżowy
Tuszę, że już nieszczęście niedojmieci chłostą;
Bez burz groźnych i przygód do dom wrócisz prosto.

Wy zaś sąsiedzi moi, co o każdej porze
Przywykliście na moim gromadzić się dworze,
By słuchać piewców pieśni, pić wino czerwone,
Posłuchajcie co powiem: W skrzyni tej złożone
Mieszczą się dla naszego gościa piękne szaty,
Misterne złote sprzęty, i inny bogaty
Dar, zniesiony przez różne feackie panięta.
Lecz niedość; niech on szczodrość naszą popamięta:
Każdy da mu kociołek i trójnóg w dodatku.
Zresztą lud nam powróci koszt tego wydatku,
Gdyż na jednego ciężar byłby to niemały.«

Te słowa Alkinoja w myśl wszystkim trafiały;
Więc każdy na spoczynek pospieszał do siebie;
Lecz gdy Eos różana zabłysła na niebie,
Każdy spieszył na okręt i niósł miedne sprzęty,
Które sam Alkinoos w mocy swojej świętej
Przyjmował, i pod ławą ustawiał w rząd długi,
By zawadą niebyły flisom do żeglugi;
Poczem poszli na zamek godować u stołu.
Alkinoj kazał zarznąć na ofiarę wołu,
A dla gościa zjednać chmurnego Kroniona.
Spaliwszy lędźwie, stypa suto obchodzona
Wesoło się odbyła; gdyż z ust Demodoka
Pieśń zabrzmiała natchnieniem i myślą wysoka.
Lecz Odys często okiem na słonko spoglądał
Czy niezaszło? gdyż bardzo domu już pożądał,
Jak oracz, który chodząc za pługiem dzień cały
Popędza czarne ciołki, a patrzy zgłodniały

W słońce, i rad, gdy zniknie za krańcem zachodnim,
Pospiesza na wieczerzę, aż nogi drżą pod nim.
Tak i Odys rad wielce był z słońca zachodu,
I wraz do zebranego zwrócił się narodu
A właściwie do króla mówił słowy temi:

»Sławny królu Alkinie! Ozdobo tej ziemi!
Libacyę odprawiwszy puśćcie mię już w drogę,
I żegnajcie; mam wszystko, czego pragnąć mogę,
Pewny odwóz, cennego mnóstwo podarunku,
Snać niebo błogosławi, bym już bez frasunku
Wierną żonę obaczył i przyjaciół drogich.
A wy których zostawiam, doznajcie chwil błogich
Przy małżonkach i dziatwie wszystko niech wam płuży,
Pomyślności tej wyspy niech nic niezachmurzy.«
Tak rzekł witeź, tę mowę wszyscy mu chwalili,
Mówiąc, że go odprawić wypada tej chwili
Więc kieryxa wezwała święta moc Alkina:

»Pontonoju! w te kruże namięszasz nam wina
I podasz je każdemu. My Zewsa na niebie
Wezwiem, gościa wyprawim, niech wraca do siebie.«

Tak kazał; a Pontonoj, w krużach pomięszane
Wino czerpał, roznosił; a kniazie zebrane
Nieruszając się z miejsc swych, Bóstwom co mieszkają
Na niebie, cząstkę wina z puharów strząsają.
Poczem wstał boski Odys z puharem bliźniakiem
I kładąc go Arecie do rąk, słowem takiem
Do królowej przemówił:


»Królowo żyj w zdrowiu,
Póki śmierć przeznaczona ludzkiemu pogłowiu
Na starość cię niezmoże... Żegnaj mi królowo!
Opływaj zawsze w szczęście i słodycz domową
Wraz z dziećmi, z ludem twoim, małżonkiem królewskim!«

Rzekł witeź i za progi odszedł krokiem rzeskim.
Alkinoj pchnął kieryxa w trop za odchodzącym,
By niebłądził za statkiem u brzegu stojącym.
Areta zaś wysłała trzy służebne dziewki:
Jedna niosła wyprany chiton i odziewki,
Druga niosła zamkniętą z podarkami skrzynię,
Trzecia niezapomniała o jadle i winie.

A gdy przyszli do statku u morskich wybrzeży
Przewoźnicy te dary mieszczą jak należy
W wnętrzu statku; toż napój i żywność zniesiono:
Posłanie dla Odyssa także wymoszczono
Z wojłoków, prześcieradeł, na pokładzie statku
Przy rudlu by spokojnie mógł spać. Na ostatku
On wszedł, i na posłaniu milcząc się położył.
Każdy flis zajął ławę, wiosło do rąk włożył;
Przewleczoną przez kamień, już odjęto linę
I wiosła wraz zaczęły pruć morską głębinę.
Odyssowi sen słodki wnet spadł na powieki
Sen, jak śmierć nieprzespany, lecz przyjemnie lekki.
A jako na równinie czwórka dziarskich koni
Sadzi w górę kopytem, gdy ją bicz pogoni,
I w okamgnieniu znika w szerokim przestworze —
Tak ich okręt się wspinał, dzióbem prując morze

Kipiące spiątrzonemi bałwanami w okół
I pędził takim lotem że nawet i sokół
Niebyłby go dogonił, choć najchyższy z ptaków...
Niósł tedy po mórz toni ów okręt Feaków
Męża, mądrości bożej, do ojczyzny drogiej.
Którego uporczywie nękał los złowrogi
W tylu bojach i w długiej tułaczce po wodach —
Spał teraz, i zapomniał o swoich przygodach.
Z zejściem gwiazdy świecącej najjaśniej w błękicie
Co zwykle rannej Eos zwiastuje przybycie
Dobijali do wyspy nad samem świtaniem.

Pod Forkisa, morskiego starucha, wezwaniem,
Jest tam przystań w Itace: dwie groźne opoki
Sterczą u wniścia, niby wrota tej zatoki
Odpierające fale, które burza pędzi
W przystań; więc też u cichej wybrzeża krawędzi
Niecumowanych łodzi stoi rząd spokojny.
Wyżej, gdzie brzeg, tam rośnie oliwnik w liść strojny;
Jest i ciemna pieczara oliwnika blisko,
Boginiek Najadami zwanych w niej siedlisko.
Wewnątrz dzbany i garnki dwóuszne tam stoją,
Pszczoły w nich robią miody, jak w ulach się roją...
Są i narzędzia tkackie, kamienne warsztaty,
Bogińki purpurowe na nich dzieją szaty.
Środkiem bije zdrój żywy; po bokach dwa wchody:
Jeden północny ludziom służy do wygody,
Od południa — ten święty; stopa śmiertelnika
Przestąpić go niemoże — Bogom się odmyka.


W tę przystań przewoźnikom znaną, łódź gdy wpadła
Rozpędzona, połową tułowu aż siadła
Na brzegu, tak ją parła wioślarzy tych siła.
Teraz gdy z ław drużyna na brzeg wyskoczyła
Nuże Odyssa dźwigać z nawy na pościeli
Purpurowych kobierców, prześcieradeł bieli,
I złożywszy na piasku w śnie pogrążonego
Znosiła potem dary zebrane dla niego
Przez feackie panięta z natchnienia Ateny.
Więc pod pniem oliwnika sprzęt niemałej ceny
Złożono podal drogi, by kto przechodzący
Niewziął czego, nim Odyss przebudzi się śpiący.
Poczem nazad odbili.

Lecz u Pozejdona
Dawny gniew na Odyssa zawrzał w głębi łona:
Więc rzekł, wolę Zewsową badając w tym względzie:

»Czyż ja ojcze Kronionie, tutaj w Bogów rzędzie
Mogę cześć mieć, jeżeli człek o mnie niestoi,
Jak te Feaki; ród to przecie ze krwi mojej?
Jam tuszył że ten Odyss nacierpi się dużo
Nim wróci do ojczyzny; a byłbym go burzą
Niejedną bił w przeprawie do domu z powrotem.
Wszakżeś na to sam przystał, i sam radził o tem;
A oni go przewieźli śpiącego okrętem
Bezpiecznie do Itaki; opatrzyli sprzętem
I złotym i spiżowym i cienkiemi szatki!
Większe ma, niżby z Troi wywiózł był dostatki

Gdyby z łupem tam wziętym powrócił bez szkody.«
Na to odrzekł mu władzca chmur i niepogody:
»O mój ty ziemioburco, mówisz nie do rzeczy.
Nikt tu z niebian powinnej czci tobie nieprzeczy.
Bo któżby śmiał ujmować czci najstarszej głowie?
Lecz jeśli z sił swych butni jacy tam ludkowie
Robiąć ujmę — do zemsty masz otwarte pole:
Jak czujesz, i jak sam chcesz ukarz ich swawolę.«

Na to znowu Pozejdon: »O mój chmurowładny!
Co mówisz ja bym zrobił bez odwłoki żadnej;
Wzdy niechciałbym zasłużyć na gniew twój, bo groźny.
Więc tylko, wracający ten okręt przewoźny
Feacki, na otwartem morzu, tak uderzę
Że to im chęć przewózki na zawsze odbierze.
W końcu miasto ich zamknę w krąg wielkiemi góry.«

Odparł mu na to Kronion gromadzący chmury:
»Kochanku! myśl ta dobra zda się mnie samemu:
Z miasta patrzyć tam będą ku wracającemu
Z Itaki okrętowi... Ty go zamień w skałę
Kształtu nawy, czem sprawisz zdziwienie niemałe;
A w końcu gród im opasz stromych gór łańcuchem.«

Na te słowa Pozejdon ziemioburca, duchem
Biegł do Scheryi feackiej, i tam zaczajony
Czekał, aż ku brzegowi wiosłami pędzony
Okręt się zbliżył — wtedy Pozejdon wyskoczył

Palnął weń pięścią z góry, na dno morskie wtłoczył
Już w skałę obrócony... a sam pognał dalej...

Na brzegu, między sobą wtenczas rozprawiali
Feakowie, z nich każdy wiosłem sławnie włada,
Więc ten i ów tak mówił do swego sąsiada:
»Biada nam! ktoś nasz okręt wstrzymał w pełnym biegu
Jak wracał, w żywe oczy widzieliśmy z brzegu!...«
Tak pytali, niewiedząc z jakiego powodu.
Aż król do zebranego przemówił narodu:
»Biada mi! dziś się spełnia los przepowiedziany:
Wiem od ojca, że Pozejd na nas rozgniewany
Za przewożenie ludzi bezpiecznemi nawy,
Ma kiedyś wracający z podobnej wyprawy
Okręt nasz, na błękitnociemnej wód roztoczy
Zatopić, a to miasto górami otoczy.
Tak przepowiadał rodzic; więc wszystko się stanie!
A zatem radzie mojej dajcie posłuchanie.
Nieprzewoźmy nikogo, choćby w nasze bramy
Jaki tułacz zawitał; na ofiarę damy
Pozejdonowi byków dwanaście bez skazy;
Może się ulituje, zapomni urazy,
I miasto nam grzbietami gór nie pozamyka.«

Tak rzekł, i każdy w strachu na ofiarę byka
Przysłał; i wszyscy stojąc do koła ołtarza
Błagali Pozejdona wielkich mórz mocarza
Za ludu feackiego władzcą i książęciem.


Właśnie Odyssejs ze snu zerwał się ocknięciem
Na rodzinnej swej ziemi; lecz jej niepoznawał
Bo odkąd ją opuścił zbiegło czasu kawał;
Przytem mgłą był opasan, którą nań nasłała
Atena Zewsa córa; ta bowiem go chciała
Zmienić do niepoznania; podmówić, by ani
Żona go niepoznała, ni własni poddani,
Pókiby nieukarał gachów za ich gwałty;
Więc w oczach jego wszystko brało inne kształty:
Tak wijące się ścieżki, jak szklące zatoki,
Tak drzewa gęstolistne, jak strome opoki.
On zerwawszy się patrzał w swe ojczyste smugi
Wzdychał ciężko, po bokach dłonią raz i drugi
Macnął się i tak mówił słowy żałośnemi:
»Biada mi! Gdzie, do jakiej dostałem się ziemi?
Czy tu mieszka dzicz sama żyjąca z grabieży,
Czy też naród gościnny który w Boga wierzy?
Gdzie podzieć moje skarby? gdzie i mnie samemu
Schronić się w tej nieznanej krainie?... O czemu
Od Feaków odszedłem! tam inny król może, —
Byłby mi dał przytułek gościnny w swym dworze
I odesłał do domu. Gdzież ten skarb podzieję?
Tu przecież niezostawię; skradliby złodzieje.
Ty ich ukarz o Zewsie! obrońco jedyny.
Co patrzysz w ludzkie sprawy, i karzesz ich winy.
Lecz trzeba się obliczyć, czy niezachwycili
Co z mych skarbów, gdyż z łodzią tak prędko odbili.«

Tak mówił, i rachował złoto i nalewki,
I trójnogi i cienko tkane przyodziewki;

Nic niebrakło. Więc smutny i jak błędny chodził
Po nad morzem, wciąż wzdychał i płaczem zawodził
Za ojczyzną...

W tem drogę zaszła mu Pallada,
Miała postać mołojca, pastuszka od stada,
Wątławą, niby rodu królewskiego dziecię;
Dwakroć ją owijało na barkach okrycie:
W ręku oszczep, na nogach zaś miała postoły.
Odyss doń się przybliżył, spotkaniem wesoły,
I młodzieńca lotnemi słowy zagabywa:

»Witam cię, o mój miły! pierwsza duszo żywa,
Którą tutaj spotykam. Niebądź-że mi wrogiem;
Broń mię i mego mienia; tyś mi niemal Bogiem,
Tak cię błagam, kolana ściskam twe w pokorze;
Chciej powiedzieć otwarcie jeśli to być może:
Jaki lud tutaj siedzi? Jak się ten kraj zowie?
Czy na jakim górzystym jestem tu ostrowie?
Czy na lądzie, co w morze językiem się wrzyna?«
Na to mu odpowiedział on piękny chłopczyna:
»Lub niemądryś, lub bardzo przychodzisz z daleka
Że się o kraj ten pytasz? przecież niema człeka
Coby o nim niewiedział. Kraj to w cale znany,
I tym, którzy mieszkają tam od wschodniej ściany,
I tym, co od zachodu, gdzie słońce zagasa.
Kraj to skalny, rumakiem nikt tu niepohasa —
A choć równin tu niema, urodzajna gleba
Daje wyborne wino i dostatek chleba.

Bo rosy są obfite — ziemię deszczyk zrasza —
A dla bydła i kózek wyborna tu pasza.
W lasach drzewo wszelakie; zawsze szumią zdroje;
Sława tej tu Itaki dobiegła pod Troję
A mówią że ta Troja bardzo ztąd daleko!«
Gdy skończył — wraz na sercu zrobiło się lekko
Odyssowi, że stanął na ziemi ojczystej,
O czem miał z ust Ateny dowód oczywisty;
A więc lotnemi słowy tak ozwał się potem,
Lecz prawdy niepowiedział; gdyż chytrym obrotem
Chciał jej oczy zapruszyć, wykrętnik przebiegły:

»Daleko ztąd, za morzem na Krecie rozległej
Słyszałem o Itace, teraz tu przybyłem
Z skarbami; drugie tyle dzieciom zostawiłem
Zmuszon uchodzić; bowiem przezemnie zabity
Był syn Idomeneja, biegun znamienity
Orchiloch, który sławnych szybkobiegów Krety
Zwyciężał nóg chyżością, w wyścigach do mety.
Chciał on mię z moich łupów wziętych w Troi grodzie
Obedrzyć, jam ich gwoli na ziemi i wodzie
Przecież tyle napaści, tyle burz wytrzymał.
Mścił się, żem z jego ojcem pod Troją nietrzymał
Jak sługa, i że na bój sam z drużyną chodzę.
Otóż z drugim gdy z pola powracał, przy drodze
Zasiadłem, i w pierś wbiłem miedny grot oszczepu.
Nikt nas żywy niewidział — bo już z niebios sklepu
Noc się czarna spuściła... Zabiłem go skrycie.
A kiedym mu tak grotem miednym wywlókł życie

Wprost na okręt Feników poszedłem, co stali
W porcie; i ubłagałem że mię obiecali
Za dobry okup przewieść bądź na brzeg pyloski,
Bądź pod Epejów rządy do Elidy boskiej.
Alić na ich zmartwienie, burzą napadnięci
Ślak zgubili; lecz zdradzić niemieli mię chęci.
Więc zbłąkani, przybyli z trudem w porze nocnej
W tę przystań, a choć wszystkim dokuczał głód mocny,
Nikt wieczerzy niewarzył; bo skoro wybiegli
Na ląd wszyscy z okrętu, zaraz do snu legli.
Jam zmęczon usnął także, snem przyjemnym zjęty.
Oni tymczasem z nawy wynieśli mi sprzęty,
I na piasku gdzie spałem złożyli; a potem
Okrętem, do Sydonu odbili z powrotem...
Sam zostałem — i żałość zjęła mię głęboka.«

Uśmiechnęła się na to Pallas sowiooka:
»Ej byłby to nielada gracz skryty, a szczwany,
Ktoby cię wywiódł w pole; sam Bóg od wygranej
Odstąpiłby zapewne. Porzuć te wybiegi
Niekryj się! kiedyś wrócił na ojczyste brzegi —
I niekłam — tyś to lubił od małego chłopca,
Lecz dajmy temu pokój, sztuka ta nieobca
Nam dwojgu. Ty dowcipem i wymową płynną
Najpierwszyś między ludźmi; jam u Bogów słynną
Z przebiegłości, a jednak córy Kronionowej
Ateny, tyś niepoznał choć nieraz twej głowy
W niejednej niebezpiecznej broniła przygodzie:
Przez nią miłość zyskałeś w Feackim narodzie;

I dziś przyszłam, już aby pomówić, co z tymi
Skarby zrobić, od paniąt feackich danymi
Tobie, na drogę do dom, z mojego natchnienia.
A oznajmić ci przy tem, jak wiele zmartwienia
Czeka cię w zamku twoim. Przecierp te boleście
I niezwierz się nikomu z mężów lub niewieście,
Żeś z tułaczki powrócił. Znoś, choćby najcięży
Znieść ci przyszło, obelgę każdą, od tych męży.«
Na to przebiegły Odyss:

»Żaden człowiek żywy
Niepoznałby cię Bóstwo! choć jak przenikliwy.
Bowiem często odmienną postać bierzesz na się.
Wiem jednak, że łaskawą byłaś mi, w tym czasie
Kiedym z Argami mury Ilionu szturmował;
Lecz gdyśmy gród Pryamów zburzyli na pował,
A z powrotem Bóg nasze porozpraszał łodzie,
Nigdym cię już niewidział, i w żadnej przygodzie
Nieprzyszłaś na mój okręt pomódz mi, lub bronić —
Więc mi przyszło z rozpaczą w sercu, światem gonić
Póki Bóstwa się doli mojej nieużalą!
Raz tylko u Feaków gdziem był rzucon falą
Słowyś mię pokrzepiła, i do ich stolicy
Prowadziłaś mię sama... Na imię Rodzicy
Twojego cię zaklinam! powiedz bo niewierzę,
Żem już w skałach Itaki. Pewnie to wybrzeże
Jakie inne; ty sobie żarty stroisz ze mnie,
Puszczasz tuman, i chcesz bym uwierzył daremnie.
Mów, mów, czy już na ziemi stanąłem rodzinnej?«


Na to Atene: »Zawsześ ten sam a nie inny,
Kuty na wszystkie nogi; dlatego przy tobie
Jestem w każdem nieszczęściu i o każdej dobie,
Boś mężny i ostrożny, a rozum masz duży.
Kto inny wracający z tak długiej podróży
Jakżeżby do dom spieszył, do żony, do dziatek —
A ty niepytasz nawet o ich los i statek,
Pierwiej, nim się przekonasz o małżonki cnocie,
Która na zamku siedzi samotna w tęsknocie
I łzami się zalewa dzień i noc nieboga.
Nigdy też niewątpiłam, czując, że ta błoga
Chwila przyjdzie, gdy wrócisz, lecz sam, bez drużyny.
Zerwać zaś z Pozejdonem niechciałam, z przyczyny
Że to brat mego ojca. Gniewem on zażarty
Przeciw tobie za syna, i wzrok mu wydarty.
Pójdź! pokażęć Itakę, abyś nabrał ducha:
Tu zatoka Forkisa, morskiego starucha,
Na jej krańcu oliwnik rozłożysty, stary —
Ztamtąd blisko jest wejście do miłej pieczary
Poświęconej bogińkom, zwanym Najadami.
W tej pieczarze ty ongi czciłeś obiatami
Hojnemi te bogińki... A tam patrz, wysoki
Neriton, obrośnięte lasem dźwiga boki.«

Rzekła, i mgły rozwiała, świat widny był wkoło;
Boski tułacz, na kraj swój poglądał wesoło,
Całował żywicielkę ziemię, i do góry
Wzniósłszy ręce, modlił się:

»O Zewsowe Córy!

Bogińki tego źródła! Już wierzyć przestałem
Że was kiedyś obaczę; a więc sercem całem
Witajcie! wnet jak dawniej złożę wam ofiarnę
Jeśli zwycięzka Pallas odwróci dni czarne,
Żyć pozwoli i syna widzieć mi pozwoli.«

Na to rzekła Atene: »Niech cię już nieboli
Głowa o to, troskami nieobciążaj duszy;
Wzdy prędko skarby twoje, gdzie ich nikt nieruszy,
W cieniu świętej jaskini ukryć nam wypada.
A co dalej masz począć wynajdzie się rada.«

Tak rzekła Atenea i pod sklepy ciemne
Weszła, by zbadać wewnątrz przechody tajemne;
Więc Odyssejs przenosił tam feackie dary:
Szaty cienkie, spiż trwały, toż złote puhary
Na schowek; poczem córa egidnego Boga
Odłamem skały wnijście zamknęła od proga.

A tak siadłszy oboje w oliwnika cieniu
Radzili o zupełnem gachów wytępieniu;
Pierwsza Atene wszczęła takie rozgowory:

»Boski synu Laerta! myślże od tej pory
Jak masz położyć rękę na wszetecznych gachach
Co trzy lat gospodarzą, jak chcą, w twoich gmachach,
A żonę twą ślubnemi podarkami kuszą —
Ona zaś lubo w tobie żyje całą duszą

Wszystkim robi nadzieję, każdemu swą rękę
Obiecuje — lecz w sercu inną ma piosenkę.«

Na to Odys rzekł do niej: »O biada mi biada!
We własnym moim domu czycha na mnie zdrada;
Jak Atryd Agamemnon padłbym tam zabity!
Dzięki tobie wiem wszystko, i zamach odkryty.
Teraz radź; jaką gachom mam wymierzyć karę;
Stój przy mnie, krzep mi ducha i obudzaj wiarę,
Jak ongi gdyśmy Ilion burzyli. O gdyby
Takeś mi pomagała! mógłbym bez pochyby
Na trzystu nawet wrogów rzucić się bezpiecznie,
Z twą pomocą o święta, wygram ostatecznie.«

Na to rzekła Atene o błękitnem oku:
»Pomoc dam, zawsze znajdziesz mię przy swoim boku
Gdy się weźmiem do sprawy. Już dziś widzieć mogę
Jak niejeden krwią zbryzga i mózgiem podłogę
Z tej zgrai, co twe mienie i dobytek trwoni.
Lecz wprzód zmienię twą postać, aby nikt, ni oni
Niepoznali kto jesteś: skurczę piękne członki,
Z głowy postrącam jasnych kędziorów pierścionki,
Na grzbiet łachman narzucę, byś pozór miał wstrętny;
Ten wzrok taki iskrzący zmienię w mdły i mętny —
I staniesz przemieniony przed tą gachów zgrają,
Ni cię żona, ni syn twój, ktoś jest niepoznają.
Wprzód jednak Eumeja masz widzieć pastucha,
On trzody świń twych pasie, człek dobrego ducha;

Przywiązany, o tobie zawsze rad wspomina,
Kocha Penelopeję i twojego syna.
Znajdziesz go jak tam pasie trzodę świń niemałą
U źródła Aretuzy, pod Koraxu skałą,
Gdzie jest pożywna żołądź i czarne są wody,
Od których porastają w słoninkę te trzody.
Wkręć się doń, zaprzyjaźnij, i pytaj o wszystko.
Ja do Sparty, gdzie dziewcząt uroczych siedlisko
Pospieszam; twego syna ztamtąd, tu nagonię;
U Menelaja bawi on w Lakedemonie
Myśląc, że się o tobie coś pewnego dowie.«

Na to przebiegły Odyss, Bogini odpowie:
»Czemuś mu nieodkryła, coś wiedziała przecie;
Czy żeby na nieszczęścia narazić mi dziecię
I włóczęgę, gdy w domu zgraja go obiada?«

Na to łyszczącooka odparła Pallada:
»Nietrujże sobie serca turbacyą daremną,
On tę podróż w kraj cudzy odbywał wraz ze mną,
Chciałam by sławy nabył. Nic mu niezagraża,
Siedzi w zamku Atrydy swego gospodarza
I w roskoszach opływa. Jest wprawdzie zasadzka,
W ciemnej łodzi na niego czycha młódź junacka
I w powrocie do domu ma go zamordować.
Ale nic z tego; pierwej przyjdzie nam pochować
Pod ziemię niejednego z tych gachów, zbytnika.«


Rzekło Bóstwo, i z lekka różczką go dotyka:
W mig się członki skurczyły, postać w dwoje zgięta,
Płowy włos spadł ze skroni, skóra obwiśnięta
Na wychudłych piszczelach, jak u starców bywa;
A iskrzące się piękne oko we mgle pływa.
Miasto szat chiton został z siermięgą na grzbiecie,
Brudne, dziurawe, w dymie wędzone rupiecie.
Ogromną także skórę jelenią, bezwłośną,
Zarzuciła Boginia, na tę postać sprośną;
Dała kostur, biesagi z plecionym rzemieniem
Do noszenia, lecz zdarte długiem już noszeniem.

Po tej zmowie, oboje poszli w swoje strony:
Pallas po Telemacha do Lakedemony.




PIEŚŃ CZTERNASTA.


Pastuch Eumej przyjmuje Odyssejsa w swej zagrodzie, opowiada mu o zuchwalstwie i zbytkach zalotników Penelopy, a kiedy mu gość zaręcza że Odyssejs powróci, nie wierzy temu. Eumej wypytuje nieznajomego o przygody życia i ten opowiada mu zmyśloną historyę, jakoby urodził się na Krecie i rozbijał na morzu. — W tem pastuchy powracają z pastwisk — Eumej zabija wieprzka na wieczerzę — pod noc zrywa się burza. — Odyssejs niemając się czem przykryć opowiada zmyśloną przygodę pod murami Troi, i tym sposobem otrzymuje płaszcz, pod którym zasypia.




ODYSSEJS U PASTUCHA EUMEJA.
"O"

Odyssejs od przystani piął się ścieżką w górę

Przez wyżyny lesiste, aż do miejsca, które
Wskazała mu Atena, gdzie ów pastuch siedzi
Dbalszy o pańskie dobro, niż reszta gawiedzi.
Zastał go jak na progu siedział śród zagrody,
Która tu zbudowana dla trzodnej wygody

Na wyżynie, zkąd patrzy naokół widziana,
Wybudował ją pastuch pod niebytność pana,
Bez wiedzy Laertesa, bez pani rozkazu,
Wzniósł mury, ogrom głazu stosując do głazu;
Otarnił, a wańczosy wokoło dębowemi
Obwiódł, jeden przy drugim wbijając do ziemi.
W środku obejścia chlewów dwanaście zbudował
Obok siebie, w nich na noc trzodę pilnie chował:
Pięćdziesiąt ryjów w każdej zamykał oborze,
Zwykle same maciory; wieprze śpią na dworze.
Lecz ich szczupło, gdyż liczbę zmniejszały codziennie
Szumne gachów biesiady, na które niezmiennie
Musiał dostarczać wieprzy z najgrubszą słoniną —
Więc sztuk trzysta sześćdziesiąt w zapasie miał ino.
Przy nich zaś na podwórzu odprawiały wartę
Ręką jego karmione cztery psy zażarte.

Właśnie krajał on sobie z byczej, tęgiej skóry
Chodaki, a pastuchów tu i owdzie w góry
Powyprawiał; trzech poszło paść nierogaciznę,
Czwarty pognał do miasta jakby za pańszczyznę
Wypasionego wieprza dla zamkowej rzeszy,
Przysmak ten serca gachów nielada ucieszy.

Wnet Odyssejsa czujne sobaki postrzegły
I szczekając opadły; lecz on, człek przebiegły
Odrazu siadł na ziemi, kij na bok odłożył...
Jeszczeżby tej obelgi na śmieciach swych dożył!
Kiedy widział to pastuch, poskoczył za wrota
Tak żywo, że mu z ręku wypadła robota,

I nuż krzyczeć, kamieńmi odpędzać sobaki —
I odpędził, a gościa przyjął w sposób taki:
»Co tylko cię niezjadły te psiska, mój dziadku!
Oj byłożby zmartwienie, a i wstyd w dodatku;
Jakbym niedość goryczy miał w sercu znękanem.
Małoż człek się napłacze za zginionym panem?
A tu codzień najtłustsze posyłaj im świnie
Na stoły — kiedy tamten gdzieś tam z głodu ginie
I tuła się w obczyźnie między ludem dzikim,
Jeśli żyw, i słonecznym cieszy się promykiem.
Pójdź więc za mną mój dziadku, do chaty was proszę
Abyś chlebem i winem skrzepił się potroszę
A powiesz mi zkąd jesteś, jakieś przeżył straty?«

Rzekłszy to, boski pastuch powiódł go do chaty,
Posadził, z chróstu wiązki zrobiwszy podnóże,
Na rościągniętej koziej od sypiania skórze
Szerokiej i kosmatej. Odys się ucieszył
Z gościnnego przyjęcia i ze słowem spieszył:
»Przyjacielu! Zews da ci, da każdy Bóg inny
Wszystko, czego sam pragniesz, żeś taki gościnny! —
A tyś mu Eumeju odparł słowem takiem:
»Grzech byłby i biedniejszym niźli ty, żebrakiem
Gardzić, i w próg niepuszczać. Tułacz, czy ubogi,
Jest pod Zewsa opieką. Datek choć niedrogi,
Lecz szczery, nam przystoi otrokom służebnym
Drżącym ciągle, a zwłaszcza pod jarzmem haniebnem
Tych młokosów. Tamtemu niedali niebianie
Wrócić do dom; u niego miałem zachowanie:

On byłby mię osadził na chlebie łaskawym,
Jaki dobrzy panowie dają sługom prawym;
Chatę, kawałek roli i żonę serdeczną
Za ich pracę, a pracę Bóg wspiera stateczną,
Jak i mnie powierzoną, zawsze błogosławił.
Pan mój pewnie nie z próżnem byłby mię zostawił;
Lecz zginął! Niechby raczej przepadł ród ten wraży,
Heleny! przezeń tylu padło już mocarzy;
Bo i on poszedł krzywdy Atrydowej mścić się
Pod Ilion koniorodny z Trojanami bić się.«
Rzekłszy to, opiął chiton kawałkiem rzemyka,
I tak do prosięcego poskoczył chlewika,
Wybrał parę i zarznął, jak trzeba przyładził,
Osmalił i pokrajał i na rożny wsadził.
A upiekłszy nad ogniem, gdy mięso skwarczało,
Podał. Odyssejs mąką posypał je białą;
On zaś, w kubek drewniany nalawszy mu wina
Siadł na przeciw i gościa jeść prosząc, rzecz wszczyna:

«Jedz mój gościu prosiątko; niestać nam na lepsze;
Na dwór pański dla gachów idą karmne wieprze.
Te gachy zatwardziałe Boga się nieboją,
Uwzięli się bezprawia broić, i wciąż broją.
Czyż niebo może patrzyć na takich zbytników?
Wszak i napadających na brzegi łotrzyków,
Chociaż Zews na ich sprawki pogląda przez szpary,
Gdy do dom zrabowane uwożą towary —
Nieraz myśl o odwecie na prawdę zatrwoży.
Ale ci choć ich przestrzegł zapewne głos boży
O karze, jaka spadnie za te dziewosłęby —

Najechawszy dom cudzy, łakomemi gęby
Chłoną wszystkie zasoby, dobytek domowy;
I dzień, noc, które z łaski miewamy Zewsowej,
Nie jedną, nie dwie obiat sprawia ta drużyna;
Na te hulanki, niewiem zkąd już starczy wina.
On przecież na dziedzictwie siedział tu niemałem!
Możniejszym był od władzców co na lądzie stałym
I na Itace siedzą. Na jego majątek,
Takich panów by trzeba w kupę zbić dziesiątek
Zaraz ci to wyliczę. W stepach się wypasa
Aż dwanaście stad wołów, tyleż kóz tam hasa,
Świń tyle, owiec tyle, pod okiem najętych
Lub poddańczych skotarzy. Tu zaś, razem wziętych
Mamy trzód jedynaście kozich na ostrowie,
Pasą je z poczciwości znani pastuchowie;
Lecz z nich każdy, codziennie, daje na ich gody
Najlepszą, najtłuściejszą sztukę z całej trzody.
Ja zaś tu świnie chowam nieleniąc dozoru,
I co najtłustsze wieprze odstawiam do dworu.«

Tak rzekł — a on łakomie mięsiwa zajadał,
Pił wino, milczał — gachom śmierć już zapowiadał.
Lecz gdy się już nasycił, winem skrzepił ducha,
Kubek, co sam zeń pijał, nalał mu pastucha,
I podał napełniony: a Odyss takowy
Wdzięcznie przyjął — i temi przemówił doń słowy:

»Któż to był, co cię kupił; powiedz przyjacielu?
Kto ten pan tak potężny, bogatszy od wielu,

Co za cześć Atrydową zginął, jak słyszałem
Z ust twych? Bardzo być może że takiego znałem.
Nazwij go; Bóstwa w niebie wiedzieć muszą przecie
Czym go spotkał!... jam dużo włóczył się po świecie.«

Na to mu odpowiedział pastuch, wódz pasterzy:
»Niemyśl starcze że żona, albo syn uwierzy
W to, co o nim donoszą przybłędy podróżne;
Tacy bowiem za kłamstwa i pochlebstwa próżne
Chcą gościnne przyjęcie wyłudzić w swej biédzie,
Toż, gdy który włóczęga do Itaki przyjdzie,
Prosto sunie do pani i bajki jej gada;
Ona go podejmuje, o szczegóły bada,
Wzdycha za każdem słowem, łzy jej strugą cieką
Jak zwyczaj u żon, którym mąż zginął daleko.
I ty mógłbyś jej bajkę zanieść tak uwitą,
Za coby cię chitonem i chleną okryto.
Ależ on, jej małżonek, dawno już umarły
A psy i ptaki ciało z kości mu obżarły,
Lub zjadły ryby morskie; a kilka piszczeli
Na brzeg rzuconych, gdzie tam na piasku się bieli.
Niema go! swych przyjaciół zostawił w żałobie;
Mnie w największej! bo gdzieżbym znalazł pana sobie
Tak dobrego? chociażbym szukał w okolicach,
Choćbym i do dom wrócił, osiadł przy rodzicach
Gdziem się rodził, gdziem pod ich okiem się wychował,
Toć nieżal mi ich tyle, aczbym się radował
Witać ich i rodzinną obaczyć krainę —
Lecz tylko za Odyssem z tęsknoty aż ginę.

Nawet lękam się jego wymawiać nazwisko,
Tak zawsze dla mnie dobre było to panisko;
Tylko zwę go mym drogim, choć nie jest tu z nami.«

Na to tułaczy Odys odparł mu słowami:
»Przyjacielu! trwasz widzę w zwątpiałym uporze
I nawet nieprzeczuwasz że on wrócić może.
Lecz jam gotów przysięgą za prawdę zaręczyć:
Odys wróci! Wiadomość masz mi tę odwdzięczyć,
Skoro tylko on w domu własnym stanie nogą,
Odziejesz mię chitonem i chleną chędogą.
Lecz wziąćbym niewziął naprzód, acz jestem człek biedny,
Albowiem w oczach moich frymark to ohydny
Tych oszustów, co z biedy kłamią jak najęte —
Świadkiem Zews mi i Bogi, ten stół, i to święte
Ognisko Odyssowe przy którem się chronię,
Że wszystko się to spełni co ci tu odsłonię:
W tym roku niezawodny powrót Odyssowy,
Ledwie miesiąc ten przejdzie, a nastanie nowy
Wróci do dom, ukarze szajkę rozwydrzoną
Co się znęca nad synem jego i nad żoną.«

Pastuchu Eumeju tyś mu odrzekł na to:
»Nieucieszysz się starcze za tę wieść zapłatą;
Bo Odys już niewróci!... Winem się pokrzepiaj
A mówmy o czem innem — i już niezaczepiaj
O niego; gdyż mi serce od żalu się ściska,
Jeśli kto mego pana wspomni choć z nazwiska.
Dajmy pokój przysięgom — Czyż nie życzę sobie
By on wrócił? toż życzy i żona w żałobie,

Życzy stary Laertes, życzy syn sierota...
Oj! ten śliczny Telemach to moja zgryzota...
Bogi mu jakby drzewku w górę podróść dały.
Jam marzył, że ojcowskiej dopędzi on chwały,
Że wzrostem i powagą zrówna mu oblicza —
Lecz czy kto z ludzi, czy też jakaś tajemnicza
Władza miesza mu rozum; wyrwało się chłopie
Szukać ojca w Pylosie; kiedy tu na tropie
Stoją gachy, czatując, gdy powróci z drogi
By boski szczep Arkejzia wyciąć co do nogi.
Lecz dość tego — a chłopie, czy głową nałoży
Czy też ujdzie, od woli zawisło to Bożej —
Mów mi raczej mój dziadku coś o twojej nędzy...
A szczerze opowiadaj, bym wiedział coprędzej
Ktoś jest, z jakiego kraju, zkąd twój ród pochodzi?
Z kimeś tu do Itaki przybył, w jakiej łodzi;
I z jakiego narodu byli te flisaki?
Bo przecież przyjść niemogłeś pieszo do Itaki!»

Na to rzekł mu Odyssejs do wybiegów wprawny:
»Wszystko to ci opowiem szczerze, w prawdzie jawnej.
Lecz choćby zapas jadła mieć to na czas długi,
Huk wina, a robotę dzienną zdać na sługi —
A tu siedzieć przy stole w tym cichym szałasie
Minąłby i rok cały i jeszcze w tym czasie
Nieskończyłbym powieści o nędzach tej doli
Pod jaką dusza moja jęczy, z Bogów woli.

»Z rozległej jestem Krety; rodzic mój imiona
Znaczne miał; wielu synów powiła mu żona,

I po pańsku się chował szczep ten prawowity
W domu jego; a jam zaś rodził się z kobiety
Kupnej; lecz Hylakowy Kastor, co mię spłodził
Równie z prawemi syny, ze mną się obchodził.
Lud wielbił go jak Boga, kochał bez wyjątku
Gwoli władzy, i synów dziarskich i majątku.
Ale prędko go zmiotła w Hadesu krainy
Śmierć okrutna. Więc buntne zaraz potem syny
Los rzucili o podział spuścizny ojcowskiej.
Mnie się mało dostało: dom z kawałkiem wioski;
Mimo to wziąłem żonę z bogatego rodu
Podbitą cnotą moją, bom karny był z młodu,
A do boju zuch wielki... lecz przeszło to wszystko!
Dziś jestem jakbyś patrzał na gołe ściernisko...
Tak nędza mię zgnębiła, i wciąż jeszcze gnębi.
Wprawdzie Ares z Ateną męztwo w ducha głębi
I moc dzielną mi dali; nieraz gdym dobrany
Huf zasadził, by napad zrobić niespodziany,
To nigdy niepostała w duszy myśl o śmierci
Ino pierwszym wypadał, i rąbał na ćwierci
Każdego, kto przedemną uciec był niezdolnym.
Bitwym lubił, lecz za to gospodarstwem rolnem,
I domem się brzydziłem i dzieci wychowem,
A tylko na pokładzie żyłem okrętowym,
W bitw zgiełku, świstu grotów, i kopii warczących,
I innych okropności zgrozą przejmujących.
Lecz darmo! tom ukochał, co Bóg wlał do duszy;
Ten to lubi, a inny czem innem się puszy.
Dobrze wprzód nim Achiwy wyciągli pod Troję
Dziewięć razy wodziłem zbrojne nawy moje

Na ludy oddalone — i z łupem wracałem,
Biorąc zeń co najdroższe; i potem znów brałem
Co losem przysądzono. A tak rosłem w mienie
Żem u wszystkich na Krecie był we czci i cenie.
Lecz gdy Zews nas do onej pobudził wyprawy,
W której to tylu mężów znalazło zgon krwawy —
Mnie kazano pod Ilion prowadzić okręty
Z królem Idomenejem; chciałem przez wykręty
Wyprosić się — lecz ludu zląkłem się wyroków.
My Achiwi tam dziewięć biliśmy się roków;
W dziesiątym, Pryamowe rozwaliwszy grody
Gdyśmy do dom wracali — uniosły nas wody
I w tę i ową stronę z bożego zrządzenia.
Mnie zaś Zews na najsroższe zachował strapienia;
Bom ledwo miesiąc w domu przy dzieciach, małżonce
I mych skarbach zabawił, już przygód łaknące
Serce mię do Egiptu rwało; w ziemie one
Chciałem wpaść, wziąwszy druchów i łodzie wioślone.
Więc zbroję dziewięć statków; lud do mnie się garnie.
Sześć dni tym ochotnikom otwarłem spiżarnię
Częstowałem ich hojnie, a porznięte woły
Szły Bogom na ofiarę, i dla nich na stoły.
W siódmym, od brzegów Krety gdy odbiły łodzie
Z dobrym wiatrem północnym suniem się po wodzie
Lekko, jak gdyby z prądem, że się w żadnem sudnie
Nic niepsuło — a zdrowie ożywiało cudnie
Gnanych wiatrem pomyślnym i ręką sternika.
Po dniach pięciu egipska witała nas rzeka:
W nią wpłynąwszy, jam kazał zastanowić nawy,
A dziarskim towarzyszom tej naszej wyprawy

Kazałem naw pilnować i trzymać się brzegów;
Na wzgórza zaś pobliskie wysłałem był szpiegów,
Ale ci nieposłuszni, w ślepej zuchwałości
Napadli na egipskich kilka pięknych włości,
Żony w jeństwo pobrali z dziatwą niedorosłą,
A mężów w pień wysiekli! Gdy się to doniosło
Do miasta, rankiem tłumy i konno i pieszo
Migocąc miedną zbroją na ratunek spieszą
I okrywają pola... Kronion gromowładny
Zesłał na mą drużynę popłoch bezprzykładny,
Żaden bowiem wrogowi już niestawił czoła.
Więc włóczniami wykłuto ściśniętych do koła,
Innych żywcem pojmanych w jarzmo powleczono;
Mnie zaś Zews taką myślą zapalił szaloną:
(O losie! niechbym raczej głowę był położył
Tam w Egipcie, a nieszczęść późniejszych niedożył!)
Że zaraz pięknie kuty szlem mój z głowy zdjąłem,
A cisnąwszy z bark tarczę o ziem z włócznią społem,
Szedłem wprost do rydwanu króla, i kolana
Objąwszy, całowałem. Serce tego Pana
Wzruszyło się; przebaczył, wziął do wozu swego
I od wrogów zasłaniał mnie szlochającego;
Gdyż każdy we mnie godził grotem nastawionym
Chcąc zabić, taka wściekłość wrzała w tłumie onym.
On mię bronił — bo wiedział że Zews nieprzebacza
Żadnej krzywdzie spełnionej na głowie tułacza.
Siedm lat tam przesiedziałem; hojne zewsząd datki
Tak płynęły, że prędko urosłem w dostatki.
Lecz gdy się na rok ósmy z kolei zabrało,
Przyszedł do mnie Fenijczyk, szalbierz jakich mało,

Który już niejednego obdarł aż do nici,
I namówił na podróż z sobą do Fenicyi,
Gdzie ów oszust miał własny dom i posiadłości.
Jakoż rok korzystałem z jego gościnności,
Lecz gdy się wypełniły dni, miesiące roku,
A rok drugi się zaczął w Hor krążącym toku,
Do Libii mię pociągnął ze sobą na nawie,
Chytrze zwąc pomocnikiem w towarów dostawie;
A właściwie, chciał za mnie wziąść tam okup suty,
Wsiadłem z nim, mimowoli podejrzeniem truty.
Szedł nasz okręt północnym wiatrem żartko gnany
Po nad Krętą; lecz zdrajca wnet będzie skarany
Gdyż ledwie z ócz nam zniknął wyspy smug zielony,
Nic niewidzim krom nieba i wód z żadnej strony,
Wtedy Zews ciemno-modrym nad nami obłokiem
Zwiesił się i noc była na morzu szerokiem —
A w tem piorun Zewsowy padł w nawę; wstrząśnięcie
Od góry aż do spodu czuć było w okręcie,
I woń siarki — aż wszystka z pomostu drużyna
Zmieciona, wpadła w morze, szamocąc się, wspina
I znowu się zanurza niby morskie wrony,
Bóg im niedał powrotu — żywot ich skończony.
Wtenczas Kronion, gdym biegał wystraszon i zbladły
Dał mi maszt zdruzgotanej nawy w morze spadły
Pochwycić, bym od pewnej ratował się zguby.
Wsiadłem nań, i tak prułem wzdętych fal przeguby
Przez dni dziewięć; dziesiątej nocy wyrzucony
Byłem na brzeg Tesprocki przez bałwan spiętrzony,
Gdzie Fejdon, król Tesprotów miał o mnie staranie
Zadarmo. Syn to jego znalazł mię był w stanie

Omdlałym i skośniałym; zajął się rozbitkiem,
W dom ojca zaprowadził i gościnnym zbytkiem
Podjąwszy, obdarował szatkami pięknemi
Toż chitonem i chleną. Otóż w tej tam ziemi
Słyszałem o Odyssie: Fejdon utrzymywał
Że go wracającego do dom, podejmywał —
On mi nawet pokazał jego skarb niezmierny
Złoty, miedny, żelazny roboty misternej,
Dany mu do schowania, a tyle tam było
Że i dziesięć pokoleń z tych bogactw by żyło.
Sam zaś Odys, jak twierdził, odszedł do Dodony
Ażeby się dowiedzieć co dąb poświęcony
Kronionowi, o losach jego mu nagada;
W jaki sposób w Itace stanąć mu wypada,
Czy ukradkiem w przebraniu, czy w własnej postaci?
Otóż raz mi się Fejdon zaklął przy libacyi
Że okręt gotów stoi, gotowe flisaki
Co Odyssa przewiezą prosto do Itaki.
Lecz jam wprzódy wyjechał. Właśnie w te tu strony
Na pszeniczny Dulichion statek wyprawiony
Miał mię odwieść do króla Akasta; wyraźnie
Tak nakazał flisakom; lecz ci nieprzyjaźnie
Na przeciw mnie stanęli, chcąc zniszczyć ze szczętem;
Bo gdy się oddalili od brzegów okrętem,
Nuż grozić mi niewolą! Był to bunt otwarty;
Wnet też z chlenu chitonu zostałem obdarty,
Ten łachman i opończę na grzbiet mi rzucono
Jak widzisz połataną i podziurawioną.
Pod wieczór do Itackich przybiwszy wybrzeży
Byłem związan w okręcie przez onych szalbierzy

