Historya Nowego Sącza/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Historya Nowego Sącza | |
Podtytuł | Od wstąpienia dynastyi Wazów do pierwszego rozbioru Polski | |
Wydawca | Nakładem autora | |
Data wyd. | 1901–1902 | |
Druk | Drukarnia Wł. Łozińsiego | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB ![]() ![]() ![]() | |
| ||
Indeks stron |
HISTORYA
NOWEGO SĄCZA
OD WSTĄPIENIA DYNASTYI WAZÓW
DO PIERWSZEGO ROZBIORU POLSKI
PRZEZ
Ks. Jana Sygańskiego T. J.
WE LWOWIE
NAKŁADEM AUTORA
1901–1902.
Z drukarni Wł. Łozińskiego. — Zarządca Wł. J. Weber.
|


Powszechne są utyskiwania na brak historyi miast polskich[1] i słusznie, albowiem należy ona do całości dziejów Polski, w której zamożne i patryotyczne mieszczańctwo zwłaszcza za Jagiellonów i Wazów, tak ważną odgrywało rolę. Jeden z historyków naszych[2] użala się, że zamiast dziejów narodowych znamy tylko dzieje szlacheckie. Pragnąc braków temu choć w części zaradzić zadałem sobie przez lat kilka dużo trudu i zmudnej pracy, aby odsłonić wewnętrzne życie i urządzenia jednego tylko miasta i z jednej tylko epoki Wazów, bo do tego miasta i do tej epoki udało mi się znaleźć liczne, nieznane dotąd współczesne zapiski i dokumenta. Rozumiałem, że tem samem rzucę snop światła na dnieje Podgórza karpackiego i mieszczaństwa polskiego wogóle z tej doby. Mieszczaństwo bowiem polskie, a w znacznej części litewskie i ruskie, pdzechodziło te same prawie koleje, przyswoiło sobie od Niemców te same zwyczaje i obyczaje w rozmaitych tylko odcieniach, miejscowymi stosunkami i potrzebami wywołanych, na tym samym przeciętnie stało stopniu kultury, handlu, przemysłu, towarzyskiego i religijnego życia, co mieszczanie Nowego Sącza. Poznawszy tych, znamy w przybliżeniu wszystkich.
Nawet wewnętrzne dzieje miast innych, zwłaszcza królewskich, dziwnie podobne do dziejów Sącza. W Koronie wojny szwedzkie, na Rusi wojny kozackie, na Litwie wojny moskiewskie, a wszędzie samolubna, ekonomicznie zgubna przewaga elementu szlacheckiego nad mieszczańskim stają się główną przyczyną upadku miast w całej Rzpltej. Trzy przedewszystkiem czynniki przyspieszyły upadek miast polskich. a) Miary, wagi i ceny towarów, ustanawiane corocznie w miastach przez wojewodów, podwojewodzych, kasztelanów, starostów i innych urzędników szlacheckich, którzy nie mieli o nich dokładnego wyobrażenia (Rozdz. VI. tomu II., tudzież Uzupełnienia na końcu). Był to cios zabójczy dla przemysłu i handlu polskiego. b) Brak należytej reprezentacyi miast w sejmach; sejmy bowiem stanowiły o miastach bez miast, a nie było nikogo, ktoby w imieniu mieszczan wystąpił i stanął w obronie ich interesów. Spotkamy wprawdzie rajców miejskich na sejmach polskich. (Rozdz. III. i IV. tomu I.), lecz ich obecność nie miała tam znaczenia i wpływu. c) Samowolne postępowanie starostów grodowych, którzy uchwycili w swe ręce kontrolę nad całym zarządem wewnętrznym miast, a przedewszyskiem nad radą miejską, poddali ją w bezpośrednią od siebie zależność, zniszczyli dawną jej samodzielność. (Rozdz. I. i VI. tomu I.: rozdz. X. tomu II.).
Kiedy w ten sposób zniszczono w miastach polskich przemysł i handel, usunięto mieszczan od udziału w sprawach publicznych, zniesiono samorząd, wzięto go w kuratelę urzędników szlacheckich, cóż im pozostało? Chyba tradycya i wspomnienie dawnej świetności. Na ruinach zamożnego mieszczaństwa rozsiada się brudne żydostwo, wielki handel przemienia się w kramarstwo, przemysł, rozwijający się dopiero i dojrzewający, ustaje zupełnie, cechy z instytucyi społeczno-ekonomicznej, poniekąd nawet polityczno-wojskowej, schodzą powoli do roli bractwa kościelnego. W połowie XVIII. wieku mieszczaństwa polskiego w wielkim stylu nie ma, jest małomieszczaństwo ubogie, nieporadne, zacofane, wyzyskiwane przez żydów, uciskane przez szlachtę, przywiązane szczerze do wiary katolickiej, pobożne, dlatego też i patryotyczne.
Te wewnętrzne dzieje Nowego Sącza opowiedziałem w pierwszych ośmiu rozdziałach tomu I. Następnych dziesięć rozdziałów w II. tomie poświęciłem jego urządzeniom cywilnym, jako to: topografii i fortyfikacyom, organizacyi wojskowej, cechom, administracyi i sądownictwu, życiu religijno-naukowemu i humanitarnemu, stosunkom do szlachty i władz Rzpltej. Opowiedziałem szczegółowo proceder rękodzielniczo-przemysłowego życia, wielkiego i drobnego handlu, wszedłem wreszcie do izb i komór i uchwyciłem, jakby na gorącym uczynku, domowe zwyczaje i towarzyskie obyczaje, aż do stylu i sposobu budowania domów i kamienic, tudzież urządzenia mieszkań i sprzętów domowych. Azali i o ile założeniu temu odpowiedziałem, niech osądzi kto inny. To przynajmniej było dążnością i usilnem pragnieniem mojem. Odnoszą się te studya głównie do XVII. wieku, ale i o innych wzmianka obszerna[3].
Z jakich źródeł czerpałem opowiadanie moje? Najprzód i przedewszystkiem z archiwum krajowego we Lwowie — z aktów grodzkich sandeckich: Acta Castrensia Capitaneatus Sandecensis, Relationes, Inscriptiones saeculi XVI–XVIII. Dalej z aktów radzieckich i ławniczych sandeckich: Acta Consularia, Scabinalia saec. XVI–XVII. Z przywilejów i nadań, z rejestrów dochodów i rozchodów miejskich: Privilegia ac libertates — Libri perceptorum et distributorum 1555–1580, tudzież 1601–1669. przeglądałem pilnie księgi cechowe z XVI. i XVII. wieku, i ze wszech miar ciekawy, a w badaniach kupieckich stosunków nieoceniowny: Dyaryusz Jerzego Tymowskiego z lat 1607–1631. To w archiwum miasta Nowego Sącza, które szczęśliwie ocalało z pożaru w r. 1894. Dzięki uprzejmości Ks. Infułata, Alojzego Góralika, korzystałem też z archiwum dawnej kollegiaty, dziś fary sandeckiej, i z innych jeszcze źródeł, kute czytelnik znajdzie przytoczone na właściwem miejscu. Przed wielkim pożarem Sącza w r. 1894 znajdowało się w archiwum miejskiem na ratuszu przeszło 100 przywilejów, nadanych przez królów polskich, w oryginale na pergaminie spisanych, z pieczęciami wiszącemi na grubych jedwabnych sznurach. Te, przechowywane w dębowej staroświeckiej kowanej skrzyni o trzech zamkach i kilku szufladach, nie spaliły się, ale zetlały od gorąca pożaru i zniszczały; na szczęście jeszcze w r. 1890 porobiłem z nich odpisy i znaczne wyciągi, które mi w niniejszej pracy walną wyświadczyły przysługę.
Świadom dobrze trudnego zadania, jakie miałem przed sobą, nie ufając własnym siłom i wiedzy, zasięgałem wskazówek, informacyi, rady i zdania od uczonych mężów i miłośników ojczystych rzeczy, którym niniejszem publicznie a serdeczne składam podzięki. A przedewszystkiem P. T. Doktorom: Oswaldowi Balzerowi i Antoniemu Prochasce, za ich pomoc uprzejmą w archiwum krajowem; Adamowi Krechowieckiemu, Radcy Namiestnika, za ogłoszenie mej pracy w »Przewodniku naukowym i literackim«; Wojciechowi Kętrzyńskiemu i Alexandrowi Hirschbergowi w Zakładzie Ossolińskich; wreszcie Alexandrowi Czołowskiemu we lwowskiem, a Stanisławowi Krzyżanowskiemu i Adamowi Chmielowi w krakowskiem archiwum miejskiem za różne życzliwe przysługi. Nie mało też zawdzięczam światła i nauki Szczęsnemu Morawskiemu († w Starym Sączu 1898 r.), z którym nieraz długie godziny spędzałem nad naukowem zbadaniem, rozwiązaniem i obrobieniem zawiłych, często sprzecznych pozornie kwestyi.
Tyle dla łatwiejszego zrozumienia mej książki. Powodzenie jej w świecie naukowo-literackim pozostawiam Bogu. Obchodzi mnie ono o tyle, o ile z niego jakaś korzyść dla dziejów ojczystych, lub przynajmniej zachęta dla drugich do podobnych poszukiwań archiwalnych, wypłynąć może.
Długoletnie panowanie Zygmunta III. dążyło do podniesienia oświaty, przemysłu i handlu w Polsce, to też przyniosło i dla Nowego Sącza nie mało materyalnych korzyści. Już 12. marca 1588 r., w dzień swojej koronacyi w Krakowie, zatwierdził od Sandeczanom wszystkie prawa i przywileje poprzedników swoich[4]. A kiedy skarżyli się piekarze sandeccy, że pieczywo z innych miast do Sącza obcy piekarze przywożą, przykazał radzie miejskiej 1592 r., ażeby przestrzegała praw i przywilejów piekarzy sandeckich i wzbroniła przywozu chleba do miasta skądinąd[5]. Następnego znów 1593 r. zatwierdził przywilej Stefana Batorego, dnia 21. lutego 1578 r. na sejmie warszawskim nadany, którym potwierdził uchwalone przez cech kuśnierski nowosandeckie artykuły, tyczące się wewnętrznego rządu i składu całego cechu[6].
W dwa lata potem wnieśli rajcy i ławnicy sandeccy do króla cały szereg zażaleń przeciwko Sebastyanowi Lubomirskiemu, staroście grodowemu. Spowodowany temi skargami Zygmunt III. wystosował do niego następujący list:
„Zygmunt III. z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, inflancki, szwedzki dziedziczny król.“
„Tobie szlachetnie urodzonemu Sebast. Lubomirskiemu, kasztelanowi małogoskiemu i staroście Naszemu sandeckiemu, rozkazujemy, ażebyś się stawił przed Nami i sądem Naszym królewskim krakowskim. Żalą się bowiem i pozywają cię rajcy i ławnicy miasta Naszego Nowego Sącza, że wbrew zwyczajom i przywilejom zabierasz im dochody z targów[7] płynące; wydzierasz ich pastwiska za rzeką Kamienicą ze szkodą miasta; poddanych miejskich w Żeleźnikowej zmuszasz do robocizn zamkowych, a gdy się wzbraniają, zamykasz ich w więzieniach i trzymasz w nich dowolnie albo zastawu domagasz się od nich; przedmieszczan przynaglasz do podwód niebywałych i częstych na Spiż i do Dobczyc[8]; wzbraniasz mieszczanom wyrabiać i szynkować piwo gęste czyli czarne, tak zwany marzec, ze szkodą miasta; rajców świeżo obranych zmuszasz do składnia sobie niebywałej przysięgi wbrew ich zwyczajom i swobodom; urząd radziecki często, czy to w dzień, czy w nocy powołujesz na zamek wbrew ich swobodom; wybory nowych rajców nie w należytym czasie, lecz dowolnie podług upodobania swego odbywasz; akta miejskie z ratusza na zamek dowolnie każesz sobie przynosić wbrew przywilejom miejskim; ogród miejski koło pastwiska, czyli wygonu miejskiego, zabrałeś i zatrzymałeś; kazałeś zbudować tamę czyli jaz na Dunajcu z nadwerężeniem murów miejskich; plac wśród murów miejskich, tak zwany parkan, przywłaszczyłeś sobie ze szkodą miasta; zabraniasz rybołowstwa mieszczanom na Dunajcu i Kamienicy; pachołkami starościńskimi na folwarkach miejskich różne psoty i szkody wyrządzasz i rozmaite inne uciążliwości im czynisz, które to szkody szacują sobie na 10.000 złp. Wzywamy cię zatem, ażebyś się usprawiedliwił przed sądem Naszym z postępku swego.“
„Dan w Krakowie w piątek najbliższy po Nawróceniu się św. Pawła R. P. 1596“[9].
List ten odsłania nam nieznane dotąd szczegóły, a rzucające nie mało światła na dążności starostów, usiłujących podkopać dobrobyt i swobody miejskie, przywilejami królewskimi zabezpieczone. Ale przezorny Zygmunt III. położył koniec tym nadużyciom, a nawet niebawem nowym przywilejem obdarzył miasto. Na sejmie warszawskim 1598 r. pozwoli miastu pobierać mostowe na Dunajcu po szelągu od każdego konia kupieckiego i furmańskiego, a od tratwy trzynastą tarcicę lub drzewo, przeznaczając ten dochód na utrzymanie i naprawę mostu[10].
Na Węgrzech toczyła się wówczas wojna z Turkami, trwająca bez przerwy już od 1593 r., a stosunki polityczne zawikłały się jeszcze bardziej, gdy Zygmunt Batory zrzekł się w pierwszej połowie 1599 r. rządów w Siedmiogrodzie, mianując następcą stryja swego Andrzeja Batorego, biskupa warmińskiego i kardynała. Spodziewano się taż, podobnie jak w r. 1594[11], ponownego napadu Tatarów od strony Węgier na Polskę. Król Zygmunt III., obawiając się, ażeby ci straszni wrogowie nie wtargnęli do Małopolski, polecił listownie Mikołajowi Zebrzydowskiemu, wojewodzie krakowskiemu i marszałkowi wielkiemu koronnemu, otoczyć wojskiem wszystkie drogi prowadzące z Węgier do Polski. Staroście zaś grodowemu sandeckiemu, Stanisławowi Lubomirskiemu, kazał pozarębywać, czyli ściętemi drzewami założyć wszystkie przejścia do granicy węgierskiej i przy pomocy włościan silną zaopatrzyć strażą. Co aby czem prędzej doszło do wiadomości wszystkich, polecił król staroście i burmistrzowi obwieszczać ów list głosem donośnym w targi i święta przed ratuszem miejskim[12].
Zaledwie przeminęły trwogi napadów tatarskich od strony węgierskiej, aliści zrywa się nowa burza od Wschodu. Michał, wojewoda wołoski, strącił z hospodarstwa multańskiego Jeremiarza Mohiłę, wpadł do Suczawy i opanował nawet całe Pokucie. Zygmunt III. w tej nagłej potrzebie wysyła list do grodu sandeckiego z Warszawy 25. maja 1600 r. z tem ojcowskiem upomnieniem, ażeby mieszczenie wspólnie z rycerstwem dla miłości ojczyzny i interesów własnych jak najrychlej ściągali się pod Lublin, skąd niebawem pod Chocim podążyć mieli[13]. Na szczęście hetman wielki koronny, Jan Zamojski, wraz z Stanisławem Żółkiewskim wkroczył na Wołoszczyznę i rozgromiwszy wojska Michała pod Targowest, osadził Jeremiasza Mohiłę na hospodarstwie multańskiem, a brata jego Szymona Mohiłę na wołoskiem, przez co dalszemu niebezpieczeństwu z tej strony położył koniec[14].
Po tej wyprawie wołoskiej grasowało w Nowym Sączu morowe powietrze od 24. czerwca 1600 r. do 4. stycznia 1601 r. tak dalece, że nawet akta grodzkie w tym okresie spisywać zaprzestano. W zapowietrzonem mieście zapanowała grobowa cisza, przerywana tylko łkaniem chorych lub skrzypieniem wozów grabarskich. Na ulicach było pusto, ludniej zato na wieżach i basztach, bo wielu z mieszkańców chroniło się tam, zupełnem odosobnieniem ubezpieczając się od zarazy. Inni znów wynosili się z miasta, dokąd mogli; rajcy i ławnicy porozjeżdżali się też, bieg spraw ludzkich ustał wobec śmiertelnej trwogi!
W czasie tego, jeszcze pod koniec XVI. wieku, namnożyło się w Podgórzu sandeckiem bez liczy opryszków i rozbójników, którzy już nie tylko po drogach i lasach rozbijali przechodniów, lecz nawet na dwory szlacheckie i plebanie gromadnie napadali, łupiąc je i pustosząc nielitościwie. Zasmucony temi żałosnemi nowinami Zygmunt III., wysłał dwa listy do Stanisława Lubomirskiego, pisane w Nowem Mieście Korczynie pod dniem 7. listopada i 1. grudnia 1600 r., mocą których nakazał temuż staroście chwytać wszystkich bez różnicy opryszków i prawem pospolitem nałożone na nich wymierzać kary[15].
Wkrótce po tych wypadkach wybuchła sześcioletnia wojna z buntowniczym Karolem Sudermańskim, od 1604 r. królem szwedzkim. Mimo szczęku broni i zmiennego szczęścia na polu Marsa, nie zapomniał Zygmunt III. o swem wiernem mieście Nowym Sączu, obdarzając je raz po raz nowym przywilejem. W 1603 r. potwierdził ustawy kowali, ślusarzy, mieczników, zegarmistrzów, złotników, kotlarzy, hamerników, konwisarzy, szychtarzy[16], sierparzy, paśników, malarzy i krawców sandeckich, a dla usunięcia wszelkich nieporozumień i niezgód, między nimi zachodzących, ściśle określił, jakie przedmioty każdy z nich w swoim zawodzie wyrabiać może[17].
Ustawa króla Stefana Batorego na sejmie warszawskim 1578 r. surowo zabroniła, aby żaden z obywatelów polskich po konie i wino do Węgier nie jeździł, ale je w wyznaczonych składach koronnych kupował; temu zaś, ktoby inaczej postępował, miał być zabieranym bezwzględnie towar przez starostów i celników koronnych[18]. Ponieważ jednak to prawo z biegiem czasu w zapomnienie poszło, a wskutek tego cena win węgierskich znacznie podskoczyła w górę, przeto Zygmunt III. w 1603 r. polecił staroście sandeckiemu, aby zaniedbane prawo w całej rozciągłości przywrócił i pilnie czuwał nad jego wykonaniem. Gdy nadto Węgrzyni coraz to mniejsze beczki z winem przez komorę sandecką do Polski przywozili, nakazał król, ażeby pojedyncze beczki z winem węgierskim mieściły w sobie po 5 barył, w przeciwnym razie już na granicy przez celników koronnych miały być zabierane[19].
Zaraz następnego 1604 r. zatwierdził Zygmunt III. ustawy czapników, farbiarzy, sukienników, bednarzy, stolarzy, stelmachów, kołodziei, tokarzy, rzeźbiarzy, kopijników i szklarzy; a wreszcie ustawy cechu kupieckiego: kramarzy, aptekarzy, kitlarzy, iglarzy, nożowników, mydlarzy, miodowników i krojowników, czyli kupczących towarami łokciowymi[20].
Głośny rokosz Mikołaja Zebrzydowskiego, wojewody krakowskiego, podniesiony przeciw władzy królewskiej i zakończony rozlewem krwi bratniej pod Grunwaldem 6. lipca 1607 r., gdzie także Stanisław Lubomirski, starosta grodowy sandecki, na czele swej chorągwi usarskiej przeciwko rokoszanom zbrojnie wystąpił[21], wywołał rozruchy w sąsiednich Węgrzech. Uwiadomiony o nich Zygmunt III., wysłał list okólny do wszystkich na Podkarpaciu starostw z tem poleceniem, ażeby wszystkie drogi i przejścia, prowadzące z Węgier do Małopolski, zarąbano i przechodu pilnie strzeżono[22].
Już Zygmunt August, nadając 1554 r. Sączowi przywilej generalnego składu żelaza, miedzi, stali i innych kruszców do Polski ze Spiża i Węgier zwożonych, zastrzegł wyraźnie, ażeby kupców, omijających Sącz z powyższymi towarami, zatrzymywano i towary im odbierano, co też i na sejmie piotrkowskim 1565 r. ponownie zatwierdzonem zostało. Gdy jednakże później niektórzy kupcy różnemi drogami, zwłaszcza przez Nowy Targ i Mszanę, Nowy Sącz omijali, a celnicy koronni z niemałą szkodą miasta obojętnem okiem na to patrzyli, rajcy sandeccy wnieśli zażalenie do Zygmunta III., który też osobnem pismem z 11. maja 1609 r. w Krakowie ponownie nakazał, ażeby przestrzegano ściśle wymienionego przywileju Sandeczan[23].
Po uspokojeniu rokoszu Zebrzydowskiego, Zygmunt III., korzystając z zamieszania wewnętrznego, jakie panowało w caracie po zamordowaniu Dymitra II. Samozwańca, podjął uciążliwą wojnę moskiewską. Na dniu 1. października 1609 r. postąpił on z wojskiem koronnem pod Smoleńsk, który dopiero 13. czerwca 1611 r. szczęśliwie zdobył[24]. Za 3 miesiące potem, 6. paźdz. dzielny Karol Chodkiewicz stanął do boju pod murami Moskwy. W obydwóch tych wyprawach potykał się z wrogami między innymi Stan. Lubomirski, starosta grodowy sandecki, na czele własnej chorągwi husarskiej ze 200 koni złożonej[25].
Od strasznej klęski za Zygmunta I. w 1522 r. przez lat blizko 90 Nowy Sącz był wolny od pożarów. Aliści pod rokiem 1611 czytamy: W sobotę 19. czerwca zgorzało całe miasto z nieostrożności piekarki Zofii Gołdkowej i jej córki Magdaleny. Po wysadzeniu bowiem pieczywa z pieca omieszkały zaglądnąć do niego, czy przypadkiem w popiele nie ukrywa się ogień. Wskutek wadliwej budowy pieca i przyległej doń ściany, powstał pożar około 4 godziny w nocy (północ)[26], który w przeciągu czterech godzin w perzynę obrócił całe miasto razem z 3 kościołami, ich dzwonami i organami kosztownymi. Spłonęła nawet wielkim kosztem wzniesiona i miedzą kryta wieża kollegiaty, dachy na murach fortecznych wokoło miasta, strażnice i baszty dachówką kryte z wszelką armatą, ratusz i wielka część królewskiego zamku. Po domach zgorzały wszystkie prawie ruchomości mieszkańców. W płomieniach zginęło 3 mieszczan i ksiądz jeden, imieniem Stanisław, wikary sandecki, mąż słynny z pobożności i świątobliwości życia[27]. Ocalała zaledwie ozdobna baszta kuśnierska nad bramą młyńską 12 łokci wysoka, z 20 domami przy ulicy młyńskiej, lecz po to chyba, ażeby w lat 7 potem, 12. stycznia 1618 r. o godzinie 7 w nocy (3 po północy), straszną łuną zabłysnąć zaledwie z gruzów powstającemu miastu[28].
W kollegiacie nad amboną wypisane były po łacinie słowa Izajasza proroka: „Wołaj, nie przestawaj, jako trąba wynoś głos swój, a opowiadaj ludowi memu złości ich.“ Rzecz dziwna, ognień zniszczywszy ambonę i napis, te tylko z niego pozostawił słowa: scelera corum — złości ich[29]. Stąd wnioskowano, że to dla grzechów mieszkańców pokarał Bóg miasto pożarem. W kościele Norbertanów runęło pod ciężarem walących się belek sklepienie w drugiej połowie aż do chóru, spaliły się ołtarze, stopiła się monstrancya, znajdująca się w ciborium wielkiego ołtarza, zniszczały kosztowne relikwiarze, kamienne nagrobki z XVI. wieku[30], dwa jednak obrazy z XVI. wieku na drzewie malowane: Matki Boskiej Pocieszenia i św. Anny uratowano szczęśliwie[31]. Również zgorzał też klasztor z kościołem Franciszkanów i ołtarzem Przemienienia Pańskiego. Sam tylko cudowny obraz Przemienienia, chociaż na tablicy drewnianej malowany, w ogniu będąc, ocalał. Pozostały tylko znaki od ognia w kształcie zmarszczki na czole, od tego czasu na obrazie widoczne[32].
Od tego pożaru już się miasto więcej nie podniosło i nie odzyskało nigdy swojej dawnej świetności. Król Zygmunt III., przychodząc w pomoc Sandeczanom, którzy przez ostatni pożar bardzo ucierpieli, nadaje im na sejmie walnym warszawskim 1611 r. następujący przywilej: „Iż miasto Sądecz, według upodobania Pan Bóg i woli swej, ogniem wielkim i gwałtownym pokarać raczył, tak iż wszystko prawie z gruntu w niwecz obrócone: kościoły, mury, baszty, wieże i armata wszystka. Przetoż mając baczenie na tak wielkie pogorzenie miasta pogranicznego, nadajemy mu od wszelakich kontrybucyj, podwód i ciężarów, dla prędszego zapomożenia i pobudowania, libertacyą do lat ośmiu“[33]. Równocześnie prawie poleca król Stanisławowi Lubomirskiemu, staroście grodowemu sandeckiemu, ażeby zajął się odbudowaniem spalonego miasta.
Rok 1611 jak przez zupełne zniszczenie Nowego Sącza pożarem pod pewnym względem tworzy epokę w historyi tego miasta, tak przez inne wielkopomne zdarzenia w dziejach Rzpltej stanowi również punkt zwrotny w całej historyi Polski. Na rok ten przypada nadanie przez sejm warszawski w lenno księstwa pruskiego elektorowi brandenburskiemu i jego potomkom, które takie złowrogie dla całej późniejszej historyi Polski pociągło za sobą następstwa; na rok ten przypada zdobycie Smoleńska — a niekorzystanie należyte przez Zygmunta III. z tego wielkiego wypadku, niewyruszenie natychmiastowe pod Moskwę w celu dania pomocy oblężonej tamże załodze polskiej, tudzież wymuszenia wypełnienia zawartego przez Żółkiewskiego w roku zeszłym traktatu, owszem odjazd króla na ów sejm do Warszawy: zniweczyły wszystkie owoce niezrównanego zwycięstwa pod Kłuszynem (1610 r.) i owego układu, zapewniającego objęcie tronu moskiewskiego przez królewicza Władysława. Chwila to bezsprzecznie rozstrzygająca i najbrzemienniejsza w następstwa w całej historyi polskiej! a niewyzyskanie jej natychmiastowe już się nie dało nigdy powetować i stało się powodem wszystkich późniejszych niepowodzeń wobec Moskwy.
Dziwnem zrządzeniem burza, która wskutek tego tak fatalnego błędu już wkrótce wstrząsnęła ziemiami prawie całej Rzpltej, falami swemi dosięgła bezpośrednio także i Nowego Sącza.
Kiedy bowiem Zygmunt III. w kilka miesięcy po zdobyciu Smoleńska wysłał wreszcie, lecz już trochę za późno, a co ważniejsza, wskutek uchwały nader małego podatku przez ów nieszczęsny sejm, z niedostatecznemi siłami, Chodkiewicza pod Moskwę na ratunek załog oblężonych, niepłatne i zdemoralizowane wojska zaciężne zawiązały w ciągu roku 1612 aż trzy konfederacye, z których każda poszła grabić i rabować z osobna ziemie Małopolski, Litwy i Wielkopolski. Z tych pierwsza, zawiązana podlaską Józefa Cieklińskiego w Rohaczowie nad Dnieprem (w styczniu 1612), po daremnym upływie już drugiego terminu wypłacenia żołdu rzuciła się na południowe ziemie polskie, a rozłożywszy się koło Lwowa grabiła i pustoszyła królewszczyzny ruskie[34].
Ażeby zaspokoić żądania łupieskich konfederatów, król zwołał sejm w lutym 1613 r., który dla zapłacenia zaległego żołdu uchwalił aż ośmioraki podatek łanowy. Ale i to nie zaspokoiło żądań konfederatów; żądali osobnego wynagrodzenia za „służbę murową“, t. j. za obronę fortec pod Moskwą. Król musiał w listopadzie tego samego roku zwołać drugi sejm, który ogromną sumą, bo 140 milionów złotych dzisiejszych, z dobrowolnych kontrybucyi pokrył żądania konfederatów, poczem konfederacye rozwiązały się w kwietniu 1614 r.[35].
W tym to czasie, w roku 1613 lub z początkiem 1614, a może nawet jeszcze w końcu 1612 r. (gdyż źródła nasze historyczne nie dozwalają czasu z całą ścisłością oznaczyć), dotarły zbuntowane i łupieskie wojska zaciężne, czyli tak zwani „konfederaci“ (jak się zdaje) Cieklińskiego aż do Nowego Sącza i wdarli się do miasta. Jak się to stało, skoro Sącz był przecież obwarowaną fortecą, nie mamy żadnej bliższej wiadomości. Prawdopodobnie zły stan murów i brak artyleryi fortecznej i broni ręcznej wskutek pożaru uczyło obronę niemożebną i zmusił mieszkańców do wpuszczenia konfederatów. Kiedy więc zniszczone niedawnym pożarem miasto leżało jeszcze po większej części w gruzach, nawiedziła je nowa klęska: kontrybucye dla konfederatów. A że te musiały boć dosyć znaczne, można wnioskować z ich postępowania w całym kraju, ze skarg pospólstwa, iż się na nich musiało składać i dostarczać żywności, oraz z wydatków, które w swych rachunkach przedłożyli burmistrz i rajcy miasta[36].
W roku 1615 Zygmunt III. położył koniec od kilkudziesięciu lat przerwanym sporom walczących z sobą stronnictw i złamał ostatecznie przewagę i dotychczasowe znaczenie patrycyatu. Fakt to pierwszorzędnego znaczenia w historyi wewnętrznych stosunków Nowego Sącza!
Od wyroku Zygmunta I. w roku 1543 i rozstrzygnienia przezń namiętnych walk między pospólstwem a rajcami, zdaje się, ustały przez dłuższy czas owe zawzięte walki stronnictw, przynajmniej źródła nasze historyczne od owej chwili nie wspominają o nich więcej. Wstrząsające do głębi ówczesnem społeczeństwem kwestye religijne i reformacyjne prawdopodobnie odwróciły namiętności stronnictw w inne strony. Pomimo tego wszystkiego i upłynienia przeszło 70 lat nie upadła jednak wcale przewaga i znaczenie patrycyatu, a rządy jego, jak się z kilku wypadków pokazuje, dawały ciągle powody do niezadowolenia. Skargi pospólstwa podnoszone jeszcze wówczas, n. p. że mury i baszty są źle opatrzone i źle pokryte: że wały miejskie przez pasienie na nich doznają szkody; i wyrok królewski w tej mierze wydany 1543 r.[37], widocznie niewiele odniosły skutku i poszły w zapomnienie, skoro teraz na nowo się powtarzają; zawiść więc i niechęć wzajemna stronnictw ciągle jeszcze tlała, podmuchiwana ze strony patycyatu nadużyciami swego stanowiska, a nieraz nawet bezwstydnem wyzyskiwaniem tegoż w celach czysto materyalnych i samolubnych. Rajcy posiadając w swych rękach nie tylko najwyższą władzę, ale i cały zarząd finansów i gospodarstwo miasta, obracali i używali dochodów miejskich na korzyść własną lub swoich stronników, a zupełne zniszczenie miasta pożarem 161 r. podało im dogdną sposobność powetowania poniesionych strat i obłowienia się groszem publicznym. Takie postępowanie samych członków magistratu, t. j. osób stojących u steru, wywołało jak największe oburzenie i nowe sarkania pospólstwa, a w ślad za niemi szły rozruchy i bunty przeciw najwyższej władzy miejskiej. Tak więc, kiedy tak dotkliwe klęski trapiły miasto, jakby na domiar złego wybuchły między pospólstwem a patrycyatem groźne spory o dochody miejskie, zakłócające pokojem Nowego Sącza.
Uwiadomiony o tych wypadkach król Zygmunt III., ubolewał nad tem mocno w liście do Sebastyana Lubomirskiego, pisanym w Warszawie pod dniem 4. kwietnia 1615: „Doszło Nas to, że pewne niezgody i spory powstają między pospólstwem a magistratem w sprawie dochodów, taż iż niektórzy z pomiędzy pospólstwa posłuszeństwa powinnego swej władzy okazywać nie chcą. Owszem bunty i rozruchy, już dawno przez poprzedników Naszych surowo wzbronione, wszczynają się ponownie z wielką szkodą miasta.“ Aby więc temu przezornością swoją zapobiedz, Zygmunt III. wystosował niebawem z Warszawy 9. kwietnia do Sebastyana Lubomirskiego następujące odręczne pismo:
„Z opisania konstytucyi Naszego królestwa polskiego obowiązani są obywatele miast Naszych do oddania liczby z dochodów miejskich starostom swoim w obecności komisarzów Naszych. Ponieważ tedy chcemy, aby podobna sprawa odbyła się w mieście Naszem Sądczu, postanowiliśmy wysadzić do tego wiarygodnych mężów[38], których rzetelność dobrze znamy. Wyznaczam tedy i rozkazujemy im, aby obrawszy pewien czas i zawezwawszy do siebie pisemnie burmistrza, rajców i zarządców dochodów rzeczonego miasta Sądcza, wypytywali się pilnie o dochody miejskie. Niech zażądają liczby z wydatków i dochodów miejskich i dokładnie rozważą, czy to wszystko, co pobierali, na pożytek i wygodę miasta, czy też na swą prywatną obrócili. Niech Nas o tem, jeśliby tego potrzeba wymagała, pisemnie uwiadomią, albo, jeśli tam wszystko prawnie zastaną, mieszczany Nasze o to uspokoją“[39].
Powyższe pismo królewskie, i załączone w niem starosty grodowego do rajców sandeckich, odczytano na ratuszu we środę po Zielonych Świątkach 10. czerwca, poczem zabrano się niezwłocznie do lustracyi dochodów miejskich, które tak się przedstawiają:
— Z wodociągów[40] roczny dochód wynosił 100 złp., pospólstwo jednak twierdziło, że daleko więcej.
— Z młynów 336 złp.
— Z przywozu do miasta różnych naczyń[41]: konwi, cebrzyków, przetaków, garnków... 80 złp.
— Z burkowego[42] czyli przewożenia różnych towarów przez miasto i ważenia tychże 100 złp.
— Z mostowego 35 złp.
— Z postrzygalni[43] 12 złp. 24 gr.
— Z stawu większego z przyległościami 40 złp.
— Z targowego[44] 55 złp.
— Z blechu[45] 70 złp.
— Z wywozu cegły sprzedanej 100 złp.
— Z opłaty rajcom sandeckim, przypadającej od drzew budulcowych i od każdego wozu drzewa opałowego w każdy dzień targowy i inne dni, 22 złp.
— Z towarów Dunajcem spławianych[46] 50 złp.
— Z spławiania Dunajcem drzewa budulcowego i desek 50 złp.
— Z tlenia węgli[47] 32 złp.
— Od kramarzy 8 złp. 10 gr.
— Od sukienników 7 złp. 18 gr.
— Od szewców 24 złp.
— Od rzeźników 28 złp.
— Od przekupek 19 złp. 6 gr.
— Od piekarek 32 złp.
— Od garncarzy 4 złp. 24 gr.
— Z dzierżawy wsi miejskich: z Paszyna 200 złp.; z Falkowej 40 złp.; z Żeleźnikowej 252 złp. Wieś Roszkowice, ponieważ jej mieszkańcy robociznę odprawiają miastu, płaci tylko czynsz królewski do zamku sandeckiego po 40 groszy rocznie. A gdy robocizny nie odprawiają, płacą miastu 16 złp. rocznie. Wieś Piątkowa i Gorzków płaci tylko czynsz ziemski.
— Z folwarczku, który panowie rajcy sprzedali Szymonowi Szczepankowiczowi[48] bez zezwolenia Jego Królewskiej Mości i Rzpltej, 16 złp.
— Z folwarczku, który panowie rajcy Baltazarowi Pierzchale nadali, 9 złp. 18 gr.
— Z folwarczku, który dzierży Komorek, 12 złp. 24 gr.
— Z ogrodu, który panowie rajcy Sebastyanowi Irzykowiczowi nadali, 3 złp. 6 gr.
— Z ogrodu, który sobie przywłaszczył Stanisław Fratrowicz, 3 złp. 24 gr.
— Z ogrodu miejskiego na Hamrach[49], który zabrał niegdyś miastu Bartomiej Rabrocki, 4 złp. 24 gr.
— Z ogrodów miejskich i łąki zwanej Tarnawką, które nie wiedzieć jakiem prawem opat sandecki trzyma, 6 złp.
— Z roli miejskiej nad rzeką Łubinką 6 złp. 18 gr.
— Z sadów miejskich roratnich[50] prze murami miejskimi 32 złp.
— Z starego blechu, na którym rodzie się zboża mniej więcej 60 kóp[51] (cassulae), 16 złp.
— Ogólna suma dochodów podług zeznania 30 wiarygodnych mężów wynosiła 1.810 złp. 10 gr.; rajcy zaś w regestrach swoich tylko 800 złp. rocznego dochodu ukazali.
Po spisaniu dochodów przystąpili komisarze królewscy do przesłuchania skarg, jakie zanosiło pospólstwo na rajców miejskich i cały magistrat sandecki. Wybrano z pospólstwa 30 mieszczan osiadłych, mężów wiarygodnych, z którymi przeprowadzono jak najściślejsze dochodzenie całej sprawy, a ci w imieniu pospólstwa pod przysięgą poczynili zeznania, rzucające przerażające światło na stan i ówczesne stosunki miejskie, a właściwie na ówczesny rząd i gospodarstwo rajców dożywotnich.
Jakich rajcy ci musieli się dopuszczać nadużyć, najlepszy dowód, iż z całych lat jedenastu (1601–1611) nie przedłożyli rachunków, pod pozorem, iż te w czasie pożaru miasta zgorzały, a właściwie — jak zarzucało pospólstwo — aby wieczną tajemnicą pokryć swe postępki. Z lat zaś następnych (od 1611 r.) pospólstwo podnosi cały szereg skarg i zarzutów najgrubszego gatunku, nad któremi zastanawiając się, nie można się dziwić, iż wywołały w najwyższym stopniu oburzenie mieszczaństwa, które prowadziło do rozruchów, a nawet do buntów przeciwko najwyższej władzy miejskiej. Nieznane są nam bliżej te wypadki i szczegóły, lecz musiały być groźne, skoro doszło przed tron samego króla.
Wspomniane skargi i zarzuty są jedne natury ekonomicznej, drugie mają charakter polityczny.
Pierwsze odnoszą się: A) częścią do złego zarządu, nieudolnego lub niedbałego gospodarstwa miasta, marnowania jego majątku i narażania na stratę jego dochodów; B) częścią są zwrócone wprost przeciw defraudacyom, malwersacyom i otwartym oszustwom panów rajców, połączonym z uciskiem mieszkańców, bezwstydnem nadużyciem władzy urzędowej i brutalnem wyzyskiwaniem dobra publicznego na korzyść własną lub swoich kompanów.
Drugie są natury czysto politycznej, dążące do usunięcia władzy rajców dożywotnich, a w następstwie do zupełnego złamania dotychczasowego znaczenia patrycyatu, czyli zniweczenia rzekomej arystokracyi miejskiej.
Co do I. Z natury sporu i całej sprawy wynika, że przeważna liczba skargi i zarzutów pospólstwa odnosiła się do pierwszej kategoryi, a z tych:
A) tyczące się złego zarządu, niedbałego gospodarstwa miasta i marnowania jego majątku, już są wystarczające, aby nam dać obraz występnego pełnienia przez rajców urzędowania i przyjętych na się obowiązków. Tak znajdujemy tutaj:
Sprzedanie wbrew istniejącym przepisom Rzpltej folwarku młynarskiego na Przedmieściu, za który otrzymane pieniądze nie zostały nawet obrócone na pożytek miasta. — Zatracenie gruntu, na którym był stary blech, tak iż tego go sobie różne osoby, tudzież klasztor Franciszkanów przywłaszczają. — Wydzierżawienie stawu wielkiego na Podgórzu miejskiem za nader małą kwotę 10 złp. — Niedozór i zły zarząd frachtu od przepuszczania towarów Dunajcem do Gdańska, wskutek czego strata dla miasta. — Wydzierżawienie Żeleźnikowej za 400 złp. na 3 lata i poprzedni jej zły zarząd, gdy wieś ta może przynieść rocznie 300 złp. — Zły stan wodociągu, mimo że konwie spiżowe do niego bardzo wiele kosztowały, na co się mieszkańcy składali. — Zaginienie licznych przywilei miasta przez to, iż rajcy lekkomyślnie zabierali je do domów swoich. Także zabieranie ksiąg miejskich do domu przez pisarzów i pisanie tamże aktów. — Umieszczanie prochów na ratuszu wśród rynku. — Niszczenie wałów miejskich przez pasienie na nich bydła i koni. — Zaniedbanie dawnego zwyczaju, aby było 20 drabów do zamykania i otwierania miasta, na co się pospólstwo zawsze składało. — Zatracenie dwóch hakownic[52] na ratuszu. — Zaniedbanie naprawy lub sprawienia nowej borni ręcznej i fortecznej, przez pożar zniszczonej.
B) Lecz jeszcze liczniejsze a zarazem nierównie bardziej obciążające i oburzające okazują się skargi, odnoszące się do nadużyć władzy urzędowej, przywłaszczania sobie dobra publicznego i defraudacyi, popełnianych przez panów rajców, odsłaniające nam obraz rażącej demoralizacyi, panującej wówczas wśród osobistości, kierujących prawami miasta i losami jego. Takiemi są:
Defraudacya z ogólnej sumy dochodów miasta kwoty dochodzącej rocznie aż do 500 złp. — Dzierżawienie przez rajców folwarków, pól, ogrodów, z których miastu nie płacą. — Wydzierżawienie między sobą blechu tylko za 70 złp., gdy w okolicy po mniejszych miasteczkach, a nawet wsiach, są blechy, które przynoszą po kilkaset złp. rocznie. — Obracanie dochodów miejskich, jako to: targowego z bram fortecznych, z młynów, mostowego, śrotowej cechy[53] i innych, na korzyść prywatną. — Zatrzymanie pieniędzy miejskich, zebranych przez 5 rajców (wymienionych imiennie) z dochodów publicznych. — Zatrzymanie 900 złp., zyskanych przez 2 lata z aukcyi czopowego[54]; oraz zeznanie pod przysięgą, ile rajcy wydali na konfederatów, albowiem pospólstwo na nich się składało i dostarczało żywności. — Zatrzymanie 80 złp., oddanych przez zmarłego Rabrockiego, których z dochodów domów miejskich długo nie płacił. — Zatrzymanie 60 złp. z aukcyi czopowego w Piwnicznej przez tych, którzy ją w latach 1611 i 1612 wybierali; zatrzymanie składki na drabów, którą od pospólstwa i od komorników wybierano; trzymanie u siebie tego, co brano po 15 gr. od każdego waru pod libertacyą[55]. — Podskupywanie przez mieszczan, a nawet przez samych rajców, w Gołąbkowicach folwarków osadzonych chłopami, tak iż z 12 poddanych zostało miastu tylko 4, z wielką stratą i uszczerbkiem dla dochodów. — Pozastawianie gruntów miejskich obsadzonych chłopami w Gorzkowie i Piątkowej: jednych Fratrowiczowi, którzy nawet żadnymi dokumentami wykazać się nie może; drugich Adamowiczowi. — Usiłowanie przywłaszczenia sobie przez rajców wsi Żeleźnikowej (na mocy jakiegoś przywileju), chociaż zawsze do miasta należała i dochody z niej szły na pożytek miasta. — Pasienie przez rajców na błoniu między Dunajcem a pod murami, które dawniej przynosiło 6 grzywien[56] rocznie. — Zaniedbanie sprawienia jak najprędzej chorągwi miejskiej, na którą się mieszczenie składali. — Branie wielkich upominków przy wypuszczaniu jakiej dzierżawy, którymi się rajcy dzielą między sobą, a zato dzierżawę wypuszczają taniej. — Obciążanie przedmieszczan podwodami na potrzeby prywatne, biorąc konie, kiedy chcą. — Wymaganie nadzwyczaj wielkich opłat, czyli „pamiętnego“ od wszelkich spraw sądowych przez wójta i ławników. — Robienie wielkich wydatków przez rajców (po kilkadziesiąt złotych) za koszt miasta, gdy wyjeżdżają do wsi miejskich na prawo rugowe[57]. — Przedłożenie przez rajców w rachunkach, iż na potrzeby miasta po ogniu kupili tysiąc kilkaset kóp gontów, a kilkanaście tysięcy kóp gwoździ, chociaż wszystkie mury i baszty dotychczas stoją niepobite, a gwoździ zwykło mało co więcej wychodzić niż gontów. — Używanie chłopów miejskich do obrabiania folwarków radzieckich, do ustawicznego wożenia im drew i do innych robót prywatnych, wskutek czego mury miejskie zrujnowane nie mogą być naprawione.
Co do II. Już w tych powyższych skargach, tyczących się z jednej strony złego gospodarstwa, z drugiej zaś nadużywania władzy urzędowej w celach czysto prywatnych dla zysku lub nasycenia chciwości, ostatnie cztery punkta pod A) i ostatnie dwa wyliczone pod B) mają charakter nietylko ekonomiczny, ale dotyczą także prawa publicznego, jako zaniedbanie lekkomyślne i karygodne obrony fortecy pogranicznej przed najwyższą władzę miejską, właśnie w pierwszym rzędzie do obmyślenia i zabezpieczenia tejże powołaną, jak tego dowodzi powyżej opowiedziane wtargnienie konfederatów. Jeszcze bardziej ten charakter polityczny nosi druga kategorya żądań i skarg pospólstwa na rajców, skierowana wprost nie tylko do usunięcia ich wpływu na gospodarstwo miasta, ale zarazem władzy ich dożywotniej, a więc do zniesienia dotychczasowej formy rządu arystokratycznej, a podniesienia wpływu i znaczenia pospólstwa. Takiemi były:
Nadawanie przez rajców prawa, czyli obywatelstwa miejskiego prywatnie, zwłaszcza takim, którzy nie posiadali do tego warunków obowiązujących, które to przyjmowanie ludzi ladajakich dostarcza tylko zwykle kontyngensu dla buntowników. — Uchwalanie wszystkich spraw, nadawanie przywilejów i rozdawanie dzierżaw przez rajców, bez pozwolenia pospólstwa. — Dożywotność rajców, która jest powodem wszystkich nieporządków w mieście. Dlatego pospólstwo uprasza, aby rajcy byli roczni, jak po innych miastach w Podgórzu, tudzież aby kto nie ma posiadłości przy Sączu, nie mógł być rajcą i został pozbawiony urzędu. — Rządzenie wszystkiem przez rajców, co jest głównym powodem bezrządu w mieście: dlatego aby lunarów[58], wójta i syndyka[59] rajcy obierali nie z pośród siebie, ale z pospólstwa[60].
Przesłuchawszy te wszystkie skargi i obronę rajców, wogóle zbadawszy wszechstronnie całą sprawę, komisya królewska na mocy upoważnienia najwyższego wydała w niej ostateczny wyrok, który zakończył ów zacięty spór pospólstwa z rajcami dożywotnimi. Spór ten i stanowisko dwóch tych nieprzyjaznych stronnictw względem siebie mimowolnie przypomina podobne spory za czasów Zygmunta I. w 1543 r., z tą wielką jednak różnicą, iż obecne noszą charakter nierównie gwałtowniejszy, stosownie jak przewinienia z jednej, a skargi i zarzuty z drugiej strony były nierównie cięższego kalibru: to też rezultat tej ostatniej walki musiał być także dla strony pokonanej nierównie bardziej decydujący.
I jakże przedstawia się wynik i doniosłość powyższego wyroku? Rzeczywiści trudno pomyśleć sobie świetniejszy tryumf nad ten, jaki pospólstwo odniosło nad rządzącym dotychczas patrycyatem miejskim. Wszystkie punkta skarg jego nietylko zostały uznane za słuszne, przez co pospólstwo zyskało wewnętrzną satysfakcyę, podnoszącą jego moralne zwycięstwo, ale nadto strona uznana za winną poniosła nader liczne i dotkliwe kary.
I tak, stosownie do przewinień, panowie rajcy zostali zasądzeni na zapłacenie wszystkich zdefraudowanych i u siebie zatrzymanych sum pieniężnych; na odkupienie z własnej kieszeni nieprawnie sprzedanych posiadłości lub przez niedbalstwo utraconych ruchomych własności miejskich, a przynajmniej (w kilku wypadkach) na oczyszczenie się przysięgą z uczynionych zarzutów lub spadających na nich podejrzeń; na bezzwłoczne zwrócenie miastu również nieprawnie przez się poskupywanych lub zastawionych folwarków, oraz za darmo dzierżawionych gruntów, ogrodów i t. p.; wreszcie na podniesienie dochodów miejskich w udowodnionych im z własnej winy spowodowanych stratach miasta. Lecz nie dosyć na tem; wszelkie dalsze nadużycia i przekupstwa zostały jak najsurowiej zakazane, a niewykonanie zawyrokowanych kar i nowe przekroczenie zakazów zagrożone karami pieniężnemi od 10 do 1000 grzywien, a w niektórych sprawach nawet konfiskatą całego majątku, utratą urzędu i wydaleniem z miasta! — Także wszystkie życzenia i prośby pospólstwa, zmierzające do umniejszenia lub całkowitego usunięcia wpływu panów rajców na gospodarstwo i zarząd finansów miasta, zostały w zupełności uwzględnione — tylko dwa punkta: zniesienie dożywotności prajców i odebranie im prawa wybierania urzędników miejskich i sądowych z pośród siebie (jako przeciwne dotychczasowym ich przywilejom), odesłała komisya królewska do potwierdzenia samemu królowi, popierając jednakże te prośby i żądania pospólstwa.
Niewiadomo nam bezpośrednio, jak co do tych dwóch punktów wypadło rozstrzygnięcie Zygmunta III.; ale od tej chwili nie znajdujemy już więcej rajców dożywotnich, z czego więc niewątpliwie wnosić należy, że i te prośby pospólstwa zostały uznane i potwierdzone.
Tak więc pospólstwo w ostatniej tej walce z rajcami dożywotnimi na całej linii bojowej odniosło najzupełniejsze zwycięstwo. Podkopany został moralny urok, jaki ich otaczał; złamany wpływ ich na gospodarstwo i zarząd majątku miasta, z których ciągnęli korzyści, a natomiast zakres tych spraw oddany w ręce pospólstwa, bez którego zezwolenia wszelkie w tym względzie podjęte czynności nie miały mieć żadnego znaczenia; skazani pod groźbą jeszcze większych kar zapłacić i zwrócić wszystkie miastu poczynione szkody, przez co doznali najdotkliwszej straty materyalnej, równającej się u niektórych niewątpliwie całkowitej ruinie majątkowej; wreszcie podcięta na zawsze możliwość odzyskania dawnego znaczenia przez zniesienie dożywotności urzędowania i zaprowadzenie corocznych wyborów. Patrycyat miejski, który dotychczas dzierżył władzę i kierował sprawami i losami miasta, poniósł najzupełniejszą klęskę, tak pod względem ekonomicznym jak i politycznym, a stuletnia walka stronnictw zakończyła się na zawsze: upadkiem i zniweczeniem arystokracyi.
Wyrok więc powyższy komisyi królewskiej ugruntował na ruinach podkopanego patrycyatu przewagę pospólstwa, czyli rządy demokratyczne — a wypadek ten jest tak ważny i takiej doniosłości, iż bezsprzecznie stanowić powinien epokę w dziejach wewnętrznych Nowego Sącza. Jak z zadania swego wywiązała się demokracya, okażą dalsze dzieje miasta.

W tym samym 1615 roku, w którym Zygmunt III. rozstrzygnął powyższy spór walczących z sobą stronnictw, dał nowe dowody swojej pieczołowitości i troskliwości o podźwignienie i pomyślność miasta. Od kupców sandeckich, spławiających Popradem miedź, żelazo, spiż, stal i inne towary z Węgier, domagano się niesłusznie w Podolińcu opłaty. Oburzeni tem sławetni kupcy sandeccy: Jerzy Tymowski, Stanisław Pełka, Jędrzej Kustrkowicz, Szymon Szczepankowicz, Wacław i Wojciech Grabkowie, Tomasz Frączkowicz, Jan Kotlarz i inni, przedstawili za pośrednictwem rady miejskiej Zygmuntowi III. cały szereg dawniejszych przywilejów, a mianowicie: Kazimierza Wielkiego z 1345, Kazimierza Jagiellończyka z 1448, Zygmunta I. z 1537, Zygmunta Augusta z 1554 i 1572 i Zygmunta III. z 1588 r., uwalniających Sandeczan od ceł w kierunku do Węgier. Na podstawie tych przywilejów nadał król w Warszawie 30. lipca 1615 r. Sandeczanom ponowny przywilej, uwalniający ich od opłaty cła w Podolińcu[61]. Zaraz następnego 1616 roku nadał im przywilej na pobieranie szczegółowo oznaczonych opłat z towarów rozmaitych, tak przewożonych, jako też Dunajcem pod Sączem spławianych, jako to: od każdej beczki wina albo ryb węgierskich 4 grosze, od każdego bałwana soli[62] 3 gr., od beczki soli 1 gr., od cetnara miedzi i spiżu 1 gr., od cetnara stali i żelaza 2 szelągi, a „ważnego“ t. j. od ważenia każdego cetnara 1 gr., wreszcie każda trzynasta deska, z przewożonych lub na składzie złożonych, przypadała miastu: wszelako z tym wyraźnym warunkiem, aby uzyskane dochody obracano na odbudowanie spalonego miasta, baszt i murów jego obronnych[63].
Korzystając z tego przywileju, w tym jeszcze roku zabrano się do naprawy baszt i murów fortecznych. Przez pięć następnych lat postępowały roboty systematycznie naprzód, lecz przerwały je na jakiś czas wypadki wschodnie. Tymczasem jednak zatwierdził Zygmunt III. przywileje i ustawy cechu tkackiego w Warszawie 26. lipca 1620 r.[64]. A gdy mu doniesiono, że niektórzy Żydzi, zakupiwszy żelazo i stal w dolnych Węgrzech, spławiają je skrycie Dunajcem, omijając cło i skład sandecki ze szkodą miasta, nakazał osobnym przywilejem, wydanym w Warszawie 20. października 1620 r., ażeby wszelkie przemycone i przyaresztowane towary przypadały nie skarbowi królewskiemu, lecz wyłącznie spalonemu Sączowi na naprawę murów i baszt miejskich[65].
Klęska cecorska, zadana wojsku polskiemu przez Turków w Multanach 19. września 1620 r., rozniosła popłoch po całej Rzpltej i rozzuchwaliła młodego Osmana II. do najwyższego stopnia. Postanowił on ponownie uderzyć i zawojować Polskę. Zatrwożony tem Zygmunt III. wydał Uniwersały do całego narodu, żądając posiłków wojennych przeciwko wzrastającej ottomańskiej potędze. Według ustawy sejmu piotrkowskiego 1477, lubelskiego 1506 i innych późniejszych, obowiązane były miasta koronne wysyłać w razie groźnego niebezpieczeństwa oznaczoną liczbę wozów z hajdukami na pospolite ruszenie. Wyprawiło je też i miasto Nowy Sącz na wojnę turecką, pod wodzą swego starosty grodowego Sebastyana Lubomirskiego 27. września 1621 r., w zastępstwie kasztelana sandeckiego Zygmunta Tarły, który dla niesposobnego zdrowia swego w drogę puścić się nie mógł[66]. A lubo te zaciężne posiłki późniły się znacznie, wskutek słoty jesiennej i niesworności powiatów krakowskiej ziemi, i zaledwie 10. października pod Jaworów dotarły, właśnie kiedy regimentarz generalny[67] Stanisław Lubomirski złamał pod Chocimem ottomańską potęgę, świadczą jednak chlubnie o patryotycznych dążnościach Nowego Sącza.
Szczegółowy rejestr wydatków na wozy pospolitego ruszenia, spisany przez burmistrzów: Sebastyana Irzykowicza i Bartłomieja Witaliszowskiego, poucza nas dokładniej o tem. Panowie rajcy kupili najprzód 25½ łokcia sukna luńskiego na delie pachołkom, rachując łokieć po 45 gr. = 38 złp. 8½ gr.; prócz tego cały postaw[68] sukna zielonego za 17 złp. na ich żupany, do których użyto 100 łokci sznurka za 3 złp. 10 gr. Następnie sprawiono 3 wozy skarbowe z wszelkimi przyborami, obite kirem; zakupiono do tego 9 koni u Rusinów za 169 złp.; na ich przykrycie zaś 20 łokci grubego sukna za 4 złp. 16 gr., prócz tego 36 podków za 2 złp. 12 gr. Najlepsze dwa konie dano kozakom, na które wydano 55 złp., a za 2 siodła 4 złp. Sprawiono też nowe siodło woźnicy, 2 muszkiety[69] pachołkom za 11 złp., 2 szable za 4 złp., karabin kozacki za 7 złp., 3 półhaki[70] z ładunkami i prochownicą za 10 złp.
Kiedy już wszystko przygotowano do drogi, zaprzężono 3 wozy czterokonne, po bokach zaś jechało dwóch kazaków uzbrojonych w szable i karabiny. Na dwóch pierwszych wozach usiedli hajducy z woźnicami, zaopatrzenie w szable, muszkiety i półhaki, oraz ładunki i prochownice. Na trzecim wozie złożono śmigownicę[71] i prowianty: 5 połci mięsa i ćwierć, 3 faski masła, 3 kopy sera, 3 wiertele[72] kup tatarczanych, 3 wiertele jagieł, 2 wiertele grochu, 3 faski soli, suchary i owies dla koni. Wszystkie te wiktuały kosztowały ryczałtem 63 złp. 26 gr. Nie zapomniano też o knotach konopnych do podpału śmigownicy, o stryczkach do wozów, powrozach łyczanych, o smarowidle, siekierach, motykach, rydlach, łopatach, a nawet grzebłach do czesania koni. Na drogę dano 4 hajdukom 13 złp., 2 kozakom konnym 16 złp., a sławetnemu szewcowi, Stanisławowi Protwiczowi[73], gdy wyjeżdżał z nimi, 25 złp. Ogólny wydatek „na wozy pospolitego ruszenia i dwóch jezdnych przeciwko Turkowi an anno praesenti 1621“ wynosił 400 złp. Tak pokaźnej sumy nie mógł dostarczyć na razie wyczerpany skarb miejski, więc pan Jerzy Tymowski, kupiec i rajca, „zadał naprzód ad rationem arendy żeleźnikowskiej 400 złp.“[74].
Z pomiędzy wojowników sandeckiej ziemi podlegli pod Chocimem: Bylina, pan na Wilczyskach i Jeżowie, gdzie dotąd stoi zameczek szlachecki z 1544 roku[75]; Chrząstowski Kalwin, właściciel Białejwody i części Tęgoborzy, przywodząc 100 piechoty; Jan z Lipia Lipski[76], dowodząc chorągwi husarskiej, w której 4 synów jego służyło; Sędzimir zaś z Łukowicy został rannym.
W rok po wyprawie chocimskiej morowe powietrze od wschodnich granic Rzpltej przeciągnęło jak anioł śmierci przez całą Małopolskę 1622 r. Klęska ta najbardziej dotknęła karpackie Pogórze, którego mieszkańcy bez ratunku jeden po drugim padali. W niektórych wsiach nie pozostał żywy człowiek, abym mógł trupy pochować. W Starym Sączu wymarło około tysiąca, w klasztorze Klarysek zakonnic ośm i dwóch kapłanów[77]. W Nowym Sączu zwłaszcza nie było miejsca, któregoby zaraza nie dosięgła. Wtedy to liczne rodziny, nie zostawiwszy potomka imienia swego, powymierały[78]. Nawet akta grodzkie sandeckie, z powodu trwającej morowej zarazy, od drugiej połowy sierpnia 1622 r. aż do 3. marca 1623 r. spisywać zaprzestano[79]. Począwszy od 28. maja 1622 r. zanotowano w księdze wydatków miejskich 14 razy: „Grubarzowi od chowania ubogich umarłych dało się 6, 9, 10 lub 12 groszy“; pod dniem zaś 3. września zapisano większemi zgłoskami: „Tu się już panowie rajce rozbiegali dla powietrza morowego tu w Sąnczu panującego“[80]. Ustały w tem mieście wszelkie targi „foralia nulla“; z wodociągów nie płynął żaden pożytek „signa aquae nulla, bo w powietrze piwa nie warzono“, powiada lakonicznie zapisek w księdze dochodów miejskich.
Wydatki na wojnę turecką 1621 r. a po niej morowe powietrze, podkopały dobrobyt powoli z ruin dźwigającego się miasta, do czego też ściąganie różnych podatków i poborów, zwłaszcza na wojnę szwedzką, rozpoczętą z królem Gustawem Adolfem, znacznie się przyczyniło. Stan ten wywołał w mieszczaństwie ogólną niechęć do magistratu i oparł się aż o samego króla, który z tego powodu wystosował 1625 r. do rady miejskiej następujące pismo:
„Zygmunt III. z Bożej łaski król polski. Sławetnym: burmistrzowi, rajcom, wójtowi i ławnikom miasta Nowego Sądcza wiernie Nam miłym łaskę Naszą królewską.“
„Sławetni wiernie Nam mili, dochodzą Nas skargi na Wierności Wasze od cechmistrzów i wszystkiego pospólstwa miasta tegoż Sądcza, iż Wierności Wasze nie patrząc na prawo pospolite i ustawy sejmowe, pobory, szosy[81] i inne podatki większe nad opisanie konstytucyi na nich wyciągacie. Kogo chcecie z pospólstwa ochraniacie, a sami do tych poborów i podatków przykładać się nie chcecie, i insze nie małe bezprawia i uciążenia onym czynicie. Co iż wielką krzywdą pomienionych mieszczan bydź widzimy, rozkazujemy Wiernościom Waszym, abyście do takowych poborów i ciężarów niesłuszych nad ustawy sejmowe, onych nie przymuszali i żadnej przykrości onym nie czynili, ale podług ustawy sejmowej i uniwersału poborowego zawsze się zachowywali. Inaczej, gdyby na Wierności Wasze o to od pomienionych mieszczan skarga do Nas przyszła, instygatorowi Naszemu jako przeciwko prawu nieposłusznym i winnym sprawy gardłowej postąpić rozkażemy. Co uczynią Wierności Wasze dla łaski Naszej i powinności swojej.“
„Dan w Warszawie 6. lutego R. P. 1625, panowania Naszego polskiego XXXVIII., szwedzkiego XXXI. Zygmunt Król“[82].
Pomimo królewskiego pisma wrzała nieubłagana walka między mieszczaństwem a magistratem, i wywołała w marcu 1625 r. formalny bunt i hałaśliwe burdy pospólstwa z cechami na czele przeciw rajcom miasta, którzy za opór w płaceniu poborów, zwłaszcza czopowego winnego, zaskarżyli pospólstwo przed starostą godowym; król zaś przysłał swego instygatora dla pogodzenia stron obu.
Podobne skargi mieszczan przeciwko rajcom i rajców przeciwko mieszczaństwu, bunty i bitki, połączone z ciężkiem pokaleczeniem i rozlewem krwi, powtarzały się nieustannie w 1626 r.[83]. To też Zygmunt III. w osobnem piśmie, wystosowanem z Warszawy 7. sierpnia 1626 r., wyrzuca rajcom miejskim i całemu magistratowi, „iż biorąc dochody i pożytki miejskie na naprawę murów, nie naprawiają ani baszt ani wież, owszem pustoszą je, a dochody miejskie niewiedzieć gdzie się obracają. Ażeby zatem mury około miasta bardziej nie pustoszały, mają bydź naprawiane z dochodów miejskich, a dobra miejskie, wespół z innymi dochodami przez rajców jakimkolwiek sposobem, zatrzymane, mają bydź miastu wiernie zwrócone“[84].
Okazuje się więc z tego widocznie, że od zupełnego zwycięstwa demokracyi (1615 r.) rajcy doroczni nie większe wywoływali zadowolnienie i niewiele inaczej rządzili miastem, aniżeli ich dożywotni poprzednicy za czasów rządów patrycyatu. — Zesłani z ramienia królewskiego komisarze, usprawiedliwili rajców i dalszym nieporządkom w mieście położyli koniec 1627 r.[85].
W jesieni 1630 r. nadeszło do Nowego Sącza następujące pismo: „Mikołaj z Zimnowody Leśniowski kasztelan czchowski, Wojciech Goliński sekretarz Jego Królewskiej Mości, Jan Trojanowski pisarz ziemski mielnicki, Stanisław Frączkowicz pisarz skarbu Jego Królewskiej Mości. Będąc naznaczeni z sejmu 1627 r. do lustrowania dóbr Jego Królewskiej Mości i Rzepltej. pod lustracyą wedle prawa pospolitego przypadających, czyniąc dosyć w tej mierze powinności od Jego Królewskiej Mości i Rzpltej na nas włożonej i tę funkcyą już zacząwszy. Iż do starostwa sandeckiego dóbr Jego Królewskiej Mości zjeżdżamy: tedy to do wiadomości possesora starostwa tego tem oznajmieniem naszem przywodzimy, aby na ten czas prawa i prowenta Rzpltej należące okazowane nam były. Dan z Ropczyc 15. września 1630 r.“[86].
Z takiem pismem przyjechał posłaniec do Nowego Sącza w połowie października i doręczył je, lecz nie posesorom starostwa, ale burmistrzowi Stanisławowi Rogalskiemu, prosząc o gońca do Czorsztyna z podobnym listem. Rogalski przełożył pismo urzędowi, prosząc o poradę. Jednogłośnie uchwalono zwołać całe pospólstwo, niechaj samo rozstrzyga, czy przyjmować panów lustratorów, czy nie?
Zebrało się całe pospólstwo i wysłuchawszy treści pisma, głośno zawołało: „A nam co do lustracyi dóbr koronnych i skarbowych? Kto bierze pożytki, niechaj ponosi ciężary.“ Ogromna większość przez usta wójta pana Wincentego Kłodawskiego oświadczyła, że ani przyjmować będą lustratorów, ani ich ze skarbu miejskiego podejmować.
Burmistrz i rada, zastanawiając się nad skutkami tej niegościnności, odradzali pospólstwu, wykazując, iż miasto wystawią na gniew tak wielmożnych panów, których łaskę właśnieby sobie skarbić trzeba, kiedy chodzi o wcielenie miastu koronnego sołtystwa w Falkowej i trzeciej miary z młynów królewskich[87]. Rozważniejsi mieszczanie pojęli konieczność niemiłą, większość jednak sprzeciwiała się do końca, tak że rada miejska zagroziła protestacyą urzędową przeciwko pospólstwu.
Mimo to sprzeciwiali się mieszczanie, wiedząc dobrze, że cały ciężar poniosą, podczas kiedy burmistrz, rajcy i ławnicy z urzędu od wszelkich poborów wolnymi zostają. Rogalski wstrzymał się z protestem, jednak postanowił, nie radząc się pospólstwa, czynić przygotowania ku przyjęciu wielmożnych gości, aby jako lunar, t. j. gospodarz miasta, nie ściągnął na siebie odpowiedzialności. Kupił najprzód dwa wozy siana i 132 wiertele owsa[88], mimo woli rajcy Pawła Użewskiego, który radził, aby się raczej okupić, zwłaszcza że Stanisław Zaręba, stary podpisek[89] grodzki sandecki, pośrednictwo swe przyobiecał. Chwycili się więc tego mieszczanie, wiedząc, że się nieraz w taki sposób wykupywali od wojskowych leż zimowych.
Użewski chętnie Zarębie dał garniec wina i czerwony złoty. Za jego pośrednictwem panowie lustratorowie przyjęli na pozór wykupne. Miasto czem prędzej zebrało 46 czerwonych złotych (253 złp.) i umyślnym gońcem przesłało panom lustratorom jako honoraryum, nie chcąc podpadać wielmożnym ich odwiedzinom. Lecz krótko łudzono się marną nadzieją!
Jan Zięba, rajca miejski, za pilnemi sprawami musiał wyjeżdżać; na Użewskiego zatem przychodziła kolej w burmistrzowaniu. A właśnie nadjechał wielmożny Paweł Marchocki, starosta czchowski[90], wielki miasta orędownik u szlachty: za jego bowiem głównie przyczyną miasto uzyskało na sejmiku proszowickim poparcie darowizny sołtystwa w Falkowej i trzeciej miary młyńskiej. Pierwszą więc czynnością Użewskiego miało być przywitanie wielmożnego pana: rad był tej sposobności.
Lecz właśnie kiedy objął władzę, nieszczęśliwym wypadkiem Jakób Teiffer, faktor budowniczego Króla Jegomości, śmiertelnie został raniony szablą od Michała Straussa z Preszowa na gospodzie Zięby i umarł na trzeci dzień na gospodzie Stanisława Durałkowicza, sługa zaś jego posieczon, a to w przytomności i bez mała za pomocą czeladzi tegoż pana starosty czchowskiego[91].
Dopiero Użewski poznał, jakie go kłopoty czekają! Bo nie wiedzieć, o co wprzód prosić starostę czchowskiego: Czy o dalsze popieranie darowizny Falkowej i trzeciej miary z młynów królewskich? czy o wybawienie miasta od przyjmowania lustratorów? czy wkońcu o przyczynienie się za miastem w procesie o zabicie faktora budowniczego królewskiego, w co wplątano właśnie starosty czeladź! Na dobitek kłopotu, pomimo zabiegów pana Zaręby i pomimo posłanych dukatów, spadło na Użewskiego to lustracyi brzemię, tem cięższe, że w skarbie miejskim pieniędzy żadnych nie było, a pospólstwo o niczem wiedzieć nie chciało.
W niedzielę przyjechało najprzód dwóch dworzan, zapowiadając panu burmistrzowi, że jadą wielmożni lustratorowie. Starszy z nich, Molicki, prosto zajechał do gospody Użewskiego i opowiedziawszy gości, nie wzgardził podaną sobie gorzałką, której wypili za 6 gr. Na obiad jedli: rosół, mięso, pieczeń z kapustą, krupy z masłem i ser, popijając piwem. Owsa wzięli 2 wiertele, t. j. półkorca. Na wieczerzę znowu pieczeń.
Molicki, dworak całą gębą, wygadany i śmiały, tak sobie poufale poczynał, jak gdyby u siebie w domu, a z Użewskim nieomal za pan brat rozmawiał, pomimo jego burmistrzowskiej powagi. Widocznie dawał mu uczuć wyższość swą szlachecką. Niebardzo to do smaku było Użewskiemu, ale cóż było począć? Musiał się poufalić pozornie, chociaż mu ta cała lustracya kością w gardle tkwiła. Wkońcu jednak udało się Molickiemu rozruszać burmistrza i pozyskać zaufanie. Wieczorem Użewski, chcąc z niego co wyrozumieć, przyniósł półgarnca wina, postawił przed Molickim i przypił do niego. Molicki nie dał się prosić, więc pili razem, a Użewski ośmieliwszy się, zapytał wkońcu: „Co zacz są też ci panowie lustratorowie? Jako się też z miastem obchodzą?“ — „Oj panie Użewski! zawsze to wielkie nieszczęście na burmistrza, gdzie my przyjedziemy!“...
Burmistrz aż struchlał i mrowie go przechodziło, słuchając, czego to wszystkiego tacy panowie lustratorowie wymagają, i jakie to prócz tego kłopoty i nieprzyjemności ponosić trzeba.
W poniedziałek znowu im dał na śniadanie gorzałki, chleba i sera za półtoraka[92]; na obiad cielęciny, kapusty i krup z masłem, do tego ser i piwo; na wieczerzę pieczenie z krupami, a 3 garnce miodu wypili. Owsa 4 wiertele i siano co miał w domu.
We wtorek w południe przyjechało znowu dziesięcioro czeladzi. Wypili na wstępie 3 kwaterki gorzałki i nieproszeni zjedli Użewskiemu właśnie już gotowy obiad, tak że dopiero drugi raz gotować musiano, i ledwie o nieszporach obiadować mogli. Do gospody musiał im też dać mięsa za 18 gr., pieczeń 8 gr., dwoje kur 20 gr., słoniny szmat dał własnej, kapusty 3 gr., piwa 18 gr., chleba 12 gr. Wina domagali się koniecznie przez gwałt. Nie chciał im dać, ale się poczęli odgrażać. Więc jako odczepnego musiał im kupić u Jędrzeja Strączka miodu garncy 4 za 48 gr. Owsa musiał kupić od Marcina Bigosa wierteli 6 po złotemu. Musiał też co tchu sprowadzić cieślę, bo żłoby na gospodach nie w najlepszym były stanie i czeladź hałasy wyprawiała.
Pod wieczór przyjechali sami Ichmość panowie lustratorowie i stanęli w trzech najprzedniejszych gospodach na rynku. Pan Frączkowicz, pisarz skarbu królewskiego, wraz z swymi podpiskami stanął u Stanisława Widza, w gospodzie zwanej „Nowy Świat“ i tam rozłożył swą kancelaryę lustratorską. Czem prędzej trzeba było przygotować wieczerzę. Na same korzenie do kuchni, na pieprz, cukier, rozynki, kwiat, szafran, cynamon, gwoździki, wyszło 5 złp. Do stołu wina wyszło 4½ garnca po 2 złp. Do gospody Widza, czyli na „Nowy Świat“, osobno garncy 2 za 4 złp. 24 gr.
Czeladź z trzaskiem opadła burmistrza o wino, musiał im dać miodu garncy 6, piwa achtel[93], a nim go przyniesiono, wypili naprzód za 18 gr., jabłka i ser 18 gr. Dla podpisków i szafarzów musiał jednak koniecznie dać wina garniec, a na potrzeby inne, które skupowali szafarze miejscy, 6 złp. Owsa wierteli 18, słomy i siana za 2 złp. 15 gr. W nocy jeszcze przysłał pan Trojanowski, pisarz ziemski mielnicki, po wino i dał go Użewski dwa garnce.
We środę nazjeżdżało się szlachty. Samego owsa wyszło wierteli 33 i to z wielką pracą trzeba było po gospodach kupować. Wódki anyżkowej wypili 3 kwarty za 48 gr. Szafarze miejscy biegali za kupnem potrzeb kuchennych, na co wzięli 9 złp. Prócz tego wyszło kapłonów 4 za 1 złp. 3 gr. Słonina zwykła 1 złp., słonina węgierska od Kulafideskiej 1 złp., grochu 4 miary 40 gr. Wina do obiadu garncy 4 złp. 9 gr. 18. Do wieczerzy drugie tyle. Czeladzi miodu garncy 5 za 2 złp. 20 gr. Burmistrz nie chciał dać, ale koniecznie żądali. „A cóż to? czy to musi być? czy co?“ — „Musi być! musi być!“ — odpowiedzieli groźno. I musiało być! boby gotowi obić, a może i posiekać obuszkami. — Prócz tego jeszcze siana 2 wozy złp. 2 gr. 9, słomy za 13 gr., drzewa 4 fury za 3 złp. 16 gr.
We czwartek urząd miejski, przyszedłszy składać uszanowanie, złożył na kuchnie kuropatw 4 za 1 złp. Miodu 5 garncy dla czeladzi znowu musiało być. Dwa kapłony 19 gr., 3 gęsi 1 złp. Szafarzom miejskim na potrzeby znowu 9 złp. Owsa wierteli 34, siana wozów 6, słomy 2 wozy, drzewa wozów 2.
W piątek za ryby złp. 3, kopa śledzi złp. 4, chleb złp. 3 gr. 8, gorzałka gr. 36, oliwa i korzenie kupowane w kramach złp. 4. Za śliwy, grzyby, olej, ocet winny, cebulę, pietruszkę, barszcz złp. 3 gr. 24.
Tu już nie podołały zdolności szafarskie. Pani burmistrzowa musiała sama chodzić po rynku i kupować, co było potrzeba, mianowicie jeszcze mąki za 42 gr. Wydała razem 9 złp. 4 gr. Wina wyszło garncy 8½. Owsa wierteli 28 naskupowali szafarze po mieście za 28 złp., słoma 18 gr., siana fur 2, świece 20 gr.
W sobotę owsa wierteli 33, siana wozów 3, słomy 4 fury złp. 3 gr. 16. Ryby 6 złp., mąka 2 złp., olej, gorzałka, wina do obiadu garncy 4, śledzie 3 złp., chleb 3 złp., chleb biały 6 gr., korzenie do ryb, pieprz, szafran, cukier, muszkat[94] do wszystkich 3 kuchen 5 złp.
Wieczór dla pana Trojanowskiego wina garncy 4, i znowu owsa wierteli 9, a to już za rozkazaniem pana starosty sandeckiego Jerzego Stano, bo nowi goście przybyli. Także gorzałki anyżkowej w puzderku kwart 4 za 2 złp. 4 gr. Posłańcom, co biegli z „innotescencyami“, t. j. zapowiedzią przybycia lustracyi, 3 złp. 6 gr.
Odtąd zdaje się, że panowie lustratorowie rzeczywiście oglądali dobra królewskie, bo nie potrzebowali tyle. W niedzielę wieczór wina garncy 6 i świece. W poniedziałek rano gorzałki 2 kwarty, wieczór wina 5 garncy. We wtorek na „Nowy Świat“ do gospody pana pisarza skarbowego wina garncy 4, a podpiskom miodu garncy 2. Tutaj zaproszono już pana burmistrza i był razem z Ichmość panami lustratorami. We środę przed wieczorem wina garncy 6, a wprzód gorzałki. We czwartek wina do pana Leśniowskiego, kasztelana czchowskiego. Dotąd brano wino od Mateusza Kotczego, gdzie już wina nie stało. Więc skądinąd wzięto w puzdro kasztelańskie wina garncy 6 za 14 złp. 12 gr., a w drugie puzdro grzałki garncy 3 za 4 złp. 24 gr. Także dla pana Trojanowskiego wina garncy 4. Prócz tego kupił on sobie beczkę wina, a miasto zapłaciło pod nią podwodę do Korzennej. Pan pisarz na „Nowym Świecie“ wziął sobie także garniec.
Na pożegnanie przyszli Ichmość panowie lustratorowie na ratusz. Urząd miejski przyjął ich garncem wina. Wielmożni panowie niełaskawie się z miastem żegnali. Dowiedzieli się o owem burzliwem zebraniu pospólstwa i o niechęci, jaką objawiono w ich przyjęciu. Wymawiali to miastu, mianowicie Użewskiemu, burmistrzowi. Ledwie przeledwie gniew ich ułagodzono, że przecie wkońcu wzniesiono zdrowie, a na ostatek na dowód swej łaski i życzliwości cztery dukaty w złocie jako honoraryum przyjąć raczyli!
Użewski był w największym kłopocie, bo wydatki ponosząc z własnej kieszeni, nie miał nawet pisemnego ich poświadczenia. Prosił zatem pana pisarza skarbowego o łaskawe wydanie mu ekstraktu lustracyi. Pan Frączkowicz kazał Molickiemu wydać ekstrakt wydatków. Ale Molicki zbywał go lada czem, aż mu Użewski dał krzyżyk srebrny z relikwiami, który sobie upodobał. Wtedy dopiero wydał ekstrakt porządny. Ale opłaty od ekstraktu zażądali znowu podpiskowie złp. 24, a od pieczęci dał znowu osobno złp. 36. Prócz tego zostali panowie pisarze winni na gospodzie złp. 6; a u Matusza Kotczego wybrano dla Imci pana Marchockiego, starosty czchowskiego, wina garncy 44, które także wypadało zapłacić. — Na pierwsze potrzeby pożyczyło miasto 206 złp. u pana brugrabiego[95] Tobiasza Jaklińskiego, które mu potem zwrócono, pożyczywszy 1631 r. złp. 1000 u ks. Bartłomieja Fuzoriusza, kustosza i oficyała kollegiaty, dopokąd się uchwałą pospólstwa pobór nie rozpisze[96].
Po odjeździe lustratorów zwołał Użewski ogólne zgromadzenie pospólstwa. Nie wszyscy starsi cechowi stanęli, wiedząc, o co rzecz chodzi. Wójta także Kłodawskiego nie było. Podwójci zaś Marcin Ziółko nie śmiał sam rozstrzygnąć. Większość jednak cechmistrzów przekonawszy się, iż niepodobna było uchylić się konieczności, uznali potrzebę rozpisania składki na pokrycie wydatków podjętych. Nie chcąc jednak niezgody w mieście, uchwalili zebranie pospólstwa po świętach Bożego Narodzenia[97].
Zaraz tedy po Nowym Roku (1631) zgromadziło się całe pospólstwo miejskie i już bez sprzeczki przyjęto wniosek wójta Kłodawskiego, uchwalając pobór czyli „szos“ w liczbie 1000 złp., ku pokryciu wydatków na „Wielmożnych Lustratorów“ dóbr koronnych województwa krakowskiego, przez sławetnego Użewskiego, w zastępstwie burmistrza Jana Zięby, z własnej kieszeni poniesionych. Nie wyłączono od niego nawet komorników przedmiejskich. Tylko urzędnicy, jak zwykle, uwolnieni.
Wybrano poborców i natychmiast rozpoczęto wybieranie pieniędzy. Powoli jednak wpływały składki, a Użwski się niecierpliwił. W marcu jeszcze nie odebrał pieniędzy. Dlatego, kiedy szwagier jego, Tomasz Pytlikowicz, jechał na sejm do Warszawy, napisał Użewski do króla skargę na miasto: iż mu pieniędzy pożyczonych w nagłej potrzebie, z niemałą utratą i omieszkaniem, powrócić nie chcą. Zygmunt III. uznał za słuszne „rozkazać Ich Wiernościom: burmistrzowi i rajcom, aby Użewskiemu taką sumę, jaka się z likwidacyi jego pokaże, wcale i zupełnie, nie zażywając żadnych zwłok, ani wymówek, powrócili i o to się starali, aby bez odwłoki dalszej szkody nie odnosił i do króla od niego więcej skarga nie dochodziła. Dan w Warszawie 11. marca 1631 r.“[98].
Drugie jeszcze zażalenie podał Użewski do króla na swych kolegów, że tajemnice urzędu zdradzając, miasto i pojedyńczych mieszczan na nieprzyjemności i szkody narażają. Pobudką do tej skargi były wymówki i nieprzyjemności, jakich doznał od panów lustratorów, którym opowiedziano o oporze jego co do gościnnego ich podejmowania. Więc król karcąc podobne nadużycia, wydał następujący rozkaz do rady i ławicy sandeckiej:
„Zygmunt III. z Bożej łaski król polski... Doniesiono Nam, iż się znajdują w gronie waszym tacy, co przysiągłszy na wierność miastu uchwały dla dobra miasta wpośród was zapadłe różnym osobom objawiają, ku wielkiej miasta i prywatnych pojedynczych osób szkodzie i stracie. Przykazujemy więc Wiernościom Waszym, abyście narady na później ostrożniej odbywali. A jeżeliby się znaleźli tacy, co lekce sobie ważąc przysięgę uchwały zdradzali, takowi według praw przepisanych z urzędu wyzuci bydź mają. Rozkazujemy też, abyście przestrzegali, żeby przez tych roznosicieli Rzeczypospolita i prywatna szkód i strat nie poniosła. Tak ma bydź pod utratą łaski Naszej. Dan w Warszawie 11. marca 1631. Tomasz Zamojski podkanclerzy z rozkazania własnego Króla Jegomości“[99].
Na drugi dzień 12. marca 1631 r. otwarto sejm walny warszawski. Sędziwy Zygmunt III. w ostatnim tym roku panowania swego obdarzył jeszcze Nowy Sącz następującym przywilejem: „Mając wzgląd na to miasto pograniczne, na opatrzenie municyi strzelbą i naprawę ogniem napsowanych baszt i murów: za przyczyną Stanów Koronnych, inkorporujemy wiecznymi czasy temu miastu trzecią miarę w młynach Naszych na rzece Kamienicy pod miastem osadzonych, z folwarkiem i sołtystwem we wsi Falkowej, z wszystkimi dochodami należącymi do niego według przywilejów nadanych miastu: z czego liczbę Nam pewną czynić będą powinni“[100].
Tyle zadość uczynienia otrzymał Użewski za swój trud i prace. Nie zdołało to stłumić niechęci, jaką miał w sercu ku Rogalskiemu, którego obwiniał o owo wypaplanie przed panami lustratorami, co zaszło na ratuszu. Ku końcowi dopiero 1631 r. wybrał swą należytość, a zgromadzone pospólstwo jednogłośną uchwałą zażądało od niego rachunku z tego szosu wybranego[101].
W owym roku 1630 wydarzył się w Nowym Sączu smutny wypadek, który obił się aż o uszy samego króla. Zygmunt III. stawiał zamek w Warszawie. Budowniczy Jego Królewskiej Mości, Erhard Kleinpold, wysłał za miedzią i innemi potrzebami na Węgry faktora swego, Jakóba Teiffera. Faktor ów był to człowiek hulaka i lubiał napijać. Zakupiwszy miedzi w Smolniku, zjechał do Preszowa, gdzie w jednej gospodzie pił i grał w kręgle z tamtejszymi mieszczanami, przyczem powadził się z Michałem Straussem, który kupczył winem do Polski. Poczęli sobie odgrażać nawzajem. Teiffer odpowiadał Straussowi: „Poczekaj! chybabyś w Polsce z towarem nijakim nie bywał, tedybym cię nie brał i nie kazał imać! bo mam na was Węgrów takie węgierskie prawo, że mi was w Polsce wolno brać, imać, ciążyć!“ Michał Strauss z swej strony nie został dłużen odpowiedzi, więc sobie nawzajem grozili.
Niezadługo potem wracał Teiffer z miedzią do Polski, i po drodze zatrzymał się dłuższy czas w Nowym Sączu w gospodzie Jana Zięby, rzeźnika, gdzie żył sobie wesoło za królewskie pieniądze, mimo że rękę ranną nosił na jedwabnej taśmie. Zjechał też niebawem w sprawach kupieckich do Nowego Sącza Michał Strauss, a będąc zaczepiony od Teiffera, zadał mu swą potężną szablą śmiertelny cios w obecności trzech pachołków starosty czchowskiego. Pomimo prędkiej pomocy, jakiej mu udzielił cyrulik, Paweł Witopolski, nie można go było utrzymać przy życiu; na trzeci dzień wyzionął ducha w gospodzie Stanisława Durałkowicza, cechmistrza krawieckiego[102].
Mieszczanie, nie mogąc się sami imać Straussa jako cudzoziemca i kupca jarmarcznego, udali się do grodu, prosząc o sprawiedliwość. Zaciągniono ich żądanie do akt i pozwolono imać go. Strauss chciał zmykać, ale Jakób Miński, starszy pisarz miejski, spostrzegłszy to, wysłał w pomoc czeladź swoją, ażeby mu zastąpiła drogę. Tymczasem on uszedł do klasztoru Norbertanów, gdzie jako na miejscu Bogu poświęconem, wedle ówczesnych obyczajów, znalazł schronienie i bezpieczeństwo, a niebawem znikł bez śladu.
Król bawił wówczas w Tykocinie, kiedy budowniczy jego doniósł o zabiciu Teiffera. Wielce się rozgniewał i wydał pismo następujące:
„Zygmunt III. z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski... i szwedzki dziedziczny król.“
„Urodzeni wielce Nam mili! Doszła Nas wiadomość, iż Węgrzyn niejaki z Preszowa, na imię Michał Strauss, uczciwego Jakóba Teiffera, faktora sławetnego Erharda Kleinpolda, budowniczego Naszego, który do Węgier po miedź i inne do budynku zamkowego potrzeby jeździł i ztamtąd się wracał, w Nowym Sączu z inszymi pomocnikami swymi zamordował. Mord ten, iż nie tylko niewinnie, ale też na posłudze Naszej będącego tego faktora potkał, słuszna, aby surowie karany był; a lubo sam tenże Węgrzyn po uczynku tym schronił się, iż jednak rzeczy i towary jego tamże w Sączu od exekutorów tego zabitego, imieniem budowniczego Naszego, zaaresztowane i zatrzymane są, chcemy to mieć po Wiernościach Waszych i pilnie żądamy, aby na instancyą budowniczego Naszego, który tam dla odzyskania, tak tych rzeczy po faktorze zmarłym pozostałych jako i zbójcy tego towarów, z rozkazania Naszego jedzie, wszelka pomoc była, jakoby mu te towary, sumy i rzeczy wszystkie bez żadnych trudności, zwłok i respektów wydane były. Dan w Tykocinie 24. grudnia 1630 r.“[103].
Podobnej prawie treści wydał niebawem król w Tykocinie 28. grudnia 1630 r. drugie swe pismo do urzędów wszelkich, tak grodzkich jako i miejskich, a mianowicie do magistratu sandeckiego.
Opatrzony w takie pisma królewskie, zjechał pod koniec stycznia 1631 r. do Nowego Sącza Erhard Kleinpold i Stanisław Teiffer, brat zabitego faktora. Z uszanowaniem przyjęci mieszczanie budowniczego królewskiego, przeczytawszy najmiłościwsze pisanie. Prosili na obiad sługę Króla Jegomości i postawili wina dwa garnce[104]. Uniwersał królewski wnieśli do grodu i wytoczyła się sprawa.
Pan budowniczy Kleinpold, Stanisław Teiffer i Stanisław Gorlicki, sługa zabitego, wnieśli żal na Jana Ziębę, burmistrza i gospodarza gospody: iż dozwolił w mieście i gospodzie zabić faktora budowniczego Jego Królewskiej Mości; tudzież na Straussa zabójcę. Zięba był w wielkich kłopotach. Zarzucano mu bowiem, iż rozbroił nieboszczyka, odbierając mu noże: że go z izby wyprowadził, zamiast użyczenia obrony, do czego z urzędu i jako gospodarz był obowiązan. Śledztwo i świadkowie wykazali niewinność jego. W końcu dozwolono mu odprzysiądz się winy.
Trudniejsza sprawa była o szkody, których skarb królewski z przyczyny zabicia faktora ponosił na 15.000 złp. Kleinpold czepiał się o to Zięby. Ten zaś broniąc się, wykazywał majątek Straussa. Wyjawiły się też mimochodem: nieboszczyka rozrzutność i lekkie życie; sprzedaż 5 cetnarów miedzi kutej za 448 złp., i inne niekoniecznie powabne nowiny[105].
Majątek Straussa w Nowym Sączu, mianowicie długi za wina sprzedane, okazały się nierównie mniejszymi, jak sądzono. U Mateusza Kotczego i Krzysztofa Halenowicza miał mieć 5.000 złp. Tymczasem Kotczy przyznał tylko 900 złp. — a głośno mówiono, iż przestrzeżony Strauss odebrał resztę. A tu samego Straussa trudno było do odpowiedzialności pociągać, bo uciekł. Do tego jego obrońca, Maciej Tessarowicz, stary i doświadczony prawnik, odparł: Iż Strauss jest obcym, a jako kupiec jarmarczny według konstytucyi z r. 1611 podlega tylko starości grodowemu.
Kleinpold przesiedziawszy kilka tygodni w Sączu nic nie wskórał, prócz gościnności doznanej od mieszczan, którzy na wyjezdnem znowu dwa garnce wina z nim wypili, polecając nadal swe dobre chęci. Wróciwszy, jako mógł, wymawiał się królowi z poniesionych strat. Zwalał winę na mieszczan, iż nie utrzymują w tajemnicy uchwał radzieckich, przez co dłużnicy ostrzeżeni wcześnie mogą zataić majątek, jak to uczynili ze Straussem. We dwa lata stanęła przyjacielska ugoda między Michałem Straussem z jednej, a Erhardem Kleinpoldem z drugiej strony. Umorzono sprawę o zabicie Teiffera, a budowniczy Króla Jegomości uwolnił go od wszelkich pieniactw i napaści. Lecz kto poniósł ową stratę 15.000 złp.? Zdaje się, że skarb królewski.
Król nauczony doświadczeniem nie poruczał już budowniczemu swemu zakupna i dostawy potrzebnych materyałów, lecz się udał do kupców, mianowicie do sławetnego Jakóba Dzianotti, mieszczanina warszawskiego, nadwornego zawiadowcy sprawunkami. Polecił mu dostarczenie drzewa budowlanego. Dzianotti, będąc w ciągłej styczności z spławnikami sandeckimi, poruczył zakupno i odstawienie do Warszawy: Walentemu Tymowskiemu z Grybowa, który niezwłocznie wyjechał za kupią, opatrzony w list wierzytelny Zygmunta III. W Nowym Sączu u Marczały i Bigosa zakupił drzewa z dostawą i dał im zadatku 540 złp.[106]. Ci jednak opóźnili się nieco z dostawą, dlatego chcąc siebie ubezpieczyć, musiał ich zapozwać. Lecz przyznali wszystko, uniewinnili się i szanując pismo i skarb królewski, za trzy dni obiecali wyruszyć. Jakoż odpłynęli 1632 r., lecz nie zastali już króla przy życiu.

