Boska komedja (Dante, 1909)/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Boska komedja | |
Wydawca | Gebethner i Wolff | |
Data wyd. | 1909 | |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | Edward Porębowicz | |
Tytuł orygin. | Divina Commedia | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB ![]() ![]() ![]() | |
| ||
Indeks stron | ||
![]() | ||
![]() |
DANTE ALIGHIERI
BOSKA KOMEDJA
PRZEŁOŻYŁ
EDWARD PORĘBOWICZ
WYDANIE NOWE, PRZEROBIONE
![]() WARSZAWA
NAKŁAD GEBETHNERA I WOLFFA
KRAKÓW. — G. GEBETHNER I SP.
1909 KRAKÓW. — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI.
|
Poemat nieogarnionej doniosłości, z treścią zawierającą cały świat zmysłów i ducha, losów ludzkich byt ziemski i zaziemski, wiedzy i wierzeń ludzkich obszar wszechstronny; z celem moralnym zakreślonym tak powszechnie i szeroko, że się w nim znajdzie szczytny drogoskaz dla człowieka wszech wieków; z budową obmyślaną i przeprowadzoną tak misternie i skończenie, że stoi jak arcytyp konstrukcji poetyckiej; ze sztuką wyrażania uczuć i uplastyczniania idei oderwanych tak elementarnie nową, silną i porywającą, że od niej liczy się nowożytna epoka stylu literackiego; synteza wieków średnich; synteza poety i jego myśli twórczej; symbol człowieczeństwa w jego historycznym, społecznym i indywidualnym postępie ku doskonałości, — Boska Komedja od chwili ukazania się aż po dzień dzisiejszy nie przestaje zajmować artystów, uczonych, polityków, teologów, moralistów. Dzięki niej, około postaci Dantego ułożyła się literatura tak olbrzymia, że każde dotknięcie się jego osoby lub jego dzieła wypada rozpoczynać przeglądem materjału bibliograficznego i często na nim poprzestać; ten wypadek zdarza się obecnie, gdy tłómacz z pomocą nowego przekładu pragnie czytelnika wprowadzić w kult dantejski i zagrzać jego ochotę do samodzielnych badań na wzór obcych, gdzie od lat wielu istnieją towarzystwa i organa poświęcone wyłącznie Dantemu; pragnie zaś nie tyle dla powiększenia ich liczby, ile dla odsłonięcia nowych źródeł rozkoszy estetycznej; dla wskazania, dokąd warto biec po szczere skarby form wielkiej, głębokiej symboliki, w której poszukiwaniu poezja najnowszej doby zbyt często odwiedza sferę marnej, anemicznej, beztreściwej powszedniości.
Z ogromu literatury dantejskiej wymieniamy zatem dzieła orjentacyjne:
Fr. X. Wegele: Dante Al’s Leben und Werke, Jena 1852/79.
F. Hettinger: Die Göttliche Komoedie, Freiburg 1889.
J. A. Scartazzini: Dante-Handbuch, Lipsk 1892, oraz Enciclopedia dantesca, Lipsk 1899 i Dantologia, ed. N. Scarano, Medjolan 1906.
Fr. X. Kraus: Dante, Berlin 1897.
N. Zingarelli: Dante, Rzym 1905.
E. Porębowicz: Dante, Lwów 1906 (t. II wyd.
Nauka i sztuka).
Bibliografię dzieł traktujących o Dantem prowadzili: do 1845 r. hr. de Batines, do 1865 r. Carpellini, do 1880 r. Petzholdt, do 1900 r. Passerini. Organami towarzystw dantejskich są: w Niemczech Dante-Jahrbuch (1867—1876); w Ameryce północnej Annual Report of the Dante-Society (od 1884 r.); we Włoszech Bulletino della Società dantesca italiana (od 1890 r.) oraz Giornale dantesco pod redakcją Passeriniego (od 1894 r.).
Słownik do Komedji podał P. A. Volpi w 1727 r. (nowsze wydanie: Wenecja 1819). Z nowszych wydań tekstu najważniejsze są: K. Wittego, Scartazziniego, Fraticellego, Casiniego, O. Berthier (z komentarzem scholastycznym); krytycznem i ostatecznem ustaleniem tekstu B. K. zajmuje się Towarzystwo dantejskie włoskie pod redakcją Vandelli’ego.
Życiorys. Pierwsze życiorysy Dantego podali: Boccaccio i Lionardo Bruni Aretino; nowsze: Balbo (1839), Fraticelli (1861), Todeschini (1872), Scartazzini (1892). Dante Alighieri urodził się we Florencyi, w maju lub czerwcu 1265 r. Jeden z przodków jego Cacciaguida, wysławiony w Raju (p. XV, w. 130 i nast.) poszedł z cesarzem Konradem na wyprawę krzyżową i tam zginął, zabity od Saracenów. Był on w prostej linii pra-pra-dziadkiem poety, którego matka, donna Bella, pochodziła z rodu niejakiego messer Durante, skąd poszło skrócone nazwisko Dantego. Dom Alighierich miał stać niedaleko Via Riccardiana, w miejscu, gdzie od 1884 r. znajduje się Muzeum dantejskie. Dante musiał otrzymać staranne wychowanie; wcześni biografowie między nauczycielami wymieniają Brunetta Latiniego (por. Piekło, p. XV, w. 55 i nast.), być jednak może, iż Dante znał go jedynie z lektury dzieł encyklopedyjnych Trésor i Tesoretto; z mniejszem prawdopodobieństwem Cecco d’Ascoli bywa wymieniany jako nauczyciel astronomji, a Casella (por. Czyściec, p. II, w. 91) jako nauczyciel muzyki. Był biegły w łacinie, w językach prowanckim i francuskim; wszystkie trzy wówczas we Włoszech były używane jako języki literatury artystycznej: umiał nieco po grecku, mniej zapewne po hebrajsku, za to był wtajemniczony we wszystkie subtelności djalektyki i retoryki: znał medycynę, czego dowodem to, że był wpisany do cechu aptekarskiego, bez którego wpisania droga do urzędów publicznych byłaby dlań zamknięta. Młodzieńcem brał udział w bitwie przeciw Aretynom pod Campaldino 1289 r. (por. Piekło, p. XXII, w. 4); był też obecny wyjściu Pizańczyków pod paktem z Caprony (tamże p. XXI, w. 95). Istnienie Beatryczy i miłość chłopięca poety nie są utrwalone żadnym pewnym dokumentem, należą więc w dziedzinę mniej lub więcej prawdopodobnych legend, które niżej się wyłoży; wiadome jest za to małżeństwo Dantego (1298 r.) z donną Gemmą Donati, należącą do potężnej rodziny Corsa Donatiego, najzawziętszego ze sprawców jego wygnania. Z czworga dzieci Dantego głośniejszy był syn Pietro Alighieri, sędzia w Weronie, któremu przypisuje się najwcześniejszy komentarz B. K.; potomstwo Dantego w linii prostej istnieje we Włoszech po dzień dzisiejszy.
Dante urodził się w chwili, kiedy arystokracja, mianowicie stronnictwo Ghibellinów po bitwie pod Montaperti (1260 r.) trzymały Florencyę w swej władzy. Powołanie Karola andegaweńskiego przez papieża Urbana IV i śmierć króla Manfreda pod Benewentem (1266 r.), oddały ją w ręce papieskich Gwelfów; wtedy to wzmocnieni przystąpieniem stronnictwa ludowego i upadkiem Hohenstaufów Gwelfowie utrwalili na zawsze swoje panowanie, Nowa Konstytucja (ordinamento) ustanowiła dwoisty ustrój: gminę, do której należały szlachta i mieszczaństwo z podestą na czele, oraz lud z kapitanem, co stworzyło odrazu w jednej Rzeczypospolitej dwie władze sobie nieprzyjazne. Lud miał przewagę: do partji ludowej nie mógł otrzymać wstępu, kto należał do szlachty; za to w gminie lud zdobywał sobie stanowisko dominujące. W 1282 r. na miejsce dotychczasowej władzy Czternastu weszli Priorowie cechów (arti) według liczby dzielnic składający kollegium Sześciu z gonfalonierem czyli chorążym na czele; punkt ciężkości władzy przeniósł się do tych cechów handlowych i przemysłowych; demokracja wzmagała się coraz potężniej, aż w 1293 r. nowe Ordinamenti della Giustizia wykluczyły szlachtę od rządów, przypuszczając jedynie tych, którzy wpisali się do cechu.
Szlachta udając się do intryg, weszła w układy z papieżem Bonifacym VIII, którego śmiała polityka dążyła do objęcia spadku po cesarzach niemieckich i ogarnienia całych zjednoczonych Włoch. Magnaci, zwłaszcza potężny Corso Donati sprzyjali tym planom, lud jednak pragnął widzieć Rzeczpospolitą wolną od rządów papieskich. W zamieszkach, które wybuchły w 1295 r. padł ofiarą Giano della Bella, twórca ordinamentów, wypędzony z krewnymi i stronnikami.
W tym roku Dante wchodzi na widownię polityczną, wybrany do Rady 100 i wpisany do cechu lekarskiego i aptekarskiego. W 1299 r. jest posłem Rzeczypospolitej do San Gemignano w sprawie wyboru kapitana Gwelfów toskańskich. W 1300 r. zostaje wybrany jednym z sześciu priorów; nie należy godności tej przypisywać zbyt ważnej roli: w demokracji jednostka ginęła; — jakkolwiekbądź jednak dla rozumu i powagi musiał Dante być osobistością wpływową. W tym czasie nastąpiło rozdarcie stronnictwa Gwelfów, spowodowane rywalizacją domów Cerchi i Donati. Starcia ich skłoniły Signorję, iż najzacniejsi członkowie obu rodów zostali z Florencyi wydaleni: Donateschi do Castel della Pieve, Cercheschi do Sarzany; między ostatnimi znajdował się przyjaciel Dantego, równie poeta, Gwido Cavalcanti. Wkrótce obie strony otrzymały wolność powrotu, już jednak Corso Donati knuł w Rzymie intrygi, podając przeciwników w podejrzenie ghibellinizmu. Po odkryciu tych intryg Donateschi zostali po raz drugi wypędzeni, Cercheschi otrzymali we Florencji przewagę. Odtąd Cercheschi zowią się Gwelfami Białymi, Donateschi Czarnymi (Bianchi e Neri); Dante należał do pierwszych.
Papieżowi o tyle te sprawy były na rękę, że Czarni spiskowali na jego korzyść za powołaniem Karola Walezego jako wikarjusza papieskiego i »pośrednika pokoju«. Istotnie Karol przybył w listopadzie 1301 r. do Florencji; chociaż jednak przy wjeździe złożył przysięgę na szanowanie ustaw, rozpoczął odrazu otwarcie sprzyjać Czarnym i wyciskać z mieszkańców haracze. Sam Corso Donati wpadł do miasta rabując; ustanowiono nową Signorję złożoną z Czarnych i poczęto wydawać srogie wyroki banicyjne. W ciągu 1302 r. skazano na wygnanie lub śmierć 600 obywateli; między innymi znajdował się Dante Alighieri. Oskarżenie, zwyczajem ówczesnym obfitujące w fikcyjne zbrodnie zarzucało wypędzonym Białym: oszustwo, nieprawne zyski, wymuszenia pieniężne, przekupstwo, nieprzyjaźń przeciw papieżowi i księciu Karolowi. Byli skazani na zapłacenie 5000 florenów, na wygnanie i na utratę majątku. Dante sam wyszedł z miasta; żona i dzieci zostały na łasce potężnego krewniaka Corsa Donatiego, który poecie do końca był najzawziętszym wrogiem: nawet tego bólu i tej hańby nie oszczędził mu los okrutny.
Dante wygnaniec zaraz w pierwszym roku oddzielił się od swych zdziczałych stronników, którzy kilkakrotnie z bronią w ręku próbowali szczęścia i stworzył »stronnictwo dla siebie«, dumny i w nieszczęściu swem wspaniały. Dzieje pierwszych lat tułactwa streścił w przepowiedni Cacciaguidy (Raj, p. XVII, w. 70—89). Najlepsze dzieło o wędrówkach Dantego dał A. Bassermann: Dantes Spuren in Italien, Lipsk 1897. Najprzód idzie do Werony, do »wielkiego Lombardczyka«, którym jest prawdopodobnie Bartłomiej della Scala; po jego śmierci opuszcza Weronę, cierpi niedostatek; od 1304 do 1306 r. bawi może w Bolonji, 1306 w Padwie, gdzie podobno poznaje się z Giottem; następnie w Lunigianie u margrabiów Malaspinich. Po roku 1308 biografowie przyjmują podróż do Paryża, która nie wyklucza możebności wcześniejszego pobytu w tem mieście, przed r. 1300. Dante znał Francję; widział Arles i Rodan (Piekło, p. IX, w. 112); według niektórych widok przepaści skalnej Li-bans w Prowancji, poddał mu wizję Piekła; świadectwem pobytu w Paryżu jest wzmianka o wykładach Sigierego, profesora filozofji (por. Raj, p. X, w. 133), który uczył w ulicy des Fouarres, blizko dzisiejszego placu Maubert po lewym brzegu Sekwany. Opierając się na wzmiankach topograficznych B. K., biografowie przypuszczają jeszcze podróż do Anglji (Gladstone był gorącym rzecznikiem tej hipotezy), do Niderlandów i t. d., wzmianek podobnych w B. K. jest jednak bardzo wiele i z równą słusznością możnaby z nich snuć wnioski o pobycie Dantego w Czechach, nad Dunajem i Donem, w Afryce i t. d.
W 1309 r. zdarza się fakt, historyczny, który wszechwładnie ogarnia wyobraźnię i rachuby Dantego, polityka patryjoty. Henryk VII obrany po zamordowaniu Albrechta austrjackiego i koronowany na cesarza w Akwisgranie, podejmuje romantyczny plan odnowienia cesarstwa rzymskiego. Wyprawiwszy się do Włoch, w 1311 r. kładzie na głowę lombardzką żelazną koronę. W kilka tygodni po tem zdarzeniu, Dante napisał dwa listy: do Florentczyków i do cesarza; ich autentyczność, dla Bartolego pewna, dla Scartazziniego wątpliwa, Krausowi wydaje się niepodobna do przyjęcia; pierwszy list mówi o konieczności poddania się władzy cesarskiej, drugi jest entuzjastycznym hymnem powitalnym, słanym zwiastunowi pokoju, nowemu Tytanowi — wybawcy. Inaczej przedstawiało się to dobrodziejstwo miastom włoskim; wobec niebezpieczeństwa najazdu Florentczycy ogłosili amnestję dla niektórych mieszkańców; Dante jednak, jako nieprzejednany, był z niej wykluczony. Cesarz bawił długo w północnych Włoszech: oblegał Brescję, gdzie uszczuplił siły wojskowe; w 1312 r. wszedł do Pizy, tegoż roku wkroczył do Rzymu, gdzie po krwawych walkach ze stronnictwem Orsinich i francuskiem, otrzymał koronę cesarską w Lateranie, jednak nie z rąk papieża Klemensa V, który względem Henryka zachował się lękliwie i dwuznacznie, ale z rąk kardynała-biskupa Ostji. Nie mogąc utrzymać się w Rzymie, wrócił do Pizy; w drodze zachorował i umarł: ciało jego pochowane w tumie pizańskim. Z tą śmiercią upadła nadzieja Dantego powrotu do ojczyzny, mrzonka zjednoczonych Włoch i monarchii powszechnej; los naznaczył mu nadal doświadczać, jak gorzkie jest »wstępowanie i zstępowanie po schodach cudzych«.
Śmierć cesarza jest okresem, od którego poczyna się pomysł i wykonanie B. K., napisanej w ciągu lat siedmiu, 1314—1321 r. Świadectwa biograficzne z tych czasów posiadamy nader szczupłe. Na r. 1314 (—1316) wypada przypuszczalny pobyt w Lukce, oraz list Dantego do konklawe kardynałów zgromadzonych w Carpentras po śmierci Klemensa V, zalecający wybór papieża pochodzenia włoskiego. W 1315 r. zostaje ogłoszony powtórny wyrok banicji na Dantego i jego synów, z oznaczeniem ich jako Ghibellinów, czem Dante za pierwszego aktu banicyjnego jeszcze nie był. Tymczasem w 1316 r. wydano trzy nowe akty ułaskawienia dla buntowników, z warunkami jednak tak upokarzającymi, że dumny poeta poddać im się nie chciał. W liście łacińskim, zatytułowanym »Do przyjaciela florenckiego«, który jednak krytyka znów uznała za apokryf, poeta odzywa się wyniośle, że »nie ta jest droga powrotu do ojczyzny; że jeżeli niema innej, to on nigdy do Florencji nie wróci. Wszędzie świecą mu słońce i gwiazdy; lepiej pod gołem niebem myśleć o wzniosłych prawdach, niż bez czci być wróconym ojczyźnie. Nigdy też chleba nie ułaknie«.
Znowu więc chwycił za kij tułaczy; ta druga wędrówka (itinerarium) Dantego, w części legendowa, obejmuje całe Włochy; gdyby zebrać tylko szczegóły geograficzne w B. K., okazałoby się, że niema kraju, miasta, okolicy, których by nie oglądał naocznie. Z tego ostatniego okresu życia posiadamy dokładniejsze szczegóły tylko o pobycie w Rawennie, dokąd przybył na zaproszenie Gwidona Polenty, 1316 lub 1317 r. Stamtąd był wysłany w poselstwie do Wenecji, ale Wenecjanie obawiając się wpływu jego wymowy, nie przyjęli go, nadto wzbronili mu powrotu morzem. W podróży lądowej poeta zapadł na febrę i wnet po powrocie do Rawenny umarł, w wilję Podniesienia krzyża d. 13 września 1321 r. Pochowany został tamże, w kościele Minorytów i uczczony nagrobkiem; do dnia dzisiejszego Rawenna wzbrania się i słusznie, wydać Florencji prochy za życia wzgardzone.
Legenda. Jak widać z powyższego życiorysu, daty pewnemi świadectwami utrwalone są nader szczupłe; za to od chwili śmierci układała się legenda dantejska, otaczająca postać poety nimbem cudowności. Zebrał ją Giov. Papanti w książce p. t. Dante secondo la tradizione e i novellatori. Livorno 1873 r. Pierwsze podania o Dantem wprowadził do literatury Boccaccio; jego jest anegdota o śnie, który mieć miała, będąc w ciąży, matka poety. Znalazła się w cieniu drzewa wawrzynowego i urodziła dziecię nad źródłem. Dziecię rosło prędko, jadło jagody spadające z drzewa i poiło się ze strumienia: wyrosło wnet na pasterza, poczem przemieniło się w pawia. — Inna anegdota opowiada o kobietach w Weronie, które na progu domu szeptały do siebie o przechodzącym, że wraca z piekła, od czego ma włos kędzierzawy i twarz ciemną. Opowiada też Bokacjusz o jego skupieniu ducha, że raz w Sienie, siedząc przed drzwiami księgarza, tak był zatopiony w księdze, iż nie widział turnieju, który przed nim się rozgrywał. Tenże autor przynosi podanie, że poeta przesyłał B. K. częściowo księciu Can Grande i że po jego śmierci cudem tylko odkryto ostatnie 13 pieśni: mianowicie syn poety Jakób miał sen, w którym ojciec objawił mu, gdzie był ukryty rękopis. Jak wiadomo, Dante za życia nie ogłosił swego arcydzieła, łatwo więc pojąć, iż legenda ta urodziła się w nastroju obawy, że B. K. wskutek nagłej śmierci poety mogła pozostać niedokończona.
Wiele anegdot podają: Petrarka, Benwenuto z Imoli, Sacchetti, Poggio: jedną z najsławniejszych jest owa o widzeniu, jakie poeta miał mieć po bitwie pod Campaldino, gdzie jeden z martwych przyjaciół powstawszy, opowiedział mu pobyt na tamtym świecie; podanie to jest już echem wrażenia, wywartego zagrobowym poematem.
Obraz duchowy poety oparty na cytatach z jego dzieł jest przedmiotem wielu rozpraw, jak: J. Klaczko, Wieczory florenckie, przekł. prof. Stan. Tarnowskiego, Kraków 1884. G. Carducci, Opera di Dante, Bologna 1887. Fr. de Sanctis: Carattere di Dante, w Saggi critici, ed. 8, Neapol 1893. C. Cipolla: Di alcuni luoghi autobiografici della D. C. Torino 1893.
Młode lata poety, nieobjaśnione świadectwami dadzą się odtworzyć jedynie z wyznań poczynionych w Vita nuova, gdzie nadto nie wiemy, czy mamy do czynienia z prawdą, czy też z fikcją poetycką. Jest to młodość z uciechami i obłąkaniami, podzielona między miłość, przyjaźń, naukę i poezję. Przyjaciółmi są Cino da Pistoja, prawnik, równie wygnaniec; mało znany Casella (Czyściec, p. II, w. 91), Gwido Cavalcanti (Piekło, p. X, w. 63), Forese de’ Donati (Czyściec, p. XXIII, w. 48, 76).
Miłość idealną, przekształconą w symbol, jak obaczymy niżej, poeta uwielbił w Beatryczy; — poza nią sprawa erotyzmu należy do najtrudniejszych i najsporniejszych kwestji dantejskich. Sam on przyznaje się do draźliwości serca po wielekroć w kanconach i sonetach, lub kiedy powiada (Czyściec, p. XXIV, w. 52), że »jak miłość mu tchnie, tak pisze«; patetyczny epizod Franczeski z Rimini w Piekle świadczy równie, iż człowiek, który go tworzył, przeszedł przez najognistsze serdeczne burze. Krytycy spierają się głównie o zmysłowość Dantego. Starsi biografowie, począwszy od Piotra Alighierego i Bokacjusza twierdzą, iż poeta był skłonny do rozwiozłości (luxuria); z tego powodu Beatrycze w Czyścu (p. XXXI, w. 49) czyni mu wyrzuty; dla oczyszczenia się poeta musi odcierpieć rzeczywistą pokutę płomieni (p. XXVII, w. 46). Scartazzini uznaje tylko dwie miłości: pierwszą jest Beatrycze, drugą Donna pietosa, pocieszająca go po śmierci Beatryczy; wzmianka o niej znajduje się w Vita nuova (c. 36—39): Scartazzini równa ją z żoną Dantego, Gemmą Donati, zaś o płochych miłostkach nic wiedzieć nie chce. K. Witte wierzy w rzeczywiste upadki po śmierci Beatryczy i znajduje ich dowód w Vita nuova (c. 36, 39, 42) i Convivio (II. 2, II. 8). Gaspary utrzymuje, iż Gentucca, o której mowa w Czyścu (p. XXIV, w. 37), Lukezanka, była miłością platoniczną; Bartoli i Klaczko sądzą po ludzku, iż Dante był skłonny do miłości światowych; do tegoż wniosku dochodzi Kraus, uszczuplając jedynie liczbę miłości młodzieńczych Dantego, do których miały należeć jeszcze rzekomo: pani kamienna (donna pietrosa) z Kancon, Piccarda, siostra Forese’a Donatiego i t. d. Jakkolwiek jednak ciężkie były błędy młodości, wynagrodziła je ekspiacja, godna natury wielkiej i szlachetnej; Boska Komedya w najgłębszej swej treści, to dzieje nawrócenia i uświątobliwienia duszy obłąkanej w grzechu. Aktem widomym pokuty miało być wstąpienie pod koniec życia do zakonu Franciszkanów, lub przynajmniej do tego bractwa świeckiego, które nosiło nazwę Tercjarzy, a które mimo braku dokładnych świadectw, nie jest nieprawdopodobne, zważywszy nadzwyczajne rozszerzenie Zakonu w XIV w. Nowsze badania wykazały u Dantego olbrzymi wpływ idei i literatury franciszkańskiej; zwłaszcza Thode, Gaspary, Kraus, zwracają na nie uwagę ze szczególnym naciskiem. Za to przesadne i szalone są wnioski o chorobliwości umysłu poety-wizjonera; częste omdlenia w B. K. (Piekło, p. III, w. 136; p. V, w. 142; Czyściec, p. XXX, w. 84) de Leonardis i Lombroso uważali za przypadłości histeryczne lub epileptyczne... Badając z życia i pism ten genialny umysł, można zgodzić się, iż był on połączeniem temperamentu cholerycznego i nerwowego: olbrzymia pamięć, wyobraźnia, zdolność kojarzenia pojęć, energja i siła woli w połączeniu z najczulszą wraźliwością. Jego geniusz artystyczny polega w łatwości pojmowania i odtwarzania zarówno zjawisk natury, jak stanów duszy człowieka; w uplastycznianiu i ubarwianiu wizji tak, że wyglądają na hallucynacje.
Malując stany duszy tysiąca figur, z których każda występuje w B. K. w innej pozie, z dominującym i znamiennym rysem lub wzruszeniem psychicznem, poeta pozwala niejednokrotnie przeświecać przez nie własnemu charakterowi; w ten sposób, według Döllingera (Akad. Vortr. I, 78 i nast.) B. K.. może być uważana za wyznanie. C. Cipolla wskazał w niej miejsca autobiograficzne. I tak: ustęp Raju: p. XVIII, w. 58—60 jest echem porywów i walk o zdobycie dobra moralnego w wewnętrznem udoskonaleniu; wiersze Czyśca, p. III. w. 8—9 wyrażają boleść z chwilowych upadków. W Piekle, p. VIII, w. 43—45 maluje się godność i oburzenie duszy szlachetnej wobec występku: majestat wzgardy wspaniale jest oddany w spotkaniu z Sordellem (Czyściec, p. VI, w. 61—66), w przedstawieniu Farinaty (Piekło, p. X, w. 31), w sławnych słowach »guarda e passa« (Piekło, p. X, w. 51). Boleść z rozdarcia i upadku Włoch wyrywa mu się jękiem w okrzyku »Ahi serva Italia, di dolore ostello!« (Czyściec, p. VI, w. 76); pragnienie wolności brzmi ze słów Czyśca, p. I, w. 71. Trud i walka o to najwyższe dobro zmusiły go opuścić ojczyznę, dom i rodzinę (Raj, p. XVII, w. 55. i nast.); żal pożegnania odzywa się tęsknem wspomnieniem w Czyścu, p. VIII, w. 1. Po wielekroć w skargach jego drga wymówka z powodu starganego szczęścia rodzinnego (Czyściec, p. V, w. 89; p. VIII, w. 73—78; Raj, p. XV, w. 118—120). Gorycz wygnania boli go w przepowiedni Farinaty (Piekło, p. X, w. 81); w przepowiedni Cacciaguidy (Raj, p. XVII, w. 58). Ale zato jest świadom swej wielkości i pewny niechybnej sławy (Piekło, p. XV, w. 70; Czyściec, p. XI, w. 96): bo wynagradza mu nędze doczesne.
Portrety Dantego. Najstarsze świadectwo o postaci poety podaje Bokacjusz, który rzekomo miał go widzieć będąc dzieckiem. Według niego Dante miał posiadać: średni wzrost, chód poważny i spokojny, postawę nieco pochyloną, strój przystojny, twarz owalną, nos orli, duże oczy, brodę mocno wystającą, dolną wargę wydłużoną, cerę śniadą, gęsty zarost kędzierzawy, wyraz twarzy melancholijny i zadumany. W jadle i napoju był umiarkowany, w wypełnianiu zajęć pilny; małomówny, lubiący samotność, ale gdy się odezwał, w wymowie ognisty. Spis portretów Dantego między innymi podał Ferrazzi w Manuale dantesco, 5 tomów, Bassano 1865—77; Krans rzuciwszy pytanie, czy sztuka wieków średnich była wogóle zdolna do odtwarzania fizjonomii, ocenia krytycznie wizerunki poety na str. 159—202 swego dzieła.
Najstarszym portretom, za którego autentycznością Kraus przemawia, jest portret pędzla Giotta w Palazzo del Podestà czyli Bargello we Florencji, według niego malowany między 1337 a 1340 r., odrestaurowany niedokładnie w 1840 r. Dwa portrety z XIV w. pędzla Tadeusza Gaddiego i Wawrzyńca Monaco zaginęły; z późniejszych ważniejsze są portrety z miniatur kodeksów riccardiańskiego i palatyńskiego; rzekoma maska-pośmiertna z zapisu margrabiego Torrigianiego w Ufizzi; wspaniały w wyrazie bronz Muzeum nar. w Neapolu z XV w. bez racji przypisywany Donatellemu; portret pędzla Luki Signorellego w tumie orwiertańskim; głowy z fresków Rafaela w Parnasie i w Dyspucie. Posągów wiele, ale żaden godny wieszcza Włoch: najdostojniejszy jeszcze jest pomnik w Trydencie.
Chronologja dzieł. Zbiór młodzieńczych poezji Danta, ułożony p. t. Vita nuova, zdaniem przeważnej liczby krytyków pochodzi z przed 1300 r. Najlepsze wydania: Aleks. d’Ancona, Piza, 2 ed. 1884; C. Witte, Lipsk 1876; T. Casini, Florencja, 2 ed. 1891. Jedni jak Fraticelli i Casini pojmują tytuł »Nowe życie« w znaczeniu życia i dzieła lat młodzieńczych; drudzy jak Witte, d’Ancona, Carducci, Scartazzini, rozumieją przezeń odrodzenie. Możnaby także rozumieć: życie poza światem rzeczywistym, w krainie widzeń i marzeń. Formą zbliża się do Boëcjusza: Pociecha filozofji, składa się bowiem z tekstu prozą, w który wcielono szereg poematów (3 kancony, 4 ballaty, 23 sonety, 1 strofa niedokończonej kancony). Treść ich i chronologję d’Ancona i Casini podzielili jak następuje (podział prostszy i jaśniejszy niż u Wittego):
1. c. 1—17. Miłość młodzieńcza: pieśni uwielbiające urodę fizyczną Beatryczy (1274—1287).
2. c. 18—28. Uwielbienie duchowego piękna Beatryczy (1287—1290).
3. c. 28—34. Śmierć Beatryczy i żałość z jej odejścia (1290—1291).
4. c. 35—38. Miłość pani łaskawej (Donna gentile) i poezje na jej cześć (1291—1292).
5. c. 39—42. Powrót do miłości i kultu zmarłej Beatryczy (1294).
Canzoniere, zbiór 140 pieśni złożony cudzą ręką po śmierci poety, zawiera z Vita nuova: 5 kancon, 4 ballaty, 23 sonety; z Convivio 3 kancony, oraz 2 kancony i 2 sestyny z dziełka De vulgari eloquentia; liczne rękopisy podają nadto większą liczbę nieznanych skądinąd utworów przypisanych Dantemu. Obfite i cenne wydanie Fraticellego w Opere minori, t. I.
Dziełko łacińskie De vulgari eloquentia (o wymowie, raczej o języku ludowym włoskim) ma cel dwojaki: 1) dydaktyczny, o powstaniu, znamionach, podziale języka włoskiego; 2) apologetyczny, w obronie liryk, pisanych wzgardzonym dotąd idjomem. Dziełko to jest pierwszą gramatyką języka włoskiego i pierwszą poetyką; odeń poczyna się filologja włoska. Powstało w latach 1308—1309. Wyd. P. Rajny, Florencja 1896.
Convivio lub Convito, rozmowy przy stole, napisane w języku włoskim na wzór Sympozjonu Platona, dysput Cycerona, Boëcjusza i t. d. We wstępie autor broni języka ludowego, następnie zapowiada, iż pragnie objaśnić 14 kancon z Vita nuova i tłómaczy, że przez donna gentile e pietosa należy rozumieć filozofję, mianowicie wiedzę naturalną; tę miłość wiedzy ludzkiej będzie sobie poeta później wyrzucał jako zboczenie i odstępstwo, które nagrodzi dopiero pokuta drogi piekielnej i czyścowej, wiodącej do mądrości bożej, uzmysłowionej w Beatryczy. Convivio powstało w latach 1307—1308. Wyd. w Op. min., t. III.
De Monarchia, dziełko łacińskie napisane po r. 1317, a więc równocześnie z B. K. jest niesłychanie ważne z tego względu, iż zawiera dokładnie określoną i gruntownie uzasadnioną teorję państwową Dantego, głośną teorję jedynowładczej monarchii powszechnej, z łaski Boga i niezależnie od papieża skupionej w ręku cesarza, zastępcy bożego na ziemi. Idea polityczna tu zawarta, pokrywa się z trzema ostatniemi pieśniami Czyśca tj. z allegorją Wozu. Najlepsze wydanie Wittego, Wiedeń 1874.
Prócz wymienionych dzieł Dantego posiadamy eklogi i listy, niektóre podejrzanej autentyczności.
Boska Komedja. Tytuł nie pochodzi od Dantego; on sam nazywał swój utwór »Komedją (P. XVI, 128), według definicji średniowiecznej, jako że smutno zaczyna a wesoło kończy«; także »poematem świętym« (R. XXV, 1). Budowa poematu jest oparta na symbolice cyfr: każda z 3 części zawiera po 33 pieśni; pieśń I jest wstępem, razem B. K. liczy pieśni 100 w tercynach. Piekło ma 4720 wierszy, Czyściec 4755, Raj 4748, razem 14233. Liczba 3 jest symbolem trójcy i odpowiada troistości, powszechnej w architekturze wieków średnich; liczba 33 wyraża może lata ziemskiego bytu Chrystusa. Piekło z przedpieklem składa się z 10 kół; Czyściec z 10 tarasów; Raj z 9 sfer otoczonych 10-tem niebem empirejskiem. Czas trwania podróży zaświatowej obliczają rozmaicie: najtrafniej P. Agnelli w Topo-Cronografia del viaggio dantesco, Medjolan 1891 r. Według niego Dante przepędził jednę noc i jeden dzień w lesie; noc i dzień w piekle; noc i dzień szedł od środka ziemi do antypodów; 3 nocy i 3½ dnia potrzebował na obejście Czyśca; wreszcie jednę dobę na wzlot ku empireum, razem 174 godzin czyli 7¼ dnia. W topografii Piekła i Raju poeta poszedł za pojęciami współczesnemi: pierwsze ma kształt lejka sięgającego do środka ziemi; drugie odpowiada systemowi Ptolomeusza. Ziemia stanowi tutaj ognisko wszechświata, około którego krąży 9 sfer: sfera ognia, niebo Księżyca, Merkurego, Wenery, Słońca, Marsa, Jowisza, niebo gwieździste, niebo kryształowe; wyżej jest empireum. Zato układ Czyśca jest pomysłem Dantego, zbudowanym na tle pojęć platońskich; według niego Czyściec jest górą stożkowatą, wznoszącą się z Oceanu i uwieńczoną rajem ziemskim.
Źródła B. K. Wyczerpujące wiadomości o wizjach i opisach światów zagrobowych znajdują się między innemi w dziełach:
Al. d’Ancona: I Precursori di Dante, Florencja 1874.
P. Rajna: La genesi della D. C. (W La Vita ital. nel Trecento, Medjolan 1895).
Poza podaniami indyjskiemi, greckiemi etc., literatura chrześcijańska posiada utwory wczesne z tą tajemniczą treścią, niepokojącą wyobraźnię wieków średnich; tu należą: Apokalipsa św. Piotra, epizody w Żywocie św. Antoniego, apokryficzna Wizja św. Pawła (por. Piekło, p. II, w. 28), Podróż św. Brandana, Wizja Tundala, Czyściec św. Patryka i najsłynniejsza z nich Wizja Fra Alberyka de Montecassino. Weszły bądź do poezyi epiczno-religijnej, bądź do hagiografii (żywotów świętych).
Wizje polityczne stanowią dział odrębny; dalszą gałęzią tego rodzaju literackiego były satyryczne i wolnomyślne poezje trubadurów, często z cechą żartobliwego niedowiarstwa; słynny jest serventes Piotra Cardinala, w którym wzywa Boga, aby wszystkim ludziom otwarł na oścież bramy niebieskie i zniósł zupełnie państwo szatana. Bezpośrednio na genezę B. K. mogła działać w dużej mierze poezja umbryjska Franciszkanów; utwory takiego Fra Giacomina z Werony: De Jerusalem celesti oraz De Babilonia civitate infernali; albo Piotra da Barsegapè poemat O upadku, zbawieniu i sądzie ostatecznym; albo Fra Bonvesina da Riva opis sądu ostatecznego i t. p.
Stosunek Dantego do poetów franciszkańskich zaznaczył z naciskiem Gaspary (Geschichte der ital. Literatur, t. I, str. 133 i nast.); nowe wskazówki przynosi Kraus (str. 435 i nast.), wymieniając dyskurs największego z liryków franciszkańskich Jacoponego da Todi p. t.: O poznaniu prawdy i dowodząc jego podobieństwa z ideą zasadniczą B. K. Równie uderzającą analogję przedstawia opowieść Brunetta Latiniego w Tessoretto: jak wśród podróży pobłądziwszy w ciemnym lesie, napotyka wysoką górę; jak pod nią ukazuje mu się dostojna postać kobieca (Przyroda), która opowiada o stworzeniu człowieka, grzechu pierworodnym, odkupieniu, o władzach duszy ludzkiej, o czterech temperamentach, o zmysłach, żywiołach, siedmiu planetach, oceanie, podróżach poza słupy Herkulesa. Przyroda poucza Brunetta, jak ma wydobyć się z lasu, i gdzie znajdzie cztery cnoty oraz Boga miłości. Rozkosze miłości ziemskiej odciągają go z drogi prawej. Owidjusz musi go pouczyć o złej i dobrej naturze miłości, poczem czyni pokutę i wraca do Boga; wyznaje grzechy i chciwy wiadomości siedmiu sztuk, wjeżdża napowrót do lasu, aż rankiem dostaje się na szczyt Olympu. Nakoniec studja dantejskie winny uwzględnić łączność Dantego z nauką scholastyczno-mistyczną nie tylko Tomasza z Akwinu, ale zwłaszcza Dionyzego Pseudo-Areopagity, Hugona i Ryszarda de St. Victor, św. Bonawentury.
Wykład poematu podaje przedewszystkiem sam poeta w liście (rzekomo autentycznym) do Can Grande Scaligera (§ 15), powiadając że celem jego było: »Człowieka stojącego jeszcze w tem życiu, ze stanu niedoli wprowadzić do szczęśliwości«. Niebotycznych wyżyn sięga ten cel w wierszach Raju (p. I. w. 70 i 105), gdzie mowa o przeczłowieczeniu (trasumanar) i upodobnieniu się do Boga.
To byłby najogólniejszy, moralno-religijny wykład dążności B. K. Z biegiem wieków tłómaczenie allegorji poematu przebyło liczne ewolucje; Kraus rozróżnia w nich cztery okresy:
1. Pojmowanie moralno-religijne od czasów Dantego aż do końca XVIII w., wyrażone po raz pierwszy u Piotra Alighierego, następnie w kołach Bokacjusza i Jakóba della Lana. Z tych kół wyszedł rzekomo autentyczny, słynny list Dantego do Scaligera; w każdym razie interpretacja w nim zawarta jest najbliższa poety, może nawet z własnych ust jego pochodzi. Autor listu powiada w § 7—8, że znaczenie poematu jest wielorakie: literalne czyli dosłowne, allegoryczne lub mistyczne, moralne i anagogiczne. Treść dosłownie pojęta opowiada stan duszy człowieka po śmierci; allegorycznie przedstawia człowieka, jak przez zasługę lub winę, z wolnej woli sprowadza na się sprawiedliwość karzącą lub nagradzającą; wykład moralny (§ 15) podało się powyżej; wykład anagogiczny, mniej ważny, wyprowadza poza świat zmysłowy; jego przenośnia dotyczy życia duchowego. W myśl zatem wykładu moralnego pierwsi komentatorowie objaśnili allegorje trzech początkowych pieśni B. K. jak następuje: Pobłądzenie w ciemnym lesie oznacza według nich uwikłanie w grzechach; Pantera, Lew i Wilczyca, trzy grzechy główne, wymienione w Piśmie jako źródła wszystkiego złego; zmysłowość, pychę i chciwość; trzy niewiasty Marja, Łucja, Beatrycze są uosobieniem potrójnej łaski: ostrzegającej, oświecającej, skutecznej. Przez Charta rozumieją bądźto szczęśliwość, bądź Chrystusa, bądź genialnego człowieka z nizkiego stanu, bądź jakiegoś świątobliwego papieża i t. p.; to jest równie stanowisko najznamienitszego ze starych komentatorów, Benvenuta Rambaldiego z Imoli (około 1374 r.).
2. Wtóry, zwrotny okres zaznacza się radykalnem odsunięciem wykładu moralno-religijnego i wprowadzeniem wykładu historyczno-politycznego. Zaczyna się z G. Gozzim w Obronie Dantego przeciw Bettinellemu (Wenecja 1758 r.); do przesady dochodzi w Gabryjelu Rossettim, który nie tylko że w każdym rysie chce widzieć aluzję polityczną, ale posuwa do ostatnich granic namiętność stronniczą i fantastyczność. W Lucyperze np. widzi uosobienie Papiestwa (czego dowodem ma być według niego także wiersz Pappe Satan...); twierdzi, że cała B. K. jest kryptogramem, zrozumiałym jedynie Ghibellinom, którzy dla porozumienia się stworzyli tajny język (np. amo-re oznacza kocham króla) i t. p. Dziwactwa tego kierunku dotrwały aż do dni ostatnich, kiedy w Charcie dopatrywano po kolei Wiktora Emanuela, Garybaldiego, Napoleona III, nawet Lutra i Wilhelma I!...
3. Trzeci okres przynosi reakcję przeciw nadużyciom wykładu historyczno-politycznego i wraca do wykładu moralno-religijnego. Przedstawicielami jego są Witte, Blanc, Philaletes, Scartazzini, Kraus. Wszyscy oni, z małymi odcieniami, uważają B. K. za epos powszechne, którego treścią jest życie duchowe człowieka: historja duszy, jej obłąkanie, podniesienie, uświęcenie. Równie we Włoszech Balbo, Tommaseo, Giuliani zwrócili się do wykładu moralnego.