Powrozami; zaś oni na brzegi wysiedli
I wieczerzę na prędce uwarzoną jedli;
Lecz Bóg mi dał rozwiązać z łatwością te pęty —
Przytwierdziwszy do głowy ten łachman zwinięty,
Zsunąłem się po gładkim rudlu w samo morze,
I zaraz się piersiami na wodzie położę,
I wiosłuję rąk dwojgiem; gdym upłynął kawał,
I okręt już daleko za mną pozostawał,
Rzuciłem się do lądu zarosłego lasem
I przycupłem... a oni biegali tymczasem
Szukać mię zadyszani; lecz się wnet postrzegli
Że na darmo — bo nazad do nawy pobiegli
Aby odbić... Bogowie czuwali nademną,
Skryli mię i w tę ustroń zawiedli przyjemną
Gdzie mądry człowiek mieszka w wieśniaczym szałasie,
Widzę z tego, że życie moje na coś zda się.«

Na to pastuch Eumej: »Gościu nieszczęśliwy!
Powieść twoja w mem sercu wzbudziła ból żywy;
Ileż cierpień w tułactwie swojem doświadczyłeś!
Przecież w jedno niewierzę, i w tem się zmyliłeś,
Coś mówił o Odyssie. Starcze coć się roi,
Że kłamiesz tak bezwstydnie? wiem ja jak rzecz stoi
Z powrotem mego króla: ściga go gniew Bogów
Dla tego i pod Troją niepadł z ręki wrogów,
Ani na ręku krewnych w powrocie z wyprawy,
Gdyżby mu Achiwowie wznieśli pomnik sławy,
A na syna by także zaszczyty ztąd spadły...
Lecz on zniknął bez sławy — Harpie go ukradły!
Ja tu siedzę z mą trzodą, w mieście gościem rzadkim

Bywam; cna Penelopa chyba mię przypadkiem
Każe wołać do siebie, zwłaszcza gdy się zdarzy
Poseł z wieścią; takiego i młodzi i starzy
Obsiadają dokoła, pytają o wszystko
Tak ci, którym na sercu stracone panisko,
Jak owi, którzy radzi mienie jego trwonić,
Lecz mi zbrzydło już dłużej za wieściami gonić
Odkąd jeden Eolczyk zwiódł mię tak niegodnie.
Włóczęga ten gdzieś krwawą popełniwszy zbrodnię
Zabiegł do mej zagrody. Przyjąłem uczciwie
A on mi rozpowiadał, że Odyssej żywie,
Że na Krecie go widział u Idomeneja,
Jak łódź naprawiał, którą strzaskała mu wieja,
Że zapewnie tu stanie na jesień lub lato
Nawą pełną drużyny i w skarby bogatą.
Przeto starcze, jeżeli Bóg cię tu sprowadził,
Niechbyś pochlebnem kłamstwem uszu mi niegładził
Nie za to też zyskałeś cześć i miłość moję,
Lecz żeś biedny, że Zewsa rozgniewać się boję.«

Na to te słowa wyszły z ust Odysseusza:
»Zaprawdę w tobie siedzi podejrzliwa dusza;
Jeśli u ciebie niczem przysięga i słowo,
Więc taką między sobą zwiążem się umową,
A na świadków przyzywam tu olimpskie Bogi:
Że jeśli twój król wróci i wstąpi w te progi
Ty mię w chiton i chlenę przyodziejesz piękną —
I wyszlesz na Dulichion dokąd mi tak tęskno;
Przeciwnie, jeśli król twój nie ma już powrócić,
Każesz mię swym pastuchom z szczytu skały zrzucić

Na postrach dla włóczęgów za język ich łżywy.«

Na to odrzekł Eumej świniopas poczciwy:
»Gościu mój! tożbym sobie na imię zarobił,
I na cześć między ludźmi! toż bym sam się dobił
Gdyby w dom cię przyjąwszy serdecznie, gościnnie,
Potem dał zabić, życia zbawił cię niewinnie.
Mógłżebym czystą myślą modlić się Kronidzie?
Lecz oto czas wieczerzać — wnet czeladź się znidzie
I razem w tym szałasie zasiądziem do stołu.«

Takie z sobą rozmowy toczyli pospołu.
Pastuchy z chlewną trzodą nadeszli po chwili,
I zaraz ją do chlewów na noc zapędzili;
I po obórkach pełno rechtania i kwików.
Poczem Eumej do swych tak rzekł pomocników:

»Co najspaśniejszą świnkę wybierzcie mi chłopcy!
Użyjem i my sami, użyje gość obcy.
Czy mało namartwiły nas te kływe wieprze,
Gdy pracę naszą tamci zjadali w najlepsze!«
Rzekł i srogą siekierą jął rąbać polana,
Pięćroczna karmna locha do izby przygnana
Stanęła przy ognisku... Pastuch o ofierze
Niezapomniał dla niebian; pobożnym był szczerze;
Jakoż z łba świni wyrwał szczeć i w ogień rzucił
Dla Bogów, i z modlitwą do nich się obrócił,
Prosząc, by Odyss z długiej powrócił podróży;
Poczem wziął odszczypany dębu kawał duży
Palnął w łeb i powalił — zaraz ją dorznięto

Rozpłatano — a pastuch w skórę obrośniętą
Tłuszczem, kładł pierwociny mięsiw z różnych części,
Zawinął, i jęczmienną mąkę sypiąc z pięści,
Dał resztę wziąść na rożny, i upiec na żarze.
Gdy pieczeń na stolnicy złożyli kucharze,
Przystąpił cny świniopas sam krajać mięsiwa,
Bo chce być sprawiedliwym i zawsze nim bywa —
Więc w siedm części pokrajał; modlitwy odprawił
I dla Nimf i Hermesa część jedną odstawił;
Resztę dla biesiadników; zaś w jednym kawale
Grzbiet wieprzowy, gościowi wydzielił wspaniale
I uradował Pana swego tym przysmakiem.
Więc zwrócił się doń Odys i rzekł słowem takiem:
»Oby Zews cię ukochał, jak ja, dobry człecze!
Że mną biednym niegardzisz!...«

Na to mu odrzecze
Boski pastuch Eumej: »O gościu mój biedny
Pożywaj, na co stać nam; to nasz chleb powszedny.
Bóg daje i Bóg bierze podług woli swojej;
Na jego wszechmocności przecież ten świat stoi.«

Rzekł i mięs pierwociny spalił; winem zlanem
Bogi uczcił i wino postawił ze dzbanem
Przed grodoburcą, który swej misy pilnował.
Chleby krajał Mezaulios — Eumej go chował
Kupionego za własne, w króla niebytności
Bez wiedzy Laertesa i samej Jejmości;
A kupił go od Tafiów za część swego mienia.
Teraz do gotowego zasiedli jedzenia,

A gdy jadłem napitkiem się już nasycono,
Mesaulios sprzątnął chleby — a biesiadne grono
Syte mięsem i chlebem do snu się zabrało.
Noc była bezksiężycna, czarna — z góry lało
Dżdżem ulewnym; wilgotne świstały zefiry —
Odys chcąc wypróbować czy pastuch dlań szczery,
Czy własną da mu chlenę, lub też każe komu
By mu swojej odstąpił, jak grzeczny pan domu —
Rzekł: »Słuchaj Eumeju i wy skłońcie uszy!
Coś o sobie opowiem. Gdy kto łeb zapruszy
Choć rozumny, to gotów głośno wyśpiewywać
I śmiać się do rozpuku, skakać, wygadywać,
Aż z ust wymknie się wróbel, a powróci wołem —
Lecz mnie skończyć wypada, kiedy raz zacząłem.
Oj czemuż ja niemłody, i nie zuch ten samy
Jak wtenczas, gdym się skradał pod Ilionu bramy!
Hufce Odys prowadził z Menelajem razem
I ja trzeci, co za ich stało się rozkazem.
Podkradłszy się pod miejskie warownie wyniosłe
Obsaczamy je wkoło, a w bagna zarosłe
Trzciną, układł się każdy w pancerz swój zakuty.
Nadeszła noc burzliwa: Boreasz dął luty
I mroził aż do kości; śnieg płatami padał
I na pawężach naszych biały szron osiadał.
Inni oprocz chitonów, chlenami okryci
Pod pawężmi na grzbietach, spali jak zabici.
Jam zaś chlenę niebaczny, zostawił w obozie
Towarzyszom, niemyśląc o tym nocnym mrozie;
I wyszedłem z pawężą, jasnym pasem spięty,
Lecz już o trzeciej straży tak byłem zziębnięty

Żem trącił Odysseja śpiącego kołomnie
Łokciem, a on obudzon słuchał mię przytomnie:
— Boski Odyssie! rzekłem — źle się ze mną dzieje
Przyjdzie życiem nałożyć, od zimna drętwieję,
Niemam chleny — bies jakiś skusił mię zapewne
Żem wybrał się tak lekko, więc i duszą ziewnę.
Rzekłem — a on wnet skoczył po rozum do głowy,
Jako zawsze do rady i boju gotowy —
Więc nachylon te słowa szepnął mi do ucha:
Niegadaj, nuż cię który z Achiwów podsłucha.
I na ręku się wsparłszy: Towarzysze mili!
Wołał głośno — proroczy sen miałem w tej chwili.
Od okrętów my naszych poszli zadaleko,
Niechże który ochotnik kopnie się a lekko,
Spytać Agamemnona narodów pasterza,
Czyby niemógł nam więcej przysłać tu żołnierza.
Na to podniósł się Toas syn Andremonowy —
I na ziemię zrzucając swój płaszcz purpurowy,
Poskoczył do okrętów. Jam porwał płaszcz jego
Okrył się nim i spał aż do dnia białego.
Gdybym tak jak ongi, młody był i żwawy,
Pewnieby na mnie pastuch więcej był łaskawy
I dał chlenę przez pamięć i cześć bohatyra;
A żem nędzarz, więc każdy mną dziś poniewiera.«

Na to pastuch Eumej odparł: »W twej powieści
Mój staruszku niemało dobrego się mieści,
W niczemś nieprzesadził, a dopiąłeś celu.
Więc okrycie tu u nas znajdziesz przyjacielu

I resztę coć potrzebne w twoim biednym stanie
Na tę noc; ale jutro chodź sobie w łachmanie,
Bo chlenów i chitonów zapas tu nieduży,
Zbytnich niema, każdemu jeden tylko służy.
Lecz jeśli syn Odyssów wróci tu dostojny,
O chlenę i o chiton możesz być spokojny,
On cię nawet odeszle gdzie zechcesz nieboże.«

Rzekłszy to, wstał i zaczął słać dla niego łoże
Przy ognisku; rozpostarł kozie i baranie
Skóry — a gdy Odyssej legł na to posłanie,
On mu dał do nakrycia swą chlenę kudłatą
I zawiesistą, która służyła mu nato,
Że się nią przyodziewał zawsze w zmiennej porze
Gdy słota, albo zimny wicher dął na dworze.

Spoczął tedy Odyssejs... przy nim tuż na ziemi
Pokładli się parobcy; ale pasterz z nimi
Spać niemyślał — o trzodę swoją on troskliwy
Wybierał się do obór. Odys był szczęśliwy
Z tego sługi, co chociaż w domu pana niema
Dba o jego dobytek i taki ład trzyma.
Więc się zbierał: miecz ostry przewiesił z ramienia,
Wdział chlenę, która chroni go od przeziębienia,
Na tę jeszcze zarzucił skórę z dużej kozy,
W dłoń wziął oszczep i ludziom i psom do pogrozy;
I wyszedł spocząć bliżej białokływej trzody
Pod wiszarem ustronnym czasu niepogody.




PIEŚŃ PIĘTNASTA.


Atena rozkazuje Telemachowi mieć się do powrotu. Opuszcza on pałac Menelaosa i płynie do Pylosu, zkąd zabiera ze sobą wróżbitę Teoklimena, i szczęśliwie uniknąwszy zasadzki zalotników czychających na jego życie, przybija do Itaki. — W zagrodzie Eumeja toczy się rozmowa przy wieczerzy między pastuchem a Odyssejsem; Eumej opowiada swoje dzieje jak go wykradli od ojca króla Ktesiosa Fenikowie i sprzedali małem pacholęciem Laertesowi. — Telemach wysiadłszy na Itacką ziemię odsyła swój okręt do miasta, wraz z Teoklimenem, którego porucza opiece swego drucha Pejreja — sam zaś udaje się do zagrody pastucha Eumeja.




POWRÓT TELEMACHA DO ITAKI.
"P"

Poszła Pallas-Atene w gród Lakedemony,

Kędy syn Odyssejsa siedział zabawiony,
Naglić go, bo mu do dom wracać wielka pora.
Zastała Telemacha, jak z synem Nestora
Spali oba w przysionkach Menela teremu;
Li Peizystrat wczasowi poddał się sennemu,

Bo Telemach już niespał... on przez całe noce
Nie sypia, tak się myślą o ojcu kłopoce.
Więc Atene doń rzekła stając u wezgłowi:

»Niesiedź tu Telemachu i spiesz ku domowi;
Odbiegłeś od majątku, w zamku twoim siedzą
Wyuzdane zuchwalce — a nuż wszystko zjedzą
A mieniem się podzielą? wrócisz po niewczasie.
Więc Menelę grzmigłosa błagaj, niech niepasie
Dłużej cię, a odsyła, byś mógł zastać doma
Matkę cną; gdyż jej własny ojciec się niesroma
Toż i bracia nastawać na nią, by wybrała
Na męża Eurymacha, któremu ztąd chwała,
Że hojny, i od innych bogatsze wniósł wiano...
Niedajże by ci z domu jaki skarb zabrano.
Wiesz przecie co niewiasta w sercu swojem chowa,
Z kim pójdzie, temu wszystko oddać już gotowa,
A o dziatwę swą pierwszą, i o nieboszczyka
Miłego niegdyś, niedba; serce im zamyka.
Przeto wracaj ład zrobić; zdać rządy domowe
Na wiernej i roztropnej służebnicy głowę
Za nim z rąk Bożych weźmiesz zacną połowicę —
Lecz jeszcze mam ci zwierzyć jedną tajemnicę:
Zasiedli na cię z gachów najtęższe junaki,
W ciaśninie, która dzieli Samos od Itaki.
Chcą cię w drodze uśmiercić nim do dom powrócisz;
Lecz ty podal od wysep łódź swoją odrzucisz
A nocą płynąć będziesz. Bóg, który cię broni
I strzeże, dobrym wiatrem żagiel twój pogoni.

Wszakże dotarłszy brzegów itackich już blizko,
Odeszlij łódź do miasta wraz z drużyną wszystką;
A sam do Eumeja udaj się pastucha
Co trzodę twoją pasie: człek dobrego ducha.
Tam noc spędzisz, a jego wyprawisz w te tropy
Z wiadomością od ciebie do cnej Penelopy,
Żeś już wrócił z Pylosu i cało i zdrowo.«
Tak rzekła i na górę poszła Olimpową.
W tem Telemach obudził uśpionego błogo
Pejzistrata, i mówił trącając go nogą:
— Zbieraj się Nestorido! i spiesz do kolasy
Zaprządz konie, przed nami droga, niewywczasy.

Na to mu odpowiedział Nestoryd: »Co tobie,
Chce się jechać? lecz z jazdy ponoś nic na dobie,
Któż wyjeżdża w noc ciemną? czekaj blasku zorzy,
Niech pierwej podarunki w rydwanik nam włoży
Menelaj syn Atreja, z męstwa świat go sławi;
Niech nas grzecznemi słowy pożegna, odprawi —
Przybysz bowiem rad chowa pamięć gospodarza
Co go przyjmie gościnnie, i hojnie obdarza.«

Rzekł, i rychło jutrzenka w złotym błysła stroju...
Nadszedł też i Menelaj, on, grzmiący głos w boju,
Co z łoża od kędziornej Heleny wstał boku —
Gdy go zoczył Telemach jął w jednym poskoku
Nadziewać na się chiton świetny, a ramiona
Okryła mu szeroka szata zarzucona.
Poczem wyszedł mołojec na jego spotkanie —
I syn Odyssa mówił, gdy przy nim już stanie:


»Atrydo Menelaju! boski władzco rzeszy!
Odeślij mię do ziemi ojców, mnie się spieszy;
Pragnąłbym dzisiaj jeszcze puścić się w tę drogę.«

Na to odparł Menelaj: »Zaprawdę niemogę
Zatrzymywać cię dłużej Telemachu u mnie,
Gdy tak tęsknisz do domu; wiem jak nierozumnie
Robią ci gospodarze co męczą swych gości
Zbytkiem przynuk, lub zbytkiem jawnej oziębłości.
Środek dzierżę; gdyż jedno i drugie niemiłe
Czy kto gościa wypędza, czy trzyma na siłę.
Chce gość jechać — odsyłam; chce zostać — więc goszczę.
Czekaj-że niech ci wprzódy kolasę wymoszczę
Pięknemi podarkami abyś patrzał na nie,
A niewiastom rozkażę przyrządzić śniadanie
Sute, z wszystkich zapasów, w jakie dom obfity.
Cel podwójny osiągnę, bo uczczę zaszczyty,
A i ciało nakarmię; potem już możecie
Jechać sobie i brodzić po bezbrzeżnym świecie.«

Na to taką odpowiedź dał mołojec hoży:
»Atrydo Menelaju, wychowanku Boży!
Spieszy mi się do domu; bo gdy odjeżdżałem
Nikt nie był, aby oko miał nad mieniem całem;
A nuż syn szukający ojca sam przepadnie?
Lub w zamku kto tymczasem skarb jaki mi skradnie?«

Na te słowa Menelaj, głosem boju grzmiący
Kazał żonie, i dziewek czeredzie służącej,

Spiesznie stoły zastawić domowym zapasem.
I Boetycz Etonej zjawił się tymczasem
Tylko co z łóżka wstawszy; mieszkał on tuż blizko.
Jemu kazał Menelaj rozpalić ognisko
I piéc mięso; ten rozkaz prędko był spełniony.
Poczem zeszedł do skarbcu, który był sklepiony,
Lecz nie sam, bo z Heleną szedł i z Megapentem.
Gdy w sklep weszli kosztownym zapełniony sprzętem,
Atryd wybrał podwójny puhar z tych, co stały,
A Megapencie kazał krater srebrny cały
Nieść w rękach — zaś Helena szła skrzynie otwierać
I w szatach przez się dzianych jęła tam przebierać;
Z tych jedną wydobyła — szata to fałdzista,
Połyskująca ni to gwiazda promienista
Leżała też na spodzie. Poczem wszyscy troje
Do Telemacha poszli przez świetlic podwoje,
A stanąwszy już przed nim, rzekł płowy Menela:

»Niechaj ci Telemachu w powrocie udziela
Swej opieki Zews Kronid, piorunny mąż Hery!
Tymczasem z mego skarbca ten podarek szczery
Racz wziąść, co najpiękniejszy i najdroższy miałem.
Także kruż cudnie rzeźbion dla ciebie wybrałem
Srebrny z złotym okrajkiem — Hefajst go wykował
A Fedim, król Sidońców niegdyś mi darował,
Gdym z powrotem doń wstąpił; więc niechże ci służy!«

Po tych słowach, Atryda dał mu puhar duży
Podwójny, a Megapent wniósł on srebrnolity
Kruż, i przed nim postawił. Helena płaszcz szyty

Ręką swą wniosła także, krasą niezrównana,
I »przyjm darem odemnie — rzekła do młodziana,
Tę szatę z rąk Heleny; chowaj ją starannie
Do wesela, gdy staniesz przy wybranej pannie...
Tymczasem daj ją matce, ona ci przechowa.
A teraz zdrów mi bywaj! droga twoja głowa
Szczęśliwie niech powraca w ojców swoich progi!«

Rzekła — a on z radością przyjął ten dar drogi.
Wnet Pejzystrat podarki pozbierawszy liczne
W kolasie je ustawiał, dziwiąc się jak śliczne.
Zaś płowy Menelaos do godowej sali
Wszystkich z sobą zaprosił. Gdy pozasiadali
Zastawione tam rzędem ławice i krzesła,
Zaraz jedna z służebnic złoty dzbanek wniesła
Z wodą do rąk; tę lała im do misy srebrnej;
Przed każdym postawiła stoliczek potrzebny.
Poważna też szafarka z zapasy różnymi
Przyszła, i te przysmaki stawiła przed nimi:
Syn Boetów pokrajał i rozdał pieczyste;
Megapent zaś lał wino w puhary złociste.
Więc do mis się rzucono po niedługiej chwili,
A gdy głód nasycili, pragnienie zgasili —
Jął Telemach z Nestora synem jarzmo wkładać
Na rumaki, i w krasną kolasę już wsiadać,
A wsiadłszy, ruszył w bramne sklepienie dudniące.
Atryd sam odprowadzał te odjeżdżające
Goście, w ręku z kielichem po brzegi nalanym
By odjezdną libacyę spełnić roztruchanem.


Więc zachodząc im drogę, rzekł: »Bywajcie zdrowi
Mołojcy! a pokłońcie się tam Nestrowi
Odemnie — on był dla mnie jak ojcem rodzonym
Gdyśmy się tam Achiwi bili pod Ilionem.«

Na to odparł Telemach: »O ty mężu Boży!
Co każesz, to się wszystko dokładnie przełoży
Skoro na miejscu staniem. Obym tak z powrotem
Mógł ojca zastać w domu, i mówić mu o tem
Jak mię tu ugościło przyjęcie łaskawe —
Jak sute upominki dano na odprawę.«
Gdy to mówił, w tem orzeł mignął z prawej strony
Dużą, białą gęś dworską pochwycił on w szpony
I z nią leciał... a za nim z wrzaskiem tuż tuż goni
Zgraja chłopów i kobiet... Orzeł blisko koni
Skręcił w prawo i wionął... Widok niespodziany
Ucieszył i otuchą napędził młodziany.
Aż Menelę Pejzistrat zagabnął słowami:

»Pomyślno, władzco ludów, czy znak ten za nami
Czy za tobą, i komu wróżbę niebo zsyła?«
A właśnie go ta wróżba już zastanowiła,
Bo myślał, coby wnosić miał z tej tajemnicy?
Gdy go ubiegł w tem dowcip pięknej połowicy:

»Wieszczę wam! posłuchajcie co mi wlali w duszę
Bogowie, a co wkrótce spełni się, jak tuszę —
Orzeł po łup przyleciał i gęś uniósł białą.
W te skały, gdzie i gniazdo ma i dziatwę małą —

Tak Odysejs po długiej tułaczce i biedzie
Kiedyś w próg swego zamku jako mściciel przyjdzie,
Lub już przyszedł — i gachom śmierć już zapowiada.«

Więc Telemach jej na to: »Oby ten, co włada
Niebem, Hery małżonek piorunny, to sprawił!
Niech się ziści, a będę cię jak Bóstwo sławił«

Rzekł, i zaciął rumaki; lotnemi kopyty
Wpadły w miasto, po równi cwałują odkrytej
Przez dzień cały — gdy ciemny mrok poczernił szlaki
Do zamku Dioklesa przybyli junaki.
Ojcem jego Orchiloch syn Alfeuszowy...
U Diokla w Farosie i nocleg gotowy
Znaleźli i gościnne przyjęcie im dano.

Ze wschodzącą nazajutrz jutrzenką różaną,
Zaprzągłszy, jadą dalej w przekrasnej kolasie
Przez bramę, aż w przysionkach turkot rozlega się.
Tak pędząc, wóz ich prędko tę drogę przemierzył
Do Pylos... W tem Telemach druchowi się zwierzył:

»Nestorydzie! mam prośbę — lecz chcę wiedzieć czy mi
Jej nieodmówisz? Wszak my zdawna pobratymi
Przez ojców naszych przyjaźń; równe nasze lata;
A ta podróż tem ściślej jeszcze nas pobrata.
Otóż wstrzymaj wóz, proszę, gdzie okręt mój czeka
Tam wysiądę. Twój stary, sprawa z nim nielekka —
Gotówby mię niepuścić, gościć bez ustanku,
Kiedy mnie tak się spieszy; zrób to mój kochanku!«

Rzekł — a Nestoryd w duchu już wszystko obliczył,
Aby spełnić najlepiej, co sobie druch życzył.
I ta rada najlepszą zdała się w tej mierze,
Że skręcił naraz końmi nad morskie wybrzeże
I na pokład okrętu jął wynosić dary
Dane od Menelaja; te złote puchary
I te szaty; a nagląc, rzekł skrzydlate słowo:

»Spiesz na okręt i zbieraj czeladź okrętową;
Zwiń się, nim w zamku stanę, i ojcu zdam sprawę;
Już czuję, jaką przyjdzie odbyć z nim przeprawę,
Starzec to popędliwy, sam on tutaj wpadnie,
Naciśnięty przez niego niewymkniesz się snadnie,
Już go widzę jak przyjdzie i zmiesza ci szyki.«
Powiedziawszy to, zaciął grzywiaste koniki,
Przez gród Pylu przejechał, stanął przed mieszkaniem

Telemach zaś na swoich wołał z naleganiem:
»Ładzić nawę, a żywo towarzysze mili —
Wsiadać! i dalej w drogę, nietraćmy ni chwili!«

Posłuszni, rozkaz jego wykonali pędem,
Do wioseł się rzucili i zasiedli rzędem.

Gdy był gotów, na tylnym okrętu pokładzie
Jął odprawiać ofiarę Atenie Palladzie,
Wtem stanął przed nim jakiś przychodzień zdaleka,
Z Argos, z kąd aż tu uciekł zabiwszy tam człeka.
Wieszczkiem był i potomkiem po Melampie owym
Co ongi mieszkał w Pylu słynnym owiec chowem,

Bogaczu, co rozliczne dwory miał i włości,
Lecz się przeniósł gdzieindziej, gwoli zuchwałości
A i pychy Neleja; gdyż ten pan zuchwały
Zagrabił mu majątek i trzymał rok cały.
On tymczasem na zamku Filaka zamknięty
Srodze cierpiał dźwigając sromotne tam pęty,
Przez córkę Neleusa i zaciekłość oną
Jaką mściwa Erynna zatruła mu łono.
A jednak uszedł Kery — bowiem z łąk Filaki
Woły pognał do Pylos i zemścił się taki
Na Neleju, za pychę jego — i dla brata
Przyprowadził małżonkę. Sam, w inny kąt świata
Poszedł, i osiadł w Argos koniorodnej ziemi,
Gdzie los go zrobił władcą nad ludy licznemi.
Tam pojął sobie żonę, zamek wybudował,
Dwóch synów: Antifata, Mancia się dochował.
Antifat Oiklesa spłodził, a ten, synem
Szczycił się Amfiarojem, który trząsał gminem;
A choć go Zews egidny i Feb swą miłością
Darzyli — on się przecież niecieszył starością,
Lecz zmarł w Tebach, z powodu przeniewierstwa żony.
Alkmeon i Amfiloch z niego był zrodzony.
Mancios miał Polifejda synem i Klejtosa;
A tego mu porwała różana Eosa
Gwoli jego krasoty, by zasiadał z Bogi.
Polifejdzie Apollo nadał przymiot drogi
Wieszczenia — i był wieszczem między żyjącymi
Pierwszym, po Amfiaroju, gdy zeszedł z tej ziemi;
Potem do Hiperei przeniósł się z powodu
Waśni z ojcem — i z wieszczb swych słynął śród narodu.

Był to właśnie syn jego zwan Teoklimnesem
Który do Telemacha przystąpił obcesem
Gdy ten stojąc u burty lał z wina obiatę;
Zagabł go, i te słowa posłał mu skrzydlate:

»Mój druchu, ty jak widzę, ofiarą zajęty
Więc zaklinam cię na nią, i na cel jej święty,
Na twoją głowę własną, i czeladzi twojej,
Że mi odpowiesz prawdę szczerą, jak przystoi:
Ktoś jest? z jakiego kraju? rodzina twa jaka?«
Więc otrzymał odpowiedź wraz od Telemaka:

»Cudzoziemcze! usłyszysz mowę niekłamaną.
Itaka mą ojczyzną; Odyss — ojca miano;
Oby żył! lecz on dawno smutną śmiercią zginął!
Przetom go na okręcie tym szukać popłynął;
By się zwiedzieć o losie drogiego rodzica.«

Na to mu Teoklimen rzekł pięknego lica:
»I jam tułacz bez ziemi, bom w rodzinnej stronie
Zabił kogoś, co w Argos hodującym konie
Miał krewnych i przyjaciół, używał czci wielkiej —
Więc uchodząc odwetu ich ręki mścicielki
Tu zabiegłem; na żywot już skazan tułaczy.
Błagam cię, weź mię z sobą, a błagam w rozpaczy;
Zabiją mię... co tylko niewidać pogoni.«

Na to roztropny młodzian: »O niechże Bóg broni
Abym cię z łodzi wypchnął; gdy chcesz z nami płynąć
Wsiadaj! Dzieląc się z tobą niedamy ci zginąć.«


Tak witając przybysza, wziął mu z rąk spiżowy
Oszczep, i ten na pomost złożył okrętowy;
Sam potem wszedł do środka nawy owioślonej
Siadł u burty, a przy nim usiadł zaproszony
Teoklimen. Już jedni łódź odcumowali,
Drudzy ład robiąc wewnątrz nawy się krzątali —
Telemach ich naganiał: więc robią, co każe;
Sosnowy maszt zatknąwszy w drążonym ligarze
Wyprostowali, w mocne ujęli go sznury
I na rzemieniach żagle podciągli do góry.
Zaraz im wiatr pomyślny zesłała Pallada —
Z szumem lecąc z obłoków wiatr na okręt wpada
Po słonej go powierzchni pędzi jak w zawody,
Że wnet Kruny ominął i Chalkisu wody.

Słońce zgasło — dokoła szlaki poczerniały —
Telemacha do Fejów wiatry już zagnały,
Ztamtąd mijając Elis, gdzie władną Epeje,
Mknął ku kolczastym wyspom — a w duchu truchleje
Myśląc: czy śmierci ujdzie, czy głową nałoży?

Podczas siedział Odyssejs, a z nim pastuch boży
W zagrodzie, wśród czeladzi wieczerzą się krzepił...
Gdy zjedzono, wypito — witeź znów zaczepił
Słówkiem, by Eumeja doświadczyć w potrzebie,
Ażali go jak gościa dłużej tu u siebie
Zatrzyma, czy do miasta odprawi dla zbytu?
— »Czy wiesz co Eumeju! rzekł — jutro do świtu
Zbieram się iść do miasta po żebranym chlebie;
Niechcę dłużej ciężarem być dla was i ciebie —

Tylko radą mię opatrz, i daj mi na drogę
Przewodnika, gdyż w mieście sam sobie pomogę,
Łażąc tędy, owędy po prośbie, obaczę
Czy w zysku da kęs chleba rzemiosło żebracze.
Nawet w zamek Odyssa chciałbym się odważyć,
Z Penelopą o różnych wieściach coś pogwarzyć,
Zetknąć się też i z pyszną rzeszą zalotniczą;
Z mnóstwa potraw na stole, może coś użyczą...
Jeśli służby mej zechcą, najzręczniej się sprawię.
Ależ słuchaj! i dobrze zrozum coć wyjawię:
Oto z łaski Hermesa, co wdziękiem pięknoty
I pomyślnością ludzkie zwykł wieńczyć roboty —
Niesprosta mi nikt w służbie pilnej — to rzecz pewna;
Umiem ogień rozpalić, suche łupać drewna,
Lać wino, mięso krajać i obracać rożny —
Zgoła wszystko co od sług wymaga pan możny.«

Zmartwion tem, wraz mu odrzekł boski nasz pastucha:
— »Gościu mój! jakaż znowu ugryzła cię mucha,
Że się chcesz na niechybne nieszczęście narazić?
Pocóż ci między gachy wyuzdane włazić,
Których gwałty już biją w nieb żelazne stropy!
Oj! nie takie im służą przecie jak ty chłopy,
Jedno w chleny, chitony przystojnie ubrane,
Młodziki gładkolice, wonne, uczesane...
Tacy służą do stołów toczonych, chędogich,
Gnących się od win, mięsiw i od chlebów mnogich.
Zostań z nami; twa bytność nikomu niewadzi
Ani mnie, ni żadnemu z naszej tu czeladzi;
Niech tylko syn Odyssa jedyny powróci,

Chlenmi i chitonami całegoć zarzuci,
I odeszle gdzie sercem pragniesz być i głową.«

Na to cierpiciel Odyss odrzekł taką mową:
»Obyś ty Eumeju był tak miły Bogu,
Jak mnie jesteś, za litość nad nędzą w barłogu
I przytułek mi dany. Los różnie uciska,
Lecz najsrożej, gdy człeku nieda przytuliska,
A wzgardę, poniewierkę codzień musi przeżyć
By tylko krzyk głodnego żołądka uśmierzyć! —
Lecz gdy chcesz bym na jego poczekał przybycie,
To mi też coś o ojcu i matce powiecie
Odyssejsa; on ponoś wychodząc na boje
Już dobrze podstarzałych zostawił oboje.
Żyjąż oni, słoneczne świecąż im promienie,
Czy zmarli, hadesowe zamieszkują cienie?«

Wódz pasterzy, Eumej, tak mu odpowiedział:
»Z ust mych prawdę usłyszysz; wszystko będziesz wiedział:
Laertes dotąd żyje, choć Boga wciąż prosi
By śmierć zesłał na niego; życia już nieznosi
Odkąd utrata syna serce mu rozdarła,
I odkąd mu małżonka, cna pani, umarła.
Z płaczu przyszła nań starość wczesna i przygniata.
Ona także z tęsknoty po synie, ze świata
Zeszła śmiercią okropną — O! niech tak niekończy
Nikt dobry, kto mię kocha, z kim przyjaźń mię łączy.
Dopóki ona żyła, choć smutkiem przybita,
Dopóty wszystkiem dla mnie była ta kobieta;

Szukałem ją, rozmawiał — bom chował się przecie
Z długoszatną Klimeną, jak własne jej dziecie,
Z tą ostatnią jej córką, panną urodziwą —
I była ona matką dla mnie niemniej tkliwą.
Klimena gdy dorosła, jam chłopak był jary —
Wydano ją do Same, a bogate dary
Wzięto za nią. Wraz matka chiton mi chędogi
A i chlenę sprawiwszy, toż sandał na nogi
Wysłała na wieś, coraz kochała mię czulej.
Dziś już niemam nikogo; nikt mię nieprzytuli.
Za to pracy mej, jakoś błogosławią nieba:
Mam co jeść i pić; gościa przyjmę jak potrzeba,
Lecz od mojej dziedziczki nic mi już niespadnie
Ani datek, ni słowo, odkąd domem władnie
Ta zgraja najezdników. A sługom tak miło
Mówić z panią; czasami jak to dawniej było
Przetrącić coś z jej łaski; zapasik wziąść w pole —
Bo to zniewala sługi i słodzi ich dolę.«

Na to przemyślny Odyss rzekł mu: «Czy być może?!
Toś ty dzieckiem był wtenczas kiedyś tu niebożę
Odbił się od rodziców, od rodzinnej ziemi?
Ależ jak się to stało? proszę, powiedz-że mi:
Czy miasto gdzie rodziców miałeś, i rodzinę,
Wrogowie najechawszy zburzyli w perzynę —
Czy cię od krów i owiec rabusie porwali
I zawlokłszy na okręt, aż tutaj sprzedali
Komuś, który za ciebie zapłacił sowicie?«

Na to pastuch Eumej: »Kiedy tak prosicie

Gościu mój, to odpowiem na pytanie wasze.
Siedźcie sobie, a pełną wychylajcie czaszę;
Noc długa, i wywczasu może kto chce, zażyć.
A kto niechce, przyjemnie może noc przegważyć;
Nikt cię tu nieprzymusi do spania; sen długi
Wadzi zdrowiu. A jeśli tam jeden lub drugi
Kwapi się już do łóżka, to niech się położy;
Za to jutro, o rannej zbudziwszy się zorzy,
Po śniadaniu, wraz trzodę na paszę wywiedzie.
My zaś sobie tu w dwójkę zasiadłszy, sąsiedzie,
Będziem jeść i popijać, i szukać osłody
W zwierzeniach się z niejednej minionej przygody;
Bo taki co się tułał i nędz zaznał wiele,
Lubi czasami grzebać w tym cierpień popiele.
A więc ci to opowiem o coś pytał druchu:
Jest wyspa Syria, może wiesz o niej z posłuchu,
Leży w górze Ortygii, na słońca zwrotniku
Niewielka, ale żyzna; owiec tam bez liku
I bydełka, i winnic i zboża się chowa.
Głód nieznany, i nigdy zaraza morowa
Biedne ludzie nietrapi, lecz gdy wiek zgrzybiały
Przyjdzie na nich: Artemis ze swojemi strzały
Toż Apollon ów łucznik pojawia się boży,
Strzelają, i strzał cichy nieznacznie umorzy.
Na wyspie dwa są miasta, kraj ma dwie połowy
Nad obiema był królem syn Oimenosowy
Ktesios, mój ojciec, bogom z wejrzenia podobny.
Raz więc okręt Feników — a lud to sposobny
Do żeglugi, lecz chytry — przywiózł był towary,
Świecideł rozmaitych. W domu zaś mój stary

Miał fenijkę wysmukłą i ładną kobietę
Ręcznych robót świadomą. Feniki te skryte
I chytre ją uwiodły. Jeden z nich, gdy prała
Przyczepił się tam do niej; miłość się wplątała,
Bo na miłość niewiasta najłatwiej się łowi,
Choćby która i wstrętną była niewstydowi —
Więc ją pytał z kąd rodem, z jakiej okolicy?
Ona mu opisała dom swego rodzicy:
Miejscem mojem rodzinnem Sydon spiżoślniące
Arybas ojcem; skarbów liczył na tysiące;
Lecz mię Tafije skradli, gdym biegła przez pole,
Łotrzyki, tu przywieźli, sprzedali w niewolę,
Do domu mego pana, za pieniądz gotowy.
Na to rzekł ów, co skryte miewał z nią rozmowy:
Możebyś chciała z nami wrócić panno miła
Byś rodziców i gniazdo własne obaczyła?
Bo rodzice twe żyją i w dobrym są stanie.
Niewiasta tę odpowiedź dała na pytanie:
Zgoda; byle mi twoi poprzysięgli święcie
Że mię do dom odstawią całą na okręcie.
Rzekła — oni przysięgli że ją tam odwiozą.
Wszyscy najświętszych ślubów związali się grozą —
A ona znów, związała ich takiemi słowy:
Milczeć! niech nikt z załogi nieśmie okrętowej
Mnie choć słówkiem zaczepić, czyli mię tam w mieście
Czy przy krynicy spotka, czy gdziebądź nareszcie
Bo mógłby kto podpatrzyć i donieść do dworu,
A starzec podejrzliwy, chwyci się pozoru,
Mnie uwięzi; wam zada co najsroższe kary.
Sza zatem — a tymczasem skupujcie towary,

A gdy okręt ładugę swoją już dostanie
Niech który tę wiadomość da mi niemieszkanie,
Ja zaś schwycę co tylko znajdzie się pod ręką;
Za przewóz wam zapłacę lepiej niż podzięką,
Bo przy mnie syn się chowa mojego tam pana
Wcale bystra chłopczyna, do mnie przywiązana
Pójdzie zamną na okręt; możecie zań duży
Okup dostać, gdziekolwiek trafi się w podróży.

Tak rzekła i do dworu odeszła z powrotem.
Fenicyanie rok jeszcze siedzieli tam potem
Skupując do okrętu zewsząd towar mnogi.
A gdy statek ładowny gotów był do drogi
Zaraz jeden z nich przyszedł do onej kobiety
Na dwór mojego ojca, człek w ciemię niebity;
Bo naszyjnik wziął z sobą złoty, bursztynowy.
Zbiegły się wraz z mą matką wszystkie białogłowy
Oglądać, obmacywać misterne noszenie
A nareszcie targować. W tem on dał skinienie
Umówione, i odszedł wprost do nawy swojej.
Ona zaraz mię wzięła wywiodła z pokoi,
Lecz w przysionku postrzegłszy złote roztruchany,
Gdyż był tam do biesiady stół przygotowany
Dla gości, co z mym ojcem poszli na agorę —
Więc w zanadrze schowała trzy puhary spore,
I wyszła, a ja za nią biegłem niemyślący.
Helios zgasł, szlaki zczernił mrok już padający,
Gdyśmy się do nadmorskiej przystani dostali,
Gdzie Feniki z ładownym okrętem czekali
Gotowi do wyjazdu na mokre przestworze.

Nas zabrawszy, wiatr dobry wyniósł ich na morze
Zesłany od Kroniona. Tak sześć dni i nocy
Płyniem; lecz gdy dzień siódmy nastał z bożej mocy,
Artemis, białogłowę onę, strzałą zdradną
Przeszyła, aż z łoskotem padła w okręt na dno,
Jak rybitwa. Z pomostu zrzucono jej ciało
Żer rybom i morsukom. Mnie nic niezostało
Krom smutku; a tymczasem niewstrzymany w biegu
Gnan wiatrem okręt dobił itackiego brzegu,
Gdzie mię Laertes kupił z własnej swej skarbony.
W taki sposób ujrzałem pierwszy raz te strony.«

Na to wyszła odpowiedź z ust Odysseusza:
»Jakżeż mię Eumeju do żywego wzrusza
Powieść twoja; tyś w życiu nacierpiał się tyle!
Przecież Zews obok przykrych dał ci dobre chwile,
Jeśliś po tych przygodach znalazł przytulisko
W domu zacnego człeka, który dał ci wszystko,
Który ci hojnie strawę i napitek dawał,
Że mogłeś żyć wygodnie. A ja, świata kawał
Obleciawszy, ot nędzarz staję tu przed tobą.«
Podobne rozhowory wiedli jeszcze z sobą —
A potem się przespali krótko, bo różowa
Jutrzenka wnet zabłysła.

Zaś Telemachowa
Czeladź żagle zwinąwszy na owym noclegu,
Maszt spuściwszy, wiosłami dopchała do brzegu
Statek; kotwię zarzuci, linami przytroczy
I na brzeg falą bity ochoczo wyskoczy,

Aby strawę uwarzyć, pić ogniste wino —
Kiedy się tak z obiadem i napitkiem zwiną
Wraz roztropny Telemach rzekł do swej czeladzi:

»Wy odpłyńcie — do miasta łódź się odprowadzi.
Ja zaś skoczę tu na wieś do moich pasterzy,
A gdy wszystko obejrzę, wrócę o wieczerzy,
I nazajutrz, za wierne usługi w tej drodze
Sutą mięsną i winną ucztą was nagrodzę.«

Na to rzekł Teoklimen, mąż z boskiem wejrzeniem:
»Gdzież pójdę; czyja strzecha będzie mi schronieniem?
Czy mię przyjmie kniaź który na skalnej Itace,
Czy mam iść wprost na twoje, lub matki pałace?«

Roztropny mu Telemach odrzekł: »W każdym innym
Przypadku dom nasz byłby dla ciebie gościnnym;
I miałbyś tam wygodę — lecz dziś o przyjęciu
Niemyśleć; mnie tam niema, a matka w zamknięciu
Ciągle siedzi; a w izbie gaszej też nie bywa
Tylko w górnych komnatach na krosnach wyszywa.
Wskażę ci więc do kogo możesz iść bezpiecznie;
Do Eurymacha pójdziesz, ten przyjmie cię grzecznie
On teraz na Itace ma miru najwięcej,
Mąż dzielny; on o matkę moją najgoręcej
Się dobija — po berło Odyssowe sięga. —
Niewiem, jak go osądzi olimpska potęga
I czy nań przed weselem nie padnie cios krwawy?«
Gdy to rzekł — jastrząb wionął mu od ręki prawej

W szponach darł on gołębia ten Feba ptak chyży,
Z góry się posypało siła piór i pierzy
Pomiędzy Telemachem a łodzią padając...
Widział to Teoklimen i odprowadzając
Na stronę Telemacha, by nie był słyszany,
Za dłoń go ścisnął i rzekł: »Od Boga zesłany
Ten jastrząb przelatywał po twojej prawicy —
Był to ptak przeznaczenia, pełen tajemnicy,
Wieszczy on, że w Itace nigdy nie postanie
Inny ród — li przy twoim będzie panowanie.«

Na to roztropny młodzian: »O gościu mój miły!
Oby się słowa twoje w przyszłości ziściły,
Jabym cię podarkami obsypał, ugościł,
Iżby twojego szczęścia każdy ci zazdrościł.«
Rzekł — i przyzwał Pejreja; z wszystkiej on drużyny
Odznaczał się wiernością, towarzysz jedyny:
— Klitja synu, Pejreju, ty w drodze do Pylu
Zawsześ spełniał mój rozkaz, lepszyś był od tylu,
Więc zabierz z sobą do dom obcego tu człeka,
Ugość go, poczcij grzecznie, i niech na mnie czeka. «

Na to odrzekł mu Pejrej sławny kopii miotem:
»Choćbyś się Telemachu opóźnił z powrotem,
To go przyjmę i wdzięczen będzie za przyjęcie.«
Rzekłszy, skoczył na okręt i kazał w okręcie
Brać się wioseł, cumowną odwiązywać linę —
Aż gotową do jazdy zgromadził drużynę.


Telemach zaś postoły zawdziawszy na nogi,
Leżący na pomoście wziął w garść oszczep srogi
Z miednym grotem. Flisacy linę odwiązali —
Statek odbił — ku miastu popłynęli dalej,
Jak im kazał Telemach, Odyssa syn młody,
Którego niosły nogi do onej zagrody
Gdzie mnogość trzód się chowa, które pastuch strzeże
Mąż zacny, panom służy i wiernie i szczerze.




PIEŚŃ SZESNASTA.


Telemach przybywa do zagrody Eumeja. — Eumej wysłany do królowej z wiadomością o powrocie syna. — Odyssejs odkrywa się Telemachowi i obydwa układają plan dalszego postępowania. — Gdy się to dzieje drużyna Telemachowa wylądowuje pod miastem; wkrótce przybija łódź, która czatowała na powrót Telemacha aby go zgładzić. — Eumej powraca do swojej zagrody.




POZNANIE SIĘ OJCA Z SYNEM.
O

Odys wstał z Eumejem o porannej chwili,

Przy ogniu roznieconym strawę przyrządzili,
I pasterzy wysłali z trzódmi na pastwiska;
A w tem nadszedł Telemach. Zawsze czujne psiska
Łaszą się nieszczekając. Nieuszło to wzroku
Odyssa; słyszał także chód męzkiego kroku.