Nie mniejszą hojność okazał miastu król Władysław IV., zatwierdzając w r. 1633 wszystkie ogółem przywileje Nowego Sącza, a w szczególności przywilej ojca swego Zygmunta III., nadany Sączowi w r. 1616 na pobieranie opłat z towarów, i pozwalając na urządzenie jarmarku na dzień Przeniesienia św. Stanisława, 27. września[107]. Wdzięczne zato miasto posłało Jego Królewskiej Mości dwie beczki wina za 300 złp.; dwom zaś rajcom: Tomaszowi Pytlikowiczowi i Stanisławowi Rogalskiemu, wyprawionym na sejm koronacyjny do Krakowa w celu uzyskania u króla konfirmacyi przywilejów, dano na drogę za przyzwoleniem wszystkiego pospólstwa 100 złp.[108].
Na tym sejmie koronacyjnym uchwalono wojnę. Władysław IV. chciał utrzymać sławę oręża polskiego, mianowicie przeciwko zaborczemu carowi moskiewskiemu. Znając zaś jeszcze z pod Chocimia zdolności i doświadczenie Stanisława Lubomirskiego, wojewody ruskiego, i chcąc dać dowód łaskawości królewskiej temu, wówczas najzasłużeńszemu i największemu w ojczyźnie mężowi, zjechał do niego na Wiśnicz na święcone wielkanocne. Ważne tam się toczyły narady. Wojenna szlachta chorągwi rajtarskiej[109], składając sześć powinną u stóp Jego Królewskiej Mości, uspokoiła się w wymaganiach, więc za wpływem wojewody przystała na zniżenie pieniędzy chlebowych, czyli, jak mówiono: „na moderacyę stacyi“. Miasto Nowy Sącz, witając też Króla Jegomościa na wiśnickim zamku, nie omieszkało przy tej sposobności ofiarować mu parę smacznych łososi, jak notuje burmistrz, Stanisław Rogalski, w księdze wydatków: „Gratyfikując szczęśliwego przyjazdu Króla Jegomości na Wiśnicz do Jegomości pana wojewody ruskiego, za parę łososi z posłańcem dało się 13 złp.“[110].
Niedługo potem zjechał do Nowego Sącza kapitan królewski dla zbierania piechoty na wyprawę do Moskwy. Miasto podejmowało go gościnnie wedle zwyczaju; nie zapomniano też o jego pachołkach i koniach, wydając na ten cel 3 złp. 15 gr.[111].
We wrześniu 1633 r. wyruszył król z wojskiem koronnem przeciwko Moskwie. Pod Smoleńskiem zamknął się w oszańcowanym obozie, skąd aż do 24. lutego 1634 r. ustawiczne od nieprzyjaciół przypuszczał szturmy. W tej wojennej wyprawie, zakończonej pokojem w Polanowie 13. czerwca 1634 r., mocą którego Władysław IV. zrzekł się praw swoich do tronu moskiewskiego, a wzamian zato car Michał Fiedorowicz zrzekł się wszelkich pretensyi do Inflant, Estonii, Kurlandyi, Smoleńskiej, Siewierskiej i Czernichowskiej ziemi[112], brał także udział Jerzy Stano, starosta grodowy sandecki. Powracającego z obozu starostę witało miasto z uczuciem radości, a z wdzięczności za podjęte trudy wojenne ofiarowano mu beczkę wina za 70 złp., jak świadczy zapisek burmistrza, Jakóba Poławińskiego: „Za beczkę wina witając Jegomościa pana starostę, kiedy przyjechał z obozu, daliśmy 70 flor.“[113].
Dzięki tym okolicznościom, stan miasta w pierwszych latach panowania Władysława IV. w dosyć pomyślnem przedstawia się świetle. W lipcu i sierpniu 1634 r. zabrano się do naprawy murów fortecznych miejskich. Samych gwoździ gontowych wyszło 76 kóp, gontów 201 kóp, wapna z Kruźlowej za 40 złp., gwoździ do łat na pokrycie murów 600 sztuk; prócz tego sprowadzono jeszcze ze Spiża 9.000 gwoździ gontowych. Robót doglądał Stanisław Rogalski, rajca i lunar miejski, i wydał na roboty murarski i ciesielskie 240 złp.[114].
Regestr poborowy z 1635 r. wymienia ogólnikowo rzemieślników z każdego cechu „w mieście Jego Królewskiej Mości Nowym Sandczu będących“, a mianowicie: W cechu kowalskim — kowalów 8, ślusarzów 4, kotlarzów 3, złotników 3, mieczników 3, sierparzów 3 i konwisarz; w cechu szewskim — szewców 20, rymarzów 3, siodlarzów 2; w cechu rzeźniczym — rzeźników 15; w cechu sukienniczym — sukienników 6; w cechu czapniczym — czapników 2; w cechu kuśnierskim — kuśnierzów 8; w cechu bednarskim — bednarzów 4, stelmach, kołodziej, stolarz; w cechu płócienniczym — płócienników 16; w cechu krawieckim — krawców 12; w cechu garncarskim — garncarzów 4, aptekarz, cyrulik, balwierz, ogółem rzemieślników 123. Prócz tego istnieli kramarze i piwowarzy, którzy jednak nie dawali poborów. Piekarzy zaś nie było wcale, bo chleb każdemu wolno było wypiekać tak w mieście, jako i na przedmieściu[115]. — Jak zaś wiele w tym czasie wypijano w Nowym Sączu trunków, świadczy najlepiej zapisek w aktach miejskich, że „czopowego od piw, marców, miodów i gorzałek, tak na żołnierza województwa krakowskiego, jako też i na armatę Królowi Jegomości, zapłaciło miasto pro anno 1635 złp. 2.969“[116].
W tych także latach niektórzy mieszczanie sandeccy sprzedawali swe grunta obcym ludziom z niemałą szkodą samego miasta, albo je w cudze puszczali ręce bez wiedzy magistratu. Król Władysław IV., pragnąc zapobiedz temu, wysłał do Sącza osobne pismo swoje, wydane w Warszawie 5. marca 1637 r.
„Wiernie Nam mili, mamy tę wiadomość, iż niektórzy z Wierności Waszych bez wiadomości urzędowej dobra swe pod jurysdykcyą miejską będące, obcym ludziom przedawać i alienować przeciwko prawu ważycie się, i nad zakaz prawny zapisy gdzieindziej, nie przed należnym swoim urzędem, czynicie i zeznawacie, przez co miasto Nasze Sandecz, które życzymy, aby jako pograniczne w jak największej frekwencyi było, do wielkiego opustoszenia i dezolacyi za tem gruntów obcym ludziom alienowaniem przychodzi. Zapobiegając przeto, aby się to na potem nie działo, rozkazujemy Wiernościom Waszym i mieć to koniecznie chcemy, aby na potem żaden gruntów, pod miejską jurysdykcyą będących, nie ważył się bez wiadomości urzędu swego przedawać albo zapisów gdzieindziej, oprócz akt sobie należnych, zeznawać, sub nullitate zapisów tych, jeśliby się przeciwko tej deklaracyi Naszej stać albo zeznawanie bydź miało“[117].
W tymże roku 1637 wszczął się pożar w mieście od Biskupiego i roku rynku. Zgorzało kilka domów w rynku i na podmurzu ku węgierskiej bronie. Zgorzał Szymon Wolski, Stanisław Wilkowski, Wawrzyniec Sławiński, Stanisław Kopeć, Joachim Raszkowicz, Jan Rozdymała i inni. Najsurowiej śledzono przyczyn i sprawcy, lecz nadaremno. Wielu mniemało, że to z komina się zajęło od Wilkowskiego. Tylko Rozdymała ciągle wyrzekał na Raszkowicza, że to on dał przyczynę z piekarni, w której wódkę palił. Ludzie też poświadczali, iż się u niego zapaliła gorzałka i płomieniem buchnąłwszy w miedziak, zapaliła dom sąsiedni Mażanka, za nim Rozdymały i tak dalej. Służąca Raszkowicza zeznała też, że nie kazał rzeczy wynosić ani na gwałt wołać, tylko konwiami wodę lejąc, chciał ogień zagasić. Sam się nawet przyznawał do winy, że ognia nie obwołał; parł jednak, iż od niego wybuchło. Rozdymalina zaś ciągle mu wymawiała, ciągle na i płakała i narzekała. Gniewało go to nie mało i raz tak się uniósł, iż wyrzekł: „Tak spaliłem! i wolno mi ten ostatek spalić, boś taka... a taka“... Na to mu odrzekł Rozdymała: „Zły człowiecze! chceszli palić, to idź na rozstajne drogi, tam pal nie tu: jużeś dosyć ubóstwa naszego popalił!“.
Wskutek takiego zeznania i poświadczenia, jako istotnie w piekarni Raszkowicza gorzałka okropnie gorzała, przyjął urząd zaskarżenie Rozdymały i pozwał Raszkowicza[118]. Pozwał go też był i o chlewy, które nowo wystawił na publicznej ulicy, tak że wszelki plugastwa ściekały prosto na niżej położony dom Rozdymały.
Sąd wójtowski nakazał doraźne zniesienie tych chlewów. Raszkowicz zaś zamiast posłuszeństwa, ciągle się z nimi kłócił i powyższe słowa względem pożaru wyrzekał. Burmistrz, Jakób Poławiński, i Stanisław Rogalski wzięli rzecz ostrzej. Raszkowicza skazano, aby się względem pożaru oczyścił, przysięgając samosiedm[119]: Jako nie z jego przyczyny, ani z domu jego pożar wszczęty. Za nieposłuszeństwo zaś względem karmników[120]: ma dać 1000 gontów na pokrycie murów miejskich[121].
W dwa lata potem udali się do Warszawy rajcy sandeccy i w imieniu magistratu i wszystkiego pospólstwa przedstawili królowi, że Nowy Sandecz z powodu klęski pożaru w ubiegłych latach[122] w okropny sposób opustoszał, a mury jego forteczne jużto dla starości, już też z powodu wylewu Dunajca uszkodzone, codziennie większą zagrażają ruiną. Ponieważ zaś naprawa tychże murów wymaga mozolnej pracy i znacznych nakładów, których szczupłe dochody miejskie nie zdołają pokryć, przeto błagano króla, ażeby pozwolił miastu na pobieranie pewnych opłat od towarów, czy to lądem przewożonych, czy Dunajcem koło Sącza spławianych. Władysław IV., przychylając się najłaskawiej do tej słusznej prośby, wystawił przywilej w Warszawie 20. listopada 1639 r., mocą którego wszyscy kupcy i inni jakiegobądź statnu ludzie, o jakiejbądź porze z towarami swymi do Sącza przybywający lub stamtąd odjeżdżający, z wyjątkiem mieszczan sandeckich, mają opłacać miastu od beczki wina po 15 gr., od beczki soli po 6 gr., od cetnara spiżu po 6 gr., od cetnara stali, żelaza, miedzi i innych kruszców po 2 gr., i to pod karą utraty wszystkich towarów. Połowa z tego dochodu miała być obracaną na naprawę murów, rowów i warowni miejskiej, druga zaś połowa na robotników, dozorów robót publicznych i inne potrzeby miejskie. Równocześnie zatwierdził ponownie król, już przez ojca swego Zygmunta III. dnia 19. lipca 1604 r. nadane, artykuły cechu kramarskiego i aptekarskiego i wogóle wszystkich, którzy towary swoje łokciem, funtem i kwartą mierzą. Pragnąc zaś podnieść handel sandecki, zezwolił na jarmark coroczny na św. Wojciech, który dodał do poprzednich już uprzywilejowanych jarmarków, oraz na targ cotygodniowy we czwartki i soboty, z tym ważnym dodatkiem, ażeby przybywający na te targi płacili miastu od wołu i konia po 1 gr., od innego zaś bydła po 1 szelągu na poprawę warowni miejskiej[123].
Między rokiem 1637—1639 księża i szlachta coraz więcej domów nabywali w mieście. Zwykle kupowali niewypłacone zapisy albo spadki rozmaite po babkach, dziadkach, ojcach, stryjach i t. p. i tym sposobem wwiązywali się w domy, browary, wólki czyli grunta przedmiejskie, w końcu stawali się ich właścicielami[124]. Osiadłszy w mieście, nie pełnili żadnych usług osobistych ani w kościele, ani na ratuszu, z poborami też się ociągali, i przy każdej sposobności, odwołując się na swe szlacheckie przywileje, wadzili się z urzędami miejskimi. Już Pytlikowicz († 1636 r.) za życia swego zwracał na to uwagę miasta, aby się opierało sprzedaży dóbr w ręce szlacheckie albo duchowne. Że zaś ostatnimi czasy kilka majątków miejskich przeszło w ręce szlachty lub księży, przeto narzekania wzrastały i znalazły posłuch, mianowicie u przeciwników stronnictwa Stanisława Rogalskiego i Stefana Cholewicza, którzy w obu urzędach, t. j. radzieckim i wójtowskim, rej wodzili. Wojciech Bogdałowicz, pomnąc na zatargi swoje z podwojewodzym i szlachtą w r. 1630, która mu zabraniała chodzić w safianowych butach[125] — przyłączył się do niezadowolnionych i przeważył sprawę.
W grudniu 1639 r. zwołał całe pospólstwo na ratusz. Pospieszyli wszyscy bracie i starsi cechowi, stanęli rajcy i ławnicy, a Bogdałowicz wniósł sprawę: Aby zmienić istniejące prawo i od mienia miejskiego wykluczyć szlachtę i księży, bo przez to w mieście powstają niepokoje. Rogalski, Cholewicz i Jakób Poławiński także pragnęli uspokoić miasto; Rogalski przypomniał nawet, że od dawna dążył do podobnej uchwały; chcieli jednak, aby uchwalono coś na podstawie praw istniejących opartego.
Wszczęły się żywe rozumowania: jeden sądził tak, drugi inaczej. Przemogło zdanie pana pisarza miejskiego, Ludwika Rylskiego, aby zabroniono odbierać dziedzictwo pełnoletnim z powodu prawa spadku i blizkości[126]. Niebiegli w prawie cechmistrze i mieszczanie ucieszyli się tym wynalazkiem, jak gdyby znaleźli kamień mądrości do szczęścia ziemskiego. Nadaremno zauważał Cholewicz, iż taka uchwała nie ma sensu, bo wskutek tego musiałby ten postradać leżące mienie, kto nie spłaci spólników spadku. Przeciwnicy jednak zagłuszyli go i stanął „wilkierz“[127] następujący.
My burmistrze i rajce, residentes et antiqui[128], ławnicy, cechmistrze, mistrze i wyszystko pospólstwo miasta Jego Królewskiej
Mości Nowego Sądcza, na miejsce zwyczajne ratusza sandeckiego zgromadzeni.
Upatrując i uważając wielkie zamieszanie, niesnaski, niezgody i wewnętrzne walki, także zniszczenie ubogich ludzi, które się do niedawnych czasów przez radę i podburzenie przewrotnych ludzi w mieście tutejszem z powodu prawa spadku i blizkości wszczęły i zagęściły. Przestrzegając dobra pospolitego i pożytki jego pomnażając, a drogę ludziom przewrotnym i fałszom wszelakim do takowych złych postępków zamykając — takowy wilkierz, który za artykuł prawny mieć chcemy, wiecznymi czasy stanowimy, i to sobie ściśle i niezłomnie obiecujemy.
Aby żaden mieszczanin i przedmieszczanin sandecki, jakiegobądź rodzaju, nie ważył się jeden drugiemu, po wyjściu roku i niedziel sześciu po uznanej swej pełnoletności, o blizkość i spadek po dziadu i babie, tak ról, jako i domów miejskich i przedmiejskich, napastować, trudzić i pozwu prawnego wszczynać o to, gdzieby się sprawiedliwie i prawnie wedle prawa magdeburskiego i saskiego prawo blizkości i spadku pokazało; za oddaniem jednak sumy, w zapisie ostatniej rezygnacyi wyrażonej, także wydatków na poprawę budynków, płotów, siejby i sprawienia ról, do tego pożytków wszelkich, od chwili spuszczenia poniesionych. Przyczem ma bydź złożona przysięga, jako dla swej osoby i za własne pieniądze dobra odkupuje. Co jednak obcym i którzy nie mają prawa miejskiego, nie ma służyć, i owszem, według dawnych uchwał i uniwersału Króla Jegomości, teraźniejszego Pana Naszego Miłościwego, do żadnego kupowania dóbr i gruntów miejskich nie mają należeć i nie mogą mocą uchwały niniejszej, ale tylko ci, którzy urządowi i prawu tutejszemu podlegają.
A gdzieby się który znalazł z mieszczan i przedmieszczan tutejszych, żeby nieprawnie i niesłusznie jeden drugiego nad opisanie i uchwałę teraźniejszą niepokoił; takowy ma przepadać urzędowi miejskiemu, do którego pozwany będzie: grzywien 20, a stronie urażonej drugie grzywien 20, i za kratą niedziel 6 zamkniony siedzieć ma, bez wszelkiej folgi i politowania i uproszenia; naznaczając sobie roki[129] doraźne, bez wszelkiego odnoszenia się i dalszego popierania sprawy przed ów sąd, gdzie pozwany będzie obwinion. Pozwowi zaś wolna apellacya, gdzie chce.
Pod takowąż winę mają podpadać ci wszyscy, którzy dodają i dodawać będą rady i pomocy w sprawach takowych pieniackich, na zniszczenie sąsiadów swoich, skoro ich przekonają dwaj świadkowie wiarogodni.
Do tego wszystkie prawowania od obcych zaczęte, które jeszcze nie są przez najwyższy sąd rozstrzygane, chcemy, aby żadnej wagi nie miały i do egzekucyi nie były przywiedzione, prócz tych, w których się prawnie spadek pokazuje i gdzie szczegółowo w zapisie blizkość zostawiona.
A iż znajdują się między nami takowi, którzy mając granicę pola swego z sąsiadem, którego potem dochodzić chcą takim sposobem, że to niegdyś do tego pola należało, albo że to było jedno pole i rola przedtem, i bizkością jakąś fałszywą do tego dochodzą, tedy to tak orzekamy: Iż ktoby kupił takowe pole albo cząstkę jego, tedy wiecznymi czasy ma zostawać w spokojnem posiadaniu, i o to jeden drugiego nie ma kłopocić pod wyż oznaczonemi karami.
Albertus Bogdałowicz ad praesens proconsul sandecensis.
Walenty Wargulec, rajca sandecki.
Matyasz Pleszykowicz.
Paulus Użewski, consul sandecensis.
Zacharyasz Światłowicz, rajca sandecki; za uproszeniem pana Zięby podpisuję się.
Jan Zięba, rajca sandecki.
Stanisław Wilkowski, rajca sandecki.
Marcin Dulankowicz, także Grygier Zięba, imieniem cechu naszego kowalskiego.
Andrzej Nagłowicz, cechmistrz cechu rzeźniczego, imieniem drugiego starszego i cechu wszystkiego.
Bartłomiej Grybowski, cechmistrz rzemiosła kuśnierskiego, imieniem drugiego starszego: Wojciecha Lupki.
Jan Wiktorek, imieniem panów cechmistrzów cechu szewskiego.
Bartosz Skorzewski, cechmistrz garncarski, imieniem wszystkiego cechu.
Ludwik Sławiński, imieniem wszystkiego cechu kramarskiego.
Jan Dunaj, cechmistrz krawiecki.
Marcin Kawalec, imieniem cechu bednarskiego, płócienniczego i piwowarskiego jako uproszony podpisuję.
Szymon Wolski, aptekarz sandecki, nomine suo totiusque confraternitatis.
Jakób Zięba, imieniem ojca swego, iż pisać nie umie, za jego rozkazaniem i wszystkiej rzeczypospolitej.
Stanisław Widz, natenczas będący lunar miejski, imieniem swojem i rzeczypospolitej.
Bartosz Skorzewski, nomine totius communitatis[130].
Tylko podwójci Cholewicz w żaden sposób nie chciał podpisać, powtarzając, że to nie ma sensu ten cały wilkierz, i żeby dać spokój całej niedorzeczności. Za jego przykładem poszli stronnicy jego. Wszczęła się kłótnia. Cholewicz wytknął przeciwnikom swoim przeniewierzenia, jakich się dopuszczali względem miasta, wytknął niedorzeczność obecnej uchwały i w gniewie odszedł. Za jego przykładem poszli: Wojciech Tymowski, cyrulik, i Wojciech Brzezicki. Burmistrz zaś Bogdałowicz, Wargulec, Użewski, Koszwic, Zięba i Wójtowicz zagaili posiedzenie rady i przez woźnego zawezwali nieobecnych, aby się stawili i zasiedli do urzędowania.
Nie stanęli jednak, a woźny zeznał, że ich nadaremno wzywał. Więc rozgniewani ogłosili Cholewicza buntownikiem przeciwko miastu i bez wysłuchania, bez odroczenia, orzekli nań: bezecność i wywołanie z miasta[131]. Podobnież na Tymowskiego i Brzezickiego. Wyrok natychmiast kazali otrąbić i ogłosili zawieszenie spraw wszelkich, dla nadchodzących świąt Bożego Narodzenia.
Starzy rajcy z grozą słuchali takiego nadużycia władzy. Było to dopiero na początku grudnia, więc nie uznając zapowiedzianego zawieszenia spraw sądowych (limita), upomnieli się o krzywdę podwójciemu wyrządzoną. Zawzięci rajcy, odwołując się na limitę, kazali się udać do pan starosty.
Na takie postępowanie Rogalski, Poławiński i nawrócony Koszwic, zwoławszy posiedzenie, rozkazali woźnemu odwołać zapadły wyrok. Posłuszny rozkazom wziął trębacza i po wszystkich czterech rogach rynku odtrębując, donośnym głosem czytał odwołanie wyroku. Czytał zaś z karty, pisanej własną ręką samego Cholewicza, łatwo więc odgadnąć, że ono tam niebardzo łaskawie brzmiało. Zapadł właśnie nowy kwartał i limita sądów.
Po Nowym Roku 1640, Cholewicz, upominając się o krzywdy, pozwał Bogdałowicza i żądał wysłuchania świadków. Wójt i cała ławica stanęła przy Cholewiczu. Marcin Oleksowicz, wójt, zeznał:
— „Kiedy mnie Waszmości na urząd wójtowski obierali, tedy przysadzili Waszmości do boku mego ławników poczciwych, ludzi dobrych, jako i teraz są. I o Cholewiczu nie słyszałem nic, aby on miał pospólstwo podżegać, bunty i powstanie jakie stroić. I owszem, jako zawsze tak i teraz za dobrego go mam, i koledzy moi toż ze mną zeznają“[132].
Zeznali i ławnicy; podobnie świadczyli cechmistrze, zeznając, iż tylko radził, abo sobie dać spokój z wilkierzem. Podobnie zaświadczyli i za Tymowskim. Bogdałowicz zapozwan, nie chciał odpowiadać, twierdząc, iż wygnańcowi do prawa stawać nie obowiązan. Rajcy wzięli jego stronę, powstało zamieszanie ogromne, a wkońcu zgodzono się na wniosek ławników: aby słać umyślnego gońca do Króla Jegomości, prosząc o sąd w tej trudnej sprawie, tymczasem zaś powstrzymać te wygnania. Tak ukojono wzburzone umysły. Bo też i Stanisław Olszyński zaskarżył ławników w grodzie, a starosta kazał stawić Cholewicza na „kwerele“, czyli skargi grodzkie. Król zaś wydał w Warszawie 30. marca 1640 r. wyrok następujący:
„Doszła Nas wiadomość, że w pośrodku Wierności Waszych najduje się wiele niezgodnych, zkąd się wielkie zamieszania w mieście, gwałty i inne nieprzyjemności dzieją. A mianowicie, że z Wierności Waszych niektórzy nastąpiwszy na urzędy burmistrzowskie albo insze: złości swoich dawnych dochodząc i mszcząc się na kollegi i sąsiady swoje, częścią przed nienależnym urzędem processami różnymi i prawa przeprowadzeniem, częścią gwałtem następują; bez wszelkiej słuszności za pierwszymi pozwami, wywołaniami nakrywają i one publikują; prawników w prawie magdeburskiem niebiegłych do sądów swoich przypuszczają, którzy rokami ziemskimi spraw broniąc, ludziom sprawy trudnią; zkąd przewody i trudności urzędom, radzieckiemu i wójtowskiemu, szkodliwe wszędzie zagęszczają się; także niektórzy rajcy praktykami bawią się.“
„Nadto zaś, obrawszy urząd radziecki wójta, w jurysdykcyą jednak wójtowską wdaje się i onemu w jego prerogatywach przeszkadza; z więzienia złoczyńców za excessa pewne osadzonych wypuszczając, i inne przeciw prawu i przywilejom miasta wspomnionego nieprzystojności popełniając.“
„Co My za rzecz niesłuszną, prawu i przywilejom miasta wspomnionego przeciwną, bacząc, tudzież na krzywdy i ucisk pospólstwa wzgląd mając: Rozkazujemy Wiernościom Waszym, abyście takich postępków na szkodę miasta burmistrzom następującym nie dopuszczali; prywatnych swoich zawiści, na publicznym urzędzie siedząc, nie dochodzić, a daleko więcej, wywołania za pierwszymi pozwami publikować nie ważyli się; prawników innych, jak tylko w prawie magdeburskiem biegłych i przysięgłych, do sądów nie przypuszczali, a w jurysdykcyą urzędu wójtowskiego nie wdawali się“[133].
Zgromadzone pospólstwo pochwaliło i stwierdziło wyrok Króla Jegomości — a pisarz wpisał to do akt. Lecz od rozumniejszych zgromiony, przemazawszy swoje stwierdzenie, napisał, jako przystało: „Iż miasto z głęboką czcią i posłusznie przyjęło wyrok Miłościwego Króla, i we wszystkiem go wykona.“
Król Władysław IV., zatwierdzając poprzednio przywileje Nowego Sącza i pozwalając na urządzenie nowych jarmarków, oraz na pobieranie szczegółowo oznaczonych opłat od różnych towarów, dążył do podniesienia miasta i odbudowania baszt i warowni miejskiej. Ale niestety, sławetna rada miejska nie dbała widocznie o podniesienie swego starożytnego grodu, czego dowodem jest list królewski, wystosowany w Warszawie 12. września 1642 r. do wyższych władz miejskich:
„Mamy tę wiadomość od starosty Naszego sandeckiego, że burmistrz i rajce tameczni o ozdobę miasta Naszego Nowego Sądcza nic nie dbają, i porządku w niem nie przestrzegają, tak iż mury, baszty i wieże ruiną grożą. A to snadź dlatego, że magistrat sandecki publicznych dochodów miejskich nie na ozdobę i naprawę jego, ale na swoje prywatne obraca użytki, a rachunków z dochodów i wydatków nie czyni. A iż zależy Nam na tem, aby miasto tameczne, jako pograniczne, w przystojnym zostawało porządku, przeto Wiernościom Waszym, których wiara i rozsądek jest Nam zalecony[134], tę sprawę zlecić umyśliliśmy. Jakoż i zlecamy tym listem Naszym, chcąc to mieć po Wiernościach Waszych, abyście czas pewny między sobą namówiwszy i o nim urząd tameczny sandecki obwieściwszy, wespół do miasta Sądcza zjechali, a wprzód tamecznego gminu i pospólstwa, z któregobyście się lepiej Wierności Wasze informować mogli, przed się wezwawszy, rachunków z dochodów i wydatków szafarzów miejskich pilnie wydłuchali, i to wszystko wiernie i zręcznie wykonali, cokolwiekby do dobrego tego aktu należało odpawienia, i jakoby to miasto w przystojnym na potem zostawało porządku, do tego byli powodem“[135].
Mimo królewskiego listu i orzeczeni wysadzonej komisyi[136], dalsza naprawa baszt i warowni miejskiej na razie nie przyszła do skutku, gdyż rada miejska zamiast korzystać z spokojnych czasów i łaskawości królewskiej, już tylokrotnie okazanej miastu, zamiast wspólnemi siłami pracować nad dobrobytem i rozwojem stosunków handlowych, toczyła między sobą od lat kilku ustawiczne intrygi i wojnę domową, a tem samem tamowała i utrudniała dobrobyt i pomyślność miasta. Fakta, przytoczone poniżej, wyjaśnią nam rzecz całą.
Pan Stanisław Rogalski, najstarszy rajca, odebrał w maju 1638 r. z kolei urzędowanie swoje z rąk ówczesnego burmistrza, Pawła Użewskiego, złotnika. Przeglądając rachunki poprzednika swego, znalazł tam 20 złp. niewydanych a wpisanych, jakoby pożyczonych od Jana Zięby na podróż panów rajców starych, do biskupa krakowskiego, Jakóba Zadzika, zapozwanych. Okazał to zaraz kolegom i jednogłośnie uznano fałsz. Więc Rogalski wpisał do tejże księgi wydatków: „Tej expensy 20 zł., które dał pan Użewski panu Ziębie bez wiedzy teraźniejszych radziec, nie przyjmujemy. Gdyżeśmy sami u Imci księdza biskupa osobiście stawali, a panowie kollegowie starzy tam terminu żadnego nie mieli. A jeżeli co dał, to dał prywatnie na szkodę rzeczypospolitej. Podpisano własnoręcznie: Stan. Rogalski, ad praesens senior consul residens. Jakób Poławiński, consul. Zacharyasz Światłowicz, consul. Wojciech Bogdałowicz, consul. Stan. Wilkowski, consul. Jan Koszwic, consul antiquus“[137].
Wydawało się także, że Użewski schował kopę czyli 60 gr. z myta wodnego od niejakiego Lunarta, wpisując 10 zamiast 12 złp. Więc znów zanotowano w rejestrze: „Pan Paweł Użewski bez wiedzy naszej wziął kopę z tego prowentu miasta, gdyż tenże Lunart dał 12 złp.“ Zarazem instygator miejski na rozkaz panów radziec zapozwał Użewskiego względem pokrzywdzenia skarbu publicznego. Nie zastał go pozew w domu, bo był wyjechał. Żona jego przestraszona przybiegła na ratusz, błagając, aby panowie odroczyli sprawę aż do przyjazdu męża, więc ją odroczono[138].
Użewski, powróciwszy do domu, zakipiał złością i zemstą przeciw Rogalskiemu. Wziął arkusz papieru, wymalował w górze Rogalskiego, wiszącego na szubienicy, a pod spodem wypisał 15 zbrodni i przestępstw, dla których go powiesić miano. Wyszedł przed dom i pokazywał to ludziom ku wielkiemu pośmiewisku jednych, a zgorszeniu drugich[139]. Nadchodzi na to Rogalski i pyta, coby to było? Użewski mówiąc: „Na, czytaj!“, dał mu pismo do rąk i poszedł do domu. łatwo sobie wystawić Rogalskiego gniew. Wybuchnął z całą gwałtownością przeciwko niemu i wyrzucając mu wszelkie jego podłości, z swej strony tak poruszył Użwskiego, iż ten pochwyciwszy nabitą ptaszniczkę, przez płot u zaułka domu doń wypalił. Strzał chybił szczęśliwie. Przestraszony Rogalski uciekł.
Niebawem obwieścił przed światem, iż Użewski, nie dbając na ugodę pod zakładem 1631 r. zawartą[140], niewinni cześć jego szarpie i na życie następuje. Zapozwał go też natychmiast przed sąd i przedłożył ów paszkwil[141].
Sąd wziął rzecz surowo. Najprzód orzeczono, iż przepada winy założonej w r. 1631 złp. 200 do fary, a drugi 200 do św. Ducha; następnie uchwalił, że Użewski publicznie miał odwołać, czyli, jak wówczas mówiono: „odszczekać“ paszkwil i stawić się do więzienia. Trzy razy napominał go sąd, aby uczynił wyrokowi zadość, lecz nadaremno. Więc ujęto go i przywiedziono na ratusz. Pytano go tamże, czy to on pisał? — „Com pisał, tom pisał!“ — odpowiedział[142].
Rogalski zaś żądał udowodnienia zarzutów tak haniebnych; okazywał ów paszkwil z wyraźnem wyobrażeniem wisielca, do którego go przyrównał i podobnego losu godnym osądził. Wymawiał Użewskiemu, iż to przeciw wszelkiej miłości bliźniego jest, sądzić kogo godnym i zasłużonym takiego haniebnego znaku — iż to nie przystoi człeku poczciwemu — i u pogan nawet Owidiusza z Brutusem tak nie sądzono. Więc też sąd rad nie rad miał sprawę dalej prowadzić. Użewskiego, jako o ciężką zbrodnię obwinionego a przytem zuchwałego, uwięziono.
Użewski myślał, że całe miasto powstanie i ujmie się za nim, więc do ostatka trwał w uporze swym i pozwolił się uwięzić. Za kratami dopiero widząc, iż się nikt nie spieszy z odbijaniem i wyłamywaniem go, ostygł w zapale i nabrał zimniejszej rozwagi. Pochodząc z szlachty, liczył na wsparcie szlacheckie, a widząc, iż od mieszczan nie przybywa pomoc, napisał płaczliwy żal do pana starosty, Jerzego Lubomirskiego, prosząc o pomoc i ocalenie. Widział bowiem, że podobne wykroczenia czasem i gardłem odpokutować trzeba. Żona jego stroskana chodziła od jednego pana do drugiego, prosząc i błagając, aż wkońcu ubłagała panów szlachtę, a przez niech pana starostę[143].
Jerzy Lubomirski wdał się w tę sprawę, lecz tylko jako rozjemca. Nie chcąc tamować biegu sprawiedliwości, chciał zwaśnionych pojednać. Imci pan Stefan Lubowiecki, starszy jego dworzanin, i wielmożny Stanisław Ujejski, pisarz grodzki, udali się na ratusz, wglądając w sprawę, przyszło też i kapłanów kilku. Wysłuchawszy oskarżeń i dowodów, uznali krzywdę niewinną z zniewagą niezadłużoną, zadaną Rogalskiemu. Nie mogli obstawać za Użewskim, a słysząc, iż sąd wójtowski skazał go tylko na publiczne odwołanie hańbiącej obmowy, zupełną wyrokowi przyznali słuszność[144].
Przywołano więc Użewskiego. Sąd zapytał go, czy obstaje przy swym paszkwilu i potwarzy? Postawił się twardo i odpowiedział zuchwale, że nic złego nie pisał, owszem ofuknął Rogalskiego, rzucając nań gradem złośliwych pocisków. Lecz widząc, że to nie żarty, zmiękł wreszcie i zapłakał w głos; rad nie rad przeprosił Rogalskiego i odwołał pisemnie: „Wyznaję, że ja na pana Rogalskiego nic złego nie wiem i mam go za dobrego, a com mówił i pisał przeciwko niemu tom czynił z afektu złego.“ Po tem odwołaniu zażądał i kazał Rogalski przynieść jarzącą świecę, wziął paszkwil i spalił go wobec wszystkich[145]. Zdawało się, iż się spali zarazem i Użewskiego zawziętość. Lecz nie!
Rok 1638 zbliżał się do końca. Jerzy Lubomirski, od niedawna starosta sandecki, rozpatrzył się już w starostwie swojem i pragnął zaprowadzić ład i porządek. Ani Maciej Pleszykowicz, ani Użwski nie mieli nadziei utrzymać się na zbliżających się wyborach. Użewski, przeczuwając swój blizki upadek, chciał przynajmniej i Rogalskiego za sobą pociągnąć. Najprzód rozszerzał między pospólstwem obwinienia swoje względem Rogalskiego, iż on krzywdzi skarb publiczny i zdziera pospólstwo. Widząc zaś, iż w pospólstwie nie bardzo słuchają tych obmów, spisał je i jak mógł, uprawdopodobnił. Przypadła jakaś sprawa w grodzie na kwerelach szlacheckich; Użewski w sprawach miejskich przyszedłszy do grodu, zapytany od szlachty, jakie to paszkwile na Rogalskiego porobił, wyciąga swe pismo i wręcza panu Ujejskiemu, pisarzowi grodzkiemu. Na to nadchodzi pan Lubowiecki, starszy dworzanin starosty, a za nim burmistrz Światłowicz. Pan Lubowiecki pyta, co to? Obaczywszy znany paszkwil, zmiął go, mówiąc: „Niecnotliwy człowiecze! już uspokojone rzeczy znowu wznawiasz!“[146]
Nastąpiły wybory nowe. Pan starosta, zgorszony bezprawiami Pleszykowicza i Użewskiego, całkiem ich pominął. Na rok 1639 wybrał rajcami: Stan. Rogalskiego, organistę, Jana Koszwica, rusznikarza, Wojciecha Bogdałowicza, kupca, i Stan. Wilkowskiego, krawca. Ci zaś wybrali Jakóba Poławińskiego, rymarza; pospólstwo zaś z ławicą wybrali Zacharyasza Światłowicza, konwisarza. Wójtem mianowali Marcina Oleksowicza, kupca. Do obioru jego przyczynił się nie mało szlachetny Ludwik Rylski, pisarz miejski. Więc nowoobranego uczcił nadobnym wierszem, wpisanym w akta ławnicze wielkiemi zgłoskami[147]:
Ad Martinum Oleksowicz
Advocatum nuperrime electum.
Felici auspicio scandus Martine tribunal!
Nam Tibi sunt dubii credita jura fori.
E populi medio Te praeter, non fuit alter
Instar ad igniferae, qui esset in urbe facis.
Fasque piumque fovens, rectus coclitibus aequis
Annosi superes tempora multa senis!
Podwójcim pozostał nadal Stefan Cholewicz, kuśnierz. Ławnikami obrani: Stan. Kopeć, kupiec, Ludwik Sławiński, kramarz, Wojciech Tymowski, cyrulik, Wawrzyniec Kondratowicz, złotnik, i Cypryan Piotrowicz, kuśnierz[148]. Całe więc stronnictwo Pleszykowicza, wójta, upadło.
Rogalski dopiero teraz dowiedział się, jakich podstępów Użewski przeciw niemu używał wobec grodu i szlachty. Już mu teraz za wiele tego było, zwłaszcza, że ludzie sami dodawali mu otuchy. Powtórnie więc zapozwał go o ów paszkwil w grodzie podany i o szarpanie dobrego swego imienia; przypomniał ledwo zapomnianą sprawę i kary wyrzeczone i prosił, aby urząd na tak niepowściągliwy język hamulec twardy obmyślił; krótko mówiąc, żądał kary śmierci na Użewskiego za nastawanie na życie i szarpanie sławy. Nie chciał Użewski stanąć osobiście, lecz przysłał zastępcę z bojaźni, aby go nie imano. Odrzucono zastępcę, wzywając go powtórnie. Szlachta ujęła się za nim i gromadnie towarzyszyła mu na ratusz. Zatem sąd nie śmiał sądzić i w nadziei zgody wyznaczył nowe roki[149].
Użewski, naradziwszy się z przyjaciołmi swymi, odparł pozew, twierdząc, iż pismo, podane w grodzie panu Ujejskiemu, nie zawierało w sobie żadnych zohydzeń ani obmów, że to nie był paszkwil, lecz prosta kontra wydatków publicznych, jak to ją często rajce pomiędzy sobą spisują. Powoływał się na różnych autorów prawników: na Czaradzkiego, Alciatę, Groickiego, Damhuderiusza[150] i innych, uporczywie twierdząc, iż pierwej i teraz nie paszkwil, ale prosty rejestrzyk wydatków spisywał[151].
Sąd, wysłuchawszy stron obu, nakazał znowu odwołanie obmowy i 5 dni więzienia. Użewski apelował do wyroku sądu wyższego krakowskiego, który zważywszy, iż nie było udowodniono, jakoby to był istotnie paszkwil, zniósł wyrok ławicy sandeckiej, rozkazując wzajemne przeproszenie się uczciwe[152].
Ale na to nie przystał znowu Użewski i odniósł się do wyższego sądu sześciu miast wybranych, do których należał Kraków, Nowy Sącz, Kazimierz, Bochnia, Wieliczka i Olkusz. Według starodawnego obyczaju zagaiwszy sąd na ratuszu, zasiedli sędziowie do prawa wyższego na zamku krakowskim i pod przewodnictwem Gabryela Ochockiego, doktora medycyny[153], zastępcy pana burmistrza, Wojeńskiego[154], sądzili sprawę Rogalskiego, nic jeno Boga samego przed oczyma mając. Zapadł wyrok, aby Użewski przeprosił, odwołał i natychmiast odsiedział dwutygodniowe więzienie. Nakłady jednak prawne strony obie ponosić mają[155].
Użewski więc chcąc nie chcąc przeprosił: „Ja Paweł Użewski przepraszam pana Rogalskiego, radcę sandeckiego! niech mi odpuści, proszę! mam go za dobrego i nie wiem nań nic złego“[156]. Poczem odsiedział dwa tygodnie więzienia.
W r. 1641 Zięba i Użewski na nowo zostawszy rajcami, po staremu zaczęli do domu brać klucze od prawa i skarbca. Ponieważ już dawniej tym sposobem pofałszowano rejestra i protokoły, Poławiński, zapobiegając nadużyciom, zaprotestował publicznie od siebie i kolegów drugich. Rogalski wsparł go, przypominając szczegóły zapomniane. Nawet Adam Łukowiecki, zawsze wierny swej krewkości, wystąpił przeciwko Ziębie i po staremu go złajał i zelżył...[157].
Rozgniewani przeciwnicy postanowili nie puścić obrazy płazem. Zięba pozwał Łukowieckiego, Użewski zaś przeczuwając, iż Rogalski podszczuwa przeciwko niemu, nazwał go fałszerzem aktów. Rogalski, chcąc się oczyścić z tak ohydnego zarzutu, postawił pięciu świadków, którzy pod przysięgą zeznali, iż nie on pofałszował testament Krzysztofa Halenowicza, lecz ówczesny 1631 r. pisarz miejski, Jakób Miński[158]. Nie pomogło to Rogalskiemu. Bogdałowicz wniósł skargę do grodu na niego o pofałszowanie aktów. Pan burgrabia Puczniowski, nie troszcząc się o wszystkie prawa magdeburskiego porządki, przedstawiwszy w żywych barwach wielkość popełnionej zbrodni, orzekł nań więzienie i śledztwo karne. Nieostrożny starosta podpisał. Burgrabia, nie dopuszczając apellacyi, rozkazał uwięzić i uwięziono go.
Żona Rogalskiego, Anna Hermanówna, nie tracąc czasu, co tchu pojechała do Warszawy i niebawem uzyskała łaskę królewską. Władysław IV., wglądnąwszy w sprawę, zupełnie zniósł niesłuszny wyrok grodu, jako niezgodny z przywilejami miasta, wytknął grodowi nieprawne postępowanie i uwięzionego natychmiast uwolniwszy, nakazał dalszy tok sprawy ściśle według prawa magdeburskiego. Rogalski, wyszedł z więzienia, zapozwał Użewskiego względem krzywdy i nakładów poniesionych[159].
W r. 1643 chwycił się rajca Użewski niezwykłego rzemiosła. Zaczął wybijać złote węgierskie, tak zwane portugały, i talary cesarskie, czyli imperyały ze spiżu. Dla uniknienia wszelkiego pozoru fałszerstwa, pierwsze z nich pozłacał w ogniu, a drugie posrebrzał, potem zaś jako prawdziwe złote i srebrne monety między ludzi z niemałą szkodą Rzpltej rozpuszczał. Niebawem jednak rzecz cała wykryła się i na jaw wyszła. Przekonany o zbrodnię, został przez trybunał piotrkowski skazany na utratę majątku i na ścięcie, a w razie ucieczki na niesławę i „banicyę“, czyli wygnanie z kraju[160]. Z ramienia trybunału stanął przed urzędem miejskim w Nowym Sączu pan Kasper Zagórski i wobec przywołanego Użewskiego przeczytał straszny wyrok trybunalski. Rajcy wraz z ławnikami schylili czoła przed wyrokiem trybunału, a Użewski zaprowadzon do więzienia w ratuszu[161]. Banicyę nań zaraz ogłoszono 10. listopada 1643 r.[162]. Za kilkanaście dni znowu stanął pan Zagórski wobec sądu, żądając dalszego wykonania wyroku: ucięcia głowy.
Skruszony Użewski nadaremno wyglądał wybawienia od pana starosty, który w tej sprawie wyprawił do Piotrkowa Walentego Włockiego, regenta kancelaryi grodzkiej, a miasto dało mu na drogę 70 złp.[163]. Nie nadbiegła dobra wieść z Piotrkowa, a wysłannik trybunalski nie chciał zważać na orędownictwo starosty, mając surowy rozkaz przeprowadzenia wyroku. Litością zdjęci ławnicy postanowili, o ile można, ratować go. Zawezwali księży, aby go na śmierć przygotowali, i nie ubliżając w niczem wyrokowi trybunału, zwlekali wykonanie wyroku aż do należytego przygotowania ku przyjęciu Przenajśw. Ciała i Krwi Zbawiciela[164]. Wobec wiary i jej obrzędu musiała zamilknąć i sprawiedliwość.
Dwa okropne miesiące przesiedział nieborak, gotując się na haniebną śmierć, i potrzeba było całego ogromnego wpływu Lubomirskich, ażeby go ocalić przed surowością prawa. Właśnie wtedy tracono w mieście kilku zbrodniarzy, a Użewski słuchał, jak jęczeli na mękach, widział, jak ich wiedziono na śmierć, której sam lada chwilę oczekiwał. Bo instygator trybunalski po trzeci, a wkońcu po czwarty i ostatni raz zażądał jego głowy. Szczęściem nadeszły święta Bożego Narodzenia, a z niemi spoczynek sądowy. Po Trzech Królach 1644 r. dopiero zapadł dlań wyrok ułaskawienia i uwolnienia za rękojmią[165].
Następnego 1645 r. został znowu Użewski zaskarżony o bicie fałszywej monety[166]. Na ten rok wybrany wójtem Stanisław Olszyński, aptekarz nadworny Lubomirskich, w Nowym Sączu osiadły. Przed sądem jego wytoczono spór o fałszerstwo monety, przy którym pokłóciwszy się rajcy, według zwyczaju swego nawzajem się lżyli. Przywykli byli ławnicy do lżenia, lecz nie przywykły wójt do tego, co obecnie na siebie wygadywali. Rajca Zięba, uniesiony gniewem, z przyciskiem rzekł do Użewskiego: „Gdybym ja pieniądze robił, miałbym się lepiej!“... — Na to Użewski: „Gdybym ja woły kradł, miałbym się też lepiej!“...[167]
Wtedy Zięba oznajmił wójtowi, iż na strychu ratusza w szafce znajduje się stępel, którym Użewski pieniądze bije, i ostrzyżki[168] miedziane pobielane, z których bił, dodając: „Pójdźmy, przymierzmy stempel, jeżeli się przyda do tych ostrzyżków.“
Ze zgrozą spojrzeli ławnicy po sobie, wójt kazał przynieść stempel i wyznaczył do tego rajcę Poławińskiego z innymi. Poszli zaraz na górę, a Zięba, wyjąwszy kluczyk z kieszeni, otworzył małą szafkę, z której wydobył stempel i okrawki miedziane pobielane. Sąd natychmiast rozpoczął śledztwo, stempel zaś odesłano do nadwornej królewskiej kancelaryi. Śledztwo wykryło, że Zięba od tej szafki klucze przy sobie trzymał. Czynił to przez lat kilka. Kiedy się zaś poswarzyli, zwykle Zięba Użewskiego „mincarzem“ przezywał.
Tym jednak razem Użewski wobec świadków oczyścił się z zarzutu. Najprzód Wojciech Kieszkowski, cechmistrz bednarski, zeznał: „Już temu lat ze 30, jak tu w szatławie[169] siedzieli mincarze, i jam ich strzegł i te ostrzyżki były przy nich, które teraz są w skarbie. Potem w nocy wzięli ich byli do Lublina.“ Powtóre Jan Dunaj, cechmistrz krawiecki, oświadczył: „Służyłem natenczas Imci panu Janowi Gostomskiemu, wojewodzie inowrocławskiemu. Przyjechaliśmy do Lublina, widziałem dwu z Sącza przywiedzionych, jednego złotnika, drugiego ślusarza brodatego. Powiedzieli o nich, że robili pieniądze kędyś za Sączem, i potracono ich tam. Na polach głowy ich powtykano i pieniądze, t. j. grosze poprzybijano pod głowami na palach“[170].
W tymże roku 1645, kiedy to Użewskiego zaskarżono ponownie o bicie fałszywej monety, król Władysław IV. osobnym dokumentem przykazał kupcom, jadącym z Węgier do Polski z towarami, aby drogą na Sącz koniecznie jechali, a nie mijali myt jego, pod karą utraty towarów swoich[171]. Był to już ostatni przywilej tego króla, wydany dla Nowego Sącza.
W pierwszej połowie maja 1648 r. zachmurzyło się nagle pogodne niebo, błyskawica jedna drugą ścigała — a jak jękło na podniebiu, to aż zadudniała ziemia, zatrzęsły się dachy i wieże miasta Nowego Sącza. A kiedy ucichło na chwilkę, to dochodził z jednej strony straszny szum spienionego Dunajca, a z drugiej Kamienicy warczenie. Śrotarze[172] prawie przez całą noc u fary bili we dzwony, aby rozpędzić złowrogie chmury, jak pisze burmistrz Wojciech Bogdałowicz w księdze wydatków miejskich: „Śrotarzom, co dzwonili na chmury ledwie nie cała noc, dałem na piwo i na świece 7 gr.“ Przerażona ludność sandecka modliła się do Boga, a wszystko od starca do niemowlęcia przeczuwało jakieś blizkie nieszczęście. Przeczucie to rosło w nieskończoność, kiedy trzeciego dnia znowu podobna szalała burza. I znowu jęk dzwonów całą noc się rozlegał, a śrotarze świece palili i piwo pili, a dzwonili, co sił stało. Nazajutrz znaleziono martwą sierotę pod ratuszem, co również pan burmistrz wpisał do księgi miejskiej: „Śrotarzom, gdy drugi raz dzwonili na chmury, na piwo i na świece dałem 6 gr.; od pogrzebu i dołu sierocie jednej, która pod ratuszem umarła, dałem 12 gr.“[173].
I nie zawiodło przeczucie! bo chwile burzy były właśnie chwilami dogorywania króla Władysława IV. w Mereczu na Litwie 18. maja 1648 r., a wieść o śmierci jego wkrótce całą Polskę żałobą okryła. Zarazem gruchnęły wieści, że Bohdan Chmielnicki na czele Kozactwa podniósł rokosz przeciwko Polsce w połączeniu z nieprzejrzaną chmarą tatarską, i że paląc i mordując, kroczy ku Warszawie. Starostowie grodowi, nie czekając rozkazów, opatrywali zamki i grody, bo strach był niepłonny.
Obrona miasta Nowego Sącza podupadła znacznie; mury i baszty nie pokryte waliły się, bramy pogniły, armata zardzewiała, a mieszczenie i wieśniacy zapomnieli robienia bronią. Czem prędzej więc na wieść o grożącem niebezpieczeństwie zwołano mularzy i ugodzono do naprawy murów miejskich. Dano zadatku 40 złp., a wapiennik, Petryło z Grybowa, odebrał rozkaz dostarczyć wapna. Jakoż niebawem dostarczył wierteli 444½, a 20 w targu jako przyczynek. Burmistrz, Stanisław Kopeć, płacił po 10 gr. wiertel jeden. Murarzom też zaraz dano 50 złp. i murowali ciągle, biorąc co tydzień 10 złp. Z wapnem zaś uradzili panowie rajcy inaczej. Zgodzili wapiennika i palili ciągle, od czerwca aż do września, płacąc od pieca 4 złp., a niejaki Wójcik łamał kamień wapienny, dziś miastu nieznany.
Gdy zaś jaki kawał muru stanął, zaraz go pokrywano. A był cieśla doskonały, sprowadzony z Wiśnicza naumyślnie. Najprzód zrobił kopułę na wieżę kościelną, której wizerunek drewniany przedtem uczynił wedle rysunku, wprzód sporządzonego[174]. Tramów także nawieziono z miejskich lasów, przyczem jeden przedmieszczanin, który je wiózł, o mało życia nie postradał, tak go tram przywalił. Tarcic też nakupiono podostatek, a gonty panowie rajcy w lecie w Paszynie robić kazali, sprawiwszy naumyślnie ośnik i dwa strugi do fugowania i nakazawszy naprawić piłę miejską, którą, nawiasem mówiąc, zegarmistrz miejski[175] wyostrzył. Musiała więc być dobrą, a panowie lunarowie nie nadaremno cały tydzień w Paszynie bawili, zajadając miejskie, w rejestra zapisane pieczenie i popijając piwem. Siedzieli tam zaś tak długo, gdyż uczyli chłopów gonty robić, zakrapiając ich gorzałką[176].
Nakupiono też łyczaków[177] podostatek do wiązania rusztowań, boć wtedy najwięcej wisząc w powietrzu na lipowem łyku, naprawiano mury baszt i wież wysokich. Płacono zaś łyczaka półtorakiem. Za jednem opatrzono też i bramy z furtkami i baszty.
Zaczęto od więgierskiej bramy. Baszta obok niej pod gontem przed dwoma laty pobijana, więc w dobrym stanie. Zato zwody u niej były już dużo nadpsowane. Wprawdzie blachy, któremi u spodu zwód obity, aby zwiedzony od ognia był bezpieczny, niedawano wszystkie 12 naprawione i nowymi gwoździami przybite; ale skoble były stare, więc ich 11 odmieniono, a łańcuszki dwa do zwodu i wrzeciądz z skublem[178] dano nowe. Sprawiono też naumyślny cebrzyk do wyciągania ziemi z pod zwodów tej bramy. Oleju do zwodu kupiono za 2 gr. Okna na „organki“[179], chociaż troszkę pęknięte, ale nie groziły niebezpieczeństwem, więc je zostawiono, jakiemi były.
Bramie krakowskiej bez mała tylko kłódka zbywała, i nie dziw, boć to nią starostowie grodowi zwykle wjeżdżali, oraz bliższa zamku, więc bardziej o nią dbano. Panewki niedawno świeże pod wrzeciądze podłożone.
Brama grodzka, co wiodła do zamku, była w dobrym stanie, bo bromny, co miał w niej izdebkę, pilnował widać porządku.
Brama młyńska, nad rzeką Kamienicą obok młynów miejskich, miała basztę świeżo dachówką pokrytą. Ale furtka przy niej zupełnie się panom rajcom zdawała zbyteczną, więc ją zamurowano.
Do furty grodzkiej czyli miejskiej sprawiono kłódkę. Do furty szpitalnej nie brakowało nic tylko klucza. Furta zaś na różanej ulicy nie miała zawias dobrych, kupiono więc na nie 9½ funta żelaza i dano zrobić. Wreszcie w baszcie rzeźniczej i kramarskiej dorobiono zawiasy nowe i wrzeciądze u drzwi, a na obu zaciągniono wiązania pod armatę.
Ukończywszy budownictwo na murach i basztach, pomyślano o armacie i przyborach wojennych, aby wszystko było w pogotowiu. Każdy cech miał swoją własną armatę i zbroję, którą był obowiązany utrzymywać w porządku; ale oprócz tego była armata miejska i ratuszowa. Służyła ona nie tylko miastu, ale i Rzpltej.
Muszkiety ratuszowe, od ostatniego pospolitego ruszenia 1621 r. złożone w „cekauzie“[180], czyli arsenale, leżały sobie szczęśliwie zardzewiałe. Zawołano więc ślusarza Walentego, który je odczyścił, i 4 chalcedony[181] do niech sprawiono. Do organek sprawiono pasy nowe.
Hakownice ratuszowe także odczyszczono i ponaprawiano. Śmigownice na lichych kołach spoczywały, więc dano nowe. Przetarto je także i wysmarowano należycie szpikiem i dorobiono 2 stemple z miejskiego starego żelaza, co kosztowało 12 gr.; zamki przy nich ponaprawiano, a cyngrafy[182] porobił ślusarz, Stanisław. Do wielkiego działa dorobiono sworzeń, a do małego dorobił kowal klin z rzeciądzem.
Na proch dano do Krakowa 40 złp, a osobno wzięto od kupca Szyszaka 2 kamienie[183] prochu po 33 złp. kamień. Na prochy i kule żelazne sprawiono osobne faseczki, do starych zaś dna wprawiono, aby się to nie marnowało i psowało, a pan Jan Tomczykowski, regimentarz miejski, poprzesypywał, jak się należało, prochy i kule i wziął za tę pracę 2 złp.
Natomiast sprzedano 2 pancerze, jako mniej do obrony miasta potrzebne. Kupił je Grygier Szydłowski dla jakiegoś szlachcica za 20 złp.[184].
Chorągiew miejska, nie od kul wprawdzie, jednak od czasu podarta, więc ją ponaprawiano i nowymi ćwieczkami przybito za 1 złp. 15 gr.: także bębny obciągnięto i wysmarowano oliwą — zgoła wszystko a wszystko postawiono na stopie wojennej.
Poczem sporządzono tarczę, do której strzelać miano na monstrze, a która tylko 6 gr. kosztowała, i nakazano monstrę wojenną. Monstra była wspaniała! Pan starosta grodowy, Konstanty Lubomirski, z wielmożną małżonką[185] zaszczycili ją swą obecnością wraz z liczną szlachtą. Panowie rajcy jechali kolasą miejską dla większej okazałości, przez co się musztra omal nie opóźniła. Niewiedzieć bowiem, czy to za przywilejem kowalów i kołodziejów miejskich, czy też za przywilejem panów rajców i lunarów, dość, że ta biedna kolasa miejska ciągle była popsowaną; więc i teraz, kiedy ku wsiadaniu, a tu koła zdjąć nie można było do smarowania, a dwie obręcze i ryfa spadają. Rejwach, kłopot! ale kowal chwycił młot do ręki i migiem wszystko było gotowe, a kolasa z panami potoczyła się poważnie ku miejskiemu błoniu.
Młodzież cechowa wystąpiła wspaniale, niektórzy nawet w zbrojach, których każdy cech kilka posiadał. Tak n. p. kuśnierczyków wystąpiło pięciu: jeden w zwykłej, trzech w szmelcowanych, a jeden w czarnej; wszyscy w szyszakach. Każdy cech, prowadząc armatę pod swoją chorągwią, kroczył z swoim doboszem czyli bębenistą, a ponieważ miasto nie miało ich na tyle, więc dopożyczono od piechoty pana starosty grodowego, tudzież od pana wojewody krakowskiego, Stanisława Lubomirskiego. Musiała ich zaś być znaczna liczba, skoro w regestrach zapisano wydatek: „Doboszom wszystkim, tak obcym jako i swoim, co na monstrze bębnili, 1 złp. 20 gr.“; a trzeba wiedzieć, że piwo było po 2 gr. garniec. Pan Tomczykowski, majster krawiecki, regimentował pospólstwu, zaco wziął kontentacyi 1 złp. Strzelano do tarczy z dział i muszkietów i robiono obroty, wszystko jakoby wojsko! W kilka dni potem odbyła się procesya Bożego Ciała wśród śpiewów dobranych młodzieży i literatów[186], którym kantor przewodził, i przy odgłosie trąb i kotłów[187]. Pan Tomczykowski znowu cechom regimentował; a kiedy na jego komendę dali ognia, to kobiety sobie aż uszy zatykały, a szlachta podkręcała wąsa, a dymu się nakurzyło, jak na wojnie. Z baszt zaś i murów grzmiały działa, a w węgierskiej bramie pukały organki ognistym akordem, i z niewzruszoną powagą obywało się nabożeństwo.
Głównym obrońcą Sandeczyzny i Spiża był Stanisław Lubomirski, wojewoda ruski (1625—1638), następnie krakowski (1638—1649), i starosta spiski. Prócz husaryi[188] utrzymywał on także dragonię i piechotę. Dragonia złożona była z samych prawie sołtysów ruskich i wołoskich, piechota zaś z Spiżaków, po większej części Niemców. Stawało to wojsko załogami w dwóch potężnych zamkach: w Lubowli i Wiśniczu, które leżały przy głównej drodze, łączącej przez Nowy Sącz Kraków z Węgrami, a tem samem stanowiły dwa obronne punkta nie tylko Małopolski, ale i całego Spiża. Murów fortecznych wiśnickiego zamku broniło 80 dział z puszkarzami i amunicyą; w zamku prowiantu bywało zawsze na 3 lata, a piechoty wybranej z 400 włości[189]. Dwór Stan. Lubomirskiego składał się z 6.000 sług i wojskowych, a w czasie wojny 9.000 miewał pod bronią[190]. Zamek lubowelski miał także stałą załogę, złożoną, oprócz licznych dział, ze 150 jezdnych i 100—150 piechurów, jak świadczą konstytucye sejmowe z lat 1586, 1609, 1658 i 1670[191].
Rok w rok zmieniali się żołnierze, jedni wracali do domu, drudzy do Lubowli lub na Wiśnicz, gdzie dla nowozaciężnych doskonała była szkoła[192] pod okiem samego pana wojewody lub którego z jego synów. Mieszczanie nowosandeccy nie uskarżali się na tę dragonię i Spiżaków, boć to byli poddani wojewody powszechnie czczonego, zresztą potulni i nie swawolni. Więc im też miasto zwykle dawało po kilka wierteli owsa dla koni, gorzałki i piwa dla szeregowców, a wina i pieczeni dla pana porucznika. Wzamian życzliwości, kiedy trafili na jaką uroczystość kościelną, mianowicie na Boże Ciało, to nawet nieproszeni przychodzili trębacze dragońscy i przez cały obchód po mieście trąbili co siły na chwałę Bogu a na zbudowanie pobożnych Sandeczan, którzy im to zwykle datkiem pieniężnym wynagradzali. Albo, kiedy właśnie przypadało wojenne okazowanie czyli monstra, zwykle podczas jarmarku na św. Małgorzatę, to już nic nie pomogło, pan porucznik czy rotmistrz musiał
mieszczanom regimentować, a dobosze jego bębnić; ukończywszy zaś trud wojenny, pospołu z panami rajcami pokrzepiali się winem lub miodem.
Jak też i Rzpltej potrzeba było piechoty, to zjeżdżał rotmistrz z „listem przypowiednim“[193] i uniwersałem hetmańskim zbierać pachołki. Miasto go witało winem i pieczenią lub rybami, a czasami okupiło się, aby w mieście nie stali. Tak n. p. w r. 1632 za jednogłośną uchwałą pospólstwa ofiarowało miasto panu Jerzemu Stano, staroście grodowemu sandeckiemu, beczkę wina za 110 złp. dlatego jedynie, aby żołnierze w Nowym Sączu nie stali[194].
Nie rzadko też bywało, że w czasie przemarszu z Wiśnicza do Lubowli wyprawiali wojacy pana wojewody różne burdy po mieście.
We wrześniu 1648 r., już w czasie bezkrólewia, piechota lubowelska, złożona przeważnie z Wołochów, nadciągnęła z Wiśnicza do Nowego Sącza i grodzką bramą dążyła prosto na rynek. Bromnym grodzkim był podówczas Matyasz Zięba, który pilnował swego obowiązku, strzegąc bramy dniem i nocą z małej izdebki, przymurowanej do tejże bramy. Wybierał także „foralia“, t. j. targowe od wjeżdżających kupców wedle przepisów, wyłączając od tej opłaty samych tylko garncarzów, jak tego starodawny obyczaj wymagał. Strzegł, aby ludzie podejrzani, włóczęgi i żydzi do miasta nie wchodzili, szczególnie pod bronią. Słowem był gorliwym i ostrożnym bromnym. Wołosza lubowelska jednak omyliła go podstępem. Wiedział on, że jej w miasto nie miał puszczać tłumem, aby gwałtów nie czynili; wiedział, że i porucznik piechoty ma zakaz wprowadzania ich w miasto, a jednak dał się podejść. Kilku bowiem z piechurów wszedłszy, poczęli w bronie zwadę i swary, i nie ustąpili, ani dali bromy przymknąć, a tymczasem cały tłum nadszedł i prosto w rynek ulicą polską, ku Trębaczykówce kroczył. A była to słynna gospoda podle Joachima Raszkowicza, garncarza, druga od rogu ulicy różanej, w której sławetny Jan Czechowicz, złotnik, sprzedawał doskonałe gorzałki i piwa tak zielone, jako i gęste.
Matyasz Zięba widząc, że się Wołosza w miasto wali, skoczył na ratusz i dał znać panom rajcom. Burmistrzował wtedy Marcin Frankowicz, człek poważny i rozumny, a pomimo wieku swego sprężysty. Przeczuwając, iż się bez burdy nie obejdzie, obesłał cechy, aby się mieli na pogotowiu i ostrożności. Wołosza zaś nadciągnąwszy, zwyczajem swym żądała „stacyi“, t. j. jadła i picia. Zapytano ich, kto im stacyę naznaczył i gdzie mają pismo? Niebawem wywiązała się bójka, a narzędziami jej były z początku pięści, a później ławy i stoły połamane. Coraz więcej mieszczan i Wołoszy mieszało się z sobą, już nawet lonty zaczęli kurzyć, i Bóg wie, do czegoby było przyszło, gdyby nie nadspodziewana pomoc.
Porucznik starościńskiej chorągwi pancernych[195], urodzony Paweł Borzęcki, odebrawszy rozkaz pospiesznego pochodu przeciwko Kozactwu, wysłał towarzystwo pod dowództwem Jędrzeja Krukiernickiego, sam zaś pognał na Wiśnicz po ostateczne rozkazy wojewody krakowskiego i starosty, syna jego. Odebrawszy naukę i pieniądze na zaciąg drugiej chorągwi, która się w Starym Sączu zbierać miała, kwapił się z powrotem, i właśnie wjechał w miasto podczas wspomnionej bójki na Trębaczykówce. Nie namyślając się długo, wezwał kilku pancernych, co mu towarzyszyli, i sam buzdyganem[196], a oni płazem szable i kopytami koni przywracali spokój i porządek, najprzód przed gospodą, potem w sieni, a mieszczanie kończyli w izbie, skąd piechota wołoska oknem i drzwiami uciekała, krzycząc po swojemu: „Joj pro Boha!“ Porucznik piechoty, nieobecny, nadbiegł także, i zgromiwszy należycie, wywiódł ich na przedmieście, gdzie niebawem świeże gwałty i rabunki rozpoczęli.
Porucznik Borzęcki stanął naumyślnie gospodą na Trębaczykówce, a mieszczanie całą noc stali pod bronią. Bramy miasta zawarli, przyczem się pokazało, że u zwodu węgierskiej bramy dwóch łańcuszków nie było, a wrzeciądz i skobel zepsute, więc dano nowe. Natychmiast wysłano gońca do wojewody, donosząc o zbytkach Wołoszy. Gońcem był wspomniony bromny, Matyasz Zięba. Nie miał jednak na czem pędzić, więc mu najęto konia i dano poczestne. Kiedy się zaś wszystko uspokoiło i porucznik, sprawiwszy co miał, odjechał, zapisał Stanisław Kopeć do księgi wydatków:
„Słaliśmy Matyasza Ziębę z supliką do Imci pana wojewody, z strony Wołoszy, którzy szkodę robili po przedmieściu. Dałem mu na strawę 3 złp., od najmu konia 15 gr.“
„Za dwa łańcuszki u zwodu w węgierskiej brami i za wrzeciądz z skoblem dałem kowalowi 2 złp.“
„Zapłaciłem, co porucznik Imci pana starosty strawił w gospodzie na Trębaczykowskiem, 2 złp. 18 gr.“
„Dałem na świece, gdy cechowie odprawiali wartę w nocy, 6 gr.“[197].
Sławetny zaś Czechowicz zawezwał panów rajców, aby uczynili odlędziny spustoszenia gospody. Jakoż wysłali sługę miejskiego, który na żywe oczy swoje oglądał i zeznał[198]. Poczem gospodarza Trębaczykówki posprawiał nowe błony w okna i ławy nowe i drzwi, a nawet wielką nową kowaną bramę do sieni zajezdni sprawił. A kiedy już była ukończoną, kazał na niej wymalować dwie postacie w naturalnej wielkości: mieszczanina i żołnierza, jak piją do siebie. Nad nimi zaś umieścił napis, z którego podanie nie ocaliło, jak tylko wyrazy: „Napijmy się, nie bijmy się.“ Szczątki tych postaci i napisu dotrwały do roku 1840 któregoś.
Wkrótce przejeżdżała szlachta zbrojna przez Nowy Sącz ku Staremu Sączowi, jako towarzystwo dalszego zaciągu, a mieszczanie nowosandeccy uraczyli ich garncem wina za 2 złp. 12 gr. Trwoga jednak wzmagała się. Ubogi żołnierz postrzelony przywlókł się od pobojowisk do Sącza i opowiadał, że Lwów oblężon, a Kozacy pod Zamość i ku Warszawie ciągną; że Przeworsk, Rzeszów, Leżajsk, Sokołów, i mnóstwo wsi i miast spalone, bo Chmielnicki z Tatarami się pobratawszy, wspólnie morduje i pali. Wieści te smutne aż nadto stwierdzili OO. Dominikanie, uciekający z Rusi a szukający przytułku w Nowym Sączu[199]. Pod tak smutnemi wróżbami rozpoczynało się panowanie Jana Kazimierza.

Po śmierci Władysława IV. w maju 1648 r., sejm konwokacyjny zaznaczył elekcyę nowego króla na 6. października[200], która według zwyczaju miała się odbyć na błoniu pod warszawską Wolą. Kto tylko szlachcicem być się mienił, konno i zbrojno spieszył wolny głos swój przyłączyć do głosów braci i wybrać albo być wybranym. Tak kazało odwieczne prawo i obyczaj uświęcony, tak głosił Maciej Łubieński, arcybiskup gnieźnieński, prymas polski, a namiestnik królewski podczas bezkrólewia. Od Boga zaczęto, jak zwykle. Uroczyste pienia arcykapłanów wzywały Ducha św., aby oświecił umysły mądrością i zgodą, a ks. Stefan Wydżga[201], opat sieciechowski, kazał w warszawskim kościele św. Jana o wybieraniu królów wedle Pisma św. i starozakonnych ksiąg królewskich. Po kazaniu i służbie Bożej ruszyła się szlachta ku okopom, naumyślnie ku temu sporządzonym na warszawskiem błoniu. Był to wał i przekop, otaczający elekcyjne pole, i miał tylko 3 bramy: od południa, wschodu i zachodu, a w pośrodku szopę z desek, pod którą stały senatorskie krzesła i tron prymasowski.
Konna szlachta jechała pod przewodnictwem swych wojewodów, każde województwo w osobnym zastępie i wedle obyczajem dawnym naznaczonego porządku: Wielkopolanie zachodnią, Litwini wschodnią, a Małopolanie południową bramą, i stanęli wokoło szopy, każde województwo z osobna[202]. Prymas zagaił sejm elekcyjny, więc szlachta, zsiadłszy z koni, rozpoczęła narady. Najprzód wybrano marszałkiem sejmu elekcyjnego Filipa Obuchowicza, wojskiego[203] mozyrskiego, boć na Litwę kolej przypadała, poczem rozbierano sprawy najpilniejsze. Ukraińska szlachta najprzód głos podniosła, żebrząc pomocy od braci i Rzpltej, boć ich zbuntowane Kozactwo wygnało z domów i dóbr, żądali zatem obmyślenia przytułku i pomocy.
Po nich imieniem dyssydentów Radziwiłłowie: Janusz i Bogusław, Gerard Denhoff, Jędrzej Leszczyński i Zbigniew Gorajski żądali równouprawnienia dla wszelkiego wyznania. Aryanie zaś żądali prócz tego przywrócenia urzędu podkomorzego kijowskiego Stefanowi Niemierzycowi, którego trybunał koronny od tej godności odsądził dlatego, że był aryaninem[204]. Przybywali też posłowie królewiczów: Jana Kazimierza i Karola Ferdynanda, niemniej posłowie zagranicznych mocarstw: od papieża Innocentego X.[205], od króla francuskiego Ludwika XIV., od króla duńskiego Fryderyka III., tudzież od królowej szwedzkiej Krystyny, a wkońcu i od wojska z smutną wiadomością o klęsce pod Pilawcami i nadciąganiu Chmielnickiego ku Wiśle i Warszawie. Na tych naradach zeszło kilka tygodni i już śniegi zabielały nad Wisłą, a nocami rumieniły się łuny zbliżających się pożog tatarskich i kozackich, boć wprawdzie Lwów wytrzymał nawałność Kozaków[206], lecz Zamość już był ściśle oblężon.
Komornicy królewscy rozlecieli się po całym kraju, rozwożąc zapadłe uchwały sejmowe, mianowicie tyczące się obrony kraju, oraz smutne wieści o klęsce doznanej; a gdzie tylko jaki kościółek i przybytek Pański, odprawiano suplikacye i wotywy, aby Bóg dał szczęśliwe obranie króla.
W Nowym Sączu rada i ławica, zgromadzone w kollegiacie św. Małgorzaty, z wielką skruchą słuchały wotywy „ratione electionic Króla Jegomości, jako pana nowego“; a muzycy, którzy przygrywali pobożne pienia, dostali 1 złp. 6 gr. Komornik, przybyły z Warszawy, wziął strawnego dla siebie, jako też za owies i siano koniowi za dzień i noc 2 złp.[207]. Burmistrz zaś, Wojciech Bogdałowicz, doglądał i pilnował murarzy i cieśli, co mury naprawiali i wiązania pod strzelbę w basztach czynili, tudzież ślusarza, co hakownice i śmigownice poprawiał i chędożył, bo strach był niepłonny.
Na błoniu warszawskiem stanęła znowu szlachta w okopach konno i zbrojno, a nad nią zawisło pochmurne niebo, a końskie kopyta deptały świeży śnieżysty kobierzec. Ks. prymas zanucił: Veni Creator Spiritus! — krocie tysięcy zbrojnych konnych wyborców zawtórowały, i przystąpiono do obierania króla. Najprzód biskupi i senatorowie, potem szlachta, każdy z osobna województwami dawał swój głos i kreskę, a podkomorzowie zbierali te głosy i kreski. Na wieczną zaś pamiątkę podpisywał się każdy wyborca. Wszystkie zaś głosy żądały królem: „Jana Kazimierza“[208].
Po skończonem głosowaniu powstał prymas. Marszałkowie obu narodów prosili Korony i Litwy o uciszenie się i o głos dla ks. prymasa. Uciszyło się, a prymas donośnym głosem mianował: Królewicza Jana Kazimierza, Polski i Litwy wolnymi i zgodnymi głosami obranym królem i panem!
Krocie tysięcy zawołały: „Niech żyje!“ Prymas zanucił: Te Deum laudamus! — a wszystkie krocie tysięcy zbrojnej szlachty zskoczyły z koni, uklękły w pokorze na śniegu i chwaliły Boga, że ich natchnął jednością i zgodą, i dał króla i ojca osieroconej ojczyźnie. Odgłos armat i ręcznej strzelby około miasta Warszawy po wszystkich szerokich błoniach, gdzie stały szykami: Województwa, Ziemie i Powiaty, zakończyły tę uroczystość wspaniałą[209]. Poczem wyjechali wszyscy z okopów i ruszyli: jedni wschodnią bramą ku Litwie, drudzy zachodnią ku Wielkopolsce, ostatni południową ku Małopolsce.
Tak się odbył wybór króla Jana Kazimierza w listopadzie 1648 r. Tak się odbywały wybory wszystkich królów polskich w epoce wolnej elekcyi (1572—1764). Wyborcami była szlachta w liczbie kilkakroć sto tysięcy, a zaszczyt wyłącznego wybierania odpłacała ojczyźnie zobowiązaniem się wyłącznej obrony ojczyzny i króla swego: miała ciągle być gotową na głos trąby wojennej, a lud włościański miał tę piersiami szlachty osłonioną i krwią zlewaną ojczyznę w pocie czoła obrabiać rękami własnemi...
Wesoła nowina o szczęśliwie ukończonej elekcyi w mgnieniu oka cały kraj obleciała i na chwilę roznieciła radość w sercach zasmuconego ludu. Urzędy miast i miasteczek wyprawiały nabożeństwa dziękczynne i uroczystości ludowe. Nowy Sącz zaś urządził tryumfalny pochód do zamku, jakby na przywitanie nowego pana, przy odgłosie kotłów i bębnów, trąb i dzwonów, a wkońcu przy huku wszelakiej armaty miejskiej i cechowe, t. j. dział, śmigownic, hakownic, a wreszcie organek i muszkietów. Ponieważ zaś dzień już był krótki i do wieczora się zaciągło, więc przy latarniach tryumf zakończono z grodu do „prawa“, t. j. izby sądowej na ratuszu, laną świecą oświetlonej. Nazajutrz 23. listopada wpisał burmistrz, Stanisław Wilkowski, do księgi wydatków miejskich:
„Podczas tryumfu, który się odprawował, jak prędko stanęła elekcya Króla Jegomości, dałem puszkarzom[210] za pracę 3 złp. Na świece do latarni 3 gr.; zaś świecę laną 6 gr.; trębaczom kontentacyi 6 gr.“ Wprzód jeszcze przerobił garncarz piec kaflowy w prawie i dodał własnych kafli, a błoniarz przerobił dwie kwatery i dał dwa pręty swoje żelazne, zaco dostał garncarz 8 złp., a błoniarz 1 złp. 15 gr.[211].
Niedługo jednak trwała radość w mieście. Coraz bowiem pewniejsze dochodziły wieści o przegranej i niewoli hetmańskiej pod Korsuniem[212], o klęsce pilawskiej i sromotnej ucieczce wojska, o oblężeniu Lwowa i Zamościa... Dlatego też w Nowym Sączu czem prędzej dorobiono 3 pary kół pod strzelbę i kary[213] pod 3 śmigownice, a do czwartej dyszel i poręcz, co razem kosztowało 8 złp. Także obręczy nowych na koła pod strzelbę nabito 24, zaco kowal dostał 2 złp. 17 gr. Musiał jednak jeszcze przerobić buksy[214] i przybić szynę do kolasy miejskiej, aby była bezpieczną i gotową w drogę do Proszowic na sejmik i do Krakowa na koronacyę[215].
Przed każdym sejmem odbywały się po województwach sejmiki, na których obradowano nad potrzebami województwa i całej Rzpltej. Nasze województwo krakowskie sejmikowało w Proszowicach i niejedna tam uchwała zapadła, za którą później sejm i kraj cały poszedł. Jako z gór od Tatr i Karpat przez Pieniny polskie wody ku Krakowu i Warszawie płyną, tak spływały myśli wolne z górskiego podniebia, a spłoszone napowrót się chroniły w szumne, chłodne i niedostępne góry. Więc też szlachta górka była miłą Rzpltej, bo to wprawdzie chudobna, ale zato swobodna, a dusza w prawej dłoni.
Wiedzieli o tem panowie rajcy miasta Jego Królewskiej Mości Nowego Sącza, i kiedy wyprawiali do Proszowic sławetnych: Stanisława Kopcia i Jana Krzyżanowskiego, dali im na drogę 30 złp., a dla panów szlachty górskiej 5 garncy wina dobrego za 12 złp., aby się przyczyniali[216] za biednem miastem do koła rycerskiego. Potrzebowało zaś miasto orędownictwa szlachty do Króla Jegomości, boć to mury i warownie podupadły, a mieszczanie upadali pod ciężarem poborów i podwód. Z łanów miejskich znaczna część przeszła w ręce osób duchownych i szlacheckich, a pobory i podwody miasto płacić musiało. Do tego konstytucyą sejmową 1647 r. uchwalone 528 złp. na podwody, bez omieszkania musiały być złożone na każdy św. Marcin, a szlachetny Karol Montelupi, naczelny pocztmistrz koronny, nie pytał się, czy księża i szlachta oddali, byle odebrał, co mu skarb Rzpltej przeznaczył. Dlatego na poparcie prośby o ulżenie ciężarów miastu, zapozwano księży i szlachtę, którzy poborów nie oddali — a była ich taka mnogość, że dwóch woźnych całego dnia do tego potrzebowało. W wydatkach zaś miejskich zanotowano: „Dwom woźnym, co pozwy kładli z strony nieoddania poborów: na szlachtę i księży, dałem 1 złp. 10 g. Juryście w Krakowie w tychże sprawach posłano 12 złp.“[217].
Pobory te uchwalone były jeszcze 13. października 1648 r. w Krakowie w kościele Franciszkanów, gdzie się wskutek wici[218] wojewody krakowskiego, Stanisława Lubomirskiego, wszysta szlachta krakowska zgromadziła na narady przedwyborcze. Rady, dygnitarze, urzędnicy i wszystko rycerstwo województwa zgodnie postanowili i uchwalili tam pobory cztery od wszystkich w województwie universaliter; prócz tego w powiatach czchowskim i bieckim osobny piąty: na osobne obu tych powiatów praesidium. Poborcą powiatu czchowskiego mianowany: Mikołaj z Szczeczyna Borek, podstarości sandecki, który Ichmościom panom Uniwersałem poborowym oznajmił i z powinności prosił i upominał, aby co rychlej pobory a oraz i dawniejsze zaległości do Sącza odwozili[219].
Niebawem nadszedł znów do Sącza nowy Uniwersał Jana Chwaliboga, poborcy generalnego województwa krakowskiego, wydany w Krakowie 28. grudnia 1648 r.: „Oznajmuję komu wiedzieć należy, a zwłaszcza Ichmościom panom obywatelom województwa krakowskiego, także urzędom miast i miasteczek, tak Jego Królewskiej Mości, jako też i duchownych i szlacheckich: Iż jako na zjeździe warszawskim elekcyjnym Jego Królewskiej Mości obranego pana naszego miłościwego, w deklaracyi województwa naszego dwoje podymne[220] jest uchwalone, do oddania skarbowi koronnemu na zapłatę żołnierzowi ad fidem Reipublicue zaciągnionemu. Tedy aby się temu dosyć uczyniło, na teraźniejszym sejmiku proszowickim pozwolone są 3 pobory na miejsce tego dwojga podymnego, i czas oddania od 2. stycznia do 15. lutego naznaczony. Które abyście Waszmościowie jak najprędzej, widząc nagłą i bardzo pilną potrzebę Rzpltej, oddawali w powiecie czchowskim do Sącza dnia 24. stycznia, a do Biecza z powiatu tegoż dnia 4. lutego, kędy na obudwu miejscach na te czasy naznaczone, podpoborce mieć będą, znosić rozkazali — pilno z urzędu mego upominam i przestrzegam. Przytem ostrzegając i prosząc, abyście Waszmościowie pieniędzy cudzoziemskich nie posyłali, które w skarbie koronnym waloru swego nie mają“[221].
Uniwersał ten skoro doszedł do sławetnej rady sandeckiej, wnet zadzwoniono na wieży ratusznej; panowie rajcy i całe
pospólstwo miejskie zebrawszy się, zgodnymi głosami obrali pobieraczy poborów: Stan. Baradzieja i Stan. Jamińskiego. Ledwie ukończono wybieranie poborów, zadzwoniono znowu na panów rajców i pospólstwo, aby obrali z pomiędzy siebie pobieraczy stipendii militaris, czyli podatku wojennego[222].
Nadjechał też urodzony Maciej Szczepkowski, komornik Jego Król. Mości, z Uniwersałem podwody i poleceniem miastom i wsiom, aby podwodne[223] in quadruplo jak najprędzej zwożono, a komornikowi wszędzie po miasteczkach i wsiach jeść, pić i obrok na parę koni dawano. Prócz tego, aby go jednym koniem dla bezpieczeństwa od miasta do miasta odprowadzano. Także Uniwersał „donatywy koronacyjnej“[224] przywiózł tenże urodzony komornik, aby mu ją wedle dawnych obyczajów bez wszelkich wymówek oddawano. A tę powinność, jeżeli ochotnie uczynią, król wielce wdzięcznie przyjąć i łaską swą królewską odwdzięczyć komornikowi rozkazał. Więc też i „drabskie“[225] wybierać i na gwardyę Jego Królewskiej Mości, pod dowództwem Krzysztofa Huwalda, generała-majora, postanowiło miasto „egzaktorów“, czyli pobieraczy — a wszystko na głos ratusznego dzwonka na wolnem zebraniu rajców i wszego pospólstwa[226].
Ogłoszenie tylu poborów naraz wywołało w mieście wielki hałas i krzyk między możnymi, a lament i narzekanie między biednymi. Bez dzwonka, bez wołania, zgromadziło się całe pospólstwo i obległo ratusz. Panowie rajcy zaś w głowę zachodzili, coby tu począć? A tu rady nie było, bo z jednej strony wojna, a z drugiej niedostatek. Aby więc ulżyć pospólstwu biednemu, uradzono pożyczyć pieniędzy, i zaspokoiwszy naglące Rzpltej potrzeby, powoli odpłacać. Uproszono tedy sławetnych: Marcina Frankowicza i Stan. Kopcia, i pożyczono od nich po 150 złp. A kiedy je już na stół wyliczyli i radzie doręczyli, dano im „membran“, czyli zapis długu, obowiązując się oddać do roku. Jeżeliby zaś miasto do roku nie oddało, miał jednemu przypaść kmieć Wojciech Tasz, a drugiemu inny kmieć miejskiej wsi Piątkowej, na tak długo, dopóki miasto pieniędzy nie odda. Naco się podpisał: Adam Łukowiecki, proconsul sandecensis. Joannes Czyrzyczka, advocatus nomine suo et civitatis[227].
Załatwiwszy sprawy poborowe, wyjechali obaj poważni miejscy pełnomocnicy: Kopeć i Krzyżanowski, kolasą miejską do Krakowa na koronacyę, gdzie sędziwy Kopeć nowemu królowi i panu przysięgę na wierność niezłomną składał w imieniu miasta swego, a oraz o potwierdzenie praw i przywilejów, przez dawnych sławnej pamięci królów Nowemu Sączowi łaskawie nadanych, pokornie upraszał. Jakoż i uzyskał 30. stycznia 1649 r. potwierdzenie wszystkich przywilejów, nadanych przez poprzednich królów Sączowi, a mianowicie przywileju Władysława IV. na jarmark coroczny na św. Wojciech, tudzież na pobieranie opłat z wszelkich towarów, z tym nowym dodatkiem, ażeby płacono miastu od beczki miodu siedmiogrodzkiego po 15 gr., od cetnara wosku, łoju, skór większych i od wszelkiego zboża z Węgier przywożonego po 1 gr., a od cetnara jakichbądź kruszców po 2 gr. Uzyskane stąd pieniądze miały być obracane wyłącznie na naprawę warowni miejskiej. Nakoniec rozporządził król, że wszelkie jarmarki, odbywające się wśród roku, tylko przez 3 dni trać mają. Po upływie zaś tych 3 dni, żaden obcy kupiec nie miał towarów swoich na sprzedaż wystawiać, pod karą utraty towarów, z wyjątkiem mieszczan sandeckich. Na te jarmarki wolno było każdemu przychodzić, z wyjątkiem samych tylko żydów, tak dalece, że żaden żyd na jakikolwiek jarmark do Sącza z towarami przybywać nie mógł, ani ich na sprzedaż wystawiać, pod karą utraty tychże[228]. Na opłatę tego potwierdzenia wydali rajcy 100 złp.; później dodali jeszcze 150 złp. panu Adamowi Zawadzkiemu, który za tem chodził, a wkońcu antał wina za 30 złp.[229].
Nieszczęśliwem jednak było zaraz od samego początku panowanie Jana Kazimierza. Z Koroną spadła na niego także owa straszna wojna z Kozakami, wybuchła jeszcze w ostatnich dniach życia Władysława IV. wskutek buntu Bohdana Chmielnickiego. Jan Kazimierz usiłował koniecznie zażegnać tę burzę i rozpoczął układy z Chmielnickim; lecz podbechtywania patryarchy schizmatyckiego, a przedewszystkiem Moskwy, uniemożebniły wszelką zgodę: z wiosną 1649 r. rozpoczęła się nowa wojna. Jeszcze przed rozpoczęciem tejże pisał król z Warszawy 20. marca 1649 r. do Konstantego Lubomirskiego, starosty sandeckiego:
„Urodzony wiernie Nam miły, iż mamy pewną wiadomość, że Kozacy zaporoscy w uporze i rebellii swojej przeciwko Nam i Rzpltej trwając, nie tylko sami się gotują, ale i pogańskie tatarskie wojska na państwa Nasze zaciągają. Na odwrócenie tedy tak wielkiego niebezpieczeństwa, jako innych tak i Wierności Twojej, którego w rzeczach rycerskich dzielność zaleconą mamy, do tej służby Rzpltej wzywamy i rotę usarską, która w sobie koni 100 usarzów mieć będzie, tym listem Naszym Wierności Twojej przypowiadamy, naznaczając żołdu Wierności Twojej taką sumę[230], jaką inni rotmistrzowie usarzy brać będą, a czas służby a die ultima martii anni currentis poczynać się ma. Którą rotę starać się Wierność Twoja będziesz, abyś z ludzi ćwiczonych i jako najwięcej bydź może w służbie przedtem bywałych jako najprędzej sposobił, i z nią do popisu na czas i miejsce od Nas albo hetmanów naznaczone przybydź nie omieszkał, który odprawiwszy tam się stawisz, gdzie potrzeba Rzpltej pokaże i gdzie hetmani Wierność Twoją obiorą. Przestrzeżesz i tego Wierność Twoja, aby każdy z nich miał konia dobrego i rynsztunek porządny wojenny, tak jako do potrzeby usarz zwykł wsiadać“[231].
Przeciwko zbuntowanym Kozakom wysłano wojsko koronne, wzmocnione zasiłkami pospolitego ruszenia. Miasto Nowy Sącz oddało też ze swej strony patryotyczną usługę, wyprawiając na pospolite ruszenie dwa wozy czterokonne z hajdukami, armatą, żywnością i zasilając je wszelkiemi zasobami, jak czytam o tem w księdze wydatków miejskich:
„Komornikowi Jego Królewskiej Mości, który z Uniwersałem przyjechał, obwieszczając sołtysów na pospolite ruszenie, na wikt 1 złp. 5 gr.“
„Stalmachowi od robienia wozów skarbowych na pospolite ruszenie 6 złp.“
„Kołodziejowi za 4 koła do skarbowego wozu na pospolite ruszenie 3 złp. 6 gr.; temuż od koła do skarbowych wozów 2 złp.; temuż za 2 koła pod śmigownice 1 złp.“
„Żonom dwóch pachołków, wyprawionych na pospolite ruszenie, na wikt przez miesiąc 4 złp.“[232].
Wojsko koronne, ustępując przemocy kozackiej, zamknęło się w Zbarażu, gdzie wnet je nawała czerni kozacko-tatarskiej niby szerokiem morzem oblała. Dnia 10. lipca 1649 r. obległ Bohdan Chmielnicki obóz polski w Zbarażu, pomimo dzielnej obrony Jeremiego Wiśniowieckiego, a z 70 armat ognia dając, przemocą zdobyć go usiłował. Polacy, w liczbie 12.000 ludzi[233] przeciw 300.000 nieprzyjaciół, cudów waleczności dokazywali, a między pierwszymi pierwsi byli husarze starosty sandeckiego, pod nowym a dzielnym porucznikiem, Teofilem Rajeckim.
Zaraz na początku oblężenia trzy chorągwie Lubomirskich, odbijając Tatarom wozy księcia Wiśniowieckiego, mężnie na pogan uderzyły i zwycięstwo rozstrzygły. Nierównie jednak większą sławą okryli się Sandeczanie w czasie szturmu Burłaja i Zaporożców na obóz od strony stawu. Już Burłaj pułkownik, spędziwszy węgierską piechotę, znak zaporoski zatknął na wałach tej części obozu, kiedy Krzysztof[234] Przyjemski, generał artyleryi koronnej, przypadł, chorążego piechoty węgierskiej o mało nie przebił i na Kozaków odwrócił. Węgrzy, zawstydzeni i wsparciem piechoty cudzoziemskiej zagrzani, wściekle się rzucili na Zaporożców i wycięli w pień wszystkich, co tylko na wałach byli. Ale nowemi siłami wsparł Chmielnicki szturm swoich, wysyłając jazdę kozacką pod Mrozowickim, pułkownikiem. Wypadła wtedy z obozu jazda polska i uderzywszy na jezdnych Mrozowickiego, odcięła obu Zaporożców od głównego kozackiego obozu. Tam chorągiew starosty sandeckiego dzielnie się spisała: mnóstwo Kozaków wycięto, a więcej jeszcze utopiło się w stawie[235].
W tej akcyi Rajeckiemu, porucznikowi Lubomirskiego, gdy się zwarł z nieprzyjacielem, przywodząc chorągwi 13. lipca 1649 roku, kula armatnia szmat nogi urwała[236], z konia tedy szwankował. Zatem nieprzyjaciele odważnie nacierając, chcieli go porwać, chorągiew zaś porucznika swego broniąc, mężnie stawała. Towarzysze, choćby do jednego poledz mieli, nie dopuszczali go wziąć, aby nieprzyjaciel nad nim nie czynił urągania. Przypadli i Tatarowie, chcąc go wydrzeć z rąk towarzystwa: lecz przybyło więcej wsparcia i odpędzono nieprzyjaciela, a porucznika towarzystwo żywcem uprowadziło, który potem czwartego dnia ducha wyzionął[237].
Wespazyan z Kochowa Kochowski, historyk polski, wymownie w „Klimakterach“ swoich smutne Jana Kazimierza opisując dzieje, czyn ten mężny sandeckiej szlachty dla przykładu i naśladowania potomności po łacinie przekazał. Wyczytać tam także można nadludzkie siły i wytrwałość wojska pod Zbarażem i Zborowem, i śmierć na polu sławy, poniesioną przez tylu walecznych!
Od tej jednak doby historya Nowego Sącza przedstawia długie i nieprzerwane pasmo ustawicznych klęsk i nieszczęść. Na sejmiku proszowickim 21. stycznia 1650 r. uchwalono 20 poborów łanowego[238]. Poborca Paweł z Rudołtowic Witkowski, dla niebezpieczeństwa po drogach, kazał na 15. marca pieniądze odwozić do Lublina komisarzom wojskowym, sam zaś zjechał do Nowego Sącza z podpoborcami swymi. Panowie rajcy przyjmowali ich gościnnie przez dwa dni winem, rybami świeżemi i suchemi. Samych łososi spożył pan poborca za 10 złp.; całe uroszczenie poborcy i towarzyszów jego kosztowało 21 złp. 10 gr.[239].
Podług urzędowej relacyi Jakóba z Charzowic Chaczowskiego, generalnego podpoborcy województwa krakowskiego, zapłacił Nowy Sącz w tymże roku za 20 poborów pokaźną sumę: szosu 3.661 złp. 14 gr. 8 denar.; z 15 łanów[240] miejskich 300 złp.; z 9 kół „zakupnych“ czyli młyńskich 144 złp. Z pomiędzy rzemieślników było w tym czasie w mieście: 8 kowali, 4 ślusarzy, 3 kotlarzy, 3 złotników, 3 mieczników, 3 sierparzy, 20 szewców, 3 rymarzy, 2 siodlarzy, 15 rzeźników, 6 sukienników, 2 czapników, 8 kuśnierzy, 4 bednarzy, 16 płócienników, 12 krawców, 4 garncarzy, konwisarz, stelmach, stolarz, kołodziej, aptekarz, cyrulik, balwierz, 6 przekupniów i 34 komorników. Ci wszyscy rzemieślnicy zapłacili razem za 20 poborów 1.726 złp.[241].
Te rozmaite a mnogie pobory na naglące potrzeby Rzpltej w dwóch ostatnich latach ubożyły ludność tak w mieście, jako i po wsiach. Wprawdzie podług rewizyi, odbytej 7. marca 1650 roku, istniało jeszcze w Nowym Sączu 15 domów szlacheckich — zato mieszczańskich domów, przy ulicy polskiej, szpitalnej, drwalskiej i furmańskiej, z powodu stacyi żołnierskich podupadłych i pustką stojących, liczono już 23[242]. Stała bowiem w tym czasie (1649—1650) w Nowym Sączu rota husarska Konstantego Lubomirskiego, starosty grodowego, która nie tylko w mieście, ale i w poblizkich wioskach srodze uciskała ludność.
I tak w Paszynie husarze nie tylko bez litości niszczyli poddanych miejskich, ale nawet niektórych z nich ciężko poranili; w Kurowie zaś, Woli Kurowskiej, Świniarsku i Bielowicach wybrali pieniędzy gotowych 1.787 złp., a na żywność 722 złp. Z tego powodu wnoszono ustawiczne skargi do grodu, z załączeniem rejestru poczynionych szkód[243]. — Daleko gorzej jeszcze gospodarowali żołnierze w dobrach starosandeckich Klarysek. W Starym Sączu wybrali 3.320 złp., w Biegonicach zaś, Chełmcu, Podegrodziu, Siedlcach i Maszkowicach 5.083 złp. Od panny ksieni dostali 5.000 złp., 600 korcy owsa, 400 wozów siana, a drzewa wozów bez liczby. Ogółem 1649—1650 r. wybrali husarze ze wsi klasztornych 29.822 złp.[244]. Miary zniszczenia dopełniła chorągiew husarska, exercitus gravis armaturae, Mikołaja Potockiego, hetmana wielkiego koronnego, pod wodzą Stefana Czarnieckiego, który, zjechawszy w grudniu 1650 r. w te strony, wybrał z dóbr klasztornych 11.000 złp., a w Starym Sączu 700 złp., przez co mieszkańców do takiej przyprowadził nędzy, że niektórzy opuścili domy i zagrody swoje. Zasmucona tem ksieni Elżbieta Kołaczkowska, zaniosła żałobę do starosty grodowego w imieniu swoich poddanych[245]. — Dochodziły też skargi przeciwko husaryi Lubomirskiego z innych okolicznych wiosek. Tak n. p. gminy: Ptaszkowa, Cieniawa, Mszalnica, Jamnica, Kunów, Falkowa i Kamionka, wydały na żołnierzy w pieniądzach i leguminach 2.695 złp., wskutek czego mieszkańcy pomienionych wsi opuszczali swe domy i ról uprawiać nie chcieli[246].
Wkrótce też i w Nowym Sączu liczba opustoszałych domów pomnaża się w trójnasób, rzemieślnicy wymierają lub opuszczają miasto, a opłacanie podatków Rzpltej staje się niemożebnem. Wśród tego Jan Kazimierz, jakby w przewidzeniu dalszych morowych klęsk, zatwierdza 1650 r. na prośbę obu chirurgów: Jana Krzyżanowskiego i Jana Niedziałkowicza, ustawy cechu nowosandeckich chirurgów.
Rok 1651 także zawiódł nadzieje ludzi spodziewających się, iż ustaną ciężkie pobory i składki. W styczniu tegoż roku uchwalono znów w Proszowicach 11 poborów[247], a Uniwersał królewski, wydany w Warszawie 5. stycznia, wzywał na pospolite ruszenie[248]. Pieniędzy nie było w skarbie miejskim Nowego Sącza, ani było skąd brać, bo dochody naprzód wyczerpane. Pan Jędrzej Lipski w Olszance, do którego się udali panowie rajcy, nie wygodził w potrzebie. Chcąc nie chcąc, musieli się udać do księży wikarych miejscowych. Pożyczyli z wielką biedą 200 złp., ubezpieczając im tę pożyczkę na dobrach miejskich, jak poświadcza urzędowy akt, wystawiony przez rajców:
„Burmistrz i rajce starzy i ad praesens residentes miasta Jego Królewskiej Mości Nowego Sącza. Zeznawamy tym niniejszym skryptem, rękami naszemi i pieczęciami: radziecką i wójtowską miejskiemi sandeckiemi utwierdzonym: Iż imieniem nas wszystkich i urzędu wójtowskiego ławniczego i wszystkiego pospólstwa naszego sandeckiego, pro flagranti necessitate miasta wszystkiego, t. j. na potrzebę expedyowania wozów skarbowych, pożyczyliśmy u Wielebnych Ojców Wikaryów kościoła farnego sandeckiego ad praesens będących 200 złp. Którą to mienioną sumę tymże Wielebnym Kredytorom lub ich Sukcessorom securitatis gratia powinni będziemy na ich żądanie jak najlepiej i najbezpieczniej na dobrach miejskich opisać[249], i przed którymkolwiek urzędem miejskim assekurować. Na co dla większej wagi i pewności, przy ręcznym podpisie naszym, pieczęci nasze miejskie przyłożyliśmy.“
„Datum et actum Sandeciae, in solita residentia Venerabilium Dominorum Vicariorum Sandecensium, die 9. maji Anno Domini 1651.
Laurentius Szydłowski, Vicestenens Proconsulatus.
Stanislaus Olszyński, Consul Sandecensis.
Andreas Kitlica, Subadvocatus Sandecensis.
Joannes Cyrus, Scabinus“[250].
Przy odbiorze tych pieniędzy ofiarowali księżom garniec dobrego wina za 2 złp. 12 gr.
Lecz cóż to znaczyło 200 złp. w ówczesnem położeniu miasta? Na sprawienie wozów skarbowych sprzedało miasto panu Walentemu Włockiemu, regentowi kancelaryi grodzkiej, ogród zwany „Starą Cegielnią“, domem zaś drewnianym i ogrodem „Świniakrzywda“ zwanym, wynagrodzili rajcy swych wojowników: Tomasza Walkowskiego i Jana Ozdzica, kuśnierza, który się na wojnę kozacką z strony miasta zaciągali[251]. A cóż dopiero mówić o innych wydatkach, pilnie przez burmistrza Adama Łukowieckiego notowanych:
„Zapłaciłem konia Marcinowi Migaczowi, poddanemu paszyńskiemu, który poszedł na pospolite ruszenie, 40 złp.“
„Odebrałem od szlachetnego pana Adama Rembeszy, arendarza paszyńskiego, na expedycyą pospolitego ruszenia i inne potrzeby 132 złp.“
„Legumina na pospolite ruszenie do wozów skarbowych 52 złp.“
„Żonie jednego pachołka, co poszedł na pospolite ruszenie, na wikt przez 3 tygodnie 3 złp.“[252].
Prócz tego pożyczono jeszcze na sprawienie wozów skarbowych u Stanisława Kopcia, Marcina Frankowicza i Felicyi Łukowieckiej 600 złp., zabezpieczając im powyższą sumę na gruntach miejskich w Gorzkowie, wydzierżawionych 3 kmieciom[253]. A kiedy i ta suma jeszcze niedostateczną była, wygodził miastu w potrzebie Stanisław Lanckoroński, wojewoda bracławski[254].
Niebawem zjechali podpoborcy, a miasto okazało się w niemożności płacenia. Instygator rządowy nie miał względu na biedę, boć też i Rzpltej nie była rozkosz; od tych, co nie chcieli płacić, ściągał rozmaite ciąże, począwszy od Rogalskiego, który powoływał się na to, że jako rajca nie powinien płacić podatków. Sławetnym: Poławińskiemu, Cyrusowi, Krzyżanowskiemu, razem 30 mieszczanom, odebrano posiadanie domów. Krzyżanowski całkiem ustąpił z domu swego, mniej go sobie ceniąc od ciężarów skarbowi dłużnych: nie zważano na to, że był na wojnie kozackiej jako lekarz. Na Szymona Wolskiego i Jana Pełkę za niewypłacone pobory rzucono wyrok wywołania, czyli „banicyi“. Joachim Raszkowicz z pieniędzy, na leże zimowe[255] dla wojska wybieranych, nie oddał 40 złp., więc go uwięziono i natychmiast musiał złożyć[256].
Oprócz poborów na sejmiku proszowickim uchwalonych, swoją drogą szły składki na wojsko, mianowicie na piechotę Imci pana Kaszowskiego, łowczego wołyńskiego, która się w Sandeckim zbierała, i na piechotę hetmańską. Pobieracz tej składki, Stanisław Hignarowicz, krawiec i mieszczanin sandecki, spisał 1. kwietnia 1651 r. wszystkie domy miasta w obrębie murów fortecznych, z których pobory płacono i z których nie płacono. Prócz 14 domów pustych, w których nie było gospodarza, i 11 placów opustoszonych, wyszczególniono 9 kamienic i domów szlacheckich, z których nie chciano płacić, powołując się na swe szlacheckie przywileje[257].
W walnej bitwie pod Beresteczkiem 30. czerwca 1651 r. poraził Jan Kazimierz na głowę Kozaków. A gdy jeszcze w wschodniej części państwa wojną kozacką był zatrudniony, Bohdan Chmielnicki, ataman kozacki, usiłował w całej Polsce lud wiejski przeciwko szlachcie podburzyć i tym sposobem wywołać ogólne powstanie ludu, które w połączeniu z Rakoczym, gotującym się do zajęcia Krakowa, miało zgnieść szlachtę w domu pozostałą, a on sam miał objąć ster rządu w Polsce. Jednym z takich bardzo gorliwych emisaryuszów Chmielnickiego był Alexander Napierski. Był on naturalnym synem Władysława IV. i nazywał się Szymon Bzowski. Niemowlęciem oddano go na wychowanie do możnego domu Kostków, który z powodu starożytnego senatorskiego rodu i pokrewieństwa z św. Stanisławem Kostką wielkiego w Rzpltej używał znaczenia. Następnie wzięto małe pacholę do fraucymeru królowej Cecylii Renaty; tam rósł i otrzymał wychowanie na dworze królewskim. Po śmierci króla Władysława IV. nie było dla niego miejsca na dworze, ruszył się w świat, zapewne do Kozaków albo na dwór Rakoczego. Po trzech latach niebytności zjawił się nagle 1651 r. w okolicach Krakowa z uniwersałami Chmielnickiego, z zamiarem buntowania ludu, opanowania przejść górskich dla Rakoczego i zajęcia Krakowa[258].
Z początku przesiadywał, pod przybraniem nazwiskiem Alexandra ze Stembergu Kostki, po dworach pańskich, miastach i wsiach, wszędzie zawierając liczne stosunki przyjazne, a mianowicie z Marcinem Radockim, kościelnym i nauczycielem w Pcimiu, i Wiktorynem Zdanowskim, podstarościm nowotarskim, któremu przedstawił się jako pułkownik królewski z rozkazem werbowania ludu na obronę kraju. Przy pomocy dobrodusznego podstarościego znalazł wkrótce drużynę ludzi do swoich celów zdatnych, a między innymi dwóch hersztów zbójeckich, w Nowym Targu na śmierć skazanych, których sobie u rajców nowotarskich wyprosił. Niebawem pozyskał dla siebie niejakiego Gosławskiego i Stanisława Łętowskiego, sołtysa z Czarnego Dunajca, w rzemiośle zbójeckiem dobrze wyćwiczonego. Podług rady Łętowskiego i innych postanowił zająć zamek czorsztyński. Starosta czorsztyński, Jerzy Platenberg[259], pokojowiec królewski, znajdował się przy boku króla pod Beresteczkiem i przeciwko prawu podczas pospolitego ruszenia zamku odbieżał, nie dawszy doń żadnej załogi. Mieszkało w nim kilku żydów, którzy dobra starościńskie w dzierżawie trzymali.
Napierski-Kostka, zachęcony przez Łętowskiego i ludzi czorsztyńskich do zajęcia zamku, w nocy 14. czerwca podstąpił pod Czorsztyn, i skoro z pierwszym brzaskiem dnia bramy otworzono, wpadł niespostrzeżenie i związawszy żyda, który nie miał czasu schować pieniędzy, zajął zamek w imieniu króla, żydów powiązawszy, wtrącił do ciemnicy, zabrał znaczne pieniądze i wyktuały, poczem zaprowadziwszy straż na murach zamku, wysłał za kupnem prochu i ołowiu gońca do Lubowli na Spiżu[260].
Na pierwszą wieść o powstaniu ludowem i zajęciu Czorsztyna przez Napierskiego, miasto Nowy Sącz natychmiast wysłało gońca dla wywiedzenia się pewności, dając mu za ten trud 1 złp. A otrzymawszy stamtąd niepomyślne wiadomości, pomyślano o własnej obronie: nakazano oczyścić i ponaprawiać strzelby i urobić lnianych zapałów do dział za 2 złp. 4 gr. Przysposobiono 4 kamienie i 3 funty prochu za 35 złp. 16 gr., a bednarzowi kazano zrobić 6 fasek na kule. Ks. Mikołaj Ścierski[261], administrator opactwa Norbertanów, rozkazał spędzić poddanych swoich z łopatami, taczkami i koszami; postawił nad nimi urzędnika swego i bez wytchnienia przez 2 dni poprawiano okopy miejskie. Na poczekaniu też poprawiono parkan (palisada) na okopie w miejscu, gdzie nie było muru; wyszło nań 50 sztuk drzewa za 20 złp. Poprawiono też „zwód“ czyli most zwodzony, a na basztę węgierską posłano puszkarzów, aby ustawili działa, jak potrzeba, zaco dostali 20 gr. Urządzono nawet monstrę czyli okazowanie wojenne i przegląd mieszczaństwa zbrojnego, aby przećwiczyć mieszczan w robieniu bronią, mianowicie w strzelaniu. Dopiero oddział dragonii biskupiej, który z pod Muszyny wyruszył, uspokoił miasto cokolwiek. Ugoszczono ich chętnie, a w księdze wydatków zapisał ówczesny burmistrz, Marcin Frankowicz: „Dragonii Imci księdza biskupa krakowskiego, którzy szli na Czorsztyn wyganiać Kostkę, na chleb i piwo za listem księdza biskupa 2 złp.“[262].
Zdobycie czorsztyńskiego zamku przy pomocy zbuntowanych chłopów nie uszło bezkarnie Napierskiemu i zwolennikom jego. Z polecenia Piotra Gębickiego, biskupa krakowskiego, wysłano do Czorsztyna, oprócz dragonii muszyńskiej i piechoty lubowelskiej, także z Krakowa oddział kopijników czyli husaryi, harników[263] i piechotę siewierską. Około 1000 żołnierzy z 4 działkami obległo Czorsztyn i przypuściło 23. czerwca pod wodzą pułkownika Wilhelma Jarockiego ostatni szturm do zamku, którego oblężeni wytrzymać nie mogli. Na zamku bowiem było zaledwie 27 chłopów i 5 dziewcząt: to stanowiło całą jego załogę. Wkrótce też jeden z rannych spuścił list na powrozie, że chłopi wydadzą Napierskiego i Łętowskiego, byle sami zyskali zupełne przebaczenie. Pułkownik Jarocki zgodził się na to. Niedługo chłopi pokazali na murze już związanych obydwóch, bramy otworzyli i wojsko wpuścili, w dzień św. Jana Chrzciciela 24. czerwca 1651 r. — Napierski zaś i Łętowski wydani zostali w ręce Jarockiego. Zamek zrabowało wojsko i co żywo ruszyło z jeńcami do Nowego Targu, a stamtąd do Krakowa 27. czerwca, gdzie na górze Lassocie pierwszego na pal wbito, drugiemu głowę ścięto 28. lipca[264]. Z tego powodu historyk-poeta, Wespazyan Kochowski, napisał z ujmą honoru panującego króla następującą fraszkę:
„Niewiem, co to za dziwny kucharz się pojawił,
Miasto pieczeni, Kostkę co na rożen wprawił“[265].
Król Jan Kazimierz, uwiadomiony o buncie Napierskiego, wysłał z obozu pod Beresteczkiem Konstantego Lubomirskiego na zniesienie tegoż i jego zbójeckiej bandy[266]. Zanim jednak Lubomirski z obozu powrócić zdołał, już Napierskiego pojmano i na gardło skazano. Powracającego z obozu starostę witało miasto z uczuciem radości, a w dowód wdzięczności za podjęte trudy wojenne uraczyło go ucztą, przyrządzoną z łososi, jak notuje burmistrz, Marcin Frankowicz, w księdze wydatków miejskich pod dniem 9 lipca: „Za dwa łososie na przywitanie Jegomości pana starosty, kiedy przyjechał z obozu podczas trwogi, 16 złp.“[267]. Lecz tę chwilową radość mieszkańców Sącza miały niebawem przerwać i zagłuszyć nowe smutne wypadki.
Głód straszny, wskutek spustoszenia całej Rusi przez wojny kozacko-tatarskie, stał się przyczyną śmiertelności we Lwowie, która w następnych latach przestroiła się w tak srogą dżumę, że kto tylko mógł, uciekał z miasta. Ze Lwowa rozpostarła się dżuma po całej Rusi, ogarnęła województwo lubelskie, sandomierskie i krakowskie, wybierając tysiące ofiar; wszystkie szkoły, sądy i grody zamknięto, a nie czując się bezpiecznym nawet w lasach, szukał kto mógł schronienia w górach. Ale wnet i w górach karpackich nie było bezpiecznie, bo kupcy z towarami roznosili dżumę na wszystkie strony.
Jeszcze w końcu listopada 1651 r. przyszedł od wojewody krakowskiego, księcia Władysława Zasławskiego, z Nawojowej posłaniec do Nowego Sącza z listem i rozkazem baczenia na pojawione poszlaki powietrza. Jaką z tem styczność miał sługa miejski, trudno odgadnąć, czytam jednak w księdze wydatków miejskich: „Na lekwannę i ceber słudze Stanisławowi w zamknięciu 4 gr.“ — „Stanisławowi, słudze zapowietrzonemu, na chleb, mięso, gorzałkę i insze potrzeby, in occluso będącemu przez 4 niedziele złp. 4“[268]. Być może, że ów sługa, pełniąc służbę, zetknął się z zapowietrzonym, może zbójcą ujętym, którego od nawojowskiej załogi[269] odbierał. — Odtąd przycichło wprawdzie powietrze, zato miało miasto inne kłopoty niemałe.
W pierwszych dniach grudnia 1651 r. stanąwszy osobiście w urzędzie grodzkim Marcin Frankowicz, burmistrz, Wawrzyniec Szydłowski i Joachim Raszkowicz, rajcy, przestawili niemożebność płacenia podatków, gdyż domów opuszczonych i pustką stojących istnieje w mieście 51; do tego 19 folwarków i zagród zniszczyła powódź Dunajca, Kamienicy i Łubinki[270].
W połowie kwietnia 1652 r. szalały ogromne burze, tak że aż gałka miedziana z chorągiewką z baszty miejskiej spadła. Podjął ją i kawałkami sprzedawał niejaki Cypryan Piotrowicz, kuśnierz, zaco skazany został na sprawienie nowej bani i 20 grzywien kary[271]. Zresztą przeszła spokojnie wiosna, a sprawy miejskie szły zwykłym tokiem.
Nadchodził jarmark na św. Małgorzatę 13. lipca. Przybyło nań kilku żydów z towarami ukradkiem, gdyż według przywileju Jana Kazimierza z 1649 r. nie wolno im było na jarmarki do Nowego Sącza przybywać i towarów na sprzedaż wystawiać, pod utratą tychże. Ale i zysku szkoda i towarów żal, więc żydkowie jęli się niezwykłego sposobu. Wawrzyniec Gadowicz, kramarz sandecki, szukał sposobów spieniężenia rzeczy po Jędrzeju Krukiernickim, chorążym pancernym, i wyświeconej z miasta Zofii Cichoniównie[272], siostrze swej żony. Wiedział, że nie znajdzie lepszych do tego pośredników nas starozakonnych jarmarcznych kupców. Chciał się do nich udać, a tu oni sami do niego przychodzą, aby im użyczył firmy swej i ich towar za swój sprzedawał! Było mu to bardzo na rękę i zaproponował zamianę. Żydzi, widząc zysk, zamienili swoje towary na jego.
Nikt o tem nie wiedział, że Gadowicz, pobrawszy żydowski towar, sprzedawał na swe imię. Cech kupiecko-kramarski, dowiedziawszy się o zdradzie brata swego, wymawiał mu ją, chcąc go od tego odwieść. Ale duch zysku opanował go zupełnie, zresztą miał on złość na swą cechową bracią za niedawnego figla, którego mu spłatali.
Przyszedłszy lekko do majątku po Krukiernickim, który poległ na wojnie w r. 1651, wskutek tego rzeczy jego, u Zofii Cichoniówniej zostawione[273], dostały się żonie jego, Reginie Gadowiczowej — porzucił kramarstwo, na backiem piwie nie bywał, ani o ciężarach i służbie cechowej wiedzieć nie chciał przez dłuższy czas. Chcąc zaś wyprzedać nieprawnie nabyte rzeczy Krukiernickiego, ni z tego ni z owego rozłożył „tasze“, czyli namiot kramarski i kramarzy po dawnemu. Starsi bracia kramarze przypomnieli mu przepisy i przywileje cechowe, że kto rok i 6 tygodni rzemiosła nie prowadzi, tem samem z cechu występuje, żądali więc, aby się na nowo wkupił i służbę młodszego brata w kościele, w baszcie i cechu na nowo objął. Nie chciał tego uczynić i odniósł się do rady miejskiej. Ale rada uznała słuszność wymagań cechu i potwierdziła całkowicie cechowy wyrok. Tak więc Wawrzyniec Gadowicz musiał na nowo światło rozdawać, chorągiew nosić i piwo brackie nalewać. Mszcząc się tej niewagi, tem chętniej wszedł z żydami w spółkę, chociaż się sam wprzód na przemytnictwo żydowskie skarżył; kupował teraz od nich i sprzedawał na swoje imię[274].
Cech kramarski wnet przeciw temu wystąpił. Sławetni: Ludwik Sławiński i Jan Rozdymała zaskarżyli go imieniem całej braci jako buntownika cechowego, który zakazane towary żydom skrycie odkupuje i na swe imię sprzedaje, ku szkodzie cechowej i z pogwałceniem przywileju. Wkońcu zastrzegli sobie imieniem wszystkich: prawo dochodzenia szkód i krzywdy[275]. Nie dochodzili jednak sądownie. Ale Bóg, ów niepojęty czynów ludzkich sędzia, wydał straszny wyrok i karę. Między towarami przemyconymi były skażone morową zarazą!
Jeszcze 5. sierpnia 1652 roku było miasto zupełnie spokojne, a Sandeczanie, pocieszając się, wmawiali w siebie, że może miasto zaraza ochroni, skoro je dotąd ochrania, dawno już nawiedziwszy inne miasta — cieszyli się zdrowem położeniem wśród miernych wzgórz i czystych rzek — sądzili, że zaraza o wzgórza się rozbije lub wsiąknie w wilgoci. Aliści w wilię św. Wawrzyńca, 9. sierpnia 1652 r., wybuchła zaraz i nikt nie dufał sobie dłużej. To też w tym jeszcze dniu zeszli się rajcy na ratusz, gdzie po krótkiej naradzie uchwalili limitationem generalem causarum ob pestem grassantem, t. j. odroczenie wszystkich spraw jakichkolwiek odcieni aż po Trzech Królach 1653 r., albo też na inny czas, kiedy obecna zaraza z łaski Boga ustąpi; z wyjątkiem jednak świeżych spraw kryminalnych, które podług prawa zwłoki nie cierpią i doraźnie rozstrzygane być muszą. Wójt także zwołał ławników i uchwalono podobnie zupełne odroczenie spraw[276].
Gadowicz był już posiadaczem domu w rynku między domami bogatego Widza i Kopcia, teściowę zaś swą Cichońkę osadził na swej ojcowiźnie w sąsiedztwie pustki Nędzy. Wyświecona z miasta siostra żony jego Zofia, po Adamie Białakiewiczu wdowa, poszła tymczasem za mąż na swojem wygnaniu za sławetnego Tomasza Tragowicza, i nadaremno dopominała się zwrotu spuścizny po Krukiernickim. Gadowiczowa zatykała uszy na głośne skargi, bo ślepo wierzyła mężowi, a mąż szedł za głosem łakomstwa i łakomstwo wpajał w serce zaślepionej żony swojej. Więc pokrzywdzona Tragowiczowa wołała o pomstę do nieba — i niebawem spadła straszna pomsta!
Najbliższy sąsiad i kmotr, wiekowy i zamożny kupiec, Stanisław Widz, zapadł ciężko na zdrowiu. Gadowicz pospieszył do niego, bo miał u niego 200 złp. Widz przeczuwał śmierć i mówił, że pójdzie za drugimi; aby zaś między spadkobiercami nie było kłótni, napisał rozporządzenie ostatniej swej woli, przyznał i zabezpieczył Gadowiczowi dług, za okazaną zaś sąsiedzką życzliwość zapisał mu jatkę kramarską i piękny spiżowy moździerz[277].
Uradowany Gadowicz opowiada żonie o nowym nabytku i cieszy się niezmiernie, a wtem żona blednieje, słabnie i omdlewa. Czem prędzej skoczył Gadowicz na ratusz, podczas kiedy żonę trzeźwiono i do łóżka kładziono. Niebawem przyszli ławnicy: Jędrzej Nagłowicz i Wojciech Spiek wraz z pisarzem miejskim i wysłuchali ostatniej woli Gadowiczowej, która trochę do siebie przyszła i której mąż bardzo się czułym okazywał. Gadowiczowa krótko oświadczyła, że wszystko a wszystko co tylko posiada, ruchome i nieruchome mienie, przekazuje, daje i daruje mężowi swemu, Wawrzyńcowi Gadowiczowi; matkę zaś Cichońkę wraz z braćmi swymi, z siostrami i wszystkimi krewnymi, zupełnie od wszystkiego odsądzając[278]. Nim jednak skonała, widziała śmierć dziecka swego i ostatecznie wźrok jej padł na trumienkę tegoż na stole pod piecem stojącą...
Ale bo też okropnie ludzie umierali! Przeczucie śmierci trapiło chorych, a umierali z przekonaniem, że to gniew i kara Boga zagniewanego! Burmistrz Stanisław Olszyński przynajmował grubarzy, żeby zapowietrzonych chowali, i dawał im kontentacyę. Najpierw pochowali Majchrową, bednarkę, i dom jej wraz z sierotami zawarli, zabijając hakami drzwi i okna. Sierotom biednym podawali żywność: markę krup, chleba za 12 i masła za 6 groszy. Po niej schowano biedną sierotę od mniszek Kletek. Kowalowi kazano narobić mnóstwo wrzeciądzów do zabijania domów zapowietrzonych i zabito dom Cichego. Już wtedy nie na żarty było morowe powietrze w mieście, ludzkie środki nie wystarczały — w Bogu tylko nadzieja! Więc panowie rajcy dali 3 złp. na wotywę u Franciszkanów przed Obliczem Pańskiem, czyli cudownym obrazem Przemienienia Pańskiego[279].
Ludzie padali jak muchy, mianowicie ubodzy, nie mogący się ustrzedz zetknięcia. Za bramami miasta po kilkoro tego leżało, a miasto żywiło ich chlebem. Grumarze nie chcieli ich chować, bo im się już uprzykrzyło i żadnego łupu z nich nie mieli; więc im musiano podwyższyć płacę i oprócz pieniędzy dawać gorzałki, mięsa i chleba. A straszni to byli ludzie ci grubarze zapowietrzonych! Nawet obawa śmierci niknęła w ich oczach przed ponętą łupu. W Starym Sączu był w tym czasie wypadek, że zapowietrzonego uduszono, aby zabrać jego mienie. W Nowym Sączu zaś grubarz, Jakób Świerkowicz, wydobywszy z ziemi czaszkę swego syna, spijał z niej gorzałkę z grubaszem, Sebastyanem Rozborowiczem[280]. Więc też rajcy strzegli miasta, ile mogli, mianowicie panowie: Olszyński, Szydłowski i Łukowiecki.
Ustanowili straż miejską i dziesiętników nad nią: Grygla, kołodzieja, i jakiegoś Jacka z 8 drabami, po czterech na odmianę we dnie i w nocy. Przy kościele farnym, gdzie schowano ratuszne i depozytowe skrzynie, postawiono kata na straży nocnej, a na wieży czuwali dniem i nocą: Kluska i Szklarczyk. Dzwonnicy zaś strzegli kollegiaty, przynajęci do tego za pieniądze z dodatkiem połcia słoniny. Kowal miejski ciągle dostarczał wrzeciądzów do zabijania domów zapowietrzonych. Młodzież szkolna przy kollegiacie była także między zawartymi i żywiło ją miasto chlebem i mięsem. W „katowni“ t. j. ratusznem więzieniu umarła kobieta uwięziona, a dziecko jej miasto żywiło. Nieubłagane zaraza pochłaniała coraz więcej ofiar, więc panowie rajcy posłali 3 złp. do fary na wotywę przed ołtarzem bł. Kunegundy[281].
We wszystkich zapiskach i testamentach w tym czasie przebija się trwoga przed gniewem Bożym. Wszędzie mnogie dary zapisują kościołom, czy to na fundusz mszalny przed Obliczem Pańskim, czy na pozłotę którego ołtarza, na lampę przed ciborium, na złoconą kratę przed ołtarz różańcowy, na melchizedek do monstrancyi, czy wkońcu kościołom, „przy których pogrzebie ciało ostatniego dnia sądu Pańskiego oczekiwać miało“... albo „przy którym aby spoczywało, aż P. Bóg z Anioły swoimi w Majestacie wszechmocności przyjdzie“... Płynęły też zapisy na ubogich żebraków i na mniszki Kletki przy kollegiacie sandeckiej. Gdyby zaś spadkobiercy wymarli, częstokroć całe mienie dotknięci zarazą przekazują kościołom. I tak n. p. Katarzyna Jaworka leguje na pozłotę ołtarza Bożego Ciała w kościele farnym 40 złp. — Marcin i Zofia Wojciechowscy zapisują klasztorowi Norbertanów ogród za rzeką Kamienicą, obok ogrodu grodzkiego naprzeciwko dawnej cegielni miejskiej[282]. — Wojciech Brzeziński, bednarz, przeznacza obrączkę złocistą Franciszkanom na mszę św. za duszę żony — naczynie bednarskie na mszę św. do fary — pierścień do Loretto Panny Maryi w Krakowie. — Uczciwa wdowa Warchowa przekazuje mniszkom Kletkom 100 złp.; dom i jatkę szewską dzieciom ciotki swej Jaworki, a jeżeliby pomarły, do fary sandeckiej. — Grzegorz Saytha leguje delię lazurową z guzikami srebrnymi, prócz tego 20 złp. na poprawę kościoła św. Krzyża[283].
Jan Obłąk, rzeźnik, taki czyni testament: „Ponieważ gniew i pomsta Boga Wszechmogącego za grzechy narodu zasłużoną chłostą wiele części królestwa polskiego karze[284] — a między niemi miasto Nowy Sącz, gdzie od zarazy gwiazdy pomoru tyle ludu gaśnie: Przeto czując się okropną zarazą skażonym, widząc, że mnie słudzy wszyscy odbiegli, przyjaciele opuścili i bacząc z pewnością, że to już ostatni bieg życia mego i osłabionego kruchego ciała; acz na siłach zwątlony, na umyśle jednak zdrowy, naprzód duszę grzechami zmazaną oddaję w ręce miłosiernego Stworzyciela mego i Matki jego błogosławionej — a cało jako ziemia ziemi, w kościele św. Ducha. Na pozłotę zaś ołtarza Matki Boskiej Pocieszenia u św. Ducha 50 złp. zapisuję“[285].
Wskutek tej zarazy znacznie wyludniło się miasto, tak iż w styczniu 1653 roku było wszystkich rzemieślników ogółem 62, a zatem o 61 mniej niż w r. 1650, dlatego też oświadczyli cechmistrze, że według dawnych kwitów podatków Rzpltej płacić nie mogą[286]. Wśród tej morowej zarazy wymarło 1.500 ludzi różnego stanu obojga płci. Między zmarłymi byli mężowie obyczajami i łagodnością w obcowaniu, wiecznej i niezatartej w sercach dobrych przyjaciół godni pamięci, jak wielebny ks. Stanisław Niedziałkowicz, patrycyusz sandecki, ks. Jędrzej Nalepowicz i ks. Kasper Wąsowicz z zakonu Norbertanów[287], którzy wraz z drugimi wikarymi wśród troskliwości i pieczy nad duszami wiernych w Chrystusie niezachwianie trwając, zdrowie nie szczędzili i zapowietrzonej owczarni nie odstąpili, wyglądając wspólnie z nią życia lub śmierci[288]. W tymże czasie umarł także mąż zacny, Floryan Benedyktowicz, malarstwa słynny mistrz, miły Bogu i ludziom; zgasł z powszechnym żalem wszystkich, tak mieszczan jako i obcych wszelkiego stanu. Jeszcze wprzód w czasie tej zarazy utracił córeczkę Katarzynę i ukochanego syna Jakóba, którzy w obyczajach i malarstwie nie odróżniali się od ojcowskiej cnoty.
Wraz zarazą spadły w r. 1652 i inne klęski na nieszczęśliwą Polskę. Pod Batohem 2. czerwca wyrznęli Kozacy kwiat rycerstwa polskiego wraz z srogim hetmanem Marcinem Kalinowskim i kusili się o Kamieniec Podolski; podkanclerzy Hieronim Radziejowski, potępiony za gwałty pod okiem królewskiem popełnione, uszedł do Szwedów podburzać ich na własną ojczyznę. Car moskiewski, Alexy Michajłowicz, szukał zaczepki, aby korzystać z nieszczęśliwego położenia Polski i rozszerzyć swoje zabory, a niepłatne wojsko, wybierając samowolne stacye, ciemiężyło i niszczyło kraj.
W Nowym Sączu i okolicy jego stała chorągiew Humieckiego[289] i poczynała sobie jak w nieprzyjacielskiej ziemi. W listopadzie, jeszcze podczas zarazy, nałożyli panowie wojskowi na miasto stacye pieniężne, obroki dla koni i chleby dla siebie, a korzystając z wydalenia się lub wymarcia mieszkańców, odbijali i łupili domy miejskie, folwarki i komory. Wyszczególnił się w tem łupiestwie jakiś pan Pakosz z swą czeladzią, wyrabiając gwałty gorzej od nieprzyjaciela[290].
Burmistrz Stanisław Olszyński kazał woźnemu uczynić rewizyę pustek przez żołnierzy poodbijanych i posłał do starosty z prośbą o pomoc i obronę, a do Jędrzejowa do pana pisarza grodzkiego, który tam przed powietrzem ujechał, skargę i manifest. Nawet konia i siodła uczciwego trudno było wynaleść w znękanem mieście i musiano posłańcwi starościńskiemu z urzędu wprzód siodło kazać naprawić[291].
Starosta, litując się nad miastem, przyjechał sam i radośnie był podejmowany smacznemi szczukami czyli szczupakami za 7 złp. Za jego radą posłało miasto sławetnego Jana Jeżowskiego na sejm do Brześcia litewskiego i dano mu na strawę 50 złp.[292]. Na sejmie nie tylko Sandeczenie zanosili żałobę, ale i inni, bo wszędzie szkody były. Skończyły się zaś te sprawy dopiero na komisyi wojskowej we Lwowie 1653 r., dokąd i Nowy Sącz posłał burmistrza swego, Jana Czechowicza, który tam dochodził[293] szkód i krzywd na panu Pakoszu. Wysyłając go, uprosiło miasto Imci pana marszałka koronnego, Jerzego Lubomirskiego, o list przyczynny, i złożyło do kuchni jego dwa przepyszne łososie za 8 złp. 6 gr.[294]. Czechowiczowi dano na wydatki kilkadziesiąt złotych, z których się częścią wyrachował, a ostatek darowano mu za trud i pracę z panami wojskowymi i w zachodach o uspokojenie Imci pana Alexandra Wielowiejskiego, poborcy generalnego, który właśnie o pobory zjechał. Pieniędzmi, jak podczas potrzeby beresteckiej, tak i obecnie wygodził pan Stanisław Lanckoroński, który wówczas w Podolińcu na Spiżu gościł. Z poborami było wiele kłopotu i niejedną szczukę dano, nim sprawdzono pustki po umarłych, nim je odprzysiężono dwunastu świadkami, nim odpisano i wyrobiono wyrok na szlachtę w mieście domy posiadającą, którzy jak zwykle płacić nie chcieli.
Z końcem marca 1653 r. znowu się pojawiło morowe powietrze w Nowym Sączu i to w domu Wawszyńca Gadowicza, gdzie nagle zmarło dwoje ludzi: niejaki Kiełbasa, płóciennik, i jego żona. Gadowicz mieszkał w rynku, gdzie najpierwsze gospody bywały i starszyzna wojskowa chętnie stawała. Właśnie obok była kamienica Stanisława Kopcia, burmistrza ówczesnego. Podejrzenie zarazy padło na całe sąsiedztwo, a burmistrz kazał natychmiast wszystkie domy poblizkie pozabijać dwunastu wrzeciądzami i ściśle strzedz. Grubarzy też zmówił na nowo, dając im strawnego dziennie 12 gr. i gorzałki. Jeden z nich był żonaty, więc i grubarka brała strawne. Zapowietrzonym, mianowicie Gadowiczowi, Rzezakowi i Krzysztofowiczowi, podano chleb, piwo i drzewo na opał; prócz tego podawano każdemu z nich parę razy po kwarcie oleju[295], zdaje się na lekarstwo. Trwało to aż do Wielkiejnocy.
Dla bezpieczeństwa publicznego zabroniono umarłych chować na cmentarzu kollegiaty, w samym prawie środku miasta położonej. Że to zaś w owych czasach lud nabożny około kościołów rad się grzebał, więc przekupywano grubarza, Sebastyana Rozborowicza, i grzebał ukradkiem przy kollegiacie, wykopawszy z cmentarza morowego. Dostrzeżono go wkońcu, zaskarżył instygator i opiekunowie kościoła, a rada miejska ukarała go więzieniem ratusznem i karą 100 grzywien, iż się poważył zwłoki zapowietrzonych z grobów wydobywać i na cmentarzu chować, bez wiedzy i zezwolenia opiekunów kościelnych[296].
To powtórne morowe powietrze niszczyło nielitościwie pozostałą ludność. Rewizya, odbyta 4. września 1654 r. przez urząd radziecki, w obecności Matyasza Oleksowicza z Kruźlowej, woźnego koronnego[297], wykazuje domów i placów, z powodu częstych kontrybucyi wojskowych i grasującej zarazy, pustką stojących 80 tak w mieście, jak i na przedmieściach[298], a zatem o 29 więcej niż w roku 1651.
Kiedy takie klęski rok za rokiem nawiedzają miasto, kiedy w Polsce jeszcze nie zażegnano nawały kozacko-tatarskiej, a car moskiewski Alexy, wskutek poddania się Chmielnickiego, w tymże roku 1654 nagłym napadem na Litwę i Ukrainę nową groźną rozpoczyna wojnę, aliści zrywa się nowa burza od Północy: napad Szwedów. Jak tyle innych miast w Polsce, tak i Nowy Sącz ucierpiał wiele od tych nieproszonych gości. Lecz właśnie tak chwila stanowi jedną z najpiękniejszych i najświetniejszych kart w dziejach naszego miasta, dlatego poświęcam jej rozdział osobny.