4. Epoka dążności i walki Włoch o zjednoczenie (1848—1870) zaznacza się między komentatorami włoskimi znowu silnem zaakcentowaniem przenośni politycznej w B. K. Do tego stronnictwa należą między wieloma: Gioberti, Fraticelli, Carducci. Zwłaszcza ostatni, namiętny przeciwnik Kurji, sławi Dantego jako piewcę odrodzenia i zjednoczenia Włoch wedle tradycji rzymskiej. Naprzeciw tego antykościelnego wykładu, w duchu wyłącznie katolickim objaśniają B. K. we Włoszech Berardinelli, Jezuita; w Szwajcaryi O. Berthier, Dominikanin; w Niemczech Hettinger, który jednak sądzi, że wykłady moralno-religijny oraz historyczno-polityczny nie wykluczają się, owszem uzupełniają i objaśniają wzajemnie.
Środkiem, jakiego użył poeta, jest przedstawienie duszy ludzkiej w trzech stanach ziemskich i zaziemskich: grzechu i kary, pokuty i oczyszczenia, zasługi i szczęśliwości. Według tego rozkłada się także materja poetycka: w dole panowanie zmysłów, w pośrodku wyzuwanie się z cielesności, w górze byt stworzeń odcieleśnionych i zbawionych. Odpowiednio rozdziela się materja ideowa; w części pierwszej zagadnienia życia i jego drogowskaz praktyczny: etyka; w drugiej zagadnienia istoty bytu i jego zjawisk ziemskich: filozofia; w trzeciej zagadnienia rzędu najwyższego, prawdy odwiecznej o Bogu i ładzie wszechstworzenia: teologja.
Allegorja figur B. K. Dociekania komentatorów tyczą się głównie pieśni początkowych; różnorodne systemy krzyżują się tutaj od najdawniejszych czasów. Góra (Colle) została zgodnie uznana za wizerunek życia cnotliwego, bogobojnego. Las ciemny (Selva oscura) oznacza życie grzeszne człowieka, w pojęciu ogólniejszym upadek moralny społeczności ludzkiej, zaś w wykładzie politycznym zamieszanie państwowe ówczesnych Włoch.
Trzy bestje (tre fiere), tj. Pantera, Lew i Wilczyca wywołują już znaczniejszą różnicę zapatrywań. Pierwsi komentatorowie, jak Bokacjusz, zgodnie z symboliką teologiczno-etyczną wieków średnich widzieli w nich zmysłowość, chciwość i pychę, tj. 3 źródła wszelkiego grzechu; w nowszej egzegezie Scartazzini po wielu wahaniach wrócił do tej starej interpretacji. Co do szczególnego symbolu Wilczycy w znaczeniu politycznem, nawet Kraus zgadza się, iż poeta przedstawił w niej chciwość Kurji rzymskiej, jednak nie władzę świecką papieża, jak chcieli niektórzy.
Trzy niewiasty (tre donne) są tłómaczone rozmaicie. Lucja najprawdopodobniej oznacza łaskę ostrzegającą, a razem oświecającą. Imię jej przejęte od św. Łucyi, męczenniczki syrakuzańskiej, w XIII w. nader popularnej patronki od cierpień oczu, dawczyni światła (w znaczeniu duchowem.) Donna gentile, to Marja, matka wielkiego miłosierdzia. Beatrycze jest postacią najbardziej sporną. Piotr Alighieri widzi w niej teologję, równie Benvenuto da Imola; Boccaccio łaskę odkupiającą: z nowszych Balbo: poznanie Boga; Rossetti i Kraus mądrość bożą; Blanc: objawienie; Witte: teologję jako przeciwieństwo filozofii; Hettinger: łaskę ratującą, oraz ideę ubłogosławienia; Tommaseo: wiedzę teologiczną; Bartoli oraz de Sanctis: ideał kobiecości (das ewig weibliche Goethego); Scartazzini pierwotnie rozumiał przez Beatryczę: światłość bożą; w ostatnich dniach uznał w niej symbol papiestwa naprzeciw symbolu cesarstwa, który chce widzieć w Wirgiliuszu. Najtrudniejsze jest pojmowanie Beatryczy jako wiedzy teologicznej.
Obok Beatryczy najtrudniejszy do odgadnienia jest Chart (Veltro), który ma zadławić Wilczycę (Piekło, p. I, w. 101). Jedni uważają go za tożsamego z owym Wodzem (Dux), który wybawi świat od prastarej wilczycy (Czyściec, p. XX, w. 15), oraz z owym Posłańcem bożym, wyobrażonym cyfrą 515 (DXV—DVX), o którym mowa w Czyścu p. XXXIII, w. 43; inni podkładają każdemu z nich odmienną historyczną lub abstrakcyjną osobistość. Scartazzini w swoim komentarzu do B. K. podaje dokładnie dzieje tych objaśnień, od najstarszych, o których mówiło się wyżej, aż do najnowszych. Według tych ostatnich Veltro i Dux oznaczają bądź księcia Can Grande, bądź innego wodza ghibellińskiego, bądź cesarza Henryka VII, bądź wogóle zasadę monarchiczną, bądź samego poetę, bądź Chrystusa — Parakleta, — nie licząc innych dziwacznych wykładów.
Reszta spornych objaśnień dotyczy Matyldy (Czyściec, p. XXVIII, w. 43). Najprawdopodobniejsza jest hipoteza, że pod postacią tego cudnego zjawiska ziemskiego raju, poeta chciał uczcić cnotliwą Matyldę, margrabinę Kanossy, że w jej symbolu ukrył ideę życia czynnego (vita activa), tę samą, którą Goethe w II cz. Fausta postawił jako czynnik ekspiacji i zbawienia.
Estetyka Dantego. Teorji sztuki w całokształcie nigdzie Dante nie pozostawił, jednak można ją wysnuć z przygodnych wyznań. Najlepsze dzieło o tym przedmiocie podaje H. Janitschek: Die Kunstlehre Dantes und Giotto’s Kunst, Lipsk 1892. Estetyka Dantego jest odbiciem teorji scholastów, zwłaszcza Tomasza z Akwinu, jednak da się odnieść aż do św. Augustyna: piękno polega w harmonii cząstek do całości. T. z Akwinu, Bonawentura, a za nimi Dante wychodzą z założenia, że Bóg jest źródłem piękna i dobra, między któremi z tej przyczyny istnieje związek konieczny; więc też piękno w świecie jest odbiciem piękności bożej (Raj p. XIII, w. 52), zaś dobroć boża sama przez się jest pięknem (Raj, p. VII. w. 64). Dante położył też nacisk na trzecią zasadę etyczną scholastyki, tj. na prawdę i określił nią stosunek sztuki do natury. Więc dzieło sztuki jest odtworzeniem natury; jak zaś natura jest córką ducha bożego, tak sztuka jest jej dziecięciem, a bożą wnuką (Piekło, p. XI, w. 97—105). Myśl sama jest arystotelesowa, przeszła jednak przez pryzmat naturalizmu F. z Assyżu i Umbryjczyków, na których Dante się kształcił. Dalszy rozwój tej teorji snuje się między Monarchią (I, 4 i II, 2), a B. K.: Powstanie dzieła sztuki zależy od trzech momentów: pomysłu artystycznego, narzędzia i materjału. Podobnie natura przechodzi trzy stopnie, nim się objawi; pierwszy stopień twórczej myśli bożej, drugi stopień ducha krążącego w materji, wreszcie trzeci stopień ucieleśnienia. Następnie zarówno natura jak sztuka, będąc tworami skończonymi, posiadają granice i prawa, które poeta zowie wędzidłem sztuki (Czyściec, p. XXVIII, w. 141); artyście nie wolno ich przekroczyć, inaczej dzieło sztuki padłoby w rozsypkę (Raj, p. VIII, w. 105). Równie materja sama przez się stanowi dla myśli twórczej przeszkodę i hamulec, z któremi liczyć się potrzeba (Raj, p. I, w. 127; p. XIII, w. 78).
Drugi pewnik postawiony u Dantego jako zasadnicze prawo sztuki jest ten, że artysta powinien przedstawiać tylko to, co odczuł (Convivio IV, c. 4). Z tą wielką myślą, którą równocześnie do malarstwa wprowadzał Giotto, rozpoczęła się nowa era subjektywizmu w sztuce, lub jak się wyraża Kraus (Geschichte der christ. Kunst, I, 5) »odkrycie natury duszy«; odtąd »artysta wydaje dzieło sztuki z natchnienia osobistego; dążność pouczająca, a z nią wyłączne użycie przekazanych typów i form, powoli ustępują«. To też prawda życia u Dantego jest przedstawiona jako najwyższy ideał i cel sztuki (Czyściec, p. XII, w. 64; Raj, p. XXX, w. 30), a sztuka sama przez się jako rozkosz duszy (Czyściec, p XIV, w. 93); szczytną rozkosz odczujemy kiedyś z oglądania najwyższego piękna, (Raj, p. XXVII, w. 91—96). Zwłaszcza twarz niewieścia rozjaśniona boskością jest dla Dantego źródłem najwyższego zachwytu (Raj, p. I, w. 70; p. III, w. 10—15; p. XI, w. 76; p. XX, w. 13—15). Ideał sztuki chrześcijańskiej tu ma swój początek, najwyżej objawiony w niebiańskich twarzach Madonny, pędzla Rafaela.
Sam Dante to artysta obdarzony najgenialniejszą intuicją, która w połączeniu z głęboką świadomością środków stworzyła z B. K. istną syntezę wrażeń estetycznych. Cały ten świat sztuki jest zbudowany na symbolicznej troistości. Trójca będąca zasadą budowy poematu, panuje równie w szczegółach. Już Schelling zauważył, że Piekło jest plastyczne, Czyściec — malowniczy, Raj — muzyczny; troisty podział da się wieść w nieskończoność. Są to jakby trzy królestwa: kamienia, roślinności, światła; w pierwszem kolorytem dominującym jest czarność przewijana czerwienią; w drugiem zieleń i biel, w trzeciem jasność. Nastrój, który panuje w pierwszem, jest patetyczność; w drugiem łagodna rzewność; w trzeciem zachwycenie; pierwsze brzmi jak tragedja, drugie jak elegja, trzecie jak hymn. A taka jest w słowie twórczem poety moc porywająca, że słuchacz wędrując w jego ślad po owych trzech dziedzinach, przebywa je rzeczywiście całą swą istotą: ze świata ziemskich namiętności wchodzi w świat refleksji i zadumy, aż oczyszczony i udoskonalony moralnie, stanie się godnym wzlecieć tam, gdzie panuje
Miłość, co słońce porusza i gwiazdy.
Wybór tekstu i komentarza mających służyć za podstawę przekładu, nastręczał poważne trudności. Z jednej strony tekst B. K nie jest dotąd ostatecznie ustalony i przedstawia niezmierną ilość warjantów, które często odmieniają znacznie myśl oryginału. Tłómacz uznał za właściwe, do tekstu swego przyjmować te lekcje, które dają myśl najcelniejszą pod względem poetyckim: jest to zapewne probierz zawodny, ale jeszcze najmniej krzywdzący mistrza. W objaśnieniach znowu trzymał się raczej starych komentatorów jako najbliższych ducha dantejskiego, ale uwzględniał równie w dużej mierze wykład polityczny, który niewątpliwie leżał w intencjach poety. Do tych celów wystarczały wydania Fraticellego i Scartazziniego.
Przekład poetycki jest rodzajem transpozycji, która ma za cel: przy wiernem zachowaniu treści dzieła odtworzyć jego nastrój i tym sposobem wywołać wrażenie artystyczne, co do charakteru i siły równorzędne z oryginałem. O ile pierwsze jest możebne tak dalece, że treść przekładu i oryginału mogą się dokładnie pokrywać, o tyle drugie, działające wartościami różnorodnemi języka, podatności form poetyckich, wreszcie talentu pisarskiego, da się urzeczywistnić tylko w przybliżeniu. Geniusz twórcy nigdy nie znajdzie równego sobie przetwórcy; trzebaby, aby i on był geniuszem; w tym jednak wypadku natura jego wzdrygałaby się bierności i poddania; siła popędowa zaniosłaby go wnet daleko i uczyniłaby jego dzieło transkrypcją lecz nie przekładem.
Tłómaczenie Boskiej Komedji przedstawiało się jako problem literacki niewysłowionego uroku. Chodziło o to, aby na te jedyne w świecie wielkości znaleźć formę ostateczną i jedyną. Bo jak na każdy byt jest tylko jedno przeznaczenie, tak na każdą myśl i na każde piękno jest forma jedna: znaleźć ją oto zadanie artysty. Przy niniejszem pracownik musiał zacząć od uświadomienia w sobie pewnych niemożebności i od zdobycia się na pewne rezygnacje. Niemożebnością jest odtworzyć wrażenia muzykalne wynikłe z mistrzowskiego użycia włoskiej mowy, rytmów i rymu. Niemożebnością nie nagiąć nigdy treści tak, aby nie odmienić obrazu, porównania, figury stylistycznej; aby na każdy wyraz i termin znaleźć odpowiednik równego znaczenia i siły. A więc konieczne zrezygnowanie z dokładności absolutnej, zniżenie tonu, zadowolenie się proporcją i nastrojem nie równorzędnym lecz równogatunkowym.
Środkami ku temu celowi były: Wtajemniczenie się w ideje poety, w jego wiedzę i wiarę, miłości i nienawiści. Wtajemniczenie się w charakter epoki, z której życiem pulsuje równo, tylko silniej myśl poety. Skutkiem tego obracanie się mniej niewolnicze w sferze jego pomysłów, dające tłómaczowi śmiałość i pewność, że nie popełnia zdrożności, w chwilach nieuniknionych zboczeń od oryginału. Wreszcie wtajemniczenie się w styl Dantego; zdanie sobie sprawy z różnic językowych i stylowych świadomie stosowanych w trzech częściach poematu.
Ostatni szczegół dotyczy tajemnic techniki pisarskiej i wymaga objaśnienia, jak ją tłómacz rozumiał i jak przeprowadził.
Odrębny styl Piekła polega w efektach jaskrawych i gwałtownych, w operowaniu kształtem, linią i barwą brutalnemi, w mieszaninie wzniosłości i komizmu, piękna i potworności, — słowem w grotesce. Środki Dantego są tutaj: język bardziej niż w innych częściach archaiczny; nadużycie wyrazów jędrnych, szorstkich, trywialnych, obficie czerpanych ze słownictwa dyjalektycznego; gwałtowne skróty składni niespokojnej i dziwacznej. Przekład stara się wejść w intencje oryginału: archaizmy wyrazów i składni polskiej, brutalność słowa, rym umyślnie dziwaczny, kapryśna rytmika, stały się w wydobywaniu odpowiednich nastrojów posiłkiem pierwszorzędnym.
W Czyścu ton odmienny; pogoda, łagodność, uciszenie akcentów namiętnych. Odpowiednio w przekładzie usiłowano, aby wiersz płynął swobodnie, aby wyrazy przestarzałe i niezwykłe, aby rytmy niespokojne nie zadzierały gładkiego toku mowy, zbliżonej ile możności do języka codziennego, a tylko wyszlachetnionej poetycko.
W Raju dziwność nieziemska, ton mistycznego zachwycenia łagodzony powagą dysput teologicznych; dla oddania podwójnego nastroju, poeta ma w swej mocy sposoby nowe i nieoczekiwane, narzucające się równie tłumaczowi: nieswojskie przenośnie, które należało zachować: niezwykłe, uczone opisy i określenia, które wypadło ujmować w formę tercyny; ścisłość scholastyczną, w której nie wolno było gubić żywiołu poetyckiego; wyrazy ukute do jednorazowego użycia; owe zwięzłe i malownicze formacje, którym tłómacz ze strachem tylko ważył się przeciwstawiać takie nowotwory jak: zbożeć, przeczłowieczenie, wiedy, ujawić się lub wiekuiścić, rezygnując już z dosłownego oddania słów takich jak immeirsi lub inluirsi. Jak największa troskliwość musiała być skierowana do trafnego odtworzenia treści, której każde najdrobniejsze zboczenie groziło herezją. Przekład zachowując ile możności cechy poetyckie, musiał równocześnie być interpretacją, inaczej stałby się zupełnie niezrozumiały i naraziłby się na to, że po jego objaśnienie uciekanoby się do komentarza wydań oryginalnych.
Dziś, kiedy dzieło lat kilkunastu leży ukończone, praca nad niem wydaje się tłómaczowi jakby jakaś walka mistyczna, jakieś borykanie się z przerażająco piękną a nieugiętą potęgą, — niby zapasy Jakóba z Aniołem. A radość jaka być może, jest zwarzona przeświadczeniem, że wiele tam pozostało szańców niezdobytych i zwycięstw pozornych i klęsk niepowetowanych.
I.
PIEKŁO PIEŚŃ I.
1 W życia wędrówce, na połowie czasu[1]Obrawszy błędne manowców koleje, 4 O, jakże ciężko wysłowić tę knieję,Te puszcz pustynnych[3] zaciernione dzicze! 7 Gorzko, śmierć chyba większe zna gorycze;Lecz dla korzyści dobytych z przeprawy, 10 Nie wiem[5], jak w one zaszedłem dzierżawy,Bo mną owładła senność[6] jakaś duża 13 Gdym jednak przybył do góry[7] podnóża,Którą zaparty owy wądół kona, 16 Podniósłszy głowę, widzę, że ramionaGóry już swemi promieniami stroi[8] 19 Więc się z widoku tego uspokoiPrzestrach w jeziorze serca rozkiełzany 22 A jak człek z morza na ląd ratowanyZ piersią dyszącą staje i zdaleka 25 Tak było, duch mój, podczas gdy ucieka,Pogląda za się na przebytą drogę, 28 Więc gdy mdłe ciało odpoczynkiem wzmogę,Znów po bezludnych progach stopy nużę, 31 Wtem tam, gdzie ścieżka strzelała ku górze,Znienagła mi się zjawiła u stoku 34 Ta z mej osoby nie spuszczała wzrokuI tak męczyła w mojem wstępowaniu, 37 Była to właśnie chwila na zaraniu:Wschodziło słońce z onym gwiazd orszakiem[11], 40 Świata Pra-miłość wiecznym pchnęła szlakiemPrzepiękne twory; więc ta pora świeża 43 Że przecież ujdę pstrokatego zwierza;Ale tuż trwogę poczułem niemałą, 46 Głowę podnosił i, jak mi się zdało,Szedł prosto na mnie, taki wściekły z głodu, 49 Potem Wilczyca brzemienna od płoduŻądz wszelkich, mimo, że chuda i sucha, 52 Swoim widokiem zgnębiła mi duchaI w takie wreszcie strąciła rozpacze, 55 A jak z wygranej ucieszeni gracze,Kiedy przeciwny zasię wiatr powieje, 58 Tak ja od zwierza porywczości mdlejęI odpychany cofam się ze skały 61 Już moje stopy w dół się obsuwały,Gdy przed oczyma kształt się zjawił mglisty, 64 Gdym go obaczył w puszczy opoczystej:»Pożal się, proszę«, wołam do zjawienia, 67 »Nie człowiek, jednak z ludzkiego plemienia;Ojców Lombardów miałem«, rzekła mara, 70 Urodziłem się za Jula Cezara[15],A za Augusta cnego żyłem w Rzymie, 73 Poetą byłem i w epicznym rymieUszłego z dumnej Ilionu ruiny 76 A ty, przecz wracasz w nieszczęsne doliny?Czemu nie spieszysz na górę, rodzicę 79 »Więc Wirgilego oglądam? Krynicę,Skąd płynie Słowa strumień tak obficie?« 82 »O, ty, poetów światło i zaszczycie!Niech mię zalecą miłość i uwaga, 85 Ty jesteś Mistrz mój, ty moja Powaga[17]:Przez cię jedynie styl mój[18] nabył piętna 88 Płoszy mię bestja, przejściu memu wstrętna:Dopomóż, mędrcze sławny! oto ginę 91 »Ścieżki potrzeba obrać tobie inne«,Rzekł, widząc oczu moich zapłakanie, 94 Bo owa bestja, co mię wołasz na nię,Nikomu drogą swoją przejść nie daje: 97 A tak złośliwe chowa obyczaje,Że zachłannością jej chciwość się mnoży 100 Rozliczny jest zwierz[20], z którym cudzołożyI dotąd będzie, aż nadejdzie żwawy 103 W glebie ni kruszcu[22] nie poszuka strawy,Jedno w rozumie, cnocie i miłości; 106 Nędznej Italii on wybawi włości,Dla których Turnus, Kamila dziewica[24], 109 Odeń ścigana z grodu w gród wilczycaNapowrót w piekieł dostanie się władze, 112 A ja tak dbale o twem dobru radzę,Ze-ć przewodnikiem będę; skróś tej góry 115 Kędy usłyszysz rozpaczliwe chóryBolesnej duchów starodawnych rzeszy, 118 Potem tych ujrzysz, których płomień cieszy,Rozradowując nadzieją niepłoną, 121 A gdy zajść zechcesz aż tą jasną stroną,Godniejszej zdam cię, niźli moja, pieczy 124 Bo owy Władca i Król wszystkich rzeczyZa me prawdziwej wiary nieuznanie[27] 127 Wszędy rząd jego, lecz tam królowanie:Tam ma stolicę, tam wysokie trony; 130 »Poeto«, rzekę, takiem zachęconySłowem, »przez Boga nieznanego tobie, 133 Tam, gdzie powiadasz, wiedź-że mię w tej dobie;Niechaj obaczę te piotrowe progi[28] 136 Ruszył, — ja za nim w trop dźwignąłem nogi.
PIEŚŃ II.
1 Już dzień uchodził[29], mrok szarej godzinyJuż odwoływał padolne zwierzęta 4 Gotowałem się na bój, nie na święta,Z trudem podróży, z litości katuszą[30]; 7 Wesprzyjcie Muzy[31], krzep mię twórcza duszo!Pamięci moja, widzeń mych zwierciadło, 10 »Ty, co mię wiedziesz w krainę przepadłą,Znasz-li me serce dość silnem i dzielnem, 13 Mówisz, że w ciele jeszcze skazitelnemRodzic Sylwiusza[32] odwiedzał te szlaki 16 To, że wróg złego był mu łaskaw taki[33],Wiedząc, jak ważny skutek dzieło czeka 19 Chyba nie zdziwi rozumnego człeka:Gdyż on rzymskiemu państwu i Rzymowi 22 Który i które, — że się tu wysłowiPrawdę, — dla świętych miejsc są stanowione, 25 Przez owo zejście w twej pieśni sławione,Zrozumiał rzeczy, po których przyczynie 28 Po nim Apostoł, wybrane Naczynie[34],Skróś przewędrował te zaziemskie smugi 31 Lecz ja co? Skąd mi łaska? Jam nie drugiEneasz, ani Pawła hart posiadam, 34 Więc gdy me pójście na twą wolę składam,Drżę, czy zamiaru nie roję szalenie; 37 Jak człek, co chciawszy, znów odmienia chcenie[35],Aż w postanowień kolejnych szeregu 40 Taki ja byłem na ponurym brzegu,Kiedy namysłem starłem chęci skore 43 »Jeśli twą tajną myśl ze słów rozbiorę«,Rzekł wielkoduszny cień, »widzę na oczy 46 Który tak czasem człowieka omroczy,Gdy się zapalił do zacnego dzieła, 49 By się odwaga z tej trwogi ocknęła,Opowiem rozkaz dany mi w otchłani 52 Siedziałem w duchów wątpliwych[36] przystani,Gdy przyszła cudna, święta białogłowa, 55 Wzrok jej lśnił jaśniej niż gwiazda wschodowa;Słodka i cicha była i w mówieniu 58 »O ty uprzejmy mantowański cieniu,Którego imię trwa i pełne chluby 61 Oto miły mój, a losom nielubyTakie przekory napotkał w swej drodze 64 Wracał i zbłądził; a lękam się srodzeSłysząc, co o nim powiadano w górze, 67 Więc z ozdobnemi słowy pospiesz, nuże!Niechaj go zbawi twa pomoc i rada 70 Jam Beatrycze, która do cię gada:Z miejsc idę, które wnet odzyskać życzę; 73 Kiedy powrócę przed pańskie oblicze,Chwalić cię będę i często i szczerze«. 76 O zacna pani, z której jedno bierzeTę moc ród ludzki[37], że przeszedł stworzenia 79 Tak mię ochota służby rozpłomienia,Że nie usłużę nigdy nadto wcześnie 82 Lecz powiedz przecie: Nie lękasz się w cieśnieNaszej śródziemnej zstępować otchłani 85 A na to rzekła mi ta jasna pani:»Pokrótce zadość twej chęci uczynię. 88 Bać się należy tych rzeczy jedynieZ których się szkoda niepowrotna lęże, 91 Ja z łaski bożej mam takie pawęże,Że ni się nędzą waszą nie poplamię, 94 Jest łaski-pełna Pani[38] w bożym chramie:Przeciw zawadom chce pomagać tobie 97 Więc Łucję do się przyzwała w tej dobieI rzekła: »Sługę twego nęka trwoga; 100 A Łucja[39], wszelkiej surowości wroga,Zeszła, gdzie pobyt mam z Rachelą starą[40]: 103 Tak przemówiła do mnie, »jakąż miarąNie spieszysz wesprzeć swego miłośnika, 106 Czyli cię łkanie jego nie przenika?Czyli nie widzisz, jak śród fali wzdętej[42], 109 Nikt nie miał większej na pośpiech zachęty,Kto szuka zysku, lub się szkody boi, 112 Z błogosławionych zstąpiłam podwoi,Ufna w wymowie twej zacnej i czesnej, 115 A dokonawszy słów tych, wzrok bolesnySłonecznych oczu ku mej twarzy skłania; 118 I oto jestem wedle rozkazania;Wydarłem ciebie bestji, co na cudną 121 Więc cóż? Przecz stopę zatrzymujesz żmudną,Dlaczego strachem serce twoje chorze, 124 Skoro już jesteś na niebieskim dworzeTak bardzo luby trzem błogosławionym 127 Jak kwiatki nocnym powarzone szronemStulone gną się, aż gdy je odbieli 130 Podobnie we mnie otucha wystrzeliA serce taka umocni odwaga, 133 »O przelitośna ta, co mię wspomaga!I ty litośny, że długiej namowy 136 Ty swojem przyjściem i swojemi słowyTakie w mem sercu wzbudziłeś pragnienie, 139 Pójdźmyż, niech dwojga jedno będzie chcenie;Ty Mistrzem moim, ty Wodzem, ty Panem«. 142 Poszedłem krajem stromym i nieznanym.
PIEŚŃ III.
1 Przeze mnie droga w miasto utrapienia,Przeze mnie droga w wiekuiste męki, 4 Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwszej ręki.Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna 7 Starsze ode mnie twory nie istnieją,Chyba wieczyste, — a jam niespożyta! 10 Na odrzwiach bramy ten się napis czytaO treści memu duchowi kryjomej[44]: 13 A on mi na to, jak człowiek świadomy:»Tu oczyść serce podłością zatrute, 16 Do miejsc my przyszli, gdzie czynią pokutęOwi, com mówił, boleści dziedzice, 19 Dłoń mi na dłoni położył i liceUkazał jasne, duchem natchnął śmiałym, 22 Stamtąd westchnienia, płacz, lament, chorałemBiły o próżni bezgwiezdnej tajniki: 25 Okropne gwary, przeliczne języki,Jęk bólu, wycia to ostre, to bledsze, 28 Czyniły wrzawę, na czarne powietrzeLecącą wiru wieczystymi skręty 31 Nieświadomości skrępowany pęty:»Mistrzu«, spytałem, skąd ten chór boleści, 34 On rzekł: »Męczarnię takiej podłej treściZnoszą w tem miejscu te dusze mizerne, 37 Są zaś wmieszane między owe bierneRzesze aniołów, które samolube 40 Niebo ich nie chce, gdyż niosłyby zgubęJego piękności; piekło je wyklucza, 43 Ja znowu: »Mistrzu, co im to dokucza,Że tak biadają głosami rozpaczy?« 46 »Wiedzą, że skonu dzień[48] im się nie znaczy,A ciemnym bytem tak są tutaj mali, 49 Świat nie dopuścił, aby w sławie trwali:Litość ni Sąd się nimi nie opieka; 52 A wtem proporczyk[49] ujrzałem, z dalekaMknący tak szybko, jakby go nosiła 55 Za nim niezmierna czerń smugą się wiła;Nigdybym nie był uwierzył na słowo, 58 Poznałem kilku między bezcechowąCiżbą; pośród nich szła mara człowieka, 61 Więc zrozumiałem, że tu śmierć zawlekaI tłoczy razem owe podłe sotnie, 64 Nędznym, co w świecie żyli nieżywotnie,Rój ós i przykra kąsa ciało mszyca; 67 Od tych ukąszeń krew tryska na lica,Którą u stóp ich łzami napojoną 70 Potem, gdy inną wzrok posłałem stroną,Nad wielką rzeką ujrzę ludu ławy. 73 Będzie zapytać: Kto są? Jakie sprawyKażą im spieszyć? Ile zmierzch dozwoli 76 A on: »Na powieść o nich przyjdzie kolej,Gdy staniem kroki zahamowanymi 79 Więc wzrok ze wstydu spuściwszy do ziemiZamilkłem, nie chcąc dłużej być natrętem. 82 Wtem spojrzę, w łodzi mknie owym odmętemStarzec kędziorów sędziwych i brody[52], 85 Nie pójdziecie wy na niebieskie gody:Przybywam przewieść was po czarnej strudze 88 A ty, co jeszcze ciało masz w posłudze:Precz stąd! Co robisz w umarłym narodzie?..« 91 »Z innej przystani i po innej wodzieJest przeznaczona droga twej podróży; 94 »Niech się Charonie w tobie gniew nie jurzy!«Rzekł Mistrz, »tak życzą tam, gdzie śladem chcenia 97 Więc lic kosmatych surowość odmieniaPrzewoźnik, włodarz czarnowodnej rzeki, 100 Ale tym nagim i znużonym szczekiDzwoniły, w lica strach zachodził siny, 103 Boga, rodziców, ludzkość, narodzinyI dzień i miejsce swych narodzin klęli 106 Potem się sparli łkając nad topieliBrzegiem, skąd wszyscy pójdą na męczarnie, 109 Bies Charon ócz swych zaświeca latarnieDrogę wskazując i kupą ich goni, 112 Jako pod jesień drzewo liście roniJedno po drugiem, aż się konar wdowi 115 Tak ci dziedzice grzechu adamowiJedno po drugiem zlatują mu w sudno[53], 118 I jadą przez toń ciemnościami brudną,A nim na brzeg je przeciwny wysadzi, 121 »Synu mój«, tak Mistrz swoję rzecz prowadzi:»Lud, co umiera w nieprzyjaźni bożej, 124 Co rychlej wszyscy rzekę przebyć skorzy,Bo tak ich boska sprawiedliwość bodzie, 127 Nie chodzą duchy dobre ku tej wodzie;Wiesz teraz, czemu, widząc cię w ich kole, 130 Gdy kończył mówić, całe czarne poleDrgnęło tak mocno, że kiedy przypomnę, 133 Z ziemi łez wianie buchnęło ogromne,Przeleciał po niej gromu błysk czerwienny: 136 I padłem[56], jako pada człowiek senny.
PIEŚŃ IV.
1 Silny huk gromu wyrwał mi z pod powiekSenność kamienną, tak, że się wzdrygnąłem 4 I wypoczęte oczy tocząc kołem,Wyprostowany patrzałem po stronie, 7 Otom się, widzę, znajdował na skłonieOwej bolesnej, piekielnej doliny, 10 Loch był bezdenny, mgławy, czarno-siny;Źrenice moje wysłane na zwiady 13 »Zejdziemy teraz«, rzekł wieszcz cały blady,»W otchłannych światów ślepe zakomory: 16 Widząc, że pobladł: »Jakże iść mam skory«,Rzekłem, »gdy w tobie odwaga ustaje, 19 »Kaźń ludu, co te zamieszkiwa kraje«,Rzekł, »twarz mi czyni równą białej chuście 22 Idźmyż: daleki cel ma nasze pójście«.Ruszył; tu pierwsze przekroczyłem za nim 25 Głos, co mi słuchu doszedł, był nie łkaniem,Lecz szeptem westchnień, który skróś stuleci 28 Szedł zaś z cierpienia, które mąk nie nieci,A które znoszą wielkie ludu ławy, 31 Rzecze Wódz do mnie: »Ażaś nie ciekawyTłumu, co smętne te wydaje gwary? 34 Bezgrzeszni oni są, ale z tej miaryJeszcze się zasług zbawienia nie bierze: 37 Chociaż w pogańskiej przyszli na świat wierze,Czci potem Bogu nie złożyli winnej; 40 Dla tej usterki, nie dla winy innejPobyt znosimy tutaj bezkatuszny, 43 Tedy mi serce żal ogarnął słuszny,Bo w tym przedsionku, na wątpliwe trwanie 46 »Powiedz, o Mistrzu mój, powiedz, o Panie«,Spytałem, chcąc mieć tę pewność niezbitą, 49 »Wyszedł-li który stąd, czy z własnej, czy toZ cudzej zasługi — i był w niebo-brany?« 52 »Krótko przed mojem rozstaniem z ziemiany,Mocarz tu zstąpił niebiańskiego lica, 55 On z państw tych wywiódł pierwszego rodzica,Abla, Noego; pośród innych wiela 58 Dawid stąd wyszedł i ród IzraelaStary: to jest on i ojciec i syny 61 Ich wyprowadził w niebieskie krainy;A wiedz, że przed tym dostojnym wyborem 64 Podczas gdy mówił, szliśmy dalszym torem,Prując się czernią lasu bez ustanku, 67 Małośmy uszli po okólnym ganku,Kiedym obaczył blask, niby ognisko 70 Było daleko jeszcze, lecz dość blizko,Ażebym poznał w pomroków prześwicie, 73 »Mistrzu mój, wiedzy i sztuki zaszczycie,Któż oni i czem dostąpili prawa, 76 Tak pytam. »Czesna«, rzekł, i »głośna sława,Co ich wyniosła pomiędzy ziemiany, 79 Wtem głos się rozszedł echem powtarzanyI brzmiał: »Przed wieszczem najwyższym chyl czoła! 82 A gdy się echo uciszyło zgoła,Ujrzę idące cztery wielkie cienie: 85 Rzecze Wódz dobry: »Obróć swe spojrzenieNa tego, który mieczem w dłoni toczy, 88 To król poetów, Homer; ten, co oczyMa uśmiechnięte, mistrz satyr, Horacy; 91 Że dostojeństwem wszyscyśmy jednacy,Hołd mnie złożony, wszystkich w sobie brata: 94 Widziałem zatem słynną pośród świataSzkołę książęcia[62] najszczytniejszej pieśni, 97 Gdy pogwarzyli z sobą ci rówieśni,Uprzejmej ku mnie obracali twarzy. 100 Przyjmie ta rzesza i większym obdarzyZaszczytem, bo mię w swem gronie pozdrowi 103 Roztrząsaliśmy, idąc ku ogniowi,Rzeczy, o których z równego powodu 106 Do stóp my doszli wspaniałego grodu,Otoczonego murem siedmiorakim[64] 109 Przeszliśmy tędy niby suchym szlakiem;Potem bram siedmią na świeże murawy, 112 Lud był szanownej, dostojnej postawy,Powściągliwego, poważnego wzroku, 115 Zeszliśmy stamtąd od jednego bokuNa połoninę widną i przestroną, 118 Tam, na zielonej darni mi zjawionoDuchy, co dawniej były chwałą ziemi; 121 Druhów Elektry[65] widzę: między niemiPoznaję wielu: Hektora, Eneja, 124 Z Kamilą widna mi Pentezyleja[66],A obok ojca swojego Latyna[67] 127 Brutusa[68] widzę, co wygnał Tarkwina:Lukrecję, Julję, Marcję i Kornelę[69] 130 A gdy oczyma nieopodal strzelę,Mistrza spostrzegam mężów pełnych wiedzą[71] 133 Cześć mu oddają, skinień jego śledząSokrat z Platonem, cała mędrców świta: 136 Przypadkowości głoścę Demokryta,Anaksagora, Djogena, Talesa, 139 Poznaję; znawcę ziół Djoskorydesa[73]I Euklidesa i Ptolomeusza[74], 142 Galiena, cnego Senekę, Liwiusza,Tuliusza[75]; przy nich skał i drzew pieśniarza[76], 145 I Averroę[77], twórcę komentarza.Przedmiot rozległy, pióro me nie rące, 148 Z sześciorga dwu nas zostało w rozłące;Nowym Wódz dobry szlakiem ruszył ze mną 151 W nową dziedzinę, nieśmiertelnie ciemną.
PIEŚŃ V.
1 W obręb drugiego wstąpiłem koliska[78],Które zamyka szczuplejsze obszary, 4 Tu żywie Minos[79], ów sędzia prastary:Zgrzytając, grzechy roztrząsa u proga, 7 To jest, gdy przed nim zjawi się niebogaDusza, spowiada swoje grzeszne czyny; 10 Ów rozeznawca biegły ludzkiej winyTylekroć biodra ogonem obwinie, 13 Czerń niezliczona duchów przedeń płynie:Każdy z kolei przybywa przed sędzię, 16 »Hej, ty, coś kaźni przekroczył krawędzie«,Zawołał Minos, spostrzegłszy człowieka, 19 »Bacz jako wchodzisz i co cię tu czeka:Swoboda wstępu niechaj cię nie zdurzy!« 22 Nie czyń ty wstrętu koniecznej podróży:Życzą jej w miejscu, kędy, czego życzą, 25 A wtem mi w uszach jęki zaskowyczą;A w tem doszedłem do miejsca, gdzie duchy 28 Stanąłem w jamie ciemnościami głuchej,Która jak morze w huraganie ryczy, 31 Piekielny orkan puszczony ze smyczyDusze w gwałtownym ponosi upuście, 34 A kiedy lecą razem nad czeluście,Jęk z jękiem gada, wrzask z wrzaskiem się kłóci, 37 Przeciwko mocy bożej; tak rozsuciNa wolę wiatrów boleją zmysłowi, 40 Jak szpaki, gdy je wiatr jesienią łowi[80],Snują w powietrzu długie, zbite chmary, 43 W górę, w dół, tam i sam nieszczęsne mary;A nigdy nędznych losu nie poprawi 46 I jak zawodząc pieśń swą klucz żórawiDługim się sznurem po niebiosach wlecze, 49 Płynące smugą burz duchy człowiecze.Więc pytam: »Kto są i jaką się winą 52 »Pierwsza z mar«, odrzekł, »co przed nami płyną,Skoro chcesz wiedzieć o niej, panowała 55 W grzech rozwiozłości popadła i zwałaSwawolę wolą, aby swe bezprawie 58 To Semiramis[81]; wiesz o jej niesławie:Była Ninusa dziedziczką, wprzód żoną: 61 Tamta żgnęła się w rozkochane łono,Prochom Sycheja[82] nie dotrwawszy w statku«. 64 Helenę, powód Trojanów upadku;Widzę Achilla[83], chrobrego hetmana, 67 Widzę Parysa i widzę Trystana[84];Tysiąc miłosnym zatraconych szałem 70 A gdy do końca Mistrza wysłuchałem,Co mi wskazywał damy i rycerze, 73 »Poeto«, rzekłem, »oto chęć mię bierzePrzemówić do tych dwojga[85], co się miecą 76 A on mi na to powie: »Czekaj nieco;Skoro się zbliżą, proś w imię kochania, 79 Więc gdy je wichru przywiały smagania,W głos zawołałem: »Dusze umęczone, 82 Jako gołębie miłością wabione,Na wyprężonem skrzydle, jedną parte 85 Tak z Dydonowej gromady wydarte,Snać rzewną prośbę słysząc mimo wrzaski, 88 »O ty istoto czuła, pełna łaski,Że raczysz witać w tej ciemności sinej 91 Gdyby nam sprzyjał Król świata dziedziny,Prosilibyśmy o spokój twej duszy, 94 Chcesz-li przyczynę znać naszej katuszy,Pytaj i słuchaj co-ć powiemy o niej, 97 Kraj mój[86] położon jest nad brzegiem toni,Którą nurt Padu z utęsknieniem wita, 100 Miłość, co łatwo serc zacnych się chwyta[88],Skuła go czarem mej ziemskiej postaci; 103 Miłość, co zawsze miłością się płaci,Tak mi kazała w nim podobać sobie, 106 Miłość nas wspólnie położyła w grobie...Morderca niechaj Kainy[89] się lęka!« 109 Więc ja poznawszy, jak wielka ich męka,Zwiesiłem głowę i trwałem w tym stanie, 112 Ja się ocknąłem i rzekłem: »O Panie!Jakie tęsknoty i jakie zachcenia 115 Zaczem zwróciłem się znowu do cienia:»Franciszko«, rzekłem, »pokutnico biedna, 118 Lecz gdy wam z westchnień chęć się rwała jedna,Skąd wam tej chęci pierwsze przyszły wieści 121 A ona: »Niema straszniejszej boleści,Niż myślą szczęścia zaprawiać rozpacze, 124 Lecz skoro taką chęć po tobie baczęPoznać, skąd wyszły nasze niepokoje, 127 Raz dla zabawy czytaliśmy boje,Gdzie wpadł Lancelot[90] w miłosne więzienie; 130 Czasem nad księgą zbiegło się spojrzenie,I zdejmowało z lic barwy rumiane, — 133 Kiedyśmy doszli, gdzie usta kochaneRycerz całował w nieowładnej chęci, 136 Drżący do ust mych przylgnął bez pamięci;Księga i pisarz Galeottem byli, 139 Gdy jeden mówił, drugi cień w tej chwiliSzlochał; a jam czuł, że coś się rozkłada 142 I padłem, jako ciało martwe pada.