Więc się lotnemi słowy ozwał do pastérza:

»Ktoś tu idzie; zapewne jakiś druch się zbliża
Lub znajomy; pies żaden na niego nieszczeka,
Lecz się łasi; stąpanie słyszałem zdaleka.«

Ledwo skończył, a we drzwiach syn jego kochany
zjawił się... Skoczył k’niemu pastuch tak zmieszany
Że mu dzban, w którym wino miał pomieszać z wodą
Z rąk wypadł, kiedy podbiegł witać postać młodą
Swego pana; całował głowę mu i oczy
I ręce, aż po licu starca łza się toczy...
Iście tak ojciec syna tuli w swem objęciu
Gdy z obczyzny mu wraca po latach dziesięciu
Jedynaczek, co tyle trosek go kosztował...
Tak samo Telemacha ściskał i całował
Wierny pastuch, jak gdyby nieboszczyka witał;
I łkając temi słowy lotnemi go pytał:

»Tyżeś to, światło moje, Telemachu miły!
Gdyś odjeżdżał do Pylos, oczy me zwątpiły
Czy cię kiedy już ujrzą. Pójdźże tu kochanku
Przyjrzę ci się, nacieszę patrząc bez ustanku
W ciebie wracającego z dalekiej żeglugi.
Tyś tak rzadko nawiedzał twe trzody i sługi
Siedząc w mieście; zapewne siedziałeś tam gwoli
Onych gachów zbytników, świadek ich swawoli.«

Na to roztropny młodzian odrzekł: »Dobry tatku
Ot mię masz — gdyż umyślnie, a nie zaś z przypadku

Przyszedłem cię odwiedzić, i spytać, co robi
Matka moja; czy w domu jeszcze, czy już zdobi
Łoże innego męża Odyssejsa żona?...
A łożnica po ojcu mym osierocona
Pustkąż stoi, pajęczyn li nakryta siatką?«

Wódz pasterzy Eumej na to: »Z twoją matką
Zawsze jedno; niezłomna na zamku swym siedzi
Odpierając napaści; dzień i noc się biedzi
I usycha w tęsknicach, łzami wciąż zalana.«

Rzekłszy to, włóczń spiżową odjął z rąk młodziana,
A ten gdy próg kamienny do izby przestąpił,
Zaraz ojciec Odyssejs z miejsca się ustąpił
Lecz go Telemach wstrzymał:

»Gościu! siedź gdzieś siedział —
Jest tu miejsce i dla mnie. Ten człek będzie wiedział
Kędy mię w mej zagrodzie najlepiej posadzić!«

I Odys usiadł znowu — a pastuch jął ładzić
Siedzenie z miękich liści kożuchem nakryte,
Na którem to paniątko siadło znamienite.
Eumej wraz im przyniósł mięsa misę całą
Pieczonego, co wczoraj z wieczerzy zostało;
Zwinnie kosz pełny chlebów postawił śród stołu;
W kruż bluszczowy lał wino i wodę pospołu
I naprzeciw Odyssa sam już zasiadł ławę.
Jakoż jęli spożywać zastawioną strawę,

A gdy jadła, napitku, mieli już do syta,
Temi słowy Telemach pastucha zapyta:

»Powiedz tatku zkąd gość ten u ciebie się zjawił?
Jaki okręt do naszej wyspy go dostawił?
I z jakiego to kraju są jego flisaki;
Bo przecież przyjść piechotą nie mógł do Itaki?«

Na to boski Eumej: »Chcesz wiedzieć mój synku,
Więc ci opowiem prawdę czystą, bez przyczynku.
On powiada, że z Krety pochodzi rozleglej;
Że nogi jego siła grodów już obiegły;
Gdyż na żywot tułaczy niebo go skazało.
Teraz mu się z tesprockiej nawy ujść udało
Tu do mojej zagrody. Opiece go twojej
Oddaje; od tej chwili pod skrzydłem twem stoi.«

Roztropny mu Telemach na to odpowiada:
»Wbiłeś mi Eumeju w serce sęk nielada!
Jakżeż tego przychodnia w domu mym umieszczę
Sam młody, i ramieniem nie dość silny jeszcze
By się komu obronić, ktoby mię znieważył?
Co zaś matki się tyczy — tom już zauważył,
Że jej serce się waha, dzieli się na dwoje:
Nie wie, czy ma prowadzić gospodarstwo moje,
Szanować pierwsze łoże, u ludu być czczoną,
Czy pierwszego z Achiwów onych zostać żoną
Co goszczą w naszym zamku, a który się stara
O jej rękę i darów składa co niemiara?

Ale tego przychodnia, że jest gościem twoim,
Piękną chleną, chitonem uczciwie przystroim;
Damy mu i postoły i miecz obosieczny
I gdzie go serce ciągnie odjedzie bezpieczny.
Chcesz-li go zaś u siebie zatrzymać na dłużej,
To przyszlę mu odziewek, przyszlę zapas duży
Żywności, by nie ciężył tobie ni czeladzi.
Lecz włazić między gachy, tego mu nieradzi
Zdrowy rozum; bo nużby zuchwałe te trutnie
Pohańbili mi człeka — zgryzłbym się okrutnie.
Jeden przeciw gromadzie takiej nic niewskóra
Choćby największy siłacz — przy niej zawsze góra.«

Ozwał się na to Odys cierpiennik niezłomny:
»Pozwól i mnie dorzucić jeden wyraz skromny;
Jakżeż mi serce rwie się, gdy wszystko to słyszę
Co mówicie o gachów zuchwalstwie i pysze
Tam na zamku, na przekór tobie, cny młodzianie!
Powiedz, czyś im sam uległ, czy też Itakanie
Uwzięli się na ciebie podszczuci przez Bogów?
A możeś w braciach swoich znalazł teraz wrogów,
W braciach, na których człowiek spuszcza się najwięcej
W bitwie, a zwłaszcza kiedy w boju najgoręcej?
O żebym tak był młodym, jak mam w piersi ducha,
Lub żebym był Odyssa synem, tego zucha;
Lub nim samym (o niechby z włóczęgi po świecie
Wrócił już, a że wróci nadzieję mam przecie!)
To choćby łeb mi z karku miał strącić z nich który,
Obces w odyssowego zamku wpadłbym mury

I zuchwałej tej tłuszczy dałbym się we znaki —
Niechby silniejsi liczbą zmogli mię junaki,
To na własnych mych śmieciach wolałbym dać gardło
Niż patrzyć jak hultajstwo to się rozpostarło,
Jak przychodniem pomiata, a dziewki służebne
Wlecze w pańskie komnaty na te gzy haniebne;
Wino toczy, zapasy domu marnotrawi,
Hulanką, pijatyką bawi się a bawi.« —

Roztropny mu Telemach na to odpowiedział:
»Wszystko ci to opowiem przychodniu, byś wiedział.
Ani mi lud Itacki nienawiścią płaci,
Ani w tym razie wina pochodzi od braci,
Którym człek podczas bitwy zwykł ufać najwięcej,
Tylko, że z woli Zewsa, ten nasz szczep książęcy
Stoi jednym potomkiem: Arkejzios miał syna
Jedynaka Laerta; ten, dziś starowina,
Miał jednego Odyssa; a Odys mnie spłodził
Jednego — i odjechał, ledwom się urodził:
Słodkich pieszczot ojcowskich zaznałem ja mało.
Ztąd, dom jego aż tylu wrogów najechało;
Bo ilu tu władyków siedzi w naszej stronie
Czy na leśnym Zakincie, Samie, Dulichionie,
Czy na skalnej Itace włada i rej wodzi,
Każdy chcąc ślubić matkę moją, dom mój głodzi.
Ona zaś ni odmawia, ni spełnić się spieszy
Tych ślubów — a tymczasem od drapieżnej rzeszy
Dobytek mój marnieje; w krótce i mnie zjedzą.
Lecz jak się to tam skończy, Bogi tylko wiedzą!
Spiesz więc tatku i donieś matce Penelopie

Że z Pylos w dobrem zdrowiu wróciło jej chłopie.
Ja tymczasem zaczekam, aż będziesz z powrotem;
Krom niej, nikomu z onych Achiwów nic o tem
Nie mów; wielu z nich bowiem skrycie na mnie godzi.«

Więc Eumej mu na to: »Już wiem o co chodzi
I rozumiem dlaczego dajesz tę przestrogę:
Jednak prawdę mi szczerą powiedz: czy ja mogę
Z wiadomością tą skoczyć zachodem za jednym
I do starca Laerta? Któżby się nad biednym
Nieużalił! Choć dotąd jadły go zgryzoty
Za synem; w pole chadzał, dozierał roboty,
Chętka mu przychodziła nawet i nierzadko,
Że jadł i pił przy jednym stole z swą czeladką.
Lecz odkąd ty do Pylos puściłeś się w nawie
Jak słychać, już nic nie je, i nie pije prawie;
A w pole nie wychodzi, lecz jęczy i wzdycha
Jak mruk siedząc, aż ciało do kości przysycha.«

Na to rzekł mu Telemach: »Przykro mi i boli —
Lecz zostawmy Laerta własnej jego doli.
Gdyby ludziom szło wszystko gładko, od życzenia,
Jabym wpierw powrót ojca wybrał bez wątpienia.
Spiesz się tedy z poselstwem i prosto, na boki
Niezbiegając do niego, wrócisz tu bez zwłoki;
A tylko matce szepniesz, niech chyłkiem wyprawi
Klucznicę, ta starcowi całą rzecz wyjawi.«

Rzekł i naglił, a pastuch postoły nakłada
I pospiesza do miasta. — Widziała Pallada

Jak Eumej wychodził z wrót onej zagrody,
Więc zbiegła, kształt przybrawszy przecudnej urody,
Smukłej dziewki, w misternych ćwiczonej robotach;
I stanęła, że widzieć mógł ją tam we wrotach
Sam Odyssejs; Telemach niewidział Bogini,
Bóstwo komu chce, zwykle widzialne się czyni.
Otóż krom Odyssejsa i psy ją postrzegły —
Skomląc, lecz nieszczekając, po kątach przyległy.
W tem ona nań mrugnęła — on postrzegł mruganie,
I przeszedłszy dziedziniec stanął przy parkanie,
A gdy od niej był blisko, Atena mu powié:
»Laerciado Odyssie! możesz już synowi
Odkryć się; a i wspólną odbyć z nim naradę
Aby stanąwszy w mieście, zgotować zagładę
Krwawą tym zalotnikom. Teraz się oddalę
Lecz przyjdę wam pomagać; do bitwy się palę.«

Rzekłszy to, wraz dotknęła go laską złocistą
I już w mig przyobleczon w chiton, chlenę czystą
Stał Odyss; wrócił dawny jego wzrost wspaniały,
Ślady bladej starości naraz poczerniały,
Wypełniły się czerstwą młodością jagody,
W ciemne uwił się skręty włos srebrzystej brody.
Spełniwszy to, odeszła. Odyss przemieniony
Gdy wrócił do szałasu, ujrzał go zdumiony
Syn; i wzrok spuścił — myśląc, że na Boga patrzy;
I tak się doń odezwał:

«Teraz ty inaczej
Wyglądasz mój przychodniu, niż wpierw cię widziałem,

Inne suknie i zmiana jakaś w tobie całym.
Zaprawdę, tyś jest Bogiem, mieszkasz w górnem niebie,
Zmiłuj się! wnet obiatą hojną uczczę ciebie,
Dam ci złotą ofiarkę. Zmiłuj się nad nami!«

Boski Odys takiemi odparł mu słowami:
»Jam nie Bóg i niemogę równać się z niebiany,
Jam twój ojciec, twojemi łzami opłakany,
Dla któregoś wycierpiał tyle, duchem mężnym
Opierając się łotrom na nasz dom sprzysiężnym.«

Rzekłszy to, pocałował syna; łza po licach
Mu pobiegła, choć długo więził ją w źrenicach.
Ale syn, choć go widział, uwierzyć niezdołał,
Że to ojciec, i trwożny, do niego zawołał:
»Tyś nie ojciec mój Odyss; to zły duch zapewne
Zwodzi mię, bym się martwił, łzy wylewał rzewne;
Gdyż człek nigdy rozumem dokazać nie może
Tego cudu; widocznie jest w tem ramię Boże,
Żeby w mgnieniu przemieniać starce na młodziany.
Przed chwilą był dziad z ciebie okryty w łachmany,
Teraz bożek, mieszkaniec niebieskiego gmachu.«

Odys mu odpowiedział: »O mój Telemachu!
Przerażać się i dziwić tobie czyż przystoi
Kiedy własny twój ojciec przed tobą tu stoi.
Innego się Odyssa niespodziewaj widzieć.
Jam jest ten, co się długo miał błąkać i biedzić
By po latach dwudziestu wrócił w kraj ojczysty.
Sprawa to Atenei, mojej oczywistej

Opiekunki; gdyż ona jak chce mię przemienia.
Tylko co byłem żebrak odarty z odzienia;
Teraz masz mię mołojcem, w stroju ślicznie lśniącym.
Łatwo bóstwom w szerokiem niebie mieszkającym
Bąć w proch zetrzyć człowieka, bąć stawić na szczycie.«

Powiedziawszy to, usiadł. Młodzianek w zachwycie
Do serca cisnął ojca, łez wylewał strugi.
Rozbolał się, rozrzewnił tak jeden jak drugi;
Oba głośno szlochali, kwiląc jakby ptaki
Jastrzębie albo sępy, kiedy im chłopaki
Z gniazd wydrą nieudolne do lotu pisklęta:
Tak kwilili zawodząc oba niebożęta
Ze i słońce by zaszło, oni nie przestali,
Gdyby syn niezapytał:

»Wyście się dostali
Na jakim tu okręcie, i jakie flisaki
Przywieźli cię mój ojcze, do naszej Itaki.?
Przecież to niepodobna byś przyszedł piechotą!«

Więc mu odrzekł Odyssejs:

»Gdy mię pytasz o to
Bez ogródki, najczystszą prawdę ci wyjawię:
Feaki mię na swojej odwieźli tu nawie;
Zwykle kto ich się prosi, odwożą każdego,
Więc i mnie tak odwieźli przez morze śpiącego,
Aż na brzegi itackie; podarek bogaty
W miedzi, złocie mi dali, i prześliczne szaty.

Wszystkom z rozkazu Bogów przechował w jaskini;
Tu zaś jestem na rozkaz Ateny bogini
By się z tobą naradzić, jakby zgnieść te wrogi.
Powiedz mi, ilu ich tam, czy poczet ich mnogi?
Chcę wiedzieć co za jedni i zkąd te zuchwalce?
Muszę się wprzód namyślić dobrze o tej walce.
Czy sami, bez pomocy przyjaciół uderzym,
Czyli też nam wypadnie związać się przymierzem?«

Więc roztropny Telemach rzekł doń temi słowy:
»Ojcze! wciąż o twej sławie słyszałem bojowej,
O ramieniu do kopii, o głowie do rady —
Lecz czyś nierzekł za wiele i nie bez przesady,
Aby we dwóch się porwać na ten tłum siłaczy?
Gdyby ich tam dziesiątek, dwa nawet — cóż znaczy!
Ale bo to gromada!... policz sam ich siły
Jakie z sąsiednich wysep na dom się zwaliły:
Z Dulichionu pięćdziesiąt i dwóch dziarskiej młodzi
I sześciu pacholików, co koło nich chodzi;
Z Same dwudziestu czterech; z Zakintu leśnego
Dwudziestu masz Achajców; dodajmy do tego
Dwunastu Itakanów — wszystko kwiat młodzieży;
Medon Keryx i pieśniarz do nich też należy;
Okrom nich dwaj krajczowie służą im przy stole.
Gdybyśmy takiej kupie w zamku dali pole
Kto wie czy miasto zemsty, klęska nas nieczeka:
Radziłbym przeto w pomoc przybrać więcej człeka,
Pomyśl raczej, kto mógłby poprzeć nas ramieniem.«

Odparł mu na to Odyss niezłomny cierpieniem:

»Zważ na każde me słowo, niech darmo niepada:
Czyż mało gdy nas wesprze Kronion i Pallada?
Czy chcesz może lepszego szukać sprzymierzeńca?«

Na to wyszła odpowiedź taka z ust młodzieńca:
»Wielkie masz pomocniki, ojcze mój nieprzeczę,
Siedzące tam w obłokach; bo losy człowiecze
I bożyszcz, spoczywają w ich wszechmocnej dłoni.«

Odyssejs znów mu na to: »Bądź pewien, że oni
Niezostawią nas samych w tej potrzebie krwawej
Podczas kiedy na zamku przyjdzie do rozprawy,
I bój będzie rozstrzygał między mną a tymi...
Ty zaś pójdziesz z jutrzenki brzaskami pierwszymi
Do miasta, i zabawisz gachy pogawędką;
Ja z pastuchem po tobie nadejdę tam prędko
W postaci znędzniałego żebraka i dziada.
A jeśli mię lżyć pocznie w zamku ta gromada
To znoś obrazę moją, choćby ci zuchwali
Za nogi mię z własnego domu wywlekali,
Lub ciskali czem na mnie, znoś-że to statecznie.
Jednak wprzód możesz słówkiem napomnieć ich grzecznie
Aby się hamowali; lecz wzgardzą przestrogą —
Wiem o tem... bo dnia śmierci swojej ujść niemogą.
Jeszcze jedno: a niech to zostanie przy tobie;
Gdy rajczyni Atene podda mi na dobie
Myśl swą tajną, natychmiast skinę głowę na cię...
Co widząc, wraz oręże jakie w izbie macie
Powynosisz i zamkniesz tam w górnym skarbczyku;
Gachy gdy się postrzegą wraz narobią krzyku:

Ty im mów, żeś te bronie na miejsce osobne
Z dymu wyniósł, bo już się stały niepodobne
Do tych, co po odjeździe Odyssa zostały,
Od kopcia ogniowego tak bardzo zczerniały.
Mów, co większa, że Kronid szepnął ci do duszy,
Ze o zwadę nietrudno gdy się łeb zapruszy,
A do zwady przyjść może i do krwi przelania;
Toby gody zepsuło, niemniej jak starania
O rękę Penelopy; wszak pociąg dla męży
Ma żelazo... Lecz dla nas zostaw z tych oręży
Dwa miecze, dwa oszczepy, dwie tarcz z byczej skóry,
By je chwycić, gdy przyjdzie napaść na nich z góry.
Pewnie ich Zews z Ateną oślepią na razie.
Lecz ty jeszcze o jednym pamiętaj zakazie,
Jeźliś syn mój, szlachetne masz w sercu zarzewie:
To, że Odys powrócił, niech żywy nikt nie wie,
Nawet Laertes, nawet zacny nasz pastucha;
Niech to niedojdzie nawet Penelopy ucha;
Nas dwóch wie tylko; — bowiem zbadać nam wypada
Dworskie dziewki, parobki; ten ów coś wygada,
I dowiemy się kto nam wiernem sercem służy,
A kto zdradza, i przeciw twej władzy się burzy.«

Więc Telemach w tych słowach ojcu odpowiedział:
»Odtąd poznasz mię lepiej ojcze! będziesz wiedział
Jakim jestem; żem nie płoch, ani też ladaco.
Wszakże wątpię, czy prośba ta przyda się na co
Nam obydwom; zważ ino jakiby czas długi
Trzeba chodzić, z osobna wypytywać sługi

I podglądać co robią, kiedy ci bez sromu
Marnotrawią w najlepsze mienie twego domu.
Zmacać umysły niewiast — zgoda! to rzecz inna
Wiedzieć, która nas zdradza, a która niewinna.
Lecz po czeladnych izbach chodzić, badać czeladź —
Dziś niepora, na później możemy to przelać,
Chyba żeć Zews egidny inaczej ostrzegał.«

Na takich rozhoworach dzień dla nich ubiegał.
Tymczasem do itackiej przystani zawinął
Okręt, którym Telemach z Pylosu przypłynął;
Druchowie, gdy w głębokiej przystani stanęli
Zaraz wyciągać nawę na suchy brzeg jęli;
Służba wnet wypróżniła czem okręt ładowny;
Do Klytia upominek zniesiono kosztowny;
Już i Keryx na zamek odyssów wysłany
Z wieścią do Penelopy o syna stroskanej
Że już wrócił, lecz na wsi został; tylko łodzi
Kazał płynąć do miasta — wiadomość złagodzi
Smutek jej i łzy otrze stęsknionej niebodze.
Jego to Eumejos pastuch spotkał w drodze
I obydwa wiadomość jedną jej przynieśli.

A tak kiedy w królewski zamek oba weszli —
Kieryx wobec zebranych białogłów tak prawił:
»Królowo! twój syn wrócił, na wyspie się zjawił.«

Po nim pastuch przystąpił, i mówił z królową,
Wszystko co mu syn zlecił oddał słowo w słowo;

A gdy się ze wszystkiego, co przyniósł pozwierzał,
Wracając do trzód swoich, z wrót zamku wybieżał.

Przeraziło to gachy; trwogi cień ponury
Padł na nich — przed zamkowe naraz wyszli mury,
Posiadali, i radzić zaczęli u bramy.
Eurymach syn Poliba, rzekł im: »Otóż mamy!
Telemach odbył podróż, dokonał rzecz śmiałą —
Niesądziliśmy nigdy, by się mu udało.
Dalej więc! łódź najchyższą wyprawić na morze
Z tęgiemi wioślarzami, niech pędzi co może
I tamtych uwiadomi, by wracali do dom.«

Tak rzekł; w tem Amfinomos twarz zwrócił ku wodom
Tam w zatoce i nawę ujrzał w pełnym biegu,
Z żaglem zwisłym, wiosłami pędzoną do brzegu —
Śmiechem parsknął, i mówił do drużyny swojej:
»Nietrzeba już posyłać; okręt w porcie stoi.
Bóg ich natchnął widocznie; lub też sami oni
Widząc żagiel, niemogli dopaść go w pogoni.«

Zerwali się gachowie i poszli gromadnie
Nad brzeg, gdzie łódź na suszę wyciągnąwszy snadnie,
Dali sługom wypróżnić ładowne jej boki —
Ztamtąd potem na rynek skierowali kroki
I zrobiwszy tam koło, innych niewpuścili
Ani starych, ni młodych, by z nimi radzili.

Antynoj syn Eupejta, tak rzekł zgromadzonym:
»Dziw mi jak on się wymknął sidłom zastawionym?

Snać Bóstwa go ustrzegły; przecież z szczytu wzgórzy
We dnie go śledził poczet czuwających stróży,
A w noc, lotny nasz okręt wciąż po morzu krążył
Do rana, by Telemach uciec nam niezdążył,
I śmierć poniósł. Lecz widać, że Bóstwa go strzegą
Kiedy do dom powrócił. Co bądź, tu śmierć jego
Musimy przygotować — już się niewyśliźnie!
Bo dopóki on żyje, nikt z nas ani liźnie
Tego, czego tak pragniem... Dzieciak to układny
I zna się na chytrościach; a jaki poradny!
Zresztą i lud nie całkiem sprzyja nam jak wprzódy.
Zabić go, nim Achajskie na wiec zwoła ludy,
A ręczę, że niedługo chwila ta nastąpi —
Wtenczas gniewem wybuchnie, przeciw nam wystąpi
Winiąc o skrytobójstwa zamach, choć chybiony;
Gwałt ten przez wszystkich zgoła bywa potępiony...
To złe na nas się skrupi: z ojczyzny wypędzą
I każą na obczyźnie łamać się nam z nędzą,
A więc pierwej go zgładźmy, gdziebądź w ręce wpadnie
Czy na wsi, czy tu w mieście; a potem przykładnie
Podzielim się majątkiem. Matce się przeznaczy
Zamek, oraz mężowi, którego wziąść raczy.
Jeśli wam rada moja niewsmak przyjaciele
A chcecie by Telemach żył na swym udziele
Dziedzicznym, poojcowskim — to niewiem dlaczego
Siedzimy tu taborem chłonąc mienie jego?
Czyż niesłuszniej, by każdy wprost ze swego domu
Podarki jej posyłał — ona musi komu
Dać pierwszeństwo, i pojąć kogo Bóg wybierze!«


Tak mówił, lecz nikt głosu niezabrał w tej mierze;
Li Amfinom, krótkiemi odezwał się słowy,
Syn Nizasa, potomek ze krwi Aretowej,
Który tu z pszenicznego przybył Dulichiona,
Czoło gachów — mowami jego zachwycona
Nawet i Penelopa; mąż niepospolity!
Wstał on i tak przemówił:

»Potępiam ten skryty
Zamach na Telemacha, towarzysze moi!
Kto zgładza szczep królewski, Boga się nie boi.
Raczej nam wolę Bogów wpierw poznać wypada;
Jeźli na to zezwoli nieśmiertelna rada,
Wtedy sam go zabiję, każdy zabić może —
Lecz niewolno uprzedzać nam wyroki boże.«

Zgromadzeni te słowa przyjęli ze smakiem,
I w zamek Odyssejsa ruszyli orszakiem;
A przyszedłszy rząd krzeseł zajęli junaki.

Wtem w głowie Penelopy powstał zamiar taki,
Żeby samej wystąpić przed zuchwałych gachów:
Doniósł bowiem jej Medon, świadomy zamachów
Jakie niebezpieczeństwo grozi głowie syna.
Zeszła do nich, a za nią panienek drużyna —
Gdy stanęła przed nimi postać jej wspaniała,
W progu szczytnie sklepionej izby się wstrzymała
I na lice namiotkę zapuściwszy z głowy
Łajała Antinoja donośnemi słowy:


»Ty szalbierzu, warchole! choć wszyscy cię cenią
I co najlepszym w rzędzie rówienników mienią
Tak rozumem, jak mową — lecz bajka to taka!
Mów! dlaczego chcesz śmiercią zgładzić Telemacha,
I pomiatasz nieszczęściem, które Bóg ma w pieczy?
Grzeszy, kto jest przyczyną niedoli człowieczej!
Czyś zapomniał, jak ojciec twój przez lud ścigany
Skrył się u nas — bo srodze był lud rozgniewany
Za to, że z Tafijskiemi związał się łotrzyki
I Tesproty rabował, nasze sojuszniki.
O tak, chcieli go zabić, wypruć mu wnętrzności,
Mienie zniszczyć, zagrabić wielkie posiadłości,
Lecz Odyss pohamował tłumy rozjuszone.
Ty w odwet chcesz mu zniszczyć mienie, porwać żonę,
Syna mu zamordować, mnie na śmierć zasmucić —
Przestań przebóg! i drugich staraj się odwrócić.«

Syn Poliba Eurymach odparł jej w te słowa:
»O mądra Penelopo, córo Ikarjowa!
Pociesz się, twoja żałość niech się ułagodzi:
Taki się nieurodził, ani się urodzi
Coby śmiał Telemacha pozbawić żywota;
Pókim żyw, póki dzienna świeci mi jasnota —
Ręczę ci, że wykonam pogróżkę niemarną —
Z takiegobym wytoczył oszczepem krew czarną.
Czczę ja pamięć Odyssa: on to mię bywało
Sadzał na swych kolanach, i dziecinę małą
Karmił mięsem, i wino podawał mi w czaszy.
Przeto twojego syna z wszystkiej młodzi naszej

Najbardziej kocham. Niechże śmierci się nielęka
Od nas gachów — chyba go dotknie Boża ręka.«
Tak ją cieszył — a w duchu stał mu już na zdradzie.
Ona odeszła do swych pokoi na gadzie,
Opłakiwać małżonka — i długo płakała,
Aż Atene ją słodkim snem ukołysała.

Wieczorem do Odyssa i do jego syna
Wrócił pastuch. W szałasie była krzątanina
Przy obiacie ze świeżo zarzniętem prosięciem.
Gdy przed chwilą Atene weszła i dotknięciem
Różczki, znów Odyssejsa w starość i łachmany
Przyoblekła, ażeby niebył on poznany
Od pastucha, któryby natychmiast biegł w tropy
Donieść o tem co widział wprost do Penelopy,
I wydał tajemnicę.

Więc syn Odyssowy
Ujrzawszy Eumeja, powitał go słowy:
»Wracasz mój ty poczciwcze! Co tam słychać w mieście?
Czy już gachy z zasadzki powrócili wreszcie;
Czy jeszcze na mój przejazd czatują w przesmykach?

Na to odrzekł mu pastuch: »Nic o tych zbytnikach
Niewiem; a gdym przechodził miasto, niepytałem
Nikogo, tylko pilnie na zamek pognałem
By panią uwiadomić, i wrócić tu wcześnie;
Idąc, Kieryxam spotkał jak również niósł spiesznie
Wiadomość od twych druchów posłaną do matki.
Oprócz tego, a oczy własne mam za świadki,

Kiedym wzgórek Hermesa tuż pod miastem mijał,
Ujrzałem lotny okręt jak w przystań zawijał,
A na pokładzie stali wszystko tędzy chłopi
I było tarcz tam dużo i dwoistych kopii,
Zdaje się że to oni; choć może w tem niema
Nic pewnego.«

Gdy skończył, Telemach oczyma
Zerknął na swego ojca nieznacznie, z uśmiechem,
By niespostrzegł Eumej... I zaraz z pośpiechem
Jęli znowu przy ogniu przyrządzać jedzenie.
Wnet ochocze do stołu siadło zgromadzenie,
A jadłem i napitkiem pokrzepiwszy siły,
Szli spocząć i każdego przytulił sen miły.




PIEŚŃ SIEDMNASTA.


Rankiem wychodzi Telemach z zagrody Eumeja i udaje się do matki Penelopy, która go wita z radością, a on jej w krótkości opowiada swoje podróżne przygody. Towarzyszący mu Teoklimen pociesza ich wróżbą o rychłym powrocie Odyssejsa. Tymczasem pozostały w zagrodzie Odyssejs prowadzony przez pastucha Eumeja, udaje się do miasta jako dziad żebrzący. W pobliżu krynicy poświęconej bogińkom spotyka ich koziarz Melantios, i nieszczędzi im łajań. — Na dziedzińcu zamkowym leżący na kupie gnoju pies Argos, poznaje w Odyssejsie swego dawnego pana — i zdycha. Antinoos oburza się na żebrzącego Odyssa i ciska nań podnóżkiem. Penelopa chce mówić z nieznajomym żebrakiem, który ma przyjść do niej na wieczorną rozmowę. Eumej wraca o mroku do swojej zagrody.




TELEMACH U MATKI.
"L"

Ledwo z mroków różana jutrzenka wystrzeli,

Telemach syn Odyssów zerwał się z pościeli,
Białe stopy w postoły ozuł — i wnet potem
Kopię, w dłoń przystającą wziął z dwósiecznym grotem;
I pastuchowi myśl swą odchodząc tłómaczył:
»Tatku! idę do miasta, bym matkę obaczył,

Bo ona, o wiem ja to! — trapi się i wzdycha;
U niej z ustawnych płaczów oko nie osycha
Póki mię nieobaczy. Ty zaś, za rozkazem
Moim, pójdziesz do miasta z tym biedakiem razem,
Żeby sobie tam żebrał; ten i ów mu przecie
Da kęs chleba, łyk wina... Mnie bieda zbyt gniecie
Żebym brał sobie na kark każdego biedaka.
Lecz jeżeli pogniewa kogo mowa taka,
Temci gorzej dla niego; ja prawdy się trzymam.«

Na to odrzekł Odyssejs: »Ja też chęci niemam
Drogi mój, tutaj siedzieć dłużej między wami.
Łatwiej w mieście niż na wsi, niejeden coś da mi
I z łaski nieodmówi żebrakowi strawy.
Za stary ja już na wieś, i do pracy krwawej,
Bym robił, co się panu mojemu podoba;
Ty idź: a my z pastuchem wnet ruszymy oba.
Lecz wprzód chciałbym się ogrzać; cieplej też na dworze
Zrobi się, bo ten łachman ogrzać mię nie może;
Chłód zdrowiu wadzi — a ztąd do miasta daleko.«

Tak mówił — a Telemach i szybko i lekko
Z zagrody wybiegł, myśląc o zagładzie gachów.
Niebawem gdy już stanął u wspaniałych gmachów
Drzewce oparł o słupek i wraz próg kamienny
Przekroczywszy, był w izbie wysoko sklepiennej.
Eurykleja piastunka najpierw go zoczyła
Gdy ozdobne siedzenia skórami mościła —
Więc z płaczem k’niemu biegła; inne służebnice
Rzuciły się też za nią, całować mu lice

I ręce i panicza witać po kolei.
W tem z komnat wyszła postać cnej Penelopei
Podobna Artemidzie, złotej Afrodycie —
Ta objąwszy w ramiona syna, łzą obficie
Zrosiła, w obie oczy, lice, całowała
I głośno łkając, temi słowy go witała:

»Wracasz mi Telemachu, wracasz mój jedyny!
Zwątpiłam, czy cię ujrzę — wszak z twojej to winy
Żeś wbrew woli matczynej popłynął do Pylu
Dla odszukania ojca tam, po latach tylu.
Opowiedz, coś w tej drodze widział — jakie wieści?«

Na to rzekł jej Telemach: »Niebudź mych boleści
Matko moja! żal próżny serceby mi skrwawił —
Pocóż! kiedym od pewnej śmierci się wybawił.
Raczej wykąp się, schludne przyodziej sukienki
A zabrawszy w komnatę górną twe panienki,
Ślubuj dać wszystkim bogom sowitą ofiarę,
A może Zews na gachy zeszle słuszną karę.
Ja sam idę na rynek za onym przybyszem
Który w tej tam podróży był mym towarzyszem;
Lecz go naprzód wysłałem na łodzi z drużyną
Zleciwszy Pejrejowi, by go wziął gościną
W dom swój, z czcią podejmował, aż wrócę do miasta.«

Tak rzekł — a woli syna powolna niewiasta
Poszła wziąść kąpiel, w szatki przyoblec się czyste,
Ślubować hekatomby Bogom uroczyste

Jeźli Zews da jej odwet za gwałt wycierpiany.

I Telemach zamkowe opuszczał już ściany
Z kopią w dłoni; tuż za nim biegły lotne pieski:
Atenea nań urok rozlała niebieski,
Że gdy szedł, gmin się dziwił postaci uroczej.
Wnet też butny tłum gachów do niego się tłoczy,
Grzecznie wita, lecz w sercu knuje same zdrady.
Telemach przeszedł mimo tej gaszej gromady
I kędy Heliterses, Antyf, Mentor stary
Od ojca przyjaciele, a z nim dobrej wiary —
Siedzieli, tam się zwrócił, siadł przy nich na ławie.
Ci go wypytywali o wszystko ciekawie.
Nadszedł wreszcie i Pejrej, kopijnik jak mało,
Prowadząc z sobą gościa. Tego wypadało
Powitać; i Telemach biegł już ku gościowi —
Gdy Pejrej w drogę wchodząc, rzekł Telemachowi:

»Przyślijże dziewki dworskie do mojej tam chaty
Niech zabiorą złożony u mnie sprzęt bogaty
Dar Meneli.«

Telemach na to mu odrzuci:
»Przyjacielu! sam nie wiem, jak się to obróci;
A nużby mię w mym domu zuchwalce napadli?
I zabiwszy, majątek między siebie skradli.
Wolę, byś ty go użył, niżeli z nich który;
Lecz jeźli na mnie padnie łupić ich ze skóry,
To odnieś — bym wesoły więcej się ucieszył.«

Rzekł — i zabrawszy gościa w zamek wraz pospieszył.
A kiedy już do komnat mieszkalnych wstąpili
Oba z siebie chitony na krzesła zrzucili.
Zaraz weszli do łaźni w wygładzone wanny,
Gdzie oliwą wytarłszy ich służebne panny
Przyoblekły w chitony i chleny wełniane;
Poczem szli zająć miejsca im przygotowane;
Wnet też jedna z dzieweczek wniosła w złotym dzbanie
Wodę do rąk umycia i lała ją na nie
W podstawioną miednicę — stoliczek przed nimi
Przysunąwszy. Klucznica przyszła z przeróżnemi
Przysmaki, swoich gości hojnie częstująca;
A Penelopa we drzwiach świetlicy siedząca
Pochylona na krześle, przędła cienkie nici.
Tymczasem smacznem jadłem każdy rad się syci.
A gdy się już najedli, napili do syta
Tak mądra Penelopa ozwie się i spyta:

»Synu! mamże do siebie na górę tam wrócić
I znowu się na łoże łzami zlane rzucić,
Które wylewam, odkąd wraz z Atreja syny
Mąż mój poszedł na Ilion? Czemuż mój jedyny
Niechcesz, nim się tu zejdą ci zuchwali gburzy
Opowiedzieć o ojcu, coś słyszał w podróży?«

Na to odparł Telemach, mówiąc temi słowy:
»Opowiedzieć ci wszystką prawdę jam gotowy:
Najpierw my do Nestora, jen rzeszom przywodzi
Do Pylosu zabiegli. Przyjął mię najsłodziej

Starzec, na swoim dworze; był dziwnej czułości
Jakby ojciec dla syna, co po niebytności
Długiej do dom powraca; tak dla mnie był dobrym
Wraz z dzielnymi synami. A jednak o chrobrym
Odyssie nic niesłyszał od ludzi w tym czasie,
Czy żyje, lub nieżyje? Więc w pięknej kolasie
Rumakami zaprzężnej, słał mię do Atrydy
Menelaja, sławnego w boju rzutem dzidy.
Poznałem tam Helenę, przez którą Trojanie
I Argowie wycierpić mieli niesłychanie.
Menelaj grzmigłos, pytał mię zaciekawiony
Co mogło mię przypędzić do Lakedemony.
Opowiedziałem prawdę całą najdokładniej,
A on na to zawołał: »Bogowie wszechwładni!
Tożby w łoże człowieka tak mężnego serca
Miałby wnęcić się podły i tchórzliwy wdzierca!
Taksamo miot swój drobny łania się odważa
Złożyć gdzie w legowisku lwa, pustyń mocarza,
I odbieżawszy małe szuka sobie trawy
Po górach i dolinach — a w tem lew z wyprawy
Wraca — i ssący pomiot podusi szkaradnie —
Taksamo i Odyssejs kiedyś na nich spadnie.
Ojcze Zewsie, Ateno, Febie — Apollinie,
Sprawcie! jak ongi w Lesbu bogatej krainie,
Kiedy on się w zapasy wziął z Filomelidem
I o ziem przeciwnika zwalił z jego wstydem,
A uciechą Achiwów — niechby w tej postawie
Zalotnicy ujrzeli Odyssa na jawie!...
Krótki byłby ich żywot — swaty w gardle kością —
Lecz na to, o coś pytał z taką ciekawością

Dam niełżywą odpowiedź, i w szczerości ducha
Powtórzę, com z ust słyszał morskiego starucha,
I z jego przepowiedni dam słowo po słowie:
Jak, smutnego witezia widział na ostrowie
U Kalipsy bogini, jak gwałtem go trzyma,
A on rwie się do domu — lecz próżno się zżyma,
Bo tam niema ni człeka zdolnego do wiosła,
Ni łodzi, by po grzbiecie morskim go przeniosła.
Tak mówił mi Menelaj, on oszczepomiotny.
Sprawiwszy to, wracałem — Bogowie mi lotny
Wiatr na okręt zesłali — podróż się udała.«
Skończył — a ze wzruszeniem matka go słuchała,
Gdy boski Teoklimen podjął po nim słowo:
»Małżonko Laerciada, o cna białogłowo!
Niedosyć on tam widział, jest coś więcej jeszcze,
Ja ci nic nie ukryję i przyszłość wywieszczę;
Świadkiem Zews mi, to święte Odyssa ognisko,
Stół gościnny, gdziem tułacz znalazł przytulisko —
Że Odyss jest w ojczyźnie, bąć gdzie skryty siedzi,
Bąć ukradkiem ruiny domu swego śledzi,
I już się przyspasabia na gachów wycięcie.
To wszystko mi objawił gdym był na okręcie
Znak nieomylny — jam wskazał go Telemachowi.«

Na to mu Penelopa rozumna odpowie:
»Oby to, coś rzekł gościu, stało się w istocie!
Jakżeżbym gościnnością i darami w złocie
Nagrodziła! szczęśliwym człekiem by cię zwano.«

W ten sposób tam o różnych rzeczach rozmawiano.

Gachy zaś zgromadzone w podwórzu zamczyska
Bawili się ciskaniem oszczepu i dyska,
Na miejscu zwykłych igrzysk pięknie brukowanem.
Lecz kiedy na południe z bydłem pospędzanem
Z łąk wracali skotarze wiodąc je za sobą,
Rzekł do nich keryx Medon, który swą osobą
Miał mir u zalotników i z nimi godował:
»Panowie, niechby każdy tym grom już folgował,
I do izby powracał, obiad przygotować
Bo ten w porze właściwej lepiej zwykł smakować!«

Na te słowa gachowie z swych miejsc się schwycili,
A gdy obszerną izbę sobą napełnili,
Pozrucawszy chitony na krzesła i stołki,
Nuże rzezać barany i tuczne koziołki,
Także i karmne wieprze; toż ze stada wołu
Dla siebie na biesiadę.

Odyssejs pospołu
Z Eumejem do miasta byli na wychodzie,
Gdy do niego rzekł pastuch, gospodarz w zagrodzie:
»Przychodniu! ty do miasta masz iść niemieszkanie
Bo tak pan mój rozkazał; a więc tak się stanie;
Wszakże jabym cię wolał stróżem mieć w oborze,
Jedno pana się boję; złajałby mię może.
Rzecz przykra, połajanie pańskie ciągle znosić;
A więc w drogę! Już nawet dnia ubiegło dosyć,
Nieradbym cię narazić na chłodek wieczorny.«

Na to mu odpowiedział Odyssejs przezorny:

»Pojmuję i rozumiem jako za rozkazem
Aż do samego miasta masz ze mną iść razem.
Więc chodźmy, tylko w rękę daj jakie kiisko
Do podparcia; bo pewnie na ścieżkach tam ślizko!«
Rzekł, i na grzbiet zarzucił łatami świecące
Biesagi, co wisiały na lichej plecionce,
A Eumej mu w rękę włożył kostur spory;
I tak wyszli obadwa — a na straż obory
Zostały psy i czeladź. Prowadził więc króla,
A ten, jak dziad żebrzący we dwoje się skula,
I wlecze się o kiju okryty w łachmany.
Owoż krocząc po ścieżce kamieńmi zasianej
Weszli w miasto; stanęli u cembrzyn krynicy
Misternych, gdzie brał wodę mieszkaniec stolicy.
Itak, Nerit, Poliktor wznieśli ową studnię,
Którą wilgoć lubiące topole przecudnie
Ocieniały do koła; a chłodny ze skały
Zdrój tryskał; nieco wyżej ołtarzyk był mały
Poświęcony Bogińkom; przechodzień tam stawał
I cześć obiatowaniem Bogińkom oddawał.

Syn Doliosa Melantios, właśnie szedł od wody
Pędząc z dwoma pastuchy, same czoło trzody
Najpiękniejsze koziołki dla gachów na kuchnię.
Ten ledwo ich obaczył grubiaństwem wybuchnie
Obelżywem, aż serce zawrzało w Odyssie:
»Nicpoń wiedzie nicponia! to podoba mi się!
Zawsze znajdzie swój swego i z nim się pobrata.
Gdzieżto z tym pasibrzuchem wleczesz się u kata,

Z tym dziadygą, co godom wesołość odbiera,
We drzwiach staje, i odrzwi plecami wyciera,
Na okruchy łakomy, a wstręt ma do mieczy;
Daj mi go: straż nad stajnią oddam jego pieczy,
Będzie mi ją zamiatał, kozom nosił trawę.
Na serwatce utuczy cielsko chuderlawe.
Ale że to pędziwiatr, więc niewiem czy zechce
Rąk do pracy przyłożyć; takim się nic niechce
Jedno łazić z wsi do wsi, po chlebie żebraczym.
Więc się stanie, co powiem, sami to obaczym:
Że jeśli on tam wlezie w progi Odyssowe
Mołojcy grad podnóżków sypną mu na głowę
A niejeden zawadzi o żebro włóczęgi.«

Tak mówił i mijając zadał mu raz tęgi
Nogą w biodro kopnąwszy. Odyss stał jak wryty
I z ścieżki nieustąpił. Tylko w głębi skryty
Zamiar ważył: czy ma wziąść zuchwalca na kije,
Czy podniosłszy go w górę, łeb o ziem rozbije?
Lecz się przemógł, i zniósł to. Pastuch zaś nakiwał
Zuchwalcowi, i wzniósłszy dłonie, Bogów wzywał:
»O Bogińki źródlane, o córy Zewsowe!
Jeżeli dawniej Odyss lędziwie niejałowe
Z kóz i jagniąt najlepszych, żertwował wam zawsze —
To spełńcie moją prośbę, bądźcie mi łaskawsze:
Niechby witeź nasz wrócił, a Bóg mu pomagał —
Onby za to pyszalstwo dobrze cię wysmagał,
Niedworowałbyś więcej, ty miejski włóczęgo!
A strzegł trzody, ginącej pastuchów mitręgą.«

Na to koziarz Melantios dał odpowiedź taką:
»I ty śmiesz odszczekiwać mnie, chytra sobako.
Jeszcze ja cię z Itaki na wioślonej łodzi
Wywiozę, sprzedam komu; zysk mi to nagrodzi.
Oby Apollin z łuku tak na pewne mierzył,
Lub Telemach na zamku uśmiercon, dziś nieżył,
Jak to pewna, że Odyss dawno leży w ziemi.«
Rzekł i odszedł; ci za nim szli kroki wolnemi,
On zaś spieszył na zamek w królewskie pokoje,
Gdzie wszedł i w gronie gachów zajął miejsce swoje
Naprzeciw Eurymacha, z którym rad przestawał,
Wraz służba przed nim mięsa postawiła kawał,
Chleb klucznica — zajadał. A właśnie w tej chwili
Boski pastuch z Odyssem na zamek wchodzili.
Dźwięk drążonej formingi rozlegał się w ciszy;
Stanęli — pieśń Femiosa gędźbie towarzyszy.
W tem rzekł Odyss pastucha chwytając za ramię:
»To pewnie dwór Odyssa; sam widok niekłamie.
Łatwo poznać z wszystkiego co uderza oko
Gmach tutaj ponad gmachem piętrzy się wysoko;
Szczytny mur blankowany obiega do koła
Otaczając dziedziniec; a brama od czoła
O podwójnych wrzeciądzach mocno go zamyka.
Dwór to najdumniejszego godny śmiertelnika.
Co więcej, gody widzę i liczne zebranie
Mężów; woń zalatuje i formingi granie
Słyszę — obejść się bez niej mogłażby biesiada!«

Na to pastuch Eumej te słowa powiada:

»Zgadłeś, widać, że rozum masz w każdym przypadku;
Lecz pomyśl, co nam począć wypadnie, mój dziadku;
Czy ty wnidziesz tam pierwszy w progi ci nieznane
Prosto pomiędzy gachy, a ja tu zostanę;
Czy też tutaj poczekasz, a ja pierwej wnidę,
Wzdy niedługo, bo nużby wpadłbyś w jaką biedę.
Zobaczyłby cię który i cisnął kamieniem?...
Radzę więc ten przypadek brać z zastanowieniem.«

Na to odrzekł Odyssejs cierpiciel niezłomny:
»Miarkuję i rozumiem co chcesz, rad twych pomny.
Idź więc pierwszy, ja tutaj zostanę na dworze,
Do bicia i pocisków już ja nawykł może,
Umiem cierpić, bo wielem wycierpiał na wojnie
I na morzu; więc zniosę i ten cios spokojnie.
Głód najtrudniej jest znosić, gdy żołądek krzyczy;
On nas tyle nabawia cierpień i goryczy,
Przezeń na mórz pustkowie uzbrojone nawy
Wyprawiają, by zbierać na wrogach łup krwawy!«

Kiedy taki rozhowor wiódł Odyss z pastuchem,
Pies leżący tam blizko, łeb podniósł, strzygł uchem;
Był to Argos, którego sam Odyss wychował,
Lecz nie użył; gdyż wcześniej on był pożeglował
Pod Troję. Potem chłopcy go na polowanie
Brali w góry na kozy, zające i łanie.
Teraz leży wzgardzony, gdy niestało pana,
Na kupie, co z pod mułów i krów wyrzucana
Zalega koło bramy; gnojem tym nawożą
Parobcy pola pańskie i pożytek mnożą.