Karol Gustaw, król szwedzki, postanowił od pierwszej chwili wstąpienia swego na tron (16. czerwca 1654 r.) korzystać z wewnętrznego w Polsce rozstroju, tudzież z wycieńczenia jej ostatniemi okropnemi wojnami, aby rozpocząć nową wojnę. Licząc zaś na pomoc dyssydentów, najgorliwszysch swoich stronników, i niechętnych Janowi Kazimierzowi a podburzanych przez Hieronima Radziejowskiego magnatów i szlachty, zamierzał zdobyć dla siebie polską koronę. Gdy wszystkie poselstwa i negocyacye w celu utrzymania pokoju i zawarcia wspólnego przeciw Moskwie przymierza okazały się bezowocnemi, owszem sejm szwedzki zgodził się na zamiary swego króla, a Karol Gustaw rozpoczął ogromne zbrojenia — Jan Kazimierz, lubo już trochę za późno, zwołał sejm do Warszawy, który (od 19. maja do 20. czerwca 1655 r.) pod grozą niebezpieczeństwa z rzadką zgodnością uchwalił pospolite ruszenie i łanowego żołnierza z dóbr szlacheckich i duchownych[300].
Na mocy tych uchwał sejmowych i wobec grożącego niebezpieczeństwa, Nowy Sącz nie pozostał w tyle za innemi miastami i, mimo swych szczupłych dochodów, nie szczędząc wydatków, rozwinął gorączkową czynność. Przez całe dwa miesiące, aż do końca sierpnia, sposobiono się na wszelki wypadek do pogotowia i trwały uzbrojenia. I tak już do końca lipca naprawiono bramę krakowską i wzmocniono ją nowemi zawiasami, panewkami i kunami[301]. Także łoże wielkiego dzieła w tej brami wzmocniono trzema tęgiemi szynami. Mury, gdzie były źle pokryte, pobito gontami. Drzwi do wieży zamkowej źle się trzymały, więc sporządzono hak nowy mocny i wmurowano go należycie. O zegarze ratusznym także nie zapomniano: ślusarz naprawił walec, tryb, dwa pióra do wahadła i sprężynę pod młot. Muszkiety ratuszne też obejrzano, a nadpsowane trzy poprawiono i ochędożono. Stelmach dorobił oś do działa, a ślusarz ochędożył armatę. A kiedy już znaczniejsza część koniecznych i naglących robót ukończoną została, z początkiem sierpnia rajcy odbyli rewizyę baszt; zaraz zaś potem nastąpiła monstra, na której oprócz mieszczan byli obecni i chłopi[302].
Lecz nie były to jedyne wydatki, które miasto na obronę własną i na potrzeby publiczne ponosić musiało. Wśród wspomnianych przygotowań publikowano w Nowym Sączu 12. lipca Uniwersał, ażeby szlachta na pospolite ruszenie wyjeżdżała[303], a woźny, który przez dwa dni wykonywał ten obowiązek, otrzymał na koszt miasta wynagrodzenia 10 gr. Równocześnie od początku lipca aż do połowy sierpnia przechodziły przez Nowy Sącz różne oddziały wojska na czele swoich rotmistrzów i kapitanów, tudzież piechota jużto hetmana polnego Stanisława Lanckorońskiego, jużto marszałka wielkiego Jerzego Lubomirskiego, spiesząc ku Warszawie na pomoc przebywającemu tamże królowi. Miasto wszystkim dawało stacye i gościło starszyznę wojskową winem i miodem, a szeregowców piwem i wódką. A gdy po ukończeniu sejmu walnego, zebrał się w Proszowicach sejmik województwa krakowskiego w celu narady nad wykonaniem zapadłych tamże uchwał oraz grożącem niebezpieczeństwem, panowie rajcy Nowego Sącza, na mocy uchwały tegoż sejmiku z 14. lipca, zapłacili na piechotę łanową z wiosek miejskich: Żeleźnikowej, Paszyna, Falkowej, Piątkowej i Roszkowic 170 złp., zaś z 70 domów mieszczańskich 300 złp.[304]. — Tak nie szczędząc grosza, może nad siły swoje, dopełniało nasze miasto ciążącego na niem obowiązku względem ojczyzny!
Tymczasem od końca lipca, od wkroczenia Szwedów do Polski, prawie każdy dzień przynosił coraz bardziej przerażające wieści o coraz większych postępach najezdnika i coraz straszniejszych klęskach kraju. Dnia 25. lipca poddało się pospolite ruszenie wielkopolskie, zgromadzone pod Ujściem w celu bronienia przeprawy przez Noteć, a z niem cała właściwie Wielkopolska. Za jej przykładem 17. sierpnia poddaje się województwo sieradzkie; 18. sierpnia za sprawą Janusza Radziwiłła Litwa, zrywając unię, uznaje Karola Gustawa swym wielkim księciem: król opuszcza stolicę i cofa siku Krakowu, a 20. sierpnia kapituluje Warszawa... Jakie to do głębi duszy wstrząsające wypadki musiały wywołać w Nowym Sączu przerażenie i jaką przejmować zgrozą, łatwo sobie wyobrazić — nieodżałowana szkoda, że źródła nasze żadnych bliższych nie podają nam o tem wiadomości. Lecz najstraszniejsze były niezawodnie jeszcze późniejsze: że królowa wraz z najwyższem duchowieństwem zmuszona szukać schronienia na Śląsku; że Szwed już podstąpił pod Kraków; że król uchodząc, błąka się po kraju...
Jakoż Jan Kazimierz, ustępując przed potęgą i szczęściem Karola Gustawa, zdawszy obronę Stefanowi Czarnieckiemu, opuścił Kraków 14. września i zwrócił się ku Tarnowu. Wojsko zaś koronne niepłatne, będące pod dowództwem Lanckorońskiego, zamiast pozostać dla odsieczy Krakowa, zawiązało się w konfederacyę i ruszyło samowolnie ku Wiśniczowi, a stamtąd ku Tarnowu. Karol Gustaw, który osobiście z doborem przedniej straży w pogoń szedł za królem, nie chcąc podczas oblężenia Krakowa mieć na swych tyłach wojsk polskich, zająwszy 21. września Wiśnicz, który mu się poddał w kilkaset ludzi załogi i 35 dział, pędził przeciwko nim drogą bocheńską prosto ku Tarnowu. Ale właśnie w tej chwili Jan Kazimierz zboczył zręcznie ku Wiśniczowi, i to go ocaliło. Karol Gustaw, nie spostrzegłszy tego, uderzył pod Wojniczem[305] 23. września na wojsko skonfederowane i rozbił je zupełnie — Jan Kazimierz zaś tymczasem, korzystając z sposobności, pospieszył ku górom karpackim i Nowemu Sączowi.
Dnia 27. września 1655 r. nagle zjechał oboźny[306] Jego Królewskiej Mości do Nowego Sącza przygotować stacye, bo król Jan Kazimierz uchodził ku Spiżowi i Węgrom[307]: całe miasto było w niesłychanem poruszeniu i trwodze. Za królem w pewnym odstępie jechał dwór jego i kilku wiernych senatorów. Przy osobie króla jechał mały oddział dragonii i najpowierniejsi dworzanie. Na przywitanie króla Jegomości wyszła wszystka ludność i duchowieństwo Nowego Sącza, tak że kiedy wypadło ochrzcić przyniesioną właśnie Piotra Chwaliboga córeczkę, nie było księży wikarych w mieście, ani kanoników kollegiaty, i musiano zawezwać duchownej pomocy OO. Norbertanów. Nie odmówił wiekowy przeor ks. Jan Pławiński, niby ów nocny stróż Syonu przy kościele i klasztorze pozostały, i przyjął niemowlę na łono Kościoła[308].
Żałosny król wjeżdżał już wieczorem do miasta bez wszelkiej okazałości, nie witany nawet, jak zwykle, mowami uroczystemi. Cztery tyko pochodnie gorzały u bram miasta przez krótki czas jego pobytu. Za dworem jechała mała garstka dworzan, którym gospody rozdawał wspomniony oboźny królewski, a przy tym trudzie wypił wina dwa garnce za 4 złp. na koszt miasta[309]. Wojsko zaś królewskie rozłożyło się obozem na gruntach folwarku Wierzbięcińskiego za rzeką Łubinką, gdzie obyczajem żołnierskim ówczesnemu właścicielowi, Walentemu Włockiemu, znaczne poczyniło szkody[310]. Wieziono też 12 więźniów szwedzkich, między którymi był Jerzy Forgwell, ulubieniec Karola Gustawa. Wieziono i korony i cały skarbiec koronny, którego strzegł Wolf[311], wierny pokojowiec królewski, a tylko najpowierniejsi wiedzieli o tem.
Król, wjechawszy na zamek, rozkazał natychmiast, aby kilku mieszczan odważnych i przytomnych z małym oddziałem dragonii królewskiej co tchu skoczyło pod Kurów, i tam na przewozie znajdujące się promy porąbali. Rozkaz królewski wykonano jeszcze w nocy zapomocą chłopa, który wpław Dunajec przebywszy, prom i czółno na prawy brzeg przewiózł. Wdzięczne miasto Jego Królewskiej Mości dało chłopu za ten kunszt 1 złotego, a dragonom na piwo 1 złp.[312].
Następnego dnia wyjechał Jan Kazimierz ku Czorsztynowi, nadgranicznemu od Spiża zamkowi, gdzie Jerzy Lubomirski, marszałek wielki koronny, króla oczekiwał. Burmistrz Marcin Frankowicz postarał się dla króla o przewodnika świadomego drogi i zapłacił mu za trud 2 złp.[313].
Za królem zjechali do Sącza Piotr Gębicki, biskup krakowski, i Jan Gębicki, biskup chełmski, nominat płocki, wreszcie żona Stanisława Lanckorońskiego, hetmana polnego koronnego. Pisarze jej jechali przodem z assygnatą na potrzebną żywność, którą pani hetmanowa płaciła. Panowie rajcy przyjęli ich uczciwie obiadkiem i garncem wina. Pan Jędrzej Suszycki, pisarz miejski, przygotowany i nie krępowany zakazem dostojnych gości, wystąpił z pięknem przywitaniem w imieniu miasta. Szczególnie witał biskupa krakowskiego, jako zbawcę wśród trwogi i niebezpieczeństwa zbójeckiego w 1651 r. przed Alexandrem Napierskim. Do biskupa chełmińskiego osobną miał mowę, a do hetmanowej osobną, a wszystkie piękne i figurami krasomowskiemi ozdobne. Wedle starego i przyjętego zwyczaju należało się pisarzowi miejskiemu od każdej mowy publicznej półgarnca wina; zważając jednak na ciężki czas, contra consuetudinem observatam, obdarzono go tylko 1 złp.[314].
Po odjeździe króla, biskupów i dostojnych gości, ogarnął miasto niewymowny żal. Mieszczanie, ze swymi cechami na czele, zebrawszy się na wiece, radzili, co czynić wypada?... Królowie obdarzyli wierne miasto swoje licznemi wolnościami, pozwolili pobierać cło od towarów lądem i wodą wiezionych, aby zato mury i wieże miasta w należytym utrzymać stanie. — Jakoż istotnie mury i baszty i bramy obronne nie były zaniedbane, i armata rozmaita była i cechowy proch i kule po basztach, a ratuszne na wieży. Nie dziw przeto, ze mieszczan brała ochota zawarcia bram przed Szwedami, zaufania w Bogu, w murach miejskich i odwadze własnej. Niebawem wyprawiono też gońca do króla w Czorsztynie z zapytaniem, czy się poddać Szwedom, czy silny stawić im opór, a na drogę dano mu 6 złp.[315].
Jan Kazimierz, opuszczając Polskę i nie chcąc, aby za niego najpiękniejsze miasta marniały, kazał się poddać Sączowi, a sam przez Spiż miał jechać na Śląsk, bo już na Żywiec nie bardzo było bezpiecznie, skoro jenerał szwedzki, Krzysztof Königsmark, wprost od Krakowa spiesząc, chciał królowi przeciąć drogę. Przed odjazdem z Polski uczynił król jeszcze ostatni krok do Karola Gustawa. Wysłał do niego posłańca z listem, przydawszy mu za towarzysza owego szwedzkiego jeńca, pułkownika Forgwella, obdarzonego wolnością[316], aby się wstawił za poddającym się Sączem.
Z początkiem października 1655 r. wkroczyli Szwedzi do miasta pod dowództwem Forgwella, którego Jan Kazimierz przed kilku dniami z niewoli wypuścił; niebawem nadciągnęli także ochotnicy hr. Magnusa de la Gardie z swym porucznikiem Patrykiem Gordonem, i natychmiast obsadzili baszty i mury, jako też straż zamkową i bramną objęli. Komendant załogi, pułkownik Forgwell, bardzo był umiarkowanym w żądaniach swoich, w wojsku swem utrzymywał karność i porządek, to też i zwykły jarmark na św. Marcin odbył się spokojnie, i dzwoniono, jak zwykle, zwołując lud okoliczny na kupno i sprzedaż. Baszty tylko i mury zwiedził pan komendant, oprowadzony przez rajców i burmistrza ówczesnego, Joachima Raszkowicza[317]. Ale gdy w połowie listopada powołany przez swego króla, Karola Gustawa, do niego wyjechał, objął dowództwo podpułkownik Stein. Od tej chwili wszystko się zmieniło.
Powolni dotąd Szwedzi zaczęli uciskać mieszkańców różnemi daninami i ciężkiemi kontrybucyami. Sam podpułkownik dał uczuć miastu zmianę zaszłą postępowaniem swoim. Kazał sobie przynosić na zamek lane woskowe świece; posyłano mu je odtąd prawie codziennie[318]. Te łupiestwa wywołały oburzenie tak mieszczaństwa, jak i ludu wiejskiego w całej okolicy, objawiające się głośnemi groźbami, aż wreszcie wieść o znieważeniu grobów kościelnych przez stronnika szwedzkiego, szlachcica Floryana Siemichowskiego, szukającego tam ukrytych skarbów, rozjątrzyła całą ludność do ostateczności. Rzecz miała się tak:
Skoro tylko o poddaniu się Krakowa Szwedom w dniu 18. października 1655 r.[319] wieści gruchnęły, cała aryańska szlachta nad Dunajcem odżyła i podniosła głowy; cisnęła się do Szwedów, przyjmując ich z radością i wynosząc pod niebiosa, jako pocieszycieli utrapionych. Wtedy to Floryan Siemichowski, który niedawno odrzekł się wiary aryańskiej w kollegiacie, połączył się napowrót z aryanami sandeckimi, a nawet przyjął służbę pachołka u Liktyna, majora szwedzkiego. Odwrotnie, cała reszta mieszkańców od wtargnienia Szwedów do kraju, a tem bardziej, skoro łupiestwa ich rozgłos znalazły, starała się pochować i poukrywać, co miała droższego, zakopując w ziemię, topiąc w wodzie lub chowając w odludnych miejscach.
Pani Zofia Stanowa, wdowa po Jerzym Stano, staroście sandeckim, jużto z domu, jużto po mężu miała złoto, srebro i inne kosztowności, tak w pieniądzach, jako i sprzętach, szatach i ozdobach. Nie wiedziała, co z tem począć, gdzieby to pochować? — udała się więc po radę do swego kuma, pana Jana Boczkowskiego, podstarościego sandeckiego. Ten był w podobnem położeniu i także radby był gdzie ukryć, co miał droższego. Czyli więc z obopólnej narady, czy może idąc za zdaniem wielce sobie przychylnego kustosza kollegiaty, ks. Jana Witaliszowskiego, uradzili przechować swoje skarby w grobach kollegiaty sandeckiej. Nocą więc przeniesiono skrzynie do kościoła, gdzie odebrał je Marcin Nikburowicz, dzwonnik. Poczem ksiądz kustosz ukrył je gdzieś w kościele, ale nikt nie wiedział gdzie i jakim sposobem.
Atoli wiarołomny i przebiegły Siemichowski wywiedział się od ludzi podobnych sobie, że w grobach kollegiaty mają być ukryte skarby pani Stanowej i pana Boczkowskiego. Wywiedział się dalej, że grubarz, Maciej Trela, w nocy otwierał do grobu w kaplicy św. Jakóba. Natychmiast doniósł o tem panu swemu Liktynowi i podpułkownikowi Steinowi. Zaraz też major Liktyn wziął kilkunastu pachołków szwedzkich i wraz z Siemichowskim udali się do kollegiaty. Zawołali dzwonnika Nikburowicza, kazali sobie otworzyć, i wraz z księżmi wikarymi, którzy przerażenie chcieli być świadkami, przystąpili do grobu pod kaplicą św. Jakóba. Siemichowski wraz z pachołkami szwedzkimi podniósł ciężki głaz, wejście do grobu pokrywający; poczem zdjął z ołtarza świecę woskową, zapalił w lampie i wszedł do grobu najprzód sam, za nim pachołki, a wkońcu kazano i dzwonnikowi iść. Leżał tam tłumok skórzany; więc jął go rozwięzywać. Dzwonnik Nikburowiecz rzecze: „To są rzeczy księdza seniora wikarych, niech Waszmość do spokój!“ — porwał tłumok i wyniósł na górę. Siemichowski tymczasem zaglądał poza trumny, szukając, czy tam nie ma więcej? Nie znalazłszy nic, kazał dzwonnikowi bieżeć czem prędzej po grubarza Trelę na przedmieściu. Nikburowiecz pobiegł, ale wprzód wstąpił do pana Wawrzyńca Szydłowskiego, rajcy i opiekuna kollegiaty, oznajmując, co się dzieje.
Przybiegł co tchu Szydłowski, a zaraz potem przybył i Sebastyan Rozborowicz, grubarz, i wpuszczono ich. Siemichowski stał z zapaloną świecą w ręku, a pachołcy rozwięzywali tłumok. Księża wikarzy upewniali, że to ich rzeczy, które sędziwy ksiądz senior do grobu schować kazał. Nie wierzono ich mowie, a wydobyte srebrne łyżki stołowe chciał Siemichowski zabierać. Księża upominali się, okazując herb księdza seniora. Starszyzna szwedzka przekonawszy się, że to istotnie znaki ks. Marcina Chamilcowicza, seniora, staruszka zgrzybiałego, kazała oddać łyżki i cały tłumok.
Ale grobów było jeszcze kilka; nadszedł też i Trela, grubarz więc kazano mu z kolei otwierać groby. Chcieli najprzód zacząć przed ołtarzem Panny Maryi, ale, że grób przed ciborium zdawał się być świeżo otwierany, zaczęli od niego. Truman stała przy trumnie. Zaraz w pierwszą z rzędu uderzył Siemichowski nogą: zagrzmiała głośno, więc dał spokój. Druga trumna ś. p. Sławińskiego nie zagrzmiała, więc kazał otwierać Treli. Tak samo trzecią ś. p. Wolskiej i czwartą drugiej Wolskiej, i znowu trumnę Popkównej kazał odbijć, ale w żadnej nic nie znalazł. Więc rozjuszony kopnął i stłukł jedną, a potem i drugą trumnę. Na palcu umarłego znalazł pierścień i zdjął. Chciał tak samo drugi pierścień zdjąć i urwał umarłemu palec. Grubarz, nie mogąc patrzeć na takie świętokradztwo, zaczął wygadywać, więc starszyzna szwedzka zniecierpliwiona, kazała mu wyjść.
Wyszli, a grubarz opowiadał o rozbitych trumnach i urwanym palcu umarłego. Zgorszeni i zgrozą przejęci księża poczęli wołać i gromić Siemichowskiego: „Zły człeku! Niedawnoś zabił człowieka, uciekłeś do kościoła i kościół cię zachował — a ty teraz nie pamiętasz na Boga!“ Bezecny zbrodniarz odrzekł cynicznie: „Nie chcę ja być zdrajcą, przysiągłem królowi szwedzkiemu i chcę mu wiary dochować, nie chcę ja go zdradzać!“
Wkońcu Siemichowski, idąc przed ołtarz wielki, kazał Treli dobywać wielkiego kapłańskiego grobu. Nie znalazł nic, tylko w bratniej zgodzie w trumnach kapłani, niegdyś słuch tego kościoła, spali obok siebie snem wiecznym! Kopnął więc znowu nogą w trumnę, odgrzmiała pustką, zaczem rozgniewany oderwał blaszki napisowe z wierzchu dwóch trumien, oglądał je, a widząc, że cynkowe, wyrzucił na wierzch. Były to epitaphia księży: Stanisława Rozmusowicza (†1645) i Bartłomieja Fuzoriusza[320] (†1637). Wikarzy podjęli je z ziemi i okazali Liktynowi, a ten widząc, że szkoda czasu, kazał Siemichowskiemu wyjść i zabierać się z kościoła[321].
Wieść o znieważeniu grobów kollegiaty, tudzież o uwięzieniu ks. oficyała Grzegorza Królikowskiego[322], lotem błyskawicy rozeszła się po całej okolicy i rozjątrzyła całą ludność do ostateczności. Poznawszy Stein to usposobienie mieszkańców, postanowił mieć się na baczności. Oprócz miejskiej broni na ratuszu i cechowej po basztach, każdy mieszczanin oręż posiadał i nie ma prawie przykładu, aby w spisie inwentarza mieszczanina zmarłego nie było wzmianki o broni. Rozesłał tedy Stein swych pachołków i kazał wszystkim mieszczanom broń poodbierać. Rozbrojenie to nie tyczyło się jednak szlachty aryańskiej, przyjaznej Szwedom, do której należał i Jan Wielogłowski, wyrokiem sejmu od czci i wiary odsądzony[323]. Ale przezorni mieszczanie, widocznie już z góry na to przygotowani, ukrywali, jak mogli, rynsztunki wojenne. Szewcy n. p. dali dzwonnikowi do przechowania swój proch armatni w kościele kollegiackim, jak świadczy o tem zapisek w ich księdze cechowej.
Rozbroiwszy miasto, nakazał komendant najprzód „podwodne“, t. j. składkę na pocztę koronną, której wedle konstytucyi z r. 1647 płacił Nowy Sącz 528 złp.[324]. Sławetny Walenty Barycki, majster krawiecki, wybierał tę składkę, ale ledwie 40 złp. zebrać potrafił. Bo i skądże miasto na te ustawiczne wydatki pieniędzy dostarczać miało? Dochody miejskie nie pokrywały wydatków, gdyż cecha śrotowa, co ją trzymał Wojciech Wydra, piwowar, przynosiła zaledwie 31 złp. 24 gr.; arenda piętnastego grosza od wina, którą dzierżawił Wojciech Bogdałowicz, wynosiła 664 złp.; arenda trzynastego drzewa, którą trzymał Jędrzej Kitlica: 266 złp. 20 gr.; trzecia miara młyńska, którą trzymał Wawrzyniec Gadowicz: 360 złp.; blech miejski złp. 140 i wybielenie po 100 łokci płótna rajcom: dzierżawę Falkowej pan Jan Wojakowski, pisarz grodzki, trzymał w zastawie za 1.700 złp. na 3 lata; dzierżawę Paszyna pan Adam Rębesza za 1000 złp. na 3 lata[325]. Oto prawie wszystkie ważniejsze tegoroczne dochody, a wydatków różnych było bez końca. W tem rozpaczliwem położeniu chcąc nie chcąc, musieli rajcy na seryo myśleć znowu o pieniądzach dla Szwedów, i uradzili sprzedać starą miedź z dachu wieży kollegiackiej zdjętą, którą nabył kotlarz za dwieście kilkadziesiąt złotych, obiecując przytem uroczyście w lepszym czasie nową miedzią wieże pokryć. Prócz tego rozpisał też Stein jeszcze inne kontrybucye na miasto i wsi, wyciskane z największą bezwzględnością. Takie postępowanie spowodowało, że kto tylko mógł, uciekał z miasta do Nawojowej, donosząc o wszystkiem, co się dzieje w mieście.
W mieszczanach sandeckich zakipiała rycerska krew przeciwko łupiestwom szwedzkim, a Uniwersał królewski, wydany w Opolu na Śląsku 8. listopada 1655 roku i ogłoszony po wszystkich miastach w województwie krakowskiem, że „nieprzyjaciel tak wiele kościołów Bożych sprofanował, złupił i popustoszył; zakonne panienki, które po cudzych poniewierają się państwach, z klasztorów wypędził[326], kapłanów od kościołów i zakonników od klasztorów odpędził, a przez to chwale Bożej znaczną ujmę uczynił; szlacheckie majętności w niwecz poobracał; wiele szlachty pozabijał, córki i małżonki ich pogwałcił, i wiele innych gwałtów i szkód porobił“[327], dał ostateczne hasło do rozpoczęcia odpornej walki.
Tymczasem komendant Stein nagle dowiedział się od kilku ujętych wieśniaków, torturami wymusiwszy na nich zeznanie, że 2—3 tysięcy chłopów pod dowództwem braci szlachty: Kazimierza i Jana Wąsowiczów[328], oraz 200 dragonii biskupa krakowskiego, zebrało się w poblizkich lasach i zamierza uderzyć na Dąbrowę, własność zagorzałego aryanina, Wespazyana Schlichtinga, a stamtąd opanować miasto[329]. Dąbrowa, milę od Nowego Sącza, obok Wielogłów, na sandeckich gór wieńcu od północy położona, stanowi ważny punkt strategiczny, bo odcina Nowy Sącz od Krakowa i Wiśnicza. Tworząc zaś kończynę pasma gór od Grybowa, sama przez się jest obronnem miejscem. Stein, wywiedziawszy się o całym zamachu, a znając ważność położenia Dąbrowy i lękając się, aby nie został odcięty od Wiśnicza i Krakowa, postanowił uprzedzić ten napad i, obsaczywszy dwór w Dąbrowie, tutaj zaraz odeprzeć nieprzyjaciela i rozbić powstanie góralskie, zenimby to połączyło się z wojskiem kwarcianem pułkownika Gabryela Wojniłowicza i hetmańskiem Jerzego Lubomirskiego[330]. Dlatego ze znacznym oddziałem wyruszył z miasta, zostawiając niewielką, ale doborową załogę pod dowództwem porucznika Patryka Gordona, któremu nakazał, za najmniejszem okazaniem oporu ze strony mieszczan, powszechną rzeź bez litości.
Po odmaszerowaniu swego męża, pani Steinowa, będąc w obawie o swoje skarby w razie jakiego wybuchu w mieście w nieobecności znaczniejszych sił szwedzkich, jużto przez szlachtę aryańską, już też przez szwedzkich pachołków upewnioną została, że skarby pani Stanowej i pana Boczkowskiego niezawodnie były przechowane w kościele kollegiackim, a pomimo zdrady i poszukiwań nie wyśledzono ich dotąd, że więc ten kościół jest najbezpieczniejszem miejscem ukrycia jej skarbów. Usłuchała więc ich porady i przywoławszy najsędziwszych prawie rajców: Stanisława Kopcia i Marcina Frankowicza, prosiła, aby jej skarb umieścili w tymże kościele na przypadek rozruchu jakiego w mieście i aby zań ręczyli. Łatwo odgadnąć, że próba jej obietnicami z jednej a groźbą z drugiej strony popieraną była. Panowie rajcy obejrzeli skarb — były tam klejnoty, naczynia złote i srebrne, szaty i materye drogocenne — westchnęli nad świętym sprzętem, łupieską ręką z rozmaitych kościołów zrabowanym, i radzi nie radzi uczynili zadosyć prośbie pani Steinowej. Frankowicz zawołał dzwonnika i grubarza i kazał skrzynie do siebie przyniesione ukryć w kościele, mieniąc je swoją własnością.
Ale nierównie ważniejszym i płodniejszym w następstwa był inny drugi wypadek. Podanie niesie, że jeden żołnierz szwedzki[331], zapoznawszy się z jakąś dziewczyną, przekupką pieczywa, przestrzegł ją jeszcze przed wymarszem wojska, aby się oddaliła z miasta na kilka dni, bo gdyby po ich odejściu miasto opór stawiło, to wyprawią rzeź powszechną i zburzą miasto. Dziewczyna podziękowała mu, ale zaraz pobiegła do Falkowej, uwiadamiając o tem Jędrzeja Suszyckiego, pisarza miejskiego, który znowu przez Kunów i Jamnicę o wszystkiem dał znać wojsku i Wąsowiczom[332]. Tem wyjawieniem dziewczyna z Sącza uratowała miasto; gdyż teraz zaczęło do lasów nawojowskich przybywać coraz więcej mieszczan, uciekających przed niebezpieczeństwem i trwogą, z doniesieniem o zamysłach Szweda i zapewnieniem gotowości powstania, byle tylko pomoc przybyła. Więc korzystając z wymarszu Steina, zmieniono pierwotny plan uderzenia na Dąbrowę, a umówiwszy się dokładnie, postanowiono wpaść do Nowego Sącz i wyrwać go z rąk szwedzkich, i dano znać miastu o zbliżającej się pomocy.
Poza głębokim i szerokim przekopem oraz podwójnym wałem, dzielącym właściwe miasto od przedmieścia węgierskiego, tam, gdzie dzisiaj ulice Długosza i Jagiellońska, prowadzące na Grodzkie i na dworzec kolei żelaznej, stały wówczas stodoły miejskie szeregiem jedna przy drugiej, podobnie jak po dziś dzień w Starym Sączu, a pod każdą piwnica. W tych to stodołach i piwnicach ukryło się kilkunastu najodważniejszych wojowników zapomocą mieszczan; a gdy, jak się to działo codziennie, dnia 13. grudnia w dzień św. Łucyi[333], o pewnej godzinie nad wieczorem czeladź wyszła furtką po słomę i siano dla bydła, ukryci owi wojownicy powdziewali szaty czeladzi, i z brzemionami na plecach i ukrytą bronią zdążali za wracającemi dziewkami.
Żołnierze szwedzcy, jak zwykle, rozpoczęli swoje figle i umizgi do dziewek, gdy w tej chwili przebrani wojownicy chwytają ich za gardło i dławią, a równocześnie drudzy chyłkiem popod murem pędzą ku bramie węgierskiej, siekierami wybijają wrota i zwód spuszczają. Tak straż szwedzka została pokonana i brama węgierska zdobyta — ale na huk strzałów i Szwedom przybyły posiłki. Rozpoczęła się walka. Szwedzi w porządku wojennym natarli dzielnie, aby nazad odzyskać bramę i zwód podnieść; ale w tej chwili przygotowane cechy pod wodzą swego burmistrza, Jana Marcowicza, zdobywszy poprzednio broń aryańskiego szlachcica, Jana Wielogłowskiego, złożoną w gospodzie Wawrzyńca Gadowicza[334], sypnęły się bramą od furmańskiej ulicy (dzisiejszej ulicy Kościuszki). W czasie tej potyczki został spalony na przedmieściu, niedaleko bramy węgierskiej, kościół z szpitalem św. Walentego, lecz nie wiadomo z jakiego powodu[335].
Pobici Szwedzi cofali się, jedni wzdłuż murów ku młyńskiej bramie, drudzy w przeciwnym kierunku do wązkiej uliczki różanej (dzisiejszej Pijarskiej) — kiedy inni z zamku, na wiadomość co się dzieje, obsadziwszy opactwo Norbertanów i kollegiatę, w owych czasach obwiedzione murami o strzelnicach i basztami, zdążali z pomocą. Dotarłszy do uliczki różanej i widząc ją w rękach swoich, cofający się Szwedzi oparli się o mur i palili w gęste mieszczan tłumy, w czem nadbiegający z murów żołnierze gorąco ich wspierali. Lecz właśnie ta ostatnia okoliczność zgubiła ich sprawę.
Dzielny Krzysztof Wąsowicz[336], pułkownik dragoński, i jego ludzie nawojowscy spostrzegłszy, że mur nie strzeżony, po drabinach z pomocą mieszczan wdarli się na mury i od różanej uliczki
wpadli na Szwedów. Z odżywionym zapałem natarli z swej strony także mieszczanie, i ani jeden Szwed nie uszedł!
Łatwiejsza już sprawa była na opactwie Norbertanów; wybito dwie dziury w murze i wyłomem dostano Szwedów. Z obmurowanego cmentarza kollegiaty musieli także wcześnie uchodzić. Tylko jeszcze na zamku trzymał się porucznik Patryk Gordon z niedobitkami, a widząc sprawę straconą, uciekł furtką grodzką, dając znać swoim o poniesionej klęsce.
I rzeczywiście Szwedzi nie dali długo na siebie czekać. Rozjuszony Stein, połączywszy się z Gordonem, z największym pośpiechem ruszył na Nowy Sącz. Na dzisiejszej Przetakówce zebrali się Szwedzi i stąd nagle do miasta przypuścili szturm; ale w Sączu była wszelka gotowość i tak od strony zamkowej, jak i bramy krakowskiej poczyniono wszystkie potrzebne ostrożności. Samą bramę krakowską od wywalenia zabezpieczono potężnemi zaporami z całego drzewa, kilkakrotnie przez siłę wbitemi. W innych bramach przygotowano także działka i organki.
Szwedzi, znając dobrze miejscowość, szturmowali jedni do zamku, drudzy do krakowskiej bramy, a szczególniej pchali się do otworu kanałowego, który był przy krakowskiej bramie dla ścieku wody z ulic miasta, chcąc go zapewne rozsadzić prochem i wyłom uczynić. Lecz mieszczanie pilnowali murów, a celne strzały z hakownic, zwłaszcza Stanisława Krawczyka, gęsto wśród nieprzyjaciela słały trupa. Ale kiedy ostatnia hakownica wypaliła z ogromnym hukiem, tej samej chwili uwisła ręka jego i krew trysła obficie. Hakownica zanadto silnie nabita, nie wytrzymała parcia — pękła i srodze go w rękę skaleczyła. Mieszczan, będących na murach, kiedy to ujrzeli, strach ogarnął, ale w tej rozstrzygającej chwili zagrzmiał okrzyk od rzeki Kamienicy i od razu huknęły strzały. Była to piechota nawojowska starosty grodowego pod dowództwem Felicyana Kochowskiego[337], która na Szwedów uderzyła z boku, a za nią w odwodzie postępowała piechota spiska Jerzego Lubomirskiego, pod wodzą Jana Gerlichowskiego, sam zaś starosta grodowy, Konstanty Lubomirski, ze szlachtą zachodził bokiem.
Szwedzi, tak niespodzianie napadnięci, zostawiwszy poległych, wszystkie łupy, wozy i działa, umykali z duszą ku Wiśniczowi[338], a jęk dzwonów i huk ludu towarzyszyły odgłosowi strzałów. Nazajutrz rano wjechał starosta do oswobodzonego miasta na czele swej nawojowskiej piechoty, która niezwłocznie objęła straż zamku i bram. Na rozkaz jego dało im miasto dwa achtele piwa za 8 złp., a osobno dla straży zamkowej i bramnej półachtel za 2 złp. Jeńców szwedzkich pochwycono 19, których starosta na ratusz wziąć i żywić kazał; trzymano ich tamże aż do końca września 1656 r., poczem przewieziono ich do zamku w Lubowli na Spiżu[339].
Niebawem nadciągnął pułkownik Gerlichowski z piechotą spiską Jerzego Lubomirskiego. Na rozkaz starosty dało im miasto znowu
achtel piwa, a drugie tyle zapłacił im Jan Cyrus, sędziwy starszy cechu szewskiego, którego cech i baszta taką sławą się okryły. W imieniu Jego Królewskiej Mości objął pułkownik Gerlichowski komendę miasta i natychmiast kazał porobić, co potrzeba było. Klucze od bram, które Szwedzi zabrali, kazał podorabiać; także szufle i stemple do dział zdobytych; krakowską bramę kazał odemknąć i ponaprawiać; a za Szwedami wysłał szpiega, dawniej już do tej sprawy używanego, Oleksego, który poszedł pod Wiśnicz dowiadywać się, co tam słychać? A za ten niebezpieczny trud otrzymał skromnej zapłaty 1 złotego[340].
Mieszczan, którzy w obronie miasta i religii śmiercią walecznych polegli, pochowano jako rycerzy na pobojowisku u murów miejskich, na rogu ulicy drwalskiej (dzisiejszej Jagiellońskiej). Spoczywały tam ich kości aż do roku 1800 któregoś, kiedy przy budowaniu tamże domu (dzisiejszy budynek Urzędu Podatkowego) odgrzebane i na cmentarz przeniesione zostały. Szwedów zaś najezdników trupy pochowali grubarze na miejscu, gdzie tracono zbrodniarzy, za murami miasta, gdzie dzisiaj kapliczka św. Marka, na skręcie do Przystanku kolei żelaznej.
Tak Nowy Sącz nieśmiertelną okrył się sławą! Kiedy król w ucieczce za granicę szukał ocalenia, kiedy cała Polska jęczała pod żelazną ręką najezdnika i tylko jedna Częstochowa bohaterski stawiała opór, mieszkańcy Nowego Sącza 13. grudnia 1655 r., a więc o całe 13 dni wcześniej, aniżeli Częstochowa odparła wroga, chwycili za broń przeciw najezdnikom i z pomocą włościan z Nawojowej, Łabowej, Podegrodzia i Brzeznej zadali Szwedom najzupełniejszą klęskę, w której, co nie uszło, zginęło, i z równą walecznością odparli szturmy od swych murów i nieprzyjaciela do haniebnej zmusili ucieczki. Niechże więc sława ich czynu nigdy nie zamiera, a potomkowie ich lub ich krewni oby zawsze mieli w pamięci, że przodkowie ich niegdyś zasłużyli się dobrze Ojczyźnie!
Ta podwójna klęska Szwedów przyniosła jednak nie tylko Nowemu Sączowi zasłużoną sławę, ale pociągła za sobą najważniejsze skutki polityczne; obok walecznej obrony niezdobytej Częstochowy wpłynęła na rozbudzenie sumienia i honoru narodowego i na wydobycie się z moralnego przygnębienia i upadku, przez co wywarła decydujący wpływ na cały dalszy tok prowadzenia wojny i położyła kres dotychczasowym powodzeniom Szwedów. Nie jako żadną hipotezę, lecz śmiało wypowiadam moje przekonanie, że Jan Kazimierz, na wiadomość o tem podwójnem zwycięstwie i powstaniu ludu w okolicy Sącza, postanowił korzystać z chwili podniesienia ducha w narodzie i wrócić do Polski, aby stanąć na czele obrony kraju przeciw strasznemu wrogowi. To też już w kilka dni, bo 18. grudnia, wyjechał z dotychczasowego miejsca swojego pobytu na Sląsku, zdążając do Polski. Jakoż przy zręcznem i rozumnem kierownictwie króla i królowej Maryi Ludwiki udało się Konstantemu Lubomirskiemu, staroście grodowemu sandeckiemu, poruszyć na sejmiku w Nowym Sączu 21. grudnia 1655 r. całe Podgórze karpackie przeciwko Szwedom. Uchwałę tego sejmiku podaję w całości:
„My rady, dygnitarze, urzędnicy i rycerstwo województwa krakowskiego, którzyśmy 21. decembris do Nowego Sącza zjechali, takowe między sobą czynimy postanowienie. Iż Uniwersałem J. K. Mości pana naszego miłościwego, który szczęśliwie za łaską Bożą intra Regnum stanął[341], i Ichmościów panów senatorów dobrze ojczyźnie życzących Uniwersałami et exemplo wzbudzeni, żarliwą tudzież wojska koronnego erga Rempublicam miłością i Hana Jegomości tatarskiego[342] chwalebną i potężną in societate tej Korony statecznością, jako i innych colligarorum principum subsidio umocnieni, a patrząc na nieznośną wiary świętej katolickiej, domów Bożych, i swobód naszych omnisque divini et humani juris violentiam, ani ścierpieć mogąc niewolniczych króla szwedzkiego pakt[343], z powinnej ku J. K. Mości panu naszemu miłościwemu wierności, wiary świętej i wolności naszej, zgodnie namówiliśmy między sobą i braterską obowiązali się konfederacyą: aby wszyscy in genere województwa tego obywatele, którzy tylko tytułem szlachcica szczycą się, na dzień 27. grudnia pod Grybów, jak w najlepszych pocztach na podźwignienie ojczyzny i zaszczycenie pańskiego dostojeństwa skupili się. Uprosiliśmy tedy Jaśnie Wielmożnego J. M. Pana Jana Wielopolskiego, wojnickiego kasztelana, aby (jako mu z prawa pospolitego in absentia pana wojewody krakowskiego jus competit województwa tego) rozesłał uniwersały po powiatach, i wszystkich Ichmościów stanu rycerskiego naszych panów i bracią na dzień i miejsce wzwyż mianowane konwokował — a ktobykiedykolwiek stawić się nie miał, takowego każdego tegoż Laudi naszego vigore pro hoste patriae deklarujemy, et decernimus nań honoris, fortunarum et personae succubitionem jako na nieprzyjaciela. A iż beli ratio requirit, i to jest osobliwe Hana Jegomości postulatum, aby piechoty jak najwięcej przysposobić, tedy zleciliśmy Wielmożnemu Imci Panu staroście sandeckiemu, koła naszego marszałkowi, aby w liście swoim, w którym Księcia J. M. Pana Wojewodę[344] do nas inwitować będzie, i tego dołożył, aby Książe Jegomość piechotę naszą łanową na przeszłym sejmiku proszowickim w dyspozycyę swoją odebraną, tamże na miejsce generalnego ściągnienia stawił. Co sobie nie tylko vigore obowiązku na się przyjętego, ale z wrodzonej Książecia Jegomości do ratowania ojczyzny ochoty, obiecujemy.“
„Działo się w Nowym Sączu 21. grudnia R. P. 1655. Konstanty Lubomirski, marszałek koła rycerskiego“[345].
Po wypędzeniu Szwedów nastały w mieście spokojniejsze chwile. Panowie rajcy, podziękowawszy Bogu za ocalenie wiernego miasta i załatwiwszy jeszcze inne najpilniejsze gospodarcze sprawy, zwrócili uwagę swoją na Siemichowskiego, pochwyconego w czasie porażki szwedzkiej. Rada miejska, stosownie do przepisów prawnych, zbrodniczą sprawę Siemichowskiego odesłała do sądu wójtowskiego. Pomimo nadchodzących świąt Bożego Narodzenia i feryi sądowych, zasiadł bezzwłocznie wójt i ławnicy na gajny sąd wielki wyłożony. Instygator radzieckiego urzędu, sławetny Jakób Świechowicz, stanął przed wielkim sądem, żaląc się na Floryana Siemichowskiego z powodu złupienia grobów w kollegiacie i następowania na mienie ludzkie. Wkońcu prosił, aby mu sąd dozwolił świadków dostawić i kolejno przesłuchać. Przypuszczeni świadkowie, podniósłszy do niebios palce prawej ręki, zeznawali i świadczyli kolejno: uczciwy Sebastyan Rozborowicz i Maciej Trela, grubarze, Marcin Nikburowicz, dzwonnik, i sławetny Wawrzyniec Szydłowski, rajca i lunar sandecki.
Prześwietna ławica zapytała Siemichowskiego, kto mu był do tego powodem? kto był uczestnikiem? A gdy nie chciał nic wyjawić, więc stosownie do kodeksu prawa magdeburskiego oddano go oprawcy do męczarni. Począł go męczyć, lecz nic nie wyjawił.
We środę po św. Tomaszu Apostole 22. grudnia 1655 r. zapadł na niego następujący wyrok:
„Ponieważ z przesłuchania świadków jasno udowodnione, że Floryan Siemichowski już dawniej niezmiernie występne wiodąc życie: zbrodnię stanu nie tak z ostatniej potrzeby, jak z czystej złości popełnił; także mężobójstwa był się dopuścił, a ostatnimi czasy chytrze i podstępnie, przeciw prawu narodów i pobożności chrześcijańskiej, grobów wiernych katolików w kościele kollegiaty dobywał i do tego występku nawodził; nawet zwłoki w grobach i trumnach obdzierał i blachy napisowe, od przywiązanych przyjaciół dla pamięci na trumnach przybite, poodrywał; wreszcie na mienie i dobra, tak szlacheckie jak i innych osób, wroga naprowadził, czem przeciw Boskim i ludzkim prawom wystąpił. Przeto pomienionego Floryana Siemichowskiego wielki zagajony sąd wójtowski ławniczy sandecki ucięciem głowy na środku rynku, pod katuszą, skazać postanowił mocą wyroku niniejszego“[346].
Pogrzebiony został za murami miasta na miejscu tracenia, obok Szwedów, którym tak wiernie służył. Burmistrz zaś Jan Marcowicz zapisał w księdze wydatków: „Exekutorowi od exekucyi Siemichowskiego, co zrabował groby u fary i nawodził Szwedów, 3 złp.“[347].
Karząc surowo zbrodnię, nie zapomnieli panowie rajcy wynagrodzić walecznych mieszczan, a przedewszystkiem Stanisława Krawczyka, który z baszty szewskiej z niebezpieczeństwem własnego życia tak dzielnie odpierał Szwedów. Wojciech Bogdałowicz, ówczesny burmistrz, wpisał w lutym 1656 r. do księgi wydatków: „Stanisławowi Krawczykowi, który z szewskiej baszty z hakownic przeciwko Szwedom, gdy po wygnaniu z miasta znowu do miasta retyrowali i pod bramę podpadać chcieli, strzelał. Gdy go ostatnia prochem rozsadzona hakownica w rękę raniła: na cyrulika i przychęcając go do dalszych usług miastu, za konsensusem panów kollegów dałem 10 złp.“[348].
Za nadejściem świąt Bożego Narodzenia ustąpiła chwilowo wesołość i swoboda w umysły skołatanych wojną Sandeczan. Na mszy pasterskiej trąbiono i bębniono według zwyczaju, tak, że aż skóra popękała i macica od śruby od bębna się oderwała, musiano zatem nowe doprawić. Panowie rajcy de more antiquo zajadali smacznie korzeniami przyprawione zające i zapijali winem. Nie zapomnieli też o klasztorze starosandeckich Klarysek. Posłano im przeto pięć kóp bułeczek, wypieczonych z najprzedniejszej mąki; do tego 6 zajęcy i 6 garncy wina węgierskiego, każdy garniec w osobnym bukłaszku[349] albo nowym drewnianym bębenku. Posyłał zaś Nowy Sącz owe dary corocznie od niepamiętnych czasów w wigilię Bożego Narodzenia[350], jako wieczystą daninę i wykupno szkód, których klasztor i dziedzictwo bł. Kingi doznały przez wzrost Nowego Sącza.

(1656—1668).
Po porażce i wypędzeniu Szwedów nie wesoło rozpoczął się Rok Nowy. Wielebny ksiądz Jan Fabrowicz, komendarz w Podegrodziu, zanotował na czele księgi chrztu: Annus millesimus sexcentesimus quinquagesimus sextus et sucticus! Sed Tu Domine libera noc a malo![351] — jak gdyby przewidywał dalsze nieszczęścia wojenne Nowego Sącza i całej Sandeczyzny.
Król Jan Kazimierz dowiedziawszy się, jak już wspomniałem powyżej, o dzielności Nowosandeczan i ruchach wojsk hetmańskich, usłuchał rady Maryi Ludwiki, próśb hetmanów i głosu narodu, i powrócił ze Śląska do kraju. Naprzeciwko niego wyjechał Jerzy Lubomirski, marszałek wielki koronny, a 13 chorągwi Piotra Potockiego, wojewody bracławskiego, pod wodzą pułkownika Gabryela Wojniłowicza, posuwało się pod Nowy Sącz[352]. Miasto przyjmowało ich, jak mogło: w post rybami i winem, a w dzień zwykły: mięsem, chlebem i winem; dla koni zaś dostarczano owsa. Pułkownik Jan Gerlichowski, który, od chwili porażki Szwedów, objął komendę nad zamkiem i miastem, miewał częstych gości, więc miasto dawało: pół wołu za 6 złp. i wina 2 garnce za 4 złp.; to znowu ćwierć wołu za 3 złp. 10 gr. i cielę za 1 złp. 15 gr.; piwa beczkę za 4 złp. i wina 2 garnce za 4 złp.[353].
Tymczasem obaj hetmani koronni: Stanisław Potocki i Stanisław Lanckoroński, zawiązali konfederacyę „w obronie wiary i ojczyzny“ w Tyszowcach 29. grudnia 1655 r.[354], a dzielny Stefan Czarniecki poszedł w jasielskie Podgórze, podczas kiedy Wojniłowicz pod Wiśnicz i Kraków postąpił, goniąc z 3-tysięcznym korpusem za Szwedami, którzy w tym czasie spalili Wiśnicz[355]. Jan Kazimierz zjechał przez Węgry do Krosna 4. stycznia 1656 r., skąd niebawem (8. stycznia) wystosował do Sącza następujące pismo:
„Powróciwszy w państwa Nasze, lubo już siła takowych mamy, którzy uznawszy oppressyą szwedzką nad sobą, do Nas się znowu garną, więc i wojsko do powinnego przyszło posłuszeństwa, a nawet i Kozacy statecznej Nam wiary i poddaństwa swego dotrzymać poprzysięgli. Jednakże chcąc jako najprędzej nieprzyjaciela tego, który nie tylko w majętnościach Naszych i szlacheckich niepowetowane poczynił szkody, ale też i kościoły Bogu poświęcone połupiwszy do ostatniej prawie zguby poddanych Naszych przywiódł, pokonać i z państw Naszych wypędzić. Rozkazujemy Wiernościom Waszym, abyście się nieomieszkanie podług obwieszczenia od panów swoich na dzień 15. miesiąca stycznia pod władzę urodzonego Gabryela Wojniłowicza, pułkownika Naszego, pod Sącz skupili i onego we wszystkiem, cokolwiek Wiernościom Waszym czynić rozkaże, jako starszego swego słuchali, a zatem we wszelakich zamysłach jego wojennych na danie odporu nieprzyjacielowi swemu, na zaszczycenie Kościoła katolickiego i Rzpltej nadwerężonych ozdób, jemu pomocni i posłuszni byli“[356].
Z początkiem roku 1656 wałęsali się znów Szwedzi po Podgórzu karpackiem. Paweł Würtz, gubernator szwedzki, wysłał z Krakowa 1000 piechoty ku Sączowi, aby rozpędzili kupiących się tamże chłopów, lecz tych tak znaczna była liczba, że anie jeden Szwed nie wrócił donieść, co się tam dzieje[357] — wojska polskie wytępiły ich do szczętu! Sam więc zdrowy rozsądek radził obywatelom sandeckiej ziemi korzystać z tak pomyślnych okoliczności i gotować się do odparcia ponownego napadu Szwedów. Dlatego też na sejmiku szlacheckim w Grybowie 3. lutego 1656 r. „uchwalono czopowe w podgórskich miastach na praesidium miastu Sądczowi, jako fortecy pogranicznej“[358].
Zanim jednak uchwalone pieniądze może jeszcze zbierać zaczęto, gdy oto wszystkie powyższe zaszłe wypadki wyczerpały do ostatka wszelkie dochody miasta i wywołały zupełną kryzys finansową. Wskutek bowiem łupiestwa Szwedów i różnych częstych poborów, ściąganych od mieszkańców, znacznie wyludniło się miasto. Dlatego 16. lutego 1656 r. stanąwszy przed urzędem grodzkim sławetni: Wojciech Bogdałowicz, burmistrz, Ludwik Sławiński i Wawrzyniec Gadowicz, rajcy, zeznali pod przysięgą, „iż w mieście naszem Nowym Sądczu i na przedmieściach jego istnieje 89 domów rozebranych, tak dawnych jako i teraźniejszych, także placów pustych, na których stały dawniej domy; z nich więc poborów i innych podatków publicznych nie płaca według spisanego regestru“[359].
Oprócz kłopotów pieniężnych dla załogi, w mieście stojącej, mieli też panowie rajcy nie mało innych kłopotliwych spraw. Generosus Jan Wielogłowski zapozwał Wawrzyńca Gadowicza, iż mu z zbrojowni jego własnej wybrał strzelby, uganiając (sic) po mieście za Szwedami[360]. To znowu sławetny Marcin Pijanowski zaniósł żal na Stanisława Jamińskiego, jako w czasie wybicia się miasta gwałtu od niego doznał. Nakoniec Stanisław Rolka żalił się na sławetnego Andrzeja Babskiego, iż mu zabrał był ołów[361].
O tę starą miedź z wieży kollegiackiej, sprzedaną na zapłacenie poborów Szwedom, dopominała się również natarczywie a wcale niespodzianie kollegiata[362]. Podczas kapituły zawezwano burmistrza Jana Marcowicza i rajców: Wojciecha Bogdałowicza, Stan. Kopcia, Marcina Frankowicza, Stan. Olszyńskiego i Jana Czechowicza. Stawili się w pokorze, a ksiądz Jan Grabowski[363], proboszcz kollegiaty, gromił ich, jak śmieli naruszyć własność kościelną bez zezwolenia biskupa i kapituły. Mieszczanie składali się w pokorze, że to uczynili dla dobra publicznego, tem bardziej, kiedy i tak wielkie ciężary budownicze do miasta należą, więc i wieża, da Bóg, w lepszym czasie pokryje się nową miedzią. Wkońcu zeznawali, który kotlarz i za wiele ją kupił. Ksiądz Grabowski jeszcze raz ich zgromił, że się to nie godziło proprio ausu et privata auctoritate bez pozwolenia biskupiego czynić, a wreszcie uroczyście zastrzegł nietykalność dobra kościelnego[364].
Były także kłopoty i dopominania się sławetnego Marcina Wojciechowskiego o folwarczek za rzeką Kamienicą, niedaleko od drogi tarnowskiej na dzisiejszej Przetakówce, od księży wikarych temuż darowany, z którego Szwedzi po powrocie swoim nowy na miasto rozpoczęli napad. Rzecz tak się miała. Konstanty Lubomirski, starosta grodowy sandecki, czuwał nad dalszą obroną miasta. Nie było prochu, a dotychczasowe sprowadzanie z Biecza, gdzie go wyrabiano, było utrudzającem. Pamiętając, jak Szwedzi, szturmując na miasto, umieli korzystać z położenia owego folwarczku, dlatego kazał go zupełnie rozburzyć, a z materyałów budowlanych wystawił prochownię (officina pulvearia) i browar na użytek i wygodę miasta, gdzie brak prochu i piwa czuć się dawał. Wojciechowski stawiał nowy folwark i zastrzegł sobie naprzód, żeby mu go starostowie nie burzyli[365].
Najgorzej jednak było z tym łupem Steina, który jego żona przed rozpoczęciem walki ze Szwedami w Sączu w kollegiacie schować kazała[366]. Ten skarb chciano obrócić na potrzeby publiczne w ciężkich czasach wojennych, lecz sprzeciwiała się temu kapituła kollegiaty, uważając go jako dobro kościelne. Trzeba się było chwycić ostateczności, i za pozwoleniem Ojca św. Alexandra VII. żądać pomocy od kościołów.
Zaraz pierwszych dni maja zjechał ksiądz komisarz królewski z jurystą, w asystencyi kapitana, oficerów i wojska, po srebro kościelne[367] i udali się na zamek. Niebawem przyszedł pan Jędrzej Werbski, dworzanin starosty Lubomirskiego, i zawezwał księdza kustosza, Jana Witaliszowskiego, aby otworzył kościół i wydał skrzynie Steinowej, żony podpułkownika szwedzkiego. Ksiądz kustosz zawahał się z początku, lecz przeczytawszy zezwolenie legata papieskiego i biskupa krakowskiego, otworzył zakrystyę i wydał skrzynie. Było ich kilka a wszystkie pełne srebra, klejnotów i bogatych materyi. Sławetni Frankowicz i Kopeć, którym owa Szwedka powierzyła swój skarb i pamiętać o nim kazała, zdziwili się nad wielkością bogactwa i łupu, zabranego po dworach a najwięcej po kościołach, który niebawem obróconym został na publiczne Rzpltej potrzeby.
Przy odbieraniu zaś tych skarbów dało miasto kapitanowi i ludziom królewskim 2 beczki piwa za 8 złp.; dla oficerów Króla Jegomości i ludzi jego ćwierć mięsa za 4 złp. 15 gr., i achtel piwa za 4 złp.; dla księdza komisarza, który po srebro kościelne przyjechał, półtora garnca wina za 3 złp., a za owies i siano 4 złp.; juryście królewskiemu garniec wina za 2 złp. i wiertel owsa za 1 złp.; i znów ryczałtem owsa wierteli 6 za 6 złp., 3 garnce wina młodego za 4 złp.; wreszcie komendantowi Gerlichowskiemu garniec starego wina za 2 złp. i chleba za 1 złp. 10 gr.[368].
Tymczasem, kiedy prawie dzień każdy nowe przynosił kłopoty i miasto w tak przykrem znajdowało się położeniu finansowem, na sejmiku zaś grybowskim dla Nowego Sącza uchwalone „czopowe“ nie wpływało należycie, w pięć tygodni po owej uchwale na podobnym sejmiku w Nowym Sączu poruszono ponownie sprawę poboru czopowego:
„My dygnitarze i obywatel czchowskiego i sandeckiego powiatu, za Uniwersałem Króla Jegomości pana naszego miłościwego w pospolitem ruszeniu zostający. Lubośmy na praesidium fortecy sandeckiej, z rąk nieprzyjacielskich za osobliwą łaską Bożą odzyskanej, na której dotrzymaniu nie tylko województwu naszemu, ale całej Rzpltej wiele zależy, dwa pobory na zjeździe naszym w Grybowie niedawnego czasu pozwolili. Iż jednak wiele Ichmościów panów braciej naszej, także i z miasteczek niektórych, tych poborów dotąd nie oddali, a piechocie praesidio zaciągnionej, także Ichmościom panom oficerom pieniędzy widzimy potrzebę wielką. Przyszło nam inszego sposobu nabycia pieniędzy w tak gwałtownej potrzebie zażyć: a do zwyczajnego podatku w województwie naszem uchwalenia czopowego z miast i miasteczek w powiatach naszych będących udać się. Jakoż de facto chcąc tej fortecy Jego Królewskiej Mości naszemu panu miłościwemu dotrzymać, odtąd na ćwierć roku, t. j. od 13. marca do 5. czerwca czopowe stanowimy. Do tego wybierania uprosiliśmy Jegomości pana Jana Proszkowskiego, podstarościego sandeckiego, i Jegomości pana Stefana Wielogłowskiego, poborcy naszego, którzy wydać mają do wszystkich miast i miasteczek swoje uniwersały, aby to czopowe, przez osoby w Konstytucyi opisane, trybem zwyczajnym wybierane i regestrowane było; a potem jak najprędzej tym ludziom in praesidio będącym, za assygnacyą Jegomości pana Krzysztofa Krupki, pułkownika naszego, i za kwitami Jegomości pana komendanta i panów rotmistrzów, płacić i oddawać będą powinni. Ichmościom zaś panom administratorom naszym tego czopowego salarium od złotego po groszu naznaczamy. A to nasze zgodne braterskie, propter bonum publicum postanowienie, imieniem nas wszystkich podpisać i do grodu podać zlecamy.“
„Działo się w Nowym Sądczu 10. marca 1656. Krzysztof z Mojkowic Krupka, pułkownik powiatu czchowskiego. Jerzy z Potoka Potocki, rotmistrz powiatu czchowskiego. Krzysztof Skrzetuski, pisarz grodzki sandecki“[369].
W przeciągu tych wszystkich opowiedzianych spraw i sporów od lutego do maja, był Nowy Sącz świadkiem ciągłych przejazdów ważnych poselstw królewskich. I tak w połowie lutego przejechał z Głogowa przez Nowy Sącz komornik królowej Maryi Ludwiki z pilnymi listami do króla Jana Kazimierza, który w tym czasie w Samborze a później we Lwowie przebywał; niebawem popędził za nim poseł cesarski[370]. We dwa tygodnie znowu komornik królowej z pilnymi listami. Miasto podejmowało ich gościnnie i dawało „strawne“ a przewodnikom stosowne honoraryum, wpisując wszystko do księgi wydatków[371]. Trwoga przed Szwedami nie ustała jeszcze. Królowa jeszcze w marcu, jak się zdaje, chciała wracać do Polski, gdyż między wydatkami miasta z końca marca czytam: „Posłowi, który jeździł po rzeczy królowej Jejmości, z końmi 2 złp. 20 gr.“ Ale królowa nie zaraz zjechała. Kilku jeszcze komorników, wioząc pocztę królowej, wracało tam i sam, nawet poseł od króla Jegomości (zdaje się do cesarza) przejechał, prowadzony przez dwóch przewodników, na początku kwietnia. Dopiero w maju zapisana podwoda pod posłańca do królowej Jejmości do Krosna[372]. Wkońcu sierpnia zapisano: „Posłowi, który się powracał z rzeczami królowej Jejmości, 3 złp. 10 gr.“ — Królowa już wróciła do Polski i z Warszawy do Łańcuta uciekać musiała na początku sierpnia. Ale poseł ów widać nie wiedział o tem. — Pierwszych dni września przejechał poseł turecki przez Nowy Sącz, dążąc pod Kraków do marszałka Jerzego Lubomirskiego.
W lipcu piechota spiska odeszła z Gerlichowskim pod Wiśnicz, a komendantem Nowego Sącza został pułkownik Mikołaj Giza. Nie zaniedbywał on żadnej ostrożności i wcześnie pomyślał o naprawie murów miejskich. A ponieważ miasto żywiło ciągle więźniów szwedzkich, więc żeby darmo nie jedli chleba, użył ich do robót około murów miejskich do pomocy Gryglowi, murarzowi miejskiemu, bo oprócz dziury w kącie nad Dunajcem trzeba było niejedno naprawić. Dalej sprawiło miasto 8 beczułek do windowania prochu z ratusza na wieżę. Na baszcie rzeźniczej i kuśnierskiej kazano zrobić nowe wiązanie pod strzelbę i nowy żelazny klin do działka; także pewny kunszt na municyę miasta, do czego trzeba było pięć fur buczyny. Kanał ów przy bramie krakowskiej niebezpieczny, do którego poprzednio szturmowali Szwedzi, już dawniej zamurowano. Kiścieni[373] pod żelazo do murów narobił stolarz już poprzednio. A musiało coś wiele tego być, kiedy zato dostał aż 10 złp. Kołowrot u bramy krakowskiej naprawiono i tarcicami obito; zwód także sporządzono. Przykopę, t. j. głęboki rów obronny, wybrali i wyczyścili pracowici Piątkowianie, poddani miejscy. Odbyło się i strzelanie do tarczy na generalnej monstrze, podczas której zapłacili panowie rajcy 3 achtele piwa za 12 złp. — jeden dla mieszczan, drugi dla przedmieszczan, trzeci do wsianów (sic), „aby accedente aliquo casu ochotniej szli do murów i obrony.“ Sami zaś panowie, którzy prezydowali na tej monstrze, wypili wina 3 garnce za 6 złp. Regimentarze wojska tego miejskiego dostali półgarnca wina za 1 złp., dobosz 12 gr.; a na piwo dla różnych osób znaczniejszych, którzy byli praesents przy tej monstrze, dali panowie rajcy 18 gr.[374].
Już w czerwcu 1656 r. nadciągnęły w Sandeckie wojska koronne Stefana Czarnieckiego, kasztelana kijowskiego, które rozłożywszy się po wsiach i folwarkach starosandeckich Klarysek, nie mało wyrządziły szkody w pobliżu obu Sączów. Nie dość bowiem na tem, że tych żołnierzy musiano suto podejmować, sami jeszcze dobijali się do komór włościańskich, ludzi nielitościwie bili, po lasach pochowane rzeczy przywłaszczali sobie, pola, ogrody i łąki wypasali końmi i pustoszyli, a przytem wszystkiem dopuszczali się różnych gwałtów i nadużyć, jakby w nieprzyjacielskim kraju. Wskutek tego ksieni Zofia Stanówna wniosła zażalenie do sandeckiego grodu, w imieniu całego zgromadzenia i pokrzywdzonych poddanych swoich, załączając szczegółowy spis oszacowanej szkody na 11.732 złp. 19 gr.[375].
Jakie zaś szkody wojsko koronne w tymże czasie wyrządziło w Nowym Sączu, świadczy urzędowe sprawozdanie, podane do grodu przez rajców miejskich: „We wtorek po Nawiedzeniu Matki Boskiej 4. lipca, przyszedłszy oblicznie do urzędu i akt grodzkich: sławetny Wawrzyniec Szydłowski, burmistrz, Wojciech Bogdałowicz i Stanisław Kopeć, rajce, Stanisław Wilkowski, wójt miasta Nowego Sądcza, w imieniu pospólstwa zeznawali pod przysięgą i protestowali przeciwko Krzysztofowi Wąsowiczowi, pułkownikowi Stefana Czarnieckiego. Iż on z tymi swoimi oficerami i wszystkiem żołnierstwem, nie uważając prawa o wybieraniu chleba stacyj żołnierskich w konstytucyi opisanego, i owszem assygnacyi od tego Imci pana kijowskiego na ten chleb dany przekazania zaniechawszy, śmiał i poważył się pułk wszystek na przedmieściu zwiodłszy i tamże z gruntu wszystko częścią wytrawiwszy, częścią do wozów zabrawszy, na złotych dwanaście set lekko rachując, szkody naczynił. Tenże pan pułkownik ludzi na wioski miejskie rozesławszy, w miasto w kilkadziesiąt koni i tyleż osób wjechał, przez dwie niedziele sumptuose żyjąc, za wino, korzenie i insze necessaria do vivendi nad zwyczaj 841. cum summo protestantium gravamine natrawił pieniędzy. Z samego miasta pieniędzy 2.000 złp. i z wiosek także po 30 złp. z każdego łanu niemiłosiernie wycisnął. Tem się nie kontentując, znowu na te wioski odchodząc tenże lud swój swawolny prowadzić kazał, gdzie lud utrapiony do ostatka uciskał, koni i bydła nabrał i jeszcze zmyślony jakiś chleb przychodni i odchodni pieniądzmi wybrał. W Żeleźnikowej 3 dni stali, gdzie nas w niwecz obrócili i komory otwierali; wzięli 300 złp. z tej wioski i 4 konie, które kosztowały 100 złp.; i znowu wzięli talarów 12 i 56.; na chleb łanowy wydaliśmy 165 złp.; ogólna szkoda uczyniona w Żeleźnikowej z półszosta łanu wynosi 657 złp. 15 gr. W Piątkowej z 3 łanów wzięli parę koni i 90 złp.; rabowali po komorach i oborach; najprzód wołu zabili i wieprza i parę wołów z sobą wzięli; także wozy, pługi, brony, cieląt 10 zabili; wszystka szkoda z 3 łanów w Piątkowej czyni 497 złp.“[376].
Nieszczęśliwy Kraków, zajęty od Szwedów, już od 9 miesięcy jęczał ciągle pod ich nieznośnem jarzmem. Król Jan Kazimierz, lubo na różnych punktach otoczony od wrogów, przemyśliwał jednak nad wyswobodzeniem swego stołecznego miasta. Z tego powodu wydał Uniwersał w obozie pod Warszawą 31. maja 1656 r. do wszytkiego rycerstwa w sandeckim i czchowskim powiecie o pospolitem ruszeniu pod Kraków[377]. Podobny Uniwersał rozesłał później Michał na Zebrzydowicach Zebrzydowski, miecznik koronny[378], z obozu pod Tyńcem 9. lipca 1656 r.:
„Ponieważ Jego Królewska Mość, pan nasz miłościwy, urząd pospolitego ruszenia województwa krakowskiego zlecić mi raczył, a z opisu prawa pospolitego miasta i miasteczka Jego Królewskiej Mości aparamenta bellica do obozu sposobić i dawać powinne, tedy władzą urzędu mego wszystkim miastom i miasteczkom powiatu czchowskiego i sandeckiego rozkazuję, aby od daty rachując tego Uniwersału za tydzień, do obozu pod Kraków z potrzebami do wojny należącemi: z armatą, prochami, kulami, piechotą, żywnością, rydlami, motykami i inszym orężem przybywali, a to pod winami o pospolitem ruszeniu uchwalonemi. Co aby wszystkich wiadomości doszło, Uniwersał mój według zwyczaju od miasta do miasta jeden drugiemu przesyłać, nie zatrzymując go, powinniście, a to pod surowem karaniem, które zarz na nieposłusznych, przez chorągwie kwarciane[379] przy nad będące, egzekwowane i wykonane będzie“[380].
Wśród tych zbrojeń i przygotowań wojennych nie zasypiali swej sprawy chciwi łupu Szwedowie. Bystrem okiem śledzili oni wszystkie ruchy wojska koronnego, a nie mogąc powetować swej ciężkiej porażki pod murami Nowego Sącza, z rozkazu Pawła Würtza rabowali i w perzynę obracali podgórskie miasteczka: Żywiec, Zakliczyn[381] i Nowy Targ, gdzie spalili farę — a wreszcie 23. sierpnia 1656 r. wpadli do bezbronnego Starego Sącza, gdzie nie tylko kościoły obrali ze wszystkich ozdób i kosztowności, ale i od mieszkańców znacznego zażądali okupu[382]. Od spalenia ocalił miasto wójt miejscowy, Marcin Szablik, który oddał cały swój majątek Szwedom, prosząc, aby nie palili miasta i kościołów. Ale w Nowym Sączu była wszelka gotowość do odparcia wroga. Wojciech Bedliński, starosta muszyński, przybył na pomoc powtórnie zagrożonemu Nowemu Sączowi z załogą muszyńską, złożoną z samych przeważnie chłopów, i stanął obozem pod wsią Jamnicą. Wdzięczne zato miasto posłało mu do obozu 6 garncy wina za 12 złp., pieczeni za 2 złp., a chłopom, którzy z nim przyszli, dano na piwo 7 złp. Rozesłano też czem prędzej gońców na wszystkie strony: pod Wiśnicz i Tarnów, do Pilzna, Tuchowa, Krościenka, Muszyny i Czchowa, którzy mieli pilnie dowiadywać się o ruchach wojsk koronnych i szwedzkich, tudzież zwoływać chłopów na praesidium do Sącza[383].
Po ogłoszeniu Uniwersałów ciągnęły różne chorągwie, z odległych nawet stron ruskich, przez Nowy Sącz pod Kraków — każdy zaś pochód wojskowy stawał się nowym ciężarem miastu. Uzbrojenie wojenne wymagało coraz to nowych pieniężnych ofiar — miasto nie mogło płacić, sam więc król musiał nawoływać do tego osobnym listem, pisanym w Lublinie 5. września 1656 r.:
„Naznaczył wielmożny Stanisław z Potoka Potocki, wojewoda kijowski, hetman koronny, na chorągiew kozacką urodzonego Kazimierza Piaseczyńskiego[384], pułkownika Naszego, chleb osobliwą assygnacyą swoją w obudwu Sandeczach. Za którą assygnacyą Wierności Wasze deputatom pomienionej chorągwi tego nie chcieli wydać chleba, dajemy ten Nasz do Wierności Waszych Uniwersał, surowo przykazując, abyście pomieniony chleb podług assygnasyi hetmańskiej deputatom przerzeczonej chorągwi bez wszelkiej odwłoki i wymówki wydali, i jako najprędzej wydaniem tego chleba pomienionych deputatów odprawili“[385].
Wkrótce potem, w drugiej połowie września, i pułkownik Giza musiał opuścić Sącz, gdyż odebrał rozkaz pochodu pod Kraków. Przedmieszczanie odwieźli rzeczy jego aż na miejsce i dostali za ten trud 4 złp., chłopi zaś z Piątkowej odnieśli armatę do obozu, zaco im dano 2 złp. 24 gr.[386].
Uniwersał powyższy jednak nie odniósł pożądanego skutku. Wprawdzie 20. paźdz. panowie rajcy oświadczyli gotowość wypłacenia pułkownikowi Piaseczyńskiemu 900 złp.[387], oświadczenie to jednak, jak się pokazało później, było tylko pozornem. Dnia 20. listopada stanąwszy przed urzędem grodzkim deputaci[388] z pod chorągwi Piaseczyńskiego, starosty mławskiego, żałobliwie skarżyli:
„Iż sławetny Marcin Frankowicz, burmistrz, zapomniawszy bojaźni Bożej i na surowe karania, przybrawszy sobie Wojciecha Bogdałowicza, rajcę, i Jana Cyrusa, ławnika, gdyśmy z assygnacyą hetmańską na wybieranie chleba przyjechali, odważyli się w poniedziałek przed św. Jadwigą na dom i gospodę pomienionych deputatów najść riolenter z rusznicami i inszymi do wojny należącymi orężami. Gospodę wszystką dokoła ludźmi ze strzelbą obtoczywszy, drzwi do izby, gdzie deputaci pacifice siedzieli, siekierami wyrąbali, okna kamieniami potłukli. Przybrawszy sobie in subsidium rotmistrza piechotnego Miklusa[389] w zamku ze wszystką piechotą, na gwałt w ratuszu we dzwonek bijąc, dobywali przez godzin trzy. Jakoż tych pomienionych deputatów dobywszy, w izbie okrutnie poranili i pokaleczyli. I nie dosyć na tem. Zabrawszy ich już zranionych, na co tak wiele szlachty i księży żałośnie patrzyli, że nie jako żołnierzów Jego Królewskiej Mości, ale nieprzyjaciół z krwawego pobojowiska do zamku po błocie, bez czapek, bez oręża prowadzą, gdzie całą noc pod wartą byli. Pospólstwo zaś dobijało się do zamku, mówiąc: Pozabijajmy takich żołnierzów, którzy darmo chleb u nas jedzą. Jakoż byliby pewnie pozabijali, gdyby niektóre osoby, patrząc na tak okrutne krwi szlacheckiej rozlanie, nie obronili“[390].
Prócz tego skarżyli deputaci, że im zabrano rzeczy kosztowne wartości 343 złp., a mianowicie: kontusz nowy purpurowy ze złotemi pętlicami, których par 12 — żupan atłasowy — łubie[391] oprawne srebrem — łuk malowany turecki — strzał lwowskich 30 — bandoletów[392] toruńskich parę — strzał birkutowych[393] 12 — pas bandoletowy z ładownicą[394] — nahajkę tatarską — taftuj musułbasowy[395] — nóż podoliński z nożenkami[396] — czapkę czerwoną karmazynową sobolczykiem opuszoną — obuch srebrem nabijany — kilimek z pod wojłoka[397]...
Niewiadomo jednak, jaki był rezultat tej skargi i jaki skutek tego niesłychanego gwałtu, rzucającego tak jaskrawe światło na obyczaje ówczesnego mieszczaństwa, gdyż według zapisku w księdze ławniczej: Hoc anno Marte impediente causae forenses, praesertim graviores, silebant[398].
W dwa miesiące potem 1657 r. książę Jerzy Rakoczy, sojusznik Szwedów, ze swymi Siedmiogrodzianami, Wołochami i Kozakami niszczy całe, niestety, bezbronne Podkarpacie, począwszy ode Lwowa aż do samego Krakowa[399]. Zajmuje w ostatnich dniach stycznia w swym pochodzie bez oporu Stryj — odparty ogniem działowym od Lwowa (23. lut.), posuwa się pod Przemyśl i oblega go przez 5 dni — ściąga znaczny okup od Jarosławia — przypuszcza szturm do zamku Lubomirskiego w Łańcucie, lecz zmuszony odstąpić, straciwszy tamże 800 ludzi[400]. Po spaleniu Rzeszowa w dniu 6. marca[401], wyrusza w Jasielskie, gdzie 19. marca niszczy ogniem Brzostek wraz z kościołem, następnie przedmieścia Krosna, tudzież Brzozów z kościołem, wkońcu zdobywa i burzy zamek w Odrzykoniu i Szymbarku koło Gorlic. Nareszcie 28. marca zajmuje Kraków i w okolicach Opatowa łączy się (14. kwietnia) z nadciągającym z Prus Karolem Gustawem. O ile Nowy Sącz lub jego najbliższa okolica mogły ucierpieć od wojsk Rakoczego, nie da się szczegółowo powiedzieć z istniejących źródeł.
Już w styczniu tego roku panował w Nowym Sączu niezwykły popłoch i ruch wojenny. Burmistrz Bogdałowicz nie mało miał kłopotu z różnymi gońcami, których ustawicznie posyłać musiał z listami Konstantego Lubomirskiego, krajczego koronnego[402] i starosty grodowego, jużto do Lubowli, Starego Sącza, Grybowa, Bochni, Wiśnicza, Tarnowa, jużto do oficerów do Barcic, Nawojowej i Krosna, a nawet do obozu pod Kraków, chcąc zasięgnąć języka o Szwedach i posuwaniu się wzdłuż Podkarpacia wojsk Rakoczego. Prócz tego trzeba było zasyłać skargi do kancelaryi grodzkiej przeciwko żołnierzom, którzy poranili niektórych mieszczan. Przytem wszystkiem nie zapominano o naprawie baszty kramarskiej, dwóch okien na organki w baszcie węgierskiej i o poręczach, które 6 chłopów robiło na murach przez cały tydzień[403].
W pierwszej połowie lutego nadciągnął z piechotą hetmańską Jan Wąsowicz, z rozkazu marszałka wielkiego koronnego Jerzego Lubomirskiego, w celu wzmocnienia załogi fortecy sandeckiej, dla której z każdego łanu dóbr szlacheckich i duchownych, z miast i miasteczek, uchwalono po złotemu w obozie pod Krakowem 2. lutego 1657 r.[404]. Wdzięczne miasto Jego Królewskiej Mości ofiarowało na przyjęcie nowego komendanta parę szczuk za 1 złp. 20 gr. Do dział zaś miejskich kupiono półtora kamienia prochu za 22 złp. To nagłe zbrojenie się wśród zimy pociągało za sobą różne nadzwyczajne wydatki, przewyższające znacznie dochody. Od stycznia bowiem do końca marca dochody miejskie wynosiły zaledwie 189 złp. 15 gr., a wydatki 250 złp. 4 gr.
Najdobrotliwszem zrządzeniem Opatrzności Bożej wojska Rakoczego nie dotarły do Nowego Sącza[405]. O ich jednak pochodzie przez sandecką ziemię, z jaką tam dzikością gospodarowały, jakich strasznych dopuszczały się okrucieństw, jak w powszechnem niebezpieczeństwie duchowieństwo i ludność okoliczna chroniła się w murach Nowego Sącza, wspomina wyraźnie uchwała sejmiku szlacheckiego, odbytego w Nowym Sączu pod laską Konstantego Lubomirskiego 1. maja 1657 r.:
„My dygnitarze, urzędnicy, rycerstwo województwa krakowskiego a powiatu czchowskiego i sandeckiego, którzyśmy się in vim pospolitego ruszenia na praesidium fortecy sandeckiej w miesiącu marcu zgromadzili i do tego czasu w niej zostajemy. Lubośmy za Uniwersałem pierwszym Króla Jegomości, pana naszego miłościwego, gotowi byli z wielmożnym marszałkiem wielkim i hetmanem polnym koronnym pod Krakowem się łączyć[406] i teraźniejszej usługi ojczyzny przeciwko nieprzyjacielowi dopomagać. Upatrując jednak, jak wiele zależy wszystkiej koronie polskiej na fortecy sandeckiej, niedawnego czasu za łaską Bożą i odwagą naszą z rąk nieprzyjacielskich odzyskanej. Iż znowu w wielkiem niebezpieczeństwie zostawała i coraz większem zostaje, gdy książe siedmiogrodzki w państwa koronne nieopowiednie wpadłszy, podjazdy potężne Kozaków, Wołochów i Węgrów w powiat nasz posłał, które obelżywość kościołom Bożym przez rabowanie i siła kapłanów zamordowanie poczyniły, wsi niektóre i miasteczka ogniem i mieczem znosiły, i okrucieństwa przedtem rzadko słyszane czyniły i czynią. Przyszło nam dla zatrzymania tejże fortecy całości in vim pospolitego ruszenia w praesidium jej zostawić aż do powtórnego Uniwersału Jego Królewskiej Mości, dnia wczorajszego do nas przyniesionego, którym Jego Królewska Mość chce to mieć po nas, abyśmy pospolitem ruszeniem pod Sandecz zgromadziwszy się, obronę onego między sobą namówili[407]. Konformując się do woli Jego Królewskiej Mości i bezpieczeństwo Sądczowi opatrując, iż świeżo wielka część wojska tak szwedzkiego, jako i księcia siedmiogrodzkiego pod Kraków przyszedłszy, gromadne partye z działąmi i inszą armatą po naszym powiecie rozpuszcza i z Węgier inszych posiłków zaciągać intendit. Obowiązujemy się, braterskiemi słowy poprzysięgając jeden drugiego, jakośmy się obowiązali w przyszłych związkach i konfederacyach: iż wszyscy do utraty zdrowia naszego tej fortecy sandeckiej praesidium trzymać mamy, abyśmy świątnic Bożych i tak wielu ludzi kapłańskich, zakonnic i różnej kondycyi ludzi tu zgromadzonych, w okrutne ręce nieprzyjacielskie nie podali“[408].
Po tym sejmiku zabrała się szlachta rączo do dzieła. Uchwalono pobory w powiecie, które Ichmościowie: Stefan Wielogłowski, Jan Lipski i Jerzy Marcinkowski, mieli wybierać jako subsidium charitativum dla załogi fortecy sandeckiej pomiędzy duchowieństwem i szlachtą. W celu porządniejszego odprawowania straży, tak placowej, jako i murowej, obrano kwatermistrzami Ichmość panów: Piotra Jaklińskiego, Andrzeja Lipskiego, Zygmunta Święcickiego i Kaspra Stockiego, ogólną zaś komendę nad całem miastem objął pułkownik Krzysztof Krupka. Obostrzono też niektóre przepisy miejskie: trunków jakichbądź żaden szynkarz nie mógł sprzedawać po pierwszej godzinie w nocy (po 9 wieczór); nie wolno też było z ogniem, a osobliwie ze świecami, chodzić po strychach i stajniach pod karą 5 grzywien, które na piechotę miały być obracane. Wydano też ordynans do miasteczek w powiecie, ażeby jak najprędzej wysłano do fortecy sposobnych ludzi, którzyby dobrze władać umieli rusznicami i innym orężem ręcznym[409].
Ponieważ jednak pobór, wybierany na utrzymanie załogi, okazał się niedostatecznym, a piechocie i oficerom in praesidio będącym żołd się należał, przeto według uchwały, zapadłej w zamku sandeckim 17. maja 1657 r., pożyczono 3.000 złp. u Stefana Wielogłowskiego, poborcy województwa krakowskiego, którą to sumę szlachetny wierzyciel miał siebie potrącić z czopowego po roku[410]. Uchwalono też jednozgodnie, aby z każdego łanu dóbr szlacheckich w przeciągu 14 dni, od 8. czerwca począwszy, wybierano jednorazowo za kwitem Wojciecha Żmijewskiego, na utrzymanie piechoty in praesidio fortecy sandedckiej: żyta miary sandeckiej wiertel 1, grochu tegoż wiertela macę[411] 1, krup tatarczanych albo jęczmiennych macę 1, mąki pszennej na kluski miarek 2, masła kwart 4, serów 6, soli miareczkę 1 albo zamiast niej 6 gr., oleju kwart 2, słoniny funtów 6[412].
Tymczasem ważne wypadki skierowały umysły Sandeczan w inne strony Polski. Wiadomo, że już 18. października 1655 roku zajęty od Szwedów Kraków, po ustąpieniu zeń Stefana Czarnieckiego z wojskiem koronnem, w ustawicznej pozostawał niewoli[413]. Uprzykrzyło się wreszcie to ciężkie jarzmo szwedzkie, narzucone stołecznemu miastu, a król Jan Kazimierz zapragnął je odzyskać napowrót z przemocy wrogów. Dlatego to 23. maja 1657 r. rozesłał z Dankowa przez swego pokojowca, Stanisława Wojszę, Uniwersały do wszystkich starostw grodowych, do miast i miasteczek w krakowskim, oświecimskim, zatorskim i sandeckim powiecie, z tem oznajmieniem, że za zgodną naradą senatu zamierza wyrugować Szwedów z Krakowa, przy pomocy węgierskiego wojska[414]. Żądał też zarazem, ażeby dla tychże posiłkujących wojsk sposobiono czem prędzej prowianty, jako to: mąkę żytnią i pytlowaną, barany i woły, cielęta i jałowice[415]. W innym znów Uniwersale, wydanym w Dankowie 15. czerwca 1657 r., oznajmia król: „Iż wziąwszy Pana Boga na pomoc, ruszamy się z wojskiem króla Jegomości węgierskiego[416] i inszymi wojskami Naszemi pod Kraków, chcąc najpierw to miasto stołeczne w Koronie Naszej z rąk nieprzyjacielskich wyswobodzić. Żądamy przeto, abyście poddanych swoich do oblokowania i oszancowania prędszego tego miasta z rusznicami, rydlami, motykami, oszkardami[417] i siekierami, tak jakoście rok temu uczynili byli[418], na dzień 25. czerwca pod Kraków z żywnością na tydzień albo dwa wyprawili, gdzie Nas już z wojskami Naszemi zastaną. Co im ochotniej i prędzej uczynicie, tem możecie bydź pewniejsi prędszego tego miasta odzyskania, na którem acz wszystkiej Rzpltej, ale najbardziej Wiernościom Waszym zależy“[419].
Pomimo tego tak naglącego Uniwersału, szlachta niebardzo kwapiła się pod Kraków, co spowodowało króla do wydania ponownego Uniwersału w Częstochowie 19. czerwca 1657 r., z przymówką i ostrą naganą:
„Daliśmy przedtem do Wierności Waszych gorące Uniwersały Nasze, pilnie po nich żądając, abyście dla całości samychże siebie i ojczyzny, która o ostatni szwank przychodzi, do kupy się gromadzili, i pod zwierzchnością marszałka koronnego zostawali. W czam, że taki słuszny i potrzebny ordynans Nasz do skutku nie przyszedł, jakoby to Wierności Wasze najmniej nie obchodziło, co nad karkami ich wisi, po staremu w domach swoich, gdzie bezpiecznie bydź nie możecie, zostajecie. Dlatego, jeżeli cokolwiek miłości ku ojczyźnie i respektu na zdrowie swoje urodzeni i wiernie mili macie, pilnie onychże napominamy, abyście te ostatnie Uniwersały Nasze w uwagę wziąwszy, tudzież też strasznymi przykładami zguby braciej swojej poczuwając się, nieomieszkanie za ręce się wzięli, a w przynależnym wojennym rynsztunku z naczelnikami powiatów swoich pod Krakowem na dzień 30. czerwca stawali i tam przy wojsku Naszem koronnem zostawali“[420].
Ulitował się wreszcie Pan Bóg nad nieszczęśliwą stolicą Polski! Dnia 30. sierpnia Paweł Würtz z załogą szwedzką ustąpił z Krakowa, a już 4. września wjechał Jan Kazimierz do oswobodzonego miasta, ażeby w wawelskiej katedrze zanucić z uczuciem wdzięczności: Te Deum laudamus![421]
Wśród tych ogólnych nieszczęść i klęsk wojennych, przyczyniał się niestety do tem większej ruiny i upadku Nowego Sącza sam starosta grodowy, Konstanty Lubomirski. Instygator królewski, rajcy i ławnicy wnieśli przeciwko niemu różne skargi do króla, który z tego powodu zapozwał go przed swój trybunał warszawski:
„Szlachetnie urodzony starosto, pozywają cię przed Nasz trybunał rajcy i ławnicy miasta Naszego Nowego Sącza, ponieważ zamiast popierać i bronić ich spraw w imieniu Naszem, uciskasz ich róźnemi podwodami i ciężarami, bez względu na obecną klęskę. Owszem wdzierasz się w ich jurysdykcyę cywilną, w sprawach zaś zawiłych nie pozwalasz im apelować do Nas. W niektórych razach wyroki i apellacye ich kasujesz i unieważniasz, przez co prawa Nasze obalasz; radę miejską na termin do zamku wzywasz, a nawet gwałtownie przez dragonów sprowadzasz. Sprowadzonych na zamek obelżywie traktujesz, i nie kontentując się tem, jeszcze wielu z nich każesz zamykać do brudnego więzienia lub do wieży, bez wszelkiego sądowego śledztwa. Gdy uwięzionym żywność przyjaciele przynoszą, to im przystępu wzbraniasz. W więzieniach zaś tak długo ich trzymasz, dopókiby się nie wykupili pewną kwotą pieniężną i dopókiby nie ukontentowali Żydów, którzy jedynie za nimi do ciebie przyczyniać się mogą[422]. Ogrody i łąki przedmieszczan końmi wypasasz, zboże ich zabierać pozwalasz, a kiedy się żalą, sprawiedliwości nie chcesz wykonać. W stawach i sadzawkach miejskich ryby łowisz; drzewo do spławu, przez tychże mieszczan przysposobione, każesz bez przyczyny do zamku zwozić i na swój własny obracać pożytek. Poddanych miejskich do podwód, polowania i innych swych posług zniewalasz: także ich łąki i ogrody końmi cugowymi, a nawet wołmi żydowskimi wypasać pozwalasz. Rzemieślników zmuszasz przemocą do rozmaitych swych robót, a zato im nie płacisz, owszem, zamiast wynagrodzenia, do więzienia ich wtrącasz. Jest domów w mieście 80 po części spustoszałych, inne znów całkowicie każesz burzyć i browar z nich dla Żydów budować, z niezmierną szkodą miasta i skarbu królewskiego. Prócz tego wielu Żydów wbrew prawom i dawnym przywilejom w mieście trzymasz, którzy pod twoją opieką i protekcyą trudnią się handlem, z pogwałceniem praw i krzywdą chrześcijan; a tym, co ich donoszą, różnemi intrygami szkodzą. Radę miejską, nie czekając wyborów, samowolnie i po kilka razy do roku zmieniasz. Dochody miejskie, od dawien dawna do miasta należące, odbierasz i do zamku przydzielasz — wreszcie rozmaite inne wyrządzasz im krzywdy, które sobie szacują na 30.000 złp. Wzywam cię więc i pozywam na termin, abyś się przed Nami wytłómaczył i wynagrodził mieszczanom wyrządzone krzywdy“[423].
Wierny obraz spustoszenia Nowego Sącza przedstawia nam urzędowe sprawozdanie gminy miejskiej. Stanisław Olszyński, burmistrz, i Wawrzyniec Szydłowski, wójt, zeznali pod przysięgą w styczniu 1658 r. i oświadczyli przed starostą grodowym w imieniu miasta niemożebność płacenia podatków Rzpltej z następujących powodów: 1) że w Nowym Sączu znajduje się placów pustych i domów spustoszałych 85, z których przedtem płacono czynsze; 2) że na przedmieściach istnieje ogrodów 6, folwarków 17 i zagród 48, częścią przez załogę polską zniesionych, częścią przez wojska szwedzkie spalonych, częścią zaś dla obrony fortecy rozebranych; 3) że dwa łany i jedną zagrodę zniszczyła powódź Dunajca, Kamienicy i Łubinki[424]. — Niewiele jednak widocznie poskutkowało powyższe przedstawienie. Zaraz bowiem następnego roku (1659) czytam, że miasto zapłaciło czynszu z gruntów, folwarków, zagród, kamienic i domów, tak duchownych jako i szlacheckich, universim 489 złp. 9 gr.[425].
Różne grabieże i nadużycia, jakich dopuszczało się wojsko polskie w ziemi sandeckiej i wogóle w całem województwie krakowskiem, spowodowały Stanisława z Potoka na Podhajcach Potockiego, wojewodę krakowskiego[426], hetmana wielkiego koronnego, do wydania w Warszawie 17. maja 1659 r. osobnego Uniwersału, który ogłoszono po wszystkich miastach i miasteczkach w województwie krakowskiem:
„Ichmościom panom pułkownikom, majorom, rotmistrzom, kapitanom i porucznikom do wiadomości donoszę: Iż wielkie spustoszenie ojczyzny naszej i ciężkie podatki, które ubodzy ludzie do skarbu Rzpltej na zapłatę wojsku wypłacać muszą, nie pozwalają tego, aby nowymi werbunkami i przy nich niezmierną ludzi płochych bawiących się swawolą[427], włości w niwecz obracać się miały, jak mnie o tem codzinnie dochodzą skargi. Przeto z władzy mojej hetmańskiej chcąc pohamować wszystkich oficerów swawolę, upominam i rozkazuję, ażeby zaraz po ogłoszeniu tego Uniwersału do regimentów swoich gdziekolwiek będących pospieszyli, skromność wszelaką w wybieraniu zapłaty zachowali i ludzi nie obciążali. Gdyż za najmniejszą skargą będę zmuszony zesłać na was chorągwie, aby was jako nieposłusznych i mojej woli przeciwnych łapali, i do mnie dla ukarania przywodzili“[428].
Niedługo potem wydał w Warszawie 24. maja 1659 r. drugi podobny Uniwersał Jerzy hrabia na Wiśniczu i Jarosławiu Lubomirski, marszałek wielki, hetman polny koronny[429]:
„Wszystkim w obec i każdemu z osobna, mianowicie jednak Ichmościom panom kapitanom, porucznikom i wszelakim oficerom Jego Królewskiej Mości i cudzoziemskiego autoramentu[430] (zaciągu), w województwie krakowskiem supplementy do regimentów zbierającym, do wiadomości donoszę. Ustawiczne i ciężkie bardzo przychodzą skargi na pomienionych ludzi supplementowych, że krzywdy nieznośne obywatelom w tem województwie czynią, od wsi do wsi chodzą, nie mijając żadnej, pieniądze składać sobie każą, dwory szlacheckie z naruszeniem praw napadają, i co im się podoba biorą, i inne różne uciążenia tak we wsiach, jako i w miasteczkach, czynią. Zaczem lubo w Koronie od nieprzyjaciela i od wojny niespokojnej wyciąga tego potrzeba, aby świeżymi regimentami i werbunkami utwierdzone i kompletowane były zaciągi, jednakże nie mają bydź z uciskiem, żeby przez nie ludzie ubodzy niszczeć i ruinę ponosić mieli. Zabiegając tedy krzywdom, które się dzieją, tudzież aby Ichmościowie szlachta i wszyscy jakiegokolwiek stanu w tem województwie obywatele tej niesprawiedliwości nie ulegali, władzą hetmańską panom oficerom któregokolwiek regimentu będącym, którzy takich ludzi pod swoją dyrekcyą mają, surowie rozkazuję i na to Uniwersał wydaję: aby po doniesienu onegoż wszyscy zaraz do kwater swoich ze wsi poschodzili i z ludźmi takimi przechodów odprawować, a tem więcej takimi gwałtami uprzykrzać nie poważyli się. A którzyby przeciwko temu rozporządzeniu bydź mieli i wyż wymienione gwałty powtarzać chcieli, deklaruję, aby oficerowie, którzy tej dopuszczają się swawoli, imani i do mnie dla przykładnego skarania odesłani byli“[431].
Po tych wypadkach miasto podupadło znacznie; lustratorowie królewscy w 1660 r. zastali wiele domów spalonych i wiele pustych. Na lat 23 przed wojną szwedzką pisał o Nowym Sączu uczony Szymon Starowolski, kanonik krakowski, że „jest miastem dobrze obwarowanem, celuje oświatą ponad inne okoliczne miasta i kwitnie niepoślednim handlem“[432]. Tymczasem w 1661 r. było w tem mieście zaledwie szewców 11, krawców 4 i balwierz, domów zaś pustką stojących i zrujnowanych 84, z których nie opłacano Rzpltej podatków[433]. Na domiar złego dopuszczali się żołnierze ciągłych gwałtów i nadużyć w mieście, pomimo surowego zakazu, wydanego przez obydwóch hetmanów w 1659 r.; wskutek czego nie ustawały przeciwko nim różne skargi i zażalenia w grodzie sandeckim, które zwracały się niekiedy także przeciwko władzy miejskiej. I tak w październiku 1661 r. stanąwszy przed starostą grodowym Adryan Świeczański, przeor Norbertanów, wniósł zażalenie w imieniu ks. Andrzeja Żychowskiego[434], administratora opactwa, przeciwko sławetnemu burmistrzowi, Janowi Marcowiczowi: 1) że nie lękając się żadnych kar, nałożonych na tych, co znieważają miejsca święte i uprzywilejowane, odważył się z poduszczenia mieszczan wprowadzić żołnierzy do budynków klasztornych przy kościele św. Ducha, w których przedtem żaden żołnierz ani kwatery zimowej nie miał, ani żadnego nie pobierał żołdu; 2) że narzuceni żołnierze nie tylko podatkami uciskają klasztor, lecz nawet miejsca święte znieważają obelżywemi słowami i kijami (sic)[435].
Podobne zażalenie wnieśli również do grodu rajcy sandeccy, załączając szczegółowy rachunek czynszu łanowego na wojsko koronne. I tak pułkownik Giza, werbując w Nowym Sączu piechotę hetmańską, wycisnął samowolnie z miasta od 1. września do 1. listopada 1661 r. 3.125 złp.[436]. A cóż dopiero mówić o wydatkach na jazdę koronną? — Na różne chorągwie pancerne wydano od 28. paźdz. 1661 do 4. paźdz. 1662 r. w pieniądzach gotowych, w żywności i trunkach 6.404 złp.; a od 18. listopada 1662 do 27. kwietnia 1663 r. 8.658 złp.[437]. Zeznawali też w grodzie pod przysięgą poddani wsi norbertańskich: Dąbrówki, Januszowej, Boguszowej, Kwieciszowej i Librantowej, że w 1662 r. wydali na wojsko przechodnie i załogą stojące 4.945 złp.[438].
Rozżaleni tem „przebraniem chleba, wzięciem różnej kontentacyi i sustentamentu“ panowie rajcy, wysłali do Lwowa na komisyę sławetnego Walentego Baryckiego, który w imieniu miasta wniósł skargę przed sąd hetmana wielkiego koronnego przeciwko deputatom roty pancernej i Imci panu Kowalewskiemu, chorążemu tejże roty. Sąd hetmański, wysłuchawszy kontrowersyi obydwóch stron i przychylając się do orzeczenia izby komisarskiej i prawa koronnego, przysądził wprawdzie Sączowi zwrot 8.658 złp. Jednakowoż respektując na szczupłość zapłaty wojska względem chleba przez pomienioną chorągiew przebranego, nakazał dekretem, aby Ichmość panowie deputaci z zasług wszystkiej kompanii oddali pod karą i zapłacili 1.800 złp. na teraźniejszej komisyi. Co się zaś tyczy Imci pana Kowalewskiego, który sobie wziął 3.800 złp., sąd hetmański nakazał, aby Ichmość panowie deputaci z zasług tegoż pana chrążego oddali pod karą i zapłacili 1.800 złp. na teraźniejszej komisyi, mocą obecnego dekretu. Dan we Lwowie 11. września 1663. Adam Izdebski, sędzia wojska polskiego[439].
Z tego ogólnego nieładu i bezprawia, jakie powtarzało się ustawicznie w wojsku koronnem, korzystały najwięcej nieprzyjazne Polsce państwa ościenne: Moskwa i Turcya. Moskale najechali jeszcze w r. 1658 wielkie księstwo litewskie[440] i Ukrainę. Turcy zaś w r. 1661 założyli dwa zamku na obszarze Polski, a w roku 1662 dwie nowe fortece przy ujściu Bohu budowali spiesznie przy pomocy multańskiego i wołoskiego wojska[441]. Wiedział o tem dobrze król Jan Kazimierz, przeto ostrzegając przed grożącem niebezpieczeństwem obywateli polskich, wydał w Warszawie 9. czerwca 1662 r. Uniwersał o pogotowiu na pospolite ruszenie, w którym zachęca poddanych swoich, „aby się z staropolską cnotą i ochotą brali do obrony ojczyzny, piersiami ją własnemi zasłaniali i jako prawdziwi synowie matce swojej zaszczyt przynosili — gdyż tę ojczyznę miłą przodkowie nie tylko żołdem wojskowym, lecz także krwi rozlewem bronili i rozprzestrzeniali“[442].
Przygotowania na pospolite ruszenie pociągnęły za sobą nowe wydatki, a zubożałemu Sączowi przysporzyły nowych kłopotów. Stan ówczesny miasta przedstawia dobitnie lustracya z r. 1664:
— Jest jatek rzeźniczych 20, kutlofa[443] od lat blisko 30 nie masz.
— Rzeźnicy, oprócz 9 kamieni łoju szmelcowanego, dają na zamek pół wołu, cieląt dwoje i przez niedziel 25, t. j. od Świątek aż do św. Marcina, płacą na tydzień flakowego po 1 złp. 10 gr.
— Bywało 4 hamry, lecz zaginęły, a grunta woda zabrała.
— Piekarze płacą na ratusz pewne grosze i 2 strucle do zamku na Boże Narodzenie.
— Krojowników[444] bywało 2, obecnie nie masz żadnego.
— Szewcy na ratusz płacą po 15 grzywien, a do zamku 2 pary skórzni alias butów wielkich dawać powinni, które bromny bierze.
— Jest kuśnierzów 4, krawców 4, kotlarzów 2, kowalów 2 i rymarz, którzy żadnego czynszu ani powinności do zamku nie odprawują.
— Tkaczów ma bydź takowa powinność, jaka i po inszych miasteczkach, t. j. powinni odrobić do zamku lnianego płótna półsetek[445] darmo, a od inszych, jako od lnianego ma im zamek płacić od łokcia po półtoraku, od konopnego po 1 gr., od paczesnego po 2 szel., od zbrzebnego[446] po pół groszu, i dawać im ma omastę: żyta wierteli 2, jęczmienia 2.
— Jest jatek kramarskich 4.
— Bywał niegdyś blech, ten woda całkowicie zniosła.
— Tych, którzy gorzałkę palają, jest 18.
— Targowie dni czwartkowe i sobotnie; jarmarki trzykroć do roku odprawiają.
— Dostawało się niegdyś leśnego względem najmu lasów i wrębu wolnego; ten prowent od lat kilkadziesiąt ochraniając lasów, aby ne niszczały, ustał.
— Żerowe[447] teraz świnie nie pasają się i lasów znacznie ubyło.
— Powinni mieszczanie płacić pieniędzy podwodnych na symple[448] 120 fl.
— W czasie pospolitego ruszenia powinni mieszczanie wyprawić 2 wozy z 4 końmi, hajdukami, armatą, żywnością i inszemi potrzebami dobrze opatrzone.
— Pieniądze coronationis[449] płacić powinni, jednak kwitów nie pokazali[450].
Niepomyślne też zachodziły stosunki w okolicy Nowego Sącza, jak świadczy uchwała sejmiku sandeckiego przy rozpoczęciu urzędowania nowego starosty:
„My dygnitarze i urzędnicy powiatu sandeckiego, którzyśmy na szczęśliwy wjazd Jaśnie wielmożnego pana Jana hrabi na Ruszczy Branickiego, marszałka nadwornego koronnego i starosty sandeckiego, oraz na sądzenie roków grodzkich zjechali. Uważając, jako powiat tutejszy expositus niebezpieczeństwu od swawoli chłopskiej, którzy niepomni poddaństwa swego, na wszystką swawolę rozpuściwszy się i w gromadzie zebrawszy się, domy Boże ważyli się złupić, także na ludzi różnego stanu i na domy szlacheckie bezpiecznie nachodzą. Zapobiegając tedy imminenti malo, z miłości bratniej zgodnie pozwolilismy po złotemu z łanu, tu w Sądczu na dzień 28. lipca roku teraźniejszego, do rąk Jegomości pana Jana z Lipia Lipskiego, rotmistrza powiatu naszego oddawać. Jegomościa pana Walentego Włockiego, regenta kancelaryi grodzkiej sandeckiej, poborcą do tej egzekucyi obieramy, Jegomość zaś pan Lipski powinien będzie podać personam idoneam do zaciągnienia harników z rynsztunkiem i orężem dobrym na uskromienie tej swawoli, aby za te pieniądze aż do św. Marcina w dobrym porządku utrzymani byli. A że w tak ścisłym czasie nie podobna tej sumy zebrać, uprosiliśmy Jegomości pana Filipa Kuczkowskiego, poborcy sandeckiego, do Jegomościów panów deputatów skarbowych expostulując, aby nas Jegomość tysiącem złotych z pieniędzy skarbowych publicznych zratowali. A my teraźniejszą uchwałą naszą na przyszłym sejmiku obligujemy się Ichmościom panom deputatom obmyślić, i ten tysiąc złotych realiter zapłacić. Przy położeniu złotego z łanu, osobno po groszu jednemu salarium temuż Imci panu Włockiemu oddać powinniśmy. Czego fraterne dotrzymać sobie universaliter obiecujemy, a dla powagi tego postanowienia rękami własnemi podpisaliśmy i do ksiąg grodzkich sandeckich podajemy.“
„Działo się w Sądczu w poniedziałek przed św. Maryą Magdaleną 21. lipca R. P. 1664.“
„Jan Branicki, marszałek nadworny. Jan Lipski, rotmistrz. Jan Proszkowski, podstarości. Walenty Włocki, regent kancelaryi. Krzysztof Skrzetuski, pisarz grodzki sandecki“[451].
Po napadach Szwedów i Siedmiogrodzian z Kozakami, przyszła zaraza morowa, grasująca od kwietnia aż do drugiej połowy listopada 1665 r., tak iż Nowy Sącz, zniszczony wojną i zarazą, liczył w r. 1665 mieszkańców 1.320[452]. Domy zapowietrzonych zabijano skoblami i wrzeciądzami i żywiono w nich chorych, podobnie jak w r. 1652. Grubarzom od chowania umarłych płacono po kilkanaście groszy, prócz chleba, mięsa i gorzałki. Od 31. maja aż do 25. grudnia zawieszono wszelkie sprawy urzędowe w mieście, tak w grodzie jako i na ratuszu. Z pomiędzy mieszczan padł w tym czasie ofiarą zarazy sławetny Stanisław Wilkowski, długoletni i zasłużony rajca[453].
Morowe powietrze rozbudziło uczucia religijne mieszkańców Sącza, objawiające się w różnych fundacyach pobożnych na korzyść kościołów. Dnia 5. lipca 1665 r. uczciwy Maciej Jaworski, z małżonką swoją Zuzanną, będąc w wielkiem niebezpieczeństwie podczas morowego powietrza, przekazuje w swym testamencie między innemi: „Do kościoła farnego na kapę 200 złp. — księdzu Marcinowi, seniorowi wikarych, 20 złp., aby mszę św. za ich dusze odprawił — obrączkę złocistą na ozdobę do małego ołtarza N. Maryi Panny — drugą obrączkę złocistą zastawną, wartości 30 złp. na msze św. — korale z krzyżykiem i 6 pierścionków srebrnych do obrazu Najśw. Panny w małym chórze — łyżkę srebrną większą jako votum do Ukrzyżowanego w kościele farnym — łyżkę srebrną mniejszą jako votum do obrazu Matki Boskiej Szkaplerznej u Franciszkanów“[454].
Podług urzędowej relacyi, spisanej w styczniu 1666 r., znajdowało się w mieście placów i domów pustką stojących 125, na przedmieściach 63, z których przedtem płacono na jeden pobór 113 złp. 23 gr. Z pomiędzy rzemieślników było w tymże czasie: szewców 6, kuśnierzy 2, kowali 2, ślusarzy 3, krawców 3, garncarzy 3, siodlarz, rymarz, czapnik, kotlarz, konwisarz, złotnik, bednarz, stelmach. Aptekarza po morowem powietrzu nie było żadnego; inni rzemieślnicy częścią wymarli, częścią opuścili miasto[455].
Pomimo tych klęsk i nieszczęść publicznych, dawało przecież miasto znaki życia po sobie. Po nieszczęśliwej bitwie pod Mątwami (nad Notecią blizko Gopła) 13 lipca 1666 r., w której Jerzy Lubomirski odniósł zupełne zwycięstwo nad wojskiem króla Jana Kazimierza[456], stał obozem pod Krupą nad Horyniem na Wołyniu i zaciągał nowe chorągwie Ludwik Alexander Niezabitowski, regimentarz i kasztelan sandecki. Widząc jednak żołnierzy nieposłusznych, niepłatnych i rozpuszczonych w bezkarnej komendzie Stanisława Potockiego, hetmana wielkiego koronnego, zrzekł się regimentarstwa[457].
Straszny ucisk, jakiego dopuszczało się ustawicznie w Sandeckiem wojsko koronne, nie zmniejszał się bynajmniej, ani ustawał. Uwiadomiony o tem Jan Kazimierz, czyni gorzkie wyrzuty wszystkim pułkownikom, rotmistrzom, kapitanom i porucznikom chorągwi pancernej, w Uniwersale wydanym w Warszawie 16. marca 1667 r., gdzie czytamy między innymi: „Przychodzi do Nas skarga, że żołnierze, wbrew rozkazowi Naszemu, nie tylko niszczą starostwo sandeckie, ale i dobra klasztorne starosandeckich Klarysek nieznośnymi ciężarami trapią. Nie zważając bowiem na to, żeście tak wielką sumę 20.000 złp. z dóbr klasztornych, już dosyć zniszczonych, wycisnęli, ale z nową zawziętością zakonnicom w klasztorze zostającym pożywienie odejmujecie i przeciwko prawu utrapienie im czynicie. Przeto surowo napominamy, abyście wszystko, cokolwiekeście nad 20.000 złp. z wiosek klasztornych wzięli, zaraz po ukazaniu się niniejszego pisma napowrót zwrócili, krzywd żadnych nie czynili i ztamtąd zaraz ustąpili“[458].
Podobnej treści Uniwersał wydał Jan na Złoczowie i Żółkwi Sobieski, marszałek wielki i hetman polny koronny[459]: „Pragnąc osobliwą protekcyą moją zaszczycić dobra klasztoru panieńskiego w Starym Sączu, władzą hetmańską rozkazuję, ażeby od wszelkich żołnierskich stacyj, stanowisk, popasów, noclegów, odpoczynków, chlebów, podwód i innych rozmaitych ciężarów wolne zostawały. A ktoby się temu rozkazowi sprzeciwiał, ten, jako nieposłuszny i gwałciciel powagi hetmańskiej, za najmniejszą skargą bez wszelkiego względu pod nieodwłoczny sąd wojskowy i ostrość artykułów podpadać będzie. Dan w Jaworowie 18. marca 1667“[460].
Te jednak surowe królewskie i hetmańskie rozkazy chwilowy tylko odniosły skutek. Dnia 10. czerwca 1667 r. stanąwszy w grodzie sandeckim Wawrzyniec Delfinowski, burmistrz, z Wojciechem Bogdałowiczem, starszym rajcą i wójtem, zeznał pod przysięgą, że od Bożego Narodzenia 1666 r. do Bożego Ciała 1667 r. zapłacono Janowi Wronowskiemu, pułkownikowi chorągwi Jana Sobieskiego, na dwa zawody z miasta i wsi grodowych 17.251 złp.[461]. W tymże czasie wniosła zażalenie do grodu Zofia Stanówna, ksieni starosandecka, przeciwko temuż Wronowskiemu, który niedawno wycisnął z dóbr klasztornych 21.400 złp., a teraz wbrew rozporządzeniu króla i hetmana polnego wybrał ponownie łanowego 5.377 złp.[462]. Nie dziw przeto, że w Nowym Sączu coraz więcej przybywało pustek, tak że w r. 1667 wszystkich domów mieszkalnych w mieście i na przedmieściach istniało zaledwie 188; z innych bowiem podupadłych lub pustką stojących nie płacono wcale Rzpltej podatków.
Niesprawiedliwe pobory i srogie grabieże wojskowe powtarzały się też bezustannie w r. 1668, a w miarę wyrządzonych krzywd sypały się ustawiczne skargi do grodowego starosty. Sławetny Wawrzyniec Delfinowski wniósł 1. marca t. r. protest i zażalenie do grodu przeciwko Samuelowi Hołowińskiemu, namiestnikowi chorągwi Jana Zamojskiego, „iż nie mając żadnego upoważnienia od hetmana polnego Jana Sobieskiego, odważył się wbrew konstytucyi sejmowej z swoją kompanią do Sącza przybić i ściągnąć z miasta i wiosek jego 5.921 złp. 27 gr.“[463]. Daleko jeszcze bardziej uciskał klasztor starosandecki: oboźny Michał Zbrożek, który, zamiast 7.191 złp. 25 gr., wybrał od mieszczan starosandeckich i z wsi klasztornych na dwa zawody 23.421 złp. 8 gr.[464]. Wobec tego wszystkiego zachodzi pytanie, co tu właściwie bardziej podziwiać, czy bezkarność i nienasycone zdzierstwa żołnierskie, czy możność i niewyczerpalną cierpliwość w opłacaniu tych poborów, tak ze strony Nowego Sącza, jak i starosandeckiego klasztoru!
Urzędowe relacye z 18. i 25. maja 1668 r. wymieniają placów i domów pustką stojących 225, tak w obrębie murów fortecznych, jako i na przedmieściach. Z pomiędzy rzemieślników utrzymało się zaledwie 40, t. j. szewców 9, rzeźników 4, kuśnierzy 2, płócienników 6, kowali 2, garncarzy 3, krawców 3, rymarz, siodlarz, czapnik, kotlarz, miecznik, ślusarz, sukiennik, cyrulik, balwierz, bednarz i stelmach[465]. A jeśli zważymy, że w r. 1650 było ogółem w mieście domów mieszkalnych 224, na przedmieściach 143, a rzemieślników 123[466], to nam się przedstawi smutny obraz ogólnego upadku, niegdyś kwitnącego Nowego Sącza, w roku abdykacyi Jana Kazimierza, ostatniego potomka z dynastyi Wazów.