PIEŚŃ VI.[91]
1 Gdy się zbudziła myśl stulona w sobieOd mąk widoku, w jakich krewne dusze 4 Nowych skazańców i nowe katuszeNaokół siebie widzę w mrocznym dole, 7 W trzeciem, wieczystych dżdżów stanąłem kole[92]:Deszcz chłodny, ciężki, ciągły i przeklęty 10 Śnieg, brudna woda i grad w bryły ściętyWalą się strugą na ów kraj ucisku; 13 Cerber[93], zwierz dziki o potrójnym pyskuWarczy i szczeka i jak pies się dąsa 16 Wzrok toczy krwawy, czarne kudły wstrząsa,Kłąb ma wydęty i szponiaste ręce; 19 Od deszczu jak psi w ciągłej wyją męce;Jeden bok drugim ciągle zasłaniają: 22 Gdy nas gad duży ujrzał między zgrają,Paszczękę rozwarł i zęby wyszczerzył; 25 A wódz mój piędzi ku ziemi przymierzyłI w obie garści nagarnąwszy błota, 28 Jak kundys chciwie do jadła się miotaI wraz ucichnie, gdy mu rzucą strawy, 31 Podobnie naraz umilkł pysk plugawyCzarta Cerbera, co na dusze łaje 34 Stąpamy, depcąc widem gęste zgraje,Dżdżem katowane i stawiamy pięty 37 Leżały wszystkie pogrążone w męty,Lecz jedno w chwili kiedy je mijamy 40 Rzekło: »Ty, któryś wszedł za piekieł bramy,Wiedz: przed mą trumną była twa kołyska; 43 Więc ja: »Kaźń twoja taką cię odciskaZmianą na licach, że mi w niej zakrywa 46 Powiedz, kto jesteś, duszo nieszczęśliwa,Na której piekło taką złość wywarło, 49 A on: »Twe miasto, które napęczniałoZawiścią jak wór przepełniony ziarnem, 52 Przezwisko Ciacco[94] nosiłem nad Arnem:Za grzech obżarstwa, brzydki i zwierzęcy, 55 Nie sam tu cierpię, ale wśród tysięcy,Wszystko męczarnią karanych jednaką 58 Na to ja: »Tak mię twój stan boli[95], Ciacco,Że oto z ócz mych słona płynie woda. 61 Niedolę kłótnia głupich mieszczan poda?Jest-że kto prawy w mieście? i jak na to 64 A on: »Gdy w zwadzie długie minie lato,Zbroczą oręże i nareszcie dzicy[96] 67 W trzy słońca padną, a ich przeciwnicyWzniosą się, męża wziąwszy za narzędzie, 70 Długo stronnictwo to panować będzieI trzymać tamtych pod grozą obucha, 73 Dwaj sprawiedliwi są[99], nikt ich nie słucha:Z trzech iskier: chciwstwa, zawiści i pychy, 76 Tu uciął smutną wieść i stał się cichy.»Niechże twe usta reszty mi nie tają«, 79 Gdzie Farinata siedzi? gdzie Tegghiaio?Gdzie Rusticucci, Arrigo i Mosca[100] 82 Powiedz, bo serce me o nich się troskaI wiedzieć pragnę, czy ich piekło smali, 85 »Między ciemniejsze duchy się dostali«,Odparł, »winy ich przeważyły bowiem; 88 Gdy na świat luby z całem wrócisz zdrowiem,Proszę, głoś o mnie[102] i o mej torturze; 91 Oczy wywrócił w zez i w tej posturzePopatrzał na mnie, łeb wsunął w ramiona 94 »Już on nie wstanie, aż się czas dokona«,Rzekł wódz; »gdy zabrzmią trąby archaniołów, 97 Wróci z innymi do grobowych dołówWziąć ciało i kształt, by w pełnej istocie 100 Tak my szli, stawiąc po mieszanym błocieZ duchów i deszczu kroki powściągliwe 103 »Mistrzu«, pytałem, »te kary straszliweOd wielkiej chwili, gdy wyrok zahuczy, 106 A on: »W tem wiedza twoja cię pouczy[103]:Im doskonalszy jest byt, tem mu więcej 109 A choć karani tutaj potępieńcyNigdy nie dojdą udoskonalenia, 112 Takeśmy przeszli na okół pierścienia,Gwarząc ze sobą więcej niż powtórzę, 115 Tam Plutus, wielki rozbójca[104] ma stróżę.
PIEŚŃ VII.
1 »Pape Satan, Pape Satan, aleppe!«[105]Zaryczał Plutus ze swej chrypłej krtani; 4 Strachy nie zwodzą«, mówił, »bo szataniChoć wielką mają władzę, nie przekażą, 7 Potem do wzdętych gęb zwrócił się twarząI krzyknął: »Zamilcz mi wilku przeklęty[107], 10 Wara koniecznej drodze czynić wstręty;Życzą jej w górze, gdzie nad nieowładną 13 Jak jednym razem zwiną się i padnąŻagle, skoro maszt przełamie się w połu, 16 Czwartego zatem zstąpiliśmy dołu[109],Głębiej się drążąc w bolesne dziedziny, 19 O Sądzie boży! mógłżeby kto inySkupić tak razem przeliczne męczarnie? 22 Jak nad Charybdą[110] fal spienione psiarnieŁawą wypadną i na siebie skoczą, 25 Liczniejsze, niźli indziej, tu się tłocząZgraje i wyjąc, wszystkiej piersi mocą 28 Prąc, wpadną na się, potem się obrócąI cofną, w groźnym wciąż łając pomruku: 31 Tak po pierściennej drogi ciemnym łukuZ obu stron dążą na kres przeciwległy, 34 Zaledwie swoje półkole obiegły,Znów się wracają zgięte kształty cieni: 37 »Mistrzu mój«, rzekłem, »jak się lud ten mieni?Z kościoła przyszli czy z klasztornej celi 40 A Mistrz mój na to: »Wszyscy oni mieliUmysł tak kosy za ziemskiego trwania, 43 Co łacno z psiego wysłyszysz łajania,Gdy się na krańcach przeciwnych odwiną, 46 Owi, co nagą łyskają łysiną,To kardynali, papieże, kapłani, 49 Więc ja: »Mistrzu mój, tuszę, że w otchłaniRozpoznam kogoś z gromady nikczemnej 52 A on mi rzecze: »Szukać trud daremny;Pozacierany w bycie ladajakim[111] 55 Na wieki tłuc się będą onym szlakiem,Aż dzień ostatni wszystkich odmogili: 58 Że źle dawali i że źle dzierżyli,Raju nie dojdą, na wieczne poswarki 61 Patrz synu, jaki bierze termin szparkiMienie, fortuny dziecię, co dlań ludzie 64 Ot, wszystko złoto jeszcze skryte w rudzie,Lub już dobyte, nie ulży strudzonej 67 Mistrzu, w tem jeszcze chcę być pouczony:Fortuna i jej dziwne kołowroty 70 A on mi na to: »O głupie istoty,Nieświadomości i nieuctwa dzieci! 73 Ten, czyja wiedza blask najwyższy nieci,Stworzył niebiosa i tych, co je wodzą[113] 76 A światła wszędy równo się rozchodzą.Podobnie ziemskim blaskom, ziemskiej doli 79 Znikome dobra wciąż obsyła w kolejZ ludów na ludy, z rodzin na rodziny, 82 Jeden szczep rośnie, gdy drugi z perzynyPada, jak losem władczyni przyniesie, 85 Próżno wasz rozum jej przeciwić chce się;Ona przeziera, roztrząsa, rozstrzyga, 88 Ciągle jest w ruchu, nigdy nie ostyga,Z koniecznych przyczyn nieodmiennie chyża, 91 Oto fortuna, której »winna krzyża!«Woła niejeden, zamiast sławić raczej, 94 Lecz ona szczęsna ucha dać nie raczyI między innych pierwotworów[116] grono 97 Na większą litość gotuj teraz łono:Gwiazdy, co wzeszły gdym wyruszał, nizko 100 Tuśmy przecięli doliny kolisko[118]I po nad źródłem wyszli, co się pieni, 103 Woda w niem czarna, lecz krwawo się mieni;Zaczem tą nową drogą w głąb pieczary 106 Ta smutna struga brzeg podmywa szary,Jadem ziejący i w bagno rozwlekły, 109 Rzucił spojrzenie, ujrzałem ociekłyBłotem ogromny lud z nagiemi ciały 112 Już nie rękoma na się uderzałyDuchy: nogami i piersią i głową; 115 Tu dobry Mistrz mój rzecze do mnie: »OwoCi, których w świecie złość przemogła licha; 118 Mokradła równie mnóstwo ludu wzdycha:Gdziekolwiek okiem rzucisz po przestrzeni, 121 Brnąc, jęczą: »Smutkiem byliśmy karmieni[120]Na lubym świecie, który się weseli 124 Więc smutek żre nas w tej błotnej topieli!«Tak odzywają się w bagnie bełkotem, 127 Okrążyliśmy moczar w okół potem,Z prawej dół mając, a z lewej wybrzeże, 130 Ażeśmy przyszli pod jakowąś wieżę.
PIEŚŃ VIII.
1 Mówię: dalekie jeszcze śród wądołuMajaczyły nam wieży czarne węgły, 4 Do dwu płomyków[121], co się tam wylęgłyPrzeciw trzeciemu w takiej odległości, 7 Więc ja wpatrzony w Morze wszechmądrości,Pytam, co znaczą te ogniste gwary, 10 »Już się przybliża«, odrzekł, »przez moczary,Na co czekamy i wnet się odsłoni, 13 Nie takim szybkim lotem pewnie goniBełt, gdy napięta puści go cięciwa, 16 Maleńkie czółno ku brzegom dopływa:Jakiś duch ciemny był sternikiem nawy 19 »Flegjasz, ej, Flegjasz[122], tym razem ty sprawyNie wygrasz!« tak Pan do niego zakrzyczy; 22 Jak człowiek, co go, kiedy na coś liczy,Rozczarowanie do głębi ubodzie, 25 Zaczem Wódz podszedł, wstąpił i do łodzieMnie wezwał; teraz dopiero ciężary 28 I przez odmęty pomknął czółn prastary,Głębiej się dzióbem wrzynając, niż skoro 31 Wtem, gdy przez mętne płyniemy bajoro,Jeden topielec do oczu mi skacze: 34 Ja na to: »Wszedłem, lecz zostać nie raczę.Kto zaś ty jesteś, oszpecony kałem?« 37 »Duchu przeklęty!« na to zawołałem,»Zstań-że tutaj w płaczu i żałobie; 40 Więc mara na bort kładła ręce obie,Lecz Mistrz podbiegłszy, strącił piekielnicę: 43 Wziął mię za szyję i całując w licePowiadał: »Duszo, pełna oburzenia, 46 Ten był w swej pysze pełen zaślepienia;Żaden czyn jemu nie zdobi pamięci, 49 Ilu-ż to królów, co państwem nadęci,Tutaj ugrzęzną jak wieprze w kałuży, 52 »Mistrzu« powiadam, »pragnę, nim podróżyNaszej dokona sternik przez bagniska, 55 »Nim łódź drugiego brzegu będzie blizka,To, czego życzysz, obaczysz na jawie: 58 Niebawem oczy taką rzezią bawięSprawioną widmu od tłuszczy przeklętej, 61 »Daj go!« — wrzeszczała, »Filipa Argenti!«[123]Bezsilny przeciw napastników chmarze, 64 Już go nie wspomnę, zostawię w moczarze.Wtem mię uderzył jakiś jęk złowrogi: 67 Mistrz rzekł: »Tu synu koniec wodnej drogi;Oto gród Disa[124] przed nami odkryty: 70 A ja: »Widne mi jego moszej[125] szczytyUmalowane kolorem czerwieni, 73 Więc on mi na to: »Od wiecznych płomieniZ wnętrza wykwita pas barwy ognistej, 76 Wtem barka nasza wbiegła w rów kolisty,Który krainę beznadziejną grodzi; 79 Sternik nasz krążył, zanim dał swej łodziWbiec do przystani; nareszcie przybija: 82 Spojrzę, nad tysiąc czartów się uwijaU wrót i woła głosy zjadliwymi: 85 Stopa za życia w martwych staje ziemi?«Więc Wódz roztropny ku nim jeno skinie, 88 Na to ich pycha zaraz się ochynie:»Pójdź sam«, wołają, »lecz ten niechaj wraca, 91 Niechaj z powrotem błędnej drogi maca;Ty zostań, coś go wiódł w tę norę ciemną, 94 Pomyśl, słuchaczu, co się działo ze mną,Gdy usłyszałem przeklęte wyrazy: 97 »Wodzu mój luby, coś nad siedem razy[126]Wracał otuchę i zwalczał zawady 100 Niech nie zostanę słaby i bez rady;Skoro moc wyższa przeszkodą nam staje, 103 Lecz Pan mój, co mię w owe przywiódł kraje,Rzekł: »Zbądź obawy; nikt nie jest dość silny, 106 Tu na mnie czekaj i pokarm posilnyNadziei spożyj i niech myśl się cuci, 109 Zaczem odejdzie i samego rzuciMój słodki Piastun; zawahany stałem, 112 Nie wiem, jakim się świadczył trybunałem,Ale za chwilę piekielne załogi 115 I zatrzasnęły bramę[127] nasze wrogiW pierś Pana mego; więc do wrót powoli 118 I onieśmielił mu się wzrok sokoliW ziemię spuszczony; idzie i powiada: 121 A do mnie rzecze: »Że mną gniew owłada,Nie dbaj i nie bój się; zwalczę przekory, 124 Nie pierwszy raz to brużdzą krnąbrne zmory[128];Wszak próbowały buntu u mniej skrytej 127 Widziałeś napis śmierci na niej ryty:A już tamtędy z kamiennych poroży 130 Ten, co nam wrota forteczne otworzy«.
PIEŚŃ IX.
1 Gdy ujrzał Wódz mój, że z jego kłopotemNa twarz mi wpełzła blada bezotucha, 4 Stanął i czekał jak człowiek co słucha,Bo najbystrzejszy wzrok tam nie przebrodzi 7 »Ten nowy szkopuł zwalczyć nam się godzi«,Szepnął, »a gdy nie... czekać zmiłowania; 10 Snadniem ja dostrzegł, że początek zdaniaMyśl doufniejszą niźli reszta mieści, 13 To też strach na mnie padł od nowej wieści:Ze strzępów mowy, niepewny co znaczą, 16 »Zstąpił-li w smutną tę jamę ślimacząKto z duchów, które pierwszy stopień winy 19 Tak pytam, a Wódz: »Sród naszej drużynyNiewielu tylko wolność otrzymało 22 Raz ja tę podróż odprawiłem całą,Gdy prośbą dzikiej Erykto[129] zaklęty, 25 Wnet potem, kiedym zzuł doczesne szczęty,Wstąpiwszy tutaj, zabrałem tajemnie 28 To są najgłębsze, najczarniejsze ciemnie,Najdalsze nieba, gdzie trwa źródło ruchu[131]; 31 Ten staw okropny, siedziba zaduchu,Twierdzę boleści dzierży pośród fali; 34 Już nie pamiętam, co powiadał dalej;Wszystką uwagę ściągnąłem do góry 37 I gdzie odrazu nad ponsowe muryTrzy krwawe Furje wyrosły pospołu: 40 Zielenią gadów opasane w połu;Z źmij i padalców ukręcone bicze 43 A on, co znał już obrzydłe obliczeSłużebnic pani wieczystego jęku[132], 46 Oto Megera, ta po lewym ręku;W prawo Alekto wyje; Tyzyfony 49 Spojrzę, pierś sobie drą własnymi szponyI w dłonie klaszczą i jęczą; ja cały 52 »Bywaj Meduza! Zmień go w kawał skały!«Przegięte ku mnie wołają djablice; 55 »Obróć się prędko, zakryj dłońmi lice:Niechbyś się dostał na oczy Gorgonie[135], 58 Twarzą mię zwrócił ku przeciwnej stronieI na mych oczach, pełen nieufania, 61 O, wy, jasnego zdolni rozeznania!Patrzcie nauki, która z osłoniętej 64 A już się zbliżał przez brudne odmętySzum, od którego dwa brzegi dygocą: 67 Tak wyzwolone sprzecznych prądów mocąTłuką się wiatry po lasu rubieży, 70 Rwą i unoszą kwiat; a po grabieżyDumnie odchodzą w kurzawy obłoku, 73 Z oczu mi dłonie zdjął. »Teraz moc wzroku«,Rzekł, »wytęż, gdzie mgła po fali się wije 76 Jak przed zjawieniem jadowitej źmijeStado żab w wodzie nagle się rozprószy 79 Tak więc tysiączne, skazane katuszy,Zbiegły przed Jednym przerażone duchy, 82 Z twarzy odganiał przygęsłe zaduchyWionąc lewicą, ale zdał się zgoła 85 Więc niebieskiego w nim zgadłem anioła;Spojrzę na Mistrza, a on znak mi dawał, 88 O jakżem pełnym wzgardy Go poznawał...Podszedł do bramy i dotknięciem wici 91 »Niebios wyrzutki, sromotą okryci!«Rzekł, przestępując próg okropnej parni, 94 Przecz owej Woli stawacie niekarni,Której zamiarów żaden nie umorzy, 97 Przecz się buntować konieczności bożej?Próbował Cerber: ku wiecznej przestrodze 100 Rzekł i powracał po błotnistej drodze,Na nas nie patrząc zgoła, z miną człeka, 103 Niźli o tego, co jej chciwie czeka;A myśmy weszli skróś czarnego wzwodu, 106 Już nam gwałt niczyj nie wzbraniał przechodu,A ja, com ciekaw był przekroczyć progi 109 Wzrokiem zatoczę i widzę rozłogiPo stronie lewej i po stronie prawej, 112 Jak w Arles[139], gdzie Rodan rozlewa żuławy,Lub w Pola, gdzie wzdłuż Quarnera[140] wybrzeży 115 Pole się groby kamiennymi jeży,Tak tu grobowców sterczą nagie skały[141], 118 Pośrodku mogił płomienie pełzały;Na skróś je parna przejmowała spieka, 121 Grobowców były uniesione wieka;Przerażające szły z głębi lamenty 124 Więc ja do Mistrza: »Kto ten lud zamkniętyI pochowany w granitowe leże, 127 Na to on do mnie: »Tu cierpią kacerzeWszelakiej sekty; z nimi naślednicy 130 Równi z równymi legli; dla różnicyWin w różnym stopniu żłoby trumien płoną«. 133 Męczeńskiej szliśmy, pod murów osłoną.
PIEŚŃ X.
1 Wązką ścieżyną między miasta murySzliśmy, a owe upalne katownie: 4 »O szczytna Siło, co mię tak cudownieWodzisz po niecnej krainie nędzarzy«, 7 Owy lud, co się wewnątrz grobów praży,Można-ż oglądać? bowiem uchylone 10 Na to Mistrz do mnie: »Zatrzasną się one,Gdy z Józefata dolin liczną zgrają 13 W tej okolicy swe cmentarze mająEpikur i tych jego uczniów świta, 16 Ale myśl w twojem pytaniu spowita[143],Wnet w jednej trumnie znajdzie rozwiązanie, 19 »Serca mojego nie zakrywam, Panie,Gdy chcesz w nie wejrzeć; lecz milczeć się zdało, 22 »O, Toskańczyku, który żywe ciałoPrzez gród ogniowy niesiesz i tak cześnie 25 Już mi twa gwara zdradziła, że nie śnię:Snać ciebie rodzi ta ziemia sławiona, 28 Te słowa wyszły z kamiennego łonaTrumny; toż większa trwoga na mnie padnie, 31 »Obróć się: co ci?« tak Mistrz mię zagadnie;»Patrz, Farinata[145] wstał w niszy kamiennej: 34 »Wzrokiem chwyciłem jego wzrok trumienny;On wznosił piersi i czoło surowe, 37 Wtem ręce Wodza mego piorunowePchnęły mię, kędy ten cień sterczał blady: 40 Gdy u grobowca stanąłem posadyPopatrzał na mnie, a potem mi rzucił 43 Ja, bym się z Mistrza przestrogą nie skłócił,Co chciał, krótkimi wyznałem wyrazy; 46 I mówił: »Chciwi byli mojej skazy,Na ród mój wojnę od wieków zażegli, 49 »Choć zwyciężeni, przecież się postrzegli«[149],Odparłem; »wzięli zasię gród zabrany; 52 Wtem oczom moim wstał wyprostowany,Widny po brodę, duch z bliskiej mogiły: 55 Jął się rozglądać, jakby jakiś miłyGość miał mu z moją zjawić się osobą 58 Płacząc, rzekł: »Skoro skróś smutnych żałobąWięzień szczytne cię wiedzie przyrodzenie, 61 »Nie własne tutaj wiedzie mnie zachcenie«Rzekłem, »tam stoi mąż, co mną się para: 64 Zarówno słowa widma, jak i karaDosyć mi o nim powiedziały wieści, 67 Powstała nagle i pełna boleści:»Jakto, miał, mówisz? Czyż-by już nie bawił 70 A gdym go nie dość pospiesznie odprawił,Duch rozumiejąc, że odpowiedź kryję[151], 73 Tymczasem cień ów dostojny, na czyjeProśby zostałem, postawy nie zmienia, 76 Lecz jakby kończył swego przemówienia:»Że tego kunsztu nie znali w niedoli, 79 Zanim pięćdziesiąt razy[152] twarz wykoliPani, co dzierży tu czasu rachubę[153], 82 A że powrócić masz na światło lube,Powiedz: przecz lud twój nas prawami smaga?[154] 85 Więc ja mu na to: »Rzeź i ta zniewaga,Co Arbji dała fale rubinowe, 88 A on westchnąwszy i zwiesiwszy głowę:»Wszak nie sam byłem, kiedy was wyparto; 91 Za to sam jeden, kiedy się zażartoZmienić Florencję w kupę rumowiska, 94 »Niechaj-że plemię twoje mir odzyska!«Rzekłem, »a teraz rozwikłaj pętlicę, 97 Jak widzę, wzrok wasz sięga za granicęZdarzeń dziejących się w obecnej porze, 100 »Jak w dalowidztwie wzrok nasz dostrzec możeJedynie tylko odsuniętych rzeczy; 103 Lecz blizkich lub już obecnych nam przeczy;Toż póki z inąd wieści nie zaznamy, 106 Stąd łacno możesz wnieść, że postradamyTo świadomości dobro niewątpliwie, 109 Więc ja mą winą cały się roztkliwię;»Powiedzcie temu, co wpadł w trumnę z głazu: 112 Żem odpowiedzi nie dał mu odrazu,To przeto, żem był w błędzie uwikłany 115 A wtem już Mistrza głosem przyzywany,Spiesząc się, ducha poproszę goręcej, 118 »Leżę tu«, odparł, »pośrodku tysięcy:Ze mną Fryderyk drugi i kardynał[155] 121 Tu zapadł w trumnę, a jam iść poczynałKu prastaremu mojemu Wieszczowi 124 Ruszył; po małej chwili tak mi powie:»Co to za troska, widzę, tobie cięży?« 127 »Coś przeciw sobie słyszał, niech się stężyW twojej pamięci!« tak Mędrzec mi każe; 130 »Kiedy obaczysz blasków jasne zarzeTej, której wdzięczny wzrok przegląda wszędy, 133 W lewo zawrócił Mistrz mój i już tędyMur porzuciwszy, ścieżką coraz głębiej 136 Aż ku nam ogień wewnętrzny się kłębi.
PIEŚŃ XI.
1 Idąc okólną ścieżką po wiszarze,Co go tworzyły ściany w gruz rozbite, 4 Powietrze było tak zaduchem syteCo w przepaścistej otchłani się wszczyna, 7 Na której napis ryty wypomina:»Tutaj spoczywa papież Anastazy, 10 »Zwolna«, Mistrz rzecze, »schodźmy między głazy;Niech nawyknieniem zmysł się ubezpieczy, 13 Na to ja proszę: »A tymczasem k’rzeczyŻmudę mil innym wynagrodzić zyskiem...« 16 Synu mój, w dole pod głazów urwiskiemTrzy koła jak te, co nam z ócz znikają, 19 Wszystkie przeklętą wypełnione zgrają;Lecz by ci potem spojrzeć wystarczało, 22 Wszelka złość, którą niebo obrzydziło,Celem ma krzywdę; zrządzić ją się stara 25 Lecz podstęp, człecza jedynie przywara,Jest niezbożniejszy, to też w niższem kole 28 W pierwszem się mieszczą gwałtownicy kole;Lecz że gwałt trzema sposobami chodzi, 31 W Boga, bliźniego lub siebie gwałt godzi,A to w osoby, mówię, albo rzeczy, 34 Gwałtem zabija się, albo kaleczyBliźnich osobę, a dobra i mienie 37 Stąd skrytobójców i morderców cienie,Zbrodniów, złodziei oddzielną komorą 40 Może obrócić człowiek rękę skorąNa siebie, lub swój majątek; więc społem 43 Kaźń, co się sami rozstają z padołem,Marnują dobra, trwoniąc je bez miary 46 Gwałt Bogu zadać można brakiem wiary,Albo bluźnierstwy, lub gdy się wyróżni 49 Więc w mniejszym kręgu cechą z piekieł kuźniSodomski znaczon ród i Kaorzany[160] 52 Podstęp w sumieniu sprawiający rany,Krzywdzi tak tego, co na wierność liczy, 55 Ostatni owych jeno więzów tyczy,Które natura na ludzi nakłada[161], 58 Obłud, złodziejstwa i symonji zdrada;Tu więc pochlebcy, fałszerze, znachorzy, 61 Poprzedni miłość przyrodzoną morzyI to, co z taką miłością się splata, 64 Więc w mniejszem kole, gdzie jest środek świataI kędy się Dis[163] okropny rozsiada, 67 »Wykład twój«, rzekłem, »jasno opowiadaI jasno dzieli piekielne koliska 70 Lecz powiedz: Owi z błotnego bagniskaI których tnie deszcz i których wiatr garnie, 73 Czemu w szkarłatną nie popadli parnię,Skoro ich nie ma Bóg w litości swojej; 76 »Przecz«, odparł, »myśl twa w obłędzie się znoi,Taką niezwykłą złudą opętana? 79 Zbiegła-ż z pamięci twojej prawda znana,Którą ci jasno wykłada Etyka, 82 To niewściągliwość, złość, zwierzęcość dzika:Jako ta pierwsza mniej Boga obraża 85 Jeżeli dobrze rozum twój to zważa,Przypominając razem, kto są owi 88 Pojmiesz, że im się odmienne stanowiMiejsce niż zdrajcom; że kary mniej wstrętne 91 »O Słońce[165], które wzroki leczysz mętne:Tak mi się umysł z twych rozjaśnień złoci, 94 Lecz niech twa dobroć«, rzekłem, »myślą wróciI tę zawiłość jeszcze mi wyłoży: 97 »Ten filozofja błąd w tobie umorzy«,Odparł, »wszak nieraz powtarza w swym wątku, 100 Sztuce i płynie z bożego rozsądku[166];A gdy kto pilnie w Fizyce poszuka[167], 103 Że za naturą dąży wasza sztukaJako w mistrzowe uczeń dąży ślady; 106 Jeśli na pamięć znów przywiedziesz radyZ księgi Rodzaju, wiesz, że brać wypada 109 Zaś lichwiarz właśnie karność wypowiadaNaturze i tej, co w trop za nią bieży, 112 Teraz pójdź za mną; pospieszać należy;Na horyzoncie już zamigotały 115 A nam nie tędy przyjdzie zejść ze skały«.
PIEŚŃ XII.[170]
1 Grań, którą schodzić mieliśmy po stoku,Tak była dzika, przytem pełna wstrętu, 4 Jak w usypisku, co z tej strony TrentuSplezło w Adygę[171], czy własnym ogromem, 7 Od stóp do szczytu rozdartym wyłomemTak się bok góry zrobił niedostępny, 10 Podobnie sterczał gościniec posępny;A na wierzchołku strzaskanej głowicy 13 Sposób z kłamanej spłodzon jałowicy;Ledwo nas ujrzał, cielsko kłem rozporze, 16 W tem Mędrzec krzyknie doń: »Rozumiesz może,Iż tu ateńskie książę na cię godzi[173], 19 Odstąp precz bestja, bo ten nie przychodziJak ów, od siostry twojej nauczony, 22 Jak buhaj ciosem śmiertelnym raniony,Na bok, w który go ugodzono, pada 25 Tak się miotała kreteńska szkarada;Więc wódz mój krzyknął: »Zbiegnij po krawędzi, 28 Zaczem po piargach szliśmy, w każdej piędziCzując z pod stopy zmykające głazy, 31 Szedłem w zadumie. »Dziw ci, jakie razyWycięły zrąb ten, strzeżon strachem złości, 34 Wiedz, gdym raz pierwszy schodził tutaj w gości[175],Dążąc do piekła najniższego dziczy, 37 Lecz jeśli dobrze pamięć moja liczy,Nie wiele wprzódy nim tu zszedł Obrońca[176], 40 Drgnęła w posadach dolina cuchnąca,Tak iż sądziłem, że to wszechstworzenia 43 Jak niegdyś, naprzód w chaos go zamienia[177];Owej to chwili runęły w zwaliska 46 W dół spojrzyj: oto krwi rzeka już blizka,Gdzie w kotłujące zanurzon jest piany, 49 Chciwości ślepa, gniewie wyuzdany![178]Przecz na doczesnym żgacie nas padole, 52 Był rów szeroki, żłobiony w okole,A jak Wódz twierdził, świadomy budowy 55 Nad fosą w podłuż ściany granitowejŁuczne Centaury[179] biegały w orszaku, 58 Gdy nas ujrzały, stanęły na szlaku,Zaś trzy potwory skoczyły przed tłuszczę, 61 A jeden wołał: »Na jakie w tę puszczęSchodzicie męki, hej z gór przychodniowie? 64 Na to Mistrz odparł: »Sam Chyron się dowieCo my za jedni, jakie nasze sprawy; 67 Tknął mię i szepnął: »To jest Nessus żwawy,Co go zgubiła piękna Dejanira 70 Ten średni, który na swą pierś spoziera,Chyron[181], Peleusowego piastun syna; 73 Tysiąc ich łuki nad fosą napinaI godzi w duszę, co się z krwi wychynie 76 Ku szybkonogiej poszliśmy drużynie;Chyron bełt wyjmie i końcem pocisku 79 A odsłoniwszy kły w okropnym pysku:»Uważcie«, mówi, »wtóry z tych co schodzą, 82 Chyba on żyje, lub mię zmysły zwodzą...«Mistrz podszedł; łona sięgał mu ciemieniem, 85 »Żyw on«, tak mówił, »a tych jaskiń cieniemZe mną samowtór idzie, prowadzony 88 By mi go zlecić, swoje antyfonyPrzerwała Pani o niebiańskiej twarzy[185]; 91 W imię Potęgi, przez którą się ważyMa stopa w dzikie ścieżki tego grodu, 94 Niech nam pokaże, którędy do brodu,A jego niechaj weźmie na swe bary, 97 W prawo stał Nessus; Chyron do poczwaryZwrócon, rzekł: »Ruszaj i bądź przewodnikiem 100 Iść my poczęli za wiernym strażnikiemNad tonią wrzątku, co się pąsem krwawił 103 W strudze lud mnogi aż po brwi się pławił.»To jest tyranów ród«, Centaur powiada, 106 Tu się za srogie krzywdy odpowiada;Aleksy tu jest z Dyjonizym społu[186], 109 Przypatrz się temu z kruczym włosem czołu:To jest Azzolin[187]; ów, co włos ma płowy, 112 Zły syn go strącił w ten nurt rubinowy«.Chciałem coś pytać, lecz Mistrz: »Już ja z boku 115 Cokolwiek dalej Centaur wstrzymał krokuNad rzeszą, która, zdawało się, tonie 118 Widmo ukazał samotne na stronie[189],Mówiąc: »Wielbione nad Tamizy wałem 121 Dalej tłum czerniał wynurzony ciałem,Głowę wznoszący, widny aż po brzuchy; 124 Coraz to płycej szedł nurt wrzącej juchy,Tak, aż nareszcie stóp im ledwie tyka: 127 »Jak z tego końca coraz się umykaWrzątek, że ledwie dno łożyska myje, 130 »Że z drugiej strony niżej w grunt się ryje,Aż wreszcie ową kończy się głębiną, 133 W tej głębi własną zatraceni winą,Cierpią: Attyla[191], ów bicz boży ziemi, 136 Gdy się ich śluza warem krwi otworzy,Obu Rinierom[193], co gnębili srodze 139 Zwrócił się i w bród wracał po swej drodze.
PIEŚŃ XIII.[194]
1 Jeszcze nie przebył krwawego potoku,Gdyśmy się w leśne dostali gęstwiny, 4 Liść nie zielony tam, lecz jakiś siny;Gałąź nie gładka, lecz jakaś żylasta; 7 Nie tak się plące i nie tak zarastaMiędzy Kornetem a Cecyną puszcza[195], 10 Tu gniazda wije brzydkich harpij tłuszcza[196],Która Trojanom obmierziwszy żydła, 13 Ludzkie oblicza mają, duże skrzydła,Pierzaste brzuchy i szpony jastrzębie; 16 Rzekł Mistrz mój dobry: »Zanim w lasu głębieWejdziesz, masz wiedzieć, że to krąg jest wtóry 19 Aż na okropne natrafisz piachury;Teraz patrz pilnie, pomny, com powiadał[197], 22 Po boru echem jęk ogromny biadał,Ale kto jęczeć mógł, nie wypatrzyłem, 25 Sądziłem, że Mistrz sądził, że sądziłem[198],Jakoby głosy owe szły z gęstwiny 28 »Spróbuj«, powiada mi, urwać z krzewinyJednę gałązkę; kiedy się odłamie, 31 Ja usłuchałem i ściągnąwszy ramię,Gałązkę z dużej ułamałem śliwy. 34 Ciemną czerwienią podbiegło krwi żywej.I znowu biadał: »Czemu rwiesz mi trzewa? 37 Byliśmy ludzie, dziś jesteśmy drzewa,Ale się z czulszą litością spotyka 40 Widmo i nakształt żywego patyka,Gdy płonie z jednej, płacze z drugiej strony, 43 Ów szczątek słów i łez wydawał tony;Zatem mi z ręki wypadła chabina 46 »Duszo rozdarta!« Mistrz mówić zaczyna,»Gdyby on mógł był uwierzyć w te dziwy, 49 Nie byłby ściągnął ręki popędliwej;Źle mi radziło cudu podobieństwo, 52 Lecz powiedz, ktoś ty, aby za męczeństwoZadane, blasku przyczynił twej sławie, 55 Więc duch: »Tak słodko prosisz i łaskawie,Że nie lza milczeć; a niech nie zniechęcę, 58 Jam jest, masz wiedzieć, ten, com trzymał w ręceObadwa klucze od serca Frydryka[199], 61 Że już nade mnie nie zna powiernika.Ta moja w służbie przychylność i wiara 64 Bo nierządnica, co od wrót cezaraNigdy wszetecznych oczu nie odwróci, 67 Wszystkie przeciwko mnie zapala chuci,A gniew Augusta[201] od nich tak rozpłonie, 70 Więc oburzenia smak poczuwszy w łonie,Ja prawy, krzywdę sobie zadawałem, 73 Lecz na tę korę, co dziś jest mem ciałem,Przysięgam[202]: panu tak godnemu chluby[203] 76 Który z was obu na świat wróci luby,Pokrzep mą pamięć, co w bezcześć popada 79 Wieszcz chwilę czekał, a potem powiada:»Nie zwlekaj; pytaj, póki czasu stanie, 82 Na to ja rzekłem: »Sam go pytaj, panie,O to, co mniemasz, że mi wiedzieć płuży[204], 85 A on: »Jak tuszę, że druh mój usłużyW tem, w czem go kolwiek twoja prośba wzywa, 88 Tak racz nam wykryć, przez jakie przędziwaDuch wasz się wplata w te zaklęte sęki 91 Więc z pnia się nagle odezwały jęki,A szmerem westchnień ta się mowa wlekła: 94 Gdy dusza nasza sama na się wściekłaPożegna ciało na pobyt jej dane, 97 Śród lasu, w miejsce wprzód niewyszukanePada przygodnie, jak ją wiatr ułowi; 100 Wypuszcza pędy, drzewkiem się odnowi;Harpie liść jego szczypiąc, srogie katy, 103 Kiedyś po ziemskie nasze wrócim szaty,Ale ich na się żaden z nas nie wdzieje: 106 Tu je przywleczem[205]; pośród smętnej kniejeNasze cielesne zawisną łupiny, 109 Zamilkł, a podczas gdy jeszcze nowinyJakiej czekamy z ust dziwnego krzaku, 112 Jako myśliwca, gdy stojąc na szlaku,Tupot odyńca słyszy i ogary 115 Wtem z lewej strony wybiegły dwie maryNagie i krwawe skórą obszarpaną: 118 »Przyjdź śmierci!« wołał przedni; za zdyszanąDuszą w te-ż tropy drugi próżno rące 121 Mniej prędko biegłeś po tieppijskiej łące!«Wtem tchu mu brakło; niechawszy zdobyczy, 124 A las za nimi psiarnią zaskowyczy;Sfora suk czarnych[207] w okropnym obcesie 127 Do ukrytego w krzaku ducha rwie się,Potem drugiego porwie na paszczękę 130 Tedy przewodnik mój wziął mię za rękęI wiódł do krzewu, co daremnie biada 133 »Jakóbie de Sant-Andrea!«[208] krzak gada,»Czemu się moją ratujesz przyczyną? 136 Więc przystanąwszy Wódz mój nad krzewiną,Spytał: »Kto jesteś, co-ć tyloma usty 139 »Istoty, którym dziwnymi dopustyRzeź była wstrętna przed oczy stawiona, 142 U stóp smutnego zgarnijcie je trzona:Jam dziecię grodu, który na Baptystę 145 Za co ów gniewy poprzysiągł wieczyste.I gdyby nie to, że zeń most na Arno 148 Mury, co dłonią wznosili ofiarnąObywatele z Attyli pogromu, 151 Wiedz, jam obwiesił się na własnym domu«.
PIEŚŃ XIV.[211]
1 Przejął mię taki żal rodzinnej ziemi,Żem zebrał liście i oddał je pniowi[212], 4 Przyszliśmy w miejsce, co miedzę stanowiTrzeciego kręgu i modłą cierpienia 7 Dla dokładnego rzeczy wyjaśnieniaPowiem: na suche przyszliśmy ugory, 10 Wkoło nich smutny las i ptasie zmory,Sam okolony wstrętnymi ukropy[213]; 13 Spostrzegam miałkie, piaskowe zatopy;Tak owo muszą wyglądać pustynie, 16 O boża zemsto, jakże cię uczynięStraszną grzesznikom, kiedy im ukażę, 19 Zgraje dusz nagich ujrzałem: nędzarzePłaczem żałosnym wszyscy zawodzili, 22 Ci na wznak w piasku położeni wyli,Ci z sterczącymi siedzieli kolany, 25 Liczniejszy był tłum na chody skazany;Mniejszy tych, którzy leżeli pokotem, 28 Na step piaskowy płomienistym miotemPadały żaru rozczepione kiście, 31 Tak Aleksander w Indjach ognio-liścieWidział lecące nad ludzi i konie, 34 Zaczem je kazał deptać na wygonie,Jako, że łacniej zarzewie się zgłuszy, 37 Podobnie tutaj wieczny ogień pruszy,A piach się żarzy tak, jak się zczerwienia 40 Nędzne ramiona młyńcem bez wytchnieniaTrzepiąc się, bronią ciała złudnej kory 43 »Mistrzu«, zacząłem, »co wszystkie przekoryPiekielne zwalczasz, prócz tej, którą duchy 46 Kto jest ten olbrzym dumny i bezruchy[216],Co się w kłąb zwinął, ani się nie miota, 49 Na dźwięk mej mowy olbrzym zadygota;Poczuł, że o nim się pytam i rzecze: 52 I choćby ten, co piorunowe mieczeKuje dla Zewsa, który w te otchłanie 55 I choćby wszyscy pomdleli TytanieZamknięci w kuźni Mongibelu[218] czarnej; 58 I choćby mię znów jak w elementarnejBitwie pod Flegrą[219], ciął śmiertelnym ciosem, 61 Tedy zawołał Mistrz mój wielkim głosem,Jakom go jeszcze nie słyszał w tej dobie: 64 Za kata pycha własna służy tobie,Do żadna boleść nie dorówna wrażej 67 Obrócił ku mnie łagodniejszej twarzy:»To jeden z siedmi«, rzekł, »co wznieśli bronie 70 Jak dawniej nie chciał trwać w jego zakonie;Własna mu krnąbrność najciężej dolega, 73 Teraz pójdź za mną, a niech się wystrzegaStopa wysunąć na żarkie piaszczyska; 76 Milcząc my doszli aż tam, gdzie wytryskaPotoczek źródłem ukrytem w gęstwinie; 79 Jak w Bulicame[221] struga waru płynie,Który grzesznice niżej w dzbany biorą, 82 Kamienną stoki i dno kryjąc korą;Tędy spojrzałem, rozumiejąc k’rzeczy, 85 »Z wszystkich aż dotąd zjawionych ci rzeczy,Odkąd za groźne weszliśmy podwoje, 88 Godniejszej oczy nie spotkały twoje,Niźli ten strumień, obecnie widomy, 91 Tak mówił do mnie; zaczem ja łakomyProszę, aby już nie skąpił mi strawy, 94 »Leżą śród morza puste lądów ławy«,Mówił Mistrz, »ostrów Kretą się nazywa; 97 Tam góra Ida, bywało, opływaW wody i gaje, w łąki pełne krasy; 100 Kolebką Zewsa była[223] w tamte czasy,Kiedy go chronić przed ojcem wypadło; 103 Śród góry sterczy olbrzymie widziadło[224]:Starzec, w Damiatę plecyma podany, 106 Głowa z litego złota, bez odmiany:Srebrne ramiona i barki olbrzyma, 109 Nogi z żelaza, w którem skazy niema;Jedynie prawa stopa z terrakotty, 112 Wszystek pęknięty, oprócz głowy złotej,Którem pęknięciem łzy ustawnie płyną; 115 I z góry spadłszy, biegną tą doliną:Z nich się Acheron, Styks, Flegeton rodzi. 118 Tam zapadając, skąd się już nie schodzi;Ujrzysz je zlane w zmarzłe topieliska 121 Na to ja: »Skoro strumień ten wytryska,Jak mówisz, pośród ziemskiego padołu, 124 »Miejsce to, jak wiesz, ma formę okołu,A choć już drogi zbiegłeś kawał spory, 127 Jeszcześ w krąg całej nie zwiedził komory[225];Więc gdy rzecz nowa zjawia się na oczy, 130 »Gdzież«, pytam, »rzeka Letejska się toczy,O której milczysz? Gdzie Flegeton łzawy 133 »Cieszy mię«, odrzekł, »twój umysł ciekawy;Lecz nazwa rzeki, w której płyną wary[226], 136 Letę obaczysz, gdy z piekieł pieczaryWyjdziesz[227]; w niej myć się chodzi duch człowieczy, 139 I dodał: »Z lasem pożegnać się k’rzeczy;Teraz pójdź za mną po skalnej cembrzynie, 142 Nad nią żar ogniów padających ginie«.