Na nim to leżał Argos, jedzon przez robactwo,
Lecz skoro bliskość pana zwietrzyło biedactwo
Pokiwało ogonem tuląc uszy obie,
Chciałoby się doczołgać, sił niemiało w sobie...
Uważał to Odyssejs i łzę uczuł w oku —
Otarł ją, by niewidział pastuch co stał z boku.
»Dziwna rzecz Eumeju! — Odyss doń powiada:
Jak ten pies na barłogu pięknym jest nielada!
Z tym kształtem czy i rączość łączył, szedł na łowy?
Czy też to ot zwyczajny sobie pies stołowy,
Jakich dużo na dworach trzymają panowie?«

Na to pastuch Eumej te słowa odpowie:
»Ten pies, to własność męża dawno już zgasłego!
Trzeba ci było widzieć kształt i rączość jego,
Wtenczas, kiedy na Ilion Odyss szedł z wyprawą,
Zdziwiłbyś się psa tego siłą i postawą.
Przed nim niemógł zwierz żaden umknąć, tak był rączy;
Wpadłszy na trop wciąż trzymał niezrównany gończy;
Teraz zbiedniał; pan jego przepadł gdzieś daleko;
Więc mu źle pod niedbałych służebnic opieką,
Bo to tak z tą czeladzią: niech pan nienapędza,
Zaniedba obowiązku, rąk sobie oszczędza.
Zews wszechmocny obdziera człowieka z połowy
Cnej poczciwości, odkąd ten bierze okowy.«

To powiedziawszy, odszedł w głąb pysznych podwoi
Do izby, kędy świetny tłum gachów się roi;
Tymczasem Argos w śmierci pogrążył się mroku,
Gdy ujrzał swego pana po dwódziestym roku.

Postrzegł boski Telemach, wpierw niźli kto drugi
Jak pastuch wszedł do izby, i zaraz na mrugi
Przywołał go do siebie. Ten powiódł oczyma,
A widząc próżny stołek, dla siebie zatrzyma;
Był to stołek, na którym krajczy zwykle siadał
Kiedy pieczeń rozbierał i gościom nakładał —
Do stołu Telemacha szybko go przystawił
I siadł na przeciw pana. Wnet keryx się zjawił
Nałożył mu mięsiwa, chleb podał z koszyka.

Wkrótce się i Odyssejs do izby przemyka;
Istny dziadek żebrzący obciążony laty
Pełzł o kiju okryty w łachmany i łaty,
I siadł na jaworowym progu; oparł głowę
O misternie rzeźbione odrzwia cyprysowe,
Które cieśla przyciosał do miary jak trzeba.
Zaś Telemach z pięknego kosza bułkę chleba
Wyjął, i mięs nabrawszy co garść objąć może,
Przywołał Eumeja i rzekł doń: »Nieboże,
Weź to, zanieś dziadkowi i poradź niech w koło
Obejdzie gachów. Żebrak powinien mieć czoło
Prosić o miłosierdzie; wstydem nic niezyska.«

Wysłuchawszy to pastuch, przez tłum się przeciska
Do progu, gdzie był Odyss i rzekł doń: »Mój dziadku
Telemach ci to przysłał z tą radą w dodatku
Byś poszedł między gachy i każdego prosił;
Niewypada by żebrak wstydem się unosił.«
Na to wołał Odyssejs: »Wszechwładny Kronidzie!
Błogosław Telemacha! niech wszystko mu idzie

K’woli życzeń, a z ludzi będzie najszczęśliwszy!«
Tak rzekł — datek w garść przyjął, potem go złożywszy
U nóg swoich na torbie starej, połatanej,
Pożywał — a pieśniami brzmiały zamku ściany.
Lecz gdy skończył, a boski pieśniarz przerwał śpiewy,
A w izbie podniósł wrzawę tłum gachów zgiełkliwy —
Wtedy Odyssejs ujrzał przed sobą Palladę,
Ta go skłoniła obejść biesiadną gromadę
I pozbierać od gachów stołu odrobiny;
Gdyż po tem pozna winnych i tych co bez winy;
Co jednak nieprzeszkadza że głowy ich padną.
Szedł więc w kolej i prośbą błagał ich układną
I rękę tak wyciągał jak zwykłe żebraki;
Każdy dał coś z litości; lecz taki owaki
Nuż się dziwić i pytać: zkąd on, jak się zowie?
Na to koziarz Melantios mówił w tej osnowie:

»Słuchajcie dziewosłęby o rękę królowej!
Widok tego przybysza dla mnie niejest nowy,
Widziałem jak go świniarz prowadził przez drogę,
Lecz co zacz, i zkąd rodem — powiedzieć niemogę.«

W tem Antinoj łajaniem napadł na pastucha:
»Mów hultaju, poco nam tego pasibrzucha
Sprowadziłeś? Czy niedość mamy tu tych mętów,
Takich biesiado-płochów, żebrzących natrętów?
Czyć jeszcze nas tu mało, aby twego pana
Majątek zjeść z kretesem, żeś tego gałgana
Przyprowadził ze sobą?«

Na to pastuch: »Szpetny
Język twój Antinoju, chociaż ród tak świetny.
Któżby obcych przybyszów sprowadzał do siebie?
A jeśli ich sprowadza, to w ważnej potrzebie
Lub dla dobra ogółu; naprzykład lekarza,
Cieślę, wróżbita, albo boskiego pieśniarza,
Który pieśnią nam serce krzepi i weseli.
Takich tylko się bierze, gdziebądźby się wzięli. —
Lecz dziadów nikt umyślnie nie ciągnie w swe progi.
Wszakżeś ty na Odyssa sługi, nader srogi,
Od innych sroższy: dla mnie tyś najsroższy może.
Jednak mało dbam o to — dopóki w tym dworze
Penelopa i syn jej śliczny władną nami.«

Roztropny mu Telemach rzekł na to słowami:
»Przestań już tę szermierkę prowadzić daremnie;
Antinoj, wiesz, jak umie dociąć nieprzyjemnie
Językiem, i jak tamtym głowy poprzewracał.«
Rzekł — i do Antinoja mowę swą obracał:
»Pięknie dbasz o mnie, pięknie jakby ojciec wtóry
Jeśli tego przychodnia za zamkowe mury
Chcesz grubiaństwem wypłoszyć. O niechże Bóg broni!
Raczej opatrz go, hojnej niepożałuj dłoni.
Ni ja, ni matka moja, ni ktobądź z czeladzi,
Za złeć tego nieweźmie, owszem, będą radzi.
Lecz darmo! to uczucie obce sercu twemu;
Wolisz sam zjeść, niż kęsek ustąpić drugiemu.«

Ofuknął go Antinoj tą mową dotknięty:
»Co tam gadasz młokosie butny i nadęty!

Przecież on tyle kęsków nazbierał w tym tłoku,
Że się uwolnim odeń choćby na ćwierć roku.«

To rzekłszy, z po pod stołu wyciągnął podnóżek,
Na którym nogi wspierał; trząsł nim wśród pogróżek.
Lecz inni za to hojnie tkali w wór dziadowski
To mięsiwa, to chleby — i już Odyss boski
Chciał wrócić i na progu zasiąść z jadłem swojem —
Gdy się ozwał, stanąwszy tuż przed Antinojem:
»Daruj mi co mój miły! Sądząc cię z postawy
Tyś nie prostak, wyglądasz mi jak książę prawy,
Toż się pokaż szczodrzejszym dla mnie, niż ci drudzy;
A ja pójdę cię sławić wszędy, gdzie lud cudzy.
Ongi i jam był szczęśliw: miałem dom i grzędę
I dostatki — i nieraz takiego przybłędę
Opatrzyłem, bąć głodny był, lub bez okrycia.
Rój sług w domu, i wszystko co szczęściem jak życia
Miałem — a sławą bogactw kwitła moja dola.
Lecz Zews Kronion mię zniszczył; dziej się jego wola!
Skusiło mię z łotrzyki związać się morskimi
I na Egipt, na pewną zgubę, ruszyć z nimi.
Tam stanąwszy, gdy kotwie rzucono na rzece
Wraz najczujniejszą baczność mym ludziom polecę,
Zabraniam ani na krok nieodbiegać statku;
Szpiegów na bliższe wzgórza wysłałem w ostatku;
Ale ci, nieposłuszni, w ślepej zuchwałości
Napadli na egipskich kilka pięknych włości,
Żony w jeństwo pobrali z dziatwą niedorosłą
A mężów w pień wysiekli. Gdy się to doniosło
Do miasta — rankiem tłumy i konno i pieszo

Migając miedną zbroją, na odsiecz im spieszą
I okrywają pola. Kronion gromowładny
Zesłał na mą drużynę popłoch bezprzykładny;
Żaden bowiem wrogowi już niestawił czoła —
Więc włóczniami wykłuto ściśniętych do koła,
Innych żywcem pojmanych do robót skazano,
A mnie zaś przejezdnemu panu darowano;
Był nim Dmeter syn Jara, król w Kiprze władnący.
Ztamtąd tu się dostałem biedny i cierpiący.«

Antinoos mu na to głosem rzekł donośnym:
»A czy nas bies opętał tym dziadem nieznośnym!
Precz od stołu! tam możesz na środku stać sobie;
Ruszaj! bo Kipr i Egipt gorzkim ja ci zrobię.
A jaki dziad natrętny: wszystkim lizie w oczy;
Każdy mu nieoglądnie co ma w torbę tłoczy;
Nie w miejscu taka szczodrość i politowanie,
Gdy się cudze rozdaje z kupy co zostanie!«

Cofając się Odyssejs rzekł doń: »O Bogowie!
Z tak szlachetną postacią, nieszlachetnyś w mowie!
Snać ze swego i szczypty soli byś żałował,
Kiedyś przy cudzym stole siedząc, niedarował
Biednemu ani kąska, choć stosy przed tobą.«

Na to Antinoj większą rozpalił się złobą;
Ponuro nań spojrzawszy, rzekł słowa skrzydlate:
»O! co teraz, nieujdziesz cały z izby, za te
Zuchwalstwa obraźliwe włóczęgo plugawy!«
I cisnąwszy podnóżkiem trafił go w bark prawy

Blisko karku; lecz Odyss stał wryty jak skała;
Gwałtowna moc pocisku nic go niezachwiała,
Li głową kiwał; myśląc jak wrogów tych zmiecie.
Wrócił na próg i usiadł; a z torbą rupiecie
Rzucił przed się — i temi do gachów rzekł słowy:
»Słuchajcie dziewosłęby do ręki królowej,
A powiem wam co serce w usta mi nasuwa:
Niezasmuca to bardzo, ni duszy zatruwa,
Jeżeli kto w obronie mienia i zagrody
Krew przelał za swe bydło albo owcze trzody;
Lecz Antinoj mię pobił za ten brzuch zgłodniały,
O który tak się trapi ludzki ród nasz cały.
Lecz jeśli dla skrzywdzonych jest Bóg, są Erynny —
Strzały śmierci przed żeństwem ubić cię powinny!«

Na to rzucił Antinoj odpowiedź zelżywą:
»Jedz i siedź tam, lub z dworu wynoś się co żywo,
Nim mołojce wywloką za ręce za nogi
I zdarłszy z ciebie skórę wyrzucą za progi.«
Tak mówił — a ta mowa wszystkich innych gniewa
Wreszcie, któryś z tej gaszej rzeszy się odzywa:
»Źleś zrobił Antinoju ciskając w nędzarza;
Nużby to był niebianin, jak nieraz się zdarza,
Że Bóg przybrawszy postać wędrownego dziada
Grody, włości przebiega, i naocznie bada
Zbrodnie ludzkie i cnoty bogobojnej duszy?«
Tak mówili — lecz on to puścił mimo uszy.
Choć wzburzył Telemacha serce czyn szkaradny,
Potrząsał tylko głową, milcząc, a łzy żadnej
Nieuronił — lecz myślał o gachów zatracie.

Dowiedziała się o tem w swej górnej komnacie
Penelopa — i rzekła do białogłów grona:
»Obyż weń tak ugodził pocisk Apollona!«
Klucznica Eurynome rzekła zaś do pani:
»O jeśli modły nasze spełnią się, to ani
Jeden z nich niedoczeka brzasku jutrzni złotej.«
Penelopa jej na to: »Matko! te niecnoty
Wstrętne są sercu memu; każdy z nich złe płodzi;
Lecz Antinoj od wszystkich gorszy, jak śmierć chodzi.
Tam w izbie właśnie biedak przybyły z daleka
Szedł po prośbie do wszystkich, bo mu głód dopieka —
I każdy dał coś w torbę, gdy w kolej obchodził,
A zły Antinoj w ramię stołkiem go ugodził.«
Tak mówiła królowa w panien licznem kole
Siedząca w swej komnacie. Tymczasem na dole
Odyssejs się pożywiał. Onę zaś chęć zjęła
Przywołać Eumeja; i tak doń zaczęła:
»Spiesz co żywo, niech do mnie przyjdzie ten podróżny,
Chcę z nim mówić, o szczegół wypytać go różny;
Może on co o chrobrym zasłyszał Odyssie
Lub go spotkał, bywalcem w świecie wydał mi się.«

Na to odrzekł Eumej, świniopas poczciwy:
»Niechby mu dali spokój tylko te Achiwy,
Zdziwiłby cię, tak prawi pięknie i rozumnie.
Już on trzy dni, trzy nocy przedtem siedział u mnie
Dokąd przybył uciekłszy z okrętu obcego,
A jeszcze opowiedzieć niemógł mi wszystkiego.
A jak patrzym w pieśniarza, kiedy pieśń swą śpiewa
Od Bogów mu natchnioną, że pierś ci rozgrzewa;

A jak radbyś go słuchać wciąż i w każdym czasie —
Tak ten przybysz powieścią bawił mię w szałasie.
Z Odyssem, jak mi mówił, miał stosunek dawny
Po ojcu; a na Krecie mieszkał, kędy sławny
Ród Minosa. Więc ztamtąd ścigan bez wytchnienia
Dobił się do nas, straszne przeszedłszy zmartwienia.
O Odyssie też słyszał, a między innemi
Że ztąd blizko na bujnej, na Tesprockiej ziemi
Żyje i skarby wiezie, bogaty ogromnie.«

Na to mu Penelopa rzekła: »Idź i do mnie
Przyprowadź go na górę; niech sam opowiada;
A czy w dziedzińcu gachów pustuje gromada
Czy tu w izbie, to niedziw, że tacy weseli,
Dobytek ich bezpieczny, z nimi się niedzieli
Nikt spiżarnią i winem — chyba swej czeladzi
Coś tam dają. Lecz za to na nasz dom są radzi
I codzień tu przychodzą — żaden dzień nie minie —
Na rzeź brać nasze woły, barany i świnie,
I wyprawiać biesiady, chlać wino rumiane
Bez pamięci — aż wszystko będzie zmarnowane!
Oj takiego jak Odyss, niemamy nikogo —
Onby tylko mógł plagę oddalić złowrogą;
Oby wrócił! we własnym ukazał się domu —
Wraz z synem spadłby na nich podobien do gromu.«
Gdy to mówi — Telemach naraz głośno kicha
Aż się w izbach rozległo; ona się uśmiecha,
I pastuchowi słowa posyła skrzydlate:
»Idź i sprowadź przychodnia tu w moją komnatę.

Czyś baczył, jak obkichał syn mój, to com rzekła?
Znak jawny, że swym cieniem śmierć gachy oblekła:
Padną wszyscy; przeznaczeń spełnią się wyroki!
Jeszcze jedno: lecz w piersi ukryj to głębokiej,
Jeśli poznam, że człek ten mię nieoszukuje,
Chitonem go i piękną chleną obdaruję.«

Eumej wysłuchawszy mówiącą królowę,
Poszedł i do Odyssa zwrócił lotną mowę:
»Penelopa cię wzywa, ojcze mój podróżny,
Z serca pragnie, niegwoli ciekawości próżnej
Pytać się o małżonka, po którym w żałobie.
A gdy pozna, żeś ufność wzbudził jej ku sobie
Da ci chlenę i chiton — a właśnieć potrzeba
Przyodziewku; gdyż łatwiej u ludzi kęs chleba
Wyżebrać i nakarmić żołądek zgłodniały.«

Odpowiedział mu Odyss w nieszczęściu wytrwały:
»Chętnie wszystko opowiem i prawdę wynurzę
Rozumnej Penelopie Ikaryowej córze;
Bom go znał; bo z nim równa przypadła mi dola.
Jednak straszy mię więcej tych gachów swawola,
I zuchwałość w żelazny strop nieba bijąca —
Ot teraz, za cóż tamten tak mię w bark potrąca
Przechodzącego izbę bez żadnej złej myśli —
A Telemach, lub drudzy czy mi w pomoc przyszli?
Powiedz więc Penelopie, choć słyszyć mię pragnie,
Niech cierpliwie poczeka, aż słońce się nagnie
Do zachodu; o mężu wtenczas jej opowiem
Usiadłszy przy ognisku; lichą odzież bowiem

Mam na sobie; wszak o tem najlepiej wiesz pono.«

Skończył — a pastuch odniósł wszystko co mówiono.
Penelopa go widząc jak wchodził w jej progi,
Rzekła: »Czemu sam wracasz, gdzie jest ten ubogi?
Czy się lęka zuchwalców, lub czegoś się boi?
Może wstyd mu? Żebrakom wstyd ten nieprzystoi.«

Na to odrzekł Eumej przywódzca pasterzy:
»Myśl co chcesz, lecz ten człowiek mówi jak należy,
Że butnym gwałtownikom nierad włazić w oczy.
Czekaj więc, aż się Helios do morza zatoczy,
Dla cię samej o Pani lepiej to wypadnie;
Sam na sam z nim pomówisz i wybadasz snadnie.«

Na to mu Penelopa: »Snać u tego człeka
Kto bąć on, rozum dobry i głowa nielekka.
Bo też nigdzie na ziemi gdzie ludzie mieszkają
Niespotkać się z zuchwalszą i złośliwszą zgrają.«

Boski pastuch szedł prosto po rozmowie onéj
Między gachy, gdzie tłum ich siedział zgromadzony,
I rzekł do Telemacha po cichu, do ucha,
Z obawy, że go który z tych gachów podsłucha:
»Już odchodzę mój drogi, do trzód, do zagrody,
By w twym i mym dobytku niebyło tam szkody.
Ty zaś tutaj we dworze na wszystko uważaj,
A najlepiej na siebie; nic się nienarażaj,
Gdyż Achiwi na jakiś zamach się sposobią.
Oby Zews ich uśmiercił, nim złego coś zrobią!«

Rzekł mu na to Telemach, młodzieniec przezorny:
»Dobrze tatku; lecz na mrok poczekaj wieczorny,
A jutro nam tu hojne dostawisz obiaty;
Ja zaś z bożą pomocą wyjdę tu bez straty.«

To powiedział — a pastuch znów siadł w krześle swojem.
A gdy się już uraczył jadłem i napojem,
Poszedł do swej zagrody i trzódek z powrotem —
Świetlice i przysionki wciąż brzmiały łoskotem
Śpiewów i pląsów gości bawiących się w dworze,
Bo wieczór się już zbliżał, gasły dzienne zorze.




PIEŚŃ OŚMNASTA.


Iros żebrak miejscowy idzie w zapasy z Odyssejem i zostaje pokonany. Odys ostrzega Amfinoma aby się usunął z tego towarzystwa i wrócił do domu — lecz ten nieuważa na to. Penelopa ukazuje się w wielkiej izbie biesiadnej, pozwala gachom ubiegać się o jej rękę, i przyjmuje od nich bogate upominki. Służebnice urągają Odyssowi a Eurymach rzuca na niego stołkiem. Gachowie przeklinają przybysza, jako sprawcę kłótni i rozchodzą się do domu.




ODYSSEJS WALCZY Z IROSEM.
"W"

Wtem nadszedł zwykły żebrak w mieście dobrze znany,

Gdyż żebrał tam oddawna, żarłok zawołany,
Wiecznie głodny i opój; przytem niedołężny,
Wątłej siły; na oko chłop rosły i mężny.
Nazywał się Arneos; tak zwała go matka,
Irosem zaś przezwała uliczna czeladka,

Gdyż często do posyłek dawał on się użyć.
On to wszedł — i Odyssa chcąc z domu wykurzyć
Począł go lżyć słowami, grubiaństw mu nieszczędził:
»Precz mi ztąd! jeśli niechcesz abym cię przepędził,
Patrzaj jak każdy z gości na mrugi mi każe
Wywlec cię — a ja przecież na to się nieważę;
Precz zatem — lub mię zmusisz dołożyć kułaka.«
Odys odrzekł, ukosem zmierzywszy żebraka:
»Nigdym cię nieobraził uczynkiem ni słowem;
Nie zajrzę, choć z najsutszym odejdziesz obłowem;
Ten próg obu nas zmieści. Tobie nieprzystoi
Zazdrościć cudzych datków. Znać to z miny twojej
Żeś dziad, jako ja taki. A komu Bóg szczęści
Ten bogaty; więc pocóż wyzywasz na pięści?
Choć ja stary, lecz gniewu nieumiem hamować,
Mógłbym pierś ci lub gębę juchą zafarbować
I na zajutrz przyszedłbym siedzieć tu w spokoju;
Ty zaś, jużbyś niewrócił pewno po tym boju
Siadywać po pod drzwiami dworu Laerciada.«
Na to mu z wściekłą złością Iros odpowiada:
»Co ten żarłok językiem i kłapie i kłapie
Jak baba przy kominie! Ejże, jak cię złapię,
Kułakami obłożę, aż wyskoczą usty
Wszystkie zęby z paszczeki, ty kabanie tłusty.
Opasz się — przy tych świadkach wychodź na kułaki
Zobaczym, czy młodemu oprze się dziad taki?«

Tak kłócili się z sobą w drzwiach, na progu lśniącym
Dziady, mierząc się wzajem wzrokiem pałającym.
Świętej mocy Antinoj usłyszał ich kłótnię

I rzekł do towarzyszy śmiejąc się okrutnie:
»Nigdyśmy jeszcze takiej niemieli zabawy!
Zsyła nam ją widocznie jakiś Bóg łaskawy;
Uwierzycież, że Iros z tym drugim przybłędą
Wyzwali się na pięści i wnet się bić będą.
Chodźmy, szczuć ich na wzajem.«
Gachy parskli śmiechem
I zerwawszy się z krzeseł skoczyli z pośpiechem
Aby kołem otoczyć te obdarte dziady —
I Antinoj tak mówił do gachów gromady:
»Słuchajcie mię druchowie! widzicie tam ano
Kozią kiszkę krwią zsiadłą i tłuszczem nadzianą
Jak się smarzy na węglach dla nas do wieczerzy;
Owoż wygrywający jeden z tych szermierzy
Może przyjść wybrać kiszkę podług woli swojej
I zawsze jadać z nami. Lecz już nie postoi
W tych progach, odtąd żaden z natrętnych żebraków!«

Te słowa Antinoja ujęły junaków.
Chytrze im na to Odyss rzekł: »O przyjaciele!
Jam już stary, jam w życiu bied doznał tak wiele,
Mogęż z młodszym się mierzyć? Cóż robić, gdy trzeba!
Głodny zniesie i kije dla kawałka chleba,
Więc zgoda; wprzódy jednak każdy z was przysięgnie
Że mię zdradliwą pięścią śród walki niesięgnie,
Ażeby Irosowi dopomódz w wygranej«...

Rzekł, i wszyscy przysięgli — a gdy wymaganej
Uroczystej już zadość stało się przysiędze,
Telemach pośród rzeszy rzekł w świętej potędze:

»Przychodniu! jeźli sił ci starczy i odwagi
Wyrzuć go, od Achiwów niebój się zniewagi,
Ktoby cię wyciął, miałby z nami do czynienia,
A jak mniemam, jednego sposobu myślenia
Wraz ze mną gospodarzem, są rozumne głowy
Antinoj i Eurymach.« Do tej jego mowy
Przychylili się wszyscy. Odyssejs tymczasem
W pół się opiął z łachmanów ukręconym pasem
Odsłaniając potężne uda, bark szeroki,
Pierś, ramiona żylaste — gdy lekkiemi kroki
Zbiegła k’niemu Atene i postać mu całą
Zolbrzymiła — w podziwie wszystko nań patrzało,
Aż niejeden się zwrócił mówiąc do sąsiada:
»Iros licha napytał, oj będziesz mu biada!
Patrz — staruch jakie uda odsłonił potężne!«

Irosowi zaś serce tłukło się niemężne,
Lecz mu pachołcy gwałtem, choć jak się szamotał,
Pas włożyli; na całym ciele on dygotał.
Więc Antinoj go łajał skwarni lecz braku:
»Pocoś ty się urodził, chełpliwy junaku!
Kiedy trzęsiesz się wszystek przed staruchem onym
Bezsilnym, cierpieniami żywota zjedzonym.
Zapowiadam ci tedy i to cię nie minie —
Że jeśli on silniejszy, pokona cię ninie,
Wsadzę cię na łódź czarną, wyszlę na ląd stały
Do Echeta, a złośnik to zapamiętały
Ma zwyczaj kogo złapie kaleczyć okrutnie;
Więc niechybnie i tobie nos i uszy utnie,
A wyrwany człon męzki psom da aby zjadły.«


Rzekł — a wszystkiemi członki drżał Iros wybladły
Wleczon w szranki. Więc oba już wznieśli ramiona...
Lecz Odyssowi myśl ta przyszła rozdwojona:
Czy ma go palnąć z góry, ducha zeń wypędzić,
Czy na ziemię zwaliwszy życia mu oszczędzić?
To ostatnie za lepsze w tym razie uznaje —
Inaczej, podejrzywać mogliby Achaje.
Więc oba wpadli na się: Iros w prawe ramie
Uderzył Odyssejsa — a ten mu kość łamie
Palnąwszy w kark pod uchem, aż krew buchła z gęby —
Z krzykiem runął na piasek; dzwoniły mu zęby«
Nogi ziemię kopały. Gachowie weseli
Wznieśli ręce, i wraz się do rozpuku śmieli;
Zaś Odys go za nogę przez całe podwórze
Przewlokłszy aż do bramy, posadził przy murze
Opierając plecyma; w garść mu kostur włożył,
Mówił doń i lotnemi słowami dołożył:
»Siedźże tu abyś świnie i psy ztąd odganiał
A biednym, gdy tu przyjdą wstępu niezabraniał,
Inaczej, co gorszego spotka cię, nędzniku!«
Powiedziawszy to, torbę z łatami bez liku
Znów wdział na grzbiet, a torba na sznurku wisiała,
I tak wrócił na próg swój. — Aż tu zgraja cała
Gachów śmiejąc się wdzięcznie, szła doń z powitaniem:
»Oby Zews i Bogowie, hojnem zmiłowaniem
Dalić wszystko co pragniesz. — Zews pewnie wysłucha
Za to, żeś nas od tego zbawił pasibrzucha,
Którego do Echeta wnet wyszlem na łodzi,
Król ten ludziom okrutny i jemu dogodzi.«


Tak życzyli — Odyssejs wielce się radował
Z tych życzeń — Zaś Antinoj już dlań przygotował
Sporą kiszkę — krwią była i tłuszczem nadziana.
Amfinom dwa dał chleby, poczem z roztruchana
Złotego przepijając, te słowa doń rzecze:
»Pozdrowienie ci stary, nieznany człowiecze,
Obyś lepszą miał dolę choć na przyszłe lata,
Brzemię wielkiéj niedoli teraz cię przygniata!«

Odrzekł mu na to Odys mąż w fortele płodny:
»Amfinomie! tyś ojca swojego syn godny,
Bo masz rozum — a sława dobiegła aż do mnie
Że Nizos Dulichoński bogaty ogromnie
I poważan u swoich; — takiego rodzica
Będąc synem, i ciebie uprzejmość zaleca;
Więc słuchaj — a co powiem niech pamięć zatrzyma.
Nic słabszego nad człeka na ziemi tej niema,
Słabszy od wszystkich istot co po świecie chodzą,
Niemyśli, że weń kiedyś nieszczęścia ugodzą,
Póki Bóg daje dzielność i dobrych nóg parę;
Lecz gdy Bóstwa nań spuszczą cierpienia za karę,
To choć z opornym wstrętem, znosi je jak umié;
Taka bowiem jest zmienność w tym ludzkim rozumie,
Jak zmiennemi bywają dnie które Zews zsyła.
I mnie ongi szczęśliwsza gwiazda téż świeciła,
Alem wiele nabroił ufny w moc ramienia,
W plecy ojca i braci mojego plemienia.
Niech więc człowiek od zbrodni ucieka jak może,
A co Bóstwa mu dają przyjmuje w pokorze.
Snać i tu strasznie broją gachy rozwydrzone

Trawiąc cudzy dobytek, znieważając żonę
Męża, który już może jest w drodze z powrotem,
I tylko go niewidać. Radzę myśleć o tém
Żebyś się z nim niespotkał, — i wynieść się z Bogiem,
Bo gdy wróci na wyspę, stanie przed swym progiem —
Nie obejdzie się w murach tego tu mieszkania
Między nim a gachami oj! bez krwi przelania.«

Rzekł — i strząsnąwszy Bogom, wychylił do spodu
Czaszę — i oddał w ręce pasterza narodu,
A ten odchodził z głową na piersi zwieszoną
Zasępiony — coś złego przeczuwał on pono...
Przecież zguby nie uszedł... Pallas go w swe pęty
Omotała — padł włócznią Telemacha pchnięty!
Więc wróciwszy znów zajął dawne swe siedzenie.

W tem Atene Bogini wzbudziła natchnienie
W sercu Penelopei Ikariosa córy,
Że gachom się ukaże, znijdzie do nich z góry,
By serca gachów żądzą na nowo rozpalić,
A w małżonku i w synie dla się cześć ustalić
Większą jeszcze niż miała. Z uśmiechem udanym
Rzekła więc swym niewiastom w koło niéj zebranym:
»Eurynomo! jam nigdy nie pragnęła bardziéj
Jak teraz, iść tam do nich, choć nimi się gardzi;
Gdyż synowi mam szepnąć coś, co go ocali,
Aby się od tych gachów trzymał jak najdaléj;
Bo choć w ustach ich słodycz, w sercach siedzi zdrada.«

Eurynome klucznica, na to odpowiada:

»Roztropne twoje słowo, mówisz wyśmienicie;
Idź więc, i powtórz mu to wszystko, moje dziecię!
Lecz wprzód opłócz się, namaść maściami wonnemi,
Nielza z twarzą spłakaną stawać tam przed niemi.
Łzami popsułaś sobie kwitnące jagody —
A przecież syn twój wyrósł, doczekał się brody;
Takim jest jak u Bogów sobieś wymodliła!«

Penelopa jéj na to: »Eurynomo miła!
Nietroskaj ty się o mnie i nieradź z przyjaźni
Abym ciało maściła i poszła do łaźni.
Wszak Bogi mię Olimpscy dawno oduczyli
Dbać o płci mej ozdoby; jak raz od téj chwili
Kiedy mąż mój odpłynął... Owszem Hippodamię
I Autonoję przyzwij, niech mi dadzą ramię
Gdy tam pójdę; bo wstydem spłonęłabym cała,
Gdybym się sama jedna gachom ukazała.«
Na ten rozkaz z komnaty wybiegła klucznica
Wołać panny, i pośpiech każdej z nich zaleca.

Lecz Boginia Atene myśl powzięła inną:
Penelopie zesłała drzemkę dobroczynną;
Sen ją zmorzył i padła już ubezwładniona
W krzesło, i już Boginia tchnęła jej do łona
Boski czar, aby wzbudzić w Achiwach zdumienie.
Jej lice w ambrozyjne ubrała promienie —
Kitera z takich wdzięków wieniec ma uwity
Kiedy w pląsy się puszcza ze swemi Charyty.
Przytem wzrost jej i postać dała okazałą,
W bielsze kości słoniowéj oblekła ją ciało.

Co sprawiwszy Boginia, znikła. A tymczasem
Piękno-ramiennych panien dwie wpadło z hałasem
Do świetlicy. Z snów słodkich ocknięta królowa
Przetarłszy dłońmi oczy, wyrzekła te słowa:

»Mnie smutną ukołysał sen słodki tak błogo!
Oby Artemis śmiercią tak samo nie srogą
Zabiła mię tu zaraz! bym w żalu ustawnym
Nie marniła żywota po mężu mym sławnym,
Który cnót blaskiem gasił Achajskich heroi!«
Powiedziawszy to zeszła z swych górnych pokoi
Nie sama; dwie panienki tuż przy sobie miała.
Więc gdy się zgromadzonym gachom ukazała —
Wstrzyma się w świetnym progu świetlicy sklepionej,
Na twarz od głowy spuszcza śrebrzyste zasłony;
A dwie panny stanęły po każdym jej boku.
Gachom nogi zadrżały, tyle w niej uroku,
I każdy chciałby łoże podzielać królowej.
A w tem ona do syna rzekła temi słowy:
»Synu mój! coś twój umysł i wola się chwieje!
Małym będąc robiłeś większe mi nadzieje;
A teraz, kiedyś podrósł, wyszedł na młodziana
I każdy w tobie widzi całą gębą pana,
Nawet obcy się dziwią twej dziarskiej postaci —
Czemuż zdrowy rozsądek u ciebie nie płaci?
Jakąż zgrozę spełniono tu, w twéj obecności:
Tyżeś dał sponiewierać jednego z twych gości —
Jakto? Gość, który w domu naszym się znachodzi
Obelgi miałby doznać? O! to nieuchodzi;
Na ciebie hańba spadnie, ludzie tobą wzgardzą.«


Na to rostropny młodzian: «Matko! o i bardzo
Twoje to oburzenie czuję i rozumiem,
A chociaż od dobrego złe rozróżnić umiem,
Mogęż w każdem zdarzeniu iść drogą rozsądku,
Gdy mię tak oszołomił wróg pełen zawziątku,
Owe gachy spiknięte — a mnie nikt nie broni.
Nawet o bój Irosa gniewają się oni
Że go przybysz mocniejszy powalił pod siebie.
Sprawże Ojcze Kronionie, Ateno i Febie.
Abyśmy gachy mogli podławić tak samo
Iżby łby pozwieszali, jak ot ten pod bramą
Iros zbity, że członkiem nierusza już żadnym,
Kiwa się jak pijany uczynion bezwładnym,
I na nogi nie wstanie by dolazł do domu —
Tak wszystek na nic starty od tego pogromu.«

O tem z sobą mówili — i po téj rozmowie
Tak się do Penelopy Eurymach ozwie:
»O mądra Penelopo! gdyby cię widziano —
To z jazyjskiego Argos wszyscy jutro rano
Zbiegliby się achajscy tutaj zalotnicy
Na gody; bo gdzie równéj tobie krasawicy
Coby ci kształtem, wzrostem, rozumem sprostała?«
Mądra mu Penelopa tak odpowiedziała:
«Eurymachu! mnie Bóstwa wdzięków mych i krasy
Pozbawiły oddawna; jeszcze w owe czasy,
Gdy z Algami małżonek mój poszedł pod Troję;
Niechby wrócił, mnie nędzną wziął pod skrzydła swoje,
Dopierożbym jaśniała sławą mej piękności;
Teraz jęczę, na ciągłe wydana przykrości

Odkąd on mię na brzegu, przed samem rozstaniem
Wziął za rękę i słowa te rzekł z pożegnaniem:
— Nie wszyscy ci pancerni męże, droga żono!
Którzy idą na Ilion powrócą tu pono,
Bo i Trojańcy w boju dzielnie — jak słyszałem,
Robią kopią, miotają z łuków celnym strzałem,
Toż lotnym toczą koniem; a dziarskie to zwiérzę
Zwykło dawać zwycięztwo w chwiejnym bitwy wirze.
Przeto niewiem, czy Bóg mię z tamtąd przyprowadzi,
Czy tam liszy? więc głowa twoja niech tu radzi.
W domu miejże o ojcu, o matce staranie,
Jak dotąd; a tém więcéj jeśli mię niestanie.
Gdy zaś syn nasz dojrzeje, wyjdzie na człowieka —
Idź za mąż, — twoja nad nim skończy się opieka; —
Tak mówił, i już teraz spełni się to wszystko:
Idzie noc, w któréj wstrętne dla mnie weselisko
Czeka mię, z woli Zewsa ciężko nawiedzoną.
A jednak gorszym bólem przeszywa mi łono
Ten zwyczaj niebywały między zalotniki;
Dawniéj kto się dobijał uczciwéj podwiki
Córy ojca możnego, wysadzał się na to
By dom zasilać wołmi, trzodą nierogatą,
A narzeczonéj hojne upominki składać —
Nieśmiał cudzego mienia niszczyć i objadać.«
Tak rzekła — a w Odyssie cieszyła się dusza
Że im dary wyłudza i oczy zaprusza
Słodką mową, choć w sercu myślała inaczéj.

Antinoj syn Eupejta, tak jéj to tłumaczy:
»O córo Ikarjosa, cna Penelopejo!

Przyjm tylko te podarki, które wraz pośpieją
Znieść Achiwy; odmówić nie mogłabyś przecie.
My zaś nie ustąpimy z miejsc tych za nic w świecie
Póki mężem twym który Achiw nie zostanie.«

Mowa ta w zgromadzeniu znalazła uznanie.
W skok też kieryxów do dom po podarki słano:
Od Antinoja szatę cudnie wyszywaną
Przyniesiono; dwanaście w niej złotych pętliczek —
Od Eurymacha przyszedł piękny naszyjniczek
Szczero-złoty, z bursztynem co jak słońce lśniący;
Od Eurydama parę kolców wniósł służący;
Misternej to roboty trójgwiezdne wisiory;
Zaś od Pejzandra, syna króla Poliktory
Łańcuch jej przyniesiono na szyję ozdobny,
Zgoła każdy z nich złożył podarek osobny.
Znów wróciła do górnych komnat, boska pani
A panny upominki niosły dane dla niej.
Gachy zaś do swych pląsów i śpiewek wrócili —
Aż i wieczór ich zastał na tej krotochwili;
A gdy wesołych nocne ogarnęły cienie,
W izbie wnet w trzech kagańcach wzniecili płomienie
Świecące im do koła, w które pęk smolaków
I drzazg miedzią naciętych z wysuszonych pniaków
Narzucali na ogień. Służebne zaś panny
Gdy gasnął, rozniecały ogień nieustanny.
Do nich to boski Odys zwrócił swoją mowę:
»Nieobecnego Pana, dziewki Odyssowe
Idźcie ztąd, przy królowej siedzieć wam w komnacie,
Tam wasze miejsce; panią rozweselać macie,

Albo kręcić wrzeciono, lub téż czesać wełnę.
Ja zaś o tych kagańcach staranie zupełne
Chcę tu mieć, choć do rannéj zostaliby zorzy;
Do trudów jam nawykły, mnie to nie umorzy.«
Dziewki w śmiech, i po sobie zerknęły z ukosa;
Aż Melanto, rumiana córeczka Doliosa
Pod okiem Penelopy od dziecięcych latek
Wyrosłszy, jak jéj własny pieszczona gagatek,
A jednak obojętna na płacz opiekunki,
Tajemne z Eurymachem miewała stosunki —
Ona więc na Odyssa napadła i łaje:
»Przybłędo! tobie we łbie klepki niedostaje,
Że na noc do gospody, albo ciepłéj kuźni
Nie idziesz; a tu wlazłeś, gdzie panowie różni
A dostojni się bawią; a tak hardo przytym
Gadasz tu; znać po tobie że musisz być spitym,
Lub frant jesteś — widocznie przez ciebie coś gada —
Czy pycha z pokonania Ira, tego dziada?
Waruj się, by ktoś tęższy nie wyzwał na rękę,
Nuż trafisz na pięść twardą, zgruchocze ci szczękę
I za progi wyrzuci oblanego juchą?« —
Gniewnie spojrzał w nią Odys, i wraz odparł sucho:
»Ej nie bresz! bo Telemach — niech powiem mu słówko —
Patrz, tam stoi! — a w puch cię zrąbie pokojówko.« —
To rzekł, i tak przestraszył białogłowy one,
Że z izby precz uciekły jakby oparzone,
W przekonaniu że Odys nie żartował z nimi.
On zaś przed kagańcami stał zapalonymi
I ogień utrzymywał; lecz inne w nim wrzały
Myśli, które niebawem czynem stać się miały.


Atene znów folgując gachom choć zbyt hardzi
Podszczuła ich do szyderstw, ażeby tém bardziéj
Rozjątrzyć na nich duszę Odyssa, już wściekłą;
Jakoż mu Eurymacha słowo dość dopiekło
Które rzekł, aż parsknęła śmiechem ich gromada:
»Słuchajcie dziewosłęby królowéj! — powiada —
A ogłoszę co zgłębi do ust mi się ciśnie:
Jakiś Bóg tego człeka przysłał tu umyślnie;
Bo ta jasność w téj izbie, jeśli wzrok nie zwodzi:
Nie od ognia, od jego łysiny pochodzi.«
Poczém się do Odyssa zwracając: »a nużby
Wziąść ciebie na parobka; czy zdasz się do służby
Gdzie tam na wsi? a dobrym mytem bym nagrodził,
Sadziłbyś cień dające drzewa, płoty grodził;
Strawę, wino dostaniesz, co dzień będziesz syty,
Przyzwoicie ozuty i dobrze okryty.
Aleś ty do niczego, bąki tylko zbijać,
Leniuch, po okolicy wolisz się uwijać,
I pakować w żarłoczny kałdun chleb dziadoski.«

Na to mu odpowiedział Odyssejs mąż boski:
»Trzeba nam Eurymachu pójść o zakład z sobą;
Kiedy dzień bywa długi, tak wiosenną dobą,
I na łące z kosami obydwa stanąwszy,
Spróbować się na koźbę nic w usta nie wziąwszy
Od świtu aż do nocy, ciągle w pracy krwawéj,
Pókiby sianożęci starczyło i trawy.
Albo niechbym miał w pługu tęgich wołów parę
Zażywnych, mocnych, równą trzymających miarę,
Jedno-latek, do orki co się już wprawiły,

Łan przytem gdzieby lemiesz snadno krajał bryły —
Zobaczyłbyś czy umiem orać proste skiby!
Lub żeby Bóg dał wojnę — poszedłbym bez chyby
Zbrojny tarczą, i dwoma oszczepami w dłoni,
I hełmem pięknie kutym ze spiży na skroni,
A widząc mię na harcu i zawsze na przedzie
Nieurągałbyś memu brzuchowi i biedzie.
Ale pychą nadęty, z sercem nie użytem
Mniemasz się być potęgi i dzielności szczytem
Że siedzisz śród téj zgrai odwagi wątpliwéj.
O gdyby na swą ziemię wrócił Odys żywy
Wnet te drzwi, choć szerokie, i stoją otworem
Zmykającemu ciasnym byłyby wątorem.«

Na te słowa zawrzało serce w Eurymaku;
Gniewnie spojrzał i rzekł doń: »Dam ja ci żebraku!
Zaraz weźmiesz zapłatę za harde gadanie
I za mężów dostojnych nieuszanowanie.
Czy żeś wińskiem się upił, czy tak ze zwyczaju
Co ślina ci przyniesie bajesz hardy baju;
Czy ci łeb się zawrócił żeś zbił Ira, dziada?« —
Rzekłszy, chwycił za stołek — wzdy Odys przypada
Do kolan Anfinoma chroniąc się pocisku
Eurymacha; zaś stołek lecąc trafił w ścisku
Cześnika w prawą rękę, aż mu dzban z łoskotem
Wypadł — a on sam na wznak przewrócił się potém.
Gachowie na to wszczęli tumult w izbie całéj,
I mówili — ich słowa w koło obiegały:
»O bodaj ten włóczęga pierwéj kark był skręcił
Nim przyszedł do Itaki i do nas się wnęcił,

By wzniecić taki rozruch; my się tu kłócimy
O dziada — czy już nigdy spokojnie nie zjemy?
Snać górę wzięła u nas niezgoda przeklęta!...«

W tém Telemach głos zabrał i rzekła moc święta:
»Szalejecie, to niedziw: sytych i opiłych
Jakiś demon podszczuwa do kłótni niemiłych,
Więc po sutéj wieczerzy iść wam spać do domu,
Kto ma chęć, gdyż nie bronię siedzić tu nikomu.«
To rzekł — a oni wargi przygryźli w podziwie,
Że tak mówił stanowczo i tak natarczywie —
Gdy Amfinom do tłumu rzekł zgromadzonego —
Niza syn, z Aretiadów rodu królewskiego:
»O druchowie! Telemach sprawiedliwie gada,
Niech się nikt nie obraża, ani z nim ujada,
Ani téż napastuje tego wędrownika,
Ni bądź kogo tu w domu Odyssa władnika.
A teraz lejcie wino ofiarne w te czasze
Bogom strząśniem i pójdziem spać na leże nasze.
Ten zaś człowiek zachoży niechaj tu zostanie;
Telemach o swym gościu będzie miał staranie.«

Skończył, a mowie jego przyklasnęła rzesza.
Tymczasem Mulios wodę z winem w krater mięsza,
On wiernek Amfionoma i kieryx z Dulichu
Wszystkim wino podawał po pełnym kielichu.
Strząsnąwszy kilka kropel w cześć Bogom, gachowie
Pili wino dające wesołość i zdrowie.
Więc obiata spełniona, pragnienie zgaszone —
I poszli na spoczynek, każdy w swoją stronę.




PIEŚŃ DZIEWIĘTNASTA.


Odyssejs z pomocą Telemacha zabiera z wielkiej izby broń i oręże i przenosi takowe do górnego skarbca — sam zostaje się w izbie, dokąd zchodzi Penelopa i prowadzi z nim rozmowę; poczem każe piastunce Euryklei umyć mu nogi. Piastunka poznaje go po bliźnie i już ma odkryć Odyssa, gdy on nakazuje jej milczenie. Penelopa niedomyślając się niczego opowiada Odyssejsowi sny swoje; ten jej tłumaczy ich znaczenie — i utwierdza ją w zamiarze wezwania ubiegających się o jej rękę zalotników aby z łuku Odyssowego strzelali przez ucha toporów. Penelopa odchodzi do swoich komnat.