(1568—1660).
Wiek XVI., zwłaszcza około pierwszej swojej połowy, to wiek tak zwanej reformacyi i nowości religijnych w Polsce. Śladów jednakże wyraźnych luteranizmu lub kalwinizmu w Nowym Sączu z pierwszej połowy XVI. wieku nie można się dopatrzyć z istniejących dziś źródeł. Argumenta zaś, jako to: 1) opozycya datująca się od 1520 r. w dawaniu dziesięcin kościelnych; 2) zakaz wprowadzania do kraju ksiąg Marcina Lutra pod karą konfiskaty dóbr i wygnania, wydany przez Zygmunta I. w Toruniu 24. lipca 1520 r.[467]; 3) dość częste procesy z duchownymi o zastaw rzeczy kościelnych[468]; 4) spalenie żywcem na małym rynku w Krakowie 1539 r. za błędy kacerskie 80-letniej Katarzyny z Zalasowskich Wajglowej[469]: nie mogą jeszcze co do reformacyi w Nowym Sączu służyć za niezbity dowód. Idąc przeto za zdaniem Szczęsnego Morawskiego, znakomitego badacza Sandeczyzny w ogólności, a Socynianizmu w tych stronach w szczególności[470], należy uznać za początek nowości religijnych w sandeckiej ziemi dopiero rok 1546, w którym kaznodzieja aryański, Adam Pastoriusz, głosił tu zasady anabaptyzmu czyli nowochrzczeństwa; a Felix Krzyżak (Cruciger) ze Szczebrzeszyna, pleban w Niedźwiedziu, wystąpił otwarcie jako wyznawca kalwinizmu. Jednakowoż dopiero za następcy i syna Zygmunta I., jak w całej Polsce, tak i w Nowym Sączu, nabiera sprawa reformacyi nierównie większego rozmiaru i znaczenia. Józef Łukaszewicz, o gorliwość katolicką wcale nie podejrzany, przytacza list Kalwina, pisany z Genewy 13. września 1555 roku do Wawrzyńca Spytka z Zakliczyna Jordana, kasztelana sandeckiego, który, chwyciwszy się reformacyi, oddał już w r. 1551 w miasteczku swojem Zakliczynie nad Dunajcem kościół farny Kalwinom[471]. Na dzień 8. lutego 1558 r. zapowiedziano zjazd dyddydentów w Nowym Sączu, który jednak spełznął na niczem, gdyż małopolscy różnowiercy nie stanęli wcale, a wielkopolscy i czescy, zebrani tamże, niczego nie dokazali[472]. Wyraźne ślady reformacyi i rozbudzonego humanizmu w Nowym Sączu spotykamy dopiero w ostatnich latach panowania — chwiejnego Zygmunta Augusta.
Stanisław Farnowski (Farnovius, Farnesius), wykarmiony nauką protestancką w uniwersytetach niemieckich, a mianowicie w Heidelberdze, już podówczas wchodził w dysputy religijne z Teologami, wskutek czego zmuszony był opuścić to miasto. Po powrocie do kraju przyłączył się do Aryanów w Rakowie, gdzie później otworzyli słynną drukarnię (1575) i szkołę (1602) swego wyznania. W roku 1563 widzimy Farnowskiego ministrem zboru aryańskiego w Tarnawie, następnego zaś roku 1564 w Marburgu w Hessyi, a w roku 1567 na zjeździe Unitaryuszów[473] w Łańcucie i Skrzynnie[474]. Wtedy to odszczepiwszy się od innych Unitaryuszów, których wówczas Pinczowianami i Rakowianami zwano, udał się do Nowego Sącza. Znalazł tutaj dzielnego opiekuna w osobie Stanisława Mężyka, starosty grodowego, a licząc na jego wpływ i znaczenie pomiędzy mieszczaństwem i szlachtą, rozpoczął niebawem swoje apostolstwo: najprzód na folwarku Wirzbięcińskim, a później w zborze i szkole[475] za rzeką Kamienicą, gdzie dziś stoi karczma „Piekłem“ zwana, głosił naukę aryańską swym zwolennikom. Podzielał on zdania religijne Piotra Gońca z Goniądza[476] (Gonesius), zaprzeczał bóstwo Ducha św.[477]. a chrzest przez zanurzenie tylko ważnym uznawał. Farnowski zastępywał kierunek zasad antitrinitarskich, potępiony przez umiarkowańszą większość wyznawców tychże zasad, i wyrażał się, że Mahometanie i Żydzi mają lepsze poznanie Boga, aniżeli ci, co podpisali wyznanie św. Atanazego (Symbolum Athanasianum). Stanowił on tedy ze swoją szkołą nowosandecką niejako państwo w państwie, odrębność w odrębności socyniańskiej, a wywodami swymi, na synodach dyssydenckich ogłoszonymi, wywołał dla siebie nieprzyjaźń reszty Socynianów, którzy pamięć jego milczeniem pomijali. To też i Stanisław Lubieniecki[478], gorliwy pisarz aryański, krótko tylko i mimochodem o szkole Farnowskiego w Nowym Sączu wspomina[479]. A jednak bądź co bądź sekta nowoaryańska dość głębokie w Nowym Sączu zapuściła korzenie. Starosta Mężyk przejął się[480] tak dalece zasadami Farnowskiego, że już nie tylko na przedmieściu za rzeką Kamienicą, lecz nawet w królewskim zamku zezwolił na odprawianie aryańskich nabożeństw i kazań. Zgorszony tem król Zygmunt August pisał do niego z Warszawy 22. października 1570 roku:
„Dochodzi do Nas, iż tam w zamku Naszym sandeckim, pod pozorem kazań odprawia się nowego rodzaju nabożeństwo, sprzeciwiające się Naszej i naszych pobożnych przodków religii; do których to nabożeństw nawet pospólstwo, jak się dowiadujemy, przymuszanem bywa, z niezmierną naprzód obrazą Naszą, którzy nad zamkami Naszymi ustanawiamy starostów nie dla zaprowadzania jakiejś nowej religii, lecz tylko dla bronienia starej i wymierzania sprawiedliwości; potem także, że ten sposób postępowania wywołuje przeciwko Nam i królestwu Naszemu gniew i pomstę Majestatu Bożego. Dlatego tym listem zlecamy Wierności Twojej, i taką jest wola Nasza, abyś, po przejrzeniu niniejszego listu, usunął do szczętu z tamtejszego zamku Naszego ów nowy rodzaj nabożeństwa: ani na potem żadnym sposobem na to pozwalał, aby w tem mieście, nad którem Wierność Twoją postawiliśmy, albo w jakiejkolwiek jego części innego rodzaju kazań i nabożeństw nikt zgoła nie odprawiał, tylko te, które dotąd od świętego katolickiego, apostolskiego, rzymskiego kościoła są ustanowione, i które My już od pobożnych przodków Naszych odziedziczyli i odprawiamy“[481].
Jaki skutek odniósł ów list królewski, czy usunięto na razie z zamku sandeckiego nabożeństwa i kazania aryańskie, czy wreszcie Farnowski pozostał i nadal w Sączu lub nie, niewiadomo wcale. To tylko pewna, że w następnych latach (1573—1575) wydał w języku polskim 3 aryańskie dzieła, bez oznaczenia jednak miejsca i drukarni, w której je wytłoczono[482]. Pisał on także przeciwko ugodzie aryańskiej w Lusławicach, ofiarowawszy to pismo Stanisławowi Szafrańcowi, kasztelanowi sandomierskiemu, na które odpowiedział Marcin Czechowicz, minister zboru lubelskiego 1579 r. O dalszem apostolstwie Farnowskiego nie posiadamy bliższych szczegółów, chyba tyle, że Piotr Stoiński toczył z nim zaciętą dysputę w Lusławicach 1591 r.; a w tym jeszcze roku wydał przeciwko niemu dzieło ks. Stanisław Zdzieszek Ostrowski, opat przemęcki zakonu Cystersów[483]. Do najgłośniejszych zwolenników Farnowskiego należał: Stanisław Taszycki, Jan Kazanowski, Mikołaj Zytno, Stanisław Wiśniowski i wdowa Anna Zabawska, która wydała nawet swoim nakładem książkę do nabożeństwa, przez niego ułożoną. Ten nowy Aryanizm nie doszedł znacznego rozwoju, ani też nie przeżył długo swego założyciela. Po śmierci Farnowskiego w r. 1615 stronnicy jego połączyli się jużto z Socynianami, już też z Kalwinami. Zdaje się, że nauka Farnowskiego przestała istnieć około r. 1620[484].
Aryanów w Sandeckiem zwano pospolicie Nowochrzczeńsami, których gromił w swych kazaniach i pismach apologetycznych złotousty Piotr Skarga: „A jako się nie zafrasować, patrząc na taki upadek dusz ludzkich, jako łzy pohamować, widząc zelżywość chrześcijańską i śmiech Turków i Żydów z niezgody naszej i takiego odstępstwa od zakonu i wiary przesławnej? Patrzym na proste i nierozsądne mieszczany, rzemieślniki Rakowskie i niektórych miasteczek podgórskich i litewskich, i mówić z prorokiem możem: ubodzy są i głupi, nie wiedzą dróg Pańskich, sądów Boga swego. Ubodzy, doma siedzą i robią, i za panami swymi, jako im każą, idą. Nie mogą mieć kapłanów, bo je panowie wygnali, abo są dowcipu małego i nie pojmują nauki i tajemnic Boskich“[485]. Prócz wielożeństwa wprowadzili zanurzenie w wodzie, jako oczyszczenie z grzechów, skąd ich lud pospolity Nurkami nazywał. Nad Dunajcem bywało ich wszędzie podostatkiem, jak to już „Dziad koronny“ trafnie zauważył, iż nurzają się w Dunajcu, poszczą w niedziele a w piątek wszystko jedzą:
„Więc pójdę do Lusławic, choć do Aryanów,
Nieźle też tam bydź musi, bo tam dosyć panów.
Małoć też tam od Żydów coś trochę trzymają,
Mając i tej i owej wiary po kawalcu,
Aleć to najstraszniejsza, że się chrzczą w Dunajcu.
Tak się chrzczą: kto przyjmuje wiarę u nich nową,
Wrazi go pod Dunajec pospołu i z głową,
To go trochę potrzyma aż modlitwę zmówi,
A potem go za włosy porwie ku wierzchowi;
A tak mu będzie czynił do trzeciego razu,
Nie ma on tam Agendy, ani też obrazu.
A co gorsza, kiedy się przytrafi chrzcić w zimie,
I pół roku poleży, nim go febra minie.
Od chrztu nic nie biorą, krzyżmo u nich tanie,
Chrzcielnica dobrze głębsza, niżeli w Jordanie.
Post nawiętszy w niedzielę, w piątek wszystko jedzą,
Więc tam dyabłu porwani, niechajże tam siedzą“[486].
Cała okoliczna szlachta wzdłuż Dunajca, począwszy od Czorsztyna aż do Melsztyna, była zarażoną i przesiąkłą aryańską nauką. Straszównę, mamkę młodych Korzeńskich, dziedziców Korzennej, jako zagorzałą heretyczkę wymieniają akta kościoła tamże. Pozostała wdowa, Anna z Jordanów Korzeńska, wieś tę puściła później dzierżawcom aryańskim, którzy sami odprawiali nabożeństwo swoje w kościele, pobierając zato dochody plebańskie aż do r. 1607, kiedy kościół katolikom zwrócono[487]. Siemichowscy, Bobowcy, Kępińscy, Kąccy, Trembeccy, Stadniccy, Krzesze, Jordanowie, Byliny, Przypkowscy, Otwinowscy, Wielogłowscy, Taszyccy, Zabawscy, Chrząstowscy, Gabońscy, Chronowscy, Strońscy, Marcinkowscy, Ujejscy: to wszystko rodziny aryańskie. Aryanizm kwitnął w Chomranicach, Męcinie, Wielogłowach, Marcinkowicach, Bilsku, Ciężkowicach, Tymbarku, Mogilnie, Wielopolu, Rożnowie, Rąbkowej, Roćmirowej, Tropiu, Lipnicy wielkiej, Zbyszycach, Tęgoborzy, Jakóbkowicach, Lusławicach, Melsztynie, Czchowie, Łososinie, Przyszowej, Wilczyskach, Zakliczynie, Zbylitowskiej Górze i w Lubowli na Spiżu.
Stanisław Taszycki w drugiej połowie XVI. wieku (1565) stał się gorliwym apostołem Aryanizmu[488], zwanego w Polsce Socynianizmem, i zaszczepił go po wielu miejscach w Sandeckiem, zwłaszcza w Lusławicach nad Dunajcem, gdzie też założyciel tejże sekty, Fanstus Socynus, od r. 1598 stale przebywał i tamże dokonał marnego żywota w r. 1604[489]. Zwolennicy jego nauki odrzucali dogmat Trójcy św.: o bóstwie Syna Bożego i Ducha św., jak wszyscy starzy Aryanie. W Lusławicach mieli oni szkołę wyższą i drukarnię, założoną w r. 1570 przez Achacego Taszyckiego, który porzuciwszy później aryańską wiarę, darował zbór i domy tego wyznania Reformatom zakliczyńskim w r. 1626, a po śmierci w ich kościele pochowany został.
W r. 1564 przybyli do Męciny aryańscy kaznodzieje, sprowadzeni przez Sebastyana Krzesza, dziedzica tejże wsi. Wypędzili stamtąd najprzód miejscowego plebana, ks. Macieja z Chełma, poczem zniszczywszy ołtarze, chorągwie i obrazy, wkopali krzyż w środek kościoła i po polsku odprawiali swe nowe obrzędy, które lud „Luteryą“ nazywał. Aż do r. 1604 trzymali w swej mocy kościół w Męcinie z całym nieruchomym majątkiem plebańskim. Na to spustoszenie patrzał między innymi Jakób Zięba i Antoni Janusz, a w lat 40 opowiedzieli to wobec sądu duchownego[490]. Przez cały prawie XVII. wiek rodzina Krzeszów wyrządziła niezliczone krzywdy kościołowi w Męcinie, podobnie jak Piotr Rożen kościołowi w Mogilnie. Następujące zdarzenie rzecz nam najlepiej wyjaśnić potrafi.
Ks. Mikołaj Gliński, pleban mogilski, dopominał się zaległych pieniędzy kościelnych u Jana Karczmarza, poddanego pana Piotra Rożna. Rozgniewany o to pan Rożen wpadł na plebanię z bronią w ręku (armata manu) 25. lipca 1621 r. i dobywszy szabli, płazował nią po plecach księdza. Tego samego dnia, kiedy ksiądz szedł na nieszpory do kościoła, zastąpił mu drogę pan Rożen z poddanymi swymi, kazał go porwać i rozciągnąć na ziemi, a potem wraz z nimi bił go nielitościwie, deptał nogami i piersi jego kolanami potłukł, przyczem ostrogami poranił mu wargi, ręce i nogi, sutannę zaś kapłańską potargał i poszarpał, wreszcie odebrał mu klucze kościelne i zamknął kościół. Na to okropne widowisko patrzało nie mało z pomiędzy szlachty i parafian, więc z powodu tak haniebnej zniewagi, wyrządzonej osobie duchownej z pogwałceniem praw Boskich i ludzkich, wniesiono skargę do grodu sandeckiego i do samego króla. Zygmunt III. osobnem pismem zapozwał Rożna do sądu ziemskiego w Czchowie, ten zaś skazał go na karę 1000 grzywien (1600 złp.) i przeproszenie księdza[491].
Sebastyan Wielogłowski wypędził 1557 r. z Wielogłów tamtejszego proboszcza, zajął plebanię i kościół, który aż do roku 1575 zostawał w rękach aryańskich. Najbardziej osławili się Aryanie w Wielogłowach swym wrzekomym cudem. Rzecz tak się miała. Chcąc pokazać ludowi prawdziwość swej kacerskiej nauki, uciekli się do następującego środka. Namówili miejscowego organistę, żeby udawał umarłego, którego do trumny włożono, a w kościele wobec zgromadzonego ludu miano wskrzesić do życia, ażeby tym sposobem lud, widząc moc aryańskich cudów, utwierdził się w swym błędzie. Stało się przeciwnie. Organista udał wprawdzie umarłego, zwłoki jego złożono na marach w kościele, pastor aryański zaczął nad nim odmawiać modlitwy, by go wskrzesić do życia. Ale napróżno, zasnął on rzeczywiście snem śmierci na wieki! Wtedy dopiero organiścina widząc, że jej mąż nie żyje, zaczęła krzyczeć w niebogłosy, narzekać i wygadywać na aryańskich pastorów i tym sposobem rzecz cała na jaw wyszła[492].
W r. 1575 Anna ze Stojowskich Wielogłowska, żona zmarłego aryanina Sebast. Wielogłowskiego, wypędziła stąd Aryanów, a kościół poświęcił na nowo w r. 1630 ks. Tomasz Oborski[493], sufragan krakowski. Mimo to nauka ich szerzyła się dalej, a dwaj koryfeusze aryańscy: Wespazyan i Jan Schlichtingowie, ojciec i syn, właściciele sąsiedniej Dąbrowy, znieważali dopóty swemi mowami imię Najśw. Maryi Panny, dopóki ich do króla nie doniesiono. W r. 1645 zjechało do Wielogłów 10 komisarzy królewskich: 4 duchownych i 6 świeckich z ks. Wojciechem Lipnickim, sufraganem krakowskim na czele. Wysadzona komisya napiętnowała Schlichtnigów jako jawnych kacerzy i z obrębu parafii wielogłowskiej wydalić kazała[494].
W Chomranicach, o pół mili od Męciny odległych, Socynianie, wypędziwszy w r. 1587 księdza Piotra Długosza, plebana miejscowego, zajęli kościół i aż do r. 1635 trzymali go w swych rękach. Sędziwy ks. Długosz od Stadnickiego ze Stadnik uwięziony 1588 r., w piwnicach tęgoborskich zakończył swój żywot[495].
W tychże Chomranicach odbył się też pamiętny zjazd Kalwinów 12. grudnia 1593 r., na którym zaprzeczano bóstwo Chrystusa Pana. W tymże czasie był ministrem tutejszego zboru Jan Petrycyusz. Występował on żarliwie przeciwko Socynianom i Aryanom, wskutek czego Stanisław Lubieniecki, minister zboru w Tropiu, ogłosił w Rakowie r. 1596: „Odpowiedź na artykuły, które rozsiewał po Podgórzu Jan Petrycyusz, minister z Chomranic.“ Niezadowolniony tą „odpowiedzią“ Petrycyusz wydaje nieco później dzieło pod tytułem: „Krótka przestroga do braci zboru ewangelickiego przeciwko śmiałości i niewstydliwości socyńskiej i aryańskiej“[496]. Powstaje w niem głównie na Piotra Stoińskiego (Statorius), Stanisława Lubienieckiego i Jana Niemojewskiego[497]. — To wypieranie jednej sekty przez drugą nie powinno wzbudzać żadnego zdziwienia, albowiem było to własnością przesiąkłej herezyą szlachty polskiej w XVI. i XVII. wieku, że z jednego obozu religijnego przechodziła do drugiego lekkomyślnie. Stąd to Andrzej Liszewski dowcipnie o nich pisze:
„Ledwie się Luter ozwał z pisma swego trochą,
Alić za nim Zwinglius z swoją hordą płochą.
Nuż każdy swoje prawi, każdy wiarę kluje,
A ich śladem Arius brzydki przyskakuje:
Więc potem Nowochrzczeńcy, z nimi Trynitarze,
A wszyscy oczy łupią sobie w wspólnym swarze.
A gdy tak wiarę jęli wywracać na nice,
Wnet ku tym burdom zagrał czart w swoje skrzypice“[498].
O szerzeniu się reformacyi w Polsce w drugiej połowie XVI. wieku wystarczy przytoczyć niektóre szczegóły z wizyty kanonicznej Filipa Padniewskiego, biskupa krakowskiego, odbytej w latach 1565—1570. Podług niej na 392 kościoły, które zwiedził w swej dyecezyi, było tylko 233 obsadzonych osobami duchownemi, 73 osobami świeckiemi, 24 wcale nieobsadzonych, 62 sprofanowanych i w rękach heretyckich. W samym powiecie sandeckim na 48 kościołów było 34 obsadzonych osobami duchownemi, 3 osobami świeckiemi, 3 nieobsadzonych, 8 sprofanowanych. Stanisław Mężyk, starosta grodowy sandecki, jeszcze dalej posunął swój sekciarski zapał, skoro nawet kaplicy w Mniszku na Spiżu, należącej wówczas do parafii w Piwnicznej, nie przepuścił, ale ją spalił. W powiecie zaś bieckim na 53 kościoły było tylko 29 obsadzonych osobami duchownemi, 14 osobami świeckiemi, 3 nieobsadzonych, 7 sprofanowanych[499].
Daleko jeszcze gorzej było pod sam koniec XVI. wieku. Podług wizyty kardynała Jerzego Radziwiłła (1596—1598) w samym dekanacie sandeckim na 29 kościołów parafialnych było tylko 9 plebanów. Na domiar złego zbezcześcił i złupił kościół w Zbyszycach Mikołaj Kępiński, w Chomranicach Jędrzej Tęgoborski, w Męcinie Krzesz, w Przyszowej Jędrzej Wierzbięta. W poblizkim dekanacie bobowskim sprofanowano też kościoły: w Jastrzębi, Wilczyskach, Bruśniku, Wojnarowej, Szalowej, Polnej, Grybowie, Korzennej, Bobowej, Siedliskach i Tropiu. W całej dyecezyi krakowskiej na 916 kościołów parafialnych było sprofanowanych 288[500].
Nie chlubnie też wyraża się wizyta Radziwiłłowska o Krzysztofie Komorowskim, kasztelanie sandeckim. W rozległych jego dobrach: w Łodygowicach, Lipowej, Radziechowej, Jeleśni, Ślemieniu, Łękawicy, Rychwałdzie, Gilowicach, Krzeszowie i Zembrzycach stały wprawdzie kościoły, ale pozbawione plebanów. W Żywcu zaś tenże pan sandecki nie dozwolił odbyć wizyty, a nawet klucz od zakrystyi i papierów kościelnych groźno zakazał komukolwiek dawać[501]. Jest to ten sam Krzysztof Komorowski, syn Jana, kasztelana połanieckiego, którego w r. 1556 znajdujemy jako młodzieńca wraz z pedagogiem swoim, Wacławem Grodeckim, na uniwersytecie w Lipsku[502]. Jak widać ze wszystkiego, co pisze o nim wizyta Radziwiłłowska, dla Kościoła stał się nieprzychylnym, a dla wiary, już z tego powodu, że mógł znosić, aby tyle parafii w jego dobrach było bez kapłanów, całkiem obojętnym.
Cechy nowosandeckie w XVI. wieku nie przyjmowały do bractwa swego innych członków oprócz wyznania katolickiego i to za ukazaniem listów od urodzenia, czyli świadectwa chrztu, z wyraźnym dodatkiem, że przyjęty chłopiec „spłodzony jest według kościoła świętego powszechnego.“ Jedyny wyjątek stanowi cech krawiecki, który z początkiem XVII. wieku przyjmował do grona swego także Aryanów. I tak n. p. 1602 r. „w niedzielę starozapustną pan Tomasz Nakielski przyjął ucznia Jana, syna Zofii i Wojciecha Rzepki ze Świniarska; dał kopę (60 gr.) do cechu i 3 funty wosku. Na ten czas byli przytem i zeznali: pan Bartosz Papiesz i Szymon Klimczyk, oba ze Świniarska, iże według kościoła chrześcijańskiego spłodzony.“ — W roku 1607 „pan Abraham Strasz przyjął ucznia Szymona, syna Barbary i Jana Brewickiego z Dobrej. Pan Jakób Goliasz zeznał w cechu naszym pod przysięgą, iże spłodzony podług kościoła chrześcijańskiego.“ — W r. 1610 „pan Piotr Cieniek przyjął ucznia Wojciecha, syna Tomasza Guźnia ze Zbyszyc i Zofii Spiekównej z Kurowa, za którym świadczyli dwa świadkowie: Krzysztof Guzień i Wojciech Czech, poddani pana Kępińskiego ze Zbyszyc, że się urodził w stanie małżeńskim podług kościoła chrześcijańskiego“[503]. Drobna ta na pozór różnica przy bliższem rozpatrzeniu nabiera wielkiej wagi. Wszyscy aryańscy pisarze, wspominając o swej nauce, zowią ją „nauką chrześcijańską, kościołem krystyańskim, Krystusowym.“ Aryanie, czyli „bracia polscy“, nie odrzucali chrztu dzieci i dość często w metrykach przychodzą zapisy z wyraźnem wyszczególnieniem: „dziecko urodzone z rodziców aryańskich“[504]. Czyżby więc nie należało przypuszczać, że wyrazy „według kościoła chrześcijańskiego“, wyrazy tak obce piśmiennictwu urzędowemu katolickiemu, są pewną skazówką, o ile nauka „braci polskich“ wdziergnęła się w najzasadniejsze prawidła bractw rzemieślnicznych sandeckich? Rzeczywiście trzeba przyznać, że tak było, że pomimo ciągłego czuwania kollegiaty i zakonów, nauka Fausta Socyna, Piotra Stoińskiego, Stan. Farnowskiego i Stan. Lubienieckiego, nie tylko pomiędzy szlachtą podgórską, lecz i wśród miasta, tak głęboko i pokornie nabożnego, wątliła starą wiarę i przemycała się przez silne obyczajowe zapory i zakony. Dopiero po przytłumieniu tej w całej Polsce potępionej nauki, zniszczono ślady jej także w bractwach cechowych, a odtąd żądano wyraźnego świadectwa, iż uczeń przyjmowany jest wiary świętej katolickiej, albo kościoła świętego powszechnego. Wyrazy „kościół chrześcijański“ nikną po r. 1630 z nazwiskiem Abrahama Strasza. Innego wyznania uczniów nie cierpiano w Nowym Sączu, wyjąwszy rusko-słowiańskiego.
Wobec tych szerzących się z każdym rokiem różnowierczych nauk nie tylko pomiędzy podgórską szlachtą, ale i mieszczaństwem, jakież stanowisko zajęło duchowieństwo i inni dobrze myślący katolicy? Kardynał Jerzy Radziwiłł, biskup krakowski, wizytując w r. 1597 swą rozległą dyecezyę, zawitał także do Nowego Sącza, gdzie od 19. sierpnia do 19. września zwiedził wszystkie kościoły tego miasta, zreformował kollegiatę, tudzież klasztor Norbertanów i Franciszkanów[505]. Na życzenie kardynała Bernarda Maciejowskiego odprawiali księża Soc. Jesu misye na Podkarpaciu. Już w roku 1605 przybyli do Starego Sącza ks. Stanisław Radzimski z drugim towarzyszem, gdzie 2. lutego rozpoczęli kilkudniową misyę, podczas której przejezdna jakaś Aryanka przyjęła katolicką wiarę. Ze Starego Sącza pospieszył 13. lutego ks. Radzimski z towarzyszem do Nowego Sącza, gdzie podczas 40 godzinnego nabożeństwa w kollegiacie miewali kazania misyjne. Wielu z szlachty i mieszczan przyjęło Sakramenta św., a z tych ostatnich 8 rodzin luterskich i wielu innych różnowierców wróciło do wiary katolickiej[506]. W trzy lata potem w 1608 r. ks. Jan Januszowski, archidyakon sandecki, słynny autor na polu piśmiennictwa polskiego[507], odbył kanoniczną wizytę w Nowym Sączu i uzupełnił zaprowadzoną przez kardynał Radziwiłła reformę duchowieństwa. Dwa także synody dyecezyalne, odbyte w Krakowie: pod zwierzchnictwem biskupa Piotra Tylickiego w r. 1612[508], tudzież biskupa Marcina Szyszkowskiego w r. 1621, nie miały innego celu, jak podniesienie duchowieństwa a wiary między ludem[509]. Nie mniejszą gorliwość w obronie wiary katolickiej pokazał Zygmunt Tarło, kasztelan sandecki, dziedzic Zakliczyna i Melsztyna. W celu wykorzenienia sekty aryańskiej w tamtych stronach lub przynajmniej położenia jaj dalszym postępom silnej zapory, sprowadził do Zakliczyna OO. Reformatów (1622) i zbudował im kościół z klasztorem.
Oprócz zapisków w księdze krawieckiej, znajdujemy też ślady Aryanizmu w księgach archiwum miejskiego. Jan Kłodawski, syn Wincentego, rajcy (1628—1632), zwany Biedakie, z Franciszkana odszczepieniec w r. 1634[510], bawił ciągle na Węgrzech, gdzie właśnie szukali schronienia wszyscy wyrokiem sejmu 1647 r. potępieni Nowochrzczeńcy. Wojciech Łopacki, były rajca (1628—1633), przejął się również ich zasadami i odszczepił się od kościoła katolickiego, chociaż jeszcze nie jawnie. Ustępując z Nowego Sącza, rozszerzał w Krościenku pod Szczawnicą w r. 1648 swe przekonania, przeciwne wierze Kościoła rzymskiego, lżył księży, bluźnił obrzędom i obrazom, a wkońcu porąbał i podziurawił obrazy. Ze zgrozą doniesiono o tem sądowi wójtowskiemu w Nowym Sączu. Wysłano czem prędzej gońca, aby uczynił śledztwo, jak notuje burmistrz Wojciech Bogdałowicz w księdze wydatków miejskich: „Posłańcowi, który chodził w sprawie miejskiej do Krościenka dla inkwizycyi w sprawie Łopackiego o porąbanie obrazów, na drogę i dla wyjęcia ekstraktu 2 złp.“[511]. Po sprawdzeniu istoty czynu wystąpił instygator, żądając ukarania. Sąd, zważywszy ciężkość zbrodni jego, surowy orzekł nań wyrok: „wygnania, bezecności, ucięcia grzesznych rąk i szyi.“ Że zaś nie stawał, zadwornie ogłoszono go umarłym wobec praw[512].
Jaki zaś był stosunek Aryanów do reszty ludności katolickiej, a zwłaszcza mieszczaństwa sandeckiego; jakie w mieście wyprawiali burdy i jakich dopuszczali się gwałtów, dowodzą nam poniżej przytoczone fakta, zapisane w aktach miejskich i grodzkich sandeckich.
Dnia 4. października 1640 r. Władysław i Abraham Krzesze z Męciny konno i zbrojno, jak zwykle szlachta, opuszczali właśnie gospodę Jana Zięby w Nowym Sączu. Mimo wsiadających przechodzi Jan Reszkowicz alias Kołodziejczyk, przedmieszczanin, sługujący szlachcie, spojrzał ostro, nie ukłonił się i idzie dalej. Zdaje się, że mu się wyrwało słówko jakieś, ubliżające Aryanom, bo Abraham Krzesz, w dołomanie sutym czerwonym właśnie mając dosiadać konia, zwraca się obrażony i woła:
— „Chodź sam, chłopie!... komu służysz?“
— „Jegomości panu Rzeszowskiemu!“... ostro odpowiada Raszkowicz i idzie dalej, sparłszy rękę na szabli.
W tej chwili panowie Rzeszowscy wyglądali ze swej gospody, a bacząc zaczepkę, chcą wołać Raszkowicza. Zofia Potoczkówna, służąca gospodna Agnieszki Wolińskiej, odzywa się usłużnie: „Pójdę ja po niego“ — biegnie i woła, aby szedł natychmiast do pana. Zwrócił się, idzie. Wtem Władysław Krzesz dosiadłszy konia, dojeżdża i zbliżywszy się, powtarza pytanie: „Komu służysz chłopie?“... a potem uderza go w łeb obuchem toporka, który trzymał w ręku.
Uderzony aż się zgiął i pyta: „Com Waszmości zawinił?“...
Krzesz zaś zapamiętały w gniewie bije go kilka razy — aż się potrzaskało toporzysko. Więc Raszkowicz ze swej strony pytając groźno: „Com Waszmości winien?“ — dobył szabli i natarł. Widzi to Abraham Krzesz, już dosiadłszy konia, więc wołając: „bij! zabij!“ — pędzi w pomoc bratu; za nim spieszy sługa też zbrojno i konno. Raszkowicz, bacząc przemoc, z szablą w dłoni, uchodzi do gospody Jerzego Kieszkowskiego, gdzie stał pan jego. Lecz Krzesze zajeżdżają drogę i nacierają. Więc wpada do gospody Wojciecha Skowronka, rymarza, gdzie miał konia swego, i zawiera bramę.
Krzesze wołają: „Otwieraj!“... i strzelają 18 razy, mierząc w szczyt, i za każdym strzałem powtarzając wołanie.
Zbiegają się mieszczanie i byliby się ich może imali, lecz nadbiega i czeladź ich zbrojna. W sąsiednim domu mieszkał malarz, Floryan Benedyktowicz, właśnie nieobecny. Żona jego Jadwiga, bojąc się pożaru od strzałów w dach, wysyła chłopca z wodą na górę od wszelkiego wypadku. Na górze suszyły się obrazy świętych, w naprawie będące, poświęcane. Kulki padły gęsto, a jedna z nich ugodziła i zdziurawiła obraz. Chłopiec ze strachu i zgrozą zbiegł i zeznał, co się dzieje, a nabożni katolicy załamali ręce.
Tymczasem Krzesze i słudzy ich zeskoczyli z koni i wywalają wrota. Jadwiga Skowronkowa, ufna w prawo, woła: „Przebóg panowie! nie czyńcie gwałtu domowi memu pod niebytność męża!“... Lecz już wywalili wrota, Raszkowicz umyka w zaułki. Władysław Krzesz dopada i naciera. On się złożył, odparł i jeszcze sam zaciął go w rękę. Wołając: „bij! zabij! przybiega Abraham Krzesz i chwyta, a Raszkowicz jego. Mocują się oba. Wtem nadbiega czeladnik Krzesza, czerwono odziany, a widząc pana swego rannego, podskoczył i ciął Raszkowicza w głowę. Abraham go wypuścił z rąk, a on padł na ziemię. Gospodyni ciągle woła: „Nie róbcie gwałtu domowi memu!“ Ale nie dbają i sieką powalonego, a ranny Władysław po trzykroć się zwracał i siekł go i deptał nogami. Gospodyni woła: „Dla Boga! dosyć ma, jużeście zabili — wy zbójce!“
Czeladź skoczyła ku niej, lecz uciekła do izby i zawarła się w izdebce. Porwali jej parę chust — lecz ustąpili na odgłos dzwonka. Zygmunt Gądek, kramarz stary, stojąc na parkanie, przyglądał się zajściu; a widząc padającego Raszkowicza, skoczył po księdza, który przybiegł co tchu z Najśw. Sakramentem — lecz zastał już trupa!
Pachołek Krzeszów, biało ubrany, ciągle uwijał się konno, strzelając w dachy, a nie wiedząc, o co właściwie chodzi, przybiegł i niewiast gromadki, stojącej przed bramą, pyta, co się dzieje? — „Zbójco!... zabiłeś człowieka i pytasz się?“... Chciał ją ciąć, lecz odskoczyła; strzelił za nią. Niewiasty jęły krzyczeć: „gwałtu!“ Wywoływały na Aryanów i cieszyły się, że Krzesz także co oberwał. Słysząc to pachołek, skoczył w zaułki, obaczył trupa i jeszcze go rąbnął, wołając: „A zaciąłeś mego pana!“
O tych wszystkich wybrykach Krzeszów świadczyło i zeznawało kolejno przed urzędem radzieckim 11 świadków, a między nimi Stanisław Wójtowicz, rajca, Jerzy Kieszkowski i Wojciech Tymowski, ławnicy[513].
W mieście powstał rozruch wielki, zadzwoniono na ratuszu, mieszczanie zbrojni zgromadzili się, otoczyli dom i uwięzili obydwóch Krzeszów. Zmrok zapadł, gdy ich prowadzili do grodu, gdzie zawarci do wieży.
Miasto, ujmując się za przedmieszczaninem swym, wytoczyło sprawę o zabójstwo Raszkowicza i przestrzelanie obrazu. Zwłoki i obraz, wystawione na widok publiczny, rozjątrzały ludność katolicką. Ubolewano nad zabitym, oglądając rany straszne, modlono się za duszę jego wyzionioną niespodziewanie i bez zaopatrzenia św. Sakramentami. Gdyby nie przeszłość jego wielce naganna, byłby lud w nim wielbił męczennika, poległego za wiarę, lecz wobec nagannej niedawno przeszłości jego, trudno było poległego Raszkowicza ozdobić wieńcem męczeństwa. Przed obrazem zato modlono się bezustannie, nabożnie całując miejsce przestrzelone i prosząc Boga, aby nie karał miasta za grzech tak ciężki, popełniony przez Aryany!
Uwięzionym Krzeszom dawało miasto na strawne 12 gr. dziennie na obydwóch; kosztowało to przez 11 tygodni i 2 dni złp. 33 gr. 6[514]. Jeden z nich, Abraham, upatrzywszy chwilę, wymknął się z wieży grodzkiej i uchodził, ale mieszczanie mieli się na baczności; zawarto brony miejskie i pochwycono, a do grodu wniesiono oświadczenie, że się wyłamuje z pod prawa. Nauczeni doświadczeniem, nie dowierzali mieszczenie straży grodzkiej i oświadczyli, że sami będą strzegli. Wyznaczono ku temu 30 mieszczan, sąsiadów zamkowych, którym za trud płacono piwo; sługom miejskim sprawiono latarnie, alby mogli w nocy poznawać ludzi. Do Piotrkowa na trybunał posłano Jana Koszwica, rajcę i rusznikarza[515], dając mu na drogę 50 złp.
Święta Bożego Narodzenia obchodzili więźniowie w wieży po swojemu. Zażądali świec i „wina kwaterkę do komunii“, którą Aryanin przyjmował jako obrządek pamiątkowy. Nie odmówiono im. Trybunał piotrkowski potępił winowajców i mieli dać gardło. Krewni ich i przyjaciele wdali się w pośrednictwo, lecz miasto obstawało za ukaraniem zbrodni.
Dnia 22. marca 1641 r. obaj więźniowie, przyjąwszy komunię po aryańsku, zostali wyprowadzeni na śmierć. Pisarz miejski przeczytał wyrok śmierci o zbrodnię mężobójstwa i obrazę Majestatu Bożego przez postrzelanie obrazu świętego, za które czytanie dostał 1 złp. 15 gr. Abrahama Krzesza ścięto, a kat za trud krwawy otrzymał 2 złp.; grubarze od pochowania zwłok 1 złp. O głowę Władysława zaś, za usilnem wdaniem się Lubomirskich: Stanisława, wojewody krakowskiego, i Jerzego, starosty sandeckiego, krewni Raszkowicza ugodzili się z rodziną Krzeszów na 1000 złp.[516]. Przy tej ugodzie o głowę Raszkowicza z przyjaciółmi Władysława Krzesza zjedzono ryb i wypito wina za 4 złp. Wydatki poszczególne wpisano do księgi wydatków miejskich; zajście całe wpisano do księgi wójtowskiej, gdzie je odszukać i odczytać można. Uwolniony Władysław Krzesz pokwitował miasto z wszelkiej zemsty osobistej i prawniczej, a kwit ten wniesiono 22. marca do grodu sandeckiego.
W r. 1651 wydarzył się w Nowym Sączu znów inny smutny wypadek z przyczyny nietolerancyi aryańskiej.
OO. Franciszkani odprawiali co piątek w wielkim poście nabożeństwo pasyjne z wystawieniem Najśw. Sakramentu i stosownem kazaniem, przy licznym udziale ludności miejscowej. W piątek przed drugą niedzielą postu wszedł do kościoła aryanin Jan Schlichting, syn Wespazyana, dziedzica Dąbrowy w parafii wielogłowskiej pod Nowym Sączem, a usiadłszy w ławce, odwrócił się plecami do Najśw. Sakramentu, przyczem zaczął nieprzyzwoite wyprawiać żarty, z niemałem zgorszeniem obecnych. Kiedy zaś według ówczesnego zwyczaju członkowie bractwa Męki Pańskiej wśród kazania dyscyplinę publiczną czynili w kościele — on z lekceważeniem i wzgardą obrzędów kościelnych rzekł do swego sługi: „Tnij go lepiej kańczugiem“. Sługa, nie namyślając się długo, przystąpił do jednego z członków bractwa i wychłostał go tęgo kańczugiem. Na widok tego powstał popłoch i oburzenie niewymowne w kościele. Wskutek tego ks. Bonawentura Mroczkowski, gwardyan franciszkański, wniósł imieniem całego zgromadzenia skargę do grodu sandeckiego przeciwko Schlichtingowi, z powodu zniewagi nabożeństwa i zgorszenia publicznego w kościele[517].
Wiadomo z dziejów, że Aryanie w Sandeckiem osiedli, a w szczególności Taszyccy, Schlichtingowie, Jordanowie, Lubienieccy, Stegmatowie, Wiszowaci i Stadniccy, gotowali się otwarcie do przyjęcia Karola Gustawa, „jako pobożnego oswobodziciela, przybywającego na pocieszenie utrapionych“[518]. Kiedy więc Szwedzi opanowali Małopolskę, podburzano przeciwko nim chłopstwo obietnicami, po rynkach i z ambon głoszonemi[519], iż za wytępienie Szwedów będzie im wolno łupić majątki Aryanów. Po porażce tedy Szwedów pod murami Nowego Sącza 13. grudnia 1655 r., kupa 3-tysięczna zbrojnego gminu, złożonego z chłopów polskich i ruskich (rustici cum ruthenis), wpadła do miasta[520], gdzie 14. grudnia złupili piwnice w zamku królewskim, pieniądze poborowe rozdzielili między siebie i zabrali skrzynię żyda Jonasza Jakubowicza[521], arendarza młynów grodzkich, z zastawnemi rzeczami[522].
Z Nowego Sącza wyruszyli do poblizkiego miasteczka Grybowa, z tem większą śmiałością i pewnością siebie, że przeciw Aryanom obiweszczono pospolite ruszenie chłopów. Tu w Grybowie dnia 15. grudnia dowodził nimi Kazimierz Rożen, wysłużony rotmistrz, dzierżawca wsi Łyczanej. Uderzył on najprzód w Koniuszowej na dwór Krzysztofa Przypkowskiego[523], którego też, pomimo walecznej obrony, położył trupem a dwór złupiono[524]. W pięć dni potem, 20. grudnia, na czele 150 chłopów puścił się do Janczowej, majątku braci: Olbrachta i Samuela Kępińskich[525]; inne gromady chłopskie rabowały w tym czasie dwory aryańskie w dolinie rzeki Białej poniżej Grybowa.
W Nawojowej jeden z braci Wąsowiczów, jak kilka dni przedtem stanął na czele chłopów przeciwko Szwedom w obronie Sącza, tak obecnie oręż swój skierował przeciw Aryanom, wyruszając na czele chłopów do Brzeznej, dzierżawy Sebastyana Sternackiego, drukarza aryańskiego[526]. Uprzedzona o napadzie pani Anna ze Stadnickich Sternacka, ratowała się ucieczką i prawie cudem tylko ocalała. Gorzej było z jej mężem Sebastyanem. Wprawdzie poprzednio umknął szczęśliwie przed kwarcianymi, tym jednak razem nie uszedł mściwej ręki rozjuszonej tłuszczy. Dnia 17. grudnia wyśledziło go Stanisław Rogalski, były organista sandecki; pojmano go przy pomocy Jerzego Szydłowskiego[527], mieszczanina sandeckiego, tudzież chłopa, Marcina Kozła, który obuchem siekiery zadał mu w głowę śmiertelny cios. Zabranemi pieniędzmi jego podzielili się obydwaj mieszczanie. Kozioł za ten czyn śmiały został potem w Nowym Sączu skazany na śmierć, mieszczanom jednak uszło to bezkarnie.
W dobrach starosandeckich Klarysek stanął na czele chłopskiego ruchu przeciwko Aryanom karczmarz z Zagórskiej Woli[528], niejaki Grzegorz Kępa. Dnia 20. grudnia uderzył na czele 50 chłopów na dwór Jana Podoskiego w Przyszowej, a nie zastawszy go w domu, złupił dwór jego. Zbójca Jan Maciaszek z Wolicy, oddany na tortury, zeznał wobec ławników sandeckich, jako naoczny świadek:
„Przyszło ich do mnie 50 na Wolicę, poczęli kołatać do mej chałupy, jam wyszedł już się rozebrawszy boso. Potem rzekli mi: Wzuj buty i prowadź nas do Przyszowej na Podoskiego lutra[529]. Jam rzekł, że go nie znam. Wtem poszedłem z nimi i zmyliwszy drogę, zaszliśmy do młynka. Poczem weszło ich kilku do chałupy i wzięli Rusnaczka, poddanego jegomości pana Ozranowskiego, który im lepiej powiedział o panu Podoskim. Tam, jakeśmy zaszli, postawiliśmy dwóch we wrotach z armatą, a drugich dwóch dalej na podwórcu zasadzili, ale ich nie znam... a Tarnawczykowie w czarnych guniach z Łącka wołali: Nie bój się panie Podoski, włos ci z głowy nie spadnie. Skoczyli potem ciż Tarnawczykowie do okien, a Grzegorz Kępa, karczmarz z Zagórskiej Woli, drugi Jan Gargula, co teraz mieszka w zarzeczu, a pierwej oba mieszkali w czorsztyńskiem państwie, skoczyli do drzwi. Kępa wyrąbał drzwi. Tamże brali, co im się podobało, a drudzy, co byli ze mną na warcie, nie mając już co brać, brali konie a mnie kazali, żebym sobie wziął krowę, alem nie brał. Kępa też wziął dwa połcie mięsa, który był przywódcą do tego rozboju. Było to w nocy — w tak wielkiej kupie trudno było widzieć, kto co wziął — nie znałem chłopów“[530].
W tymże dniu (20. grudnia) podobny los spotkał w Męcinie dwór Krzesza, zagorzałego aryanina[531]. Gorzko także odpokutować musiał za swe sprzyjanie Szwedom (1655) Wespazyan Schlichting, szlachcic aryański z Dąbrowy pod Nowym Sączem. Na mocy prawa polskiego stał się infamis bezecnym; pozbawiono go zatem majątku i na wygnanie skazano. Król Jan Kazimierz osobnem pismem, wystosowanem w Krośnie 12. stycznia 1656 r., nadał Dąbrowę Jędrzejowi Kawieckiemu, militi veterano, wysłużonemu rycerzowi[532]. Stefan Czarniecki kazał później Schlichtinga powiesić pod Pinczowem.
Krwawe wypadki o rabowaniu dworów aryańskich wokoło Sącza doszły też do uszu króla. Z tego powodu przesłał z Łańcuta 25. stycznia 1656 r. do grodu sandeckiego swoje ojcowskie upomnienie i przestrogę:
„Doszło Nas to wiedzieć, że niektórzy abusi nomine et auctoritate Nostra publikowali to injuriose, jakobyśmy mieli dać jakieś rozkazanie na znoszenie Dyssydentów i ludzi różnego nabożeństwa, a drudzy z tego udania pozwolili sobie domy szlacheckie nachodzić i różne ukrzywdzenia a nawet mordy popełniać. W czem, że pokój domowy i pospolity przeciw wszelkiej Naszej intencyi bywa
rozerwany, rozkazujemy: żeby wszyscy na urzędach jakichkolwiek siedzący pilno na to animadwertowali i każdego wykroczonego surowo na gardle karali, kupom tak swawolnych odpór dawali, i każdemu jakiejkolwiek byłby religii pokój według przysięgi Naszej i konfederacyi bezpiecznie zachowywali, wiedząc, że nic Nam na większej pieczy nie zostaje, jako każdemu z poddanych Naszych prawa i zupełne zachowywać wolności. Na co dla większej wiary i pewności ten Uniwersał, podpisany ręką Naszą i pieczęcią koronną zapieczętowany, chcemy, żeby był po wszystkich grodach przyjęty i publikowany; który jednak nikomu suffragari nie ma, któryby z Naszymi nieprzyjaciołami miał jakie porozumienie“[533].
Na sejmie warszawskim w r. 1658 stanęła konstytucya, wydalająca Aryanów poza granice kraju. Na sejmie 1659 r. potwierdzono tę konstytucyę[534]. Wskutek tego jedni Aryanie chcieli przejść na protestantyzm, ale im wzbroniono, rozkazując, aby powrócili na łono prawego Kościoła. Drudzy położyli nadzieje swoje w dyspucie z katolickimi księżmi, gdzie obecywali sobie dowieść, że ich wiara z katolicką się zgadza. Przyszło więc w marcu 1660 r. do dysputy (colloquium charitativum) w Rożnowie nad Dunajcem, w zamku Jana Wielopolskiego, kasztelana wojnickiego[535]. Ze strony Aryanów stanął między innymi Andrzej Wiszowaty, ze strony zaś katolików: ks. Jan Henning, rektor Jezuitów krakowskich, z ks. Mikołajem Cichockim[536], ks. Franciszek Rychłowski, prowincyał Reformatów i inni; dysputa ta jednak rozeszła się na niczem. Posprzedawali więc Aryanie czem prędzej i niekorzystnie dobra swoje i rozbiegli się w świat[537], jedni do Węgier, gdzie ich przyjął Rakoczy i Teleky, drudzy do Prus książęcych, inni do Sląska, największa liczba do Holandyi razem z Andrzejem Wiszowatym[538], który w Amsterdamie w r. 1678 życie zakończył.
Od tej doby nie znajdujemy więcej śladu o Aryanach w Nowym Sączu i okolicy jego, widocznie znikają z widowni historycznej. Starsza generacja wygasła, a młodsza powróciła na łono katolickiego Kościoła[539].