PIEŚŃ XV.[228]
1 Krok teraz niesiem po cembrzynnej skale,A para, co się unosi nad strugą, 4 Jako więc między Guizzantem a Brugą[229]Flamandczykowie morzu czynią wstręty 7 Lub Padewczycy po wybrzeżu Brenty,Gdy ochraniają swe miasta i grody, 10 Roztaje; taki biegł wał brzegiem wody,Lecz niższy, tudzież na grubość mniej spory, 13 Gdzieś w tyle został z dziwnymi upioryGaj i już zniknął z widnokręga wzroku 16 Piasków spostrzegam wzdłuż tamy potokuDusz grono ku nam idące z daleka 19 Na nowiu człowiek patrzy się w człowieka;Tak nam te widma wzrok wlepiały w twarze, 22 A gdy podeszli, gdzieśmy stali w parze,Jeden poznawszy mię, za suknię chwytał 25 Więc ja do ducha, który tak mię witałŚciągnięciem dłoni, obrócę powiekę 28 Potem do twarzy przez piekielną spiekęSkróś przepalonej, twarzy mej nachylę: 31 »Synu mój«, odparł, »zechciej przyjąć mile,Że przy twym boku Brunetto Latini 34 »Jak chcesz«, powiadam, »niech się tak uczyni;Usiądźmy razem, jeśli życzysz, Panie, 37 Tedy on: »Kto tu na chwilę przystanie,Za karę leżąc musi stoma laty 40 Ale idź naprzód, a ja w ślad twej szaty,Aż tłum dopędzę, co ze spiekłem ciałem 43 Jam zstąpić nie śmiał i wciąż szedłem wałem,Który me stopy od żarów odgradza, 46 On rzekł: »Jakiż traf czy przeznaczeń władzaPrzed dni ostatkiem na ten szlak cię miecie 49 Więc ja mu na to: »Tam na jasnym świecieZabłąkałem się w boru nieprzebytym, 52 Wynijść zeń chciałem wczoraj rannym świtem,Alem nie zdołał, aż mię wziął pod stróżą 55 »Byleś gwiazd słuchał«[236], rzekł, »które ci służą,Do zaszczytnego wpłyniesz portu, skoro 58 A ja, gdybym był nie umarł przed porą,To widząc one gwiazd nad tobą śluby, 61 Lecz ten złośliwy lud i samoluby,Który z fiezolskich zszedł kamiennych progów[237] 64 Odpłaci tobie[238] jak najgorszy z wrogów;A słusznie wcale, bowiem nie wypada, 67 Ślepymi stara powieść ich powiada[239]:Rasa zawistna, chciwa, w złości żwawa... 70 Tobie się taka z losu znaczy sława,Że cię ułaknie[240], kto dziś prześladuje; 73 Niechże się wzajem na barłóg tratujeTrzoda fiezolska, ale niech się strzeże 76 Na tem śmiecisku, wyrosłe z macierzeRzymskiej, z tych Rzymian, co tam mieli chaty, 79 »Gdybym«, powiadam, »otrzymał przed latyO com się modlił, ty, ziemi banita, 82 W pamięci mojej żyje, tak wyrytaJak dziś bolesną widzę, twoja postać 85 Nieśmiertelności jako można dostać.Jeśli żyć będę, świat z mych dzieł obaczy, 88 To, co powiadasz, że z gwiazd mi się znaczy,Z tem, co mi inne wróżyły znachory[242], 91 To jedno pewnie wiedz, że każdej pory,Bylem w sumieniu swem miał wartownika, 94 Już mię raz drugi ta wróżba potyka;Jak trzeba, niech się wolą losu święci 97 Tu Wódz mój głowę na prawo przekręci,Pogląda na mnie bystro, wreszcie powie: 100 Ja przecież ciekaw, nowe wieści łowię,Brunettowego idąc bokiem cienia 103 Pytam. »Jedni«, rzekł, »godni przypomnienia,Drudzy niech lepiej będą nie nazwani; 106 Wiedz: wszystko wielcy mędrcy i kapłani,Których świat w liczbę najsławniejszych kładzie, 109 Tam Pryscjan[246] chodzi w bolesnej gromadzie,Także Franciszek z Accorso[247] z nim drugi; 112 Ujrzałbyś kogoś[248], co z rozkazu sługiSług był z nad Arna słan nad Bachiglionę, 115 Więcej-bym mówił, ale w waszą stronęNiewolno dalej iść, bo oto świeże 118 Lud idzie mnogi, kędy nie należę.Lecz przecie, zanim odejdę, w rozłące 121 Zaczem się zwrócił i rozpuścił ręceNogi, sposobem biegnącego męża 124 A biegł tak szybko, jak ten, co zwycięża.
PIEŚŃ XVI.[251]
1 Doszliśmy miejsca, kędy fala dudniW niższego kręgu pędząc zakamary, 4 Wtem my znienacka ujrzeli trzy mary,Jak zostawiwszy w tyle jednę zgraję 7 Biegły, gdzie owe szumiały ruczaje.»Czekaj, żeś z naszej bezbożnej ojczyzny«, 10 Aj, jakie rany i oparzeliznyŚwieże i dawne po ich członkach broczą! 13 A Wódz spostrzegłszy, że wprost ku nam kroczą,»Czekaj!« rzekł, stając i zwracając twarzy: 16 I gdyby nie ten ogień, którym prażyPrzyroda miejsca, winienby człek grzeczny 19 Wtem oni lament swój podnieśli wieczny,A skoro do nas podeszli, o dziwo, 22 Jako więc nadzy i lśniący oliwąSzermierze krążą, upatrując pory, 25 Tak się toczyły kołem dziwne stwory,A twarze ciągle obracane wsteczą[253] 28 Ozwał się jeden: »Jeśli nieczłowieczoTwarz odmieniona i brzydota kaźni 31 Dla dawnej sławy spójrz ku nam przyjaźniejI mów, kto jesteś, co w piekielne czady 34 Patrzaj: ten oto, czyje depcę ślady,Goły, golizną szkaradnej wyliny, 37 Gdy zamieszkiwał padolne dziedziny,Gwidona Guerry przyobłóczył miano, 40 Tuż za mną depce ziemię przegarzanąTegghiaio Aldobrandi[255]; ten jest warty, 43 A ja, wspólnymi płomieniami żarty,Wiedz, Rusticucci[256] jestem, przez złą żonę 46 Gdybym miał wówczas od żaru osłonę,Między nich skoczyć[257] byłbym się odważył. 49 Nie byłby wzbraniał; lecz piasek tak prażył,Że chociaż drżałem do nich w tej minucie, 52 »Nie wzgardę«, rzekłem, »lecz ból i współczucieBudzi to kształtów ludzkich wykrzywienie, 55 Od pierwszej chwili, gdy Mistrza skinienieI słowa poznać niezwłocznie mi dały, 58 Wasz rodak jestem; dzieła pełne chwały,Imiona wasze, które w sercu liczę 61 Po żółci mam pić owocu słodycze;Niemi, Wódz mówi, mój trud się nagrodzi; 64 »Niechaj-że długo członkom twym przewodziDusza«, odrzekło widmo, »a jasnota 67 Lecz powiedz, proszę: Czy dzielność i cnotaW stolicy naszej zawsze jeszcze żywa? 70 Bowiem Borsiere[258], który tu przebywaOd dni niewielu i miejsc tych jest blizki, 73 »Florencjo! Nowy lud i nagłe zyski[259]Zbytek i pychę zrodziły takową, 76 Tak zakrzyknąłem, wznosząc twarz surową;A oni widząc tę o miasto pieczę, 79 »Jeśli-ć i nadal tak łacno, człowiecze,Dozwolą prawdy obnosić orędzie, 82 Więc gdy za ciemnic tych wyjdziesz krawędzieI wrócisz pięknych gwiazd oglądać jawę, 85 Przed ludźmi czasem wspomnij naszą sławę...«Wtem nagle pierzchli, wyrwawszy się z koła: 88 Wprzód, niźli »amen« człek wymówić zdołaOwe się duchy z widnokręgu zwiały, 91 Ruszyłem za nim: kęs my uszli mały,A owe szumy tak już były blizko, 94 Jak rzeka, własne co żłobi łożyskoPo apenińskich gór lewej połaci 97 Ma Cichej Wody[261], zanim ubogaciDoliny, niższym rzucając się torem, 100 I huczy, w wąwóz lecąc nad klasztorem,Co w Benedykcie świętym ma patrona, 103 Tak od granitów piersi odrzuconaOwa kaskada purpurowa brzmiała: 106 Sznur[262], com go nosił związany w pół ciała,Gotowy użyć w nieszczęsną godzinę 109 Teraz na rozkaz Wodza z biódr odwinęI zmiąwszy w garści, podaję go karnie 112 A on się nieco na prawo odgarnieI zaciśnięty kłębek puszcza z dłoni 115 Jakieś tu nowe cudo się wyłoni,Myślałem, patrząc na ten znak dziwaczny, 118 O jakże człowiek winien być opatrznyPrzed tymi, którzy nietylko naocznie 121 »To, na co czekam, zjawi się niezwłocznie«Rzekł, »co się tobie w mglistych kształtach marzy, 124 Prawdzie, co kłamstwu jest podobna z twarzy,Niech człek niechętnie ust świadectwo niesie, 127 Lecz tutaj zmilczeć nie mogę i klnę sięSłuchaczu, na tę Komedję, o której 130 Że przez mgieł gęstwę i skłębione chmuryW górę się parła jakaś rzecz straszliwa, 133 Właśnie jak nurek, co z toni wypływa,Bywszy po kotew głazem hamowaną 136 Pierś wyprężając, a kurcząc kolano.
PIEŚŃ XVII.[263]
1 »Oto zwierz[264], co chwost ponosi kolczatyPo górach, twierdze i zbroje druzgoce, 4 Rzekł Mistrz i skinął czarciemu wywłoce,Ażeby do nas przybliżył się, skrzydły 7 A owy zdrady pierwowzór obrzydłyDo brzegów tułów i głowę wypręża, 10 Twarz jego, niby twarz zacnego męża,Ufność budziła składając się szczerze, 13 Łapy kosmate miał do pach jak zwierzę,A boki jego, grzbiet i przepuklina 16 Żaden kunszt Turka ani TatarzynaTak barwnym haftem nie zdobi dywanów, 19 Podobien owej sterczącej z bałwanów,A pół w nadbrzeżny piasek wrytej łodzi, 22 Kiedy na chatach do pół ciała brodzi,Zwierz przylgnął piersią tam, gdzie brzegu spadek 25 Potwór nad próżnią wykręcał pośladekI jadowity ogon rozszczypany 28 Wódz rzekł: »Tu z drogi naszej dla odmianyZboczymy, aby dostąpić do smoku, 31 Zaszliśmy zatem od prawego bokuI brzeżkiem uszli kroków dziesięcioro, 34 Gdyśmy stanęli prawie nad potworą,Widzę opodal lud, co obsiadł pole 37 »Ażebyś poznał wszystkie w tem tu koleDuchom występnym naznaczone kary, 40 Niech będą krótkie twoje z nimi gwary[266];Ja zaś do zwierza podejdę i każę, 43 Zaczem sam jeden, by się nowej karzePrzyjrzeć, po rąbku siódmego koliska 46 Męczarnia łzami z pod powiek im tryska.Spojrzę, a każdy to rękoma strząsa 49 Podobnie latem pies gniewny się dąsa,Paszczęką kłapie albo łapą bije, 52 Po twarzach, które deszcz płomienny myje,Wzrok toczę; wszystkie obce się wydały; 55 W jakoweś mieszki[267] czy też futerały,Kreślone w barwy i tarcze herbowe, 58 Jednego widzę znamię lazurowe,W żółtej woreczka tarczy malowane, 61 Znów potoczywszy okiem w krąg, przystanęNa mieszku znacznym krwawymi kolory: 64 A wtem duch, co miał błękitnej macioryZnamię kreślone na woreczku białym[270], 67 Idź stąd, a skoro żywem wrócisz ciałem,Wiedz: dla sąsiada mego, Vitaliana[271], 70 Padewczyk jestem sam, lecz mi przydanaTa czerń florencka; głuchnę od jej krzyku; 73 Który trzy dzióby ma w herbowym szyku...«[272]Skrzywił się, język wyciągnął plugawie[273], 76 Ja zaś zalękły, że nad nimi bawięDłużej, niż Mistrza mego brzmiała rada, 79 Wróciwszy, spojrzę, a Wódz już zasiadaNa karku zwierza potwornej urody; 82 Rzekł, »takie tutaj w głąb prowadzą schody[274];Usiądź na przedzie, ja na środku krzyża, 85 Jak ten, którego paroksyzm się zbliżaI już mu w febrze paznokcie zsiniały 88 Moja odwaga; wtem się zbiorę cały,Wstydem skrzepiony z jego napomnienia, 91 Siadłem na karku strasznego stworzenia;Chcę wołać Pana mego, niech mię broni!... 94 Lecz on, co z gorszej ratował mię toni;Prośby nie czekał; zaledwo się wspiąłem, 97 Potem zawoła: »Gerion[276], ruszaj dołem!Czujnie, nowemu ciężarowi gwoli 100 Jak łódź, gdy z brzegu wyrwać się mozoli,Potwór się cofnął wstecz i odbił o wał; 103 Tam, gdzie wprzód była pierś, ogon kierowałI niby węgorz kręcąc w obie strony, 106 Nie był Faëton bardziej przerażonyW momencie, kiedy z rąk wypuszczał wodze, 109 Ni Ikar[278], kiedy w słonecznej pożodzeUczuł od ramion zlatujące skrzydła 112 Niż ja w przestworzu niesion od straszydła,Widząc, że w koło mnie jeno powietrze, 115 Bujanie smoka było coraz letsze;Krążył i spadał, lecz jam nie czuł spadu[279], 118 W głębi na prawo tentent wodospaduSłyszę, który się w ciemne rzuca kraje, 121 W pędzie okropnym strachu mi przydajeŻe widzę ognie, słyszę jęków tony; 124 Teraz dostrzegłem, że byłem niesionyOkólnym lotem, albowiem dokoła 127 Do zmęczonego podobien sokoła,Co nie czekając ptaka ni przynęty, 130 Tak jak wprzód bujał, nad obłoki wspięty,Teraz zemdlony z daleka usiada 133 Nagle nas Gerion u stóp skały składaU strzaskanego granitów kościelca 136 Jak wypuszczona strzała z łuku strzelca.
PIEŚŃ XVIII.[281]
1 Jest miejsce w piekle Złymi Doły zwane[282],Całe z kamienia, ale barwy rdzawej, 4 Na samym środku złośliwej dzierżawyCzerni się otchłań przepastnej grążeli: 7 Przestrzeń od onej studziennej gardzieliAż do stóp skały ma postać pierścienia, 10 Jako dla murów zamkowych chronieniaW krąg biegną fosy napełnione wodą, 13 Podobną jary te krążyły modą.A jak na zamek w krąg od każdej bramy 16 Tak od stóp góry szły kamienne tamyPrzecinające w poprzek wszystkie jary 19 Tu wysadzeni od zwierza poczwaryStajem; poeta wprzód, ja za nim ruszę; 22 Krainą: z prawej odmienne katusze,Nowym oprawcom cały dół podległy, 25 Grzeszników dołem we dwa rzędy biegły[283]:Wolniejsze ku nam obracały głowy, 28 Właśnie Rzymianie w jubileuszowyRok[284], dla mnogości ludu, co się tłoczy 31 Że jedną stroną idą ci, co oczyNa zamek mają i ku Bazylice, 34 Porozstawiani przez czarną ulicęRogaci biesi, zbrojni w pęki biczy, 37 Aj, jak z pierwszego zacięcia skowyczyZgraja i nogi zbiera i nie czeka, 40 Wtem się me oczy natknęły z dalekaNa kształt znajomy. »Bogdaj się nie mylę«, 43 Aby rozpoznać co zacz, oczy silę;Więc Wódz przystanął ze mną i słodkiemi 46 Owy smaganiec snać rozumiał, że miUjdzie, gdy spuści łeb; liche wykręty!... 49 Jeśli mię cień twój nie zwodzi przeklęty«,Krzyknąłem, »Caccianimika poznaję[285]: 52 »Wstyd mi wymówić«, odparł, »lecz nie taję,Bowiem mię jasna twa mowa niewoli, 55 Ja jestem owy, com z pięknej GhizoliPastwę uczynił dla Markiza chuci, 58 Jam nie jedyny Bolończyk, co kłóciTe sfery jękiem; ci, co »sipa«[286] rzeką, 61 Pomiędzy Reno a Saweny rzeką.Jeśli-ć świadectwo moje mało waży, 64 Jeszcze nie skończył, kiedy go oprażySzatan kańczugiem, krzycząc: »Hej rajfurze! 67 Stanąłem przy nim, co mię wziął pod stróżęI szliśmy aż tam, kędy głaz wystrzeli 70 Bez trudu-ś-my się na grzbiet jego wspięliI w prawo szorstką zboczywszy szeżują, 73 Tam, gdzie się skały dołem rozstępują,By puścić mary chroniące się bicza, 76 Gnanych w tę stronę skazańców obliczaNie znasz ich jeszcze, bowiem równoległa 79 Na moście staliśmy, patrząc, jak biegłaPrzeciw nam duchów rozpędzonych rzeka, 82 A Wódz, co mego pytania nie czeka:»Widzisz olbrzyma śród mar co k’nam suną? 85 Jaką królewską dotąd bije łuną!To Jazon[287] dzielny w sercu, chytry w mowie, 88 Niegdyś w lemneńskim wysiadłszy ostrowie,Kraju występnych, śmiałych dziewek, co to 91 Obłudą zaklęć i słówek pieszczotąZwiódł Izyfilę młodziuchną, co raczej 94 Rzucił ciężarną, samą i w rozpaczy;Za ten czyn cierpi kaźń uwodzicieli; 97 Tłum równie winnych równą kaźń z nim dzieli:Na takie zatem skazani cierpienia 100 Wązką-ś-my ścieżką doszli rozramieniaI w tem stanęli miejscu na przełęczy, 103 Lud posłyszymy, co w parowie ślęczyDrugiego dołu[288] i wciąż gębą pryska, 106 Ściany wąwozu pleśń obległa ślizka;Węch i wzrok mdlały rażone oparem, 109 Wzrok dna nie zgonił przepaścistym jarem,Aż gdy się doszło przełęczy chochołu, 112 Tam gdy staniemy, w samej głębi dołuWidzę lud, w strasznym pławiony kanale, 115 Okiem powiodę i ujrzę łeb, w kaleTak umazany ciężkim i smrodliwym, 118 »Czemu«, zakrzyczał, »wzrokiem uporczywymNa mnie poglądasz, nie na inne duchy?« 121 Na świecie, gdyś włos nosił jeszcze suchy;Jesteś Aleksy Interminej z Luki[289], 124 A on w łeb się bił, pięści zjąwszy w tłuki:»Pochlebstwa to mię takiem bagnom karzą; 127 Wtem Wódz przemówił: »Wychyl-no się twarząZa krawędź i spójrz w przeokropne kadzie 130 Tej brudnej dziewki z włosami w nieładzie;Drze się paznogciem umazanym w łajno, 133 To Tais nierządna[290]; tej, jak ci nietajno,Gdy pytał gamrat: Znajduję-ż ja w tobie 136 Lecz dajmy oczom odpocząć w tej dobie«.
PIEŚŃ XIX.[291]
1 Szymonie Magu![292] Nędzni świętokupcy,Co rzeczy boskie, które winny z cnotą 4 Gwałcicie podle za srebro i złoto!Teraz wam, w ten dół trzeci potępionym, 7 Jużeśmy doszli po progu sklepionymDrugiego rowu tam, kędy okropnie 10 Mądrości Boża! Jakże Ty roztropnieNiebo i ziemię i to miejsce kary 13 Ujrzałem stoki i żłób skały szarejUsiane gęsto w wyżłobione jamy, 16 Krój ich i wygląd był właśnie ten samy,Jak u lubego mi świętego Jana[293] 19 Jednę ja niegdyś, za co mi przyganaNiesłuszna, stłukłem ratując dziecinę; 22 Z każdego dołu wyzierały sine,Dziwnej postury piszczele grzesznika 25 Od płomiennego lizane językaWyprężały się te ciała kawalce 28 Jako to pełza puszczony na smalceOgień, że tylko po powierzchni liże, 31 »Kto on zacz, Mistrzu, co gwałtowniej strzyżeNogami, niż z nim cierpiący pospołu, 34 »Chcesz-li, bym stokiem spadzistym ku dołuZniósł cię, opowie sam duch, co się kaje, 37 Więc ja: »Na wszystko jako chcesz przystaję,Panie mój; ty wiesz, jak mam słuch otwarty 40 Tedy wszedł ze mną na ów pomost czwarty,Skręcił i schodził w dół po stromym wale 43 Nie wprzód mię z bioder zdjął i wrócił skale,Aż był nad duchem, który modłą nową 46 »Ktokolwiek jesteś, wbrew naturze głowąW ziemię wetkwiona jak pal, duszo licha, 49 Stałem tam, na kształt spowiednika mnicha[294]Nad zbrodniem, który po szyję wkopany, 52 A duch zawołał; »Już to tam u ścianySterczysz?[295] spieszno ci, Bonifacy, pono! 55 Jużeś tak rychło syt ową mamoną,Co cię skusiła zostać pięknej Pani 58 Jam stał jak ludzie nieprzygotowani,Gdy nie zrozumią co się do nich mówi, 61 »Żwawo!« Wirgili rzecze, »niech się dowieDuch, że się w twojej pomylił osobie«. 64 A mara nogi w tem wykręci obie,Westchnie i pyta żałosnym językiem: 67 Wiedz, skoroś po to przebrnął jarem dzikim,By poznać, co tu za dusza się biedzi: 70 Z miana i z dzieła syn byłem niedźwiedzi,Nazbyt o dobro swych niedźwiadków dbały; 73 W głąb niższą dusze tych pozapadały,Którzy przede mną skarb kupczyli święty, 76 I ja zarówno skryję kiedyś pięty,Skoro tu spadnie i w głąb mię przeważy 79 Ale ja dłużej w dół nachylam twarzyI dłużej w ogniu pięta mi się smali, 82 Wnet bowiem przyjdzie od zachodniej dali[298]Pasterz niegodny, mistrz podlejszej sprawy; 85 Jak Machabejski Jazon[299] niecnej sławyBył od monarchy swego ulubiony, 88 W mej porywczości może zbyt szalony,Na to mu taką przymówką dokuczę: 91 Żądał od Piotra Pan, zdając mu klucze,I jakiemi to skarby się zbogacał?... 94 Nie żądał równie Piotr, by się opłacałZłotem Mateusz, kiedy mu przydzielił 97 Siedź-że tu, wpadłeś bowiem, gdzieś wyceliłI niech ci mile kruszec w uszu dzwoni, 100 A gdyby nie to, że szacunek broniI wzgląd na owe klucze przedostojne, 103 Słowa-by moje ostrzej były zbrojne,Bo chciwość wasza mir świata uboży, 106 Was w objawieniu wytknął Pisarz boży[302],Gdy o niewieście przepowiadał owej, 109 Co się zrodziła, dziw siedmioro-głowyI moc swą z rogów ciągnęła dziesięci, 112 Czemże-bo od was różnią się wyklęciPoganie, w kruszcu swe mający bogi, 115 O Konstantynie! jakżeś się stał wrogiŚwiatu, nie przez chrzest, lecz przez darowiznę, 118 Podczas, kiedy nań takim szydem bryznę,Snać gniew, lub żarły go w sumieniu grzechy, 121 A Wódz mój widno był pełen uciechy,Że się obrażam na bezecną winę, 124 Zaczem na ręce wziął mię jak dziecinę,A kiedy dobrze ogarnął w ramiona, 127 Ani nie przestał tulić mię do łona,Aż tam wysadził, gdzie przełęcz porogi 130 Ostrożnie złożył ciężar sobie drogiNa wirchu grani stromym i wysokim, 133 Tu jar zaczerniał nowy przed mym wzrokiem.
PIEŚŃ XX.[304]
1 O nowej kaźni rym ułożyć muszęW pierwszego śpiewu tej dwudziestej pieśni: 4 Już byłem gotów zajrzeć w otchłań cieśni,Która zionęła usty okropnemi 7 W okólnym rowie ujrzałem ich. NiemiSzli i płaczący, podobnymi chody, 10 A gdy tak śledzę cieniów korowody,Widzę u wszystkich szyje przekręcone 13 Twarz odwróciły od piersi i w stronęOczom przeciwną szły pomimo chęci, 16 Może gdy kogo paraliż wykręci,To go zamienia w takiego kalekę; 19 Jeśli słuchaczu na tym, co tu rzekę,Bóg ci pozwoli uczyć się przykładzie, 22 Widząc człowieczą godność w tej szkaradzieTak upodloną, że woda co ciecze 25 To też płakałem, aż Mistrz do mnie rzecze,Com stał na głazu oparty ociosie: 28 Litość zatłumić tu litością zwie się,Bo i któż ciężej od zuchwalca grzeszy, 31 Podnieś więc głowę; niech się wzrok nacieszyTym, co go grunt pod tebańskimi mury, 34 Amfiarao![306] Do jakiej to dziuryUmykasz z placu?... A on leciał w wieczny 37 Patrz: gdzie miał piersi, ma pacierz napleczny;Że nazbyt chyżo przedtem w przyszłość godził, 40 Owdzie Tyrezjasz[307], co się to przerodziłW niewiastę, męża zesuwając postać 43 Gdy zaś poprzednich kształtów pragnął dostać,Tedy dwa węże uściskiem splecione 46 Na kłąb mu patrząc w naszą idzie stronęArons[308], któremu śród Lunejskiej góry, 49 Pieczar mieszkaniec, śnieżyste marmuryDały siedzibę, skąd wolnym polata 52 Owa, co kosę na piersi rozplata,Których nie widzisz, bo je kark zasłania, 55 To Manto[311]: ona syta wędrowaniaOsiadła niegdyś w gnieździe mej młodości; 58 Kiedy jej rodzic w ziemi złożył kości,A gród Bachusa w cudzej legł obieży, 61 Jezioro w górnej Italiji leżyU stóp alpejskich, Benaco z nazwiska[312], 64 Tysiącem źródeł na Apenin tryskaOd Kamoniki po Gardyjskie grody 67 W pośrodku, gdyby zeszli się z przygodyTrentu, Werony i Brescji pasterze[313], 70 Gdzie brzeg się łukiem zgina, sterczą wieżePeskiery silnej, co pewną osłoną 73 Czego Benaku nie pomieści łono,To wodospadem się rzuca i płynie 76 A ledwo głowę do biegu wychynie,Już nie Benaco, Mincio się nazywa 79 Kęs mały zbiegłszy, na doliny spływaI tam się w moczar rozlane zamyka; 82 Tędy przechodząc owa dziewka dzika,Spotkała wyspu jarowe ostępy, 85 Z dala od ludzi osiadłszy śród kępy,Ze służbą swoje święciła sabbaty 88 Ludność, co w okół osiadła przed laty,Widząc siedzibę bagnem warowaną, 91 Na kościach zmarłej gród ufundowanoI już wróżbitów nie czekając zgody, 94 W liczbę wzrastała ludność bez przeszkody,Dopóki fałszem nie oszukał gładkim 97 A to powiadam, bo gdyby przypadkiemInne mniemania[315] tę powieść prześcigły, 100 »Mistrzu, twe słowa wątpliwość rozstrzygłyI tak się wiarą w ich prawdziwość poję, 103 Lecz spójrz na owe przechodzące roje:Jest-że gdzie godna pamięci pokuta? 106 Na to Mistrz: »Owy, co mu broda sutaNa ciemne barki puszcza kędzior kręty, 109 Została bronna samemi chłopięty.On to z Kalchasem na wiatr wybłagany 112 Za życia on był Eurypilem zwany;Śpiewałem niegdyś jego ziemskie trudy: 115 Owy cień drugi, w biodrach taki chudy,Michała Szkota[317] jest dusza wyklęta: 118 Tu Bonattiego[318], tam widzisz Asdenta,Co radby wrócił do dratwy i szydła, 121 A tam wróżbitki[319], co od motowidła,Igły i szpulki poszły w czarownice 124 Lecz chodźmy; już się chyli za granicęDwu pół-sfer Kain, co pęk cierni niesie 127 Wczorajszej nocy księżyc w pełnym kresieWszedł: na blask jego pątnik się nie żali; 130 Podczas gdy mówił do mnie, szliśmy dalej.
PIEŚŃ XXI.[321]
1 Tak z mostu na most, gwarząc bez ustankuO rzeczach, które w powieści pominę, 4 By stamtąd zajrzeć w następną szczelinęZłych Dołów i jej marne poznać żale: 7 Jako w weneckim zimą arsenaleWre lepka smoła w kotłach na zaprawę 10 Więc kiedy jeden nową stawia nawę,Drugi rozbitej przez długie podróże 13 Więc jeden reje, drugi sztaby, trzeci strużeWiosła, a czwarty zasię kręci liny; 16 Tak mocą bożą, bez ognia przyczynyW padolnym żłobie smoła wrzała zgęsła 19 Widziałem jeno tyle, że się trzęsłaW bańkach powierzchnia bulgocąca wrzątku: 22 A gdym tak patrząc, czekał zdarzeń wątku,Wódz mój zawołał nagle: »Wara! wara!« 25 Więc się zwróciłem jak człek, co się staraWytrwać i poznać strach, który go pędzi, 28 Ucieka wprawdzie, ale kroków szczędzi;Ujrzałem postać czarnego straszydła, 31 Aj, jaka mara to była obrzydła!Jak mi się wydał czart w swem iściu srogi 34 Z bark, co prężyły pyszne ostre rogi,Zwisał mu grzesznik na wznak wywrócony; 37 Z naszego mostu krzyczał: »Hej, Złe szpony![322]Oto starosta jeden z Citty grodu[323]; 40 Wracam do miasta, gdzie ich mam jak lodu;Oprócz Bontura[324] chłop w chłopa filuty, 43 W przepaść go rzucił i po skale lutejWracał, a gonił nie stawiając pięty, 46 Ow spadł i grzbietem wypływał, wpół zgięty,A czarci stojąc pod mostem, krzyczeli: 49 Inszej tu zażyj niż w Serchio[326] kąpieli;Jeśli z łap naszych nie strach ci zadzierki, 52 Wtem stoma widły pokłuli mu nerki,Krzycząc: »Po ciemku pląsaj sobie w warze 55 Właśnie tak samo kuchcikom kucharze,Aby po wierzchu mięso nie pływało, 58 A Wódz mój rzecze: »By się nie wydało,Że jesteś tutaj, obierz sobie głazy 61 A jakiejkolwiek doznał-bym obrazy,Bądź-no spokojny, że im się obronię: 64 Potem most przeszedł; gdy po drugiej stronieDocierał, gdzie się poczyna wał szósty, 67 Z jaką wściekłością i z jakimi szustyZgraja kundysów wypadnie na dziada, 70 Tak tu czerń djabłów z pod mostu wypada,Grożąc widłami; lecz on na kaduki 73 Zanim poczniecie dziubać, czarne kruki,Sam tutaj który! słysz, co się mnie tyczy! 76 »Hybaj, Zły Chwoście!«[327] czereda zakrzyczy.Więc jeden wyszedł, reszta w miejscu stoi; 79 »Myślisz, Zły Chwoście, że mógłbyś tu mojejOsoby w piekle zażywać widoku 82 Bożego sądu i losów wyroku?Zatem puszczaj mię! Niebo rozkaz dawa, 85 Tedy runęła czarta duma żwawa;Z rąk mu narzędzie męki wyleciało 88 A Wódz mój do mnie: »Ej, ty, co za skałąSiedzisz, kamiennym zasłonięty wałem, 91 Zaczem się ruszę i popędzę cwałem;Wszyscy szatani zabiegli mi drogę, 94 Pamiętam twierdzy poddaną załogę:Śród wrogich szyków, pod paktem z Kaprony 97 Do boku Wodza cały przytulony,W gromadę czartów, co z takim wypadła 100 Zniżając haki, piekielne widziadłaSzeptały do się: »Kuper mu zdziurawię!« 103 Lecz ten, co w naszej pośredniczył sprawiePrędko do czarta przyskoczy i powie: 106 A do nas: »Niech wam nie postoi w głowieKołować dalej po tej skały grzbiecie; 109 Lecz skoro naprzód koniecznie iść chcecie,Tym tu wyłomem drogę przedsięweźcie; 112 Lat się spełniło właśnie tysiąc dwieścieSześćdziesiąt i sześć wczoraj o tej porze[330], 115 Zapadło; czarcią z wami poślę stróżęZajrzeć, czy gdzie duch głowy nie wytyka; 118 »Niech Tłumirosa z Wiłą naprzód zmyka!«[331]Wrzasnął. »Psia-Morda za nimi w sie czasy; 121 Nadto ruszajcie Smoczy-Pysk i ŁasyI Ostry-Pazur i Knurec zębaty 124 Nad wrzącą smołą rozstawić mi czaty;Tym mają dane być glejt i opieka 127 »Biada!« krzyknąłem, »co nas tutaj czeka?Odejdźmy sami, gdyś szlaku podróży 130 Przezorny byłeś dotąd, bądźże dłużej;Nie słyszysz, jak to zgrzytają im kielce? 133 A Mistrz mój na to: »Lękliwy-żeś wielce!Niechże się marszczą i zgrzytają zdrowi; 136 Wtem ku lewemu pierzchnęli wałowi,Wprzód wyciągnąwszy języki przed starszym, 139 A on im z kupra zagrał przed wymarszem.
PIEŚŃ XXII.[332]
1 Widziałem w życiu wojowników rotyNa bój idące; widziałem ataki 4 Widziałem na harc wodzone rumaki,Aretynowie![333] i rycerskie gony, 7 Podczas gdy trąby huczały i dzwonyI bębny i twierdz wołające straże 10 Nigdym nie widział przy takiej fujarzeWymarszu pieszych, ni jezdnych, ni floty, 13 Szliśmy śród biesów dziesięciorga roty,Straszna kompania!... Ale cóż? W kościele 16 Ja wszystką baczność na wrzątku zestrzelę,By lud ogarnąć w tę fosę wchłonięty 19 Jako delfiny, kiedy grzbiet wygiętyZ podmorskiej fali jawią marynarzom 22 Tak ci, by ulżyć mąk, w których się prażą,Coraz to plusną, skryją się i znowu 25 Albo jak żaby w kałuży, gdy z rowuNad wodę pyszczki prężą za oddechem, 28 Tak wysterczali ci skalani grzechem;Ale gdzie Kudłacz przejdzie, zaraz sami 31 Wtem, na wspomnienie jeszcze serce drga mi,Jeden się spóźnił, jak żaba, w bagnisko 34 Lecz Ostry-Pazur, który stał tuż blizko,Śmignął, za zlepły włos hakiem do góry 37 Z imienia znałem już djabelskie ciury,Bo werbowanych znaczyłem w pamięci 40 »Hej, Opętańcze, nie szczędź mu dziesięciSzponów i nadrzej no porządnie łyka!« 43 »Mistrzu«, do mego rzekę Przewodnika,»Spytaj gdy wolno, o imię maszkary, 46 Więc Wódz natychmiast przystąpił do maryI pytał, co zacz, a duch krzyknął z dołu: 49 Matka mię moja u dworskiego stołuSłużyć oddała, zrodziwszy z hultaja, 52 Król Tybalt, bywa, rad mię słucha, a jaWnet szalbierstwami żywot swój zachwaszczę, 55 Tu djabeł, co miał uzbrojoną paszczęW parę sterczących kłów, jak dzikie knury, 58 Popadła biedna mysz w kocie pazury!Lecz Kudłacz ducha objąwszy ramiony, 61 Potem do Mistrza pyskiem obrócony:»Pytaj, co jeszcze chcesz wiedzieć«, powiada, 64 Więc Wódz zagadnął: »Śród topielców stadaJest tu z łacińskiej włości ziomek jaki?« 67 Jeno co-m widział w głębi smolnej młaki;Bogdaj-bym przy nim warem się napawał, 70 A Łasy: »Dość-em cierpliwie wystawał«.I wysunąwszy nagle harpun chwytki, 73 Smoczy-Pysk znowu widłami do łydkiRwał się, dziesiętnik jednak skoczył żwawy 76 Gdy uciszyli nieco wielkiej wrzawy,Tego, co ranę swą oglądał, spyta 79 »Kto owa dusza, tak dobrze ukryta,Coś ją porzucił i z lichej porady?« 82 Z Gallury rodem, naczynie wszej zdrady,Który miał wrogów swego pana w saku, 85 Brał od nich dzięgi, wypuszczał bez braku;W innych urzędach zdzierstw popełnił sporo; 88 Z nim siedzi Michał Zanche z Logodoro[338];Tam o Sardynii gawędzą do syta: 91 Aj! tamten, słyszę, kłami na mnie zgrzyta!Rzekł-bym coś jeszcze, alem pełen strachu, 94 Więc na Szaleja, co go trzymał w szachuI białkiem toczył, stając jak do sztyku, 97 »Gdyś rad usłyszeć coś o Toskańczyku,Albo Lombardzie«, rzekł duch zastraszony, 100 Lecz niech się nieco odsuną Złe-Szpony,Bo tamci wyjrzeć nie śmią, w strachu kary; 103 Za mnie jednego zwabię całe chmary,Gdy tylko świsnę, co u nas jest znakiem, 106 Psia-Morda słowem oburzony takiem,Łbem zaczął kiwać, uniósłszy paszczęki: 109 A on, co w głowie nosił kruczków pęki,Powiada na to: »Ha, dowcipnie wcale, 112 Wiła na przekór krzyknął: »Doskonale!Spróbuj-no czmychnąć, omyliwszy warty, 115 Lecz w locie ponad smołą rozpostarty,Dopędzę: pójdź tu i stań za urwiskiem, 118 Nowem, słuchaczu, zdziwię cię igrzyskiem:Wszyscy się biesi tyłem obrócili, 121 Chytry Nawarczyk dobrał sobie chwili,Odbił się piętą na urwiska spadku, 124 Na brzegu stali markotni z wypadku,Ale najbardziej ów pokpiwca sprawy: 127 Lecz nadaremnie, strach był bardziej żwawy;Spadł potępieniec w smołę, i dał nura, 130 Tak sokół kiedy poluje kaczóra,Już, już go sięga, gdy ten w wodzie znika, 133 Wściekły, lecz i rad z tej psoty grzesznika,Powstrzymał druha w locie Tłumirosa, 136 Więc kiedy oszust czmychnął im z przed nosa,Wbił w towarzysza szponiaste ostrogi 139 Ale i ów był raróg nad rarogi,Więc pazurami zadzierżył go krzepko, 142 War zapaśnikom prędką był rozczepką,Ale nie mogli wygrzebać się z młaki, 145 Kudłacza skwasił kłótni obrót taki:Pchnął czterech lotem na drugi brzeg jaru, 148 W różnych zlecieli miejscach i z wiszaruWidły podając, przybyli ratunkiem 151 I zostawiliśmy ich z tym frasunkiem.
PIEŚŃ XXIII.[339]
1 Samowtór szliśmy, samotni i niemi;Mistrz mój na przedzie, ja po jego tropie, 4 Ja zatrzymawszy myśli na Ezopie,W bitwie djabelskiej do bajki o szczurze 7 Bo mniejszy związek dwu członów w figurzeLogicznej[342], niż tu, kiedy z punktów wiela 10 A jako z myśli druga myśl wystrzela,Tak się rachuba ma z rachubą składa 13 Rozumowałem tak: Djabelska zwadaPrzez nas powstała, przez nas owa psota; 16 Gdy jeszcze podstęp na gniew się namota,Wnet na nas wścieklej wpadną czarcie złaje, 19 Toż czułem, że mi włos na głowie wstaje;Za Mistrzem stojąc i piekielnej wrzawie 22 Rzekłem, »że jeśli stąd się nie wybawię,Sfora Złych Szponów prędko nas dopadnie; 25 »Choćbym zwierciadłem był, tak się dokładnieTwój kształt zewnętrzny we mnie nie wyświęci, 28 Dwie myśli nasze z pod jednej pieczęciW tej chwili wyszły, jednakowym śladem 31 Jeśli pozwoli prawy stok swym składemDo następnego opuścić się rowu, 34 Ledwo dał wyniść z ust otuchy słowu,Gdy spojrzę, skrzydła wyprężając skore, 37 Ale Przewodnik pochwycił mię w porę:Tak matka nocnym zbudzona rozruchem, 40 Porywa dziecię i ucieka duchem,Więcej o skarb swój niż o siebie dbała, 43 Na wznak się rzucił i ciężarem ciałaSunął po zboczu stromego urwiska, 46 Nie tak się rączo wyrywa z łożyskaPotok, kamienie obracać u młyna, 49 Jak Mistrz, gdy niósł mię, gdzie owa ruinaSterczy, na piersi położywszy swoje 52 A ledwo stanął na dnie, djabłów roje,Spojrzę, nad nami biegną samą granią, 55 Opatrzność, co ich nad piątą otchłaniąPostanowiła naczelnymi pany, 58 Tu-ś-my znaleźli naród farbowany[343]:Płacząc, powolnie wlókł się w okół góry, 61 Odzian był w płaszcze i nizkie kapturyNa oczy, krojem i miarą takowe, 64 Złocony kaptur krył grzesznikom głowę,Wewnątrz tak grubo ołowiem podbity, 67 O wiekuistych udręczeń habity!...W lewo skręcamy, chcąc pójść w równej mierze 70 Lecz snać im straszne ciężyły pancerze,Bo szli tak wolno, że przy każdym ruchu 73 Więc ja do Mistrza: »Spójrz, w cieniów łańcuchuRozpoznaj kogo, w krąg podawszy głowę 76 Wtem jeden, który toskańską znał mowę,Wykrzyknął do nas: »Wstrzymajcie się w pędzie, 79 Może ja ciebie objaśnię w tym względzie«.Wódz się obrócił: »Stań, gdy prosi o to 82 Stanę i widzę dwu, partych ochotąDojścia mnie, lecz kruk niosących powłokiem, 85 Wreszcie podeszli, popatrzyli bokiem[347],Potem do siebie, jakby zawahani 88 »Że jeden żyje, widno z ruchu krtani[348];Lecz choćby zmarli, przez jakie przejrzenie 91 O, Toskańczyku, w smutne ZgromadzenieObłudnych takim zapędzony cwałem, 94 Więc ja: »Rodziłem się i wychowałemW przesławnem mieście u Arnowej fali[349], 97 Ale wy co zacz, z których tak się żaliKatusza, iż łzą wytryska na lice 100 A widmo rzekło: »Te płowe kapiceTak są ołowiem ciężkie, że pod niemi 103 W Bolonii zwą nas Braćmi Uciesznymi[351]:Jam jest Katalan, on Lodryng się zowie[352]; 106 Bo z żadną partją nie zostając w zmowie,Rokowaliśmy pokój; jak wesoły 109 »Bracia!« zacząłem[353], »te wasze mozoły...«Lecz nie skończyłem; uwagę mą skłócił 112 Kiedy mię ujrzał, okropnie się rzucił[354]I w brodę ciężko sapał, rozszlochany; 115 »W Faryzeusze ten ukrzyżowanyWmówił[355], że godzi się dla praw powagi, 118 Na drodze leży przebity i nagi,A kto przechodzi tędy, musi wprzódy 121 Teść jego na te-ż potępiony trudy;W tym samym dole reszta Synagogi, 124 Widziałem, jak się zdziwił Mistrz mój drogiMarze na własnym krzyżu przygwożdżonej, 127 Potem się ozwał, do mnicha zwrócony:»Jeżeli wolno i tę łaskę mamy, 130 Niema w następny dół wiodącej bramy,Byśmy bez czarnych pomocy aniołów 133 »Bliżej niż sądzisz, jest tu most, co z dołówStudziennych aż do wielkiego koliska 136 Jedno naszego sobą nie przyciska,Jako że runął; owym powalonym 139 Mistrz stał przez chwilę z czołem pochylonem,Potem rzekł: »Licho swej użył przekory 142 Mnich na to: »Uczą bolońskie doktoryO czarta złości, a między innemi, 145 Tu Mistrz wyruszył kroki ogromnymi,Twarz jego była gniewem pomieszana; 148 W ślad ukochanej stopy mego Pana.