EURYKLEJA POZNAJE ODYSSEJSA.
"Z"

Został się boski Odys z Ateną w świetlicy

Ważąc jakąby śmiercią padli zalotnicy;
Poczem do Telemacha rzekł skrzydlate słowa:
»Te bronie aresowe syn mój niech pochowa;
A gdy gachy zagabną kędy się podziały?
Odpowiesz im łagodnie: oręże rdzewiały
W dymie, więc je wyniosłem; bo jakaż różnica
Od onych, zostawionych przez mego rodzica

Gdy odpływał pod Troję! — dym je zeszkaradził.
Zresztą, zapewne jakiś Bóg mi to poradził
By je wynieść — o zwadę nietrudno przy winie;
A nuż się pokłócicie, a nuż krew popłynie
Z wielką dla waszych biesiad, a z większą obrazą
Dla królowej — wszak mężów przyciąga żelazo!«
To rzekł Odys. Ojcowskie syn pełniąc rozkazy
Przywołał Eurykleję i rzekł te wyrazy:
»Niańko droga, zatrzymaj swe dziewki w komorze,
Ja tymczasem ojcowską broń wezmę i złożę
Gdzie w skarbczyku, bo tutaj dymem okopciały.
Ojca w domu nie było, jam dzieciuch był mały,
Więc pochowam je w miejscu od dymu bezpiecznem.«

Na to mu Eurykleja: »Przecież raz statecznym
Zaczynasz być mój synu; rozum ci przychodzi
Aby domem i mieniem władać jak się godzi.
Dobrze, lecz któż poświeci tobie o tej porze,
Jeźli mi każesz dziewki zatrzymać w komorze?«

Roztropny jej Telemach na to odpowiedział:
»Ot ten człek; czy na darmo u mnie by tu siedział
Gdy go żywię? niech robi, a rąk niezakłada.«
Tak rzekł do niej, a widać nienapróżno gada,
Bo coprędzej za sobą drzwi izby zamknęła;
A Odys wnet ze synem wzięli się do dzieła,
Przenosząc hełmy, kopie z grotami ostrymi,
Toż wypukłe pawęże; Atene przed nimi
Szła z pochodnią co taki w koło blask rozniéca
Że aż Telemach zagadł swojego rodzica:

»Ojcze! ten widok w wielkie wprawia mię zdumienie:
Wszystkie ściany i każde rzeźb tych zagłębienie,
Toż gonnych słupów rzędy, te sosnowe belki,
Pałają w moich oczach jakby pożar wielki —
Czy tu Bóg jaki, niebios mieszkaniec się zjawił?«
Na to przemyślny Odys mówiąc, tak odprawił:
»Milczałbyś i skrył w sobie to, co cię zdumiéwa —
Bo już taki u niebian obyczaj tam bywa.
Idź się połóż — ja tutaj pozostanę nieco;
Zejdzie tu twoja matka, służebne się zlecą —
I będzie wypytywać głosem rozrzewnionym.«
Więc Telemach z łuczywem odszedł zapalonym
Precz z izby na spoczynek do świetlicy swojej,
Gdzie zwykle snu zażywa, gdy się w dzień uznoi.
Jakoż legł i jutrzenki oczekiwał świętej.
Odys zaś w wielkiej izbie tem był zaprzątnięty
Wraz z Ateną, jak wyciąć do nogi tych wrogów.

Penelopeja z górnych schodziła już progów
Podobna z Afrodytą złotą, ubóstwioną —
Przy ogniu krzesło dla niej własne postawiono,
Srebrem, kością słoniową misternie obite
Ręką cieśli Ikmalia, a skórą nakryte,
Z podnóżkiem przytwierdzonym aby oprzeć stopę —
Owóż w spaniałem krześle siadła Penelope.
Wnet i białoramienne zbiegły się tam dziewki
Sprzątać stoły i chleby, puhary, nalewki
Rozrzucone po izbie, resztki gaszej stypy;
Z kagańców żar wytrzęsły na ziem, świeże szczypy
W nie wetknęły, by ciepło było tam i jasno.

Wtem znów Melanto napadła Odyssa napastną
Mową:
»Cóż to przybłędo, nocy nam spokojnej
Niedasz, i wciąż się kręcisz, jakbyś nieprzystojny
Zamiar miał? fora z dwora! wszakżeś po wieczerzy?
Wynoś się, bo ta głownia plecy twoje zmierzy.«

Mądry Odys w nią wlepił spojrzenie ponure:
»Za co mi, znów niecnoto, załazisz za skórę?
Czy za to żem niemłody; czy żem tak obdarty!
Czy że mię do żebraczki zmusza los uparty?
Przecież to przeznaczenie biednych i tułaczy!
Niegdyś i jam był szczęśliw i żyłem inaczéj
W moim zamku, i często przychodniów wspierałem;
Co za jedni, i zkąd są, nigdy nie pytałem.
Było u mnie sług wiele, były mnogie włości
I, co do zbytku służy i okazałości.
Ale wszystko mi odjął Bóg, w swej woli świętej!
Pamiętaj i ty dziewko, że twoje ponęty
Któremi tak się chełpisz, mogą spełznąć snadnie;
A nuż gniew twej królowej kiedy na cię spadnie,
Albo Odyssejs wróci? — wszystko stać się może.
Lecz on zginął i w tym tu niezjawi się dworze!
Zato syn jego żyje i Feb go zaszczyca
Łaską swą; on wie przecież co tutaj kobiéca
Rozpusta dokazuje majacząc zdradziecko;
Telemach w domu swoim, to pan, a nie dziecko.«

Penelopa słuchała gdy mówił — aż wreszcie
Gniewem wybuchła przeciw zuchwałej niewieście:

»O bezwstydna ty suko! sprawki mi twe znane,
Wkrótce one twą głową będą ukarane.
Wiedziałaś, boś co tylko słyszała odemnie
Że się mam z tym podróżnym widzieć potajemnie
I pytać o małżonka opłakiwanego.«
Potem zaś do klucznicy rzekła: »Wnieść dla niego
Eurynomo! krzesełko zasłane baraniem
Runem, aby w nie siadłszy, swem opowiadaniem
Odpowiadał na różne pytania zadane.«
Rzekła — i wraz klucznica przyniosła rzezane
Piękne krzesło nakryte kożuchem baranim.
Boski cierpiciel Odys zaraz usiadł na nim.
Zaś królowa podjęła rozgoworu wątek:
»Obcy człeku! przed wszystkiem spytam na początek
Coś zacz? i w jakiej ziemi twe gniazdo ojczyste?«
Na to odrzekł Odyssejs: »Królowo! zaiste
Niewiem czy kto jest taki na ziemskim przestworze
Ktobyć ganił — twej sławie nic sprostać niemoże,
Jak sławie tego króla, co cześć Bogom składa,
Co rozlicznym narodem dzielnych mężów włada,
I sprawiedliwość pełni. Jemu ziemia czarna
Rodzi owoc, pszeniczne i jęczmienne ziarna;
Mnoży trzody; a morze ryb daje do syta —
Pod mądrym panem ludu pomyślność zakwita.
Lecz w tym domu o rzeczy rozpytuj mię inne;
A nie o ród mój, ani o miejsce rodzinne,
Jeśli niechcesz boleścią serca mi zakrwawiać,
Gdybym miał obraz nieszczęść już przebytych wznawiać —
W cudzym domu te skargi, zresztą, te łzy rzewne
Nieprzystoją; i w gorsze popadłbym zapewne —

Bo ty sama, lub twoje rzekłyby kobiéty:
Niedarmo ten człek płacze, on musi być spity.«

Rostropna Penelopa odrzekła mu na to:
»Powiem ci, że woń cnoty, urodę bogatą,
Wydarli mi niebianie odtąd, gdy na Troję
Szli Argeje, a z nimi Odys, szczęście moje.
Niechby on był powrócił i żył razem ze mną
Sławą bym zajaśniała nietaką nikczemną!
Dziś z tęsknoty usycham, a różnych klęsk mnóstwo
Wciąż zsyła na mnie jakieś nieprzyjazne bóstwo.
Ilu bowiem władyków mieszka w tej tu stronie
Na lesistym Zakincie, Samie, Dulichionie,
I tych, którzy w słonecznej Itace rej wodzą —
Wszyscy drą się do ręki mojej i dom głodzą.
Przeto mało się troskam o biednych żebrzących,
Lub cudzych, lub keryxów ludowi służących —
Jedno pamięci męża łzy moje poświęcam;
I ciągle się natrętnym zalotom wykręcam;
Aż niebo mię natchnęło myślą wybiegliwą
Żem na krosnach w mej izbie cieniutkie przędziwo
Nałożyła, by utkać ogromną oponę —
I tak rzekłam do gachów: chcecie mieć za żonę
Mnie wdowę po Odyssie, młodzi oblubieńcy!
To czekajcie ze ślubem ni dłużej, ni więcej
Aż się zwinę z zaczętą na krosnach robotą;
Przędza w niweczby poszła — a mnie idzie o to
Aby miał piękny całun Laertes mój stary
Gdy go w czarnej godzinie śmierć weźmie na mary.
Toż szydziłyby zemnie achajskie kobiéty

Gdyby Pan taki wielki leżał nieokryty.
Tak rzekłam wybiegliwie — i zmiękły ich serca;
Odtąd dniem pracowałam około kobierca
Prując nocą przy żagwiach, com we dnie utkała;
Takem ich przez trzy roki wciąż oszukiwała.
Lecz gdy czwarty przyniosły pór odmienne lica,
Wyszła przez suki-dziewki na wierzch tajemnica:
Wpadli gachy — groźnemi jęli lżyć mię słowy,
I zmusili dokończyć. — Całun był gotowy!
Dłużej mi niepodobna wesela odkładać —
Cóż począć? Już rodzice zaczęli napadać
Na mnie, abym szła zamąż — i syn mój się krzywi
Widząc jak go tu niszczą. — Lecz to mię niedziwi,
Zmężniał! i sam dziedziczném mieniem władać może,
Byleś ty go swą łaską wspierał Zewsie Boże!
Lecz powiedz mi kto jesteś, zkąd ród twój pochodzi —
Przecież nie dąb bajeczny, nie kamień cię rodzi? —«

Bystro-umny Odyssejs odrzekł jej to słowo:
»Laerciady Odyssa zacna białogłowo!
Toż koniecznie chcesz o mym rodzie się dowiedzieć?
Słuchaj więc, lubo z góry muszę cię uprzedzić
Że to boli, rozjątrza serca przeszłe blizny,
Każdemu, co lat wiele niewidział ojczyzny,
Co jak ja, przewędrował ziem i grodów tyle;
Lecz gdy pytasz, do twoich życzeń się przychylę:
Kreta — wyspa śród morskiej rzucona otchłani,
Żyzna, pełna uroków — a siedzi tam na niej
Roje luda; a liczy dziewięćdziesiąt grodów;
Moc tam różnego szczepu i mowy narodów:

Są Achaje, Kidony, Dory bujnogrzywe,
Pelazgi, toż Kreteńcy tubylce właściwe.
Na wyspie jest gród Knosos, wielki i stołeczny,
Gdzie lat dziewiątek władał Minos, druch serdeczny
Zewsowy, a rodziciel ojca mego, którym
Był Dewkalion; ja byłem jego synem wtórym,
Pierwszym zaś Idomenej; ten z Atreja syny
Poszedł gród Ilionu rozwalać w perzyny.
Ja zaś młodszy, Etona nosiłem nazwisko.
Tam poznałem Odyssa i w przyjaźń z nim bliską
Zaszedłem; bo na brzegi Krety, wicher srogi
Sudna jego był rzucił zbite z swojej drogi
Od przylądku Malei... Zatem na kotwicy
U Amnizy on stanął, kędy w okolicy
Pieczara Eleutyi; schroniony przed burzą
W tej niedobrej przysłani cierpiał jeszcze dużo.
Ledwo przybył, natychmiast do miasta pospieszył
Aby z Idomenejem druchem swym się cieszył,
Lecz już dziesiąty, czy dzień jedynasty minął,
Jak Idomenej w sudnach pod Troję odpłynął —
Jam więc gościa zaprosił w dom mój, jak przystoi,
I hojniem podejmował ze spiżarni mojej;
Krom tego towarzysze na nawach będące
Lud opatrzył dostawą tak w winie, jak w mące,
Jak wołach, aby w drodze niezaznali głodu.
Dni dwanaście mieliśmy tego tam narodu;
Bowiem Borej wiatro-bóg ciągle morze wzdymał
I wiał, że człek na nogach ledwo się utrzymał.
W trzynastym gdy wiać przestał, odbili Achaje.«

Takie prawdo-podobne gadał on jej baje;
Lecz słuchająca żona w łzach topniała wszystka,
Jak na górach Zefirem zwiane zasypiska
Śniegu zwykle roztapia rankiem Eur ciepławy —
Tak roztapiał jej śliczne lica, potok łzawy
Co płynął za małżonkiem tuż przy niej siedzącym.
Dla Odyssa płacz żony był rozdzierającym,
Oczy jego jak z rogu, lub żelaza ryte
Nieruchome, chowały w sobie łzy ukryte.
Więc gdy ona ten potok żalów swych wylała,
Wszczęła znowu rozmowę i odpowiedziała:
»Gościu mój! chcę cię spytać o szczegóły różne:
Czyś naprawdę ugaszczał te druchy podróżne
Wraz z mym mężem u siebie, jak to z ust twych słyszę.
Mówże jak on wyglądał, i jak towarzysze,
I jakie mąż mój suknie wtedy miał na sobie?«

Odparł na to Odyssejs: »Ciężko mi na dobie
Przypomnić, jak wyglądał, i jakie miał szaty;
Gdyż się to działo niemal przed dwudziestą laty,
Kiedy płynąc pod Ilion był w naszym ostrowie.
Jednak wszystko opowiem, com zatrzymał w głowie.
Boski Odys miał chlenę czerwienną, wełnianą,
Podbitą, a na złotą pągwicę spinaną
Dwu-pętliczną; misterna rzeźba była na niej:
Pies w przednich łapach trzymał jelonka od łani
Który drgał w tym uścisku. Cudownej robocie
Dziwowali się wszyscy że tak wyszła w złocie,
Zwłaszcza psu, jak się w zwierze dławione wpatrywał —
I jelonkowi, jak się z jego łap wyrywał.

Widziałem też i chiton na nim; ta sukienka
Jak łuska na cybuli suchej, była cienka,
A mięka, a białości jako słońce ćmiącej.
Wtedy on w oczach niewiast był zachwycający.
Dodam jeszcze — a słowa rozważ sobie moje:
Że niewiem, czy Odyssejs z domu wziął te stroje
Czy też jaki przyjaciel dał mu na okręcie,
Czy kto obcy, chcąc gościa uczcić na przyjęcie.
Bo dużo miał życzliwych ten mąż niezrównany.
Jam mu także darował piękny miecz miedziany,
Płaszcz podwójny z czerwieni, toż chiton mu dałem,
Ze czcią odprowadziwszy do naw — pożegnałem.
Był jeszcze przy nim kieryx podeszłego wieku;
I o tym ci opowiem także coś człowieku:
Garbaty, smagłej cery, włos miał kędzierzawy,
Zwał się Eurybat; Odys go z druhów wyprawy
Najwięcej cenił; że był podobny mu duchem.« —
Skończył — Ona spłynęła nowym łez wybuchem,
Słysząc, jak każdy wiernie był odmalowany —
A gdy ból jej się ulżył łzami wykąpany,
Wszczęła znowu rozmowę, zadając pytanie:
»Gościu! choć miałam dla cię wpierw politowanie,
To odtąd tutaj miłość czeka cię i chwała...
Szaty, któreś opisał, jam sama mu dała
Poskładane w mym schowku, i złotą zaponą
Ozdobiłam... Lecz nigdy nieujrzę go pono,
Jak nieujrzą powrotu pana ot te progi!
W złej godzinie odpłynął Odyssejs mój drogi
Pod Troję, tę przeklętą i znienawidzoną!»
Na to odrzekł jej Odys: »Czcigodna matrono

Laerciady Odyssa! Ależ zdrowie szanuj,
Niepsuj pięknej urody; nad smutkiem zapanuj,
I niepłacz tak ustawnie! Łez twych ja nieganię —
Każda małżonka płacze gdy męża niestanie
Towarzysza młodości, z którym miała dziatki.
A choć Odys, jak Bożek był śliczny i gładki
To się ukój i słuchaj mojej opowieści,
A są to najprawdziwsze jakiem zebrał wieści
O powrocie twojego męża, który ninie
Blisko ztąd siedzi w żyznej Tesprotów krainie,
I wiezie do ojczyzny bogactwa niezmierne
Darem mu darowane. Zato druhy wierne
I nawy potonęły, leżą w mórz odmęcie
Po odjeździe z Trynakii; — bo ich Zews zawzięcie
I Helios, za wyrznięte byki, gniewem ścigał —
Morze wszystkich schłonęło, nikt się niewymigał;
On sam tylko na wrędze falami niesiony
Dostał się był w feacki kraj błogosławiony,
Gdzie go ze czcią jak Bóstwo jakie, przyjmowano,
Hojnie obdarowano, i odesłać chciano
Do ojczystej Itaki. Gdyby na to przystał
Dawno byłby już w domu; lecz on niekorzystał
I gdzieindziej się rzucił aby skarby zbierać;
Bo Odys — jak nikt z ludzi, tak umiał wyszperać
Każdy zysk; łepak sławny do takich obrotów.
Oto jest, co mi gadał Fejdon król Teprotów,
Przysięgając przy czaszy obiatnej, najświęciej
Że łódź czeka, flisacy czekają najęci
Co go mają odwozić do rodzinnej ziemi.
Mnie zaś wprzódy wyprawił z nawy tesprockiemi,

Które właśnie wysyłał na Dulichion pszenny.
Pokazał mi też Fejdon Odyssa skarb cenny
Złożony w domu króla; tych bogactw tam było
Tyle, żeby i dziesięć pokoleń z nich żyło.
Sam zaś Odys, jak mówił — miał się do Dodony
Odprawić, by usłyszał co dąb poświęcony
Kronionowi, o losach jego mu nagada;
W jaki sposób w Itace stanąć mu wypada,
Czy jawnie w swej postaci, czy w przebraniu, skrycie?
Więc żyje, w dobrem zdrowiu, i wnet go ujrzycie
Tutaj; a on rad skończy te długie podróże
I śród swoich zostanie. Będzie tak, jak wróżę!
Świadkiem Bóg mi najwyższy; świadkiem to ognisko
Odyssowe, przy którem mam dziś przytulisko,
Że się rzeczy tak spełnią jak tobie je wieszczę;
Odys wróci, a wróci wciągu roku jeszcze
Gdy ten miesiąc się skończy, a zaświeci nowy.«
Rostropna Penelopa odrzekła mu słowy:
»Oby się twe spełniły gościu obietnice!
A tak cię udaruję, przyjaźnią zaszczycę,
Że każdy kto cię spotka zazdrością zapała. —
Lecz już wiem, co się stanie, jakbym przeczuwała:
Ani Odys niewróci, ni ciebie w twe strony
Odeszlą — bo ten dom nasz już osierocony,
Niema w nim Odysseja; gdy ten gospodarzył
I gościa przyjąć umiał, i hojnie obdarzył.
Wy zaś dziewki! słać łoże, myć gościowi nogi,
Piękne wnieść tu poduszki, kołdry — niech sen błogi
Aż do porannej zorzy trzyma go w pościeli...
A jutro dać mu kąpiel, wymaścić w kąpieli

By odświeżon, mógł razem z Telemachem śniadać
W tej tu izbie. Lecz wara na niego napadać!
Ktoby śmiał go znieważyć, ciężko pożałuje,
I niech mi się na oczy już niepokazuje.
A ty gościu! pomyśleć mógłbyś, że rozumem,
I sercem, niegóruję po nad niewiast tłumem,
Gdybym cię niemytego i w lichej odzieży
Częstowała. Nasz żywot krótką metę mierzy,
A kto serce ma twarde, i w czynach okrutny
Takiemu życzą wszyscy by żywot miał smutny,
A jeszcze i po śmierci przekleństwo go ściga.
Lecz kto myśli poczciwie i przed złem się wzdryga
Tego sławę po światu roznoszą przechodnie
I krocie ust powtarza że umiał żyć godnie.«

Na to jej bystro-głowy Odys odpowiada:
»Wierzaj mi, o czcigodna żono Laerciada!
Żem już odwykł od kołder i miękkich pościeli,
Odkąd z śnieżnych gór Krety, na morskiej topieli
Przyszło mi w długodziobym okręcie się wędzić.
Pozwól więc, jak mam zwyczaj, i tę noc przepędzić;
A spędziłem ich wiele na nędznej pościółce
Tęskniący ku jutrzence złotej przyjaciółce.
Mycie nóg, które każesz — także niepotrzebne;
Niezniósłbym aby panny myły mię służebne;
Zanic nóg mych dotykać żadnej niepozwolę.
Jeśli masz jaką starkę stateczną, to wolę,
Coby tak nieszczęśliwą w życiu jak ja była —
Tejbym niebronił; niechby nogi mi umyła.«


Na to mu Penelopa: »O gościu mój drogi!
Żaden z tylu podróżnych wchodzących w te progi
Rozumem ci niesprostał; wszystko w tobie wyższe
I wszystko takie mądre, co z twoich ust słyszę.
Mam ja tu jednę starkę, przywołam staruchy;
Niańczyła mego męża, niemowlę w pieluchy
Owinęła, jak tylko matka je powiła. —
Wątła jest, lecz twe stopy jeszczeby umyła.
Przybliż się Euryklejo i usłuż starcowi,
On w latach twego pana. Mój Odys — któż to wié —
Może tak samo styrał jak ty, ręce, nogi? —
Nic bardziej niestarzeje ludzi jak los srogi!«

Rzekła — a cna staruszka twarz ukrywszy w dłoni
Ozwie się żałośliwem głosem, i łzy roni:
»Oj nieszczęsneż to dziecko! Bóg się tak rozsrożył
Przeciw niemu, choć sercem on Bogom się korzył,
Nikt z ludzi pobożnością niewyrównał jemu;
Nikt więcej lędzw niespalił Bogu piorunnemu
W nadziei, że się błogiej starości doczeka,
A i własnego syna wychowa na człeka —
A teraz dnia powrotu zaprzeczył mu zgoła!
Może mu tam w obczyźnie kobiety bez czoła
Urągały, gdy chodził po żebranym chlebie —
Jak te suki, co gościu! urągały z ciebie,
Że już bojąc się szyderstw, niechcesz by ci stopy
Którakolwiek z nich myła. Ja zaś Penelopy
Pani mej rozkaz spełnię, służyć ci gotowa
Najchętniej, choćby pani nierzekła mi słowa —
Taką litością serce ku tobie wezbrało.

Lecz wprzódy chcę się spytać: przez nasz dom niemało
Przesunęło się biednych; przecież twarzy rysem
Ni głosem, niebył żaden tak jak ty z Odyssem
Podobniutki!«

Jej na to rzekł Odyssejs: »Matko!
Od tych, którzy nas znali, słyszałem nierzadko
Że wielkie podobieństwo jest pomiędzy nami.
Więc to prawda, i wzrok twój wcale się niemami.«
Tak rzekł — a starka miednik wraz przyniosła śliczny
Do nóg mycia, i wlała w niego zdrój kryniczny
Przymięszawszy coś wrzątku. Odys przy ognisku
Usiadł, lecz się odwrócił w ciemność od połysku,
Bowiem pomyślał sobie, że przytem nóg myciu,
Blizna, jaką ma, łatwo podpadnie odkryciu.
Starka doń przystąpiwszy, poczęła myć pana,
I zaraz ją poznała; blizna ta zadana
Białym kłem dzika jeszcze w owym czasie
Gdy bywał w odwiedzinach na górskim Parnasie,
U Autolika, ojca matki swej rodzonej,
Jen ze zręcznych kradzieży wielce był sławiony,
A tej sztuki sam Hermes za to go wyuczył
Że go dymkiem koźlątek i jagniąt wciąż tuczył
Żertwując mu ich lędźwie; czem Hermes ujęty
Osłaniał te szalbierstwa jego i wykręty.

Właśnie się ów Autolik w Itace znachodził
Kiedy córka mu zległa i wnuk się narodził;
Eurykleja złożyła na kolanach dziada
Dziecię, pod koniec uczty — i tak doń powiada:

»Autoliku! ot wnuk twój; daj mu jakie imie
Wnukaś pragnął; od ciebie niech więc miano przyjmie.«
I Autolik tak mówił do córy i zięcia:
»Drodzy moi, wynajdę imię dla dziecięcia;
A ponieważ z niewiasty i mężmi skłócony
Sierdząc się na ród ludzki, w waszem przybył strony —
Więc zwijmy go Odyssem; sierdzistym zwę wnuka.
A kiedyś, gdy wyrośnie, niechże mię poszuka
W parnaskich górach w mojej ojczystej siedzibie,
A ja mu w upominkach hojnych nieuchybię.«
Więc później, gdy się wybrał po te upominki,
Autolik gościa witał; Autolika synki
Dłoń mu bratnią podali, przyjęli uprzejmie;
Niemniej i Amfitea z czułością obejmie
Swego wnuka, całując w oczy, w obie lica.
Autolik dziarskim synom krzątać się zaleca
I sposobić biesiadę. Ci rozkaz spełniają,
Ciągną pięcio-letniego ciołka — zarzynają,
Drą ze skóry, na ćwierci rąbią, te znów sieką
Na drobniejsze kawały, na rożnach je pieką
Po nad żarem, i gościom rozdają pieczenię.
Tak dzień cały, aż słońca zagasły promienie,
Cieszyli się u spólnej rodzinnej biesiady.
Lecz po słońcu, gdy ziemię owinął mrok blady,
Spać poszli i snów słodkich krzepili się darem.
O jutrzence, gdy błysła już na niebie szarem,
Autolika synowie, zebrawszy psów złaje
Na łów ciągną; i Odys do wyprawy staje.
Pną się w góry Parnasu skróś leśnych zarośli —
A gdy do smaganego wiatrem szczytu doszli

Wyszedł Helios z Okeanowej toni sennej,
I ziemia zajaśniała w swej szacie promiennej —
Wtenczas łowcy w głęboki spuścili się parów,
Psy puszczono do kniei; za tropem ogarów
Autolika synowie jedną ławą idą,
Lecz Odys ich poprzedzał, długą wstrząsał dzidą,
Jakoż srogi odyniec miał tam swoją knieję —
Gąszcz taka, że ją wiater nigdy nieprzewieje,
Ani słońce przewierci, ni przemoczą słoty,
Tak gałęzie gęstemi związały się sploty,
Po nad suchemi liśćmi tego legowiska —
Snać chód mężów, psów hałas, zwierz posłyszał zbliska
Bo z gęstych chaszczów naraz porwał się, wyskoczył,
Szczeć najeżył, ślipiami iskrzącemi toczył
I tak wyszedł na łowców. Odys był na przodzie
Więc pewny, że oszczepem wskróś dzika przebodzie
Posunął się na niego. Dzik zwinniej się sprawił,
I goleń zwyż kolana srodze mu rozkrwawił
Krzywym kłem, który mięsa wydarł z niej kawałek,
Lecz kości nienaruszył; alić Odys śmiałek
Tak odyńca w łopatkę prawą pchnął dzirytem
Że grot przeszedł na wylot — dzik runął ze zgrzytem
O ziem i dech wyzionął. Syny Autolika
Obstąpili do koła rannego od dzika,
Obwięzując mu ranę; a krew co tryskała
Zamówiono. Więc do dom czem prędzej wracała
Ta wyprawa łowiecka, gdzie Autolik stary
Z synami, miał oń pieczę — i hojnemi dary
Opatrzywszy, odesłał zdrowego młodziana
Do kochanej Itaki. Tam, uradowana

Matka i ojciec, syna drogiego powrotem,
Nuż pytać go o wszystko, by mówił im o tem
Jak otrzymał tę bliznę. On im opowiadał
Że mu w kniei odyniec białym kłem ją zadał,
Gdy polował w Parnasie z synmi Autolika.
Właśnie starka tę bliznę pod dłonią spotyka —
A poznawszy — jak miała nogę jego w ręku
Tak puściła — ta w miednik upadła i brzęku
Narobiwszy, naczynie z wodą przechybnęła —
Ona trwogą zadrżała, radością spłonęła,
Głos jej zastygł, a łzy się cisną — lecz wzruszenie
Przeszło... i już podbródek głaszcząc mu pieszczenie
Rzekła: »Synu! Tyś Odys; jam ciebie mój Panie
Niemogła pierwej poznać, aż ot po tej ranie.«
I w stronę Penelopy, wzrok jej promieniący
Znać dawał, że to mąż jej, Odys wracający.
Lecz królowa na migi te nieuważała,
Gdyż Atene gdzie indziej myśl jej skierowała.
Wtem Odys starkę chwycił za gardło, i k’sobie
Przyciągając, rzekł do niej: »Ej matko, co tobie!
Chcesz mię zgubić? a przecież tyś mię własnem mlekiem
Wykarmiła; i kiedy, po świecie dalekim
Nabiedowawszy, wracam do ojczystej ziemi
Dwódziestoletni tułacz pomiędzy obcymi! —
Więc, jeźlić pozwolili poznać mię Bogowie,
To milcz! i niech się o mnie nikt w zamku niedowie.
Bo inaczej — a groźby dotrzymam ja święcie —
Gdy z łaską Bożą, gachów nastąpi wyrznięcie,
Wezmę się do występnych dziewek — łby im skręcę
I tobie niedaruję i ciebie poświęcę.«


Na to mu Eurykleja zacna białogłowa:
»O jakież-to mój synu, z ust twych wyszły słowa!
Wiesz przecie jakem silna, niezłomna w sumieniu!
Tajemnicę tę zamknę w sobie, jak w kamieniu.
Li dodam, a to proszę schowaj w głębi duszy:
Kiedy boska moc twoja gachów tych pokruszy,
Wydam ci, byś ukarał te wszystkie służebne
Co dom ten zbeszcześciły przez sprawki haniebne.«

Na to odrzekł jej Odys, on, w ciemię niebity:
»Poco masz mi wydawać matko, te kobiéty,
Ja każdą sam podpatrzę, i co warta zważę —
Tylko sza! a ufajmy że Bóg złe ukarze.«

Rzekł witeź, a staruszka z izby się wymyka
Po wodę, gdyż się dawna wylała z miednika.
A gdy pan był umyty, namaszczon oliwą —
Poszedł siąść gdzie płomieniem buchało łuczywo,
By się ogrzać, a bliznę ukryć pod łachmany:
I Odys od królowej był znów zagabany:
»Gościu mój, chcę się spytać jeszcze o rzecz drobną;
Bo się już na spoczynek udamy podobno,
Lubo tym, którzy cierpią sen powiek niesklija;
Mnie z bożego dopustu cierpienie zabija:
W dzień mam niby rozrywkę i utulam płacze
Gdy mej własnej roboty i sług moich patrzę;
Lecz w nocy, gdy spać pójdą moi domownicy,
Leżę w łóżku, w bezsennej wiję się tęsknicy
A boleść mi wyciska z serca jęk żałosny.
Podobnie kwilić zwykła na początku wiosny

Zielonawa Aedon córa Pandarea
Ukryta w gęstych splotach liściastego drzewa,
Opłakująca pieśnią na różne odmiany
Ityla — a ten Ityl, to syn jej kochany
I syn króla Zethosa; matka w zaślepieniu
Zabiła go swą ręką... W takim rozdwojeniu
I jam jest — że już niewiem jak sobie poradzić,
Czy mam zostać przy synu, majątek gromadzić,
Sługi moje, i świetność zachować w tym dworze,
Dbać o sławę, małżeńskie czcią otaczać łoże;
Czy z goszczących tu w zamku, mam sobie młodzieńca
Co hojne dary złożył, wziąść na oblubieńca?
Póki syn mój był dzieckiem, w głowie miał zielono
Z miłości dlań niechciałam drugiego być żoną,
I opuścić to gniazdo; lecz dziś kiedy wiekiem
Dojrzał, i już zupełnym zrobił się człowiekiem,
Sam pragnie, bym się z tego wyniesła mieszkania
Gdzie gach dobytek jego i mienie roztrwania.
»Lecz powiedz mi co znaczy ten sen, który miałam:
Dwadzieścioro ja gęsi w podwórzu chowałam,
Jadły one pszenicę, wodę piły w stoku —
Widok tych gęsi miłym był mojemu oku.
W tem z gór orzeł nadleciał, miał dziób, szpony krzywe,
Gęsiom szyje poskręcał i padły nieżywe
Pozabijane. Orzeł wionął znów w błękity,
A jam przez sen płakała... Zbiegły się kobiéty
Pięknowłose tam z miasta cieszyć rozszlochaną
Po mych gęsiach. Wtem orła z powrotem ujrzano
Jak się spuścił i usiadł na belce u strzechy,
I głosem ludzkim rzekł mi te słowa pociechy:

— O córo Ikariosa, próżne twe zmartwienie;
To nie sen, to prawdziwe z nieba objawienie:
Temi gęśmi są gachy; tym orłem ja byłem,
A twym małżonkiem jestem; powróciłem
Aby wszystkie te gachy wyciąć co do nogi. —
Mówił orzeł; mnie zaraz opuścił sen błogi;
Wyjrzę na dwór — są gęsi; żadna niezabita;
Dzióbały swym zwyczajem pszenicę z koryta.«

Na to odrzekł jej Odys: »Pewno nikt inaczej
Tego ci snu królowo, już niewytłómaczy
Jak sam Odyssejs, kiedy zapowiedział słowy,
Że wszystkich zalotników w zamku, padną głowy.«

Penelopa mu na to rzekła: »Gościu miły!
I sen bywa niekiedy ciemny i zawiły,
I niezawsze się prawdzą naszych snów majaki,
Bo, jak mówią, do krain sennych wchód dwojaki:
Bramą z kości słoniowej, i bramą rogową.
Więc sny, z pierwszej idące pletą to i owo
A ich wróżby kłamliwe, zawsze nas zawodzą;
Za to sny, co przez bramę rogową przechodzą
Iszczą się i niemylą ludzi, co śnią niemi.
Lecz mój sen nic wspólnego niema z ostatniemi;
Acz bardzobym pragnęła tych tam wróżb ziszczenia.
Jeszcze jedną rzecz ważną mam ci do zwierzenia:
Jutro, straszny dzień dla mnie; przyjdzie dom odyssów
Rzucić; gdyż jutro daję pole do popisów:
Przez dwanaście toporów rzędem w ziemię wbitych
Odys niegdyś bełt puszczał, i było przeszytych

Uch dwanaście, a strzelał na odstęp daleki. —
Owóż mym dziewosłębom zadam trud nielekki:
Ten, który łuk potrafi napiąć dłonią silną
I przez topory strzałę przepędzić niemylną —
Otrzyma rękę moją — a ja to siedlisko
Gdzie mi pierwszego męża przypomina wszystko
Opuszczę; lecz tęskniąca sercem, nawet we śnie.«
Na to Odys rzekł do niej: »Rozkaz wydaj wcześnie
Laerciady Odyssa najzacniejsza żono!
By się do tych zapasów w zamku sposobiono;
Bo Odys pierwej wróci, jeżeli już wraca,
Nim ów łuk, chociaż każdy z gachów go obmaca,
Jeden napnie i strzałą przeszyje topory.«
Penelopa mu na to: »Gościu! jeźliś skory
Siedzieć tu zemną w izbie, to siedź sobie dłużej,
I rozmawiaj; bezsenność wcale mię nienuży.
Lecz człeku sen potrzebny, kiedy mu jest dany;
Każda rzecz ma swą porę, i swoje odmiany
Na tej ziemi — Bogowie tak postanowili.
Ja zatem do mych komnat odchodzę w tej chwili,
Aby spocząć na łożu wciąż łzami wilżonem
Odkąd Odys mój poszedł walczyć pod Ilionem
Obrzydłym, co wspomnieniem samem rani srodze.
Idę więc na spoczynek, ty zaś na podłodze
Ściel tu sobie, lub łóżko wniesą ci gotowe.«
Rzekła odchodząc w górne komnaty zamkowe,
Nie sama, lecz swych panien gronem otoczona —
A gdy się tam ujrzała pośród niewiast grona
Znowu w płacz za Odyssem i tak wciąż płakała
Aż Atena ją słodkim snem ukołysała.




PIEŚŃ DWUDZIESTA.


W przedsionku pałacu spoczywający Odyssejs, widzi rozpustę dworskich dziewek. Z twardego snu budzi go płacz Penelopy. — Znak pomyślny zesłany z nieba. — Na przybycie zalotników Eurykleja z pomocą służebnic uprząta godową izbę. Pastuchy przypędzają bydło na rzeź; w ich liczbie wolarz Filetios wierność dochowujący dawnemu panu. Zalotnicy przestrogą z nieba wstrzymują się od zamierzonego zamordowania Telemacha. Podczas biesiady Odyssejs ugodzony gnatem krowim. Pomięszanie i złe przeczucia w gronie zalotników. Wieszczek Teoklimenos wyśmiany, opuszcza zamek, zapowiedząc bliską karę występnym.




CHWILE PRZED RZEZIĄ.
"O"

Odys w podsieniu do snu słał sobie posłanie:

Na spód skóry wołowe, a na wierzch baranie
Z tych skopów, które gachy pojadły łakome —
Chlenę mu do przykrycia dała Eurynome;
I legł witeź — lecz niespał, zamyślony o tem
Jakby gachy wygubił. W tem z pustym chichotem

Z komór wybiegły dziewki takie, co zwyczajne
Zadawać się z gachami, miewać schadzki tajne.
Słysząc Odys ich śmiechy, ważył w głębi duszy
Czy się zerwie i wszystkie do jednej pokruszy,
Czy im jeszcze dozwoli na bezwstyd zbrodniczy
Raz ostatni? — I serce w piersiach mu skowyczy
Jak u suki, co szczeniąt pilnując swych, szczeka,
I zaczepia każdego przechodniego człeka.
Tak w nim wrzało — i byłby na nie wraz uderzył,
Ale bijąc się w piersi, poryw ten uśmierzył:
»Cierp serce! przecie nieraz gorsześ przecierpiało
Jak z Kiklopem, gdy szarpał żywcem druchów ciało —
A jednak to się zniosło; wyszedłem z tej matni,
Pewny, że przyszedł na mnie w życiu dzień ostatni.«
Tak mówił i ukajał w głębi burze duszne,
Serce się ukoiło rozkazom posłuszne;
On tylko wił się ciągle w bezsennym ucisku,
Jak ten, co postawiwszy kiszkę na ognisku
Nadzianą krwią i tłuszczem, przewraca co chwili
Bo prędzej usmarzona, prędzej go posili —
Tak i on z boku na bok ciągle się przewracał
Myśląc jakby te gachy na raz powytracał —
Lecz ich tylu, on jeden!... Wtem z nieba Pallada
Zbiegła doń kształt przybrawszy panny, i powiada,
Stanąwszy u głów jego, tak mówiło dziéwcze:
»Czemu czuwasz a nie spisz ty mój nieszczęśliwcze,
Przecież jesteś w swym zamku, z żoną pod tym dachem
I z najlepszym jaki jest synem, Telemachem.«

Na to jej odpowiedział Odys, mądra głowa:

»Boginio! to co mówisz, prawda, ani słowa;
Lecz ja z myślami memi mam niemałą mękę,
Jak się wziąść do tych gachów, jak wyzwać na rękę
Sam jeden, a ich taka schodzi się gromada?
Lecz większy jeszcze grozi kłopot mi i biada
Że, gdy z Bożą pomocą gachy w pień wysiekę
Rozważ: gdzie mam się podzieć, gdzie znaleść opiekę?«

Na to mu sowiooka Atene odpowie:
»Dziwnyś! wszak druchom zwykle ufają druchowie
Choć śmiertelni i pomódz niezdolni w potrzebie?
Jam przecież nieśmiertelna, jam broniła ciebie
W każdej przygodzie. Uważ mowy mojej wątek:
Choćby różnojęzycznych hufców pięćdziesiątek
Obskoczył mię i ciebie, chcąc zabić oboje —
To w końcu ty ich trzody pognałbyś jak swoje.
Uśnij więc — ta bezsenność wyniszcza ci siły —
Uśnij! twoje cierpienia niemal się skończyły.«

To powiedziawszy, snem mu potrzęsła powieki —
I wnet Boginię w Olimp unosił pęd lekki
Skoro sen go utulił, rozwiązał mu członki
I troski spędził — za to, ócz jego małżonki
Sen niekleił... Siedząca na łożu w łzach cała
Gdy już wszystkie boleści serca wypłakała,
Taką modlitwą błaga Artemis Boginię:
»Córo Zewsa, Artemis! o ugodź mię ninie
Strzałą twą; smutny żywot wydrzyj z mego łona!
Lub zeszlij na mnie wicher, którym uniesiona

W tumany mgieł zawalnych padną gdzie na brzegu
Okeanu, co ziemię okrąża w swym biegu.
Zeszlij wichr jak na one Pandarea córy
Co zbawione rodziców skrzydłem tej wichury
Sierotami zostały. Afrodyta boska
O te panny-sieroty jak matka się troska;
Przynosi im wonnego miodu, wina, mleka;
Hera, wdziękiem nad wszystkie niewiasty obleka;
Artemis wzrost i kibić wysmukłą im nada;
Misternych robót sama uczy je Pallada.
Potem, gdy Afrodyta szła w Olimp wysoki
Wyjednać tam weselne dla dziewic wyroki
U Zewsa piorunnego, który to przenika
Co szczęściem, lub nieszczęściem ma być śmiertelnika —
Wtenczas Harpie wykradły jej te wychowanki
I obrzydłym Erynnom oddały w poddanki.
Oby mię tak Bogowie z tego świata wzięli!
Lub zabiła Artemis! wolę to, niżeli
Chuć nasycać lubieżną prostego Achiwy —
Wolę, żeby mi w oczach stał mój Odys żywy
A ja z nim się zapadła w ponure podziemie.
Zaprawdę, lżej się znosi takie cierpień brzemie
Kiedy na narzekaniu i łzach dzień przechodzi,
A noc wszystkie boleści słodkim snem łagodzi —
Bo ledwo senność błoga powieki przypruszy
Równie złe jak i dobre wymiata ci z duszy.
Lecz demon co noc na mnie sny okropne zsyła —
Czułam męża — spał przy mnie; postać jego była
Taką, jak na odjezdnem; a ja ucieszona
Mniemałam tulić męża, nie marę do łona.«

Tak mówiła — wtem promień błysł złotej jutrzenki
I doszły usz Odyssa te płacze i jęki;
Zamyślił się, bo ciągle snuły się widziadła,
Że ona przy nim stoi i kto jest odgadła.
Jakoż chiton i skóry służące za łoże
Zwinął wraz i na stołku położył w komorze,
A na podwórze wyniósł li skórę wołową —
I wzniósłszy w górę ręce błagał moc Zewsową:
»Ojcze Zewsie, tyś skazał mię na trud i nędzę.
A dziś rodzinie wracasz po długiej włóczędze
Spraw, niech słowem wróżebnem ozwą się te ściany,
A z nieba znak widomy niech będzie mi dany!«

Tak błagał witeź — Zews go wysłuchał istotnie:
Z świetlanego Olimpu piorun naraz grzmotnie
Wypuszczony z obłoku. Odys rad był wielce
Z tego znaku — gdy z miejsca gdzie królewskie mielce
Stały blisko, mielcarka przesłała mu wróżbę.
Przy żarnach bab dwanaście pełniło tam służbę
Mieląc jęczmień, pszenicę dla męży na strawę.
Lecz wszystkie spać już poszły w pracy więcej żwawe —
Krom jednej, co najsłabsza mąkę mełła jeszcze.
Ta zatrzymawszy żarna rzekła słowo wieszcze:
»Ojcze Zewsie władnący ludźmi i Bogami!
Tęgo zagrzmiałeś z nieba, choć nigdzie nad nami
Niema chmury; zapewne znak dajesz dla kogo.
Wysłuchajże mą prośbę i pociesz niebogą:
Oby nigdy już więcej ten gaszy tłum niesiadł
Tu w zamku odyssowym do rozpustnych biesiad,

Na które mleć im mąkę muszę, mdła kobiéta.
Niechby się raz ostatni najedli do syta!«

Usłyszawszy Odyssejs tę wieszczbę mielcarki,
I ten grzmot, już był pewny że skręci im karki.
Tymczasem inne dworskie służebne się zbiegły
I stos drew na ognisku płomieniem zażegły.
Toż i boski Telemach ze snu się ocucił,
Przywdział szaty, przez ramię świetny miecz zarzucił,
Pięknemi postołami białe opiął nogi,
Do ręki wziął z miedzianym grotem oszczep srogi,
I rzekł do Euryklei w progu stojąc: »Nianiu!
Myślałaś też o jadle, o miękkim posłaniu
Dlatego tam przychodnia? Czyś też niemyślała?
Albowiem matka moja, choć taka wspaniała
Często się zapomina, i lada hultaje
Przyjmuje, a uczciwym przystępu niedaje.«

Na to mu Eurykleja wymówkę uczyni:
«Niewinnej matki swojej niechże syn nie wini.
Bo ów gość siedział w izbie i wytrząsał dzbany
A jeść niechciał, choć o to przez nią był pytany.
Aż gdy sen jął go morzyć o spóźnionej porze,
Kazała dlań służebnym w izbie mościć łoże.
Lecz nieszczęsny, od wygód odwykły staruszek,
Niechciał na łożu miękkich spoczywać poduszek,
Ino skóry baranie słał sobie pokotem
W przysionku; a my chleną nakryły go potem.«
To rzekła — a młodzieniec dzierżąc w dłoni kopię
Wyszedł z zamku, a za nim psy biegły po tropie;

I na wiecę szedł między pancerne Achiwy.