(1668—1772).
Jan Kazimierz wobec tylu klęsk, jakie ustawicznie za jego panowania spadały na Polskę, zrzekłszy się już na mocy pokoju w Oliwie 3. maja 1660 roku na zawsze tytułu króla szwedzkiego, nie mając przytem dostatecznej siły a przedewszystkiem powodzenia, ażeby zapanować nad powszechnym rozstrojem i zamętem w narodzie, złożył dobrowolnie koronę polską na sejmie warszawskim 16. września 1668 r. Od jego abdykacyi datuje się smutny upadek Polski. Miasta polskie, spustoszone i wyludnione przez wojny szwedzkie, już się więcej nie podniosły; mnóstwo zamków i świątyń spalonych uległo ruinie; rolnictwo, handel i przemysł upadły, a Polska nie podźwignęła się już nigdy do dawnej pomyślności. Tak samo i świetność nauk z czasów zygmuntowskich zastąpiły nędzne szkoły, w których uczono składania szumnych mów i wierszy na cześć panów, rzadko tylko na nie zasługujących[540]. Wszystkie te smutne przejścia i losy narodu polskiego podzielać musiał i Nowy Sącz.
Podobnie jak w latach 1656—1657 szlachta województwa krakowskiego wszystkie swe wytężała siły, „ażeby fortecy sandeckiej Jego Królewskiej Mości panu swemu miłościwemu dotrzymać i nie podać jej w okrutne nieprzyjacielskie ręce“, tak i w czasie bezkrólewia starała się usilnie o utrzymanie jej nadal. Dlatego też senatorowie, dygnitarze, urzędnicy i wszystko rycerstwo województwa krakowskiego, zgromadzeni na elekcyę pod Wyśmierzycami[541] 19. maja 1669 r., zobowiązali się jednozgodnie, ażeby zabezpieczyć Podgórze sandeckie od rozbojów i ludzi swawolnych na pograniczu węgierskiem. W tym celu uproszony książę biskup krakowski, Jędrzej Trzebicki, wysłał swe wojsko na załogę do Nowego Sącza i Biecza, na utrzymanie zaś tejże załogi, jako też i harników, uchwalono sumę 6.000 złp. i to na wyraźne żądanie Alexandra Michała Lubomirskiego, wojewody krakowskiego[542].
Król Michał Korybut Wiśniowiecki, objąwszy rządy polskie po Janie Kazimierzu, pragnął widocznie podźwignąć nieco już bardzo zniszczone i podupadłe miasto, skoro osobnym przywilejem, wydanym w Warszawie 25. lutego 1670 roku, zakazuje żydom pod karą śmierci i utratą majątku domy w Nowym Sączu posiadać i trudnić się handlem, z wyjątkiem jarmarków, i to tylko za wiedzą i dozwoleniem magistratu. Przywilej ten tak brzmi w przekłądzie:
„Michał z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski, ruski, pruski, mazowiecki... Oznajmiamy niniejszem pismem Naszem wszem wobec i każdemu z osobna, komu to wiedzieć należy, że przodkowie Nasi między innemi panowania swego zaletami to przedewszystkiem na oku mieli, ażeby poddanych swoich wolności i zwyczaje, które służą do pomnażania i zachowania ich szczęścia, całkowicie i nienaruszalnie utrzymać. Gdy Nam zatem przedstawili niektórzy Nasi senatorowie przy boku Naszym będący w imieniu miasta Naszego Nowego Sącza, że mieszkańcy tamtejsi z powodu smutnego zbiegu okoliczności do takiego ubóstwa przyszli, że gdybyśmy ich Naszą łaskawością królewską nie podźwignęli, w ostatnią nędzę musieliby popaść. I gdy błagano Nas najuniżeniej, ażebyśmy to, co od dawien dawna przywilejem było, zamienili na prawo wieczyste, a mianowicie, ażeby niewierny naród żydowski w mieście Naszem Nowym Sączu nie mieszkał, ani trudnił się żadnym handlem. My zatem przychylając się łaskawie do tej słusznej prośby i bacząc na to, że gdzie przebywają Żydzi, tam dla katolików, z powodu chciwości, intryg i podstępów żydowskich, trudny sposób do życia; nadto ponieważ w wymienionem mieście Naszem nigdy niewierni Żydzi w dawniejszych czasach siedziby nie mieli, ani dotąd nie mają, przeto opierając się na konstytucyi koronnej z 1588 roku, dawne przywileje, zwyczaje i wilkierze Nowego Sącza w całości na nowo powtarzamy, za dobre mienimy, potwierdzamy i na prawo wieczyste przenosimy i zamieniamy. Do tego dekret Najjaśniejszego Władysława IV., wydany w Warszawie 1. lutego 1648 r., ze wszystkimi jego artykułami, zastrzeżeniami i karami niniejszem pismem zatwierdzamy, ażeby jako miastu Naszemu Warszawie, tak i Nowemu Sączowi przysłużał: Ażeby niewierni Żydzi żadnych domów tak w mieście, jak i na przedmieściu Noweg Sącza nie posiadali, towarami nie kupczyli, ani napojów w żadnym czasie nie sprzedawali, z wyjątkiem samych tylko jarmarków, i to za osobnem pozwoleniem magistratu, pod karą gardła i utratą dóbr wszystkich. Nie wolno też żadnemu tamtejszemu mieszczaninowi domu swego Żydom sprzedawać, ani w arendę wypuszczać, ani towarów żydowskich pod swoją firmą sprzedawać, pod karą wydalenia z miasta i utraty dóbr wszystkich na korzyść miasta. Co żeby do wiadomości wszystkich dojść mogło, rozkazujemy starostom Naszym teraźniejszym i przyszłym, podstarościm, urzędnikom grodzkim i podwojewodzym nowosandeckim, ażeby w wymienionem mieście Naszem Nowym Sączu przywilej ten Nasz nietykalnie i całkowicie utrzymali i zachowali, dla łaski Naszej i powinności swojej.“
„Dla świadectwa tegoż kazaliśmy niniejsze pismo, ręką Naszą podpisane, pieczęcią koronną utwierdzić.“
„Dan w Warszawie 25. lutego R. P. 1670, panowania Naszego pierwszego roku. Michał Król. Melchior Gurowski, sekretarz Jego Królewskiej Mości“[543].
W 3 dni potem, 28. lutego, zatwierdził przywileje poprzedników swoich: Zygmunta Augusta, Zygmunta III., Władysława IV. i Jana Kazimierza, nadane Sączowi względem kruszców i soli, pobierania trzeciej miary z młynów królewskich, oraz szczegółowo oznaczonych opłat z wszelkich towarów[544].
W tym jeszcze roku pod dn. 11. września wydał król Uniwersał w Warszawie do wszystkich miast i miasteczek w województwie krakowskim z tem oznajmieniem, ażeby w myśl konstytucyi z 1621 r. na pospolite ruszenie przeciw Kozactwu w pogotowiu byli i dalszej deklaracyi oczekiwali. Niedługo potem Stanisław Warszycki, kasztelan krakowski, wysłał z Warszawy 2. października 1670 r. osobny list, w którym donosi, że Ichmość panowie szlachta w obronie zagrożonej ojczyzny na dzień 16. października pod Wyśmierzyce pospolitem ruszeniem stawić się mają[545]. Nie od razu jednak wybuchła wojna.
Tymczasem Alexander Michał Lubomirski[546], starosta grodowy sandecki i marszałek trybunału koronnego lubelskiego, pragnąc również przyczynić się choć w części do podniesienia zniszczonego miasta, wydał na sejmiku w Proszowicach 27. lutego 1671 r. osobne pismo, mocą którego przywrócił Sandeczanom dobra Paszyn „dla skuteczniejszej restauracyi ruin spustoszonego miasta i poprawy municyi“; oraz pozwolił im „czopowe“, czyli podatek od różnych trunków, przynależnych skarbowi królewskiemu, obracać na naprawę murów obronnych, coraz bardziej do upadku chylącego się grodu. Podług rejestru bowiem z 29. maja 1671 r. było w samem mieście domów pustką stojących 138, za rzeką Kamienicą 31, przedmiejskich gruntów opuszczonych 49[547].
W tym jeszcze roku (1671) wyruszyło wojsko koronne przeciwko buntowniczym Kozakom pod atamanem Piotrem Doroszeńką, wspieranym przez Tatarów i Turków na Ukrainie, którzy pod 50 laty pobici przez rycerstwo polskie pod Chocimem (1621 r.), przedsięwzięli teraz nową, niemniej groźną wyprawę na Polskę. Nadeszły też trzecie wici, czyli Uniwersał Mikołaja Przerębskiego, marszałka trybunału lubelskiego[548], kasztelana sandeckiego, wydany w obozie pod Kucharami 25. sierpnia 1672 r., wzywający szlachtę i mieszczan na pospolite ruszenie. Termin ogólnego zebrania wyznaczono na dzień 15. września pod Kosiną, skąd pod wodzą księcia Jana Karola Czartoryskiego, podkomorzego krakowskiego, ku Kamieńcowi Podolskiemu w pełnym rynsztunku wyruszyć mieli. Równocześnie ogłoszono też pobór 5.000 złp. w powiecie sandeckim, czchowskim i bieckim na zaciągnienie jazdy lub piechoty[549]. W szeregach walczących w obronie zagrożonej ojczyzny (pod Braławiem 1671 i Chocimem 1673 r.) widzimy także dwie pancerne chorągwie po 100 koni: Alexandra Michała Lubomirskiego, starosty sandeckiego, i Adama Trzecieskiego, wojskiego sandeckiego[550].
Wyprawa ta jednak niepomyślnym dla Polski skończyła się skutkiem. Wiadomo bowiem, że Podole, odstąpione Turkom haniebnym traktatem buczackim 18. października 1672 roku, jęczało pod bisurmańskim buńczukiem[551] przez lat 27, aż do 22. września 1699, kiedy dopiero wskutek pokoju karłowickiego (22. stycznia t. r.) odebrał je wraz z Kamieńcem dla Korony Franciszek Dzieduszycki, wojewoda podolski.
Nie mniejszą troskliwością otaczał miasto Jan Sobieski, marszałek i hetman wielki koronny, skoro w osobnym Uniwersale, wydanym w Warszawie 7. lipca 1672 roku, przykazuje władzą swoją hetmańską, ażeby w wioskach, do starostwa sandeckiego należących, żaden z żołnierzów nie ważył się stanąć, łanowego wybierać, noclegów, popasów i odpoczynków odprawiać, chlebów wyciągać, podwód brać, ani innych przykrości czynić. Ale niestety żadnej wtedy karności i porządku w wojsku polskiem nie było. Zaraz bowiem następnego roku 1673 czytam skargę Sandeczan przeciwko żołnierzom chorągwi pancernej Jędrzeja Potockiego, wojewody kijowskiego, iż wbrew rozporządzeniu hetmana wielkiego, Jana Sobieskiego, stali przez całą zimę w Nowym Sączu, a oprócz innych wyrządzonych szkód, wybrali z miasta i dóbr jego: Paszyna, Żeleźnikowej i Piątkowej przeszło 5.000 złp.[552].
Przywilej Władysława IV., wydany w Warszawie 1. lutego 1648 r., a powtórzony w przywileju Jana Kazimierza z 30. stycznia 1649 r. i przywileju Michała Korybuta z 25. lutego 1670 r., wyraźnie zastrzegł, ażeby żaden niewierny żyd ani w mieście, ani na przedmieściach Nowego Sącza domów nie posiadał, nie trudnił się handlem, nie sprzedawał napojów, z wyjątkiem jarmarków, i to tylko za poprzedniem pozwoleniem magistratu — pod karą gardła i utratą wszystkich towarów. Żaden też z obywateli nie mógł domu swego żydom sprzedawać, ani w arendę wypuszczać, ani też towarów żydowskich jako swoich na sprzedaż wystawiać, pod karą wydalenia z miasta i zabrania jego dóbr na korzyść miasta. Pierwszy wyłom w tem ogólnem prawie uczynił wbrew własnemu swemu rozporządzeniu z 25. lutego 1670 r. sam król Michał Korybut w r. 1673, pozwalając żydom opuszczone place w Nowym Sączu kupować, domy budować i trudnić się handlem. Oburzony tem do żywego Jan Cyrus, burmistrz Stanisław Bogdałowicz, wójt, Wawrzyniec Gadowicz, Jerzy Szydłowski i Wojciech Cholewicz, rajcy, przedstawili kapitule kollegiaty ten nowy przywilej królewski, pozwalający żydom na opuszczonych placach miejskich budować swe domy — i błagali zarazem, ażeby przynajmniej duchowieństwo przeciwko temu przywilejowi, ubliżającemu dotychczasowym przywilejom królewskim, silny stawiało opór, skoro rada miejska rozkazom starosty grodowego nie może się sprzeciwiać. W tym samym jeszcze roku i ponownie w 1676 r. wystosowała też kollegiata protest do starosty, lecz daremne były te wszystkie zabiegi, skoro, według słów królewskiego dekretu, sam starosta Alexander Lubomirski o ten przywilej wystarał się dla żydów[553].
W roku 1674 domagał się na sejmie warszawskim Franciszek Szembek, starosta biecki, ażeby Nowy Sącz i Biecz, jako warownie i zamki graniczne (fortalitia) województwa krakowskiego, zaopatrzono stałą załogą[554]. Jednak i te usiłowania, podjęte w celu podźwignienia królewskiego grodu, były bezskuteczne i zapóźne. Wśród tych ciężkich czasów wzrastały wydatki miejskie, pomnażały się długi. Doszło do tego, że w 1674x r. łańcuch złoty z kościoła farnego przez panów rajców wzięty i na pilną miasta potrzebę za 1000 złp. sprzedany został. Zapłacono później za niego kollegiacie 450 złp., reszta długu ciążyła przez długie czasy, tak że w r. 1764 i ponownie w r. 1776 dopominała się jeszcze kapitału sandecka o swą należytość[555]. Szeregu klęsk dopełniła plaga dżumy w r. 1676, sprowadzona wojną turecko-kozacką. To też dnia 30. lipca 1680 r. stanąwszy osobiście przed urzędem grodzkim sławetny Jan Szydłowski, burmistrz, i Adam Kościółek, rajcy, pod przysięgą zeznali, „iż w mieście Nowym Sandczu nie masz więcej rzemieślników do płacenia podatków Rzpltej tylko ci, którzy ad praesens rezydują, to jest: szewców 10, rzeźników 4, płócienników 6, kuśnierzów 2, krawców 3, kowalów 3, garncarzów 3, rymarz, siodlarz, bednarz, stelmach, balwierz, czapnik, miecznik, stolarz, kotlarz, sukiennik, komorników 15; aptekarza i złotnika od dawnych czasów nie masz“[556].
Smutny ten i opłakany stan miasta Nowego Sącza przedstawia nam ów nieszczęsny przywilej króla Michała Korybuta z r. 1673, powtórzony w przywileju króla Jana Sobieskiego, nadany w Jaworowie 14. listopada 1682 r.: „Bacząc, że miasto przez morową zarazę, następnie zaś przez wojnę szwedzką, napad Siedmiogrodzian z Kozakami i inne nieszczęśliwe wypadki do tego stopnia zniszczenia doszło, iż znaczna część domów pozbawiona jest właścicieli, z której to przyczyny pozostali mieszkańcy oświadczyli niemożebność ponoszenia ciężarów Rzpltej i dostaw dla wojska. A że ciż mieszczanie zgodzili się na to, ażeby opuszczone place rzez żydów mogły być zajęte; dla tem rychlejszego przeto doprowadzenia miasta do lepszego stanu, pozwalany żydom domy kupować, nabywać, budować i sprzedawać, a oraz prowadzić właściwy im handel, bez szkody wszakże chrześcijanom, z tem zastrzeżeniem: aby nie nabywali rzeczy świętych, ani świeckich ukradkowym sposobem, i nie ważyli się przeciw wierze chrześcijańskiej bluźnić, pod najsurowszemi karami. Podatki opłacać mają zarówno z innemi mieszkańcami.“ Przywilej ten potwierdził później August II. d. 25. sierpnia 1699 r., August III. d. 16. listopada 1754 i Stanisław Poniatowski 26. września 1765 r.[557]. Tak więc dawny zamożny i kwitnący gród Łokietka, Kazimierza Wielkiego, Jagiellonów i Wazów do tego stopnia doszedł upadku, iż w zaludnieniu żydami szukał swego ratunku![558]
Wśród tych klęsk i nieszczęść, jak błysk światła wśród pomroki nocnej, w r. 1683 zaszedł wiekopomny wypadek, podniósł upadającą sławę i znaczenie Polski i po raz ostatni jeszcze, choć na chwilę, rozjaśnił smutne dzieje Nowego Sącza. Wypadkiem tym była nieśmiertelnej sławy odsiecz Wiednia i zwycięstwa bohaterskiego króla Jana Sobieskiego, w których 3-tysięczny korpus Hieronima Lubomirskiego, marszałka nadwornego i starosty grodowego sandeckiego, niemałą także odegrał rolę. Ten posiłkowy korpus, sformowany w Małopolsce w lutym, marcu i kwietniu 1683 r. na prośbę cesarza Leopolda I., za upoważnieniem Jana Sobieskiego a staraniem i w części kosztem Hieronima Lubomirskiego — odznaczył się świetnie we wszystkich działaniach i walkach, stoczonych przez armię cesarską z Turkami na lewym brzegu Dunaju, przez cały czas oblężenia Wiednia. Najważniejszemi z tych walk była zwycięska bitwa pod Presburgiem 29. lipca, krwawa lecz pomyślna potyczka 24. sierpnia pod Bisambergem i Stammersdorfem, wreszcie świetne zwycięstwo 12. września pod Wiedniem[559]. Lecz i powrót króla po owych wielkich czynach do Polski przyczynił się także do uświetnienia Nowego Sącza, odbył się bowiem przez Węgry i Karpaty drogą na ten gród podupadły. Wtedy to także przez Nowy Sącz przejeżdżała królowa Marya Kazimiera naprzeciw swego uwielbianego małżonka, aby oczekiwać nań z powitaniem w Starym Sączu, gdzie stanął z królewiczem Jakóbem 15. grudnia 1683 roku; następnego zaś dnia wśród radosnych i rzewnych oznak mieszkańcy Nowego Sącza witali i żegnali po raz pierwszy i ostatni swego wielkiego króla, kiedy w przejeździe przez miasto zdążał na święta Bożego Narodzenia do królewskiego zamku na Wawelu[560].
Za królem zdążał też przez Nowy Sącz do Polski Atanazy Miączyński, podskarbi nadworny i starosta łucki, który na czele własnej chorągwi, z 1000 husarzów złożonej, dowodził pod Wiedniem; a za okazaną waleczność tytułem hrabiego od cesarza Leopolda I. zaszczyconym został. W tym powrocie wydarzył mu się nader smutny wypadek. Wiózł on z sobą dwa wozy, naładowane kosztownymi łupami wojennymi, które niestety przy przeprawie na Dunajcu pod Rudniczną[561] wraz z pachołkami i końmi, wskutek załamania się mostu, wpadł do rzeki. Jeden z tych wozów z wielką trudnością i wysileniem został szczęśliwie wyratowany, drugi zaś z powodu głębokości wody i stromego brzegu zatonął bezpowrotnie. Ten ostatni naładowany był bronią kosztowną, naczyniem złotem i srebrnem. Między innemi był tam także obraz Bogarodzicy Maryi w złotym wizerunku, srebrnemi ramami oprawiony; moździerz pośrebrzany na bisurmańskim hufie zdobyty, a od króla Sobieskiego jemu podarowany; szkatułka, w której oprócz 500 czerwonych złotych, mieścił się sygnet herbowy szczerozłoty, ośm sztuk różnych pierścieni, dwa krzyże dyamentowe, dokumenta i listy rozmaite, ordynanse królewskie i wojewody ruskiego, wreszcie dyplom oryginalny od cesarza Leopolda I. na tytuł hrabiego za okazane męstwo przy oswobodzeniu Wiednia Miączyńskiemu nadany. Było tam nakoniec i wiele innych osobliwości, jako to: szabla w jaszczór złoty oprawiona o trzech szmaragdach, i kilka strzelb złotem i drogimi kamieniami ozdobnych. Po powrocie do domu wniósł Miączyński do grodu sandomierskiego ostrzeżenie, ażeby na wypadek uratowania nikt się do tych rzeczy nie przyznawał, ale jemu samemu je oddał[562].
Z dalszego panowania Jana III. znajdujemy kilka dokumentów, z których widzimy usiłowania tego króla o podniesienie podupadłego miasta. I tak w r. 1685 zatwierdza Jan Sobieski przywilej Michała Korybuta z 28. lutego 1670 r., nadany w Warszawie Sandeczanom względem kruszców i soli, w roku zaś 1689 zatwierdza konfirmacyę przywileju Władysława IV. na pobieranie szczegółowo oznaczonych opłat z towarów, oraz na jarmark coroczny na św. Wojciech[563].
Tymczasem plemię żydowskie coraz to bujniej rozkrzewiało się w mieście. Według rewizyi, odbytej 26. lutego 1690 r. z polecenia Stanisława na Męcinie Krzesza, sędziego grodu bieckiego a poborcy generalnego powiatu czchowskiego i sandeckiego, posiadali już żydzi w Nowym Sączu 23 domy[564]. Nie zażywali oni jednak trwałego pokoju w tej nowej osadzie. Ludność chrześcijańska oburzona tem, że nowi przybysze coraz to dalej rozpościerają swe panowanie, staczała z nimi nieraz zacięte walki, przyczem nie obeszło się nawet bez ciężkiego pokaleczenia z obydwóch stron. W tymże roku należało do miasta 15 łanów i 7 kół zakupnych. Z pomiędzy rzemieślników trzymało się jeszcze: szewców 10, kowalów 3, rzeźników 4, płócienników 6, krawców 3, garncarzów 3, kuśnierzów 2, kotlarz, złotnik, rymarz, siodlarz, sukiennik, bednarz, stolarz, balwierz, komorników 15, przekupniów 6. Suma gólna jednego szosu tak z miasta, jako i przedmieścia, z młynów, łanów, od rzemieślników i komorników wynosiła 101 złp. 15 gr.[565].
Jeszcze smutniejsze nastały czasy za Augusta II., którego panowanie należy do najnieszczęśliwszych w historyi polskiej i przyniosło straszne klęski jak dla całego kraju, tak i dla Sandeczyzny.
Król ten zaraz na sejmie koronacyjnym w Krakowie w r. 1697 nadał wprawdzie na prośbę Wojciecha Cholewicza, burmistrza, i Pawła Użewskiego, wójta, cztery nowe jarmarki Nowemu Sączowi, a mianowicie na Zapusty, na Niedzielę Palmową, na św. Piotra i Pawła i na Podwyższenie św. Krzyża; zatwierdził niektóre przywileje, dane Sączowi przez poprzednich królów, począwszy do Zygmunta Augusta, zwłaszcza te, które nadawały miastu nadzór nad sprzedażą soli, tudzież pozwalały na urządzenie nowych jarmarków i zapewniały prawo składu i sprzedaży kruszców i soli[566]; a 19. grudnia 1697 r. zatwierdził w Krakowie przywileje i ustawy cechu tkackiego, nadane przez Zygmunta III. w Warszawie 26. lipca 1620 r.
Lecz już mało mogło to przyczynić się do podźwignienia i pomyślności miasta, skoro wskutek owego przywileju na osiedlenie się żydów w Nowym Sączu, nowi ci mieszkańcy przybywali tak licznie, iż niebawem nawet nosili się z myślą wybudowania synagogi w obrębie miasta. Już w r. 1695 krążyły po mieście uporczywe pogłoski, że żydzi sandeccy zamierzają zbudować sobie synagogę w skrytości. A co więcej, nawet Józef Lubomirski, komendataryjny opat tyniecki (1685—1700), wstawiał się za żydami, aby im wolno było bóźnicę wystawić[567]. Niestety nie podobna było przeszkodzić temu, pomimo usilnych protestów duchowieństwa miejscowego, świeckiego i zakonnego[568]. Jerzy Paweł Lubomirski, starosta grodowy sandecki, dozwolił im na mocy przywileju, wydanego w zamku sandeckim 3. lutego 1699 r., zbudować synagogę przy ulicy szpitalnej za zgodą magistratu. Oto treść dokumentu:
„Wszem w obec i każdemu z osobna, komu o tem wiedzieć należy, donoszę do wiadomości. Ponieważ żydzi w starostwie mojem nowosandeckiem mają prawa i przywileje od najjaśniejszych królów polskich nadane, także i konstytucyami na sejmach obwarowane i approbowane, ażeby im te prawa, któremi się zaszczycają Chęciny i Chełm miasta, służyły, więc że te miasta Chęciny i Chełm mają bóźnice murowane sklepione, tudzież sławetni burmistrze, rajcy i wójt z ławnikami i cały magistrat nowosandecki wnosząc instancyę za nimi i plac im pusty między Pokwiczowskim i Popkowskim w ulicy szpitalnej pozwolili, aby sobie mogli bóźnicę sklepioną wymurować, w którejby nabożeństwa swoje odprawiali, pozwalam tedy, ażeby ta bóźnica praejudicium żadnego od różnych osób nie miała i z tego placu podatków żadnych nie płacono“[569].
W roku następnym (1700) wmieszał się August II. do wojny Danii i Moskwy przeciwko Szwecyi, co sprowadziło na Polskę napad Karola XII., a z nim nowe klęski i straszne spustoszenia, rozdwojenie narodu, detronizacyę Augusta[570] i obiór nowego króla, wybuch wojny domowej i interwencyę Moskwy. Ta okropna wojna i jej następstwa nie oszczędziły też Nowego Sącza, a przedewszystkiem jego okolic. W rejestrach miejskich jeden krótki zapisek wspomina wyraźnie, że „w roku 1704 na gwałtowną potrzebę całego miasta, t. j. na okup Szwedom, zaciągniono od Imci pana Władysława Stadnickiego, miecznika czernichowskiego, 645 złp.“ Sam klasztor Klarysek w Starym Sączu wydał w r. 1702 na chorągiew husarską Adama Sieniawskiego, wojewody bełzkiego, 48.974 złp. Z tego powodu Konstancya z Zakliczyna Jordanówna, ksieni starosandecka, wniosła zażalenie do Hieronima Lubomirskiego, kasztelana krakowskiego i hetmana wielkiego koronnego, który zawezwał pod dniem 25. marca 1703 r. przed swój sąd hetmański wszystkich komendantów wymienionej chorągwi[571]. Ale upomnienia hetmańskie niewiele widocznie poskutkowały, skoro w r. 1706 zakonne panny żalą się ponownie, że chorągiew wojewody bełzkiego wybrała z ich dóbr klasztornych wbrew wyraźnej woli hetmana koronnego 7.568 tynfów[572].
Kiedy po obiorze (1704) Stanisława Leszczyńskiego, wojewody poznańskiego, straszna bratnia wybuchła wojna i Polska stała się łupem wojsk własnych i nieprzyjacielskich, które w najstraszniejszy sposób grabiły i pustoszyły kraj cały; kiedy namnożyły się liczne oddziały partyzanckie, które, walcząc po stronie jednego lub drugiego króla, również strasznych dopuszczały się rabunków — Teodor Lubomirski, starosta spiski, stronnik Leszczyńskiego, przedsiębrał ze Spiża napady na stronników saskich w Krakowskie, t. j. pustoszył i niszczył całą Sandeczyznę w latach 1705 i 1706[573]. W lutym 1707 r. zażądał on od gminy Jazowska, aby dla jego żołnierzy złożyła 1000 złotych, posyłając zarazem na egzekucyę chorągiew wołoską żołnierzy swoich. Gmina złożyła tylko 600 złotych. Nie lepiej obszedł się Lubomirski w r. 1708: zażądał bowiem od Jazowska 3.000 złotych dla swojego skarbu, wysyłając zarazem egzekucyę żołnierzy. Gmina złożyła tylko 400 złotych, lecz zato żołnierze starosty spiskiego stali w Jazowsku przez cały rok. Odmieniali się oni wprawdzie, bo coraz to insze oddziały przybywały, ale uboga gmina ani na jeden tydzień nie miała ulgi; musiała bowiem na tydzień składać po 35 złotych z obrokiem i sianem. W styczniu zaś tegoż roku (1708) Marcin Rybiński, regimentarz i stronnik Augusta II., rozłożywszy się z dywizyą swoją w Nowym Sączu i okolicy jego, ściągał przez całą zimę z pojedynczych wiosek tegoż powiatu znaczne kontrybucye i prowianty wojskowe. Podówczas do tego stopnia wyniszczyły cały powiat sandecki te partyzanckie oddziały, że na ostatku żołnierze zamiast owsa lnianem nasieniem karmili konie[574].
Rok następny (1709) był jeszcze dotkliwszym dla Jazowska, bo oprócz żołnierstwa starosty spiskiego przybyli w mięsopusty żołnierze Jerzego Pawła Lubomirskiego, starosty grodowego sandeckiego. Ci to żołnierze zabrali na saniach wszelkie siano z gór ubogim ludziom razem fur 38; dworskiego siana fur 14; zabierali gwałtem nie tylko siano, ale i zboże, kłódki u komór odbijali i komory rozwalali, a ludzie musieli im dowozić prowiant do Dąbrówki pod Nowym Sączem. Do tego bez przestanku chorągiew wołoska za chorągwią noclegi odprawiały, gołem ziarnem konie karmiąc i ludzi bijąc. Klęski i biedy, jakiej doznawał lud, nie zapamiętał nikt od dawnych czasów, a czego przedtem Szwedzi, Moskale, Sasowie i Kozacy tu nie czynili, to czynili żołnierze sandeckiego starosty. Tegoż roku 1. marca Jerzy Lubomirski przeszedł przez Jazowsko ze swoimi żołnierzami ku Nowemu Targowi, skąd przeprawić się miał na Orawę, by służyć cesarzowi przeciwko Węgrom. Spiscy żołnierze atoli pozostali tutaj bez przerwy; nadto 17. marca t. r. starosta spiski przysłał nowy oddział żołnierzy, tak iż gmina jazowska do ostatnich dni lipca musiała co tydzień składać i dawać po 130 złotych, krom obroków i żywności. Wreszcie z końcem lipca ustąpił stąd Teodor Lubomirski i ze swoimi żołnierzami włóczył się po okolicy koło Myślenic i Starego Sącza, aż wreszcie z końcem listopada powrócił do Lubowli, „jak smok do jamy“[575].
To samo znowu działo się, gdy po klęsce Karola XII. pod Pułtawą (1709) wojska moskiewskie powtórnie wkroczyły do Polski, aby na tron przywrócić Augusta, a senatorowie, dotąd przy Leszczyńskim będący, tłumnie swego króla opuszczać poczęli. Z stronników jego zaledwie tylko starosta spiski, Teodor Lubomirski, pozostał po bronią. Wtedy jeden z oddziałów moskiewskich, pod dowództwem jenerała Alexandra Gordona, w jesieni 1709 r. przeszedł całą Sandeczyznę i dotarł aż na Spiż, wyparł stąd Lubomirskiego z całem jego 9-cio tysięcznem wojskiem do Węgier[576], poczem nazad tą samą drogą zwrócił się w inne strony Polski. Kontrybucye, grabieże i inne gwałty towarzyszyły zawsze takim zbrojnym przemarszom, skoro sam klasztor starosandecki Klarysek wydał od 1693—1702 r. na różne przechodnie chorągwie[577] przeszło 76.155 złp.; szkody zaś, poczynione przez chorągwie husarskie, stojące na kwaterze zimowej w dobrach tychże zakonnic w r. 1705—1717, wynosiły 20.432 tynfów[578].
O ile w tych latach przez wspomniane napady i przechody wojsk obcych i swoich ucierpiał sam Nowy Sącz, z ogólnikowych wzmianek historyków naszych, oraz w braku wyraźnych świadectw w księgach archiwum miejskiego, z całą ścisłością oznaczyć się nie da; lecz nie może ulegać wątpliwości, iż w obydwóch razach Nowy Sącz był ofiarą i doznawał skutków tej okropnej wojny. Rzeczywiście z rejestru cechów, przedstawionego starostwu grodowemu w r. 1709, łatwo tego domyślić się można. Czytamy tam: „W naszem mieście Nowym Sądczu znajduje się szewców 7, rzeźników 3, płócienników 5, garncarzów 2, komorników 10, kowal, kotlarz, rymarz, kuśnierz, krawiec, bednarz i cyrulik. Nie masz zaś od dawna żadnego złotnika, ślusarza, konwisarza, sierparza, miecznika, siodlarza, stelmacha, kołodzieja, stolarza, czapnika, aptekarza, balwiarza i powroźnika. Dlatego zrujnowane miasto żadnym sposobem podatków Rzpltej opłacać nie może“[579].
W r. 1708 pożyczyło nawet miasto u ks. Kazimierza Sowińskiego, opata sandeckiego[580], na wypłacenie hyberny 800 tynfów; w dwa lata potem (1710) dla zaspokojenia niespłaconych poborów 1000 tynfów, a w 1712 roku 71 złotych węgierskich i 6 tynfów. „Z wdzięczności zato“ — słowa są urzędowego radzieckiego aktu — „puszczamy Imci ks. opatowi sandeckiemu wioskę naszą miejską Piątkową z robociznami przynależnemi: dwóch kmieci na robić 2 dni tygodniowo bydłem, 3 zagrodników pieszo po 2 dni w tygodniu, a 4 zagrodników po 1 dniu. Dokładamy i tego wielmożnemu Imci ks. opatowi, że gdyby sobie kto do naszej wioski miejskiej Piątkowej jakie prawa rościł, obligujemy się bronić i do wszelkiego pociągać prawa takich interesantów. Tę zaś wioskę pomienioną Imci ks. opat sandecki będzie dotąd trzymał, póki mu tej sumy wyżej specyfikowanej nie oddamy. Co dla lepszej wiary i pewności przy przyciśnieniu pieczęci naszych własnych podpisujemy się rękami.“
„Działo się na ratuszu w Nowym Sądczu dnia 26. kwietnia 1712 r.“
„Jan Łukaszowicz, burmistrz. Samuel Hanczyński, radca starszy. Walenty Baczyński, radca. Wawrzyniec Buciewicz, radca. Kazimierz Kuligowicz, radca i wójt miasta Jego Królewskiej Mości Nowego Sądcza, imieniem całego pospólstwa“[581].
Miasto jednak nie tylko tej pożyczki zwrócić nie mogło, lecz owszem „u księdza opata, osobliwego dobrodzieja swego“, na wypłacenie hyberny za rok 1713 ponowną pożyczkę 300 złp. pod dniem 21. czerwca 1714 r. zaciągnąć musiało. A gdy w r. 1735 dług ten wzrósł do 2.645 złp., a miasto nie było w stanie zwrócić go Norbertanom, dostąpiło im Piątkowę na czas nieograniczony[582].
Do tylu klęsk bezustannych przybyła jeszcze nowa straszniejsza. Od. r. 1676 upłynęło prawie lat 35 bez pojawienia się dżumy w ziemi sandeckiej, aż dopiero w r. 1710 wybuchła z całą swą okropnością, podsycana niechlujstwem moskiewskiego żołdactwa, które z carem Piotrem Wielkim podtrzymywało chwiejny tron Augusta II. „W Starym Sączu wymarło tego roku na dwa tysiące, a w Nowym Sączu bez liczby“, powiada lakonicznie współczesna kronika[583]. To też rewizya miasta, uczyniona 1711 r. przez Jana Lokajskiego i Stanisława Bartmanowicza, rajców sandeckich, wykazuje domów wskutek wyludnienia pustką stojących 75; z pomiędzy rzemieślników utrzymywało się zaledwie 2 szewców, 3 płócienników, kotlarz, rymarz, rzeźnik, kuśnierz, bednarz, krawiec, garncarz, cyrulik i 2 przekupki[584].
OO. Norbertanie i Franciszkanie ratowali, jak mogli, chorych, zapowietrzonych, dodawali otuchy słowem Bożem i opatrywali św. Sakramentami konających. Kilku też z nich, służąc zadżumionym, padło ofiarą swego poświęcenia. Po dziś dzień w Librantowej stoi przy drodze stara kapliczka z sygnaturką, wśród rozłożystych wiekowych dębów; jest to nagrobek zmarłych na posłudze zapowierzonym i pochowanych tamże Norbertanów sandeckich.
Oprócz morowego powietrza trapiła miasto chorągiew pancerna podstolego koronnego[585] pod wodzą pana Konarzewskiego, który tu w latach 1710—1712 wyrządził w pieniądzach i różnych zabranych rzeczach szkody na 5.560 tynfów. Ten w nieobecności starosty grodowego, Jerzego Pawła Lubomirskiego, stojąc kwaterą na zamku, obchodził się z mieszczaństwem z niesłychaną srogością: burmistrza Lokajskiego pobił kilkanaście razy na zamku laską; z burmistrza Baczyńskiego zdarł kontusz w pokojach starosty i do kordygardy[586] kazał go zamknąć; słudze miejskiemu i mistrzowi (katowi) kazał wyliczyć po 50 rózg na ratuszu pod pręgą. Z powodu tych wszystkich gwałtów i innych bezprawiów sporządzono szczegółowy rejestr, na którym obok pieczęci radzieckiej i ławniczej podpisał się: Jan Czarnota, burmistrz, Jan Górski, Wawrzyniec Buciewicz i Walenty Baczyński, rajcy; Kazimierz Kuligowicz, rajca i wójt miasta Nowego Sądcza[587].
Lecz nie dosyć na tem, pan Konarzewski nie oszczędził nawet sierot i rzeczy poświęconych kościołowi! I tak Kurkownie, ubogiej sierocie, zabrał płótna półsetków 4, półsetek po 20 tynfów. Zagrabił też nie mało pieniędzy i przedmiotów, należących do skarbu kościelnego, z których przytaczam niektóre: Pan srebrny, który był legowany po nieboszczyku Ofmanowiczu do Najśw. Panny Różańcowej u fary, waloru 200 tynfów; po Kazimierzu, garncarzu, oddanych kościołowi 350 tynfów; po Wojciechu, piwowarze, na kielich do kościoła oddanych 100 tynfów; po Dominiku, płócienniku, oddanych do Różańca 100 tynfów; po Stanisławie Machowskim korali nici 3 i pas srebrny w sztuki bity staroświecki, waloru talerów bitych 8, czyli 50 tynfów; po Wojciechu Krzywonosie, złotniku, manele[588] złote z rubinkami, które były w skrzyni u św. Józefa w kościele farnym, waloru 250 tynfów[589].
W dwa lata po morowem powietrzu nawiedziła miasto nowa okropna klęska. W dzień św. Trójcy 22. maja 1712 r. wybuchnął groźny pożar, wzniecony prawdopodobnie nieostrożnością pancernych, skoro panowie rajcy w swym rejestrze wyrządzonych szkód przez chorągiew pancerną lakonicznie zanotowali, że „Imci pan Konarzewski, jak kot przy połciu, siedział i tak miasto spalili.“ Spłonęło wówczas w rynku, w ulicy drwalskiej i furmańskiej 44 domów, baszta zaś węgierska przez ogień zrujnowaną została. Sławetny Walenty Baczyński, burmistrz, oglądał w towarzystwie dwóch rajców, podwójciego i ławników wszystkie spalone domy i podał do grodu ich szczegółowy wykaz: przyczem także pod przysięgą zeznał, że placów pustych, na których dawniej domy stały, znajduje się 15, a domów spustoszałych i opuszczonych 23[590].
Zaledwie ta okropna plaga minęła, kiedy ziemia sandecka stała się znowu widownią przemarszu nowych sił wojennych, tędy bowiem, jak się zdaje, powracał z Wielkopolski w lecie 1712 r. z niedobitkami swego konnego korpusu Jan Grudziński, starosta rawski. Kiedy bowiem w Polsce sprawa Leszczyńskiego całkiem upadła, a również zawiodła i pomoc Turcyi, na którą Karol XII. swe ostatnie pokładał nadzieje, tenże wysłał na własną rękę z Benderu w maju 1712 r. Grudzińskiego w 4.000 jazdy do Polski, aby ratować jeszcze sprawę Leszczyńskiego. Grudziński dotarł aż do Kalisza, ale tutaj przez przeważające siły pobity, zwrócił się na południe i przez Podgórze karpackie[591] spiesznie do Benderu uchodził.
Po tych wszystkich klęskach zniszczenia, wojen, głodu i zarazy nastąpiła nowa, w skutkach swoich najzgubniejsza, a tą był straszny rokosz szlachty przeciwko królowi, czyli tak zwana konfederacya tarnogrodzka (1715), spowodowana okrutnymi gwałtami i zdzierstwami, jakich się dopuszczały wojska saskie, wprowadzone na rozkaz królewski do Polski. Dziwnem zrządzeniem pierwszy początek tejże dała konfederacya partykularna, zawiązana za sprawą szlachcica ziemi sandeckiej, Stefana Wielogłowskiego[592], cześnika rawskiego, na sejmiku proszowskim 1715 r., pod laską Marcina z Rybna Rybińskiego, chorążego łomżyńskiego, do której atoli w pierwszej chwili przystąpiła tylko mała część województwa krakowskiego, przedewszystkiem jednak Sandeczanie i Bieczanie. Z tymi udał się Wielogłowski w góry, gdzie w liczbie 700 koni wyczekiwali dalszych wypadków. Gdy wkrótce konfederacya ogromne przybrała rozmiary i w całym kraju z wojskami saskiemi rozpoczęła się walka, w której od roku 1716 Sasi na wszystkich punktach ponosili klęski, na Podgórzu karpackiem rzucał się na Sasów także i lud wiejski, wezwany do tego przez marszałka Rybińskiego[593]. Wszystkie te wypadki dotyczą wprawdzie więcej szlachty i historyi całej Sandeczyzny, aniżeli samego miasta, które w owej konfederacyi żadnego nie brało udziału, ale wątpić nie można, że i dla Nowego Sącza ważne następstwa i znacznie skutki za sobą pociągnąć musiały.
Lecz, jak wiadomo z historyi, konfederacya tarnogrodzka wezwała pośrednictwa Moskwy, co przyniosła gwarancyę (1717), a z nią zupełną polityczną zawisłość od Rosyi. Od tej chwili nastąpiły czasy głębokiego pokoju albo raczej letargu, w którym rozstrój wewnętrzny we wszystkich gałęziach życia publicznego wzmagał się w sposób przerażający. Upadły szkoły i oświata, obniżył się poziom moralności publicznej w narodzie, a to wszystko pociągło za sobą zatracenie wszelkich wyższych celów życia, objawiające się w pijaństwie i próżniactwie, ucisku ludu wiejskiego i miast. Nie dziw przeto, że obywatele Sandeczyzny, świadomi strasznych klęsk, jakich ojczyzna pod panowaniem Augusta II. doznawała, zapragnęli ujrzeć znowu na tronie polskim narodowego króla.
Z dalszych lat panowania Augusta II. zanotować musimy dwa ważniejsze fakta o gospodarce miejskiej. W r. 1719 podatki i różne pobory na potrzeby Rzpltej stawały się coraz większym ciężarem miastu. Pragnąc zaradzić temu, panowie rajcy sprzedali Janowi Czarnocie za 300 złp. folwarczek miejski w Gorzkowie, położony między gruntem tak zwanym „Flakowskim“ i gruntem Kletek, z obowiązaniem jednak płacenia 101 złp. wyderkafu[594] do bractwa różańcowego w kościele farnym, którym owe dobra gorzkowskie obciążone były. Akt sprzedaży, podpisany w imieniu pospólstwa przez rajców miejskich i pięczęcią radziecką i wójtowską zaopatrzony, zatwierdził Jerzy Paweł Lubomirski, starosta grodowy sandecki[595]. W cześć lat potem (1725) zakończył się spór o Żeleźnikowę między miastem a Anną Bernusową. Rzecz tak się miała. Sławetny Stanisław Bernus, pisarz komory skarbowej Jego Królewskiej Mości, wspólnie ze swą małżonką Anną z Kopciów Bernusową, pożyczył miastu jeszcze 13. lutego 1688 roku 8.000 złp. Wzamian zato wziął w dzierżawę zastawną dobra miejskie żeleźnikowskie i zabezpieczył się urzędownie w grodzie sandeckim[596]. Ponieważ jednak tej sumy miasto nie zwracało, przeto po jego śmierci dzierżyła spokojnie pomienione dobra Anna Bernusowa, a nawet rościła sobie pretensye do 1.500 tynfów, oprócz wypożyczonej sumy. Spór oparł się o samego króla, który też pod dniem 3. listopada 1725 r. wydał w Warszawie dekret w sprawie o wielką i małą Żeleźnikowę między Anną Bernusową a Sączem[597].
Po zgonie Augusta II. odbył się w Nowym Sączu 19. lutego 1733 r. walny zjazd szlachty z całego powiatu, na którym pod przewodnictwem marszałka, Stefana Wielogłowskiego, Jerzego Jordana, podczaszego krakowskiego, i Antoniego Marcinkowskiego, wojskiego sandeckiego, jednogłośnie uchwalono, aby na sejmie elekcyjnym nie kto inny obrany był królem, tylko rodowity Polak. „Polakami rodziliśmy się“ — słowa są umowy — „polskie zwyczaje obserwować powinniśmy; a każdego, ktoby z nami nie trzymał, za wroga ojczyzny uważać będziemy“[598]. Pomimo tej uroczystej uchwały, życzenia obywateli sandeckich i wszystkich dobrze myślących rodaków spełzły na niczem. Wprawdzie większość szlachty, zgromadzonej na Woli pod Warszawą, obrała króla Stanisława Leszczyńskiego (12. września), jednakowoż Rosya, sprzymierzywszy się z cesarzem Karolem VI., postanowiła niedopuścić Leszczyńskiego do korony polskiej, lecz osadzić na tronie Augusta III., obranego też znaczną mniejszością w Kamieniu pod Pragą warszawską (5. października 1733 r.), który, przybywszy z wojskiem saskiem, koronował się w Krakowie 17. stycznia 1734 roku przy odgłosie armat rosyjskich. Jakie stąd dla Sącza i całej Sandeczyzny wynikły następstwa, opisuje nam barwnie współczasny pamiętnik:
Teodor Lubomirki, wojewoda krakowski i starosta spiski, zwolennik Augusta III. a przeciwnik Stanisława Leszczyńskiego, ściągnąwszy pod Kraków w styczniu 1734 r. mnóstwo Moskali, Kozaków i Sasów, żadnego zgoła nie dawał im żołdu, lecz wolność rabowania po miastach i wioskach, gdzie się komu podoba. Dało się to we znaki najprzód Wieliczce i innym okolicznym wsiom Krakowa, a mianowicie dobrom pana wojewody bracławskiego, Michała Jordana, który trzymał stronę Stanisława Leszczyńskiego i na koronacyę Augusta III. stanąć nie chciał. Znaczny oddział Kozaków w liczbie 2.000 ludzi, pod wodzą jakiegoś Kominka i Darowskiego, szlachcica polskiego, wychowanego w Moskwie, przerznąwszy się w połowie lutego przez góry, dotarł aż do Mszany i Nowego Targu, nikomu po drodze nie przepuszczając, lecz zabierając bydło, konie i wszelką żywność z domów. Stamtąd puścili się Kozacy do czorsztyńskiego zamku, gdzie nie tylko żywność i napój dawać sobie kazali, ale i sami zabierali; do komór włościańskich się dobywali, a po lasach bydło wyprowadzone rabowali. Nie kontentując się tem, nałożyli na starostwo czorsztyńskie kontrybucyi 50.000 tynfów. Pod zamkiem czorsztyńskim ogołociwszy stodoły ze wszelkiego zboża, spalili je potem, co się też i innym poblizkim domom i stodołom dostało. Nie mniejsze szkody wyrządzili w Tylmanowej, Ochotnicy i Szczawnicy, aż wreszcie do zamku lubowelskiego odjechali[599]. Tutaj zajęli zamek i miasto. W wojsku tem była i szlachta podgórska, jak Stan. Święcicki, Kordbanowski i inni.
Następnego roku (1735) na nowo podobnych gwałtów i grabieży dopuszczali się Moskale w Sandeckiem. „Kazali sobie prowianty zwozić i podymne płacić; pierwszą razą po 4 tynfy z dymu, drugą razą po 3. W Nowym Targu ks. pleban Gaździcki, jadąc do chorego, został od nich postrzelony i skaleczony w nogę.“ Dotknięci tą straszną grabieżą obywatele ziemscy sandeckiego i czchowskiego powiatu, wystosowali w Nowym Sączu 16. kwietnia 1735 roku do władzy hetmańskiej obszerny memoryał, w którym żalą się na ucisk wojska moskiewskiego pod wodzą Darowskiego, tudzież na wojsko Józefa Potockiego, wojewody kijowskiego. „Nasze bowiem powiaty“ — słowa są memoryału — „zrujnowane przez różne wojska do tego stopnia, iż na obsianie ról naszych nawet owsa nie mamy“[600].
Ów jednak memoryał widocznie nie odniósł pożądanego skutku. W trzy miesiące potem, w oktawę bł. Kunegundy, przyjechało z Lubowli do Starego Sącza Kozaków 300, asystując pani wojewodzinie na odpust. Ten przyjazd kosztował miasto kilkaset tynfów. Dnia 4. sierpnia wpadli Kozacy do Nowego Sącza, szukając szlachty i polskiego wojska. Nic nie znalazłszy, puścili się do poblizkiej wioski Zawadki. Świtaniem najechali dwór pana Michała Stadnickiego, wojskiego sandeckiego, którego okrutnie zbili, zięcia zaś jego, Stefana Dembińskiego, w koszuli prowadzili aż do Barcic, gdzie niedawno dwór, browar i karczmę zrabowali, a stamtąd ubranego w żupan do Lubowli zabrali.
W dwa miesiące niespełna potem wyprawili Moskale zbrojny oddział z Lubowli do czorsztyńskiego zamku z rozkazem, aby im wypłacono kontrybucyę, nałożoną zeszłego roku w kwocie 50.000 tynfów; lecz dano im tylko 5.000 tynfów. Rozgniewany tem dowódca moskiewski, Darowski, wyruszył z całem wojskiem do czorsztyńskiego starostwa. Dnia 1. listopada, przejeżdżając przez Krościenko (pod Szczawnicą) rozpędził ludzi podczas odpustu; pana Nosa, gubernatora czorsztyńskiego zamku, z kościoła przemocą wywlókł i związanego do Czorsztyna odstawił. Uwięziony tamże musiał wydawać palety[601] czyli asygnacye do okolicznych wiosek w celu ściągnięcia pieniędzy, obroku i żywności. Do klasztoru starosandeckiego Klarysek wydali Moskale ordynans po 300 wierteli owsa i 50 fur siana, które im do Czorsztyna niezwłocznie odstawiono.
W tymże czasie najeżdżali Kozacy wsi: Kamienicę za Łąckiem, Jazowsko, Olszanę, Świdnik, Łukowicę, Limanowę i Łącko, wszędzie zabierając pieniądze, bydło, konie, gęsi, kury i co tylko zabrać się dało; słaba płeć niewieścia stawała się nieraz sromotną ofiarą ich wyuzdanych gwałtów. W Łukowicy wzięli ks. plebanowi Szorowskiemu cztery woły i parę koni; w Pisarzowej ks. Wąsowskiemu parę koni; w Męcinie ks. Orzechowskiemu trzy konie, a gdy tenże bronił swego dobytku, jeden z żołnierzy o mało go dzidą nie przebił, tylko że ksiądz uciekł szczęśliwie i zamknął się przed nim[602]. Dopiero 2. lutego 1736 r. opuścił Darowski te strony.
W następnych latach znowu wojsko polskie dopuszczało się w Sandeckiem różnych nadużyć. Na św. Marcin 1737 r. zapłacili mieszczanie sandeccy chorągwi pancernej Józefa Potockiego, hetmana wielkiego koronnego, hyberny 1.800 złp.[603]. Poborcy tejże chorągwi: Bernard Mietelski, miecznik żydaczowski, i Franciszek Wierzbicki, domagali się właściwie od miasta hyberny 3.145 złp. 28 gr.[604]. A gdy im tej sumy nie wypłacono, zaskarżyli przed starostą grodowym, Stan Lubomirskim: wikarych kollegiaty, Franciszkanów, Norbertanów, Pijarów i całe mieszczaństwo. Przeciwko tej skardze zaprotestowało miasto, przytaczając różne nadużycia i zdzierstwa wojskowe, i oświadczając z tego powodu niesłuszność płacenia reszty żądanej sumy. Rzecz ta oparła się o króla Augusta III., który też zawezwał poborców chorągwi pancernej przed swój trybunał w Radomiu. Miastu przyznano słuszność, a dla pogodzenia poborców z miastem przysłano do Nowego Sącza 1738 r. królewskiego instygatora[605].
Ten stan, a w ślad za nim idąca drożyzna, przytem klęski elementarne, jak nieurodzaj, gradobicie, powódź i tyfus głodowy, wywołać musiały jeszcze głębszy upadek miast Sandeczyzny, dotkniętych tylu poprzedniemi klęskami. Spotykamy wprawdzie dokument, wydany w 1752 r., w którym August III. potwierdza wszystkie prawa i przywileje, nadane[606] Nowemu Sączowi przez poprzedników swoich: lecz nie wpłynęło to już wcale na podniesienie handlu i ekonomicznego dobrobytu miasta. Zobojętnienie i martwota opanowała umysły mieszkańców[607], a całe ich życie duchowe koncentrowało się jedynie w bractwach religijnych. Jak za świetnych czasów Nowego Sącza moralną siłę miasta głównie stanowiły cechy i w nich skupiało i manifestowało się społeczne i poniekąd polityczne życie mieszczaństwa, tak w obecnej epoce upadku coraz bardziej wzmagającą się nędzę i smutną jego dolę ożywiają jedynie wspomniane bractwa religijne. Istniały one przy wszystkich trzech kościołach Nowego Sącza i przy każdym kościele było ich po trzy, a jakkolwiek cel ich był dość różny, wszystkie miały to wspólne z sobą, że wymagały od swych członków życia cnotliwego, prawych i nieskażonych obyczajów, a zatem potęgowały życie religijne i podnosiły wystawność nabożeństw kościelnych[608].
Na domiar nieszczęścia 6. sierpnia 1753 r. o godzinie drugiej po południu spłonął kościół z klasztorem Franciszkanów[609], którzy tak podtrzymywali ducha religijnego w mieszczaństwie. Baszty i mury obronne również coraz bardziej chyliły się do upadku. W r. 1760 żydzi, rozszerzając swe okopisko, zagarnęli okrągłą basztę garncarską[610], a tym sposobem rozpościerali coraz dalej swe panowanie. Aż dotąd posiadali na obszernym dziedzińcu zamkowym szkołę własną drewnianą, a kiedy ta, już znacznie nadwerężona, groziła upadkiem, pomyśleli o budowie nowej szkoły blizko bramy krakowskiej przy ulicy szpitalnej. Biskup krakowski, Kajetan Sołtyk, zgodził się wreszcie na ich żądanie i wystawił im swoje pisemne zezwolenie pod dniem 20. września 1763 r., z tem atoli wyraźnem zastrzeżeniem, ażeby wieczyście co kwartał składali do kościoła farnego kamień topionego łoju na światło przed Najśw. Sakramentem[611].
Dobra miejskie za różne pożyczki i długi wypuszczano w dzierżawę zastawną. I tak Żeleźnikowę trzymał od 1732—1744 roku w dzierżawie zastawnej za dług 7.156 złp. ksiądz Sebastyan Wittan[612], kanonik katedralny lwowski, proboszcz nowosandecki i halicki. Później znów od 1748 r. trzymał ją Jan Lipski, podczaszy chełmiński, za 17.500 złp., które wypożyczył miastu[613]. — Jeszcze w roku 1754 Franciszek z Wielkiej Witwicy Witwicki, podwojewodzy pilźnieński, komendant chorągwi pancernej księcia Karola Sapiechy, wojewody brzesko-litewskiego, pożyczył miastu 6.000 złp. Puszczono mu zato w dzierżawę zastawną Falkowę z przyległościami. Nieco później jego spadkobiercy, Wincenty, Józef i Kunegunda Witwiccy wzięli w dzierżawę zastawną także Paszyn i Piątkowę za długi, wynoszące 15.635 złp.[614]. — W 1760 r. Józef Czechowski za wypożyczenie miastu 1.800 złp., wziął na trzy lata w dzierżawę zastawną folwark miejski w Gorzkowie, tak zwany Flakowski, który od 1753 roku trzymał w dzierżawie Antoni Jałbrzykowski, podczaszy łomżyński[615]. Po śmierci męża trzymała go dalej pozostała wdowa, Katarzyna Czechowska, lecz upomniała się wreszcie prawnie o należytość mężowską.
W r. 1763 Andrzej Skrudziński pożyczył miastu 500 złp., zato wziął na trzy lata w dzierżawę zastawną pewien grunt na którym dawniej znajdował się blech miejski (dealbatorium carbasorum). Po upływie trzechlecia pożyczył znów miastu 200 złp. na zapłacenie czopowego. Długu na zwracano, odsetki z każdym rokiem wzrastały, więc pozostała wdowa, Justyna Skrudzińska, wniosła skargę przeciwko miastu[616].
W r. 1764 Jakób Piekarski, pisarz komory celnej w Piwnicznej, pożyczył miastu na zapłacenie czopowego 300 złp. Termin pożyczki, zaopatrzony pieczęcią i podpisem Antoniego Cybulskiego, burmistrza, Andrzeja Kulpowicza, wójta, i 6 rajców na ratuszu sandeckim, miał być po roku rzetelnie zaspokojony. Z wdzięczności zaś za tę pożyczkę kamienia Piekarskiego w rynku sandeckim miała być wolną od wszelkich danin i ciężarów wojskowych i to tak długo, dopókiby pożyczka nie została zwróconą[617]. Ponieważ jednak tych warunków nie dopełnili rajcy, przeto Piekarski na drodze sądowej upomniał się o swoje.
Oto smutny i opłakany stan ekonomii miejskiej za panowania Augusta III., która po rozbiorze Polski bez porównania smutniejszy jeszcze przedstawiała obraz[618].
Wreszcie nadeszła chwila, kiedy na tronie polskim zasiadł ostatni król Stanisław August Poniatowski. Nowy Sącz otrzymał od niego przywilej, wydany w Warszawie 26. września 1765 r., co jednak już nie tylko żadnej korzyści nie przyniosło mieszkańcom, lecz owszem jeszcze bardziej rozpanoszyło wyznawców Mojżeszowego wyznania. Stanisław August potwierdził w nim bowiem wszystkie przywileje, nadane żydom sandeckim przez Jana Sobieskiego, Augusta II. i Augusta III.
Z wiosną 1766 r. rozłożył się w Nowym Sączu z chorągwią pancerną[619] Franciszek z Dydni Dydyński, komendant Karola Sapiehy, wojewody brzesko-litewskiego. Pancerni, jak zwyczajnie, dopuszczali się różnych nadużyć i grabieży w mieście, wskutek czego magistrat zanosił skargi do Stanisława Małachowskiego, starosty grodowego sandeckiego[620]. Spowodowany temi skargami o nadużycia Stanisław Poniatowski, nadał w Warszawie pod dn. 16. czerwca t. r. burmistrzowi, radzie i całej gminie sandeckiej glejt, czyli list żelazny, przeciwko komendantowi chorągwi pancernej. Był to ostatni przywilej, nadany Nowemu Sączowi przez króla polskiego, który jednak niewiele także poskutkował, jak widać z ponownej skargi, wniesionej do grodu pod dn. 28. lipca 1766 r.:
„Do urzędu i akt grodzkich starościńskich osobiście przyszedłszy sławetni: Kazimierz Dulski, burmistrz, Andrzej Kulpowicz, rajca i wójt, tan solenny w imieniu całego magistratu i pospólstwa miasta Jego Królewskiej Mości Nowego Sądcza przeciwko Franciszkowi Dydyńskiemu, komendantowi znaku pancernego, zanoszą manifest: Iż pomieniony znak i szeregowi nie uważając na glejt od Najjaśniejszego Króla łaskawie mieszczanom wydany, w aktach niniejszych oblatowany, i tak w zamku, jako i w mieście publikowany, w którym czynienia krzywdy wyraźnie jest zakazanie: najechawszy na miasto i przeniosłszy chorągiew do kamienicy Marcina Sadowskiego, bez woli i konsensu miasta przez tydzień w niej mieszkali, przez co do ruiny i zniszczenia pomienionego Sadowskiego przyprowadzili. Mając zaś wyznaczone pastwiska na lato dla koni chorągwianych, na zniszczenie miasta dążąc, koni obcych Ichmościów szlachty na
takowąż paszę do chorągwianych koni poprzyjmowali. I nie kontentując się temi paszami, na łąki żeleźnikowskie miejskie, posesyi zastawnej Imci księdza Lipskiego, kanonika kojowskiego, poległe, bez żadnego pozwolenia miejskiego konie spędzili. Nadto sławetnego Marcina Sadowskiego i Franciszka Śliwińskiego, jako obdukcya świadczy, pobito; podwody bez żadnej potrzeby chorągwianej wymagają i absolutnie postępując, ludzi do miasta na targi przychodzących i przyjeżdżających i żywność do sprzedania mających aggrawują, nierównie płacąc, takową żywność zabierają, a przez to mieszkających w mieście na sufficyencyi krzywdzą i wstręt do wożenia żywności czynią. Rajcom plagami i śmiercią odgrażając, pasy drzeć kazać deklarują. Zaczem widząc się bydź niniejsi manifestanci i całe miasto bliskiemu i znacznemu upadkowi podlegające, zabiegając i ostrzegając bezpieczeństwu życia, tudzież dobrej sławy, oświadczają się prawnie o to czynić, gdzie będzie należało, i protekcyi do podźwignienia szukać niniejszym manifestem do tego środkującym“[621].
Lecz już wkrótce całą Polskę zajęły decydujące wypadki w dziejach jej wiekowej anarchii, wywołane intrygami Rosyi i jej wszechwładnego posła, Mikołaja Repnina[622], między którymi najważniejszym było wzniecenie konfederacyi radomskiej (1767). Ta nieszczęsna konfederacya za sprawą Repnina i pod grozą wojsk moskiewskich zniweczyła wszystkie długoletnie usiłowania wielkich mężów, którzy zbawiennemi reformami dążyli wydźwignąć naród z moralnego i politycznego upadku. Ale właśnie te gwałty Rosyi, deptanie honoru i niepodległości Rzpltej obudziły myśl zbrojnego oporu i wywołały nową konfederacyę, której hasłem była walka za „wiarę, wolność i dawne prawa“ przeciw obcej przemocy. Tak powstała konfederacya barska (1768), która jednakże dziwnem zrządzeniem jeszcze bardziej przyczyniła się do tem większego upadku i zniszczenia Nowego Sącza.
W lipcu 1768 r. rozkwaterowały się w Nowym Sączu i jego okolicy znaczne oddziały konfederatów barskich pod wodzą Jerzego Marcina Lubomirskiego, który się zwał w uniwersałach swoich generałem wojsk koronnych, generalnym regimentarzem województwa krakowskiego, sandomierskiego i ruskiego[623], wskutek czego miasto nie mało poniosło szkody, a nawet musiało zaciągnąć znaczną pożyczkę. Między innymi opat norbertański, ks. Jan Szczkowski, pożyczył miastu na potrzebę konfederacyi 2.140 złp. i 48 korcy owsa[624]. W czasie ich pobytu spłonął do szczętu królewski zamek 9. lipca 1768 r., z nieostrożności kucharzów rodziny Łętowskich[625]. Wymienieni kucharze, smarząc olej do przyprawy ryb dla konfederatów, powychodzili z kuchni na dziedziniec zamkowy. Tymczasem olej zapalił się w kotle, buchnął gwałtownym płomieniem, w mgnieniu oka przerzucił się na dach i zniszczył do szczętu cały zamek królewski. Tak więc ów zamek, który był świadkiem tylu zjazdów monarszych w XIV. i XV. wieku, siedzibą tylu zasłużonych starostów grodowych i ozdobą miasta, uległ zupełnej ruinie, z której się więcej nie podniósł. Wyparowani z miasta konfederaci przez nadworną kawaleryę warszawską i wojska moskiewskie, plądrowali po włościach okolicznych, zabierając po folwarkach i chatach zboże, bydło, konie i co tylko zabrać się dało. Czynili to samo kawalerzyści nadworni i Moskale.
Z wiosną 1769 r. skupili ponownie konfederaci swoje rozprószone siły w Sandeckiem, wciągając w swe wojownicze szeregi nie rzadko nawet duchownych[626]. W kwietniu t. r. stało obozem pod Muszyną blizko Tylicza siedmiu marszałków z oddziałami mniej więcej licznymi: Joachim na Witowicach Czerny-Szwarcenberg, jenerał-major wojsk Rzpltej, marszałek krakowski; Tomasz Wilkoński, mar. księstwa zatorskiego i oświęcimskiego; hr. Rafał Tarnowski, sandomierski i stężycki; Józef Bierzyński, sieradzki; Stanisław Morzkowski, wieluński; Michał Dzierżanowski, gostyński; Ignacy Potocki, sanocki. Z Muszynki od 17. kwietnia do 5 lipca wydawali ustawiczne rozkazy do ziem i województw o płacenie podatków, wyprawy zbrojnych ludzi i dostawy dla wojska[627]. Powtarzane uniwersały otrzymywały pożądany skutek, w tych bowiem województwach wojska rosyjskiego prawie nie było, królewskie zaś albo pozabierane, albo nie mając wyraźnych rozkazów uderzenia na konfederatów umykało się przed nimi.
Po raz ostatni przechodziły w Sandeckiem wojska moskiewskie pod wodzą słynnego z okrucieństw jenerała Drewicza dnia 1. sierpnia 1771 r., które z wielkim szturmem dobywały się nawet do furty klasztornej starosandeckich Klarysek, pytając się o konfederatów[628]. Można sobie wyobrazić, jakie zniszczenie rozsiadło się po całej Sandeczyźnie. Powtórzyły się niejako czasy i okropności wojen szwedzkich za Jana Kazimierza i Augusta II. W ciągu tych kilku lat konfederacyi sam klasztor Klarysek w Starym Sączu poniósł szkody w pieniądzach gotowych, w zbożu, w bydle, w trunkach i innych wiktuałach przeszło na 700.000 złp.[629]. Za domiar nieszczęść nawiedziła miasto ostatnia klęska, dopełniająca miary całkowitego zniszczenia.
W sam jarmark na św. Wojciech 23. kwietnia 1769 r. o godzinie 5 po południu wybuchł pożar w domu żyda Judka obok kościoła Franciszkanów. Spłonęła cała jedna dzielnica miasta razem z 40 katolickimi i 36 żydowskimi domami i ich bóźnicą. Prócz tego zgorzały przyległe budynki zamkowe, oficyny zaś opata norbertańskiego po części zgorzały, a po części w chwili gaszenia znacznemu uległy zniszczeniu. W chwili pożaru odkryto pod domem żyda Judka dwa głębokie doły, do których żydzi zwłoki zabitych chrześcijan wrzucali i pilnie ukrywali, aż wreszcie jawne poszlaki znalezionej odzieży i gnijących ciał ludzkich odsłoniły całą ohydę zbrodni żydowskich[630].
Największą atoli klęskę poniósł klasztor Franciszkanów z ich kościołem i kaplicą Przemienienia Pańskiego, po niedawnym pożarze 1753 r. świeżo odbudowany. Od tej pory ów najstarszy zabytek Nowego Sącza nie podźwignął się już więcej. W chwili tego strasznego pożaru dzwon, obdarzony odpustami rzymskimi za konających, spadł z wieży na ziemię i rozbił się w kawałki. W samym klasztorze wypaliły się drzwi z odrzwiami; książki zaś, obrazy, habity, pościel i bielizna w celach zakonnych w perzynę obrócone zostały. Zgorzały nadto oficyny, w których mieściła się kapela klasztorna; również browar, gorzelnia, stajnie, wozownie i wszelkie schowania z narzędziem gospodarskiem i naczyniem kuchennem; wreszcie stodoły, zboże, legumina, masła, słoniny, sadła i inne wiktuały dla zakonników, kapeli i służby klasztornej ze wszystkiem zgorzały. Nawet drzewa i zioła w ogrodzie w niwecz przez ogień pożerający obrócone zostały. Obrazy też Świętych, w chwili pożaru wynoszone z kościoła, niezmiernie ucierpiały[631]. Szkody, poczynione przez pożar w budynkach franciszkańskich, oszacowano na 100.000 złp.
To też ks. Bonawentura Sikorski, gwardyan franciszkański, wniósł do Stanisława Augusta skargę przeciwko żydom, że z ich nieostrożności i niechlujstwa spłonął cały klasztor. W odpowiedzi na tę skargę wyszedł wyrok królewski, wzbraniający żydom budować swych domów w pobliżu zabudowań klasztornych i wzywający ich zarazem, ażeby szkody, poczynione przez pożar, Franciszkanom rzetelnie wynagrodzili[632]. Ale ten wyrok królewski pozostał na zawsze tylko martwą literą i nigdy nie został spełnionym. W tym bowiem jeszcze roku Michał Wolski, burgrabia i dzierżawca sandeckiego starostwa, oświadczył urzędownie w imieniu miasta i całego żydowskiego kahału, że z pomiędzy 204, pożarem dotkniętych żydów, żaden placowego, jarzynnego, lenungowego[633] i pogłównego[634] opłacać nie może[635].
Po tylu klęskach i nieszczęściach nic dziwnego, że Nowy Sącz poszedł torem innych miast polskich: zubożał i opustoszał, z obronnego grodu stał się nędzną mieściną. Po pożarze w r. 1769 odbudowano zaledwie kilka domów murowanych; w r. 1786 znajdowało się w mieście zaledwie 27 nędznie murowanych domów, wszystkie inne były drewniane i bez kominów[636], a znaczne część tych lepianek ze żwiru i gliny lub chałup drewnianych przetrwała do ostatnich pożarów w dniu 17. kwietnia 1890 i 1894 roku, a niektóre nawet utrzymayły się do dni dzisiejszych.
Wojna, jaka wybuchła między Turcyą a Rosyą w 1768 roku, i walki partyzanckie konfederatów w Polsce, były powodem, że Austrya, dbając o całość swych granic, wystawiła zaraz z wiosną 1769 r. wzdłuż całej węgierskiej granicy od Polski, Multan i Wołoszczyzny silny kordon wojskowy, aby zabezpieczyć swych poddanych z jednej strony od możliwych napadów stron walczących, a drugiej, aby przeszkodzić zawleczeniu zarazy morowej, która w tym czasie właśnie silnie wybuchła w Polsce, a mianowicie na Podolu i w okolicach podkarpackich[637]. Dowódcy wojsk cesarskich otrzymali odpowiednie polecenia, aby żadnej ze stron walczących nie forytowali, lecz zachowali najściślejszą neutralność, każdy jednak gwałt odparli gwałtem i ktobykolwiek się poważył przekroczyć granicę, aby go natychmiast rozbrojono. Dla usunięcia zaś wszelkiej wątpliwości co do kierunku strzeżonej granicy, postanowiono oznaczyć ją w miejscach mniej od natury rozgraniczonych znakami najbardziej znanymi i budzącymi uszanowanie, t. j. orłami cesarskimi z herbem węgierskim na piersiach.
Szczególniejszą baczność zwrócono w pierwszym rzędzie na Spiż polski, t. j. 16 miast zastawionych[638], których starostą był Kazimierz Poniatowski, starszy brat króla. Otoczył go trzytysięczny korpus jenerała Esterhazego — zadanie zaś oznaczenie tutaj granic orłami, a równocześnie zdjęcia dokładnych map Spiża polskiego i przyległych granic Polski, otrzymał pułkownik generalnego sztabu kwatermistrzostwa baron von Seeger, ten sam, który następnie oznaczył granice Galicyi, zakreślone pierwszym rozbiorem Polski. Do pomocy dano mu król. węg. radcę dworu, Józefa Töröka de Szöndrö, jako komisarza politycznego. Obaj wzięli się do dzieła, a dzięki ich obopólnej gorliwości, rezultat okazał się nadspodziewany. Podczas gdy Seeger zdejmował karty i regulował polsko-węgierską granicę, Török przeglądał archiwa publiczne, prywatne i duchowne na Spiżu, śledząc za dokumentami, któreby mogły rzucić jakikolwiek cień dawnych rzekomych pretensyi do posiadłości polskich, aby na ich podstawie uznawszy je za sporne, w myśl instrukcyi rządowej przyłączyć je do Węgier. W połowie października 1769 r. jeden i drugi wysłali do Wiednia z Kesmarku sprawozdania z swych czynności. Seeger mapę, wskazującą z jednej strony obecną granicę między Polską a Węgrami, wzdłuż której rozstawiono niedawno cesarskie orły, a zarazem drugą objaśniającą graficzne wywody Törökowskiej relacyi, wraz z jej krótkiem streszczeniem i poparciem z swej strony. Török przysłał swoją relacyę z załącznikami różnych dokumentów, którymi dowodził, że komitat spiski i orawski stykały się z sobą kiedyś bezpośrednio, że cała więc Nowotarszczyzna i część znaczna Sandeczyzny są oderwane od Węgier (!!), których właściwą granicę powinna tutaj tworzyć linia Beskidu od Babiej Góry, w kierunku głównego łańcucha[639].
W pierwszej chwili jednak odkrycia Töröka względem Sandeczyzny nie zrobiły w Wiedniu wielkiego wrażenia. Opinia wszystkich radców stanu, którym z początkiem listopada 1769 r. przedłożono ową relacyę i mapę Seegera, zgadzały się, że „koniecznem jest krok, mający się uczynić, usprawiedliwić przed światem, a przedłożone dokumenta, świadectwa i domysły nie są wcale jeszcze dostateczne, ażeby osłabić półtorawiekowe (?!) posiadanie Polaków, a usprawiedliwić zajęci z naszej strony.“
Co do Spiża polskiego natomiast, uznano za rzecz polityczną i na czasie, aby go zająć w obręb kordonu, celem lepszego zabezpieczenia granicy węgierskiej. Za pretekst posłużyło wtargnienie oddziału konfederatów pod Bierzyńskim w okolice Lubowli, który od strony Muszyny został tutaj wyparty przez wojska rosyjskie i stoczył z niemi niepomyślną utarczkę. Odnośny rozkaz, wydany jenerałowi Esterhazemu, został wykonany w listopadzie 1769 r. bez żadnego prawie oporu ze strony polskiej. Spiż został zajęty, a jedyną, nieliczną załogę polską zamku w Lubowli osaczyło wojsko austryackie. Na tem poprzestano na razie.
Z początkiem 1770 r. zmieniły się atoli opinie o Törökowskich odkryciach. Ci sami radcy stanu, powątpiewający poprzednio o ich wartości, otrzymawszy przedłożenie Nadwornej Rady Wojennej (Hofkriegsrath) z dnia 10. maja t. r., aby na wniosek Seegera przesunąć orły po linię Beskidu, doradzali teraz wprost, że należy korzystać z nadarzającej się sposobności i rozszerzyć granicę. Bezpośredniem następstwem tego zapatrywania był rozkaz, wydany d. 19. lipca 1770 r. szefowi Nadwornej Rady Wojennej, hr. Lacy, aby przesunął orły cesarskie po linię Beskidu i wciągnął cały ten obszar w obręb kordonu. Z początkiem sierpnia stało się zadość rozkazowi: orły i kordon przesunięto poza Nowy Sącz aż do wsi Mogilna w głąb Sandeczyzny, przyłączając ją do Węgier[640]. I tak dowiedziała się nie tylko Polska, ale i cała Europa, że ziemie te czysto słowiańskie, odwiecznie należące do korony polskiej, były właściwie własnością Madziarów, którzy je zapewne ze sobą przynieśli z Azyi!!
Pełnomocny komisarz, pan Török, zawezwał Uniwersałem z dnia 7. listopada szlachtę zajętej ziemi na kongres do Nowego Sącza w klasztorze norbertańskim 20. listopada 1770 r., a po odczytaniu aktu łacińskiego, spisanego na pergaminie, zażądał od zgromadzonych podpisu i ugody w następujących punktach:
1) Aby uznali cesarzowę Maryę Teresę za królowę i panią dziedziczną.
2) Aby postarali się o furaże, prowianty i kwatery, gdyż dla bezpieczeństwa kraju większy oddział wojska w Sandeckie nadciągnie. Wybrano komisarzami do tej czynności jednogłośnie: Stanisława Chwaliboga, komornika granicznego powiatu sandeckiego, Kazimierza Waligórskiego, regenta kancelaryi grodzkiej sandeckiej, i Jana Jaszewskiego, miecznika radomskiego.
3) Aby monety polskiej pozbyli się jak najprędzej lub zamienili takową na złoto, czyli monetę w krajach cesarskich kursującą.
4) Aby pasy graniczne czyli przejścia dla handlu i korespondencyi z krajem polskim zostały otworzone, gdyż o mil kilkadziesiąt już zaraza wygasła.
5) Aby żołnierze nie stali na kwaterze po dworach i plebaniach.
6) Aby przy orłach granicznych na warcie stojące roty były zmniejszone, gdyż za dużo drzewa wychodzi i lasy się pustoszą[641].
Na pierwszy i piąty punkt przystali obywatele jednogłośnie. Co się zaś drugiego i trzeciego dotyczy, dopominali się usilnie, ażeby więcej wojska w te strony nie ściągano, gdyż obywatele zachowują się spokojnie, gleba okolicy niepłodna, a obecna załoga: 900 piechoty i 320 konnicy jest wystarczającą. Domagano się też, aby moneta polska utrzymała się nadal. Na to ostatnie żądanie zgodził się wreszcie komisarz po długich kontrowersyach. Innych zaś spornych spraw pod nr. 2, 4 i 6 nie załatwiono na razie i odesłano je do rozstrzygnięcia do Wiednia.
Przez 3 dni trwał ów zjazd obywatelski w Nowym Sączu. W czasie obrad zaczęli nasi sejmikować po polsku, ale kazano milczeć tym, kto po łacinie nie umiał. Pierwszego dnia podejmował gości ks. opat Szczkowski[642], drugiego dnia każdy z gości obiadował u siebie, a trzeciego pan komisarz Török kazał nakryć stół na 14 dystyngwowanych osób. Oczywiście nie obeszło się bez mówek przy stole. Pierwszy toast wzniósł pan Sędzimir, sędzia grodzki sandecki, drugi pan Grabianka, starosta ostrowski, a trzeci pan Milżecki, dziękując cesarzowej-królowej za protekcyę i za łaskawe przyjęcie prośby obywatelskiej. Równocześnie wydelegowano czterech panów z pomiędzy szlachty: Fihausera, Finka, Żuka i Psarskiego do oznaczenia granic terrytoryalnych[643]. Niedługo potem Paweł Feyerast, komendant załogi i zarządca prowizoryczny, ogłosił Uniwersał, podpisany w Mogilnie 24. lipca 1770 r., o dokonanem wcieleniu ziemi sandeckiej do Węgier. W Uniwersale tym wyraźnie zaznaczył, że podług ugody między cesarzową Maryą Teresą z jednej, a carową rosyjską Katarzyną z drugiej strony, żaden żołnierz rosyjski, ani żaden z konfederatów, w przestrzeni dwóch mil od orłów cesarskich na granicach węgierskich postawionych, pokazać się nie może, w przeciwnym razie za otwartego wroga uważanym będzie[644]. Jak zaś ten traktat respektowano, dowodzi najlepiej powyżej wspomniane ściganie konfederatów przez wojska moskiewskie pod Drewiczem 1771 r. i gwałty ich w Starym Sączu.
Tym sposobem oderwano od Polski obszar ziemi, obejmujący 275 wsi; 7 miast: Nowy Sącz, Nowy Targ, Krościenko, Muszynę, Tylicz, Piwnicznę i Stary Sącz; 83 rodzin szlacheckich; 4 zamki: w Nowym Sączu, Nawojowej, Czorsztynie i Nowym Targu; tudzież 6 starostw: sandeckie, barcickie, olszańskie, czorsztyńskie, nowotarskie i ostrowskie[645]. Krok ten wywołał słuszne oburzenie w Polsce. Biskup poznański, Andrzej Młodziejowski, kanclerz wiel. kor., przesłał w imieniu króla protest, a wkrótce potem, 28. listop. 1770 r., sam król Stanisław Poniatowski odniósł się w tej sprawie do cesarzowej Maryi Teresy, zapytując: „Dlaczego jenerałowie i inżynierowie przedsięwzięli rozgraniczenie w okolicach Nowego Targu i powbijali słupy z herbami Waszej Cesarsko Królewskiej Mości na obszarze, który od niepamiętnych czasów należy do Polski i nigdy zaprzeczanym jej nie był“[646]. Cesarzowa odpowiedziała 26. stycznia 1771 r.: „Skoro zostaną uśmierzone wewnętrzne w Polsce zaburzenia, przychyli się najchętniej do pojednawczego rozpoznania granicy Rzpltej z jej królestwem węgierskiem.“ Mimo to Nowy Sącz i wielka część zagrabionej ziemi sandeckiej nie zostały nazad zwrócone i tak ich odwieczny związek z organizmem dawnej Polski został zerwany.
Rządy w tym rewindykowanym powiecie sprawował viceadministrator, Jan Berzewiczy. Niewiele jednak o jego węgierskich rządach powiedzieć możemy. Od chwili zajęcia Sandeczyzny zamknięto wszystkie pasy, czyli przejścia do Polski. Dopiero po ogłoszeniu Uniwersału viceadministratora 29. sierpnia 1771 r. nastały w tej mierze pewne zmiany i ułatwienia, a mianowicie: 1) Wzdłuż całego kordonu tylko w pięciu miejscach, t. j. na Klikuszowę, Kaninę, Dąbrowę, Mogilno i Boguszę przejście dozwolonem zostało, cała zresztą linia pograniczna, oznaczona zarąbaniem drzewa (zasieki) i okopaniem, podobnie jak przedtem pod strażą ludu pospolitego i żołnierzy miała nadal pozostać, a przekroczenie jej dowolne pod ciężką karą wzbronionem było. 2) ustanowiono dwa główne urzędy trycatku[647]: w Nowym Sączu i Nowym Targu; każdy zaś kupiec, czy to do Polski jadący, czy stamtąd powracający, musiał się na trycatku opłacić pod karą konfiskaty towaru. Zboża jednak z powiatu sandeckiego nie wolno było wywozić. 3) Ustanowiono w Starym Sączu urząd składu solnego, gdzie jednak tylko sól węgierską składać i sprzedawać wolno było, sprzedaż zaś soli „zagranicznej“ wkluczoną była pod karą konfiskaty tejże. 4) W celu uniknienia fałszerstwa w sprzedaży zboża i napojów zaprowadzono jednostajną miarę węgierską, której autentyczny egzemplarz i inne stemplem cechowane miary, przechowywały się w magistratach miast i miasteczek[648].
Pierwszym rozbiorem Polski Nowy Sącz wraz z tak zwaną Galicyą dostał się pod panowanie Austryi we wrześniu 1772 roku. Nowe urzędy i prawa miały miejsce dawanych staropolskich zastąpić; nowe stosunki społeczno-obyczajowe miały się z czasem ustalić. Zmiana ta jednak dokonywała się stopniowo i nie znacznie w ciągu następnych lat. Roztropna cesarzowa Marya Teresa postępowała oględnie z nowo nabytą prowincyą i jej miastami. W Nowym Sączu pozostawiła nadal na swem stanowisku starostę grodowego, Stanisława hr. Małachowskiego, który sprawami polskiemi gorąco się zajmował, a jako marszałek trybunału koronnego w Piotrkowie 1774 r. wspaniale przemawiał[649]. Akta grodzkie i ziemskie prowadzono dalej bez przerwy, jak za czasów polskich. Sześciu rajców po dawnemu według prawa magdeburskiego rządziło miastem; wójt z podwójcim i sześciu ławnikami wykonywali sprawiedliwość sądową. Cesarski rząd nie mieszał się na razie ani do majątku miejskiego, ani kościelnego — jednem słowem Marya Teresa zachowała na razie w Nowym Sączu stan, jaki był za czasów polskich. Jedną tylko rzecz zupełnie nową zaprowadzono: w r. 1774 podzielono Galicyę na 6 głównych obwodów a 19 powiatów. Przy tym pierwszym podziale powiat sandecki przyłączono do obwodu wielickiego, a w Nowym Sączu ustanowiono naczelnika powiatu, Franciszka Tschirscha von Siegstetten, który we wszystkich urzędowych aktach od roku 1773—1784 figurował jako director circuli.
Ale po śmierci Maryi Teresy, kiedy ster rządu objął cesarz Józef II. w r. 1780, wszystko zmieniło się na gorsze. Duchem reformatorskim owiany Józef II. w ciągu krótkiego panowania swego (1780—1790) przeprowadził swe zgubne reformy, których ostatecznym wynikiem było: zniesienie klasztorów[650], kollegiaty i prawa magdeburskiego w Nowym Sączu, wreszcie sprzedaż niektórych dawnych dóbr królewskich i klasztornych, na których założono liczne kolonie niemieckie wyznania ewangelickiego. Dla Galicyi reskrypt kasaty klasztorów został wydany w dniu 12. czerwca 1781 r. z tym dodatkiem, że do chwili wykonania zachowany być winien w największej tajemnicy, celem przeszkodzenia wywiezieniu skarbów klasztornych do Polski. W marcu 1782 r. nastąpił nowy podział administracyjny kraju. W miejsce ustanowionych w r. 1774 sześciu obwodów i 19 powiatów, zaprowadzono podział na 18 cyrkułów, do których należał i sandecki, a Nowy Sącz został siedzibą urzędu cyrkularnego. Wskutek tej nowej administracyi rządowej i napływu urzędników niemieckich i czeskich, którym jedyną wobec rządu wydawało się zasługą ślepa nienawiść i pogarda dla wszystkiego, co polskie, nie mógł też na swem stanowisku utrzymać się dawny starosta grodowy, Stanisław Małachowski, ustąpił przeto w roku 1784 i przeniósł się do Warszawy, gdzie niebawem piastował godność marszałka sejmu czteroletniego (1788–1792). Po jego ustąpieniu i zamianowaniu nowego starosty (Kreishauptmann), Franciszka Tschirscha von Siegstetten, zaprzestano spisywać akta grodzkie, dawne zaś księgi grodzkie, prowadzone starannie od 1516–1784 r., przewieziono do Lwowa i wraz z innymi aktami grodów małopolskich umieszczono je w archiwum krajowem[651].

Zygmunt August poleca Janowi Ocieskiemu, kanclerzowi wielkiemu koronnemu, staroście grodowemu sandeckiemu, ażeby dochody ze składu kruszców w Nowym Sączu obracano na zaopatrzenie i naprawę warowni miejskiej (1555 r.)
Sigismundus Augustus Dei gratia Rex Poloniae, Magnus Dux Lithuaniae, Russiae, Prussiae, Masoviae Dominus et haeres.
Magnifico Joanni de Oczyeschino, Regni nostri Cancellario, ac Cracoviensi generali, Sandecensique et Olschtinensi Capitaneo, ac Succamerario Cracoviensi, sincere nobis dilecto, in absentina eius Vicecapitaneo Sandecensi gratiam nostram regiam.
Magnifice sincere nobis dilecte. Tametsi antea mandata nostra ad Sinceritatem tuam Vilnae dedissemus, quibus voluimus, ferri, chalybis, aeris et cupri tam formati quam informati (quod per cives nostros Scepusienses, et quoseunque ex partibus inferioris Hungariae in Regnum et Dominia nostra, per Civitatem nostram Sandecensem inveheretur) concessionem Depositorii huiusmodi rerum, eidem Civitati Sandecensi et Incolis ipsius a nobis largiri, ad exteros tantummodo, et non ad subditos nostros intelligi et extendi, illosque ad depositionem eiusmodi rerum de necessitate stringi, hos vero minimae debere obligari: tamen cum cernamus in praesentiarum eiusmodi temporum rationes esse, ut quam maxime expediat civitatem ipsam Sandecensem, tanquam in confiniis Regni nostri constitutam, et pene faucibus hostium expositam, undique firmissime muniri, nosque non alio respectu Depositorium eiusmodi rerum ipsi contulimus, quam ut quidquid inde commodi et emolumenti perciperetur, a civibus ipsius idipsum converteretur in munitionem et reparationem Civitatis praedictae; quandoquidem plaerique ex subditis nostris, ferrum, chalybemque, aes et euprum eiudmodi, ex Hungaria in Regnum et Dominia nostra vehentes, illud in Civitate Sandecensi deponere nolunt, mandamus Sinceritati tuae, ita omnino habere volentes, ut in transgressoribus huiusmodi subditis nostris, et id genus aliis, quicunque depositiones eiusmodi rerum in Civitate Sandecz, iuxta praeseriptum Privilegii, facere noluerint coercendis modis opportunis et in ipso Depositorii Privilegio expressis, civibus ipsis praesto sit, et ne quid eo nomine in iuribus suis iacturae civitas ipsa percipiat, auctoriatate Officii sui, quoties opus fuerit, consulat. Secus pro gratia nostra ne fecerit.
Datum Anno Domini 1555, Regni nostri XXVI.
Ad mandatum Sacreae Majestatis Regiae propium.
Oryginał bez pieczęci, dobrze zachowany, znaleziony pomiędzy zarzuconymi aktami miejskimi.
Jan Kazimierz zatwierdza wszystkie przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzedników swoich, na sejmie koronacyjnym w Krakowie 30. stycznia 1649 r.
Joannes Casimirus Dei gratia Rex Poloniae, Magnus Dux Lithuaniae, Russiae, Prussiae, Masoviae, Samogitiae, Smolensciae, Czernichoviaeque, nec non Suecorum, Gothorum, Vandalorumque haereditarius Rex.
Significamus praesentibus litteris Nostris, quorum interest universis et singulis. Inter praecipuas regnantium curas hanc primam et potissiman inesse Nobis debere fatemur, ut ii, quorum sine votis, sine suspiriis, sine litteris quoque et suffragiis incliti Regni istius adepti aumus gubernacula, agnoseant reciprocam regalis Nostrae beneficentiae et promptae voluntatis testificationem. Quare, cum ad Civitatem Nostram Cracoviensem pro felici Coronationis Nostae tempore venissemus, universique non solum Status et Ordines ac universa Nobilitas, sed etiam minoris conditionis civitatum nuntii et cives subditique Nostri obviam Nobis gratulatum effusi auspicia Regni Nostri cohonestassent, inteque alios Civitatis Nostrae finitimae Sandecensis, in Palatinatu Cracoviensi sitae. Spectabiles Stanislaus Kopeć et Joannes Krzyżanowski Consules eiusdem Civitatis Nostrae Neosandecensis nuntii ad Nostrae Maiestatis thronum venientes debitum Nostrae Maiestati iuramentum praestitissent, iuraque et privilegia sua a Serenissimis Praedecessoribns Nostri Regibus Poloniae Civitati huic benigne concessa et per Serenissimum olim piae memoriae Vladislaum IV. Fratrem Nostrum desideratissimum confirmata, per certos Consiliarios Nostros coram Nobis produxissent humillimeque Nobis supplicassent, ut eadem omnia privilegia una et consuetudines ipsorum auctoritate Nostra regia approbare, ratificare et confirmare dignaremur. Nos, etiamsi in hoc felici Coronationis Nostrae Conventu, omnia iura libertates et praerogativas universis Regni Ordinibus Civitatibusque et Oppidis ac subditis Nostris generaliter omnibus litteris Nostris abunde approbaverimus, tamen iustae huius Civitatis Novae Sandecz supplicationi benigne annuentes eiusdem Civitatis omnia et singula iura, privilegia, litteras, decreta, libertates, immunitates, praerogativas, exemptiones, plebiscita, consuetudines et alias quasvis observationes iuris magdeburgensis, quo ipsi antiquitus gaudent et utuntur; omnes denique proventus, obventiones et alia quaevis commoda praefatae Civitati Novae Sandeciae spectantia, a defunctis in Domino Serenissimis Antecessoribus Nostris Poloniae Regibus data, concessa et emanata, nullis penitus exceptis aut exclusis, non secus atque hic omnia in genere et specie de verbo ad verbum in suo tenore descripta forent, in omnibus et singulis eorum punctis, clausulis, articulis, nexibus, ligamentis et conditionibus approbanda, innovanda, confirmanda et ratificanda esse duximus, prout litteris hisce Nostris peculiaribus, in quantum iuris communis rationes sinunt, et usus eorum habetur approbamus, innovamus, ratificamus et confirmamus praesentibus, eaque omnia vim et robur debitae et perpetuae firmitatis semper obtinere debere, et ab omnibus, quorum interest, observari volumus. In cuius rei fidem praesentes manu Nostra subscriptas sigillo Regni communiri iussimus.
Datum Cracoviae in Conventu Regni generali felicis Coronationis Nostrae, die 30. mensis Ianuarii Anno Domini 1649, Regnorum Nostrorum Poloniae et Sueciae primo anno.
Oryginał pergaminowy z pieczęcią majestatyczną, wiszącą na grubym czerwonym jedwabnym sznurku, w blaszanej puszce, spłonął 17. kwietnia 1894 r. wraz ze 100 przeszło innymi oryginalnymi dokumentami.
Michał Korybut zatwierdza przywileje poprzedników swoich: Zygmunta Augusta, Władysława IV. i Jana Kazimierza, nadane Sączowi względem kruszców i soli, w Warszawie 28. lutego 1670 r.
Michael Dei gratia Rex Poloniae, Magnus Dux Lithuaniae, Russiae, Prussiae, Masoviae, Samogitiae, Kijoviae, Volhyniae, Podoliae, Podlachiae, Livoniae, Smolensciae, Severiae Czernichoviaeque.
Significamus praesentibus litteris Nostris, quorum interest universis et singulis, quod reproductae sint coram Nobis trinae litterae pergameneae Civitati Nostrae Neosandecensi servientes, et quidem priores Serenissimi Sigismundi Augusti de 19. Ianuarii 1563 Petricoviae, secundae Serenissimi Vladislai IV. de 20. Novembris 1639 Varsaviae, tertiae Joannis Casimiri subscriptae de data Cracoviae in comitiis Regni generalibus coronationis eius die 30. mensis Ianuari A. D. 1649. Quibus approbatur facultas eidem Civitati Nostrae Neosandecensi a mereimoniis omnibus, quae quocunque tempore eo advehi seu etiam ex hac Civitate evehi solent, videlicet a vase uno vini grossos quindecim, a tunna salis grossos sex, a centenario aeris grossos tres, a centenario chalybis, ferri et similium metallorum grossos duos (exceptis concivibus Sandecensibus) libere exigendi et percipiendi. Ita ut eiusdem proventus medietatem pro repatatione murorum et munitione Civitatis Neosandecensis fossarumque ibidem restauratione et aliis publicis necessitatibus, reliquam vero medietatem in consolationem officii sui, in usus proprios Civitatis, Magistratus convertat. A Serenissimo autem Vladislao IV. Rege Antecessore Nostro cum poena in transgressores praemissorum nempe amissionis omnium mercium speciali privilegio de data Varsaviae die 20. mensis Novembris A. D. 1639 concessa. Cui facultati ut supra specificatae et approbationi adiecta est eius declaratio Serenissimi Ioannis Casimiri de tenore tali: Ut ab omnibus mercibus, mercimoniis, liquoribus quovis modo nuncupatis a dolio mulsi Transylvaniae alias od beczki miodu siedmiogrodzkiego quindecim et aliis, a centenario cerae, sebi, a cutibus maioribus et a modio frumenti cuiusvis ex partibus Hungariae advecti per unum grossum, et a centenario metallorum omnis generis quocumque nomine vocatorum grossos duos. Insuper ab omnibus in genere mercibus ex Ungaria in Poloniam aqua terrave invehendis praefata Civitas Nostra exigendi plenam facultatem haberet, eundem proventum pro sola munitione et reparatione illius Civitatis tamquam in confinio positae erogatura. Demum quatenus nundinae quotiescumque per annum celebrantur, nonnisi per tres continue dies durare possent, et post triduum nonnisi extraneorum mercatorum liberum esset merces exponere, idque sub privatione mercium, solis incolis Sandecensibus exceptis, pro iisdemque nundinis liberem esset, cuiusvis generis hominibus venire, exclusis duntaxat Judaicae Nationis, ita ut nemo Judaeorum pro quibusvis nundinis ad Civitatem Sandecensem cum mercibus venire illasque esponere et vendere audeat, sub privatione mercium... Supplicatumque est, ut confirmentur, quae confirmanda et ratificanda esse duximus.
Datum Varsaviae die 28. mensis Februarii Anno Domini 1670, Regni Nostri Poloniae anno secundo. Michael Rex.
Oryginał aż do ostatniego pożaru przechowywał się w archiwum miejskiem.
August III. z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, podolski, podlaski, inflancki, smoleński, siewierski, czernichowski, a dziedziczny książe i elektor saski.
Sławetnym burmistrzowi, radcom, wójtom, ławnikom i wszystkiemu pospólstwu miasta Naszego Nowego Sącza, wiernie Nam miłym łaskę Naszą królewską.
Sławetni wiernie Nam mili, dochodzą Nas nie bez żalu i podziwienia pewne wiadomości, jako Wierności Wasze, cobyście mieli do potrzebnej reparacyi kościoła kollegiaty tamecznej pobożnie według możności przykładać się, to jeszcze zbawienne innych zamysły i starania tamujecie, zabraniając wzwyż rzeczonemu kościołowi na belki i krokwie i inne drewniane materyały z lasów Naszych królewskich temu miastu z dawna nadanych. Nie sądzilibyśmy nigdy, aby w państwie zupełnie katolickiem znaleść się mogła taka ku chwale Pana Boga i ozdobie Świętym jego oziębłość, i aby temu Panu, którego wszystko jest cokolwiek jest, ręka ludzka bronić miała mizernego drzewa, które święta jego moc i opatrzność szczepiła, i wzrost mu przyzwoity dała. Gorszyć się zaiste sąsiedzkie z Wierności Waszych miasta i miasteczka muszą, kiedy słyszą jako mniej uważnie kawałka drzewa żałujecie miejscu tamu poświęconemu, na którem i przy którem kości ojców, braci i przyjaciół waszych już czekają, a za niedługo podobno i wasze czekać będą powszechnego zmartwychwstania. Przeto aby się nie tylko katolickiej w ozdobie i naprawie domu Bożego pilności i powinności, ale też i powszechnemu okolicy tamtej zbudowaniu, a słowem mówiąc i różnej słuszności i sprawiedliwości zadosyć stało: Żądamy mocno po Wiernościach Waszych, ażebyście odtąd gorętszej wiary skutki po sobie pokazując przerzeczonych lasów miejskich na potrzebną naprawę tegoż kościoła kollegiaty Nowego Sącza zabraniać żadną miarą nie ważyli się. Inaczej do tegoż końca zażylibyśmy żwawszych środków i sposobów królewskiej zwierzchności Naszej przyzwoitych. Spodziewamy się jednak, że Wierności Wasze tym listem od Nas upomnieni wszystko czego sprawiedliwość, sam Pan Bóg, i My po Was żądamy, chętnie wypełnicie tak z obowiązków katolickiej pobożności, jako też i dla łaski Naszej królewskiej, którą na zawsze ofiarujemy, wszelkich od Boga życząc sukcessów.
Dan w Warszawie 5. czerwca Roku Pańskiego 1750, panowania Naszego 17 roku. Augustus Rex. Joannes Kłossowski Canonicus Cathedralis Premisliensis, Sacrae Regiae majestatis Sigilli Regni Secretarius.
Oblata in castro sandecensi feria VI. post festum Divisionis Sanctorum Apostolorum proxima A. D. 1750.
Wszystkie te przywileje, przytoczone poniżej, znajdowały się w oryginałach na pergaminie w archiwum miejskiem aż do ostatniego pożaru 17. kwietnia 1894. W czasie tylokrotnych pożarów Nowego Sącza (1331, 1486, 1522 i 1611) ocalały zawsze szczęśliwie przywileje jego, tym razem zetlały od ognia i przepadły na zawsze. Miałem je pod ręką i wynotowałem jeszcze w r. 1890. Pomijam tu jedynie mnogie przywileje prywatne, mniej ogół obchodzące; jak również przywileje cechowe, bo o nich obszerna wzmianka w rozdz. II. tomu II.
1) W Krakowie 8. listopada 1292. Wacław, król czeski, książę krakowski i sandomierski, pozwala wójtom Bertoldowi i Arnoldowi na założenie miasta Nowego Sącza, w miejscu wsi Kamienicy.
2) W Sączu 1311. Władysław Łokietek, książę krakowski i sandomierski, uwalnia Sandeczan od opłaty cła w Krakowskiem i Sandomierskiem.
3) W Krakowie 21. lutego 1312. Jadwiga Łokietkówna, księżna krakowska i sandomierska, wynagradzając wiernych Sandeczan, nadaje im wolność spokojnego przejazdu po całem księstwie sandomierskim bez opłaty ceł.
4) Pod Krakowem 13. stycznia 1320. Władysław Łokietek uwalnia Sandeczan od opłaty cła w Krakowskiem.
5) Pod Krakowem 15. maja 1327. Władysław Łokietek nadaje Nowemu Sączowi przywilej jarmarku na św. Małgorzatę, mocą którego uwalnia od wszystkich opłat celnych kupców i gości przejeżdżających od Krakowa przez komorę w Czchowie, jak niemniej z Węgier przez Rytro i Stary Sącz, i to przez 8 dni przed i 8 dni po św. Małgorzacie.
6) W Krakowie 30. maja 1329. Rajcy i gmina miasta Krakowa wystawiają akt ugody z Nowym Sączem, dokonanej wobec Wład. Łokietka a za pośrednictwem Spicymira, wojewody krakowskiego, względem opłaty ceł na drogach ku Toruniowi i ku stronom węgierskim. Na mocy tej obopólnej ugody mieli Krakowianie do Węgier jeździć na Sącz, a Sandeczanie do Torunia na Kraków[652].
7) W Krakowie 18. czerwca 1331. Władysław Łokietek pozwala pogorzelcom Nowego Sącza wyrębywać drzewo na rozmaite potrzeby z lasu, za zamkiem Rytter (Rytro) położonego.
8) Pod Starym Sączem 1337. Jadwiga, królowa polska, pani sandecka, za przyzwoleniem syna swego Kazimierza, uwalnia Sandeczan od opłaty ceł sandomierskich po wszystkich miejscach.
9) W Krakowie 9. maja 1345. Kazimierz Wielki uwalnia zubożałych podówczas Sandeczan od wszelkich ceł po wszystkich drogach handlowych tak w kraju (ku Rusi, do Węgier, Krakowa, Rakus), jako też na granicach z warunkiem, aby nie wozili z sobą, ani towarów ani pieniędzy obcych.
10) W Sączu 23. czerwca 1354. Kazimierz Wielki zatwierdza akt sprzedaży Mikołaja i Jerzego, wójtów z Nowego Sącza, jatek rzeźniczych rajcom sandeckim.
11) W Krakowie 27. marca 1356. Kazimierz Wielki potwierdza przywilej jarmarku na św. Małgorzatę, nadany Sandeczanom przez Wład. Łokietka 15. maja 1327.
12) W Krakowie 1. listopada 1368. Kazimierz Wielki, pragnąc zapobiedz wyludnieniu miasta, nadaje Sandeczanom przywilej, uwalniający ich od wszelakich opłat, oraz dozwalający im rozszerzyć bramę miejską, wiodącą do młyna.
13) W Budzie 27. marca 1378. Ludwik, król węgierski i polski, nadaje zubożałym Sandeczanom przywilej wolnego spławiania Dunajcem i Wisłą do Prus wszelkiego rodzaju towarów, z uwolnieniem od cła sandomierskiego i opłat krakowskich.
14) W Nowem Mieście Korczynie 24. sierpnia 1387. Władysław Jagiełło potwierdza przywileje, nadane Sandeczanom przez Jadwigę 1337, uwalniające ich od opłaty ceł sandomierskich.
15) W Krakowie 22. lutego 1389. Wład. Jagiełło zatwierdza i odnawia pod większą pieczęcią własny przywilej z r. 1387, uwalniający Sandeczan od opłaty cła w Sandomierskiem.
16) W Bieczu 30. października 1402. Wład. Jagiełło, stwierdzając sprzedaż wsi Kamionki przez Mikołaja Omelta mieszczanom sandeckim za 250 grzywien groszy praskich, nadaje tejże wsi prawo magdeburskie.
17) W Krakowie 9. marca 1403. Wład. Jagiełło, równając mieszczan sandeckich z krakowskimi, co do praw i wolności, nadaje Sandeczanom ustawę względem sprzętów domowych (gierada), z wyraźnem określeniem, że po śmierci żony mają przejść w spadku na męża i dzieci, a w braku tychże na siostrę zmarłej lub jej najbliższą krewną.
18) W Niepołomicach 16. marca 1405. Wład. Jagiełło pozwala mieszczanom sandeckim cło od towarów, przypadające do zapłaty w Czchowie, uiszczać w Nowym Sączu i obracać te pieniądze na naprawę murów, baszt i rowów obronnych.
19) W Krakowie 18. sierpnia 1412. Wład. Jagiełło nadaje Sandeczanom prawo magdeburskie[653].
20) W Wiślicy 18. sierpnia 1427. Wład. Jagiełło wydaje uniwersał, którym przykazuje urzędnikom koronnym, zwłaszcza na Rusi, aby przestrzegali przywileju Sandeczan, uwalniającego ich od opłaty ceł.
21) W Wiślicy 19. sierpnia 1427. Wład. Jagiełło uwalnia Sandeczan od opłaty cła, oraz reguluje opłatę ceł od żeglugi na Dunajcu i Wiśle, którą mieszczanie Nowego Sącza uiszczać mają.
22) W Krakowie 24. lutego 1437. Władysław Warneńczyk potwierdza przywilej Wład. Jagiełły z 19. sierpnia 1427, uwalniający Sandeczan od cła na Dunajcu i Wiśle.
23) W Krakowie 25. lutego 1437. Wład. Warneńczyk przykazuje rajcom i celnikom koronnym w Poznaniu, Kaliszu, Pyzdrach i Chęcinach, aby szanowali przywileje mieszczan sandeckich, uwalniające ich od opłat celnych.
24) W Piotrkowie 16. grudnia 1438. Wład. Warneńczyk zatwierdza wszystkie przywileje Nowego Sącza.
25) W Budzie 2. września 1440. Wład. Warneńczyk uwalnia Sandeczan od wszelkiej opłaty w królestwie węgierskiem w ogólności, a w mieście Lubowli (od trycatku) w szczególności.
26) W Krakowie 26. czerwca 1448. Kazimierz Jagiellończyk wydaje uniwersał, którym przykazuje poborcom ceł, zwłaszcza w przemyskiej i lwowskiej ziemi, aby przestrzegali przywileju Sandeczan, uwalniającego ich od opłaty ceł, skarbowi królewskiemu przynależnych.
27) W Krakowie 27. czerwca 1448. Kazimierz Jagiellończyk uwalnia Sandeczan od opłaty cła w całem królestwie polskiem.
28) W Krakowie 1. lipca 1448. Kazimierz Jagiellończyk, zakazując urzędnikom koronnym sądzić mieszczan sandeckich, poleca odsyłać strony do sądu miejskiego.
29) W Krakowie 4. marca 1450. Kazimierz Jagiellończyk wydaje uniwersał, którym przykazuje, zwłaszcza w Sandomierskiem i na Rusi, aby przestrzegano przywileju Sandeczan, uwalniającego ich od opłat ceł.
30) W Krakowie 22. lipca 1453. Kazimierz Jagiellończyk nadaje Sandeczanom przywilej zbudowania mostu na Dunajcu pod Sączem, oraz pobierania mostowego.
31) W Nowem Mieście Korczynie na sejmie walnym 17. grudnia 1461. Kazimierz Jagiellończyk zezwala na urządzenie jarmarku dwutygodniowego na św. Marcin w Nowym Sączu.
32) W Piotrkowie na sejmie 20. stycznia 1487. Kazimierz Jagiellończyk, wzruszony klęską pożaru Nowego Sącza, na prośbę Jakóba z Dębna[654] uwalnia miasto od wszelkich podatków na przeciąg lat 18.
33) W Piotrkowie na sejmie walnym 19. lutego 1493. Jan Olbracht zatwierdza wszystkie przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzednich królów.
34) W Lublinie 22. listopada 1496. Jan Olbracht, przychodząc w pomoc Sandeczanom, którzy przez ogień, morowe powietrze i inne szkody bardzo ucierpieli, uwalnia ich od opłaty wszelkich ceł królewskich.
35) W Krakowie 15. marca 1499. Jan Olbracht zabrania sądom i urzędnikom koronnym przyjmować sprawy, wniesione przeciw mieszczanom Nowego Sącza, z pominięciem jurysdykcyi wójta miejskiego i pogwałceniem prawa magdeburskiego.
36) W Krakowie 28. lipca 1504. Alexander potwierdza wszystkie prawa i przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzednich królów.
37) W Krakowie 16. października 1512. Zygmunt I., pragnąc przysporzyć mieszczanom sandeckim potrzebnych dochodów na utrzymanie i naprawę warowni miejskiej, uwalnia od ceł wszystkich przybywających z Krakowa, Węgier i z innych stron na jarmark do Nowego Sącza, a to na tydzień przed i tydzień po jarmarku, o czem zawiadamia Mikołaja z Zakliczyna Jordana, kasztelana wiślickiego a poborcę celnego krakowskiej ziemi.
38) W Krakowie na sejmie walnym 16. lutego 1518. Zygmunt I. przywraca Sandeczanom utracone prawo wolnego corocznie wyboru rajców.
39) W Krakowie 6. września 1518. Zygmunt I., łagodząc spór między opactwem Norbertanów sandeckich a rajcami miasta, którzy rościli sobie prawo do majątku szpitalnego św. Ducha, orzeka i rozporządza, że opat z klasztorem jest i będzie prawnym panem i dzierżawcą wsi: Januszowej, Librantowej, Kwieciszowej i Boguszowej. Z dochodów tych dóbr na dawać corocznie ubogim pewne stałe darowizny, a dwaj prowizorowie, z ramienia rajców wyznaczeni, mają doglądać dobrego zaopatrzenia ubóstwa szpitalnego.
40) W Toruniu 28. marca 1521. Zygmunt I. pozwala mieszczanom sandeckim wykupić trzecią cześć młynów wodnych na rzece Kamienicy pod murami miasta z rąk Jana Kromera[655].
41) W Toruniu 23. kwietnia 1521. Zygmunt I. pozwala mieszczanom Nowego Sącza wykupić sołectwo we wsiach: Falkowej, Kunowie i Jamnicy z rąk Walentego Dembińskiego.
42) W Krakowie 13. stycznia 1523. Zygmunt I., wzruszony klęską pożaru Nowego Sącza, uwalnia mieszczan od opłaty czopowego na rok, a od podatku domowego (szosu) i wszelkich poborów na lat 14, z wyjątkiem czynszów gruntowych, o czem uwiadamia Jana z Kruźlowej Pieniążka, sędziego ziemskiego i poborcę krakowskiego.
43) W Krakowie 15. lipca 1525. Zygmunt I. potwierdza dekret komisarzy królewskich, wydany w Nowym Sączu 24. czerwca 1523 między starostą a mieszczanami sandeckimi, wskutek różnych skarg wniesionych przeciwko staroście, Piotrowi Odnowskiemu, o naruszenie prawa magdeburskiego, tudzież wskutek skarg starosty przeciwko mieszczanom o popieranie buntu.
44) W Krakowie na sejmie walnym 19. lutego 1537. Zygmunt I. zatwierdza wszystkie przywileje poprzedników swoich, nadane Nowemu Sączowi, zacząwszy od Kazimierza Wielkiego.
45) W Krakowie na sejmie walnym 24. lutego 1537. Zygmunt I., spowodowany porśbami rajców Nowego Sącza, przenosi coroczny jarmark w tem mieście z św. Marcina na św. Maciej, nie znosząc przez to bynajmniej wolnicy t. j. wolnej sprzedaży mięsa ze strony okolicznych mieszkańców około św. Marcina, podług dawnego zwyczaju.
46) W Krakowie 6. marca 1537. Zygmunt I. przedłuża na rok Sandeczanom przywilej, nadany w Krakowie 13. stycznia 1523, uwalniający ich od opłaty podatków domowych, wyjąwszy jednak czopowego i gruntowego czynszu.
47) W Krakowie 9. sierpnia 1542. Zygmunt I. podwyższa Sandeczanom mostowe na 3 szelągi od wozu, aby przysporzyć im dochodu dla lepszego utrzymania mostu na Dunajcu.
48) W Krakowie 30. lipca 1543. Zygmunt I., spowodowany skargami starosty sandeckiego, Achacego Jordana, oraz i gminy miejskiej sandeckiej na rajców miasta o nadużycia, ustanawia artykuły szczegółowe i obszerne w tym względzie[656].
49) W Krakowie 22. marca 1549. Zygmunt August zatwierdza wszystkie przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzedników swoich.
50) W Lublinie na sejmie walnym 1. marca 1554. Zygmunt August nadaje Nowemu Sączowi przywilej składu generalnego żelaza, stali i miedzi, zwożonej do Polski ze Spiża i Węgier, a tym, coby omijali Sącz, każe aresztować towary.
51) W Piotrkowie na sejmie walnym 12. maja 1555. Zygmunt August, spowodowany skargami rajców Nowego Sącza, przykazuje wszystkim celnikom, aby przestrzegali przywilejów danych Sandeczanom, uwalniających ich od wszelkich ceł, z wyjątkiem od wołów i skór.
52) W Piotrkowie na sejmie walnym 13. maja 1555. Zygmunt August nadaje Sączowi przywilej na generalny skład soli bocheńskiej dla 13. miast spiskich oraz dla całych Węgier, pod karą konfiskaty towarów, ktoby omijał miasto.
53) W Warszawie na sejmie walnym 14. stycznia 1557. Zygmunt August, chcąc wspomódz miasta spiskie, które wiele ucierpiały podczas wojennych zaburzeń, zawiesza na 4 lata przywilej, dany Sączowi na generalny skład kruszców. Po upływie zaś tych 4 lat, ma znów Sącz używać przywileju swego w całości.
54) W Warszawie na sejmie 17. stycznia 1557. Zygmunt August zezwala rajcom sandeckim sprzedać czynsz roczny wieczysty 12 grzywien za iściznę 500 złp., legowaną miastu przez księdza Jana, przełożonego szpitala św. Walentego w Nowym Sączu a plebana zborowickiego, z poleceniem, aby kaznodzieja sandecki (w myśl testatora) pobierał corocznie 10, nauczyciel zaś szkoły 2 grzywny, oraz pozwala ubezpieczyć ten czynsz na dobrach miejskich.
55) W Warszawie na sejmie 17. stycznia 1557. Zygmunt August nadaje Sandeczanom przywilej wywłaszczenia takich właścieli gruntowych, do gminy sandeckiej należących (wzmianka wyraźna w tym przywileju o szlachcie w Nowym Sączu gęsto osiadłej), którzyby wzbraniali się opłacać podatków czy to miejskich czy skarbowych.
56) W Piotrkowie na sejmie walnym 3. stycznia 1559. Zygmunt August, pragnąc uwolnić mieszczan sandeckich od znacznych wydatków podróżnych i mozołów, nadaje im przywilej, mocą którego zabrania urzędnikom koronnym pozywać Sandeczan przed swój trybunał królewski poza granicę królestwa polskiego albo na Litwę.
57) W Piotrkowie na sejmie walnym 13. stycznia 1559. Zygmunt August, spowodowany aresztowaniem rzeczy Sandeczan przez Węgrów, którzy tym sposobem chcieli odwetować Sandeczanom aresztowanie broni, jaką z Polski wywozić chciano, a której wywóz był wzbroniony, dozwala uniwersałem Sandeczanom aresztować nawzajem węgierskie towary.
58) W Piotrkowie na sejmie walnym 18. stycznia 1563. Zygmunt August przykazuje, aby przestrzegano przywilejów z 1. marca 1554 i 13. maja 1555, nadanych Sączowi względem kruszców z Węgier do Polski i względem soli bocheńskiej z Polski do Węgier wywożonych, oraz poleca, aby kupców, omijających Sącz bądź z kruszcami bądź z solą bocheńską, zatrzymywano i towary im odbierano.
59) W Piotrkowie na sejmie walnym 19. stycznia 1563. Zygmunt August pozwala na urządzenie w Nowym Sączu generalnego składu żelaza, stali i miedzi surowej i przerobionej dla 13 miast spiskich i niższych Węgier, tudzież generalnego składu soli bocheńskiej, z wyraźnem zastrzeżeniem, aby miasta spiskie sól nie gdzieindziej, tylko w Sączu kupowały.
60) W Piotrkowie na sejmie walnym 3. marca 1563. Zygmunt August, spowodowany skargami, że w Nowym Sączu sprzedają sól bałwanami a nie na wagę, przykazuje komornikowi swemu, Jędrzejowi Strońskiemu, aby zapobiegał tym nadużyciom tak w mieście, jak na przedmieściach.
61) W Lublinie na sejmie 20. lipca 1566. Zygmunt August nadaje wieczyście Nowemu Sączowi sołtystwo we wsiach królewskich: Falkowej, Kunowie i Jamnicy, razem ze wszystkimi dochodami; uwalnia je zarazem od wszelkich kontrybucyi, z wyjątkiem szosu i podatków na pospolite ruszenie.
62) W Piotrkowie na sejmie 10. maja 1567. Zygmunt August, pragnąc wspomódz Sandeczan przy wzmagającem się niebezpieczeństwie wojny, nadaje im wieczyście przywilej na trzecią część dochodów z dwóch młynów królewskich na Kamienicy pod Sączem; prócz tego z tracza i folusza sukiennego, w tym celu jedynie, aby te dochody obracali na utrzymanie i naprawę warowni miejskiej.
63) W Warszawie na sejmie 11. kwietnia 1572. Zygmunt August na prośbę obu posłów Nowego Sącza: Jana Bera rajcy i Macieja Boczkowskiego wójta, na podstawie dawniejszych przywilejów uwalnia Sandeczan od wszelkich ceł w Krakowie, Lwowie, Sandomierzu, Urządowie, Ropczycach, Przemyślu, Gródku, Brzesku, Żmigrodzie, Sanoku i gdzieindziej, gdy jadą z kupią wszelaką win, wódek lub z innemi rzeczami.
64) W Warszawie 18. kwietnia 1572. Zygmunt August limituje sprawę między Nowym Sączem a miastami spiskiemi względem soli.
65) W Krakowie na sejmie koronacyjnym 12. kwietnia 1574. Henryk Walezy zatwierdza wszystkie prawa i przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzedników swoich, mianowicie Kazimierza Wielkiego, Ludwika węgierskiego, Władysława Jagiełły, Wład. Warneńczyka, Kazimierza Jagiellończyka, Jana Olbrachta, Alexandra, Zygmunta I. i Zygmunta August, nie wymieniając jednak bliżej owych przywilejów i ich daty.
66) W obozie pod Gdańskiem 20. czerwca 1577. Stefan Batory zatwierdza wszystkie przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzedników swoich.
67) W Malborgu 7. listopada 1577. Stefan Batory, spowodowany skargami, przykazuje burmistrzowi, rajcom, wójtowi i ławnikom sandeckim, aby przestrzegali nadanego Lubowlanom przywileju wolnego handlu kruszcami.
68) W Warszawie 31. grudnia 1579. Stefan Batory ponawia przywilej, nadany Nowemu Sączowi na generalny skład kruszców, przywożonych do Polski, tudzież soli bocheńskiej, wywożonej na Spiż i na Węgry.
69) W Warszawie 15. marca 1581. Stefan Batory, spowodowany sporem między miastami spiskiemi a Nowym Sączem o przywilej generalnego składu kruszców i soli w Sączu, zmienia nieco przywilej Sącza na korzyść upośledzonych tym przywilejem miast spiskich.
70) W Krakowie w dzień koronacyi 12. marca 1588. Zygmunt III. zatwierdza Sandeczanom wszystkie prawa i przywileje poprzedników swoich.
71) W Warszawie 30. lipca 1615. Zygmunt III., rozsądzając spór o cło między Nowym Sączem a Podolińcem, na podstawie dawniejszych przywilejów, które są przytoczone, nadaje Sandeczanom przywilej, uwalniający ich od opłaty cła w Podolińcu.
72) W Warszawie na sejmie 4. czerwca 1616. Zygmunt III., pragnąc wspomódz miasto Nowy Sącz, które i na wielkie szkody od strony Węgier jest wystawione, i przez ostatni pożar bardzo wiele ucierpiało, nadaje mu przywilej na pobieranie szczegółowo oznaczonych opłat z towarów rozmaitych, czy to przewożonych, czy Dunajcem koło Sącza spławianych; wszelako z tym wyraźnym warunkiem, aby uzyskane dochody obracano na odbudowanie spalonego miasta, baszt i murów jego obronnych.
73) W Krakowie na sejmie koronacyjnym 7. marca 1633. Władysław IV. wydaje trzy osobne przywileje na korzyść Nowego Sącza: a) zatwierdza ogółem wszystkie przywileje Nowego Sącza; b) zatwierdza przywilej, nadany Nowemu Sączowi przez ojca swego w r. 1616, na pobieranie szczegółowo oznaczonych opłat z towarów tak przewożonych, jako też spławianych pod Sączem; c) nadaje przywilej na jarmark coroczny na Przeniesienie św. Stanisława (27. września).
74) W Warszawie 20. listopada 1639. Władysław IV. nadaje Sączowi, który w ostatnich latach bardzo ucierpiał wskutek pożaru, i którego mury jużto dla starości jużto z powodu wylewu Dunajca znacznie są uszkodzone, przywilej na pobieranie szczegółowo i ponownie oznaczonych opłat z wszelkich towarów, czy to lądem przewożonych, czy Dunajcem spławianych; połowa z tego dochodu miała być obracaną na naprawę warowni, druga zaś na inne potrzeby miejskie; prócz tego przywilej na jarmark coroczny na św. Wojciech, który dodaje do poprzednich, już uprzywilejowanych jarmarków.
75) W Warszawie 25. marca 1645. Władysław IV. przykazuje kupcom, jadącym z towarami z Węgier do Korony, aby drogą na Nowy Sącz koniecznie jechali, a nie mijali myt jego, pod karą utraty towarów swoich.
76) W Krakowie na sejmie koronacyjnym 30. stycznia 1649. Jan Kazimierz potwierdza: a) wszystkie przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzedników swoich; b) przywilej Władysława IV. z r. 1639 na pobieranie szczegółowo oznaczonych opłat z wszelkich towarów, oraz na jarmark na św. Wojciech.
77) W Warszawie 25. lutego 1670. Michał Korybut zamienia prawo zwyczajne Sandeczan, wzbraniające Żydom mieszkać w Sączu i trudnić się handlem, na prawo wieczyste i właściwy przywilej.
78) W Warszawie 28. lutego 1670. Michał Korybut zatwierdza przywileje poprzedników swoich: Zygmunta Augusta z 19. stycznia 1563, Władysława IV. z r. 1639 i Jana Kazimierza z r. 1649, nadane Sączowi względem kruszców i soli, tudzież pobierania opłat z przewozu towarów.
79) W Warszawie na sejmie 13. czerwca 1685. Jan Sobieski zatwierdza przywilej Michała Korybuta z 28. lutego 1670, nadany Sandeczanom względem kruszców i soli.
80) W Warszawie na sejmie 13. czerwca 1685. Jan Sobieski zatwierdza przywilej Michała Korybuta z 25. lutego 1670, zamieniający prawo zwyczajne Sandeczan, wzbraniające Żydom mieszkać w Sączu i trudnić się handlem, na prawo wieczyste i właściwy przywilej[657].
81) W Warszawie 17. czerwca 1689. Jan Sobieski zatwierdza przywilej Władysława IV. z r. 1639 na pobieranie szczegółowo oznaczonych opłat z towarów, oraz na jarmark coroczny na św. Wojciech.
82) W Krakowie na sejmie koronacyjnym 11. października 1697. August II. zatwierdza przywilej Jana Sobieskiego z 13. czerwca 1685, Zygmunta Augusta z 18. stycznia 1563, Jana Kazimierza z 30. stycznia 1649 i Władysława IV. z 7. marca 1633 i z 20. listopada 1639. Prócz tego nadaje Nowemu Sączowi cztery nowe jarmarki: na Zapusty, na Niedzielę Palmową, na św. Piotra i Pawła i na Podwyższenie św. Krzyża.
83) W Warszawie 20. grudnia 1725[658]. August II. wydaje dekret między Anną Bernusową a Nowym Sączem w sprawie o Wielką i Małą Żeleźnikowę, którą Bernusowa długo trzymała w dzierżawie zastawnej i z tego powodu rościła sobie różne pretensye.
84) W Warszawie 18. listopada 1752. August III. potwierdza wszystkie prawa i przywileje, nadane Nowemu Sączowi przez poprzedników swoich.
85) W Warszawie 26. września 1765. Stanisław Poniatowski zatwierdza wszystkie przywileje, nadane żydom sandeckim przez poprzednich królów: Jana Sobieskiego 14. listopada 1682, Augusta II. d. 25. sierpnia 1699 i Augusta III. d. 16. listopada 1754.
86) W Warszawie 16. czerwca 1766. Stanisław Poniatowski, spowodowany sprawą wytoczoną komendantowi chorągwi pancernej, Karola Sapiehy, o różne nadużycia, nadaje burmistrzowi, radzie i całej gminie sandeckiej glejt, czyli list żelazny.
Z powyższego zestawienia widzimy, że najwięcej przywilejów nadał miastu Zygmunt August (16), Zygmunt I. (12), Władysław Jagiełło (8), Kazimierz Jagiellończyk (7), inni po kilka. Wacław czeski, Ludwik węgierski, Alexander, Henryk Walezy i August III. po 1.
Ten nader ważny dokument z długiego panowania Zygmunta I. rzuca ciekawe światło na ówczesne wewnętrzne stosunki Nowego Sącza. Z niego bowiem dowiadujemy się o sporach i walkach pospólstwa z władzą miejską czyli rajcami dożywotnimi, a więc o walkach stronnictw, jakie toczyły się między bogatym i dumnym patrycyatem miejskim a cechami, czyli przeważną liczbą uboższego mieszczaństwa. Uważny czytelnik dostrzeże, że były to niejako walki demokracyi z arystokracyą o rządy i połączone z nimi znaczenie i korzyści; walki, które zapełniają całą historyę wewnętrzną miast w wiekach średnich i przeciągnęły się głęboko w wieki nowożytne, a jakie niezawodnie staczano równocześnie i w innych miastach polskich.
Niestety nieznane są nam szczegóły tych ciekawych wypadków, nieznane nazwiska rodzin i osobistości, reprezentujący jedno i drugie stronnictwo. Ileż zyskałaby przez to ożywienia, interesu i dramatyczności nasza historya!
Oprócz wspomnianych walk rajców dożywotnich czyli patrycyatu z pospólstwem, toczyły się równocześnie spory tychże ze starostwem grodowem, (które często brało stronę pospólstwa), lubo znowu w niektórych sprawach obie strony sporne, t. j. rajcy i pospólstwo, łączyły się razem w obronie interesów materyalnych lub samorządu miasta przeciw roszczeniom władzy starostów grodowych.
I. a) Łatwo odgadnąć, że głównymi przedmiotami sporów pospólstwa a rajcami były sprawy poborów, dochodów miejskich i korzyści materyalnych, jednem słowem kwestye pieniężne i ekonomiczne. I tak: sarkało pospólstwo o pobór miejski zwany „szos“, który władza miejska nie w równej kwocie od wszystkich domów, ale według majątku mieszkańców wybierała. Żądało, aby zamożniejsi mieszczanie, zamiast utrzymywać ogrody dla korzyści lub przyjemności, budowali w mieście na nich domy, gdyż wskutek tego pobory maleją i skarb szkoduje. Podnosiło skargi o uwalnianie przedmieszczan od podatku mięsnego, jako też o ochranianie rzeźników od opłaty targowego. Domagało się wolności rybołowstwa w Dunajcu. Stawiało żądania o użytkowanie sadzawki, darowanej rajcom przez niejakiego Szreniawę, tudzież zdania sprawy z darowanych miastu również przez tegoż 500 złp. A nawet rościło sobie pretensye do użytkowania lasów królewskich[660].
b) Oprócz wymienionych przedmiotów natury czysto ekonomicznej były jeszcze inne powody sporów, natury więcej humanitarnej, w których pospólstwo żądało pewnych ulg w wykonywaniu swych obowiązków i ułatwień w wymiarze sprawiedliwości. Takiemi były: Aby od rajców starych, którzy złożyli swą godność, nie wymagano pełnienia straży nocnej. Aby wystawiono osobny areszt za lżejsze przewinienia dla mieszczan nie splamionych żadnem hańbiącem przestępstwem. Do tego łączyły się skargi, popierane także przez samego starostę grodowego, Achacego Jordana, jako to: Na odwlekanie sądów z powodu wyczekiwania pełnego zebrania się tak rajców urzędujących jak i starych, wbrew przywilejowi królewskiemu z 5. października 1542; następnie: Że rajcy niedopuszczają żadnego odnoszenia się do sądów starościńskich.
c) Wreszcie ostatni rodzaj spraw, w których występowało pospólstwo przeciw rajcom, miał charakter publiczny, poniekąd polityczny, i był wymierzony przeciw ich najwyższemu zarządowi miasta, w czem otwarcie wypowiedziana była nieufność do sprawowanej przez nich administracyi finansów miasta, a milczkiem uczyniony zarzut marnowania i defraudacyi grosza publicznego. Takiemi były: Że mury i baszty są źle opatrzone i źle pokryte. Że wały miejskie przez pasienie na nich bydła lub trzody doznają szkody. Że rajcy dla wygody szlachty lub innych osób prywatnych dozwalają bramy forteczne w nocy otwierać.
Wyliczone powyżej punkta sporne i żądania przedstawiają cały rejestr spraw, o które toczyły się walki pospólstwa z rajcami dożywotnimi, reprezentującymi patrycyat miejski. Lecz nie na tem kończyły się zamęty i burze, wstrząsające całem życiem wewnętrznem ówczesnego mieszczaństwa Nowego Sącza.
II. Już powyżej nadmieniłem, że w czasie wspomnianych walk w niektórych sprawach ujmował się za pospólstwem starosta grodowy, Achacy z Zakliczyna Jordan — naturalnie w takich, w których chodziło o powiększenie znaczenia i władzy starościńskiej. Ale patrycyat miejski, zazdrosny o swoje stanowisko i znaczenie, opierając się na bogatych przywilejach miasta, nie wahał się podjąć walki w obronie tych przywilejów i swoich korzyści z samym starostą, wprawdzie z jednej strony namiestnikiem królewskim, ale z drugiej reprezentantem coraz bardziej wzmagających się rządów szlachty, dążącej od początku XVI. stulecia systematycznie do upośledzenia miast. Tak więc równocześnie z ową walką pospólstwa z rajcami, toczyła się druga, t. j. walka rajców ze starostą grodowym.
W tej drugiej walce Achacy z Zakliczyna Jordan a) jużto łączył się z pospólstwem, broniąc jego potrzeb materyalnych, jak przeciw dziwnemu rozporządzeniu rajców: Że tylko jeden piekarz ma codziennie chleb wypiekać i rozprzedawać, co dawało powód do częstego braku i podrożenia chleba. To znowu usiłując złamać jakieś ekskluzywne stanowisko i dążenia patrycyatu do wyłącznej władzy, mianowicie przez zapobieganie: Ażeby rajcy nie odbywali żadnych prywatnych narad i schadzek w rzeczach odnoszących się do spraw publicznych; oraz przez starania: Aby do sądów zadwornych oprócz rajców, wysyłano także dla udziału w naradzie męża wybranego z pospólstwa. b) Jużto wznosił się na stanowisko wyższe nad wszelkie stronnictwa i występował w interesie prawdziwego dobra i bezpieczeństwa miasta, a więc poniekąd całej Rzeczypospolitej, gdy żądał: Aby miasto, pobierając trzecią miarę z młynów, dokładało także trzeci grosz do budowli. c) Wreszcie stawał w obronie godności i powagi władzy starościńskiej, jak w owej skardze: Że rajcy nie dopuszczają żadnego odnoszenia się do starosty; oraz w żądaniu: Aby rajcy, mianowali przez starostę, równe mieli znaczenie jak drudzy.
Ale i rajcy starzy w obronie praw swych i przywilejów miasta wytężyli wszystkie siły i z całą natarczywością uderzyli na Achacego z Zakliczyna Jordana, zarzucając mu nadużycie władzy urzędowej, jako to: Gdy rajcy wykupili kilka wójtostw na użytek miasta, starosta grodowy zmusza ich do ponoszenia ciężarów wójtowskich, chociaż je wykupili z rąk mieszczan, nie obowiązanych do żadnych podobnych ciężarów. Następnie wystąpili z całym szeregiem innych ciężkich zarzutów, jako to: Że starosta sądownictwa rajców nie uznaje; że z lekceważeniem z nimi postępuje i podobnie postępować dozwala podstarościemu; że pospólstwo na nich podburza; że mieszczan w potocznem życiu krzywdzi i bezcześci.
III. Z zarzutów tych pokazuje się, jak szlachta i jej reprezentanci stanowczo dążyli do ugruntowania i rozciągnienia swej władzy nad miastami. Dlatego rajcy, pomimo całego antagonizmu istniejącego między nimi a pospólstwem, nie wahali się w sprawach najbardziej dla niego drażliwych i dotkliwych, t. j. w sprawach ekonomicznych łączyć się z pospólstwem, i tak połączone mieszczaństwo wystąpiło jak jeden mąż w obronie zagwarantowanej autonomii miasta przeciwko nowemu nadużyciu władzy starościńskiej, mianowicie: Że podstarości, wbrew przywilejowi, zniewala mieszkańców miarki zbożowe w młynie o 2 gr. drożej opłacać, aniżeli na targu.
Ku wielkiemu żalowi badacza i miłośnika przeszłości nieznany jest wcale przebieg tych wszystkich walk i ich szczegóły, lecz z jednego wyrażenia naszego dokumentu[661] niewątpliwie wnioskować możemy, że były prowadzone z całą namiętnością i zapalczywością, skoro pospólstwo ośmieliło się nawet wszczynać bunty zuchwałe przeciw swym władzom. Był więc Nowy Sącz w czasie tych wypadków widowiskiem rozruchów, a może nawet i bójek krwawych. Wreszcie wszystkie strony udały się do królewskiego sądu zadwornego i wytoczyły przed nim swoje skargi i zażalenia. Tutaj też, przed tronem samego króla, znalazły spierające się stronnictwa ostateczne rozstrzygnienie swoich pretensyi, które po wszystkie czasy pozostanie niezbitym dowodem łagodności, bezstronności, pojednawczego usposobienia i prawdziwie ojcowskich rządów Zygmunta I.[662].