PIEŚŃ XXIV.[357]
1 W owej-to porze młodzieńczego roku[358],Gdy słońce włosy na Wodniku stroi, 4 Gdy szron po polach śnieżnej siostry swojejObraz barwami białemi wymości, 7 Kmiotek, któremu już głód w chacie gości,Wstaje i wyjrzeć idzie, jak na dworze, 10 Tedy po bokach bije się nieboże,Do izby wraca i z żalu się słania; 13 Widząc zmieniony świat do niepoznaniaZa małą chwilę; kostur bierze krzywy 16 Tak się zaląkłem, kiedym frasobliwejNa czole Mistrza mego dostrzegł chmury; 19 Bo ledwie wstąpił na zwalone mury,Ku mnie się zwrócił w tak słodkiej postawie, 22 Potem po krótkiej sam z sobą rozprawieOtwarł ramiona, chwycił mię w pół ciała, 25 A jako człowiek co waży i działa,Lecz chce, by czyn miał bezpieczeństwa znamię, 28 Już mi wskazywał drugą. »Na tym złamie«,Mówił, »oprzej się i dobrze obramień, 31 Nie chodzić tędy za zbrodnię omamieńW ołów zakutym, gdy on niewcielony, 34 Ledwo stąpamy; i gdyby z tej stronyStok nie był wiele niższy niż z poprzedniej, 37 Lecz że Złe-Doły ku studni ośredniejCałe się chylą, zatem ściany jarów 40 Jedna się wznosi, druga zniża w parów.Jużeśmy doszli tam, gdzie w ruin strzępie 43 Kiedy stawałem na granitów kępie,Płuca mi wyschły, krok niosłem ołowi 46 »Teraz się z lichej gnuśności rozpowij!«Mistrz do mnie rzecze, »bowiem pod pierzyną 49 A komu bez niej dni na ziemi płyną,Po takim ślad się padolny rozpyli 52 Więc wstań i niemoc niechaj w tobie zmyliDuch, co zwycięzcą jest w każdej rozprawie, 55 Na wyższych schodach ciebie ja postawię;Niedość, że ciemne rzucimy katownie: 58 Wstałem, udając sobą, że cudownieW członki me siła wstąpiła ognistsza; 61 Po skalnym lęku ruszyłem w ślad Mistrza;Perć była wązka i pełna obrazy 64 Idę i gwarzę, by nie zdradzić skazyW odwadze, gdy wtem dosłyszę pomruku, 67 Niewiem, kto mówił, choć stałem na łuku,Co nowej fosy stanowił granicę, 70 Spojrzałem na dół; żyjące źreniceDna dla ciemności nie mogły zgruntować, 73 Do rogu ściany okólnej mię prowadź,Bo jak słuchając nie słyszę, tak łowię 76 »Czynem«, Mistrz odparł, »odpowiedź wysłowię,Bo zacna prośba wysłuchania warta; 79 Zeszliśmy zatem, aż gdzie przełęcz zdartaNa ósmej ściany opada się zrębie; 82 Gdzie obaczyłem w przeokropnym kłębieWęże przeróżnych kształtów i natury; 85 Niech się nie chełpią libijskie piachury[360],Że płodzą bestje niezwykłe i gady: 88 Takich złośliwych, z tak różnymi jadyEtyjopijskie nie znają obszary, 91 Pomiędzy wstrętne i dzikie poczwaryTam i sam biegał nagi, zastrachany 94 Na rękach w tyle miał z wężów kajdany:Powyprężawszy głowy i ogony 97 Owoż w jednego, co stał z naszej stronyNagle wpił się wąż i kłem go uszczypał 100 Pewnie mniej szybko z łuku padnie wypał,Niż ten zapłonął, zgorzał i z pożogi 103 A kiedy leżał taki proch ubogi,Nagle się zgarnie, pospaja, podniesie 106 Ów ptak bajeczny, co feniksem zwie się[362],Podobnie kona i wstaje w popiele 109 Nie wykarmia go ziarno, ani ziele;Krople amonu i bursztynu jada, 112 A jako człowiek, co na ziemię padaCzy w opętaniu, gdy w nim czart się rzuca, 115 To potem, gdy się z omdlenia ocuca,Błędnie wzrok toczy, męką obłąkany, 118 Podobnie grzesznik ów, z pyłu zebrany.O Sądzie boży, jakżeś jest surowy, 121 »Ktoś ty?« Wódz pytał. Skwapliwemi słowyOdrzekł: »z Toskany jestem; dni to świeże, 124 Tam nie jak człowiek żyłem, ale zwierzę,Rówien mułowi; jam jest Vanno Fucci[363], 127 »Każ mu«, powiadam, »niech wyznać nie zwłóczyZa co tu wtrącon, gdyż między ziemiany 130 Usłyszał, żal mi zjawił nieudany,Oblicze na mnie podniósł, gdzie sromota 133 »Zaiste, bardziej ból mną tutaj miota,Że w nędzy tego widzisz mię momentu, 136 Skoro wymagasz, wyznam aż do szczętu,Skąd duch mój głębiej, niźli-ś czekał, leży[366]: 139 I delatorem fałszywym grabieży.Lecz byś się z mego nie chełpił widzenia 142 Skupiwszy baczność, słuchaj objawienia[367]:Naprzód Pistoja Czarnych się pozbywa, 145 Mars z Val di Magra wielki tuman zrywa,A wtem go chmura niezmierna obwinie, 148 I bój się stacza w Piceńskiej dolinie;Tuman przebija chmurę w swym rozpędzie 151 — To mówię, bo wiem, że cię boleć będzie!«[368]
PIEŚŃ XXV.[369]
1 Tak powiedziawszy, rabuś pięści obieW dwie figi złożył[370] i w butnej zajusze 4 Odtąd być wężom przyjacielem muszę:Jeden nań wpełznął, krtani sięgał pyskiem, 7 Drugi ramiona ciałem oplótł ślizkiemA łeb z ogonem w kluczkę wiążąc z przodu 10 Ej-że Pistoja! czemu twego groduNie przeklniesz w popiół rozpaść się na szczęty, 13 Równie bezbożnej między piekieł skrętyNie naszłem pychy, bo nawet u ducha, 16 Zbluźnił i umknął z wężem miast łańcucha;Wtem przypadł Centaur, z wściekłości się pieni 19 W Maremmie[373] tyle gadów się nie pleni,Ile ich lazło po grzbiecie poczwary 22 Pod potylicą, wczepiwszy się w barySiedział smok; skrzydeł nastroszył się błoną, 25 Mistrz rzekł: »To Kakus[374], co granitów łonoPod Apeninów drążone posadą 28 Nie chadza razem z Centaurów gromadą;On to podstępem Herkulesa pożył[375], 31 Ale się dowcip jego wnet ułożyłOd strasznych razów maczugi olbrzyma: 34 Wtem Centaur przebiegł i znikł przed oczyma[376].A trójca duchów szła dołem[377]. W rozmowy 37 I patrząc na nas zawoła: »A kto wy?«...Więc tu się nasza gawęda urywa, 40 Jam ich nie poznał, ale jak to bywa,I jak się właśnie zdarzyło w tej porze, 43 Wołając: »Cianfo! Gdzieżeś to nieboże?«...[378]Ja żeby ostrzec, że tu coś się święci, 46 Gdybyś słuchaczu wierzyć nie miał chęci,Wcale-bym tobie nie dziwił się, skoro 49 Poglądam po nich, gdy za jedną zmorąWąż sześcionożny bieży; raptem skoczył 52 Dwiema średniemi tułów mu otoczył,Ramiona ujął w przednie nogi obie, 55 Tylne po udach ściągnął i w tej dobieChwost między nogi opuściwszy dołem 58 Nigdy tak powój nie okrąża kołemPnia, jak ci obaj ciałmi się zczepili, 61 Potem się jako ciepły wosk stopili,Zmieszali barwy i jestestw znamiona, 64 Jako więc w ogniu karta przypalona,Na której barwy tracą czystość swoję: 67 Więc duchy patrząc na dziwne przestroje:»Agnelu, co za kształt przybierasz nowy, 70 W tej chwili obie stopiły się głowyI dwa ujrzałem lica w jedno zlane, 73 Dwie pary ramion na jedno zebrane,Nogi i uda, tułowy i brzuchy 76 Pierwotną postać pokruszyły duchy:Stwora się zdała ni to czem, a niczem 79 Jako jaszczurka pod słonecznym biczemZ krzaku do krzaka w dzień kanikularny 82 Tak do dwu drugich potępieńców marnejPostaci żmijka przypadła gniewliwa[379], 85 W miejsce skąd pierwszy pokarm nam przybywaSkoczył gad i kłem cios duchowi zadał, 88 Ranny stał prosto, patrzał, nic nie gadał,Tylko w przeciągłe zapadł poziewanie, 91 Żmija na niego, on poglądał na nię:Ona paszczęką, a on kurzył raną 94 Niech teraz Lukan zamilknie z odmianąSwego Nassyda, albo Sabellona[380], 97 Niech Aretuza i Kadmus Nazona[381],Ten zmienion w węża, a tamta w krynicę 100 Bo nigdy on tak dwu natur graniceNie zniósł, by z formą w dwoistej osobie 103 Oto w jakim się złożyli sposobie:Ogon się w dwoje rozczepił u gadu; 106 Łydki i uda ze ścisłego składuTak się spoiły i tak w siebie wsiękły, 109 W nogi się zmieniał gadu chwost rozpękły,Kształt nóg zaś ginął; skóry co je kryły, 112 Ramiona coraz w pachy zachodziły,A łapy węża ściągane ku dołu 115 Potem zaś tylne, związane pospołu,Stały się członkiem wstydliwym człowieka, 118 Gdy nową barwę na obu wypiekaDym, razem szerć im zmienia w tymże czasie: 121 Więc jeden padał, drugi wstawał zasię,Lecz wciąż wlepiali w siebie niecne oczy; 124 Ten co stał teraz, pysk we skronie wtłoczy,A zaś z nadmiaru materji wchłoniętej 127 Z reszty zaś paszczy na tył nieściągniętej,Jak twarzy ludzkiej wymaga budowa, 130 U leżącego wzdłużała się głowaZaczem w głąb czaszki uszy się wsuwały 133 Więc język mowny pękł na dwa kawały,A węża język rozczepiony, składem 136 Duch, co z człowieka stał się teraz gademSycząc umykał w głębokie parowy, 139 Wreszcie od niego grzbiet odwrócił nowyI mówił tamtym: »Niechże Bozo czyni 142 Te dziwy w siódmej widziałem pustyni:Jeśli chybiło nieco moje pióro 145 A choć mi oczy zachodziły chmurą,Choć się zmysł mieszał tą kształtów zatratą, 148 Nie zdradził mi się Puccio Sciancato.On jeden z trójcy widnej nam przez chwilę 151 Trzeci, to powód łez twoich, Gaville[382].
PIEŚŃ XXVI.[383]
1 Hulaj Florencja, światowładna pani!Skrzydłami bijesz po świata połaci[384], 4 Pośród złoczyńców aż pięciu spółbraciZnalazłem; przeto we mnie wstyd się burzy, 7 Jeżeli prawdę sen przedrany wróży[385],Rychło na sobie poczujesz dłoń kata, 10 A nie zawczesna będzie to zapłata!...Niechże się dzieje, jako napisano; 13 W górę wracamy opoczystą ścianąPo węgłach; Wódz wprzód, a ja za nim wchodzę 16 A potem dalej po samotnej drodzePomiędzy szkarpy i szczerby przełęczy, 19 Męczył się duch mój i dziś jeszcze męczy,Gdy wspomni, com tam w dolnym widział żłobie; 22 Aby się cnotą rządził w każdej dobie,A mając dobro z gwiazd lub nieb wyroku, 25 Jak wczasujący rolnik w porze roku,Kiedy planeta co blask ziemi nieci, 28 Gdy w miejsce muszek ćma komarów zleci,Z pagórka patrzy w pola i winnice, 31 Tak roziskrzoną ujrzałem ciemnicęÓsmego dołu przepastnej gardzieli, 34 Jak prorok, co miał w niedźwiedziach mścicieliWidział w powietrzu wóz elijaszowy 37 Aż nic rozróżnić nie mógł, wzniósłszy głowy,Prócz samotnego, wiotkiego płomyka, 40 Tak migotała jaru szyja dzika;Nie znać co kryją ogniste osłony, 43 Stałem na moście tak w dół przechylony,Że gdybym nie był trzymał się krawędzi, 46 Rzekł Wódz mój widząc, jaka chęć mię pędzi:»Płomiennym duchy są odziane strojem, 49 »Pewność mam«, rzekę, »w utwierdzeniu twojem.Że tak być musi zrozumiałem ja ci 52 Otula płomień, co w górnej połaciJest rozczepiony, jakby bił ze stosu 55 »Ullises tutaj gore«, rzekł, »od losuSkazan z Djomedem na wspólne cierpienie, 58 Jęk im wyciska Trojan omamienieI brama koniem udanym zdobyta, 61 Tu płaczą zdrady, przez którą zabitaJeszcze Achilla skarży Deidamija; 64 »Jeśli z płomienia, który ich spowija,Wolno im mówić, Mistrzu, proszę mile, 67 Racz się zatrzymać jeszcze małą chwilę,Aż tu podejdzie pochodnia dwurożna; 70 A on mi na to: »Prośba twa niezdrożna,Owszem chwalebna, toż ci jej nie ganię; 73 Zgadłem twe chęci, wyłuszczę żądanie,To Grecy: przyjąć gotowi-by dumnie 76 Więc gdy tak blizko płomień podszedł ku mnie,Że doń przemówić stósownem się zdało, 79 »Wy, których pożar w jedno ubrał ciało,Jeślim zasłużył się«, skromnie powiadał, 82 Kiedym dostojne o was rymy składał[388],Stójcie; a jeden podejdź do kamienia 85 Tedy róg wyższy starego płomieniaPoszepce i swym szczytem zamigota, 88 A jasny kiścień tam i sam się miota,Jakbyto język ludzki przezeń gadał, 91 »Gdym był od Cyrcy wrócił[389], gdziem postradałWolność, w pobliżu Gaëty[390] więziony, 94 Nie mógł powstrzymać syn mój ulubiony,Ni cześć starego ojca, ni miłości 97 Nie mogły zdusić we mnie ciekawościZajrzenia w świata roboty misterne, 100 Więc na głębokie morze, na niezmierneW jednej się puszczam łodzi; druhów grono 103 Aż po Hiszpanię brzeg podwójną stronąZwiedzam; więc Marok, Sardynię i mnogą 106 W starość my wszyscy zaszli żmudną drogą,Nimeśmy w owe cieśnie się dostali, 109 Aby nie ważył się człowiek pójść dalej;Po stronie prawej została Sewila, 112 »Bracia!« mówiłem, »śród hazardów tylaZaszli na świata podwieczorne skraje, 115 W zmysłów czuwaniu przed śmiercią zostaje,Nie żmudźcie duszę wydobyć z ciemnoty, 118 Zważcie plemienia waszego przymioty;Nie przeznaczono wam żyć jak zwierzęta, 121 A w mej gromadce ta lekka zachętaTakie pragnienie podróży zapali, 124 Ku wschodowi-ś-my rufę obracali,Prąc skrzydła wioseł na jazdę szaloną 127 Już wszystkie gwiazdy południową stronąByły nam widne; nasze zaś tak nizko 130 Po pięćkroć dołem księżyca koliskoBlask uszczuplało[395] od czasu, jak nawa 133 Gdy nam się góra ukazała[396] bławaOd odległości, postaci niezwykłej, 136 Z krótkiej uciechy prędko łzy wynikły,Bo przypadł wicher od nowego lądu, 139 Trzykroć go strącał wir pełnego prądu,Raz czwarty fala rufę w pion wyparła; 142 Toń się nad nami wieczyście zawarła«.
PIEŚŃ XXVII.[397]
1 Już wyprostował się i zmilkł ognistyJęzyk i zwolna od nas w dal odpływał 4 Wtem drugi, który w trop za nim przybywał,Wierzchołka swego niewyraźnym sykiem 7 Jak się zdarzyło z sycylijskim bykiem[399],W którym — jak słuszna — naprzód zaznał kary 10 Wydobywał się z wnętrza jęk ofiary,Przez co spiżowy potwór zdał się życie 13 Tak tu nie mając ujścia, należycieZ naturą ognia na gwarę ogniową 16 Lecz skoro wyszedł głos płomienną głowąI drganie nadal takie, jak w przeprawie 19 Duch z ognia: »O ty, do którego prawię,Któryś przypomniał mi lombardzką stronę 22 Choć przyjście moje może jest spóźnione,Nie przykrzyj sobie kęs pogwarzyć ze mną, 25 Jeżeliś popadł w tę krainę ciemnąZ łacińskiej ziemi słodkiej, skąd ja moję 28 W Romanii, powiedz, pokój-li czy boje?Wiedz, że pochodzę z gór między Urbinem 31 Jeszcze schylony uważnie w kotlinę-mPatrzał, gdy Wódz mój lekko w bok mię trąca, 34 A na języku mym odpowiedź rącaNatychmiast tymi wyrazy zabrzmiała: 37 Romania twoja nigdy nie bywałaWolna od wojny w sercu swych tyranów, 40 Rawenna stoi jak za dawnych panów:Orzeł Polenty[403] tam swe gniazdo ściele 43 Ziemia, która prób wytrwała tak wiele[404],Darząc Francuzów krwawem cmentarzyskiem, 46 Zaś stary Kundys z psiakiem werukijskim[406]Od których poszła Montanii zatrata[407], 49 Stołb nad Lamonem i Santernu czata[408]Lwiątko z białego gniazda sobie wiodą, 52 Gród, co mu Savio bok podmywa wodą[409],Jak między górą leży, a padołem, 55 Teraz mi wyznaj, kto jesteś«, zakląłemDucha, »mniej mi bądź, niż tamci surowy; 58 Więc zaszumiawszy ów język ogniowyNa modłę swoją, światłem zachybota, 61 »Gdybym przypuszczał, że słucha istotaCo się z tych ciemnic na słońce wybije, 64 Lecz że z czeluści tych stopy niczyjeNie powróciły życiem odzyskanem, 67 Jam to z żołnierza został Franciszkanem[410],Tusząc, że paskiem grzechy życia zmażę. 70 Gdy Wielki Kapłan, niechaj bies go karze,Napowrót w dawne pociągnął mię złości: 73 Gdym jeszcze kształtem był z miąszu i kości,Jakom z macierzy łona wyszedł żywy, 76 Wszelkich podstępów, wszelkiej ścieżki krzywejŚwiadom misternie swoje wiodłem czyny: 79 Gdy życie moje dobiegło godzinyTakiego kresu, gdzie ludziom wypada 82 Zbrzydła mi uciech marność i szkarada;Pokutowałem, przysiągłem przystojne 85 Faryzeuszów nowy książę wojnęRozpoczął wówczas wieść pod Lateranem[411]. 88 Szedł; on wojował jeno z Chrześcijanem,Który z Niewiernym Akry nie zdobywał, 91 Urząd swój skalał, praw świętość pozrywał,Nie uszanował sznura mojej szaty, 94 Lecz jak Konstantyn Sylwestra z SyrratyWołał, aby mu leczył trądu rany[413], 97 Chcąc być w gorączce pychy ratowany;Żądał porady; jam stał oniemiały, 100 Tedy rzekł: — Ja cię rozgrzeszam; bądź śmiały!Co czynić, niech się od ciebie nauczę, 103 Wiesz, że mam w mocy dwa od nieba klucze:Szacunek świadczył im nienależyty 106 Tak poważnymi dowodami zbity,A przytem pewny, że milcząc popadam 109 Sumienia czystość wracasz, którą stradam,Radzę-ć: przyrzekaj dużo, czyń niewiele, 112 Gdym konał, Patron mój stanął przy ciele,Lecz głos się ozwał czarnego cheruba: 115 Już on jest mój rab, już go czeka zgubaJako zbrodniarza, co złą radą truje; 118 Grzechu nie zmaże, kto żalu nie czuje,Ale żałować pragnąc, to zamyka 121 Jakże rubasznie potrząsł mnie nędznika,Kiedy uchwycił mówiąc drwiącym głosem: 124 Tedy poniósłszy stawił przed Minosem.On twarde biodra osiemkroć obwija[415] 127 I rzecze: ten jest z ognia ducho-kryja.Chodzę więc, w szatę ogniową zaklęty, 130 Powieści swojej skończywszy lamentyOdeszła od nas bolejąca mara, 133 Idziemy z Wodzem dalej, wierna para,Po skał krawędzi aż tam, gdzie sklepienie 136 Co sianiem waśni skalali sumienie.
PIEŚŃ XXVIII.[416]
1 Kto zdoła nawet w niewiązanej mowieOpisać rany i szkarłatne strugi, 4 Choćbym powtarzać chciał i raz i drugi,Pojęcia myślom zabraknie, wyrazu 7 Gdyby zgromadzić wszystek lud odrazuZ Apulji szczęsnej, co krwi rubinowe 10 Lub co przypłacił życiem boje owe,Gdzie łup obfity pierścieni zebrano[418], 13 I hufy, co krew wylały rumianą,Że nie uznały Roberta Gwiskarda[419]; 16 Skąd na Apulji synów pada wzgarda;I z Tagliacozzo[421], skąd nabrała sławy 19 Gdyby z nich każdy to kadłub dziurawy,To kikut zjawił, nie zrównałby snadnie 22 Mniej pluszcze, kiedy klepka zeń wypadnie,Ceber, niż mara, co stała rozryta 25 Między nogami wisiały jelita,Widniały płuca z owym smutnym worem, 28 Gdym nań z litośnym poglądał uporem,Dłońmi roztargał łono duch wyklęty; 31 Oto ci widne Mahometa[423] szczęty;Przedemną spojrzyj, płacząc idzie Ali[424], 34 Wszyscy co ze mną w ten loch się dostali,To siewcy schyzmy i zgorszenie świata; 37 W tyle na drodze stoi djabla czata;Ona to duchy okropnym koncerzem 40 Wracamy, ledwie krąg bolesny zbieżym;Coraz się blizna ran naszych zasklepia, 43 Lecz ktoś ty, co tam z głazu czaisz ślepia?Może rozumiesz, że odwleczesz kary, 46 »Żyw on, nie zbrodnia w te go wiedzie jaryI nie na krwawą mękę on przychodzi, 49 Mnie com zmarł, być mu przywódcą się godziPrzez wszystkie kręgów piekielnych podsienia; 52 Tak Mistrz... Sto duchów z pośród krwi strumieniaSpojrzało na mnie zatrzymując kroku; 55 »Ty co wnet może na świat wyjdziesz z mroku,Pośpieszaj bratu Dolcino[425] z przestrogą: 58 Niechże się w żywność opatrzy z załogą,Inaczej zaspy śniegowe Nawarze 61 Z nogą wzniesioną[426] ku iściu tak każeMahomet; skończył, sprostował kolano 64 A w tem duch, co miał gardziel wielką raną,Nozdrza wydarte do samej nasady 67 W pośrodku stojąc zdumionej gromadyNa oścież dłońmi rozwarł gwałtownemi 70 »O ty, któregom już w łacińskiej ziemiOglądał, człecze, coś tu wszedł bez winy, 73 Przypomnij proszę, Piotra z Medycyny[427].Jeśli powrócisz w krainę kochaną, 76 Chyli się, ostrzeż dwu najlepszych z Fano[429]:Angiolella i pana Gwidona, 79 Pod Kattoliką tyran ich dokona;Z łodzi strąceni będą od wioślarzy, 82 Nie widział Neptun zbrodni równie wrażejNa śródlądowem swem morzu szerokiem 85 Zdrajca, co jednem tylko patrzy okiem[431],Pan ziemi, której ktoś z naszego grona 88 Zwabił ich w dom swój niby dla narady,A wraz uwolnił od ofiarowania 91 »Poucz mię, rzekłem, »ja dla dziękowaniaSprawię to, że świat o tobie usłyszy: 94 Więc do jednego w gronie towarzyszyWyciągnął rękę, usta rozwarł marze 97 On to wahania przeważył w CezarzeZ Rzymu wygnany, mówiąc, że kto sprawy 100 Jakże wylękłe stało widmo, krwawyJęzyk i w gardle ukazując ranę: 103 A jeden, co miał dłonie odrąbane,Prężył kikuty w czarności oparnej, 106 »Moskę przypomnij« wołał; »ja człek marny[434],Że każda sprawa ma kres, powiedziałem; 109 »I na twe plemię będące pujnałem!«Krzyknę; więc boleść piętrząc na boleści, 112 Jam został innych mąk przyjrzeć się treściI widzę straszną rzecz...; krom utwierdzenia 115 Ale zachętę słyszę od sumienia,Dobrego druha, który w czesnej zbroi 118 Ujrzałem, dotąd na oczach mi stoi,Tułów bez głowy, cień niegdy człowieka 121 Za kędzior głowę dzierżąc, ów kalekaRęką w powietrzu jak latarnię waży 124 Własnemu ciału oczy świecą z twarzyI jedno w dwojgu jest, a w jednem dwoje; 127 Więc duch pod mostu podszedłszy wykroje,Ramię wyciągnął, aby straszne słowa 130 »Patrz na bolesną karę!« rzekła głowa,»Ty co żyw chodzisz śród czerni nieżywej 133 Byś między ludzi o mnie poniósł dziwy,Wiedz: Bertran de Born jestem[436], królewica 136 Jam jest, com z synem pokłócił rodzica;Sam Achitofel[438] w sercu Absalona 139 Że taka jedność była roztargnionaZ mej winy, własny mózg obnoszę w ręce, 142 Słuszność odwetu widzisz w mojej męce«.
PIEŚŃ XXIX.[439]
1 Od łez tak miałem powiekę nabrzmiałą[440]Z patrzenia na lud rozliczny i rany, 4 Wirgili do mnie: »Gdzie wzrok zapomnianyPosyłasz? na kim czepiasz oczy w tłoku 7 Pierwszy raz widzę taką chęć w twem oku;Łatwo rachubę stracisz w mar powodzi: 10 Pod stopy nasze już księżyc podchodzi[442],Wnet się nam kończy wolność wędrowania, 13 »Gdybyś przyczynę poznał, co mię skłania«Rzekłem, »tak baczne puszczać w dół źrenice, 16 Wódz już odchodził; krok jego pochwycęI w drodze kończąc przemowy, dodaję: 19 Pomiędzy duchów nieszczęśliwe zgraje;Może jednego z krewnych mych wyśledzi, 22 A Mistrz mój na to: »Niechże się nie biedziMyśl nad krewniaka duszą pokalaną; 25 Palcem na ciebie pod przełęczy ścianąWskazując kinął i groził surowie; 28 Wzrok miałeś wówczas na uciętej głowieAltafortowej stannicy barona, 31 »Wodzu, myśl moja zaniepokojona,Że jego gwałtem z żył wypruta dusza 34 Wzgardą się na mnie należną obrusza;Stąd przeszedł milcząc, nasrożywszy lice, 37 Takeśmy gwarząc przyszli na granicęWału, skąd zajrzeć można było w głębie, 40 Gdyśmy stanęli na ostatnim zrębieZłych Dołów, ujrzę jaru długą szyję[445], 43 Lamentów zawierucha ku mnie bije[446],W litość okutych jak groty ze stali; 46 Gdybyście wszystkich nędzarzy zebraliI umieścili w jednej dołu cieśni, 49 I waldichiańskich od lipców do wrześni[447]Leżą, smród taki buchnąłby z natłoku 52 Jużeśmy zeszli po przełęczy stokuNa rąbek, w lewym wciąż idąc kierunku, 55 W otchłani, kędy bożego rachunkuWypłacicielka, Sprawiedliwość święta 58 Nie wiem, czy była na większą przeklętaPlagę Egina[448] z wszystkim ludem chorym, 61 Nawet robaczki dotknięte pomoremPadały, aż się stare plemię owo, 64 Z jaj mrówczych rodzić musiało na nowo, —Niż ta skłębiona tłuszcza, duch na duchu, 67 Jeden drugiemu to leży na brzuchu,To znów na plecach: inny się mozoli 70 Milczący kroczym przez środek, powoliWzrokiem i słuchem rozbierając kupy 73 Wtem wzrok mój pobiegł do dziwacznej grupyDwu mar o siebie wspartych jak patelnie 76 Zaprawdę zgrzebłem śmigają mniej dzielnieGdy strach im pana, obozowe ciury, 79 Niż ci dwaj palcy krzywymi ze skóryDla nieznośnego świądu darli sobie 82 Łuszczyli własną krostę w tym sposobie,Jako się karpia, albo ryby innej 85 »Ty co paznogciem drzesz z siebie łupinyI jak kleszczami targasz«, Wódz zawoła, 88 W kupie ciał zgniłych leżących dokoła?A bodaj niech twój paznogć będzie spory 91 »Z Lacjum my oba, jednymi pomorySkarani«, płacząc liche widmo rzekło; 94 Wódz rzekł: »Z tym oto, co zeń się nie zwlekłoCiało, pokrętne odwiedzam parowy, 97 Więc oni nagle rozjęli tułowyI obrócili się, drżący ogromnie, 100 Dobry Przewodnik skierował się do mnieI rzekł: »Jako chcesz, objaw im swe chęci«. 103 »Niechaj się mir wasz w człowieczej pamięci,Życzę, na pierwszym świecie nie rozprasza 106 Mówcie, co wy zacz, gdzie kolebka wasza;Wstrętnej i przykrej kary upodlenie 109 »Jam jest z Arezzo«[449] rzekł duch; »Albert w SienieZbrodni mej karę naznaczył ogniową; 112 Prawda, twierdziłem żartobliwą mową,Iż wiem, jako się na powietrze wspina; 115 Wziąwszy, Dedalem być się upomina;Żem tego nie mógł, zemścił się i zdradził 118 Jam alchemiczne na świecie prowadziłPraktyki: Minos tak słuszny w urzędzie 121 Więc ja do Mistrza: »Jest-że w ludów rzędzieLud taki próżny, jako nasz seneski? 124 A trędowaty: »Skoro liczysz kreski,Niech nie zostaje wyłączony Stricca[450], 127 Oraz Niccolo, po którym praktykaNastała w kuchnią wprowadzać bogatą 130 Dolicz też ową zgraję wichrowatą,Gdzie Caccia d’Ascian wielką schedę trwoni, 133 Lecz abyś wiedział, kto w takt tobie dzwoniPrzeciwko Sienie, spójrz: kim ci się zdaję? 136 Capocchia[451] dusza przed tobą się kaje;Widzisz fałszerza i topcę metali; 139 Wiesz że mię w świecie słynną małpą znali«[452].
PIEŚŃ XXX.[453]
1 W owym to czasie, gdy z winy Semele[454]Na krew tebańską rozżarta Junona 4 Na Atamancie[455] tym razem dokonaGniewu, szał bowiem taki w nim roznieci, 7 Małżonkę, krzyknął: Zastawiajmy sieciNa szlaku, chwycim lwicę ze szczenięty! 10 Synka Learcha chwycił i na szczęty,Ręką śmignąwszy strzaskał o granity, 13 A gdy fortuna poniżyła szczytyWielkości Trojan, na ogniową zgubę 16 Na smutną, nędzną, niewolną Hekubę[456],Gdy Polikseny widziała zabicie, 19 Spotkała zwłoki, co uszło z nich życie,Obłęd przystąpił tak zapamiętały, 22 Lecz ni tebańskie, ni trojańskie szały[457]Nie były takie dzikie i zajadłe, 25 Jak tu dwa cienie nagie i wybladłe,Co gryząc, skalnym goniły wyrębem, 28 Jeden skoczywszy, uczepił się zębemKarku Capocchia i przyciął go srodze, 31 Tu Aretyńczyk[458] co stał w wielkiej trwodzeRzekł: »Upiór, który na nim pysk posoczy 34 »Niechże na tobie zębów nie ubroczy«Powiadam; »jeślim odpowiedzi godny, 37 »To duch prastary Mirrhy kazirodnej[460],Która mieć chciała w ojcu miłośnika 40 Tak z nim popełnia grzech chytra podwika,Że sobie cudzej kształt postaci nada, 43 Co, by dla siebie zdobyć panią stada,W Buosa Donati postać się przemieni 46 Skoro już pierzchli oba pobieszeni,Na których oczy me wieszałem smutnie, 49 Jeden duch kształtem przypominał lutnię,A raczej takim fantazji się zjawi, 52 Wodna puchlina, która miąsz w nim trawi,Stosunek członków znosi u nędznika, 55 Choroba wargi obie mu rozmyka,Górną wzdymając, obciągając dolną, 58 »Wy, co wam w smętnym świecie chodzić wolnoNie pojmę czemu, krom katuszy wszelkiej, 61 Mistrza Adama[462], co był taki wielkiZa życia, pełen bogactw, syt wygody, 64 W zieleni stoków szeleszczące wodyOd Cassentyna które bieżą w Arno 67 Niepróżno dzisiaj na pamięć się garną;Od ich widzenia wysycha mi cera, 70 Oto jak twardej Sąd kary dobiera:Czyniąc narzędziem mąk scenę mej winy, 73 Jam to w Romenie fałszował floryny,W podłym metalu bił Chrzciciela godło[463], 76 Lecz by gdzie z duszą Gwidonową podłąCień Aleksandra spotkać i ich brata[464], 79 Pierwszy podobno w piekle się kołata:To jedna mara zbieszona przerzekła; 82 Bogdaj mi w członki taka siła zciekła,Iżbym co sto lat uszedł bodaj piędzi, 85 W tłumie tej, którą wrzód i krosta swędziW krąg jedenastu mil[466] zbitej gawiedzi, 88 Przez nich to duch mój pośród zgnilców siedzi:Oni skusili, abym bił czerwieńce, 91 »Kto są« spytałem, »ci dwaj potępieńce?Kurzą jak w zimie dłoń wyjęta z wody 94 »Przedemną wpadli w piekielne zagrodyI odtąd żaden nie drgnął« rzekła mara, 97 Owa — przewrotna żona Putyfara,Ów — Sinon[467], co się w Troję wkradł sromotnie; 100 Tu zgnilec, który słuchał nieochotnieŻe go wspomniano z takiem obrzydzeniem, 103 Jak bęben zabrzmiał brzuch pod uderzeniem;Zato Mistrz Adam w gębę trzasnął ducha, 106 »Choć moje ciało zgnilizna bezrucha«,Mówił, »ochocze na taką robotę 109 A Sinon: »Mniejszą jawiłeś ochotęGdzieś widział, że stos dla cię układali, 112 A spuchlec: »Prawdę rzekłeś, co się chwali,Aleś podobno tak świadczyć nie spieszył, 115 A na to Sinon: »Jeślim kłamstwem grzeszył,To raz; tyś każdym złym kłamał dukatem: 118 Znowu odpalił ów z brzuchem pękatym:»Konia przypomnij sobie kłamco wraży 121 »I ty cierp; niech cię ta gorączka praży«Rzekł Grek, »i trawi ta wodna puchlina, 124 A mincarz: »Gęba znów latać zaczynaI zjadliwością zwykłą mi dogryza; 127 Ty wewnątrz goresz i pęka ci łyza;Długiej-by pewno nie trzeba namowy, 130 Stałem zajęty zelżywemi słowy,Gdy Mistrz mój: »Patrz-że, patrz na głupie cienie! 133 Gdym z głosu poznał Mistrza rozdraźnienie,Oblicze moje wstydem się pokryło; 136 Jak ten, co marzy jakąś rzecz niemiłą,Śniąc życzy, aby to był sen nie jawa 139 Tak ja, wzruszenie gdy mówić nie dawa,Chcący tłómaczyć się, nie zauważę, 142 »Większa się wina mniejszą skruchą maże«Ozwał się Pan mój w łagodnym sposobie; 145 Gdyby cię losów zmiana w której dobieMiędzy podobnych kłótników przywiodła, 148 Słów obelżywych słuchać chęć jest podła«.
PIEŚŃ XXXI.[469]
1 Tenże sam język naprzód mię skaleczył,Aż krwią się moje lica zrumieniły, 4 Podobna miała być czarownej siłyWłócznia Peleusa[470] i Achillesowa, 7 Za nami ziemia została morowa;Okalającym ją kamiennym wałem 10 Nie było nocą, nie było dniem białymI zmysł mozolnie w mroku się przekradał, 13 Że przy nim wszelki inny głos przepadał:Więc przeciw niemu od skalnego progu 16 Po smutnej klęsce[471], gdy zdradzony wroguPadł w bitwie święty poczet Karlomana[472], 19 Zwróciłem głowę: skróś cieniów tumanaUjrzałem niby wysokie wieżyce: 22 »Oczy puszczone w mroczną okolicęDalekiej mety wypatrzeć nie mogą, 25 Skoro za naszą tam zajdziemy drogą,Poznasz, jak przestrzeń łudzi wzrok wątpliwy, 28 Tak rzekł i dłoń mą ujął piewca tkliwyDodając: »Zanim staniemy nad nimi, 31 Wiedz, że nie wieże to są, lecz olbrzymi;Z pośrodka jamy w głąb piekielną wklęsłej 34 Jak w chwili, gdy się mgły z powietrza strzęsłyWzrok wyłuskiwać zacznie kształtów ziarno, 37 Tak gdy spojrzeniem wiercę gęstwę czarną,W miarę jak kroczym do studziennej dziury, 40 Jako wieńczące Montereggion[473] muryW okół u szczytów basztami się stroją, 43 Na wzór wież kołem wielkoludy stoją;Ich to dziś jeszcze, kiedy huczy burza, 46 Już mi się jedna, druga twarz wynurza;Spostrzegam barki, piersi, wypuklinę 49 Że na potwory takie stłukła glinęNatura, błądzi kto się temu dziwi: 52 Jeśli po dziś dzień wieloryby żywiI słonie, uzna, kto rzecz lepiej bada, 55 Bo gdzie z rozumem połączy się zdrada,A taka przemoc przystąpi do złości, 58 Jako piotrowa szyszka[475], tej wielkościByła ogromna głowa wielkoluda; 61 Brzeg, co mu służył przepaską na uda,Osłaniał cały wierzch strasznej poczwary; 64 Choć staną jeden drugiemu na bary;Od miejsca szyi, gdzie płaszcz zapinamy, 67 Rafel mai amech zabi almi[477] z jamyZaryczał, dziką dręczony katuszą: 70 A wtem go zgromił Wódz mój: »Głupia duszo,Dzierż się swej trąby, niechże przez nią wyje 73 Duszo zbieszona! Sciągnij dłoń, u szyjeTrafisz na rzemień, trąby wartownika, 76 Potem rzekł do mnie: »Ten co tak porykaJuż sam się zdradził; oglądasz Nemroda[478], 79 Zostaw, niech stoi, słów ci tracić szkoda;Jak on niczyjej mowy, tak nawzajem 82 Idziemy przeto dalej murów skrajemI postąpiwszy na odległość strzały 85 Związać go, nie wiem kto był dosyć wdały;Prawe do grzbietu, lewe ramię ducha 88 Przymocowane żelazem łańcucha,Co szedł od szyi i pięćkroć krępował 91 »Ten śmiałek możnych sił swoich próbowałNa arcybogu w zuchwałym obcesie« 94 Efialt mianem[479]; wojował w tym czesie,Kiedy to bogów straszyli olbrzymi; 97 »Wolno-li« mówię, »chciałbym dziwo ziemi,Bryjareusza[480] nieludzkiej wielkości 100 Odrzekł: »Tu jeno Antej[481] na wolnościMieszka, używa naszego języka; 103 Ów, o kim mówisz, równie wzięty w łyka,Stoi od miejsc tych odległy niemało; 106 Nigdy trzęsienie tak nie zatargałoDreszczem gwałtownym posad wielkiej wieży, 109 Tedy śmiertelny strach we mnie uderzyI pewnie skonałbym z bojaźni samej, 112 Znowu się nieco naprzód posuwamy,Aż Anteusza najdziem; ten do pięci 115 »Mieszkańcze dolin szczęsnych, gdzie pamięciScypiona schedę dziedziczyły dzieje 118 I gdzieś z tysiąca lwów pobrał trofeje[482];Byś był w Tytanów boju, jak niektórzy 121 Wyszliby może zwycięzcami z burzySynowie ziemi[483]; weź nas i staw na dnie, 124 Nie każ nam innych szukać; ten tu snadniePragnieniu twemu wygodzi na świecie; 127 On ci tam wawrzyn z rozgłosu uplecie;Jeśli mu łaska boża żyć pozwoli, 130 Tak rzekł Mistrz, Olbrzym ruszył ku nam k’woliI wziął go dłonią ręki wyciągniętej: 133 Gdy się Wirgili poczuł w garść ujęty,Rzekł: »Niech twa kibić pod mą dłonią będzie; 136 Jak gdy ustawisz się przy Garysendzie[484]I oczy zwrócisz na niebieski pował, 139 Tom miał widzenie, gdym się przypatrowałAnteuszowi, jak się giął, niezmierny; 142 On lekko złożył nas na dnie cysterny,Gdzie z Lucyperem Judasz w męce stężał; 145 Lecz się jako maszt[485] okrętu wyprężał.