Tymczasem Eurykleja zwoływała dziewy
Służebne — najzacniejsza z niewiast tego dwora,
Opsa córa, a Ops był synem po Pejzenora:
»Nuże dziewki do mioteł! z izby wymieść śmiecie
Lecz wprzód skropić — a potem krzesła zaścielecie
Krasnemi kobiercami. — Wy zaś drugie dziewki
Myjcie stoły gąbkami; wypłuczcie nalewki
I dwóuszne puhary; inne niechaj skoczą
Po wodę do krynicy, a raźno! ohoczo!
Bo gachy zejść się mają wcześniej; uprzątniętą
Niechże izbę zastaną; dziś dla wszystkich święto!
Rozkazom jej posłuszna czeladka niewieścia:
Przynieść wodę z krynicy pobiegło dwadzieścia,
Reszta piękny porządek w izbie już kończyła;
Wtem czeladź panów gachów na zamek przybyła
I wzięła się drwa rąbać — a dziewki od wody
Też wróciły. Zjawił się także pastuch trzody
Który trzy, wykarmione a z trzody najlepsze
Przygnał, i na dziedziniec wolno puścił wieprze —
A sam Odyssa zagabł słowem uprzejmości:
»Gościu! czyś ty z Achiwy w lepszej zażyłości
Czy jak wpierw obelgami trapią cię w tym dworze?«

Na to mądry mu Odys odrzekł: »Kiedyś może
Eumeju! Bogowie spuszczą srogie kary
Na one rozpustniki bez czci i bez wiary,
Co się rozwielmożywszy tutaj w cudzym domu
Płodzą bezwstyd, ustąpić niemyślą nikomu.«

Takie tam rozhowory jeden z drugim toczył,
Kiedy koziarz Melantios prosto ku nim kroczył,
Gdyż co tylko najlepsze z obory koziołki
Przygnał gachom na gody; dwa jego pachołki
Zaraz je uwiązali pod wystawą brzmiącą;
Melant zaś na Odyssa wpadł mową łającą:
»Przybłędo! więc wciąż będziesz męże napastował
Twoją tu żebraniną? Otbyś już się schował;
Bo jak widzę, inaczej ciebie niepozbędę
Jak tą pięścią; i poco cierpieć tu przybłędę,
Darmojada! idź sobie żebrać w inne domy.«

Tak mówił — a Odyssejs w milczeniu zniósł gromy,
Li trząsł głową, i myślał jak mu ten łeb zleci...
Gdy wtem znowu Filetios nadszedł, pastuch trzeci,
Który z tuczną jałówką przygnał stadko kozie;
Te się z lądu dostały morzem na przewozie
Przewożącym każdego wprost na drugą stronę —
I pod brzmiącą wystawą były umieszczone.
A gdy je tam uwiązał mocno, jak należy,
Zagabnął Eumeja, starostę pasterzy:
»Powiedz mi, kto jest, jeśli zapytać się godzi
Ów gość nowy; z jakiego kraju on pochodzi,
Jakie rodu nazwisko i dziedzicznych włości?
Nędzarz! a postać jego pełna królewskości.
Snać bogi na ród ludzki srodze są zawzięte
Kiedy nędzą i króle bywają dotknięte.«

Rzekłszy to, prawą rękę Odyssowi podał
Pozdrawiając, i takie lotne słowa dodał:

»Witam cię ojcze gościu! da Bóg lepszej doli
Doczekacie; dziś nędza trapi was i boli.
O Zewsie! okrutniejszy niż inni niebianie,
Ludziś spłodził, a jesteś tak zawzięty na nie,
Że nędza i cierpienie bywa ich udziałem.
Toż zimny pot mię oblał kiedy cię ujrzałem,
I łza spadła — bo Odys stanął mi w pamięci —
Jak ty i on tam może śród obcych się kręci,
Łachmanami okryty, jeźli jeszcze żywy
I w słońce patrzy; lecz jeśli zmarł ten nieszczęśliwy
I jest w Hadesie — żal mi, żal za panem takim!
Ongi stado on bydła, kiedym był chłopakiem —
Na smugach kefalońskich powierzył mej straży;
A jam je tak rozmnożył, że się już niezdarzy
Nikomu piękniejszego wyhodować bydła.
Ale mi ta hodowla nareszcie obrzydła
Gdym zmuszon tuczyć mięsem żarłoczny brzuch gaszy
Co niedba o pańskiego syna, ni się straszy
Zemsty Bogów — bo gachy i na to już kroją
By się włością królewską podzielić jak swoją.
O nieraz ja z myślami biłem się i biję,
Co począć? Bo czyż mogłem, dopóki syn żyje
Zabrać stado, i uciec na ziemię sąsiada,
Aby błagać pomocy? Zostać — gorsza biada,
Gdy bydło dawać muszę dziś na stoły wraże!
Dawno byłbym się przeniósł pod inne mocarze
Z tej tu ziemi, gdzie dłużej wytrzymać niemogę!
Alem zawsze nadzieję w sercu żywił błogę
Że mój król nieszczęśliwy po latach powróci,
I z zamku zalotniki napastne wyrzuci. —«

Na to odrzekł mu Odyss: »O mój skotopasie!
Twoja mowa niegłupia i niepodła zda się.
Widzę żeś człek rozumny i dobrych przymiotów;
Więc słuchaj, a co powiem: jam zaprzysiądz gotów,
Zewsa biorę na świadka, ten stół, to ognisko
Boskiego Odyssejsa, gdzie mam przytulisko —
Że powrót twego pana ciebie tu zastanie,
I własnemi oczyma ujrzysz co się stanie
Gdy się on tu zabierze do gaszej gawiedzi.«
Na to skotarz te słowa dał mu w odpowiedzi:
»O niechże Kronion ziści twoje obietnice!
Zobaczysz, żem dość krzepki, twardą mam prawicę.«
A Eumej się modlił nieśmiertelnym Bogom
By Odyssa ojczystym wrócili już progom —
Taką to między sobą wiedli tam rozmowę.

Telemach pod miecz gachów miał już oddać głowę —
Lecz ptak zło-wróżbny z strony przeleciał im lewéj,
Orzeł z drżącej gołąbki darł szponami trzewy, —
Ujrzawszy go Amfinom rzekł do zgromadzenia:
»Przyjaciele! z naszego nic postanowienia
Telemacha nie zgładzim — siadać do biesiady!«

Zgromadzeni uznali trafność dobrej rady,
I hurmem weszli w wnętrze gmachów odyssowych;
Chleny zdjęte na krzesłach kładąc purpurowych,
Obiatując barany i tuczne koziołki,
Wieprze karmne i ze stad najpiękniejsze ciołki,
Skwarząc trzewia i niemi racząc się nawzajem. —
Wino w dzbanach mięszano zwykłym obyczajem,

Świno-pas czasze wkładał w ręce godowników,
Skotarz Filetios chleby wyjmował z koszyków
I rozdawał. Melantios znów dolewał wina —
Więc do gotowej uczty zasiadła drużyna.

Snać Telemach coś chytrze w głowie swej uradził,
Bo Odyssa przy progu kamiennym posadził
U małego stolika, na krzesełku lichem,
Kąsek trzewiów mu podał, toż wino z kielichem
Szczerozłotym, i mówił do króla w ten sposób:
»Pij tu sobie spokojnie w gronie tych tam osób —
A od gwałtu, urągań, będę ci obroną
Przeciw całej gromadzie; tu nie karczma pono
Lecz zamek Odyssejsa, ja po nim dziedziczę —
Przeto od gwałtów, obelg powstrzymać się życzę,
Aby ztąd niewypadły kłótnie i zatargi.«

Tak powiedział, i każdy przygryzł sobie wargi
Podziwiając tą ciętą wymowę młokosa.
Aż w tłumie dał się słyszeć głos Antinoosa:
»Słyszeliście Achiwi, jak nas wziął na słowa,
Jak groził! co kto dostał niechże sobie schowa!
Cóż robić! Zews niekazał — bez tej tam przeszkody
Zapewneby na wieki zamilkł mowca młody.«

Telemach na tę mowę niezważał tam wiele.
A tymczasem przez miasto, z kieryxy na czele
Ciągnęła hekatomba — a kudłata rzesza
Achiwów, w gaj Apolla łucznika, pospiesza.

Zaś gachy pokrajawszy pieczone mięsiwa
Rozdali między gości; każdy je spożywa.
Dla Odyssa przynieśli pachołcy służbowi
Tyle mięsa, co dali każdemu gościowi:
Bo tak im syn Odyssów wyraźnie zalecał.
W gachach przecież jad złości coraz się rozniecał;
Bo tak chciała Atene, by ich szyderstw jady
Coraz bardziej jątrzyły serce Laerciady.
Był tam pomiędzy nimi gbur nieokrzesany
Rodem z ostrowu Same, Ktesipem nazwany;
Pyszałek, dął w bogactwa — więc mu się zachciało
Wziąść sobie po Odyssie żonę pozostałą.
On głos zabrał i mówił do gachów gromady:
»Posłuchajcie co powiem wspólnicy biesiady!
Ten przybysz, swoją cząstkę dostał jak z nas każdy;
Wszak ująć coś gościowi, rzecz naganna zawżdy
I niesłuszna; gdyż w domu goście równi sobie;
Ja mu przecież od siebie podarunek zrobię,
Niech nim dziewkę łaziebną, lub kogo obdarzy
Z sług, będących tu w domu naszych gospodarzy.«
Rzekł — i z kosza wyjąwszy gnat racicy krowiej
Z zamachem cisnął prosto na łeb Odyssowi —
Król uniknął pocisku lekkim głowy zwrotem
I rozśmiał się wzgardliwie — gnat wyciął z łoskotem
O ścianę. — Więc Telemach gniewny ścisnął pięście,
I tak groził: »Ktezyppie! wielkie dla cię szczęście
Żeś mi gościa nietrafił, gdyż umknąć pospieszył;
Inaczej byłbym ciebie na wskróś dzidą przeszył;
I ojciec by ci sprawiał pogrzeb, nie wesele.
Radzę wam niepozwalać sobie tu za wiele —

Nabyłem doświadczenia i własnem pojęciem
Poznam co złe, co dobre; nie jestem dziecięciem —
Nawet umiem cierpliwie znieść co widzą oczy:
Jak rzniecie bydło moje, jak wino się toczy
I wypróżnia spiżarnia. — Opór byłby próżny,
Jednemu przeciw tylu; — lecz każdy mi dłużny
Zachować się przystojnie kto gości w mym domu.
Wam chce się mnie żywota zbawić pokryjomu —
Zabijcie! śmierć znośniejsza niźli takie życie,
Niźli widok tych gwałtów, jakie tu robicie,
Lżąc wędrowce ubogie, lub włócząc w świetlice
Na bezwstydne uciechy dziewki służebnice.«

Skończył — każdy oniemiał i milczący siedział.
Aż w końcu Agelaos tak mu odpowiedział:
»Przyjaciele! on mówił po sprawiedliwości;

Niech się nikt z nim niespiera, ani nań się złości;
Ani lży tego dziada, ni dokucza komu
Z czeladzi należącej do Odyssa domu!
Wszakże jemu i matce potrzebną jest rada
Którą mogliby przyjąć jeśli się im nada:
Pókiście tęsknem sercem wierzyli oboje,
Że Odyssejs powrócić mógłby w progi swoje,
Póty wolno wam było na powrót ten czekać
I gachów natarczywość z dnia na dzień odwlekać.
Chociaż, mówiąc po prawdzie, gdyby Odys żywy
Z woli Bogów powrócił, byłby traf szczęśliwy —
Lecz dziś, gdy znikła wiara w powrót twego ojca,
Namów matkę niech sobie wybiera mołojca

Najtęższego, co dary najhojniejsze składał,
I poślubi. Ty będziesz odtąd mieniem władał
Ojcowskiem, bez podziału; jadł i pił swobodnie;
Matka z domu ustąpi. —«

Na to odparł godnie
Rostropny młodzian: »Nigdy! Bogami się świadczę
I cierpieniami Ojca, który bądź tułacze
Dni tam pędzi, bądź znalazł śmierć w nieznanej stronie —
Że matce nieprzeszkodzę, owszem ją nakłonię,
Niechaj sama na męża kogo chce wybierze
I kto jej najhojniejsze dary niósł w ofierze —
Wzdy sam nigdy nieśmiałbym odezwać się do niej
By z domu ustąpiła — o niech mię Bóg broni! —«
Rzekł — i naraz coś gachom zrobiła Pallada
Że wszystkich, nieskończony dziki śmiech napada —
Oszaleli! — śmiech parskał z ich szczęk wykrzywionych;
Połykali kawały mięsiw krwią czerwonych,
Łzy im ciekły — a serca owładnęły strachy.

W tem boski Teoklimen rzekł wskazując gachy:
»O wy biedni! nieszczęścia zewsząd na was godzą:
W ćmie nocy głowy, twarze, stopy wasze brodzą —
Słychać głosy jęczące; z ócz płyną łez strugi —
Krwią ciepłą pobroczone ściany i framugi —
A co mar pcha się do drzwi, co ich tam w podsieniu
A wszystkie w Ereb lecą... a na nieb sklepieniu
Helios gaśnie — i straszne ogarniają mroki! —«

Wieszczek rzekł — oni z śmiechu rwali się za boki —

Aż Eurymach się ozwał do gachów i prawił:
»Snać oszalał ten przybysz, co świeżo się zjawił —
Hej mołojcy! za próg z nim, wywiedźcie na pole;
Jemu tu wszystko ciemno, noc go w oczy kole.«

Boski mu Teoklimen rzekł po raz ostatni:
»Na nic mi przewodnicy twoi nieprzydatni,
Mam jak widzisz wzrok, uszy, a i nogi zdrowe,
A szałem obłąkania niezmąconą głowę,
Więc wyjdę z ich pomocą — bo i tak już wietrzę
Zbliżającą się biedę, która w proch was zetrze
Wszystkich, co do jednego w odyssowym dworze
Za urągania biednym, sprosne cudzołoże.«
Rzekłszy to, wraz opuścił pyszne zamku ściany
Wracając w dom Pejreja, gdzie był pożądany.

I gachowie z zdziwieniem po sobie spojrzeli...
I drwili z Telemacha, a z gości się śmieli —
Aż jeden butny młokos odezwał się w tłumie:
»Nikt pewno gorszych drabów w dom wpuszczać nieumie
Jak Telemach. Wszak wpuścił nam głodnego dziada
Co wino tęgo łyka i dobrze zajada;
Lecz to szczery niezdara, na pracę się wzdryga,
Ciężar to niepotrzebny ziemi, co go dźwiga.
Toż i drugi co wieszcza udając chciał wróżyć.
Słuchaj mię, mojej rady mógłbyś dobrze użyć
Gdybyś obu przybyszów wsadził w łódź wiośloną
I posłał do Sikielów; tam by ich kupiono.«
Te ich gwary Telemach puszczał mimo uszy;
Jedno w Odyssa patrząc, czekał, czy się ruszy

I podniesie prawicę na występne głowy.

Tam zaś w ozdobnem krześle wprost izby godowej
Siedziała Penelopa i nasłuchiwała
Tych rozmów jakie wiodła w izbie młódź zuchwała,
Która śród pustych śmiechów, hucznej wesołości,
Zażywała przysmaków różnych do sytości,
Gdyż na objad niemało sztuk zarznięto bydła.
Za to żadna wieczerza tak im nieobrzydła
Jak owa, którą Odys z pomocą Pallady
Miał im sprawić, wetując ich gwałty i zdrady. —




PIEŚŃ
DWUDZIESTA PIERWSZA.


Penelopa z natchnienia Ateny wynosi ze skarbca wielki łuk i kołczan, który od Ifitesa dostał się był Odyssejsowi. Ponieważ ma nastąpić strzelanie z łuku o zakład, Telemach wbija do ziemi dwanaście toporów i próbuje naciągnąć cięciwę na łuk, ale ojciec daje mu skinienie aby tego nierobił. Zalotnicy usiłują łuk naciągnąć lecz nadaremnie. Smutne przeczucia wieszczbiarza. Zalotnicy rozgrzewają łuk przy ogniu. Odyssejs schodzi się z pastuchem i wolarzem odkrywa im kto jest i każe im bramy pozamykać. Zalotnicy po drugi raz próbują naciągnąć cięciwę, a niemogąc tego dokonać odkładają strzelanie na dzień następny. Za rozkazem Telemacha łuk dostaje się do rąk Odyssejsa, który go z łatwością napina i przeszywa strzałą dwanaście toporów.




ŁUK PO ODYSSIE.
"S"

Sowiooka Boginia tchnęła w pierś królowej

Rozumnej Penelopy, pomysł tej osnowy:
Żeby gładkie żelaza, kołczan, łuk Odyssów
Poznosić w wielką izbę gachom do popisów
I do rzezi, co zaraz potem się rozpocznie.
Więc na wschody, ku szczytom zamku szła niezwłocznie

Gdzie klucz miedny z słoniową rączką wziąwszy w dłonie
Do najdalszej komory w swych służebnic gronie
Zeszła, kędy pokłady królewskie schowane:
Złoto, spiż i żelazo misternie kowane.
Tam leżał i Odyssów łuk pomiędzy niemi
I kołczan nabit strzałmi jęk roznoszącemi.
Za bytności swej w Sparcie darem on go dostał
Od Ifita, jen Bogom nieśmiertelnym sprostał,
A był Euryta synem. Oba bohatyry
Zawarli między sobą sojusz drużby szczerej
W Messenie, gdzie Orsiloch podejmował gości.
Właśnie Odys tam przybył ściągać należności
Upoważnion od ludu; a powód był taki:
Że Messeńcy na łodziach wpadłszy do Itaki
Trzysta owiec z pastuchy zabrali w grabieży;
Więc Odyssa w tej sprawie, acz młodzik, i świeży
Wyprawił tam Laertes za starszyzny zgodą.
Ifites tam za swoją również nadbiegł szkodą,
Gdyż mu dwanaście klaczy i mułów skradziono,
Lubo przez nie śmierć znalazł sobie przeznaczoną;
Bo gdy w dom Heraklesa pierwszego z siłaczy,
Męża dzieł wielkich, przyszedł szukać swoich klaczy, —
Ten zbrodniarz w domu własnym śmierć gościowi zadał,
Choć przy gościnnym stole razem z nim zasiadał.
Zabił go, na gniew Bogów mszczących się, nieczuły;
Sobie zaś jego klacze przywłaszczył i muły.
Tych on szukając właśnie, zeszedł się przypadkiem
Z Odyssejsem, i cennym obdarzył go datkiem:
Był nim łuk; witeź Euryt niegdyś z niego strzelał;
Lecz przy śmierci, na syna własność łuku przelał —

Wzajem Odys go mieczem i kopią obdarzył
Na zadatek przyjaźni. Los przecież niezdarzył
Spotkać się im przy jednym stole; syn Euryty
Ifit, przez Heraklesa wkrótce był zabity.
Szlachetny więc Odyssejs wcale nieużywał
Broni tej, gdyż pod Ilion w okrętach odpływał;
Ino w domu pamiątkę po druchu zostawił,
Póki w Itace mieszkał tym łukiem się bawił.

Więc królowa stanąwszy pod drzwiami skarbczyka,
Weszła na próg dębowy ręką rzemieślnika
Ciosan gładko — od progu w górę odrzwia biegły,
W nich wprawione wierzeje mocne, skarbów strzegły.
Ona, rzemień zadzierzgnion szarpła dłonią zręczną,
Potem kluczem zaworę odsunęła wnętrzną,
A pchnąwszy je, zaskrzypły wierzei dwie poły,
Takim skrzypem, jak ryczą na pastwisku woły.
I naraz się otwarły pod klucza obrotem. —
Wszedłszy tam, na police wspinała się potem,
Gdzie stały skrzynie pełne odzieży woniącej —
Z tamtąd siągnęła po łuk na kołku wiszący
W pięknych łubach — a zdjąwszy takowy ze ściany,
Siadła, cisnąc do serca łuk ten ukochany,
Mężowski — teraz przez nią z łubów wydobyty.
I zaczęła w głos szlochać; a gdy zdrój obfity
Łez rzewnych ulgę przyniósł sercu zbolałemu,
Wprost poszła tam do gachów zuchwałych teremu,
Trzymając zakrzywiony łuk Odyssów w ręku
I kołczan, a w nim lotne strzały, sprawce jęku.

Za nią niosły służebne sepecik zamknięty
Z żelazem i miednemi orężmi i sprzęty.
A gdy przyszła cna pani przed tłum zgromadzony,
Stanęła w progu izby wysoko sklepionej.
Cienką z głowy namiotkę spuściła na lice —
A mając z obu boków służebne dziewice,
W te słowa do zebranej ozwała się rzeszy:

»Słuchajcie dziewosłęby! snać bardzo was cieszy
Zbierać się w tym tu zamku codziennie na gody,
Odkąd mąż mój odjechał. — Jakież są powody
Że zajazdem i dom nasz i mienie niszczycie?
Jeżeli to z miłości do mnie, jak mówicie —
Więc dobrze! zatem pora stanąć do popisów —
Przyniosłam wam ów sławny, wielki łuk Odyssów;
Który z was ot ten kabłąk napnie dłonią silną,
I uch dwanaście strzałą przeszyje niemylną,
Tego żoną zostanę; — mężowskie siedlisko
Zamek ten ukochany opuszczę — z nim wszystko!
Ale tęsknota moja nigdy nieprzeminie!«

To rzekłszy na pastucha Eumeja skinie,
By topory i łuk ten przed nimi postawił.
Płacząc wziął je Eumej i rozkaz jej sprawił —
Łuk ten widząc Filetios, rozpłakał się rzewnie;
Co postrzegłszy Antinoj strofował ich gniewnie:
»O wy głupcy! dzień biały, a wam sny się roją,
Zaprzestać mi tych szlochań, które niepokoją
I jątrzą serce pani i tak już strapionej;

Odkąd mąż jej odjechał na zawsze stracony.
Dość tych łez; kto chce siedzieć z nami tu przy stole —
A jeśli chcecie szlochać to za drzwi precz, w pole.
Łuk zostawcie; o lepsze wnet do walki staniem;
Li jedną mam obawę z łuku napinaniem.
Nużby się pokazało że w tem gronie całem
Niema człeka jak Odys; niegdyś go widziałem
I pamiętam, choć byłem dzieckiem w onej dobie.«

Tak mówił — a w umyśle układał już sobie
Że łuk napnie i strzałą topory przeszyje...
Nieprzeczuł, że strzał pierwszy łuku, go zabije
Z rąk Odyssa, bo on go pierwszy w oczy żywe
Zelżył i szczuł na niego gachy urągliwe.

Świętej mocy Telemach głos zabrał śród tłumu:
»Przebogi! toż mię Kronion pozbawił rozumu!
Matka moja oświadcza, mądra białogłowa,
Że z drugim mężem dom ten opuścić gotowa;
A ja śmieję się wesół, ot sobie trzpiot młody. —
Kiedy tak — hej mołojcy! stawać wam w zawody,
I dobijać się o tę niewiastę bez ceny,
Jak równej niema Argos, Achaja, Mikeny.
Bo jak w świętym Pylosie, tak tu w naszej stronie,
Którażby wyrównała dostojnej matronie?.
Lecz co mi chwalić matkę! — wy przecież ją znacie —
Dalej więc! niepotrzebnie tak się ociągacie
Z tem strzelaniem — łuk czeka; ujrzym kto zwycięży.
I jabym też spróbował czy ten łuk napręży

Ręka moja i strzałą topory przestrzeli?
Wtedy nic mię z kochaną matką nierozdzieli —
Nie poszłaby już zamąż, mnie niesierociła.
Pragnę walczyć jak ojciec; w tych rękach jest siła.«

Tak mówił — i skoczywszy z krzesła, płaszcz czerwienny
Z barków zrzucił, odpasał swój miecz naramienny;
Poczem zrobiwszy bruzdę, topor przy toporze
Wsadzał w ziem rzędem długim, równo jak być może,
I obdeptał dokoła — co wszystkich zdziwiło,
Że choć nieznał roboty, a zrobił aż miło.
Więc na próg izby wstąpił trzymając łuk krzywy,
Po trzykroć się przysądził do wartkiej cięciwy,
I trzykroć sił mu brakło; lecz nietracił ducha
Że łuk napnie i pocisk przepędzi przez ucha.
I już brał się napinać silniejszy tym razem —
Lecz Odys mrugnął — niemym wstrzymał go rozkazem,
I Telemach się ozwał znowu w tłumie gwarnym:

»Przebóg! mamże bezsilnym zostać i niezdarnym;
Czy zbyt młody, na pięści niespuszczać się twarde,
I nieodbić, gdy w twarz mi rzuci kto pogardę!
Dalej zatem! silniejsi niż ja niech tu staną,
Łuk napną i tę walkę zakończą — wygraną!«

To powiedziawszy kabłąk odstawił na stronę,
Oparłszy o podwoje pięknie wygładzone;
A lotną strzałę oparł na lśniącym pierścieniu;
Co sprawiwszy, wraz odszedł usiąść w swem siedzeniu.


W tem oto syn Eupejta tak się tam ozowie
Antinoj: »po porządku chodźcie tu druhowie,
Od lewej ku prawicy; tą samą koleją
Jaką cześnicy wino w puhary nam leją. —«

Słowa te Antinoja przypadły do smaku.
Syn Ojnopa Lejodes pierwszy stał w orszaku;
Był to wróżbit i zwykle ostatni przy dzbanie
Siadywał — mierziąc sobie złe ich zachowanie;
Li on jeden potępiał te gachy zuchwałe.
Więc się zbliżył i podjął łuk, nałożył strzałę,
A stanąwszy na progu, cięciwę w kabłęku
Napiąć chciał, lecz sił niemiał w nieudolnem ręku.
Zatem do zgromadzonej tak mówił drużyny:

»Niedam rady! niech łuk ten napina kto inny;
A i najtężsi męże przy tym łuku pono
Nietylko serce stracą, lecz ducha wyzioną —
Lepiej umrzeć, niż żyjąc nieosiągnąć celu,
Który nas tu sprowadza dzień w dzień od lat wielu.
A choć z nas tu niejeden poi się nadzieją
Do małżeńskiej łożnicy wniść z Penelopeją;
To gdy łuk ten pomaca, nic mu niezostanie
Jak ku innej Achajce obrócić staranie,
I słać jej upominki — bo tej przeznaczono
Dającego najwięcej mołojca być żoną.«

Rzekłszy Lejodes, kabłąk odstawił na stronę
Oparłszy o podwoje pięknie wygładzone,

A lotną strzałę oparł na świetnym pierścieniu.
Co sprawiwszy, wraz odszedł siąść w swojem siedzeniu.

W tem Antinoj głos zabrał i tak go strofował:
»Tożeś się z piękną mową do nas wysforował!
Same groźby i strachy; ta mowa mnie gniewa;
Więc jak mówisz, młódź nasza ducha powyziewa
Przy tym łuku, którego twoja dłoń niezmoże.
Snać matka cię nienato chowała nieboże,
Abyś sławy się dobił strzałami i kuszą;
Są tu inni mołojce, którzy łuk ten ruszą.«

Rzekł — i przyzwał Melanta przywódzcę koziarzy:
»Zakręć się koło ognia, niech się wnet rozżarzy;
Stolik mi tam postawisz nakryty baranem;
Ze spiżarni przyniesiesz łój całym sałhanem.
Tłustością tą łuk natrzem rozgrzan przy ognisku,
A próba nam pokaże kto co weźmie w zysku.«

Melant ogień rozniecił, płomień buchł do góry,
Stołek przyniósł zasłany baraniemi skóry,
A duży sałhan łoju przyniósł ze spiżarnie;
A oni róg rozgrzawszy gięli go — lecz marnie!
Szwankującym na sile niedopisał sposób
Naciągnięcia cięciwy. — Więc z wszystkich tych osób
Li Antinoj, Eurymach, dwaj mężowie przedni,
Niechcieli się do próby mięszać sami jedni.

Więc i słudzy Odyssa, wolarz z świno-pasem

Obydwa się wynieśli z świetlicy tymczasem
A za nimi sam Odys podążył bez zwłoki.
Gdy minęli podwoje, przysiónek wysoki,
I wyszli na podwórze — idący za nimi
Odys tak ich zagabał słowy przyjaźnymi.

»Mógłbym wam coś powiedzieć kochani skotarze
Lub zamilczyć — lecz serce gwałtem mówić każe:
Przykim byście stanęli, gdyby niespodzianie
Odyssa wam z tułaczki wrócili niebianie —
Przy kim? czy przy Odyssie, czy przy zalotnikach?
Powiedźcie, co tam w serca chowacie tajnikach? —«

Na to mu odpowiedział od wołów pastucha:
»O jeśli Zews modlitwy mojej raz wysłucha
I powróci nam pana w te progi domowe —
Zobaczysz, że mam siłę i ręce mam zdrowe.«

I Eumej do Bogów również wznosił modły,
By Odyssa do ziemi rodzinnej przywiodły.
A gdy się o wierności obu sług przeświadczył,
Otwarcie z nimi mówił i już niemajaczył: —

»Macie mię — otóż jestem! Jak raz w lat dwadzieście
Dobiłem się do ziemi ojczystej nareszcie.
Widzę, żeście tęsknili za moim powrotem
Wy jedni ze sług tylu — inni nigdy o tem
Niemyśleli, i o to nie prosili Bogów.
Więc zwierzę wam zamiary moje, względem wrogów:

Jeżeli gachów zetrę przy pomocy nieba,
Każdemu z was dam żonę, i dobry szmat chleba,
Toż chatę gdzie pod bokiem, byście każdej chwili
Z mym synem jako bracia i druhowie żyli.
Niedość to; lepszy dowód pokażę wam przecie:
Po którym mnie poznawszy, wierzyć już będziecie;
Oto blizna — przed laty zadana kłem dzika
Gdym w Parnasie polował z synmi Autolika.«

Tak mówił, i tę bliznę odkrył z pod łachmana —
A gdy była odkryta i przez nich poznana,
Z płaczem go w swe ramiona obydwa porwali,
Witali, a po rękach i w twarz całowali —
I Odys ich nawzajem w twarz, w ręce całował —
I prędzejby się Helios po pod ziemię schował
Niżby płakać przestali; lecz Odys ich z góry
Nabrał: »Dosyć tych kwileń! nuż tam z dworskich który
Nas podpatrzy i gachom co widział, wygada.
Pojednemu nam przeto wracać się wypada;
Ja pierwszy — a wy po mnie; uważać co dalej:
Nigdyby zalotnicy na to nieprzystali
By się łuk ten z kołczanem dostał w ręce moje —
Więc Eumej niech śmiało przekroczy pokoje
Z owym łukiem i odda mnie do rąk takowy.
Również trzeba nakazać aby białogłowy
Mocno te drzwi zaparły co idą na tyły —
A gdyby z wielkiej izby jakie dochodziły
Do nich jęki i łomot — to nic im do tego,
Siedzieć im przy robocie i pilnować swego. —
Filetiowi oddaję główne pod straż wrota;

Zawory niech zasunie, rzemieńmi omota. —«

Powiedziawszy to wkroczył w zamkowe pokoje
Gdzie pierwej zajmowane zajął krzesło swoje;
A za nim po jednemu pastuchy wrócili.

Eurymach w ręku kabłąk obracał w tej chwili
Tak i owak przy ogniu; lecz łuk choć rozgrzany
Niedał się wcale napiąć; czem on rozgniewany,
Ciężko westchnąwszy, wołał: »O wy Bogi w niebie!
Patrzcie na me cierpienia za drugich i siebie —
Nie przeto, że na niczem spełza to wesele;
Przecież dziewic Achajskich znajdzie się tu wiele,
W Itace i po miastach — choć to przykre niemniej
Lecz że obok Odyssa, my tacy nikczemni,
Łuku jego naciągnąć żaden niema siły!
Dość, by o nas z pogardą prawnuki mówiły!«

Syn Eupejta Antinoj na to odpowiedział:
»Eurymachu! źle mówisz, jakbyś sam niewiedział
Że Boga Apollona lud dziś święci święto —
W taki dzień nielza kuszę napinać przeklętą;
Na bok z nią! lecz topory w miejscu niech zostaną,
Niema przecie obawy, by je ztąd zabrano;
Na zamku Odyssejsa bezpiecznie dostoją.
Hej wina! wy cześnicy pełńcie służbę swoją,
Bogi czcić nam obiatą, a niechać strzelania.
Za to nam koziarz Melant jutro do świtania
Dostawi co najlepszych kóz z całego stada,
Więc na cześć Apollona obiatę nielada

Wyprawim; łuk zapewne łatwo napiąć da się;
A tak walkę o zakład skończym w krótkim czasie.«

Tę mowę Antinoja wszyscy podzielali.
Więc kieryxi na ręce zdrój wody im lali,
A służebni kielichy po brzegi naleją
I od prawej każdemu obnoszą koleją;
Poczem część zlawszy Bogom spełnili gachowie.
Gdy w tem przebiegły Odys chytrze się ozowie:
»Wy, dostojnej królowej dziewosłęby młodzi,
Słuchajcie! to co powiem z serca mi wychodzi.
Zaklinam Eurymacha razem z Antinojem,
Który rzecz już wyświecił trafnem zdaniem swojem
Żeby łuku nietykać — a z Bogiem mieć sprawę,
A jutro Bóg da siłę i z wygranej sławę;
Tymczasem mi pozwólcie spróbować kabłęku,
Chcę przed wami pokazać czy siłę mam w ręku
Tę samą, co przed laty członki memi władła,
Czy też bieda z włóczęgą do szczętu ją zjadła?«

Na tę prośbę gachowie wpadli w straszne gniewy,
Z obawy by przypadkiem nienapiął cięciwy —
Antinoj wstał nań gromko i te słowa rzucił:

»O włóczęgo! toż we łbie mózg ci się przewrócił;
Małoż ci z nami w gronie cnych mężów zasiadać,
Kąski od nas tu wszystkich wyłudzać i zjadać;
Nasłuchiwać mów naszych, poufnej gawędy,
Tu, gdzie wstępu niemają dziady i przybłędy? —

Spiłeś się słodkiem winem, powiadam ci szczerze,
Wino zbłaźni każdego, kto miarę przebierze.
Winem spity Eurition Kentaur w świecie głośny,
W domu u Pirytoja szał go uniósł sprosny;
Przybył tam do Lapitów — i winem się zalał,
Zaraz też w Pirytoja domu się rozszalał;
Co widząc bohatyry skoczyli jak wściekli
I wywlekłszy pijaka, mieczem mu odsiekli
Nos i uszy. On do dom powlókł się pijany
Niewiedząc jak okrutnie za to był skarany.
Z tego wojna się wszczęła Kentaurów z Lapity —
Najgorzej na niej wyszedł Kentaur co był spity.
Toż i ciebie to czeka, gdybyś łuk ten gładki
Napiął wnet ci upadną miłosierne datki,
Wnet do króla Echeta wyszlem cię w okręcie —
Wiesz, jak ludzi kaleczy i dręczy zacięcie,
Nie ujdziesz mu ty żywcem! a chcesz wyjść bez szkody
Jedz, pij, lecz się niepuszczaj z młodszymi w zawody.«

Słyszy to Penelopa i tak się odzywa:
»Antinoju! rzecz zdrożna, nawet niegodziwa
Lżyć gościa przyjętego w domu Telemacha.
Ciebież-to nadzwyczajna siła jego stracha,
Że gdy łuk Odyssowy napnie i wystrzeli
Już mię weźmie za żonę i łoże podzieli?
Ani jemu te myśli po głowie niekrążą,
Ani wam podejrzenia takie niech nieciążą,
Pożywajcie spokojnie; kłopot wasz daremny.«

Na to odrzekł Eurymach tłumiąc gniew tajemny:

»O córo Ikarjosa, Penelopo zacna!
Żeby on cię miał dostać, rzecz wcale niełacna;
Oto się niekłopoczem; lecz to jedno trwoży,
By o nas niegadali ludzie jak najgorzej.
Mógłby rzec jaki Achiw podły, niedołęga,
Że z nas żaden wielkiego męża niedosięga,
Jeśli łuku Odyssa naciągnąć niezdoła —
Aż Bóg nadniósł jakiegoś błędnego warchoła,
Który jak nic łuk napiął i topory przeszył —
Świat by nas taką mową na wieki ośmieszył.«

Penelopa już miała odpowiedź w odwodzie,
Więc rzekła: »Eurymachu! trudno, by w narodzie
Dobrze o tych mówiono, co ten dom posiedli
Rozpustą zbeszcześcili, a dobytek zjedli.
Lecz tego wam niewstydno. Ten zaś człek przychodni
Tęgi wzrostem i kształtem, bo rodzice godni,
Z rodu wielcy, jak mówi, na świat go spłodzili —
Cóż złego byście w ręce ten łuk mu zwierzyli?
Uroczyście przyrzekam i to się dokona:
Że byle on łuk napiął z łaski Apollona,
W piękny chiton i chlenę chędogo przystroję,
Na postrach psom i ludziom w oszczep go uzbroję;
Miecz mu dam obosieczny, sandały na nogi
I odeszlę, gdzie pragnie, choć w najdalsze drogi.«

W tem nagle jej Telemach przerwał niecierpliwy:
»Matko! nic tu do łuku niemają Achiwy;
Ja jeden komu zechcę dać go, lub wziąść każę —

Zresztą nikt, choć ich tylu na naszym obszarze
W Itace i w Elidzie mieszka koniorodnej;
Niech zatem nikt niegwałci mej woli swobodnej,
Choćbym tego przychodnia łukiem chciał obdarzyć —
Lecz idź matko w komnatach swoich gospodarzyć,
Do wrzecion i krosienek napędzać służące —
Bo łuk, strzały, to rzeczy mężów obchodzące,
Mnie głównie; chcę być w domu panem mojej woli.«

Matka do górnych komnat odeszła powoli —
Mądre słowa synowskie utkwiły w jej łonie;
A gdy tam już stanęła w panienek swych gronie
Znowu wpłacz za Odyssem — i wciąż go płakała
Póki Atene powiek snem nieposypała. —

Właśnie zacny świno-pas do rąk brał łuk krzywy,
Gdy wszystkie jednogłośnie wrzasły nań Achiwy,
Ten i ów z gaszej zgrai dawał mu po uchu:
»— A nie rusz tego łuku! porzuć to pastuchu!
Niegodziwy szaleńcze! Bodaj psie paszczęki
Rozniosły cię na zębach, choć jadły z twej ręki.
Oby Bogi to dały, Apollon to sprawił!«

Wrzeszczeli — jużby pastuch w miejscu łuk zostawił,
Tak groźby i te krzyki zmięszały biedaka;
Lecz naraz zagrzmiał nad nim rozkaz Telemaka:
»Odnieś łuk; rób co każę — niesłuchaj ich krzyków;
Bo choć młodszy, przepłoszę tak gradem kamyków
Że uciekniesz za miedzę — jam od ciebie lepszy!
Czemuż to ja o tyle w ramionach nie krzepszy

Od tej gachów czeredy co nas tu obsiadła;
Zaraz by ich połowa za ten próg wypadła
Na połamanie karków — oj będzie im biada!«

Rzekł — i śmiechem parsknęła rozpustna gromada,
Śmiejąc się z Telemacha; lecz gniew się złagodził
Przeciw niemu. Zaś pastuch łuk wziąwszy przechodził
Wzdłuż przez izbę, by oddać do rąk Odyssowi.
I zaraz do piastunki poszedł i tak powié:

»Telemach mi rozkazał wezwać Eurykleję,
Abyś w tym gmachu tylne zawarła wierzeje,
Gdyby zaś z tej tam izby łoskot albo jęki
Słychać było — niepuszczać ci żadnej panienki;
Każda przy swej robocie niech spokojnie siedzi.«

Rzekł Eumej — lecz niemiał żadnej odpowiedzi —
Gdyż poszła drzwi od tyłu zatrzasnąć bez zwłoki.
I Filetios cichemi już wymknął się kroki,
Aby w bramie dziedzińca zasunąć zawory.
Znalazł tam okrętowej liny kawał spory,
Nią skrępował wierzeje; — do izby powrócił
I w krzesło opuszczone napowrót się rzucił,
Wzrok wlepiając w Odyssa, który łuk miał w pięści,
Wywijał nim, wyginał, opatrywał części,
Czy rogu czerw niestoczył pod niebytność pana?
Czem wielce rzesza gachów była zdziwowana,
Bo mówiono; »Snać z niego znawca jest nielada,
Niechybnie łuk podobny w domu swym posiada,

Lub może chciałby sobie zrobić drugi taki —
Jak go maca! frant widać, jak wszystkie żebraki!«

A znów życzył mu inny z tej zuchwałej młodzi:
Niech mu się w każdej rzeczy najlepiej powodzi
Jak z tym łukiem, którego nawiązać niezdoła.

Tak gadano; lecz Odys niemówił nic zgoła,
Ino kabłąk giął w ręku, oglądał dokładnie,
Jak ten, co na formindze umiejąc grać ładnie,
Łacno brzęczącą strunę na gędziebnem drzewie
Napnie, i w obu końcach wzmocni owcze trzewie —
Tak samo i on napiął wielki łuk bez męki;
Naciągniętą cięciwę musnął palcem ręki
Aż odbrzękła jaskułczym rozgłośnym świegotem.
Gachy strachem pobledli, oblali się potem...
W tem zagrzmiało; Zews z nieba znak niemylny dawał —
Cud ten serce Odyssa radością napawał,
Niezgłębionego Zewsa zwiastując mu wolę. —

Więc wziął pierzastą strzałę leżącą na stole,
Kiedy inne w zawartym leżały kołczanie,
Przeznaczone Achiwom wnet na skosztowanie.
Tę wziąwszy, karbem przytknął do cięciwy szczelnie,
I jak siedział na stołku, wymierzył łuk celnie,
Grot puścił — ten topory wszystkie trafił rzędem,
Przeszywszy pierwsze ucho, wyleciał tym pędem
Przez ostatnie; więc mówił: »A cóż Telemachu
Czy twój gość wstyd ci zrobił w tym królewskim gmachu?

W cel trafiłem; z napięciem cięciwy też mało
Miałem trudu — snać dużo sił mi pozostało,
Chociaż mię tu gaszkowie mieli w poniewierze;
Lecz czas, by tym Achiwom wyprawić wieczerzę
Za dnia... a potem innej zażyć krotochwili —
Przy gędźbie i przy śpiewie godować najmilej.«

To rzekłszy mrugnął skrycie — i syn odyssowy
Telemach, miecz przez ramię przewiesił spiżowy,
Oszczepem dłoń uzbroił; ku ojcu krok chyży
Zrobił, i przy nim obok stanął, wszystek w spiży.




PIEŚŃ
DWUDZIESTA DRUGA.


Odyssejs staje w progu, napina łuk i zabija Antinousa. — Eurymach błaga go żeby powstrzymał zemstę i przyrzeka wynagrodzić mu krzywdy. Walka trwa dalej — Telemach uzbroiwszy siebie i dwóch pastuchów pomaga ojcu. Koziarz Melantios zakrada się do zbrojowni aby z tamtąd dostarczyć oręża zalotnikom; lecz go schodzą wierni pastuchowie i wiążą. Atena w postaci Mentora dodaje ducha Odyssowi. — Atena Egidę podnosi i rozstrzyga zwycięstwo. Zalotnicy wymordowani, ocalał tylko pieśniarz Femios i keryx Medon. Odys każe wyprzątnąć izbę; wymierza karę na przeniewierne dziewki i na koziarza Melanta — w końcu każe siarką zakadzić.




RZEŹ ZALOTNIKÓW.
"O"

Odys rozstał się w mgnieniu z żebraczym łachmanem,

Wskoczył na próg wysoki z łukiem i kołczanem,
W którym wiele strzał było nastrzępionych pióry —
Wysypawszy je u nóg, zagabł gachów z góry:
»A więc się już rozstrzygnie; mamy bój stanowczy!
Teraz cel mam jakiego niemiał żaden łowczy;

Zobaczę, czy weń trafię, Febowi na chwałę.«

Rzekł — i w Antinoja puścił gorzką strzałę,
Właśnie, gdy ten po czaszę złocistą, dwóuszną
Sięgał, i już ją ręką chwyciwszy posłuszną
Chciał do ust ponieść; umrzeć, ani mu się śniło.
Któżby myślał przy godach, gdzie ich tylu było,
By się tam ktoś odważył, choćby jak waleczny,
Zgotować mu los czarny i wtrącić w cień wieczny.
Lecz Odys weń zmierzywszy trafił w samo gardło,
Że aż przez kark żeleźce na wskróś się przedarło,
Czasza z rąk się wyślizła, gdy padał ukosem;
I zaraz promień czarnej krwi buchnął mu nosem.
Precz od siebie kopnęły stół drgające nogi,
Że się wywrócił; misy zasłały podłogi;
Chleb i mięsiwo w kurzu brudnym się zwalało.
Widząc gachy jak padał, krzykiem izbę całą
Napełnili, ze swoich zerwali się stołków
I przebiegając izbę, od kołka do kołków,
Szukali po wszech ścianach w zajadłym ukropie —
Lecz ani jednej tarczy niebyło, ni kopie.
Więc grożąc, Odyssejsa karali słowami:

»Na złeć wyjdzie włóczęgo żeś śmiał zadrzeć z nami;
Ale sztuka do razu; pójdziesz wnet do ojców,
Za zabójstwo pierwszego z Itackich mołojców;
Żywot twój policzony: sępy cię tu zjedzą!«

Tak mu grozili w szale; bo iście niewiedzą,
Czy zabił go umyślnie? Głupcy ani marzą,

Że skrzydła blizkiej śmierci nad nimi się ważą.

Na to Odys — i przebił źrenicą ich swoją:
»Psy jakieś! myśleliście żem poległ pod Troją,
Że niewrócę; więc dalej rej wodzić po domu,
Z dworskiemi dziewki płodzić rozpustę bez sromu,
I chodem żyw, małżonkę moją bałamucić; —
Jakby bogi niemogły tych szaleństw ukrócić,
Jakby wam język ludzki mógł przepuścić płazem!
Lecz dosyć — wyrok śmierci padł na wszystkich razem.«

To rzekł; a blady przestrach ogarnął zbytniki;
Ten i ów radby umknąć z tej zabijatyki.
Sam tylko Eurymachos zdobył się na słowo:
»Jeśliś itacki Odys wracający zdrowo,
Słusznie karcisz za gwałty te nasze Achiwy,
Za te w zamku i włościach wyprawiane dziwy;
Lecz sprawca tych bezeceństw przed tobą tu leży,
Antinoj — on nas ciągle kusił do grabieży.
Nietyle o żeniaczkę widać mu chodziło,
Jak o większe, co z wolą Kroniona niebyło.
Owoż chciał on sam królem zostać nad Itaką;
A syna twego sprzątnąć śmiercią ladajaką.
Ma już, na co zarobił! A więc zlitujże się
Nad nami; każdy chętnie co porwał, odniesie;
Za to cośmy najedli, napili z twych stołów,
Każdy ci przyprowadzi po dwadzieścia wołów,
A dla zgody dołożym co chcesz: miedzi, złota,
Póki cię niezjednamy — gniew twój niedziwota!«


Dziko spojrzawszy, mądry Odyssejs mu na to:
»Nie Eurymachu, — nawet spuściznę bogatą
Po ojcach mi tu znieście, i więcej w dodatku,
To i tak dłoń niespocznie, póki do ostatku
O każdą zbrodnię z każdym niesprawię się gachem.
Teraz macie wóz przewóz: bój na śmierć, lub z strachem
Ucieczka; — a czéj który śmierci się wychwyci?
Lecz żaden, myślę, — wszyscy będziecie zabici!«

Tak mówił; — a po ciele przeszło ich aż mrowie;
W tem jeszcze raz Eurymach do swych się ozowie:
»Bracia! u tego człeka niezmacha się ręka;
Póki panią kołczana i gładkiego łęka,
Póty słać będzie strzały ze lśniącego proga,
Aż wszystkich wytnie. Nuże! weźmy się do wroga!
Dobyć mieczy! stołami pozastawiać piersi,
Od strzał jego — i hurmem wpadniemy najpierwsi.
Gdy go z progu i ze drzwi wypłoszyć się uda,
Wpadniem wtedy do miasta, skrzykniem dużo luda;
On tymczasem za nami poszle strzał pośledny.«

Tak rzekł i zaraz dobył obosieczny, miedny
Koncerz, i z podniesionym na Odyssa bieżał,
Z srogim krzykiem; a Odys właśnie co wymierzał
Łuk swój, i w same piersi celował pociskiem,
Że aż w głębi wątroby uwiązł mu ze wszystkiem.
Ręka miecz wypuściła, — on sam, runął krwawy
Przez stół, i na podłogę pozrucał potrawy,
Z dwóuszną czaszą; wił się, czołem tłukł po ziemi,
W bólach konania kopiąc nogami obiemi

Zwalił stołek, i oczy nocą się powlekły.