Z lustracyi 1615 r. — „Punkta dekretów komisarskich z strony lidżby miasta Nowego Sandcza“.
1) Iż powiadają panowie rajce, że im regestra od lat jedenastu (1601—1611), z których liczba dostateczna miała bydź czyniona, w czasie pożaru (1611 r.) zgorzały. Co podobno dlatego twierdzą, aby nierząd swój, w którym żyli przez te i dawniejsze lata, obracając intratę Rzpltej na swój pożytek prywatny, tą wymówką pokryli. Co się tknie lat czterech po ogniu (1612—1615), panowie rajce nie czynią liczby ani ukazują prowentów miejskich więcej, jeno 800 złotych mniej albo więcej za każdy rok im przychodzących. A pokazuje się z inkwizycyi mężów wiarogodnych i mieszczan tutecznych osiadłych 30 przez podniesienie palców do góry, że to miasto ma dochodów miejskich z miasta, przedmieścia i wsi ośmnaścieset złotych na każdy rok. Jednak iż wieś Paszyn, to jest sołtystwo, tak przez poprzednie rajce tuteczne jako i teraźniejsze jest dwiema dożywociami żonie Jana Krynickiego i syna jego onerowane, które sołtystwo na rok 200 złotych czyni. Zaczem jest zmniejszenie prowentów: a po ogniu też nie tak arendy szły, jako przed ogniem chodziły. Tedyśmy to naleźli, żeśmy musieli na przeszłe lata wytrącić po 500 złp. Z ostatka iż liczby dostatecznej nie czynili, zaczem przyszłoby od panów radziec, którzy tem zawiadowali, na każdy rok od ognia rachując, po 500 złotych w liczbę roczną. Tedy reszta, dwa tysiące złotych, naznaczają się na poprawę kościoła farnego i wieży przy nim dobudowania, ratusza, murów i wież przy nich, które popustoszały po ogniu i mało co poprawy mają od tego czasu. Co będą powini dać w roku niniejszym do święta św. Marcina pod karą skonfiskowania ich własnych dóbr, a w braku posiadania dóbr, pod karą złożenia z urzędu i wydalenia z miasta, za dozorem tego, kogo Król Jegomość na to naznaczyć będzie raczył.
2) Przedali rajce folwark młynarski na Przedmieściu za 100 grzywien Szymonowi Szczepankowiczowi; czynił miastu na każdy rok po 16 złotych. Powinni rajce go odkupić swemi pieniądzmi własnemi, tak żeby odtąd szedł z niego pożytek na oprawę kościoła i miasta, ponieważ jest od miasta alienowany bez zezwolenia Jego Królewskiej Mości i Rzpltej. I te pieniądze, które wzięli, nie obróciły się miastu na pożytek. Insze także wszystkie folwarki miejskie, także ogrody, pola, parkany, które rajce trzymają, a z tego miastu nic nie dawają, powinni to zaraz miastu wrócić, żeby z tego miastu pożytek szedł, a nie im samym, i to pod karą 1000 grzywien. Względnie w to urodzony starosta sandecki i na poprawę spalonego kościoła kollegiackiego i franciszkańskiego wyznaczy.
3) Wały miejskie, iż są wielkim kosztem usypane i miastu pogranicznemu bardzo potrzebne, a przez pasienie na nich bydła i koni roztaczają się i psują. Nakazujemy, aby na nich od tego czasu nie pasiono bydła pod karą 100 grzywien na kościół kollegiaty. Dopilnuje tego urodzony starosta sandecki.
4) Blech miejski, iż tylko 70 złotych miastu czyni, a są w okolicy i mniejszych miasteczkach i na wsiach nawet blechy, co po kilkaset złotych czynią. My, konsiderując tę ujmę intraty blechowej, widzimy, iż nie masz inszej przyczyny tylko ta, że to sami rajce trzymają i sami sobie, jako chcą, arendują. Przeto nakazujemy, aby tego panowie rajce dojrzeli, jakoby ten blech porównał się w pożytek z inszymi blechami okolicznymi, skądby intraty miastu przybyło. A tego powinni będą rajce dojrzeć pod karą 200 grzywien.
5) Stary blech, iż pospólstwo twierdzi, że był na miejskim gruncie, a teraz go sobie różne osoby przywłaszczają, i konwent św. Franciszka na część tego blechu prawa jakieś ukazuje, tak iż teraz z tego miasto pożytku żadnego nie ma. My iż pewnej wiadomości o tem dostać nie mogliśmy, podajemy to Jego Królewskiej Mości pod rozwagę.
6) Staw miejski wielki na Podgórzu miejskiem sandeckiem leżący, z którego teraz tylko złotych 10 dają, a uczynić może na rok złotych 40 i więcej, aby nie był arendowany przez rajce inaczej, jeno po 40 złotych na każdy rok, pod karą 100 grzywien na oprawę murów miejskich.
7) Fracht wolny dunajcowy od przepuszczenia towarów do Gdańska, który miastu mało czyni, a to dlatego, że się frachtarze uchraniają płacenia podatków zwykłych od frachtów przychodzących, tedy ma bydź na przyszłość w lepszym dozorze i rządzie, niż teraz jest. A ktoby się ważył fortelnie ujść wodą, pominąwszy miasto Sandecz i nie odprawiwszy miastu powinności zwykłej frachtowej, taki każdy ma towar tracić, kędykolwiek przyścigniony będzie. A nieprzyścigniony, jednak pozwany, podpadnie karze 100 grzywien. A to się ma obracać na strzelbę miasta tego.
8) Targowe ze trzech bron miejskich, trzecia miara młyna, mostowe, śrotowa cecha i insze dochody miejskie iż lada jako się teraz obracają, tedy któryby z radziec albo też lunar obracał to na pożytek swój, gdyby się to ukazało, ma bydź karan konfiskatą dóbr i wydaleniem z miasta na zawsze. O co się pospólstwo skarży, że się tak prowenta obracają.
9) Pieniądze miejskie z dochodów publicznych, zebrane przez rajce: Andrzeja Adamowicza, Jerzego Tymowskiego, Stanisława Cioska, Jana Wołkowskiego i Balcera Pierzchałę, mają bydź zwrócone na poprawę miasta, i powinni się przyznać, jako i wiele ich kto ma przy sobie. A ktoby się przał, ma one przy regestrze swym pod przysięgą likwidować.
10) Aukcya czopowego, którą rajce mieli od pana Samuela Dembińskiego, poborcy krakowskiego, którą szafował Witaliszowski, rajca tuteczny — a pokazuje się tego za dwie lecie 900 złotych nad zapłatę panu Dembińskiemu — ma się obrócić na oprawę kościoła tutecznego i miasta. Powinni ją więc oddać przy bytności Ichmościów panów komisarzów, wytrąciwszy to co dali konfederatom, i to wydanie, cokolwiek wydali na pany konfederaty, powinni to likwidować pod przysięgą burmistrz z dwiema rajcami, jako to wydanie jest prawdziwe, jako nic nie wzięli na swój pożytek z tego. Ponieważ pospólstwo powiada, że się na konfederaty składało i żywności dawali. Co uczynić mają pod karą konfiskaty dóbr i złożenia z urzędu. Gdyż to Jegomość pan starosta sendomirski (Stan. Lubomirski) tę kondycyą rajcom sandeckim zjednał, aby się aukcya tego czopowego obróciła na poprawę kościelną miasta.
11) W Gołąbkowicach trzy folwarki z dawna bydź mają i 12 poddanych. A teraz nie masz jeno 4, a sami rajce albo mieszczanie chłopy poskupowali i folwarków sobie naczynili. Zaczem miasto żadnego stamtąd pożytku nie ma. Nakazujemy tedy, aby panowie rajce, którzykolwiek tam folwarki mają, co chłopy poskupowali a z nich nic nie dają, miastu puścili te folwarki i chłopami one osadzili, żeby miastu pożytek szedł i robota się miastu odprawowała, żeby było po staremu 12 poddanych do roboty miastu. Gdyż my takowe alienacye, jako prawu pospolitemu przeciwne i z ujmą prowentów miejskich poczynione, powagą Jego Królewskiej Mości znosimy i kazujemy, miastu je przysądzamy, a posserowie tych dóbr mają to puścić, pod karą kradzieży skarbu publicznego (sub poena peculatus).
12) Skarży się pospólstwo, iż w Gorzkowie i Piątkowej panowie rajce pozastawiali chłopy, jednych panu Adamowiczowi, drugich nieboszczykowi Fratrowiczowi; iż Fratrowicz żadnych praw i zapisów na chłopy, które trzyma, nie ukazuje. Tedy zaraz też chłopy miastu Ichmość panowie komisarze przysądzili i już są przez miasto odjęci dlatego, aby miastu robotę oddawali i pożytek czynili. A z strony pana Adamowicza, iż też tam trzyma 4 kmieci we czterechset złotych na extenuacyą od r. 1599 do teraźniejszego: Ten powinien był i obligował się defalkować za 3 lata pierwsze na każdy rok po 10 złotych, a na pośledniejsze lata na każdy rok po 12 złotych z sumy głównej. Zaczem teraz już tam nie ma sumy głównej, jeno 214 złotych. W której sumie ma jeszcze tych chłopów trzymać dwie lecie na defalkacyą 12 złotych. A to trzymanie tych chłopów dlatego mu się jeszcze pozwala do dwóch lat, iż ich swą własną sumą eliberował z rąk takich osób, którzy przedtem żadnej defalkacyi nie czynili z głównej sumy. A to wykupno ma bydź z pozostałej sumy rachunków teraźniejszych nie z prowentów przyszłych.
13) Żeleźnikową, wieś miejską, dopiero teraz rajce chcą sobie przywłaszczyć, jakoby nie należała do publicznej wygody miasta. A ukazuje się z starych regestrów, że ta wieś Żeleźnikowa zawsze należała do publicznej wygody, i z dawnych lat aż dotąd w liczbie bywała i teraz z prowentów liczbę czynili. Tedy najdujemy, że ten przywilej, którym się oni szczycą, że wieś przywłaszczyć sobie chcą, odtąd na prywatne użytki swoje chcąc od niej pospólstwo sandeckie odstrychnąć. Nie takim sposobem służy, aby intrata tylko samym rajcom służyć miała, ale tak, jako urzędnikom i prowizorom miasta tego jest nadana. Ponieważ ta wieś Żeleźnikowa między inszemi wsiami miejskiemi jest do pożytków należąca, i najpewniejsza osada jej niemała mając w sobie osadników 30, i sołtystwo w niej jest z folwarkiem, i uczyni na rok 300 złotych. A ponieważ rajce ją tylko za 400 złotych na 3 lata teraz zaarendowali i przeszłych lat także czynili.
14) Skarży się pospólstwo, że hakownic dwóch na ratusz nie dostaje. Nakazuję Ichmościowie komisarze, aby panowie rajce albo insze kupili na to miejsce, albo te żeby wrócili.
15) Skarży się pospólstwo, że co przedtem z błonia, które między Dunajcem a pod murami, dawano grzywien 6, to teraz na niem sami panowie rajce pasają. Nakazuje się, aby nie szło w pożytek samym panom rajcom, ale aby je za pieniądze najmowano jak najlepiej, i z niego corocznie aby szła intrata miastu.
16) Na chorągiew miejską składali się mieszczanie i jest u Irzykowicza na to półszosta złotego. Przeto nakazujemy, żeby przyłożywszy resztę jaką do tego, chorągiew tę jak najprędzej sprawili, gdyż jest miastu potrzebna.
17) Rabrocki nieboszczyk stary dał 80 złotych, co z prowentów z miejskich domów nie płacił. Aby to rajce zaraz oddali na ratusz, żeby się to na pożytek jaki miastu obróciło.
18) Aukcyą czopowego z Piwnicznej złotych 60 aby oddali zaraz ci, którzy ją wybierali w r. 1611 i 1612. Także kollektę na draby, co wybiearli od pospólstwa po gr. 6, a od komorników po 2 gr. na suchedni; także i to, co pod libertacyą brali po 15 gr. od każdego waru.
19) Skarży się pospólstwo, że chłopami miejskimi mało co panowie rajce robią na pożytek miastu, tylko folwarki swoje nimi obrabiają, drwa sobie ustawicznie wozić rozkazują i na insze roboty prywatne ich zażywają. Zaczem mury miejskie obleciał, żadnego ratunku mieć nie mogą. Przetoż nakazujemy, aby od tego czasu żaden rajca nie śmiał ich na swój pożytek zażywać, a drew aby sobie żaden nie śmiał więcej kazać przywozić, tylko 20 wozów na rok, pod karą 100 grzywien.
20) Skarży się pospólstwo, że panowie rajce kiedy intratę jaką miejską arendują, zwykli brać wielkie upominki, względem której taniej każdą intratę puszczają, prywatnie to między siebie dzieląc. Zabiegając tedy takowej szkodzie miasta tego, nakazujemy, aby się na potem tego żaden ważyć nie śmiał, żeby miał co brać, arendując jaką intratę miejską. A ktoby się taki nalazł, coby się tego ważył, aby ipso facto popadł karze konfiskaty dóbr i utraty urzędu.
21) Kto miejskie prawo przyjmuje, ponieważ od tego płaci, to ma należeć rajcom. Jednak żaden burmistrz ani rajca nikomu prawa miejskiego prywatnie dawać nie ma, ale publicznie na ratuszu przy pospólstwie. A ten, który miejskie prawo przyjmuje, ma ukazać listy dobrego urodzenia i dobrego zachowania swego, i ma się zaraz dwiema osiadłymi mieszczanami zaręczyć, że sobie prędko w mieście osiadłość dostanie. A któryby się rajca albo burmistrz tego ważył, taki każdy ma bydź relegowany od miasta, ponieważ przez to przyjmowanie ludzi ladajakich do miasta wiele się złego dzieje i bunty od takowych zwykły się wszczynać.
22) Strzelba miejska, która przedtem była, a jest przez ogień zepsowana, potrzeba aby była przez rajce zreformowana, ponieważ jej to miasto, jako pograniczne, zawsze potrzebuje.
23) Konwie spiżowe do kunsztu iż wielki koszt poniosły i pospólstwo się o to skarży, na co się składali, a woda przecie źle idzie, tedy postanawiamy, aby ci, którzy rzemieślników najmowali, likwidowali to pod przysięgą, jako to tak wiele kosztuje, jako kładą na liczbie.
24) Podwodami rajce obciążają przedmieszczany na potrzeby prywatne, biorąc konie kiedy chcą. Postanawiamy, aby tego nie było, a ktoby się tego ważył, aby był karan winą 10 grzywien.
25) Zwyczaj był starodawny, że bywało drabów 20, którzy chodzili do zamykania i otwierania miasta z bębnem, na co się pospólstwo składało i teraz się składać powinno. Tedy my, do zwyczaju starego się przychylając i widząc, że tego jest potrzeba w mieście pogranicznem, postanawiamy, aby to po staremu było zachowane.
26) Skarży się też o to pospólstwo, że rajce są dożywotni i stąd porządku w mieście nie masz. A po inszych mieściech w Podgórzu doroczni bywają i stąd lepszy wszędzie rząd. A miasto Sandecz ma taki przywilej, że królowie Ichmościowie pozwalali elekcyi starostom według upodobania swego, aby w Sądczu rajce dożywotnie obierali. Pospólstwo tedy prosi, aby rajce nie dożywotni bywali, ale tylko roczni, zwyczajem i przykładem inszych miast, których my przywilej widzieli; więc też i o to prosi pospólstwo, żeby ci rajce, którzy osiadłości przy Sądczu nie mają, pozbawieni byli urzędu, gdyż takiemu trudno rządzić, który domu swego rządzić nie umie.
27) Lunary, wójta, syndyka, aby rajce i mieszczany nie z pośrodku siebie, ale z pospólstwa zawsze obierali: postanawiamy: ponieważ się o to pospólstwo skarży, że tem jest nierząd w mieście, że sami rajce wszystkiem rządzą. — Ten punkt i poprzedni do Króla Jegomości po deklaracyą odsyłamy; jednak z lepszem to miasta bydź upatrujemy dobrem, aby roczna elekcya bywałą a rajce roczni, a nie dożywotni.
28) Skarży się pospólstwo, iż bez pozwolenia pospolitego człowieka panowie rajce stanowią siła rzeczy i przywileje dają i arendy. Tedy postanawiamy, jeśliby cokolwiek panowie rajce bez pozwolenia pospolitego człowieka uczynili i co komu dali albo arendowali, iż bezskutecznem i daremnem ma bydź z każdego czasu. Wszakże, jeśliby kiedy co mieli dać albo arendować, mają na to wybrać z pospólstwa 30 mężów wiarogodnych, uczciwych i possesyonatów, nie tamując jednak drogi pospólstwu całemu, jeśli będą chcieli bywać przy każdej uchwale. A ta elekcya 30 mężów ma bydź nie od rajców, ale od samego pospólstwa.
29) Skarży się pospólstwo na wójta i ławników, że ich nadzwyczaj obciążają u sądu swego, tak od dekretów jako i od zapisów wszelakich. Postanawiamy, aby w tem moderacya słuszna była. A to przez pany rajce spólnie z pospólstwem, albo z 30 mężów z pospólstwa obranych, i to pod karą 10 grzywien, jeśli kto z pospólstwa doniesie.
30) Prochy alby były odtąd z ratusza zniesione i w miejscu odosobnionem i od rynku odległem chowane. A to dla jakiego uchowań Boże niebezpieczeństwa, pod karą 600 złp.
31) Soli aby jeden nie przedawał, aby monopolu w tej mierze nie było.
32) Skarży się pospólstwo, iż panowie rajce, gdy jadą na prawo do wsi swoich, zwykli expensę czynić z sumptu miejskiego na wino, na korzenie, że to wynosi kilkadziesiąt złotych, z czego liczbę czynili. A chłopi ich we wsiach podejmują swym sumptem niemałym. Postanawiamy, aby sumptu miejskiego na te prawa nie brali, ale się kontentowali podejmowaniem chłopskiem, które wielkie zwykło bywać. Jednak to ma bydź skromnie i pomiernie, bez obciążenia poddanych wybierane.
33) Położyli rajce na liczbie, że gontów kilkanaście set kóp kupili na potrzebę miejską po ogniu, a gwoździ gontowych kóp kilkanaście tysięcy. Nie mogliśmy tego naleźć, na coby tak wiele gontów wyróść miało, ponieważ wszystkie mury i wieże miejskie po ogniu stoją niepobite. Gwoździ tych nie wyszło tak wiele, gdyż mało co więcej gwoździ zwykło wychodzić, niż gontów. Przetoż nakazujemy, aby te mury i wieże miejskie roku teraźniejszego przed zimą koniecznie oprawili, pod karą utraty urzędu, a resztę gwoździ aby oddali na ratusz.
34) Przywileje miastu służące do domów swoich swawolą bierali po te czasy rajce z ratusza i tam je chowali. Zaczem siła przywilejów miastu zginęło, gdy ich jedni u siebie zaprzali, a drudzy przez niedozór one potracili albo też i komu inszemu wydali. Przetoż od tego czasu niechajby się tego żaden nie ważył, żeby miał brać z ratusza pisma takie miastu służące, pod karą utraty urzędu. Ale niechaj będą w skarbie pospolitym na ratuszu chowane. A co ćwierć roku aby były publicznie do wiadomości wszystkiemu pospólstwu na zebraniu na znak dzwonka czytane. Także i księgi miejskie nie kędy indziej, jeno żeby na ratuszu były chowane, gdyż pisarzowie miejscy zwykli je do domów brać i tam pisać akta. Tedy nakazujemy, aby pisarz miejski teraźniejszy i każdoczesny nie śmiał się tego ważyć, w domu swym prywatnym z protokołów do akt pismo wpisować, ale na ratuszu, jako w publicznem miejscu to wpisować powinien. A pisarz aby temu artykułowi dosyć czynił, pod karą 50 grzywien po doniesieniu i udowodnieniu.
35) Na przyszłość postanawiamy, aby przy wypuszczaniu w arendę dóbr miejskich, wsi, folwarków, kramów i t. p. tak się zachowali, jako się wyżej pomieniło w punkcie 28. Które to arendy nie mają bydź dożywotne, ale tylko do 3 lat, a po wyjściu każdemu arendy od czasu zapisanego, aby arendy były przez pisarza miejskiego spisowane albo przez tego, komu to przez urząd poruczono będzie, i na ratuszu na papierze na to w ramy wprawionym spisowane, żeby każdy wiedział, co do arendy należy. A tam kto więcej da, nie mając względu na osoby żadne, ma być arendowany. Jednak pierwszy possesor, będzieli chciał to dać co kto inszy daje, ma bydź bliższy arendy. A czas poczęcia arend nowych dla dobra i ozdoby miasta Sądcza na Boże Narodzenie w tym roku naznaczony. (Lustratio proventuum civitatis Sandecz anno 1615. Kopia ówczesna, znaleziona pomiędzy zarzuconymi aktami miejskimi).

Piotr z Wiśnicza Kmita h. Śreniawa, wojewoda krakowski, marszałek wielki koronny, starosta spiski i sandecki 1490—1505, † 10 kwietnia 1505, pochowany w katedrze krakow., jak świadczy monument.
Andrzej z Kościelca Kościelecki h. Ogończyk, kasztelan wojnicki (od 1512); podskarbi wielki koronny, żupnik i wielkorządca krakow., starosta spiski, oświęcimski, zatorski, inowrocławski, bydgoski i sandecki 1505—1515, † 6 września 1515, pochow. w katedrze krakow., jak świadczy monument.
Janusz z Piasku Świerczowski h. Trąby, kasztelan biecki, starosta trembowelski, ropczycki i sandecki 1515—1521[664], następnie kasztel. wiśnicki i star. lubelski † 1528, pochow. u Dominikanów w Lublinie.
Piotr z Fulsztyna Odnowski h. Herburt, podkomorzy lwowski, starosta sandecki 1521—1530.
Jan na Kruźlowej i Skrzydlnej Pieniążek h. Odrowąż, sędzia krakowskiej ziemi, star. sandec. 1530—1532, † w czerwcu 1532, pochow. u Cystersów w Szczyrzycu.
Jan z Kruźlowej Pieniążek h. Odrowąż, syn poprzedniego, dworzanin królewski i star. sandec. 1532—1540.
Achacy z Zakliczyna Jordan h. Trąby, star. sandec. 1540—1547, † 1547, pochow. w Bobowej[665].
Jan z Ocieszyna Ocieski h. Jastrzębiec, podkom. i burgrabia krakowski, starosta oświęcimski, krakow., zatorski, olsztyński i sandec. 1547—1561; kasztelan biecki i podkanclerzy 1547—1550; kanclerz wielki koronny 1550—1563, † 12. maja 1563.
Floryan z Zebrzydowic Zebrzydowski h. Radwan, kasztelan lubelski, burgrab. krakow., referendarz podlaski, star. tyszowiecki i sandec. 1561—1565, † 1565.
Jan z Wieruszyc Wieruski h. Śreniawa, chorąży nadworny, dworz. królew. i star. sandec. 1566—1567, † w Krakowie 26. czerwca 1567, pochow. w Trzcianie koło Bochni.
Stanisław z Putniowic Mężyk h. Wieniawa, stolnik krakow. i star. sandec. 1567—1584, † w zamku sandec. 27. listop. 1584.
Wawrzyniec Spytek z Zakliczyna Jordan h. Trąby, stoln. krakow., dworzan. królew. i star. sandec. 1585—1589, † 1596.
Sebastyan z Lubomierza Lubomirski h. Śreniawa, hr. na Wiśniczu i Jarosławiu[666], kasztel. małogoski, star. spiski, dobczycki i sandec. 1590—1597, † kasztel. wojnickim i star. sandomier. w zamku dobczyc. 22. czerwca 1613, pochowany u Dominikanów w Krakowie.
Stanisław Lubomirski h. Śreniawa, syn poprzed., star. spis., dobczyc. i sandec. 1597—1613; następnie sandomierski i spiski; wojewoda ruski 1625—1638; wojew. krakow. 1638—1649, † 17. czerwca 1649, pochow. w mosiężnej ozdobnej trumnie w grobowcu wiśnickim[667], u Karmelitów Bosych (dziś kościół więzienny).
Sebastyan Lubomirski h. Śreniawa, brat stryjeczny Stanisława, star. sandec. 1613—1627, † 1627.
Jerzy z Nowotańca Stano h. Gozdawa, chorąży sanocki i star. sandec. 1627—1637, † 1649.
Jerzy Sebast. Lubomirski h. Śreniawa, syn Stanisława, star. spis., dobczyc. i sandec. 1637—1646; marszałek wiel. koron. 1650—1664; hetman polny koron. 1657—1664; † we Wrocławiu 31. stycznia 1667, pochow. w marmurowej trumnie w grobowcu wiśnickim[668].
Konstanty Jacek Lubomirski h. Śreniawa, syn Stanisława, podczaszy wiel. koron., star. białocerkiewski, sokalski, golubski, grybowski i sandec. 1646—1663, † w grudniu 1663, pochowany u fary w Jarosławiu[669].
Jan Klemens hr. na Ruszczy i Branicach Branicki h. Gryf, marszał. nadwor. koron., star. stobnicki, brański, bielski, ratneński i sandec. 1664—1670, † 9. lutego 1673, pochow. u św. Piotra i Pawła w Krakowie, jak świadczy monument.
Alexander Michał Lubomirski h. Śreniawa, syn Jerzego Sebastyana, star. perejasławski i sandec. 1671—1675, † 1675.
Jan Stanisław z Lipia Lipski[670] h. Drużyna, star. perejasł., czchowski i sandec. 1676—1682, † na końcu września 1682.
Hieronim Augustyn Lubomirski h. Śreniawa, syn Jerzego Sebastyana, kawaler maltański, opat komendataryjny tyniecki 1660—1685; star. sandec. 1682—1688; marszał. nadwor. koron. 1683—1692; podskarbi wiel. koron. 1692—1702; hetman wiel. koron., wojew. i kasztel. krakow. 1702—1706, † w zamku rzeszowskim 20. kwietnia 1706, pochow. w marmur. trum. w grobowcu wiśnickim[671].
Jerzy Aleksander Lubomirski h. Śreniawa, syn Alexandra Michała, hr. na Wiśniczu i Jarosławiu, Koniecpolu, Jazłowcu, Szarogrodzie i Raszkowie, świętego państwa rzymskiego książę, star. jahorlicki, makarowski i sandec. 1688—1735; oboźny wiel. koron. 1703—1729; wojew. sandomier. 1729—1735, † 14. paźdz. 1735[672].
Stanisław Lubomirski h. Śreniawa, syn poprzed., hr. na Wiśniczu, Jarosławiu, Koniecpolu..., św. państwa rzym. książę, star. sandec. 1735—1754; podstoli koron. 739—1764; wojew. bracławski 1764—1772; wojew. kojowski 1772—1785, † w Warszawie 19. lipca 1793, pochow. w katakombach na Powązkach.
Stanisław z Małachowic Małachowski h. Nałęcz, hr. na Końskich, Białaczowie, Ostrogu i Skroninie, kawaler orderów: Orła Białego i św. Stanisława, star. sandec. 1755—1784; referendarz wiel. koron. 1780—1792; marszał. sejmu czteroletniego 1788—1792, † w Warszawie 29. grudnia 1809, pochow. u św. Krzyża. W r. 1831 postawiono mu w katedrze warszawskiej okazały monument.
Dobra królewskie wraz z zamkiem, w którym rezydowali i wykonywali jurysdykcyę sądową[673] starostowie sandeccy, stanowiły nieraz w XV. i XVI. wieku „oprawę“, czyli wiano małżonek królewskich. I tak w r. 1424 Władysław Jagiełło zabezpiecza królowej Zofii wiano na miastach i zamkach: Sączu, Bieczu, Radomiu, Korczynie i Żarnowcu[674]. W r. 1508 Zygmunt I. nadaje Sącz w dożywocie Elżbiecie z Dmoszyc[675] (Dmosice), wdowie po Piotrze Kmicie, wojewodzie krakowskim a staroście sandeckim. W r. 1543 Zygmunt August zaślubił Elżbietę, córkę Ferdynanda, węgierskiego i czeskiego króla. Sto tysięcy złotych węgierskich wniosła królewna posagu mężowi swemu: tyle drugie przeznaczył dla niej Zygmunt I., zabezpieczając jej tę sumę, już w umowie przedślubnej 1530 r., na dobrach, zamkach i miastach: Sączu, Sanoku, Bieczu i Przemyślu[676], które aż do r. 1545 trzymała królowa Bona Sforza tytułem swego wiana[677].
Stefan Batory, w czasie pobytu swego w Grodnie 30. marca 1580 r., nadał Stanisławowi Mężykowi, staroście grodowemu, w dożywocie dobra sandeckie, przynoszące rocznego dochodu 2.346 złp. 3 gr.; z tem jednak zastrzeżeniem, ażeby płacił rocznie do kwarty t. j. na utrzymanie wojska Rzpltej 469 złp. 6 gr., resztę zaś t. j. 1.876 złp. 27 gr. mógł obracać na swój własny pożytek. W dwóch następnych latach (1581—1582) pobierał on również po 200 bałwanów soli z żup krakowskich; rachując bałwan po 4 złp. 4 gr. czyniło to rocznie 826 złp. 20 gr.[678]. Odtąd trzymali już stale dobra królewskie starostowie grodowi aż do r. 1784.
Władysław IV. pod dniem 20. maja 1646 r. nadał dobra sandeckie w dożywocie Konstantemu Lubomirskiemu, ze względu na zasługi ojca jego Stanisława, „quem Ottomanica Chocimensis pugna — słowa są to Władysława IV. — celegri elogio reddidit in serum posteritatem commendatissimum“. Do tych dóbr królewskich należał podówczas Nowy Sącz z zamkiem i wsiami: Stadła, Gostwica, Biczyce, Trzetrzewina, Krasne, Pisarzowa, Kunów, Mystków, Cieniawa, Mszalnica, Ptaszkowa, Pławsna, Falkowa, Kamionka, Królowa i Jamnica. Prócz tego miasteczko Piwniczna z wójtostwem w Łomnicy i Kokuszce; wreszcie tenuta[679] grybowska z miasteczkiem Grybowem i wsiami: Gródek, Kąclowa, Siołkowa, Biała Wyżna i Niżna, Binczarowa i Bogusza[680].
Podług lustracyi województwa krakowskiego z r. 1765 starostwo grodowe sandeckie obejmowało miasta: Nowy Sącz i Piwniczną — tudzież 17 wsi: Stadła, Gostwica, Biczyce, Krasne, Trzetrewina, Pisarzowa, Jamnica, Kunów, Falkowa, Kamionka, Łomnica, Ptaszkowa, Królowa polska i ruska, Mystków, Cieniawa i Mszalnica[681]. Ogólny dochód z tych dóbr królewskich wynosił 29.778 złp. 23 gr. 13 denar., wydatki 1.846 złp. 14 gr., czysty zatem dochód 27.932 złp. 9 gr. 13 denar. Z tego opłacano do kwarty 6.983 złp. 2 gr. 7½ denar., a hyberny 2.831 złp. 14 gr.[682].
Na mocy dekretu gubernialnego z 6. maja 1785 r., zajął Rząd austyacki wraz z innemi dobrami koronnemi w Galicyi, także dobra królewskie w powiecie sandeckim, rozsprzedał je powoli albo na inne zamienił. Ta wielka ekonomiczna przemiana dokonała się w latach: 1785, 1811, 1812, 1817, 1829 i 1833, jak to wykazał w swem obszernem dziele Kornel Czemeryński[683].
Jan ze Słupczy Słupecki h. Rawicz kaszt. sandec. 1500—1507.
Nie udało mi się wypełnić luki od 1507—1527, bo z tej epoki brak dokumentów; na herbarzach zaś polskich w tej sprawie polegać niepodobna, bo są bałamutne i niekrytyczne. To tylko pewna, że Stanisław z Pieskowej Skały Szafraniec h. Starykoń figuruje starostą sandomierskim i kasztelanem sandeckim 1519—1524.
Mikołaj z Wojsławic Cikowski h. Radwan, kasztel. połaniecki 1516—1527, burgrab. krakow., dziedziczny wójt bocheński i kasztel. sandec. 1527—1535, † 1535.
Wawrzyniec z Mirowa Myszkowski h. Jastrzębiec, kasztel. biecki 1531—1535, następnie sandec.[685] 1536—1546, † w lipcu 1546.
Seweryn z Balic Bonar h. Bonarowa, dziedzic na Ogrodzieńcu i Kamieńcu[686], kasztel. biecki 1536—1546; żupnik i wielkorządca krakow., star. zator., oświęcim., biecki, rabsztyński i ojcowski, kasztel. sandec. 1546—1549, † 12. maja 1549, jak świadczy bronzowy pomnik w kościele Maryackim w Krakowie.
Wawrzyniec Spytek z Zakliczyna na Melsztynie Jordan h. Trąby, star. przemyski, kamionecki i czchowski, podskarbi wiel. koron., kasztel. sandec.[687] 1549—1555; wojew. sandomier. 1556—1563, następnie krakow. 1563—1565; kasztel. krakow. 1565—1568, † w Mogilanach 11. marca 1568, jak świadczy wspaniały grobowiec w kościele Augustyanów w Krakowie.
Walenty z Dembian Dembiński h. Rawicz, kasztel. biecki 1550—1555; star. chęciński, lubomelski i czorsztyński, kasztel. sandec. 1556—1564; podskar. wiel. koron. 1562—1564; kanclerz wiel. koron. 1564—1576; kasztel. krakow. 1576—1584, † 16. października 1584, jak świadczy monument w katedrze krakow.
Stanisław z Sulejowa Sobek h. Brochwicz, podskar. wielki koron., star. tyszowiecki i małogoski, kasztel. sandec. 1564—1568; postąp. na kasztel. sandomier. eodem anno, † 1569.
Hieronim z Ossolina Ossoliński h. Topór, star. krzeczowski, kasztel. sandec. 1568—1569; kasztel. sandomier. 1570—1576, † 1576.
Mikołaj z Wojsławic Cikowski h. Radwan, star. sanocki, dziedzicz. wójt bocheń., kasztel. sandec.[688] 1570—1578.
Stanisław ze Żmigrodu Stadnicki h. Śreniawa, kasztel. sandec. 1578—1588.
Krzysztof z Komorowa Komorowski h. Korczak, hr. na Żywcu i Suchej, kasztel. sandec. 1588—1608, † 6. lipca 1608, pochow. w Żywcu.
Joachim z Ocieszyna Ocieski h. Jastrzębiec, star. olsztyński, kasztel. sandec. od 26. sierpnia[689] 1608—1613, † w kwiet. 1613, pochow. w Cerekwi pod Bochnią[690].
Zygmunt ze Szczekarzewic na Melsztynie Tarło h. Topór, kasztel. sandec.[691] 1613—1628, † 7. września 1628, pochowany w Żarkach.
Krzysztof z Pilicy (Pilczy) Koryciński h. Topór, star. gniewkowski, kasztel. sandec. od 22. października[692] 1628—1633; kasztel. wojnic. 1633—1636, † w Porębie 29. sierpnia 1636, pochowany u Bernardynów w Alwerni, jak świadczy marmurowy sarkofag.
Krzysztof z Tęczyna Ossoliński h. Topór, star. stobnicki, kasztel. sandec. od 8. maja 1633—1636, następnie wojnic. 1636—1637, wojew. sandomier. 1638—1645, † 24. lutego 1645, pochow. w kościele Karmelitów Bosych w Krakowie (dziś zakład karny).
Mikołaj z Pilicy Koryciński h. Topór, star. ojcowski, kasztel. sandec. 1636—1637, † w Krakowie 14. grudnia 1637, pochowany w kościele św. Szczepana (zburzony w r. 1802).
Samuel z Brzezia Lanckoroński h. Zadora, star. małogoski, kasztel. sandec. 1638, † eodem anno, pochow. w Wodzisławiu w kościele własnej fundacyi.
Franciszek Bernard z Wielkich Kończyc Mniszech h. własnego, star. sanoc. i szczerzecki, kasztel. sandec. od 24. grudnia 1638—1661, † na końcu 1661, pochow. w Dukli[693].
Jan ze Złotego Potoka Potocki h. Pilawa, kasztel. sandec. 1662—1663, wojew. bracław. od 8. maja 1663—1670, † eodem anno.
Zygmunt Michał Stanisławski h. Gryf, kasztel. sandec. 1663—1664, † 1664.
Alexander Ludwik Niezabitowski h. Lubicz, star. lubelski i tarnogrodzki, kasztel. sandec. 1665—1669, postąp. eodom anno na kasztel. bełzką, † 1674.
Krzysztof Michał z Rupniowa Rupniewski h. Śreniawa, wojski krakow., star. lelowski, kasztel. sandec. od 1. października[694] 1669, † na końcu 1670.
Mikołaj z Przeręba Przerębski h. Nowina. star. szydłowski i tuszyński, kasztel. sandec. od 8. marca[695] 1671—1694, † 1694.
Michał z Witowic Czerny h. Nowina, kasztel. oświęcim., kasztel. sandc. od 20 sierpnia[696] 1694—1697, † 1697.
Franciszek Dembiński h. Rawicz, miecznik krakow., kasztel. sandec. od 17. września[697] 1697—1709, postąp. na kasztel. wojnic. 10. listopada 1709, † 1728.
Jędrzej z Witowic Czerny h. Nowina, burgrab. krakow., kasztel. sandec. od 10. listopada 1709—1720, † 1720.
Stanisław z Janowic Chwalibóg h. Strzemię, podstoli krakow., kasztel. sandec. od 28. lutego 1720—1724, † 29. września 1724, pochow. u Reformatów w Krakowie.
Piotr ze Stadnik Stadnicki h. Śreniawa, kasztelan biecki, kasztel. sandec. od 20. pazdzier. 1724—1728, postąp. na kasztel. wojnic. 16. czerwca 1728, † 1745, pochow. w kościele Maryackim w Krakowie, jak świadczy monument.
Jędrzej z Raciborska Morsztyn h. Leliwa, kasztel. biec., kasztel. sandec. od 19. czerwca 1728—1752, † 1752. Jezuici krakowscy postawili temu osobliwszemu dobrodziejowi swemu nagrobek z napisem łasińskim w kościele św. Piotra i Pawła 1762 r.
Piotr z Granowa Wodzicki h. Leliwa, generał-major wojsk cudzoziem. autoramen. 1730—1756, kasztel. biec., star. grybowski i stobnicki, kasztel. sandec. od 6. czerwca 1752, zrezygnował 1765. † w Złotej 1769, pochow. w kościele Maryackim w Krakowie.
Wojciech z Kurozwęk Męciński h. Poraj, star. radomski i wieluński, kasztel. sandec. od 18. czerwca 1765—1771, † 1771.
Stanisław z Posławic Ankwicz h. Abdank, kasztel. biec., kasztel. sandec. od 19. listopada 1771, zrezygnował 1781, † w Porębie 17. października 1784, pochow. u Reformatów w Krakowie[698].
Józef Ankwicz h. Abdank, syn poprzed., sędzia trybunału koron., kasztel. sandec. od 19. stycznia 1782, zrezygnował 1791, † w Warszawie 9. maja 1794, pochow. przy kościele św. Barbary, jak świadczy nagrobek.
Alexander Remiszowski h. Jelita, mianow. kasztel. sandec. 5. grudnia 1791.
Jak inni kasztelani, tak i sandeccy, należeli do senatu polskiego[699], w czasie zaś wojennym wiedli do boju pospolite ruszenie swego powiatu. W długim ich szeregu spotykamy imiona wielu zasłużonych w Rzpltej rodów. Między rokiem 1426–1507 kasztelan sandecki zasiadał w senacie po kasztelanie łęczyckim; od unii lubelskiej 1569 r. zasiadał już stale na pierwszem miejscu po kasztelanach większych; dopiero w r. 1768 nowo kreowany kasztelan mazowiecki podsiadł przed sandeckim i stanął na czele kasztelanów mniejszych.

Miasto Nowy Sącz położone jest na wyspie przedhistorycznego jeziora, którego wody poniżej tejże przedarły zaporę okalających go gór, uchodząc ku Wiśle i morzu. Powstałe stąd rzeki: bystry Dunajec i wartka, choć płytka Kamienica, zagłębiając swe koryta, oberwały połogie wyspiska boki i utworzyły trójkąt, niby klin ostrzem ściętem ku północy zwrócony. Wysokość tego trójkąta od północnej strony, gdzie jest największą, nie dochodzi 15 metrów nad powierzchnię wody Dunajca, a ku południowi obniża się znacznie. Na tym wywyższonym trójkącie leży miasto, a wokoło poza rzekami ściele się śliczna sandecka równinka[700], bujna i wesoła, uwieńczona dokoła owemi pięknemi wzgórzami, rzadko kiedy na gradobicie, częściej natomiast wystawiona na wichry[701] i powodzie. Bujność i urodzajność jej, mianowicie poniżej owego przedarcia się Dunajca, nie ustępuje Ukrainie; a kmiecie Kurowa zowią swą wioskę rajskiem jabłkiem, które Bóg upuścił, niosąc urodzaj na Podole.
Miasto Nowy Sącz było niewielkie, jak wszystkie ówczesne warownie polskie. W roku 1651 liczyło domów 224; placów pustych, na których dawniej domy stały, 11: ogrodów 3 — prócz zabudowań kościelnych, plebańskich, klasztornych, szpitalnych, zamku królewskiego i ratusza. Rynek liczył w pierwszej połaci 11, w drugiej 6, w trzeciej 14, w czwartej 9 domów. Oprócz głównego rynku istniało 7 ulic, z pomiędzy których ulica polska liczyła domów 44, szpitalna 41, św. Ducha 11, młyńska 22, drwalska 22, furmańska czyli węgierska 16, różana 19[702]. Wzdłuż ulicy różanej, na miejscu dzisiejszego ogrodu i gmachu więziennego, rozciągał się obszerny plac, zwany „Biskupie“, na którym od niepamiętnych czasów aż do XVII. wieku stał dwór biskupów krakowskich (curia episcopalis). Oprócz powyższych, znajdowało się w obrębie miasta domów szlacheckich ogółem 9[703]. Co się tyczy spisu ulic, domów i ich właścicieli, posiadamy nader cenny współczesny wykaz, ulożony przez Stanisława Hignarowicza, mieszczanina sandeckiego, z okazyi wybierania składki na piechotę Imci pana Andrzeja Kaszowskiego[704], łowczego wołyńskiego[705], i na piechotę hetmańską 1. kwietnia 1651 roku. Spis ten byłby bez wątpienia nieocenionym dokumentem do topografii miasta w XVII. wieku, gdyby obok nazwisk właścicieli domów podawał również ich imiona i rodzaj zatrudnienia. Podług planu miasta z r. 1831 odpowiada dawnej ulicy polskiej dzisiejsza ulica Kazimierza; ulicy szpitalnej: ulica krakowska; ulicy drwalskiej: ulica jagiellońska; ulicy furmańskiej: ulica Kościuszki; ulicy różanej: ulica pijarska; ulicy młyńskiej: ulica lwowska; nazwa zaś ulicy św. Ducha utrzymała się dotąd.
Prawie każdy dom rynkowy był gospodą zajezdną, a większa część miała w zaułkach gorzelnie lub browary. Kościołów znajdowało się 3: kollegiata, franciszkański i norbertański. Wskutek wojen szwedzkich, morowej zarazy i rożnych kontrybucyi wojskowych wyludniło się miasto do tego stopnia, że w r. 1704 było w niem domów zaledwie 122, a na przedmieściach 67[706].
Wszystko to razem wraz z starożytnym zamkiem, przez Kazimierza Wielkiego wzniesionym, opadane było murem kamiennym 12 łokci wysokim a 2½ szerokim, i stanowiło właściwe miasto, do którego wiodły 4 bramy: grodzka (porta castrensis) i krakowska (cracoviensis) od północy, młyńska (molendinalis) od wschodu, a węgierska (hungaricalis) od południa. Prócz tego były 3 osobne furty: od strony Dunajca grodzka czyli miejska, od Kamienicy szpitalna, a od przedmieścia węgierskiego różana. Na planie miasta z r. 1783, nakreślonym ogólnikowo niewprawną ręką, oznaczone są, oprócz kościołów, zamku królewskiego, ratusza i innych znaczniejszych budynków, także 3 dawne bramy miejskie: krakowska, młyńska i węgierska. Na późniejszym planie z 1804 roku, który aż do ostatniego pożaru 1894 r. wisiał w sali ratuszowej, widać było jeszcze odłamy i szczątki murów fortecznych i niektórych baszt.
Obronę miasta stanowiły mury, bramy, wieże czyli baszty i okopy[707]. Od północy, tuż przy dawnem ujściu Kamienicy do Dunajca, stoi zamek królewski na najwyższej wyniosłości miasta, z przecudnym widokiem na góry i Dunajec. Budowla jego niezbyt okazała przedstawiała obszerny gmach jedno-piętrowy, na którym, jak jeszcze po roku 1860 utrzymane szczątki dowodzą, wznosiła się wysoka attyka z otworami okiennymi, która niezawodnie dach zakrywała. Gmach ten po środku załamany był nieco w kolano, a umocniony czworoboczną basztą, w czoło na zgięciu wmurowaną, i dwiema osobno zbudowanemi po skrzydłach. Baszta kowalska z prawej strony od północnego wschodu, z mocną szkarpą i attyką, należąca właściwie do dawnych murów fortecznych miejskich, stoi po dziś dzień i nosi niezaprzeczone piętno baroka włoskiego, podobnie jak ratusz tarnowski lub Sukiennice krakowskie i wiele zamków podgórsko-węgierskich, wyrestaurowana więc widocznie dopiero po owym wielkim pożarza 1611 r.
Od zachodu, od strony Dunajca, prócz baszty narożnej, bronił zamku mur podwójny, wyższy i niższy, panując nad mostem i przewozem. Od północy broniła baszta środkowa, tudzież druga narożna czyli owa kowalska, wraz z bramą zamkową czyli grodzką, ponad którą mieściła się stancya pisarza grodzkiego. Z baszty tej, a raczej szkarpy jej, wychodziła wązka furtka grodzka uboczna, po wązkich schodach wiodąca na dół ku Kamienicy, wpadającej opodal do Dunajca, do dziś dnia istniejąca. O kilkadziesiąt sążni na wschód od bramy grodzkiej stała brama miejska krakowska, a nad nią potężna baszta, zwana szewską od cechu, który jej miał bronić. Dalej na wschód od niej, na skręcie dzisiejszego starego żydowskiego okopiska, stała w półokrąg stawiana baszta garncarska. Te dwie baszty, szewska i garncarska, czołem na północny wschód zwrócone, stanowiły narożnik, panujący nad mostem i gościńcem krakowskim, oraz brzegami rzeki Kamienicy.
Zamek z swemi basztami, murem między bramą grodzką a krakowską, stanowił najzupełniejszą obronę od północy. Przekopu zamek nie miał, bo położenie samo blizko 15 metrów wyniosłe, tudzież nieco dalej rzeka Kamienica utrudniały całkiem przystęp. Wjazd do obu bram był bardzo przykry, a z obu stron strzegły go strzelnice baszt, bram i murów, których ominąć nie było sposobu. Zamek nie stanowił osobnej twierdzy, jak n. p. zamek w Wiśniczu albo w Lubowli, lecz był tylko dobrze ufortyfikowanym narożnikiem miasta. Z tego powodu nie miał też obwarowania zewnętrznego od strony miasta, ani fos ni wałów — z ulicy polskiej przechodziło się od razu na dziedziniec przed gmachem zamkowym.
Baszty były piętrowe, o mocnem sklepieniu, i miały wewnątrz lawety drewniane pod armaty czyli, jak wówczas mówiono, „wiązania pod strzelbę“. Przed pożarem miasta w 1611 r. wszystkie baszty bez wyjątku pokryte były dachówką; później zaś pokrywano jedne z nich dachówką, drugie prostym gontem. Każda baszta mieściła na dole „cekauz“ (Zeughaus), czyli składy przyborów wojennych, na piętrze zaś strzelnice z wszelkim rynsztunkiem. Szczyty baszt zdobiła zwyczajnie gałka miedziana z chorągiewką ruchomą, powiewnikiem lub powietrznikiem zwaną; na niektórych jednak wznosiły się figury, wykonane przez miejscowych snycerzy, o czem wyraźna wzmianka w aktach miejskich pod rokiem 1618, 1652[708] i 1678[709]. Dachy baszt zamkowych były ukryte, czyli były otoczone tak zwaną attyką. Bramy obszerne i sklepione, brukowane kamieniem, mieściły w dole izbę dla bromnego, a w górze piętro obronne z gankiem naokół wewnątrz. Brama krakowska miała na grobli zwód, a na dachu dla odcieku rynnę, i była pod gontem. Sam zwód był blachą dobrze obity, a zwodzono go łańcuchami, które chodziły na kołowrotach.
Mury forteczne były także pod gontem. Górą szedł od strony miasta, czyli od strony wewnętrznej, ganek drewniany i strzelnice, których wyraźny ślad zachował się dobrze po dziś dzień w murze, łączącym zamek z basztą kowalską[710]. Podobny mur, wysoki na 12 łokci, opasywał miasto o strony wschodniej wzdłuż rzeki Kamienicy aż po bramę młyńską[711]. W tej stronie broniły miasta, a przedewszystkiem kościoła i klasztoru norbertańskiego, oraz kościoła kollegiackiego, dwie osobne baszty: piwowarska i sukiennicza, na samym zaś krańcu ku południowi wznosiła się nad bramą młyńską czworoboczna baszta kuśnierska, a od ulicy szpitalnej wychodziła furtka do rurmuza (wodociągu).
Wspomniana brama młyńska wraz z wznoszącą się nad nią 12 łokci wysoką basztą[712], tworzyła narożnik od strony południowo-wschodniej i przedmieścia węgierskiego i stanowiła główną obronę gościńca grybowskiego.
Od strony południowej ustała korzyść wynioślejszego położenia; ręka ludzka musiała więc tutaj dopomódz. Ogromny, na kilkadziesiąt łokci szeroki a głęboki przekop ciągnął się od Kamienicy aż do Dunajca w wygięty łuk, a wzdłuż niego od strony miasta długi mur forteczny[713], którego środek zajmowała silna, zwodzona brama węgierska[714] z potężną basztą bednarską. Po skrzydłach tejże tkwiły w półokrąg dwie baszty: krawiecka i tkacka.
Brama węgierska, najpotężniejsza ze wszystkich, miała zwód z silnych dębowych forsztów[715], mocną kutą blachą obity, a potężne haki podtrzymywały łańcuchy przy zwodzeniu i spuszczaniu. Główny trakt do Węgier wiódł tą bramą, ruch w niej był ciągły; za każdem więc zwodzeniem pomostu przyniesione i przywiezione błoto spadało do przekopu, dlatego wyciągano je cebrami, aby nie było przeszkody napełniania przekopu wodą. Baszta węgierska[716], równie jak i brama, były pod gontem. W bramie była furta, a w szeroko płaskich oknach wisiały groźne organki, t. j. broń palna z kilku luf złożona; w bramie tej była także obszerna strażnica, którą w latach 1648—1655 zamieszkiwał Matyasz, kołodziej, płacąc z niej czynszu rocznego 4 złp. 24 gr. Młyńska i węgierska brama, podobnie jak krakowska i grodzka, mieściły bormnego w izbie ogrzewanej piecem, a piętra miały zbrojne z gankami i strażnicami.
Prócz węgierskiej bramy mała tylko furtka różana, przyozdobiona zgrabną wieżyczką, wiodła ku węgierskiemu przedmieściu.
Pod murem stało kilka chałupek miejskich[717], zamieszkałych przez biednych komorników, płacących czynsz roczny z swego podmurza. Za okopem, a po części i w okopie ku Dunajcowi, były miejskie sady, z których jeden zwał się „roratnym“, gdyż dochód z niego szedł na nabożeństwo roratne w kollegiacie.
Strony zachodniej od Dunajca, prócz rzeki bystrej i głębokiej, bronił klasztor franciszkański i mur nadbrzeżny, ciągnący się od owego głębokiego przekopu aż do zamku, miejscami podwojony, z blankami[718]; wszystko pod gontem. Prócz baszty rzeźniczej za klasztorem franciszkańskim, stała na Biskupiem druga okrągła baszta kramarska, a trzecią z kolei była już narożna zamkowa. Do Dunajca wiodła furtka w środku muru, prowadząca także do ogrodu granciszkańskiego obok zamku. Ogółem broniło miasta i zamku 13 baszt.
Furty wszystkie, któremi zwykle się przechodziło, miały kołowrot mocny dębowy, dla łatwiejszego zatrzymania przechodniów.
Fundusze na utrzymanie tych murów i baszt płynęły z ceł od wina, składu kruszców i innych towarów, przewożonych przez miasto lub spławianych Dunajcem[719]: następnie z trzeciej miary z dwóch młynów królewskich na Kamienicy, z folusza i tracza; tudzież z dzierżawy sołtystwa w Falkowej, za umyślnem nadaniem królów: Zygmunta Augusta[720] i Zygmunta III.[721]. Bramy wszystkie zamykano pod wieczór kłódkami, klucze zaś odnoszono do burmistrza, aby ich nikomu nie otwierano. Stąd to już w r. 1543 zawyrokowali komisarze królewscy, że bram miejskich nikomu w nocy otwierać nie wolno, chyba tylko w nagłej i ciężkiej potrzebie Rzpltej. W lutym zaś 1610 r. „ordynował woźny z rozkazania Jegomości pana podstarościego, Sebastyana Gładysza, aby każdy z miasta wyjeżdżał, gdy na wieży w bęben uderzą, żeby bron w nocy nie otwierano“[722].
W księgach miejskich Percepta et Distributa 1601—1657 przechowały się dotąd mnogie i szczegółowe wydatki na naprawę pojedyńczych baszt, bram i murów fortecznych[723]. W r. 1639 nadało nawet miasto niejakiemu Janowi, murarzowi, domek z ogrodem za rzeką Kamienicą, ażeby zato ciągle za opłatą naprawiał nadpsowane mury i natychmiast dawał znać, gdzie grozi ruina[724]. W przeciągu 11 lat (1646—1657) wydano ogółem na ten cel 1.003 złp. 22 gr.
Poza murami miasta rozciągały się dwa przedmieścia: większe czyli węgierskie, od południa poza bramą węgierską, z 3 kościołami: św. Walentego, św. Mikołaja i św. Wojciecha; tudzież przemieście mniejsze, poza młyńską bramą i za rzeką Kamienicą, a kościołem św. Krzyża, zwane także Zakamienicą. Na przedmieściu większem były dwie główne ulice: długa i średnia. Na obydwóch przedmieściach było 1652 r. ogółem domów 143[725].
Załogę miasta stanowiło mieszczaństwo, obowiązane bronić miasta swego w czasie wojennych napadów. Każdy mieszczanin, przyjmując prawo miejskie, obowiązywał się w przeciągu roku dać miastu hakownicę nową lub przynajmniej muszkiet. Każdy cech miał sobie przydzieloną basztę, czyli wieżę miejską, która raz na zawsze miała być opatrzoną w „strzelbę“[726], proch, kule, knoty, broń i oręż. W XVII. wieku cech kowalski bronił bramy grodzkiej i baszty własnej; cech szewski bramy i baszty krakowskiej; cech kuśnierski bramy i baszty młyńskiej; cech bednarski bramy i baszty węgierskiej. Innych zaś baszt wokoło miasta broniły cechy: garncarski, piwowarski, sukienniczy, krawiecki, tkacki, kramarski i rzeźniczy. Natomiast baszt zamkowych broniła kolejno straż, złożona z pachołków wsi: Królowej polskiej i ruskiej, czyli tak zwana „stróża zamkowa“.
Niektóre cechy sandeckie przechowały w swych księgach dokładny spis zbroi z lat 1551—1622. Największe zapasy zbroi posiadała w 1594 r. baszta kowalska obok bramy grodzkiej: Hakownic 11, zbroi 8, szyszaków[727] 9, obojczyków[728] 6, zarękawiów 2 pary, rękawic 3 pary, rękawic pancernych para, pancerzów[729] 2 pary, rusznic 7, mieczów 2, szabel 3, halabardów[730] 6, rożnów[731] 2, prochowic 6, ładunków 2, form do rusznic[732] 6, knotów 4.
Cech szewski, liczebnie jeden z największych w Sączu, miał w swej baszcie nad bramą krakowską w r. 1602: Hakownic 8, prochu do strzelby beczułkę 1, lontów 6, zbroi białej[733] 7, zbroi czarnej[734] 4, pałaszów dobrych 6, rusznic dobrych 11, zbroi gorszej 2, szyszaków 13, ładownic 4, prochownic 4, rogów 3, halabardów 3, oszczepów 3, glewie[735] 3, ładunków 60, w garnku prochu funt 1, zarękawie pancerzowe, rohatynę[736].
W baszcie cechu kuśnierskiego nad bramą młyńską znajdowało się w r. 1591: Zbroi szmelcowanych 6, zbroi światłych dobrych 3, pancerz, szyszaków 4, mieczów 5, glewie 2, halabardów 2, szefelin[737], rusznic 4, prochownic 2, hakownic 3, kul żelaznych do hakownic 66, rękawice żelazne czarne, 3 kusze z hewarem[738], przyłbica stara zła, haczków do wieszania zbroi 12. Wydano zaś na rusznicę z krzosem[739] złp. 10; na prochownicę 2½ gr.; na rzemień do prochownicy ½ gr.; za worek na pancerz 4 gr.; na pasy do mieczów 5 gr.; za 2 knoty i prochownicę 9 gr. W r. 1593 wydano na hakownicę 9 talarów węgierskich.
W rok po wojnie chocimskiej (1622) znajdujemy w tejże baszcie: Hakownic dobrych 5, starych 2, rusznic małych 2, muszkietów 3, z tych 2 z krzosem, rurka (lufa) jedna nie osadzona, mieczów staroświeckich 2, pałaszów 3, halabardów 4, szefelin, oszczep, glewia, prochownic 3, knotów 4, zbroi 3, z tych jedna zupełna, szmelcowanych 3, zbroi czarnych 2, szyszaków 5, półtrzeci kuszy i hewar, prochu półbeczki większe, kule żelazne i ołowiane, skrzynia z zamkiem, w której proch, miartuch[740]. Sprawiono 1 parę hakownic długich za 18 złp.; wydano na 15 funtów prochu 7 złp.
W baszcie cechu bednarskiego nad bramą węgierską mieściło się w r. 1606: Zbroja na 4 pachołków, kapeluszów[741] 3, obojczyków 4, hakownic 4, rusznic 5, mieczów 6, oszczepów 2, halabardów 2, sulica[742], 3 kusze, bęben, prochownic 6, ładunków 3, form małych 2, wielkich 2, kul wielkich 65, małych 120, knotów 4.
W roku zaś 1617: Zbroja na 3 pachołków, hakownic 7, rusznic 5, pałaszów 2, halabardów 2, prochownic 4, knotów 2, ładownic 4, prochu beczka i kule nieliczone, 3 kusze, mieczów nowych para.
Wreszcie w roku 1622: Hakownic długich 6, krótka siódma, mieczów 2, pałaszów 2, cztery zbroje z obojczykami, a dwie z kapeluszami, blach na zbroje 13 sztuk, rusznic 5, knotów 4, form 2, kul 200, prochownic 3, ładownic 2, prochu beczułka zabita; w prochownicy jest proch na rozchody.
Z powyższego zestawienia i innych jeszcze zapisków pokazuje się, że za Zygmunta III. zbroi cechowej ciągle przybywało w miarę rozwoju cechów[743], tak że między rokiem 1591—1622 w czterech głównych basztach, broniących gościńców: krakowskiego, grybowskiego i węgierskiego, znajdowało się stale samych hakownic 35, rusznic 28, kusz z hewarami do rzucania pocisków 6, kul żelaznych do hakownic z górą 2.000, kul ołowianych do rusznic niezliczona liczba, prochu beczek 4, zbroi zupełnej pancerzowej na 35 pachołków, pałaszów 26, form wielkich i małych do odlewania kul 12, halabardów 18, prochownic 19, oszczepów różnego rodzaju 14, ładownic 8.
Broń chędożono od czasu do czasu, zapijając przytem półachtelem piwa. Stąd to często przychodzi w księgach wydatków tak miejskich, jako i cechowych: „Do tarcia zbroi półachtel piwa braciom; dano na szpik do szpikowania hakownic; na oliwę do napuszczania zbroi.“ Obowiązek ten czyszczenia broni spadał na młodszych braci cechowych.
W r. 1625 uchwalono, „żeby młodsi pancerze wycierali swym kosztem, a starsi w nich chodzili.“ W roku zaś następnym (1626) na zebraniu cechowem orzeczono: „aby młodsi szanowali armaty. Któryby co popsował z igraszki, jak to czynić zwykli, zaraz niechaj da naprawić. A niechaj jeden będzie dozorcą, który będzie oddawał i odbierał armatę. A ten, któremu to poruczą, jeżeliby niedbale swój urząd sprawował, ma bydź karany, bo niepotrzebnie nakładamy. Takowi młodsi aby nie strzelali niepotrzebnie.“ Wybierano też zawsze dwóch młodszych ku temu: jednego do hakownic, drugiego do przybierania i rozbierania zbroi.
Pomimo tych obostrzeń niebardzo doglądano zbroi, mianowicie w czasach spokojnych, zaco oczywiście kara odpowiednia wymierzaną była. Dnia 8. lipca 1629 r. zapadł na Bartosza Grybowskiego i Matyasza Mikołajczyka następujący wyrok starszyzny cechu kuśnierskiego: „Ponieważ wymienieni bracie z wielkiego niedbalstwa wieży dwiema kłódkami nie zamykali, i owszem lada kiedy na tęż wieżą chodzili — pono gołębie zbierając — przeto nakazujemy im, ażeby do dwu niedziel, pod winą pańską 10 grzywien, miecz takowy, jaki zginął, do cechu oddali, także prochu funtów 26.“
Oprócz cechowej, posiadało miasto jeszcze zbroję ratuszną dla obrony miasta i Rzpltej, składającą się z wielkiego działa, kilku działek mniejszych, śmigownic, hakownic, muszkietów i kilku par organków, żelaznymi pasami pościąganych. Działa stały na łożach i kołach, a w czasie pospolitego ruszenia wieziono je nieraz i na Ukrainę.
W r. 1626 osadzano tę miejską zbroję, t. j. dorabiano do niej łoża i koła, a było oprócz hakownic i organków także jedno działo wielkiego kalibru i troje działek mniejszych. Jerzy Tymowski, kupiec i lunar ówczesny, trudnił się tem, doglądając roboty kołodzieja względem kół, do których osobny świder sporządzić musiano; stelmacha, co wycinał osie i przyprawiał łoża do dział; kowala przy okowaniu dział, oraz szychtarza[744], który je osadzał. Lunar sam dostarczał węgli, których kosz płacił pod 2 złp. i kilka groszy; żelaza po 3 grosze funt, a w końcu smoły i lubryki[745] — snadź łoża malowano na czerwono, a okucie napuszczano na czarno.
Burmistrz Jan Łykawski wpisał to wszystko do księgi wydatków nadzwyczajnych miejskich:
— Za świder do wywiercenia kół pod działo i od wywiercenia ich dałem kołodziejowi 21 gr.
— Za dwa kosze węgla do okowania tegoż działa 4 złp. 4 gr.
— Za sztab żelaza, w którym funtów 30, na okowanie tegoż działa 2 złp. 15 gr.
— Za trzy ćwierci i 6 funtów żelaza na okowanie tegoż działa 8 złp.
— Stalmachowi od przyprawienia łoża do działa 8 złp.
— Za 25 szyn żelaznych na okowanie tegoż działa, każda szyna po 8 gr. = 6 złp. 20 gr.
— Kowalowi od okowania tego działa 20 złp.
— Za kosz węgla do osadzenia trzech działek 2 złp. 12 gr.
— Za cetnar żelaza do okowania tych działek 10 złp.
— Woźnicy, który odwiózł te działka i forsztów 6 do szychterza, na piwo 10 gr.
— Stalmachowi za 3 osi pod te działka 24 gr.
— Kołodziejowi za 2 pary kół pod działka 2 złp. 20 gr.
— Szychteczowi od osadzenia tych działek 14 złp.
— Kowalowi za 2 szyny do tych działek 16 gr.
— Za smołę i za lubrykę do tych działek 6 gr.
— Kowalowi od okowania tych 3 działek 24 złp.
Za te wszystkie roboty wypłacono ogółem 104 złp. 28 gr.[746].
Zbroję ratuszną chędożono i naprawiano również od czasu do czasu według potrzeby. Tak n. p. w r. 1616 za 2 pary kół pod organki i od oprawy ich dano kowalowi 24 gr.; w r. 1626 za szpik dla wychędożenia organków, hakownic i działek 24 gr.; w r. 1644 od wychędożenia dział i organek 20 gr.; w r. 1648 stelmachowi, co robił 3 kary pod śmigownice, a do czwartej doprawił dyszel i poręcza, dano 4 złp., kowalowi, co robił ref[747] 24 na koła pod strzelbę, 2 złp. 12 gr.; w r. 1655 za 3 szyny żelaza do łoża działa wielkiego 1 złp. 6 gr.
Proch tłukł puszkasz w puszkarni miejskiej, zbudowanej w r. 1623[748], lecz częściej kupowano go i trzymano w beczkach, a regimentarz miejski przesypywał go od czasu do czasu. Saletry dostarczali saletrnicy okoliczni. Najwięcej wyrabiano jej w Grybowie i okolicznych wsiach, jak w Białej wyżnej i Siołkowej, gdzie wielka jej obfitość w skałach łupkowych iłowatych. Najsłynniejsi saletrnicy (1620—1630) otrzymywali zadatki i obowiązywali się dostarczać do 3 tygodni „lutrowanej dobrej saletry“ po kilka kamieni, po półcetnara, aż do 5 cetnarów naraz. W r. 1620 cena saletry była: 15 złp. za cetnar, a w r. 1626 już 35 złp. Kupiec Jerzy Tymowski tym saletrnikom grybowskim nie zawsze płacił pieniędzmi, ale i słoniną, masłem, suknem[749].
Prócz Grybowa także i w Łącku wyrabiano saletrę. Bieczanie mieli swą miejską saletrnię i prochownię, i miejskich saletrników. Wyrabiali saletrę z popiołu, którego korzec płacono po 18 gr. Warzono ją w umyślnych na to piecach i przecedzano przez płótno do rozmaitych naczyń, mianowicie w koryta. Od wyrobu jednego kamienia saletry w r. 1649 płacono tam 1½ złp., a od wytłuczenia kamienia prochu w miejskiej dębowej stępie 2 złp.; od prochu do dział płacono 15 gr. od funta.
Kule do hakownic i muszkietów odlewali bracia cechowi w osobnych formach, a czasami sprowadzano je skądinąd. Tak n. p. w księdze cechu bednarskiego zanotowano pod dniem 10. lipca 1670 r.: „Za kule do hakownic, których w liczbie było półtrzeci kopy, dał pan Stanisław Rożański 1 złp. 15 gr.“ Kule żelazne trzymano w faskach, a od czasu do czasu także przesuszano, aby nie rdzewiały. Knoty do podpału hakownic kręcili powroźnicy z lnianków[750].
W celu wprawiania mieszczan do broni odbywano ćwiczenia, czyli „okazowania zbrojne“ (monstry). Odbywały się cztery razy do roku, zawsze podczas jarmarków: na św. Wojciech, św. Małgorzatę, św. Stanisław i św. Marcin — a to dla okazania gotowości w obronie miasta przeciw wszelkim nieprzyjaciołom i napastnikom. Nie była to ostrożność zbyteczna, kiedy zbójcy podgórscy jarmarki napdali, a niesworni żołnierze i swawolna szlachta zjechawszy do miasta, zwyczajnie „stroili huczki“[751] i dopuszczali się rozmaitych wybryków i nadużyć.
Zapraszano wtedy do regimentowania świadomego wojenki mieszczanina, lecz najczęściej szlachcica podupadłego, osiadłego w mieście, a najbardziej radzi byli mieszczanie iść pod rozkazy jakiego porucznika lub rotmistrza, jeżeli właśnie przebywał lub przejeżdżał, a dał się uprosić. Wdzięczne miasto Jego Królewskiej Mości nie przepomniało też ugościć panów wojskowych, zapisując to do księgi wydatków. I tak w r. 1644 wpisano: „Przed wyjazdem chorągwi dragańskiej z miasta, rotmistrzowi i oficerom, którzy przy monstrze generalnej miejskiej byli, dało się kontentacyi 3 garnce wina za 6 złp.“ W czerwcu 1651 r.: „Dla pana Krzesza regimentarza na okazyi, za półgarnca wina 1 złp. 6 gr.“[752]. Zwykle zaś stoi tam: „Regimentarzowi piechoty miejskiej“ albo „rotmistrzowi piechotnemu podczas jarmarku i monstry miejskiej: 1 złp.“, albo nawet tylko 12 gr. — według tego, jak i kto regimentował.
Obok regimentarza głównemi osobami podczas okazowania byli: dobosz i chorąży, o których też często są wzmianki w wydatkach. Tak n. p. w r. 1651: „Doboszowi, co tył na okazyi, 6 gr.“; innym znów razem notowano: „Chorążemu miejskiemu i doboszowi podczas generalnej monstry na gorzałkę 10 gr.“ albo „porucznikowi i bębeniście miejskiemu podczas monstry jarmarcznej 24 gr.“ Czasami, jeżeli się zdarzyło, że dragonia stała w mieście, wzywano dobosza dragońskiego, jak w r. 1644, gdzie zapisano: „Doboszowi dragańskiemu podczas monstry miejskiej, także trwog węgierskich[753], za pracę 1 złp. 3 gr.“ W okazowanie strzelano do tarczy.
Chorągiew miejska wielka powiewała nad całem uzbrojonem mieszczaństwem, lecz dla monstry oddzielne hufce nosiły oddzielne chorągwie, których proporce[754] do drzewek ćwiekami na trokach[755] przybite były, a górą szczyty miały rzeźbione.
Bęben piechoty drewniany, malowany, częstemu ulegał zepsuciu. Skóra, mimo częstego smarowania jej żółtkami i gorzałką, pękała pod silnem uderzeniem doboszów miejskich, a starszy cechu szewskiego dostarczał nowej. Za czasów Jana Kazimierza sędziwy Jan Cyrus niejednego złotego wziął za nową skórę do bębna, którą obszywał rymarz, a czasami sam miejski dobosz.
Psuł się zaś bęben piechotny, bo oprócz okazowań głównych bębniono weń przy wszystkich większych procesyach: na Wielkanoc, Zielone Świątki, Boże Ciało, św. Małgorzatę, gdyż przy każdej występowało mieszczaństwo zbrojno pod swym regimentarzem. Rotmistrz miejski z doboszem za każdem wystąpieniem w usłudze uroczystości kościelnej otrzymywali kontentacyę, i to czasem hojniejszą, niżeli na monstrze wojennej, boć nabożne mieszczaństwo wierzyło, iż Bóg jest panem zastępów, hetmanem hetmanów, iż ludzie strzelają a Bóg kule nosi!
Na monstrę wojenną i ćwiczenia przychodzili nie tylko mieszczanie, ale w groźnych czasach wojennych także i chłopi, poddani wsi miejskich, biorąc w nich udział czynny. Miasto rade im było i raczyło piwem. Tak n. p. w r. 1655 zanotowano: „Panom mieszczanom, którzy na monstrę wychodzili, według dawnego zwyczaju na achtel piwa 4 złp. 10 gr.; chłopom, którzy na monstrę przyszli z innych wsi, na achtel piwa 4 złp. 10 gr.; dla panów kolegów, gdy z monstry przyszli, za 2 garnce wina 3 złp. 6 gr.; dla regimentarzów, którzy byli na monstrze, za ½ garnca wina 24 gr.“[756]. Podobny zapisek znajduję pod rokiem 1656: „Za 3 achtele piwa na jeneralną monstrę: jeden dla panów mieszczan, drugi dla przedmieszczan, a trzeci dla wsianów (sic), aby accedente aliquo casu ochotniej szli do murów i obrony, 12 złp.; dla panów kolegów, którzy na tejże monstrze prezydowali, za 3 garnce wina 6 złp.; dla dwóch regimentarzów półgarnca wina 1 złp.; na piwo dla różnych osób znaczniejszych, którzy byli praesentes przy tejże monstrze, 18 gr.“[757].
Co rok, zwykle w maju, posyłało miasto pachołka zbrojnego w pancerzu na okazowanie wojewódzkie pod Kraków, płacąc mu za podróż 10—12 złp. I tak znajduję w aktach, że za czasów Zygmunta III. pan Tomasz Pytlikowicz, zwany pospolicie Tomusiem, długoletni rajca (1619—1636), lubiany i szanowany powszechnie majster krawiecki, używany był wielekrotnie do tej honorowej posługi. Był to kontyngens miasta na pospolite ruszenie, na które prócz tego dostarczało miasto skarbowych wozów.
Po pierwszym rozbiorze Polski i przyłączeniu t. z. Galicyi do Austryi w r. 1772, mury forteczne Nowego Sącza okazały się już bezużytecznymi, a będąc znacznie nadwyrężone, same coraz bardziej upadać zaczynały. To też zgorszony tem pan Ignacy Spatschek, c. k. inżynier cyrkularny, w swej relacyi urzędowej z 29. grudnia 1786 r. z oburzeniem powiada: „To miasto było dawniej opasane murami, które jednak od strony rzeki Dunajca na zachód całkowicie zapadłe, a wogóle bardzo są uszkodzone i upadkiem grożące. Tutejszym mieszczanom na mocy przywilejów nadano tyle gruntów i wsi na utrzymanie murów, z tych jednak dochodów widocznie nawet najmniejszej cząstki nie obracano na nie“[758]. W innej znów relacyi tak się wyraża: „To miasto było murami otoczone, które częścią przez wojny szwedzkie zniszczone zostały, z resztek zaś wysoko jeszcze sterczących murów, ponieważ groziły niebezpieczeństwem zawalenia się, zezwolono mieszczanom budować domy.“
Powyższa relacya pana Spatschka piętnuje gnuśność i niedbalstwo mieszczan sandeckich, którzy swym obronnym murom samochcąc dozwolili upaść. Zdaje mi się jednak, że nie samych mieszczan wyłączna wtem wina, lecz przedewszystkiem ogólnego rozprężenia w narodzie, częstych stacyi i poborów wojskowych w epoce Sasów, różnych klęsk elementarnych, wogóle opłakanych finansowych stosunków, które w XVIII. wieku przygnębiały i ruinowały powszechnie miasta polskie.
W czasie drugiego rozbioru Polski w roku 1793 rozebrano po większej części dawne mury forteczne razem z trzema bramami: krakowską, młyńską i węgierską. Resztki sterczących murów i baszt zniesiono i z ziemią zrównano po roku 1804. W roku 1824 stała jeszcze na skręcie starego żydowskiego okopiska, tuż obok dzisiejszego gościńca tarnowskiego, do połowy zburzona i zruinowana półokrągłą baszta garncarska. Obecnie z dawnej warowni miejskiej pozostał dotąd, ale tylko w cząstce, głęboki i szeroki rów, który w każdej chwili można było dawniej zawodnić i tak połączyć rzeki Dunajec z kamienicą, owe naturalne linie obronne grodu. Prócz tego utrzymały się trzy potężne ściany z dawnych fortecznych murów: jedna za dzisiejszem więzieniem od strony Dunajca; druga w ogrodzie plebańskim od strony Kamienicy; trzecia niedaleko od poprzedniej w ogrodzie jezuickim; wreszcie baszta kowalska[759] tuż przy zamku, z strzelnicą o 9 otworach armatnich, stojąca jeszcze mocno mimo tylu burz i wichrów, które przeszumiały nad nią — jako posępny świadek niegdyś świetnego, dziś upadłego podkarpackiego grodu. Badacz zaś i miłośnik przeszłości słusznie z poetą powtórzyć może:
Nie miej nadzieje w baszciech murowanych,
Ni w twoich wałach tak miąszo sypanych;
Co ręka zrobi, druga skazić może,
Jeśli nas Twoja moc nie wesprze Boże!
(Z pisma 1577 r.)
1618 r. — Cieślom od oprawienia wieży przy młyńskiej bronie, która się była zajęła od ognia, kiedy gorzała młyńska ulica, 1 złp.; kotlarzowi od wyrychtowania bani na tęż wieżę 10 gr.; malarzowi od pomalowania bani i powiewnika na bronę młyńską 12 gr.; mularzowi od poprawy dachówką wieży zgorzałej u młyńskiej brony i oprawienia dwu baszt krawieckiej i tkackiej 2 złp. 15 gr.
1619 r. — Mularzowi Ruffowi od stęplowania wieży kramarskiej 10 gr.; mularzowi Sebastyanowi, co począł murować filar pod wieżą okrągłą kramarską, za dzień i na gorzałkę 13 gr.
1620 r. — Mularzowi od robienia baszty na szpitalskiej ulicy między murami 3 złp.; kamiennikowi od 20 sztuk kamienia na narożniki do tejże baszty 2 złp.; za 3 wozy wapna 4 złp.; mularzowi od roboty tej baszty 3 złp.; murarzowi, co robił koło baszty bednarskiej i koło strażnicy w węgierskiej bronie 25 gr.; cieśli, co robił koło baszt na Biskupiem, za 2 dni 10 gr.
1622 r. — Zmówili panowie z mularzem wymurowanie baszty u młyńskiej brony i sztukę muru, od której zmówili za 82 złp., dali mu ad rationem tej roboty 8 złp. 10 gr.; mularzowi, co robił koło baszty rozwalonej, dało się 6 złp.; mularzowi, co basztę murował, 10 złp.
1623 r. — Od murowania baszty za ulicą młyńską i dwu sztuk muru obalonego, według zjednania z mularzami za 52 złp., daliśmy ad rationem takiego zjednania mularzowi z Podolińca 26 złp.
1626 r. — Mularzowi od oprawy murów miejskich, co oprawił sztukę muru za Pawłem złotnikiem i kratę wprawił w mur za kościołem św. Ducha, 3 złp.; kowalowi, za kopę bretnali i za klamrę do baszty u brony węgierskiej, 1 złp.; za kłódkę wielką do brony więgierskiej 3 złp.; cieśli od oprawy baszty u brony węgierskiej, za 25 kóp gontów, także i za 50 sztuk drzewa na potrzebę miejską 18 złp. 13 gr.
1629 r. — Mularzowi, co robił koło baszty młyńskiej i krawieckiej, dało się 11 złp.
1630 r. — Mularzowi, który robił koło muru od baszty kowalskiej do brony krakowskiej, dało się 4 złp.; mularzowi od poprawienia murów i filara od brony krakowskiej, dało się 6 złp.
1634 r. — Mularzowi od oprawy murów miejskich nad Dunajcem koło furtki 20 złp.; za wapno do oprawy tychże murów 13 złp.
1635 r. — Mularzowi, co robił koło muru na szpitalskiej ulicy, 130 złp.; temuż mularzowi, co robił gdzieindziej koło muru, 30 złp.; za wapno do Kruźlowej 30 złp.; za wapno do Grybowca, co Piątkowianie zwozili, 76 złp.; kowalowi za gwoździe do krakowskiej brony z okrągłemi głowami nr. 31 po półtoraku = 1 złp. 15 gr.
1636 r. — Na cetnar żelaza na poprawę w bronie węgierskiej 8 złp. 15 gr.; za kłódki do krakowskiej borny dałem ślusarzowi 1 złp. 10 gr.
1638 r. — Pan Jan Koszwic, kollega i lunar nasz, produkował regestr wydatków na wystawienie muru nie małej wielkości, i zaś znowu na podmurowanie na drugiem miejscu także sztuki nie małej. Na który wydatek, mianowicie na rzemieślnika, wapno, drzewo, tarcice i robotniki, odebrał z rąk Stan. Wilkowskiego burmistrza in praesentia wszystkich kollegów, za słusznym rachunkiem przed nami uczynionym dostatecznie, 343 złp. 20 gr., które expensował.
1640 r. — Na 3 piece wapna do robienia baszty 21 złp.; za wapno do baszty obalonej 49 złp. 10 gr.; mularzowi od roboty 40 złp.; za rzezanie dębowych forsztów w traczu na spust do węgierskiej bramy 1 złp.
1641 r. — Na basztę kramarską za 5 blach, ćwieków 3 kopy, 18 funtów minii (farby czerwonej) po 6 gr., 6½ garnca oleju, 7 złp. 2 gr.; za 4000 gontowych gwoździ ze Spiża na pokrycie baszt miejskich 6 złp. 20 gr.
1642 r. — Sprowadzono na pokrycie murów miejskich: 394 kóp gontów, 94 kóp gwoździ i 142 sztuk drzewa, za 190 złp. 20 gr.
1646 r. — Garncarzowi na 100 dachówek na basztę nad młyńską bormą zadałem 15 gr.; panu Andryszowi za gwoździe na basztę węgierską i za szyny na miejską potrzebę dałem 5 złp.
1648 r. — Cieśli, który budował rusztowanie na dwóch basztach dla armaty, 1 złp.; mularzowi, który robił koło muru miejskiego od Dunajca przez 3 dni, 1 złp. 15 gr.; cieślom od naprawienia wiązania do strzelby w baszcie rzeźniczej 1 złp.; tamże kowalowi za zawiasy i wrzeciądze do drzwi i bretnale 1 złp. 12 gr.; za kłódkę do bramy krakowskiej 1 złp.; kowalowi, co robił skoblów 11 do zwodu do węgierskiej brony, 1 złp. 14 gr.
1653 r. — Mularzowi, który mur i basztę za Pawłem złotnikiem podmurował, 28 złp.
1656 r. — Cieśli, który robił wiązanie na dwóch basztach do strzelby, t. j. na kuśnierskiej i rzeźniczej, 1 złp.
1657 r. — Mularzowi, co wybił dziurę na baszcie kramarskiej, 24 gr.; mularzowi, co na baszcie węgierskiej mur przekopał i okien dwóch na organki poprawił, 15 gr.; cieślom, którzy koło baszty pustej robili, dałem 1 złp. 10 gr.