PIEŚŃ XXXII.[486]
1 Gdybym znał rymów twarde, chrypłe zgrzyty[487],Jako się godzi kreśląc smutną norę, 4 Możebym wyżął soki bardziej sporeZ mego przedmiotu; lecz że niebogata 7 Bo to nie lada rzecz opisać świataWszystkiego środek i językiem jeszcze, 10 Wiersz mój niech wesprą owe Panie wieszcze,Co grodzić Teby wsparły Amfiona[488]; 13 O wy nad wszystko wyklęte plemionaZ miejsc, które tyle opisać mi trudniej, 16 Już my stanęli na dnie ciemnej studniNiżej strażnika z piekielnej załogi, 19 Odgłos mówiący: »Ostrożnie staw nogi,Bo piętą, w której snać litości nie ma, 22 Obróciwszy się, widzę przed oczymaI pod stopami zamarzłe jezioro, 25 Nigdy tak grubą nie kryje się korąDon, co chłodnemi strefami przebiega, 28 Gdyby Tabernik[489] z pól które zalegaTu spadł, lub całą Pietrapana mocą, 31 A jako żaby, gdy w stawie rechocą,Pyszczki wyścibią w on czas, gdy to żniwo 34 Tak aż do miejsca, co pierwsze wstydliwąBarwą się krasi[491], klekcąc jak bociany, 37 Głowy ku szybie gięły zwierciadlanej;Wargi mrozowi, oczy każdej zmory 40 Spojrzę na okół, potem w dół komoryI pod stopami widzę dwu nędzarzy 43 »Kto wy i co wam tak piersi kojarzy?«Pytam; więc oni szarpną głowy zlepłe 46 Z ócz tryskające dwa strumienie ciepłeNa twarz się tocząc stygły i w powłoce 49 Nie tak się hakiem spinają dwa kloceJak ci dwaj; zaczem jak tryki na stepie 52 Inny z dziurami miast uszu w czerepieMrozem wyżartych, w dół głowę pochyli 55 Chcesz poznać, kto są ci sobie niemili?Ową dolinę gdzie Bisenzio płynie, 58 Z jednej macierzy obaj; byś w KainieNajdłużej szukał, duch tu się nie chowa 61 Nawet ten, co mu strzała ArtusowaW piersi i w cieniu wraz otwarła ranę[493]; 64 Taką przed wzrokiem stworzyła mi ścianę,A który zwie się Sassol Mascheroni[495]: 67 Ja, skoro mię już twe natręctwo goni,Jestem Camicion de’Pazzi; Karlina 70 Co stąpnę, z lodu twarz mię straszy sina;Odtąd nie mogę na zmarzłe bajora 73 Idziemy dalej[497], gdzie piekielna noraZbiega do środka wszelkiego ciążenia; 76 Z bożej-li woli, z trafu, z przeznaczenia,Nie wiem: stąpając po zamarzłej fali 79 »Czemu mię kopiesz?« płacząc duch się żali;»Czy może, abyś przyczynił mej nędzy, 82 »Wstrzymaj się Mistrzu« powiadam, »niech międzyDuchami tego wyświecę dowodnie, 85 Stanął; do ducha skrzepłego za zbrodnięCo wciąż klątwami miotał, obelżywy, 88 »A ty kto?« odparł, »tak nielitościwy,Śród Antenory piętą ludzkie twarze 91 »Jeszcze ja żyję«, tak odrzekłem marze,»A mogę miłym stać się, kiedy wieści 94 A on: »Ja tutaj nie pożądam cześci[499];Źle umiesz schlebiać jeńcom tego dołu; 97 Tedy-m mu ręką zatargał chochołu[500]:»Zaraz mi wyznaj swój ród i swe losy, 100 A mara: »Za to, że mi targasz włosy,Nic ci nie wyznam, ani się odkryję; 103 Więc krzywe palce w kudły jemu wbijęI już niejeden kędzior wydrę w czubie; 106 A wtem głos ozwał się w lodowym łubie:Co ci to Bocca? Niedość dzwonić w szczękę, 109 »Teraz już możesz nie gadać!« tak rzekę,»Zdrajco ohydny! już twojej osławy 112 »Idź precz, głoś sobie gdzie chcesz, moje sprawy,A jeśli wyjdziesz stąd za czyją wodzą, 115 Za Francji złoto łzami mu zachodząPowieki[501]; zdrajca z Duera się kryje, 118 Chcesz-li usłyszeć jeszcze imię czyje?...Beccheria[502] siedzi tu pod szybą szklaną: 121 Gian de Soldanier ma tu być i Gano[503]I Tebaldello[504], przez którego padła 124 Gdy odchodzimy, w rowie dwa widziadłaSpostrzegam taką zwarte zawziętością, 127 Jak się do chleba rwie człek zdjęty czczością,Tak wyższy leżąc niższemu na grzbiecie 130 A jako Tydej w pomściwym odwecieZębami szarpał łeb Menelippowy[505], 133 »O ty, którego zwierzęce narowyŚwiadczą, że wroga tutaj ząb twój głodze, 136 Ja gdy wybadam przyczynę i zgodzęGrzech z karą, znając was i wasze dzieje, 139 Jeśli mi wprzódy język nie skośnieje!«
PIEŚŃ XXXIII.[506]
1 Usta oderwał od okropnej strawyOw potępieniec i z chciwej paszczęki 4 Potem rzekł: »Srogie chcesz odnawiać męki,Których myśl sama już rani boleśnie, 7 Lecz że opowieść moja ziarnem wskrześnie,Skąd temu zdrajcy ma wyróść niesława, 10 Nie wiem kto jesteś, ni z jakiego prawaWszedłeś tu, jeśli nie wiodła cię wina; 13 Widzisz przed sobą hrabię Ugolina[507];Ten jest Ruggieri; był arcybiskupem; 16 Zbytnia powtarzać, jak stawszy się łupemPodstępu, zwabion złudnymi wyrazy, 19 Lecz co więzienne zataiły głazy,Okropne skonu mojego momenty 22 Przez wązki otwór w klatce tej wycięty,Co po mnie zwie się: głodowa ciemnica, 25 Liczne-m już widział odmiany księżyca,Gdy raz mi nocą sen był ukazany, 28 Śniło mi się więc, że ten pan nad panyPolował wilka i młode wilczęta 31 Galand, Sismondi, Lafranchi, paniętaPizańskie, biegli na orszaku czele, 34 Lecz pomęczeni nie ubiegli wieleOjciec i dziatwa; wnet na nich obławy 37 Zbudzon przed świtem do bolesnej jawySłyszę, a przez sen dzieci me, niewoli 40 Srogi, gdy się mej nie zlitujesz doliCzując, co nocna wróżyła mi zmora; 43 Już się ocknęli; nadchodziła pora,Gdy zwykle jadło podawały straże; 46 Szczęk z dołu straszną prawdę mi ukaże:Drzwi zagwożdżono! zamknięto nas w grobie! 49 Jam nie zapłakał: skamieniałem w sobie;Lecz chłopcy łkali; mój Anzelmek mały: 52 Jam nie zaszlochał; milczałem dzień całyI noc do chwili kiedy gwiazdy gasną; 55 I kiedy w lochu zrobiło się jasno,W cztery oblicza spojrzę i tak na nie 58 Więc ręce sobie z bólu do krwi ranię,A oni myśląc, że to ból ze czczości 61 Wołają do mnie: oszczędzisz żałościZ ciał naszych jedząc; tyś nas oblókł niemi, 64 By ich nie płoszyć zmilkłem i tak niemiTrwaliśmy dwa dni z nadziei zatratą. 67 A kiedy czwarty dzień błysnął za kratą,Gaddo do kolan moich się przywlecze 70 Wołał i skonał; jak mnie tu człowieczeWidzisz, tak chłopcy w oczach mych konały 73 We łzach; oślepły między synów ciałyPełzam i trzy dni wołam na nieżywe... 76 Skończył i białka wywrócił straszliweI zęby w czerep znów zapuścił siny, 79 O Pizo! pięknej zakało krainy,Gdzie brzmi lubego si nuta pieszczona[509]; 82 Niech cię Capraja porwie i Gorgona[511];U Arnowego ujścia tamą wspięta, 85 Bo jeśli piekło słusznie to pamiętaUgolinowi, że wydał twe grody, 88 O nowa Tebe[512], wszakże sam wiek młodyUsprawiedliwiał Brigatę, Hugona 91 Poszliśmy dalej[513], gdzie zlodowaconaToń inną rzeszę otula w pieluchy, 94 Płacz nie pozwala, by płakały duchy:Boleść w głąb wraca napotkawszy tamę 97 Bowiem łzy pierwsze wyszłe przez ócz bramęZmarzły i szklaną stworzyły przyłbicę, 100 Wtem, choć od mrozu stężało mi liceI jak naskórek, kiedy otwardnieje 103 Który z nieznanej strony ku mnie wieje.Więc pytam: »Gdzie zdrój mroźnego oddechu? 106 A Mistrz mi na to: »Czekaj, bez pośpiechu:Wnet się twym oczom własnym uwydatni 109 Wtem jeden nędzarz z pod lodowej matniZawołał do nas: »Duchy tak zbrodnicze, 112 Zdejmijcie łuskę z ócz mych; niech użyczęOtuchy sercu w okropnym mozole, 115 »Powiedz, kto jesteś, pewnie cię wyzwolę«[514]:Rzekłem do mary, co hełm straszny dźwiga. 118 »Widzisz« odparła, »brata Alberyga[515]:Żem jadowite owoce miał w sadzie, 121 »Ha!« wykrzyknąłem, »jużeś to w gromadzie?«A on: »Zewłoka moja jeszcze żywa[516] 124 Bo Ptolomeja tej łaski używa,Że czasem ludzka dusza tutaj spada, 127 Abyś zaś chętniej lód, co się układaZ łez przestarzałych, obłuskał mi z twarzy, 130 Jako ta moja, czart staje na strażyCiała i póki śmiercią nie ochłódnie, 133 Dusza odrazu przelata w tę studnię;Niejedno ciało do świata należy, 136 Uważne oczy zwróć, przychodzień świeży,Na Brankę d’Oria[518], o którym ci powiem, 139 »Chcesz mię jak widzę, okłamać!« odpowiem,Bo Branka d’Oria nie umierał zgoła; 142 »W Dole Złych Szponów«, odrzekł »gdzie wre smoła,Jeszcze się Michał Zanche nie pojawił, 145 Na swoje miejsce w zewłoku zostawił:Podobnie krewniak jego, jeszcze żywy, 148 Lecz ściągnij rękę! Zdejm te z ócz pokrywy«..A jam zostawił mu na oczach brzemię; 151 Genueńczycy! Przeniewiercze plemię!Wrogowie cnoty zbrodniami skalani! 154 Otom z najgorszym zbrodniarzem Romanii[519]Naszedł jednego z was, którego dusza 157 Podczas gdy ciało żywe czarta słusza.
PIEŚŃ XXXIV.[520]
1 Vexilla Regis prodeunt Inferni...[521]»Patrz i uważaj«, Przewodnik mój rzecze, 4 Jak kiedy ziemię tuman mgieł oblecze,Lub gdy pół-sfery naszej noc jest blizko, 7 Tak wyglądało potworne zjawisko.Więc się cofałem drżąc w zimnym powiewie, 10 Stałem już, ledwo śmiem powtórzyć w śpiewie,Tam gdzie tłum cieniów pod korą lodową[522] 13 Jedne poziomo a drugie pionowoSterczą, lub w linię przełamane krzywą; 15 Gdyśmy podeszli tak, iż się możliwąZdało Mistrzowi, ażeby mi zjawił 18 Przystanął i mnie za sobą postawił.»Oto Dis, oto miejsce, gdzie w odwadze 21 Jak-em tam skośniał, w członkach stracił władzę,Wyobraź sobie słuchaczu życzliwy: 24 Anim padł martwy, anim został żywy:Jeżeliś bystry, to oblicz, jak między 27 Cesarz władnący nad krainą nędzyZ lodu wysterczał do połowy łona[523], 30 Niż z olbrzymami jego dwa ramiona;Jakiż ogromny, jeśli miara kości 33 Jeśli tak brzydki, jakiej był pięknościGdy przeciw Stwórcy stroszył brew do góry, 37 O jakiż mi się jawił cud natury!Ujrzałem troje lic w jednem istnieniu[524]: 40 A zaś dwa drugie każdemu ramieniuOdpowiadały, razem tworząc głowę, 43 Prawe oblicze było blado-płowe,Lewe jak szczepu, który się wywodzi 46 Pod każdem licem, jako to się godziTakiemu ptaku, po dwa skrzydła wioną: 49 Jako nietoperz[525] miał nieupierzonąSkrzydeł pokrywę, a gdy niemi śmigał, 52 Od tego wiania Kocyt w lód zastygał;Z ócz sześci łzami ciekł i na trzy szczęki 55 Z ust każdych sterczał grzesznik i jak pękiTrawy w miętlicy, na miazgę był tarty: 58 Skazaniec przedni niedość że w zażartejTkwił paszczy; szarpan disowymi szpony 61 Rzecze Mistrz: »Zbrodzień najsrożej męczony,Dowiedz się, Judasz jest Iskaryjota[527]; 64 Z głową na zewnątrz, ten który przez wrotaSterczy lic czarnych, cień jest Brutusowy, 67 Kassjusz ten trzeci, ogromnej budowy.Lecz już wieczorne rumienią się zarze[528], 70 Za szyję Mistrza chwytam, jak mi każe;On upatrzywszy i miejsca i pory, 73 Skrzydeł, za boków chwycił go kędzioryI kudł po kudle spuszczał się szczeliną 76 Gdy ze mną doszedł tam, gdzie uda ginąW biodrach i w jamę wrastają lędźwiową, 79 Gdzie Dis miał stopy, Wódz zwracał się głową[529]Jak człek, co pnie się; a jam myślał: biada! 82 »Trzymaj się mocno«, tak do mnie powiada,Jak człek zmęczony dysząc; »takie wraże 85 Skalną wyszedłszy jamą, na wiszarzeUsadowił mię, na krawędzi skały, 88 Podniósłem głowę, osłupiałem cały:Miast Lucypera twarzy nagle-m zoczył 91 Czym się naówczas zaląkł i zamroczył,Niech tłum pomyśli ciemny, co jest zgoła 94 »Powstań na nogi!« Mistrz do mnie zawoła,»Droga daleka i zła; do spełnienia 97 Nie w pałacowe zaiste podsienia,Lecz w naturalną weszliśmy jaskinię 100 »Nim mi piekielna otchłań z oczu zginie«,Rzekłem do Mistrza, dźwignąwszy się z głazu, 103 Gdzie się staw lodu podział? Śród przełazuPrzecz On na wywrót sterczy? I jak z mroku 106 »Sądzisz, że jesteś na centralnym szlakuZ tej strony osi, gdziem się do pieczary 109 Byłeś tam, pókiś twarz widział poczwary;Gdym się obrócił, przekroczyłeś ziarno 112 I wszedłeś w sferę naprzeciw-polarną,Odwrotną owej, co lądy obleka, 115 Śmierć poczętego bez winy Człowieka[532];Stopy twe stoją na małej półsferze, 118 Tutaj jest ranek, gdy tam podwieczerze;Ow, czyje kudły schodami nam były, 121 Z nieba odrazu spadł do swej mogiły;Lądy leżące tutaj w onej porze 124 Na naszą sferę wypchnęło je morze;Umknął się bodaj ląd i po tej stronie, 127 Czeluść ta w ziemskiem wydrążona łonieCiągnie się, jak grób Belzebuba długi, 130 Rozpoznawana bulgocącej strugi,Która przepływa skalnem wydrążeniem 133 Owem mię skrytem Wódz powiódł podsieniemI szliśmy, by wnet wyjrzeć na lazury. 136 Wciąż wyżej: pierwszy on, ja za nim wtóry,Aż obaczyłem niebios światła cudne 139 Tędyśmy na świat wyszli, witać gwiazdy...[533]
II.
CZYŚCIEC PIEŚŃ I.[534]
1 Ku łagodniejszej fali wzdyma płótnoŁódź mego ducha i na cichsze morze 4 A ja o wtórem z królestw śpiew ułożę,Gdzie się duch ludzki z grzesznej myje pleśni, 7 Lecz tutaj martwa poezyjo[535] wskrześnij!Słudze waszemu dodajcie natchnienia 10 Posil ją echem potężnego brzmienia,Co to sroczemi ukarało pióry[537] 13 Wschodnim szafirom[538] podobne lazury,Co się zebrały jak gdyby powłoka 16 Radość mym myślom wróciły z wysoka,Ledwie Mistrz z martwych stref mię wyprowadzi, 19 Piękny płaneta, co na miłość radzi[540],Całą wschodową rozpogadzał ścianę, 22 Zwrócę się w prawo i okiem przystanęU podbieguna: gwiazd tam ujrzę czworo[542] 25 Niebiosa od nich — zda się — jasność biorą:O ty północny widnokręgu wdowi, 28 Potem wzrok zdejmę z niebieskich wezgłowiI patrzę w stronę, kędy Niedźwiedzica 31 Samotny starzec tam stał[543]; jego licaDostojną były kraszone zasługą; 34 Brodę sędziwą miał i bardzo długą,Tej samej barwy co włosów pierścienie, 37 Owego czworga gwiazd święte promienieW twarz blaskiem takiej biły mu urody, 40 »Kto wy jesteście, co ślepej skroś wody[544]Przed niespożytą uszliście męczarnią?« 43 »Kto wyprowadził was? kto był latarniąRozchylającą bezdenne pomroki, 46 Czy to otchłanne skruszono wyroki,Lub z Nieba wolność potępieńcom dano 49 Tedy Wódz żywo ujął mą poddanąDłoń, zaczem mową i ręką i ruchy 52 »Nie z mej go chęci wiodę między duchy;»Niebieska Pani«, Wirgiljusz odpowie, 55 Lecz skoro pragniesz poznać szczegółowieKto my zacz i skąd przychodzim w tej porze, 58 Ostatnie jemu nie zagasły zorze,Ale z płochości kresu niedaleki 61 Przeto podparłem chód jego kaleki,A żadna droga w te nie wiodła kraje, 64 Już potępieńcze przebrnęliśmy zgraje,Zaczem mu duchów innych ćmę ukażę, 67 Jak go tu wiodłem, prędko nie wyrażę;Z wysokich dziedzin schodzi na mnie władza 70 Mile go przyjmij, boć go tu sprowadzaWolności żądza; jak się drogo ceni, 73 I z dobrowolną śmiercią się nie leni,W Utyce ziemskie rzucając zewłoki, 76 Nie starte dla nas odwieczne wyroki:On jeszcze żyje, mnie Minos nie zmaga; 79 Co spojrzeniami — zda się — ciebie błaga,Byś ją przygarnął na swe święte łono. 82 Puścić nas w górę siedemkroć toczoną[547];Pochwał na ciebie odniosę jej siła, 85 »Marcja[548] mym oczom tak bywała miła«,Rzekł, »póki ziemskie dzierżyło mię pęto, 88 Lecz dziś, gdy mieszka za rzeką przeklętą,Jej prośby wagę tracą[549] skutkiem prawa 91 Skoro mu z niebios Pani tak łaskawa,Jako powiadasz, prośba tu nie k’rzeczy; 94 Idź przeto, a on niech się ubezpieczyPaskiem z sitowia[550]; wodą zmyj mu lice, 97 Nie lza, by w jego zamglone źrenicePatrzali święci tych dziedzin stróżowie, 100 Tam, gdzie najniższe miejsce na ostrowie,Gdzie brzeg wysepki ciągłe fale piorą, 103 Roślina liściem obrosła i korąNie zdoła w grunt ów zapuścić korzeni, 106 Po innej ścieżce wyjdziecie z zieleniI poszukacie lżejszej w górę drogi, 109 To rzekłszy, zniknął, a jam wstał na nogi,Bezmownie wodza czepiając się boku 112 »Synu«, tak zaczął, »pilnuj mego kroku:Zejdźmy z powrotem, kędy do podnóża 115 Szare mgły ranne zwyciężała zorza,Pędząc przed sobą, zaczem już zdaleka 118 Szliśmy po puszczy, podobni do człeka,Co nim ślad znajdzie ścieżki obłąkanej, 121 Gdyśmy przybyli, gdzie szron rosy ranejZe słońcem walczy, ale się nie trwoni, 124 Mistrz mój łagodnie ku ziemi się skłoniI rąk swych muszle zwilży na murawie. 127 Spłakane jemu jagody podstawię:Więc twarz mi obmył[553] i barwy pierwotne 130 Stąd na wybrzeże wyszliśmy samotne,Którego wody nie zaznały wiosła 133 Tu trzcinę, która za falą się niosła,Jak starzec życzył, wiązał mi na ciele: 136 Nie uszczuplało się poddane ziele[554].
PIEŚŃ II.
1 Wstawało słońce i niosło się mimo[555]Skraj widnokręgu, który południka 4 A noc, co w kole odwrotnem pomyka,Szła z wód Gangesu[556], dzierżąc Wagi w ręce[557], 7 Więc lic zorzanych białość i rumieńcePrzez słońca blizkość, w miejscu skąd patrzałem, 10 Staliśmy ciągle nad fal morskich wałem,Jako podróżni[558] do drogi gotowi, 13 Wtem jak o świcie, gdy się ma ku dniowi,Mars się w oparach czerwonością krwawi[559], 16 Tak mi się zjawił, — bodaj jeszcze zjawiBlask, co po wodnej ścieżce w szybkim gonie 19 A ledwo, że się ku Wodzowi skłonię,By spytać co to, już on na topieli 22 Wtem po dwu bokach zjawienia wystrzeliJakowaś białość, a dołem dokoła 25 Mistrz jeszcze słowa nie wymówił zgoła,Gdy błysła skrzydeł para białopiana, 28 »Prędzej, o prędzej, padaj na kolana!Anioł to Boży: złóż ręce, skłoń lice, 31 Patrz, jak on sztuki ludzkie ma za nice:O żaglach nie dba, ani dba o sterze, 34 Patrz jak powietrze niemi pod się bierze,Parą wieczystych żagli strzygąc z góry, 37 Potem, gdy bliżej ptak z boskiemi pióryPodleciał, takim pożarem zapłonął, 40 Wzrok szukał ziemi; on zaś dalej wionąłDo brzegu czółnem tak lekkiem, że w wodzie 43 Sternik na tyłach stał, w takiej urodzie,Że mi wyglądał jak osoba święta; 46 »Egipskie Izrael kiedy rzucał pęta«[561]...I to co dalej stoi w księdze, społem 49 Anioł krzyż kreślił, więc padają czołemi na wybrzeżnym piasku się pokładą, 52 I przyglądają się górskim posadomNa tej nieznanej rzucone krawędzi, 55 Już Koziorożca z pośród niebios pędzi[562]Słońce i bełty ognistymi praży, 58 Gdy obca rzesza k’nam obróci twarzy:»Pokażcie w górę drogę, jeśli znacie«, 61 Mistrz dobry słowem: »Zapewne mniemacie,Żeśmy świadomi drogi w tej krainie: 64 Chwilką przed wami przez takie pustynieSzliśmy i takich urwisk zawieruchy, 67 A wtem zaledwie spostrzegły się duchyPo mem oddechu[563], iżem człowiek żywy, 70 Wraz jak do posła, co z różdżką oliwy[564]Przybył, tłum spieszy i coraz to większy 73 Ów orszak chwilką tylko się ulększy,Podbiegł i stanął; oczyma mię mierzy, 76 Wtem jedna postać zerwie się i bieżyZ giestem tak lubym przed rzesze podróżne, 79 O mary, oczom tylko od mar różne!Trzykroć się na niej ręce me wiązały[565], 82 Snać się me lica dziwem malowały,Gdyż duch uśmiechnął się i cofnął wsteczą, 85 Rzekł słodko: »Nie sil się nad próżną rzeczą!«Tedy poznawszy, usta doń obrócę, 88 »Jeślim cię kochał, w doczesnej zewłoceBywszy, dziś niemniej kocham, toż pogwarzę; 91 »O mój Casella![566] ja tu iść się ważę,Bym mógł powrócić znowu w te dzierżawy; 94 On na to: »Nikt mi nie wzbraniał przeprawy,Jedno, kto bierze kogo chce, do łodzi: 97 Snać z wolą bożą anioł swoję godzi...Od trzech miesięcy[567] jednak niewątpliwie, 100 Toż gdym nad morza brzegiem czekał chciwie,Gdzie Tybru rzeka[568] swoje nurty soli, 103 Teraz odleciał nową odbyć kolejDo portu, kędy oczekują roje 106 »Pieśniarzu«, rzekłem, »jeśli tutaj twojeOdczłowieczenie więzów nie nakłada 109 Ni na moc ową, co pamięcią włada,Pociesz mą duszę, która obleczona 112 »Miłość śród myśli moich rozgwarzona«[569]...Rozpoczął głosem tak słodkiego brzmienia, 115 Ja, mistrz i duchy pełni upojeniaTak chciwe jemu daliśmy posłuchy, 118 Jemu poddany, a na resztę głuchyStałem: tłum ze mną. A wtem starzec na nie 121 Co to za żmuda? za leniwe stanie?Bieżajcie z łuski osmuknąć źrenice, 124 Jak kiedy dziubiąc proso i pszenicę,Pozbywszy dumy, co nią pióra stroszą, 127 Skoro się nagle jakim strachem spłoszą.Naraz od smacznej odlecą wieczerzy, 130 Tak, widzę, śpiewu zaprzestał ów świeżyPoczet i wszystek rozpierzchł się po stoku, 133 A my też za nim, nie hamując kroku.
PIEŚŃ III.
1 Gdy tak po polu rozbiegła się rzeszaTęsknem spojrzeniem w szczyty zapatrzona, 4 Ja się tuliłem do wiernego łona:I jakże mógłbym sam jeden pozostać? 7 Lecz on miał człeka zgryzionego postać[571]:O ty sumienie zacne, trwożne błędu, 10 Gdy stopy jego powolniły pędu,Co wszystkim sprawom dostojeństwo kradnie, 13 Skupionej myśli szerszy kręg owładnie;Zaczem źrenice obracam na górę, 16 Słońce co z tyłu czerwonością gore,Przedemnie rzuca złamane promienie, 19 Myśląc, żem został sam, bo nie dwa cienieLecz tylko jeden kładł się plamą ciemną, 22 A mój Cieszyciel: »Czemu drżysz daremno?«Szepnął, postacią zwróciwszy się całą; 25 Podwieczerz schodzi[572], gdzie spoczywa ciało,Co odeń dawniej padał cień ten samy; 28 Że kształt mój ciemnej nie odrzuca plamy,Nie dziw się bardziej, niż niebiosom, kędy 31 Niemniej ból cierpieć i mrozy i swędyCiałom, jak moje, każe Moc żywota, 34 Darmo się człowiek w tej nadziei miota,Że swym rozumem szlaki poodwija, 37 Rodzie człowieczy, dość tobie ad quia![574]Gdyby wszechwiedzą ludzkość była mocna, 40 Znana ci mężów tęskność bezowocna,W którychby mogła być uspokojona 43 Arystotela myślę i PlatonaI innych wielu«... Czoło schylił blade, 46 Wtem już pod góry przyszliśmy posadę.Spojrzę, opoka takim pionem sterczy, 49 Najdziksza między Turbiją a Lerici[575]Droga wyda się, że jak schody proście 52 »I któż odgadnie, którędy tam dojście«,Wykrzyknął Wódz mój, zatrzymując kroku, 55 A kiedy stał tak nachyliwszy wzrokuI badał drogę, ścieżki nieświadomy, 58 Zjawił się w lewo od ścieżyny stromejCzet duchów; spojrzę, prosto ku nam kroczy 61 »Podnieś«, do Mistrza mówię, »podnieś oczy:Oto się zbliża, skąd ci rada znidzie, 64 Spojrzał, nie barwił lic w fałszywym wstydzie,Lecz rzekł: »Podejdźmy, zbyt kroczą pomału; 67 Jeszcze dalekość onego oddziałuLiczyła milę rzymskiego mierzenia, 70 Kiedy się nagle skupił u kamieniaI sparł o góry wysoczystą ścianę, 73 »O błogokreśne duchy, o wybrane!Przez uciszenie owo«, rzekł Wirgili, 76 Powiedzcie, gdzie tu stok góry się chyli?Aby wyjść na szczyt, którą brać nam stronę? 79 Jak owce schodzą przez koszary bronęPo jednej, po dwie i po trzy; niezwinne. 82 Co pierwsza czyni, za nią czynią inne;Na grzbiet się kupią idącej na przodzie, 85 Tak szli duchowie w onej świętej trzodzie,Postępujący śladem przewodnika, 88 Ledwie spostrzegli, że jasność promykaPo prawej stronie mej cieniem się dzieli, 91 Zawahali się i w tył się cofnęli,A wszyscy inni, którzy szli za niemi, 94 »Ciekawość waszę, o duchowie niemi,Uprzedzę; człeka widzicie, nie marę; 97 Nie dziwujcie się, ale dajcie wiarę,Że z łaską bożą, co go prze i broni, 100 Tak Mistrz. »Wracajcież przed nami ku toni«,Mówiła do mnie ta zacna drużyna, 103 »Ktokolwiek jesteś«, jeden z nich poczyna,»Idąc, odwróć się[577], spojrzyj w lice moje 106 Więc spojrzę bystro, źrenicę nim poję:Pański był w ruchach, piękny, z płowym włosem, 109 Toż mu pokornym odpowiadam głosem:»Nie znam cię«. »Patrzaj«, rzekł pan jasnobrody 112 »Wiedz«, dodał, krasząc uśmiechem jagody:»Jam jest Konstancji wnuk, Manfred[578]. A tobie 115 Spiesz donieść córze mej lubej, ozdobieSycylskiej ziemi, chwale Aragonu, 118 Gdy dwa utkwiły ciosy[579], w chwili skonu,Do tej, co grzechy przebacza człowiecze, 121 Zbyt ciężkie były me grzechy[580], nie przeczę;Lecz łaska boża przestronna ogromnie, 124 Gdyby Kosency pasterz[581], co go po mniePosłał był Klemens z łowczymi pachoły, 127 Dziś bym leżące widział me popiołyU Benewentu, pod mostu głowicą, 130 Ziemi deszcz myje i wiatry je sycąWzdłuż Verde rzeki, na obcym majdanie 133 Lecz się nie mrozi klątwą Pra-kochanie[583]Do tyla, aby wesprzeć mię nie miało, 136 Prawda, że czyje w klątwie kona ciało,Choć opamięta się w grzechu nareszcie, 139 Ile w uporze trwał, tyle — trzydzieście,Chyba modłami waszemi skrócicie 142 Pomyśl, jak możesz wzmóc mię znakomicie,Wieści zanosząc[584] mojej drogiej córze 145 Tak potrzebujem was ziemian — my w górze«.
PIEŚŃ IV.
1 Gdy moc rozkoszy albo moc boleściJednę z władz naszej istoty pochłonie, 4 Że innej władzy nie da postać w łonie:Przeciw błędowi to wiedz, co orzeka, 7 Gdy się więc na co skłoni zmysł człowieka,To duszę w takie zapatrzenie wtrąca, 10 Bo insza jest w niej moc spostrzegająca,A insza, która źródłem jest pojęciu: 13 Tegom ja doznał w mojem duchowzięciu:Gdym zmysły topił w urodnej istocie, 16 A myśmy zaszli, gdzie w głosów jednocieWołała do nas owa święta trzoda: 19 Szersze częstokroć wrotka od ogrodaRosochatymi cierniami przepina 22 Niżeli była ta ciasna szczelina[587],Którędy z Wodzem wszedłem samowtóry, 25 Wejść na Sanleo, zejść z nolijskiej góryI Bismantowy[588] można dojść grzebienia: 28 Chcę rzec: na skrzydłach pożądnych pragnieniaI być wiedziony takim drogoskazem, 31 Szliśmy więc naskróś rozłupanym głazemTak, że nam z obu stron uciskał boki: 34 Gdyśmy wpełznęli na krawędź opokiI na odkrytą natrafili ścianę, 37 »W górę wprost pnij się przez bramy złupane;Krok od mych śladów niech się nie odrywa, 40 Szczytu źrenica nie dobiegła żywaI stromszy[589] był stok tej kamiennej bryły, 43 Zgnębiony byłem, mówiąc: »Ojcze miły!Obróć się ku mnie i spójrz, jak się nużę; 46 »Synu mój!« odparł, »podźwignij się druże!«I ukazywał kamień w kształcie proga, 49 Tak dzielna była jego słów ostroga,Żem lazł na raczkach w górę pracowicie, 52 Tameśmy oba siedli na granicieTwarzą zwróceni na wschód, bo przyjemnie 55 Naprzód spojrzałem na doliny ciemnie,Potem w wóz słońca; dziwno mi się zdało, 58 Kiedy Wódz ujrzał twarz mą osłupiałąI wzrok snujący się po słońca szlaku, 61 Rzekł: »Gdyby Kastor i Polluks w orszakuZnajdowali się onego Zwierciadła, 64 Bliżej-by jeszcze Niedźwiedzicy kładłaWstęga Zwierzyńca płomienną obrożę, 67 Chcesz-li zrozumieć, jak to dziać się może,Wyobraź sobie ów Sion padolny 70 Tak, że horyzont posiadają wspólnyW różnych półsferach; więc tor, gdzie swe konie 73 W jednym kierunku bieży po tej stronie,A zaś, (rachubą już rozwiążesz własną), 76 »Zaiste«, rzekłem, »nigdy-m ja tak jasnoNie widział, ni tak w pewność był bogatym 79 Sródkole kręgu najwyższego zatem,Które mędrcowie równikiem nazwali, 82 Tu ku północy wybiega nie dalej,Niż tam u Żydów na drugiej półsferze 85 A teraz proszę, byś mi wyznał szczerze:Daleko-ż tak iść? Stok, co nas prowadzi, 88 A on: »Tę górę takie prawo ładzi,Że zrazu przykro po jej wysoczyźnie, 91 Kiedy wybiegniesz w takie sfery wyżnie,Iż czuć przestaniesz, że cię droga nuży 94 Natenczas koniec ujrzysz swej podróży;Tam odpoczynek znajdą twoje trudy: 97 Taką zachętą pokrzepił mej nudy,A wtem głos jakiś tuż blizko zawoła: 100 Na dźwięk tej mowy zwracaliśmy czołaI w lewo biegli oczyma do skały, 103 Podejdziem bliżej. Osoby tam stały[594]W cień zasunięte, co padał od ściany, 106 Jeden duch jakby trudem pokonanyU kolan wiązał swoich ramion sploty, 109 Więc ja do Mistrza: »O panie mój złoty,Spojrzyj na tego, co siedzi w nieruchu, 112 Ocknął się, głos nasz przyjąwszy do słuchuI siedząc, okiem z podełba w nas godził, 115 Poznałem wtedy, kto był; ni przeszkodziłDech przyspieszony z ciężkiego zmęczenia, 118 A kiedym podszedł, głowę od niechceniaPodniósł i mruknął: »Widziałeś słoneczny 121 Te skąpe słowa i ten giest statecznyChwyciwszy, usta rozwarłem w uśmiechu. 124 Lecz czemu siedzisz tu w takim nieśpiechu?Czy przewodnika czekasz? czyli może 127 »Bracie, i cóż mi w górę iść pomoże,Gdy zacząć nie da czyścowej katusze 130 Tylekroć słońca obrót widzieć muszęPo za tą furtą, ilem żył na świecie, 133 Chyba, że tam mię modlitwą wesprzecie,Jeśli z serc w łasce żyjących wynika, 136 Wódz już odchodził. »Pospiesz! południka«,Mówił, »już sięga słońce[597] krążąc w toku, 139 Czarną swą stopą wybrzeży Maroku«.
PIEŚŃ V.
1 Już zostawiwszy za sobą gromadęMar, w tropy Mistrza parłem się skwapliwie, 4 »Patrzcie«, krzyknęło, »i niech was zadziwię:Owy kroczący niżej chłonie ciałem 7 Na dźwięk tej mowy lica obracałem.Spojrzę, tłum duchów ciekawie mię bada, 10 »Czem-że uwagę zaprzątasz?« powiadaMistrz, »i dlaczego kroczysz opieszalej? 13 Żwawo pójdź za mną; ci niech szepcą dalej;Mocny jak wieża bądź, co się nie zegnie, 16 Człowiek, co chęcią przeciw chęci zbiegnie,Odwłóczy metę, wróg własnej uciesze, 19 Cóż mogłem na to rzec? jeno: »Już spieszę!«Na twarz zwołując wstydu barwy szczere, 22 Na skos przez ową zaziemską kwateręZbliżał się duchów poczet w naszą stronę 25 Kiedy się spostrzegł, że nieprzeniknioneSłońcem ciemniały me ziemskie osnowy, 28 A dwaj jak gońce, gdy przed huf bojowyWybiegną, k’nam się przybliżyli cwałem, 31 Na to odpowiedź Mistrza usłyszałem:»Wracajcie! swoim donieść to możecie, 34 Jeśli cień jego wstrzymał ich na mecie,Ta wieść im winna być wystarczająca; 37 Nigdy tak szybko gwiazda spadającaPierwszych ciemności nocnych nie przepada, 40 Jak ci wracali, gdzie widem gromadaStała i nowym zaś ku nam zawodem 43 »Licznym tu będziesz nawiedzon narodem«,Rzekł Wódz, »z prośbami do nas dążą, wnoszę; 46 »O duszo, która idziesz na rozkoszeW powłoce, co się jeszcze życiem cieszy«, 49 Może rozpoznasz kogo z naszej rzeszy,Byś o nim głosił, wróciwszy z powrotem. 52 Rozłączyła nas nagła śmierć[599] z żywotem;Do przedostatnich chwil my w grzechu trwali; 55 Win żałujący, skruszeni i bialiZ ciał swych my wyszli, sprzymierzeńcy Pana, 58 »Patrzę, nie widzę, by mi była znanaTwarz aby jedna, lecz co wiedzieć płuży, 61 W imię pokoju, co mię w mej podróżyZ świata do świata szczytnym celem nęci 64 Tak rzekłem, a on: »Nie trzeba pieczęciPrzysiąg; wierzymy, iż chętna twa wola, 67 Ja pierwszy proszę: Jeśli kiedy polaObaczysz moje i ziemskie dziedziny 70 Nie poskąp ty mi litośnej daniny;Niech się modłami za mną wstawią w Fano, 73 Stamtąd ród wiodę; cios, pod którym ranąWyszła krew, gdziem ja — duch sprawował życie; 76 Kędym biegł znaleźć bezpieczne ukrycie.Este mię zgubił, co zawzięciej godził, 79 A gdybym nie był ku Mirze[601] pobrodził,Gdy mię dopadły zbiry pod Oriaco, 82 Zbiegłem ku bagnu, lecz w szuwar i młakoUgrzązłszy, padłem i mej krwi kałuże 85 Zaś inny mówił: »Niechże cię ku górzeNiosą tęsknoty ku błogosławionym, 88 Buonconta[602] widzisz; Montfeltru baronemByłem; nie dbają o mnie moi doma, 91 »Jakiż przypadek«, pytam, »lub kryjomaMoc tak wywlekła twój trup z Campaldinu, 94 Na to cień odrzekł: »U stóp CassentinuPrzepływa rzeczka nazwiskiem Archiano: 97 Tam, kędy gubi swe pierwotne miano,Przybiegłem cięty przeokropnie w szyję; 100 Tam wzrok mi zagasł; z imieniem MaryjeNa ustach padłem i w niekrytym grobie 103 Wróciwszy, prawdę o mej głoś osobie:Anioł mię boży brał, lecz duch piekielny 106 Unosisz jego szczątek nieśmiertelnyZa jednę łezkę[605]; ta mi go wydziera! 109 Wiadomo-ć, jak to w powietrzu się zbieraPara wilgotna i zmienia się w wodę, 112 Czart[606], co złą wolę z rozumem na szkod꣹czy człowieka, mocą swej natury 115 Potem dolinę, gdy dzień zgasł u góry,Od Pratomagno[607] aż do gór łańcucha 118 Deszczem brzemienna spadła zawierucha;Woda przelana za łożysk krawędzie 121 Gdy jej posiłku z wielkich strug przybędzie,W królewskiej rzeki[608] ponosi mię tonie; 124 Skrzepło me ciało w podarneńskiej stronieArchian nadybał i w Arno je wtoczył; 127 Złożyłem w chwili, gdy mię ból zamroczył;Po dnie i brzegach kości tłukł w szkielecie, 130 »Ach, gdy wróciwszy, znajdziesz się na świecie,Gdy żagl wędrówki twojej się pozwija«, 133 »O mnie pamiętaj, proszę: jestem Pia[609].Siena mię rodzi, Maremna zgubiła; 136 Obrączka wdowę ślubem zniewoliła«
PIEŚŃ VI.