Wnet też i Amfinomos wyskoczył jak wściekły
Przeciwko Odyssowi z wzniesionym brzeszczotem,
By go z drzwi wyparować; lecz Telemach lotem
Zabiegł mu, w same plecy, pomiędzy ramiona,
Wraził kopię, aż na wskróś pierś przedziurawiona.
Padł jak długi, o ziemię uderzył czerepem,
A Telemach uchodząc rozstał się z oszczepem
Zostawionym w kadłubie; szło mu, aby który
Achiw, gdyby swój oszczep wydobywał, — z góry
Niepłatnął go, albo też nieprzeszył w natłoku; —
K’temu jednym poskokiem był przy ojca boku;
I uskrzydlone słowa posłało mu chłopię:
»Ojcze! wnet ci dostawię pawęż i dwie kopie,
Toż szlem, coby do czoła szczelnie ci przystawał;
Siebie całkiem uzbroję, a i zbroi kawał
Zniosę dla Eumeja i dla Filetiosa.
Daleko lepiej bić się kiedy pierś niebosa.«

Na to mu rzecze Odys ćwik szczwany jak mało:
»Bież, i przynoś, dopóki strzał jeszcze zostało;
Aby mię niewyparła z progów ta gromada. —«

Jakoż Telemachowi przypadła ta rada,
Bo pobiegł do skarbczyka gdzie stały oręże:
Tam wybrał osiem kopij i cztery pawęże;
Toż szlemów miednych cztery zdobnych w końskie kity,
I zniósł prędko do ojca młodzian wyśmienity.

Poczem w zbroję miedzianą sam oblekł się duchem,
A za jego przykładem wolarz wraz z pastuchem,
W pełnej zbroi dokoła Odyssa stanęli.
Bohatyr zaś, dopóki strzał starczy, co strzeli
To powali jednego, tak, że w całym gmachu
Gdzie spojrzałeś, to leżał kupą gach na gachu.
Lecz gdy gniewnemu panu strzał brakło w kołczanie,
Odstawił łuk i oparł go u drzwi przy ścianie,
Sam zaś nadział pawężę poczwórną na siebie
I szlem włożył na głowę, doświadczon w potrzebie,
Co groźnie ogonami powiewał końskiemi —
Ręce uzbroił dwiema dzidy dwusiecznemi.

Były tam w ścianie z boku jakieś drzwi wychodne,
Od których, jak to mają mieszkania wygodne,
Szedł korytarz z zapartem wyjściem na podwórze —
Tam więc Odys wyprawił co rychlej na stróże
Pastucha — by nikt niemógł tamtędy wyjść z domu.

Wtenczas to Agelaos do swoich rzekł: »Komu
Z was ku tym drzwiczkom przecisnąć się uda,
Niech pobieży do miasta skrzyknie dużo luda,
Już on ostatnią strzałę wystrzeli tym czasem.«

Na to koziarz Melantios bąknął mu nawiasem:
»O boski Agelaju! na nic ta robota:
Wychodzące na podwórz zbyt blizko są wrota,
A i przejście do sieni ścieśnia się w czeluści;
Silny chłop niech tam stanie, nikogo niepuści.

Lepiej pono gdy zniosę oręże i zbroje
Z górnego skarbca. Nigdzie — takie zdanie moje —
Tylko tam je przechował Odys z Telemachem.«

Tak rzekł koziarz Melantios i ruszył z zamachem
Do górnych izb królewskich bocznemi wschodami,
Gdzie wziął tarczy dwanaście z tyląż oszczepami,
Więc i szlemów dwanaście zdobnych końską grzywą,
Zniósł, i pomiędzy gachy rozdzielił co żywo.

Lecz Odyssowi serce zadrgało i łyty,
Widząc jak z gachów każdy stał zbroją okryty.
A kopią wstrząsał. Ciężka zda mu się robota!
Jakoż do syna szepnął: »Najpewniej niecnota
Któraś-to z dziewek dworskich, czy fortel koziarza
Tak im pomógł, że bitwa sroga nam zagraża.«
No to mu Telemachos młodzieniec roztropny:
»Ojcze mój! jam popełnił ten to błąd okropny,
Niewinuj że nikogo! jam drzwi od skarbczyka
Niezawarł, co snać tknęło jakiegoś psotnika.
Więc Eumeju, spiesz się, zatrzaśnij na rygle,
I uważ, czy nie która z dziewek płata figle,
Lub koziarz? bo do niego ta sprawka podobna.«

Kiedy tak między sobą gwarzyli z osobna,
Właśnie koziarz Melantios drugim już nawrotem,
Szedł po broń do komory. Eumej wnet o tem —
Wytropiwszy go, przybiegł do pana z nowiną:
»Cny Laerciado! mądry Odyssie! patrz ino,

Ten łotr, co posądzamy wszyscy go o zdradę
Znowu idzie do skarbca! panie dajże radę:
Mam-li go, jeśli złapię, na miejscu tam sprawić,
Czy też po wymiar kary do ciebie dostawić,
Aby za swe łotrostwa nałożył tu głową? —«

Na to mądry Odyssejs takie rzucił słowo:
»Już ja tu z Telemachem te gachów czeredy
Choćby na nas jak biły, wstrzymamy od biedy.
Wy zaś dwaj, ręce do nóg zwiążcie mu na grzbiecie,
A wtrąciwszy do skarbca, drzwi za się zamkniecie,
Dopiero zadzierżgnąwszy o te pęta sznury,
Ciągcie łotra po słupie na belkę do góry,
Aby żył jeszcze długo, męczył się najsrożej.«

Rzekł im, a oba słudzy rozkaz pełnić skorzy,
Poszli na górę; już on w skarbcu był przed nimi,
I w kącie grzebał między rynsztuki starymi.
Oni zaś, za odźwierki oba przyczajeni
Czatowali nań. — Gdy więc koziarz wszedł do sieni
W jednym ręku szlem pyszny trzymał, a tarcz w drugiej,
Która, choć ją Laertes, jeszcze do posługi
Za lat młodych zażywał, dziś z gratami leży,
Rdza ją zjada, a rzemień szwem sprutym się jeży.
Więc nań oba skoczyli, porwali za włosy,
Wlokąc po ziemi, chociaż krzyczał w niebogłosy;
A zawlokłszy, na ręce, nogi kładli pęty,
Wtył je łamiąc, bo rozkaz Odyssa im święty;
Robią co im przykazał; silny powróz potem
Uczepili do pętów i po słupie lotem

Wyciągnęli koziarza pod belkę co w szczycie.
Eumej wiszącemu urągał sowicie:
»Przespijże całą nockę tu sobie mój zuchu!
Zasłużyłeś na takim wyciągnąć się puchu.
Pewnie złoto-promiennej Eos niezobaczysz
Kiedy z morza wypłynie — i gachów uraczysz
Jaką kózką na obiad — o! to ich posili.«

I tak go wiszącego w mękach zostawili.
Sami się uzbroiwszy drzwi zawarłszy za się,
Wrócili do mądrego Odyssa na czasie.

Bojem dyszących w progu czterech ich tam stało,
Gdy w izbie zbrojnych chłopów wiło się niemało.
Aż w tem się ukazała Pallada na jawie:
Wykapany to Mentor w głosie i postawie.
Odys poznał boginię i rad mówił do niéj:
»Mentorze! ulubieńca ratujże w złej toni,
Co równo-latek z tobą a zawsze przychylny.«

Że to była Atene — szeptał głos niemylny.
Lecz w izbie straszną wrzawą zaszumieli gachy,
Agelajos największe miotał na nią strachy:
»Mentorze! niedaj zwieść się Odyssa mowami
Abyś w jego obronie miał toczyć bój z nami;
Klniemy się — a przysiędze, jak tuszę, dostoim;
Ojca z synem zabiwszy, to samo na twoim,
Dokonamy kadłubie. Zacz się mieszasz butnie
W rzecz nie swoją? za karę, głowa ci się utnie.

A tak mieczem wywlokłszy duszę z twego ciała,
Własność twą, jaka w domu lub gdzie tam została,
Rozdzielim między siebie z Odyssa spuścizną;
Ni twe syny, ni córki nam się niewyślizną,
Ni się twoja małżonka w Itace osiedzi.«
Skończył — Palladę gniewa mowa tej gawiedzi;
Więc strofując Odyssa ostrem słowem, rzekła:

»Odyssie! siłaż z męztwem, od ciebie uciekła?
Ty, coś gwoli Heleny z liliowem ramieniem
Lat dziewiątek się parał Troi oblężeniem,
Coś mężów pobił tylu, coś swemi namowy
Obalił ów baszciasty grodziec Priamowy, —
Teraz, wróciwszy do dom i dziedzicznej właści
Miałżebyś nieodeprzeć tej gaszej napaści?
Zbliż-no się przyjacielu, stań tu, patrz co zrobię:
Czy Mentor syn Alkima nieprzychylny tobie,
Czy przestanie cię wspierać w walce z twymi wrogi?«

Rzekła — lecz mu niezdjęła z serca całej trwogi
O wątpliwy los bitwy. Zbadać chce bogini
Czy Odys i syn jego mężnie w boju czyni?
Jakoż znikła im z oczu, a kształtem jaskółka
Furkła, i nad kominem siadła u przyczółka. —

W tem Agelaj szczuł gachów znów do rąbaniny;
Z nim Eurynom, Amfimed, toż inni z drużyny
Jak Pejzandr, Demoptolem, Polibos gracz wielki —
Każdy z nich strach jak mężny! gotów do kropelki
Krew wylać, a o żywot bić się do upadła;

Bo innych gęsta strzała na ziem już pokładła.
Do nich więc Agelaos mówił by słyszeli:
»Drużbo! ten człek ostatnią strzałę wnet wystrzeli;
Mentor, ów czczy chełpliwiec, odbieżał go iście,
I on z swymi sam tylko główne trzyma wnijście.
Przeto nie wszyscy razem rzucajmy kopije.
Baczność; wprzód sześciu rzuca; czy który ubije
Odyssa i przy łasce Zewsowej dank zyszcze;
Reszta nic, byle w niego utopić ratyszcze —«
Tak rzekł — i naprzód owi co wskazał, rzucili; —
Lecz Pallas cel ich grotów, po drodze omyli.
Jakoż jeden przewiercił skroś odrzwia świetlicy,
Inny drzwi przebódł z dobrze spojonej tarcicy,
Owemu w ścianie uwiązł jesion ostro-kuty. —
A tak kopiami gachów żaden z nich nie skłuty.
Zatem Odys do swoich rzekł niezłomny niczem:
»Teraz dzieci! z kolei my na bój zakrzyczem:
Ciskać oszczepy w gachów! snać im dawnych zbrodni
Jeszcze mało, gdy na nasz żywot tacy głodni.«

Rzekł — i razem oszczepy wypuścili celnie:
Odys Demoptolema ugodził śmiertelnie;
Telemach Euryada, Eumej Elata
Zwalił kopią, a wolarz Pejsandra rozpłata;
I wszyscy ziemię gryźli na szerokim toku.

Na to gachy w kąt izby uciekli w natłoku;
A ci, przypadłszy, groty z trupów wyciągali.
Gachowie znów cisnęli kopiami zuchwalej;

Ale Pallas Atene zmyliła niektóre,
I tak, jeden w świetlicy odrzwiach zrobił dziurę,
Drugi przewiercił mocno spojone podwoje,
Inny w ścianie uwięził kutą włócznię swoję.
Tylko Amfimed zmacał Telemacha w ramie,
Ostrze, ledwo na skórce zostawiło znamie;
Toż Ktezippos w bark drasnął nad tarcz wystający
Pastucha i grot dalej poleciał warczący. —

Lecz drużyna, co twardo przy Odyssie stała,
Znowu celne oszczepy na gachów posłała:
Waligroda Odyssejs zabił Eurydama,
Telemach Amfimeda; kolej taka sama
Spotkała Polybosa, co legł z rąk pastucha, —
A wolarz Ktezippowi wywlókł z piersi ducha,
I tak mu urągając, zawołał radośny:

»Synu Politerzesa, o junaku sprośny!
Nie będziesz więcej chełpą bawił się w głupocie,
Bogom zostaw ten język, wzdy silniejsi od cię;
Masz wet za wet pamiętasz za podły gnat krowi
Coś go to żebrzącemu cisnął Odyssowi.«
Gdy tak przymawiał pastuch kręto-rogich wołów,
Odys do Agelaja przyskoczył i w tułów
Wraził mu długi oszczep; więc w Ewenoryda
Telemach rzucał dzidę i wpruła się dzida
W sam brzuch, że aż na wylot ostrze przeleciało;
Padł przodem, i o ziemię tłukł się twarzą całą.
Tymczasem Ateneja wionęła pod stropem
Egidą ludo-bójczą, i jakby ukropem

Zwarzyła serca gachów; popłoch na nich pada,
Uciekają po izbie rzkomo wołów stada
Kiedy na nich rój bąków siądzie nielitośny,
I tnie żądłem, co bywa w dniach przydłużnych wiosny,
Ci zaś, jak krzywo-dziobe, szponiaste sokoły
Gdy z gór lecą na ptastwo polować w padoły,
Ptaszęta z pod obłoków przypadłe do ziemi,
Od tej łowczej pogoni są zabijanemi;
Trudna słabym ucieczka, trudny opór znowu.
A człowiek się raduje z takiego połowu.
Tak i oni te gachy goniąc w całej izbie
Zabijali każdego; czasem tylko w ciżbie
Jęk był głuchy, gdy czaszka zgrzytnęła zrąbana,
A podłoga dymiła krwi strugą zalana.

W tem Lejodes do kolan Odyssa się schylił,
Objął je, i o litość żałośnie doń kwilił:
»Na klęczkach cię Odyssie błagam, przebacz-że mi!
Przecież nigdy tu w zamku słowy bezwstydnemi
Ni sprośnym czynem dziewki niezhańbiłem żadnej;
Owszem w innych ganiłem ten narów szkaradny
Gdy takowy płodzili. — W nic poszły przestrogi!
Słusznie teraz za zbrodnie skarał ich los srogi,
Ale gdybym ja wróżbit, com niekrzyw niczemu,
Miał paśdź?! — to już nagrody niema poczciwemu!«

Na to mu mądry Odys rzekł z iskrzącym wzrokiem:
»Jeśliś tu między nimi był jakimś prorokiem,
To często się zapewne modliłeś do Bogów
Bym nigdy do ojczystych niemógł wrócić progów,

Abyś uwiódł mi żonę i płodził z nią dzieci.
Przeto niech i na ciebie okrutna śmierć zleci.«

Rzekł — i żylastą ręką na ziemi leżący
Podniósł miecz, co wypuścił był umierający
Agelaj — i po karku ciął go cięciem dużem,
Aż łeb spadł, potoczył się i pomięszał z kurzem.

Lecz Femios, syn Terpiosa uszedł czarnej doli,
Bo gachom przyśpiewywał zwykle poniewoli.
Stał on w ręku trzymając swą formingę dźwięczną,
Tuż u drzwi tylnych, walką miotany wewnętrzną:
Czyż ma wymknąć się chyłkiem i usiąść w pokorze
Pod ołtarzem Zewsowym stojącym na dworze,
Gdzie ongi Odys tyle żertwił wolich ćwierci,
Czy też u nóg Odyssa prosić się od śmierci?
Wątpiącemu ta rada mądrzejszą się wyda,
Żeby poprostu upaść do nóg Laertyda.
Więc formingę dłubaną postawił na ziemi
Między krużem, a krzesłem z goźdźmi srebrzystemi,
Poczem sam się rzucając do nóg gospodyna
Przepraszał, przysięgając że nie jego wina. —
»Na klęczkach — rzekł — Odyssie proszę cię za sobą;
Niezabijaj mię! Sambyś okrył się żałobą
Gdybyś zabił pieśniarza co ludzie i Bogi
Opiewał. Jam samouk; Bóg wszczepił dar drogi
W moją duszę, więc będę i dla cię miał pieśnie
Jak dla Boga, a ino niegub mię tak wcześnie.
Zapewne już Telemach, twój syn ci to mówił,
Żem tu niewszedł do zamku abym się obłowił,

Anim też z własnej chęci śpiewał do biesiady;
Możniejsi przymusili i niebyło rady!«
Słysząc to Telemachos świętą natchnion mocą
Wobec groźnego ojca przybiegł mu z pomocą.
»Stój! — rzecze — on niewinien, niepodnoś nań miecza,
I Medona keryxa ochroń! — jego piecza
Czuwała tu nademną od latek dziecinnych;
Chybaby biedak zginął przypadkiem z rąk innych,
Może z rąk Filetiosa poległ lub pastucha,
Lub twoich, gdyś tu w izbie wrzał, jak zawierucha.«

Usłyszał jego mowę Medon, co ukryty
Pod stołkiem, wraz z innymi niezostał zabity.
Odziany w skórę wołu zarzniętego świeżo,
Wylazł, i to pokrycie zrzucił z siebie chyżo.
Poczem do Telemacha przyskoczył, za nogi
Objął go, i o litość zaklinał na Bogi.
»Otóż jestem! proś za mną, tyś dobra dziecina!
Niech mię gniewny twój rodzic mieczem niezarzyna.
Wiem ja że się na gachy burzy jego serce,
Bo go zdarli, a ciebie mieli w poniewierce. —«

Na to mądry Odyssejs uśmiechnął się z lekka:
»Nietroszcz się, on twój zbawca i twoja opieka; —
Wiedzże o tém i ludziom opowiadaj innym:
Że złym być, mniej pociechy niźli dobroczynnym.
A teraz idźcie sobie, ty z gęślarzem, oba
W przysionek, na dziedziniec, gdzie się wam podoba,
Póki po tej tu rzezi porządku nie zrobię. —«
Skończył — a ci dwaj z izby zaraz poszli sobie,

I usiadłszy w dziedzińcu u stopni ołtarza
Oglądają się trwożnie czy im śmierć zagraża? —
Odys tymczasem pilnie zamek przepatrował
Czy się gdzie jaki żywy przed śmiercią nieschował. —
Lecz wszystkich znalazł krwawym owalanych błotem
Leżących na podłodze, jak ryby, pokotem,
Kiedy to z morskich toni na strome wybrzeże
Rybacy wielookie wyciągną wieńcierze —
Porzucone na piasku ryby, w morze rwą się,
A ty ich swym promieniem zabijasz Heliosie.
Podobnie też i w izbie trup przy trupie leżał, —
Gdy Odys taki rozkaz synowi powierzał:

»Piastunkę Eurykleję coprędzej mi przyślej
Abym jej to powiedział co cięży na myśli. —«
Pełniąc ojcowski rozkaz biegł Telemach skory
Do Euryklei, skrobiąc we drzwi jej komory.
»Wstawaj dobra Babuniu! jako ochmistrzyni
Co nad dworskiemi dziewki ład trzyma i czyni
Potrzebna jesteś ojcu; spiesz-że się starucho! —«
Niebyła na głos jego Eurykleja głuchą,
Bo zaraz się otwarły drzwi schludnej izdebki,
I wyszła, za mołojcem zbierając krok krzepki.

Odyssej, kiedy przyszli, kurzem i posoką
Okryty, stał śród trupów, istny lew na oko,
Kiedy to dumnie kroczy zjadłszy w polu byka,
Z kudłów piersi, z warg obu, czarna krew mu ścieka,
A ślepie ogniem gore. — Takim był w tej dobie
Odys, mając zbroczone ręce, nogi obie.

Mamka ujrzawszy trupy i tę powódź krwawą,
Chciała krzyknąć, zdziwiona tą nadludzką sprawą —
Lecz Odys ją powstrzymał w niewczesnej radości,
I staruszce te słowa powiedział w krótkości:
»Ciesz się w sercu kobieto, lecz waruj się krzyków;
To grzech cieszyć się głośno z biednych nieboszczyków,
Sąd Bogów już ich pobił, własne struły zbrodnie,
Bo po każdym człowieku deptali niegodnie,
Czy dobry, czy ladacy, bez żadnej różnicy;
Przeto są ukarani ciężko swawolnicy.
A teraz licz mi dziewki wszystkie co we dworze,
Ile skrewiło, ile uczciwych być może.«

Na to mu Eurykleja: »Każesz miły synku
Więc opowiem ci prawdę, czystą bez przyczynku;
We dworze do pięćdziesiąt wszystkich niewiast liczą,
Które się w różnych pracach białogłowskich ćwiczą:
Jak służbę robić doma i jak czesać wełnę; —
Dwanaście z nich popadło w bezwstydy zupełne.
I niedość że mnie starej posłusznemi nie są,
Ale nieraz na samą panią się podniesą.
Wprawdzie syn twój już wyszedł z małego chłopięcia,
Wzdy matka niepozwala takiego zajęcia,
By rządził niewiastami. Lecz pozwól mi panie,
Skoczę na górę przerwać małżonce twej spanie
Które, widno, Bóg jakiś na oczy jej zsyła. —«

Odyssej ją powstrzymał; »Otbyś niebudziła!
Czekaj jeszcze, i przyszlej wprzód te dziewki do mnie
Co dom mój zbeszcześciły żyjąc tak ułomnie. —«

To jej rzekł — a piastunka wybiegła z świetlice
Zganiać na pański rozkaz one służebnice.

On zaś syna i obu pastuchów ku sobie
Przywołał i zagadał do nich w tym sposobie:
»Teraz trupy wynosić, kobiety pomogą;
A potem pomyć stoły i stołki chędogo
Mokrą gąbką, by ze krwi niezostało śladu —
A kiedy wszystko w izbach powróci do ładu,
Wyprowadzić mi z domu one białogłowy,
I tam, gdzie szopa stoi, a okop zamkowy
Pobić mieczem do nogi, wywlec dusze z ciała,
By im wiecznie z pamięci, rozkosz wywietrzała
Pokątnie wyprawiana z tymi rozpustniki. —«
Skończył — wtem całą hurmą wszeteczne podwiki
Weszły; w głos wyjąc, we łzach pływając obfitych,
Zaczęły z izby gachów wynosić zabitych,
I składać ich w przysionku warownego dworca
Kupą, jeden na drugim. Odys by dozorca
Stał nad niemi, do pracy naganiał niemiłej. —
Potem dziurkowatemi gąbkami krew zmyły
Ze stołów i ze stołków. — Podłogę komnaty
Trzeba było też sczyścić — więc się do łopaty
Wziął Telemach z pastuchy; w trzech żwawsza robota.
A dziewki wszystkie śmiecie wyniosły za wrota. —

Owóż gdy krwi wylanej niebyło ni śladu,
A cały dworzec pański powrócił do ładu,
Wyprowadzili z izby one białogłowy
I tam, gdzie szopa stoi, a okop zamkowy,

Zapędzili w kąt ciasny, że niema sposobu
Wyjścia z tamtąd. Telemach wtenczas rzekł do obu
Pastuchów: »O zaprawdę, miecza ani ruszę,
Zbyt on czysty na brudne tych wszetecznic dusze
Co mnie, i matce mojej umknęły dość sławy,
A z gachami trzymały sojusz tak nieprawy.«
Rzekł — i linę z okrętu co miał dziób modrawy,
Jednym końcem przywiązał do słupa wystawy,
A drugim do komina, wysoko — by one
Ziemi dostać niemogły, będąc powieszone.
A jak stado gołębi, lub drozdów popadnie
W sidełka, w gąszczy chaszczów zastawione zdradnie,
Gdzie na noc dążąc smutne znajdują łożysko —
Takie i z onych niewiast było widowisko:
Kiedy jedna przy drugiej, i głowa przy głowic
Wisiały tam na linie jak oni ptaszkowie,
Każda z sznurkiem na szyi, zduszona cichutko —
Coś nogami zadrgawszy w powietrzu — lecz krótko.

Potem i Melantiosa koziarza przywlekli;
Ostrą miedzią usz dwoje i nos mu odsiekli,
Toż wyrwawszy część wstydną psom cisnęli w gardła,
W końcu na rękach, nogach, złość się ich wywarła. —
Omywszy sobie ręce i nogi zjuszone,
Szli na dworzec Odyssów — bo dzieło skończone. —

Właśnie Odyssej mówił Euryklei starej:
»Przynieś siarki co klątwe odczynia i czary;
Toż ognia, bym wykadził komnaty — a razem
Powiedz Penelopei za moim rozkazem

By się spieszyła tutaj z pannami dworskiemi;
A i drugie niewiasty niech stawią się z niemi.«

Na to mu Eurykleja, piastunka sędziwa:
»Dobrze mój synu! Mądrość przez cię się odzywa.
Lecz wprzód trzebaby chlenę i płaszcz przynieść dla cię
Byś się dłużej nie świecił w tym podartym gracie,
Jeszcze tu na komnatach, zgorszenie nie lada!«

Na to jej Odysseusz mądry: »Słuszna rada,
Lecz wprzódy niech mi ogień rozpalą tu duży. —»
Rozkazał; Eurykleja pilnie panu służy;
Przyniosła ognia, siarki — i Odys do koła
Kadził w izbie, w przysionku w całym dworze zgoła.

Staruszka pamiętając rozkaz Odyssowy,
Szła na górę, zwoływać wierne białogłowy,
Które się wysypały z pochodniami w ręku
Obstępując Odyssa śród szlochu i jęku
Powitań; dłoń ściskając — a po głowie, twarzy,
Każda go serdecznemi całunkami darzy,
Ze aż mu z rozrzewnienia na płacz się zebrało;
Serce Odysseusza każdą z nich poznało. —




PIEŚŃ
DWUDZIESTA TRZECIA.


Piastunka Eurykleja uwiadamia Penelopę o powrocie jej męża i o wymordowaniu zalotników. Niedowierzająca Penelopa udaje się do wielkiej izby. Syn nagania jej oziębłość. — Odyssejs każe wyprawiać w zamku huczne pląsy i śpiewy, aby ukryć świeżą scenę mordu; poczem udaje się do łaźni i wyszedłszy z niej, odkrywa się i jest przez małżonkę poznanym. Małżonkowie opowiadają sobie w łożnicy dzieje swoich cierpień i przygód. Z nadchodzącym porankiem Odys wyprawia małżonkę i każe jej zamknąć się w swojej komnacie, a sam ze synem i pastuchami udaje się do wiejskiej zagrody Laertesa.




PENELOPA POZNAJE MAŁŻONKA.
"U"

Uradowaną starkę szybko nogi niosły

Na górę, gdyż do pani co tchu biegła w posły
Z wiadomością o mężu, że jest między nimi —
I u głów jej stanąwszy, rzekła słowy tymi:
»Zbieraj się córko moja! a ujrzysz przed sobą
Tego, coś oblewała łzami, każdą dobą.
Twój małżonek już wrócił; tu w zamku przebywa;
Wszystkich gachów zabiła ręka jego mściwa,

Za najazd domu, gwałty, zmarnowane mienie,
Za syna poniewierkę i upokorzenie.«
Roztropna Penelopa odrzekła jej na to:
»Bogi cię nawiedziły snać rozumu stratą;
Wszak im łatwo rozumnych szalonymi robić,
A szaleńców mądrości promieniem ozdobić —
Rozum twój się pomięszał, zawsze tak dorzeczny,
Że przynosisz mi drwiny na mój ból serdeczny,
I pustą gadaniną przerywasz sen lekki,
Który łagodnym cieniem nakrył mi powieki.
Odkąd mego małżonka przy mnie tu niestało, —
Pierwszy raz tak mi dobrze tak smacznie się spało;
Odejdź więc, i do dolnych powracaj pokoi.
O gdyby którakolwiek z kobiet w służbie mojej
Śmiała przyjść z taką brednią, i sen przerwać błogi,
Zarazbym ją przegnała za komnat mych progi. —
Wierzaj mi, li na ten raz starość twą szanuję!«
Eurykleja jej na to: »Lecz ja nieżartuję
Córko moja najmilsza! zawierz memu słowu;
Odyssejs już powrócił; pośród nas jest znowu.
Ów gość, ten pogardzony dziad, co w izbie siedział —
To był on, a Telemach wpierw już o tem wiedział,
Lecz ojca tajemnicy potąd niewyjawił
Póki ten butnych mężów niestarł i niezdławił.«

Słysząc to wyskoczyła z pościeli królowa;
Z radości starkę ściska, płacz przerywa słowa,
Ale się przezwycięża i tak mówi do niej:
»Mów matko, lecz niezmyślaj, o niech cię Bóg broni!
Jeżeli, jak powiadasz, on tu jest, już wrócił,

Czyżby na tłum zuchwalców sam jeden się rzucił,
Sam jeden, a ich taka zgraja się zebrała?«
Na to jej Eurykleja tak odpowiedziała:
»Nic niewiem jak to było — li przez grube mury
Dolatywał do komnat naszych jęk ponury
Gdy ich w izbie mordował; a my drżące z trwogi
Siedziałyśmy zamknięte, póki syn twój drogi
Mnie z tamtąd niewywołał. Wchodzę z nim do izby
I widzę tam Odyssa: w środku stał, środ ciżby
Samych trupów leżących na kamiennym toku —
Byłabyś się cieszyła z strasznego widoku
Jak ten lew stał pośrodku wszystek w krwi i kurzu!
Teraz ich ciała leżą pod bramą w podwórzu.
On zaś siarczanym ogniem wziął się w izbach kadzić,
A mnie posłał by ciebie czemprędzej sprowadzić.
Idź więc ze mną; dwa serca znajdą się przy sobie,
Rozpłyną się w radości po długiej żałobie —
Bo najdroższe życzenia od razu spełnione:
On wraca do ojczyzny i zastaje żonę
I syna w zamku swoim, a gachy zbrodniarze
I sługi przeniewiercze mściwą ręką karze.«

Penelopa jej na to odrzekła roztropna:
»Do przedwczesnej radości jesteś zbyt pochopna;
Wiesz, że na jego powrót z utęsknieniem takiem
Czekano; ja najbardziej z synem jedynakiem.
Lecz co mówisz, to pewnie stało się inaczej;
Nie on to butne gachy uśmiercił; Bóg raczej
Zbrodniami ich oburzon, pobrał im żywoty,
Za pogardę zarówno dla złych, jak dla cnoty,

Bo każdym pomiatali kto do nich kołatał.
Więc Bóg głowy występne z karku im pozmiatał,
A nie Odys; mój Odys gdzieś w stronie dalekiej,
Stracił drogę powrotu i zgasł już — na wieki!«
Eurykleja jej na to: »Zaniechaj tych mżonek
Córko! i tak niegadaj. Jakżeżby małżonek
Który tam, w dolnej izbie przy ognisku siedzi —
Niemiał wrócić? Niedobrze, gdy się kto uprzedzi.
Cóż powiesz na tą bliznę, znak to niekłamliwy,
Którą mu dzik na łowach zadał biało-kływy —
Myjąc go jam poznała znak ten na goleniu,
I chciałam ci powiedzieć, lecz on w okamgnieniu
Za gardło mię pochwycił, tak bał się odkrycia.
Chodźmyż więc — w zastaw dam ci krew mojego życia,
Zabij mię, jeśli kłamię choćby w jednem słowie.«
Na to jej Penelopa roztropna odpowie:
»Matko! wyroki Boże są tak niezbadane,
Znasz ich wiele, a jednak niewszystkie ci znane.
Więc zejdę ja do syna, oglądać te zwłoki
Gachów, i poznać tego, co spełnił wyroki!«

Rzekła — i schodząc, w myśli zaczęła układać
Jak męża przyjąć: czy go z daleka wybadać,
Czy się rzucić na szyję, ucałować lice?
Więc gdy przez próg kamienny wstąpiła w świetlicę,
Siadła podal pod ścianą od ognia olśnioną
Naprzeciw Odyssejsa. On, z głową zwieszoną
Siedział po pod filarem; ciekawy w tej mierze,
Co mu powie małżonka, kiedy go postrzeże.
Ona — długo milczała, w walce sama z sobą:

Mąż-li to?; tak podobny twarzą i osobą;
To go znów ubiór lichy robi niepodobnym?
Aż Telemach się ozwał do niej głosem złobnym:
»Matko! niedobra matko! serce twoje z głazu —
Czemuś do mego ojca nie poszła od razu,
Lecz się boczysz; i o nic nie pytasz go matko?
Drugiej takiej małżonki w świecie znaleść rzadko
Coby tak uporczywie stroniła od męża,
Choć ten bied tyle przebył, trudów przezwycięża
I po latach dwudziestu do domu powraca.
Nikt się u ciebie matko serca niedomaca.«

Penelopa mu na to: »O synu mój miły!
Jestem cała w zdumieniu, myśli się zmąciły;
Ani ust ja otworzyć mogę, ni go pytać,
Ni popatrzyć mu śmiało w oczy by w nich czytać.
Lecz jeśli to Odyssejs, on, a nie kto drugi,
To wystarczy słów kilka rozmowy niedługiej
Abyśmy się zbliżyli. Wszak oboje mamy
Pewne znaki, po których zaraz się poznamy.«
Uśmiechnął się Odyssejs boski na to słowo,
I rzekł do Telemacha zwracając się głową:
»Synu! daj pokój matce póki chęć ją zjima
Wybadać mię kto jestem; długo niewytrzyma.
Szpetność to moja sprawia, i te ot łachmany
Że mną gardzi, i myśli żem jej mąż udany.
Lecz pono coś gorszego teraz nam zagraża:
Bo chociaż kto zabije człeka, co się zdarza,
Jakiego tam chudzinę, bez możnych mścicieli —
To ucieka, kraj rzuca, krewnych, przyjacieli.

A my kraju podporę, kwiat itackiej młodzi
W pień wyrznęli — rzecz taka płazem nieuchodzi.«
Więc na to mu Telemach rzekł roztropny młodzian:
»Ojcze ty sam zaradzisz, boś mądrością odzian
Większą, niż inni ludzie; sławę masz z rozumu
Jaką ci nikt niesprosta z śmiertelników tłumu.
Wszyscy pójdziem za tobą; tuszę nienapróżno
Że znajdziesz w nas odwagę, gotowość usłużną.«
Jemu na to przebiegły Odyssejs odeprze:
»Powiem wam, co w tym razie sądzę za najlepsze:
Iść do łaźni, chitony przyodziać świąteczne;
Niewiasty też niech stroje przyobleką k’rzeczne,
Boski pieśniarz z formingą niech wystąpi przodem,
I gra, a wy wesołym pląszcie korowodem,
By sąsiad, lub przechodzień idąc mimo bramy,
Myślał, że tu wesele w zamku odprawiamy.
A tak o rzezi gachów nikt wpierw nieusłyszy
Tam w mieście; aż się schronim do wiejskiej zaciszy,
Gdzie w drzew cieniu, co począć swobodnie ułożym,
W niepewności natchnieniem kierując się Bożym.«

Tak mówił, i ten rozkaz był prędko spełniony:
Do łaźni się udano, przewdziano chitony;
Dziewki strojno przybyły. Pieśniarz wziął do ręki
Gęśl drążoną, pobudził uroczemi dźwięki
Do pieśni i do pląsów im towarzyszących —
Aż zamek się rozlegał tętentem skaczących
Dziarskich chłopców i dziewek spiętych w piękne pasy.
Toż niejeden przechodzień słysząc te hałasy
Rzekł do siebie: Zapewne wesele królowej,

Z którym kniaziem. Niestałeż to te białogłowy!
Pilno jej dom porzucić, bo nawet nieczeka
Nim ten pierwszy małżonek powróci z daleka.«
Tak gwarzyli przechodnie prawdy nieświadome.
A tymczasem we dworze wierna Eurynome
Kąpała Odyssejsa; oliwą wyciera,
W piękny chiton i faros przepyszny ubiera.
Zaś Atena urokiem oblicze mu wieńczy,
Daje wzrost, członkom krzepkość, oraz kształt młodzieńczy,
Ze skroni bujnych włosów kędzior mu rozwinie
Podobny do hyacyntów. A jako naczynie
Srebrne, złotem obleka złotnik biegły w sztuce,
Bo mistrzował mu Hefajst z Ateną w nauce;
Więc też cudne wychodzą dzieła z mistrza ręki. —
Tak samo i boginia w uroki i wdzięki
Przyoblekła Odyssa; że gdy wyszedł z łaźni
Postacią przypomniał niebian najwyraźniej —
Wyszedł i zasiadł w krześle, gdzie i pierwiej siedział
Naprzeciw cnej małżonki — i to jej powiedział:
»Dziwna z ciebie niewiasta! Bóstwa tobie dały
Odmienne niż u płci twej serce, bo ze skały.
Którażby mogła stronić od własnego męża
Gdy ten losów zawziętość w końcu przezwycięża
I po latach dwudziestu jawi się w swym dworze!
Piastunko! ściel mi łóżko; sam się w nie położę,
Sam jeden; gdyż kamienne serce w tej kobiécie.«

Na to mu Penelopa rzekła: »Źle mówicie;
Ni mię pycha ni wzgarda trzyma w oddaleniu,
Postać męża wyryta mocno w mem wspomnieniu;

Wiem przecież jak wyglądał i widzę go prawie
Ztąd odpływającego na wioślonej nawie.
Dobrze więc! Euryklejo ściel dla niego łoże,
Nie w tej, którą zbudował, sypialnej komorze,
Ino wynieś je ztamtąd; naściel skór baranich
Do przykrycia wojłoków, chlenów, nakładź na nich.«
Chcąc męża z mańki zażyć tak mówiła pani.
Lecz Odys przerwał gniewny: »O jakżeż mię rani
Kobieto twoja mowa! I któż to przestawił
Moje łóżko, kto ruszył? Tegoby niesprawił
I najświadomszy rzeczy; chyba mocy boże
Mogłyby cudem ruszyć z miejsca moje łoże,
Ale nikt żywy, nawet z siłą nadzwyczajną —
Gdyż jedną w nim przeszkodę zamknąłem był tajną
Kiedym sam wyciosywał to łoże przedziwne, —
W dziedzińcu stało wielkie tam drzewo oliwne,
Grube jak filar jaki, rozłogie i cienne;
Jam wkoło oliwnika wzniósł ściany kamienne,
Dach zasklepił, drzwi wprawił z silnych tramów zbite,
I na naszą sypialnię przeznaczył tę klitę —
Potem ściąwszy koronę drzewa gęsto-listą,
Sam pień aż do korzenia ociosałem czysto,
Zrównałem ostrzem miednym gładko i pionowo;
A więc noga do łoża była już gotową —
W której świdrem na wylot wykręciwszy dziury,
Wyładziłem łożnicę spaniałej struktury,
Zdobiąc ją w kość słoniową, toż srebrem i złotem,
Wreszcie kraśnych rzemieni obciągając splotem.
Oto masz znak dokładny, — lecz niewiem doprawdy
Czy moje łoże stoi tam, gdzie stało zawdy?

Czy też je kto poruszył; gwoli przeniesienia
Odrąbał pniak oliwny spodem od korzenia.«

Tak rzekł. — W niej serce drżało, zadrżały kolana,
Gdy wyszła tajemnica jemu i jej znana.
Ze łzami się w małżeńskie objęcie rzuciła
Garnąc k’sobie, a twarz mu całując, mówiła:

»Niemiej mi tego za złe! Tyś przecie mój drogi
Zawsze słynął mądrością. Bogów wyrok srogi
Padł na nas i rozdzielił: dni młodych wesele
Nieprzeciągło się w starość dla nas, w tym rozdziele. —
Niechże cię gniew niezżyma, ani rozżalenie,
Żem cię nie powitała na pierwsze wejrzenie;
Bo niemogłam obawy wybić sobie z głowy
Że może przyjść ktokolwiek, i chytremi słowy
Zwieść mię; tyle oszustów włóczy się po świecie.
Wszakże ten obcy gładysz niebyłby zwiódł przecie
Heleny, Kroniowej córy z Argos księżny,
Gdyby była przeczuła że Achiw orężny
Pójdzie po nią, odbije porwaną niegodnie —
Lecz z poduszczeń bogini spełniła tę zbrodnię
I serce jej okropnej winy nieprzeczuło,
Z której i nam niedoli pasmo się wysnuło.
A teraz gdyś dokładnie znaki opowiedział
Łożnicy naszej, o czem nikt z ludzi niewiedział
Krom nas dwojga, i jednej służebny jedynej
Aktoris, mej wyprawnej danej od rodziny,
Która zawsze sypialnej komory drzwi strzegła —
Niewierząc ci z początku, terazem uległa.«

To rzekła — Jemu w sercu wezbrały tęsknice,
Płacząc, — w objęciach trzymał drogą połowicę —
A jak żeglarze ziemi cieszą się widokiem,
Których nawę Pozejdon na morzu szerokiem
Burzą i bałwanami rozstrzaskał na szczęty,
Więc owi co przez wzdęte przedrą się odmęty
Ku lądowi, słonawym obwalani błotem,
Jakże radośnie na brzeg wyskakują potem!
Z taką radością męża powitała żona,
Dwojgiem śnieżystych ramion garnąc go do łona —
I byliby kwilili do jutrzenki złotej;
Lecz Pallas przedłużyła dla nich te pieszczoty,
Bo kres nocy przeciągła i rydwan Eosy
Z Lampem i Faetonem nie wbiegł na niebiosy
Od brzegu Okeanu — ona go wstrzymała,
I Eos blaski swoje nieprędko rozsiała.

Więc Odyssejs tak mówił do małżonki swojej:
»Oj jeszcze wiele przeszkód na drodze mi stoi!
Trzeba walczyć; robota ogromna mię czeka,
I wiele niebezpieczeństw; sprawa to nie lekka!
Niegdyś duch Tejrezyasza to mi przepowiadał
Kiedym w gmachy Aisa zaszedł, wieszcza badał,
O własną moją dolę i mych towarzyszy. —
Lecz pora iść do łoża, aby w nocnej ciszy
Na wygodnej pościeli błogiego snu zażyć.«
Roztropna Penelopa zaczęła znów gwarzyć:
»Łoże wnet ci pościelą, skoro to żądanie
Twojem jest, gdy raczyli wrócić cię niebianie
W dom twój własny, na ziemię ojczystą, rodzinną.

Lecz Bogi cię natchnęły myślą jakąś inną;
Wspomniałeś coś o walce — choć dowiem się o tem
Później — to wolę wiedzieć zaraz, niźli potem.«
Na to odrzekł jej Odys: »Moja ty niebogo!
Czemu chcesz gwałtem wiedzieć tę prawdę złowrogą?
Słuchaj, wszystko opowiem co kiedyś się zdarzy —
Ciebie to niepocieszy, a i mnie nieplaży:
Wiedz zatem że mi kazał iść w dalekie ziemie
Obcych ludów i w ręku dźwigać wiosła brzemię,
Póki ludzi nieznajdę, którzy nic niewiedzą
O morzu, którzy strawę niesoloną jedzą,
Czerwono-dziobych łodzi nieznają też wcale,
Ni wioseł, istnych skrzydeł muskających fale —
Więc abym się niezmylił, tak mi rzekł dokładnie:
Że jeśli kto śród obcych widząc mię, zagadnie,
Czy na barkach łopatę dźwigam? — zaraz brzemię
Złożę, i wygładzone wiosło wbiję w ziemię...
A Pozejdon odemnie, wielki mórz władyka,
Dostanie na obiatę wieprza, kozła, byka —
Poczem wrócę; i sute dam Bogom ofiary
Zamieszkającym niebios niezmierne obszary,
I innym po kolei. Na mnie zaś przez morze
Przyjdzie śmierć, i zagrabi, gdy starość mię zmoże,
Z pośrodka moich ludów, którym szczęście dałem. —
Oto masz, co z proroczych ust wieszcza słyszałem. —«
Na to mu Penelopa: »O jeśli Bogowie
Dadzą żyć długie lata i dadzą ci zdrowie —
Ufajmy, że po smutkach, szczęście się przymili.«
Taką tam między sobą rozmowę toczyli.
Tymczasem Eurykleja z klucznicą co żywo

Ścielą łożę, do słania świeci im łuczywo.
A gdy z miękkich kobierców usłali już łoże,
Starka odeszła na noc spać w swojej komorze —
Eurynoma zaś jako straż sypialni miała,
Szła naprzód i pochodnią państwu przyświecała;
Zawiodłszy ich, odeszła. A tak stadło one
Znalazło się w swem dawnem łożu połączone.
Telemach spał po pląsach; wolarz z świnopasem
Poszli spać; i kobiety miłym się wywczasem
Pokrzepiały — co żyło usnęło w zamczysku.
Li ich dwoje po słodkim miłości uścisku
Długo jeszcze czuwało; ona, swoje biedy
Rozpowiadała jemu, co cierpiała wtedy
Gdy musiała na gachów patrzyć się rozpustę;
Jak się o nią starając bili woły tłuste
I barany; a wina co poszło na stoły!
On zaś jej rozpowiadał swe nędze, mozoły,
Jak go los prześladował, jak się z nim borykał;
Co sam ludzi uśmiercił, co im nadopiekał!
Słuchała go z roskoszą, i od sennych mżonek
Broniła się, aż skończył powieść swą małżonek.
A mówił jej jak najpierw pogromił Kikony,
Jak w żyżny Lotofagów kraj był zapędzony;
Jak się Kiklop z nim obszedł, jak nad okrutnikiem
Mścił się za kilku druchów zżartych jednym łykiem;
Jak potem u Eola dobrze był przyjęty,
Opatrzony na drogę; ale los zawzięty
Niedał mu wrócić do dom; burza się zerwała
I okręty na morze daleko zagnała.
Jak znów aż w Lestrygońskie zaszedł Telefile,

Gdzie nawy stracił, mężów zabito mu tyle,
Że ledwo z łodzią uszedł, w takich był obrotach.
Opowiadał o Kirki czarodziejskich psotach
Jak od niej w Hadesowe zabiegł gmachy ciemne
Pytać ducha Tejrezya o losy tajemne;
I jak tam towarzyszów dawnych spotkał grono,
I duszę matki swojej, matkę swą rodzoną.
Dalej, jak słyszał syren czarowne śpiewanie;
W błędne skały zajechał, w Charybdy otchłanie,
Do Skilli skowyczącej, gdzie ginie, kto wpadnie.
Mówił, jak druchy stado Heliosa szkaradnie
Wyrznęli, — jak w łódź jego Zews uderzył gromem,
Aż wszyscy towarzysze śmierć w morzu łakomem
Znaleźli; a on jeden uszedł strasznej Kerze
I dobrnął do Ogigii, gdzie Kalipso bierze
Pod swoją go opiekę; ugaszcza w jaskini
Lat wiele, i chce gwałtem by się został przy niej
Jak małżonek — a za to chce mu dać nagrodą
Nieśmiertelność i postać wiecznie, wiecznie młodą;
Lecz się jej nieudało sobie go zniewolić.
Ztamtąd się do Feaków przebrał, i przebolić
Musiał wiele w tej drodze. Feacy go prawie
Jak bożka przyjmowali i na lotnej nawie
Odprawili do domu, na ostrów rodzinny,
W złoto, spiż opatrzywszy, w szaty i sprzęt inny. —
Kiedy słów tych domawiał sen przyszedł nań błogi
Ubezwładnił, i duszne uciszył w nim trwogi. —

W tem myśl inna zajęła Pallas sowiooką:
Bo skoro przewidziała że Odys głęboko

Usnął, i przy małżonce wywczasu używa —
Zaraz z nad Okeanu Eosę przyzywa
Aby złotego światła rozlewała strugi:
Odys z miękkiego łoża porwał się jak długi
I rzekł do swej małżonki: »Żono! do tej chwili
Oboje my goryczy czarę wychylili;
Tyś tu mię wyglądała we łzach i tęsknocie,
Lecz mnie, jakkolwiek sercem wciąż rwałem się do cię,
Zews niepuszczał, a Bogi dręczyli bez miary.
Teraz, gdy nas złączyły małżeńskie kotary,
O tem, co mi zostało z mienia, miej starunek;
O bydło i o trzodę mniejszy mam frasunek,
Bo co zjedli gachowie, wrócą mi poczęści
Achiwi; resztę złupię, jeśli się poszczęści
U obcych; a tak znowu napełnię koszary.
Ja sam wnet spieszę na wieś do ojca; mój stary
Laertes, z utęsknieniem czeka na mnie, syna.
Ty zaś masz — choć przemądra z ciebie kobiecina,
Zaraz, — bo pewnie ze dniem wieść w miasto dobieży
Że tu pomordowanych gachów tyle leży —
Iść na górne komnaty z swemi białogłowy
Siedzieć cicho, z obcymi unikać rozmowy.«
Rzekłszy to, wdział na barki przybory pancerne;
Obudził Telemacha i sługi swe wierne,
I kazał im co żywo zbroić się w oręże.
Posłuszni — wnet stanęli w spiży oba męże —
Poczem otwarłszy bronę, wyszli prowadzeni
Przez Odyssa. Już niebo siało dość promieni;
Lecz ich Pallas-Atene skryła w mgły obłoku —
Więc miastem się przemknęli niewidzialni oku.