Zaludnienie Nowego Sącza osadnikami niemieckimi przez Wacława, króla czeskiego, księcia krakowskiego i sandomierskiego 1292 r.[760], i napływa tychże kolonistów w następnych latach, nadały oczywiście miastu charakter niemiecki. Księgi radzieckie i ławnicze jeszcze w r. 1488 po niemiecku były pisane, a dopiero w r. 1501 znajdujemy ostatni zapisek niemiecki w księgach miejskich. Nazwiska najmajętniejszych mieszczan w XIV. i XV. wieku, zachowane w przywilejach i aktach, są czysto niemieckie. Nawet w kollegiacie, założonej przez Zbigniewa Oleśnickiego w r. 1448, obok kazań polskich miewano co niedziele i święta kazani niemieckie, o czem jeszcze w r. 1521 a nawet w 1562 znajduję wyraźną wzmiankę[761]. Dział się to samo w Krakowie[762] i we Lwowie[763] i innych miastach polskich. Powoli jednak potężniejący za Jagiellonów duch narodowy szlachty polskiej oddziaływać począł na niemiecki żywioł mieszczaństwa, tak że już z początkiem XVI. wieku występują w Nowym Sączu coraz liczniejsze nazwy polskie, powstałe nie rzadko z nazwisk niemieckich. I tak n. p. Niemca Mordbira nazwano Morzypiwem, tłómacząc dosłownie przezwisko (Spitzname) niemieckie pragnieniem nabyte; nazwiska Moczygardło, Moczymorda podobnie powstały. W przezwiskach tych utonęło wiele pierwotnych nazw niemieckich, bo się Niemy spolszczyli z czasem. W XVI. wieku już zrzadka się zawadzi jaki Bher, Frant, Fornagel, Hibalt, Librant, Lang, Kromer, Krosner, Milner, Passlar, Strass. Nazwy jednak rozmaitych narzędzi rzemieślniczych i sprzętów domowych przechowały swój niezatarty typ niemiecki nie tylko w XVII. i XVIII. wieku, ale w wielu wypadkach nawet po dziś dzień.
W spisie właścicieli domów z r. 1651, który mam pod ręką, występują same nazwy polskie: Cichonie, Durałki, Gądki, Jelonki, Krążle, Kopcie, Orły, Pękały, Rolki, Rozdymały, Sowy, Wydry, Widze, Zięby itp. I nie dziw! Prócz kilku kupców Węgrzynów, Włochów lub Szkotów[764], z ojczyzny wygnańców, zasiliła się ludność miejska własnem pokoleniem lub mieszkańcami mniejszych miasteczek, którzy jako majstrowie rzemiosł i mieszczanie, czy to dla lepszego zarobku, czy też uchodząc z pod rządów szlacheckich pod opiekę magdeburskiego prawa, w Nowym Sączu szukali przytułku. Mnóstwo także włościan okolicznych dawało synów do nauki rzemiosł, a wyuczeni towarzysze żenili się i osiadali w mieście, wykupując się z poddaństwa szlachty.
Przybyszami takimi między 1613—1636 r. byli: Jan Farnowski z Koźminka, Maciej Zatorski z Zatora, Jan Łykawski i Walenty Koszkowicz z Łęczycy, Walenty Wargulec, Stan. Kopeć i Wojciech Tymowski z Grybowa, Samuel Kominkowicz z Torunia, Marcin Oleksowicz z Żabna, Jan Czyrzyczka z poblizkiej Kamionki, Wojciech Bogdałowicz, Stan. Jamiński i Floryan Benedyktowicz z Czchowa, Wawrzyniec Szydłowski z Szydłowca, Wojciech Sławiński z Miechowca, Jan Zięba i Jan Obłąk z Bobowej, Krzysztof Gadowicz z Lipnicy, Wawrzyniec Kondratowicz i Wojciech Lakslarowicz z Krosna, Jan Ozdzic i Stan. Wójtowicz z Krakowa, i mnóstwo innych mieszczan, którzy tak przeważnie wpływali na dobre lub złe losy miasta, w którem się dorobili mienia i godności[765].
Przyjmując do swego grona, żądali mieszczanie: 1) listu „od urodzaju“, t. j. poświadczenia urodzenia z rodziców prawnych; 2) osiadłości i mienia nieruchomego; 3) hakownicy lub przynajmniej muszkietu i miecza dla obrony miasta; przedewszystkiem zaś przysięgi na posłuszeństwo urzędowi miejskiemu we dni i w nocy. Od Szkotów zaś i ludzi podejrzanych w wierze żądano prócz tego ślubu, iż będą żyli w wierze katolickiej i zaniechają handlu towarami zakazanymi. Lecz ich nie było, prócz Jakóba Watson i Jana Wills Skranenborgh, i to jeszcze za Zygmunta III. przyjętych w roku 1613 i 1616.
Mieszczanie bez wyjątku żyli z pracy i dzieł rąk swoich, chociaż zamożniejsi posiadali małe gospodarstwa, folwarki i wólki na przedmieściach; rzemiosło jednak było podstawą ich utrzymania i wychowania.
Rzemiosło każde stanowiło osobny ustrój towarzyski, osobne bractwo czyli cech. Jak ów owad, którego byt ściśle połączony z pewną rośliną i pewnymi warunkami, tak rzemieślnik ówczesny żył tylko w obrębie rzemiosła i bractwa swego, tam tylko czuł się w swym własnym żywiole, wiedząc, że podadzą mu rękę w niedostatku, obronią w potrzebie, uczczą dobrą chęć i zasługę. Z bractwa swego dopiero wchodził w życie publiczne: na radziectwo, ławnictwo, bo wszystkich rzemiosł bractwa były oraz szkołą obyczajów, a obyczaje podstawą praw i samorządu. Już nazwa sama i pojęcie „bractwa“ w rzemiośle kryła w sobie wielkie pojmowanie społeczności, opierając się na miłości wzajemnej, na braterstwie, którego obyczajem nie było nienawidzić bractw drugich, lecz pospołu z niemi pilnować i strzedz praw Boskich i ludzkich, pospołu czuwać nad wspólnem dobrem: „rzecząpospolitą“. Stąd też ogół mieszczaństwa, mówiąc o sobie, zwał się „pospólstwem“, niby braterstwem wspólnej doli, a miasto swe zwał rzecząpospolitą swoją, cząstką całej pospolitej, kochanej polskiej ojczyzny. Pycha dopiero późniejsza i wyniosłość wzgardziła temi pięknemi pojęciami i wyrazami i deptała je w pogardy nicość.
Wiek XVII., pomimo znacznej oświaty, nie był wolnym od tysiącznych przesądów i zabobonów, ścieśniając i tak ciasne pojęcia ogółu; czemużby biedni rzemieślnicy mieli być większymi w mądrości nad tych, którzy się mądrymi zwali? — Mądrość i
zgłębianie prawd odwiecznych poruczano duchowieństwu i uczonym akademikom, mieniąc to ich rzemiosłem. Mieszczaństwo, nie zgłębiając zasad wiary i obyczajów, żyło w pokorze, przestrzegając ściśle, co słudzy Boga zakazali lub nakazali, a zresztą pamiętając i przemyśliwając nad sposobem wyżywienia, wychowania dzieci i obrony swego miasta, jako cząstki tej wspólnej ojczyzny, wsławionej rodzimymi bohaterami na ziemi, a Świętymi wyznawcami w niebie. Obrzędy kościelne i własne istnienie: to były zasadnicze pojęcia bractw rzemieślniczych. „Bogu Wszechmogącemu ku czci i chwale, a ubogiemu cechowi naszemu ku pociesze ze wszystką bracią miłą“[766] — oto godło tychże.
Kościół, dążąc do czystości obyczajów, karał dzieci nieprawej miłości, nie przypuszczając ich do stanu duchownego. Prawo niemieckie gorliwie dopełniało tego zamiaru. Karol Wielki w saksońskiem swem prawie odsądził dzieci nieślubne od czci i mienia dziedziczonego. Niemieckie bractwa rzemieślnicze, przyjmując ustrój prawie zakonny, odsądziły ich także od wszelkiej z sobą społeczności — a miasta polskie wzrosły na saksońskiem Karola Wielkiego prawie. Bractwa rzemieślnicze przyszły z Niemiec, obyczaj obcy wszedł w obyczaje rodzime, bo był cywilizacyjnym, choć zbyt surowym, a nawet może niesprawiedliwym.
Ustawy cechowe XVI. i XVII. wieku nie różnią się zasadniczo od ustaw cechowych XV. wieku, mają jednak niektóre właściwości obyczajowe, które choć w krótkości przytoczyć należy[767].
„Uczciwy mistrz“, przyjąwszy chłopca na uczenie rzemiosła i zapisując go do księgi brackiej, musiał złożyć list urodzenia jego. W braku tychże przyjmowano ustne świadectwo, lecz pod przysięgą. Stąd to w księgach cechowych często spotykamy taką formułkę: „Przyszli ludzie uczciwi N. N. i N. N., mieszczanie sandeccy, do cechu naszego sławnego... i zeznali pod przysięgą, podniosłszy dwa palce: Iż syn ich jest spłodzony dobrze, według kościoła świętego katolickiego z rodziców uczciwych: ojca N. N. i Matki N. N., mieszczan sandeckich.“
Przy zapisie składano zwykle „kopę“ czyli 2 złp. do skrzynki cechowej i kilka funtów wosku na światło brackie, czasami też jaki achtel piwa według zamożności rodziców ucznia. Odtąd przyjęty uczeń należał do bractwa, miał prawo i doznawał opieki, ale też i posłusznym być musiał cechowi swemu.
Wyuczonego „uczennika“ uczciwy mistrz czynił wolnym od nauki, poświadczając, „iż mu dosyć uczynił za rzemiosło, jako przystało na cnotliwego, i przemianek wziął“ czyli „przezwisko uczciwe“, które dawała czeladź towarzyszowi, świeżo w ich grono wstępującemu[768]. Tak n. p. w r. 1625 „Marcin, uczennik stelmacha Jana, brał przemianek przy wszystkiej braci.“ — „Wojciech Jadamczyk, uczennik czchowski, brał przemianek tu u nas, przyszedłszy do nas bez przemianku.“ — „Jan Pękała brał przemianek i tu się uczył w Sączu.“
Wyzwoleniec stawał się „towarzyszem“ rzemiosła, miał prawo do gospody wspólnej i musiał po świecie wędrować dla nabrania doświadczenia w rzemiośle i życiu, czyli „pójść na Wander“.
Wędrownemu niedoświadczonemu młodzieńcowi niejedno groziło niebezpieczeństwo po gościńcach i noclegach. Źli ludzie oszukiwali, ogrywali, okradali; zbójcy jawnie i w żywe oczy obierali biedaka ze wszystkiego mienia; a najgorsi ze wszystkich złoczyńców: Martauzy[769] przebiegle wabili niebacznych na Węgry, dalej i dalej, aż ku nieszczęsnemu Jagrowi[770], gdzie w XVI. wieku Turcy, zdobywcy środkowych Węgier[771], za taki żywy towar chętnie płacili złotem. Nie dziw więc, że wychodzącemu towarzyszowi wpajali w pamięć przepisy ostrożności, które się dziś zdają nie tylko śmiesznymi, lecz nawet nie do uwierzenia podobnymi.
Wędrowny towarzysz, nie znajdujący roboty w mieście, otrzymywał obiad i wieczerzę „glejtowną“[772]. Nawet mistrz lub towarzysz szerokiego rzemiosła, jeżeli przywędrował, według zwyczaju dostawał 12 gr. tak zwanej „powinności“.
Towarzysz podlegał sądom cechu swego. Sądzili zgromadzeni mistrze, nie bez zapytania jednak grona towarzyszów. Tak n. p. w r. 1563 czeladnik bednarski obwinił towarzysza swego o znalezienie swej zgubieli. Obwiniony wywiódł się (oczyścił się), a powód odwołał. Zły przykład jednak wymagał ukarania. Mistrzowie ugodzili ich między sobą i pytali czeladzi, czemby go chcieli karać? Towarzysze odpowiedzieli: iż trzema wochlonami[773].
Uczeń lub towarzysz, obwiniony o jakie przekroczenie, „szedł w trybówkę“ albo „był trybowan“[774] t. j. ścigany. I tak n. p. w r. 1625 „Błażej Buczeński trybowan jest od Matyasza Jawora, że mu poszedł precz, nie odrobiwszy, co mu dał na odrobienie.“ — W r. 1628 „pan starszy Jan Kozdroj dał w trybówkę towarzysza swego Masłka opatowskiego, że mu poszedł precz bez odprawy po godziech i dług wziął, co mu dał na suknie 80 gr.“ — W r. 1633 „Matyasz, bednarz, dał w trybówkę Marcina Guzowskiego, uczennika, że mu poszedł bez odprawy i wziął mu szablę i do skrzynki mu otwierał; gonił go do Tarnowa, ale go nie znalazł.“
Wyuczony i doświadczony towarzysz starał się o przyjęcie za brata w rzemiośle. Przychodził do zgromadzonego cechu z dwoma orędownikami, którzy się za nim wstawiali, prosząc o przyjęcie, okazując „listy od urodzaju“ i „listy od rzemiosła“, i składając „wstępne“ albo „nastalią“. Następnie robił „misteryjną sztukę“ (Meisterstück) i składał „sztuczne pieniądze“, a wkońcu „kolacyą sprawiał“ i składał wosk. Tak n. p. w r. 1533 „Walenty Spytkowski złożył do cechu 8 gr.; za sztukę dosyć uczynił; wosku winien 4 funty; a kolacyą ma czynić przy weselu.“ — W r. 1579 „w niedzielę przed św. Jadwigą przyjął bractwo kuśnierskie Jędrzej Kwaśny z Brzozowa. Dał sztucznych pieniędzy złp. 12, a kolacyą musi sprawić w tymże roku. Ręczyli za dośyćuczynienie cechowi naszemu: pan Stan. Rymarz, Jan Kapucyn i Sebast. Slusarz.“ — W roku 1624 „uczciwy Matyasz Jaworek, towarzysz rzemiosła bednarskiego, dał wstępne przy bytności braciej wszystkiej, chcąc z nami bydź w społeczeństwie i braterstwie; a powinien wszystkie brzemiona i powinności odbywać, jako w sobie przywilej i uchwała cechowa opiewa. O hakownicę udaje się do łaski braterskiej.“
Na tych kolacyach wielką rolę odgrywały kołacze — placki okrągłe. Stąd bardzo logicznie w księgach bednarskich pisano „kołaczya“.
Majstrowie czyli bracia rzemiosła tworzyli odrębną społeczność o właściwym sobie ustroju, naśladującym ustrój miasta i całej Rzeczypospolitej polskiej. Bractwa rzemieślnicze, jak wszystkie stowarzyszenia, pomału doskonaliły swój ustrój, co się okazuje z wyborów z koleją czasu i w miarę wzrostu swego.
W r. 1548 sześciu bednarzy w Nowym Sączu założyło bractwo; przystąpili do nich niebawem stolarze, stelmachy i kołodzieje i obrano wspólnie dwóch cechmistrzów, którzy uchwalili „schadzkę co cztery niedziele w dzień poniedziałkowy, a kiedy który mistrz za cechą[775] nie przyjdzie, albo się cechmistrzowi nie opowie, zapłaci grosz winy; kiedy kto na żałomszy nie będzie, grosz winny“[776].
Uchwała zaś z r. 1575 zastrzega: „Aby żaden nie śmiał targować i wykupować żadnej materyi, która należy do rzemiosła, pod winą 2 funtów wosku.“
„Któryby mistrz chodził do wsi kupować albo laski na obręcze albo drzewo wszelakie, będzie winien dać 2 funty wosku.“
„Któryby mistrz jeden z drugim grał w karty albo kostki, a powadzili się: winniejszy będzie winien dać 2 funty wosku, a drugi 1 funt.“
„Któryby mistrz grał z towarzyszem w karty albo kostki, będzie winien położyć 2 funty wosku, a towarzysz funt.“
„Któryby mistrz sam wynosił naczynie na rynek, albo sam nosił naczynie jakie w dom komu, winien będzie dać funt wosku.“
Wosk ten szedł na światło cechowe do kościoła.
W r. 1583 zapadła uchwała: „Któryby mistrz chłopca albo towarzysza odmówił, będzie winien półachtela piwa i 2 funty wosku.“
„Któryby nie przyszedł na schadzkę cechową, będzie winien kaźni 2 godziny.“
„Któryby przy cechowem piwie zwadę począł, powinien dać 2 funty wosku.“
W tymże roku cech kupuje smoły[777] półosma kamienia, którą odprzedaje pojedynczym bednarzom po 2 złp. za kamień.
W r. 1584 uchwalono: „Któryby brat z drugim się pokłócił i słowo mu jakie nieprzystojne powiedział, będzie winien dać półkamienia wosku i 3 dni w kabacie[778] siedzieć.“
Prócz starszych cechowych, t. j. dwóch cechmistrzów i dwóch braci stołowych, czyli „braci do skrzynki brackiej“, wybierali bednarze także po dwóch firów[779], czyli chorążych do wszelakiej służby cechowej: do zbroi, do noszenia mar, do palenia świec i gaszenia tychże przy nabożeństwach brackich, do nalewania piwa przy schadzce cechowej, do deki[780], do noszenia na cmentarz dzieci umarłych.
Król Zygmunt III., sprzyjając szczególnie wszystkim cechom sandeckim, jako instytucyi niemieckiej, zatwierdził również ustawy cechu bednarskiego (contubernium artis lignariae) 12. lipca 1604 r. w Krakowie, przez co położyłem mocną podwalinę do pomyślnego rozwoju jego[781]. Od tej doby bracia cechowi w miarę potrzeb lub wkradających się nadużyć, ustawy swe coraz to nowymi dodatkami uzupełniali i udoskonalali. I tak n. p. w r. 1606 wszyscy mistrzowie starsi społecznie tę uchwałę postanowili: „Któryby mistrz zastawiał z siebie odzienie na grę jaką w karty, winien będzie do skrzyni dać półkamienia wosku winy nieodpuszczonej i godzinę siedzieć w kaźni.“
W cechu bednarskim każdy pojedynczy majster miał swoje osobiste godło, czyli tak zwany gmerk[782] (Gemerk), który stawiał na równi z godłem herbowym rycerstwa, a również dbał o to, aby go nie splamić czynem niehonorowym. Tak n. p. w r. 1624 pan Dobrzechowski miał w swym gmerku literę M. z strzałką wystającą z pośrodka; pan Gąsior 3 strzały pochylone stojące do góry; pan Niedziela strzałę z ukośnym krzyżem; pan Gurka strzałę z podówjnyem C. z boku równolegle obok siebie; pan Bartosz strzałę z kotwicą i ukośnym krzyżem; pan Kraczek literę W. z wystającym prętem nakształt litery k. u góry[783].

podług rysunku w księdze cechowej.
Ustawy cechu kuśnierskiego (contubernium artis pellionum) zatwierdził Stefan Batory na sejmie warszawskim 21. lutego 1578 r. i ponownie Zygmunt III. dnia 15. czerwca 1593 r. w Warszawie. Kuśnierze co do zasady podobnie uchwalali, jak bednarze, widać jednak różnicę rzemiosła.
I tak w r. 1605 uchwalili bracia cechowi:
„Który brat kupił skórę starą drożej nad 9 groszy, a młodą nad 7 gr., takowego będą karać sześcią funtów wosku nieodpuszczonej winy. A któryby brat kupił za broną albo w bornie, pod tąż winą.“
„Któryby brat się zmówił z chłopcem i kazał co sobie nosić, a był wyświadczon u rzeźnika albo u kijaka[784], pod taż winą.“
„Aby się żaden nie ważył przedwać marlice[785] do korzucha, tylko marlice niech będą osobno, żeby nie było oszukania w robocie, pod winą 6 funtów.“
W r. 1612 uchwalono: „Żeby się żaden czeladnik nie ważył skór swoich kłaść do kwasu więcej niż 4, kiedy półkopy skór umoczy mistrz.“
„Gdzieby się pobił brat z bratem w mieście, zapłaci półkamienia wosku; a gdyby na jarmarku, tedy kamień wosku.“
W r. 1618 „za ekscesa, które czynił w cechu Grygier kilka razy, panowie bracia postanowili: aby podczas sprawy cechowej do sieni ustąpił. A gdyby piwo cechowe było, aby na słomie siedział.“
W r. 1625 „zezwolili się bracia tak starsi jako i młodsi, żeby żaden nie ważył się wolnego poniedziałku i pod jesień gotowych serdaków dawać w podarunku.“
W r. 1626 zapadła uchwała: „Kiedy do cechu przyjdą kuśnierki, aby też nie podsiadła młodsza starszej. Niechaj powie każdej mąż doma, która podle której ma siedzieć, jako sami siadamy“[786].
„Któryby brat nie powiedział żonie swej, a przyszłaby do cechu na piwo braterskie, a nie posłali po nią, tedy mu przepada 4 funty wosku.“
„Aby żaden brat nie dozwalał robić tak partaczom, jak partaczkom, pod winą półkamienia wosku.“
„Postanawia się cena skór: czarną starą 24 gr., młodą 18 gr.; białą starą 20 gr., młodą 15 gr. Któryby się brat srożej ważył kupować, kamień wosku winy przepadnie.“
„Kiedy schadzka albo piwo braterskie, młodsi bracia aby stali przed stołem. Któryby brat odszedł od piwa, przepada mu 6 funtów wosku.“
W r. 1629 „panowie bracia upatrzywszy szkodę i utratę, którą przez nierząd cech ponosi, przychylając się do ustawy Imci pana podwojewodzego, uchwalili: Żeby żaden brat nie ważył się kupować skór na rynku, ani w ulicy, ani w bronie, ani w domu, ani na wolnicy[787] przez wszystek tydzień, krom dwóch braci na to deputowanych: Stefana Cholewicza i Wojciecha Lakslarowicza. A któryby się ważył albo żona jego, takowy winy da 10 grzywien panom rajcom spólnie z cechem, krom jarmarku.“
Skrzynia cechowa kuśnierska mieściła w sobie skarb braterski, o wiele znaczniejszy w porównaniu z innymi cechami, a to wskutek obyczaju, że nie pojedynczy brat, lecz cały cech wraz towar kupował. W r. 1598 wraz z długami u braci mieli kuśnierze w skrzynce brackiej 137 złp. 15 gr. Skarb bracki zasilały czasami zapisy pośmiertne. I tak n. p. w r. 1638 Walenty Szałwia, kuśnierz, zapisał cechowi 100 złp., „aby na każdy kwartał po kupie od nich dawszy obracali tę kopę na pia opera za jego duszę“[788].
Pojedynczym braciom pożyczano pieniędzy na mały popłatek, skąd mienie cechowe rosło. Komu nie dowierzano, musiał złożyć zastaw. I tak w r. 1593 Librant za 12 złp. zastawił nożenki srebrne z nożami i łańcuchem srebrnym. — Zabłotny za 20 złp. zastawił bramkę[789] perłową i pasek srebrny pozłocisty. — Rodzicki w roku 1595 za 4 złp. zastawił do tygodnia uzdę srebrną pozłocistą. Tegoż roku kupili bracia królików 3.688 za 70 złp.
Pożyczania pieniędzy i pokwitowanie zapisywano w rejestra cechowe pod rubryką osobną. Tak n. p. pod rokiem 1628 w księdze kuśnierskiej czytam: „My braci wszyscy zeznajemy, żeśmy winni spólnie złp. 521 za towar, tak jako który brat brał wedle rejestru. Którą sumę obligujemy się oddać, nie ociągając się nijakiemi odwłokami prawnemi, fantami; zachowawszy tę kondycyą, że Boże uchowaj na którego z nas śmierć, tedy rękojmia tego długu powinna doglądać, beż żadej odwłoki do skrzyni takową sumę oddać. A któryby brat na czas naznaczony nie oddał, takowy bez wszelakiego postępku prawnego powinien będzie ex nunc do więzienia iść, z którego więzienia nie wyjdzie dotąd, aż takowe pieniądze odda.“
Największą uroczystością cechową były wybory cechowe. Jako wojenna szlachta króla, miasta swych wójtów i burmistrzów; tak podobnie z jak największa uroczystością każdy cech obierał swą starszyznę, wezwawszy wprzód pomocy Ducha św. przy mszy wspólnej wotywnej, na której czasami skrzypkowie grali.
Po wyborach następowała „wyborowa kołaczya“. W r. 1588 wydali na nią kuśnierze: za ćwierć mięsa 23 gr., za półcielęcia 9 groszy i szeląg, kur dwie 4 gr. i szel., prosię 4 gr., jaka 1 gr., chleb 5 gr., ziele białe[790] 6 gr., pietruszka 2 szel., świece ½ gr., półachtela piwa 20 gr., faska piwa 11 gr.
W roku zaś 1630 wydano: za parę szczuk świeżych 24 gr., sandacz słony 1 złp. 3 gr., lwowska ryba[791] 1 zł., węgierska ryba 49 gr., miodownik[792] 6 gr., pieprz 3 gr., szafran 3 gr., oliwa 6 gr., chleb 12 gr., bułki 3 gr., obwarzanki 1½ gr., piwa achtel 4 złp., półachtel 2 zł., chrzan 1 gr., ocet 3 gr., cebula i pietruszka 2 gr., świece 5 szel.
Kuśnierki, jak się powiedziało wyżej, chadzały do cechu na brackie piwo i kołaczye. Miały też osobnego krajczego swego, którego wyłącznym obowiązkiem było: Przy kołaczyi krajać przed białogłowy, podczas kiedy inny był do kołaczów ogółem. Krajczy taki istniał już w 1598 r., a krajczy ogółem jeszcze wcześniej. Kuśnierki pijały piwo cienkie zielone, kuśnierze zaś gęste. Jeszcze w r. 1604 uchwalono, aby się żaden nie ważył za próg piwa wynosić, ani częstować bez dozwolenia starszego. Nalewaniem piwa trudnili się młodsi bracia, wyznaczeni do posług cechowych[793].
Nazajutrz po wyborach odbywano zwykle żałomszę za nieboszczyków braci rzemiosła. W roku 1639 dano księżom od Requiem 12 gr., kantorowi 6 gr., muzykantom 18 gr., organiście 10 gr. Poczem odbywała się schadzka czyli gromada, na której albo nowe uchwały zapadały, albo też zatwierdzano dawne. Bez półachtela piwa i pieczeni nie obeszło się nigdy. Podobne żałomsze odbywały się przed każdą gromadą. Mianowicie odbywały się żałomsze kwartalne, a panowie bracia na wzór rajców dostawali kolędę, zwykle półachtela piwa[794]. Wogóle zwyczajem Niemców i wszystkich polskich miast, rzemieślnicy sandeccy w XVII. wieku wypijali wielką ilość piwa.
Podobnie rozwijały się i urządzały się wszystkie bractwa rzemieślnicze, stosownie do właściwości rzemiosła swego. Każdy zaś cech miał swoje światło woskowe, z którem występywał na uroczystościach kościelnych. Świece te sporządzały zwykle mniszki Kletki, mieszkające obok kollegiaty, biorąc w r. 1627 od funta wosku 1 gr. Dla starszych cechowych były świece malowane, a od pary takich płacono im w r. 1633 za robotę 6 gr. Sami bednarze mieli w r. 1615 w skrzynce braterskiej świec 53.
Jaki wogóle duch wiał z tych bractw rzemieślniczych w XVII. wieku, uczą przedewszystkiem ustawy ich, spisane i stwierdzone od urzędów tak miejskich, jako i królewskich. Przytoczymy tu niektóre ustawy w dosłownem brzmieniu, by snadź nie zaginęły wraz z szczątkami spleśniałych i napół przegniłych aktów.
Artykuły cechu szewskiego, rymarskiego i siodlarskiego z 20. maja 1602 r.
1) Aby żałomsza w poniedziałek bywała, a któryby z cechmistrzów na niej nie był, zapłaci funt wosku.
2) Aby żaden z mistrzów sam jeden nie śmiał skrór tak małych, jako i wielkich u rzeźników kupować, jedno samowtór z drugim mistrzem i to za zezwoleniem drugich mistrzów starszych stołowych pod kamieniem wosku.
3) Aby się nikt nie ważył czeladzi odmawiać od mistrza, gdy pocznie robić, nim wynidą dwie niedziele, ale u tego mistrza ma robić pod funtem wosku.
4) Każdy z mistrzów, gdy misterią przyjmuje, aby miał list od urodzenia.
5) Aby żaden nie śmiał kupować dębu[795] przedtem niźli otworzą jatkę, tylko jeden worek, a w dni święte aż po mszy pod funtem wosku.
6) Żaden mistrz aby nie śmiał przed miastem skór tak wielkich, jako i małych kupować pod zakładem 2 funtów wosku.
7) Który z mistrzów nie będzie za cechą w cechu, zapłaci funt wosku.
8) Któryby z mistrzów nie był na pogrzebie, zapłaci funt wosku.
9) Któryby wynosił tajemnice cechowe, takowy przed wszystką gromadą ma stać w dzień i w nawiętszy mróz i funt wosku ma zaraz dać.
10) Gdyby mistrz targował na wozie skórę a samby ją zdjął z wozu albo niósł do domu, zapłaci 2 funty wosku.
11) Uczeń, który się chce uczyć, ma dać do cechu do skrzynki 30 groszy i 2 funty wosku.
12) Mistrzowie wszyscy zezwolili, jeśliby mistrz który grał w karty z towarzyszem, 2 funty wosku nieodpuszczenie zapłaci. A kiedy z uczniem 4 funty nieodpuszczonej winy.
13) Komu ciał każą nieść umarłego człowieka, a omieszka albo nie będzie chciał nieść, funtem wosku zaraz ma bydź karan; a tam się mają zejść przed dom zmarłego pod winą 2 funtów wosku.
14) Aby żaden z mistrzów na kutlofie zamawiać skór nie ważył się pod winą 4 funtów wosku.
15) Któryby z mistrzów nie opowiedział czeladnika swego, żeby nie robił w dzień poniedziałkowy, 2 funty wosku przepada nieodpuszczonej winy.
16) Z strony bykowego[796], któryby się takowy znalazł bez żony z mistrzów, aby achtelem piwa był karany.
17) Towary, które należą do rzemiosła, aby były kupowane i braciej przedawane; ażeby chowane były na wieży i tamże ważone przy jednym mistrzu stołowym a drugim młodym.
18) Aby żaden stary mistrz przy młodych także i gromadzie nie był karany.
19) piwa aby żaden z mistrzów, gdy jest piwo brackie, nie śmiał wynosić bez woli mistrzów stołowych, także i starych mistrzów.
20) Z strony czeladzi, u którego mistrza znalazłoby się trzech, czterech i więcej, powinien bratu drugiemu potrzebującemu użyczyć pod winą mistrzowską.
21) Z strony roboty przedawania, gdyby się znalazła zła robota u którego mistrza, takowa przy wszystkiej gromadzie ma bydź approbowana.
22) Z strony zbroi zbierania, aby było wolno mistrzom młodym służącym w niej pachołka godnego obierać, a gdy co zepsuje, powinien dać naprawić.
23) Z strony poswarków mistrzowskich, gdzieby którykolwiek z mistrzów bądź słowem uszczypliwem, bądź też czem innem jeden naprzeciw drugiemu przewinił, ma bydź karany 4 funty wosku winy nieodpuszczonej.
24) Długi wszelkie, któreby się znalazły między bracią, aby były oddawane przed wyborem pod winą mistrzowską.
25) Któryby z mistrzów zadawał na skóry gdziekolwiek, takowy mistrz półkamieniem wosku ma bydź karany winy nieodpuszczonej.
26) Któryby z młodych mistrzów świec przepomniał palić albo omieszkał, takowy funtem wosku ma bydź karany.
Te artykuły uchwalone przez mistrze stare i wszystkę gromadę, approbowane przez mistrze stołowe, mają mieć moc i wagę swej mocności przez przywilej utwierdzony od Jego Królewskiej Mości najjaśniejszego króla polskiego Stefana Batorego[797].
Cech szewski, liczebnie jeden z największych w Nowym Sączu, urządzał corocznie z niemałą wystawnością uczty cechowe i nabożeństwa brackie w kościele Norbertanów, jak świadczą przechowane dotąd zapiski. I tak pod rokiem 1604 czytam: „Daliśmy przy wyborze za 4 achtele piwa 6 złp. 12 gr., na pieczeń 2 złp. 3 gr., śrotarzom od przyniesienia piwa 8 gr., muzyce 8 gr.“ — w r. 1630 „na kolacyą wyborową dla panów braci ze wszystką gromadą, na potrzeby do kolacyi należące, wydaliśmy za 3 achtele piwa 12 złp., na żałomszę księdzu i kantorowi po tymże wyborze 18 gr.“ — W r. 1639 na podobną kolacyę wydano 36 złp. 4 gr.

Z Muzeum hr. Czapskiego w Krakowie.
Do stałej rubryki, powtarzającej się corocznie, należało: Od żałomszy księdzu i kantorowi 18—21 gr.; od żałomszy żakom szkolnym, co śpiewali, 2 gr.; bakałarzowi od Requiem 2 gr.; kaznodziei kwartalnie 2 złp. 8 gr.; kaznodziei od wymienienia zmarłej braci na ambonie 16 gr.; kantorowi od litanii w czasie 40 godzinnego nabożeństwa 15 gr.; za świeczki do nabożeństwa 40 godzin u św. Ducha 10—15 gr., u fary 1 złp. 6 gr.; na nabożeństwo w dzień św. Kryspina i Kryspiniana[798] Ojcom do św. Ducha z muzyką 3—4 złp; za 2 pary butów do zamku panu podwojewodzemu 4—6 złp.
Prócz tego notowano stale wydatki: na ołów, kule, lonty, robienie ładunków, na wosk, na świece łojowe do baszty cechowej, na naprawę hakownic, muszkieterów, pałaszów i innych zbroi. W r. 1616 kupiono 2 hakownice długie za 16 złp., a od naprawy dwóch innych dano ślusarzowi 4 złp. Prócz tego zapisywano wydatki na oliwę do szpikowania zbroi, na piwo armatnie dla bracie cechowej, na kadzidło przy nabożeństwie, za wycieranie zbroi na Boże Ciało; nadwo mniszkom kletkom od robienia świec woskowych i od malowania roratnych na koledę sługom miejskim i dzwonnikom. W roku zaś 1655 zanotowano: „Dzwonnikowi od zachowania prochu w kościele 1 złp. 6 gr.“ Nakoniec wydatki na chędożenie zbroi, przy nabożeństwach i pisarzowi cechowemu.
Proch do armaty cechowej sprowadzano zwykle z Grybowa i płacono zań w r. 1633 za jeden kamień; 8 złp. 20 gr.; w r. 1640 złp. 18, w r. 1656 złp. 21, a w r. 1657 złp. 25.
Przy corocznym wyborze cechmistrzów i braci stołowych zdawano sprawę z pieniędzy w skrzynce brackiej będących. Tak n. p. w r. 1629 było w skrzynce pieniędzy gotowych 40 złp., na długich zaś między bracią 36 złp. 15 gr., wosku na długach 30 , wosku gotowego 6 funtów. — W r. 1637 pieniędzy gotowych 44 złp., wosku na długach u braci 12 funtów. W r. 1637 pieniędzy gotowych 44 złp., w fantach 6 złp, na długach pieniędzy w braci 30 złp. 15 gr. wosku na długach u braci 12 funtów. — W roku 1644 gotowych pieniędzy 100 złp., na długach u braci 17 złp. 16 gr, wosku na długach u braci 9 funtów. Dodajmy do tego zapis 150 złp. Marcina Samborczyka z r. 1625, tudzież 100 złp. Doroty Pasionkowej z r. 1647, a przekonamy się, że majątek cechu szewskiego wzrastał z każdym rokiem[799].
Podobne ustawy i zwyczaje istniały w cechu krawieckim (contubernium sartorum), zatwierdzonym przez Zygmunta III. w Krakowie 14. kwietnia 1603 r. Urodzenie z katolickich rodziców było niezbędnym warunkiem przyjęcia do cechu. I tak n. p. w r. 1613 „przyszedłszy do cechu naszego krawieckiego pan Stan. Siedlecki i pan Marcin Wągiel, zeznali pod przysięgą, podniosłszy dwa palce, iż pan Majcher Librant jest spłodzony podług kościoła św. katolickiego, z ojca Majchra Libranta, mieszczanina i rajcy sandeckiego, z matki Katarzyny Ribczańskiej z Kleparza.“ Z początkiem jednak XVII. wieku przyjmowano do cechu krawieckiego także członków aryańskiego wyznania, jak o tem w rozdziale VII. tomu I. szczegółowo nadmieniłem.
Przyjęcie za brata czyli towarzysza w rzemiośle odbywało się za porozumieniem braci cechowych i wstawieniem się jednego lub dwóch z pomiędzy mieszczan. Przyjęty do cechu brat musiał złożyć 12 złp. na misteryę, czyli do skrzyni brackiej, sprawić wspólną kolacyę dla braci cechowych, dać 6 funtów wosku i spełniać posługi cechowe w baszcie i w kościele. Jeżeli towarzysz przyjmował misteryę a poprzednio pojął za żonę córkę krawiecką, płacił połowę tylko do skrzyni brackiej, t. j. 6 złp.
Przy corocznych wyborach cechowych obierano po 2 cechmistrzów, braci stołowych, pisarza cechowego, i do rozmaitej służby cechowej: do zbroi, do noszenia mar, palenia świec, nalewania piwa. Od niektórych jednak powinności cechowych można się było wykupić. I tak n. p. pod rokiem 1601 czytam: „Wojciech Głębocki, Krzysztof Ziołkowski i Jakób Rynka wykupili się od nalewania piwa, od świec palenia i mar przykrycia na żałomszę.“
Bracia stołowi wypożyczali pieniędzy z skrzyni brackiej na zastaw. Tak n. p. w r. 1632 zanotowano: „Pożyczyliśmy z skrzynki cechowej panu Janowi Złotopolskiemu 27 złp. Zastawił cyny sztuk 14, mis wielkich 3, mniejszych 4, półmisków 3, garniec 1, półkwaterek 1 sub vadio takowej sumy, która ma bydź oddana na Wielkanoc; przy oddawaniu takowej sumy powinien oddać kontentacyi 40 gr., co sam pozwolił przy bytności żony.“ W r. 1601 mieli krawcy w skrzynce brackiej pieniędzy gotowych z długami u braci złp. 40. W niedzielę zaś czarną 1603 r. pieniędzy gotowych 23 złp., na fantach złp. 33 gr. 10. Z tych to wspólnych pieniędzy kupowano towar dla całego cechu, na wzór cechu kuśnierskiego, szewskiego, czapniczego i innych.
Podobnie ścisłą kontrolę prowadzono co do innych dochodów i wydatków. I tak pod rokiem 1618 czytam: „Pan Stanisław Widz dał kolaczyowe pieniądze według powinności cechowej złotych 12, któreśmy wydali na proch i na hakownicę.“ W r. zaś 1651 „przedaliśmy parę muszkietów w czarnej oprawie z pozwoleniem wszystkiej braci, wzięliśmy za nie 16 zł.“ A w r. 1672 „na potrzebę cechową przedaliśmy zbroję za 13 złp., kupiliśmy prochu funtów 12.“
Uchwały cechowe wpisywano do księgi brackiej. I tak n. p. 26. sierpnia 1631 r.: „Z dekretu panów radziec i panów braciej wszystkiej zapadła uchwała: Aby bracia w trzewikach sukiennych nie chodzili pod winą nieodpuszczoną kamienia wosku.“
Za przebywanie w bezżeństwie płacono karę do cechu, podobnie jak u szewców, tak zwane „bykowe“. I tak n. p. 1602 r. „pan Jakób Rynka wystawił panom bratom bykowe.“ — W r. 1606 „Jan Owieczka odprawił bykowe panom bratom“[800]. Podobne jednak zapiski rzadko kiedy spotykam w księgach cechów sandeckich.
Cech kowalski (contubernium fabrorum) zatwierdził ponownie Zygmunt III. w Krakowie 27. czerwca 1603 r. Pod względem wewnętrznego ustroju nie różnił się ów cech od innych bractw rzemieślniczych, chyba samem różnorodnem rzemiosłem, które pojedynczych członków, niby jedną wielką rodzinę, jednoczyło i ożywiało. Stąd to ten sam sposób przyjęcia do cechu, podobne comiesięczne zebrania, podobne nabożeństwa kościelna, podobne nawet kary za wykroczenia spotykamy również w cechu kowalskim. I tak n. p. 1593 r. „Jakób Słowiński trybowany wielką trybówką, iż się pobił z mistrzem i niepoczciwie się odprawił od mistrza, i nie zapłacił czeladzi za piwo.“ — W r. 1596 „Tomasz Wąsecki trybowany od Wojciecha, kotlarza, że się nieuczciwie odprawił od mistrza; przyszedł jako cielę, a odszedł jako wół.“
Podobne także, jak u innych cechów, spotykamy sprawozdanie z pieniędzy w skrzynce brackiej po corocznym wyborze cechmistrzów. Tak n. p. pod rokiem 1621 zanotowano: „Przyjęliśmy na rok pański 1621 od panów przeszłych starszych złp. 53 gr. 16, na fantach złp. 19.“ Od czasu do czasu zasilały skrzynkę bracką pobożne zapisy. I tak w r. 1637 Janusz Mroczek, kowal, zapisał cechowi 100 złp.[801] — w r. 1641 Bartłomiej Gargul, sierparz, 100 złp. — w r. 1683 Błażej Wiatrowski, kowal, rówenież 100 złp.[802]. Z tej wspólnej skrzynki brackiej pożyczano pieniędzy na zastaw, niekiedy nawet wcale hojnie. Tak n. p. w r. 1702 „pan Wojciech Rusinowski w cechu naszym kowalskim pożyczył złotych 100. Zapisuje się na swoim gruncie z małżonkę swoją, a dla lepszej wiary stawia rękojmię, t. j. pana Pawła Wolaka, Jakóba Niemca i Marcina Warchoła, którzy się za tę sumę zapisują na swoich gruntach własnych, t. j. na jatkach szewskich.“
Każdy towarzysz przed przyjęciem misteryi musiał pierwej wykonać sztukę mistrzowską, a mianowicie:
„Kowale naprzód podkowę wielką, w której ma bydź piętnaście funtów, a takową dwiema kiczoma[803] wygrzać przy mistrzach stołowych, a przy takowem robieniu mistrze podejmować swym kosztem; potem siekierę albo okszę kołodziejską.“
„Ślusarze, którzy puszkarstwo robią, półhak i rurę odkować, i zamek z osadą piękną, a zamecznicy zamek Delle albo Tegruhlt o dwunastu refach, zamek o dwu tępych reglach[804] i z klamką, szper[805] z wierzchu a drugi u spodku polerowany, klucz z draidormem[806], Lethmacher kłódkę nielutowaną, klucz o czterech refach, pograjcarz[807], wędzidło i ostrogi.“
„Miecznicy miecz sztuczny z dobrej głowni[808] sam oprawić i wybruszyć[809] z taszkami[810] sadzonemi i przez pochwy[811] trzy szwy nieznaczne wedle sztuki.“
„Innych zaś sztuk mistrze jako złotnicy, kotlarze, malarze, konwisarze, sierparze, paśnicy i kowale, co frameas albo klinie[812] kują, iż sztuki odrabiać z kosztem ich niemałym przyszłoby i podobno jako na miasteczku małem podołaćby temu nie mogli, tedy temu folgując, a jako na miasteczku pogranicznem rząd i potrzebę rynsztunku między sobą upatrując, stanowimy, iż miasto sztuki, którąby odrobić i wystawić mieli, półhak do cechu porządnie i ze wszystkiemi potrzebami naprawny oddać i 200 złotych do skrzynki odliczyć, a kolacyą na mistrze uczynić i cztery funty wosku oddać powinni będą, a już od robienia sztuk zostaną wolnymi“[813].
Podług ustaw tegoż cechu zakazaną była, zwłaszcza w niedziele i święta, gra w kostki i karty, zbytnie używanie trunków i tabaku, „z którego siła złego pochodzi“, pod winą 6 funtów wosku. Przestrzegano pilnie czystości obyczajów, stąd też „jeśliby który z mistrzów młodszych, przyjąwszy cech czyli misterią, w jednym roku nie ożenił się, beczkę albo achtel piwa dać cechowi powinien.“
Wzbronionem było złorzeczenie, używanie nieprzystojnych słów, partactwo i podkupywanie innych. Stąd to „jeśliby który towarzysz mistrza albo żonę jego słowy szkaradnemi albo nieuczciwemi zelżył, więzieniem ma bydź karany i cechowi 4 funty wosku przypadnie.“
„Któryby rzemiosła robił, nie przyjąwszy cechu, takowego nie jako mistrza, ale jako przeniewiercę albo hudlarza, na któremkolwiek miejscu miastu podległemu, z wiadomością i pomocą urzędu radzieckiego, wolno będzie wziąć: którego wziąwszy dwunastą funtów wosku ma bydź karany.“
„Aby żaden mistrz mistrza kupującego żelaza nie podkupował pod winą cechową kamieniem wosku, który nieodpuszczenie ma bydź karany.“
Z biegiem czasu i w miarę potrzeb lub nadużyć, ustanawiano różne przepisy cechowe. Tak n. p. w r. 1596 „stał się zapis między majstrami sierparskimi i między czeladzią sierparską: Jako nie ma żaden kowalczyk robić przy czeladzi sierparskiej, a gdzieby który kowalczyk robił przy czeladzi sierparskiej, ażeby czeladź sierparska zameldowała takowego kowalczyka, tedy przepada mistrzom do cechu kamień wosku winy nieodpuszczonej.“
Dnia 11. maja 1611 r. „wszyscy tak starzy, jak młodzi mistrze za jednostajnym głosem uchwalili: Iż którybykolwiek z mistrzów ważył się za miasto wyniść i kupować węgle, także też i w uliczkach, tedy ma bydź karan trzema funty wosku nieodpuszczonej winy.“ — „Gdyby który targował na rynku węgle, tedy drudzy nie mają targu psować, ale odejść na stronę, aż je ten starguje, który pocznie targować. A jeśliby drugiemu mistrzowi potrzeba było tegoż węgla, tedy ten, któryby węgle stargował, powinien drugiemu spuścić, albo się z nim podzielić, nie wyciągając z nich nic więcej, jedno jako je sam stargował i kupił, a to pod winą trzech funtów wosku.“
„Ci, co na Hamrach mieszkają, aby nie zabierali w łowy a węgla nie targowali i nie drożyli pod winą trzech funtów wosku.“
„Aby się żaden z mistrzów nie ważył w sprawie o dwanaście groszy od sentencyi cechmistrzowskiej do urzędu radzieckiego apelować, a zwłaszcza w przypadkach; taki urzędowi radzieckiemu 40 groszy, a cechowi 4 funty wosku zapłaci.“
„Także aby gromady nie bywały w dzień święty niedzielny, jedno w poniedziałkowy na godzinę piętnastą“[814]. (11 przed południem).
Księgi cechu kramarskiego (contubernium mercatorum) nie dotrwały do nowszych czasów[815], zato przechowały się ich ustawy w całości, zatwierdzone przez Zygmunta III. w Krakowie 19. lipca 1604 r., i ponownie przez Władysława IV. w Warszawie 16. sierpnia 1638 r. Oto ich treść:
W imię Pańskie Amen. Na wieczną rzeczy pamiątkę. Ponieważ wszystkie sprawy, które są u ludzi, z postępem czasu odmienne i niepewne są, a iżby były albo wypisaniem albo oświadczeniem pewnem oznajmione, przetoż my wszyscy bracia cechu kramarskiego, aptekarskiego, materyalskiego i ci, którzykolwiek łokciem mierzą i funtem ważą, zgodnie się na to naradziwszy, postanawiamy wiecznymi czasy, aby w naszym cechu były takie artykuły zachowane.
1) Naprzód, któryby chciał do tego cechu należeć, powinien miejskie prawo przyjąć, potem list autentyczny od urodzenia swego pokazać, jako należy do wiary św. katolickiej. A ktoby był odszczepieńcem, nie ma bydź przyjęty do bractwa i cechu naszego.
2) Za pokazaniem listu od urodzenia i wiary katolickiej, ma położyć do cechu 10 złp., które mają być obracane na potrzebę cechową; do tego wosku funtów 4, ołowiu funtów 4, prochu ruszniczego funtów 4, i muszkiet do baszty albo wieży od urzędu bractwu temu naznaczonej. A jeżeliby takiego muszkietu nie sprawił, powinien nam dać do cechu 5 złp., a potem na wszystkę bracią kolacyą sprawić.
3) Gdy już cech przyjmie, powinien będzie zaraz posługi cechowe we wszystkiem odprawować tak długo, aż na jego miejsce inszy młodszy nastąpi. A któryby się wzbraniał takowych posług odprawować i nie chciał temu dosyćuczynić i lekko to sobie poważał, winien dać do cechu 2 funty wosku winy nieodpuszczonej za każdym razem.
4) Aby żaden, tak z braci jako i mieszczan, nie ważył się przedawać ani przed domem, ani w domu swoim towaru wszelakiego, któryby jatki kramarskiej nie trzymał i cechu nie przyjął, pod winą 6 zł., których połowica na urząd radziecki przepadnie a połowica do cechu.
5) Jednostajnieśmy postanowili, aby w jatkach kramarskich przy przedawaniu swych towarów każdy się uczciwie sprawował i zachował pod winą 2 funtów wosku nieodpuszczoną.
6) Któryby brat w tym cechu był przeciwny słowem wszetecznem, i onem się przeciwko braci targnął, taki ma bydź karan półkamieniem wosku.
7) A iż zbawienie ludzkie zawisło na jedności wiary chrześcijańskiej, tedy mają i będą wszyscy powinni bracia odprawiać z żonami swemi msze za umarłych cztery razy do roku. A któryby nie był na takowej mszy a byłby doma, takowy zapłaci 2 funty wosku do cechu.
8) Na pogrzebie wszelakim brata albo siostry cechu tego, jako też na mszy zawsze po suchych dniach odprawującej się za umarłych, wszyscy się zejść mają pod winą 2 funtów wosku.
9) Na każde suchedni oddawać powinni do cechu po jednym groszu, a co roku na Boże Ciało po funcie wosku pod winą podwójną.
10) Którybykolwiek syn z pomienionego cechu chciał bractwo z nami przyjąć, albo któryby też pojął w stan małżeński dziewkę z pomienionego bractwa, takowy ma połowicę do cechu odprawować, także posług i powinności cechowych połowicę.
11) Jeśliby się który znalazł z braci, któryby miał łokieć albo wagę niesprawiedliwą, albo rzeczy sfałszowane kramne przedawał, takowego powinni będą starsi cechmistrze i mistrze do panów radziec odnieść, a panowie rajcy według zdania swego i rozsądku prawnego karać mają; a do cechu takowy za ten występek powinien dać półkamienia wosku nieodpuszczenie.
12) Aby mieszczanie sandeccy, rzemiosłami innemi bawiący się, i inni postronni ludzie nie ważyli się na sprzedaż przywozić kramarskich rzeczy, tak jedwabnych jako i prostych na łokieć, ani funt przedawać: pieprzu, szafranu, korzenia i wszelakiego nasienia. A któryby się tego dopuścił po publikacji takiego postanowienia, takowemu towar wszystek zabrać wolno będzie za pomocą panów radziec, z którego panom rajcom obwiniony 2 grzywny zapłaci, z wyjątkiem gdyby to na kram kótemu kramarzowi miał przedać, i to tylko ma się pozwolić.
13) Któryby brat apelował do urzędu radzieckiego w sprawie od 15 groszy, takowy zapłaci urzędowi radzieckiemu winy kopę, a do bractwa albo cechu 2 funty wosku.
14) Któryby brat zaniechał cechu rok i 6 niedziel, takowy cech traci. A jeśliby zaś po wyjściu roku i 6 niedziel chciał z nami kramować, powinien znowu cech przyjąć i wszystkie posługi odprawić, chyba żeby nie z niedbalstwa swego, ale z przygody złej albo skaraniem Pańskiem nawiedzony zniszczał, a zaś pocieszony od Pana Boga znowu wkupować się nie ma.
15) Któraby wdowa szła za inszego męża, tedy onej mąż, połowicę wstępnego dawszy, ma bydź przyjęty do cechu i posługi wszystkie oddawać jako i insi.
16) Jeżeliby który z mieszczan albo postronnych przyniósł towaru kramarskiego a chciał go tu przedawać, ma najpierw do cechu naszego przyjść do panów starszych i opowiedzieć się powinien; a bez dozwolenia nie ma nic przedawać pod utratą wszystkiego towaru. Cechmistrz zaś powinien będzie obwieścić wszystkich braci i spólnie wszyscy targować mają ów towar, a jeśliby się nie stargowali, wolno mu będzie kędyindziej jechać z onym towarem.
17) Któryby się ważył z braci takowego towaru targować potajemnie, bez wiadomości starszych cechowych, taki będzie ciążon czterema funty wosku nieodpuszczenie.
18) W jarmarku wolno będzie każdemu człeku z wszelakiemi kupiami przyjeżdżać i one przedawać; lecz po skończeniu jarmarku, gdy go wydzwaniać będą, aby nazajutrz tak goście jako i insi kramarze, a mianowicie kitlarze, iglarze, nożownicy, paśnicy, mydlarze, aptekarze nie przedawali rzeczy kramarskich. A któryby się tego ważył nad wolności i prawa nasze, takowy podpadnie karze 10 złp., z których połowica przypadnie urzędowi radzieckiemu a druga połowica cechowi.
19) Któryby z tych rzemiosł wyżej mianowanych chciał tu z nami mieszkać, takowy powinien z nami cech przyjąć.
20) Ziół wszelakich na nasienia, kart, mydła, miodowników, pasów pojedynkiem przekupnych, aby żaden nie przedawał pod winą 40 złp., jedno ci, którzy z nami bractwo trzymają.
21) Kitlarze aby się nie ważyli na nas miodowników nawozić, ani przedawać nikomu potrosze pojedynkiem oprócz kramarzów pod winą wyż mianowaną.
22) A iż jest zwyczaj starodawny wyprawiać młodszych z echu na zbrojną wszelaką potrzebę miejską, a zwykli na swoje miejsce lada chłopca słać; zabiegając temu, postanawiamy, aby ten, który służbę odprawuje, nie zostawiał na swoje miejsce inszego, ale sam, jeżeliby jakiej przeszkody nie miał albo choroby, w czem ma się opowiedzieć panu starszemu, w zbroi powinność swą ma odprawować; a ktoby się tego ważył, urzędowi radzieckiemu będzie doniesion, a do cechu czterema funty wosku ciążony będzie.
23) Wdowie po zejściu małżonka swego tego bractwa, każdej będzie wolno kramować, podatki do cechu i posłuszeństwo oddawać zupełnie, w którym porządku żeby zachowanie było panowie rajcy nie mają przeszkadzać; a jeżeliby kto był przeciwny a chciałby to ich postanowienie łamać, z takowego sprawiedliwość nieodwłoczną czynić pod winą 100 złp. Jegomości panu staroście.
Dla świadectwa i wiarygodności niniejsze pismo mocą pieczęci naszej utwierdzamy. Dan w ratuszu sandeckim we środę po uroczystości św. Apostołów Piotra i Pawła Roku Pańskiego 1604[816].
Mniej bogate w szczegóły są zapiski cechu rzeźniczego (contubernium lanionum). Najważniejszą jest ustawa tego cechu, potwierdzona przez Zygmunta Augusta w Warszawie 19. stycznia 1559 r., i ponownie przez Zygmunta III. w Krakowie 26. marca 1609 r., której sama osnowa jest taka:
1) Aby na cześć i na chwałę Bożą w kościele św. Małgorzaty paliły się 4 świece na kijach[817] w uroczyste święta, a w niedziele 2, które młodszy brat cechu pod winą 1 funta wosku gasić powinien i pilnie tego ma przestrzegać.
2) Także dekę swoją ma sprawić młodszy brat do przykrywania mar na żałomszy, która ma bydź co kwartał w tymże kościele, do przykrywania zmarłego brata lub siostry w cechu będących.
3) Na tych zaś mszach, jako i pogrzebie mają wszyscy mistrzowie ze swymi towarzyszami i uczniami bywać pod winą 1 grosza do skrzynki brackiej.
4) Ku ozdobie miasta w dzień Bożego Ciała, skoro tylko magistrat tego zażąda, należy wyprawić 4 braci z orężem i pancerzem ozdobnie. Także i insze podatki z dawna idące tak grodowi, jako i na ratusz płacić, zaco ma ich bronić osobliwie gród od wszelkich krzywd.

podług rysunku w księdze cechowej.
5) W pierwszy poniedziałek po suchych dniach odprawiwszy żałomszę, powinni będą mieć swoje gromady, na których wszyscy cechmistrze pod winą 1 funta wosku bywać powinni, i tam każdy z nich do skrzynki brackiej po 1 groszu dla potrzeb cechowych ma dawać, od czego żaden wolnym bydź nie może. A dla szczególnych powodów co dwa tygodnie w poniedziałkowy dzień swe schadzki cechmistrzowie i mistrzowie trzeźwo powinni miewać.
6) Każdy uczeń świadomy swej sztuki powinien dwa lata lub rok przynajmniej po swem rzemiośle po sąsiednich miastach wędrować[818], wtedy dopiero misterią będzie mógł przyjąć, którą przyjmując, powinien będzie dać 10 grzywien i 6 funtów wosku na potrzeby cechowe. Także wstępnego, kiedy przystaje, powinien dać 1 złoty cechmistrzowi. A choćby na miejscu nie terminował, lecz był przybyszem, a chciałby misterią przyjąć, powinien u mistrza rok przerobić dlatego, żeby po nim zrozumieli, czy będzie sposobnym do przyjęcia misteryi.
7) Powinien też do cechu dać półkamienia wosku i wszystkie insze powinności cechowe odprawić. Ma też kolacyą według możności, słuszności i wdzięczności dla mistrzów sprawić, a jeśliby kolacyi nie chciał sprawić, powinien będzie do skrzynki brackiej oddać 10 złp.
8) Powinien też pokazać sztukę t. j. wieprza pięknie pokrajać i insze powinności czysto wykonać; wołu wzdłuż podzielić; a jeśliby sztuki nie chciał robić, tedy powinien będzie 6 funtów prochu oddać na strzelbę i obronę miasta.
9) Syn mistrzowski od przyjęcia misteryi tylko połowicę wszystkiego ma dać, kolacyą według zwyczaju sprawić, a od dania wosku wolnym zostaje.
10) Jeśliby który mistrz chłopca chciał przyjąć, ma go opowiedzieć do cechu i dać wpisać do ksiąg cechowych we dwie niedziele, i dać od niego do skrzynki cechowej 2 złp. A jeśliby który mistrz całkowicie tego zaniechał, należy go podać do akt w przeciągu dwóch niedziel.
11) Jeśliby towarzysz zkądinąd do miasta przywędrował, powinien go zatrzymać u siebie mistrz starszy a nie młodszy, którego jednak bez listu od urodzenia, zachowania się i wyuczenia nie ma przyjmować. Jeżeliby zaś który z mistrzów odważył się na to, zapłaci winy panom rajcom 2 złp., a do cechu kamień wosku.
12) Żaden mistrz z towarzyszem wespół aby nie ważył się bydlęcia albo wołu zabijać, bo ktoby był w tem przeświadczony, tatakowy kamień wosku do cechu zapłaci, a na ratusz 5 grzywien.
13) Aby nikt nie ważył się niezdrowego bydlęcia albo wołu zabijać, a ktoby był w tem przeświadczon, kamień wosku zapłaci.
14) Jeżeliby jeden drugiemu na targach przeszkadzał tak w zakupie wołów, jako i inszem kupnie i już pewną sumę zadał, takowy od urzędu kopą grzywny, a w cechu czterema grzywny ma bydź karany. Jeżeliby zaś kupującego od kupna odwiódł, takowy funtem wosku ma bydź karany.
15) Wdowa pozostała po mężu tylko do roku i sześciu niedziel rzemiosło mężowskie będzie mogła robić. Jeżeliby zaś poszła za męża tegoż rzemiosła, tedy powinna jako insi nabyć prawo do cechu. A gdyby za inszego poszła, coby nie był tego rzemiosła, niedotrwawszy roku i sześciu niedziel, nie powinna już od tego czasu po zawarciu ślubu robić rzemiosła.
16) Cechmistrze mają rachunek z dochodów i wydatków corocznie przed wykonaniem przysięgi przy bytności wszystkich mistrzów czynić.
17) Gdyby który za cechą na wybór albo na ratusz nie przybył, lecz doma upornie pozostał, takowy ma bydź dwoma funty wosku karany.
18) Cechmistrze pieczęci do żadnego pisma, chyba za porozumieniem wszystkiego bractwa, przykładać nie mają.
19) Uchwały, które powinni będą po wybraniu cechmistrzów na każdy rok między sobą spólnie czynić, mają bydź stałe.
20) Ponieważ różne uciski i krzywdy od rzemiosła szewskiego cierpimy[819], którzy u nas skóry potargowawszy nie zaraz nam płacą, przeto stojąc mocno przy przywileju naszym, wolno nam czy to mieszczanom, czy też inszym tak wołowe jako i inszego bydła skóry przedawać; a gdyby kijakom czyli przekupniom zkądinąd przychodzącym przedawać chciano, powinni będą na 2 tygodnie cechmistrzów szewskich o tem obwieścić.
21) Ponieważ największe nieposłuszeństwo przydarza się i swary nieprzystojne na posiedzeniu cechowem zwykły bywać, iż sobie młodszy brat cechmistrza i mistrzów stołowych nieprzystojnem słowem zwykł lekceważyć, a nawet do broni się porywać; przeto któryby się do broni porywał, kamieniem wosku, a gdyby słowy uszczypliwemi jeden drugiego lżył, sześcią funty wosku za każdym razem ma bydź karany.
Dla świadectwa i wiarygodności tego wszystkiego pieczęć miasta naszego jest przyłożona.
Działo się na ratuszu Nowego Sądcza 17. października 1608 r.[820].
Na wzór innych cechów wypożyczano braciom pieniędzy z wspólnej skrzynki cechowej. Tak n. p. w r. 1667 „przyjmują panowie bracia starsi: Adam Sutkowski i Jędrzej Żychowicz długu u pana Jana Rolki 10 złp, u Jana Sutkowskiego 5 złr., u Bartosza Rolki 4 złp., u Wojciecha Ćwika i Wojc. Sowińskiego za hakownice 20 złp., które pieniądze legowali bracia na proch do baszty dla obrony.“
W tymże roku 1667 „zapadł dekret na pana Franciszka Buchowicza, który zadał przywilejowi Króla Jegomości fałsz, przeciwko któremu wyszła relacya przez braci cechowych: żeby poszedł do
więzienia i z więzienia nie wynidzie, aże cech wszystek przez bracią przeprosi i wosku 6 funtów odda, a za zniewagę braci faskę piwa powinien dać.“
Za wszelkie swary, powstałe w gromadzie gajnej lub przy piwie braterskiem, karano więzieniem. Tak n. p. w r. 1667 „iż pan Stan. Duszkowicz i pan Jan Sierpowski pod gajną gromadą swar wszczęli między sobą, tedy panowie bracia nakazali pójść za kratę pod posłuszeństwem cechowem, i ztamtąd nie wynidą, aże winę oddadzą, jaką panowie bracia wynajdą. — A iż pan Bartosz Rolka i Fran. Buchowicz poswarali się i kłopotali przy braterskiem piwie, tedy panowie bracia nakazali im do więzienia, i ztamtąd nie wynidą, aże winę cechową oddadzą.“
Przestrzegano też porządku i karności w jatkach, a za wykroczenia wyznaczano kary. „Roku Pańskiego 1667 dnia 26. marca stała się uchwała w cechu naszym rzeźniczym przez wszystkę bracią tak starszą jako i młodszą uczyniona pod gajną gromadą: Któryby brat w jatkach na brata powstał i swarzyli się, na takowych winę zakładamy i sami na się kładą panom rajcom 5 grzywien winy, a do cechu 6 funtów wosku winy nieodpuszczonej. A jeżeliby się to pokazało na którego stołowego brata, sami na się zakładamy winy panom rajcom 2 grzywny, a cechowi 2 funty wosku winy nieodpuszczonej“[821].
Ciekawą była też u rzeźników sandeckich kara bezżenności. Jan Kitlica był bezżennym w r. 1632. Ponieważ zaś w przepisach cechowych był zwykły warunek ubiegającym się o przyjęcie w grono braci, „aby się ożenił i nabył mieszczaństwo“, przeto Kitlicę jako bezżennego żartobliwie napominano w cechu, żeby się żenił i dopełnił warunku. Lecz on nie miał ku temu ochoty i bał się żeniaczki, z czego się naśmiewali często cechowi bracia. Później poczęli mu się odgrażać karami cechowemi, naturalnie żartem. A że on rzecz brał poważnie, posunęli żarty dalej i na pewnej schadzce, wypiwszy beczkę piwa, powiedzieli mu, iż on je zapłaci, a to za karę, że się nie żeni.
Kitlica, którego starzy i młodzi w obroty wzięli, wpadł w zapał, począł się sprzeczać, a oni wszyscy, udając powagę, kazali płacić piwo.
Przyszło do tego, że pobiegł na ratusz ze skargą na cech. Burmistrzował właśnie Stanisław Rogalski, żartami wcale nie gardzący. poważnie wniesiony żal rozśmieszył go, więc sam zaczął przymawiać bezżenności jego i żartem pochwalać cechową karę. Kitlica zaś najusilniej obstawał za swym bezżennym stanem, i twierdząc, że wcale nie myśli się żenić, odwoływał się na uczciwe i w obyczajach nieposzlakowane życie. W końcu przystał na zapłacenie wypitej beczki piwa, jeżeli odtąd w cechu będzie miał spokój.
Rogalski chętnie zawyrokował: „Iż Jan Kitlica, który w żaden sposób małżeńskiemu jarzmu nie chcąc się poddać, w bezżenności pozostać pragnie, przyjmuje zapłacenie raz na siebie nałożonej cechowej kary; odtąd przez wszystkie dni życia swego od wszelkich w tej mierze niepokojeń wolny pozostać ma.“
Cech rzeźnicki wśród śmiechu przystał na taki wyrok, a Kitlica rad był spokojowi[822].
Księgi cechu płócienniczego (contubernium textorum) nie dochowały się do naszych czasów[823]. Na szczęście ocalały ich ustawy, potwierdzone przez Zygmunta III. w Warszawie 26. lipca 1620 r., i ponownie przez Augusta II. w Krakowie 19. grudnia 1697 roku. Rzucają one nie mało światła na ustrój wewnętrzny i organizacyę całego cechu, dlatego podajemy je w całości.
Iż wszelakie postanowienia ludzkie dla czasów odmiennie przemijających bydź wieczno trwałe nie mogą, ani do wiadomości wieków następujących przyjść, jeżeli pismem obwarowane i poważnością zwierzchności urzędowej umocnione nie będą, przeto my burmistrz i rajce miasta Jego Królewskiej Mości Nowego Sącza wszem w obec i każdemu z osobna, komu to wiedzieć należy, oznajmujemy i niniejszym listem naszym do pewnej wiadomości przywodzimy: Iż przyszedłszy oblicznie do urzędu radzieckiego sandeckiego sławny Sebastyan Mrzygłodzki, Marcin Żeglecki, Andrzej Kwiatoniowski, Józef Radłowski, cechmistrze i mieszczanie starsi cechu płócienniczego, mieszczanie sandeccy, swojem i wszystkiej braci młodszej na to się dobrowolnie i spólnie zgadzających imieniem, wnieśli do tegoż urzędu naszego pewne artykuły niżej opisane, cechowi swemu do zachowania i zatrzymania urzędu i pożytku cechowego należące, które my uważnie przeczytawszy i one bydź potrzebne przystojne i do dobra rzeczypospolitej miejskiej w niczem się nie sprzeciwiające, niniejszym przywilejem naszym na żądanie tegoż poważnością naszą urzędową jako słuszne potwierdzamy, umacniamy, za prawne i wieczno trwałe mieć chcemy, które słowo od słowa tak się w sobie zamykają i brzmią:
1) Naprzód któryby chciał do cechu naszego przystąpić i misteryą przyjąć, takowy ma naprzód miejskie prawo przyjąć, a przy przyjęciu miejskiego prawa powinien się monstrować z muszkietem dobrym swym własnym i z szablą niepożyczaną. Przytem powinien misteryą odprawować jako opisana jest w tym przywileju cechu naszego płócienniczego. Naprzód wstępnego starszym mistrzom groszy sześć a przytem powinien dać złotych sześć pieniędzy do skrzynki cechowej i wosku cztery funty, także brackiej wszystkiej achtel piwa dać powinien.
2) Któryby chciał przyjmować misteryą albo mistrzowne któryby przyjął, powinien dać połowice misteryi wszystkiej jako jest opisana, jednak od służby nie ma bydź wolen; przytem powinien kolacyą odprawić, a jeśliby nie chciał odprawić, tedy powinien za nią odłożyć złotych ośm. Przy tejże kolacyi powinien dać achtel piwa, a ta kolacya ma bydź w rok i sześć niedziel oddana. Tenże mistrz powinien mieć dwa warsztaty i naczynie wszystko co do rzemiosła naszego należy: a nie będzie powinien robić, aże pójdą i oglądają, że będzie miał zupełne naczynie. Przytem powinien wszystkę służbę odprawować jako przynależy na młodszego; także powinien przynieść list od urodzaju i od rzemiosła w rok i sześć niedziel.
3) Żaden mistrz nie będzie powinien chłopca przyjąć na uczenie, aż będzie miał list od urodzenia. Którybykolwiek mistrz chłopca przyjmie na uczenie, powinien go opowiedzieć do cechmistrza, a cechmistrz mu powinien pozwolić do dwóch niedziel na spatrzenie, a gdy przyjdą dwie niedziele, powinien go ujednać. Każdy chłopiec powinien dać do cechu półachtela piwa i dwa funty wosku. Każdy chłopiec w tym roku, kiedy się ujedna, powinien wnieść list od urodzaju. Chłopiec, kiedy się wyzwoli, powinien mu dać tenże mistrz półgrzywny, a jeśliby odszedł a nie wrócił się w sześć niedziel, takowy lata traci. A jeśliby P. Bóg raczył wziąć tego mistrza, u któregoby się ten chłopiec uczył, tedy powinni dać mistrzowie inszego mistrza, żeby się rzemiosła douczył.
4) Któryby się douczył w cechu naszym rzemiosła, powinien wędrować rok i sześć niedziel; jeśliby zaś nie chciał wędrować, a chciał misteryą przyjąć, powinien za też wędrówkę muszkiet sprawić do cechu i funt prochu.
5) Gdy wybór przyjdzie, naprzód bracia wszyscy cechowi mają obrać cechmistrzów dwu, cechmistrze zaś powinni będą do siebie obrać dwu firów, ci zaś firowie w cechu powinni przysięgać wszystkiemu cechowi. Przy każdym wyborze powinni wszyscy bracia pozwolić na garniec wina starszym.
6) Któryby się trafił a cechowy był, żeby sobie mistrzował we wsi, gdyby się do cechu naszego wprawić chciał, tedy takowy powinien zupełną misteryą odprawować; a za to że nam przeszkodnikiem był, tedy powinien hakownicę sprawić i cztery funty prochu do cechu. Także i towarzysz któryby na wsi robił, a jeśliby cechowy był, a przyszedłby do cechu naszego robić, tenże towarzysz powinien dać złoty i dwa funty wosku za tęż winę.
7) Któryby towarzysz wcząwszy postaw u mistrza swego, odszedł i nie dorobił, takowy ma bydź karany groszy 12 i dwiema funty wosku za tęż winę. Któryby mistrz odszedł a nie wrócił w rok i sześć niedziel, a nie dałby o sobie wiadomości cechowi, takowy misteryą traci. Żaden towarzysz nie powinien z roboty od mistrza swego odchodzić, aż odpuszczenie weźmie; także i na wędrówkę odpuszczenie wziąć powinien. Któryby tego towarzysz nie czynił, ma bydź karany dwiema funty wosku.
8) Któryby się ważył mistrz mistrzowi towarzysza odłudzić, takowy ma bydź karany półkamieniem wosku, także i o chłopca. Któryby mistrz ludzką robotę utracił albo przedał, takowy nie ma mieć miejsca w cechu między wszystką bracią.
9) Któryby mistrz umarł a pozostałby syn albo córka przy matce, a matka chciałaby używać rzemiosła tego, naprzód powinna się uczciwie sprawować i postępki wszystkie odprawować cechowe, temu synowi nie ma bydź rzemiosło wzbronione u matki. A córce nie wolno robić tego rzemiosła u matki, ale cechmistrzowie powinni jej dać czeladnika z cechu. A jeśliby się co na nią nalazło i pokazało nieprzystojnego, powinni jej rzemiosła zabronić.
10) Jeżeliby który podejrzany był w cudzołoztwie, do tego w wierze katolickiej, takowy żaden sposobem robić nie może w cechu naszym. Któryby brat do cechu z bronią przyszedł, takowy powinien dać sześć funtów wosku irremissibiliter. Kiedy się sprawa w cechu zacznie, któryby mistrz gadki zaczął niepotrzebne albo poswarki, takowy ma bydź karany dwiema funty wosku, także i towarzysz.
11) Któryby z braci nie przyszedł za cechą do cechu abo cechę zatrzymał, takowy ma bydź karany funtem wosku. Któryby brat brata słowy uszczypliwemi zelżył, takowy ma bydź karany sześć funtów wosku. Jeśliby obraził jeden drugiego a przyszłaby skarga do cechu, tedy ma bydź odesłany do urzędu wójtowskiego, oprócz żeby to było przy skrzynce albo przy siedzeniu braciej w cechu.

Z Muzeum hr. Czapskiego w Krakowie.
12) Któryby brat bratu łez zadał, takowy ma bydź karany czterema funty wosku. Któryby brat brata naganił, a tego nie dowiódł, takowy ma bydź karany półkamieniem wosku. Któryby z cechu tajemnice wynosił, takowy ma bydź karany półkamieniem wosku, oprócz tych, któreby były przeciwko urzędowi i przysiędze cechmistrzowskiej a przeciwko pożytkowi rzeczypospolitej.
13) Któryby chciał sobie za młodzieńca mistrzować a nie ożeniłby się do roku, tedy powinien dać na każdy rok achtel piwa. Któryby brat apelował od dekretu cechowego, ma bydź apellacya wolna do panów radziec, a jeśliby panowie potwierdzili dekret cechowy, nie mają go panowie rajcowie wolnym czynić od cechu, jednak żeby nie wynosiło dwunastu groszy; od tego apellacya nie ma bydź dopuszczona. Któryby mistrz albo towarzysz przyszedł do cechmistrza a prosił go o cechę albo o starszych, powinien od zupełnej cechy dać groszy sześć, gdzieby nie była słuszna przyczyna, także od starszych groszy sześć; a gdyby słuszna przyczyna była, tedy nie powinien nic dać.
14) Któryby brat nieposłusznym był cechowi we wszelakich sprawach cechowych, takowy ma bydź karany czterema funty wosku. Któryby brat albo towarzysz upornie z cechu poszedł, takowy ma bydź karany sześć funtów wosku. Którybykolwiek przyszedł bądź o robotę bądź o dług skarżyć, a mianowicie o robotę, powinien takową robotę cechmistrz kazać oddać do dwóch niedziel, a gdyby we wszystkiem dekretom dość nie uczynił, takowy ma bydź karany funtem wosku.
15) Na dzień Bożego Ciała powinni bracia młodsi zbroje wycierać i wszystkę armatę cechową, a przy tej pracy powinni panowie starsi wystawić achtel piwa z skrzynki cechowej, a przy każdem piwie brackiem powinni się uczciwie zachować. A którby się nieprzystojnie zachował przy tem brackiem piwie, bądź poswarek zaczął albo szklanicę stłukł, okrom tego żeby fortuito, albo piwo rozlał albo piwo zmącił, panowie starsi powinni tę beczkę zamierzyć a ten brat powinien takowej beczki dolać.
16) Któryby towarzysz z mistrzem w domu robiąc, u niego poswarek uczynił albo się pobili, a przyszłaby skarga do cechu, a uznają panowie starsi który z nich winniejszy, takowy ma bydź karany półkamieniem wosku, tak mistrz jako i towarzysz za słusznym jednak dowodem.
17) Żałomsza ma bydź na każde suchedni, przy której mają bydź bracia wszyscy, także i towarzysze, a młodski mistrzowie powinni mary postawić, i przykryć deką i świece zapalić, a któryby tego nie uczynił albo na żałomszę zamieszkał, ma bydź karan funtem wosku, tak towarzysz jako i mistrz, któryby nie był na pogrzebie.
18) Żadnemu patraczowi robić we wsiach, a osobliwie miejskich i na przedmieściu aby nie wolno było. Takowy gdzieby się znalazł, mają go obrać z naczyniem i z robotą z pozwoleniem panów radziec, a pan burmistrz powinien pomocy dać. Żeby żadnemu partaczowi nie wolno było przędzy z miasta wynosić, ani w targu wykupować, który prawa miejskiego nie ma. Gdyby partacz robotę niósł z miasta a ujrzał go brat cechowy, ma mu przędzę wziąć i zanieść do cechu, a partacz powinien ją wyprawić z cechu jako będzie mógł.
19) Żeby były przędze sprawiedliwe w targu: naprzód ma bydź na miarę motowidło wzdłuż, a po dwadzieścia pasm w łokieć, a po dwadzieścia po cztery nici w pasmo. Powinni dwaj bracia z miarą chodzić, mierzając takową przędzę. Któraby się znalazła takowa przędza niesprawiedliwa, takową mają brać i do cechu zanieść z pozwoleniem pana burmistrza i panów radziec. Burmistrz powinien będzie dać sługi tym, którzy będą rewidować, a powinni mieć na półsiodmej ćwierci wszerz naczynie według musu starodawnego. Jeśliby jednak kto potrzebował szerszej albo węższej roboty, tedy powinien robić według rozkazania i upodobania każdego. A na któregoby się znalazło, żeby nie według ustawy cechowej robił, ma bydź karan dwiema funty wosku.
20) Które to artykuły wzwyż pomienione, tak wszystkie ogółem, jako i każdy z nich z osobna, szczególnie we wszystkich punktach, kondycyach, związkach, niniejszym przywilejem naszym i poważnością urzędu naszego umacniamy, utwierdzamy, approbujemy i za prawne i wieczne mieć chcemy, i żeby się według nich bracia cechowi zachowywali i rządzili, nakazujemy. A dla lepszej wiary i pewności pieczęć urzędu naszego przycisnęliśmy.
Dan na ratuszu sandeckim R. P. 1620 dnia 5. lutego.
Stanislaus Gorlicius (Gorlicki), protunc proconsul. Adamus Mikulski, civitatis regiae Novae Sandec notarius juratus[824].
Do kwitnących bractw rzemieślniczych w XVII. wieku należał również cech sukienników (pannifices) i czapników (pileatores), zatwierdzony przez Zygmunta III. w Krakowie 25. maja 1604 roku; tudzież cech garncarzów (lutifiguli) i piwowarów (brassatores), lecz o nich nic bliższego nadmienić nie możemy, skoro ich zapiski i ustawy nie przechowały się do naszych czasów. O innych zaś rzemieślnikach, jako to: piekarzach (pistores), młynarzach (molendianatores), murarzach (muratores), powroźnikach (funifices), miechownikach (crumenatores), grzebieniarzach (pectinistae), cyrulikach (chiturgi) i balwierzach (barbitonsores), dość rzadkie napotykamy wzmianki w aktach miejskich.
W XVIII. wieku wskutek klęsk, wyludnienia, zubożenia, ogólnego nieładu i walk stronniczych w narodzie podupadły cechy. Z rozbiorem Polski rozchwiały się ich dawne ustawy, które niby tęgi kit spajały mieszczaństwo i rzemiosła polskie, a z ich rozchwianiem znikła niespożyta siła i świetny ustrój braci cechowych jak w innych miastach, tak i w Nowym Sączu.
Po dawnych cechach sandeckich przechowały się dotąd zaledwie resztki ksiąg i szczątków zetlałych aktów, tudzież niektóre godła brackie, jak pieczęcie i tak zwana cecha. Na srebrnej pieczęci cechu szewskiego, przechowanej dotąd w muzeum hr. Czapskiego w Krakowie, znajdują się narzędzia tegoż rzemiosła, z napisem w otoku: „Pieczec Czechu Sewczego Rzemiosla Nowe-Sąca“. Na obwódce zaś nazwiska cechmistrzów: „Stanislaw Protfic — Wojciech Gargula 1628“. Na jednym akcie uchwały cechu bednarskiego z roku 1606 widziałem na pieczęci, wyciśniętej w wosku rozwarty cyrkiel, w otoku zaś jakiś niewyraźny napis. Na pieczęciach rzeźniczych bywały zwyczajnie nóż i topór, albo głowa wołu z nożem, przyłożonym do niej, a czasami sam wół. Na mosiężnej pieczęci krawieckiej przedstawione w środku nożyce otwarte, nad niemi herb miasta nowoczesny: 3 wieże obok siebie stojące, z napisem w otoku: „Schneider Zunft Neu Sandec 1828“. Na innej znów pieczęci nożyce, nad niemi oko Opatrzności Bożej w promieniach, z napisem wokoło: „Sigillum cetus sartorum Neo Sandec 1860“.
Zapomocą cechy (Zeichen) zwoływano pojedynczych członków na gromadę, czyli zebrania brackie, na których rozstrzygano bieżące sprawy pod przewodnictwem cechmistrzów. Taka jedna najdawniejsza cecha przechowuje się w muzeum hr. Czapskiego w Krakowie. Jest to gruba blacha mosiężna w kształcie serca. Na jednej stronie przedstawione są narzędzia szewskie, z napisem wokoło: „Cecha Cehu Szewskiego Nowosondeckiego. Wojciech Widłocki Cechmistrz Szewski.“ Na drugiej zaś narzędzia rymarskie i siodlarskie, z napisem: „Ceha Siedlarszka y Rimarszka. Anno Do: 1687“[825]. Okrągła cecha płócienników z r. 1710, narysowana na kartce papieru ręką pisarza cechowego, Jana Ornatowicza, nosi napis: „Insignia Et Vasa Textorum Civitatis Regalis Novae Sandeciae“, u dołu zaś warsztat i inne narzędzia tkackie. — Innego zupełnie kształtu była cecha krawiecka w obecnem stuleciu. Była to puszka mosiężna nakształt książeczki z klamerką i napisem w środku: „Cech krawiecki nowosandecki 1844“. Do tej puszki wkładano kartkę papieru z zaproszeniem na zebranie cechowe. Po innych rzemiosłach nie dochowały się pieczęcie, ani godła cechowe.

Według prawa magdeburskiego rządziła miastem rada miejska, złożona z burmistrza i rajców; sprawiedliwość zaś wykonywała ławica, t. j. wójt z podwójcim i 6 ławnikami. Tu należałoby jednak rozróżnić dwie epoki: pierwszą przed r. 1615, w której, widocznie wskutek wkradnięcia się nadużycia, rajcy byli dożywotni; drugą zaś po r. 1615, kiedy wskutek skarg pospólstwa zesłani komisarze królewscy orzekli, że odtąd wybory co roku ponawiać się mają[826]. Rajców było sześciu, z których czterech wybierał starosta grodowy, piątego wybierali starzy rajcy, a szóstego wójt z ławnikami[827], i ci byli burmistrzami kolejno, z urzędowaniem miesięcznem. Wójta zaś i podwójciego z 6 ławnikami wybierało pospólstwo całe. Między nimi musiała być przynajmniej połowa wybrana z dawnych rajców. Po burmistrzu władał w radzie starszy rajca: senior syndyk: wójta zastępował w ławicy podwójci.
Prócz rady i ławicy wybierano z pomiędzy starszych cechowych i poważniejszych mieszczan 30 mężów zaufania (viri electi), jako kontrolę od pospólstwa. Wybrani mężowie rozstrzygali sprawy ogółu i czesto z urzędem miejskim zacięte toczyli spory. Wyborom miejskim czasami przewodniczył pan starosta grodowy, lecz najczęściej jego podstarości, burgrabia zamkowy, dworzanin lub inny jaki znakomity szlachcic, wraz z inną szlachtą asystującą.
Wybory i urzędowanie odbywało się na ratuszu. Tu na piętrze znajdowała się niezbyt wielka izba sklepiona, tak zwana radziecka, a obok niej jeszcze mniejsza, również sklepiona, zwana skarbcem. Wybory miejskie odbywały się w wielkiej izbie sądowej na ratuszu. Jeżeli sam pan starosta grodowy miał przewodniczyć, wybijano ją zielonem suknem w listwy ujętem, wykadzano trociczkami, a na przyjęcie wielmożnych gości przysposabiano konfekty i małmazyę[828]. W r. 1645 wypito małmazyi za 3 złp. 6 gr. Konfektów dostarczał aptekarz, małmazyi kupcy; zwyklej jednak dawano tylko gorzałkę dobrą. W roku 1653 wydano za 4 talerz konfektów przy elekcyi 4 złp., za wódkę 1 złp.[829].
Przed wyborami w uroczystym pochodzie szli mieszczanie z ratusza do kollegiaty błagać łaski Ducha św. Księża wikaryusze odprawiali wotywę uroczystą, a kantor z śpiewnikami śpiewał na chórze. Księżom wraz z kantorem i muzyką dano w roku 1629 za nabożny trud 2 złp. 6 gr., z czego księża brali 1 złp. W r. 1634 i 1635 „od wotywy przy elekcyi panów radziec księżom, kantorowi i ograniście 3 złp.: trębaczowi i bębeniście za honor, który czynili przy tejże wotywie, kontentacyi 16 gr.“; a w r. 1646 „ojcom
wikaryom podczas elekcyi generalnej od wotywy 2 złp.; kantorowi i muzykom zaciągnionym 2 złp.“[830]. Na kadzidło od wotywy osobno dawano 5 gr. Na tem nabożeństwie obecnym bywał pan starosta lub jego namiestnik.
Po nabożeństwie uroczystym pochodem prowadziło go mieszczaństwo na ratusz i z powagą słuchano, kogo mianował, oparty na prawach królewskich i na starodawnym obyczaju. Poczem uzupełniano wybory rajców i raczono wielmożnych gości, gdyż nigdy pan starosta, ani zastępca jego nie przychodził bez świetnego grona szlachty. Po starodawnym obyczaju działo się to zwykle w dzień św. Agaty 5. lutego. Czasami jednak odwlekało się, jeżeli starosta w razie nieobecności swojej pełnomocnictwa nikomu nie przekazał. Mimo corocznych wyborów zdarzało się często, że jedni i ci sami rajcy zasiadali przez długie lata w radzie miejskiej[831].
Wybory wójta (advocatus) i ławników (scabini) zwykle nieco później uskuteczniano, tak samo wydziału, czyli 30 mężów zaufania. Wybory te ostatnie były istotnymi wyborami ludowymi, bo pospólstwo w nich wiecowało, łamiąc często przewagę rajców od starosty minowanych. Gwarność tych wieców pospólstwa miejskiego łatwo odgadnąć!
Wkońcu wybierano po dwóch gospodarzów miasta czyli lunarów (oeconomi, provisores), i po dwóch opiekunów kościelnych (aeditui, aediles), którzy zaopatrywali kościół kollegiacki we wszystkie rzeczy, należące do służby Bożej, ozdoby i naprawy jego.
Przed objęciem urzędowania składali przysięgę na wierność tak rajcy, jako i wójt, ławnicy czyli przysiężnicy, i pisarz miejski. Oto rota przysięgi rajców sandeckich z r. 1552:

podług dokumentu z r. 1323.
„Ja N. przysięgam Panu Bogu, iże Królowi Jegomości polskiemu i wszystkiej koronie polskiej wiernym będę, przeciw dostojności i zwierzchności Jego Królewskiej Mości poddaność swą powinną we wszystkiem spełniać; czci, sławy i pożytków korony wszej, osobliwie miasta tego, wedla nawiętszej możności i umiejętności swej strzedz. Sprawiedliwość równo każdemu, tak ubogiemu jako i bogatemu, nie uwodząc się ani przyjaźnią, ani bojaźnią, ani pożytkiem, czynić; skarb pospolity, aby na żadną inną potrzebę, jedno na pożytek miasta tego, a ku dobremu pospolitemu obracan był, strzedz będę; ani na swój własny pożytek nigdy jego obracać, ani innemu na to przyzwalać; ucisków żadnych człowieku pospolitemu, któreby były przeciw prawu i sprawiedliwości czynić nie będę. Rozterków ani rozdwojów w mieście dopuszczać nie chcę, ani przyczyny, ani rady do tego dawać ani go mnożyć; ale wszystkiego pospolitego dobrego szukać i omyślać i mnożyć będę, podług mego najlepszego rozumu i nawiętszej możności i umiejętności mej. Tak mnie i potomki moje Pan Bóg we wszystkiem dobrem spomóż, i święte jego wierne umęczenie“.[832][833]
Podobną prawie, lecz znacznie krótszą i treściwszą, była rota przysięgi wójta, ławników i pisarza miejskiego[834].
Najprzód mianowany burmistrz obejmował urzędowanie swoje od ostatniego z kolei urzędującego. Zdanie urzędu działo się przez wręczenie worka czyli mieszka z pieniędzmi, rejestrów dochodowych i kluczów od bram miejskich, ratusza i skarbca.
Burmistrz (proconsul) czuwał nad bezpieczeństwem, porządkiem i mieniem miasta. Rajcy (consules) dopomagali mu w czynności, władza jednak była przy nim przez czas urzędowania jego; ale też przy nim była i odpowiedzialność. On nadawał mieszczaństwo czyli prawo obywatelstwa, jus civile, odbierał odchody miejskie i rozrządzał nimi przez lunarów czyli gospodarzów miejskich, zapisując każdy wydatek i dochód. On rozkazywał sługom miejskim i straży nocnej, złożonej z dziesiętnika i kilkunastu drabów, uzbrojonych w żelazne cepy, o czem wspominają zapiski miejskie. W r. 1649 „za żelazo i blachę do okowania cep straży nocnej 2 złp. 10 gr.; kowalowi od okowania tych cep 2 złp.“[835]. Według starodawnego zwyczaju bywało 20 drabów, którzy z bębnem chodzili do zamykania i otwierania bram miejskich, jak notują zapiski pod r. 1629: „Bębniście, który bił w bęben na obchódce do zamykania bron, za niedziel 4 dało się 24 gr.“[836]. A w roku 1644 „doboszom z porucznikiem miejskim, którzy rano i wieczór do zamykania brom z dziesiętnikiem chodzili, 2 złp.“ Po zawarciu brom miejskich, oddawano klucze burmistrzowi; on także rozporządzał kluczami więzień ratuszowych.
Burmistrz zwoływał radę miejską i pospolite wiece: wobec szlachty i rządu królewskiego przestawiał miasto, był pierwszym pomiędzy mieszczanami swego miasta, jak wojewoda pierwszym między wojewódzką bracią, jak Król Jegomość pierwszym pomiędzy wszystką bracią szlachtą. A kiedy jakieś niebezpieczeństwo zagrażało koronie polskiej lub miastu, burmistrz pierwszy z rajcami ostrzegał pospólstwo. W czasie bezkrólewia 16. lipca 1632 r., Tomasz Zamojski, podkanclerzy koronny, domagał się w senacie: „Aby miasto i zamek krakowski miały swoje municye i załogę pod ten czas aż do koronacyi“[837]. Za przykładem Krakowa poszedł Nowy Sącz. Pod dniem 10. listopada tegoż roku zanotowano w księdze radzieckiej: „Sławetni burmistrz i rajce sandeccy, zwoławszy na ratusz pospólstwo całe, ostrzegali względem niebezpieczeństwa grożącego, ażeby każden pojedynczy miał gotową broń i oręż w domu, cechy zaś w swych basztach. Oraz żywnością, aby się na dwa miesiące zaopatrzyli, na wzór stolicy Krakowa. A ludzi luźnych i włóczęgów nie przyjmowali, ani przechowywali“[838]. Podobne ostrzeżenie wydawał burmistrz, ilekroć morowe powietrze pojawiło się w sąsiednich Węgrzech. Tak n. p. w r. 1634 ogłoszono w Sączu: „Zapobiegając niebezpieczeństwu powietrza morowego, na ten czas w Węgrzech panującego, aby była silna straż w bronach, po jednemu z pospólstwa po kolei. I żeby żaden nie ważył się w tamte kraje węgierskie, bez woli pana burmistrza chodzić. A tamci, którzy tymczasem tam wjechali, aby wiadomość o dobrem zdrowiu swem dali“[839].
Sprawy wszelkie szły do burmistrza, a on sprawy, na radzie lub wiecach uznane za kryminalne, tudzież sprawy sądowe odsyłał do wójta i ławicy. W sprawach jednak jawnego powstania lub buntu rajcy mogli i śmiercią karać.
Jak urząd radziecki, tak i urząd ławniczy posiadał swą własną pieczęć, którą wyciskał na urzędowych aktach. Leon Rzyszczewski przy dokumencie z r. 1343 tak opisuje ówczesną radziecką pieczęć Nowego Sącza: „W środku pieczęci widnieje postać św. Małgorzaty siedzącej, z koroną na głowie; w prawej ręce trzyma chorągiew z krzyżem, z lewej strony widać kościółek, ozdobiony wieżyczką z krzyżem. W otoku napis: Sigillum Consulum Et Civium In Novo Sondecio[840]. Podobnej pieczęci po wszystkie czasy używali rajcy sandecccy. Pieczęć radziecka Nowego Sącza (Newen Czanze) z r. 1404 przedstawia św. Małgorzatę, stojącą na smoku, z gałązką palmową w ręku[841]. Bartosz Groiski w swem dziele, dedykowanem rajcom 6 miast najwyższego prawa magdeburskiego, podaje również rysunek pieczęci Nowego Sącza z wizerunkiem św. Małgorzaty. Na aktach urzędowych z XVI., XVII. i XVIII. wieku, a nawet jeszcze w r. 1800 wydawanych przez magistrat sandecki, widziałem na wosku lub laku wyciśniętą postać św. Małgorzaty, stojącej na smoku, z napisem w otoku: Sigillum Civitatis Neo Sandecensis[842].
Pieczęci wójtowskiej miasta Nowego Sącza, którą Żegota Pauli widział przy dyplomie z r. 1323, podaje tenże opis następujący: „Przedstawiona na niej św. Małgorzata ze smokiem; dokoła zaś napis: Sigillum advocati atque civium de Kemniz; w środku: Beata Margarila virgo.“ Że pieczęć ta, wymieniająca Kamienicę[843], jest pieczęcią Nowego Sącza, dowodzi inna taka sama, nieco późniejsza pieczęć, w której ta tylko różnica, że w otoku za „Kemniz“ czytamy in Novo Sandecz[844]. Ławnicy używali też pieczęci z odmiennem nieco godłem. Na dokumencie ławników sandeckich z r. 1389 była pieczęć z odciskiem orła polskiego i z napisem w otoku: Sigillum Judicii... dalej niewyraźne[845]. Na aktach ławniczych z lat 1583, 1604, 1645 i 1737 widziałem na pieczęci odciśniętą postać smoka z ogonem i otwartą paszczą, z napisem w otoku: Sigillum Scabinorum In Nova Sandecz.
Korzyści rajców i ławników były: Wyjęcie od sądów grodzkich starościńskich, wojewódzkich i wszystkich, wyjąwszy królewskich. Dalej: wolność od wszelkich poborów, opłat i ciężarów, tak publicznych jak miejskich, oraz nakładów sądowych. Honorarya także mieli rozmaite. Z pierwszego wypływało, iż tylko wyrok królewski mógł rajców pozbawić urzędu i godności, za któremi szło uwolnienie od ciężarów.
Do honoraryów należały: Siedzenie w „formach radzieckich“ czyli stallach, które były pod chórem w kollegiacie, oraz przodowanie w uroczystościach kościelnych i miejskich. Następnie tak zwane Diennia, t. j. dzienne na wielkie uroczystości, jak na Wielkanoc, św. Trójcę, Zielone Świątki, św. Małgorzatę, św. Marcin i Boże Narodzenie. Zwykle zapisywano w księdze wydatków: „Panom rajcom diennium pro festo Nativitatis Domini, Resurrectionis, Pentecostes... 4 złp. 24 gr.“; nie rzadko 6 złp. 12 gr., a w roku 1632 „panom rajcom na korzenie pro festo Nativitatis 9 złp. 18 gr. czyli 6 grzywien“[846]. Przy miesięcznej zmianie burmistrzostwa: „Panom rajcom na piwo według obyczaju 2 gr.“ Po każdym jarmarku wypisywano również: „Diennium panom kollegom na jarmark more solito 4 złp. 24 gr.“
Podobnie jak rajcy mieli i ławnicy swe dochody. Z lustracyi 1564 r. dowiadujemy się, że wójt pobierał intratę z 1 łanu, dówch domków pod zamkiem i dwóch ogrodów; prócz tego przypadał wójtowi każdy szósty grosz z pewnej intraty miejskiej (72 grzywien 36 gr.), wnoszonej corocznie na ratusz[847]. Według przepisów prawa magdeburskiego pobierali ławnicy swe dochody z kar i opłat sądowych osobnemi taksami, w różnych czasach różnie oznaczanych.
Co rok w styczniu lub lutym wyjeżdżali panowie rajcy na tak zwane „prawo rugowe“, t. j. sądzenie według prawa magdeburskiego praw poddanych miejskich w Piątkowej, Paszynie i Żeleźnikowej. Za ten trud pobierali osobne diennium; zwykle zapisywano: „Do Piątkowej na rugowe prawo dla panów radziec za 2 garnce wina 4 złp. 24 gr.; za chleb i korzenie 1 złp.“ Tyleż z osobna do Paszyna i Żeleźnikowej na rugowe prawo.
Oprócz tych zaszczytów i korzyści, wypływających z ich urzędowania i stanowiska publicznego, były jeszcze inne, które ich spotykały i w życiu prywatnem. Na weselach rajców i ich rodzin stawiali panowie rajcy dla osób duchownych i świeckich imieniem miasta 6—12 garncy wina. Pełno o tem zapisków w księgach wydatków miejskich. Tak n. p. w roku 1607, „kiedy pan burmistrz, Jędrzej Adamowicz, wydawał córkę w stan św. małżeński, był na weselu Jegomość ksiądz opat, Jan z Zakliczyna Jordan[848], pan podstarości, Sebastyan Gładysz, pan Adam Jordan, pan Jan Krynicki, dzierżawca dóbr miejskich w Paszynie, i insze zacne osoby, dla których panowie rajcy wystawili 12 garncy wina za 12 złp. 24 gr.“ — A w roku 1632 „za pozwoleniem panów radziec na weselu u pana Matyasza Pleszykowicza, rajcy sandeckiego, gdy wydawał w stan św. małżeński córkę swoją za pana Jerzego Frączkowicza, na którem weselu był pan starosta sandecki, Jerzy Stano, za 10 garncy wina starego dało się 20 złp.“ — W roku 1651 „na weselu pana Jędrzeja Kitlicy, który przyjmował pannę radziecką niegdyś pana Jana Zięby, za konsensem panów kollegów, dla osób zacnych tak duchownych jako i świeckich, dano za 10 garncy wina od pani Bogdałowiczowej 24 złp.“[849].

podług dokumentu z roku 1323, ze zbiorów Akad. Umiejęt. w Krakowie.
Podobnie na rachunek miasta obchodzono radzieckie „przenosiny“ i to nie koniecznie tylko wtedy, jeżeli który rajca pannę lub wdowę radziecką pojmował, lecz nawet gdy krewną lub tylko służebną wydawał w stan św. małżeński.
Daleko jeszcze więcej wydawali panowie rajcy na wino, ilekroć pan starosta grodowy lub podstarości wydawał za mąż swą córkę albo wychowanicę. I tak w r. 1626 „przy rękowinach Jejmości panny Zofii Lubomirskiej, starościanki sandeckiej, która szła w stan święty małżeński za Jegomościa pana Rarowskiego, gratyfikując Jegomości panu staroście, Sebastyanowi Lubomirskiemu, daliśmy beczkę wina za 60 złp., za ryby i wyzinę 5 złp.“ — „Jegomości panu Zygm. Stradomskiemu, podstarościemu sandeckiemu, gdy córkę wydawał gratitudinis ergo na wino 10 złp.“ — W roku 1628 „Jegomości panu Jerzemu Stano, staroście sandeckiemu, gdy wydawał córkę swoją w stan św. małżeński za Jegomościa pana Palczowskiego[850], gratyfikując mu daliśmy wina beczkę za 80 złp.“ — A w r. 1634 „za beczkę wina, gratyfikując Jegomości panu staroście, Jerzemu Stano, gdy wydawał wychowanicę swoją w stan św. małżeński, do którego aktu Jegomość nas zaprosić raczył, 80 złp.“[851].
Także na prymicyach księży z rodzin patrycyuszowskich dawali panowie rajcy wino dla osób duchownych i świeckich na rachunek miasta, boć to już był taki przywilej patrycyuszów, t. j. synów radzieckich. Tak n. p. w r. 1627 „na prymicyach ks. Jana Witaliszowskiego, patrycyusza sandeckiego, dało się na potrzeby 10 złp.“ — W r. 1634 „za 4 garnce wina na prymicyach ks. Macieja Grybowskiego, patrycyusza sandeckiego, dla ludzi zacnych i kapłanów 6 złp. 12 gr.“ — W r. 1646 „na prymicye ks. Gargulewicza, patrycyusza sandeckiego, dla gości tak świeckich jako i duchownych, dałem za 8 garncy wina 21 złp.“[852].
Sprawiało też miasto swym kosztem prymicye zakonnikom u Norbertanów i Franciszkanów, jak również bakałarzom. I tak w r. 1630 „ks. Teofilowi Berezie, bakałarzowi sandeckiemu, na prymicye wina 4 garnce za 6 złp. 12 gr.“ — W roku 1654 „na prymicyach ks. Wojciecha Potrzebowicza, który u nas był institutor juventutis przez kilka lat, dla ludzi zacnych tak duchownych jako i świeckich, za 12 garncy wina 24 złp.“[853].
Nie potrzeba wcale wspominać, że pogrzeby, okazowania zbrojne, oględziny w pewnych czasach baszt i murów fortecznych, oraz wszelkie komisye nie obeszły się bez wina dla panów rajców. Trzy razy corocznie: na Matkę Boską Gromniczną 2. lutego, na św. Stanisław 7. maja i na św. Michał 29. września jeździło po dwóch rajców na komisyę 6 miast do Krakowa w celu rozstrzygania spraw najwyższego prawa magdeburskiego na zamku krakowskim[854] — zaco otrzymywali każdorazowo: z początkiem XVII. wieku 7 grzywien czyli 11 złp. 6 gr., a około połowy tegoż wieku 20 złp.
Każde odniesienie zwycięstwa nad wrogami ojczyzny witano z niesłychaną radością w Nowym Sączu, wśród wystrzałów armatnich, przy odgłosie trąb i bębnów, przyczem nie obeszło się bez wydatków na koszt miasta. Tak n. p. w r. 1579, kiedy Stefan Batory w czasie wojny z Iwanem Groźnym zdobył szczęśliwie Połock, zapisał burmistrz Melchior Librant w księdze wydatków pod dniem 3. października: „Panu pisarzowi grodzkiemu, który pocieszną nowinę opowiedział na ratuszu o wzięciu zamku w Połocku przez króla Jegomości, wystawiliśmy garniec wina za 16 gr.“ A kiedy następnego roku (1580) Stanisław Mężyk, starosta grodowy, powrócił do Sącza po wygranej wielkołuckiej[855] bitwie, kupiono dla niego u pani Rabrockiej z polecenia burmistrza Piotra Piwnicznego 36 garncy wina za 15 grzywien czyli 24 złp.[856]. Podobnie w r. 1629, po najświetniejszem zwycięstwie Stanisława Koniecpolskiego[857] nad Gustawem Adolfem pod Trzcianą 27. czerwca, zanotował burmistrz Tomasz Pytlikowicz: „Puszkarzom za odprawienie tryumfu po zwycięstwa otrzymaniu nad Gustawem, dało się 14 gr.; panu Walentemu Korzeniowskiemu[858], który przy tymże tryumfie monstrował i regimentował pospólstwo, także i bębeniście kontentacyi 9 gr.“[859]. Trąbiono też na tryumf, co sił starczyło, kiedy doszła wiadomość, że Stefan Czarniecki pobił Jerzego Rakoczego 22. lipca 1657 r.
Po każdym wyborze nowego króla nie obeszło się również bez hucznej muzyki i wystrzałów. I tak w listopadzie 1648 r. po wyborze Jana Kazimierza odprawiono tryumfalny pochód do zamku, poczem wpisano do księgi wydatków: „Podczas tryumfu, który się
odprawował, jak prędko stanęła elekcya króla Jegomości, dałem puszkarzom za pracę 3 złp.; trębaczom kontentacyi 6 gr.“[860].
Każdy wreszcie szczęśliwy wjazd nowego grodowego starosty lub jego powrót z obozu obchodzono wśród wesołych biesiad. I tak w r. 1611, kiedy Stanisław Lubomirski, starosta grodowy, powrócił do domu z wojny moskiewskiej, darowano mu „na przywitanie“ beczkę wina za 80 złp. — Z powodu przybycia nowego starosty grodowego w r. 1627 zanotowano: „Na przywitanie Jegomości pana Jerzego Stano pro honorario daliśmy 2 beczki wina za 112 złp.“ A kiedy tenże starosta w r. 1634, wskutek poddania się Moskali i układów z nimi pokojowych w Polanowie, powrócił z obozu, ofiarowało mu miasto beczkę wina za 70 złp.[861].
Po ustąpieniu Jerzego Stano w r. 1637, objął starostwo grodowe Jerzy Lubomirski. Z wielką okazałością witało go miasto, kiedy wjeżdżał do Sącza wraz z ojcem swym Stanisławem, wojewodą ruskim. U krakowskiej bramy na rozkaz rajców wystawiono ogromny kolos czyli posąg, przyozdobiony odpowiednio do uroczystości, zaco cieśle dostali 26 gr. Szychtarz miejski regimentował cechami i dostał wina garniec za 2 złp., pomocnicy zaś jego gorzałki za 1 złp. 6 gr. Pisarz miejski za przemowę do Imci pana starosty wziął też garniec doskonałego wina za 2 złp. 18 gr. Za starostą zjechało wiele szlachty i chorągiew dragonii wojewody ruskiego, ojca starosty. Nie mogąc się jedną bramą zmieścić, chcieli wjeżdżać drugiemi, że zaś były zamknięte, nie myśląc wiele, poodbijali kłódki i wjechali sobie wśród huku doboszów, wrzasku trębaczów i szyposzów[862] miejskich, trąbiących na wjazd pana starosty[863].
Charakterystycznym zwłaszcza był wjazd starosty 6. października 1646 r. Burmistrz, Jakób Poławiński, i rajcy, naradziwszy się pospołu, czynili przygotowania do należytego przyjęcia nowego pana starosty, Konstantego Lubomirskiego, syna Stanisława, wojewody krakowskiego. Lunarowie odebrali rozkaz wystawienia tryumfalnego łuku przed krakowską broną, a sławetny Floryan Benedyktowicz, wielce zasłużony i słynny malarz, odebrał polecenie odmalowania tablicy tryumfalnej i 6 herbów, za którą robotę wypłacił mu burmistrz 20 złp. Bramę zaś tryumfalną stawiano pod okiem pana lunara, Wawrzyńca Sławińskiego, który podał rejestr wydatków 17 złp. 26 gr. Składką dobrowolną zebrano po mieście 10 złp., resztę dodał burmistrz ex aerario.
Służba miejska, tak radziecka jako i wójtowska, już znacznie przechodziła mundury swoje, trudno ją więc było przedstawić pańskiemu oku w takiem zaniedbaniu. A zatem nabrano na świeżą barwę sukna morowego i kiru, i razem z robotą krawiecką zapłacono 20 złp. 24 gr. Była więc brama tryumfalna i czeladź przystrojona; był i pan pisarz miejski przygotowany z uroczystą mową powitalną; duchowieństwo zaś świeckie i zakonne z święconą wodą i błogosławieństwem było w pogotowiu.

podług dokumentu z roku 1583.
Panowie rajcy pomyśleli także o ugoszczeniu wielmożnego pana starosty. Pod przewodnictwem sławetnego Sebastyana Żmijowskiego, rewizora wina, zapuścili się w podziemia królewskiego miasta swego, aby zobaczyć składy daru Bożego, którym Stwórca węgierskie nasze sąsiady przed innymi narodami wyszczególnił i wyposażył. I znaleziono w mieście 23 składy węgierskiego wina a w nich beczek 334. Obejrzawszy się tedy po owych składach, mianowicie między beczkami Bonpaula Węgrzyna, wybrali panowie rajcy maślacza czteroputowego, t. j. takiego, gdzie na jedną beczkę moszczu wchodziło cztery putni[864] wyśmienitych rodzynek, i ugodzili ją za 150 złp.
Witając tedy pana starostę, ofiarowali mu ją w dowód uniżoności swej i posłuszeństwa i radości z przybycia, poczem w rejestrze wydatków nadzwyczajnych zapisano: „Na przywitanie Imci pana starosty darowaliśmy beczkę wina za półtorasta“. Starszy dworzanin Imci pana starosty, aby się przyczyniał za miastem i rajców jego łasce pańskiej poufnie polecał, a wpływem swoim bidnych ludzi od ciężarów ochraniał, dostał ciepłą ręką honoraryum talerów twardych 10, czyli 30 złp.[865].
Gospodarze miejscy, z niemieka lunarami (Lohnherr) zwani, już od r. 1566 zawiadywali właściwem miasta gospodarstwem[866]. Do nich należał dozór nad budynkami miejskimi, porządkiem targowym, drogami, mostami, czystością ulic i wodą po studniach, a wreszcie nad brukami, o których wyraźną wzmiankę znajduję w wydatkach miejskich. Tak n. p. w roku 1609 „dwom burkarzom za 5 dni, co doły w rynku burkowali, każdemu po 5 groszy na dzień czyni 1 złp. 20 gr.“ — W r. 1625 „chłopu od poprawy burku 1 złp.“ — A w r. 1642 „za młotek do burkowania 15 gr.“
Lunarowie doglądali wszelkich robót publicznych, jako to: naprawy murów fortecznych, bram i baszt miejskich; prócz tego mostów i wodociągów przy pomocy osobnego rurmistrza (canalista). Oni także wypłacali rzemieślnikom i robotnikom za wszelkie dostawy na potrzeby miejskie. Do nich należało doglądanie wag i miar: funtów, łokciów, kwart, garnców, korców i t. p.; doglądanie przekupek i szynkarzy, wagi chleba, mięsa, ryb; wreszcie dozór nad kupnem i sprzedażą, tak na targu jako i u rzemieślników. Czyszczenie od czasu do czasu kanałów miejskich, oraz oczyszczanie ulic od zdechłych zwierząt, należało do zajęć „mistrza szerokiego rzemiosła“ (canicida), zaco osobną pobierał każdorazowo płacę. Najczęściej jednak, na wzór innych dawnych miasta polskich, spełniał tę czynność sam mistrz, czyli kat miejski. Zwykle zapisywano: „Mistrzowi od chędożenia miasta 24 gr.“, albo „mistrzowi, co chędożył miasto, 15—20 gr.“, a niekiedy 1 złp. 2 gr.
Przed radą miejską składali lunarowie rachunki z wydanego publicznego grosza. Za czynności jednak swoje brali płacę roczną zwykle 16 złp., która z dodatkami dochodziła do 30 złp.; mieli przytem wolność od podatków miejskich i królewskich. Tak n. p. pod rokiem 1622 zanotowano: „Salarium panom lunarom dwom grzywien 20 czyli 32 złp.“ — W roku 1649 „panu Wilkowskiemu, lonarowi, salarium 16 złp.; temuż kontentacyi ratione lonarstwa 12 złp.; panom lonarom kolędy 2 złp. 12 gr.“ — A w r. 1656 „panu Szydłowskiemu, lunarowi, myta za przeszły rok 24 złp.; panu Góreckiemu, lonarowi młodszemu, salarium za przeszły rok 16 złp.; lunarom obydwom kolędy 1 złp. 18 gr.“[867]. Po dwóch lunarów w w. XVII. miały i inne miasta polskie, jako to: Lwów, Kraków i Tarnów[868].
Przedmiotem szczególnej troskliwości rządu miejskiego był zegar bijący, na wieży ratusznej umieszczony, który nakręcał zegarmistrz (horologista) i pobierał za ten trud kwartalnie 24 gr., rzadko kiedy 1 złp., osobno na oliwę do zegaru 6 gr.; prócz tego miał wolne pomieszkanie w osobnym domku „zegarmistrzowskim“ w bronie węgierskiej. Na tejże wieży ratusznej w małej izdebce, opatrzonej piecem, czuwał trębacz (tibicinator), wytrębując godziny uroczystości i trwogi. Zwyczaj trąbienia z wieży ratusznej („hejnały“) odległej sięgał starożytności. Już bowiem w r. 1558 znajduję wydatki na trębacza miejskiego. W trzy lata potem (1561) sławetni rajcy miejscy zgodzili na rok niejakiego Józefa Nieszkowskiego, mieszczanina sandeckiego, ażeby wygrywał na surmie[869], czyli szłamai, 3 razy dziennie: o świcie, w południe i na dobranoc; a odzywał się na trąbie po każdem uderzeniu godziny, zaco płacono mu tygodniowo po 20 groszy[870]. W XVII. wieku pobierał on zato miesięcznie 4 złp., czasami 5 złp. 10 gr., rzadko kiedy 8 złp.; miał przytem wolne pomieszkanie w domku „trębaczowym“. Na wypadek ognie budził mieszkańców ze snu przeraźliwem trąbieniem. Przyrządów bowiem do gaszenia ognia, ani straży pożarnej jeszcze wówczas nie znano wcale. O godzinie 10 wieczór dawał znak na spoczynek, wytrębując swą zwykłą pieśń:
Hej panowie gospodarze,
Już dziesiąta na zegarze;
Strzeżcie ognia i złodzieja,
Chwalcie Boga, w nim nadzieja![871]

Sigillum Dominorum Comissariorum Sex Civitatum.
Ze zbiorów Wiadom. numiz.-archeolog. w Krakowie.
Rok: | Dochody: | Wydatki: | |
1620 | 1.001 złp. 17 gr. | 2.006 złp. 3 gr. | |
1623 | 1.240 „ 25 „ | 1.309 „ 11 „ | |
1626 | 2.030 „ 12 „ | 1.668 „ 6 „ | |
1629 | 1.274 „ 4 „ | 1.545 „ 4 „ | |
1632 | 1.368 „ 21 „ | 1.353 „ 19 „ | |
1635 | 1.785 „ 17 „ | 2.162 „ 22 „ | |
1638 | 2.443 „ 25 „ | 2.928 „ 27 „ | |
1647 | 2.641 „ 28 „ | 3.233 „ 20 „ | |
1648 | 1.876 „ 23 „ | 2.404 „ 6 „ | |
1649 | 2.197 „ 4 „ | 1.991 „ 5 „ | |
1650 | 2.494 „ 28 „ | 2.478 „ 2 „ | |
1651 | 2.308 „ 29 „ | 2.342 „ 20 „ | |
1652 | 1.211 „ 28 „ | 1.388 „ 15 „ | |
1653 | 2.487 „ 27 „ | 2.533 „ 19 „ | |
1654 | 1.644 „ 24 „ | 1.803 „ 21 „ | |
1655 | 1.554 „ 18 „ | 1.664 „ 13 „ | |
1656 | 1.882 „ 16 „ | 2.025 „ 8 „ | |
1657 | 1.115 „ 10 „ | 1.185 „ 20 „ [874] |
W samym obrębie murów miejskich mieściły się wodociągi z „rurmuzem“, w ciekawy urządzone sposób. Do gorzelni, jak wiadomo, nie każda woda przydatna. Piwowarstwo, a później gorzelnictwo należało do najzwyklejszych gałęzi przemysłu, bo w każdym prawie domu w mieście była gorzelnia lub browar. Wcześnie też poczuło miasto brak dobrej, czystej, słodkiej wody, boć zwykła woda do picia w Nowym Sączu jest słona i saletrna. Dlatego na mocy przywileju Kazimierza Jagiellończyka, wydanego w Krakowie w r. 1465, zbudowano wodociągi (canalia), zapomocą których sprowadzano wodę z gór w Roszkowicach do miasta[877]. Trudności były
niemałe, bo dwie rzeczki: Łubinka i Kamienica stały na przeszkodzie. Przez Łubinkę z Roszkowic rury szły dnem, przez Kamienicę, zdaję się, na kobylicach aż do rurmuza, który był za kościołem św. Ducha.
Z rur szła woda do ocembrowanej studni, skąd ją pompowano do góry do ogromnej skrzyni, z której znów rynnami szła do gorzelń i browarów, a rurami do skrzyni miejskiej.
Całe to urządzenie zwano „rurmuzem“, a osobny rurmistrz zawiadywał niem, zaco pobierał tygodniowo 12—15 groszy, prócz tego osobną płacę za nadzwyczajne naprawy rur, mostów itp. W r. 1624 koło wodne o łopatkach wprawiało w ruch pompę o tłoczniach w rurach żelaznych. Woda wytłoczona pięła się na przewyższenie do dębowego koryta, w którem stał długi słup, a raczej rura żelazna, którą się woda pięła wyżej do rynien browarnych.
Mazią lub łojem smarowano koła i czopy wału, a olejem czopy tłoczni i słupca, w którym był tłok, kliny i stoszyby[878] żelazne ze skórą wołową. Rury żelazne przecierano często, a lutowano je ołowiem. Bywały też oblewane cyną. Słupce w studni i u źródeł opatrzone były durszlakami, aby nie przechodziły przez nie liście i inne odpadki drzewa. Cały rurmuz był obudowany i pod zamkiem, a sługa miejski miał tam izdebkę ciepłą o kaflowym piecu.
W roku 1648 sprawiono skrzynię wielką u rurmuza, zamiast szczupłego koryta, należycie spojoną żabkami, utkaną zgrzebiem i zalaną smołą po szparach. Samej smoły wyszło 4 kamienie czyli 128 funtów za 8 złp. Prócz niej była na rynku druga skrzynia dębowa, opatrzona nalewkami drewnianemi do czerpania wody.
W mrozy ciężki ogrzewano wodę w słupcu w osobnych dużych garncach. Kto chciał wody do swego browaru, musiał zapłacić każdorazowo 20 groszy i otrzymywał tak zwany znaczek, czyli „cechę wodną“ (signum aquae), z blaszki zrobioną. W księgach miejskich:
Percepta et Distributa 1601—1658, przechowały się dotąd różne wydatki na naprawę wodociągów i rurmuza.
Prócz wygody miasta nie było jednak znacznego zysku z tego rurmuza. W 18 latach, t. j. 1562—1579, przynosiły dochody roczne z rurmuza minimum 69 grzywien 13 gr. a maximum 123 grzyw. 45 gr., czyli 110 złp. 25 gr. do 198 złp. 9 gr.[879]. Nie świetniej przedstawiają się owe dochody rurmuzowe w XVII. wieku. I tak w r. 1620 dochód z wodociągów wynosił zaledwie 81 złp., w następnych zaś latach znacznie się powiększył, jako to: w roku 1626 złp. 187, a w r. 1628 złp. 209. Lecz później znowu się zmniejszył, i tak w latach 1630—1636 dochód wynosił 155—170 złp., a jeszcze mniej w latach 1646—1650, gdyż tylko 104 złp. Przytem wszystkiem były też różne niewygody i szkody, gdyż Kamienica często rury targała lub z kobylicami zabierała, zimą zaś pękały od mrozu. Stąd to często czytam w księdze dochodów miejskich: Signa aquae libera, nulla ob defectum aquae, cechy wodne wolne czyli nie przynoszące dochodu dla braku wody. Innym znów razem zanotowano: „Powódź wielka rury potargała“ — albo „rury jeszcze nie wytajały“. To wreszcie „rury popękały u Roszkowic“ — „dla suchości źródeł w Roszkowicach i w Kamienicy małej wody koło nie mogło się obracać“ — „rury Olbinka[880] potargała“ itp. — Zawsze jednak urządzenie to świadczy o większej staranności w mieście, niż za dni dzisiejszych, gdyż obecnie nie ma tam dobrej i zdrowej wody do picia.
Kiedy właściwie w XVIII. wieku wodociągi w Nowym Sączu ustały, nie przechował się o tem żaden zapisek. Tyle tylko pewna, że szczątki dawnych rur dotrwały aż do najnowszych czasów. Budowniczy miejski, Jan Jenkner, przy kopaniu przed kilkunastu laty fundamentów pod obecny dom pani Sandeckiej w rynku, znalazł w znaczniej głębokości rurę z modrzewiowego drzewa, której żadną miarą nie można było przerąbać; część tej rury do dziś dnia tam jeszcze pozostała w ziemi. Taką samą rurę znaleziono w sąsiednim domu pod progiem przy kopaniu fundamentów dzisiejszego domu pana Sekułowicza (1893 r.). Przy kopaniu kanału przed dzisiejszą szkołą ewangelicką (1893 r.) natrafiono na rurę drewnianą — widocznie pozostałość z dawnego wodociągu.
Te szczegóły naprowadzają jeszcze na inną okoliczność, a mianowicie, iż teren całego właściwego miasta był pierwotnie, co najmniej, o 2 metry niższy; że prawdopodobnie po każdym pożarze rumowisko rozpostarto po rynku i po ulicach, w miarę środków zabrkowano lub przynajmniej posypano szutrem, i to kilka razy, wskutek czego poziom podniósł się o 2 metry przeszło. Jeszcze bardziej tego dowodzi inna nader ciekawa okoliczność, a mianowicie, iż przy kopaniu fundamentów (1893 r.) do nowego probostwa znaleziono w głębokości blizko 2½ metra piec garncarski (!), widocznie więc, iż w tej głębokości niegdyś musiała się znajdować powierzchnia placu obok kollegiaty. W rynku naprzeciwko ratusza, w ulicy Sobieskiego, oraz przy zakładaniu kanału wzdłuż dawnego klasztoru Franciszkanów w głębokości 2½ metra znaleziono 2 pokłady bruku i pokład szutru. Toż samo odkryto przy zakładaniu fundamentów pod nowy ratusz w lipcu 1895 r. A więc najlepszy dowód, że ulice brukowano w miarę, jak na to starczyły środki, a w braku tychże przynajmniej wysypywano szutrem.