1 Kiedy zakończy grę kosterów grono,Pobity jeszcze nie wstając od stoła 4 Zwycięzcę gawiedź prowadzi wesoła:Ten bieży naprzód, a ten z tyłu goni, 7 On idąc, temu i temu się skłoni;Da na odczepne, gdy kto zbyt naciska 10 Tak szedłem, a tłum następował z blizka;Tu przyrzekając, tam skłaniając głowy. 13 Oto Aretyn[611], ten co mu z surowejRęki śmierć zadał Ghin Tacco zuchwały; 16 Tam ręce w górę wzniósł, błagalny cały,Frydryk Novello[613]; Pizańczyk z nim czwarty, 19 Widziałem Orsę[614]; przy nim duch wydartyCiału, jak świadczył sam, z cudzej potwarzy, 22 Piotr de la Brosse[615] to był; a niechże zważyBrabantka, póki ziemski byt ją cieszy, 25 Gdym z owej duchów otrząsnął się rzeszy,Co dba tak wielce o modlitwę ludzi, 28 »O Światło moje«, rzekłem, »czyż mię łudziSłowo twej pieśni, mówiąc: Przeznaczenie 31 A o to właśnie nawołują cienie;Czyżby ich prośba miała być jałowa. 34 Więc Mistrz tak do mnie: »Jasna moja mowa,Ni tych proszących nadzieja omyli, 37 Sprawiedliwości szczyt się nie nachyli,Że czego oni oczekują w kaźni, 40 Gdziem o tych rzeczach rozprawiał wyraźniej,Tej mieć nie mogła modlitwa krzepkości, 43 Dziś nie rozstrzygaj[617] ważnej wątpliwości,Aż przyjdzie pani, co ci światłem progi 46 O Beatryczy mówię; pośród drogiKu wierzchołkowi zaznasz jej widoku: 49 »Wodzu mój!« rzekłem, «przyspieszajmy-ż kroku;Już utrudzenia, jak wprzód, nie doznaję, 52 »Pójdziemy«, odrzekł, »póki słońca stajeI póki ścieżek noc nam nie zacieni, 55 Nim szczytu dojdziesz, jeszcze się zrumieniNiebo od słońca[619], które tak się chyli, 58 Samotną duszę spostrzegam w tej chwili,Wyglądającą, jakby nas czekała: 61 Podejdziem. Jakże dumna i wspaniałaStałaś, z lombardzkiej ziemi maro blada, 64 Do przechodzących słowem nie zagada,Puszczając mimo; tylko okiem śledzi 67 Mistrz przystąpiwszy, słowa me wyprzedzi,Prosząc, by drogę wskazała nieznaną. 70 Ale o kraj nasz zapyta i miano.Więc Wódz mój: »Mantua«, zaczął. Na dźwięk ony, 73 Rzucił się, cały ku nam wychylony:»Jam Sordel! Mantua wspólna nam rodzica!«[621] 76 Biedna Italia, bólu gościnnica,Śród wielkiej burzy bez sternika nawa; 79 Uczcić rodaka, patrz, jak biegła żwawaNa same ziemi rodzinnej odgłosy 82 A twoi żywi wzajemnymi ciosyGubią się i żrą nieustannym bojem 85 Spojrzyj nieszczęsna po wybrzeżu twojemI murach; potem spojrzyj na swe łono: 88 Cóż, że ci uzdę krótko przykrojonąWłożył Justynian[622], gdy łęk siodła pusty: 91 Ludu[624], coś winien czcić boże dopusty:Było-ć utrzymać na siodle cesarza, 94 Patrz, jak się krnąbrna stała bestja wraża,Odkąd ująłeś ręką za jej wodze, 97 Albercie Niemcze[626], teraz mści się srodze,Żeś o niekarnym zapomniał biegunie 100 Sąd sprawiedliwy[627] z gwiazd niech rychło runieNa krew twą; kary nowość niech zasłynie: 103 Twojej i ojca przypisać to winie[628]U siebie władzy chciwym, że niestety, 106 Patrz na Monteki, patrz na Kapulety[629],Patrz na orwieckich panów, gnuśny człecze: 109 Spójrz, jakie dybią na twą szlachtę miecze[630]:Przynieś ratunek, ułagodź rozpacze; 112 Przyjdź i posłuchaj, jak twa Roma płacze;Z pustego łoża biada głos jej wdowi: 115 Patrz na poddanych, jak się żreć gotowi;Jeśli już nie dbasz o krew, co się toczy, 118 Boski Jowiszu[632], coś umarł ochoczyNa krzyżu; przebacz grzeszne me pytanie: 121 Lub to jest próba, jaką tu z otchłanietwej rady zsyłasz gwoli zbawczych planów, 124 Ziemia Italii jest pełna tyranów,Chłop ladajaki zmienia się w Marcela[633], 127 Florencjo moja[634], nie trać ty wesela:Zarzut podobny ciebie nie dotyka, 130 Rozum lada kto ma, lecz go zamyka,Aby z cięciwy nie wypadł nie w porę: 133 Nie wszystkie barki urząd dźwigać skore;Twój lud się za to nieproszony zrywa: 136 To dość dla szczęścia; bądź-że mi szczęśliwa!Masz skarby, pokój masz i masz rozsądek; 139 Aten i Sparty państwowy porządekNiczem zapewne w porównaniu będzie 142 Które tak mają pożytek na względzieI tak opatrznie czynią, że rozkręci 145 Ileż to razy za naszej pamięciZmianę tych ustaw ludzie już widzieli, 148 A jeśli pamięć światła ci udzieli,Poznasz, żeś jako złożona niemocą 151 By ulżyć bólom niedospaną nocą.
PIEŚŃ VII.[635]
1 Gdy powtórzyli zacni dwaj rodacyRamion ujęcia i krzyki radości, 4 »Zanim posłano ku tej wysokościDusze, co bożej godne są gościny, 7 Jestem Wirgiljusz; nie z innej przyczyny,Jak tej, że była mi nieznana wiara[637], 10 Jak kiedy kto rzecz rozpoznać się stara,Co go zaskoczy nieoczekiwana, 13 Tak on przystanął i jak rab do pana,Oczy powieką zakryte nieśmiało 16 »O czci Latynów, w której się poznało,Ile to nasza zacna mowa zdoła; 19 Czy cię zasługa, czy łaska tu woła?Godny-m li słyszeć twojej mowy brzmienie, 22 Przez wszyskie kraju boleści pierścienie«,Odrzekł, »przeszedłem, zanim tu przybyłem; 25 Nie iżbym czynił, lecz że nie czyniłem,Słońca-m nie ujrzał, co dla ciebie wstanie, 28 Są niżej smutne ciemnością otchłanie,Choć nie męczarnią smutne, gdzie lamenty 31 Tam z niewinnemi mieszkam pacholęty;Zęby je śmierci stargały o czasie, 34 Tam mieszkam z tymi, co nie wzięli na sięTrójcy cnót[639] świętych, ale inne znali 37 Ty jeśli drogę wiesz i wolno-ć dalejIść z nami, pomóż, byśmy stopą żwawą 40 Rzekł: »Wszystką chodzić wolno nam dzierżawą:Po góry stoku i po jej obwodzie; 43 Ale już oto słońce jest w zachodzie,A próżno kusić tej drogi o zmroku, 46 W prawo tu dusze mieszkają na boku:Jeżeli pragniesz, do nich zaprowadzę; 49 »Jakto«, Mistrz pytał, »gdyby ktoś odwadzeZwierzywszy stopy, chciał wyjść z tych bezdroży, 52 Więc Sordel palcem w piasku znak wydroży:»Patrz, za tę linię ni jednego cala 55 Nie inna siła przytrzyma cię zdala,Jeno mrok, który twe stopy uplące; 58 Wolnoby było jeno zejść ku łące,Lub w okół góry błąkać się aż do dnia, 61 Więc Wódz dziwiąc się: »Niechże nas przewodniaRęka twa dzierży i wiedzie do stołu, 64 Postąpiliśmy kęs drogi pospołu,Gdym zauważył, że była włamana 67 »Tam pójdziem«, rzekł cień, »kędy góry ścianaStworzyła z siebie łono, łukiem wgięta, 70 Po nad wądołem poszła ścieżka krętaI ta nas wiodła, kędy ku pościeli 73 Purpura, złoto, srebro, czystość bieli,Indyjskie drewna[642] światlejsze od zorzy 76 Do tej doliny przyrównane bożej,Pobledną, ni się żadne z nich obroni, 79 Nie same barwy śnią na onej błoni:Zapach mię doszedł, w których się kojarzy 82 Salve Regina z kwietnych wirydarzy[643]Siedząc śpiewała garść błogosławiona: 85 »Nim się ugnieździ słonecznego łonaRąbek«, tak Sordel odezwał się ninie, 88 Stąd wam ruch żaden ani giest nie zginieI lepiej wszystkich poznacie zdaleka, 91 Ten, co najwyżej siedzi, z twarzą człeka,Który się czuje opieszalstwa winny 94 To cesarz Rudolf[644], co żmudził bezczynny,Mogąc Italię ratować w złym kresie; 97 Ten, w czyją patrząc twarz, pocieszyć chce się,Panował w kraju onej wody, co ją 100 Ottokar[645]: Ten-ci miał pieluchę swojąLepszą, niż Wacław słuszny wiek brodaty, 103 Ów krótkonosy[646], co się trzyma szatyTego, który mu posłuchu nie broni, 106 Patrz, jak się kaja i w pierś pięścią dzwoni:Tamten westchnieniom ustać nie pozwoli, 109 To ojciec i teść francuskiej niedoli[647];Owo występne i pełne brzydoty 112 Ów gruboczłonki, co zgodnemi nótyZ tym męskonosym[648] śle pieśń po dolinie, 115 I gdyby po nim zdano tron chłopczynie[649],Który tam siedzi za jego plecyma, 118 W reszcie dziedziców tej zacności niema:Frydryk z Jakóbem[650] wzięli w spadku trony, 121 Jako w konaru latorośli płonej,Cnota się ojca w synach nie utrwala: 124 Przygana moja dotyczy NosalaI Piotra[652], co z nim głosem zgodnym śpiewa: 127 Nasienie tyle gorsze jest od drzewa[653],Ile Margoty mąż lub Beatryczy 130 Patrzcie, z innymi jak siedzieć nie życzyHenryk angielski[654], król pełen prostoty; 133 Tego, co niżej siedząc, wzrok w namiotyWbił nieba, grabią Wilhelmem wprzód zwano[655]; 136 Nad Montferratem się pastwią i Kaną«.
PIEŚŃ VIII.
1 Była to chwila[656], gdy nagła tęsknotaWstaje, w żeglarza duszy obudzona, 4 Nowym pielgrzymom serce rwie się z łona,Kiedy usłyszą za wiatru podmuchem 7 Nagle przestawszy dźwięki łowić uchem[658],Ku marze oczy obracałem swoje, 10 Podeszła, w górę rąk podniosła dwoje,Na wschód oczyma zbiegła, jakby chciała 13 »Twórco światłości!«[659] nabożnie powiałaZ ust jej piosenka tak słodkimi tony, 16 Za nią chór cały korny i natchnionyWtórował pieśni nabożnie i ładnie, 19 Słuchaczu, tutaj wzrok naostrz dokładnie:Zasłona tak jest przeźrocza, że w ślady 22 Jakby w czekaniu zejścia bożej radyUjrzałem kornie stojące zastępy: 25 I zlatującą na te muraw kępyParę aniołów, których miecz ogniście 28 Jako więc świeżo rozpowite liścieByły ich szaty[661]; zielonemi pióry 31 Jeden nad nami tuż, na skłonie góry,A drugi spłynął na przeciwnym stoku: 34 Jasne ich głowy lśniły na widoku:Lecz że moc niższa w wyższej się wysili, 37 »Obaj tu z łona Maryji[662] przybyli«,Powiada Sordel, »aby strzec doliny 40 Więc ja nieświadom, skąd czekać gadziny,Wzrok toczę w koło i skronią się kładę 43 »Teraz«, rzekł Sordel, »pod góry posadęZejdźmy zaczepić słowem wielkie cienie; 46 Trzema krokami góry pochyleniePrzebyłem; a wtem jeden kształt bez ciała 49 Już właśnie ciemność w powietrzu się słała,Lecz nie dość gęsta, by mi niewyraźniej 52 Raźno podeszła i jam podszedł raźniej.Jakże, poznawszy, że mię wzrok nie mami, 55 Żadnych nie brakło witań między nami.Potem zapytał: »Skróś szerokiej strugi 58 Pełnymi smutku, przez krew i szarugiPrzybyłem dzisiaj, pierwszem życiem żywy, 61 Gdy te z ust moich usłyszeli dziwy,Sordel i tamten[664] nagle odrzucone 64 Sordel na Mistrza spojrzał; drugi w stronęOczy zwracając, krzyknął: »Patrz, Konradzie[665] 67 A do mnie: »Przez tę wdzięczność, którą radzieWinieneś Boga, co tak pilnie strzeże 70 Nie przejrzy; skoro na tamto wybrzeżeWrócisz, Joanny[667] proś, niech za mną biada 73 Matka jej pewnie za mną nie zagada,Odkąd się w białe czepce nie ubiera, 76 Na niej się widzi, jak prędko umieraMiłość w kobiecie, z płochej swej natury, 79 Nie da jej takiej na trunę purpuryWojewodząca Milańczyków Żmija, 82 Tak rzekł, a w twarzy znak mu się wybijaPieczętny owej żarliwości młotem, 85 W niebo wzrok chciwy obracałem potem,Tam, kędy droga gwiazd jest opieszała[670], 88 A Wódz mój: »Synu, przecz w niebieskie ciałaPoglądasz?« Więc ja: »Tę gwiazd trójcę[671] płową 91 On na to: »Gwiazdy, któreś miał nad głowąDziś rano, teraz są pod nieboskłonem; 94 Wtem Sordel wściągnął go i dotknął łonem,Mówiąc: »Oto wróg wszelkiej bożej sprawy!« 97 Z jaru, gdzie z lewym brzeg stykał się prawy,Dolinę w ciasną zamieniając puszczę, 100 Pomiędzy kwiaty sunął gad i bluszcze,Łeb obracając i po lśniącym grzbiecie 103 Nie uważałem — jeśli wiedzieć chcecie —Przylotu boskich sokołów[674], lecz potem 106 Zielonych skrzydeł spłoszona łopotemUszła gadzina, i wnet za granicę 109 Cień, co do sędzi szat przytulał licePodczas owego aniołów ataku, 112 »Niech świeca[675] po tym wiodąca cię szlakuTyle ma z ciebie wosku dobrej woli, 115 »Jeśli wiesz«, mówił, »w jakiej żyje doliLud, co go Magry zamyka dolina, 118 Zwano mię wtedy Konrad Malaspina[676]:Stary szczep, a ja dziedzicem w rodzinie. 121 Mojego czyśca«. Więc ja: »W twej krainieNigdy nie byłem, lecz gdzie jest dzielnica, 124 Ta sama sława, co twój dom zaszczyca,Głosi o panach i głosi o kraju, 127 A ja przysięgam, jak chcę wejść do Raju,Że ród twój zacny i mieniem i szpadą 130 Zwyczaj z naturą to mu piętno kładą,Że chociaż złe wódz rady światu szepce[677], 133 »Idź zatem«, odrzekł, »a nim w tej kolebce[678]Siedmkroć się słońce ułoży na spanie, 136 Takie o rodzie moim grzeczne zdanieUtkwi ci w głowie mocniejszymi ćwieki, 139 Chyba Bóg wstrzyma wyrok niedaleki«.
PIEŚŃ IX.
1 Już nałożnica dawnego Tytona[679]Białym się rąbkiem ze wschodu wyłoni 4 I klejnotami zabłyśnie[680] na skroniW kształt złożonymi Ryby zimnosokiej, 7 Więc noc z naszego miejsca już dwa krokiNaprzód zrobiła[681] i gotując nowy, 10 Gdy ja, spuścizny dziedzic adamowej[682],Nagle zmorzony snem, kędyśmy w pięci 13 W godzinie, kiedy bolesnej pamięciPełna jaskółka[683], blizko u przedświtu 16 Gdy myśl, władniejsza pani swego bytu[684]I swobodniejszych wiadoma polotów, 19 U lazurowych zwieszony namiotówUkazał mi się Orzeł złotopióry, 22 A śniłem, żem stał na wierzchołku góry,Skąd był porwany od króla lataczy 25 Dumałem: orzeł w tem miejscu co znaczy?[686]Może on tu jest na swem żerowisku, 28 Kręgi po kręgach zataczał, aż w błyskuGromu spadł na mnie ptak przerażający, 31 Tam nas oboje owiał żar gorący:Mniemany płomień tak się w ciało wżerał, 34 Nie inaczej się Achilles wydzierałSnowi i wznosząc zdumiałe powieki 37 Gdy wydartego z Chyrona opiekiMatka zaniosła pod skiryjskie straży, 40 Jakom ja zadrżał, kiedy sen mi z twarzyPierzchnął; stanąłem tak bladością siny, 43 Przy moim boku Mistrz został jedyny;Oczy ku toni obrócone były; 46 »Nie miej ty lęku«, rzecze Pan mój miły,»Oto kres blizki naszego pochodu, 49 U czyścowego stanęliśmy wzwodu;Patrz na przedmurze stok okrążające, 52 W chwili gdy jutrznia wywróżyła słońceA duch spał, w ciało spowity człowiecze, 55 Przyszła niewiasta ku mnie i tak rzecze:Jam Łucja; daj, niech śpiącego zabiorę 58 Śród zacnych cieniów Sordel pod tę poręBawił, gdy wschodnia zabielała strona; 61 Tu cię złożyła, a mnie zaświeconaOcz jej pochodnia ku tej wiodła bramie: 64 Jak człowiek, co się z domysłami łamie,Lecz po wahaniu pewność bierze w duszę, 67 Tak jam się zmienił; więc Wódz mię w otuszeWidząc, do góry posunął po wale: 70 — Widzisz, słuchaczu, jak wznoszę pomaleGmach mej powieści, więc nie miej we wstręcie, 73 Jużeśmy doszli i tam w tym momencieStali, gdziem ściany jakoby rozwarte 76 Brama to była[691]: a do niej przyparteKamienne stopnie barw jawiły troje: 79 Kiedy w nią baczniej me źrenice wpoję,Poznam Anioła; na najwyższym głazie 82 Dłonią miecz goły trzymał, a w żelazieTaka się jasna paliła poświata, 85 »Zdaleka stojąc, mówcie!« woła czata,»Co wy za jedni? kto dróg waszych strzeże? 88 »Niebieska Pani świadoma w tej mierze«,Rzekł Mistrz, »przed chwilą ukazała wzwody, 91 »Niechże was wiedzie do celu bez szkody«,Przemówił znowu uprzejmy odźwierny; 94 Pierwszy był biały, gładkości misternej,Przeczysty marmur; jak szkło jednolity 97 Schód drugi z ciemnej granitowej płyty,Powierzchni szorstkiej, słońcem przepalonej, 100 Trzeci zaś stopień na sam szczyt zwalony,Barwą porfirów zdał się rozpłonięty, 103 Na nim swe stopy oparł Anioł święty,Sam zaś na progu wrót zasiadł na straży; 106 Po dobrej woli, w powyż trzech porożyWszedłem z mym Panem. On rzekł: »Kornem czołem 109 Przeto nabożnie padłem przed Aniołem,»Łaski! otwórz mi!« wołając nieśmiele 112 Odźwierny siedm P[693] wyrył mi na czele.»Bacz«, mówił, »niech się każda plama spłócze 115 Popiół[694] lub gleba gdy ją skwar potłucze,Równały barwie szat świętej Istoty: 118 Jeden był srebrny, drugi szczerozłoty[695];Więc naprzód białym, żółtym zaś po chwili 121 »Gdy bodaj jeden z tych kluczów omyli«,Mówił, »snać jakiś błąd zachodzi, zaczem 124 Jeden cenniejszy; drugiego badaczemTrzeba być lepszym, by bramę otworzył, 127 Piotr mi je w ręce podał i dołożył:Raczej litością grzesz tutaj niż wstręty, 130 Tedy pchnął Anioł skrzydła bramy świętej.»Wchodźcie«, rzekł, »ale wiedźcie, idąc wyżej: 133 Ukuta w twardej i brzęczącej spiży,Na swoich czopach wykręcona cała, 136 A nie zgrzytnęła tak, ni się wzdragałaOdewrzeć, zbywszy Metella obrony 139 Słuchem pobiegłem w nowe regiony:Te Deum[699] brzmiało za bramy okołem 142 Takie wrażenie w me zmysły przejąłemZ owej muzyki, jak to na przemiany, 145 To śpiew góruje, to znowu organy.
PIEŚŃ X.[700]
1 Gdyśmy przebyli onej bramy progi,Którą na często skazywa zastoje 4 Ze szczękiem za mną zapadły podwoje;Gdybym się jeno obejrzał, ażali 7 Po wyłupanym żlebie-śmy stąpali,Którego ściany gięły się w łuczyste 10 »Wielkiej tu sztuki potrzeba zaiste«,Powiada Wódz mój: »postępujmyż bacznie, 13 To naszę drogę opóźniało znacznie,Tak, że wprzód księżyc idący po niebie 16 Nimeśmy krawędź naszli w onym żlebie.Wyszedłszy wreszcie na otwarte pole 19 Obaj zbłąkani, ja cały w mozole,Przystanęliśmy na jakiejś płaszczyźnie, 22 Przestrzeń od miejsca, gdzie szlak w dół się śliznie[703],Potąd, gdzie góra wspina się wysoka, 25 Ile zbiec mogło skrzydło mego oka,Czym w lewo spojrzał, czy na prawo zasię, 28 Jeszczem nie zrobił kroku w onym czasie,Kiedym obaczył, że okólne mury, 31 Biegły, białymi błyszczały marmury,Pokryte rzeźbą, co nie w Polyklecie[704], 34 Anioł, co ziemi zniósł w bożym dekrecie[705]Mir łzami wieków żądany tęskliwie 37 W oczach się naszych jawił, tak prawdziwieRuch umilony mając i postawę, 40 Przysiągł-by człowiek, że wymawiał: Ave!A tuż Niewiasta, co nam grzesznym chowa 43 W gieście jej skromnym odbiły się słowa:— Otom ja twoja służebnica Panie! — 46 »Inne tu dziwy dokoła; spójrz na nie!«Mówił Mistrz słodki, z którym szedłem razem 49 Więc się zwróciwszy twarzą, za obrazemMaryji ujrzę po prawem ramieniu, 52 Inną historję wykutą w kamieniu:Obszedłem Mistrza[706], aby należycie 55 Były wycięte w marmurowej płycieWóz i ta skrzynia[707] ze świętego drzewa, 58 Przed nią tłum ludu: a ten się ozewaSiedmioma chóry, aż słuch brany w sidło 61 Równie misternie było tam kadzidłoWyobrażone, że w tejże godzinie 64 W pląsach wyprzedzał poświęcaną skrzynięKorny psalmista, skacząc jak pacholę, 67 Na górnym ganku widziałem Mikolę,Jak w pałacowe patrzała podwórze 70 Stamtąd podszedłem ku innej figurze,Co za postacią Mikoli bielała 73 Gdzie wyrzeźbiona była wielka chwałaKsięcia[708], którego cnota zawołana 76 Rozumiem tutaj cesarza Trajana:Za uzdę konia wdoweńka się chwyta 79 Dokoła tłoczy się rycerzów świta,A chmara orłów złotych po nad pole 82 Tedy biedactwo stoi w onem kole,Prosząc: O Panie, pomścij mi się syna, 85 Zaś on jej na to: Niewczesna godzina;Czekaj, aż wrócę. — Panie, wdowa rzecze 88 A gdy nie wrócisz? — Kto po mnie obleczePłaszcz, ten uczyni. — Po innym nie tuszę, 91 Więc on jej na to: Bądź-że mi w otusze;Zanim odjadę, dotrzymam ci słowa: 94 On, dla którego żadna rzecz nie nowa,Rzeźbił te oczom mym wymowne twory, 97 Podczas gdym patrzał z lubością na wzory(Tem droższe, ile że mistrz nad rzeźbiarze 100 Wódz szepnął do mnie: »Oto po wiszarzeWidzę wlokącą się ku nam gromadę: 103 Ja oczy, każdy wypatrywać radeCud, kędy jeno nowością się wdzięczy, 106 — Proszę, słuchaczu, niech cię nie odstręczyOd zacnej skruchy pokutne narzędzie, 109 Kształtu katuszy nie miej ty na względzie;Myśl o korzyściach; choć i kaźń ugodzi, 112 Tu ja krzyknąłem: »Mistrzu, kto nadchodzi?Spostrzegam twory[710] z dziwacznemi godły: 115 A on tak do mnie: »Karą ciężkiej modłyIch marna postać do ziemi nagięta; 118 Ale spójrz bystro i niech wzrok rozpętaKształty z pod głazów widne; patrzaj na nie: 121 O ubożuchni, pyszni chrześcijanie,Co na duchowe zaślepienie chorzy 124 Nie wiecie, żeśmy to robak, co tworzyDopiero z siebie rajskiego motyla 127 Czemu się duch wasz kokoszy do tyla,Nakształt gąsienic nieuzupełnieni 130 Jak podtrzymując dach lub pułap sieni,Z kolanem w piersi, kamienni siłacze[711] 133 Skąd patrzącemu serce się rozpłaczePrzed złudą prawdy, tak ci przełamani 136 I gną się duchy w bolesnej kompaniiW miarę wielkości brzemienia na grzbiecie; 139 Zdał się narzekać: Omal, a przygniecie!
PIEŚŃ XI.
1 »O, Ty Ojcze nasz, który jesteś w niebie,Nie, byś w niem mieścił się, lecz dla miłości, 4 Święć się twe imię i moc Twej wielkościU wszystkich stworzeń, jako że godziwa 7 Królestwa Twego mir niech nam przybywa:Jeśli go łaska twoja nie udzieli, 10 Jako składają wolę swą anieliTobie w ofierze, hymny śląc do nieba, 13 Nie skąp nam dzisiaj powszedniego chleba;Bezeń człek rzucon na te ziemskie smugi 16 A jako my złe, co nam zrządził drugi,Przebaczać chcemy, tak nam ty nawzajem 19 Hartu, co łatwo pokusie poddajem,Nie próbuj mocą starego Zwodnika, 22 Ostatnia, Panie, prośba Cię potykaJuż nie nam gwoli, bo meta przed nami, 25 Takiemi Bogu modląc się prośbami,Szli nachyleni pod brzemię tak duże, 28 Nierówny ciężar nieśli i po górzeZ nierówną męką w pierwszem upokorzeń 31 Gdy nam tak sprzyja czułość onych stworzeń[714],Jak winni dla nich być pełni ochoty 34 Dopomagając zbyć ziemskiej brzydotyCo ich kalała, by letcy i czyści 37 »Słuszność i Litość niech wam ulgę ziściI niech się skrzydeł waszych lot posili, 40 Mówcie nam, która ścieżka nas nie zmyliW drodze ku schodom; a gdy ścieżek dużo, 43 Bo mój towarzysz zmęczony podróżą.Adamowego jeszcze nie zzuł ciała, 46 Odpowiedź, która w ślad pytania brzmiałaTemu, co zawsze moją był osłoną, 49 Tak mówiąc: »Z brzegu przy nas prawą stronąPójdźcie; kęs wyżej szczelinę znajdziecie 52 I gdyby nie to brzemię na mym grzbiecie,Które tak moję postawę odmienia 55 Jemu, co żyje, obcy mi z imienia,W twarz bym popatrzał, czyli mi nieznana 58 Jam Latyn, dziedzic wielkiego Toskana[715];Wilhelma z Aldobrandeschi’ch jam synem: 61 Dumny dzidami i krwi karmazynemMych przodków, tak się panoszyłem w świecie, 64 Władca wzgardliwy, padłem w lat mych kwiecie:Naród seneski coś rzec o tem umie 67 Omberto jestem; nie samego tu mięWpędziła pycha; krewnych moich dusze 70 Tę dumę gładząc, pod głazem się kruszę,Aż bożą pomstę do reszty nasycę: 73 Słysząc tę mowę, pochyliłem lice;Wtem drugi z duchów idący też blizko, 76 Ujrzał mię, poznał, wymówił nazwiskoI z trudem w mą się wpatrywał osobę, 79 »Oderisiego-ż[716] to widzę? ozdobęGubbia i sztuki, którą Paryżanie 82 Tak pytam. »Bracie«, rzekł, »na malowanieSpójrz, w Bolończyka[717] kunszcie uśmiechnięte! 85 Mniej skromny byłem, kiedy łono wzdętePożądaniami wróżącemi sławę 88 Tem mytem spłacam dziś doczesną wrzawę;A byłbym indziej, lecz jeszcze śród ciała 91 Ot, człowieczego kunsztu marna chwała!Jakże trwa krótko zieleń tego drzewa[718], 94 Sądził Cimabue[719], że wszystkich olśniewa,A dzisiaj Giotto pierwszy staje w rzędzie 97 Tak jeden Gwido po drugim narzędzieWziął stylu[720], a już może wnet powstanie 100 Bo sława ziemska jest jak wiatru wianie,Co raz z tej strony, raz z owej zalata: 103 Wzmożesz-li sławę, że ta ziemska szataPóźnych lat dotrwa, niż gdybyś zmarł z młodu, 106 Cóż za lat tysiąc będzie? do pochoduWieczności one są jak oka mgnienie 109 Ten, co przedemną tuż stąpa[722], był w cenieTakiej, że wszystka brzmiała nim Toskana; 112 Gdzie władał w czasie, gdy padła starganaWściekłość florencka, pyszna od lat wiela, 115 Bo wasza sława jest natury ziela:Wschodzi i ginie; w tem samem płowieje 118 Na to ja: »Z mowy twej w me serce wiejeZdrowa pokora i pychę mą gani: 121 »Oto jest«, odrzekł, »Provenzan Salvani;Dostał się tutaj, że pragnął zbyt śmiele, 124 Zmarł i tu błądzi, odkąd nie jest w ciele,Bez odetchnienia; pokutuje łzawo, 127 Ja jemu na to: »Jeśli duch z poprawąSwoją zwłóczący aż do bytu brzeżka 130 Wejść tutaj, chyba, że ktoś nieomieszkaWesprzeć modłami), tyle ile w żywej 133 »Kiedy był jeszcze możny i szczęśliwy,Wielkiej pokory dał znak«[724], duch powiada, 136 I nędzny łachman żebrzącego dziada:Na wykup druha z kaźni karolowéj 139 Wiem, niejasnemi to powiadam słowy,Lecz niezadługo rodakom swym dzięki 142 — Tym czynem termin ukrócił swej męki«.
PIEŚŃ XII.
1 Jako pod jarzmem woły[726] chodzą w parze,Tak póki Mistrz mój pozwalał łaskawy, 4 Lecz gdy zawołał: »Rzuć go i bądź żwawy;Tu każdy musi i żaglem i wiosłem, 7 Czoło do iścia gotowy podniosłem.Jeno, że teraz pokorniejszy w duchu, 10 Ruszyłem, zawsze skory do posłuchu;A ktoby spojrzał na nas w onej porze, 13 On rzekł: »W dół spojrzyj, byś obaczył łożeStóp swoich i ślad na ścieżce wyryty; 16 Jak wykwitają z grobowcowej płytyRzeźbione rysy pod przechodnia nogą, 19 Stąd często oczy łez wstrzymać nie mogą,Gdy czułą duszę wspomnienie opęta, 22 Takie u stóp mych kwitły ornamenta,Jeno cudniejsze, dzieło wszechuczonej 25 Widziałem tego[728], co był przeznaczonyNad wszystkie niebios twory jaśnieć chwałą, 28 Obok niebieską przewiercone strzałąCiężyło, góry zaległszy posadę, 31 Widzę Tymbreja, Marsa i Palladę[730],Jak zbrojni, z ojcem swoim stojąc w parze, 34 U stóp swej wieży Nemrod się ukaże[731]:Wzrok pomieszany zwraca ku drużynie, 37 I twój, bolesna Niobe[732], przez boginięSkarana w dzieciach, co je boga ciosy 40 I Saula[733], jak padł na gelbojskie wrzosyPrzebity mieczem własnym boleściwie 43 Tobie, szalona Arachno się dziwię:Oto w pająka twa postać się łamie 46 Już twój nie straszny widok, Roboamie[734],Jako na wozie swym grodzkiemi wroty 49 Ukazywały surowe roboty,Jak to Almeon[735] czerwonymi soki 52 Ukazywały, jak lecą otrokiSennacheryba[736] i wewnątrz świątnice 55 Ukazywały nędzę i krwawicę,Jaką Cyrusa darzyła Tomiri[737] 58 Ukazywały, jak pierzchły AssyryPo śmierci wodza swego, Holoferna[738], 61 W prochu przedemną leżała mizernaTroja; o Ilion, w jak smutnej pokucie 64 Któryż artysta w pędzlu albo dłucieTak oddał kształty i ruchy, że niemi 67 Żyw zdał się żywym, a martwi martwymi;Nie widział lepiej, ktoby widział jawę, 70 Puszcie się, stroszcie wyniosłą postawęSynowie Ewy! nie schylajcie czoła, 73 Jużeśmy dalej obeszli do kołaGóry i torem słońca więcej znacznie, 76 Gdy On co naprzód wciąż pozierał bacznie,Powiada do mnie: »Nie pochylaj lica; 79 Spójrz, oto Anioł boży[740] cię zaszczycaSwem nawiedzeniem; spójrz, oto ze straży 82 Szacunek okaż i w gieście i w twarzy,By wiódł nas chętnie ku szczęsnym gromadom; 85 Już tak przywykłem mego Mistrza radomPopędzającym krok mój opieszały, 88 Anioł szedł ku nam w szacie śnieżno-białej,Dorodny kształtem i twarzą, na której 91 Rozłożył ręce, potem powiał pióry:»Tu schody«, wołał, ukazując w ścianie 94 — Nie wszystkich takie zachęca wezwanie.O człecze, na lot stworzony wysoki, 97 Wtem do pękniętej powiódł nas opoki;Podmuchem skrzydeł wionął mi u czoła, 100 Jako na wzgórzu, siedzibie kościoła[743]Wzwyż grodu, mądre gdzie siedzą ministry 103 Po prawej stronie stok się gładzi bystrySzeregiem schodów kutych w onym czesie, 106 Tak się łagodzi stromość, co w ociesieWtórego kręgu prawie w pion się kłoni, 109 Ledwo że w górę wyruszymy po niej:»Błogosławiony jest duchem ubogi«,[744] 112 — O! ileż milszy wstęp na rajskie progi!Tu się wstępuje z pieśnią jak na gody, 115 Tak my na święte spinali się schody,A jam się sobie zdał tak lekki, że mię 118 »Jakie to«, pytam, »ze mnie spadło brzemię,Że znów me członki sobą lekko władną 121 On rzekł: »Gdy siedm P, które już bladną,Lecz zawsze świecą w swej hańbiącej cesze, 124 Takie pragnienie w twych stopach się skrzesze,Że już nie tylko trudu nie uznają, 127 Więc szedłem jak ci, co w głowie dźwigająMyśl jakąś, a przyjść nie umieją do niej, 130 Aż do pomocy zawezwawszy dłoni,Znajdą, w co trafić nie umieli zgoła 133 Palec prawicy ściągnąłem do czoła:Sześć tylko liter wymacałem z cechy 136 Wódz poglądając, twarz stroił w uśmiechy.
PIEŚŃ XIII.[745]
1 Doszliśmy szczytu kamiennej drabiny,Gdzie po raz drugi stożek się wycienia, 4 A tam go taras gładki opierścieniaBieżący w okół, jak pierwszego razu, 7 Figur tam rytych niema, ni obrazu,Ale jednego szarego koloru 10 »Jeśli czekamy kogoś z tego dworu,Nim się u niego drogoskaz wyprosi, 13 Rzekł i wzrok bystro ku słońcu podnosi;Bok prawy czyni obrotu ośrodkiem[746], 16 »O słońce!« wołał, »ty, którego słodkiemWiedziony światłem, na tor nowy wchodzę, 19 Poucz; ty grzejesz świat, ty jego drodzeŚwiecisz; póki nic nie staje na wstręcie, 22 Jużeśmy uszli po owym zakręcieNa tysiąc kroków swego rachowania, 25 Kiedy wionęły ku nam skrzydeł wianiaDuchów niewidnych, ale nas przelotem 28 I był głos pierwszy[748] usłyszany potem:Wina nie mają — wymówił dokładnie 31 A nim ten jeszcze w powietrzu pobladnie,Inny zawoła: Abyście wiedzieli, 34 »Jakiej to, Ojcze, są głosy kapeli?«Pytam; a oto duch trzeci zakrzyczy, 37 Na to Mistrz luby: »W tem kole się ćwiczyWinę zazdrości; tu więc miłość miecie 40 Wędzidło z głosów odmiennych się plecie;Zaznasz ich jeszcze, jeśli mię nie myli 43 Teraz niech wzrok twój w przestrzeń się wysili:Ujrzysz gromadę mar siedzących razem; 46 Tedy rozwarłszy oczy za rozkazem,Popatrzę ku nim; siedzieli opięci 49 Gdyśmy podeszli, owi smutkiem zdjęci,Wołali: »Módl się za nami Maryja, 52 Nie wiem, jest-li kto tak surowy, czyjaLitość od tego nie zadrży widoku, 55 Skoro tak blizko podsunąłem kroku,Że mi ich postać była ukazana, 58 Szata ich nędzna, jakoby włósiana;Jeden drugiemu wspierał się o plecy, 61 Tak wyglądali, jak ślepi kalecy,Gdy na odpuście w kościelnej zagrodzie 64 Spółczucie zbudzić w pobożnym narodzie,Wiedząc, że niemniej jak skarga, nędzarzy 67 A jako ślepcom słońce za nic waży,Tak i tym duchom do miejsca przykutym 70 Jak czyni ptasznik z zuchwałym birkutem,Kiedy nie może nad nim zyskać władze, 73 Zdawała mi się rzecz równa zniewadzePatrzeć, niewidny będąc ich wzrokowi; 76 A On, co giestu znaczenie w lot łowi,Niemieszkający rzecze: »Niech pospołu 79 Wirgili przy mnie z tej strony cokołuStąpał po ścieżce, skąd łacno spaść można, 82 Po mojej stronie ślęczała nabożnaDuchów gromada, którym szwu szczeliną 85 Podszedłszy, tak się ozwałem: »Drużyno,Owej światłości szczytnej niedaleka, 88 Niech Łaska zmyje pianę, co oblekaTwoje sumienie, aby w nie bezpieczna 91 Powiedz, rzecz będzie i luba i grzeczna:Jest tu gdzie dusza italskiego rodu? 94 »Bracie, wszystkieśmy prawdziwego groduObywatelki[753]; rozumiesz pątnicę, 97 Taką odpowiedź lecącą pochwycęZ miejsca, gdzie cieniów siedziała gromada; 100 Sądzę, że na mnie jedna dusza bladaCzekała, brodę wysunęła bowiem 103 »Ty, co się zniżasz, by wznieść się«, tak powiemDo ducha, »twej-że głos to odpowiedzi? 106 »Sieny mieszkanką byłam[754]; tu się biedziDuch nasz«, odrzekła, »i pył ziemski myje 109 Głupie czyniłam, choć imię ZofijeNosząc, bo o swe korzyści nie dbałam: 112 Lecz abyś wierzył, że szczerością pałam,Słuchaj, szał jaki zrodził się w mej głowie, 115 Pod Colle moi gdy stali ziomkowiePrzeciw wrogowi, ja podnosząc dłonie 118 Rozbici poszli po gorzkim wygonieUcieczki, a ja świadek tej przygody, 121 I wzniosłam w niebo zuchwałe jagodyMówiąc: — Już teraz ciebie się nie boję! — 124 Pod koniec życia z Bogiem się pokoję;Ale podobno bogobojne chęci 127 Gdyby nie szczęście, że się mej pamięciRuszyła litość w Pietrze Pettinagnie[756]; 130 Lecz ty kto jesteś, co o naszym stanieChcesz wiedzieć? Ócz twych niespięta powieka, 133 »I moje oczy równa kara czeka,Ale nie długa«, rzekłem, »gdyż na świecie 136 Ale się duch mój bardziej lęka przecieKary, co w kręgu niższym[757] się wygładza; 139 »Kto on«, duch pytał, »co cię przyprowadza,Iż tuszysz wrócić na padolną drogę?« 142 Żyw jestem; pytaj, czem ci pomóc mogę,Jeżeli pragniesz, o wybrany cieniu, 145 »Rzecz to zaiste dziwna ku słyszeniu;Poznaję teraz, że ci Bóg łaskawy; 148 Nadto cię błagam w imię świętej sprawy:Gdy będziesz kiedy deptał grunt Toskany, 151 Znajdziesz ich między próżnymi ziemiany,Co w Talamonie dufni[758], choć opłacą 154 — Lecz więcej od nich admirali stracą[760]...
PIEŚŃ XIV.