PIEŚŃ
DWUDZIESTA CZWARTA.


Hermes przybywa po dusze pomordowanych zalotników i prowadzi je do Hadesu, gdzie są świadkami rozmowy Achillesa z Agamemnonem. — Ten ostatni widząc przybywające dusze zalotników wypytuje znanego sobie niegdyś Amfimedona o przyczynę ich śmierci; a ten opowiada mu co zaszło w zamku Odyssa. Odyssejs wchodzi do sadu, i zastaje swego ojca Laertesa sadzącego szczepy, i w końcu odkrywa mu że jest jego synem. — Potem udają się na przygotowaną biesiadę, podczas której wita go stary Dolos z sześcią synami. W mieście tymczasem Eupejtes ojciec Antinoosa zabitego wraz z zalotnikami, pobudza mieszkańców do pomszczenia się.... Odyssejs ze swoimi uderza na tłumy. Pierwszy ginie Eupejtes z ręki Laertesa. Atena rozdziela walczących i robi zgodę między królem a narodem.




POJEDNANIE.
"H"

Hermejas Bóg Killeny przypadł rączym lotem

Zwoływać dusze gachów. Miał on lśniącą złotem
W ręku laskę: niech dotknie nią śmiertelnych ludzi
Kogo chce snem umorzy, albo ze snu zbudzi.
Tą laską spędził dusze; z szmerem się porwały —
Podobnie nietoperze w norach świętej skały,
Byle jeden z nich odpadł od długiego splotu
Z piskiem się porywają wszystkie wraz do lotu,

Z takim piskiem te dusze pomknęły tuż w ślady
Za wybawczym Hermejem w podziemne posady,
Mknąc mimo Okeanu, Leukaty skał stromych,
Bram słonecznych, i mimo siedzib snów znikomych,
Aż się na Asfodelu dostały lewadę
Gdzie mary nieboszczyków zamieszkują blade.
Tam na łące się zeszły z Achillowym duchem
Z Patrokla, Amfilocha, i tym sławnym zuchem
Ajasem, który wzrostem postawą rej wodzi
Pośród nich, li Achilia tylko niedochodzi,
Którego otaczały zawsze tych dusz grona.
Właśnie zbliżył się do nich cień Agamemnona;
Smutny był, koło niego kręciły się cienie
Tych, co w domu Egista śmierci przeznaczenie
Zmiotło, i razem z królem dali swoje głowy.
Do nadchodzących duch się ozwał Achillowy:
»Atrydo! jam był pewien, że Zews władzca gromu
Ze wszystkich mężów tobie więcej niźli komu
Sprzyjać winien, narodów rozlicznych hetmanie
Tam pod Troją, gdzie Achiw cierpiał niesłychanie.
Więc i w ciebie nareszcie zgubny los ugodził,
Któremu ujść, nieuszedł nikt, kto się urodził.
Czemuż cię w pełni chwały, na potęgi szczycie
Tam na polu trojańskiem niodbiegło życie?
Mogiłę-by nad tobą usuli Achiwy,
I syn twój sławą ojca świetniałby szczęśliwy;
Gdy ninie niepoczesna śmierć na ciebie padła.«

Na to Agamemnona dusza mu odgadła:
»Szczęsny synu Peleja! o boski Achillu!

Choć ległeś pod Ilionem, a z tobą aż tylu
Cnych Achajów i Trojan głowy swoje dało
Walcząc przy twoim ciele, które tam leżało
Wielkie w kurzu, już głuche na konne gonitwy.
Bój przy niem wrzał dzień cały; nigdy końca bitwy
Tejby niebyło, gdyby nie deszczu potoki —
Więc z pola na okręty nieśliśmy twe zwłoki
Złożywszy je na łożu, obmyli na czyste
Letnią wodą, oliwą — a z ócz łzy rzęsiste
Ciekły nam, a my włosy z głowy sobie rwali —
Wtem na wieść tę, twa matka wyszła z morskiej fali
Z nimfami — i rozległ się jęk jej żałośliwy
Po wodach, aż ze strachu struchleli Achiwy,
Gotowi na te jęki schować się w okręty,
Gdyby był ich niewstrzymał mąż mądrością święty
Nestor; zdawna już słynny radą, doświadczeniem. —
Owoż tak jął przed trwożnem mówić zgromadzeniem:
»Stójcie Argeje! czemu pierzchacie Achaje!
To matka patrzcie! z morskich odmętów powstaje
I w nimf gronie, do syna zabitego spieszy.«
Rzekł — i zatrzymał popłoch pierzchającej rzeszy.
Córy srebrno-włosego Nereja twe zwłoki
Obległy, owinęły zaraz w płaszcz szeroki,
A Muz dziewięć słodkiemi głosy na przemiany
Zawodziło, i każdy Achiw był spłakany,
Tak do głębi się wzruszył tem żałobnem pieniem.
Dni, nocy siedmnaście nad twem przeznaczeniem
Płakali tak Bogowie, jak my ludzie prości;
A potem złożonemu na stosie, w mnogości

Rznięto tłuste barany i byki rogate —
Trup twój płonął owinion w ambrozyjną szatę;
Wonnym miodem, oliwą płomień był sycony,
Huf witeziów otaczał ów stos zapalony:
Jedni pieszo, a drudzy w rydwanach zaprzężnych
Walczyli, i grzmiał łoskot od ciosów orężnych —
Toż gdy płomień Hefajsta strawił twoje szczęty,
Wcześnie twych białych kości popiół był zgarnięty
I winem skropion. Wtenczas mać twa Achillesie
Złoty dwu-uszny dzbanek pomiędzy nas wniesie,
Dał go jej Dyonizos, jak utrzymywała —
A dłoń mistrza Hefajsta dzban ten wykowała.
W nim twoje bohatyrze złożono popioły
Z popiołami Patrokla zmięszane pospoły;
Anlilocha zaś szczątki schowano osobno,
Po Patroklu najwięcejś kochał go podobno.
Więceśmy te popioły nakryli mogiłą,
Wojsko argejskie ziemię na nią nanosiło
Na sam brzeg, co w Helespont sterczy wysunięty,
By zdala ją widziały mknące tam okręty,
I żeglarze dzisiejszych jak i przyszłych czasów.
Matka zaś poznosiła na pole zapasów
Dla Achiwów co męztwa złożyli dowody
Od Boga wyproszone przecudne nagrody.
Kto widywał jak wodza lub króla chowano,
Gdy mołojce na jego mogile tam staną
W zbrojach, gotowi bić się o nagrodę złotą —
Zdumiałby się, ujrzawszy z jaką to szczodrotą
Na cześć twoją Tedyda z nieba zniosła dary!
Bo też ciebie bogowie kochali bez miary.

Imię twoje po śmierci żyje; twoja chwała
Achillesie! od ludu do ludu rozbrzmiała.
Mój los gorszy! choć końca tej wojny jam dożył,
Cóż, gdy wracającego do dom Zews umorzył:
Egist mię zamordował, żona mię zabiła!«
Taka się między nimi rozmowa toczyła.

W tem do nich Argobójca zbliżył się, a w ślady
Za nim, mar zalotników nadleciał tłum blady;
Na spotkanie szli oba królowie zdumieni,
I cień Agamemnona poznał śród tych cieni
Duszę Amfimedona; Melenid ten walny
Gościł go, kiedy bywał na Itace skalnej —
Więc go Atryd zagabnął: Przez jakie wyroki
Strąconyś Amfimedzie w te podziemne mroki
Z gronem mężów dobornych, równych sobie laty,
Ni to co najpiękniejsze pozrywane kwiaty —
Czy Pozejdon w okrętach potopił was może
Kiedy wypuścił burzę i rozhukał morze?
Czy was ludzie pobili swej krzywdy się mszczące,
Za bydło zrabowane i trzody na łące?
Czy broniąc żon i grodu was pozabijali?
Mów-że? wszak myśmy z sobą przyjaźń zawiązali
Kiedym dom wasz nawiedził gościnnie przyjęty,
By namówić Odyssa z nami na okręty,
Które Atryd Menelaj na Troję przywodził;
Cały miesiąc upłynął nim się Odys zgodził
I dał namówić do tej dalekiej podróży.«

Na to Amfimedona dusza tak odwtórzy:

»Dzielny synu Atreja, cny Agamemnonie!
Mówisz iście jak było; przeto ci odsłonię
Mój królu, całą prawdę; powiem jak się stało
Że nas razem aż tylu głowy nasze dało.
Pod niebytność Odyssa my do jego żony
Mieli się; lecz do żadnej nieskłania się strony: —
Nieodmawia, niebroni, jedno zwleka śluby;
A tymczasem w skrytości pragnie naszej zguby.
Chytra, taką wymyśla dla nas niespodziankę:
Że na krosnach nawlókłszy pasma jak na tkankę
W swej komorze; mówiła do zalotnej młodzi:
Jeśli wam po Odyssie o mą rękę chodzi,
To póki tego płótna nieskończę — nieprędzej
Ślub być może; bo żal-by marnować mi przędzy.
Całun ten dla Laerta przeznaczam, gdy stary
Usnąwszy niezbudzonym snem, pójdzie na mary.
Niechcę by mię Achajskie ganiły kobiéty
Gdyby on, pan tak wielki leżał nieokryty.
Tak mówiła i wszyscy wierzyli mądrosze.
Więc odtąd w dzień przy krośnach tkała tam po troszę,
A w noc przy żagwiach pruła, co we dnie utkała.
I tak nas przez trzy roki wciąż oszukiwała.
Gdy rok czwarty przyniosły pór odmienne lica,
Przez jednę z pokojówek wyszła tajemnica.
Wpadamy: na gorącym uczynku schwytana,
Pruła to czasu nocy, co utkała zrana.
A więc chcący niechcący skończyć jej wypadło.
A kiedy już utkany płaszcz i prześcieradło,
Wyprała — że jak słońce jak księżyc są czyste —
Wtem demon z kądeś naniósł na łany ojczyste

Odyssa, do pastuszej zagrody, co leży
Hen na końcu ostrowu; do niego wraz zbieży
Luby syn, wracający na okręcie z drogi
Do Pylu piaszczystego. Więc oba te wrogi
Rzeź gachów uradzili między sobą w myśli;
Poczem przyszli do miasta; lecz nie razem przyszli:
Odys później; syn jego pospieszył tam wprzódy;
Króla zaś przebranego powiódł pasterz trzódy.
A król miał postać dziada złamanego laty.
Szedł o kiju, na grzbiecie świciły mu łaty.
Nikt z nas niemógł Odyssa poznać w tym człowieku
Gdy się zjawił; nikt, nawet męże w starszym wieku. —
Więc się nań posypały obelgi i krzesła —
Jakiś czas mężna dusza obrazę tę zniesła,
Zadaną mu na własnych śmieciach, w własnym domu.
Lecz gdy go wolą swoją natchnął władzca gromu —
Z pomocą Telemacha z izby wszystkie zbroje
Przeniósł w górną komnatę i zamknął podwoje;
Poczem w chytrym zamiarze podmówił swą żonę
By przyniosła łuk jego i sikiery one
Do szermierki dla gachów, i do naszej zguby;
Bo nikt niemógł cięciwy na kabłąk tak gruby
Napiąć, z nas nieszczęśliwych; zawiodła nas siła!
Lecz gdy łuk ten Odyssa ręka pochwyciła
Narobiliśmy krzyku, i zewsząd wołano:
Aby, choć się napiera, łuku mu niedano.
Lecz Telemach mu kazał brać łuk obnoszony.
Otóż gdy go Odyssejs chwycił w swoje szpony,
Jak nic napiął, przez ucha żelaz strzałę cisnął:
Na próg skoczył; wysypał pęk strzał — okiem błysnął

Okropnie; i pociskiem Antinoja przeszył!
Na innych miotać strzały nieustanne, spieszył,
A celnie i morderczo; mąż padał na męża...
Snać słoniła ich Boga jakiegoś pawęża,
Bo wściekli wpadli na nas; wszystkich mordowali
Kto tylko się nawinął; aż powstał jęk w sali
Zmięszan z łomotem czaszek; krew izbę zalała.
Tak my padli Atrydo, wszyscy! nasze ciała
Dotąd w zamku Odyssa leżą niegrzebane.
Braciom naszym nieszczęście jeszcze to nieznane
By przyszli krew z ran otrzyć; z jęki żałośnemi
Jak przystoi pogrzebać ciała nasze w ziemi.«
Tak odpowiedział na to cień Agamemnona:
»Odyssie! twoja dzielność już wynagrodzona,
Kiedyś mężem małżonki zdobnej w wielkie cnoty.
Zaprawdę, niezrównane duszy jej przymioty!
Wierność, od lat młodziutkich dochować umiała
Swojemu Odyssowi! Wieczna, wieczna chwała
Czystej Penelopeji! Na jej cześć niebianie
Natchną pieśni, i cześć jej nigdy nieustanie.
Nie zbrodniarka to z rzędu Tyndareja córy
Co zabiła małżonka i w pieśni ponurej
Przejdzie do potomności, hańbiąc ród niewieści
Na wieki, i te nawet co warte są części! —«
Tak rozmawiały z sobą mary nieboszczyków
W gmachu Hadesa, w głębi podziemnych tajników.

Tamci wyszedłszy z miasta, mieli drogę krótką
Do zagrody Laerta; ustroń tę milutką
Ongi nabył on dla się; sprawiał z potem czoła.

W środku dziedzińca dwór stał; budynki dokoła
Gospodarskie, mieszczące czeladkę roboczą
Gdzie jadła i sypiała, pracując ohoczo. —
Była tam i Sykulka, stara gospodyni,
Pielęgnująca pana swego, w tej pustyni.

Wtem Odys rzekł do syna i pastuchów trzody:
»Wejdźcie do wrót tej pięknej przed nami zagrody
I sprawcie najtłustszego wieprzka na biesiadę —
Ja tymczasem do ojca poskoczę na wzwiadę
Czy mię pozna, gdy stanę przed jego oczyma,
Czy, długo mię niewidząc, w pamięci już niema?...«
To rzekłszy, swej czeladzi oddał broń i zbroję,
A ci weszli we wrota; on zaś kroki swoje
Skierował wprost do sadu by znaleźć tam ojca;
Lecz nigdzie śród długiego niespotkał ogrojca
Ni Doliosa, ni synów, ni sług doliosowych;
Gdyż w pole poszli chrustów na płoty tarniowych
Naciąć — a stary Dolios sam im towarzyszy.
Więc li samego ojca znalazł w sadów ciszy,
Jak drzewko okopywał. Kubrak on na sobie
Miał brudny, połatany; skórą nogi obie
Obwinięte, od kolców i cierni obrona;
Na rękach rękawice, głowa otulona
W kaptur kozi; tak starzec w żałobie swej chadzał.
Widząc tedy Odyssejs — a wzrok go niezdradzał —
Że ojciec wiekiem złaman, zjedzon bólem duszy,
Rozpłakał się stanąwszy za pniem wielkiej gruszy.
I rozmyślał co dalej ma począć, niepewny:
Czy się rzucić w objęcia, złożyć ucisk rzewny

I wyznać, że już wrócił w progi ojców lube —
Czyli też wprzód wybadać i wziąść go na próbę?
Ostatnie wątpiącemu najlepsze się zdało,
By przymówką wybadać tę duszę zbolałą —
I tak zrobił, i zaraz wprost do ojca kroczył,
Który zgięty, dokoła szczepu ziemię tłoczył —
Więc podszedłszy ku ojcu, rzekł syn znamienity:
»Starcze! z ciebie ogrodnik widzę wyśmienity.
Wszędzie znać pilną rękę w uprawie tych sadów,
Tak koło fig, oliwek, grusz, jak winogradów.
Każdy szczep, każda grządka uprawna jak rzadko,
Jedno tylko zarzucę — przebaczy mi tatko!
Że sam niedbasz o siebie, starzec wiekiem zgięty
Chodzi taki obdarty i nieogarnięty.
Pewnie nie za lenistwo pan o cię niestoi —
Niewidać niewolnika przecież z twarzy twojej,
Owszem, coś królewskiego masz w całej postawie;
Ni to pan, co po łaźni i wytwornej strawie
Zażywa lekkiej drzemki, jak u starych zwyczaj.
Przeto mów mi kto jesteś, z prawdą się niesprzeczaj —
Kto cię trzyma parobkiem do pracy w ogrodzie?
Opowiedz to dokładnie, niech wiem w mej przygodzie
Czy na wyspie Itace naprawdę stanąłem,
Jak przed chwilą z ust człeka jakiegoś powziąłem,
Który zresztą niebardzo chętnie odpowiadał,
Chociem zagabł go grzecznie i dosyć nabadał
O mego tutaj drucha, czy żyje, czy zdrowy,
Czy go skrył już na zawsze pomrok hadesowy? —
Więc ci powiem; wyrazy moje zważaj ninie:
Miałem raz podróżnego u siebie w gościnie,

A nigdy przyjemniejszy gość z dalekiej strony
Jako on, w domu moim niebywał goszczony;
Chełpił się że w Itackim ostrowie się rodził;
Że od syna Arkejzia, Laerta, pochodził —
Jam go w dom mój wprowadził, nieszczędził niczego
W przyjęciu dostatkami domu bogatego.
Na odjezdnem jam równą okazał szczodrotę;
Dałem mu siedm talentów warte sztuki złote,
Toż szczero-srebrny krater kwiatami wzorzony;
Chlenów dwanaście, przytem kobierce, chitony
W takiejż liczbie; więc płaszczów dwanaście przecudnych;
Cztery zaś białogłowy biegłe w pracach trudnych,
A urodne, sam wybrał, o com go też prosił.«
Na to rzekł ojciec — który z płaczu się zanosił:
»Przychodniu! na Itace jesteś w rzeczy samej,
Gdzie pod władzą zuchwałych mężów tu stękamy.
Na próżno go szczodremi dary obsypałeś.
O czemuż go w Itace żywym niezastałeś!
Byłby cię obdarował, podjął z gościnnością,
Odesłał — słuszność każe płacić wzajemnością.
Wszakże powiedz mi prawdę, pocóż-byś ukrywał?
Dawnoż temu jak gość ten w domu twym przebywał;
Ten syn mój nieszczęśliwy? Czemuż go niestało!!
Pewnie podal od ziemi ojców jego ciało
W morzu ryby już zjadły, lub w polu zwierz srogi,
Albo ptastwo pożarło; — ciebie synu drogi
Rodzice ni pochować mogli, ni łzą zrosić;
Ani cna Penelopa żalów swoich głosić
Nad mężem konającym, ni zawrzeć mu powiek,
Jak każe święty zwyczaj gdy umiera człowiek.

Teraz racz mi powiedzieć, niech się w tem oświécę:
Zkądeś jest, i gdzie twoi mieszkają rodzice?
Gdzie twój okręt, na którym tyś do nas zawinął?
Gdzie wioślarze? — Na cudzym statku możeś płynął,
Że cię tu wysadziwszy, pognał w dalszą drogę? —«
Odyssejs odrzekł na to »Jeśli chcesz więc mogę
O wszystkiem zdać ci sprawę dokładnie i jasno:
Z Alibantu ja rodem; mam dom, ziemię własną.
Ojcem moim Afeidas syn Polipomona;
Eperitem mię zowią. Wręcz przeciwna strona
Była celem mej drogi — lecz demon mi szlaki
Zmięszał, i od Sikulii zagnał do Itaki.
Łódź zaś moja od miasta podal, w polu stoi —
Odys pomnę, z ojczyzny oddalił się mojej
Lat pięć temu; z Alibu odpłynął stolicy.
Biedak! choć na odjezdnem po jego prawicy
Przelatywały ptaki z pomyślną dlań wróżbą;
Jam też z sercem wesołem żegnał się z swym drużbą;
On również wesół; oba z najlepszą otuchą,
Że nieraz się spotkamy z sobą nie na sucho. —«
Rzekł — a starca owionął smutku dym zgryźliwy;
Wziął z ziemi garść brudnego pyłu i włos siwy
Posypał nim i łzami zalał się rzewnemi. —
Odys wstrząsł się, nozdrzami parskał rozdętemi
Wyrzucając ból z serca na widok rodzica —
Skoczył doń, wziął w ramiona i całował lica:
»Ojcze! jam to jest syn twój — mówił — syn zgubiony,
Który wraca po latach dwudziestu w te strony;
A więc łzom twym pofolguj, niewzdychaj już więcej.
Krótko powiem — gdyż działać trzeba nam co prędzej —

Żem wszystkie zalotniki wpień wyciął w mym domu —
Nieuszli ci zuchwalce mściwego pogromu.«
Odpowiedział mu na to ojciec, Laert stary:
»Żeby mój Odys wrócił, rzecz trudna do wiary;
Pokaż znamię, a wtedy zaufam twej mowie.«
Na to mu bystro-myślny Odyssejs odpowie:
»Ojcze mój! na tę bliznę najsamprzód zwróć oko,
Którą odyniec kłami rozorał głęboko
Tam w Parnasie, gdym z woli twojej i mej matki
Do Autolika jeździł, odebrać te datki,
Które mi był obiecał na me urodziny.
Teraz wskażę ci wszystkie drzewa i krzewiny
Darowane mi niegdyś gdym jeszcze dziecięciem
Za tobą biegł w te sady, i słuchał z zajęciem
Jak każde drzewo mianem nazywałeś innym;
Naparłem się był o nie z uporem dziecinnym,
A tyś mi grusz trzynaście, jabłoni dziesiątek,
Fig czterdzieści darował — tyle na początek, —
Nadto pięćdziesiąt rzędów wina dostać miałem
Rozpiętego na tykach pod słońca upałem,
Które się gronmi jagód okrywa w swej porze
Gdy Zews błogosławieństwo z nieba zeszle boże.«
Starcowi biło serce, nogi pod nim drżały
Skoro powziął z ust syna ten znak doskonały —
Rzucił mu się w objęcia i upadł w zemdleniu
Na pierś syna, i w syna zawisnął ramieniu.
A po chwili gdy w niego duch wszedł i ocucił
W uniesieniu radości takie słowo rzucił:
»O Zewsie! snać Bogowie w niebie jeszcze władną
Jeśli starli rozpustę gachów bezprzykładną.

Li oto strach mię bierze, aby Itakanie
Hurmem nas nienapadli; nuż na ich wezwanie
Z miast kefalońskich liczne nadciągną tu rzesze! —«
Przemądry mu Odyssejs odrzekł ku pociesze:
»Nietrwoż się, niech się dusza twoja uspokoi;
Raczej wejdźmy do dworu, do siedziby twojej,
Gdzie Telemach, Eumej z Filetiem pastuchem
Już tam są i śniadanie przyrządzają duchem.«

Gdy to rzekł, ku domowi kroki swe zwrócili,
I wnet pięknej komnaty progi przestąpili,
Gdzie Telemach z pomocą pastuchów, co żywo
Krzątał się, wino mięszał, i krajał mięsiwo.
Zaś Laert wszedł do łaźni, i tam bohatyra
Wierna Sykielka myje, maściami naciera,
I w czyste stroi szaty; a boska Pallada
Zbiegłszy doń, wraz królowi wspaniały wzrost nada,
Że się wydał barczystszym i tęższym niż wprzódy.
Wyszedł z łaźni, a Odys myślał że to cudy
I że jeden z olimpskich Bogów się objawił —
Więc zwrócił się do ojca i te słowa prawił:
»Ojcze! iście w tem Bogów nieśmiertelnych sprawa:
Ten twój wzrost, to wejrzenie, ta dziarska postawa!«
Na to mądry Laertes synowi odpowie:
»Czemuż Kronionie, Febie, Ateno, Bogowie!
Taki, jakim Neriku wyłamywał bramy
Wiodąc huf kefalońców, czemuż taki samy
Nieznalazłem się w zamku tam wczorajszej nocy,
Pancerny, mordujący gachów z całej mocy,
Z wami razem — a byłbym napłatał niemało

Gaszych łbów, ażby serce w tobie się rozśmiało!«
Takie się między nimi toczyły rozmowy —
Lecz już przygotowany czekał stół godowy,
Więc na krzesłach i stołkach u stołu zasiedli —
Zabrali się do jadła i śniadanie jedli.
Wtem wszedł Dolios staruszek, a z nim jego syny
Zmęczone pracą w polu, zkąd matka rodziny
Ona stara Sykielka wraz ich przywołała,
Co syny swe karmiła, a o starca dbała —
Ci ujrzawszy Odyssa, sercem go poznali
I z podziwienia w izbie jakby wryci stali —
Ale Odys im posłał przyjaźne wyrazy:
»Siadaj starcze; w zdumieniu stoicie jak głazy —
Długo na was czekamy spragnieni i głodni,
Aby z wami biesiadę spożyć, ludzie godni.«

Na to Dolios wzniósł k’niemu ręce wyciągnięte;
Dłonie króla całował wyż kostki ujęte,
I takie doń obrócił słowa uskrzydlone:
»O drogi! więc wróciłeś; wraca, co stracone!
Nikt cię się niespodziewał; niebo cię nam zsyła: —
Witaj nam! Oby łaska Bogów ci świeciła!...
Lecz powiedz, niech wiem wszystko: ażali twa żona
Roztropna Penelopa już uwiadomiona
Żeś wrócił? jeśli nie wie, wyszlę gońca lotem.«
Bystry Odys mu na to: »Ona już wie o tem.
Więc się nietroszcz, i zasiądź tu z nami pospołu.«
Rzekł — a staruszek usiadł w swem krześle do stołu;
Syny jego podobnież Odyssa witali
Przystąpiwszy, serdecznie w ręce całowali,

I zasiedli tuż obok swojego rodzicy.

Kiedy się tak krzepiono w biesiadnej świetlicy,
Przelatywała miasto Osa wieścio-nośna
Głosząc że wszystkich gachów spotkała śmierć sprośna;
Co posłyszawszy rzesze ze wszech stron się zbiegły
I z krzykiem, płaczem, zamek Odyssa obległy,
Wynosząc z niego trupy i grzebiąc je w ziemi;
Ciała zaś z dalszych grodów łodziami szparkiemi
Przewiezione, do swoich siedzib się dostały.
Na agorę pospieszył potem ten tłum cały
A doń się przyłączyło luda jeszcze więcej.
Wstał Eupejt i przemowę miał do tych tysięcy;
Bo śmierć syna boleśnie starzec uczuł w duszy,
Antinoja, — którego Odys zabił z kuszy,
Najpierwszego. Więc starzec tak mówił ze łzami:
»Bracia! srodze się człek ten obszedł z Achiwami;
Ongi młódź nam najlepszą ściągnął na swe statki,
I te statki potopił, zgubił nasze dziatki;
Teraz cnych Kefalońców w pień wyciął aż tylu
Trzeba więc, nim morderca umknie ztąd do Pylu
Lub do boskiej Elidy, gdzie Epeje władną —
Pomścić się, bo się hańbą zmażem bezprzykładną,
O którejby ze zgrozą potomni mówili,
Gdyby tym, co nam synów i braci zabili
Płazem uszło; ja sambym życie zmierził sobie
Nieznajdując spoczynku chyba w jednym grobie.
Mścijmy się! nim zabójcy uciekną za morze!«
Tak rzekł starzec i wzruszył słuchaczy w agorze.
Wtem nadszedł pieśniarz z zamku z keryxem Medonem

Gdzie oba noc przespali; teraz w zgromadzonem
Ukazali się kole Achiwów zdumionych. —
I mądry keryx Medon rzekł do zgromadzonych:
»Słuchajcie Itakanie! w robocie tej całej
Odyssowi widocznie bóstwa pomagały;
Ja sam widziałem Boga, jak w bitwy natłoku
Wziąwszy postać Mentora był przy jego boku;
Ten niebianin już ducha w Odysseju krzepił
Idąc przed nim; już strachem zalotników ślepił,
Że zmięszani trupami podłogę zasłali.«
Rzekł — w bladem osłupieniu wszyscy go słuchali;
Aż wreszcie Heliterses przemówił sędziwy,
Co zna przeszłość, na przyszłość ma wzrok przenikliwy —
On głos zabrał i mądrze mówił w sposób taki:
»Posłuchajcie co powiem mężowie Itaki!
Wszystkiemu, co się stało, nasza gnuśność winna.
Bo moja, i Mentora a i każda inna
Przestroga — groch na ścianę! — Wszak napominałem
Byście synów powściągali w ich życiu zuchwałem
Wylanych na rozpustę i szkaradne zbrodnie,
Marnujących nie swoje mienie i niegodnie
Bezczeszczących małżonkę dzielnego człowieka,
Myśląc że już niewróci, gdy powrót swój zwleka.
Przeto niechajcie zemsty — taka moja rada
Kto zaczepi Odyssa temu śmierć i biada!«

Tak rzekł — w tem z wielkim krzykiem więcej niż połowa
Tłumu z miejsc się porwała; reszta, których słowa
Halitersa wstrzymały, nie szła za pierwszymi,
Mową Eupejtesa oszołomionymi,

Bo ci zaraz do zbroic spiżowych pobiegli,
I przywdziawszy takowe na polu wylegli
Za miastem, a sam Eupejt stanął na ich czele,
Szalony! chcąc śmierć syna pomścić, wiódł mściciele —
Lecz niemiał już powrócić, padła nań śmierć blada.

Podczas tego do Zewsa mówiła Pallada:
»O mój ojcze olimpski, wszechwładny Kronionie!
Powiedz, jakie ukrywasz myśli w boskiem łonie:
Czy chcesz lud ten wojenną rozpalić pożogą;
Czy serca powaśnione natchnąć zgodą błogą?«
Na to rzekł Zews wszechwładca gromadzący chmury:
»Zkądże takie pytanie wyszło z ust mej córy?
Czy nie twoja to sprawa, nie twój wymysł nawet
By Odys wrócił, wrogom odpłacił wet za wet?
Rób jak chcesz; lecz ci powiem co robić przystało:
Gdy Odys zalotników starł szajkę zuchwałą —
Zróbmy sojusz: on królem będzie na Itace,
A ja pamięć o synach zabitych zatracę
W sercu narodu; miłość zwiąże te ogniwa
I jak przedtem Itaka zakwitnie szczęśliwa!«
Ledwie skończył, Boginia niecierpliwie rwie się —
Lot ją rączy z Olimpu szczytów na dół zniesie.

Zaś w zagrodzie Laerta pod koniec biesiady
Rzekł do swoich Odyssejs: »Niechże kto na zwiady
Pójdzie, i wyjrzy na dwór czy niewidać wroga?«
Jeden z synów Doliosa wyszedł — pojrzał z proga
Przed domem i zobaczył jak wróg ciągnął ławą.
Więc wołał do Odyssa: »Zbrójmy się a żwawo —

Do broni! wróg już blizko — do broni!« tak wołał —
I każdy się uzbrajał na prędce jak zdołał. —
Z Odyssem było czterech, przytem Doliosowych
Sześciu synów do walki wystąpić gotowych;
Toż Laertes i Dolios choć starce zgrzybiali
Przecież oba z potrzeby do boju stawali.
Więc gdy ciała okryli zbrojmi miedzianymi
Bramę im otworzono — Odys szedł przed nimi.
Wtem Pallas się zjawiła Zewsowa dziewica
Mentorowi podobna z głosu, wzrostu, lica.
Uradował się Odys ujrzawszy boginię,
I rzekł do swego syna: »Telemachu! ninie
Masz pole się pokazać czyś dorósł na męża;
Pamiętaj! w bitwy wirze odwaga zwycięża: —
Niezhańb-że swego rodu, który od lat dawnych
Wydał męztwem i siłą mężów na świat sławnych.«
Na to roztropny młodzian tak mu odpowiedział:
»Ojcze! wnet ci pokażę abyś się dowiedział
»Czy ogień jakim gorę przodków mych zniesławi?«

Słysząc to stary Laert bogom błogosławi:
»Bogowie! dzień dzisiejszy dni moich ozdobą:
Syn z wnukiem o cześć przodków w zawód idą z sobą!«

Wtem rzekła doń Zewsowa córa z okiem sowiem:
»Arkejzjado! nad wszystkich milszyś mi — toć powiem,
Pomódl się do Ateny, ślubem błagaj Boga
I oszczep długocienny ciśń szparko we wroga.«
Rzekłszy, pierś jego męztwem zagrzała do bitwy —
A Laertes do Bogów posławszy modlitwy

Wstrząsł oszczep, i wyrzucił przed siebie oszczepem —
Grot się spotkał z przyłbicy spiżowym czerepem
Na skroni Eupejtesa, na wskróś ją przewiercił —
I wódz padł z chrzęstem zbroi — Laert go uśmiercił.
Więc Odys z synem wpadli w nieprzyjaciół roty,
Siekli mieczem i bodli dwusiecznemi groty,
I jak raz-by wycięli wszystkich co do nogi
Gdyby nagle niezagrzmiał nad nimi głos srogi,
I niepowstrzymał strony; był to głos Pallady
Córy Egidodzierżcy: — »Dosyć już tej zwady!
Przestańcie Itakanie we krwi własnej brodzić —
Rozchodzić się do domu! natychmiast rozchodzić!«
Na ten głos potruchleli wszyscy zbrojni męże;
Osłupiałym wypadły z garści ich oręże
Wytrącone na ziemię głosu tego siłą. —
Ku miastu tłum się rzucił, pierzchało co żyło;
A Odys z strasznym rykiem na tłum uchodzący
Nacierał, ni to orzeł w chmurach szybujący.
Wtem ze szczytu Olimpu z Kroniona prawicy
Padł piorun przed stopami Ateny dziewicy,
A ona wnet Odyssa wsparła dobrą radą:
»Bystro-umny Odyssie, zacny Laerciado!
Wstrzymaj się i zaniechaj brato-bójczej wojny;
Mógłbyś Zewsa obrazić, on w pioruny zbrojny.«

Rzekła — a Odys woli poddał się swej pani —
Sojusz stanął: król z ludem byli pojednani
Za sprawą Ateneji, córy Kronionowej,
Podobnej do Mentora z wzrostu, kształtu, mowy.




OBJAŚNIENIA.

Achaje; Achiwy — szczep najpotężniejszy w Grecyi za czasów wojny trojańskiej.
Acheron, rzeka w świecie podziemnym w państwie Hadesa.
Aedon, córka Pandareosa, żona Zethosa, zabiwszy przez pomyłkę syna swego Ityla, przemienioną została w słowika.
Afrodyte, boginia miłości i małżeństwa. Wenus.
Agamemnon, syn Atreusza, król Mikeny, naczelny hetman pod Troją.
Agora, zgromadzenie — miejsce zgromadzenia ludu.
Ajas — Ajax, syn Telamona walcząc z Odyssejem o zbroję Achillesa, był przezeń podstępem zwyciężony.
Alfeus, rzeka w Arkadyi.
Alkinoos, król Feaków mąż Arety, ojciec Nauzyki.
Atrydzi, synowie Atreusza to jest: Agamemnon i Menelaos.
Amnizos, port na północnym brzegu Krety.
Amfiaroos, sławny wieszczek; przewidując on śmierć swoję, ukrył się, żeby nie iść na wojnę Tebańską, lecz zdradziła go żona, przekupiona naszyjnikiem.
Amfitea, żona Autolika, babka Odyssa.
Amfitryte, boginia morska; przenośnie znaczy morze.
Antiklea, córka Autolika, matka Odyssa.
Antyloch, syn Nestora zabity pod Troją.
Antyfat, król Lestrygonów.
Apollon, bóg zarazy i śmierci. — Kto umierał nagłą śmiercią, mówiono że Apollon strzałą go przeszył.
Ares, bóg wojny — Mars.
Arete, żona Alkinoosa — wzór matrony.
Aretuza, nazwisko źródła na Itace.
Argobójca, przydomek Hermesa (Merkurego) dany mu za zabicie stuokiego Argusa.
Argos, miasto w Peloponezie, główna siedziba Achajczyków; — używane w znaczeniu całej Grecyi.
Arkejzios, ojciec Laertesa — ród Arkejziadów.
Artemis, siostra Apollona; śmierć nagłą u kobiet przypisywano strzałom Artemidy.
Asfodelu — łąka, kędy się przechadzały cienie w państwie podziemném.
Asteris, wysepka w cieśninie między Same a Itaką.
Atena (Minerwa) córka Zewsa, boginia wojny; opiekunka Odyssa.
Atlas, bóg trzymający słupy na których niebo się wspiera.
Autolikos, — ojciec Antiklei, a dziad Odyssa.
Biesagi, worek, który zarzucony na ramie wisiał z tyłu i z przodu.
Bootes, konstellacya gwiazd zwana Arkturem.
Boreasz, Borej, wiatr północny.
Bugaj, gaj poświęcony Bogu.
Bukłak, skórzane naczynie do wody lub wina.
Charybda, niebezpieczny wir morski w cieśninie Messyńskiej.
Chaszcze, krzaki gęste.
Chram, Świątynia pogańska.
Charyty, czyli gracye, służebne i towarzyszki Afrodyty.
Chlena, suknia wierzchnia, opończa, płaszcz, służyła za ubranie i za przykrycie na noc.
Chiton, suknia spodnia na kształt koszuli, noszona na gołém ciele.
Czużyna, obca kraina, cudza strona.
Czahar, miejsce niskie zarosłe krzakami.
Danaje, czyli Grecy.
Delos, wyspa; miejsce rodzinne Apollona i Artemidy.
Demeter, boginia rolnictwa i życia wiejskiego.
Dia, dawna nazwa wyspy Naxos.
Dionisos, — syn Zewsa i Semeli — Bachus.
Dodona, miejsce najdawniejszej wyroczni Zewsowej.
Dulichion, jedna z wysp Jońskich na południu od Itaki.
Dysk, czyli krąg — w rzucaniu kręgiem ten wygrywał kto najdalej dorzucił.
Echetes, król w Epirze słynny z okrucieństwa; nazwisko jego służyło za postrach.
Eea, wyspa, mieszkanie czarownicy Kirki.
Efira, miasto w północnéj Elidzie.
Egis, Egida, tarcza którą Hefajstos ukuł dla Zewsa.
Egist, uwodziciel Klitemnastry żony Agamemnona, którego zamordował gdy wrócił do domu z wyprawy trojańskiej.
Ejdotea, boginka morska, córka Proteusza.
Enipej, rzeka w Tessalii.
Elis, Elida, zachodni kraj w Peloponezie zamieszkały przez Epejów.
Eolia, wyspa powyżej Sycylii leżąca; siedlisko Eola, króla wiatrów.
Eos, jutrzenka — wyjeżdża na wozie z Oceanu.
Epejros, stały ląd, później zwany Epirem.
Ereb, otchłań podziemna.
Erymantos, góra w Arkadyi.
Erynie, boginie mścicielki.
Eubea, wyspa na morzu egejskiem, dziś Negropont.
Eur, Euros, wiatr południowo-wschodni.
Ftyja, miasto w Tessalii, ojczyzna Achillesa.
Forkis, bożek morski.
Filoklet, sławny łucznik.
Filakie, miasto w Tessalii przy górze Otris.
Feb, Febus, przydomek Apollona.
Feacy, lud trudniący się żeglugą, mieszkał na wyspie Scheryi, dzisiejszej Korfu.
Faros, płaszcz, szata wierzchnia.
Gea, ziemia wzięta jako bóstwo.
Gerenia, miasto w Messenii, z którego Nestor pochodził, ztąd gereński.
Gerestos, przylądek i miasto na południe Eubei.
Gorgona, potwór piekielny zabijający swoim widokiem.
Głobić, cisnąć, uciskać.
Gonny, drzewo gonne, prosto rosnące w górę; strzelające wysoko.
Hades, mąż Persefony, władzca państw podziemnych — Pluton.
Harpie, boginie burz i wiatrów i nagłej śmierci. Kto przepadł bez śladu mówiono że go Harpie porwały.
Hebe, żona Heraklesa; nalewała puhary bogom.
Hefajstos, syn Zewsa i Hery — bóg ognia, sławny z robót złotniczych i kowalskich — Wulkan.
Helena, córka Zewsa i Ledy, żona Menelaosa — przyczyna wojny trojańskiej.
Helios, bóg słońca, syn Hiperyona.
Hellas, miasto w Tessalii, podobnie jak Argos brane za całą Grecyę.
Hipereja, albo Hiperya, w Sycylii, gdzie przedtem mieszkali Feacy.
Hera, siostra i żona Zewsa — Juno.
Herakles, Herkules.
Hermes, syn Zewsa i Maji posłaniec bogów — Merkury.
Ikarios, ojciec Penelopy.
Jelce, rękojeść miecza.
Ilion, stolica Troady.
Ino, córka Kadmusa, zostawszy boginią morską, zwała się Leukotea.
Ismaros, miasto w Tracyi, zburzone przez Odyssa.
Kassandra, córka Pryama i Hekaby, branka Agamemnona z nim razem zamordowana.
Kaukony, lud w południowej Elidzie.
Kentaury, Centaury, dziki lud wojujący z Lapitami.
Keryx, herold, woźny, sługa publiczny.
Killena, góra w Arkadyi, miejsce urodzenia Hermesa i ztąd jego przydomek.
Kikony, lud tracki.
Kimeryjcé, naród bajeczny, pogrążony w wiecznej nocy.
Kipr, Cypr, wyspa.
Kirke, Cyrce, czarownica.
Knemidny, mający golenie pokryte zbroją.
Kera, śmierci przeznaczenie.
Kronida, Zews, syn Kronosa.
Kronos, syn Uranosa i Gei, ojciec Zewsa — Saturn.
Kokitos, Kocyt, rzeka w świecie podziemnym.
Kruny, źródło w Elidzie z miastem tegoż nazwiska.
Kływy, dzik kływy; mający kły.
Kołbań, bezdeń burzącej się wody.
Komysze, legowisko zwierza; w przenośni: domowe komysze.
Krater, naczynie, w którém mięszano wino z wodą.
Laertes, mąż Antyklei, ojciec Odyssa.
Lampetia, ninfa córka Heliosa i Neery.
Lemnos, wyspa na morzu egejskiem.
Leto, matka Apollona i Artemidy.
Lestrygony, naród ludożerczy na wybrzeżu Sycylii.
Lesbos, wyspa na morzu egejskiem.
Leukotea, bogińka morska niosąca rozbitkom pomoc.
Lotofagi, mieszkance brzegów libijskich żywiący się lotosem.
Lotos, roślina owoc wydająca, który zjadłszy zapominało się o ojczyźnie.
Liszyć, zostawić, porzucić.
Łęg, błonie nadrzeczne.
Lewada, łąka, w narzeczu ludu podolskiego.
Maleja, przylądek na południowo-wschodnim brzegu Lakoniki.
Menelaos, syn Atreusza, brat Agamemnona, mąż Heleny, król Lakedemony.
Mentor, przyjaciel Odyssa, któremu poruczył opiekę nad domem; Atena w postaci Mentora towarzyszy Telemachowi w podróży.
Messenia, kraj w Peloponezie.
Mikeny, miasto w Peloponezie, stolica Agamemnona.
Moira, boginia śmierci.
Moli, cudowne zioło przeciw czarom; ma to być rodzaj czosnku allium victoriale.
Nestor, król Pylosu, sławny wymowną i mądrością.
Not, albo Notos, wiatr południowo-zachodni deszcz przynoszący.
Nejon, góra na Itace.
Neriton, góra na Itace.
Nosady, wyraz staro-słowiański, znaczy, łodzie, statki.
Otrok, mężczyzna.
Ossa, posłanka bogów — wieść.
Okean, według Homera wielka rzeka opływająca ziemię i znowu wracająca do siebie.
Orchomena, miasto i państwo w Beocyi.
Ortygia, jedna z cyklad na Archipelagu.
Pallas, przydomek Ateny — (wywijająca włócznią).
Pelion, góra w Tessalii.
Persefona, żona Hadesa, królowa państw podziemnych — Prozerpina.
Plejady, siedm gwiazd, konstelacya, zwana »baby« czyli »dżdżownice.«
Polifem, syn Pozejdona i nimfy Toosy, którego oślepił Odyssejs.
Pozejdon, syn Kronosa i Rei, bóg morza — Neptun.
Pramnejskie wino, od góry Pramne na wyspie Ikaryi.
Psyria, wyspa między Lesbos a Chios.
Pylos, miasto i kraina w Peloponezie.
Pielesz, gniazdo domowe.
Pornąć, zanurzyć się w głąb wody.
Posoch, laska, pastorał.
Postoły, chodaki.
Reja, drąg poprzek masztu, na którym wisi żagiel.
Rubież, granica.
Same, wyspa blisko Itaki, później zwana Kefalonią.
Styx, rzeka w państwie podziemném.
Sykania, dawne miano Sycylii.
Sykielka, czyli Sycylijka.
Spiża, spyża, żywność, prowiant; z tąd spiżarnia.
Sudno, okręt.
Sudanny, wysmukły, słuszny.
Szlem, hełm, szyszak.
Tajget, góra w Lakonii.
Tireziasz, wieszczek tebański, który i w państwie podziemném przyszłość przepowiadał.
Telepile, miasto w ziemi Lestrygonów.
Temeza, miasto na Cyprze.
Tenedos, jedna ze Sporad w pobliżu Troady.
Tesprotowie, lud na wybrzeżu Epiru.
Tetis, Tetyda, boginia morska, matka Achillesa.
Trynakia, dawna nazwa Sycylii.
Tulejka, rurka, pochwa skórzana utrzymująca wiosła.
Tyn, tyny — mur, mury.
Wańczosy, dębowe pale — drzewo łupane.
Wręga, belka spodnia pod łodzią.
Zakintos, wyspa, która z Itaką i Same, oraz z dwoma innemi tworzyła królestwo Odyssa.
Zews, Bóg najwyższy — Jowisz.
Żertwa, ofiara palona, ołtarz żertwienny.
Złoba, gniew zawzięty.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Homer i tłumacza: Lucjan Siemieński.