Na mocy prawa magdeburskiego[881], którem rządziło się miasto, najwyższą osobą sądową był wójt, sądzący wszelkie sprawy kryminalne, częstokroć i spory spadkowe, gruntowe i t. p. z 7 ławnikami, z pomiędzy których podwójci miał pierwsze miejsce po wójcie w ławicy. Wójt sądził tylko, lecz nie rządził; w XVIII. wieku bywał on zarazem tekże rajcą miejskim. Sądy odbywały się w ratuszu na dole, gdzie pod izbą radziecką znajdowała się duża izba, zwana „prawem“, a tuż przy niej mała izdebka, dokąd udawali się ławnicy na naradę przed wydaniem wyroku. Obok tychże przypierało więzienie, jużto lżejsze czyli „kabat“, jużto cieższe, ciemne, podziemne czyli „szatława“[882], w którem torturami badano winowajców. Nie było jednak spraw karnych na tyle, aby przez cały rok zatrudniały ławicę, więc tylko w razie potrzeby zwoływano „sąd gajny potrzebny“. Sąd zaś „wielki gajny wyłożony“ zasiadał co kwartał i sądził rzeczy prawne i sprawy sporne. Wójt z ławicą dzierżył „prawo miecza“, t. j. miał nawet prawo karania śmiercią, podlegał jednak burmistrzowi co do rządu miejskiego.
Wszelkie zaś sprawy cywilne, opiekuńcze i kuratelarne sądził burmistrz z rajcami. Wyższą instancyą dla sądów magistratualnych był sąd zadworny asesorski[883] w Warszawie, do którego dalsze odwołanie się dozwolonem było.
W aktach miejskich XVII. wieku nie mało spotykamy wyroków śmierci, z których można sobie wyrobić dokładne i szerokie pojęcie tak o surowości prawa magdeburskiego, jak i całem postępowaniu karnem. Proceder karny tak się zwykł odbywać.
Odstawiony i oddany winowajca przez kogokolwiek[884] w ręce burmistrza, bywał zamykany w więzieniu ratusznem. Tymczasem „instygator“, czyli prokurator urzędu radzieckiego, przeciwko obwinionemu prowadził śledztwo. Jeżeli urząd radziecki uznał sprawę za kryminalną, odsyłano ją do wójta i ławicy. Wtedy to instygator kazał oskarżonego i uwięzionego przystawić do sądu dla przesłuchania świadków, którzy świadczyli nań przez „podniesienie palców prawej ręki do góry“, czyli przez przysięgę. Prześwietna ławica, chcąc się także dowiedzieć o spólnikach zbrodni, pytała winowajcy, kto mu był powodem do zbrodni? Jeżeli obwiniony nie chciał od razu wyjawić prawdy, oddawano go do szatławy. Tam to brano go w „kluby“, t. j. obnażonego kładziono na ławie, wiązano ręce i nogi powrozami, których końce długie zakładano na kluby, jedną u podłogi, drugą u powały przeciwległej ściany i wyciągano go w stawach, zwyczajnie do trzeciego razu. Jeśli i to nie poskutkowało, palono mu następnie boki pochodniami albo świecami jedno, dwu a nawet trzykrotnie, lub też kat (tortor) bryzgał żar płonącej siarki na piersi jego. Przy tych czynnościach kat popijał wódkę, ażeby nie budziło się w nim poczucie litości; podawano ją do picia i winowajcy, ażeby się nie lękał. Męczeni złoczyńcy mawiali zwykle: „Choćbyście mnie panowie na proch spalili, nie powiem nic więcej, bo nie wiem, i z tem gotów jestem iść na straszny sąd Boski.“ Stosownie do zeznania świadków i przyznania się do winy samego zbrodniarza, sąd gajny wójtowski ławniczy wydawał ostateczny wyrok, mocą którego winowajcę skazywał czy to na rózgi pod pręgierzem[885], czy też na karę śmierci.
W księgach wydatków miejskich znajduję często wzmiankę o tem postępowaniu karnem. Tak n. p. w r. 1634 „przy męczeniu Bartosza Nieścierada, który ukradł kielich i patynę i wiele innych rzeczy kościelnych, wydano na samą gorzałkę 15 gr.; na świece do męczenie tegoż złoczyńcy, którego palono za świętokradztwo, 20 gr.; instygatorowi urzędowemu 3 złp.; cechom za posłuszeństwo, którzy tego zbrodniarza prowadzili na miejsce stracenia, na gorzałkę 12 gr.; urzędowi wójtowskiemu, który był przy mękach pomienionego złoczyńcy, za pracę dało się za garniec wina 1 złp. 18 gr.; mistrzowi od ścięcia i spalenia złoczyńcy Nieścierada 3 złp. 6 gr.“[886]. Podobnie w r. 1649 czytam: „Na świece do tortur po 3 razy 18 gr.; gorzałki do szatławy, gdzie tortury były, kwart 3 po 14 gr. = 1 złp. 12 gr.; na świece, siarkę i gorzałkę do więźniów 24 gr.“[887].
Do karania i tracenia zbrodniarzy trzymało miasto swego własnego kata czyli „mistrza“. Za prace i trudy płacono mu tygodniowo zwykle 24 gr., czasem 1 złp., a najwyżej 1 złp. 15 gr. Od egzekucyi czyli tracenia dostawał osobno 1—4 złp., a niekiedy nawet 6 złp. Zdarzało się jednak nieraz, że mistrz sandecki wyniósł się dobrowolnie albo też uciekał z miasta; w takim razie sprowadzano „mistrza nowotnego“ w jego zastępstwie z Biecza, gdzie istniał jedyny w całej Polsce cech katowski[888], który uczył okrutnego rzemiosła swego i wyzwalał na mistrzów. Pełno o tem zapisków w księgach wydatków miejskich. Tan n. p. w kwietniu 1649 r. burmistrz Floryan Benedyktowicz posłał do Biecza po mistrza sługę wójtowskiego. Przyjechał on niebawem kosztem miasta i zabawił tu przez 10 dni. Na utrzymanie i ugoszczenie jego wydano przez ten czas 16 złp. 26 gr. 9 den., a kiedy go odsyłano do Biecza, dano mu jeszcze za pracę na drogę 26 złp.[889]. Jak zaś surowo karano za różne zbrodnie i w jaki sposób, objaśnią nam najlepiej niżej przytoczone fakta.
Dnia 23. stycznia 1653 r. z polecenia urzędu radzieckiego wyprowadzono z więzienia ratusznego Tymka Płocha z Boguszy, oskarżonego przez niewiernego żyda Marka, i z powodu rozboju stawiono przed sądem wójtowskim ławniczym. Badany pilnie i przesłuchiwany, dobrowolnie zeznał, że ich siedmiu napadło na pana Stanisława Rogalskiego w karczmie w Kamionce, poczem udali się do Nawojowej i obrali żydówkę. Instygator urzędu radzieckiego przedstawił i prosił prześwietnej ławicy, ażeby oddano go na tortury dla lepszego zbadania prawdy. Sąd wójtowski ławniczy, rozważywszy Płocha dobrowolne zeznanie, dla lepszego jeszcze zbadania prawdy, kazał go podać na męczarnie oprawcy. Trzy razy na torturach rozciągany i trzy razy ogniem przypiekany, zeznał, że spólnicy jego: Prokopczak trzymał Rogalskiego, a Łazarczyk krzesał ogień nad jego głową. Nakoniec na żądanie instygatora wyprowadzono też z więzienia ratusznego Jarosza Płoszka i Fedora, syna sołtysa, spólników tejże zbrodni, którzy na torturach to samo wyśpiewali.
Tymczasem wyrok sądowy odłożono do 31. stycznia. W tym to dniu sąd wójtowski ławniczy, zważywszy wszystko należycie, że Płoch, zapomniawszy bojaźni Bożej i miłości bliźniego, ani obawiając się surowości prawa, śmiał napadać w nocy na różne miejsca i osoby: Przeto ażeby inni strzegli się podobnych zbrodni, rozkazał ćwiartować Płocha na cztery części[890]. Dwóch zaś wspólników jego: Jarosza i Fedora sąd wielki gajny wyłożony skazał 10. lutego najprzód na ćwiartowanie na 4 części, a następnie na ścięcie pod szubienicą za murami miasta.
Szymon Szymoła ze Słupia, zbójca z „bursy“, czyli bandy nawojowskiej herszta Jachny, napadł na szlachetnego Sebastyana z Rozkowian[891] Zboraja, wiozącego widno do Nowego Sącza. Zboraj poznał go później i ujętego przystawił do urzędu radzieckiego 14. czerwca 1654 r. Oddany sądowi wójtowskiemu Szymoła zeznał, że ich było 14 w tej kompanii, co rozbijali na Beskidzie nad Roztokami. Następnie wzięty na tortury, dwa razy był rozciągany i ogniem przypiekany — lecz gdy po drugiem rozciąganiu zemdlał, odłożono męczenie na następny dzień. W poniedziałek przed św. Janem Chrzcicielem zapadł na niego ostateczny wyrok: „Podług prawa, wydanego przeciwko publicznym rozbójnikom i gwałcicielom spokoju publicznego, ma być ćwiartowan na 4 części przez kata na miejscu zwykłem tracenia, mocą niniejszego dekretu[892].
Jakób Kozarczyk, niegdyś sługa Imci pana Wiernka z Witowic, popełnił poprzednio różne kradzieże u swego pana. W marcu 1655 r. zakradłszy się do kościoła kollegiackiego w Nowym Sączu, pobrał srebra, zawieszone na obrazie Matki Boskiej Różańcowej, tabliczki, serca, koronę, perły i inne drogie ofiary. Znaleziono je niebawem przechowane u matki jego, Zofii Kozarczykowej, i u Marcina Czeleja w Małej Wsi, tuż pod Nowym Sączem za mostem na Dunajcu. Sąd wielki gajny wyłożony wójtowski ławniczy wydał z początkiem czerwca na obwinionych następujący wyrok: „Jakób Kozarczyk jako świętokradca skazany jest na stos niniejszym dekretem, aby był spalon, nie żywcem jednak.“ Kat za ścięcie i spalenie dostał złp. 6, miecznik zaś od chędożenia miecza gr. 6[893].
Młodszy brat jego Paweł miał także głowę nałożyć za udział w zbrodni, ale orędownictwo litościwych osób szlacheckich i duchownych spowodowało ulgę. Odebrał tylko 30 rózg pod pręgierzem. Marcin Czelej odebrał ich 40, a matka Zofia Kozarczykowa zato, że synowskie kradzieże przechowywała i tem samem do dalszej zbrodni pochop dawała, musiała wytrzymać chłosty 15 rózg i to na miejscu tracenia, aby wiedziała, że się przyczyniła do hańby i śmierci dziecka swego[894].
Stanisław Ciurka alias Mieracki z Rokicin usługiwał po różnych dworach za woźnicę, przyczem dopuszczał się publicznych rozbojów: napadał na dwory i kościoły, ludzi żelazem zabijał lub ogniem przypiekał i inne niemoralne gwałty i okrucieństwa popełniał. Pomagali mu w tej niecnej robocie: Melchior Kuchciak z Dobrej, Jakób Kowalczyk z Bystrej i Kasper Wnęk ze Skrzydlnej. Skoro po niejakimś czasie rzecz cała na jaw wyszła, doniósł o tem do urzędu radzieckiego Mikołaj Podoliński, rotmistrz krajczego koronnego[895]. Sprawę tę oczywiście oddano sądowi wójtowskiemu, a ten, przesłuchawszy świadków 11. czerwca 1657 r., skazał zaraz następnego dnia Kowalczyka i Wnęka na ścięcie, jako spólników rozboju. Mierackiego kazał powiesić na żelaznym haku, a Kuchciaka ćwiartować na 4 części na miejscu zwykłem tracenia, mocą wyroku wydanego we środę przed św. Janem Chrzcicielem[896].
W tym jeszcze roku (1657) Jan Kościelniak z Tylmanowej, poddany klasztoru starosandeckiego, za publiczne rozboje, a mianowicie, że ludzi rozbijał i ogniem przypiekał — był najprzód szarpany rozpalonemi kleszczami na 4 części, trzy razy na rynku miejskim a czwarty raz przed brama miejską — potem na miejscu tracenia na 4 części ćwiertowany — nakoniec głowę mu ucięto i na szubienicy zatknięto[897].
W r. 1664 Piotr Bartyzelik, Rusin z Nowejwsi, za rozboje został skazany na ćwiartowanie i powieszenie na szubienicy. Kiedy mu już odczytano wyrok śmierci, zeznał: „U Iwana Susza, komornika z Nowejwsi, mam łyżkę srebrną, którą oddają na mszę św. za duszę moją wielebnemu ks. Stanisławowi Kossowskiemu, wikaremu sandeckiemu, żeby mszę św. odprawił“[898].
Tegoż roku (1664) Marcin młynarz, sługa Stan. Stadnickiego z Kruźlowej, pojmał i przystawił do sądu wójtowskiego Krzysztofa Papugę zato, że go okradł i zabił Stefana młynarczyka, z którym szedł w drogę. Ogłoszono mu następujący wyrok: „Chociaż za tak wielkie zbrodnie na daleko większe zasłużył kary, jednakowoż, łagodząc sprawiedliwość, orzekamy: Zato, że dobrał kluczy do skrzyń i nocą okradł Marcina młynarza i zabił Stefana młynarczyka, ma być ćwiartowan na 4 części w miejscu tracenia. Zato zaś, że łupał ule pszczele, ma być do pala przybity, a wykrojony pępek i koniec jelita prowadzony około pala, na któryby wysnowały się jelita jego. A za złodzieństwa mają być na szubienicy rozwieszone części jego.“ Po ogłoszeni wyroku zeznał: „Kupiłem sobie suknię morawską barszczową za złotych 7, którą zastawiłem we trzech złotych za obwarzanki w Zabełczu w chałupie podle karczmy. Tę suknię oddaję księdzu Stan. Kossowskiemu, spowiednikowi memu teraźniejszemu, na msze św.“[899].
W tym jeszcze roku (1664) Szymon Żelazko, piwowar z Tęgoborzy, zabił Józefa Klimczyka, włodarza dworskiego w browarze, o czem zeznawali świadkowie w grodzie sandeckim. Sąd wójtowski ławniczy skazał go na ćwiartowanie, a za kradzież potajemną części jego wraz z głową powieszone być miały na szubienicy. Po ogłoszeniu wyroku zeznał: „Mam 5 krów, z których jedną ks. Stan. Kossowskiemu, wikaremu sandeckiemu, spowiednikowi memu teraźniejszemu, na msze św. oddaję, żeby za duszę moją odprawił; a 4 krowy żonie z dziećmi i wszystką chudobę moją, bo to moja ciężka praca wszystka; którą krowę powinna mu żona moja oddać jako najprędzej, żeby za duszę moją dobrze czynił“[900].
W r. 1669 Urban Krupa z Klikuszowej, wyprowadzony z brudnego więzienia na ratuszu sandeckim i uwolniony od kajdan, zeznał: „Od harników wzięty przez gwałt z szałasu miejskiego, byłem na szałasie Maćkowym, któregom już przejednał; przyznaję i z tem na straszny sąd Boży gotówem pójść, i jeżeli nie będzie miłosierdzia Waszećiów poczekać mi jeszcze do przyjścia brata mojego, tedy proszę o śmierć ściętą — albo żeby która z dzieweczek mnie uprosiła, której będę dożywotnim przyjacielem“[901]. Wzięty na tortury i ogniem przypiekany wypierał się, że nie był na szałasie Szymczyka, a zeznał, kto był. Sąd wójtowski ławniczy, w tej tak zawiłej sprawie (in causa tam perplexa) chcąc się namyśleć nad wydaniem wyroku, uchwalił, ażeby go w lżejszem więzieniu, kabat zwanem, związano żelaznymi łańcuchami i zatrzymano. Zaręczyli jednak zań w grodzie sandeckim sąsiedzi z Klikuszowej, więc został uwolniony[902].
W r. 1677 Błażej Kuzel, zbójca z Kamienicy, co szczypą boki ludziom przypiekał, otrzymał taki wyrok: „Ażeby mu, jako starszemu i dawniejszemu rozbójnikowi, zdarto skórę z grzbietu pod pręgierzem młyńskim i żywcem spalono.“ Stefan Woźniaczek zaś z Moszczenicy, jako świeży rozbójnik, był ćwiartowany na 4 części w końcu na szubienicy powieszony[903].
Za mężobójstwo, zwłaszcza krewnego, odcinano złoczyńcy prawą rękę i przybijano do szubienicy, wkońcu ścinano go na rynku pod pręgierzem. W r. 1657 Wojciech Sroka z Łęki, wskutek zażyłości i przyjaźni z inną osobą, udusił swą własną żonę, Dorotę Fejdrużankę, i uduszoną utopił w stawie. Podpatrzył go wtem jego szwagier Fejdrużka z Librantowej i doniósł do Sącza. Sąd wójtowski ławniczy, przesłuchawszy obwinionego, zawyrokował: „Ponieważ Wojciech Sroka, jak sam osobiście zeznał, dopuścił się podwójnego hańbiącego czynu przeciwko Boskim i ludzkim prawom, przeto żeby się świętej sprawiedliwości zadosyć stało a inni podobnych warowali się zbrodni, mocą niniejszego dekretu ręka prawa ma mu być ucięta w brami miejskiej, a potem ma być ćwiartowan na 4 części w zwykłym miejscu tracenia“[904]. — W r. 1666 Piotr Turkot, prawując się o czwartą część ojcowizny swojej z stryjem, Janem Turkotem z Łomnicy, obuchem siekiery uderzył go w głowę i powalił na miejscu. Z wyroku sądu wójtowskiego odcięto mu najprzód prawą rękę i zawieszono na szubienicy, następnie ścięto go na rynku przed szubienicą[905].
Za dzieciobójstwo żywcem topiono w wodzie i grzebano na brzegu rzeki. Tak n. p. w r. 1668 Zuzanna, córka Jana Klimczyka z Zatoki, za zbrodnię dzieciobójstwa otrzymała wyrok: „Ażeby tego rodzaju zbrodnia zabójstwa na ciele i duszy nie pozostała bezkarnie, a innym do popełnienia podobnych zbrodni droga zamkniętą była — ma być żywcem od kata w wodzie zanurzona i pochowana razem z uduszonem dzieckiem na brzegu rzeki.“ — W podobny sposób straconą została na brzegu Dunajca Regina, wdowa z Białejwody, we środę po św. Franciszku w r. 1682[906]. — Karano też śmiercią białogłowy za utratę płodu.
Za okradanie kościołów albo podpalanie budynków palono zwykle na stosie drew: Tak n. p. w r. 1638 Kubernacik z Łęki od Żabna i Matyasz, drab z Brzozowej od Ciężkowic, łupili same kościoły. Zostali zato do pala przywiązani, a wokoło ogniem obłożeni, powoli żywcem gorzeli[907]. — W roku 1666 Jan Storczysta, rodem z miasteczka Mstowa, były kościelny farny, za okradzenie kościoła św. Mikołaja w Nowym Sączu na przedmieściu węgierskiem, został jako świętokradca skazany na spalenie na stosie drew. — W r. 1669 Tomasz Miloński, żebrak kościelny, rodem z Bobowej, za okradzenie obrazu różańcowego w farze sandeckiej, spalony na stosie w sobotę przed św. Trójcą. — Sebastyan Januszowski, cieśla z przedmieścia, robiąc około kościoła Franciszkanów, przystawił drabinę do okna, spuścił się po niej do kościoła, gdzie w kaplicy Przemienienia Pańskiego skradł tabliczki srebrne. Innym znów razem, ukrywszy się w kościele farnym, skradł koronę Panu Jezusowi z ołtarza, a z obrazu różańcowego co się tylko dało. Został zato wyrokiem sądu wójtowskiego spalony od kata na stosie drew za bramą węgierską, na brzegu Dunajca, w sobotę przed św. Elżbietą o godzinie 22 (6 popołudniu) w r. 1675. — Wawrzyniec Temberski, jawny złodziej, co okradł wikarego kollegiaty, skazany na śmierć, uciekł z miejsca stracenia. Po trzech dniach jednak schwytany i ścięty tamże w r. 1680, a miał być powieszonym. — Paweł, syn niewidomego ojca, za podpalenie gumien pani Katarzyny Dembińskiej w Rybiu, zginął na stosie we wtorek po Trzech Królach w r. 1668[908].
Wspólników kradzieży skazywano zwykle na rózgi, które wyliczał kat, a czasami słudzy miejscy na rynku pod ratuszem lub pod pręgierzem. I tak w r. 1665 Szczęsny Bednarczyk za wspólnictwo w kradzieży taki otrzymał wyrok: „Ponieważ jest podeszłego wieku, a namowami dał się nakłonić do spółki w kradzieży, przeto 50 rózgami od sług miejskich publicznie na rynku ma być oćwiczonym.“ — W r. 1666 Adam Janesik z Chomranic, syn klechy czyli kościelnego, za kradzież zboża z boiska został przywiązany do pręgierza, a kat wyliczył mu 30 rózg. — W r. 1672 Sebastyan Kuźma za różne kradzieże dostał pod pręgierzem 100 rózg. — W r. 1676 Jędrzej Wróbel alias Łacny za drobne kradzieże uwolniony od kary śmierci, dostał od kata na Biskupiem 30 rózg[909].
Kobiety nierządnego życia chłostano zwykle przed pręgierzem, ostrzygano im włosy, a potem wyprowadzano je z miasta przy zapalonych pochodniach; stąd to powstało wyrażenie „wyświecony“, które ludziom złego życia dają. Zapiski w księgach wydatków miejskich, wspominając o wyświeceniu z miasta, lakonicznie się wyrażają: „Mistrzowi, co jedną białogłowę z miasta wyświecał za pewny eksces, 1 złp.“; albo „mistrzowi, co niewiastę chłostał u pręgi i wyświecał z miasta, 24 gr.“ W roku zaś 1649 zanotował Jan Krzyżanowski, burmistrz: „Bednarzowi i malarzowi za spodnicę dla luźnych niewiast 3 złp. 10 gr.“[910]. Zato akta ławnicze przechowały nam następujący dosyć szczegółowy opis wypadku takiego „wyświecenia“ i jego powodów.
W roku 1649 nadciągnęła do Nowego Sącza na leże zimowe chorągiew pancerna Konstantego Lubomirskiego, starosty grodowego sandeckiego, pod wodzą Imci pana Pawła Borzęckiego, porucznika. Chorążym jej był od lat 15 Jędrzej Krukiernicki. Niósł on znak chorągwiany: srebrem tkaną Śreniawę na czerwonem polu, i wjechawszy do miasta wśród odgłosu trąb, stanął na rynku, a za nim równały się szeregi towarzystwa i pocztowych. Co żyło w mieście, wysypało się tłumnie, chcąc oglądać pancernych pana starosty, słuchać głosu trąb i podziwiać dobosza, jak przewiesiwszy na karku konia maluchne swe kotły (żele)[911], bił w nie pałeczkami, to w jeden to w drugi.
W pierwszej części rynku sandeckiego od strony Dunajca były główne gospody miejskie. Na rogu: Stanisława Olszyńskiego, rajcy i kupca zamożnego, gdzie najdroższych korzeni i win, jako to małmazyi i petercymentu[912] można było dostać. Dalej była gospoda Marcina Oleksowicza, gdzie było podostatkiem sukien i drogich materyi, począwszy od holenderskiego falendyszu aż do czchowskiego pakłaku, od tureckiego altembasu[913] i weneckiego muchairu[914] aż do prostego kiru podszewkowego. Trzecią z kolei była kamienica i gospoda Cichoński. Nie miała ona kramów bogatych w korzenie lub bławaty, miała tylko wina w piwnicy, a jednak jej gospoda wielce była uczęszczaną od szlachty, jużto przez swój rozgłos starodawny między ludźmi, już też przez ujmowanie sobie gości, boć nikt nad nią nie umiał tak przywitać, usłużyć i ugościć. I nie dziw! trzech mężów pochowała, a czwarty ją odbiegł, miała więc doświadczenie wielkie, umiała się z ludźmi obchodzić i gości sobie przynęcać. Wspólnie z nią mieszkały dwie owdowiałe córki: Regina Myślińska i Zofia Białakiewiczowa, której jeszcze łzy nie oschły po niedawno pogrzebanym mężu. Za Cichońką była zaraz kamienica Stanisława Widza, kupca podeszłego wiekiem; w niej właśnie przygotowano gospodę panu chorążemu. Jędrzejowi Krukiernickiemu, wspólną zaś gosposią chorągwi pancernej obrano Zofię Cichoniównę, wdowę po Białakiewiczu.
Usłużna i obrotna gosposia wnet zjednała sobie zaufanie i miłość pana chorążego. Ludzie głośno o tem poczęli mówić po całem mieście, podpatrzyli ich i do urzędu miejskiego donieśli. Poważny wiekiem i zacnością, Stanisław Kopeć, wniósł na radzie, aby koniec położyć zgorszeniu i rozpuście. Odwołał się na ludzi, iż Cichoniówna, zapomniawszy na przykazania Boskie i wstyd niewieści, mieszka z chorążym, jakby żona z mężem; że wszędzie po mieście pełno opowiadania o jej występkach. Napominał panów rajców, aby tego nie dopuszczali w mieście i też Cichoniównę, a osobliwie jej matkę niecnotliwą, ostro ukarali, by snadź Bóg sędzia sprawiedliwy dla jej zbrodni nie ukarał całego miasta[915]. Rajcy mieli szczerą chęć do tego, ale obawa zemsty pancernej szlachty przemogła na razie. Nadaremno Kopeć po kilkakroć wniosek swój ponawiał i zemstą nieba groził!
Pancerni zaś hulali sobie w najlepsze, uczta za ucztą, taniec za tańcem! I byłoby to trwało Bóg wie jak długo, gdyby nagły wypadek nie przerwał tej hulaszczej zabawy. Nad spodziewanie przyjechał do Sącza kozak na spienionym koniu i przywiózł Uniwersał, aby wszystko wojsko koronne zabierało się w pochód przeciwko Bohdanowi Chmielnickiemu. Oddał pismo burgrabiemu, a za chwilę popędził goniec do Nowego Targu i Lubowli z rozkazem niezwłocznego ściągania się wojska, po stacyach rozłożonego. Chorąży Krukiernicki ocknął się na odgłos wojennej trąbki, krew polska zawrzała w sercu poświęceniem i miłością ojczyzny, a miłość ku Cichoniównie ustąpiła miejsca szlachetniejszym uczuciom. Co tylko miał drogiego: pieniądze gotowe, ozdoby złote i srebrne, klejnoty, szaty zbyteczne, wszystko spakował w dwie spore skrzynie i zamknąwszy, oddał klucze Zofii Cichoniównie.
Nazajutrz rano zabrzmiały trąby i żele, błysnęły pancerze i bandolety; ładownice srebrnokute adamaszkowe, czerwone i czarne, o zakład migały z cętkami[916] pasów i różami węgierskich pochew i szabel; a srebrna Śreniawa Lubomirskich drgała i dygotała od świeżego powiewu wietrzyka, jak żałosne serce Zofii Cichoniównej. W towarzystwie matki i siostry odprowadziła chorążego na pierwszą stacyę, skąd, pożegnawszy się z nim, ze łzami wróciła.
Jędrzej Krukiernicki poległ na wojnie w r. 1651, a sługa jego, Wawrzyniec Kożmiński, z pozostałościami i świadectwem prosto z pobojowiska pojechał do wdowy jego, gdzie opowiedział jej, że nieboszczyk w Sączu u Cichoniównej zostawił rzeczy swoje. W połowie sierpnia 1651 r. pani chorążyna, Krukiernicka, podążyła do Nowego Sącza wraz bratem swym ciotecznym, Samuelem Lipnickim, i czeladzią nieboszczyka męża, aby pomścić zniewagę małżeńską i odebrać zostawione mienie. Zastała kufer otwarty i bez pieniędzy. Pani Krukirnicka wywiedziała się też o miłostkach nieboszczyka męża i pozwała Cichoniównę, a świadkowie zeznali, jako podglądnęli miłostki[917]. Zazdrosna chorążyna nazwała ją małpą, zwodnicą, żądając koniecznie ukarania. Jakoż sąd ławniczy potępił ją i wydał wyrok następujący:
„Aby zbrodnie podobne, jako cudzołostwo i porubstwo, nie uchodziły bezkarnie, obwiniona będzie chłostaną u pręgierza trzydziestoma rózgami na ciele swem przez kata publicznie. Po otrzymanej zaś chłoście przez tegoż kata z miasta wyświeconą będzie, a po wypędzeniu, pod ucięciem głowy, nie bliżej jak o trzy mile od miasta mieszkanie obrać sobie może.“
Wyrok ten wykonano 1. września 1651 r. Zawdziano na nią spodnicę drewnianą z pomalowanymi dyabłami. Kat, chłostając po tej spodnicy, prowadził ją aż za bramę miejską ku szubienicy. Tam zdjął z niej spodnicę i zapalił wiązkę słomy, mówiąc, że jeżeli się poważy wrócić do miasta, spłonie jak ta słoma[918].
Na wygnaniu poślubiła wyświecona Cichoniówna Tomasza Tragowicza, a niebawem ułaskawił ją król, wydając pismo następnej treści:
„Jan Kazimierz z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski... szwedzki dziedziczny król.“
„Wszem w obec i każdemu z osobna, komu przynależy, oznajmiamy niniejszym listem. Iż za wstawieniem się do Nas pewnych senatorów i urzędników Naszych królewskich za sławetną Zofią Cichońką, sławetnego Tomasza Tragowicza, mieszczanina sandeckiego małżonką prawą, wzruszeni jej znękaną dolą, sprzyjać jej umyśliliśmy, ażeby dla pewnej, zadanej sobie zbrodni, z miasta wygnaną i wywołaną, z pełni prawa Naszego królewskiego do pierwotnego stanu i kondycyi przywrócić: bezecność na nią, w sądzie wójtowskim nowosandeckim wyrzeczoną, znieść. Jakoż przywracamy i znosimy niniejszem pismem Naszem, i rzeczoną Zofię Cichońkę, żonę Tragowicza, od bezecności wolną i oczyszczoną, do praw i wolności, jakich dawniej używała, przywracamy; i do pierwotnego stanu zniósłszy plamę bezecności, wygnania i wywołania, przywracamy, tak żeby na później nikt jej tego nie śmiał zadawać ani wymawiać, pod karą 100 złotych węgierskich. Co podajemy do wiadomości wszystkich, szczególnie zaś urzędu nowosandeckiego, aby ją przy tem ułaskawieniu Naszem i przywróceniu do czci w zupełności utrzymali i o utrzymanie tegoż u innych starali się. Dan w Warszawie 23. czerwca 1653 r.“[919].
Wiek XVII., pomimo znacznej oświaty, miał także swoje ujemne strony. Ciemnota wiała tysięcznymi przesądami i zabobonami, od której nie tylko lud prosty, lecz i mieszczaństwo nie było wolnem. Wierzono dość powszechnie w istnienie czarownic i palono je żywcem na stosie[920], jak tego dowodzi wypadek następujący. W r. 1646 Magdalena z Olszyńskich, żona Szymona Wolskiego, aptekarza, zapadła na zdrowiu i wszystkie środki lekarskie okazały się bezskutecznymi na boleści, jakich doznawała w członkach. Ulegając prośbom niewieścim, udała się po radę do Reginy Oleksowej, słynnej z leczenia czarów i postrzału dyablego, t. j. srogiego bólu w palcu. Uczony aptekarz, widząc gusła i zabony, z jakimi czrownica przystępowała do rozpoznania choroby, śmiał się, aż sobie czapką gębę zatykał. Lecz wnet ucichł i zatrwożył się, bo tragarz powały, pod którym siedział, zaczął trzeszczeć okrutnie! Przerażony i przekonany wrzekomo o bytności istnego dyabła, pochwycił żonę i uprowadził[921]. Czarownicę zaś oskarżył i był powodem spalenia jej żywcem na stosie w styczniu 1647 r. Mistrz, który egzekwował dekret, dostał 2 złp.[922].
We wrześniu 1670 roku toczył się długi kryminalny proces Elżbiety Stepkowicowej, żony murarza sandeckiego, Marcina Stepkowica, oskarżonej o czary. Postawieni świadkowie między innemi rzeczami zeznawali, że trzymała u siebie trupią głowę, którą rzucała o mur niedokończonego kościoła na Biskupiem[923]; że różne plugastwa wylewała na drogi krzyżowe (rozstajne), aby tem bardziej szkodzić ludziom, mieszkającym w mieście; że psowała ludziom warzenie gorzałki, tak iż miasto gorzałki woda tylko biała płynęła z garna. Długi ten proces i śledztwo obejmuje stron 21 in folio; jest tam również obszerna wzmianka o paleniu czarownic w Grybowie i Ropie. We środę po św. Franciszku 1670 r. zapadł na nią wójtowski ławniczy wyrok: „Ażeby podobne zbrodnie czarowania i sztuczek dyabelskich nie uchodziły bezkarnie, przeto Elżbieta Stepkowicowa ma być żywcem spalona na stosie drew na brzegu Dunajca.“ Wykonano ów dekret o godzinie 18[924] (2 po południu).
Za niektóre większe wykroczenia skazywano na banicyę (bannito, proscriptio) czyli wydalenie z miasta. Otóż i tego znajdujemy liczne przykłady. Na samym schyłku XVI. wieku słynął z rozlicznych awantur Stanisław Janik, rajca i kupiec sandecki. Między innemi zabił on dziada (żebraka) dla 30 grzywien; pobił i posiekł Zofię Kłodawską i jej syna Wincentego w ulicy polskiej przed domem Jana szklarza; z skarba miejskiego pobrał potajemnie przywileje miejskie, które Chwalibogowie znaleźli potem; Jakóba Klimczyka gwałtem porwał na przedmieściu niedaleko bramy młyńskiej, zawiózł do lasu w Piątkowej i o mało tamże nie zabił; panią Wałowiczową, za jego powodem, zbóje napadłszy, zastrzelili, przyczem kula dziewkę służebną ugodziła w głowę; jawnie na ratuszu mówił: „kiedy będę burmistrzem, pokrwawię chustkę, a na kogo mam złość, powiem, że mi dał w gębę i każę go ściąć“; na Klimczyka zbójców nawodził, jak świadczy o tem zeznanie dwóch zbójców, ćwiartowanych w Sączu; pana Kosteckiego w Starym Sączu w dwanaście koni najechał, a nie znalazłszy go, ryby mu zabrał i zabić go poprzysiągł; Majchura (Melchiora) balwierza nakłonił do fałszywej przysięgi.
Akta grodzkie i miejskie sandeckie z lat 1590—1601 wymieniają 53 rozmaitych skarg na Janika o różne przestępstwa, oszustwa i niemoralne wykroczenia.
Po uśmierzeniu morowej zarazy w styczniu 1601 r., wracał ład i porządek do kraju. Urzędy i sądy ustalały i ustrajały się na nowo. Z ramienia królewskiego zjechał do Nowego Sącza Stanisław Lubomirski, starosta grodowy, aby przywrócić porządek, chwilowo przerwany. Przedsięwziął on nowe wybory. Najprzód w miejsce dwóch zmarłych rajców: Żmijowskiego i Zabłotnego, zamianował nowych. Potem zważając, iż Janik i Klimczyk, kłócąc się ustawicznie z sobą, zaniedbują swych obowiązków, mocą swej komisarskiej powagi złożył ich z radziectwa, innych natomiast ustanawiając. Klimczyk, przeciw temu protestując, zaniósł skargę na starostę o niesłuszne odjęcie urzędu[925]. Sąd zadworny rozpatrzył się też w sprawie z Janikiem, a widząc tak jawne poszlaki i dowody, rozkazał go uwięzić.
Imci pan Piotr Biernacki, dzierżawca Rybnia, dowiedziawszy się o wyroku, pospieszył na ratusz i wobec zwołanego pospólstwa zażądał, aby niezwłocznie związano i uwięziono Janika. Ulegając powadze szlacheckiej, mieszczanie przystali na to, a uchwałę odnośną, z dnia 30. sierpnia 1601 r., zaczął pisarz już wpisywać do księgi. Lecz stronnicy Janika, chcąc go ocalić, wystąpili z obroną praw miejskich przeciwko szlachcie, zaprzeczyli powadze zgromadzenia i żądali wyraźnego rozkazu królewskich sądów. Pisarza zniewolili zmazać zaczętą uchwałę[926], a tymczasem Janik uciekł!
W połowie września 1602 r. zjechał do Nowego Sącza Imci pan Hieronim Cielecki, komisarz królewski, w celu przeprowadzenia śledztwa z Klimczykiem, króry już poprzednio wytoczył cały szereg skarg i domagał się ukarania Janika. Po ukończeniu śledztwa panowie rajcy napełnili podróżne puzdro pana Cieleckiego pięciu garncami starego wina i pożegnali go. Skutek tego ostatecznego śledztwa był prędki i rozstrzygający. Z końcem października zapadł następujący wyrok królewski:
„Zygmunt III. z Bożej łaski król polski, wielki książe litewski... szwedzki dziedziczny król.“
„Wszem w obec i każdemu z osobna, komu to wiedzieć należy: wojewodom, kasztelanom, starostom i wszystkim innym urzędnikom ziemskim; burmistrzom, wójtom, sołtysom, tak Naszych jako i duchownych i szlacheckich jakichkolwiek dóbr obywatelom, a mianowicie staroście Naszemu sandeckiemu i urzędowi tamże miejskiemu oznajmujemy i wiadomem czynimy.“
„Miał sprawę przed sądem Naszym assesorskim niejaki Stanisław Janik, mieszczanin sandecki, z sąsiadem swym Jakóbem Klimczakiem Grabskim, o gwałtowne tego Klimczyka pojmanie, przy której sprawie pokazane były na tego Janika rozboje albo powołania o nie z wielu miejsc. Zaczem, gdy od sądu assesorskiego do urzędu marszałkowskiego, należnego takim sprawom, ten Janik był odesłan i przez urząd marszałkowski dan do więzienia miejskiego; nie czekając urzędowego rozsądku i nie sprawiwszy się, owszem, czując się podobno winnym w tych rozbojach, uciekł z więzienia. Czem sam siebie osądził i winnym się znalazł. Ponieważ wiele Nam na tem zależy, aby występki nie zostały bez karania, a zwłaszcza rozboje i rozbójnicy, którzy są ludzkiego towarzystwa i bezpieczeństwa nieprzyjaciele. Napominamy wszech w obec Uprzejmości i Wierności Wasze, a mianowicie urzędom wszelakim rozkazując, ażeby, gdziebykolwiek ten to człowiek zastan był, wszędzie go imano i do więzienia brano. A osobliwie, żeby pomienionemu uczciwemu Jakóbowi Klimczykowi Grabskiemu, mieszczaninowi sandeckiemu, który najazd i rozbój od niego cierpiał i do wielkiej szkody przyszedł, do pojmania onego pomoc dawana była. A za pojmaniem jego, żeby był w więzieniu dobrze opatrzonym do dalszej nauki i informacyi Naszej. Jeśliby też w jakim prywatnym domu u któregokolwiek szlachcica był znalezion, aby i tam nie cierpiąc go, do urzędu bliższego grodzkiego albo miejskiego był zarazem wydan. Dla łaski Naszej i pod winami o przechowywanie złoczyńców w prawie opisanemi inaczej nie czyńcie.“
„Dan w Krakowie 23. października R. P. 1602, panowania królestw Naszych polskiego XV., szwedzkiego IX. roku. Zygmunt Król.“[927].
Wskutek tego wyroku wykreślono Janika z grona mieszczan sandeckich, a tym sposobem ustały awantury jego.
Podobnych faktów znajdujemy nie mało, zwłaszcza w XVII. wieku, który, obok wysokiej religijnej kultury, był zarazem wiekiem rozlicznych i niesłychanych wybryków i zbrodni.
Kazimierz Gliński, rajca sandecki, różnych dopuszczał się przestępstw. W r. 1679 wziął kilka rur żelaznych półtora łokcia długich, o otworach dużych, z organów strzelbistych[928] (explosorium) ze zbrojowni ratuszowej (ex armentario praetorii). Kazał z nich Urobanowi Maciaszkowi, kowalowi pana Franciszka Zawadzkiego w Nawojówce, nadłożyć sobie dwoje żelaz płużnych, urobić 2 kopy szynali[929], do bron gwoździ i podków 6. Pozostał jeszcze jeden kawałek rury, który sobie kowal wstawił do komina, do miecha na potrzebę, lecz to właśnie wydało i zdradziło całą sprawę. Następnego roku (1680) pan Jan Krzepicki, jadąc z Węgier w wielkim poście z panem Czapkowskim i Orzechowskim, wstąpili do kowala Maciaszka w Nawojówce, a zobaczywszy u niego niezwykłą rurę, pytali: coby to za rura była? Kowal odrzekł, że to pana Glińskiego z miasta: „robiłem mu i został mi winien 12 gr.“ Pan Orzechowski, nie namyślając się długo, dał natychmiast kowalowi 12 gr. za tę rurę, a pan Krzepicki pomagał mu w wydobywaniu tejże rury z komina, którą też bezzwłocznie oddano na ratuszu sandeckim. Wkrótce potem rozpoczęło się śledztwo sądowe z panem Glińskim, lecz żadnym sposobem nie chciał się przyznać do winy, twierdził tylko, że owe rury kupił od lunara, Wojciecha Zabłotnego. Gdy nadto nie chciał zdać sprawy z rachunków i wydatków miejskich, i wygadywał jeszcze na króla Jana III., uwięziono go w baszcie grodzkiej, lecz udało mu się z niej umknąć. Wskutek tego zapadł na niego (1683 r.) wyrok banicyi. Woźny, Błażej Malikowicz z Czchowa, z polecenia sądu ogłosił po czterech rogach rynku, przy dźwięku trąby, głośno i zrozumiale wszystkim słuchającym i rozumiejącym:
„Moi łaskawi panowie, raczcie Waszmość wiedzieć, iż z dekretu urzędu trojakiego, t. j. tak zamkowego, jak burmistrzowskiego i radzieckiego, jako też wójtowskiego i ławniczego tutejszego nowosandeckiego, pan Kazimierz Gliński, rajca sandecki, o pewne występki popełnione, t. j. że rachunków z różnych składek, mianowicie z hyberny przez kilka lat z supplementem wybranych, czynić nie chciał; Pożarskiej o męża, pod jego burmistrzostwo zatrzymanego w więzieniu i o śmierć przyprowadzonego, sprawić się wzbraniał; urodzonego Imci pana burgrabiego sandeckiego[930] na ratuszu w lekkość (obelga) podał i onemu ustępować na sekreta swoje... rozkazał; z więzienia ratusznego, bronią się uzbroiwszy, swawolnie uszedł, i o insze występki w procesach różnych na nim przywiedzionych: Jest dziś odsądzony od małżonki, dziatek, majętności i społeczności sąsiedzkiej oddalony. A tak żebyście wiedzieli a z nim nie przestawali, pod takiemże karaniem i czci odsądzeniem; a ktoby go złapał, a do sądu któregokolwiek oddał, taki będzie ukontentowany“[931].

† S. Judicii Fedalis Terre Sande.
Ze zbiorów Akademii Umiejętności w Krakowie.
W sprawach zawiłych, zwłaszcza majątkowych, wolno było od wyroku ławicy apelować do wyższego sądu prawa magdeburskiego na zamku krakowskim, a stamtąd do sądu sześciu miast, który stanowił najwyższą królewską instancyę sądową[932]. W r. 1634 Waleryan Łykawski, z zakonu Franciszkanów, zapisał urzędownie wobec ławników starosandeckich część swej ojcowizny Magdalenie Łykawskiej, poślubionej Janowi Tomczykowskiemu w Nowym Sączu. Zapis ten jednak odrzucił i unieważnił sąd ławniczy nowosandecki z tego względu, że zakonnik bez wiedzy i zezwolenia swych przełożonych nie może rozporządzać żadną rzeczą, jako swoją własnością, a zatem darowizna, przez niego uczyniona, nie ważną się staje. To orzeczenie ławicy nowosandeckiej nie podobało się wcale panu Tomczykowskiemu i jego żonie Magdalenie, wnieśli zatem apellacyę do sądu wyższego prawa magdeburskiego na zamku krakowskim. Ten zaś, zbadawszy rzecz całą, orzekł: „Ponieważ rzeczony zakonnik, Waleryan Łykawski, jeszcze nie składał uroczystej profesyi zakonnej, przeto cząstkę swej ojcowizny mógł przekazać rodzonej siostrze prawnie i ważnie, orzeczenie zatem ławicy nowosandeckiej, unieważniające akt darowizny, kasuje się mocą niniejszego dekretu. Dla świadectwa tegoż pieczęć naszego sądu jest przyłożona. Dan w Krakowie we czwartek po Trzech Królach 10. stycznia R. P. 1641“[933].
Prócz powyżej wspomnianych sposobów załatwiania sporów w drodze sądowej, były jeszcze wypadki, że nawet w sprawach ważnych uciekano się do sądów polubownych, w których zwykle duchowieństwo i szlachta spełniały tę zaszczytną czynność, jak tego dowodzą następujące przykłady.
Stanisław Rogalski, organista kollegiaty, i Paweł Użewski, złotnik, prowadzili ze sobą ustawiczne spory. Rozgniewany Użewski wygotował w r. 1631 pismo do samego króla, donosząc, że Rogalski depce wszelkie prawo, gwałci więzienia, odbija kłódki i zamki, a uwalnia więźniów na wzgardę powagi burmistrzów; że dochody miasta marnuje i na swoje obraca pożytki; że miasto pobudza do buntów i prawa miejskie łamie...
Zygmunt III., przeczytawszy to pismo, zgorszył się taką wypisaną niecnotą Rogalskiego i zażądał wytłumaczenia i oczyszczenia się. Rogalski aż osłupiał, odebrawszy królewski rozkaz. Natychmiast udał się na ratusz i podał najuroczystszą protestacyę przeciwko takiemu Użewskiego oszczerstwu, zastrzegł sobie postępować z nim prawnie, jeżeli nie udowodni zarzucanych przestępstw i zbrodni: a na koszta procesów dawniejszych i obecnych, oraz szkody stąd wyniakającej, założył sobie 1000 grzywien winy.
Niebawem ujęło się za nim miasto. Marcin Ziółko, krawiec, człek sędziwy i poważny, w zastępstwie wójta zwołał całe mieszczaństwo. Wszystkie cechy przysłały starszych swych braci na ratusz, a on zagaił posiedzenie, z uczciwością czytając rozkaz królewski. Jak jeden mąż powstali wszyscy przeciwko Użewskiemu, że śmiał podobne oszczerwstwa kłamać. Jednogłośnie, rozebrawszy punkt za punktem, zeznali: Iż nic nie wiedzą o zbrodniach i przestępstwach, Rogalskiemu zarzuconych: owszem, że go mienią obywatelem miasta dobrym i wiernym, który dobrze się rządzi, jako rajca, i w zawiadowaniu spraw pospolitych okazuje szczególną biegłość i szczerość. Co wszystkim wraz i każdemu z osobna dobrze wiadomo, i co jak najpilniej zeznają.
To wystąpienie całego miasta w obronie Rogalskiego zasmuciło i zatrwożyło Użewskiego: widział, czem to pachnie. Udał się więc w pokorę do księdza opata Premonstratensów i do pana podwojewodzego, prosząc, aby się ujęli za nim i pogodzili go z miastem. Wysłuchali prośby obaj dostojnicy i zawezwali Rogalskiego do zgody. Chętnie przystał na zgodę, zdając się na sąd polubowny. Więc dobrano jeszcze pana burgrabiego z kilku mieszczanami i stanęła zgoda, na której na warunki w klasztorze, wobec księdza opata ułożone, obydwie strony przystały:
1) „Aby się w obec sądu polubownego przeprosili spólnie.“
2) „Toż czynić mają w sali radnej w obec panów radziec, uraz wzajemnych nie wspominając.“
3) „A któryby po przeproszeniu ważył się drugiego słwoy nieuczciwemi nastąpić, urażony, obwieściwszy urazę, będzie miał prawo do zakładu niżej wyrażonego, bez apellacyi.“
4) „Protestacye wszelkie, tak tuteczne miejskie i grodowe, jako też trybunalskie lubelskie i procesy zadworne, każden sobie aby poznosili i unieważnili.“
5) „Ichmość sędziowie polubowni, mając władzę poddaną sobie od stron do tej ugody, wynaleźli zakład: Gdyby która strona nie dotrzymała warunków tych, przepadać ma na kościół św. Ducha 200 złp. nieodpuszczenie, a drugi 200 złp. do kościoła św. Małgorzaty, tylekroć, ilekroćby razy który nie dotrzymał tej ugody pojednawczej. Co dla lepszej wiary Ichmość podpisują, i dla większej mocy do ksiąg miejskich obie strony urażone tę ugodę podpisawszy, poddać powinni.“
Krzysztof z Morska Morski[934], opat sandecki. Marcin z Wielogłów Wielogłowski, podwojewodzy krakowski.
Tobiasz Jakliński, zamku sandeckiego burgrabia. Jędrzej Adamowicz, Tomasz Pytlikowicz, Maciej Pleszykowicz, Wojciech Łopacki, Jan Zięba, rajce sandeccy.
Stanisław Rogalski. Paweł Użewski.
Ugodę tę do akt miejskich wnieśli: Wielebny Drozdowicz, przeor, i brat Wojciech Wincentowicz, pisarz zakonu Premonstratensów u św. Ducha, na trzeci dzień po Narodzeniu N. M. Panny 1631 r.[935].
Dla uzupełnienia rzeczy o sądach polubownych, w których duchowieństwo i szlachta ważną odgrywali rolę, przytoczę jeszcze niektóry wypadek.
Jan Zięba, rzeźnik sandecki, wiele o sobie trzymał. Stąd też był zwadliwym i wyniosłym, pragnął powszechnego poważania, a nie zarabiał na nie rozumem i sercem, ale popędliwością zarozumiałą: przyczem pchał się wszędzie na pierwsze miejsce, mianowicie w kościele. W jedną niedzielę 1632 r. szła procesya nieszporna naokoło kościoła farnego. Według pobożnego obyczaju polskiego, wójt i burmistrz, jako główne osoby w urzędzie miejskim, mieli ten zaszczytny przywilej prowadzenia księdza, niosącego Przenajśw. Sakrament, i wspierania go pod ramię. Tylko wiekiem i poważaniem najgodniejsi rajcy i ławnicy przypuszczani byli do tej usługi kościelnej. Kiedy więc procesya uszykowała się i miała wyruszać z kościoła, sławetny Tomasz Pytlikowicz zawezwał Jakóba Poławińskiego do asystencyi, i opuściwszy radziecki ławki, zbliża się ku ołtarzowi. Ni z tego ni z owego wyrywa się Jan Zięba, i przystąpiwszy, bierze księdza celebransa pod ramię. Pytlikowicz musiał wraz z nim księdza prowadzić i ledwo tłumił oburzenie w sobie, patrząc, jak ten się nadyma i wynosi. Poławiński zawstydzony odszedł, Pytlikowicz zaś nie mogąc ścierpieć tego, wymawiał Ziębie bezczelność jego. Gburowaty Zięba nie tylko że mu odpowiedział, ale rozdąsawszy się, miał ochotę wadzić się w najlepsze. Poławiński najprzód, za nim zaraz Pytlikowicz wyszli z kościoła, a Zięba gniewny tuż za nimi. Spostrzegł to Imci pan Władysław Jordan, więc go zatrzymał, mówiąc: „Słuchajcie jeno panie Zięba! trzeba mi was!“ Tym sposobem przerwał zwadę.
Pytlikowicz zapozwał Ziębę przed urząd, który, uznając sprawę za pilną, nie dozwolił zwłoki. Wdali się jednak w to ludzie poważni duchowni i świeccy, i złożono sąd polubowny. Ks. Bartłomiej Fuzoriusz, kustosz kollegiaty, ks. Jan Witaliszowski, wikary, wraz z Marcinem Wielogłowskim, podwojewodzym krakowskim, i Stanisławem Rogalskim, burmistrzem, sądzili sprawę. Uznano Ziębę winnym ubliżenia powadze urzędowej wójta i radziec, a przytem obrazy domu Bożego. Zasądzono go więc na 20 grzywien winy, którą ma natychmiast złożyć na potrzeby kościoła kollegiaty; na dwa tygodnie więzienia za kratą; na przeproszenie całego urzędu miejskiego, a wkońcu na szczególne przeproszenie wójta Pytlikowicza w kościele[936]. Musiał się Zięba wyrokowi poddać, nie poprawił się jednak!
W uroczystość Wszystkich Świętych 1633 r., wierny swym grubym obyczajom Zięba, zasiadł miejsce zostawione wójtowi, który spóźnił się nieco do kościoła. Nadchodzi Pytlikowicz, a on, niby nie zważając, rozpiera się na jego miejscu. Więc wójt zniecierpliwiony mówi: „Umknij się stąd! niegodzieneś tu siedzieć!“
— „A cóż ja to gorszego od drugich, żem niegodzien?“
— „Boś kradzione woły u siebie przechowywał“, mruknął Pytlikowicz!
— „A tyś kradł podymne!“...
Wielmożny Stanisław z Kaszyc Kaszycki spojrzał na nich ostro, więc dali spokój na razie. Niebawem zaskarżył Zięba Pytlikowicza, a pan Kaszycki zeznał, co słyszał, i wszczęła się zacięta sprawa.
Pytlikowicz dowiódł prawdziwości zarzutu swego, gdyż w istocie Marcoń, czeladnik Zięby, ukradł woły w Mochnaczce w r. 1630, z których jednego gniadego odszukano później w mieszkaniu Zięby[937]. Zięba zaś zarzucał Pytlikowiczowi sfałszowanie rejestrów poborowych[938], przez co całe miasto poruszył i wznowił dawną sprawę Jędrzeja Trębskiego, straconego w r. 1624 za kradzież podymnego poboru. Zeznał dalej, iż zostało wtedy nadwyżki złp. 75, zawezwał cechmistrzów, majstrów i biednych komorników przedmiejskich, i zeznawali pod przysięgą, ile dawali poboru a ile od kwitu. Zeznawali też, iż im Pytlikowicz groził był zamknięciem za kratę, jeżeli który dać nie chciał, co żądano. Niektórzy aż suknie zastawić musieli. Lecz cała ta sprawa dawno już była umorzoną i zapomnianą, a Jędrzej Trębski za sprzeniewierzenie się i zdzierstwa odpokutował haniebną śmiercią[939]. Jedno tylko Trębski zarzucał Pytlikowiczowi i ówczesnym rajcom w bronie węgierskiej, którędy go prowadzono na śmierć, wołając: „Oj urzędzie, urzędzie! gdybyś mnie był karał lepiej, nie przyszedłbym ku takiej śmierci!“...
Trudno więc było obwiniać Pytlikowicza, który wówczas, sam uwięzion w tej sprawie, wywiódł się z winy.
Mimo to zapadł wyrok potępiający Ziębę wraz z Pytlikowiczem. Ten ostatni odwoływał się do wyższego prawa i chciał walczyć zawzięcie. Więc znowu wdali się w tę sprawę pośrednicy, szlachta i duchowieństwo, wzywając do sądu polubownego i roztrząsając ich sumienie. Zdali się obaj na ich wyrok, który wypadł surowo: Obaj mieli odsiedzieć więzienie czterotygodniowe — Zięba jako młodszy za kratami, wójt zaś w izbie sądowej. Za obrazę zaś domu Bożego mieli się obaj nawzajem przeprosić w kościele i wspólnie błagać Boga o przebaczenie[940].

W epoce Wazów zdobiło miasto Nowy Sącz 7 kościołów, obsługiwanych przez duchowieństwo tak świeckie, jako i zakonne. W samem mieście, w obrębie fortecznych murów, znajdował się klasztor Franciszkanów fundacyi króla Wacława czeskiego jeszcze z roku 1297, dalej opactwo Premonstratensów czyli Norbertanów, wzniesione i wyposażone przez Władysława Jagiełłę w roku 1409, wreszcie kollegiata, dźwignięta hojnością Zbigniewa Oleśnickiego w r. 1448. Inne zaś 4, skromniejsze rozmiarem kościoły: św. Wojciecha, św. Mikołaja, św. Krzyża i św. Walentego, stały na przedmieściach[941]. Kollegiatę składali 4 prałaci, 4 kanonicy, z których jednak większa część mieszkała stale na swych probostwach w Sandeckiem, i 8 wikarych. Dość spory zastęp swych członków liczyły również zgromadzenia zakonne. Wizyta kanoniczna kardynała, Jerzego Radziwiłła, wymienia w r. 1597 u Norbertanów 6 kapłanów, a u Franciszkanów 10 zakonników[942]. Widzimy z tego, że duchowieństwo sandeckie przy swem wyższem wykształceniu, przy duchu ogólnej pobożności w narodzie XVII. wieku, zwłaszcza od chwili rozstrzygnięcie zwycięstwa katolicyzmu nad różnowierstwem, cieszyło się wielkiem znaczeniem i szacunkiem w mieście. Stąd owa nabożność, owa ofiarność dla kościołów, przedewszystkiem zaś dla kollegiaty, ten bowiem kościół należał do tych słynnych świątyń, ku którym zwracała się szczególnie hojność i ofiarność zamożnych mieszczan i szlachty. Oprócz głównej obszernej nawy, mieścił w sobie 8 pobocznych kaplic i ogółem 14 ołtarzy, każdy zaś ołtarz i kaplica wyposażone ofiarnością mieszczaństwa i szlachty. Bywało też w nim pełno modlących się, co w pokorze ducha, przejęci uczuciem nicości swej wobec Boga, padali krzyżem na ziemie posadzki głazy, pod którymi leżały prochy ojców i dziadów, odpoczywających w Bogu snem wiecznym. W owych bowiem czasach pełno było trumien w sklepieniach grobowych, a kościół stał dosłownie na kościach wiernych swych wyznawców[943]. Do tego dawniej większa u ludzi bywała pobożność, więc trudno było myśleć lub mówić w kościele o marnych zbytkach, kiedy się czuło rodzicielskie prochy pod swemi stopami, a myśl mimowolnie tonęła w pośmiertnych wspomnieniach.
Odwzajemniając się za hojność i ofiarność duchowieństwo mieszczaństwu, obchodziło z wielką okazałością uroczystości kościelne, zwłaszcza w kollegiacie. Msza wielka z wystawieniem Najśw. Sakramentu odbywała się przy huku kotłów i dźwięku muzyki, a kantor zawodził w licznem zebraniu śpiewaków. Cechy klęczały z chorągwiami i światłem, a w formach radzieckich czyli stellach modliła się starszyzna miejska. Tak bywało co niedziele i święta według kanonów kościelnych.
Lecz i miasto w pewnych czasach chwaliło Boga uroczystemi wotywami. Najuroczystszą była wotywa wyborcza w dzień św. Agaty (5. lutego), zwłaszcza jeżeli pan starosta grodowy osobiście wyborom przewodniczyć raczył. Lecz i w jego nieobecności zwykle było grono szlachty, z ramienia jego zesłanych lub dobrowolnie przytomnych. Z chorągwiami i światłem uroczyście szli z ratusza do kollegiaty i napowrót, a panowie szlachta i starszyzna miejska nieśli pstro malowane świece. Prócz tej wotywy były jeszcze inne kwartalne: na św. Trójcę, św. Małgorzatę, św. Marcin i św. Łucyę; a dnia 19. czerwca odbywała się wotywa w rocznicę pogorzeli miasta w r. 1611.
Tak zwane 40-godzinne nabożeństwa odprawiały się u fary, Franciszkanów i Norbertanów, a cała starszyzna miejska, z światłem w ręku klęcząc, śpiewała litanie. Takie samo nabożeństwo odprawiało się podczas każdego sejmu. Od każdego dostawali księża na ofiarę. I tak w r. 1623 „muzyce, gdy 40 godzin odprawiano w kościele św. Ducha, na godzinę naszą będąc na nabożeństwie, daliśmy 1 złp. 2 gr.“ — W r. 1641 podczas 40-godzinnego nabożeństwa w Zielone Świątki dano muzykantom i organiście ogółem we wszystkich 3 kościołach 5 złp. 18 gr., kantorowi 24 gr. — W r. 1647 „na litanią podczas 40 godzin odprawiania kantorowi i księżom farnym dałem 2 złp. 22 gr. 9 denar.“ — W r. 1648 kantor, co podczas 40 godzin litanię śpiewał, dostał 24 gr.; Ojcowie Franciszkanie 2 złp.; księża Świętoduscy[944] 1 złp. 15 gr. Za świece, które dawano panom rajcom z kościoła, płacono zwykle kilkanaście groszy. Tak n. p. w r. 1647 „na świece dla wszystkich panów podczas 40 godzin u św. Ducha, dałem 13 gr. 9 denar.“[945].
Prócz tych uroczystości były procesye w dzień św. Małgorzaty z kollegiaty, w dzień Narodzenia Matki Boskiej z kościoła Franciszkanów, w Zielone Świątki z kościoła Norbertanów, a w Boże Ciało przy udziale całego duchowieństwa świeckiego i zakonnego z kościoła kollegiackiego św. Małgorzaty. Jeżeli każdej uroczystości towarzyszyły bębny i trąby, to na obchody Bożego Ciała wszystko, co tylko mogło dodać okazałości, spoliło się z sobą. Całe miasto wyroiło się w najlepszych szatach. Cechy stanęły pod bronią z regimentarzem na czele, a działa i organki ponabijane zatoczono pod ratusz. Ołtarze przybrano w obrazy i firanki, drogi umajono brzeziną, uwieńczoną w kwiaty, a całą drogę, którędy obnoszono Przenajśw. Sakrament, wysadzono szpalerem drzew zielonych, zwykle z brzóz jedna przy drugiej, i wysypano szuwarem, na którym szczebiotała dziatwa wesoło i krzykliwie. Podczas obchodu „puszczał puszkarz strzelbę“ pod ratuszem, t. j. dawał ognia z muszkietów i dział, dobosze bębnili, trębacze trąbili, a regimentarz regimentował miejskiej piechocie. Jeśli możliwem było, zaciągano na tę uroczystość trębaczy i dobosza „dragańskiego“ lub innego wojskowego, a kantor zaciągał muzyków i śpiewaków, zaco wszyscy odbierali stosowne honorarya. I tak w r. 1626 „puszkarzowi, który puszczał strzelbę pod ratuszem na dzień Bożego Ciała w processyi, dano 1 złp.“ — W r. 1628 „w dzień Bożego Ciała dla ozdoby processyi i chwały Bożej, dało się porucznikowi, który regimentował pospólstwem, 2 chorążym, 2 bębnistom, 2 puszkarzom i trębaczom kontentacyi 3 złp. 7 gr.“ — W r. 1638 „trębaczowi, korneciście i puzanistom[946] dwom, którzy w processyi w dzień Bożego Ciała grali, kontentacyi 1 złp.“ — W r. 1647 „dla trębaczów Imci pana starosty, którzy w processyą Bożego Ciała trąbili, dałem na miód 1 złp. 6 gr.; dla szyposzów Jegomości starosty w tenże dzień na miód 1 złp. 6 gr.; regimentarzowi miejskiemu kontentacyi wedle zwyczaju pod tenże czas 18 gr.; kantorowi według dawnego zwyczaju 2 złp.; bębniście 12 gr.“[947].
W mniejsze procesye tylko sam bębnista przewodził, tak jak po dziś dzień po wsiach gdzieniegdzie. Musieli zaś ci bębniści nie żałować rąk, bo po każdej prawie uroczystości nowemi skórami obciągano bębny i kotły i lutrowano śruby.
W Wielki Piątek i Wielką Sobotę stali przy grobie Chrystusowym w pysznych mundurach żołnierze starosty grodowego, a w Zmartwychwstanie Pańskie puszczali strzelbę, zaco dostawali od księdza proboszcza stosowne honoraryum. Tak n. p. w r. 1697 „żołnierzom, gdy stali przy grobie, na piwo z rozkazania Imci księdza proboszcza, 1 złp.; doboszowi za pracę na jutrzni Zmartwychwstania 1 złp.; czeladzi żołnierskiej, co strzelali na jutrzni, na beczkę piwa 8 złp. 20 gr.“[948].
Grano zaś i bębniono także na pasterską mszę, na św. Stanisław i Wniebowstąpienie Pańskie, Zielone Świątki i św. Małgorzatę. W r. 1625 „bakałarzowi i młodzieńcom szkolnym na obiad w Boże Narodzenie dano 15 gr., bo nie mieli co jeść i śpiewać nie chcieli.“ — W r. 1646 „muzyce szkolnej na Święta Wielkanocne, za pozwoleniem pospólstwa, 2 złp.; muzyce zaciągnionej na Zielone Święta 2 złp.; muzyce zaciągnionej przez kantora przez całą oktawę Bożego Ciała kontentacyi, za pozwoleniem pospólstwa, 2 złp.“[949].
Do chorego poprzedzało księdza dwóch chłopców w czerwonych kapkach, dla których istniał osobny fundusz. I tak w r. 1630 „od dwóch kapek czerwonych, w których chodzą do chorych przed Najśw. Sakramentem, młodzieńcom szkolnym za kwartał według wyroku i przywileju króla Jegomości dano 24 gr.“[950].
Kościoły miewały własne instrumenta muzyczne. W r. 1657 Jędrzej Plakutowicz, tkacz, zapisuje w testamencie: „Wiolę nową swoją własną kościołowi do używania, także skrzypce dyszkantowe temuż kościołowi farnemu, aby ich do chwały Bożej używano, a nie przedano ani od kościoła oddalano. Leguje także skrzypce basowe i skrzypce złupane starsze do kościoła Franciszkanów do Oblicza Pańskiego“[951]. — O kapeli, istniejącej przy kościele kollegiackim, franciszkańskim i norbertańskim, wspominają zapiski i inwentarze z XVIII. wieku.
Duchowieństwo było też w wielkiem poszanowaniu u mieszczan. Począwszy od wizytatora dyecezyi aż do najmłodszego nowo wyświęconego kleryka, gdziekolwiek w towarzystwie ksiądz się pojawił, czczono go uniżonem słowem i gościnnością. Tak n. p. w r. 1638 „witając Jegomościa księdza sufragana krakowskiego[952], który ołtarze w kościołach naszych poświęcał i ludzi przez kilka dni bierzmował, za łososia i wino in vim honorarii 14 złp. 24 gr.“[953]. Podobnie kosztem miasta podejmowano biskupa krakowskiego, Andrzeja Trzebickiego, w sierpniu 1659 r., jak notuje burmistrz, Stanisław Wilkowski: „Na przywitanie Jegomości księdza biskupa krakowskiego daliśmy na honoraryum za czterech szczupaków 7 złp. Dla pana Jana Marcowicza, który go witał, na półgarnca wina 1 złp. 15 gr.“
Prymicye kapłańskie wszystkich księży rodem z Nowego Sącza starszyzna miejska odwiedzała oficyalnie; także prymicye księży, którzy byli bakałarzami w mieście. A zawsze dla gości, tak świeckich jako i duchownych, stawiano po kilka garncy wina według potrzeby[954]. Ulubionych księży zmarłych także przy winie żałowali panowie rajcy. Tak n. p. w roku 1649 na pogrzebie ks. wikarego, Tomasza Jędrysowicza, dobrze przez kilka lat zasłużonego miastu i kościołowi, wypito na wikaryówce 6 garncy wina za 14 złp. 12 gr.[955].
Nawet dyakon podróżny otrzymywał od panów rajców 12 groszy; chociaż i to prawda, że kiedy „przywędrował mistrz szerokiego rzemiosła, dała się mu powinność 12 gr.“
Po odzyskaniu niektórych plebanii i dochodów kościelnych z rąk różnowierców w Sandeckiem (1604 r.), duchowieństwo miejskie i wiejskie wzmogło się w dostatki, i niejedna setka złotych polskich szła na pożyczkę do Nowego Sącza. W razie nieoddania długu nabywali tam księża własności nieruchome. I tak n. p. w r. 1633 ks. Jakób Wistalicki (recte Wystała z Proszowic), pleban ujanowicki, pożycza Jędrzejowi Fabrowiczowi, malarzowi, 175 złp., zapisując ten dług na domu i wólce, i wymawiając sobie wszelkie zwłoki prawne, choćby nawet listy królewskie. Upłynął czas, Fabrowicz nie płacił, więc ksiądz uzyskał współposiadanie jego domu. — Ks. Fabian Ociecki, kapelan zakonnic w Starym Sączu, imieniem sługi klasztornego, Mateusza Majerza, skarży Adama Liszkowicza, malarza, i żonę jego, Szczęsną Mazurównę, o dług 40 złp. Malarz nie płacił, więc przysądzono księdzu posiadanie domu jego, i posiadał go wraz z panem Mikołajem Stadnickim, wierzycielem Liszkowicza. — Ks. Jan Witaliszowski, podkustoszy kollegiaty, pożycza Krzysztofowi i Barbarze jopkom 100 złp., zapisując ten dług na 3 jatkach rzeźniczych[956]. — Ks. Sebastyan Wileziusz, pleban z Kamionki, kupuje w r. 1638 od Marcina Zielińskiego w Nowym Sączu jatkę szewską za 110 złp.; tegoż roku ks. Mikołaj Kownacki, dziekan kollegiaty i proboszcz starosandecki, kupuje browar za 350 złp. od Stan. Rogalskiego, rajcy i organisty; od Raków[957] zaś kamienicę, wszystko niegdyś po Wojciechu Łopackim — przeciwko czemu protestuje Magdalena Łopacka[958].
Do miejscowych i okolicznych księży, którzy w latach 1631—1650 pożyczali pieniędzy mieszczanom, a za niespłacenie długów stawali się nieraz właścicielami ich nieruchomości, należeli także: ks. Adam Textoris, pleban jazowski i przyszowski; ks. Bartłomiej Fuzoriusz, kustosz kollegiaty; ks. Maciej Matusik, wikary kollegiaty; ks. Wojciech Sowiński, komendarz w Wielogłowach; ks. Grzegorz Królikowski[959], dziekan kollegiaty, proboszcz grybowski i dobczycki; ks. Jerzy Cezary, przełożony szpitala św. Walentego; ks. Stanisław Rozmusowicz, kustosz kollegiaty; ks. Szymon Jaroszowski, proboszcz kollegiaty[960]; ks. Wojciech Żołądkowski, proboszcz z Tęgoborzy; ks. Roch Światłowicz, podkustoszy kollegiaty; ks. Marcin Stryjowski, proboszcz z Nawojowej; wreszcie ks. Jakób Zajączkowicz, proboszcz z Chomranic, zabity okrutnie mieczem (framea truculentissime trucidatus) od organisty własnego w r. 1658, wrzekomo z namowy parafian, aby się dłużej nie prawował z nimi[961]. Z powodu tego zdarzenia Andrzej Trzebicki, biskup krakowski, rzucił interdykt na parafię chomranicką 10. grudnia 1658 r. — Nawet folwarki, domy i jatki przechodziły z czasem w posiadanie księży, ale drogą prawną, t. j. kupna i sprzedaży.
Nie obeszło się jednak bez starcia, mianowicie przy egzekucyach i poborach. Dłużnicy, nie mogąc oddać, wzywali litości a srogością i okrucieństwem obwoływali wywłaszczenie z mienia. Miasto zaś, obowiązane składać pobory i dziesięciny z wszystkich łanów, domów i jatek, żądało ich od księży posiadaczy. Ci zaś wraz z szlachtą odwoływali się na wolność od wszelkich ciężarów[962] i zdarzało się nawet, że zato wyklinali rajców! Tak n. p. w r. 1647 ks. Maciej Matusik, senior wikarych, wstąpił na kazalnicę, i przypomniawszy ogólnie, że dobra księży wikarych uwolnione są od wszelkich ciężarów miejskich i Rzpltej, otworzył potem księgę praw i przywilejów, nadanych kollegiacie przez kardynała, Zbigniewa Oleśnickiego: wkońcu przeczytał odnośny ustęp z soboru trydenckiego[963], że ktoby naruszał dobra kościelne jakimkolwiek sposobem: Excommunicetur, niech będzie wyklęty! Przytomnie na kazaniu rajcy i ławnicy omal nie spłonęli ze wstydu i sromoty, boć wszyscy na nich spoglądali w kościele. Zaraz tedy po nabożeństwie udali się do księdza seniora, aby sprawę złagodzić, wymawiając mu przytem, iż ich tak srodze zgromił i niesłusznie zagroził wykluczeniem z łona katolików wiernych. Powstawało stąd wielkie rozjątrzenie w mieście, a ludzie, nie przejęci powinnym szacunkiem dla duchowieństwa, nie wahali się głośno narzekać na to. Między innymi słynny był zatarg Łopackiego z księdzem kustoszem kollegiaty. Rzecz tak się miała.
W r. 1632 Wojciech Łopacki, balwierz i rajca, wyrugowany przez pana Adama Trzcińskiego z domu swej babki, sprowadził się do browaru swego podle domu księdza Bartłomieja Fuzoriusza, oficyała i kustosza kollegiaty. W murze księdza kustosza było okno do browaru, a Łopacki używał dotąd światła z niego. Chcąc korzystać z oporu mieszczan w robieniu piwa, warzył je sam bez ustanku, nie zważając na dni świąteczne. W dzień Zwiastowania Najśw. Maryi Panny (25. marca) warzył piwo, a w niedzielę kazał beczki do piwnicy wtaczać. Nawet, przysposabiając świeżą warkę, kazał w święta nosić do browaru wodę.
Ks. Fuzoriusz, zgorszony tą nieobyczajnością i nieuszanowaniem przykazań Bożych i kościelnych, wytykał na kazaniu bezbożność piwowarów, którzy nawet świąt uroczystych nie święcą. Nazwisk wprawdzie nie wymienił, ale tak Łopackiego opisał, że natychmiast wszyscy odgadli.
Łopacki był rajcą. Nazajutrz były wybory urzędu. Tam publicznie jęli mu panowie bracia wymawiać bezbożność jego i karcić zgorszenie, jakie daje. Rozgniewany Łopacki, wychodząc z ratusza, spotyka Jana Ziębę i rzecze: „Widzicie panie bracie, co mnie spotyka od tego niecnego syna popowskiego.“
— „Od którego?“
— „A od tego oficyała! ale przysięgam Bogu, iż mi przyjdzie do tego, że mu w łeb strzelę!“
Słyszeli to i drudzy, Zięba zaś poszedł do księdza Fuzoriusza i opowiedział mu rzecz całą. Ksiądz kustosz, zgniewany i zgorszony, woła murarza i każe mu zamurować browarne okno, nie chcąc patrzeć na bezbożność Łopackiego. Na to nadchodzi Łopacki, rozpędza murarza i pomocniki jego, grożąc, iż im ręce poobcina, jeżeli dalej robić będą. Przytomnego zaś księdza kustosza poczyna lżyć najohydniej[964]...
Ksiądz Fuzoriusz z obowiązku swego miewał kazanie co niedziele. Nadchodzą święta, ksiądz kustosz kazania nie ma; nadchodzi niedziela, kaznodzieja milczy. Zapytany, żąda ukarania Łopackiego i oczyszczenie siebie z obelg. Urząd miejski nie wie, co począć. Sprawa pokrzywdzenia osoby duchownej należy pod sąd kościelny — a tu kościół ludowi całemu ujmuje słowa Bożego, a winowajcy nie karze. Miasto wysyła o poradę posłańca do sądu zadwornego królewskiego[965].
Tymczasem wdali się w tę sprawę ludzie godni: ks. Stanisław Paszyński, przełożony szpitala św. Walentego; ks. Jan Witaliszowski, wikary; wielmoży Jan z Kruźlowej Pieniążek; Krzysztof z Będzieszyny Marek i inni, i złożono sąd polubowny. Ksiądz Fuzoriusz okazał dawniejszy wyrok na Łopackiego za nieuszanowanie osób duchownych; przytoczył sprawę ks. Pawła Wójtowicza, którego 13. października 1624 r., wówczas kleryka, Łopacki, pochwyciwszy oburącz za głowę, bił o mur, aż mu krew z nosa pociekła, i suknię na nim podarł; przytoczył ks. Stanisława Zupkę, którego Łopacki w r. 1627 uderzył pięścią w bok tak mocno, iż w błoto wpadł; księdza Alexandra Prutena, którego w r. 1628 policzkowano w domu mansyonarzy, a Łopacki, chociaż mógł, nie bronił; księdza Marcina Ćwiklinowskiego, podkustoszego, któremu Łopacki zadał różne nieuczciwości niesłusznie; wkońcu przytoczył siebie i krzywdy swoje. Łopacki, jako mógł, wymawiał się ze wszystkiego, a co do księdza Fuzoriusza twierdził, iż gadał po pijanemu, mając rozogniony mózg.
Sąd polubowny zasądził go naprzód na 3 tygodnie więzienia za kratą; potem 10 grzywien czyli 16 złp. na kościół kollegiacki; dalej przebłaganie księdza Fuzoriusza naprzód w kapitule kollegiackiej, następnie na ratuszu, i ślubowanie uroczyste, iż więcej nikogo nie obrazi pod winą 100 grzywien, czyli 160 złp.[966].
Ksiądz Fuzoriusz przyjął ten wyrok, lecz Łopacki nie przyjął, rzucił na stół bormistrzowskie klucze i mrucząc, odszedł. Ksiądz Fuzoriusz zaprotestował przeciwko temu.
Łopacki cały swój gniew zwrócił na księdza kustosze i na Ziębę, który go przed nim oskarżył; groził, iż obu zabije. Żona jego, równie namiętna kobieta, nie szczędziła gróźb i obelg i sama męża jątrzyła. Ludzie rozumni byli tego zdania, że dyabeł może naprowadzić do złego, starali się przeto koniecznie nakłonić go do zgody. Zaręczyli zań, a wkońcu przywiedli go do pokory, bo też całe miasto było oburzone, że kazań nie bywało.
Zapłacił więc 72 złp.; odsiedział dwa tygodnie w więzieniu wolnem ratusznem; przeprosił księdza kustosza wobec duchowieństwa; a przez resztę postu co niedziele oboje Łopaccy klęczeli przed
wielkim ołtarzem podczas podniesienia z gorejącemi świecami. Prócz tego najuroczyściej zaręczyli bezpieczeństwo życia i czci księdzu Fuzoriuszowi i panu Ziębie. Czterech mieszczan dało zań rękojmię i wyznaczono zakład 200 złp.[967].
Wdzięczny zato miastu ks. Fuzoriusz, legował w r. 1636 panom rajcom rostruchan, czyli puchar pozłacany, waloru 3½ grzywny, i pierścień złoty w tym jedynie celu, ażeby go każdoczesny burmistrz dzierżył i nosił dla użytku i potrzeby Rzpltej. Mile przyjęło miasto ów wspaniały dar, panowie zaś rajcy nałożyli 200 grzywien kary na tego, któryby śmiał sprzedać te dary[968].
W owych czasach w Nowym Sączu cześć dla księży była tak wielka i powszechna i takiego używali znaczenia, że na wstawienie się duchowieństwa, mianowicie wyższego, rajcy i ławnicy ułaskawili czasem nawet na gardło skazanego. Ale też znowu innym razem księży, mieszających się do spraw miejskich, ofuknął jaki rajca, jak zaraz zobaczymy.
Adam Łukowiecki, organista, człek niesłychanie porywczy, za lada powodem bał się do kija lub szabli. Kilka razy był już o to sądzony. Podczas gajnych sądów na ratuszu w r. 1638 w czemś mu tam ubliżył woźny miejski. Łukowiecki, nie zważając na powagę sądów ani obecność panów radziec, pochwycił woźnego i bił go zawzięcie, mimo urzędowego upomnienia. Owszem wygadywał jeszcze na cały urząd.
Uwięziono go natychmiast i wytoczono proces. Występek podobny łatwo można było głową przypłacić. Wójt i cała ławica bardzo byli oburzeni tą nieswornością, bo też wszystkim sprzykrzyły się owe ciągłe niepokoje w mieście. Szczepan Cholewicz i Jakób Poławiński dzielili powszechne oburzenie i żądali przykładnego ukarania, rozszerzając zdanie i przekonanie swoje między cechową bracią, podczas kiedy za Łukowieckim ujmowali się księża zakonni. Przypadła schadzka bracka u Jakóba Poławińskiego, rymarza, a bracia, zebrawszy się licznie, radzili, coby wypadało czynić.
Podczas schadzki cechowej przyszedł na wino do sklepu Poławińskiego ks. Stanisław Rozmusowicz w towarzystwie ks. Jana, zakonnika Premonstratensa. Żył on w przyjaźni z organistą i mocno za nim obstawał. Ścierał się już nawet z Poławińskim i przymawiał zbytniej surowości jego i drugich ławników. Obecnie słysząc, iż zebrani bracia cechowi radzą nad losem więźnia, a Poławiński na ukaranie nastawa, wchodzi do izby, wołając, aby mu wina podali, a właściwie chcąc orędować za organistą.
Na wyrzeczone: Laudetur Jesus Christus! — odrzekli przytomni: In saecula saeculorum!, a ksiądz Jan zapytał o los Łukowieckiego, czy go myślą karać czy nie?
— „Patrzcie panowie swego piwa i picia w sklepie!... tu nie macie nic do czynienia!... — przerwał w gniewie Poławiński.
Właśnie niesiono wino dla księży. Zwrócił się napowrót do sklepu, mówiąc: „Ten ksiądz rad przymawia po trzeźwemu, a cóż po pijanemu!“
Ksiądz Jan, oburzony tem lekceważeniem osoby i stanu swego, począł go lżyć i gromić, wymawiając: iż łakną krwi niewinnego!...
— „Non est tibi datum, mnichu, przymawiać nam! Mamy też swoje kapłany i pasterze, oni nas powinni upominać!“...
Zagadniony w ten sposób zakonnik, nie wiedział co odpowiedzieć; odszedł zmieszany i zaniósł skargę, żądając przeproszenia. Lecz Poławiński nie chciał przeprosić, mówiąc: iż nie obraził. I na tem się skończyło.
Za Łukowieckim wstawiała się szlachta, bo im żal było bitnego organisty — i wyprosili go u panów rajców. Natomiast księża świeccy potępili jego zaczepność i wcale orędować nie chcieli. Ławnicy zaś protestowali przeciwko temu uwolnieniu, ponieważ winowajca już był pod sądem i władzą wójtowską[969].
Po kapłanach wyświeconych w godności następowali dyakoni-bakałarze. Zdarzało się bowiem często, że taki dyakon-bakałarz, czyli uwieńczony wawrzynem[970], po ukończeniu nauk na przesławnej Akademii krakowskiej był jeszcze małoletnim, albo pragnął nabrać doświadczenia w obrzędach kościelnych, albo doskonalić się w naukach, wtedy przyjmował urząd nauczyciela szkoły publicznej, a po większych miastach nawet każdy nauczyciel musiał być wprzód bakałarzem filozofii i nauk wyzwolonych, artium et philosophiae baccalaureus.
Taka szkoła znajdowała się i w Nowym Sączu. Najdawniejszą wzmiankę o szkole nowosandeckiej spotykamy z początkiem XV. w. Już bowiem na dokumencie z r. 1412, w którym rajcy (z polecenia Władysława Jagiełły) odstępują 5 wsi Norbertanom na korzyść szpitala św. Ducha i zrzekają się do nich wszelkich pretencyi, figuruje: Jacobus de Dąbrovica, civitatis Sandecz notarius scholarumque rector[971]. Była to szkoła wyłącznie dla chłopców, czysto parafialna, pod zarządem kollegiaty. Uczono w niej zasad wiary, czytania i pisania, śpiewu[972], rachunków i gramatyki łacińskiej[973].
Budynek szkolny znajdował się naprzeciwko plebanii, na samym rogu dzisiejszej ul. św. Ducha i innej ulicy, prowadzącej od rynku do kościoła farnego. Szkoła mieściła się w dwóch izbach: w wielkiej izbie i izdebce, która służyła zarazem za pomieszkanie bakałarzowi; okna, drzwi, piecie i zawiasy często w nich naprawiano. Tak n. p. w r. 1626 „za 300 szyb i półkamienia ołowiu do błon szkolnych w wielkiej izbie 3 złp.“ — W roku 1628 „garncarzowi Marszałkowi za piec zielony w szkole do izdebki panu bakałarzowi 6 złp.“ — A w r. 1647 „garncarzowi za dwie kopy kafli szklanych do szkoły 6 złp.; za proste kafle 1 złp. 10 gr.; temu od roboty od obudwu pieców 4 złp. 24 gr.“[974].
Bakałarz szkoły nowosandeckiej w XVII. wieku wielkie miał poważanie w mieście, w kościele zasiadał z duchowieństwem w czasie kanonicznych pacierzy, podczas sumy co niedziele i święta śpiewał na chórze z młodzieżą szkolną. Wspomina o tem wyraźnie Zbigniew Oleśnicki w swym dokumencie erekcyjnym kollegiaty (1448 r.), tudzież Statuta Vicariorum z r. 1605, gdzie między innemi rzeczami zastrzeżono, ne inter vicarios et scholares cortentio in ecclesia oriatur, ażeby nie powstawała kłótnia w kościele między wikarymi a żakami szkolnymi[975]. Bakałarzami bywali synowie najznakomitszych patrycyuszów sandeckich, a kiedy który z nich miał zjeżdżać do Sącza, to jeden z rajców albo sam burmistrz miejską kolasą jeździł po niego do Krakowa i przywoził wraz z kantorem. Tak między innemi czytam w księdze wydatków miejskich pod rokiem 1643: „Bakałarz i kantor Lokuta w gospodzie Stan. Widza przez dni kilka strawili 12 złp., a dwakroć byli na obiedzie u burmistrza Walentego Wargulca: nie rachując obiadu, dało się za wino 1 złp.“[976]. W r. 1649 Jana Tymowskiego, bakałarza, kolasą miejską przywieźli panowie rajcy z Krakowa wraz z chłopcem i przez 6 dni płacili obiad, wieczerzę i wina 2½ garnca, dopóki poprzednik jego, Maciej Kameski, nie zdał szkolnego urzędowania[977]. Oprócz powyżej wymienionych, byli tu bakałarzami w latach 1630—1678: Teofil Bereza, Paweł Drezgowicz, Wojciech Potrzebowicz, Jacek Mecikowicz, Stanisław Wolski[978], Jan Stancewicz i Tomasz Domański — wszycy artium et philosophiae baccalaurei[979].
Szkołę Kościół szczególnie miał zawsze na oku, znając wpływ pierwszego wychowania. Dlatego kardynał, Jerzy Radziwiłł, na wizycie biskupiej w Nowym Sączu 1597 roku polecił rajcom, ażeby o szkołę, owo seminaryum miejskie, staranie mieli — uczniom pomieszkanie wystawili, ażeby po gospodach bez dozoru nie żyli, ani nie zaniedbywali służby Bożej. I nieco później dodał: „Nauczyciele szkoły niech ćwiczą chłopców nie tylko w naukach, lecz także w dobrych obyczajach, i niech ich nakłaniają do częstej spowiedzi i komunii. Chłopcom szkolnym niech nie pozwalają nocować po gospodach, lecz w szkole niech sypiają, ażeby uczciwość między nimi zachowaną była i nie zaniedbywali służby Bożej“[980]. — W podobnym duchu przemawiał episkopat polski na synodach prowincyonalnych, odbytych pod przewodnictwem arcybiskupów gnieźnieńskich, zwłaszcza piotrkowskim (1542) za rządów Piotra Gamrata, i gnieźnieńskim (1561) za rządów Jana Przerębskiego, gdzie wielki nacisk kładziono na potrzebne uzdolnienie bakałarzy, tudzież na wzorowe prowadzenie się młodzieży szkolnej[981]. — Bakałarz, kantor i uczniowie obowiązani byli śpiewać podczas nabożeństw w kollegiacie, czasem nawet o głodzie. Za wotywy prywatne osobno ich wynagradzano. Uczniowie w kapkach usługiwali i grali podczas nabożeństw; w kapkach również usługiwali księdzu, niosącemu do chorego Najśw. Sakrament[982].
Bakałarze nowosandeccy zadawalniali się skromnem wynagrodzeniem, które pochodziło częścią z fundacyi a częścią ze stałej rocznej płacy magistratu. Między innymi przechowały się dwa takie zapisy z XVI. wieku. Ks. Grzegorz Pakosławski, kustosz kollegiaty sandeckiej, legował na sołtystwie w Kamionce 72 grzywny z roczną prowizyą 5 złp. na utrzymanie wikarych i rektora szkoły. Fundacyę tę zatwierdził Zygmunt August w Warszawie 1556 r.[983]. W pięć lat potem (1561 r.) ks. Zygmunt ze Stężycy[984], kanonik krakowski i proboszcz sandecki (1546—1582), zapisał na kaznodzieję i rektora szkoły 100 grzywien z roczną popłatą 4 grzywien[985]. Honoraryum roczne bakałarza, które płacił magistrat, wynosiło w latach 1616—1624 złp. 27: nieco później (1626—1639) złp. 32; w r. 1646 już złp. 40, a w r. 1648 złp. 60. W drugiej jednak połowie XVII. w. dochody bakałarskie musiały się znacznie powiększyć, gdy w r. 1683 Jan i Katarzyna Jaklińscy, małżonkowie, zapisali na Siennej, Brzanie i Jasiennej popłatę roczną 70 złp. od sumy 1000 złp. na utrzymanie bakałarza, kantora i organisty przy kollegiacie sandeckiej[986].
Podobnie jak kościoły i szpitale, tak też i szkoła sandecka miała swych dobrodziejów. Ks. Bartłomiej Fuzoriusz, kustosz kollegiaty († 1637), zapisał w r. 1631 złp. 1000 na folwarku Szymona Wolskiego, aptekarza, z których roczną prowizyę 70 złp. przeznaczył na wsparcie trzech uczniów Akademii krakowskiej: z Nowego Sącza, Grybowa i Kamionki[987]. Dla dwóch uczniów z Grybowa istniał od r. 1641 fundusz 1.500 złp. ks. Wojciecha Klisza, komendarza grybowskiego[988]. Kiedy właściwie szkoła sandecka przeszła pod zarząd Akademii krakowskiej i stała się jej kolonią, nie można się dowiedzieć z istniejących źródeł. Z pewnością nastąpiło to już przed r. 1732, w tym bowiem roku Pijarzy, osiedlając się w Nowym Sączu[989], złożyli wyraźną deklaracyę, podpisaną przez ks. prowincyała, Ambrożego Wąsowicza, w Warszawie 6. sierpnia 1732 r., i przez generała zakonu, Józefa od św. Franciszka, w Rzymie 23. maja 1733 r., że żadnej szkoły nie otworzą ani wewnątrz ani zewnątrz swego kollegium, którąby w czemkolwiek uwłaczała, czy to szkole parafialnej sandeckiej, czy też przywilejom Akademii krakowskiej, i to pod karą zburzenia tejże szkoły i zapłacenia Akademii 10.000 zł. węg.[990]. Regina Śreniawska, wdowa po Tomaszu Śreniawskim, sekretarzu królewskim, legowała w r. 1749 dla bursy im. Andrzeja Noskowskiego 12.000 złp. na dobrach Ślemieniu w Zatorskiem, przeznaczając z procentu od tej sumy dla kolonii akademickiej w Nowym Sączu na reparacyę gmachu szkolnego 30 złp., a dla dyrektora tejże szkoły 20 złp.[991]. Po zajęciu Galicyi przez Austryę skończył się ten wpływ i zarząd Akademii krakowskiej[992].
Kantor, czyli stały śpiewak kościelny, niemałą także miał powagę u ludzi. Bakałarza tytułowano: Venerabilis Domine!, a kantora: Domine Cantor! Kantorzy podgórscy w Krakowskiem i Sandeckiem słynęli z swego dźwięcznego głosu i, równie jak bakałarze, bywali bezżennymi. W pierwszej połowie XVII. wieku dość rozpowszechnieni byli, skoro nawet młodzieńcy szkoły sandeckiej czasami po gospodach odgrywali ich rolę, jak świadczy o tem wyraźna wzmianka w aktach miejskich. W środopoście 1604 r. siedział sobie w gospodzie przy szklanicy piwa pan Mateusz Wyrzykowski,
wtem nadchodzą młodzieńcy szkolni, uczniowie nowosandecckiego bakalarza, Teofila Albina[993], popisujący się swym śpiewem po gospodach na wzór rybałtów[994], rozumie się niezbyt nabożnie. Pan Mateusz, będąc dobrej myśli, kazał im śpiewać. Śpiewali... a kończywszy śpiew, prosili o nagrodę, lecz zamiast nagrody spotkała ich nagana — widocznie ich śpiew nie przypadł do smaku panu Wyrzykowskiemu. Młodzi śpiewacy umieli podobno i wiele gadać, więc ostro odpowiedzieli. Pan Mateusz zerwał się, a zgromiwszy ich obelżywemi słowami, cisnął szklanicę piwa na jednego z nich i oblał go, potem porwał się do szabli, chcąc rąbać, bić i siec, ale ich obroniono. Nazajutrz pan bakałarz obwieścił urzędowi krzywdę uczniów, sądownictwu swemu podległych — i oświadczył zarazem, że go pozwie, bo mu się nie godzi pomścić swej krzywdy, jako cnotliwemu i spokojnemu człowiekowi. Pisarz wciągnął protest do ksiąg, a pan Mateusz pozwał o to pisarza[995].
W Krakowie w latach 1620—1635 mieli kantorzy gospodę pod godłem: „U szewca Nogi piwo częstochowskie“. Tam to, wraz z rybałtami czyli śpiewakami wędrownymi, topili się w piwie i miodzie, a opitych wiedziono do kościoła rano. Mimo to niejeden, ledwo siedząc, nie zmylił śpiewu. Słynny na Podgórzu rybałt, Marcin Zięba, grał od r. 1619—1640 na wielu instrumentach, miał głos mocny i przyjemny. Z siedmiu towarzyszami obchodził Polskę, grając i śpiewając po dworach i zamkach; a nie pierwej poszedł do dworu, aż odśpiewał mszę w kościele. Wielu panów chciało go zatrzymać przy swoim dworze, ale Zięba nie rad zagrzewać miejsca, wędrował swobodnie. Po kilku latach, opuszczony od towarzyszów, chodził jeszcze samotnie, aż w roku 1640 znaleziono go bez duszy w jednej wsi pod Krakowem[996]. Według wszelkiego prawdopodobieństwa pochodził on z okolic Nowego Sącza, gdzie dotąd pełno rodzin tego nazwiska[997]. W latach 1650—1656 kantor sandecki, Stefan Zymbrozowicz, cantor collegiatae ac scholae sandecensis, wielkiego miru używał po przedmieściach, często kumował mieszczanom i mógł wywierać znaczny wpływ podczas wypędzenia Szwedów (1655 r.).
W drugiej połowie XVII. wieku znika zupełnie kantorów i rybałtów nazwa, a wraz z nią i ich pamięć u ludu. Starożytne zaś ich śpiewy, owe pomniki dziejów dawnych, pozostawiły w ustach ludu jedynie słabe echo, nie już wspomnień historycznych, ale właściwie słowiańskiego ducha, barwy i myśli. Dziś kobzę rzadko zobaczyć, rzadko napotkać wędrownego z rzemiosła dudarza, a przecież taka ich była mnogość za Stefana Batorego, że na sejmie walnym warszawskim 1578 r. ustanowiono, iż każdy dudarz winien dawać rocznie podatku 24 groszy ówczesnych[998].
Organiści, a jak się zdaje, zarazem organmistrze, jako rzemieślnicy przemyślniejsi, i umnicy gędziebni[999] należeli do znakomitości miejskich i wielkiego używali znaczenia[1000]. Bo też i gra na organach niepospolitą rolę miała w obrzędach kościelnych. Lud zaś przystępnego organistę uważał niejako za świeckiego plebana, tak jak dzwonnika za wikarego. Ciągle też byli obaj w styczności z ludem i ludźmi i bezpośrednio wywierali na umysły ogromny wpływ. Miasto przyjmowało swych organistów do grona rajców i ławników, a taki Stanisław Rogalski, Adam Łukowiecki i Stanisław Rolka wpływali wielce nawet na losy miasta, używani do różnych poselstw w trybunale lubelskim[1001]. Musiało się im też nieźle powodzić, skoro ich liczono do majętnych mieszczan. Pan Rogalski n. p. pożyczył w lipcu 1633 r. księdzu opatowi, Michałowi Morskiemu[1002], poważną sumkę 4.000 złp., którą zaraz w czerwcu następnego roku (1634) ksiądz opat rzetelnie wypłacił[1003]. Honoraryum roczne organistów sandeckich wynosiło w latach 1616—1624 złp. 20; później znów (1626—1639) złp. 40; w r. 1646 już 48 złp., a w r. 1656 złp. 60. Żony ich dzieliły powagę mężów, a taka pani Szczęsna Łukowiecka kumowała ze wszystkimi księżmi wikarymi[1004].
Dzwonnik, przedostatni w godności kościelnej, więcej też znaczył, niż się spodziewać można, bo lud wierny głos kapłański i kantora, głos organów i dzwonów — wszystko uważał na chwałę Panu. Jak organista z mieszczanami, tak dzwonnik z przemieszczanami i wieśniakami był w zażyłości i doznawał ich względów; bywał często ich gromadzkim kumem z panią organiściną, a taki Jacek Górski, Jan Piotrowicz, Marcin Nikburowicz i Jan Kutasowicz nigdy nie omieszkał podpisać się: Companator ecclesiae collegiatae sandecensis. Temu ostatniemu kumował nawet ksiądz senior wikarych. Miejsce dzwonników było w zakrystyi lub dzwonnicy, gdzie im pomagali śrotarze. W r. 1597 kardynał, Jerzy Radziwiłł, przykazał podkustoszemu kollegiaty, aby dzwonnicy nie wyrabiali hałasów w zakrystyi i przy drzwiach kościelnych, a opilców i zuchwalców kazał odprawiać ze służby. Prócz „podzwonnego“, pobierało dwóch dzwonników 8 złp. z osobnego zapisu Jędrzeja Reczkowskiego[1005]. Czasami dzwonnicy nocowali w wieży, a raz o mało jej nie spalili.
Każdy organista, przed przyjęciem obowiązku swego w kollegiacie, składał osobną rotę przysięgi w przytomności prałatów i kanoników kapituły sandeckiej. Ponieważ zdarzało się nieraz, że i dzwonnicy sprzeniewierzali się kościołowi, przeto im również nie dowierzano i żądano od nich przysięgi. Tak n. p. w roku 1704 Marcin Kacała, zastępca dzwonnika kollegiaty, wyjął z organów u fary 30 różnych piszczałek; ukrywał je w browarze księdza kustosza, a potem skrycie sprzedawał je żydowi. Wziął też pieczęć srebrną bractwa różańcowego, porąbał ją na kawałki i sprzedawał żydowi[1006].
Ostatnie miejsce w służbie kościelnej zajmowali grubarze, którzy zresztą nie odegrali żadnej ważniejszej roli, owszem niektórzy z nich zostawili po sobie niemiłe wspomnienie, jak Jakób Świerkowicz z Sebastyanem Rozborowiczem w czasie morowego powietrza (1652)[1007].
Oprócz tych instytucyi kościelnych, szkoły i sług, istniały jeszcze zakłady dobroczynne, z których najciekawszym był zakład