1 »Kto on, co kręgi naszej góry tłoczy,Nim śmierć popchnęła żagle jego łodzi 4 »Kto on zacz, nie wiem, lecz nie sam przychodzi;Ty siedzisz bliżej ku jego osobie, 7 Tak więc szeptały, schylone ku sobieDwa widma obok siedzące na prawo 10 Powiada jedna z nich: »Duchu, postawąCielesną w niebios kroczący wierzeje, 13 Ktoś jest? Skąd idziesz? bo twe przywilejePodziw nasz budzą, jak obca i nowa 16 »Środkiem Toskany«, rzekłem, »fale snowaMały strumyczek[761] zrodzon z Falterony; 19 Tam jest ojczysty kraj mój położony;Nazwisko moje wymieniać — rzecz marna, 22 »Jeśli przejrzałem myśl twą aż do ziarna«,Pierwsza się dusza do mnie znów odzywa, 25 A druga rzecze: »Czemuż on ukrywaNiedomówione[762] owej rzeki miano, 28 Na to głos ducha, którego pytano:»Pewnie dlatego, iż się lepszą zdało, 31 Bowiem od źródeł, któremi nabrzmiałoSiodło gór (co z nich odpadło Peloro)[763], 34 Po ujście, gdzie się krzepi morze, skoroSłońce mu nieco słonych wód upije, 37 Cnotę się zdala obchodzi, jak żmiję;Czy to się dzieje ze złego nawyku, 40 Tak odmienili obyczaj do znikuMieszkańcy biednej tych dolin krawędzi, 43 Śród sprośnych wieprzów, godniejszych żołędzi[765],Niżeli strawy, którą człowiek żywie, 46 Spotyka dalej, na niższym przepływie,Głośniej nad małość łające szczenięta 49 Płynąc poniżej, coraz bardziej wzdęta,Z pomiędzy psiarni między wilcze stada 52 Lisy spotyka, w których mieszka zdrada,Skoro w najniższe potoczy się kraje; 55 Choć tu człek słucha, sprawy nie zataję;Dobrze mu będzie, jeśli zapamięta, 58 Wnuka twojego widzę[766], jak wilczętaDzikie pogromi, wpadłszy na wybrzeże 61 Na targ poniesie wilcze mięso świeże,A resztę, jak lew, położy pokotem; 64 Z nędznego lasu we krwi wyjdzie potem[767],Tak spustoszywszy, że w tysiączne lata 67 Jak po złej wróżbie wesołość ulataZ twarzy człowieka; więc patrzy i słucha 70 Tak spoważniała twarz innego ducha,Podczas tej mowy; nagle stał się rzewny, 73 Widok jednego, głos drugiego gniewnyCiekawość moję zwiększyły ogromnie, 76 Rzekł duch, co pierwszy odzywał się do mnie:»Patrz, czego prośba moja nie uzyska 79 Lecz dobroć boża, która tak pobłyskaZ twojej osoby, wyznać mię zniewala: 82 Bywało, zawiść tak mię skroś przepala,Że gdym gdzie w twarzy obaczył wesele, 85 Z mego posiewu takie zbieram ziele.O ludzie, czemu dóbr waszych krynica 88 Oto Ranieri[770], co sobą zaszczycaCalbolich plemię skłonne do upadu, 91 W obrębie morza, Renu, gór i Padu[771]Nietylko w biednej krwi już się nie pleni 94 Ale porosły na całej przestrzeniTrujące gąszcze; żadne ich oskardy 97 Gdzie dobry Lizio i Henryk Manardi[772]?Gdzie Traversarich i Carpignów[773] plemię? 100 Fabbro[774] bolońską ozdobi-ż znów ziemię?Bernarda Fosco[775] w Faency obaczę? 103 O Toskańczyku, nie dziw się, że płaczę!Gwida da Prata imię mi przytomne 106 Pomnę Tignosa[777], druhów jego pomnę;Dom Anastazych i dom Traversarów[778]: 109 Damy, rycerstwo, świat czynów i gwarów,Dworności naszej i miłości szkoła[779] 112 Wyjdź Brettinoro[780] z siebie, gdy dokołaWłaśni panowie twoi precz uchodzą 115 W Bagnacavallo[781] niewiasty nie rodzą,I słuszna: zato Castrocaro, Conio[782] 118 Pagani[783] lepsi będą, gdy uroniąSwojego Djabła, ale trud zbyteczny 121 O Ugolinie z Fantoli[784], bezpiecznyBędzie twój honor, bo go już nie zaćmi 124 Idź Toskańczyku teraz, idź, bo łkać miChce się — nie mówić; rzewnie płakać muszę, 127 Widno nam było, że te zacne duszeSłyszały chód nasz, a że nie ostrzegły, 130 Znowu samotni; nagle z przeciwległejStrony jak piorun powietrze przelata, 133 Ktokolwiek spotkasz, zgładź mię z tego świata![785]I pierzchły jako grzmot, który pobladnie, 136 A ledwie znowu sobą słuch owładnie,Inny głos obok huknął raz za razem, 139 Jam jest Aglauro[786], co się stała głazem.Cała się postać moja w tył podawa, 142 Już też ucichła napowietrzna wrzawa,Gdy Wódz mój rzecze: »Oto twarde pęta[787], 145 Ale szalonych zbyt wabi przynęta,Z pod której stary wróg na wędę chwyta 148 Woła was niebo; nad wami rozwitaPiękność swe kręgi toczy; cóż, gdy biedna 151 Za to was karci Siła wszystkowiedna!«
PIEŚŃ XV.[788]
1 Ile to czasu w obrocie używa[789]Od zaświtania po godziny trzecie 4 Tyle dopełnić miało, ku swej mecieBiegnące słońce, ze swego obwodu: 7 W sam środek twarzy blask nas raził z przodu,Bo całą górę obeszliśmy kołem 10 Gdym nagle swojem jął miarkować czołem,Że mi coś na nie większe blaski roni, 13 I ku szczytowi brwi uniosłem dłoni,Aby się oczom jak blaskochron kładła, 16 Jako od wody albo od zwierciadłaOdbita strzała jasnego promienia 19 I — co z nauki albo z doświadczeniaWiemy — od pionu odchyla się tyle, 22 Tak wydawało mi się pod tę chwilę,Że skądś odbite światło[790] we mnie runie: 25 »Ojcze mój«, pytam, »co jest w ognia łunie?Zasłona dłoni na nią nie poradzi, 28 »Nie dziw się« odparł, »że bożej czeladziWidok źrenice twe jeszcze kaleczy: 31 Rychło czas przyjdzie, kiedy ci tych rzeczyBlizkość nie będzie przykra, ale błoga, 34 Gdyśmy podeszli, gdzie stał poseł Boga,Radośnie rzekł nam: »Wstępujcież w pokoju 37 Zaczem wstępujem po chwili postoju. —Błogosławieni miłosierni![791] słyszę; 40 Gdy idziem w górę, wierni towarzysze,Zastanowiłem się i zadumałem, 43 Więc obrócony do Wodza pytałem:»Jakie to zyski owy duch z Romanii, 46 »Wie dziś, jak cierpią zawiścią skalani«,Wódz rzecze. »Nie dziw, byście śród żywota 49 Iż się chuć wasza ku tym rzeczom miota,Gdzie podział zmniejsza własne posiadanie, 52 Gdyby wodziła wasze pożądanieMiłość jedyna ku najwyższej sferze, 55 Tu im spólników więcej, w większej mierzeMiłość powszechna każdemu się święci 58 »Oto pewności łaknę teraz więcej«,Rzekłem, »niżeli wprzódy, gdy milczałem, 61 Jak to się bowiem dzieje, że podziałemWzbogacić można więcej posiadaczy, 64 »Ponieważ«, odrzekł, »rozsądek twój baczyJedynie ziemskie dobra niestateczne, 67 Niewymówione owo Dobro wieczne,Które jest w górze, ku miłości leci, 70 Ile zapału znajdzie, tyle nieci:Im większa z kogoś miłość się wydziela, 73 Im większą duchów liczbę uwesela,Tem szersze w okół zakreśla granice: 76 Łakniesz-li jeszcze, w rychle BeatryczeObaczysz, która więc nauką swoją 79 O to dbaj jeno, niech jak z tamtą dwoją,Z resztą pięciorga twoich skaz się stanie: 82 Gdym chciał rzec: »Jużem zaspokojon, Panie«,Wtórego-m kręgu przeszedł wał graniczny, 85 Naglem się poczuł w wizji ekstatycznej:Ramiona moje po powietrzu płyną, 88 W progu niewiasta z czułością matczynąOdzywała się, zasmuciwszy lice: 91 Oto zalękli o ciebie rodziceSzukaliśmy cię...« tu mówić przestała 94 Po niej niewiasta mi się ukazałaZ rosą na twarzy wyciśniętą bólem, 97 I rzekła: »Jeśliś tej stolicy królem[795],Co o jej imię spór wiedli bogowie[796] 100 Niechaj zuchwalec odcierpi surowieCałus na czole złożony dziewiczem, 103 Tak odrzekł pan ów ze słodkiem obliczem:»Za cóż się czyja nienawiść policzy, 106 Potem ujrzałem pośród wściekłej dziczyMłodzieńca[797]: motłoch głazami weń miota 109 A on z gasnącym oddechem żywota,Gdy go na ziemię zwalili morderce, 112 Modląc się Bogu w tej wielkiej rozterce,By prześladowcom puścił dzieło krwawe, 115 Gdy dusza moja odzyskała jawę,Którą zgubiła, sama w się zebrana, 118 Przeto tam stałem w oczach mego Pana,Jak człowiek, co się ze snu powstać sili; 121 Oto uszedłeś więcej niż pół miliZ wzrokiem zamglonym[798], w nóg nierównowadze, 124 »Ojcze mój słodki«, rzekłem mej Powadze,»Jeśli posłuchać zechcesz, to-ć wyświecę 127 »Choćbyś sto masek«, rzekł, »włożył na lice,Oczy me przez nie głąb myśli postrzegą, 130 To co widziałeś, widziałeś dlatego,Byś otwarł serce wodom pojednania[799], 133 Pytałem nie jak człowiek, co odsłaniaRzeczy cielesne okiem z przed mogiły, 136 Ale, by stopom twoim dodać siły,Jak się leniwe bodzie i oporne, 139 Tak my stąpali przez zorze wieczorneW dal pozwalając zapuszczać się oku 142 Nagle się ku nam tumany obłokuJęły przybliżać, jako noc czarniawe: 145 — Aż nam odjęły powietrze i jawę.
PIEŚŃ XVI.[800]
1 Ciemności piekieł, albo noc wyzutaPod biednem niebem z wszelkich gwiazd widoku, 4 Równą zasłoną nie otuli wzroku,Jak ta mgła przykra, gęsta i chropawa[801], 7 Powieka pod nią kamieniem się stawa;Więc mój Towarzysz doznany i drogi 10 Jak w ślad przywódcy ślepiec stawia nogi,By się nie potknąć na ścieżynie krętej 13 Tak ja stąpałem przez mgieł cierpkie męty;»Uważaj pilnie«, głos jego dolata, 16 W górze gdzieś rzesza śpiewała skrzydlata:O mir i litość w pieśni był proszony 19 Raz wraz »barankiem« zaczynał śpiew ony,A głos falował tak równymi ruchy, 22 »Wszak ci to«, pytam, »wyśpiewują duchy?«»Prawdę-ś powiedział«, odrzekł, »wiedz, że tędy 25 — »Ktoś ty, co mgławe przedzierasz oprzędyI mówisz głosem, który przypomina 28 Tak mówić do mnie duch jeden poczyna.»Idź doń«, Mistrz rzecze, »wieścią się podzielisz; 31 »Istoto«, rzekłem, »która tu się bielisz,By wrócić czysta do Stwórcy swojego, 34 »Iść z tobą chwilę, prawa mi nie strzegą,Rzekła; »jeśli mgieł okiem nie wyruszę, 37 Więc ja ciągnąłem: »Dążę tam w pielusze,Z której dopiero martwość mię rozpęta; 40 Skoro zaś tak mię łaska dzierży święta,Że na swym dworze chce mię przyjąć w gości 43 Powiedz, kim byłeś pośród ziemskich włości?Czyli nie błądzim tą drogą nieznaną, 46 »Lombardem byłem: Marko[803] moje miano:Znałem świat, honor ceniłem nad życie; 49 Idąc wprost siebie, do celu zdążycie«.Tak rzekł i dodał: »Wdzięczny za mitręgę, 52 Ja na to: »Żeć to uczynię, przysięgę;Teraz się w jednej niepewności ważę: 55 Wprzód po jednemu, teraz na mnie w parzeRuną wątpienia; miesza mię twa skarga, 58 Tak-że to świat już związki z cnotą targa,Jak twoja mowa rozżalona biada; 61 Gdzie ma przyczynę, powiedz, ta szkarada?Niechaj poznawszy, innym podam lepiej; 64 Duch westchnął: boleść te w nim smutki szczepi,A potem tak się odezwał: »Mój bracie, 67 Wy, ludzie żywi, przyczynę składacieW gwiezdnych obrotach, mniemając, jakoby 70 Gdyby tak było, brak-by wam ozdobySwobodnej woli; brak-by z tego względu 73 Gwiazdy są źródłem pierwszego popędu,Lecz choćby wszystkich, to i w tym przypadku 76 I wolna wola; ta gdy nie ma statkuI zrazu onych sił ulega wadze, 79 Lepszej przyrodzie i wyższej powadzeWyście poddani; z nich jest w ludzkim tworze 82 Jeśli świat dzisiaj schodzi na bezdroże,W was jest przyczyna i tej się dowiècie; 85 Dusza pieszczona w swoim pierwobycie,Na ziemię schodzi od bożego stoła, 88 Duszyczka prosta nie pojmuje zgołaNic, lecz byt szczęsny chowając w pamięci, 91 Naprzód ją w świecie marne dobro nęci;Nieostrzeżona, za tem dobrem bieży, 94 Więc praw wędzidło skroić jej należy:Przełożyć króla, któremu zaświta 97 Prawa istnieją, lecz kto o nie pyta?Przewodnik trzody, choć w zakonie prawy, 100 Więc lud gdy widzi, że wódz szuka strawyDo jakiej własne łakomstwo go żenie, 103 Stąd łacno pojmiesz, że złe przewodzenieWinno jest w świecie grzesznego nałogu, 106 Rzym, który wyrwał świat wiecznemu wrogu,Dwojgiem słońc rzucał w dwoje dróg swe blaski: 109 Jedno zagasło w drugiem; miecz do laskiPrzystał pasterskiej, a ta wspólna sprawa 112 Jeden drugiemu nie ustąpi prawa;Jeśli nie wierzysz, obacz dla przykładu, 115 Kraj śród Adygi leżący i Padu[810],Póki nie wstały kłótnie Frydrykowe, 118 Ktoby się dawniej bał wejść w ziemie owe,By się nie natknąć na uczciwych ludzi, 121 Jest troje starców, a tym trwać się nudziW nowym zwyczaju i boli do żywa, 124 Konrad z Palazzo, Gherard tam przebywaDobry i Gwido z Castel, co z francuska 127 Głoś-że: niech ludziom z oczu spadnie łuska:Rzym, iż dwie władze w jednę rękę chwyta, 130 »O Marku«, rzekłem, »prawda to niezbita;Teraz pojmuję, dlaczego wyzutym 133 Lecz kto ów Gherard, co w świecie zepsutymPozostał jakby próbą dawnych ludzi, 136 »Albo mię kusi głos twój, albo łudzi«,Odrzekł; »wszak słyszę, że jesteś z Toskany, 139 Pod innem mianem on mi jest nieznany,Chyba je córka Gaja[813] rozesławi... 142 Oto już obłok prześwieca białawiej,A ja zawracać muszę z mej podróży; 145 Skończył i nie chciał ze mną bawić dłużej.
PIEŚŃ XVII.[814]
1 Jeśliś był w górach od mgieł pochwycony,Przez które tyle dopatrzy spowita 4 Przypomnij, gdy ćma wilgotna i zbitaZaczyna rzednąć, jak słabem i bladem 7 A pojmiesz, idąc wyobraźni ślademI tak ci słońce właśnie widne będzie 10 Więc stopy moje w jednym stawiąc rzędzieZ Mistrza stopami, wystąpiłem z chmury 13 O wyobraźni, w takie nas wichuryZdolna porywać, że rogów tysiące[816] 16 Kto tobą rządzi, kiedy zmysły śpiące?Snać rządzi światło o niebiańskiej treści[817], 19 Bezbożność dziewki, co swój kształt niewieściZmieniła w ptaka, pieśni miłośnika, 22 A tutaj duch mój tak szczelnie przymykaSwe wrota i tak sam się w sobie zwinie, 25 Potem mi w szczytną wyobraźnię spłynieKrzyżowanego okrutnika zjawa 28 Tuż wielkie widmo Ahaswera stawaI przy Esterze Mardoch sprawiedliwy, 31 A skoro prysnął owy obraz żywy,Jak bańka w świateł barwistych ozdobie, 34 Ujrzałem widmo dzieweczki w żałobie[819],Która mówiła: »Z jakiej-że przyczyny 37 Umarłaś, aby nie tracić Lawiny,Przecie daremnie; otom rozżalona, 40 Jak się sen łamie, gdy powiek osłonaPrzepuści nagle jasne zorze brzasku 43 Tak znikło widmo owego obrazku,Skoro strzeliła jasność[820] w oczy moje 46 Obróciłem cię, by poznać, gdzie stoję.Gdy głos mówiący: »Wstępujcie na stopnie« 49 Pragnieniem dusznem biegłem tak pochopnieWypatrzeć mówcę, iż mi się wydało, 52 A jak się kryje słońca świetlne ciałoNadmiarem blasków, co nas w oczy rażą, 55 »Duch to jest boży, co nas pod swą strażąNie oczekując prośby, wyprowadzi; 58 Rad nam, jak inni samym sobie radzi[821]:Kto widząc obcy mus, czeka wezwania, 61 Niech zaproszenie doda ci wytrwania;Przed zejściem nocy trzeba kończyć drogę, 64 Tak mówił Wódz mój, zaczem siły wzmogęI zwracam kroki na wyniosłe schody. 67 Uczułem z blizka jakby wiatru chłodyOd skrzydeł i głos ten: Błogosławieni 70 W górze już gasnął ostatek promieni,Po których zaraz idzie noc na świecie 73 »O siły moje, dlaczego mdlejecie?«Mówiłem, czując mocy niedostatek 76 Jużeśmy stali, gdzie schodów ostatekDochodzi ściany i o tę granicę[823] 79 Nadstawiam ucha, czy skąd nie pochwycęWieści, przez nowe te biegnącej kraje, 82 »Drogi mój ojcze, jaki to się kajeGrzech w okoleniu, gdzie nas stopa wniosła? 85 A on: »Tu miłość cnoty, niedorosłaDo obowiązku, prości się i czyści; 88 Posłuchaj pilnie, by ci oczywiściejTa rzecz przezemnie była ukazana; 91 Czy w Stwórcy, czyli w stworzeniu z rąk PanaWyszłem, jak to wiesz, miłość tkwi niezbędna, 94 Miłość wrodzona zawsze jest bezbłędna,Lecz druga czasem pochybi w wyborze, 97 Tam, — póki stawia za cel dobro boże,Tu, — póki sama swe miarkuje chuci, 100 Lecz skoro ku złym myślom się obróci,Lub z niepomierną troską w dobro godzi, 103 Z tego, jak widzisz, jasno się wywodzi,Że miłość równie cnotę sobą iści, 106 Że zaś jest miłość swej własnej korzyściSamolubnemu stworzeniu konieczna, 109 A iżby była rzecz w zasadzie sprzeczna:Twór niezwrócony ku pierwszej przyczynie, 112 Ze złych miłości znamy więc jedynieZłą ku bliźniemu miłość; otóż ona 115 Ten czeka, rychło czyjś kres się dokona,Na nędzy bliźnich buduje rachuby, 118 Ów stracić nierad władzy, cześci, chlubyPrzez to, że nadeń wzrośnie wielkość cudza 121 Tam krzywda w człeku taką wściekłość wzbudza,Iż jego serce mściwością zażega 124 Te trzy miłości niżej tego brzegaKają się; teraz ową ci zwiastuję, 127 Każdy bezwiednie i niejasno czuje,Że jest gdzieś dobro, co duszę pokoi, 130 Chęć, co leniwo ku nieba ostoiDąży, w tym kresie czyścowych umorzeń 133 Jest inne dobro, co nie zbawi stworzeń,Bo nie jest szczęściem, ni jest w niem zasada 136 Miłość takiemu dobru zbytnio radaW trzech wyższych kołach łzami się opłócze: 139 Pragnę byś doszedł sam, więc nie pouczę[825].
PIEŚŃ XVIII.[826]
1 Koniec położył Mędrzec swej rozprawie,A chcąc rozpoznać, czym go słuchał chętny, 4 Ja zaś spragniony rzeczy tak ponętnej,Milczałem usty, a w sobie-m tak gwarzył: 7 Lecz szczery ojciec mój, gdy zauważył,Że chęć gorącą z nieśmiałości taję, 10 Więc rzekłem: »Mistrzu, wzrok mój tak się stajeBystry od światła twojego przyczyny, 13 Lecz powiedz, proszę, ojcze mój jedyny:Co jest ta miłość, przez którą się płodzą 16 »Niech«, odrzekł, »w myśl mą źrenice ugodząTwego rozumu; niechaj się rozświeci 19 Duch, co z natury swej na miłość leci,Do każdej rzeczy przyjemnej się skłania, 22 Wasza pojętność bierze cel kochaniaZ rzeczywistości; tu ziemska uroda 25 A gdy się dusza na jej zachwyt poda,To zwie się miłość; w niej się po raz wtóry 28 Jako zaś płomień mocą swej naturyPrąc się, gdzie dłużej może trwać w swym stanie 31 Tak gdy ogarnie duszę pożądanie,Które jest ruchem ducha, nie spoczywa, 34 Teraz się tobie wyraźnie odkrywaBłąd, którym ludzie często się łudzicie, 37 Zda się wam, iż treść w takim pierwobycieZawsze jest dobra; lecz że wosk bez skazy, 40 »Myślom spieszącym za twymi wyrazyIstność kochania już jest odsłonięta, 43 Skoro nam miłość duszę z zewnątrz pęta,A dusza drogą odmienną nie chadza, 46 Tak rzekłem, więc on: »Póki moja władza,Wyjaśnię, z resztą czekaj Beatryczy: 49 Wszelki duchowy kształt[828], co uczestniczyZ ciałem, lecz z nim się na wieki dwoiści, 52 Ten bez działania w jawie się nie iści,Ale się w skutkach objawia, jak w drzewie 55 A zatem człowiek tam na ziemi nie wie,Kiedy w nim pierwsze wybłyska poznanie, 58 Są mu właściwe, jak pszczole zbieranieMiodu, więc pierwsza ta wasza chęć czynna 61 Lecz że się do niej wiąże wszelka inna,Władza wyboru w was odwiecznie tleje; 64 To jest pierwiastek, skąd idą nadziejeWaszej zasługi, w miarę jak w omłocie 67 Ci co badali duszę w jej istocie,Poznali, że jest do wolności skłonna: 70 Przypuśćmy nawet, że moc nieuchronnaWszelaką miłość w sercu wam zażega, 73 Beatryx uczy, że ta moc polegaW swobodnej woli; gdy ci los podarzy 76 Księżyc, co późno wstał[830] dla nieba straży,Blaskiem przerzedził gwiazdy w swej koronie, 79 I biegł po nieba obręczy, po stroniePrażonej słońcem[831], gdy dla Rzymianina 82 Cień ów uprzejmy[832], co przezeń mieścinaPietola rozgłos bierze nad Mantową, 85 Pouczonego jego jasną mowąTak mię olśniła prawda niewątpliwa, 88 Aż z rozmarzenia tego mię wyrywaGromada duchów, co za nami goni 91 Jak u Ismenu i Azopu toniTebanie nocą w tłumnym korowodzie 94 Tak się tu sierpem toczą po obwodziePagórka duchy; po czyścowym brzegu 97 Wnet są nad nami, bowiem w pełnym bieguOgromna ciżba wstęgą się wywija, 100 »W górę skwapliwie spieszyła Maryja;Cezar z szybkością piorunnych płomieni 103 »Nuże, iść w górę niech się nikt nie leniZ braku miłości«; inni zaś wołali: 106 »O duchy, w których żarliwość się paliPewnie, by żmudę nagrodzić i zwłokę; 109 Żywą on tutaj przynosi zewłokęI pragnie w górę piąć się, gdy zaświta: 112 Takiemi słowy mój Wódz je powita.A na to odrzekł głos jednego cienia: 115 Wszyscy jesteśmy tak pełni pragnienia,Że się zatrzymać trudno: przebacz zatem, 118 Jam był świętego Zenona opatem[838]Za Barbarossy, po którym w żałobie 121 Ktoś, co już stoi jedną nogą w grobie,Zapłacze swojej w tym klasztorze sprawy, 124 Że jego ciałem i duchem koszlawySyn, koszlawego równie urodzenia 127 Niewiem, czy słowa mówiącego cieniaTu się kończyły, gdyż był już daleko; 130 On, który zawsze był moją opieką:»Obróć się«, rzecze, »obaczysz mar dwoje, 133 Za nami wołał głos: »Zginęły rojeLudu, co środkiem przeszedł morskie wały, 136 I ów lud, który w trudzie niewytrwałyAnchizowego osierocił syna 139 Gdy już nam z oczu zniknęła drużynaI popędziła, wciąż tocząc się kołem, 142 I tak obłędnie snuje się pod czołemI takich marzeń rozpowija tłumy, 145 I w sen prawdziwy popadłem[842] z zadumy.
PIEŚŃ XIX.[843]
1 Owej godziny, kiedy dzienne ciepłoDo reszty swego oddechu pozbawi 4 I gdy to wieszczkom wielki los się jawi[845]W chwili przedświtu, gdzie mrok już opada 7 W śnie moim wzeszła niewieścia szkarada[846],Jękliwa w mowie, z wejrzeniem rozokiem, 10 Wpiłem w nią oczy. Jak zwarzone mrokiemNa słońcu taje zesztywniałe ciało, 13 Język i postać prostowała całą,Aż w małej chwili blade jej oblicze 16 A z rozchylonych warg takie słodyczePieśni wionęły, że ja w zachwycenie 19 »Przypatrz się«, nuci, »pochlebnej Syrenie:Ja marynarzy na manowce wodzę 22 Ja Ulyssesa wstrzymałam[848] po drodze;Kto raz do mego przylubił się domu, 25 Jeszcze śpiewała, gdy z szybkością gromuŚwięta niewiasta[849] podeszła w tej chwili, 28 »Kto ona? Mów mi! Wirgili, Wirgili!«Rzekła surowie: więc pełen posłuchu 31 Ku tamtej ściągnął dłoń: szatę na brzuchuRozdarłszy, odkrył... wtem mię sen odleci 34 Dobry Wirgili do mnie: »Po raz trzeciWołam: wstań i chodź; pora ruszyć dalej 37 Wstałem, a oto już się pełnym paliDniem każdy okręg onej góry świętej; 40 Idąc, skroń niosłem jak człek zaprzątniętyJakowąś myślą, co mu w sercu leży 43 Wtem nagle do nas: »Wejdźcie do tych dźwierzy!«Głos wołał słodki, jak ten co z błękitu, 46 Tak Anioł wzywał i wabił do szczytu,Wiejąc swoimi łabędzimi puchy[852] 49 I szedł głos między skrzydlate podmuchy:Błogosławieni, których we łzach oko:[853] 52 »Czemuż twe oczy po ziemi się wloką?«Do idącego tak Wódz się odzywa, 55 »Widzenie nowe myśli me porywa«,Rzekłem, »i tak me pociąga źrenice, 58 »Widziałeś«, pytał, »starą czarownicę,Za której sprawą powyżej lud jęczy? 61 Dosyć już; postąp dalej i ku tęczyBlasków zwróć oko; Władca niezmierzony 64 Jak sokół naprzód spojrzy na swe szpony,Potem na strzelca głos pióra rozpina, 67 Tak się porwałem i póki szczelinaWiodła nas, krokiem ile można chyżym 70 Aż gdy na miejsce odkryte się wzwyżym,Ujrzę leżące podłuż ściany duchy, 73 Przylgnęła dusza moja![855] ów bezruchyLud mówił, takim szarpany szlochaniem, 76 »Wybrańcy Boga, co oczekiwaniemKoicie mękę i miłością Sędzi, 79 »Skoro pokuty naszej Pan wam szczędzi,A chcecie drogę wynaleźć niezwłocznie, 82 Tamtemi słowy Wieszcz mój mówić pocznie,Temi odpowie widmo ukorzone; 85 Oczyma w oczach mego Pana tonę;Więc on łaskawem przyzwoleniem darzył 88 Skorom swe myśli na nowo skojarzył,Do rozciągnionej powiadam istoty, 91 »Duchu, co łzami kupujesz przymioty,Bez których nie lza być wam w bożym bycie, 94 Kim byłeś? Czemu krzyżem tu leżycie?Chcesz, że za tobą prośbami się wstawię 97 A on: »Czemu nas niebo w tej postawieMieć życzy, później dowiesz się powodu; 100 Między Chiaveri a Siestri ze wschoduPłynie rzeczułka: od jej miana bierze 103 Niedawno w pełnej doświadczyłem mierze,Tak trudno ustrzec wielki płaszcz[859] od błota; 106 Późna do skruchy była ma ochota,Aż na piotrową wezwany stolicę, 109 Widziałem, że go nawet nie nasycęWładzą, nad którą nic w życiu nie czeka, 112 Drugiego życia; nędzna i dalekaBoga aż dotąd i dóbr była chciwa, 115 Czem jest łakomstwo, tu ci się wykrywaW karze, co duchy znów z Bogiem jednoczy, 118 Jak zdane dobrom tego świata oczyNie wzlatywały ku niebieskiej stronie, 121 Jako zaś chciwość zgasiła nam w łonieMiłość ku dobru i wartość zasługi 124 Wiąże, niewolnych rzuca na te smugi;Jak długo będzie Sądem nakazano, 127 Zacząłem mówić i zgiąłem kolano[860],Lecz on zaledwie po słów moich brzmieniu[861] 130 »Czemu przedemną gniesz się w ukorzeniu?«Spytał. — »Szacunek ku dostojnej szacie«, 133 »Sprostuj kolana, powstań z ziemi, bracie!«Przerwał mi duch ów, co wnet miał być czysty: 136 Jeżeliś pomny słów ewangielisty,Które to: Ni się żenią,[862] powiadały, 139 Teraz idź[863]: stanie twoje u tej skałyOpóźnia płacz mój, którym winy myję 142 Mam ja na świecie wnuczkę Alagiję[864],Dobrego serca, dopóki rodzina 145 A ona mi tam została jedyna«.
PIEŚŃ XX.[865]
1 Z mocniejszą wolą trudno iść w zawody,Więc wbrew mym chęciom, ale jemu gwoli, 4 Ruszyłem; dróżką swobodną, powoli,Wzdłuż ścian, prawie się ocierając o wał, 7 Bo lud, co w kroplach przez oczy folgowałZłemu, wszechświata brudzącemu lica, 10 Bądź ty przeklęta, prastara Wilczyca![867]Większy łup bierzesz niż inne zwierzęta, 13 O Niebo, w wirach twoich jest zamkniętaMoc, która losu przewodzi odmianie; 16 Szliśmy powolnie i pomiarkowanie,A jam na duchy poglądał w przechodzie, 19 »Maryjo!« wołał leżący na przodzie,A była w głosie taka rzewna trwoga, 22 Głos ciągnął dalej: »Byłaś ty uboga,Co się widziało po stajence lichej, 25 Inny głos mówił: »Nie znałeś ty pychy,Dobry Fabrycy[868] i z ubóstwem cnotę 28 Ze słów tych taką czerpałem ochotę,Że mię poniosła nagle ruchu żywość, 31 A głos ów znowu sławił dobrotliwość,Przez którą dziewkom skłonionym na zgubę 34 »O duszo, której słowa takie lube,Powiedz, kim byłaś? czemu sama jedna 37 U mnie twa mowa odpłatę wyjedna,Jeśli tam wrócę dobiec drogi krótkiej, 40 »Odpowiem tobie«, rzekł duch, »nie z pobudkiCzekanych pociech, lecz że w twojem ciele 43 We mnie swój korzeń miało podłe ziele[871],Co tak zarosło chrześćjańskie ogrody, 46 Gdyby moc większą miały Flandrji grody[872],Jużby mu była zemsta wymierzona; 49 Nosiłem miano Kapeta Hugona;Od synów moich: Filipa z Ludwikiem[873] 52 Rodzic w Paryżu niegdyś był rzeźnikiem[874]:Gdy dawnych królów zgasło pokolenie[875] 55 Chciał żyć, rząd w moje dostał się dzierżenie.Z dobytku tego taka wnet drużyna, 58 Że do korony wdowiej głowę synaMojego jako następcy podano; 61 Jak długo wielkie prowansalskie wiano[876]Nie zdjęło z rodu mego uczciwości, 64 Gwałtem i kłamstwem począł swoje złościRozbójcze; zaczem pobrał za pokutę 67 Wpadł do Italii Karol; za pokutęWziął Konradyna sobie na ofiarę, 70 Lecz widzę czasu dopełnioną miarę:Inny się Karol[878] z Francji wysforuje, 73 Bez miecza wyjdzie: włócznią on wojujeIskarjotową[879], którą gdy się złoży, 76 Nie ziemi, — grzechu i wstydu przymnoży,A tem się bardziej w tej hańbie umaże, 79 Innego widzę jeńcem na galarze[880]:Wolny, wnet córki na targu pozbędzie, 82 Chciwości, w jakim dusze wikłasz błędzie!Trucizna twoja tak w me plemię wnika, 85 Na ulgę hańby, która nas potyka,Widzę w Alagna wschodzącą liliją[881] 88 Widzę, powtórnie szydem go okryją,Podadzą z żółci i octu napoje, 91 Widzę, jak nowy Piłat chuci swojeNiesyte zwraca na nowe bezprawie[882] 94 — O Panie, kiedyż oczy me zabawięTą zemstą, która skryta w tajemnicy, 97 To, com powiedział o oblubienicyDucha świętego[884] i o co w sumiennej 100 Znaczeń śpiewamy jeno w porze dziennej;Natomiast, skoro dzienne światło skona, 103 Przypominamy wtedy Pigmaljona,Jak ojcobójcą, zdrajcą i zbrodniarzem 106 Skąpstwo Midasa opowieścią karzem,Jak się dopytał biedy żądzą złota 109 Tu brzmi rozgłośnie Achana głupota,Co sobie łupy przywłaszczył krom prawa, 112 Safirę z mężem na wstyd się podawa,O stratowanym śpiewa Heliodorze; 115 Twego niecnego mordu, Polidorze!Śpiew Krassusowi brzmi urągowiskiem: 118 Jeden wysokim, drugi głosem nizkimWywodzi, w miarę, jaka myśl go wzruszy: 121 Dobre przykłady, co w naszej katuszyBrzmią, nie sam jeden głoszę, lecz z tej strony 124 Jużem pożegnał ów cień rozżalonyI jako sił mych starczyło napięcie, 127 Kiedy się wstrzęsła góra w tym momencieJak od wielkiego runącego ciała; 130 Pewnie tak góra delijska[886] nie drżała,Nim w niej uwiła swe gniazdo Latona, 133 Potem zakrzykła wrzawa podniesiona;Jam struchlał, aż Mistrz słowem mię ochłośnie: 136 Chwała w niebiesiech Bogu![887] jednogłośnieŚpiewały chóry, a tak blizko, że mi 139 Staliśmy w miejscu zalękli i niemi,Jak słyszący je raz pierwszy pasterze; 142 Mistrz mój znów świętą drogę przedsiębierze;Patrzym po marach leżących na drodze, 145 Nigdy mię jeszcze nie bodła tak srodzeCiekawość, rzeczy przenurtować ciemnie, 148 Jaka naówczas — zda się — była we mnie.Ale z pośpiechu zapytać nie śmiałem, 151 Przeto zalękłem się i zadumałem.
PIEŚŃ XXI.[888]
1 Pragnienie wiedzy, co się w tym napojuJedynie[889] gasi, którego wstydliwa 4 Nurtuje we mnie i stopy podrywa,Podczas gdy duchów leżących pokotem 7 A nagle, jako Łukasz pisze o tem[890],Że Chrystus w drodze dwu uczniów nawiedził, 10 Cień się ukazał za nami i śledziłGromadę, która tak nizko się korzy. 13 Witając: »Bracia, pokój z wami boży«.Wzrok obracamy na to powitanie, 16 I rzecze: »Niechaj świętych obcowaniePrzeznaczą tobie te szczytne Ustawy, 19 »Jakto« rzekł tamten, »czemu taki żwawyWasz krok, gdy Bóg was odtrąca od łona? 22 Na to mój Doktór: »Wskażą ci znamiona[891],Z których już tylko trzy nosi na czele, 25 Gdy nie doprzędła mu Parka kądziele,Co się każdemu snuje aż do grobu 28 Więc jego dusza, siostrzyca nas obu,Nie podołała stanąć na tem piętrze: 31 Ja go przewiodłem przez szerokie wnętrzePiekieł i dokąd ziemska wiedza dopnie, 34 Lecz powiedz, czy wiesz, czemu tak okropnieZadrżała góra i krzyk taki chodził 37 Mistrz tem pytaniem jak w ucho ugodziłIgielne życzeń mych; wodą nadzieje 40 Ow rzekł: »Nie rządzą tutaj przywileje;Wszystkie zjawiska zakon mają ładny, 43 Odmiany tutaj nie obaczy żadnej;Prócz praw, które Bóg z siebie, sobie głosi, 46 W tym świecie nie dżdży[893], nie śnieży, nie rosi;Szron ni grad na te nie upada stoki 49 Ni chmury gęste, ni rzadkie obłoki,Ni grom, ni wstęga córy Taumantowej[894], 52 Suchy tu wyziew[895] nie dosięga głowy,Jak powiedziałem, ostatniego schodu, 55 Może drży więcej, albo mniej od spodu,Lecz wiatr jej nie tknie, co się w ziemi kryje: 58 Drży zato, gdy duch, który grzechy zmyje,W sobie poczuwszy się, wstanie i leci: 61 O tem obmyciu sama chęć oświeci,Która więc zdolnej byt odmienić duszy 64 Nim to nastąpi, lubą chęć w niej głuszySprawiedliwości bożej wyglądanie: 67 I jam przeleżał w tym bolesnym stanieLat przeszło pięćset; dziś we mnie doścignął 70 Oto dlaczego stóg góry się wzdrygnął;W tych kręgach Boga sławiące narody 73 Tak rzekł, a jeśli rozkosz z kubka wodyNiecierpliwością pragnienia się mierzy, 76 Tu Mistrz mój rzecze: »Dojrzałem więcierzy,Które was łowią; wiem jako je rwiecie, 79 Lecz powiedz, proszę: kim byłeś na świecie[896]I niech mi będzie prawda ukazana, 82 »W czasie, gdy Tytus, mocą wsparty Pana,Mścił się ran, z których śmiertelnemi tętny 85 Sławą rozgłośny, nazwiskiem pamiętny«,Takiemi do nas duch przemówił słowy, 88 W mym śpiewie tyle kryło się wymowy,Że mię z Tuluzy wezwał Rzym, gdzie pieniem 91 W świecie mię zwano Stacjusza imieniem;Pieśń ma o Tebach głosi i Achillu: 94 Dzielnem dla ognia były mego styluIskry przez bożą wyrzucone świecę, 97 Rozumiem tutaj Eneidę, rodzicę,Piastunkę moich niemowlęcych pieśni; 100 I bogdajbyśmy żyli równocześni,Radaby dzisiaj przydać moja dusza 103 Zwrócą się ku mnie oczy Wirgiljusza:Zda się, chciał »zamilcz« wyrzec giestem twarzy, 106 Bowiem śmiech i płacz z uczuciem się parzy,Co je wywoła, a to tak najściślej, 109 Skinąłem jak człek, który się domyśli,Więc duch zmilknąwszy, spojrzał mi w źrenice, 112 »Bodaj twa praca nie poszła na nice«,Rzekł, »ale powiedz, czemu w twej zamkniętej 115 W dwa ognie uczuć byłem teraz wzięty:To milczeć każe, a to mówić błaga; 118 »Przemów«, Mistrz rzecze, »niech cię strach nie zmaga,Odpowiedz na to duchowi prawdziwie, 121 Więc ja powiadam: »Widzę, iż w podziwiePytasz przyczyny, co mój uśmiech budzi; 124 Ten, za kim wzrok mój ku górze się trudzi,Jest ów Wirgiljusz, co twą pieśnią rządził, 127 Jeśliś uśmiechu mojego przesądziłInną przyczynę, pozbądź-że wątpienia; 130 On się do kolan chylił dla uczczeniaMojego Mistrza, lecz ten przerwał: »Bracie, 133 A on, powstając: »Widzisz, w jakiej zna cięPowadze miłość, jak mię prze ku tobie, 136 Duchowi kłaniam jak żywej osobie«.
PIEŚŃ XXII.[897]
1 W tyle została osoba Anioła,Co nas na szóstym tarasie postawił, 4 I zapałowi dusz pobłogosławił»Sprawiedliwości pragnących«[898]. Na słowie 7 A mnie jak gdyby z nóg spadły ołowie;Znów lżejszy, niśli w poprzednim wyłomie 10 Wirgili zaczął: »Szlachetności plemięRoznieca miłość; ta wzajem zapala 13 Mnie dobroć twoja wiąże i zniewalaOd chwili, kiedy w sień piekielnej kaźni 16 Twą czułość; za to tyle znam przyjaźni,Ile znać można dla obcego ducha: 19 Przez przyjaźń proszę: nie odwracaj ucha;Daruj, że puszczam śmiałości wędzidła 22 Skąd mogła potrwać w łonie twem obrzydłaSkąpstwa przywara? Przecz widząc, że grzeszy, 25 Jego zdziwieniem Stacjusz się rozśmieszy,Lecz zaraz rzecze: »Wszystka twoja mowa 28 Nieraz się w świecie rzecz zdarza takowa,Która człowieka i myli i łudzi, 31 Widzę, iż się w was przypuszczenie budzi,— Może po kręgu, gdzie mię znajdujecie — 34 Wiedzcie, że skąpstwem przewiniłem w świecieDo zbytku mało — i ten właśnie zbytek 37 Gdyby nie z ksiąg twych czerpany pożytek,Gdzieś-to powiadał, słusznym gniewem zdjęty 40 — Dokąd nie wiedziesz, o złota przeklętyGłodzie[901], śmiertelnych swym niemądrym szałem? — 43 Pojąłem wtedy, że skrzydłem zbyt śmiałemDłoń[903] pchnąć się może na rozrzutne czyny, 46 Iluż w dzień sądu wyświeci łysiny[904]Z niewiedzy, że się grzech ten skruchą zbawia 49 A wiedz, że wina, która tu przedstawiaModłę przeciwną z innym grzechem jakim, 52 Jeżelim mieszkał więc pod skąpstwa znakiemŚród tego ludu, by blask przybrać nowy, 55 »Poeto, któryś bój śpiewał surowyI Jokaścinej[905] przyczynę boleści«, 58 »Wezwanie Klio |